2218

Szczegóły
Tytuł 2218
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2218 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2218 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2218 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

KAROL MAY SKARB W SREBRNYM JE�ORZE Kiedy w roku 1890 ukazuje si� w Saksonii powie�� "Skarb w Srebrnym Jeziorze", mato kto chyba zdaje sobie spraw�, �e jej autor, Karol May -urodzony 25 lutego 1842 roku w Hohenstein w Saksonii-, stanie si� niebawem w wielu krajach jednym z najbardziej poczytnych pisarzy ksi��ek przygodo- wych, awanturniczych i india�skich. Tematyka opisywana przez Maya znaj- duje si� w owym czasie w centrum zainteresowa� bardzo szerokiej rzeszy czytelnik�w. Up�yn�o bowiem zaledwie kilkana�cie lat, odk�d podb�j z�em le��cych pomi�dzy Missisipi a G�rami Skalistymi oraz mi�dzy Zatok� Mek- syka�sk� a Kanad�, ziem zwanych Dzikim Zachodem, sta� si� faktem doko- nanym. W ci�gu oko�o stu lat nowe pa�stwo, Stany Zjednoczone, opanowuje niemal ca�e terytorium Ameryki P�nocnej, a rynek wydawniczy zalewaj� momentalnie tanie wydawnictwa zeszytowe, prezentuj�ce cz�sto w spos�b raczej niewybredny niezwyk�e przygody bohater�w Dzikiego Zachodu, ,,zdo- bywc�w" kontynentu. Do rzadko�ci nale�� ksi��ki takich pisarzy jak Bret Harte -1836-1902-, kt�ry k�adzie g��wny nacisk na mo�liwie wierne od- tworzenie egzotyki i reali�w ameryka�skiego Pogranicza, czy te� James Fenimore Cooper -1789-1851-, autor s�ynnego "Pi�cioksi�gu przyg�d Soko- lego Oka". Zanim jednak w roku 1902 dokona si� prze�om w tym gatunku literackim, a to za spraw� "Wirgi�czyka, je�d�ca z r�wnin" Owena Wistera -1860-1938-, lansuj�cego nowy typ bohatera westernu - cz�owieka dziel- nego, sk�onnego nie�� w ka�dej chwili pomoc pokrzywdzonym, pozytywnego, chocia� nie pozbawionego pewnych wad - w Europie triumfy �wi�c� powie- �ci Karola Maya, ksi��ki o wyrazistym czarno-bia�ym rysunku postaci, przy czym g��wni ich bohaterowie - w�dz Apacz�w Winnetou czy te� Old Shatterhand - to ludzie wr�cz kryszta�owi: s� niewiarygodnie odwa�ni, na ka�dym kroku t�pi� Z�o, cho�by mog�o ich to kosztowa� �ycie; s� bezintereso- wni, nieustraszeni - a wi�c tacy, jakimi pragn�liby by� chyba wszyscy, Czytelnik�w nie razi schematyzm postaci; tym niech si� przejmuj� krytycy. Poci�ga ich natomiast imponuj�ca sylwetka g��wnego bohatera, wartka akcja o tempie nie s�abn�cym ani na chwil�, optymistyczna -mimo wyst�puj�cych tu i �wdzie moment�w tragicznych- i humanistyczna wymowa ksi��ek, kt�re w tym samym czasie, kiedy liczne komiksy i powie�cid�a w imi� samej przygody staraj� si� usprawiedliwi� gwa�t i przemoc, ukazuj�c dzielnych �ch dzikus�w - propaguj� , s�awi� uczciwo��, odwag� ;rhand to cz�owiek zdumie- , z kt�rej nie zdo�a�by si� luszno��! Niemal nigdy, czy lu, nie zabija przeciwnika; m p�niejszych bohater�w ��w nimbem tajemniczo�ci, sprawiaj�, �e cho� na og� uczucia raczej mieszane. modnych potem powik�a� ituj� albo Z�o, albo Dobro. nywanie oceny ich postaw icym, niemal sensacyjnym 'na�ego, imponuj�cego sw� ;niem -Charles to przecie� : si� od niego w stopniu la by� w�t�ej budowy cia�a; in�a go bieda, ale r�wnie� To w�a�nie tam, w tym lym �yciu, puszcza wodze w innym otoczeniu, jak�e o odbyciu kary podejmuje e publikuj�cym powie�ci ; szybko zdobywa s�aw�. ly w krajach obu Ameryk, / stworzon� przez siebie domu w Radebeul pod iry India�skiej- umieszcza iV tym�e domu umiera 30 ;kich, kt�rzy wytykali mu vnie� pewne niedostatki ympati� szerokich rzesz na ekran filmowy pery- aczucia milion�w czytel- -rzemierzaj� wraz z Wi- nymi malowniczymi po- go Zachodu i odkrywaj� Mieczys�aw Dutkiewicz --r ko�o po�udnia bardzo gor�cego dnia czerwcowego "Dogfish", jeden z najwi�kszych parowc�w osobowo- pocztowych na Arkansasie, rozbija� swymi pot�nymi ko�ami fale '[ rzeki. Wczesnym rankiem opu�ci� Littie Rock, a wkr�tce mia� dotrze� T do Lewisburga. Niesamowity upa� wyp�dzi� garstk� zamo�niejszych pasa�er�w do kabin i kajut, wi�kszo�� natomiast podr�nych pok�adowych le�a�a �r- ko�o beczek, pak i innych pakunk�w, kt�re u�ycza�y im sk�pego cienia. Dla tych pasa�er�w kapitan kaza� urz�dzi� pod rozpi�tym - p��tnem "bed and board"-, na kt�rym sta�y wszelkiego rodzaju J�. szklanki i flaszki, a ostra ich zawarto�� przeznaczona by�a naturalnie L nie dla zbyt delikatnych j�zyk�w i podniebie�. Za bufetem siedzia� T kelner z zamkni�tymi oczami i, wyczerpany upa�em, kiwa� g�ow�, a ilekro� podni�s� powieki, z ust jego wychodzi�o przekle�stwo albo i jakie� dosadne s�owo. Ta jego niech�� zwraca�a si� ku grupie oko�o J dwudziestu m�czyzn, kt�rzy siedz�c na ziemi ko�o bufetu, podawali "f sobie z r�k do r�k kubek z ko��mi. Grano o tak zwanego drinka, to - znaczy, �e przegrywaj�cy musia� po sko�czeniu partii zap�aci� ka�- demu z partner�w szklank� w�dki; to ostatnie w�a�nie by�o przyczyn� niech�ci kelnera, budzonego ci�gle z drzemki. Ludzie ci nie spotkali si� z pewno�ci� dopiero tutaj, na pok�adzie steamera--, gdy� za- chowywali si� bardzo poufale wzgl�dem siebie i wida� by�o z ich przypadkowych s��w, �e znaj� si� dok�adnie. Mimo tej og�lnej poufa- �o�ci jeden z grona cieszy� si� pewnego rodzaju szacunkiem. Nazywano go kornelem, co jest zwyk�ym przekszta�ceniem s�owa "colonel", pu�kownik. - Bed and board -ang.- - dos�. st� i �o�e. Tu: bufet. -- Steamer -ang.- - parowiec. By� to cz�owiek d�ugi i chudy. Jego g�adko wygolon�, ostit� i kanciasto zarysowan� twarz okala�a ruda, szczeciniasta brodal kr�tko ostrzy�one w�osy by�y tak�e rude, o czym mo�na by�o si� przekona�, gdy� stary, zu�yty kapelusz filcowy zsun�� mu si� daleko na kark. Ubranie jego sk�ada�o si� z ci�kich but�w sk�rzanych, podbitych gwo�dziami, oraz spodni nankinowych i kr�tkiej bluzy z tej�e materii. Kamizelki nie mia�, a zamiast niej nosi� pomi�t� i brudn� koszul�, kt�rej ko�nierz, nie przytrzymywany chustk�, by� szeroko otwarty i ukazywa� nagie, spalone od s�o�ca cia�o. Dooko�a bioder owin�� czerwony szal, spoza kt�rego wygl�da�a r�koje�� no�a i g�ownie dwu pistolet�w. Obok le�a� prawie nowy karabin i torba sk�rzana, zaopatrzona w dwa rzemienie, przy kt�rych pomocy nosi� j� na plecach. Inni m�czy�ni ubrani byli w podobny spos�b, niestarannie i r�w- nie niechlujnie, ale za to tak�e uzbrojeni po z�by. Nie by�o w�r�d nich ani jednego, kt�ry by na pierwszy rzut oka wzbudza� zaufanie. Grali nami�tnie, a toczyli przy tym rozmow� tak niewybredn�, �e cho� troch� porz�dniejszy cz�owiek nie zatrzyma�by si� przy nich ani na chwil�. W ka�dym razie �ykn�li ju� niejednego drinka; twarze ich by�y rozgor�czkowane nie tylko od s�o�ca; tak�e w�dka roztacza�a nad nimi sw� w�adz�. Kapitan opu�ci� mostek i uda� si� na tylny pok�ad sternika, aby mu udzieli� kilku niezb�dnych wskaz�wek. - Co pan s�dzi, kapitanie - spyta� sternik - o tych drabach, kt�rzy tam siedz� przy ko�ciach? Zdaje mi si�, �e nale�� do tego rodzaju ludzi, kt�rych nie widzi si� ch�tnie na pok�adzie. - I ja tak my�l� - odpar� zapytany. - Podali si� wprawdzie za harvester�w -�niwiarzy-, udaj�cych si� na Zach�d, aby si� naj�� do pracy na farmach, ale nie chcia�bym by� tym, u kt�rego pytaliby o prac�. - Well, sir. Ja nawet uwa�am ich za rzeczywistych tramp�w. Mo�e jednak przynajmniej na pok�adzie zachowaj� si� spokojnie. - Nie radzi�bym im uprzykrza� si� nam wi�cej, ni� jeste�my do tego przyzwyczajeni! Mamy na pok�adzie dosy� r�k, aby ich wszyst- kich wrzuci� do starego, b�ogos�awionego Arkansasu. Zreszt� przygo- tujcie si� do l�dowania, bo w ci�gu dziesi�ciu minut zobaczymy Lewisburg. Kapitan wr�ci� na mostek, by wyda� zwyk�e przy l�dowaniu rozkazy. Wkr�tce ukaza�y si� domy miasta, kt�re okr�t pozdrowi� przeci�g�ym gwizdem syreny. Z przystani dano znak, �e steamer ma zabra� �adunek i pasa�er�w. Podr�ni, znajduj�cy si� dot�d pod pok�adem, wyszli, aby za�y� cho� tej kr�tkiej przerwy w nudnej podr�y. Jednak�e widok, jaki im si� ukaza�, nie by� zbyt zajmuj�cy. Lewisburg nie mia� w owym czasie jeszcze tego znaczenia co dzisiaj. Na przystani sta�o tylko troch� gapi�w, do zabrania le�a�o kilka pak i pakunk�w, a nowych pasa�er�w, kt�rzy weszli na pok�ad, nie by�o wi�cej jak trzech. Jednym z nich by� bia�y o wysokiej i nadzwyczaj silnej postaci. Nosi� tak g�st� i ciemn� brod�, �e wida� by�o spoza niej tylko oczy, nos i g�rn� cz�� policzk�w. Na g�owie mia� star� czapk� bobrow�, prawie ca�kowicie wy�ysia�a i tak zdeformowan�, �e okre�li� jej dawny kszta�t by�o niemo�liwo�ci�. Ubranie tego cz�owieka sk�ada�o si� ze spodni i bluzy z mocnego, szarego p��tna. Za szerokim pasem tkwi�y dwa rewolwery, n� i kilka niezb�dnych dla westmana drobiazg�w, poza tym mia� ci�k� dubelt�wk�, do kt�rej �o�yska przywi�zany by� d�ugi top�r. Kiedy zap�aci� nale�no�� za przejazd, rozejrza� si� badawczo po pok�adzie. Porz�dnie odziani pasa�erowie kajutowi zdawali si� go nie obchodzi�. Wzrok jego bada� pozosta�ych, kt�rzy wstali od gry, aby si� przyjrze� wchodz�cym na pok�ad, lustruj�c ka�dego z osobna, ujrza� komela, wtedy szybko odwr�ci� oczy, jak gdyby go zupe�nie nie zauwa�y�, podci�gaj�c jednak na mocne uda cholewy wysokich but�w, mrucza� cicho do siebie: - Do diaska! Je�li to nie jest czerwony Brinkley, to niech mnie uw�dz� i po�r� razem z �upin�! Wida� nie zna mnie! Ten, o kt�rym my�la�, zdziwi� si� r�wnie� jego widokiem i zwr�ci� si� cicho do swoich towarzyszy: - Sp�jrzcie tylko na tego czarnego draba! Czy zna go kt�ry z was? Na pytanie odpowiedziano przecz�co. - Hm, musia�em go ju� kiedy� widzie� i to w�r�d okoliczno�ci dla mnie nie bardzo przyjemnych. Pl�cze mi si� jakie� niejasne wspo- mnienie o tym. - To i on musia�by ci� zna� - odpar� jeden. - Tymczasem spojrza� na nas, a na ciebie nie zwr�ci� uwagi. - Hm! Mo�e jeszcze wpadn� na to. Albo lepiej zapytam go o nazwisko. Wtedy b�d� wiedzia�, na jakim jestem �wiecie. Nam�wimy go na drinka. - Je�li tylko zechce! - Nie? To by�oby haniebn� obraz�, jak wiecie. Ten, komu odm�wi� drinka, ma w tym kraju prawo odpowiedzie� no�em lub rewolwerem, a je�li zak�uje obra�aj�cego, nie zatroszczy si� o to ani pies z kulaw� nog�. - Ale czarny nie wygl�da na to, aby go mo�na by�o zmusi� do tego, co mu nie b�dzie mi�e. - Pshaw! Za��my si�! ' - Dobrze! Zak�ad, zak�ad! - rozleg�o si� woko�o. - Prze- grywaj�cy p�aci ka�demu trzy szklanki. - Zgadzam si� - o�wiadczy� kornel. - Ja te� - odpowiedzia� drugi. - Ale musi by� sposobno�� rewan�u. Trzy zak�ady i trzy drinki. - Z kim? - Najpierw z czarnym, kt�rego, jak utrzymujesz, znasz, ale nie wiesz, kim jest. Potem z jednym z tych d�entelmen�w, kt�rzy gapi� si� "l brzeg. We�my tego wielkiego draba, kt�ry wygl�da przy nich jak olbrzym mi�dzy kar�ami. A wreszcie z tym czerwonym Indianinem, kt�ry przyszed� na pok�ad z synkiem. A mo�e si� go boisz? Odpowiedzi� by� og�lny �miech, a kornel odpar� pogardliwie: - Ja mia�bym si� ba� tego czerwonego b�azna? Pshaw! A mo�e tak�e tego olbrzyma, przeciw kt�remu mnie podszczuwasz? Do wszys- tkich diab��w! Ten cz�owiek musi by� silny! Ale w�a�nie tacy giganci maj� zwykle najmniej odwagi, a ten jest tak wyelegantowany, �e z pewno�ci� umie si� obraca� tylko w salonie, a nie w�r�d ludzi naszego pokroju. A wi�c przyjmuj� zak�ad. Drink z trzech szklanek z ka�dym z nich. A teraz do dzie�a! Ostatnie trzy zdania wypowiedzia� tak g�o�no, �e musieli go s�ysze� wszyscy podr�ni. Ka�dy Amerykanin i ka�dy westman zna znaczenie s�owa drink, zw�aszcza gdy zostanie wypowiedziane tak g�o�no i gro�- nie, jak to tutaj mia�o miejsce. Dlatego oczy wszystkich zwr�ci�y si� na kornela. Widziano, �e jest mocno pijany, tak jak i jego towarzysze, a mimo to nikt nie odchodzi�, poniewa� ka�dy oczekiwa� ciekawej sceny. Kornel kaza� nape�ni� szklanki, wzi�� swoj� do r�ki, podszed� do czarnobrodego i rzek�: - Good day -, sir! Chcia�bym wam ofiarowa� t� szklank� brandy. Uwa�am was naturalnie za d�entelmena, bo pijam tylko z lud�mi rzeczywi�cie szlachetnymi; spodziewam si�, �e wypr�nicie t� szklank� za moje zdrowie! Broda zagadni�tego zrazu rozszerzy�a si�, a potem �ci�gn�a, z czego mo�na by�o wnosi�, �e przez twarz jego przebieg� u�miech zadowolenia. Good day! -aog.- - dzie� dobry! 10 - Well - odpowiedzia�. - Nie jestem od tego; mog� uczyni� wam t� przyjemno��, ale chcia�bym wiedzie�, kto mi wy�wiadcza ten nieoczekiwany zaszczyt. - Zupe�nie s�usznie, sir! Powinno si� wiedzie�, z kim si� pije. Nazywam si� Brinkley, kornel Brinkley, do us�ug. A wy? - Moje nazwisko jest Grosser, Tomasz Grosser, je�li nie macie nic przeciw temu. Za wasze zdrowie! Wypr�ni� szklank�, przy czym wypili i inni, i zwr�ci� j� "pu�- kownikowi". W poczuciu zwyci�stwa Brinkley zmierzy� swego roz- m�wc� lekcewa��cym spojrzeniem od st�p do g��w i rzek� grubia�sko: - Zdaje mi si�, �e to nazwisko niemieckie. Jeste�cie wi�c prze- kl�tym Deutschmanem, h�? - Nie, Austriakiem, sir - odpowiedzia� Europejczyk w spos�b bardzo uprzejmy, nie daj�c si� wyprowadzi� z r�wnowagi. - Swego przekl�tego Deutschmana musicie skierowa� pod innym adresem; do mnie si� nie stosuje. A wi�c dzi�kuj� za drinka i �egnam! Obr�ci� si� energicznie na pi�cie i odszed� szybko, m�wi�c do siebie po cichu: - A wi�c rzeczywi�cie Brinkley! I nazywa si� teraz kornelem! Ten drab knuje co� niedobrego. Musz� mie� oczy otwarte. Brinkley wygra� wprawdzie pierwsz� cz�� zak�adu, lecz nie wy- gl�da� przy tym na zwyci�zc�; mina mu zrzed�a. Spodziewa� si�, �e Grosser b�dzie si� wzbrania� wypi� i trzeba go b�dzie zmusi� do tego gro�b�; ten jednak okaza� si� m�drzejszy: wypi� i uchyli� si� od zwady. Kornel by� w�ciek�y. Nape�niwszy szklank�, podszed� do drugiej upatrzonej ofiary - Indianina. Wraz z Grosserem wesz�o na pok�ad w Lewisburgu dw�ch Indian. Jeden starszy, drugi m�odszy, licz�cy mo�e pi�tna�cie lat. Uderzaj�ce podobie�stwo ich twarzy kaza�o si� domy�la�, �e s� to ojciec i syn. Byli tak jednakowo ubrani i uzbrojeni, �e syn wydawa� si� od- m�odzonym portretem ojca. Odzie� ich sk�ada�a si� ze sk�rzanych leggin�w -, ozdobionych po bokach fr�dzlami, i ��tych mokasyn�w. Koszuli czy bluzy my�liwskiej wida� nie by�o, gdy� cia�o od ramion mieli okryte pstrymi i l�ni�cymi kocami zuni, z tego gatunku, kt�re kosztuj� cz�sto ponad sze��dziesi�t dolar�w za sztuk�. Czarne w�osy, g�adko sczesane do ty�u, opada�y na barki, nadaj�c im kobiecy wygl�d. Pe�ne, okr�g�e twarze mia�y nadzwy- czaj dobroduszny wyraz, a powi�ksza�o go jeszcze i to, �e policzki ich - Legginy - wysokie sk�rzane nogawice noszone przez pohiocno-ameryka�skicb Indian, 11 by�y pomalowane cynobrem na kolor jasnoczerwony. Flinty, kt�re trzymali w r�kach, wydawa�y si� niewarte razem ani dolara; w og�le wygl�dali obaj zupe�nie niegro�nie, a przy tym tak osobliwie, �e jak wspomnieli�my, wywo�ali �miech w�r�d pij�cych. Usun�li si� nie�mia�o na bok, jakby bali si� ludzi, i stali oparci o szerok� i d�ug� skrzyni� z masywnego drzewa, wysoko�ci cz�owieka. Zdawa�o si�, �e na nic nie zwracaj� uwagi, i nawet kiedy kornel zbli�y� si� ku nim, nie podnie�li g��w, a� stan�� tu� obok i przem�wi�: - Gor�co dzi�! A mo�e nie, wy czerwoni ch�opcy? Na to dobrze robi nap�j. We� to, stary, i wysyp na j�zyk! Indianin nie poruszy� si�. Odpowiedzia� tylko �aman� angiel- szczyzn�: - Not to drink - nie pi�. - Co, nie chcesz?! - wrzasn�� w�a�ciciel czerwonej brody. - To jest drink, zrozumiano? Drink! Odmowa jest dla ka�dego prawdziwego d�entelmena, jakim ja jestem, �mierteln� obraz�, na kt�r� odpowiada si� no�em. Jak si� nazywasz? - Nintropan-hauey - odpar� zapytany spokojnie. - Do jakiego szczepu nale�ysz? - Tonkawa. - Wi�c do tych �agodnych czerwonych tch�rzy, kt�rzy obawiaj� si� nawet kota? Zrozumiano? Nawet kota, cho�by to by� taki sobie malutki kotek! Z tob� nie b�d� robi� �adnych ceregieli. A wi�c chcesz pi�? - Ja nie pi� woda ognista. Powiedzia� to, mimo gro�by kornela, r�wnie spokojnie, jak przed- tem. Ten jednak zamachn�� si� i wymierzy� mu g�o�ny policzek. - Tu masz nagrod�, czerwony tch�rzu! - zawo�a�. - Nie b�d� si� inaczej m�ci�, bo taka kanalia stoi dla mnie zbyt nisko. Zaledwie cios zosta� wymierzony, m�ody Indianin si�ga� r�k� pod ko�, z pewno�ci� po bro�, a r�wnocze�nie spojrzenie jego pobieg�o ku twarzy ojca. Czerwonosk�ry zmieni� si� do niepoznaki. Zdawa�o si�, �e ur�s�; oczy mu zab�ys�y, a przez twarz przebieg� nagle �ywy p�omie�. Lecz r�wnie pr�dko opad�y jego powieki i posta� skurczy�a si�, a twarz przybra�a poprzedni wyraz pokory. - No, c� na to odpowiesz? - zapyta� kornel szyderczo. - Nintropan-hauey dzi�kowa�. - Czy policzek tak ci przypad� do smaku, �e mi za niego dzi�kujesz? Dobrze, masz jeszcze jeden! Zamierzy� si�, lecz poniewa� Indianin b�yskawicznie pochyli� glo- 12 we, uderzy� r�k� o skrzyni�, o kt�r� tamten si� opiera�, ta wydala g�o�ny, pusty d�wi�k. Nagle w �rodku da�o si� s�ysze� kr�tkie, ostre mruczenie i parskanie, kt�re pr�dko przesz�o w dziki i straszliwy krzyk, po kt�rym nast�pi� tak og�uszaj�cy ryk, i� zdawa�o si�, �e okr�t dr�y od tych przera�liwych d�wi�k�w. Kornel odskoczy� o kilka krok�w, wypu�ci� szklank� i krzykn�� przera�ony: - Wielkie nieba! Co to? C� to za bestia tkwi w tej skrzyni? Ze trachu mo�na umrze�! Strach ogarn�� tak�e i innych podr�nych i tylko czterech z nich ani nie mrugn�o powiek�: czarnobrody, siedz�cy teraz na przedzie, �w olbrzym, kt�rego Brinkley chcia� zaprosi� na trzeciego drinka, i obaj Indianie. Te cztery osoby musia�y mie� wielk� moc panowania nad sob�, osi�gni�t� d�ugim �wiczeniem. Ryk us�yszano tak�e w kajutach i wiele pa� zjawi�o si� na po- k�adzie w�r�d strasznego krzyku. - To nic, ladies and messurs! - zawo�a� bardzo przyzwoicie odziany pan, kt�ry w�a�nie wyszed� ze swojej kabiny. - To tylko panterka, malutka panterka, wi�cej nic! Bardzo mi�a Felis panthera, tylko czarna, messurs! - Co? Czarna pantera! - krzykn�� ma�y cz�owieczek w okula- rach, po kt�rych wida� by�o, �e zna� dzikie zwierz�ta jedynie z ksi��ek zoologicznych. - Czarna pantera jest prawie najniebezpieczniejszym ze wszystkich bydl�t, a jest wi�ksza i d�u�sza od lwa i tygrysa! I morduje z czystej ��dzy krwi, a nie tylko z g�odu. W jakim ona wieku? - Ma tylko trzy lata, sir, nie wi�cej! - Tylko? I to pan nazywasz "tylko"? To przecie� zupe�nie doj- rza�a pantera! M�j Bo�e! I taka bestia znajduje si� na pok�adzie! Kt� zechce za to odpowiada�? - Ja, sir, ja - odpowiedzia� elegancki pan k�aniaj�c si� damom i m�czyznom. - Pozw�lcie mi, my ladies and gentlemen, przedstawi� si�. Jestem Jonatan Boyler, w�a�ciciel s�ynnej mena�erii, a przebywam od pewnego czasu z moj� trup� w Van Bueren. Poniewa� ta czarna pantera nadesz�a do mnie do Nowego Orleanu, uda�em si� tam z moim do�wiadczonym pogromc� zwierz�t, aby j� odebra�. Kapitan tego dzielnego statku udzieli� mi za wysokim wynagrodzeniem po- zwolenia za�adowania tego zwierz�cia, stawiaj�c przy tym warunek, aby pasa�erowie, o ile mo�no�ci, nie dowiedzieli si�, w jakim znajduj� si� towarzystwie. Dlatego karmi�em panter� tylko w nocy i dawa�em jej zawsze ca�e ciel�, aby si� tak na�arta, by si� rusza� nie mog�a i ca�y dzie� przespa�a. Ale je�eli pi�ciami bi� w skrzyni�, to panterka musi 13 Si� obudzi� i wtedy daje si� s�ysze� tak�e jej glos. Mam nadziej�, i� szanowne damy i panowie nie wezm� za z�e pobytu na okr�cie tej panterki, bo przecie� nie czyni najmniejszej subiekcji. - Co? - zawo�a� ma�y pan w okularach. - Nie czyni subiekcji? Nie bra� za z�e? Do wszystkich diab��w! Musz� przyzna�, �e z takim ��daniem nie zwracano si� do mnie jeszcze nigdy! Ja mam przebywa� na tym okr�cie z czarn� panter�? Niech mnie powiesz�, je�li to uczyni�! Albo ona musi i�� precz, albo p�jd� ja. Wrzu�cie t� besti� do wody! Albo wysad�cie klatk� na brzeg! - Ale�, sir! Nie ma rzeczywi�cie �adnego niebezpiecze�stwa - zapewni� w�a�ciciel mena�erii. - Przypatrzcie si� tej silnej skrzyni i... - Ach, co tam skrzynia! - przerwa� cz�owieczek. - T� skrzyni� potrafi� ja rozbi�, a c� dopiero pantera! - Prosz�, pozw�lcie mi wyja�ni�, �e w skrzyni znajduje si� w�a�- ciwa klatka �elazna, kt�rej nawet dziesi�� lw�w czy panter nie mog�o- by rozbi�. - Czy aby naprawd�? Poka�cie nam t� klatk�! Musimy wiedzie�, tak jest! - zawo�a�o dziesi��, dwadzie�cia, trzydzie�ci g�os�w. W�a�ciciel mena�erii by� jankesem i pochwyci� t� sposobno��, aby og�lne ��danie obr�ci� na sw� korzy��. - Bardzo ch�tnie, bardzo ch�tnie - odpowiedzia�. - Ale, my ladies and gentlemen, �atwo to zrozumie�, �e nie mo�na ogl�da� klatki, nie widz�c pantery, na to nie mog� jednak pozwoli� bez pewnego wynagrodzenia. Aby przyjemno�� tego rzadkiego widowiska podnie��, naka�� karmienie zwierz�cia. Urz�dzimy trzy miejsca, pier- wsze za dolara, drugie za pi��dziesi�t, a trzecie za dwadzie�cia pi�� cent�w. Lecz poniewa� tu znajduj� si� jedynie d�entelmeni, wi�c jestem przekonany, �e z g�ry mo�emy wykre�li� drugie i trzecie miejsca. A mo�e jest kto� taki, kto chce zap�aci� tylko p�, a nawet �wier� dolara? Nikt naturalnie nie odpowiedzia�. - A wi�c tylko pierwsze miejsca. Prosz�, my ladies and my lords, dolara od osoby! Zdj�� kapelusz i zbiera� dolary, podczas gdy pogromca, kt�rego przywo�a�, czyni� przygotowania do przedstawienia. Podr�ni byli przewa�nie jankesami i jako tacy o�wiadczyli, �e zgadzaj� si� zupe�nie z tym obrotem sprawy. Je�li przedtem wi�kszo�� z nich oburza�o, �e kapitan zezwoli� na transport tak niebezpiecznego zwierz�cia na swym steamerze, to teraz wszystkich pogodzi�a okolicz- no��, �e to w�a�nie przyniesie po��dan� rozrywk� w nudnym �yciu na 14 statku. Nawet ma�y uczony przem�g� sw� obaw� i przygl�da� si� przygotowaniom z wielkim zaciekawieniem. - S�uchajcie, ch�opcy! - rzek� kornel do swych towarzyszy. - Jeden zak�ad wygra�em, drugi przegra�em, bo czerwony drab nie wypi�. To si� znosi. Trzeci zak�ad zrobimy nie o trzy szklanki brandy, lecz o dolara wst�pu. Czy zgadzacie si�? Towarzysze przyj�li naturalnie t� propozycj�, bo olbrzym nie wygl�da� na takiego, kt�ry by da� sobie nap�dzi� stracha. - Dobrze - zawo�a� kornel, kt�rego nadmiar alkoholu uczyni� pewnym zwyci�stwa - uwa�ajcie, jak ch�tnie i pr�dko ten Goliat b�dzie pi� ze mn�. Kaza� nape�ni� szklank� i zbli�y� si� do wspomnianego. Kszta�ty tego cz�owieka musia�o si� rzeczywi�cie uwa�a� za olbrzymie. By� jeszcze wy�szy i szerszy ni� czarnobrody, a liczy� oko�o lat czterdzies- tu. Jego g�adko wygolona twarz by�a brunatna od s�o�ca; pi�kne, m�skie rysy mia�y �mia�y zakr�j, a siwe oczy �w szczeg�lny, nie daj�cy si� opisa� wyraz, kt�rym odznaczaj� si� ludzie, �yj�cy na wielkich p�aszczyznach, gdzie horyzontu nic nie zacie�nia, a wi�c marynarze, mieszka�cy pustyni i ludzie prerii. Nosi� elegancki garnitur podr�ny, a broni przy nim nie by�o wida�. Obok sta� kapitan, kt�ry zszed� z mostka, aby r�wnie� przyjrze� si� przedstawieniu z panter�. Teraz przyst�pi� do nich komel, stan�� szeroko rozkraczony przed sw� domnieman� trzeci� ofiar� i rzek�: - Sir, proponuj� wam drinka. Prawdopodobnie nie b�dziecie si� wzdraga� powiedzie� mi, jako prawdziwemu d�entelmenowi, kim jeste�cie. Zagadni�ty rzuci� na niego zdziwione spojrzenie i odwr�ci� si�, aby ci�gn�� dalej rozmow� z kapitanem, przerwan� przez zuchwa�ego pijaka. - Halo! - zawo�a� komel. - Czy�cie og�uchli, czy nie chcecie mnie s�ucha�? Tego drugiego bym nie radzi�, bo nie znam �art�w, gdy mi kto odm�wi drinka. �yczliwie radz� wam wzi�� sobie przyk�ad z Indianina. Zaczepiony wzruszy� lekko ramionami i zapyta� kapitana: - Czy pan s�ysza�, co ten ch�opaczyna do mnie m�wi�? - Yes, sir, ka�de s�owo - przytakn�� zapytany. - Well, a wi�c jeste�cie �wiadkiem, �e ja go nie przywo�a�em. - Co?! - wrzasn�� kornel. - Nazywacie mnie ch�opaczyna? I drinka odmawiacie? Czy ma si� wam przydarzy� to, co Indianinowi, kt�remu ja... Wi�cej nie powiedzia�, bo w tej chwili otrzyma� od olbrzyma tak 15 siarczysty policzek, �e pad� na ziemi� i przekozio�kowa� daleko. Le�a� przez chwil� jak martwy, lecz zerwai si� szybko, wyci�gn�� n� i podni�s�szy go do ciosu, rzuci� si� na olbrzyma. Ten wsadzi� r�ce do kieszeni od spodni i sta� tak spokojnie, jakby mu nie grozi�o najmniejsze niebezpiecze�stwo i jakby kornela zupe�nie nie by�o. - Psie! Mnie policzek? - zarycza� kornel. - To si� p�aci krwi�, i to twoj�! Kapitan chcia� interweniowa�, ale olbrzym wstrzyma� go energicz- nym skinieniem g�owy, a kiedy kornel zbli�y� si� do niego na dwa kroki, podni�s� praw� nog� i przyj�� go takim kopni�ciem w brzuch, �e uderzony pad� po raz drugi i potoczy� si� po ziemi. - A teraz do��, bo inaczej... - zawo�a� gro�nie Goliat. Lecz kornel zerwa� si� znowu, zasadzi� n� za pas i rycz�c z gniewu, wyci�gn�� jeden z pistolet�w, kieruj�c go ku przeciwnikowi; ten jednak wyj�� praw� r�k� z kieszeni, uzbrojon� w rewolwer. - Precz z pistoletem! - zawo�a� zwracaj�c luf� swej ma�ej broni ku prawej r�ce napastnika. Jeden - dwa - trzy cienkie, ostre trzaski... komel krzykn�� i wypu�ci� pistolet. - Tak, ch�opcze - rzek� olbrzym. - Niepr�dko b�dziesz znowu wymierza� policzki, gdy kto odm�wi pi� ze szklanki, w kt�rej przed- tem umacza�e� sw�j ryj. A je�eli koniecznie chcesz jeszcze teraz wiedzie�, kim jestem, to... - Do diab�a z twoim nazwiskiem! - pieni� si� kornel. - Nie chc� go s�ysze�! Ciebie jednak samego chc� i musz� dosta�. Hej, na niego, ch�opcy, go on! - Teraz dopiero pokaza�o si�, �e draby tworzy�y prawdziw� zgran� band�. Wyrwali no�e zza pas�w i rzucili si� na olbrzyma; ten jednak wyci�gn�� nog�, podni�s� ramiona i krzykn��: - Chod�cie, je�li macie odwag� zadziera� z Old Firehandem! D�wi�k tego imienia wywo�a� natychmiastowy skutek; Brinkley, kt�ry chwyci� znowu za n� nie zranion� lew� r�k�, zawo�a� przera- �ony: - Old Firehand! Do wszystkich diab��w, kto by to pomy�la�! Dlaczego nie powiedzieli�cie tego przedtem? - Czy tylko nazwisko chroni d�entelmena przed waszym gru- bia�stwem? Zabierajcie si� st�d, siadajcie spokojnie w k�cie i nie pokazujcie mi si� wi�cej na oczy, bo was wszystkich zdmuchn�! � Go on! -ang.- nu�e! 16 - Well, pom�wimy jeszcze potem! Kornel odwr�ci� si� i poszed� na prz�d okr�tu; towarzysze powlekli si� za nim jak obite psy. Usiad�szy na boku, zawi�zali swemu przy- w�dcy r�k�, rozmawiaj�c przy tym cicho a �ywo i rzucaj�c na s�awnego my�liwego spojrzenia, kt�re acz nieprzyjazne, wskazywa�y, jak wielk� czuli przed nim obaw�. Lecz nie tylko na nich wywar�o to znane nazwisko wra�enie. W�r�d pasa�er�w nie by�o z pewno�ci� ani jednego, kt�ry by nie s�ysza� o tym odwa�nym cz�owieku, kt�rego ca�e �ycie z�o�one by�o z najniebezpieczniejszych czyn�w i przyg�d. Kapitan u�cisn�� mu r�k� i rzek� jak najuprzejmiej: - Ale� sir, powinienem by� o tym wiedzie�! By�bym wam odst�pi� w�asn� kajut�. Na Boga, to� to zaszczyt dla "Dogfisha", �e wasze stopy dotkn�y jego desek. Dlaczego nazwali�cie si� inaczej? - Powiedzia�em wam moje prawdziwe nazwisko. Old Firehan- dem nazywaj� mnie westmani, bo ogie� z mej strzelby, kierowany moj� r�k�, przynosi zawsze zgub�. - S�ysza�em, �e nigdy nie chybiacie? - Pshaw! Ka�dy dobry westman potrafi to tak samo, jak ja. Ale widzicie, jak� korzy�� daje znane nazwisko wojenne. Gdyby nie to, dosz�oby z pewno�ci� do walki. - I wy musieliby�cie ulec przemocy. - Tak s�dzicie? - po twarzy Old Firehanda przebieg� lekki u�miech. - Skoro idzie o walk� na no�e, nie obawiam si� niczego; trzyma�bym si� z pewno�ci�, a� nadeszliby wasi ludzie. - Ci w ka�dym razie nie zawiedliby. Ale co mam teraz robi� z tymi �otrami? Jestem panem i s�dzi� na okr�cie. Czy mam ich zaku� w kajdany? - Nie. - A mo�e mam ich wysadzi� na brzeg? - I to nie. Chyba nie chcecie po raz ostatni odbywa� podr�y na w�asnym steamerze? - Ani my�l�! Mam nadziej�, �e jeszcze przez wiele lat b�d� p�ywa� w d� i w g�r� starego Arkansasu. - Dobrze! A zatem strze�cie si� narazi� na zemst� tych ludzi! S� w stanie zamelinowa� si� gdzie b�d� na brzegu i wyp�ata� wam figla, kt�ry kosztowa�by was nie tylko statek, ale i �ycie. Teraz dopiero spostrzeg� Old Firehand czarnobrodego, kt�ry sta� w pobli�u, utkwiwszy w my�liwym prosz�cy wzrok Old Firehand przyst�pi� do niego i zapyta�: Czy chcecie ze mn� m�wi� sir9 Czy mog� wy�wiadczy� wam jak� przys�ug�"- 2 Skuto 17 - Bardzo wielk� - odrzek� Austriak. - Pozw�lcie mi u�cisn�� wasz� r�k�, sir! To wszystko, o co was prosz�. Potem zadowolony odejd� i nie b�d� si� wam wi�cej naprzykrza�, t� za� godzin� b�d� wspomina� z rado�ci� przez ca�e �ycie. Wida� by�o po jego otwartym spojrzeniu i po tonie, �e s�owa te pochodzi�y rzeczywi�cie z serca. Old Firehand wyci�gn�� do niego r�k� i zapyta�: - Czy daleko jedziecie? - Tym okr�tem? Tylko do portu Gibson, a potem dalej ��dk�. Obawiam si�, �e wy, nieustraszony, we�miecie mnie za tch�rza, poniewa� przedtem przyj��em drinka od tego tak zwanego kornela. - O, nie! Mog� was tylko pochwali�, �e byli�cie tak rozwa�ni. Chocia�, kiedy potem uderzy� Indianina, postanowi�em da� mu ostr� nauczk�. - Prawdopodobnie pos�u�y mu ona za przestrog�; je�li�cie mu dok�adnie przestrzelili palce, to sko�czy� ju� swoj� karier� jako westman. Nie wiem jednak, co my�le� o Indianinie, zachowa� si� jak tch�rz, a przecie� ani drgn�� us�yszawszy ryk pantery. Nie wiem, co o tym s�dzi�. - Wi�c ja wam pomog�. Czy znacie tego Indianina? - S�ysza�em, jak wym�wi� swe nazwisko, ale jest to s�owo, na kt�rym mo�na sobie j�zyk po�ama�. - Bo pos�ugiwa� si� j�zykiem ojczystym, zapewne aby kornel nie domy�li� si�, z kim ma do czynienia. Nazwisko jego brzmi Nint- ropan-hauey, a syn jego nazywa si� Nintropan-homosz, to znaczy Wielki Nied�wied� i Ma�y Nied�wied�. - Czy to mo�liwe? O tych dwu s�ysza�em w istocie ju� nieraz. Tonkawa si� wyrodzili i tylko ci dwaj Nintropanowie odziedziczyli po przodkach zami�owanie do wojny i snuj� si� po g�rach i prerii. - Tak, ci dwaj s� dzielnymi lud�mi. Nie widzieli�cie, jak syn si�gn�� pod koc po n� czy tomahawk? Zobaczy�, �e twarz ojca pozosta�a nieporuszona, zaniecha� dlatego natychmiastowej zemsty za t� obelg�. M�wi� wam, tym Indianom wystarczy mgnienie oka tam, gdzie my, biali, potrzebujemy d�ugiej mowy. Od tej chwili, gdy komel uderzy� starego w twarz, �mier� jego jest rzecz� postanowion�. Obaj Nied�wiedzie nie pr�dzej zejd� z jego tropu, a� go zdmuchn�. Ale wymienili�cie mu wasze nazwisko, jak s�ysza�em, jeste�cie Austria- kiem. Jeste�my wi�c rodakami. - Jak to, sir? Wy jeste�cie tak�e Austriakiem? - zapyta� czarno- brody zdziwiony. - Tak. Moje w�a�ciwe nazwisko jest Winter. I ja tak�e jad� tym 18 okr�tem do�� daleko, wi�c b�dziemy mieli jeszcze nieraz sposobno�� porozmawia�. Czy jeste�cie na Zachodzie dopiero od niedawna? - Nie - odrzek� brodacz skromnie -jestem tu ju� nieco d�u�ej. Nazywam si� Tomasz Grosser. Nazwisko rodowe si� tu pomija, z Tomasza robi si� Toma, a poniewa� nosz� tak pot�n� czarn� brod�, nazywaj� mnie Czarnym Tomem. - Jak? Co? - zawo�a� Old Firehand. - Wy jeste�cie Czarnym Tomem, s�ynnym rafterem? - - Tom si� nazywam, rafterem jestem, a czy s�ynnym, w to w�tpi�. Ale, sir, kornel nie powinien s�ysze� mojego nazwiska, gdy� m�g�by mnie po nim pozna�. - A wi�c mieli�cie ju� z nim do czynienia? - Troch�. Opowiem wam to przy okazji. Wy go nie znacie? - Widzia�em go dzi� po raz pierwszy; je�li jednak d�u�ej pozos- tanie na pok�adzie, b�d� musia� mu si� bacznie przygl�da�. I was musz� tak�e troch� bli�ej pozna�. Jeste�cie cz�owiekiem, jakiego mi w�a�nie potrzeba. Je�li�cie si� ju� nie zaanga�owali, m�g�bym was wyzyska�. - Tak - powiedzia� Tom patrz�c w zamy�leniu ku ziemi - ten zaszczyt przebywania z wami wart jest daleko wi�cej ni� wszystko inne. Wprawdzie zawar�em umow� z innymi rafterami, a nawet obrali mnie swoim dow�dc�, ale je�li mi tylko dacie czas zawiadomi� ich, to umow� da si� �atwo rozwi�za�. Patrzcie! Zdaje mi si�, �e przed- stawienie si� zaczyna. W�a�ciciel mena�erii przygotowa� z pak i skrzy� kilka rz�d�w siedze� i teraz w pompatycznych s�owach zaprasza� publiczno�� do zaj�cia miejsc. Tak si� te� sta�o, r�wnie� za�oga statku mog�a przy- gl�da� si� widowisku, o ile nie by�a zaj�ta; nie zjawi� si� tylko kornel ze swymi lud�mi; straci� bowiem ca�� ochot�. Obu Indian nie pytano o to, czy zechc� wzi�� udzia� w przed- stawieniu. Dwu czerwonosk�rych obok pa� i d�entelmen�w, p�ac�- cych po dolarze od osoby! Na taki zarzut nie chcia� si� narazi� w�a�ciciel zwierz�cia. Stali wi�c z dala i zdawa�o si�, �e nie zwracaj� uwagi ani na klatk�, ani na widz�w, ale ich bystrym ukradkowym spojrzeniom nie usz�a nawet najmniejsza drobnostka. Wi�kszo�� widz�w, siedz�cych przed zamkni�t� jeszcze skrzyni�, nie mia�a nale�ytego poj�cia o czarnej panterze. Drapie�niki z rodziny kot�w, �yj�ce w Nowym �wiecie, s� znacznie mniejsze i mniej gro�ne - Rafter -z ang.- - flisak. 19 ni� koty Starego �wiata. Gaucho- na przyk�ad chwyta jaguara, kt�rego nazywaj� tygrysem ameryka�skim, na lasso i ci�gnie za sob�. Na to nie odwa�y�by si� z kr�lewskim tygrysem bengalskim. A lew ameryka�ski, puma, ucieka przed cz�owiekiem, nawet dr�czony g�o- dem. Tote� wi�kszo�� widz�w spodziewa�a si�, �e zobaczy wcale nie strasznego rabusia, wysokiego co najwy�ej na p� metra. Jak�e si� zdziwili, kiedy usuni�to przedni� �cian� skrzyni i ujrzeli panter�. Od Nowego Orleanu le�a�a ona w ciemno�ci, bo skrzyni� ot- wierano tylko w nocy; teraz wi�c po raz pierwszy zobaczy�a znowu �wiat�o dzienne, kt�re j� o�lepi�o. Zamkn�a oczy i le�a�a dalej wyci�gni�ta; potem mrugn�a lekko powiekami, przy czym dostrzeg�a siedz�cych doko�a ludzi. W mgnieniu oka zerwa�a si�, wyda�a ryk, kt�ry wywar� takie wra�enie, �e wi�kszo�� widz�w zerwa�a si� do ucieczki. Tak, by� to wyro�ni�ty, wspania�y egzemplarz, wysoki z pewno�ci� na metr, a na dwa d�ugi. Pantera szczerz�c straszliwe z�biska chwyci�a przednimi �apami pr�ty �elaznej klatki i tak nimi potrz�sa�a, �e a� skrzynia si� poruszy�a. - My ladies and gentlemen! - powiedzia� w�a�ciciel mena�erii tonem obja�nienia. - Czarna odmiana pantery zamieszkuje wyspy Sunda, ale te zwierz�ta s� ma�e. Prawdziwa czarna pantera, kt�ra jednak jest rzadko�ci�, podchodzi z Afryki P�nocnej - na granicy Sahary. Jest ona r�wnie silna, a znacznie niebezpieczniejsza od lwa i jest w stanie unie�� w swej paszczy du�ego wo�u. Co potrafi� jej z�by, zaraz zobaczycie, bo karmienie si� zaczyna. Pogromca przyni�s� p� owcy i po�o�y� przed klatk�. Pantera, czuj�c mi�so, zachowywa�a si� jak w�ciek�a: rzuca�a si�, parska�a i rycza�a tak, �e boja�hwsi z widz�w cofn�li si� jeszcze dalej. Zaj�ty przy maszynie Murzyn nie m�g� oprze� si� ciekawo�ci i w�lizn�� si� mi�dzy patrz�cych, ale kapitan, zobaczywszy to, kaza� mu natychmiast wraca� do pracy. Jednak czarny nie pos�ucha� zaraz; kapitan pochwyci� lin� i wymierzy� mu kilka uderze�. Skarcony cofn�� si� szybko, a stan�wszy w otworze, prowadz�cym do maszynowni, zrobi� pod adresem kapitana kilka gro�nych grymas�w i pogrozi� mu pi�ci�. Poniewa� jednak widzowie patrzyli tylko na panter�, nie zauwa�yli tego, ale spostrzeg� to kornel i rzek� do towarzyszy: - Ten smo!uch nie wydaje si� �ywi� dla kapitana przyjaznych uczu�! Musimy si� nim zaj��. Kilka dolar�w sprawia u Murzyn�w cuda. - Gaucho -hiszp.- - konny pasterz byd�a i koni na stepach Ameryki Po�udniowej. 20 Tymczasem pogromca wsun�� mi�so mi�dzy pr�ty klatki, spojrza� badawczo na widz�w i powiedzia� kilka s��w po cichu do swego pana, kt�ry potrz�sn�� z pow�tpiewaniem g�ow�. Tamten jednak t�umaczy� mu co� dalej i zdawa�o si�, �e rozproszy� jego obawy, bo w�a�ciciel mena�erii skin�� wreszcie g�ow� i o�wiadczy� g�o�no: - My ladies and messurs! M�wi� wam, macie ogromne szcz�cie! U�askawionej czarnej pantery nie widziano jeszcze nigdy, przynajm- niej tu w Stanach. W czasie trzytygodniowego pobytu w Nowym Orleanie m�j pogromca wzi�� panter� do swej szko�y i teraz o�wiad- cza, �e po raz pierwszy wejdzie publicznie do klatki i usi�dzie obok zwierz�cia, je�li mu przyrzekniecie odpowiednie wynagrodzenie. Pantera rzuci�a si� na swe �arcie, a jej z�by mia�d�y�y ko�ci jak papier; zdawa�o si�, �e nic poza tym jej nie obchodzi, tote� mo�na by�o mniema�, �e wej�cie w�a�nie teraz do klatki nie b�dzie po��czone ze zbytnim niebezpiecze�stwem. Nie kto inny, jak ma�y uczony, poprzednio tak boja�liwy, od- powiedzia� entuzjastycznie: - To by�oby wspania�e, sir! Czyn brawurowy, za kt�ry warto co� zap�aci�. Ile ten cz�owiek chce? - Sto dolar�w, sir. Niebezpiecze�stwo, na jakie si� nara�a, jest niema�e, bo nie jest jeszcze zupe�nie pewny zwierz�cia. - Dobrze! Nie jestem wprawdzie bogaty, ale pi�� dolar�w ofia- ruj�. Messurs, kto jeszcze? Zg�osi�o si� tylu ch�tnych, �e potrzebna suma szybko si� zebra�a. Widowisko nale�a�o w pe�ni wykorzysta�. Nawet kapitan da� si� opanowa� gor�czce i zaproponowa� zak�ad. - Sir! - ostrzeg� go Old Firehand. - Nie pope�niajcie g�upstwa! Prosz� was, nie pozwalajcie na to! W�a�nie dlatego, �e ten cz�owiek nie jest jeszcze zupe�nie pewny swego zwierz�cia, macie obowi�zek za- broni� przedstawienia. - Zabroni�? - za�mia� si� kapitan. - Pshaw! Czy jestem mo�e nia�k� pogromcy? Tu, w tym b�ogos�awionym kraju ka�dy ma prawo wystawia� swoj� sk�r� na sprzeda� wed�ug w�asnego upodobania. Je�li go pantera rozszarpie, no, to rzecz jego i pantery, a nie moja. A wi�c d�entelmeni! Twierdz�, �e ten cz�owiek nie wyjdzie bez szwanku, je�li wejdzie do klatki, i stawiam zak�ad o sto dolar�w. Kto si� zak�ada? Dziesi�� procent wygranej otrzyma pogromca! Ten przyk�ad zelektryzowa� ludzi; zawarto zak�ady o wcale znacz- ne sumy i okaza�o si�, �e pogromcy, je��i szalony zamiar si� uda, przyniesie to oko�o trzystu dolar�w. Nie by�o powiedziane, czy pogromca ma by� uzbrojony, tote� 21 przyni�s� "zabijak", bicz, kt�rego r�koje�� zawiera�a kul� eksploduj�- c�: gdyby zwierz� rzuci�o si� na niego, wystarczy�o silne uderzenie, aby panter� zabi� w jednej chwili. - Ja nie dowierzam nawet zabijakowi - odezwa� si� Old Fire- hand do Czarnego Toma. - Fajerwerk by�by daleko lepszy, bo odstrasza�by zwierz�, nie zabijaj�c go. Tymczasem pogromca wyg�osi� do publiczno�ci kr�tkie przem�- wienie, podszed� do klatki i odsun�wszy ci�k� zasuw�, usun�� na bok w�sk� krat�, kt�ra otworzy�a drzwi, maj�ce nieca�e pi�� st�p wysoko- �ci. By wej�� do �rodka, musia� si� schyli� i przy tym krat� przy- trzyma� r�kami, a potem, b�d�c ju� w klatce, zamkn�� j� za sob�; dlatego wzi�� zabijak w z�by, przez co stawa� si� zupe�nie bezbronny, chocia� tylko na jedn� chwil�. Wprawdzie by� nieraz w klatce, ale w�r�d zupe�nie innych okoliczno�ci. W�wczas pantera nie przebywa�a ca�ymi dniami w ciemno�ci i nie by�o w pobli�u tylu ludzi, a tak�e nie p�oszy�y jej stukanie maszyny, szum i �oskot k�. Tych wszystkich okoliczno�ci nie wzi�� pod uwag� ani w�a�ciciel mena�erii, ani po- gromca, a skutki by�y natychmiastowe. Kiedy pantera us�ysza�a szelest kraty, odwr�ci�a si�. W�a�nie w tej chwili pogromca schyliwszy si� wsadzi� do klatki g�ow�. Prawie jak my�l szybkie poruszenie zwierza, b�yskawiczne drgni�cie i g�owa, z kt�rej wypad� zabijak, znalaz�a si� w paszczy pantery i... jedno poci�ni�cie zmia�d�y�o j� na miazg�. Krzyku, jaki si� w tej chwili podni�s� przed klatk�, nie da si� wprost opisa�. Wszyscy zerwali si� w dzikiej panice do ucieczki. Tylko trzy osoby pozosta�y na miejscu: w�a�ciciel mena�erii, Old Firehand i Czarny Tom. Pierwszy usi�owa� zasun�� drzwi klatki, ale to by�o niemo�liwe, bo cia�o nieszcz�snego pogromcy le�a�o cz�ci� w �rodku, a cz�ci� na zewn�trz; w�a�ciciel mena�erii chcia� turpa chwyci� za nogi i wyci�gn��. - Na mi�o�� bosk�, tylko nie to! - zawo�a� Old Firehand. - Pantera wyjdzie za nim. Wepchnijcie cia�o zupe�nie do wn�trza, przecie� to ju� tylko trup, a wtedy drzwi dadz� si� zamkn��. Pantera le�a�a przed trupem pozbawionym g�owy; rozwarta, skrwawiona paszcza, w kt�rej tkwi�y potrzaskane ko�ci, zwraca�a b�yszcz�ce oczy na swego pana; zdawa�o si�, �e odgaduje jego zamiar, bo rykn�a gniewnie i poczo�ga�a si� wzd�u� trupa, przytrzymuj�c go ci�arem cia�a. G�owa jej by�a zaledwie o kilka cali od otworu. - Precz, precz! Wychodzi�! - wykrzykn�� Old Firehand. - Tom, wasz karabin! Rewolwer tylko powi�kszy nieszcz�cie! Od chwili, kiedy pogromca wszed� do klatki, up�yn�o zaledwie kilkana�cie sekund. Ca�y statek tworzy� mieszanin� uciekaj�cych 22 i krzycz�cych z trwogi, a drzwi do kajut i pod pok�ad zosta�y zupe�nie zapchane. Uciekaj�cy schylali si� poza beczki i paki i znowu biegali dalej, nie czuj�c si� nigdzie bezpieczni. Kapitan rzuci� si� ku swemu mostkowi i wskoczy� na�, przesadza- j�c po trzy, cztery schody na raz. Za nim szed� Old Firehand; w�a�ciciel mena�erii schroni� si� za tyln� �ciank� klatki, a Czarny Tom pobieg� po sw�j karabin. Po drodze jednak, przypomniawszy sobie, �e przywi�za� do niego top�r, wi�c nie b�dzie go m�g� natychmiast u�y�, wyrwa� starszemu Indianinowi strzelb� z r�ki. - Sam strzela� - rzek� ten, wyci�gaj�c r�k� ku broni. - Pu��! - krzykn�� rozkazuj�co brodacz. - Ja strzelam w ka�- dym razie lepiej ni� ty! Odwr�ci� si� ku klatce, kt�r� pantera opu�ci�a; podni�s�szy g�ow� do g�ry, rykn�a. Czarny Tom z�o�y� si� i strzeli�. Strza� zagrzmia�, ale kula chybi�a; wyrwa� wi�c spiesznie m�odszemu Indianinowi strzelb� i wypali� z niej ku zwierz�ciu - z tym samym skutkiem. - �le strzela�. Karabin nie zna� - rzek� stary Nied�wied� tak spokojnie, jakby siedzia� bezpiecznie w swym wigwamie przy pieczeni. Austriak, nie zwa�aj�c na te s�owa, odrzuci� strzelb� i pobieg� ku przodowi, gdzie le�a�a bro� ludzi kornela. Ci d�entelmeni nie mieli bynajmniej ochoty podj�� walki ze zwierzem, wi�c czym pr�dzej si� pochowali. Nagle w pobli�u mostka kapita�skiego rozleg� si� straszny krzyk. Pewna kobieta chcia�a si� tam schroni�, kiedy ujrza�a j� pantera i przysiad�szy, skoczy�a w d�ugich dalekich susach ku niej. Kobieta znajdowa�a si� jeszcze u do�u, gdy Old Firehand sta� na pi�tym lub sz�stym stopniu; w mgnieniu oka pochwyci� j�, przyci�gn�� ku sobie i podni�s� silnymi ramionami w g�r�, gdzie odebra� j� kapitan. By�o to dzie�em dwu sekund. Pantera znalaz�a si� teraz przy mostku, a opar�szy przednie �apy na jednym ze stopni, ju� kurczy�a si�, by skoczy� na Old Firehanda, gdy ten b�yskawicznie wymierzy� jej pot�ne kopni�cie w nos i strzeli� pozosta�ymi trzema kulami rewol- weru w g�ow�. Ten spos�b obrony by� w�a�ciwie �mieszny; kopni�ciem i kilku kulkami rewolwerowymi, nie wi�kszymi od grochu, nie odstraszy si� czarnej pantery, ale Old Firehand nie mia� pod r�k� skuteczniejszej broni; by� przekonany, �e zwierz� pochwyci go teraz, lecz sta�o si� inaczej; pantera, pozostaj�c w postawie wyprostowanej na schodach, odwr�ci�a powoli g�ow�, jakby si� rozmy�li�a. Czy�by kula, kt�ra mog�a na milimetr przebi� si� przez tward� czaszk�, wystrzelona z takiej odleg�o�ci, przyprawi�a panter� o pewnego 23 rodzaju otumanienie? A mo�e kopni�cie, wymierzone w jej czu�y nos, by�o za bolesne? Do�� na tym, �e nie zwr�ci�a wi�cej oczu na Old Firehanda, lecz na pok�ad przedni, gdzie sta�a trzynastoletnia mo�e dziewczynka bez ruchu, jakby odurzona strachem, wyci�gaj�c obie r�ce ku mostkowi. By�a to c�rka owej kobiety kt�r� Old Firehand uratowa� przed panter�. Dziecko samo ucieka�o, gdy zobaczywszy matk� w niebezpiecze�stwie, os�upia�o w przera�eniu, a jasna, z dala widoczna sukienka wpad�a w oczy zwierza. Pantera zdj�a �apy ze schod�w, obr�ci�a si� i w d�ugich na sze�� do o�miu �okci skokach rzuci�a si� na dziewczynk�. - Moje dziecko, moje dziecko! - rozpacza�a matka. Wszyscy, widz�c to, krzyczeli, lecz nikt nie m�g� nic pom�c. Nikt? Przecie� znalaz� si� jeden, i to ten, kt�remu najmniej przypisywano by odwagi i przytomno�ci umys�u: m�ody Indianin. Sta� z ojcem w oddaleniu mo�e dziesi�ciu krok�w od dziewczynki, kiedy spostrzeg� straszne niebezpiecze�stwo; b�ysn�� oczyma i spojrza� na prawo i lewo, jakby szukaj�c drogi ratunku; potem zrzuci� koc z ramion, a krzykn�wszy na ojca w j�zyku Tonkawa: "Tiakaifaf szai szoyana! - Pozosta�; b�d� p�ywa�" - skoczy� w dwu susach ku dziewczynce, chwyci� j� wp�, rzuci� si� z ni� ku relingowi i stan�� na nim. Tam zatrzyma� si� na chwil�, aby si� obejrze�. Pantera by�a poza nim i w�a�nie gotowa�a si� do ostatniego skoku. Indianin rzuci� si� z por�czy w rzek�, nabieraj�c rozp�du w bok, aby w wodzie nie znale�� si� obok zwierz�cia. Woda zakry�a go wraz z dziewczynk�; w tej chwili pantera, kt�rej si�a skoku by�a ogromna, skoczy�a na por�cz i run�a w rzek�. - Stop, stop, na miejscu! - zakomenderowa� przytomny kapitan przez tub� do hali maszyn. Dano kontrapar�, steamer zatrzyma� si� i stan�� spokojnie, bo ko�a nabiera�y tyle wody, ile by�o potrzeba, aby umkn�� cofania si�. Poniewa� niebezpiecze�stwo dla podr�nych min�o, wszyscy wy- biegli po�piesznie ze swych kryj�wek ku burcie. Matka dziecka wpad�a w omdlenie, a ojciec krzycza� przera�liwie: - Tysi�c dolar�w za uratowanie mej c�rki! Dwa, trzy, pi�� tysi�cy dolar�w. Nikt go jednak nie s�ucha�: wszyscy pochylili si� nad burt�, patrz�c w rzek�, gdzie pantera, b�d�c znakomitym p�ywakiem, le�a�a w y/o- dzie z szeroko roz�o�onymi �apami i rozgl�da�a si� za �upem - nada- remnie. - Uton�li, dostali si� pod ko�o! - biada� ojciec wyrywaj�c sobie w�osy. 24 Nagle rozleg� si� po drugiej stronie statku ostry g�os starego Indianina: - Nintropan-homosz by� m�dry; przep�yn�� pod okr�tem, �eby pantera nie zobaczy�. Tu by�, w dole! Podr�ni t�oczyli si� ku sterowi, a kapitan rozkaza� rzuci� liny. Rzeczywi�cie, w dole, tu� przy �cianie okr�tu, p�yn�� na wznak, aby go nie unios�y fale, Ma�y Nied�wied�, podtrzymuj�c nieprzytomn� dziewczynk�. Liny pr�dko znalaz�y si� pod r�k� i zrzucono je; ch�opiec jedn� przywi�za� dziewczynk� pod ramiona, a sam wdrapa� si� zwinnie po drugiej na pok�ad. Przyj�to go burzliwie i rado�nie, lecz on odszed� dumnie, nie rzek�szy ani s�owa. Kiedy jednak przechodzi� ko�o kornela, kt�ry r�wnie� si� przypatrywa�, stan�� przed nim i odezwa� si� tak g�o�no, aby ka�dy musia� go us�ysze�: - No, czy Tonkawa obawia si� ma�ego w�ciek�ego kota? Kornel uciek� wraz z dwudziestu bohaterami, a Tonkawa skierowa� wielkiego potwora na siebie, aby uratowa� dziewczynk� i pasa�er�w. Kornel wnet jeszcze wi�cej us�ysze� od Tonkawa! Uratowan� wyci�gni�to i zaniesiono do kajuty. Wtem sternik wskaza� r�k� ku przodowi okr�tu i zawo�a�: - Patrzcie na panter�! Patrzcie, tratwa! Teraz skoczyli wszyscy ku wskazanej stronie, gdzie oczekiwa�o ich nowe, nie mniej emocjonuj�ce widowisko. Nie spostrze�ono przedtem ma�ej tratewki, zbudowanej z chrustu i sitowia, na kt�rej siedzia�y dwie osoby, chc�c z prawego brzegu rzeki dosta� si� do steamera; porusza�y one wios�ami, sporz�dzonymi byle jak z ga��zi. Jedn� z tych os�b by� ch�opiec, drug�, jak si� zdawa�o, kobieta, ubrana bardzo osobliwie. Zobaczono nakrycie g�owy, rumian� twarz z ma�ymi ocz- kami. Reszta postaci tkwi�a w szerokim worku czy czym� podobnym, czego fasonu i kroju nie mo�na by�o okre�li�, bo osoba ta siedzia�a. Czarny Tom zapyta� Old Firehanda: - Sir, znacie t� kobiet�? - Nie. A czy powinienem j� zna�? - Tak s�dz�. Nie jest to mianowicie kobieta, lecz m�czyzna - my�liwy preriowy i zastawiacz side�. A tam p�ynie pantera. Zoba- czycie teraz, czego potrafi dokona� kobieta, kt�ra jest m�czyzn�. Potem pochyli� si� przez por�cz i krzykn��: - Hola! Ciotko Droll, baczno��! To bydl� ma na was chrapk�! Tratwa by�a oddalona od steamera o jakie� pi��dziesi�t krok�w. Pantera, szukaj�c swych ofiar, jeszcze ci�gle p�ywa�a obok okr�tu; teraz zobaczy�a tratw� i skierowa�a si� ku niej. Domniemana kobieta, 25 znajduj�ca si� na tratwie, spojrza�a na pok�ad, a poznawszy tego, kt�ry do niej wo�a�, odpowiedzia�a wysokim falsetem: - Co za traf, czy to wy, Tom? Bardzo si� ciesz�, �e was tu widz�, je�li to potrzebne! Co to za zwierz�? - Czarna pantera, kt�ra zeskoczy�a z okr�tu. Zejd�cie jej z drogi! Pr�dko, pr�dko! - Oho! Ciotka Droll nie ucieka przed nikim, nawet przed pan- ter�, oboj�tne - czarn�, niebiesk� czy zielon�. Czy mo�na to bydl� zastrzeli�? - Pytanie! Ale tego nie doka�ecie! Nale�a�a do mena�erii, a jest najniebezpieczniejszym na �wiecie drapie�nikim. Uciekajcie na drug� stron� okr�tu! �mieszna posta� zdawa�a si� znajdowa� przyjemno�� w zabawie ze �cigaj�c� panter�; porusza�a kruchym wios�om prawdziwie po mis- trzowsku i umia�a ze zdumiewaj�c� zr�czno�ci� omija� zwierz�. W czasie tego zawo�a�a swym piskliwym g�osem: - Zaraz ci poka��, stary Tomie, gdzie si� strzela do takiej kreatury, je�li to potrzebne! - W oko! - odpowiedzia� Old Firehand. - Well! Pozw�lmy teraz temu szczurowi wodnemu zbli�y� si�. Po tych s�owach przyci�gn�� wios�o i chwyci� za strzelb�, le��c� obok niego. Tratwa i pantera posun�y si� szybko ku sobie. Drapie�ca szeroko otwartymi, nieruchomymi oczyma patrzy� na wroga, kt�ry przy�o�ywszy strzelb� do ramienia, zmierzy� si� i wypali� dwukrotnie. Od�o�y� strzelb�, chwyci� za wios�o i cofn�� tratw� - by�o dzie�em jednej chwili. Pantera znikn�a, a tam, gdzie j� po raz pierwszy widziano, wir wskazywa� na miejsce walki jej ze �mierci�; potem zobaczono, �e wyp�yn�a znacznie ni�ej na powierzchni� bez ruchu i martwa, p�yn�a tak przez kilka sekund, po czym woda poci�gn�a j� znowu w g��b. - Mistrzowski strza�! - zawo�a� Tom z pok�adu, a zachwyceni pasa�erowie mu wt�rowali. - By�y dwa strza�y - odpowiedzia�a awanturnicza posta� na rzece. - W ka�de oko jeden! Dok�d p�ynie steamer, je�li to potrzebne? - Tam, gdzie znajdzie do�� wody - odpar� kapitan. - Chcemy si� d