2183

Szczegóły
Tytuł 2183
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2183 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2183 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2183 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Karol May Czarny mustang l. METYS P�dzone siln� wichur� g�ste strumienie deszczu smaga�y wierzcho�- ki wysokiego jod�owego boru; grube na palec strugi wody sp�ywa�y po olbrzymich pniach i u korzeni drzew ��czy�y si� najpierw w ma�e, a potem w coraz wi�ksze potoki, kt�re niezliczonymi kaskadami p�dzi�y po skalnych progach w d�, aby tam znikn�� we wzbieraj�cym nurcie p�yn�cej w�sk� dolin� rzeki. Zapad�a noc; prawie bez przerwy toczy� si� nad dolin� jeden g�uchy grzmot po drugim i cho� ostre b�yskawice co chwil� roz�wietla�y ciemno�ci, deszcz by� tak ulewny, �e na odleg�o�� pi�ciu krok�w ledwo co by�o wida�. Szalej�ca wichura gi�a g�r� wysoki b�r i �omota�a w skalne wyst�py, si�a jej jednak nie si�ga�a w dolin�, olbrzymie jod�y sta�y tu w nocnym mroku nieruchomo; a mimo to i tu nie by�o cicho, rzeka bowiem pieni�a si� i kot�owa�a w w�skim korycie tak gwa�townie, �e tylko niezwykle wyczulone ucho mog�oby us�ysze�, jak dwaj samotni je�d�cy posuwaj� si� w d� rzeki. Wida� ich jednak nie by�o. Za jasnego dnia z pewno�ci� �ci�gn�liby na siebie zdziwione spojrzenia, i to wcale nie z powodu swego ubioru i uzbrojenia, lecz dlatego �e obaj byli wzrostu mog�cego wzbudzi� postrach. Jeden by� jasnym blondynem i w stosunku do swej postaci mia� �miesznie ma�� g�ow�. Mi�dzy dwojgiem poczciwych mysich oczek tkwi� male�ki zadarty perkaty nosek, kt�ry bardziej pasowa�by do twarzyczki czteroletniego dziecka, a ju� zgo�a k��ci� si� z nadmiernie szerokimi ustami ci�gn�cymi si� niemal od ucha do ucha. Cz�owiek �w nie mia� zarostu i brak ten wydawa� si� wrodzony, gdy� jego g�adkiej jak u kobiety twarzy z pewno�ci� nie dotkn�a jeszcze nigdy brzytwa. Mia� na sobie sk�rzany kaftan, kt�ry niczym przykr�tka fa�dzista peleryna opada� z w�skich ramion je�d�ca, do tego w�skie sk�rzane spodnie, ciasno opinaj�ce jego bocianie nogi, buty z owczej sk�ry si�gaj�ce do p�l �ydki oraz s�omiany kapelusz, z kt�rego sm�tnie zwisaj�cego ronda sp�ywa�y teraz strugi deszczu. Na plecach skierowa- na luf� w d� zwisa�a dwururka. Jecha� na silnej, gruboko�cistej szkapie, maj�cej za sob� z pewno�ci� ju� z pi�tna�cie lat, ale jak si� wydawa�o, skorej jeszcze prze�y� nader �wawo nast�pnych pi�tna�cie. Drugi je�dziec mia� ciemne w�osy, tkwi�a na nich stara futrzana czapa, twarz mia� w�sk� i poci�g��, taki� sam w�ski i bardzo d�ugi nos, w�skie usta oraz cieniutkie w�sy, kt�rych ko�ce mo�na by chyba zwi�za� z ty�u g�owy. Jego wysoka, licz�ca sporo ponad dwa metry posta�, w przeciwie�stwie do wsp�towarzysza, odziana by�a g�r� w�sko, do�em za� obszernie: doln� po�ow� cia�a obleka�y bardzo szerokie, fa�dziste spodnie wpuszczone w p�buty z bydl�cej sk�ry, g�rn� za� opina� d�ugi filcowy kaftan tak ciasno, �e le�a� na nim jak przyklejony. R�wnie� i ten je�dziec mia� dwururk�. To, �e poza tym ka�dy z nich posiada� jeszcze n� i rewolwer, by�o spraw� oczywist�. Je�dziec siedzia� na godnym zaufania mustangu, kt�ry w swoim �yciu obchodzi� urodziny co najmniej tyle samo razy co krocz�ca obok chabeta. Obaj je�d�cy nie troszczyli si� o drog� ani nie przejmowali si� ulewnym deszczem. To pierwsze pozostawili swoim zmy�lnym i do�wiadczonym koniom, z tego drugiego za� nie robili sobie w za- sadzie nic, deszcz bowiem i tak nie mo�e przenikn�� g��biej ni� do sk�ry. Mimo nieustannych grzmot�w i b�yskawic, jak te� niebezpiecznej blisko�ci ��obi�cej i szarpi�cej brzegi rzeki, rozmawiali z sob� tak swobodnie, jakby podr� ich odbywa�a si� w jasny, s�oneczny dzie� i wiod�a przez otwart� preri�. Gdyby jednak m�g� ich kto� widzie�, to z pewno�ci� podpad�oby mu, �e mimo panuj�cych ciemno�ci obserwo- wali si� bacznie nawzajem, znali si� bowiem dopiero od godziny, a na Dzikim Zachodzie pocz�tkowa nieufno�� jest jak najbardziej na miejscu. Spotkali si� kr�tko przed zapadni�ciem nocy i pocz�tkiem burzy w g�rze rzeki, przy czym okaza�o si�, �e obaj dzi� jeszcze chc� dotrze� do Firwood-Camp; by�o zatem oczywiste, �e pojad� razem. Jeden drugiego nie pyta� o nazwisko ani o nic bli�szego, a ich rozmowa by�a dot�d tak og�lnikowa, �e nie porusza�a spraw osobi- stych. Wtem rozleg� si� z hukiem kilkakrotny grzmot i zygzaki 6 b�yskawic o�lepiaj�cym �wiat�em omiot�y w�sk� dolin�. Perkatonosy blondyn mrukn��: � Bless my soul! Co za burza! Zupe�nie jak w naszych stronach u spadkobierc�w Timpego. Na d�wi�k ostatnich s��w drugi je�dziec powstrzyma� mimo woli konia i ju� otwar� usta, aby zada� pytanie, ale przysz�o mu co� innego do g�owy i zamilk�, pchn�wszy konia do dalszej jazdy. Przypomnia� sobie mianowicie o tym, �e na zach�d od Missisipi nie wolno by� nieostro�nym. Rozmowa toczy�a si� dalej, oczywi�cie prawie monosylabami, co zreszt� wynika�o z miejsca i po�o�enia. Tak min�� kwadrans, i jeszcze drugi kwadrans. W miejscu gdzie si� je�d�cy w�a�nie znajdowali, rzeka skr�ca�a ostro w bok; ziemisty brzeg by� tutaj podmyty; ko� blondyna nie zd��y� w por� skr�ci�, trafi� na grz�ski grunt i utkn��, na szcz�cie niezbyt g��boko; je�dziec szarpn�� koniem w g�r� i w bok, spi�� go ostrogami i jednym �mia�ym skokiem znalaz� si� znowu na twardym gruncie. � Good God! � zawo�a�. � Jestem ju� do�� mokry od deszczu, po co jeszcze ta k�piel? Jeszcze bym si� utopi�! Prawie tak jak wtedy u spadkobierc�w Timpego. Odjecha� na bezpieczn� odleg�o�� od rzeki i ruszy� dalej w drog�. Jego towarzysz pod��a� za nim jak�� chwil� w milczeniu, po czym zapyta�: � Spadkobiercy Timpego? Co to za nazwisko, sir? � To nie znacie go? � zabrzmia�a odpowied�. � Nie. � Hm! Ciekawe! Wszyscy moi znajomi i przyjaciele je znaj�! � Zapominacie, �e zobaczyli�my si� po raz pierwszy przed nieca�� godzin�. � S�usznie! Zatem nie mo�ecie, oczywi�cie, wiedzie�, kto to s� spadkobiercy Timpego. Ale by� mo�e jeszcze si� dowiecie, � By� mo�e?... � Tak, je�li mianowicie pozostaniemy ze sob� d�u�ej. � A gdybym tak chcia� teraz si� dowiedzie�, sir? � Teraz? A to dlaczego? � Poniewa� nazywam si� Timpe. � Co?! Jak?' ^y nazywacie si� Timpe? Wasze nazwisko brzmi Timpe? � Owszem. � Wonderful! Szukam Timpego wsz�dzie od wielu lat, w g�rach i dolinach, na Wschodzie i na Zachodzie, dniem i noc�, w deszcz i pogod�, a teraz, gdy ju� straci�em od dawna nadziej�, �e go znajd�, jedzie on sobie na koniu w tak� pogod� przy moim boku i pozwala mi prawie uton�� w tej pi�knej rzece, nie m�wi�c mi, kim jest! � Szukacie mnie? � spyta� zdumiony towarzysz. � Dlaczeg� to? � A no, z powodu spadku! Z jakiego� by innego? � Spadku? Hm! Kim w�a�ciwie jeste�cie, sir? � Ja te� jestem Timpe. � Te� Timpe? I sk�d�e to? � Przyby�em tu stamt�d. � Z Niemiec? � Oczywi�cie! Czy�by jaki Timpe m�g� urodzi� si� gdzie indziej? � Za przeproszeniem, ja na przyk�ad urodzi�em si� tutaj, w Stanach. � Ale z niemieckich rodzic�w! � M�j ojciec by� Niemcem. � To znacie na pewno niemiecki? � Owszem. � No, to m�wcie� u licha po niemiecku, tak jak wam g�ba uros�a, skoro macie Niemca przed sob�! � Wolnego, sir! Nie wiedzia�em przecie�, �e jeste�cie Niemcem! �� Ale teraz wiecie. Jestem Niemcem, jestem nawet Timpe i ��dam, aby Niemcy rozmawiali ze sob� po niemiecku. � Sk�d pochodzicie? � Z Hof, w Bawarii. � Wi�c nie mamy z sob� nic wsp�lnego, ja bowiem pochodz� z Plauen, z Vogtlandu. � Oho! Nic wsp�lnego! M�j ojciec pochodzi r�wnie� z Plauen i stamt�d przeni�s� si� do Hof. Ciemnow�osy powstrzyma� konia. Po gwa�townym uderzeniu pioru- na deszcz nagle usta� i wichura rozdzieli�a chmury. Spomi�dzy nich prze�wieca� ja�niejszy skrawek nieba i obydwaj m�czy�ni mogli ujrze� swoje twarze. � Przeni�s� si� z Plauen do Hof?�spyta�.�Zatem nie tylko mo�liwe, ale i bardzo prawdopodobne, �e jeste�my krewniakami. Czym by� wasz ojciec? 8 � Rusznikarzem, i ja te� nim zosta�em. � Zgadza si�, zgadza si�. Ot� i szczeg�lne spotkanie! Ale nie zatrzymujmy si� tutaj, burza mo�e wr�ci�, a przed nami jeszcze najtrudniejszy kawa�ek doliny, wykorzystajmy teraz zno�n� pogod�. B�dziemy mogli sobie lepiej porozmawia�, kiedy znajdziemy si� ju� na miejscu. Jed�my, sir, albo kuzynie, je�li si� wam to bardziej podoba. I tak ruszyli w dalsz� drog�. Dolina stal� si� wkr�tce tak w�ska, �e ledwo sta�o miejsca mi�dzy rzek� i prawie pionowo wznosz�c� si� po tej stronie �cian� skaln�. A przestrze� ta nie mia�a bynajmniej trawiastego pod�o�a, lecz mn�stwo g�stych zaro�li, przez kt�re konie musia�y si� niejednokrotnie wprost przedziera�. Gdyby burza si� nie oddali�a i gdyby nadal panowa�y takie ciemno�ci jak przedtem, by�oby niemo�li- wo�ci� posuwa� si� naprz�d. I tak przebyli spory kawa� drogi, a� dolina znowu si� rozszerzy�a, aby po p�godzinie jazdy ponownie przej�� w bardzo w�ski jar, niezbyt jednak d�ugi, bo wkr�tce ko�cz�cy si� wylotem na plac zwany Pirwood-Camp, poniewa� ros�y tu tylko jod�y, wysokie a� po niebo. Krzy�owa�y si� tu dwie doliny prawie pod k�tem prostym, mianowi- cie dolina rzeki, wzd�u� kt�rej jechali obaj Timpowie, oraz druga, kt�r� zamierzano poprowadzi� kolej �elazn� maj�c� wspi�� si� i pokona� wysoko�� g�r. Camp znaczy ob�z, a �e takowy tu si� znajdowa�, i to ob�z nie lada jaki, spostrzegli to je�d�cy od razu mimo nocnych ciemno�ci, ujrzawszy przed sob� skalny w�w�z. Le�a�o tam mn�stwo �ci�tych drzew olbrzym�w, kt�rych pnie przeznaczono na deski, a grube konary na progi kolejowe, odpady dostarcza�y potrzebnego drewna opa�owego. Most wiod�cy przez rzek� by� prawie gotowy, w pobli�u znajdowa� si� tartak, kt�rego pi�y mia�y upora� si� z tymi masami drzewa. Nieco dalej zia� czerni� rozsadzony g��boko w skale kamienio�om, kt�ry mia� dostarczy� cios�w kamiennych przeznaczonych na podk�ady kolejowe. Na lewo rozci�ga�o si� do�� du�o podobnych do szop barak�w, zbudowanych z belek i desek; baraki te s�u�y�y za schronienie dla ludzi, sprz�tu i zapas�w. Jeden ze wspomnianych barak�w, zwanych tutaj shops, by� niesa- mowicie d�ugi i obszerny. Cztery kominy stercz�ce na dachu oraz liczne, teraz o�wietlone okna pozwala�y si� domy�la�, �e ten barak s�u�y za schronienie robotnikom pracuj�cym w obozie. Obaj przybysze zatem skierowali si� w�a�nie tam. 10 Ju� z dala dobiega� g�o�ny gwar, a w miar� zbli�ania si� mo�na by�o wyczu�, �e powietrze stawa�o si� co krok g�stsze od opar�w w�dki. Je�d�cy zsiedli z koni, przywi�zali je do s�u��cych prawdopodobnie w tym celu, wbitych w pobli�u drzwi s�up�w i w�a�nie zamierzali wej�� do �rodka, gdy wyszed� stamt�d jaki� m�czyzna i odwracaj�c si� do wn�trza baraku zawo�a�: � Poci�g z budowy musi zaraz nadej��, odprawi� go i wracam! Mo�e przywiezie jakie nowiny albo nawet gazety? M�czyzna podni�s� wzrok i spostrzeg� obcych, usun�� si� wi�c na bok, aby tamci mogli znale�� si� w obr�bie �wiat�a padaj�cego od drzwi, i obejrza� ich. � Good evening, sir�pozdrowi� go blondyn.�Jeste�my prze- moczeni a� do sk�ry. Znajdzie si� tu mo�e miejsce, gdzie mo�na by si� osuszy�? � Tak�pad�a odpowied�.�S� nawet miejsca, gdzie mo�na sucho spa�, je�li oczywi�cie nie nale�ycie do tego gatunku ludzi� kt�rych raczej si� w og�le nie wpuszcza do �rodka. � Nie ma obawy, sir! Jeste�my uczciwymi westmanami, d�entel- menami, kt�rzy nie przyczyni� wam szkody, za wszystko bowiem, co otrzymaj�, zap�ac�. � Je�li wasza uczciwo�� jest tej miary co wasz wzrost, to z ca�� pewno�ci� jeste�cie najwi�kszymi d�entelmenami "pod s�o�cem. No, wchod�cie do �rodka, na lewo, do mniejszego pomieszczenia i powiedz- cie shopmanowi, �e ja, in�ynier, powiedzia�em, �e mo�ecie tutaj pozosta�. Wkr�tce zobaczymy si� znowu. In�ynier oddali� si�, a dwaj przybysze post�pili tak, jak im kaza�. Wn�trze baraku stanowi�o jedno wielkie pomieszczenie, kt�rego mniejsz� cz�� z lewej strony odgradza�o do po�owy przepierzenie z desek na wysoko�� cz�owieka. W baraku by�o sporo byle jak skleconych sto��w i �awek, umocowanych bezpo�rednio w ziemi, a mi�dzy nimi i pod �cianami znajdowa�y si� zbiorowe legowiska, wy�cielone such� traw� i sianem. Cztery paleniska, na kt�rych p�on�� ogie�, niewiele co o�wietla�y pomieszczenie; lamp ani �wiec nie by�o, tak �e w tych chybocz�cych p�omieniach ognia wszystkie osoby i przedmioty wyda- wa�y si� porusza� niepokoj�co w jaki� zjawiskowy spos�b. Oko�o dwustu robotnik�w siedzia�o przy sto�ach lub koczowa�o na legowiskach. Wszyscy oni, ma�ego wzrostu, z d�ugimi warkoczykami, ��tego koloru sk�ry, o wystaj�cych ko�ciach policzkowych i o uko�nie 11 szparkowatych oczach, skierowali zdziwione spojrzenie na nadnatural- nej wielko�ci sylwetki obu wchodz�cych. � Tfu, do diabla! Chi�czycy! Mogli�my to przypuszcza�, bo czu� ju� by�o na zewn�trz! � powiedzia� ciemnow�osy. � Przejd�my szyb- ko do tego ma�ego pomieszczenia, tam powietrze b�dzie mo�e bardziej zno�ne! R�wnie� i w tym pomieszczeniu sta�o par� zbitych z desek sto��w, ale siedzieli przy nich, pal�c i popijaj�c, biali robotnicy, twardzi, zahartowani niepogod� m�czy�ni, z kt�rych niejeden z pewno�ci� mia� za sob� lepsz� przesz�o��, ale niejeden te� tylko dlatego tu si� znalaz�, poniewa� w cywilizowanym �wiecie na Wschodzie nie m�g� si� ju� pokazywa�. Nader g�o�ne rozmowy umilk�y natychmiast, gdy ukazali si� dwaj go�cie, a zdziwione spojrzenia towarzyszy�y im a� do szynkwasu, za kt�rym po�r�d mn�stwa butelek i szklanek sta� oparty shopman. � Robotnicy kolejowi? � spyta�, kiwn�wszy g�ow� w odpowiedzi, na pozdrowienie przyby�ych. � Nie, sir�odpar� jasnow�osy. �Nie mamy zamiaru uszczupla� siedz�cym tu d�entelmenom ich zarobk�w. Jeste�my westmanami i szukamy troch� ognia, gdzie mogliby�my si� osuszy�. In�ynier przy- s�a� nas do was. � Macie czym p�aci�?�chcia� wiedzie� shopman, mierz�c ostro taksuj�cym spojrzeniem wysokie sylwetki przyby�ych. � Tak. � Mo�ecie zatem mie� wszystko, czego wam potrzeba, a potem tak�e porz�dne, oddzielne legowisko do spania, tam za skrzyniami i beczkami. Si�d�cie przy stole obok paleniska, jest tam ciep�a dosy�, to drugie palenisko jest dla urz�dnik�w i znaczniejszych d�entel- men�w. � Well! Zaliczacie wi�c nas do mniej znacznych d�entelmen�w. Nie pos�dzaliby�my was o to, maj�c na uwadze nasz wzrost. Ale to nic. Przynie�cie nam szklanki, wrz�c� wod�, cukier i rum! Chcemy si� rozgrza� tak�e od wewn�trz. Usiedli przy wskazanym stole, kt�ry sta� tak blisko ognia, �e ich przemoczone ubrania mog�y szybko wyschn��, otrzymali to, czego ��dali, i przyrz�dzili sobie grog. Biali robotnicy, s�ysz�c, �e ci dwaj nie stanowi� dla nich konkurencji, kt�rej musieliby si� obawia�, uspokoje- ni powr�cili do przerwanej rozmowy. 12 Przy stole przeznaczonym dla �urz�dnik�w i znaczniejszych d�en- telmen�w" siedzia�a samotnie jedna tylko osoba, m�ody, mog�cy liczy� niespe�na trzydzie�ci lat m�czyzna, ubrany jak bia�y my�liwy, ale nie nale��cy do rasy azjatyckiej, co mo�na by�o wywnioskowa� z koloru sk�ry i rys�w twarzy, by� w ka�dym razie Metysem, jednym z owych miesza�c�w, kt�rzy po r�nokolorowych rodzicach dziedzicz� fizy- czne cechy dodatnie, przy tym jednak�e, niestety, na skutek tego, �e nie nale�� w pe�ni ani do �wiata bia�ych, ani do �wiata czerwonosk�- rych, rozwijaj� si� w nich ujemne cechy moralne. By� silnej budowy, wygl�da� na zwinnego jak pantera, z rys�w twarzy przebija�a m�dro��, ale ciemne oczy ukryte za opuszczonymi powiekami i rz�sami spogl�- da�y czujnie niczym para dzikich kot�w czyhaj�cych na zdobycz. Zdawa�o si�, �e w og�le nie dostrzega� obu przybysz�w, jednak�e jego spojrzenie bieg�o ku nim ukradkiem i cz�sto, przechyli� te� g�ow� na bok w ich kierunku, aby m�c us�ysze�, o czym rozmawiaj�. Mia� widocznie swoje powody, aby wybada�, jaki zamiar sprowadzi� ich w t� okolic� i czy zechc� tu pozosta�, czy te� nie. Ku swemu ubolewaniu nie zrozumia� z ich mowy ani s�owa, mimo i� rozmawiali wystarczaj�co g�o�no; pos�ugiwali si� bowiem j�zykiem, kt�rego nie zna�, mianowicie niemieckim. A oni, nape�niwszy szklanki, przepili do siebie i opr�nili je do dna. Ciemnow�osy postawi� swoj� szklank� przed sob� i powiedzia�: � Tak, to by�oby powitanie, kt�re jeste�my sobie nawzajem winni, a teraz do rzeczy! Jeste�cie zatem rusznikarzem i wasz ojciec by� nim tak�e. Za��my wi�c, �e istotnie jeste�my krewniakami, wszelako otwarcie m�wi�c, jeszcze nie wiem, czy powinienem te� odnosi� si� do was jak krewniak. � A dlaczeg� to nie mieliby�cie si� tak odnosi�? � Z powodu spadku. � Jak to? �� Oszukano mnie w sprawach spadkowych. � Mnie te�! � Ach, rzeczywi�cie? To i wy�cie nic nie otrzymali? � Ani feniga. � Wszak tamtym spadkobiercom, w kraju, wyp�acono ogromn� sum�. � Owszem, spadkobiercom Timpego w Plauen, ale nie mnie, mimo �e ja te� jestem prawdziwym Timpe, tak jak tamci. 13 � Pozw�lcie mi sprawdzi� jeszcze raz t� prawdziwo��! Jak brzmi wasze pe�ne nazwisko? � Kasimir Obadja Timpe. � A waszego ojca? '� Rehabeam Zacharias Timpe. � Ilu braci mia� wasz ojciec? � Pi�ciu. Trzech m�odszych wyw�drowalo do Ameryki. Mieli nadziej�, �e pr�dko si� wzbogac�, poniewa� potrzebowano tam wiele broni. Wszyscy bracia byli rusznikarzami. � Jak nazywa� si� drugi brat, ten kt�ry zosta� w Plauen? � Johannes Daniel. Ten zmar� i pozostawi� dw�ch syn�w, miano- wicie Petrusa Mich� i Markusa Absaloma, kt�rzy odziedziczyli owe sto tysi�cy talar�w, przys�ano im je z miasta Fayette w Alabamie. � Zgadza si�, zgadza si� po stokro�! Znajomo�ci� miejscowych warunk�w i os�b udowodnili�cie, �e istotnie jeste�cie moim kuzynem. � O, mog� to jeszcze lepiej udowodni�. Swoje papiery i dokumenty przechowuj� jak �wi�to��; nosz� je na sercu i mog� je wam na- tychmiast... � Teraz nie, teraz nie, mo�e p�niej �przerwa� mu rozm�wca w p� zdania. � Wierz� wam. Wiecie zatem z pewno�ci� tak�e i to, dlaczego owych pi�ciu braci i ich synowie jak jeden m�� maj� takie biblijne imiona? � Tak. By� to prastary obyczaj w rodzinie, z kt�rego nikt si� nie wy�amywa�. � Zgadza si�! I ten obyczaj mo�na by�o tutaj w Stanach dalej zachowa�, poniewa� Amerykanie lubi� takie imiona. M�j ojciec by� trzecim z kolei bratem, nazywa� si� David Makkabaus i pozosta� w Nowym Jorku. Mnie na imi� Hasael Beniamin. Dwaj najm�odsi bracia poszli dalej w g��b kraju i osiedlili si� w Fayette w stanie Alabama. Najm�odszy nazywa� si� Josef Habakuk, zmar� tam bezdzietnie i pozostawi� olbrzymi spadek. Czwarty brat, Tobias Holofernes, zmar� tak�e w tym mie�cie, jego jedyny syn, Nahum Samuel, to w�a�nie ten oszust. � Jak to? � Nie rozumiecie? R�wnie� i ja zupe�nie nie mia�em o tym poj�cia. M�j ojciec wprawdzie z pocz�tku korespondowa� z obydwoma bra�mi, ale z biegiem czasu wymiana list�w usta�a, a� wreszcie zapomnieli o sobie po prostu. Odleg�o�ci w Stanach s� tak ogromne, �e nawet bracia 14 z czasem trac� si� nawzajem z oczu. Po �mierci ojca prowadzi�em dalej jego interes, r�nie to bywa�o, do�� �e zarobi�em niewiele wi�cej ni� na �ycie. I wtedy spotka�em si� w Hoboken z pewnym Niemcem; by� on przybyszem z Plauen w Vogtlandzie. Dopytywa�em si� oczywi�cie o moich tamtejszych krewnych i ku memu zdziwieniu dowiedzia�em si�, �e odziedziczyli oni po wuju Habakuku z Fayette sto tysi�cy talar�w got�wk�. A ja nic! My�la�em, �e trafi mnie szlag! Mia�em prawo r�wnie� ��da� swojej cz�ci, napisa�em wi�c z dziesi��, a mo�e i wi�cej list�w do Fayette, nie otrzyma�em wszelako �adnej odpowiedzi. Wtedy szybko podj��em decyzj�, sprzeda�em sw�j interes i uda�em si� w podr�. � Ca�kiem s�usznie, ca�kiem s�usznie, drogi kuzynie! No, a skutek? � �aden, bo ptaszek ulotni� si� bez �ladu, wyfrun��. � Jaki ptaszek? � Mo�ecie si� domy�li�! W Fayette mniemano, �e stary Josef Habakuk zmar� w dobrobycie; ale �e by� a� tak bogaty, o tym nikt nie mia� poj�cia. Prawdopodobnie jego zach�anno�� powstrzymywa�a go od okazywania bogactwa. Jego brat, Tobias Holofernes, zmar� przed nim jako bardzo biedny cz�owiek, jego za� syna, Nahuma Samuela, a swego bratanka, przyj�� do swoich interes�w Josef Habakuk. Ot� ten Nahum Samuel jest owym oszustem. By� on wprawdzie zmuszony te sto tysi�cy talar�w przekaza� do Plauen, ale z pozosta�ymi pieni�dzmi czmychn��, r�wnie� z owymi stu tysi�cami talar�w, kt�re musia�yby mnie przypa��. � Z moimi prawdopodobnie te�? � Na pewno! � A to �otr! Ojciec wyw�drowa� z Plauen, poniewa� ci�ko por�ni� si� z bratem na tle konkurencji. Mimo odleg�o�ci wrogo�� ta pog��bia�a si� coraz to bardziej, tak �e jeden o drugim nie chcia� ani nic wiedzie�, ani s�ysze�. Po czym ojciec zmar�, jego brat w Plauen r�wnie�. P�niej pisali mi jego synowie, �e dostali w spadku od stryja Josefa Habakuka z Ameryki sto tysi�cy talar�w. Natychmiast pojecha�em do Plauen, �eby dowiedzie� si� czego� bli�szego. A tam oczywi�cie zabawa sz�a na ca�ego. Obaj kuzynowie nie byli ju� inaczej nazywani, jak spadkobier- cami Timpego, poniechali swoich interes�w i �yli jak ksi���ta. Przyj�ty zosta�em bardzo dobrze, musia�em nawet par� tygodni zabawi� u nich. O dawnej wrogo�ci nie pad�o ani s�owo, niemniej niczego bli�szego ani bardziej pewnego nie zdo�a�em si� dowiedzie� o 15 stryju Josefie Habakuku ani o jego spu�ci�nie, Kuzynowie roztaczali przede mn� swoje bogactwa, ale mojej cz�ci spadku tak jakoby mi nie �yczyli. W�wczas nie namy�laj�c si� d�ugo, powzi��em decyzj� jak wy: sprzeda�em sw0) interes, uda�em si� do Ameryki, a z Noweg(0 Jorku od razu prosto do Fayette. _ O, wi�c i wy r�wnie�! I co�cie tam zastali? _ To, co i wy, tyle tylko, �e mnie wy�miano. Powiedziano mi, �e tamtejsi Timpowie nigdy nie byli zamo�ni. _ Bzdura! Znali�cie w�wczas angielski? � Nie. _ Zatem wystrychni�to was na dudka. C�e�cie uczynili potem? _ gloerowa�em si� do St. Louis z zamiarem podj�cia pracy u Mr. Henry'ego, wynalazcy s�awnego dwudziestopi�ciostrza�owego sztuce- ra, zwanego sztucerem Henry'ego, postanowi�em nauczy� si<?i ile tylko si� da, tej sztuki i dobrze j� podpatrzy�, ale po drodze do miasta Napoleon nad Arkansas i Missisipi znalaz�em si� w towarzystwie kilku my�liwych, kt�rym bardzo odpowiada�em jako rusznikarz, l^ie pu�cili mnie od siebie i nak�onili, abym uda� si� z nimi w G�ry Skaliste. I tak zosta�em westmanem. _ J jeste�cie zadowoleni z tej odmiany? _ Tak. By�oby mi oczywi�cie przyjemniej, gdybym zdoby� te moje sto tysi�cy talar�w i m�g� sobie po�y� in dulci jubil(S tak jak spadkobiercy Timpego. _ p^iTi! Mo�e jeszcze i tak b�dzie. _ Raczej w�tpliwe! Mnie tak�e p�niej przysz�o na my�l? �e stary JosefHabakuk musia� by� jednak bardzo bogaty i �e z jego pieni�dzmi m�g� zwia� jego bratanek, Nahum Samuel. Poszukiwa�em gi> wiele lat, wszelako na pr�no, ju� wam o tym m�wi�em. _ Ja te�, i tak samo na pr�no, ale do niedawna, bi> ostatnio z�apa�em Jego �lad. _ Je-go �lad? Rze-czy-wi�-cie?!�zawo�a� Kasimir, pidrywaj�c si� tak gwa�townie z krzes�a, �e obecni z zaciekawieniem skierowali na niego wzrok. _ Cicho, spokojnie!�ostrzeg� Hasael. �Nie trzeba si tak pod- nieca�. S�ysza�em z ca�kiem pewnego �r�d�a, �e niejaki Nahifn Samuel Timpe, dawniej rusznikarz, obecnie niesamowicie bogata mieszka teraz w Santa Fe. 16 � W Santa Fe, po tamtej stronie? Trzeba si� wi�c tam uda�, i to natychmiast, obydwaj, wy i ja! � Zgadzam si� z tym, kuzynie. W�a�nie taki mia�em zamiar: odnale�� go i zmusi� do wydania pieni�dzy ��cznie z odsetkami. Nie mia�em z�udze�, �e b�dzie to ci�ka sprawa, nawet bardzo ci�ka, dlatego ciesz� si�, �e was spotka�em, bo we dw�ch powinno p�j�� nam �atwiej. Zjawimy si� przed nim tak, �e ze strachu przyzna si� do swego haniebnego czynu i z miejsca wyp�aci pieni�dze. Jeste�my westmana- mi i zagrozimy mu prawem prerii. Czy� nie? � Oczywi�cie, jak najbardziej oczywi�cie!�Zgodzi� si� Kasimir od razu. � Co za szcz�cie, �e was spotka�em, was... was... was? Czy� to nie g�upota m�wi� sobie wy, skoro jeste�my tak bliskimi krewnymi i do tego zwi�zani wsp�lnym losem? � Te� mi si� tak zdaje. � A zatem bruderszaft i m�wimy sobie ty, dobrze? � Z mej strony zgoda. Oto moja r�ka, przybij! Nape�nijmy szklanki jeszcze raz i opr�nijmy je za nasz� pomy�lno�� i za powodzenie naszej sprawy. Tr��my si�! � Na zdrowie, kuzynie, lub raczej: na zdrowie, kochany Ha- saelu! � Na zdrowie! Ale Hasael? Wiesz, w Stanach sprawy za�atwia si� kr�tko i zwi�le, szczeg�lnie je�li chodzi o imiona. M�wi si� Jim, Tim, Ben czy Bob, nie u�ywa si� wszystkich sylab, je�li jedna wystarczy. M�j ojciec nazywa� mnie zwykle Has zamiast Hasael, i przyzwyczai�em si� do tego. M�w tak samo! � Has? Hm! Wobec tego musia�by� mi m�wi� Kas zamiast Kasimir. � Czemu nie? � Nie brzmi to zbyt g�upio? � G�upio? Sk�d�e! Brzmi dobrze, m�wi� ci, mnie si� podoba, a je�li nie podoba si� innym, to nie moja sprawa. Zatem jeszcze raz, na zdrowie, kochany Kas! � Na zdrowie, kochany Has! Na zdrowie Kasa i Hasa, �wie�o upieczonych spadkobierc�w Timpego! Wielce zadowoleni, nie okazuj�c tego na zewn�trz, tr�cili si� te� delikatnie szklankami, aby nie wzbudzi� zainteresowania innych popijaj�cych. Ciemnow�osy Has powiedzia�: 2* Czarny Multing 17 � No, wi�c do Sama Fe! Ale nie jest to ani �atwa, ani szybka sprawa, bo b�dziemy musieli jecha� okr�n� drog�. � Dlaczeg� to?�spyta� jasnow�osy Kas. � Poniewa� musieliby�my jecha� przez obszar Komancz�w, gdy- by�my chcieli obra� najkr�tsz� drog�. � Nie s�ysza�em, �eby ci czerwonosk�rzy wykopali ostatnio top�r wojenny. � Ja r�wnie� nie, wszelako Indianie ju� z natury nawet w czasie ca�kowitego pokoju s� nastawieni wrogo. A poza tym wczoraj spotka- �em si� z pewnym handlarzem, kt�ry od nich wraca�. Wiesz, �e Indianie prawie nigdy nie czyni� nic z�ego handlarzowi, bo go potrzebuj�, i to bardzo. �w handlarz powiedzia� mi, �e wielki w�dz wojownik�w, Tokvi Kava*, nie przebywa obecnie w�r�d swego plemienia, lecz oddali� si� gdzie� z kilkoma najlepszymi wojownikami, nie m�wi�c dok�d. � Tokvi Kava, ten poluj�cy oprawca? Mo�na wi�c niew�tpliwie przypuszcza�, �e znowu ma w zamy�le jedno ze swoich bezece�stw. Doprawdy, nie boj� si� czerwonosk�rych, ale nawet gdyby cz�owiek by� dwa razy tak dzielny, to i tak lepiej z takim �obuzem w og�le si� nie spotka�. Wobec tego wybierzmy faktycznie raczej okr�n� drog�, i przyb�dziemy do Santa Fe tydzie� p�niej. Nasz Nahum Samuel na pewno nam teraz po raz drugi nie umknie. � A je�li umknie, to mamy jego �lad i z pewno�ci� go... Rozmowa urwa�a si�, poniewa� wr�ci� in�ynier i przyprowadzi� z sob� dw�ch m�czyzn. Kas i Has w ferworze rozmowy nie us�yszeli dwukrotnego gwizdania lokomotywy. Poci�g roboczy przyby�, in�y- nier odprawi� go i wraca� w towarzystwie swego nadzorcy i kierownika magazynu. Pozdrowi� obu westman�w skinieniem g�owy, po czym wszyscy trzej usiedli przy stole przeznaczonym dla �urz�dnik�w i znaczniejszych d�entelmen�w", przysiadaj�c si� do Metysa. Kazali sobie r�wnie� poda� grog, a potem Metys zapyta�: � Nadesz�y gazety, sir? � Nie�odpar� in�ynier�nadejd� dopiero jutro, otrzyma�em jednak wiadomo�ci. � Dobre? � Niestety, nie. Od tej chwili musimy by� bardzo czujni. * Czarny Mustang 18 � Dlaczego? � W pobli�u ko�cowej stacji dostrze�ono �lady Indian. Zdawa�o si�, jakby skryte do po�owy pod powiekami oczy Metysa rozb�ys�y z�owrogo, g�os jego brzmia� jednak oboj�tnie, gdy powie- dzia�: � To przecie� nie pow�d do nadzwyczyjnej ostro�no�ci! � Jednak my�l�, �e tak. � Pshaw! Ostatnio �adne plemi� nie wykopa�o topora wojennego, a gdyby nawet tak by�o, to nie mo�na od razu na podstawie kilku �lad�w st�p wyci�ga� wniosk�w, �e to wr�g. � Przyjaciele nie ukrywaj� si�. A kto si� trzyma w ukryciu, (en nie ma dobrych zamiar�w, mog� to �mia�o powiedzie�, cho� nie jestem ani zwiadowc�, ani westmanem. Wszak to wy jeste�cie dzielnym zwiadow- c�, znaj� was w tej okolicy, zatrudni�em was, aby�cie, czujnie obchodz�c, pilnowali tych teren�w. Wzd�u� gibkiej sylwetki Metysa i po jego twarzy przebieg�o delikatne dr�enie, jakby chcia� si� poderwa� w gniewie, opanowa� si� jednak i odpar� spokojnym tonem: � B�d� to czyni�, sir, chocia� wiem, �e to zb�dne. Siady Indian tylko w czasie wojny oznaczaj� co� gro�nego. I jeszcze jedno: czerwo- nosk�rzy s� cz�sto lepszymi i wierniejszymi lud�mi ni� biali. � Taki pogl�d bardzo zaszczytnie �wiadczy o waszej mi�o�ci bli�niego, m�g�bym jednak przytoczy� wam wiele przyk�ad�w, �e jeste�cie w b��dzie. � A ja jeszcze wi�cej przyk�ad�w, �e mam racj�. Czy� istnia� kiedykolwiek kto� bardziej wierny ni� Winnetou wobec Old Shatter- handa? � Winnetou jest wyj�tkiem. Znacie go? � Nie widzia�em go jeszcze. � A Old Shatterhanda? � Te� jeszcze nie, ale znam wszystkie ich czyny. � Zatem s�yszeli�cie te� o wodzu Kiow�w, Tangua? � Tak. � C� to by� za zdrajca, co za szubrawiec! Mieni� si� obro�c� Old Shatterhanda w�wczas, kiedy ten by� jeszcze surwejorem*, a przecie� nieustannie nastawa� na jego �ycie. Z pewno�ci� by�by go zg�adzi�, * inspektor 2� 19 gdyby �w bia�y nie by� m�drzejszy i silniejszy od niego. I gdzie tu widzicie wierno��, o kt�rej m�wicie? A �e �lady czerwonosk�rych oznaczaj� niebezpiecze�stwo tylko w czas wojny, to czy� Siuksowie Oglala w czasie najlepszego pokoju nie napadali wielekro� na koleje �elazne? Czy� nie w czas pokoju zabijali m�czyzn lub uprowadzali kobiety? Zostali za to ukarani, i to nie przez grup� my�liwych czy oddzia� wojska, lecz przez dw�ch tylko ludzi, przez Winnetou i Old Shatterhanda. Gdyby jeden z nich znajdowa� si� tutaj, to z pewno�ci� �lady Indian nie napawa�yby mnie tak� obaw�. � Pshaw! Przesadzacie, sir! Ci dwaj m�czy�ni mieli wiele szcz�- cia, i to wszystko. Istniej� jeszcze inni, tacy sami jak oni, a nawet jeszcze lepsi! � Gdzie? Metys spojrza� in�ynierowi wyzywaj�co w twarz i odpar�: � Nie pytajcie, rozejrzyjcie si�! � Macie na my�li siebie? Siebie samego? � A je�li?... In�ynier chcia� da� mu stosown� odpowied�, ale nie zd��y�, bo w�a�nie Kas, post�piwszy dwa kroki na swoich d�ugich nogach, wyr�s� przed Metysem i powiedzia�: � Jeste�cie najwi�kszym durniem, jakiego �wiat zna, m�j synu! Metys w mgnieniu oka poderwa� si� i wyrwa� n� zza pasa, ale jeszcze szybciej Kas chwyci� za rewolwer i wymierzy� w jego kierunku, ostrzegaj�c: � Tylko nie tak ostro, my boy! S� podobno ludzie, kt�rzy nie znosz�, gdy kula przelatuje przez ich g�upi �eb, a mam wszelkie podstawy przypuszcza�, �e jeste�cie jednym z nich. Skierowana na Metysa lufa rewolweru nie pozwoli�a mu u�y� no�a. W�ciek�y z tego powodu, sykn�� w kierunku d�ugonogiego: � Nie do was mam spraw�. Kto wam pozwoli� wtr�ca� si� do naszej rozmowy? � Ja sam, m�j ch�opcze, ja sam. A je�li sobie na co� pozwalam, to chcia�bym zobaczy� takiego, kt�remu si� to nie podoba! � Jeste�cie grubianinem, sir! � Well, podoba mi si� ta odpowied�, bo widz�, �e przypad�em wam do gustu, postarajcie si� tylko, �ebym i ja was polubi� bo w przeciwnym razie p�jdzie wam tak, jak kiedy� zdarzy�o si� spadkobiercom Timpe- go! 20 � Spadkobiercy Timpego? Kim w�a�ciwie jeste�cie, sir? � Jestem jednym z tych, kt�rzy na Winnetou i Old Shatterhanda nie pozwol� nic powiedzie�, wi�cej nie potrzebujecie wiedzie�. A teraz �egnam, my boy, i schowajcie swoje �egad�o za pas, �eby�cie sobie czasem nie zrobili krzywdy! Kas wr�ci� do sto�u i rozsiad� si� wygodnie. Metys �ledzi� jego ruchy roziskrzonymi z�o�ci� oczami, mi�nie jego napi�y si� jakby do skoku na tego, kt�ry go obrazi�, jednak nie zdoby� si� na to. W postawie tego wysokiego, chudego m�czyzny by�o co�, co p�ta�o Metysowi nogi. Schowa� n�, usiad� i na usprawiedliwienie wobec towarzyszy przy stole mrukn��: � Ten �obuz to widocznie jaki� b�azen, nie jest w stanie obrazi� rozumnego cz�owieka. Niech sobie gada! � Gada? � odpowiedzia� in�ynier. � Wprost przeciwnie, ten m�czyzna wygl�da na takiego, kt�ry umie postawi� na swoim. Uradowa�o mnie, �e uj�� si� za Old Shatterhandem i za Winnetou, bo dzieje i przygody tych obu bohater�w Dzikiego Zachodu s� moim najulubie�szym tematem. Chcia�bym wiedzie�, czy te� on naprawd� ich zna. I zwracaj�c si� do s�siedniego sto�u, zapyta�: � Sir, nazwali�cie si� obaj westmanami. Czy�cie si� mo�e kiedy spotkali z Old Shatterhandem lub z Winnetou? Ma�e, mysie oczka Kasa a� b�ysn�y z zadowolenia, kiedy od- par�: � Czy si� spotka�em! Dwa tygodnie je�dzi�em razem z nimi. � Do licha! Nie zechcieliby�cie przesi��� si� tu do nas i nam o tym opowiedzie�? � Nie. � Nie? A to dlaczego? � Poniewa� nie mam daru opowiadania, sir. Z opowiadaniem to ju� jest taka dziwna sprawa, trzeba si� z tym urodzi�. Tyle razy ju� pr�bowa�em tej sztuki, ale nie daj� rady. Z regu�y zaczynam od �rodka albo te� od ko�ca, a ko�cz� wci�� na pocz�tku. Mog� wam tylko kr�tko powiedzie�, �e by�o nas wtedy o�miu bia�ych, kiedy popadli�my w niewol� Upsarok�w, kt�rzy nas przeznaczyli na pal m�cze�ski. Old Shatterhand i Winnetou dowiedzieli si� o tym. Poszukali naszych �lad�w, poszli nimi, zakradli si� do Upsarok�w i noc� wyprowadzili nas, zupe�nie sami, bez �adnej pomocy, prawdziwy majstersztyk, co� 21 takiego, czego z pewno�ci� nie dokona�by wasz halfbreed* siedz�cy tam ko�o was, przed chwil� taki m�dry w g�bie. Metys ju� chcia� si� znowu poderwa�, ale in�ynier uprzedzi� go pytaniem: � Nie wiecie, gdzie znajduj� si� ci dwaj teraz? � Nie mam poj�cia. M�wi�, �e Old Shatterhand jest gdzie� daleko, w kt�rym� ze staro�ytnych kraj�w, w Egipcie czy te� w Persji, albo jak si� tam one nazywaj�, ale �e wkr�tce ma wr�ci�. � Jak�e� chcia�bym ich zobaczy�! A ju� zw�aszcza ich bro�! Czy jest ona rzeczywi�cie tak wspania�a, jak powiadaj�? � Jestem przekonany o tym, sir! Srebrna Strzelba Winnetou nie odda�a jeszcze ani jednego chybionego strza�u, nie ma takiej drugiej. A Postrach Nied�wiedzi, bro� Old Shaiterhanda, to istny potw�r, kt�ry trafia z niesamowitej wprost odleg�o�ci. A co dopiero jego sztucer Henry'ego! Pomy�lcie, sir: dwadzie�cia pi�� strza��w w p� minuty! By�em rusznikarzem i wiem, co to znaczy. Henry, jak mi wiadomo, wykona� tylko dziesi�� takich sztucer�w, ale kto je ma i gdzie one s�? O �adnym z nich nic nie wiadomo, zas�yn�� tylko sztucer Old Shatter- handa. A jakie sumy zap�aci�by za to ka�dy znawca! Ale, sir, je�li chcecie nam zrobi� uprzejmo��, to prosz� nam powiedzie�, gdzie mo�emy przechowa� nasze konie. Wola�bym, �eby by�y w bezpie- cznym miejscu, poniewa� m�wili�cie przedtem o �ladach Indian. � Czy wam r�wnie� wydaj� si� owe �lady zastanawiaj�ce? � Oczywi�cie! Ten tam przem�drza�y Metys niech sobie my�li, co chce, ja wiem swoje. � Zatem proponuj� wam szop� na narz�dzia, ma ona dobry, moc- ny zamek, kierownik zaprowadzi was tam i zatroszczy si� o pasz� i wod�. Kierownik podni�s� si� zaraz skwapliwie, a Kas i Has pod��yli za nim na dw�r do koni. Biali robotnicy z najwi�ksz� uwag� przys�uchiwali si� rozmowie, by�a ona dla nich tak samo fascynuj�ca jak dla ich prze�o�onego. Ten za� wykorzysta� nieobecno�� obydwu my�liwych, aby zgani� zachowa- nie si� Metysa, kt�ry przyj�� to z pozornym spokojem, cho� w g��bi ducha by� w�ciek�y. Min�a chwila, kiedy z dworu ponownie da�o si� s�ysze� st�panie koni. mieszaniec 22 � � to co takiego?�zdziwi� si� in�ynier.�Prowadz� konie z powrotem, przecie� w szopie jest dla nich dosy� miejsca. Spojrza� ku wej�ciu i zobaczy�, �e do baraku wchodz� dwaj nowi przybysze. Bia�y i Indianin. Pierwszy z nich by� niezbyt wysokiej i niezbyt ros�ej postury. Ciemnoblond broda okala�a spalon� s�o�cem twarz. Mia� na sobie sk�rzane spodnie ozdobione fr�dzlami oraz r�wnie przyozdobion� w szwach my�liwsk� bluz�, d�ugie buty si�gaj�ce ponad kolana i filcowy kapelusz z szerokim rondem, wok� kt�rego nawleczone by�y na sznurku czubki uszu gro�nych, szarych nied�wiedzi. Za szerokim pasem, uplecionym z rzemieni, tkwi�y dwa rewolwery i kr�tki n� my�liwski, wygl�da�o na to, �e pas jest naoko�o wype�niony nabojami, zwisa�y te� z niego liczne sakiewki sk�rzane, w kt�rych prawdopodob- nie znajdowa�y si� drobne, nieodzowne westmanowi przybory. Przez lewe rami� na ukos wzd�u� do prawego biodra przewieszone by�o lasso uplecione z licznych rzemieni, na szyi za� m�czyzna �w mia� zawieszon� na jedwabnej tasiemce fajk� pokoju, przyozdobion� wyp- chanymi kolibrami, na kunsztownie rze�bionej g��wce fajki wyryte by�y znaki india�skie. Szeroki rzemie� przytrzymywa� na plecach niezmiernie d�ug� i ci�k� dwururk�, w prawej za� r�ce spoczywa�a l�ejsza strzelba o jednej lufie. Indianin ubrany by� dok�adnie tak samo jak bia�y cz�owiek, tylko zamiast wysokich but�w mia� na nogach lekkie mokasyny ozdobione szczeci� je�ozwierza. Nie mia� te� �adnego nakrycia na g�owie, jego d�ugie, g�ste, granatowoczarne w�osy przylega�y do g�owy na kszta�t he�mu i przeplecione by�y sk�r� grzechotnika. Na szyi mia� woreczek z �lekami", niezmiernie kosztown� fajk� pokoju i potr�jny �a�cuch z pazur�w nied�wiedzich, dow�d m�wi�cy sam za siebie o jego dzielno- �ci i odwadze � poniewa� �adnemu Indianinowi nie wolno nosi� trofe�w, kt�rych sam nie zdoby�. Nie brakowa�o mu te� lassa, jak i pasa z rewolwerami, no�em my�liwskim i ze sk�rzanymi sakiewkami; w prawej r�ce trzyma� Indianin dwururk�, kt�rej drewniane cz�ci g�sto nabite by�y b�yszcz�cymi, srebrnymi gwo�dziami. Powa�ny wyraz jego m�skiej urodziwej twarzy sprawia�, �e mo�na by j� nazwa� prawie rzymsk�, oczy, mimo �e bardzo ciemne i po�yskliwe jak aksamit, promieniowa�y spokojnym, dobrodusznym ogniem, ko�ci policzkowe by�y nieznacznie tylko wystaj�ce, matowa sk�ra mia�a barw� jasno- brunatn� z leciutkim odcieniem br�zu. 24 �aden z obu przyby�ych nie odznacza� si� olbrzymi� postur�; weszli spokojnie i skromnie, a jednak ich pojawienie si� wywo�a�o niezwyk�e wprost poruszenie. Ha�a�liwy gwar w�r�d Chi�czyk�w zamar� nagle, biali robotnicy, znajduj�cy si� w mniejszym pomieszczeniu, bezwied- nie powstali z miejsc, in�ynier, jego nadzorca i Metys uczynili to samo, shopman spr�bowa� wykona� nawet co� w rodzaju uk�onu, wypad�o mu to, niestety, niezdarnie. Obaj przybysze zdawali si� zupe�nie nie dostrzega� zamieszania, jakie wywo�ali, Indianin pozdrowi� obecnych lekkim, aczkolwiek bynajmniej nie zarozumia�ym skinieniem g�owy, bia�y za� odezwa� si� uprzejmie: � Good evening, messieurs! Nie wstawajcie, nie chcieliby�my wam przeszkadza�. � Po czym, zwracaj�c si� do gospodarza, spyta�: � Mo�na dosta� u was co� solidnego na g�odny �o��dek i pragnienie, sir? � Readi�y, with pleasure, sir! �odpar� zapytany. � Wszystko co mam, jest do waszej dyspozycji. Zajmijcie miejsca, tam, przy ciep�ym ogniu, messieurs! Siedz� tam ju� wprawdzie dwaj westmani, kt�rzy akurat wyszli na dw�r, ale je�li wam to nie przeszkadza, zrobi� wam miejsce. � Bynajmniej, nie trzeba. Byli tu wcze�niej ni� my i maj� wobec tego wi�ksze prawo. Jak wr�c�, zapytamy ich, czy zechc� nas mie� przy stole. Przygotujcie nam najpierw piwa imbirowego, a potem zobaczy- my, co macie do zjedzenia. Dostrzegli pozostawion� przez Kasa i Hasa bro� i zaj�li miejsca po przeciwnej stronie sto�u. � Wspaniali ludzie! �powiedzia� szeptem in�ynier do swych obu s�siad�w przy stole. � Ten czerwonosk�ry ma i�cie kr�lewskie spoj- rzenie, bia�y tak samo. � A ta bro� Indianina! � zauwa�y� r�wnie cicho nadzorca. � Ile tam srebrnych gwo�dzi na niej! Czy to... � Do pioruna! Srebrna strzelba! Winnetou! Przypatrzcie si� tej ci�kiej dwururce bia�ego! Czy� nie jest to s�ynny Postrach Nied�- wiedzi? A ta ma�a, lekka fuzja? Mo�e to jest... sztucer Henry'ego? Czy�by... Wtem da� si� s�ysze� z zewn�trz g�os Kasimira: � Ali devils! Co to za konie? Kto przyby�? � Nie wiem � s�ycha� by�o odpowied� kierownika, kt�ry wraca� z obydwoma kuzynami z szopy. 25 � Dwa kar� ogiery z czerwonymi chrapami i rasow� linu grzbietu pod grzyw�! Znam je, a tak�e je�d�c�w, do kt�rych one nale��. India�ska uprz�! Zgadza si�! Co za rado��! Dok�adnie tak samo jak u spadkobierc�w Timpego! Chod�cie szybko, zobaczycie d^�ch naj- s�awniejszych ludzi Zachodu! Kas d�ugimi krokami wszed� do �rodka, za nim pod��yli Has i kierownik. Twarz jego promienia�a radosnym podnieceniem. Gdy tylko ujrza� wodza Apacz�w oraz jego bia�ego przyjaciela i serdecznego towarzysza, wr�cz skoczy� ku nim, roz�o�y� szeroko r�ce w radosnym pozdrowieniu i zawo�a�: � Tak, to oni! Nie myli�em si�! Winnetou i Old Shatterhand! Co za rado��, co za ogromna rado��! Dawajcie d�onie, messieurs, niech je u�cisn�! Old Shatterhand wyci�gn�� ku niemu prawic� i odpar� z mi�ym u�miechem: � Bardzo si� ciesz�, �e was widz�, mister Timpe. Oto moja r�ka. Je�li chcecie j� u�cisn��, czy�cie to do woli. Kas uj�� podan� d�o� i potrz�saj�c ni� z ca�ej mocy, wo�a� zachwyco- ny: � Mister Timpe, nazywacie mnie mister Timpe? Znacie mnie wiec jeszcze? Nie zapomnieli�cie mnie, sir? � Nie tak �atwo zapomina si� cz�owieka, z kt�rym prze�yto si� takie rzeczy, jakie�my obaj prze�yli w�wczas razem z wami i waszymi towarzyszami. � Tak, tak, to by�y nie lada tarapaty, w kt�re�my wtedy wpadli. Mieli�my umrze� i wy�cie nas z tego wyci�gn�li. Nigdy wam tego nie zapomn�, mo�ecie by� tego pewni. Dopiero co rozmawiali�my o tej przygodzie. Czy Winnetou, wielki w�dz Apacz�w, pozwoli, bym go pozdrowi�? Zapytany poda� mu r�k� i w�a�ciwym sobie, powa�nym, a przy tym �agodnym g�osem odpar�: � Winnetou pozdrawia swego bia�ego brata i prosi, aiby usiad� razem z nim. Na to wsta� in�ynier, sk�oni� si� bardzo uprzejmie i rzek�: � Wybaczcie mi �mia�o��, na kt�r� sobie pozwalam, d�esntelmeni! Nie powinni�cie tutaj siedzie�, zapraszam was o tam, do nasz:ego sto�u, zarezerwowanego wy��cznie dla urz�dnik�w i os�b wy�szej! rangi. � Urz�dnicy i osoby wy�szej rangi?�odpar� Old Shaitterhand. 26 Nie jeste�my ani urz�dnikami, ani te� nie wmawiamy sobie, �e jeste�my czym� lepszym od innych. Dzi�kujemy wam za zaproszenie, prosimy jednak, aby wolno nam by�o pozosta� tutaj. � Wedle waszej woli, sir. Czuliby�my si� tylko niezmiernie za- szczyceni, gdyby wolno nam by�o wypi� szklaneczk� czego� dobrego i porozmawia� z tak znakomitymi westmanami. � Od rozmowy si� nie uchylamy. Domy�lam si�, �e jeste�cie urz�dnikiem na tej tu trasie kolejowej? � Nazywam si� Leveret i jestem in�ynierem, a tu widzicie mojego nadzorc� i mojego kierownika, tam za� oto siedzi zwiadowca, kt�rego�- my zatrudnili, aby troszczy� si� o nasze bezpiecze�stwo. M�wi�c to wskazywa� r�k� osoby, kt�re wymienia�. Old Shatter- hand rzuci� kr�tkie, zupe�nie niedostrzegalne, ale bardzo uwa�ne spojrzenie na Metysa, po czym zapyta�: � Zwiadowca dla waszego bezpiecze�stwa? Jak zwie si� ten cz�o- wiek? � Yato Inda. Nosi india�skie nazwisko, jego matka bowiem by�a Indiank�. Bia�y my�liwy zmierzy� Metysa d�u�szym i bardzo wnikliwym spojrzeniem, nast�pnie odwr�ci� si� z cichym �hm", kt�re us�ysza� tylko Apacz. Co sobie przy tym my�la�, tego nie da�o si� odczyta� z jego twarzy. Apacz natomiast mia� widocznie pow�d, aby nie milcze�, zwr�ci� si� do zwiadowcy: � Pozwoli mi m�j brat, �e si� do niego odezw�. Ka�dy musi tutaj by� ostro�ny, je�li wi�c dla bezpiecze�stwa tego tu obozu potrzebny jest zwiadowca, to musz� te� istnie� wrogowie, kt�rzy zagra�aj� obozowi. Kim s� ci ludzie? Metys odpowiedzia� uprzejmie, aczkolwiek nieco ch�odno: � Wydaje si�, �e nie mo�na ufa� Koma�czom. Winnetou uczyni� taki ruch g�ow�, jakby chcia� oceni� ka�de z osobna s�owo m�wi�cego. Po uzyskaniu odpowiedzi jeszcze trwa� tak kilka sekund, jakby si� w co� ws�uchiwa�, po czym zapyta�: � Czy m�j brat ma podstawy do takich podejrze�? � Konkretnej podstawy nie, tylko przypuszczenie. � M�j brat nazywa si� Yato Inda. Yato znaczy �dobry" i pochodzi z j�zyka Nawaj�w, Inda znaczy �cz�owiek" i pochodzi z j�zyka Apacz�w. Nawajowie s� tak�e Apaczami, st�d przypuszczenie, �e india�ska matka mego p�krwi brata by�a Apaczk�. 27 Pytanie to najwidoczniej by�o Metysowi niemi�e, bo pr�buj�c wymiga� si� od odpowiedzi, odpar� ch�odnym tonem: � Jak to si� dzieje, �e wielki Winnetou tak troszczy si� o nieznan� india�sk� squaw? � Poniewa� to jest twoja matka �zabrzmia�o mocno i ostro z ust wodza. � I poniewa�, znajduj�c si� tutaj, chc� wiedzie�, co za cz�owiek troszczy si� tutaj o bezpiecze�stwo. Do jakiego plemienia nale�a�a twoja matka? Wobec takiego tonu i nieust�pliwego wzroku, jakim Winnetou patrzy� na zwiadowc�, ten nie m�g� milcze�. Odpar�: � Do plemienia Pinal-Apacz�w. � I mowy nauczy�e� si� od niej? � Oczywi�cie, �e tak. � Znam mow� i wszystkie narzecza Apacz�w. Wymawiaj� oni przy pomocy j�zyka i zarazem gard�owo wiele d�wi�k�w, do kt�rych ty u�ywasz tylko j�zyka, dok�adnie tak samo, jak czyni� to Koma�cze. Metys wybuchn��: � Chcesz mo�e przez to powiedzie�, �e jestem synem kobiety Komancz�w? � A je�li tak twierdz�? � Twierdzenie nie jest jeszcze dowodem. A je�li nawet moja matka pochodzi�aby z Komancz�w, to jeszcze wcale z tego nie wynika, �e ja trzymam z Koma�czami. � Oczywi�cie, �e nie, ale znasz Tokvi Kav�, Czarnego Mustanga, kt�ry jest najgro�niejszym wodzem Komancz�w? � S�ysza�em o nim. � Mia� on c�rk�, kt�ra zosta�a squaw bladej twarzy, oboje oni zmarli, pozostawiaj�c ch�opca mieszanej krwi, kt�ry potem zosta� wychowany przez Czarnego Mustanga w zawzi�tej wrogo�ci przeciw bia�ym. �w ch�opiec zosta� kiedy� przez towarzysza zabaw skaleczony no�em w prawe ucho. Jak wi�c to jest, �e m�wisz jak Koma�cz i masz blizn� na tym samym uchu? Zwiadowca poderwa� si� na te s�owa i zawo�a� gniewnie: � To ci�cie zawdzi�czam w�a�nie wrogo�ci Komancz�w, otrzyma- �em je w r�cznej potyczce z nimi. Je�li w�tpisz o tym, wzywam ci� do walki ze mn�. � Pshaw! � Tylko to jedno s�owo wypowiedziane lekcewa- ��cym tonem pad�o z ust Winnetou, po czym w�dz Apacz�w 28 odwr�ci� si� i si�gn�� po imbirowe piwo, kt�re gospodarz w�a�nie przyni�s�. I jak to zwykle bywa po tak nieprzyjemnych scenach, nast�pi�a g��boka cisza, zanim podj�to na nowo rozmow� przy obu sto�ach. Potem in�ynier zapyta�, czy Old Shatterhand i Winnetou maj� zamiar przenocowa� w obozie, otrzymawszy odpowied� twierdz�c�, zapropo- nowa� im swoje mieszkanie, a gotowo�� go�ciny popar� jeszcze wyja�nieniem: � Obu d�entelmenom, kt�rzy przybyli przed wami, gospodarz wskaza� ju� legowiska u siebie, nie ma tam wi�cej miejsca, a nie b�dziecie przecie� spa� na dworze, gdzie jest mokro. Tu za�, w baraku, w�r�d tych chrapi�cych, niechlujnych Chi�czyk�w? W �adnym razie! Musieli�my sprowadzi� Chi�czyk�w z Zachodu, poniewa� nie mogli�- my znale�� bia�ych robotnik�w i poniewa� s� ta�si, a tak�e �atwiejsi do utrzymania w ryzach ni� ca�e to talatajstwo, na kt�re byliby�my w przeciwnym razie skazani. Powiedzcie, sir, czy zechcecie przyj�� moje zaproszenie? Old Shatterhand spojrza� pytaj�co na Winnetou, a widz�c lekkie przytakni�cie, odpar�: � Tak, przyjmujemy je, pod warunkiem, �e r�wnie� nasze konie otrzymaj� bezpieczne schronienie. � Dostan� je. Konie tamtych obu d�entelmen�w te� ju� wzi�li�my na przechowanie. Chcieliby�cie mo�e rzuci� okiem na moje mieszka- nie? � Tak, poka�cie je nam. Dobrze jest, je�li si� przedtem pozna miejsce, w kt�rym przyjdzie sp�dzi� noc. Winnetou i Old Shatterhand zabrali swoj� bro� i udali si� za in�ynierem do znajduj�cego si� nie opodal niskiego budynku, kt�rego �ciany zbudowane by�y z kamienia, jako �e budynek ten mia� p�niej s�u�y� za mieszkanie dla warty mostowej. Urz�dnik otwar� drzwi, zapali� �wiat�o. By�o tam palenisko, st�, kilka krzese�, a opr�cz przer�nego sprz�tu i naczy� rozpo�ciera�o si� szerokie legowisko, na kt�rym by�o wystarczaj�co wiele miejsca. Obaj go�cie wyrazili zadowo- lenie i chcieli wr�ci�, aby odprowadzi� swoje konie, ale in�ynier zauwa�y�: � Nie chcecie od razu zostawi� tutaj waszych rzeczy? Po co niepotrzebnie nosi� z sob� derki i bro�? Nic nie sta�o na przeszkodzie, aby si� z tym zgodzi�. Mury by�y 29 solidne, a okna tak male�kie, �e �aden cz�owiek nie zdo�a�by przecisn�� si� przez nie, drzwi, wykonane z solidnego drewna, mia�y dobry zamek, tak wi�c wspomniany ekwipunek wydawa� si� dobrze zabezpieczony, pozostawili go tu zatem, po czym odprowadzili konie do szopy, gdzie sta�y ju� oba wierzchowce Timp�w. Konie dosta�y wody i paszy, a potem m�czy�ni skierowali si� z powrotem do baraku. In�ynier o�wiadczy� po drodze, �e pragn��by, aby obaj byli jego go��mi r�wnie� na kolacji, dodaj�c: � Dzi� wiecz�r zjem kolacj� z wami, a nie z moimi lud�mi, zw�aszcza �e jeden z nich, mianowicie zwiadowca, jak si� wydaje, nie spodoba� si� wam. Powiedzcie, Mr Winnetou, macie powody, aby mu nie ufa�? � Winnetou nigdy nie czyni ani nie m�wi nic bez powodu � odpar� w�dz. � Wszelako Yato Inda zawsze by� wierny i mo�na by�o na nim polega�! � Winnetou nie wierzy w t� wierno��. M�j brat na pewno przekona si�, jak d�ugo ona potrwa. Metys nazywa siebie Yato Inda, Dobry Cz�owiek, ale jego prawdziwe imi� brzmi z pewno�ci� Ik Senanda, co w mowie Komancz�w znaczy tyle co Z�y W��. � Czy istnieje Koma�cz o takim imieniu? � Metys, o kt�rym Winnetou przedtem m�wi�, tak si� zwie, wnuk Czarnego Mustanga. � Mr Winnetou, mam wielki szacunek dla waszej bystro�ci i os�du, ale tym razem musieli�cie si� pomyli�! �w zwiadowca okaza� mi tyle dowod�w wierno�ci, �e musz� mu ufa�. � M�j bia�y brat mo�e czyni�, co uwa�a za stosowne, ale odt�d, je�li Old Shatterhand i Winnetou b�d� tak rozmawia�, aby Metys s�ysza� rozmow�, to wszystko, cokolwiek powiedz�, nie b�dzie niczym wi�cej jak pozorem. Howgh! Kiedy znale�li si� ju� w baraku, in�ynier zam�wi� u gospodarza dobr� kolacj� na pi�� os�b, potraktowa� bowiem obu Timp�w r�wnie� jako swoich go�ci i dosiad� si� do ich sto�u. Tutaj Old Shatterhand zwr�ci� si� z pytaniem do wysokiego, jasnow�osego Kasa, co sprowa- dzi�o go w te okolice i dok�d zamierza st�d si� uda�. Zapytany opowiedzia� w kr�tkich s�owach histori� spadku i osobliwego spotkania ze swoim kuzynem i zarazem wsp�spadkobierc�. 30 � Teraz musimy uda� si� do Santa Fe�ci�gn�� dalej�nie mo�emy jednak niestety obra� najkr�tszej drogi. � Dlaczeg� to? � Z powodu Komancz�w. Skierujemy si� st�d na wsch�d, a potem skr�cimy na po�udnie. � Hm! Mo�e pojedziemy razem. Zamierzamy bowiem r�wnie� uda� si� do Santa Fe, cho� nie z powodu spadku. Kas klasn�� w r�ce, a� trzasn�o, i zachwycony zawo�a� nazbyt g�o�no: � To si� nazywa szcz�cie! Has, Has, s�yszysz? Mo�emy jecha� razem z Old Shatterhandem i z Winnetou! Fig� sobie robi� teraz z tej ca�ej ho�oty Komancz�w! Nie potrzebujemy jecha� okr�n� drog�, jedziemy na wprost. � Nie wrzeszczcie tak! �u�miechn�� si� Old Shatterhand. �Nie macie wcale powodu do takiej rado�ci. Nam r�wnie� nie przysz�o do g�owy, aby jecha� na wprost, przez obszary Komancz�w, byli�my zdecydowani, tak jak i wy, zrobi� �uk na wsch�d. � Wedle waszej woli. Kiedy zatem wyruszamy, sir? � Jutro, jak tylko si� wy�pimy. Do wieczora dotrzemy do Alder- -Spring i tam b�dziemy obozo