2253
Szczegóły |
Tytuł |
2253 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
2253 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 2253 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
2253 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Baronowa Orczy
Eldorado
Tom
Ca�o�� w tomach
Zak�ad Nagra� i Wydawnictw
Zwi�zku Niewidomych
Warszawa 1995
T�oczono w nak�adzie 20 egz.
pismem punktowym
dla niewidomych
w Drukarni Zak�adu
Nagra� i Wydawnictw
Zwi�zku Niewidomych,
Warszawa, ul. KOnwiktorska 9
Przedruk z wydawnictwa
"Akapit",
Katowice 1992 r.
Pisa� R. Du�
Korekty dokona�y
K. Pabian
i E. Chmielewska
`ty
Od wydawnictwa
"Eldorado" jest dalszym
ci�giem ksi��ki pt. "Szkar�atny
kwiat".
W Pary�u, w okresie
najwi�kszego terroru rewolucji
francuskiej dzia�a tajemniczy
"Szkar�atny Kwiat", kt�ry
ratuje niewinnych ludzi od
�mierci. Policja du�o by da�a,
aby wpa�� na jego trop. Owym
tajemniczym, nieuchwytnym
bohaterem jest m�ody Anglik,
kt�ry wraz z grup� przyjaci�
utworzy� tajn� lig�. Jeden z
jej cz�onk�w, Armand, zakochuje
si� w aktorce i swym
nieostro�nym zachowaniem
naprowadza policj� na trop
"Szkar�atnego Kwiata". Dostaje
si� on do wi�zienia oskar�ony o
uprowadzenie syna Ludwika XVI
aresztowanego przez
rewolucjonist�w.
"Szkar�atny Kwiat" bestialsko
torturowany zgadza si� na
wydanie m�odego delfina.
Komisarz policji w licznej
asy�cie i w towarzystwie
"Szkar�atnego Kwiata" i jego
ukochanej jad� do rzekomej
kryj�wki syna Ludwika XVI. Jest
to jednak podst�p.
Czy naszemu bohaterowi uda
si� uratowa� i czy Armand
odzyska swoj� pi�kn� aktork�? O
tym ju� opowie ta ksi��ka.
Wst�p
Tyle mylnych twierdze�
wkrad�o si� w ostatnich latach
do opinii badaczy i og�u
czytelnik�w o to�samo�ci
"Szkar�atnego Kwiatu" z
monarchist� gasko�skim, znanym
w historii pod nazwiskiem
barona de Batza, �e chwila
wydaje mi si� odpowiednia do
wy�wietlenia wszelkich pod tym
wzgl�dem w�tpliwo�ci.
Osoba "Szkar�atnego Kwiatu"
nie ma nic wsp�lnego ze
spiskowcem baronem de Batzem i
ka�dy dojdzie do przekonania,
zbadawszy pobie�nie nawet t�
spraw�, �e wielkie i zasadnicze
r�nice zachodz� u tych dw�ch
ludzi w ich charakterze,
indywidualno�ci, a przede
wszystkim w ich d��eniach.
Wed�ug kilku historyk�w,
baron de Batz by� g��wnym
agentem szeroko rozstawionej
sieci konspiracyjnej,
podtrzymywanej zagranicznymi
funduszami, zar�wno angielskimi
jak i austriackimi, a maj�cej
na celu obalenie rz�du
republika�skiego i wskrzeszenie
monarchii we Francji. Nie ulega
w�tpliwo�ci, �e aby osi�gn��
ten przewr�t polityczny, baron
de Batz u�ywa� wszelkich
sposob�w, os�abiaj�cych rz�d
rewolucyjny i wzbudzaj�cych
nienawi�� oraz niezgod�
pomi�dzy jego cz�onkami, przez
co Konwencja stawa�a si�
wielkim �erowiskiem dzikich,
nigdy nienasyconych zwierz�t
rozszarpuj�cych si� wzajemnie.
Ci sami historycy, kt�rzy
wierzyli niezachwianie w tak
zwane zagraniczne
sprzysi�enie, przypisuj�
intrygom barona de Batza ka�de
wa�niejsze zdarzenie podczas
wielkiej rewolucji, jak: upadek
�yrondyst�w, ucieczk� delfina z
Temple, �mier� Robespierre'a.
On to, twierdz�, podburza�
Robespierre'a przeciw
Dantonowi, H~eberta przeciwko
Robespierre'owi. Jego
podszeptom przypisywa� mo�na
rze� wrze�niow�, okrucie�stwa w
Nantes i w miesi�cu termidor
�wi�tokradztwa i p�awienie; a
wszystko to de Batz czyni� w
tym celu, by sekcje
zgromadzenia narodowego,
wsp�zawodnicz�c w
okrucie�stwach, zwr�ci�y si� w
ko�cu przeciw sobie i jak
Sardanapal sp�on�y wraz ze
swymi orgiami na wielkiej
hekatombie rozpadaj�cej si�
anarchii. Czy ten pot�ny wp�yw
de Batza na wypadki dziejowe
by� prawdziwy lub zmy�lony, nie
tu nale�y bada�. Jedynym celem
naszym jest wykaza� r�nic�
zachodz�c� mi�dzy nim a
"Szkar�atnym Kwiatem".
Baron de Batz by� spiskowcem,
nie rozporz�dzaj�cym wcale
w�asnymi �rodkami, lecz
otrzymywa� fundusze z
zagranicy. By� jednym z tych
ludzi, kt�rzy nie maj� nic do
stracenia, ale du�o do zyskania
i rzucaj� si� �lepo w wir
polityki mi�dzynarodowej. Cho�
niejednokrotnie usi�owa�
wyratowa� Ludwika XVI, kr�low�
i rodzin� kr�lewsk� z wi�zienia
i �mierci, pr�by jego zosta�y,
jak wiemy bezowocne. Nigdy nie
przyszed� z pomoc� innym
niewinnym ofiarom, kt�re cho�
mniej wysokiego pochodzenia,
by�y r�wnie� m�czennikami
najkrwawszej rewolucji, jaka
kiedykolwiek wstrz�sn�a
posadami cywilizowanego �wiata.
Co wi�cej, gdy 29 prairiala
(dziewi�ty miesi�c francuskiego
kalendarza republika�skiego,
maj - czerwiec) nieszcz�liwi
ludzie, m�czy�ni i kobiety,
zostali skazani i �ci�ci za
udzia� w tzw. zagranicznym
sprzysi�eniu, de Batz, kt�ry
uwa�any jest powszechnie za
g��wnego agitatora tego ruchu,
nie uczyni� najl�ejszego
wysi�ku, by ratowa� swych
towarzyszy lub co najmniej
zgin�� przy ich boku.
I je�eli przypomnimy sobie
ofiary kobiece z dnia 29
prairiala, jak: pani�
Grandmaison, wiern� stronniczk�
de Batza, pi�kn� Emili� de St.
Amaranthe, ma�� Cecyli�
Renault, dziecko, nie licz�ce
jeszcze 16 lat i m�skie, jak:
Michonisa, Roussela, oddanych
s�ug de Batza, barona de la
L~ezardi~ere i hrabiego de St.
Maurice, jego przyjaci�, to
nie mo�emy mie� najl�ejszej
w�tpliwo�ci, �e spiskowiec
gasko�ski i angielski gentleman
s� odmiennymi postaciami. Cel
Anglika nie by� wcale
polityczny. Nie intrygowa�
nigdy dla przywr�cenia
monarchii lub zniesienia
republiki, kt�r� pogardza�.
Jedyn� jego trosk� by�o
wyci�ganie bratniej r�ki ku
nieszcz�liwym, kt�rzy
przywi�zani do swych d�br,
religii i dawnej tradycji,
wpadli w sieci zastawione przez
w�asnych rodak�w.
"Szkar�atny Kwiat" nie
pragn�� kara� winnych, lecz
ratowa� niewinnych. Dla swoich
cel�w nara�a� �ycie, ilekro�
stawa� na ziemi francuskiej,
dla nich po�wi�ca� mienie i
w�asne szcz�cie rodzinne.
Poza tym twierdzono, �e
spiskowiec francuski mia� w
samym �onie Konwencji
towarzyszy, kt�rzy byli do��
wp�ywowi i pot�ni, by zapewni�
mu bezpiecze�stwo. Anglik
przeciwnie, mia� przeciwko
sobie ca�� Francj�.
Baron de Batz nigdy nie
zadowoli� w�asnej ambicji i
niczego nie dokona�,
"Szkar�atny Kwiat" za� jest
postaci�, z kt�rej ca�y nar�d
angielski s�usznie mo�e by�
dumny.
Cz�� pierwsza
Rozdzia� I
W teatrze "National"
A teraz ludowi przypad�o w
udziale bawi� si�, ta�czy�,
ucz�szcza� do teatr�w i s�ucha�
muzyki w otwartych kawiarniach
w "Palais Royal".
Powstawa�y nowe mody,
krawcowe wystawia�y �wie�e
modele sukien, a i z�otnicy nie
pr�nowali. Ohydny cynizm,
zrodzony pod wp�ywem
nieustannego niebezpiecze�stwa,
nazwa� pewien kr�j tunik
wymy�ln� nazw�, kt�ra by�a
aluzj� do gilotyny.
Jedynie przez trzy wieczory w
ci�gu tych pami�tnych czterech
i p� lat teatry by�y
zamkni�te: bezpo�rednio po
strasznym dniu rzezi 2 wrze�nia
w wi�zieniu de l'Abbaye, gdy
ca�y Pary� zatrz�s� si� od
zgrozy, a krzyki mordowanych
zag�uszy�yby oklaski widz�w,
kt�rych r�ce ocieka�y krwi�.
Poza tym ka�dego wieczora
teatry na ul. Richelieu, w
"Palais Royal" i w Luksemburgu
podnosi�y kurtyny i zbiera�y
pieni�dze za bilety wst�pu. Ta
sama publiczno��, kt�ra w ci�gu
dnia przygl�da�a si� z
oboj�tno�ci� dramatom,
rozgrywaj�cym si� bezustannie
na Place de la R~evolution,
gromadzi�a si� tu wieczorami,
zape�nia�a lo�e i krzes�a,
�miej�c si� z satyr Woltera lub
p�acz�c nad sentymentalnymi
tragediami prze�ladowanego
Romea i niewinnej Julii.
W owych czasach �mier�
ko�ata�a do tylu drzwi i by�a
tak ci�g�ym go�ciem w domach
krewnych i przyjaci�, �e kogo
wspania�omy�lnie mija�a, ten
u�miecha� si� z pogard�,
wzrusza� ramionami i z
oboj�tno�ci� oczekiwa�
nazajutrz jej prawdopodobnego
powrotu.
Pary�, mimo scen terroru,
rozgrywaj�cych si� w jego
murach, pozosta� w dalszym
ci�gu miastem uciechy i n�
gilotyny spuszcza� si� mo�e
rzadziej ni� kurtyna w
antraktach.
W ten zimny wiecz�r 27
niv~ose'a drugiego roku
republiki, czyli raczej 16
stycznia 1794 wedle starego
stylu, teatr "National"
wype�nia�a wytworna
publiczno��.
Wyst�p ulubionej aktorki w
roli molierowskiej bohaterki
przyci�gn�� ca�y rozbawiony
Pary� na wznowienie sztuki
"Mizantrop" z now� inscenizacj�
i kostiumami, a zapowiedziany
wsp�udzia� czaruj�cej artystki
dodawa� uroku z�o�liwemu
humorowi autora.
"Monitor", kt�ry bardzo
bezstronnie notowa� �wczesne
wypadki, donosi� pod dat� tego
dnia, �e Konwencja og�osi�a
nowe prawo, nadaj�ce pe�n�
w�adz� jego szpiegom.
Mogli od tej chwili
przeprowadza� rewizj� po domach
prywatnych i wtr�ca� do
wi�zienia wrog�w szcz�cia
ludzkiego bez poprzedniego
zawiadomienia komitetu
bezpiecze�stwa publicznego.
Obiecywano im sum� 35 liwr�w za
ka�d� sztuk� zwierzyny zdobytej
dla gilotyny. Pod t� sam� dat�
"Monitor" donosi�, �e teatr
"National" by� wype�niony po
brzegi na wznowieniu komedii
obywatela Moliera.
Po wydaniu tego prawa,
skazuj�cego tysi�ce ludzi na
�ask� i nie�ask� kilku
okrutnik�w, zamkni�te zosta�o
posiedzenie Konwencji, kt�ra
uda�a si� na ulic� Richelieu.
Milczenie pe�ne uszanowania
zapanowa�o na sali, gdy ojcowie
ludu, kt�rych imiona wzbudza�y
postrach i groz�, przeciskali
si� przez w�skie przej�cia i
zajmowali miejsca w lo�ach
teatru.
Wkr�tce ukaza�a si� posta�
obywatela Robespierre'a w
towarzystwie nieodst�pnego
przyjaciela St. Justa i siostry
Charlotty. Danton, podobny do
wielkiego p�owego lwa, posuwa�
si� ku lo�om, podczas gdy
Santerre, pi�kny rze�nik i
ulubieniec ludu, rozsiada� si�
w fotelu, ubrany w wytworny
mundur gwardii, w�r�d g�o�nych
oklask�w zgromadzenia.
Publiczno�� w g�rnych
galeriach i na parkiecie
szepta�a z o�ywieniem; postrach
siej�ce nazwiska przelatywa�y z
ust do ust w�r�d dusznego
powietrza sali. Kobiety
wykr�ca�y szyje na wszystkie
strony, aby ujrze� g�owy, kt�re
mo�e nazajutrz stoczy� si�
mia�y do strasznego kosza u
st�p gilotyny.
W jednej z ma�ych l�,
najbardziej zbli�onych do
sceny, dw�ch m�czyzn zaj�o
ju� dawno miejsca, zanim teatr
si� zape�ni�. Wn�trze lo�y by�o
pogr��one w cieniu i w�ski
otw�r, pozwalaj�cy obserwowa�
zaledwie jedn� cz�� sceny,
maskowa� raczej, ni� ods�ania�
siedz�ce w niej osoby.
M�odszy z tych dw�ch m�czyzn
wydawa� si� obcy w Pary�u, gdy�
ile razy zjawia� si� jaki�
dygnitarz lub znany cz�onek
rz�du, zwraca� si� do
towarzysza o wyja�nienia co do
tych osobisto�ci.
- Powiedz mi, de Batz -
rzek�, wskazuj�c grup�
m�czyzn, wchodz�cych w�a�nie
na sal� - kim jest ten obywatel
w zielonym ubraniu, trzymaj�cy
r�k� przy twarzy?
- Gdzie? O kt�rym m�wisz?
- Tam, patrzy w�a�nie w t�
stron� i trzyma w r�ku program;
ma tak� wystaj�c� brod� i
wypuk�e czo�o, a twarz i oczy
jak szakal. Widzisz?
Jego towarzysz wychyli� si� z
lo�y i ma�ymi, ruchliwymi
oczkami zacz�� przebiega� po
szczelnie zape�nionej sali.
- Ju� widz�! - zawo�a�, gdy
pozna� twarz wskazan� mu przez
przyjaciela - to obywatel
Fouquier Tinville.
- Prokurator?
- On sam, a obok niego stoi
H~eron.
- H~eron? - zapyta�
m�odzieniec.
- Tak. On jest g��wnym
agentem w "komitecie
bezpiecze�stwa publicznego".
- Co to znaczy?
Obaj cofn�li si� w g��b lo�y
i ciemne ich postacie znik�y w
mroku. Od czasu, gdy nazwisko
prokuratora zosta�o mi�dzy nimi
wymienione, instynktownie g�osy
ich zni�y�y si� do szeptu.
Starszy m�czyzna, barczysty
ospowaty cz�owiek, o ma�ych
przenikliwych oczach, wzruszy�
ramionami na pytanie
przyjaciela, a potem rzek� z
pogardliw� oboj�tno�ci�:
- To znaczy, m�j drogi St.
Just, �e ci dwaj ludzie,
kt�rych tam widzisz na dole
spokojnie czytaj�cych program
dzisiejszego wieczora i
zamierzaj�cych zabawi� si� w
towarzystwie �.p. Moliera, s�
dwoma psami my�liwskimi, r�wnie
wszechw�adnymi jak chytrymi.
- Tak, tak - odrzek� St. Just
i mimo woli dreszcz przeszy� go
na wylot - Fouquier Tinville,
wiem, znam jego chytro�� i
znaczenie, ale tamten?
- Tamten? - powt�rzy� de Batz
- H~eron? Pozw�l mi powiedzie�
ci, przyjacielu, �e pot�ga i
chciwo�� prokuratora bledn�
wobec w�adzy H~erona.
- Jakim sposobem? Nie
rozumiem.
- Bawi�e� tak d�ugo w Anglii,
ty szcz�liwy cz�owieku, �e
cho� wie�ci o naszej tragedii
niew�tpliwie dosz�y do ciebie,
nie znasz bli�ej aktor�w,
graj�cych g��wne role na
krwawej arenie wzniesionej
przez nienawi��. Przychodz� i
odchodz� ci aktorzy, m�j drogi
St. Just, wst�puj� na widowni�
i znikaj�. Marat jest ju�
cz�owiekiem przesz�o�ci,
Robespierre - przysz�o�ci.
Dzisiaj mamy jeszcze wci��
Dantona, Fouquier Tinville'a,
P~ere Duch~esne'a i twego
w�asnego kuzyna St. Justa, ale
H~eron i jemu podobni b�d�
zawsze z nami.
- Szpiedzy?
- Ma si� rozumie� -
potwierdzi� drugi - i jacy
szpiedzy!
- Czy by�e� dzisiaj na
posiedzeniu Konwencji?
- Nie.
- Ale ja by�em. S�ysza�em
nowy dekret, kt�ry sta� si� od
dzi� prawem. M�wi� ci,
przyjacielu, �e nie
pr�nowali�my w tych dniach.
Robespierre obudzi� si� rano z
pewnym pomys�em, po po�udniu
ten pomys� sta� si� prawem,
przeszed�szy przez rad�
s�u�alczej garstki ludzi, nie
maj�cych odwagi oprze� si� jego
woli ze strachu, by im nie
zarzucono umiarkowania lub
lito�ci, najci�szych zbrodni,
kt�re mo�na pope�ni� w tych
czasach.
- Ale Danton?
- Ach, Danton!... On chcia�by
powstrzyma� po�og� przez niego
rozniecon�, okie�zna� dzikie
zwierz�ta, kt�rym sam zaostrzy�
k�y. Powiedzia�em ci, �e Danton
jest jeszcze cz�owiekiem doby
obecnej. Jutro zarzuc� mu
umiarkowanie. Danton zbyt
umiarkowany? M�j Bo�e! Danton,
kt�ry uwa�a�, �e gilotyna
pracowa�a zbyt wolno i uzbroi�
trzydziestu �o�nierzy w miecze,
aby �ci�� trzydzie�ci g��w
r�wnocze�nie! Danton, m�j
drogi, zginie jutro jako
zdrajca republiki pod zarzutem
zbytniej s�abo�ci wzgl�dem
nieprzyjaci�; a tacy n�dznicy
jak H~eron, b�d� napawali si�
krwi� Dantona i jego
wsp�lnik�w.
Umilk� na chwil�, bo nie
�mia� podnosi� g�osu, a szepty
ich zag�usza� zgie�k, panuj�cy
na sali.
Kurtyna, kt�ra mia�a si�
podnie�� o �smej, wci�� jeszcze
by�a spuszczona, cho� ju�
dochodzi�o p� do dziewi�tej, a
publiczno�� zaczyna�a si�
niecierpliwi�. Da�y si� s�ysze�
g�o�ne tupania, a z galerii
odezwa�y si� gwizdy
niezadowolenia.
- Je�eli H~eron straci
cierpliwo�� - rzek� de Batz,
gdy ha�as usta� na chwil� -
dyrektor teatru i re�yser, b�d�
mieli jutro niemi�� przepraw�.
- Wci�� tylko H~eron! - rzek�
St. Just z pogardliwym
u�miechem.
- Tak, przyjacielu - odpar�
jego towarzysz spokojnie -
zawsze H~eron, a dzi� po
popo�udniu sta� si� jeszcze
pot�niejszy.
- Wskutek nowego dekretu?
- Tak. Agenci komitetu
bezpiecze�stwa publicznego z
H~eronem na czele otrzymali
prawo rewizji w domach
prywatnych i �cigania
nieprzyjaci� szcz�cia
og�lnego. Jak to jasno brzmi,
nieprawda�? Ka�dy mo�e si� sta�
wrogiem szcz�cia og�lnego,
b�d� to wydaj�c za du�o
pieni�dzy, b�d� te� za ma�o,
�miej�c si� dzisiaj lub p�acz�c
jutro, nosz�c �a�ob� po �mierci
krewnego lub ciesz�c si� z
powodu egzekucji drugiego. Mo�e
by� zgubnym przyk�adem dla
spo�ecze�stwa przez wytworno��
lub zaniedbanie, chodz�c pieszo
dzisiaj, a je�d��c powozem za
tydzie�. Agenci komitetu
bezpiecze�stwa publicznego sami
rozstrzyga� b�d�, na czym
polega ten wrogi stosunek do
szcz�cia og�lnego. Wszystkie
wi�zienia maj� otwiera� podwoje
dla tych, kt�rych oni wyznacz�;
maj� prawo s�dzi� wi�ni�w
prywatnie bez �wiadk�w i
posy�a� ich przed trybuna� bez
dalszych upowa�nie�. Ich
zadanie jest jasne - dostarcza�
zwierzyny dla gilotyny, zaj�cia
dla prokuratora, ofiar dla
trybuna��w i ohydnych scen
mord�w na placu Rewolucji dla
zabawy ludu. Za t� robot�
dostaj� po 35 liwr�w za ka�d�
g�ow�. Je�eli H~eron i jego
pomocnicy wezm� si� energicznie
do pracy, to cieszy� si� b�d�
�adnym dochodem, od czterech do
pi�ciu tysi�cy liwr�w
tygodniowo. Idziemy coraz
dalej, przyjacielu St. Just,
nie ma co m�wi�.
Nie podnosi� g�osu,
opowiadaj�c o tych nieludzkich
spiskach przeciw wolno�ci i
godno�ci ca�ego narodu. Zdawa�o
si�, �e nie odczuwa
najmniejszego oburzenia; raczej
przebija� w jego mowie pewien
odcie� triumfu i humoru. A
teraz �mia� si� weso�o, jak
pob�a�liwy nauczyciel, patrz�cy
na wrodzone pop�dy okrucie�stwa
zepsutego ch�opca.
- Dlatego te� musimy
wyratowa� z tego piek�a
rozp�tanego na ziemi - zawo�a�
gor�co St. Just - ton�cych w
tej powodzi krwi.
Policzki jego pa�a�y, oczy
b�yszcza�y szlachetnym ogniem.
Wygl�da� bardzo m�odo: Armand
St. Just, brat lady Blakeney,
przypomina� siostr�, ale rysy
jego, cho� m�skie, nie
odznacza�y si� energi�,
cechuj�c� urocz� twarz
Ma�gorzaty. Czo�o zdradza�o
raczej marzyciela ni�
my�liciela, niebieskoszare oczy
- idealist�, a nie cz�owieka
czynu.
Niew�tpliwie bystre oczy de
Batza spostrzeg�y to, gdy
spogl�da� na m�odego
przyjaciela z t� dobroduszn�
pob�a�liwo�ci�, kt�ra wydawa�a
si� u niego tak naturalna.
- Musimy my�le� o
przysz�o�ci, kochany St. Just,
a nie o tera�niejszo�ci -
ci�gn�� dalej po kr�tkiej
przerwie, m�wi�c wolno i
przekonywuj�co, jak ojciec do
porywczego dziecka. - Co znaczy
par� ludzkich istot wobec
wielkich zasad, kt�rym
ho�dujemy?
- Wskrzeszenie monarchii,
wiem - odpar� St. Just �ywo -
ale tymczasem...
- Tymczasem - przerwa� mu de
Batz powa�nie - ka�da ofiara,
b�d�ca igraszk� tych ludzi,
stanowi krok ku wznowieniu
praworz�dno�ci, czyli
monarchii. Tylko przez te
gwa�towne nadu�ycia, wykonywane
w imieniu og�lnego dobra, nar�d
przekona si�, jak bardzo zosta�
w b��d wprowadzony przez zgraj�
ludzi, kt�rych jedynym celem
jest w�asny interes i kariera.
Kiedy ludowi obrzydn� orgie
ambicji i nienawi�ci, zwr�ci
si� przeciwko dzikim okrutnikom
i z rado�ci� przyczyni si� do
odbudowy wszystkiego, co stara�
si� przedtem zniszczy�. Oto
nasza jedyna nadzieja na
przysz�o��, i wierzaj mi,
przyjacielu, �e ka�da g�owa
wydarta gilotynie przez waszego
romantycznego bohatera jest
now� cegie�k�, po�o�on� pod
gmach tej niegodziwej
republiki.
- Nie wierz� w to -
zaprotestowa� St. Just.
De Batz wzruszy� ramionami
pogardliwie i z niezachwian�
pewno�ci� siebie, a jego
kr�tkie, pulchne okryte
pier�cionkami palce zacz�y
niecierpliwie przebiera� po
por�czy lo�y. Zachowanie si�
Armanda dra�ni�o go bardziej,
ni� bawi�o. Ale nic nie
odpowiedzia�, czekaj�c na
tradycyjny sygna�,
zapowiadaj�cy podniesienie si�
kurtyny.
Na odg�os sygna�u
niecierpliwo�� widz�w �cich�a,
jakby za dotkni�ciem
czarodziejskiej r�d�ki.
Wszyscy usadowili si� wygodnie
na swoich miejscach, przestali
�ledzi� ruchy ojc�w ludu i
zwr�cili ca�� uwag� na aktor�w.
Rozdzia� II
Sprzeczne cele
Armand St. Just pierwszy raz
odwiedzi� Pary� od czasu, gdy
zerwa� z parti� republika�sk�,
kt�rej on i jego pi�kna siostra
Ma�gorzata byli swego czasu
najszlachetniejszymi i
najgorliwszymi zwolennikami.
Ju� p�tora roku temu nadu�ycia
partii przerazi�y go, cho�
daleko jeszcze by�o im do
ha�bi�cych orgii, dochodz�cych
dzisiaj do szczytu w krwawych
hekatombach niewinnych ofiar.
Ze �mierci� Mirabeau,
umiarkowani republikanie,
kt�rych szlachetnym celem by�o
wyswobodzenie ludu francuskiego
spod autokratycznej tyranii
Bourbon�w, ujrzeli, �e w�adza
wymyka si� z ich czystych r�k w
r�ce demagog�w, nie znaj�cych
innego prawa, jak w�asne
nami�tno�ci.
Nie by�a to ju� walka na tle
politycznym i religijnym, lecz
walka klasy z klas�, cz�owieka
z cz�owiekiem. Armand St. Just,
jeden z aposto��w wolno�ci,
braterstwa i r�wno�ci,
przekona� si� wkr�tce, �e
najokrutniejsze nadu�ycia
tyranii by�y dokonywane w imi�
idea��w tak przez niego
uwielbianych.
Jego siostra Ma�gorzata,
kt�ra szcz�liwie wysz�a za m��
w Anglii, by�a powodem
ostatecznego jego rozbratu z
ojczyzn�. Iskra zapa�u,
rozniecona przez nast�pc�w
Mirabeau w sercach uci�nionego
ludu, zamieni�a si� w niszcz�cy
po�ar. Wzi�cie Bastylii sta�o
si� has�em do rzezi
wrze�niowej, kt�rej ca�a
potworno�� blad�a wobec mord�w
dzisiejszych. Armand,
wyratowany od zemsty
rewolucjonist�w dzi�ki
po�wi�ceniu "Szkar�atnego
Kwiatu", powr�ci� do Anglii i
stan�� pod sztandarem
bohaterskiego wodza. Ale dot�d
nie mia� sposobno�ci do
czynnego udzia�u jako cz�onek
ligi. W�dz nie chcia� nara�a�
go na bezcelowe
niebezpiecze�stwo. Ma�gorzata
oraz Armand St. Just zbyt
dobrze byli w Pary�u znani.
Ma�gorzata nie nale�a�a do
kobiet, o kt�rych �atwo si�
zapomina, i jej ma��e�stwo z
angielskim arystokrat� nie
podoba�o si� republika�skim
k�kom, uwa�aj�cym j� przedtem
za sw� kr�low�. Wyst�pienie
Armanda z partii i przy��czenie
si� do szeregu emigrant�w
poci�ga�o za sob� ch�� odwetu u
przeciwnik�w. Oboje, brat i
siostra, mieli niezwykle
zaci�tego wroga w kuzynie swym,
Antonim St. Just, niedosz�ym
konkurencie Ma�gorzaty, a
obecnie s�u�alczym popleczniku
Robespierre'a. Nic nie
sprawi�oby Antoniemu St. Just
wi�kszej rado�ci, jak
sposobno�� okazania swej
gorliwo�ci i patriotyzmu przez
wydanie w�asnego kuzyna i
kuzynki w r�ce trybuna�u
terroru. I "Szkar�atny Kwiat",
kt�ry trzyma� pi�kn� sw� r�k�
na pulsie rewolucji, nie chcia�
po�wi�ca� dobrowolnie �ycia
Armanda lub niepotrzebnie go
nara�a�. Dlatego te� cho� rok
mija� od tego czasu, Armand,
zapalony cz�onek ligi nie m�g�
by� w niczym pomocny. Cierpia�
z powodu tej przymusowej
bezczynno�ci, w jakiej
utrzymywa�a go ostro�no��
"Szkar�atnego Kwiatu", podczas
gdy on rwa� si� do czynu u boku
ukochanych towarzyszy i
uwielbianego wodza.
Z pocz�tkiem roku 1794
uprosi� Blakeney'a, aby
pozwoli� towarzyszy� sobie w
maj�cej nast�pi� wyprawie do
Francji. Jaki by� jej cel
g��wny, o tym cz�onkowie ligi
dot�d nie wiedzieli, ale nie
w�tpili, �e gro�niejsze ni�
dot�d niebezpiecze�stwa czyha�y
na ich drodze.
W ostatnich czasach
okoliczno�ci bardzo si�
zmieni�y. Z pocz�tku
niezg��biona tajemnica,
otaczaj�ca wodza, u�atwia�a
wielce jego plany. Ale teraz
r�bek tej zas�ony zosta�
uchylony i Chauvelin,
eksambasador przy dworze
angielskim, nie mia� �adnej
w�tpliwo�ci o to�samo�ci sir
Percy'ego Blakeney'a. Cztery
miesi�ce min�y od tego dnia i
"Szkar�atny Kwiat" prawie
Francji nie opuszcza�. Mordy w
Pary�u i na prowincji
powtarza�y si� coraz cz�ciej,
tak �e po�wi�cenie ma�ej
garstki bohater�w stawa�o si� z
ka�d� chwil� potrzebniejsze.
Skupiali si� ko�o wodza ze
szlachetnym entuzjazmem i
wrodzonym zami�owaniem
angielskich gentlemen�w do
sportu, staraj�c si� o tym
wi�ksz� roztropno��, im
niebezpiecze�stwo tych wypraw
stawa�o si� gro�niejsze.
Na jedno s�owo ukochanego
wodza z�ota m�odzie� Londynu
porzuca�a rozrywki, przyj�cia,
rozkosze stolicy i oddawa�a
m�ode �ycie wraz z maj�tkiem i
stanowiskiem na us�ugi
niewinnych i bezbronnych ofiar.
�onaci, jak sir Andrew Foulkes,
lord Hastings, sir Wallscourt,
na skinienie wodza zostawiali
�ony i dzieci. Armand, niczym
nie zwi�zany, o r�wnie
szlachetnych porywach, nie
chcia� pozostawa� w tyle. Mimo
stosunkowo nied�ugiej, bo
zaledwie pi�tnastomiesi�cznej
nieobecno�ci w stolicy, zasta�
j� bardzo zmienion�.
Przygn�bienie panowa�o w jej
murach, cho� t�umy zalega�y
ulice. Nie widywa� znajomych,
kt�rych dawniej cz�sto
spotyka�. Obce twarze otacza�y
go zewsz�d, twarze o b��dnym
wyrazie jakby zdziwienia, �e
�mier� ich jeszcze nie
dosi�g�a.
St. Just z�o�y� rzeczy w
wyznaczonym dla siebie
mieszkaniu i o zmroku wyszed�
na ulic�. Instynktownie szuka�
znajomej twarzy, kt�ra by mu
przypomnia�a weso�e chwile,
sp�dzone z Ma�gorzat� w ich
uroczym mieszkaniu na ulicy St.
Honor~e.
Przez godzin� b��ka� si� bez
celu. Czasem zdawa�o mu si�, �e
widzi znan� posta�,
przemykaj�c� si� w�r�d
ciemno�ci, ale zanim zdo�a� si�
o tym przekona�, posta� znika�a
w w�skiej uliczce, z obaw�
ogl�daj�c si� poza siebie.
Armand uczu� si� ca�kiem obcy
we w�asnym rodzinnym mie�cie.
Straszne egzekucje na placu
Rewolucji sko�czy�y si� z
nastaniem nocy. Usta� turkot
w�zk�w ze skaza�cami i
przed�miertne krzyki
nieszcz�liwych nie rozlega�y
si� ju� po pustych ulicach.
Armand nie spostrzeg� od razu
upadku tej pi�knej niegdy�
stolicy, ale og�lny jej wygl�d
zmrozi� mu serce.
Nic wi�c dziwnego, �e
wracaj�c z wolna do domu,
drgn�� na d�wi�k weso�ego
g�osu. By�o to jakby echo
przesz�o�ci, kiedy to elegancki
i zalotny baron de Batz, by�y
oficer gwardii w s�u�bie
zmar�ego kr�la, a potem znany
zwolennik wskrzeszenia
monarchii, zabawia� Ma�gorzat�
planami zrzucenia nowo
powsta�ej w�adzy ludu.
Armand ucieszy� si� bardzo na
jego widok, a gdy de Batz
zaproponowa� mu d�u�sz�
pogaw�dk� o dawnych czasach,
m�odzieniec z rado�ci� przyj��
zaproszenie. Dwaj m�czy�ni,
cho� nie podejrzewali si�
wzajemnie, nie �pieszyli si�
zbytnio z wyjawieniem miejsc
zamieszkania. Zaraz na wst�pie
de Batz zaproponowa� sp�dzenie
wieczoru w teatrze, jako w
najbezpieczniejszym miejscu dla
dw�ch starych przyjaci�, gdzie
by mogli pogaw�dzi� spokojnie
bez obawy przed szpiegami.
- Nie ma tu w obecnych
czasach spokojnego k�ta,
wierzaj mi, przyjacielu - rzek�
- chroni�em si� ju� do
wszystkich nor w tym przekl�tym
mie�cie i przyszed�em do
przekonania, �e lo�a teatralna
jest jeszcze najlepsz�
kryj�wk�. G�osy aktor�w i szmer
rozm�w na sali zag�uszaj�
wszelk� poufn� rozmow�.
Nietrudno by�o nam�wi�
m�odzie�ca, czuj�cego si�
osamotnionym w wielkiej
stolicy, by sp�dzi� wiecz�r w
towarzystwie znajomego, a de
Batz by� weso�ym towarzyszem w
ca�ym tego s�owa znaczeniu; i
chocia� w�dz przestrzega� go
przed lekkomy�lnymi
znajomo�ciami w Pary�u,
m�odzieniec mia� wra�enie, �e
ta przestroga nie mog�a
dotyczy� takiego cz�owieka jak
de Batz, kt�rego przywi�zanie
do stronnictwa
monarchistycznego zbli�a�o si�
do hase� ligi "Szkar�atnego
Kwiatu". Czu� tak�e, �e b�dzie
bezpieczniejszy w zape�nionym
teatrze ni� w opustosza�ych
ulicach. Mi�dzy rozbawion�
rzesz� widz�w, ciemna posta�
m�odzie�ca mog�a uchodzi� za
studenta lub dziennikarza. Ale
ju� po dziesi�ciu minutach,
sp�dzonych w towarzystwie de
Batza w lo�y teatru, Armand
�a�owa� swego nierozwa�nego
kroku i nawi�zania znajomo�ci z
by�ym oficerem gwardii
kr�lewskiej. Cho� uwa�a� go za
gorliwego monarchist�, odczu�
wkr�tce pewn� nieufno�� do tego
napuszonego osobnika, kt�rego
ka�de zdanie tchn�o raczej
egoizmem ni� po�wi�ceniem dla
szlachetnej sprawy.
Dlatego te� St. Just, gdy
kurtyna podnios�a si� na
pocz�tek pierwszego aktu
molierowskiej komedii, zwr�ci�
si� ku scenie i pr�bowa�
zainteresowa� si� sprzeczk�
mi�dzy Philint� a Alcestem. Ale
to zachowanie si� m�odzie�ca
nie by�o na r�k� odnalezionemu
przyjacielowi. By�o jasne, �e
de Batz nie uwa�a� rozmowy za
wyczerpan� i �e przyprowadzenie
St. Justa dzi� wiecz�r do
teatru mia�o inny cel ni�
podziwianie panny Lange w roli
Celimeny.
Obecno�� St. Justa w Pary�u
zdziwi�a niema�o de Batza i
nasun�a mu rozmaite
przypuszczenia. Chodzi�o teraz
o to, aby si� o nich upewni� i
w tym celu pragn�� d�u�szej
rozmowy z Armandem.
Milcza� chwil�, spogl�daj�c
badawczo na m�odzie�ca.
Przebiera� niecierpliwie
palcami po aksamitnej por�czy
lo�y, oczekuj�c pierwszej
sposobno�ci, by nawi�za�
przerwan� rozmow�.
Lekkim ruchem g�owy zwr�ci�
zn�w uwag� Armanda na
osobisto�ci, znajduj�ce si� w
teatrze.
- Tw�j kuzyn Antoni St. Just
jest obecnie praw� r�k�
Robespierre'a. Gdy przed rokiem
opuszcza�e� Pary�, bezkarnie
mog�e� pogardza� nim, uwa�aj�c
go za lekkoducha, ale teraz,
chc�c pozosta� we Francji,
musisz si� go wystrzega�, gdy�
ma wielkie wp�ywy.
- Wiem, �e nale�y do tej
zgrai - odpar� Armand niedbale.
- Swego czasu kocha� si� w
mojej siostrze, ale dzi�ki Bogu
nie zwraca�a na niego uwagi.
- Opowiadaj�, �e w�a�nie
dlatego przy��czy� si� do tej
zgrai, jak j� nazywasz. Og�em
wzi�wszy, s� to sami
malkontenci, nie maj�cy nic do
stracenia. Gdy wszystkie te
wilki po�r� si� wzajemnie,
wtedy dopiero b�dziemy mogli
my�le� o wskrzeszeniu monarchii
we Francji. Przyjaciel tw�j,
"Szkar�atny Kwiat" powinien by�
raczej dopomaga� tej krwawej
rewolucji, ni� j� tamowa�,
je�eli naprawd� tak jej
nienawidzi, jak twierdzi.
Spojrza� pytaj�co na Armanda
i przerwa�, jakby oczekuj�c
odpowiedzi. Gdy St. Just
milcza� uporczywie, powt�rzy� z
naciskiem:
- Je�eli naprawd� nienawidzi
krwawej rewolucji, jak
twierdzi.
To dwukrotne powt�rzenie
wskazywa�o jasno pewn�
w�tpliwo��. St. Just wzdrygn��
si� z oburzeniem.
- "Szkar�atny Kwiat" - rzek�
- nie zwa�a na polityczne
wzgl�dy. Uczynki mi�osierdzia,
kt�re spe�nia, wyp�ywaj� z
poczucia sprawiedliwo�ci i
lito�ci.
- I sportu - doda� de Batz z
przek�sem - przynajmniej tak
s�ysza�em.
- On jest Anglikiem - ci�gn��
dalej St. Just - i jako taki
nie wyjawi nigdy swych uczu�;
ale mniejsza o pobudki, patrz
na wyniki.
- Tak, kilka ludzkich istot
wydartych gilotynie...
- Kobiety i dzieci, kt�re
zgin�yby bez jego
po�wi�cenia...
- Im s� niewinniejsze, im
bardziej bezbronne, tym
g�o�niej wo�aj� o pomst� do
nieba przeciw potworom,
skazuj�cym je na �mier�.
Armand nic nie odpowiedzia�.
Widoczne bezcelowe by�o
sprzecza� si� z cz�owiekiem,
kt�rego polityczne cele r�ni�y
si� od idea��w "Szkar�atnego
Kwiatu", jak biegun p�nocny od
po�udniowego.
- Je�eli kto z was ma
jakikolwiek wp�yw na tego
zapale�ca, na tego waszego
wodza - ci�gn�� dalej de Batz,
nie zra�ony bynajmniej
milczeniem towarzysza, to
starajcie si� przem�wi� mu do
rozumu.
- W jaki spos�b? - spyta� St.
Just, u�miechaj�c si� mimo woli
na sam� my�l o tym, by on lub
ktokolwiek inny m�g� wp�yn�� na
plany Blakeney'a.
Tym razem de Batz umilk�.
Przez chwil� nie m�wi� nic, a
potem spyta� �ywo:
- Wasz "Szkar�atny Kwiat"
bawi obecnie w Pary�u,
nieprawda�?
- Nie wiem - odrzek� Armand.
- Nie zdo�asz nic ukry�
przede mn�, m�j drogi. Skoro
tylko spojrza�em na ciebie,
domy�li�em si� w tej chwili, �e
nie przyby�e� sam do Pary�a.
- Mylisz si�, kochany de Batz
- rzek� m�odzieniec z naciskiem
- przyjecha�em sam do Pary�a.
- Wykr�casz si�, jak mo�esz,
ale daremnie. Czy� nie
zauwa�y�em u ciebie pewnego
niezadowolenia, gdy zatrzyma�em
ci� na ulicy dzi� wieczorem?
- Znowu si� mylisz -
ucieszy�em si� bardzo; czu�em
si� osamotniony i z rado�ci�
u�cisn��em przyjazn� d�o�. To,
co uwa�a�e� za niezadowolenie,
by�o tylko zdziwieniem.
- Zdziwi�e� si�? Ach, prawda?
Nie mog�e� zrozumie�, aby
cz�owiek taki jak ja, m�g�
przechadza� si� spokojnie po
ulicach Pary�a i nie by�
�cigany przez ca�� policj�
miasta. Dziwisz si�, �e nie
na�o�ono ceny na moj� g�ow�,
cho� jestem niebezpiecznym
spiskowcem, czy� nie?
- Wiem, �e usi�owa�e� wyrwa�
kr�la i kr�low� ze szpon�w tych
niegodziwc�w.
- Lecz wszystkie te
usi�owania spe�z�y na niczym -
doda� de Batz - gdy� plany
zosta�y zdradzone przez
niekt�rych nieuczciwych
konfederat�w albo odkryte przez
szpieg�w ��dnych zap�aty. Tak,
m�j drogi, do�o�y�em wielu
stara�, aby wyswobodzi� kr�la
Ludwika XVI i Mari� Antonin�,
ale nie uda�o mi si�; pomimo
tego, jak widzisz, jestem wolny
i nikt na mnie nie czyha.
Chodz� spokojnie po ulicach i
rozmawiam �mia�o z
przyjaci�mi.
- Masz szcz�cie - rzek� St.
Just z odcieniem ironii.
- Stara�em si� post�powa�
roztropnie - odpar� de Batz -
szukaj�c przyjaci� tam, gdzie
najwi�cej ich potrzebowa�em,
czyli w mamonie
niesprawiedliwo�ci - rozumiesz?
Za�mia� si� g�o�no zadowolony
z samego siebie.
- Teraz rozumiem - rzek� St.
Just z sarkazmem - mia�e�
zapewne austriackie pieni�dze
do dyspozycji.
- Otrzyma�em pewn� sum� -
potwierdzi� de Batz - i du�o z
tych pieni�dzy znajduje si�
obecnie w patriotycznych r�kach
tych fabrykant�w rewolucji. Tym
zapewniam sobie wolno��. Kupuj�
j� za cesarskie pieni�dze i to
u�atwia mi prac� nad
wskrzeszeniem monarchii we
Francji.
Zn�w zapad�o milczenie. C�
Armand m�g� odpowiedzie� na to
wszystko? Podczas gdy oty�y
Gasko�czyk roztacza� przed
m�odzie�cem ambitne i daleko
si�gaj�ce plany, my�l jego
zwr�ci�a si� do innego
spiskowca, do cz�owieka o
czystych i prawych celach,
kt�rego r�ce nie tkn�y nigdy
obcego z�ota, ale wyci�ga�y si�
zawsze ku s�abym i
nieszcz�liwym, dzia�aj�c
jedynie dla ich dobra, nigdy
za� dla w�asnych korzy�ci.
De Batz wszelako nie zdawa�
sobie sprawy z my�li towarzysza
i ci�gn�� dalej.
- Post�pujemy bardzo wolno,
krok za krokiem, m�j drogi; nie
uda�o mi si� wyratowa�
monarchii w osobie kr�la i
kr�lowej, ale osi�gniemy to,
ocalaj�c delfina.
- Delfina? - wyrwa�o si� z
ust St. Justa.
Ten mimowolny, ledwo
dos�yszalny szept zadowoli�
widocznie de Batza, gdy�
odwr�ci� badawczy wzrok i
przesta� przebiera� pulchnymi
palcami po aksamitnej por�czy
lo�y.
- Tak, delfina - rzek�,
przytakuj�c g�ow� jakby w
odpowiedzi na w�asne my�li -
czyli raczej panuj�cego kr�la
Francji, Ludwika XVII. To
najcenniejsze �ycie w obecnych
czasach na ca�ym �wiecie.
- Zgadzam si� z tob�,
przyjacielu - potwierdzi�
Armand z zapa�em. -
Najceniejsze �ycie, kt�re
trzeba ratowa� za wszelk� cen�.
- Tak - rzek� de Batz z
naciskiem - ale nie z pomoc�
twego przyjaciela "Szkar�atnego
Kwiatu".
- Dlaczego?
Ledwo wypowiedzia� te s�owa,
ju� ich po�a�owa�. Zagryz�
wargi i g��boka bruzda
wyst�pi�a na jego czole.
Spojrza� nieufnie na
towarzysza, ale de Batz
u�miecha� si� dobrodusznie.
- Ach, drogi Armandzie! Nie
jeste� stworzony do dyplomacji.
A wi�c - doda� powa�niej - tw�j
wytworny bohater "Szkar�atny
Kwiat" �udzi si� nadziej�
wydarcia naszego m�odego kr�la
ze szpon�w szewca Simona i
stada hien, stoj�cych przy nim
na stra�y?
- Nie powiedzia�em tego -
sprostowa� �ywo St. Just.
- Ale ja to m�wi�. No, no,
nie r�b sobie wyrzut�w, m�j
lojalny m�odzie�cze! Czy�
mog�em w og�le w�tpi� o tym, �e
wasz romantyczny w�dz zwr�ci
pr�dzej czy p�niej uwag� na
najtragiczniejsz� posta� w
ca�ej Europie, na m�cze�skie
dziecko, wi�zione w Temple?
Dziwi�bym si� raczej, gdyby
"Szkar�atny Kwiat" nie zwraca�
uwagi na naszego m�odego kr�la,
cho�by przez sam wzgl�d na jego
poddanych. Nie my�l, �e
zdradzi�e� tajemnic� swego
przyjaciela. Gdy spotka�em ci�
dzisiaj szcz�liwym trafem,
domy�li�em si� od razu, �e
jeste� tutaj pod sztandarem
tajemniczego czerwonego
kwiatka, i odgad�em reszt�.
"Szkar�atny Kwiat" przebywa
obecnie w Pary�u w nadziei
wyprowadzenia Ludwika XVII z
wi�zienia.
- Je�eli tak jest, to
powiniene� nie tylko nie
przeszkadza�, ale pomaga� mu w
tym przedsi�wzi�ciu.
- Nie zrobi� ani jednego, ani
drugiego - odpar� de Batz z
flegm�. - Jestem Francuzem.
- Co to ma do rzeczy?
- Bardzo du�o. Dziwi� si�, �e
jako Francuz nie rozumiesz
mojego punktu widzenia. Ludwik
XVII jest kr�lem francuskim,
m�j drogi, i musi zawdzi�cza�
�ycie i wolno�� jedynie
Francuzom i nikomu innemu.
- To szale�stwo - odpar�
Armand. - Czy wolisz, aby
dziecko zgin�o dla twoich
w�asnych samolubnych plan�w?
- Mo�esz to nazwa�
samolubstwem, je�eli chcesz.
Ka�dy patriotyzm jest poniek�d
samolubstwem. Co to obchodzi
ca�y �wiat, czy jeste�my
republik�, monarchi� czy te�
beznadziejn� anarchi�?
Pracujemy dla nas samych i nie
potrzebujemy, by obcy wtr�cali
si� do naszych spraw.
- A jednak korzystasz z
obcych pieni�dzy?
- To co innego. Nie mog�
zdoby� pieni�dzy we Francji,
wi�c czerpi� je, sk�d si� uda.
Ja przeprowadz� ucieczk�
Ludwika XVII i nam,
monarchistom francuskim,
przypadnie honor i s�awa
uratowania naszego kr�la.
Rozmowa urwa�a si� po raz
trzeci. St. Just ze zdumieniem
przys�uchiwa� si� temu dzikiemu
samolubstwu i pr�no�ci. De
Batz rozpar� si� wygodnie na
krze�le, spogl�daj�c na
m�odzie�ca z wyrazem pe�nego
zadowolenia z siebie samego.
Mo�na by�o teraz �atwo
zrozumie�, dlaczego cieszy� si�
takimi niezwyk�ymi wzgl�dami
pomimo rozmaitych spisk�w: dba�
o jedno tylko prawdziwie - o
w�asn� sk�r�.
Nie walczy� w kraju ani nie
nara�a� si� na
niebezpiecze�stwa po miastach
na wz�r innych mniej
szcz�liwych monarchist�w.
Postara� si� o spokojniejsze
zaj�cie: przeszed� granic�, i
zaofiarowawszy swe us�ugi
Austrii, zdoby� pieni�dze
cesarskie na korzy�� w�asnej
kieszeni.
Cz�owiek z mniejsz� nawet
znajomo�ci� �wiata ni� Armand
by�by �atwo odgad�, �e de Batz
pragn�� sam jeden przeprowadzi�
ucieczk� biednego delfina i �e
pobudki swoje czerpa� nie tyle
z patriotyzmu, ile z chciwo�ci.
Najwidoczniej czeka�a go hojna
nagroda w Wiedniu, je�eli
Ludwik XVII stanie szcz�liwie
na ziemi austriackiej; nagroda
ta przepad�aby niezawodnie,
gdyby intrygancki Anglik
wmiesza� si� w t� spraw�. Ma�o
zastanawia� si� nad tym, czy w
ten spos�b nie nara�a� �ycia
dziecka kr�lewskiego. Mia�
otrzyma� zap�at�, a ona wi�cej
mu le�a�a na sercu ni�
"najcenniejsze �ycie w
Europie".
Rozdzia� III
Fatum
St. Just �a�owa� gorzko, i�
nie pozosta� w swym brudnym
podmiejskim mieszkaniu. Poj��
niestety za p�no donios�o��
otrzymanego ostrze�enia przed
nawi�zywaniem znajomo�ci we
Francji.
Ludzie zmieniaj� si� zawsze z
biegiem czasu, ale jak�e�
zmienili si� obecnie! Osobiste
bezpiecze�stwo sta�o si� fikcj�
i trzeba by�o walczy� o nie
nawet z nara�eniem godno�ci
osobistej.
Egoizm, ten niezawodny �rodek
do wywy�szenia si�, panowa�
wszechw�adnie. De Batz,
zaopatrzony w obce pieni�dze,
zapewni� sobie bezpiecze�stwo,
rozdaj�c z�oto na prawo i lewo
i zaspokajaj�c w ten spos�b
ambicj� prokuratora i
zach�anno�� niezliczonych
szpieg�w. Reszty u�ywa� do
pod�egania demagog�w jednych
przeciw drugim, przez co
zgromadzenie narodowe stawa�o
si� widowni� zaci�tych walk.
Bo i c� zale�a�o na tym, �e
tysi�ce ofiar marnie gin�y?
Wszak s�u�y�y one do nasycenia
molocha rewolucji oraz jego
w�asnym planom. Tylko
"najcenniejsze �ycie w Europie"
nale�a�o ratowa�, je�eli
nagroda za nie mia�a nape�ni�
kieszenie de Batza i
urzeczywistni� jego marzenia w
przysz�o�ci.
Zmieni�a si� dusza ca�ego
narodu. St. Just odczuwa� r�wn�
odraz� do tego samolubnego
monarchisty, jak i do
okrutnik�w, zabijaj�cych na
prawo i lewo dla w�asnej
satysfakcji. Rozmy�la� nad
sposobem wymkni�cia si� z
teatru w nadziei znalezienia w
swym mieszkaniu wskaz�wki od
wodza, kt�ra by mu przypomnia�a
o tym, �e �yj� jeszcze ludzie o
wznio�lejszych idea�ach.
Kurtyna zapad�a po pierwszym
akcie, ale jak tego wymaga�y
sztuki Moliera, us�yszano
prawie r�wnocze�nie sygna�,
zapowiadaj�cy rozpocz�cie si�
drugiego aktu. St. Just wsta�,
chc�c po�egna� towarzysza, ale
w tej samej chwili kurtyna
podnios�a si�, ods�aniaj�c
Alcesta w o�ywionej rozmowie z
Celimen�.
Kr�tkie jest wst�pne
przem�wienie Alcesta. Armand,
odwr�cony plecami do sceny,
�egna� przez ten czas de Batza,
ufaj�c, �e kilka uprzejmych
s��w b�dzie dostatecznym
wyt�umaczeniem, dlaczego
opuszcza teatr w chwili, gdy
przedstawienie zn�w si�
rozpoczyna.
Ale Gasko�czyk nie uwa�a�
rozmowy za zako�czon�. Mia�
nadziej�, �e jego argumenty,
wypowiedziane z tak wielk�
pewno�ci� siebie, uczyni�y w
umy�le m�odzie�ca pewne
wra�enie. Chcia� jednakowo�
wra�enie to utwierdzi� i
podczas gdy Armand suszy� sobie
g�ow� nad znalezieniem
odpowiedniej wym�wki dla
opuszczenia sali de Batz czyni�
to samo, aby go zatrzyma�.
A wtedy wesz�o w drog�
przeznaczenie. Gdyby St. Just,
wstawszy o dwie minuty
wcze�niej, znalaz� by� rychlej
wym�wk�, jaka� niezg��biona
krzywda i straszna ha�ba by�yby
omin�y nie tylko jego, ale i
tych, kt�rych kocha�. Te dwie
minuty rozstrzygn�y o jego
przysz�ym losie. Wyci�ga�
w�a�nie r�k� na po�egnanie, gdy
Celimena zabra�a g�os, aby
odpowiedzie� swemu k��tliwemu
partnerowi. Armand obr�ci� si�
�ywo ku scenie i wyci�gni�ta
r�ka opad�a mu.
Us�ysza� bowiem g�os pe�en
wdzi�ku, g�os mi�kki i ciep�y,
kt�ry utworzy� pierwsze ogniwo
�a�cucha, maj�cego sku� go na
zawsze. Czy rzeczywi�cie
istnieje mi�o�� od pierwszego
wejrzenia? Poeci i
powie�ciopisarze zapewniaj�
nas, �e tak, a ideali�ci
twierdz�, �e to jedyna mi�o��
warta tego miana.
Nie wiem, czy owa teoria
dotyczy w tej chwili Armanda,
ale g�os panny Lange z
pewno�ci� oczarowa� go i
sprawi�, �e zapomnia� o
nieufno�ci wzgl�dem towarzysza.
Mechanicznie usiad� na nowo i
opar�szy �okcie o por�cz lo�y,
zacz�� s�ucha�. S�owa, kt�re
Molier wk�ada w usta Celimeny,
s� do�� cierpkie; pomimo tego
ile razy panna Lange zabiera�a
g�os, Armand nie spuszcza� z
niej wzroku. C� w tym
dziwnego, �e m�odzie�ca uj�a
pi�kno�� kobiety na scenie?
Zwyk�a rzecz, z kt�rej rzadko
wyp�ywaj� tragiczne lub smutne
okoliczno�ci.
Armand, nami�tnie kochaj�cy
muzyk�, by�by pozosta� pod
wra�eniem melodyjnego g�osu
panny Lange a� do chwili
spuszczenia kurtyny i rzecz
by�aby si� na tym sko�czy�a.
Ale de Batz zauwa�y� w tej
chwili wra�enie, jakie pi�kna
artystka wywar�a na m�odym
entuzja�cie. By� to cz�owiek,
umiej�cy wykorzysta� ka�d�
dobr� sposobno�� dla swoich
cel�w. Nie chcia� straci� z
oczu Armanda, a tu fatum dawa�o
mu mo�no�� otrzymania tego,
czego pragn��.
Przeczeka� spokojnie ca�y
akt, a gdy po spuszczeniu
kurtyny Armand z westchnieniem
opar� si� zn�w na por�czy
krzes�a, de Batz odezwa� si� z
udan� oboj�tno�ci�:
- Panna Lange jest obiecuj�c�
m�od� aktork�. Czy� nie
uwa�asz, m�j drogi?
- Ma przecudny g�os,
nadzwyczaj mi�y dla ucha; nie
pami�tam niczego podobnego.
- Jest te� bardzo pi�kna -
ci�gn�� de Batz z u�miechem. -
W ci�gu drugiego aktu
zauwa�y�em, �e otwiera�e� nie
tylko uszy, ale i oczy.
W rzeczy samej ca�a posta�
panny Lange harmonizowa�a z jej
g�osem. Nie by�a wysoka, ale
bardzo zgrabna; twarz mia�a
drobn�, owaln�, prawie
dzieci�c�, co stanowi�o dziwny
kontrast z szerokimi ramionami
jej kostiumu z czas�w Moliera.
M�odzieniec nie zdawa� sobie
sprawy z tego, czy by�a pi�kna.
W por�wnaniu z pierwszorz�dnymi
pi�kno�ciami nie by�a ni� z
pewno�ci�, bo usta mia�a du�e,
a nos wcale nie klasyczny. Ale
ciemne oczy o pow��czystym
spojrzeniu rzuca�y niezwyk�y
blask spod d�ugich rz�s, a
pe�ne usta ods�ania�y w
u�miechu z�by l�ni�cej
bia�o�ci. Jednym s�owem by�a
urocza, cho� nie mo�na jej by�o
nazwa� sko�czon� pi�kno�ci�.
Malarz Dawid zrobi� jej
szkic. Wszyscy widzieli�my go w
Muzeum Carnavalet i dziwili�my
si�, dlaczego urocza twarzyczka
mia�a wyraz takiego smutku.
Podczas pi�ciu akt�w
"Mizantropa" Celimena nie
opuszcza�a prawie sceny. Przy
ko�cu czwartego de Batz rzek�
niedbale do St. Justa:
- Mam przyjemno�� zna�
osobi�cie pann� Lange. Je�eli
pragniesz by� jej
przedstawiony, mo�emy przej��
po przedstawieniu do zielonego
gabinetu.
Czy Armand us�ysza� w owej
chwili pokusy g�os rozs�dku lub
lojalno�ci wzgl�dem wodza? O
tym trudno s�dzi�. Armand St.
Just nie mia� sko�czonych
dwudziestu pi�ciu lat, a
melodyjny g�os panny Lange
przemawia� widocznie dono�niej
ni� roztropno��, a nawet
poczucie obowi�zku.
Podzi�kowa� gor�co de Batzowi
i podczas gdy dziwaczny
kochanek odpycha� skruszon�
Celimen�, ogarn�o go nami�tne,
niepohamowane pragnienie, aby
te usta wym�wi�y cho� raz jeden
jego imi�, a du�e, ciemne oczy
rzuci�y na niego cho� jedno
spojrzenie.
Rozdzia� IV
Panna Lange
Zielony gabinet by�
przepe�niony, gdy de Batz i St.
Just przybyli tam po
przedstawieniu. De Batz rzuci�
przelotne spojrzenie przez
otwarte drzwi. Panna Lange
siedzia�a w g��bi pokoju,
otoczona t�umem wielbicieli,
ofiaruj�cych jej kosze kwiat�w
i oddaj�cych ho�d jej pi�kno�ci
i talentowi. De Batz oderwa�
swego m�odego towarzysza od
tego widoku i odci�gn�� go na
powr�t ku scenie. Tutaj, przy
mrocznym �wietle wysokich
�wiecznik�w przytwierdzonych do
�cian, robotnicy zaj�ci byli
zdejmowaniem dekoracji i nie
zwa�ali na dw�ch m�czyzn,
przechadzaj�cych si� w
milczeniu.
Armand chodzi� z r�koma w
kieszeniach, zwiesiwszy g�ow�
na piersi, ale co chwila rzuca�
wko�o siebie kr�tkie,
niespokojne spojrzenia, gdy
echa krok�w lub czyj� g�os
rozbrzmiewa�y po pustej scenie.
- Czy to rozs�dnie tu czeka�?
- pyta� siebie raczej ni�
towarzysza. Nie da� si� o
siebie samego, ale pami�ta�
s�owa de Batza: mamy zawsze za
sob� H~erona i jego szpieg�w.
Osobne drzwi prowadzi�y z
zielonego gabinetu prosto na
ulic�. Tu szmer g�os�w,
�miech�w i przerywanych �piew�w
ucisza� si� stopniowo. Go�cie
opuszczali teatr, sp�aciwszy
artystom zwyk�y, banalny d�ug
komplement�w i ofiarowawszy
kwiaty najja�niejszej gwie�dzie
wieczoru.
Pierwsi odchodzili aktorzy,
potem starsze aktorki, nie
spodziewaj�ce si� ju� ho�d�w.
Przechodzili przez scen�, gdzie
z boku w�skie drewniane schody
wiod�y do garderoby. By�y to
ciasne, duszne, �le o�wietlone
kabiny, w kt�rych p� tuzina
podrz�dnych gwiazd popycha�o
si� wzajemnie, zmieniaj�c
peruki i stroje.
Armand i de Batz czekali z
r�wn� niecierpliwo�ci�. Gdy
t�um zacz�� si� powoli
rozprasza�, Armand m�g�
dostrzec od czasu do czasu
wysmuk�� i zgrabn� posta� panny
Lange, gdy� drzwi w�skiego
korytarza, prowadz�cego ze
sceny do zielonego gabinetu,
by�y szeroko otwarte. W rogu
tego korytarza m�odzieniec
zatrzymywa� si� co chwila,
wpatruj�c si� z niemym
zachwytem w delikatny profil
dziewcz�cia, kt�rego peruka o
zapudrowanych lokach wydawa�a
si� niewiele bielsza od
�nie�nej szyi.
De Batz, spogl�daj�c z ukosa
na Armanda, zauwa�y� jego wzrok
pe�en uwielbienia. Sprawi�o mu
to widocznie wielkie
zadowolenie.
Godzina min�a od chwili
zapadni�cia kurtyny, gdy
wreszcie m�oda aktorka,
po�egnawszy swych wielbicieli,
wybieg�a na korytarz, k�aniaj�c
si� jeszcze weso�o tu i �wdzie.
Wygl�da�a prawie jak dziecko,
zw�aszcza w ruchach, ca�kiem
nie�wiadoma w�asnego uroku,
lecz uradowana powodzeniem.
Mia�a jeszcze na sobie str�j,
odpowiadaj�cy jej roli, a
zapudrowana peruka zakrywa�a
bujno�� jej w�asnych w�os�w.
Olbrzymi p�k pachn�cych
narcyz�w, zdobycz z jakiej�
uprzywilejowanej miejscowo�ci
po�udniowej, sp�ywa� z jej
ramion i Armandowi zdawa�o si�,
�e nigdy w �yciu nie widzia�
czego� tak przykuwaj�cego i
wdzi�cznego. Wypowiedziawszy w
ko�cu ostatnie s�owa
po�egnania, panna Lange
spotka�a si� oko w oko z
Armandem i cofn�a si�
wystraszona.
Ale ju� de Batz przy��czy�
si� do nich i jego weso�y g�os
wystarczy�, aby j� uspokoi�.
Wyci�gn�� r�k� ku niej i
rzek� z kurtuazj�:
- By�a� pani tak otoczona w
zielonym gabinecie, �e nie
�mia�em przebija� si� przez
t�um wielbicieli, ale moim
najwi�kszym pragnieniem by�o
powinszowa� ci osobi�cie
powodzenia.
- Ach, to ten poczciwy de
Batz! - zawo�a�a artystka
weso�o. - Sk�d si� tu wzi��e�,
przyjacielu?
- Cicho, cicho - szepn��,
trzymaj�c jej drobn� r�czk� w
swej d�oni i k�ad�c palec na
ustach z pro�b� o ostro�no�� -
nie wymieniaj mego nazwiska,
prosz� ci�, pani.
- E, co tam - odpar�a
niedbale, cho� wargi jej
zadr�a�y, zadaj�c k�am s�owom.
- Nie powiniene� si� obawia�
tej cz�ci teatru. Wiadom� jest
rzecz�, �e komitet
bezpiecze�stwa publicznego nie
wysy�a swych szpieg�w poza
kulisy. Gdyby aktor�w i aktorki
posy�ano na gilotyn�, nie
by�oby przedstawie�. Artyst�w
tak �atwo zast�pi� nie mo�na i
�ycie ich trzeba oszcz�dza�,
inaczej "ojcowie ludu" nie
wiedzieliby, gdzie sp�dza�
wieczory.
Ale cho� przemawia�a weso�o i
swobodnie, widoczne by�o, �e
nawet na tym dziecinnym umy�le
niebezpiecze�stwa, gro��ce
ka�demu, wycisn�y swe pi�tno
nieufno�ci.
- Przyjd� do mojej garderoby,
monsieur - rzek�a. - Nie mog�
tu pozostawa� d�u�ej, bo zaczn�
gasi� �wiat�a; mam osobny
pok�j, gdzie mo�emy spokojnie
pogaw�dzi�.
Skierowa�a si� ku drewnianym
schodom. Podczas tej kr�tkiej
rozmowy Armand trzyma� si�
dyskretnie na uboczu, nie
wiedz�c w�a�ciwie, co pocz��.
De Batz skin�� na niego i obaj
pod��yli za weso�� aktork�,
kt�ra biegn�c po w�skich
schodach, nuci�a urywki
popularnych melodii, nie
ogl�daj�c si� nawet poza
siebie.
Trzyma�a wci�� w ramionach
p�k narcyz�w. Otworzywszy drzwi
do male�kiej garderoby, wpad�a
do pokoju, rzucaj�c kwiaty
bez�adnie na st�, pokryty
butelkami, lustrami, pude�kami
z pudrem, jedwabnymi
po�czochami i koronkowymi
chusteczkami.
Nast�pnie zwr�ci�a si� ku obu
m�czyznom z filuternym
u�miechem.
- Zamknij drzwi, m�j drogi
panie - rzek�a do de Batza - i
usi�d�, gdzie chcesz, byleby
nie na moim najcenniejszym
s�oiku z wonno�ciami lub
pude�ku pudru.
Podczas gdy de Batz czyni�,
jak u przykazywano, zwr�ci�a
si� w stron� Armanda i rzek�a
pytaj�co:
- Monsieur?
- St. Just, do us�ug pani -
odpar� Armand, k�aniaj�c si�
nisko wedle mody, panuj�cej na
angielskim dworze.
- St. Just? - powt�rzy�a ze
zdziwieniem - z pewno�ci�...
- Krewny obywatela St. Justa,
o kt�rym pani zapewne s�ysza�a
- obja�ni�.
- M�j przyjaciel Armand St.
Just - wtr�ci� si� do rozmowy
de Batz - jest go�ciem w
Pary�u, gdy� osiad� na razie w
Anglii.
- W Anglii? - zawo�a�a -
opowiedz mi pan du�o o Anglii.
Pragn�abym bardzo tam
pojecha�. A mo�e kiedy� nadarzy
si� sposobno��. Prosz� usi��� -
ci�gn�a dalej, oblewaj�c si�
rumie�cem pod wp�ywem pe�nego
zachwytu wejrzenia Armanda.
Sprz�tn�a z krzes�a ca�y
stos lekkiego jedwabiu i
delikatnego batystu, aby zrobi�
miejsce dla okaza�ej postaci de
Batza, a potem siad�szy na
kanapie, skin�a na Armanda,
aby zaj�� miejsce ko�o niej.
Opar�a si� o poduszki, i
wyci�gn�wszy r�k� do stoj�cego
tu� ko�o niej sto�u, wzi�a
zn�w p�k narcyz�w. Rozmawiaj�c
z Armandem, trzyma�a �nie�ne
kwiaty tak blisko twarzy, �e
m�odzieniec widzia� tylko jej
ciemne oczy, b�yszcz�ce spoza
p�k�w kwiecia.
- Prosz� opowiedzie� mi co� o
Anglii - powt�rzy�a, sadowi�c
si� wygodnie w�r�d poduszek jak
zepsute dziecko, czekaj�ce na
star� ulubion� bajk�. Armanda
dra�ni�a obecno�� de Batza.
Mia� ochot� opowiedzie� tej
mi�ej os�bce wiele o Anglii,
gdyby tylko jego gruby
towarzysz raczy� si� oddali�.
Tymczasem czu� si� nad wyraz
onie�mielony i nie widzia� co
m�wi�.
- Bardzo lubi� Angli� -
zacz�� niezr�cznie - moja
siostra wysz�a za Anglika i ja
tak�e osiedli�em si� tam na
sta�e.
- W�r�d emigrant�w? -
spyta�a.
Gdy Armand nie odpowiedzia�,
de Batz podchwyci� �ywo:
- Nie potrzebujesz si�
obawia�, m�j drogi Armandzie,
panna Lange ma wielu przyjaci�
w�r�d emigrant�w, wszak prawda,
pani?
- Ale� naturalnie - odpar�a
�ywo - mam wsz�dzie przyjaci�.
Ich zapatrywania polityczne nie
obchodz� mnie wcale. Arty�ci
nie mieszaj� si� do polityki.
Nigdy nie b�d� pyta�a pana o
przekonania, obywatelu St.
Just. Nazwisko twoje i stosunki
rodzinne przemawiaj� za tym, �e
powiniene� by� stronnikiem
Robespie