2855
Szczegóły |
Tytuł |
2855 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
2855 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 2855 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
2855 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
PHILIP K. DICK
DR FUTURITY
1
Strzeliste budowle wygl�da�y obco. Kolory r�wnie�. Przez moment czu�
przygniataj�ce go, obezw�adniaj�ce przera�enie... Po chwili uspokoi� si�. Wzi��
g��boki oddech, wci�gaj�c zimne nocne powietrze, i zacz�� analizowa� sytuacj�.
Wygl�da�o na to, �e znajduje si� na jakim� stoku poro�ni�tym je�ynami i
winoro�l�. �y�. I wci�� mia� ze sob� swoj� szar�, metalow� walizeczk�. Wyrwa�
p�d winoro�li i ostro�nie przesun�� si� do przodu, zaledwie o kilka cali. W
g�rze b�yszcza�y gwiazdy. Dzi�ki Ci, Bo�e. Znajome gwiazdy...
Nie, nieznajome.
Zamkn�� oczy i trwa� tak, dop�ki z wolna nie wr�ci�a mu zdolno�� trze�wego
rozumowania. Potem zsun�� si� w d� zbocza w kierunku o�wietlonych wie�
oddalonych mo�e o mil�, t�uk�c si� bole�nie, ale wci�� �ciskaj�c mocno w r�ce
swoj� walizeczk�.
Gdzie jest? I dlaczego si� tu znalaz�? Czy kto� go tu przywi�z� i wysadzi� w tym
miejscu nie wiadomo z jakiego powodu?
Barwy iglic zmienia�y si� i zacz�� dostrzega� niewyra�ne kszta�ty budowli. Gdy
by� w po�owie drogi, uda�o mu si� okre�li� ich usytuowanie. Z jakiego� powodu
poczu� si� lepiej. By�o tu co�, co m�g� przewidzie�. Punkt zaczepienia. Ponad
strzelistymi wie�ami wirowa�y i �miga�y statki powietrzne, ca�e ich roje,
chwytaj�c przesuwaj�ce si� �wiat�a. Jakie� to pi�kne...
Widok nie by� mu znany, ale przyjemny. To by�o co�, co si� nie zmieni�o. Rozum,
pi�kno, zimne, nocne powietrze... Przy�pieszy� kroku, potkn�� si�, a potem,
przedzieraj�c si� miedzy drzewami, wyszed� na g�adk� nawierzchni� szosy.
Przy�pieszy� jeszcze bardziej, pozwalaj�c my�lom b��dzi� bez celu, przywo�uj�c z
pami�ci ostatnie fragmenty, d�wi�ki i obrazy, kawa�ki �wiata, kt�ry nagle
odszed�. Zastanawia� si� spokojnie i bez emocji, co si� w�a�ciwie wydarzy�o.
Jim Parsons wybiera� si� do pracy. By� jasny, s�oneczny poranek. Zanim wsiad� do
samochodu, zatrzyma� si� na chwil�, by pomacha� r�k� �onie.
- Nie potrzebujesz czego� z miasta? - zawo�a�.
Mary sta�a na frontowym ganku z r�kawami w kieszeniach fartucha.
- Nic mi nie przychodzi do g�owy, kochanie... Gdyby co� mi si� przypomnia�o,
znajd� ci� w Instytucie przez wideo-telefon.
W ciep�ym blasku s�o�ca w�osy Mary l�ni�y jak �wie�o wy�uskane kasztany, jak
p�omienny ob�ok. Ten kolor by� w tym tygodniu ostatnim krzykiem mody w�r�d
gospody� domowych. Sta�a tak, drobna i szczup�a, w zielonych spodniach i
mieni�cym si�, obcis�ym sweterku. Pomacha� do niej, obj�� po raz ostatni
wzrokiem swoj� pi�kn� �on�, ich parterowy dom ozdobiony sztukateri�, ogr�d,
�cie�k� wy�o�on� p�ytami chodnikowymi i wzg�rza Kalifornii, wznosz�ce si� w
oddali, po czym wskoczy� do samochodu.
Zakr�ci� i wyjecha� na drog�, pozwalaj�c, by automatyczne sterowanie samo
poprowadzi�o samoch�d na p�noc, w kierunku San Francisco. Tak by�o
bezpieczniej, zw�aszcza na autostradzie mi�dzystanowej 101. I o wiele szybciej.
Nie mia� nic przeciwko temu, by jego samoch�d by� zdalnie sterowany z odleg�o�ci
wielu setek mil. Wszystkie samochody p�dz�ce szesnastopasmow� autostrad� by�y
tak sterowane. I te jad�ce w tym samym kierunku co on, i te, kt�re pod��a�y
r�wnolegle w przeciwn� stron�. Na po�udnie, do Los Angeles. Taki system prawie
ca�kowicie eliminowa� niebezpiecze�stwo wypadku. R�wnie� dzi�ki temu Parsons
m�g� cieszy� oczy obwieszczeniami o tre�ci edukacyjnej, umieszczanymi zwyczajowo
wzd�u� drogi przez r�ne uniwersytety. I podziwia� krajobraz.
Okolica by�a czysta i uporz�dkowana. Atrakcyjna, odk�d prezydent Cantelli
znacjonalizowa� przemys� kosmetyczny, gumowy i hotelarstwo. Znikn�y reklamy
szpec�ce wzg�rza i doliny. Wkr�tce ca�y przemys� mia� si� znale�� w r�kach
dziesi�cioosobowej Izby Planowania Ekonomicznego, dzia�aj�cej pod auspicjami
uniwersyteckich o�rodk�w badawczych Westinghouse. Oczywi�cie lekarzom to nie
grozi�o.
Poklepa� swoj� walizeczk� z instrumentami, le��c� na siedzeniu obok. Przemys� to
jedno, wolne zawody co innego. Nikt nie zamierza� nacjonalizowa� lekarzy,
prawnik�w, malarzy, muzyk�w. Na przestrzeni ostatnich dziesi�cioleci technokraci
i ludzie wolnych zawod�w stopniowo przejmowali kontrol� nad spo�ecze�stwem. Od
roku 1998, w miejsce ludzi interesu i polityk�w, to naukowcy, dysponuj�cy
praktyczn� wiedz�...
Co� poderwa�o samoch�d i zrzuci�o go z szosy.
Parsons krzykn��, gdy auto z osza�amiaj�c� szybko�ci� przekr�ci�o si� do g�ry
ko�ami i przechylone wpad�o w zaro�la i tablice edukacyjne. Zawiod�o sterowanie!
- taka by�a jego ostatnia my�l. Zak��cenia! Zamajaczy�y przed nim drzewa i
kamienie, nacieraj�ce na niego. Trzask p�kaj�cego plastyku i metalu i jego
w�asny krzyk zla�y si� w jeden chaotyczny �oskot. D�wi�k i ruch. A potem
przyprawiaj�ce o md�o�ci uderzenie, kt�re zgniot�o samoch�d jak plastykowe
pude�ko. Jak przez mg�� dotar�o do jego �wiadomo�ci, �e urz�dzenia
zabezpieczaj�ce w��czy�y si� z op�nieniem. Otoczy�y go, t�umi�c uderzenie.
Poczu� zapach wytryskuj�cego p�ynu ga�niczego...
Zosta� bezpiecznie wyrzucony w szar�, faluj�c� pustk�. Opada� powoli, zbli�aj�c
si� do ziemi jak drobinka kurzu unosz�ca si� w powietrzu, niczym na zwolnionym
filmie. Nie czu� b�lu. Nic nie czu�. Wydawa�o mu si�, �e otacza go bezkresna,
bezkszta�tna mg�a.
Obszar radiacji. Jaki� promie�, moc, kt�ra zak��ci�a sterowanie. Wiedzia�, �e to
by�a jego ostatnia przytomna my�l. Potem wok� zapad�a ciemno��.
Wci�� �ciska� w r�ce swoj� szar� walizeczk� z instrumentami.
Szosa przed nim sta�a si� szersza.
Wok� migota�y �wiat�a, jakby w��czono je specjalnie dla niego. Rozwijaj�cy si�
parasol ��tych i zielonych punkt�w, kt�ry wskazywa� mu drog�. Szosa ��czy�a si�
i krzy�owa�a z pogmatwan� sieci� odga��zie�, nikn�cych w ciemno�ci. M�g� tylko
zgadywa�, dok�d prowadz�.
Zatrzyma� si� po�rodku tej gmatwaniny, ogl�daj�c drogowskaz, kt�ry natychmiast
o�y�, najwyra�niej na jego u�ytek. Odczyta� g�o�no nie znane symbole:
DIR 30c N, ATR 46c N, BAR l00c S, CRP 205s S, EGL 67c N.
"N" i "S" bez w�tpienia oznacza�y pomoc i po�udnie. Ale reszta nic mu nie
m�wi�a. "C" by�o jednostk� miary. To si� zmieni�o - widocznie mila wysz�a z
u�ycia. Nadal pos�ugiwano si� biegunem magnetycznym jako punktem odniesienia,
ale nie by�o to zbyt pocieszaj�ce.
Jakie� pojazdy porusza�y si� po drogach wznosz�cych si� nad nim. Punkty �wietlne
podobnie jak wie�e miasta zmienia�y barwy, gdy przemieszcza�y si� w przestrzeni
wzgl�dem niego. W ko�cu da� sobie spok�j z drogowskazem. Dowiedzia� si� tylko
tego, co i tak ju� wiedzia�. Nic ponadto. Ruszy� przed siebie. Dokona� si�
powa�ny post�p -j�zyk, system miar.. jak bardzo zmieni�o si� spo�ecze�stwo!
Z ni�ej po�o�onej drogi wspi�� si� po schodach pochylni na wy�szy poziom, potem
wzni�s� si� na trzeci i czwarty. M�g� teraz bez przeszk�d zobaczy� miasto.
To by�o naprawd� co�! Wielkie i pi�kne. Bez ca�ej konstelacji otaczaj�cych go
urz�dze� przemys�owych, bez skupisk komin�w, kt�re potrafi�y zeszpeci� nawet San
Francisco.
Parsonsowi zapar�o dech. Gdy stal tak na pochylni w zimnej ciemno�ci nocy, w
poszumie wiatru, z gwiazdami nad g�ow�, widz�c poruszaj�ce si�. �wiat�a
pojazd�w, ogarn�o go wzruszenie. Widok miasta chwyta� za serce, dodawa� si�.
Parsons ruszy�, podniesiony na duchu. Co tam znajdzie? Jaki �wiat? Zreszt�
oboj�tne, i tak potrafi w nim funkcjonowa�. W jego umy�le d�wi�cza�o tryumfalne:
jestem lekarzem. Cholernie dobrym lekarzem. Gdyby to by� kto� inny...
Lekarze zawsze b�d� potrzebni. Opanuje j�zyk - ca�e �ycie mia� zdolno�ci w tym
kierunku... I przyswoi sobie miejscowe zwyczaje. Znajdzie dla siebie miejsce,
przetrwa, dop�ki nie dowie si�, jak si� tu znalaz�. Mo�e te�, oczywi�cie, wr�ci�
do �ony. Tak, pomy�la�. Mary by�aby zachwycona... Mo�e uda mu si� ponownie
wykorzysta� moce, kt�re go tu przywiod�y i przenie�� tu rodzin�...
Parsons �cisn�� swoj� walizeczk� i przy�pieszy�. A kiedy gna� bez tchu w d�
opadaj�cej drogi, od wst�gi szosy poni�ej oderwa� si� bezd�wi�cznie kolorowy
punkt i r�s�, kieruj�c si� wprost na niego. Bez w�tpienia celowa� w�a�nie w
Parsonsa, kt�ry mia� tylko tyle czasu, by znieruchomie�. Co� barwnego zbli�a�o
si�, p�dzi�o w jego stron�... Zda� sobie spraw�, �e to co� nie ma zamiaru go
omin��.
- Stop! - krzykn��.
Odruchowo wyrzuci� w g�r� ramiona. Macha� nimi szale�czo, a kolor p�cznia� i by�
ju� tak blisko, �e wype�ni� mu oczy o�lepiaj�cym blaskiem...
A jednak to co� min�o go, owiewaj�c fal� gor�ca. Dostrzeg� tylko wpatruj�c� si�
w niego twarz, na kt�rej malowa�y si� jednocze�nie rozbawienie i zdumienie.
Parsonsowi wydawa�o si� - cho� trudno by�o w to uwierzy�, ale przecie� widzia�
na w�asne oczy - �e kierowca pojazdu by� zaskoczony jego reakcj� w obliczu
gro��cej mu �mierci.
Pojazd zawr�ci�, tym razem poruszaj�c si� o wiele wolniej. Wychylony z niego
kierowca wpatrywa� si� w Parsonsa. Podjecha� do niego i zatrzyma� si�. Silnik
samochodu mrucza� cicho.
- Hin? - zapyta� kierowca.
Parsons pomy�la� bezsensownie: "Przecie� nawet nie wystawi�em do g�ry kciuka..."
G�o�no powiedzia�:
- Dlaczego pr�bowa�e� mnie przejecha�? - G�os mu
dr�a�.
Kierowca zmarszczy� brwi. W blasku zmieniaj�cych si� barw jego twarz wydawa�a
si� najpierw granatowa, potem pomara�czowa. Pora�ony �wiat�em Parsons przymkn��
oczy. Cz�owiek za kierownic� by� zdumiewaj�co m�ody. Wygl�da� raczej na ch�opca
ni� na m�czyzn�. Ca�a ta sytuacja przypomina�a senny koszmar. Ten ch�opak,
kt�ry nigdy wcze�niej nie widzia� Parsonsa na oczy, najpierw pr�buje go
przejecha�, a potem spokojnie proponuje podwiezienie...
Drzwi pojazdu odsun�y si�.
- Hin - powt�rzy� ch�opiec. Jego g�os nie brzmia� rozkazuj�co, by� uprzejmy.
W ko�cu Parsons niemal odruchowo wsiad� do �rodka. Trz�s� si�. Drzwi zatrzasn�y
si� i pojazd ruszy� tak gwa�townie, �e przy�pieszenie wbi�o Parsonsa w g��b
siedzenia.
Ch�opiec obok powiedzia� co�, czego Parsons nie zrozumia�, ale ton g�osu
sugerowa�, �e wci�� jest zdumiony, wr�cz zaszokowany i �e chce przeprosi�. Jego
oczy wpatrywa�y si� w Parsonsa.
To nie by�a zabawa, zda� sobie spraw� Parsons. Ten ch�opak naprawd� mia� zamiar
mnie przejecha�. Zabi� mnie... Gdybym nie zamacha� r�kami...
A gdy tylko zacz��em macha�, zatrzyma� si�...
Ten ch�opak my�la�, �e ja chc� by� przejechany!
2
Ch�opak prowadzi� pewnie. Samoch�d skr�ci� w kierunku miasta. Kierowca wyci�gn�)
si� na siedzeniu i pu�ci� urz�dzenie sterownicze. Najwyra�niej by� coraz
bardziej zaintrygowany osob� Parsonsa. Obr�ci� siedzenie tak, by znale�� si� na
wprost swego pasa�era i uwa�nie mu si� przygl�da�. Si�gn�� do g�ry i w��czy�
o�wietlenie wewn�trzne pojazdu. Obaj byli teraz lepiej widoczni.
Parsons po raz pierwszy m�g� si� ch�opcu dobrze przyjrze�. To, co zobaczy�,
wstrz�sn�o nim.
Ciemne w�osy, d�ugie i l�ni�ce. Sk�ra koloru kawy. P�askie, szerokie ko�ci
policzkowe. Migda�owe oczy, b�yszcz�ce, wilgotne, odbijaj�ce �wiat�o. Wydatny
nos. Rzymianin? Nie, pomy�la� Parsons. Te czarne w�osy... Niemal jak...
M�czyzna by� z pewno�ci� miesza�cem wielu ras. Ko�ci policzkowe wskazywa�y na
Mongo�a. Oczy na mieszka�ca basenu Morza �r�dziemnego. W�osy mia� jak Murzyn. I
ten czerwonawobr�zowy odcie� sk�ry... Mo�e Polinezyjczyk?
Ch�opak ubrany by� w dwucz�ciow� szat� ciemnoczerwonej barwy i pantofle. Uwag�
Parsonsa przyku� wyhaftowany na jego koszuli herb. Stylizowany orze�.
Orze�... EGL przypomina�o angielskie "eagle"... A reszta? DIR to "deer" -jele�.
BAR to "bear" - nied�wied�. Innych nie m�g� odgadn��. Co oznacza�a ta
"zwierz�ca" terminologia? Zacz�� m�wi�, ale m�odzieniec przerwa� mu.
- Whur venis a tardus? - zapyta� nie ca�kiem jeszcze doros�ym g�osem.
Parsonsa zamurowa�o. Ten j�zyk, cho� nie znany, nie by� mu ca�kiem obcy. Mia�
zaskakuj�co naturalne brzmienie. Co� prawie zrozumia�ego, cho� nie ca�kiem...
- S�ucham? - zapyta�. M�odzieniec inaczej sformu�owa� pytanie:
- Ye kleidis novae en sagis novate. Whur iccidi hist? Parsons zacz�� pojmowa�, w
czym rzecz. Podobnie jak wygl�d ch�opca, jego j�zyk by� rodzajem mieszanki wielu
j�zyk�w. W oczywisty spos�b oparty na �acinie, niewykluczone, �e sztuczny.
Lingua franca. "Wsp�lny j�zyk", z�o�ony z mo�liwie najbardziej popularnych
wyraz�w. Analizuj�c to, co us�ysza�, Parsons doszed� do wniosku, �e ch�opak chce
si� dowiedzie�, co robi� za miastem o tak p�nej porze, dlaczego jest tak
dziwnie ubrany i tak dziwnie m�wi. Ale w tej chwili nie mia� ochoty mu
odpowiada�. Wola� zadawa� pytania.
- Chcia�bym wiedzie� - powiedzia� wolno i wyra�nie - dlaczego chcia�e� mnie
przejecha�?
Ch�opiec zamruga� i rzek� z wahaniem:
- Whur ik... - po czym zamilk�. By�o jasne, �e nie zrozumia� s��w Parsonsa. A
mo�e zrozumia� s�owa, lecz nie poj�� sensu pytania? Parsons wzdrygn�� si�.
Pomy�la�, �e ch�opak chyba uwa�a za zrozumia�e samo przez si�, �e pr�bowa� go
zabi�. A co z innymi? W ponownym przyp�ywie niepokoju u�wiadomi� sobie, �e
musi prze�ama� barier� j�zykow�. On powinien mnie zrozumie�, i to jak
najszybciej, pomy�la�.
- Powiedz co� - zwr�ci� si� do ch�opca.
- Sag? - zapyta� ch�opak. - Ik sag yer, ye meinst? Parsons przytakn��.
- Ot� to - odrzek�. Miasto by�o coraz bli�ej.
- Zrozumia�e� - przekaza� ch�opcu.
Robimy post�py, pomy�la� ponuro, i z najwy�sz� uwag�
zacz�� si� ws�uchiwa� w niepewn� paplanin� ch�opaka. Robimy post�py. Ciekaw
jestem tylko, czy starczy nam czasu. Domy�la�.
czasu, pomy�la�.
Samoch�d pokona� szeroki most przerzucony nad fos� otaczaj�c� miasto. Jeden rzut
oka wystarczy� Parsonsowi do stwierdzenia, �e fosa mia�a wy��cznie znaczenie
dekoracyjne. W polu widzenia pojawia�o si� coraz wi�cej poruszaj�cych si� wolno
samochod�w. Dostrzeg� r�wnie� przechodni�w. Przygl�da� si� dumom ludzi
przemieszczaj�cych si� po pochylniach, wchodz�cych do wie� i opuszczaj�cych je,
t�ocz�cych si� na chodnikach. Wszyscy wygl�dali m�odo, jak ch�opiec obok niego.
I jak on mieli ciemn� sk�r� i p�askie ko�ci policzkowe. Ubrani byli w togi, na
kt�rych widnia�y r�ne emblematy, przedstawiaj�ce zwierz�ta, ryby i ptaki.
Sk�d si� wzi�y te wzory? Spo�ecze�stwo zorganizowane w totemiczne plemiona?
R�nice rasowe? A mo�e trwa jaki� festiwal? Lecz wszyscy byli do siebie podobni
i to wyklucza�o teori�, �e ka�dy emblemat oznacza inn� ras�. Czy�by to by�
arbitralny podzia� populacji? A mo�e to z powodu zawod�w sportowych?
Wszyscy nosili d�ugie, splecione w�osy, zawi�zane z ty�u - zar�wno kobiety, jak
i m�czy�ni, przy czym ci ostatni odznaczali si� masywniejsz� budow�. Ale
wszyscy mieli szpiczaste nosy i podbr�dki. Kobiety �pieszy�y dok�d�, �miej�c si�
i gaw�dz�c. Mia�y �wietliste oczy i b�yszcz�ce, pe�ne, kusz�ce wargi. By�y tak
m�ode, �e wygl�da�y raczej na dziewczynki. M�czy�ni r�wnie� przypominali
ch�opc�w. Weso�e, roze�miane dzieci.
Na skrzy�owaniu, po raz pierwszy w tym �wiecie, dostrzeg� wisz�ce, czysto bia�e
�wiat�o. W jego silnym blasku ujrza�, �e usta m�czyzn i kobiet wcale nie s�
czerwone, lecz czarne. I to nie z powodu o�wietlenia. Co prawda mog�y by�
umalowane. Mary mia�a zwyczaj pokazywania mu si� z w�osami ufarbowanymi na r�ne
modne kolory.
W tym obna�aj�cym prawd� �wietle ch�opak siedz�cy obok Parsonsa spojrza� na
niego z dziwn� min�. Zatrzyma� samoch�d.
- Agh... - z trudem wci�gn�� powietrze, a wyraz jego twarzy m�wi� sam za siebie.
Odsun�� si� i skurczy� przy drzwiach samochodu.
- Ye... - zaj�kn�� si�, szukaj�c s��w i w ko�cu d�awi�c si�, wybuchn�� tak
g�o�no, �e kilku przechodni�w obejrza�o si�:
- Ye hist sick!
Ostatnie s�owo pochodzi�o z ojczystego j�zyka Parsonsa.
O pomy�ce nie mog�o by� mowy. Ton g�osu ch�opaka
i wyraz jego twarzy nie pozostawia� w�tpliwo�ci, co chcia� przekaza�.
- Dlaczego chory? - zapyta� Parsons dotkni�ty do �ywego. Zamierza� si� bronie'.
- Mog� ci� zapewni�...
Ch�opak przerwa� mu, wyrzucaj�c z siebie potok oskar�e� z szybko�ci� karabinu
maszynowego. Niekt�re s�owa by�y wystarczaj�co zrozumia�e, �eby poj�� sens ca�ej
przemowy. Zda� sobie spraw� z tego, �e teraz, gdy ch�opak po raz pierwszy ujrza�
go w jasnym �wietle, jego wygl�d wzbudzi� w nim niech�� i odraz�. Siedzia�,
bezradnie s�uchaj�c histerycznej tyrady, a obok samochodu zbierali si� gapie.
Drzwi od strony Parsonsa odsun�y si� i stan�y otworem, uruchomione
szturchni�tym przez ch�opaka przyciskiem na pulpicie sterowniczym. Wyrzuca mnie,
u�wiadomi� sobie Parsons. Spr�bowa� zaprotestowa�, staraj�c si� przerwa� tyrad�
ch�opaka.
- Zaczekaj... - zacz�� i urwa�. Ludzie stoj�cy na chodniku widz�c go, przybrali
ten sam wyraz twarzy co ch�opak. To samo przera�enie. To samo obrzydzenie.
Szeptali mi�dzy sob�. Dostrzeg� kobiet�, kt�ra uniesion� r�k� wskazywa�a co�
tym, kt�rzy stali dalej. Ona pokazywa�a im jego twarz!
Mam bia�� sk�r�, u�wiadomi� sobie nagle.
- Masz zamiar wysadzi� mnie tutaj? - zwr�ci� si� do ch�opaka, wskazuj�c
pomrukuj�cy t�um.
Ch�opiec zawaha� si�. Je�li nawet nie ca�kiem zrozumia� s�owa Parsonsa, to na
pewno odgad� jego intencje. Zauwa�y� wrogo�� ludzi pchaj�cych si�, by obejrze�
sobie Parsonsa. Obaj s�yszeli w�ciek�e g�osy, widzieli poruszenie i odgadywali
zamiary sk��bionej ci�by.
Drzwi przy Parsonsie zasun�y si� z furkotem, zamykaj�c go we wn�trzu pojazdu.
Ch�opak pochyli� si� do przodu i uruchomi� urz�dzenia sterownicze. Samoch�d
momentalnie wystrzeli� do przodu.
- Dzi�ki... - powiedzia� Parsons.
Ch�opiec milcza�. Nie zwracaj�c najmniejszej uwagi na Parsonsa, zwi�kszy�
pr�dko��. Wpadli na pochylni� i po chwili pojazd znalaz� si� na jej szczycie.
Ch�opak rozejrza� si� i zwolni�. Samoch�d ledwo si� teraz porusza�. Po lewej
Parsons dostrzeg� s�abiej o�wietlon� alej�. Pojazd skr�ci� w jej kierunku i
zamar� w p�mroku. Okoliczne budowle by�y skromniejsze, mniej okaza�e. W zasi�gu
wzroku nie by�o nikogo.
Drzwi pojazdu rozsun�y si�.
- Doceniam to, co dla mnie zrobi�e�... - b�kn�� Parsons i niepewnie opu�ci�
samoch�d. Ch�opak zasun�� drzwi i po chwili pojazd znikn�� mu z oczu.
Parsons zosta� sam, �a�uj�c, �e nie zd��y� zada� jeszcze jakiego� pytania...
chocia� nawet nie wiedzia�, jakiego. Nagle samoch�d pojawi� si� ponownie. Nie
zwalniaj�c, przenikn�� obok, owiewaj�c go gor�cym oddechem uk�adu wylotowego i
zmuszaj�c do odwr�cenia wzroku od jaskrawych �wiate�. Co� oderwa�o si� od
pojazdu, poszybowa�o w powietrzu i trzasn�o o ziemi� u st�p Parsonsa.
Jego walizeczka z instrumentami. Zostawi� j� przecie� w samochodzie...
Usadowiwszy si� w mroku, sprawdzi� jej zawarto��. Nic nie zosta�o uszkodzone ani
zniszczone. Dzi�ki Bogu...
Ch�opak lito�ciwie wysadzi� go w dzielnicy zaj�tej przez magazyny. Masywne
budynki mia�y ogromne, podw�jne drzwi, najwyra�niej przeznaczone nie dla ruchu
pieszego, lecz dla
jakich� wielkich pojazd�w. Wok� nich, na chodniku, dostrzeg� rozsypane �mieci.
Podni�s� kawa�ek zadrukowanego papieru. Bez w�tpienia by� to pamflet polityczny
na jak�� osob� czy parti�. Tu i tam rozpoznawa� pojedyncze s�owa. Sk�adnia nie
wydawa�a si� trudna. J�zyk by� fleksyjny. Niekt�re fragmenty napisano wy��cznie
po hiszpa�sku lub w�osku, lecz zdarza�y si� tak�e angielskie s�owa. W pi�mie
tekst zdawa� si� �atwiejszy do zrozumienia. Przypomnia� sobie artyku�y o
tematyce medycznej, napisane po rosyjsku i chi�sku, zamieszczane w
dwumiesi�czniku wydawanym w sze�ciu j�zykach, kt�ry musia� czyta�. By�o to
nieodzowne w pracy lekarza. Na uniwersytecie La Jolla zmuszony by� czyta� nie
tylko po niemiecku, rosyjsku i chi�sku, lecz r�wnie� po francusku. Ten ostami
j�zyk nie mia� obecnie wi�kszego znaczenia, ale jego u�ywanie wymusza�a
tradycja. A na przyk�ad jego �ona, jako osoba kulturalna, uczy�a si� klasycznej
greki.
Tak czy inaczej, stwierdzi�, maj� tu sw�j w�asny, syntetyczny j�zyk. Sprawa si�
wyja�ni�a. Ja natomiast potrzebuj� kryj�wki, pomy�la�. Bezpiecznego miejsca i
chwili wytchnienia, dop�ki si� nie zorientuj� w sytuacji...
Ciche i ciemne budynki wok� wygl�da�y na opustosza�e. Na ko�cu ulicy dostrzeg�
�wiat�a. W oddali majaczy�y ludzkie sylwetki. Musia�a si� tam znajdowa�
dzielnica handlowa, w kt�rej nawet noc� za�atwiano interesy.
W przy�mionym �wietle ulicznej latarni ruszy� ostro�nie przed siebie pomi�dzy
stosami karton�w ustawionymi obok rampy za�adunkowej. Nagle potkn�� si� o rz�d
pojemnik�w na �miecie, kt�re zacz�y wydawa� z siebie ledwo s�yszalny szum.
Przepe�nione �mietniki zacz�y dzia�a� - odkry�, �e uderzaj�c o nie uruchomi�
popsuty mechanizm. Bez w�tpienia powinien on pracowa� automatycznie, w��czaj�c
si� natychmiast, gdy tylko wrzucano do pojemnik�w �miecie, ale najwidoczniej
nikt nie dba� o stan techniczny urz�dzenia.
Kondygnacja betonowych schod�w prowadzi�a w d�, do jakich� drzwi. Zszed� ku nim
i chwyci� zardzewia�� klamk�.
Oczywi�cie zamkni�te. To pewnie jaki� magazyn, pomy�la�. Przykl�kn�� w p�mroku,
otworzy� swoj� walizeczk� i wydoby� z niej zestaw chirurgiczny z w�asnym
zasilaniem. W��czy� je i podstawowe narz�dzia zacz�y �wieci�. Zapewnia�y
dostateczne o�wietlenie, by w nag�ych wypadkach mo�na by�o przy nim operowa�. Z
wpraw� umie�ci� ostrze tn�ce w tulejce mechanizmu nap�dowego i docisn�� je.
Zanurzy�o si� w zamku z cichym zgrzytem. Stan�� bli�ej, by st�umi� ten d�wi�k.
Rozleg� si� chrz�st, a ostrze odskoczy�o. Zamek by� wyci�ty. Po�piesznie z�o�y�
narz�dzia chirurgiczne i wpakowa� je z powrotem do walizeczki. Obiema r�kami
poci�gn�� delikatnie drzwi.
Otworzy�y si� ze skrzypieniem zawias�w.
Oto kryj�wka, pomy�la�. W walizeczce mia� kilka preparat�w dermatologicznych
u�ywanych przy leczeniu oparze�. Wymy�li� kilka kombinacji spray�w aseptycznych,
kt�re mog�y zabarwi� sk�r� i uczyni� j� tak ciemn�, by by�a nie do odr�nienia
od...
Nag�y blask jasnego �wiat�a zmusi� go do zmru�enia oczu. Magazyn bynajmniej nie
by� opuszczony. Przywita� go ciep�em i woni� potraw. Ujrza� m�czyzn� z karafk�
w d�oni, kt�ry znieruchomia� w trakcie nalewania drinka kobiecie.
Przed sob� naliczy� siedem czy osiem os�b. Niekt�rzy siedzieli na krzes�ach,
inni stali. Przypatrywali mu si� spokojnie, bez zdziwienia. Najwyra�niej odg�os
wycinania zamka uprzedzi� o jego przybyciu.
M�czyzna doko�czy� nalewanie drinka. Do uszu Parsonsa dotar� przyt�umiony szmer
rozm�w. Jego obecno�� i spos�b, w jaki si� tu dosta�, najwyra�niej nie wywiera�y
na tych ludziach �adnego wra�enia,
Kobieta siedz�ca najbli�ej odezwa�a si� do niego melodyjnie. Powtarza�a co�
kilkakrotnie, ale Parsons nie m�g� uchwyci� znaczenia. Kobieta spojrza�a na
niego bez urazy i u�miechn�a si�, a potem zn�w przem�wi�a, tym razem wolniej.
Z�owi� uchem jedno, drugie s�owo... Kaza�a mu uprzejmie, lecz stanowczo wstawi�
zamek z powrotem.
- ...i prosz� je zamkn�� - zako�czy�a. - Drzwi, oczywi�cie.
Poczu� si� g�upio. Si�gn�� za siebie i zamkn�� drzwi. Elegancki m�odzieniec
nachyli� si� ku niemu.
- Wiemy, kim jeste� - powiedzia�. Tak przynajmniej zinterpretowa� jego wypowied�
Parsons.
- Tak - zgodzi� si� inny m�czyzna. Pozostali skin�li g�owami.
Kobieta przy drzwiach powiedzia�a:
- Jeste�... - Tu pad�o s�owo, kt�rego sensu nie m�g� poj��. Mia�o ca�kiem
sztuczne brzmienie, jak wyra�enie gwarowe.
- Zgadza si� - zawt�rowa� kto�. - Tym w�a�nie jeste�. - Ale to nas nie obchodzi
- doda� ch�opak. Wszyscy si� z tym zgodzili.
- Poniewa� - ci�gn�� ch�opak, ukazuj�c bia�e, l�ni�ce z�by - nas tu nie ma. -
Pozostali zawt�rowali ch�rem: - Nie, wcale nas tu nie ma!
- To z�udzenie - odezwa�a si� szczup�a kobieta.
- Iluzja - potwierdzili dwaj m�czy�ni.
- Powiedzieli�cie, �e kim jestem...? - zapyta� niepewnie Parsons.
- Wi�c si� nie obawiamy... - ci�gn�� jeden z nich. Lub przynajmniej tak to
zrozumia� Parsons.
- Nie obawiacie si�? - zapyta� Parsons. To s�owo od razu zwr�ci�o jego uwag�.
- Przyszed�e�, �eby nas schwyta� - powiedzia�a dziewczyna.
- Tak - zgodzili si� wszyscy, kiwaj�c g�owami z wyra�n� uciech�. - Ale nie
jeste� w stanie.
Bior� mnie za kogo� innego, pomy�la� Parsons.
- Dotknij mnie - zaproponowa�a kobieta przy drzwiach. Odstawi�a drinka i wsta�a
z krzes�a. - W rzeczywisto�ci mnie tu nie ma.
- Nikogo z nas - potwierdzi�o kilka os�b. - Dotknij jej. Spr�buj.
Parsons stal w miejscu, niezdolny do wykonania �adnego ruchu. Nie rozumiem tego,
pomy�la�. Po prostu nie rozumiem.
- W porz�dku - odezwa�a si� kobieta. - Ja dotkn� ciebie. Moja r�ka przeniknie
przez twoj�.
- Jak powietrze - doda� uradowany m�czyzna. Kobieta wyci�gn�a przed siebie
szczup��, ciemn� d�o�. Jej
palce zbli�a�y si� coraz bardziej do Parsonsa. U�miechaj�c si�, z rado�ci� w
oczach, dotkn�a jego ramienia. Ale jej palce nie przesz�y na wylot. Zaszokowana
otworzy�a usta.
- Och... - wyszepta�a.
W pokoju zaleg�a cisza. Wszyscy patrzyli na niego. W ko�cu odezwa� si� jeden z
m�czyzn.
- On rzeczywi�cie nas znalaz� - powiedzia� s�abym g�osem.
- Naprawd� tu jest - szepta�a kobieta. W jej oczach malowa� si� dziki strach. -
Tu, gdzie my. W podziemiu.
Wpatrywali si� w Parsonsa odr�twieli. R�wnie� on nie m�g� nic zrobi�, tylko
patrze� na nich.
3
Po chwili martwej ciszy jedna z kobiet osun�a si� na krzes�o i j�kn�a:
- My�leli�my, �e jeste� na Fingal Street. Projekcj� mamy na Fingal Street.
- Jak nas znalaz�e�? - zapyta� m�czyzna.
Ich m�odzie�cze g�osy zla�y si� w jeden ch�r, ale z gmatwaniny rozm�w zdo�a�
sporo zrozumie�. Zebranie. Potajemne. Tu, w dzielnicy magazyn�w. Byli tak pewni
zakonspirowania tego miejsca, �e nadej�cie Parsonsa nie zosta�o zarejestrowane.
"Snupo". Tak go okre�lili.
Parsons ostro�nie zaprzeczy�.
- Nie jestem "shupo", cokolwiek to oznacza. Natychmiast odzyskali pewno��
siebie. Du�e, czarne, m�odzie�cze oczy wszystkich obecnych zn�w zwr�ci�y si� na
niego.
- A kt� inny rozwala�by drzwi? - powiedzia� cierpko m�czyzna.
- Nie tylko to - odezwa�a si� dziewczyna. - On jest zamaskowany. - Wszyscy
potakuj�co skin�li g�owami. Ich l�k zabarwiony by� oburzeniem.
- Taka nieprawdopodobnie bia�a maska... - doda�a dziewczyna.
- My te� mieli�my maski ostatnim razem - powiedzia� m�czyzna.
- Cz�sto nosimy maski, kiedy wychodzimy - dorzuci� inny.
Najwyra�niej Parsons natkn�� si� na jak�� marginaln�, tajn� organizacj�,
dzia�aj�c� poza prawem. Zapewne politycznych konspirator�w, kt�rzy znale�li si�
w niebezpiecze�stwie. Z ca�� pewno�ci� nie s� w stanie mu zagrozi�. Mam
szcz�cie, stwierdzi�.
- Poka� swoj� prawdziw� twarz - rozkaza� m�czyzna. Jego s�owom towarzyszy�a
narastaj�ca, pe�na oburzenia wrzawa.
- To jest moja prawdziwa twarz - odpar� Parsons.
- Ca�kiem bia�a?!
- A pos�uchajcie tylko, jak on m�wi - dorzuci� kto�. - Zacina si�.
- I jest cz�ciowo g�uchy - doda�a dziewczyna. - Dlatego nie rozumie po�owy
tego, co si� m�wi.
- Prawdziwy quivak - powiedzia� zjadliwie ch�opak. Niski m�odzieniec o bystrej
twarzy zbli�y� si� zuchwale do
Parsonsa. Podni�s� do g�ry prawy kciuk i przysuwaj�c si� blisko, wycedzi� z
pogard�:
- Za�atwmy to od razu.
- Odetnij mu go - poleci�a dziewczyna. Jej oczy b�yszcza�y. Ona r�wnie� wysun�a
prawy kciuk. - No... Odcinaj! Ale ju�!
Wi�c to tak, pomy�la� Parsons. W tym spo�ecze�stwie przest�pcy polityczni s�
okaleczani. Staro�ytna kara. Poczu� nagle g��bok� niech��. Barbarzy�cy! I te
zwierz�ce totemy... Powr�t do wsp�lnoty plemiennej...
A ten ch�opak na szosie, kt�ry my�la�, �e chc� zgin��? Kt�ry pr�bowa� mnie
przejecha� i by� zdumiony, �e pr�buj� uciec? I pomy�le�, �e to miasto wydawa�o
mi si� takie pi�kne...
W k�cie, osamotniony, sta� milcz�cy m�czyzna. S�czy� drinka i obserwowa�. Jego
twarz, ciemna, o mocnych rysach, mia�a ironiczny wyraz. Spo�r�d wszystkich
obecnych on jeden wydawa� si� panowa� nad swoimi emocjami. Ruszy� w kierunku
Parsonsa i po raz pierwszy przem�wi�:
- Spodziewa�e� si�, �e nikogo tu nie b�dzie? My�la�e�, �e to pusty magazyn?
Parsons przytakn�� skinieniem g�owy.
- Twoja wyj�tkowa cera - ci�gn�� m�czyzna - jest, wed�ug mojego do�wiadczenia,
skutkiem wysoce zara�liwej choroby. Ch�d wygl�dasz na zdrowego... Zauwa�y�em
r�wnie�, �e masz oczy pozbawione pigmentu...
- Niebieskie - poprawi�a dziewczyna.
- To znaczy bez pigmentu - powt�rzy� kr�py m�czyzna. - To, co mnie najbardziej
interesuje - ci�gn�� - to twoje ubranie. Powiedzia�bym, �e to rok 1910.
- Raczej 2010 - odpar� ostro�nie Parsons. M�czyzna u�miechn�� si� lekko.
- Gdyby nawet... Niewielka r�nica.
- Co to znaczy? - zapyta� Parsons. M�czyzna zamruga� czarnymi oczami.
- Ach... - Odwr�ci� si� do swojej grupy i powiedzia�: - To jest mniej gro�ne,
amid, ni� sobie wyobra�acie. Mamy tu jeszcze jeden okaz, przyk�ad partactwa
specjalist�w od czasu. Proponuj�, �eby�my zamkn�li dobrze drzwi, a potem usiedli
i och�on�li. - Zwr�ci� si� do Parsonsa: - Jest rok 2405. Jeste� pierwsz� osob� z
twoich czas�w, kt�r� zdarzy�o mi si� pozna�. Do tej pory widywa�em tylko rzeczy
przeniesione stamt�d. Uwa�a si� je za normalne, ale troch� dziwaczne. Guziki
znalezione w rynsztoku, wymar�e gatunki - oto zdobycze naszych uczonych m��w.
Kamienie, gruzy, bezwarto�ciowe graty. Rozumiesz?
- Tak... - odpar� z wahaniem Parsons. M�czyzna wzruszy� ramionami.
- Ale kto mo�e wiedzie�, dlaczego... - U�miechn�� si� do Parsonsa. - Nazywani
si� Wad�. A ty?
- Parsons.
- Witaj - rzek� Wad�, unosz�c otwart� d�o�. - Czy tak si� to robi? A mo�e ociera
si� nosami? Niewa�ne... Masz ochot� wst�pi� do naszej partii? Nie zbieramy si�
dla zabawy, mamy inne cele.
- Polityczne - spr�bowa� zgadn�� Parsons.
- Tak. Chcemy odmieni� spo�ecze�stwo, a nie tylko
zrozumie� je. Jestem przyw�dc� tej... jak si� to okre�la�o w twojej epoce?
Kometki? Kom�dki?
- Kom�rki - podpowiedzia� Parsons.
- O, w�a�nie! - ucieszy� si� Wad�. - Jak u pszcz�... Plaster miodu... Chcesz
pos�ucha� naszego programu? Co prawda to nie ma chyba dla ciebie �adnego
znaczenia. Proponuj� wiec, �eby� wyszed�. Zagra�a nam niebezpiecze�stwo.
- Na zewn�trz te� mia�em k�opoty - odrzek� Parsons. - Zagra�a mi
niebezpiecze�stwo, je�li st�d wyjd�. - Wskaza� swoj� twarz. - Daj mi
przynajmniej troch� czasu, �ebym m�g� zmieni� kolor sk�ry.
- Rasa kaukaska - orzek� Wad�, patrz�c spode �ba.
- Daj mi p� godziny - poprosi� Parsons z naciskiem. Wad� wykona� wielkoduszny
gest.
- Prosz� bardzo - rzek�, wpatruj�c si� w Parsonsa. - My... oni, je�li wolisz,
maj� surowe normy. Mo�e uda nam si� do nich dostosowa�. Niestety, nie istnieje
rozwi�zanie po�rednie. Taka jest zasada: albo, albo... Co� w tym rodzaju.
- Innymi s�owy - zacz�� Parsons, czuj�c rosn�c� niech�� i napi�cie swego
rozm�wcy - wygl�da to tak, jak we wszystkich prymitywnych spo�eczno�ciach. Obcy
nie zas�uguje na miano cz�owieka. Zabi�, kiedy si� pojawi, tak? Nic nowego...
Trz�s�y mu si� r�ce, kiedy wyci�ga� papierosa i zapala� go, pr�buj�c si�
uspokoi�.
- Te wasze totemy i god�a - ci�gn��, gestykuluj�c. - Orze�... Przej�li�cie jego
cechy - bezwzgl�dno�� i porywczo��?
- To niezupe�nie tak - t�umaczy� Wad�. - Wszystkie plemiona s� zjednoczone i
maj� identyczne pogl�dy. Nic nie wiemy o or�ach. Nazwy naszych szczep�w pochodz�
z Ery Ciemno�ci, kt�ra nast�pi�a po wojnie j�drowej.
Parsons przykl�kn�� i otworzy� swoj� walizeczk�. W po�piechu wyj�� z niej r�ne
leki dermatologiczne. Wad� i reszta przygl�dali mu si� przez kilka chwil, ale
szybko stracili
zainteresowanie i powr�cili do przerwanych rozm�w. Nie potrafi� si� d�u�ej
skoncentrowa�, pomy�la� Parsons. Jak dzieci...
Nie, nie ,jak dzieci". Oni po prostu s� dzie�mi. Nie zauwa�y� tu nikogo powy�ej
dwudziestki. Z nich wszystkich Wad� mia� najbardziej doros�y spos�b bycia -
nad�t� powag� lewicuj�cego studenta drugiego roku college'u. A przecie� nie m�g�
zetkn�� si� z kim� takim "na �ywo". Ta grupka, ch�opak na szosie...
Drzwi otworzy�y si� gwa�townie i ukaza�a si� w nich kobieta. Na widok Parsonsa
stan�a jak wryta. Zatka�o j�, a jej ciemne oczy zrobi�y si� okr�g�e ze
zdumienia.
- Kto to taki? - zapyta�a.
Wad� przywita� si� z ni� i zacz�� uspokaja�:
- Icaro, to nie choroba. To jeden z tych okaz�w przeniesionych stamt�d. Nazywa
si� Parsons. - Nast�pnie zwr�ci� si� do Parsonsa: - To moja... na�o�nica?
Nierz�dnica? No... Wielka i dobra przyjaci�ka. S�owem, puella.
Kobieta przytakn�a nerwowo. Postawi�a na pod�odze stert� pakunk�w, kt�re inni
natychmiast zabrali.
- Dlaczego twoja sk�ra ma kolor kredy? - zapyta�a, pochylaj�c si� nad Parsonsem;
oddycha�a szybko, a jej czarne wargi dr�a�y ze zdenerwowania.
- W moich czasach - wyja�nia� z trudem Parsons - byli�my podzieleni na rasy.
Bia��, ��t�, br�zow�, czarn�. Ka�da z ras mia�a jeszcze ca�e mn�stwo odmian.
Wygl�da na to, �e p�niej musia�y si� wszystkie wymiesza�.
Icara zmarszczy�a subtelnie zarysowany nosek.
- Podzieleni? To okropne. Bardzo �le m�wisz naszym j�zykiem. Robisz du�o b��d�w.
Dlaczego drzwi s� otwarte?
- Parsons wyci�� zamek - westchn�� Wad�.
- Wi�c powinien go naprawi� - odpar�a kobieta bez chwili wahania. Wci��
nachylona nad Parsonsem pilnie obserwowa�a jego czynno�ci. Wreszcie zapyta�a: -
Co to za szara skrzyneczka? Dlaczego otwierasz te tubki? Zamierzasz przenie��
si� z powrotem w czasie? B�dziemy mogli to zobaczy�?
- Przyciemnia sobie sk�r� - wyja�ni� Wad�.
Parsons poczu� mu�ni�cie ciemnych, l�ni�cych w�os�w dziewczyny, gdy pochyli�a
si� jeszcze bardziej i delikatnie poci�gn�a nosem.
- Powiniene� te� co� zrobi� z twoim zapachem - powiedzia�a szeptem.
- S�ucham? - zapyta� wstrz��ni�ty.
- Brzydko pachniesz - orzek�a, przygl�daj�c mu si�. - Ple�ni�.
Jej towarzysze, kt�rzy przys�uchiwali si� rozmowie, podeszli bli�ej, by wtr�ci�
swoje opinie.
- Raczej warzywami - powiedzia� jeden z m�czyzn. - Mo�e to jego ubranie
tak pachnie? To chyba w��kno ro�linne.
- My si� k�piemy - poinformowa�a go Icara.
- My te� - odpar� Parsons ze z�o�ci�.
- Codziennie? - zdziwi�a si�. - Wiec to mo�e twoje ubranie tak pachnie, nie ty.
Przypatrywa�a si�, gdy farbowa� sk�r�.
- Tak jest o wiele lepiej - zadecydowa�a. - Bo�e... Wygl�da�e� jak larwa, nie
jak...
- Cz�owiek - doko�czy� ironicznie Parsons.
- Nie widz�, �eby... - powiedzia�a Icara do Wade'a, podnosz�c si�. - To
znaczy... Uwa�am, �e b�dzie problem. Dowie si� o Sze�cianie �ycia. A jak
przystosowa� go do �r�d�a? R�ni si� tak bardzo, a my nie mamy na to czasu...
Musimy zaj�� si� zebraniem. A przy otwartych drzwiach...
- Czy to co� z�ego? - chcia� wiedzie� Parsons.
- Co? �e drzwi s� otwarte? - spyta�a.
- Nie. �e cz�owiek si� r�ni od innych.
- Ale� oczywi�cie. Je�li jeste� inny, to odstajesz. Ale mo�esz si� przystosowa�.
Wad� da ci odpowiednie ubranie, nauczysz si� m�wi� poprawnie... Sp�jrz, te twoje
farby daj� ca�kiem dobry efekt - u�miechn�a si� do niego pogodnie.
- Prawdziwy problem - odezwa� si� Wad� - to orientacja. Mo�e on nie potrafi si�
uczy�? Brak mu podstawowych
poj��, kt�re my poznajemy od dziecka. Ile masz lat? -� zapyta� Parsonsa, unosz�c
brwi.
- Trzydzie�ci dwa - odrzek� Parsons. Prawie sko�czy� malowanie twarzy, szyi, r�k
i ramion. Zacz�� zdejmowa� koszul�.
Wad� i Icara wymienili spojrzenia.
- O Bo�e... - westchn�a Icara. - M�wisz powa�nie? Trzydzie�ci dwa?
Zapyta�a go, najwyra�niej po to, by zmieni� temat:
- Co to za ma�a, zmy�lna, szara skrzyneczka? A te rzeczy, kt�re w niej masz?
- To moje instrumenty - odrzek� Parsons, ju� bez koszuli.
- A co ze Spisami? - Wad� m�wi� jakby do siebie. - Rz�dowi to si� nie spodoba -
potrz�sn�� g�ow�. - Nie mo�na go b�dzie wcieli� do �adnego plemienia. Wyliczenie
nie b�dzie si� zgadza�, zostanie odrzucony.
Parsons podsun�� Wade'owi otwart� walizeczk� z instrumentami.
- Sp�jrz - powiedzia� szorstko. - Nic mnie nie obchodz� wasze plemiona. Widzisz
to? Patrzysz na najlepsze narz�dzia chirurgiczne wymy�lone w ci�gu dwudziestu
sze�ciu stuleci. Nie wiem, na jakim poziomie jest wasza wiedza medyczna, jak
bardzo jest rozwini�ta, ale ja pozostan� przy mojej. W ka�dej kulturze,
przesz�ej czy przysz�ej, z t� wiedz�, kt�r� posiadam i z moimi kwalifikacjami,
wsz�dzie b�d� doceniony. Jestem tego pewien. Zawsze znajd� sobie miejsce w
spo�ecze�stwie.
Icara i Wad� patrzyli na niego, jakby nie rozumiej�c.
- Wiedza medyczna? - zapyta�a niepewnie Icara. - Co to takiego?
- Jestem lekarzem - wyja�ni� Parsons. Zaczyna� si� ba�.
- Jeste�.... - Icara szuka�a w�a�ciwego s�owa. - Czyta�am o czym� takim na
historycznych ta�mach. Alchemik? Nie, to by�o wcze�niej. Czarnoksi�nik? Czy
lekarz to czarnoksi�nik? Przepowiada przysz�e zdarzenia, obserwuj�c ruch
gwiazd, naradzaj�c si� z duchami i tak dalej...?
- G�upia jeste� - mrukn�� Wad�. - Duchy nie istniej�.
Parsons zabra� si� do przyciemniania swojej klatki piersiowej, ramion i plec�w.
Potem, jak m�g� najszybciej, w�o�y� i zapi�� koszule, maj�c nadziej�, �e warstwa
farby ju� wysch�a. Ubra� si� w marynark�, wrzuci� przybory do walizeczki i
ruszy� ku na wp� otwartym drzwiom.
- Salvay, amicus - rzuci� za nim Wad�. Zabrzmia�o to ponuro.
Parsons przystan�� przy drzwiach i odwr�ci� si�, by co� powiedzie�", gdy nagle
drzwi same si� przed nim otworzy�y. Omal nie upad�. Zachwia� si�, potkn�� i...
spojrzawszy w d�, ujrza� sardonicznie u�miechni�t� ma�� twarzyczk�, wpatruj�c�
si� w niego weso�o. Dziecko, pomy�la�. Upiorna karykatura dziecka. By�o ich
wi�cej. Wszystkie ubrane w jednakowe zgrabne, zielone czapeczki. Kostiumy z
przedstawienia w szkole podstawowej...
- Shupo!
Pierwsze dziecko wykrzycza�o to s�owo przera�liwym g�osem, celuj�c w Parsonsa z
metalowej rury. Parsonsowi uda�o si� wymierzy� mu kopniaka. Trafi� go mocno
czubkiem stopy, a� dzieciak podskoczy� do g�ry. Shupo wrzeszcza� ci�gle, nawet
kiedy trzasn�� o betonow� �cian� przy wej�ciu. Chmara innych pojawi�a si� nagle
wok�: otoczy�y Parsonsa, t�ocz�c si� mi�dzy jego nogami, drapi�c gdzie popad�o
i pchaj�c si� do sali, w kt�rej odbywa�o si� zebranie. Os�aniaj�c twarz r�kami,
Parsons przedar� si� schodami w g�r� i dotar� do ulicy.
Przy drzwiach shupo zbi�y si� w gromad� jak r�j jadowitych, zielonych os. Nie
m�g� si� zorientowa�, co dzieje si� w �rodku. Widzia� tylko plecy dzieciak�w i
s�ysza� ich okrzyki. Grupa spiskowc�w znalaz�a si� w potrzasku. Shupo nie
chodzi�o o niego, a je�li nawet, to najwidoczniej nie starczy�o im czasu, �eby
go �apa�. Kilka pojazd�w, kt�rymi przyjechali, blokowa�o ulic�. Mog�o by� tak,
�e �wiat�o przedostaj�ce si� zza uchylonych drzwi zwabi�o uliczny patrol, ale
niewykluczone, �e przyszli tropem Icary. Tego nie wiedzia�. Mo�e nawet od
pocz�tku �ledzili jego samego? Tamci chyba strac� palce, i to na pewno nie
dobrowolnie. Nie wygl�da�o na to, �eby grupa mia�a si� podda�. Wrzawa
przybiera�a na sile. Je�li to ja przywiod�em tu shupo, jestem za to
odpowiedzialny, nie mog� uciec, pomy�la� i zawr�ci� niech�tnie.
Z t�umu kar��w faluj�cego w mroku u podn�a schod�w wy�oni�y si� nagle dwie
doros�e sylwetki. M�czyzna i kobieta, dysz�c ci�ko, przepychali si� z trudem
do g�ry. Z przera�eniem zobaczy� sp�ywaj�c� im po twarzach krew. Nie oddali
palc�w, pomy�la�. Walcz�. To jeszcze nie koniec. Ale je�eli nie po�wi�c� palc�w,
czy przyjdzie im po�wi�ci� �ycie?
- Parsons! - krzykn�� chrapliwie m�czyzna. By� to Wad�. Usi�owa� podsadzi�
wy�ej trzyman� w ramionach dziewczyn�. Shupo oblepili ka�d� cz�� jego cia�a. -
B�agam! - zawo�a�, a w jego gasn�cych oczach odmalowa�o si� cierpienie.
Parsons wr�ci� na miejsce. Ci�kim krokiem zszed� w d� po schodach i chwyci�
dziewczyn�. Wad� �ci�gni�ty w d� przez shupo ponownie zanurzy� si� w t�umie,
ciemno�ci i chaosie. Zielone sylwetki miga�y tu i tam, wrzeszcz�c tryumfalnie.
Krew, pomy�la� Parsons. Chc� krwi. Przyciskaj�c dziewczyn� do siebie, utorowa�
sobie drog� na g�r�. Ledwo dysza�. Wyszed� na ulic� s�aniaj�c si� na nogach.
Krew dziewczyny sp�ywa�a mu po r�kach. Ruszy� przed siebie, a ciep�e, wiotkie
cia�o przysun�o si� bli�ej. G�owa dziewczyny opad�a, a l�ni�ce, rozpuszczone
w�osy rozsypa�y si�. Icara. Nic dziwnego, pomy�la� pos�pnie. Najpierw mi�o��,
potem polityka...
W�drowa� teraz ciemn� ulic�, zdyszany, w podartym ubraniu, d�wigaj�c dziewczyn�
Wade�a - kochank�, przyjaci�k� czy kimkolwiek by�a. Czy oni maj� nazwiska? -
zada� sobie pytanie.
Odg�osy awantury zwr�ci�y uwag� przechodni�w. Zacz�li zbija� si? w gromadki,
wo�aj�c co� w podnieceniu. Kilka os�b spojrza�o na Parsonsa nios�cego
nieprzytomn� dziewczyn�. A mo�e martw�? Nie - czu� bicie jej serca. Gapie
rzucili si� w przeciwnym kierunku, w stron� trwaj�cej rozr�by.
Zatrzyma� si� wyczerpany, by umie�ci� sobie dziewczyn� wygodniej na ramieniu.
Musn�� twarz� jej policzek. Cudowna, g�adka sk�ra... Gor�ce i wilgotne wargi...
Co za pi�kna kobieta, pomy�la�. Nie ma wi�cej ni� dwadzie�cia lat.
Skr�ci� za r�g. Szed� z najwy�szym trudem. W p�ucach czu� b�l, a w oczach mu
wirowa�o. Wyszed� na jasno o�wietlon� ulic�. Zobaczy� ludzi na chodniku, sklepy,
znaki drogowe, zaparkowane pojazdy. O�ywione miasto w mi�ej atmosferze wolnego
czasu. Z drzwi sklepu - s�dz�c po wystawach - odzie�owego dochodzi�y d�wi�ki
muzyki. Rozpozna� "Trio dla Arcyksiecia" Beethovena. Zadziwiaj�ce, pomy�la�.
Przed sob� ujrza� co�, co wygl�da�o jak hotel - wielki, wielopi�trowy budynek,
otoczony drzewami, z por�czami z kutego �elaza. Sta� przed nim rz�d
zaparkowanych pojazd�w. Dotar� do schod�w i wszed� do holu pe�nego kr�c�cych si�
bez�adnie ludzi. Jeszcze nie wiedzia�, co zamierza zrobi�, ale poczu�, �e serce
dziewczyny, tu� przy jego sercu, zaczyna bi� niespokojnie i nieregularnie. Czy
ma jeszcze swoj� walizeczk�? Ale� tak, uda�o mu si� j� zatrzyma�... Po�o�y�
dziewczyn� i otworzy� neseserek. Wok� t�oczyli si� ludzie.
- Trzeba wezwa� hotelowego eutanora - us�ysza� czyj� g�os.
- Ma w�asnego - odpar� kto� inny. - Ma swojego w�asnego eutanora.
- Nie ma czasu - rzuci� Parsons : zabra� si� do pracy.
4
Potrzebuje pan pomocy? - us�ysza� tu� obok ucha. Pytanie wypowiedziano
uprzejmym, acz w�adczym tonem.
- Nie - odrzek� Parsons. - Chyba �eby...
Na moment oderwa� wzrok od dziewczyny i spojrza� w g�r�. Do jej piersi zd��y�
ju� pod��czy� pomp� Dixona, kt�ra czasowo przej�a funkcj� pracuj�cego nier�wno
serca.
Obok niego sta� m�czyzna w nieprawdopodobnie bia�ej todze, bez �adnego
emblematu. Jak inni, mia� nieco ponad dwadzie�cia lat, lecz wyr�nia� si�
sposobem bycia. W r�ku trzyma� p�aski identyfikator w czarnej obw�dce.
- Prosz� kaza� ludziom si� cofn�� - poprosi� Parsons i wr�ci� do przerwanej
czynno�ci. Pulsowanie samoczynnej pompy dodawa�o mu pewno�ci siebie. By�a
doskonale pod��czona i odci��a�a krwiobieg dziewczyny.
Jej zranione prawe rami� pokry� warstw� sztucznej sk�ry w sprayu. Zasklepia�a
otwarte rany, wstrzymywa�a krwawienie i zapobiega�a infekcji. Najwi�kszemu
uszkodzeniu uleg�a jej tchawica. Skierowa� wylot pojemnika na ods�oni�t� cz��
�eber, zastanawiaj�c si�, jakim narz�dziem pos�ugiwali si� shupo. Cokolwiek to
by�o, rozci�o dziewczyn� bardzo skutecznie. Wreszcie zaj�� si� tchawic�.
Stoj�cy obok funkcjonariusz schowa� kart� identyfikacyjn� i zapyta� uprzejmie:
- Czy na pewno pan wiet co robi? - Ale przynajmniej
usun�� ludzi. Najwyra�niej podzia�a�a na nich jego ranga. Hol opustosza�
ca�kowicie.
- Mo�e powinni�my wezwa� eutanora tego budynku? - zapyta� znowu.
Do diab�a z nim, pomy�la� Parsons.
- Daj� sobie rad� - o�wiadczy� g�o�no. Robota pali�a mu si� w r�kach. Palce
porusza�y si� sprawnie, tn�c, rozpylaj�c spray, otwieraj�c plastykowe tubki z
tkank� s�u��c� do przeszczep�w, nanosz�c j� na miejsca, gdzie by�a potrzebna.
- Owszem, widz� - powiedzia� urz�dnik. - Jest pan ekspertem. Przy okazji...
Nazywam si� Al Stenog.
Przynajmniej jeden, co ma nazwisko, pomy�la� Parsons. Nareszcie.
- Ta bruzda - wskaza� lini� przecinaj�c� brzuch dziewczyny, pokryt� ju� warstw�
plastyku nie dopuszczaj�c� powietrza - wygl�da �le, ale to tylko przeci�cie
tkanki t�uszczowej, kt�re nie zagra�a jamie brzusznej. - Wskaza� teraz Stenogowi
uszkodzon� tchawice. - To jest najgorsze - powiedzia�.
- Zdaje si�, �e widz� eutanora tego budynku - zawiadomi� go uprzejmie Stenog. -
Kto� musia� go wezwa�. Czy chce pan, �eby panu pom�g�?
- Nie - zdecydowa� Parsons.
- Jak pan sobie �yczy - zgodzi� si� Stenog. - Nie b�d� si� wtr�ca�. - Popatrzy�
na Parsonsa ze zdumieniem.
Dziwi go m�j j�zyk, pomy�la� Parsons. Ale teraz nie b�dzie zawraca� sobie tym
g�owy. Przynajmniej zmieni� kolor sk�ry... Oczy! - u�wiadomi� sobie nagle. Jak
powiedzia� Wad�: pozbawione pigmentu. Najpierw musz� ocali� �ycie tej
dziewczyny, postanowi�. Pod okiem urz�dnika, zagl�daj�cego mu przez rami�,
Parsons zaj�� si� znowu przywracaniem dziewczyny do zdrowia.
- Umkn�o mi pa�skie nazwisko - powiedzia� Stenog tonem sugeruj�cym, �e nie chce
by� natarczywy.
- Parsons.
- Dziwne nazwisko - uzna� Stenog. - A co oznacza?
- Nic - odpar� Parsons.
- O...? - mrukn�� Stenog. Zamilk� na chwil�, po czym doda�: - To ciekawe...
Obok Parsonsa pojawi�a si� druga sylwetka. Rzuci� okiem w g�r� i ujrza�
wypiel�gnowanego, przystojnego m�czyzn�, kt�ry trzyma� co� pod pach�. Wygl�da�o
to jak zestaw narz�dzi. Eutanor.
- Ju� po wszystkim - odezwa� si� Parsons. - Zaj��em si� ni�.
- Troch� si� sp�ni�em - przyzna� eutanor. - Nie by�o mnie w budynku.
Uciek� wzrokiem w bok, gdy dostrzeg� dziewczyn�.
- Czy to zdarzy�o si� tutaj? - zapyta�. - W hotelu?
- Nie - odrzek� Stenog. - Parsons przyni�s� j� z ulicy. Odwr�ci� si� do Parsonsa
i zapyta� swym �agodnym
g�osem:
- Wypadek drogowy? A mo�e napad? Nie wyja�ni� nam pan tego.
Parsons po prostu nie odpowiedzia�. By� zbyt poch�oni�ty przeprowadzaniem
ko�cowych zabieg�w.
Dziewczyna b�dzie �y�a. Jeszcze p� minuty, a przez rany w jej gardle i piersi
usz�aby resztka �ycia i nic ju� nie mog�oby jej pom�c. To jego umiej�tno�ci i
wiedza uratowa�y jej �ycie. A ci dwaj m�czy�ni, bez w�tpienia ciesz�cy si�
powa�aniem w tym spo�ecze�stwie, byli tego �wiadkami.
- Nie rozumiem pa�skich czynno�ci - przyzna� si� eutanor. - Nigdy czego� takiego
nie widzia�em. Kim pan jest? Sk�d pan przyby�? Gdzie pan si� nauczy� takich
technik? - Odwr�ci� si� do Stenoga. - Jestem zupe�nie zdezorientowany. Nigdy nie
widzia�em takich akcesori�w.
- Mo�e Parsons nam to wyja�ni - zaproponowa� Stenog mi�kko. - Teraz oczywi�cie
nie pora na to, ale mo�e p�niej...
- Czy to wa�ne - przerwa� Parsons - sk�d i kim jestem?
- Dosta�em informacj� o akcji policyjnej, przeprowadzonej tu� za rogiem -
powiedzia� Stenog. - Mo�liwe, �e ta
dziewczyna jest stamt�d. Przechodzi� pan obok, znalaz� na ulicy rann� i
przyni�s� j� tutaj.
W jego g�osie brzmia� pytaj�cy ton, ale Parsons nie odpowiedzia�. Icara zacz�a
odzyskiwa� przytomno��. Wyda�a cichy okrzyk i poruszy�a ramionami.
Przez chwil� panowa�a absolutna cisza. W ko�cu odezwa� si� eutanor.
- Co si� z ni� dzieje? - za��da� wyja�nie�.
- Uda�o mi si� - odpar� Parsons z rozdra�nieniem. - Lepiej po�o�y� ja do ��ka.
Takie uszkodzenie cia�a wymaga kilkutygodniowego leczenia...
Czy�by oczekiwali cudu?
- ...ale nie ma ju� zagro�enia - doko�czy�.
- Nie ma zagro�enia? -- upewni� si� Stenog.
- Zgadza si� - odrzek� zdziwiony Parsons. - Wyzdrowieje, rozumiecie?
- Wiec co to znaczy, �e si� panu uda�o? - zapyta� ostro�nie Stenog.
Parsons zagapi� si� na niego. Stenog odwzajemni� spojrzenie. W jego wzroku
czai�a si� lekka pogarda. Ogl�daj�c dziewczyn�, eutanor zadr�a�.
- Rozumiem... - wykrztusi�. - Ty zdegenerowany maniaku!
Stenog sprawia� wra�enie, jakby bawi�a go ta sytuacja.
- Parsons - powiedzia� weso�o - przecie� ty po prostu uzdrowi�e� dziewczyn�,
prawda? Twoje przybory s�u�� do leczenia! Nie mog� w to uwierzy�!
Omal nie wybuchn�� �miechem.
- C� - stwierdzi� - zdajesz sobie chyba spraw�, �e jeste� aresztowany.
Zdecydowanym ruchem odsun�� eutanora, na kt�rego twarzy malowa�a si� w�ciek�o��.
- Ja si� tym zajm� - powiedzia�. - To moja sprawa, nie pa�ska. Je�li oka�e si�
pan potrzebny jako �wiadek, moje biuro skontaktuje si� z panem.
Kiedy eutanor oddali� si� niech�tnie, Parsons znalaz� si�
sam na sam ze Stenogiem, kt�ry leniwym ruchem wyci�gn�� co�, co w oczach
Parsonsa wygl�da�o na trzepaczk� do ubijania piany. Nacisn�wszy wystaj�c� cz��
r�czki, Stenog wprawi� �opatki wirnika w ruch obrotowy, tak szybki, �e po chwili
nie by�o ich wida�. Rozleg� si� ostry, j�kliwy d�wi�k. Niew�tpliwie by�a to
jaka� bro�.
- Jeste� aresztowany - oznajmi� Stenog - za powa�ne przest�pstwo przeciw
Plemionom Zjednoczonym. Przeciwko Ludowi.
S�owa brzmia�y oficjalnie, czego nie mo�na by�o powiedzie�
o tonie jego g�osu. Wypowiedzia� formu�k� w taki spos�b, jakby nie mia�a
najmniejszego znaczenia. Zwyk�y rytua�.
- P�jdziesz ze mn� - doda�.
- M�wi pan powa�nie? - zdziwi� si� Parsons.
Stenog uni�s� czarn� brew i wykona� ruch swoj� trzepaczk� do piany. Jednak m�wi�
powa�nie.
- Masz szcz�cie - odezwa� si� do Parsonsa, gdy przekraczali pr�g hotelowych
drzwi. - Gdyby� wyleczy� j� tam, na oczach ludzi z plemienia - zn�w spojrza� na
Parsonsa z politowaniem - rozerwaliby ci� na strz�py. Ale, oczywi�cie, musia�e�
o tym wiedzie�.
To spo�ecze�stwo jest chore, pomy�la� Parsons. Ten facet
1 ca�a reszta. Wszyscy. Ja si� ich po prostu boj�.
W sk�po o�wietlonym pokoju dwie postacie chciwie ch�on�y wzrokiem przesuwaj�ce
si�, roz�arzone litery. Skoncentrowane, wysokie sylwetki tkwi�y schylone na
krzes�ach.
- Za p�no!
M�czyzna o mocnych rysach zakl�� z gorycz�.
- Wszystko sta�o si� poza faz� - powiedzia�. - Nie ma dok�adnego zespolenia ze
statkiem. Zosta� uwi�ziony na obszarze rniedzyplerniennym. - Naciskaj�c
urz�dzenie steruj�ce przy�pieszy� przep�yw s��w. - A teraz jeszcze kto� z
rz�du...
- Co si� dzieje z zespo�em ratunkowym? - wyszepta�a siedz�ca obok kobieta. -
Dlaczego ich tam nie ma? Powinni
do niego dotrze� na ulicy. Pierwszy sygna� zosta� wys�any, gdy tylko...
- Na to potrzeba czasu - odrzek� m�czyzna, spaceruj�c nerwowo tam i z powrotem.
Jego stopy tonery w grubym dywanie pokrywaj�cym pod�og�. - Niestety, nie
mogli�my wyj�� z ukrycia.
- Nie dotr� wystarczaj�co szybko - kobieta zrobi�a gwa�towny ruch r�k� i
pod�wietlone s�owa zgas�y. - Zanim si� tam dostan�, b�dzie martwy. Albo jeszcze
gorzej. Na razie nie powiod�o si� nam, Helmar. Wszystko posz�o nie tak.
Ha�as, �wiat�a i ruch wok�. Na moment otworzy� oczy. Ze wszystkich stron zala�
go bezlito�nie pora�aj�cy blask bieli. Ponownie zamkn�� oczy. Nic si� nie
zmieni�o.
- Prosz� powt�rzy� nazwisko - us�ysza� g�os. - Nazwisko, prosz�!
Nie odpowiedzia�.
- James Parsons - powiedzia� inny g�os. Znajomy g�os. Gdy go us�ysza�, zacz��
si� t�po zastanawia�, do kogo nale�y. Prawie go zidentyfikowa�. Prawie.
- Wiek?
- Trzydzie�ci dwa lata - odrzek� ten sam g�os. Tym razem go rozpozna� - to by�
jego w�asny g�os. Odpow