2289

Szczegóły
Tytuł 2289
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2289 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2289 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2289 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Kornel Makuszy�ski List z tamtego �wiata Tom Ca�o�� w tomach Zak�ad Nagra� i Wydawnictw Zwi�zku Niewidomych Warszawa 2000 T�oczono pismem punktowym dla niewidomych w Drukarni Zak�adu Nagra� i Wydawnictw ZN, Warszawa, ul. Konwiktorska 9 Przedruk: "Wydawnictwo Literackie", Krak�w 1988 Korekty dokona�y: K. Markiewicz i I. Stankiewicz `tc Od autora Ksi��ka ta mia�a si� ukaza� w grudniu 1939 roku. Ocala�a ona jedyna z pi�ciu, napisanych podczas wojny. Z innych pozosta�y strz�py, wzgardzone przez "szabrownik�w". Niech ich diabli porw�, tak jak oni porwali moje r�kopisy! W tej chwili zastanawiam si�: wyda� t� ksi��k� czy nie wyda�? Na �wiecie sta�y si� straszliwe rzeczy, wobec kt�rych wszystko wysnute z wyobra�ni wygl�da blado, mizernie i przera�liwie nikle. Pomy�la�em sobie jednak, �e w lichej tej ksi��czynie jest odrobina rado�ci i pogody, a tego przede wszystkim trzeba b�dzie tym wspania�ym, mocnym i twardym ludziom, co pazurami b�d� wygrzebywali now� Polsk� z gruz�w. Mo�e promie� u�miechu przyda si� im w chwili odpoczynku, kiedy b�d� �miertelnie znu�eni. Dlatego wa�� si� na to, by uczyni� m�odzie�y polskiej podarunek z tej ksi��ki i z tej male�kiej rado�ci, co si� po niej wa��sa. Czyni� to z wielk� mi�o�ci� i z ca�ego serca. K. M. rok 1946 S�owniczek Absalon - w�. Absalom, biblijny syn kr�la Dawida s�yn�cy z d�ugiej, bujnej czupryny alteracja (�ac.) - niepok�j, zmartwienie ambaje (�ac.) - ba�amuctwa, niedorzeczno�ci, brednie ankus - pr�t do pop�dzania s�oni Apelles (2 po�. IV w. p.n.e.) - grecki malarz nadworny Aleksandra Wielkiego automedon (gr.) - wo�nica (od imienia Automedona, wo�nicy Achillesa) castrum doloris (�ac.) - dekoracja katafalku (dos�.: ob�z bole�ci) corom publice (�ac.) - jawnie, publicznie, przed ca�ym �wiatem da capo (w�.) - w�a�c.: da capo al fine - od pocz�tku do ko�ca, powt�rka eksperiencja (�ac.) - do�wiadczenie feru�a (�ac.) - dos�.: r�zga, dyscyplina; p�j�� pod feru��, podda� si� rygorowi grodeturowy (fr.) - z ci�kiego materia�u jedwabnego (wyrabianego we Francji w Gros de Tours) horribile dictu! (�ac.) - strach powiedzie�! o zgrozo! instrumentowano (jako rejenta) - umocniono �wiadectwami, uprawnieniami ka�amaszka (b�r.) - dawny w�ski, otwarty w�zek, mniejszy od bryczki Orfeusz - s�ynny mityczny grecki �piewak i muzyk, z kt�rym wi��� si� podania pia desideria (�ac.) - pobo�ne �yczenia prozarpia (�ac.) - r�d, przodkowie quantum muttus ab illo (�ac.) - jak�e inny od tego, jakim by� quod attinet (�ac.) - co si� tyczy, co dotyczy simplex servus Dei (�ac.) - prosty s�uga Bo�y; cz�owiek uczciwy, prosty sta viator (�ac.) - przysta�, w�drowcze! Surma Gradywa - piszcza�ka, tr�ba wojskowa boga wojny Marsa "krocz�cego po trupach" Tres faciunt collegium (�ac.) - Trzech (troje) stanowi kolegium, zebranie, zdolne do podejmowania dzia�a� prawnych (wg zasad prawa rzymskiego) vulgo (�ac.) - albo, pospolicie (zwany) Rozdzia� I - w kt�rym pradziadek zlecia� ze �ciany, co dw�ch m�odzie�c�w wprawi�o w zdumienie Pani Marta Ceg�owska, z domu Mo�cirzecka, by�a od niewielu lat wdow�. Nieboszczyk m��, pragn�c jej jako tako os�odzi� gorycz samotno�ci, pozostawi� jej na otarcie �ez malute�ki maj�teczek, w kt�rym t�sknie rycza�y liczne krowy i rzewnie becza�y ciel�ta. Wszystko kwit�o tam na wiosn� i dojrzewa�o w lecie. Pani Marta dawno ju� przekwit�a i dojrzewa�a coraz to pi�kniej. By�a to osoba pulchna i �agodnego usposobienia, zawsze weso�a i u�miechni�ta jak pogodna niedziela. Wielcy my�liciele, a sam Szekspir po�r�d nich, stwierdzili niejednokrotnie, �e z�e nami�tno�ci, skryte gniewy i podst�pne ��dze obieraj� sobie siedlisko w ludziach chudych. Nie dzieje si� tak zawsze, lecz dzieje si� do�� cz�sto. Pulchna jak p�czek pani Marta nie wiedzia�a nic o z�o�liwo�ciach �ywota i o zdradach, czyhaj�cych na ka�dym zakr�cie dnia. Wierzy�a wszystkiemu i wszystkim, kocha�a Boga, ludzi, las, zwierz�ta i kamienie, zawsze by�a gotowa do us�ug i bieg�a szybko z pomoc�, ledwie pos�yszawszy cichy j�k lub wezwana spojrzeniem milcz�cym, lecz bole�nie wymownym. Odmieniaj�c roztropnie pokorne s�owa Hioba, m�wi�a sobie cz�sto, patrz�c na sw�j dobytek: "B�g da�, niech wezm� biedni i g�odni ludzie!" Je�eli jednak grzechem jest nadmierna ciekawo��, przyzna� nale�y z odrobin� smutku, �e zacna, przedobra, rumiana, pulchna, weso�a i serdeczn� rado�ci� nadziana pani Marta wielk� by�a grzesznic�. Dzia�o si� to bez w�tpienia z niezmiernej �yczliwo�ci dla �wiata i ludzi, �e mi�a ta niewiasta usi�owa�a przy ka�dej sposobno�ci "si�ga� tam, gdzie wzrok nie si�ga", i dowiedzie� si� o wszystkim, co si� odbywa na niebie, na ziemi i pod ziemi�. Nie sta�a si� przez to filozofem, musia�aby bowiem schudn�� od wielkiego wysi�ku my�li, a tego nikt z jej otoczenia nie zauwa�y�. Ciekawo�� jej by�a szczeg�lnego rodzaju: zawsze zadawa�a pytania, wcale nie oczekuj�c odpowiedzi. Gdyby nie by�a taka pulchna i okr�g�a, powinna by�a przybra� kszta�t znaku zapytania - ? -. Gdyby na wszystkie jej pytania odpowiadano dok�adnie i wyczerpuj�co, nie starczy�oby jej pogodnego �ywota na wys�uchanie miliarda trzystu siedemdziesi�ciu trzech milion�w s��w. Przy tym pytania przez ni� zadawane nie r�ni�y si� zbytnio od pyta� zach�annie ciekawych dzieci, chc�cych na ten przyk�ad dowiedzie� si� koniecznie: "z czego si� robi s�o�ce?" Pani Marta miewa�a podobne zmartwienia. Gdy kto� stwierdzi� w jej obecno�ci z niezachwianym spokojem i z nale�yt� wiar� w swoje s�owa, �e dzisiaj jest sobota, zapytywa�a ciekawie: "Dlaczego dzisiaj jest sobota?" Cz�owiek anielsko cierpliwy by�by jej odrzek� snadnie, �e dzisiaj dlatego jest sobota, gdy� wczoraj by� pi�tek, m�g�by si� jednak�e nadzia� na pytanie: "A dlaczego wczoraj by� pi�tek?" Ci przeto, kt�rzy mieli niew�tpliwy zaszczyt i szcz�cie przebywania w jej pobli�u, nie odpowiadali nigdy, i to nie tylko na pytania bez sensu, ale i na pytania z jakim takim sensem, co si� wreszcie sta�o �r�d�em utrapie� dla tej ciekawej osoby. Otacza�o j� jednak zawsze wiele mi�o�ci, chocia� i na ten temat zapytywa�a - w braku kogo innego - w�asnego serca: - Dlaczego mnie ludzie tak kochaj�? Pulchne serce te� jej nie odpowiedzia�o. Pani Marta czyta�a w�a�nie ulubion� ksi��k� pt. "Sto tysi�cy - dlaczego?" - kiedy do pokoju wesz�a mi�a Kasia, dziewoja takiej postury, �e gdyby w k�cie nie by�o pieca, mo�na by mniema�, �e piec by� wyszed� na chwil� i teraz w�a�nie powraca. - Prosz� pani! - oznajmi�a g�osem czarnym i wr�cym nieszcz�cie. - Listonosz przyszed�. - O! - zdumia�a si� pani Marta. - A dlaczego przyszed�? �ywy piec wzruszy� ramionami, albowiem od czas�w wprowadzenia poczty wiadomym si� sta�o do�� poka�nej liczbie ludzi, dlaczego przychodzi listonosz. Pani Marta rzadko otrzymywa�a listy, nie maj�c wielu os�b bliskich, z najbli�sz� za�, a w tej chwili przebywaj�c� w za�wiatach: z nieboszczykiem m�em, porozumiewa�a si� w spos�b rzewny i jej tylko wiadomy. Nie nale�y si� przeto, w drodze wyj�tku, dziwi� zbytnio jej ciekawo�ci. Listonosz, pos�aniec bog�w, tym tylko r�ni� si� od Merkurego, �e mia� ogromne w�sy i pali� fajk�. Wydoby� z torby pod�u�ne zawini�tko, opatrzone pi�cioma ogromnymi piecz�ciami, czerwonymi znakami czarnej tajemnicy. - O Bo�e! Co to jest? - zdumia�a si� pani Marta. Poniewa� �ywi i umarli mogli po�wiadczy� z r�k� na sercu, �e jest to paczka, wys�ana przez poczt�, listonosz nie kwapi� si� z odpowiedzi�, musia�by bowiem do tej zb�dnej operacji wyj�� fajk� z ust. Z wielk�, lecz milcz�c� powag� wskaza� pani Marcie palcem miejsce, w kt�rym powinna po�o�y� sw�j podpis, za czym wr�czy� jej zawini�tko. - A czy pan by si� czego nie napi�? - zapyta�a ona ciekawie. M�� �w, ze skrzyd�ami u n�g, drgn��, wyj�� czym pr�dzej fajk� z g�by i odrzek� z t�umionym wzruszeniem: - O, i jak jeszcze! Jest rzecz� godn� podziwu, �e pani Marta zadawa�a czasem i takie pytania, na kt�re otrzymywa�a odpowied� szybk�, pewn� i pe�n� zapa�u. Nie mog�a jednak znale�� do�� pr�dkiej odpowiedzi na w�asne, gor�czkowe pytania: - Co to by� mo�e? Co to by� mo�e? Zdrowy rozum podszepn�� jej roztropn� rad�, �eby pokruszywszy krwawe piecz�cie i potargawszy pogmatwane sznurki, zajrze� do wn�trza tajemnicy. Zdumionym jej oczom ukaza�a si� butelka, a s�dz�c z tre�ciwych na niej napis�w, wdowa po w�dce, zwanej "wyborow�". Nie by�o w niej bowiem w�dki. W butelce, starannie zakorkowanej i zalakowanej, tkwi� papier, zapewne list. - Ale dlaczego w butelce? - szepta�a zdumiona pani Marta. Spojrza�a dooko�a, jak gdyby szukaj�c tego, co jej mia� na to odpowiedzie�. "Cicho wsz�dzie, g�ucho wsz�dzie..." - Czy ja mam to otworzy�? - zapyta�a pani Marta pani� Mart�. Pani Marta odpowiedzia�a rozs�dnie pani Marcie, �e je�li tego nie uczyni, nie dowie si� nigdy o dr�cz�cej tajemnicy butelki. Sta�o si�! Z trudem, dr��cymi r�kami, wydoby�a papier, wyg�adzi�a go i zacz�a czyta�. Blask s�o�ca wpad� przez otwarte okno i pe�za� po li�cie, jak gdyby chcia� go odczyta� r�wnie�. List brzmia�: "Najdro�sza, uwielbiana, wznios�a, jedyna, promienista ciociu!..." - Dlaczego "promienista"? - szepn�a ciocia. "Niech Ci� nie zdziwi nasza niezmierna przezorno��, kt�ra nam kaza�a wa�ny ten list zamkn�� we flaszce. Jak o tym wszyscy wiemy, w tych okolicach, w kt�rych le�� Twoje w�o�ci, zdarzaj� si� dwa razy do roku ogromne powodzie. Gdyby si� to w�a�nie teraz sta�o, list nasz by�by nara�ony na wielkie niebezpiecze�stwa, przeto zwyczajem rozbitk�w, powierzaj�cych wa�ne pisma burzliwemu morzu, staramy si� list nasz zabezpieczy� na wszelkie sposoby. St�d ta flaszka po w�dce. Nie my jednak wypili�my jej zawarto��. My pijamy jedynie wod� �r�dlan�, sok z marchwi, a w dniach obfitych kwa�ne mleko. Pust� butelk� otrzymali�my w podarunku od pewnego znakomitego pisarza, kt�ry w ten spos�b pragn�� wesprze� nasz� m�odo��. Teraz Ty butelk� t� racz przyj��, o promienista ciociu!" - Ale dlaczego "promienista"? - zdumia�a si� ciocia po raz drugi. List �piewa� dalej: "...Wysy�aj�c w takim zamkni�ciu to pismo, usi�owali�my te� w spos�b jak najpewniejszy zabezpieczy� jego g��bok� tajemnic�. O, trzykro� wspania�a ciociu! B�agamy Ci�, aby� w tej chwili usiad�a, je�eli bowiem b�dziesz czyta� list nasz stoj�c, mo�e si� zdarzy�, �e upadniesz ze zdumienia. Zdarzy�o si� bowiem co�, czego rozum ludzki wyja�ni� nie zdo�a. Z trwog� powierzamy to papierowi, kt�ry si� mo�e dosta� w niepowo�ane r�ce. Spal przeto to pismo natychmiast po przeczytaniu, a popio�y porozrzucaj we cztery strony �wiata! A zanim papier spalisz, zajrzyj wpierw do pieca..." - Dlaczego ja mam zagl�da� do pieca? - zakrzykn�a zdumiona pani Marta. A list odrzek�: "...bo mo�e i tam siedzi kto ukryty, kto�, co czyha na tajemnic�! Czuj duch! Miej sto par ocz�w i jeszcze wi�cej usz�w! Sta� si� lisem i w�em! Pami�taj, wspania�a ciociu, �e pochodzisz z rodu Mo�cirzeckich! A dlaczego?" - A dlaczego? - powt�rzy�a ciocia jak echo. "Dlatego, �e w ubieg�y pi�tek, w dniu sz�stym sierpnia o godzinie jedenastej minut 59, a wi�c na minut� przed p�noc�, jeden z Mo�cirzeckich, rejent Apolinary Mo�cirzecki, da� znak spoza grobu. Jak o tym wiesz, jest to nasz przodek. By� �ysy i mia� wielk� brodawk� po lewej stronie nosa. Ot�, kiedy�my w�a�nie kl�czeli przy wieczornej modlitwie, sta�o si� co�, co nas przej�o groz� i najwi�kszym zdumieniem: nasz prapradziadek bez �adnego powodu zlecia� z wielkim trzaskiem ze �ciany. Ani nie by�o trz�sienia ziemi, ani �aden tramwaj nie przeje�d�a� w pobli�u, a jednak praszczur spad� i leg� na pod�odze..." - Ale dlaczego spad�? - zapyta�a z trwog� pani Marta. "...Nie wiemy, dlaczego! Obraz wisia� na mocnym gwo�dziu, a �ciana nie p�k�a. P�k�y natomiast stare, z�ocone ramy, spoza kt�rych wypad�o zapiecz�towane pismo. Nie otwarli�my go dot�d, albowiem nie posiadamy do tego prawa. Pismo to jednak wygl�da na testament, kt�ry przez wiele lat przele�a� w ukryciu za ram�. Czy zdajesz sobie spraw�, wznios�a ciociu, jakie mog� by� nast�pstwa tego przedziwnego zdarzenia? My jeste�my oszo�omieni i pe�ni przeczu�. Nie co dzie� si� zdarza, aby czcigodny praszczur bez �adnego powodu spada� ze �ciany. Co� w tym by� musi! Ale co? Nie wiemy. Nie mo�emy Ci w tym kr�tkim li�cie pisa� wszystkiego i dlatego b�agamy Ci� na czterech kolanach, aby� przyjecha�a natychmiast. Wiemy o tym doskonale, �e wcale nie jeste� ciekawa..." Ciocia Marta wzruszy�a ramionami. "...lecz obecno�� Twoja, ciociu z rodu Mo�cirzeckich, jest nieodzowna. Opasz wi�c Swoje biodra, wdziej sanda�y, we�mij kij pielgrzymi i przybywaj niezw�ocznie! Skoro przyb�dziesz do Warszawy, udaj si� na ulic� Zawi�� nr 16. Dom, w kt�rym mieszkamy, znajduje si� po prawej stronie ulicy - je�eli wkroczysz w ni� od strony zachodniej, po lewej natomiast - je�li zd��a� b�dziesz od wschodu. Rozpoznasz go zreszt� do�� �atwo, ulica bowiem jest nie zabudowana i dom ten jest jedynym przy niej budynkiem. Oznaczony jest wprawdzie numerem 16, lecz inne jeszcze nie istniej�. Gdyby� mimo tego nie mog�a go odnale��, zapytaj jakiego� przyzwoicie wygl�daj�cego przechodnia. Czasem si� taki przypadkiem zab��ka do naszej dzielnicy. Znaj� nas tu zreszt� do�� dobrze, bo mamy d�ugi w sze�ciu sklepikach, w jednej pralni i u jednego szewca. Tak si� nam jako� zdaje, �e czcigodny przodek zlecia� ze �ciany w sam� por�. Postawili�my go pod �cian�, skoro wisie� na niej nie chce, i przystroili�my obraz kwiatami z naszych p�l i ��k. Je�li jest tak, jak my�limy, zdob�dziemy si� na ogromny wydatek i okadza� go b�dziemy wschodnimi wonno�ciami. Nie mo�emy pisa� dalej, bo pradziadek wodzi za nami spojrzeniem. Zdaje si�, �e jest zadowolony, widz�c, �e piszemy do jednej z Mo�cirzeckich, szanownej, czcigodnej, wspania�ej, dobrej i kochanej. Stanie si� co� wielkiego. Przybywaj przeto na familijn� narad�, po�yczywszy skrzyde� od or�a lub soko�a, bo o �ab�dzie u nas trudniej. A gdyby� mog�a przywie�� z sob� nieco spy�y: kasz, m�ki, mas�a, sera, jajek, kawy, herbaty, s�oniny, salcesonu i kie�basy, s�owem wszystkiego, w co obfituje bujna Twoja ziemica, b�dzie to rzecz� roztropn�, albowiem my, oddani �wiczeniom duchowym, nie my�limy zbytnio o sprawach ziemskich. Ca�ym sercem Twoi Jan i J�zef Mo�cirzeccy. Pradziadek ��czy pozdrowienia". Ciocia Marta dawno ju� by�a rozrzewniona, w tej za� chwili czu�a, �e dwie kryszta�owe �zy usi�uj� gwa�tem wydoby� si� na �wiat. Ciocia Marta by�a bowiem kobiet� czu�ego serca. P�aka�a cz�sto, nigdy jednak ze zmartwienia, lecz zawsze z rozczulenia. P�aka�a na chrzcinach, weselach, pogrzebach, jubileuszach, przy czytaniu wzruszaj�cych ksi��ek i serdecznych list�w. Listy wzrusza�y j� dlatego, �e otrzymywa�a je niecz�sto, a nigdy w butelce po w�dce. Dzisiaj taki wypadek zdarzy� si� po raz pierwszy. Rozczuli�y j� s�owa dw�ch bratank�w, skierowane wprost do niej. Mia�a s�abo�� do tych dw�ch dorodnych m�odzie�c�w, kt�rzy od wielu lat przyje�d�ali do niej na czas wakacji. Wprawdzie kilkotygodniowe te wizyty przypomina�y nalot szara�czy, tym si� jednak nie przejmowa�a zbytnio dobra i go�cinna ciotka. Pu�k wyg�odnia�ego wojska nie m�g�by zje�� wi�cej ni� panowie Jan i J�zef Mo�cirzeccy. By�o w nich co� z nied�wiedzi, tucz�cych si� przezornie i zdobywaj�cych sad�o na zimowe g�ody. Ojca ju� nie mieli, matka za� wysz�a za m�� po raz drugi i mieszka�a za granic�, oni za� z dobrotliw� pomoc� Pana Boga, kt�ry mianowa� Swoim ambasadorem pani� Mart�, wiedli �ywot pogodny, chocia� chudy, weso�y, chocia� cz�sto g�odny. Obaj mieli g�owy otwarte, dlatego wida� by�o wyra�nie, �e s� nadziane dynamitem. Nikt nigdy nie m�g� przewidzie�, co si� w tych pomylonych �bach wyl�gnie i jakie si� w nich zrodz� pomys�y. Zdolne by�y szelmy, niepospolicie inteligentne i nadzwyczaj obrotne. Jan Mo�cirzecki postanowi� by� muzykiem, J�zef za� malarzem. Obaj uczyli si� pilnie i nami�tnie, przeto wielkie �ywiono nadzieje, �e Mo�cirzeccy stan� si� kiedy� ozdob� rodzimej sztuki. Przysz�o�� by�a nieznana, tera�niejszo�� natomiast pe�na by�a burzliwych niepokoj�w, awantur, ha�a�liwej rado�ci, wspania�ych okrzyk�w, �piew�w i pl�s�w, stawania na dw�ch g�owach, zjadania tego, czego by si� nie odwa�y� po�kn�� uczciwy stru�, i wiecznych przeprowadzek. Szanuj�cy si�, cho� ciemny, ponury i wilgotny dom nie m�g� na d�u�ej ni� na dwa-trzy miesi�ce ofiarowa� go�ciny tym dw�m szale�com. Albowiem, cho� ich by�o tylko dw�ch, nigdy nie by�o ich dw�ch, lecz zawsze najmniej czterech lub sze�ciu. Nocowa�o u nich zawsze ze trzech m�odych poet�w, malarz�w lub muzykus�w, ta�atajstwo spod ciemnej gwiazdy i umar�ego ksi�yca. Zjawiaj� si� niespodzianie, potem "jedz�, pij�, lulki pal�", graj�, �piewaj� i krzykiem ur�gaj� powa�nej nocy. Panowie Mo�cirzeccy nie dziwili si� bynajmniej, kiedy dom o�wiadcza� im, aby te� i innej dzielnicy i innemu domowi umilili �ycie. Z u�miechem, bez �alu, z pogodnym zrozumieniem ponurej ludzkiej natury, nie znosz�cej �piewu, muzyki, kolor�w i rado�ci, zwo�ywali gromkim g�osem kilku zaprzysi�g�ych przyjaci�. Przyjaciele, w sprawach tych ju� mocno zaprawni, zjawiali si� licznie i wkr�tce szli weso�ym pochodem przez zdumione miasto. Dwaj nie�li ��ko, dwaj wylinia�� kanap�, inni sztalugi, ten lamp�, tamten miednic�, obraz lub krzes�o. Do tej wielb��dziej karawany przy��cza�y si� wyrostki i rozmaite wolne zawody, tak �e wkr�tce poch�d stawa� si� triumfalny. W ten spos�b zjawili si� przy ulicy Zawi�ej, w jedynym domu, samotnym jak pustelnia. Zaj�li apartament pod dachem, w pobli�u nieba i gwiazd. Tam to zlecia� ze �ciany rejent Apolinary Mo�cirzecki, wyobra�ony na konterfekcie poczernia�ym, pop�kanym i popstrzonym przez pracowite muchy. By�o to bez w�tpienia malowid�o cenne jako rodzinna pami�tka, nikt jednak nie zg�asza� do niego pretensji. Tu�a�a si� w rodowych wspomnieniach legenda, �e nieboszczyk rejent, �upisk�rca, pieniacz i ciu�acz, nie zostawi� po �mierci ani grosza ukochanym spadkobiercom i nigdy nie by�o wiadomo, co pocz�� z maj�tkiem. Pochowano go wprawdzie w po�wi�conej ziemi, lecz jego portretu nikt bra� nie chcia�. Namalowany rejent w�drowa� przeto ze strychu na strych, a�e go wreszcie w�r�d mroku i paj�czyn odkry� prawnuk, kt�ry mia� zamiar zosta� malarzem. Przytuli� pradziadka, oczy�ci� mu oblicze gor�cym mlekiem, potem zawiesi� na �cianie. Weseli bratowie patrzyli cz�sto na portret rejenta w ci�kiej zadumie. Wtedy m�wi� Jan do J�zefa: - Jak my�lisz, czy rejent w dawnych czasach m�g� zrobi� maj�tek? - Oczywi�cie, �e robi�! - A w jaki spos�b? - W bardzo prosty spos�b. Gdzie dw�ch sprzedaje lub kupuje, tam rejent korzysta. Nie mo�na ani po�yczy�, ani odda�, nie mo�na si� o�eni� ani nie mo�na umrze� bez rejenta. To znaczy umrze� mo�na, lecz bez testamentu, co jest niewygodne i przysparza �ywym mn�stwo k�opot�w. - Ja umr� bez rejenta! - rzek� z moc� brat Jan. - Nikt ci tego zabroni� nie mo�e, nie by�o zreszt� wypadku, aby muzyk musia� sporz�dza� testament ze wzgl�du na maj�tek. Ale �e rejent odszed� z tego �wiata bez testamentu, jest to sprawa dziwna i nies�ychana. Ha! - Co ci si� sta�o? - Patrz, patrz!... Rejent! Jan spojrza� z przestrachem na poczernia�y portret pradziadka, kt�ry si� najwyra�niej przez kr�tk� chwil� u�miecha�. Potem twarz znowu zamar�a i patrzy�a srogo i surowo. - Przywidzenie!... - szepn�� Jan. - By� mo�e... by� mo�e... Nie dowierzam rejentom - szepta� J�zef. - Sam Fredro by� o nich nieszczeg�lnego mniemania. - Nie gadaj tyle! - ostrzeg� go Jan. - To jaki� bardzo dziwny portret. Od tej chwili spogl�dali na pradziadka spode �ba, szczeg�lnie noc�. Skoro sobie raz ubrdali, �e portret si� u�miechn��, jak im si� wyda�o - troch� z�o�liwie i troch� jadowicie - ju� nie zaznali spokoju. Jan doradza� nie�mia�o, aby malowid�o zawiesi� obliczem do �ciany, J�zef natomiast by� zdania, �e za tak� niew�tpliw� obraz� nieboszczyk mo�e si� zem�ci� na rodzonych prawnukach, ma�o bowiem przemawia za tym, by rejenci mieli nadmiar serca. �ysy nieboszczyk z brodawk� ko�o nosa wisia� przeto dalej, spogl�daj�c na nich wzrokiem nieczu�ym i zimnym. - Mo�e jego dra�ni twoja muzyka i tw�j klawicymba�? - rzek� J�zef. - Je�eliby by� rozdra�niony, toby si� nie u�miechn��. Czy nie my�lisz, �e ten niepospolicie rozumny cz�owiek �mieje si� z twoich obraz�w? - I to nie! Mam wra�enie, �e tego szlachcica w kontuszu gniew chwyta, bo jego r�d szlachecki zosta� zha�biony i sponiewierany. Jeden prawnuk muzyk, a drugi malarz! Ha! �eby�my handlowali ko�mi... Ale muzyk, ale malarz! Ja bym si� nie dziwi�, gdyby z wielkiej abominacji zlecia� ze �ciany. Brat J�zef wypowiedzia� to w z�� godzin�. Okaza�o si�, �e pradziadek rejent nie uczyni� tego bynajmniej ze z�o�liwo�ci. Mia� w tym cel rozumny i wa�ny, wskutek czego oszo�omieni bracia napisali czym pr�dzej do ciotki Marty, jedynej bliskiej duszy, na kt�r� zawsze mo�na by�o liczy�. Ciocia Marta istotnie postanowi�a natychmiastowy wyjazd do zatroskanych bratank�w. Ciekawo�� rozpar�a j� do tego stopnia, �e spulchnia�a jeszcze bardziej. Odczyta�a list siedem razy, usi�uj�c w nim odnale�� sprawy ukryte i nie dom�wione. Bracia Mo�cirzeccy o wszystkim pisali do�� mglisto, wyra�nie natomiast o ma�le i kie�basach. Poprzez dobre jej serce przemkn�a smuga zw�tpienia i kilkakrotnie zapytywa�a w�asnej duszy, czy te� ten ca�y tajemniczy list nie jest podst�pem w celu zdobycia wi�kszej ilo�ci produkt�w jadalnych, szybko jednak zd�awi�a t� my�l jak czarn� wron�. Bratankowie mi�owali j� mi�owaniem wielkim i nie wa�yliby si� dla mizernej kie�basy z odrobin� czosnku nara�a� j� na niepokoje i na trudy podr�y. Postanowi�a przeto wyruszy� natychmiast. Zwr�ci�a si� do Kasi z rozs�dnym pytaniem: - Czy Kasia wie, �e ja wyje�d�am? Dziewoja nie mog�a o tym wiedzie�, bo i sk�d�e? - A czy Kasia powie w stajni, aby konie by�y na sz�st�? Owszem, Kasia powie, gdy� nie jest to po��czone ze zbytnim trudem. - A czy Kasia wie, dlaczego ja wyje�d�am? Dziewoja zamy�li�a si� g��boko, westchn�a kilka razy z wielkiego wysi�ku, ale nie mog�a doj�� rozumnej przyczyny wyjazdu. - A czy Kasia mo�e p�j�� do spi�arni i przygotowa� szynk� i kie�basy, i mas�o? - Pani jedzie do pan�w Mo�cirzeckich! - krzykn�a dziewoja w nag�ym natchnieniu. - O, Bo�e! - rzek�a zdumiona pani Marta. - A jak Kasia na to wpad�a? Nawet dla wiejskiej dziewoi wniosek by� prosty, �e tam, gdzie si� pojawi szynka, tam si� zjawi natychmiast jeden Mo�cirzecki, a gdzie zapachnie kie�basa, pojawi si� drugi. S�awa m�odych g�odomor�w zaw�drowa�a pod strzechy. Ciocia Marta pow�drowa�a przeto do Warszawy, objuczona tak� ilo�ci� jad�a, jak gdyby mia�a odby� podr� od r�wnika do bieguna i z powrotem. W poci�gu zada�a wielk� ilo�� pyta� s�usznych i rozumnych. Wypytywa�a wszystkich �ywych: dok�d jad�, po co, na jak d�ugo i co b�d� czynili po przyje�dzie? Konduktor musia� jej odpowiedzie� na pytania, czy poci�g zd��a we w�a�ciwym kierunku, czy przyb�dzie na czas, czy nie zabraknie w�gla i wody, ile lat ma pan konduktor, czy jest �onaty i czy posiada blisk� rodzin�. Jedni odpowiadali, inni nie odpowiadali, dziwili si� jednak wszyscy. Zwyczajnie - jak to ludzie: jeden w drugim rad widzi idiot�, a sam jest niezmiernie m�dry. Nie by�o jednak takiej si�y, kt�ra by mog�a powstrzyma� pani� Mart� od zadawania pyta�, a �e pot�ni filozofowie orzekli, i� kto pyta, ten nie b��dzi, pani Marta zajecha�a wedle tej metody do Warszawy bez wypadku, rzec mo�na - szcz�liwie. Mog�oby si� bowiem zdarzy�, �e jaki� cz�owiek nazbyt niecierpliwy, pop�dliwy i dzia�aj�cy bez g��bszego zastanowienia m�g� chwyci� dobr� cioci� i cisn�� j� przez okno p�dz�cego poci�gu, a struchla�y �wiat by�by us�ysza� ostatnie jej pytanie: "Dlaczego wyrzuca mnie pan przez okno?" Pytaj�c wytrwale dotar�a r�wnie szcz�liwie na ulic� Zawi��, do domu, na kt�rym wedle wszelkiego prawdopodobie�stwa za lat sto ja�nie� b�dzie prawdziwa tablica z fa�szywego marmuru z promiennym napisem: "W tym domu przed wiekiem mieszkali i tworzyli Jan i J�zef Mo�cirzeccy". Burgrabia domu, uprzejmie zagadni�ty, obja�ni� cioci�, �e istotnie w przybytku tym mieszkaj� dwaj panowie tego nazwiska, �e mieszkaj� od miesi�cy trzech, nie p�ac� od miesi�cy trzech, co si� zreszt� musi sko�czy� publicznym skandalem i wyrzuceniem dw�ch m�odych pan�w na zbity �eb. Zdumia� si� jednak�e, us�yszawszy pytaj�c� odpowied�, pe�n� szlachetnej dumy: - A jak pan my�li, po co ja jeszcze �yj� na �wiecie? Tyle by�o w tym pytaniu utajonej godno�ci i taka obfito�� za�ywnych obietnic, �e m�� ten zdj�� czapk�, sk�oni� si�, po czym skwapliwie wyni�s� tobo�y na wysokie Parnasy. Na wielu bramach rozmaite widniej� napisy. Na dantejskiej piekielnej bramie czerni� si� napis zgo�a straszliwy i krew w �y�ach mro��cy. W ka�dym jednak wypadku by�y to napisy tre�ciwe i wiele w nich by�o sensu. Na bramie, wiod�cej do jaskini dw�ch m�odych zb�jc�w, wypisana by�a ca�a literatura z dodatkiem ilustracji. Brama ta, w�a�ciwie drzwi, s�u�y�a poza tym za miejsce dla miejscowej korespondencji, kt�r� prowadzili go�cie z gospodarzami tego podejrzanego lokalu. Go�� pe�en gniewu, nie zastawszy w domu pan�w Mo�cirzeckich, pisa� uprzejmie i z wylaniem: "By�em, nie zasta�em, odszed�em. Na drugi raz wyt�uk� drzwi, a wam z�by!" Inny pisa� tkliwie: "Ma�py nie powinny opuszcza� klatki!" A inny jeszcze: "M�dry nigdy nie zastanie w domu g�upiego!" Wyborne te sentencje i z�ote my�li m�odych Polak�w pozostawili panowie Mo�cirzeccy w stanie nienaruszonym, u�atwiaj�c tym sposobem zadanie go�ciom p�niejszym, kt�rzy nie trudz�c si� k�adli jedynie sw�j podpis pod gotow� sentencj�, dodaj�c jedynie na w�asny rachunek jakie� s�owo mocno zawiesiste i pe�ne obel�ywej tre�ci. Od siebie wypisali gospodarze na drzwiach wiele hase� i zawo�a�, bez kt�rych nie mo�na si� by�o dosta� do wn�trza siedziby: "Nie wchodzi� bez zameldowania si� u sekretarza!" "Puka� mocno, najlepiej pust� g�ow�!" "Witaj, je�li przynosisz pieni�dze. �egnaj, je�li po nie przychodzisz!" "Kto tu przychodzi, sam sobie szkodzi!" "�winia i go�� nigdy nie maj� do��!" "�ebrakom i muzykantom wst�p wzbroniony, gdy� jeden ju� tu mieszka!" "Plu� tutaj nie wolno, od tego jest pierwsze pi�tro!" "Nie ma nocleg�w bezp�atnych! Najta�sze miejsce kosztuje trzy papierosy!" "Tutaj mo�na zamawia� marsze �a�obne i portrety na katafalku!" "Ps�w, kr�w i koni wprowadza� nie wolno. Kozy w wyj�tkowych wypadkach!" "K�dy wszed�e�, wychod� t�dy, bo ci� przekln� w imi� Boga!" (Mickiewicz). "Go�ciu, usi�d� na schodach i odpocznij sobie!" (Prawie Kochanowski). "Panom z�odziejom z g�ry wyra�a si� wsp�czucie!" "Nie ma tego z�ego, co by t�dy nie wesz�o!" "Wej�� albo nie wej��? Oto jest pytanie!" (Wedle Szekspira). "Najlepiej - nie wej��!" (Mo�cirzeccy). Ciocia Marta ze zgroz� czyta�a te napisy i przygl�da�a si� z�owrogiej psiej mordzie z wyszczerzonymi z�bami, namalowanej kunsztownie zapewne przez bratanka J�zia. Cerber ten mia� odstrasza� go�ci niepo��danych. - Dlaczego oni to wszystko napisali? - zapyta�a zdumionej duszy. A odpowiedzia� jej dozorca: - Bo s� pomylone. A czasem to chodz� ca�kiem na go�o! - Ach, ach! A dlaczego? - Bo pod dachem jest gor�co - odrzek� pos�pnie ten cz�owiek i odszed�, pozostawiwszy pani� Mart� przed piekieln� bram�. Na to tylko czekali st�sknieni bratankowie. Widzieli cioci�, zaje�d�aj�c� przed dom, s�yszeli jej g�os na schodach, nie mogli jednak powita� dostojnej osoby na granicy swego pa�stwa, gdy� diabe� tak nie unika �wi�conej wody, jak oni unikali dozorcy domu, �miertelnego swego wroga, zawzi�tego i nieprzejednanego. Dopiero kiedy wr�g zapad� si� w czelu�cie, otwarli z nag�a drzwi - (kt�re b�d� kiedy� umieszczone w muzeum) - i przywitali cioci� zd�awionym okrzykiem niebotycznej rado�ci. Jan porwa� tobo�y, J�zef ciotk�, po czym zacz�li j� �ciska� pot�nie, ale ju� we dw�ch, jeden bowiem nie m�g�by pulchnej kobieciny obj�� w ca�ej pe�ni. - Czy�cie poszaleli? - zdyszanym, lecz wyra�nie szcz�liwym g�osem pyta�a pani Marta. - O kr�lowo! - wo�a� Jan. - O cudzie �wiata! - wo�a� J�zef. - Ach, to wy tutaj mieszkacie? - pyta�a kr�lowa, b�d�ca cudem �wiata, odetchn�wszy. Mog�a zapyta� r�wnie roztropnie, czy ten dom zosta� zbudowany na miejscu, czy przywieziony z Ameryki. - A to co takiego? Zielone �wi�ta? To pytanie by�o s�uszne, albowiem wytworny apartament pan�w Mo�cirzeckich przyozdobiony by� na zielono mn�stwem ga��zi i szablami tataraku. - To na cze�� cioci! - zgodnie obaj zakrzykn�li. - Och, czy ja jestem biskupem? - zawo�a�a rozrzewniona. Nawet oni, szaleni z rado�ci i pijani niezmiernym wzruszeniem, zdawali sobie spraw�, �e ciocia nie jest biskupem. Usadowili j� jednak�e na honorowym fotelu, kt�ry mia� trzy nogi, a zamiast czwartej protez� z drewnianej paki, po czym stan�li po obydw�ch stronach jako stra� honorowa. Jan k�ad� wci�� r�k� na serce, co w j�zyku lud�w pierwotnych oznacza wielk� mi�o��, J�zef za� �ypa� oczami w stron� powa�y, co mia�o oznacza�, �e jest w zachwyceniu. W cioci Marcie roztopi�o si� serce. A wtedy jeden z nich rzek� nie�mia�o: - Ciocia zapewne jest zm�czona i zapewne g�odna... - Czy jestem g�odna? A co mi dacie je��, z�ote ch�opaki? - Mamy ju� gor�c� wod�... - �miertelnym g�osem rzek� Jan. - I nieco soli... - doda� g�ucho J�zef. - Ale jeden z nas natychmiast wyskoczy do sklepiku i za momencik... - Po co ma wyskakiwa�? - rzek�a ciocia. - A ja z czym tu przyjecha�am? Z pustymi r�kami? Mrugn�a weso�o, wskazuj�c spojrzeniem tobo�y brzuchate i pot�nie nadziane. Uczta by�a radosna i pe�na okrzyk�w. Ciocia wci�� pyta�a, a oni jedli, niewiele czasu marnuj�c na chude s�owa. Ciocia zdo�a�a jednak�e poj��, �e zamieszka u nich, w malarskiej pracowni, w kt�rej z wszelk� pewno�ci� nie ma myszy, chocia� bowiem s� to stworzenia s�ynne z wstrzemi�liwo�ci i byle czym si� �ywi�ce, musia�yby tu skapie� g�odow� �mierci�. I mysz ma sw�j rozum i ucieka z mieszkania, do kt�rego wprowadza si� malarz, muzyk, rze�biarz, poeta lub te� cz�owiek uczony. W pracowni tej nie ma te� duch�w, bo dom jest niedawno zbudowany, a cmentarza nigdy w pobli�u nie by�o. Stoi tam jedynie pradziadek oparty o �cian�. Je�li o niego idzie, mo�na by �ywi� niejakie obawy, �e zechce da� zna� o sobie, lecz uczyni to niechybnie w spos�b przyjazny. Dreszcz wstrz�sn�� cioci� Mart�. - To on tam jest? - spyta�a cicho, jak si� m�wi o kim� bardzo chorym. - Tam... A spad� z tego gwo�dzia!... - Z tego gwo�dzia? Czy to mo�liwe? A dlaczego on spad�? Czy powiecie mi wreszcie, co to wszystko znaczy? - Oczywi�cie, �e powiemy, ale niech go ciocia wpierw zobaczy... - rzek� J�zef. Procesj� weszli do pracowni i stan�li na wprost portretu, kt�ry na nich najmniejszej nie zwr�ci� uwagi. Ciocia wpatrywa�a si� pilnie w pana rejentowe oblicze, jak gdyby czeka�a, �e czcigodny przodek do niej przem�wi i wyja�ni, dlaczego takie przedziwne wyprawia awantury. - Dlaczego nazywacie go pradziadkiem? - zapyta�a szeptem. - Dla wygody - odrzek� Jan. - Jest on naszym prapradziadkiem, a pradziadkiem cioci, po co jednak traci� czas na przyd�ugie wyrazy? Wiemy o tym. A czy ciocia wie, kiedy on umar�? - A sk�d ja mam o tym wiedzie�? - Bo to wa�ne! - A czemu to jest wa�ne? - Zaraz si� ciocia dowie... Janek, zobacz, czy kto nie pods�uchuje pod drzwiami! - Nikogo nie ma... - szepn�� brat powr�ciwszy. - Ju� mo�na! Pan J�zef Mo�cirzecki wyj�� z czelu�ci pieca but, a z buta po��k�y papier. Ciocia patrzy�a jak urzeczona. - Prosz� spojrze� - m�wi� malarz szeptem. - Gdy nasz przodek spad� ze �ciany, rozlecia�a si� rama, a spoza ramy wypad�o to pismo! - Czy podobna? - Jak nas tu ciocia �ywych widzi! - A co tam jest napisane? - Nie wiadomo! Pismo jest opatrzone piecz�ciami... - Ach, ale dlaczego nie z�amali�cie piecz�ci? - Bo nie wolno! - A czemu nie wolno? - To jest jakie� dziwne pismo... - obja�nia� malarz. - Albo testament, albo co� podobnego. Niech ciocia pos�ucha, co rejent napisa� na wierzchu. - Co? Co? Pr�dzej, bo czy my�lisz, �e ja mog� d�ugo wytrzyma�? Malarz czyta� uroczy�cie, pilnie si� zblak�emu przygl�daj�c pismu: "Prosz� i nakazuj�, aby r�wno w lat pi��dziesi�t po mojej �mierci zgromadzili si� wszyscy �yj�cy wonczas z rodu Mo�cirzeckich i po Mszy �wi�tej za spok�j mojej grzesznej duszy najstarszy z rodu pismo to odczyta�. Jest ono wagi najwi�kszej i nakazy zawiera, kt�re gdy spe�nione zostan�, pot�g� i bogactwo rodowi mojemu zapewni�. Apolinary Mo�cirzecki" Po d�ugiej chwili ciszy ozwa�o si� ciche pytanie pani Marty: - A daty nie ma? - Dziwne to, ale nie ma. Data zapewne jest wewn�trz... Rozumie teraz ciocia, dlaczego to jest wa�ne, aby si� dowiedzie�, kiedy rejent zszed� z tego �wiata. Czy ciocia w �aden spos�b nie mo�e sobie tego przypomnie�? - A dlaczego ja bym mia�a o tym pami�ta�? I dlaczego ma to by� takie wa�ne? Czy nie my�licie, �e od jego �mierci min�o chyba ze sto lat? - Mo�liwe - rzek� malarz. - Dlaczego tedy ju� kto� kiedy� tego listu nie otworzy�? - A jak mia� o nim wiedzie�? - spyta�a s�usznie ciocia. - Istotnie... - m�wi� J�zef zamy�lony. - W dawnych czasach chowano wa�ne dokumenty albo w ksi��kach, dlatego �e ich nikt nie bra� do r�k, albo za obrazami, bo ich nikt nigdy nie okurza� i nie czy�ci�. Nasz pradziadek by� jednak dobrej my�li i przekonany, �e jednak w ci�gu lat pi��dziesi�ciu zdejmie kto� obraz ze �ciany, ale si� pomyli�. Czeka�, czeka�, a nie mog�c si� doczeka�, wychyli� si� z niebios�w i zapewne nog� str�ci� w�asny portret. - Wiedzia�, �e jest w przechowaniu u prawnuk�w m�drych i roztropnych - rzek� Jan z powag�. - I c� my teraz zrobimy? - pyta�a w zamy�leniu ciocia. - Ja my�l� - m�wi� J�zef - �e dla porz�dku musimy ustali� rok �mierci pradziadka. Nast�pnie trzeba b�dzie w jaki� spos�b zebra� razem wszystkich �yj�cych Mo�cirzeckich, aby w ich obecno�ci odczyta� to pismo. - A czy to warto? - zapyta�a ciocia z pow�tpiewaniem. - Cioteczko z�ota! - zawo�a� malarz. - My�l�, �e nasz pradziadek rejent, cz�owiek zapewne powa�ny, nie robi sobie spoza grobu igraszek. Pisze on o "pot�dze i bogactwie". Wyra�nie i w�asnor�cznie napisa� te wspania�e s�owa. Licho wie, co si� do tego czasu mog�o sta� z tym bogactwem, ale czemu nie spr�bowa�? Rejenci to chytrzy ludzie, wi�c i nasz przodek nie by� zapewne w ciemi� bity. Albo zakopa� garnek z dukatami, albo je ukry� w inny spos�b. - A czemu ich nie zostawi� synowi? - Sk�d to mo�na wiedzie�? Starzy ludzie miewaj� najdziwaczniejsze pomys�y. Mo�e chcia�, aby jego syn sam si� dorabia� maj�tku? - Czy ciocia nie s�ysza�a o jakich� wielkich maj�tkach Mo�cirzeckich? - Ja? Czy m�j dziadek, kt�rego pami�tam, musia�by ci�ko pracowa�, gdyby Mo�cirzeccy byli bogaci? - W takim razie rejent mia� jakie� wa�ne powody do ukrycia skarbu... Mo�e czasy by�y niespokojne, mo�e szala�a wojna, mo�e syn by� daleko, gdzie� na obczy�nie? Dowiemy si� o wszystkim! Czy ciocia nam pomo�e? - Dlaczego o to pytasz, kochanie? Czy pochodz� z Mo�cirzeckich, czy nie? - Z wszelk� pewno�ci�! Czy ciocia ma jakie� rodzinne dokumenty? - Czy ja mam jakie dokumenty? A gdybym je mia�a, to co z tego b�dzie? - Co� b�dzie... Ustalimy daty i nazwiska, ile si� tylko da, potem wezwiemy przez gazety wszystkich Mo�cirzeckich i wszystkie z domu Mo�cirzeckie na walny sejm. Przepraszam, kiedy si� ciocia urodzi�a? - A co to ciebie obchodzi? - zdumia�a si� ciocia, oblewaj�c si� rumie�cem. - Nic, nic! - odrzek� szybko J�zef. - Ja tylko tak sobie... Zrobimy przeto tak: je�eli ciocia pozwoli, pojedziemy do cioci... - Za co? - mrukn�� muzyk. - O, Bo�e! - zawo�a�a pani Marta. - Czy mnie na to nie sta�? - Bardzo dzi�kujemy... Tam przejrzymy papiery... A potem zaczniemy poszukiwania. Co� mi si� tak zdaje, droga ciociu, �e b�dziemy gor�co b�ogos�awi� naszego czcigodnego przodka, rejenta Apolinarego Mo�cirzeckiego... - Chryste Panie! - krzykn�a pani Marta zd�awionym g�osem. - Czy mnie oczy nie myl�? - Ha! - zawo�a� cicho Jan. - Ha! - zawy� cicho J�zef. Rejent Apolinary, dot�d spokojnie stercz�cy pod �cian�, teraz jakby ruszony przyrzeczeniem, �e b�dzie b�ogos�awiony przez prawnuk�w, osun�� si� powoli i leg� na pod�odze, jak gdyby ju� uspokojony k�ad� si� na spoczynek wieczny. Rozdzia� II - w kt�rym zaczyna si� oczekiwanie prawowitych potomk�w rejenta W starym rodzinnym modlitewniku, b�d�cym w posiadaniu pani Marty, znaleziono wiele cennych dat, dawnym bowiem obyczajem na wewn�trznej stronie ok�adki wpisywano imiona nowo narodzonych i dzie� zjawienia si� ich na bo�ym �wiecie. Kto nie posiada� takiej �wi�tej ksi�gi, pisa� kred� na drzwiach, kto za� pisa� nie umia�, co si� cz�sto w lechickiej zdarza�o ziemi, ten nigdy nie umia� powiedzie�, kiedy si� urodzi�, i nigdy nie wiedzia�, ile ma lat. Starzy ludzie liczyli niekiedy do pewnego czasu, a kiedy rachunek im si� zm�ci�, przestawali liczy� i mieli zawsze lat "oko�o stu". G��boka w tym tkwi�a filozofia, albowiem bardzo starym ludziom staje si� to z czasem oboj�tne, czy maj� pi�� lat mniej, czy te� wi�cej. Babki pami�ta�y zazwyczaj lepiej ni� dziadkowie, chytrym babkom jednak�e dowierza� nie by�o mo�na, od niepami�tnych bowiem czas�w zawsze by�y m�odsze ni�li starsze, niekiedy za� - zatrzymawszy rw�cy bieg czasu - trwa�y jak kamie� na jednym miejscu i poza lat siedemdziesi�t za �adne skarby ruszy� si� nie chcia�y. Nikt kontrowa� temu si� nie wa�y�, albowiem babki p�ywa�y zawsze we wielkiej czci, poza tym za� nawet najlepsze w�r�d nich gwa�townego by�y usposobienia i mia�y zawsze pod r�k� gi�tki kij, straszny niesfornym wnukom. Pani Marta, sprytnie nagabywana przez �ajdackich bratank�w, wy�owi�a w czarnej wodzie pami�ci wiele opowie�ci, zas�yszanych w m�odo�ci, i wiele rodzinnych legend. M�odzi Mo�cirzeccy dodawali jedno do drugiego i dowiedzieli si� niema�o i o rodzie, i o rejencie. R�d Mo�cirzeckich by� rodem omsza�ym od dawno�ci. Nie m�g� wprawdzie najche�pliwszy nawet z Mo�cirzeckich powiedzie� tak, jak to podobno butny jeden szlachcic g�osi�, �e Ewa z raju by�a de domo Piero�y�ska - (tak si� zwa�!) - lecz pocz�tek tego rodu gin�� w mrokach. Kiedy pani Marta z dum� o tym wspomnia�a, szepn�� Jan J�zefowi, �e dawno�� ich rodu jest tak niezmierna, i� niew�tpliwie od nich to dopiero ma�py pochodz�, kt�re znacznie p�niej dosz�y do ludzkiej godno�ci. W herbie mieli Mo�cirzeccy wiewi�rk� i zdarza�y si� czasy, �e mi�e to stworzenie by�o ich jedynym �ywym inwentarzem, albowiem zacny ten r�d chudy by� ponad wszelkie poj�cie. Musia� kiedy� jaki� Mo�cirzecki przehula� albo przeprocesowa� fortunk�, nie pozostawiwszy nawet mizernego orzeszka dla nieszcz�snej wiewi�rki. Niewiele te� r�d ten znaczy� i do nadmiernych nie doszed� godno�ci. Raz jeden si� zdarzy�o, �e kanonik Zygmunt August Mo�cirzecki m�g� by� zosta� infu�atem, lecz nie doczeka� tego niestety, zjad�szy na odpu�cie dwana�cie k�p ko�dun�w, co go mi�ego pozbawi�o �ywota. Opowiadano te�, �e jedna Mo�cirzecka omal nie po�lubi�a wojewodzica, tak wielkiej by�a pi�kno�ci, wojewodzina jednak�e mia�a sen, w kt�rym j� �wi�ty Marcin ostrzeg� przed zamiarami syna, przeto nie dopu�ci�a do tego ma��e�stwa. Nie by�o przeto zbyt wiele szcz�cia w tym rodzie, skoro przeciw niemu okoniem stawa� nawet tak dobrotliwy i �askawy �wi�ty. Dopiero rejent Apolinary zacz�� dorabia� si� fortuny, �owi�c, co si� da�o, w m�tnej wodzie stanis�awowskich czas�w, i odkupi� Przyp�ocie, maj�tno�� rodow�, w kt�rej od niepami�tnych czas�w na cze�� herbowego klejnotu hodowano wiewi�rki. One za�, jak gdyby pomne tego, �e do Mo�cirzeckich z prawa nale��, sprawi�y, �e szlachcic, co maj�tno�ci� w�ada�, za p� darmo odsprzeda� j� rejentowi, nie mog�c zdzier�y� temu rudemu ta�atajstwu, co w niepoliczonej ilo�ci gzi�o si� na ka�dym drzewie, wciska�o si� bezwstydnie do komnat, do czeladnej, do spi�arni i do spichrz�w, gryz�c wszystko, co si� ugry�� da�o. Szlachcic d�ugo cierpia�, gdy� lubi� zwierz�ta, wreszcie r�ce opu�ci�, widz�c, �e z torbami p�jdzie. Pan rejent, niewiele maj�c sentymentu dla ogoniastych, na nic niepomny, zaledwie maj�tno�� odzyska�, zabra� si� do wiewi�rek, kt�re piszcz�c z rado�ci, ufnie wita�y pana rodzonego. O nieszcz�sne! Zgubi�a je nadmierna ufno�� i ma�owiele up�yn�o czasu, a wszyscy okoliczni �ydowie nosili bekiesze podbite wiewi�rczym futerkiem, a na dziesi�� mil doko�a grodeturowe jubki klucznic i gospody� te� nim by�y przystrojone. Rejent by� cz�owiekiem zmy�lnym i tym tylko by� zmartwiony, �e wiewi�rki nie daj� mleka, tylko nikczemne futerko. Rejent urodzi� si� w 1760 roku. Ju� w bardzo m�odych leciech pocz�� �ysie�, z czego prorokowano roztropnie, �e b�dzie kauzyperd� albo rejentem, co si� sta�o. O�eni� si�, d�ugo przedtem penetruj�c, czy panna, kt�r� zamierza� po�lubi�, nie jada nadmiernie i nie jest z liczby tych, o kt�rych powiadano, �e - "maj�tk�w, pasz a fonfr�w du�o". - Wzi�� poka�ny posag, kt�ry rozpo�yczy� na srogie procenty lekkomy�lnej m�odzie�y, co w szalonej wonczas stolicy wiod�a �ywot mizeracki, jedz�c, pij�c i graj�c w karty. Wsz�dzie mia� jakie� sumy, legaty, zastawy i do�ywocia. �upie�c� by� wielkim i wcale niema�ym. Jak drapie�ny szczupak w stawie kr��y� milczkiem, wypatruj�c zdobyczy, o kt�r� by�o �atwo w czasach, kiedy si� ju� "pod koniec mia�o staroszlacheckiemu �wiatu", gdy magnaci w jedn� noc trwonili fortuny w spelunkach u podejrzanych W�och�w, z kt�rych si� ka�dy mianowa� "neapolita�skim hrabi�". Rejent wiedzia� wszystko o wszystkim i jak s�p kr��y� ostro�nie i czujnie. Po�ycza�, potem d�awi�, cisn�� i bra� �up, �e za� by� nabo�ny, gor�co dzi�kowa� Bogu, �e stworzy� tylu g�upich, a jemu da� rozum bystry i przemy�lno�� lisa. By� ju� - jak wonczas m�wiono - "pod siwizn�", kiedy mu si� syn narodzi�, po czym trzy c�rki, po czym znowu syn. Po pierworodnym wpad� w humor tak przedni, �e ukochanej ma��once ofiarowa� toru�ski pierniczek, wyobra�aj�cy kr�la Zygmunta Waz�, od lat dziesi�ciu przechowywany w kantorku na radosne i szcz�liwe okazje. Ma��onka wy�ama�a sobie na pierniczku dwa z�by, wdzi�czna jednak by�a szczodremu m�owi, nie nawyk�a do tak wspania�ych hojno�ci. Zmar�a na �w. Micha�a bez gromnicy, bo rejent nie pozwala� na zbytki. On za� odda� Bogu ducha w roku s�awnym 1830. Uczyni� to niech�tnie, Pan B�g za� r�wnie niech�tnie, niemal �e z abominacj�, ducha tego przyj��. Ten wa�ny rok odnaleziony zosta� w ksi�dze pani Marty. Jasnym by�o tedy, �e list po�miertny czy te� testament rejenta �upisk�rcy powinien by� by� odczytany w roku 1880, kiedy to nawet jej nie by�o jeszcze na �wiecie. Wida� jednak, �e rejent nieco przesadnie "brykn�� rozumem", ukrywszy pismo za ram�, przekonany, �e ciekawo�� ludzka wsz�dzie zajrzy, gdy� on w�a�nie tak by�by uczyni�. M�odzi Mo�cirzeccy, rzecz ca�� g��boko i wszechstronnie rozwa�ywszy, doszli do przekonania, �e tajemnicze owo pismo musia�o m�wi� o czym innym, nie o maj�tno�ciach pozosta�ych po rejencie. �adna z rodzinnych opowie�ci nie wspomina�a o sprawach maj�tkowych po jego �mierci. Sched� podzielili si� dwaj synowie, byle czym zbywszy nie�mia�e siostry, a w tej chwili - w roku 1936 - siedzi na Przyp�ociu potomek rejenta w najprostszej linii, nikomu zreszt�, nawet pani Marcie nie znany. Rodzina Mo�cirzeckich rozmno�y�a si� jak ongi herbowe wiewi�rki, rozsia�a si� po Polsce i po szerokim �wiecie i jeden o drugim ma�o wiedzia�. Czego tedy chcia� rejent z tym swoim pismem, zwr�conym do wszystkich Mo�cirzeckich - B�g wiedzie� raczy? Albo mu si� na staro�� wielki rozum pomiesza�, albo jak�� zbrodni� pope�ni� i chcia� j� po p� wieku naprawi�, albo te� go sumienie ruszy�o i oddawszy maj�tno�� dzieciom, ca�y r�d zapragn�� skarbami ukrytymi obdarzy�. Wszystko to by� mog�o i nad tym w�a�nie pani Marta i dwaj m�odzie�cy na pr�no �amali sobie g�owy. Skutek tych wielkich duchowych utrapie� by� zgo�a r�ny, gdy� pulchna ciocia od nadmiernego my�lenia gwa�townie chud�a, m�odzie�cy za� obficie tyli. Opowiadaj�, �e ile razy kto� na �wiecie dokona znakomitego odkrycia, wtedy z niezmiernej trwogi rycz� wszystkie wo�y, stu bowiem ich braci kaza� zakatrupi� Pitagoras na ofiar� bogom, kiedy u�o�y� swoje twierdzenie o tr�jk�tach. Kiedy na gospodarstwie pani Marty rozmy�lali Mo�cirzeccy - g�si, kaczki i kury objawia�y ob��kan� trwog�, nic bowiem skrzydlatego nie mog�o si� osta� przed ich demoniczn� �ar�oczno�ci�. By� mo�e, �e i z tego powodu roztropni m�odzie�cy przed�u�ali nadmiernie narady, coraz to nowe i coraz �mielsze snuj�c domys�y, tym bardziej �e ciocia coraz to dziwniejsze zadawa�a pytania, na kt�re nie mog�oby odpowiedzie� siedmiu m�drc�w greckich i stu najt�szych filozof�w wszystkich czas�w. Muzyk Jan powiada� do malarza J�zefa, �e ciocia nie modli si�: "Ojcze nasz, kt�ry� jest w niebie...", lecz zapytuje pokornie: "Ojcze nasz, czy jeste� w niebie?" - na co Pan B�g, wszystko rozumiej�cy, �agodnie si� u�miecha. Wreszcie jednak trzeba by�o co� postanowi�, aby nie niecierpliwi� pana rejenta, kt�ry ze swej strony - i za �ycia, i po �mierci - wszystko uczyni�, co do niego nale�a�o. Da� znak gwa�townym sposobem i nie nale�a�o dra�ni� ducha. Rejent nieboszczyk mo�e si� sta� gro�niejszy ni� rejent �ywy. Stan�o przeto na tym, �e dobrotliwa ciocia wy�o�y pieni�dze dla wsp�lnego dobra, niew�tpliwie bowiem ca�y r�d co� na tym zyska, a m�odzi Mo�cirzeccy przypilnuj� ca�ej sprawy. W roku 1936 - w dniu �w. Kornela, jednego z najpogodniejszych �wi�tych - 16 wrze�nia, ukaza�o si� w trzech gazetach sto�ecznych i kilku prowincjonalnych og�oszenie, wzywaj�ce wszystkich, od rejenta Mo�cirzeckiego z Przyp�ocia wywodz�cych si� obojga p�ci Mo�cirzeckich, aby we w�asnym interesie weszli niezw�ocznie w ci�gu miesi�ca w porozumienie z Janem i J�zefem, przedstawiwszy r�wnocze�nie dokumenty, niezbicie stwierdzaj�ce prawdziwo�� pochodzenia. S�owa: "we w�asnym interesie" by�y podkre�lone, nie wspomniano jednak w wezwaniu o celu rodzinnego zlotu. - Nie nale�y budzi� w nikim niezdrowych nadziei! - orzek� muzyk. - Nadzieje budz� si� same - odpowiedzia� malarz. - Nadzieja jest jak mucha. Ledwie promie� s�o�ca zab�y�nie, ju� zaczyna bzyka�. - Ilu mo�e by� na �wiecie Mo�cirzeckich? - zapyta�a pani Marta. - Pewnie tyle, co much. Chocia� my dwaj przypominamy raczej pracowite pszczo�y. Pan B�g, wida�, nie us�ysza� tych s��w, bo nie zagrzmia�o. Po d�ugich i roztropnych rozwa�aniach postanowiono, �e miejscem walnego zjazdu b�dzie Warszawa, a mianowicie ulica Zawi�a nr 16, o czym wyra�nie napisano w og�oszeniu. Mog�o si� jednak zdarzy�, �e wojowniczy burgrabia tego domu rzuci si� sam jeden na czered� Mo�cirzeckich jak Samson na Filistyn�w i sw� w�asn� porazi ich szcz�k�, pomy�lawszy ponuro, �e b�dzie musia� sprz�ta� schody po licznych go�ciach nie p�ac�cych lokator�w. Nale�a�o go przeto u�agodzi� i tak chytrze omami�, aby jak przekl�ty Sici�ski z Upity nie zerwa� sejmu Mo�cirzeckich. Poniewa� lud