2294

Szczegóły
Tytuł 2294
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2294 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2294 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2294 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Dean Koontz Mroczne �cie�ki serca Tom Ca�o�� w tomach Zak�ad Nagra� i WYdawnictw Zwi�zku Niewidomych Warszawa 2000 Prze�o�y� Zygmunt Halka Sk�ad, druk i oprawa: Zak�ad Nagra� i Wydawnictw Zwi�zku Niewidomych Warszawa, ul. Konwiktorska 9 Przedruk z Wydawnictwa "Prima", Warszawa 1997 Korekta: U. Maksimowicz i I. Stankiewicz Dean Ray Koontz rozpocz�� karier� literack� w wieku 20 lat, wygrywaj�c w 1965 roku konkurs literacki zorganizowany przez |Atlantic |Monthly. W tym samym czasie ukaza�o si� jego pierwsze opowiadanie. D�la m�odego autora by�a to doskona�a zach�ta, aby nie odk�ada� pi�ra. Nie przerywaj�c pracy nauczycielskiej wyda� trzy powie�ci, kt�re zapocz�tkowa�y jego niezwyk��, pe�n� sukces�w karier� pisarsk�. Obok Stephena Kinga jest obecnie uwa�any za czo�owego ameryka�skiego przedstawiciela literatury z gatunku horroru oraz mystery. Nale�y do pisarzy p�odnych: opublikowa� oko�o 50 powie�ci oraz liczne opowiadania pod w�asnym nazwiskiem i kilkoma pseudonimami w ��cznym nak�adzie ponad 150 milion�w egzemplarzy. Niekt�re z jego ksi��ek zosta�y sfilmowane. W pierwszym okresie swojej kariery Koontz pisywa� g��wnie utwory z gatunku science fiction z elementami horroru, p�niejsza tw�rczo��, o wyra�nie komercyjnym nastawieniu, zepchn�a jego wczesne powie�ci w zapomnienie. Obecnie znany jest przede wszystkim jako autor wielkich bestseller�w stanowi�cych po��czenie kilku popularnych gatunk�w: thrillera, horroru, science fiction, a nawet romansu. Gary'emu i Zov Karamardianom 1 1 32 0 2 108 1 ff 1 32 0 za ich cenn� przyja��, za sprawianie ludziom rado�ci i za stworzenie nam domu z dala od domu. W przysz�ym tygodniu wprowadzamy si� na sta�e! Cz�� pierwsza Na nieznanym morzu Zb��kani w�drowcy -@ nie wiemy, czym zap�acimy@ za nasz� podr�.@ Osobliwy ci�g zdarze�@ zagadkowych, dziwnych, nierealnych -@ pozostawia nas w niepewno�ci.@ Ale �adna podr� po �mierci@ nie b�dzie taka ciekawa@ jak ta przez �ycie.@ "Ksi�ga policzonych smutk�w" 1 1 32 0 2 108 1 ff 1 32 1 1 1 32 0 2 108 1 ff 1 32 0 Dr��ca prz�dza losu@ spowija mnie delikatnie,@ ale kiedy pr�buj� si� wymkn�� -@ czuj�, �e jej nitki s� ze stali.@ "Ksi�ga policzonych smutk�w" 1 1 32 0 2 108 1 ff 1 32 1 1 Spencer Grant jecha� samochodem przez roz�wietlon� noc, szukaj�c czerwonych drzwi. Z niepokojem w sercu my�la� o tamtej kobiecie. Czujny pies siedzia� spokojnie obok niego. O dach d�ipa b�bni� deszcz. 1 1 32 0 2 108 1 ff 1 32 0 O zmierzchu owego ponurego, lutowego dnia nadci�gn�a znad Pacyfiku burza bez wiatru i b�yskawic. Wygl�da�o na to, �e deszcz, silniejszy ni� m�awka, ale nie ulewny, wyp�uka� z miasta ca�� energi�. Los Angeles z okolicami sta�o si� metropoli� o rozmytych konturach, bez t�tna i bez ducha. Sylwetki budynk�w zlewa�y si� ze sob�, ruch na jezdniach by� niemrawy, a ulice rozp�ywa�y si� w szarej mgle. Spencer jecha� przez Santa Monica, maj�c po prawej stronie pla�e i atramentowo czarny ocean. Musia� zatrzyma� si� na czerwonym �wietle. Mieszaniec Rocky, troch� mniejszy od labradora, z zainteresowaniem patrzy� na drog�. Kiedy je�dzili fordem explorerem, Rocky czasem spogl�da� na boki, przygl�daj�c si� temu i owemu, ale g��wnie interesowa�a go droga na wprost. Nawet gdy jecha� w przestrzeni baga�owej, za przednimi siedzeniami, rzadko wygl�da� przez tylne okienko. Ba� si� odp�ywaj�cej w ty� scenerii. Mo�e od uciekaj�cych obraz�w kr�ci�o mu si� w g�owie, a od nadp�ywaj�cych nie. Albo mo�e kojarzy� znikaj�c� drog� ze swoj� przesz�o�ci�. Wola� jej nie wspomina�. Tak samo jak jego pan. Czekaj�c na zmian� �wiate�, Spencer podni�s� r�k� do twarzy. Kiedy zaczyna�y si� k�opoty, dotyka� w zadumie swojej blizny. Niekt�rzy ludzie w podobnych sytuacjach przebieraj� paciorki r�a�ca, Dotkni�cie uspokaja�o go; przypomina�o mu, �e najwi�ksz� groz�, jak� m�g� kiedykolwiek prze�y�, ma ju� za sob�, i �e nie mo�e spotka� go w �yciu nic bardziej niebezpiecznego. Blizna by�a jego cech� charakterystyczn�. By� naznaczony. Jasna, z lekka po�yskuj�ca, szeroka na �wier� do po�owy cala, si�ga�a od prawego ucha po podbr�dek. Podczas upa��w, a tak�e przy niskiej temperaturze stawa�a si� jeszcze ja�niejsza. Mimo �e cienki pas tkanki ��cznej pozbawiony by� ko�c�wek nerw�w, to jednak w zimowym powietrzu czu� blizn� jak gor�cy drut, przy�o�ony do twarzy. W letnim s�o�cu by�a zawsze zimna. Zapali�o si� zielone �wiat�o. Pies podni�s� kud�aty �eb w oczekiwaniu nowych wra�e�. Spencer jecha� powoli na po�udnie wzd�u� niewidocznego wybrze�a, zn�w trzymaj�c kierownic� obiema r�kami. W powodzi sklep�w i restauracji nerwowo wygl�da� czerwonych drzwi, po wschodniej stronie ulicy. Cho� nie dotyka� ju� szpec�cej blizny, pozostawa� jej ci�gle �wiadom. Nigdy nie zapomina�, �e jest napi�tnowany. Kiedy u�miecha� si� lub krzywi�, czu�, jak opina po�ow� jego twarzy. Gdy si� �mia�, jego rado�� by�a przyt�umiana napr�eniem nieelastycznej tkanki. Wycieraczki rytmicznie rozsuwa�y strugi deszczu. Spencer mia� spieczone wargi i wilgotne d�onie. Czu� ucisk w piersiach, spowodowany odrobin� obawy, ale zarazem i rado�ci� na my�l o ponownym spotkaniu z Valerie. Namy�la� si�, czy nie wr�ci� do domu. Nadzieja, kt�r� zacz�� �ywi�, z pewno�ci� nie warta by�a funta k�ak�w. By� samotny i - pomijaj�c Rocky'ego - mia� zamiar takim pozosta�. Wstydzi� si� nowej fali optymizmu i w�asnej naiwno�ci, skrywanej potrzeby i cichej rozpaczy. A jednak jecha� dalej. Rocky nie wiedzia�, czego szukaj�, ale sapn�� lekko, wyczuwaj�c subteln� zmian� nastroju Spencera na widok czerwonych drzwi. Bar koktajlowy mie�ci� si� mi�dzy tajlandzk� restauracj� o zaparowanych oknach a pustym sklepem, kt�ry kiedy� by� galeri� sztuki. Okna galerii zosta�y zabite deskami; w niegdy� eleganckiej fasadzie brakowa�o kwadratowych p�yt trawertynu, jak gdyby firma nie splajtowa�a, tylko wybuch bomby zako�czy� jej dzia�alno��. W rozproszonym �wietle padaj�cym na fasad�, poprzez srebrzyste nitki deszczu, by�o wida� czerwone drzwi, kt�re zapami�ta� poprzedniej nocy. Spencer nie potrafi� przypomnie� sobie nazwy baru. Wydawa�o si�, �e stara� si� wyrzuci� j� z pami�ci, poniewa� trudno by�o nie zauwa�y� szkar�atnego napisu nad wej�ciem: "Czerwone Drzwi". U�miechn�� si� bez humoru. Po odwiedzeniu dziesi�tk�w bar�w nie by� w stanie spostrzec r�nic mi�dzy nimi, a to znaczy�o, �e nie umia� zapami�tywa� ich nazw. Owe niezliczone spelunki w najrozmaitszych miastach pe�ni�y w jego przypadku rol� konfesjona�u; zamiast kl�cze� przy konfesjonale, siedzia� na sto�kach barowych i mrucza� te same wyznania do ucha przygodnych kompan�w, kt�rzy nie byli ksi�mi i nie mogli da� mu rozgrzeszenia. Jego spowiednikami byli pijacy, tak samo zagubieni jak on. Nie potrafili wskaza� mu w�a�ciwej pokuty, kt�r� powinien odcierpie� po to, �eby znale�� spok�j. W dyskusjach na temat sensu �ycia byli nieprzekonywaj�cy. W przeciwie�stwie do swoich rozm�wc�w, przed kt�rymi cz�sto odkrywa� dusz�, Spencer nigdy si� nie upija�. Pija�stwo by�o dla niego czym� r�wnie odra�aj�cym jak samob�jstwo. Upi� si� znaczy�o zrezygnowa� z kontrolowania sytuacji. To nie wchodzi�o w rachub�, poniewa� pozosta�a mu tylko umiej�tno�� panowania nad biegiem wydarze�. Przy nast�pnej przecznicy Spencer skr�ci� w lewo i zaparkowa� w ma�ej uliczce. Chodzi� do bar�w nie po to, aby pi�, ale �eby nie by� samotnym i m�c opowiada� swoj� histori� ludziom, kt�rzy nie b�d� jej pami�tali nast�pnego ranka. Cz�sto wypija� zaledwie jedno lub dwa piwa w ci�gu ca�ego d�ugiego wieczoru. P�niej, le��c ju� w ��ku z oczami skierowanymi w stron� niewidocznego nieba, zamyka� oczy dopiero wtedy, gdy uk�ad cieni na suficie zaczyna� mu przypomina� rzeczy, o kt�rych wola�by zapomnie�. Kiedy zgasi� silnik, b�bnienie deszczu zabrzmia�o g�o�niej - d�wi�k by� nieub�agany, podobny do szept�w martwych dzieci wo�aj�cych do niego z g��bin jego najgorszych sn�w. ��tawe �wiat�o pobliskiej latarni wype�nia�o wn�trze samochodu, tak �e widzia� wyra�nie Rocky'ego. Du�e wyraziste oczy psa obserwowa�y go z wielk� uwag�. - Mo�e to z�y pomys� - powiedzia� na g�os Spencer. Pies wysun�� g�ow� do przodu, �eby poliza� ci�gle jeszcze zaci�ni�t� na kierownicy r�k� pana, tak jakby chcia� da� do zrozumienia, �e Spencer powinien si� odpr�y� i zrobi� to, po co przyjecha�. Spencer po�o�y� r�k� na g�owie kundla, �eby go popie�ci�. Rocky opu�ci� �eb - nie po to, �eby u�atwi� palcom pana drapanie po uszach i karku, ale �eby zademonstrowa� swoj� s�u�alczo�� i �agodno��. - Jak d�ugo ju� jeste�my razem? - spyta� Spencer. Rocky trzyma� �eb nisko, kul�c si�, ale nie dr��c pod pieszczotliwym dotkni�ciem r�ki cz�owieka. - Prawie dwa lata. - Spencer odpowiedzia� sam sobie. - Dwa lata �yczliwo�ci, d�ugich spacer�w, gonienia po pla�y za lataj�cymi kr��kami, regularnych posi�k�w... a ty czasem jeszcze my�lisz, �e mam zamiar ci� uderzy�. Rocky siedzia� nadal na fotelu pasa�era w pozie pe�nej uni�enia. Spencer wsun�� r�k� pod brod� psa, zmuszaj�c go do podniesienia g�owy. Po kr�tkiej pr�bie cofni�cia jej Rocky przesta� si� opiera�. Patrz�c mu prosto w oczy, Spencer zapyta�: - Czy masz do mnie zaufanie? Pies odwr�ci� wzrok. Spencer potrz�sn�� �agodnie jego pyskiem, nakazuj�c mu pos�uch. - G�owa do g�ry, rozumiesz? Masz by� zawsze hardy, pewny siebie! G�owa do g�ry i patrz ludziom w oczy! Zrozumia�e�? Rocky wysun�� j�zyk spomi�dzy na wp� zaci�ni�tych z�b�w i poliza� palce, kt�re obejmowa�y jego pysk. - Bior� to jako znak zgody - powiedzia� Spencer, puszczaj�c psa. - Nie mog� ci� zabra� z sob� do tego baru. Nie gniewaj si�. Nawet nie b�d�c psem przewodnikiem, w niekt�rych barach Rocky m�g�by le�e� u jego st�p, a nawet siedzie� na sto�ku i nikt nie protestowa�by przeciw �amaniu przepis�w higieny. W razie ewentualnej wizyty inspektora - obecno�� psa by�aby i tak najdrobniejszym przewinieniem. Lokal "Czerwone Drzwi" usi�owa� uchodzi� za co� lepszego, Rocky m�g�by wi�c by� �le widziany. Spencer wysiad� z d�ipa i zatrzasn�� drzwiczki. Uruchomi� centralny zamek i w��czy� system alarmowy. Nie m�g� liczy� na to, �e Rocky przypilnuje forda. By� psem, kt�ry nie potrafi�by odstraszy� zdecydowanego z�odzieja samochod�w, o ile potencjalny z�odziej nie mia�by fobii na punkcie lizania jego r�ki. Spencer obejrza� si� za siebie po kr�tkim sprincie przez zimny deszcz pod markiz� naro�nego budynku. Pies zajmowa� teraz fotel kierowcy i wygl�da� na zewn�trz, z nosem przyci�ni�tym do bocznego okienka, jednym uchem stercz�cym w g�r� i drugim zwisaj�cym. Jego oddech zaparowywa� szyb�. Nie warcza�. Rocky nigdy nie warcza�. Po prostu siedzia� i czeka�. Siedemdziesi�t funt�w czystej mi�o�ci i cierpliwo�ci. Spencer odwr�ci� si� od samochodu i okr��y� naro�nik, garbi�c si� pod wp�ywem zimna. S�dz�c z dobiegaj�cych odg�os�w, wybrze�e i wszystkie dzie�a cywilizacji, stoj�ce na nim, by�y bry�ami lodu roztapiaj�cymi si� i gin�cymi w czarnej otch�ani Pacyfiku. Deszcz sp�ywa� z markizy, bulgota� w rynnach, pryska� spod opon przeje�d�aj�cych samochod�w. Nie ko�cz�cy si� �oskot przyp�ywu bardziej wyczuwalny ni� s�yszalny, oznajmia� sta�� erozj� pla� i urwisk. Kiedy Spencer mija� zabit� deskami galeri�, z cienia g��boko cofni�tego wej�cia kto� do niego przem�wi�. G�os by� suchy, ochryp�y i zgrzytliwy. - Wiem, jaki jeste�. Spencer zatrzyma� si� i spojrza� z ukosa w mroku. We wn�ce siedzia� m�czyzna z rozrzuconymi nogami, opieraj�c si� o drzwi galerii. By� brudny i nie ogolony; nie wygl�da� na istot� ludzk�, a raczej na stert� czarnych �achman�w, nasycon� tak� ilo�ci� organicznego brudu, �e skutkiem naturalnego procesu powsta�o w niej �ycie. - Wiem, jaki jeste� - powt�rzy� cicho, ale wyra�nie w��cz�ga. Z wn�ki s�czy� si� charakterystyczny od�r nie mytego ludzkiego cia�a, moczu i taniego wina. Pocz�wszy od p�nych lat siedemdziesi�tych, kiedy to wi�kszo�� psychicznie chorych zosta�a wypuszczona z sanatori�w w imi� wolno�ci obywatelskich i wsp�czucia, liczba pow��cz�cych nogami, znarkotyzowanych, psychotycznych mieszka�c�w ulic stopniowo wzrasta�a. W��czyli si� po miastach Ameryki, wykorzystywani w celach agitacyjnych przez polityk�w, nadal zaniedbani, stanowi�c armi� �ywych trup�w. Przenikliwy szept by� suchy i niesamowity: wyda� mu si� g�osem reanimowanej mumii. - Wiem, jaki jeste�. Rozs�dn� reakcj� by�o i�� dalej. Blada twarz w��cz�gi, od brody po zmierzwione w�osy, ledwie majaczy�a w mroku. Zapadni�te oczy przypomina�y bezdenne studnie. - Wiem, jaki jeste�. - Nikt nie wie - burkn�� Spencer. Wodz�c ko�cami palc�w prawej d�oni wzd�u� blizny, min�� zabit� deskami galeri� i w��cz�g� kryj�cego si� we wn�ce. - Nikt nie wie - wyszepta� w��cz�ga. Mo�e jego uwagi pod adresem Spencera, kt�re z pocz�tku wydawa�y si� dziwne i spostrzegawcze, a nawet z�owieszcze, by�y niczym innym jak tylko bezmy�lnym powt�rzeniem s��w, zas�yszanych od poprzedniego przechodnia? Spencer zatrzyma� si� przed barem. Czy�by pope�nia� straszliwy b��d? Waha� si� z r�k� na klamce. W��cz�ga odezwa� si� jeszcze raz. G�os dobiegaj�cy poprzez plusk deszczu przypomina� �le uregulowany radioodbiornik, nastawiony na stacj� w najodleglejszym punkcie �wiata. - Nikt nie wie... Spencer otworzy� drzwi i wszed� do baru. W �rod� wiecz�r, przy stoliku rezerwacji w przedsionku, nie zauwa�y� �ywej duszy. Mo�liwe, �e w pi�tki i soboty r�wnie� nikt nie wita� go�ci. Lokal by� raczej ponury. Powietrze wewn�trz by�o ciep�e, st�ch�e i zasnute niebieskawym dymem z papieros�w. W lewym, odleglejszym rogu g��wnej sali pianista, siedz�cy pod punktowym �wiat�em, przedziera� si� przez bezduszn� aran�acj� "Tangerine". Bar, utrzymany w kolorach czarnym i szarym, by� wyposa�ony w niklowane elementy, lustrzane �ciany i wbudowane na sta�e lampy w stylu art deco, kt�re rzuca�y na sufit nak�adaj�ce si� na siebie ko�a nastrojowego, szafirowoniebieskiego �wiat�a. Kiedy� lokal stanowi� ciekawe wn�trze. Teraz obicia by�y poobdzierane, a lustra porysowane. Nikiel straci� po�ysk od dymu z papieros�w. Wi�kszo�� stolik�w by�a wolna. Kilka starszych par siedzia�o w pobli�u pianina. Spencer podszed� do kontuaru, kt�ry ci�gn�� si� po prawej stronie, i usiad� na sto�ku w miejscu najbardziej oddalonym od pianisty. Barman mia� rzedn�ce w�osy, niezdrow� cer� i szare, wodniste oczy. Jego zawodowa uprzejmo�� i blady u�miech nie by�y w stanie ukry� znudzenia. Funkcjonowa� z wydajno�ci� robota i z tak� sam� oboj�tno�ci�, zniech�caj�c klient�w do konwersacji unikaniem ich wzroku. Dwaj m�czy�ni oko�o pi��dziesi�tki siedzieli nie opodal, obaj zagl�dali pos�pnie do swoich szklanek. Mieli rozpi�te ko�nierzyki i krzywo wisz�ce krawaty. Wygl�dali na podpitych i ponurych, niczym urz�dnicy agencji reklamowych, kt�rzy zostali wylani z pracy dziesi�� lat temu. Mimo to wstawali ka�dego ranka i ubierali si� do pracy, poniewa� nie wiedzieli, co z sob� zrobi�; mo�liwe, �e przychodzili do baru, poniewa� tu kiedy� wst�powali dla odpr�enia po pracy. Jedyna kelnerka, obs�uguj�ca stoliki, by�a uderzaj�co pi�kna: p�krwi Murzynka, p�krwi Wietnamka ubrana by�a tak samo jak poprzedniego wieczoru: czarne szpilki, kr�tka czarna sp�dniczka i sweterek z kr�tkimi r�kawkami w tym samym kolorze. Valerie nazywa�a j� Rosie. Po pi�tnastu minutach Spencer zatrzyma� Rosie, kiedy przechodzi�a obok, nios�c tac� z drinkami. - Czy Valerie dzisiaj pracuje? - Powinna - odpar�a. Odpr�y� si�. Valerie nie k�ama�a. Pomy�la�, �e wprowadzi�a go w b��d, chc�c si� go delikatnie pozby�. - Troch� si� o ni� niepokoj� - powiedzia�a Rosie. - Dlaczego? - Jej zmiana zacz�a si� godzin� temu. - Wzrok Rosie b��dzi� w okolicach jego blizny. - Jeszcze si� nie zjawi�a. - Cz�sto si� sp�nia? - Val? Nie ona. Ona jest dobrze zorganizowana. - Od jak dawna tutaj pracuje? - Mniej wi�cej od dw�ch miesi�cy. Ona... - Kobieta oderwa�a wzrok od blizny i spojrza�a mu w oczy. - Czy pan jest jej przyjacielem? - By�em tu wczoraj wieczorem. Siedzia�em w tym samym miejscu. Ruch by� niewielki, wi�c Valerie mog�a ze mn� przez chwil� porozmawia�. - Tak, pami�tam pana. - Z tonu Rosie mo�na by�o wyczu�, �e nie rozumie, dlaczego Valerie w og�le z nim rozmawia�a. Nie wygl�da� na m�czyzn� sp�dzaj�cego kobietom sen z oczu. By� ubrany ca�kiem zwyczajnie w adidasy, d�insy, koszul� robocz� i drelichow� kurtk� kupion� u Kmarta - dok�adnie w to samo co poprzedniego wieczoru. �adnych kosztowno�ci. Zegarek marki Timex. No i mia� blizn�. Zawsze mia� t� blizn�. - Dzwoni�am do jej mieszkania - oznajmi�a Rosie. - Nikt nie odpowiada. Niepokoj� si�. - Godzina sp�nienia to niewiele. Mo�e z�apa�a gum�. - W tym mie�cie - powiedzia�a Rosie z oburzeniem, kt�re dodawa�o jej dziesi�� lat - mog�a zosta� wielokrotnie zgwa�cona, zasztyletowana przez dwunastoletniego szczeniaka na�panego kokain�, a nawet zastrzelona na swoim w�asnym podje�dzie przez z�odzieja samochod�w. - Nie jest pani optymistk�, prawda? - Po prostu ogl�dam wiadomo�ci. Zanios�a drinki do stolika, przy kt�rym siedzia�y dwie starsze pary, o wyrazie twarzy nie tyle od�wi�tnym, co zgorzknia�ym. Nie ulegaj�c fali nowego purytanizmu, kt�ra ogarn�a wielu Kalifornijczyk�w, zapami�tale palili papierosy, jakby si� bali, �e og�oszony ostatnio ca�kowity zakaz palenia w restauracjach mo�e zosta� rozci�gni�ty na bary i prywatne mieszkania i �e ka�dy palony przez nich papieros mo�e okaza� si� ostatnim. Pianista zapami�tale zn�ca� si� nad "The Last Time I Saw Paris". Spencer poci�gn�� dwa ma�e �yki piwa. S�dz�c po melancholijnym nastroju bywalc�w baru - m�g� to by� dla nich czerwiec 1940 roku, z niemieckimi czo�gami je�d��cymi po Champs_~elys~ees i zwiastunami S�du Ostatecznego na wieczornym niebie. Kilka chwil p�niej kelnerka znowu podesz�a do Spencera. - My�l�, �e zachowa�am si� jak stukni�ta - powiedzia�a. - Wcale nie. Ja te� ogl�dam wiadomo�ci. - To dlatego, �e Valerie jest taka... - Wyj�tkowa - doko�czy� Spencer. Popatrzy�a na niego z mieszanin� zaskoczenia i niejasnej obawy, �e czyta w jej my�lach. - Tak. Wyj�tkowa. Mo�na zna� j� ledwie przez tydzie�, a ju� cz�owiek chce, �eby by�a szcz�liwa - �eby jej si� powodzi�o w �yciu. Na to nie trzeba tygodnia, pomy�la� Spencer. Wystarczy jeden wiecz�r. - Mo�e dlatego, �e sprawia wra�enie, jakby sporo wycierpia�a - kontynuowa�a Rosie. - W jaki spos�b? - zapyta� Spencer. - Przez kogo? Wzruszy�a ramionami. - Nic o tym nie wiem, ona nigdy si� nie zwierza�a. To si� po prostu czuje. On te� zauwa�y� u Valerie wra�liwo��, podatno�� na zranienie. - A przy tym jest twarda - ci�gn�a Rosie. - Jezu, nie wiem czemu tak si� o ni� martwi�. Nie jestem jej starsz� siostr�. Ostatecznie ka�dy ma prawo sp�ni� si� od czasu do czasu. Posz�a dalej. Spencer wypi� �yk ciep�ego piwa. Pianista zacz�� gra� melodi� "It Was a Very Good Year", kt�rej Spencer nie lubi� nawet w wykonaniu Sinatry, chocia� by� jego fanem. Wiedzia�, �e melodia powinna brzmie� refleksyjnie, nawet z lekka melancholijnie, a wydawa�a mu si� przera�liwie smutna. Nie by�a to pogodna zaduma starszego m�czyzny wspominaj�cego kobiety, kt�re niegdy� kocha�, ale ponura ballada o kim� do�ywaj�cym ko�ca swoich dni, przypominaj�cym sobie puste �ycie pozbawione g��bokich uczu�. Doszed� do wniosku, �e taka interpretacja piosenki wyra�a jego w�asny l�k, i� za par� dziesi�tek lat, kiedy jego �ycie zacznie gasn��, zejdzie ze �wiata z gorycz� w sercu i w samotno�ci. Spojrza� na zegarek. Valerie sp�nia�a si� ju� p�torej godziny. Niepok�j kelnerki by� zara�liwy. Oczyma duszy ujrza� twarz Valerie w po�owie zakryt� rozsypanymi ciemnymi w�osami, cienk� stru�k� krwi, policzek spoczywaj�cy na pod�odze, oczy szeroko otwarte i nieruchome. Wiedzia�, �e jego obawy s� irracjonalne. Po prostu sp�ni�a si� do pracy. Nie by�o w tym nic z�owieszczego. Mimo to l�k narasta� w nim z minuty na minut�. Postawi� nie dopite piwo na kontuarze, zsun�� si� ze sto�ka i wyszed� w zimn� noc, gdzie �oskot deszczu �omocz�cego w p��cienn� markiz� przywodzi� na my�l maszeruj�ce armie. Kiedy przechodzi� ko�o wej�cia do galerii, us�ysza�, �e w��cz�ga cicho p�acze. Wzruszony, zatrzyma� si�. W�r�d t�umionych odg�os�w �alu ledwie widzialny nieznajomy wyszepta� ostatnie s�owa, kt�re us�ysza� od Spencera: - Nikt nie wie... nikt nie wie... - Ta kr�tka informacja widocznie nabra�a dla niego osobistego i g��bokiego znaczenia, gdy� wypowiada� j� z inn� ni� Spencer intonacj�: ze spokojn�, g��bok� udr�k�. - Nikt nie wie. Chocia� Spencer wiedzia�, �e post�puje niem�drze, funduj�c nieszcz�nikowi �rodek do dalszej samozag�ady, wy�owi� z portfela dziesi�ciodolarowy banknot. Wszed� w g��b mrocznej wn�ki, w cuchn�cy od�r bij�cy od w��cz�gi i wyci�gn�� r�k� z banknotem. - Prosz� to wzi��. R�ka, kt�ra wyci�gn�a si� po pieni�dze, by�a albo w czarnej r�kawiczce, albo nadzwyczaj brudna. W ciemno�ci by�a ledwie widoczna. Wyjmuj�c banknot z palc�w Spencera w��cz�ga lamentowa� cicho: - Nikt... nikt... - Wszystko jeszcze si� u�o�y - powiedzia� przyja�nie Spencer. - Takie jest �ycie. Wszyscy musimy przez nie przej��. - Takie jest �ycie, wszyscy musimy przez nie przej�� - wyszepta� w��cz�ga. Spencerowi ponownie stan�� przed oczami obraz martwej twarzy Valerie. Pobieg� przez deszcz w stron� samochodu. Rocky obserwowa� go przez boczne okienko. Kiedy Spencer otworzy� drzwiczki, pies przelaz� na siedzenie pasa�era. Spencer wsiad� do �rodka i zatrzasn�� drzwiczki, przynosz�c z sob� zapach mokrego drelichu i ozonu. - T�skni�e� za mn�, Zab�jco? Rocky kiwa� si� z boku na bok, pr�buj�c macha� ogonem, na kt�rym siedzia�. Zapalaj�c silnik, Spencer doda�: - B�dzie ci mi�o dowiedzie� si�, �e nie zrobi�em z siebie durnia. Pies kichn��. - Ale tylko dlatego, �e nie przysz�a. Pies podni�s� g�ow� w zaciekawieniu. Zwalniaj�c r�czny hamulec i w��czaj�c bieg, Spencer spyta�: - Jak my�lisz, co zrobi� teraz, kiedy mam nad ni� przewag�, zamiast zrezygnowa� i pojecha� do domu? Hmmm? Pies najwyra�niej nie wiedzia�. - Mam zamiar w�cibi� nos w cudzy interes i da� sobie drug� szans� na sfuszerowanie sprawy. Powiedz, przyjacielu, czy straci�em rozum? Rocky tylko sapa�. Odje�d�aj�c od kraw�nika, Spencer dorzuci�: - Tak, masz racj�. Jestem kopni�ty. Pojecha� prosto w stron� domu Valerie. Samochodem dziesi�� minut drogi. Poprzedniej nocy czeka� na zewn�trz "Czerwonych Drzwi" do drugiej nad ranem, siedz�c wraz z Rockym w fordzie, i pojecha� za Valerie, kt�ra wysz�a wkr�tce po zamkni�ciu baru. Dzi�ki treningowi w zakresie techniki inwigilacji potrafi� dyskretnie �ledzi� ludzi. By� pewny, �e go nie zauwa�y�a. Nie by�, co prawda, przekonany, czy zdo�a�by wyt�umaczy� jej - a tak�e samemu sobie - dlaczego za ni� pojecha�. Po zaledwie jednej rozmowie, zak��canej obs�ugiwaniem przez ni� nielicznych klient�w w prawie wyludnionym barze, ogarn�o go pragnienie dowiedzenia si� o niej absolutnie wszystkiego. W rzeczywisto�ci by�o to co� wi�cej ni� pragnienie. By�a to silna, wewn�trzna potrzeba, kt�r� musia� zaspokoi�. Chocia� mia� czyste intencje, by� troch� zawstydzony swoj� narastaj�c� obsesj�. Poprzedniej nocy siedzia� w samochodzie naprzeciw jej domu, patrz�c na o�wietlone okna. By�y zas�oni�te, lecz raz zobaczy� jej cie� przesuwaj�cy si� po fa�dach draperii - by�o to jak migni�cie ducha podczas seansu spirytystycznego. Kr�tko przed wp� do czwartej rano zgas�o ostatnie �wiat�o. Spencer jeszcze przez godzin� czuwa�, patrz�c na ciemny dom, zastanawiaj�c si�, jakie Valerie czyta ksi��ki, co lubi robi� w wolne dni, jakich ma rodzic�w, gdzie sp�dzi�a dzieci�stwo, o czym �ni, kiedy jest w dobrym nastroju, a o czym, gdy co� j� przygn�bia. Teraz - dwadzie�cia cztery godziny p�niej - zn�w jecha� w stron� jej domu z mrowi�cym uczuciem nieokre�lonego l�ku. Sp�ni�a si� do pracy. Nic wi�cej. G��boko�� jego troski powiedzia�a mu wi�cej, ni�by chcia� wiedzie�: �e jego zainteresowanie t� kobiet� jest przesadne. W miar� jak oddala� si� od Ocean Avenue w stron� dzielnic mieszkalnych, ruch uliczny mala�. L�nienie mokrego asfaltu stwarza�o z�udzenie, jakby wszystkie ulice by�y leniwymi rzekami, p�yn�cymi do w�asnych dalekich uj��. 1 1 32 0 2 108 1 ff 1 32 1 1 1 32 0 2 108 1 ff 1 32 0 Valerie Keene mieszka�a w cichej dzielnicy drewnianych dom�w parterowych, zdobionych sztukateri�, wybudowanych w p�nych latach czterdziestych. Domy by�y niewielkie, ale za to pe�ne uroku. Mia�y okna zaopatrzone po obu stronach w dekoracyjne okiennice, by�y ozdobione fali�cie powycinanymi lub rze�bionymi listwami pod okapami, fantazyjnymi liniami dach�w i mocno wg��bionymi oknami mansardowymi. Po kratkach werand pi�y si� krzewy bugenwilli. Nie chc�c zwr�ci� na siebie niczyjej uwagi, Spencer zerkn�� tylko k�tem oka w stron� po�udniowej strony kwarta�u ulic, gdzie znajdowa� si� domek Valerie, min�� go i pojecha� dalej. Rocky tak�e �ypn�� w bok, ale tak jak i jego pan nie znalaz� w wygl�dzie domku niczego alarmuj�cego. Przy ko�cu kwarta�u Spencer skr�ci� i pojecha� na po�udnie. Nast�pne uliczki po prawej by�y �lepe. Min�� je. Nie chcia� parkowa� przy uliczce bez wyjazdu. M�g�by si� znale�� w pu�apce. Przy nast�pnej g��wnej alei zn�w skr�ci� w prawo i zaparkowa� przy kraw�niku, w s�siedztwie dom�w takich samych jak bungalow Valerie. Wy��czy� wycieraczki, ale nie zgasi� silnika. Mia� ci�gle nadziej�, �e odzyska rozs�dek, w��czy bieg i pojedzie do domu. Rocky spogl�da� na niego wyczekuj�co. Jedno ucho mu jak zwykle stercza�o, drugie by�o opuszczone. - Nie panuj� nad sob� - powiedzia� Spencer do psa i do samego siebie. - Nie mam poj�cia dlaczego. Deszcz sp�ywa� po przedniej szybie. W stru�kach wody pol�niewa�y �wiat�a latar�. Westchn�� i zgasi� silnik. Wyje�d�aj�c z domu zapomnia� wzi�� z sob� parasol. Kr�tki sprint do baru "Czerwone Drzwi" i z powrotem zwil�y� mu ubranie. Wiedzia�, �e d�u�szy spacer przemoczy go do suchej nitki. Nawet nie u�wiadamia� sobie, z jakiego powodu nie zaparkowa� naprzeciw jej mieszkania. Trening. Instynkt. Obsesja. Mo�e wszystko naraz. Schyli� si� obok Rocky'ego i wytrzymuj�c jego ciep�y, kochaj�cy j�zyk w swoim uchu, wydoby� ze schowka r�czn� latark� i wsun�� j� do kieszeni. - Gdyby kto� chcia� dobra� si� do samochodu - nakaza� psu - wypruj mu flaki. Rocky w odpowiedzi ziewn��. Spencer wysiad� z forda. Odchodz�c, wcisn�� pilota i na rogu ulicy skr�ci� na p�noc. Nie bieg�. Wiedzia�, �e i tak, zanim dotrze do domu Valerie, b�dzie przemoczony. Biegn�ca z p�nocy na po�udnie ulica by�a wysadzana drzewami jacaranda. W lecie ich li�cie i kaskady purpurowych kwiat�w dawa�yby nieco schronienia przed deszczem. Teraz, w zimie, ga��zie by�y go�e. Nim Spencer doszed� do uliczki Valerie, ju� by� przemokni�ty. Wzd�u� uliczki ros�o awokado kanaryjskie, kt�rego korzenie pokruszy�y i powysadza�y p�yty chodnikowe, za to ga��zie, pokryte g�stymi li��mi, tworzy�y baldachim, zapewniaj�cy schronienie przed deszczem. Wysokie drzewa nie dopuszcza�y ��tego �wiat�a sodowych lamp ulicznych nawet do frontowych trawnik�w przed domami. Drzewa i krzewy wok� by�y w pe�ni rozwini�te, niekt�re nawet przero�ni�te. Je�li ktokolwiek z lokator�w wygl�da�by teraz przez okno, najprawdopodobniej nie spostrzeg�by go za �cian� zieleni, w g��bokim cieniu. Przechodz�c chodnikiem zagl�da� do zaparkowanych przy chodniku samochod�w. O ile m�g� si� zorientowa�, wszystkie by�y puste. Po drugiej stronie ulicy przed domem Valerie sta� w�z przeprowadzkowy. Spencerowi to odpowiada�o: wielka ci�ar�wka zas�ania�a widok s�siadom z naprzeciwka. Nikogo przy niej nie by�o; widocznie przeprowadzka by�a zaplanowana na rano. Spencer skr�ci� w prawo i wszed� po trzech stopniach na werand�. Kratki po obu stronach poro�ni�te by�y nie bugenwill�, ale kwitn�cym w nocy ja�minem, kt�ry od�wie�a� powietrze swoim niezwyk�ym zapachem, mimo �e do pe�ni sezonu by�o jeszcze daleko. Na werandzie panowa� g��boki mrok. Spencer w�tpi�, �eby m�g� go zobaczy� kto� z ulicy. Przesuwaj�c palce wzd�u� framugi drzwi, znalaz� w ciemno�ci przycisk dzwonka. Us�ysza�, jak rozbrzmiewa cicho wewn�trz domu. Czeka�. Nie zapali�o si� ani jedno �wiat�o. Poczu� ch��d na karku. Mia� uczucie, �e jest �ledzony. Wychodz�ce na werand� okna po obu stronach drzwi by�y szczelnie zas�oni�te od wewn�trz. Nie by�o wida� szczeliny, przez kt�r� m�g�by by� obserwowany. Obejrza� si� na ulic�. ��te sodowe lampy prze�wieca�y przez ulewny deszcz. Stoj�ca przy dalszym kraw�niku ci�ar�wka by�a w po�owie ukryta w cieniu, w po�owie za� o�wietlona latarni�. Przy bli�szym kraw�niku sta�a zaparkowana nowiutka honda i starszy model pontiaca. Nie by�o �adnych przechodni�w ani ruchu na jezdni. Noc by�a cicha, pomin�wszy bezustanny werbel deszczu. Zadzwoni� ponownie. Wra�enie, �e co� pe�znie mu po karku, nie przechodzi�o. Sprawdzi� r�k�, na p� przekonany, �e to paj�k, ale niczego na niej nie znalaz�. Odwracaj�c si� ponownie w stron� ulicy, odni�s� wra�enie, �e k�tem oka dostrzeg� ukradkowy ruch z ty�u ci�ar�wki. Patrzy� przez p� minuty, ale nic si� w t� bezwietrzn� noc nie porusza�o z wyj�tkiem potok�w z�otego deszczu, padaj�cego na chodnik tak pionowo, jakby rzeczywi�cie sk�ada� si� z ci�kich kropli drogocennego metalu. Wiedzia�, czemu by� taki niespokojny. Nie mia� prawa przebywa� tutaj. Poczucie winy szarpa�o mu nerwy. Zwracaj�c si� zn�w w stron� drzwi, wyci�gn�� z prawej tylnej kieszeni spodni portfel i wyj�� z niego kart� kredytow�. Czu� - chocia� nie chcia� si� przed sob� do tego przyzna� - �e by�by zawiedziony, gdyby zapali�o si� �wiat�o i okaza�o si�, �e Valerie jednak by�a w domu. Obawia� si� o ni�, ale nie wierzy�, �e le�y gdzie� w domu ranna lub nie�ywa. Nie by� nawiedzony; obraz jej poplamionej krwi� twarzy, kt�ry zrodzi� si� w jego wyobra�ni, stanowi� tylko pretekst, by przyjecha� tu z "Czerwonych Drzwi". Pragnienie, �eby dowiedzie� si� wszystkiego o Valerie, by�o niebezpiecznie bliskie t�sknot wieku dojrzewania. W obecnym stanie ducha nie potrafi� rozumowa� logicznie. Ba� si� samego siebie, ale nie m�g� si� wycofa�. Liczy� na to, �e wsuwaj�c kart� mi�dzy framug� a drzwi, zdo�a odsun�� zapadk�. Przypuszcza�, �e drzwi mog� by� zaopatrzone r�wnie� w rygiel, gdy� w Santa Monica, tak jak w ka�dym innym mie�cie w obr�bie Los Angeles, roi�o si� od przest�pstw, ale liczy� na swoje szcz�cie. Okaza�o si� wi�ksze, ni� przypuszcza�. Frontowe drzwi nie by�y zamkni�te na zamek. Kiedy przekr�ci� ga�k� - otwar�y si� bez oporu. Zdumiony, z nowym poczuciem winy, obejrza� si� za siebie. Awokado. W�z do przeprowadzek. Samochody. Lej�cy strumieniami deszcz. Wszed� do �rodka. Zamkn�� drzwi i opar� si� o nie plecami. Trz�s� si�. Ciekn�ca z niego woda plami�a dywan. Wn�trze, w kt�rym si� znalaz�, wyda�o mu si� z pocz�tku niewiarygodnie mroczne. Po chwili wzrok przyzwyczai� si� do ciemno�ci na tyle, �e Spencer zobaczy� zas�oni�te okno, potem drugie i trzecie, wszystkie po�yskuj�ce jedynie szaro�ci� panuj�cej na zewn�trz nocy. Widzia� tak niewiele, �e gdyby sta� przed nim nawet t�um ludzi - nie zobaczy�by go. Wiedzia� jednak �e nikogo w domu nie ma. Co wi�cej: dom wyda� mu si� opuszczony. Wyj�� z kieszeni kurtki latark�. Os�oni� jedn� r�k� strumie� �wiat�a, �eby nie zobaczy� go kto� z zewn�trz. �wiat�o wydoby�o z mroku nie umeblowany, ca�kowicie pusty salonik. Dywan mia� barw� mlecznej czekolady. Na oknach wisia�y be�owe zas�ony. Dwie wbudowane w sufit oprawy �wietlne, ze zwyk�ymi �ar�wkami, mo�na by�o prawdopodobnie zapali� jednym z trzech kontakt�w umieszczonych obok frontowych drzwi. Nie chcia� w��cza� �wiat�a. Jego przesi�kni�te wod� adidasy i skarpetki chlupota�y, kiedy przechodzi� przez pok�j. Mijaj�c sklepione przej�cie dotar� do ma�ej, r�wnie� pustej jadalni. Pomy�la� przez chwil� o ci�ar�wce po drugiej stronie ulicy, ale nie potrafi� uwierzy�, �e mog� si� w niej znajdowa� rzeczy Valerie ani �e wyprowadzi�a si� po czwartej trzydzie�ci poprzedniego ranka, kiedy porzuci� sw�j posterunek naprzeciw jej domu i wr�ci� do w�asnego ��ka. Zacz�� natomiast podejrzewa�, �e ona nigdy si� do tego domu nie wprowadzi�a. Na dywanie nie by�o odcisk�w po meblach, nie sta�y na nim ostatnio �adne sto�y, krzes�a, szafy, kredensy czy lampy pod�ogowe. Je�li Valerie mieszka�a tu w ci�gu dw�ch miesi�cy, kt�re przepracowa�a w "Czerwonych Drzwiach", to najwidoczniej nie umeblowa�a domku, nie maj�c zamiaru d�ugo w nim pozostawa�. Na lewo od jadalni, za �ukiem, o po�ow� mniejszym od pierwszego, znalaz� niewielk� kuchni�, wyposa�on� w sosnowe szafki z czerwonymi blatami. Nie m�g� unikn�� pozostawienia mokrych �lad�w podeszew na szarej pod�odze z p�ytek ceramicznych. Obok podw�jnego zlewozmywaka sta�y naczynia: pojedynczy talerz, talerzyk na chleb, miseczka na zup�, ma�y talerzyk i fili�anka - wszystko by�o czyste i gotowe do u�ycia. Obok sta�a szklanka, a nieco dalej le�a� n�, widelec i �y�ka, kt�re r�wnie� by�y czyste. Spencer przeni�s� latark� do prawej r�ki, przys�aniaj�c reflektor d�oni�, �eby os�abi� strumie� �wiat�a. Mia� w ten spos�b woln� lew� r�k� i m�g� zbada� palcami obrze�e szklanki. Nawet je�li by�a umyta, to jednak wargi Valerie dotyka�y kiedy� jej brzeg�w. Nigdy jej nie poca�owa�. Mo�e nigdy tego nie zrobi. Ta my�l wprawi�a go w zak�opotanie i zmusi�a do zastanowienia po raz kt�ry� nad nietaktem, do jakiego si� posun�� wobec tej kobiety. By� intruzem. Nie tylko wkracza� na jej teren, ale wdziera� si� w jej �ycie osobiste. Do tej pory �y� godnie, cho� nie zawsze z pe�nym poszanowaniem ustawodawstwa. Wchodz�c do jej domu, przekroczy� granic� prawa, a tym samym przesta� by� bezkarny. Niemniej nie opu�ci� bungalowu. Kiedy otworzy� kuchenne szafki i szuflady, nie znalaz� w nich nic poza otwieraczem do butelek i puszek. Lokatorka nie mia�a �adnych innych talerzy ani naczy� poza tymi, kt�re sta�y obok zlewozmywaka. Wi�kszo�� p�ek w w�skiej spi�arni by�a pusta. Zapas jedzenia ogranicza� si� do trzech puszek brzoskwi�, dw�ch z gruszkami, dw�ch innych z plasterkami ananas�w, jednego pude�ka z namiastk� cukru w ma�ych niebieskich torebeczkach, dw�ch torebek kaszy i s�oika rozpuszczalnej kawy. Lod�wka by�a prawie pusta, jedynie p�ka zamra�alnika by�a zape�niona obiadami przeznaczonymi do gotowania w kuchence mikrofalowej. Ko�o lod�wki mie�ci�y si� drzwi z dzielonymi szybkami. Cztery okienka zas�oni�te by�y ��t� firank�, po odsuni�ciu kt�rej zobaczy� boczn� werand� i ciemne zalewane deszczem podw�rze. Opu�ci� firank�. Nie interesowa� go �wiat zewn�trzny, tylko przestrze�, w kt�rej Valerie oddycha�a, jad�a i spa�a. Gumowe podeszwy adidas�w zapiszcza�y na pod�odze z p�ytek, kiedy wychodzi� z kuchni. Mrok rozst�powa� si� przed nim i zn�w zamyka� za jego plecami. Nie przestawa� si� trz���. Wilgotny ch��d domu by� r�wnie przenikliwy jak lutowe powietrze na zewn�trz. Ogrzewanie by�o od dawna wy��czone, co znaczy�o, �e Valerie wysz�a wcze�nie. Na zmarzni�tym policzku czu� pal�c� blizn�. W �rodku tylnej �ciany jadalni mie�ci�y si� zamkni�te drzwi. Otworzy� je i odkry� w�ski korytarz, rozci�gaj�cy si� na pi�tna�cie st�p w lewo i tyle� w prawo. Naprzeciwko znajdowa�y si� jeszcze jedne drzwi. By�y p�otwarte. Ujrza� za nimi bia��, kafelkow� pod�og� i zbiornik �azienkowy. Mia� zamiar wej�� do korytarza, lecz raptem us�ysza� d�wi�ki wyr�niaj�ce si� w�r�d monotonnego b�bnienia deszczu o dach. G�uche uderzenie i delikatny chrobot. Momentalnie zgasi� latark�. Zaleg�a ciemno�� tak g��boka, jak w gabinecie strach�w w weso�ym miasteczku, w kt�rym stroboskopowe �wiat�o ukazuje wyskakuj�cego z trumny, sztucznego trupa. D�wi�k wyda� mu si� pocz�tkowo nieokre�lony - jak gdyby kto� na zewn�trz po�lizn�� si� na mokrej trawie i uderzy� w �cian� domu. S�uchaj�c jednak d�u�ej, zacz�� dochodzi� do przekonania, �e m�g� doj�� z dalszej odleg�o�ci i �e mog�o to by� trza�ni�cie drzwiczek samochodowych na ulicy lub na s�siednim podje�dzie. Zapali� latark� i zacz�� przeszukiwa� �azienk�. Na wieszadle wisia�y dwa r�czniki: k�pielowy i do r�k oraz �cierka. W plastikowej mydelniczce spoczywa�a w po�owie zu�yta kostka myd�a Ivory, ale szafka na lekarstwa by�a pusta. Po prawej stronie �azienki znajdowa�a si� ma�a sypialnia, tak samo nie umeblowana jak reszta mieszkania. Szafa by�a pusta. Druga sypialnia, mieszcz�ca si� po lewej stronie �azienki, by�a wi�ksza ni� pierwsza. Na pod�odze le�a� nadmuchiwany materac, a na nim spl�tane prze�cierad�a, we�niany koc i poduszka. Zasuwane drzwi do szafy by�y otwarte, ukazuj�c druciane rami�czka zwisaj�ce z drewnianego, nie pomalowanego dr��ka. Wn�trza domku pozbawione by�y ozd�b, ale na �rodku d�u�szej �ciany tej sypialni co� wisia�o. Spencer podszed�, skierowa� w to miejsce �wiat�o latarki i zobaczy� wielk�, kolorow� fotografi� karalucha. Wygl�da�o to na stron� wyj�t� z ksi��ki entomologicznej, gdy� podpis pod obrazkiem by� naukowy. W zbli�eniu karaluch mia� oko�o sze�ciu cali. By� przybity do �ciany wielkim gwo�dziem, przechodz�cym przez �rodek skorupy. Na pod�odze, pod fotografi�, le�a� m�otek. Fotografia nie by�a dekoracyjna. Nikt, w celu upi�kszenia pokoju, nie powiesi�by fotografii karalucha. Co wi�cej, u�ycie gwo�dzia - zamiast pinezki, klamerki lub ta�my - sugerowa�o, �e osoba pos�uguj�ca si� m�otkiem zrobi�a to celowo. Karaluch musia� wi�c co� symbolizowa�. Spencer by� ciekaw, czy to Valerie przybi�a t� fotografi�. Wydawa�o si� to nieprawdopodobne. Kobieta, z kt�r� rozmawia� poprzedniego wieczora w "Czerwonych Drzwiach", wyda�a mu si� nadzwyczaj subtelna i �agodna, zupe�nie niezdolna do gniewu. Ale je�li nie Valerie - to kto? Spencer prowadzi� �wiat�o latarki wzd�u� zdj�cia. Pancerz karalucha b�yszcza�, jakby by� mokry. Palce Spencera, przes�aniaj�ce cz�ciowo strumie� �wiat�a, wywo�a�y z�udzenie, jakby cienkie nogi chrz�szcza i czu�ki poruszy�y si�. Niekt�rzy seryjni mordercy zostawiaj� w miejscach swoich zbrodni identyfikuj�ce ich symbole. Spencer wiedzia� z do�wiadczenia, �e mog� by� bardzo r�ne: pewne okre�lone karty do gry, znaki szatana wyci�te na ciele ofiar - po pojedyncze s�owa, a nawet wiersze, nagryzmolone krwi� na �cianach. Przebity karaluch sprawia� wra�enie, �e mo�e by� czyim� identyfikatorem, chocia� by� bardziej osobliwy ni� inne symbole, z kt�rymi Spencer si� zetkn��, studiuj�c setki podobnych przypadk�w. Poczu� md�o�ci na my�l, �e wprawdzie nie natkn�� si� na �adne �lady przemocy w domu, ale nie zagl�da� jeszcze do gara�u. Mo�e znajdzie Valerie na zimnym betonie, tak jak j� widzia� przedtem oczami wyobra�ni: le��c� z twarz� przytulon� do pod�ogi, z otwartymi, nie widz�cymi oczami i stru�k� krwi zniekszta�caj�c� jej regularne rysy. Odni�s� wra�enie, �e zbli�a si� do rozwi�zania zagadki. Przeci�tny Amerykanin �y� pod psychoz� nag�ej, bezmy�lnej przemocy, ale Spencer by� bardziej uczulony na ponure zjawiska wsp�czesnego �ycia ni� wi�kszo�� ludzi. Przeszed� b�l i strach, kt�re wycisn�y na nim swoje pi�tno, wi�c teraz oczekiwa� zewsz�d brutalno�ci, b�d�c jej tak pewnym jak wschod�w i zachod�w s�o�ca. Kiedy odwraca� si� od fotografii karalucha, zastanawiaj�c si�, czy b�dzie mia� odwag� sprawdzi� gara� - okno sypialni rozsypa�o si� na kawa�ki i do �rodka wpad� ma�y, czarny przedmiot. Przypomina� na pierwszy rzut oka granat. Odruchowo, b�yskawicznie zgasi� latark�. W�r�d panuj�cej ciemno�ci granat mi�kko spad� na dywan. Fala wybuchu uderzy�a go, nim zd��y� si� odwr�ci�. Nie by�o b�ysku, tylko rozdzieraj�cy uszy huk i twarde od�amki, bij�ce w niego od czo�a po golenie. Krzykn�� i upad�. Skr�ca� si� z b�lu. Czu� go w nogach, w r�kach, w twarzy. Tors by� os�oni�ty kurtk�, ale r�ce... Bo�e, jego r�ce. Pali�y �ywym ogniem. Cierpia� katusze. Ile straci� palc�w? Jezu. R�ce mia� sparali�owane b�lem, tak �e nie m�g� oceni� ich stanu. Najgorszy by� piek�cy b�l czo�a, policzk�w, lewego k�ta ust. Wprost nie do wytrzymania. Pragn�c za wszelk� cen� st�umi� b�l, przycisn�� r�ce do twarzy, ale rwa�y go tak silnie, �e zmys� dotyku nie funkcjonowa�. Je�li ocaleje - ile b�dzie mia� bladych, pofa�dowanych blizn, lub czerwonych potwornych szram si�gaj�cych od w�os�w do brody? Musi si� st�d wydosta�, ucieka�, szuka� pomocy. Wykrzywiaj�c si�, kopi�c, chwytaj�c paznokciami dywanu, pe�z� przez ciemno�� niczym ranny krab. Mimo �e by� przera�ony i zdezorientowany, posuwa� si� we w�a�ciwym kierunku, ku drzwiom sypialni, po pod�odze usianej czym�, co przypomina�o szklane kulki do gry. Uda�o mu si� wsta�. S�dzi�, �e zosta� wpl�tany w wojn� gang�w o zyski z wy�cig�w konnych. W Los Angeles w latach dziewi��dziesi�tych by�o wi�cej przemocy ni� w Chicago w okresie prohibicji. Wsp�czesne gangi m�odzie�owe by�y bardziej okrutne i lepiej uzbrojone ni� mafia. Ich cz�onkowie byli rasistami, dzia�ali na og� pod wp�ywem narkotyk�w, z zimn� krwi� i bezwzgl�dno�ci� �mij. �api�c z trudem powietrze, potykaj�c si� i kieruj�c na o�lep dotykiem r�k, znalaz� si� w holu. Nogi parali�owa� mu przejmuj�cy b�l, os�abiaj�c go i wytr�caj�c z r�wnowagi. Utrzymanie si� na nogach by�o tak trudne, jakby znajdowa� si� wewn�trz obracaj�cej si� beczki �miechu. W innych pokojach r�wnie� rozleg�y si� przyt�umione huki eksplozji, poprzedzone d�wi�kiem p�kaj�cego szk�a. W holu nie by�o okien, wi�c tym razem nie dozna� obra�e�. Mimo zaskoczenia i strachu spostrzeg�, �e nie czuje zapachu krwi. Zdziwi� si�, �e w og�le nie krwawi. Nagle zrozumia�, co si� dzia�o. To nie by�a wojna gang�w. Od�amki go nie zadrasn�y, a wi�c to nie by�y od�amki. Rozsypane na pod�odze kulki nie by�y ze szk�a. By�y to kulki z twardej gumy, pochodz�ce z granatu obezw�adniaj�cego. Sam ich kiedy� u�ywa�. A wi�c ataku na bungalow dokona� oddzia� SWAT, rzucaj�c granaty, �eby obezw�adni� jego mieszka�c�w. W�z przeprowadzkowy pos�u�y� bez w�tpienia jako zamaskowany �rodek transportowy dla oddzia�u szturmowego. Ruch, kt�ry spostrzeg� na ty�ach ci�ar�wki, nie by� przywidzeniem. Powinien by� poczu� odpr�enie. Atak stanowi� zapewne akcj� miejscowej policji, Wydzia�u Kontroli Narkotyk�w, Fbi lub innej organizacji zajmuj�cej si� publicznym bezpiecze�stwem. Natkn�� si� na jedn� z ich operacji. Zna� ich regu�y. Je�li po�o�y si� na pod�odze, twarz� w d�, z r�kami nad g�ow� i palcami rozczapierzonymi, �eby pokaza�, �e d�onie ma puste - uratuje si�. Nie zostanie zastrzelony; za�o�� mu kajdanki, przepytaj� go, ale na tym si� sko�czy. Tylko �e jego sytuacja nie by�a prosta: nie by� mieszka�cem bungalowu. Wszed� na obcy teren. Z ich punktu widzenia m�g� by� nawet w�amywaczem. Jego wyja�nienia zabrzmi� w najlepszym przypadku nieprzekonuj�co. Pomy�l�, �e jest stukni�ty. Sam zacz�� si� o to podejrzewa�, nie mog�c zrozumie�, z jakiego powodu Valerie tak go zafascynowa�a, po co chcia� dowiedzie� si� o niej wszystkiego, dlaczego by� tak �mia�y lub mo�e g�upi, �e wszed� do jej domu. Nie po�o�y� si� na pod�odze. Szed� chwiejnie przez ciemny hol, sun�c jedn� d�oni� po �cianie. Valerie by�a zamieszana w co� nielegalnego. Z pocz�tku w�adze b�d� s�dzi�y, �e on r�wnie� jest w to wci�gni�ty. Zostanie zatrzymany na czas dochodzenia, a mo�e nawet zaaresztowany jako podejrzany o wsp�udzia�. Dowiedz� si�, kim on jest. Media odtworz� jego przesz�o��. Jego twarz zn�w uka�e si� na ekranach telewizyjnych, na �amach gazet i magazyn�w. Prze�y� wiele lat w b�ogos�awionej anonimowo�ci. Jego nowe nazwisko by�o nieznane, wygl�d z czasem zmieni� si� tak, �e nikt by go nie rozpozna�. Teraz jego prywatno�� mog�a przepa��. Zn�w stanie si� �upem medi�w, rozpoznawanym wsz�dzie, gdzie si� poka�e. Nie! Nie wytrzyma tego. Nie chce przez to przechodzi� po raz wt�ry. Woli umrze�. Atakuj�cy byli funkcjonariuszami jakiej� s�u�by, a on nie pope�ni� powa�nego przest�pstwa. Teraz nie byli jednak po jego stronie. Zniszcz� go, nie maj�c takiego zamiaru: po prostu przez ujawnienie jego istnienia prasie. Zn�w brz�k rozbijanych szyb. Dwie eksplozje. Agenci z oddzia�u SWAT nie chcieli ryzykowa�, jak gdyby my�leli, �e walcz� z szale�cami nafaszerowanymi Pcp albo z kim� jeszcze gorszym. Spencer dotar� z trudem do po�owy holu i zatrzyma� si� pomi�dzy dwiema parami drzwi. Po prawej stronie mia� drzwi do jadalni. Lewe prowadzi�y do �azienki. Wszed� do �azienki i zamkn�� drzwi, pr�buj�c zebra� my�li. Piek�cy b�l twarzy, r�k i n�g stopniowo ust�powa�. Zacz�� rytmicznie zaciska� i otwiera� palce u r�k, chc�c pobudzi� kr��enie i przezwyci�y� dr�twot�. Z dalekiego ko�ca domu dobieg� trzask p�kaj�cego drewna od kt�rego zadr�a�y �ciany. Prawdopodobnie zosta�y otwarte lub wywa�one drzwi frontowe. Jeszcze jeden trzask. Drzwi do kuchni. Wdarli si� do domu. Zbli�ali si�. Nie by�o czasu na zastanawianie si�. Musia� ucieka�, polegaj�c na instynkcie i swoim wojskowym wytrenowaniu, kt�re by�o - mia� nadziej� - przynajmniej tak dobre, jak �cigaj�cych go ludzi. W tylnej �cianie �azienki nad wann� szarza� prostok�t. Okno. Spencer stan�� na brzegu wanny i obiema r�kami szybko obmaca� ram� niewielkiego okna. Nie by� pewny, czy jest wystarczaj�co du�e, �eby m�g� si� przez nie przecisn��, ale by�a to jedyna droga ucieczki. Gdyby okno by�o zabite gwo�dziami lub okratowane, znalaz�by si� w pu�apce. Na szcz�cie by�a to pojedyncza rama, otwieraj�ca si� do wewn�trz, umocowana od g�ry na mocnym zawiasie. Kiedy podni�s� okno do ko�ca, sk�adane wsporniki, umieszczone po obu jego stronach, zaskoczy�y z cichym trzaskiem. Spodziewa� si�, �e cichy zgrzyt zawiasu i trzask wspornik�w spowoduje podniesienie alarmu przez kogo� znajduj�cego si� na zewn�trz. Jednostajny szum deszczu zag�uszy� wszystkie d�wi�ki. Nikt si� nie pojawi�. Spencer z�apa� r�kami doln� kraw�d� otworu i podci�gn�� si� w g�r�. Zimny deszcz opryskiwa� mu twarz. Wilgotne powietrze nios�o z sob� zapach ziemi, ja�minu i trawy. Podw�rze podobne by�o do ciemnego arrasu, utkanego z cmentarnych czerni i szaro�ci, sp�ukiwanych deszczem, kt�ry zaciera� wszystkie kontury. Przynajmniej jeden cz�onek oddzia�u SWAT powinien by� pilnowa� tylnej strony budynku. Jednak�e Spencer, cho� mia� bystry wzrok, �adnego z cieni nie potrafi� zidentyfikowa� z ludzk� postaci�. G�rna cz�� jego tu�owia wydawa�a si� szersza ni� rama, ale wci�gn�� ramiona, zwin�� si� i przepchn�� na drug� stron�. Spad� z niewielkiej wysoko�ci. Przekr�ci� si� na wilgotnej trawie, a potem le�a� p�asko na brzuchu, z podniesion� g�ow�, obserwuj�c ciemno�� przed sob�, ci�gle nie mog�c dostrzec �adnego z atakuj�cych. Krzaki rosn�ce na klombach i wzd�u� granicy posesji by�y wybuja�e. Stare figowce, od dawna nie przycinane, wygl�da�y jak wie�e z zieleni. Niebo prze�wituj�ce mi�dzy ga��ziami nie by�o czarne. �wiat�a rozleg�ej metropolii odbijaj�c si� od sztormowych chmur, p�dz�cych na wsch�d, malowa�y firmament od tej strony na ��to, ku zachodowi za�, nad oceanem, refleksy �wiat�a przechodzi�y w szaro��. Mimo �e Spencer obserwowa� to zjawisko niejednokrotnie, tym razem �w nienaturalny kolor chmur nad miastem nape�ni� go zadziwiaj�cym, przes�dnym l�kiem. Niebo wyda�o mu si� z�owrogie, zwiastuj�ce �mier�; odni�s� wra�enie, �e pod takim niebem ludzie umieraj� i pod takim budz� si� w piekle. Zupe�nie zagadkowe by�o to, w jaki spos�b przy silnej po�wiacie podw�rze pozostawa�o mroczne, ale m�g�by przysi�c, �e im d�u�ej na nie patrzy, tym wydaje mu si� ono ciemniejsze. B�l n�g powoli ust�powa�. R�ce nadal mu dokucza�y, ale m�g� ju� nimi w�ada�, a pieczenie twarzy nie by�o ju� takie dojmuj�ce. Wewn�trz ciemnego domu kr�tko zagada� pistolet maszynowy, wypluwaj�c kilka pocisk�w. Jeden z policjant�w musia� by� nerwowy, gdy� m�g� tam strzela� tylko do ciemni lub duch�w. By�o to do�� dziwne. Cz�onkowie si� specjalnych nie byli skorzy do poci�gania za spust. Spencer pope�z� po rozmok�ej trawie pod os�on� pobliskiego tr�jpiennego figowca. Wsta� i opieraj�c si� o kor� bada� wzrokiem trawnik, krzaki i lini� drzew rosn�cych wzd�u� tylnego muru posesji, zastanawiaj�c si�, czy uda mu si� kr�tkim sprintem dosta� si� pod ich os�on� i czy nie zostanie zauwa�ony, kiedy tylko pojawi si� na otwartej przestrzeni. Gimnastykuj�c d�onie w celu u�mierzenia b�lu, rozwa�a� czy nie wspi�� si� na drzewo i ukry� na wy�szych ga��ziach w�r�d zieleni. Nie. Znajd� go na pewno. Dop�ki nie przeszukaj� wszystkich g�szczy, zar�wno krzew�w jak i drzew i nie przekonaj� si�, �e nikogo w nich nie ma, nie zaprzestan� poszukiwa�. Z bungalowu dobiega�y g�osy, trzaskanie drzwiami, nie czaili si� ju� - po serii z automatu by�oby to �mieszne. Nadal nie zapalali �wiate�. Czas ucieka�. Areszt, sensacja, �wiat�a kamer telewizyjnych, reporterzy wykrzykuj�cy pytania. Nie, to by�oby nie do zniesienia. Przeklina� swoje niezdecydowanie. W�r�d li�ci nad jego g�ow� szumia� deszcz. Relacje w gazetach, rozk�ad�wki w magazynach, powr�t do nienawistnej przesz�o�ci, spojrzenia bezmy�lnych gapi�w, dla kt�rych b�dzie spektakularnym wrakiem ludzkim. Nie do wytrzymania. T�tnienie s