2253

Szczegóły
Tytuł 2253
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2253 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2253 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2253 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Baronowa Orczy Eldorado Tom Ca�o�� w tomach Zak�ad Nagra� i Wydawnictw Zwi�zku Niewidomych Warszawa 1995 T�oczono w nak�adzie 20 egz. pismem punktowym dla niewidomych w Drukarni Zak�adu Nagra� i Wydawnictw Zwi�zku Niewidomych, Warszawa, ul. KOnwiktorska 9 Przedruk z wydawnictwa "Akapit", Katowice 1992 r. Pisa� R. Du� Korekty dokona�y K. Pabian i E. Chmielewska `ty Od wydawnictwa "Eldorado" jest dalszym ci�giem ksi��ki pt. "Szkar�atny kwiat". W Pary�u, w okresie najwi�kszego terroru rewolucji francuskiej dzia�a tajemniczy "Szkar�atny Kwiat", kt�ry ratuje niewinnych ludzi od �mierci. Policja du�o by da�a, aby wpa�� na jego trop. Owym tajemniczym, nieuchwytnym bohaterem jest m�ody Anglik, kt�ry wraz z grup� przyjaci� utworzy� tajn� lig�. Jeden z jej cz�onk�w, Armand, zakochuje si� w aktorce i swym nieostro�nym zachowaniem naprowadza policj� na trop "Szkar�atnego Kwiata". Dostaje si� on do wi�zienia oskar�ony o uprowadzenie syna Ludwika XVI aresztowanego przez rewolucjonist�w. "Szkar�atny Kwiat" bestialsko torturowany zgadza si� na wydanie m�odego delfina. Komisarz policji w licznej asy�cie i w towarzystwie "Szkar�atnego Kwiata" i jego ukochanej jad� do rzekomej kryj�wki syna Ludwika XVI. Jest to jednak podst�p. Czy naszemu bohaterowi uda si� uratowa� i czy Armand odzyska swoj� pi�kn� aktork�? O tym ju� opowie ta ksi��ka. Wst�p Tyle mylnych twierdze� wkrad�o si� w ostatnich latach do opinii badaczy i og�u czytelnik�w o to�samo�ci "Szkar�atnego Kwiatu" z monarchist� gasko�skim, znanym w historii pod nazwiskiem barona de Batza, �e chwila wydaje mi si� odpowiednia do wy�wietlenia wszelkich pod tym wzgl�dem w�tpliwo�ci. Osoba "Szkar�atnego Kwiatu" nie ma nic wsp�lnego ze spiskowcem baronem de Batzem i ka�dy dojdzie do przekonania, zbadawszy pobie�nie nawet t� spraw�, �e wielkie i zasadnicze r�nice zachodz� u tych dw�ch ludzi w ich charakterze, indywidualno�ci, a przede wszystkim w ich d��eniach. Wed�ug kilku historyk�w, baron de Batz by� g��wnym agentem szeroko rozstawionej sieci konspiracyjnej, podtrzymywanej zagranicznymi funduszami, zar�wno angielskimi jak i austriackimi, a maj�cej na celu obalenie rz�du republika�skiego i wskrzeszenie monarchii we Francji. Nie ulega w�tpliwo�ci, �e aby osi�gn�� ten przewr�t polityczny, baron de Batz u�ywa� wszelkich sposob�w, os�abiaj�cych rz�d rewolucyjny i wzbudzaj�cych nienawi�� oraz niezgod� pomi�dzy jego cz�onkami, przez co Konwencja stawa�a si� wielkim �erowiskiem dzikich, nigdy nienasyconych zwierz�t rozszarpuj�cych si� wzajemnie. Ci sami historycy, kt�rzy wierzyli niezachwianie w tak zwane zagraniczne sprzysi�enie, przypisuj� intrygom barona de Batza ka�de wa�niejsze zdarzenie podczas wielkiej rewolucji, jak: upadek �yrondyst�w, ucieczk� delfina z Temple, �mier� Robespierre'a. On to, twierdz�, podburza� Robespierre'a przeciw Dantonowi, H~eberta przeciwko Robespierre'owi. Jego podszeptom przypisywa� mo�na rze� wrze�niow�, okrucie�stwa w Nantes i w miesi�cu termidor �wi�tokradztwa i p�awienie; a wszystko to de Batz czyni� w tym celu, by sekcje zgromadzenia narodowego, wsp�zawodnicz�c w okrucie�stwach, zwr�ci�y si� w ko�cu przeciw sobie i jak Sardanapal sp�on�y wraz ze swymi orgiami na wielkiej hekatombie rozpadaj�cej si� anarchii. Czy ten pot�ny wp�yw de Batza na wypadki dziejowe by� prawdziwy lub zmy�lony, nie tu nale�y bada�. Jedynym celem naszym jest wykaza� r�nic� zachodz�c� mi�dzy nim a "Szkar�atnym Kwiatem". Baron de Batz by� spiskowcem, nie rozporz�dzaj�cym wcale w�asnymi �rodkami, lecz otrzymywa� fundusze z zagranicy. By� jednym z tych ludzi, kt�rzy nie maj� nic do stracenia, ale du�o do zyskania i rzucaj� si� �lepo w wir polityki mi�dzynarodowej. Cho� niejednokrotnie usi�owa� wyratowa� Ludwika XVI, kr�low� i rodzin� kr�lewsk� z wi�zienia i �mierci, pr�by jego zosta�y, jak wiemy bezowocne. Nigdy nie przyszed� z pomoc� innym niewinnym ofiarom, kt�re cho� mniej wysokiego pochodzenia, by�y r�wnie� m�czennikami najkrwawszej rewolucji, jaka kiedykolwiek wstrz�sn�a posadami cywilizowanego �wiata. Co wi�cej, gdy 29 prairiala (dziewi�ty miesi�c francuskiego kalendarza republika�skiego, maj - czerwiec) nieszcz�liwi ludzie, m�czy�ni i kobiety, zostali skazani i �ci�ci za udzia� w tzw. zagranicznym sprzysi�eniu, de Batz, kt�ry uwa�any jest powszechnie za g��wnego agitatora tego ruchu, nie uczyni� najl�ejszego wysi�ku, by ratowa� swych towarzyszy lub co najmniej zgin�� przy ich boku. I je�eli przypomnimy sobie ofiary kobiece z dnia 29 prairiala, jak: pani� Grandmaison, wiern� stronniczk� de Batza, pi�kn� Emili� de St. Amaranthe, ma�� Cecyli� Renault, dziecko, nie licz�ce jeszcze 16 lat i m�skie, jak: Michonisa, Roussela, oddanych s�ug de Batza, barona de la L~ezardi~ere i hrabiego de St. Maurice, jego przyjaci�, to nie mo�emy mie� najl�ejszej w�tpliwo�ci, �e spiskowiec gasko�ski i angielski gentleman s� odmiennymi postaciami. Cel Anglika nie by� wcale polityczny. Nie intrygowa� nigdy dla przywr�cenia monarchii lub zniesienia republiki, kt�r� pogardza�. Jedyn� jego trosk� by�o wyci�ganie bratniej r�ki ku nieszcz�liwym, kt�rzy przywi�zani do swych d�br, religii i dawnej tradycji, wpadli w sieci zastawione przez w�asnych rodak�w. "Szkar�atny Kwiat" nie pragn�� kara� winnych, lecz ratowa� niewinnych. Dla swoich cel�w nara�a� �ycie, ilekro� stawa� na ziemi francuskiej, dla nich po�wi�ca� mienie i w�asne szcz�cie rodzinne. Poza tym twierdzono, �e spiskowiec francuski mia� w samym �onie Konwencji towarzyszy, kt�rzy byli do�� wp�ywowi i pot�ni, by zapewni� mu bezpiecze�stwo. Anglik przeciwnie, mia� przeciwko sobie ca�� Francj�. Baron de Batz nigdy nie zadowoli� w�asnej ambicji i niczego nie dokona�, "Szkar�atny Kwiat" za� jest postaci�, z kt�rej ca�y nar�d angielski s�usznie mo�e by� dumny. Cz�� pierwsza Rozdzia� I W teatrze "National" A teraz ludowi przypad�o w udziale bawi� si�, ta�czy�, ucz�szcza� do teatr�w i s�ucha� muzyki w otwartych kawiarniach w "Palais Royal". Powstawa�y nowe mody, krawcowe wystawia�y �wie�e modele sukien, a i z�otnicy nie pr�nowali. Ohydny cynizm, zrodzony pod wp�ywem nieustannego niebezpiecze�stwa, nazwa� pewien kr�j tunik wymy�ln� nazw�, kt�ra by�a aluzj� do gilotyny. Jedynie przez trzy wieczory w ci�gu tych pami�tnych czterech i p� lat teatry by�y zamkni�te: bezpo�rednio po strasznym dniu rzezi 2 wrze�nia w wi�zieniu de l'Abbaye, gdy ca�y Pary� zatrz�s� si� od zgrozy, a krzyki mordowanych zag�uszy�yby oklaski widz�w, kt�rych r�ce ocieka�y krwi�. Poza tym ka�dego wieczora teatry na ul. Richelieu, w "Palais Royal" i w Luksemburgu podnosi�y kurtyny i zbiera�y pieni�dze za bilety wst�pu. Ta sama publiczno��, kt�ra w ci�gu dnia przygl�da�a si� z oboj�tno�ci� dramatom, rozgrywaj�cym si� bezustannie na Place de la R~evolution, gromadzi�a si� tu wieczorami, zape�nia�a lo�e i krzes�a, �miej�c si� z satyr Woltera lub p�acz�c nad sentymentalnymi tragediami prze�ladowanego Romea i niewinnej Julii. W owych czasach �mier� ko�ata�a do tylu drzwi i by�a tak ci�g�ym go�ciem w domach krewnych i przyjaci�, �e kogo wspania�omy�lnie mija�a, ten u�miecha� si� z pogard�, wzrusza� ramionami i z oboj�tno�ci� oczekiwa� nazajutrz jej prawdopodobnego powrotu. Pary�, mimo scen terroru, rozgrywaj�cych si� w jego murach, pozosta� w dalszym ci�gu miastem uciechy i n� gilotyny spuszcza� si� mo�e rzadziej ni� kurtyna w antraktach. W ten zimny wiecz�r 27 niv~ose'a drugiego roku republiki, czyli raczej 16 stycznia 1794 wedle starego stylu, teatr "National" wype�nia�a wytworna publiczno��. Wyst�p ulubionej aktorki w roli molierowskiej bohaterki przyci�gn�� ca�y rozbawiony Pary� na wznowienie sztuki "Mizantrop" z now� inscenizacj� i kostiumami, a zapowiedziany wsp�udzia� czaruj�cej artystki dodawa� uroku z�o�liwemu humorowi autora. "Monitor", kt�ry bardzo bezstronnie notowa� �wczesne wypadki, donosi� pod dat� tego dnia, �e Konwencja og�osi�a nowe prawo, nadaj�ce pe�n� w�adz� jego szpiegom. Mogli od tej chwili przeprowadza� rewizj� po domach prywatnych i wtr�ca� do wi�zienia wrog�w szcz�cia ludzkiego bez poprzedniego zawiadomienia komitetu bezpiecze�stwa publicznego. Obiecywano im sum� 35 liwr�w za ka�d� sztuk� zwierzyny zdobytej dla gilotyny. Pod t� sam� dat� "Monitor" donosi�, �e teatr "National" by� wype�niony po brzegi na wznowieniu komedii obywatela Moliera. Po wydaniu tego prawa, skazuj�cego tysi�ce ludzi na �ask� i nie�ask� kilku okrutnik�w, zamkni�te zosta�o posiedzenie Konwencji, kt�ra uda�a si� na ulic� Richelieu. Milczenie pe�ne uszanowania zapanowa�o na sali, gdy ojcowie ludu, kt�rych imiona wzbudza�y postrach i groz�, przeciskali si� przez w�skie przej�cia i zajmowali miejsca w lo�ach teatru. Wkr�tce ukaza�a si� posta� obywatela Robespierre'a w towarzystwie nieodst�pnego przyjaciela St. Justa i siostry Charlotty. Danton, podobny do wielkiego p�owego lwa, posuwa� si� ku lo�om, podczas gdy Santerre, pi�kny rze�nik i ulubieniec ludu, rozsiada� si� w fotelu, ubrany w wytworny mundur gwardii, w�r�d g�o�nych oklask�w zgromadzenia. Publiczno�� w g�rnych galeriach i na parkiecie szepta�a z o�ywieniem; postrach siej�ce nazwiska przelatywa�y z ust do ust w�r�d dusznego powietrza sali. Kobiety wykr�ca�y szyje na wszystkie strony, aby ujrze� g�owy, kt�re mo�e nazajutrz stoczy� si� mia�y do strasznego kosza u st�p gilotyny. W jednej z ma�ych l�, najbardziej zbli�onych do sceny, dw�ch m�czyzn zaj�o ju� dawno miejsca, zanim teatr si� zape�ni�. Wn�trze lo�y by�o pogr��one w cieniu i w�ski otw�r, pozwalaj�cy obserwowa� zaledwie jedn� cz�� sceny, maskowa� raczej, ni� ods�ania� siedz�ce w niej osoby. M�odszy z tych dw�ch m�czyzn wydawa� si� obcy w Pary�u, gdy� ile razy zjawia� si� jaki� dygnitarz lub znany cz�onek rz�du, zwraca� si� do towarzysza o wyja�nienia co do tych osobisto�ci. - Powiedz mi, de Batz - rzek�, wskazuj�c grup� m�czyzn, wchodz�cych w�a�nie na sal� - kim jest ten obywatel w zielonym ubraniu, trzymaj�cy r�k� przy twarzy? - Gdzie? O kt�rym m�wisz? - Tam, patrzy w�a�nie w t� stron� i trzyma w r�ku program; ma tak� wystaj�c� brod� i wypuk�e czo�o, a twarz i oczy jak szakal. Widzisz? Jego towarzysz wychyli� si� z lo�y i ma�ymi, ruchliwymi oczkami zacz�� przebiega� po szczelnie zape�nionej sali. - Ju� widz�! - zawo�a�, gdy pozna� twarz wskazan� mu przez przyjaciela - to obywatel Fouquier Tinville. - Prokurator? - On sam, a obok niego stoi H~eron. - H~eron? - zapyta� m�odzieniec. - Tak. On jest g��wnym agentem w "komitecie bezpiecze�stwa publicznego". - Co to znaczy? Obaj cofn�li si� w g��b lo�y i ciemne ich postacie znik�y w mroku. Od czasu, gdy nazwisko prokuratora zosta�o mi�dzy nimi wymienione, instynktownie g�osy ich zni�y�y si� do szeptu. Starszy m�czyzna, barczysty ospowaty cz�owiek, o ma�ych przenikliwych oczach, wzruszy� ramionami na pytanie przyjaciela, a potem rzek� z pogardliw� oboj�tno�ci�: - To znaczy, m�j drogi St. Just, �e ci dwaj ludzie, kt�rych tam widzisz na dole spokojnie czytaj�cych program dzisiejszego wieczora i zamierzaj�cych zabawi� si� w towarzystwie �.p. Moliera, s� dwoma psami my�liwskimi, r�wnie wszechw�adnymi jak chytrymi. - Tak, tak - odrzek� St. Just i mimo woli dreszcz przeszy� go na wylot - Fouquier Tinville, wiem, znam jego chytro�� i znaczenie, ale tamten? - Tamten? - powt�rzy� de Batz - H~eron? Pozw�l mi powiedzie� ci, przyjacielu, �e pot�ga i chciwo�� prokuratora bledn� wobec w�adzy H~erona. - Jakim sposobem? Nie rozumiem. - Bawi�e� tak d�ugo w Anglii, ty szcz�liwy cz�owieku, �e cho� wie�ci o naszej tragedii niew�tpliwie dosz�y do ciebie, nie znasz bli�ej aktor�w, graj�cych g��wne role na krwawej arenie wzniesionej przez nienawi��. Przychodz� i odchodz� ci aktorzy, m�j drogi St. Just, wst�puj� na widowni� i znikaj�. Marat jest ju� cz�owiekiem przesz�o�ci, Robespierre - przysz�o�ci. Dzisiaj mamy jeszcze wci�� Dantona, Fouquier Tinville'a, P~ere Duch~esne'a i twego w�asnego kuzyna St. Justa, ale H~eron i jemu podobni b�d� zawsze z nami. - Szpiedzy? - Ma si� rozumie� - potwierdzi� drugi - i jacy szpiedzy! - Czy by�e� dzisiaj na posiedzeniu Konwencji? - Nie. - Ale ja by�em. S�ysza�em nowy dekret, kt�ry sta� si� od dzi� prawem. M�wi� ci, przyjacielu, �e nie pr�nowali�my w tych dniach. Robespierre obudzi� si� rano z pewnym pomys�em, po po�udniu ten pomys� sta� si� prawem, przeszed�szy przez rad� s�u�alczej garstki ludzi, nie maj�cych odwagi oprze� si� jego woli ze strachu, by im nie zarzucono umiarkowania lub lito�ci, najci�szych zbrodni, kt�re mo�na pope�ni� w tych czasach. - Ale Danton? - Ach, Danton!... On chcia�by powstrzyma� po�og� przez niego rozniecon�, okie�zna� dzikie zwierz�ta, kt�rym sam zaostrzy� k�y. Powiedzia�em ci, �e Danton jest jeszcze cz�owiekiem doby obecnej. Jutro zarzuc� mu umiarkowanie. Danton zbyt umiarkowany? M�j Bo�e! Danton, kt�ry uwa�a�, �e gilotyna pracowa�a zbyt wolno i uzbroi� trzydziestu �o�nierzy w miecze, aby �ci�� trzydzie�ci g��w r�wnocze�nie! Danton, m�j drogi, zginie jutro jako zdrajca republiki pod zarzutem zbytniej s�abo�ci wzgl�dem nieprzyjaci�; a tacy n�dznicy jak H~eron, b�d� napawali si� krwi� Dantona i jego wsp�lnik�w. Umilk� na chwil�, bo nie �mia� podnosi� g�osu, a szepty ich zag�usza� zgie�k, panuj�cy na sali. Kurtyna, kt�ra mia�a si� podnie�� o �smej, wci�� jeszcze by�a spuszczona, cho� ju� dochodzi�o p� do dziewi�tej, a publiczno�� zaczyna�a si� niecierpliwi�. Da�y si� s�ysze� g�o�ne tupania, a z galerii odezwa�y si� gwizdy niezadowolenia. - Je�eli H~eron straci cierpliwo�� - rzek� de Batz, gdy ha�as usta� na chwil� - dyrektor teatru i re�yser, b�d� mieli jutro niemi�� przepraw�. - Wci�� tylko H~eron! - rzek� St. Just z pogardliwym u�miechem. - Tak, przyjacielu - odpar� jego towarzysz spokojnie - zawsze H~eron, a dzi� po popo�udniu sta� si� jeszcze pot�niejszy. - Wskutek nowego dekretu? - Tak. Agenci komitetu bezpiecze�stwa publicznego z H~eronem na czele otrzymali prawo rewizji w domach prywatnych i �cigania nieprzyjaci� szcz�cia og�lnego. Jak to jasno brzmi, nieprawda�? Ka�dy mo�e si� sta� wrogiem szcz�cia og�lnego, b�d� to wydaj�c za du�o pieni�dzy, b�d� te� za ma�o, �miej�c si� dzisiaj lub p�acz�c jutro, nosz�c �a�ob� po �mierci krewnego lub ciesz�c si� z powodu egzekucji drugiego. Mo�e by� zgubnym przyk�adem dla spo�ecze�stwa przez wytworno�� lub zaniedbanie, chodz�c pieszo dzisiaj, a je�d��c powozem za tydzie�. Agenci komitetu bezpiecze�stwa publicznego sami rozstrzyga� b�d�, na czym polega ten wrogi stosunek do szcz�cia og�lnego. Wszystkie wi�zienia maj� otwiera� podwoje dla tych, kt�rych oni wyznacz�; maj� prawo s�dzi� wi�ni�w prywatnie bez �wiadk�w i posy�a� ich przed trybuna� bez dalszych upowa�nie�. Ich zadanie jest jasne - dostarcza� zwierzyny dla gilotyny, zaj�cia dla prokuratora, ofiar dla trybuna��w i ohydnych scen mord�w na placu Rewolucji dla zabawy ludu. Za t� robot� dostaj� po 35 liwr�w za ka�d� g�ow�. Je�eli H~eron i jego pomocnicy wezm� si� energicznie do pracy, to cieszy� si� b�d� �adnym dochodem, od czterech do pi�ciu tysi�cy liwr�w tygodniowo. Idziemy coraz dalej, przyjacielu St. Just, nie ma co m�wi�. Nie podnosi� g�osu, opowiadaj�c o tych nieludzkich spiskach przeciw wolno�ci i godno�ci ca�ego narodu. Zdawa�o si�, �e nie odczuwa najmniejszego oburzenia; raczej przebija� w jego mowie pewien odcie� triumfu i humoru. A teraz �mia� si� weso�o, jak pob�a�liwy nauczyciel, patrz�cy na wrodzone pop�dy okrucie�stwa zepsutego ch�opca. - Dlatego te� musimy wyratowa� z tego piek�a rozp�tanego na ziemi - zawo�a� gor�co St. Just - ton�cych w tej powodzi krwi. Policzki jego pa�a�y, oczy b�yszcza�y szlachetnym ogniem. Wygl�da� bardzo m�odo: Armand St. Just, brat lady Blakeney, przypomina� siostr�, ale rysy jego, cho� m�skie, nie odznacza�y si� energi�, cechuj�c� urocz� twarz Ma�gorzaty. Czo�o zdradza�o raczej marzyciela ni� my�liciela, niebieskoszare oczy - idealist�, a nie cz�owieka czynu. Niew�tpliwie bystre oczy de Batza spostrzeg�y to, gdy spogl�da� na m�odego przyjaciela z t� dobroduszn� pob�a�liwo�ci�, kt�ra wydawa�a si� u niego tak naturalna. - Musimy my�le� o przysz�o�ci, kochany St. Just, a nie o tera�niejszo�ci - ci�gn�� dalej po kr�tkiej przerwie, m�wi�c wolno i przekonywuj�co, jak ojciec do porywczego dziecka. - Co znaczy par� ludzkich istot wobec wielkich zasad, kt�rym ho�dujemy? - Wskrzeszenie monarchii, wiem - odpar� St. Just �ywo - ale tymczasem... - Tymczasem - przerwa� mu de Batz powa�nie - ka�da ofiara, b�d�ca igraszk� tych ludzi, stanowi krok ku wznowieniu praworz�dno�ci, czyli monarchii. Tylko przez te gwa�towne nadu�ycia, wykonywane w imieniu og�lnego dobra, nar�d przekona si�, jak bardzo zosta� w b��d wprowadzony przez zgraj� ludzi, kt�rych jedynym celem jest w�asny interes i kariera. Kiedy ludowi obrzydn� orgie ambicji i nienawi�ci, zwr�ci si� przeciwko dzikim okrutnikom i z rado�ci� przyczyni si� do odbudowy wszystkiego, co stara� si� przedtem zniszczy�. Oto nasza jedyna nadzieja na przysz�o��, i wierzaj mi, przyjacielu, �e ka�da g�owa wydarta gilotynie przez waszego romantycznego bohatera jest now� cegie�k�, po�o�on� pod gmach tej niegodziwej republiki. - Nie wierz� w to - zaprotestowa� St. Just. De Batz wzruszy� ramionami pogardliwie i z niezachwian� pewno�ci� siebie, a jego kr�tkie, pulchne okryte pier�cionkami palce zacz�y niecierpliwie przebiera� po por�czy lo�y. Zachowanie si� Armanda dra�ni�o go bardziej, ni� bawi�o. Ale nic nie odpowiedzia�, czekaj�c na tradycyjny sygna�, zapowiadaj�cy podniesienie si� kurtyny. Na odg�os sygna�u niecierpliwo�� widz�w �cich�a, jakby za dotkni�ciem czarodziejskiej r�d�ki. Wszyscy usadowili si� wygodnie na swoich miejscach, przestali �ledzi� ruchy ojc�w ludu i zwr�cili ca�� uwag� na aktor�w. Rozdzia� II Sprzeczne cele Armand St. Just pierwszy raz odwiedzi� Pary� od czasu, gdy zerwa� z parti� republika�sk�, kt�rej on i jego pi�kna siostra Ma�gorzata byli swego czasu najszlachetniejszymi i najgorliwszymi zwolennikami. Ju� p�tora roku temu nadu�ycia partii przerazi�y go, cho� daleko jeszcze by�o im do ha�bi�cych orgii, dochodz�cych dzisiaj do szczytu w krwawych hekatombach niewinnych ofiar. Ze �mierci� Mirabeau, umiarkowani republikanie, kt�rych szlachetnym celem by�o wyswobodzenie ludu francuskiego spod autokratycznej tyranii Bourbon�w, ujrzeli, �e w�adza wymyka si� z ich czystych r�k w r�ce demagog�w, nie znaj�cych innego prawa, jak w�asne nami�tno�ci. Nie by�a to ju� walka na tle politycznym i religijnym, lecz walka klasy z klas�, cz�owieka z cz�owiekiem. Armand St. Just, jeden z aposto��w wolno�ci, braterstwa i r�wno�ci, przekona� si� wkr�tce, �e najokrutniejsze nadu�ycia tyranii by�y dokonywane w imi� idea��w tak przez niego uwielbianych. Jego siostra Ma�gorzata, kt�ra szcz�liwie wysz�a za m�� w Anglii, by�a powodem ostatecznego jego rozbratu z ojczyzn�. Iskra zapa�u, rozniecona przez nast�pc�w Mirabeau w sercach uci�nionego ludu, zamieni�a si� w niszcz�cy po�ar. Wzi�cie Bastylii sta�o si� has�em do rzezi wrze�niowej, kt�rej ca�a potworno�� blad�a wobec mord�w dzisiejszych. Armand, wyratowany od zemsty rewolucjonist�w dzi�ki po�wi�ceniu "Szkar�atnego Kwiatu", powr�ci� do Anglii i stan�� pod sztandarem bohaterskiego wodza. Ale dot�d nie mia� sposobno�ci do czynnego udzia�u jako cz�onek ligi. W�dz nie chcia� nara�a� go na bezcelowe niebezpiecze�stwo. Ma�gorzata oraz Armand St. Just zbyt dobrze byli w Pary�u znani. Ma�gorzata nie nale�a�a do kobiet, o kt�rych �atwo si� zapomina, i jej ma��e�stwo z angielskim arystokrat� nie podoba�o si� republika�skim k�kom, uwa�aj�cym j� przedtem za sw� kr�low�. Wyst�pienie Armanda z partii i przy��czenie si� do szeregu emigrant�w poci�ga�o za sob� ch�� odwetu u przeciwnik�w. Oboje, brat i siostra, mieli niezwykle zaci�tego wroga w kuzynie swym, Antonim St. Just, niedosz�ym konkurencie Ma�gorzaty, a obecnie s�u�alczym popleczniku Robespierre'a. Nic nie sprawi�oby Antoniemu St. Just wi�kszej rado�ci, jak sposobno�� okazania swej gorliwo�ci i patriotyzmu przez wydanie w�asnego kuzyna i kuzynki w r�ce trybuna�u terroru. I "Szkar�atny Kwiat", kt�ry trzyma� pi�kn� sw� r�k� na pulsie rewolucji, nie chcia� po�wi�ca� dobrowolnie �ycia Armanda lub niepotrzebnie go nara�a�. Dlatego te� cho� rok mija� od tego czasu, Armand, zapalony cz�onek ligi nie m�g� by� w niczym pomocny. Cierpia� z powodu tej przymusowej bezczynno�ci, w jakiej utrzymywa�a go ostro�no�� "Szkar�atnego Kwiatu", podczas gdy on rwa� si� do czynu u boku ukochanych towarzyszy i uwielbianego wodza. Z pocz�tkiem roku 1794 uprosi� Blakeney'a, aby pozwoli� towarzyszy� sobie w maj�cej nast�pi� wyprawie do Francji. Jaki by� jej cel g��wny, o tym cz�onkowie ligi dot�d nie wiedzieli, ale nie w�tpili, �e gro�niejsze ni� dot�d niebezpiecze�stwa czyha�y na ich drodze. W ostatnich czasach okoliczno�ci bardzo si� zmieni�y. Z pocz�tku niezg��biona tajemnica, otaczaj�ca wodza, u�atwia�a wielce jego plany. Ale teraz r�bek tej zas�ony zosta� uchylony i Chauvelin, eksambasador przy dworze angielskim, nie mia� �adnej w�tpliwo�ci o to�samo�ci sir Percy'ego Blakeney'a. Cztery miesi�ce min�y od tego dnia i "Szkar�atny Kwiat" prawie Francji nie opuszcza�. Mordy w Pary�u i na prowincji powtarza�y si� coraz cz�ciej, tak �e po�wi�cenie ma�ej garstki bohater�w stawa�o si� z ka�d� chwil� potrzebniejsze. Skupiali si� ko�o wodza ze szlachetnym entuzjazmem i wrodzonym zami�owaniem angielskich gentlemen�w do sportu, staraj�c si� o tym wi�ksz� roztropno��, im niebezpiecze�stwo tych wypraw stawa�o si� gro�niejsze. Na jedno s�owo ukochanego wodza z�ota m�odzie� Londynu porzuca�a rozrywki, przyj�cia, rozkosze stolicy i oddawa�a m�ode �ycie wraz z maj�tkiem i stanowiskiem na us�ugi niewinnych i bezbronnych ofiar. �onaci, jak sir Andrew Foulkes, lord Hastings, sir Wallscourt, na skinienie wodza zostawiali �ony i dzieci. Armand, niczym nie zwi�zany, o r�wnie szlachetnych porywach, nie chcia� pozostawa� w tyle. Mimo stosunkowo nied�ugiej, bo zaledwie pi�tnastomiesi�cznej nieobecno�ci w stolicy, zasta� j� bardzo zmienion�. Przygn�bienie panowa�o w jej murach, cho� t�umy zalega�y ulice. Nie widywa� znajomych, kt�rych dawniej cz�sto spotyka�. Obce twarze otacza�y go zewsz�d, twarze o b��dnym wyrazie jakby zdziwienia, �e �mier� ich jeszcze nie dosi�g�a. St. Just z�o�y� rzeczy w wyznaczonym dla siebie mieszkaniu i o zmroku wyszed� na ulic�. Instynktownie szuka� znajomej twarzy, kt�ra by mu przypomnia�a weso�e chwile, sp�dzone z Ma�gorzat� w ich uroczym mieszkaniu na ulicy St. Honor~e. Przez godzin� b��ka� si� bez celu. Czasem zdawa�o mu si�, �e widzi znan� posta�, przemykaj�c� si� w�r�d ciemno�ci, ale zanim zdo�a� si� o tym przekona�, posta� znika�a w w�skiej uliczce, z obaw� ogl�daj�c si� poza siebie. Armand uczu� si� ca�kiem obcy we w�asnym rodzinnym mie�cie. Straszne egzekucje na placu Rewolucji sko�czy�y si� z nastaniem nocy. Usta� turkot w�zk�w ze skaza�cami i przed�miertne krzyki nieszcz�liwych nie rozlega�y si� ju� po pustych ulicach. Armand nie spostrzeg� od razu upadku tej pi�knej niegdy� stolicy, ale og�lny jej wygl�d zmrozi� mu serce. Nic wi�c dziwnego, �e wracaj�c z wolna do domu, drgn�� na d�wi�k weso�ego g�osu. By�o to jakby echo przesz�o�ci, kiedy to elegancki i zalotny baron de Batz, by�y oficer gwardii w s�u�bie zmar�ego kr�la, a potem znany zwolennik wskrzeszenia monarchii, zabawia� Ma�gorzat� planami zrzucenia nowo powsta�ej w�adzy ludu. Armand ucieszy� si� bardzo na jego widok, a gdy de Batz zaproponowa� mu d�u�sz� pogaw�dk� o dawnych czasach, m�odzieniec z rado�ci� przyj�� zaproszenie. Dwaj m�czy�ni, cho� nie podejrzewali si� wzajemnie, nie �pieszyli si� zbytnio z wyjawieniem miejsc zamieszkania. Zaraz na wst�pie de Batz zaproponowa� sp�dzenie wieczoru w teatrze, jako w najbezpieczniejszym miejscu dla dw�ch starych przyjaci�, gdzie by mogli pogaw�dzi� spokojnie bez obawy przed szpiegami. - Nie ma tu w obecnych czasach spokojnego k�ta, wierzaj mi, przyjacielu - rzek� - chroni�em si� ju� do wszystkich nor w tym przekl�tym mie�cie i przyszed�em do przekonania, �e lo�a teatralna jest jeszcze najlepsz� kryj�wk�. G�osy aktor�w i szmer rozm�w na sali zag�uszaj� wszelk� poufn� rozmow�. Nietrudno by�o nam�wi� m�odzie�ca, czuj�cego si� osamotnionym w wielkiej stolicy, by sp�dzi� wiecz�r w towarzystwie znajomego, a de Batz by� weso�ym towarzyszem w ca�ym tego s�owa znaczeniu; i chocia� w�dz przestrzega� go przed lekkomy�lnymi znajomo�ciami w Pary�u, m�odzieniec mia� wra�enie, �e ta przestroga nie mog�a dotyczy� takiego cz�owieka jak de Batz, kt�rego przywi�zanie do stronnictwa monarchistycznego zbli�a�o si� do hase� ligi "Szkar�atnego Kwiatu". Czu� tak�e, �e b�dzie bezpieczniejszy w zape�nionym teatrze ni� w opustosza�ych ulicach. Mi�dzy rozbawion� rzesz� widz�w, ciemna posta� m�odzie�ca mog�a uchodzi� za studenta lub dziennikarza. Ale ju� po dziesi�ciu minutach, sp�dzonych w towarzystwie de Batza w lo�y teatru, Armand �a�owa� swego nierozwa�nego kroku i nawi�zania znajomo�ci z by�ym oficerem gwardii kr�lewskiej. Cho� uwa�a� go za gorliwego monarchist�, odczu� wkr�tce pewn� nieufno�� do tego napuszonego osobnika, kt�rego ka�de zdanie tchn�o raczej egoizmem ni� po�wi�ceniem dla szlachetnej sprawy. Dlatego te� St. Just, gdy kurtyna podnios�a si� na pocz�tek pierwszego aktu molierowskiej komedii, zwr�ci� si� ku scenie i pr�bowa� zainteresowa� si� sprzeczk� mi�dzy Philint� a Alcestem. Ale to zachowanie si� m�odzie�ca nie by�o na r�k� odnalezionemu przyjacielowi. By�o jasne, �e de Batz nie uwa�a� rozmowy za wyczerpan� i �e przyprowadzenie St. Justa dzi� wiecz�r do teatru mia�o inny cel ni� podziwianie panny Lange w roli Celimeny. Obecno�� St. Justa w Pary�u zdziwi�a niema�o de Batza i nasun�a mu rozmaite przypuszczenia. Chodzi�o teraz o to, aby si� o nich upewni� i w tym celu pragn�� d�u�szej rozmowy z Armandem. Milcza� chwil�, spogl�daj�c badawczo na m�odzie�ca. Przebiera� niecierpliwie palcami po aksamitnej por�czy lo�y, oczekuj�c pierwszej sposobno�ci, by nawi�za� przerwan� rozmow�. Lekkim ruchem g�owy zwr�ci� zn�w uwag� Armanda na osobisto�ci, znajduj�ce si� w teatrze. - Tw�j kuzyn Antoni St. Just jest obecnie praw� r�k� Robespierre'a. Gdy przed rokiem opuszcza�e� Pary�, bezkarnie mog�e� pogardza� nim, uwa�aj�c go za lekkoducha, ale teraz, chc�c pozosta� we Francji, musisz si� go wystrzega�, gdy� ma wielkie wp�ywy. - Wiem, �e nale�y do tej zgrai - odpar� Armand niedbale. - Swego czasu kocha� si� w mojej siostrze, ale dzi�ki Bogu nie zwraca�a na niego uwagi. - Opowiadaj�, �e w�a�nie dlatego przy��czy� si� do tej zgrai, jak j� nazywasz. Og�em wzi�wszy, s� to sami malkontenci, nie maj�cy nic do stracenia. Gdy wszystkie te wilki po�r� si� wzajemnie, wtedy dopiero b�dziemy mogli my�le� o wskrzeszeniu monarchii we Francji. Przyjaciel tw�j, "Szkar�atny Kwiat" powinien by� raczej dopomaga� tej krwawej rewolucji, ni� j� tamowa�, je�eli naprawd� tak jej nienawidzi, jak twierdzi. Spojrza� pytaj�co na Armanda i przerwa�, jakby oczekuj�c odpowiedzi. Gdy St. Just milcza� uporczywie, powt�rzy� z naciskiem: - Je�eli naprawd� nienawidzi krwawej rewolucji, jak twierdzi. To dwukrotne powt�rzenie wskazywa�o jasno pewn� w�tpliwo��. St. Just wzdrygn�� si� z oburzeniem. - "Szkar�atny Kwiat" - rzek� - nie zwa�a na polityczne wzgl�dy. Uczynki mi�osierdzia, kt�re spe�nia, wyp�ywaj� z poczucia sprawiedliwo�ci i lito�ci. - I sportu - doda� de Batz z przek�sem - przynajmniej tak s�ysza�em. - On jest Anglikiem - ci�gn�� dalej St. Just - i jako taki nie wyjawi nigdy swych uczu�; ale mniejsza o pobudki, patrz na wyniki. - Tak, kilka ludzkich istot wydartych gilotynie... - Kobiety i dzieci, kt�re zgin�yby bez jego po�wi�cenia... - Im s� niewinniejsze, im bardziej bezbronne, tym g�o�niej wo�aj� o pomst� do nieba przeciw potworom, skazuj�cym je na �mier�. Armand nic nie odpowiedzia�. Widoczne bezcelowe by�o sprzecza� si� z cz�owiekiem, kt�rego polityczne cele r�ni�y si� od idea��w "Szkar�atnego Kwiatu", jak biegun p�nocny od po�udniowego. - Je�eli kto z was ma jakikolwiek wp�yw na tego zapale�ca, na tego waszego wodza - ci�gn�� dalej de Batz, nie zra�ony bynajmniej milczeniem towarzysza, to starajcie si� przem�wi� mu do rozumu. - W jaki spos�b? - spyta� St. Just, u�miechaj�c si� mimo woli na sam� my�l o tym, by on lub ktokolwiek inny m�g� wp�yn�� na plany Blakeney'a. Tym razem de Batz umilk�. Przez chwil� nie m�wi� nic, a potem spyta� �ywo: - Wasz "Szkar�atny Kwiat" bawi obecnie w Pary�u, nieprawda�? - Nie wiem - odrzek� Armand. - Nie zdo�asz nic ukry� przede mn�, m�j drogi. Skoro tylko spojrza�em na ciebie, domy�li�em si� w tej chwili, �e nie przyby�e� sam do Pary�a. - Mylisz si�, kochany de Batz - rzek� m�odzieniec z naciskiem - przyjecha�em sam do Pary�a. - Wykr�casz si�, jak mo�esz, ale daremnie. Czy� nie zauwa�y�em u ciebie pewnego niezadowolenia, gdy zatrzyma�em ci� na ulicy dzi� wieczorem? - Znowu si� mylisz - ucieszy�em si� bardzo; czu�em si� osamotniony i z rado�ci� u�cisn��em przyjazn� d�o�. To, co uwa�a�e� za niezadowolenie, by�o tylko zdziwieniem. - Zdziwi�e� si�? Ach, prawda? Nie mog�e� zrozumie�, aby cz�owiek taki jak ja, m�g� przechadza� si� spokojnie po ulicach Pary�a i nie by� �cigany przez ca�� policj� miasta. Dziwisz si�, �e nie na�o�ono ceny na moj� g�ow�, cho� jestem niebezpiecznym spiskowcem, czy� nie? - Wiem, �e usi�owa�e� wyrwa� kr�la i kr�low� ze szpon�w tych niegodziwc�w. - Lecz wszystkie te usi�owania spe�z�y na niczym - doda� de Batz - gdy� plany zosta�y zdradzone przez niekt�rych nieuczciwych konfederat�w albo odkryte przez szpieg�w ��dnych zap�aty. Tak, m�j drogi, do�o�y�em wielu stara�, aby wyswobodzi� kr�la Ludwika XVI i Mari� Antonin�, ale nie uda�o mi si�; pomimo tego, jak widzisz, jestem wolny i nikt na mnie nie czyha. Chodz� spokojnie po ulicach i rozmawiam �mia�o z przyjaci�mi. - Masz szcz�cie - rzek� St. Just z odcieniem ironii. - Stara�em si� post�powa� roztropnie - odpar� de Batz - szukaj�c przyjaci� tam, gdzie najwi�cej ich potrzebowa�em, czyli w mamonie niesprawiedliwo�ci - rozumiesz? Za�mia� si� g�o�no zadowolony z samego siebie. - Teraz rozumiem - rzek� St. Just z sarkazmem - mia�e� zapewne austriackie pieni�dze do dyspozycji. - Otrzyma�em pewn� sum� - potwierdzi� de Batz - i du�o z tych pieni�dzy znajduje si� obecnie w patriotycznych r�kach tych fabrykant�w rewolucji. Tym zapewniam sobie wolno��. Kupuj� j� za cesarskie pieni�dze i to u�atwia mi prac� nad wskrzeszeniem monarchii we Francji. Zn�w zapad�o milczenie. C� Armand m�g� odpowiedzie� na to wszystko? Podczas gdy oty�y Gasko�czyk roztacza� przed m�odzie�cem ambitne i daleko si�gaj�ce plany, my�l jego zwr�ci�a si� do innego spiskowca, do cz�owieka o czystych i prawych celach, kt�rego r�ce nie tkn�y nigdy obcego z�ota, ale wyci�ga�y si� zawsze ku s�abym i nieszcz�liwym, dzia�aj�c jedynie dla ich dobra, nigdy za� dla w�asnych korzy�ci. De Batz wszelako nie zdawa� sobie sprawy z my�li towarzysza i ci�gn�� dalej. - Post�pujemy bardzo wolno, krok za krokiem, m�j drogi; nie uda�o mi si� wyratowa� monarchii w osobie kr�la i kr�lowej, ale osi�gniemy to, ocalaj�c delfina. - Delfina? - wyrwa�o si� z ust St. Justa. Ten mimowolny, ledwo dos�yszalny szept zadowoli� widocznie de Batza, gdy� odwr�ci� badawczy wzrok i przesta� przebiera� pulchnymi palcami po aksamitnej por�czy lo�y. - Tak, delfina - rzek�, przytakuj�c g�ow� jakby w odpowiedzi na w�asne my�li - czyli raczej panuj�cego kr�la Francji, Ludwika XVII. To najcenniejsze �ycie w obecnych czasach na ca�ym �wiecie. - Zgadzam si� z tob�, przyjacielu - potwierdzi� Armand z zapa�em. - Najceniejsze �ycie, kt�re trzeba ratowa� za wszelk� cen�. - Tak - rzek� de Batz z naciskiem - ale nie z pomoc� twego przyjaciela "Szkar�atnego Kwiatu". - Dlaczego? Ledwo wypowiedzia� te s�owa, ju� ich po�a�owa�. Zagryz� wargi i g��boka bruzda wyst�pi�a na jego czole. Spojrza� nieufnie na towarzysza, ale de Batz u�miecha� si� dobrodusznie. - Ach, drogi Armandzie! Nie jeste� stworzony do dyplomacji. A wi�c - doda� powa�niej - tw�j wytworny bohater "Szkar�atny Kwiat" �udzi si� nadziej� wydarcia naszego m�odego kr�la ze szpon�w szewca Simona i stada hien, stoj�cych przy nim na stra�y? - Nie powiedzia�em tego - sprostowa� �ywo St. Just. - Ale ja to m�wi�. No, no, nie r�b sobie wyrzut�w, m�j lojalny m�odzie�cze! Czy� mog�em w og�le w�tpi� o tym, �e wasz romantyczny w�dz zwr�ci pr�dzej czy p�niej uwag� na najtragiczniejsz� posta� w ca�ej Europie, na m�cze�skie dziecko, wi�zione w Temple? Dziwi�bym si� raczej, gdyby "Szkar�atny Kwiat" nie zwraca� uwagi na naszego m�odego kr�la, cho�by przez sam wzgl�d na jego poddanych. Nie my�l, �e zdradzi�e� tajemnic� swego przyjaciela. Gdy spotka�em ci� dzisiaj szcz�liwym trafem, domy�li�em si� od razu, �e jeste� tutaj pod sztandarem tajemniczego czerwonego kwiatka, i odgad�em reszt�. "Szkar�atny Kwiat" przebywa obecnie w Pary�u w nadziei wyprowadzenia Ludwika XVII z wi�zienia. - Je�eli tak jest, to powiniene� nie tylko nie przeszkadza�, ale pomaga� mu w tym przedsi�wzi�ciu. - Nie zrobi� ani jednego, ani drugiego - odpar� de Batz z flegm�. - Jestem Francuzem. - Co to ma do rzeczy? - Bardzo du�o. Dziwi� si�, �e jako Francuz nie rozumiesz mojego punktu widzenia. Ludwik XVII jest kr�lem francuskim, m�j drogi, i musi zawdzi�cza� �ycie i wolno�� jedynie Francuzom i nikomu innemu. - To szale�stwo - odpar� Armand. - Czy wolisz, aby dziecko zgin�o dla twoich w�asnych samolubnych plan�w? - Mo�esz to nazwa� samolubstwem, je�eli chcesz. Ka�dy patriotyzm jest poniek�d samolubstwem. Co to obchodzi ca�y �wiat, czy jeste�my republik�, monarchi� czy te� beznadziejn� anarchi�? Pracujemy dla nas samych i nie potrzebujemy, by obcy wtr�cali si� do naszych spraw. - A jednak korzystasz z obcych pieni�dzy? - To co innego. Nie mog� zdoby� pieni�dzy we Francji, wi�c czerpi� je, sk�d si� uda. Ja przeprowadz� ucieczk� Ludwika XVII i nam, monarchistom francuskim, przypadnie honor i s�awa uratowania naszego kr�la. Rozmowa urwa�a si� po raz trzeci. St. Just ze zdumieniem przys�uchiwa� si� temu dzikiemu samolubstwu i pr�no�ci. De Batz rozpar� si� wygodnie na krze�le, spogl�daj�c na m�odzie�ca z wyrazem pe�nego zadowolenia z siebie samego. Mo�na by�o teraz �atwo zrozumie�, dlaczego cieszy� si� takimi niezwyk�ymi wzgl�dami pomimo rozmaitych spisk�w: dba� o jedno tylko prawdziwie - o w�asn� sk�r�. Nie walczy� w kraju ani nie nara�a� si� na niebezpiecze�stwa po miastach na wz�r innych mniej szcz�liwych monarchist�w. Postara� si� o spokojniejsze zaj�cie: przeszed� granic�, i zaofiarowawszy swe us�ugi Austrii, zdoby� pieni�dze cesarskie na korzy�� w�asnej kieszeni. Cz�owiek z mniejsz� nawet znajomo�ci� �wiata ni� Armand by�by �atwo odgad�, �e de Batz pragn�� sam jeden przeprowadzi� ucieczk� biednego delfina i �e pobudki swoje czerpa� nie tyle z patriotyzmu, ile z chciwo�ci. Najwidoczniej czeka�a go hojna nagroda w Wiedniu, je�eli Ludwik XVII stanie szcz�liwie na ziemi austriackiej; nagroda ta przepad�aby niezawodnie, gdyby intrygancki Anglik wmiesza� si� w t� spraw�. Ma�o zastanawia� si� nad tym, czy w ten spos�b nie nara�a� �ycia dziecka kr�lewskiego. Mia� otrzyma� zap�at�, a ona wi�cej mu le�a�a na sercu ni� "najcenniejsze �ycie w Europie". Rozdzia� III Fatum St. Just �a�owa� gorzko, i� nie pozosta� w swym brudnym podmiejskim mieszkaniu. Poj�� niestety za p�no donios�o�� otrzymanego ostrze�enia przed nawi�zywaniem znajomo�ci we Francji. Ludzie zmieniaj� si� zawsze z biegiem czasu, ale jak�e� zmienili si� obecnie! Osobiste bezpiecze�stwo sta�o si� fikcj� i trzeba by�o walczy� o nie nawet z nara�eniem godno�ci osobistej. Egoizm, ten niezawodny �rodek do wywy�szenia si�, panowa� wszechw�adnie. De Batz, zaopatrzony w obce pieni�dze, zapewni� sobie bezpiecze�stwo, rozdaj�c z�oto na prawo i lewo i zaspokajaj�c w ten spos�b ambicj� prokuratora i zach�anno�� niezliczonych szpieg�w. Reszty u�ywa� do pod�egania demagog�w jednych przeciw drugim, przez co zgromadzenie narodowe stawa�o si� widowni� zaci�tych walk. Bo i c� zale�a�o na tym, �e tysi�ce ofiar marnie gin�y? Wszak s�u�y�y one do nasycenia molocha rewolucji oraz jego w�asnym planom. Tylko "najcenniejsze �ycie w Europie" nale�a�o ratowa�, je�eli nagroda za nie mia�a nape�ni� kieszenie de Batza i urzeczywistni� jego marzenia w przysz�o�ci. Zmieni�a si� dusza ca�ego narodu. St. Just odczuwa� r�wn� odraz� do tego samolubnego monarchisty, jak i do okrutnik�w, zabijaj�cych na prawo i lewo dla w�asnej satysfakcji. Rozmy�la� nad sposobem wymkni�cia si� z teatru w nadziei znalezienia w swym mieszkaniu wskaz�wki od wodza, kt�ra by mu przypomnia�a o tym, �e �yj� jeszcze ludzie o wznio�lejszych idea�ach. Kurtyna zapad�a po pierwszym akcie, ale jak tego wymaga�y sztuki Moliera, us�yszano prawie r�wnocze�nie sygna�, zapowiadaj�cy rozpocz�cie si� drugiego aktu. St. Just wsta�, chc�c po�egna� towarzysza, ale w tej samej chwili kurtyna podnios�a si�, ods�aniaj�c Alcesta w o�ywionej rozmowie z Celimen�. Kr�tkie jest wst�pne przem�wienie Alcesta. Armand, odwr�cony plecami do sceny, �egna� przez ten czas de Batza, ufaj�c, �e kilka uprzejmych s��w b�dzie dostatecznym wyt�umaczeniem, dlaczego opuszcza teatr w chwili, gdy przedstawienie zn�w si� rozpoczyna. Ale Gasko�czyk nie uwa�a� rozmowy za zako�czon�. Mia� nadziej�, �e jego argumenty, wypowiedziane z tak wielk� pewno�ci� siebie, uczyni�y w umy�le m�odzie�ca pewne wra�enie. Chcia� jednakowo� wra�enie to utwierdzi� i podczas gdy Armand suszy� sobie g�ow� nad znalezieniem odpowiedniej wym�wki dla opuszczenia sali de Batz czyni� to samo, aby go zatrzyma�. A wtedy wesz�o w drog� przeznaczenie. Gdyby St. Just, wstawszy o dwie minuty wcze�niej, znalaz� by� rychlej wym�wk�, jaka� niezg��biona krzywda i straszna ha�ba by�yby omin�y nie tylko jego, ale i tych, kt�rych kocha�. Te dwie minuty rozstrzygn�y o jego przysz�ym losie. Wyci�ga� w�a�nie r�k� na po�egnanie, gdy Celimena zabra�a g�os, aby odpowiedzie� swemu k��tliwemu partnerowi. Armand obr�ci� si� �ywo ku scenie i wyci�gni�ta r�ka opad�a mu. Us�ysza� bowiem g�os pe�en wdzi�ku, g�os mi�kki i ciep�y, kt�ry utworzy� pierwsze ogniwo �a�cucha, maj�cego sku� go na zawsze. Czy rzeczywi�cie istnieje mi�o�� od pierwszego wejrzenia? Poeci i powie�ciopisarze zapewniaj� nas, �e tak, a ideali�ci twierdz�, �e to jedyna mi�o�� warta tego miana. Nie wiem, czy owa teoria dotyczy w tej chwili Armanda, ale g�os panny Lange z pewno�ci� oczarowa� go i sprawi�, �e zapomnia� o nieufno�ci wzgl�dem towarzysza. Mechanicznie usiad� na nowo i opar�szy �okcie o por�cz lo�y, zacz�� s�ucha�. S�owa, kt�re Molier wk�ada w usta Celimeny, s� do�� cierpkie; pomimo tego ile razy panna Lange zabiera�a g�os, Armand nie spuszcza� z niej wzroku. C� w tym dziwnego, �e m�odzie�ca uj�a pi�kno�� kobiety na scenie? Zwyk�a rzecz, z kt�rej rzadko wyp�ywaj� tragiczne lub smutne okoliczno�ci. Armand, nami�tnie kochaj�cy muzyk�, by�by pozosta� pod wra�eniem melodyjnego g�osu panny Lange a� do chwili spuszczenia kurtyny i rzecz by�aby si� na tym sko�czy�a. Ale de Batz zauwa�y� w tej chwili wra�enie, jakie pi�kna artystka wywar�a na m�odym entuzja�cie. By� to cz�owiek, umiej�cy wykorzysta� ka�d� dobr� sposobno�� dla swoich cel�w. Nie chcia� straci� z oczu Armanda, a tu fatum dawa�o mu mo�no�� otrzymania tego, czego pragn��. Przeczeka� spokojnie ca�y akt, a gdy po spuszczeniu kurtyny Armand z westchnieniem opar� si� zn�w na por�czy krzes�a, de Batz odezwa� si� z udan� oboj�tno�ci�: - Panna Lange jest obiecuj�c� m�od� aktork�. Czy� nie uwa�asz, m�j drogi? - Ma przecudny g�os, nadzwyczaj mi�y dla ucha; nie pami�tam niczego podobnego. - Jest te� bardzo pi�kna - ci�gn�� de Batz z u�miechem. - W ci�gu drugiego aktu zauwa�y�em, �e otwiera�e� nie tylko uszy, ale i oczy. W rzeczy samej ca�a posta� panny Lange harmonizowa�a z jej g�osem. Nie by�a wysoka, ale bardzo zgrabna; twarz mia�a drobn�, owaln�, prawie dzieci�c�, co stanowi�o dziwny kontrast z szerokimi ramionami jej kostiumu z czas�w Moliera. M�odzieniec nie zdawa� sobie sprawy z tego, czy by�a pi�kna. W por�wnaniu z pierwszorz�dnymi pi�kno�ciami nie by�a ni� z pewno�ci�, bo usta mia�a du�e, a nos wcale nie klasyczny. Ale ciemne oczy o pow��czystym spojrzeniu rzuca�y niezwyk�y blask spod d�ugich rz�s, a pe�ne usta ods�ania�y w u�miechu z�by l�ni�cej bia�o�ci. Jednym s�owem by�a urocza, cho� nie mo�na jej by�o nazwa� sko�czon� pi�kno�ci�. Malarz Dawid zrobi� jej szkic. Wszyscy widzieli�my go w Muzeum Carnavalet i dziwili�my si�, dlaczego urocza twarzyczka mia�a wyraz takiego smutku. Podczas pi�ciu akt�w "Mizantropa" Celimena nie opuszcza�a prawie sceny. Przy ko�cu czwartego de Batz rzek� niedbale do St. Justa: - Mam przyjemno�� zna� osobi�cie pann� Lange. Je�eli pragniesz by� jej przedstawiony, mo�emy przej�� po przedstawieniu do zielonego gabinetu. Czy Armand us�ysza� w owej chwili pokusy g�os rozs�dku lub lojalno�ci wzgl�dem wodza? O tym trudno s�dzi�. Armand St. Just nie mia� sko�czonych dwudziestu pi�ciu lat, a melodyjny g�os panny Lange przemawia� widocznie dono�niej ni� roztropno��, a nawet poczucie obowi�zku. Podzi�kowa� gor�co de Batzowi i podczas gdy dziwaczny kochanek odpycha� skruszon� Celimen�, ogarn�o go nami�tne, niepohamowane pragnienie, aby te usta wym�wi�y cho� raz jeden jego imi�, a du�e, ciemne oczy rzuci�y na niego cho� jedno spojrzenie. Rozdzia� IV Panna Lange Zielony gabinet by� przepe�niony, gdy de Batz i St. Just przybyli tam po przedstawieniu. De Batz rzuci� przelotne spojrzenie przez otwarte drzwi. Panna Lange siedzia�a w g��bi pokoju, otoczona t�umem wielbicieli, ofiaruj�cych jej kosze kwiat�w i oddaj�cych ho�d jej pi�kno�ci i talentowi. De Batz oderwa� swego m�odego towarzysza od tego widoku i odci�gn�� go na powr�t ku scenie. Tutaj, przy mrocznym �wietle wysokich �wiecznik�w przytwierdzonych do �cian, robotnicy zaj�ci byli zdejmowaniem dekoracji i nie zwa�ali na dw�ch m�czyzn, przechadzaj�cych si� w milczeniu. Armand chodzi� z r�koma w kieszeniach, zwiesiwszy g�ow� na piersi, ale co chwila rzuca� wko�o siebie kr�tkie, niespokojne spojrzenia, gdy echa krok�w lub czyj� g�os rozbrzmiewa�y po pustej scenie. - Czy to rozs�dnie tu czeka�? - pyta� siebie raczej ni� towarzysza. Nie da� si� o siebie samego, ale pami�ta� s�owa de Batza: mamy zawsze za sob� H~erona i jego szpieg�w. Osobne drzwi prowadzi�y z zielonego gabinetu prosto na ulic�. Tu szmer g�os�w, �miech�w i przerywanych �piew�w ucisza� si� stopniowo. Go�cie opuszczali teatr, sp�aciwszy artystom zwyk�y, banalny d�ug komplement�w i ofiarowawszy kwiaty najja�niejszej gwie�dzie wieczoru. Pierwsi odchodzili aktorzy, potem starsze aktorki, nie spodziewaj�ce si� ju� ho�d�w. Przechodzili przez scen�, gdzie z boku w�skie drewniane schody wiod�y do garderoby. By�y to ciasne, duszne, �le o�wietlone kabiny, w kt�rych p� tuzina podrz�dnych gwiazd popycha�o si� wzajemnie, zmieniaj�c peruki i stroje. Armand i de Batz czekali z r�wn� niecierpliwo�ci�. Gdy t�um zacz�� si� powoli rozprasza�, Armand m�g� dostrzec od czasu do czasu wysmuk�� i zgrabn� posta� panny Lange, gdy� drzwi w�skiego korytarza, prowadz�cego ze sceny do zielonego gabinetu, by�y szeroko otwarte. W rogu tego korytarza m�odzieniec zatrzymywa� si� co chwila, wpatruj�c si� z niemym zachwytem w delikatny profil dziewcz�cia, kt�rego peruka o zapudrowanych lokach wydawa�a si� niewiele bielsza od �nie�nej szyi. De Batz, spogl�daj�c z ukosa na Armanda, zauwa�y� jego wzrok pe�en uwielbienia. Sprawi�o mu to widocznie wielkie zadowolenie. Godzina min�a od chwili zapadni�cia kurtyny, gdy wreszcie m�oda aktorka, po�egnawszy swych wielbicieli, wybieg�a na korytarz, k�aniaj�c si� jeszcze weso�o tu i �wdzie. Wygl�da�a prawie jak dziecko, zw�aszcza w ruchach, ca�kiem nie�wiadoma w�asnego uroku, lecz uradowana powodzeniem. Mia�a jeszcze na sobie str�j, odpowiadaj�cy jej roli, a zapudrowana peruka zakrywa�a bujno�� jej w�asnych w�os�w. Olbrzymi p�k pachn�cych narcyz�w, zdobycz z jakiej� uprzywilejowanej miejscowo�ci po�udniowej, sp�ywa� z jej ramion i Armandowi zdawa�o si�, �e nigdy w �yciu nie widzia� czego� tak przykuwaj�cego i wdzi�cznego. Wypowiedziawszy w ko�cu ostatnie s�owa po�egnania, panna Lange spotka�a si� oko w oko z Armandem i cofn�a si� wystraszona. Ale ju� de Batz przy��czy� si� do nich i jego weso�y g�os wystarczy�, aby j� uspokoi�. Wyci�gn�� r�k� ku niej i rzek� z kurtuazj�: - By�a� pani tak otoczona w zielonym gabinecie, �e nie �mia�em przebija� si� przez t�um wielbicieli, ale moim najwi�kszym pragnieniem by�o powinszowa� ci osobi�cie powodzenia. - Ach, to ten poczciwy de Batz! - zawo�a�a artystka weso�o. - Sk�d si� tu wzi��e�, przyjacielu? - Cicho, cicho - szepn��, trzymaj�c jej drobn� r�czk� w swej d�oni i k�ad�c palec na ustach z pro�b� o ostro�no�� - nie wymieniaj mego nazwiska, prosz� ci�, pani. - E, co tam - odpar�a niedbale, cho� wargi jej zadr�a�y, zadaj�c k�am s�owom. - Nie powiniene� si� obawia� tej cz�ci teatru. Wiadom� jest rzecz�, �e komitet bezpiecze�stwa publicznego nie wysy�a swych szpieg�w poza kulisy. Gdyby aktor�w i aktorki posy�ano na gilotyn�, nie by�oby przedstawie�. Artyst�w tak �atwo zast�pi� nie mo�na i �ycie ich trzeba oszcz�dza�, inaczej "ojcowie ludu" nie wiedzieliby, gdzie sp�dza� wieczory. Ale cho� przemawia�a weso�o i swobodnie, widoczne by�o, �e nawet na tym dziecinnym umy�le niebezpiecze�stwa, gro��ce ka�demu, wycisn�y swe pi�tno nieufno�ci. - Przyjd� do mojej garderoby, monsieur - rzek�a. - Nie mog� tu pozostawa� d�u�ej, bo zaczn� gasi� �wiat�a; mam osobny pok�j, gdzie mo�emy spokojnie pogaw�dzi�. Skierowa�a si� ku drewnianym schodom. Podczas tej kr�tkiej rozmowy Armand trzyma� si� dyskretnie na uboczu, nie wiedz�c w�a�ciwie, co pocz��. De Batz skin�� na niego i obaj pod��yli za weso�� aktork�, kt�ra biegn�c po w�skich schodach, nuci�a urywki popularnych melodii, nie ogl�daj�c si� nawet poza siebie. Trzyma�a wci�� w ramionach p�k narcyz�w. Otworzywszy drzwi do male�kiej garderoby, wpad�a do pokoju, rzucaj�c kwiaty bez�adnie na st�, pokryty butelkami, lustrami, pude�kami z pudrem, jedwabnymi po�czochami i koronkowymi chusteczkami. Nast�pnie zwr�ci�a si� ku obu m�czyznom z filuternym u�miechem. - Zamknij drzwi, m�j drogi panie - rzek�a do de Batza - i usi�d�, gdzie chcesz, byleby nie na moim najcenniejszym s�oiku z wonno�ciami lub pude�ku pudru. Podczas gdy de Batz czyni�, jak u przykazywano, zwr�ci�a si� w stron� Armanda i rzek�a pytaj�co: - Monsieur? - St. Just, do us�ug pani - odpar� Armand, k�aniaj�c si� nisko wedle mody, panuj�cej na angielskim dworze. - St. Just? - powt�rzy�a ze zdziwieniem - z pewno�ci�... - Krewny obywatela St. Justa, o kt�rym pani zapewne s�ysza�a - obja�ni�. - M�j przyjaciel Armand St. Just - wtr�ci� si� do rozmowy de Batz - jest go�ciem w Pary�u, gdy� osiad� na razie w Anglii. - W Anglii? - zawo�a�a - opowiedz mi pan du�o o Anglii. Pragn�abym bardzo tam pojecha�. A mo�e kiedy� nadarzy si� sposobno��. Prosz� usi��� - ci�gn�a dalej, oblewaj�c si� rumie�cem pod wp�ywem pe�nego zachwytu wejrzenia Armanda. Sprz�tn�a z krzes�a ca�y stos lekkiego jedwabiu i delikatnego batystu, aby zrobi� miejsce dla okaza�ej postaci de Batza, a potem siad�szy na kanapie, skin�a na Armanda, aby zaj�� miejsce ko�o niej. Opar�a si� o poduszki, i wyci�gn�wszy r�k� do stoj�cego tu� ko�o niej sto�u, wzi�a zn�w p�k narcyz�w. Rozmawiaj�c z Armandem, trzyma�a �nie�ne kwiaty tak blisko twarzy, �e m�odzieniec widzia� tylko jej ciemne oczy, b�yszcz�ce spoza p�k�w kwiecia. - Prosz� opowiedzie� mi co� o Anglii - powt�rzy�a, sadowi�c si� wygodnie w�r�d poduszek jak zepsute dziecko, czekaj�ce na star� ulubion� bajk�. Armanda dra�ni�a obecno�� de Batza. Mia� ochot� opowiedzie� tej mi�ej os�bce wiele o Anglii, gdyby tylko jego gruby towarzysz raczy� si� oddali�. Tymczasem czu� si� nad wyraz onie�mielony i nie widzia� co m�wi�. - Bardzo lubi� Angli� - zacz�� niezr�cznie - moja siostra wysz�a za Anglika i ja tak�e osiedli�em si� tam na sta�e. - W�r�d emigrant�w? - spyta�a. Gdy Armand nie odpowiedzia�, de Batz podchwyci� �ywo: - Nie potrzebujesz si� obawia�, m�j drogi Armandzie, panna Lange ma wielu przyjaci� w�r�d emigrant�w, wszak prawda, pani? - Ale� naturalnie - odpar�a �ywo - mam wsz�dzie przyjaci�. Ich zapatrywania polityczne nie obchodz� mnie wcale. Arty�ci nie mieszaj� si� do polityki. Nigdy nie b�d� pyta�a pana o przekonania, obywatelu St. Just. Nazwisko twoje i stosunki rodzinne przemawiaj� za tym, �e powiniene� by� stronnikiem Robespie