2292
Szczegóły |
Tytuł |
2292 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
2292 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 2292 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
2292 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Tomasz Mann
Buddenbrookowie
Dzieje upadku rodziny
Tom
Ca�o�� w tomach
Zak�ad Nagra� i WYdawnictw
Zwi�zku Niewidomych
Warszawa 2000
Prze�o�y�a Ewa Librowiczowa
Sk�ad, druk i oprawa
Zak�ad Nagra� i Wydawnictw
Zwi�zku Niewidomych
Warszawa, ul. Konwiktorska 9
Przedruk: "Wydawnictwo
Dolno�l�skie",
Wroc�aw 1996
Korekta:
K. Markiewicz
i I. Stankiewicz
`ty
5 1 32 0 2 108 1 ff 1 32 1
Cz�� pierwsza
5 1 32 0 2 108 1 ff 1 32 0
Rozdzia� pierwszy
5 1 32 0 2 108 1 ff 1 32 1
5 1 32 0 2 108 1 ff 1 32 0
- Jak�e si� to zaczyna... Jak
to si� zaczyna...
- Tam do diab�a, c'est la
�question, ma tr~es ch~ere
demoiselle! (To jest w�a�nie
pytanie, moja droga panienko! -
franc.)
Konsulowa Buddenbrook,
siedz�ca obok swej te�ciowej na
prostej w liniach, bia�o
lakierowanej, pokrytej
jasno��tym obiciem sofie,
ozdobionej z�ocon� g�ow� lwa,
spojrza�a na m�a zag��bionego
obok w fotelu i pomog�a
c�reczce, kt�r� przy oknie
dziadek trzyma� na kolanach.
- Toniu! - rzek�a - wierz�, �e
B�g...
A ma�a Antonina, o�mioletnia
drobna dziewczynka, ubrana w
sukienk� z leciutkiego,
mieni�cego si� jedwabiu,
odwr�ciwszy nieco sw� �liczn�
jasn� g��wk� od twarzy dziadka,
zastanawia�a si� z wysi�kiem,
rozgl�daj�c si� po pokoju
szarob��kitnymi, nic nie
widz�cymi oczyma, po czym
powt�rzy�a raz jeszcze:
- Jak�e si� to zaczyna... -
wym�wi�a wolno.
- Wierz�, �e B�g - i z
rozja�nion� twarz� dorzuci�a
szybko: - stworzy� mnie wesp� z
wszelkim stworzeniem. - Teraz
odnalaz�a nagle w�a�ciwy w�tek i
wyrecytowa�a bez zaj�knienia
ca�y artyku�, dos�ownie wed�ug
tekstu katechizmu, kt�ry w�a�nie
ostatnio przejrzany i poprawiony
ukaza� si� w druku anno 1835, za
zezwoleniem wysokiego i
wszechwiedz�cego senatu.
"Gdy ju� raz sobie przypomn� -
my�la�a - to wydaje mi si�, jak
gdybym zim� zje�d�a�a z bra�mi
na saneczkach z G�ry
Jerozolimskiej, nie mo�na o
niczym my�le� ani te� zatrzyma�
si�, cho�by si� nawet chcia�o".
- Do tego odzie� i obuwie -
ci�gn�a - jad�o i nap�j, dom i
dw�r, �on� i dziecko, ziemi� i
byd�o... - Na te s�owa stary pan
Jan Buddenbrook po prostu
wybuchn�� �miechem, tym swoim
g�o�nym drwi�cym chichotem,
kt�ry od dawna ju� mia� w
pogotowiu. �mia� si� z uciechy,
�e mo�e po�artowa� sobie z
katechizmu, i prawdopodobnie
tylko w tym celu urz�dzi� ten
ma�y egzamin. Dowiadywa� si� o
ziemi� i byd�o ma�ej Toni,
spyta�, ile bierze za worek
pszenicy, i wyrazi� gotowo��
robienia z ni� interes�w.
Okr�g�a, rumiana, dobroduszna
jego twarz, kt�rej na pr�no
usi�owa� nada� wyraz
z�o�liwo�ci, otoczona by�a
�nie�nobia�ymi, upudrowanymi
w�osami i jakby leciutko
zaznaczony harcap spada� na
ko�nierz jego mysiego surduta. W
siedemdziesi�tym roku �ycia nie
sprzeniewierzy� si� modzie swych
m�odych lat; wyrzek� si� jedynie
szamerowania mi�dzy guzikami i
woko�o wielkich kieszeni, ale
nigdy w �yciu nie mia� na sobie
d�ugich spodni. Jego szeroka,
podw�jna broda spoczywa�a z
wyrazem zadowolenia na bia�ym
koronkowym �abocie.
Wszyscy �mieli si� wraz z nim,
g��wnie jednak z uszanowania dla
g�owy rodziny. Pani Antoinette
Buddenbrook, z domu Duchamps,
chichota�a zupe�nie tak samo jak
jej m��.
By�a to korpulentna dama o
pi�knych, bia�ych lokach
u�o�onych nad uszami, ubrana w
sukni� w czarne i szare pasy,
pozbawion� wszelkich ozd�b, co
�wiadczy�o o prostocie i
skromno�ci, z�o�one na kolanach
r�ce, w kt�rych trzyma�a ma�y
aksamitny woreczek pompadour
by�y jeszcze teraz pi�kne i
bia�e. Rysy jej twarzy z biegiem
lat w dziwny spos�b upodobni�y
si� do rys�w m�a. Jedynie
wykr�j i �ywo�� czarnych oczu
zdradza�y na p� roma�skie
pochodzenie; dziadek jej
wywodzi� si� ze
szwajcarsko_francuskiej rodziny,
ona za� urodzona by�a w
Hamburgu.
Synowa jej, konsulowa El�bieta
Buddenbrook, z domu Kr~oger,
�mia�a si� podobnie jak wszyscy
Kr~ogerowie; rozpoczyna�a
parskni�ciem i przyciska�a przy
tym brod� do piersi. Wygl�da�a,
jak wszyscy w jej rodzinie,
nadzwyczaj elegancko i je�li nie
mo�na by�o nazwa� jej
pi�kno�ci�, to jednak swym
d�wi�cznym, powa�nym g�osem,
spokojnymi i �agodnymi ruchami
wzbudza�a w otoczeniu uczucie
pewno�ci i zaufania. Rudawe jej
w�osy, u�o�one wysoko w koron� i
ufryzowane nad uszami w szerokie
kunsztowne loki, harmonizowa�y z
niezmiernie delikatn� bia��
cer�, pokryt� z rzadka drobnymi
piegami. Charakterystyczne dla
jej twarzy o nieco za d�ugim
nosie i ma�ych ustach by�o to,
�e mi�dzy doln� warg� a brod�
nie zarysowywa�o si� zwyk�e
wg��bienie. Kr�tki stanik z
bufiastymi r�kawami ��czy� si� z
w�sk� sp�dniczk� z lekkiego
jedwabiu w kwiaty i ods�ania�
szyj� sko�czonej pi�kno�ci,
ozdobion� at�asow� wst��eczk�,
na kt�rej l�ni� medalion
wysadzany brylantami.
Konsul pochyli� si� w fotelu
ruchem nieco nerwowym. Mia� na
sobie surdut barwy cynamonowej,
z szerokimi wy�ogami, kt�rego
r�kawy zw�a�y si� dopiero
poni�ej �okci wok� d�oni.
Spodnie uszyte by�y z bia�ego
materia�u do prania; na
zewn�trznych stronach widnia�y
czarne lampasy. Woko�o sztywnego
wysokiego ko�nierzyka,
otaczaj�cego podbr�dek,
zawi�zany by� jedwabny krawat,
kt�ry szeroko i obficie
wype�nia� ca�e wyci�cie pstrej
kamizelki. Konsul mia� troch�
zbyt g��boko osadzone,
niebieskie, uwa�ne oczy swego
ojca, jakkolwiek wyraz ich by�
mo�e bardziej marzycielski; rysy
jego by�y jednak powa�niejsze i
ostrzejsze, nos uwydatnia� si�
mocnym �ukiem, a policzki, a� do
po�owy pokryte jasnym,
k�dzierzawym zarostem, by�y o
wiele mniej pe�ne ni� u ojca..
Pani Buddenbrook zwr�ci�a si�
do synowej, uj�a j� za rami�,
spojrza�a na ni�, zachichota�a i
rzek�a sznuruj�c usta:
- Zawsze ten sam, mon vieux,
(m�j staruszek - franc.)
Betsy...
Konsulowa pogrozi�a tylko w
milczeniu drobn� r�k�, a ogniwa
jej z�otej bransoletki lekko
zad�wi�cza�y; potem wykona�a
w�a�ciwy sobie ruch r�k� od
k�cika ust do fryzury, jak gdyby
chcia�a doprowadzi� do porz�dku
jaki� zab��kany w�osek.
Konsul jednak odezwa� si� na
p� z u�miechem, na p� z
wyrzutem:
- Ale� ojciec znowu wy�miewa
si� z naj�wi�tszych rzeczy!
Siedzieli w pokoju
"pejza�owym", na pierwszym
pi�trze obszernego, starego domu
na Mengstrasse, kt�ry firma "Jan
Buddenbrook" naby�a w swoim
czasie i gdzie rodzina niedawno
w�a�nie zamieszka�a. Na grubych,
elastycznych tapetach,
rozpi�tych w pewnej odleg�o�ci
od �cian, widnia�y wielkie
pejza�e, delikatne w kolorycie -
jak i cienki dywan za�cie�aj�cy
posadzk� - przedstawiaj�ce
idylle w gu�cie XVIII wieku:
weso�e winobranie, skrz�tnych
rolnik�w, zdobne we wst��ki
pasterki, kt�re nad brzegami
przejrzystych w�d tuli�y do �ona
bielutkie owieczki lub ca�owa�y
si� z czu�ymi pasterzami...
Obrazy te utrzymane by�y w
��tawym tonie zachodz�cego
s�o�ca, a z tonem tym
harmonizowa�o ��te obicie bia�o
lakierowanych mebli, jak r�wnie�
��te jedwabne firanki w obu
oknach.
Jak na tak wielki pok�j,
sprz�t�w w nim by�o niewiele.
Okr�g�y st� o cienkich,
prostych nogach, pokrytych
lekkim, z�otym ornamentem, nie
sta� przed sof�, lecz u
przeciwleg�ej �ciany, na wprost
ma�ej fisharmonii, na kt�rej
le�a� futera� fletu. Pr�cz
symetrycznie pod �cianami
rozstawionych sztywnych foteli
by� tam jeszcze tylko pod oknem
ma�y stolik do szycia, a na
wprost sofy delikatna, zbytkowna
sekretera, zastawiona
bibelotami.
Poprzez oszklone drzwi, na
wprost okien, wida� by�o p�cie�
sali kolumnowej, wysokie, bia�e
drzwi na lewo prowadzi�y do sali
jadalnej. Z przeciwnej strony
dobiega� trzask drzewa p�on�cego
w piecu umieszczonym w
p�okr�g�ej niszy, poza krat� z
kutego �elaza.
Wcze�nie bowiem nadesz�y
ch�ody. Ju� teraz, w po�owie
pa�dziernika, po��k�y m�ode
lipy otaczaj�ce cmentarzyk
ko�cio�a Panny Marii,
wznosz�cego si� po drugiej
stronie ulicy; wok� pot�nych
gotyckich naro�nik�w �wiszcza�
wiatr i m�y� drobny, zimny
deszcz. Na �yczenie starszej
pani Buddenbrook za�o�ono ju�
podw�jne okna.
By� to czwartek, dzie�, w
kt�rym raz na dwa tygodnie
zbiera�a si� ca�a rodzina; tym
razem jednak pr�cz zamieszka�ych
w mie�cie krewnych zaproszono
r�wnie� na skromny obiad starych
przyjaci� domu i oto teraz,
oko�o czwartej po po�udniu,
siedziano tak razem o zmroku,
oczekuj�c go�ci...
�arty dziadka nie zbi�y z
tropu ma�ej Toni; wysun�a tylko
jeszcze bardziej sw� nieco
wystaj�c� g�rn� warg�. Zjecha�a
teraz a� na sam d� G�ry
Jerozolimskiej; nie mog�c jednak
zatrzyma� si� od razu na
g�adkiej drodze, min�a met�.
- Amen - rzek�a - a ja co�
wiem, dziadziu!
- Tiens! (Patrzcie! - franc.)
Ona co� wie! - zawo�a� stary pan
udaj�c, �e nie mo�e wytrzyma� z
ciekawo�ci. - S�ysza�a�, mamo?
Ona co� wie! Czy� nikt nie mo�e
mi powiedzie�...
- Kiedy piorun trzaska na
gor�co, to mamy b�yskawic� -
m�wi�a Tonia, kiwaj�c g�ow� przy
ka�dym s�owie.
- A kiedy trzaska na zimno,
wtedy mamy grzmot.
Tu skrzy�owa�a r�ce i
spojrza�a po roze�mianych
twarzach, pewna powodzenia. Pan
Buddenbrook rozgniewa� si�
jednak na t� m�dro�� i chcia�
koniecznie wiedzie�, kto
opowiada dziecku takie brednie;
gdy okaza�o si�, �e by�a to
�wie�o przyj�ta do dzieci panna
Ida Jungmann z Kwidzynia, konsul
musia� a� stan�� w obronie owej
Idy.
- Ojczulek jest za surowy.
Dlaczeg� by nie mo�na mie� w
tym wieku swych w�asnych, cho�by
i dziwacznych pogl�d�w na takie
rzeczy...
- Excusez, mon cher!... Mais
c'est une folie! (wybacz, m�j
drogi! Przecie� to idiotyzm! -
franc.) Wiesz przecie�, �e nie
znosz� tego og�upiania dzieci!
Co, piorun trzaska? To niech
zaraz w ni� trza�nie! Dajcie mi
spok�j z wasz� Prusaczk�!
Chodzi�o o to, �e starszy pan
Buddenbrook nie lubi� Idy
Jungmann. Nie by� to bynajmniej
cz�owiek ograniczony. Zwiedzi�
kawa� �wiata, anno 13 je�dzi�
czw�rk� koni na po�udnie Niemiec
po zbo�e jako dostawca pruskiej
armii, bywa� w Pary�u i w
Amsterdamie, a jako cz�owiek
o�wiecony nigdy nie uprzedza�
si� z g�ry do wszystkiego, co
nie pochodzi�o z jego rodzinnego
miasta. Jednak�e poza
interesami, w �yciu towarzyskim,
by� on bardziej ni� jego syn,
konsul, ekskluzywny i okazywa�
wi�cej nieufno�ci w stosunku do
obcych. A gdy ze swej podr�y do
Prus Wschodnich pa�stwo
konsulostwo przywie�li m�od�
panienk�, sierot� - mia�a ona
w�wczas zaledwie dwadzie�cia
lat, ojciec jej, ober�ysta z
Kwidzynia, umar� bezpo�rednio
przed przyjazdem Buddenbrook�w
do tego miasta - konsul mia� z
powodu tego zbo�nego uczynku
ci�k� przepraw� ze swym ojcem,
podczas kt�rej stary pan m�wi�
wy��cznie po francusku oraz
dialektem "platt"... Ida
Jungmann okaza�a si� zreszt�
dzieln� pomocnic� w
gospodarstwie i przy dzieciach,
dzi�ki za� swej lojalno�ci oraz
prawdziwie pruskiemu pojmowaniu
rang spo�ecznych nadawa�a si�
znakomicie do tego domu. Mia�a
arystokratyczne zapatrywania;
odr�nia�a z ca�� �cis�o�ci�
sfery najwy�sze od nieco
ni�szych, stan �redni od stanu
niskiego; stanowisko guwernantki
w pierwszorz�dnym domu
nape�nia�o j� dum� i z niech�ci�
patrzy�a na to, i� Tonia
przyja�ni si� w szkole z
dziewczynk�, kt�r� panna Ida
Jungmann zalicza�a zaledwie do
stanu �redniego...
W tym w�a�nie momencie panna
Jungmann we w�asnej osobie
ukaza�a si� w sali kolumnowej i
wesz�a przez oszklone drzwi;
by�a to do�� wysoka, czarno
ubrana ko�cista pannica o g�adko
zaczesanych w�osach i uczciwym
wyrazie twarzy. Prowadzi�a za
r�k� ma�� Klotyld�, dziecko
niezwykle chude, w perkalikowej
kwiecistej sukience, o
pozbawionych po�ysku w�osach
koloru popio�u i bezbarwnej
twarzyczce starej panny.
Dziewczynka owa nale�a�a do
rodziny; pochodzi�a z bocznej,
zupe�nie zubo�a�ej linii; ojciec
jej, siostrzeniec starszego pana
Buddenbrooka, by�
administratorem d�br w Rostoku,
a poniewa� Klotylda, poczciwe
stworzenie, by�a r�wie�nic�
Toni, wychowywa�a si� w tym
domu.
- Wszystko gotowe, prosz�
pa�stwa - rzek�a panna Jungmann,
kt�rej "r" zawarcza�o gard�owo,
gdy� dawniej w og�le nie mog�a
go wym�wi�. - Tyldzia chwacko
pomaga�a w kuchni, Katarzyna
prawie nic ju� nie mia�a do
roboty...
S�ysz�c dziwaczn� wymow� Idy,
pan Buddenbrook parskn�� drwi�co
w �abot; konsul za� pog�aska�
dziewczynk� po policzku i rzek�:
- To �licznie, Tyldziu.
Powiedziane jest: m�dl si� i
pracuj. Nasza Tonia powinna bra�
z ciebie przyk�ad. Za bardzo
sk�onna jest do zbytk�w i
lenistwa...
Tonia spu�ci�a g��wk� i spod
oka spogl�da�a na dziadka, gdy�
dobrze wiedzia�a, �e jak zwykle
b�dzie jej broni�.
- Co znowu - rzek� - g�owa do
g�ry, Toniu, courage! (odwagi! -
franc.) Co dobre dla jednego,
to nie dla wszystkich. Ka�dy na
sw�j spos�b. Tyldzia jest
dzielna, ale my te� nie ostatni.
Czy to raisonnable (rozs�dne -
franc.), Betsy?
Zwr�ci� si� do synowej, kt�ra
zazwyczaj bra�a jego stron�,
podczas gdy pani Antoinette,
mo�e bardziej z rozs�dku ni� z
przekonania, podziela�a zwykle
zdanie konsula. W ten spos�b dwa
pokolenia podawa�y sobie r�ce
niby w chass~e_croise (figura
taneczna - franc.).
- Ojczulek jest bardzo dobry -
rzek�a konsulowa.
- Tonia b�dzie si� stara�a
wyrosn�� na rozs�dn� i dzieln�
kobiet�... Czy ch�opcy przyszli
ju� ze szko�y? - zapyta�a Idy.
W tej samej chwili Tonia,
spojrzawszy w okno, zawo�a�a:
- Tom i Chrystian s� ju� na
Johannisstrasse... i pan
Hoffstede... i wujek doktor...
W tej chwili z ko�cio�a Panny
Marii rozleg� si� d�wi�k
dzwon�w: bam! bim, bim_bum! -
troch� jakby pozbawiony rytmu,
tak �e nie mo�na by�o od razu
rozpozna�, co oznacza, cho�
brzmia� uroczy�cie; i podczas
gdy mniejsze dzwony rado�nie i z
godno�ci� oznajmi�y godzin�
czwart�, jednocze�nie z
dzwonkiem w sieni na dole weszli
Tom i Chrystian w towarzystwie
pierwszych go�ci, pana Jeana
Jacques.a Hoffstede, poety, i
doktora Grabowa, lekarza
domowego.
5 1 32 0 2 108 1 ff 1 32 1
Rozdzia� drugi
5 1 32 0 2 108 1 ff 1 32 0
Jean Jacques Hoffstede, poeta
miejscowy, kt�ry z pewno�ci� i
tym razem przyni�s� w kieszeni
rymy stosowne na dzie�
dzisiejszy, by� mniej wi�cej w
wieku Jana Buddenbrooka
starszego i, pomin�wszy zielony
surdut, ubiera� si� podobnie.
By� szczuplejszy i bardziej
ruchliwy od swego starego
przyjaciela, mia� bystre, ma�e,
zielonkawe oczy i d�ugi,
spiczasty nos. U�cisn�� r�ce
panom, a paniom, zw�aszcza za�
konsulowej, kt�r� nadzwyczajnie
powa�a�, wyrazi� pi�kne,
wyszukane compliments, kt�rym
towarzyszy� mi�y u�miech.
- Serdeczne dzi�ki czcigodnym
pa�stwu za �askawe zaproszenie.
Tych oto m�odych ludzi
spotkali�my z doktorem na
K~onigstrasse, gdy powracali z
nauki - rzek� wskazuj�c na Toma
i Chrystiana stoj�cych obok
niego w niebieskich bluzach ze
sk�rzanymi paskami. - Wspania�e
ch�opaki, pani konsulowo!
Tomasz, to powa�na i solidna
g�owa, zostanie na pewno kupcem,
to nie ulega w�tpliwo�ci. Co do
Chrystiana, jest to, zdaje si�,
ma�y urwis, co? troch�
incroyable... (nie do wiary -
franc.) Nie taj� jednak mego
engouement (zachwyt - franc.).
Mam nadziej�, �e b�dzie si�
uczy�, jest przy tym dowcipny i
ma du�e zadatki...
Pan Buddenbrook wzi�� szczypt�
ze swej z�otej tabakierki.
- To szelma! A mo�e by tak
zosta� od razu poet�? Co,
Hoffstede?
Panna Jungmann zasun�a
zas�ony u okien i wkr�tce pok�j
wype�ni� si� dyskretnym i mi�ym,
cho� troch� niespokojnym
�wiat�em, p�yn�cym z
kryszta�owego �yrandola i
�wiecznik�w stoj�cych na
sekreterze.
- C�, Chrystianku - rzek�a
konsulowa, kt�rej w�osy zab�ys�y
z�otawo - czego nauczy�e� si�
dzisiaj? - Okaza�o si�, �e
Chrystian mia� dzi� lekcj�
pisania, rachunk�w i �piewu.
By� to siedmioletni ch�opczyk,
wprost �miesznie podobny do
ojca. Mia� takie same niedu�e,
okr�g�e, g��boko osadzone oczy,
taki sam wystaj�cy i zakrzywiony
nos, a pewne rysy poni�ej ko�ci
policzkowych wskazywa�y, �e nie
na d�ugo zachowa on dzieci�c�
kr�g�o�� twarzy.
- Strasznie�my si� dzi� �mieli
- zacz�� papla�, podczas gdy
oczy jego w�drowa�y wko�o po
wszystkich obecnych. -
S�uchajcie, co pan Stengel
powiedzia� Zygmusiowi
K~ostermannowi. - Pochyli� si�,
potrz�sn�� g�ow� i m�wi�
dobitnie: - Z wierzchu, moje
dziecko, z wierzchu jeste�
g�adki i przylizany, tak, ale w
�rodku, moje drogie dziecko, w
�rodku jeste� czarny...
M�wi�c to opuszcza� liter� "r"
i wyraz "czarny" wymawia� jak
"cza�ny", a na twarzy jego
malowa� si� taki wstr�t do owej
zewn�trznej g�adko�ci, �e
wszyscy wybuchn�li �miechem.
- A to szelma! - powt�rzy�
stary pan Buddenbrook
chichocz�c.
Pan Hoffstede natomiast nie
posiada� si� z zachwytu.
- Charmant! (urocze - franc.)
- zawo�a�. - Niepor�wnane!
Trzeba zna� Marcelego Stengla!
Zupe�nie tak samo! Nie, jakie�
to cudowne!
Tomasz, kt�ry nie posiada�
takiego talentu, sta� obok
m�odszego brata i �mia� si�
serdecznie, bez �adnej
zazdro�ci. Nie mia� szczeg�lnie
�adnych z�b�w, by�y one ma�e i
��tawe; za to nos mia� bardzo
kszta�tny, a z oczu i owalu
twarzy przypomina� dziadka.
Usadowiono si� powoli na
krzes�ach, na sofie, rozmawiano
z dzie�mi, pogadywano o
wczesnych ch�odach, o domu...
Pan Hoffstede podziwia�
wspania�y ka�amarz stoj�cy na
sekreterze; by�a to figurka z
sewrskiej porcelany,
wyobra�aj�ca �aciatego
my�liwskiego psa. R�wie�nik
konsula, doktor Grabow, kt�rego
dobra, u�miechni�ta twarz
okolona by�a faworytami, ogl�da�
rozstawione na stole ciasto z
rodzynkami, ciasteczka, pierniki
oraz nape�nione solniczki. By�y
to "chleb i s�l" przes�ane
rodzinie przez krewnych i
przyjaci� z powodu zmiany
mieszkania. Na znak, �e dary te
pochodz� z zamo�nych dom�w,
chleb wyobra�a�y tam s�odkie
korzenne ciastka, s�l za�
spoczywa�a w oprawie z masywnego
z�ota.
- Zdaje si�, �e b�d� tu mia�
du�o do roboty - rzek� doktor
wskazuj�c na s�odycze i pogrozi�
dzieciom. Potem, kiwaj�c g�ow�,
podni�s� ci�ki przyb�r do soli,
pieprzu i musztardy.
- To od Lebrechta Kr~ogera -
rzek� z u�miechem pan
Buddenbrook. - Zawsze elegancki,
m�j drogi pan krewniak. Ja nie
obdarowa�em go tak wspaniale,
gdy zbudowa� sobie will� za
miastem. Zawsze ju� by� taki...
szlachetny! hojny! prawdziwy
kawaler ~a la mode! (modny -
franc.)
D�wi�k dzwonka kilkakrotnie
rozleg� si� po ca�ym domu.
Wszed� pastor Wunderlich, t�gi
starszy pan w d�ugim, czarnym
surducie, z upudrowanymi w�osami
i jasn�, weso�� twarz�, w kt�rej
b�yszcza�y pogodne, szare oczy.
Od wielu lat by� wdowcem i
nale�a� do typu starych
kawaler�w z dawnych czas�w,
podobnie jak i makler gie�dy
zbo�owej, pan Gr~atjens, kt�ry
zjawi� si� jednocze�nie z
pastorem, mia� on zwyczaj
przyk�ada� do oka d�o� zwini�t�
w tr�bk�, jak gdyby ocenia�
obraz; i w istocie by� wielkim
znawc� sztuki.
Przyszed� r�wnie� senator
doktor Langhals z �on�, dawni
przyjaciele domu - nale�y te�
wymieni� kupca winnego,
K~oppena, z wielk� czerwon�
twarz�, tkwi�c� mi�dzy wysoko
wywatowanymi ramionami, oraz
jego r�wnie za�ywn� ma��onk�...
By�o ju� wp� do pi�tej, gdy
zjawili si� wreszcie starzy
Kr~ogerowie oraz ich dzieci,
konsulostwo Kr~ogerowie z synami
Jakubem i J~urgenem,
r�wie�nikami Toma i Chrystiana.
Prawie jednocze�nie z nimi
weszli rodzice konsulowej
Kr~oger, hurtownik drzewny
Oeverdieck z �on�, stare
zakochane w sobie ma��e�stwo,
kt�re stale wobec wszystkich
czule do siebie przemawia�o.
- Eleganccy ludzie sp�niaj�
si� - rzek� konsul Buddenbrook
ca�uj�c r�k� te�ciowej.
- I to porz�dnie! - Jan
Buddenbrook uczyni� szeroki gest
podaj�c r�k� staremu...
Lebrecht Kr~oger, kawaler ~a
la mode, wysoki i dystyngowany,
pudrowa� jeszcze lekko w�osy,
poza tym jednak ubiera� si�
pod�ug nowszej mody. Na jego
aksamitnej kamizelce b�yszcza�y
dwa rz�dy guzik�w wysadzanych
drogimi kamieniami. Syn, Justus,
nosi� spiczaste w�sy i
niewielkie faworyty, z postaci
za� i zachowania �ywo
przypomina� ojca; mia� te� te
same okr�g�e i eleganckie ruchy.
Nie zasiedli od razu do sto�u,
lecz w oczekiwaniu
najwa�niejszego momentu
prowadzili tymczasem stoj�c
lekk�, swobodn� rozmow�. Ale oto
Jan Buddenbrook starszy, podaj�c
rami� pani K~oppen, rzek�
g�o�no:
- C�, je�li jeste�my wszyscy
przy apetycie, mesdames et
messieurs... (panie i panowie -
franc.)
Panna Jungmann wraz z
pokoj�wk� otworzy�a bia�e drzwi
i towarzystwo powoli, spokojnie
i z ufno�ci� przesz�o do sali
jadalnej; u Buddenbrook�w mo�na
by�o przecie� liczy� na smaczny
k�sek...
5 1 32 0 2 108 1 ff 1 32 1
Rozdzia� trzeci
5 1 32 0 2 108 1 ff 1 32 0
W�r�d og�lnego poruszenia
m�odszy z gospodarzy si�gn�� do
bocznej kieszeni na piersiach, w
kt�rej zaszele�ci� jaki� papier,
wyraz troski i niepokoju
zast�pi� dotychczasowy �wiatowy
u�miech, a na skroniach zagra�y
mi�nie, jak gdyby zaciska�
z�by. Dla niepoznaki jedynie
przest�pi� pr�g sali jadalnej,
p�niej jednak cofn�� si� i
poszuka� oczami matki, kt�ra
sz�a przy ko�cu orszaku, wsparta
na ramieniu pastora Wunderlicha.
- Pardon drogi pastorze...
Mamo, jedno s��wko... - Pastor
skin�� z u�miechem g�ow�; konsul
Buddenbrook przepu�ci� star�
dam� z powrotem do pokoju
pejza�owego; stan�li u okna.
- Kr�tko i w�z�owato,
przyszed� list od Gottholda -
powiedzia� szybko i cicho,
patrz�c w jej ciemne, pytaj�ce
oczy i wyci�gaj�c z kieszeni
zapiecz�towany papier. - Jest to
trzecie jego pismo, a ojciec
odpowiedzia� dot�d tylko na
pierwsze... Co robi�? Nadesz�o
ju� o drugiej godzinie, ale czy�
mog�em dzisiaj psu� ojcu humor?
Co mama my�li? Jeszcze jest
czas, by go wywo�a�...
- Nie, nie, masz racj�, �Jean,
lepiej z tym zaczeka�! - rzek�a
pani Buddenbrook i swoim
zwyczajem uchwyci�a r�k� syna. -
C� tam mo�e zn�w by�! - m�wi�a
zmartwiona. - Ten ch�opiec nie
daje spokoju. Pewnie nudzi o to
odszkodowanie za udzia� w domu.
Nie, nie, Jean, nie teraz...
Mo�e wieczorem, przed p�j�ciem
do ��ka...
- Co robi�? - powt�rzy� konsul
potrz�saj�c opuszczon� g�ow�. -
Sam nieraz prosi�em pap�, by
ust�pi�... Nie powinno wygl�da�,
jakobym ja, przyrodni brat,
zagnie�dzi� si� u rodzic�w i
intrygowa� przeciw
Gottholdowi... Musz� wystrzega�
si� tej roli tak�e wobec ojca.
Ale je�li mam by� szczery,
ostatecznie, jestem associ~e
(wsp�lnik - franc.). A zreszt�,
Betsy i ja p�acimy przecie�
normalne komorne za drugie
pi�tro... Co do siostry we
Frankfurcie rzecz jest
za�atwiona. M�� jej otrzymuje
ju� teraz, za �ycia ojczulka,
jako odst�pne czwart� cz��
sumy, za kt�r� dom zosta�
nabyty. Jest to korzystny
interes, kt�ry ojczulek
przeprowadzi� g�adko i dobrze, z
zyskiem dla firmy. I je�li
ojciec zachowuje si� tak opornie
wzgl�dem Gottholda, to jest
to...
- Ach, c� znowu, Jean, tw�j
stosunek do sprawy jest przecie�
zupe�nie jasny. Ale Gotthold
s�dzi, �e ja, jako macocha,
troszcz� si� tylko o w�asne
dzieci, a ojca oddalam od niego.
To smutne...
- Ale� to w�asna jego wina! -
zawo�a� konsul prawie g�o�no,
lecz rzuciwszy okiem na sal�
jadaln� �ciszy� zaraz g�os.
- To jego wina, ten smutny
stosunek! Niech mama sama
os�dzi! Dlaczego� nie by�
rozs�dny? Czemu� po�lubi� t�
jak�� demoiselle St~uwing, no
a... ten sklepik... - Przy
s�owie "sklepik" za�mia� si�
gniewnie, a jednocze�nie z
pewnym zawstydzeniem. - Zapewne,
to s�abo�� ten wstr�t ojca do
sklepu; ale Gotthold powinien
by� uszanowa� t� ma�� jego
pr�nostk�...
- Ach, Jean, by�oby najlepiej,
gdyby ojciec si� zgodzi�!
- Ale czy� ja mog� to
doradza�? - szepn�� konsul
podnosz�c nerwowo r�k� do czo�a.
- Jestem zainteresowany
osobi�cie, powinien bym wi�c
powiedzie�: ojcze, zap�a�. Ale z
drugiej strony jestem associ~e,
musz� broni� interes�w firmy i
skoro papa uwa�a, �e dla
niepos�usznego i zbuntowanego
syna nie ma obowi�zku uszczupla�
kapita�u obrotowego... Idzie tu
o przesz�o jedena�cie tysi�cy
talar�w. To nie byle co... Nie,
nie mog� tego doradza�... ani
te� odradza�. Nie chc� o tym nic
wiedzie�. Tylko scena z
ojczulkiem jest dla mnie
d~esagr~eable... (niemi�a -
franc.)
- P�niej, wieczorem, Jean. A
teraz chod�my ju�, czekaj� na
nas...
Konsul ukry� list w bocznej
kieszeni, poda� rami� matce i
przeszli razem do jasno
o�wietlonej sali jadalnej, gdzie
towarzystwo w�a�nie zd��y�o
rozmie�ci� si� dooko�a d�ugiego
sto�u.
Bia�e postacie b�stw
wyst�powa�y niemal plastycznie z
b��kitnego t�a tapet mi�dzy
wysmuk�ymi kolumnami. Okna
os�oni�te by�y ci�kimi
czerwonymi zas�onami, a w ka�dym
rogu pokoju p�on�o po osiem
�wiec w wysokich poz�acanych
kandelabrach; poza tym l�ni�y na
stole srebrne lichtarze. Nad
masywnym kredensem wisia�o du�e
malowid�o, przedstawiaj�ce
w�osk� zatok�; mglistob��kitne
barwy wywiera�y w tym
o�wietleniu bardzo �ywe
wra�enie. Pod �cianami sta�y
pot�ne sofy o sztywnych
oparciach, obite czerwonym
adamaszkiem.
Gdy pani Buddenbrook zasiad�a
mi�dzy prezyduj�cym po stronie
okna starszym Kr~ogerem a
pastorem Wunderlichem, z twarzy
jej znik� wszelki �lad troski i
niepokoju.
- Bon app~etit (smacznego -
franc.) - rzek�a z lekkim
skinieniem g�owy, obejmuj�c
szybkim spojrzeniem ca�y st� a�
do miejsca, gdzie siedzia�y
dzieci...
5 1 32 0 2 108 1 ff 1 32 1
5 1 32 0 2 108 1 ff 1 32 0
Rozdzia� czwarty
5 1 32 0 2 108 1 ff 1 32 1
5 1 32 0 2 108 1 ff 1 32 0
- Jak powiadam, z ca�ym
szacunkiem, panie Buddenbrook! -
Gruby g�os pana K~oppena
zapanowa� nad og�ln� rozmow�,
podczas gdy pokoj�wka o
czerwonych nagich r�kach w
grubej pr��kowanej sp�dnicy i
bia�ym stroiku na czubku g�owy
roznosi�a, z pomoc� panny
Jungmann oraz s�u��cej od
konsulowej z g�ry, gor�c� zup�
jarzynow� z grzankami.
- Z ca�ym szacunkiem. Ile�
przestrzeni, co za szyk trzeba
przyzna�, niebrzydkie
mieszkanko, ani s�owa...
Pan K~oppen nie bywa� u
poprzednich w�a�cicieli tego
domu; by� on dopiero od niedawna
bogaty, nie pochodzi� ze
szczeg�lnie patrycjuszowskiej
rodziny i niestety nie m�g� si�
oduczy� u�ywania pewnych
zbytecznych gwarowych wyra�e�,
jak na przyk�ad owego "trzeba
przyzna�". Poza tym wymawia� on
"szaconek" zamiast "szacunek".
- A w dodatku nic nie
kosztowa�o - zauwa�y� sucho pan
Gr~atjens, kt�ry zapewne
wiedzia� co� o tym, i przez
zwini�t� d�o� zacz�� si�
przygl�da� w�oskiej zatoce.
Starano si� tak rozmie�ci�
go�ci, by mi�dzy krewnymi
siedzieli przyjaciele domu; nie
wsz�dzie to si� jednak uda�o;
starzy Oeverdieckowie zasiedli
jak zwykle jedno obok drugiego,
nachylaj�c si� ku sobie
serdecznie i kiwaj�c g�owami.
Starszy Kr~oger rezydowa� jednak
sztywno mi�dzy senatorow�
Langhals a pani� Antoinette i
dzieli� swe gesty oraz
wstrzemi�liwe �arty mi�dzy obie
damy.
- Kiedy to zbudowano ten dom?
- poprzez st� zapyta� pan
Hoffstede starszego
Buddenbrooka, kt�ry jowialn� i
nieco z�o�liw� rozmow� zabawia�
pani� K~oppen.
- Oko�o roku... czekaj no...
1680, je�li si� nie myl�. M�j
syn zna si� zreszt� lepiej na
takich datach...
- W osiemdziesi�tym drugim -
potwierdzi� sk�oniwszy si�
konsul, siedz�cy do�� daleko,
bez damy, obok senatora
Langhalsa. - Budowa zosta�a
uko�czona zim� roku 1682. Firmie
"Ratenkamp i Ska" zacz�o si�
w�wczas wspaniale powodzi�...
Smutny jest ten upadek firmy w
ci�gu ostatnich dwudziestu
lat...
Na chwil� zapad�a og�lna
cisza. Ka�dy patrzy� w sw�j
talerz my�l�c o tej niegdy� tak
�wietnej rodzinie, kt�ra
zbudowa�a �w dom, zamieszkiwa�a
go, a nast�pnie zubo�a�a,
podupad�a, zmuszona by�a go
opu�ci�...
- Tak, to smutne - rzek�
makler Gr~atjens - gdy si�
pomy�li, jakie szale�stwo
sprowadzi�o t� ruin�. Gdyby
Dietrich Ratenkamp nie by�
w�wczas przyj�� tego Geelmaacka
za wsp�lnika! B�g widzi, �e
za�ama�em r�ce, gdy on zacz��
gospodarowa�. Wiem z najlepszych
�r�de�, jak straszliwie
spekulowa� za plecami
Ratenkampa, jakie puszcza� w
obieg weksle, wystawia� akcepty
w imieniu firmy... Wreszcie to
si� sko�czy�o... Banki straci�y
zaufanie, brak�o pokrycia...
Trudno to sobie wyobrazi�...
Kt� tam kontrolowa� sk�ady?
Mo�e Geelmaack? Panoszyli si�
jak szczury, z ka�dym rokiem
wi�cej! Ale Ratenkampa nic to
nie obchodzi�o...
- By� jakby sparali�owany -
rzek� konsul. Twarz jego nabra�a
nagle ponurego wyrazu, jakby
zamkn�a si� w sobie. Pochylony
naprz�d, porusza� �y�k� w zupie
i od czasu do czasu obrzuca�
szybkim spojrzeniem swych
ma�ych, g��boko osadzonych oczu
prezydialny koniec sto�u.
- Chodzi� jak przyt�oczony i
s�dz�, �e nietrudno poj��, co go
przyt�acza�o. Co sk�oni�o go do
po��czenia si� z Geelmaackiem,
kt�ry wni�s� do firmy znikomy
kapita� i kt�remu nikt zbytnio
nie ufa�? Musia� odczuwa�
potrzeb� zrzucenia na kogo� cho�
cz�ci straszliwej
odpowiedzialno�ci, gdy� zdawa�
sobie spraw�, �e wszystko
niepowstrzymanie chyli si� ku
upadkowi. Firma sko�czy�a si�,
stara rodzina by�a pass~ee
(przemin�a - franc.). Wilhelm
Geelmaack - to tylko ostatni
etap ruiny...
- Jeste� pan zatem zdania,
szanowny panie konsulu - rzek� z
ostro�nym u�miechem pastor
Wunderlich, nape�niaj�c
kieliszek swojej damy oraz
w�asny czerwonym winem - �e
niezale�nie od przyst�pienia
Geelmaacka i jego bezwzgl�dnego
post�powania dosz�oby r�wnie� do
ruiny?
- To mo�e nie - odrzek� w
zamy�leniu konsul nie zwracaj�c
si� do nikogo w szczeg�lno�ci. -
Ale my�l�, �e Dietrich Ratenkamp
musia� koniecznie i nieuchronnie
po��czy� si� z Geelmaackiem, aby
przeznaczenie mog�o si�
wype�ni�... Musia� on dzia�a�
pod naciskiem nieprzezwyci�onej
konieczno�ci... Ach, przekonany
jestem, �e mniej wi�cej
wtajemniczony by� w post�powanie
swego associ~e, �e nie by� tak
zupe�nie nie�wiadomy stanu
swoich interes�w. Ale by� jakby
zmartwia�y.
- No, assez (do�� - franc.),
Jean - rzek� starszy Buddenbrook
odk�adaj�c �y�k�. - To jedna z
twoich id~ees (my�li -
franc.)...
Z roztargnionym u�miechem
podni�s� konsul sw�j kielich w
stron� ojca. Ale Lebrecht
Kr~oger powiedzia�:
- Co tam, trzymajmy lepiej z
radosn� tera�niejszo�ci�! - Przy
tych s�owach ostro�nym i
wytwornym ruchem uj�� butelk�
bia�ego wina, na kt�rej korku
umieszczony by� ma�y srebrny
jele�, przechyli� j� nieco na
bok i popatrzy� uwa�nie na
etykiet�. "C.F. K~oppen",
przeczyta� i skin�� przyja�nie w
stron� kupca winnego. - O tak,
czym byliby�my bez pana!
Zmieniono mi�nie�skie talerze
ze z�ot� obw�dk�, przy czym pani
Antoinette bacznie obserwowa�a
ruchy podaj�cych dziewcz�t, a
panna Jungmann wydawa�a
zarz�dzenia przez tub� ��cz�c�
sal� jadaln� z kuchni�. Podano
ryb� i pastor Wunderlich,
ostro�nie nak�adaj�c j� sobie na
talerz, odezwa� si�:
- Owa radosna tera�niejszo��
nie jest jednak taka oczywista.
M�odzi ludzie, kt�rzy raduj� si�
tu razem z nami, starymi, nie
wyobra�aj� sobie zapewne, �e
kiedykolwiek mog�o by�
inaczej... Musz� przyzna�, �e
nieraz bra�em osobisty udzia� w
losach naszych Buddenbrook�w...
Ilekro� widz� te oto przedmioty
- tu zwr�ci� si� do pani
Antoinette, bior�c jednocze�nie
ze sto�u srebrn� �y�k� - musz�
my�le�, czy nie jest to jedna z
owych sztuk, kt�re w�wczas, w
roku sz�stym, mia� w swych
r�kach nasz przyjaciel, filozof
Lenoir, sier�ant jego cesarskiej
mo�ci Napoleona... i wspominam
nasze spotkanie na Alfstrasse,
pani dobrodziejko...
Pani Buddenbrook nieco
zak�opotana, spojrza�a przed
siebie z u�miechem brzemiennym
we wspomnienia. Siedz�cy na
ko�cu sto�u Tom i Tonia, kt�rym
nie pozwolono je�� ryby i kt�rzy
przys�uchiwali si� uwa�nie
rozmowie starszych, zawo�ali
prawie jednocze�nie: - Ach tak,
opowiedz, jak to by�o, babciu! -
Pastor Wunderlich jednak,
wiedz�c, �e nie lubi�a ona
opowiada� o tej niezbyt dla niej
mi�ej przygodzie, zacz��
powtarza� historyjk�, kt�rej
dzieci s�ucha�y ch�tnie po raz
chyba setny, a kt�rej ten i �w
mo�e jeszcze nie zna�...
- Kr�tko m�wi�c, prosz� sobie
wyobrazi�: popo�udnie
listopadowe, ch�odne i d�d�yste,
�e niech B�g broni; powracam z
urz�du i rozmy�lam o tych z�ych
czasach. Ksi��� Bl~ucher uszed�,
Francuzi byli w mie�cie, nie
bardzo jednak odczuwa�o si�
og�lne podniecenie. Ulice by�y
puste, ludzie chronili si� po
domach. Rze�nika Prahla, kt�ry
stoj�c przed drzwiami z r�kami w
kieszeniach odezwa� si�
grzmi�cym g�osem: "Tego ju� za
du�o, co si� to ma znaczy�!" -
kto� paln�� po prostu w g�ow�...
C�, my�l� sobie, zajrz� do
Buddenbrook�w, mo�e si� tam na
co przydam. On w ��ku, chory na
r��, a pani ma zapewne k�opoty
z kwaterunkiem...
W tym momencie kog�
spostrzegam? Id�c� w moj� stron�
nasz� najszanowniejsz� pani�
Buddenbrook. Ale w jakim stanie?
�pieszy po deszczu bez
kapelusza, narzuci�a tylko szal
na ramiona, w�a�ciwie nie idzie,
a p�dzi, coiffure (uczesanie -
franc.) ma w zupe�nym
nie�adzie... Nie, pani
dobrodziejko, to �wi�ta prawda!
Nie by�o tam ju� mowy o �adnej
coiffure!
"C� to za mi�a siurpryza? -
powiadam i pozwalam sobie
przytrzyma� j� za r�kaw, gdy�
zupe�nie mnie nie zauwa�y�a i
przeczuwa�em co� z�ego... -
Dok�d to tak pr�dko, droga
pani?" Spostrzeg�a mnie,
spogl�da, wyrywa mi si�: "To
pan! B�d� pan zdr�w! Id� do
rzeki!"
"Bo�e uchowaj! - m�wi� i
czuj�, �e bledn�. - To nie jest
miejsce dla drogiej pani! C�
si� takiego sta�o?" I trzymam j�
tak mocno, jak tylko respekt
pozwala. "Co si� sta�o? - wo�a i
dr�y ca�a. - Dobrali si� do
srebra, pastorze, to si� sta�o!
A Jean w ��ku, chory na r��,
nic nie mo�e pom�c! Ale gdyby
by� na nogach, tak�e by nic nie
pom�g�! Kradn� moje �y�ki, moje
srebrne �y�ki, to si� sta�o,
pastorze! Id� do rzeki!"
C�, przytrzymuj� nasz�
przyjaci�k�, m�wi� rzeczy,
jakie zwyk�o si� m�wi� w takich
przypadkach. "Odwagi - m�wi� -
droga pani! Wszystko b�dzie
dobrze, pom�wimy z tymi lud�mi,
zaklinam pani�, uspok�j si�,
chod�my!" I prowadz� j� do domu!
W jadalnym pokoju znajdujemy
milicj� tam, gdzie ich pani
zostawi�a, dwudziestu ch�opa,
wszyscy nad skrzyni� ze srebrem.
"Z kt�rym z pan�w mog� si�
rozm�wi�, moi panowie?" - pytam
grzecznie. Wybuchaj� �miechem.
"Z nami wszystkimi, ojczulku!"
Jeden wyst�pi� naprz�d, wielki
jak d�b, z czarnym wypomadowanym
w�sem, z wielkimi czerwonymi
�apami. "Lenoir - powiada i
salutuje lew� r�k�, gdy� w
prawej trzyma p�k srebrnych
�y�ek. - Lenoir, sier�ant. Czego
pan sobie �yczy?"
"Panie oficerze - m�wi� chc�c
trafi� w jego point d'honneur
(punkt honoru - franc.). -
Czy�by zajmowanie si� tymi
przedmiotami da�o si� pogodzi� z
pa�sk� �wietn� szar��? To�
miasto nie zamkn�o si� przed
cesarzem..." "Czego pan chce? -
odpowiada. -To wojna! Ludzie
potrzebuj� takich rzeczy..."
"Miejcie�, panowie, wzgl�dy -
przerywam mu, gdy� za�wita�a mi
pewna my�l. - Ta oto dama -
powiadam, bo czego to si� nie
m�wi w podobnym po�o�eniu - pani
domu, nie jest wcale Niemk�, to
prawie wasza rodaczka,
Francuzka..."
"Co, Francuzka?" - powtarza. -
I jak my�licie, co powiedzia�
ten drab?
"A zatem emigrantka. Ale w
takim razie to nieprzyjaci�ka
filozofii!"
My�la�em, �e p�kn�, ale
powstrzymuj� �miech. "Z pana -
powiadam - jak widz�, nie lada
g�owa. Powtarzam, �e wydaje mi
si� niegodnym pana zajmowanie
si� tymi przedmiotami!" Milczy
przez chwil�, w ko�cu czerwieni
si�, rzuca �y�ki do skrzyni i
wo�a:
"A kto panu powiedzia�, �e ja
co innego chc� z tym zrobi�, jak
tylko przyjrze� si� troch�?!
Takie pi�kne rzeczy! Gdyby tak
jeden z drugim m�g� sobie zabra�
co� z tego jako souvenir...
(pami�tka - franc.)"
B�d� co b�d�, dosy� tych
souvenir�w zabrali oni ze sob�,
nie pomog�o odwo�ywanie si� do
ludzkiej ani te� boskiej
sprawiedliwo�ci... Nie znali
pono innego Boga poza tym
strasznym ma�ym cz�owiekiem...
5 1 32 0 2 108 1 ff 1 32 1
Rozdzia� pi�ty
5 1 32 0 2 108 1 ff 1 32 0
- Widzia� go pan kiedy,
pastorze?
Znowu zmieniono talerze.
Zjawi�a si� kolosalna,
ceglasto_czerwona panierowana
szynka, w�dzona i ugotowana, do
niej brunatny, kwaskowaty sos
szalotkowy oraz taka ilo��
jarzyn, �e one same zdo�a�yby
nasyci� ca�e towarzystwo.
Lebrecht Kr~oger podj�� si�
tran�erowania. Z lekko
podniesionymi �okciami, opar�szy
wyprostowane d�ugie wskazuj�ce
palce na grzbiecie no�a i
widelca, uwa�nie kraja� soczyste
plastry. Podano r�wnie�
specjalno�� konsulowej, marynat�
owocow� o ostrym alkoholowym
smaku, przyrz�dzon� na spos�b
rosyjski.
Nie, ku swemu �alowi pastor
Wunderlich nie widzia� nigdy
Bonapartego. Ale stary pan
Buddenbrook, jak r�wnie� Jean
Jacques Hoffstede widzieli go na
w�asne oczy; pierwszy w Pary�u,
bezpo�rednio przed rosyjsk�
kampani�, podczas parady na
tuileryjskim dziedzi�cu, drugi
za� w Gda�sku.
- Na Boga, nie wygl�da�
dobrodusznie - rzek� Hoffstede,
z podniesionymi brwiami nios�c
do ust widelec, na kt�rym
sporz�dzi� sobie mistern�
kompozycj� z szynki, czerwonej
kapusty oraz kartofli. - Zreszt�
w Gda�sku poczyna� sobie podobno
bardzo weso�o. Opowiadano
w�wczas pewn� anegdotk�. Przez
ca�y dzie� gra� z Niemcami w
niezbyt niewinne gry hazardowe,
wieczorem za� gra� ze swymi
genera�ami. "N'est ce pas Rapp -
powiada wyci�gaj�c z kieszeni
gar�� z�ota - les Allemands
aiment beaucoup ces petits
napol~eons?" "Oui, Sire plus que
le grand"�* - odpowiada Rapp...
Po�r�d og�lnej weso�o�ci, jaka
potem zapanowa�a - Hoffstede
opowiedzia� bowiem t� anegdotk�
bardzo �adnie, na�laduj�c nawet
z lekka mimik� cesarza - starszy
Buddenbrook rzek�:
- Ale �arty na bok, jestem z
ca�ym respektem dla jego
osobistej wielko�ci... C� to za
natura!
Konsul pokr�ci� powa�nie
g�ow�.
- Nie, nie, my, m�odsi, nie
pojmujemy ju�, �e mo�e by� godny
szacunku cz�owiek, kt�ry
zamordowa� ksi�cia d'Enghien,
wyr�n�� w Egipcie o�miuset
je�c�w...
- Mo�liwe, �e to wszystko jest
przesadzone lub fa�szywe - rzek�
pastor Wunderlich. - Ksi��� by�
mo�e lekkomy�lnym rebeliantem,
co za� tyczy si� je�c�w, to
skazanie ich by�o zapewne dobrze
rozwa�on� i konieczn� uchwa��
sprawiedliwej rady wojennej... -
Tu opowiedzia� o pewnej ksi��ce,
kt�ra ukaza�a si� przed paru
laty i kt�r� czyta�: dzie�o
cesarskiego sekretarza, wielce
zas�uguj�ce na uwag�...
- B�d� co b�d� - obstawa� przy
swoim konsul obja�niaj�c �wiec�,
kt�ra migota�a mu przed oczami -
nie pojmuj�, nie pojmuj� podziwu
dla tego potwora! Jako
chrze�cijanin, jako cz�owiek
usposobiony religijnie, nie
znajduj� w mym sercu miejsca na
takie uczucie.
5 1 32 0 2 108 1 ff 1 32 1
5 1 32 0 2 108 1 ff 1 32 0
Prawda, Rapp, �e Niemcy bardzo
lubi� te ma�e napoleony? - Tak,
panie, bardziej ni� wielkiego!
(franc.)
Twarz jego przybra�a skupiony
i marzycielski wyraz, przechyli�
nawet nieco na bok g�ow�,
podczas gdy ojciec jego i pastor
Wunderlich u�miechali si� do
siebie ukradkiem.
- Tak, tak - za�artowa� Jan
Buddenbrook - ale ma�e napoleony
by�y nie najgorsze, co? M�j syn
marzy o Ludwiku Filipie - doda�.
- Marzy? - powt�rzy� z lekk�
ironi� Jean Jacques Hoffstede...
- Ciekawe zestawienie! Filip
Egalit~e i marzenie...
- C�, zdaje si�, �e wiele
nauczy� si� mo�emy od monarchii
lipcowej... - Konsul m�wi�
powa�nie i z przej�ciem.
- Przyjazne i pomocne
stanowisko konstytucjonalizmu
francuskiego wobec nowych,
praktycznych idea��w i zagadnie�
czasu... jest czym� tak bardzo
godnym wdzi�czno�ci...
- Praktyczne idea�y... no
tak... - starszy Buddenbrook
przez chwil�, kiedy pozwoli�
szcz�kom odpocz��, bawi� si� sw�
tabakierk�. - Praktyczne
idea�y... nie, to mi si� wcale
nie podoba! - Z rozdra�nienia
zacz�� m�wi� dialektem.
- Jak spod ziemi wyrastaj�
zak�ady przemys�owe i
techniczne, szko�y handlowe, a
gimnazjum i wykszta�cenie
klasyczne staje si� nagle une
b~etise (bzdura - franc.), ca�y
�wiat my�li tylko o
kopalniach... przemy�le...
zarobkach... Doskonale, wszystko
doskonale! Ale z drugiej strony
w ko�cu a� troch� stupide
(g�upie - franc.), nieprawda?
Sam nie pojmuj�, dlaczego jest
to dla mnie jakby rodzajem
afrontu... ja nic nie
powiedzia�em, Jean... monarchia
lipcowa to dobra rzecz...
Senator Langhals jak r�wnie�
Gr~atjens i K~oppen stan�li
jednak po stronie konsula.
Doprawdy, nale�y mie� najwy�szy
szacunek dla rz�du francuskiego
i podobnych d��e� w Niemczech...
Pan K~oppen znowu powiedzia�
"szaconek". Podczas jedzenia
poczerwienia� jeszcze bardziej i
sapa� dono�nie, pastor
Wunderlich pozosta� jednak
blady, zawsze r�wnie wytworny i
bez zarzutu, pomimo �e z ca�ym
spokojem pi� jeden kielich za
drugim.
Wolno, wolno wypala�y si�
�wiece, od czasu do czasu za�,
gdy p�omienie ich pod wp�ywem
przeci�gu pochyla�y si� na bok,
rozchodzi� si� nad sto�em lekki
zapach wosku.
Siedzieli na ci�kich
krzes�ach z wysokimi oparciami,
przy pomocy ci�kich, srebrnych
sztu�c�w jedli dobre, ci�kie
potrawy, popijali ci�kie, dobre
wina i wypowiadali swe
zapatrywania. Wkr�tce przeszli
na temat interes�w i bezwiednie
coraz to bardziej wpadali w
dialekt, w ten wygodny, ci�kawy
spos�b m�wienia, posiadaj�cy w
ich mniemaniu i kupieck�
zwi�z�o��, i pewne zaniedbanie,
kt�re tu i �wdzie sami
podkre�lali z dobroduszn�
samoironi�. Nie m�wili "id� na
gie�d�", tylko kr�tko "idem",
przy czym wymawiaj�c "em"
zamiast "�" byli z siebie bardzo
dumni.
Panie szybko przesta�y
interesowa� si� dysputami. Pani
K~oppen zabra�a g�os, wyk�adaj�c
w zach�caj�cy spos�b najlepsz�
metod� gotowania karpia w
czerwonym winie... - Pokraja� na
spore kawa�ki, droga pani,
w�o�y� w rondel z cebul�,
go�dzikami i sucharkami, doda�
troch� cukru i �y�k� mas�a i
postawi� na ogniu... Tylko nie
moczy�, droga pani, z ca��
krwi�, na mi�o�� bosk�...
Starszy Kr~oger opowiada�
najpocieszniejsze �arty. Syn
jego, konsul Justus, siedz�cy
obok doktora Grabowa, niedaleko
dzieci, przekomarza� si� z pann�
Jungmann, kt�ra �ci�gn�a brwi i
swoim zwyczajem trzyma�a n� i
widelec prostopadle w g�r�,
poruszaj�c nimi lekko w
powietrzu. Nawet starzy
Oeyerdieckowie o�ywili si� i
g�o�no rozmawiali. Stara
konsulowa wynalaz�a now�
pieszczotliw� nazw� dla swego
m�a:
- Ty poczciwe zwierz�tko! -
powtarza�a, a czepek jej trz�s�
si� z serdeczno�ci.
Rozmowa skupi�a si� na jednym
przedmiocie, gdy Jean Jacques
Hoffstede przeszed� na sw�j
ulubiony temat, w�osk� podr�,
jak� odby� przed pi�tnastu laty
w towarzystwie swego bogatego
krewnego z Hamburga. Opowiada� o
Wenecji, o Rzymie, o Wezuwiuszu,
m�wi� o willi Borghese, w kt�rej
nieboszczyk Goethe napisa� cz��
swego "Fausta", wspomina� z
zachwytem o renesansowych
wodotryskach rozsiewaj�cych mi�y
ch��d, o przystrzy�onych
alejach, w kt�rych tak mi�o jest
za�ywa� przechadzki; kto�
napomkn�� o wielkim zdzicza�ym
ogrodzie, kt�ry Buddenbrookowie
posiadali za miastem...
- Istotnie! - rzek� stary pan.
- Z�y jestem, �e w swoim czasie
nie zdoby�em si� na to, by go
jako� doprowadzi� do porz�dku.
Niedawno dopiero przechodzi�em
tamt�dy, to po prostu dziewicza
puszcza, a� wstyd! C� by to
by�a za posiad�o��, gdyby trawa
by�a dobrze utrzymana, drzewa
pi�knie przystrzy�one na kszta�t
kul i sto�k�w.
Konsul jednak zaprotestowa�
gor�co.
- Na mi�o�� bosk�, ojczulku!
Ch�tnie b��dz� latem w tych
g�szczach; to� wszystko by�oby
zepsute, gdyby tak przystrzy�ono
�a�o�nie t� pi�kn�, woln�
natur�!
- Ale skoro ta wolna natura do
mnie nale�y, czy�, u kaduka, nie
mam prawa urz�dzi� jej pod�ug
mego gustu...
- Ach, ojcze, gdy le�� tam w
trawie mi�dzy krzewami, wydaje
mi si�, jakobym sam nale�a� do
natury, jakobym nie mia� do niej
najmniejszego prawa...
- Chrystian, nie ob�eraj si�
tak! - zawo�a� nagle starszy
Buddenbrook. - Tyldzi nic nie
zaszkodzi... zawija dziewucha za
siedmiu ch�op�w...
Istotnie, to ciche, chude
dziecko o pod�u�nej, starej
twarzy wykazywa�o przy jedzeniu
zadziwiaj�ce zdolno�ci. Na
zapytanie, czy �yczy sobie
jeszcze zupy, odrzek�a
przeci�gle i pokornie: - T_ak,
pro_sz�! - Ryby jak r�wnie� i
szynki nabiera�a sobie po dwa
razy, zawsze najwi�ksze kawa�ki,
do tego mn�stwo dodatk�w; jako
kr�tkowidz nisko, troskliwie
pochylona nad talerzem,
poch�ania�a wszystko spokojnie,
bez po�piechu, du�ymi k�sami. Na
s�owa starego pana odpowiedzia�a
przeci�gle, przyja�nie i z
g�upkowatym zdziwieniem:
- O_jej, stryju! - Nic j� nie
obchodzi�o, nawet kpiny, i
bynajmniej nie za�enowana, jad�a
dalej, wy�adowuj�c instynktownie
sw�j apetyt ubogiej krewnej przy
obfitym, darmowym stole,
u�miecha�a si� bezmy�lnie i
nape�nia�a sobie talerz dobrymi
rzeczami, cierpliwa, zaci�ta,
chuda i g�odna.
5 1 32 0 2 108 1 ff 1 32 1
5 1 32 0 2 108 1 ff 1 32 0
Rozdzia� sz�sty
5 1 32 0 2 108 1 ff 1 32 1
5 1 32 0 2 108 1 ff 1 32 0
W dwu kryszta�owych misach
wniesiono legumin� sk�adaj�c�
si� z u�o�onych warstwami
makaronik�w, malin i kremu; na
drugim za� ko�cu sto�u ukaza�y
si� p�omyki ulubionego przysmaku
dzieci, p�on�cego budyniu z
rodzynkami.
- Tomaszu, synu m�j, b�d� tak
dobry - rzek� pan Buddenbrook
wyjmuj�c z kieszeni spodni du�y
p�k kluczy. - W drugiej piwnicy
na prawo, druga p�ka, za
czerwonym bordeaux, dwie
butelki, wiesz? - Tomasz,
znaj�cy si� dobrze na takich
poleceniach, pobieg� i powr�ci�
z butelkami ca�kowicie pokrytymi
kurzem i paj�czyn�. Zaledwie z
tej niepozornej zewn�trznej
pow�oki porozlewano w ma�e
deserowe kieliszki s�odk�
z�ocist� ma�mazj�, nadesz�a
chwila, gdy pastor Wunderlich
powsta� z miejsca; rozmowy przy
stole ucich�y i pastor, z
kieliszkiem w r�ku, mi�ymi s�owy
rozpocz�� toast. M�wi�c pochyla�
nieco na bok g�ow�, na bladej
jego twarzy igra� u�mieszek,
drug� r�k� wykonywa� od czasu do
czasu subtelne, wykwintne gesty.
Przemawia� spokojnym,
gaw�dziarskim tonem, kt�ry znano
z ambony... - A zatem pozw�lmy
sobie, drodzy moi przyjaciele,
wychyli� kielich szlachetnego
trunku za pomy�lno�� naszych
czcigodnych gospodarzy w ich
nowym, tak wspania�ym domostwie,
za pomy�lno�� rodziny
Buddenbrook�w, jej obecnych, jak
r�wnie� i nieobecnych
cz�onk�w... Wiwat, niech �yj�!
"Nieobecnych cz�onk�w? -
pomy�la� konsul k�aniaj�c si�
przed wzniesionymi ku niemu
kielichami. - Czy stary
Wunderlich ma na my�li tylko
tych z Frankfurtu i mo�e
Duchamps�w z Hamburga, czy te�
robi aluzj� do kogo� jeszcze?" -
Powsta�, by stukn�� si�
kielichem z ojcem, i spojrza� mu
serdecznie w oczy.
Z kolei podni�s� si� z miejsca
makler Gr~atjens, co zabra�o mu
nieco czasu; gdy si� z tym
wreszcie upora�, wzni�s�
kielich, by swym troch�
skrzecz�cym g�osem przem�wi� na
cze�� firmy "Jan Buddenbrook",
jej dalszego rozkwitu i
powodzenia ku chwale miasta.
A Jan Buddenbrook dzi�kowa� za
wszystkie przyjazne s�owa, po
pierwsze, jako g�owa rodziny, po
wt�re, jako starszy szef firmy,
po czym pos�a� Tomasza po
trzeci� butl� ma�mazji, gdy�
obliczenie, �e dwie wystarcz�,
okaza�o si� mylne.
Przem�wi� i Lebrecht Kr~oger.
Pozwoli� sobie pozosta� na
krze�le podczas toastu, co
jeszcze podkre�li�o
bezpo�rednio�� jego s��w, i
tylko z niezmiennym wdzi�kiem
gestykulowa� g�ow� i r�kami,
pij�c zdrowie dam - pani
Antoinette oraz konsulowej.
Gdy sko�czy�, gdy zjedzono
legumin�, a ma�mazja by�a ju� na
wyczerpaniu, w�wczas podni�s�
si� powoli, pochrz�kuj�c, pan
Jean Jacques Hoffstede, a
towarzyszy�o mu og�lne - Aaa! -
Na ko�cu sto�u nawet dzieci
klaska�y z uciechy.
- Excusez, nie mog�em sobie
odm�wi� - wyrzek� dotykaj�c z
lekka swego spiczastego nosa i
wyci�gaj�c jaki� papier z
kieszeni surduta... W sali
zapanowa�o g��bokie milczenie.
Arkusz, kt�ry trzyma� w r�ku,
by� �licznie pomalowany, mia�
kszta�t owalny, na zewn�trznej
stronie widnia�y czerwone kwiaty
i liczne z�ocone floresy.
Przeczyta� te s�owa:
"Z okazji przyjacielskiego
wsp�udzia�u w radosnej
uroczysto�ci uczczenia domu nowo
nabytego przez rodzin�
Buddenbrook�w. W pa�dzierniku
1835."
Odwr�ci� stron� i rozpocz��
swym nieco ju� dr��cym g�osem:
Zacni Pa�stwo! Rymem trzeba@
uczci� ten radosny czas,@ gdy
Wam zezwoli�y nieba@ w takim
domu go�ci� nas.@
Pie�� m� sk�adam Tobie w
darze,@ stary druhu, �onie
Twej,@ Waszych dzieci godnej
parze -@ przyj�� j� �askawie
chciej.@
M�sk� dzielno��, trudy
szczere,@ wdzi�ki, co si� tul�
do�,@ znajdujemy tu Wener�@ i
Wulkana piln� d�o�.@
Ka�d� trosk� niechaj skosi@
przysz�o��, pr�na smutnych
mar,@ niech Wam ka�dy dzie�
przynosi@ wci�� rado�ci nowej
dar.@
Szczerze b�d� ucieszony@
trwa�ym szcz�ciem Waszych dni.@
Wzrok m�j powie Wam wzruszony,@
czy mo�ecie wierzy� mi.@
�yjcie w ciszy tych pokoi@
stale wspominaj�c mnie,@ kt�ry w
skromnej celi swojej@ skre�li�
dla Was wiersze te.@
5 1 32 0 2