1772
Szczegóły |
Tytuł |
1772 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
1772 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 1772 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
1772 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
DEAN R. KOONTZ
Nocne dreszcze
OD AUTORA
Wielu czytelnik�w, nim jeszcze dojdzie do ko�ca tej ksi��ki, poczuje si� nieswojo, ogarnie ich l�k, mo�e nawet przera�enie. Jednak uko�czywszy lektur�, rzuc� w k�t "Nocne dreszcze" r�wnie beztrosko, jak powie�� o reinkarnacji lub op�taniu przez duchy. Chocia� moim g��wnym celem by�o napisanie "fajnego czytad�a", podkre�lam z ca�� moc�, �e centralny problem ksi��ki jest nie tylko fantazj�; istnieje realnie i w spos�b niezwykle powa�ny dotyka nas wszystkich.
Subliminalna i subaudialna reklama, starannie planowana manipulacja pod�wiadomo�ci�, zagra�a naszej prywatno�ci i wolno�ci od co najmniej 1957 roku, kiedy to pan James Vicary dokona� publicznej demonstracji tachistoskopu, rodzaju projektora kinowego, rzucaj�cego obrazy pojawiaj�ce si� tak kr�tko, �e rejestrowane wy��cznie przez pod�wiadomo��. Jak zosta�o to om�wione w rozdziale drugim, tachistoskop przewa�nie zast�pi�y bardziej wyszukane - i szokuj�ce - urz�dzenia i sposoby oddzia�ywania. Reklama subliminalna, oddzia�ywaj�ca na ludzkie zachowania, czerpie pe�nymi gar�ciami z odkry� z�otego wieku techniki i nauki.
Bardziej wra�liwi czytelnicy z niepokojem zareaguj� na wiadomo��, i� nawet taki szczeg�, jak przeka�nik ko�cowy (rozdzia� dziesi�ty), nie stanowi jedynie wymys�u autora. Robert Farr, znany ekspert w dziedzinie wywiadu elektronicznego, omawia pods�uch za pomoc� przeka�nika ko�cowego w "The Electronic Criminals', co odnotowano na ko�cu powie�ci, w li�cie materia��w �r�d�owych.
Ci, kt�rzy badaj� i wytyczaj� przysz�o�� reklamy subliminalnej, powiedz�, �e nie maj� zamiaru tworzy� spo�ecze�stwa pos�usznych robot�w, �e taki cel sta�by w sprzeczno�ci z ich osobistymi wzorcami moralnymi. Jednak�e, podobnie jak w przypadku tysi�cy innych uczonych naszego wieku, na pewno dowiedz� si�, �e wrodzone im moralne skrupu�y nie powstrzymaj� innych, bezwzgl�dniejszych ludzi przed wykorzystaniem ich odkry�.
Specyfik, kt�ry gra istotn� rol� w "Nocnych dreszczach", to pisarska fikcja. Nie istnieje. Jest wy��cznie cz�ci� naukowego t�a, jakie pozwoli�em sobie stworzy�. Ale niezliczeni badacze modyfikacji zachowa� �ami� sobie nad nim g�ow�. Dlatego te� gdy m�wi�, �e nie istnieje, by� mo�e winienem doda� przezornie jedno s�owo - jeszcze.
POCZ�TEK
Sobota, 6 sierpnia 1977
W�ska i kr�ta droga prowadzi�a przez las. Zwisaj�ce nisko ga��zie modrzewia, �wierka i sosny drapa�y dach, z szelestem g�adzi�y boczne szyby land-rovera.
- Sta� tu. - W g�osie Rossnera s�ycha� by�o napi�cie.
Prowadzi� Holbrook. By� to dobrze zbudowany, wysoki m�czyzna o surowej twarzy, licz�cy niewiele ponad trzydziestk�. Zaciska� r�ce na kierownicy z tak� si��, �e a� zbiela�y mu knykcie. Wyhamowa�, zjecha� na prawo, zaparkowa� mi�dzy drzewami. Zgasi� reflektory i w��czy� �wiat�o wewn�trz samochodu.
- Sprawd� bro� - powiedzia� Rossner.
Obaj m�czy�ni mieli w futera�ach pod pach� najlepsze na �wiecie samopowtarzalne pistolety - SIG-Petter. Wysun�li magazynki, sprawdzili, czy s� pe�ne, wcisn�li z powrotem w kolby, w�o�yli bro� do futera��w. Ruszali si� jak w wyuczonym ta�cu, jakby �wiczyli to tysi�c razy.
Wysiedli z wozu, podeszli do baga�nika.
Lasy w stanie Maine by�y o trzeciej nad ranem ponure, mroczne i nieruchome.
Holbrook podni�s� klap�. Wewn�trz rovera mrugn�a �ar�wka. Odrzuci� impregnowany brezent. Ukaza�y si� dwie pary si�gaj�cych bioder gumowych but�w, dwie latarki, reszta ekwipunku.
Rossner by� ni�szy, szczuplejszy i szybszy od Holbrooka. Pierwszy w�o�y� buty. Potem wyj�� z wozu dwie ostatnie cz�ci ekwipunku.
Podstawowym elementem ka�dego zestawu by� pojemnik �adowany pod ci�nieniem, bardzo przypominaj�cy butl� do nurkowania, wyposa�ony w szelki i pas na biodra. Z ka�dego pojemnika wychodzi� gi�tki przew�d, zako�czony cienk� dysz� z nierdzewnej stali.
Pomogli sobie nawzajem na�o�y� szelki, upewnili si�, czy bez trudu mog� si�gn�� do futera��w pod pach�, zrobili kilka krok�w, �eby przyzwyczai� si� do ci�aru na plecach.
O 3.10 Rossner wyj�� z kieszeni kompas, spojrza� na� w �wietle latarki. Schowa� instrument, ruszy� w las.
Holbrook poszed� jego �ladem, zadziwiaj�co cicho, jak na tak pot�nego m�czyzn�.
Maszerowali ostr� stromizn�. Nie min�o p� godziny, a ju� musieli dwukrotnie przystan�� dla zaczerpni�cia oddechu.
O 3.40 ujrzeli przed sob� tartak Big Union. Trzysta jard�w na prawo, mi�dzy drzewami, zobaczyli kompleks jedno- i dwupi�trowych zabudowa�, wzniesionych z lekkich pustak�w, pokrytych szal�wk�. Wszystkie okna by�y jasno o�wietlone, na ogrodzony plac sk�adowy pada� zamazany, purpurowobia�y blask lamp �ukowych. W najwi�kszym, g��wnym budynku zawodzi�y gigantyczne pi�y. K�ody i poci�te deski z og�uszaj�cym �oskotem spada�y z ta�moci�g�w do metalowych skrzy�.
Rossner i Holbrook obeszli tartak. Nie chcieli, �eby ich kto� zobaczy�. Do szczytu wzg�rza dotarli o czwartej.
Nie mieli trudno�ci ze zlokalizowaniem sztucznego jeziorka. Jeden jego kraniec po�yskiwa� w nik�ym ksi�ycowym blasku. Drugi by� zas�oni�ty przez wysokie pasmo g�r. Jeziorko mia�o kszta�t regularnej elipsy. D�u�sza �rednica liczy�a trzysta, a kr�tsza dwie�cie jard�w. Wpada�y do niego pluskaj�ce strumienie. S�u�y�o za zbiornik wodny zar�wno dla tartaku Big Union, jak i niewielkiego miasteczka Black River, le��cego trzy mile dalej, w dolinie.
Szli wzd�u� wzniesionego dla ochrony przed lud�mi i zwierz�tami, wysokiego na sze�� st�p ogrodzenia, a� dotarli do g��wnej bramy. Nie by�a zamkni�ta. Weszli do �rodka. Rossner zanurzy� si� w wodzie po zacienionej stronie zbiornika. Przemierzy� dziesi�� st�p, woda si�ga�a mu ju� do kraw�dzi wysokich but�w, a g��bia na �rodku mia�a prawie sze��dziesi�t st�p.
Rozwin�� przew�d z ko�owrotka umieszczonego z boku pojemnika, uj�� stalow� rur�, nacisn�� przycisk. Bezbarwny, bezwonny �rodek chemiczny wystrzeli� z dyszy. Rossner zanurzy� rur� w wodzie i porusza� ni� w r�nych kierunkach, rozprowadzaj�c p�yn - mo�liwie jak najdalej.
Po dwudziestu minutach opr�ni� pojemnik. Nawin�� przew�d na ko�owrotek, spojrza� w kierunku odleg�ego drugiego ko�ca jeziorka.
Holbrook zako�czy� opr�nianie swojego pojemnika, wdrapywa� si� na cementowe obrze�e zbiornika. Spotkali si� przy bramie.
- W porz�dku? - spyta� Rossner.
- Bez pud�a.
O 5.10 znale�li si� przy land-roverze. Z baga�nika wyj�li �opaty, wykopali w ziemi dwa p�ytkie do�ki. Zakopali puste pojemniki, buty, futera�y, bro�.
Przez dwie godziny Holbrook prowadzi� wyboistymi polnymi drogami; przejecha� drewniany mostek na St John River; wjecha� na szutr�wk�; w ko�cu, o wp� do dziewi�tej, dotarli do asfaltowej szosy.
Od tego miejsca kierownic� przej�� Rossner. Nie zamienili ze sob� wi�cej ni� kilkana�cie s��w.
O wp� do pierwszej Holbrook wysiad� przy Starlite Motel, stoj�cym obok drogi numer 15. Wynajmowa� tam pok�j. Nie �egnaj�c si�, zatrzasn�� drzwi samochodu, wszed� do pokoju, przekr�ci� zamek w drzwiach, usiad� przy telefonie.
Rossner nape�ni� bak na stacji Sunoco i pojecha� drog� mi�dzystanow� numer 95 na po�udnie do Wareville. Min�� August�. Stamt�d ruszy� p�atn� autostrad� do Portland. Zjecha� na parking przy restauracji, stan�� obok rz�du budek telefonicznych.
W popo�udniowym s�o�cu restauracyjne okna l�ni�y jak lustra, zaparkowane wozy odbija�y s�oneczny blask. Fale gor�cego powietrza drga�y nad nawierzchni�.
Spojrza� na zegarek: 15.35.
Odchyli� si� w ty�, przymkn�� oczy. Zdawa� si� drzema�, ale co pi�� minut spogl�da� na zegarek. O 15.55 wysiad� z wozu, podszed� do ostatniej budki w rz�dzie.
O 16.00 zadzwoni� telefon.
- Rossner.
G�os po drugiej stronie linii by� ch�odny i ostry.
- Jestem klucz, panie Rossner.
- Jestem zamek - powiedzia� g�ucho Rossner.
- Jak posz�o?
- Zgodnie z planem.
- Sp�ni�e� si� na telefon o pi�tnastej trzydzie�ci.
- Tylko pi�� minut.
M�czyzna po drugiej stronie s�uchawki zawaha� si�.
- Opu�cisz autostrad� na najbli�szym zje�dzie - poleci� po chwili. - Na drodze stanowej skr�cisz w prawo. Rozp�dzisz samoch�d do stu mil na godzin�. O dwie mile dalej droga skr�ca ostro, ostro na prawo. Stoi tam mur z polnego kamienia. Kiedy dojedziesz do skrzy�owania, nie zahamujesz. Nie zakr�cisz. Wjedziesz prosto w ten mur z pr�dko�ci� stu mil na godzin�.
Rossner spogl�da� przez szklan� �cian� budki. M�oda kobieta sz�a z restauracji do ma�ego czerwonego sportowego samochodu. Nosi�a obcis�e bia�e szorty z ciemn� st�bn�wk�. Mia�a �adne nogi.
- Glenn?
- Tak, sir.
- Czy zrozumia�e�?
- Tak.
- Powt�rz, co powiedzia�em.
Rossner powt�rzy� prawie s�owo w s�owo.
- Bardzo dobrze, Glenn. Teraz wykonaj to natychmiast.
- Tak, sir.
Rossner podszed� do land-rovera, wr�ci� na przeci��on� autostrad�.
Holbrook siedzia� cicho, spokojnie w nieo�wietlonym motelowym pokoju. W��czy� telewizor, ale nie patrzy� na ekran. Wsta� raz, �eby skorzysta� z toalety, napi� si� wody; to by�a jedyna przerwa w jego czuwaniu.
O 16.30 zadzwoni� telefon.
Podni�s� s�uchawk�.
- Holbrook.
- Jestem klucz, panie Holbrook.
- Jestem zamek.
M�czyzna po drugiej stronie s�uchawki m�wi� przez p� minuty.
- Powt�rz, co powiedzia�em. Holbrook powt�rzy�.
- Znakomicie. Teraz wykonaj.
Od�o�y� s�uchawk�, wszed� do �azienki, zacz�� nape�nia� kr�tk� wann� gor�c� wod�.
Glenn Rossner, kiedy wjecha� na drog� stanow�, wcisn�� maksymalnie gaz. Silnik zawy�. Karoseria zacz�a dygota�. Drzewa, domy, samochody pojawia�y si� i znika�y jak b�yskawice zredukowane do kolorowych plam. Ko�o kierownicy skaka�o, wibrowa�o mu w d�oniach.
Przez pierwsze p�torej mili nie oderwa� wzroku od szosy nawet na sekund�. Kiedy zobaczy� przed sob� zakr�t, spojrza� na szybko�ciomierz, dostrzeg�, �e rozwija troch� wi�ksz� pr�dko�� ni� sto mil na godzin�.
Pop�akiwa� cicho, ale nie s�ysza� tego. Jedyne, co do niego dociera�o, to wycie samochodu. W ostatniej chwili zazgrzyta� z�bami, zadygota�.
Land-rover uderzy� w czterostopowy mur z tak� si��, �e silnik wyskoczy� Rossnerowi na kolana. Kamienie frun�y w g�r�. Rover wzni�s� si� pionowo na zmia�d�onej masce, opad� na dach, osun�� si� po zniszczonym murze, stan�� w p�omieniach.
Holbrook rozebra� si�, wszed� do wanny. Usiad� w wodzie, wzi�� do r�ki jednostronn� �yletk�, le��c� na brzegu wanny. Uj�� �yletk� t�p� stron� pewnym chwytem mi�dzy kciuk a palec wskazuj�cy prawej d�oni, przeci�� �y�y na lewym przegubie.
Chcia� otworzy� prawy przegub, ale lew� r�k� nie m�g� utrzyma� ostrza. Wy�lizn�o si� z palc�w.
Wy�owi� je z ciemniej�cej wody, jeszcze raz uj�� praw� d�oni�, ci�� po lewym �r�dstopiu.
Odchyli� si� w ty�, zamkn�� oczy.
Powoli odp�ywa� w tunel gasn�cych �wiate�, coraz g��bsz� ciemno��. Czu� zawr�t g�owy, s�abo��, zadziwiaj�co niewiele b�lu. Po trzydziestu minutach zapad� w �pi�czk�. Po czterdziestu nie �y�.
Niedziela, 7 sierpnia 1977
W weekend, po ca�ym tygodniu na nocnej zmianie, Buddy Pellineri nie potrafi� wyj�� z utrwalonego rytmu czuwania. W niedziel� o czwartej nad ranem siedzia� ju� w kuchni, w ma�ym, dwupokojowym mieszkaniu. Radio, jego najcenniejsza w�asno��, cichutko nadawa�o muzyk� z ca�odobowej rozg�o�ni kanadyjskiej. Buddy tkwi� przy stole, obok okna, uparcie wpatruj�c si� w cienie po drugiej stronie ulicy. Przed chwil� zobaczy� kota biegn�cego chodnikiem i strach zje�y� mu w�osy na karku.
Buddy Pellineri nienawidzi� i ba� si� jak niczego na �wiecie kot�w i �mieszno�ci.
Przez dwadzie�cia pi�� lat mieszka� z matk�. Przez dwadzie�cia pi�� lat matka trzyma�a kota, najpierw Cezara, a potem Cezara Drugiego. Nigdy nie wpad�a na to, �e koty - szybsze i sprytniejsze od syna - mog� by� dla niego istn� zmor�. Cezar - pierwszy czy drugi, bez r�nicy - lubi� czatowa� na p�ce z ksi��kami, na szafie lub szyfonierce i czeka�, a� Buddy przejdzie obok niego. W�wczas skaka� mu na plecy. Nigdy mocno nie drapa� - dla zwierzaka najwa�niejsze by�o wpi� si� pazurami w koszul� ch�opca, tak by nie m�g� go strz�sn��. Buddy za ka�dym razem - jakby odgrywa� jak�� wyuczon� rol� - wpada� w panik� i kr�ci� si� w k�ko albo jak oszala�y biega� z pokoju do pokoju w poszukiwaniu matki, z Cezarem prychaj�cym mu do ucha. Nigdy specjalnie nie ucierpia� podczas tej zabawy. Ale zaskakuj�cy, nag�y atak budzi� w nim groz�. Matka m�wi�a, �e Cezar tylko tak si� bawi. Czasami Buddy mierzy� si� z kotem oko w oko, chc�c udowodni�, �e si� nie boi. Zbli�a� si�, gdy tamten wygrzewa� si� na parapecie, i stara� si� przymusi� go do spuszczenia wzroku. Ale to Buddy pierwszy odwraca� wzrok. Nie potrafi� do ko�ca zrozumie� ludzi, a pod nieprzeniknionym spojrzeniem zwierz�cia czu� si� wyj�tkowo g�upi, gorszy.
Ze �mieszno�ci� radzi� sobie lepiej ni� z kotami, cho�by dlatego, �e nigdy nie przytrafia�a si� niespodziewanie. Kiedy
by� ma�y, inne dzieci dr�czy�y go bezlito�nie. Nauczy� si� z tym �y�. Zawsze by� na tyle bystry, �eby wiedzie�, i� r�ni si� od innych. Gdyby jego iloraz inteligencji by� nieco mniejszy, to zgodnie z oczekiwaniami ludzi Buddy nie wstydzi�by si� siebie, gdyby natomiast by� m�drzejszy, radzi�by sobie, przynajmniej do pewnego stopnia, z kotami i okrutnymi lud�mi. Poniewa� jednak jego iloraz mia� warto�� po�redni�, �ycie Buddy'ego by�o usprawiedliwieniem zahamowanego intelektu - przekle�stwem, jakie d�wiga� z winy niesprawnego inkubatora szpitalnego, w kt�rym umieszczono go, kiedy przyszed� na �wiat pi�� tygodni przed terminem porodu.
Gdy mia� pi�� lat, ojciec zgin�� w wypadku przy pracy w tartaku i pierwszy Cezar pojawi� si� w domu dwa tygodnie p�niej. Gdyby ojciec nie umar�, mo�e nie by�oby kot�w. I Buddy lubi� sobie pomarzy�, �e gdyby ojciec �y�, nikt nie odwa�y�by si� z niego wy�miewa�.
Od kiedy matka zachorowa�a na raka, dziesi�� lat temu, gdy Buddy mia� dwadzie�cia pi��, pracowa� jako pomocnik nocnego str�a w tartaku Big Union Supply Company. Je�li nawet podejrzewa�, �e niekt�rzy ludzie w Big Union czuj� si� za niego odpowiedzialni, a praca jest zaj�ciem pozornym, nigdy si� do tego nie przyzna�, nawet przed sob�. By� na s�u�bie od p�nocy do �smej, pi�� nocy w tygodniu: patrolowa� plac sk�adowy, sprawdzaj�c, czy nie ma dymu, iskier i ognia. By� dumny ze swego stanowiska. W ci�gu ostatnich dziesi�ciu lat zda� sobie spraw� z w�asnej warto�ci, o czym nie mia� poj�cia przed zatrudnieniem.
Jednak zdarza�y si� chwile, kiedy zn�w czu� si� jak ma�y ch�opiec, poni�any przez r�wie�nik�w: cel niezrozumia�ych �art�w. Jego szef w tartaku, Ed McGrady, g��wny wartownik na nocnej zmianie, by� mi�ym cz�owiekiem. Muchy by nie skrzywdzi�. Ale �mia� si�, kiedy inni kpili z Pellineriego. Wprawdzie Ed zawsze nakazywa� im przesta�, zawsze ratowa� swojego kumpla Buddy'ego - ale sam te� si� z niego pod�miewa�.
Dlatego te� Buddy nie powiedzia� nikomu, co zobaczy� w sobot� rano, prawie dwadzie�cia cztery godziny temu. Nie chcia�, �eby go zn�w wy�miano.
O �wicie opu�ci� plac i wszed� dobry kawa�ek w las, �eby si� za�atwi�. Stara� si� nie korzysta� z toalet, bo w�a�nie tam najbardziej si� z niego nabijano i dokuczano mu. Za kwadrans pi�ta sta� przy wielkiej so�nie, otulony w ciemno��, i siusia�, kiedy zobaczy� dw�ch m�czyzn wychodz�cych z jeziorka. Nie�li latarki, rzucaj�ce w�ski ��ty promie� �wiat�a. W jego po�wiacie, gdy mijali go w odleg�o�ci pi�ciu jard�w, Buddy zobaczy�, �e maj� na nogach wysokie gumowe buty, jakby byli na rybach. Ale przecie� w jeziorku nie ma co �owi�. Tam nie ma ryb! I jeszcze co�... Ka�dy d�wiga� na plecach butl�, jak nurkowie w telewizji. I mieli bro� w futera�ach pod pach�. Wygl�dali dziwnie z tym w lesie. Obco.
Przestraszyli go. Wyczu�, �e to zab�jcy. Jak w telewizji. Gdyby si� dowiedzieli, �e ich wypatrzy�, zabiliby go i zakopali w ziemi. By� tego pewien. Ale c�, Buddy zawsze spodziewa� si� najgorszego. �ycie go tego nauczy�o.
Nieruchomy jak g�az, obserwowa� ich, a� znikli. W�wczas biegiem wr�ci� na plac. Ale szybko zrozumia�, �e nie mo�e nikomu opowiedzie� tego, co widzia�. Nie uwierzono by mu. I, na Boga, je�li ma by� wy�miany za m�wienie najczystszej prawdy, to zachowa j� w tajemnicy!
Ale r�wnocze�nie chcia� to komu� opowiedzie� - byle nie wartownikowi z tartaku. My�la� i my�la�, ale dalej nie m�g� poj��, o co chodzi�o z tymi nurkami czy kim� takim. Im d�u�ej o tym my�la�, tym bardziej stawa�o si� to niezrozumia�e i straszne. By� pewien, �e gdyby to komu� opowiedzia�, wyt�umaczono by mu, o co chodzi, i przesta�by si� ba�. Ale mogliby si� �mia�... C�, kpin te� nie rozumia�, a by�y one jeszcze okropniejsze ni� tajemniczy m�czy�ni w lesie.
Po drugiej stronie Main Street kot wyprysn�� z g�stych, purpurowych cieni i podrepta� do Og�lnoasortymentowego Sklepu Edisona, budz�c Buddy'ego z zamy�lenia, Buddy przywar� twarz� do okna i obserwowa� kota, a� ten znik� za rogiem. Obawia� si�, �e zwierz� prze�li�nie si� od ty�u i wdrapie na drugie pi�tro, do mieszkania. Obserwowa� miejsce, w kt�rym kot znik�. Przez moment zapomnia� o m�czyznach w lesie, poniewa� jego l�k przed kotami by� du�o wi�kszy ni� l�k przed broni� i obcymi.
CZʌ� PIERWSZA
ZMOWA
ROZDZIA� 1
Sobota, 13 sierpnia 1977
Kiedy Paul Annendale min�� zakr�t i wjecha� w niewielk� dolin�, poczu� si� ra�niej. Po pi�ciu godzinach za k�kiem wczoraj i nast�pnych pi�ciu dzi� by� znu�ony i napi�ty - ale nagle kark przesta� go bole�, a mi�nie ramion si� rozlu�ni�y. Ogarn�� go spok�j, jakby tu nie mog�o sta� si� nic z�ego, jakby by� Hugh Conwayem z "Zagubionego horyzontu" i w�a�nie wjecha� do Shangri-La.
Oczywi�cie Black River nie by�o Shangri-La, nie dajmy ponie�� si� fantazji. Istnia�o naprawd� i utrzymywa�o sw� populacj�, wynosz�c� czterysta dusz, jedynie dzi�ki tartakowi. Jak na przy zak�adowe miasteczko, by�o czyste i sympatyczne. G��wn� ulic� obsadzono wysokimi d�bami i brzozami. Domy zbudowano w stylu kolonialnym Nowej Anglii, to znaczy w kszta�cie "solniczek", z bia�ych belek i czerwonych cegie�. Pozytywna reakcja Paula wynika�a z braku z�ych wspomnie� z tego miasta. Zapami�ta� tylko rzeczy dobre, czego nie da si� powiedzie� o wielu miejscach, kt�re przemierzy� w swym �yciu.
- Jest sklep Edisona! Jest sklep! - Mark Annendale wychyli� si� z tylnego siedzenia i palcem wskazywa� przez przedni� szyb�.
- Dzi�ki, traperze Pete, skaucie p�nocy - rzek� z u�miechem Paul.
Rya by�a r�wnie podniecona jak brat. Sam Edison by� dla nich niczym dziadek. Ale zachowa�a si� z wi�ksz� godno�ci� ni� Mark. Uko�czy�a jedenasty rok �ycia i ca�� dusz� t�skni�a za kobieco�ci�, od kt�rej nadal dzieli�y j� jeszcze lata. Siedzia�a wyprostowana w pasach na przednim siedzeniu obok Paula.
- Mark, czasem robisz wra�enie, jakby� mia� nie dziewi��, lecz pi�� lat - zawyrokowa�a.
- Och, taaak? No wiesz, ty czasem zachowujesz si�, jakby� mia�a nie jedena�cie, ale sze��dziesi�t!
- Touche - os�dzi� Paul.
Mark u�miechn�� si� szeroko. Zwykle nie dor�wnywa� siostrze. Szybka odzywka to nie w jego stylu.
Paul zerkn�� k�tem oka na Ry�. P�on�a rumie�cem. Mrugn��, �eby wiedzia�a, �e nie z niej si� �mia�.
U�miechni�ta, odzyskawszy r�wnowag�, rozlu�ni�a si� na fotelu. By�a w stanie za�atwi� Marka tekstem, po kt�rym j�zyk stan��by mu ko�kiem, ale umia�a zdoby� si� na wspania�omy�lno��, cech� rzadk� u dziecka w jej wieku.
W sekund� po zatrzymaniu si� kombi obok kraw�nika Mark sta� na chodniku. Kilkoma skokami pokona� cementowe schodki, przebieg� szerok� werand� i znik� w sklepie. Siatkowe drzwi strzeli�y za nim w chwili, gdy Paul wy��cza� silnik.
Rya za �adne skarby nie zamierza�a robi� z siebie podobnego widowiska. Nie �piesz�c si�, z powag� wysiad�a z wozu, przeci�gn�a si�, ziewn�a, wyg�adzi�a d�insy na kolanach, wyprostowa�a ko�nierzyk granatowej bluzki, poprawi�a d�ugie czarne w�osy, zamkn�a drzwi od samochodu i ruszy�a po schodkach. Jednak nie dotar�a jeszcze nawet do werandy, kiedy przesz�a w galop.
Sklep Og�lnoasortymentowy Edisona to by�o ca�e centrum handlowe, zajmuj�ce trzy tysi�ce st�p kwadratowych. Stanowi�a go hala d�ugo�ci stu st�p, szeroko�ci trzydziestu, ze staromodn�, ko�kowan�, sosnow� pod�og�. We wschodnim rogu by� dzia� �wie�ej �ywno�ci. W zachodnim konserwy, 1001 drobiazg�w i po�yskuj�ca, nowoczesna lada z lekarstwami i kosmetykami.
Sam Edison - tak jak kiedy� jego ojciec - by� jedynym licencjonowanym aptekarzem w miasteczku.
W �rodku pomieszczenia sta�y przed wiejskim piecem, opalanym drewnem, trzy stoliki i tuzin d�bowych krzese�. Teraz krzes�a by�y puste, cho� zwykle widywa�o si� tu starych m�czyzn, graj�cych w karty. Sklep Edisona stanowi� nie tylko miejsce zakup�w i aptek�, ale r�wnie� o�rodek �ycia towarzyskiego Black River.
Paul podni�s� pokryw� skrzyni do sch�adzania napoj�w i wy�owi� z lodowatej wody puszk� pepsi. Siad� przy stoliku.
Rya i Mark stali przy staromodnej, os�oni�tej szk�em ladzie ze s�odyczami i chichotali z dowcip�w Sama. Obdarowa� ich cukierkami i wys�a� do stela�a z tanimi ksi��kami i komiksami, �eby wybrali sobie prezenty. Podszed� do Paula i usiad� ty�em do zimnego pieca.
Wymienili nad sto�em u�cisk d�oni.
Na pierwszy rzut oka, pomy�la� Paul, Sam wygl�da na twardego i nieprzyjemnego faceta. By� mocno zbudowany, pi�� st�p osiem cali, sto sze��dziesi�t funt�w, szeroka klatka piersiowa i mocne barki. Koszula z kr�tkimi r�kawami ods�ania�a pot�ne przedramiona i bicepsy. Twarz mia� opalon� i w zmarszczkach, oczy jak od�amki szarego �upku. Nawet z g�st� bia�� czupryn� i brod� sprawia� wra�enie raczej zabijaki ni� dziadunia i mo�na by�o mu da� czterdzie�ci pi�� lat. Naprawd� liczy� ich o dziesi�� wi�cej.
Ale ten gro�ny wygl�d wprowadza� w b��d. Sam by� cz�owiekiem ciep�ym i �agodnym, mi�kkim jak wosk w r�kach dzieci. Najprawdopodobniej wi�cej cukierk�w rozdawa�, ni� sprzedawa�. Paul nigdy nie widzia� go rozgniewanego, nigdy nie s�ysza�, �eby podni�s� g�os.
- Dawno w mie�cie?
- Zatrzymali�my si� najpierw u ciebie.
- Nie pisa�e�, na jak d�ugo zje�d�acie w tym roku. Cztery tygodnie?
- Chyba sze��.
- Cudownie! - Szare oczy zab�ys�y rado�nie, cho� w grubo ciosanej twarzy ka�demu, kto nie zna� Sama dobrze, mog�y wyda� si� gro�ne. - Na t� noc zostajecie u nas, jak planowali�my? Nie wybieracie si� dzi� w g�ry?
Paul przecz�co pokr�ci� g�ow�.
- Jeste�my w drodze od dziewi�tej rano. Nie mam si� dzi� rozbija� obozowiska.
- Ale wygl�dasz dobrze.
- Czuj� si� dobrze, bo jestem w Black River.
- Potrzebowa�e� odpoczynku, co?
- O Bo�e, tak. - Paul upi� troch� pepsi. - Rzygam do nieprzytomno�ci znerwicowanymi pudlami i liszajami u syjamskich kot�w.
Sam si� u�miechn��.
- M�wi�em ci setki razy, �e nie zostaniesz stuprocentowym weterynarzem, otwieraj�c klinik� na przedmie�ciu Bostonu. Tam zamieniasz si� w piel�gniark� dla neurotycznych domowych zwierzak�w i ich r�wnie neurotycznych w�a�cicieli. Daj d�ba na wie�, Paul.
- Mam zakasa� r�kawy przy cielnych krowach i �rebi�cych si� klaczach?
- W�a�nie.
Paul westchn��.
- Mo�e. Kiedy�.
- Powiniene� wywie�� swoje dzieciaki z tego przedmie�cia, tam gdzie powietrze jest czyste i woda nadaje si� do picia.
- Mo�e tak zrobi�. - Spojrza� w g��b sklepu, w kierunku zas�oni�tych kotar� drzwi. - Jenny w domu?
- Ca�y ranek realizowa�em recepty, a ona teraz rozwozi lekarstwa. Wydaje mi si�, �e w ci�gu ostatnich czterech dni sprzeda�em ich wi�cej ni� zwykle przez cztery tygodnie.
- Epidemia?
- No. Przezi�bienie, grypa, nazwij to, jak chcesz.
- A co o tym my�li doktor Troutman?
- Nie jest do ko�ca pewny. - Sam wzruszy� ramionami. - Uwa�a, �e to nowa odmiana grypy.
- Co zapisuje?
- Antybiotyk. Tetracyklin�.
- Niezbyt silny �rodek.
- Tak, ale ta grypa nie jest wcale taka gro�na.
- Tetracyklina pomaga?
- Za wcze�nie, �eby to stwierdzi�. Paul zerkn�� na Ry� i Marka.
- Tu s� bezpieczniejsze ni� gdzie indziej w mie�cie - powiedzia� Sam. - Jenny i ja jeste�my chyba jedynymi lud�mi w Black River, kt�rzy na t� chorob� nie zapadli.
- Gdybym znalaz� si� w g�rach i okaza�o si�, �e mam na g�owie dw�jk� chorych dzieciak�w, czego mam si� spodziewa�? Md�o�ci? Gor�czki?
- Niczego z tych rzeczy. Nocnych dreszczy. Paul przekrzywi� g�ow� z niedowierzaniem.
- Jak si� zdaje, daj� cholernie w ko��. - Brwi Sama zbieg�y si� w jedn� g�st� bia�� lini�. - Budzisz si� w �rodku nocy, jakby� w�a�nie mia� okropny sen. Trz�sie ci� tak, �e wszystko ci z r�k leci. Ledwo pow��czysz nogami. Serce ci wali. Zlewasz si� potem - i to setnie - jak przy bardzo wysokim ci�nieniu. Trwa to z godzin�, a potem mija jakby nigdy nic. Nie mo�esz si� pozbiera� przez reszt� dnia.
- Nie wygl�da to na gryp� - powiedzia� zachmurzony Paul.
- W og�le na nic nie wygl�da. Ale ludzie s� wystraszeni jak diabli. Pierwsi zachorowali we wtorek wieczorem, a reszta do��czy�a w �rod�. Co noc budz� ich dreszcze i w ci�gu dnia s� s�abi, troch� zm�czeni. Cholernie niewielu ludzi w okolicy spa�o dobrze ostatniego tygodnia.
- Doktor Troutman konsultowa� z kim� te przypadki?
- Najbli�szy lekarz jest o sze��dziesi�t mil st�d - powiedzia� Sam. - Doktor wczoraj wieczorem dzwoni� do Stanowej Agencji Zdrowia, prosi� o przyjazd kt�rego� z ich praktyk�w. Ale do poniedzia�ku nie mog� nikogo przys�a�. Mam wra�enie, �e trudno im wyskakiwa� z portek na wie�� o epidemii nocnych dreszczy.
- Te dreszcze to mo�e by� zaledwie wierzcho�ek g�ry lodowej.
- Pewnie tak. Ale znasz biurokrat�w.
Sam przy�apa� Paula na kolejnym spojrzeniu na dzieci.
- S�uchaj, nie ma si� czym przejmowa�. B�dziemy trzyma� dzieciaki z dala od ka�dego chorego - uspokoi� go.
- Mia�em zabra� Jenny do Ultman's Cafe. Chcia�em zafundowa� nam mi��, spokojn� kolacj�.
- Jak z�apiesz gryp� od kelnerki albo jakiego� go�cia, przeniesiesz na dzieci. Darujcie sobie kolacj�. Zjedzcie w domu. Wiesz, �e jestem najlepszym kucharzem w Black River.
Paul si� zawaha�.
- Zjemy wcze�niejsz� kolacj�. - Sam roze�mia� si� i pog�adzi� po brodzie. - O sz�stej. B�dziecie mieli z Jenny mas� czasu. Mo�esz j� p�niej zabra� na przeja�d�k�. Je�li wola�by� zosta�, ja i dzieciaki wyb�dziemy z domu.
- Co jest w karcie? - u�miechn�� si� Paul.
- Manicotti.
- I komu potrzebna Ultman's Cafe?
- Tylko Ultmanom. - Sam pokiwa� wyrozumiale g�ow�.
Rya i Mark podbiegli do Sama z wybranymi prezentami, aby je zaaprobowa�. Mark �ciska� komiksy za dwa dolary, a Rya dwie ksi��ki. Ka�de z nich mia�o po torebce cukierk�w.
Paulowi wyda�o si�, �e oczy c�rki p�on� niezwyk�ym blaskiem, jakby odbija�o si� w nich jakie� �wiat�o.
- Tatusiu, to b�d� najwspanialsze wakacje w �yciu! - zawo�a�a, u�miechaj�c si� szeroko.
ROZDZIA� 2
Trzydzie�ci jeden miesi�cy wcze�niej. Pi�tek, 10 stycznia 1975
Ogden Salsbury stawi� si� na spotkanie - co by�o dla� charakterystyczne - dziesi�� minut wcze�niej, o drugiej pi��dziesi�t.
H. Leonard Dawson, prezes i g��wny w�a�ciciel akcji Futurex International, nie zaprosi� go od razu do gabinetu. Bynajmniej. Kaza� mu czeka� do trzeciej pi�tna�cie. I to by�o charakterystyczne dla niego: nigdy nie omieszka� przypomnie� wsp�lnikom, �e jego czas jest niesko�czenie dro�szy ni� ich.
Sekretarka Dawsona wprowadzi�a wreszcie go�pia na komnaty wielkiego cz�owieka. Odby�o si� to tak, jakby wiod�a go do o�tarza katedry. Jej postawa by�a pe�na szacunku. W biurze rozbrzmiewa�a muzyka, ale w gabinecie panowa�a niczym nie zm�cona cisza. Pok�j zakomponowano oszcz�dnie: granatowy dywan, dwa ponure olejne obrazy na bia�ych �cianach, dwa fotele po jednej stronie biurka, jeden po drugiej, niski stolik, grube aksamitne zas�ony, okalaj�ce siedemset st�p kwadratowych lekko zabarwionego szk�a z widokiem na centrum Manhattanu. Sekretarka opu�ci�a gabinet niemal r�wnie pokornie, jak ministrant wycofuj�cy si� sprzed o�tarza.
- Jak si� masz, Ogden? - Gospodarz wynurzy� si� zza biurka z wyci�gni�t� do powitania r�k�.
- Dobrze. Ca�kiem dobrze... Leonardzie.
D�o� Dawsona by�a mocna i sucha. Salsbury'ego wilgotna.
- Jak si� ma Miriam? - Zauwa�y� wahanie go�cia. - Nie jest chora?
- Rozwiedli�my si� - wyja�ni� Salsbury.
- Przykro mi to s�ysze�.
Czy�by w g�osie Dawsona zad�wi�cza�a nagana? - zastanowi� si� Salsbury. Ale dlaczego, do diab�a, mia�bym si� tym przejmowa�?
- Kiedy si� rozeszli�cie?
- Dwadzie�cia pi�� lat temu... Leonardzie. - Salsbury czu�, �e powinien raczej zwraca� si� do gospodarza po nazwisku, ale postanowi� nie da� si� onie�mieli� Dawsonowi, co zdarza�o si� za dawnych, m�odzie�czych lat.
- Od wiek�w ju� nie rozmawiali�my - powiedzia� Dawson. - Jaka szkoda! Wiele wsp�lnych cudownych chwil mamy za sob�.
Nale�eli do jednego bractwa studenckiego w Harvardzie i przez kilka lat po opuszczeniu uniwersytetu ��czy�a ich niezobowi�zuj�ca przyja��. Salsbury nie m�g� sobie przypomnie� ani jednej "wsp�lnej cudownej chwili". Tak naprawd� nazwisko H. Leonard Dawson zawsze by�o dla niego symbolem pruderii i nudy.
- O�eni�e� si� drugi raz? - spyta� Dawson.
- Nie.
- Ma��e�stwo jest kamieniem w�gielnym uporz�dkowanej egzystencji. - Dawson zmarszczy� czo�o. - Stabilizuje �ycie m�czyzny.
- Masz racj� - powiedzia� Salsbury, cho� wcale w to nie wierzy�. - Nie nadaj� si� na kawalera.
Przy Dawsonie zawsze czu� si� nieswojo. Dzisiejszy dzie� nie by� wyj�tkiem. Po cz�ci wynika�o to z dziel�cych ich znacznych r�nic w wygl�dzie. Dawson mierzy� sze�� st�p i dwa cale, mia� szerokie ramiona, w�skie biodra, atletyczn� sylwetk�. Salsbury mierzy� pi�� st�p i dziewi�� cali, garbi� si� i wa�y� dwadzie�cia funt�w za du�o. Dawson mia� g�ste, siwiej�ce w�osy, ciemn� opalenizn�, przenikliwe czarne oczy i rysy amanta filmowego. Tymczasem Salsbury by� blady, �ysia�, a piwne, kr�tkowzroczne oczy wymaga�y okular�w z grubymi szk�ami. Obaj mieli po pi��dziesi�t cztery lata. Ale Dawson o niebo lepiej zni�s� niszcz�cy up�yw czasu.
No c�, pomy�la� Salsbury, on zawsze prezentowa� si� lepiej ode mnie. Lepsza prezencja oznacza wi�ksze powodzenie, wi�ksze pieni�dze...
Kiedy Dawson promieniowa� autorytetem, Salsbury zachowywa� si� s�u�alczo. W laboratorium, na w�asnym podw�rku, Ogden imponowa� nie mniej ni� Leonard. Jednak teraz nie siedzieli w laboratorium i czu� si� nie na miejscu, niedor�wnuj�cy mu poziomem, gorszy.
- Jak si� miewa pani Dawson?
- Wspaniale! - Pot�ny m�czyzna u�miechn�� si� szeroko. - Po prostu wspaniale. Podj��em w �yciu tysi�ce trafnych decyzji, Ogden. Ale ona jest najlepsza z nich. - G�os mia� g��boki i przesadnie uroczysty, niemal teatralny. - Jest dobr�, l�kaj�c� si� Boga i kochaj�c� Ko�ci� kobiet�.
Wci�� jeste� p�omiennym kaznodziej�, pomy�la� Salsbury. Liczy�, �e dzi�ki temu osi�gnie cel, dla kt�rego si� tu zjawi�.
Wpatrywali si� w siebie, nie umiej�c wymy�li� �adnego tematu do b�ahej rozmowy.
- Siadaj - powiedzia� Dawson. Wr�ci� za biurko, a Salsbury usiad� przed nim. Cztery stopy politurowanego d�bu podkre�la�y w�adcz� rol� Dawsona.
Sztywny, z teczk� na kolanach, Salsbury wygl�da� jak korporacyjny odpowiednik pokojowego pieska. Wiedzia�, �e musi si� rozlu�ni�, �e niebezpiecznie jest da� pozna� Dawsonowi, jak �atwo mo�na go onie�mieli�. Mimo �e zdawa� sobie z tego spraw�, potrafi� jedynie udawa� luz. Spl�t� d�onie na teczce.
- Ten list... - Dawson spojrza� na kartk� le��c� na bibularzu.
Salsbury napisa� "ten list" i zna� go na pami��.
Drogi Leonardzie!
Od czasu gdy opu�cili�my Harvard, zarobi�e� wi�cej pieni�dzy ode mnie. Jednak ja te� nie zmarnowa�em �ycia. Po wielu latach bada� i eksperymentowania doprowadzi�em niemal do doskona�o�ci metod�, kt�rej warto�� nie ma ceny. Dochody w ci�gu jednego roku mog� przerosn�� zgromadzone przez Ciebie bogactwo. Pisz� to absolutnie serio.
Czy m�g�by� wyznaczy� mi spotkanie w odpowiadaj�cym Ci terminie? Nie zmarnujesz czasu, kt�ry mi po�wi�cisz.
Wyznacz spotkanie na nazwisko "Robert Stanley". Pseudonim ten zamiast mojego nazwiska wpisz do swojego terminarza. Jak si� domy�lasz z nag��wka tej papeterii, prowadz� dzia�ania w g��wnym laboratorium badawczym Creative Developments Associates, filii Futurex International. Je�li znasz istot� interes�w CDA, zrozumiesz potrzeb� dyskrecji.
Tw�j Ogden Salsbury
Oczekiwa� szybkiej odpowiedzi na list i nie zawi�d� si�. W Harvardzie Leonard kierowa� si� dwiema �wietlanymi zasadami: zarabiaj pieni�dze i czcij Boga. Salsbury uzna� - i nie pomyli� si� - �e charakter Dawsona nie uleg� zmianie. List zosta� wys�any we wtorek. W �rod�, p�nym wieczorem, zadzwoni�a sekretarka Dawsona, by ustali� dat� spotkania.
- Zwykle nie przyjmuj� list�w poleconych - stanowczo oznajmi� Dawson. - Ten odebra�em, gdy� widnia�o na nim twoje nazwisko. Po zapoznaniu si� z jego tre�ci� chcia�em wyrzuci� go do kosza.
Salsbury j�kn�� w duchu.
- Gdyby by� od kogo� innego, na pewno wyrzuci�bym go do kosza. Ale w Harvardzie nie zalicza�e� si� do pysza�k�w. Czy nie przesadzi�e� z t� swoj� spraw�?
- Nie.
- Odkry�e� co�, co wed�ug ciebie jest warte miliony?
- Tak. I wi�cej.
Dawson wyj�� ze �rodkowej szuflady biurka folder w grubej ok�adce.
- Creative Developments Associates. Kupili�my to przedsi�biorstwo siedem lat temu. Pracowa�e� tam, kiedy je nabyli�my.
- Tak jest, sir... Leonardzie.
- CDA tworzy programy komputerowe dla uniwersytet�w i biur rz�dowych - m�wi� Dawson, jakby nie zwr�ci� uwagi na przej�zyczenie Salsbury'ego - zajmuj�cych si� badaniami socjo- i psychologicznymi. - Nie zawraca� sobie g�owy otwieraniem folderu. Robi� wra�enie, �e zna go na pami��. - CDA prowadzi r�wnie� badania dla rz�du i przemys�u. Kieruje siedmioma laboratoriami, w kt�rych bada si� biologiczne, chemiczne i biochemiczne przyczyny pewnych zjawisk socjologicznych i psychologicznych. Stoisz na czele Brockert Institute w Connecticut. - Zmarszczy� brwi. - Ca�e to urz�dzenie w Connecticut zajmuje si� �ci�le tajn� prac� dla Departamentu Obrony. - Jego czarne oczy spogl�da�y wyj�tkowo przenikliwie. - W istocie tak tajn�, �e nawet ja nie mog�em si� dowiedzie�, co tam robisz. Tylko tyle, �e chodzi o og�lne zasady modyfikacji zachowa�.
Salsbury chrz�kn�� nerwowo. Zastanawia� si�, czy Dawson ma na tyle otwarty umys�, aby poj�� wag� tego, co zaraz us�yszy.
- Czy znasz termin "percepcja subliminalna"?
- To ma co� wsp�lnego z pod�wiadomo�ci�.
- Zgadza, si�. Ale to niewiele znaczy. Obawiam si�, �e wyjd� na pedanta, ale przyda�by si� wyk�ad.
Salsbury wychyli� si� do przodu, a Dawson wygodnie rozpar� si� w fotelu.
- Nie kr�puj si�.
Salsbury wyj�� z teczki dwie fotografie osiem na dziesi�� cali.
- Czy dostrzegasz jak�� r�nic� mi�dzy zdj�ciem A i B? - spyta�.
Dawson przyjrza� si� dok�adnie fotografiom. By�y to czarno-bia�e portrety Salsbury'ego.
- S� identyczne.
- Dla go�ego oka tak. Zatrzymaj je na chwil�.
Dawson wpatrywa� si� podejrzliwie w zdj�cia. Czy to ma by� jaka� gierka? Nie przepada� za gierkami. Gierki to strata czasu, kt�ry mo�na przeznaczy� na zarabianie pieni�dzy.
- Ludzki umys� dysponuje dwoma podstawowymi programami do rejestracji danych wej�ciowych: �wiadomo�ci� i pod�wiadomo�ci�.
- M�j Ko�ci� uznaje istnienie pod�wiadomo�ci - �askawie przyzna� Dawson.
Salsbury nie poj��, czemu mia�o s�u�y� to o�wiadczenie, wi�c pu�ci� je mimo uszu.
- Te programy czytaj� i gromadz� dwa r�ne zbiory danych. Rzec mo�na, i� �wiadomo�� jest wyczulona tylko na to, co ma przed nosem, tymczasem pod�wiadomo�� posiada szeroki k�t widzenia. Te dwie po��wki umys�u dzia�aj� niezale�nie i cz�sto w opozycji...
- Tylko w przypadku umys�u nienormalnego - wtr�ci� Dawson.
- Nie, nie. Ka�dego. Twojego i mojego r�wnie�.
Poruszony tym, i� go�� wa�y� si� uzna� jego umys� za odbiegaj�cy od stanu doskona�ej harmonii, Dawson chcia� zabra� g�os, ale Salsbury szybko m�wi� dalej:
- Na przyk�ad: jaki� m�czyzna siedzi przy barze. Pi�kna kobieta zajmuje sto�ek obok. On zaczyna j� uwodzi�. Jednak w tym samym czasie, nie b�d�c tego �wiadom, mo�e l�ka� si� zaanga�owania seksualnego. Mo�e obawia� si� odepchni�cia, zawodu czy impotencji. �wiadomo�� narzuca mu takie dzia�ania, jakie wypada przedsi�wzi�� wobec atrakcyjnej kobiety. Ale pod�wiadomo�� aktywnie temu przeciwdzia�a. Dlatego on zra�a t� kobiet�. M�wi zbyt g�o�no i jest nadmiernie pewny siebie. Chocia� na co dzie� to ciekawy facet, zanudza j� sprawozdaniami z gie�dy. Wylewa na ni� drinka. To zachowanie jest tworem jego pod�wiadomo�ci. Obiektywizuj�ca cz�� umys�u m�wi mu: "Do ataku!", podczas gdy subiektywna krzyczy: "Stop!".
Dawson mia� kwa�n� min�. Nie pochwala� tre�ci tego przyk�adu. Powiedzia� jednak:
- Kontynuuj.
- Pod�wiadomo�� jest cz�ci� dominuj�c�. �wiadomo�� usypia, pod�wiadomo�� - nigdy. �wiadomo�� nie ma dost�pu do danych pod�wiadomo�ci, ale pod�wiadomo�� wie o wszystkim, co przenika do �wiadomo�ci. �wiadomo�� nie jest w gruncie rzeczy niczym innym, jak komputerem, a pod�wiadomo�� programist�. Dane zebrane w dw�ch r�nych po��wkach umys�u s� gromadzone w identyczny spos�b: za pomoc� zmys��w. Ale pod�wiadomo�� widzi, s�yszy, w�cha, smakuje i czuje o wiele wi�cej ni� cz�� obiektywizuj�ca. Przyswaja wszystko to, co zdarza si� zbyt szybko albo w zbyt delikatny spos�b, aby dotrze� do �wiadomo�ci. Dla naszych potrzeb tak w istocie brzmi definicja has�a "subliminalny": wszystko, co zdarza si� zbyt szybko lub w spos�b zbyt delikatny, aby dotar�o do �wiadomo�ci. Ponad dziewi��dziesi�t procent bod�c�w, kt�re odbieramy zmys�ami, przyjmowane jest wej�ciem subliminalnym.
- Dziewi��dziesi�t procent? - spyta� Dawson. - Twierdzisz, �e widz�, czuj�, w�cham, smakuj� i s�ysz� dziesi�� razy wi�cej, ni� mi si� zdaje? Prosz� o przyk�ad.
- Ludzki wzrok ogarnia codziennie przynajmniej sto tysi�cy obiekt�w. - Salsbury mia� przyk�ad na podor�dziu. - Obraz trwa na siatk�wce od u�amka sekundy do jednej trzeciej minuty. Jednak�e je�li chcia�by� wyliczy� te sto tysi�cy rzeczy, na kt�re dzisiaj spogl�da�e�, nie b�dziesz zdolny przypomnie� sobie wi�cej ni� kilkaset. Reszta tych bod�c�w jest odebrana i zmagazynowana w pod�wiadomo�ci - jak to mia�o miejsce z dodatkowymi milionami bod�c�w zg�oszonych do m�zgu przez pozosta�e cztery zmys�y.
- Wysun�e� trzy tezy - powiedzia� Dawson, wyliczaj�c je na wymanikiurowanych palcach. Zamkn�� przy tym oczy, jakby chcia� zablokowa� nap�yw wszystkich tych obraz�w, kt�re dostrzega� nie�wiadomie. - Raz: pod�wiadomo�� jest dominuj�c� cz�ci� umys�u. Dwa: nie wiemy, co nasza pod�wiadomo�� odebra�a i zapami�ta�a. Nie potrafimy przywo�a� tych danych si�� woli. Trzy: percepcja subliminalna nie jest niczym dziwnym, to nie magia. Stanowi integraln� cz�� naszego �ycia.
- By� mo�e, g��wn� cz�� naszego �ycia.
- A ty znalaz�e� dla niej zastosowanie handlowe.
Salsbury'emu trz�s�y si� r�ce. Dociera� do sedna swojej propozycji i nie wiedzia�, czy Dawson b�dzie ni� zafascynowany. Mo�e pot�pi j� z oburzeniem.
- Przez dwa dziesi�ciolecia reklamy d�br konsumpcyjnych dociera�y do potencjalnych nabywc�w drog� percepcji subliminalnej. Agencje reklamowe u�ywaj� dla tych technik r�nych okre�le�. Recepcja subliminalna. Oddzia�ywanie progowe. Nie�wiadoma percepcja. Podpercepcja. Zdajesz sobie z tego spraw�? S�ysza�e� o tym?
- Jakie� pi�tna�cie, dwadzie�cia lat temu odby�o si� kilka takich eksperyment�w w salach kinowych - powiedzia� Dawson, nadal utrzymuj�c stan godnego zazdro�ci odpr�enia. - Pami�tam, �e czyta�em o nich w gazetach.
- Tak. Pierwszy w 1957 roku. - Salsbury gwa�townie potakiwa� g�ow�. - Podczas normalnego seansu wy�wietlono na ekranie specjalny napis: "Chce ci si� pi�", czy co� w tym rodzaju. By� on wy�wietlany tak kr�tko i w takim tempie, �e nikt nie zorientowa� si�, �e go widzi. Kiedy wy�wietlono go oko�o tysi�ca razy, prawie ka�dy z widz�w poszed� do bufetu po nap�j orze�wiaj�cy.
W tych pierwszych, prymitywnych eksperymentach, kt�re badacze motywacji zachowa� przeprowadzili w bardzo skrupulatnym re�imie, subliminalne wiadomo�ci zosta�y przedstawione publiczno�ci za pomoc� tachistoskopu, urz�dzenia opatentowanego w pa�dzierniku 1962 roku przez przedsi�biorstwo z Nowego Orleanu Precon Process and Equipment Corporation. Tachistoskop by� standardowym projektorem kinowym z superszybk� migawk�. Rzuca� tekst na ekran dwana�cie razy na minut�, przez jedn� trzytysi�czn� sekundy. Obraz pojawia� si� w czasie o wiele za kr�tkim, aby zarejestrowa�a go �wiadoma cz�� umys�u, ale pod�wiadomo�� dok�adnie go wy�apa�a. Podczas sze�ciotygodniowego testowania tachistoskopu czterdzie�ci pi�� tysi�cy widz�w kinowych obejrza�o dwa napisy: "Pij coca-col�!" i "Jeste� g�odny? Zjedz popcorn!". Wynik tych eksperyment�w nie pozostawia� �adnych w�tpliwo�ci co do skuteczno�ci reklamy subliminalnej. Sprzeda� popcornu wzros�a o sze��dziesi�t procent, coca-coli o dwadzie�cia. Subliminale najwyra�niej sk�oni�y ludzi do zakupu tych produkt�w, chocia� kupuj�cy nie byli ani g�odni, ani spragnieni!
- Rozumiesz - m�wi� Salsbury - pod�wiadomo�� wierzy we wszystko, co si� jej poda. Chocia� z otrzymywanych informacji tworzy struktury zachowa� i chocia� te struktury steruj� �wiadomo�ci�, mimo to nie potrafi odr�ni� prawdy od fa�szu! Zachowanie, kt�re stanowi program dla �wiadomej cz�ci umys�u, cz�sto opiera si� na b��dnej ocenie.
- Gdyby to by�a prawda, wszyscy zachowywaliby�my si� niezgodnie ze zdrowym rozs�dkiem.
- I tak jest - powiedzia� Salsbury - przy takich lub innych okazjach. Nie zapominaj, �e pod�wiadomo�� nie zawsze tworzy programy oparte na mylnych pogl�dach. Tylko czasami. To wyja�nia, dlaczego inteligentni ludzie, w wi�kszo�ci przypadk�w istne wzory rozs�dku, ho�duj� co najmniej kilku irracjonalnym przes�dom. - Jak na przyk�ad tw�j fanatyzm religijny, pomy�la�. - Rasowa i religijna bigoteria, ksenofobia, klaustrofobia, l�k wysoko�ci... Je�li zmusi si� cz�owieka do �wiadomego przeanalizowania jednego z tych l�k�w, odrzuci je. Ale �wiadomo�� opiera si� analizie, gdy� w tym samym czasie pod�wiadomo�� dalej prowadzi j� na fa�szywe tory.
- Te napisy na ekranie kinowym... �wiadomo�� nie mia�a o nich poj�cia i dlatego ich nie odrzuci�a - powiedzia� Dawson.
- Tak - potwierdzi� z westchnieniem Salsbury. - W tym tkwi istota sprawy. Pod�wiadomo�� zobaczy�a napisy i spowodowa�a, �e mia�y wp�yw na �wiadomo��.
Zainteresowanie Dawsona ros�o z ka�d� minut�.
- Ale dlaczego subliminale sprzedawa�y wi�cej popcornu ni� coli?
- Pierwszy napis, "Pij coca-col�!", to by� bezpo�redni rozkaz - wyja�ni� Salsbury. - Czasami pod�wiadomo�� wys�uchuje dostarczanego subliminalnie prostego rozkazu, a czasami nie.
- Dlaczego tak si� dzieje?
- Nie wiemy. - Salsbury wzruszy� ramionami. - Ale widzisz, drugi subliminal nie mia� formy takiego bezpo�redniego rozkazu. By� bardziej wyrafinowany. Zaczyna� si� pytaniem: "Jeste� g�odny?". Pytanie mia�o wzbudzi� w pod�wiadomo�ci niepok�j. Pomaga�o wywo�a� potrzeb�. Tworzy�o "r�wnanie motywacyjne". Potrzeba, niepok�j znajduj� si� po lewej stronie r�wnania. Chc�c wype�ni� stron� praw�, zblilansowa� r�wnanie, pod�wiadomo�� programuje �wiadomo��: kup popcorn. Jedna strona r�wnowa�y drug�. Zakup popcornu znosi niepok�j.
- Ta metoda przypomina sugesti� posthipnotyczn�. Ale s�ysza�em, �e cz�owiek zahipnotyzowany nie zrobi czego�, co uznaje za niemoralne. Innymi s�owy, je�li nie jest z natury morderc�, nie mo�na zmusi� go podczas hipnozy do morderstwa.
- To nieprawda - powiedzia� Salsbury. - Ka�dego mo�na zmusi� do wszystkiego podczas hipnozy. Pod�wiadomo�� jest tak podatna na manipulacj�... Na przyk�ad, gdybym ci� zahipnotyzowa� i kaza� zabi� �on�, nie us�ucha�by� mnie?
- Oczywi�cie, �e nie! - obruszy� si� Dawson.
- Kochasz �on�?
- Oczywi�cie, �e tak!
- Nie masz powodu jej zabija�?
- Absolutnie �adnego.
S�dz�c po stanowczych zaprzeczeniach Dawsona, Salsbury uzna�, �e pod�wiadomo�� gospodarza wprost goreje t�umion� wrogo�ci� wobec l�kaj�cej si� Boga i kochaj�cej Ko�ci� �ony. Ale nie o�mieli� si� tego powiedzie�. Dawson m�g�by go wyrzuci� z biura na zbity pysk.
- Jednak�e gdybym ci� zahipnotyzowa� i powiedzia�, �e twoja �ona ma romans z twoim najbli�szym przyjacielem oraz spiskuje, �eby ci� zabi� i odziedziczy� tw�j maj�tek, uwierzy�by� mi i...
- Nie uwierzy�bym. Julia jest niezdolna do takiego czynu.
- Twoja �wiadomo�� odrzuci�aby moj� historyjk�. - Salsbury cierpliwie pokiwa� g�ow�. - Potrafi rozumowa�. Ale po zahipnotyzowaniu przemawia�bym do twojej pod�wiadomo�ci, kt�ra nie jest zdolna odr�ni� k�amstwa od prawdy.
- Aaa, rozumiem.
- Twoja pod�wiadomo�� nie zadzia�a�aby na bezpo�redni rozkaz zab�jstwa, poniewa� bezpo�redni rozkaz nie buduje r�wnania motywacyjnego. Ale uwierzy�aby, �e �ona chce ci� zabi�. A uwierzywszy, stworzy�aby now� struktur� zachowania - opart� na k�amstwie - i zaprogramowa�aby twoj� �wiadomo�� na morderstwo. Narysuj w my�li takie r�wnanie, Leonardzie. Po lewej stronie znajduje si� niepok�j wzbudzony przez "wiedz�", �e twoja �ona zamierza si� ciebie pozby�. Po prawej - aby zlikwidowa� niepok�j - zjawia si� bodziec ka��cy usun�� �on�. Je�li twoja pod�wiadomo�� zosta�a przekonana, �e ona chce ci� dzisiaj zamordowa� podczas snu, zabijesz j�, nim w og�le podejdziesz do ��ka.
- Dlaczego nie mia�bym po prostu p�j�� na policj�?
- Hipnotyzer potrafi�by zabezpieczy� si� przed tym, informuj�c pod�wiadomo��, i� �ona upozoruje wypadek, a jest na tyle sprytna, �e policja nigdy nie znajdzie przeciw niej dowod�w. - Salsbury u�miechn�� si� i poczu� du�o pewniej ni� w chwili, kiedy wchodzi� do biura.
- Wszystko to jest niezmiernie ciekawe. - Dawson uni�s� do g�ry d�o� i pomacha� ni�, jakby op�dza� si� od muchy. Ton g�osu mia� lekko znudzony. - Ale wygl�da mi na akademick� dysput�.
- Akademick� dysput�? - Pewno�� siebie Ogdena zacz�a si� kruszy�. Zn�w si� spoci�.
- Reklama subliminalna zosta�a zabroniona prawnie. By�o wok� tego sporo zamieszania.
- O tak - przyzna� z ulg� Salsbury. - Pojawi�y si� setki artyku��w wst�pnych w gazetach codziennych i magazynach. "Newsday" nazwa� to najbardziej zatrwa�aj�cym wynalazkiem od czasu bomby atomowej. "The Saturday Review" napisa�, �e pod�wiadomo�� jest najsubtelniejsz� aparatur� we wszech�wiecie i �e nie wolno jej deformowa� w celu zwi�kszenia sprzeda�y popcornu czy czegokolwiek innego. W ko�c�wce lat pi��dziesi�tych, kiedy rozreklamowano eksperyment z tachistoskopem, prawie wszyscy zgodzili si�, �e reklama subliminalna jest naruszeniem prywatno�ci. Kongresman James Wright z Teksasu wni�s� projekt ustawy zakazuj�cej stosowania urz�dze� filmowych, fotograficznych lub fonograficznych "przeznaczonych do reklamy produktu lub indoktrynacji publicznej za pomoc� wiadomo�ci skierowanych do pod�wiadomej cz�ci umys�u". Poparli go inni kongresmani i senatorzy, kt�rzy tak�e przygotowali projekty ustaw, maj�ce zlikwidowa� to zagro�enie, ale nic nie wysz�o poza komitet. Nie uchwalono prawa ograniczaj�cego lub zakazuj�cego reklamy subliminalnej.
- Czy politycy j� stosuj�? - Dawson uni�s� brwi.
- Wi�kszo�� z nich nie ma poj�cia o rysuj�cych si� tu mo�liwo�ciach. A agencje reklamowe ch�tnie utrzymuj� ich w niewiedzy. Ka�da wielka agencja w USA ma grup� spec�w od tworzenia subliminali dla magazyn�w i telewizji. Dos�ownie ka�dy artyku� konsumpcyjny, wyprodukowany przez Futurex i jego filie, jest sprzedawany przy pomocy reklamy subliminalnej.
- Nie wierz� w to. Musia�bym o tym wiedzie�.
- Wiedzia�by�, gdyby� chcia� wiedzie�. Trzydzie�ci lat temu, kiedy startowa�e�, nie istnia�y takie rzeczy. Nim wesz�y w �ycie, przesta�e� si� ju� bezpo�rednio zajmowa� sprzeda��. Bardziej obchodzi�o ci� wypuszczanie akcji, fuzje przedsi�biorstw - kr�cenie interesem. Prezes takiego molocha nie mo�e zajmowa� si� ka�d� reklam�wk� ka�dego produkty w ka�dej filii.
- Ale uwa�am to za nieco... odra�aj�ce - powiedzia� Dawson, pochylaj�c si� do przodu z wyrazem obrzydzenia na przystojnej twarzy.
- Je�eli zaakceptujesz fakt, i� ludzki umys� mo�na zaprogramowa� bez jego wiedzy, odrzucisz pogl�d, �e ka�dy jest kowalem swojego losu - m�wi� Salsbury. - Ludzie boj� si� tego piekielnie. Przez dwadzie�cia lat Amerykanie wzbraniaj� si� przed t� nieprzyjemn� prawd� o reklamie subliminalnej. Badania opinii publicznej wskazuj�, �e dziewi��dziesi�t procent tych, kt�rzy o niej s�yszeli, jest pewnych, �e zosta�a prawnie zabroniona. Nie dysponuj� faktami na poparcie tej opinii, ale nie chc� wierzy�, �e jest inaczej. Dalej, od pi��dziesi�ciu do siedemdziesi�ciu procent badanych m�wi, i� nie wierzy, �eby subliminale dzia�a�y na pod�wiadomo��. Na my�l, �e mogliby by� kontrolowani i manipulowani, s� tak wzburzeni, �e natychmiast odrzucaj� t� mo�liwo��. Zamiast pozna� fakty, zamiast sprzeciwi� si� im i pozby� raz na zawsze, traktuj� je jak fantazj�, jak science fiction.
Dawson kr�ci� si� niespokojnie na krze�le. W ko�cu wsta�, podszed� do wielkiego okna i wyjrza� na Manhattan.
Zacz�� pr�szy� �nieg. Niebo sk�po u�ycza�o �wiat�a. Wiatr, jak g�os miasta, j�cza� po drugiej stronie szyby.
- Jedn� z naszych filii jest agencja reklamowa Woolring and Messner. - Dawson nadal sta� ty�em do Salsbury'ego. -Twierdzisz, �e za ka�dym razem, kiedy robi� reklam�wk� telewizyjn�, wkomponowuj� w ni� seri� kr�tkich subliminali z tachistoskopu?
- Klient agencji musi za��da� subliminali - wyja�ni� Salsbury. - Taka us�uga kosztuje ekstra. Ale �eby odpowiedzie� na twoje pytanie: Nie, tachistoskop to ju� piosenka przesz�o�ci. Nauka o subliminalnie modyfikowanych zachowaniach tak szybko si� rozwin�a, �e tachistoskop sta� si� przestarza�y wkr�tce po opatentowaniu. Od po�owy lat sze��dziesi�tych wi�kszo�� subliminali w reklam�wkach telewizyjnych zosta�a na�o�ona za pomoc� fotografii rezystorowej. Ka�dy widzia� rezystor przy lampie stoj�cej czy sufitowej; obracaj�c pokr�t�o, mo�na przyciemni� lub rozja�ni� �wiat�o. T� sam� zasad� stosuje si� przy zdj�ciach filmowych. Najpierw kr�ci si� minutow� reklam�wk� i montuje j� w konwencjonalny spos�b. To po�owa filmu, rejestrowana przez �wiadomo��. Druga minuta filmu, zawieraj�ca subliminalny napis, jest kr�cona przy minimalnym �wietle, z rezystatem nastawionym na zero. Powstaje obraz zbyt ciemny, aby zosta� zarejestrowany przez �wiadomo��. Kiedy jest wy�wietlany na ekran, ten wydaje si� pusty. Jednak pod�wiadomo�� widzi obraz i absorbuje go. Te dwa filmy wy�wietla si� r�wnocze�nie i nak�ada na trzeci� ta�m�. I tak� wersj� emituje si� w telewizji. Kiedy widzowie ogl�daj� reklam�wk�, ich pod�wiadomo�� wy�apuje subliminalny rozkaz i stosuje si� do� w takim czy innym stopniu. Ale to tylko technika podstawowa -kontynuowa� Salsbury. - Udoskonalenia s� jeszcze sprytniejsze.
Dawson nie m�g� usiedzie� na krze�le. Nie by� zdenerwowany. By� wr�cz podniecony.
Zaczyna dociera� do niego, ile to warte, pomy�la� uradowany Salsbury.
- Rozumiem, �e subliminale mo�na ukry� w kawa�ku filmu, w kt�rym jest du�o ruchu, �wiat�a, cienia - powiedzia� Dawson. - Ale jak to zrobi� na zdj�ciu? To jest statyczne medium. Jeden obraz, �adnego ruchu. W jaki spos�b mo�na schowa� subliminale na jednej kartce?
- Do tego uj�cia pozowa�em z twarz� nie wyra�aj�c� �adnych emocji. - Salsbury wskaza� na le��