2294
Szczegóły |
Tytuł |
2294 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
2294 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 2294 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
2294 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Dean Koontz
Mroczne �cie�ki serca
Tom
Ca�o�� w tomach
Zak�ad Nagra� i WYdawnictw
Zwi�zku Niewidomych
Warszawa 2000
Prze�o�y� Zygmunt Halka
Sk�ad, druk i oprawa:
Zak�ad Nagra� i Wydawnictw
Zwi�zku Niewidomych
Warszawa, ul. Konwiktorska 9
Przedruk z Wydawnictwa
"Prima",
Warszawa 1997
Korekta: U. Maksimowicz
i I. Stankiewicz
Dean Ray Koontz rozpocz��
karier� literack� w wieku 20
lat, wygrywaj�c w 1965 roku
konkurs literacki zorganizowany
przez |Atlantic |Monthly. W
tym samym czasie ukaza�o si�
jego pierwsze opowiadanie. D�la
m�odego autora by�a to doskona�a
zach�ta, aby nie odk�ada� pi�ra.
Nie przerywaj�c pracy
nauczycielskiej wyda� trzy
powie�ci, kt�re zapocz�tkowa�y
jego niezwyk��, pe�n� sukces�w
karier� pisarsk�. Obok Stephena
Kinga jest obecnie uwa�any za
czo�owego ameryka�skiego
przedstawiciela literatury z
gatunku horroru oraz mystery.
Nale�y do pisarzy p�odnych:
opublikowa� oko�o 50 powie�ci
oraz liczne opowiadania pod
w�asnym nazwiskiem i kilkoma
pseudonimami w ��cznym nak�adzie
ponad 150 milion�w egzemplarzy.
Niekt�re z jego ksi��ek zosta�y
sfilmowane.
W pierwszym okresie swojej
kariery Koontz pisywa� g��wnie
utwory z gatunku science fiction
z elementami horroru, p�niejsza
tw�rczo��, o wyra�nie
komercyjnym nastawieniu,
zepchn�a jego wczesne powie�ci
w zapomnienie. Obecnie znany
jest przede wszystkim jako autor
wielkich bestseller�w
stanowi�cych po��czenie kilku
popularnych gatunk�w: thrillera,
horroru, science fiction, a
nawet romansu.
Gary'emu i Zov Karamardianom
1 1 32 0 2 108 1 ff 1 32 0
za ich cenn� przyja��,
za sprawianie ludziom rado�ci
i za stworzenie nam domu
z dala od domu.
W przysz�ym tygodniu
wprowadzamy si� na sta�e!
Cz�� pierwsza
Na nieznanym morzu
Zb��kani w�drowcy -@ nie
wiemy, czym zap�acimy@ za nasz�
podr�.@ Osobliwy ci�g zdarze�@
zagadkowych, dziwnych,
nierealnych -@ pozostawia nas w
niepewno�ci.@ Ale �adna podr�
po �mierci@ nie b�dzie taka
ciekawa@ jak ta przez �ycie.@
"Ksi�ga policzonych smutk�w"
1 1 32 0 2 108 1 ff 1 32 1
1 1 32 0 2 108 1 ff 1 32 0
Dr��ca prz�dza losu@ spowija
mnie delikatnie,@ ale kiedy
pr�buj� si� wymkn�� -@ czuj�, �e
jej nitki s� ze stali.@
"Ksi�ga policzonych smutk�w"
1 1 32 0 2 108 1 ff 1 32 1
1
Spencer Grant jecha�
samochodem przez roz�wietlon�
noc, szukaj�c czerwonych drzwi.
Z niepokojem w sercu my�la� o
tamtej kobiecie. Czujny pies
siedzia� spokojnie obok niego. O
dach d�ipa b�bni� deszcz.
1 1 32 0 2 108 1 ff 1 32 0
O zmierzchu owego ponurego,
lutowego dnia nadci�gn�a znad
Pacyfiku burza bez wiatru i
b�yskawic. Wygl�da�o na to, �e
deszcz, silniejszy ni� m�awka,
ale nie ulewny, wyp�uka� z
miasta ca�� energi�. Los Angeles
z okolicami sta�o si� metropoli�
o rozmytych konturach, bez t�tna
i bez ducha. Sylwetki budynk�w
zlewa�y si� ze sob�, ruch na
jezdniach by� niemrawy, a ulice
rozp�ywa�y si� w szarej mgle.
Spencer jecha� przez Santa
Monica, maj�c po prawej stronie
pla�e i atramentowo czarny
ocean. Musia� zatrzyma� si� na
czerwonym �wietle.
Mieszaniec Rocky, troch�
mniejszy od labradora, z
zainteresowaniem patrzy� na
drog�. Kiedy je�dzili fordem
explorerem, Rocky czasem
spogl�da� na boki, przygl�daj�c
si� temu i owemu, ale g��wnie
interesowa�a go droga na wprost.
Nawet gdy jecha� w przestrzeni
baga�owej, za przednimi
siedzeniami, rzadko wygl�da�
przez tylne okienko. Ba� si�
odp�ywaj�cej w ty� scenerii.
Mo�e od uciekaj�cych obraz�w
kr�ci�o mu si� w g�owie, a od
nadp�ywaj�cych nie.
Albo mo�e kojarzy� znikaj�c�
drog� ze swoj� przesz�o�ci�.
Wola� jej nie wspomina�.
Tak samo jak jego pan.
Czekaj�c na zmian� �wiate�,
Spencer podni�s� r�k� do twarzy.
Kiedy zaczyna�y si� k�opoty,
dotyka� w zadumie swojej blizny.
Niekt�rzy ludzie w podobnych
sytuacjach przebieraj� paciorki
r�a�ca, Dotkni�cie uspokaja�o
go; przypomina�o mu, �e
najwi�ksz� groz�, jak� m�g�
kiedykolwiek prze�y�, ma ju� za
sob�, i �e nie mo�e spotka� go w
�yciu nic bardziej
niebezpiecznego.
Blizna by�a jego cech�
charakterystyczn�. By�
naznaczony.
Jasna, z lekka po�yskuj�ca,
szeroka na �wier� do po�owy
cala, si�ga�a od prawego ucha po
podbr�dek. Podczas upa��w, a
tak�e przy niskiej temperaturze
stawa�a si� jeszcze ja�niejsza.
Mimo �e cienki pas tkanki
��cznej pozbawiony by� ko�c�wek
nerw�w, to jednak w zimowym
powietrzu czu� blizn� jak gor�cy
drut, przy�o�ony do twarzy. W
letnim s�o�cu by�a zawsze zimna.
Zapali�o si� zielone �wiat�o.
Pies podni�s� kud�aty �eb w
oczekiwaniu nowych wra�e�.
Spencer jecha� powoli na
po�udnie wzd�u� niewidocznego
wybrze�a, zn�w trzymaj�c
kierownic� obiema r�kami. W
powodzi sklep�w i restauracji
nerwowo wygl�da� czerwonych
drzwi, po wschodniej stronie
ulicy.
Cho� nie dotyka� ju� szpec�cej
blizny, pozostawa� jej ci�gle
�wiadom. Nigdy nie zapomina�, �e
jest napi�tnowany. Kiedy
u�miecha� si� lub krzywi�, czu�,
jak opina po�ow� jego twarzy.
Gdy si� �mia�, jego rado�� by�a
przyt�umiana napr�eniem
nieelastycznej tkanki.
Wycieraczki rytmicznie
rozsuwa�y strugi deszczu.
Spencer mia� spieczone wargi i
wilgotne d�onie. Czu� ucisk w
piersiach, spowodowany odrobin�
obawy, ale zarazem i rado�ci� na
my�l o ponownym spotkaniu z
Valerie.
Namy�la� si�, czy nie wr�ci�
do domu. Nadzieja, kt�r� zacz��
�ywi�, z pewno�ci� nie warta
by�a funta k�ak�w. By� samotny i
- pomijaj�c Rocky'ego - mia�
zamiar takim pozosta�. Wstydzi�
si� nowej fali optymizmu i
w�asnej naiwno�ci, skrywanej
potrzeby i cichej rozpaczy. A
jednak jecha� dalej.
Rocky nie wiedzia�, czego
szukaj�, ale sapn�� lekko,
wyczuwaj�c subteln� zmian�
nastroju Spencera na widok
czerwonych drzwi.
Bar koktajlowy mie�ci� si�
mi�dzy tajlandzk� restauracj� o
zaparowanych oknach a pustym
sklepem, kt�ry kiedy� by�
galeri� sztuki. Okna galerii
zosta�y zabite deskami; w
niegdy� eleganckiej fasadzie
brakowa�o kwadratowych p�yt
trawertynu, jak gdyby firma nie
splajtowa�a, tylko wybuch bomby
zako�czy� jej dzia�alno��. W
rozproszonym �wietle padaj�cym
na fasad�, poprzez srebrzyste
nitki deszczu, by�o wida�
czerwone drzwi, kt�re zapami�ta�
poprzedniej nocy.
Spencer nie potrafi�
przypomnie� sobie nazwy baru.
Wydawa�o si�, �e stara� si�
wyrzuci� j� z pami�ci, poniewa�
trudno by�o nie zauwa�y�
szkar�atnego napisu nad
wej�ciem: "Czerwone Drzwi".
U�miechn�� si� bez humoru.
Po odwiedzeniu dziesi�tk�w
bar�w nie by� w stanie spostrzec
r�nic mi�dzy nimi, a to
znaczy�o, �e nie umia�
zapami�tywa� ich nazw. Owe
niezliczone spelunki w
najrozmaitszych miastach pe�ni�y
w jego przypadku rol�
konfesjona�u; zamiast kl�cze�
przy konfesjonale, siedzia� na
sto�kach barowych i mrucza� te
same wyznania do ucha
przygodnych kompan�w, kt�rzy nie
byli ksi�mi i nie mogli da� mu
rozgrzeszenia.
Jego spowiednikami byli
pijacy, tak samo zagubieni jak
on. Nie potrafili wskaza� mu
w�a�ciwej pokuty, kt�r� powinien
odcierpie� po to, �eby znale��
spok�j. W dyskusjach na temat
sensu �ycia byli
nieprzekonywaj�cy.
W przeciwie�stwie do swoich
rozm�wc�w, przed kt�rymi cz�sto
odkrywa� dusz�, Spencer nigdy
si� nie upija�. Pija�stwo by�o
dla niego czym� r�wnie
odra�aj�cym jak samob�jstwo.
Upi� si� znaczy�o zrezygnowa� z
kontrolowania sytuacji. To nie
wchodzi�o w rachub�, poniewa�
pozosta�a mu tylko umiej�tno��
panowania nad biegiem wydarze�.
Przy nast�pnej przecznicy
Spencer skr�ci� w lewo i
zaparkowa� w ma�ej uliczce.
Chodzi� do bar�w nie po to,
aby pi�, ale �eby nie by�
samotnym i m�c opowiada� swoj�
histori� ludziom, kt�rzy nie
b�d� jej pami�tali nast�pnego
ranka. Cz�sto wypija� zaledwie
jedno lub dwa piwa w ci�gu
ca�ego d�ugiego wieczoru.
P�niej, le��c ju� w ��ku z
oczami skierowanymi w stron�
niewidocznego nieba, zamyka�
oczy dopiero wtedy, gdy uk�ad
cieni na suficie zaczyna� mu
przypomina� rzeczy, o kt�rych
wola�by zapomnie�.
Kiedy zgasi� silnik, b�bnienie
deszczu zabrzmia�o g�o�niej -
d�wi�k by� nieub�agany, podobny
do szept�w martwych dzieci
wo�aj�cych do niego z g��bin
jego najgorszych sn�w.
��tawe �wiat�o pobliskiej
latarni wype�nia�o wn�trze
samochodu, tak �e widzia�
wyra�nie Rocky'ego. Du�e
wyraziste oczy psa obserwowa�y
go z wielk� uwag�.
- Mo�e to z�y pomys� -
powiedzia� na g�os Spencer.
Pies wysun�� g�ow� do przodu,
�eby poliza� ci�gle jeszcze
zaci�ni�t� na kierownicy r�k�
pana, tak jakby chcia� da� do
zrozumienia, �e Spencer powinien
si� odpr�y� i zrobi� to, po co
przyjecha�.
Spencer po�o�y� r�k� na g�owie
kundla, �eby go popie�ci�. Rocky
opu�ci� �eb - nie po to, �eby
u�atwi� palcom pana drapanie po
uszach i karku, ale �eby
zademonstrowa� swoj� s�u�alczo��
i �agodno��.
- Jak d�ugo ju� jeste�my
razem? - spyta� Spencer.
Rocky trzyma� �eb nisko, kul�c
si�, ale nie dr��c pod
pieszczotliwym dotkni�ciem r�ki
cz�owieka.
- Prawie dwa lata. - Spencer
odpowiedzia� sam sobie. - Dwa
lata �yczliwo�ci, d�ugich
spacer�w, gonienia po pla�y za
lataj�cymi kr��kami, regularnych
posi�k�w... a ty czasem jeszcze
my�lisz, �e mam zamiar ci�
uderzy�.
Rocky siedzia� nadal na fotelu
pasa�era w pozie pe�nej
uni�enia.
Spencer wsun�� r�k� pod brod�
psa, zmuszaj�c go do
podniesienia g�owy. Po kr�tkiej
pr�bie cofni�cia jej Rocky
przesta� si� opiera�.
Patrz�c mu prosto w oczy,
Spencer zapyta�:
- Czy masz do mnie zaufanie?
Pies odwr�ci� wzrok.
Spencer potrz�sn�� �agodnie
jego pyskiem, nakazuj�c mu
pos�uch.
- G�owa do g�ry, rozumiesz?
Masz by� zawsze hardy, pewny
siebie! G�owa do g�ry i patrz
ludziom w oczy! Zrozumia�e�?
Rocky wysun�� j�zyk spomi�dzy
na wp� zaci�ni�tych z�b�w i
poliza� palce, kt�re obejmowa�y
jego pysk.
- Bior� to jako znak zgody -
powiedzia� Spencer, puszczaj�c
psa. - Nie mog� ci� zabra� z
sob� do tego baru. Nie gniewaj
si�.
Nawet nie b�d�c psem
przewodnikiem, w niekt�rych
barach Rocky m�g�by le�e� u jego
st�p, a nawet siedzie� na sto�ku
i nikt nie protestowa�by przeciw
�amaniu przepis�w higieny. W
razie ewentualnej wizyty
inspektora - obecno�� psa by�aby
i tak najdrobniejszym
przewinieniem. Lokal "Czerwone
Drzwi" usi�owa� uchodzi� za co�
lepszego, Rocky m�g�by wi�c by�
�le widziany.
Spencer wysiad� z d�ipa i
zatrzasn�� drzwiczki. Uruchomi�
centralny zamek i w��czy� system
alarmowy.
Nie m�g� liczy� na to, �e
Rocky przypilnuje forda. By�
psem, kt�ry nie potrafi�by
odstraszy� zdecydowanego
z�odzieja samochod�w, o ile
potencjalny z�odziej nie mia�by
fobii na punkcie lizania jego
r�ki.
Spencer obejrza� si� za siebie
po kr�tkim sprincie przez zimny
deszcz pod markiz� naro�nego
budynku.
Pies zajmowa� teraz fotel
kierowcy i wygl�da� na zewn�trz,
z nosem przyci�ni�tym do
bocznego okienka, jednym uchem
stercz�cym w g�r� i drugim
zwisaj�cym. Jego oddech
zaparowywa� szyb�. Nie warcza�.
Rocky nigdy nie warcza�. Po
prostu siedzia� i czeka�.
Siedemdziesi�t funt�w czystej
mi�o�ci i cierpliwo�ci.
Spencer odwr�ci� si� od
samochodu i okr��y� naro�nik,
garbi�c si� pod wp�ywem zimna.
S�dz�c z dobiegaj�cych
odg�os�w, wybrze�e i wszystkie
dzie�a cywilizacji, stoj�ce na
nim, by�y bry�ami lodu
roztapiaj�cymi si� i gin�cymi w
czarnej otch�ani Pacyfiku.
Deszcz sp�ywa� z markizy,
bulgota� w rynnach, pryska� spod
opon przeje�d�aj�cych
samochod�w. Nie ko�cz�cy si�
�oskot przyp�ywu bardziej
wyczuwalny ni� s�yszalny,
oznajmia� sta�� erozj� pla� i
urwisk.
Kiedy Spencer mija� zabit�
deskami galeri�, z cienia
g��boko cofni�tego wej�cia kto�
do niego przem�wi�. G�os by�
suchy, ochryp�y i zgrzytliwy.
- Wiem, jaki jeste�.
Spencer zatrzyma� si� i
spojrza� z ukosa w mroku. We
wn�ce siedzia� m�czyzna z
rozrzuconymi nogami, opieraj�c
si� o drzwi galerii. By� brudny
i nie ogolony; nie wygl�da� na
istot� ludzk�, a raczej na
stert� czarnych �achman�w,
nasycon� tak� ilo�ci�
organicznego brudu, �e skutkiem
naturalnego procesu powsta�o w
niej �ycie.
- Wiem, jaki jeste� -
powt�rzy� cicho, ale wyra�nie
w��cz�ga.
Z wn�ki s�czy� si�
charakterystyczny od�r nie
mytego ludzkiego cia�a, moczu i
taniego wina.
Pocz�wszy od p�nych lat
siedemdziesi�tych, kiedy to
wi�kszo�� psychicznie chorych
zosta�a wypuszczona z sanatori�w
w imi� wolno�ci obywatelskich i
wsp�czucia, liczba pow��cz�cych
nogami, znarkotyzowanych,
psychotycznych mieszka�c�w ulic
stopniowo wzrasta�a. W��czyli
si� po miastach Ameryki,
wykorzystywani w celach
agitacyjnych przez polityk�w,
nadal zaniedbani, stanowi�c
armi� �ywych trup�w.
Przenikliwy szept by� suchy i
niesamowity: wyda� mu si� g�osem
reanimowanej mumii.
- Wiem, jaki jeste�.
Rozs�dn� reakcj� by�o i��
dalej.
Blada twarz w��cz�gi, od brody
po zmierzwione w�osy, ledwie
majaczy�a w mroku. Zapadni�te
oczy przypomina�y bezdenne
studnie.
- Wiem, jaki jeste�.
- Nikt nie wie - burkn��
Spencer.
Wodz�c ko�cami palc�w prawej
d�oni wzd�u� blizny, min��
zabit� deskami galeri� i
w��cz�g� kryj�cego si� we wn�ce.
- Nikt nie wie - wyszepta�
w��cz�ga. Mo�e jego uwagi pod
adresem Spencera, kt�re z
pocz�tku wydawa�y si� dziwne i
spostrzegawcze, a nawet
z�owieszcze, by�y niczym innym
jak tylko bezmy�lnym
powt�rzeniem s��w, zas�yszanych
od poprzedniego przechodnia?
Spencer zatrzyma� si� przed
barem. Czy�by pope�nia�
straszliwy b��d? Waha� si� z
r�k� na klamce.
W��cz�ga odezwa� si� jeszcze
raz. G�os dobiegaj�cy poprzez
plusk deszczu przypomina� �le
uregulowany radioodbiornik,
nastawiony na stacj� w
najodleglejszym punkcie �wiata.
- Nikt nie wie...
Spencer otworzy� drzwi i
wszed� do baru.
W �rod� wiecz�r, przy stoliku
rezerwacji w przedsionku, nie
zauwa�y� �ywej duszy. Mo�liwe,
�e w pi�tki i soboty r�wnie�
nikt nie wita� go�ci. Lokal by�
raczej ponury.
Powietrze wewn�trz by�o
ciep�e, st�ch�e i zasnute
niebieskawym dymem z papieros�w.
W lewym, odleglejszym rogu
g��wnej sali pianista, siedz�cy
pod punktowym �wiat�em,
przedziera� si� przez bezduszn�
aran�acj� "Tangerine".
Bar, utrzymany w kolorach
czarnym i szarym, by� wyposa�ony
w niklowane elementy, lustrzane
�ciany i wbudowane na sta�e
lampy w stylu art deco, kt�re
rzuca�y na sufit nak�adaj�ce si�
na siebie ko�a nastrojowego,
szafirowoniebieskiego �wiat�a.
Kiedy� lokal stanowi� ciekawe
wn�trze. Teraz obicia by�y
poobdzierane, a lustra
porysowane. Nikiel straci�
po�ysk od dymu z papieros�w.
Wi�kszo�� stolik�w by�a wolna.
Kilka starszych par siedzia�o w
pobli�u pianina.
Spencer podszed� do kontuaru,
kt�ry ci�gn�� si� po prawej
stronie, i usiad� na sto�ku w
miejscu najbardziej oddalonym od
pianisty.
Barman mia� rzedn�ce w�osy,
niezdrow� cer� i szare, wodniste
oczy. Jego zawodowa uprzejmo�� i
blady u�miech nie by�y w stanie
ukry� znudzenia. Funkcjonowa� z
wydajno�ci� robota i z tak� sam�
oboj�tno�ci�, zniech�caj�c
klient�w do konwersacji
unikaniem ich wzroku.
Dwaj m�czy�ni oko�o
pi��dziesi�tki siedzieli nie
opodal, obaj zagl�dali pos�pnie
do swoich szklanek. Mieli
rozpi�te ko�nierzyki i krzywo
wisz�ce krawaty. Wygl�dali na
podpitych i ponurych, niczym
urz�dnicy agencji reklamowych,
kt�rzy zostali wylani z pracy
dziesi�� lat temu. Mimo to
wstawali ka�dego ranka i
ubierali si� do pracy, poniewa�
nie wiedzieli, co z sob� zrobi�;
mo�liwe, �e przychodzili do
baru, poniewa� tu kiedy�
wst�powali dla odpr�enia po
pracy.
Jedyna kelnerka, obs�uguj�ca
stoliki, by�a uderzaj�co pi�kna:
p�krwi Murzynka, p�krwi
Wietnamka ubrana by�a tak samo
jak poprzedniego wieczoru:
czarne szpilki, kr�tka czarna
sp�dniczka i sweterek z kr�tkimi
r�kawkami w tym samym kolorze.
Valerie nazywa�a j� Rosie.
Po pi�tnastu minutach Spencer
zatrzyma� Rosie, kiedy
przechodzi�a obok, nios�c tac� z
drinkami.
- Czy Valerie dzisiaj pracuje?
- Powinna - odpar�a.
Odpr�y� si�. Valerie nie
k�ama�a. Pomy�la�, �e
wprowadzi�a go w b��d, chc�c si�
go delikatnie pozby�.
- Troch� si� o ni� niepokoj� -
powiedzia�a Rosie.
- Dlaczego?
- Jej zmiana zacz�a si�
godzin� temu. - Wzrok Rosie
b��dzi� w okolicach jego blizny.
- Jeszcze si� nie zjawi�a.
- Cz�sto si� sp�nia?
- Val? Nie ona. Ona jest
dobrze zorganizowana.
- Od jak dawna tutaj pracuje?
- Mniej wi�cej od dw�ch
miesi�cy. Ona... - Kobieta
oderwa�a wzrok od blizny i
spojrza�a mu w oczy. - Czy pan
jest jej przyjacielem?
- By�em tu wczoraj wieczorem.
Siedzia�em w tym samym miejscu.
Ruch by� niewielki, wi�c Valerie
mog�a ze mn� przez chwil�
porozmawia�.
- Tak, pami�tam pana. - Z tonu
Rosie mo�na by�o wyczu�, �e nie
rozumie, dlaczego Valerie w
og�le z nim rozmawia�a.
Nie wygl�da� na m�czyzn�
sp�dzaj�cego kobietom sen z
oczu. By� ubrany ca�kiem
zwyczajnie w adidasy, d�insy,
koszul� robocz� i drelichow�
kurtk� kupion� u Kmarta -
dok�adnie w to samo co
poprzedniego wieczoru. �adnych
kosztowno�ci. Zegarek marki
Timex. No i mia� blizn�. Zawsze
mia� t� blizn�.
- Dzwoni�am do jej mieszkania
- oznajmi�a Rosie. - Nikt nie
odpowiada. Niepokoj� si�.
- Godzina sp�nienia to
niewiele. Mo�e z�apa�a gum�.
- W tym mie�cie - powiedzia�a
Rosie z oburzeniem, kt�re
dodawa�o jej dziesi�� lat -
mog�a zosta� wielokrotnie
zgwa�cona, zasztyletowana przez
dwunastoletniego szczeniaka
na�panego kokain�, a nawet
zastrzelona na swoim w�asnym
podje�dzie przez z�odzieja
samochod�w.
- Nie jest pani optymistk�,
prawda?
- Po prostu ogl�dam
wiadomo�ci.
Zanios�a drinki do stolika,
przy kt�rym siedzia�y dwie
starsze pary, o wyrazie twarzy
nie tyle od�wi�tnym, co
zgorzknia�ym. Nie ulegaj�c fali
nowego purytanizmu, kt�ra
ogarn�a wielu Kalifornijczyk�w,
zapami�tale palili papierosy,
jakby si� bali, �e og�oszony
ostatnio ca�kowity zakaz palenia
w restauracjach mo�e zosta�
rozci�gni�ty na bary i prywatne
mieszkania i �e ka�dy palony
przez nich papieros mo�e okaza�
si� ostatnim.
Pianista zapami�tale zn�ca�
si� nad "The Last Time I Saw
Paris". Spencer poci�gn�� dwa
ma�e �yki piwa.
S�dz�c po melancholijnym
nastroju bywalc�w baru - m�g� to
by� dla nich czerwiec 1940 roku,
z niemieckimi czo�gami
je�d��cymi po Champs_~elys~ees
i zwiastunami S�du Ostatecznego
na wieczornym niebie.
Kilka chwil p�niej kelnerka
znowu podesz�a do Spencera.
- My�l�, �e zachowa�am si� jak
stukni�ta - powiedzia�a.
- Wcale nie. Ja te� ogl�dam
wiadomo�ci.
- To dlatego, �e Valerie jest
taka...
- Wyj�tkowa - doko�czy�
Spencer. Popatrzy�a na niego z
mieszanin� zaskoczenia i
niejasnej obawy, �e czyta w jej
my�lach.
- Tak. Wyj�tkowa. Mo�na zna�
j� ledwie przez tydzie�, a ju�
cz�owiek chce, �eby by�a
szcz�liwa - �eby jej si�
powodzi�o w �yciu.
Na to nie trzeba tygodnia,
pomy�la� Spencer. Wystarczy
jeden wiecz�r.
- Mo�e dlatego, �e sprawia
wra�enie, jakby sporo
wycierpia�a - kontynuowa�a
Rosie.
- W jaki spos�b? - zapyta�
Spencer. - Przez kogo?
Wzruszy�a ramionami.
- Nic o tym nie wiem, ona
nigdy si� nie zwierza�a. To si�
po prostu czuje.
On te� zauwa�y� u Valerie
wra�liwo��, podatno�� na
zranienie.
- A przy tym jest twarda -
ci�gn�a Rosie. - Jezu, nie wiem
czemu tak si� o ni� martwi�. Nie
jestem jej starsz� siostr�.
Ostatecznie ka�dy ma prawo
sp�ni� si� od czasu do czasu.
Posz�a dalej. Spencer wypi�
�yk ciep�ego piwa.
Pianista zacz�� gra� melodi�
"It Was a Very Good Year",
kt�rej Spencer nie lubi� nawet w
wykonaniu Sinatry, chocia� by�
jego fanem. Wiedzia�, �e melodia
powinna brzmie� refleksyjnie,
nawet z lekka melancholijnie, a
wydawa�a mu si� przera�liwie
smutna. Nie by�a to pogodna
zaduma starszego m�czyzny
wspominaj�cego kobiety, kt�re
niegdy� kocha�, ale ponura
ballada o kim� do�ywaj�cym ko�ca
swoich dni, przypominaj�cym
sobie puste �ycie pozbawione
g��bokich uczu�.
Doszed� do wniosku, �e taka
interpretacja piosenki wyra�a
jego w�asny l�k, i� za par�
dziesi�tek lat, kiedy jego �ycie
zacznie gasn��, zejdzie ze
�wiata z gorycz� w sercu i w
samotno�ci.
Spojrza� na zegarek. Valerie
sp�nia�a si� ju� p�torej
godziny.
Niepok�j kelnerki by�
zara�liwy. Oczyma duszy ujrza�
twarz Valerie w po�owie zakryt�
rozsypanymi ciemnymi w�osami,
cienk� stru�k� krwi, policzek
spoczywaj�cy na pod�odze, oczy
szeroko otwarte i nieruchome.
Wiedzia�, �e jego obawy s�
irracjonalne. Po prostu sp�ni�a
si� do pracy. Nie by�o w tym nic
z�owieszczego. Mimo to l�k
narasta� w nim z minuty na
minut�.
Postawi� nie dopite piwo na
kontuarze, zsun�� si� ze sto�ka
i wyszed� w zimn� noc, gdzie
�oskot deszczu �omocz�cego w
p��cienn� markiz� przywodzi� na
my�l maszeruj�ce armie.
Kiedy przechodzi� ko�o wej�cia
do galerii, us�ysza�, �e
w��cz�ga cicho p�acze.
Wzruszony, zatrzyma� si�.
W�r�d t�umionych odg�os�w �alu
ledwie widzialny nieznajomy
wyszepta� ostatnie s�owa, kt�re
us�ysza� od Spencera:
- Nikt nie wie... nikt nie
wie... - Ta kr�tka informacja
widocznie nabra�a dla niego
osobistego i g��bokiego
znaczenia, gdy� wypowiada� j� z
inn� ni� Spencer intonacj�: ze
spokojn�, g��bok� udr�k�. - Nikt
nie wie.
Chocia� Spencer wiedzia�, �e
post�puje niem�drze, funduj�c
nieszcz�nikowi �rodek do
dalszej samozag�ady, wy�owi� z
portfela dziesi�ciodolarowy
banknot. Wszed� w g��b mrocznej
wn�ki, w cuchn�cy od�r bij�cy od
w��cz�gi i wyci�gn�� r�k� z
banknotem.
- Prosz� to wzi��.
R�ka, kt�ra wyci�gn�a si� po
pieni�dze, by�a albo w czarnej
r�kawiczce, albo nadzwyczaj
brudna. W ciemno�ci by�a ledwie
widoczna. Wyjmuj�c banknot z
palc�w Spencera w��cz�ga
lamentowa� cicho:
- Nikt... nikt...
- Wszystko jeszcze si� u�o�y -
powiedzia� przyja�nie Spencer. -
Takie jest �ycie. Wszyscy musimy
przez nie przej��.
- Takie jest �ycie, wszyscy
musimy przez nie przej�� -
wyszepta� w��cz�ga.
Spencerowi ponownie stan��
przed oczami obraz martwej
twarzy Valerie. Pobieg� przez
deszcz w stron� samochodu.
Rocky obserwowa� go przez
boczne okienko. Kiedy Spencer
otworzy� drzwiczki, pies
przelaz� na siedzenie pasa�era.
Spencer wsiad� do �rodka i
zatrzasn�� drzwiczki, przynosz�c
z sob� zapach mokrego drelichu i
ozonu.
- T�skni�e� za mn�, Zab�jco?
Rocky kiwa� si� z boku na bok,
pr�buj�c macha� ogonem, na
kt�rym siedzia�.
Zapalaj�c silnik, Spencer
doda�:
- B�dzie ci mi�o dowiedzie�
si�, �e nie zrobi�em z siebie
durnia.
Pies kichn��.
- Ale tylko dlatego, �e nie
przysz�a.
Pies podni�s� g�ow� w
zaciekawieniu.
Zwalniaj�c r�czny hamulec i
w��czaj�c bieg, Spencer spyta�:
- Jak my�lisz, co zrobi�
teraz, kiedy mam nad ni�
przewag�, zamiast zrezygnowa� i
pojecha� do domu? Hmmm?
Pies najwyra�niej nie
wiedzia�.
- Mam zamiar w�cibi� nos w
cudzy interes i da� sobie drug�
szans� na sfuszerowanie sprawy.
Powiedz, przyjacielu, czy
straci�em rozum?
Rocky tylko sapa�.
Odje�d�aj�c od kraw�nika,
Spencer dorzuci�:
- Tak, masz racj�. Jestem
kopni�ty.
Pojecha� prosto w stron� domu
Valerie. Samochodem dziesi��
minut drogi.
Poprzedniej nocy czeka� na
zewn�trz "Czerwonych Drzwi" do
drugiej nad ranem, siedz�c wraz
z Rockym w fordzie, i pojecha�
za Valerie, kt�ra wysz�a wkr�tce
po zamkni�ciu baru. Dzi�ki
treningowi w zakresie techniki
inwigilacji potrafi� dyskretnie
�ledzi� ludzi. By� pewny, �e go
nie zauwa�y�a.
Nie by�, co prawda,
przekonany, czy zdo�a�by
wyt�umaczy� jej - a tak�e samemu
sobie - dlaczego za ni�
pojecha�. Po zaledwie jednej
rozmowie, zak��canej
obs�ugiwaniem przez ni�
nielicznych klient�w w prawie
wyludnionym barze, ogarn�o go
pragnienie dowiedzenia si� o
niej absolutnie wszystkiego.
W rzeczywisto�ci by�o to co�
wi�cej ni� pragnienie. By�a to
silna, wewn�trzna potrzeba,
kt�r� musia� zaspokoi�.
Chocia� mia� czyste intencje,
by� troch� zawstydzony swoj�
narastaj�c� obsesj�. Poprzedniej
nocy siedzia� w samochodzie
naprzeciw jej domu, patrz�c na
o�wietlone okna. By�y
zas�oni�te, lecz raz zobaczy�
jej cie� przesuwaj�cy si� po
fa�dach draperii - by�o to jak
migni�cie ducha podczas seansu
spirytystycznego. Kr�tko przed
wp� do czwartej rano zgas�o
ostatnie �wiat�o. Spencer
jeszcze przez godzin� czuwa�,
patrz�c na ciemny dom,
zastanawiaj�c si�, jakie Valerie
czyta ksi��ki, co lubi robi� w
wolne dni, jakich ma rodzic�w,
gdzie sp�dzi�a dzieci�stwo, o
czym �ni, kiedy jest w dobrym
nastroju, a o czym, gdy co� j�
przygn�bia.
Teraz - dwadzie�cia cztery
godziny p�niej - zn�w jecha� w
stron� jej domu z mrowi�cym
uczuciem nieokre�lonego l�ku.
Sp�ni�a si� do pracy. Nic
wi�cej. G��boko�� jego troski
powiedzia�a mu wi�cej, ni�by
chcia� wiedzie�: �e jego
zainteresowanie t� kobiet� jest
przesadne.
W miar� jak oddala� si� od
Ocean Avenue w stron� dzielnic
mieszkalnych, ruch uliczny
mala�. L�nienie mokrego asfaltu
stwarza�o z�udzenie, jakby
wszystkie ulice by�y leniwymi
rzekami, p�yn�cymi do w�asnych
dalekich uj��.
1 1 32 0 2 108 1 ff 1 32 1
1 1 32 0 2 108 1 ff 1 32 0
Valerie Keene mieszka�a w
cichej dzielnicy drewnianych
dom�w parterowych, zdobionych
sztukateri�, wybudowanych w
p�nych latach czterdziestych.
Domy by�y niewielkie, ale za to
pe�ne uroku. Mia�y okna
zaopatrzone po obu stronach w
dekoracyjne okiennice, by�y
ozdobione fali�cie powycinanymi
lub rze�bionymi listwami pod
okapami, fantazyjnymi liniami
dach�w i mocno wg��bionymi
oknami mansardowymi. Po kratkach
werand pi�y si� krzewy
bugenwilli.
Nie chc�c zwr�ci� na siebie
niczyjej uwagi, Spencer zerkn��
tylko k�tem oka w stron�
po�udniowej strony kwarta�u
ulic, gdzie znajdowa� si� domek
Valerie, min�� go i pojecha�
dalej. Rocky tak�e �ypn�� w bok,
ale tak jak i jego pan nie
znalaz� w wygl�dzie domku
niczego alarmuj�cego.
Przy ko�cu kwarta�u Spencer
skr�ci� i pojecha� na po�udnie.
Nast�pne uliczki po prawej by�y
�lepe. Min�� je. Nie chcia�
parkowa� przy uliczce bez
wyjazdu. M�g�by si� znale�� w
pu�apce. Przy nast�pnej g��wnej
alei zn�w skr�ci� w prawo i
zaparkowa� przy kraw�niku, w
s�siedztwie dom�w takich samych
jak bungalow Valerie. Wy��czy�
wycieraczki, ale nie zgasi�
silnika.
Mia� ci�gle nadziej�, �e
odzyska rozs�dek, w��czy bieg i
pojedzie do domu.
Rocky spogl�da� na niego
wyczekuj�co. Jedno ucho mu jak
zwykle stercza�o, drugie by�o
opuszczone.
- Nie panuj� nad sob� -
powiedzia� Spencer do psa i do
samego siebie. - Nie mam poj�cia
dlaczego.
Deszcz sp�ywa� po przedniej
szybie. W stru�kach wody
pol�niewa�y �wiat�a latar�.
Westchn�� i zgasi� silnik.
Wyje�d�aj�c z domu zapomnia�
wzi�� z sob� parasol. Kr�tki
sprint do baru "Czerwone Drzwi"
i z powrotem zwil�y� mu ubranie.
Wiedzia�, �e d�u�szy spacer
przemoczy go do suchej nitki.
Nawet nie u�wiadamia� sobie, z
jakiego powodu nie zaparkowa�
naprzeciw jej mieszkania.
Trening. Instynkt. Obsesja. Mo�e
wszystko naraz.
Schyli� si� obok Rocky'ego i
wytrzymuj�c jego ciep�y,
kochaj�cy j�zyk w swoim uchu,
wydoby� ze schowka r�czn�
latark� i wsun�� j� do kieszeni.
- Gdyby kto� chcia� dobra� si�
do samochodu - nakaza� psu -
wypruj mu flaki.
Rocky w odpowiedzi ziewn��.
Spencer wysiad� z forda.
Odchodz�c, wcisn�� pilota i na
rogu ulicy skr�ci� na p�noc.
Nie bieg�. Wiedzia�, �e i tak,
zanim dotrze do domu Valerie,
b�dzie przemoczony.
Biegn�ca z p�nocy na po�udnie
ulica by�a wysadzana drzewami
jacaranda. W lecie ich li�cie i
kaskady purpurowych kwiat�w
dawa�yby nieco schronienia przed
deszczem. Teraz, w zimie,
ga��zie by�y go�e.
Nim Spencer doszed� do uliczki
Valerie, ju� by� przemokni�ty.
Wzd�u� uliczki ros�o awokado
kanaryjskie, kt�rego korzenie
pokruszy�y i powysadza�y p�yty
chodnikowe, za to ga��zie,
pokryte g�stymi li��mi, tworzy�y
baldachim, zapewniaj�cy
schronienie przed deszczem.
Wysokie drzewa nie dopuszcza�y
��tego �wiat�a sodowych lamp
ulicznych nawet do frontowych
trawnik�w przed domami. Drzewa i
krzewy wok� by�y w pe�ni
rozwini�te, niekt�re nawet
przero�ni�te. Je�li ktokolwiek z
lokator�w wygl�da�by teraz przez
okno, najprawdopodobniej nie
spostrzeg�by go za �cian�
zieleni, w g��bokim cieniu.
Przechodz�c chodnikiem
zagl�da� do zaparkowanych przy
chodniku samochod�w. O ile m�g�
si� zorientowa�, wszystkie by�y
puste.
Po drugiej stronie ulicy przed
domem Valerie sta� w�z
przeprowadzkowy. Spencerowi to
odpowiada�o: wielka ci�ar�wka
zas�ania�a widok s�siadom z
naprzeciwka. Nikogo przy niej
nie by�o; widocznie
przeprowadzka by�a zaplanowana
na rano.
Spencer skr�ci� w prawo i
wszed� po trzech stopniach na
werand�. Kratki po obu stronach
poro�ni�te by�y nie bugenwill�,
ale kwitn�cym w nocy ja�minem,
kt�ry od�wie�a� powietrze swoim
niezwyk�ym zapachem, mimo �e do
pe�ni sezonu by�o jeszcze
daleko.
Na werandzie panowa� g��boki
mrok. Spencer w�tpi�, �eby m�g�
go zobaczy� kto� z ulicy.
Przesuwaj�c palce wzd�u�
framugi drzwi, znalaz� w
ciemno�ci przycisk dzwonka.
Us�ysza�, jak rozbrzmiewa cicho
wewn�trz domu.
Czeka�. Nie zapali�o si� ani
jedno �wiat�o.
Poczu� ch��d na karku. Mia�
uczucie, �e jest �ledzony.
Wychodz�ce na werand� okna po
obu stronach drzwi by�y
szczelnie zas�oni�te od
wewn�trz. Nie by�o wida�
szczeliny, przez kt�r� m�g�by
by� obserwowany.
Obejrza� si� na ulic�. ��te
sodowe lampy prze�wieca�y przez
ulewny deszcz. Stoj�ca przy
dalszym kraw�niku ci�ar�wka
by�a w po�owie ukryta w cieniu,
w po�owie za� o�wietlona
latarni�. Przy bli�szym
kraw�niku sta�a zaparkowana
nowiutka honda i starszy model
pontiaca. Nie by�o �adnych
przechodni�w ani ruchu na
jezdni. Noc by�a cicha,
pomin�wszy bezustanny werbel
deszczu.
Zadzwoni� ponownie.
Wra�enie, �e co� pe�znie mu po
karku, nie przechodzi�o.
Sprawdzi� r�k�, na p�
przekonany, �e to paj�k, ale
niczego na niej nie znalaz�.
Odwracaj�c si� ponownie w
stron� ulicy, odni�s� wra�enie,
�e k�tem oka dostrzeg� ukradkowy
ruch z ty�u ci�ar�wki. Patrzy�
przez p� minuty, ale nic si� w
t� bezwietrzn� noc nie porusza�o
z wyj�tkiem potok�w z�otego
deszczu, padaj�cego na chodnik
tak pionowo, jakby rzeczywi�cie
sk�ada� si� z ci�kich kropli
drogocennego metalu.
Wiedzia�, czemu by� taki
niespokojny. Nie mia� prawa
przebywa� tutaj. Poczucie winy
szarpa�o mu nerwy.
Zwracaj�c si� zn�w w stron�
drzwi, wyci�gn�� z prawej tylnej
kieszeni spodni portfel i wyj��
z niego kart� kredytow�.
Czu� - chocia� nie chcia� si�
przed sob� do tego przyzna� - �e
by�by zawiedziony, gdyby
zapali�o si� �wiat�o i okaza�o
si�, �e Valerie jednak by�a w
domu. Obawia� si� o ni�, ale nie
wierzy�, �e le�y gdzie� w domu
ranna lub nie�ywa. Nie by�
nawiedzony; obraz jej
poplamionej krwi� twarzy, kt�ry
zrodzi� si� w jego wyobra�ni,
stanowi� tylko pretekst, by
przyjecha� tu z "Czerwonych
Drzwi".
Pragnienie, �eby dowiedzie�
si� wszystkiego o Valerie, by�o
niebezpiecznie bliskie t�sknot
wieku dojrzewania. W obecnym
stanie ducha nie potrafi�
rozumowa� logicznie.
Ba� si� samego siebie, ale nie
m�g� si� wycofa�.
Liczy� na to, �e wsuwaj�c
kart� mi�dzy framug� a drzwi,
zdo�a odsun�� zapadk�.
Przypuszcza�, �e drzwi mog� by�
zaopatrzone r�wnie� w rygiel,
gdy� w Santa Monica, tak jak w
ka�dym innym mie�cie w obr�bie
Los Angeles, roi�o si� od
przest�pstw, ale liczy� na swoje
szcz�cie.
Okaza�o si� wi�ksze, ni�
przypuszcza�. Frontowe drzwi nie
by�y zamkni�te na zamek. Kiedy
przekr�ci� ga�k� - otwar�y si�
bez oporu.
Zdumiony, z nowym poczuciem
winy, obejrza� si� za siebie.
Awokado. W�z do przeprowadzek.
Samochody. Lej�cy strumieniami
deszcz.
Wszed� do �rodka. Zamkn��
drzwi i opar� si� o nie plecami.
Trz�s� si�. Ciekn�ca z niego
woda plami�a dywan.
Wn�trze, w kt�rym si� znalaz�,
wyda�o mu si� z pocz�tku
niewiarygodnie mroczne. Po
chwili wzrok przyzwyczai� si� do
ciemno�ci na tyle, �e Spencer
zobaczy� zas�oni�te okno, potem
drugie i trzecie, wszystkie
po�yskuj�ce jedynie szaro�ci�
panuj�cej na zewn�trz nocy.
Widzia� tak niewiele, �e gdyby
sta� przed nim nawet t�um ludzi
- nie zobaczy�by go. Wiedzia�
jednak �e nikogo w domu nie ma.
Co wi�cej: dom wyda� mu si�
opuszczony.
Wyj�� z kieszeni kurtki
latark�. Os�oni� jedn� r�k�
strumie� �wiat�a, �eby nie
zobaczy� go kto� z zewn�trz.
�wiat�o wydoby�o z mroku nie
umeblowany, ca�kowicie pusty
salonik. Dywan mia� barw�
mlecznej czekolady. Na oknach
wisia�y be�owe zas�ony. Dwie
wbudowane w sufit oprawy
�wietlne, ze zwyk�ymi �ar�wkami,
mo�na by�o prawdopodobnie
zapali� jednym z trzech
kontakt�w umieszczonych obok
frontowych drzwi. Nie chcia�
w��cza� �wiat�a.
Jego przesi�kni�te wod�
adidasy i skarpetki chlupota�y,
kiedy przechodzi� przez pok�j.
Mijaj�c sklepione przej�cie
dotar� do ma�ej, r�wnie� pustej
jadalni.
Pomy�la� przez chwil� o
ci�ar�wce po drugiej stronie
ulicy, ale nie potrafi�
uwierzy�, �e mog� si� w niej
znajdowa� rzeczy Valerie ani �e
wyprowadzi�a si� po czwartej
trzydzie�ci poprzedniego ranka,
kiedy porzuci� sw�j posterunek
naprzeciw jej domu i wr�ci� do
w�asnego ��ka. Zacz�� natomiast
podejrzewa�, �e ona nigdy si� do
tego domu nie wprowadzi�a. Na
dywanie nie by�o odcisk�w po
meblach, nie sta�y na nim
ostatnio �adne sto�y, krzes�a,
szafy, kredensy czy lampy
pod�ogowe. Je�li Valerie
mieszka�a tu w ci�gu dw�ch
miesi�cy, kt�re przepracowa�a w
"Czerwonych Drzwiach", to
najwidoczniej nie umeblowa�a
domku, nie maj�c zamiaru d�ugo w
nim pozostawa�.
Na lewo od jadalni, za �ukiem,
o po�ow� mniejszym od
pierwszego, znalaz� niewielk�
kuchni�, wyposa�on� w sosnowe
szafki z czerwonymi blatami. Nie
m�g� unikn�� pozostawienia
mokrych �lad�w podeszew na
szarej pod�odze z p�ytek
ceramicznych.
Obok podw�jnego zlewozmywaka
sta�y naczynia: pojedynczy
talerz, talerzyk na chleb,
miseczka na zup�, ma�y talerzyk
i fili�anka - wszystko by�o
czyste i gotowe do u�ycia. Obok
sta�a szklanka, a nieco dalej
le�a� n�, widelec i �y�ka,
kt�re r�wnie� by�y czyste.
Spencer przeni�s� latark� do
prawej r�ki, przys�aniaj�c
reflektor d�oni�, �eby os�abi�
strumie� �wiat�a. Mia� w ten
spos�b woln� lew� r�k� i m�g�
zbada� palcami obrze�e szklanki.
Nawet je�li by�a umyta, to
jednak wargi Valerie dotyka�y
kiedy� jej brzeg�w.
Nigdy jej nie poca�owa�. Mo�e
nigdy tego nie zrobi.
Ta my�l wprawi�a go w
zak�opotanie i zmusi�a do
zastanowienia po raz kt�ry� nad
nietaktem, do jakiego si�
posun�� wobec tej kobiety. By�
intruzem. Nie tylko wkracza� na
jej teren, ale wdziera� si� w
jej �ycie osobiste. Do tej pory
�y� godnie, cho� nie zawsze z
pe�nym poszanowaniem
ustawodawstwa. Wchodz�c do jej
domu, przekroczy� granic� prawa,
a tym samym przesta� by�
bezkarny.
Niemniej nie opu�ci�
bungalowu.
Kiedy otworzy� kuchenne szafki
i szuflady, nie znalaz� w nich
nic poza otwieraczem do butelek
i puszek. Lokatorka nie mia�a
�adnych innych talerzy ani
naczy� poza tymi, kt�re sta�y
obok zlewozmywaka.
Wi�kszo�� p�ek w w�skiej
spi�arni by�a pusta. Zapas
jedzenia ogranicza� si� do
trzech puszek brzoskwi�, dw�ch z
gruszkami, dw�ch innych z
plasterkami ananas�w, jednego
pude�ka z namiastk� cukru w
ma�ych niebieskich torebeczkach,
dw�ch torebek kaszy i s�oika
rozpuszczalnej kawy.
Lod�wka by�a prawie pusta,
jedynie p�ka zamra�alnika by�a
zape�niona obiadami
przeznaczonymi do gotowania w
kuchence mikrofalowej.
Ko�o lod�wki mie�ci�y si�
drzwi z dzielonymi szybkami.
Cztery okienka zas�oni�te by�y
��t� firank�, po odsuni�ciu
kt�rej zobaczy� boczn� werand� i
ciemne zalewane deszczem
podw�rze.
Opu�ci� firank�. Nie
interesowa� go �wiat zewn�trzny,
tylko przestrze�, w kt�rej
Valerie oddycha�a, jad�a i
spa�a.
Gumowe podeszwy adidas�w
zapiszcza�y na pod�odze z
p�ytek, kiedy wychodzi� z
kuchni. Mrok rozst�powa� si�
przed nim i zn�w zamyka� za jego
plecami.
Nie przestawa� si� trz���.
Wilgotny ch��d domu by� r�wnie
przenikliwy jak lutowe powietrze
na zewn�trz. Ogrzewanie by�o od
dawna wy��czone, co znaczy�o, �e
Valerie wysz�a wcze�nie.
Na zmarzni�tym policzku czu�
pal�c� blizn�.
W �rodku tylnej �ciany jadalni
mie�ci�y si� zamkni�te drzwi.
Otworzy� je i odkry� w�ski
korytarz, rozci�gaj�cy si� na
pi�tna�cie st�p w lewo i tyle� w
prawo. Naprzeciwko znajdowa�y
si� jeszcze jedne drzwi. By�y
p�otwarte. Ujrza� za nimi
bia��, kafelkow� pod�og� i
zbiornik �azienkowy.
Mia� zamiar wej�� do
korytarza, lecz raptem us�ysza�
d�wi�ki wyr�niaj�ce si� w�r�d
monotonnego b�bnienia deszczu o
dach. G�uche uderzenie i
delikatny chrobot.
Momentalnie zgasi� latark�.
Zaleg�a ciemno�� tak g��boka,
jak w gabinecie strach�w w
weso�ym miasteczku, w kt�rym
stroboskopowe �wiat�o ukazuje
wyskakuj�cego z trumny,
sztucznego trupa.
D�wi�k wyda� mu si� pocz�tkowo
nieokre�lony - jak gdyby kto� na
zewn�trz po�lizn�� si� na mokrej
trawie i uderzy� w �cian� domu.
S�uchaj�c jednak d�u�ej, zacz��
dochodzi� do przekonania, �e
m�g� doj�� z dalszej odleg�o�ci
i �e mog�o to by� trza�ni�cie
drzwiczek samochodowych na ulicy
lub na s�siednim podje�dzie.
Zapali� latark� i zacz��
przeszukiwa� �azienk�. Na
wieszadle wisia�y dwa r�czniki:
k�pielowy i do r�k oraz �cierka.
W plastikowej mydelniczce
spoczywa�a w po�owie zu�yta
kostka myd�a Ivory, ale szafka
na lekarstwa by�a pusta.
Po prawej stronie �azienki
znajdowa�a si� ma�a sypialnia,
tak samo nie umeblowana jak
reszta mieszkania. Szafa by�a
pusta.
Druga sypialnia, mieszcz�ca
si� po lewej stronie �azienki,
by�a wi�ksza ni� pierwsza. Na
pod�odze le�a� nadmuchiwany
materac, a na nim spl�tane
prze�cierad�a, we�niany koc i
poduszka. Zasuwane drzwi do
szafy by�y otwarte, ukazuj�c
druciane rami�czka zwisaj�ce z
drewnianego, nie pomalowanego
dr��ka.
Wn�trza domku pozbawione by�y
ozd�b, ale na �rodku d�u�szej
�ciany tej sypialni co� wisia�o.
Spencer podszed�, skierowa� w to
miejsce �wiat�o latarki i
zobaczy� wielk�, kolorow�
fotografi� karalucha. Wygl�da�o
to na stron� wyj�t� z ksi��ki
entomologicznej, gdy� podpis pod
obrazkiem by� naukowy. W
zbli�eniu karaluch mia� oko�o
sze�ciu cali. By� przybity do
�ciany wielkim gwo�dziem,
przechodz�cym przez �rodek
skorupy. Na pod�odze, pod
fotografi�, le�a� m�otek.
Fotografia nie by�a
dekoracyjna. Nikt, w celu
upi�kszenia pokoju, nie
powiesi�by fotografii karalucha.
Co wi�cej, u�ycie gwo�dzia -
zamiast pinezki, klamerki lub
ta�my - sugerowa�o, �e osoba
pos�uguj�ca si� m�otkiem zrobi�a
to celowo.
Karaluch musia� wi�c co�
symbolizowa�.
Spencer by� ciekaw, czy to
Valerie przybi�a t� fotografi�.
Wydawa�o si� to
nieprawdopodobne. Kobieta, z
kt�r� rozmawia� poprzedniego
wieczora w "Czerwonych
Drzwiach", wyda�a mu si�
nadzwyczaj subtelna i �agodna,
zupe�nie niezdolna do gniewu.
Ale je�li nie Valerie - to
kto?
Spencer prowadzi� �wiat�o
latarki wzd�u� zdj�cia. Pancerz
karalucha b�yszcza�, jakby by�
mokry. Palce Spencera,
przes�aniaj�ce cz�ciowo
strumie� �wiat�a, wywo�a�y
z�udzenie, jakby cienkie nogi
chrz�szcza i czu�ki poruszy�y
si�.
Niekt�rzy seryjni mordercy
zostawiaj� w miejscach swoich
zbrodni identyfikuj�ce ich
symbole. Spencer wiedzia� z
do�wiadczenia, �e mog� by�
bardzo r�ne: pewne okre�lone
karty do gry, znaki szatana
wyci�te na ciele ofiar - po
pojedyncze s�owa, a nawet
wiersze, nagryzmolone krwi� na
�cianach. Przebity karaluch
sprawia� wra�enie, �e mo�e by�
czyim� identyfikatorem, chocia�
by� bardziej osobliwy ni� inne
symbole, z kt�rymi Spencer si�
zetkn��, studiuj�c setki
podobnych przypadk�w.
Poczu� md�o�ci na my�l, �e
wprawdzie nie natkn�� si� na
�adne �lady przemocy w domu, ale
nie zagl�da� jeszcze do gara�u.
Mo�e znajdzie Valerie na zimnym
betonie, tak jak j� widzia�
przedtem oczami wyobra�ni:
le��c� z twarz� przytulon� do
pod�ogi, z otwartymi, nie
widz�cymi oczami i stru�k� krwi
zniekszta�caj�c� jej regularne
rysy.
Odni�s� wra�enie, �e zbli�a
si� do rozwi�zania zagadki.
Przeci�tny Amerykanin �y� pod
psychoz� nag�ej, bezmy�lnej
przemocy, ale Spencer by�
bardziej uczulony na ponure
zjawiska wsp�czesnego �ycia ni�
wi�kszo�� ludzi. Przeszed� b�l i
strach, kt�re wycisn�y na nim
swoje pi�tno, wi�c teraz
oczekiwa� zewsz�d brutalno�ci,
b�d�c jej tak pewnym jak
wschod�w i zachod�w s�o�ca.
Kiedy odwraca� si� od
fotografii karalucha,
zastanawiaj�c si�, czy b�dzie
mia� odwag� sprawdzi� gara� -
okno sypialni rozsypa�o si� na
kawa�ki i do �rodka wpad� ma�y,
czarny przedmiot. Przypomina� na
pierwszy rzut oka granat.
Odruchowo, b�yskawicznie
zgasi� latark�. W�r�d panuj�cej
ciemno�ci granat mi�kko spad� na
dywan.
Fala wybuchu uderzy�a go, nim
zd��y� si� odwr�ci�. Nie by�o
b�ysku, tylko rozdzieraj�cy uszy
huk i twarde od�amki, bij�ce w
niego od czo�a po golenie.
Krzykn�� i upad�. Skr�ca� si� z
b�lu. Czu� go w nogach, w
r�kach, w twarzy. Tors by�
os�oni�ty kurtk�, ale r�ce...
Bo�e, jego r�ce. Pali�y �ywym
ogniem. Cierpia� katusze. Ile
straci� palc�w? Jezu. R�ce mia�
sparali�owane b�lem, tak �e nie
m�g� oceni� ich stanu.
Najgorszy by� piek�cy b�l
czo�a, policzk�w, lewego k�ta
ust. Wprost nie do wytrzymania.
Pragn�c za wszelk� cen� st�umi�
b�l, przycisn�� r�ce do twarzy,
ale rwa�y go tak silnie, �e
zmys� dotyku nie funkcjonowa�.
Je�li ocaleje - ile b�dzie
mia� bladych, pofa�dowanych
blizn, lub czerwonych potwornych
szram si�gaj�cych od w�os�w do
brody?
Musi si� st�d wydosta�,
ucieka�, szuka� pomocy.
Wykrzywiaj�c si�, kopi�c,
chwytaj�c paznokciami dywanu,
pe�z� przez ciemno�� niczym
ranny krab. Mimo �e by�
przera�ony i zdezorientowany,
posuwa� si� we w�a�ciwym
kierunku, ku drzwiom sypialni,
po pod�odze usianej czym�, co
przypomina�o szklane kulki do
gry. Uda�o mu si� wsta�.
S�dzi�, �e zosta� wpl�tany w
wojn� gang�w o zyski z wy�cig�w
konnych. W Los Angeles w latach
dziewi��dziesi�tych by�o wi�cej
przemocy ni� w Chicago w okresie
prohibicji. Wsp�czesne gangi
m�odzie�owe by�y bardziej
okrutne i lepiej uzbrojone ni�
mafia. Ich cz�onkowie byli
rasistami, dzia�ali na og� pod
wp�ywem narkotyk�w, z zimn�
krwi� i bezwzgl�dno�ci� �mij.
�api�c z trudem powietrze,
potykaj�c si� i kieruj�c na
o�lep dotykiem r�k, znalaz� si�
w holu. Nogi parali�owa� mu
przejmuj�cy b�l, os�abiaj�c go i
wytr�caj�c z r�wnowagi.
Utrzymanie si� na nogach by�o
tak trudne, jakby znajdowa� si�
wewn�trz obracaj�cej si� beczki
�miechu.
W innych pokojach r�wnie�
rozleg�y si� przyt�umione huki
eksplozji, poprzedzone d�wi�kiem
p�kaj�cego szk�a. W holu nie
by�o okien, wi�c tym razem nie
dozna� obra�e�.
Mimo zaskoczenia i strachu
spostrzeg�, �e nie czuje zapachu
krwi. Zdziwi� si�, �e w og�le
nie krwawi.
Nagle zrozumia�, co si�
dzia�o. To nie by�a wojna
gang�w. Od�amki go nie
zadrasn�y, a wi�c to nie by�y
od�amki. Rozsypane na pod�odze
kulki nie by�y ze szk�a. By�y to
kulki z twardej gumy, pochodz�ce
z granatu obezw�adniaj�cego. Sam
ich kiedy� u�ywa�. A wi�c ataku
na bungalow dokona� oddzia�
SWAT, rzucaj�c granaty, �eby
obezw�adni� jego mieszka�c�w.
W�z przeprowadzkowy pos�u�y�
bez w�tpienia jako zamaskowany
�rodek transportowy dla oddzia�u
szturmowego. Ruch, kt�ry
spostrzeg� na ty�ach ci�ar�wki,
nie by� przywidzeniem.
Powinien by� poczu�
odpr�enie. Atak stanowi�
zapewne akcj� miejscowej
policji, Wydzia�u Kontroli
Narkotyk�w, Fbi lub innej
organizacji zajmuj�cej si�
publicznym bezpiecze�stwem.
Natkn�� si� na jedn� z ich
operacji. Zna� ich regu�y. Je�li
po�o�y si� na pod�odze, twarz� w
d�, z r�kami nad g�ow� i
palcami rozczapierzonymi, �eby
pokaza�, �e d�onie ma puste -
uratuje si�. Nie zostanie
zastrzelony; za�o�� mu kajdanki,
przepytaj� go, ale na tym si�
sko�czy.
Tylko �e jego sytuacja nie
by�a prosta: nie by� mieszka�cem
bungalowu. Wszed� na obcy teren.
Z ich punktu widzenia m�g� by�
nawet w�amywaczem. Jego
wyja�nienia zabrzmi� w
najlepszym przypadku
nieprzekonuj�co. Pomy�l�, �e
jest stukni�ty. Sam zacz�� si� o
to podejrzewa�, nie mog�c
zrozumie�, z jakiego powodu
Valerie tak go zafascynowa�a, po
co chcia� dowiedzie� si� o niej
wszystkiego, dlaczego by� tak
�mia�y lub mo�e g�upi, �e wszed�
do jej domu.
Nie po�o�y� si� na pod�odze.
Szed� chwiejnie przez ciemny
hol, sun�c jedn� d�oni� po
�cianie.
Valerie by�a zamieszana w co�
nielegalnego. Z pocz�tku w�adze
b�d� s�dzi�y, �e on r�wnie� jest
w to wci�gni�ty. Zostanie
zatrzymany na czas dochodzenia,
a mo�e nawet zaaresztowany jako
podejrzany o wsp�udzia�.
Dowiedz� si�, kim on jest.
Media odtworz� jego
przesz�o��. Jego twarz zn�w
uka�e si� na ekranach
telewizyjnych, na �amach gazet i
magazyn�w. Prze�y� wiele lat w
b�ogos�awionej anonimowo�ci.
Jego nowe nazwisko by�o
nieznane, wygl�d z czasem
zmieni� si� tak, �e nikt by go
nie rozpozna�. Teraz jego
prywatno�� mog�a przepa��. Zn�w
stanie si� �upem medi�w,
rozpoznawanym wsz�dzie, gdzie
si� poka�e.
Nie! Nie wytrzyma tego. Nie
chce przez to przechodzi� po raz
wt�ry. Woli umrze�.
Atakuj�cy byli
funkcjonariuszami jakiej�
s�u�by, a on nie pope�ni�
powa�nego przest�pstwa. Teraz
nie byli jednak po jego stronie.
Zniszcz� go, nie maj�c takiego
zamiaru: po prostu przez
ujawnienie jego istnienia
prasie.
Zn�w brz�k rozbijanych szyb.
Dwie eksplozje.
Agenci z oddzia�u SWAT nie
chcieli ryzykowa�, jak gdyby
my�leli, �e walcz� z szale�cami
nafaszerowanymi Pcp albo z
kim� jeszcze gorszym.
Spencer dotar� z trudem do
po�owy holu i zatrzyma� si�
pomi�dzy dwiema parami drzwi. Po
prawej stronie mia� drzwi do
jadalni. Lewe prowadzi�y do
�azienki.
Wszed� do �azienki i zamkn��
drzwi, pr�buj�c zebra� my�li.
Piek�cy b�l twarzy, r�k i n�g
stopniowo ust�powa�. Zacz��
rytmicznie zaciska� i otwiera�
palce u r�k, chc�c pobudzi�
kr��enie i przezwyci�y�
dr�twot�.
Z dalekiego ko�ca domu dobieg�
trzask p�kaj�cego drewna od
kt�rego zadr�a�y �ciany.
Prawdopodobnie zosta�y otwarte
lub wywa�one drzwi frontowe.
Jeszcze jeden trzask. Drzwi do
kuchni.
Wdarli si� do domu.
Zbli�ali si�.
Nie by�o czasu na
zastanawianie si�. Musia�
ucieka�, polegaj�c na instynkcie
i swoim wojskowym wytrenowaniu,
kt�re by�o - mia� nadziej� -
przynajmniej tak dobre, jak
�cigaj�cych go ludzi.
W tylnej �cianie �azienki nad
wann� szarza� prostok�t. Okno.
Spencer stan�� na brzegu wanny i
obiema r�kami szybko obmaca�
ram� niewielkiego okna. Nie by�
pewny, czy jest wystarczaj�co
du�e, �eby m�g� si� przez nie
przecisn��, ale by�a to jedyna
droga ucieczki.
Gdyby okno by�o zabite
gwo�dziami lub okratowane,
znalaz�by si� w pu�apce. Na
szcz�cie by�a to pojedyncza
rama, otwieraj�ca si� do
wewn�trz, umocowana od g�ry na
mocnym zawiasie. Kiedy podni�s�
okno do ko�ca, sk�adane
wsporniki, umieszczone po obu
jego stronach, zaskoczy�y z
cichym trzaskiem.
Spodziewa� si�, �e cichy
zgrzyt zawiasu i trzask
wspornik�w spowoduje
podniesienie alarmu przez kogo�
znajduj�cego si� na zewn�trz.
Jednostajny szum deszczu
zag�uszy� wszystkie d�wi�ki.
Nikt si� nie pojawi�.
Spencer z�apa� r�kami doln�
kraw�d� otworu i podci�gn�� si�
w g�r�. Zimny deszcz opryskiwa�
mu twarz. Wilgotne powietrze
nios�o z sob� zapach ziemi,
ja�minu i trawy.
Podw�rze podobne by�o do
ciemnego arrasu, utkanego z
cmentarnych czerni i szaro�ci,
sp�ukiwanych deszczem, kt�ry
zaciera� wszystkie kontury.
Przynajmniej jeden cz�onek
oddzia�u SWAT powinien by�
pilnowa� tylnej strony budynku.
Jednak�e Spencer, cho� mia�
bystry wzrok, �adnego z cieni
nie potrafi� zidentyfikowa� z
ludzk� postaci�.
G�rna cz�� jego tu�owia
wydawa�a si� szersza ni� rama,
ale wci�gn�� ramiona, zwin�� si�
i przepchn�� na drug� stron�.
Spad� z niewielkiej wysoko�ci.
Przekr�ci� si� na wilgotnej
trawie, a potem le�a� p�asko na
brzuchu, z podniesion� g�ow�,
obserwuj�c ciemno�� przed sob�,
ci�gle nie mog�c dostrzec
�adnego z atakuj�cych.
Krzaki rosn�ce na klombach i
wzd�u� granicy posesji by�y
wybuja�e. Stare figowce, od
dawna nie przycinane, wygl�da�y
jak wie�e z zieleni.
Niebo prze�wituj�ce mi�dzy
ga��ziami nie by�o czarne.
�wiat�a rozleg�ej metropolii
odbijaj�c si� od sztormowych
chmur, p�dz�cych na wsch�d,
malowa�y firmament od tej strony
na ��to, ku zachodowi za�, nad
oceanem, refleksy �wiat�a
przechodzi�y w szaro��.
Mimo �e Spencer obserwowa� to
zjawisko niejednokrotnie, tym
razem �w nienaturalny kolor
chmur nad miastem nape�ni� go
zadziwiaj�cym, przes�dnym
l�kiem. Niebo wyda�o mu si�
z�owrogie, zwiastuj�ce �mier�;
odni�s� wra�enie, �e pod takim
niebem ludzie umieraj� i pod
takim budz� si� w piekle.
Zupe�nie zagadkowe by�o to, w
jaki spos�b przy silnej
po�wiacie podw�rze pozostawa�o
mroczne, ale m�g�by przysi�c, �e
im d�u�ej na nie patrzy, tym
wydaje mu si� ono ciemniejsze.
B�l n�g powoli ust�powa�. R�ce
nadal mu dokucza�y, ale m�g� ju�
nimi w�ada�, a pieczenie twarzy
nie by�o ju� takie dojmuj�ce.
Wewn�trz ciemnego domu kr�tko
zagada� pistolet maszynowy,
wypluwaj�c kilka pocisk�w. Jeden
z policjant�w musia� by�
nerwowy, gdy� m�g� tam strzela�
tylko do ciemni lub duch�w. By�o
to do�� dziwne. Cz�onkowie si�
specjalnych nie byli skorzy do
poci�gania za spust.
Spencer pope�z� po rozmok�ej
trawie pod os�on� pobliskiego
tr�jpiennego figowca. Wsta� i
opieraj�c si� o kor� bada�
wzrokiem trawnik, krzaki i lini�
drzew rosn�cych wzd�u� tylnego
muru posesji, zastanawiaj�c si�,
czy uda mu si� kr�tkim sprintem
dosta� si� pod ich os�on� i czy
nie zostanie zauwa�ony, kiedy
tylko pojawi si� na otwartej
przestrzeni.
Gimnastykuj�c d�onie w celu
u�mierzenia b�lu, rozwa�a� czy
nie wspi�� si� na drzewo i ukry�
na wy�szych ga��ziach w�r�d
zieleni. Nie. Znajd� go na
pewno. Dop�ki nie przeszukaj�
wszystkich g�szczy, zar�wno
krzew�w jak i drzew i nie
przekonaj� si�, �e nikogo w nich
nie ma, nie zaprzestan�
poszukiwa�.
Z bungalowu dobiega�y g�osy,
trzaskanie drzwiami, nie czaili
si� ju� - po serii z automatu
by�oby to �mieszne. Nadal nie
zapalali �wiate�.
Czas ucieka�.
Areszt, sensacja, �wiat�a
kamer telewizyjnych, reporterzy
wykrzykuj�cy pytania. Nie, to
by�oby nie do zniesienia.
Przeklina� swoje
niezdecydowanie.
W�r�d li�ci nad jego g�ow�
szumia� deszcz.
Relacje w gazetach,
rozk�ad�wki w magazynach, powr�t
do nienawistnej przesz�o�ci,
spojrzenia bezmy�lnych gapi�w,
dla kt�rych b�dzie
spektakularnym wrakiem ludzkim.
Nie do wytrzymania.
T�tnienie s