Gliniana Biblia - NAVARRO JULIA

Szczegóły
Tytuł Gliniana Biblia - NAVARRO JULIA
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Gliniana Biblia - NAVARRO JULIA PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Gliniana Biblia - NAVARRO JULIA PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Gliniana Biblia - NAVARRO JULIA - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Julia Navarro Gliniana Biblia Dla Fermina i Alexa - jak zwykle, i dla moich przyjaciol, najlepszych, jakich mozna sobie wymarzyc. 1 Byla dziesiata rano. W Rzymie padal deszcz. Taksowka zatrzymala sie na placu Swietego Piotra.Mezczyzna podal kierowcy pieniadze i nie czekajac, az ten wyda mu reszte, wcisnal pod pache gazete i zwawo podszedl do stojacych przed swiatynia wartownikow, ktorzy sprawdzali, czy turysci wchodzacy do bazyliki sa przyzwoicie ubrani. Nie bylo mowy o szortach, minispodniczkach, bluzkach z dekoltem czy bermudach. Kiedy znalazl sie w swiatyni, nawet nie przystanal przed Pieta Michala Aniola, jedynym dzielem sztuki wsrod wszystkich skarbow Watykanu, ktore go poruszalo. Zawahal sie przez chwile, starajac sie zorientowac w ukladzie bazyliki, po czym skierowal kroki w strone konfesjonalow. O tej porze kaplani z roznych krajow spowiadali wiernych przybylych z kazdego zakatka swiata w ich ojczystych jezykach. Przystanal i oparl sie o kolumne, czekajac, lekko zniecierpliwiony, az mezczyzna, ktory dotarl tu przed nim, skonczy sie spowiadac. Kiedy zobaczyl, ze tamten wstaje z kleczek, podszedl do konfesjonalu. Tabliczka informowala, ze siedzacy w nim ksiadz udziela kaplanskiej poslugi w jezyku wloskim. Na widok szczuplej sylwetki mezczyzny ubranego w doskonale skrojony garnitur na twarzy ksiedza pojawil sie lekki usmiech. Przybyly mial siwe, starannie zaczesane do tylu wlosy i postawe niecierpliwej osoby przywyklej do wydawania polecen. -Niech bedzie pochwalony. -Na wieki wiekow. -Ojcze, wyznaje, ze zamierzam zamordowac czlowieka. Niech Bog mi wybaczy. Po tych slowach mezczyzna wyprostowal sie i nie zwracajac uwagi na oniemialego spowiednika, szybko oddalil sie i zniknal w tlumie turystow. Na posadzce kolo konfesjonalu lezala pomieta, mokra od deszczu gazeta. Ksiadz nie mogl uwierzyc w to, co uslyszal. Po chwili przez kratke konfesjonalu dobiegl go szept: -Cos sie stalo? Zle sie ksiadz czuje? -Tak... Nie... Przepraszam... Wychylil sie i podniosl gazete. Przebiegl wzrokiem strone, na ktorej byla otwarta: koncert Rostropowicza w Mediolanie, sukces kasowy filmu o dinozaurach, kongres archeologiczny w Rzymie z udzialem najslynniejszych uczonych i archeologow: Clonay, Miller, Smidt, Arzaga, Polonoski, Tannenberg... To ostatnie nazwisko bylo obwiedzione czerwonym flamastrem. Zlozyl gazete, wlozyl ja pod pache i czym predzej opuscil konfesjonal, nie dajac szansy na wyznanie grzechow mezczyznie, ktory oczekiwal, kleczac, po drugiej stronie kraty. * * * -Chcialbym rozmawiac z pania Barreda.-Kto mowi? -Doktor Cipriani. -Prosze chwile zaczekac, doktorze. Starszy pan przeczesal reka wlosy i poczul, ze nadchodzi atak klaustrofobii. Oddychal gleboko, starajac sie uspokoic i dla odwrocenia uwagi wedrujac wzrokiem po przedmiotach, ktore towarzyszyly mu przez ostatnie czterdziesci lat. Jego gabinet pachnial skora i tytoniem. Na stole stala ramka z dwoma zdjeciami - jedno przedstawialo jego rodzicow , drugie trzech synow. Fotografie wnukow postawil na gzymsie kominka. W glebi widac bylo kanape i dwa fotele z wysokimi zaglowkami oraz lampe z kremowym abazurem. Pod scianami staly regaly z mahoniu, ktorych polki udzielaly gosciny tysiacom ksiazek. Na podlodze perskie dywany... oto jego gabinet. Jak to dobrze znow byc w domu. Musi sie uspokoic. -Carlo! -Mercedes, znalezlismy go! -Carlo, co ty mowisz! Glos kobiety zdradzal ogromne napiecie. Wydawalo sie, ze tak samo mocno pragnie i boi sie uslyszec, co ma jej do powiedzenia doktor. -Wejdz do Internetu, poszukaj we wloskiej prasie, w jakiejkolwiek gazecie, na stronach poswieconych kulturze. Jest tam. -Jestes pewny? -Tak, Mercedes, nie ma mowy o pomylce. -Dlaczego akurat na stronach poswieconych kulturze? -Nie pamietasz, jakie docieraly do nas wiesci? -Tak, naturalnie... Wiec on... Zrobimy to. Obiecaj mi, ze sie nie wycofasz. -Nie, nie cofne sie. Ty tez nie, oni rowniez. Zadzwonie do nich zaraz. Musimy sie spotkac. -Chcecie przyjechac do Barcelony? -Wszystko jedno dokad. Zadzwonie do ciebie pozniej, teraz chcialbym porozmawiac z Hansem i Brunonem. -Carlo, czy to na pewno on? Jestes pewny? Nie spuszczaj go z oka, nie mozna pozwolic, by znow nam sie wymknal, koszty nie graja roli. Jesli chcesz, przeleje zaraz pieniadze na twoje konto, tylko upewnij sie, ze zatrudniasz najlepszych. Nie moze nam uciec. -Mam dobrych ludzi. Nie umknie nam, mozesz byc spokojna. Zadzwonie do ciebie pozniej. -Carlo, jade na lotnisko, wsiade do pierwszego samolotu odlatujacego do Rzymu, nie moge tu siedziec i czekac z zalozonymi rekami... -Mercedes, nie ruszaj sie z domu, dopoki do ciebie nie zadzwonie, nie mozemy popelnic bledu. Nie wymknie nam sie, zaufaj mi. Odlozyl sluchawke. Udzielil mu sie niepokoj Mercedes. Dobrze ja znal, nie bedzie zdziwiony, jesli za dwie godziny zadzwoni do niego z lotniska Fiumicino. Nie potrafilaby spokojnie usiedziec, zwlaszcza w takiej chwili. Wybral numer telefonu w Bonn i niecierpliwie czekal, az ktos odbierze. -Kto mowi? -Poprosze z profesorem Hausserem. -Z kim mam przyjemnosc? -Carlo Cipriani. -To ja, Berta! Co u pana slychac? -Ach, moja kochana Berta! Jak sie ciesze, ze cie slysze! Jak sie miewa maz i dzieci? -Doskonale, dziekuje. Wszyscy sie za panem stesknilismy, wciaz wspominamy tamte wakacje, trzy lata temu, w pana domu w Toskanii. Nigdy nie odwdziecze sie panu za to, ze zaprosil nas pan akurat wtedy, gdy Rudolf byl na skraju wyczerpania i... -Nie ma za co dziekowac, z przyjemnoscia znow sie z wami zobacze, jestescie zawsze mile widziani. Berto, czy zastalem twojego tate? Kobieta wyczula napiecie w glosie przyjaciela swego ojca i nieco zaniepokojona powiedziala: -Tak, juz go prosze do telefonu. Czy cos sie stalo? Dobrze sie pan czuje? -Nie, kochanie, nic sie nie stalo, chcialbym tylko zamienic z nim slowo. -Dobrze, juz podchodzi. Do widzenia. -Ciao, moja piekna. Po kilku chwilach do Ciprianiego dotarl mocny gleboki glos profesora Haussera. -Carlo... -Hans, on zyje! Mezczyzni zamilkli, kazdy slyszal w sluchawce przyspieszony oddech rozmowcy. -Gdzie jest? -Tu, w Rzymie. Trafilem na niego przypadkiem, kiedy przegladalem codzienna gazete. Wiem, ze nie przepadasz za Internetem, ale jesli wejdziesz na strone jakiejkolwiek wloskiej gazety, zwlaszcza na strony poswiecone kulturze, sam sie przekonasz. Znalazlem agencje detektywistyczna, ktora bedzie go sledzic dwadziescia cztery godziny na dobe, gdziekolwiek sie uda, jesli przyjdzie mu do glowy wyjechac z Rzymu. Tak czy inaczej, powinnismy sie spotkac. Rozmawialem o tym z Mercedes, teraz zadzwonie do Brunona. -Przyjade do Rzymu. -Nie jestem pewny, czy to najlepszy pomysl. -Dlaczego nie? On juz jest w Rzymie i musimy to zrobic. -O, tak. Nic na swiecie nie moze nam w tym przeszkodzic. -Sami tego dokonamy? -Jesli nie znajdziemy nikogo, kto by nas wyreczyl, owszem. Ja sam podejme sie tego z zimna krwia. Myslalem o tym przez cale zycie... jak by to bylo, co bym czul... Jestem w zgodzie z wlasnym sumieniem. -Poznamy to uczucie, przyjacielu, kiedy bedzie po wszystkim. Niech Bog mi wybaczy, albo przynajmniej zrozumie. -Zaczekaj, ktos dzwoni na komorke... To Bruno. Zadzwonie do ciebie pozniej. Carlo! Bruno, mialem do ciebie zatelefonowac... Mercedes dzwonila... Czy to prawda? Tak. Natychmiast wyruszam do Rzymu. Gdzie sie spotkamy? Zaczekaj, Bruno... -Nie, nie bede czekal. Czekalem ponad szescdziesiat lat. Jesli sie pojawil, nie bede czekal ani sekundy dluzej. Chce wziac w tym udzial, Carlo, chce to zrobic... -Zrobimy to. Zgoda, przyjedz do Rzymu. Zadzwonie jeszcze raz do Mercedes i Hansa. -Mercedes jest juz w drodze na lotnisko, a moj samolot wylatuje z Wiednia za godzine. Powiadom Hansa. -Czekam na was w domu. Bylo poludnie. Pomyslal, ze ma jeszcze dosc czasu, by wstapic do kliniki i poprosic sekretarke, zeby odwolala wszystkie wizyty zaplanowane na nastepny dzien. Wiekszosc pacjentow i tak przyjmowal teraz jego starszy syn, Antonino, zdarzali sie jednak starzy znajomi, ktorzy nalegali, by to on mial ostatnie slowo w kwestii ich zdrowia. Nie narzekal jednak, bo dzieki temu stale byl zajety i czul sie zobowiazany poszerzac swoja wiedze na temat tajemniczego mechanizmu ludzkiego ciala. Wiedzial jednak, ze naprawde trzymalo go przy zyciu bolesne pragnienie, by wyrownac stare rachunki. Wmawial sobie, ze nie moze umrzec, dopoki sie z tym nie upora. Tego ranka, w Watykanie, kiedy podchodzil do konfesjonalu, dziekowal Bogu za to, ze pozwolil mu dozyc tych dni. Czul w piersi ostry bol. Nie byla to jednak zapowiedz zawalu, tylko smutek, bezgraniczny smutek i gniew na Boga, w ktorego nie wierzyl, ale do ktorego modlil sie i skarzyl w myslach, przekonany, ze ten i tak go nie slyszy. Na mysl o Bogu pogorszyl mu sie humor. Coz on ma wspolnego z Bogiem? Nigdy sie nim nie przejmowal. Nigdy! Opuscil go, kiedy byl mu najbardziej potrzebny, kiedy on sam naiwnie myslal, ze do zbawienia i ucieczki od strasznych przezyc wystarczy gleboka wiara. Alez byl glupi! Teraz nachodza go mysli o Bogu, bo w wieku siedemdziesieciu siedmiu lat juz sie wie, ze smierc jest blizsza niz zycie i w glebi duszy, przed nieunikniona podroza do wiecznosci, wlaczaja sie sygnaly alarmowe i strach. Zaplacil za taksowke, tym razem odbierajac reszte. Klinika usytuowana w Parioli, eleganckiej, spokojnej rzymskiej dzielnicy, miescila sie w czteropietrowym budynku, w ktorym pracowalo dwudziestu specjalistow, nie liczac dziesieciu lekarzy internistow. Byla jego dzielem, owocem jego woli i wysilku. Ojciec bylby z niego dumny, a matka... Oczy zaszly mu lzami. Matka usciskalaby go mocno, szepczac mu do ucha, ze nie ma takiej rzeczy, ktora moglaby mu sie nie udac, ze wszystko mozna osiagnac, jesli sie tego bardzo chce, ze... -Dzien dobry, panie doktorze. Glos portiera przywrocil go do rzeczywistosci. Doktor wszedl do holu zdecydowanym krokiem, wyprostowany, i skierowal sie do swojego gabinetu na pierwszym pietrze. Po drodze wital sie z innymi lekarzami i podal reke kilku pacjentom, ktorzy zatrzymywali go na krotka rozmowe, jesli go rozpoznali. W glebi korytarza zobaczyl smukla sylwetke swojej corki. Usmiechnal sie. Lara cierpliwie sluchala oddechu drzacej kobiety, z calej sily sciskajacej za reke mloda dziewczyne. Lekarka poglaskala nastolatke po ramieniu i pozegnala sie z pacjentka. Nie zauwazyla go, on zas nie staral sie odwracac teraz jej uwagi od pracy. Pozniej do niej zajrzy. Wszedl do sekretariatu znajdujacego sie tuz kolo gabinetu. Sekretarka, Maria, podniosla oczy znad klawiatury. -Panie doktorze, alez pan dzis pozno przyszedl. Bylo mnostwo telefonow, a za chwile przyjdzie pan Bersini. Juz mu zrobili wszystkie badania i chociaz wyniki wskazuja na to, ze jest zdrow jak ryba, upiera sie, ze to pan osobiscie musi go obejrzec. I jeszcze... -Mario, przyjme pana Bersini ego, gdy tylko sie pojawi, po nim jednak prosze odwolac wszystkie wizyty. Mozliwe, ze przez nastepne dni nie bede przychodzil do pracy. Spodziewam sie gosci, paru starych przyjaciol, musze sie nimi zajac. -Dobrze, panie doktorze. Do kiedy mam nie umawiac pacjentow? -Nie wiem, zawiadomie cie. To moze potrwac tydzien, nie wiecej niz dwa... Jest moj syn? -Tak. Jest rowniez pana corka. -Tak, juz ja widzialem, Mario, czekam na telefon z agencji detektywistycznej. Prosze polaczyc, nawet gdyby byl u mnie pacjent, dobrze? -Tak jest, panie doktorze. Mam pana teraz polaczyc z synem? -Nie, nie trzeba, o tej porze pewnie jest na sali operacyjnej, zadzwonimy do niego pozniej. Na stole w gabinecie znalazl gazety ulozone w rowny stosik. Wzial pierwsza i poszukal odpowiedniej rubryki na jednej z ostatnich stron. Tytul brzmial: "Rzym swiatowa stolica archeologii". Artykul mowil o kongresie pod auspicjami UNESCO poswieconym pochodzeniu ludzkosci. Na liscie uczestnikow znajdowalo sie nazwisko czlowieka, ktorego szukali od ponad pol wieku. Jak to mozliwe, ze znalazl sie tu, w Rzymie? Akurat teraz? Gdzie byl przez caly ten czas? Czyzby wszyscy stracili pamiec? Nie potrafil zrozumiec, ze ktos taki moze uczestniczyc w miedzynarodowym kongresie pod patronatem UNESCO. Przyjal Sandra Bersini ego, dokonujac nieprawdopodobnego wysilku, by cierpliwie wysluchac jego utyskiwan. Zapewnil go, ze ma doskonale zdrowie, co zreszta bylo prawda, ale po raz pierwszy w zyciu nie mial ochoty okazywac mu swojej troski dluzej, niz to bylo konieczne, i grzecznie wyprosil go z gabinetu, usprawiedliwiajac sie tym, ze czekaja na niego kolejni pacjenci. Na dzwiek telefonu podskoczyl. Szef agencji strescil mu wyniki pierwszych godzin sledztwa. Szesciu z jego najlepszych ludzi znajduje sie juz w miejscu, gdzie odbywa sie kongres. Ale mezczyzny o nazwisku Tannenberg tam nie ma. Ta wiadomosc zaskoczyla Carla Cipriani ego. Musialo dojsc do pomylki, chyba ze... To jasne! Mezczyzna, ktorego szukaja, jest od nich starszy, ale na pewno ma dzieci, wnuki, pewnie to ktos z jego rodziny... Poczul sie rozczarowany. Ogarnela go wscieklosc. Juz uwierzyl, ze ten potwor znow sie pojawil, a teraz okazuje sie, ze to nie on. Jakis wewnetrzny glos podpowiadal mu jednak, ze sa na dobrym tropie, blisko, blizej niz kiedykolwiek. Poprosil wiec szefa, by nie zaprzestawal poszukiwan, wszystko jedno, jak daleko beda musieli sie posunac i ile mialoby to kosztowac. Tato... Nie zauwazyl, kiedy do gabinetu wszedl Antonino. Najwiekszym wysilkiem woli zmusil sie do wyprostowania za biurkiem i do przybrania zadowolonej miny, bo widzial, ze syn przyglada mu sie z troska. -Jak idzie, synku? -Dobrze, jak zwykle. O czym myslisz? Nawet nie zauwazyles, kiedy wszedlem. -Od dziecka sie tego nie oduczyles: nie pukasz do drzwi. -Alez tato, nie odgrywaj sie na mnie. -Za coz mialbym sie odgrywac? -Nie wiem, za swoje klopoty... Znam cie zbyt dobrze i widze, ze cos ci dzisiaj lezy na sercu. Co sie stalo? -Nic, naprawde, nic. Wszystko dobrze. Ach, przez pare dni moze mnie nie byc w pracy, wiem wprawdzie, ze nie jestem tu potrzebny, ale uprzedzam cie, gdyby ktos mnie szukal. -Jak to nie jestes potrzebny? Ach, nie jestes w najlepszym nastroju! A mozna wiedziec, dlaczego masz zamiar nie przychodzic do szpitala? Wybierasz sie dokads? -Przyjezdza Mercedes, Hans i Bruno. Antonio sie skrzywil. Wiedzial, jak wazni sa dla ojca przyjaciele, jednak ta trojka budzila w nim niepokoj. Wydawalo sie, ze to tylko grupka nieszkodliwych staruszkow, ale bylo w nich cos dziwnego. -Powinienes ozenic sie z Mercedes - zdobyl sie na zart. -Nie opowiadaj glupstw. -Od smierci mamy minelo juz pietnascie lat, wydaje sie, ze dobrze wam z Mercedes, ona tez jest samotna. -Dosc zartow, Antonio. Wychodze. -Byles u Lary? -Zajrze do niej przed wyjsciem. * * * W wieku szescdziesieciu pieciu lat Mercedes Barreda zachowala dawna urode. Wysoka, szczupla, sniada, o eleganckich plynnych ruchach, podobala sie mezczyznom. Byc moze dlatego nigdy nie wyszla za maz. Ona sama twierdzila, ze nigdy nie spotkala mezczyzny na swoja miare.Byla wlascicielka przedsiebiorstwa budowlanego. Dorobila sie fortuny wytrwala praca bez najcichszej chocby skargi. Pracownicy uwazali ja za osobe twarda, ale sprawiedliwa. Nigdy nie odwrocila sie plecami do zadnego robotnika, placila tyle, ile sie nalezalo, wszyscy jej pracownicy mieli ubezpieczenie, dbala, by ich prawa byly przestrzegane. Jej slawa zelaznej damy brala sie zapewne stad, ze nikt nigdy nie widzial usmiechu na jej twarzy, nie mowiac juz o tym, by rozesmiala sie na glos. Trudno jednak bylo zarzucac jej wladczosc albo ze kiedykolwiek podniosla na kogos glos. A jednak bylo w niej cos, co sprawialo, ze wszyscy czuli sie przy niej mali. Ubrana w bezowy kostium, z kolczykami z perel w uszach jako jedyna ozdoba, Mercedes Barreda szybkim krokiem przemierzyla niekonczace sie korytarze lotniska Fiumicino w Rzymie. Glos z megafonu zapowiadal, ze wyladowal wlasnie samolot z Wiednia. Mial nim przyleciec Bruno. Jesli sie spotkaja, moga razem pojechac do domu Carla. Mercedes i Bruno padli sobie w objecia. Nie widzieli sie ponad rok, choc czesto rozmawiali przez telefon i regularnie pisywali do siebie e-maile. -Jak sie ma twoja rodzina? - zapytala Mercedes. -Sara zostala babcia. Moja wnuczka, Elena, urodzila dziecko. -Zostales pradziadkiem! Niezle sie trzymasz jak na takiego starucha. A twoj syn David? -Zatwardzialy samotnik, podobnie jak ty. -A jak sie ma zona? -Kiedy wyjezdzalem, nadal protestowala. Od piecdziesieciu lat klocimy sie o to samo. Ona chcialaby, zebym zapomnial, nie rozumie, ze nie mozemy sobie na to pozwolic. Nie chcialem, zeby mi towarzyszyla. Choc nie chce sie do tego przyznac, boi sie, bardzo sie boi. Mercedes pokiwala glowa. Nie miala do Deborah pretensji za jej obawy ani za to, ze chce powstrzymac meza. Lubila zone Brunona. Byla to dobra kobieta, mila i cicha, zawsze gotowa pomagac innym. Deborah natomiast nie odwzajemniala tej sympatii. Kiedy przy jakiejs okazji Mercedes odwiedzila Brunona w Wiedniu, Deborah przyjela ja jak przystoi dobrej gospodyni, nie potrafila jednak ukryc leku, jaki wzbudzala w niej ta "Katalonka", jak ja nazywala. W rzeczywistosci Mercedes byla Francuzka. Jej ojciec uciekl z Barcelony tuz przed zakonczeniem wojny domowej. Byl anarchista i dobrym, serdecznym czlowiekiem. We Francji, jak wielu innych Hiszpanow, kiedy nazisci wkroczyli do Paryza, przylaczyl sie do ruchu oporu. Tam poznal matke Mercedes, ktora byla laczniczka. Pokochali sie, ich corka przyszla na swiat w najgorszym miejscu i w najgorszym czasie na ziemi. Bruno Muller niedawno skonczyl siedemdziesiat lat. Mial wlosy biale jak snieg i blekitne oczy. Utykal, dlatego nie rozstawal sie z laska ze srebrna galka. Urodzil sie w Wiedniu. Byl muzykiem, nadzwyczajnym pianista, podobnie jak jego ojciec. Cala rodzina zyla dla muzyki. Kiedy zamykal oczy, widzial usmiechnieta twarz swojej matki, grajacej na cztery rece z jego starsza siostra. Trzy lata temu przeszedl na emerytura, ale wciaz byl uwazany za jednego z najlepszych pianistow na swiecie. Rowniez jego syn, David, oddal sie cala dusza muzyce. Gral na skrzypcach Guarneriego, delikatnym instrumencie, z ktorym sie nie rozstawal. Hans Hausser dotarl do domu Carla Cipriani ego pol godziny wczesniej. Jak na swoje szescdziesiat siedem lat profesor Hausser imponowal postawa. Mial ponad metr dziewiecdziesiat wzrostu, byl przy tym tak szczuply, ze sprawial wrazenie, jakby w kazdej chwili mogl sie rozleciec. Nie byl jednak kruchym mezczyzna. Przez ostatnie czterdziesci lat wykladal fizyke na uniwersytecie w Bonn, rozwodzac sie nad teoriami powstania materii i zdradzajac studentom tajemnice kosmosu. Podobnie jak Carlo, byl wdowcem, pozwalal, by troszczyla sie o niego corka, jedynaczka Berta. Przyjaciele delektowali sie wlasnie kawa, kiedy sluzacy wprowadzil do pokoju Mercedes i Brunona. Nie marnowali czasu na powitania. Zebrali sie, by obmyslic, jak zamordowac czlowieka. -Skoro jestesmy w komplecie, opowiem wam, jak sie rzeczy maja - zaczal Cipriani. - Rano trafilem w gazecie na nazwisko Tannenberg. Zanim sie z wami skontaktowalem, zeby nie tracic czasu, zadzwonilem do agencji detektywistycznej. Juz dawno zlecilem im poszukiwanie sladow Tannenberga, nie wiem, czy pamietacie... Otoz wlasciciel agencji, ktory byl kiedys moim pacjentem, zadzwonil do mnie przed paroma godzinami, by potwierdzic, ze rzeczywiscie ktos o nazwisku Tannenberg pojawi sie na kongresie archeologicznym w Rzymie, w palacu Brancaccio. Nie jest to jednak osoba, ktorej szukamy. To kobieta, niejaka Clara Tannenberg, narodowosci irackiej. Ma trzydziesci piec lat, jej maz rowniez jest Irakijczykiem, zreszta mocno zwiazanym z rezimem Saddama Husajna. Ta kobieta jest archeologiem. Studiowala w Kairze i w Stanach Zjednoczonych i mimo mlodego wieku, z cala pewnoscia dzieki wplywom malzonka, ktory rowniez jest archeologiem, kieruje jednym z niewielu stanowisk archeologicznych, jakie jeszcze utrzymaly sie w Iraku. Jej maz studiowal we Francji, potem zrobil doktorat w Stanach Zjednoczonych, gdzie mieszkal przez dosc dlugi czas. Tam sie poznali i pobrali. Jeszcze zanim Amerykanie postanowili zrobic z Saddama demona. To jej pierwsza podroz do Europy. -Dobrze, ale czy ma z nim cos wspolnego? - zapytala Mercedes. -Nie jest wykluczone, ze to jego corka. A jesli to prawda, to mam nadzieje, ze nas do niego doprowadzi. Podobnie jak wy, nie wierze, ze on nie zyje, nawet jesli na cmentarzu lezy plyta z jego imieniem i imieniem jego ojca. -Zyje - stwierdzila Mercedes. - Wiem to na pewno. Przez wszystkie te lata czulam, ze ten potwor jest wsrod zywych. Carlo ma racje, ta kobieta to moze byc jego corka. -Albo wnuczka - uscislil Hans. - On musi miec kolo dziewiecdziesiatki. -Carlo, co teraz zrobimy? - zapytal Bruno. -Nalezy jest archeologiem. Studiowala w Kairze i w Stanach Zjednoczonych i mimo mlodego wieku, z cala pewnoscia dzieki wplywom malzonka, ktory rowniez jest archeologiem, kieruje jednym z niewielu stanowisk archeologicznych, jakie jeszcze utrzymaly sie w Iraku. Jej maz studiowal we Francji, potem zrobil doktorat w Stanach Zjednoczonych, gdzie mieszkal przez dosc dlugi czas. Tam sie poznali i pobrali. Jeszcze zanim Amerykanie postanowili zrobic z Saddama demona. To jej pierwsza podroz do Europy. -Dlaczego? - Ton glosu Mercedes zdradzal niezadowolenie. -Zeby wybierac sie do kraju ogarnietego wojna, nalezy dysponowac zaloga nieco lepiej przygotowana niz prywatni detektywi. -Masz racje - zgodzil sie Hans. - Poza tym musimy podjac decyzje. Co sie stanie, jesli go odnajda, jesli ta Clara Tannenberg rzeczywiscie ma z nim cos wspolnego? Mowie wam, potrzebujemy zawodowca, kogos, kto zabija bez skrupulow. Jesli on nadal zyje, musi umrzec, a jesli nie... -A jesli nie, niech zgina jego dzieci, jego wnuki, ktokolwiek ma w zylach jego krew. Mercedes wypowiedziala te slowa z gniewem. Nie zamierzala dopuscic do glosu litosci. -Zgadzam sie - dodal Hans. - A ty, Bruno? Najbardziej podziwiany pianista koncertowy ostatniego trzydziestolecia dwudziestego wieku nie zawahal sie i odpowiedzial: Tak. -Swietnie. Czy znamy jakas firme, ktora dysponuje najemnikami do tego rodzaju zadan? - zapytala Mercedes, zwracajac sie do Carla. -Jutro dostane dwa czy trzy nazwiska. Moj przyjaciel, wlasciciel tej agencji detektywistycznej, zapewnia, ze niektore brytyjskie agencje zatrudniaja bylych czlonkow SAS[1] i innych sil specjalnych wojsk z polowy swiata. Istnieje tez pewna firma amerykanska, miedzynarodowa korporacja, zajmujaca sie bezpieczenstwem... coz, to bezpieczenstwo to taki eufemizm. Maja prywatnych zolnierzy, ktorych mozna poslac na koniec swiata, zeby walczyli o jakakolwiek sprawe, byle tylko dobrze im zaplacic. Zdaje sie, ze nazywaja sie Global Group. Jutro podejmiemy decyzje.-Dobrze. Tylko czy dla kazdego jest jasne, ze wszyscy Tannenbergowie musza umrzec, wszyscy, rowniez kobiety i dzieci? - upewnil sie Hans. -Nie musisz nas o to pytac - odparla Mercedes. - Przez cale zycie przygotowywalismy sie na te chwile. Nie mam nic przeciwko temu, by zabic go wlasnymi rekami. Wierzyli jej. Oni czuli taka sama nienawisc. Urosla w nich z niepowstrzymana gwaltownoscia, kiedy cala czworka przechodzila przez pieklo na ziemi. * * * -Glos zabierze pani Tannenberg.Dyrektor sekcji poswieconej kulturze Mezopotamii ustapil miejsca na podium drobnej energicznej kobiecie, ktora przyciskajac do piersi plik kartek, przygotowywala sie do wykladu. Clara Tannenberg byla zdenerwowana. Wiedziala, jak wiele zalezy od tego wystapienia. Poszukala wzrokiem swojego meza. Usmiechnal sie do niej, dodajac otuchy. Przez pare sekund nie mogla sie skupic, myslac o tym, jak przystojny jest Ahmed. Wysoki, szczuply, z wlosami czarnymi jak noc i jeszcze czarniejszymi oczami. Byl od niej starszy o cale pietnascie lat, ale nie mialo to znaczenia, laczyla ich milosc do archeologii. -Panie i panowie, to dla mnie szczegolny dzien. Przybylam do Rzymu, by zwrocic sie do panstwa o pomoc, by prosic miedzynarodowa spolecznosc naukowa o to, zeby zabrala glos i zapobiegla katastrofie, jaka zawisla nad Irakiem. Przez sale przebiegl szmer. Nikt nie mial ochoty wysluchiwac jakiejs nieznanej pani archeolog, ktorej glownym zyciowym osiagnieciem bylo wyjscie za maz za czlowieka, ktory przypadkiem byl dyrektorem Departamentu Wykopalisk w rezimowym ministerstwie. Na twarzy Ralpha Barry'ego, przewodniczacego sekcji Mezopotamii, widac bylo niezadowolenie. Jego obawy najwyrazniej sie potwierdzaja; wiedzial, ze obecnosc Clary Tannenberg i Ahmeda Huseiniego sciagnie mu na glowe problemy. Staral sie temu zapobiec, uciekajac sie do wszystkich mozliwych srodkow, ktorych mu nie brakowalo, gdyz pracowal dla wplywowego czlowieka, prezesa wykonawczego fundacji Swiat Starozytny, ktory finansowal kongres. W Stanach Zjednoczonych nikt, kto zajmowal sie archeologia, nie sprzeciwilby sie jego szefowi, Robertowi Brownowi. Teraz jednak znajdowali sie w Rzymie, gdzie strefa jego wplywow byla nieco ograniczona. Robert Brown byl uwazany w swiecie sztuki za guru. Dostarczal unikatowe eksponaty do muzeow calego swiata. Kolekcja tabliczek z Mezopotamii, wystawiona w licznych salach siedziby fundacji, uwazana byla za najlepsza na swiecie. Brown uczynil ze sztuki cel swego zycia i dobrze prosperujacy biznes. Pewnego wieczoru, pod koniec lat piecdziesiatych, kiedy mial trzydziesci lat i dopiero zaczynal kariere jako marszand w Nowym Jorku, poznal na przyjeciu w domu pewnego awangardowego malarza szczegolna postac. Nastepnego ranka mezczyzna ten zlozyl mu propozycje, ktora miala odmienic jego zycie. Nadal on nowy kierunek jego poczynaniom zawodowym i pomogl uruchomic niezwykle lukratywne przedsiewziecie - przekonywanie waznych firm miedzynarodowych, by wspomagaly prywatna fundacje, ktora miala z kolei finansowac wykopaliska i badania archeologiczne na calym swiecie. W ten sposob wielkie korporacje osiagaly dwojaki cel: odliczaly kwoty od podatku i zyskiwaly szacunek zawsze podejrzliwych obywateli. Kierowany przez swojego Mentora, mezczyzne rownie bogatego, co wplywowego, Brown zalozyl fundacje Swiat Starozytny. Ustanowili patronat, do ktorego zaprosili bankierow i biznesmenow, a ci wykladali pieniadze. Spotykal sie z nimi kilka razy w roku, najpierw by zatwierdzili budzet, potem zas by sie z niego rozliczyc. Wlasnie pod koniec wrzesnia odbywalo sie jedno z tych spotkan. Robert Brown uczynil Ralpha Barry'ego swoja prawa reka. Barry cieszyl sie dobra opinia w swiecie akademickim. Co sie tyczy jego Mentora, George'a Wagnera, mezczyzny, ktory zawiodl go na szczyty, byl mu wierny jak pies i zazdrosnie strzegl jego incognito. Przez wszystkie te lata wykonywal jego rozkazy bez szemrania, robil rzeczy, o ktore sam siebie nie podejrzewal, stal sie w jego rekach bezwolna marionetka. Byl jednak szczesliwy, bo to, kim byl, i wszystko, co mial, zawdzieczal jemu. Brown wydal Ralphowi Barry'emu precyzyjne polecenia: mial zapobiec temu, by Clara Tannenberg i jej malzonek wzieli udzial w kongresie, a jesli nie uda sie tego dokonac, mial przynajmniej nie pozwolic, by zabrali glos. Barry zdziwil sie, slyszac takie polecenie, wiedzial bowiem, iz szef zna te pare, ale nawet przez chwile nie przyszlo mu do glowy, by mu sie sprzeciwic. Clara byla swiadoma nieprzychylnego nastawienia audytorium. Poczerwieniala ze zlosci. "Wuj" Robert finansowal ten kongres, ona zas wchodzila w sklad pakietu ofertowego. Przelknela sline. -Szanowni panstwo, nie przyjechalam tu, zeby rozmawiac o polityce, tylko o sztuce. Przybywam, by prosic, bysmy ocalili dziedzictwo kulturowe Mezopotamii. Tam zaczela sie historia ludzkosci i jesli dojdzie do wojny, tam moze sie ona zakonczyc. Przybywam tez prosic o jeszcze inny rodzaj pomocy. Nie chodzi o pieniadze. Nikogo nie rozsmieszyl ten zart i Clara poczula sie jeszcze gorzej. Byla jednak zdecydowana kontynuowac, choc czula narastajaca irytacje sluchaczy. -Wiele lat temu, przed polwieczem, moj dziadek, ktory uczestniczyl w pracach archeologicznych nieopodal Charanu, znalazl studnie zbudowana z kawalkow tabliczek. Wiedza panstwo, ze do dzis znajdujemy starozytne tabliczki uzywane przez wiesniakow do budowy domow. Na tabliczkach w tej studni zapisano powierzchnie pol uprawnych i ilosc zboza zebranego podczas zniw w ciagu roku. Tabliczek bylo bardzo duzo, ale dwie roznily sie od pozostalych. Nie wskazywala na to ich tresc, ale raczej znaki, jakimi zostaly zapisane, jak gdyby ten, kto je stawial, odciskajac rylec w glinie, jeszcze nie opanowal dobrze tego narzedzia. W glosie Clary pobrzmiewalo wzruszenie. Za chwile miala odslonic przed sluchaczami cel swojego zycia, cos, o czym nie przestawala snic, dla czego zostala archeologiem, co bylo dla niej wazniejsze niz wszystko i wszyscy, wazniejsze nawet niz Ahmed. -Przez ponad szescdziesiat lat - ciagnela - moj dziadek przechowywal te dwie tabliczki, na ktorych ktos, z pewnoscia czeladnik skryby, opowiada o tym, ze jego krewny Abraham[2] opowiedzial mu, w jaki sposob powstal swiat, i inne fantastyczne historie o pewnym bogu, ktory wszystko moze i wszystko widzi i ktory pewnego razu, obrazony na ludzi, zatopil ziemie. Czy zdaja sobie panstwo sprawe z tego, co to oznacza?Wszyscy wiemy, jak duze znaczenie dla archeologii i historii, ale tez dla religii, mialo odkrycie poematow akadyjskich o dziele stworzenia, eposu Enuma Elisz, opowiesci o Enkim i Ninhursag, lub potopie w Eposie o Gilgameszu. Otoz wedlug zapisu na tabliczkach, patriarcha Abraham dodal do tego swoja wlasna wizje stworzenia swiata, bez watpienia niepozbawiona wplywu babilonskich i akadyjskich poematow o raju i stworzeniu. Wiemy dzis rowniez, bo dowiodla tego archeologia, ze Biblia zostala napisana w siodmym wieku przed nasza era, w chwili gdy wladcy i kaplani Izraela pragneli wzmocnic jednosc narodu izraelskiego. Potrzebowali wiec epopei narodowej, dokumentu, ktory moglby posluzyc do ich celow politycznych i religijnych. W swoim uporze, by zweryfikowac wszystko, co opisuje Biblia, archeologia odkryla prawdy i klamstwa. Do dzis trudno oddzielic legendy od historii, bo wszystko zostalo przemieszane. Jasne wydaje sie jednak, ze opowiesci te sa wspomnieniami z przeszlosci, starymi historiami, ktore pasterze wedrujacy z Ur do Charanu zaniesli nastepnie az do Kanaanu... Clara zawiesila glos w oczekiwaniu na reakcje zebranych, ktorzy sluchali jej w milczeniu; jedni z jawna niechecia, inni z pewnym zainteresowaniem. -Charan... Abraham... w Biblii znajdujemy genealogie "pierwszych ludzi", poczawszy od Adama. Ta lista prowadzi do patriarchow z czasow po potopie, synow Sema. Jeden z jego potomkow, Terach, poczal Nachora, Charana i Abrama, ktory potem nazwal sie Abrahamem, ojcem narodow. Poza tym szczegolowym opowiadaniem w Biblii, w ktorym Bog rozkazuje Abrahamowi porzucic swoja ziemie i dom i wyruszyc do Kanaanu, nie udalo sie dowiesc, ze miala miejsce pierwsza wedrowka semitow z Ur do Charanu przed dotarciem do celu, czyli do Ziemi Kananejskiej. Spotkanie Boga z Abrahamem musialo nastapic w Charanie, gdzie, jak utrzymuja niektorzy biblisci, pierwszy patriarcha mieszkal az do smierci swojego ojca, Teracha. Kiedy Terach udal sie do Charanu, z pewnoscia wyruszyl tam nie tylko ze swymi synami: Abrahamem z zona, Sara, oraz Nachorem i jego Milka. Towarzyszyl im rowniez Lot, syn Harana, ktory mlodo umarl. Wiemy, ze w owych czasach rodziny tworzyly plemiona, przemieszczajace sie z miejsca na miejsce ze swymi stadami i dobytkiem. Plemiona te osiedlaly sie na jakis czas, uprawialy ziemie, by zaspokoic swoje potrzeby zyciowe. W taki sposob Terach, porzuciwszy Ur, by osiasc w Charanie, zrobil to w towarzystwie reszty rodziny, blizszych i dalszych krewnych. My pomyslelismy... to znaczy moj dziadek, moj ojciec, moj maz Ahmed Huseini i ja, pomyslelismy, ze jeden z czlonkow rodziny Teracha, z pewnoscia jakis uczen skryby, mogl byc scisle powiazany z Abrahamem i ze ten opowiedzial mu, jak wyobraza sobie stworzenie swiata, swoja koncepcje jedynego Boga i kto wie co jeszcze. Przez cale lata szukalismy w rejonie Charanu innych tabliczek napisanych reka tej samej osoby. Bez efektu. Moj dziadek poswiecil zycie kopaniu w promieniu stu kilometrow od Charanu. Praca ta nie byla tak zupelnie bezowocna, w muzeum bagdadzkim, w muzeum w Charanie, w Ur i w wielu innych znajduja sie teraz setki tablic i eksponatow, ktore moja rodzina stopniowo wydobywala z ziemi, ale nie znalezlismy wiecej tabliczek z opowiesciami Abrahama... Jakis napuszony mezczyzna podniosl reke i pomachal, co zdekoncentrowalo Clare. -Czy... chce pan zabrac glos? -Szanowna pani, twierdzi pani, ze Abraham, patriarcha Abraham, Abraham biblijny, ojciec naszej cywilizacji, opowiedzial nie wiadomo komu o swoim wyobrazeniu Boga, a ten ktos, nie wiadomo kto, zapisal ja jak pierwszy z brzegu dziennikarz gryzipiorek, i ze pani dziadek, ktorego naturalnie zaden z nas nie mial przyjemnosci poznac, znalazl na to dowod i zachowal go dla siebie przez ponad pol wieku. -Owszem, to wlasnie staram sie powiedziec. -Rozumiem. A dlaczego dotychczas o niczym panstwo nie informowali? Czy bylaby pani tak mila, by mi wyjasnic, kim byl pani dziadek i pani ojciec? Bo o pani mezu wiemy co nieco. W tym srodowisku wszyscy sie znaja, wiec z przykroscia musze pani powiedziec, ze dla nas jest pani nieznajoma, ktora na podstawie pani wystapienia okreslilbym mianem niedojrzalej fantastki. Gdzie sa te tabliczki, o ktorych pani opowiadala? Jak dowiedziono ich autentycznosci? Szanowna pani, na kongresy przyjezdza sie z udokumentowanym dorobkiem, a nie z opowiastkami rodzinnymi amatorow archeologii. Sala zaszemrala. Clara Tannenberg, poczerwieniala z gniewu, nie wiedziala, co zrobic: czy wybiec z sali, czy obrzucic inwektywami mezczyzne, ktory osmieszal ja i obrazil jej rodzine. Oddychala gleboko, by sie opanowac, i nagle zobaczyla, ze Ahmed wstaje, patrzac na naukowca wscieklym wzrokiem. -Szanowny profesorze Guilles... - zaczal - wiem, ze w swojej dlugiej karierze wykladowcy na Sorbonie mial pan wielu sluchaczy. Ja bylem jednym z nich. Tak sie sklada, ze przez cale studia zawsze otrzymywalem od pana wysokie oceny. W sumie zaliczylem z wyroznieniem wszystkie przedmioty nie tylko u pana i pamietam, ze Sorbona nawet specjalnie odnotowala moj przypadek bo, jak powiedzialem, przez piec lat zdawalem wszystkie egzaminy na celujacy i zdobylem magisterium cum laude. Potem, profesorze, mialem przywilej towarzyszyc panu podczas wykopalisk w Syrii i w Iraku. Pamieta pan skrzydlate lwy, ktore odnalezlismy niedaleko Nabu? Szkoda, ze posagi byly zniszczone... Mielismy jednak szczescie odnalezc kolekcje cylindrycznych pieczeci Asurbanipala... Naturalnie nie posiadam ani pana wiedzy, ani reputacji, ale od lat kieruje Departamentem Wykopalisk Archeologicznych w Iraku. Niestety, obecnie to departament w stanie hibernacji, jest wojna, wojna niewypowiedziana, ale jednak wojna. Od dziesieciu lat znosimy okrutna blokade i program "Ropa za zywnosc" wystarcza nam ledwie na tyle, by utrzymac ludzi przy zyciu, a i to z marnym skutkiem. Irackie dzieci umieraja, poniewaz w szpitalach brakuje lekow, a ich matki nie maja dosc pieniedzy, by kupic im jedzenie, wiec na badanie naszej przeszlosci mozemy przeznaczyc niewielkie fundusze. Wszystkie misje archeologiczne porzucily swoje stanowiska, czekajac na lepsze czasy. -Co sie tyczy mojej zony, Clary Tannenberg, od lat jest moja asystentka, razem prowadzimy wykopaliska. Jej dziadek i ojciec pasjonowali sie przeszloscia, swego czasu finansowali misje archeologiczne... -Rabusie grobowcow! - krzyknal ktos. Ten glos i salwa nerwowego smiechu, zranily Clare. Ahmed Huseini nie przejal sie tym jednak i ciagnal: -Jestesmy pewni, ze autor tych dwoch tabliczek, ktore przechowywal dotychczas dziadek Clary, zdolal zapisac rylcem historie, ktore, jak zapewnia, opowiedzial mu sam Abraham. Rzeczywiscie, mozemy mowic o wiekopomnym odkryciu. Sadze, ze powinni panstwo pozwolic pani doktor Tannenberg dokonczyc wypowiedz. Claro, prosze... -Clara popatrzyla na meza z wdziecznoscia, wziela gleboki oddech i drzac, przygotowala sie do dalszej czesci wystapienia. Nie pozwoli sie zdeptac, jesli jeszcze raz jakis stary belfer jej przerwie i sprobuje ja obrazic. Jej dziadek bylby rozczarowany, gdyby widzial, co sie tu dzieje. Nie chcial, by prosila o pomoc miedzynarodowa wspolnote. "To stado aroganckich skurczybykow, ktorym wydaje sie, ze zjedli wszystkie rozumy", uprzedzal ja. Ojciec rowniez nie pozwolilby jej przyjechac do Rzymu, ale juz od dawna nie zyl, a dziadek... -Przez lata koncentrowalismy sie na Charanie, szukajac pozostalych tabliczek. Jestesmy przekonani, ze istnieja. Nie znalezlismy jednak ani jednej. Jak mielibysmy je rozpoznac? Otoz dokladnie na gorze tych, ktore odnalazl moj dziadek, pojawia sie imie Szamas. W niektorych przypadkach skrybowie umieszczali swoje imie na gornej krawedzi tabliczki, podobnie jak imie osoby, ktora sprawowala nad nia piecze. W przypadku tych dwoch pojawia sie tylko imie Szamas. Kim wiec jest Szamas? Odkad Stany Zjednoczone uznaly Irak za swojego najwiekszego wroga, czesto dochodzilo do naruszania naszej przestrzeni powietrznej. Jak sobie panstwo przypominaja, przed paroma miesiacami amerykanskie samoloty latajace nad Irakiem doniosly o tym, ze zostaly zaatakowane pociskami z ziemi, na co odpowiedzialy zrzuceniem bomb. Otoz na bombardowanym obszarze, miedzy Basra a starym Ur, w wiosce o nazwie Safran, lej po bombie odslonil pozostalosci budowli oraz muru, ktorego obwod szacujemy na ponad piecset metrow. Biorac pod uwage sytuacje w Iraku, nie bylo mozliwe zajecie sie tym odkryciem, chociaz wraz z mezem i niewielka ekipa robotnikow przystapilismy do wykopalisk, majac do dyspozycji wiecej zapalu niz srodkow. Sadzimy, ze w budynku mogl sie miescic magazyn domu tabliczek lub inna przybudowka swiatyni. Nie wiemy tego na pewno. Znalezlismy pozostalosci tabliczek, i ku naszemu zaskoczeniu, wsrod ich resztek natrafilismy na jedna z imieniem Szamas. Czy to Szamas zwiazany z Abrahamem? Nie jest to wykluczone. Abraham wyruszyl w podroz do Kanaanu wraz z plemieniem swojego ojca. Istnieje przekonanie, ze patriarcha zostal w Charanie az do dnia, w ktorym ojciec zmarl, a wtedy ruszyl w podroz do Ziemi Obiecanej. Czy Szamas nalezal do plemienia Abrahama? Czy wybral sie z nim do Kanaanu? Chce panstwa prosic o pomoc. Naszym marzeniem jest zorganizowanie miedzynarodowej misji archeologicznej, ktora zbada te sprawe. Gdybysmy znalezli tabliczki... Przez cale lata zastanawiam sie, kiedy Abraham przestal byc politeista, jak jemu wspolczesni, i uwierzyl w Boga jedynego. Profesor Guilles znow podniosl reke. Stary wykladowca z Sorbony, jeden z najwybitniejszych specjalistow na swiecie z dziedziny kultury Mezopotamii, najwyrazniej postanowil nie ulatwiac zadania Clarze Tannenberg. -Szanowna pani, nalegalbym, by pokazala nam pani tabliczki. W przeciwnym razie prosze pozwolic zabrac glos tym, ktorzy maja cos do powiedzenia. Clara miala dosc. W jej niebieskich oczach pojawil sie grozny blysk. -Co sie stalo, panie profesorze? Nie moze pan zniesc tego, ze ktos inny poza panem wie cos na temat Mezopotamii, a nawet dokonuje odkryc na tym obszarze? Tak bardzo cierpi na tym panskie ego? Profesor Guilles wstal z ociaganiem i ruszajac w strone wyjscia, powiedzial do publicznosci: -Wroce, kiedy zaczniemy rozmawiac powaznie. Ralph Barry uznal, ze powinien interweniowac. Odchrzaknal i zwrocil sie do zebranych: -Przykro mi z powodu tego, co sie stalo. Nie rozumiem, dlaczego nie potrafimy byc nieco skromniejsi i z odrobina pokory wysluchac tego, co ma nam do powiedzenia pani doktor Tannenberg. Podobnie jak my, jest archeologiem, skad wiec te uprzedzenia? Przedstawia pewna teorie. Najpierw posluchajmy, a potem wydamy opinie, ale dyskwalifikowanie kogos z gory nie wydaje mi sie naukowym podejsciem. Profesor Renh z uniwersytetu w Oksfordzie, kobieta w srednim wieku, o twarzy spalonej sloncem, podniosla reke. -Ralph, w tym kregu wszyscy sie znaja... Pani Tannenberg opowiada o tabliczkach, ktorych nikt nie widzial. Nie omieszkala przy tym wspomniec o sytuacji politycznej Iraku, nad ktora ja osobiscie ubolewam. Teorie majaca dowiesc istnienia Abrahama przedstawila w taki sposob, ze brzmi raczej jak owoc fantazji niz pracy naukowej. Przyjechalismy na kongres, i w czasie gdy w innych salach nasi koledzy, naukowcy innych specjalnosci, dziela sie swym dorobkiem i wnioskami, my... odnosze wrazenie, ze tracimy czas. Przykro mi, ale podzielam opinie profesora Guillesa. Chcialabym, abysmy przystapili do pracy. -Przeciez to wlasnie robimy! - krzyknela oburzona Clara. Ahmed znow podniosl sie z fotela i poprawiajac krawat, powiedzial: -Przypominam panstwu, ze wielkie odkrycia archeologiczne sa dzielem ludzi, ktorzy potrafia sluchac i szukac ziarna prawdy wsrod legend. Panstwo natomiast nie chca nawet rozwazyc tego, co tu przedstawiamy. Czekaja panstwo na to, co sie wydarzy, na chwile, gdy Bush zaatakuje Irak. Sa panstwo wybitnymi wykladowcami i archeologami z "cywilizowanych" krajow, wiec niezaleznie od poziomu swojej sympatii do Busha, nie beda panstwo narazali swojej skory w obronie projektu archeologicznego, ktory wiaze sie z obecnoscia w Iraku. Potrafie to zrozumiec, nie pojmuje jednak, skad bierze sie ta zamknieta postawa, ktora nie pozwala panstwu wysluchac nas ani starac sie sprawdzic, czy cos z tego, o czym mowimy, jest lub moze byc prawda. Profesor Ruth podniosla reke. -Profesorze Huseini, nalegam, prosze nam przedstawic dowod na prawdziwosc swoich slow. Niech nas pan przestanie osadzac, a przede wszystkim prowadzic tu agitacje polityczna. Jestesmy dorosli, przyjechalismy tu, by rozmawiac o archeologii, nie o polityce. Prosze darowac sobie te pulapki socjotechniczne, jakie pan na nas zastawia, robiac z siebie ofiare. Prosze o konkrety. Clara Tannenberg zaczela mowic, nim Ahmed zdazyl odpowiedziec kobiecie. -Nie mamy tu tych tabliczek. Wiedza panstwo, ze w obecnej sytuacji nikt nie pozwolilby nam wywiezc ich za granice. Mamy kilka zdjec, nie sa najlepszej jakosci, ale na ich podstawie moga sie panstwo przekonac, ze tabliczki istnieja. Prosimy panstwa o pomoc, pomoc przy wykopaliskach. Nie dysponujemy wystarczajacymi funduszami. W dzisiejszym Iraku archeologia jest wladzom zupelnie obojetna, mamy juz dosyc klopotow, walczac o przezycie. Tym razem jej slowom towarzyszyla cisza. Po kilku chwilach zebrani podniesli sie z miejsc i wyszli z sali. Ralph Barry podszedl do Ahmeda i Clary. -Przykro mi - powiedzial - zrobilem wszystko co w mojej mocy, ale uprzedzalem panstwa, ze to nie jest odpowiedni moment na zabieranie glosu. -Dokonal pan rzeczy niewyobrazalnych, by nam w tym przeszkodzic -odpowiedziala Clara wyzywajacym tonem. -Pani Tannenberg, miedzynarodowa koniunktura ma wplyw na nas wszystkich. Wie pani, ze w swiecie archeologii zawsze staramy sie trzymac z daleka od polityki. W przeciwnym razie istnienie misji archeologicznych w pewnych krajach byloby nie do pomyslenia. Ahmedzie, wiesz, ze teraz uzyskanie wsparcia jest niemozliwe. Biorac pod uwage klimat polityczny, fundacja nie moze nawet rozwazac przeprowadzenia wykopalisk w Iraku. Prezes zostalby za to upomniany, a zarzad fundacji nigdy by na to nie pozwolil. Wyjasnilem wam, ze biorac pod uwage okolicznosci, najlepiej bedzie, jesli wasza obecnosc na kongresie bedzie dyskretna. Uparli sie panstwo jednak postapic odwrotnie. Mimo to mamy nadzieje, ze to, co sie dzisiaj stalo, nie skonczy sie skandalem... -Nie zalezy nam na poprawnosci politycznej, choc zdaje sie, ze zatruwamy powietrze - syknela roztrzesiona Clara. -Alez prosze! Powiedzialem pani szczerze, jakie sa okolicznosci. Mimo wszystko nie nalezy tracic nadziei. Zauwazylem, ze profesor Picot sluchal pani z uwaga. To dosc szczegolna postac, ale zarazem autorytet w tej dziedzinie. Ralph Barry natychmiast pozalowal, ze wymienil nazwisko Picota. Nie bylo jednak watpliwosci, ze ten ekscentryczny naukowiec z zainteresowaniem wysluchal wystapienia Clary i biorac pod uwage kariere Picota, jego zainteresowanie mialo charakter nie tylko akademicki. Dotarli do hotelu wyczerpani. Clara spodziewala sie burzy. Ahmed bronil jej, jak potrafil, ale byla pewna, ze byl zdegustowany sposobem, w jaki przedstawila ich sprawe. Prosil ja przeciez, by nie wspominala ani o swoim dziadku, ani ojcu, by przedstawila odkrycie wylacznie w kontekscie wspolczesnym i naukowym. Biorac pod uwage sytuacje w Iraku, nikt nie wybierze sie teraz do tego kraju, by weryfikowac kazde jej slowo. Ona jednak chciala zlozyc hold swojemu dziadkowi i ojcu, ktorych wielbila i ktorzy wszystkiego ja nauczyli. Gdyby nie zaznaczyla, ze jej dziadek byl odkrywca tabliczek, moglby zostac posadzony o ich przywlaszczenie. Weszli do pokoju, w ktorym zastali pokojowke. Poczekali, nie odzywajac sie ani slowem, az dziewczyna skonczy scielic lozka i wyjdzie. Ahmed siegnal do lodowki i nalal sobie szklanke whisky z lodem. Jej nie zaproponowal niczego, wiec sama przygotowala sobie campari. Usiadla w oczekiwaniu na pierwszy grzmot. -Osmieszylas sie - oznajmil Ahmed. - Bylas patetyczna, mowiac o swoim ojcu, dziadku i o mnie. Na Boga, Claro, jestesmy archeologami, a nie bawimy sie w archeologow. To nie bylo zakonczenie roku akademickiego w szkole i rozdanie swiadectw, kiedy wypada podziekowac tatusiowi za to, ze jest dobry! Przeciez mowilem ci, zebys nie wspominala o dziadku, powtarzalem ci, ty jednak musialas zrobic to, na co mialas ochote, nie zastanowiwszy sie nad konsekwencjami, nie zdajac sobie sprawy z tego, co moze sie rozpetac. Ralph Barry poprosil nas o dyskrecje, powiedzial nam jasno, ze jego "szef", Robert Brown chce, bysmy przystapili do wykopalisk, ale nie moga nam pomoc bezposrednio. Nie moze powiedziec swoim przyjaciolom z zarzadu, ze interesuje go pewna nieznana archeolog, wnuczka starego przyjaciela, zona Irakijczyka cieszacego sie laskami rezimu, i ze chce jej pomoc. Ralph Barry powiedzial to glosno i wyraznie: Robert Brown w ten sposob wykopalby sobie grob. Co chcialas osiagnac? -Nie zamierzam okradac wlasnego dziadka! Dlaczego nie moge mowic o nim i o moim ojcu? Nie mam sie czego wstydzic. Byli znawcami antykow i wydawali fortuny na finansowanie wykopalisk w Iraku, Syrii, Egipcie... -Obudz sie, Claro, otworz oczy! Twoj dziadek i ojciec to zwykli handlarze. Zadni z nich mecenasi sztuki. Dorosnij wreszcie, badzze kobieta, przestan wspinac sie dziadkowi na kolana. Ahmed zamilkl. Byl zmeczony. -Gliniana Biblia, tak nazywal ja moj dziadek. Ksiega Genezis opowiedziana slowami Abrahama - mowila Clara. - Tak, Gliniana Biblia, Biblia spisana na glinianych tabliczkach tysiac lat wczesniej niz na papirusie. Wiekopomne odkrycie, kolejny dowod na istnienie Abrahama. Nie sadzisz chyba, ze sie mylimy? -Ja rowniez chce odnalezc Gliniana Biblie, ale dzisiaj, Claro, zmarnowalas najlepsza okazje, jaka sie nadarzala. Ci ludzie naleza do elity swiatowej archeologii, a my musimy postepowac tak, by zechcieli wybaczyc nam to, kim jestesmy. -A kim jestesmy, Ahmedzie? -Ty jestes nieznana archeolog, zona dyrektora departamentu wykopalisk w kraju rzadzonym przez dyktature, ktorego przywodca zostal skazany na obalenie, bo juz nie sluzy interesom moznych tego swiata. Przed laty, kiedy mieszkalem w Stanach, bycie Irakijczykiem nie bylo ujma, wrecz przeciwnie. Saddam walczyl z Iranem, bo sluzylo to interesom Waszyngtonu. Mordowal Kurdow bronia kupiona od Amerykanow, uzywal broni chemicznej zakazanej przez Konwencje Genewska, tej samej broni, ktorej teraz szukaja. Wszystko to jedno wielkie klamstwo, Claro, dlatego trzeba przestrzegac norm. Ciebie jednak nie wzrusza nic, co dzieje sie dookola, wszystko ci jedno, obojetny ci Saddam, Bush i wszyscy, ktorzy moga zginac z ich winy. Twoj swiat ogranicza sie do twojego dziadka. -Po czyjej stoisz stronie? -Co to znaczy? -Napadasz na rezim Saddama, sprawiasz wrazenie, jakbys rozumial Amerykanow, potem znow mowisz o nich ze wstretem. Po czyjej stoisz stronie? -Po niczyjej. Jestem sam. Ta odpowiedz zaskoczyla Clare. Byla pod wrazeniem szczerosci Ahmeda, a jednoczesnie bolala ja jego postawa. Ahmed byl zbyt zachodni jak na Irakijczyka. Przewedrowal pol swiata i stracil korzenie. Jego ojciec byl dyplomata, czlowiekiem przywiazanym do rezimu Saddama, wynagradzanym stanowiskami w kolejnych ambasadach: w Paryzu, Brukseli, Londynie, Meksyku, w waszyngtonskim konsulacie... Rodzina Huseinich wiodla wygodne zycie, zas dzieci ambasadora wyrosly na kosmopolitow, konczyly najlepsze europejskie szkoly, nauczyly sie mowic wieloma jezykami i studiowaly na najbardziej ekskluzywnych uczelniach amerykanskich. Jego trzy siostry wyszly za ludzi z Zachodu, nie znioslyby mysli o powrocie do Iraku. Wychowaly sie w poczuciu wolnosci w demokratycznych krajach. On, Ahmed, rowniez karmil sie demokracja w kazdym kolejnym kraju, do ktorego trafial jego ojciec, nic dziwnego, ze w Iraku sie dusil. Mimo to, kiedy wracal, cieszyl sie przywilejami przynaleznymi dzieciom rezimu. Zostalby w Stanach Zjednoczonych, ale poznal Clare, a jej dziadek i ojciec chcieli, by wrocila do Iraku. Postanowil wiec, ze i on wroci. -Co teraz zrobimy? - zapytala Clara. -Nic. Teraz juz nic nie mozemy zrobic. Jutro zadzwonie do Ralpha, niech mi przynajmniej powie, jakie rozmiary ma kleska, ktora sciagnelas na nasze glowy. -Wracamy do Bagdadu? -Czyzbys miala inny genialny pomysl? -Nie musisz byc taki uszczypliwy. Zrobilam to, co uwazalam za stosowne, bylam to winna dziadkowi. Zgoda, jest tylko biznesmenem, ale kocha Mezopotamie jak nikt inny i wpoil to mnie i mojemu ojcu. Mogl zostac wielkim archeologiem, ale nie mial dosc szczescia, by pojsc za swoim powolaniem. Jednakze to on i tylko on odkryl te dwie tabliczki, to on przechowal je przez ponad pol wieku, to on wydawal pieniadze, by inni kop