2025

Szczegóły
Tytuł 2025
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2025 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2025 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2025 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Tytu�: "Cyberiada" Autor: Stanis�aw Lem Zak�ad Nagra� i Wydawnictw Zwi�zku Niewidomych Warszawa 2000 T�oczono pismem punktowym dla niewidomych w Drukarni Zak�adu Nagra� i Wydawnictw ZN, Warszawa, ul. Konwiktorska 9 Przedruk: "Wydawnictwo Literackie", Krak�w 1978 Korekty dokona�y K. Markiewicz i I. Stankiewicz `tc Bajki Robot�w Trzej elektrycerze �y� raz pewien wielki konstruktor_wynalazca, kt�ry, nie ustaj�c, wymy�la� urz�dzenia niezwyk�e i najdziwniejsze stwarza� aparaty. Zbudowa� by� sobie maszynk�_okruszynk�, kt�ra pi�knie �piewa�a, i nazwa� j� ptaszyd�o. Piecz�towa� si� sercem �mia�ym i ka�dy atom, kt�ry wyszed� spod jego r�ki, nosi� �w znak, �e dziwili si� potem uczeni, odnajduj�c w widmach atomowych migotliwe serduszka. Zbudowa� wiele po�ytecznych maszyn, wielkich i ma�ych, a� naszed� go pomys� dziwaczny, aby �mier� z �yciem w jedno z��czy� i tak dopi�� niemo�liwo�ci. Postanowi� zbudowa� istoty rozumne z wody, ale nie tym okropnym sposobem, o kt�rym zaraz pomy�licie. Nie, my�l o cia�ach mi�kkich i mokrych by�a mu obca, brzydzi� si� jej jak ka�dy z nas. Zamierzy� zbudowa� z wody istoty prawdziwie pi�kne i m�dre, wi�c krystaliczne. Wybra� tedy planet�, bardzo od wszystkich s�o�c oddalon�, z zamarz�ego jej oceanu wysiek� g�ry lodowe i z nich, jak z kryszta�u g�rskiego, wyciosa� Kryonid�w. Zwali si� tak, bo tylko w przera�liwym mrozie istnie� mogli i w pustce bezs�onecznej. Pobudowali te� w nied�ugim czasie miasta i pa�ace lodowe, a �e wszelkie ciep�o grozi�o im zgub�, zorze polarne �apali do wielkich naczy� przejrzystych i nimi o�wietlali swoje siedziby. Im kto by� w�r�d nich mo�niejszy, tym wi�cej mia� z�rz polarnych, cytrynowych i srebrzystych, i �yli sobie szcz�liwie, a �e si� nie tylko w �wietle, ale i w szlachetnych kamieniach kochali, s�yn�li ze swych klejnot�w. Klejnoty te by�y z zamarzni�tych gaz�w ci�te i szlifowane. Barwi�y im wieczn� ich noc, w kt�rej, jak duchy uwi�zione, p�on�y wysmuk�e zorze polarne, podobne do zakl�tych mg�awic w k�odach z kryszta�u. Niejeden zdobywca kosmiczny chcia� posi��� te bogactwa, ca�a bowiem Kryonia by�a z najwi�kszych dali widoczna, migoc�c bokami jak klejnot, obracany z wolna na czarnym aksamicie. Przybywali wi�c awanturnicy na Kryoni�, by szcz�cia wojennego pr�bowa�. Przylecia� na ni� elektrycerz Mosi�ny, kt�ry st�pa�, jakby dzwon dzwoni�, ale zaledwie na lodach nog� postawi�, stopi�y si� od gor�ca i run�� w otch�a� lodowego oceanu, a wody zamkn�y si� nad nim i, jak owad w bursztynie, w g�rze lodowej na dnie m�rz kryo�skich po dzie� ostatni spoczywa. Nie odstraszy� los Mosi�nego innych �mia�k�w. Przylecia� po nim elektrycerz �elazny, opiwszy si� p�ynnym helem, a� mu w stalowym wn�trzu bulgota�o, a szron, osiadaj�cy na pancerzu, uczyni� go do kuk�y �niegowej podobnym. Ale szybuj�c ku powierzchni planety rozpali� si� od tarcia atmosferycznego, hel p�ynny wyparowa� z niego �wiszcz�c, a on sam, �wiec�c czerwono, na ska�y lodowe upad�, kt�re zaraz si� otwar�y. Wydoby� si�, par� buchaj�c, podobny do gejzeru wrz�cego, lecz wszystko, czego si� tkn��, stawa�o si� bia�ym ob�okiem, z kt�rego �nieg pada�. Usiad� wi�c i czeka�, a� ostygnie, a gdy ju� gwiazdki �niegowe przesta�y topnie� mu na pancernych naramiennikach, chcia� wsta� i ruszy� w b�j, lecz smar st�a� mu w stawach i nie m�g� nawet grzbietu wyprostowa�. Do dzisiaj tak siedzi, a �nieg padaj�cy uczyni� go bia�� g�r�, z kt�rej tylko ostrze he�mu wystaje. Nazywaj� t� g�r� �elazn�, a w oczodo�ach jej l�ni wzrok zamarzni�ty. Pos�ysza� o losie poprzednik�w trzeci elektrycerz, Kwarcowy, kt�rego w dzie� nie wida� by�o inaczej jak soczewk� polerowan�, a w nocy jak odbicie gwiazd. Nie obawia� si�, �e mu olej w cz�onkach st�eje, bo go nie mia�, ani �e lodowe kry pod nogami mu p�kn�, m�g� bowiem zimnym stawa� si�, jak chcia�. Jednego musia� unika�, to jest my�lenia uporczywego, od niego bowiem rozgrzewa� mu si� kwarcowy m�zg i to mog�o go zgubi�. Ale postanowi� sobie bezmy�lno�ci� �ywot uratowa� i zwyci�stwo nad Kryonidami osi�gn��. Przylecia� na planet�, a taki by� d�ug� podr� przez wieczn� noc galaktyczn� zmro�ony, �e meteory �elazne, kt�re si� o jego pier� w locie ociera�y, trzaska�y na kawa�ki dzwoni�c jak szk�o. Osiad� na bia�ych �niegach Kryonii, pod jej niebem czarnym jak garnek pe�ny gwiazd i, podobny do lustra przejrzystego, chcia� si� zastanowi�, co ma pocz�� dalej, ale ju� �nieg wok� niego sczernia� i pocz�� parowa�. - Oho! - rzek� sobie Kwarcowy - niedobrze! Nic po tym, byle tylko nie my�le�, a b�dzie dobra nasza! I postanowi� sobie t� jedn� fraz� powtarza�, cokolwiek si� stanie, bo nie wymaga�a wysi�ku umys�owego, a dzi�ki temu wcale go nie rozgrzewa�a. Ruszy� tedy pustyni� �nie�n� Kwarcowy, bezmy�lnie i byle jako, aby ch��d zachowa�. Szed� tak, a� doszed� do mur�w lodowych stolicy Kryonid�w, Frygidy. Rozp�dzi� si�, g�ow� w blanki uderzy�, a� skry posz�y, lecz nic nie wsk�ra�. - Spr�bujemy inaczej! - rzek� sobie i zastanowi� si�, ile to te� b�dzie: dwa razy dwa? A kiedy rozmy�la� nad tym, g�owa mu si� nieco rozgrza�a, wi�c drugi raz mury roziskrzone taranowa�, ale tylko do�ek uczyni� niewielki. - Ma�o by�o! - rzek� sobie. - Spr�bujemy czego� trudniejszego. Ile to te� b�dzie: trzy razy pi��? Teraz to ju� g�ow� jego otoczy�a chmura skwiercz�ca, bo �nieg w zetkni�ciu z tak gwa�townym my�leniem od razu kipia�, wi�c cofn�� si� Kwarcowy, nabra� rozp�du, uderzy� i na wylot przeszed� mur, a za nim jeszcze dwa pa�ace i trzy domy pomniejszych Graf�w Mro�nych, wypad� na wielkie schody, chwyci� si� por�czy ze stalaktyt�w, ale stopnie by�y jak �lizgawka. Zerwa� si� szybko, bo ju� wszystko wok� niego taja�o i m�g� w ten spos�b przewali� si� przez ca�e miasto w g��b, w przepa�� lodow�, gdzie by na wieki zamarz�. - Nic po tym! Byle tylko nie my�le�! Dobra nasza! - rzek� sobie i w samej rzeczy zaraz ostyg�. Wyszed� wi�c z tunelu lodowego, kt�ry wytopi�, i znalaz� si� na wielkim placu, ze wszech stron o�wietlonym zorzami polarnymi, kt�re mruga�y szmaragdem i srebrem z kolumn kryszta�owych. I wyszed� mu naprzeciw skrz�cy si� gwiezdnie rycerz ogromny, w�dz Kryonid�w, Boreal. Zebra� si� w sobie elektrycerz Kwarcowy i run�� do ataku, a tamten zwar� si� z nim i by� taki �oskot, jak kiedy si� zderz� dwie g�ry lodowe po�rodku Oceanu P�nocnego. Odpad�a l�ni�ca prawica Boreala, odr�bana u nasady, ale nie stropi� si�, dzielny, lecz odwr�ci� si�, aby pier�, szerok� jak lodowiec, kt�rym wszak by�, nadstawi� wrogowi. Tamten za� drugi raz nabra� szybko�ci i zn�w taranowa� go straszliwie. Twardszy by� kwarc i bardziej spoisty od lodu, p�k� wi�c Boreal z hukiem, jakby lawina zesz�a po zboczach skalnych, i le�a�, rozpry�ni�ty w �wietle z�rz polarnych, kt�re patrza�y na jego kl�sk�. - Dobra nasza! Byle tak dalej! - rzek� Kwarcowy i zerwa� z pokonanego klejnoty cudownej pi�kno�ci: pier�cienie, wysadzane wodorem, hafty i guzy roziskrzone, podobne do diamentowych, lecz z tr�jcy gaz�w szlachetnych r�ni�te - argonu, kryptonu i ksenonu. Ale gdy si� nimi zachwyca�, pociepla� ze wzruszenia, tote� owe brylanty i szafiry, sycz�c, wyparowa�y mu pod dotkni�ciem, �e nie trzyma� ju� nic - pr�cz kilku kropelek rosy, kt�re te� si� zaraz ulotni�y. - Oho! A wi�c i zachwyca� si� nie nale�y! Nic to! Byle tylko nie my�le�! - rzek� sobie i ruszy� dalej w g��b zdobywanego grodu. Ujrza� w dali posta� nadci�gaj�c� ogromn�. By� to Albucyd Bia�y, Jenera�_minera�, kt�rego roz�o�yst� pier� rz�dy orderowych sopli przecina�y z Wielk� Gwiazd� Szronu na wst�dze glacjalnej; �w stra�nik skarbc�w kr�lewskich broni� dost�pu Kwarcowemu, kt�ry run�� na� jak burza i zdruzgota� z grzmotem lodowym. Przybieg� Albucydowi z pomoc� ksi��� Astrouch, pan na lodach czarnych; temu elektrycerz nie da� rady, bo ksi��� mia� na sobie kosztown� zbroj� azotow�, w helu hartowan�. Mr�z od niej szed� taki, �e Kwarcowemu odj�o impet i ruchy jego os�ab�y, a zorze polarne a� przyblad�y, taki si� wiew Zera Absolutnego rozszed� woko�o. Zerwa� si� Kwarcowy, my�l�c: - Rety! Co te� to si� znowu dzieje takiego? - a z wielkiego zdumienia m�zg mu si� rozgrza�. Zero Absolutne sta�o si� letnie i na jego oczach Astrouch sam j�� si� rozpada� na dzwona, z gromami, kt�re wt�rowa�y jego agonii, a� tylko kupa czarnego lodu, wod� jak �zami ociekaj�ca, w ka�u�y zosta�a na pobojowisku. - Dobra nasza! - rzek� sobie Kwarcowy - byle tylko nie my�le�, a je�li potrzeba, to my�le�! Tak lub owak - zwyci�y� musz�! - I pogna� dalej, a kroki jego dzwoni�y, jakby kto� m�otem t�uk� kryszta�y; i t�tni� p�dz�c ulicami Frygidy, a mieszka�cy jej spod bia�ych okap�w patrzyli na� z rozpacz� w sercach. Mkn�� tak niczym rozjuszony meteor Drog� Mleczn�, gdy dostrzeg� w dali posta� samotn�, niewielk�. By� to sam Baryon, zwany Lodoustym, najwi�kszy m�drzec Kryonid�w. Rozp�dzi� si� Kwarcowy, by go jednym ciosem zmia�d�y�, ten jednak ust�pi� mu z drogi i pokaza� dwa palce wystawione; nie wiedzia� Kwarcowy, co by to mog�o znaczy�, ale zawr�ci� i - nu�e na przeciwnika, lecz Baryon znowu tylko o krok mu si� usun�� i szybko pokaza� jeden palec. Zdziwi� si� nieco Kwarcowy i zwolni� biegu, chocia� ju� nawr�ci� i w�a�nie mia� bra� rozp�d. Zamy�li� si� i woda j�a p�yn�� z pobliskich dom�w, ale nie widzia� tego, bo Baryon ukaza� mu k�ko z palc�w z�o�one i przez nie kciukiem drugiej r�ki pr�dko tam i sam porusza�. Kwarcowy my�la� i my�la�, co te� by te milcz�ce gesty mia�y wyra�a�, i otwar�a mu si� pustka pod nogami, chlusn�o z niej czarn� wod�, a on sam polecia� w g��b jak kamie� i nim zd��y� sobie jeszcze powiedzie�: - Nic to, byle nie my�le�! - ju� go na �wiecie nie by�o. Pytali potem uratowani Kryonidzi, wdzi�czni Baryonowi za ratunek, co chcia� wyjawi� znakami, kt�re straszliwemu elektrycerzowi przyb��dzie pokazywa�. - To rzecz ca�kiem prosta - odpar� m�drzec. - Dwa palce znaczy�y, �e jest nas dw�ch, razem z nim. Jeden, �e zaraz ja sam tylko zostan�. Potem pokaza�em mu k�ko na znak, �e si� wko�o niego l�d otworzy i otch�a� czarna oceanu poch�onie go na wieki. Jednego nie poj�� tak samo, jak drugiego i trzeciego. - Wielki m�drcze! - zawo�ali zdumieni Kryonidzi. - Jak�e mog�e� dawa� takie znaki straszliwemu napastnikowi?! Pomy�l, panie, co by�oby, gdyby ci� zrozumia� i zdziwienia zaniecha�?! Przecie� nie rozgrza�by go w�wczas namys� i nie run��by w bezdenn� otch�a�... - Ach, tego nie obawia�em si� wcale - rzek� z zimnym u�miechem Baryon Lodousty - wiedzia�em bowiem z g�ry, �e niczego nie pojmie. Gdyby cho� odrobin� mia� rozumu, nie przyby�by do nas. C� bowiem mo�e przyj�� istocie, kt�ra pod s�o�cem mieszka, z klejnot�w gazowych i srebrnych gwiazd lodu? A oni zadziwili si� z kolei m�dro�ci m�drca i odeszli, uspokojeni, do swych dom�w, w kt�rych czeka� ich mr�z mi�y. Odt�d nikt ju� nie pr�bowa� najecha� Kryonii, bo zabrak�o g�upc�w w ca�ym Kosmosie, chocia� niekt�rzy m�wi�, �e ich jeszcze sporo, a tylko drogi nie znaj�. Uranowe uszy �y� raz pewien in�ynier Kosmogonik, kt�ry rozja�nia� gwiazdy, �eby pokona� ciemno��. Przyby� do mg�awicy Andromedy, gdy jeszcze by�a pe�na czarnych chmur. Skr�ci� zaraz wir wielki, a gdy ten ruszy�, Kosmogonik si�gn�� po swoje promienie. Mia� ich trzy: czerwony, fioletowy i niewidzialny. Za�egn�� kul� gwiazdow� pierwszym i zaraz sta�a si� czerwonym olbrzymem, ale nie zrobi�o si� ja�niej w mg�awicy. Uk�u� gwiazd� drugim promieniem, a� zbiela�a. Powiedzia� do swego ucznia: - Pilnuj mi jej! - a sam poszed� inne rozpala�. Ucze� czeka� tysi�c lat i drugi tysi�c, a in�ynier nie wraca�. Znudzi�o mu si� to czekanie. Podkr�ci� gwiazd� i z bia�ej sta�a si� b��kitna. Spodoba�o mu si� to i pomy�la�, �e ju� wszystko umie. Chcia� jeszcze podkr�ci�, ale si� sparzy�. Poszuka� w puzderku, kt�re zostawi� Kosmogonik, a tam nic nie ma, jako� zanadto nic; patrza� i nawet dna nie zobaczy�. Domy�li� si�, �e to niewidzialny promie�. Chcia� poszturcha� nim gwiazd�, nie wiedzia� jednak - jak. Wzi�� puzderko i cisn�� ca�e w ogie�. Wszystkie chmury Andromedy zaja�nia�y wtedy, jakby sto tysi�cy s�o�c naraz za�wieci�o, i sta�o si� w ca�ej mg�awicy jasno jak w dzie�. Uradowa� si� ucze�, ale nied�uga by�a jego uciecha, gwiazda bowiem p�k�a. Nadlecia� wtedy Kosmogonik, widz�c szkod�, a �e niczego nie chcia� zmarnowa�, chwyta� p�omienie i urabia� z nich planety. Pierwsz� stworzy� gazow�, drug� w�glow�, a do trzeciej ju� mu tylko najci�sze metale zosta�y, wysz�a wi�c z tego kula aktynowc�w. Kosmogonik �cisn�� j�, pu�ci� w lot i powiedzia�: - Za sto milion�w lat wr�c�, zobaczymy, co z tego b�dzie. - I pomkn�� szuka� ucznia, kt�ry ze strachu przed nim uciek�. A na planecie tej, Aktynurii, powsta�o wielkie pa�stwo Palatynid�w. Ka�dy z nich by� tak ci�ki, �e tylko po Aktynurii m�g� chodzi�, bo na innych planetach grunt si� pod nim zapada�, a kiedy krzykn��, g�ry pada�y. Ale u siebie w domu lekko st�pali i g�osu nie �mieli podnie��, albowiem w�adca ich, Architor, nie zna� miary w okrucie�stwie. Mieszka� w pa�acu, z g�ry platynowej wyciosanym, w kt�rym by�o sze��set ogromnych sal, a w ka�dej jedna jego d�o� le�a�a, taki by� wielki. Wyj�� z pa�acu nie m�g�, ale wsz�dzie mia� szpieg�w, taki by� podejrzliwy, i n�ka� te� poddanych swoj� chciwo�ci�. Nie potrzebowali Palatynidzi �adnych lamp ani ogni noc�, bo wszystkie g�ry ich planety by�y radioaktywne, �e o nowiu mo�na by�o szpilki liczy�. W dzie�, kiedy s�o�ce zbyt dawa�o si� we znaki, spali w podziemiach swoich g�r i tylko nocami schodzili si� w metalowych dolinach. Ale okrutny Architor kaza� do kot��w, w kt�rych topiono pallad z platyn�, wrzuca� bry�y uranu i obwie�ci� o tym w ca�ym pa�stwie. Ka�dy Palatynida musia� przyby� do pa�acu kr�lewskiego, gdzie mu brano miar� na nowy pancerz i zak�adano naramienniki i szyszak, r�kawice i nagolenniki, przy�bic� i he�m, a wszystko samo�wiec�ce, bo odzienie to by�o z blachy uranowej, a najmocniej �wieci�y si� uszy. Odt�d nie mogli ju� Palatynidzi gromadzi� si� dla wsp�lnej rady, bo je�li zbiegowisko stawa�o si� zbyt t�oczne, wybucha�o. Musieli wi�c p�dzi� �ywot samotnie, omijaj�c siebie z daleka, w trwodze przed reakcj� �a�cuchow�, Architor za� radowa� si� ich smutkiem i obci��a� ich coraz to nowymi daninami. Mennice jego w sercu g�r bi�y dukaty o�owiane, o�owiu bowiem najmniej by�o na Aktynurii i najwi�ksz� mia� cen�. Wielk� bied� cierpieli poddani z�ego w�adcy. Niekt�rzy pragn�li wznieci� bunt przeciw Architorowi i porozumiewali si� w tym celu na migi, ale nic z tego nie wychodzi�o, bo zawsze znalaz� si� kto� mniej poj�tny, kto zbli�a� si� do reszty, aby zapyta�, o co chodzi, i wskutek jego nierozgarni�cia spisek natychmiast wylatywa� w powietrze. By� na Aktynurii m�ody wynalazca, zw�cy si� Pyron, kt�ry nauczy� si� ci�gn�� druty z platyny tak cienkie, �e mo�na z nich by�o robi� sieci, w kt�re chwyta�y si� ob�oki. Wynalaz� Pyron telegraf z drutem, a potem tak cienki drut wyci�gn��, �e ju� go nie by�o, i w ten spos�b powsta� telegraf bez drutu. Nadzieja wst�pi�a w mieszka�c�w Aktynurii, my�leli bowiem, �e teraz uda si� spisek zawi�za�. Ale chytry Architor pods�uchiwa� wszystkie rozmowy, trzymaj�c w ka�dej z sze�ciuset r�k przewodnik platynowy, dzi�ki czemu wiedzia�, co jego poddani m�wi�, a ledwo dosz�o do� s�owo "bunt" albo "rokosz", natychmiast wysy�a� pioruny kuliste, kt�re spiskowc�w zamienia�y w p�omienist� ka�u��. Pyron postanowi� podej�� z�ego w�adc�. Kiedy zwraca� si� do przyjaci�, zamiast "bunt" m�wi� "buty", zamiast "spiskowa�" - "odlewa�", i w ten spos�b przygotowywa� powstanie. Architor za� dziwi� si�, czemu jego poddani tak si� naraz szewstwem zaj�li, bo nie wiedzia�, �e kiedy m�wi� "na kopyto wzi��", rozumiej� przez to "wbi� na pal ognisty", a buty za ciasne oznaczaj� jego tyrani�. Ale ci, do kt�rych zwraca� si� Pyron, nie zawsze go dobrze pojmowali, gdy� nie m�g� im inaczej wyja�ni� swych plan�w ani�eli w szewskiej mowie. Wyk�ada� im tak i owak, a gdy byli niepoj�tni, przez nieostro�no�� zatelegrafowa� raz: "z plutonu pasy drze�", niby na zel�wki. Ale tu kr�l przerazi� si�, pluton bowiem jest krewnym najbli�szym uranu, a uran - toru, Architor za� brzmia�o jego imi�. Wys�a� wi�c natychmiast stra� pancern�, kt�ra uj�a Pyrona i rzuci�a na o�owian� posadzk� przed oblicze kr�la. Pyron nie przyzna� si� do niczego, ale kr�l uwi�zi� go w palladowej baszcie. Wszelka nadzieja opu�ci�a Palatynid�w, ale nadszed� ju� czas i wr�ci� w ich strony Kosmogonik, tw�rca trzech planet. Przyjrza� si� z dala porz�dkom, panuj�cym na Aktynurii, i rzek� sobie: - Tak nie mo�e by�! - Za czym uprz�d� najcie�sze i najtwardsze promieniowanie, jak w kokonie, z�o�y� w nim w�asne cia�o, aby czeka�o na jego powr�t, a sam przybra� posta� ubogiego ciury i zeszed� na planet�. Kiedy ciemno�� zapad�a i tylko dalekie g�ry zimnym pier�cieniem o�wietla�y platynow� dolin�, Kosmogonik chcia� si� zbli�y� do poddanych kr�la Architora, ale ci unikali go z najwi�ksz� trwog�, obawiali si� bowiem uranowej eksplozji, a on na pr�no goni� za tym lub za owym, bo nie rozumia�, dlaczego tak przed nim uciekaj�. Kr��y� wi�c po wzg�rzach, do tarcz rycerskich podobnych, krokiem dzwoni�cym, a� zaszed� do podn�a baszty, w kt�rej Architor trzyma� skutego Pyrona. Zobaczy� go Pyron przez kraty i wyda� mu si� Kosmogonik, cho� w postaci skromnego robota, inny od wszystkich Palatynid�w: nie �wieci� bowiem w ciemno�ci ani troch�, lecz ciemny by� jak trup. Dzia�o si� tak dlatego, poniewa� w zbroi jego nie by�o ani krzty uranu. Okrzykn�� chcia� go Pyron, ale usta mia� za�rubowane, wi�c tylko skrzesa� iskier, bij�c g�ow� o �ciany swego wi�zienia, a Kosmogonik, ujrzawszy ten b�ysk, zbli�y� si� do baszty i zajrza� w zakratowane okienko. Pyron nie m�g� m�wi�, ale m�g� dzwoni� �a�cuchami, wydzwoni� wi�c ca�� prawd� Kosmogonikowi. - Cierp i czekaj - rzek� mu �w - a doczekasz si�. Kosmogonik uda� si� w najdziksze g�ry Aktynurii i szuka� przez trzy dni kryszta��w kadmu, a kiedy je znalaz�, na blach� je rozp�aszczy� bij�c palladowymi g�azami. Wykroi� z blachy kadmowej nauszniki i k�ad� je na progach wszystkich domostw. Palatynidzi za�, kt�rzy je znajdowali, zdziwieni nak�adali je zaraz, bo by�a zima. Noc� pojawi� si� w�r�d nich Kosmogonik i pr�cikiem roz�arzonym porusza� tak szybko, �e si� z tego uk�ada�y ogniste linie. W ten spos�b pisa� do nich w ciemno�ci: "Mo�ecie si� ju� zbli�y� bezpiecznie, kadm was przed zgub� uranow� ochroni." Oni jednak my�leli, �e jest kr�lewskim szpiegiem, i nie ufali jego radom. Rozgniewa� si� Kosmogonik, �e mu nie wierz�, poszed� w g�ry i zbiera� w nich rud� uranow�, wytapia� z niej metal srebrzysty i bi� z niego l�ni�ce dukaty; na jednej stronie by� profil �wietlisty Architora, a na drugiej - wizerunek jego sze�ciuset r�k. Objuczony dukatami uranowymi powr�ci� Kosmogonik w dolin� i pokaza� Palatynidom taki dziw - rzuca� dukaty z dala od siebie, jeden na drugi, �e uczyni� si� z nich dzwoni�cy stos, a kiedy dorzuci� jeszcze jeden dukat nad miar�, powietrze zadr�a�o, z dukat�w strzeli�a jasno�� i obr�ci�y si� w kul� bia�ego p�omienia, a gdy wiatr wszystko rozwia�, tylko krater zosta�, wytopiony w skale. Potem drugi raz j�� rzuca� Kosmogonik dukaty z wora, ale ju� inaczej, bo co dukat rzuci�, to go z wierzchu przykry� p�ytk� kadmow�, i cho� powsta� z tego stos sze�� razy wi�kszy ni� poprzednio, nic si� nie sta�o. Uwierzyli mu wtedy Palatynidzi i, skupiwszy si�, z najwi�ksz� ochot� spisek zaraz przeciwko Architorowi zawi�zali. Chcieli obali� kr�la, ale nie wiedzieli jak, pa�ac by� bowiem murem promienistym otoczony, a na zwodzonym mo�cie sta�a maszyna katowska, i kto nie zna� has�a, tego rozcina�a na sztuki. Zbli�a�a si� w�a�nie p�atno�� nowej daniny, kt�r� chciwy Architor ustanowi�. Rozda� Kosmogonik poddanym kr�lewskim uranowe dukaty i nimi radzi� sp�aca� danin�. Tak te� uczynili. Cieszy� si� kr�l, �e tak wiele �wiec�cych dukat�w idzie do jego skarbca, bo nie wiedzia�, �e s� uranowe, a nie o�owiane. W nocy za� Kosmogonik stopi� wi�zienne kraty i wyswobodzi� Pyrona, a kiedy milcz�c szli dolin� w �wietle radioaktywnych g�r, jakby pier�cie� Ksi�yc�w spad� i opasa� koliskiem widnokr�gi, naraz �wiat�o�� wybuch�a straszliwa, bo stos uranowych dukat�w w skarbcu kr�lewskim nazbyt ju� ur�s� i wszcz�a si� w nim reakcja �a�cuchowa. Eksplozja podniebna rozerwa�a pa�ac i cielsko metalowe Architora, a si�a jej by�a taka, �e sze��set oderwanych d�oni tyrana polecia�o w pr�ni� mi�dzygwiezdn�. Na Aktynurii zapanowa�a rado��, Pyron zosta� jej sprawiedliwym w�adc�, a Kosmogonik, powr�ciwszy w ciemno��, cia�o swoje wydoby� z promienistego kokonu i odszed�, by gwiazdy zapala�. Sze��set za� platynowych r�k Architora do dzisiaj kr��y wok� planety jako pier�cie� podobny do Saturnowego, �wiec�c wspania�ym blaskiem, stokrotnie od �wiat�a g�r radioaktywnych silniejszym, i powiadaj� uradowani Palatynidzi: - Patrzcie, jak dobrze Tor nam �wieci. - A poniewa� niekt�rzy katem do dzi� go nazywaj�, powiedzenie to sta�o si� porzekad�em, dosz�o do nas po d�ugiej w�dr�wce w�r�d wysp galaktycznych i dlatego powiadamy: "Kat mu �wieci". Jak Erg SAMOWZBUDNIK bladawca pokona� Pot�ny kr�l Boludar kocha� si� w osobliwo�ciach, na kt�rych gromadzeniu p�dzi� �ycie, zapominaj�c dla nich nieraz i o wa�nych sprawach pa�stwowych. Mia� on kolekcj� zegar�w, a po�r�d nich by�y zegary ta�cz�ce, zegary_zorze i zegary_ob�oki. Mia� te� wypchane stwory z najdalszych stron Wszech�wiata, a w osobnej sali, pod dzwonem szklanym, istot� najrzadsz�, zwan� Homosem Antroposem, przedziwnie blad�, dwunog�, kt�ra mia�a nawet oczy, cho� puste, i kr�l kaza� w nie dwa rubiny pi�kne w�o�y�, aby Homos patrza� czerwonym wzrokiem. Podochociwszy sobie, Boludar co najmilszych go�ci prosi� do tej sali i pokazywa� im maszkar�. Pewnego razu go�ci� kr�l na dworze elektrowieda tak starego, �e ju� mu si� w kryszta�ach rozum od staro�ci nieco miesza�, wszelako by� �w elektrowied, Halazonem zwany, skarbnic� wszelkiej m�dro�ci galaktycznej. Powiadano, �e zna� sposoby nizania foton�w na nitki, z czego �wietliste naszyjniki powstaj�; a nawet, �e wiedzia�, w jaki spos�b mo�na z�owi� �ywego Antroposa. Znaj�c jego s�abo��, kr�l kaza� natychmiast piwnice otworzy�; elektrowied pocz�stunku nie odmawia� i poci�gn�wszy o jeden raz za wiele z butli lejdejskiej, kiedy mi�e pr�dy rozesz�y mu si� po ca�ym ciele, straszliw� tajemnic� zdradzi� kr�lowi i obieca� zdoby� dla� Antroposa, kt�ry by� w�adc� pewnego plemienia �r�dgwiezdnego; cen� wyznaczy� wysok�: tyle brylant�w rozmiaru pi�ci, ile Antropos zawa�y - lecz kr�l ani nie mrugn��. Wyruszy� tedy Halazon w drog�, kr�l za� j�� che�pi� si� przed rad� tronow� oczekiwanym nabytkiem, czego i tak zreszt� nie m�g� ukry�, bo kaza� ju� w parku zamkowym, gdzie ros�y najwspanialsze kryszta�y, budowa� klatk� z grubych sztab �elaznych. Trwoga pad�a na dworak�w. Widz�c nieust�pliwo�� kr�la, wezwali na zamek dw�ch m�drc�w homolog�w, kt�rych kr�l przyj�� mi�ym sercem, by� bowiem ciekaw, co te� wielowiedowie ci, Salamid i Thaladon, powiedz� mu o istocie bladej takiego, czego on sam jeszcze nie wie. - Czy prawd� jest - spyta�, ledwo z kl�czek powstali, oddawszy mu nale�ny uk�on - �e Homos mi�kszy jest nad wosk? - Tak jest, Wasza Jasno�� - odparli obydwaj. - A czy i to prawda, �e szpark�, kt�r� ma u do�u twarzy, mo�e wydawa� rozmaite d�wi�ki? - Tak jest, Wasza Kr�lewska Mo��, jak r�wnie�, �e do tego samego otworu tka Homos r�ne rzeczy, a potem doln� cz�ci� g�owy rusza, kt�ra na zawiaskach jest do g�rnej przytwierdzona, przez co si� owe rzeczy rozdrabniaj� i on je wci�ga do swego wn�trza. - Dziwny obyczaj, o kt�rym s�ysza�em - rzek� kr�l. - Wszelako powiedzcie, m�drcy moi, po co on to czyni? - W tej materii cztery s� teorie, Wasza Kr�lewska Mo�� - odparli homologowie. - Pierwsza, �e czyni tak, by si� nadmiaru jad�w pozby� (jadowity jest bowiem nies�ychanie). Druga, �e post�puje tak gwoli niszczeniu, kt�re przek�ada nad wszelk� inn� uciech�. Trzecia, �e przez chciwo��, bo wszystko by poch�on��, gdyby m�g�, czwarta... - Dobrze, ju� dobrze! - rzek� kr�l. - Czy to prawda, �e on z wody jest uczyniony, a jednak nieprzezroczysty, jak ta moja kuk�a? - I to prawda! Ma on, panie, w �rodku wielo�� rurek �liskich,, kt�rymi wody cyrkuluj�; s� w nim ��te, s� per�owe, ale najwi�cej czerwonych - te nios� straszn� trucizn�, kwasorodem lub tlenem zwan�, kt�ry to gaz wszystko, czego tknie, zaraz w rdz� obraca lub w p�omie�. Dlatego on sam mieni si� per�owo, ��to i r�owo. Wszelako, Wasza Kr�lewska Mo��, b�agamy pokornie, by� od zamys�u sprowadzenia �ywego Homosa odst�pi� raczy�, istota to bowiem pot�na i z�o�liwa jak �adna inna... - To wy�uszczy� musicie mi dok�adnie - rzek� kr�l, udaj�c, �e got�w jest si� do rad m�drc�w przychyli�. W istocie jednak chcia� zaspokoi� tylko swoj� wielk� ciekawo��. - Istoty, do kt�rych i Homos nale�y, zw� si� trz�skimi, panie. Nale�� do nich siliko�czycy i proteidzi; pierwsi g�stszej s� konsystencji, przeto zw� ich zakalcytami b�d� studzieninowcami; drudzy, rzadsi, u r�nych autor�w r�ne nosz� miana, jako to: lipcy lub lipkowie u Pollomedera, grz�zawcy lub klejowaci u Tricephalosa Arborydzkiego, nareszcie trz�liniakami klejookimi przezwa� ich Analcymander Miedziawy... - Prawda� to, �e oni nawet oczy maj� �liskie? - spyta� �ywo kr�l Boludar. - Tak jest, panie. Istoty owe, z pozoru s�abe i kruche, �e do�� upadku z sze��dziesi�ciu st�p, aby si� ka�da w ka�u�� czerwon� rozbryzn�a, przedstawiaj�, przez przyrodzon� chytro��, niebezpiecze�stwo gorsze od wszystkich razem wir�w i raf Pier�cienia Astrycznego! Tak wi�c, b�agamy ci�, panie, aby�, maj�c na wzgl�dzie dobro pa�stwa... - Ju� dobrze, moi kochani, dobrze - przerwa� im kr�l. - Mo�ecie i��, a ja powezm� decyzj� z nale�yt� rozwag�. Uderzyli czo�em m�drcy homologowie i odeszli niespokojni, gdy� czuli, �e nie porzuci� gro�nego zamys�u kr�l Boludar. Jako� niebawem korab gwiezdny przywi�z� noc� ogromne paki. Te zaraz do ogrodu kr�lewskiego przeniesiono. Wnet otwar�y si� z�ociste podwoje dla wszystkich kr�lewskich poddanych; w�r�d brylantowych g�szczy, z jaspisu wyrze�bionych altan i marmurowych dziwade� ujrzeli klatk� �elazn�, a w niej istot� blad�, wiotk�, kt�ra siedzia�a na ma�ej bary�ce, przed misk� z czym� osobliwym, co wydawa�o wprawdzie wo� oleju, ale popsutego przypaleniem na ogniu, a przez to nie nadaj�cego si� ju� do u�ytku. Wszelako istota najspokojniej nurza�a rodzaj �opatki w misce i nabieraj�c z czubem, wk�ada�a maszczon� olejem substancj� do otworu twarzowego. Patrz�cy oniemieli ze zgrozy, kiedy odczytali napis na klatce, wyjawi� bowiem, �e maj� przed sob� Antroposa Homosa - bladawca �ywego. Posp�lstwo j�o go dra�ni�, a wtedy Homos wsta�, zaczerpn�� czego� z bary�ki, na kt�rej by� siedzia�, i chlusta� j�� na gawied� zab�jcz� wod�. Jedni uciekali, drudzy chwytali kamienie, by ohyd� porazi�, ale stra� zaraz obecnych rozp�dzi�a. O wypadkach tych dowiedzia�a si� c�rka kr�lewska, Elektrina. Odziedziczy�a wida� ciekawo�� po ojcu, nie ba�a si� bowiem zbli�a� do klatki, w kt�rej stw�r p�dzi� czas na drapaniu si� lub wch�anianiu takich ilo�ci wody i popsutego oleju, jaka by stu poddanych kr�lewskich na miejscu u�mierci�a. Homos nauczy� si� rych�o rozumnej mowy i wa�y� si� nawet zagadywa� Elektrin�. Spyta�a go raz kr�lewna, co te� takiego bia�ego �wieci mu si� w g�bie. - Nazywam to z�bami - rzek�. - Podaj mi cho� jeden z�b przez krat�! - poprosi�a kr�lewna. - A co mi za to dasz? - spyta�. - Dam ci m�j z�oty kluczyk, ale tylko na chwil�. - A co to za kluczyk? - M�j osobisty, kt�rym si� co wiecz�r rozum nakr�ca. Przecie� i ty musisz go mie�. - M�j kluczyk jest inny od twego - odpar� wymijaj�co. - A gdzie go masz? - Tu, na piersi, pod z�ot� klapk�. - Daj mi go... - A dasz mi z�b? - Dam... Kr�lewna odkr�ci�a z�ot� �rubk�, otwar�a klapk�, wyj�a z�oty kluczyk i poda�a przez kraty. Bladawiec chwyci� go chciwie i, rechocz�c, uciek� w g��b klatki. Kr�lewna prosi�a go i b�aga�a, by kluczyk odda�, lecz na pr�no. Boj�c si� zdradzi� komukolwiek, co uczyni�a, Elektrina z ci�kim sercem wr�ci�a na pokoje pa�acowe. Post�pi�a nierozumnie, ale by�a jeszcze prawie dzieckiem. Nazajutrz s�udzy znale�li j� le��c� bez pami�ci w kryszta�owym ��ku. Przybieg� kr�l z kr�low� i dw�r ca�y, a ona le�a�a jakby �pi�c, ale nie da�o si� jej zbudzi�. Wezwa� kr�l konsyliarzy-elektrykarzy nadwornych, medykier�w_lekarczyk�w, a ci, zbadawszy kr�lewn�, odkryli, �e klapka otwarta, a �rubki ani kluczyka nie ma! Gwa�t podni�s� si� w zamku i rwetes, wszyscy biegali, szukaj�c kluczyka, ale daremnie. Nazajutrz doniesiono pogr��onemu w rozpaczy kr�lowi, �e jego bladawiec chce z nim m�wi� w sprawie zaginionego kluczyka. Kr�l sam zaraz uda� si� do parku, a straszyd�o rzek�o mu, i� wie, gdzie kr�lewna kluczyk zgubi�a, ale powie dopiero wtedy, kiedy kr�l s�owem kr�lewskim wolno�� mu zar�czy i korab pr�niop�aw ofiaruje, aby m�g� nim do swoich wr�ci�. Kr�l d�ugo si� opiera�, ca�y park kaza� przeszuka�, ale w ko�cu przysta� na te warunki. Jako� przysposobiono pr�niop�aw do lotu, a bladawca pod stra�� wyprowadzono z klatki. Kr�l czeka� przy statku, Antropos za� przyrzek� wyjawi�, gdzie kluczyk le�y, dopiero kiedy znajdzie si� na pok�adzie. Gdy za� tam si� znalaz�, wychyli� g�ow� przez lufcik i, pokazuj�c �wiec�cy w r�ku kluczyk, zawo�a�: - Tu jest kluczyk! Zabieram go ze sob�, kr�lu, aby si� twoja c�rka nigdy nie przebudzi�a, poniewa� �akn��em zemsty za to, �e� mi� poha�bi�, trzymaj�c na po�miewisko w �elaznej klatce!! Poszed� ogie� spod rufy pr�niop�awu i korab wzni�s� si� w niebo przy powszechnym os�upieniu. Wys�a� kr�l w pogo� najszybsze dr��ymroki stalowe i �migielnice, ale za�ogi ich wr�ci�y z pustymi r�kami, gdy� chytry bladawiec zmyli� �lady i uszed� pogoni. Poj�� kr�l Boludar, jak �le uczyni�, m�drc�w homolog�w nie us�uchawszy, ale m�dry by� po szkodzie. Najpierwsi elektrykarze_�lusarczycy starali si� kluczyk dorobi�, wielki sk�adczy koronny, snycerze i p�atnerze kr�lewscy, podz�oci i podstali, kunstmistrze cybergrabiowie - wszyscy zje�d�ali si�, aby umiej�tno�ci swych pr�bowa� - na pr�no jednak. Poj�� kr�l, �e trzeba odzyska� kluczyk uwi�ziony przez bladawca, inaczej ciemno�� na wieki zmys�y i umys� kr�lewny omroczy. Obwie�ci� przeto w ca�ym pa�stwie, i� tak a tak si� sta�o, bladawiec Homos antropiczny porwa� z�oty kluczyk, a kto go pochwyci lub cho�by tylko klejnot �yciodajny odzyska i kr�lewn� obudzi, pojmie j� za �on� i na tron wst�pi. Zjawili si� wnet t�umnie �mia�kowie r�nego pokroju. Byli w�r�d nich i elektrycerze znamienici, i wydrwigrosze_oszu�ci, astroz�odzieje, gwiazdo�owcy; przyby� na zamek Strze�ys�aw Megawat, szermierz_oscylator przes�awny, o takim sprz�eniu zwrotnym zawrotnym, �e nikt nie m�g� mu pola dotrzyma� w pojedynk�, przybywa�y samocze z krain najdalszych, jak dwaj Automacieje, nad��nicy w stu bitwach wypr�bowani, jak Protezy, konstrukcjonista s�awny, kt�ry inaczej jak w dwu iskroch�onach, jednym czarnym, drugim srebrnym, nie chadza�, przyjecha� Arbitron Kosmozofowicz z prakryszta��w zbudowany, postury przepi�knie strzelistej, i Palibaba intelektryk, kt�ry na czterdziestu robos�ach w osiemdziesi�ciu skrzyniach przywi�z� star� maszyn� cyfrow�, od my�lenia pordzewia��, lecz pot�n� pomy�lunkiem. Przybyli trzej m�owie z rodu Selektryt�w, Diody, Triody i Heptody, kt�rzy w g�owach mieli tak� pr�ni� doskona��, �e my�lenie ich czarne by�o jak noc bezgwiezdna. Przyby� Perpetuan, ca�y w zbroi lejdejskiej, z kolektorem w trzystu walkach wr�cz za�niedzia�ym. Matrycy Perforat, kt�ry dnia nie sp�dzi�, aby kogo� nie poca�kowa�, ten przywi�z� na dw�r wraz z sob� cyberowca niezwyci�onego, kt�rego zwa� Pr�dasem. Zjechali si� wszyscy, a gdy dw�r by� ju� pe�ny, przytoczy�a si� pod jego progi bary�ka, z niej za� na kszta�t kropel rt�ciowych wyciek� Erg Samowzbudnik, kt�ry dowolne m�g� przybiera� kszta�ty. Poucztowali bohaterowie, rozja�niwszy sale zamkowe, �e marmur strop�w prze�wietli si� r�owo jak ob�ok o zachodzie, i wyruszyli, ka�dy inn� drog�, aby bladawca szuka�, wyzwa� go na b�j �miertelny i odzyska� kluczyk, a wraz z nim posi��� kr�lewn� i tron Boludarowy. Pierwszy, Strze�ys�aw Megawat, polecia� na Koldej�, gdzie �yje plemi� Galaret�w, bo zamy�la� tam j�zyka dosta�. Nurkowa� te� w ich mazi, ciosami szpady zdalnie sterowanej drog� sobie otwieraj�c, lecz nic nie zwojowa�, bo gdy nadmiernie si� rozpali�, ch�odzenie w nim prys�o i znalaz� szermierz niezr�wnany gr�b w�r�d obcych, a dzielne jego katody ma� nieczysta Galaret�w poch�on�a na wieki. Dwaj Automacieje_nad��nicy dostali si� do kraju Radomant�w, kt�rzy z gaz�w �wietlistych wznosz� budowle, paraj�c si� promieniotw�rczo�ci�, a takimi s� sk�pcami, �e co wiecz�r licz� wszystkie atomy swojej planety; �le przyj�li kutwy Radomantowie Automaciej�w, ukazali im bowiem otch�a� pe�n� onyks�w, miedziankit�w, cytryn�w i spineli, a kiedy si� elektrycerze na klejnoty z�akomili, ukamienowali ich, obruszywszy z wysoko�ci lawin� szlachetnych kamieni; gdy za� ta sz�a, jasno�� za�eg�a okolic� jak przy upadku stubarwnych komet. Byli bowiem Radomantowie tajnym przymierzem po��czeni z bladawcami, o czym nikt nie wiedzia�. Trzeci, Protezy Konstrukcjonista, dotar�, po d�ugiej podr�y przez mrok �r�dgwiezdny, a� do kraju Algonk�w. Tam kamienne nawa�nice meteor�w chodz�; w ich mur niepo�yty wbi� si� korab Protezego i ze strzaskanymi stery dryfowa� po g��binach, a gdy zbli�a� si� do dalekich s�o�c, nieszcz�snemu �mia�kowi �wiat�a po omacku b��dzi�y po oczach. Czwarty, Arbitron Kosmozofowicz, wi�cej mia� zrazu szcz�cia. Przebieg� Cie�nin� Andromedzk�, przeby� cztery wiry spiralne Go�czych, za nimi za� dosta� si� w pr�ni� spokojn�, przychyln� �wietlnej �egludze, i sam jak promie� �cig�y na ster napiera� i p�omienistym warkoczem �lad sw�j znacz�c, dobi� do brzeg�w planety Maestrycji, gdzie w�r�d g�az�w meteorytowych ujrza� rozbity wrak korabia, kt�rym Protezy by� wyruszy�. Pochowa� korpus Konstrukcjonisty, pot�ny, l�ni�cy i zimny jak za �ycia, pod zwa�em bazaltowym, lecz zdj�� ze� oba iskroch�ony, srebrny i czarny, aby mu za tarcze s�u�y�y, i ruszy� przed siebie. Dzika i g�rska by�a Maestrycja, kamienne lawiny po niej grzmia�y lub srebrne zielsko piorun�w w chmurach, nad przepa�ciami. Rycerz zaszed� w kraj w�woz�w i tam Palindromici napadli go w jarze malachitowym, zielonym. Piorunami siekli go z g�ry, a on odbija� je iskroch�onnym puklerzem, a� wulkan przesun�li, krater mu do grzbietu przystawili i plun�li ogniem, narychtowawszy. Pad� rycerz i lawa kipi�ca wesz�a w jego czaszk�, z kt�rej wyp�yn�o ca�e srebro. Pi�ty, Palibaba_intelektryk, donik�d nie wyrusza�, tylko zatrzymawszy si� tu� za granicami kr�lestwa Boludarowego, robos�y pu�ci� na pastwiska gwiazdowe, a sam maszyn� ��czy�, nastraja�, programowa� i biega� nad jej osiemdziesi�cioma skrzyniami, a gdy si� pr�dem nasyci�y, �e sp�cznia�a rozumem, zacz�� stawia� jej �cis�ym sposobem obmy�lone pytania: gdzie mieszka bladawiec? jak znale�� do niego drog�? jak go z ma�ki za�y�? jak usidli�, aby kluczyk odda�? Gdy odpowiedzi pada�y niewyra�ne i wymijaj�ce, uni�s�szy si� gniewem, �wiczy� maszyn�, a� miedzi� rozgrzan� zacz�a cuchn��, i p�ty bi� j� i ok�ada�, wo�aj�c: - Gadaj mi tu zaraz prawd�, przekl�ta, stara maszyno cyfrowa! - a� stopi�y si� jej z��cza i pociek�a z nich �zami srebrnymi cyna, z hukiem p�k�y przegrzane rury i zosta� nad wy�arzonym gruchotem w�ciek�y i z kijem w r�ku. Jak niepyszny musia� wraca� do domu. Now� maszyn� obstalowa�, ale nie ujrza� jej wcze�niej, a� za czterysta lat. Sz�sta by�a wyprawa Selektryt�w. Diody, Triody i Heptody inaczej sobie poczynali. Mieli zapasy nieprzebrane trytu, litu i deuteru i zamy�lali sforsowa� wybuchami ci�kiego wodoru wszystkie drogi wiod�ce w krain� bladawc�w. Nie wiadomo by�o jednak, gdzie tych dr�g pocz�tek. Chcieli pyta� Ognionogich, ale ci si� przed nimi w z�otych murach swej stolicy zamkn�li i p�omieniami wierzgali; bitni selektryci szturmowali, deuteru ani trylu nie �a�uj�c, a� piek�o otwieraj�cych si� wn�trz atomowych niebu w gwiazdy zaziera�o. Mury grodu l�ni�y jak z�oto, lecz w ogniu ukazywa�y prawdziw� sw� natur�, bo obraca�y si� w ��te chmury siarkowego dymu, z piryt�w_iskrzyk�w bowiem je wzniesiono. Tam Diody poleg�, przez Ognionogich stratowany, i rozum prysn�� mu, jak bukiet barwnych kryszta��w pancerz osypuj�c. W grobowcu z czarnego oliwinu go pochowali i poci�gn�li dalej, w granice kr�lestwa Osmalatyckiego, gdzie gwiazdob�jca, kr�l Astrocydes, panowa�. Ten mia� skarbiec pe�en j�der ogniowych, bia�ym kar�om wy�upionych, a tak ci�kich, �e tylko straszna si�a magnes�w pa�acowych je trzyma�a, aby si� na wylot, w g��b planety, nie urwa�y. Kto na jego grunt wst�pi�, nie m�g� r�k� ani nog� poruszy�, bo przeogromne ci��enie skuwa�o lepiej od �rub i �a�cuch�w. Ci�k� mieli z nim przepraw� Triody i Heptody, Astrocydes bowiem, ujrzawszy ich pod bastionami zamku, wytacza� jednego po drugim bia�ego kar�a i puszcza� im ogniem ziej�ce cielska w twarze. Pokonali go wszak�e, a on im wyjawi�, kt�r�dy do bladawc�w droga, czym omami� ich, bo sam jej nie zna�, chcia� tylko pozby� si� strasznych wojownik�w. Weszli tedy w czarne j�dro mrok�w, gdzie Triodego ustrzeli� kto� z gar�acza antymateri�, mo�e kt�ry� z my�liwych_kybernos�w, a mo�e by� to samopa�, zastawiony na bezogoniast� komet�. Dosy�, �e Triody znik�, ledwo "Awruk!!" krzykn�� zdo�a�, s�owo ulubione, zawo�anie bitewne rodu. Heptody za� d��y� uparcie dalej, ale i jego czeka� kres gorzki. Dosta� si� jego korab mi�dzy dwa wiry grawitacji, Bachryd� i Scyntyli� zwane; Bachryda czas przyspiesza, Scyntis za� go spowalnia i jest mi�dzy nimi strefa zastoju, w kt�rej chwile ani wstecz, ani naprz�d nie p�yn�. Zamar� tam �ywcem Heptody i trwa, wraz z niezliczonymi fregatami i galeonami innych astrodyer�w, pirat�w i dr��ymrok�w, nie starzej�c si� wcale, w ciszy i przeokrutnej nudzie, kt�rej na imi� Wieczno��. Gdy tak sko�czy� si� poch�d trzech Selektryt�w, Perpetuan, cybergrabia Ba�amski, kt�ry jako si�dmy mia� ruszy�, d�ugo nie wyrusza�. D�ugo si� elektrycerz �w sposobi� na wojn�, przypasowuj�c sobie coraz ostrzejsze konduktory, coraz ra�liwsze iskrownice, miotacze i spychacze; pe�en rozwagi, zamy�la� i�� na czele wiernej dru�yny. �ci�gali pod jego sztandary konkwistadorzy, wiele te� przysz�o bezrobot�w, co, innego nie maj�c zaj�cia, wojaczk� pragn�y si� para�. Uformowa� z nich Perpetuan galaktyczn� jazd� grzeczn�, a to ci�k�, pancern�, kt�r� �lusari� nazywaj�, i kilka lekkich oddzia��w, w kt�rych s�u�yli druzgoni. Na my�l jednak, �e ma oto i�� i �ywota dokona� w nieznanych krajach, �e w byle ka�u�y w rdz� obr�ci si� ze szcz�tem, �elazne golenie ugi�y si� pod nim, zdj�� go �al straszliwy i wr�ci� zaraz do domu, ze wstydu i �a�o�ci roni�c �zy topazowe, albowiem by� to pan mo�ny, o duszy klejnot�w pe�nej. Przedostatni za�, Matrycy Perforat, rozumnie wzi�� si� do rzeczy. S�ysza� on o kraju Pygmeliant�w, karze�k�w robocich, kt�re st�d sw�j r�d wiod�, �e si� ich konstruktorowi grafion po�lizn�� na rysownicy, przez co z matrycownicy wszyscy co do jednego garbatymi pokurczami wyszli, ale si� przer�b nie kalkulowa� i tak ju� zosta�o. Te kar�y, jak inni skarby, wiedz� zbieraj�, st�d ich �owcami zw� Absolutu. M�dro�� ich zasadza si� na tym, �e s� kolekcjonerami wiedzy, a nie u�ytkownikami; do nich wyruszy� Perforat, nie sposobem zbrojnym, lecz na galeonach, kt�rych pok�ady gi�y si� od wspania�ych dar�w; zamierza� wkupi� si� w �aski strojami, kapi�cymi od pozytron�w, siekanymi neutronowym deszczem, wi�z� im atomy z�ota, wielkie jak cztery pi�cie, i butle, che�bocz�ce od najrzadszych jonosfer. Ale wzgardzili Pygmelianci nawet pr�ni� szlachetn�, falami haftowan� w przepyszne widma astralne; darmo im te� w gniewie Pr�dasem swoim grozi�, �e na nich elektrycz�cego poszczuje. Dali mu w ko�cu przewodnika, ale �w by� miriador�kim wijunem i wszystkie kierunki naraz zawsze pokazywa�. Przep�dzi� go Perforat i pu�ci� Pr�dasa tropem bladawc�w, ale si� pokaza�o, �e mylny by� trop, chadza�a bowiem tamt�dy wapniowa kometa, prostodusznemu za� Pr�dasowi wap� si� pomiesza� z wapieniem, kt�ry jest sk�adnikiem g��wnym bladawcowego ko��ca. St�d b��d. D�ugo wa��sa� si� Perforat w�r�d s�o�c coraz ciemniejszych, bo trafi� w bardzo star� okolic� Kosmosu. Szed� przez amfilady olbrzym�w purpurowych, a� ujrza�, jak si� jego korab wraz z orszakiem gwiazd milcz�cym w zwierciadle spiralnym odbija, w lustrze srebrnosk�rym; zdziwi� si� i na wszelki wypadek wzi�� do r�ki gasid�o Supernowych, kt�re kupi� od Pygmeliant�w, by si� od zbytniej spieki na Drodze Mlecznej uchroni�; nie wiedzia�, na co patrzy, a to by� w�ze� przestrzeni, jej silnia najspoistsza, nawet tamecznym Monoasterzystom nie znana; tyle o niej powiadaj�, �e kto do niej doszed�, ju� nie wr�ci. Do dzi� nie wiadomo, co sta�o si� z Matrycym w owym gwiezdnym m�ynie; wierny jego Pr�das sam do domu przygna�, z cicha wyj�c na pr�ni�, a jego szafirowe �lepia takim strachem nabieg�y, �e nikt nie m�g� spojrze� w nie bez dr�enia. Korabia wszak�e ani gaside�, ani Matrycego nikt ju� odt�d nie widzia�. Tak�e ostatni, Erg Samowzbudnik, ruszy� na samotn� wypraw�. Nie by�o go rok i niedziel sze��. Kiedy wr�ci�, opowiada� o krainach nie znanych nikomu, jak to Peryskok�w, kt�rzy wychlu�nie jadu buduj� gor�ce; o planecie Klajstrookich - ci zlewali si� przed nim w szeregi ba�wan�w czarnych, tak bowiem w potrzebie czyni�, a on na dwoje ich p�ata�, a� obna�a�a si� ska�a wapienna, ich ko��, a gdy pokona� ich mordospady, znalaz� si� twarz� naprzeciw twarzy olbrzymiej jak p� nieba i run�� w ni�, aby o drog� spyta�, a pod ostrzem jego ogniomiecza p�ka�a jej sk�ra i ukazywa�y si� bia�e, wij�ce lasy nerw�w; m�wi� o planecie lodu przezroczystego Aberycji, kt�ra, jak soczewka diamentowa, obraz ca�ego Kosmosu w sobie mie�ci; sam sobie drogi do kraju bladawc�w odrysowa�. Prawi� o kraju wiecznego milczenia, Alumnii kriotryckiej, gdzie widzia� tylko �wiat�a gwiazd odbite w czo�ach lodowc�w zawieszonych, o kr�leStwie rozciek�ych Marmeloid�w, kt�rzy z lawy pie�cid�a wrz�ce wyrabiaj�, o Elektropneumatykach, kt�rzy w parach metanu, w ozonie, chlorze i dymach wulkan�w umiej� ogie� rozumu za�egn�� i nad tym wci�� si� biedz�, jak w gaz wprawi� my�l�cy geniusz. Wyjawi�, �e aby do krainy bladawc�w doj��, musia� drzwi s�o�ca wywa�a�, Caput Medusae zwanego, uni�s�szy je za� z zawias chromatycznych, przebieg� przez wn�trze gwiazdy, ca�e w szeregach p�omienia liliowego i bia�ob��kitnego, a� si� na nim zbroja od �aru zwija�a. Jak przez trzydzie�ci dni usi�owa� odgadn�� s�owo, kt�re wyrzutni� Astroprocyanum uruchamia, gdy� tylko przez ni� wej�cie jest do zimnego piek�a istot trz�skich; jak si� w�r�d nich nareszcie znalaz�, a one usi�owa�y go pochwyci� w sid�a lepkie, rt�� wybi� mu z g�owy lub go o zwarcie przyprawi�; jak mami�y go, pokazuj�c pokraczne gwiazdy, ale to by�o tylko niby_niebo, prawdziwe bowiem przez chytro�� schowa�y; jak torturami chcia�y ze� wydosta�, jaki te� jest jego algorytm, a gdy wszystko wytrzyma�, w zasadzk� wci�gn�wszy, ska�� go magnetytow� przytrzasn�y, a on si� w niej zaraz rozmno�y� na bezlik Erg�w Samowzbudnik�w, wieko �elazne odwali�, na powierzchni� wyszed� i s�d srogi nad bladawcami czyni� przez miesi�c i dni pi��; jak ostatnim wysi�kiem potwory na g�sienicach, czo�gunami zwane, rzuci�y si� na niego, lecz nic im to nie pomog�o, bo, nie ustaj�c w zapale bitewnym, tn�c, �gaj�c i siek�c, tak ich zniem�g�, �e oczajdusz�, bladawca_kluczodzier�c�, przywlekli mu pod stopy, Erg za� �eb ohydny mu uci��, zew�ok wypatroszy�, a w nim kamie� znalaz�, trychobezoarem zwany, na kamieniu za� wyryty by� napis w drapie�nej mowie bladawc�w, powiadaj�cy, gdzie kluczyk si� mie�ci. Samowzbudnik sze��dziesi�t siedem s�o�c bia�ych, b��kitnych i jak rubiny czerwonych rozpru�, nim, w�a�ciwe otwar�szy, znalaz� kluczyk. O przygodach, jakich dozna�, o bitwach, kt�re stoczy� musia� wracaj�c, ani wspomnie� nie chcia�, bo ju� mu si� cni�o do kr�lewny, a i spieszno by�o do �lubu z koronacj�. Z wielk� rado�ci� zawiedli go kr�lestwo do komnaty c�rki, kt�ra milcza�a jak g�az, we �nie pogr��ona. Erg pochyli� si� nad ni�, ko�o klapki otwartej pomajstrowa�, co� do niej w�o�y�, zakr�ci�, i zaraz kr�lewna ku zachwyceniu matki, kr�la i dworak�w oczy odemkn�a i u�miechn�a si� do swojego zbawcy. Erg zamkn�� klapk�, zalepi� j� plasterkiem, by si� nie odmyka�a, i zauwa�y�, �e �rubk�, kt�r� te� odnalaz�, uroni� by� podczas bitwy z Poleandrem Partobonem, cesarzem Jatapurgowym. Lecz nikt na to nie zwa�a�, a szkoda, gdy� przekonaliby si� oboje kr�lestwo, i� wcale donik�d nie wyrusza�, od ma�ego bowiem posiad� sztuk� otwierania wszelkich zamk�w i dzi�ki niej nakr�ci� kr�lewn� Elektrin�. Nie dozna� wi�c naprawd� �adnej z opisanych przyg�d, a jedynie odczeka� rok i niedziel sze��, aby si� podejrzane nie wyda�o, i� zbyt szybko wraca ze zgub�, a tak�e chcia� si� upewni�, �e �aden z jego rywali nie powr�ci. Wtedy dopiero na dw�r kr�la Boludara przyby�, kr�lewn� do �ycia przywo�a�, po�lubi�, na tronie Boludarskim panowa� d�ugo i szcz�liwie i nigdy si� jego k�amstwo nie wyda�o. Z czego zaraz wida�, �e�my prawd� opowiedzieli, nie bajk�, albowiem w bajkach cnota zawsze zwyci�a. Dwa potwory Dawno temu, w�r�d czarnego bezdro�a, na biegunie galaktycznym, w samotnej wyspie gwiezdnej, by� uk�ad posz�stny; pi�� jego s�o�c kr��y�o samotnie, ostatnie za� mia�o planet� ze ska� ogniowych, z niebem jaspisowym, a na planecie ros�o w pot�g� pa�stwo Argens�w, czyli Srebrzystych. W�r�d g�r czarnych, na r�wninach bia�ych, sta�y ich miasta Ilidar, Bizmalia, Sinalost, lecz najwspanialsza by�a stolica Srebrzystych Eterna, w dzie� jak lodowiec niebieski, w nocy jak gwiazda wypuk�a. Od meteor�w chroni�y j� mury wisz�ce i pe�no sta�o w niej chryzoprasowych budowli, jasnych jak z�oto, turmalinowych i odlewanych z morionu, wi�c czarniejszych od pr�ni. Najpi�kniejszy by� jednak pa�ac monarch�w argenckich, pod�ug ujemnej architektury wzniesiony, gdy� budowniczowie nie chcieli stawia� granic ani wzrokowi, ani my�li, i by�a to budowla urojona, matematyczna, bez strop�w, dach�w czy �cian. Panowa� z niej r�d Energ�w nad ca�� planet�. Za kr�la Treopsa Syderyjczycy Azmejscy napadli na pa�stwo Energ�w z nieba, metalow� Bizmali� asteroidami w jedno obr�cili cmentarzysko i wiele innych zadali Srebrzystym kl�sk, a� dopiero m�ody kr�l Iloraks, polyarcha niemal wszechwiedny, wezwawszy najm�drszych astrotechnik�w, kaza� otoczy� ca�� planet� systemem wir�w magnetycznych i fosami grawitacyjnymi, w kt�rych czas p�dzi� tak rw�cy, �e ledwo jaki� napastnik nierozwa�ny tam wst�pi�, ju� sto milion�w lat albo i wi�cej min�o, i ze staro�ci w proch si� rozsypa�, nim jeszcze zd��y� �uny miast argenckich zobaczy�. Te niewidzialne przepa�cie czasu i zasieki magnetyczne broni�y dost�pu do planety tak dobrze, �e mogli Argensi przej�� do ataku. Wyruszyli wtedy na Azmej� i p�ty jej s�o�ce bia�e prom