1942
Szczegóły |
Tytuł |
1942 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
1942 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 1942 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
1942 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Jack Higgins
Lot or��w
Tom
Ca�o�� w tomach
Zak�ad Nagra� i Wydawnictw
Zwi�zku Niewidomych
Warszawa 2000
Z angielskiego prze�o�y�
Zbigniew A. Kr�licki
T�oczono pismem punktowym dla
niewidomych w Drukarni Zak�adu
Nagra� i Wydawnictw ZN,
Warszawa, ul. Konwiktorska 9
Przedruk: "�wiat Ksi��ki",
Warszawa 1999
Korekta:
I. Stankiewicz
i U. Maksimowicz
`rp
Mojej �onie Denise,
za ogromn� pomoc,
jakiej udzieli�a mi
przy pisaniu tej ksi��ki.
Opr�cz wielu innych zalet,
kt�re masz, jeste� r�wnie�
nadzwyczajnym pilotem...
Kana� La Manche. 1997
Kana� La Manche
1997
1
Kiedy stracili�my prawy
silnik, wiedzia�em, �e mamy
k�opoty, ale ca�a ta wyprawa od
pocz�tku �le si� zapowiada�a.
Od kilku dni byli�my z �on� w
naszym domu na Jersey, na
Wyspach Normandzkich, gdy
otrzyma�em telefoniczn�
wiadomo��, �e pewien
hollywoodzki producent jest
powa�nie zainteresowany
sfilmowaniem jednej z moich
ksi��ek. Oznacza�o to, �e musimy
jak najszybciej wr�ci� do
naszego domu w Chichester, a
stamt�d do Londynu. Zadzwoni�em
do firmy lotniczej, z kt�rej
us�ug zazwyczaj korzysta�em, ale
nie mieli �adnego wolnego
samolotu. Obiecali jednak
zobaczy�, co si� da zrobi�.
Znale�li mi cessn� 310 z
Granville na wybrze�u Bretanii i
podstarza�ego pilota, niejakiego
Duponta. �ebracy nie maj�
wyboru, wi�c bez wahania
zarezerwowa�em lot, poniewa�
prognoza meteorologiczna nie
by�a z�a i chcieli�my jak
najszybciej mie� podr� za sob�.
Usiad�em z ty�u, ale
trzystadziesi�tka ma podw�jne
stery, wi�c moja �ona jako
do�wiadczony pilot usiad�a na
prawym przednim fotelu. I dzi�ki
Bogu.
Wyspy Normandzkie i kana� La
Manche cz�sto nawiedzaj� mg�y,
kt�re pojawiaj� si�
niewiarygodnie szybko i
natychmiast wszystko zas�aniaj�.
Tak w�a�nie sta�o si� tego
ranka. Wystartowali�my z Jersey
przy dobrej pogodzie, lecz w
ci�gu dziesi�ciu minut mg�a
spowi�a wysp�, zas�aniaj�c nie
tylko wybrze�e Francji, ale
tak�e �Guernsey.
Kierowali�my si� ku
po�udniowym brzegom Anglii, do
Southampton. Dupont na oko
dobiega� sze��dziesi�tki, mia�
siwe w�osy i lekk� nadwag�.
Obserwuj�c go przy pracy,
zauwa�y�em, �e pot sp�ywa mu po
twarzy.
Denise w�o�y�a s�uchawki i
poda�a mi zapasowe, a ja je
pod��czy�em. Przez chwil�
pilotowa�a samolot, bo Dupont
rozmawia� z wie�� kontroli
lot�w, potem przej�� stery, ona
za� odwr�ci�a si� do mnie.
- Jeste�my na tysi�cu o�miuset
metrach. Na dole paskudna mg�a.
Southampton wykluczone, tak samo
jak wszystkie inne lotniska na
wschodzie. Pr�bujemy
Bournemouth, ale nie wygl�da to
najlepiej.
Unikn�wszy jako dziecko
�mierci od bomb podk�adanych
przez Ira na Shankill w
Belfa�cie, a p�niej wyszed�szy
ca�o z paru niebezpiecznych
sytuacji podczas s�u�by
wojskowej, nauczy�em si�
przyjmowa� �ycie takim, jakim
jest. U�miechn��em si� mimo huku
silnik�w, ufaj�c umiej�tno�ciom
mojej �ony, znalaz�em p�litrow�
butelk� szampana Moet & Chandon,
kt�ry przewiduj�co umie�cili w
barku, po czym nala�em go do
plastikowej szklanki. Zawsze
uwa�a�em, �e najwa�niejsze to
zachowa� spok�j. Tym razem mia�o
mi to przyj�� z trudem.
Zgas� nam prawy silnik. Przez
jedn�, zapieraj�c� dech w
piersiach chwil� tryska� z niego
pi�ropusz czarnego dymu, a potem
znikn��. Dupont wpad� w panik�,
walcz�c ze sterami. Gor�czkowo
wyr�wnywa� kurs, lecz bez
powodzenia. Zacz�li�my opada�.
Przera�ony, zacz�� krzycze� po
francusku do kontroli lot�w w
Bournemouth, lecz moja �ona
uciszy�a go machni�ciem r�ki i
spokojnie, rzeczowo przej�a
dowodzenie.
- Paliwa starczy nam mniej
wi�cej na godzin� - zg�osi�a. -
Macie jakie� propozycje?
Na wie�y kontrolnej w
Bournemouth akurat mia�a dy�ur
kobieta i jej g�os by� r�wnie
spokojny.
- Niczego nie gwarantuj�, ale
najlepsza b�dzie dla was
�Kornwalia. Mg�a nie jest tam tak
g�sta jak tu. Cold Harbour, ma�y
port rybacki opodal Lizard
Point. Znajdziecie tam stary pas
startowy Raf_u z drugiej wojny
�wiatowej. Nieczynny od lat, ale
nadaj�cy si� do u�ytku. Przeka��
wiadomo�� wszystkim s�u�bom
ratowniczym. Powodzenia.
Przez nast�pne dwadzie�cia
minut zeszli�my na tysi�c metr�w
i z trudem utrzymywali�my
��czno�� radiow�, cz�sto
przerywan� przez zak��cenia.
Mg�a zg�stnia�a, a potem lun��
deszcz. Dupont sprawia� wra�enie
jeszcze bardziej przera�onego, a
twarz mia� ju� wyra�nie zroszon�
potem. W pewnej chwili zn�w
zatrajkota� po francusku i
Denise ponownie podj�a rozmow�
z wie��. Us�yszeli�my ch�r
niewyra�nych g�os�w, dono�ne
trzaski, po czym samolotem
zacz�o gwa�townie rzuca� -
wlecieli�my w sam �rodek burzy.
Denise bardzo opanowanym
g�osem poda�a nasz� pozycj�.
- Mo�liwe Mayday. Podchodz� do
l�dowania na pasie startowym
Cold Harbour.
Nagle szumy ucich�y i
us�yszeli�my g�o�no i wyra�nie:
- Tu Royal National Lifeboat
Institution,�* Cold Harbour.
M�wi Zec Acland. Nie ma mowy o
l�dowaniu tutaj, dziewczyno. Nie
widz� nawet mojej wyci�gni�tej
r�ki.
Dla Duponta by�a to ostatnia
kropla, kt�ra przepe�ni�a czar�.
J�kn��, zadygota� i g�owa opad�a
mu na bok. Samolot zanurkowa�,
ale Denise przej�a stery i
stopniowo wyr�wna�a lot.
Przechyli�em si� i pomaca�em
t�tnic� szyjn� pilota.
- Jest t�tno, ale s�abe.
Wygl�da mi to na atak serca.
Odepchn��em go od Denise.
Powiedzia�a spokojnie:
- Wyjmij spod jego fotela
kamizelk� ratunkow� i za�� mu
j�, a sam w�� drug�.
Przestawi�a trzystadziesi�tk�
na pilota automatycznego i te�
wci�gn�a kamizelk�. Zaj��em si�
Dupontem, a potem wcisn��em si�
w swoj�.
- B�dziemy p�ywa�?
- Chyba nie mamy wyboru.
Wr�ci�a na sterowanie r�czne.
Pr�bowa�em za�artowa�; taka
drobna s�abostka.
- Przecie� jest marzec. Za
zimno na k�piel.
- Zamknij si�! To nie �arty -
uci�a i zn�w wezwa�a lotnisko,
gdy zacz�li�my opada�. -
Rnli, Cold Harbour. B�d�
musia�a wodowa�. Pilot chyba
dosta� ataku serca.
Zn�w us�yszeli�my ten tubalny
g�os.
- Wiesz, co robisz,
dziewczyno?
- Tak. Mam jeszcze jednego
pasa�era.
- Zawiadomi�em ju� zesp�
Royal Navy Air Sea �Rescue,�* ale
w tej ich �upince niewiele mog�
zrobi�. ��d� ratownicza z Cold
Harbour ju� wysz�a w morze.
Jestem na pok�adzie. Podaj mi
jak najdok�adniej wasz� pozycj�.
Na szcz�cie samolot by�
wyposa�ony w Gps, satelitarny
system geopozycyjny, z kt�rego
odczyta�a wsp�rz�dne.
- Schodz� - powiedzia�a.
- Na Boga, dziewczyno, masz
jaja. B�dziemy tam, bez obawy.
�ona cz�sto rozmawia ze mn� o
lataniu, wi�c zdawa�em sobie
spraw� z problem�w zwi�zanych z
wodowaniem na morzu lekk�,
dwusilnikow� maszyn�. Nale�y
podchodzi� do l�dowania ze
schowanym podwoziem, na
w��czonych hamulcach
aerodynamicznych i nie trac�c
mocy, co jest raczej trudne przy
jednym zepsutym silniku.
Przy s�abym wietrze i ma�ych
falach trzeba l�dowa� pod wiatr;
przy silnych podmuchach i
grzywaczach, r�wnolegle do nich.
Tymczasem nie wiedzieli�my, co
nas czeka na dole. Mieli�my
zerow� widoczno��.
Denise zmniejszy�a ci�g
silnika i zacz�li�my opada�.
Obserwowa�em wysoko�ciomierz.
Trzysta, potem sto osiemdziesi�t
metr�w. Nic - ni cholery - a
potem kilkadziesi�t metr�w ni�ej
mg�a rozst�pi�a si�,
zobaczyli�my morze i niewielkie
fale i Denise wyl�dowa�a pod
wiatr.
S�dz�, �e w tym momencie
okaza�a si� naprawd� wspania�ym
pilotem. Samolot odbi� si� od
fal, prze�lizgn�� po powierzchni
wody i znieruchomia�. Wstrz�s
by� silny, ale Denise
natychmiast otworzy�a drzwi.
- Wyci�gnij go! - zawo�a�a i
szybko wysz�a na skrzyd�o.
Przechyli�em si�, odpi��em pas
Duponta, a potem wypchn��em
g�ow� naprz�d przez drzwi.
Podtrzyma�a go, ze�lizgn�a si�
ze skrzyd�a do wody i poci�gn�a
nieprzytomnego pilota za sob�.
Potem ja zsun��em si� po
skrzydle. Pami�ta�em, �e kiedy�
pokazywa�a mi dane statystyczne
dotycz�ce wodowania na morzu.
Samolot przewa�nie tonie w ci�gu
dziewi��dziesi�ciu sekund.
Denise trzyma�a Duponta i
oboje unosili si� na wodzie w
swych ��tych kamizelkach
ratunkowych. Ju� odp�ywa�em od
ton�cego samolotu, gdy
krzykn�a:
- O Bo�e, Tarquin tam zosta�!
To wymaga kr�tkiego
wyja�nienia. Tarquin by� misiem,
ale unikalnym. Kiedy znale�li�my
go siedz�cego na p�ce
antykwariatu w Brighton, mia� na
g�owie sk�rzan� pilotk�,
lotnicze buty i niebieski
kombinezon Royal Flying Corps z
pierwszej wojny z insygniami si�
powietrznych obu wojen
�wiatowych. Jego pyszczek
przybra� do�� enigmatyczny
wyraz, w czym nie by�o niczego
dziwnego, gdy� - jak
poinformowa� nas sprzedawca -
wylata� wiele godzin podczas
bitwy o Angli� z poprzednim
w�a�cicielem, pilotem my�liwca.
Bardzo romantyczna opowie��, ale
by�em sk�onny w ni� uwierzy�, a
moja �ona przyj�a j� bez
zastrze�e�, bo mi� wygl�da� na
takiego, kt�ry wiele prze�y� i
widzia�. Sta� si� jej maskotk� i
cz�sto zabiera�a go w powietrze.
Nie by�o mowy, aby zostawi� go
na pastw� losu.
Umie�cili�my go w tylnej
cz�ci kabiny, w reklam�wce z
supermarketu. Nie waha�em si� -
zawr�ci�em, chwyci�em klamk�
tylnych drzwi, otworzy�em je i
wyj��em Tarquina z jego workiem.
- Chod�, stary, pop�ywamy
sobie - mrukn��em.
Bo�e, woda w�era�a si� zimnem
w ko�ci jak kwas i by�a r�wnie
zab�jcza. O tej porze roku nie
da si� d�ugo p�ywa� po kanale La
Manche, o czym przekona�o si�
wielu pilot�w Raf_u i
Luftwaffe.
Trzyma�em Duponta i Tarquina,
a Denise trzyma�a si� mnie.
- Wspania�e l�dowanie -
powiedzia�em. - Zrobi�o na mnie
wra�enie.
- Umrzemy? - zapyta�a,
krztusz�c si� morsk� wod�.
- Nie s�dz� - odpar�em. -
Obejrzyj si�.
Zrobi�a to i zobaczy�a jak
duch wy�aniaj�c� si� z mg�y ��d�
ratownicz� Rnli klasy Tyne.
Za�oga w ��tych sztormiakach i
pomara�czowych kamizelkach
ratunkowych sta�a przy relingu.
��d� podesz�a do nas i trzej
marynarze wyskoczyli za burt�.
Rzuci� mi si� w oczy jaki�
stary cz�owiek przechylony przez
reling. Jak nic mia�
osiemdziesi�tk� na karku, siwe
w�osy i bia�� brod�, a przem�wi�
tym samym silnym g�osem, kt�ry
s�yszeli�my przez radio. Zec
Acland.
- Na Boga, uda�o ci si�,
dziewczyno!
- Na to wygl�da! - odkrzykn�a
Denise.
Wci�gn�li nas na pok�ad - a
potem wydarzy�a si�
najdziwniejsza rzecz pod
s�o�cem. Acland z
niedowierzaniem spojrza� na
mokrego misia, kt�rego trzyma�em
w ramionach.
- Wielki Bo�e, to Tarquin.
Sk�d go pan wzi��?
Siedzieli�my z Denise na �awce
w g��wnej kabinie, owini�ci
kocami, popijaj�c herbat� z
termosu, podczas gdy dwaj
cz�onkowie za�ogi zajmowali si�
le��cym na pod�odze Dupontem.
Zec Acland siedzia� naprzeciwko
nas i przygl�da� si� nam. Wyj��
star� srebrn� piersi�wk�,
wyci�gn�� r�k� i nala� nam do
kubk�w.
- Rum - wyja�ni�. - Dobrze wam
zrobi.
Wszed� inny m�czyzna,
ciemnow�osa, energiczna, m�odsza
wersja Aclanda.
- To m�j syn, Simeon, sternik
tej �odzi, kt�ra nazywa si�
"Lady Carter".
Simeon u�miechn�� si�.
- Mi�o widzie� was ca�ych.
Dobrze wiedzie�, �e na co�
mo�emy si� przyda�.
�atwo mog�em sobie wyobrazi�,
co czu� - na jednostkach Rnli
p�ywaj� ochotnicy nie
otrzymuj�cy �adnego
wynagrodzenia. Jeden z dw�ch
cz�onk�w za�ogi kl�cz�cych nad
Dupontem umocowa� mu mask�
tlenow� i spojrza� na nas.
- Jeszcze go nie stracili�my,
ale nie jest dobrze.
- W Cold Harbour ju� l�duje
helikopter - poinformowa� Simeon
Acland. - Zaraz zabierze was na
�ono cywilizacji.
Zerkn��em na Denise. Skrzywi�a
si�, wi�c powiedzia�em:
- Szczerze m�wi�c, mieli�my
piekielnie ci�ki dzie�. Nasz
przyjaciel Dupont musi i�� do
szpitala, to oczywiste, ale mo�e
moja �ona i ja mogliby�my
zatrzyma� si� tu gdzie� na noc?
Simeon roze�mia� si�.
- No c�, trafili�cie we
w�a�ciwe miejsce. M�j ojciec
jest w�a�cicielem gospody "Pod
Wisielcem". Przewa�nie ma tam
jedno czy dwa wolne miejsca.
Odwr�ci� si� i zauwa�y�
przemoczonego misia na �awce
obok ojca.
- A to co?
- To Tarquin - rzek� Zec
Acland.
Twarz Simeona przybra�a dziwny
wyraz.
- Chcesz powiedzie�...? Rany
boskie, wcale nie k�ama�e�,
stary �obuzie. On naprawd�
istnia�. Przez te wszystkie lata
s�dzi�em, �e go wymy�li�e�.
Podni�s� nied�wiadka, z
kt�rego pociek�a woda.
- Jest przemoczony.
- Nie ma obawy - uspokoi� go
Zec Acland. - Wyschnie. Bywa�
ju� mokry.
To wszystko by�o bardzo
intryguj�ce i ju� mia�em zacz��
dr��y� temat, kiedy moja �ona
dosta�a gwa�townego ataku
choroby morskiej po po�kni�ciu
sporej ilo�ci s�onej wody.
Zaledwie kilka minut p�niej
mnie r�wnie� zmog�o, ale oboje
doszli�my do siebie, zanim ��d�
okr��y�a przyl�dek i ujrzeli�my
wej�cie do zatoki, a dalej
lesist� dolin�.
Zobaczy�em stoj�cy w�r�d drzew
dw�r z szarego kamienia,
najwy�ej kilkana�cie chat,
przysta� i kilka wyci�gni�tych
na brzeg �odzi rybackich. "Lady
Carter" podp�yn�a do przystani,
dwaj czy trzej rybacy podeszli i
rzucili nam cumy, wy��czono
silniki, a wtedy pozosta�a tylko
cisza, mg�a i si�pi�cy deszcz.
Nagle us�yszeli�my narastaj�cy
warkot.
- Oto i helikopter - rzek�
Simeon. Wskaza� na Duponta. -
Trzeba go zanie�� na l�dowisko.
- Dobrze, ch�opcze - odpar�
stary Acland. - Ja zajm� si� t�
dw�jk�. Przyda im si� gor�ca
k�piel i porz�dny obiad.
Podni�s� Tarquina.
- I wyja�nienia - doda�em. -
Bardzo chcieliby�my je us�ysze�.
- Us�yszycie - powiedzia�. -
Obiecuj�.
Do tej pory zd��yli ju�
po�o�y� Duponta na nosze;
wynie�li go, a my poszli�my za
nimi.
Jak dowiedzieli�my si�
p�niej, ca�� t� miejscowo��
wybudowa� w po�owie osiemnastego
wieku sir William Chevely -
chaty, port, przysta�, wszystko.
Sir Chevely mia� opini�
przemytnika, a port rybacki
stanowi� tylko przykrywk� dla
innej dzia�alno�ci. Pub "Pod
Wisielcem" mia� mocne okiennice
i �ciany z grubych bali.
Zdecydowanie nie wygl�da� na dom
postawiony w czasach kr�la
Jerzego.
Zec wprowadzi� nas do �rodka,
gdzie za barem sta�a matrona
imieniem Betsy, kt�ra
natychmiast zaj�a si� Denise i
zabra�a j� na g�r�. Ja zosta�em
z Zecem w starej izbie o
zaparowanych oknach. Siedzia�em
przy hucz�cym na kominku ogniu i
rozkoszowa�em si� bardzo du��
szklaneczk� whisky Bushmills.
Posadzi� Tarquina na p�ce
opodal kominka.
- Niech sobie przeschnie.
Wyj�� paczk� papieros�w i
wyci�gn�� jednego.
- Ten misiek jest dla pana
wa�ny? - spyta�em.
- Och tak - skin�� g�ow�. - I
nie tylko dla mnie. Bardziej,
ni� m�g�by pan s�dzi�.
- Prosz� mi o tym opowiedzie�.
Potrz�sn�� g�ow�.
- P�niej, kiedy wr�ci pa�ska
�ona. Niez�a z niej dziewczyna.
Sporo m�odsza od pana.
- O dwadzie�cia pi�� lat -
przyzna�em si�. - Ale jeste�my
razem od pi�tnastu, wi�c jako�
si� z tym oswoili�my.
- Trzeba cieszy� si� ka�dym
dniem - rzek�. - Nauczy�em si�
tego na wojnie. Wielu wtedy
umiera�o.
- By� pan w marynarce?
- Tylko przez pierwszy rok,
potem z powrotem zrobili mnie
sternikiem na �odzi ratowniczej.
W tamtych czasach by�o to
zaj�cie na ca�y etat.
Storpedowane okr�ty, piloci
p�ywaj�cy w kanale. Nie, nie
bra�em udzia�u w prawdziwej
wojnie na morzu.
Jak odkry�em p�niej, te s�owa
dawa�y ca�kowicie fa�szywy obraz
cz�owieka, kt�ry przez rok
p�ywania we flocie otrzyma�
Distinguished Service Medal,�*
Krzy� Jerzego,�* Mbe�* oraz
cztery z�ote medale za wybitne
zas�ugi dla tej szacownej
instytucji.
- Szyld na gospodzie
przedstawia m�odzie�ca
powieszonego za nog� -
powiedzia�em. - To figura z
tarota, prawda? Zdaje si�, �e
oznacza odrodzenie.
- Ach tak, Julie Legrande
namalowa�a go podczas wojny.
By�a gospodyni� w dworku i
prowadzi�a pub. Musieli�my
odnowi� go po latach, ale nadal
jest taki, jak namalowa�a go
Julie.
- Francuzka?
- Uciek�a przed Niemcami. -
Wsta�. - Czas, �eby i pan wzi��
k�piel. Czym si� pan zajmuje?
- Jestem powie�ciopisarzem -
odpar�em.
- Powinienem pana zna�?
Poda�em mu nazwisko, a on
roze�mia� si�.
- No, to chyba powinienem.
Dzi�ki panu przetrwa�em jedn�
czy dwie kiepskie noce. Mi�o mi
pana pozna�. A teraz, prosz�
wybaczy�...
Wsta� i wyszed�.
Siedzia�em tam i rozmy�la�em.
Tajemnica za tajemnic�.
Wyja�nienie powinno by�
interesuj�ce.
Zjedli�my obiad w rogu baru -
morski oko�, m�ode ziemniaki z
sa�atk� - i opr�nili�my z Zecem
oraz Simeonem butelk� lodowato
zimnego chablis. Oboje z Denise
mieli�my na sobie d�insy i
swetry dostarczone przez
obs�ug�. W barze siedzia�o
jeszcze o�miu rybak�w, a trzej z
nich nale�eli do za�ogi �odzi
ratowniczej. Na kominku �ywo
p�on�� ogie�, deszcz t�uk� w
szyby, a Tarquin lekko parowa�.
- Kiedy by�em dzieckiem,
ojciec opowiada� mi o Tarquinie,
lataj�cym nied�wiadku - odezwa�
si� Simeon. - Zawsze my�la�em,
�e to bajka.
- A wi�c teraz w ko�cu
pozna�e� prawd� - rzek� Zec. -
Na przysz�o�� s�uchaj mnie,
ch�opcze. Gdzie go znale�li�cie?
- zwr�ci� si� do Denise.
- W antykwariacie w Brighton,
w zesz�ym roku - wyja�ni�a. -
Powiedziano nam, �e lata� razem
z w�a�cicielem podczas bitwy o
Angli�, ale nie mieli na to
�adnego dowodu. Zawsze
intrygowa�o mnie to, �e obok
baretki Raf_u nosi odznak�
Royal Flying Corps z czas�w
pierwszej wojny �wiatowej.
- I powinno - odpar� Zec. -
Wtedy pierwszy raz ruszy� na
wojn� z ojcem ch�opca.
Zapad�a cisza. Denise spyta�a
ostro�nie:
- Z ojcem ch�opca?
- Dawno temu, w tysi�c
dziewi��set siedemnastym we
Francji, ale na razie nie m�wmy
o tym. - Skin�� na Simeona. -
Jeszcze jedn� butelk�.
Simeon pos�usznie poszed� do
baru, a Zec powiedzia�:
- Ostatni raz widzia�em
Tarquina w czterdziestym
czwartym. W drodze do okupowanej
Francji. A potem, po tylu latach
nagle pojawia si� na p�ce
antykwariatu w Brighton.
Otworzy� papiero�nic�, wyj��
papierosa, a moja �ona spyta�a:
- Czy m�g�by mnie pan
pocz�stowa�?
Poda� jej papierosa i ogie�, a
ona wygodnie opar�a si� w
fotelu.
- Zdaje si�, �e Tarquin to
pa�ski stary znajomy?
- Mo�na tak powiedzie�. Ju�
raz wyci�ga�em go z kana�u. W
czterdziestym trzecim. Spad� z
hurricane'em. To by�y wspania�e
my�liwce. Str�ci�y wi�cej
Szkop�w ni� spitfire'y. -
Zamy�li� si�, a kiedy Simeon
wr�ci� z drug� butelk� chablis,
zapyta�: - To by� Harry, czy
Max? Nigdy nie wiedzieli�my.
Simeon odstawi� tac�.
- Dobrze si� czujesz, tato? -
zapyta� z trosk�.
- Kto, ja? - u�miechn�� si�
Zec Acland. - Czy kto� nie
napisa� ksi��ki o pewnym
Francuzie, kt�ry pow�cha� co�
czy skosztowa� i nagle wr�ci�y
mu wszystkie wspomnienia?
- Marcel Proust -
podpowiedzia�a Denise.
- Do licha, w�a�nie tak
poczu�em si� przez tego mi�ka.
Przywo�a� wszystkie wspomnienia.
Mia� �zy w oczach.
Simeon nala� mu wina.
- No, tato, napij si�. Nie
wpadaj w z�y humor.
- W mojej sypialni. Czerwone
pude�ko w trzeciej szufladzie od
g�ry. Przynie� mi je, ch�opcze.
Simeon pos�usznie poszed�.
Zec pod�o�y� do ognia kolejne
polano, a kiedy Simeon wr�ci� ze
szkatu�k�, Zec umie�ci� j� na
stole i otworzy�. Ukaza�y si�
papiery i fotografie.
- Niekt�re widzia�e�, ch�opcze
- powiedzia� do syna. - A
niekt�rych nie.
Poda� zdj�cie Denise: zatoka
Cold Harbour, przycumowana ��d�,
znacznie starszy model, na jej
pok�adzie Simeon w marynarskiej
czapce zsuni�tej na ty� g�owy.
Simeon - i nie Simeon.
- By�em wtedy ca�kiem
przystojny - mrukn�� Zec.
Denise nachyli�a si� i
poca�owa�a go w policzek.
- Nadal pan jest.
- Ej�e, nie zaczynaj czego�,
czego nie mo�esz sko�czy�,
dziewczyno - za�mia� si�, a
potem podawa� nam fotografie,
jedn� po drugiej, wszystkie
czarno_bia�e.
Pub wygl�da� tak samo. Jedno
ze zdj�� ukazywa�o siwow�osego
oficera, ujmuj�co brzydkiego, na
oko
sze��dziesi�ciopi�cioletniego, w
okularach o stalowych oprawkach.
- Brygadier Munro - obja�ni�
Zec. - Dougal Munro przed wojn�
by� profesorem Oksfordu, a potem
pracowa� w wywiadzie. W�wczas
nazywano ten wydzia� Special
Operations Executive.�* Soe.
To by� pomys� Churchilla. "Niech
Europa stanie w ogniu",
powiedzia�, i tak te� si� sta�o.
Przerzucali tajnych agent�w do
Francji i innych kraj�w.
Wykwaterowali wszystkich
mieszka�c�w z Cold Harbour.
Zmienili to miejsce w tajn�
baz�.
Rozla� wino, a Simeon rzek�:
- Nigdy mi o tym nie m�wi�e�,
tato.
- Poniewa� my wszyscy tutaj
musieli�my podpisa� zobowi�zanie
o przestrzeganiu tajemnicy
pa�stwowej.
Wytrz�sn�� z pude�ka kolejne
zdj�cia. Jaka� kobieta z
brygadierem Munro.
- To Julia Legrande. Jak ju�
m�wi�em, by�a gospodyni� w
dworku i prowadzi�a ten pub.
Nast�pna fotografia ukazywa�a
Munro i jakiego� oficera,
kapitana z baretk� Mc�* i lask�
w d�oni.
- To Jack Carter, adiutant
Munro. Straci� nog� pod
Dunkierk�.
Przerzuci� jeszcze kilka, a�
doszed� do du�ej br�zowej
koperty. Zawaha� si�, a potem
otworzy� j�.
- Przestrzeganie tajemnicy
pa�stwowej... Do licha, mam ju�
osiemdziesi�t osiem lat.
Je�eli poprzednie zdj�cia by�y
interesuj�ce, to te okaza�y si�
wprost zaskakuj�ce. Jedno z nich
ukazywa�o stoj�cy na pasie
startowym nocny my�liwiec
Junkers 88S z wyra�nie widocznym
hitlerowskim krzy�em na kad�ubie
i swastyk� na ogonie. Mechanik
nosi� czarny kombinezon
Luftwaffe. Obok sta� samolot
zwiadowczy Fieseler Storch.
Dalej dwa hangary.
- A c� to takiego, do licha?
- zapyta�em.
- Tutejszy pas startowy. Tak,
w Cold Harbour. Nocne loty nad
Francj�, takie rzeczy.
Przechytrza�o si� wroga, udaj�c
go.
- Zdaje si�, �e to niezbyt
korzystne, je�li wpad�o si� w
r�ce nieprzyjaciela - zauwa�y�a
Denise.
- Pewny pluton egzekucyjny.
Oczywi�cie, tamci tak�e
wykorzystywali w ten spos�b
zdobyczny sprz�t Raf_u.
Poda� jej nast�pne zdj�cie.
- Lysander. Paskudnie wygl�da,
ale m�g� l�dowa� i startowa� na
zaoranym polu.
Uj�cie przedstawia�o
lysandera, jakiego� oficera i
m�od� kobiet�. Lotnik nosi�
ameryka�ski mundur, naszywki
podpu�kownika i rz�d baretek.
Dostrzeg�em Dso�* i Dfc,�*
lecz naprawd� intryguj�cy by�
fakt, �e na lewej piersi bluzy
polowego munduru mia� skrzyde�ka
Raf_u.
- Kim on by�? - zapyta�em.
Odpowied� zabrzmia�a do��
niezwykle.
- Chyba Harry, a mo�e Max.
Nigdy nie by�em pewny.
Zn�w ta dziwna uwaga. Simeon
by� zaskoczony tak samo jak ja.
Ju� mia�em poprosi� o
wyja�nienie, kiedy wtr�ci�a si�
Denise.
- A ta m�oda kobieta?
- Och, to Molly... Molly
Sobel, siostrzenica Munro. Jej
matka by�a Angielk�, a ojciec
ameryka�skim genera�em. M�dra
dziewczyna. Lekarka. Przed wojn�
studiowa�a w Anglii, a podczas
nalot�w pracowa�a w Londynie.
Przylatywa�a stamt�d z Munro,
kiedy potrzebny by� lekarz.
Rozumiecie, wszystko to by�o
tajemnic�.
Najwyra�niej zaw�drowa�
my�lami w jakie� odleg�e, sobie
tylko znane miejsce.
Milczeli�my. Ogie� trzaska�,
deszcz b�bni� o szyby, m�czy�ni
przy barze gwarzyli �ciszonymi
g�osami.
- Dobrze si� czujesz, tato? -
zapyta� Simeon.
- Nigdy nie czu�em si� lepiej,
ale przyda�aby mi si�
szklaneczka rumu. Dzisiaj
zrzucam z piersi ci�ar,
tajemnic� noszon� przez wiele
lat. - Pogrozi� pi�ci�
Tarquinowi. - Wszystko przez
ciebie, przekl�ty nied�wiedziu.
Simeon wsta� i podszed� do
baru. Tarquin, wci�� lekko
paruj�c, siedzia� nieruchomo,
oboj�tny jak zawsze.
- S�uchaj, tato, nie wiem, o
co w tym chodzi, ale mo�e nie
powiniene�... - zacz�� wyra�nie
zatroskany Simeon.
Denise ponownie wtr�ci�a si�,
wyci�gaj�c r�k� i k�ad�c j� na
ramieniu Zeca.
- Nie, zostaw go, Simeonie.
My�l�, �e musi to z siebie
wyrzuci�.
Mocno u�cisn�� jej d�o� i
u�miechn�� si�.
- Na Boga, m�wi�em, �e z
ciebie kawa� kobiety,
dziewczyno.
Jakby odzyska� si�y.
- Dobrze - powiedzia�a. - Ten
pilot, Amerykanin? M�wi� pan, �e
to Harry lub Max?
- Zgadza si�.
- To nie ma sensu.
- Dobry Bo�e, dziewczyno, ma
ogromny sens. - Odchyli� g�ow�
do ty�u i za�mia� si�, a potem
otworzy� nast�pn� kopert�. -
Byli niezwykli. Bardzo, bardzo
niezwykli.
Wyj�� du�e odbitki, zn�w
czarno_bia�e. Na pierwszej by�
porucznik Raf_u stoj�cy przy
my�liwcu Hurricane. Tego samego
m�czyzn� widzieli�my wcze�niej
w ameryka�skim mundurze.
- Jankes w Raf_ie - wyja�ni�
Zec. - By�o ich kilkuset, zanim
Ameryka przyst�pi�a do wojny po
ataku na Pearl Harbor pod koniec
czterdziestego pierwszego.
- Wygl�da na zm�czonego -
orzek�a Denise, oddaj�c mu
fotografi�.
- No, nic dziwnego. Zdj�cie
zrobiono we wrze�niu
czterdziestego roku, podczas
bitwy o Angli�, tu� po tym, jak
otrzyma� drugi Dfc. Lata� dla
Fin�w, kiedy walczyli z
Rosjanami, a jak przegrali,
przedosta� si� do Anglii i
wst�pi� do Raf_u. W tym czasie
niech�tnie spogl�dano na
Jankes�w, bo Ameryka zachowywa�a
neutralno��, ale jaki� urz�dnik
wzi�� Harry'ego za Fina, wi�c go
przyj�li.
- Harry'ego? - spyta�a
ostro�nie Denise.
- Harry Kelso. Pochodzi� z
Bostonu. - Zec wyj�� kolejn�
du�� odbitk�; zn�w Kelso w
ameryka�skim mundurze. - To w
czterdziestym czwartym.
Zdumiewaj�ca liczba odznacze�.
Dwukrotnie Dso, wielokrotnie
Dfc, francuski Croix de
Guerre,�* Legia Honorowa,�*
fi�ski Z�oty Krzy� M�stwa.�*
- Niewiarygodne. Bardzo
interesuj� si� drug� wojn�
�wiatow� i nigdy o nim nie
s�ysza�em.
- To oczywiste. Dzi�ki temu
urz�dnikowi przez d�u�szy czas
uchodzi� za Fina, a poza tym,
jak ju� m�wi�em, by�y i inne
powody. Konieczno��
przestrzegania tajemnicy
pa�stwowej.
- Dlaczego? - dopytywa�a si�
Denise.
Zec Acland wyj�� z koperty
nowe zdj�cie i po�o�y� je na
stole jak w mistrzowsko
wyre�yserowanym spektaklu.
- Dlatego - rzek�.
To zdj�cie by�o kolorowe i
zn�w ukazywa�o Kelso w mundurze,
tyle �e tym razem niemieckim.
Nosi� wysokie buty i
niebieskoszare, wygodne bryczesy
z du�ymi kieszeniami na mapy. W
kr�tkiej lotniczej kurtce z
��tymi wy�ogami wygl�da�
zab�jczo. Na lewej piersi nosi�
srebrn� odznak� pilota, nad ni�
Krzy� �elazny Pierwszej Klasy,�*
a na szyi Krzy� Rycerski z
D�bowymi Li��mi.�*
- Nic nie rozumiem -
powiedzia�a Denise.
- To ca�kiem proste - odpar�
Zec Acland. - To da� mi Munro.
Pozosta�e zdj�cia Jankesa w
Raf_ie? By� na nich Harry. Na
tym jest Jankes s�u��cy w
Luftwaffe, jego brat bli�niak,
Max. Ojciec Amerykanin, a matka
Niemka, w dodatku baronowa. I
tak Max, starszy o dziesi��
minut, zosta� baronem Maxem von
Halderem. W Luftwaffe nazywano
go Czarnym Baronem.
Od�o�y� zdj�cia.
- Je�li chcecie, powiem wam
tyle, ile b�d� m�g�. -
U�miechn�� si�. - M�g�by pan
napisa� o tym ksi��k�.
Znowu u�miechn�� si�.
- I tak nikt by w to nie
uwierzy�.
Zanim sko�czy�, bar
opustosza�, Betsy zamkn�a drzwi
za ostatnimi go��mi i bez s�owa
przynios�a nam tac� z herbat�.
Zdaje si�, �e Simeon by� r�wnie
zdumiony jak Denise i ja.
I zn�w to Denise zapyta�a:
- A wi�c to ca�a prawda?
- Jasne, �e nie, dziewczyno -
za�mia� si� stary. - Brakuje
wielu kawa�k�w �amig��wki.
Chodzi mi o przebieg wydarze� po
niemieckiej stronie. U nich te�
by�o to �ci�le tajne. Nie mam
poj�cia, co si� tam dzia�o. Mimo
to, taki bystry facet jak pan
m�g�by poci�gn�� za odpowiednie
sznurki.
- By� mo�e.
- No c� - mrukn��, wstaj�c. -
Id� spa�, a �ona Simeona na
pewno zachodzi w g�ow�, co si�
sta�o.
Poca�owa� Denise w policzek.
- Spokojnych sn�w, dziewczyno.
Zas�u�y�a� na nie.
Wyszed�. Simeon uk�oni� si� i
poszed� za nim. Siedzieli�my
przy ogniu, milcz�c, a potem
Denise powiedzia�a:
- W�a�nie co� przysz�o mi do
g�owy. S�u��c w wojsku, przez
jaki� czas by�e� w Niemczech.
Wspomina�e� mi o dawnych
znajomych z tego okresu. Czy
jeden z nich nie by� w policji?
- W pewnym sensie. By� w
gestapo.
Nie by�a zaszokowana. W ko�cu
tamta wojna toczy�a si� p�
wieku temu, jeszcze przed jej
narodzeniem.
- A wi�c masz jaki� punkt
zaczepienia.
- Zobaczymy - odpar�em i
podnios�em j� z �awy. - Czas
spa�.
Pok�j by� ma�y, z dwoma
��kami. Le�a�em w nim, nie
mog�c zasn��, s�ysz�c tylko
cichy oddech Denise, patrz�c w
ciemno�� i wspominaj�c. To by�o
dawno temu - piekielnie dawno.
2
Moje zwi�zki z Niemcami by�y
do�� nieskomplikowane. Podczas
s�u�by wojskowej w Royal Horse
Guards�* w czasach tak zwanej
zimnej wojny, by�em z armi�
okupacyjn� w Berlinie. Cz�ciej
zreszt� patrolowa�em w pojazdach
zwiadowczych lub d�ipach granic�
z Niemcami Wschodnimi.
Rejon, kt�ry patrolowali�my,
tak bardzo przypomina�
wrzosowiska Yorkshire, �e zawsze
spodziewa�em si� zobaczy�
Heathcliffa i Kathy wychodz�cych
z mg�y, �nie�ycy lub deszczu,
poniewa� mog� z przekonaniem
stwierdzi�, i� s�owo "surowy"
bardzo umiarkowanie opisuje
tamtejszy klimat.
W tamtych czasach granica by�a
praktycznie otwarta, wi�c w
ramach dzia�a� profilaktycznych
mieli�my powstrzyma� fal�
uchod�c�w pr�buj�cych przedosta�
si� na zach�d, jak r�wnie�
czarnorynkowe gangi, zazwyczaj
z�o�one z by�ych esesman�w,
kt�rzy dzia�ali z terenu Niemiec
Wschodnich, gdzie znale�li
schronienie.
Po przeciwnej stronie sta�y
oddzia�y syberyjskiej piechoty;
twardzi, doborowi �o�nierze,
wi�c od czasu do czasu
dochodzi�o do wymiany ognia.
Nazywali�my to wojn� �wiatow�
numer dwa i p�, ale czas mija�
szybko, po czym nagle odsy�ano
ci� do domu i demobilizowano.
Ameryka�scy �o�nierze za
robienie tego samego w swoim
sektorze dostawali po trzy
medale. My ani jednego!
Wr�ciwszy do Leeds, ima�em si�
r�nych kiepskich zaj��, a�
otrzyma�em urz�dowe
zawiadomienie, przypominaj�ce,
�e jeszcze przez dziesi�� lat
pozostaj� rezerwist�.
Proponowano mi, �ebym wst�pi� do
Territorial Army�* i zosta�
niedzielnym �o�nierzem. Kiedy
odkry�em, �e w ten spos�b mo�na
troch� zarobi�, skorzysta�em z
propozycji - szczeg�lnie, �e
zastanawia�em si� nad podj�ciem
pracy w Londynie. By� tam
regiment Territorial Army
nazywany Artists Rifles, kt�ry
Ministerstwo Wojny
przekszta�ci�o w 21. Sas.�*
Kiedy wybuch�y zamieszki na
Malajach, wielu jego cz�onk�w
zg�osi�o si� do Malayan Scouts,
kt�ry w 1952 sta� si� regularn�
jednostk� wojskow� - 22. Sas.
Szukaj�c w Londynie pracy,
zg�osi�em si� z papierami do 21.
Sas i zosta�em entuzjastycznie
przyj�ty jako by�y podoficer
Guards. Wype�ni�em kilka
papierk�w, przeszed�em
obowi�zkowe badania lekarskie,
a� w ko�cu stan��em przed
majorem Wilsonem, chocia� w
�wietle tego, co wydarzy�o si�
p�niej, w�tpi�, czy by�o to
jego prawdziwe nazwisko.
- Podpiszcie tu, plutonowy -
powiedzia� i podsun�� mi
formularz.
- A co podpisuj�?
- Zobowi�zanie o
przestrzeganiu tajemnicy
pa�stwowej - u�miechn�� si�
czaruj�co. - Widzicie, to tego
rodzaju jednostka.
Zawaha�em si�, ale podpisa�em.
- Dobrze.
Wzi�� ode mnie formularz i
starannie osuszy� bibu�� m�j
podpis.
- Czy mam stawi� si� w sobot�?
- zapyta�em.
- Nie, jeszcze nie. Najpierw
musimy za�atwi� drobne
formalno�ci. B�dziemy w
kontakcie.
Znowu u�miechn�� si�, wi�c
da�em spok�j i wyszed�em.
Jakie� dwa tygodnie p�niej
zadzwoni� do firmy
ubezpieczeniowej w Leeds, w
kt�rej w�wczas pracowa�em,
proponuj�c spotkanie w winiarni
Yatesa, w centrum miasta.
Siedzieli�my w k�cie, zajadaj�c
piecze� z groszkiem i popijaj�c
jasnym piwem, przy kt�rym
przekaza� mi z�e wie�ci. By�em
zdziwiony, widz�c go w
Yorkshire, ale nie wyja�ni� mi
powod�w swojej wizyty.
- Rzecz w tym, �e nie nadaje
si� pan do Sas. Badanie
wykaza�o, �e �le pan widzi na
lewe oko. Chocia� nie rozg�asza
pan tego faktu, nosi okulary.
- Hmm, w Horse Guards nie
mieli �adnych obiekcji. By�em
cz�onkiem dru�yny strzeleckiej
na zawodach w Bisley. A tak�e
strzelcem wyborowym. Mam
odznak�.
- Tak, wiemy o tym. Co
najmniej dwaj Rosjanie po
wschodnioniemieckiej stronie
granicy mogliby to
po�wiadczy�... a przynajmniej
ich cia�a. Z drugiej strony,
dosta� si� pan do Guards tylko
dlatego, �e jaki� g�upi urz�das
zapomnia� wype�ni� w aktach
rubryki badania okulistycznego,
a taki regiment jak Guards nigdy
nie przyznaje si� do b��d�w.
- A wi�c nic z tego?
- Obawiam si�, �e tak.
Naprawd� szkoda. Ma pan takie
interesuj�ce powi�zania. Ten
wujek, sier�ant sztabowy w
kwaterze g��wnej w Hamburgu.
Wspania�e osi�gni�cia. Schwytany
przed Dunkierk�, czterokrotnie
ucieka� z oboz�w jenieckich,
zes�any do Auschwitz wraz z
innymi alianckimi je�cami,
kt�rych uznano za
niebezpiecznych. Dwie trzecie z
nich umar�o.
- Tak, wiem.
- Oczywi�cie, zatrzymali go w
dow�dztwie w Hamburgu ze wzgl�du
na doskona�� znajomo��
niemieckiego. O ile wiem,
po�lubi� Niemk� owdowia��
podczas wojny.
- C�, mi�o�� nie zna granic -
odpar�em.
- Tak s�dz�. Hmm, interesuj�ca
rodzina, tak samo jak pan.
Urodzony w Anglii, w rodzinie
irlandzko_szkockiej, wychowany w
Shankill w Belfa�cie. Nazywaj�
t� dzielnic� Orange Prod.
- I co z tego?
- Ale wychowywany tak�e przez
katolickiego kuzyna matki w
Crossmaglen. Ci ludzie to
prawdziwi republikanie. Musi pan
mie� fascynuj�ce kontakty.
- A wi�c to tak - powiedzia�em
ostro�nie. - Czy jest co�, czego
pan o mnie nie wie?
- Nie - u�miechn�� si� tym
anielskim u�miechem. - Jeste�my
bardzo dok�adni.
Wsta�.
- Musz� i��. Przykro mi, �e
tak wysz�o.
Si�gn�� po prochowiec.
- Jeszcze jedno. Prosz� nie
zapomina�, �e podpisa� pan
zobowi�zanie o przestrzeganiu
tajemnicy pa�stwowej. Za jego
naruszenie grozi kara wi�zienia.
By�em szczerze zdumiony.
- A jakie to ma teraz
znaczenie? Przecie� wasz
regiment mnie nie chce.
Ju� odchodzi�, ale zn�w si�
odwr�ci�.
- I prosz� nie zapomnie�, �e
jest pan tylko czasowo
przeniesiony do rezerwy. W
ka�dej chwili mo�e pan zosta�
powo�any ponownie.
Najbardziej interesuj�ce by�y
moje powi�zania z Niemcami, o
kt�rych nie wspomnia�, ale sam o
nich nie wiedzia�em a� do
pi��dziesi�tego drugiego roku.
�ona mojego wuja mia�a
siostrze�ca, niejakiego Konrada
Strassera - a przynajmniej tak
brzmia�o jedno z kilku nazwisk,
jakimi si� pos�ugiwa�. Poznali
mnie z nim niemieccy krewni
mojego wuja w Hamburgu, na
przyj�ciu w St. Pauli.
Konrad by� niski, ciemnow�osy
i energiczny, zawsze
u�miechni�ty. Mia� trzydzie�ci
dwa lata i stopie� starszego
inspektora Wydzia�u Kryminalnego
hamburskiej policji. Stali�my w
k�cie, po�r�d gwarnego t�umu
go�ci.
- Dobrze si� bawi�e� na
granicy? - zapyta�.
- Nie wtedy, jak pada� �nieg.
- W Rosji bywa�o gorzej.
- S�u�y�e� tam w wojsku?
- Nie, w gestapo. Tylko
kr�tko, dzi�ki Bogu, poluj�c na
�ajdak�w kradn�cych armijne
dostawy.
�agodnie m�wi�c, by�em
wstrz��ni�ty.
- Gestapo?
U�miechn�� si�.
- Pozw�l, �e uzupe�ni� twoj�
edukacj�. Gestapo potrzebowa�o
dobrych i do�wiadczonych
detektyw�w. Penetrowali
wszystkie oddzia�y policji w
ca�ych Niemczech i brali, kogo
chcieli. Dlatego przesz�o po�owa
pracownik�w gestapo nawet nie
nale�a�a do Nsdap, w�r�d
nich i ja. Kiedy wcielili mnie w
czterdziestym roku, mia�em
dwadzie�cia jeden lat. Nie by�o
wyboru.
Uwierzy�em mu natychmiast, a
p�niejsze wydarzenia dowiod�y,
�e m�wi� prawd�. W ka�dym razie
lubi�em go.
W pi��dziesi�tym czwartym w
moim �yciu ponownie pojawi� si�
Wilson. Pracowa�em wtedy jako
zwyk�y urz�dnik w Leeds, nadal
pisz�c do�� kiepskie powie�ci,
kt�rych nie chcia�o �adne
wydawnictwo. Mia�em zaleg�y
czterotygodniowy urlop i
postanowi�em sp�dzi� dwa
tygodnie w Berlinie, poniewa�
zamieszka� tam m�j wuj, czasowo
przydzielony do dow�dztwa armii.
Telefon od Wilsona zaskoczy�
mnie. Zn�w winiarnia Yatesa, na
dole, w k�cie. Tym razem zam�wi�
kanapki z szynk�, oczywi�cie
wyprodukowan� w Yorkshire i bez
ko�ci.
- Ta praca w Electricity
Generating Authority musi by�
troch� nudna.
- To prawda - przyzna�em. -
Jednak pracuj� tylko godzin�
dziennie. Potem siedz� za
biurkiem i pisz�.
- Owszem, ale bez specjalnych
sukces�w - przypomnia� mi
brutalnie. Po chwili doda�: -
Berlin powinien by� mi�ym
urozmaiceniem.
- Mo�e powie mi pan, o co do
diab�a chodzi?
- O Berlin - rzek�. - Zamierza
pan zatrzyma� si� u wuja na
tydzie�, licz�c od nast�pnego
wtorku. Chcieliby�my, �eby pan
co� dla nas zrobi�.
Siedz�c w dobrze mi znanym
otoczeniu winiarni Yatesa w
Leeds i s�ysz�c st�umiony szum
uliczny na City Square, uzna�em
to za najdziwniejsz� propozycj�,
jak� kiedykolwiek mi z�o�ono.
- S�uchaj pan - powiedzia�em.
- Chcia�em wst�pi� do
dwudziestej pierwszej Sas, ale
stwierdzili�cie, �e nie pozwala
mi na to wada wzroku i nie
przyj�li�cie mnie, prawda?
- To nie jest takie proste,
stary. Niech przypomn�: podpisa�
pan zobowi�zanie o
przestrzeganiu tajemnicy
pa�stwowej i nadal pozostaje pan
oficerem rezerwy.
- Chce pan powiedzie�, �e nie
mam wyboru?
- Chc� rzec, �e jeste� nasz,
synu.
Wyj�� z walizeczki kopert�.
- Kiedy b�dzie pan w Berlinie,
zrobi pan sobie wycieczk�
autobusem do wschodniej strefy.
Wszystkie szczeg�y s� w �rodku.
Pojedzie pan pod wskazany adres,
odbierze kopert� i przywiezie
pan j�.
- To szale�stwo -
zaprotestowa�em. - Po pierwsze,
z czas�w s�u�by w Berlinie
pami�tam, �e nie przejd� na
wschodni� stron� na angielskim
paszporcie.
- Owszem, m�j drogi, jednak
irlandzkie pochodzenie zapewnia
nie tylko brytyjski, ale tak�e
irlandzki paszport. Znajdzie go
pan w kopercie. Cz�owiek z
irlandzkim paszportem mo�e uda�
si� bez wizy wsz�dzie, nawet do
Chin.
Wsta� i u�miechn�� si�.
- Wszystko jest w �rodku.
Jasno i prosto.
- A kiedy stamt�d wr�c�?
- O wszystko ju� zadbano.
Odszed�, przeciskaj�c si�
przez zat�oczony w porze lunchu
lokal, a ja nagle u�wiadomi�em
sobie, �e wcale nie chcia�em
zapyta�, kiedy wr�c�, tylko czy
stamt�d wr�c�.
Pierwsz� niespodziank�, jaka
czeka�a mnie w Berlinie, by�o
to, �e m�j wuj zosta� zn�w
przeniesiony do Hamburga, o czym
poinformowa�a mnie jego
gospodyni.
By�a star�, zniszczon� �yciem
kobiet�.
- Jest pan jego siostrze�cem -
powiedzia�a. - Kaza� mi pana
wpu�ci�.
Tak te� zrobi�a. Mieszkanie
by�o skromnie umeblowane, bez
wyrazu. Postawi�em baga�,
rozejrza�em si� i kto� zadzwoni�
do drzwi. Otworzy�em je, po czym
ujrza�em stoj�cego w progu
Konrada Strassera.
- Dobrze wygl�dasz -
skonstatowa�.
Znalaz� butelk� w�dki i nala�
do kieliszk�w.
- A wi�c wybierasz si�
pozwiedza� wschodni� stron�,
ch�opcze?
- Najwyra�niej jeste� dobrze
poinformowany.
- Owszem, mo�na tak
powiedzie�.
Prze�kn��em w�dk�.
- Co detektyw z Hamburga robi
w Berlinie?
- Przenios�em si� tu w zesz�ym
roku. Pracuj� dla Bnd,
zachodnioniemieckiego wywiadu.
Wydzia�u zwanego Urz�dem Ochrony
Konstytucji. Naszym g��wnym
zadaniem jest powstrzymanie
komunistycznej infiltracji tej
cz�ci kraju.
- A wi�c?
Nala� sobie drugi kieliszek.
- Przejedziesz dzi� po
po�udniu w autobusie Germanic
�Tours. Zostaw tutaj brytyjski
paszport, we� tylko irlandzki.
- S�uchaj, o co tu chodzi? -
zapyta�em. - I jak ty si� w to
wpl�ta�e�?
- To bez znaczenia. Liczy si�
tylko to, �e zosta�e� kurierem
dwudziestej pierwszej Sas.
- Rany boskie, przecie� mnie
odrzucili.
- No, niezupe�nie. To znacznie
bardziej skomplikowane.
S�ysza�e� kiedy� to stare
powiedzonko Ira? "Jak raz
wszed�e�, ju� nie wyjdziesz"?
By�em zdumiony, ale zdo�a�em
jeszcze zapyta�:
- Tylko co ty masz z tym
wszystkim wsp�lnego?
Wyj�� z portfela kawa�ek
papieru i poda� mi go.
- To schematyczny plan miasta
ukazuj�cy po�o�enie baru
Heiniego. Gdyby sprawy przybra�y
kiepski obr�t, id� tam. Powiedz
barmanowi, �e nie jeste�
zadowolony z zakwaterowania i
natychmiast chcesz si�
przeprowadzi�. M�w po angielsku.
- A c� to ma znaczy�?
- Kto� po ciebie przyjdzie.
Oczywi�cie, je�li wszystko
dobrze p�jdzie, wr�cisz tym
samym autobusem, ale �yjemy na
bardzo niedoskona�ym �wiecie.
- Jeste� w to wmieszany -
stwierdzi�em. - Najpierw ten
Wilson, potem nieobecno�� wuja,
a teraz pojawiasz si� ty. Co
si�, do diab�a, dzieje?
Nagle pomy�la�em o moim biurku
w biurze w Leeds, o sali balowej
"Astorii" w pi�tkowe wieczory, o
dziewczynach w bawe�nianych
sukienkach. Co ja tu robi�?
- Jeste� much� w paj�czynie,
jak ja by�em w gestapo. Zosta�e�
schwytany. Niespodziewanie, ale
nie masz ju� odwrotu. - Dopi�
sznapsa i ruszy� do wyj�cia. -
Jestem po twojej stronie,
ch�opcze, pami�taj o tym.
Zamkn�� za sob� drzwi i ju� go
nie by�o.
Autobus przewi�z� nas przez
Checkpoint Charlie szybko i
g�adko. W �rodku siedzieli
tury�ci z ca�ego �wiata. Po
drugiej stronie sprawdzi�a nas
stra� graniczna. W moim
przypadku obejrzeli wiz�
turystyczn� oraz irlandzki
paszport. �adnych problem�w.
P�niej, podczas lunchu w
bardzo staromodnej hotelowej
restauracji, przewodniczka z
naciskiem przypomina�a, �e gdyby
kto� si� zgubi�, powinien
dotrze� do hotelu, spod kt�rego
o pi�tej odjedzie autobus.
Moje instrukcje znalezione w
br�zowej kopercie nakazywa�y mi
stawi� si� w punkcie docelowym o
czwartej. Wytrzyma�em dwie nudne
godziny, po czym o trzeciej
trzydzie�ci od��czy�em si� od
wycieczki, w sam� por� �api�c
taks�wk�.
W tym czasie w Nrd
obowi�zywa�y zabawne przepisy.
Ko�cio�owi pozwalano dzia�a�,
ale cz�onek partii
komunistycznej nie m�g� by�
wierz�cy - to zniweczy�oby
wszelkie perspektywy kariery
zawodowej. W rezultacie wiernych
by�o bardzo niewielu.
Ko�ci� �wi�tego Imienia
najwidoczniej pami�ta� lepsze
czasy. By� zimny, wilgotny i
zaniedbany. Brakowa�o nawet
�wiec. Trzy staruszki siedzia�y,
czekaj�c przed konfesjona�em, a
mi�dzy �awkami modli� si�
m�czyzna w br�zowym prochowcu.
Zgodnie z otrzymanymi
instrukcjami usiad�em opodal. W
ko�cu przysz�a moja kolej i
podszed�em do konfesjona�u.
Po drugiej stronie kratki
us�ysza�em cichy szmer.
- Wybacz mi, ojcze, bo
zgrzeszy�em.
Powiedzia�em to po angielsku.
- Czym, m�j synu?
Powt�rzy�em, zgodnie z
instrukcj�.
- Jestem tu tylko jako
pos�aniec Boga.
- Zatem czy� Bo�e dzie�o.
Pod kratk� przesuni�to
kopert�. Zapad�a cisza, po czym
po drugiej stronie zgas�o
�wiat�o. Wzi��em kopert� i
wyszed�em.
Nie wiem, ile czasu min�o,
zanim zorientowa�em si�, �e
�ledzi mnie m�czyzna w br�zowym
prochowcu. Szybko nadchodzi�
zmierzch, zacz�� pada� deszcz i
bezskutecznie rozgl�da�em si� za
taks�wk�. Szybkim krokiem
ruszy�em przed siebie. Mija�em
kolejne ulice, kierowa�em si� ku
Szprewie, usi�uj�c przypomnie�
sobie miasto zapami�tane z
dawnych dni, ale ogl�da�em si�
na ka�dym rogu i wci�� widzia�em
go za sob�.
Skr�ciwszy w w�sk� uliczk�,
pobieg�em p�dem i nagle
zobaczy�em rzek�. Min��em rz�d
wal�cych si� magazyn�w, a potem
uskoczy�em w bram�. Po kilku
minutach przebieg� obok mnie.
Odczeka�em chwil� - cisza, tylko
g�o�ny plusk deszczu - po czym
opu�ci�em kryj�wk� i poszed�em
nabrze�em.
- Halt! St�j i nie ruszaj si�!
Wy�oni� si� zza rogu. W lewej
r�ce trzyma� walthera Ppk i
podchodzi� do mnie.
- No nie, a c� to ma znaczy�?
- zapyta�em po angielsku,
ura�onym tonem.
Podszed� bli�ej.
- Nie wciskaj mi kitu. Obaj
wiemy, co tam robi�e�. Od
tygodni obserwowa�em ko�ci� i
tego starego drania.
Wtedy pope�ni� b��d, bo
podszed� dostatecznie blisko, by
uderzy� mnie w twarz. Z�apa�em
go za prawy przegub,
przycisn��em lewe rami� do boku
i przytrzyma�em. Raz nacisn��
spust; szamotali�my si� na
skraju nabrze�a. Obr�ci�em luf�
walthera. Bro� wypali�a ponownie
i m�czyzna krzykn��, nadal nie
wypuszczaj�c jej z r�ki, po czym
run�� w ciemn� to� rzeki.
Odwr�ci�em si� i pobieg�em,
jakby �ciga�y mnie wszystkie
ogary piekie�. Kiedy dotar�em do
hotelu, autobus ju� odjecha�.
Godzin� p�niej odnalaz�em bar
Heiniego. Do tego czasu zrobi�o
si� ju� ca�kiem ciemno. Bar,
zgodnie z oczekiwaniami, o tak
wczesnej porze by� ca�kiem
pusty. Barman by� starym,
gro�nie wygl�daj�cym cz�owiekiem
o stalowosiwych w�osach, z
blizn� przecinaj�c� policzek a�
do pustego oczodo�u. Zam�wi�em
koniak.
- S�uchaj pan - powiedzia�em
po angielsku - nie jestem
zadowolony z zakwaterowania i
musz� natychmiast si�
przeprowadzi�.
Wydawa�o mi si� to zupe�nie
zwariowane, lecz ku mojemu
zdumieniu skin�� g�ow� i
odpowiedzia� r�wnie� po
angielsku.
- W porz�dku, niech pan siada
przy oknie. Dzi� wieczorem mamy
gulasz jagni�cy. Przynios� panu
porcj�. Dam zna�, kiedy
przyjdzie czas rusza�.
Zjad�em gulasz, wypi�em par�
kieliszk�w, a potem nagle
przyszed� zabra� naczynia. Do
tej pory w barze siedzia�o ju�
kilku klient�w.
- Niech pan przejdzie przez
ulic� na nabrze�e, gdzie stoj�
d�wigi. Czarna limuzyna,
volkswagen. Niech pan nie p�aci,
po prostu jedzie.
Zrobi�em, jak kaza�,
przeszed�em w deszczu przez
ulic� i znalaz�em volkswagena.
To dziwne, ale wcale nie
zaskoczy� mnie widok Konrada
Strassera za kierownic�.
- Jed�my - zakomenderowa�.
Wsiad�em.
- C� to, specjalne
traktowanie?
- Postanowi�em przyjecha�
osobi�cie. Jakie mia�e� wyniki
na granicy? Dw�ch Rosjan? No
c�, teraz jeste� asem. Dzi�
wieczorem w Szprewie wyl�dowa�
agent Stasi.
Stasi by�a wschodnioniemieck�
s�u�b� bezpiecze�stwa.
- Nie pozostawi� mi wyboru.
- Niczego innego nie nale�a�o
oczekiwa�.
Jechali�my labiryntem ulic.
- Czy twoje pojawienie si�
jest zgodne z planem?
- Niezupe�nie.
- Powiedzia�bym, �e to do��
ryzykowne.
- No c�, w pewnym sensie
nale�ysz do rodziny. Widzisz, to
rodzinna sprawa. Ty, granica,
tw�j wuj i ja, stary
gestapowiec. Czasem mamy jeszcze
mo�liwo�� wyboru. Ja mia�em dzi�
wieczorem i przyjecha�em po
ciebie. Wracamy przez posterunek
na bocznej ulicy. Stoi tam
znajomy sier�ant. Po�� si� i
�pij.
Poda� mi butelk�.
- Koniak. Nalej sobie.
Kilka minut p�niej
przejechali�my w ulewnym deszczu
przez obszar, na kt�rym
wyburzono wszystkie domy,
tworz�c ziemi� niczyj�,
odgrodzon� od zachodu zwojami
drutu kolczastego. Oczywi�cie,
wtedy jeszcze nie by�o muru
berli�skiego. Tylko
czerwono_bia�y szlaban, dwaj
wopi�ci w pelerynach Wehrmachtu,
z karabinami. Po�o�y�em si� na
tylnym siedzeniu i zamkn��em
oczy.
Konrad zahamowa�, po czym
stan��, a jeden ze stra�nik�w,
sier�ant, podszed� do samochodu.
- Tam i z powrotem, Konradzie
- zauwa�y�. - Kim jest tw�j
przyjaciel?
- To m�j kuzyn z Irlandii. -
Konrad poda� m�j irlandzki
paszport. - Zala� si� w pestk�.
Zapach dobrego koniaku
potwierdza� prawdziwo�� jego
s��w.
- Mam te ameryka�skie
papierosy, o kt�re prosi�e�.
Marlboro. Obawiam si�, �e
zdo�a�em za�atwi� tylko tysi�c
sztuk.
- M�j Bo�e! - westchn��
sier�ant, odda� m�j paszport i
wzi�� podane mu przez Konrada
pi�� karton�w. - Przyje�d�aj
znowu.
Szlaban uni�s� si� i
wjechali�my w jasne �wiat�a
Berlina Zachodniego.
W mieszkaniu wuja Konrad nala�
sobie whisky i wyci�gn�� r�k�.
- Daj mi kopert�.
Tak te� zrobi�em.
- Co w niej jest?
- Nie musisz wiedzie�.
Ju� mia�em si� obruszy�, ale
doszed�em do wniosku, �e ma
racj�.
- S�uchaj - powiedzia�em -
mia�em zamiar zapyta� ci� o to
wcze�niej. M�wi�e�, �e jestem
kurierem Sas_u. Zadanie zleci�
mi major Wilson, tymczasem
dziwnym zbiegiem okoliczno�ci
pojawi�e� si� ty. Dlaczego?
- To nie jest zbieg
okoliczno�ci. Doro�nij wreszcie!
Wszystko pasuje jak w uk�adance.
Pozw�l, �e wyja�ni� ci kilka
rzeczy. Dwudziesta pierwsza
Sas sk�ada si� z niedzielnych
�o�nierzy, od prawnik�w po
taks�wkarzy i przedstawicieli
wszelkich innych zawod�w. Ludzi
m�wi�cych wszelkimi mo�liwymi
j�zykami. Podczas gdy dwudziesta
druga saS strzela do
Chi�czyk�w na Malajach lub
Arab�w w Omanie i robi tym
podobne rzeczy, ludzie z
dwudziestki jedynki pracuj� na
zlecenie, tak jak ty. Jecha�e�
do Berlina, o czym wiedziano.
By�e� u�yteczny.
- I �atwy do spisania na
straty?
- W�a�nie. A ponadto
przypadkiem mog�e� liczy� na
wsparcie z mojej strony.
- Prawdopodobnie uratowa�e� mi
�ycie.
- Och, poradzi�by� sobie -
za�mia� si�. - Za kilka dni
wr�cisz na sw�j ulubiony
dancing, podrywa� dziewczyny,
kt�re nie b�d� nawet
podejrzewa�y, jaki z ciebie
twardy facet.
- A wi�c to koniec? Mam po
prostu wraca�?
- Dok�adnie tak. Wilson b�dzie
bardzo zadowolony.
Dopi� szkock�.
- Wy�wiadcz mi jednak
przys�ug�. Nie wracaj do
Berlina. Nast�pnym razem b�d� na
ciebie czekali.
Podszed� do drzwi i otworzy�
je.
- A b�dzie nast�pny raz? -
zapyta�em.
- Jak ju� m�wi�em,
dwudziestkajedynka wykorzystuje
ludzi w specjalnych sytuacjach,
do jakich najlepiej si� nadaj�.
Kto wie?
Na chwil� spowa�nia�.
- Odrzucili ci�, ale tylko
pozornie. Nie dostaniesz
munduru, beretu ani odznaki z
napisem "Odwa�ny zwyci�a".
- Jednak nie dadz� mi spokoju?
- Obawiam si�, �e nie. Uwa�a