2046

Szczegóły
Tytuł 2046
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2046 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2046 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2046 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

ZBIGNIEW NIENACKI Pan Samochodzik i Ksi�ga strach�w korekta: [email protected] Ilustrowa�a Teresa Wi�bik WYDAWNICTWA "ALFA" WARSZAWA 1987 Projekt ok�adki - Miros�aw Tok Redaktor - El�bieta Luba�ska Redaktor techniczny - El�bieta Suchocka ROZDZIA� PIERWSZY CO TO JEST "KSI�GA STRACH�W" * TAJEMNICZE EMESY * CO SI� STA�O W RUINACH OBSERWATORIUM ASTRONOMICZNEGO * POSTANOWIENIE O NOWEJ WYPRAWIE * DO CZEGO S�ӯY�a MOSIʯNA TULEJKA Tajemnicze i gro�ne wydarzenia, a przede wszystkim udzia� w nich os�b do�� znanych w pewnych kr�gach, sk�oni�y mnie do pomini�cia kilku nieistotnych szczeg��w z tej pe�nej niebezpiecze�stw historii. Czytelnicy Ksi�gi strach�w nie pogniewaj� si� chyba na mnie o to, �e nie wymieni�em prawdziwych nazwisk tych os�b, oraz wybacz� mi zmian� nazwy miejscowo�ci, w jakiej si� te dramatyczne zdarzenia odby�y. Zainteresowani i tak b�d� wiedzieli, o kim pisz�, a wielbiciele pi�knego krajobrazu zapewne zdo�aj� odnale�� jezioro Jasie� (nawet je�li oka�e si�, �e w rzeczywisto�ci nazywa si� ono inaczej). Historia ta zacz�a si� dla mnie pod koniec lipca, gdy z obozu harcerskiego powr�cili do miasta trzej m�odzi przyjaciele: Wilhelm Tell, Sokole Oko i Wiewi�rka. Natychmiast po przyje�dzie odwiedzili mnie w mym mieszkaniu, aby opowiedzie� o swych wakacyjnych * Tell, Sokole Oko, Wiewi�rka - to oczywi�cie przydomki ch�opc�w. Pierwszy z nich �wietnie strzela� z kuszy, drugi - by� bardzo spostrzegawczy, a trzeci - chodzi� zwinnie po drzewach. O ich poprzednich przygodach dowiedzie� si� mo�e czytelnik z ksi��ek: Wyspa z�oczy�c�w i Pan. Samochodzik i templariusze. przygodach: W sierpniu ka�dy z nich jecha� na pozosta�� cz�� wakacji razem z rodzicami, pozostawali wi�c w mie�cie tylko przez kilka dni i w tym to czasie niemal codziennie sk�adali mi wizyty. Ja tak�e mia�em im co opowiada�, w�a�nie powr�ci�em z Pragi, gdzie wesp� z czeskim detektywem amatorem, panem Dohnalem, uda�o mi si� rozwi�za� zagadk�, kt�r� ochrzcili�my kryptonimem "Golem". W sierpniu wybiera�em si� na zas�u�ony wypoczynek, cho� jeszcze nie by�em zdecydowany, dok�d skieruj� sw�j samoch�d wype�niony sprz�tem turystycznym. Ob�z harcerski, na kt�rym przebywali trzej moi m�odzi przyjaciele, znajdowa� si� na Pojezierzu My�liborskim, w przepi�knej krainie bogatej w lasy, rzeki, jeziora i stawy. Uroczy ten zak�tek mie�ci si� w najdalej wysuni�tym na zach�d �uku Odry; bez trudu mo�ecie go odnale�� na mapie. Ch�opcy pokazali mi swoje wakacyjne zdj�cia: zobaczy�em lesiste brzegi jeziora Jasie�, pa�ac niemieckiego grafa - zamieniony na dom wypoczynkowy dla zagranicznych turyst�w, ob�z harcerski - kilkana�cie wielkich namiot�w zbudowanych tu� za koloni� domk�w campingowych. Obejrza�em r�wnie� brulion, na kt�rym napisano wielkimi literami: Ksi�ga strach�w. Zauwa�y�em w brulionie wklejone fotografie jakich� ruin poros�ych krzakami, zdj�cie wielkiego g�azu narzutowego i rozstaj�w le�nych dr�g, gdzie sta� pochylony krzy�. Pozosta�e stronice brulionu zapisane zosta�y kszta�tnym pismem Wilhelma Tella. Ogl�daj�c zrobion� przez ch�opc�w map� okolicy dowiedzia�em si�, �e jezioro Jasie� kszta�tem swym przypomina liter� "S". Pa�ac le�y po jednej stronie wypi�tego brzuszka tej litery, a po drugiej stronie znajduje si� kolonia domk�w campingowych. Tam tak�e, obok, by� ob�z harcerzy. Na mapie kilka miejsc zaznaczono czerwonymi krzy�ykami i literkami MS. - y - Nic z tego nie rozumiem - powiedzia�em ze zdumieniem. - Co znacz� litery MS? I co to za Ksi�ga strach�w? - Nie s�ysza� pan nigdy o Ksi�gach strach�w? - zdziwili si� ch�opcy. - To przecie� bardzo dobrze znana zabawa harcerska. Polega ona na tym, �e na mapie okolicy, gdzie przebywa dru�yna harcerska, zaznacza si� wszystkie miejsca, w kt�rych rzekomo straszy. MS to w�a�nie: Miejsce, w kt�rym straszy. Potem robi si� Ksi�g� strach�w i zapisuje w niej wszystkie legendy o r�nych miejscowych strachach. A nast�pnie poszczeg�lne zast�py odwiedzaj� noc� owe eMeSy i po stwierdzeniu, �e �adnych strach�w si� nie spotka�o, harcerze zostawiaj� tabliczk� z napisem: "Sprawdzono. Strach�w nie ma". - Bardzo �adna zabawa. I zapewne pe�na emocji - przy�wiadczy�em. - Oczywi�cie odwiedzili�cie wszystkie te zaznaczone na mapie eMeSy i nigdzie strach�w nie napotkali�cie. - Bo �adnych strach�w nie ma. Nie wierz� w duchy ani w upiory - stwierdzi� Wilhelm Tell, a Sokole Oko przytakn�� mu g�ow�. Tylko Wiewi�rka odwr�ci� twarz w stron� okna, jak gdyby nagle zainteresowa� si� lataj�cymi po niebie go��biami. Wyda�o mi si�, �e ch�opiec nie chce si� wypowiedzie� ani na "tak", ani na "nie". - A ty, co o tym my�lisz? - zapyta�em go. Wzruszy� ramionami. - Uwa�am, �e zdarzaj� si� jednak sprawy, kt�re nie tak �atwo wyja�ni� przy pomocy rozumu. Zreszt� - znowu wzruszy� ramionami - pan mi tak samo nie uwierzy, jak ca�a nasza dru�yna. - Ty znowu swoje zaczynasz? - oburzy� si� Sokole Oko. - Przez ciebie nasz zast�p sta� si� po�miewiskiem dru�yny. Po prostu zemdla�e� w ruinach starego obserwatorium i mia�e� przykre majaki. - To wcale tak nie by�o - broni� si� Wiewi�rka. - Znale�li�my ci� zemdlonego czy nie znale�li�my? - zapyta� go surowo Wilhelm Tell. - - Ja zemdla�em potem, przedtem za� zdarzy�a mi si� ta straszna historia - t�umaczy� Wiewi�rka. - A ten mosi�ny przedmiot, kt�ry le�a� obok mnie? Co to jest takiego? Prosz�, niech pan zobaczy... Wiewi�rka pogrzeba� w kieszeniach spodni i poda� mi mosi�n� tulejk�. - Duchy nie zostawiaj� tego rodzaju przedmiot�w - drwi� Sokole Oko. - Bo ja wcale nie m�wi�, �e spotka�em ducha - odpar� zaczepnie Wiewi�rka. - Stwierdzam tylko, �e widzia�em tajemnicze sprawy. Wi�cej na ten temat nic nie powiem, bo i tak mi nikt nie uwierzy. A ja swoje wiem i przekona� si� nie dam. - Ten przedmiot le�a� tam zapewne na d�ugo przed nasz� wizyt�. Tylko go przedtem nie zauwa�yli�my - pogardliwie rzek� Wilhelm Tell. - W starym obserwatorium astronomicznym zapewne mo�na znale�� wiele r�nych dziwnych przedmiot�w. K��cili si� jeszcze czas jaki�, a ja ogl�da�em mosi�n� tulejk� stanowi�c� przedmiot sporu. Stara�em si� nada� swej twarzy wyraz oboj�tno�ci, z trudem jednak hamowa�em ogarniaj�ce mnie podniecenie. Wreszcie odda�em Wiewi�rce tulejk� i zapyta�em: - C� to za ruiny obserwatorium astronomicznego? I jak to w�a�ciwie by�o z tym zemdleniem? Wiewi�rka by� obra�ony na swoich koleg�w. - Nic wi�cej nie powiem. Z�o�y�em zeznania zapisane w Ksi�dze strach�w i nie zamierzam ich odwo�a�, cho�by�cie si� ze mnie �miali przez kilka miesi�cy. Wilhelm Tell podsun�� mi brulion. - W Ksi�dze strach�w znajdzie pan dok�adny opis ca�ego zdarzenia. Je�li pan chce, mo�emy Ksi�g� zostawi� panu do jutra. Potem musimy j� zwr�ci� dru�ynie. Czym pr�dzej schowa�em brulion do szuflady biurka. - Kiedy znale�li�cie tulejk�? - zwr�ci�em si� do Sokolego Oka. - To by�o w przeddzie� naszego wyjazdu z obozu. Le�a�a w pobli�u zemdlonego Wiewi�rki, w ruinach starego obserwatorium. - Ach tak? Wi�c od tej chwili up�yn�o zaledwie cztery dni - liczy�em g�o�no. Wilhelm Tell zerkn�� na mnie uwa�nie. - Zainteresowa�a pana ta sprawa? Odpowiedzia�em wykr�tnie: - Po prostu chc� pozna� istot� waszego sporu. Dlatego ch�tnie przeczytam Ksi�g� strach�w. I ju� wi�cej nie nawi�zywa�em w rozmowie do tej sprawy. Opowiedzia�em ch�opcom o swych przygodach w Pradze i nawet radzi�em si�, czy napisa� o nich now� ksi��k�. Lecz gdy tylko zamkn�y si� drzwi za moimi przyjaci�mi, szybko wr�ci�em do biurka, po�o�y�em na nim Ksi�g� strach�w i zag��bi�em si� w lekturze. Tej nocy �wiat�o bardzo d�ugo nie gas�o w moich oknach. O drugiej po p�nocy si�gn��em na p�k�, gdzie trzyma�em przewodniki z r�nych okolic Polski, i roz�o�y�em map� Pojezierza My�liborskiego. Wiedzia�em ju�, dok�d skieruj� sw�j wehiku� i gdzie sp�dz� urlop. Nad Jasieniem, tam gdzie jeszcze przed kilkoma dniami obozowali moi przyjaciele. Ale nie wolno mi by�o o tym m�wi�, zapowiada�a si� bardzo niebezpieczna przygoda, wi�c wola�em, aby ch�opcy sierpie� sp�dzili ze swoimi, rodzicami. Gdybym wtajemniczy� ich w swe podejrzenia, zmusiliby mnie do: zabrania ich ze sob�. A tego w�a�nie chcia�em unikn��. Nazajutrz odda�em im Ksi�g� strach�w i powiedzia�em, �e trudno mi jest wypowiedzie� si� na temat niezwyk�ych prze�y� Wiewi�rki. Potem szybko po�egna�em ich, gdy� - jak powiedzia�em i co by�o zreszt� prawd� - nadesz�a pora mego wyjazdu na urlop. Dok�d? "Gdzie� w Polsk�, bez �adnego celu" - rzek�em mocno �ciskaj�c ich d�onie. Naprawd� za� ju� nazajutrz chcia�em by� w Jasieniu. Albowiem domy�la�em si�, jak to by�o naprawd� z przygod� Wiewi�rki. Opowiedzia�a mi o tym mosi�na tulejka, kt�r� znale�li obok niego. ? By�a to �uska naboju do... pistoletu gazowego. Kilkakrotnie ogl�da�em taki pistolet, widzia�em naboje do niego. Moi trzej przyjaciele poszli noc� do starego obserwatorium, aby stwierdzi�, czy tam straszy. I do jednego z nich, Wiewi�rki, kto� strzeli� z gazowego pistoletu, osza�amiaj�c go i powoduj�c kr�tkie omdlenie. Ju� sam taki fakt wystarczy�by, aby skierowa� m�j wehiku� w tamte okolice. Interesuj�cych fakt�w by�o jednak wi�cej, znalaz�em je w�a�nie w Ksi�dze strach�w. I tym wydarzeniom po�wi�cam t� ksi��k�. ROZDZIA� DRUGI KSI�GA STRACH�W (fragmenty) (...) Nasz ob�z harcerski zbudowany zosta� na brzegu pi�knego jeziora Jasie�, w okolicy niezwykle malowniczej, na Pojezierzu My�liborskim. Otaczaj� jezioro lesiste wzg�rza pe�ne jar�w i w�woz�w, przez kt�re p�yn� ma�e rzeczki. Na jednym ko�cu jeziora, od strony po�udniowej, rozci�ga si� wie� ze starym ko�ci�kiem, a na drugim ko�cu jeziora znajduje si� zrujnowany m�yn. O dwa kilometry od wioski, na brzegu jeziora, stoi pa�ac z dwiema strzelistymi wie�ami i wielkim tarasem. Dooko�a pa�acu rozci�ga si� rozleg�y i dziki park. Ca�a ta okolica - jeziora, wielkie lasy i pola uprawne za wsi� - nale�a�y niegdy� do rodu hrabi�w von Haubitz. We wsi Jasie�, kt�ra nazw� bierze od jeziora, mieszka przewa�nie ludno�� nap�ywowa, przyby�a zza Bugu lub z Polski centralnej, ale jest tak�e kilka rodzin �yj�cych tutaj z dziada pradziada, tak zwani autochtoni, czyli Polacy, kt�rzy mimo �e d�ugo przebywali pod jarzmem niemieckim, nie dali si� zgermanizowa�. W czasie dzia�a� wojennych w 1945 roku pa�ac Haubitz�w zosta� cz�ciowo zrujnowany, ale w nied�ugim czasie odbudowano go i, ze wzgl�du na pi�kn� okolic�, przeznaczono na o�rodek wczasowy dla turyst�w polskich i zagranicznych. Przyje�d�aj� tu go�cie z Niemiec, Anglii, Szwecji, Francji, Zwi�zku Radzieckiego i Czechos�owacji; na brzegu jeziora zbudowano przysta� z wypo�yczalni� sprz�tu sportowego. W parku pa�acowym, w najodleglejszym jego zak�tku, na szczycie du�ego wzg�rza, znajduj� si� ruiny dziwacznej budowli zaro�ni�te krzakami i m�odymi drzewami. S� to pozosta�o�ci prywatnego obserwatorium astronomicznego zbudowanego przed siedemdziesi�ciu laty przez �wczesnego dziedzica tej ziemi, grafa Yolkmara von Haubitz, kt�ry pasjonowa� si� astronomi� i podobno mia� w tej dziedzinie nawet du�e sukcesy, sta� si� odkrywc� jakiej� gwiazdy czy te� planety. By� on jedn� ze �wiatlejszych postaci swego rodu, za jego �ycia polskim ch�opom �y�o si� stosunkowo dobrze. Ale jego synowie nie podzielali zainteresowa� swego ojca, nie pasjonowali si� astronomi�, starali si� zrobi� karier� wojskow� w pruskiej armii i wszelkimi si�ami d��yli do zgermanizowania ludno�ci w swojej okolicy, rugowali z ziemi polskich ch�op�w, a na ich miejsce sprowadzali kolonist�w niemieckich. Pozwolili oni, aby czas obr�ci� w ruin� obserwatorium ich dziada, kt�re dzi� stanowi tylko malowniczy zabytek odwiedzany przez turyst�w. (...) Je�li chodzi o strachy i upiory, to miejscowa ludno�� na og� nie wierzy w nie i na nasze pytanie zazwyczaj odpowiadano wzruszeniem ramion lub �artobliwymi uwagami, �e wszystkie miejscowe strachy wynios�y si� razem z hitlerowcami. Mimo to jednak uda�o si� nam nak�oni� pewnego cz�owieka do wskazania miejsc, gdzie straszy. Zrobili�my map� tych okolic i postanowili�my je zbada�, aby ostatecznie rozwia� wiar� w upiory. A oto miejsca, w kt�rych podobno straszy: 1. M�yn Topielec. Tak� dziwn� nazw� nosz� ruiny m�yna na ko�cu jeziora. Podobno przed trzydziestu laty by� to najpi�kniejszy w okolicy m�yn z wielkim ko�em poruszanym przez spi�trzone wody niewielkiego strumienia sp�ywaj�cego do jeziora. W�a�cicielem m�yna by� straszliwy sk�piec, kt�ry nawet w�asnej �onie �a�owa� jedzenia, tak �e wkr�tce zmar�a. M�ynarz nie o�eni� si� powt�rnie, a w miar� up�ywu lat stawa� si� coraz bardziej sk�py. Nie wiadomo by�o, dla kogo gromadzi swoje bogactwo, bo nie mia� dzieci. Pewnego dnia utopi� si� albo te� wpad� do wody przed stawid�em. Od tego czasu m�yn sta� si� ruin�, a jak opowiadaj� starzy ludzie, w ksi�ycow� noc w jeziorku ko�o m�yna mo�na zobaczy� straszliwego topielca. Jest to m�ynarz, kt�ry pokutuje za swoje sk�pstwo. 2. Kamie� Diabelski przy le�nej drodze okr��aj�cej jezioro. Jest to ogromny g�az narzutowy, zapewne przyniesiony tu przez lodowiec. Legenda m�wi jednak, �e zrobi� go diabe� na rozkaz grafa Hennanna von Haubitz, kt�ry sprzeda� piek�u swoj� dusz� w zamian za to, �e diabe� b�dzie mu pomaga� w jego przedsi�wzi�ciach. By�o to przed stu laty, gdy r�d Haubitz�w jeszcze nie by� tak mo�ny, jak p�niej. To w�a�nie od rz�d�w Hermanna von Haubitz wzr�s� on w bogactwo i znaczenie. Wszystko, czego si� tkn�� �w Hermann, zamienia�o si� w z�oto i dostatek. Ludno�� okoliczna zacz�a wierzy�, �e pomaga mu diabe�. Hermann von Haubitz wygra� ci�gn�ce si� od wiek�w procesy z okolicznymi grafami i znacznie poszerzy� swoje posiad�o�ci; na jego polach rodzi�a si� niezwykle dorodna pszenica; mia� najwi�ksze w okolicy zbiory ziemniak�w; mno�y�y si� stada kr�w, owiec i koni. On to rozbudowa� pa�ac nad jeziorem i uczyni� go wspania�� rezydencj�. Aby uzyska� dusz� Hermanna, diab�y ora�y na jego polach, pas�y jego stada. Ale graf Hermann stawia� ci�gle nowe ��dania diab�om i wcale nie �pieszy� si� z oddaniem im swojej duszy, cho� ju� by� bardzo stary. Pewnego razu rozkaza� diab�u przynie�� ogromny kamie�, kt�ry mia� pos�u�y� do budowy grobli przez jezioro. Jednocze�nie za��da� od diab�a eliksiru nie�miertelno�ci, aby w ten spos�b zabezpieczy� si� przed oddaniem piek�u swej duszy. To ��danie tak rozw�cieczy�o diab�a, �e porzuci� kamie� i porwa� jad�cego konno grafa, �ywcem zanosz�c go przed oblicze Lucyfera. Porzucony przez diab�a kamie� nosi �lady jego pazur�w. 3. Obserwatorium astronomiczne na skraju pa�acowego parku. Z miejscem tym nie ma zwi�zanej �adnej legendy ani opowie�ci o upiorach. Niemniej niekt�rzy s�dz�, �e i tam zjawiaj� si� nocami strachy. Zapewne du�e znaczenie ma fakt, �e ruiny obserwatorium znajduj� si� w ma�o ucz�szczanym i prawie dzikim zak�tku, poro�ni�te s� drzewami i krzakami. Gdy si� tam zaw�druje, ogarnia przybysza nastr�j tajemniczo�ci i grozy. Jak�e strasznie musz� wygl�da� te ruiny podczas nocy ksi�ycowej. Wydaje si� wi�c, �e trzeba koniecznie odwiedzi� noc� ruiny obserwatorium i po dok�adnym spenetrowaniu tego miejsca, przybi� tabliczk� z napisem: "Strach�w nie ma", aby w ten spos�b zach�ci� wszystkich do zwiedzania uroczego zak�tka r�wnie� noc�. 4. Stary ko�ci� z tajemnicz� szachownic�. W wiosce Jasie� istnieje stary XIIIwieczny ko�ci�ek, a na jego kamiennym murze, tu� przy drzwiach wej�ciowych, widnieje wyryta w kamieniu szachownica. Takich szachownic jest podobno jeszcze kilka na ko�cio�ach w pobliskich okolicach. Znak szachownicy mia� r�wnie� w. swym herbie r�d graf�w Haubitz�w i, jak twierdz� niekt�rzy ludzie, ten znak pozostawili oni na ko�cio�ach, kt�re fundowali w swoich rozleg�ych dobrach. Twierdzenie to jednak budzi w�tpliwo�ci, gdy�, jak nam m�wi� miejscowy nauczyciel, ko�cio�y te s� znacznie starsze ni� r�d Haubitz�w. Uwa�a on, �e to ju� raczej Haubitzowie przyj�li do swego herbu �w znak, gdy przybyli w te okolice i wzi�li w posiadanie dobra wraz z ko�cio�ami, na kt�rych widnia�a szachownica. Ze znakiem szachownicy zwi�zana jest tak�e bardzo ciekawa historia sprzed wi�cej ni� dwudziestu laty. By�o to na pocz�tku 1945 roku, kiedy to nad Odr� zbli�a�a si� Armia Czerwona i I Armia Wojska Polskiego. W�wczas to stary Johann von Haubitz, kt�ry by� zwolennikiem Hitlera i w armii hitlerowskiej mia� swego jedynego syna, Konrada, postanowi� ukry� w tajnym schowku najcenniejsze swoje rzeczy. Wsiad� w samoch�d i objecha� dobra Haubitz�w, zabieraj�c z kilku swych dwor�w i pa�acyk�w wspania�� kolekcj� obraz�w, srebrne zastawy sto�owe, �wieczniki i tym podobne przedmioty. Wszystkie te rzeczy przywi�z� nast�pnie do pa�acu w Jasieniu i ukry� w schowku w ruinach obserwatorium astronomicznego. Po ukryciu najcenniejszych rzeczy postanowi�, uzbroiwszy s�u�b�, broni� si� w swym pa�acu. Lecz s�u�ba rozpierzch�a si�, gdy tylko us�yszano warkot nadje�d�aj�cych czo�g�w rosyjskich. Stary Haubitz tak przej�� si� zdrad� s�u�by, �e dosta� ataku serca i wkr�tce zmar�. Ale przed �mierci� zd��y� wyjawi� zaufanemu lokajowi, nazwiskiem Platzek, miejsce ukrycia swoich skarb�w, rozkazuj�c mu, aby t� informacj� przekaza� w przysz�o�ci m�odemu Konradowi von Haubitz. Graf kaza� r�wnie� przekaza� synowi wiadomo��, �e "najcenniejszej rzeczy strze�e ich rodowy znak szachownicy". Po �mierci starego grafa i wkroczeniu Armii Czerwonej �w Platzek postanowi� skorzysta� z udzielonej mu informacji i przyw�aszczy� sobie skarby Haubitz�w. Odnalaz� schowek w ruinach obserwatorium i zacz�� wydobywa� z niego cenne przedmioty. Na tej czynno�ci nakryli go �o�nierze, Platzek pow�drowa� do wi�zienia, a skarby Haubitz�w trafi�y do polskich muze�w. Po dw�ch latach wi�zienia Platzek wr�ci� do Jasienia i rozpocz�� poszukiwania owej najcenniejszej rzeczy, kt�rej strzeg� znak szachownicy. Ca�e miesi�ce trawi� na poszukiwaniach, kt�re okaza�y si� bezowocne. Z tego wszystkiego �w Platzek zwariowa�, sta� si� po�miewiskiem i wreszcie zmar� w wielkiej n�dzy, gdy� pracowa� mu si� nie chcia�o. Wci�� �udzi� si� nadziej�, �e odnajdzie t� najcenniejsz� rzecz Haubitz�w, a wtedy stanie si� bardzo bogaty. Starzy ludzie w Jasieniu opowiadaj�, �e w ciemne noce duch ob��kanego Platzka kr�ci si� ko�o ko�cio�a w Jasieniu w pobli�u znaku, tajemniczej szachownicy. Ducha tego tak�e mo�na spotka� wsz�dzie tam, gdzie widniej� owe znaki, a wi�c w ruinach obserwatorium i obok kamienia w m�ynie Topielec. Miejscowy nauczyciel uwa�a, �e poszukiwania Platzka by�y bezsensowne, znak szachownicy nie kryje �adnej zagadki ani cennego, materialnego przedmiotu. Po prostu stary von Haubitz, m�wi�c, �e "najcenniejszej rzeczy strze�e ich rodowy znak szachownicy", mia� na my�li "honor rodu" i jego wielko�� zwi�zan� z herbem graf�w. Innymi s�owy, stary graf chcia� przekaza� synowi, Konradowi von Haubitz, zalecenie, aby zawsze pami�ta�, z jakiego pochodzi rodu i stara� si� odbudowa� jego wielko��. Pami�taj�c o fakcie, �e stary Haubitz chcia� z uzbrojon� s�u�b� broni� zamku przed wkraczaj�c� Armi� Czerwon�, wyja�nienie to wydaje si� bardzo prawdopodobne..) Nie by�oby chyba celowe cytowanie ca�ej Ksi�gi strach�w ani przytaczanie z niej opisu tych wszystkich miejsc, kt�re moi przyjaciele harcerze uznali za eMeSy. Nie b�d� r�wnie� cytowa� relacji z poszczeg�lnych wypraw harcerskich, kt�re mia�y ugruntowa� przekonanie, �e nie ma strach�w i upior�w. Ogranicz� si� jedynie do szczeg��w maj�cych istotne znaczenie dla g��wnego nurtu akcji tej ksi��ki oraz dramatycznych wypadk�w, jakie zdarzy�y si� nieco p�niej. Sprawozdania z niekt�rych wypraw s� d�ugie i nu��ce, pozwol� sobie je tylko stre�ci�. A wi�c nocna wycieczka do Diabelskiego Kamienia przynios�a jej uczestnikom tylko katar. Trzy godziny czatowali ch�opcy w lesie w najbli�szym s�siedztwie kamienia. Diabe� nie pokaza� si�, nie us�yszano tak�e j�k�w �a�osnych, kt�re - wed�ug legendy - wydawa� mia�a dr�czona w piekle dusza grafa Hermanna. Nazajutrz obok kamienia postawiono drewnian� tabliczk� z napisem: "Sprawdzono. Diab�a nie ma". W ksi�ycow� noc pomaszerowali ch�opcy a� na koniec jeziora, do ruin m�yna o nazwie Topielec. Okaza�o si�, �e staw obok m�yna, gdzie rzekomo w ksi�ycowe noce mia� si� jawi� duch sk�pego m�ynarza, by� zaro�ni�ty rz�s�, wi�c ch�opcy upiora nie zobaczyli. R�wnie� i nocna wyprawa do obserwatorium astronomicznego nie przynios�a spotkania ze strachami. Tyle tylko, �e Wiewi�rka zemdla�, a potem opowiada� jakie� niesamowite historie o swoich prze�yciach. Ale nikt mu przecie� nie dawa� wiary. Ja jednak, ze wzgl�du na wag� sprawy, zeznania Wiewi�rki pozwol� sobie przytoczy� w ca�o�ci: (...) By�o to na kr�tko przed p�noc�. Przyw�drowali�my alej� parkow� a� do wzg�rza, na kt�rym znajduj� si� ruiny obserwatorium astronomicznego. Im bli�ej wzg�rza, tym g�ciej porasta tu alejk� trawa. Dalej prowadzi�a ju� tylko �cie�ka w�r�d krzak�w i drzew. Na ko�cu alejki rozstali�my si� z sob�. Wilhelm Tell skr�ci� w lewo, aby dosta� si� do ruin od strony wschodniej, to jest od jeziora; inni ch�opcy podchodzili od p�nocy, bo tam jest doj�cie najtrudniejsze, wzg�rze ma stok bardzo stromy, niemal ca�kowicie poro�ni�ty kolczastymi krzakami je�yn i malin. Mnie polecono zdobywa� wzg�rze od strony po�udniowej, to znaczy po prostu p�j�� do ruin kr�t� �cie�yn�. Gdy tylko moi koledzy przepadli w ciemno�ci, a tej nocy by�o bardzo ciemno, nie �wieci� ksi�yc ani nie widzia�o si� gwiazd - natychmiast pomaszerowa�em �cie�k� na wzg�rze. Ka�dy z nas mia� elektryczn� latark�, ale obiecali�my sobie ich nie u�ywa�, aby zb�dnymi �wiat�ami nie myli� si� wzajemnie. Zreszt� chodzi�o o prze�ycie nastroju grozy i niesamowito�ci. Szed�em szybko i dwa razy niemal przewr�ci�em si� o g�ste krzaki, a raz o ma�o nie skr�ci�em sobie nogi, kt�ra wpad�a mi w jak�� dziur�. Wtedy chcia�em zapali� latark�, aby o�wietli� dalsz� drog�, lecz latarka w�a�nie zawiod�a tej nocy. P�niej stwierdzi�em, �e u�ama�a si� w niej blaszka kontaktowa. Poczu�em si� niepewnie, zrobi�o mi si� nieswojo. Dooko�a mnie zamyka�a si� nieprzenikniona g�stwa krzak�w, w kt�rych co� cichutko szele�ci�o. Zawr�ci� jednak nie wypada�o, bo ch�opcy by mnie wy�miali. Musia�em wi�c i�� dalej, cho� bardzo si� ba�em. Ruiny zreszt� by�y niedaleko, za nast�pnym zakr�tem dr�ki. Poniewa� kilkakrotnie by�em za dnia w ruinach, wiedzia�em, �e zaraz trafi� na pozosta�o�� po dawnej bramie do obserwatorium, a potem musz� przej�� pod kamiennym �ukiem bramy, aby znale�� si� na podw�rzu, z czterech stron zamkni�tym murem. Z prawej strony jest w murze dziura, przez kt�r� mo�na wej�� do bocznego pomieszczenia, niedu�ej sali bez dachu. To tam podobno znajdowa�a si� kiedy� luneta do obserwacji cia� niebieskich. I oto nad g�ow� zobaczy�em czarny cie� �uku bramy. Przystan��em, bo wydawa�o mi si�, �e s�ysz� szmer rozmowy p�yn�cy z ruin. Pomy�la�em, �e zapewne moi koledzy szybciej ode mnie dostali si� na szczyt wzg�rza i przez wy�om w murze weszli na ty�y obserwatorium. �mia�o wi�c zrobi�em kilka krok�w przez pogr��ony w ciemno�ciach podw�rzec. Raptem o�lepi� mnie ostry blask. Tak silnej latarki nie mia� niikt z naszych ch�opc�w w obozie harcerskim, wi�c od razu wiedzia�em, �e to kto� obcy. Oczy a� zabola�y mnie od mocnego �wiat�a, nagle blask przys�oni� jaki� cie�, jak gdyby kto� w czarnym p�aszczu zbli�a� si� do mnie. Ten cie� r�s�, pot�nia� i w�wczas rzuci�em si� do ucieczki. Wybieg�em na �cie�k�, p�dzi�em co tchu, jednak za sob� wci�� s�ysza�em odg�os zbli�aj�cej si� pogoni. W pewnej chwili doszed� mych uszu d�wi�k podobny do tego, jaki si� s�yszy, gdy kto� otwiera butelk� z oran�ad� lub piwem. Zrobi�o mi si� duszno, mia�em uczucie, �e �o��dek podchodzi mi pod gard�o i zaraz zaczn� wymiotowa�. Przystan��em i, czuj�c, �e zaraz upadn�, przykl�kn��em. Potem ju� nic nie pami�tam. Jak d�ugo le�a�em na �cie�ce, tego oczywi�cie nie wiem. Ch�opcy twierdz�, �e nie wi�cej ni� kilka minut. Bo tyle czasu up�yn�o od chwili, gdy us�yszeli m�j krzyk a� do momentu, gdy �wiec�c latarkami odkryli mnie le��cego na �cie�ce. Wilhelm Tell zrobi� mi zaraz sztuczne oddychanie i odzyska�em przytomno��. Natychmiast opowiedzia�em im, co mi si� przydarzy�o, poszli�my razem w ruiny, ale nikogo tam nie napotkali�my. Tyle tylko, �e w pobli�u tego miejsca, gdzie upad�em, odnale�li�my mosi�n� tulejk�, kt�ra nie wiadomo do czego s�u�y. Mo�e zreszt� nie ma ona nic wsp�lnego z tym, co mi si� przytrafi�o? Daj� jednak s�owo, �e gdyby le�a�a tam za dnia, toby�my j� widzieli. Powy�sz� opowie�� podpisuj� swoim imieniem i nazwiskiem Oraz prawdziwo�� zawartych danych potwierdzam harcerskim s�owem. - Nie dziwi� si�, "�e opowie�� Wiewi�rki wyda�a si� jego kolegom niewiarygodna. Nikt mu oczywi�cie nie zarzuca� k�amstwa, ale prawdopodobnym si� wydawa�o, �e mdlej�c, ch�opak mia� r�nego rodzaju przywidzenia. Rzecz jasna, pozostawa�a kwestia: dlaczego zemdla�? Lecz i ta sprawa dawa�a si� wyt�umaczy� do�� prosto. Ch�opiec zjad� co� niestrawnego, mia� jakie� silne sensacje �o��dkowe (st�d to straszne uczucie md�o�ci) i zrobi�o mu si� s�abo. Przecie� nic si� w�a�ciwie nie sta�o. Nikt mu nie zrobi� �adnej krzywdy, nikogo nie odnaleziono w ruinach ani nie odkryto �lad�w potwierdzaj�cych dziwn� opowie��. A w�a�nie: �lady... Jaki� �lad dla ch�opc�w mog�a stanowi� metalowa tulejka, co do kt�rej nie mo�na by�o nawet mie� pewno�ci, czy nie le�a�a na �cie�ce znacznie wcze�niej? Za dnia ch�opcy jej nie widzieli. Niewykluczone jednak, �e kto� j� tam porzuci� wieczorem. Zreszt�, co ma wsp�lnego metalowa tulejka z faktem omdlenia Wiewi�rki? Ja jednak ogl�da�em kiedy� pistolet gazowy i widzia�em naboje do niego. Pod�u�na metalowa tulejka by�a ich zasadnicz� cz�ci�. Znam tak�e dzia�anie tej broni. Wystrza� z pistoletu gazowego przypomina, odg�os otwieranej butelki z piwem. Potem nast�puje charakterystyczne uczucie md�o�ci i duszno�ci, kt�re ogarnia trafionego ob�okiem gazu. Czy� mog�em w�tpi�, �e do Wiewi�rki strzelano z pistoletu gazowego? Widocznie w ruinach obserwatorium dzia�o si� w ciemno�ciach nocnych co� takiego, czego nie powinny zobaczy� oczy niepowo�anego �wiadka. Oczywi�cie, trudno przewidzie�, co by si� sta�o, gdyby ch�opca schwytano, i nie warto snu� w tej sprawie �adnych hipotez. Ch�opiec zacz�� ucieka� i zatrzymano go strza�em z pistoletu gazowego. Gdy omdla�y le�a� na �cie�ce, mo�na go by�o schwyta�. Lecz w�wczas okaza�o si�, �e na wzg�rzu jest jeszcze kilku innych ch�opc�w, kt�rzy na krzyk Wiewi�rki zacz�li nadbiega� z r�nych stron. I tajemniczy osobnik, jeden lub kilku, wola� w tej sytuacji znikn�� z ruin. Sprawa wygl�da�a podejrzanie i tajemniczo. Na tyle podejrzanie, aby skierowa� m�j wehiku� nad jezioro Jasie�. Jako pracownik muzeum i ochrony zabytk�w tylekro� bra�em udzia� w poszukiwaniach zaginionych zbior�w, �e w mej wyobra�ni zaraz zrodzi�o si� przekonanie, i� i tym razem r�wnie� chodzi o jaki� ukryty zabytkowy przedmiot. Dzi� wiem, �e okaza�em daleko posuni�t� naiwno��. Sprawy, z kt�rymi si� zetkn��em w Jasieniu, by�y o wiele bardziej zawi�e, ponure i gro�ne. ROZDZIA� TRZECI PIERWSZA WZMIANKA O KONRADZIE VON HAUBITZ * DRWINY Z WEHIKU�U * PO�CIG ZA PIRATEM DROGOWYM * HEINRICH KLAUS I MANDAT * W JASIENIU * BARDZO DZIWNY PIES * BARDZO DZIWNA CIOTKA * HORPYNA I D�UDO Odda�em ch�opcom Ksi�g� strach�w nie zdradzaj�c zamys�u natychmiastowego wyjazdu do Jasienia. Po�egna�em si� z nimi, a gdy opu�cili moje mieszkanie, zadzwoni�em do znajomego dziennikarza, kt�ry przez d�ugi okres czasu by� korespondentem prasowym w Niemieckiej Republice Federalnej. - Czy podczas pobytu w Niemczech nie obi�o si� o pana uszy nazwisko: Haubitz? - Ale� tak, oczywi�cie. Konrad von Haubitz to do�� znana posta� w pewnych sferach w NRF. Jest to dzia�acz jednej z partii przesiedle�c�w. Nale�� do niej ci Niemcy, kt�rzy po zako�czeniu przegranej wojny musieli opu�ci� tereny odzyskane przez Polsk�. Konrad von Haubitz zajmuje w�r�d nich poczesne miejsce, znany jako zagorza�y wr�g Polski i Polak�w. - Jest on synem Johanna von Haubitz, kt�ry na naszych ziemiach zachodnich mia� pot�ne maj�tki? - Tak, to ten sam. W NRF przepowiadaj� mu �wietn� karier� polityczn�, ale ostatnio pan Haubitz mia� du�e k�opoty. Chce uchodzi� w oczach opinii spo�ecznej za cz�owieka o ".czystych r�kach", twierdzi, �e w minionej wojnie bra� udzia� jako zwyk�y oficer Wehrmachtu, z �adnymi przest�pstwami wojennymi. nie mia� nic wsp�lnego. A tu masz, w jednej z gazet frankfurckich ukaza� si� list oskar�aj�cy go o dokonanie zbrodni wojennych. Haubitz wytoczy� redakcji proces o znies�awienie i niedawno we Frankfurcie nad Menem odby�a si� rozprawa s�dowa. Proces odroczono, gdy� wyp�yn�y na nim pewne nowe okoliczno�ci. S�dz� jednak, �e Haubitz proces wygra, redakcja b�dzie musia�a mu zap�aci� du�e odszkodowanie, a on. przy okazji spr�buje zapewne zbi� nowy kapita� polityczny. To zreszt� d�uga historia. Je�li interesuje ona pana, prosz� do mnie wpa�� do redakcji za cztery dni;. bo dzi� wieczorem wyje�d�am do Berlina. B�d� z powrotem dopiero pojutrze. "Za cztery dni? - pomy�la�em. - Nie mog� czeka� a� tyle czasu, gdy tam, w Jasieniu, wydarzy�y si� tak podejrzane sprawy. I tak jestem sp�niony w�a�nie o cztery dni". - Dzi�kuj� panu - powiedzia�em do dziennikarza. - Informacje, kt�rych mi pan udzieli�, wydaj� mi si� wystarczaj�ce. W p� godziny p�niej na drzwiach mego mieszkania umie�ci�em kartk� przeznaczon� dla listonosza. Poprosi�em go, aby listy do mnie kierowa� na poste restante w Jasieniu, w wojew�dztwie szczeci�skim. Objuczony tobo�ami znalaz�em si� w swym gara�u. Wkr�tce m�j dziwaczny wehiku� p�dzi� ju� szos� w kierunku Poznania. Wyjecha�em o czwartej po po�udniu, wieczorem min��em Pozna�. Przenocowa�em w lasach mi�dzy Pniewami a Skwierzyn� na rozk�adanych siedzeniach swego samochodu. O �wicie ruszy�em na Gorz�w Wielkopolski. O dziewi�tej rano znalaz�em si� obok przydro�nej stacji benzynowej oddalonej o pi�tna�cie kilometr�w od Jasienia. Uzna�em, �e nadesz�a pora uzupe�nienia baku z paliwem. Dzie� wsta� s�oneczny, na niebie nie widzia�o si� ani jednej chmurki, zapowiada� si� upa�. By�a sobota, pora przygotowania si� do niedzielnych wycieczek. Na stacji benzynowej sta�o w kolejce po paliwo kilkana�cie motocykli. Przed skr�tem na podjazd do pomp przyhamowa�em mocno, aby nie potr�ci� kt�rego� z nich. Raptem us�ysza�em pisk opon. Szary taunus wyprzedzi� mnie na skr�cie i przedemn� wpad� na podjazd. Zatrzyma� si� przed pomp� benzynow� hamuj�c tak gwa�townie, �e prz�d wozu nieomal przygniot�o do ziemi. Z taunusa wyskoczy� m�czyzna z czarn� br�dk�. Gdy podjecha�em, wyszczerzy� do mnie z�by w ironicznym u�miechu. - Kto pierwszy, ten lepszy, no nie? - zawo�a�, a potem obr�ci� si� do pracownika stacji: - Trzydzie�ci niebieskiej, prosz� pana. Motocykli�ci zaprotestowali, bo podjechali wcze�niej i ich nale�a�o najpierw obs�u�y�. Pracownik stacji odpowiedzia�, �e przecie� do motocykli bior� mieszank� z innej pompy, a ten pan chce czyst� benzyn�. By�o widoczne, �e wola� obs�u�y� najpierw w�a�ciciela taunusa, od kt�rego by� mo�e spodziewa� si� napiwku, jako �e w�z mia� zagraniczn� rejestracj�. Podszed�em do brodacza. Od dw�ch lat by�em spo�ecznym inspektorem S�u�by Drogowej ORMO, mia�em w aucie "lizaka", opask�, a w kieszeni nosi�em specjaln� blaszk� ze swym numerem inspekcyjnym. Posiada�em tak�e ksi��eczk� mandat�w kredytowych i obowi�zany by�em kara� �ami�cych przepisy drogowe. Kierowca taunusa z�ama� przepisy, ale by� to obcokrajowiec; s�dz�c po literze "D" przy tablicy z numerem wozu - Niemiec. Wobec cudzoziemc�w stara�em si� zazwyczaj ograniczy� spraw� do ustnego upomnienia. - Czy w pa�skim kraju- zapyta�em brodacza - wolno wyprzedza� z lewej strony, gdy w�z przed panem da� znak, �e skr�ca w lewo? M�g� pan spowodowa� zderzenie. Brodacz wzruszy� ramionami. - Pan nie docenia szybko�ci mojego samochodu. Zanim pan dokona� skr�tu, ja ju� by�em przed stacj�. O zderzeniu nie mog�o by� mowy. - Mimo wszystko z�ama� pan przepisy... - Och, niech pan nie b�dzie a� takim formalist�. Prosz� wzi�� pod uwag�, �e mnie si� �pieszy - m�wi� dobrze po polsku, cho� z niemieckim akcentem. - Mnie te� si� �pieszy - odrzek�em. Roze�mia� si�. - Gdyby si� panu �pieszy�o, nie jecha�by pan takim gratem. Pa�ski rupie� nie wyci�ga wi�cej ni� trzydzie�ci kilometr�w na godzin�. Kilku motocyklist�w, przys�uchuj�cych si� naszej wymianie zda�, parskn�o �miechem. Ich sympatia by�a po stronie brodacza, cho� chcia� wyprzedzi� czekaj�cych w kolejce po benzyn�. Ale tak ju� jest w�r�d ludzi zara�onych "chorob� motoryzacyjn�", �e imponuje im ten, kto ma lepszy i szybszy samoch�d. Wiedzia�em, co teraz nast�pi. Zaczn� si� drwiny z mojego wehiku�u. Przecie� nie mog�em ka�demu z osobna opowiada� historii mego samochodu, m�wi� o W�ochu, kt�ry w wozie ferrari 410 rozbi� si� na drodze do Zakopanego. O moim wujku, zapoznanym wynalazcy, kt�ry odkupi� wrak ferrari, wyremontowa� go, gospodarczym sposobem dorobi� karoseri�, wzbogaci� w�z o kilka usprawnie� i, umieraj�c, darowa� mi sw�j wehiku�, najszybszy samoch�d, jaki je�dzi po polskich drogach. - Czy pan sw�j w�z wiezie do jakiego� muzeum? - spyta� brodacz, staraj�c si� swemu g�osowi nada� jak najpowa�niejszy ton, przez co s�owa jego brzmia�y bardziej ikomicznie. - Ciekawym, jaki to rocznik? Chyba 1900. Czy pan s�dzi, �e z samochodami jest tak, jak z winem? Im starsze, tym lepsze? Motocykli�ci zarechotali zgodnym ch�rem. O�mieleni drwinami brodacza otoczyli m�j wehiku�, zagl�dali do wn�trza, pukali palcami w karoseri�, jak gdyby chc�c si� upewni�, czy nie jest z papieru. Narasta�a we mnie w�ciek�o��, ale by�em bezradny. M�j wehiku� przypomina� stare, odrapane cz�no, na kt�rym kto� zbudowa� brezentowy namiot. Przed rokiem pomalowa�em samoch�d na srebrny kolor, lecz lakier nie chcia� si� trzyma� i odpada� ca�ymi p�atami. A te dziwaczne reflektory z przodu wozu, wyba�uszone jak oczy jakiego� robaka! Wuj zbudowa� potworka na ko�ach, co�, co podobne by�o do dziwacznego owada z zadartym kuprem. Czy mia�em ka�demu wyja�nia�, �e ten zadarty kuper jest potrzebny do tego, aby m�j wehiku� m�g� p�ywa� po wodzie? - Nie zamieni�bym go na swoj� jaw� - stwierdzi� g�o�no jeden z motocyklist�w. - Chyba �eby mi pan dop�aci� ze dwadzie�cia tysi�cy - zwr�ci� si� do mnie. - Czy m�g�by pan pokaza� jego silnik? - zaproponowa� drugi z motocyklist�w. Ju� mia�em zamiar spe�ni� to �yczenie. Wiedzia�em, �e wyba�usz� oczy, zobaczywszy l�ni�cy czysto�ci� pot�ny silnik ferrari 410 super amerika, kt�ry posiada� dwana�cie pot�nych cylindr�w o mocy znamionowej trzysta pi��dziesi�t koni mechanicznych, dwa ga�niki, prze�o�enia nadaj�ce mu szybko�� do dwustu pi��dziesi�ciu kilometr�w na godzin�. Samochodu ferrari 410 nie buduje si� seryjnie, lecz na indywidualne zam�wienie klient�w, jako wozy sportowo-turystyczne. Nawet we W�oszech, gdzie powstaj� te wozy, niewiele ich spotyka si� na szosach. Jaki� dziwny traf spowodowa�, �e w�a�ciciel takiego wozu rozbi� si� pod Zakopanem, mia�d��c karoseri�, ale nie uszkadzaj�c silnika. A potem za bezcen po�amany wrak odkupi� m�j wujek, wynalazca. Odremontowany przez niego wehiku� mia� teraz wszystkie zalety dawnego ferrari 410, a jednocze�nie wzbogacony zosta� o zupe�nie nowe elementy. Tylko �e by� okropnie brzydki. Nie, nie pokaza�em silnika." Pracownik stacji zacz�� nalewa� benzyn� do taunusa, a zaraz potem gumowy w�� wsun�� do mojego baku. Brodacz wyj�� ze swego wozu tubk� ze specjalnym kremem i wyciera� nim d�onie, kt�re pobrudzi� dotykaj�c nakr�tki benzynowego baku. Wysmarowane d�onie otar� potem o szmatk� i naci�gn�� zamszowe r�kawiczki. - Ile pali pa�ski w�z? - zagadn�� mnie. - Dwadzie�cia litr�w na sto kilometr�w. - Co? - zdumia� si�. Motocykli�ci rykn�li: - Je�dzi z szybko�ci� trzydziestu kilometr�w, a pali dwadzie�cia litr�w? Panie, czy pan zwariowa�! Na z�om z takim wozem! P�aci�em za benzyn�, gdy brodacz dosiad� taunusa. Zapewne chcia� motocyklistom zaimponowa� wspania�ym zrywem swego samochodu. Silnik rykn�� i w�z poderwa� si�, jakby wyrzucony pot�n� spr�yn�. Min�a sekunda - i by� ju� na szosie. Jednocze�nie, zaledwie tkni�ty ko�cem przedniego zderzaka, stoj�cy na podje�dzie motocykl wolno przewr�ci� si� na bruk. Zabrz�cza�o gniecione �elastwo, rozprys�o si� szk�o reflektora. - Rozbi� mi motor! Rozbi� i uciek�! - wrzeszcza� motocyklista. Ten sam, kt�ry drwi� z mego wehiku�u. Ale brodacz mo�e nawet nie zauwa�y�, �e jego taunus zaczepi� o motocykl. P�dzi� ju� z ogromn� szybko�ci�, a po chwili znikn�� za wzg�rzem, na kt�re wspina�a si� szosa. Dw�ch motocyklist�w, kt�rzy mieli najsilniejsze motory, zapu�ci�o silniki. - Mo�e go dogonimy - starali si� pocieszy� w�a�ciciela rozbitego motocykla. Po chwili i oni ju� gnali po szosie. Podszed�em do nieszcz�nika i powiedzia�em: - B�dzie musia� zap�aci� za szkod�. Nawet nie zareagowa� na moj� obietnic�. Zapewne uzna� mnie za wariata. Pracownik stacji benzynowej wzruszy� ramionami, kilku innych motocyklist�w roze�mia�o si�. Wsiad�em do wehiku�u, przekr�ci�em kluczyk w stacyjce. Wje�d�aj�c na szos� wrzuci�em drugi bieg, po chwili trzeci. A pokonuj�c wzg�rze - czwarty, kt�rego nale�a�o u�ywa� dopiero, gdy szybko�� przekracza�a setk�. By� jeszcze i pi�ty bieg, ale mia� rzadkie zastosowanie, poniewa� wrzuca�o si� go dopiero po przekroczeniu szybko�ci stu pi��dziesi�ciu kilometr�w na godzin�, praktycznie nie do zastosowania w. naszych warunkach, na w�skich i kr�tych szosach o z�ej nawierzchni. Dwana�cie cylindr�w ferrari 410 pracowa�o nadal bezg�o�nie, cho� strza�ka szybko�ciomierza przekracza�a cyfr� sto dwadzie�cia. Daleko by�o jeszcze do maksymalnego wysi�ku silnika, kt�ry m�g� da� pr�dko�� dwukrotnie wi�ksz�. Narasta� tylko �wist opon i uderzenia powietrza o rozchylone wietrzniki. Zasun��em wylot szyby i p�dzi�em wci�� szybciej i szybciej, nie czuj�c tej pr�dko�ci, bo wehiku� m�j by� niski, szeroki, pokraczny jak �aba. Ale ten w�a�nie kszta�t nadawa� mu stabilno�� nawet przy ogromnej szybko�ci. Po kilku minutach dop�dzi�em motocyklist�w. Gnali na maksymalnych obrotach silnika, og�usza� ich ryk motor�w i p�d powietrza. Dwukrotnie musia�em zatr�bi�, zanim zorientowali si�, �e ��dam ust�pienia mi z drogi. Ich twarze zakrywa�y wielkie okulary, wi�c tylko po p�otwartych ze zdumienia ustach pozna�em, jak bardzo si� zdziwili, gdy m�j pokraczny wehiku� wyprzedzi� ich i dalej jecha� wci�� szybciej i szybciej. Po dw�ch minutach nie widzia�em ich ju� we wstecznym lusterku. Zwolni�em do osiemdziesi�ciu, bo znak drogowy zapowiada� ostry zakr�t. Potem jednak szosa bieg�a zn�w prosto, podnosz�c si� wolno na wzg�rze. Kiedy wyskoczy�em zza zakr�tu, wydawa�o mi si�, �e na szczycie dostrzeg�em taunusa. Przycisn��em peda� gazu. Szosa by�a pusta, �adnej furmanki ani te� samochodu. Z zachwytem patrzy�em, jak wzg�rze z ogromn� szybko�ci� podbiega pod mask� wehiku�u, a m�j w�z bez wysi�ku pokonuje wzniesienie. Osi�gn��em wzg�rze, zobaczy�em taunusa, zdobywaj�cego nast�pn� g�rk�. By� ju� niedaleko, najwy�ej o dwa kilometry, a p�dzi� z szybko�ci� stu dwudziestu kilometr�w na godzin�. Jeszcze doda�em gazu i wtedy wrzuci�em pi�ty bieg. Dogoni�em obcokrajowca tu� przed szczytem wzniesienia i zatr�bi�em g�o�no, aby si� zatrzyma�. Zapewne bardzo si� zdziwi� dostrzegaj�c tu� za sob� pokraczn� sylwetk� mego wehiku�u. Lecz zdawa� si� nie rozumie�, czego od niego ��dam. Z drogi si� nie usun��, bo wiedzia�, �e pod szczytem wzniesienia nie b�d� go wyprzedza�. Ze wzg�rza roztoczy�a si� szeroka panorama wielkiej r�wniny nad Odr�. Zje�d�aj�c z g�ry, brodacz doda� gazu i przy�pieszy� szybko�� do stu czterdziestu kilometr�w. Odezwa�a si� w nim �y�ka sportowca i ura�ona ambicja, �e taka pokraka chce go wyprzedzi�. Poniewa� nie ust�pi� z drogi, musia�em zjecha� na kraw�d� szosy i dopiero wtedy wysforowa�em si� do przodu, cho� grozi�o mi, �e wpadn� na drzewa obrastaj�ce szos�. O trzy kilometry dalej zajecha�em mu drog� i zmusi�em do zatrzymania si�. Wyskoczy�em z wehiku�u trzymaj�c w r�ku "lizaka". Drug� r�k� si�gn��em do kieszeni po numerek inspekcyjny., Przystan�� piszcz�c hamulcami. Wysiad� z samochodu, u�miechaj�c si� szeroko. - Nie doceni�em pana - powiedzia�. - I got�w jestem przeprosi�. Nie, nie pana - wyja�ni� - pa�ski samoch�d. Nie podchwyci�em jego �artobliwego tonu. - Poprosz� o dokumenty i pa�skie prawo jazdy. Jestem spo�ecznym inspektorem S�u�by Drogowej - rzek�em. Podsun��em mu pod nos sw�j znaczek inspekcyjny. - To u was jest tajna policja drogowa? - zaniepokoi� si�. - Nie. Tylko spo�eczna s�u�ba porz�dkowa - odrzek�em. Jego dokumenty m�wi�y, �e nazywa si� Heinrich Klaus i pracuje jako dziennikarz w zachodnioniemieckiej gazecie, organie by�ych wojskowych, szczeg�lnie popularnej w�r�d przesiedle�c�w. Gazeta ta specjalizowa�a si� w atakach na Polsk� i na nasze granice na Odrze i Nysie. Pan Heinrich Klaus z tytu�u swej pracy w takim pi�mie nie m�g� budzi� mojej sympatii. Ale mi�dzynarodowe prawo jazdy mia� w zupe�nym porz�dku, co najwy�ej mog�em mu wlepi� mandat. - O co w�a�ciwie chodzi? - zapyta�, gdy wyj��em bloczek kredytowych mandat�w. - Wyje�d�aj�c ze stacji benzynowej potr�ci� pan motocykl i uszkodzi� go pan. Za nieostro�n� jazd� otrzyma pan mandat stuz�otowy. Z tym kwitem pojedzie pan do najbli�szej Komendy Ruchu Drogowego i wp�aci pan tam pieni�dze. Po nast�pnym wykroczeniu b�dzie pan mia� powa�niejsze k�opoty. Rozumie si� te� samo przez si�, �e wr�ci pan na stacj� benzynow� i zechce porozumie� si� z w�a�cicielem rozbitego motocykla. To wszystko, co mam do pana - powiedzia�em wr�czaj�c mu kwit. Klaus roz�o�y� r�ce. - Oczywiste jest, �e natychmiast zawracam. Prosz� mi wierzy�, �e nie ucieka�em z miejsca wypadku. Po prostu nie zauwa�y�em, �e potr�ci�em motocykl. - Wierz� panu. Dlatego otrzyma� pan tylko mandat. Nadjecha�o dw�ch motocyklist�w. - B�dzie pan mia� eskort� - za�artowa�em. - Ale� ja sam tam wr�c�. Eskorta mi niepotrzebna - z�o�ci� si� Klaus. Motocykli�ci zwr�cili na Klausa mniejsz� uwag� ni� na m�j wehiku�. - Panie, co to jest? - spyta� mnie jeden z nich, dotykaj�c maski wozu. - Jak to: co to jest? Samoch�d. - Ale jaki? - Swojej roboty - u�miechn��em si�. - Pan go sam zrobi�? - Nie. M�j wujek. On wykona� karoseri�, ale silnik jest z ferrari 410. - No jasne, ferrari - pokiwa� g�ow� Klaus. - Teraz wszystko rozumiem. Wsiad� do taunusa i zawr�ci�. - A panom radz�, aby�cie na przysz�o�� nie byli tak pochopni w swoich s�dach powiedzia�em motocyklistom. Pojechali za taunusem, eskortuj�c go jak milicja. Zajrza�em do atlasu samochodowego i zorientowa�em si�, �e droga do Jasienia znajduje si� w odleg�o�ci kilometra. Jest to boczna szosa, pierwsza w prawo. Zajecha�em tam oko�o godziny jedenastej i zatrzyma�em si� obok zabytkowego ko�ci�ka. Droga przez wie� prowadzi�a do pa�acu Haubitz�w, ale w�tpliwe by�o, czy zdo�am otrzyma� tam pok�j. By� przecie� �rodek lata, jezioro Jasie� zwabi�o chyba wielu turyst�w. Nale�a�o raczej skierowa� si� wzd�u� jeziora do o�rodka campingowego "Gromady". W najgorszym razie mog�em rozbi� sw�j namiot w tym samym miejscu, gdzie przed niedawnym czasem znajdowa� si� ob�z harcerzy. Wyboist� drog� pojecha�em przez las pe�en cienistych buk�w, grab�w i jesion�w. Droga to zbli�a�a si� do zaro�ni�tego trzcinami brzegu jeziora, to zn�w oddala�a si� od niego, klucz�c mi�dzy niewysokimi pag�rkami. Wreszcie las si� sko�czy� i ukaza�a si� rozci�gni�ta nad jeziorem du�a, trawiasta polana. Wzd�u� brzegu sta�o oko�o trzydziestu kolorowych drewnianych domk�w, a nieco dalej mie�ci� si� pod�u�ny budyneczek �wietlicy i sto��wki. Okaza�o si�, �e mam troch� szcz�cia. W�a�nie wczoraj jeden z domk�w opu�cili wczasowicze. By� to przedostatni domek w d�ugim szeregu, najmniejszy i najbrzydszy. Inne mia�y po dwie izdebki, du�e okna, a nawet male�kie werandy. M�j za� przypomina� ciasny ul z maciupe�kim okienkiem. Nie zamierza�em jednak sp�dza� w nim wiele czasu. Po prostu chcia�em sobie zapewni� nocleg i mie� miejsce na z�o�enie swoich "rzeczy. Wynaj��em domek, p�ac�c z g�ry za dwa tygodnie,zapewni�em sobie wy�ywienie w sto��wce. Obok domku ustawi�em wehiku�, nakrywaj�c go brezentow� p�acht�. Z pocz�tku o�rodek wypoczynkowy wydawa� mi si� niemal bezludny. Dopiero po jakim� czasie domy�li�em si�, �e wczasowicze znajduj� si� w ukrytej w trzcinach zatoczce, gdzie jest pla�a z bia�ym piaskiem. Zd��y�em rozpakowa� swoje rzeczy, gdy przed otwartymi drzwiami mego domku pojawi� si� pies. Br�zowy,, kr�tkow�osy jamnik. C� to by�o za �mieszne stworzenie! Nigdy w �yciu nie widzia�em tak d�ugiego psa. Mia� chyba z p� metra d�ugo�ci i n�ki tak krzywe i kr�ciutkie, �e brzuchem niemal szorowa� po ziemi. A do tego jeszcze �eb z niezwykle wyd�u�onym pyskiem, ogromne uszy si�gaj�ce ziemi, d�ugi ogon jak u szczura. Wydawa�o si�, �e ten pies nie chodzi, ale pe�za, �e jest to du�a liszka albo zgo�a ogromna kijanka. Br�zowe �lepia psa patrzy�y na �wiat z ogromn� ciekawo�ci�, czarny wilgotny nos ci�gle co� w�szy� w powietrzu. Jamnik nadszed� od strony pla�y, na chwil� zatrzyma� si� przed drzwiami mego domku i obrzuci� mnie bacznym spojrzeniem. Potem skierowa� si� do okrytego brezentem wehiku�u, obw�cha� jego ko�a, a nast�pnie podni�s�szy tyln� n�k�, zasalutowa�, obsikuj�c opon�. I wtedy wyda�o mi si�, �e przez trawnik od strony pla�y zbli�a si� ku nam ogieniek... Takie por�wnanie przysz�o mi do g�owy, cho� widzia�em, �e to po prostu nadbiega trzynastoletnia dziewczynka w jaskrawoczerwonym kostiumie k�pielowym. Barwa jej kostiumu, a tak�e rude, rozwichrzone w�osy, bia�a twarz obsypana mn�stwem pieg�w, to wszystko w�a�nie sprawia�o z daleka wra�enie, �e zbli�a si� ruchliwy ogieniek. - Sebastian! Sebastian! - wo�a�a dziewczynka do psa. - Dlaczego mnie nigdy nie s�uchasz? a Pies par� razy kiwn�� przyja�nie ogonem, potem ziewn��, szeroko otwieraj�c pysk i wysuwaj�c d�ugi czerwony j�zyk. Dziewczynka przystan�a obok wehiku�u, unios�a nieco brezent i natychmiast go opu�ci�a, udaj�c przera�enie. - Czy to jest lataj�cy talerz, prosz� pana? - zwr�ci�a si� do mnie. Wskaza�em na Sebastiana i zapyta�em: - Czy to jest na pewno pies? Czy on szczeka? Dziewczynka wzruszy�a ramionami. - Pewnie, �e to pies. - Wcale na to nie wygl�da - stwierdzi�em. - Widzia�am z pla�y, jak pan tu przyjecha�, i pomy�la�am: "Marsjanin". Pan sam zbudowa� ten samoch�d czy te� kto� panu pom�g�? Zapyta�em: - Czy to prawda, �e jamnik�w nie kupuje si� na sztuki, ale na metry? Tupn�a bos� nog�. - Pan, zdaje si�, nie ma poczucia humoru. Po�artowa� z panem nie mo�na. - Bardzo nie lubi�, gdy kto� �mieje si� z mojego samochodu. - A ja nie lubi�, gdy kto� drwi z Sebastiana. Wyci�gn��em do niej r�k�. - W takim razie um�wmy si�. Ja nie b�d� �mia� si� z twojego psa, a ty z mojego samochodu. Zgoda? - Zgoda - u�cisn�a moj� d�o�. - Na imi� mam Katarzyna. Mo�e pan m�wi� do mnie: Kasia. - A ja mam na imi� Tomasz - przedstawi�em si�. Sebastian znowu par� razy kiwn�� ogonem, jak gdyby nasza zgoda bardzo przypad�a mu do gustu. Wyraziwszy sw�j pogl�d na t� spraw�, pomaszerowa� do s�siedniego domku (ostatniego w d�ugim ich szeregu i u�o�y� si� na s�omiance przed drzwiami. - Jeste�my s�siadami - powiedzia�a Kasia. - A za drugiego s�siada b�dzie pan mia� bardzo mi�ego starszego pana. Tak si� ba�am, �e ten domek zajmie rodzina z ma�ym dzieckiem, kt�re b�dzie p�aka�o od �witu do nocy. Sebastian strasznie nie lubi ma�ych dzieci. I i w og�le nie znosi ha�asu. - Sebastian nie jest ha�a�liwy? - On? - zdumia�a si�. - To bardzo dziwny pies. Niekiedy przez ca�y dzie� ani razu nie zaszczeka. Nie s�ucha ani mnie, ani mojej ciotki, nikogo. Moja mama m�wi, �e ten pies jest indywidualist�. Czy pa�ski samoch�d ma podobny charakter? - O, nie. To bardzo pos�uszna maszyna. Tylko �e trzeba mie� do niej w�a�ciwe podej�cie. Mo�e ty w�a�nie masz niew�a�ciwe podej�cie do Sebastiana i st�d twoje wszystkie k�opoty? - Mo�e - westchn�a bez przekonania. Sebastian ziewn�� g�o�no i podni�s� si�. Teraz zacz�� si� przeci�ga�, a by� to widok nader zabawny. Wyd�u�y� si� jeszcze bardziej, prostuj�c najpierw przednie, a potem tylne �apy. Znowu ziewn��, a nast�pnie wolnym, statecznym krokiem, nie ogl�daj�c si� na Kasi�, pomaszerowa� na pla��. Jak gdyby chcia� w ten spos�b okaza� swoje ca�kowite lekcewa�enie dla jakichkolwiek pr�b znalezienia "w�a�ciwego podej�cia". - Widzi pan? - zawo�a�a Kasia. - Poszed� sobie. Gwizdn�a na Sebastiana, ale on ani si� obejrza�. Po chwili znikn�� w przybrze�nych trzcinach. - Ci�gle si� boj�, �e mi gdzie� zginie. I biegam za nim jak szalona. - Nie obawiaj si�. Wr�ci. Po prostu poszed� sobie na przechadzk� - powiedzia�em. Kasia jeszcze raz ci�ko westchn�a. Raptem przypomnia�a co� sobie i a� klasn�a w r�ce. - Przecie� ja przybieg�am do pana w bardzo wa�nej sprawie. Czy ma pan w swoim samochodzie gumow� �atk� i klej do naprawy d�tek? - Mam. Chyba ka�dy automobilista wozi ze sob� co� takiego. - Przedziurawi� si� m�j gumowy kajak. I od kilku dni nie mog� wyp�ywa� na jezioro. Chcia�am zrobi� kilka wycieczek kajakowych i nic z tego nie wysz�o. - Nie mog�a� p�j�� do wypo�yczalni? Pogardliwie wyd�a wargi. - Pan si� zupe�nie nie orientuje, jak tu jest. Nasza wypo�yczalnia ma tylko dziesi�� kajak�w, kt�re natychmiast rozpo�yczono, i to na ca�y sezon. A po drugiej stronie jeziora, na przystani ko�o pa�acu, te� maj� tylko kilka kajak�w. Na domiar z�ego zarezerwowane s� dla zagranicznych go�ci. Je�li mi pan zreperuje kajak, b�d� go panu po�ycza� albo zabiera� pana na wycieczki po jeziorze. Kiwn��em g�ow�, �e przystaj� na t� propozycj�. Obserwatorium astronomiczne znajdowa�o si� po drugiej stronie jeziora, w parku pa�acowym. Piechot� - oko�o trzech kilometr�w, bo nale�a�o i�� wzd�u� brzeg�w jeziora i przez wie�. Przypuszcza�em, �e do�� cz�sto, szczeg�lnie noc�, wypadnie mi odwiedza� miejsce, gdzie taka dziwna przygoda spotka�a Wiewi�rk�. Gdyby od czasu do czasu Kasia po�yczy�a mi kajak, m�g�bym by� w obserwatorium po paru minutach. - No co, zabieramy si� do reperacji? - powiedzia�em, si�gaj�c do kufra wehiku�u i wyjmuj�c z niego torb�, w kt�rej trzyma�em r�nego rodzaju narz�dzia, a tak�e �atki i klej do lepienia przedziurawionych d�tek samochodowych. Ale ze sto��wki dolecia� nas odg�os uderze� m�otka w patelni�, co by�o wezwaniem na obiad. I zaraz wok� domk�w campingowych zaroi�o si� od ludzi ubranych w kostiumy k�pielowe. Wszyscy �pieszyli do domk�w, aby si� przebra�, bo do sto��wki nie wolno by�o wchodzi� w kostiumach, o czym informowa� napis na dr