16081

Szczegóły
Tytuł 16081
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

16081 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 16081 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

16081 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Virginia Andrews Płatki na wietrze Z angielskiego przełożyła Elżbieta Podolska Tytuł oryginału Petałs on the Wind Świat Książki, Warszawa 1995 ISBN 83-7129-805-6 NARESZCIE WOLNI! W dniu ucieczki byliśmy tacy młodzi. Jakże powinniśmy czuć się szczęśliwi, w końcu wolni, oswobodzeni z tego przytłaczającego, ponurego miejsca. Lecz nasza radość była żałosna. Siedzieliśmy w pędzącym autobusie - bladzi, przerażeni tym, co widzieliśmy za oknem. Wolność... Czy istnieje wspanialsze słowo? Nie, nawet jeśli śmierć wyciągałaby po nas lodowate szpony, a niebo byłoby puste. A może Bóg też jechał autobusem i czuwał nad naszą trójką? Człowiek musi w coś wierzyć. Mijały godziny. W napięciu obserwowaliśmy, jak kierowca zatrzymywał się na kolejnych przystankach i zabierał pasażerów. Kilkakrotnie stawał, aby odpocząć, zjeść śniadanie, w końcu zabrał tęgą Murzynkę, stojącą samotnie na brzegu chodnika. Z trudem wdrapała się do autobusu, taszcząc niesamowitą ilość siatek i tobołków. Właśnie gdy kobieta sadowiła się wygodnie na siedzeniu, minęliśmy granicę Wirginii i Karoliny Północnej. Autobus toczył się teraz wolno na południe. Po raz pierwszy od wielu lat poczułam ulgę. Opuściliśmy stan, w którym spotkało nas tyle nieszczęść. Byliśmy najmłodszymi pasażerami autobusu. Chris miał dziewiętnaście lat. Jego długie, falujące, jasne włosy spadały na ramiona, a ich końce wywijały się ku górze. Błękitne, otoczone czarnymi rzęsami oczy przypominały kolor letniego nieba. Był przystojnym i pogodnym chłopcem, o miłym, ciepłym usposobieniu. Prosty, klasyczny nos wskazywał, że ten młody czło- 9 Virginia C. Andrews wiek staje się mężczyzną, którego ujmująca powierzchowność przyprawi niejedno kobiece serce o drżenie. Twarz Chrisa wyrażała pewność siebie. Wyglądał na szczęśliwego. Przynajmniej do momentu, kiedy zerknął na Carrie. Gdy zobaczył bladą twarz siostry, zmarszczył brwi, a w jego oczach ujrzałam niepokój. Zaczął powoli uderzać w struny gitary, wydobywając dźwięki melodii „Och, Susannah". Jego delikatny, melancholijny głos przeszył mi serce. Oboje poczuliśmy narastający smutek. Piosenka przywoływała niemiłe wspomnienia, a my stanowiliśmy jedność. Nie mogłam patrzeć na brata, bałam się, że wybuchnę płaczem. Na moich kolanach kuliła się młodsza siostra. Chociaż miała osiem lat, była tak mała i krucha, że wyglądała na trzy. Smutne, duże niebieskie oczy widziały tyle cierpień, kryły w sobie tyle tajemnic. Straciła wszystko, co było treścią jej życia. Nie oczekiwała już niczego: ani szczęścia, ani miłości. Słaba, apatyczna, niemalże gotowa na śmierć i taka samotna, przerażająco samotna. Miałam piętnaście lat. Był listopad 1960 roku. Patrzyłam na świat z ogromną zachłannością. Panicznie bałam się, że już nigdy w życiu nie nadrobię tego, co straciłam. Siedziałam spięta, gotowa pokonać każdą przeciwność, jaka stanie mi na drodze. Czułam w sobie tlący się lont, wiedziałam, że wcześniej czy później eksploduję i zniszczę tych, którzy mieszkali w Fox-worth Hall. Chris położył rękę na mojej dłoni. Wiedział, że pragnę piekła dla naszych prześladowców. - Odpręż się, Cathy - powiedział cicho. - Wszystko będzie dobrze. Musi nam się udać. Wciąż był tym niepoprawnym optymistą, wierzącym, że pomimo przeciwności losu znajdziemy wreszcie szczęście. Boże, jak mógł tak myśleć, teraz gdy Córy nie żył? Cóż dobrego mogło nam się przydarzyć? - Cathy - szepnął. - Mamy tylko siebie. Musimy pogodzić się z tym, co się stało, i żyć dalej. Jeśli uwierzymy w siebie, 10 NARESZCIE WOLNI! w nasze uzdolnienia, świat stanie przed nami otworem. Na tym to polega, Cathy, naprawdę. No tak, chciał zostać statecznym, prowincjonalnym lekarzem, spędzającym dni w izbach przyjęć. Aleja pragnęłam czegoś bardziej wyszukanego, romantycznego. Pragnęłam spełnienia na scenie wszystkich moich marzeń o miłości i o romansie, chciałam być najwspanialszą primabaleriną świata. Tylko to dałoby mi satysfakcję. Wtedy pokazałabym mamie. Niech cię diabli, mamo! Mam nadzieję, że ogień pochłonie Foxworth Hall, a ty nigdy więcej nie zaznasz spokoju w tym wielkim łabędzim łożu. Nigdy więcej! Życzę ci, aby twój młody mąż znalazł sobie kochankę - młodszą i piękniejszą od ciebie - a z twojego życia uczynił piekło, na które zasługujesz! - Nie czuję się dobrze, Cathy - jęknęła Carrie. - Mój żołądek. Mam dziwne uczucie... Ogarnął mnie strach! Miała nienaturalnie bladą twarz. Włosy, niegdyś tak piękne i połyskliwe, teraz matowe, zwisały w nieładzie. Jej głos był zaledwie szeptem. - Kochanie! Kochanie! - Przytuliłam ją i pocałowałam. -Wytrzymaj jeszcze trochę. Zabierzemy cię do lekarza. Wkrótce dojedziemy na Florydę, a tam nikt już nas nie zamknie. Carrie leżała bezwładnie w moich ramionach. Z mijanego krajobrazu zorientowałam się, że dopiero dotarliśmy do Karoliny Południowej. MusieUśmy jeszcze przejechać przez Georgię. Do Sarasoty było jeszcze bardzo daleko. Carrie gwałtownie drgnęła, dostała torsji i zaczęła się dusić. Oczyściłam jej twarz papierowymi serwetkami, którymi przezornie wypchałam kieszenie podczas ostatniego postoju. Podałam małą bratu, uklękłam i wyczyściłam podłogę. Chris usiłował pozbyć się brudnych serwetek. Pchnął silnie okno, ale nie ustąpiło. Carrie wybuchnęła płaczem. - Wepchnij serwetki w szczelinę pomiędzy siedzenie a ścianę autobusu - szepnął Chris. Ale kierowca, który musiał obserwować nas przez wsteczne lusterko, wybuchnął: - Hej, wy, tam z tyłu! Pozbądźcie się tego cuchnącego brudu U Yirginia C. Andrews w inny sposób! - Wepchnęłam serwetki do zewnętrznej kieszeni obudowy aparatu fotograficznego, której używałam jako portmonetki. - Przykro mi - szlochała Carrie, tuląc się rozpaczliwie do Chrisa. - Nie chciałam tego zrobić. Czy pójdziemy teraz do więzienia? - Oczywiście, że nie - odpowiedział Chris po ojcowsku. -Za dwie godziny dojedziemy na Florydę. Postaraj się wytrzymać. Jeśli teraz wysiądziemy, stracimy pieniądze, za które kupiliśmy bilety. A zostało nam ich bardzo mało. Carrie drżała na całym ciele. Dotknęłam jej czoła, było zimne i wilgotne. Twarz, biała niczym kreda, przypominała twarz Córy'ego przed śmiercią. Modliłam się, prosząc Boga, by choć raz zlitował się nad nami. Czyż nie wycierpieliśmy już wystarczająco dużo? Czy tak miało być zawsze? Kiedy siostra ponownie dostała torsji, poczułam nadchodzącą falę mdłości. Carrie zasłabła w ramionach Chrisa, traciła przytomność. - Chyba jest w szoku - szepnął. Jego twarz była równie biała jak twarz Carrie. Jakiś bezduszny pasażer zaczął głośno narzekać. Ci, co nam współczuli, przyglądali się całej tej scenie nieco zakłopotani i niezdecydowani. Spojrzałam na Chrisa. Nasze oczy spotkały się, oboje nie wiedzieliśmy, co robić. Wpadłam w panikę. Nagle zauważyłam potężną Murzynkę, która uśmiechając się szła w naszym kierunku. W ręku trzymała papierowe torebki. Uspokajająco poklepała mnie po ramieniu i wręczyła garść szmat, które wyjęła ze swoich tobołków. Dobrotliwie pogłaskała Carrie pod brodą. - Dziękuję- szepnęłam, uśmiechając się słabo, po czym dokładnie oczyściłam siebie, Carrie i Chrisa. Kobieta wzięła szmaty i z powrotem schowała je do tobołków. Popatrzyłam z wdzięcznością na tę bardzo tęgą istotę, która ciałem wypełniała całe przejście autobusu. Mrugnęła i uśmiechnęła się. 12 NARESZCIE WOLNI! - Cathy - powiedział Chris z zatroskaną twarzą. - Musimy zawieźć Carrie do lekarza. I to szybko! - Ale przecież zapłaciliśmy za bilet do Sarasoty! - Wiem - odrzekł Chris. - Ale Carrie jest w bardzo ciężkim stanie. Sympatyczna nieznajoma znowu się uśmiechnęła. Pochyliwszy szerokie ramiona, zajrzała w twarz Carrie. Duże, czarne dłonie położyła na jej wilgotnych skroniach, a następnie zbadała puls. Potem zwróciła się do nas, wykonując rękoma dziwne ruchy, których znaczenia nie rozumiałam. - Chyba jest niemową - szepnął Chris. - Jej gesty to alfabet głuchoniemych. Murzynka wsunęła rękę pod czerwony sweter i z kieszeni sukienki pośpiesznie wyciągnęła plik kolorowego papieru listowego. Na jednej z kartek zręcznie napisała: „Ja, Henrietta Beech, słyszę, ale nie mówię. Dziewczynka jest bardzo chora. Potrzeba dobrego lekarza". Spojrzałam na nią w nadziei, że uzyskam więcej informacji. - Czy znasz dobrego lekarza? - spytałam. Skinęła głową i pośpiesznie nabazgrała: „Los jest dla was łaskawy. Mogę zaprowadzić was do mężczyzny, który jest najlepszym lekarzem". - Hej, kierowco! - wrzasnął jakiś wściekły pasażer. - Zawieź tego dzieciaka do szpitala! Cholera! Nie po to przecież płaciłem, aby teraz jechać śmierdzącym autobusem! Pasażerowie patrzyli na niego z dezaprobatą. We wstecznym lusterku ujrzałam czerwoną ze złości twarz kierowcy, a gdy nasze oczy spotkały się, krzyknął bez przekonania: - Przykro mi, ale mam żonę i pięcioro dzieci. I jeśli nie będę trzymał się rozkładu jazdy, wylecę z pracy, a moja rodzina pozostanie bez środków do życia. Błagalnie patrzyłam mu w oczy, aż zaczął do siebie mamrotać: - Cholerne niedziele. Tydzień mija dobrze i przychodzi ta cholerna niedziela. 13 Yirginia C. Andrews Henrietta Beech nie wytrzymała. Wzięła ołówek i znów napisała: „W porządku. Kierowca nienawidzi niedziel. Nie zwraca uwagi na małą, chorą dziewczynkę, to jej rodzice zaskarżą właściciela autobusu na dwa miliony". Chris zaledwie zdążył rzucić okiem na kartkę, gdy kobieta ruszyła w stronę kierowcy, kołysząc obfitymi biodrami. Podsunięty mu skrawek papieru niecierpliwie odepchnął. Ponowiła próbę. Tym razem, nie odrywając wzroku od szosy, kierowca starał się kątem oka przeczytać skreślone słowa. - O Boże - westchnął. - Najbliższy szpital jest ze trzydzieści kilometrów stąd. Oboje z Chrisem z podziwem patrzyliśmy na przyjazną nam czarną kobietę. Swoją gestykulacją Murzynka wprawiała kierowcę w zakłopotanie. Znowu napisała coś na kartce, i cokolwiek to było, poskutkowało, bo autobus skręcił z autostrady w boczną drogę, wiodącą do małego miasteczka - Clairmont. Henrietta Beech stała teraz przy kierowcy, wskazywała mu kierunek, od czasu do czasu zerkając jednak na nas. Uśmiechała się łagodnie, jakby chciała zapewnić, że wszystko będzie dobrze. Jechaliśmy spokojnymi, szerokimi ulicami. Korony drzew rosnących po obu stronach jezdni tworzyły gęste sklepienie. W głębi stały duże, arystokratyczne domy z wieżyczkami i werandami. Mimo iż w górach Wirginii spadł już śnieg, tutaj była jeszcze ciepła i słoneczna jesień. Klony, buki, dęby i magnolie nie straciły wszystkich Uści, a niektóre kwiaty dopiero zakwitały. Kierowca miał wątpliwości co do trasy, którą wskazywała Henrietta Beech, i prawdę mówiąc ja także. Szpitale i przychodnie na ogół nie były usytuowane na takich ulicach. Już zaczynałam się denerwować, gdy zatrzymaliśmy się naprzeciw dużego, białego domu, stojącego na niewielkim wzniesieniu wśród klombów pełnych kwiatów. - Hej, dzieciaki! - zawołał kierowca. - Zabierajcie swoje manatki! Odbierzcie pieniądze za bilety lub wykorzystajcie je, póki są jeszcze ważne! Pośpiesznie wyszedł z autobusu, otworzył bagażnik i wyciągnął ze czterdzieści walizek, zanim znalazł nasze dwie torby. 14 NARESZCIE WOLNI! Zarzuciłam na ramię gitarę i banjo Córy'ego, Chris bardzo delikatnie wziął Carrie na ręce. Henrietta Beech, niby gruba kwoka, prowadziła nas pośpiesznie w stronę frontowej werandy. Przez chwilę wahałam się, przyglądając się dwuskrzydłowym, czarnym drzwiom. Po prawej stronie widniał czerwony napis: „Tylko dla chorych". Niewątpliwie był tam lekarz, który prowadził prywatną praktykę. Nesesery zostawiliśmy obok schodów. Zaczęłam badawczo przyglądać się mężczyźnie, który spał w białym wiklinowym krześle. Nasza samarytanka uśmiechnęła się i delikatnie dotknęła jego ramienia, a gdy ten się nie obudził, skinęła głową i przywołała nas ruchem ręki. Wskazała na dom i gestami dała znać, że musi wejść do środka i przygotować coś do jedzenia. Żałowałam, że nie została, aby nas przedstawić i wyjaśnić powód nieoczekiwanej wizyty. Nieśmiało podeszliśmy do śpiącego lekarza. Wdychając zapach róż, miałam wrażenie, że kiedyś już tu byłam i że dobrze znam to miejsce. Dziwne, zważywszy, że przez ostatnie dwa lata wbijano mi do głowy, że nie mam prawa oddychać powietrzem pachnącym różami. - Jest niedziela, cholerna niedziela - szepnęłam do Chrisa. - Może nie będzie zadowolony z naszej wizyty? - Jest lekarzem - odparł Chris - i przyzwyczaił się do niespodziewanych pacjentów, nawet w niedzielę... Możesz go obudzić. Powoli zbliżyłam się do wysokiego mężczyzny, ubranego w jasnoszary garnitur z białym goździkiem w butonierce. Długie nogi oparł o balustradę werandy. Wyglądał nawet elegancko, pomimo że siedział swobodnie wyciągnięty, ze zwisającymi bezwładnie rękoma. Żal było go budzić. - Czy pan doktor Paul Sheffield? - zapytał Chris, który przeczytał wizytówkę na drzwiach. Z odchyloną głową i zamkniętymi oczami Carrie wciąż spoczywała w ramionach Chrisa, a jej długie, jasne włosy falowały na ciepłym, delikatnym wietrze. Lekarz niechętnie otworzył oczy i przyglądał się nam przez dłuższy czas, jakby nie wierząc w to, co zobaczył. Wiem, że wyglądaliśmy dość dziwnie, mając na sobie kilka warstw ubrań. Poruszył głową, by lepiej się 15 Virginia C. Andrews przyjrzeć. Miał piękne, orzechowe oczy, nakrapiane błękitem, zielenią i złotem. Nie spuszczał ze mnie wzroku! Zdawał się zahipnotyzowany moją twarzą i zbyt długimi, niezdarnie obciętymi włosami o cienkich, wyblakłych końcówkach. Oszołomiony i zbyt zaspany, by przybrać zawodową maskę, nie mógł powstrzymać wzroku, który przesuwał kolejno po mojej twarzy, piersiach i nogach, a w końcu po całej postaci. - Pan jest lekarzem, prawda? - nalegał Chris. - Tak. Jestem doktor Sheffield - odrzekł w końcu, zerkając teraz na Carrie i Chrisa. Zadziwiająco zręcznie zdjął nogi z poręczy, wstał, palcami przygładził czarną czuprynę, po czym podszedł bUżej i zerknął na bladą twarz Carrie. Rozchylił zamknięte powieki i przez moment przyglądał się jej niebieskim oczom. - Jak długo jest nieprzytomna? - spytał. - Parę minut - odparł Chris. Gdy byliśmy zamknięci na strychu, dużo się uczył i teraz też mógłby zostać lekarzem. - W autobusie Carrie wymiotowała trzy razy, później dostała dreszczy, zaczęła się pocić. Jechała z nami kobieta, Henrietta Beech, która nas do pana przyprowadziła. Lekarz skinął głową, wyjaśniając, że Henrietta Beech jest jego gospodynią i kucharką, po czym wprowadził nas do domu przez drzwi z napisem „Tylko dla chorych". Na parterze znajdowały się dwa pokoje przyjęć i biuro. Doktor przeprosił za nieobecność pielęgniarki, po czym dodał: - Rozbierz dziecko. Zaczęłam rozbierać Carrie, a Chris pobiegł po bagaże. Pełni niepokoju staUśmy potem z Chrisem pod ścianą i obserwowaliśmy, jak lekarz mierzył ciśnienie, temperaturę i puls, osłuchiwał serce. Carrie odzyskała już przytomność, więc lekarz poprosił ją, by zakasłała. Zastanawiałam się, dlaczego wszystko, co złe, przytrafia się właśnie nam? Dlaczego los jest tak nieprzyjazny? Czy jesteśmy aż tak niedobrzy, jak mówiła babcia? Czy Carrie też musi umrzeć? Ubrałam Carrie. Doktor Sheffield miękkim głosem zwrócił się do niej: - Carrie, zostawimy cię w tym pokoju, abyś trochę odpoczę- 16 NARESZCIE WOLNI! ła. - Okrył ją cienkim kocem i dodał: - Nie bój się. Będziemy na dole, w moim biurze. Ten stół może nie jest zbyt wygodny, ale postaraj się zasnąć, a ja porozmawiam z twoim bratem i siostrą. Spojrzała na niego nieobecnymi oczami; na pewno nie przywiązywała wagi do tego, czy stół jest miękki, czy twardy. Parę minut później lekarz siedział za imponująco dużym biurkiem, trzymając łokcie na bibule do atramentu. Ze szczerze zatroskaną twarzą rzekł: - Wyglądacie na zakłopotanych. Nie obawiajcie się, że pozbawiacie mnie niedzielnego odpoczynku. Jestem wdowcem i traktuję niedzielę prawie tak jak dzień powszedni. Wyglądał na zmęczonego, widać było, że wiele pracuje. Zażenowana usiadłam na miękkiej skórzanej kanapie obok Chrisa. Promienie słońca padały wprost na nasze twarze. Lekarz siedział w cieniu. Dopiero w tej chwili poczułam, że moje ubranie jest wilgotne i brudne, więc pośpiesznie zdjęłam wierzchnie okrycie. Teraz miałam na sobie tylko jedną niebieską sukienkę, która była na szczęście czysta i gustowna. - Czy zawsze w niedziele zakładacie na siebie kilka warstw odzieży? - spytał. - Jedynie wtedy gdy uciekamy - odparłam. - Mamy z sobą tylko dwie torby i musimy mieć miejsce na cenniejsze rzeczy, które później, w razie potrzeby, moglibyśmy zastawić. Chris trącił mnie łokciem, dając do zrozumienia, że wyjawiam zbyt wiele. Ale ja wiedziałam, że temu lekarzowi można zaufać - mówiły to jego oczy. Mogliśmy wyznać mu wszystko. - Więc - powiedział wolno - uciekacie. A przed kim uciekacie? Przed rodzicami, którzy odmówili spełnienia waszych zachcianek? Och, gdyby tylko wiedział! - To długa historia - odparł Chris. - W tej chwili chcemy rozmawiać tylko o Carrie. - Macie rację - przytaknął3^r-jW^Dorozmawiajmy o Carrie. Nie wiem, kim jesteści^S^c? ??????????? ? dlaczego uciekacie. Ale ta dziewczynk/^otez^bWfte najftchmiastowej pomo- I ^^ i ^L- "4 I Yirginia C. Andrews ??. Gdyby to nie była niedziela, od razu umieściłbym ją w szpitalu i zlecił badania, których nie mogę wykonać w domu. Sądzę, że powinniście jak najszybciej skontaktować się z rodzicami. Wpadłam w panikę. - Jesteśmy sierotami - odparł Chris. - Ale niech się pan nie martwi, zapłacimy panu. Zapłacimy na swój sposób. - Dobrze, że macie pieniądze - powiedział lekarz. - Przydadzą się wam. - Przez chwilę patrzył na nas badawczym wzrokiem, po czym dodał: - Dwutygodniowy pobyt w szpitalu powinien wystarczyć, by ustalić przyczynę choroby waszej siostry. Ogarnęło nas przerażenie. Nie zdawaliśmy sobie sprawy, że Carrie była w tak ciężkim stanie. Lekarz podał w przybliżeniu koszty leczenia. Ponownie ogarnęło nas zdumienie. Dobry Boże! Nasze pieniądze nie wystarczą nawet na tydzień pobytu Carrie w szpitalu! Zerknęłam na Chrisa. Na jego twarzy malował się smutek i lęk. Co teraz zrobimy? Nie możemy tyle zapłacić. Lekarz szybko zorientował się w naszej sytuacji. - Czy wciąż jesteście sierotami? - spytał. - Tak, wciąż jesteśmy sierotami - odparł Chris, po czym spojrzał na mnie groźnie, dając do zrozumienia, abym trzymała język za zębami. „Kiedy staniesz się sierotą, pozostaniesz nią na całe życie". - A teraz proszę mi powiedzieć, co dolega siostrze i jak pan może jej pomóc? - Chwileczkę. Najpierw musicie odpowiedzieć na kilka pytań - powiedział łagodnie a zarazem stanowczo lekarz. Tak, to on był panem sytuacji. - Przede wszystkim jak się nazywacie? - Nazywam się Christopher Dollanganger, a to jest moja siostra Catherine Leigh Dollanganger. Może pan wierzyć lub nie, ale Carrie ma już osiem lat. - Dlaczego miałbym nie wierzyć? - zapytał, mimo iż parę minut temu, w gabinecie lekarskim, był bardzo zdziwiony, gdy podałam jej wiek. - Wiem, że jest bardzo mała jak na swój wiek - dodał Chris. 18 NARESZCIE WOLNI! - Rzeczywiście. Jest nieduża i drobna. - Mówiąc to, doktor zerknął na mnie, potem na Chrisa. - Słuchajcie. Przestańmy się nawzajem podejrzewać. Jestem lekarzem i cokolwiek powiecie, zostanie między nami. Jeśli naprawdę chcecie pomóc siostrze, musicie powiedzieć prawdę, w przeciwnym razie narażacie jej życie, a ja tracę czas. Milczeliśmy, trzymając się za ręce. Czułam, że Chris drży. Tak cholernie baliśmy się wyjawić prawdę, bo któż by w nią uwierzył? Już raz zaufaliśmy ludziom, którzy wydawali się uczciwi. Czy mogliśmy ponownie popełnić ten błąd? A jednak, ten człowiek za biurkiem... budził zaufanie. Wydawał mi się znajomy, jakbym go już gdzieś widziała. - W porządku - powiedział. - Pozwólcie, że zadam parę pytań. Co ostatnio jedliście? Chris odetchnął z ulgą. - Nasz ostatni posiłek to śniadanie. Wszyscy jedliśmy to samo: hot-doga z przyprawami, frytki z ketchupem i gorącą czekoladę z mlekiem. Carrie zjadła mało. Jest bardzo wybrednym dzieckiem. Nigdy nie miała dobrego apetytu. Lekarz zapisał coś w notesie, marszcząc brwi. - Czy wszyscy jedliście dokładnie to samo? Tylko Carrie dostała torsji? - Tak. Tylko Carrie. - Czy często jej się to zdarza? - Czasami. Nie jest to regułą. - W zeszłym tygodniu zwróciła dwa razy, a w poprzednim miesiącu może pięć. Bardzo mnie to martwi, gdyż ataki te są coraz silniejsze. Chris nie powiedział całej prawdy. Ogarnęła mnie złość. Nawet teraz, po tym wszystkim, co się wydarzyło, wciąż ochraniał matkę. Lekarz, jakby czując, że ode mnie usłyszy bardziej wyczerpującą odpowiedź, zwrócił się w moją stronę: - Słuchajcie. Pomogę wam. Uczynię wszystko, co będę mógł, ale musicie mi powiedzieć całą prawdę. Jeśli Carrie odczuwa jakiś ból, którego nie będę mógł wykryć, to wy możecie dostar- 19 Virginia C. Andrews czyć niezbędnych informacji. Obecnie mogę stwierdzić, że Car-rie jest niedożywiona, źle rozwinięta jak na swój wiek, najwyraźniej miała za mało ruchu. Zauważyłem, że wszyscy macie rozszerzone źrenice, jesteście bladzi i wychudzeni. Nie rozumiem, dlaczego mając na rękach drogie zegarki, martwicie się o pieniądze. Wasze ubrania są drogie, gustowne i nieco za duże. Siedzicie tutaj w tenisówkach, ze złotymi zegarkami wysadzanymi brylantami i nie mówicie całej prawdy. Powiem wam, co o tym sądzę. - Jego głos stał się mocniejszy. - Podejrzewam, że Carrie ma ciężką anemię i że to jest przyczyną podatności na wszelkie infekcje. Ma niebezpiecznie niskie ciśnienie. Podejrzewam także coś znacznie poważniejszego. Tak więc, czy to wam się podoba, czy nie, jutro Carrie zostanie umieszczona w szpitalu, a wy zastawicie swoje zegarki i opłacicie jej leczenie. Gdybyśmy zawieźli ją do szpitala dziś wieczorem, to jutro z samego rana byłyby wykonane badania. - Niech pan robi to, co uważa za stosowne - odparł posępnie Chris. - Chwileczkę! - krzyknęłam. Zerwałam się z kanapy i podbiegłam do biurka. - Mój brat nie powiedział panu wszystkiego! Zerknęłam na Chrisa z wyrzutem, on zaś spojrzał groźnie, jakby chciał powstrzymać mnie przed wyjawieniem prawdy. „Nie martw się. Nie zdradzę naszej ukochanej matki" - pomyślałam z goryczą. Sądzę, że zrozumiał, gdyż w jego oczach ujrzałam łzy. Ta kobieta tak bardzo nas skrzywdziła, a on wciąż ją opłakiwał. Jego łzy raniły mi serce, ale moja dusza też płakała. Tak bardzo kochał matkę. Skinął głową, dając znać, bym wyjawiła sekret. Rozpoczęłam tę niewiarygodną opowieść. Lekarz słuchał z niedowierzaniem; sądził pewnie, że kłamię lub przynajmniej wyolbrzymiam całą historię. - Nasz tata zginął w wypadku samochodowym. Po jego śmierci mama wyznała, że ma długi i nie jest w stanie utrzymać naszej piątki. Wielokrotnie pisała do swojej rodziny w Wirginii, ale nie było żadnej odpowiedzi. Pewnego dnia przyszedł list od jej bogatych rodziców, którzy wydziedziczyli ją, gdy wyszła 20 NARESZCIE WOLNI! za mąż za swojego wujka. Teraz musieliśmy rozstać się ze wszystkim, co posiadaliśmy. Nie mieliśmy nawet czasu, by pożegnać się z przyjaciółmi. Tego samego wieczora wyruszyliśmy do Blue Ridge Mountains. Byliśmy ufni i ciekawi nowego, wspaniałego domu, jednocześnie rozmyślaliśmy o spotkaniu z okrutnym dziadkiem. Mama uprzedziła, że będziemy musieli się ukryć przez noc, a ona w tym czasie odzyska miłość swojego ojca. Obiecała, że potrwa to jedną noc, no może dwie lub trzy, a później wyjdziemy z ukrycia i poznamy nieuleczalnie chorego na serce dziadka. Babcia przeznaczyła dla nas duży, brudny strych, w którym roiło się od robaków i pająków. Tam upływały nam dni w oczekiwaniu na chwilę, gdy będziemy mogli wyjść z ukrycia i stać się częścią tej bogatej rodziny. Wkrótce mieliśmy się przekonać, że dziadek nigdy nie wybaczy mamie tego, iż wyszła za jego przyrodniego brata, a my mieliśmy na zawsze pozostać „diabelskim nasieniem". Skazano nas na życie w ukryciu aż do jego śmierci. W oczach lekarza ujrzałam przerażenie. - Zostaliśmy zamknięci na strychu, który stał się naszym domem i miejscem zabaw. Wkrótce przekonaliśmy się, że babcia nienawidziła nas. Pewnego dnia wręczyła nam długą listę zakazów i czynności, których pod żadnym pozorem nie mogliśmy wykonywać. Na przykład nie mogliśmy wyglądać przez frontowe okno, a kotary musiały być zawsze zasunięte. Początkowo posiłki, które babcia codziennie rano przynosiła w wiklinowym koszyku, były dość smaczne, ale już wkrótce jedliśmy tylko kanapki, sałatkę z ziemniaków i pieczonego kurczaka. Deserów nie otrzymywaliśmy nigdy, bo przecież nie mogliśmy chodzić do dentysty. Jedynie w nasze urodziny mama przemycała trochę lodów lub ciasta i bardzo dużo prezentów. O tak, kupowała wszystko, co mogłoby pomniejszyć jej winę i oczyścić sumienie; jakby zabawki, gry i książki mogły zastąpić normalne dzieciństwo, przywrócić nam zdrowie i wiarę w siebie. Najgorsze jednak było to, że już jej nie wierzyliśmy. Minął rok. Latem przestała nas odwiedzać. Przyszła dopiero 21 Virginia C. Andrews w październiku i poinformowała, że wyszła ponownie za mąż. W wakacje była w podróży poślubnej po Europie. Chciałam ją zabić. Dlaczego nic nie powiedziała, tylko wyjechała bez słowa? Przywiozła drogie, zbyt duże ubrania, sądząc, że prezentami nas udobrucha i wynagrodzi samotność. Ale nic z tego! W końcu przekonałam Chrisa, że powinniśmy uciec z domu, który był więzieniem, i zapomnieć o fortunie. On jednak nie chciał. Sądził, że gdy tylko dziadek umrze, on będzie mógł iść do szkoły, a później studiować medycynę i tak jak pan zostać lekarzem. - Tak jak ja... - westchnął doktor Sheffield. Jego oczy wyrażały współczucie i coś, czego nie potrafię określić. - To bardzo dziwna historia, Cathy. Trudno w nią uwierzyć. - Chwileczkę - zawołałam. - Jeszcze nie skończyłam! Nie opowiedziałam o najgorszym. Dziadek umarł i wprawdzie umieścił mamę w swoim testamencie, ale zastrzegł, że odziedziczy po nim wszystko pod warunkiem, że nie będzie miała dzieci. Jeśli kiedykolwiek wyszłoby na jaw, że miała dzieci z pierwszego małżeństwa, utraciłaby wszystko, co odziedziczyła bądź kupiła za pieniądze swojego ojca. Przerwałam. Spojrzałam na bladą twarz Chrisa, który wpatrywał się we mnie błagalnym wzrokiem. Niepotrzebnie się martwił. Nie miałam zamiaru mówić o Corym. Ponownie zwróciłam się do doktora Sheffielda: - Mówił pan o trudnej do określenia przyczynie, która powoduje wymioty u siostry. To bardzo proste. Kiedy matka dowiedziała się, że nie może mieć i dzieci, i fortuny, postanowiła się nas pozbyć. Do koszyczka z jedzeniem babcia zaczęła dodawać pączki, które jedliśmy z wielką chęcią, nie zdając sobie sprawy, że posypano je arszenikiem. Zatrute pączki miały osłodzić nasze życie w odosobnieniu. Z czasem, kiedy Chris dorobił do drzwi drewniany klucz, zaczęliśmy wymykać się ze strychu. Przekradaliśmy się do pięknej sypialni mamy, skąd zabieraliśmy jedno- i pięciodolarowe banknoty. Przez cały rok, powoli umierając, błąkaliśmy się po tych wielkich, ponurych korytarzach. Panie doktorze, byliśmy 22 NARESZCIE WOLNI! więźniami dokładnie przez trzy lata, cztery miesiące i szesnaście dni. Skończyłam opowiadać. Doktor Sheffield patrzył na mnie ze współczującą, zatroskaną twarzą. - Więc widzi pan - dodałam - że nie może nas pan zmusić do pójścia na policję i wyjawienia prawdy. Matka i babka mogłyby znaleźć się w więzieniu, ale wtedy my też byśmy cierpieli. Nie tylko z powodu rozgłosu, ale także z powodu rozdzielenia. Wysłano by nas do zastępczych rodzin lub oddano pod opiekę kuratora, a przecież przysięgliśmy sobie, że na zawsze zostaniemy razem! Chris przestał wpatrywać się w podłogę i rzekł: - Niech się pan zaopiekuje Carrie. Niech pan zrobi wszystko, by jej pomóc, a oboje z Cathy jakoś wynagrodzimy to panu. - Posłuchaj, Chris - odpowiedział wolno lekarz. - Was też karmiono arszenikiem i dlatego powinniście się poddać tym samym badaniom co Carrie. Spójrzcie na siebie. Jesteście bladzi i słabi. Potrzebujecie odpoczynku, świeżego powietrza, słońca i odpowiedniej diety. Chciałbym wam pomóc. - Jesteśmy dla pana obcymi ludźmi - odparł Chris z szacunkiem. - Nie oczekujemy i nie chcemy niczyjej litości ani współczucia, nie jesteśmy aż tak chorzy. To Carrie potrzebuje pomocy. Oburzona odwróciłam się do Chrisa. Nie mogliśmy przecież odrzucić pomocy tego szlachetnego człowieka tylko dlatego, by ocalić resztki naszej dumy, która w przeszłości tyle razy została podeptana. Czy ten jeden raz sprawiłby jakąś różnicę? - Tak - kontynuował lekarz, uznając, że zaakceptowaliśmy jego propozycję pomocy. - Koszty leczenia pacjenta, który przebywa w szpitalu, są o wiele wyższe niż pacjentów, którzy tylko poddają się badaniom. Nie trzeba płacić ani za łóżko, ani za utrzymanie. Traktujcie to tylko jako propozycję, którą możecie wedle uznania przyjąć lub odrzucić. A właściwie dokąd jechaliście? - Do Sarasoty na Florydzie - odparł Chris. - Oboje z Cathy często huśtaliśmy się na linach przymocowanych do krokwi poddasza, więc postanowiliśmy zostać akrobatami. 23 Yirginia C. Andrews Zabrzmiało to naiwnie, ale lekarz nawet się nie uśmiechnął. Wyglądał na zasmuconego. - Prawdę mówiąc, wolałbym, abyście unikali ryzyka. Jako lekarz i człowiek z pewnymi zasadami nie mogę pozwolić wam odejść bez udzielenia niezbędnej pomocy lekarskiej. Nawet gdyby ta niesamowita opowieść była stekiem kłamstw, wymyślonych tylko po to, by zdobyć moje współczucie. - Uśmiechnął się dobrodusznie, jakby chciał dodać nam otuchy. - Ale intuicja mi podpowiada, że należy wam uwierzyć. Te drogie ubrania, złote zegarki, tenisówki oraz strach w oczach przekonują mnie o prawdziwości waszych słów. Jego melodyjny, hipnotyzujący głos nosił ślady południowego akcentu. - Zostańcie - przekonywał. - Zapomnijcie o fałszywej dumie. Zamieszkacie ze mną w tych dwunastu pokojach. Zdaje się, że to Opatrzność Boża kierowała Henriettą Beech. Ta kobieta utrzymuje mój dom w nienagannej czystości, ale często narzeka, że dwanaście pokoi i cztery łazienki to zbyt dużo jak na obowiązki jednej osoby. Na tyłach domu jest czteroakrowy ogródek, którym nie mogę się zająć z braku czasu. Do pomocy wynajmuję dwóch ogrodników. - Doktor Sheffield spojrzał na Chrisa. - Mógłbyś im pomóc, chodzi o strzyżenie trawników, przycinanie żywopłotu i przygotowanie ogrodu do zimy. W ten sposób zarobiłbyś na swoje utrzymanie. Cathy pomagałaby w pracach domowych. - Zerknął na mnie badawczo i zapytał: - Potrafisz gotować? Gotować? Czy on żartował? Przez ponad trzy lata byliśmy zamknięci na strychu. Nie mieliśmy nawet tostera do grzanek, nie mówiąc już o maśle czy margarynie. - Nie - odparłam rozdrażniona. - Nie potrafię gotować. Jestem tancerką. Gdy stanę się już sławną primabaleriną, zatrudnię kobietę do gotowania, tak jak pan. Nie chcę utknąć w kuchni pierwszego lepszego mężczyzny i zmarnować sobie życie gotując, zmywając i rodząc jego dzieci. - Rozumiem - odparł. - Nie chciałabym jednak być niewdzięczna - dodałam. - 24 NARESZCIE WOLNI! Uczynię wszystko, aby pomóc pani Beech. Nauczę się nawet gotować. - Doskonale - odpowiedział wesoło. - Więc masz zamiar zostać primabaleriną, a Chris sławnym lekarzem, a to wszystko chcecie osiągnąć uciekając na Florydę i występując w cyrku? Może jestem przedstawicielem innego, konserwatywnego pokolenia i nie rozumiem waszego sposobu myślenia, ale czy w ogóle widzicie w tym jakiś sens? Miał rację. Teraz, gdy odzyskaliśmy nareszcie wolność, nie miało to żadnego sensu. Brzmiało jak dziecinna fantazja. - Czy zdajecie sobie sprawę, na co będziecie narażeni, pracując w cyrku? - spytał lekarz. - Czy jesteście gotowi współzawodniczyć z ludźmi, których całe życie związane jest z cyrkiem, a na trapezie po raz pierwszy stawali, gdy tylko nauczyli się chodzić? Nie będzie wam łatwo, chociaż muszę przyznać, że dostrzegam w waszych niebieskich oczach jakąś determinację, która pozwoli wam osiągnąć każdy cel, jaki sobie wyznaczycie. A co ze szkołą? Co z Carrie? Co ona ma robić, gdy wy będziecie bujać się na trapezach? Nie odpowiadajcie teraz - dodał pośpiesznie, widząc, że chcę zabrać głos. - Z pewnością usłyszałbym bardzo przekonywającą odpowiedź. Teraz jednak powinniście zająć się przede wszystkim zdrowiem, swoim i Carrie. W każdej chwili możecie, podobnie jak ona, zapaść na zdrowiu. Czyż cała wasza trójka nie żyła w tak strasznych warunkach? Nas czworo, nie troje! - Zdawało mi się, że usłyszałam wypowiadane przez siebie słowa. - JeśU mówił pan poważnie o możliwości zamieszkania tutaj, do czasu gdy Carrie wyzdrowieje - powiedział ostrożnie Chris - zrobimy wszystko, aby się odwdzięczyć. Będziemy ciężko pracować i zwrócimy panu każdy grosz, który pan na nas wyda. - Mówiłem poważnie, ale nie musicie mi zwracać niczego, pomożecie tylko w pracach domowych i w utrzymaniu ogrodu. Widzicie więc, że nie jest to ani Utość, ani miłosierdzie, jedynie zwykły interes, zarówno dla was, jak i dla mnie. NOWY DOM Tak zaczął się nowy rozdział w naszym życiu. Zamieszkaliśmy razem z lekarzem, i zdaje się, że całkowicie podbiliśmy jego serce. Byliśmy dla niego kimś ważnym; może zanim się pojawiliśmy, nie miał nikogo, kto by nadawał sens jego życiu? W każdym razie dawał nam odczuć, że swoją obecnością w tym samotnym domu wyświadczamy mu przysługę. My z kolei tak bardzo pragnęliśmy komuś zaufać. Doktor Sheffield przeznaczył dla mnie i dla Carrie olbrzymią sypialnię z dwoma łóżkami, której cztery okna wychodziły na południe, a dwa na wschód. Spojrzałam na Chrisa z rozpaczą. Po raz pierwszy od wielu lat mieliśmy spać w różnych pokojach. Nie chciałam się z nim rozstawać i spędzać nocy tylko z Carrie, która przecież nie potrafiłaby dać mi takiego poczucia bezpieczeństwa jak Chris. Sądzę, że lekarz wyczuł nasze zmieszanie, gdyż taktownie przeprosił i pod jakimś pretekstem oddalił się korytarzem. - Musimy być ostrożni, Cathy - powiedział Chris, gdy lekarz odszedł. - Nie chcieUbyśmy przecież, aby coś podejrzewał. .. albo czegoś się domyślał. - Nie ma powodu do podejrzeń. Koniec z tym - odpowiedziałam, unikając jego wzroku, przeczuwając jednak, że to się nigdy nie skończy. Och, mamo! Zobacz, co uczyniłaś, zamykając nas razem w pokoju. Dlaczego nie przewidziałaś tego związku, który nas połączył? Powinnaś o tym pomyśleć. 26 NOWY DOM - Nie mów tak - szepnął Chris. - Pocałuj mnie na dobranoc, obiecuję, że w tym domu nie będzie żadnych pieszczot. Pocałowaliśmy się, powiedzieliśmy sobie „dobranoc" i nie zdarzyło się nic więcej. Ze łzami w oczach patrzyłam, jak brat, nie spuszczając ze mnie wzroku, odchodzi. W sypialni Carrie zaczęła głośno płakać. - Nie chcę sama spać - skarżyła się. - Na pewno spadnę! Cathy, dlaczego to łóżko jest takie małe? Skończyło się na tym, że Chris i Paul Sheffield wrócili do naszej sypialni, przestawili nocną szafkę stojącą pomiędzy dwoma wąskimi łóżkami, a te zsunęli, aby mała nie czuła się osamotniona. Carrie była wreszcie szczęśliwa. Jednak w nocy łóżka rozsuwały się, więc spałam bardzo niespokojnie, często budziłam się z nogą lub ręką w szczelinie, a co gorsza - ciągnęłam za sobą siostrę. Uwielbiałam tę sypialnię. Był to piękny pokój z jasnoniebieską tapetą, starannie dobranymi zasłonami i białymi meblami, o jakich marzyłaby każda dziewczyna. Na podłodze leżał niebieski dywan. Pod ścianą stały dwa krzesła z poduszkami cytrynowego koloru i nie było obrazów przedstawiających piekło. Jedynym piekłem było to, które kłębiło się w mojej głowie, gdyż zbyt często wracałam wspomnieniami do przeszłości. Gdyby tylko mama chciała, z pewnością znalazłaby inne wyjście! Nie musiała nas zamykać! To wszystko przez chciwość, przeklęte pieniądze... Córy umarł z powodu jej słabości do pieniędzy! - Zapomnij o tym, Cathy - powiedział Chris, ponownie żegnając się ze mną. Bałam się powiedzieć mu, co czułam. Oparłam głowę na jego ramieniu. - Chris. Zgrzeszyliśmy, prawda? - To już się więcej nie powtórzy - odpowiedział oschle i odszedł szybkim krokiem, jakby chciał przede mną uciec. Pragnęłam prowadzić spokojne życie, nie raniąc nikogo, szczególnie Chrisa. Gdy spał, wkradłam się do sypialni brata i położyłam obok niego. Obudził się. 27 Yirginia C. Andrews - Cathy, co robisz w moim pokoju? - Pada deszcz - szepnęłam. - Pozwól mi trochę przy tobie poleżeć. Zaraz sobie pójdę. Leżeliśmy w bezruchu. Wstrzymaliśmy oddech. Nagle, nie zdając sobie z tego sprawy, znalazłam się w ramionach Chrisa, który całował mnie z żarliwą namiętnością. Zaczęłam odpowiadać na jego pocałunki. Wiedziałam, że postępowaliśmy źle, ale nie chciałam, by przestał mnie całować. Budziła się we mnie kobieta, która pragnęła tego samego co Chris, lecz z drugiej strony rozsądek nakazywał mi odepchnąć jego uczucie. - Co robisz? Obiecałeś przecież, że to się więcej nie powtórzy! - Ty do mnie przyszłaś... - odpowiedział urażony. - Nie po to! - Co ty sobie wyobrażasz! Nie jestem ze stali! Cathy, nie rób tego więcej. Wróciłam do sypialni i długo płakałam z twarzą wtuloną w poduszkę. Kto mnie obudzi, gdy będę miała zły sen? Nie ma nikogo, kto by mnie pocieszył i dodał sił. Przypomniałam sobie słowa matki - czy naprawdę byłam taka jak ona? Czy staję się słabą, bezbronną kobietą, która potrzebuje opieki mężczyzny? Nie, nigdy! Sama dam sobie radę! Następnego dnia doktor Sheffield przyniósł cztery obrazki przedstawiające tańczące primabaleriny i zaproponował, bym powiesiła je w swoim pokoju. Carrie dostała mlecznobiały, szklany wazonik pełen plastikowych fiołków. Bardzo szybko zauważył też jej słabość do czerwieni i fioletu. - Urządźcie ten pokój według własnego gustu - powiedział. - Jeśli nie podoba wam się kolor tapet i mebU, zmienimy je na wiosnę. Zerknęłam na niego. Do tego czasu z pewnością już nas tu nie będzie. Carrie siedziała, trzymając wazonik ze sztucznymi fiołkami, podczas gdy ja nieśmiało zaprotestowałam: - Nie możemy sobie na to pozwolić, gdyż wiosną prawdopodobnie opuścimy pana dom. Lekarz stał w drzwiach, gotowy do wyjścia. 28 NOWYDOM - Sądziłem, że wam się tu podoba - odparł smutno. - Bardzo nam się podoba! - krzyknęłam. - Ale nie możemy pana tak wykorzystywać. Nie odpowiedział. Skinął głową i wyszedł. Spojrzałam na Carrie, która patrzyła na mnie nieprzyjaźnie. Doktor Sheffield zabierał codziennie Carrie do szpitala. Na początku musiałam chodzić razem z nią, gdyż płakała i nie chciała iść sama. Opowiadała niesamowite historie o badaniach, jakim była poddawana, skarżyła się na pytania zadawane przez lekarzy i pielęgniarki. - Carrie, nie wolno kłamać. Dobrze o tym wiesz. Ale nie możesz opowiadać każdemu o naszym życiu w pokoiku na poddaszu. Rozumiesz? Patrzyła na mnie wielkimi, smutnymi oczyma. - Nikomu nie powiedziałam o Corym, że poszedł do nieba i zostawił mnie samą. Nikomu, tylko doktorowi Paulowi. - Powiedziałaś mu? - Musiałam - odparła i łkając skryła twarz w poduszkę. Lekarz wiedział już o Corym i o jego śmierci w szpitalu na zapalenie płuc. Wieczorem, gdy wypytywał nas o okoliczności śmierci i choroby brata, był bardzo zaniepokojony. - Bardzo się cieszę, że arszenik nie wyrządził poważnych szkód w organizmie Carrie. Obawiałem się tego. Nie patrzcie tak na mnie. Nie wydałem waszego sekretu, ale musiałem powiedzieć lekarzom w laboratorium, czego mają szukać. Wymyśliłem bajeczkę o tym, jak przypadkowo wypiliście truciznę, a wasi rodzice byli moimi bliskimi przyjaciółmi. Powiedziałem też, że mam zamiar was adoptować. - Carrie będzie żyć - szepnęłam z ulgą. - Tak, będzie żyć, pod warunkiem że nie będzie huśtać się na trapezach. - Uśmiechnął się znowu. - Umówiłem was jutro na badania, oczywiście jeśU nie macie nic przeciwko temu. Nie chciałam rozbierać się przed nim i pozwolić, by mnie badał, nawet w obecności pielęgniarki. Chris powiedział, że jestem niemądra, myśląc, że czterdzie- 29 Virginia C. Andrews stoletni lekarz będzie czuł jakąkolwiek przyjemność o zabarwieniu erotycznym, badając dziewczynę w moim wieku. Ale gdy to mówił, patrzył na mnie jakoś inaczej. Skąd mógł wiedzieć? Chyba miał rację. Kiedy w gabinecie lekarskim leżałam naga na stole, przykryta tylko papierowym fartuchem, doktor Paul stał się innym człowiekiem, tak różnym od mężczyzny, który w domu bezustannie śledził każdy mój ruch. Zostałam poddana takim samym badaniom jak Carrie. Tylko pytania były bardziej kłopotliwe. - Nie miałaś menstruacji od ponad dwóch miesięcy? - Miesiączkuję bardzo nieregularnie. Jako dwunastoletnia dziewczynka dwa razy miałam sześciomiesięczną przerwę. Kiedyś bardzo mnie to martwiło, ale Chris wyczytał w książkach medycznych, które przyniosła mu mama, że stresy i zmartwienia mogą spowodować zatrzymanie miesiączki. Nie sądzi pan chyba... to znaczy... Czy coś jest nie w porządku? - Wszystko w normie. Jesteś tylko trochę za chuda i zbyt anemiczna, tak jak Chris. Przepiszę wam witaminy. Po skończonych badaniach z zadowoleniem ubrałam się i opuściłam gabinet lekarski. Pośpiesznie wróciłam do kuchni, gdzie pani Beech przygotowywała obiad. Gdy tam weszłam, na jej szerokiej, podobnej do księżyca twarzy pojawił się szczery uśmiech. Nigdy przedtem nie widziałam tak białych i równych zębów. - O rany! Jestem taka szczęśliwa, że mam to już za sobą! -wykrzyknęłam radośnie, usiadłam na krześle i sięgnęłam po nóż do obierania ziemniaków. - Nie lubię badań lekarskich. Wolę doktora Paula prywatnie. Kiedy wkłada ten biały fartuch, staje się taki smutny i poważny. Nie wiem, o czym on wtedy myśli, a ja, niech pani wierzy, pani Beech, potrafiłam dotąd czytać w cudzych myślach. Uśmiechając się do mnie, wyjęła z kwadratowej kieszeni swojego wykrochmalonego, białego fartucha plik różowych karteczek. Wiedziałam już, że ma wrodzoną wadę wymowy. Mimo że starała się nas nauczyć języka migowego, nie potrafi- 30 NOWY DOM liśmy prowadzić z nią szybkiej konwersacji. Jednak bardzo polubiłam jej uwagi skreślane w telegraficznym wręcz skrócie. „Lekarz mówi - napisała - że młodzi ludzie potrzebują owoców, warzyw i dobrego mięsa. Desery i cukierki szkodzą. On chce waszej siły, nie tłuszczu". Po dwóch tygodniach wyśmienitej kuchni pani Beech przybraliśmy na wadze. Nawet wybredna Carrie odzyskała apetyt i pochłaniała wszystko z dużym entuzjazmem. Siedziałam, obierając czerwone ziemniaki, a pani Beech, nie mogąc się ze mną porozumieć, skreśliła następną wiadomość. „Moje kochane dziecko, mów do mnie Henny. Nie pani Beech". Nigdy przedtem nie spotkałam Murzynki. Początkowo czułam się więc skrępowana w jej towarzystwie, a nawet trochę się bałam, ale wkrótce przekonałam się, że jest normalnym człowiekiem. Człowiekiem o ciemniejszym kolorze skóry, którego wrażliwość, marzenia i obawy okazały się bliskie mi i znajome. Kochałam Henny, kochałam jej uśmiech oraz powiewne, różnokolorowe, wzorzyste suknie. Jednak najbardziej ceniłam mądrość, płynącą z małych, pastelowych karteczek. W końcu nauczyłam się języka migowego, choć nigdy nie opanowałam go tak biegle, jak jej „syn-lekarz". Paul Scott Sheffield był dziwnym człowiekiem. Bardzo często jego oczy nabierały smutnego wyrazu, choć nie miał ku temu żadnego powodu. Uśmiechał się i powtarzał, że Bóg obdarzył go łaską w dniu, gdy Henny spotkała nas w autobusie. - Utraciłem swoją rodzinę i długo nie mogłem się z tym pogodzić, ale Bóg w swej dobroci ofiarował mi was. - Chris - powiedziałam tego wieczoru. - Gdy mieszkaliśmy na poddaszu, ty byłeś mężczyzną, głową rodziny... Czasami dziwnie się czuję w obecności Paula, który nas obserwuje, słucha, o czym rozmawiamy. Zarumienił się. - Wiem - odparł. - Zajął moje miejsce. Szczerze mówiąc, trudno mi się z tym pogodzić, chociaż jestem mu bardzo wdzię- 31 Yirginia C. Andrews czny za to, co uczynił dla Carrie, i chciałbym mu jakoś podziękować. W porównaniu z Paulem i tym, co dla nas zrobił, nasza matka wydawała się osobą zupełnie obcą. Następnego dnia były urodziny Paula. Ku naszemu zdziwieniu zaplanował przyjęcie z wieloma prezentami, co na początku wielce ucieszyło Chrisa, lecz jego rozpromienione ze szczęścia oczy wkrótce posmutniały, gdyż ten gest tylko zwiększył nasze poczucie winy. Tyle dobrego dla nas uczynił, więc nie chcąc dalej nadużywać jego gościnności, planowaliśmy wkrótce odejść. Carrie była już zdrowa. Po przyjęciu oboje z Chrisem rozważaliśmy ten problem, siedząc na werandzie. W twarzy brata wyczytałam, że nie miał ochoty opuścić jedynego człowieka, który mógł mu pomóc w osiągnięciu życiowego celu - zdobycia dyplomu lekarza. - Nie podoba mi się sposób, w jaki on na ciebie patrzy, Cathy. Cały czas wodzi za tobą wzrokiem. Jesteś taka pociągająca i naiwna, a mężczyźnie w jego wieku trudno się oprzeć wdziękom młodych dziewcząt. - Naprawdę? To zadziwiające. Przecież lekarze są otoczeni pięknymi pielęgniarkami - odparłam skromnie, myśląc jednocześnie, że uczyniłabym wszystko, może oprócz morderstwa, by Chris osiągnął swój cel życiowy. - Pamiętasz dzień, kiedy tu przyjechaliśmy? - Doktor mówił wtedy o współzawodnictwie, na które będziemy narażeni w cyrku. - Chris, on ma rację. Nie możemy pracować w cyrku. To tylko dziecinne marzenia. - Wiem - odparł, marszcząc brwi. - Chris, on jest po prostu samotny. Może obserwuje mnie tylko dlatego, że nie ma nikogo, komu mógłby się przypatrywać. - Jakże fascynująca była jednak myśl, że czterdziestoletni mężczyzna był tak podatny na wdzięki piętnastoletniej dziewczyny. Miałam nad nim taką samą władzę, jaką nad mężczyznami miała moja mama. - Chris, czy jeśli doktor Paul zaproponowałby nam, abyśmy z nim zostali, zgodziłbyś się? 32 NOWYDOM Zmarszczył brwi i bacznie obserwował niedawno podcięty przez siebie żywopłot. Po dłuższym namyśle odparł spokojnie: - Poddajmy go próbie. Powiemy, że wyjeżdżamy. Jeśli nie będzie starał się nas zatrzymać, musimy pogodzić się z faktem, że nie znaczymy dla niego tak wiele, jak to sobie wyobrażamy. - Czy to jest fair? - Tak. Dajemy mu szansę, aby się nas pozbył bez poczucia winy. Ludzie często robią dobre uczynki nie dlatego, że tego chcą, ale dlatego że -jak im się zdaje - tak należy postąpić. - Och. Zdecydowaliśmy się działać szybko. Następnego wieczoru po kolacji Paul dołączył do nas, gdy odpoczywaliśmy na werandzie. Paul - nazywałam go tak w myślach i czułam do niego coraz większą sympatię. Zawsze był taki elegancki i świeży. Często przesiadywał w swoim ulubionym wiklinowym fotelu ubrany w czer