16269

Szczegóły
Tytuł 16269
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

16269 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 16269 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

16269 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Drogie Czytelniczki! Czy po lutowych walentynkach wszystko ju� wiadomo? Kto kocha, kto lubi, a kto tylko szanuje? A mo�e nawet nie chce, nie dba lub �artuje? Mam nadziej�, �e sprawy u�o�y�y si� zgodnie z Waszymi marzeniami i �yczeniami i �e nie prze�ywacie takich rozterek jak para zakochanych z powie�ci, kt�r� przygotowa�am w tym miesi�cu. Ksi��ka ta ko�czy trylogi� jednej z Waszych ulubionych autorek. Nory Roberts. Tytu�owy bohater Irlandzkiego buntownika, Brian, jest m�odym m�czyzn�, kt�ry zwyk� przenosi� si� z miejsca na miejsce w pogoni za swym losem. Prac� w s�ynnej stadninie Travisa Granta traktowa� jako chwilowe zaj�cie do czasu poznania Keeley, pi�knej i wra�liwej c�rki swego pracodawcy. Czy jednak on, zwyk�y trener koni wy�cigowych, mo�e marzy� o dziedziczce? Przypominam, �e poprzednie tomy nosi�y tytu�y: Irlandzka wr�ka i Irlandzka r�a. Zapraszam do lektury. Barbara Syczewska-Olszewska Harle�uin. Ka�da chwila mo�e by� niezwyk�a Czekamy na listy! Nasz adres: Arlekin - Wydawnictwo Harlequin Enterprises Sp. z o.o. 00-975 Warszawa 12, skrytka pocztowa 21 Tytu� orygina�u Irish Rebel Pierwsze wydanie Silhouette Books, 2000 Redaktor serii Barbara Syczewska-Olszcwska Korekta Gra�yna Henel Jolanta Spodar O 2000 by Nora Roberta � for the Polish edition by Arlekin - Wydawnictwo Harlcquin Enterprises sp. z o.o. Warszawa 2001 Wszystkie prawa zastrze�one, ��cznie / prawem reprodukcji cz�ci lub ca�o�ci dzie�a w jakiejkolwiek formie. Wydanie niniejsze zosta�o opublikowane w porozumieniu z Harlequin Enterprises II B.V. Wszystkie postacie w tej ksi��ce s� fikcyjne. Jakiekolwiek podobie�stwo do os�b rzeczywistych - �ywych czy umar�ych jest ca�kowicie przypadkowe. Znak firmowy wydawnictwa Harlequin i znak Harlequin Orchidea s� zastrze�one. Sk�ad i �amanie: Studio Q Printed in Spain by Litografia Roscs. Barcelona ISBN 83-238-0006-5 Indeks 378577 ORCHIDEA-61 ROZDZIA� 1 Je�li idzie o Briana Donnelly'ego, to m�ciwa kobieta wy my�li�a krawat, kt�ry w�o�y�a mu na szyj�, d�awi�c go, a� sta� si� taki s�aby, �e mog�a chwyci� za koniec krawata i poprowadzi� m�czyzn�, dok�d tylko chcia�a. Czu� si� w tym jarzmie st�amszony, podenerwowany i troch� nie zr�czny. Ciasne krawaty, l�ni�ce buty i pe�na godno�ci postawa liczy�y si� w wytwornych klubach podmiejskich z g�adki mi b�yszcz�cymi pod�ogami, kryszta�owymi �yrandolami i wazonami pe�nymi kwiat�w, kt�re wygl�da�y, jak gdyby wyhodowano je na Wenus. Wola�by raczej by� w stajni, na torze lub w dobrym zadymionym pubie, gdzie mo�na pali� cygara i m�wi� bez ogr�dek to, co si� my�li. Tam spotykaj� si� m�czy�ni w interesach. Travis Grant p�aci� du�e pieni�dze za sprowadzenie go z Kildare do Ameryki. Trenowanie koni wy�cigowych oznacza�o rozumienie ich, prac� z nimi. Ludzie s�, oczywi�cie, niezb�dni, ale po�rednio. Podmiejskie kluby s� dla posiadaczy oraz dla bywalc�w tor�w wy�cigowych, kt�rzy traktuj� to jako hobby albo �r�d�o zysku i presti�u. 6 * IRLANDZKI BUNTOWNIK Jeden rzut oka powiedzia� Brianowi, �e wi�kszo�� obec nych na sali - kobiet w l�ni�cych sukniach i m�czyzn w czarnych krawatach - nie sp�dzi�o nigdy ani chwili na przerzucaniu nawozu. Je�li jednak Grant chcia� przekona� si�, czy Brian pora dzi sobie w eleganckim otoczeniu, czy wtopi si� w wy�sze sfery, prosz� bardzo, zrobi to. Nie dosta� jeszcze tej pracy, a chcia� j� mie�. Royal Meadows Travisa Granta znajdowa�a si� w czo ��wce stadnin, hoduj�cych konie czystej krwi. W ci�gu ostatniej dekady zdobywa�a coraz wy�sz� pozycj� na �wie cie. Brian zobaczy� ameryka�skie konie podczas wy�ci g�w w Kildare. Wszystkie by�y przepi�kne. Ostatniego widzia� zaledwie kilka tygodni temu, gdy trzylatek, kt�re go trenowa�, wyprzedzi� o �eb konia ze stadniny w Mary landzie. To wystarczy�o, by zdoby� g��wn� nagrod�, w kt�rej mia� sw�j udzia� jako trener. Co wi�cej, dzi�ki temu Brian Donnelly zwr�ci� na siebie uwag� wielkiego pana Granta. I tak znalaz� si� tutaj, na zaproszenie samego Granta, w Ameryce, na jakiej� eleganckiej gali w wytwornym klu bie, gdzie wszystkie kobiety pachnia�y bogactwem, a po wszystkich m�czyznach by�o je wida�. Muzyka mu si� nie podoba�a, by�a nudna, nie budzi�a w nim �adnych �ywych uczu�, ale przynajmniej zaj�� miejsce, sk�d mia� doskona�y widok na to, co si� dzieje, i stal, popijaj�c swoje ulubione piwo. Jedzenia by�o w br�d, a potrawy r�wnie wymy�lne i eleganckie jak lu dzie, kt�rzy jedli je od niechcenia. Pary na parkiecie ta� czy�y z wi�ksz� godno�ci� ni� z entuzjazmem, co, zda- IRLANDZKI BUNTOWNIK & 7 niem Briana, by�o nie do przyj�cia, ale czy mo�na ich wini�, slcoro orkiestra mia�a w sobie tyle �ycia co rozmi�k �a paczka chips�w? Mimo to przygl�danie si� rzucaj�cym b�yski klejnotom i skrz�cym si� kryszta�om stanowi�o ca�kiem nowe do �wiadczenie. Jego szef w Kildare nie mia� zwyczaju zapra sza� swoich pracownik�w na przyj�cia. Stary Mahan by� facetem w porz�dku, pomy�la� Brian. I B�g �wiadkiem, jak bardzo kocha� swoje konie - dop�ki znajdowa�y si� w kr�gu zwyci�zc�w. A jednak Brian bez chwili wahania rzuci� prac�, gdy zarysowa�a si� przed nim nowa szansa. C�, je�li nie uda mu si� z Grantem, znajdzie inne zaj�cie. Postanowi� sp�dzi� troch� czasu w Ameryce. A gdy si� oka�e, �e Royal Meadows nie s� jego biletem, znajdzie inny. Podr�e sprawia�y mu przyjemno��, a poniewa� wie dzia�, kiedy spakowa� manatki i ruszy� w drog�, zdo�a� si� zatrudni� w najlepszych stadninach w Irlandii. Nie widzia� powodu, �eby nie post�powa� tak samo w Ameryce. Co za r�nica, pomy�la�. To wielki, rozleg�y kraj. Upi� �yk piwa i uni�s� brwi, gdy do sali wszed� Travis Grant. Brian pozna� go bez trudu, jak r�wnie� jego �on�, Irlandk�. Przypuszcza�, �e mia�a ona sw�j udzia� w tym, �e wyl�dowa� na tym stanowisku. Travis Grant by� wysoki, pot�nie zbudowany, czarne w�osy mocno przypr�szy�a siwizna. Jego twarz o zdecydo wanych rysach ogorza�a od przebywania na �wie�ym po wietrzu. Filigranowa, szczuplutka �ona wygl�da�a przy 8 JS IRLANDZKI BUNTOWNIK nim jak elf. Jej g�ste kasztanowate w�osy l�ni�y niczym sier�� konia czystej krwi. Trzymali si� za r�ce. By�o to dla niego zaskakuj�ce. Jego rodzice sp�odzili czw�rk� dzieci i stanowili zgodne stad�o, nigdy jednak nie okazywali swoich uczu� publicznie, nie czynili nawet ta kich drobnych gest�w jak trzymanie si� za r�ce. Za nimi szed� m�ody m�czyzna, bardzo podobny do ojca - Brian pami�ta� go z toru w Kildare. Brandon Grant, przysz�y dziedzic fortuny. Wida� by�o, �e czuje si� swo bodnie, podobnie jak elegancka blondynka, uwieszona na jego ramieniu. Brian wiedzia�, �e Grantowie maj� pi�cioro dzieci musia� wiedzie� o takich rzeczach. C�rka, jeszcze jeden syn i dw�jka bli�niak�w r�nej p�ci. Nie spodziewa� si�. �e m�odzi, kt�rzy dorastali w luksusowych warunkach, b�d� si� zbytnio przejmowali codziennym prowadzeniem stadniny. A potem wbieg�a ona, �miej�c si� perli�cie. Poczu�, �e co� go �cisn�o w �o��dku, drgn�o w pier si. Przez chwil� poza ni� nie widzia� niczego i niko go. Mia�a delikatn� budow� i twarz pe�n� wyrazu. Na wet z daleka widzia�, �e jej oczy s� b��kitne jak jeziora w jego rodzinnym kraju. Ognistorude w�osy, opadaj�ce falami na jej nagie ramiona, sprawia�y wra�enie gor�cych w dotyku. Serce za�omota�o mu mocno, gwa�townie. Mia�a na sobie co� zwiewnego w kolorze niebieskim, ja�niejszym o ton od jej oczu. W uszach skrzy�y si� zapew ne brylantowe kolczyki. IRLANDZKI BUNTOWNIK * 9 Nigdy w �yciu nie widzia� kogo� tak pi�knego, tak do skona�ego, a zarazem tak nieosi�galnego. W gardle mu zasch�o, podni�s� do ust szklank� z piwem i zauwa�y� z niesmakiem, �e d�o� mu lekko dr�y. To nie dziewczyna dla ciebie, Donnelly, przypomnia� sobie. Nie masz co o niej nawet marzy�. To z pewno�ci� najstarsza c�rka szefa. Istna ksi�niczka. Gdy prowadzi� ze sob� t� wewn�trzn� rozmow�, do dziewczyny podszed� opalony m�czyzna w �wietnie skrojonym garniturze. Poda�a mu r�k� tak ch�odno, tak pow�ci�gliwie, �e Brian u�miechn�� si� szyderczo - dzi�ki czemu poczu� si� znacznie swobodniej, ni� gdy wyba�u sza� oczy. O tak, bez w�tpienia by�a kr�lewska. 1 wiedzia�a o tym. Weszli kolejni cz�onkowie rodziny. To z pewno�ci� bli�ni�ta, pomy�la� Brian, Sara i Patrick. Stanowili �adn� par�, oboje wysocy i smukli, o kasztanowatych w�osach. Dziewczyna, Sara, �mia�a si�, gestykuluj�c �ywo. Ca�a rodzina podesz�a do ksi�niczki, skutecznie - by� mo�e celowo - odsuwaj�c od niej m�czyzn�, kt�ry sk�a da� jej ho�d. On jednak nale�a� do wytrwa�ych, wyci�gn�� r�k� i po�o�y� d�o� na jej ramieniu. Spojrza�a na niego, u�miechn�a si� i skin�a g�ow�. Jest na jej rozkazy, pomy�la� Brian, gdy m�czyzna gdzie� si� oddali�. Kobieta jej pokroju jest zapewne przy zwyczajona do odprawiania m�czyzn lub do trzymania ich kr�tko. Umie sprawi�, �e ka�dy z nich jest wdzi�czny niczym pies za najbardziej nawet zdawkowe klepni�cie. Poniewa� ta ostatnia konkluzja uspokoi�a go, Brian poci�gn�� �yk piwa i odstawi� szklank�. Postanowi�, �e to 1 0 * IRLANDZKI BUNTOWNIK r�wnie dobra chwila jak wszystkie inne, by podej�� do wspania�ych Grant�w. - Potem zdzieli�a go lask� pod kolana - m�wi�a dalej Sara - tak mocno, �e upad� twarz� w kwiaty werbeny. - Je�li to by�a moja babka - wtr�ci� Patrick - przenosz� si� do Australii. - Z pewno�ci� Will Cunningham zas�uguje zwykle na baty. Niejeden raz mia�am sama ochot� spu�ci� mu lanie. Adelia Grant rozejrza�a si� dooko�a i napotka�a spojrzenie Briana. - A wi�c uda�o si� panu, prawda? Ku jego zdziwieniu, wyci�gn�a do niego obie r�ce, uj�a serdecznie jego d�onie i poci�gn�a go do rodzinnego k�ka. - Wygl�da na to, �e tak. To prawdziwa przyjemno�� widzie� pani� znowu, pani Grant. - Mam nadziej�, �e podr� przebieg�a sympatycznie. - Spokojnie, co jest r�wnie dobre. - Poniewa� rozmo wa towarzyska nie nale�a�a do jego mocnych stron, od wr�ci! si� do Travisa i sk�oni� g�ow�. - Dobry wiecz�r panu. - Dobry wiecz�r, Brianie. Mia�em nadziej�, �e zjawisz si� tu dzisiaj. Pozna�e� Brandona? - Tak. Czy postawi� pan co� na tego trzylatka, o kt�rym panu m�wi�em? - Jasne, a poniewa� wyp�ata by�a pi�� do jednego, wi nien ci jestem drinka. Co ci mog� zaproponowa�? - Pi�em ju� piwo, dzi�kuj�. - Z kt�rej cz�ci Irlandii pochodzisz? - spyta�a Sara. Ma oczy matki, pomy�la� Brian. Zielone, o ciep�ym wyra zie, ciekawe. IRLANDZKI BUNTOWNIK � 11 - Z Kerry. Ty jeste� Sara, prawda? - Tak. - U�miechn�a si� do niego promiennie. - To m�j brat Patrick i moja siostra Keeley. Brakuje do komple tu Brady'ego, kt�ry wyjecha� ju� na uczelni�. - Mi�o mi ci� pozna�, Patricku. - Z rozmys�em sk�o ni� minimalnie g�ow� w stron� Keeley w czym�, co mo� na by�o uwa�a� za uk�on. - Dobry wiecz�r, panno Grant. Unios�a w�skie brwi wystudiowanym gestem. - Witam, panie Donnelly. Och, dzi�kuj�, Chad. Wzi�a od m�czyzny kieliszek szampana i dotkn�a prze lotnie d�oni� jego ramienia. -Chad Stuart, Briafi Donnelly z Kerry. To w Irlandii - doda�a z lekk� ironi�. - Aha. Czy jest pan krewnym pani Grant? - Niestety, nie mam tego zaszczytu. Jest nas kilku Ir landczyk�w rozproszonych po kraju, kt�rzy nie s� ze sob� spokrewnieni. Patrick parskn�� �miechem, zas�uguj�c sobie na ostrze gawcze spojrzenie matki. - No c�, jak zwykle robimy tu sztuczny t�ok. Przenie� my si� do naszego sto�u. Mam nadziej�, �e przy��czysz si� do nas, Brianie. - Mo�e zata�czymy, Keeley? - spyta� Chad, staj�c z min� posiadacza u jej boku. - Ch�tnie - rzuci�a z roztargnieniem, id�c w stron� sto �u. - Troch� p�niej. - Prosz� uwa�a� - powiedzia� Brian, ujmuj�c lekko jej �okie� - bo jeszcze po�lizgnie si� pani na od�amkach serca, kt�re w�a�nie pani z�ama�a. Zmierzy�a go spojrzeniem od g�ry do do�u. 12 � IRLANDZKI BUNTOWNIK - Bardzo pewnie st�pam po ziemi - odpar�a, siadaj�c mi�dzy dwoma bra�mi. Poniewa� poczu� jej zapach - subtelnie seksowny, a jednocze�nie wytworny - zadba� o to, by usi��� naprze ciwko niej. Pos�a� jej kr�tki u�miech, a nast�pnie pozwoli�, �eby zabawia�a go Sara, kt�ra ju� zacz�a rozmow� na temat koni. On mi si� nie podoba, pomy�la�a Keeley, s�cz�c szam pana. Wszystko w nim jest jakie� troch� przesadzone. Oczy zbyt zielone, o ton ciemniejsze od oczu jej matki. Spojrzenie tak ostre, �e m�g�by nim przeci�� przeciwnika na p�. I czu�a, �e bawi�oby go to. W�osy br�zowe, ale nie w spokojnym odcieniu, lecz przetykane z�otymi pasemka mi, zbyt d�ugie, opadaj�ce na ko�nierzyk, wij�ce si� wok� twarzy. Ostre rysy, ledwie widoczny do�ek w brodzie, �adnie wykrojone usta, zdaniem Keeley troch� zbyt zmys�owe. Pomy�la�a, �e jest zbudowany jak kowboj - d�ugonogi, szczup�y, d�ugor�ki. Garnitur i krawat zupe�nie do niego nie pasowa�y. Denerwowa� j� spos�b, w jaki si� w ni� wpatrywa�. Nawet kiedy nie patrzy�, mia�a uczucie, �e wlepia w ni� wzrok. Jak gdyby czytaj�c w my�lach dziewczyny, Brian spojrza� jej w oczy. U�miechn�� si� leniwie, bez w�tpienia bezczelnie. Mia�a ochot� go zbeszta�, ale si� pohamowa�a. Wsta�a i posz�a niespiesznym krokiem do toalety. Nie zd��y�a jeszcze wej�� do �rodka, gdy Sara wpad�a za ni� jak pocisk. - Bo�e! Czy� on nie jest sza�owy? - Kto? IKI ANUZKI BUNTOWNIK * 13 - Daj spok�j, Keeley. - Saravzaj�a jeden z mi�kkich sto�k�w przed lustrem, wyra�nie zamierzaj�c uci�� d�u� sz� pogaw�dk�. - Oczywi�cie Brian. Jest taki seksowny. Przyjrza�a� si� jego oczom? Cudowne. I te usta - cz�owiek ma ochot� przyssa� si� do nich. Poza tym ma fantastyczny ty�ek. Wiem, poniewa� specjalnie sz�am za nim, �eby to sprawdzi�. Keeley wybuchn�a �miechem i usiad�a obok siostry. - Po pierwsze, �atwo przewidzie� twoje reakcje. Po drugie, je�li tata us�yszy, �e m�wisz w taki spos�b, ode�le tego faceta pierwszym samolotem do Irlandii. I po trzecie, nie przygl�da�am si� jego ty�kowi ani w og�le niczemu. - K�amczucha. - Sara wspar�a �okcie na blacie, gdy tymczasem siostra wyj�a z torebki szmink�. - Widzia�am, jak otaksowa�a� go znanym spojrzeniem Keeley Grant. Rozbawiona Keeley poda�a Sarze szmink�. - Wobec tego powiem ci, �e wcale mi si� nie spodoba�o to, co zobaczy�am. Prymitywny i w dodatku dumny z tego zdecydowanie nie w moim gu�cie. - A w moim tak. Gdybym nie wyje�d�a�a w przysz�ym tygodniu do college'u... - Ale wyje�d�asz - przerwa�a jej Keeley. - Poza tym on jest dla ciebie zdecydowanie za stary. - To nie przeszkadza w ma�ym flircie. - Kt�ry ju� zreszt� zacz�a�. - Dla zr�wnowa�enia twojego kr�lewskiego ch�odu. ,,Och, witaj, Chad". - Sara zmierzy�a j� ch�odnym spojrze niem i podnios�a d�o� wdzi�cznym ruchem. Komentarz Keeley by� kr�tki, niegrzeczny i sprowoko wa� wybuch �miechu Sary. 14 * IRLANDZKI BUNTOWNIK - Poczucie godno�ci nie jest wad� - nie dawa�a za wygran� Keeley, mimo �e sama z trudem powstrzymywa �a si� od �miechu. - Tobie te� przyda�oby si� go troch�. - Ty masz go do�� za nas obie. - Sara zeskoczy�a ze sto�ka. - Id� sprawdzi�, czy uda mi si� zwabi� irlandzkiego przystojniaka na parkiet. Za�o�� si�, �e wspaniale ta�czy. - Jasne - mrukn�a Keeley, gdy siostra znikn�a za drzwiami. - Nie mam co do tego w�tpliwo�ci. Oczywi�cie jej nie interesowa�o to ani troch�. Zreszt� w chwili obecnej m�czy�ni nie mie�cili si� w og�le w kr�gu jej zainteresowa�. Mia�a swoj� prac�, stadnin�, rodzin�. Dzi�ki temu by�a stale zaj�ta i szcz�li wa. Zycie towarzyskie - �wietnie, my�la�a, interesuj�cy towarzysz przy kolacji - wspaniale, podobnie zreszt� jak wypad do teatru czy na jak�� uroczysto��, ale nic poza tym. By�a po prostu zbyt zaj�ta, by zawraca� sobie g�ow� takimi sprawami. Je�li z tego powodu sprawia�a wra�enie wynios�ej i ch�odnej, to co? Jej serce by�o zawsze mi�kkie jak wosk dla Sary. Ale, pomy�la�a, wstaj�c, je�li jej ojciec zatrudni Donnelly'ego, w przysz�ym tygodniu b�dzie mia �a na oku jego oraz swoj� ma�� siostrzyczk�. Zaledwie zd��y�a wyj�� z toalety, u jej boku natych miast pojawi� si� Chad, prosz�c o taniec. Poniewa� mia�a �wie�o w pami�ci s�owa Sary, u�miechn�a si� do niego na tyle ciep�o, �e oczy mu rozb�ys�y i porwa� j� ochoczo na parkiet. Brian nie mia� nic przeciwko ta�cowi z Sar�. M�czy zna, kt�remu nie sprawia�oby przyjemno�ci trzymanie w ramionach �licznej m�odej dziewczyny i s�uchanie jej paplaniny, by�by doprawdy godzien po�a�owania. IRLANDZKI BUNTOWNIK # 1 5 Uwa�a� j� za urocze dziecko, cudownie niezepsute i przyjazne jak szczeniak. Po dziesi�ciu minutach wie dzia�, �e zamierza studiowa� weterynari�, kocha muzyk� irlandzk�, z�ama�a r�k�, spadaj�c z drzewa, gdy mia�a osiem lat, oraz �e jest urodzon� i pe�n� wdzi�ku flirciar�. Taniec z Adeli� Grant by� czyst� przyjemno�ci�. S�y sza� w jej g�osie melodi� swojego kraju, czu� jej �yczliwy stosunek do siebie. Rzecz jasna, wys�ucha� opowie�ci, jak to przyjecha�a do Ameryki, do Royal Meadows, by zamieszka� u wuja, Pa tricka Cunnane'a, kt�ry by� w tamtych czasach trenerem u Travisa Granta. Zosta�a zatrudniona w charakterze sta jennego, poniewa� odziedziczy�a po wuju dobr� r�k� do koni. Jednak�e prowadz�c po parkiecie t� drobn� eleganck� kobiet�, Brian puszcza� te opowie�ci mimo uszu. Nie po trafi� wyobrazi� jej sobie wyrzucaj�cej gn�j z przegro dy - podobnie jak jej �licznych c�rek. Zycie towarzyskie nie jest takie straszne, przyzna�, je dzeniu te� nie mo�na nic zarzuci�, cho� wola�by dobr� kanapk� z pieczenia wo�ow�. W ka�dym razie by�o go w br�d, nawet je�li trzeba by�o d�ugo szuka�, by znale�� co� znajomego. Cho� jednak wiecz�r nie okaza� si� tak ci�k� pr�b�, jak si� spodziewa�, by� zadowolony, gdy Travis zapropono wa�, by wyszli nieco si� przewietrzy�. - Ma pan przemi�� rodzin�, panie Grant. - Tak. I bardzo ha�a�liw�. Mam nadziej�, �e nie straci� pan s�uchu po ta�cu z Sar�. Brian u�miechn�� si�, lecz zachowa� ostro�no��. 16 # IRLANDZKI BUNTOWNIK - Jest urocza i bardzo ambitna. Weterynaria to trud ny wydzia�, zw�aszcza je�li kto� wybiera jako specjali zacj� konie. Nigdy nie ci�gn�o jej do innych studi�w - m�wi� dalej Travis, gdy szli szerok� �cie�k� z bia�ego kamienia. - Oczywi�cie, musia�a przej�� przez kolejne etapy. Balerina, astronautka, gwiazda rocka. Ale tak na prawd� zawsze chcia�a zosta� weterynarzem. B�dzie mi jej brakowa�o, jak r�wnie� Patricka, kiedy wyjad� w przysz�ym tygodniu do college'u. Przypuszczam, �e pa�ska rodzina b�dzie r�wnie� t�skni�a za panem, je�li zostanie pan w Ameryce. - Od pewnego czasu jestem stale w podr�y. Je�li osiedl� si� w Ameryce, nie b�dzie to stanowi�o problemu. - Moja �ona t�skni za Irlandi� - powiedzia� cicho Travis. - Cz�stka jej pozosta�a tam, niezale�nie od tego, jak g��boko zapu�ci�a korzenie tutaj. Rozumiem to. - Umilk� i przyjrza� si� twarzy Briana w smudze �wiat�a. - Kiedy anga�uj� trenera, oczekuj�, �e jego umys� i serce b�d� tu, w Royal Meadows. - To zrozumia�e, panie Grant. - Kr�ci�e� si� tu i �wdzie, Brianie - doda� Travis. Sp�dzi�e� dwa, g�ra trzy lata w jednej stajni, a nast�pnie zmienia�e� miejsce pobytu. - To prawda. - Brian skin�� g�ow�, patrz�c mu prosto w oczy. - Mo�na powiedzie�, �e nie znalaz�em dot�d miej sca, kt�re zatrzyma�oby mnie na d�u�ej. Dop�ki jestem tutaj, ta stadnina, te konie mog� liczy� na moj� ca�kowit� lojalno�� i oddanie. - Tak mi m�wiono. Mam du�e wymagania. Nikt od czasu przej�cia na emerytur� Paddy'ego Cunnane'a w pe�- IRLANDZKI BUNTOWNIK * 17 ni mnie nie zadowoli�. To on zasugerowa� mi, �ebym ci si� przyjrza�. - Pochlebia mi to. - I s�usznie. - Travisowi spodoba�o si�, �e widzi na twarzy Briana jedynie umiarkowane zainteresowanie. Ce ni� m�czyzn, kt�rzy potrafi� panowa� nad swymi reakcja mi. - Chcia�bym, �eby� przyjecha� do stadniny, kiedy si� urz�dzisz. - Jestem ju� wystarczaj�co urz�dzony. Wola�bym po jecha� od razu, je�li nie robi to panu r�nicy. - Ciesz� si�. - �wietnie. Stawi� si� jutro na poranny trening, �eby zobaczy�, jak pan to robi, panie Grant. Zorientuj� si�, czym pan dysponuje, i powiem panu, co o tym my�l�. To pozwoli nam pozna� wzajemnie nasze-oczekiwania. Czy to panu odpowiada? Pewny siebie, nawet za bardzo, pomy�la� Travis, ale nie u�miechn�� si�. On te� potrafi� panowa� nad reakcja mi. - Ca�kowicie. Wr��my do �rodka, postawi� ci piwo. - Bardzo dzi�kuj�, chyba jednak pojad� ju� do hotelu. Nied�ugo zacznie �wita�. - Wobec tego do zobaczenia jutro. - Travis u�cisn�� mu energicznie d�o�. - Czekam z niecierpliwo�ci�. - Ja r�wnie�. Gdy Brian zosta� sam, wyj�� cienkie cygaro, zapali� je i wypu�ci� d�ug� smug� dymu. To Paddy Cunnane go zarekomendowa�... Ta my�l po wodowa�a �ciskanie w �o��dku, zar�wno z rado�ci, jak i zdenerwowania. Powiedzia� Travisowi, �e mu to pochle- 18 * IRLANDZKI BUNTOWNIK bia, ale prawd� m�wi�c byt wstrz��ni�ty. W tym �wiatku jego nazwisko wymawiano z wielkim nabo�e�stwem. Paddy Cunnane mia� na swoim koncie ogromn� liczb� zwyci�skich koni, a trenowanie ich by�o dla niego bulk� z mas�em. Spotka� tego cz�owieka zaledwie kilka razy w �yciu, a rozmawia� z nim tylko raz. Brian nie przypuszcza�, �e Paddy Cunnane zwr�ci� na niego uwag�. Travis Grant chcia� zatrudni� kogo�, kto dor�wna�by Paddy'emu. C�, Brian Donnelly z pewno�ci� tego nie zdo�a zrobi�, ale potrafi pokaza�, na co go sta�, i udowod ni, �e jest dobry. Jutro rano poznaj� nawzajem swoje oczekiwania i wy magania. Ruszy� �cie�k� w stron� wyj�cia, gdy jaki� cie� przys�o ni� �wiat�a. To Keeley rozsun�a szklane drzwi i wysz�a na taras wy�o�ony p�ytami kamiennymi. Taka ch�odna, samotna i doskona�a, pomy�la� Brian, patrz�c na ni�. Stworzona dla blasku ksi�yca. Albo blask ksi�yca zosta� stworzony dla niej. Delikatny powiew igra� materia�em b��kitnej sukni, gdy pochyli�a si�, by pow� cha� rdzawe i z�otawe kwiaty rosn�ce w du�ej kamiennej misie. Pod wp�ywem impulsu zerwa� z krzewu jedn� z roz kwit�ych r� i wszed� na taras. Keeley odwr�ci�a si�, s�y sz�c odg�os jego krok�w. W pierwszej chwili w jej oczach pojawi�a si� irytacja, opanowa�a si� jednak b�yskawicznie i gdyby Brian nie by� taki skoncentrowany na niej, pewnie by tego nawet nie zauwa�y�. Dziewczyna pokry�a wszyst ko ch�odn� uprzejmo�ci� IRLANDZKI BUNTOWNIK � 13* - PanieDonnelly... - Panno Grant - powiedzia� r�wnie oficjalnym tonem, podaj�c jej r��. - Te kwiaty s� zbyt skromne dla pani. R�a pasuje lepiej. - Doprawdy? - Wzi�a od niego r��, by nie zachowa� si� niegrzecznie, nie spojrza�a jednak na ni� ani jej nie pow�cha�a. - Lubi� proste kwiaty, ale dzi�kuj� panu za mi�y gest. Jak sp�dzi� pan wiecz�r? - Ciesz� si� z poznania pani rodziny. Poniewa� zabrzmia�o to szczerze, Kecley z�agodnia�a na tyle, �e si� u�miechn�a. - Nie pozna� pan jeszcze wszystkich. - S�ysza�em, �e brat pani wyjecha� do college'u. - Brady, owszem, ale s� jeszcze moja ciotka i wuj, Erin i Bart Loganowie, oraz tr�jka ich dzieci. Mieszkaj� po s�siedzku, w stadninie Three Aces. - S�ysza�em o Loganach. Widzia�em ich par� razy na torach w Irlandii. Nie bior� udzia�u w tutejszych przyj� ciach? - Owszem, nawet cz�sto, ale w tej chwili nie ma ich w kraju. Je�li zostanie pan tutaj, b�dzie ich pan widywa� do�� cz�sto. - A pani�? Czy nadal mieszka pani w domu? - Tak. - Odwr�ci�a si� i spojrza�a ku �wiat�om. - Po to jest dom. U�wiadomi�a sobie, �e tam w�a�nie chcia�aby znale�� si� w tej chwili. W domu. My�l o powrocie do zat�oczonej i dusznej sali wydawa�a jej si� nie do zniesienia. - Lepiej s�ucha� tej muzyki z daleka. - S�ucham? - Nie spojrza�a nawet na niego, marz�c, by 2U * IRLANDZKI BUNTOWNIK wreszcie sobie poszed� i pozwoli� jej cieszy� si� zn�w samotno�ci�. - Muzyka - powt�rzy� Brian. - Lepiej, je�li ledwie si� j� s�yszy. Jako �e Keeley ca�kowicie zgadza�a si� z jego opini�, wybuchn�a �miechem. - A najlepiej, je�li nie s�yszy si� jej w og�le. Wszystko przez ten �miech. Przyni�s� ze sob� tyle cie p�a. Tak jak dym niesie z sob� ciep�o, nawet gdy otumania m�zg. Obj�� j�, zanim zd��y� si� zreflektowa�. - Nie wiem o tym. Zmrozi�a go. Nie szarpn�a si�, jak uczyni�oby to wiele kobiet, lecz sta�a absolutnie nieruchomo, sztywno, nie drgn�� jej nawet jeden mi�sie�. - Co pan robi? Powiedzia�a to tak lodowatym tonem, �e nie pozosta�o mu nic innego, jak tylko uchwyci� j� mocniej w pasie. Duma star�a si� z dum�. - Ta�cz�. Widzia�em, �e pani potrafi ta�czy�. A to jest lepsze miejsce do tego celu ni� tam, gdzie panuje taki �cisk, �e ludzie tr�caj� si� �okciami, nie s�dzi pani? By� mo�e zgadza�a si� z jego opini�. By� mo�e nawet j� to bawi�o. Przywyk�a jednak do tego, �e j� proszono, a nie porywano. - Wysz�am na dw�r po to, �eby uciec od ta�ca. - Nie, nieprawda. Wysz�a pani, �eby uciec od t�umu. Zacz�a sun�� z nim po kamiennych p�ytach, poniewa� w przeciwnym razie wygl�da�oby to na u�cisk. Sara nie myli�a si�, rzeczywi�cie wspaniale ta�czy�. Dzi�ki temu, �e mia�a pantofelki na wysokich obcasach, jej oczy znaj- IRLANDZKI BUNTOWNIK # 21 dowa�y si� na poziomie ust Briana. Potwierdzi�o si� jej pierwsze wra�enie - by�y zdecydowanie zbyt zmys�owe. Celowo odchyli�a g�ow� do ty�u, a� spotka�y si� ich spoj rzenia. - Jak d�ugo pracuje pan z ko�mi? - Pomy�la�a, �e to bezpieczny i spodziewany temat. - W pewnym sensie przez ca�e �ycie. A pani? Je�dzi pani konno czy tylko przygl�da si� zwierz�tom z daleka? - Je�d�� konno. - Pytanie zirytowa�o j�, mia�a ochot� rzuci� mu w twarz ca�� kolekcj� swoich b��kitnych wst� �ek i medali. - Je�li przeniesie si� pan do Stan�w, b�dzie to dla pana oznacza�o du�� zmian�. Praca, kraj, kultura. - Lubi� wyzwania. - Spos�b, w jaki to powiedzia�, w jaki trzyma� d�o� na jej plecach, sprawi�, �e zmru�y�a oczy. - Ci, kt�rzy je lubi�, cz�sto b��dz�, szukaj�c kolejnego wyzwania, gdy sprostaj� jednemu. To gra pozbawiona solidnych podstaw lub zaanga�owania. Ceni� wy�ej ludzi, kt�rzy buduj� co� warto�ciowego tam, gdzie s�. Nie powinno go to urazi�, poniewa� powiedzia�a tylko prawd�. A jednak urazi�o. - Tak jak pani rodzice. - W�a�nie. - �atwo jest mie� tak� wra�liwo��, je�li nigdy nie mu sia�o si� budowa� czego� od podstaw, nie maj�c nic opr�cz dwojga r�k i rozumu. - By� mo�e, ale ja szanuj� bardziej kogo�, kto si� przyk�ada i podejmuje zadania na d�u�sz� met�, od kogo�, kto skacze od okazji do okazji lub od wyzwania do wy zwania. 22 # IRLANDZKI BUNTOWNIK - I s�dzi pani, �e ja w�a�nie to robi�? - Trudno mi powiedzie�. - Wzruszy�a lekko ramiona mi wdzi�cznym gestem. - Nie znam pana. - Rzeczywi�cie, to prawda. Ale wydaje si� pani, �e mnie zna. W��cz�ga maj�cy na oku nagrod�, z ko�skim �ajnem za paznokciami, bez wzgl�du na to, jak d�ugo je szoruje. Absolutnie niegodzien pani uwagi. Zdumiona, nie tyle s�owami, co taj�c� si� pod nimi nami�tno�ci�, chcia�a si� odsun�� i zrobi�aby to, gdyby jej nie przytrzyma�. Jakby mia� do tego prawo, pomy�la�a. - To �mieszne. Niesprawiedliwe i nieprawdziwe. - Nie ma znaczenia ani dla pani, ani dla mnie. - Nie pozwoli, �eby sta�o si� to wa�ne dla niego, mimo �e trzy manie jej w ramionach sprowokowa�o my�li, o kt�rych musi jak najszybciej zapomnie�. - Je�li ojciec pani zapro ponuje mi prac�, a ja j� przyjm�, w�tpi�, czy b�dziemy obraca� si� w tych samych kr�gach, ta�czy� ten sam ta niec. B�d� przecie� pracownikiem. Zauwa�y�a, �e w jego spojrzeniu kryje si� gniew. - Panie Donnelly, ma pan b��dne mniemanie o mnie, mojej rodzinie i o sposobie prowadzenia stadniny przez moich rodzic�w. B��dne i obra�liwe. - Jest pani zimno czy po prostu jest pani w�ciek�a? spyta� Brian, unosz�c brwi. - O co panu chodzi? - Dr�y pani. - Zrobi�o si� ch�odno. - �a�owa�a swoich s��w, zirytowa na, �e da�a si� sprowokowa� i okaza�a zdenerwowanie. Wracam do �rodka. - Jak sobie pani �yczy. - Odsun�� si�, ale wci�� trzy- IRLANDZKI BUNTOWNIK � 23 ma� jej d�o� w swojej. Pochyli� g�ow�, gdy pr�bowa�a uwolni� r�k�. - Nawet stajenny ch�opak uczy si� manier powiedzia� cicho, odprowadzaj�c j� do drzwi. - Dzi�kuj� za taniec, panno Grant. Mam nadziej�, �e mi�o sp�dzi pani reszt� wieczoru. Wiedzia�, �e mo�e kosztowa� go to ofert� pracy, ale czu� nieprzepart� ch�� sprawdzenia, czy za t� bry�� lodu nie kryje si� cho� odrobina �aru. Uni�s� d�o� Keeley i, z oczyma utkwionymi w jej oczach, musn�� wargami jej palce. Iskra zap�on�a na jedn� chwil�, po czym zgas�a, gdy Keeley wyrwa�a mu r�k�, odwr�ci�a si� do niego plecami i wmiesza�a si� z powrotem w wytworny, wyperfumowany t�um. ROZDZIA� 2 �wit w stadninie jest jedn� z tych magicznych chwil, gdy mg�a snuje si� nad ziemi�, a powietrze ma jasnoszar� bar w�. Muzyka rozbrzmiewa w pobrz�kiwaniu uprz�y, g�u chym tupocie but�w i kopyt, gdy stajenni, trenerzy i konie udaj� si� do swoich zaj��. Pachnia�o ko�mi, mg�� i latem. Brian przypuszcza�, �e przyczepy zosta�y ju� za�adowa ne, a konie wybrane przez Granta wyjecha�y na tor, by trenowa� lub przygotowywa� si� do dzisiejszego wy�cigu. Ale tutaj, w stadninie, czeka�o mn�stwo innych prac. Trzeba skontrolowa� skr�cenia, zastosowa� leczenie, wyczy�ci� przegrody. Uje�d�acze zaprowadz� wierz chowce na owalny wybieg, �eby je trenowa� lub oprowa dza� dooko�a. Pomy�la�, �e w Royal Meadows jest chyba kto�, kto wyznacza czas. Nie zauwa�y� niczego, co nie by�oby tutaj pierwszo rz�dne. Stadnina wyr�nia�a si� wspania�� organizacj� i schludno�ci�, wynikaj�c� nie tylko z tego, �e wymagali jej w�a�ciciele - lub p�acili za ni�. Stajnie, stodo�y, szopy by�y starannie pomalowane na bia�o z ciemnozielonym wyko�czeniem. P�oty r�wnie� by�y bia�e, w idealnym sta nie. Wybiegi dla koni i pastwiska by�y eleganckie niczym salony towarzyskie. IRLANDZKI BUNTOWNIK * 25 By�a to r�wnie� sprawa atmosfery. M�g� to osi�gn�� inteligentny lub bogaty cz�owiek. Drzewa w pe�nej krasie listowia znaczy�y rozleg�e pastwiska na stoku. Brian za uwa�y� przepi�kny d�b, rosn�cy po�rodku padoku, ogro dzony bia�ym p�otem. Traw� wewn�trz owalu toru zdobi�a kolorowa plama kwiat�w i krzew�w. Z ty�u ci�gn�� si� mi�dzy stajniami i torem strzy�ony zielony �ywop�ot. Pochwala� tak� dba�o��, zar�wno o konie, jak o ludzi. Wiedzia� z do�wiadczenia, �e i jednym, i drugim pracuje si� lepiej w �adnym otoczeniu. Przypuszcza�, �e zdj�cia pi�knej stadniny Grant�w zdobi� stronice wielu wytwor nych czasopism. �'"�i Dom te� robi� du�e wra�enie. Mimo �e Brian przeje� d�a� obok niego jeszcze raczej noc� ni� za dnia, zwr�ci� uwag� na elegancki kszta�t kamiennej budowli z wystaj� cymi balkonami i ozdobami z kutego �elaza. Z pi�knych du�ych okien roztacza si� zapewne wspania�y widok na ca�e kr�lestwo, pomy�la�. Nad du�ym gara�em znajdowa�a si� miniaturowa repli ka g��wnego budynku. W p�mroku majaczy�y te� zarysy kwiat�w i krzew�w ozdobnych. I ogromne, cieniste drzewa. Ale jego interesowa�y przede wszystkim konie. W ja kich pomieszczeniach by�y trzymane, jak si� z nimi ob chodzono. Je�li zaproponuj� mu t� prac�, a on j� przyjmie, jego miejsce b�dzie w stajniach. W�a�ciciel to w�a�ciciel. - B�dziesz zapewne chcia� obejrze� stajnie - powie dzia� Travis, prowadz�c Briana do drzwi. - Wkr�tce przy jedzie Paddy. Odpowiemy na wszystkie pytania, jakie ze chcesz zada�. Zi� � IRLANDZKI BUNTOWNIK Uzyska� odpowiedzi po prostu patrz�c. Wewn�trz by�o r�wnie schludnie, jak na zewn�trz. Pochy�e betonowe po sadzki by�y wyszorowane, wrota przegr�d z wytrzyma�ego drewna. Na ka�dych znajdowa�a si� mosi�na tabliczka z wygrawerowanym imieniem lokatora. Stajenni ju� wygar niali brudne siano na taczki lub rozrzucali �wie�e. W powie trzu unosi� si� silny s�odki zapach ziarna, mazid�a i koni. Travis przystan�� obok przegrody, gdzie m�oda kobieta troskliwie banda�owa�a przedni� nog� gniadosza. - Jak ona si� czuje, Lindo? - Coraz lepiej. Za dzie� lub dwa nie b�dzie ju� z ni� k�opotu. - Skr�cenie? - Brian wszed� do boksu i przesun�� d�o�mi po nogach i piersi jednolatka. Linda zerkn�a na niego, potem na Travisa, kt�ry skin�� g�ow�. - To jest Berty Z�o�nica - powiedzia�a Linda. - Lubi wszczyna� awantury. Nabawi�a si� lekkiego skr�cenia, ale nie powstrzyma jej to na d�ugo. - Taka z ciebie sekutnica? - Brian uj�� w obie d�onie �eb Betty i zajrza� jej w oczy. Przebieg� go dreszcz emocji na widok tego, co tam zobaczy�. Co wyczu�. Cudown� gotowo�� do skoku, je�li tylko znajdzie si� w�a�ciwe za kl�cie. - Tak si� sk�ada, �e ja lubi� sekutnice - powiedzia� cicho. - Mo�e uszczypn�� - ostrzeg�a Linda. - Zw�aszcza je �li odwr�ci si� pan do niej plecami. - Nie chcesz mnie ugry��, kochanie, prawda? Betty zastrzyg�a uszami, jak gdyby przyjmowa�a wy zwanie, i Brian u�miechn�� si� do niej. IRLANDZKI BUNTOWNIK * 27 - Stosunki mi�dzy nami b�d� si� uk�ada�y �wietnie, je�li nie zapomn�, �e ty tu jeste� szefow�. - Gdy przesuwa� palcami po jej szyi w d�, a nast�pnie z powrotem, parsk n�a do niego. - Jeste� pi�kna. Szepta� do niej, nie�wiadomie przestawiwszy si� na irlandzki, a Linda tymczasem ko�czy�a banda�owanie. Betty znowu postawi�a uszy i przygl�da�a mu si� teraz raczej z ciekawo�ci� ni� ze z�o�liwo�ci�. - Ona chce biega�. - Brian odsun�� si�, szacuj�c budo w� klaczki. - Jest do tego urodzona. Co wi�cej, jest uro dzon� zwyci�czyni�. - Mo�esz to stwierdzi� na pierwszy rzut oka? - spyta� Travis. - Ma to w oczach. Nie zechce pan jej hodowa�, gdy wejdzie w okres rui, panie Grant. Musi wyfrun�� wcze� niej. Celowo odwr�ci� si� do klaczki plecami, a gdy Betty podnios�a g�ow�, spojrza� na ni� przez rami�. - Nie robi�bym tego - powiedzia� cicho. Mierzyli si� przez chwil� wzrokiem, po czym Betty odrzuci�a g�ow� w ge�cie, kt�ry by� ko�skim odpowiednikiem ludzkiego wzruszenia ramionami. Rozbawiony Travis odsun�� si�, by wypu�ci� Briana z boksu. - Ona terroryzuje stajennych. - Poniewa� jej na to pozwalaj� i prawdopodobnie jest inteligentniejsza od wi�kszo�ci z nich. - Wskaza� s�siedni� przegrod�. - A kim jest ten przystojny staru szek? - To Prince, potomek Majesty. 28 * IRLANDZKI BUNTOWNIK - Majesty z Royal Meadows? - W g�osie Briana za brzmia� szacunek. - I jego Prince. Mia� pan swoje wspa nia�e chwile, sir, prawda? - Brian pog�adzi� delikatnie do stojne chrapy wiekowego kasztanka. - Podobnie jak pa� ski ojciec. Ogl�da�em go podczas wy�cig�w, panie Grant, w Curragh, kiedy by�em m�odym ch�opakiem, stajennym. Nigdy przedtem nie widzia�em czego� podobnego. Praco wa�em z jednym z ogier�w, kt�re sp�odzi�. Nie przynosi� wstydu swoim potomkom. - Tak, wiem o tym. Travis oprowadzi� go po ca�ej stadninie, przechodz�c od wybiegu, gdzie jednolatek by� prowadzony na d�ugiej linie, do owalnego wybiegu, na kt�rym pi�kny ogier biega� w towarzystwie dobrze u�o�onego wa�acha. Niski chudy m�czyzna w niebieskiej czapeczce na grzywie siwych w�os�w odwr�ci� si� do nich, gdy podeszli bli�ej. Z kieszeni zwisa� mu stoper, jego twarz dobrotliwe go krasnoludka rozja�nia� weso�y u�miech. - A wi�c odby�e� d�ug� podr�, prawda? I co s�dzisz o naszym ma�ym azylu? - To pi�kna stadnina. - Brian wyci�gn�� do niego r�k�. Mi�o mi spotka� pana znowu, panie Cunnane. - Wzajemnie, Brianie z Kerry. - Paddy u�cisn�� moc no d�o� Briana. - Powiedzia�em im, �eby zatrzymali Zeu sa do twojego przyjazdu, Travis. Pomy�la�em, �e ty i ch�o pak zechcecie popatrze� na porann� gonitw�. - Kr�lewski Zeus, potomek Prince'a- wyja�ni� Travis. Biega dla nas z wieloma sukcesami. - Zdoby� Belmont Stakes w zesz�ym roku - przypo mnia� sobie Brian. IRLANDZKI BUNTOWNIK �& 29 - Tak jest. Zeus lubi d�ugie dystanse. To gro�ny wsp� zawodnik, b�dzie protoplast� czempion�w. Na znak Paddy'ego m�ody uje�d�acz zbli�y� si� do nich k�usem na wspania�ym kasztanku. W coraz silniejszym s�o�cu sier�� konia mia�a ciemnorudy kolor, na czole wid nia�a bia�a plama w kszta�cie b�yskawicy. Dos�ownie ta� czy� z odrzucon� do ty�u g�ow�. Brian wiedzia� od pierwszej chwili, �e to czysta poezja. - Co o nim s�dzisz? - spyta� Paddy. - Przepi�kny. - Tylko tyle zdo�a� powiedzie�. Sze��set kilogram�w musku��w na niewiarygodnie d�ugich i kszta�tnych nogach. Szeroka pier�, l�ni�ca sk�ra, harda g�owa. I dumne, b�yszcz�ce oczy. - Zr�b z nim rundk�, Bobbie - poleci� Paddy. - Nie kar� go. Pozwolimy mu dzi� troch� si� popisa�. - Po �wistuj�c przez z�by, Paddy opar� si� o p�ot i w��czy� sto per. Zaczepiwszy kciuki o kieszenie, Brian przygl�da� si�, jak Zeus wraca na tor i ta�czy w miejscu. Wreszcie uje� d�acz opanowa� konia, uni�s� si� w strzemionach i pochy li� nad silnym karkiem. Zeus wystrzeli� do przodu jak strza�a, wzbijaj�c py� z toru. Powietrze rozbrzmiewa�o g�o�nym stukotem kopyt. Serce Briana uderza�o w tym samym rytmie, mocno, rado�nie. Czapka sfrun�a m�odemu uje�d�aczowi z g�o wy, gdy wychodzi� z zakr�tu na ostatni� prost�. Kiedy mijali ich p�dem, Paddy zatrzyma� stoper. - Nie�le - rzek� sucho i pokaza� Brianowi wynik. Brian, kt�ry mia� stoper w g�owie, nie musia� patrze�, by wiedzie�, �e w�a�nie ogl�da czempiona. JU � IRLANDZKI BUNTOWNIK - Wreszcie zobaczy�em chyba konia pokroju pa�skie go Prince'a, panie Grant. - I on o tym wie. - Chcesz trenowa� w�a�nie jego, ch�opcze? - spyta� Paddy. Jest czas, by trzyma� karty zakryte, pomy�la� Brian. i czas, �eby je odkry�. - Tak - odrzek� po prostu. Staraj�c si� opanowa� nie cierpliwo��, powiedzia� do Travisa: - Je�li proponuje mi pan t� prac�, panie Grant, przyjmuj� j�. Travis przechyli� g�ow� i wyci�gn�� r�k� do Briana. - Witaj w Royal Meadows. Chod�my napi� si� kawy. Brian gapi� si� ze zdumieniem na odchodz�cego Travisa. - I to tyle? - powiedzia� cicho. - On ju� dawno podj�� decyzj� - wyja�ni� Paddy - ina czej by ci� tu nie by�o. Travis nie marnuje czasu - ani swojego, ani czyjego�. Gdy napijesz si� kawy i co� prze gryziesz, przyjd� do mnie - do domku nad gara�em. Zapo znasz si� z warunkami i troch� pogadamy. - Dobrze, dzi�kuj�. - Lekko oszo�omiony Brian ruszy� za Travisem. Dogoni� go, troch� zak�opotany i zdziwiony, �e d�onie ma wilgotne od potu. Praca to tylko praca, powtarza� sobie w my�li. - Jestem wdzi�czny, �e da� mi pan t� szans�, panie Grant. - Travis. B�dziesz na to pracowa�. Mamy w Royal Meadows wysokie normy. Spodziewam si�, �e je spe�nisz. Chcia�bym, �eby� zacz�� jak najszybciej. IRLANDZKI BUNTOWNIK ft 31 - Zaczn� od dzisiaj. Travis spojrza� na niego przez rami�. - �wietnie. Rozgl�daj�c si� po terenie, Brian wskaza� gestem nie du�y budynek z padokiem, na kt�rym by�y ustawione przeszkody. - Czy trenuje pan r�wnie� konie do konkurs�w je�dzieckich? - To oddzielne przedsi�wzi�cie - odpowiedzia� z lek kim u�miechem Travis. - Ty b�dziesz pracowa� z ko�mi wy�cigowymi. Mo�esz przenie�� swoje rzeczy do kwater dla trener�w, kiedy b�dziesz got�w. - Travis" spojrza� w stron� domu nad gara�em. Brian otworzy� usta, po czym z powrotem je zamkn��. Nie spodziewa� si�, �e zakwaterowanie -mie�ci si� w wa runkach umowy, nie zamierza� jednak si� spiera�. Je�li nie b�dzie mu to pasowa�o, za�atwi� t� spraw� p�niej. - Masz pi�kny dom. Kto� najwyra�niej kocha kwiaty. - Moja �ona. - Travis skr�ci� w �upkow� �cie�k�. - Ma na ich punkcie bzika. Brian pomy�la�, �e musz� mie� ca�y sztab ogrodnik�w i architekt�w krajobrazu, kt�rzy si� nimi zajmuj�. - Konie lubi� pi�kne otoczenie. Travis, kt�ry wszed� do patia, odwr�ci� si� do Briana. - Doprawdy? - Tak. - Czy to w�a�nie powiedzia�a ci Betty, gdy z ni� roz mawia�e�? Brian ze spokojem wytrzyma� rozbawione spojrzenie Travisa. 32 � IRLANDZKI BUNTOWNIK - Powiedzia�a, �e jest kr�low� i oczekuje, �e tak w�a� nie b�dzie traktowana. - I b�dziesz tak j� traktowa�? - B�d�, dop�ki nie nadu�yje tego przywileju. Nawet kr�lowa musi od czasu do czasu poczu� w�dzid�o. Z tymi s�owy wszed� przez drzwi, kt�re przytrzymywa� Travis. Brian nie mia� poj�cia, czego si� spodziewa�. Czego� wytwornego i wyszukanego. Z pewno�ci� czego� wspa nia�ego. Nie spodziewa� si� natomiast zupe�nie, �e znajdzie si� w kuchni Grant�w, du�ej i zaba�aganionej, i pomimo pi�k nych l�ni�cych urz�dze� oraz fantazyjnych kafelk�w przytulnej. A ju� na pewno nie przysz�oby mu do g�owy, �e zoba czy pani� tej rezydencji w starych d�insach, bos�, w sp�owia�ej koszulce z kr�tkim r�kawem, stoj�c� przy kuchni z patelni� i ciskaj�c� gromy nad g�ow� swego najm�odsze go syna. - I powiem ci co� jeszcze, Patricku Michaelu Thomasie Cunnane, je�li wydaje ci si�, �e mo�esz przychodzi� i wy chodzi�, kiedy ci si� �ywnie podoba, poniewa� wyje� d�asz do college'u, to lepiej puknij si� w g�ow� albo zrobi� to sama patelni�, kt�r� trzymam w r�ku, gdy tylko sko�cz� sma�y�. - Tak jest. - Przy stole siedzia� Patrick, przygarbiony, krzywi�c si� do plec�w matki. - Dop�ki jeszcze jej u�y wasz, mo�e m�g�bym dosta� grzank�. Nikt nie sma�y takich dobrych jak ty. - Nie przekonasz mnie w ten spos�b. IRLANDZKI BUNTOWNIK & 33 - A mo�e tak. Rzuci�a mu przez rami� spojrzenie, jakim tylko matka potrafi skarci� dziecko. Brian rozpozna� je bezb��dnie. - A mo�e nie - wymamrota� Patrick, rozja�niaj�c si� na widok Briana, stoj�cego w drzwiach. - O, mamy towarzy stwo. Siadaj, Brianie. Zjesz co�? Moja mama sma�y naj wspanialsze grzanki na �wiecie. - �wiadkowie ci� nie uratuj� - powiedzia�a Adelia, od wr�ci�a si� jednak z u�miechem do Briana. - Wejd� i sia daj. Patricku, podaj talerze Brianowi i ojcu. - Nie, dzi�kuj�. Nie b�d� sprawia� klopom. - Mamo, nie mog� znale�� moich br�zowych bucik�w! wykrzykn�a Sara, wpadaj�c do kuchni. - Cze��, Brianie, dzie� dobry, tato. - Wpada�am na nie bez przerwy od-tygodni - powie dzia�a Adelia, przewracaj�c skwiercz�c� grzank� na patel ni. - Nie potrafi� zrozumie�, jak to si� sta�o, �e znikn�y z mojego pola widzenia. Sara szarpn�a drzwi lod�wki. - Sp�ni� si�. - Mo�esz w�o�y� jedn� z sze�ciu tysi�cy par, upchni� tych w twojej szafie - podpowiedzia� jej brat. Sara stukn�a go w plecy kartonowym pude�kiem soku, kt�ry wyj�a z lod�wki, lekcewa��c poza tym jego rad�. - Nie mam czasu na �niadanie. - Nala�a sobie soku i wypi�a duszkiem. - B�d� w domu o pi�tej. - We� s�odk� bu�eczk� - poleci�a Adelia. - Nie ma z jagodami. - To we� z tym, z czym jest. - Dobrze, dobrze. - Sara chwyci�a dro�d��wk� z tale- 34 & IRLANDZKI BUNTOWNIK rza, uca�owa�a matk� w policzek, okr��y�a st�, by da� buziaka r�wnie� ojcu, wymieni�a spojrzenia z bratem i wybieg�a z kuchni. - Sara pracuje w lecie w gabinecie weterynaryjnym wyja�ni�a Adelia. - Wy dwaj mo�ecie umy� r�ce tutaj, a potem dam wam co� do zjedzenia. Poniewa� Brian nie potrafi� si� oprze� smakowitemu zapachowi sma�onych grzanek, podszed� do zlewu. Zoba czy� wtedy wielkiego starego psa, le��cego przy kuchni. Przypomina� d�ugi, czarny, straszliwie skud�any dywanik. - A to kto? - Brian spontanicznie przykucn�� przy nim. - To nasz Sheamus. Jest ju� stary i bardzo lubi uk�ada� si� u moich st�p, gdy gotuj�. - Moja �ona uwielbia kundle - powiedzia� Travis, pu szczaj�c wod� do zlewu. - A one mnie kochaj�. Sheamus przesypia wi�kszo�� czasu - powiedzia�a Adelia do Briana. - Sta� si� dla nas cz�onkiem rodziny. - Unios�a wysoko brwi. Brian pog�a ska� kud�aty �eb psa. Sheamus otworzy� leniwie oczy, zamerda� ogonem i przewr�ci� si� z pomrukiem na grzbiet, wystawiaj�c brzuch do drapania. - Co� takiego! Spodoba�e� mu si�. - Rozumiemy si� z kundlami. Jeste� starym szcz�cia rzem, co? Szcz�ciarzem i grubasem. - Kto� przekarmia go resztkami ze sto�u. - Adelia spoj rza�a z ukosa na m�a. - Nie mam poj�cia, o czym m�wisz. - Travis poda� myd�o Brianowi z min� niewini�tka. - Ha! - To by� jedyny komentarz Adelii. - Napijesz si� kawy czy herbaty, Brianie? IRLANDZKI BUNTOWNIK * 35 - Herbaty, je�li mo�na. - Siadaj. - Wskaza�a mu krzes�o, po czym wycelowa�a palec w syna. - Id�. Sko�cz� z tob� p�niej. - B�d� odbywa� pokut� w stajniach. - Westchn�wszy ci�ko, Patrick wsta� i obj�� matk� w talii, opieraj�c brod� na czubku jej g�owy. - Przepraszam. - Wyno� si�. Brian zauwa�y�, �e Adelia uj�a d�o� syna i �cisn�a j� lekko. Patrick wybieg� z kuchni, b�ysn�wszy przedtem kr�tkim u�miechem, skierowanym do wszystkich. - Ten ch�opak ponosi odpowiedzialno�� za ka�d� no w� zmarszczk� na mojej twarzy - mrukn�a Adelia. - Jakie zmarszczki? - spyta� Travis, pobudzaj�c �on� do �miechu. - To w�a�ciwe pytanie. A wi�c, Brianie, czy odpowia da ci Royal Meadows? Osuszywszy r�ce, Brian podszed� do sto�u i usiad�. - Tak, prosz� pani. - Och, nie jeste�my tutaj tacy oficjalni. Chyba �e jest to dla ciebie k�opotliwe. - Nala�a mu herbaty, a Travisowi kawy. Stan�a obok m�a, opieraj�c woln� r�k� na jego ramieniu. - Jak sprawowa� si� dzisiaj Zeus? - Pokona� okr��enie dok�adnie w minut� pi��dziesi�t sekund. - �a�uj�, �e tego nie widzia�am. - Wr�ci�a do kuchen ki, by wy�o�y� na p�misek z�ociste kromki chleba. - Proponuj� ci roczny kontrakt - zacz�� Travis. - Mo�e pozwolisz ch�opcu zje��, zanim przejdziecie do interes�w? - Ch�opiec chce wiedzie�. 36 � IRLANDZKI BUNTOWNIK Brian wzi�� p�misek i w�o�y� trzy kromki na sw�j talerz. - Owszem, chce. - B�dziesz mia� zagwarantowan� roczn� pensj�. - Travis wymieni� kwot�, od kt�rej Brianowi zakr�ci�o si� w g�owie i omal nie rozla� syropu. - Po dw�ch miesi�cach otrzymasz dwa procent od sumy ka�dej nagrody. Po sze �ciu miesi�cach b�dziemy renegocjowali wysoko�� pro centu. - Wynegocjujemy wy�szy. - Zupe�nie ju� spokojny, Brian zabra� si� do �niadania. - Poniewa� obiecuj� ci, �e na to zas�u��. Omawiali - targuj�c si� troch� dla zachowania pozor�w obowi�zki, korzy�ci, premie, odpowiedzialno��. Brian nak�ada� sobie drug� porcj� grzanek, a Travis pi� ostatni� kaw�, gdy wesz�a Keeley. Mia�a na sobie szare bryczesy. Eleganckie i obcis�e. Jej czarne wysokie buty do konnej jazdy l�ni�y. Lu�na bia�a bluzka z szerokim ko�nierzykiem by�a zapi�ta pod szyj�. W�osy spi�a g�adko w w�ze�, twarz mia�a ca�kowicie od s�oni�t�. W jej uszach b�yszcza�y ma�e z�ote kolczyki o za wi�ym splocie. Unios�a brwi na widok Briana, jedz�cego �niadanie w jej kuchni. Zacisn�a wargi, zanim rozci�gn�y si� w ch�odnym, wystudiowanym u�miechu. - Dzie� dobry, panie Donnelly. - Dzie� dobry, panno Grant. - Mam dzi� ma�o czasu. - Podesz�a do ojca, pochyli�a si� i potar�a policzkiem o jego policzek. - Powinna� co� zje�� - powiedzia�a Adelia. IRLANDZKI BUNTOWNIK � 37 - Przegryz� co� p�niej. - Keeley wyj�a z lod�wki nap�j orze�wiaj�cy. - Sko�cz� za par� godzin. - Zbli�y�a si� do matki, pochylaj�c si� najpierw, by podrapa� Sheamusa za uchem, potar�a policzkiem o policzek matki tak samo, jak to zrobi�a przedtem z ojcem, po czym skierowa �a si� ku drzwiom. - Przyjd� za chwil�! - zawo�a�a za ni� Adelia. - Chcia �abym popatrze�. Dwadzie�cia minut p�niej Brian wyszed� z rezydencji, kieruj�c si� do kwater trener�w. Zobaczy� Keeley na padoku przed ma�ym budynkiem. Siedzia�a okrakiem na czar nym wa�achu. Gdy jecha�a na koniu, jaki� m�czyzna fotografowa� j� ze wszystkich stron. Brian przystan�� z r�kami wspartymi na biodrach, by na ni� popatrze�. Pomy�la�, �e pozwala robi� sobie zdj� cia do jakiego� wytwornego czasopisma. Ksi�niczka z Royal Meadows. Bez w�tpienia b�dzie wygl�da�a wspa niale. Zmusi�a konia do k�usa, nast�pnie do cwa�u, by potem przeskoczy� przez przeszkod�. Brian zacisn�� usta. Musia� przyzna�, �e jest w �wietnej formie. Gdy powt�rzy�a ten skok, nast�pnie jeszcze jeden, do zdj�cia, us�ysza� jej ra dosny �miech. Odwr�ci� si�, lekcewa��c j�. A przynajmniej pr�buj�c j� zlekcewa�y�. Wszed� po schodach do kwater trener�w i zapuka�. - Wchod� i rozgo�� si� tutaj! - zawo�a� Paddy. Siedzia� przy biurku w pokoju urz�dzonym jak biuro. Pod jedn� �cian� by�y ustawione szafki z aktami, pozosta�e zdobi�y zdj�cia koni. Okno by�o otwarte, a na p�ce obok 38 * IRLANDZKI BUNTOWNIK sta� komputer. S�dz�c po kurzu, kt�ry go pokrywa�, korzy stano z niego rzadko, o ile w og�le. Okulary Paddy'ego zjecha�y na czubek nosa, gdy wska za� gestem krzes�o. - Om�wili�cie z Travisem szczeg�y. - Tak. Jest uczciwym facetem. - Spodziewa�e� si� czego� innego? - Nie spodziewam si� niczego po w�a�cicielach i dlate go niecz�sto mnie zaskakuj�. Paddy poprawi� ze �miechem okulary i podrapa� si� po nosie. - Ten jeden mo�e. - Chc� panu podzi�kowa� za przedstawienie mojej kandydatury pod rozwag� panu Grantowi. - Siedz� na bie��co sytuacj� i s�ucham opinii, mimo �e przeszed�em na emerytur�. Prawd� m�wi�c, robi� to ju� po raz drugi. Poprzednio wr�ci�em, poniewa� Travis i Dee nie byli zadowoleni z trener�w, kt�rych przyjmowali do pra cy. Tym razem zamierzam wytrwa� przy swojej decyzji i zatrzyma� tutaj ciebie, ch�opcze. Okulary znowu zjecha�y mu na czubek nosa. Paddy prychn�� z irytacj� i je zdj��. - B�dziemy tu mieszka� razem przez nast�pny tydzie�, je�li ci to nie przeszkadza. Potem wyjad� i b�dziesz mia� mieszkanie do swojej dyspozycji. - Dok�d pan wyje�d�a? - Do domu. Do Irlandii. - Po tylu latach? - Urodzi�em si� tam i postanowi�em tam umrze� - IRLANDZKI BUNTOWNIK � 39 cho� bez w�tpienia mam w sobie jeszcze mn�stwo �ycia. Marz� o sp�dzeniu ostatnich lat w rodzinnym kraju. - Co pan b�dzie tam robi�? - Och, b�d� przesiadywa� w pubie i opowiada� k�am stwa - rzek� Paddy z radosnym u�miechem. - Pi� du�y kufel porz�dnego guinnessa. B�dzie ci tego brakowa�o tutaj, mo�esz by� pewien. To nie to samo, co ameryka�ska lura. Brian musia� si� roze�mia�. - To d�uga droga, �eby wypi� du�y kufel, nawet guin nessa. - Na po�udniu hrabstwa Cork, niedaleko od Skibbereen, znajduje si� ma�a farma. Znasz Skibbereen, Brianie? - Tak. �adne miasteczko. - Strome ulice i malowane drzwi - powiedzia� z lek kim rozmarzeniem Paddy. - Farma le�y kawa�ek od tego �licznego miasta. Moja Dee chowa�a si� tam u mojej sio stry po �mierci rodzic�w. Gdy siostra zachorowa�a, na farm� przysz�y ci�kie czasy, bo Dee sama musia�a j� prowadzi� i dogl�da� ciotki Lettie. W ko�cu Lettie umar �a, a Dee straci�a farm� i przyjecha�a tutaj do mnie. Kilka lat temu farm� wystawiono na sprzeda� i Travis kupi� j� dla niej, cho� m�wi�a mu, �eby tego nie robi�. - A wi�c tam pan wyje�d�a? - spyta� Brian, cho� nie mia� poj�cia, dlaczego Paddy mu o tym opowiada. - Zo stanie pan farmerem? - Jad� tam, ale wcale nie po to, �eby uprawia� rol�. B�d� mia� tam dla towarzystwa kilka koni. Odwr�ci� si� i spojrza� przez okno na wzg�rza, gdzie pas�y si� konie w blasku porannego s�o�ca. 40 � IRLANDZKI BUNTOWNIK - B�dzie mi brakowa�o mojej malej Dee, Travisa i dzieci. Tak�e tutejszych przyjaci�. Jednak potrzeba osiedlenia si� w rodzinnych stronach jest silniejsza. Strasznie mnie korci, je�li rozumiesz, o co mi chodzi. - Rozumiem. - Z pewno�ci� b�d� troch� podr�owa� tam i z powro tem, s� przecie� samoloty, a i oni b�d� mnie odwiedzali. Dee po�lubi�a m�czyzn�, kt�rego szanuj� i kocham jak w�asnego syna. Przygl�da�em si�, jak dzieciaki wyros�y na wspania�ych m�odzie�c�w i m�ode kobiety. To rzadko��. Mia�em te� dobr� r�k� do tren