2902

Szczegóły
Tytuł 2902
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2902 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2902 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2902 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Karl Michael Armer Obydwiema nogami na Ziemi Powt�rka akcji M�czyzna porusza� si� po rozleg�ej powierzchni niezdarnymi susami, wzbijaj�c k��by kurzu, kt�ry snu� si� w powietrzu, jakby nie zamierza� w og�le osi��� z powrotem. Ciemna os�ona przeciws�oneczna skafandra odbija�a w stron� kamery o�lepiaj�ce refleksy �wietlne. Przez kr�tk� chwil� ekran wype�niony by� jedynie niekszta�tn� bia�� plam�. "Wkr�tce pu�kownik Ronneberger opu�ci pole widzenia kamery stacjonarnej i wsi�dzie do lunachodu, gdzie oczekuje go ju� major Leontonow. Wsp�lnie odb�d� kr�tk� przeja�d�k�, kt�rej celem jest uzyskanie odpowiedzi na pytanie, na co natkn�� si� radziecki robot ksi�ycowy w dniu 4 czerwca 1991 roku, a wi�c dok�adnie pi�� miesi�cy temu. Jeszcze troch� cierpliwo�ci i dowiemy si�, co wtedy znaleziono, czym jest �w metalowy, regularnie uformowany obiekt." W g�osie spikera, kt�ry od dwu godzin robi�, co tylko m�g�, aby przyci�gn�� uwag� telewidz�w, chocia� do tej pory nie wydarzy�o si� nic interesuj�cego, mo�na by�o wyczu�, obok zm�czenia, nut� zapa�u i napi�cie. Artur Ronneberger wpatrywa� si� w ekran, na kt�rym astronauta kierowa� w�a�nie swe kroki ku lunachodowi. To mam by� ja? - my�la� zdziwiony. Zdumienie nie opuszcza�o go od pocz�tku transmisji. Nie m�g� uwolni� si� od wra�enia, �e on i ta drobna posta� to dwie osoby nie maj�ce ze sob� nic wsp�lnego. To, co dzia�o si� na ekranie, nie oddawa�o nic z panuj�cej w�wczas atmosfery, nie czu�o si� ani zachwytu, ani fascynacji. Wszystko by�o nieprawdziwe, jak niezbyt udany film. Got�w by� si� za�o�y�; �e za chwil� zab�y�nie o�wietlenie studyjne, a zza dekoracji imituj�cych powierzchni� Ksi�yca wyjdzie re�yser i powie: "Okay, Ronneberger, t� scen� mamy ju� z g�owy". Wcale by si� nie zdziwi�. Wszystko by�o tak bardzo nieprawdziwe! Rozejrza� si� wok� siebie. Na kanapie obok niego siedzia�a �ona, dzieci przykucn�y na pod�odze ze wzrokiem wlepionym w ekran telewizora - i to r�wnie� by�o nieprawdziwe. Tylko jego my�li wydawa�y si� prawdziwe. Prawdziwe. jasne i wyra�ne. To by�y sprawy istotne i nies�ychanie konkretne. Wydarzenia, kt�re rozegra�y si� ju� po l�dowaniu, wydawa�y si� w por�wnaniu z nimi p�ytkie i niewyra�ne, jak gdyby obserwowano je przez przedni� szyb� pojazdu w deszczowy dzie�, kiedy to wycieraczki zapewniaj� dobr� widoczno�� tylko przez kr�tkie chwile. Tam wszystko by�o jasne i wyra�ne, widoczne jak na d�oni, a nie jak to pokazywano teraz. Zniech�cony wy��czy� wideomagnetofon i opad� z powrotem na oparcie kanapy. I oto by�y przy nim znowu wszystkie wspomnienia. U�miechn�� si�. Tak, nareszcie wr�ci�y, wszystkie, tak upragnione i zbyt ulotne, Chod�cie do mnie, �mia�o, jak�e si� ciesz�! Jak�e si� ciesz�... Interferencja Stolik w ma�ej restauracji nie by� zbyt czysty, ale to mu nie przeszkadza�o. Siedzia� w ciemnym k�cie, okryty cieniem, dop�ki nie wydoby�o go stamt�d niedyskretne �wiat�o reflektora skierowanego na telewizor. Po co im jeszcze to �wiat�o, pomy�la�. Istotnie, na sali bankietowej by�o wystarczaj�co widno. Wspania�e �yrandole, �wiece towarzysz�ce kwiatom na stolikach. Naprawd� jest tu �adnie, pomy�la�, cudownie! Szkoda tylko, �e blat sto�u jest taki lepki. A do tego radio, dudl�ce niemi�osiernie gdzie� z ty�u... Mo�na si� by�o przynajmniej spodziewa�, �e je wy��cz�, skoro bankiet wydawa� sam prezydent. Poza tym bawi� si� wspaniale. Tyle pi�knych kobiet w wieczorowych sukniach i ci wszyscy wa�ni faceci, kt�rzy kiwali przyja�nie g�owami, ilekro� na nich spojrza�. By�o to rzeczywi�cie przyj�cie o wyszukanej elegancji. Tak, tak, bez w�tpienia. I to tylko na jego cze��. Prezydent nawet przepi� do niego. Chcia� odwzajemni� gest i unie�� swoj� szklank�, ale nie by�o jej na stole. Szybko otworzy� kolejn� butelk� piwa. Nie chc�c, aby prezydent czeka� na niego, nie traci� ju� czasu na szukanie szklanki i wypi� z butelki. - Na zdrowie, panie prezydencie! - zawo�a� g�o�no, mo�e nawet zbyt g�o�no, bo twarze wszystkich obecnych zwr�ci�y si� ku niemu. W ich spojrzeniach malowa�o si� nie skrywane oburzenie. I akurat w takiej chwili da�a mu si� we znaki si�a ci��enia. D�ugotrwa�y pobyt na Ksi�ycu i w kosmosie os�abi� jego mi�nie. Zanim zd��y� temu zapobiec, run�� na pod�og�, poci�gaj�c za sob� kilka butelek ze sto�u. Kto� (nie by� pewien czy to prezydent, czy te� gospodarz, w ka�dym razie kto� znacz�cy, wszyscy byli tu wa�niejsi od niego) pochyli� si� nad nim, kln�c bez opanowania. - Pijane bydl�! Kto teraz zap�aci za szk�o? Ty... Jego agresywny g�os sta� si� nagle cichy i niepewny. - Do diab�a! Czy pan nie jest przypadkiem?... - Tak, jestem eks - pu�kownik Ronneberger, eks - kierownik pierwszej mi�dzynarodowej ekspedycji na Ksi�yc - odpar� gniewnie, odzyskuj�c na kr�tko pe�ni� �wiadomo�ci. Roze�mia� si�. - Eks - kierownik ekspedycji lub eks - pedycji, nie eks - ekspedycji. - Skin�� g�ow� i znowu parskn�� �miechem. Poruszy� si�, tr�caj�c porozrzucane butelki. - To by�o przymusowe l�dowanie - wyja�ni� z powag�. K�tem oka dostrzeg�, jak gospodarz podbiega do telefonu i po�piesznie wykr�ca numer... Bezsenno�� W ciemno�ciach przewraca� si� z boku na bok. Ca�e cia�o pokrywa�a warstwa czego� �liskiego. By� zlany potem. Prze�cierad�o oklei�o mu si� wok� n�g jak wilgotna �mija. P� do czwartej. Od pi�ciu godzin robi� wszystko, by usn��, nie doczeka� si� jednak nawet zbawiennej drzemki. Raz po raz zerka� na zamazane kontury drobnych przedmiot�w ustawionych na nocnym stoliku. Ma�e buteleczki niczym zabawki, a w nich pigu�ki, zielone, bia�e, b��kitne. Ale tym razem chcia� oby� si� bez nich. By�y takie malutkie, kolorowe, weso�e, zupe�nie jak krasnoludki, ale w rzeczywisto�ci - trudno o gorszych tyran�w! Zacisn�� d�onie na mokrej od potu poduszce. Do diab�a, musi da� sobie rad�! Ciemny pok�j przywi�d� mu na my�l okres, kiedy by� jeszcze m�ody, kina, w kt�rych sp�dza� mn�stwo czasu. C� innego m�g� robi�, zawsze by� odludkiem. Tam, otoczony mrokiem widowni, w pokrzepiaj�cej izolacji swojej samotno�ci, od�ywa� wraz z tymi, kt�rzy pojawiali si� na ekranie: Woody Allen, Humphrey Bogam, wszyscy ci pi�kni i bici, wszyscy ci pi�kni i bici. Jego te� bito, ale on nie by� pi�kny. Obra�a� ka�dego, kto si� z nim zadawa�, obra�a� siebie samego. Czy istnia� na �wiecie kto� bardziej bezu�yteczny od niego? Wszystko mia� ju� za sob�: cel �ycia, m�odo��, sukcesy zawodowe, weso�o��, �zy, mi�o��, szacunek dla samego siebie, wszystko. Tym, co mu jeszcze zosta�o, by�y wspomnienia. Otaczaj�cy go �wiat nic ju� dla niego nie znaczy�. By�y to ju� tylko papierowe kulisy, kt�re powstrzymywa�y go przed oddaniem si� bez reszty wspomnieniom. �wiat nie by� mu ju� potrzebny i on nie by� potrzebny �wiatu. Ta przera�aj�ca bezu�yteczno��! Nie pracowa� ju�, tylko pi� i awanturowa� si�, bi� �on�. Po co by� d�u�ej ci�arem dla nich wszystkich? Dawno ju� powinien podj�� decyzj�, ale nie m�g� si� na to zdoby�. J�cz�c przewala� si� z boku na bok. Spojrza� na zegarek: p� do czwartej. Czy to mo�liwe? Up�yn�a przecie� ca�a wieczno�� wype�niona my�lami, potem, j�kami, wierceniem si� na ��ku - a czas nie posun�� si� do przodu. Tykaj�cy ironicznie budzik stanowi� wyzwanie. Bezlitosnym ruchem str�ci� swego dr�czyciela ze stolika. Budzik spad� na pod�og�, tyka� jednak nadal. P� do czwartej Nie by�o dok�d ucieka�. Zap�on czasu Mo�e w�a�nie ta druga konferencja prasowa zapocz�tkowa�a jego upadek. Impreza zacz�a si� zupe�nie niewinnie od zwyk�ych w takich przypadkach bzdur. Ronneberger zaprezentowa� ca�y sw�j wyuczony imbecylizm, wpojony przez psycholog�w z NASA i dodaj�cy uroku konferencjom prasowym ameryka�skich astronaut�w. ("Niech pan tego nie komplikuje, Ronneberger. Prosz� pami�ta�, �e inni maj� si� z panem identyfikowa�. Nie mo�na wymaga� od nich zbyt wiele. Musi pan si� zachowywa� zupe�nie naturalnie, jak pierwszy lepszy s�siad z ulicy.") A poniewa� zgodnie z niezg��bionymi prawami show - marketingu, astronauci musieli udawa� g�upszych ni� byli w rzeczywisto�ci, zachowywa� si� "naturalnie". Konferencja prasowa przebiega�a pocz�tkowo wed�ug sta�ego wzoru: 1. Odpowiednia mina podczas wyst�pienia (dynamiczna, z lekkim rysem zdecydowania i ��dzy przygody w k�cikach ust, ale mimo to przyjazna - jak u Johna Wayne'a w jego najlepszym okresie). 2. Emocjonalne �amanie lod�w - na przyk�ad przesadnie okazywany przestrach na widok olbrzymiej liczby fotograf�w i okrzyk: "�wi�ty Kodaku, dopom� mi!" 3. Wyra�ne wskazanie palcem na kt�regokolwiek fotografa niezale�nie od tego, czy jest to kto� znajomy, czy te� nie - taki gest sprawia wra�enie spontaniczno�ci i wygl�da dobrze na zdj�ciach. 4. Zaj�cie miejsca i udzielanie odpowiedzi na pytania. Tu nale�y pami�ta�, aby zwraca� si� do dziennikarzy po nazwisku - wtedy nie czuj� si� oni jak ciekawscy intruzi, lecz jak r�wnorz�dni rozm�wcy - i zapewnia� ich, jak bardzo interesuj�ce zadaj� pytania. Do tego momentu wszystko przebiega�o sprawnie. Ronneberger odpowiada� na pytania z rutyn� i bez wewn�trznego zaanga�owania. W pewnej chwili pad�o pytanie, dotycz�ce jego osobistych wra�e� z pobytu na Ksi�ycu. Zawaha� si�. - Obawiam si�, �e nie b�d� w stanie tego opowiedzie� - powiedzia� w ko�cu z namys�em. - By�o wprost cudownie. Jeszcze nigdy w �yciu nie by�em tak szcz�liwy, jak tam w g�rze. To by�o do�wiadczenie, kt�re zadecydowa�o o dalszym moim �yciu, wspania�y sen, kt�ry si� zi�ci�. - A co b�dzie, kiedy ten sen si� sko�czy, a pan jak dawniej stanie znowu obydwiema nogami na Ziemi? Pytanie zaskoczy�o go. W�a�nie, co wtedy zrobi? Poczu� si� jak d�ugodystansowiec, kt�ry dopiero po uko�czeniu biegu u�wiadamia sobie, �e nie wie, gdzie by�a meta. - Nie mam jeszcze �adnych okre�lonych plan�w na przysz�o�� - odpar� podniesionym g�osem. Pytanie wytr�ci�o go zupe�nie z r�wnowagi. Blizny Drgn�� nagle i wtedy si� obudzi�. Rozgl�da� si� woko�o nie mog�c zebra� my�li, dopiero po chwili u�wiadomi� sobie, �e le�y w pokoju na sofie. Nie by�o w tym nic dziwnego. Od dw�ch tygodni sp�dza� identycznie wi�kszo�� czasu. C� innego m�g�by robi�? Czasem szed� na przechadzk�, ale ludzie schodzili mu z drogi. Sukinsyny! C� oni mog� wiedzie�! Zadzieraj� wynio�le nosa i my�l�, �e stan� si� przez to wa�ni! Ziewn�� szeroko, drapi�c si� po nie ogolonej g�owie. Wszystko przez to, �e spa� �le. Przewr�ci� si� na bok i potr�ci� r�k� butelk� po piwie. Masa takich butelek sta�a obok sofy. Brz�k szk�a zwabi� Donn�. - Obudzi�e� si� wreszcie? - nie podnios�a wprawdzie g�osu, ale i tak zabrzmia�o to ostro. - Zd��y�e� ju� wytrze�wie�? Spojrza� na ni�, po czym bekn��. W�a�ciwie m�g� si� powstrzyma�, ale stoj�c tak przed nim, prowokowa�a go. Donna wybuchn�a stekiem przekle�stw. Jej g�os by� coraz wy�szy i bardziej poirytowany. Nawet nie zada� sobie trudu, aby jej wys�ucha�. Zna� ju� to gderanie na pami��. Zamiast tego wyobrazi� j� sobie, jak stoi w tych swoich okropnych pluszowych papuciach i jaskrawo��tym fartuszku w samym �rodku Mare Crisium. Wtedy nie s�ysza�by jej zrz�dzenia. Porusza�aby tylko bezg�o�nie ustami jak zaczarowany karp. Ta my�l ubawi�a go. - Ciekawe, co ci� tak roz�mieszy�o! Spojrza� na ni�. - �e wygl�dasz tak g�upio - chcia� j� dotkn��. To pragnienie dominowa�o w nim teraz. Jego r�wnie� zraniono. - Szkoda, �e nie mo�esz zobaczy�, jak g�upio wygl�dasz! Umilk�a i skrzywi�a si� jak do p�aczu. Ten grymas nie by� u niej czym� nowym, st�d te� liczne zmarszczki, kt�re wygl�da�y jak nakarbowane. Nagle przypomnia� sobie, jaka by�a dawniej �adna. Oczy, zaczerwienione teraz od p�aczu i pozbawione blasku, by�y niegdy� jasne i tryska�y �yciem. Do diab�a, co w ko�cu zrobi�a mu z�ego!? Zapragn�� wsta�, obj�� j� mocno i powiedzie�: "Wybacz mi, kochanie, zachowa�em si� okropnie. Bardzo mi przykro." Zbyt cz�sto jednak s�ysza� to w kinie i w�a�nie dlatego taka reakcja wyda�a mu si� sztuczna, nic nie znacz�ca. Co innego, je�eli zachowuje si� tak Robert Redford, czy Cary Grant, ale on? Taka scena mog�a wydarzy� si� w Hollywood, ale nie w Stackleford, stan Kentucky. Odczu� pieczenie na policzku i wtedy zrozumia�, �e Donna uderzy�a go w twarz, p�niej jeszcze raz i jeszcze, opanowa�a j� prawdziwa furia. Odepchn�� j�, a� upad�a. - Co ty sobie my�lisz? - krzykn��. - Nie jestem pierwszym lepszym w��cz�g�, kt�rego mo�esz spoliczkowa�. Ostatecznie jestem pu�kownikiem Ronnebergerem, s�ynnym astronaut�! - Odk�d ci� wyrzucono, nie jeste� ju� s�ynny. - To by�o zwolnienie honorowe, zapami�taj sobie! Honorowe, rozumiesz? - Nie roz�mieszaj mnie, dobrze? I nie �ud� si�, �e jeste� s�awny! Mo�e kiedy�, dawno temu, ale nie teraz. Najwy�ej s�yniesz w naszym mie�cie z tego, �e przepijasz swoj� opini� i rozum. Przez ciebie musieli�my nawet odes�a� dzieci. A pani Guilford powiedzia�a wczoraj, �e ha�bisz dobre imi� naszego narodu. - Pani Guilford! Tak jakby ten babsztyl zrobi� co� kiedykolwiek dla naszego narodu! Ja to co innego! Polecia�em na Ksi�yc, podczas kiedy ona grza�a sobie w domu przy piecu sw�j t�usty zad. Doczeka�em si� nawet nagrody za swoje zas�ugi: honorowego zwolnienia - odchrz�kn�� g�o�no. - Honorowego. Spojrza�a na niego i uj�a za r�k�. - Art - szepn�a. Walczy� ze sob� przez chwil�, po czym odtr�ci� j�. - Daj mi spok�j! - warkn��. Nie odesz�a, krzykn�� wi�c z ca�ej si�y: - Nie s�ysza�a�, co powiedzia�em? Zje�d�aj! No, zmiataj st�d! Chc� by� sam! Znosz� to wspaniale! - odwr�ci� g�ow� w drug� stron�. Us�ysza� kroki: cz�apanie oddali�o si� w stron� kuchni, a wkr�tce dobieg�o go stamt�d t�umione pochlipywanie. - Przesta� rycze�! - krzykn��. P�acz nie ustawa�. Gor�czkowo chwyci� butelk� i przytkn�� do ust. Wlewa� w siebie jej zawarto�� z tak� zaciek�o�ci�, jak gdyby chcia� siebie zabi�. Apogeum Trzask... pisk... - Zrozumia�em. Odbi�r! - ... pisk... D�ugimi, efektownymi susami pokonywa� rozleg�� powierzchni�, zdawa�o mu si�, �e p�ynie. W os�onie przeciws�onecznej Leontonowa ujrza� swoje odbicie: mityczna posta� w bia�ym skafandrze, wspania�y rycerz, nieustraszony bohater w b�yszcz�cej zbroi na tropach Graala, �ywa legenda. Ten obraz wypali� pi�tno w rozgor�czkowanym umy�le i zadomowi� si� tam na sta�e, daj�c poczucie szcz�cia. Lawrence z Arabii z Ksi�yca. S�ysza�, jak Leontonow prowadzi rozmow� z naziemn� stacj� kontroln� Bajkonur II. Wkr�tce dobieg� go g�os Douga Findlaya z Houston. By� jaki� zduszony i obcy, przypomina� co�. Okres studi�w. Piosenki Beatles�w. "Klub Samotnych Serc Sier�anta Peppera". To ju� pi�tna�cie lat. Poczu�, �e narasta w nim nostalgia. To by�y czasy! M�g� by� z nich dumny. - Cztery tysi�ce dziur na Mare Crisium - pomrukiwa� beztrosko, spogl�daj�c na ksi�ycow� pustyni� usian� kraterami. Ci z naziemnej stacji kontrolnej nie widzieli nic zdro�nego w tym, �e sobie pod�piewuje. Show by� potrzebny. Ostatecznie trzeba by�o zaoferowa� co� widzom w zamian za te g�upawe, sentymentalne seriale, kt�re zazwyczaj lecia�y o tej porze w telewizji. Zerkn�� na zegarek. O tej godzinie wy�wietlali "Szpital w Green Hill". Czy tej uroczej siostrze Alicji uda si� uchroni� sympatycznego chirurga przed intryg�, jak� uknu� pod�y anestezjolog? Zanim jednak Pa�stwo dowiecie si� o tym, kilka s��w informacji na tematy medyczne. Bzdura, pomy�la� ubawiony. W dalszym ci�gu nuci� co� p�g�osem, z przyzwyczajenia ju� schylaj�c si� po pr�bki kamieni. Kiedy przeszed� do piosenek bardziej spro�nych, przerwali mu. Nie przej�� si� tym zbytnio, chocia� ta ustawiczna kontrola z Ziemi zacz�a mu ju� dzia�a� na nerwy. G�os Findlaya nie pozwala� mu doj�� do siebie, w jaki� spos�b przykuwa� psychicznie do Ziemi. �mieszne: oto stoi na Ksi�ycu, a zastanawia si� nad losami bohater�w "Szpitala w Green Hill"! Przerwa� po��czenie i niemal jednocze�nie przesta� �piewa�. Dopiero teraz, w ciszy, kt�ra sprawia�a, �e m�g� uwolni� si� od wp�ywu Ziemi, do jego �wiadomo�ci dotar�a w pe�ni wspania�o�� krajobrazu ksi�ycowego. To, co rozpo�ciera�o si� woko�o, mo�na by�o nazwa� arcydzie�em. I to nie byle jakim! Osobliwe formacje skalne wznosz�ce si� nad kraw�dzi� krateru zdawa�y si� nie podlega� prawom grawitacji - bajeczne kszta�ty wsparte by�y na w�skich kikutach. A kolory! Na tej pustyni istnia�y jedynie czer� i biel, przywodz�ce na my�l eksperymentaln� fotografi�. Graficzna doskona�o�� zachwyci�a Ronnebergera. Odrzuci� wszelkie hamulce. Czu� si� niezmiernie lekki, podskakiwa�, �mia� si�. Teraz by� to sir Parsifal Kolumb Magellan Livingstone Ronneberger i ta �wiadomo�� wprawia�a go w ekstaz�. �mia� si� nie przestaj�c skaka�. Gdyby tylko odbi� si� z wystarczaj�co du�� si��, zeskoczy�by z pewno�ci� w czer� nieba, p�dz�c dalej i szybciej przez ca�y wszech�wiat, szybciej ni� �wiat�o i zwiewniej ni� nico��, korpusku�a czystego, rozedrganego szcz�cia. To by� jego dzie�. P�niej nigdy ju� nie by�o tak samo. Erozja Tu, w ogr�dku, rozkoszowa� si� ciep�em. Przesun�� le�ak nieco w bok, aby s�o�ce pada�o mu wprost na twarz, i zamkn�� oczy. "Wystawa obraz�w" w wykonaniu Tomity w�a�nie przebrzmia�a, ale nie zdejmowa� jeszcze z ucha s�uchawki. Ws�uchiwa� si� w szum w�asnej krwi, przypominaj�cy odleg�� kipiel, po r�owej toni w jego �renicach przep�ywa�y jakie� zm�cenia, niczym ameby pod mikroskopem. Przez chwil� �udzi� si� nadziej�, �e uda�o mu si� odegna� przygn�bienie, ale nie; za bardzo w�ar�o si� w niego i rozros�o - jak z�o�liwy nowotw�r, kt�ry przerzuca si� w coraz to nowe rejony. Z ob�udn� za�y�o�ci� otula�o go pow�ok�, kt�ra skutecznie powstrzymywa�a dop�yw wszystkiego, co mog�oby go uszcz�liwi�. Rozejrza� si� woko�o: dom i ogr�d. Dalej z ty�u takie same typowe domy i ogr�dki s�siad�w - dom za domem, ulica za ulic�, wszystko znormalizowane. Nie mo�na by�o wpa�� na g�upszy pomys�, ni� osiedlenie si� w Stackleford, tej okropnej dziurze. Wszystkiemu by�a winna Donna - tu si� urodzi�a i tu chcia�a zamieszka�; mo�e po to, aby pokaza� innym, �e zosta�a �on� s�awnego cz�owieka. A on te� my�la� wtedy, �e po trudach lotu i, pierwszych konferencjach znajdzie tu spok�j. A przecie� powinien przewidzie�, �e ci ludzie nie nadaj� si� do niczego. Sprawiali wra�enie postaci z filmu fantastycznonaukowego, mieszka�cy ma�ego miasteczka, kt�rych m�zgi kontroluj� enigmatyczni OBCY. O tak, oni byli obcy. Ich tak zwana pospolito�� by�a nadzwyczaj surrealistyczna, ich zachowanie i rozmowy - znormalizowane i powielane, jak w zakl�tym kr�gu. Zadziwia�a go ich kolektywna nerwica przejawiaj�ca si� w chorobliwej sk�onno�ci do �ycia w grupie, w niedorzecznym perpetuum mobile patetycznej bezu�yteczno�ci. Gdyby by� w jakim� obcym kraju, �atwiej by si� zadomowi�, gdy� w�a�nie resztki swojsko�ci w zachowaniu tutejszych mieszka�c�w wyobcowa�y go, oddali�y od nich jeszcze bardziej. Odnosi� wra�enie, jakby tamci �yli w wypaczonym wymiarze, kt�rego skala zniekszta�ci�a ich nie do poznania. Ksi�yc by� mu bli�szy, jego formu�y bardziej zrozumia�e, skala przejrzysta, agregaty reagowa�y zgodnie z planem. Tam czu� si� jak u siebie w domu. W tym obcym miasteczku natomiast, zapl�ta� si� w paj�czyn� spo�eczno�ci, kt�rej nitki alarmowe ju� dygota�y i nieokre�lona plaga pe�z�a ju� ku niemu, a on tkwi� w tej pu�apce, gdy� musia� zadba� o Donn�, kt�ra za nic nie chcia�a st�d wyjecha�. Czy�by naprawd� nie dostrzega�a tej sieci utkanej z zawi�ci i jowialnego fa�szu? Powr�ci� pami�ci� do jednego z przyj��. By�o to w ubieg�ym tygodniu. Nam�wili go na te koktajle, tak niewinne z wygl�du. Wypi� je dla �wi�tego spokoju, chocia� nie przepada� za alkoholem i spi� si� do tego stopnia, �e jeszcze dzi� odczuwa� luki pami�ciowe. Nikt nie wspomnia� mu nawet, co si� wtedy wydarzy�o, nawet Donna - na ten temat panowa�o wymowne milczenie, je�eli nie liczy� kilku aluzji: to s�owo, kt�re pad�o niebacznie, to spojrzenie, to zn�w znacz�cy u�mieszek. Nie by� pewien, czy to tylko z�udzenie, ale wydawa�o mu si�, �e ostatnio te u�mieszki by�y bardziej widoczne i zuchwa�e. Zdali ju� sobie spraw�, �e go osaczali i to ich oczywi�cie radowa�o. Musieli go osiod�a�, gdy� sami byli mali. Ale dlaczego tak bardzo si� denerwowa�? Przecie� do�wiadczy� ju� tego wielokrotnie: przykro�ci, k�opoty, obelgi, niezwykle intensywne, spada�y na niego z przera�aj�c� moc�, po czym zadomowia�y si� w nim, nie natrafiaj�c na �aden skuteczny op�r. Nigdy nie odczuwa� tak silnie rado�ci, czy szcz�cia. Za ka�dym razem, kiedy ju� mia� si� poczu� szcz�liwy, jego uwag� odwraca�y jakie� drobiazgi i wtedy - ciach, ciach, ciach - zaczyna�y dzia�a� filtry, kt�re wsuwa�y si�, jeden po drugim, pomi�dzy niego a to szcz�cie, do niego dociera�y ju� jedynie szcz�tki. Pozostawa�a ja�owa �wiadomo��, �e on je zaprzepa�ci�. Po prostu brakowa�o mu spontaniczno�ci, umiej�tno�ci brania �ycia na gor�co. By� za ma�o impulsywny. Tylko raz si� przem�g�, gdy wyl�dowa� na Ksi�ycu. W�a�nie wtedy tama powstrzymuj�ca w nim �miech i szcz�cie p�k�a tak, jak p�ka torebka nasienna, gdy wreszcie nadchodzi jej czas. Stan niewa�ko�ci, unoszenie si� w powietrzu, wszech�wiat - to wszystko nale�y do ciebie! Jeste� pionierem ludzko�ci! W kopalni szcz�cia ty trafi�e� na g��wn� �y��! Podejd�cie do mnie, k�opoty, chod�cie tu, �ebym m�g� was zmia�d�y�. Zrobi�... - Art, kochanie, nie s�yszysz mnie? Psiakrew, czy naprawd� nie mo�na ju� nawet mie� chwili spokoju, aby odda� si� rozmy�laniom? Przyjemne my�li zdarza�y si� tak rzadko! - Tak, Donna, co si� sta�o? - jego g�os nie zdradza� niczego. - Przyjdziesz do domu? - Tak, za chwil�. Nie wstawa� jednak z miejsca, zatapiaj�c si� ponownie w my�lach. Szcz�cie. Wtedy je mia�, trzyma� mocno w zaci�ni�tych pi�ciach. Ale p�niej, na Ziemi, dosi�g�y go dawne niezmienne sk�adniki jego �ycia: frustracje, szoki, rozczarowania, defensywno��. Do tego wszystkiego dosz�o niepowodzenie ich ekspedycji. Nie uda�o im si� nawet zbli�y� do radzieckiego robota ksi�ycowego, gdy� ich lunach�d uleg� awarii. Nie by�a to ich wina. ("Ronneberger, ten lunach�d by� w�a�ciwie niezniszczalny. Czy aby na pewno obs�ugiwa� go pan w�a�ciwie?" - "Ale� tak, idioto!") Po tych porywaj�cych prze�yciach na Ksi�ycu zmieni� si�, tak samo zreszt� jak Leontonow. �wiat, kt�ry nie by� w stanie powt�rzy� owych kr�tkich, wspania�ych chwil ani dotrzyma� zawartych w nich obietnic, wyda� mu si� z czasem coraz mniej realny, nieistotny, skurczy� si� do wymiar�w st�ch�ej poczekalni, w kt�rej siedzieli wbrew swojej woli wiedz�c, �e z Ksi�yca wzywaj� ich syreny. Taki stan rzeczy rodzi� oczywi�cie problemy, a im wi�cej problem�w mieli ze �wiatem, tym bardziej dystansowali si� od niego, i tak dalej. Przypominali niestabilne kr�gi regularne, zniszczone przez ich w�asne sprz�enie zwrotne. Obaj borykali si� z identycznymi k�opotami, maj�cymi ju� raczej charakter psychologiczny ni� socjologiczny - chocia� kto wie? Pocz�tkowo mogli jeszcze wymienia� mi�dzy sob� pogl�dy na ten temat. Wsp�lnie zaprezentowali si�� wystarczaj�co du��, tak przynajmniej wygl�da�o. Ale Leo ju� nie �yje. Wersja oficjalna podaje: wypadek. Ale on, Ronneberger, wie, �e Leo po prostu wsiad� w sw�j odrzutowiec i wzni�s� si� tak wysoko, a� przesta�o go nie�� powietrze. Dziwne, miejsce upadku wygl�da�o jak krater ksi�ycowy. Obraz krateru znik� sprzed jego oczu, kiedy dobieg� go ponownie g�os Donny: - Dlaczego nie przychodzisz? Czy musz� ci wszystko powtarza�? Zrezygnowany podni�s� wzrok, spojrza� na kobiet�, kt�ra uleg�a w�a�nie kolejnej metamorfozie, przemieniaj�c si� z ukochanej �ony w obc�, dzia�aj�c� mu na nerwy, osob�. - S�ucham ci� - znowu sta� si� oficjalny. Podsun�a mu pod oczy dwie suknie, zielon� i niebiesk�. - Kt�r� z nich mam za�o�y� na party u Ryan�w? Ze sposobu, w jaki je trzyma�a, nietrudno by�o si� domy�li�, �e woli zielon�. Chcia�a tylko, by potwierdzi� jej wyb�r. Opad� z powrotem na le�ak i zamykaj�c oczy wystawi� twarz na s�o�ce. Za�� t� niebiesk� - powiedzia�. Notatka z pami�tnika Jak to jest mo�liwe? Jestem jednym z najs�ynniejszych ludzi na �wiecie, obiektem podziwu i zawi�ci innych. Pisano o mnie w gazetach, pokazywano w kronikach. Mam ca�kiem niez�e warunki zewn�trzne, pi�kn� i m�dr� �on�, mi�e dzieci. Jestem doktorem aeronautyki i pu�kownikiem lotnictwa ameryka�skiego. Przyznano mi wiele odznacze� i obsypano zaszczytami. Objecha�em ponad sze��dziesi�t kraj�w na Ziemi i jako jeden z nielicznych stan��em na Ksi�ycu. Nie mog� r�wnie� uskar�a� si� na warunki finansowe; gdyby zliczy� wszystkie moje dochody, to jestem w�a�ciwie milionerem. Mo�na by rzec: wspania�e, pe�ne �ycie. A jednak... a jednak tak naprawd� szcz�liwy by�em tylko przez trzy tygodnie. Ktokolwiek przeczyta moje notatki, niech zastanowi si� nad tym, kiedy to by�o i dlaczego tak uwa�am. Potyczka w czasie odwrotu Odby�o si� ju� trzydzie�ci mi�dzynarodowych konferencji prasowych. Dla dziennikarzy krajowych zaplanowano ich dwadzie�cia. Ta by�a siedemnasta. Reporterzy udaj�c zainteresowanie zadawali pozornie ciekawe pytania, ale to zainteresowanie by�o symulowane, a pytania by�y te same co zawsze. Zaczyna�o go to ju� mierzi�. Zastanawia� si�, kiedy wreszcie - gdy� by�o to nieuchronne - wstanie babsko z "Idealnej gospodyni" albo podobnego szmat�awca i chichocz�c z zak�opotaniem zapyta, jak tam w kosmosie wygl�daj� sprawy zwi�zane z... hm... no... z higien�. G�upie g�si. Mog�y przecie� zapyta� go o promie� orbity albo o wielko�� przy�pieszenia na kwadrat sekundy lub te� o metody nawigacji, ale nie - zapyta�y go o g�wno. To w�a�nie by� temat dla ludzi. To ciekawi�o ca�y wielki nar�d. Cyrkulacja zidiocenia nie mog�a przecie� ulec zak��ceniu. Mo�e chcieliby te� dowiedzie� si�, w jaki spos�b uda�o mu si� powstrzyma� przez te trzy miesi�ce sp�dzone na stacji orbitalnej i w rakiecie od sp�kowania, ale niezr�cznie by�o pyta� o takie sprawy. Przenie�li wi�c ow� ciekawo�� na inne tory i zainteresowali si� kwesti� trawienia. Niech �yje ameryka�ska warstwa �rednia! - Sir? Otrz�sn�� si� z zamy�lenia i wr�ci� do rzeczywisto�ci, ostatnio sprawia�o mu to coraz cz�ciej powa�ne trudno�ci. - "Alabama Courier", sir. Chcia�bym si� dowiedzie�, jak pan sobie radzi� podczas lotu z majorem Leontonowem? On pochodzi przecie� z innego kraju, pos�uguje si� innym j�zykiem... - Rzeczywi�cie jest to ciekawy aspekt. Na poprzednich szesnastu konferencjach prasowych poruszano go tylko pi�tna�cie razy - odpar� nie kryj�c sarkazmu, kt�ry narasta� w nim w miar� kolejnych konferencji. W ten spos�b u�mierza� swe podra�nienie, wywo�ane przez te g�upie pytania. - Ale wracaj�c do sprawy: major Leontonow m�wi �wietnie po angielsku, ma nawet lepszy akcent ni� pan. - No dobrze, sir! Ale czy w og�le by�o to potrzebne, �eby lecia� z panem? W ko�cu to nasza stacja orbitalna, nasza rakieta. My, Amerykanie... - ...g�rujemy tak bardzo nad innymi narodami, �e wszelka. wsp�praca z nimi staje si� zb�dna, czy tak? To pan ma na my�li? - ton jego g�osu sta� si� ostrzejszy. - Je�eli tak, to jest pan kretynem. Ale mo�e nie potrafi pan my�le� inaczej. Musia�by pan ujrze� Ziemi� cho� raz, przebywaj�c w kosmosie. Wtedy nie wida� granic, a poszczeg�lne kraje nie r�ni� si� kolorami, ani nie s� oznakowane wed�ug przynale�no�ci do blok�w wojskowych, jak w naszych szkolnych podr�cznikach. Wtedy wida� tylko b��kitn� kul�. A Ziemia ma problemy, kt�re mo�na rozwi�za� wy��cznie dzi�ki wsp�pracy, sir. Dzi�ki wsp�pracy! - Czy nie s�dzi pan, �e jest to teoria raczej filozoficzna ni� polityczna? - zapyta� reporter z "Hartville Liberty". - Bardzo rozs�dne pytanie - zdo�a� si� ju� troch� uspokoi�. - Ale zale�y to od tego, co pan rozumie pod poj�ciem: polityka. Ja osobi�cie nie uwa�am, by mia�a to by� powszechna walka o hegemoni�, a wi�c polityka si�y, lecz raczej d��enie do r�wnomiernego podzia�u problem�w jak r�wnie� �rodk�w technicznych, gospodarczych oraz duchowych. M�wi�c to odczuwa� niezadowolenie. Nie m�g� oprze� si� wra�eniu, �e jest to jedynie Trzeciorz�dna gadanina, sprawy, o kt�rych inni m�wili ju� przed nim w spos�b bardziej interesuj�cy, �e sta� go tylko na frazesy, powierzchowne opinie, b�ahe, oddalone o mile od sedna sprawy. Nie wypowiedzia� �adnej z my�li, jakie k��bi�y si� w jego umy�le. Ale w�a�ciwie c� takiego chcia� powiedzie�? Zagubi� si� ju� zupe�nie. Nat�a� umys�, ale nic z tego nie wychodzi�o. Czu�, hak wzbieraj� w nim w�ciek�o�� i poczucie w�asnej bezsilno�ci - i strach, �e nie wytrzyma tego wewn�trznego napi�cia. - Dajcie mi spok�j z waszymi idiotycznymi pytaniami - us�ysza� raptem w�asny g�os, o nie spotykanym dot�d stopniu agresywno�ci. - Nie mam wi�cej nic do powiedzenia. Dzia�acie mi tylko na nerwy. Wsta� i otworzy� drzwi, aby odej�� st�d, byle dalej, byle dalej. C� za rozkosz, oddala� si� st�d, jeszcze troch�, a uniesie si� w g�r�, zupe�nie jak wtedy. Nie ko�cz�ca si� ta�ma nr 1 - A co b�dzie, kiedy ten sen si� sko�czy, a pan jak dawniej stanie znowu obydwiema nogami na Ziemi? - Nie mam jeszcze �adnych okre�lonych plan�w na przysz�o��. Scherzo Prowadzi� pewnie sw�j lunach�d po kamienistej r�wninie Ksi�yca. K�tem oka dostrzeg�, jak Leo podnosi na wysoko�� oczu Hasselblada i robi zdj�cie. Ogarn�o go niezwyk�e podniecenie i nie zastanawiaj�c si� nawet nad tym, co robi, docisn�� do ko�ca peda� gazu. Pojazd wyrwa� do przodu i w tej samej chwili Ronneberger opu�ci� swoj� os�on� przeciws�oneczn�; jaskrawa biel ksi�ycowej pustyni o�lepi�a go. - Co ty wyrabiasz? Uwa�aj! - wykrzykn�� Leo. Nie, to by� g�os Donny, tak, rzeczywi�cie Donny. Donna? Przepe�niony uczuciem bezgranicznego przera�enia przydusi� raptownie hamulec i szarpn�� kierownic�. Mercedes zarzuci�, przez chwil� sun�� jeszcze po jezdni, po czym wpad� na s�up telegraficzny. Pasy bezpiecze�stwa przytrzyma�y ich, nast�pnie odrzuci�y z powrotem, Ronneberger uderzy� g�ow� bole�nie o podg��wek i wreszcie wszystko si� uspokoi�o. Opanowa�o go znajome uczucie szoku, jedna cz�� rozumu m�wi�a mu: "To tytko sen, to nie przydarzy�o si� tobie", a druga krzycza�a: "Ale� tak, to prawda, taka jest rzeczywisto��"! I naprawd� by�a to rzeczywisto��. Stan ten nie by� jednak dla niego czym� nowym, otrz�sn�� si� wi�c z niego dosy� szybko. Spojrza� na Donn�. Na szcz�cie nic jej si� nie sta�o. Ku w�asnemu zdumieniu dotkn�� j� delikatnie, mimo �e by�a mu ju� tak obca. Czy�by wi�c kocha� j� jeszcze? Cudowny moment! - Co ty wyrabiasz? - us�ysza� raptem jej g�os pe�en wyrzutu. - Chcesz nas pozabija�? Przy�pieszy�e� tak raptownie, a p�niej zamkn��e� podczas jazdy oczy - jej g�os sta� si� znowu ostry. - Jak mo�na wysy�a� rakiet� na Ksi�yc kogo� takiego jak ty! Przecie� ty nie potrafisz nawet prowadzi� samochodu! A on ju� my�la�... Bez s�owa odpi�� pas bezpiecze�stwa i wysiad� z samochodu. Zatrzasn�� za sob� drzwiczki i wtedy u�wiadomi� sobie, jak bardzo dr�� mu r�ce. Spojrza� na szerok� drog�, kt�r� dopiero co przyjecha� i kt�ra wiod�a prost� lini� od horyzontu po horyzont. S�upy telegraficzne sta�y z dala od siebie, a jednak trafi� w jeden z nich. To by�o typowe dla niego: na takiej drodze spowodowa� wypadek, bez �adnej przyczyny. Ka�dy, kto by to zobaczy�, uzna�by go za g�upka. Na szcz�cie w okolicy nie by�o nikogo. Po obu stronach drogi rozci�ga�a si� pustynia, na kt�rej strome formacje skalne, przypominaj�ce olbrzymie zabawki, wznosi�y si� ku niebu. T�dy przebiega�a granica pomi�dzy Arizon� a Nowym Meksykiem. Tutejsze okolice przywodzi�y na my�l krajobraz ksi�ycowy, dlatego postanowi� sp�dzi� tu urlop. Zupe�nie nieoczekiwanie pust� lini� horyzontu przeci�� radiow�z policyjny i w ci�gu kilku minut zatrzyma� si� na jego wysoko�ci po przeciwleg�ej stronie drogi. Z samochodu wysiad�o dw�ch policjant�w, kt�rzy podeszli do niego, spogl�daj�c na rozbitego mercedesa. - Ho, ho, nie lada wyczyn, trafi� w sam s�up! - powiedzia� jeden z nich, u�miechaj�c si� przy tym szyderczo. - Za�o�� si�, �e to nie by�o takie proste. Ronneberger kiwn�� tylko g�ow�, chocia� wszystko w nim krzycza�o: "Daj temu aroganckiemu sukinsynowi w g�b�!" Ale pomi�dzy tym, co my�la�, a tym, co robi�, istnia�a przepa��, rozwieraj�ca si� od kilku tygodni coraz bardziej. - Nazwisko, adres? - zapyta� drugi policjant otwieraj�c bloczek i wyjmuj�c d�ugopis. - Artur Ronneberger - odpowied� przysz�a z trudem. - Czy�by ten Artur Ronneberger? - zapyta� policjant z niedowierzaniem i obrzuci� go badawczym wzrokiem. - Tak - odpar� lakonicznie. Tamci spojrzeli po sobie w milczeniu i - rozumiej�c si� widocznie bez s��w - odeszli. Do jego uszu dobiega�y jeszcze s�owa jednego z policjant�w, wypowiedziane nieco zjadliwie: - Dobrze, �e na Ksi�ycu nie ustawiano s�up�w telegraficznych. Na pewno by w nie trafi� i... - reszty s��w ju� nie dos�ysza�. Znowu spojrza� na drog�, biegn�c� ku horyzontowi prosto jak strza�a. Tak wyra�na, r�wniutka i biegn�ca do przodu by�a kiedy� linia jego �ycia. Kiedy�. Ale p�niej doszed� do horyzontu i wtedy okaza�o si�, �e tam jest kres drogi, g��boka przepa��, w kt�r� zacz�� spada�. Jeszcze teraz w ni� spada�, ale wiedzia� doskonale, �e wkr�tce uderzy o dno. Odwr�ci� si� znowu w stron� policjant�w, �miej�c si� szeptali co� do siebie. R�wnie� Donna parskn�a nagle �miechem, g�o�nym, niepowstrzymanym. Tak, to wszystko by�o bardzo �mieszne. Nowo�� z fabryki sn�w Oto, co przy�ni�o mu si� pewnej nocy. Sta� przy kasie supermarketu nale��cego do sp�ki z ograniczon� odpowiedzialno�ci� "Frustracje", aby zap�aci�, ale kasjer, kt�ry by� jednocze�nie szefem firmy, nie chcia� przyj�� od niego pieni�dzy. - Ale� sk�d, nie ma nawet o czym m�wi� - protestowa�. - Jest pan naszym najlepszym klientem i nie chcieliby�my pana straci�. Mo�na by rzec, my wszyscy �yjemy z pana. - S�usznie, s�usznie - odezwa�y si� liczne g�osy gdzie� z ty�u. Spojrza� baczniej i wtedy zauwa�y�, �e obok kasjera zebra� si� w jednej chwili olbrzymi t�um. Rozpozna� genera�a Hancocka, kt�ry czy�ci� jego ordery, pani� Guilford i pani� Webster, jak r�wnie� wiele innych s�siadek i s�siad�w, gadaj�cych jedno przez drugiego i spogl�daj�cych na niego niezwykle wymownie; swoich psychiatr�w Arnolda, Prokopa i Mendela, kt�rych nigdy nie m�g� rozr�ni�, gdy� wszyscy trzej mieli brody a la Zygmunt Freud, ca�a za� masa innych �udzi, kt�rych nie zna� - z pewno�ci� by�o ich kilka tysi�cy - siedzia�a na zaciemnionej widowni, oczekuj�c z napi�ciem na najnowszy show Artura Ronnebergera. - Panie i panowie! - odezwa� si� dono�ny g�os. - Z pewno�ci� wszystkich tu obecnych zainteresuj� nowe wypadki, jakie przydarzy�y si� ostatnio naszemu pechowcowi Arturowi. No wi�c, uda�o nam si� zmontowa� z bogatego materia�u wspania�y program. Jestem przekonany, �e nikt nie wyjdzie st�d rozczarowany. Fanfary zagra�y napuszony sygna� inauguracyjny, po czym na ekranie zacz�y pojawia� si� kolejno niezliczone katastrofy: Artur Ronneberger wpada swoim samochodem na s�up telegraficzny; awanturuje si�, pijany jak bela, w lokalu tak d�ugo, a� go stamt�d wyprowadzaj�; niczym niewidomy idzie po omacku przez d�ugie mieszkanie i spada ze schod�w; w stanie nietrze�wym kosi traw� na dzia�ce i przecina sobie przy tym du�y palec u nogi a� do ko�ci itd., itd. Wystawia� siebie na po�miewisko, a ludzie ryczeli z uciechy, klepali si� po udach, wsysali w siebie jego g�upi� niezdarno��, rosn�c przez to coraz bardziej; tak, tak, od�ywiali si� tym, �yli z tego. Tylko Buster Keaton i Woody Allen siedzieli w k�cie przygn�bieni, gdy� on by� od nich bardziej niezr�czny i przedstawia� posta� �a�o�niejsz� ni� oni. Nawet wierny Sandro Pansa zas�pi� si� i odwr�ci� od niego. Olbrzymi astronauta w bia�ym kombinezonie, trzymaj�cy w d�oniach cudown� czar� Graala, wyszed� przez boczne drzwi. Stanley Kubrick, ubrany w b��kitn� jak kosmos koszul� z wymalowan� na niej liczb� 2001, zagadn�� go: - Koniecznie musimy nakr�ci� razem jaki� dobry film fantastycznonaukowy. Pana pierwszy film o Ksi�ycu to czysta amatorszczyzna. Zupe�ny niewypa�. Wkr�tce ludzie wyszli z kina. Wszyscy przewy�szali go co najmniej o po�ow�, gdy� uro�li przecie� jego kosztem. Przy wyj�ciu ka�dy z nich, u�miechaj�c si� wynio�le, wr�cza� mu jako napiwek drobny prezent. Otrzyma� mi�dzy innymi pajaca na sznurku, kt�ry by� podobny do niego, krzywe zwierciad�o, w kt�rym wygl�da� zupe�nie normalnie, oraz z�ot�, l�ni�c� ikon� przedstawiaj�c� Leo w trumnie. I nagle, nie wiadomo dlaczego, ogarn�� go strach. Odwr�ci� si� gwa�townie i odszed� st�d, byle dalej, byle dalej - jak zwykle. Naprawd� sprawia�o mu rozkosz, kiedy si� oddala�. Prawie unosi� si� w g�r�, zupe�nie jak wtedy. Strza� z koz�a Sta� przy oknie wygl�daj�c na teren koszar. By�o rnu duszno, nogi dygota�y, w uszach szumia�o. Milcza�. Genera� Hancock siedzia� za swoim l�ni�cym od chromu biurkiem, zastawionym patriotycznymi proporczykami. - Musi pan to zrozumie�, Ronneberger. Kiedy wsta� pan podczas konferencji prasowej i wyszed� jakby nigdy nic, znie�li�my to jeszcze. Ale je�eli w czasie wywiadu telewizyjnego zaczyna pan nagle p�aka�, to tego ju� za wiele. Niech pan tylko pomy�li: nasz najlepszy astronauta, bohater narodowy zaczyna szlocha� na oczach milion�w telewidz�w jak stara baba. Czy pan wie, jaki to szok dla tych, kt�rzy brali z pana przyk�ad, uwa�ali pana za symbol wielko�ci naszego kraju?! Nie jestem w stanie zrozumie� pa�skiego post�powania. Wprawdzie pr�bowa� pan wyja�ni� mi motywy, ale ja po prostu tego nie rozumiem. Niestety, musz� wyci�gn�� konsekwencje. Chyba przyzna mi pan racj�, Ronneberger? Przys�uchiwa� si� tym wywodom jednym uchem. Tylko po tonie g�osu Hancocka zorientowa� si�, �e ostatnie zdanie by�o skierowanym pod jego adresem pytaniem. Z kilkusekundowym op�nieniem skin�� g�ow�. - To �wietnie - powiedzia� z ulg� Hancock. - Z pewno�ci� rozumie pan, �e w tej sytuacji nie mamy ju� dla pana zaj�cia. Wykona� pan swoje zadanie. Oczywi�cie b�dzie to zwolnienie honorowe. S�yszy pan, Ronneberger? Honorowe zwolnienie. Naturalnie, �e s�ysza�. Dziwi�o go tylko, �e nie odczuwa nawet goryczy, tylko szok, przy kt�rym jedna cz�� rozumu m�wi: "To tylko sen, to nie przydarzy�o si� tobie", a druga krzyczy: "Ale� tak, to prawda, taka jest rzeczywisto��!" Honorowe zwolnienie. Nie ma zaj�cia. Wyjrza� na ulic�, gdzie akurat wrzucano zawarto�� kilku kontener�w do �mieciarki, kt�ra po chwili odjecha�a w nie znanym kierunku. �mie�. �adnego zaj�cia. Monitor Poprosili, �eby tu poczeka�, a sami rozmawiali o nim w s�siednim pokoju. Nie wiadomo jednak, dlaczego nie wy��czyli instalacji pods�uchowej, w ten spos�b m�g� przys�uchiwa� si� ca�ej rozmowie. Zabieg celowy, czy te� przypadek? Nie mia� poj�cia. Rozmowa dobiegaj�ca z ma�ego g�o�nika nie by�a zbyt dono�na, ale odk�d przesta� widzie�, mia� bardziej wyostrzony s�uch. Donna: Jak pan s�dzi, doktorze, co mu jest? Czy mo�e pan ju� postawi� diagnoz�? W�adczy g�os: C�, na razie przeprowadzi�em kr�tk� rozmow� z pani m�em i nieco d�u�sz� z pani�. Jedyne, co zdo�a�em ustali� do tej pory to fakt, �e osi�ga dosy� du�e warto�ci w skali neurotycznej. Donna: ... a wi�c... (chrz�kni�cie) Chwila ciszy. W�adczy g�os, teraz jeszcze o ton ostrzejszy: To nic nie znaczy. Wszystko brzmi gorzej ni� jest naprawd�. A je�eli chodzi o dok�adn� diagnoz�... (niezrozumia�e mamrotania). To wcale nie musi by� depresja, jak pani przypuszcza. Mo�e to by� reakcja konfliktowa, a �ci�lej m�wi�c, reakcja na wyczerpanie. Pani rozumie: sam lot i wszystko to, co nast�pi�o p�niej. W takim przypadku sprawa wygl�da�aby nawet korzystnie, gdy� terapia nie by�aby skomplikowana. Donna: Dzi�ki Bogu. A wi�c istnieje... W�adczy g�os, ignoruj�c j�, kontynuuje wyk�ad: Z drugiej jednak strony, je�eli dobrze interpretuj� objawy przedstawione przez pani� - nadwra�liwo��, tendencja do zamykania si� w sobie, marzenia dzienne itd. - to mo�emy mie� r�wnie� do czynienia z rozwojem sensytywno - paranoidalnym po��czonym ze zjawiskiem derealizacji... (mamrotania). Nie mog� wykluczy� neurozy schizoidalnej. Ten psychiatra chce chyba koniecznie wywrze� dobre wra�enie, po to u�ywa tego zawodowego �argonu. Je�eli ucieka si� do takich chwyt�w, to pewnie nie jest wiele wart. Zreszt�, czego mo�na spodziewa� si� po kim�, kto zapomina wy��czy� urz�dzenie akustyczne. Donna: Czy to niebezpieczne? W�adczy g�os: Trudno jest nawi�za� kontakt ze schizofrenikiem, gdy� zazwyczaj otacza si� on murem ochronnym. U�atwia to jeszcze bardziej �wiat fantazji, w jakim zaszywa si� pani m��. Mam nadziej�, �e ten �wiat go nie zniszczy... (kr�tki kaszel). C�, jak si� pani sama zdo�a�a zorientowa� podczas tego... ech... zaj�cia w hotelu, m�� pani wykazuje ostre tendencje samob�jcze. Poza tym stwierdzi�em u niego silne uczucie lito�ci nad samym sob�. Wi��e si� z tym mo�liwo�� targni�cia na w�asne �ycie, jako forma ostatecznego protestu przeciw - jak on to ocenia - z�emu traktowaniu go przez otaczaj�cy �wiat. B�dziemy musieli zadba� o to, aby tam, gdzie go umie�cimy, nie m�g� zrobi� sobie nic z�ego. Donna: Ma pan na my�li... cel� gumow�? W�adczy g�os: Je�eli tak to pani nazywa, to owszem. Jego? Do celi gumowej? W ten spos�b mog� post�powa� z kim� innym, ale na pewno nie z pu�kownikiem Ronnebergerem? C� oni sobie wyobra�aj�! Hukn�� pi�ci� w st� i z ust jego sp�yn�� stek przekle�stw. G�os, ju� nie w�adczy, lecz zdenerwowany: M�j Bo�e, instalacja pods�uchowa nie by�a wy��czona! On wszystko... Ronneberger, czy pan tam jest? Czy pan nas s�yszy? Na pewno nie z nim! Zaraz wyda swoim ludziom rozkaz, aby uj�li tego szale�ca! Rozejrza� si� woko�o. Gdzie adiutant? - Ronneberger, czy pan mnie s�yszy? Machinalnie pochyli� si� do przodu, przesun�� wy��cznik. - Zrozumia�em - zameldowa� zwi�le. Bilans Koniec z tob�. Nawet nie wiesz, co masz robi�. Przez ca�e swoje �ycie, okres szko�y, studi�w, s�u�by wojskowej, szkolenia astronautycznego, d��y�e� - �wiadomie lub nie - do jednego celu: polecie� na Ksi�yc. Owszem, mo�na �y� dla takiego celu. Ale ty masz ju� ekspedycj� na Ksi�yc poza sob�; sko�czy�a si� niepowodzeniem, a nast�pna nie dojdzie pr�dko do skutku. Nie masz teraz �adnego celu, oto dlaczego wypad�e� z szyn. Wyrzucili ci�, bo nie ma ju� dla ciebie zaj�cia. I teraz �ycie nie ma dla ciebie �adnego sensu. Kto� m�g�by powiedzie�, �e powiniene� by� po�wi�ci� si� �yciu prywatnemu, ale r�wnie� tu ci si� nie powiod�o. Trening dla astronaut�w trwa� zbyt d�ugo. Donna i ty stali�cie si� dla siebie obcy, chocia� nadal si� kochacie. Lata studi�w i tego niezmordowanego treningu zrobi�y z ciebie jeszcze wi�kszego odludka ni� by�e� dawniej. Wobec innych ludzi jeste� nieporadny, oni ci� onie�mielaj�, pesz�. A ty sam? Sko�czy�e� ju� czterdziestk�, przekroczy�e� ju� ten magiczny r�wnik �ycia, za kt�rym czas zaczyna ci��y� na cz�owieku jak balast z o�owiu i sprawia, �e ka�dy zwalnia swoje obroty. Od tej pory nie prze�yjesz ju� nic nowego. Dni nie b�d� si� sk�ada� z prze�y�, lecz ze wspomnie�. Tw�j dywan �ycia zosta� ju� utkany, a teraz jego kolory zaczynaj� blakn��. Dawniej widzia�e� zawsze jak�� drog�; albo do przodu, albo do g�ry, dalej i dalej. Mo�e nadajesz si� jeszcze na bohatera ksi��ki, ale nie do �ycia. A w og�le - czy nie masz o sobie zbyt wielkiego mniemania? My�lisz stale o Ziemi, jak� widzia�e� przez iluminatory rakiety wiruj�cej poprzez wszech�wiat i wieczno��, majestatycznej i niewzruszonej, pi�knej w swoim b��kicie - i ty, filozofuj�ca mr�wka, kt�ra zgubi�a drog� do mrowiska i krzyczy o swoim strachu do lasu, tylko �e las jej nie s�ucha. Zbyt ma�o znaczysz. A jednak... Bierzesz zdj�cie stoj�ce na biurku i przygl�dasz mu si� d�ugo. Ech, inny �wiat! To wasze �lubne zdj�cie. Oto ty sam, w kwiecie wieku, �miejesz si�, rado�� bije ci z twarzy, wolnej jeszcze od zmarszczek. Ale� ty mu zazdro�cisz, temu pe�nemu optymizmu, beztroskiemu g�upcowi na zdj�ciu! A ta dziewczyna obok to Donna. Suknia �lubna podkre�la niezr�wnany wdzi�k jej smuk�ego cia�a, nachylonego ku tobie. Przypominasz sobie spojrzenie jej ciep�ych, br�zowych oczu, kt�re sprawi�o, �e przeszy� ci� promie� �aru oraz urok tej chwili, rozsadzaj�cy wszystkie bariery. Patrzysz na to zdj�cie, wiele obiecuj�ce na przysz�o��. I NIC Z TEGO SI� NIE SPE�NI�O. Jak�e inaczej mog�o wygl�da� wasze �ycie i jaki to przybra�o obr�t! Jak los m�g� do tego dopu�ci�, by� taki �lepy i oboj�tny! Bo przecie� nie zale�a�o to od was, na pewno nie od was! Znowu spogl�dasz na t� par� �licznych g�upc�w, kt�rzy dr�� teraz, gdy� twoja r�ka dygocze - nie mo�esz ju� tego znie��, to przekracza twoje si�y. Zaczynasz j�cze�, nie mo�esz tego pohamowa�, to uchodzi z ciebie wbrew twojej woli, czujesz ucisk w piersi, dreszcz wstrz�sa ca�ym twoim cia�em, i wreszcie - nic na to nie poradzisz - opadasz twarz� na biurko, �kaj�c, a �zy lec� niepowstrzymanie. Nie ko�cz�ca si� ta�ma nr 2 "Z pewno�ci� rozumie pan, �e w tej sytuacji nie mamy ju� dla pana zaj�cia. Wykona� pan swoje zadanie. Oczywi�cie b�dzie to zwolnienie honorowe. S�yszy pan, Ronneberger? HONOROWE zwolnienie". Hiob Dr��cymi r�koma opiera� si� o umywalk�, dysz�c ci�ko. To rzyganie wyko�czy mnie, pomy�la�. Wlepi� wzrok w ��t�, kwaskowo cuchn�c� brej�, kt�r� wyrzuci� z siebie konwulsyjnie, po czym bezw�adnym ruchem odkr�ci� kran. Woda sp�ukiwa�a wszystko, wiruj�c nad samym odp�ywem. Przez kr�tk� chwil� wygl�da�o to jak spiralna galaktyka. W rurze odp�ywowej zabulgota�o, rozleg� si� d�wi�k, najpierw pe�ny, potem s�abn�cy, niczym parodia dysz�cego cz�owieka. Ronneberger zacz�� poklepywa� kraw�d� umywalki monotonnym, lecz gniewnym gestem, tak d�ugo, a� d�wi�k usta�. Nast�pnie uni�s� r�k�, aby dojrze� zegarek. Kosztowa�o go to wiele wysi�ku. Wydawa�o mu si�, �e cyferblat znajduje si� pod wod�, czu� ko�atanie w skroniach, wszystko migota�o mu przed oczyma. Wreszcie uda�o mu si� zogniskowa� wzrok. P� do trzeciej. Pora, kiedy dla samotnych noc staje si� najbardziej okrutna, zw�aszcza kiedy si� jest w niechlujnym pokoiku hotelowym na Manhattanie, w Lower East Side. Reklama �wietlna za oknem zalewa�a go co trzy sekundy bladozielonym blaskiem. W tym przypadku r�wnie� by� bezbronny. Podczas nocy sp�dzonych tu w hotelu (Ile by�o ich w�a�ciwie? Co za r�nica!) ten hipnotyczny blask zdo�a� wbi� si� w jego umys�. Widzia� go nawet wtedy, kiedy zamyka� oczy, dok�adnie co trzy sekundy; serce bij�c zieleni�, jak we �nie narkotycznym. Ale to nie by� sen narkotyczny, to by�o jego w�asne �ycie, o wiele bardziej logiczne i straszne, koszmarna podr� nie rokuj�ca �adnej nadziei na to, �e kiedy� si� zako�czy. �adnej nadziei? Naprawd�? Wzdrygn�� si�, jakby poczu� dotyk skalpela, kiedy jego wzrok pad� na �yletk�. Nie wiedzia� nawet, kiedy wzi�� j� do r�ki. B�yszcza�a zach�caj�co, gotowa w ka�dej chwili wybawi� go z k�opotu. Grzbietem d�oni by� teraz tu� przy niej. Niebieskie �y�y pulsowa�y jak zielonkawe �wiat�o za oknem, hipnotyzuj�c, usypiaj�c. To im poka�e, jak bardzo go skrzywdzili. B�d� przera�eni kiedy go znajd�, ale wtedy b�dzie ju� za p�no. Znajdzie sw�j spok�j, zas�u�y� na to. Ostrze �yletki przesun�o si� troch�. Zwyk�e ci�cie chirurgiczne, czysty koniec. Koniec bohatera kosmosu. Z g�o�nym przekle�stwem odrzuci� �yletk�, powstrzymany resztkami instynktu samozachowawczego. Dlaczego mia� zrobi� co�, co by wygl�da�o jak przyznanie si� do winy? Przecie� nie on tu zawini�! Nie, winni byli oni. Hancock, prasa, opinia publiczna, nawet w pewnym sensie Donna. Zachichota� szyderczo. O, nie. Nie da im tej satysfakcji. Chwia� si�, nachylony nad umywalk�; zdezorientowany leming, kt�ry jeszcze tym razem uszed� �mierci w odm�tach oceanu. Mimo wszystko na tym �wiecie zdarzaj� si� r�wnie� rzeczy wielkie i pi�kne, pomy�la�. B�d� co b�d� jest pu�kownikiem Ronnebergerem, kt�ry by� na Ksi�ycu. Lekko jak tancerz skaka� wok� l�downika, kt�ry na tle tej bia�ej jak wapno pustyni wygl�da� jak filigranowa zabawka. Ka�dy jego krok mia� odcisn�� tu �lad dla potomnych, �lad na piasku, kt�ry by�by obrazem mijaj�cego �wiata. T�dy przechodzi� Artur Ronneberger. Ziemia znajdowa�a si� pod nim i migota�a zielonym �wiat�em. Oszo�omiony zamruga� oczyma, a Ziemia przeobrazi�a si� w odbicie jego twarzy, roz�wietlanej regularnie �wiat�em neonu. Pi�kne by�y wspomnienia, ale c� z tego, skoro stale dawa�a o sobie zna� rzeczywisto��. Westchn�� i odwr�ci� si� na bok. Prze�cierad�o na ��ku by�o skopane. Na chwil� powr�ci� my�l� do s�odkiej Murzynki posiniaczonej na ca�ym ciele i poj�kuj�cej z rozkoszy z niezwyk�� rutyn�. P� godziny temu odesz�a, aby u kogo� innego zarobi� jeszcze troch� pieni�dzy. Jej siostry i bracia byli za m�odzi, by kra��, a z czego� przecie� trzeba �y�! Da� jej dwa razy wi�cej ni� za��da�a, gdy� by�a podobna do niego: urodzi�a si� pod z�� gwiazd�. "We�, b�dziesz mog�a darowa� sobie tego drugiego", powiedzia�, a ona odpar�a: "Sentymentalny z ciebie staruszek. Takiego jak ty szybko zgnoj�". Dawno ju� nie spotka� kogo� tak mi�ego jak ona. By� pewien, �e kt�rej� nocy i ona b�dzie mia�a pecha; natknie si� na kogo�, kto j� zabije. Normalna kolej rzeczy. Ta wczoraj nie by�a sympatyczna. Wykrzykiwa�a mu w twarz takie rzeczy, �e wola� o tym zapomnie�. By� jeszcze ten facet, kt�ry napad� na niego, kiedy on szed� normalnie ulic� i wybi� mu kilka z�b�w, bo nie znalaz� u niego pieni�dzy. Wszyscy nim pomiatali, dlatego w�a�nie, �e by� takim pechowcem. Najlepiej nie pami�ta� o przykrych sprawach, nie jest to jednak �atwe, kiedy le�y si� w ��ku i zamiast usn��, rozmy�la si� stale o swoim �yciu. Gdyby mo�na by�o nie patrze� na ten ca�y m�tlik! Wszystko, co widzia�, odwraca�o jego uwag� od wspomnie�. A czy istnia�o co� na tyle warto�ciowego, �eby po�wi�ci� wspomnienia? Znowu spojrza� do lustra na t� ruin� cz�owieka, o twarzy obrz�k�ej, pooranej zmarszczkami, o podkr��onych oczach - i rozpacz zaatakowa�a go od nowa. Co za wrak z niego! Nie m�g� ju� znie�� widoku swego odbicia, musi je zniszczy�! Co� jakby j�k wyrwa�o mu si� z krtani i z ca�ej si�y ugodzi� g�ow� w lustro. Kiedy wr�ci�a �wiadomo��, wok� niego by� nieprzenikniony mrok. Tam, gdzie mia� oczy, czu� przera�liwy b�l. Krew ciep�� stru�k� sp�ywa�a po twarzy. C� zrobi� najlepszego? Kr�ci� si� po omacku od �ciany do �ciany. Czy naprawd� przydarzy�o si� to jemu? I wreszcie przyszed� szok. - Ratunku! - wrzasn�� na ca�e gard�o. - Pom�cie! Jestem �lepy! Kto� za�omota� gniewnie w �cian�. - Pom�cie mi! - krzykn��. - Prosz�! - Zamknij si�! - rykn�� g�os z s�siedniego pokoju. Osun�� si� na kolana i po omacku zacz�� przeszukiwa� pod�og�. Gdzie ta �yletka? Przej�cie Obudzi� si� i przez d�u�sz� chwil� usi�owa� zebra� my�li. Co to za pomieszczenie? Potem przypomnia� sobie: by� przecie� w bazie ksi�ycowej, kt�r� zbudowano, kiedy on i Leo odnale�li robota pozaziemskiego. Tak jest, na pewno! Zirytowany potrz�sn�� g�ow�. Lot z Ziemi na Ksi�yc da� mu si� widocznie nie�le we znaki, gdy� nie pami�ta� z niego nic a nic. W og�