Virginia Andrews Płatki na wietrze Z angielskiego przełożyła Elżbieta Podolska Tytuł oryginału Petałs on the Wind Świat Książki, Warszawa 1995 ISBN 83-7129-805-6 NARESZCIE WOLNI! W dniu ucieczki byliśmy tacy młodzi. Jakże powinniśmy czuć się szczęśliwi, w końcu wolni, oswobodzeni z tego przytłaczającego, ponurego miejsca. Lecz nasza radość była żałosna. Siedzieliśmy w pędzącym autobusie - bladzi, przerażeni tym, co widzieliśmy za oknem. Wolność... Czy istnieje wspanialsze słowo? Nie, nawet jeśli śmierć wyciągałaby po nas lodowate szpony, a niebo byłoby puste. A może Bóg też jechał autobusem i czuwał nad naszą trójką? Człowiek musi w coś wierzyć. Mijały godziny. W napięciu obserwowaliśmy, jak kierowca zatrzymywał się na kolejnych przystankach i zabierał pasażerów. Kilkakrotnie stawał, aby odpocząć, zjeść śniadanie, w końcu zabrał tęgą Murzynkę, stojącą samotnie na brzegu chodnika. Z trudem wdrapała się do autobusu, taszcząc niesamowitą ilość siatek i tobołków. Właśnie gdy kobieta sadowiła się wygodnie na siedzeniu, minęliśmy granicę Wirginii i Karoliny Północnej. Autobus toczył się teraz wolno na południe. Po raz pierwszy od wielu lat poczułam ulgę. Opuściliśmy stan, w którym spotkało nas tyle nieszczęść. Byliśmy najmłodszymi pasażerami autobusu. Chris miał dziewiętnaście lat. Jego długie, falujące, jasne włosy spadały na ramiona, a ich końce wywijały się ku górze. Błękitne, otoczone czarnymi rzęsami oczy przypominały kolor letniego nieba. Był przystojnym i pogodnym chłopcem, o miłym, ciepłym usposobieniu. Prosty, klasyczny nos wskazywał, że ten młody czło- 9 Virginia C. Andrews wiek staje się mężczyzną, którego ujmująca powierzchowność przyprawi niejedno kobiece serce o drżenie. Twarz Chrisa wyrażała pewność siebie. Wyglądał na szczęśliwego. Przynajmniej do momentu, kiedy zerknął na Carrie. Gdy zobaczył bladą twarz siostry, zmarszczył brwi, a w jego oczach ujrzałam niepokój. Zaczął powoli uderzać w struny gitary, wydobywając dźwięki melodii „Och, Susannah". Jego delikatny, melancholijny głos przeszył mi serce. Oboje poczuliśmy narastający smutek. Piosenka przywoływała niemiłe wspomnienia, a my stanowiliśmy jedność. Nie mogłam patrzeć na brata, bałam się, że wybuchnę płaczem. Na moich kolanach kuliła się młodsza siostra. Chociaż miała osiem lat, była tak mała i krucha, że wyglądała na trzy. Smutne, duże niebieskie oczy widziały tyle cierpień, kryły w sobie tyle tajemnic. Straciła wszystko, co było treścią jej życia. Nie oczekiwała już niczego: ani szczęścia, ani miłości. Słaba, apatyczna, niemalże gotowa na śmierć i taka samotna, przerażająco samotna. Miałam piętnaście lat. Był listopad 1960 roku. Patrzyłam na świat z ogromną zachłannością. Panicznie bałam się, że już nigdy w życiu nie nadrobię tego, co straciłam. Siedziałam spięta, gotowa pokonać każdą przeciwność, jaka stanie mi na drodze. Czułam w sobie tlący się lont, wiedziałam, że wcześniej czy później eksploduję i zniszczę tych, którzy mieszkali w Fox-worth Hall. Chris położył rękę na mojej dłoni. Wiedział, że pragnę piekła dla naszych prześladowców. - Odpręż się, Cathy - powiedział cicho. - Wszystko będzie dobrze. Musi nam się udać. Wciąż był tym niepoprawnym optymistą, wierzącym, że pomimo przeciwności losu znajdziemy wreszcie szczęście. Boże, jak mógł tak myśleć, teraz gdy Córy nie żył? Cóż dobrego mogło nam się przydarzyć? - Cathy - szepnął. - Mamy tylko siebie. Musimy pogodzić się z tym, co się stało, i żyć dalej. Jeśli uwierzymy w siebie, 10 NARESZCIE WOLNI! w nasze uzdolnienia, świat stanie przed nami otworem. Na tym to polega, Cathy, naprawdę. No tak, chciał zostać statecznym, prowincjonalnym lekarzem, spędzającym dni w izbach przyjęć. Aleja pragnęłam czegoś bardziej wyszukanego, romantycznego. Pragnęłam spełnienia na scenie wszystkich moich marzeń o miłości i o romansie, chciałam być najwspanialszą primabaleriną świata. Tylko to dałoby mi satysfakcję. Wtedy pokazałabym mamie. Niech cię diabli, mamo! Mam nadzieję, że ogień pochłonie Foxworth Hall, a ty nigdy więcej nie zaznasz spokoju w tym wielkim łabędzim łożu. Nigdy więcej! Życzę ci, aby twój młody mąż znalazł sobie kochankę - młodszą i piękniejszą od ciebie - a z twojego życia uczynił piekło, na które zasługujesz! - Nie czuję się dobrze, Cathy - jęknęła Carrie. - Mój żołądek. Mam dziwne uczucie... Ogarnął mnie strach! Miała nienaturalnie bladą twarz. Włosy, niegdyś tak piękne i połyskliwe, teraz matowe, zwisały w nieładzie. Jej głos był zaledwie szeptem. - Kochanie! Kochanie! - Przytuliłam ją i pocałowałam. -Wytrzymaj jeszcze trochę. Zabierzemy cię do lekarza. Wkrótce dojedziemy na Florydę, a tam nikt już nas nie zamknie. Carrie leżała bezwładnie w moich ramionach. Z mijanego krajobrazu zorientowałam się, że dopiero dotarliśmy do Karoliny Południowej. MusieUśmy jeszcze przejechać przez Georgię. Do Sarasoty było jeszcze bardzo daleko. Carrie gwałtownie drgnęła, dostała torsji i zaczęła się dusić. Oczyściłam jej twarz papierowymi serwetkami, którymi przezornie wypchałam kieszenie podczas ostatniego postoju. Podałam małą bratu, uklękłam i wyczyściłam podłogę. Chris usiłował pozbyć się brudnych serwetek. Pchnął silnie okno, ale nie ustąpiło. Carrie wybuchnęła płaczem. - Wepchnij serwetki w szczelinę pomiędzy siedzenie a ścianę autobusu - szepnął Chris. Ale kierowca, który musiał obserwować nas przez wsteczne lusterko, wybuchnął: - Hej, wy, tam z tyłu! Pozbądźcie się tego cuchnącego brudu U Yirginia C. Andrews w inny sposób! - Wepchnęłam serwetki do zewnętrznej kieszeni obudowy aparatu fotograficznego, której używałam jako portmonetki. - Przykro mi - szlochała Carrie, tuląc się rozpaczliwie do Chrisa. - Nie chciałam tego zrobić. Czy pójdziemy teraz do więzienia? - Oczywiście, że nie - odpowiedział Chris po ojcowsku. -Za dwie godziny dojedziemy na Florydę. Postaraj się wytrzymać. Jeśli teraz wysiądziemy, stracimy pieniądze, za które kupiliśmy bilety. A zostało nam ich bardzo mało. Carrie drżała na całym ciele. Dotknęłam jej czoła, było zimne i wilgotne. Twarz, biała niczym kreda, przypominała twarz Córy'ego przed śmiercią. Modliłam się, prosząc Boga, by choć raz zlitował się nad nami. Czyż nie wycierpieliśmy już wystarczająco dużo? Czy tak miało być zawsze? Kiedy siostra ponownie dostała torsji, poczułam nadchodzącą falę mdłości. Carrie zasłabła w ramionach Chrisa, traciła przytomność. - Chyba jest w szoku - szepnął. Jego twarz była równie biała jak twarz Carrie. Jakiś bezduszny pasażer zaczął głośno narzekać. Ci, co nam współczuli, przyglądali się całej tej scenie nieco zakłopotani i niezdecydowani. Spojrzałam na Chrisa. Nasze oczy spotkały się, oboje nie wiedzieliśmy, co robić. Wpadłam w panikę. Nagle zauważyłam potężną Murzynkę, która uśmiechając się szła w naszym kierunku. W ręku trzymała papierowe torebki. Uspokajająco poklepała mnie po ramieniu i wręczyła garść szmat, które wyjęła ze swoich tobołków. Dobrotliwie pogłaskała Carrie pod brodą. - Dziękuję- szepnęłam, uśmiechając się słabo, po czym dokładnie oczyściłam siebie, Carrie i Chrisa. Kobieta wzięła szmaty i z powrotem schowała je do tobołków. Popatrzyłam z wdzięcznością na tę bardzo tęgą istotę, która ciałem wypełniała całe przejście autobusu. Mrugnęła i uśmiechnęła się. 12 NARESZCIE WOLNI! - Cathy - powiedział Chris z zatroskaną twarzą. - Musimy zawieźć Carrie do lekarza. I to szybko! - Ale przecież zapłaciliśmy za bilet do Sarasoty! - Wiem - odrzekł Chris. - Ale Carrie jest w bardzo ciężkim stanie. Sympatyczna nieznajoma znowu się uśmiechnęła. Pochyliwszy szerokie ramiona, zajrzała w twarz Carrie. Duże, czarne dłonie położyła na jej wilgotnych skroniach, a następnie zbadała puls. Potem zwróciła się do nas, wykonując rękoma dziwne ruchy, których znaczenia nie rozumiałam. - Chyba jest niemową - szepnął Chris. - Jej gesty to alfabet głuchoniemych. Murzynka wsunęła rękę pod czerwony sweter i z kieszeni sukienki pośpiesznie wyciągnęła plik kolorowego papieru listowego. Na jednej z kartek zręcznie napisała: „Ja, Henrietta Beech, słyszę, ale nie mówię. Dziewczynka jest bardzo chora. Potrzeba dobrego lekarza". Spojrzałam na nią w nadziei, że uzyskam więcej informacji. - Czy znasz dobrego lekarza? - spytałam. Skinęła głową i pośpiesznie nabazgrała: „Los jest dla was łaskawy. Mogę zaprowadzić was do mężczyzny, który jest najlepszym lekarzem". - Hej, kierowco! - wrzasnął jakiś wściekły pasażer. - Zawieź tego dzieciaka do szpitala! Cholera! Nie po to przecież płaciłem, aby teraz jechać śmierdzącym autobusem! Pasażerowie patrzyli na niego z dezaprobatą. We wstecznym lusterku ujrzałam czerwoną ze złości twarz kierowcy, a gdy nasze oczy spotkały się, krzyknął bez przekonania: - Przykro mi, ale mam żonę i pięcioro dzieci. I jeśli nie będę trzymał się rozkładu jazdy, wylecę z pracy, a moja rodzina pozostanie bez środków do życia. Błagalnie patrzyłam mu w oczy, aż zaczął do siebie mamrotać: - Cholerne niedziele. Tydzień mija dobrze i przychodzi ta cholerna niedziela. 13 Yirginia C. Andrews Henrietta Beech nie wytrzymała. Wzięła ołówek i znów napisała: „W porządku. Kierowca nienawidzi niedziel. Nie zwraca uwagi na małą, chorą dziewczynkę, to jej rodzice zaskarżą właściciela autobusu na dwa miliony". Chris zaledwie zdążył rzucić okiem na kartkę, gdy kobieta ruszyła w stronę kierowcy, kołysząc obfitymi biodrami. Podsunięty mu skrawek papieru niecierpliwie odepchnął. Ponowiła próbę. Tym razem, nie odrywając wzroku od szosy, kierowca starał się kątem oka przeczytać skreślone słowa. - O Boże - westchnął. - Najbliższy szpital jest ze trzydzieści kilometrów stąd. Oboje z Chrisem z podziwem patrzyliśmy na przyjazną nam czarną kobietę. Swoją gestykulacją Murzynka wprawiała kierowcę w zakłopotanie. Znowu napisała coś na kartce, i cokolwiek to było, poskutkowało, bo autobus skręcił z autostrady w boczną drogę, wiodącą do małego miasteczka - Clairmont. Henrietta Beech stała teraz przy kierowcy, wskazywała mu kierunek, od czasu do czasu zerkając jednak na nas. Uśmiechała się łagodnie, jakby chciała zapewnić, że wszystko będzie dobrze. Jechaliśmy spokojnymi, szerokimi ulicami. Korony drzew rosnących po obu stronach jezdni tworzyły gęste sklepienie. W głębi stały duże, arystokratyczne domy z wieżyczkami i werandami. Mimo iż w górach Wirginii spadł już śnieg, tutaj była jeszcze ciepła i słoneczna jesień. Klony, buki, dęby i magnolie nie straciły wszystkich Uści, a niektóre kwiaty dopiero zakwitały. Kierowca miał wątpliwości co do trasy, którą wskazywała Henrietta Beech, i prawdę mówiąc ja także. Szpitale i przychodnie na ogół nie były usytuowane na takich ulicach. Już zaczynałam się denerwować, gdy zatrzymaliśmy się naprzeciw dużego, białego domu, stojącego na niewielkim wzniesieniu wśród klombów pełnych kwiatów. - Hej, dzieciaki! - zawołał kierowca. - Zabierajcie swoje manatki! Odbierzcie pieniądze za bilety lub wykorzystajcie je, póki są jeszcze ważne! Pośpiesznie wyszedł z autobusu, otworzył bagażnik i wyciągnął ze czterdzieści walizek, zanim znalazł nasze dwie torby. 14 NARESZCIE WOLNI! Zarzuciłam na ramię gitarę i banjo Córy'ego, Chris bardzo delikatnie wziął Carrie na ręce. Henrietta Beech, niby gruba kwoka, prowadziła nas pośpiesznie w stronę frontowej werandy. Przez chwilę wahałam się, przyglądając się dwuskrzydłowym, czarnym drzwiom. Po prawej stronie widniał czerwony napis: „Tylko dla chorych". Niewątpliwie był tam lekarz, który prowadził prywatną praktykę. Nesesery zostawiliśmy obok schodów. Zaczęłam badawczo przyglądać się mężczyźnie, który spał w białym wiklinowym krześle. Nasza samarytanka uśmiechnęła się i delikatnie dotknęła jego ramienia, a gdy ten się nie obudził, skinęła głową i przywołała nas ruchem ręki. Wskazała na dom i gestami dała znać, że musi wejść do środka i przygotować coś do jedzenia. Żałowałam, że nie została, aby nas przedstawić i wyjaśnić powód nieoczekiwanej wizyty. Nieśmiało podeszliśmy do śpiącego lekarza. Wdychając zapach róż, miałam wrażenie, że kiedyś już tu byłam i że dobrze znam to miejsce. Dziwne, zważywszy, że przez ostatnie dwa lata wbijano mi do głowy, że nie mam prawa oddychać powietrzem pachnącym różami. - Jest niedziela, cholerna niedziela - szepnęłam do Chrisa. - Może nie będzie zadowolony z naszej wizyty? - Jest lekarzem - odparł Chris - i przyzwyczaił się do niespodziewanych pacjentów, nawet w niedzielę... Możesz go obudzić. Powoli zbliżyłam się do wysokiego mężczyzny, ubranego w jasnoszary garnitur z białym goździkiem w butonierce. Długie nogi oparł o balustradę werandy. Wyglądał nawet elegancko, pomimo że siedział swobodnie wyciągnięty, ze zwisającymi bezwładnie rękoma. Żal było go budzić. - Czy pan doktor Paul Sheffield? - zapytał Chris, który przeczytał wizytówkę na drzwiach. Z odchyloną głową i zamkniętymi oczami Carrie wciąż spoczywała w ramionach Chrisa, a jej długie, jasne włosy falowały na ciepłym, delikatnym wietrze. Lekarz niechętnie otworzył oczy i przyglądał się nam przez dłuższy czas, jakby nie wierząc w to, co zobaczył. Wiem, że wyglądaliśmy dość dziwnie, mając na sobie kilka warstw ubrań. Poruszył głową, by lepiej się 15 Virginia C. Andrews przyjrzeć. Miał piękne, orzechowe oczy, nakrapiane błękitem, zielenią i złotem. Nie spuszczał ze mnie wzroku! Zdawał się zahipnotyzowany moją twarzą i zbyt długimi, niezdarnie obciętymi włosami o cienkich, wyblakłych końcówkach. Oszołomiony i zbyt zaspany, by przybrać zawodową maskę, nie mógł powstrzymać wzroku, który przesuwał kolejno po mojej twarzy, piersiach i nogach, a w końcu po całej postaci. - Pan jest lekarzem, prawda? - nalegał Chris. - Tak. Jestem doktor Sheffield - odrzekł w końcu, zerkając teraz na Carrie i Chrisa. Zadziwiająco zręcznie zdjął nogi z poręczy, wstał, palcami przygładził czarną czuprynę, po czym podszedł bUżej i zerknął na bladą twarz Carrie. Rozchylił zamknięte powieki i przez moment przyglądał się jej niebieskim oczom. - Jak długo jest nieprzytomna? - spytał. - Parę minut - odparł Chris. Gdy byliśmy zamknięci na strychu, dużo się uczył i teraz też mógłby zostać lekarzem. - W autobusie Carrie wymiotowała trzy razy, później dostała dreszczy, zaczęła się pocić. Jechała z nami kobieta, Henrietta Beech, która nas do pana przyprowadziła. Lekarz skinął głową, wyjaśniając, że Henrietta Beech jest jego gospodynią i kucharką, po czym wprowadził nas do domu przez drzwi z napisem „Tylko dla chorych". Na parterze znajdowały się dwa pokoje przyjęć i biuro. Doktor przeprosił za nieobecność pielęgniarki, po czym dodał: - Rozbierz dziecko. Zaczęłam rozbierać Carrie, a Chris pobiegł po bagaże. Pełni niepokoju staUśmy potem z Chrisem pod ścianą i obserwowaliśmy, jak lekarz mierzył ciśnienie, temperaturę i puls, osłuchiwał serce. Carrie odzyskała już przytomność, więc lekarz poprosił ją, by zakasłała. Zastanawiałam się, dlaczego wszystko, co złe, przytrafia się właśnie nam? Dlaczego los jest tak nieprzyjazny? Czy jesteśmy aż tak niedobrzy, jak mówiła babcia? Czy Carrie też musi umrzeć? Ubrałam Carrie. Doktor Sheffield miękkim głosem zwrócił się do niej: - Carrie, zostawimy cię w tym pokoju, abyś trochę odpoczę- 16 NARESZCIE WOLNI! ła. - Okrył ją cienkim kocem i dodał: - Nie bój się. Będziemy na dole, w moim biurze. Ten stół może nie jest zbyt wygodny, ale postaraj się zasnąć, a ja porozmawiam z twoim bratem i siostrą. Spojrzała na niego nieobecnymi oczami; na pewno nie przywiązywała wagi do tego, czy stół jest miękki, czy twardy. Parę minut później lekarz siedział za imponująco dużym biurkiem, trzymając łokcie na bibule do atramentu. Ze szczerze zatroskaną twarzą rzekł: - Wyglądacie na zakłopotanych. Nie obawiajcie się, że pozbawiacie mnie niedzielnego odpoczynku. Jestem wdowcem i traktuję niedzielę prawie tak jak dzień powszedni. Wyglądał na zmęczonego, widać było, że wiele pracuje. Zażenowana usiadłam na miękkiej skórzanej kanapie obok Chrisa. Promienie słońca padały wprost na nasze twarze. Lekarz siedział w cieniu. Dopiero w tej chwili poczułam, że moje ubranie jest wilgotne i brudne, więc pośpiesznie zdjęłam wierzchnie okrycie. Teraz miałam na sobie tylko jedną niebieską sukienkę, która była na szczęście czysta i gustowna. - Czy zawsze w niedziele zakładacie na siebie kilka warstw odzieży? - spytał. - Jedynie wtedy gdy uciekamy - odparłam. - Mamy z sobą tylko dwie torby i musimy mieć miejsce na cenniejsze rzeczy, które później, w razie potrzeby, moglibyśmy zastawić. Chris trącił mnie łokciem, dając do zrozumienia, że wyjawiam zbyt wiele. Ale ja wiedziałam, że temu lekarzowi można zaufać - mówiły to jego oczy. Mogliśmy wyznać mu wszystko. - Więc - powiedział wolno - uciekacie. A przed kim uciekacie? Przed rodzicami, którzy odmówili spełnienia waszych zachcianek? Och, gdyby tylko wiedział! - To długa historia - odparł Chris. - W tej chwili chcemy rozmawiać tylko o Carrie. - Macie rację - przytaknął3^r-jW^Dorozmawiajmy o Carrie. Nie wiem, kim jesteści^S^c? ??????????? ? dlaczego uciekacie. Ale ta dziewczynk/^otez^bWfte najftchmiastowej pomo- I ^^ i ^L- "4 I Yirginia C. Andrews ??. Gdyby to nie była niedziela, od razu umieściłbym ją w szpitalu i zlecił badania, których nie mogę wykonać w domu. Sądzę, że powinniście jak najszybciej skontaktować się z rodzicami. Wpadłam w panikę. - Jesteśmy sierotami - odparł Chris. - Ale niech się pan nie martwi, zapłacimy panu. Zapłacimy na swój sposób. - Dobrze, że macie pieniądze - powiedział lekarz. - Przydadzą się wam. - Przez chwilę patrzył na nas badawczym wzrokiem, po czym dodał: - Dwutygodniowy pobyt w szpitalu powinien wystarczyć, by ustalić przyczynę choroby waszej siostry. Ogarnęło nas przerażenie. Nie zdawaliśmy sobie sprawy, że Carrie była w tak ciężkim stanie. Lekarz podał w przybliżeniu koszty leczenia. Ponownie ogarnęło nas zdumienie. Dobry Boże! Nasze pieniądze nie wystarczą nawet na tydzień pobytu Carrie w szpitalu! Zerknęłam na Chrisa. Na jego twarzy malował się smutek i lęk. Co teraz zrobimy? Nie możemy tyle zapłacić. Lekarz szybko zorientował się w naszej sytuacji. - Czy wciąż jesteście sierotami? - spytał. - Tak, wciąż jesteśmy sierotami - odparł Chris, po czym spojrzał na mnie groźnie, dając do zrozumienia, abym trzymała język za zębami. „Kiedy staniesz się sierotą, pozostaniesz nią na całe życie". - A teraz proszę mi powiedzieć, co dolega siostrze i jak pan może jej pomóc? - Chwileczkę. Najpierw musicie odpowiedzieć na kilka pytań - powiedział łagodnie a zarazem stanowczo lekarz. Tak, to on był panem sytuacji. - Przede wszystkim jak się nazywacie? - Nazywam się Christopher Dollanganger, a to jest moja siostra Catherine Leigh Dollanganger. Może pan wierzyć lub nie, ale Carrie ma już osiem lat. - Dlaczego miałbym nie wierzyć? - zapytał, mimo iż parę minut temu, w gabinecie lekarskim, był bardzo zdziwiony, gdy podałam jej wiek. - Wiem, że jest bardzo mała jak na swój wiek - dodał Chris. 18 NARESZCIE WOLNI! - Rzeczywiście. Jest nieduża i drobna. - Mówiąc to, doktor zerknął na mnie, potem na Chrisa. - Słuchajcie. Przestańmy się nawzajem podejrzewać. Jestem lekarzem i cokolwiek powiecie, zostanie między nami. Jeśli naprawdę chcecie pomóc siostrze, musicie powiedzieć prawdę, w przeciwnym razie narażacie jej życie, a ja tracę czas. Milczeliśmy, trzymając się za ręce. Czułam, że Chris drży. Tak cholernie baliśmy się wyjawić prawdę, bo któż by w nią uwierzył? Już raz zaufaliśmy ludziom, którzy wydawali się uczciwi. Czy mogliśmy ponownie popełnić ten błąd? A jednak, ten człowiek za biurkiem... budził zaufanie. Wydawał mi się znajomy, jakbym go już gdzieś widziała. - W porządku - powiedział. - Pozwólcie, że zadam parę pytań. Co ostatnio jedliście? Chris odetchnął z ulgą. - Nasz ostatni posiłek to śniadanie. Wszyscy jedliśmy to samo: hot-doga z przyprawami, frytki z ketchupem i gorącą czekoladę z mlekiem. Carrie zjadła mało. Jest bardzo wybrednym dzieckiem. Nigdy nie miała dobrego apetytu. Lekarz zapisał coś w notesie, marszcząc brwi. - Czy wszyscy jedliście dokładnie to samo? Tylko Carrie dostała torsji? - Tak. Tylko Carrie. - Czy często jej się to zdarza? - Czasami. Nie jest to regułą. - W zeszłym tygodniu zwróciła dwa razy, a w poprzednim miesiącu może pięć. Bardzo mnie to martwi, gdyż ataki te są coraz silniejsze. Chris nie powiedział całej prawdy. Ogarnęła mnie złość. Nawet teraz, po tym wszystkim, co się wydarzyło, wciąż ochraniał matkę. Lekarz, jakby czując, że ode mnie usłyszy bardziej wyczerpującą odpowiedź, zwrócił się w moją stronę: - Słuchajcie. Pomogę wam. Uczynię wszystko, co będę mógł, ale musicie mi powiedzieć całą prawdę. Jeśli Carrie odczuwa jakiś ból, którego nie będę mógł wykryć, to wy możecie dostar- 19 Virginia C. Andrews czyć niezbędnych informacji. Obecnie mogę stwierdzić, że Car-rie jest niedożywiona, źle rozwinięta jak na swój wiek, najwyraźniej miała za mało ruchu. Zauważyłem, że wszyscy macie rozszerzone źrenice, jesteście bladzi i wychudzeni. Nie rozumiem, dlaczego mając na rękach drogie zegarki, martwicie się o pieniądze. Wasze ubrania są drogie, gustowne i nieco za duże. Siedzicie tutaj w tenisówkach, ze złotymi zegarkami wysadzanymi brylantami i nie mówicie całej prawdy. Powiem wam, co o tym sądzę. - Jego głos stał się mocniejszy. - Podejrzewam, że Carrie ma ciężką anemię i że to jest przyczyną podatności na wszelkie infekcje. Ma niebezpiecznie niskie ciśnienie. Podejrzewam także coś znacznie poważniejszego. Tak więc, czy to wam się podoba, czy nie, jutro Carrie zostanie umieszczona w szpitalu, a wy zastawicie swoje zegarki i opłacicie jej leczenie. Gdybyśmy zawieźli ją do szpitala dziś wieczorem, to jutro z samego rana byłyby wykonane badania. - Niech pan robi to, co uważa za stosowne - odparł posępnie Chris. - Chwileczkę! - krzyknęłam. Zerwałam się z kanapy i podbiegłam do biurka. - Mój brat nie powiedział panu wszystkiego! Zerknęłam na Chrisa z wyrzutem, on zaś spojrzał groźnie, jakby chciał powstrzymać mnie przed wyjawieniem prawdy. „Nie martw się. Nie zdradzę naszej ukochanej matki" - pomyślałam z goryczą. Sądzę, że zrozumiał, gdyż w jego oczach ujrzałam łzy. Ta kobieta tak bardzo nas skrzywdziła, a on wciąż ją opłakiwał. Jego łzy raniły mi serce, ale moja dusza też płakała. Tak bardzo kochał matkę. Skinął głową, dając znać, bym wyjawiła sekret. Rozpoczęłam tę niewiarygodną opowieść. Lekarz słuchał z niedowierzaniem; sądził pewnie, że kłamię lub przynajmniej wyolbrzymiam całą historię. - Nasz tata zginął w wypadku samochodowym. Po jego śmierci mama wyznała, że ma długi i nie jest w stanie utrzymać naszej piątki. Wielokrotnie pisała do swojej rodziny w Wirginii, ale nie było żadnej odpowiedzi. Pewnego dnia przyszedł list od jej bogatych rodziców, którzy wydziedziczyli ją, gdy wyszła 20 NARESZCIE WOLNI! za mąż za swojego wujka. Teraz musieliśmy rozstać się ze wszystkim, co posiadaliśmy. Nie mieliśmy nawet czasu, by pożegnać się z przyjaciółmi. Tego samego wieczora wyruszyliśmy do Blue Ridge Mountains. Byliśmy ufni i ciekawi nowego, wspaniałego domu, jednocześnie rozmyślaliśmy o spotkaniu z okrutnym dziadkiem. Mama uprzedziła, że będziemy musieli się ukryć przez noc, a ona w tym czasie odzyska miłość swojego ojca. Obiecała, że potrwa to jedną noc, no może dwie lub trzy, a później wyjdziemy z ukrycia i poznamy nieuleczalnie chorego na serce dziadka. Babcia przeznaczyła dla nas duży, brudny strych, w którym roiło się od robaków i pająków. Tam upływały nam dni w oczekiwaniu na chwilę, gdy będziemy mogli wyjść z ukrycia i stać się częścią tej bogatej rodziny. Wkrótce mieliśmy się przekonać, że dziadek nigdy nie wybaczy mamie tego, iż wyszła za jego przyrodniego brata, a my mieliśmy na zawsze pozostać „diabelskim nasieniem". Skazano nas na życie w ukryciu aż do jego śmierci. W oczach lekarza ujrzałam przerażenie. - Zostaliśmy zamknięci na strychu, który stał się naszym domem i miejscem zabaw. Wkrótce przekonaliśmy się, że babcia nienawidziła nas. Pewnego dnia wręczyła nam długą listę zakazów i czynności, których pod żadnym pozorem nie mogliśmy wykonywać. Na przykład nie mogliśmy wyglądać przez frontowe okno, a kotary musiały być zawsze zasunięte. Początkowo posiłki, które babcia codziennie rano przynosiła w wiklinowym koszyku, były dość smaczne, ale już wkrótce jedliśmy tylko kanapki, sałatkę z ziemniaków i pieczonego kurczaka. Deserów nie otrzymywaliśmy nigdy, bo przecież nie mogliśmy chodzić do dentysty. Jedynie w nasze urodziny mama przemycała trochę lodów lub ciasta i bardzo dużo prezentów. O tak, kupowała wszystko, co mogłoby pomniejszyć jej winę i oczyścić sumienie; jakby zabawki, gry i książki mogły zastąpić normalne dzieciństwo, przywrócić nam zdrowie i wiarę w siebie. Najgorsze jednak było to, że już jej nie wierzyliśmy. Minął rok. Latem przestała nas odwiedzać. Przyszła dopiero 21 Virginia C. Andrews w październiku i poinformowała, że wyszła ponownie za mąż. W wakacje była w podróży poślubnej po Europie. Chciałam ją zabić. Dlaczego nic nie powiedziała, tylko wyjechała bez słowa? Przywiozła drogie, zbyt duże ubrania, sądząc, że prezentami nas udobrucha i wynagrodzi samotność. Ale nic z tego! W końcu przekonałam Chrisa, że powinniśmy uciec z domu, który był więzieniem, i zapomnieć o fortunie. On jednak nie chciał. Sądził, że gdy tylko dziadek umrze, on będzie mógł iść do szkoły, a później studiować medycynę i tak jak pan zostać lekarzem. - Tak jak ja... - westchnął doktor Sheffield. Jego oczy wyrażały współczucie i coś, czego nie potrafię określić. - To bardzo dziwna historia, Cathy. Trudno w nią uwierzyć. - Chwileczkę - zawołałam. - Jeszcze nie skończyłam! Nie opowiedziałam o najgorszym. Dziadek umarł i wprawdzie umieścił mamę w swoim testamencie, ale zastrzegł, że odziedziczy po nim wszystko pod warunkiem, że nie będzie miała dzieci. Jeśli kiedykolwiek wyszłoby na jaw, że miała dzieci z pierwszego małżeństwa, utraciłaby wszystko, co odziedziczyła bądź kupiła za pieniądze swojego ojca. Przerwałam. Spojrzałam na bladą twarz Chrisa, który wpatrywał się we mnie błagalnym wzrokiem. Niepotrzebnie się martwił. Nie miałam zamiaru mówić o Corym. Ponownie zwróciłam się do doktora Sheffielda: - Mówił pan o trudnej do określenia przyczynie, która powoduje wymioty u siostry. To bardzo proste. Kiedy matka dowiedziała się, że nie może mieć i dzieci, i fortuny, postanowiła się nas pozbyć. Do koszyczka z jedzeniem babcia zaczęła dodawać pączki, które jedliśmy z wielką chęcią, nie zdając sobie sprawy, że posypano je arszenikiem. Zatrute pączki miały osłodzić nasze życie w odosobnieniu. Z czasem, kiedy Chris dorobił do drzwi drewniany klucz, zaczęliśmy wymykać się ze strychu. Przekradaliśmy się do pięknej sypialni mamy, skąd zabieraliśmy jedno- i pięciodolarowe banknoty. Przez cały rok, powoli umierając, błąkaliśmy się po tych wielkich, ponurych korytarzach. Panie doktorze, byliśmy 22 NARESZCIE WOLNI! więźniami dokładnie przez trzy lata, cztery miesiące i szesnaście dni. Skończyłam opowiadać. Doktor Sheffield patrzył na mnie ze współczującą, zatroskaną twarzą. - Więc widzi pan - dodałam - że nie może nas pan zmusić do pójścia na policję i wyjawienia prawdy. Matka i babka mogłyby znaleźć się w więzieniu, ale wtedy my też byśmy cierpieli. Nie tylko z powodu rozgłosu, ale także z powodu rozdzielenia. Wysłano by nas do zastępczych rodzin lub oddano pod opiekę kuratora, a przecież przysięgliśmy sobie, że na zawsze zostaniemy razem! Chris przestał wpatrywać się w podłogę i rzekł: - Niech się pan zaopiekuje Carrie. Niech pan zrobi wszystko, by jej pomóc, a oboje z Cathy jakoś wynagrodzimy to panu. - Posłuchaj, Chris - odpowiedział wolno lekarz. - Was też karmiono arszenikiem i dlatego powinniście się poddać tym samym badaniom co Carrie. Spójrzcie na siebie. Jesteście bladzi i słabi. Potrzebujecie odpoczynku, świeżego powietrza, słońca i odpowiedniej diety. Chciałbym wam pomóc. - Jesteśmy dla pana obcymi ludźmi - odparł Chris z szacunkiem. - Nie oczekujemy i nie chcemy niczyjej litości ani współczucia, nie jesteśmy aż tak chorzy. To Carrie potrzebuje pomocy. Oburzona odwróciłam się do Chrisa. Nie mogliśmy przecież odrzucić pomocy tego szlachetnego człowieka tylko dlatego, by ocalić resztki naszej dumy, która w przeszłości tyle razy została podeptana. Czy ten jeden raz sprawiłby jakąś różnicę? - Tak - kontynuował lekarz, uznając, że zaakceptowaliśmy jego propozycję pomocy. - Koszty leczenia pacjenta, który przebywa w szpitalu, są o wiele wyższe niż pacjentów, którzy tylko poddają się badaniom. Nie trzeba płacić ani za łóżko, ani za utrzymanie. Traktujcie to tylko jako propozycję, którą możecie wedle uznania przyjąć lub odrzucić. A właściwie dokąd jechaliście? - Do Sarasoty na Florydzie - odparł Chris. - Oboje z Cathy często huśtaliśmy się na linach przymocowanych do krokwi poddasza, więc postanowiliśmy zostać akrobatami. 23 Yirginia C. Andrews Zabrzmiało to naiwnie, ale lekarz nawet się nie uśmiechnął. Wyglądał na zasmuconego. - Prawdę mówiąc, wolałbym, abyście unikali ryzyka. Jako lekarz i człowiek z pewnymi zasadami nie mogę pozwolić wam odejść bez udzielenia niezbędnej pomocy lekarskiej. Nawet gdyby ta niesamowita opowieść była stekiem kłamstw, wymyślonych tylko po to, by zdobyć moje współczucie. - Uśmiechnął się dobrodusznie, jakby chciał dodać nam otuchy. - Ale intuicja mi podpowiada, że należy wam uwierzyć. Te drogie ubrania, złote zegarki, tenisówki oraz strach w oczach przekonują mnie o prawdziwości waszych słów. Jego melodyjny, hipnotyzujący głos nosił ślady południowego akcentu. - Zostańcie - przekonywał. - Zapomnijcie o fałszywej dumie. Zamieszkacie ze mną w tych dwunastu pokojach. Zdaje się, że to Opatrzność Boża kierowała Henriettą Beech. Ta kobieta utrzymuje mój dom w nienagannej czystości, ale często narzeka, że dwanaście pokoi i cztery łazienki to zbyt dużo jak na obowiązki jednej osoby. Na tyłach domu jest czteroakrowy ogródek, którym nie mogę się zająć z braku czasu. Do pomocy wynajmuję dwóch ogrodników. - Doktor Sheffield spojrzał na Chrisa. - Mógłbyś im pomóc, chodzi o strzyżenie trawników, przycinanie żywopłotu i przygotowanie ogrodu do zimy. W ten sposób zarobiłbyś na swoje utrzymanie. Cathy pomagałaby w pracach domowych. - Zerknął na mnie badawczo i zapytał: - Potrafisz gotować? Gotować? Czy on żartował? Przez ponad trzy lata byliśmy zamknięci na strychu. Nie mieliśmy nawet tostera do grzanek, nie mówiąc już o maśle czy margarynie. - Nie - odparłam rozdrażniona. - Nie potrafię gotować. Jestem tancerką. Gdy stanę się już sławną primabaleriną, zatrudnię kobietę do gotowania, tak jak pan. Nie chcę utknąć w kuchni pierwszego lepszego mężczyzny i zmarnować sobie życie gotując, zmywając i rodząc jego dzieci. - Rozumiem - odparł. - Nie chciałabym jednak być niewdzięczna - dodałam. - 24 NARESZCIE WOLNI! Uczynię wszystko, aby pomóc pani Beech. Nauczę się nawet gotować. - Doskonale - odpowiedział wesoło. - Więc masz zamiar zostać primabaleriną, a Chris sławnym lekarzem, a to wszystko chcecie osiągnąć uciekając na Florydę i występując w cyrku? Może jestem przedstawicielem innego, konserwatywnego pokolenia i nie rozumiem waszego sposobu myślenia, ale czy w ogóle widzicie w tym jakiś sens? Miał rację. Teraz, gdy odzyskaliśmy nareszcie wolność, nie miało to żadnego sensu. Brzmiało jak dziecinna fantazja. - Czy zdajecie sobie sprawę, na co będziecie narażeni, pracując w cyrku? - spytał lekarz. - Czy jesteście gotowi współzawodniczyć z ludźmi, których całe życie związane jest z cyrkiem, a na trapezie po raz pierwszy stawali, gdy tylko nauczyli się chodzić? Nie będzie wam łatwo, chociaż muszę przyznać, że dostrzegam w waszych niebieskich oczach jakąś determinację, która pozwoli wam osiągnąć każdy cel, jaki sobie wyznaczycie. A co ze szkołą? Co z Carrie? Co ona ma robić, gdy wy będziecie bujać się na trapezach? Nie odpowiadajcie teraz - dodał pośpiesznie, widząc, że chcę zabrać głos. - Z pewnością usłyszałbym bardzo przekonywającą odpowiedź. Teraz jednak powinniście zająć się przede wszystkim zdrowiem, swoim i Carrie. W każdej chwili możecie, podobnie jak ona, zapaść na zdrowiu. Czyż cała wasza trójka nie żyła w tak strasznych warunkach? Nas czworo, nie troje! - Zdawało mi się, że usłyszałam wypowiadane przez siebie słowa. - JeśU mówił pan poważnie o możliwości zamieszkania tutaj, do czasu gdy Carrie wyzdrowieje - powiedział ostrożnie Chris - zrobimy wszystko, aby się odwdzięczyć. Będziemy ciężko pracować i zwrócimy panu każdy grosz, który pan na nas wyda. - Mówiłem poważnie, ale nie musicie mi zwracać niczego, pomożecie tylko w pracach domowych i w utrzymaniu ogrodu. Widzicie więc, że nie jest to ani Utość, ani miłosierdzie, jedynie zwykły interes, zarówno dla was, jak i dla mnie. NOWY DOM Tak zaczął się nowy rozdział w naszym życiu. Zamieszkaliśmy razem z lekarzem, i zdaje się, że całkowicie podbiliśmy jego serce. Byliśmy dla niego kimś ważnym; może zanim się pojawiliśmy, nie miał nikogo, kto by nadawał sens jego życiu? W każdym razie dawał nam odczuć, że swoją obecnością w tym samotnym domu wyświadczamy mu przysługę. My z kolei tak bardzo pragnęliśmy komuś zaufać. Doktor Sheffield przeznaczył dla mnie i dla Carrie olbrzymią sypialnię z dwoma łóżkami, której cztery okna wychodziły na południe, a dwa na wschód. Spojrzałam na Chrisa z rozpaczą. Po raz pierwszy od wielu lat mieliśmy spać w różnych pokojach. Nie chciałam się z nim rozstawać i spędzać nocy tylko z Carrie, która przecież nie potrafiłaby dać mi takiego poczucia bezpieczeństwa jak Chris. Sądzę, że lekarz wyczuł nasze zmieszanie, gdyż taktownie przeprosił i pod jakimś pretekstem oddalił się korytarzem. - Musimy być ostrożni, Cathy - powiedział Chris, gdy lekarz odszedł. - Nie chcieUbyśmy przecież, aby coś podejrzewał. .. albo czegoś się domyślał. - Nie ma powodu do podejrzeń. Koniec z tym - odpowiedziałam, unikając jego wzroku, przeczuwając jednak, że to się nigdy nie skończy. Och, mamo! Zobacz, co uczyniłaś, zamykając nas razem w pokoju. Dlaczego nie przewidziałaś tego związku, który nas połączył? Powinnaś o tym pomyśleć. 26 NOWY DOM - Nie mów tak - szepnął Chris. - Pocałuj mnie na dobranoc, obiecuję, że w tym domu nie będzie żadnych pieszczot. Pocałowaliśmy się, powiedzieliśmy sobie „dobranoc" i nie zdarzyło się nic więcej. Ze łzami w oczach patrzyłam, jak brat, nie spuszczając ze mnie wzroku, odchodzi. W sypialni Carrie zaczęła głośno płakać. - Nie chcę sama spać - skarżyła się. - Na pewno spadnę! Cathy, dlaczego to łóżko jest takie małe? Skończyło się na tym, że Chris i Paul Sheffield wrócili do naszej sypialni, przestawili nocną szafkę stojącą pomiędzy dwoma wąskimi łóżkami, a te zsunęli, aby mała nie czuła się osamotniona. Carrie była wreszcie szczęśliwa. Jednak w nocy łóżka rozsuwały się, więc spałam bardzo niespokojnie, często budziłam się z nogą lub ręką w szczelinie, a co gorsza - ciągnęłam za sobą siostrę. Uwielbiałam tę sypialnię. Był to piękny pokój z jasnoniebieską tapetą, starannie dobranymi zasłonami i białymi meblami, o jakich marzyłaby każda dziewczyna. Na podłodze leżał niebieski dywan. Pod ścianą stały dwa krzesła z poduszkami cytrynowego koloru i nie było obrazów przedstawiających piekło. Jedynym piekłem było to, które kłębiło się w mojej głowie, gdyż zbyt często wracałam wspomnieniami do przeszłości. Gdyby tylko mama chciała, z pewnością znalazłaby inne wyjście! Nie musiała nas zamykać! To wszystko przez chciwość, przeklęte pieniądze... Córy umarł z powodu jej słabości do pieniędzy! - Zapomnij o tym, Cathy - powiedział Chris, ponownie żegnając się ze mną. Bałam się powiedzieć mu, co czułam. Oparłam głowę na jego ramieniu. - Chris. Zgrzeszyliśmy, prawda? - To już się więcej nie powtórzy - odpowiedział oschle i odszedł szybkim krokiem, jakby chciał przede mną uciec. Pragnęłam prowadzić spokojne życie, nie raniąc nikogo, szczególnie Chrisa. Gdy spał, wkradłam się do sypialni brata i położyłam obok niego. Obudził się. 27 Yirginia C. Andrews - Cathy, co robisz w moim pokoju? - Pada deszcz - szepnęłam. - Pozwól mi trochę przy tobie poleżeć. Zaraz sobie pójdę. Leżeliśmy w bezruchu. Wstrzymaliśmy oddech. Nagle, nie zdając sobie z tego sprawy, znalazłam się w ramionach Chrisa, który całował mnie z żarliwą namiętnością. Zaczęłam odpowiadać na jego pocałunki. Wiedziałam, że postępowaliśmy źle, ale nie chciałam, by przestał mnie całować. Budziła się we mnie kobieta, która pragnęła tego samego co Chris, lecz z drugiej strony rozsądek nakazywał mi odepchnąć jego uczucie. - Co robisz? Obiecałeś przecież, że to się więcej nie powtórzy! - Ty do mnie przyszłaś... - odpowiedział urażony. - Nie po to! - Co ty sobie wyobrażasz! Nie jestem ze stali! Cathy, nie rób tego więcej. Wróciłam do sypialni i długo płakałam z twarzą wtuloną w poduszkę. Kto mnie obudzi, gdy będę miała zły sen? Nie ma nikogo, kto by mnie pocieszył i dodał sił. Przypomniałam sobie słowa matki - czy naprawdę byłam taka jak ona? Czy staję się słabą, bezbronną kobietą, która potrzebuje opieki mężczyzny? Nie, nigdy! Sama dam sobie radę! Następnego dnia doktor Sheffield przyniósł cztery obrazki przedstawiające tańczące primabaleriny i zaproponował, bym powiesiła je w swoim pokoju. Carrie dostała mlecznobiały, szklany wazonik pełen plastikowych fiołków. Bardzo szybko zauważył też jej słabość do czerwieni i fioletu. - Urządźcie ten pokój według własnego gustu - powiedział. - Jeśli nie podoba wam się kolor tapet i mebU, zmienimy je na wiosnę. Zerknęłam na niego. Do tego czasu z pewnością już nas tu nie będzie. Carrie siedziała, trzymając wazonik ze sztucznymi fiołkami, podczas gdy ja nieśmiało zaprotestowałam: - Nie możemy sobie na to pozwolić, gdyż wiosną prawdopodobnie opuścimy pana dom. Lekarz stał w drzwiach, gotowy do wyjścia. 28 NOWYDOM - Sądziłem, że wam się tu podoba - odparł smutno. - Bardzo nam się podoba! - krzyknęłam. - Ale nie możemy pana tak wykorzystywać. Nie odpowiedział. Skinął głową i wyszedł. Spojrzałam na Carrie, która patrzyła na mnie nieprzyjaźnie. Doktor Sheffield zabierał codziennie Carrie do szpitala. Na początku musiałam chodzić razem z nią, gdyż płakała i nie chciała iść sama. Opowiadała niesamowite historie o badaniach, jakim była poddawana, skarżyła się na pytania zadawane przez lekarzy i pielęgniarki. - Carrie, nie wolno kłamać. Dobrze o tym wiesz. Ale nie możesz opowiadać każdemu o naszym życiu w pokoiku na poddaszu. Rozumiesz? Patrzyła na mnie wielkimi, smutnymi oczyma. - Nikomu nie powiedziałam o Corym, że poszedł do nieba i zostawił mnie samą. Nikomu, tylko doktorowi Paulowi. - Powiedziałaś mu? - Musiałam - odparła i łkając skryła twarz w poduszkę. Lekarz wiedział już o Corym i o jego śmierci w szpitalu na zapalenie płuc. Wieczorem, gdy wypytywał nas o okoliczności śmierci i choroby brata, był bardzo zaniepokojony. - Bardzo się cieszę, że arszenik nie wyrządził poważnych szkód w organizmie Carrie. Obawiałem się tego. Nie patrzcie tak na mnie. Nie wydałem waszego sekretu, ale musiałem powiedzieć lekarzom w laboratorium, czego mają szukać. Wymyśliłem bajeczkę o tym, jak przypadkowo wypiliście truciznę, a wasi rodzice byli moimi bliskimi przyjaciółmi. Powiedziałem też, że mam zamiar was adoptować. - Carrie będzie żyć - szepnęłam z ulgą. - Tak, będzie żyć, pod warunkiem że nie będzie huśtać się na trapezach. - Uśmiechnął się znowu. - Umówiłem was jutro na badania, oczywiście jeśU nie macie nic przeciwko temu. Nie chciałam rozbierać się przed nim i pozwolić, by mnie badał, nawet w obecności pielęgniarki. Chris powiedział, że jestem niemądra, myśląc, że czterdzie- 29 Virginia C. Andrews stoletni lekarz będzie czuł jakąkolwiek przyjemność o zabarwieniu erotycznym, badając dziewczynę w moim wieku. Ale gdy to mówił, patrzył na mnie jakoś inaczej. Skąd mógł wiedzieć? Chyba miał rację. Kiedy w gabinecie lekarskim leżałam naga na stole, przykryta tylko papierowym fartuchem, doktor Paul stał się innym człowiekiem, tak różnym od mężczyzny, który w domu bezustannie śledził każdy mój ruch. Zostałam poddana takim samym badaniom jak Carrie. Tylko pytania były bardziej kłopotliwe. - Nie miałaś menstruacji od ponad dwóch miesięcy? - Miesiączkuję bardzo nieregularnie. Jako dwunastoletnia dziewczynka dwa razy miałam sześciomiesięczną przerwę. Kiedyś bardzo mnie to martwiło, ale Chris wyczytał w książkach medycznych, które przyniosła mu mama, że stresy i zmartwienia mogą spowodować zatrzymanie miesiączki. Nie sądzi pan chyba... to znaczy... Czy coś jest nie w porządku? - Wszystko w normie. Jesteś tylko trochę za chuda i zbyt anemiczna, tak jak Chris. Przepiszę wam witaminy. Po skończonych badaniach z zadowoleniem ubrałam się i opuściłam gabinet lekarski. Pośpiesznie wróciłam do kuchni, gdzie pani Beech przygotowywała obiad. Gdy tam weszłam, na jej szerokiej, podobnej do księżyca twarzy pojawił się szczery uśmiech. Nigdy przedtem nie widziałam tak białych i równych zębów. - O rany! Jestem taka szczęśliwa, że mam to już za sobą! -wykrzyknęłam radośnie, usiadłam na krześle i sięgnęłam po nóż do obierania ziemniaków. - Nie lubię badań lekarskich. Wolę doktora Paula prywatnie. Kiedy wkłada ten biały fartuch, staje się taki smutny i poważny. Nie wiem, o czym on wtedy myśli, a ja, niech pani wierzy, pani Beech, potrafiłam dotąd czytać w cudzych myślach. Uśmiechając się do mnie, wyjęła z kwadratowej kieszeni swojego wykrochmalonego, białego fartucha plik różowych karteczek. Wiedziałam już, że ma wrodzoną wadę wymowy. Mimo że starała się nas nauczyć języka migowego, nie potrafi- 30 NOWY DOM liśmy prowadzić z nią szybkiej konwersacji. Jednak bardzo polubiłam jej uwagi skreślane w telegraficznym wręcz skrócie. „Lekarz mówi - napisała - że młodzi ludzie potrzebują owoców, warzyw i dobrego mięsa. Desery i cukierki szkodzą. On chce waszej siły, nie tłuszczu". Po dwóch tygodniach wyśmienitej kuchni pani Beech przybraliśmy na wadze. Nawet wybredna Carrie odzyskała apetyt i pochłaniała wszystko z dużym entuzjazmem. Siedziałam, obierając czerwone ziemniaki, a pani Beech, nie mogąc się ze mną porozumieć, skreśliła następną wiadomość. „Moje kochane dziecko, mów do mnie Henny. Nie pani Beech". Nigdy przedtem nie spotkałam Murzynki. Początkowo czułam się więc skrępowana w jej towarzystwie, a nawet trochę się bałam, ale wkrótce przekonałam się, że jest normalnym człowiekiem. Człowiekiem o ciemniejszym kolorze skóry, którego wrażliwość, marzenia i obawy okazały się bliskie mi i znajome. Kochałam Henny, kochałam jej uśmiech oraz powiewne, różnokolorowe, wzorzyste suknie. Jednak najbardziej ceniłam mądrość, płynącą z małych, pastelowych karteczek. W końcu nauczyłam się języka migowego, choć nigdy nie opanowałam go tak biegle, jak jej „syn-lekarz". Paul Scott Sheffield był dziwnym człowiekiem. Bardzo często jego oczy nabierały smutnego wyrazu, choć nie miał ku temu żadnego powodu. Uśmiechał się i powtarzał, że Bóg obdarzył go łaską w dniu, gdy Henny spotkała nas w autobusie. - Utraciłem swoją rodzinę i długo nie mogłem się z tym pogodzić, ale Bóg w swej dobroci ofiarował mi was. - Chris - powiedziałam tego wieczoru. - Gdy mieszkaliśmy na poddaszu, ty byłeś mężczyzną, głową rodziny... Czasami dziwnie się czuję w obecności Paula, który nas obserwuje, słucha, o czym rozmawiamy. Zarumienił się. - Wiem - odparł. - Zajął moje miejsce. Szczerze mówiąc, trudno mi się z tym pogodzić, chociaż jestem mu bardzo wdzię- 31 Yirginia C. Andrews czny za to, co uczynił dla Carrie, i chciałbym mu jakoś podziękować. W porównaniu z Paulem i tym, co dla nas zrobił, nasza matka wydawała się osobą zupełnie obcą. Następnego dnia były urodziny Paula. Ku naszemu zdziwieniu zaplanował przyjęcie z wieloma prezentami, co na początku wielce ucieszyło Chrisa, lecz jego rozpromienione ze szczęścia oczy wkrótce posmutniały, gdyż ten gest tylko zwiększył nasze poczucie winy. Tyle dobrego dla nas uczynił, więc nie chcąc dalej nadużywać jego gościnności, planowaliśmy wkrótce odejść. Carrie była już zdrowa. Po przyjęciu oboje z Chrisem rozważaliśmy ten problem, siedząc na werandzie. W twarzy brata wyczytałam, że nie miał ochoty opuścić jedynego człowieka, który mógł mu pomóc w osiągnięciu życiowego celu - zdobycia dyplomu lekarza. - Nie podoba mi się sposób, w jaki on na ciebie patrzy, Cathy. Cały czas wodzi za tobą wzrokiem. Jesteś taka pociągająca i naiwna, a mężczyźnie w jego wieku trudno się oprzeć wdziękom młodych dziewcząt. - Naprawdę? To zadziwiające. Przecież lekarze są otoczeni pięknymi pielęgniarkami - odparłam skromnie, myśląc jednocześnie, że uczyniłabym wszystko, może oprócz morderstwa, by Chris osiągnął swój cel życiowy. - Pamiętasz dzień, kiedy tu przyjechaliśmy? - Doktor mówił wtedy o współzawodnictwie, na które będziemy narażeni w cyrku. - Chris, on ma rację. Nie możemy pracować w cyrku. To tylko dziecinne marzenia. - Wiem - odparł, marszcząc brwi. - Chris, on jest po prostu samotny. Może obserwuje mnie tylko dlatego, że nie ma nikogo, komu mógłby się przypatrywać. - Jakże fascynująca była jednak myśl, że czterdziestoletni mężczyzna był tak podatny na wdzięki piętnastoletniej dziewczyny. Miałam nad nim taką samą władzę, jaką nad mężczyznami miała moja mama. - Chris, czy jeśli doktor Paul zaproponowałby nam, abyśmy z nim zostali, zgodziłbyś się? 32 NOWYDOM Zmarszczył brwi i bacznie obserwował niedawno podcięty przez siebie żywopłot. Po dłuższym namyśle odparł spokojnie: - Poddajmy go próbie. Powiemy, że wyjeżdżamy. Jeśli nie będzie starał się nas zatrzymać, musimy pogodzić się z faktem, że nie znaczymy dla niego tak wiele, jak to sobie wyobrażamy. - Czy to jest fair? - Tak. Dajemy mu szansę, aby się nas pozbył bez poczucia winy. Ludzie często robią dobre uczynki nie dlatego, że tego chcą, ale dlatego że -jak im się zdaje - tak należy postąpić. - Och. Zdecydowaliśmy się działać szybko. Następnego wieczoru po kolacji Paul dołączył do nas, gdy odpoczywaliśmy na werandzie. Paul - nazywałam go tak w myślach i czułam do niego coraz większą sympatię. Zawsze był taki elegancki i świeży. Często przesiadywał w swoim ulubionym wiklinowym fotelu ubrany w czerwony, zrobiony na drutach sweter i szare spodnie. Paląc papierosa, rozmyślał nad sobie tylko wiadomymi sprawami. Tego chłodnego wieczora wszyscy mieliśmy na sobie swetry. Chris usadowił się koło mnie na balustradzie, a Carrie usiadła na najwyższym stopniu schodków. Podziwialiśmy bajeczny ogród Paula. Niskie marmurowe stopnie prowadziły w dół ogródka, by połączyć się z innymi schodkami wiodącymi w górę. Znajdował się tam mały, pomalowany na czerwono mostek, zawieszony nad niewielkim strumykiem, oraz porozstawiane swobodnie klasyczne posążki nagich kobiet i mężczyzn, które tworzyły w ogrodzie atmosferę zmysłowości. Pełne wdzięku statuetki w eleganckich pozach... Wiedziałam. Wiedziałam, co to za ogród. Byłam tu kiedyś w marzeniach. Zimny wiatr wiał coraz silniej i roznosił suche liście, a lekarz opowiadał nam, jak co roku podróżował za granicę w poszukiwaniu tych pięknych marmurowych figurek. - Podczas ostatniej wyprawy uśmiechnęło się do mnie szczęście i kupiłem naturalnej wielkości kopię Rodina „Pocałunek". Westchnęłam. Nie chciałam wyjeżdżać. Podobało mi się tu- 33 Virginia C. Andrews taj, lubiłam Henny, Paula i jego ogród, który mnie zniewalał i sprawiał, że czułam się piękna i pożądana. - Wszystkie róże to odmiany klasyczne o mocnym, oszałamiającym zapachu - powiedział doktor Sheffield. - Róże powinny tak pachnieć. W gasnącym, purpurowym świetle kończącego się dnia nasze oczy spotkały się. Serce zabiło mi mocniej. Zastanawiałam się, jaka była jego żona i jakie to uczucie być kochanym przez człowieka takiego jak Paul Sheffield. Wstydliwie odwróciłam wzrok, obawiając się, że odgadnie moje myśU. - Wyglądasz na zakłopotaną. Co się stało? - spytał. Miałam wrażenie, że znał mój sekret i chciał mi dokuczyć. Chris zerknął na mnie ostrzegawczo. - To z powodu tego czerwonego swetra - odpowiedziałam głupio. - Czy to Henny go zrobiła? Zaśmiał się cicho i odparł: - Nie, nie Henny. Zrobiła go moja siostra na urodziny i przesłała pocztą. Mieszka po drugiej stronie miasta. - Dlaczego nie przyniosła go osobiście? - spytałam. - Dlaczego pan nam nie powiedział o urodzinach? Też dalibyśmy panu urodzinowe prezenty. - Dlatego - rozpoczął, zakładając nogę na nogę - że moje urodziny były tuż przed waszym przyjazdem. Mam czterdzieści lat. Od trzynastu lat jestem wdowcem, a siostra gniewa się na mnie od dnia tragicznej śmierci mojej żony i synka. Zasępił się i nieobecnym wzrokiem popatrzył przed siebie. Pamięcią wróciłam do pewnej nocy, gdy siedzieliśmy z Chrisem na zimnym dachu, tuląc się do siebie i rozpaczliwie modląc. Jaką cenę musieliśmy zapłacić za jedną grzeszną noc? Babcia odpowiedziałaby: .Zasługujecie na najwyższą karę. Diabelskie nasienie. Od dawna o tym wiedziałam". Gdy tak siedziałam, rozmyślając o przeszłości, Chris rzekł: - Doktorze, oboje z Cathy sądzimy, że powinniśmy wyjechać. Carrie jest już zdrowa i nie chcielibyśmy nadużywać pana gościnności. Jesteśmy panu wdzięczni za wszystko, co pan dla 34 NOWYDOM nas uczynił, i obiecujemy, że spłacimy dług, który zaciągnęliśmy u pana, każdego centa... Choćby miało nam to zabrać lata... Zacisnął mocno palce na mojej dłoni, dając do zrozumienia, abym nie protestowała. - Zaczekaj, Chris - przerwał lekarz, zrywając się z krzesła. Był poważny: - Nie sądźcie, że tego nie oczekiwałem. Każdego ranka budziłem się z obawą, że was już nie znajdę w moim domu. Zasięgnąłem porady prawnej w sprawie adopcji. Okazało się, że nie jest to aż tak skomplikowane, jak sądziłem. Większość dzieci, które uciekają z domu, podaje się za sieroty. Będziecie zatem musieli udowodnić, że wasz ojciec nie żyje. Jeśli nie umarł, zarówno on, jak i matka muszą wyrazić zgodę na adopcję. Wstrzymałam oddech. Zgoda matki! Oznaczało to, że będziemy musieli się z nią spotkać! Nie chciałam jej już nigdy widzieć na oczy! Gdy dostrzegł moje zmieszanie, jego głos stał się delikatniejszy. - Matka otrzyma nakaz sądowy i będzie musiała stawić się na rozprawie. Gdyby mieszkała w tym stanie, miałaby na to trzy dni, ale skoro mieszka w Wirginii, będzie mogła uczynić to w trzy tygodnie po otrzymaniu zawiadomienia. Jeśli się nie zgłosi, zamiast tymczasowego nadzoru uzyskam pełną władzę rodzicielską, oczywiście pod warunkiem, że zechcecie mnie za ojczyma. - Jesteś wspaniały! - wykrzyknęłam. - Ona na pewno nie przyjedzie. Chce zachować nasze istnienie w tajemnicy. Jeśli świat dowiedziałby się o nas, matka straciłaby wszystkie pieniądze. Jej mąż mógłby ją porzucić, gdyby dowiedział się, co uczyniła dzieciom, których istnienia nawet nie podejrzewał. Pewna jestem, że otrzyma pan władzę rodzicielską nad nami, tylko żeby pan tego później nie żałował! Chris ścisnął mocniej moją dłoń, a Carrie popatrzyła na nas z przestrachem. - Za parę tygodni nadejdzie Boże Narodzenie. Czy chcecie, 35 Virginia C. Andrews abym je znów spędził samotnie? Mieszkacie ze mną od trzech tygodni, a wszystkim, którzy o was pytali, odpowiedziałem, że jesteście dziećmi moich zmarłych krewnych. Wszystko dokładnie przemyślałem. Razem z Henny. Oboje sądzimy, że to wspaniały pomysł, poza tym chcemy waszej obecności w tym domu. Od dnia śmierci żony i syna nie miałem wokół siebie bliskich ludzi, a wy sprawiliście, że ten dom ożył i znów stał się domem rodzinnym. Przy was czuję się pełen sił. Nie chcę już wieść życia kawalera. Mam wrażenie, że jesteście moim przeznaczeniem i to Bóg sprawił, że Henny spotkała was w autobusie. Dlaczego miałbym sprzeciwiać się losowi? Bóg was zesłał po to, bym mógł oczyścić się z grzechów, jakie popełniłem w przeszłości. Ojej! Dar Boży! Chyba mnie przekonał. Wiedziałam, że ludzie potrafią wytłumaczyć wszystko, co robią. Łzy napłynęły mi do oczu i spojrzałam pytającym wzrokiem na Chrisa. Mój brat potrząsnął głową, nie rozumiejąc, czego od niego oczekiwałam. Ścisnął mocniej moją rękę i rzekł: - Przykro mi z powodu pańskiej żony i syna, ale nie możemy ich zastąpić. Nie chcemy panu przeszkadzać ani obciążać pańskiego budżetu. Powinien pan także pomyśleć o żonie. Nie będzie panu łatwo ożenić się z trójką adoptowanych dzieciaków. - Nie zamierzam się ponownie ożenić - odpowiedział zmienionym głosem. Po czym dodał: - Moja żona miała na imię Julia, a syn Scotty. - Och - szepnęłam. - Jakie to straszne. - Jego żal i smutek wzruszyły mnie. - Czy zginęli w wypadku samochodowym, tak jak nasz tatuś? - Wypadek - uciął ostro - ale nie samochodowy. - Tata zginął, gdy miał czterdzieści trzy lata. Tego dnia mieliśmy przyjęcie urodzinowe z niespodzianką, przygotowaliśmy prezenty, tort... ale on nie przyszedł. Zamiast niego pojawiło się dwóch policjantów... - Tak, Cathy - powiedział delikatnie. - Mówiłaś już o tym. 36 NOWY DOM Nie jest łatwo być nastolatkiem, ale jeszcze trudniej być młodym i samotnym, bez wykształcenia, pieniędzy, przyjaciół, rodziny... - Mamy siebie - odparłam z naciskiem, jakbym chciała go dalej testować. - Nie obawiamy się samotności. - Jeśli nie chcecie zostać ani przyjąć tego, co mam do zaofiarowania, możecie jechać na Florydę z moim błogosławieństwem. Ale, Chris, odrzuć te wszystkie żmudne godziny nauki, teraz gdy jesteś bliski celu. A ty, Cathy, zapomnij o balecie. I nie sądźcie, że to będzie odpowiednie życie dla Carrie. Nie namawiam was, abyście zostali tutaj, zrobicie to, co uznacie za słuszne. Zastanówcie się jednak, czy chcecie wybrać szansę na lepsze życie i osiągnięcie swoich celów, czy też ciężką, nieznaną drogę. Siedziałam na balustradzie werandy z ręką w dłoniach Chrisa. Pragnęłam zostać i przyjąć to wszystko, co doktor miał nam do zaoferowania. Na twarzy czułam delikatny podmuch południowego wiatru i wydawało mi się, że całe otoczenie zachęca mnie do pozostania. Z kuchni napływały smakowite zapachy. Henny przygotowywała złociste, polane masłem bułeczki. W Foxworth Hall nie jedUśmy masła, tutaj Chris bardzo je polubił. Wszystko zachęcało mnie, bym pozostała w tym domu. Łagodne powietrze, delikatne i ciepłe oczy Paula, nawet hałasy dochodzące z kuchni sprawiały, że czułam ulgę. Może dobro istniało nie tylko w bajkach, a my zasługiwaliśmy na to, by z podniesionym czołem kroczyć przez życie i patrzeć na błękit nieba? Może to nieprawda, że byliśmy zaledwie skalnymi roślinkami wyrosłymi ze skażonego nasienia na jałowej glebie? I było coś jeszcze, coś, co przemówiło do mnie bardziej niż słowa lekarza - jego płonące oczy. Róże, które wciąż kwitły, mimo iż nadeszła zima, i ten ich mocny, słodki zapach... Ale to nie Chris czy ja podjęliśmy decyzję. To Carrie. Nagle zeskoczyła z najwyższego stopnia i rzuciła się w wyciągnięte ramiona lekarza. Objęła go mocno za szyję i krzyczała: 37 Virginia C. Andrews - Nie chcę odejść! Kocham pana, doktorze! Nie chcę jechać na Florydę do cyrku! Nie chcę nigdzie jechać! - Po czym rozpłakała się, wylewając z siebie długo wstrzymywany smutek i rozpacz po śmierci Córy'ego. Doktor podniósł ją, posadził na kolanach i całował zalane łzami policzki. Chusteczką otarł jej łzy. - Też cię kocham, Carrie. Zawsze chciałem mieć córeczkę z dużymi niebieskimi oczami i jasnymi loczkami. Ale mówiąc to, nie patrzył na Carrie. Patrzył na mnie. - Chcę tu być w Boże Narodzenie - łkała Carrie. - Nigdy przedtem nie widziałam Świętego Mikołaja. Oczywiście, że widziała. Wiele lat temu tata zabrał bliźnięta na zakupy i zrobił im zdjęcie z Mikołajem. Ale widocznie zapomniała. Jak to się stało, że ten obcy człowiek darował nam serce i miłość, gdy najbliżsi chcieli nas unicestwić? DRUGA SZANSA Carrie zdecydowała, zostaliśmy. Ale czy istniało jakieś inne wyjście? Chcieliśmy oddać doktorowi Paulowi pieniądze, które mieliśmy przy sobie, ale odmówił ich przyjęcia. - Zatrzymajcie je dla siebie. ZapracowaUście na nie. Widziałem się już z prawnikiem. Poleciłem mu, by wezwał waszą matkę do Clairmont. Jesteście pewni, że nie przyjedzie, ale nie należy uprzedzać faktów. Jeśli uśmiechnie się do mnie los i otrzymam pełną władzę rodzicielską, będziecie otrzymywać ode mnie tygodniowe kieszonkowe. Dobrze jest mieć parę groszy w kieszeni. Moi koledzy dają swoim dzieciom - nastolatkom pięć dolarów tygodniowo. Trzy dolary powinny wystarczyć dla Carrie. Zamierzał zaopatrzyć nas w garderobę i przybory potrzebne w szkole. Patrzyliśmy na niego z podziwem i wdzięcznością. Przed Bożym Narodzeniem zabrał nas do wielkiego domu towarowego. Sklep przypominał krainę czarów, po której krzątali się klienci w poszukiwaniu świątecznych prezentów. Tak jak Chris, Carrie i Paul, promieniowałam radością. Trzymaliśmy się za ręce. Zauważyłam, że doktor z zadowoleniem obserwuje nasz zachwyt i podniecenie. Byliśmy oczarowani, a jednocześnie przerażeni tym, że będzie chciał zaspokoić wszystkie nasze zachcianki. Gdy zatrzymaliśmy się przy stoisku z ubraniami dla nastolatek, oniemiałam z zachwytu i z nieprzytomnym wyrazem twa- 39 Yirginia C. Andrews rzy przypatrywałam się niezliczonym fatałaszkom, nie mogąc się zdecydować na żaden z nich. Robiłam pierwsze w życiu zakupy, a wszystko wokół było takie wspaniałe, i co najważniejsze - w zasięgu ręki. Chris śmiał się, widząc moje niezdecydowanie. - Śmiało - ponaglał. - Masz teraz szansę wybrać to, co ci się najbardziej podoba. Przymierz coś, co na ciebie pasuje. - Wiedział, o czym myślę. Bardzo nie lubiłam, gdy mama kupowała mi za duże rzeczy. Starannie wybierałam różne części garderoby, które powinny dobrze służyć mi w szkole. Musiałam także mieć prawdziwy kapelusz i parasolkę oraz nowe buty. Przez cały czas nie opuszczało mnie poczucie winy, zdawało mi się, że wykorzystuję tego dobrego, hojnego człowieka, który pozwolił mi kupić wszystko, na co miałam ochotę. Zniecierpliwiony Paul dał mi w końcu do zrozumienia, że powinnam się nieco pospieszyć: - Na Boga, Cathy, nie sądzisz chyba, że będziemy robić te zakupy przez cały tydzień. Chcę, żebyś dzisiaj kupiła garderobę na całą zimę. Chris, ja zostanę tutaj z Cathy, a ty możesz iść do stoiska z odzieżą dla młodych mężczyzn i wybrać coś dla siebie. .. Oboje z Cathy kupimy coś dla Carrie. Zauważyłam, że wszystkie nastolatki obecne w sklepie zerkały z zainteresowaniem na Chrisa. W końcu mieliśmy stać się normalnymi dziećmi. Byłam już szczęśliwa i pewna siebie, gdy nagle Carrie wybuchnęła płaczem. Sprzedawcy zamarli z wrażenia, a przestraszeni klienci spoglądali niepewnie po sobie. Pewna dama uderzyła nawet dziecięcym wózkiem w wystawowy manekin, który chwilę później leżał roztrzaskany na podłodze. Jakieś dziecko zaczęło głośno płakać. W mgnieniu oka zjawił się Chris, sądząc, że ktoś krzywdzi jego małą siostrę. A Carrie stała na szeroko rozstawionych nogach, z odchyloną głową i spływającymi po poUczkach łzami. - Na Boga! Co się stało? - spytał Chris osłupiałego Paula. Mężczyźni! Cóż oni mogli wiedzieć? Wzburzona Carrie pa- 40 DRUGA SZANSA trzyła na pastelowe sukienki, które zaproponowała jej sprzedawczyni. Tylko niemowlęta ubierano w takie kolory, a przecież Carrie uwielbiała czerwień i fiolet. Najgorszy jednak okazał się fakt, że wszystkie sukienki były dla niej o wiele za duże. - Proszę spróbować w dziale dla małych dzieci - zaproponowała bezduszna, wyniosła blondyna z fryzurą przypominającą pszczeli ul. Uśmiechnęła się z wystudiowanym współczuciem do zakłopotanego Paula. Przecież Carrie miała osiem lat! Jak można było kogoś tak znieważyć. Carrie wykrzywiła się i zawyła: - Nie będę nosić dziecinnych rzeczy do szkoły! - Wcisnęła twarz w moje uda i rękoma objęła nogi. - Cathy, nie zmuszaj mnie, abym nosiła różowe i błękitne sukienki! Będą się ze mnie śmiali! Wiem, że będą! Chcę czerwone i fioletowe, a nie błękitne! Doktor Paul starał sieją uspokoić. - Kochanie, uwielbiam blondynki o niebieskich oczach, w pastelowych sukienkach. Poczekaj, aż podrośniesz, i wtedy będziesz nosić ostre kolory. Lecz Carrie była zbyt uparta, by dać wiarę tym słodkim słówkom. Zacisnęła rączki w piąstki i przybrała bojową pozycję, w każdej chwili gotowa kopać i krzyczeć wniebogłosy. Wówczas podeszła do nas korpulentna kobieta w średnim wieku, która prawdopodobnie miała wnuczkę podobną do Carrie, i ze spokojem w głosie zaproponowała, by uszyć naszej pannie ubrania. Carrie zawahała się przez chwilę, spoglądając to na mnie, to na lekarza, po czym zerknęła na Chrisa i sprzedawczynię. - Wspaniałe rozwiązanie! - wykrzyknął z entuzjazmem Paul. - Kupię maszynę do szycia i Cathy uszyje dla ciebie czerwone i fioletowe sukienki. Będziesz bezkonkurencyjna! - Nie chcę być bezkonkurencyjna, chcę tylko jaskrawe kolory - odparła Carrie, a ja przysłuchiwałam się jak oniemiała. Byłam tancerką, a nie krawcową. Carrie wiedziała o tym. - Ale Cathy nie potrafi szyć. Potrafi tylko tańczyć. I to była lojalność! Przecież to ja nauczyłam ją i Córy'ego czytać. Oczywiście przy niewielkiej pomocy Chrisa. 41 Yirginia C. Andrews - Co się z tobą dzieje, Carrie?! - uciął Chris. - Zachowujesz się jak dziecko. Jeśli Cathy zechce, potrafi wszystko zrobić; pamiętaj o tym. Lekarz przytaknął. Gdy kupowaliśmy maszynę do szycia, nie powiedziałam ani słowa. - Zanim Cathy uszyje ci czerwone sukienki, kupmy parę różowych, żółtych i niebieskich, dobrze? - Doktor uśmiechnął się i dodał żartobliwie: - Zaoszczędziłbym kupę pieniędzy, gdyby Cathy uszyła ubranie także dla siebie. Mimo że musiałam nauczyć się szycia na maszynie, tego dnia byłam w siódmym niebie. Wróciliśmy do domu obładowani paczkami, w nowych skórzanych butach, po wizycie u fryzjera i w salonach piękności. Po raz pierwszy w życiu miałam szpilki i dwanaście par nylonowych pończoch. Moje pierwsze nylony, pierwszy biustonosz i w dodatku pełna torba kosmetyków. Powoli i uważnie dobierałam kosmetyki, a Paul stał z boku i przyglądał się ze zdziwieniem. Chris burknął, że nie potrzebuję ani różu, ani pomadki do ust, a tym bardziej cieni do powiek, kredki do oczu i tuszu do rzęs. - Nie masz pojęcia, jak to jest być dziewczyną - odparłam z wyższością. Były to moje pierwsze zakupy i muszę przyznać, że kupiłam wszystkie potrzebne mi rzeczy. Pragnęłam mieć na własność takie same przybory, które widziałam na wspaniałej toaletce mamy. I podobne kosmetyki. Nawet krem przeciw zmarszczkom oraz podkład pod makijaż. Chris i Carrie pobiegli na górę, by jak najszybciej przymierzyć nowe ubrania. Dziwne, ale nigdy przedtem nie odczuwaliśmy takiej radości, mimo iż w Foxworth Hall często otrzymywaliśmy nową odzież. Tylko że w tamtych ubraniach nikt nas nie oglądał, nie mogUśmy być więc dumni i cieszyć się tak bardzo jak teraz. Kiedy założyłam niebieską welwetową sukienkę z małymi guziczkami z przodu, pomyślałam o mamie. Czyż to nie ironia losu, że omal nie płakałam za matką, którą znienawidziłam z całego serca? Siedząc na brzegu łóżka, wróciłam pamięcią do ubrań, gier i zabawek, mających zrekompensować nam utraco- 42 DRUGA SZANSA ne dzieciństwo. Straciliśmy przecież najlepsze lata, a Córy leżał w grobie i nie był mu potrzebny nowy garnitur. Gitara i banjo zmarłego brata stały w rogu pokoju. Dlaczego musieliśmy tak cierpieć? Nagle przypomniałam sobie, że Bart Winslow pochodził z KaroUny Południowej. Pobiegłam do gabinetu doktora, znalazłam duży atlas i wróciłam do pokoju. Wyszukałam mapę Karoliny Południowej, odszukałam na niej Clairmont - nie mogłam uwierzyć własnym oczom. Clairmont i Greenglenna stanowiły jakby jedno miasto podzielone na dwie części. Cóż za zbieg okoliczności! Patrzyłam przed siebie i zastanawiałam się, czy to Bóg sprawił, że zamieszkaliśmy tak blisko mamy, w rodzinnym mieście jej męża. Może Bóg chciał, bym zadała jej ból? Zamierzałam pojechać do Greenglenny i zdobyć jakieś informacje o Barcie Winslowie i jego rodzinie. Postanowiłam zaprenumerować lokalną gazetę towarzyską, z której na pewno dowiem się o życiu bogatych ludzi mieszkających w pobliżu Foxworth Hall. Chciałam wiedzieć o każdym kroku mamy, wcześniej czy później usłyszy o mnie, dowie się, że nigdy jej nie wybaczyłam. Dołączyłam do Chrisa i Carrie, którzy prezentowali w pokoju stołowym swoje nowe kreacje Paulowi i Henny. Twarz Henny rozjaśniał uśmiech, podczas gdy w oczach naszego dobroczyńcy krył się smutek. Nie dostrzegłam w nich ani podziwu, ani aprobaty. Wstał nagle z krzesła i podając jakiś błahy powód, opuścił pokój. Wkrótce Henny stała się moją mentorką we wszystkich sprawach. Nauczyła mnie, jak piec ciasteczka i sprawić, by bułeczki były miękkie i puszyste. Otarła mąkę z rąk i napisała: „Wzrok Henny bardzo słaby na igłę i nitkę. Ty masz dobre oczy i przyszyjesz doktorowi guziki do koszuli - prawda?" - Oczywiście - zapewniłam bez entuzjazmu. - Potrafię cerować, robię też na drutach, umiem wyszywać i haftować. A wszystkiego nauczyła mnie moja mama, abym nie umarła z nudów. - Nie mogłam dalej mówić. Zobaczyłam piękną twarz matki, ojca oraz Chrisa i siebie, biegnących do domu w zaśnie- 43 Yirginia C. Andrews żony eh butach, witających się z mamą, która robiła na drutach wyprawkę dla bliźniąt. Położyłam głowę na kolanach Henny i wybuchnęłam płaczem. Nie mogła mówić, ale swoim delikatnym dotykiem dała znak, że rozumie. Podniosłam wzrok i ujrzałam w jej oczach duże łzy, które powoU spływały po czarnych policzkach. - Nie płacz, Henny. Przyszyję guziki doktora Paula. Zarobię na życie. Zrobię dla niego wszystko. Zerknęła na mnie dziwnie, wstała i przyniosła wiele skarpet i swetrów do cerowania oraz około tuzina koszul z brakującymi guzikami. Każdą wolną chwilę Chris spędzał z doktorem Paulem, przygotowując się do college'u, w którym miał od połowy semestru rozpocząć naukę. Największym problemem była Carrie. Potrafiła czytać i pisać, ale istniał inny problem - niski wzrost. Jak sobie poradzi w zwykłej szkole, gdzie dzieci potrafią być okrutne? - Chciałbym wysłać Carrie do prywatnej szkoły - wyjaśnił lekarz. - Jest to ekskluzywna szkoła dla dziewcząt, prowadzona przez wspaniałych pedagogów. Jestem członkiem zarządu. Sądzę, że otoczą ją tam szczególną troską, z całą pewnością nie czekają jej tam żadne przykrości. Spojrzał na mnie znacząco, jakby wiedział, że właśnie o to mi chodziło. Bałam się, że Carrie będzie ośmieszana i wytykana palcami z powodu zbyt dużej głowy i niskiego wzrostu. A przecież kiedyś była proporcjonalnie zbudowanym, pięknym dzieckiem. Lata niewoli i brak słońca uczyniły z niej prawie kalekę. Śmiertelnie bałam się, że mama pojawi się w sądzie, choć przeczuwałam, że nie przyjedzie. Miała zbyt dużo do stracenia. A cóż mogłaby zyskać? Nie ukrywała, że byliśmy dla niej ciężarem. A więzienie, oskarżenie o zabójstwo?... Ubrani odświętnie siedzieliśmy przy Paulu i czekaliśmy. Czułam narastający gniew. Nie chciała nas. Nie przychodząc do 44 DRUGA SZANSA sądu, udowodniła raz jeszcze, że nic dla niej nie znaczymy. Niech będzie przeklęta! Dała nam życie, ślubowała miłość naszemu ojcu! Jak mogła tak dotkliwie skrzywdzić swoje dzieci? Co to za matka? Nie chciałam niczyjej litości ani współczucia. Wysoko podniosłam głowę, spojrzałam na siedzącego z obojętną miną Chrisa. Wiedziałam, że jego serce krwawi tak samo jak moje. Carrie siedziała skulona na kolanach Paula, który szeptał jej coś do ucha, delikatnie głaszcząc po główce. Zdawało mi się, że mówił: - Wszystko będzie dobrze. Ja i Henny będziemy teraz twoimi rodzicami. Tej nocy płakałam z żalu za przeszłością i matką, którą tak kiedyś kochałam, za ojcem i wspólnym, szczęśliwym domem. Tęskniłam do tych pięknych chwil, które matka nam kiedyś ofiarowała, i do miłości, którą nas tak hojnie obdarzała. Płakałam za Corym. Tuląc twarz do mokrej od łez poduszki, zaczęłam planować zemstę. Kiedy chcesz się na kimś zemścić, musisz przyjąć jego sposób myślenia. Co mogłoby ją najbardziej zranić? Wyrzekła się nas, starała się o nas zapomnieć, więc nie pozwolę jej na to. Jutro wyślę do niej kartkę, na której napiszę: „Od czterech lalek, które odrzuciłaś". A później dodam: „Od trzech żyjących lalek i tej jednej, którą zabrałaś i już nigdy nie przyniosłaś z powrotem". Wyobraziłam sobie, jak wpatrując się w kartkę, szepcze: „Zrobiłam tylko to, co musiałam". Wyszliśmy ze swoich pancerzy, staliśmy się ufni, a nadzieja i wiara narodziły się w naszych sercach. Życie jednak może być jak bajka. Zła królowa odeszła z naszego życia, a wkrótce powróci królewna Śnieżka. Ale to nie ona zje zatrute jabłko. W każdej bajce był smok, który musiał zginąć, czarownica i różne przeciwności losu, które trzeba było pokonać na drodze do szczęścia. Wie- 45 Yirginia C. Andrews działam już, kto w moim życiu grał rolę czarownicy, ale kto zostanie smokiem? Wyszłam na werandę, by pomarzyć w świetle gwiazd. Chris, oparty o poręcz schodów, wpatrywał się w jasny, okrągły księżyc. Cierpiał tak samo jak ja. Chcąc go zaskoczyć, skradałam się na palcach i gdy byłam tuż za nim... odwrócił się, rozchylił ramiona i przygarnął mnie mocno do siebie. Miał na sobie krótki czerwony szlafrok, który dostał od mamy rok temu na gwiazdkę. Gdy jutro rano zajrzy pod choinkę, znajdzie tam jeszcze jeden, z wyszytym monogramem C.F.S. - nie życzył sobie, by zwracano się do niego Foxworth, wolał, by mówiono Sheffield. Zajrzał mi w twarz. - Cathy - szepnął, głaszcząc mnie delikatnie po plecach. -Płacz, jeśli masz ochotę. Zrozumiem. Płacz też za mnie; miałem nadzieję, że mama przyjedzie i wyjaśni, dlaczego nas tak zraniła. - Wyjaśni morderstwo? - spytałam gorzko. - Jak mogła zaplanować taką zbrodnię? Przygnębiony Chris nie odpowiedział. Przytuliłam go mocniej, jedną ręką gładząc jego włosy, drugą zaś kark. Miłość, cóż za piękne uczucie, tak inne od seksu, tak zniewalające. Płacząc ukrył twarz w moich włosach, szeptał moje imię, jakbym była jedyną osobą, na której mógł polegać. Nasze usta spotkały się. Całował mnie z taką siłą, iż wkrótce rozpalony namiętnością próbował zaciągnąć mnie do swojego pokoju. - Chciałbym cię tylko przytulić. Nic więcej. Gdy wyjadę do szkoły, muszę zachować w pamięci jakieś wspomnienia, które pozwolą mi przetrzymać rozstanie z wami. Daj mi trochę więcej siebie, Cathy. Proszę. Zanim cokolwiek zdołałam powiedzieć, już trzymał mnie w ramionach i całował gorącymi ustami. Byłam przerażona, a jednocześnie podniecona. - Przestań! Nie chcę! - krzyknęłam, ale on nie zwracając na nic uwagi, coraz śmielej dotykał moich piersi, rozsuwał szerzej szlafrok, by je całować. 46 DRUGA SZANSA - Chris - syknęłam zła. - Nie chcę kochać się z tobą. Kiedy wyjedziesz, zapomnisz o tym, co się zdarzyło. Musimy spróbować pokochać kogoś innego, tylko w ten sposób możemy się oczyścić. Nic nie mówiąc, przytulił mnie mocno. Wiedziałam, o czym myślał. Nie będzie nikogo innego, nie pozwoli na to. Raz został już zraniony przez kobietę, której ufał i która zdradziła go, gdy był jeszcze młodym i bezbronnym chłopcem. Teraz tylko mnie mógł obdarzyć zaufaniem. Nagle cofnął się, a w jego oczach ujrzałam łzy. Musiałam przeciąć tę więź dla jego dobra. Każdy z nas robił coś dla czyjegoś dobra. Uciekłam. Nie mogłam zasnąć. Słyszałam, jak mnie woła, prawie czułam jego namiętność. W końcu wstałam, podreptałam do pokoju Chrisa i weszłam do łóżka. - Nigdy się ode mnie nie uwolnisz, Cathy. Nigdy! Przez całe życie będziemy razem. - Nie! - Tak! - Nie! Pocałowałam go, po czym wyskoczyłam z łóżka i biegiem wróciłam do sypialni, zamykając za sobą drzwi na klucz. Co się ze mną działo? Nie powinnam wchodzić do jego łóżka. Czy istniało we mnie zło, o którym mówiła babcia? Nie, nie byłam zła. To niemożliwe. ??? ? CS 0 RUGA CUKIERKI Nadeszło Boże Narodzenie. Pod wielką, ponad dwumetrową choinką leżało tyle prezentów, że wystarczyłoby ich dla dziesięciorga dzieci. Ja i Chris nie uważaliśmy się już za dzieci, ale Carrie była zachwycona wszystkimi prezentami, które przyniósł jej święty Mikołaj. Za ostatnie pieniądze ukradzione z Foxworth Hall kupiliśmy Paulowi czerwony, elegancki szlafrok, a Henny wspaniałą rubinową podomkę z welwetu - rozmiar pięćdziesiąt osiem! Oszołomiona patrzyła na swój prezent, po czym pośpiesznie napisała: „Odpowiednia suknia do kościoła, koleżanki zielone z zazdrości". Paul przymierzył elegancki szlafrok. Wyglądał w nim bosko, jakby strój był szyty na miarę. Przyszedł czas na największą niespodziankę. Paul podszedł do mnie, przykucnął i z portfela wyciągnął pięć dużych, żółtych biletów na Dziadka do orzechów w wykonaniu szkoły baletowej Rosencoff. Trafił w dziesiątkę! Nic nie sprawiłoby mi większej przyjemności niż bilety, które trzymał rozłożone niczym wachlarz w dużej, zgrabnej dłoni. - Słyszałam, że tańczą tam profesjonaliści - wyjaśnił Paul. - Nie znam się na balecie, ale mówią, że jest to jedno z najlepszych przedstawień. Szkoła prowadzi także lekcje baletu dla początkujących, średnio zaawansowanych i zaawansowanych tancerzy. Jaki jest twój poziom? - Zaawansowany! - zdecydował Chris. Byłam zbyt szczęśliwa, by cokolwiek powiedzieć. - Cathy zaczęła tańczyć, gdy matka zamknęła nas na strychu. Wydarzyło się wtedy coś wspaniałego: wstąpił w nią duch 51 Virginia C. Andrews Anny Pawłowej i zawładnął jej ciałem. Sama nauczyła się tańczyć pointę - wyjaśniał Chris. Tego wieczoru razem z Henny siedzieliśmy podnieceni w trzecim rzędzie środkowego sektora. Tancerze byli wspaniali, szczególnie przystojny Julian Marąuet, który tańczył główną rolę. Podczas przerwy jak w transie poszłam z Paulem za kulisy, aby poznać wykonawców. Podeszliśmy do stojącej z boku pary. - Madame - zwrócił się Paul do bardzo małej kobiety i równie niskiego mężczyzny. - Chciałbym pani przedstawić moją podopieczną, Catherine Doli, o której pani mówiłem. A to jest jej brat Christopher, a ta mała piękność to Carrie. Henriettę Beech poznała pani wcześniej... - Tak, oczywiście - odpowiedziała dama, która wyglądała jak tancerka. Ciemne, zaczesane do tyłu włosy upięła w duży kok. Miała na sobie czarną, powiewną sukienkę z szyfonu, czarne rajstopy i bolero ze skóry leoparda. Jej mąż, Georges, był spokojnym, bladym człowiekiem o kruczoczarnych włosach i czerwonych jak krew ustach. Stanowili dobraną parę, gdyż ona również miała pąsowe usta i bladą twarz. Dwie pary czarnych oczu lustrowały najpierw moją postać, by po chwili spocząć na Chrisie. - Ty też tańczysz? - zapytali mojego brata. O rany, czy oni zawsze razem mówili? - Nie! Nie tańczę - odparł zakłopotany Chris. - Ach, co za szkoda - westchnęła madame. - Stanowilibyście wspaniałą parę na scenie. Ludzie tłumnie przychodziliby do teatru, aby podziwiać waszą urodę. - Zerknęła na małą Carrie, która bojaźliwie chwyciła mnie za rękę. - Chris zamierza zostać lekarzem - wyjaśnił doktor Sheffield. - Aha! - ucięła z drwiną madame Rosencoff. Oboje z mężem zwrócili hebanowe oczy na mnie, patrzyli tak intensywnie, że zrobiło mi się gorąco, a na skroniach poczułam krople zimnego potu. - Uczyłaś się tańca? (Wymawiali to słowo „tańca", jakby nie potrafili zmiękczyć tej jednej spółgłoski). - Tak - odparłam cicho. 52 CUKIERKI - Ile miałaś lat, gdy zaczęłaś? - Cztery. - A ile masz teraz? - W kwietniu skończę szesnaście. - Dobrze. Bardzo dobrze - skomentowała madame, pocierając długie, kościste dłonie. - Jedenaście lat nauki. W jakim wieku zaczęłaś tańczyć pointę! - Miałam dwanaście lat. - Wspaniale! - wykrzyknęła. - U mnie dziewczynki nigdy nie tańczą pointę przed trzynastym rokiem życia. No, chyba że są bardzo dobre. - Zmarszczyła podejrzliwie brwi. - A ty jak tańczysz? Bardzo dobrze czy przeciętnie? - Nie wiem. - Nikt cię nigdy nie oceniał? - Nie. - To chyba jesteś przeciętna. - Uśmiechnęła się pogardliwie i odwróciła do męża, arogancko dając znać ręką, że rozmowa została zakończona. - Proszę zaczekać! - krzyknął Chris czerwony ze złości. -Nawet dzisiaj nie było na scenie tancerza, który mógłby dorównać Cathy. Dziewczyna tańcząca pierwszoplanową postać Clary czasami traciła rytm, Cathy to się nigdy nie zdarza. Jest bardzo muzykalna. Ma słuch absolutny. Nawet jeżeli tańczy do tej samej muzyki, za każdym razem wprowadza coś nowego, nigdy nie tańczy tak samo. Improwizuje, by jej taniec stał się piękniejszy, lepszy i bardziej wzruszający. Będzie pani szczęśliwa, jeśli uda się pani zatrzymać taką tancerkę. Spojrzeli na Chrisa skośnymi, czarnymi oczami. - A ty jesteś autorytetem w dziedzinie baletu? - zapytała złośliwie madame. - Wiesz, jak oddzielać ziarno od plew? Głos Chrisa zdradzał jego uczucia. - Wiem, co widzę i czuję, gdy Cathy tańczy. Gdy słyszę muzykę i widzę siostrę tańczącą w jej rytm, zamiera we mnie serce, a z ostatnim akordem wzbiera we mnie żal za czymś, co kończy się bezpowrotnie. Ona nie tylko tańczy rolę, ale sprawia, że wie- 53 Yirginia C. Andrews rżysz w to, co widzisz, ponieważ ona w to wierzy. Nie ma w pani grupie tancerki, która swoim tańcem poruszyłaby i do bólu ścisnęła moje serce. Więc niech pani ją odrzuci i pozwoli innej szkole skorzystać ze swojej głupoty. Wszystkie oczy zwrócone były na Chrisa. Madame Rosen-coff powoli zwróciła ku mnie twarz i lustrując od stóp do głów mą postać, rzekła: - Jutro, punktualnie o pierwszej. Próba odbędzie się w moim studiu. - Jej słowa zabrzmiały nie jak propozycja, lecz rozkaz, któremu musiałam się podporządkować. Powinnam być szczęśliwa, a jednak czułam tylko złość. - Za wcześnie - powiedziałam. - Nie mam ani kostiumu, ani rajstop, ani pointów. - Wszystkie te rzeczy pozostawiłam na poddaszu w Foxworth Hall. - Drobiazg - odparła i arogancko machnęła piękną dłonią. -Damy ci to, co potrzebne, tylko przyjdź na czas. Wymagamy od naszych tancerzy dyscypUny we wszystkim, szczególnie punktualności. Łaskawie pozwoliła się pożegnać, po czym z dużym wdziękiem oddaliła się wraz z mężem. Oszołomiona i oniemiała poczułam na sobie wzrok Juliana Marąueta, który musiał słyszeć każde słowo. W jego czarnych oczach wyczytałam zainteresowanie. - Powinno ci to schlebiać, Cathy - powiedział. - Zazwyczaj trzeba czekać miesiące, a nieraz i lata, zanim kogoś przyjmą na próbę. Tej nocy płakałam w objęciach Chrisa. - Wyszłam z wprawy - szlochałam. - Wiem, że jutro zrobię z siebie pośmiewisko. To nie fair, że nie dała mi więcej czasu, aby się przygotować. Muszę ćwiczyć. Będę sztywna, nieporadna i na pewno nie zostanę przyjęta. - Daj spokój, Cathy - odparł Chris, obejmując mnie mocniej. - Widziałem cię tutaj, jak ćwiczyłaś przy łóżkuplies i ten-dus. Nie wyszłaś z wprawy. Nie jesteś ani sztywna, ani nieporadna. Po prostu masz tremę. Nie martw się, jesteś naprawdę wspaniała. Ja to wiem i ty także. 54 CUKIERKI Delikatnie pocałował mnie w usta na dobranoc, uwolnił się z mojego uścisku i cofnął w stronę drzwi. - Dziś wieczorem uklęknę i pomodlę się w twojej intencji. Poproszę Boga, aby cię pokochali. Będę tam, by cię podziwiać i rozkoszować się ich osłupieniem. Odszedł, pozostawiając mnie samą. Położyłam się do łóżka. Nie mogłam jednak zasnąć, leżałam rozdygotana i pełna obaw. To miał być mój wielki dzień. Musiałam być najlepsza. Musiałam coś udowodnić mamie, babci, Chrisowi, Paulowi, wszystkim! Nie byłam zła, zepsuta, nie byłam diabelskim nasieniem. Byłam tylko sobą - najlepszą primabaleriną świata. W nocy trapiły mnie koszmary. Budziłam się i znowu zasypiałam. Śniło mi się, że na próbie popełniłam wiele błędów, że wszystko, co robiłam, było złe, a co gorsze - moje życie też nie było wartościowe. Ujrzałam siebie jako starą, obdartą kobietę, żebrzącą na ulicach wielkiego miasta. Przechodzącą obok, wciąż piękną, młodą, ubraną w bogatą suknię matkę poprosiłam o wsparcie. Miała na sobie biżuterię i futro. U jej boku niezmiennie trwał wiecznie młody i zakochany Bart Winslow. Przebudziłam się, gdy za oknem panowała jeszcze noc. Wstałam i zeszłam na dół. Chris leżał pod choinką, wpatrzony w jarzące się lampki. Często, gdy byliśmy małymi dziećmi, leżeliśmy razem.na dywanie pod choinką. Nie potrafiłam oprzeć się wspomnieniom i położyłam się obok niego na podłodze. Miałam wrażenie, że znalazłam się w innym świecie. - Myślałem, że zapomniałaś - szepnął Chris, nie patrząc na mnie. - Pamiętasz choinkę w Foxworth Hall? Stała na stole i była tak mała, że nie mogliśmy się pod nią położyć. Pomyśl, ile się wydarzyło od tego czasu! - Jeśli kiedyś w przyszłości kupimy choćby tylko metrową choinkę, powiesimy ją wysoko i położymy się pod nią. Powoli zwróciłam twarz ku Chrisowi, obserwowałam jego piękny profil. Był przystojnym mężczyzną, a w świetle migających lampek choinkowych jego włosy zmieniały kolor, każde ich pasmo miało inny odcień. Spojrzał na mnie. 55 Yirginia C. Andrews - Wyglądasz bosko - powiedziałam zdławionym głosem. -Masz oczy jak klejnoty. - Nie, to twoje oczy są wspaniałymi klejnotami, Cathy - odparł. - Jesteś taka piękna w tym białym negliżu. Uwielbiam cię w białych koszulach z niebieskimi wstążkami z satyny. Kocham twoje włosy rozrzucone niby wachlarz i sposób, w jaki opierasz policzek na poduszce. - Przysunął się do mnie, czołem dotknął mojej głowy. Na twarzy czułam ciepły oddech. Poruszyłam się i odchyliłam głowę. Ciepłe usta brata namiętnie całowały moją szyję. Wstrzymałam oddech. Przez długą chwilę czekałam, aż przestanie. Chciałam się cofnąć, ale jakoś nie mogłam. Trudna do opisania słodycz ogarnęła moje drżące ciało i pobudziła zmysły. - Nie całuj mnie już więcej - szepnęłam, mocniej przyciskając głowę Chrisa do swej szyi. - Kocham cię. Nikogo nie pragnę tak jak ciebie. Kiedy będę już starym mężczyzną, wrócę wspomnieniami do tego wieczoru, gdy oboje leżeliśmy przytuleni pod choinką. - Chris, czy musisz wyjechać i studiować medycynę? Dlaczego nie zostaniesz z nami i nie wybierzesz innego zawodu? Podniósł głowę i głęboko popatrzył mi w oczy. - Cathy, czy naprawdę chcesz mnie zatrzymać? Przecież całe życie pragnąłem tylko tego, aby zostać lekarzem, ale ty... Zaczęłam szlochać. Nie chciałam, aby odjechał. Włosami pieściłam jego twarz, aż krzyknął i pocałował moje usta. Delikatny zrazu pocałunek stawał się coraz odważniejszy. Chris szeptał szalone słowa. - Cathy, spójrz na mnie! Nie odwracaj wzroku i nie udawaj, że nie wiesz, o czym mówię i co robię. Zobacz, jak przez ciebie cierpię! Jak mogę myśleć o innej, skoro jesteś... Twoja krew płynie tak szybko jak moja, a nasze serca płoną... Nie zaprzeczaj! Drżącymi rękami zaczął niezdarnie rozpinać malutkie, pokryte koronką guziczki mojej koszuli nocnej. Zamknęłam oczy i znów znalazłam się na poddaszu, gdzie Chris niechcący skaleczył mnie nożyczkami. Krwawiłam, czułam ból i tak jak teraz potrzebowałam jego pocałunków, aby ból uśmierzyć. - Masz piękne piersi - westchnął, pochylił się i przytulił do 56 CUKIERKI nich twarz. - Pamiętam, jak zaczęły ci rosnąć. Tak bardzo się wstydziłaś. Nosiłaś obszerne swetry, abym nic nie zauważył. Dlaczego byłaś taka wstydliwa? Zdawało mi się, że wznoszę się w powietrze i przyglądam się, jak Chris całuje moje piersi. Coś we mnie zadrżało. Dlaczego mu na to pozwalałam? Przygarnęłam go mocniej, a gdy nasze usta spotkały się, odpięłam jego bluzę od piżamy i przylgnęłam do gołej piersi Chrisa. Nagle krzyknęłam: - Nie! To jest grzech! - Więc zgrzeszymy! - Nie zostawiaj mnie, zapomnij o medycynie! Zostań ze mną. Nie odchodź! Boję się siebie! Czasami robię szalone rzeczy. Chris, proszę, nie zostawiaj mnie samej! Nigdy przedtem nie byłam sama. Proszę, zostań. - Muszę zostać lekarzem - odparł. - Poproś mnie o cokolwiek innego, a odpowiem: tak. Ale nie żądaj, abym zrezygnował z jedynej rzeczy, która pomogła mi przetrwać. Ty też nie zrezygnowałabyś z tańca, prawda? Gdy odpowiadałam mu na pocałunki, nie wiedziałam, że pożądanie zaprowadzi nas na skraj piekła. - Czasami tak bardzo cię kocham, że nie wiem, co robić. Gdybym choć raz mógł cię posiąść i dać ci radość, a nie ból... Nagle gorąca fala przebiegła przez moje ciało, spragnione usta Chrisa pieściły moje wargi... - Kocham cię. Och, tak bardzo cię kocham. Marzę o tobie cały czas. - Jego oddech stawał się coraz szybszy, a ja traciłam kontrolę nad ciałem, które pragnęło satysfakcji. Pożądałam Chrisa, choć coś mi podpowiadało, bym go odtrąciła. - Nie tutaj - szepnął, muskając mnie ustami. - U mnie w pokoju, na górze. - Nie, jestem twoją siostrą. Twój pokój sąsiaduje z pokojem Paula. Usłyszy. - Chodźmy więc do ciebie. Carrie sienie obudzi. Przespałaby nawet wojnę. Zanim się zorientowałam, Chris, niosąc mnie w ramionach, 57 Virginia C. Andrews wszedł na piętro do dziewczęcej sypialni. Upadliśmy na łóżko. Zdjął piżamę i moją koszulę, i zaczął mnie pieścić. Już nie chciałam tego. - Przestań! - krzyknęłam i odepchnęłam go. Spadłam na podłogę. Rzucił się na mnie, próbując uzyskać przewagę. Nadzy zmagaliśmy się na podłodze, aż uderzyliśmy o coś twardego. Chris patrzył teraz na pudełko z ciastkami, chlebem, jabłkami, pomarańczami, żółtym serem, masłem, kilkoma puszkami tuńczyka, fasolką i sokiem pomidorowym. Obok leżały porozrzucane sztućce, talerze i szklanki... - Cathy! Dlaczego kradniesz jedzenie i chowasz je pod łóżkiem? Przecząco potrząsnęłam głową. Usiadłam, sięgnęłam po koszulę i wstydliwie zakryłam nagie ciało. - Wynoś się! Zostaw mnie w spokoju! Kocham cię jak brata! Objął mnie i położył mi głowę na ramieniu. - Przykro mi. Kochanie, wiem, dlaczego kradniesz. Boisz się, że pewnego dnia znowu będziemy zamknięci na strychu. Jestem jedyną osobą, która cię rozumie. Pozwól się kochać raz jeszcze, Cathy, a wystarczy mi to na całe życie. Pozwól, że choć raz sprawię ci przyjemność, której nie mogłem dać ci przedtem. Uderzyłam go w twarz. - Nie! - zaprotestowałam. - Nigdy więcej. Obiecałeś! Sądziłam, że potrafisz dotrzymać słowa. JeśU ty musisz odejść, żeby zostać lekarzem, to moja odpowiedź będzie zawsze taka sama. Och, nie! - zaprzeczyłam sama sobie. - Nie to chciałam powiedzieć. Chris, nie patrz tak na mnie, proszę. Powoli włożył piżamę. Wyglądał na głęboko dotkniętego. - Muszę zostać lekarzem. Jeśli mi się nie uda, życie straci dla mnie sens. Miałam ochotę krzyczeć. Co się ze mną dzieje? Nie mogę żądać, aby zrezygnował z marzeń. Przecież nie jestem podobna do matki, która zdeptałaby wszystko dla osiągnięcia własnego celu. Płakałam w ramionach brata, który był moją wielką, nie spełnioną miłością. PRÓBA Następnego dnia punktualnie o pierwszej musiałam stawić się w Greenglennie, w rodzinnym mieście Barta Winslowa, gdzie mieściła się szkoła baletowa. PojechaUśmy samochodem doktora. Znaleźliśmy się tam nieco wcześniej, żeby okazać szacunek pani Rosencoff. Madame kazała zwracać się do siebie „madame Marisha", oczywiście jeśli wypadnę dobrze, bo w przeciwnym razie nie życzyła sobie, abym kiedykolwiek z nią rozmawiała. Miała na sobie czarny, obcisły kostium, który uwidaczniał każdą wypukłość i wgłębienie wspaniałego, szczupłego ciała. Prezentowała się jak nastolatka, a przecież zbliżała się do pięćdziesiątki. Pod elastycznym kostiumem dostrzegłam sterczące piersi. Jej mąż, Georges, ubrany był również w uwydatniający muskularne i sprężyste ciało kostium, zdradzający niewielki brzuszek - przypadłość panów w starszym wieku. W próbie brało udział dwadzieścia dziewcząt i trzech chłopców. - Jaką muzykę wybrałaś? - spytała madame. Miałam wrażenie, że jej mąż nigdy nie przemówi, choć bezustannie obserwował mnie żywymi, przenikliwymi oczyma. - Śpiąca królewna - odparłam nieśmiało, wierząc, że rola księżniczki Aurory jest najtrudniejszą rolą w repertuarze klasycznym. - Potrafię sama zatańczyć Rosę Adagio - pochwaliłam się. - Wspaniale - odparła uszczypliwie, po czym dodała z pogardą: - Od razu odgadłam po twoim wyrazie twarzy, że wybrałaś Śpiącą królewnę. 59 Yirginia C. Andrews Żałowałam, że nie zaproponowałam czegoś łatwiejszego. - Jakiego koloru kostium sobie życzysz? - Różowy. - Tak też myślałam. Rzuciła mi wyblakły różowy kostium, po czym spośród trzech rzędów baletek obojętnie wybrała pierwsze lepsze pointy. Niesamowite, ale był to mój rozmiar. Przebrałam się, usiadłam przy długiej toaletce i zaczęłam upinać włosy. Wiedziałam, że będzie chciała dokładnie obejrzeć moją szyję i kark, a jakikolwiek epaulement z mojej strony niezmiernie by ją rozczarował. Zaledwie zdążyłam uporać się z włosami i kostiumem, gdy madame Marisha zajrzała do garderoby przez uchylone drzwi. Chciała sprawdzić, czy jestem już gotowa. Spojrzała krytycznym wzrokiem, po czym stwierdziła: - Całkiem nieźle. Proszę za mną. Podążyłam za nią, bacznie przyglądając się jej mocno umięśnionym nogom. Jak mogła do tego dopuścić? Będę musiała uważać, by moje nogi nie stały się tak zniekształcone od pointę. Zaprowadziła mnie na dużą scenę z niezbyt śliską, wypolerowaną podłogą. Siedzenia dla widzów ustawione były pod ścianami. Chris, Henny, Carrie i doktor Paul zajęli już swoje miejsca. Żałowałam, że w ogóle przyszli. Jeśli nie zostanę zaakceptowana przez madame, staną się świadkami mojego upokorzenia. Było tam także parę innych osób, na które nie zwracałam uwagi. Po bokach sceny zgromadzili się tancerze, którzy chcieli obejrzeć i ocenić pokaz. Ogarnęła mnie trema. Oczywiście, że ćwiczyłam po ucieczce z Foxworth Hall, ale nie z takim zapałem jak na poddaszu. Powinnam była ćwiczyć całą noc i przyjechać tutaj wcześnie rano, by się dobrze rozgrzać. Może wtedy nie czułabym takiej tremy. Pragnęłam być ostatnia w kolejności, aby nie popełnić tych samych błędów co moi poprzednicy i móc oklaskiwać ich ewentualny sukces, który byłby dla mnie wskazówką. W ten sposób miałam szansę przeprowadzenia realnej oceny własnych umiejętności. Georges usiadł przy pianinie. Czułam suchość w gardle. Szu- 60 PRÓBA kałam pokrzepiającego spojrzenia Chrisa. Powoli ogarniał mnie strach. Uśmiechnięty jak zwykle Chris siedział niedaleko, przekazując mi spojrzeniem wiarę we mnie oraz swój podziw. Mój drogi, kochany Christopher, zawsze w pobUżu, zawsze gotowy przyjść z pomocą. Boże, spraw, bym wypadła dobrze. Nie pozwól, abym go zawiodła. Nie miałam odwagi spojrzeć na Paula. Chciał być moim ojcem, a nie krytykiem. Jeśli przegram i wprawię go w zakłopotanie, z całą pewnością zmieni stosunek do mnie, a wówczas stanę się nikim. Ktoś niespodziewanie dotknął mojego ramienia, zamarło we mnie na chwilę serce. Odwróciłam się i ujrzałam Juliana Mar-queta. - Złam nogę - szepnął, uśmiechając się i pokazując wspaniałe białe zęby. Czarne oczy śmiały się figlarnie. Miał prawie sześć stóp wzrostu i był wyższy do większości tancerzy. Już wkrótce miałam się dowiedzieć, że skończył dziewiętnaście lat. Tak jak ja miał jasną karnację, która silnie kontrastując z czarną czupryną, sprawiała wrażenie zbyt bladej. Gdy się uśmiechał, na policzkach pojawiały się małe, wesołe dołki. Poruszona jego urodą i słowami otuchy podziękowałam mu za wsparcie. - No, no - powiedział, gdy się uśmiechnęłam. - Jesteś piękną dziewczyną. Szkoda tylko, że jeszcze taką młodą. - Nie jestem już taka młoda! - Kim więc jesteś? Osiemnastoletnią staruszką? Uśmiechnęłam się. - Może tak, a może nie. Na jego twarzy pojawił się grymas; wyglądał teraz na człowieka, który zna wszystkie odpowiedzi. Może rzeczywiście znał. Sądząc po sposobie jego zachowania, można było przypuszczać, że jest najlepszym i najbardziej wziętym tancerzem w Nowojorskiej Grupie Baletowej. - Przyjechałem na wakacje, to taka przysługa dla madame. Wkrótce wracam do Nowego Jorku. Rozejrzał się dokoła w sposób, który miał wskazywać, że prowincja niezmiernie go nudzi. Serce zabiło we mnie mocniej, 61 Yirginia C. Andrews gdyż miałam nadzieję, że należy on do grupy madame Rosen-coff i że będę mogła z nim tańczyć. Zamieniliśmy jeszcze parę słów, gdy przyszła pora na mój występ. Znowu poczułam się sama na poddaszu, pośród kolorowych, papierowych kwiatów zwisających na długich sznurkach. Byłam samotna, tak jak mój tajemniczy kochanek, tańczący obok mnie, którego jednak nigdy nie mogłam dotknąć ani spojrzeć mu w twarz. Zaczęłam tańczyć, poprawnie wykonując wszystkie kroki - entrachets, pirouettes. Twarz z szeroko otwartymi oczami zwróciłam w kierunku publiczności, której jednak nie widziałam. Nagle magia zawładnęła moim ciałem. Nie musiałam już planować każdego kroku, prowadziła mnie muzyka, podpowiadając, co i kiedy powinnam zrobić. Ponieważ stałam się w tym momencie samym jej rytmem, nie mogłam się pomylić. We właściwym momencie pojawił się mój tancerz, tylko tym razem ujrzałam jego piękną, bladą twarz z czarnymi oczami, granatowoczarnymi włosami i rubinowymi ustami. Julian! Widziałam go jak we śnie, gdy klękając na jedno kolano, drugą nogę odrzucił wdzięcznie do tyłu. Oczami dał mi znak, bym podbiegła i skoczyła w jego silne ramiona. Zachwycona, że tańczę z profesjonalistą, byłam już w połowie drogi, gdy nagle w dole brzucha poczułam przenikliwy ból. Skuliłam się i krzyknęłam przeraźliwie. Klęczałam w wielkiej kałuży krwi. Zasłabłam, upadając straciłam przytomność. Słyszałam krzyki, które stawały się coraz słabsze i coraz bardziej odległe. Nie dbałam o to, kto do mnie podbiegnie i udzieli mi pomocy. Z daleka usłyszałam głosy Paula i Chrisa, wkrótce też ujrzałam nad sobą jego zatroskaną twarz. Przeraziłam się, gdyż nie chciałam, aby Paul domyślił się czegoś. Chris zaklinał mnie, bym się nie bała, a ja nagle zapadłam się w ciemność. Moja kariera tancerki jeszcze się nie rozpoczęła, a już dobiegła końca. Obudziłam się w szpitalu. Chris siedział na brzegu łóżka i trzymał mnie za rękę... Te niebieskie oczy, och, Boże, te jego oczy... 62 PRÓBA - Cześć - powiedział miękko, ściskając mi rękę. - Czekałem, aż się obudzisz. - Cześć - odparłam. Uśmiechnąwszy się pocałował mnie w policzek. - Powiem ci coś, Catherine Doli. Ty wiesz, jak efektownie zakończyć taniec. - Tak. To jest talent. Prawdziwy talent. Chyba będę musiała zainteresować się aktorstwem. Wzruszył ramionami. - Mogłabyś, chociaż szczerze w to wątpię. - Och, Chris - westchnęłam. - Zmarnowałam jedyną szansę! Dlaczego tak bardzo krwawiłam? Zauważył mój strach, na pewno znał jego przyczynę. Pochylił się nade mną i mocno do siebie przytulił. - Cathy, życie daje więcej niż tylko jedną szansę, wiesz o tym. Potrzebowałaś DC. Jutro już będziesz zdrowa i wrócisz do domu. - Co to jest DC? Uśmiechnął się, delikatnie gładząc mnie po policzku. Zapomniał, że nie znam się na medycynie. - Jest to zabieg, podczas którego za pomocą narzędzia zwanego łyżeczką usuwa się zanieczyszczenia z macicy. To wszystko przez te spóźnione miesiączki, które nagromadziły się i wtedy, podczas próby... Nasze oczy spotkały się. - To tylko spóźniona menstruacja. Nic więcej. - Kto przeprowadził zabieg? - szepnęłam, pełna obawy, że mógł to być Paul. - Doktor Jarvis, przyjaciel Paula. Paul wspominał, że to najlepszy ginekolog w okolicy. Położyłam głowę na poduszce, nie wiedząc, co o tym myśleć. Dlaczego musiało się to wydarzyć podczas próby, na oczach tych, których starałam się zadziwić? Mój Boże, dlaczego życie było dla mnie tak okrutne? - Otwórz oczy, Cathy - rzekł Chris. - Nie rób z tego dramatu. Nic takiego się przecież nie stało. Spójrz na tamten stolik, 63 Yirginia C. Andrews stoją tam piękne, prawdziwe kwiaty, nie jakieś sztuczne. Nie masz chyba nic przeciwko temu, abym obejrzał dołączone do nich wizytówki? Oczywiście, że nie miałam nic przeciwko temu. Chris podał mi małą, białą kopertę. Wpatrywałam się tymczasem w cudowny, duży bukiet, sądząc, że pochodzi od Paula. Zerknęłam na liścik. Trzęsącymi się rękami wyjęłam go z koperty i przeczytałam: „Życzę szybkiego powrotu do zdrowia. Czekam na ciebie w poniedziałek punktualnie o trzeciej. Madame Marisha". Marisha! Zostałam przyjęta! - Chris! Chcą mnie! - Oczywiście, że chcą! - odparł. - Byliby naprawdę niemądrzy, gdyby nie chcieli. Ale na samą myśl o tej kobiecie dostaję dreszczy. Nie chciałbym, aby kontrolowała moje życie, nawet jeśU jest taka mała. Ale ty sobie z nią poradzisz. Zawsze możesz dostać krwotoku. Usiadłam i objęłam Chrisa. - Uda nam się, prawda? Czy sądzisz, że nam się uda? Skinął głową i wskazał palcem na bukiet od Juliana Marąue- ta z małym bilecikiem: „Spotkamy się, gdy wrócę z Nowego Jorku. Nie zapomnij o mnie". Do pokoju wszedł Paul, zawahał się, zmarszczył brwi, po czym uśmiechnął się i podszedł do łóżka. Chris wycofał się pośpiesznie. POWRÓT DO SZKOŁY Nadszedł styczeń, a wraz z nim dzień, w którym musieliśmy się rozstać. Zdaliśmy egzaminy sprawdzające naszą wiedzę, osiągając bardzo dobre wyniki. Zostałam zakwalifikowana do dziesiątej klasy, Carrie do trzeciej, a Chris mógł wstąpić do szkoły przygotowującej słuchaczy do college'u. Carrie jednak nie była szczęśliwa, łkając krzyczała przeraźliwie: - Nie! Nie! Nie pojadę do jakiejś prywatnej szkoły dla naiwnych i rozkapryszonych dziewczynek! Nie pojadę! Nie zmusicie mnie! Poskarżę się doktorowi Paulowi! Nie byłam zachwycona pomysłem umieszczenia Carrie w prywatnej szkole, odległej o trzydzieści kilometrów od domu. Chris miał mnie opuścić po wyjeździe Carrie - a przecież obiecaliśmy sobie nigdy się nie rozstawać. Zaraz potem ja rozpoczynałam naukę. W końcu zmusiłam się do oddania skradzionego jedzenia i nikt poza Chrisem nigdy się o tym nie dowiedział. Posadziwszy Carrie na kolanach, zaczęłam wyjaśniać, dlaczego doktor Paul wybrał dla niej właśnie tę szkołę, którą już zresztą opłacił. Mała zamknęła mocno oczy, udając, że niczego nie słyszy. - To nie jest szkoła dla rozkapryszonych dziewczynek -uspokoiłam siostrę i pocałowałam czule w czoło. - Jest to szkoła dla bogatych dziewcząt, których opiekunowie mogą opłacać wysokie czesne. Powinnaś być dumna, że doktor Paul jest naszym opiekunem. 65 Yirginia C. Andrews Czy przekonałam Carrie? Czy kiedykolwiek udało mi sieją do czegoś przekonać? - Nie chcę jechać! - szlochała uparcie. - Dlaczego nie mogę zostać razem z tobą? Dlaczego muszę pojechać tam sama? - Sama? - zaśmiałam się, starając ukryć swoje obawy i strach. - Nie będziesz sama. Zamieszkasz z setką innych dziewcząt w twoim wieku. - Kołysząc ją w ramionach, gładziłam jej wspaniałe, długie włosy. Zapowiadała się na piękną dziewczynę, gdyby tylko trochę podrosła... - Carrie, kocha cię czworo ludzi: doktor Paul, Chris, Henny i ja. Chcemy, byś otrzymała wszystko, co najlepsze, i nawet jeśli zostaniemy rozdzieleni, będziesz obecna w naszych sercach i myślach. A poza tym będziesz przyjeżdżać do domu na weekendy. Możesz mi wierzyć lub nie, ale szkoła to fajne miejsce. Zamieszkasz w jednym pokoju z koleżanką. Zaopiekują się tobą najlepsi nauczyciele, zaprzyjaźnisz się z dziewczętami, które będą cię uważać za najpiękniejszą istotę na ziemi. Wierz mi, czeka cię wspaniała zabawa. Nie wiesz jeszcze, jak przyjemnie jest szeptać i plotkować po nocach, a może wstąpisz do jakiejś tajnej grupy? Spodoba ci się. Zanim Carrie pogodziła się z losem, wypłakała morze łez. Z niebieskich, smutnych oczu wyczytałam, że jej zgoda jest podyktowana miłością do mnie i do ukochanego lekarza. Spałaby nawet na gwoździach, żeby uszczęśliwić doktora. - Jak długo tam będę? - spytała, gdy Paul i Chris weszli do pokoju. Obaj studiowali przez długie godziny pewne elementy chemii, których Chris nie zdążył opanować na poddaszu w Fox-worth Hall. Paul zerknął na Carrie, dostrzegł jej rozpacz i wycofał się do holu, by wkrótce wrócić z dużym pudełkiem zapakowanym w purpurowy papier i przewiązanym czerwoną, satynową wstęgą. - Oto prezent dla mojej ulubionej blondynki - powiedział ciepło. Wielkie, wystraszone oczy Carrie z zaskoczeniem wpatrywały się w pudełko. Uśmiechając się nieśmiało, zaciekawiona oglądała jaskrawoczerwoną skórzaną walizeczkę z torebką na kosmetyki, zawierającą złoty grzebyk, szczotkę, lusterko, ma- 66 POWRÓT DO SZKOŁY lutkie słoiczki i buteleczki oraz papeterię w skórzanej oprawie. W końcu krzyknęła z zachwytu. - Wspaniałe! - Szalała z radości. - Nigdy nie sądziłam, że robią takie czerwone walizki ze złotymi lusterkami. Zerknęłam na Paula, który z pewnością nie sądził, by taka mała dziewczynka potrzebowała kosmetyków. Jakby czytając w moich myślach, rzekł: - Wiem, że to trochę za wcześnie, ale chciałbym, aby używała jej przez wiele lat i za każdym razem mogła mnie ciepło wspominać. - Nigdy nie widziałam piękniejszego zestawu - odrzekłam wesoło. - Można tam włożyć szczotki, pastę do zębów, puder, mydło i wodę toaletową. - Nie potrzebuję wody toaletowej! Wszyscy wybuchnęli śmiechem. Zerwałam się z krzesła i jak strzała pobiegłam do sypialni, by zaraz wrócić z małym pudełeczkiem dla Carrie. Podałam je ostrożnie, zastanawiając się, czy dobrze robię, wręczając jej prezent, z którym prawdopodobnie powrócą wspomnienia. - W środku są twoi dobrzy przyjaciele, Carrie. Gdy będziesz w szkole dla dobrze urodzonych panien i poczujesz się trochę osamotniona, otwórz to pudełeczko. Nie pokazuj go wszystkim, lecz tylko najlepszym przyjaciółkom. Ogromne oczy patrzyły z zachwytem na ukochane porcelanowe ludziki i dzidziusia, którymi tak często bawiła się na poddaszu. Przed naszą ucieczką z Foxworth Hall zabrałam figurki z olbrzymiego, bajecznego domku dla lalek. Kupiłam nawet miniaturową kołyskę dla porcelanowego niemowlaka. - Państwo Parkins - szepnęła Carrie, a w jej oczach zakręciły się łzy szczęścia. -1 malutki dzidziuś Clara! Skąd je wzięłaś, Cathy? - Dobrze wiesz, skąd. Trzymając wyściełane watą pudełko, przeznaczone dla delikatnych laleczek oraz małą, robioną ręcznie drewnianą kołyskę, spytała: - Cathy, gdzie jest mama? 67 Yirginia C. Andrews Mój Boże! Dlaczego o to pytała? - Carrie, dobrze wiesz, że powinniśmy wszystkim mówić, że nasi rodzice nie żyją. - Czy mama nie żyje? - Nie... Ale musimy udawać, że nie żyje. - Dlaczego? Ponownie musiałam wyjaśnić Carrie, dlaczego nie mogliśmy rozpowiadać, kim naprawdę jesteśmy, i że nasza mama nie umarła. W przeciwnym razie z powrotem znajdziemy się w ponurym pokoju na poddaszu. Nie rozumiejąc, dlaczego tak się dzieje, siedziała na podłodze pośrodku pokoju obok swojej nowej walizki, z pudełeczkiem pełnym porcelanowych ludzików na kolanach i wpatrywała się we mnie przerażonym wzrokiem. - Zapamiętaj! Nie możesz rozmawiać o rodzinie z nikim oprócz Chrisa, Paula, Henny i mnie. Rozumiesz? Skinęła głową, choć wiedziałam, że nie rozumie. Po jej drżących wargach i tęsknocie malującej się na twarzy domyślałam się, że wciąż ma matkę w pamięci. W końcu nadszedł ten okropny dzień, gdy musieliśmy odwieźć Carrie do szkoły dla dzieci wpływowych ludzi. Był to duży, pomalowany na biało budynek, z tradycyjnymi białymi kolumnami i portykiem od frontu. Pamiątkowa płyta z brązu obok głównego wejścia głosiła: SZKOŁA ZOSTAŁA ZAŁOŻONA W 1824. Zostaliśmy przyjęci w ciepłym i przytulnym biurze przez potomkinię założyciela szkoły, pannę Emily Dean Dewhurst, stateczną, ładną kobietę z zaskakująco białymi włosami i wypielęgnowaną twarzą. - Jest uroczym dzieckiem, doktorze Sheffield. Oczywiście uczynimy wszystko, by dobrze się czuła w naszej szkole. Przytuliłam do siebie drżącą Carrie i szepnęłam: - Uśmiechnij się i postaraj się dobrze bawić. Nie czuj się osamotniona. W każdy weekend będziemy zabierać cię do domu, co ty na to? Uśmiechnęła się i odparła: 68 POWRÓT DO SZKOŁY - Dobrze. Zgadzam się. Z bólem serca odjechaliśmy, zostawiając Carrie w tym pięknym, białym domu. Następnego dnia Chris miał wyjechać do swojej szkoły. Nie mogąc wydusić z siebie słowa, z żalem przyglądałam się, jak pakuje walizki. Szkoła, do której miał uczęszczać, oddalona była od Clair-mont o trzydzieści kilometrów. Gdy dotarliśmy na miejsce, naszym oczom ukazał się budynek z czerwonej cegły i charakterystyczne białe kolumny. Wyczuwając, że chcielibyśmy zostać przez chwilę sami, Paul oddalił się pod pozorem obejrzenia ogrodu. Usiedliśmy w alkowie z dużymi gotyckimi oknami. Co chwilę jacyś studenci przechodzili obok i z zaciekawieniem zaglądali do wnętrza. Pragnęłam znaleźć się w ramionach brata, przytulić twarz do jego policzka i sprawić, aby ta chwila rozstania była dla nas obojga pożegnaniem grzesznej miłości. - Chris - wyjąkałam bliska łez. - Co ja pocznę bez ciebie? W jego niebieskich, żywych oczach ujrzałam cały kalejdoskop uczuć. - Cathy, nic się nie zmieni - szepnął, ściskając moje dłonie. - Kiedy znów się spotkamy, nasze uczucia będą takie same. Kocham cię i zawsze będę kochał. Nic na to nie poradzę. Obiecuję wykorzystać każdą chwilę na naukę, aby o tobie nie myśleć i nie tęsknić. - Zobaczysz, zostaniesz najmłodszym lekarzem w historii ludzkości - zażartowałam zachrypniętym głosem. - Zachowaj dla mnie odrobinę miłości w sercu, tak jak ja to uczynię. Nie możemy przecież popełnić tych samych błędów, które zgubiły naszych rodziców. Westchnął ciężko i spuściwszy głowę, zaczął przyglądać się moim nogom, które wyglądały bardzo atrakcyjnie w nowych szpilkach. - Uważaj na siebie - rzekł po chwili. - Dobrze. Ty też uważaj na siebie. Nie pracuj za ciężko. Baw się dobrze i napisz do mnie czasami. Nie stać nas na opłacanie rachunków telefonicznych. 69 Yirginia C. Andrews ~ Cathy, jesteś bardzo ładna. Może nawet za ładna. Przypominasz mi naszą mamę, gdy tak gestykulujesz i lekko odchylasz głowę na bok. Proszę, nie kuś zbytnio naszego doktora. Mimo wszystko jest mężczyzną, wdowcem, a ty mieszkasz z nim pod jednym dachem. - Zerknął na mnie ostrzegawczo. - Nie popełnij błędu, starając się ode mnie uciec. - Obiecuję, że będę się dobrze sprawować. - Nie zabrzmiało to przekonywająco. Paul zbyt wcześnie wzbudził we mnie ten prymitywny popęd, z którym nie umiałam sobie poradzić. Pragnęłam tylko spełnienia i miłości. - Paul jest wspaniałym człowiekiem - powiedział Chris. -Kocham go i Carrie też go kocha. Co do niego czujesz? - Kocham go, podobnie jak ty i Carrie. Poza tym czuję wdzięczność. Nie ma w tym nic złego. - Nie. Jest honorowym, uczciwym mężczyzną. Zauważyłem jednak, że wciąż na ciebie patrzy. Jesteś taka piękna, młoda i taka... spragniona. - Przerwał na chwilę, odwrócił twarz. Uspokoiwszy się nieco, kontynuował: - Czuję się niezręcznie, pytając cię o takie rzeczy, po tym wszystkim, co dla nas zrobił. Czasami mam wrażenie, że przyjął nas do swojego domu tylko ze względu na ciebie. Pożąda cię, Cathy! - Chris, on jest starszy ode mnie o dwadzieścia pięć lat. Jak możesz go o to podejrzewać? - Masz rację- odparł z ulgą. - Jesteś jego podopieczną, zbyt młodą, by go usidlić. Z pewnością pracuje z wieloma pięknymi kobietami, które chętnie zajęłyby miejsce jego zmarłej żony. Sądzę, że jednak będziesz bezpieczna. Uśmiechając się przytulił mnie. Delikatnie i czule pocałował w usta, po czym dodał: - Przepraszam za ten wieczór w Boże Narodzenie. Myśl o rozstaniu przerażała mnie. Czy potrafię bez niego żyć? To by la. jej wina, to ona sprawiła, że nie mogUśmy bez siebie egzystować. - Nie pracuj zbyt ciężko, bo możesz popsuć sobie oczy. Uśmiechnął się od ucha do ucha, obiecał nie przepracowy- 70 POWRÓT DO SZKOŁY wać się zanadto i zaczął się powoli żegnać. Żadne z nas nie miało odwagi wymówić słów „do widzenia". Siedziałam skulona w samochodzie Paula i rzewnie płakałam. Tak robiła czasami Carrie, gdy czuła się całkiem bezsilna. Nagle pojawił się Paul i milcząc zajął miejsce za kierownicą. Przekręcił kluczyk w stacyjce, cofnął samochód i ruszył w stronę autostrady. Udawał, że nie widzi moich czerwonych od łez oczu ani mokrej chusteczki, którą ściskałam w ręku, raz po raz ocierając wilgotne ciągle policzki. Nie pytał, dlaczego siedziałam milcząca, choć zazwyczaj żartowałam i paplałam bez sensu, ot, tak, żeby nie słyszeć ciszy. Spokój, cisza. Smutek na poddaszu. Silne, zadbane ręce pewnie kierowały samochodem, widać było, że Paul czuł się zrelaksowany. Z uwagą przyglądałam się jego dłoniom, które na równi z oczami fascynowały mnie u mężczyzn. Przesunęłam spojrzenie na mocne uda w niebieskich, obcisłych spodniach, chyba nazbyt zmysłowych, gdyż w tej smutnej chwili poczułam przypływ namiętności. Olbrzymie drzewa kłaniały się z obydwu stron szerokiej autostrady przejeżdżającym autom. - „Magnolie Buli Bay" - rzekł Paul. - Szkoda, że nie mają jeszcze kwiatów, ale już niebawem będą cieszyć nasze oczy. Zimy są tutaj krótkie. Pamiętaj: nigdy nie wdychaj zapachu kwitnącej magnolii ani też nie dotykaj jej kwiatów, bo uschną. Nie wiedziałam, czy mówi poważnie, czy żartuje. - Pamiętam, że zanim sprowadziUście się do mnie, z niechęcią wracałem do domu. Byłem taki samotny. Teraz wszystko się zmieniło. Odzyskałem spokój i rodzinę. Dziękuję ci, Cathy, że zamiast uciekać na zachód, wybraUście południe. Gdy dotarliśmy do domu, Paul udał się do biura, a ja poszłam na górę, aby poćwiczyć i zapomnieć o samotności. Paul nie wrócił do domu ani na obiad, ani na kolację, więc wcześnie położyłam się spać. Sama. Carrie i Christopher odeszli. Po raz pierwszy w życiu mieliśmy spędzić noc z dala od siebie. Tęskniłam za Carrie. Czułam się taka przeraźliwie samotna i bardzo potrzebowałam czyjejś obecności. Przytłaczała mnie cisza tego wiel- 71 Virginia C. Andrews kiego, pustego domu i ponura ciemność za oknami. Sama, wyłącznie sama, nie ma nikogo przy tobie. Pomyślałam o jedzeniu i żałowałam, że niczego nie zatrzymałam, tak na wszelki wypadek. Postanowiłam napić się ciepłego mleka. Podobno ciepłe mleko to wspaniały środek usypiający - a ja w tej chwili tak bardzo potrzebowałam snu. JA... UWODZICIELKA? Ogień żarzył się w kominku. Paul siedział w bujanym fotelu, otulony ciepłym czerwonym szlafrokiem, zaciągając się dymem z fajki. Patrzył na spopielałe kloce drewna, które spadając na dno kominka, zamieniały się w pył. Spojrzałam w oczy osłonięte tytoniowym dymem i ujrzałam pełnego tęsknoty i ciepła człowieka. Bez chwili namysłu podeszłam bliżej. Miałam na sobie prezent od niego - powiewny, turkusowy peniuar i koszulę nocną w tym samym kolorze. Drgnął, gdy ujrzał mnie tak blisko siebie. Nie rozumiałam instynktu, który sprawił, że bezwiednie uniosłam dłoń i pogłaskałam szorstki policzek Paula. Położył głowę na oparciu krzesła i przypatrując mi się pożądliwie zadał pytanie, którym chciał ostudzić moje zmysły: - Dlaczego mnie dotykasz, Cathy? - Nie lubisz, gdy cię ktoś dotyka? - odpowiedziałam pytaniem. - Lubię, ale nie wtedy, gdy robi to o dwadzieścia pięć lat młodsza ode mnie dziewczyna ubrana w powiewny peniuar. - Młodsza o dwadzieścia cztery lata i siedem miesięcy - poprawiłam go. - A moja babka, ze strony matki, jako szesnastoletnia dziewczyna wyszła za mąż za pięćdziesięciopięcioletnie-go mężczyznę. - Oboje byli więc głupcami. - Moja mama mówiła, że babcia była dobrą żoną - odparłam ze skruchą. 73 Yirginia C. Andrews - Dlaczego nie jesteś w łóżku? - Nie mogę zasnąć. Chyba jestem pod wrażeniem jutrzejszego dnia. - Lepiej wróć do łóżka i postaraj się zasnąć, musisz jutro dobrze wyglądać. Ruszyłam w kierunku drzwi, wciąż pamiętając o szklance ciepłego mleka, ale inne nęcące myśli zatrzymały mnie. - Doktorze... - Nie nazywaj mnie tak - przerwał. - Mów do mnie po imieniu albo wcale. - Chciałam tylko okazać szacunek, na jaki pan zasługuje. - Daj spokój z szacunkiem! Niczym nie różnię się od innych mężczyzn. Nawet lekarz jest omylny, Catherine. - Dlaczego nazywasz mnie Catherine? - Czemu nie? Przecież to jest twoje imię, brzmi ono doroślej niż Cathy. - Parę minut temu, gdy dotknęłam twojego policzka, spojrzałeś na mnie ze złością, jakbyś nie zauważał mojej dorosłości. - Jesteś czarownicą. W jednej chwili zmieniasz się z naiwnej dziewczynki w uwodzicielską, prowokującą kobietę, która dobrze wie, co chce osiągnąć, dotykając twarzy mężczyzny. Pokonana, odwróciłam wzrok. Czułam się nieswojo, zaczęłam żałować, że nie poszłam prosto do kuchni. Wpatrywałam się w pięknie oprawione książki, starannie poukładane na półkach, oraz w miniaturowe posążki. Wszystkie przedmioty, którymi Paul się otaczał, wskazywały na to, iż jedyną rzeczą, której pragnął, było piękno. - Catherine, chcę ci zadać pewne pytanie, choć wiem, że nie powinno mnie to interesować. Co łączy cię z bratem? Ugięły się pode mną kolana. Dlaczego o to spytał? Przecież to nie jest jego sprawa. Nie miał prawa zadawać takich pytań! Rozsądek i rozum powinny zaniknąć mi usta i nie pozwolić, bym ze wstydem i pokorą wyznała prawdę. - Czy czułbyś się zgorszony, gdybym powiedziała, że kiedy żyliśmy zamknięci na poddaszu, zawsze razem, każdy dzień 74 JA... UWODZICIELKA? zdawał się nam wiecznością? Czasami ja i Chris nie patrzyliśmy na siebie jak rodzeństwo. Chciałam wierzyć, że pewnego dnia zostanę primabaleriną, więc Chris umocował dla mnie drążek do ćwiczeń, bym zachowała sprawność ciała. Gdy ja ćwiczyłam i tańczyłam na miękkiej, próchniejącej podłodze, on godzinami uczył się w kąciku, ślęcząc nad encyklopediami. Czasami przerywał naukę i stojąc w zacienionym miejscu, patrzył, jak tańczę i... - Mów dalej - poprosił Paul, gdy przerwałam. Stojąc obok niego z przechyloną na bok głową, wracałam wspomnieniami do przeszłości. Nagle wychylił się w moją stronę, objął i posadził na kolanach. - Proszę, opowiedz wszystko. Nie chciałam się zwierzać, ale przekonał mnie jego proszący wzrok. Przełknęłam ślinę i niechętnie zaczęłam opowiadać: - Muzyka zawsze wywierała na mnie duży wpływ, nawet gdy byłam małą dziewczynką. W chwilach uniesień jedynie miłość jest czymś rzeczywistym. A gdy już stoisz obiema nogami na twardym gruncie i nie znajdujesz nikogo, kogo mógłbyś obdarzyć miłością, pozostaje ci jedynie smutek i pustka. Nienawidzę smutku i pustki. - Więc tańczyłaś na poddaszu i żyłaś wyobrażeniami, a gdy wracałaś do rzeczywistości, znajdowałaś jedynie brata. Tylko jego mogłaś kochać. Tak? Inny rodzaj miłości zarezerwowałaś dla bliźniąt, prawda? Byłaś dla nich matką, jak mi się wydaje. Widzę to w twoich oczach, gdy patrzysz na Carrie i gdy mówisz o Corym. Ale jaką miłością obdarzyłaś Chrisa? Matczyną? Siostrzaną? Czy... - Zawahał się, poczerwieniał i potrząsając mną zapytał: - Co robiłaś z bratem, gdy byliście zamknięci na poddaszu? Ogarnęła mnie panika. Zdjęłam ręce Paula z moich ramion. - Nie robiliśmy nic nieprzyzwoitego. Staraliśmy się zachować wszelkie granice. - Wszelkie granice?! - krzyknął, patrząc na mnie srogo, jak gdyby zwykły wyraz dobroci i delikatności na jego twarzy był tylko maską. - Co to, do diabła, oznacza? - To wszystko, co powinieneś wiedzieć! - odparłam rozzło- 75 Yirginia C. Andrews szczona. - Oskarżasz mnie, że cię uwodzę, a to ty chciałbyś widzieć mnie w swoim łóżku. Siedzisz i obserwujesz każdy mój ruch. Mówisz o lekcjach baletu, o college'u dla mojego brata, a cały czas dajesz do zrozumienia, że wcześniej czy później zażądasz zapłaty. Już ja wiem, jakiej zapłaty ode mnie oczekujesz! - Wyrwałam dłonie z jego uścisku i rozerwałam peniuar, ukazując kusy stanik koszuli nocnej. - Spójrz, jaki od ciebie otrzymałam prezent! Czy to jest koszula nocna piętnastoletniej dziewczynki? Nie! Takie koszulki zakładają panny młode w noc poślubną! To jest podarunek od ciebie, choć widziałeś, że Chris nie był zadowolony. Nawet się nie zaczerwieniłeś! Roześmiał się. Pachniał mocnym czerwonym winem, które często popijał przed spoczynkiem. Na policzku poczułam gorący oddech. Pomyślałam, że to wino sprawiło, iż Paul zachowuje się w ten sposób. Tylko wino. Uszczęśliwiłaby go teraz każda kobieta - każda kobieta! Dotykał czubków moich brodawek, pieszcząc je na przemian, aż wreszcie ośmielił się wsunąć rękę pod staniczek koszuli i zaczął bawić się młodymi, rozognionymi, nabrzmiałymi z podniecenia piersiami. Wkrótce oddychałam tak szybko jak Paul, a brodawki twardniały pod jego palcami. - Rozebrałabyś się dla mnie, Catherine - szepnął żartobliwie. - Usiadłabyś rozebrana na moich kolanach i pozwoliłabyś, aby .?? cię pieścił? A może rozbiłabyś mi na głowie wenecką szklaną popielniczkę? Nagle, jakby się ocknął z zamroczenia, gwałtownie cofnął rękę, a widok, który przed chwilą tak bardzo go podniecał, zakrył delikatnym peniuarem. Spojrzał na moje usta, lekko rozchylone w oczekiwaniu na pocałunek. Sądzę, że miał zamiar mnie pocałować, ale odzyskał kontrolę nad pożądaniem i cofnął głowę. Zagrzmiało, gdzieś niedaleko piorun uderzył w linię telefoniczną. Drgnęłam i krzyknęłam przerażona. Paul znowu przybrał maskę samotnego, obojętnego człowieka, który z determinacją trzymał się na uboczu. Po chwili spytał poirytowanym głosem: 76 JA... UWODZICIELKA? - Co, u diabła, robisz na wpół rozebrana na moich kolanach? Dlaczego pozwoliłaś, abym cię dotykał? Nie odpowiedziałam. W świetle wygasającego ognia w kominku i błyskawic ujrzałam zawstydzoną twarz doktora, czułam, że potępia i gani się za to, co przed chwilą uczynił. To jednak ja zawiniłam -jak zawsze. - Przykro mi, Catherine. Nie wiem, co mnie opętało. - Wybaczam ci. - Dlaczego mi wybaczasz? - Ponieważ cię kocham. Ponownie odchylił głowę na bok, tak abym nie mogła spojrzeć mu w oczy. - Nie kochasz mnie - odparł spokojnie. - Jesteś tylko wdzięczna za to, co dla was uczyniłem. - Kocham cię. Czy tego chcesz, czy nie -jestem twoja. Możesz powiedzieć, że mnie nie kochasz, ale ja w to nie wierzę, ponieważ w twoich oczach widzę miłość. Przytuliłam się do Paula i odwróciłam jego twarz w moją stronę. - Gdy mama uwięziła mnie na poddaszu, przyrzekłam sobie, że gdy tylko odzyskam wolność i spotkam miłość na swojej drodze, przyjmęją z radością i otwartymi ramionami. Już w chwili pojawienia się w tym domu ujrzałam miłość w twoich oczach. Nie musisz się żenić, wystarczy, że będziesz mnie kochał, gdy tylko przyjdzie ci na to ochota. Trzymał mnie w ramionach i oboje obserwowaliśmy burzę. Zima walczyła z wiosną, która jeszcze tym razem została pokonana. Zerwał się silny wiatr, ustały już grzmoty i wyładowania, a ja czułam się dobrze. Byliśmy do siebie tak bardzo podobni, ja i on. - Dlaczego nie czujesz przede mną lęku? - spytał łagodnie, głaszcząc moje włosy i plecy. - Myślę, że nie powinnaś przebywać z samotnym mężczyzną i pozwalać, aby cię w ten sposób dotykał. - Paul - zaczęłam ostrożnie. - Ani ja nie jestem zła, ani 77 Yirginia C. Andrews Chris. Kiedy żyliśmy na poddaszu, nie chcieliśmy grzeszyć, naprawdę. Ale dojrzewaliśmy w jednym pokoju, oddzieleni od świata. Babcia spisała Ustę zakazanych rzeczy, zabraniała nam nawet patrzeć na siebie. Teraz chyba wiem, dlaczego. Nasze oczy często spotykały się, potrafiliśmy porozumieć się bez słów. Czy było w tym coś złego? - Nie powinienem był pytać. Oczywiście, że mogliście patrzeć na siebie, przecież po to są oczy. - Po tak długim czasie spędzonym w samotności nie wiem nic o rówieśnikach, ale pamiętam, że odkąd zaczęłam chodzić, każdy rodzaj piękna poruszał mnie do głębi. Widok promieni oświetlających płatki róży, sposób, w jaki słońce przenika liście drzew, czy też opalizujące w słońcu krople rosy - wszystko to jest piękne. Kocham muzykę poważną, której dźwięki rozjaśniają wszystko wokół i sprawiają, iż otaczająca mnie rzeczywistość, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, przemienia się w dzieło sztuki. Pod wpływem muzyki staję się dobra i piękna, a czasami mam wrażenie, że tańcząc jestem wolna jak wiatr na łąkach. Takich odczuć doświadczałam na poddaszu i wtedy pojawiał się też ciemnowłosy partner. Chociaż bardzo chciałam, nigdy nie zdołałam go dotknąć. Nigdy też nie widziałam jego twarzy, mimo iż bardzo tego pragnęłam. Pewnego razu wykrzyknęłam jego imię, lecz zapomniałam je po przebudzeniu. Sądzę, że kocham go, kimkolwiek jest. Kiedy spotykam wdzięcznie poruszającego się mężczyznę z ciemnymi włosami, modlę się, by to był on. Paul zachichotał i wsunął rękę pod moje rozpuszczone włosy. - Ojej, ale z ciebie romantyczna dziewczyna. - Żartujesz ze mnie. Sądzisz, że jestem tylko dzieckiem. Gdy cię całuję, też nie robię na tobie żadnego wrażenia? Uśmiechnął się, ukazując piękne, białe zęby, przyjął wyzwanie i nasze usta spotkały się. Och! Więc tak całuje obcy mężczyzna. Miałam wrażenie, że prąd przeszył całe moje ciało, pobudzając wszystkie nerwy „dziecka", którym jeszcze - mimo wszystko - byłam. Oderwałam się od Paula przestraszona, czując, że wszystkiemu winien jest mój diabelski charakter. 78 JA... UWODZICIELKA? Chris byłby tym zbulwersowany. - Co, u diabła, robisz? - warknął Paul, odzyskując panowanie nad sobą. - Co z ciebie za czarownica, że pozwalasz mi na pocałunki i pieszczoty?! Jesteś bardzo piękna, Catherine, ale jesteś tylko dzieckiem. - ZamyśUł się chwilę i smutek pojawił się w jego oczach. - Wbij sobie do tej pięknej główki, że nie oczekuję żadnej zapłaty! To, co robię dla ciebie i twojego rodzeństwa, wypływa z potrzeby serca i nie oczekuj, że zażądam w zamian jakiejkolwiek zapłaty, rozumiesz? - Ale... Ale... - zająknęłam się. - Nienawidzę burzy. Boję się, gdy deszcz uderza mocno o parapet i wieje silny wiatr. Po raz pierwszy w życiu czułam się bezpieczna i szczęśliwa, siedząc tu z tobą przy kominku. - Bezpieczna? - przekomarzał się ze mną. - Sądzisz, że jesteś bezpieczna, siedząc prawie naga na kolanach dorosłego mężczyzny? Myślisz, że w moich żyłach nie płynie krew? - Płynie, lecz trochę lepsza niż w innych ludziach. - Catherine - rzekł Paul. - Popełniłem w życiu wiele błędów, a wy daliście mi szansę odkupienia grzechów. Jeśli kiedykolwiek odważę się ciebie dotknąć, obiecaj, że będziesz wzywać pomocy. Jeśli nie będzie nikogo w pobliżu, chcę, żebyś uciekła do swojego pokoju, wzięła do ręki coś ciężkiego i uderzyła mnie wi głowę. - Och! - szepnęłam. - Sądziłam, że mnie kochasz! Łzy spływały mi po policzkach i znowu czułam się jak dziecko. Dlaczego tak łatwo uwierzyłam, że to miłość puka do drzwi? Paul podniósł mnie delikatnie i patrząc w oczy postawił na podłodze. - O Boże! Jesteś taka piękna i ponętna - westchnął. - Nie kuś mnie, Catherine. Dla swojego dobra. - Nie musisz mnie kochać - odparłam, pochylając twarz ukrytą we włosach, i dodałam bezwstydnie: - Chcę tylko, żebyś wykorzystał mnie, jeśli będziesz miał na to ochotę. Opadł na krzesło i cofnął ręce. - Catherine! Nie chcę więcej słyszeć takich rzeczy. Żyjesz bajkami, a nie rzeczywistością. Małe dziewczynki mogą zostać 79 Yirginia C. Andrews skrzywdzone, gdy bawią się w dorosłe kobiety. Zachowaj niewinność dla człowieka, którego poślubisz. Na Boga, poczekaj, aż dorośniesz. Nie wchodź do łóżka pierwszego lepszego mężczyzny, który cię pożąda. Cofnęłam się przestraszona, gdy wstał i wyciągnął ramiona w moją stronę. - Piękne dziecko, całe Clairmont patrzy na nas, zastanawiając się, co nas łączy. Cieszę się niezłą reputacją, więc dla dobra mojej praktyki lekarskiej, a także dla spokoju sumienia i dumy, proszę, trzymaj się z dala ode mnie. Jestem tylko mężczyzną, a nie świętym. Odwróciłam się i przerażona pobiegłam na górę, jakby mnie ktoś gonił. Nie był to jednak mężczyzna, jakiego pragnęłam. Nie, ten lekarz nie spełniłby marzeń o wiecznie młodej, wiernej i oddanej miłości! Szkoła, do której zostałam wysłana, była nowoczesnym budynkiem, z krytym basenem. Koleżanki jednogłośnie przyznały, że jestem atrakcyjną dziewczyną, choć mam dziwny akcent, jakbym pochodziła z północy. Śmiały się, gdy wymawiałam słowa zawierające literę „o". Nie lubiłam, gdy ze mnie żartowano. Drażniła mnie własna inność, chciałam stać się jedną z nich, ale chociaż bardzo się starałam, zawsze pozostawałam obca. Nie dziwiło mnie to. To ona sprawiła, że różniłam się od swoich rówieśnic. Domyślałam się, że Chris podobnie jak ja musiał czuć się samotny w natłoku wydarzeń obcego świata, które dotąd toczyły się bez nas. Najbardziej bałam się o Carrie, która była chyba najbardziej naznaczona odmiennością. Niech cię diabli wezmą, mamo. Sprawiłaś, że jesteśmy obcy w społeczeństwie, do którego przecież należymy. Myślałam i mówiłam inaczej niż moje rówieśnice, a one nie omieszkały dać mi do zrozumienia, że jestem obca. Dobrze czułam się tylko w jednym miejscu. Prosto po szkole jechałam autobusem na lekcje baletu. W rozbieralni dziewczyny wymieniały sekrety, opowiadały głupawe kawały, historyjki o seksie, nawet te bardziej pikantne. Często prowadziły naiwne 80 JA... UWODZICIELKA? dyskusje o tym, czy powinny zachować cnotę dla przyszłych mężów, czy należy pieścić się nago, w ubraniu, czy też iść na całość. Zastanawiały się też, jak można bezpiecznie wycofać się po wzbudzeniu pożądania u partnera. Otaczała nas atmosfera seksu. Czułam się od nich mądrzejsza i bardziej doświadczona, dlatego nie wtrącałam się do tych dyskusji. Wyobrażałam sobie ich miny, gdyby usłyszały o mojej przeszłości i miłości, która zakwitła na jałowej glebie. Pewnego dnia wróciłam do domu i napisałam długi, jadowity Ust do matki - ale, niestety, nie wiedziałam, dokąd go wysłać. Zapisane kartki odłożyłam na bok do czasu, aż znajdę jej adres w Greenglennie. Jedno było pewne - nie chciałam, by się dowiedziała, gdzie mieszkam. To prawda, że otrzymała wezwanie do sądu, lecz znajdowało się tam wyłącznie nazwisko i miejsce zamieszkania sędziego. Ale usłyszy jeszcze o mnie i będzie nieraz żałowała swoich postępków. Codzienne lekcje baletu rozpoczynaliśmy od intensywnych ćwiczeń przy drążku, w grubych wełnianych getrach na łydkach, zdejmowanych w momencie, gdy pierwsze krople potu pojawiały się na skroniach. Wkrótce włosy upięte w małe kocz-ki, jakie zawsze kojarzyły mi się z fryzurami sprzątaczek, były mokre. W soboty pracowaliśmy po osiem, dziewięć godzin, w tym czasie przynajmniej trzy razy braliśmy prysznic. Drążek służył nie tyle do trzymania się, co do utrzymania balansu, abyśmy nauczyli się kontroli nad własnym ciałem oraz gracji. Tańczyliśmy plies, tendus, glisses, fondus, ronds de jambe a terre. Czasami przy ćwiczeniach bioder chciało mi się krzyczeć z bólu. Następnie przychodziła kolej na ćwiczenia rozgrzewające mięśnie nóg: ronds de jambe en 1'air, petite, grandę batńements i developpes. W końcu nadchodził czas na taniec bez drążka, na środku sceny. Ale to był tylko początek. Po ćwiczeniach zaczynała się prawdziwa ciężka praca, niezwykle trudna i wymagająca umiejętności technicznych. Miło było słyszeć, że jestem dobra, nawet wspaniała... Więc jednak lata żmudnej pracy na poddaszu nie poszły na mamę, 81 Yirginia C. Andrews a przecież były takie chwile, że chciało mi się umrzeć. Jakże ważna stała się teraz obecność Juliana. Coś ciągnęło go do Clairmont. Początkowo sądziłam, że podróże te są wynikiem egoizmu, chęci zaimponowania nam, gdy siedząc na podłodze podziwialiśmy jego taniec na środku sceny, a on popisywał się wirtuozerią i kunsztem szybkich obrotów. Niesamowicie wysokie i lekkie skoki zdawały się przeczyć zasadom grawitacji. Julian podszedł do mnie pewnego dnia i chełpił się, że wzbudzanie podziwu widzów to zasługa jego własnego stylu. - Naprawdę, Cathy, prawdziwy balet istnieje tylko w Nowym Jorku. Ziewnął, dając do zrozumienia, że jest lekko znudzony, i popatrzył na Normę Belle ubraną w półprzejrzysty kostium. Spytałam więc, dlaczego wciąż wraca do Clairmont, skoro miejscem stworzonym dla tancerzy jest Nowy Jork. - Odwiedzam rodziców - odparł obojętnie. - Madame jest moją matką. - Nie wiedziałam o tym. - Oczywiście, że nie. Nie lubię się tym chwalić. - Z ironicznym uśmieszkiem spytał: - Czy wciąż jesteś dziewicą? Odparłam, że to nie jego sprawa, a on wybuchnął niepohamowanym śmiechem. - Jesteś za dobra, aby tu się marnować, Cathy. Jesteś inna. Nie wiem dlaczego, ale przy tobie inne dziewczyny są niezdarne i nudne. Na czym polega twój sekret? - A twój? Uśmiechnął się szeroko i ręką dotknął mojej piersi. - Jestem najlepszy. Niedługo dowie się o tym cały świat. Rozzłoszczona odepchnęłam jego rękę i silnie przydepnęłam mu nogę. - Przestań! Julian popatrzył na mnie już bez zainteresowania, po czym rozejrzał się wokół i odszedł, nic nie mówiąc. 82 JA... UWODZICIELKA? Zazwyczaj po lekcjach baletu wracałam prosto do domu, by spędzić wieczór z Paulem. Kiedy nie był zmęczony, stawał się zabawny i towarzyski. Opowiadał mi o pacjentach, oczywiście nie ujawniając ich nazwisk, wspominał dzieciństwo i związane z tym okresem niezwykle silne pragnienie zostania lekarzem. Po obiedzie często wychodził do jednego z trzech lokalnych szpitali. Czekając na powrót Paula, pomagałam Henny w przygotowywaniu kolacji i w sprzątaniu. Czasami wspólnie oglądaliśmy telewizję lub chodziliśmy do kina. - Zanim się pojawiłaś, nigdy nie chodziłem do kina. - Nigdy? - spytałam. - No, prawie nigdy - odparł. - Czasem miewałem jakieś randki, ale teraz nie mam na to czasu. Nie wiem, jak to się dzieje. - Trwonisz czas, rozmawiając ze mną - stwierdziłam, gładząc palcem jego ogolony policzek. - Wydaje mi się, że znam cię bardzo dobrze, lepiej niż kogokolwiek na świecie, oczywiście oprócz Carrie i Chrisa. - Nie - odparł zdławionym głosem. - Nie wiesz o mnie wszystkiego. - Nie? - Nie musisz znać wszystkich moich ciemnych sekretów. - Ja wyjawiłam ci wszystkie sekrety, a nie odwróciłeś się ode mnie. - Idź spać, Catherine! Podniosłam się i pocałowałam go w czerwony policzek, była już pora udania się na spoczynek. Na schodach przystanęłam, by jeszcze raz spojrzeć na Paula - jego zafascynowany wzrok śledził moje nogi w krótkiej, różowej koszulce. - I nie waż się biegać po domu tak ubrana! - zawołał. - Powinnaś założyć szlafrok! - Doktorze, to jest prezent od ciebie. Nie sądziłam, że mam go czymś przykrywać. Zdawało mi się, że chciałeś mnie w tym oglądać. - Za dużo myślisz! 83 Virginia C. Andrews Wstawałam przed szóstą rano, aby móc zjeść wspólnie śniadanie. Lubił, gdy przebywałam z nim, choć nigdy o tym nie wspominał. Urzekłam go i oczarowałam. Sama czułam, iż staję się podobna do mamy. Chyba zaczął mnie unikać, ale nie chciałam mu na to pozwalać. Był jedynym mężczyzną, od którego mogłabym się czegoś nauczyć. Jego pokój znajdował się w końcu korytarza, ale nigdy nie odważyłam się przyjść do niego w nocy, tak jak do Chrisa. Tęskniłam za Chrisem i Carrie. Cierpiałam, budząc się rano i nie znajdując ich obok siebie, w sypialni ani przy stole podczas śniadania. - Uśmiechnij się do mnie, Catherine - powiedział Paul pewnego ranka, gdy uparcie wpatrywałam się w jajecznicę na bekonie. Podniosłam wzrok, słysząc głos pełen tęsknoty i zadumy. - Nie nazywaj mnie więcej Catherine - odparłam ostro. -Chris mówił do mnie: „Moja pani Cath-er-ine" i nie chcę, by ktoś inny to robił. Milcząc odłożył na bok gazetę, wstał od stołu i poszedł do garażu. W szpitalach czekali na niego pacjenci, po południu pracował w biurze. Mogłam zobaczyć go znowu dopiero przy kolacji. W obecności Chrisa i Carrie, podczas ich weekendowych wizyt, Paul był beztroski i swobodny. Gdy tylko opuszczali dom i wracaU do szkoły, zagłębiał się w myślach i często mnie unikał. Odniosłam wrażenie, że istnieje pomiędzy nami ledwo dostrzegalna więź, zdradzająca wzajemne zauroczenie. Zastanawiałam się, jaka była tego prawdziwa przyczyna. Czy chciał wymazać z pamięci Julię? A może uciekał przed Chrisem? Ale przecież to moje życie i przeszłość okryte były wstydem, hańbą trudną do zniesienia. Nigdy nie posądziłabym człowieka tak dobrego i szlachetnego jak Paul o niegodziwe postępowanie. Nie upłynęły dwa tygodnie, a Julian znów przyleciał z Nowego Jorku. Tym razem dał do zrozumienia, że pojawił się w mieście tylko dla mnie. Schlebiało mi, że moim adoratorem jest tancerz, który osiągnął już pewien sukces na scenie, podczas gdy 84 JA... UWODZICIELKA? ja stawiałam na niej dopiero pierwsze kroki. To dziwne, lecz Julian prowadził stary, wyremontowany samochód, który, jak twierdził, pochodził ze złomowiska. - Oprócz tańca kocham też stare samochody - wyjaśnił, gdy odwoził mnie do domu po zajęciach. - Pewnego dnia, gdy będę bogaty i sławny, kupię sobie trzy lub cztery luksusowe samochody, a może nawet siedem, inny na każdy dzień tygodnia. Roześmiałam się. - Czy można tak dużo zarobić tańcem? - Zarobię, tylko muszę poczekać na okazję - odparł, poufnie zniżając głos. Spojrzałam na profil Juliana. Trudno byłoby go nazwać przystojnym, gdyby oceniać oddzielnie każdy szczegół twarzy. Jego cera była blada, miał niezbyt ładny nos i zbyt duże, zmysłowe usta. Wszystko to jednak składało się na wyjątkowo atrakcyjną całość. - Cathy - zaczął, spoglądając na mnie uważnie. - Spodobałby ci się Nowy Jork. Można tam nauczyć się rozmaitych rzeczy. Ten lekarz, z którym mieszkasz, nie jest twoim prawdziwym ojcem, więc nie musisz chyba skazywać się na mieszkanie w jego domu. Pomyśl o przeprowadzce do Nowego Jorku. Objął mnie i przycisnął lekko do siebie. - Stanowilibyśmy świetną parę, ty i ja - szepnął zachęcająco, po czym malowniczo opisał naszą wspólną przyszłość w Nowym Jorku, dając do zrozumienia, że moje miejsce było u jego boku i w jego łóżku. - Nic o tobie nie wiem - odrzekłam, odsuwając jego ramię, i wygodniej usadowiłam się na siedzeniu. - Nie wiem nic o twojej przeszłości i ty też mnie nie znasz. Bardzo się różnimy i choć twoje zainteresowanie mi pochlebia, budzisz we mnie strach. - Dlaczego? Przecież cię nie zgwałcę? Byłam zła, że tak powiedział. Nie bałam się gwałtu. Prawdę mówiąc, nie wiedziałam, czego się bałam. Niewykluczone, że najbardziej obawiałam się samej siebie. - Powiedz mi, kim jesteś, Julianie Marąuet? Opowiedz mi o swoim dzieciństwie, o rodzicach. Dlaczego sądzisz, że jesteś darem Boga dla świata baletu i dla kobiet, które spotykasz? 85 Yirginia C. Andrews Z nonszalancją zapalił papierosa, pomimo iż tancerze nie powinni palić. - Zgódź się na spotkanie dzisiejszego wieczora, a odpowiem na wszystkie pytania. Dojechaliśmy do dużego domu na Bellefair Drive. Zaparkował samochód od frontu, a ja wpatrywałam się w rozświetlone okna. W jednym z nich ujrzałam ciemną postać Henny z ciekawością sprawdzającą, kto zaparkował przed domem. Pomyślałam o Paulu, ale przede wszystkim o Chrisie, tej mojej lepszej połowie. Czy zaakceptuje Juliana? Wątpiłam w to, a jednak zgodziłam się na randkę. MOJA PIERWSZA RANDKA Nie mogłam zdecydować się na opowiedzenie Paulowi o Julianie. Był sobotni wieczór, Chris i Carrie przyjechaU na weekend do domu. Prawdę mówiąc wolałabym iść z nimi do kina. Z niechęcią wyznałam, że umówiłam się z Julianem Marquetem. - Dziś wieczór. Paul, chyba nie masz nic przeciw temu? Spojrzał na mnie zmęczony i uśmiechnął się lekko. - Sądzę, że nadszedł czas, byś zaczęła spotykać się z chłopcami. Czy on nie jest o wiele starszy od ciebie? - Nie - odparłam trochę rozżalona, że moja randka była mu tak obojętna. Julian przyjechał punktualnie o ósmej. Miał na sobie nowy garnitur, wypolerowane, błyszczące buty, a jego rozwichrzona zazwyczaj czupryna została starannie zaczesana. W dodatku był tak uprzejmy i grzeczny, że z ledwością go poznawałam. Uścisnął dłoń Paulowi, pochyliwszy się pocałował Carrie w policzek. Chris z dezaprobatą lustrował go wzrokiem, gdy Julian podawał mu dłoń. Pierwsza randka miała się odbyć w eleganckiej restauracji z migającymi kolorowymi światłami i rockową muzyką. Z zadziwiającą pewnością siebie Julian studiował kartę win, po czym spróbował przyniesionego przez kelnera trunku i z zadowoleniem skinął głową. Znalazłam się w zupełnie nowym świecie, bałam się, że popełnię jakąś gafę. Julian podał mi menu. Niepewnie przewracałam kartki, aż wreszcie poprosiłam, by 87 Yirginia C. Andrews sam dokonał wyboru. Nie znałam francuskiego. Jedzenie okazało się wspaniałe. Na tę szczególną okazję założyłam nową sukienkę z dużym dekoltem, może zbyt poważną jak na mój wiek. Chciałam sprawić wrażenie osoby bywałej, nawet jeśli nią nie byłam. - Jesteś piękna - powiedział Julian, gdy mu się przypatrywałam, podziwiając harmonię ruchów. Serce zabiło mi szybciej, zupełnie jakbym kogoś zdradzała. - Jesteś zbyt piękna, aby tkwić w tym małym miasteczku, pozwalając mojej matce wykorzystywać się do granic wytrzymałości. Nie jestem jeszcze solistą, tak jak się przechwalałem, tańczę wciąż w corps. Madame Zolta szybko rozpozna twój talent. Ciężko pracowałem, aby osiągnąć obecną pozycję. Mógłbym ci pomóc. Tańcząc ze mną, szybciej osiągniesz sukces. Julian przekonywał mnie o konieczności wyjazdu do Nowego Jorku i prawie mu się to udało. Zaczynałam wierzyć, że jestem wielką tancerką, choć jakiś głos podpowiadał mi, że muszę jeszcze dużo pracować. Gdybym wyjechała, nie mogłabym widywać ani Chrisa, ani Carrie, na którą niecierpliwie czekałam w weekendy. A Paul? Przecież pasował do mojego życia, chociaż nie wiedziałam jeszcze, jakie miejsce powinien w nim zająć. Tego wieczora jadłam, piłam wino i tańczyłam z Julianem. Wkrótce szaleliśmy na parkiecie, tańcząc rock and rolla ku uciesze podziwiających nas restauracyjnych gości. Kręciło mi się w głowie od ilości wypitego wina i bliskości Juliana. W drodze do domu Julian zjechał w boczną uliczkę i zaparkował w ustronnym miejscu, gdzie zazwyczaj parkowali kochankowie. Była to moja pierwsza randka i nie czułam się jeszcze gotowa na przyjęcie zalotów Juliana. - Cathy, Cathy, Cathy - szeptał, całując moją szyję, uszy, podczas gdy jego ręka niecierpliwie głaskała uda. - Przestań! - krzyknęłam. - Nie! Za krótko się znamy! Dla mnie to zbyt szybko! - Zachowujesz się jak dziecko - odparł zniecierpliwiony. - 88 MOJA PIERWSZA RANDKA Lecę do ciebie z Nowego Jorku, a ty nawet nie pozwolisz się pocałować. - Julian! Zawieź mnie do domu! - Dziecko - wymamrotał ze złością i włączył stacyjkę. - Po prostu rozkapryszone dziecko, które wabi, ale się boi. Dorośnij, Cathy. Moja cierpliwość wkrótce się skończy i odejdę. Julian należał do mojego świata, był częścią mojego tańca i nagle przeraziłam się, że mogę go utracić. - Dlaczego nosisz nazwisko Marąuet, skoro twój ojciec nazywa się Rosencoff? - zapytałam, przekręcając kluczyk w stacyjce. Uśmiechnął się, w jego oczach dostrzegłam filuterne błyski. - Dobrze, możemy porozmawiać. Sądzę, że mamy ze sobą wiele wspólnego. Madame i Georges są moimi rodzicami, ale nigdy nie traktowali mnie jak syna, szczególnie Georges. Traktuje mnie jak przedłużenie siebie samego. Jeśli zostanę wielkim tancerzem, nie będzie to moja zasługa, ponieważ jestem jego synem i noszę je go nazwisko, dlatego zmieniłem je. Wymyśliłem nazwisko, podobnie jak robią to inni tancerze, kiedy nie chcą korzystać z popularności rodziców. Czy wiesz, ile razy grałem w koszykówkę? Ani razu. Zabronili mi! Nie mogłem grać w piłkę nożną. Zmuszali mnie do ćwiczeń baletowych, zmęczenie nie pozwalało mi zajmować się już niczym innym. Gdy byłem małym chłopcem, Georges zabronił mi mówić do siebie „ojcze". Wkrótce zresztą, nawet gdyby mnie o to błagał na kolanach, nie chciałem nazywać go ojcem. Starałem się robić wszystko, by sprawić mu przyjemność, ale na twarzy Georgesa zawsze dostrzegałem tylko niezadowolenie. Zawsze znalazł jakieś potknięcie, minimalny błąd, który sprawiał, że w jego oczach nigdy nie byłem dobrym tancerzem. Więc gdy teraz popełniam błąd, uczucie wstydu dotyka wyłącznie mnie. Nikt nie wie, że on jest moim ojcem, a Marisha matką. Proszę, tylko się nie wygadaj przed klasą! Oni też o tym nie wiedzą. Czyż nie jest to śmieszne? Wpadam we wściekłość, gdy Georges ośmieli się wspomnieć, że ma syna, i grożę, że więcej już nie zatańczę. To go zabija. Pozwolił mi na wyjazd do Nowego Jorku, są- 89 Yirginia C. Andrews dząc, że niczego nie osiągnę, używając nazwiska Marąuet. Ale udało mi się bez jego pomocy i to go też zabija. A teraz opowiedz o sobie. Dlaczego mieszkasz z tym lekarzem, a nie z rodzicami? - Rodzice nie żyją - odparłam zła, że o to pyta. - Doktor Paul był przyjacielem taty i po jego śmierci przyjął nas do swojego domu. Współczuł nam, a poza tym nie chciał, abyśmy skończyli w sierocińcu. - Macie szczęście - skomentował. - Mnie by się tak nie udało. Pochylił się w moją stronę, nasze usta były tak blisko siebie, że na twarzy czułam gorący oddech. - Cathy, nie chcę wyrządzić ci krzywdy. Pragnę jedynie, abyś stała się moim szczęściem. Byłbym trzynastym z kolei tancerzem, który ożeniłby się z solistką. Jak myślisz, jak ja się czuję? Mam pecha. W lutym skończyłem dwadzieścia lat. Wyjechałem do Nowego Jorku, gdy miałem osiemnaście. Upłynęły dwa lata, a ja wciąż nie jestem gwiazdą. Z tobą osiągnąłbym sukces. Muszę udowodnić Georgesowi, że jestem najlepszy, lepszy nawet niż on sam. Nikt o tym nie wie, ale gdy miałem kilka lat, uległem kontuzji. Próbowałem podnieść silnik, który był dla mnie zbyt ciężki. Wciąż czuję ból w plecach, ale nie zrezygnuję z tańca. Nie chodzi o to, że jesteś drobniejsza i lżejsza. Znam tancerki bardziej filigranowe, ale ty jesteś tak zbudowana, że podnosząc cię, mogę bezbłędnie utrzymać środek ciężkości. Uwierz mi, że idealnie pasujemy do siebie. Pojedź ze mną do Nowego Jorku. Proszę cię. - Nie wykorzystałbyś mnie, gdybym pojechała? - Byłbym twoim aniołem stróżem. - Nowy Jork przeraża mnie... - Znam go jak własną kieszeń. - A moja siostra i brat? Nie chcę ich opuszczać. - Tak to jest na tym świecie. Im dłużej będziecie pozostawać z sobą, tym trudniej będzie się wam rozstać. Dorośnij, Cathy. Jeśli zostaniesz w domu, zawsze znajdzie się ktoś, kto zechce kierować twoim życiem. 90 MOJA PIERWSZA RANDKA Popatrzył z goryczą w mrok. Zrobiło mi się go żal. - Możliwe. Pomyślę o tym - obiecałam. Gdy wróciłam, Chris stał na balkonie sypialni. Był wyraźnie przygnębiony. - Jak poszło? - spytał, nie patrząc na mnie. Zaczęłam nerwowo gestykulować rękoma. - Chyba w porządku. Zjedliśmy kolację zakrapianą lekkim winem. Julian trochę się upił, ja chyba także jestem na rauszu. Odwrócił się i spojrzał mi w oczy. - Nie lubię go, wolałbym, aby tu nie przyjeżdżał i zostawił cię w spokoju. Z tego, co się dowiedziałem od dziewcząt i chłopców z twojej grupy, Julian postanowił cię zdobyć, rozpowiada, że już do niego należysz. Nikt inny nie poprosi cię o spotkanie. Cathy, on mieszka w Nowym Jorku. Ci faceci działają szybko, a ty masz dopiero piętnaście lat. Wziął mnie w ramiona. - A ty z kim się spotykasz? - spytałam bliska płaczu. - Nie mów, że nie widujesz się z żadną dziewczyną. Przytulając policzek do mojej twarzy, odrzekł: - Nie poznałem dziewczyny, która mogłaby dorównać tobie. - A jak sobie radzisz z nauką? - spytałam, mając nadzieję, że zmieni temat. - W porządku. Myślę o tych wszystkich przedmiotach, które muszę opanować na pierwszym roku akademii medycznej: anatomia, mikroanatomia i neuroanatomia. Przygotowuję się do college'u. - A jak spędzasz wolny czas? - Jaki wolny czas? Nie mam wolnego czasu. Podoba mi się w szkole. Byłbym całkiem spokojny, gdybym tylko mógł nie myśleć o tobie. Z utęsknieniem czekam na weekendy, kiedy znów mogę zobaczyć ciebie i Carrie. - Och, Chris... Musisz o mnie zapomnieć i znaleźć sobie dziewczynę. Ale z jego oczu wyczytałam, że trudno będzie skończyć 91 Yirginia C. Andrews z tym, co zaczęło się między nami bardzo dawno temu. To ja musiałam sobie kogoś znaleźć, aby Chris zrozumiał, że to już koniec. Moje myśli krążyły wokół Juliana, który tak bardzo chciał udowodnić, że jest tancerzem lepszym od swojego ojca. Ja też pragnęłam być lepsza od mojej matki. Gdy następnym razem Julian przyleciał z Nowego Jorku i poprosił mnie o spotkanie, ochoczo przyjęłam zaproszenie. Dlaczego miałabym go odtrącać, skoro mieliśmy taki sam cel? Najpierw poszliśmy do kina, później do klubu napić się czegoś chłodnego, po czym, tak jak poprzednim razem, Julian zatrzymał się w alejce zakochanych. Tym razem pozwoUłam się nie tylko pocałować. Po chwili zaczął szybko oddychać i bardzo podniecony pieścił mnie z taką wprawą, że wbrew mojej woli pieszczoty zaczęły sprawiać mi dużą przyjemność. Rozłożył oparcie siedzenia i popchnął mnie lekko do tyłu. Nagle zorientowałam się, jakie są jego zamiary. Złapałam torebkę i silnie uderzyłam go w twarz. - Przestań! Powiedziałam ci przecież, żebyś się tak nie spieszył! - Przecież chciałaś tego! - wykrzyknął gniewnie. - Nie możesz mnie podniecać, a potem odpychać! Nienawidzę tego! Pomyślałam o Chrisie i rozpłakałam się. - Julian, proszę. Bardzo cię lubię, naprawdę. Ale nie dajesz mi czasu, żebym mogła się w tobie zakochać. Proszę, poczekaj trochę. Z całą siłą chwycił moją rękę i wykręcił ją do tyłu, aż krzyknęłam z bólu. Zdawało mi się, że chciał ją złamać, ale rozluźnił uścisk, gdy zorientował się, że byłam już bliska wołania o pomoc. - Słuchaj, Cathy. Zakochałem się w tobie, ale nie pozwolę się wodzić za nos. W okolicy pełno jest ładnych i chętnych dziewcząt, więc nie sądź, że aż tak bardzo zależy mi na tobie. Oczywiście, że mnie nie potrzebował. Tak naprawdę liczyłam się tylko w życiu rodzeństwa, choć Chris nie zawsze traktował mnie jak siostrę. To mama pchnęła go w moje ramiona, a on nie mógł się uwolnić. Nigdy jej tego nie wybaczę. Pewnego 92 MOJA PIERWSZA RANDKA dnia będzie musiała zapłacić za naszą krzywdę. Jeśli ja i Chris zgrzeszyliśmy, to ona nas do tego pchnęła! Przez całą noc rozmyślałam nad zemstą i nareszcie uświadomiłam sobie, jaka kara będzie najodpowiedniejsza. Pieniądze, których miała pod dostatkiem, nie wchodziły w grę. Będzie musiała poświęcić coś, co ceniła ponad wszystko. Czy była tym jej reputacja, która pewnie już ucierpiała, gdy matka poślubiła znacznie młodszego mężczyznę? Rozpłakałam się z żalu nad Chrisem, nad Carrie, która nadal nie rosła, i Corym, po którym zostały prawdopodobnie tylko kości zakopane gdzieś głęboko w ziemi. Odwróciłam się na drugi bok, chcąc objąć Carrie, ale obok siebie nie znalazłam nikogo. Siostra była w prywatnej szkole dla dziewcząt, odległej o trzydzieści kilometrów, a Chris jeszcze dalej. Zaczęło padać. Usnęłam, przysłuchując się, jak deszcz miarowo bębni o dach. Miałam koszmarny sen, w którym zostałam wepchnięta do pokoju pełnego zabawek i gier, gdzie stały ciemne, masywne meble, a na ścianach wisiały obrazy przedstawiające piekło. Siedziałam w starym bujanym fotelu, a na kolanach trzymałam maleńkiego braciszka, wołającego do mnie „mamo". Gdzieś w pobliżu skrzypnęła podłoga, na twarzy poczułam zimny podmuch wiatru, a za oknem wciąż szalała burza. Czułam się osaczona w tym wielkim, pustym domu, który tylko czekał, aby nas pochłonąć. Nienawidziłam deszczu, szczególnie gdy słyszałam, jak kropelki wody silnie uderzały o dach. Wtedy zawsze wracałam pamięcią na poddasze. Gdy byliśmy uwięzieni i padał deszcz, nasz pokoik na strychu stawał się zimny i wilgotny. Z trwogą obserwowałam ściany, na których oczyma wyobraźni dostrzegałam upiorne zarysy jakichś postaci, a na nasze twarze wkradał się smutek i przygnębienie. Zaczęłam wymyślać historie, które potem dręczyły mnie przez wiele dni. Nie mogąc usnąć, zarzuciłam na siebie szałowy negliż i poszłam w kierunku sypialni Paula. Ostrożnie otworzyłam drzwi, 93 Virginia C. Andrews ale wewnątrz nikogo nie było. Stojący na nocnej szafce budzik wskazywał godzinę drugą. Poza Henny, która zajmowała sąsiadujący z kuchnią pokój w drugiej części domu, nie było nikogo. Potrząsnęłam głową, jakby nie wierząc własnym oczom, i jeszcze raz z uwagą przyjrzałam się gładko zasłanej pościeli. Och, Chris chyba oszalał, chcąc zostać lekarzem. Nigdy nie będzie mógł spędzić spokojnej nocy. A deszcz wciąż padał. W takie noce często zdarzały się wypadki. A jeśli Paul miał wypadek?! Co się z nami stanie? „Paul, Paul!" - wykrzyknęłam w duchu, zbiegając po schodach do pokoju stołowego, skąd mogłam wyjrzeć przez okno na ulicę. Miałam nadzieję, że ujrzę biały samochód zaparkowany przed domem lub właśnie skręcający z ulicy na podjazd. Modliłam się do Boga, prosząc, by nie pozwolił, aby jakaś krzywda spotkała naszego opiekuna! Boże, proszę, nie odbieraj go tak jak odebrałeś mi tatę! - Cathy, dlaczego nie jesteś w łóżku? Odwróciłam się i zobaczyłam Paula, siedzącego wygodnie w swoim ulubionym fotelu, palącego w ciemności papierosa. W świetle księżyca dostrzegłam, że miał na sobie ciemnoczerwony szlafrok - mój prezent gwiazdkowy. Odetchnęłam z ulgą, widząc go całym i zdrowym. To mój ojciec leżał martwy gdzieś na drodze. Tato, nie pamiętam już, jak wyglądałeś. Nie pamiętam twojego głosu ani zapachu. - Co się stało, Catherine? Co się stało? Dlaczego nazywał mnie tak tylko wówczas, gdy byliśmy sami, a w ciągu dnia zwracał się do mnie Cathy? Nic mi nie szło. Gazety, które zaprenumerowałam, donosiły, że już wkrótce pani Corrine Winslow zamierza otworzyć drugi dom w Greenglennie. Teraz dom był remontowany, ale już wkrótce rezydencja jej męża odzyska swoją dawną świetność. Wszystko jej się udawało. Sama nie wiedząc dlaczego, warknęłam na Paula ze złością: - Jak długo jesteś w domu? Martwiłam się o ciebie i nie mogłam zasnąć. A ty sobie tutaj siedzisz, jak gdyby nigdy nic. Zjadłam sama kolację, wczoraj też się spóźniłeś, a przecież mieli- 94 MOJA PIERWSZA RANDKA śmy iść razem do kina, ale ty o tym zapomniałeś! Szybko odrobiłam lekcje, ubrałam się i czekałam na ciebie, a ty zapomniałeś! Dlaczego pozwalasz, aby pacjenci zawładnęli całym twoim życiem, tak że nie masz nawet czasu dla swoich najbliższych? Przez dłuższy czas nie odpowiadał. Kiedy już otwierałam usta, żeby coś jeszcze dorzucić, rzekł spokojnie: - Jesteś bardzo zdenerwowana. Jedynym usprawiedliwieniem mojego zachowania jest fakt, że jako lekarz nie kontroluję czasu. Przykro mi, że zapomniałem o kinie. Przepraszam, że nie zatelefonowałem i nie uprzedziłem cię o nagłym wypadku, który zatrzymał mnie w szpitalu. - Zapomniałeś! Jak mogłeś zapomnieć? Wczoraj zapomniałeś kupić mi rzeczy, o które cię prosiłam. Czekałam na ciebie kilka godzin, sądząc, że w końcu nadejdziesz. Ale nie przyszedłeś. - Przykro mi. Czasami mam na głowie ważniejsze rzeczy niż kino lub twoje kosmetyki. - Dlaczego jesteś złośliwy? - Staram się nie wpaść w złość. Dobrze by było, gdybyś ty także starała się panować nad sobą. - Nie jestem rozgniewana! - wykrzyknęłam. Czasami w takich chwilach przypominał mi mamę. Oboje byli tacy zrównoważeni, a ja ciągle nie potrafiłam opanować złości. Nie zależało mu na mnie. Nie przejmował się tym, że najpierw składał przyrzeczenia, a potem je łamał. Tak jak ona! Podbiegłam do niego z uniesioną ręką, jakbym chciała go uderzyć, ale Paul złapał moją dłoń i z niedowierzaniem w głosie spytał: - Uderzyłabyś mnie, Catherine? Czy kino jest dla ciebie aż tak ważne, że nie jesteś w stanie zrozumieć, dlaczego o nim zapomniałem? Proszę, powiedz, że ci przykro za to, że krzyczałaś na mnie, tak jak ja przeprosiłem cię za niedotrzymanie obietnicy. Ale to nie złamanie obietnicy dręczyło mnie tak bardzo. Oprócz Chrisa nie miałam nikogo, na kim mogłabym polegać, w kim mogłabym znaleźć oparcie, komu mogłabym zaufać. Tylko Chris zawsze pamiętał o mnie i o moich pragnieniach. Wzruszyłam ramionami. Czy byłam aż tak podobna do ma- 95 Virginia C. Andrews my i zawsze musiałam otrzymać to, czego chciałam, nie licząc się z innymi? Dlaczego oczekiwałam, że Paul zapłaci za to, co ona uczyniła? Przecież on w niczym nie zawinił. - Paul, przykro mi, że na ciebie krzyczałam. Rozumiem, że popełniłam błąd. - Wyglądasz na bardzo zmęczoną. Może powinnaś trochę odpocząć i opuścić parę lekcji baletu? Jak mogłam wyjaśnić mu, że to jest niemożliwe. Musiałam być najlepsza, a to oznaczało długie godziny żmudnej pracy nad sobą. Zamierzałam nawet zrezygnować ze wszystkich przyjemności i rozrywek, z których korzystały moje rówieśniczki. Nie chciałam chłopca, który nie byłby tancerzem. Moje przyjaciółki też musiały być tancerkami. Nic nie stanie między mną a moim celem. Jednak ten wpatrujący się we mnie mężczyzna potrzebował mnie i wyraźnie czuł się urażony moim niewłaściwym zachowaniem. - Dzisiaj czytałam o mamie - odparłam łagodnie. -1 o domu, który remontuje i urządza. Zawsze dostawała to, czego chciała, ja nigdy... I to stało się powodem mojego niestosownego zachowania w stosunku do ciebie, po tym wszystkim, co dla nas zrobiłeś. - Cofnęłam się parę kroków, zawstydzona. - Kiedy wróciłeś do domu? - O wpół do dwunastej - odpowiedział. - Henny zostawiła dla mnie sałatkę i stek w piekarniku. Ale gdy jestem bardzo zmęczony, nie mogę zasnąć. Poza tym przeszkadza mi deszcz dudniący po dachu domu. - Ponieważ deszcz izoluje cię od innych i sprawia, że stajesz się samotny - dodałam. Uśmiechając się odrzekł: - Tak, coś w tym rodzaju. Skąd wiesz? To, co czuł, miał wypisane na twarzy. Myślami był ze swoją zmarłą żoną, Julią. Zawsze gdy o niej myślał, w jego oczach pojawiał się smutek. Zbliżyłam się i delikatnie dotknęłam szorstkiego policzka. - Dlaczego paUsz? Jak możesz radzić pacjentom, aby rzucili palenie, skoro sam to robisz? 96 MOJA PIERWSZA RANDKA - Skąd wiesz, co radzę pacjentom? - spytał miękkim głosem. Zaśmiałam się nerwowo i wyjaśniłam, że czasami drzwi do gabinetu są uchylone i będąc przypadkiem w pobliżu, słyszę jak z nimi rozmawia. Uśmiechając się poradził, bym poszła spać i nie włóczyła się bez celu po korytarzach, po czym dodał, że będzie palił zawsze, kiedy przyjdzie mu na to ochota. - Czasami, gdy zadajesz takie pytania, gniewając się na mnie za to, że zapomniałem o szamponie, zachowujesz się jak gderliwa żona. Czy aby na pewno ten szampon był ci tak potrzebny? Byłam zła i czułam się ośmieszona. - Prosiłam, żebyś kupił te rzeczy, bo przejeżdżasz obok drogerii, w której obniżono ceny. Chciałam po prostu trochę zaoszczędzić! Już nigdy więcej o nic cię nie poproszę. Postaram się być na wszystko przygotowana, dzięki czemu nie doznam kolejnych zawodów! - Catherine! Jeśli chcesz, możesz mnie znienawidzić i ukarać za wszystkie krzywdy, które ci wyrządzono. Może wtedy wreszcie spokojnie zaśniesz i nie będziesz krzyczeć przez sen, przywołując mamę jak małe dziecko. Oszołomiona, patrzyłam z niedowierzaniem na Paula. Spytałam: - Czyja wołam ją przez sen? - Tak. Wiele razy słyszałem, jak wołałaś matkę - odparł ze współczuciem. - Nie wstydź się swoich uczuć, Catherine. Każdy człowiek oczekuje od matki wszystkiego, co najlepsze. Nie chciałam o niej rozmawiać. Zmieniłam temat. - Julian przyjechał z Nowego Jorku. Dziś wieczorem widziałam się z nim. Powiedział, że już jestem odpowiednio przygotowana na wyjazd do Nowego Jorku oraz że jego instruktorka, madame Zolta, może mnie nauczyć więcej niż jego matka. Wierzy, że oboje stworzymy wspaniałą parę. - A ty co o tym sądzisz? - Chyba nie jestem jeszcze gotowa - szepnęłam. - Ale on przekonuje mnie z takim zapałem, że czasami wszystko wydaje mi się łatwe i proste. 97 Yirginia C. Andrews - Nie spiesz się tak, Catherine. Julian jest przystojnym młodym człowiekiem, ale ma w sobie tyle arogancji, że wystarczyłoby jej dla dziesięciu mężczyzn. Musisz sama decydować o swojej przyszłości, nie ulegaj presji osób, które mogłyby cię wykorzystać. - Co noc śni mi się, że tańczę w Nowym Jorku, a na widowni siedzi mama i podziwia mnie. Chciała mnie zabić, a ja pragnę, by ujrzała na scenie odtrąconą córkę i zrozumiała, że mam znacznie więcej do zaoferowania niż ona. - Dlaczego tak bardzo chcesz się zemścić? Przyjąłem was do swojego domu, sądząc, że znajdziecie w nim spokój i zdobędziecie się na przebaczenie. Czy nie możesz o tym wszystkim zapomnieć? Jeśli człowiek chce osiągnąć spokój duszy i szczęście, musi nauczyć się przebaczać. - Ty i Chris podobnie patrzycie na te sprawy. Łatwo ci mówić o przebaczeniu i puszczeniu w niepamięć krzywd, bo nigdy nie byłeś ofiarą. Straciłam młodszego brata, którego traktowałam jak syna. Kochałam Cory'ego, a ona odebrała mu życie. Nienawidzę jej za to! Nienawidzę jej za krzywdy, które nam wyrządziła, więc nie mów mi o przebaczeniu. Ona musi za to zapłacić. Okłamała nas i zdradziła w najgorszy z możliwych sposobów. Nie powiedziała o śmierci dziadka i pozwoliła, byśmy pozostawali w zamknięciu przez wiele długich miesięcy. Karmiła nas pączkami z arszenikiem! Nie waż się przekonywać mnie, abym zapomniała! Nie potrafię! Umiem ją jedynie nienawidzić! Ty nie wiesz, co to za uczucie! - Nie wiem? - spytał cicho. - Nie! Nie wiesz! Posadził mnie na kolanach i po ojcowsku uspokajał, całując zapłakaną twarz i gładząc łagodnie po rękach. - Catherine, ja też mógłbym opowiedzieć ci podobną historię, która tak jak twoja pełna jest nienawiści i zła. Może, gdy ją opowiem, nauczysz się czegoś i wyciągniesz dla siebie wnioski. Popatrzyłam z zaciekawieniem w jego oczy. - Czy opowiesz mi o Julii i Scottym? 98 MOJA PIERWSZA RANDKA - Tak - odparł zdławionym głosem. Wpatrując się w mokre od deszczu szyby, ujął moją dłoń i zaczął opowieść: - Sądzisz, że tylko twoja matka skrzywdziła kochane i bliskie osoby? Mylisz się. Takie rzeczy zdarzają się niemal codziennie. Czasami powodem są pieniądze, ale istnieją też inne przyczyny. Mam nadzieję, że gdy wysłuchasz tej historii, będziesz mogła spokojnie spać i zapomnisz o zemście, a jeśli tego nie uczynisz, zniszczysz samą siebie. Nie wierzyłam jego słowom, gdyż prawda mogła okazać się dla mnie zbyt trudna. Ale ogarnęła mnie ciekawość. Chciałam wiedzieć, w jaki sposób Julia i Scotty zginęli tego samego dnia. - Ja i Julia znaliśmy się i kochali od dzieciństwa. Nigdy nie miała innego chłopca, a ja innej dziewczyny, i to był właśnie niewybaczalny błąd. Julia należała do mnie i wszyscy o tym wiedzieli. Naiwnie wierzyliśmy, że nasza miłość będzie trwać wiecznie. Nie spieszyliśmy się. Mieszkając w odległości zaledwie paru domów od siebie, wymienialiśmy listy miłosne. Z dnia na dzień Julia stawała się coraz piękniejsza. Uważałem się za najszczęśliwszego człowieka na świecie, w jej oczach byłem bez skazy. Wzajemnie stawialiśmy się na piedestale. Miała być wspaniałą żoną lekarza, natomiast ja idealnym mężem i ojcem trojga dzieci. Julia była rozpieszczoną przez rodziców jedynaczką. Uwielbiała swojego ojca, czasami twierdziła, że jestem do niego podobny. Przerwał na chwilę, a na jego twarzy pojawił się ból. - W dniu jej osiemnastych urodzin odbyły się nasze zaręczyny. Ja miałem wtedy dziewiętnaście lat. Gdy studiowałem w college'u, bezustannie rozmyślałem o niej, bojąc się, że ją utracę, jeśli spotka innego mężczyznę. Dlatego zdecydowałem się na szybkie małżeństwo. W dniu ślubu byłem dwudziestoletnim młokosem. Przytulił mnie mocniej do siebie, a w jego głosie zabrzmiała gorycz. - Często całowaliśmy się z Julią, trzymaliśmy za ręce, ale nigdy nie pozwoliła na nic intymniejszego. Seks odkładaliśmy na miodowy miesiąc. Przysięgę małżeńską traktowałem z dużą 99 Yirginia C. Andrews powagą, chciałem stać się dobrym mężem, który uszczęśliwi Julię. Kochałem ją całym sercem. Do nocy poślubnej przygotowywała się ponad dwie godziny. Gdy wreszcie Julia przyszła, była tak biała jak koronkowa koszulka, którą włożyła na tę okazję. Ogarnęło ją przerażenie. Postanowiłem być szczególnie czuły i kochający, aby nie żałowała, że została moją żoną. Nie lubiła seksu. Robiłem, co mogłem, aby ją podniecić i sprawić jej przyjemność, ale ona kuUła się ze strachu. Moje próby rozebrania jej kończyły się na przeraźliwym krzyku. W końcu poprosiła mnie, bym dał jej trochę czasu. Zostawiłem ją w spokoju, przekładając miłość na następną noc. Jednak historia się powtórzyła, tylko tym razem Julia płacząc pytała: „Dlaczego nie położysz się po prostu obok mnie i nie przytulisz? Dlaczego to musi być takie obrzydliwe?" Właściwie nie miałem żadnego doświadczenia i nie wiedziałem, jak poradzić sobie w takiej sytuacji. Kochałem ją... i tak bardzo pragnąłem, że w końcu ją zgwałciłem - tak to przynajmniej nazwała. Nie mogłem uwierzyć, że skrzywdziłem kobietę, którą wielbiłem. Zacząłem więc czytać książki poświęcone sztuce kochania, próbowałem wszystkich technik, aby ją podniecić, lecz budziłem w niej tylko obrzydzenie. Gdy ukończyłem studia medyczne, często szukałem pocieszenia u innych kobiet, a ona zaczęła zaglądać do kieliszka. Mijały lata, a Julia spędzała czas na sprzątaniu domu, praniu i prasowaniu mojej bielizny, koszul i przyszywaniu do nich guzików. Unikała mnie, była jednak tak ponętna, że czasami zmuszałem ją do współżycia, wiedząc, że będzie później płakała. Po pewnym czasie dowiedziałem się, że jest w ciąży. Szalałem ze szczęścia. Nie sądzę, aby czyjekolwiek dziecko było bardziej kochane i rozpieszczane niż mój syn, muszę jednak przyznać, że nadmiar miłości nie zepsuł go. Po urodzeniu Scotty'ego Julia powiedziała mi, że spełniła swój małżeński obowiązek. Zażądała, abym zostawił ją w spokoju. Przystałem na to, choć czułem się bardzo zraniony. Zwróciłem się o pomoc do jej matki, która odkryła rąbek tajemnicy dotyczącej Julii. Podobno, gdy miała cztery latka, kuzyn wyrzą- 100 MOJA PIERWSZA RANDKA dził jej jakąś krzywdę. Cokolwiek to było, na zawsze obrzydziło jej seks. Zaproponowałem Julii wizytę w poradni małżeńskiej, u psychologa, ale nie chciała o tym słyszeć, twierdząc, że byłaby tym bardzo upokorzona. Dałem jej spokój. Wokół mężczyzn zawsze kręci się kilka kobiet, które z chęcią obdarzą ich swoją miłością i wdziękami. W moim biurze pracowała śliczna recepcjonistka, którą mogłem mieć na każde skinienie. Przez parę lat mieliśmy romans. Sądziłem, że robiliśmy to bardzo dyskretnie i nikt o tym nie wiedział. Pewnego dnia zwierzyła się, że oczekuje mojego dziecka. Nie dałem temu wiary, gdyż byłem przekonany, że używała środków antykoncepcyjnych, a poza tym myślałem, że miała wielu kochanków. Powiedziałem jej, że nigdy nie rozwiodę się z żoną i nie zostawię mojego syna dla dziecka, którego ojcostwa nie byłem pewien. Wpadła w szał. , Tego wieczora wróciłem do domu, gdzie ku mojemu zdumieniu przywitała mnie żona, jakiej dotąd nie znałem. Oskarżała mnie o zdradę i cudzołóstwo. Łamiąc przysięgę małżeńską, wystawiłem ją na pośmiewisko całego miasteczka, a przecież to ona urodziła mi syna. Groziła, że popełni samobójstwo i tak bardzo mnie zrani, że nigdy o tym nie zapomnę. Wtedy zrobiło mi się jej żal. Byłem pewien, że ta awantura poprawi nasze współżycie. Julia już nigdy nie wspomniała słowem o moim romansie. Prawdę mówiąc, w ogóle przestała ze mną rozmawiać z wyjątkiem chwil, kiedy Scotty kręcił się w pobliżu. Chciała, by miał spokojną i normalną rodzinę, szczęśliwych, kochających się rodziców. Uwielbiała go ponad wszystko. Nadszedł czerwiec i urodziny Scotty'ego. Julia zorganizowała przyjęcie urodzinowe, na które zaprosiła sześcioro małych gości i oczywiście ich mamy. W sobotę, w dzień urodzin, zostałem w domu i zająłem się synem, który szalał z radości. Podarowałem mu statek i marynarski mundur. Julia zeszła na dół ubrana w niebieską sukienkę i kapelusz z woalką, jej wspaniałe, czarne włosy spadały na kark. Ponieważ obawiała się, że może zabraknąć cukierków dla dzieci, postanowiła przejść się 101 Yirginia C. Andrews ze Scottym do najbliższej cukierenki i kupić trochę słodyczy. Chciałem ich podwieźć, ale kategorycznie odmówiła. Nie chciała też, abym jej towarzyszył, bo mogli przecież przyjść pierwsi goście, a ktoś musiał ich przywitać. Usiadłem na werandzie i czekałem. Stół był już przygotowany, ozdoby i balony zawieszone na żyrandolu. Henny upiekła wspaniały tort. Około drugiej przyjechali pierwsi goście, a Julia ze Scottym wciąż nie wracali. Zacząłem się niepokoić, wsiadłem do samochodu i pojechałem do cukierni, mając nadzieję, że spotkam ich wracających do domu, ale nigdzie ich nie było. Spytałem sprzedawczynię, czy widziała młodą kobietę z małym chłopcem w marynarskim ubranku, ale ona przecząco pokręciła głową. Przeraziłem się. Krążyłem po pobliskich ulicach, wypytywałem przechodniów i bawiących się na chodniku chłopców. Jeden z nich wskazał kierunek, w którym prawdopodobnie udała się moja żona i synek. „Poszli nad rzekę!" - powiedział. Przycisnąłem pedał gazu i pojechałem w tamtą stronę. Wyskoczyłem z samochodu i pobiegłem w stronę porośniętego trawą brzegu. Tłumaczyłem sobie, że Julia nie odważyłaby się skrzywdzić swojego syna, który tak bardzo chciał puścić urodzinowy statek na wodę. Gdy dotarłem do brzegu, ujrzałem dwa ciała unoszące się na falach. Ręce Julii obejmowały Scotty'ego, który prawdopodobnie walczył o życie. Obok pływał malutki statek, mój prezent urodzinowy, oraz niebieska wstążka. Woda sięgała tylko do kolan. W mgnieniu oka byłem przy nich, wziąłem oboje w ramiona i wyciągnąłem na brzeg. Julia jeszcze oddychała, ale Scotty nie dawał znaków życia. Zacząłem go reanimować, robiłem wszystko, by wypompować wodę z płuc i przywrócić tętno. Ale syn już nie żył. Zająłem się JuUą, która wkrótce zakasłała i zwróciła wodę. Miała zamknięte oczy, lecz odzyskiwała miarowy oddech. Wsadziłem oboje do samochodu i zawiozłem do najbliższego szpitala. Było jednak za późno, także dla Julii. Paul przerwał i popatrzył mi głęboko w oczy. 102 MOJA PIERWSZA RANDKA - Oto opowieść dla dziewczynki, która sądzi, że tylko ona straciła kogoś bliskiego oraz że tylko ona cierpi. Cierpię tak samo jak ty, Cathy, a może jeszcze bardziej, gdyż w pewien sposób spowodowałem to nieszczęście. Powinienem był wiedzieć, jak chwiejna emocjonalnie była Julia. ICilka dni przed urodzinami Scotty'ego oglądaliśmy „Medeę". Moja żona zdradzała szczególne zainteresowanie tą sztuką, choć na ogół nie lubiła telewizji. Jak mogłem nie przewidzieć tego, co planowała?! Ale nawet teraz nie potrafię zrozumieć, jak mogła zabić naszego syna. Przecież wystarczyło się ze mną rozwieść, zatrzymując go przy sobie. Przecież bym go nie odebrał. Ale to było dla niej za mało. Chcąc mnie zranić, zabiła mojego syna, którego kochałem ponad wszystko. Cóż to była za kobieta? Taka sama jak moja matka? Mama zabiła dla pieniędzy, a Julia z chęci zemsty. Czy ja też tak postąpię? Nie, nigdy! Ja będę lepsza, to matka musi cierpieć i pokutować za swoje czyny. - Przykro mi - rzekłam cicho i pocałowałam Paula w policzek. - Jednak możesz mieć jeszcze dzieci. Możesz się ożenić, założyć szczęśliwą rodzinę. Objęłam go, lecz Paul potrząsnął przecząco głową. - Zapomnij o Julii! - krzyknęłam. - Nie mów mi cały czas, abym przebaczyła i zapomniała. To ty musisz przebaczyć i zapomnieć o przeszłości! Pamiętam swoich rodziców, zawsze się obejmowali i całowali. Już jako mała dziewczynka wiedziałam, że mężczyźni lubią być dotykani i kochani. Pamiętam, jak mama uspokajała ojca, gdy się złościł. Całowała go wtedy i okazywała miłość. Odchyliłam głowę do tyłu i uśmiechnęłam się do Paula, tak jak mama niegdyś śmiała się do ojca. - Powiedz mi, jak powinna zachowywać się panna młoda w noc poślubną? Nie chciałabym rozczarować swojego pana młodego. - Nie pytaj mnie o takie rzeczy! - W takim razie ty będziesz moim panem młodym i wyob- 103 Yirginia C. Andrews raź sobie, że właśnie wyszłam w białej koszuli z łazienki. A może powinnam się przed tobą rozebrać? Jak sądzisz? Chrząknął, starając się mnie odsunąć na bok, ale jeszcze mocniej objęłam go za szyję. - Sądzę, że powinnaś iść do łóżka i zapomieć o zabawie w udawanie. Zaczęłam go całować, po chwili zareagował na moje pieszczoty. Jego gorące usta całowały namiętnie, a ręce gładziły kolana. Wstał i trzymając mnie w ramionach, skierował się ku schodom. Lekko zawstydzona i przestraszona, zorientowałam się, że niesie mnie do mojego pokoju. Przy wąskim łóżku zawahał się przez chwilę. Przez dłuższy czas, przytulając mnie do serca, pieścił swoim szorstkim policzkiem moją twarz. Deszcz uderzał o szyby, a ja jak zwykle musiałam się odezwać i wszystko zepsuć. - Paul - szepnęłam, jakby przywołując go do rzeczywistości i tym samym odsuwając od siebie ten wiecznie wstrzymywany moment uniesienia, za którym tak bardzo tęskniło moje ciało. - Gdy byliśmy zamknięci na strychu, babka nazywała nas diabelskim nasieniem zasianym na jałowej ziemi, mówiła, że nic z nas nie wyrośnie. Tak oto sprawiła, że straciliśmy wiarę w siebie, czuliśmy się bezwartościowi. Czy nasza matka rzeczywiście popełniła niewybaczalny grzech, wychodząc za mąż za swojego wujka, który był zaledwie trzy lata od niej starszy? Wątpię, czy jakaś normalna kobieta mogłaby mu się oprzeć. Ja bym nie mogła, był podobny do ciebie. Nasi dziadkowie wierzyli jednak, że rodzice popełnili tak straszny grzech, iż znienawidzili nas z całego serca, nie wyłączając bliźniąt, małych i słodkich dzieci. NazywaU nas przeklętymi bachorami. Czy mieli prawo nas zabijać? Trafiłam. Gdy usłyszał te słowa, szybko odzyskał panowanie nad sobą. Położył mnie na łóżku, cofnął się i odwrócił głowę. Nie widziałam już jego oczu. Nie lubiłam, gdy ludzie odwracali wzrok, abym nie mogła ujrzeć w nich prawdy. - Twoi rodzice bardzo się kochali, lecz byli jeszcze tacy młodzi... - odparł zdławionym głosem. - Tak bardzo się kocha- 104 MOJA PIERWSZA RANDKA li, że miłość przesłoniła im przyszłość, dlatego nie potrafili przewidzieć konsekwencji swojego postępowania. - Och! - wykrzyknęłam wzburzona. - Więc sądzisz, że dziadkowie mieli rację? Jesteśmy i będziemy źli? Wściekły, odwrócił twarz w moją stronę. - Nie przekręcaj tego, co mówię, według własnego widzimisię. Nie można usprawiedliwić morderstwa. Nie jesteś zła. Twoi dziadkowie to skończeni głupcy, powinni byli zaakceptować to, co przyniosło im życie, i nauczyć się z tym żyć. Przecież mogli być z was bardzo dumni. Wasi rodzice igrali z losem, decydując się na dzieci, ale w końcu wygrali. Bóg obdarował was nie tylko urodą, ale także talentami, których mogą wam pozazdrościć nie tylko rówieśnicy. Znam taką jedną dziewczynę, która jest inna... - Paul?... - Nie patrz tak na mnie, Cathy. - Nie wiem, jak na ciebie patrzę. - Idź spać, Catherine Sheffield, w tej chwiU! - Jak mnie nazwałeś? Uśmiechając się odrzekł: - To nie Freud. Twoje nazwisko, Dollanganger, jest zbyt długie, a Sheffield brzmi lepiej. Możemy zmienić wasze nazwisko całkiem legalnie. - Och - westchnęłam rozczarowana. - Słuchaj, Catherine - odparł, stojąc w drzwiach. Był tak wysoki, że swoim ciałem przesłonił padające z korytarza światło. - Igrasz z ogniem. Chcesz mnie uwieść. Jesteś bardzo ładna, a zarazem samotna i trudno mi się oprzeć twoim wdziękom. Zajmujesz jednak w moim życiu miejsce córki i nikogo więcej. - Czy w dniu pogrzebu Julii i Scotty'ego padało? - A cóż to za różnica? Zawsze pada deszcz, gdy chowasz ukochaną osobę! Po chwili zostałam sama. Na korytarzu rozległy się kroki, trzaśniecie drzwi i w domu zapanowała cisza. Już dwa razy próbowałam i dwukrotnie zostałam odtrącona. 105 Yirginia C. Andrews Jestem więc wolna, mogę poświęcić się baletowi i wytańczyć sobie drogę do sławy. Wówczas udowodnię mamie, która potrafiła jedynie wyszywać i robić na drutach, że mam talent i wiedzę. Przekona się, że można osiągnąć fortunę bez zniżania się do morderstwa i handlu własnym ciałem. Cały świat dowie się o mnie. Będą mnie przyrównywać do Anny Pawiowej. Zaproszę mamę wraz z jej mężem na przyjęcie wydane na moją cześć. Będzie już wtedy stara, zniszczona i zmęczona, a moja uroda i młodość zwabią Barta Winslowa, który podejdzie do mnie i powie: „Nigdy nie widziałem piękniejszej i bardziej utalentowanej kobiety". W jego oczach ujrzę podziw i miłość dziesięciokrotnie większą niż ta, którą darzył mamę. A gdy już go zdobędę, będzie miał prawo poznać całą prawdę, choć wiem, że niełatwo przyjdzie mu w nią uwierzyć. Znienawidzi żonę i odbierze jej wszystkie pieniądze. Na co je przeznaczy? Czy zostaną zwrócone babci? Z pewnością żadne z nas - ani Chris, ani ja czy Carrie - nie otrzyma ich, ponieważ my po prostu nie istniejemy. Uśmiechając się przypomniałam sobie o czterech aktach urodzenia, które znalazłam zaszyte pod podszewką starych walizek. Roześmiałam się. Och, mamo, jak mogłaś zrobić tak głupią rzecz! Mogłam łatwo udowodnić, że Córy istniał. Bez dokumentów nikt by w to nie uwierzył. Mogłam teraz podjąć pierwsze kroki. Istniało też inne wyjście. Musiałabym zwrócić się o pomoc do policji w Gladstone i odszukać lekarza, który asystował przy narodzinach bliźniąt. Była jeszcze nasza niania, pani Simpson i Jim Johnston. Miejmy nadzieję, że wciąż tam mieszkają i pamiętają nas. Wiem, że byłam zła, ale zostałam ukarana, zanim zdążyłam popełnić jakiekolwiek przestępstwo. Dlaczego więc nie miałabym popełnić przestępstwa adekwatnego do kary, którą znosiłam? Czy należy mnie unicestwić tylko dlatego, że w chwili słabości znalazłam ukojenie w objęciach brata? Jeśli grzechem jest przyjmowanie z otwartymi ramionami samotnego mężczyzny, w którego oczach widzę miłość i pożądanie, to niech będę 106 MOJA PIERWSZA RANDKA przeklęta. Zasypiając rozmyślałam o tym, jak ułoży się nasze dalsze życie. Paul nie odtrąci mnie, nie będzie chciał mnie zranić. Pewnej nocy weźmie mnie, a potem wytłumaczy sobie, że było to jedyne wyjście dla nas obojga, i z pewnością nie będą go dręczyć wyrzuty sumienia. Chris znienawidzi mnie za to, co się stanie, i to on odejdzie. Tak musi być. SŁODSZA OD RÓŻ W kwietniu 1961 roku ukończyłam szesnaście lat. Przemieniłam się w kwitnącą nastolatkę, przyciągającą wzrok wszystkich mężczyzn, młodych i tych starszych. Jednak szczególne powodzenie miałam u panów po czterdziestce, którzy oglądali się za mną na ulicy. Kiedy czekałam na autobus, przejeżdżające samochody zwalniały, a kierowcy bezceremonialnie gapili się na mnie. Ja sama byłam jeszcze bardziej oczarowana niż podziwiający mnie mężczyźni. Potrafiłam godzinami wdzięczyć się przed lustrem. Ze zdziwieniem przyglądałam się tej ślicznej, oszałamiającej piękności - to przecież byłam ja! Julian coraz częściej przyjeżdżał z Nowego Jorku, bezustannie namawiając mnie, bym spakowała rzeczy i opuściła dom doktora. Z Chrisem widywałam się tylko w weekendy. Wiedziałam, że wciąż mnie pragnął i nikogo innego nie potrafił obdarzyć tak wielkim i szczerym uczuciem. Chris i Carrie przyjechali do domu na moje urodziny. Śmiejąc się i przytulając opowiadaliśmy sobie o życiu w szkole, spieszyliśmy się tak bardzo z wymianą wrażeń, jakbyśmy za chwilę mieli się rozstać. Chciałam oznajmić Chrisowi, że mama wkrótce zamieszka w Greenglennie, ale obawiając się, że będzie próbował pokrzyżować mi plany, postanowiłam nie wspominać o tym. Carrie usiadła w kąciku i dużymi, smutnymi oczami wpatrywała się 108 SŁODSZA OD RÓŻ w Paula. Doktor polecił mi pójść na górę i przebrać się w naj-szykowniejszą sukienkę. - A może założysz tę, którą chowasz na szczególne dni? Z okazji twoich urodzin zapraszam wszystkich do „The Planta-tion House". Wstałam i pobiegłam do pokoju, żeby się przebrać. Obiecałam sobie, że będą to najpiękniejsze urodziny, a ja będę się bawić jak nigdy przedtem. Mimo iż nie potrzebowałam makijażu, podczerniłam rzęsy i wywinęłam je lekko ku górze. Paznokcie pomalowałam na perłowo, pasowały do różowej sukni. By zadowolić próżność, stanęłam przed wielkim lustrem w złotej ramie i zachwycałam się własnym odbiciem. - Moja pani Catherine - rzekł Chris, otwierając drzwi do sypialni. - Wyglądasz przepięknie, ale czy to nie jest w złym guście podziwiać się w lustrze i samej sobie posyłać całusy? Naprawdę, Cathy, mogłabyś dać szansę innym. - Ach, to z obawy, że nikt nie zauważy mojej nowej sukni. Podziwiam się sama, by dodać sobie odwagi - odparłam, chcąc się usprawiedliwić. - Powiedz prawdę, Chris: czy jestem piękna, czy tylko ładna? Odpowiedział zdławionym, dziwnym głosem: - Wątpię, czy kiedykolwiek spotkam dziewczynę piękniejszą od tej, która w tej chwili stoi przede mną. - Czy sądzisz, że staję się coraz atrakcyjniejsza? - Dość tego! Nie powiem ani słowa więcej o twoim wyglądzie. Nie dziwię się teraz, że babcia potłukła wszystkie lustra. Też mam zamiar to zrobić. Cóż to za pewność siebie! Słysząc o tej wstrętnej, starej kobiecie, zmarszczyłam brwi. - Fantastycznie wyglądasz, Chris! - wykrzyknęłam po chwili, uśmiechając się do niego serdecznie. - Nie wstydzę się kogoś komplementować, szczególnie gdy na to zasługuje. Jesteś tak przystojny jak tatuś. Za każdym razem, gdy Chris wracał z college'u, sprawiał wrażenie przystojniejszego i jakby bardziej męskiego. Wiedza, którą wchłaniał z takim zapałem, sprawiała, że wyglądał na dużo starszego ode mnie, ale też smutniejszego i bardziej zagubionego. 109 Virginia ?. Andrews - Chris, dlaczego nie jesteś szczęśliwy? Czy życie nie daje ci żadnej satysfakcji? Czy nie znajdujesz w nim tego, o czym marzyłeś, gdy byliśmy zamknięci na poddaszu i żyliśmy fantazjami? Czy żałujesz swojego wyboru? Może wolałbyś zostać tancerzem? Zajrzałam mu w oczy, ale szybko odwrócił wzrok. Jego ręce objęły mnie w talii. Chyba przybyło mi parę centymetrów, a może dłonie brata były drobniejsze, niż to sobie wyobrażałam? Co chciał mi powiedzieć, dotykając mnie w ten sposób? W jego oczach ujrzałam miłość. - Chris, nie odpowiedziałeś na pytanie. - A o co pytałaś? - O życie, studia medyczne - czy dają ci satysfakcję? - Satysfakcję? Czy studia mogą dać zadowolenie? - Jesteś cyniczny. To nie w twoim stylu. Podniósł głowę i roześmiał się wesoło. - Tak - odparł. - Życie na wolności wygląda tak, jak to sobie wyobrażałem. W przeciwieństwie do ciebie jestem realistą. Lubię szkołę i kolegów, ale wciąż tęsknię za tobą. Trudno mi żyć z dala od ciebie. Wciąż myślę o tym, co robisz, co mówisz. Zerknął na mnie, a w jego oczach ujrzałam tęsknotę za czymś, co przecież było niemożliwe. - Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin, Catherine -powiedział cicho, całując mnie delikatnie w usta. Ot, taki braterski pocałunek. - Chodźmy - zaproponował, ujmując moją dłoń. - Wszyscy na ciebie czekają. Zeszliśmy po schodach, trzymając się pod rękę. Paul, Carrie i Henny czekali już na nas gotowi do wyjścia. W całym domu panowała niezwykła cisza. Było ciemno, tylko w holu słabo świeciła jedna mała żarówka. Dziwne. Nagle z ciemności rozległo się wołanie: Niespodzianka! Niespodzianka! Ktoś zapalił światło, a wokół Chrisa i mnie zebrał się natychmiast tłum koleżanek ze szkoły baletowej. Henny wniosła tort urodzinowy złożony z trzech warstw róż- 110 SŁODSZA OD RÓŻ nej grubości. Dumnie pochwaliła się, że sama go upiekła i udekorowała. Zamknęłam oczy i wypowiedziałam życzenie: - Żebym zawsze osiągała to, co sobie postanowię. - Zdmuchnęłam świeczki. - Z każdym dniem jestem coraz starsza i mądrzejsza. Doganiam cię, mamo, a kiedy nadejdzie odpowiedni czas - będę gotowa. Tak silnie dmuchnęłam, gasząc świeczki, że roztopiony wosk zrzucił różyczkę z cukru na jasnozielone Ustki. Naprzeciw mnie stał Julian, hebanowymi oczyma wciąż zadawał to samo pytanie. Kiedy próbowałam napotkać wzrok Chrisa, spuszczał oczy lub patrzył gdzieś w bok. Mała Carrie nie opuszczała Paula, który siedział pomiędzy unikającym mojego wzroku Chrisem a wpatrzonym we mnie Julianem. Zdążyłam otworzyć wszystkie prezenty, gdy Paul wstał, wziął na ręce Carrie i poszedł z nią na górę. - Dobranoc, Cathy! - wykrzyknęła Carrie z zaspaną, ale szczęśliwą twarzą. - To były najlepsze urodziny, na jakich kiedykolwiek byłam. Łzy napłynęły mi do oczu, gdyż Carrie była już dziewięcioletnią dziewczynką, a jedynym przyjęciem urodzinowym, jakie pamiętała, oprócz listopadowego przyjęcia Chrisa, były nasze żałosne próby na poddaszu. - Dlaczego jesteś smutna? - spytał Julian, biorąc mnie w ramiona. - Ciesz się! Masz mnie u swych stóp, moje serce i ciało. Nie lubiłam, gdy tak się zachowywał. W każdy możliwy sposób demonstrował, że należę tylko do niego. W prezencie urodzinowym podarował mi skórzaną torbę na kostium baletowy i pointy. Odsunęłam się od JuUana, nie chcąc, by towarzyszył mi przez cały wieczór. Wszystkie dziewczyny, które nie zdążyły zakochać się w Julianie, natychmiast straciły głowę dla Chrisa, przez co ostatecznie stracił on szansę na przyjaźń JuUana. Nie wiem, jaki był powód, ale nagle dostrzegłam ich sprzeczających się, gotowych do bójki. - Nie obchodzi mnie, co myśUsz! - wrzeszczał Chris. - Mo- 111 Yirginia C. Andrews ja siostra jest za młoda na kochanka i na samotny wyjazd do Nowego Jorku. - Ty! Ty... - krzyczał wściekły Julian. - Ty nic nie wiesz o tańcu! Nie masz o niczym pojęcia! Nie umiesz nawet przejść paru kroków bez potknięcia! - Może masz rację - odparł Chris spokojnie. - Ale potrafię robić inne, istotniejsze w życiu rzeczy. W tej chwili rozmawiamy o mojej siostrze, która nie jest jeszcze pełnoletnia. Nie pozwolę, abyś wałęsał się za nią i namawiał na wyjazd do Nowego Jorku. Nie skończyła nawet szkoły średniej! Patrzyłam to na jednego, to na drugiego, mimowolnie porównując ich urodę. Bolało mnie, że tak bardzo się nienawidzą, podczas gdy ja chciałam, aby się przyjaźnili. Drżałam ze zdenerwowania, już miałam krzyknąć: stop, nie róbcie tego! gdy usłyszałam głos Chrisa, który nawet na sekundę nie spuszczał wzroku z gotowego do bójki Juliana: - Cathy, czy naprawdę sądzisz, że jesteś gotowa na debiut w Nowym Jorku? - Nie... - szepnęłam. Julian, zawiedziony, spojrzał na mnie złym wzrokiem. Marzył o tym, bym została jego partnerką nie tylko na scenie, ale także w łóżku. Wiedziałam, dlaczego tak bardzo mnie pragnął - odpowiadał mu ciężar mojego ciała, wzrost i sposób, w jaki utrzymywałam balans. W balecie jedną z najważniejszych rzeczy było znalezienie idealnego partnera, ponieważ tylko wtedy można było zachwycić widzów pas de dem. - Życzę ci, aby wszystkie twoje urodziny stały się piekłem -krzyknął Julian, kierując się ku drzwiom. Po chwili rozległo się głośne trzaśniecie. Tak zakończyło się moje urodzinowe przyjęcie. Wkrótce po wyjściu Juliana lekko zakłopotani goście zaczęli się rozchodzić do domów. Ze łzami w oczach zbierałam leżące na dywanie papierki. Znalazłam niedopałek papierosa i dziurkę wypaloną w miękkim, zielonym dywanie. Ktoś zbił różyczkę z kryształu, jeden z najbardziej kosztownych bibelotów Paula. Wzięłam szkło do ręki i pomyślałam o kupnie kleju, aby przywrócić 112 SŁODSZA OD RÓŻ piękno temu dziełu sztuki. Musiałam też znaleźć sposób, aby naprawić wypalone w dywanie dziury. Nagle usłyszałam za sobą głos Paula: - Nie przejmuj się różą, nie była wiele warta. Zawsze mogę kupić nową. Zerknęłam na stojącego w drzwiach Paula, który patrzył na mnie przyjaźnie. - To była piękna róża. Wiem, że wiele kosztowała. Kupię ci nową, a jeśli takiej nie znajdę, to kupię ci coś lepszego. - Zapomnij o tym. - Dziękuję ci za wspaniałą pozytywkę. Nerwowo zasłaniałam rękoma duży dekolt odkrywający ramiona. - Dawno temu tata podarował mi srebrną pozytywkę ze śliczną baletnicą, ale musiałam ją zostawić... - Nie mogłam mówić dalej. Wspomnienia o tacie zawsze wywoływały smutek. - Chris powiedział mi o tej pozytywce. Starałam się znaleźć podobną. Podoba ci się? - Tak - odparłam. - Choć pozytywka ojca była nieco inna. - Dobrze, a teraz czas spać. Zapomnij o bałaganie, Henny wszystko posprząta. Wyglądasz na senną. Poszłam na górę do sypialni, aby zakończyć ten długi dzień, ale tam czekał na mnie Chris. - Co łączy cię z Julianem? - zapytał zły. - Nic nas nie łączy! - Nie kłam, Cathy! Dlaczego więc tak często przyjeżdża do Clairmont? - To nie twój interes - odparłam wściekła. - Nie próbuj mnie uczyć, jak mam postępować. Ty też nie jesteś święty, więc tym bardziej nie będziesz moim aniołem stróżem. Problem w tym, że jesteś po prostu zwykłym mężczyzną, który sądzi, że może robić wszystko, na co przyjdzie mu ochota, a ja mam siedzieć cicho w kąciku, czekając, aż ktoś zechce mnie wziąć za żonę! Ale to nie dla mnie! Nikt nie będzie mi rozkazywał! Ani Paul, ani madame! Julian też nie, a tym bardziej ty! 113 Yirginia C. Andrews Zbladł, słysząc te słowa, a ja ciągnęłam dalej: - Chcę, abyś trzymał się ode mnie z daleka i nie wtrącał do mojego życia. Nikt i nic nie powstrzyma mnie przed dotarciem na sam szczyt! W błękitnych oczach Chrisa iskrzyły się diabelskie iskierki. - Czy to znaczy, że jeśli zajdzie potrzeba, pójdziesz do łóżka z pierwszym lepszym mężczyzną, który ofiaruje ci pomoc? - Zrobię to, co będę musiała! - odparłam bez namysłu. Miał ochotę uderzyć mnie w twarz, ale się opanował. Wokół mocno zaciśniętych ust pojawiła się biała pręga. - Cathy, co cię napadło? Nigdy bym nie przypuszczał, że staniesz się taką oportunistką. Nasze oczy spotkały się. A jak nazwać to, co było między nami? Mieliśmy dużo szczęścia, że los sprowadził nas do domu tego nieszczęśliwego człowieka, którego przecież wykorzystujemy. Nie łudźmy się. Wcześniej czy później nadejdzie czas zapłaty. Babcia zawsze powtarzała, że nikt niczego w życiu nie dostaje za darmo. Nie wspomniałam o tym Chrisowi, nie chcąc sprawiać mu bólu. Nie chciałam również powiedzieć nic złego o Paulu, który uczynił tyle dobrego dla nas trojga. Prawdę mówiąc, miałam już wystarczająco dużo dowodów na to, że nie oczekiwał żadnej nagrody. - Cathy - ciągnął Chris. - Jak możesz tak do mnie mówić, wiedząc, jak bardzo cię kocham i szanuję. Nie ma dnia, bym o tobie nie myślał i nie tęsknił za tobą. Żyję tylko weekendami, gdy mogę wrócić do domu, spotkać ciebie i Carrie. Nie odtrącaj mnie, Cathy, jesteś mi bardzo potrzebna. Zawsze będę cię potrzebował. Jestem przerażony, że nie darzysz mnie tak silnym uczuciem jak ja ciebie. Starasz się mnie odepchnąć. Ujął mocno moje dłonie i gdybym się nie wyrwała, przytuliłby do siebie. - Chris - zaczęłam. - Żałuję swoich słów. Bardzo cenię twoją opinię, lecz wszystko się we mnie burzy. Jeśli chcemy nadrobić to, co straciliśmy będąc uwięzionymi, musimy działać szybko. Julian namawia mnie na wyjazd do Nowego Jorku, ale nie jestem na to przygotowana, poza tym, jak twierdzi madame, 114 SŁODSZA OD RÓŻ brak mi dyscypliny, by samej kierować własną karierą. Zgadzam się z nią całkowicie. Musisz wiedzieć, że Julian wyznał mi miłość. Tak naprawdę nie wiem, co to jest miłość. Może jego uczucie jest tylko pretekstem, bym pomogła mu osiągnąć zamierzony cel? Ale oboje z Julianem mamy te same plany, więc doradź mi, proszę, jak mam rozpoznać, czy on rzeczywiście mnie kocha, czy tylko chce się mną posłużyć? - Kochałaś się z nim? - Nie! Oczywiście, że nie! Objął mnie i przytulił mocno. - Poczekaj przynajmniej rok. Zaufaj madame, a nie Julianowi. To ona jest mistrzem. Przerwał, zmuszając mnie, bym podniosła głowę. Spojrzałam w twarz brata, zastanawiając się, dlaczego się zawahał. Bałam się tego, co kryło się we mnie. Czy byłam podobna do mamy? Czułam w sobie nieodpartą żądzę, tęsknotę za romantycznym spełnieniem. Przeglądając się w lustrze, widziałam odbicie mamy. Stawałam się do niej coraz bardziej podobna. Schlebiało mi to, jednocześnie nienawidziłam się za to, że jestem jakby jej odbiciem. Nie, w środku byłam inna. Moja piękność nie była jedynie cielesna. Wmawiając to sobie, wybrałam się do Greenglenny. W urzędzie stanu cywilnego, pod pretekstem sprawdzenia danych w metryce urodzin mamy, zajrzałam do świadectwa urodzin Barta Winslowa. Odkryłam, że był o osiem lat młodszy od żony, znalazłam też jego dokładny adres. Wolnym krokiem szłam wzdłuż szeregu domów, aż dotarłam do ulicy, którą z obu stron okalały wiązy. Stały tu stare, rozwalające się budynki. Z wyjątkiem jednego, otoczonego rusztowaniami. Dwunastu robotników wprawiało okiennice do świeżo odmalowanego domu Barta Winslowa. Innym razem w poszukiwaniu kroniki rodziny Barta Winslowa udałam się do biblioteki miejskiej. Przeglądałam stare lokalne gazety i ku mojemu zdziwieniu natknęłam się na wydanie, w którym cała kolumna kroniki towarzyskiej poświęcona była Bartowi i jego niesłychanie bogatej i pięknej żonie, pochodzącej z arystokratycznej rodziny. 115 Yirginia C. Andrews Wyrwałam całą stronę z gazety i wróciłam do domu. Chris pośpiesznie przejrzał tekst i zapytał z rozterką w głosie: - Cathy, skąd masz ten artykuł? Wzruszyłam ramionami i odparłam: - Och, znalazłam to w jakiejś gazecie, którą kupiłam w kiosku. - Znowu pojechała do Europy - powiedział zmienionym głosem. - Ciekaw jestem, dlaczego ciągle tam jeździ? Spojrzał na mnie i po jego rozmarzonych oczach poznałam, że znowu wrócił do przeszłości. - Pamiętasz to lato, gdy wyjechała w podróż poślubną? Czy pamiętam? Jak mogłabym zapomnieć? Nigdy sobie na to nie pozwolę. Pewnego dnia, gdy będę już sławna i bogata, mama usłyszy o mnie i lepiej niech zawczasu przygotuje się na to spotkanie, bo ja już teraz planuję zemstę. Po moich szesnastych urodzinach wizyty Juliana w Green-glennie stały się rzadsze. Domyśliłam się, że spowodował to strach przed Chrisem. Nie byłam zdecydowana, czy powinnam odczuwać zadowolenie z takiego obrotu rzeczy, czy też nie. Kiedy przyjeżdżał, by odwiedzić rodziców, całkowicie mnie ignorował. Zaczął obdarzać swoimi względami moją najlepszą przyjaciółkę, Lorraine Duval. Czułam się skrzywdzona i zraniona, nie tylko z powodu postępowania Juliana, ale także Lorraine. Z ukrycia obserwowałam, jak tańczą pas de deux. Postanowiłam jeszcze więcej pracować, aby pokazać mu, jak wiele stracił. Chciałam wszystkim udowodnić, kim jestem i z jakiej ulepiono mnie gliny. Jestem ze stali pokrytej falbankami i koronkami. SOWA NA DACHU A teraz opowiem o pewnym epizodzie z życia Carrie. Kiedy wracam pamięcią do przeszłości i zastanawiam się nad jej życiem, dochodzę do wniosku, że to, co przydarzyło się siostrze w szkole panny Emily Dean Dewhurst dla dobrze urodzonych dziewcząt, miało kolosalny wpływ na jej przyszły stosunek do ludzi, a także do samej siebie. Nawet jeszcze dzisiaj mogłabym wypłakać morze łez na samo wspomnienie krzywd, jakie spotkały Carrie w szkole. Poniższą historię odtworzyłam ze strzępów wypowiedzi wydobytych od Carrie, panny Dewhurst i szkolnych koleżanek. Wszystkie weekendy Carrie spędzała z nami w domu, ale już po pierwszym tygodniu pobytu w szkole zaszła w jej zachowaniu olbrzymia zmiana, która bardzo mnie zmartwiła. Carrie coraz bardziej zamykała się w sobie i tak jak po śmierci brata bliźniaka, stała się apatyczną dziewczynką. Mimo iż wielokrotnie wypytywałam ją o szkołę, uparcie twierdziła, że wszystko jest w najlepszym porządku. Jedno jedyne zdanie zdradziło jej uczucia, stając się dla mnie kluczem do tej historii. Brzmiało ono tak: „Podoba mi się dywan w szkole, bo ma kolor trawy". To wszystko. Wiedziałam, że jest nieszczęśliwa, ale Carrie nie chciała wyjawić nam prawdy. Co piątek Paul jeździł po Carrie i Chrisa. Robił wszystko, co mógł, aby weekendy były dla nas trojga źródłem radości. Przebywając w domu, Carrie sprawiała wrażenie szczęśliwej, choć 117 Yirginia C. Andrews rzadko się uśmiechała. Od czasu do czasu udawało się nam wywołać na twarzy siostry jedynie słaby uśmiech. - Co się dzieje z Carrie? - szepnął Chris. Wzruszyłam ramionami, gdyż nie wiedząc kiedy, straciłam jej zaufanie. Duże, niebieskie oczy Carrie wpatrywały się w Paula, ten zaś nie widział nikogo oprócz mnie. Gdy nadchodził czas powrotu do szkoły, Carrie znów zamykała się w sobie. W jej oczach zaczynałam dostrzegać rezygnację. Całując ją na pożegnanie, prosiliśmy, aby dobrze się sprawowała, zawierała nowe przyjaźnie i w razie potrzeby natychmiast dzwoniła. - Tak - odpowiadała cichym głosem, spuszczając wzrok. Przytulałam ją wtedy mocno do siebie, zapewniając o swojej miłości i przywiązaniu. Jeśli miała jakieś kłopoty, mogła zawsze się do mnie zwrócić. - Nie, nie jestem nieszczęśliwa - odpowiadała smutno, wpatrując się w Paula. Carrie uczęszczała do wspaniałej szkoły. Chciałabym się tam uczyć. Każda dziewczynka mogła udekorować swoją część pokoju wedle własnego uznania. Panna Dewhurst miała tylko jedno zastrzeżenie, a mianowicie, żeby były to ozdoby godne młodej damy. Delikatność i pasywna kobiecość były na południu Stanów w cenie. Skromne, powiewne ubrania i ściszone głosy, nieśmiało spuszczony wzrok, delikatne ręce wyrażające bezradność, a przede wszystkim brak jakichkolwiek opinii, które kolidowałyby z opinią mężczyzn. Nigdy, ale to nigdy nie można pokazać mężczyźnie, że jest się istotą myślącą. Obawiam się jednak, że mimo wszystko nie byłaby to dla mnie odpowiednia szkoła. Carrie miała duże, podwójne łóżko przykryte purpurową narzutą i poduszkami w kolorach czerwieni, bordo, fioletu i zieleni. Przy łóżku stał nocny stoUczek z mlecznobiałym wazonikiem pełnym plastykowych fiołków - prezent od Paula. Kiedy tylko mógł, przywoził jej żywe kwiaty. Dziwne, ale Carrie wolała plastykowe fiołki niż żywe kwiaty, które wkrótce więdły. Ponieważ Carrie była najmniejszą dziewczynką w szkole, na 118 SOWA NA DACHU jej współlokatorkę wybrano równie małą Sissy Towers. Sissy miała rude włosy, wąskie oczy, delikatną i białą jak kreda cerę i złośliwy charakter, który starannie skrywała przed dorosłymi, ale często używała do znęcania się nad słabszymi i bardziej bojaźliwymi koleżankami. Najgorsze było to, że Sissy, chociaż prawie tak samo niska, to jednak przewyższała Carrie o parę centymetrów. Tydzień przed pójściem do szkoły Carrie uroczyście obchodziła w domu dziewiąte urodziny. Zajęcia rozpoczęły się w piękny majowy czwartek. Lekcje w szkole kończyły się o trzeciej po południu. O piątej był obiad, więc dziewczynki miały dwie godziny na zabawę. Wszystkie uczennice miały na sobie jednakowe uniformy, których kolor zależał od klasy, do której uczęszczały. Carrie chodziła do trzeciej klasy. Nosiła więc żółtą sukienkę i gustowny biały fartuszek. Wiedziałam, że nie znosi żółtego koloru. Dla naszej trójki kolor ten symbolizował wszystkie niedostępne rzeczy, o których marzyliśmy, żyjąc w odosobnieniu, i które sprawiały, że czuliśmy się bezwartościowi i niepotrzebni. Żółte było słońce, na które nie pozwalano nam patrzeć, a za którym tak bardzo tęskniliśmy. Teraz, gdy mój młodszy brat nie żył, żółte rzeczy były dla nas tak łatwo dostępne, że znienawidziliśmy ten kolor. Sissy Towers uwielbiała żółć. Z zazdrością patrzyła na długie, złociste loki Carrie, podziwiała jej piękną twarz, duże, niebieskie oczy otoczone czarnymi, wywiniętymi ku górze rzęsami oraz usta podobne do dojrzałych malin. Tak, nasza Carrie była niecodzienną pięknością, ale ta wspaniała twarz została osadzona na żałośnie chudym i małym ciałku, zbyt delikatnym i kruchym, by dźwigać taką głowę. Patrząc na nią, odnosiło się wrażenie, że głowa należy do kogoś innego, o wiele wyższego. Część pokoju, którą zajmowała Sissy, zdominowana była przez kolor żółty. Na łóżku leżała żółta narzuta, na krzesełku zaś żółta poduszka, jej jasnowłose lalki nosiły żółte sukienki, a książki były obłożone żółtymi okładkami. Gdy Sissy wracała do domu, zakładała żółte sweterki i spódniczki. Mimo że w tym kolorze 119 Virginia C. Andrews wyglądała bardzo blado i nieatrakcyjnie, Sissy celowo się nim otaczała, aby wyprowadzić z równowagi Carrie. Tego dnia z jakiegoś błahego powodu Sissy zaczęła przedrzeźniać naszą siostrę i wyśmiewać się z niej. - Carrie to karzeł... karzeł... karzeł... - powtarzała złośliwie. - Carrie powinna występować w cyrku... w cyrku... -Wskoczyła na biurko, krzycząc donośnym głosem: Uwaga, uwaga! Za jedynego dolara możecie obejrzeć żyjącą jeszcze siostrę krasnoludków! Chodźcie i zobaczcie najmniejszą kobietę świata! Za małą opłatą ujrzycie jej ogromne, sowie oczy-Chodźcie, zobaczcie tę olbrzymią głowę na cieniutkiej szyi! Zapraszamy. Tylko za jednego dolara zobaczycie nagiego potworka! Kilkanaście zaciekawionych dziewczynek zgromadziło się w pokoju i przyglądało skulonej w kąciku Carrie. Pochylona nisko głowa i spadające na twarz włosy zasłaniały przerażoną i zawstydzoną twarz. Sissy otworzyła portmonetkę i zaczęła zbierać opłatę za widowisko. - No, a teraz rozbierz się, ty mały potworku - rozkazała Sissy. - Widzowie zapłacili za bilety i chcą obejrzeć nagiego karzełka. Drżąca i bliska płaczu Carrie jeszcze mocniej wtuliła się w kącik, obejmując kolana ramionami, prosząc Boga, by ulitował się nad nią i pozwolił jej zapaść się pod ziemię. Ale, niestety, ziemia na ogół nie pochłania ludzi, szczególnie gdy oni tego bardzo pragną. Ani Bóg, ani świat nie uległy błaganiom Carrie, a Sissy wciąż szalała. - Zobaczcie, jak drży... zobaczcie, jak wibruje jej ciało, chyba będzie trzęsienie ziemi! Wszystkie dziewczynki naśmiewały się z Carrie, z wyjątkiem jednej, średniego wzrostu, chyba dziesięcioletniej uczennicy, która z litością i współczuciem patrzyła na moją siostrę. - A mnie się ona podoba - powiedziała Lacy St. John. - Zostaw ją w spokoju, Sissy. To, co robisz, jest bardzo złe. - Oczywiście, że jest złe! - odparła Sissy. - Ale dobrze się 120 SOWA NA DACHU bawię. Spójrz, to jest taka mała, zastraszona myszka. Czy wiesz, że ona nigdy nic nie mówi?! Chyba nie potrafi mówić! Sissy zeskoczyła ze stołu, podbiegła do Carrie i kopnęła ją lekko. - Hej, potworku, czy masz język? Powiedz nam, pięknooka, skąd się taka wzięłaś? Czy to kot odgryzł ci język? Pokaż go! Carrie wcisnęła głowę pomiędzy kolana. - Widzicie! Nie ma języka! - krzyknęła triumfalnie Sissy, skacząc naokoło Carrie. Rozłożyła ręce i rzekła do przyglądających się koleżanek: - Same widzicie, z kim muszę mieszkać. Z sową bez języka! Jak można ją zmusić do mówienia? Lacy zbliżyła się do Carrie, chcąc ją obronić. - Dosyć tego, Sissy. Już sobie pożartowałaś. Zostaw ją teraz w spokoju. Sissy odwróciła się na jednej nodze i mocno nadepnęła na stopy Lacy. - Zamknij się! To jest mój pokój! Ja tu rządzę! Jestem tak samo duża jak ty, Lacy St. John, a mój tata ma więcej władzy i pieniędzy niż twój! - Sądzę, że jesteś wstrętną i złośliwą dziewuchą, znęcającą się nad słabszymi od siebie - odparła Lacy. Sissy zacisnęła pięści, gotowa do bójki, podskakiwała wokół Lacy niczym zawodowy bokser. - Chcesz się bić? No już! Spróbuj! Zobaczymy, kto jest silniejszy, gdy podbiję ci oko! Zanim Lacy podniosła dłonie, aby się bronić, Sissy silnie uderzyła ją w lewe oko, zaraz potem drugą pięścią zadała kolejny trafny cios, tym razem prosto w nos. Trysnęła krew. Wtedy Carrie podniosła głowę i ujrzała, że jedyna osoba, która w tej szkole okazała jej odrobinę współczucia i przyjaźni, została niemal zmasakrowana. Wstrząśnięta, użyła swojej jedynej broni - głosu. Zaczęła przeraźliwie krzyczeć. Na pierwszym piętrze panna Emily poderwała się na równe nogi, rozlewając na biurko atrament. Wybiegła na korytarz 121 Virginia C. Andrews i włączyła alarm, by wezwać wszystkich nauczycieli na pierwsze piętro. Była ósma wieczorem. Większość wykładowców zajęta była własnymi sprawami w swoich pokojach. Ubrani w szlafroki, negliże, a nawet wieczorowe suknie, nauczyciele biegU w kierunku, skąd dochodził przeraźliwy krzyk. Wpadli do pokoju Carrie i Sissy. Ujrzeli dwanaście na oślep walczących z sobą dziewcząt i grupkę przyglądających się temu niesamowitemu widokowi koleżanek. Podczas gdy Carrie i jedna z dziewczynek krzyczały, reszta młodziutkich, zdawałoby się dobrze wychowanych panienek gryzła się, kopała, szarpała swoje przeciwniczki i paznokciami drapała twarze. W całym tym zamieszaniu tylko jeden donośny głos był wyrazem szczerego ludzkiego przerażenia. - Czy jest tu jakiś mężczyzna? - wykrzyknęła pana Long-hurst. Czerwona suknia dodawała jej przerażeniu ekspresji. - Panno Longhurst, proszę się opanować - rozkazała panna Dewhurst, która szybko oceniła sytuację i przyjęła właściwą taktykę działania. - Nie ma tutaj żadnego mężczyzny. Dziewczęta! - wykrzyknęła silnym głosem. - Proszę się uspokoić! W przeciwnym razie nie pojedziecie na weekend do domu. - Po czym zwróciła się do seksownie wyglądającej panny Longhurst: -Kiedy zdoła się pani uspokoić, proszę stawić się w moim biurze! Wszystkie dziewczęta, nawet te najbardziej waleczne, zamarły w przerażeniu. Dopiero teraz zauważyły, że w pokoju roi się od nauczycieli. Przede wszystkim była tam stanowcza panna Dewhurst, która rzadko czuła litość w stosunku do swoich podopiecznych. Zapadła cisza, tylko Carrie nie przestawała krzyczeć. Jej oczy były zamknięte, a małe dłonie mocno zaciśnięte w piąstki. - Dlaczego to dziecko tak przeraźliwie krzyczy? - spytała panna Dewhurst, podczas gdy panna Longhurst czmychnęła ukradkiem z poczuciem winy malującym się na twarzy. Czerwona suknia była przecież dowodem, że gdzieś w pobliżu cze- -kał na nią mężczyzna. Naturalnie Sissy Towers szybko przedstawiła przebieg wypadków: 122 SOWA NA DACHU - To ona wszystko zaczęła. To jest wina Carrie, panno Dewhurst. Zachowuje się jak małe dziecko. Musi pani dać mi nową współlokatorkę albo umrę z nudów, mieszkając z takim dzieckiem. - Proszę powtórzyć, panno Towers. Proszę jeszcze raz powiedzieć, co muszę zrobić? Sissy uśmiechnęła się, lecz w jej głosie wyczuwało się zakłopotanie. - Chciałam tylko powiedzieć, że czuję się źle, przebywając często z kimś tak nienaturalnie małym. Panna Dewhurst spojrzała groźnie na Sissy i odparła: - Panno Towers, jesteś nienaturalnie okrutna. Od dzisiaj będziesz zajmować pokój obok mnie, tak abym mogła cię mieć cały czas na oku. Rozejrzała się po pokoju i zwróciła się do reszty uczennic: - A jeśli chodzi o wasze zachowanie, to zamierzam powiadomić rodziców, że na ten weekend nie pojedziecie do domu. A teraz zameldujcie się u panny Littleton, która wpisze wam nagany. - Zbliżyła się do wciąż klęczącej Carrie, której przeraźliwy krzyk przemienił się w żałosne kwilenie, a duża głowa kołysała się z boku na bok. - Panno Dollanganger, czy możesz się uspokoić i opowiedzieć dokładnie, co się stało? Carrie nie była w stanie wydusić z siebie słowa. Strach i widok krwi przeniósł ją z powrotem do zamkniętego pokoiku na poddaszu, gdzie zmuszano ją do wyboru pomiędzy głodową śmiercią a piciem krwi. Zakłopotana panna Dewhurst popatrzyła na Carrie ze współczuciem. Przez czterdzieści lat prowadzenia szkoły spotkała wiele dziewcząt i dobrze wiedziała, że mogą one być tak samo, a nawet bardziej, okrutne jak chłopcy. - Panno Dollanganger, proszę odpowiedzieć na moje pytanie, w przeciwnym razie nie pojedziesz na weekend do domu. Wiem, że jesteś roztrzęsiona i z pewnością czujesz się pokrzywdzona. Rozumiem cię, ale czy nie mogłabyś dokładnie opowiedzieć, co się stało? Carrie spojrzała na stojącą obok wysoką kobietę, ubraną 123 Virginia C. Andrews w niebieską spódnicę, która w tym świetle wydawała się szara. Babcia zawsze nosiła szare kolory. To ona była najokrutniejsza z całej rodziny, ona spowodowała śmierć Córy'ego, a teraz przyszła po Carrie! - Nienawidzę cię! Nienawidzę! - krzyczała histerycznie Carrie. Kiedy zdenerwowana panna Dewhurst wyszła z pokoju, posłano po pielęgniarkę, aby zaopiekowała się Carrie i dała jej jakiś środek uspokajający. W piątek panna Dewhurst zadzwoniła, informując mnie uprzejmie, że dwanaście uczennic złamało regulamin szkolny i za karę nie pojedzie na weekend do domu. Carrie była jedną z nich. - Naprawdę jest mi bardzo przykro, ale nie mogę traktować pani siostry w szczególny sposób i wyróżniać spośród innych dziewcząt. Była podczas tego zajścia w pokoju i nie chciała podporządkować się moim poleceniom. Muszę dbać o dyscyplinę. Z niecierpliwością oczekiwałam obiadu, by omówić tę sprawę z Paulem. - To jakaś straszna pomyłka. Nie można przecież zostawić tam Carrie na weekend. Przecież obiecaUśmy, że będziemy ją co tydzień zabierać do domu. Ona jest zbyt mała, aby stać się przyczyną jakiegoś występku. To nie jest sprawiedliwe, by ją karać, tylko dlatego że była w tym pokoju. - Wybacz, Cathy - odparł Paul, odkładając sztućce. - Panna Dewhurst zadzwoniła do mnie zaraz po telefonie do ciebie. -W jej szkole trzeba przestrzegać pewnych zasad, a skoro Carrie je złamała, to konsekwentnie musi ponieść karę wraz z innymi dziewczętami. Bardzo szanuję pannę Dewhurst, nawet jeśli twoja opinia o niej jest inna. Gdy Chris wrócił do domu i dowiedział się o zdarzeniu, przyznał rację Paulowi. - Cathy, dobrze o tym wiesz, że gdy Carrie się zdenerwuje, to może nieźle narozrabiać. Nawet jeśli niczego nie zrobiła, bądź pewna, że wszyscy, którzy nie ogłuchli od jej krzyku, mogą uważać się za szczęściarzy. 124 SOWA NA DACHU Weekend bez Carrie był bardzo smutny. Nie mogłam o niej zapomnieć. Przez cały czas zastanawiałam się, co teraz robi i myśli. Zamknęłam oczy i ujrzałam jej małą, bladą twarzyczkę z dużymi, przestraszonymi oczyma. Była niewinna! Na pewno! Co mogło przytrafić się bezbronnej, małej dziewczynce w tak ekskluzywnej szkole, prowadzonej przez odpowiedzialną i zacną osobę, jaką była panna Emily Dean Dewhurst? Zawsze gdy Carrie czuła się skrzywdzona i skłócona ze światem, nie mając nikogo bliskiego obok siebie, zamykała się we własnym świecie, wracając do przeszłości i maleńkich porcelanowych laleczek, które były schowane głęboko w szafie pod ubraniami. Teraz była jedyną w szkole dziewczynką, która miała cały pokój wyłącznie dla siebie. Nigdy przedtem nie była sama. Po raz pierwszy w swoim dziesięcioletnim życiu miała spędzić noc samotnie. Nie miała żadnej przyjaciółki, nawet ładna Lacy St. John odwróciła się od niej! Na pewno Carrie wyjmie ze swojego schowka porcelanowe laleczki, pana i panią Parkins oraz ich śliczne dziecko - Klarę, zacznie z nimi rozmawiać, tak jak zwykła to robić, gdy mieszkała na poddaszu. - Cathy - powiedziała pewnego dnia. - Myślałam, że może mama jest w niebie razem z tatą i Corym. Mam tylko was. Byłam taka zła na ciebie i Chrisa, że pozwoliliście, aby doktor wysłał mnie do tej drogiej szkoły. Wiesz, tak naprawdę to czuję się szczęśliwa tylko w domu. Nienawidziłam cię, Cathy! Wszystkich nienawidziłam. Nienawidziłam nawet Boga za to, że stworzył mnie taką małą i pozwolił, aby ludzie śmiali się z mojej dużej głowy. Carrie wiedziała, o czym szepczą dziewczęta. Gdy patrzyła w ich stronę, odwracały wzrok. - Wmawiałam sobie, że nic mnie to nie obchodzi - szepnęła Carrie. - Ale bardzo mnie to raniło. Tłumaczyłam sobie, że mogę być silna i odważna, tak jak tego chcieUście. Chciałam być dzielna, ale nie potrafiłam. Nie lubię ciemności. Sądziłam, że Bóg usłyszy moje modlitwy i sprawi, bym trochę podrosła. - Panowała ciemność, Cathy, a pokój był duży, przerażaj ą- 125 Yirginia C. Andrews ??. Wiesz, że boję się ciemności, szczególnie gdy nie pali się nocna lampka i jestem sama. Chciałam nawet, żeby wróciła Sissy, wolałam ją niż samotność. Coś poruszyło się w ciemności, wpadłam w panikę i choć nie powinnam, włączyłam lampkę. Chciałam wziąć do łóżka swoje laleczki, na pewno byłoby mi raźniej. Leżałabym bardzo delikatnie, aby nie zrobić im krzywdy. Zawsze kładłam panią i pana Parkins na dnie szuflady, a między nimi leżała Klara. Podniosłam ich kołderkę z waty i sięgnęłam po Klarę, ale poczułam coś dziwnego. Spojrzałam, Cathy, i wiesz, co zobaczyłam? Patyk! Leżał tam tylko mały patyk! Odwinęłam panią i pana Parkins, znajdując tam trochę większe patyki. Rozpłakałam się. Zniknęły wszystkie laleczki, zamieniły się w patyki. Zrozumiałam, że Bóg nigdy nie pozwoli mi urosnąć, skoro przemienił moje ukochane porcelanowe ludziki w patyki. Wtedy zdarzyło się coś dziwnego. Czułam, że ja też się zmieniam w kawałek drewna. Zesztywniały mi ręce i nogi. Wstałam i skulona w kąciku czekałam. Pamiętam, jak babcia groziła, że jeśli stłukę którąś z laleczek, stanie się coś strasznego. Nie powiedziała nic więcej, ale reszty dowiedziałam się od jej szkolnych koleżanek. W nocy dwanaście dziewczynek ukaranych przez pannę Dew-hurst zakradło się do pokoju Carrie. Dowiedziałam się o tym od Lacy St. John, która zrelacjonowała mi tamte wydarzenia, prosząc, abym nie zdradziła jej przed panną Dewhurst. Dwanaście uczennic ubranych w długie, białe koszule nocne zgromadziło się w pokoju Carrie, każda z nich trzymała pod brodą zapaloną świecę. W ten sposób ich twarze przybrały upiorny wyraz, oczy wydawały się ciemnymi, pustymi oczodołami. To wystarczyło, aby śmiertelnie przerazić klęczącą w kącie małą Carrie. Stanęły wokół niej z naciągniętymi na twarze poszewkami na poduszki. Patrzyły złymi oczami przez wycięte niestarannie otwory. Zaczął się rytuał, podczas którego kołysano świecami, wymawiano zaklęcia, tak jakby robiły to prawdziwe czarownice. • 126 SOWA NA DACHU Chciały wypędzić ducha małości z Carrie. Zaklęcia miały uwolnić moją siostrę od zła, które sprawiało, że była tak nienaturalnie mała i dziwna. Jeden ostry głos górował nad chórem dziewcząt, a Carrie wiedziała, że należał do Sissy Towers. Dla Carrie ubrane w długie koszule dziewczyny z białymi kapturami na głowach i czarnymi oczodołami były po prostu diabłami z piekielnych czeluści. Przerażona, zaczęła drżeć, jakby raz jeszcze jej okrutna babcia weszła do pokoju, lecz tym razem zamiast tej groźnej kobiety było dwanaście nieznanych postaci. - Nie płacz, nie bój się - uspokajał ją głos dobywający się spod białego kaptura. - Jeśli przeżyjesz dzisiejszą noc i tę inicjację, zostaniesz przyjęta do tajnej i ekskluzywnej organizacji. Jeśli przejdziesz inicjację, będziesz dopuszczona do naszych sekretów, spotkań i rytuałów. - Och -jęknęła Carrie. - Odejdźcie, zostawcie mnie w spokoju, odejdźcie. - Cisza! - rozkazał przenikliwy głos. - Nie masz szansy na zostanie jedną z nas, jeśli nie oddasz jakiejś najcenniejszej rzeczy, którą posiadasz. Możesz wybrać: albo to, albo będziesz musiała przejść próbę. Skulona w kącie Carrie przypatrywała się, jak cienie białych czarownic poruszały się wokół niej. Płomienie świec stawały się coraz większe, zmieniając jej świat w jeden wielki, złowrogi, żółtoczerwony ogień. - Daj nam najcenniejszą dla siebie rzecz albo będziesz cierpieć, cierpieć, cierpieć - powtarzał chór przerażających postaci. - Nic nie mam - szepnęła Carrie. - A lalki? Daj nam porcelanowe laleczki, oddaj je nam - domagał się srogi głos. - Twoje ubrania są dla nas za małe, nie chcemy ich. Daj nam laleczki, daj nam ładnego pana, ładną panią. .. i ich dzidziusia. - Zniknęły! - krzyknęła Carrie w obawie, że ją podpalą. -Zamieniły się w patyki! - Cha! Cha! Ale historia! Kłamczucha! Więc będziesz cier- 127 Wirginia C. Andrews piec, ty mała sowo; albo będziesz jedną z nas, albo umrzesz. Wybieraj. Decyzja była bardzo łatwa. Carrie skinęła głową, starając się powstrzymać łzy. - W porządku. Od dzisiejszej nocy, ty, Carrie Dollanganger, dziewczynko o śmiesznym imieniu i śmiesznej twarzy będziesz jedną z nas. Jeszcze dzisiaj cierpię, myśląc o tamtej nocy. Chusteczką przesłoniły jej oczy, małe rączki zawiązały na plecach sznurkiem, wypchnęły na korytarz i zaprowadziły na górę stromymi schodami. Nagle znalazły się na zewnątrz szkoły. Carrie poczuła na twarzy podmuch zimnego wiatru oraz stromy spadek pod stopami. Zorientowała się, że dziewczęta wyprowadziły ją na dach! Była to jedyna rzecz, która przerażała ją bardziej niż babcia. Zaczęła przeraźUwie krzyczeć, a dziewczęta uspokajały ją, radząc: - Siedź cicho jak przyzwoita sowa. Usiądź sobie na dachu obok komina, w świetle księżyca, a jutro rano będziesz jedną z nas. Przerażona, zaczęła walczyć z rękami, które starały się ją zmusić, by usiadła. Nagle przestała czuć ręce prześladowczyń, została sama. Słyszała kroki i głosy oddalających się dziewcząt i ciche trzaśniecie drzwi. Cathy, Cathy! - krzyczała w duchu. Chris, przyjdź i pomóż mi! Dlaczego pan mnie tu przysłał, doktorze Paul? Czy nikt mnie nie chce? Łkając, z zawiązanymi oczami i rękami, Carrie zaczęła powolutku przesuwać się po stromym dachu w kierunku, z którego doszedł ją odgłos zamykanych drzwi. Krok po kroku, ślizgając się, Carrie posuwała się ku wejściu do budynku. Przy każdym kroku modliła się, by nie spaść. Kilka lat później wyznała, że robiła to nie tyle instynktownie, co z powodu nadciągającej wiosennej burzy oraz dochodzącego z oddali głosu ukochanego Cory'ego, śpiewającego melancholijną piosenkę o szczęśliwym domu i słońcu. - Och, Cathy, tak bardzo się bałam, gdy znalazłam się na dachu. Zaczął wiać silny wiatr, czułam pierwsze krople deszczu, 128 SOWA NA DACHU zagrzmiało i gdzieś w oddali uderzył piorun. Niebo pojaśniało na chwilę i przez opaskę ujrzałam światło. Wciąż słyszałam głos Cory'ego, który prowadził mnie do wejścia. Poczułam drzwi, otworzyłam je nogą i nie wiedząc dlaczego, nagle zaczęłam spadać po schodach niczym bezwładna kukła. Tracąc przytomność, zdałam sobie sprawę, że musiałam złamać nogę. Poczułam straszliwy ból. Coś rozszarpywało nogę tak mocno, że wkrótce nie czułam już niczego, przestał padać deszcz, zamilkł też Córy. W niedzielny poranek jedliśmy z Chrisem i Paulem śniadanie. Chris trzymał w ręku ciepłą bułeczkę maślaną i właśnie otwierał usta, by ją ugryźć, gdy zadzwonił telefon. Paul ze zniecierpliwieniem odłożył sztućce. Miał zamiar spróbować mojego pierwszego sufletu z sera, który smakował najlepiej na ciepło. - Cathy, mogłabyś odebrać? - spytał. - Chciałbym spróbować twojego sufletu. Wygląda i pachnie bardzo apetycznie. - Proszę. Smacznego - odparłam i podbiegłam do telefonu, pytając po drodze: - Co mam powiedzieć, jeśli będzie to pani Williamson? Roześmiał się pod nosem, wziął widelec do ręki i odrzekł: - A może to ktoś inny? Dzwonią do mnie nie tylko samotne, schorowane wdowy! Podniosłam słuchawkę i powiedziałam dorosłym głosem: - Rezydencja doktora Paula Sheffielda. - Mówi Emily Dewhurst. Proszę połączyć mnie natychmiast z doktorem Sheffieldem. - Panna Dewhurst! - wykrzyknęłam, przeczuwając, że wydarzyło się coś złego. - Mówi Cathy, siostra Carrie. Czy wszystko w porządku?! - Proszę przyjechać natychmiast! - Panno Dewhurst!... Nie pozwoliła mi skończyć. - Pani siostra zniknęła w tajemniczy sposób. W niedzielę 129 Yirginia C. Andrews dziewczęta, które zostały w internacie, muszą uczestniczyć w porannej mszy. Osobiście czytałam listę obecności, ale Carrie nie odpowiedziała, gdy wyczytałam jej nazwisko. Serce zaczęło mi bić mocniej, w obawie że mogła ją spotkać jakaś krzywda. Włączyłam głośnik w jadalni, tak aby Paul i Chris mogli słyszeć rozmowę z panną Dewhurst. - Gdzie była? - spytałam przerażona. - Gdy wyczytałam jej nazwisko, w kaplicy rozległ się złowieszczy pomruk. Do tej pory nie zdołałam się dowiedzieć, gdzie jest. Wysłałam nauczycielkę, by sprawdziła pokój Carrie, ale był pusty. Wtedy zarządziłam poszukiwania na terenie całej szkoły, ogrodu, piwnic i poddasza, ale, niestety, bez skutku. Gdybym jej nie znała, posądziłabym ją o ucieczkę, prawdopodobnie byłaby teraz w drodze do domu. Ale mam przeczucie, że zeszłej nocy wydarzyło się coś, co było związane z pani siostrą i dwunastoma ukaranymi dziewczętami. Niestety, uczennice te odmawiają odpowiedzi na moje pytania. - To znaczy, że wciąż pani nie wie, gdzie jest Carrie? Paul i Chris przestali jeść, wpatrując się we mnie ze zdumieniem. - Przykro mi, ale nie wiem. Ostatni raz widziano ją wczoraj wieczorem o dziewiątej. Nawet gdyby pieszo chciała wrócić do domu, z całą pewnością już by tam była. Jest prawie południe. Jeśli nie ma jej w domu ani w szkole, prawdopodobnie jest ranna albo zgubiła się lub przydarzyło się jej coś złego. Miałam ochotę krzyczeć. Jak mogła mówić o tym z taką obojętnością? Dlaczego za każdym razem, gdy przytrafiało nam się coś złego, jakiś obcy, nieczuły głos informował nas o tym? Biały samochód Paula pędził wzdłuż Overland Highway w kierunku szkoły, do której uczęszczała Carrie. Siedziałam na przednim siedzeniu, wciśnięta między Paula i Chrisa, który trzymał na kolanach szkolną torbę. Zaraz po wyjaśnieniu sprawy planował powrócić do szkoły. Przez całą drogę mocno ściskał moją dłoń, zapewniając mnie, że temu naszemu maleństwu na pewno nie przytrafiło się nic złego. 130 SOWA NA DACHU - Cathy, rozluźnij się - szepnął, obejmując mnie mocno. -Znasz przecież Carrie. Pewnie gdzieś się schowała i nie odpowiada na wołania poszukujących. Pamiętasz przecież, jak zachowywała się na poddaszu. Nie ulegała nawet prośbom Córy' ego. Jak sobie coś postanowi, to nie ma siły, aby ją powstrzymać. Za bardzo bała się ciemności, aby uciec ze szkoły. Na pewno gdzieś się ukrywa. Może ktoś ją obraził albo dotknął, i w ten sposób chce zwrócić na siebie uwagę. Wiesz, że bardzo lękała się ciemnych pokoi. Może to stało się przyczyną zamieszania? Ciemność! O Boże! Dlaczego on ciągle wraca wspomnieniami do pokoiku na poddaszu? Chris pocałował mnie w policzek i otarł spływające łzy. - No, nie płacz. Przepraszam. Na pewno nic się jej nie stało. - Co pani ma na myśli, mówiąc, że nie wie pani, gdzie jest moja podopieczna? - spytał ostro Paul, patrząc zimno na pannę Dewhurst. - Sądziłem, że uczennice uczęszczające do tej szkoły są pod fachową opieką przez całą dobę! Byliśmy w eleganckim biurze panny Emily Dewhurst, która była zbyt zdenerwowana, by usiąść za imponująco dużym biurkiem. Chodziła niespokojnie po pokoju tłumacząc się. - Proszę mi wierzyć doktorze Sheffield, nic podobnego przedtem się w tej szkole nie wydarzyło. Carrie jest pierwszą dziewczynką, która zginęła bez wieści. Co wieczór robimy obchód, sprawdzając, czy wszystkie dziewczynki leżą w swoich łóżkach, nakazujemy zgasić światło. Tamtej nocy Carrie była w swoim łóżku. Poszłam do jej pokoju, chcąc ją pocieszyć i sprawdzić, czy czegoś nie potrzebuje, ale nie chciała ze mną rozmawiać. Zdaję sobie sprawę, że przyczyną jej zniknięcia była bójka dziewcząt w pokoju pańskiej podopiecznej oraz prawdopodobnie kara, jaką wymierzyłam obecnym tam uczennicom. Wszyscy wykładowcy brali udział w poszukiwaniach, a ponadto rozmawialiśmy z dziewczętami, które uparcie twierdzą, że nie wiedzą, co mogło przydarzyć się Carrie. Ale ja mam przeczucie, że one znają miejsce jej pobytu... 131 Yirginia C. Andrews - Dlaczego od razu nie powiadomiła nas pani o zniknięciu Carrie? - spytał Paul. Poprosiłam, aby zaprowadziła nas do pokoju siostry. Panna Dewhurst szybko odwróciła się w moją stronę, zadowolona, że może uniknąć dalszej konfrontacji z doktorem Sheffieldem. Prowadząc nas schodami na piętro, skarżyła się na rozbrykane dziewczęta i trudności wychowawcze, jakie sprawiały. Kiedy weszliśmy wreszcie do pokoju, przy drzwiach zgromadziło się kilka dziewcząt szepczących coś do siebie. Z poszczególnych słów domyśliłam się, że rozmawiały o mnie i o Chrisie, o naszym podobieństwie do Carrie, tylko że my nie byliśmy tak upiornie mali. Chris odwrócił się i wykrzyknął: - Wcale się nie dziwię, że was nienawidzi, skoro wygadujecie takie brednie! Ale znajdziemy ją, nawet gdybyśmy musieli szukać jej przez cały tydzień i torturować wszystkie małe czarownice! - Młody człowieku, oprócz mnie nikt tutaj nie ma prawa wywierać żadnych nacisków na dziewczęta! - krzyknęła panna Dewhurst. Znałam Carrie bardzo dobrze, lepiej niż ktokolwiek inny, dlatego starałam się myśleć tak jak ona. Gdybym była w jej wieku, czy próbowałabym uciec ze szkoły, gdzie zostałam niesprawiedliwie ukarana i zabroniono mi powrotu do domu? Tak! Właśnie tak bym postąpiła. Ale ja nie byłam Carrie. Nie uciekłabym przecież ubrana wyłącznie w nocną koszulę. Wszystkie rzeczy, które przywiozła do tej szkoły, leżały poukładane na półkach. Zniknęły jedynie porcelanowe laleczki. Wciąż klęcząc przy komodzie Carrie, spojrzałam na Chrisa i Paula, pokazując pudełko, w którym znalazłam tylko kołderki z waty i patyki. - Nie ma lalek - powiedziałam, zastanawiając się, jaką rolę pełniły patyki. - I jeśli się nie mylę, w jej garderobie brakuje tylko koszuli nocnej. Nie uciekłaby ani nie wyszła na zewnątrz 132 SOWA NA DACHU w koszuli. Musi gdzieś tutaj być, w miejscu, do którego nikt jeszcze nie zajrzał. - Wszędzie już szukaliśmy! - zareagowała niecierpliwie panna Dewhurst, jak gdybym nie miała w tej sprawie niczego do powiedzenia. Jedyną kompetentą osobą w jej oczach był Paul, prawny opiekun Carrie, o którego zrozumienie i względy wciąż zabiegała. Spojrzałam na grupę stojących z boku dziewcząt i wyszukałam wzrokiem chudą, chorowitą twarz rudowłosej dziewczynki, którą znałam z opowiadań Carrie. Relacje siostry na temat współlokatorki wystarczyły, abym znienawidziła ją z całego serca. Może sposób, w jaki przebierała palcami po kwadratowej kieszeni białego fartucha, sprawił, że przenikliwie spojrzałam jej w oczy? Zbladła, odwróciła twarz w stronę okna i zrobiła taki ruch, jakby chciała się wycofać. W końcu wyjęła rękę z podejrzanie wypchanej kieszeni. - Ty jesteś współlokatorką Carrie, prawda? - spytałam. - Byłam - wymamrotała w odpowiedzi. - Masz coś ciekawego w kieszeni? Mrużąc zielone oczy, potrząsnęła głową i syknęła przez zaciśnięte usta: - Nie twój interes! - Panno Towers! Proszę odpowiedzieć pannie Dollangan-ger! - W kieszeni mam portmonetkę - przekornie odparła Sissy Towers. - To musi być duża, okrągła portmonetka - powiedziałam szybko, po czym rzuciłam się w jej kierunku, łapiąc ją za ramię. Drugą ręką z kieszeni fartuszka Sissy wyciągnęłam błękitną chusteczkę. Państwo Parkins i ich dziecko, Klara, upadU na podłogę. Podniosłam laleczki i trzymając je w ręku, spytałam: - Skąd wzięły się w twojej kieszeni laleczki mojej siostry? - One należą do mnie - odparła z uporem Sissy, a jej oczy nieprzyjemnie się zwęziły. 133 Yirginia C. Andrews Dziewczęta otoczyły nas kręgiem i zaczęły szeptać coś do siebie. - Twoje? Te laleczki należą do Carrie. - Kłamiesz! Ale zobaczysz! Mój tata wsadzi cię do więzienia! Panno Dewhurst, proszę nakazać tej osobie, aby zostawiła mnie w spokoju! Nienawidzę jej tak samo jak jej wstrętnej siostry karlicy! - rozkazała Sissy, wyciągając rękę po laleczki. Wstałam i zbliżyłam się do niej, chowając laleczki za siebie. - Jeśli chcesz je dostać, musisz mnie najpierw zabić. - Panno Dewhurst! - krzyknęła przeraźliwie mała wiedźma i rzuciła się na mnie z pazurami. - To jest gwiazdkowy prezent od moich rodziców! - Ty wstrętna kłamczucho! - krzyknęłam przeraźliwie, gotowa uderzyć ją w obrzydliwą dziecięcą twarzyczkę. - Ukradłaś te laleczki i kołyskę! Przez ciebie Carrie zagraża teraz ogromne niebezpieczeństwo! Wiedziałam i czułam, że Carrie potrzebowała natychmiastowej pomocy. - Gdzie jest moja siostra? Patrzyłam groźnie na tę rudowłosą dziewczynkę, wiedząc, że ona nigdy nie wyjawi prawdy. Wyczytałam to z jej podłych, zawziętych oczu. Ale jedna z dziewczynek, Lacy St. John, odezwała się i opowiedziała o wydarzeniach poprzedniej nocy, wyjawiając miejsce, do którego zaprowadzono Carrie. O Boże! Na całym świecie nie było dla Carrie bardziej przerażającego miejsca niż dach -jakikolwiek dach. Gdy byliśmy sami, uwięzieni na poddaszu, próbowaliśmy z Chrisem wyprowadzać bliźnięta na dach, aby mogły choć przez chwilę przebywać na słońcu i świeżym powietrzu. ChcieUśmy, aby dobrze się rozwijały i szybko rosły. Ale one wpadały wtedy w szał, krzycząc i broniąc się. Zamknęłam oczy, starając się skoncentrować i odgadnąć miejsce, w którym mogła przebywać Carrie. Gdzie? Gdzie? Oczyma wyobraźni ujrzałam ją skuloną w jakimś ciemnym kącie. - Proszę zaprowadzić mnie na poddasze - poleciłam pannie Dewhurst, która szybko wyjaśniła, że to miejsce było już prze- 134 SOWA NA DACHU szukane i nikt nie odpowiadał na wołanie. Ale nie znali Carrie tak dobrze jak ja. Nie wiedzieli, że gdy była przestraszona, potrafiła przenosić się do krainy marzeń, gdzie nie istniała mowa. Wspięliśmy się po schodach na strych. Było tu duże, ciemne i zakurzone poddasze, jakich wiele. Nie było jednak starych mebli, skrzyń wypełnionych niepotrzebnymi nikomu rzeczami czy też innych reUktów przeszłości. Stały tam poustawiane obok siebie sterty ciężkich drewnianych krat. Czułam, że Carrie siedziała gdzieś blisko, pomiędzy nimi. Miałam wrażenie, że wyciąga do mnie rękę, aby dać znak o swojej obecności. Rozejrzałam się uważnie, ale nie dostrzegłam jej. - Carrie! - wykrzyknęłam najgłośniej, jak tylko mogłam. -To ja, Cathy. Nie ukrywaj się przede mną! Nie bój się! Odzyskałam lalki. Jest tu także Chris i doktor Paul. Przyjechaliśmy po ciebie i wrócimy razem do domu. Już nigdy nie wrócisz do tej szkoły, będziemy znowu mieszkać razem! Dotknęłam Paula. - Teraz twoja kolej. Powiedz jej coś. - Carrie, słyszysz mnie? To prawda! Chcemy zabrać cię do domu. Wybacz mi, Carrie, ale myślałem, że ci się tutaj spodoba. Teraz wiem, że byłaś nieszczęśliwa. Carrie, proszę, odezwij się, jesteś nam bardzo potrzebna. Zdawało mi się, że usłyszałam łkanie. Pobiegłam w tamtym kierunku. Wiedziałam sporo o poddaszach, więc sprawnie zaczęłam szukać siostry. Nagle zamarłam w bezruchu, a biegnący za mną Chris o mało mnie nie przewrócił. Parę metrów przede mną, w cieniu sterty krat, ujrzałam brudną i zakrwawioną Carrie, wciąż mającą zawiązane ręce i oczy. Jej noga była wykrzywiona w dziwny, groteskowy sposób. - O Boże - szepnęli Chris i Paul jednocześnie. - Chyba ma złamaną nogę. - Zaczekajcie - powiedział ostrzegawczo Paul, kładąc dłonie na moich ramionach, w momencie gdy miałam już biec Carrie na ratunek. 135 Yirginia C. Andrews - Spójrz na te kraty, Cathy. Jeden nieostrożny ruch, a obie zginiecie przywalone ich ciężarem. Ktoś jęknął i zaczął się modlić. Niewiarygodne, jak udało się Carrie z zawiązanymi oczami zejść z tak stromego dachu. Żadna dorosła osoba nie dokonałaby czegoś podobnego. Mówiąc do Carrie, obmyślałam plan ratunku. - Carrie, rób dokładnie to, co mówię. Nie pochylaj się ani na lewo, ani na prawo. Połóż się na brzuchu, głową w kierunku mojego głosu. Przyczołgam się do ciebie i postaram złapać za ramiona. Podnieś wysoko głowę, aby nie pokaleczyć sobie twarzy. Doktor Paul złapie mnie za kostki i wyciągnie nas obie. - Powiedz, że będzie bolała ją noga. - Carrie, czy słyszałaś, co powiedział doktor Paul? Będziesz czuła silny ból w nodze, ale nie wpadaj w panikę. Rób wszystko spokojnie, a nie potrwa to więcej niż dwie lub trzy sekundy. Doktor Paul zajmie się twoją nogą. Centymetr po centymetrze czołgałam się w kierunku Carrie wzdłuż trzęsącego się i grożącego zawaleniem tunelu z olbrzymich krat. Gdy złapałam Carrie za ramiona, Paul krzyknął: - W porządku, Cathy! Pociągnął mocno. Nagle rozległ się ogłuszający huk osuwających się krat. W powietrzu unosił się kurz. Obok mnie leżała Carrie. Szybko uwolniliśmy z więzów jej dłonie i zdjęliśmy opaskę z oczu. Carrie trzymała się mnie kurczowo, mrugając oczami, płakała z bólu i lęku przed zgromadzonymi wokół nauczycielami. Była przerażona zdeformowaną nogą. Oboje z Chrisem nie odstępowaliśmy Carrie na krok, czuwaliśmy u jej boku nawet w karetce pogotowia, którą wezwała panna Dewhurst. Paul jechał za nami swoim białym samochodem, chcąc upewnić się, że Carrie otrzyma fachową pomoc lekarską. Mógł ewentualnie służyć radą ortopedzie, który będzie nastawiać złamaną nogę. Na poduszce obok głowy Carrie leżały trzy malutkie, uśmiechnięte laleczki. 136 SOWA NA DACHU Złamana noga Carrie uniemożliwiła nam długą podróż zaplanowaną przez Paula. Och, jak wściekła byłam na mamę! To była jej wina, ale to my zawsze ponosiliśmy konsekwencje. Kiedy ona bezustannie podróżowała, chodziła na przyjęcia, spotykała sławnych, fascynujących ludzi i gwiazdy filmowe, Carrie była unieruchomiona w łóżku, a my nie mogliśmy wyjechać na wakacje. Czy to było sprawiedhwe? Z gazety dowiedziałam się, że mama właśnie przebywa we Francji, na Riwierze! Artykuł ten wycięłam z kolumny towarzyskiej i schowałam do mojego dużego albumu-zemsty. Pokazałam go Chrisowi. Inne wycinki ukryłam głęboko, nie chciałam bowiem, by się dowiedział, że zaprenumerowałam gazetę opisującą życie elity finansowej Wirginii. - Skąd to masz? - spytał oschle. - Z lokalnej gazety Greenglenny. Znajdziesz tam wiele ciekawostek o mamie. W tutejszej „Daily News" nigdy nie ma wzmianki o lokalnych osobistościach. - W przeciwieństwie do ciebie staram się zapomnieć - odparł ostro. - Przecież teraz niczego nam nie brakuje. Mieliśmy szczęście, że trafiliśmy na Paula, a noga Carrie zrośnie się i nie zostanie nawet śladu po wypadku. Jeszcze będą niejedne wakacje i wtedy pojedziemy do Nowej AngUi. Skąd mógł wiedzieć? Może w następne wakacje nie będziemy mogli nigdzie wyjechać albo Paul nie znajdzie dla nas czasu? - Zdajesz chyba sobie sprawę, że Carrie może mieć krótszą nogę? Chris zerknął na mnie zmieszany i odparł: - Gdyby rosła jak inne dzieci, to może istniałoby takie zagrożenie, ale Carrie rośnie bardzo powoli, więc nie sądzę, aby jej to groziło. - Idź sobie, zaszyj się w swoich książkach! - krzyknęłam zła, gdyż cokolwiek bym powiedziała, zawsze miał gotową odpowiedź, a przecież przyczyną wszystkich naszych nieszczęść była mama. Wiedziałam, dlaczego Carrie nie rosła tak jak ja. Pozbawiono ją miłości, wolności i słońca! Był też arsze-nik! Niech cię piekło pochłonie, mamo! 137 I Yirginia C. Andrews Systematycznie uzupełniałam swoją kolekcję artykułami i zdjęciami prasowymi przedstawiającymi mamę z mężem. Z nienawiścią i obrzydzeniem, ale także z ciekawością przypatrywałam się zdjęciom mamy. Jej mąż wzbudzał we mnie podziw. Był bardzo przystojnym, dobrze zbudowanym mężczyzną o młodej i opalonej twarzy. Na zdjęciu wznosił szampanem toast z okazji drugiej rocznicy ślubu. Tej nocy postanowiłam napisać do mamy parę słów i wysłać ekspresem. „Droga pani Winslow! Dobrze pamiętam lato, kiedy wyjechała pani na miodowy miesiąc. Było to piękne, słoneczne miejsce w górach, w zamkniętym na klucz pokoiku na poddaszu, którego okna ktoś szczelnie zabił deskami. Proszę przyjąć serdeczne gratulacje i szczere życzenia na przyszłość. Mam nadzieję, że zawsze będzie pani prześladowana przez wspomnienia szczęśUwych wakacji, jesieni, zim i wiosen, które spędziła pani ze swoimi czterema laleczkami". Pobiegłam na pocztę i szybko wrzuciłam list do skrzynki. Zaledwie odeszłam parę kroków, gdy zaczęłam żałować swojego czynu. Chris z pewnością będzie na mnie bardzo zły. Tej nocy padał deszcz. Wstałam i przyglądałam się burzy. Po policzkach spływały mi łzy. Była sobota i Chris wrócił na weekend do domu. Stał na werandzie, a silny wiatr niosący z sobą kropelki deszczu zmoczył jego piżamę i przykleił ją do ciała. Nasze oczy spotkały się. Chris bez słowa wszedł do mojego pokoju. Staliśmy przytuleni. Rozpłakałam się. Czułam, że Chris też ma łzy w oczach. Mimo że trzymałam go mocno w objęciach, a na jego ramieniu oparłam głowę, chciałam, żeby sobie poszedł. - Dlaczego płaczesz? - spytał. - Chris, ty już jej nie kochasz, prawda? Przez długą chwilę nie odpowiadał. Wezbrała we mnie złość. 138 SOWA NA DACHU - Kochasz ją! Jak możesz?! Po tym, co zrobiła z Corym i Carrie? Chris, co się z tobą dzieje? Powinieneś ją znienawidzić tak samo jak ja! Wciąż milczał. Znałam już odpowiedź. Jeśli kochał mnie, musiał też kochać i ją. Za każdym razem, gdy patrzył na mnie, widział swoją matkę taką, jaka była w młodości. Chris bardzo przypominał ojca, który nie umiał oprzeć się urodzie i pięknu. Ale nasze podobieństwo było powierzchowne. Nie byłam słabą kobietą bez żadnych zdolności. Potrafiłabym zarobić na utrzymanie swojej rodziny. Nie musiałabym zamykać czwórki dzieci w koszmarnym pokoiku na poddaszu i pozostawiać ich na pastwę okrutnej, starej kobiety, która chciała, aby cierpiały za grzechy swej matki. Podczas gdy rozmyślałam nad zemstą i sposobem zrujnowania życia mamy, Chris całował mnie czule w usta. Byłam tak pogrążona w myślach, że nawet tego nie zauważyłam. - Przestań! - krzyknęłam, gdy jego usta coraz śmielej pieściły moje wargi. - Zostaw mnie w spokoju! Nie kochasz mnie tak, jak chciałabym być kochana! Kochasz mnie, bo jestem do niej podobna! Czasami nienawidzę swojego wyglądu! Spojrzał na mnie obrażony, po czym skierował się ku drzwiom. - Chciałem cię tylko pocieszyć - odparł smutno. - Źle mnie zrozumiałaś. Moje obawy o nogę Carrie okazały się bezpodstawne. Po zdjęciu gipsu chodziła normalnie i nie było nawet śladu po złamaniu. Z nadejściem jesieni zastanawialiśmy się z Paulem i Chrisem nad szkołą dla Carrie. Doszliśmy do wniosku, że najlepszym wyjściem będzie posłanie jej do zwykłej szkoły, z której mogłaby wracać codziennie po południu do domu. Musiałaby tylko wsiąść do autobusu i przejechać zaledwie trzy przystanki, po skończonych lekcjach wracałaby tym samym autobusem do domu. Podczas moich lekcji baletu dotrzymywałaby towarzystwa Henny. 139 Yirginia C. Andrews Minęły pierwsze miesiące szkoły, a Carrie wciąż nie miała żadnej przyjaciółki. Bardzo chciała należeć do jakiejś grupy, ale niestety wszystkim dzieciom wydawała się śmieszna i nienaturalna. Chciała zaprzyjaźnić się z kimś, kto stałby się dla niej drugą siostrą, ale spotykała się tylko z drwiną, podejrzliwością, wrogością. Straciła już nadzieję, że znajdzie bratnią duszę. - Cathy - skarżyła się. - Nikt mnie nie lubi. - Polubią cię. Prędzej czy później przekonają się, że jesteś miłą dziewczynką. Wszyscy w domu bardzo cię kochają, więc nie przejmuj się koleżankami. Carrie spała na podwójnym łóżku w moim pokoju. Co noc widziałam, jak klęczy z pochyloną głową, modląc się żarliwie. - Boże, proszę, oddaj mi prawdziwą mamę i spraw, abym troszkę urosła. Nie muszę być tak wysoka jak mama, wystarczy bym urosła tak jak Cathy, ach, proszę, proszę, pomóż mi. Leżałam na łóżku, wpatrywałam się w sufit i z całego serca nienawidziłam mamy. Dlaczego Carrie wciąż tęskniła za matką, która była dla nas tak okrutna? Czy dobrze postąpiliśmy, zatajając przed Carrie prawdę o niej, o tym, że chciała zamordować własne dzieci? Przecież to przez nią Carrie jest taka mała. Carrie zdawała sobie sprawę, że przyczyną jej samotności i nieszczęścia był bardzo niski wzrost. Miała ładną buzię i wspaniałe włosy. Ale cóż z tego, skoro ta buzia i włosy były częścią zbyt dużej głowy osadzonej na wątłym i mizernym ciałku. Ta niespotykana uroda zaważyła na jej szkolnym życiu. Zamiast zyskiwać sobie przyjaciół i ich podziw, narażała się tylko na wrogość i kpiny. - Buzia laleczki, anielskie włosy. Hej, karzełku! Dlaczego nie wstąpisz do cyrku? Na pewno byłabyś specjalną atrakcją, najmniejszym potworkiem! Słysząc to, biegła do domu, płacząc nad swoim losem, przerażona okrucieństwem dzieci. - Nie nadaję się, Cathy - żaliła się, szlochając z głową wtuloną w moją spódnicę. - Nikt mnie nie lubi, bo jestem zbyt ma- 140 SOWA NA DACHU ła. Nienawidzą mnie za ładną buzię, która została zmarnowana dla takiego potworka. Pocieszałam ją, jak tylko mogłam, ale zdawałam sobie sprawę, że to nie wystarcza. Przez cały czas czułam na sobie jej uważne spojrzenie, którym porównywała nasz wzrost i nasze proporcje. W tej konfrontacji Carrie sromotnie przegrywała. Jak można było porównywać perfekcyjne proporcje mojego ciała z jej groteskowym wyglądem? Gdyby to było możliwe, z chęcią oddałabym jej kilka centymetrów. W zamian pozostało mi ofiarowanie jej gorących modlitw. Co wieczór klękałam przy łóżku siostry i prosiłam żarliwie Boga, aby jej pomógł. - Proszę, Boże, pomóż urosnąć Carrie! Ona jest taka młoda i tak wiele wycierpiała. Boże, zmiłuj się nad nami! Bądź łaskaw dla nas! Wysłuchaj mojej modlitwy! Pewnego popołudnia Carrie zwróciła się do jedynej osoby, która jeszcze mogła jej pomóc. Paul siedział na werandzie, popijał wino i jadł krakersy z żółtym serem. Ja byłam w tym czasie na lekcji tańca. - Przyszła do mnie i spytała, czy przypadkiem nie mam maszyny do rozciągania ludzi. Odpowiedziałem, że gdybym miał taką maszynę, rozciąganie okazałoby się bardzo bolesne. Poradziłem jej, aby czekała cierpliwie, z czasem urośnie i będzie tego samego wzrostu co rówieśnicy. W okresie dojrzewania młodzież rośnie bardzo szybko. Patrzyła na mnie tymi dużymi, smutnymi oczami, w których dostrzegłem rezygnację i rozczarowanie. Gdy odchodziła z nisko opuszczoną głową, zrozumiałem, że ją zawiodłem. Z pewnością uwierzyła w bajki o maszynie do rozciągania, którymi karmili ją rówieśnicy. - Czy nie ma sposobu, który pomógłby jej urosnąć? - spytałam Paula. - Chciałbym jej pomóc - odparł zdławionym głosem. -Wszystko bym oddał, aby mogła urosnąć choć kilka centymetrów, o których tak marzy. CIEŃ MAMY Z Paulem mieszkaliśmy już ponad półtora roku. Był to najszczęśliwszy okres w naszym życiu. Czułam się jak wychodzący z mroku kret, który w konfrontacji ze światem przekonywał się, że marzenia o wolności odbiegają od rzeczywistości. Kiedyś myślałam, że z chwilą ucieczki z Foxworth Hall życie będzie usłane różami, a ja szybko osiągnę sławę, fortunę i szczęście. Byłam utalentowaną dziewczyną. Dostrzegałam podziw w oczach obserwujących mnie madame i Georgesa. Szczególnie madame okazywała wrażliwość na najmniejszy nawet błąd i utratę kontroli nad ciałem. Każda krytyczna uwaga pod moim adresem utwierdzała mnie w przekonaniu, że byłam warta pracy madame i że już wkrótce stanę się nie tylko dobrą tancerką, ale primabaleriną. Podczas wakacji Chris pracował w kawiarni jako kelner, od siódmej rano do siódmej wieczorem. W sierpniu miał wrócić na Uniwersytet Duke, gdzie rozpocznie drugi rok nauki. Carrie spędzała cały wolny czas na huśtawce i zabawie lalkami. Miała już dziesięć lat i powinna zapomnieć o lalkach. Sześć dni w tygodniu, oprócz niedziel, spędzałam ćwicząc i tańcząc w szkole baletowej. Gdy przychodziłam do domu, moja mała siostrzyczka chodziła za mną jak cień. Gdy wychodziłam, Carrie dotrzymywała towarzystwa Henny. Potrzebowała przyjaciółki w swoim wieku, ale niestety nie mogła jej znaleźć. Wciąż miała przy sobie porcelanowe laleczki, które zastępowały jej przyjaciół i którym mogła się ze wszystkiego zwierzyć. Przestała już 142 CIEŃ MAMY przede mną i Chrisem udawać małe dziecko. Od dłuższego czasu nie słyszałam, by skarżyła się na swój wzrost. Zdradzały ją jedynie duże, smutne oczy, które mówiły o tęsknocie, o chęci stania się normalnym dzieckiem. Jej samotność tak bardzo raniła moje serce, że znów zaczęłam myśleć o mamie, życząc jej, aby znalazła się w gronie potępionych na wieki. Chciałam, aby smażyła się w ogniu piekielnym i żeby złe duchy kłuły ją widłami. Coraz częściej pisałam do niej krótkie listy, chcąc zburzyć jej szczęśliwe życie. Nie wiem, czy je otrzymywała, gdyż ciągle gdzieś wyjeżdżała. Niejednokrotnie czekałam na zwrot Ustów, ale nigdy żaden nie powrócił. Każdego dnia uważnie czytałam zaprenumerowaną gazetę, szukając wiadomości o życiu matki i jej najbliższych planach. Czasami dopisywało mi szczęście. Pani Bartholomew Winslow opuściła Paryż i pojechała do Rzymu, aby odwiedzić nowo otwarty salon mody. Wycięłam ten artykuł i dodałam do swojej kolekcji. Och, co powinnam zrobić, gdy ją spotkam?! Wcześniej czy później wróci do Greenglenny i zamieszka w odremontowanym, wspaniałym domu Barta Winslowa. Wycięłam zdjęcie, które nie schlebiało jej urodzie. Dziwne. Zazwyczaj uśmiechała się w stronę dziennikarzy, chcąc udowodnić, że jest szczęśliwą i zadowoloną z życia kobietą. W sierpniu Chris wrócił na uczelnię. Dwa tygodnie później rozpoczęłam lekcje w szkole średniej. Pod koniec stycznia zdam maturę. Czułam się tak szczęśliwa, że z entuzjazmem zabrałam się do nauki. Jesienne dni mijały nam szybko. Zachowałam w pamięci te chwile, ponieważ odliczaliśmy je z mozołem. Monotonia jest największym wrogiem dzieci. Tak wyglądały nasze młode lata. Skrupulatnie śledziłam każdy krok mamy, a po pewnym czasie zaczęłam szperać w przeszłości Barta oraz historii jego rodziny, poświęcając na to cały wolny czas. 143 Yirginia C. Andrews Godzinami ślęczałam w bibliotece nad kronikami i książkami poświęconymi najstarszym rodom w Greenglennie. Przodkowie Barta, podobnie jak moi, przybyli z Anglii do Wirginii w osiemnastym wieku. Podniosłam wzrok i z zadumą patrzyłam przed siebie. Cóż za zbieg okoliczności, że nasi dziadowie należeli do „Straconej Kolonii"! Niektórzy mężczyźni wrócili do Anglii po zapasy, a gdy przypłynęli z powrotem, nie zastali nikogo. Nie przeżył nikt, kto mógłby opowiedzieć o wydarzeniach, jakie nastąpiły podczas ich nieobecności. Po rewolucji rodzina Winslowów przeniosła się do Karoliny Południowej. Dziwne. Rodzina Foxworthów też zamieszkała na obszarze Karoliny Południowej. Każdego dnia spacerowałam ulicami Greenglenny, robiłam zakupy w eleganckich, ekskluzywnych sklepach, mając nadzieję, że spotkam matkę. Przyglądałam się każdej napotkanej blondynce. Szukałam jej w drogich sklepach. Sprzedawcy podchodzili do mnie niespodziewanie i pytali, czy mogą mi służyć pomocą. Oczywiście, że nie mogli. Szukałam przecież swojej matki, a ona nie wisiała na wieszaku. Była w mieście! Dowiedziałam się o tym z kroniki towarzyskiej. Pewnej słonecznej soboty madame Marisha poprosiła mnie, abym załatwiła jej coś w mieście. Właśnie biegłam chodnikiem, gdy nagle ujrzałam przed sobą znajome sylwetki. Serce zabiło mi mocniej. To oni! Gdy ujrzałam matkę idącą spokojnie u boku męża, wpadłam w panikę. Zaschło mi w gardle. Ostrożnie podeszłam bliżej, tak aby usłyszeć ich głosy. Jeśli się odwróci, na pewno mnie rozpozna - i co wtedy zrobię? Czy odważę się napluć matce w twarz? Tak, zrobię to! Mogłabym podstawić jej nogę, a ona przewróciłaby się na ziemię i stała się źródłem zainteresowania przechodniów. Tak, to dałoby mi satysfakcję! Z obrzydzeniem przysłuchiwałam się ich konwersacji. Mama miała delikatny, cichy głos, jakim mówią dobrze urodzone i starannie wychowane panienki. Z niekłamanym podziwem obserwowałam powiewające na wietrze jasne włosy. Gdy zwróciła się twarzą do mężczyzny, ujrzałam jej profil. Wes- 144 CIEŃ MAMY tchnęłam. Och, mój Boże, jak pięknie wyglądała w tym eleganckim, różowym kostiumie. Ta piękna matka-morderczyni, którą niegdyś uwielbiałam, wciąż potrafiłaby poruszyć moje serce. Gdzieś głęboko pozostałam małą dziewczynką, podobną do Carrie, która tak bardzo potrzebowała matki. Dlaczego, mamo? Dlaczego bardziej kochałaś pieniądze niż swoje dzieci? Nie mogłam opanować wzruszenia. Dyskretnie otarłam łzy. Chciałam podbiec i publicznie oskarżyć ją o morderstwo, zdemaskować w oczach męża i przestraszyć. Jednocześnie pragnęłam zarzucić ręce na ramiona matki i wymówić jej imię, prosić, by znów mnie pokochała. Nienawiść i chęć zemsty okazały się jednak silniejsze. Nie byłam jeszcze gotowa. Poczekam, aż stanę się sławna i bogata. Na razie wciąż byłam nikim, a ona zamożną damą, słynącą z urody. Nie zauważyli mnie. Moja matka nie należała do kobiet, które rozglądają się na ulicy. To ona zazwyczaj przyciągała wzrok przechodniów, podziwiających jej urodę i bogactwo. Przechadzała się ulicą jak królowa pomiędzy poddanymi, jak gdyby oprócz niej i przystojnego męża nie istniał nikt inny. Gdy nasyciłam oczy widokiem matki, przyjrzałam się bliżej jej urodziwemu mężowi. Zgolił obfite wąsy, które wydawały mi się charakterystyczne dla jego osoby, a ciemne włosy zaczesał do tyłu. Nie miałam wątpliwości, przypominał mi Juliana! Nie rozmawiali o niczym specjalnym. Zastanawiali się nad tym, w jakiej restauracji zjeść obiad i czy meble, które dzisiaj kupili, nie są zbyt ekstrawaganckie. - Podoba mi się ten komplet wypoczynkowy! Do złudzenia przypomina mi fotele, które kupiłam tuż przed śmiercią Chrisa. Tak. Tamten zestaw był bardzo drogi, kosztował ponad dwa i pół tysiąca dolarów. Zupełnie zmienił atmosferę i wygląd pokoju. Wkrótce potem tata zginął w wypadku i wszystkie nie spłacone rzeczy zostały zwrócone, także komplet wypoczynkowy. Kusząc los, podążałam za nimi. A więc mieszkali już w domu Barta Winslowa. Idąc krok w krok za mamą, planowałam zemstę. W końcu stchórzyłam! Nie zrobiłam nic! Zła na siebie wróciłam do domu. Stanęłam przed lustrem i patrząc na swoje 145 Yirginia C. Andrews odbicie łudząco przypominające matkę, wpadłam w szał. Nie zastanawiając się, podeszłam do małego biurka, chwyciłam marmurowy przycisk i z całej siły rzuciłam nim w lustro. Nareszcie! Rozpadłaś się na kawałki, mamo. Już nie istniejesz! Tego samego dnia Paul przywołał robotnika, który wymienił lustro. Byłam głupia. Straciłam sporo pieniędzy, za które planowałam kupić prezent dla Paula na jego czterdzieste drugie urodziny. Pewnego dnia moje rachunki z matką zostaną wyrównane i to w taki sposób, że ja nie zostanę zraniona. Będzie to coś więcej niż stłuczone lustro. O wiele więcej. PREZENT URODZINOWY Nieoczekiwani pacjenci Paula i konferencje lekarskie już niejednokrotnie pokrzyżowały moje plany. Tego wyjątkowego dnia zrezygnowałam z lekcji baletu i prosto po szkole pobiegłam do domu. Henny pracowicie przygotowywała zaplanowane przeze mnie wykwintne menu, składające się z ulubionych potraw Paula. Najbardziej pracochłonną potrawą okazał się kreolski przysmak, który swój niezwykły smak zawdzięczał krewetkom, krabom, ziarnom ryżu, zielonej papryce, cebuli, ząbkom czosnku i grzybom. Z niepokojem zerkałam na zegar. Gdy wszystkie składniki potrawki kreolskiej zostały umyte i poszatkowane, ugotowałam warzywa z grzybami. Podejrzewam, że pierwszy i ostatni raz przyrządzałam tę potrawę. Włożyłam ją do piekarnika i zabrałam się do pieczenia ciasta. Jeden kawałek nasączyłam ponczem, posmarowałam lukrem i poczęstowałam nim dzieci z sąsiedztwa. Henny kręciła głową z dezaprobatą, niezadowolona z mojej hojności. Zdążyłam wycisnąć ostatnią różyczkę na wierzchnią warstwę kremu, gdy do kuchni wszedł Chris z prezentem pod pachą. - Spóźniłem się? - spytał zdyszany. - Mogę zostać tylko do dziewiątej. Muszę wrócić do internatu przed wieczornym obchodem. - Nie, przyszedłeś w samą porę - odparłam podniecona. -Gdy Henny skończy sałatkę, nakryjesz do stołu. Ja muszę się wykąpać i przebrać. 147 Yirginia C. Andrews Oczywiście nakrywanie stołu godziło w męską godność Chrisa, ale w ten specjalny dzień zgodził się bez słowa. Umyłam głowę, włosy nakręciłam na grube wałki, pomalowałam paznokcie srebrzystym lakierem. Z dużą wprawą nałożyłam makijaż. Stałam się już prawie ekspertem w tej dziedzinie, gdyż niejednokrotnie zasięgałam rad u madame Marishy i doświadczonych kosmetyczek w salonach piękności. Po tych wszystkich zabiegach spojrzałam w lustro - nikt nie dałby wiary, że miałam dopiero siedemnaście lat. Zeszłam na dół. Poczułam na sobie pełen podziwu wzrok Chrisa, a w oczach Carrie malowały się smutek i zazdrość. Mój widok rozjaśnił okrągłą twarz Henny, która w uśmiechu pokazała wspaniałe zęby. Pośpiesznie poprawiłam kilka drobiazgów na stole, przesunęłam śmieszne, kolorowe kapelusiki z papieru, piszczałki i kotyliony. Chris nadmuchał kilka balonów i zawiesił je na żyrandolu. Kiedy wszystko było zapięte na ostatni guzik, usiedliśmy za stołem, czekając niecierpliwie na Paula. Mijały godziny, a Paul wciąż nie wracał. Podenerwowana wstałam od stołu i zaczęłam nerwowo chodzić po pokoju, zupełnie tak samo jak mama w trzydzieste szóste urodziny taty, na które nigdy nie przyjechał. Wybiła dziewiąta i Chris musiał wracać do internatu. Wkrótce po jego wyjściu Carrie zaczęła ziewać i skarżyć się na zmęczenie. Henny podała jej kolację, a potem wysłała do łóżka. Moja młodsza siostra miała teraz własny pokój, w którym dominowały czerwień i fiolet. Po niedługim czasie również Henny poszła spać. Zostałam sama. Parę minut po dziesiątej usłyszałam samochód Paula, w chwilę później on sam stał w korytarzu, trzymając w rękach dwie walizki. Przywitał się ze mną, jakby nic się nie stało, i dopiero gdy dostrzegł mój strój, zajrzał do jadalni. Na widok odświętnie udekorowanego pokoju spytał: - Czyżbym pokrzyżował twoje plany? Gdybym go tak bardzo nie kochała, zabiłabym go za ten jego cholernie obojętny ton. Spytałam więc, lekko rozdrażniona: - Dlaczego musiałeś uczestniczyć w tej konferencji lekar- 148 PREZENT URODZINOWY skiej? Przecież mogłeś się domyślić, że planujemy niespodziankę na twoje urodziny! A ty pojechałeś sobie do Nowego Jorku i nawet nie zadzwoniłeś, żeby poinformować nas, o której będziesz w domu. Spóźniłeś się trzy godziny! - Lot został opóźniony - zaczął nieśmiało wyjaśniać. - Całe popołudnie piekłam dla ciebie ciasto, przyrządziłam nawet twoją ulubioną kreolską potrawkę, a ty po prostu spóźniasz się na własne przyjęcie urodzinowe. - Nie mam nic na swoje usprawiedliwienie - odparł pokornie. - Ale jeśli jeszcze nic nie jadłaś, to możemy uczcić moje urodziny we dwoje i zjeść wspólnie kolację. Cathy, zmiłuj się nade mną, nie mam wpływu na pogodę. Skinęłam głową, dając znać, że przyjęłam wytłumaczenie. Uśmiechając się pogładził mój policzek. - Wyglądasz wspaniale - szepnął czule. - Więc rozchmurz się i przygotuj wszystko do uczty. Będę z powrotem za dziesięć minut. W dziesięć minut Paul wziął prysznic, ogolił się i włożył odświętne ubranie. Usiedliśmy przy długim stole i w świetle migoczących płomyków świec jedliśmy kolację. W wiaderku z lodem chłodził się szampan. - Chris przyniósł tę butelkę - wyjaśniłam. - To jego ulubiony gatunek. - Bardzo dobry rocznik. Musiało to dużo kosztować. Twój brat jest szalenie wybredny, jeśli chodzi o trunki. Jedliśmy bardzo powoli. Zawsze gdy podnosiłam wzrok, nasze oczy spotykały się. Pomimo trudów podróży i zmęczenia Paul siedział obok mnie świeży i pachnący. Nie widziałam go dwa tygodnie. Bardzo tęskniłam za nim, za jego obecnością w drzwiach dziewczęcej sypialni, gdy obserwował mnie w trakcie ćwiczeń przy drążku. Kiedy skończyliśmy kolację, pobiegłam do kuchni, skąd przyniosłam wspaniały tort kokosowy z miniaturowymi, zielonymi świeczkami w maleńkich lukrowych różyczkach. Na torcie widniał napis: Paul - 42 lata. 149 Yirginia C. Andrews - Co o tym sądzisz? - spytał, gdy zdmuchnął wszystkie świeczki. - O czym? - zapytałam, ustawiając ostrożnie tort na stole. Umieściłam na nim dwadzieścia sześć świeczek, gdyż traktowałam Paula jak dwudziestosześcioletniego mężczyznę. Nie dlatego że na tyle wyglądał, ale bardzo chciałam, aby był w tym wieku. Choć byłam nastolatką, czułam się dojrzałą kobietą, grzęznącą w bagnie świata dorosłych. Na dzisiejszy wieczór włożyłam krótką, elegancką sukienkę z szyfonu, z bardzo odważnym dekoltem. Sądzę, że moje starania, by sprawić wrażenie wyrafinowanej kobiety powiodły się, lecz rola uwodzicielki sprawiała mi niemało kłopotów. - Zauważyłaś chyba moje wąsy? Przyglądasz się im od pół godziny. - Podobają mi się- wyjąkałam, czerwieniąc się jak burak. -Do twarzy ci z nimi. - Jak daleko sięgam pamięcią, dawałaś mi do zrozumienia, że powinienem zapuścić wąsy. A gdy wreszcie się zdecydowałem, mówisz tylko, że ci się podobają. Podobać się to za mało, Catherine. - To dlatego... dlatego że jesteś bardzo przystojny - szepnęłam. - I nie potrafię znaleźć innego słowa. Obawiam się, że Thelma Murkel potrafiłaby lepiej prawić komplementy. - A ty, do diabła, skąd o niej wiesz? - spytał zdziwiony. O rany, powinnam się domyślić, że to tylko plotki. - Poszłam do szpitala, gdzie Thelma Murkel jest siostrą przełożoną. Pracuje na trzecim piętrze. Siedziałam obok pokoju dla pielęgniarek i obserwowałam ją przez ponad dwie godziny. Może nie jest piękna, ale to dość przystojna i okropnie władcza kobieta. I jeszcze jedno: flirtuje ze wszystkimi lekarzami. Paul roześmiał się serdecznie. Thelma Murkel była przełożoną w szpitalu w Clairmont i wszyscy pracownicy szpitala wiedzieli o jej zamiarach względem doktora Paula Scotta Sheffiel-da. Jej marzeniem było zostać dragą panią Sheffield. Ale Thelma była tylko pielęgniarką w białym fartuchu, bardzo daleko stąd, a ja miałam go przy sobie. Siedział obok mnie i wdychał 150 PREZENT URODZINOWY woń moich nowych perfum, które -jeśli wierzyć reklamie - odznaczają się uwodzicielskim, czarującym zapachem, bez reszty zniewalającym płeć przeciwną. Czy dwudziestodziewięciolet-nia Thelma Murkel miała jakieś szanse? Przecież mieszkałam z Paulem pod jednym dachem. Od szampana zaszumiało mi lekko w głowie. Paul zaczął otwierać prezenty, na które z Chrisem i Carrie długo odkładaliśmy pieniądze. Wyhaftowałam dla Paula mały obrazek, przedstawiający jego biały dom otoczony drzewami i niewielkim murkiem z czerwonych cegieł. - Przecież to jest dzieło sztuki! - wykrzyknął zaskoczony. Przez moment wróciłam pamięcią do Foxworth Hall i babci, która bezwzględnie odrzucała każdą oznakę naszej przyjaźni i dobrej woli. - Dziękuję ci bardzo, Catherine, za to, że myślisz o mnie. Powieszę go w biurze, tak aby zobaczyli go pacjenci. Łzy napływały mi do oczu i czułam, że niszczą makijaż. Dyskretnie starałam się osuszyć oczy i wytrzeć spływające po poUczkach łzy, zanim Paul dojrzy, że to nie światło świec sprawia, iż jestem dziś taka piękna, ale długie godziny przygotowań. Nie zauważył ani łez, ani chusteczki, którą ukradkiem schowałam za dekoltem. Odłożył wreszcie obrazek, wstał od stołu i zerkając na zegarek, rzekł: - Jest taka piękna noc, że szkoda iść spać. Mam ochotę przejść się po ogrodzie w świetle księżyca. Czy miewasz czasami podobne zachcianki? Zachcianki? Byłam pełna zachcianek i pragnień, na ogół zbyt intymnych i zmysłowych, by mogły zostać kiedykolwiek spełnione. Spacerując u jego boku pomiędzy nagimi posążkami, czułam, że otacza nas magiczny świat. Wiatr rozwiewał hiszpański wrzos, a Paul, chcąc go uniknąć, uskoczył w bok. Roześmiałam się serdecznie, gdyż byłam od niego o wiele niższa i nie musiałam uciekać przed unoszonym przez wiatr wrzosem. - Śmiejesz się ze mnie Cath-er-ine - szepnął, wymawiając 151 Yirginia C. Andrews powoli moje imię, akcentując każdą sylabę, tak jak robił to Chris. Moja pani Cath-er-ine. Zbiegłam marmurowymi schodami w kierunku posążka Ro-dina Pocałunek, który stał w centrum ogrodu. Wszystko dokoła było w kolorach srebrnoniebieskich, jakby nie z tego świata. Nad nami świecił jasny, okrągły księżyc, który wydawał się przychylnym świadkiem ludzkich przygód. Gdzieniegdzie widniały ciemne smugi, sprawiające, że duża twarz księżyca przybierała na przemian upiorny i wesoły wyraz. Westchnęłam. Ta noc przypominała mi pewną chwilę z przeszłości, gdy oboje z Chrisem siedzieliśmy na dachu w Foxworth Hall, przekonani, że będziemy smażyć się w piekle. - Szkoda, że zamiast spacerować z przystojnym chłopcem, tym, z którym tańczysz, spędzasz czas ze mną - powiedział cicho Paul, przywołując mnie do rzeczywistości. - Mówisz o Julianie? - spytałam zdziwiona. - Jest w Nowym Jorku, ale chyba przyjedzie znowu do Clairmont w przyszłym tygodniu. - Och - westchnął. - Zatem przyszły tydzień będzie należeć do niego. - To zależy... - Od czego? - Czasami chcę być z nim, innym razem nie. Czasami zachowuje się jak mały chłopiec, a ja potrzebuję mężczyzny. Zdarza się również, co mi bardzo imponuje, że jest bardzo wyrafinowany i atrakcyjny. Kiedy z nim tańczę, jest dla mnie księciem, w którym kocham się do szaleństwa. W kostiumach wygląda wspaniale, nieprawdaż? - Tak - odparł. - Zauważyłem. - Ma czarne jak smoła włosy, a twoje mają odcień brązowawy. - Sądzisz, że jego włosy są bardziej romantyczne niż moje? - spytał Paul przekornie. - To zależy. - Catherine, jesteś kobietą z krwi i kości. Przestań odpowiadać w ten enigmatyczny sposób. 152 PREZENT URODZINOWY - Wcale nie jestem tajemnicza. Po prostu chcę ci wytłumaczyć, że miłość i romans nie są dla mnie wszystkim. Oczekuję od mężczyzny poczucia bezpieczeństwa, a wiąże się to z posiadaniem przez niego dobrego zawodu i zapewnieniem życia na przyzwoitym poziomie. Nie chciałabym zamykać swoich dzieci w odosobnieniu, by odziedziczyć czyjś majątek. Sama również chcę mieć dobry zawód, żebym w razie śmierci męża potrafiła zarobić na utrzymanie. - Catherine, Catherine - szepnął czule, ujmując moje dłonie. - Zostałaś bardzo zraniona przez matkę. To, co mówisz, jest okrutnie dojrzałe. Nie pozwól, aby myśli o przeszłości i zemście pozbawiły cię czułości i subtelności. Mężczyzna lubi opiekować się kobietą i jej dziećmi. Uwielbia, gdy się na nim polega, ufa i szanuje. Agresywna, dominująca kobieta jest wynaturzeniem. Wyrwałam rękę, pobiegłam w stronę huśtawki i usiadłam na krzesełku. Zaczęłam się huśtać. Coraz wyżej i wyżej, aż ponownie znalazłam się na poddaszu pełnym długich i dusznych nocy. Teraz czułam się wolna, ale huśtałam się tak szybko i wysoko, że znów wracałam na poddasze. Raz jeszcze zobaczyłam mamę i jej męża. Tak bardzo pragnęłam tego, co powinnam odłożyć na lata, gdy będę starsza. Nagle poczułam zawrót głowy i upadłam na ziemię. Paul podbiegł do mnie, uklęknął i wziął w ramiona. - Czy jesteś ranna? - spytał i zanim mogłam cokolwiek odpowiedzieć, pocałował mnie. Nie, nie byłam ranna. Jako tancerka wiedziałam, jak należy upadać. Zaczął szeptać czułe słowa, a jego pocałunki stawały się coraz dłuższe i odważniej sze. Oczy Paula przybrały dziwny wyraz, przyprawiając mnie o zawrót głowy. Pod gorącymi pocałunkami rozwarłam usta, poczułam dotyk języka Paula. Westchnęłam głęboko. Zaczął delikatnie całować moje powieki, policzki, brodę, szyję, ramiona i piersi, a niecierpliwe ręce szukały najbardziej intymnych miejsc. - Catherine - szepnął, odsuwając się lekko do tyłu. - Jesteś 153 Yirginia C. Andrews jeszcze dzieckiem. Nie możemy sobie na to pozwolić. Przysięgałem sobie, że nigdy cię nie skrzywdzę. Przerwałam ten bezsensowny potok słów, obejmując go ramionami, pieszcząc palcami gęste, ciemne włosy. - Chciałam ci podarować w prezencie cadillaka, ale zabrakło mi pieniędzy. Więc pomyślałam, że dam ci coś innego, choć także cennego - siebie. Westchnął cicho. - Nie mogę na to pozwolić; nie należę do ciebie. Roześmiałam się i bezwstydnie pocałowałam go w usta. - Paul, to ja należę do ciebie! Przez wiele miesięcy patrzyłeś na mnie, obserwowałeś każdy gest. W twoich oczach widziałam pożądanie i tęsknotę, więc nie mów teraz, że mnie nie chcesz. Uważasz mnie za dziecko, ale nie zapominaj, że dorosłam dawno temu. Nie musisz mnie kochać tak jak ja ciebie, choć wiem, że możesz pokochać tak, jak zawsze chciałam być kochana przez mężczyznę. Pomimo iż nie przyznajesz się do tego, kochasz i pragniesz mnie, tak jak ja pragnę ciebie. Światło księżyca odbijało się w oczach Paula. - Nie myśl, że to nam się uda. Ale jego oczy mówiły zupełnie co innego. Jestem przekonana, że powściągUwość Paula świadczyła o wielkim uczuciu. Gdyby sprawy miały się inaczej, już dawno temu wziąłby to, czego bym mu nie odmówiła. Więc gdy chciał odejść i zostawić mnie samą w ogrodzie, wzięłam jego dłoń i położyłam na swoim najintymniejszym miejscu. Paul jęknął, a ja bezwstydnie dotknęłam go tam, gdzie sprawiło mu to największą przyjemność. Nie myślałam w tej chwili ani o Chrisie, ani o babci, która zapewne nazwałaby mnie zwykłą ladacznicą. Och, co za szczęście, że w nocnej szafce mamy znalazłam książkę o miłości, z której dowiedziałam się, jak sprawić przyjemność mężczyźnie oraz w jaki sposób reagować na pieszczoty. Sądziłam, że będziemy się kochać w ogrodzie, na trawie, pod gwiazdami, ale Paul niespodziewanie wziął mnie na ręce i zaniósł z powrotem do domu. WeszUśmy cicho na górę. Całowa- 154 PREZENT URODZINOWY łam jego twarz i szyję; z pokoju Henny dochodził odgłos włączonego telewizora. Położył mnie na łóżku. Gorąca fala zalała moje ciało i niczym burza morska pochłonęła nas oboje. Leżeliśmy nago, przytulając się mocno do siebie, radując się dotykiem i pięknem naszych ciał. Drżałam przy każdym dotknięciu ust i dłoni Paula, aż wreszcie poczułam rozkosz przeszywającą spragnione miłości ciało. Pragnęłam, aby mnie gorąco kochał i wszedł we mnie. Po chwili tak się stało, poczułam go wewnątrz swojego ciała. - Catherine! Pospiesz się, pospiesz się... Gorące soki trysnęły pięć czy sześć razy, rozgrzewając mnie w środku. I to było wszystko. Wszystko! Po chwili Paul delikatnie wycofał się. Nie sięgnęłam gwiazd, nie usłyszałam dzwoneczków ani nie eksplodowałam - w każdym razie nie tak mocno jak on. Widziałam to w jego spokojnej, radosnej twarzy. Jakie to było łatwe dla mężczyzn, a ja wciąż nie sięgnęłam szczytu, choć miałam go w zasięgu ręki. Paul głaskał mnie, wciąż odkrywając każdy zakamarek dziewczęcego ciała, aż wreszcie znużony miłością zasnął. Jego ciężka noga spoczywała na mojej. Leżałam obok, wpatrując się w sufit, a po policzkach wolno spływały mi łzy. Żegnaj, Chris - teraz jesteś wolny. Zaglądające przez okno promienie słoneczne zbudziły mnie bardzo wcześnie. Paul, podparty na łokciu, przyglądał mi się uważnie. - Jesteś taka piękna, młoda, ponętna. Nie żałujesz tego, prawda? Mam nadzieję, że gdybyś mogła cofnąć czas, postąpiłabyś tak samo. Przysunęłam się bliżej i spytałam: - Proszę, wytłumacz mi jedną rzecz. Dlaczego cały czas prosiłeś, abym się pospieszyła? Roześmiał się głośno. - Catherine, kochanie moje. Prawie dostałem ataku serca, czekając, aż osiągniesz satysfakcję. A ty leżysz sobie, patrząc na mnie tymi ogromnymi, niewinnymi oczami, i pytasz, co mia- 155 Yirginia C. Andrews łem na myśli. Sądziłem, że twoje tańczące koleżanki wyjaśniły ci parę spraw. Nie mów, że nigdy o tym nie czytałaś w książce! - Nie. Była taka książka, którą znalazłam w pokoju mamy.. . Ale ja tylko obejrzałam obrazki. Nigdy nie czytałam tekstu. Wiem, że Chris ją czytał, gdyż o wiele częściej wymykał się do sypialni mamy. Paul odetchnął. - Mógłbym ci wyjaśnić, o co mi chodzi, ale będzie ciekawiej, gdy ci to zademonstruję. Naprawdę nie masz o tym zielonego pojęcia? - Tak - odpowiedziałam broniąc się. - Powinnam czuć się jak po uderzeniu pioruna, wyprężyć się i stracić przytomność. Później mam się rozszczepić na atomy i wylecieć w kosmos, po czym odzyskać swoją postać, wrócić do rzeczywistości z rozmarzonymi oczami, podobnymi do twoich. - Catherine, nie rozkochaj mnie zbytnio w sobie - powiedział poważnym głosem. - Będę cię kochała tak, jak zechcesz. - Najpierw muszę się ogolić - odparł, odrzucając kołdrę i siadając na łóżku. Wyciągnęłam ręce, lekko przyciągając go z powrotem do siebie. - Lubię, gdy jesteś taki szorstki, niebezpieczny. Z chęcią ulegałam wszystkim zachciankom Paula. Staraliśmy się, aby nasz sekret nie wyszedł na jaw, a przede wszystkim, aby Henny niczego się nie domyśliła. Gdy wzięła wolny dzień, starannie wyprałam zabrudzone prześcieradła, które przedtem ukryłam. Carrie była tak pochłonięta własnymi sprawami, że nie zauważyła niczego podejrzanego. Ale gdy Chris wracał do domu na weekend, musieliśmy zachować wiele ostrożności, staraliśmy się nawet nie patrzeć na siebie. Czułam się dziwnie w obecności Chrisa, czułam się tak, jakbym go zdradzała. Nie wiedziałam, jak długo potrafię zatrzymać przy sobie Paula. Tęskniłam za nieśmiertelnym uczuciem i wiecznym uniesieniem. Lecz domyślałam się, że takie wspaniałe zauroczenie kiedyś musi się skończyć. Wkrótce zmęczy się mną, 156 PREZENT URODZINOWY dzieckiem, którego intelekt nie był porównywalny z jego wiedzą, i na pewno wróci do dawnego stylu życia, a może nawet do Thelmy Murkel. A może ona towarzyszyła mu na tej konferencji lekarskiej? Przecież nigdy nie wypytywałam go, jak spędza czas, gdy przebywa poza domem. Pragnęłam mu dać to wszystko, czego nie otrzymał od Julii. W chwilach największych uniesień czułam się hojna i wspaniałomyślna. Miłość fizyczna i psychiczna wspaniale dopełniały życie, babcia uznałaby to za złe i grzeszne. Na przekór temu, co mówiła, znalazłam w tym wiele radości i czułam, że przynosi mi także spełnienie. Czasami gubiłam się w swoich uczuciach, nie chciałam uchodzić w oczach Chrisa za grzeszną dziewczynę. Niezwykle zależało mi na tym, co myślał o mnie. Proszę cię, Boże, spraw, aby Chris zrozumiał motywy mojego postępowania. Tak bardzo kocham Paula! Po Święcie Dziękczynienia Chris miał kilka dni wolnych od zajęć na uczelni. Siedzieliśmy w jadalni przy obiedzie, Henny krzątała się w pobliżu, gdy Paul spytał nas, co chcielibyśmy dostać na Gwiazdkę. Była to trzecia Gwiazdka, którą spędzaliśmy razem. Pod koniec stycznia kończę szkołę średnią. Nie pozostało wiele czasu, miałam jedynie nadzieję, że następnym etapem w moim życiu okaże się Nowy Jork. Podniosłam wzrok znad talerza i odparłam, że chciałabym pojechać do Foxworth Hall. Chris przestał jeść, a Carrie rozpłakała się. - Nie! - wykrzyknął stanowczo Chris. - Nie pozwolę roz-grzebywać zabliźnionych ran! - Moje rany jeszcze się nie zagoiły. A jeśli winni nie zostaną ukarani, chyba nigdy się nie zagoją. POWRÓT DO FOXWORTH HALL Ledwie zdążyłam odpowiedzieć na jego sprzeciw, gdy Chris krzyknął: - Nie! Dlaczego nie zapomnisz o urazach?! - Ponieważ bardzo się różnimy, Christopher! Cały czas udajesz, że Córy nie został otruty arszenikiem, lecz zmarł na zapalenie płuc. Jest ci po prostu wygodnie żyć z tą myślą! Ale nie zapominaj, że to ty przekonałeś mnie o tym, iż morderczynią naszego brata jest matka. Dlaczego więc nie chcesz wrócić tam i sprawdzić, czy jakiś szpital ma kartę choroby i zgonu naszego młodszego brata? - Córy mógł umrzeć na zapalenie płuc. Rozpoznałem symptomy - odparł nieśmiało na postawiony przeze mnie zarzut, zdając sobie sprawę, że występuje w obronie matki. - Chwileczkę - przerwał milczący dotychczas Paul, który zdecydował się wtrącić, gdy ujrzał moją rozpaloną twarz. - Jeśli Cathy uważa, że musi to zrobić, dlaczego nie spróbować? Chociaż trudno będzie znaleźć jakikolwiek ślad Cory'ego, jeśU wasza matka podała przy wpisie fałszywe nazwisko. - Na jego płycie cmentarnej też widnieje fałszywe nazwisko - dodał Chris, patrząc na mnie gniewnie. - Paul, skoro jesteś lekarzem, będziesz miał dostęp do danych dotyczących pacjentów, prawda? - Naprawdę chcesz to zrobić? - spytał. - Powrócą nieprzy- 158 POWRÓT DO FOXWORTH HALL jemne wspomnienia. Chris powiedział przed chwilą, że rozdrapujesz już zagojone rany. - Moje rany nie są zagojone i chyba już nigdy się nie zagoją! Chcę złożyć kwiaty na grobie młodszego brata. Sądzę, że Carrie też chciałaby znać miejsce spoczynku Córy'ego. Będziemy mogli go czasami odwiedzać. A ty, Chris, nie musisz z nami jechać, jeżeU tego nie chcesz. Paul zgodził się pojechać do Charlottesville. Chris towarzyszył nam, siedząc z Carrie na tylnym siedzeniu. Przez całą drogę milczał. Paul odwiedził kilka szpitali i używając swojego osobistego wdzięku, przekonywał pielęgniarki, aby udostępniły mu rejestry pacjentów. Dokładnie sprawdzał nazwiska, choroby, ewentualne zgony, ale w żadnym ze szpitali nikt nie zmarł przed dwoma laty w październiku na zapalenie płuc. Ale to nie wszystko. Pobliskie cmentarze też nie miały w rejestrach odnotowanego pochówku ośmioletniego dziecka. Z determinacją poszukiwałam grobu, sprawdzałam, czy nie został pochowany pod własnym nazwiskiem. Carrie rozpłakała się, gdyż sądziła, że jej braciszek jest w niebie, a nie w zimnej, oszronionej ziemi. Poszukiwania okazały się daremne. Nikt na świecie nie wiedział o śmierci ośmioletniego chłopca, która nastąpiła na przełomie października i listopada tysiąc dziewięćset sześćdziesiątego roku. Chris nalegał, abyśmy wracali do domu, przekonując mnie, że tak naprawdę nie chcę wcale ujrzeć Foxworth Hall. Obejrzałam się i krzyknęłam: - Właśnie że chcę tam jechać! Mamy jeszcze czas! Skoro tutaj przyjechaliśmy, dlaczego nie mielibyśmy spojrzeć na dom? Chociaż ten jeden raz zobaczyć go w świetle dnia, dlaczego nie? Paul przekonał w końcu Chrisa, że powinnam obejrzeć dom. - Prawdę mówiąc, Chris, ja też jestem ciekaw, jak wygląda ta posiadłość. Chris ustąpił, pogrążając się w ponurych myślach. Carrie płacząc uważnie obserwowała drogę pod górę, którą jechał teraz Paul. Mama i jej mąż musieli przemierzać ją tysiące razy. 159 Virginia C. Andrews Paul zatrzymał się na stacji benzynowej, by zapytać o kierunek, w jakim powinniśmy się udać, aby dotrzeć do Foxworth Hall. - Piękna okolica - powiedział, rozglądając się dookoła. W końcu dotarliśmy do olbrzymiego domu, usytuowanego na zboczu wzgórza. Był to duży, zbudowany z czerwonych cegieł budynek, swoim kształtem przypominający hotel, z niewielkimi skrzydłami z każdej strony. We wszystkich oknach założone były żaluzje. Patrząc na bardzo stromy dach, uprzytomniłam sobie, jak wiele mieliśmy odwagi, schodząc po nim. Policzyłam osiem kominów i maleńkie okna na poddaszu. - Spójrz tam, Paul. - Wskazałam palcem na dwa okienka w północnym skrzydle. - Tam byUśmy uwięzieni w oczekiwaniu na śmierć dziadka. Podczas gdy Paul przyglądał się okienkom na poddaszu, spojrzałam na otwór dymnika i zauważyłam, że ktoś uzupełnił odłamaną od czarnych okiennic listewkę. Nigdzie nie zauważyłam śladu pożaru. A więc dom nie palił się. Bóg zlitował się nad nim i nie zesłał wiatru, który przeniósłby ogień ze świeczki na papierowe kwiaty. Widocznie nie chciał ukarać ani matki, ani babki. Nagle Carrie krzyknęła przeraźliwie: - Chcę do mamy! Cathy, Chris, tutaj mieszkaliśmy z Co-rym. Wejdźmy do środka! Pozwólcie mi zobaczyć prawdziwą mamę! Patrzyliśmy z przerażeniem na płaczącą i błagającą nas Carrie. Skąd wiedziała, że tu mieszkaliśmy? Gdy przyjechaliśmy do Foxworth Hall, był środek nocy, bliźnięta były wtedy bardzo zmęczone i zaspane, więc nie mogły wiele pamiętać. Uciekali; śmy stąd przed wschodem słońca, wymykając się tylnymi drzwiami. Po czym poznała swoje więzienie? Wiedziałam! To te domy położone poniżej uUcy. Mieszkaliśmy bardzo wysoko, często wyglądaliśmy przez okno naszego pokoju, wpatrując się we wszystkie okazałe domostwa. Chociaż babcia nam tego zabraniała, łamaliśmy jej zakaz. 160 POWRÓT DO FOXWORTH HALL Co osiągnęliśmy, wracając do Foxworth Hall? Zupełnie nic, nie Ucząc oczywiście dalszych dowodów na to, że matka była oszustką i zbrodniarką. Rozmyślałam o tym codziennie, nawet wtedy gdy wspólnie z Paulem kąpaliśmy się pod prysznicem lub gdy mył i rozczesywał palcami moje włosy. Były zbyt długie, by można je zebrać na czubku głowy. Nauczyłam go, jak ma postępować z tak długimi i delikatnymi włosami. Zaczynał od głowy, później delikatnie przesuwał pianę ku ich końcom. Następnie suszył je i szczotkował, a one rozsypywały się niczym jedwabny szal, osłaniając nagie ciało. - Paul - spytałam, nie patrząc na niego. - Czy to, co robimy, jest grzechem? Babcia mówiła, że te rzeczy są złem. Powiedz mi, czy miłość może oczyścić seks z grzechu? - Otwórz szeroko oczy, Cathy - odparł czule, wycierając pianę ręcznikiem. - Spójrz na mnie. Co widzisz? Nagiego mężczyznę stworzonego przez Boga. Gdy podniosłam wzrok, wziął mnie w ramiona i przytulił mocno. Każde j ego słowo mówiło mi, że nasza miłość j est piękna i czysta. Milczałam. Słuchając go, czułam, że wszystko we mnie płacze - tak łatwo mogłam stać się pruderyjną dziewczyną, jaką usiłowała zrobić ze mnie babka. Jak małe dziecko pozwoliłam, aby otarł moje łzy i pieścił pocałunkami, aż żar namiętności ogarnął nasze ciała. Wówczas wziął mnie na ręce i zaniósł do swojego łóżka. Gdy nasze pragnienia zostały zaspokojone, leżałam w objęciach Paula, rozmyślając o miłości, o rzeczach, które dawno temu uważałabym za ohydne i sprośne, gdyż kiedyś traktowałam je jako akty pozbawione uczucia i przyjemności dawania. Czyż to nie dziwne, że człowiek, istota bardzo zmysłowa, musi tłumić w sobie namiętność przez tak wiele lat? Pamiętam ten pierwszy raz, gdy dotknął mnie tam językiem. Miałam wrażenie, że poraził mnie prąd. Och, mogłam całować Paula wszędzie. Nie czułam żadnego wstydu, gdyż miłość do niego była piękniejsza od zapachu róż 161 Yirginia C. Andrews w słoneczny, letni poranek, piękniejsza niż taniec przy porywającej muzyce z najlepszym partnerem. Paul miał czterdzieści dwa lata, ja zaledwie siedemnaście. Pomógł mi odzyskać wiarę w siebie, wzbogacił mnie, żal po Corym mogłam schować głęboko w sercu. Byłam przepełniona nadzieją. Czułam, że życie Chrisa nabierze jasnych kolorów, byłam przekonana, że Carrie zacznie rosnąć i znajdzie w życiu własną miłość. Może jest też nadzieja dla mnie? DROGA DO SŁAWY Julian przyjeżdżał do Clairmont o wiele rzadziej niż poprzednio, co wyraźnie wprawiało jego rodzinę w ponury nastrój. A kiedy się w końcu zjawiał, tańczył wprawdzie coraz lepiej, ale na mnie nie zwracał najmniejszej uwagi. Byłam jednak przekonana, że ten brak zainteresowania moją osobą jest tylko pozorny. Pracowałam bardzo ciężko, ale z każdym tygodniem czułam, że robię postępy. Coraz lepiej panowałam nad ciałem. Och, jak ciężko pracowałam! Od początku pobytu w towarzystwie baletowym Rosencoff należałam zaledwie do corps de ballet. W tym roku na Boże Narodzenie planowaliśmy wystawienie Dziadka do orzechów i Kopciuszka. W każdy piątek po południu zostawałam sama w studiu. Gdy inni szli do domów, ja jeszcze pracowałam nad rolą, zagubiona w świecie marzeń. Chciałam dodać do niej coś własnego, indywidualnego. Nagle ujrzałam tańczącego obok Juliana, był moim cieniem, naśladował każdy ruch, tańczył nawet piruety. Zmarszczył brwi, chwycił ręcznik i otarł pot z twarzy. Zdjęłam pointy i ruszyłam w kierunku szatni. Tego wieczora byłam umówiona z Paulem na kolację w restauracji. - Cathy, poczekaj! - krzyknął. - Wiem, że mnie nie lubisz. - Masz rację, nie lubię. Uśmiechnął się złośliwie i pochylił, aby zajrzeć mi w oczy. Gdy próbowałam się cofnąć, jego usta musnęły lekko mój 163 Yirginia C. Andrews policzek. Opierając się o ścianę, uwięził mnie w swoich ramionach. - Wiesz, sądzę, że to ty powinnaś tańczyć rolę Klary lub Kopciuszka. Pogładził mnie pod brodą i pocałował w ucho. - Jeśli będziesz miła, postaram się, abyś dostała obie role. Schyliłam się, uwalniając się z objęć intruza. - Daj mi spokój - krzyknęłam zła. - Na pewno nie zrobisz tego za darmo. Nie interesujesz mnie jako mężczyzna. Dziesięć minut później, umyta i ubrana, gotowa byłam do wyjścia. Niespodziewanie pojawił się Julian. - Cathy, mówię poważnie. Sądzę, że jesteś przygotowana do występów w Nowym Jorku. Marisha też tak uważa. Na jego twarzy pojawił się wymuszony uśmiech, jakby opinia matki nie była zbyt wiele warta. - Bez żadnych zobowiązań. Chyba że pewnego dnia sama będziesz tego chciała... Nie wiedziałam, co mam odpowiedzieć, więc milczałam. Zostałam wybrana, jak twierdził Julian, do obu głównych ról w przedstawieniach. Spodziewałam się, że koleżanki będą mi zazdrościć sukcesu, ale one klaskały uśmiechnięte, gdy madame Marisha poinformowała grupę o swoim wyborze. Wszyscy ciężko pracowaliśmy, wkrótce też nadszedł dzień debiutu w roli Kopciuszka. Julian wszedł bez pukania do szatni dziewcząt i obejrzał mnie w charakterystycznym kostiumie ze szmat i łachmanów. - Przestań się tak denerwować, przecież tam siedzą zwykli ludzie. Nie sądzisz chyba, że przyjechałbym tu tańczyć z dziewczyną, która nie byłaby tego warta? Stojąc za kurtyną, czekałam na sygnał do wejścia na scenę. Julian obejmował mnie ramieniem, starając się dodać otuchy. On wchodził na scenę o wiele później. Na widowni panowała zupełna ciemność. Kiedy przygasły światła i zabrzmiały pierwsze takty muzyki, silny dreszcz wstrząsnął moim ciałem. Powoli uniosła się kurtyna i wtedy porażający strach ustąpił miejsca 164 DROGA DO SŁAWY pewności siebie. Trema znikła bez śladu. Jakaś magiczna siła zawładnęła moim ciałem, które poruszało się bezbłędnie w takt muzyki. W jednej chwili przemieniłam się z Catherine w Kopciuszka! Zgarniając popiół z popielnika, przyglądałam się ukradkiem znienawidzonym przybranym siostrom, które przygotowywały się na bal. Czułam, że miłość i szczęście nigdy nie pojawią się w moim życiu. Nie wiedziałam, czy popełniłam jakieś tragiczne błędy, ale wiedziałam jedno - kochałam taniec, żywiołową publiczność, młodość i urodę oraz życie poza Foxworth Hall. Gdy przedstawienie dobiegło końca, moje ramiona napełniły się czerwonymi, żółtymi i herbacianymi różami. Ze wzruszeniem przyjęłam długotrwałą owację publiczności. Trzykrotnie wręczałam Julianowi różę, za każdym razem innego koloru. Gdy nasze oczy spotykały się, zdawał się mówić: „Widzisz, jednak tworzymy wspaniałą parę! Razem moglibyśmy sięgnąć szczytów!" Podszedł do mnie w czasie przyjęcia, które odbyło się po przedstawieniu, i rzekł: - Teraz wiesz, co to znaczy odnieść sukces. Czy chciałabyś wyrzec się tej owacji? Czy zdecydujesz się pozostać na prowincji, podczas gdy Nowy Jork stoi przed tobą otworem? Cathy, razem odniesiemy sukces! Pasujemy do siebie! Obiecuję, że zaopiekuję się tobą i nigdy nie będziesz samotna. - Nie wiem - odparłam, chociaż Nowy Jork kusił mnie coraz bardziej. - Najpierw muszę ukończyć szkołę, ale czy naprawdę myślisz, że jestem dobra? Oni tam oczekują na prawdziwe talenty. - Jesteś naprawdę dobra! Zaufaj mi! Może grupa madame Zolty nie jest bardzo duża ani też nie wiedzie prymu w baletowym świecie, ale dzięki takiej parze jak my osiągnie sukces i sławę. Spytałem Juliana o madame Zoltę. Moje pytanie potraktował jako zgodę i śmiejąc się pocałował mnie w usta. - Polubisz ją! Pochodzi z Rosji i jest najsłodszą, najwspanialszą kobietą, jaką kiedykolwiek spotkałem. Zastąpi ci matkę, 165 Virginia C. Andrews ona wie wszystko o tańcu. Czasami jest naszym lekarzem, czasami zaś psychologiem. W porównaniu z Clairmont życie w Nowym Jorku jest jak życie na Marsie, to zupełnie inny, lepszy świat. Zobaczysz, pokochasz to miejsce! Zabiorę cię do sławnych restauracji, gdzie skosztujesz potraw, o jakich nigdy ci się nie śniło. Przedstawię cię gwiazdom kina, telewizji, sławnym ludziom i artystom. Szukając wzrokiem Chrisa, Carrie i Paula, starałam się oprzeć kuszącym propozycjom Juliana, ale tym razem przesłonił mi cały pokój. Widziałam tylko jego. - Jesteś stworzona do takiego życia, Cathy. Przecież tak ciężko pracowałaś, wykorzystaj więc swoje umiejętności. Czy tutaj jesteś w stanie odnieść naprawdę wielki sukces? Czy o takiej sławie marzysz? Nie. Nie marzyłam o prowincjonalnej sławie. Ale tu mieszkał Paul. Tutaj byli Chris i Carrie. Jak mogłam ich zostawić? - Cathy, pojedź ze mną tam, gdzie twoje miejsce; staniesz na scenie w świetle reflektorów, z różami w ramionach. Wyjedź ze mną, Cathy. Pomóżmy spełnić się naszym marzeniom! Och, tej nocy Julian miał nade mną przewagę. Mimo iż chciałam powiedzieć: nie, skinęłam głową i szepnęłam: - Tak. Pojadę z tobą, ale pod warunkiem, że przyjedziesz po mnie do Clairmont. Nigdy przedtem nie leciałam samolotem i przecież nie znam Nowego Jorku. Wziął mnie w ramiona i przytulając czule, całował włosy. Kątem oka dostrzegłam przyglądających się nam, lekko zaskoczonych i urażonych - Paula i Chrisa. W styczniu 1963 roku ukończyłam szkołę średnią. Choć nie byłam, tak jak Chris, wzorową uczennicą, zdałam maturę. Chris był inteligentnym i ambitnym chłopcem, który prawdopodobnie ukończy w trzy lata czteroletni college. Wygrał już kilka stypendiów, które miały pokryć koszty studiów medycznych i tym samym zdjęłyby cały ciężar finansowy z ramion naszego opiekuna. Paul nigdy nie żądał zwrotu kosztów, 166 DROGA DO SŁAWY jakie poniósł finansując naszą naukę. Po otrzymaniu dyplomu lekarza Chris miał wspólnie z nim prowadzić praktykę. Podziwiałam Paula za bezinteresowność i poświęcenie. Kiedy pewnego dnia zapytałam o przyczynę tej jego postawy, odparł: - Dumny jestem, że mogę pomóc w wykształceniu tak wspaniałego lekarza, jakim z całą pewnością będzie Chris, oraz niezwykłej primabaleriny. Nagle zasmucił się niezmiernie. - Jeśli chodzi o Carrie, mam nadzieję, że zostanie w domu i wyjdzie za mąż za chłopca pochodzącego z Clairmont. Postaram się opiekować nią tak długo, jak tylko będzie to możliwe. - Gdy wyjadę, wróci do ciebie pani Murkel, prawda? - spytałam z goryczą, gdyż bardzo chciałam, żeby dochował mi wierności, nawet jeśli rozdzielą nas setki kilometrów. - Może-odparł. - Obiecaj mi, że nigdy nie będziesz kochał żadnej kobiety tak mocno, jak mnie kochasz. Uśmiechnął się. - Nie. Jak mógłbym pokochać kogoś tak, jak kocham ciebie? Żadna inna nie potrafiłaby wejść do mojego życia tanecznym krokiem, tak jak ty to uczyniłaś. - Paul, nie żartuj sobie ze mnie. Powiedz choć jedno słowo, a zostanę w domu. Nie odejdę. - Jak mógłbym żądać od ciebie, abyś została, skoro twoje przeznaczenie jest inne? Jesteś stworzona do tańca, a nie do życia w małym, prowincjonalnym miasteczku, u boku zapracowanego lekarza. Małżeństwo? Czy chciał, abym została jego żoną? Nigdy przedtem nie wspominał o małżeństwie. Nadszedł czas, żeby poinformować Carrie o wyjeździe. Krzyczała i tupała. - Nie możesz jechać! Obiecałaś, że już na zawsze pozostaniemy razem, a teraz oboje z Chrisem wyjeżdżacie, pozostawiając mnie samą. Zabierz mnie z sobą! Zabierz! Biła mnie małymi piąstkami, kopała w nogi, chcąc zadać 167 Yirginia C. Andrews ból, taki sam, jaki my jej sprawiliśmy, zostawiając samą w Clairmont. Na próżno starałam się usprawiedliwić i wyjaśnić sytuację. - Proszę, zrozum nas, Carrie. Będziemy przyjeżdżać do ciebie, Paula i Henny. Nie zapomnimy o tobie. - Nienawidzę cię! - krzyczała. - Nienawidzę was obojga! Mam nadzieję, że umrzesz w Nowym Jorku! Że oboje umrzecie! Paul przyszedł mi z pomocą. - Przecież nie będziesz sama. Jest Henny, jestem też ja - powiedział spokojnie, biorąc ją delikatnie na ręce. - My nigdzie nie wyjeżdżamy. Gdy Cathy wyjedzie, będziesz naszą jedyną córką. No już, Carrie, otrzyj łzy, uśmiechnij się, zacznij cieszyć się z sukcesów siostry. Pamiętaj, że przecież przez lata czekała na to, tańcząc na poddaszu. Poczułam ostry skurcz żołądka. Zaczynałam mieć wątpliwości, czy kariera tancerki jest tym, czego zawsze pragnęłam. Chris spojrzał na mnie smutno, po czym schylił się po nowe, błękitne torby podróżne i skrywając załzawioną twarz, wyszedł pośpiesznie na zewnątrz. Cóż było robić? Wyszliśmy za nim. Chris czekał na nas przy białym samochodzie Paula, z obojętną, spokojną już twarzą. Henny zabrała się razem z nami. Nie chciała zostać w domu i płakać w samotności. Jej mądre, brązowe oczy patrzyły na mnie, życząc powodzenia i sukcesu. Nie napisała żadnej kartki, gdyż zajęta była wycieraniem nie kończącego się potoku łez, spływających po twarzy Carrie. Gdy dotarliśmy na lotnisko, od razu dostrzegłam spacerującego niespokojnie Juliana, który raz po raz zerkał nerwowo na zegarek. Obawiał się zapewne, że w ostatniej chwili zmienię zdanie i zostanę w Clairmont. Miał na sobie nowy garnitur. Gdy mnie spostrzegł, uśmiechnął się serdecznie i rzekł: - Dzięki Bogu, że jesteś. Już myślałem, że się rozmyśliłaś. Poprzedniego wieczoru pożegnałam się z Paulem. Nawet gdy wchodziłam na pokład samolotu, słyszałam jego słowa: - Oboje dobrze wiemy, że to, co nas łączyło, nie mogło 168 DROGA DO SŁAWY trwać wiecznie. Uprzedzałem cię na początku. Kwiecień nie może się łączyć z wrześniem. Chris z Paulem pomogli wnieść liczny bagaż, który obawiałam się powierzyć liniom lotniczym. Raz jeszcze uścisnęłam Paula. - Dziękuję ci, Catherine - szepnął - za wszystko. Nie żałuj przeszłości. Zapomnij o mnie. Skoncentruj się na tańcu i nie zakochaj się od razu. A jeśli będziesz chciała się z kimś związać, to tylko z chłopcem w swoim wieku. - A co z tobą? - spytałam zdławionym głosem. Na jego twarzy pojawił się wymuszony uśmiech. - Nie martw się o mnie. Będę żył wspomnieniami o pięknej tancerce i to powinno mi wystarczyć. Rozpłakałam się. Wspomnienia? Czym były wspomnienia? Jedynie narzędziem tortur, niczym innym! Chris wziął mnie w ramiona. Kochany, wysoki Christopher, mój waleczny rycerz, wciąż taki wrażliwy i rycerski. W końcu uwolniłam się z jego uścisku, wtedy objął moje dłonie i spojrzał głęboko w oczy. Też mieliśmy wiele wspólnego. Zegnaj, moja ty wesoła, chodząca encyklopedio, mój przyjacielu w niedoli, współwięźniu. Nie musisz mnie opłakiwać... płacz nad sobą... lub w ogóle nie płacz. To koniec. Spójrz prawdzie w oczy, Chris, musisz to uczynić, nie masz wyjścia. Jesteś tylko moim bratem, a ja twoją siostrą. Świat jest pełen pięknych kobiet, które pokochają cię bardziej niż ja. Wiedziałam, że usłyszał każde słowo, choć nic nie mówiłam. Patrzył na mnie uważnie, wręcz błagalnie, sprawiając mi tym ból. - Cathy - rzekł zachrypniętym głosem, a stojący z boku Julian przysłuchiwał się temu z zaciekawieniem. - Nie boję się tego, że poniesiesz porażkę. Nie! Jestem pewien, że możesz osiągnąć wszystko, pod warunkiem, że nie będziesz działała impulsywnie. Pamiętaj, nie postępuj pochopnie, bez zastanowienia, żebyś tego później nie żałowała. Obiecaj mi, że przed podjęciem jakiejkolwiek decyzji najpierw zawsze pomyślisz o konsekwencjach. Ostrożnie z seksem. Poczekaj na prawdziwą mi- 169 Virginia C. Andrews łość. Poczekaj, aż dorośniesz i potrafisz z rozwagą wybrać mężczyznę swojego życia. Uśmiechnęłam się sztucznie, gdyż tego wyboru już dokonałam. Wybrałam Paula. Zerknęłam na poważną twarz Chrisa, po czym na przypatrującego się tej scenie Juliana i zażartowałam: - Ty też uważaj na dziewczyny. Nie angażuj się w przelotne miłostki i w łatwy seks. Uścisnęłam brata ponownie, nie mogąc się z nim rozstać. - Pisz do mnie często, odwiedzajcie mnie wszyscy w Nowym Jorku. Obiecaj, że przyjedziesz. Obiecał i na pożegnanie pocałował delikatnie w usta. Była to moja pierwsza podróż samolotem, więc Julian chętnie przystał na to, abym zajęła miejsce przy oknie. Jak szalona machałam rodzinie na pożegnanie. Zazwyczaj pomysłowy i odważny na scenie Julian teraz nie wiedział, co począć z płaczącą mu na ramieniu dziewczyną, która jeszcze przed startem samolotu żałowała swojego kroku i już tęskniła za bliskimi. - Masz przecież mnie - powtarzał zakłopotany. - Zaopiekuję się tobą i obiecuję ci, że uczynię wszystko, żeby cię uszczęśliwić. - Uśmiechnął się i pocałował delikatnie. - Aha, zapomniałem ci powiedzieć, że moje opowieści o madame Zolcie były trochę przesadzone. Wkrótce sama się o tym przekonasz. - Co masz na myśli? - spytałam lekko przestraszona. Odchrząknął i bez najmniejszego zakłopotania opowiedział o swoim pierwszym spotkaniu z niegdyś sławną rosyjską tancerką. - Nie powiem ci teraz zbyt wiele, gdyż nie chcę zepsuć niespodzianki. Sama zobaczysz. Uprzedzam cię jedynie, że madame Zolta lubi dotykać. Chce sama sprawdzić mięśnie swoich tancerzy i ich ciała. Wyobraź sobie, że na naszym pierwszym spotkaniu położyła mi rękę na rozporku, żeby sprawdzić rozmiar pod spodniami. - Nie wierzę! Julian roześmiał się radośnie i objął mnie ramieniem. 170 DROGA DO SŁAWY - Och, Cathy! Czeka nas wspaniałe życie! Niebo stoi przed nami otworem! Tylko ty będziesz miała do mnie prawo, do najbardziej utalentowanego tancerza na świecie. - Przechylił się w moją stronę i szepnął do ucha: - Nie wiesz, jakim jestem wspaniałym kochankiem. Uśmiechając się skromnie, odepchnęłam go lekko od siebie. - Nigdy nie spotkałam bardziej zarozumiałego i aroganckiego mężczyzny. Podejrzewam, że potrafisz być też bezwzględnym człowiekiem, jeśli ktoś stanie ci na drodze. - Trafiłaś w dziesiątkę! - odparł. - Mam jeszcze inne cechy. Wkrótce je poznasz. Powiedz sama, czy nie byłem bezwzględny, gdy z taką determinacją przekonywałem cię, abyś wyjechała ze mną do Nowego Jorku? NOWY JORK, NOWY JORK Nowy Jork przywitał nas zamiecią. Zapomniałam już, że mogą być tak ostre zimy. Mróz i lodowaty wiatr bezlitośnie szczypały twarz. Poczułam nagłą radość - otworzyłam szeroko usta, roześmiałam się i spojrzałam na płacącego za taksówkę Juliana. Z kieszeni jesionki wyjęłam czerwony szalik - prezent od Henny. Julian pomógł mi owinąć nim twarz i szyję, tak że widać było tylko czubek nosa i oczy. Wtedy z drugiej kieszeni wyjęłam inny czerwony szalik, który sama dla niego zrobiłam. - Och, dziękuję. Nie sądziłem, że czasami myślisz o mnie. Zadowolony z prezentu owinął nim szyję i uszy. Tego mroźnego dnia policzki Juliana były tak czerwone jak usta, a czarne, kręcone włosy opadające na czerwony szalik i kołnierz płaszcza oraz iskrzące się ze szczęścia oczy przyspieszyłyby bicie każdego kobiecego serca. - Dobrze. Weź się w garść. Idziemy na spotkanie duszy baletu, mojej słodkiej i delikatnej instruktorki, którą wkrótce pokochasz. Podenerwowana pierwszym dniem w nowym mieście, nieoczekiwanym mrozem, nie mówiąc już o spotkaniu z madame Zoltą, wzięłam Juliana pod rękę. Z podziwem przyglądałam się przechodniom, którzy mieli odwagę stawić czoła takiej pogodzie. Weszliśmy do olbrzymiego budynku. Zostawiliśmy bagaże w poczekalni i ruszyliśmy na spotkanie z wielką nauczycielką tańca. Wkrótce znaleźliśmy się w biurze madame Zolty Koro- 172 NOWY JORK, NOWY JORK venskov, której sposób bycia i arogancja przypominały mi matkę Juliana, madame Marishę, ale ta kobieta była od niej o wiele starsza. Jej twarz pokryta była siateczką zmarszczek, które niedyskretnie zdradzały wiek. Powoli, niczym królowa, wstała zza imponująco dużego biurka. Podeszła bliżej i zmierzyła nas czarnymi, mysimi oczami. Rzadkie, siwe włosy zaczesane były do tyłu, odkrywając suchą, pomarszczoną twarz. Madame Zolta nie była wysoką kobietą. Miała mniej niż metr sześćdziesiąt wzrostu, choć ze sposobu, w jaki na nas patrzyła, można by wnioskować, że liczyła co najmniej metr siedemdziesiąt. Na końcu długiego, chudego nosa osadzone były małe okulary w kształcie dwóch półksiężyców. Patrzyła na nas lekko zezującymi oczami. Julian pierwszy znalazł się w polu obserwacji. Lęk budziły małe, zaciśnięte usta madame. Czekałam, aż zdawkowy uśmiech ożywi tę kuriozalną twarz, a z ust wydobędzie się skrzeczący głos. - Więc - zaczęła ze złością - wyjeżdżasz, kiedy masz na to ochotę, i wracasz, kiedy chcesz. Chyba nie oczekujesz ode mnie serdecznego powitania! Ach! Zrób to jeszcze raz, a możesz więcej tu nie wracać! Kim jest ta dziewczyna? Julian uśmiechnął się czarująco do starszej damy i protekcjonalnie objął mnie za ramię. - Pozwoli pani, że przedstawię pannę Catherine Doli, wspaniałą tancerkę, o której tak często pani opowiadałem. To ona była powodem mojego nagłego wyjazdu. Madame zmierzyła mnie badawczym wzrokiem. - Ty też pochodzisz z prowincji? - spytała złośliwie. - Tak jak ten twój czarny diabeł? Oboje wyglądacie, jak byście przyjechali z innej planety. Julian jest bardzo dobrym tancerzem, choć nie tak dobrym, jak sądzi. Czy to, co on mówi, jest prawdą? - Sądzę, że tak. Musiałaby pani zobaczyć, jak tańczę, i sama osądzić. - Czy potrafisz tańczyć? - spytała. - Tak jak powiedziałam, musi pani zobaczyć i osądzić. - Widzi pani - wtrącił Julian. - Ona wie, czego chce. Powinna pani zobaczyć, jak tańczy fouette 's. Jest szybka jak strzała. 173 Virginia C. Andrews - Zobaczymy - odparła i podeszła bliżej, by obejrzeć mnie dokładnie z każdej strony. Dotykała moich ramion, klatki piersiowej, nawet piersi, w końcu dotknęła karku i ścięgien. Bezczelne ręce wędrowały śmiało po całym ciele, jakbym była niewolnikiem wystawionym na sprzedaż. Byłam wdzięczna, że nie dotknęła łona, tak jak to uczyniła przy spotkaniu z Julianem. Choć miałam ochotę krzyczeć, stałam spokojnie, z rumieńcem na twarzy, cierpliwie znosząc to badanie. Zerknęła w końcu na moją twarz i uśmiechnęła się sarkastycznie. Kiedy wreszcie zostałam oszacowana, dotknęła moich włosów, patrząc mi przy tym głęboko w oczy, jakby chciała odczytać z nich najskrytsze myśli i wypić ze mnie całą młodość. - Czy planujesz wyjść za mąż? - spytała nieoczekiwanie. - Tak, ale dopiero gdy będę miała około trzydziestki, a może nigdy - odparłam niepewnie. - Ale najpierw muszę zdobyć sławę, pieniądze oraz stać się największą primabaleriną świata. - Och! Widzę, że żyjesz iluzjami. Uroda rzadko idzie w parze z talentem i sławą. Uroda myśU, że nie potrzebuje pracy i talentu, więc szybko umiera. Spójrz na mnie. Kiedyś byłam młoda i piękna. A co teraz widzisz? Była wstrętna. Na pewno nigdy nie była piękna, przecież jakieś ślady dawnej urody pozostają na zawsze. Chyba wyczuła moje wątpUwości, bo aroganckim ruchem ręki wskazała fotografie na ścianach, stolikach i biurku. Wszystkie przedstawiały młodą, uroczą primabalerinę. - To ja - powiedziała dumnie. Nie mogłam w to uwierzyć. Z brązowych ze starości fotografii spoglądała młoda i czarująca madame Zolta. Uśmiechnęła się do mnie serdecznie i poklepując po ramieniu dodała: - Tak już jest, starość nie oszczędza nikogo i nikt przed nią nie ucieknie. Kto cię uczył przed Marishą Rosencoff? - Panna Denise Danielle - odparłam z wahaniem, nie chcąc opowiadać o latach, gdy sama dla siebie byłam nauczycielką. - Ach - westchnęła smutno. - Wiele razy widziałam ją tańczącą. Była wspaniała. Ale popełniła okropny błąd - zakochała 174 NOWY JORK, NOWY JORK się. I tak dobiegła końca dopiero co rozpoczynająca się kariera. Teraz Denise może już tylko uczyć tańca. Mówiła drwiącym głosem, raz po raz zmieniając jego barwę i natężenie. - Julian mówił, że jesteś wspaniałą tancerką, ale zanim uwierzę, muszę to sama zobaczyć. Wtedy dopiero zdecyduję, czy uroda może iść w parze z talentem. Pijesz? - Nie. - Więc dlaczego masz tak bladą cerę? Czy unikasz słońca? - Łatwo się opalam, więc równie szybko mogę się oparzyć. - Więc ty i twój chłopak boicie się słońca? - Julian nie jest moim chłopakiem! - odparłam szorstko przez zaciśnięte zęby i zerknęłam na Juliana, który najwyraźniej musiał naopowiadać jej o nas niestworzonych rzeczy. Madame Zolta była bardzo bystrym obserwatorem, z pewnością nic nie uszłoby uwagi jej hebanowych oczu. - Julian, mówiłeś, jeśli sienie mylę, że kochasz tędziewczynę? Julian spuścił oczy, rumieniąc się na całej twarzy. Choć raz widziałam go zażenowanego. - Madame, wstyd mi to przyznać, ale to ja ją kocham. Cathy nie widzi we mnie swojego kochanka, ale to się zmieni. Wiem, że wcześniej czy później też mnie pokocha. - Dobrze - odparła stara wiedźma, kiwając głową. - Ty ją kochasz, ona jest obojętna. Wspaniale. Będziesz tańczyć z wielką pasją. Sprzedamy wszystkie bilety. Czuję, że odniesiemy sukces. Był to powód, dla którego zostałam przyjęta. Wiedziała o namiętności Juliana oraz o moim zamiarze obdarzenia uczuciem kogoś innego, najchętniej osoby nie związanej zawodowo ze sceną. Jedynie na scenie Julian był dla mnie romantyczny i zmysłowy. Gdybyśmy mogli przetańczyć całe dnie i noce, świat oszalałby na naszym punkcie. Ale niestety poza sceną, gdy Julian znów stawał się sobą, uciekałam od niego i jego aroganckiego, sprośnego języka. Każdego wieczora, kładąc się spać, 175 Virginia C. Andrews myślałam o samotnie spacerującym po ogrodzie Paulu. Nie chciałam myśleć o Chrisie. Wprowadziłam się do małego mieszkania, zaledwie kilkanaście domów od studia tanecznego, mieszkania które dzieliłam z dwiema dziewczętami. Składało się z trzech pokoików i maleńkiej łazienki. Dwa piętra wyżej mieszkał Julian z dwoma ko-legami-tancerzami, w mieszkaniu nie większym od naszego. Jego współlokatorami byli Alexis Tarrell i Michael Michelle, dwudziestoletni młodzieńcy, którzy podobnie jak Julian pragnęli stać się najlepszymi tancerzami swojego pokolenia. Ze zdumieniem odkryłam, że madame Zolta uważała Alexisa za najlepszego tancerza w grupie, a Julian był dopiero trzeci w kolejności, po Michaelu. Wkrótce dowiedziałam się, że powodem, dla którego nie obsadzano Juliana w głównych rolach, był jego brak szacunku dla autorytetu madame. Chciał wszystko robić po swojemu, dlatego był przez nią karany. Moje współlokatorki różniły się od siebie jak dzień od nocy. Yolanda Lange była na wpół Brytyjką, na wpół Arabką, wysoką, egzotyczną, czarnowłosą pięknością o śliwkowych oczach; miała małe, twarde piersi z bardzo ciemnymi brodawkami. Yolanda nie wstydziła się swojego biustu. Uwielbiała chodzić nago po pokoju, pokazując zgrabne ciało i piersi, które, jak wkrótce się dowiedziałam, odzwierciedlały jej charakter. Yolanda była twardą, skąpą i bezwzględną dziewczyną. Gdy chciała coś osiągnąć, nic nie mogło powstrzymać jej przed zrealizowaniem planów. W niecałą godzinę zadała mi dziesiątki pytań, a przy okazji opowiedziała historię swojego życia. Ojciec jej był brytyjskim dyplomatą, który ożenił się z arabską tancerką brzucha. Yolanda bywała w wielu miejscach, nie istniało nic, czego by nie robiła. Od pierwszego dnia poczułam do niej awersję. Druga współlokatorka, April Summers, pochodziła z Kansas City, Missouri. Miała miękkie, brązowe włosy i niebieskozielo-ne oczy. Była nieśmiałą dziewczyną, mówiła szeptem, a gdy zjawiała się głośna, ochrypła Yolanda, April milkła. Yolanda lubiła gwar i ruch. Gdy wracała do domu, włączała głośno telewizor lub magnetofon. April często mówiła z miłością i szacun- 176 NOWY JORK, NOWY JORK kiem o swojej rodzinie, podczas gdy Yolanda ostentacyjnie ujawniała niechęć do rodziców, którzy umieszczali ją w szkołach z internatem i pozostawiali samą w wakacje. Z April zaprzyjaźniłam się już pierwszego dnia. Była ładną osiemnastoletnią dziewczyną, a mimo to żaden chłopiec z grupy baletowej nie zwracał na nią uwagi. Za to Yolanda znajdowała się w centrum zainteresowania, sprawiała, że na jej widok chłopcy zapominali o bożym świecie. Wkrótce przekonałam się dlaczego - była jedyną dziewczyną, która się puszczała. Jeśli chodzi o mnie, to chłopcy zapraszali mnie na randki, ale Julian dał im do zrozumienia, że jestem już zajęta, że należę do niego. Rozpowiadał, że jesteśmy kochankami, i chociaż uparcie zaprzeczałam jego słowom, tłumaczył mój sprzeciw jako rezultat staroświeckiego wychowania oraz wrodzonego wstydu. Nawet w mojej obecności dopuszczał się takiej właśnie interpretacji faktów. - To tradycja starego Południa. Dziewczęta stamtąd są nieśmiałe i słodkie, ale pod tym pancerzem niewinności kryje się gorący wulkan. Oczywiście nikt mi nie wierzył. Dlaczego ktoś miałby uwierzyć w nieciekawą prawdę, skoro kłamstwo było bardziej podniecające? Mimo to czułam się dosyć szczęśliwa. Szybko przystosowałam się do rytmu Nowego Jorku, krążyłam po ulicach i odnosiłam wrażenie, że mieszkam tu od urodzenia. Nie traciłam czasu, starając się wykorzystać każdą wolną chwilę, zanim pojawi się ktoś nowy z piękniejszą i atrakcyjniejszą twarzą, i stanie na mojej drodze. Paul przysyłał mi co tydzień czek, za co byłam mu bardzo wdzięczna, gdyż skromna pensja nie pokryłaby nawet rachunków za kosmetyki. Sypiałyśmy około dziesięciu godzin na dobę. Wstawałyśmy o świcie i przed śniadaniem rozgrzewałyśmy się przy drążkach. Śniadanie i lunch były bardzo lekkie, dopiero ostatni posiłek po przedstawieniu przyzwoicie zaspokajał nasze końskie apetyty. Jednak nigdy nie najadałam się do syta i wciąż czułam głód. 177 Yirginia C. Andrews Tylko w jednym przedstawieniu, tańcząc w corps de ballet, traciłam kilka kilogramów! Julian był moim cieniem, uniemożliwiał mi wszelkie spotkania z innymi tancerzami. W zależności od nastroju i stopnia zmęczenia akceptowałam go bądź odtrącałam. Pewnego czerwcowego dnia madame Zolta poradziła mi: - Masz głupie nazwisko. Zmień je! Catherine Doli - to nie jest odpowiednie nazwisko dla tancerki. Takie przeciętne, pospolite nazwisko. - Chwileczkę! - odparłam oburzona. - Już jako siedmioletnia dziewczynka wybrałam to nazwisko, poza tym bardzo podobało się mojemu ojcu! Według niego pasowało do mnie, i czy to się pani podoba, czy nie, nie zmienię go. - Chciałam dodać, że nazwisko Naverena Zolta Korovenskov też nie brzmiało zbyt lirycznie. - Nie kłóć się ze mną, dziewczyno! Zmień je! - rzekła stanowczo, uderzając energicznie w podłogę laską z kości słoniowej. Jeżeli zmienię nazwisko, to czy matka rozpozna mnie, gdy osiągnę sukces? Ale ta wstrętna wiedźma w niemodnym kostiumie zmrużyła małe, czarne oczka i zaczęła wymachiwać laską tuż przed moim nosem. Uśmiechając się niepewnie, Julian dotknął mojego ramienia. Zgodziłam się jedynie na zmianę pisowni z Doli na Dahl. - No, brzmi trochę lepiej - skwitowała ponuro. Madame Zolta znęcała się nade mną przy każdej okazji. Strofowała mnie, gdy improwizowałam, a jeśU byłam posłuszna jej poleceniom, też okazywała niezadowolenie. Nie podobały się jej moje włosy, więc pewnego dnia rozkazała: - Obetnij je! Stanowczo odmówiłam skrócenia ich nawet o centymetr, gdyż uważałam, że piękne, długie włosy będą niezbędne do roli Śpiącej Królewny. Madame parsknęła śmiechem, gdy usłyszała tę odpowiedź. (Parskanie było jej ulubionym sposobem okazywania uczuć.) Gdyby nie fakt, że była wspaniałym instruktorem, już dawno znienawidzilibyśmy ją z całego serca. Każde 178 NOWY JORK, NOWY JORK z nas dawało z siebie wszystko tylko po to, aby na tej małej, posępnej twarzy ujrzeć uśmiech. Pewnego popołudnia odpoczywaliśmy po zajęciach, gdy nagle wpadłam na pomysł, aby zatańczyć do muzyki nowoczesnej. Tańczyłam jak szalona na scenie, gdy niespodziewanie weszła madame Zolta i wykrzyknęła ze złością: - Tutaj tańczymy do muzyki klasycznej! Nie pozwalam na tańce współczesne! A ty, Dahl, wyjaśnij nam różnicę pomiędzy tańcem klasycznym a współczesnym. Julian puścił do mnie oko, po czym usiadł na podłodze, opierając się na łokciach i krzyżując nogi. Cieszył się z mojego zakłopotania. - Taniec współczesny polega głównie na tarzaniu się po podłodze, podczas gdy taniec klasyczny wymaga umiejętności tańca na palcach, obrotów, piruetów, figur, które nigdy nie są niezgrabne. Co więcej, zawiera jakiś wątek, opowiada historię... - Tak, masz absolutną rację - odparła oschle. - A teraz idź do domu, zrób kilka figur i jeśli masz na to ochotę, tarzaj się do woli, skoro jest to jedyny sposób, w jaki potrafisz wyrazić swoje uczucia! Nie chcę, żebyś tak tańczyła w szkole! Nigdy więcej! Nowoczesność może być przeplatana klasyką, czyniąc taniec piękniejszym i ciekawszym. Pewność siebie madame i rygor w podejściu do tańca wprawiły mnie we wściekłość. - Nienawidzę pani! Nienawidzę pani staroświeckich kostiumów, które powinno się wyrzucić trzydzieści lat temu. Nienawidzę pani twarzy, głosu i sposobu, w jaki pani się porusza! Wracam do domu! Niech pani sobie znajdzie inną tancerkę! Szybkim krokiem skierowałam się w stronę szatni, opuszczając grupę zdumionych tancerzy. Zrzuciłam z siebie kostium i szybko włożyłam bieliznę. Chwilę później do szatni weszła ta ponura wiedźma i przez zaciśnięte usta syknęła: - JeśU teraz odejdziesz, to możesz już nigdy nie wracać! - Nie chcę wracać! - Zobaczysz! Bez baletu uschniesz i umrzesz! 179 Yirginia C. Andrews - Jest pani głupia, jeżeli pani tak sądzi! - wrzasnęłam, zapominając o szacunku dla jej wieku i pozycji. - Mogę żyć bez tańca i być szczęśliwą! Więc niech pani idzie do diabła, madame Zolta! Nagle na twarzy znienawidzonej instruktorki pojawił się uśmiech. - Ach... Ależ jesteś dumna. Byłam ciekawa, jak bardzo. Miło jest słyszeć, gdy ktoś życzy mi, abym znalazła się w piekle. Moim zdaniem piekło jest o wiele bardziej interesujące niż niebo. A teraz porozmawiajmy poważnie, Catherine - dodała grzecznym tonem, jakiego nigdy przedtem u niej nie słyszałam. -Jesteś nadzwyczaj utalentowaną tancerką, mogę nawet powiedzieć, że najlepszą w moim zespole. Ale jesteś także bardzo impulsywna i tańczysz do nowoczesnej, kiczowatej muzyki. Cóż, jeśli masz na to ochotę, twórz sama, ale zawsze pamiętaj o klasyce, elegancji i pięknie. W jej oczach pojawiły się łzy. - Jesteś moją jedyną nadzieją i pociechą. Czasami myślę o tobie jak o córce, której nigdy nie miałam. Gdy obserwuję cię na scenie, wracam pamięcią do młodości, kiedy życie było dla mnie wielką, romantyczną przygodą. Nie chciałabym, abyś zatraciła swój wdzięk i dziecięcą niewinność. Jeśli będziesz sobie wierna, wkrótce cały świat będzie leżał u twoich stóp. - Przykro mi, madame - przeprosiłam ją pokornie. - Zachowałam się bardzo niegrzecznie. Nie powinnam była krzyczeć, ale pani wciąż mnie karciła, bardzo często bez powodu. Jestem zmęczona i tęsknię za domem. - Wiem, wiem. - Szepcząc czule, podeszła i objęła mnie serdecznie. - Ciężko jest młodemu człowiekowi w obcym mieście, bez nikogo bliskiego. Ale zapamiętaj sobie: chciałam się po prostu dowiedzieć, jaka naprawdę jesteś. Artysta bez duszy nie jest prawdziwym artystą. Już od siedmiu miesięcy mieszkałam i pracowałam w Nowym Jorku, zanim madame Zolta zaproponowała mi główną rolę w przedstawieniu. Moim partnerem został Julian. Madame 180 NOWY JORK, NOWY JORK Zolta wyznaczała do głównych ról na przemian różnych tancerzy, chcąc w ten sposób uniknąć kreowania gwiazd w zespole. Mimo iż niejednokrotnie dawała do zrozumienia, że widzi mnie w roli Klary w Dziadku do orzechów, odnosiłam wrażenie, że kusiła mnie tą propozycją niczym dojrzałym, pachnącym jabłkiem, którego nigdy nie dane mi będzie skosztować. I nagle ten właśnie owoc znalazł się w zasięgu mojej ręki. Grupa baletowa, do której należałam, współzawodniczyła z innymi, znacznie większymi i bardziej znanymi zespołami, więc strzałem w dziesiątkę okazał się pomysł madame, aby nasz występ transmitować przez telewizję. Zatelefonowałam do Paula, przekazując tę wspaniałą nowinę. - Paul, będę tańczyć Klarę w Dziadku do orzechów. Wystąpię w telewizji. Roześmiał się i pogratulował mi. - Rozumiem, że latem nie przyjedziesz do domu - dodał smutno. - Carrie bardzo tęskni za tobą. Przyjechałaś do nas tylko raz, i to na krótko. - Przykro mi. Bardzo chciałabym was zobaczyć, ale muszę skorzystać z tej szansy. Proszę, wyjaśnij to Carrie. Nie chcę, aby czuła się urażona. Czy może jest w domu? - Nie, w końcu znalazła sobie przyjaciółkę i nie wróci na noc. Ale zadzwonię do ciebie jutro, wtedy sobie z nią porozmawiasz. - A co słychać u Chrisa? - spytałam. - Wszystko w porządku. Ma same piątki; jeśli nic się nie zmieni, będzie studiował indywidualnym tokiem nauczania i może ukończyć pierwszy rok studiów, będąc na czwartym roku college'u. - Jednocześnie? - spytałam zdziwiona. Nie sądziłam, że istnieją osoby zdolne przyswoić sobie w ciągu roku materiał dwóch lat studiów. - Tak, to jest możliwe. - Paul, a co słychać u ciebie? Czy wszystko w porządku? Czy dużo pracujesz, nie jesteś zmęczony? 181 Yirginia C. Andrews - Czuję się dobrze, rzeczywiście pracuję ciężko, jak każdy lekarz. Skoro nie możesz przyjechać do nas, to chyba my przyjedziemy do ciebie. Carrie będzie bardzo zadowolona. - Och, co za wspaniały pomysł! Zabierzcie z sobą Chrisa -poprosiłam. - Ucieszy się, gdy przedstawię go moim ślicznym koleżankom. Ale ty, Paul, masz patrzeć tylko na mnie. W słuchawce usłyszałam dziwny dźwięk, a następnie chrząknięcie. - Nie martw się, Catherine. Nie ma dnia, żebym o tobie nie myślał. W pierwszych dniach sierpnia telewizja nagrała Dziadka do orzechów. Przedstawienie miało być wyemitowane w Boże Narodzenie. Podczas kontrolnego wyświetlania Julian siedział blisko mnie, trzymając mocno moją rękę. Gdy nagranie dobiegło końca, wziął mnie w ramiona, zajrzał głęboko w oczy i z niesłychaną szczerością wyznał: - Kocham cię, Cathy. Proszę, zacznij myśleć o mnie poważnie. Zdążyliśmy nieco odpocząć po Dziadku do orzechów, gdy Yolli upadła, nadwerężając ścięgna, a April wyjechała do rodziców. Miałam więc szansę zatańczyć Śpiącą królewnę\ Alexis i Michael byli przekonani, że przyszła ich kolej, aby mi partnerować, gdyż JuUan już dwukrotnie tańczył główne role w spektaklach telewizyjnych. Jednak madame Zolta marszcząc brwi patrzyła to na mnie, to znów na Juliana. - Alexis i Michael, obiecuję wam, że następne role będą wasze. Ale pozwólcie Julianowi tańczyć z Catherine. Gdy tańczą razem, tworzą magiczny świat. Chcę ich zobaczyć w Śpiącej królewnie. Och, jakże szalone myśli i uczucia miotały mną, gdy na scenie leżałam na purpurowej, aksamitnej sofie, czekając na nadejście kochanka, którego pocałunek przywróci mi życie. Tańcząc do tej pięknej muzyki, czułam w sobie królewską krew, byłam bardziej realna na scenie niż w świecie rzeczywistym. Leżałam, zaczarowana, na sofie, z rękami skrzyżowanymi na piersiach, czułam rytmiczne uderzenia serca w takt przejmu- 182 NOWY JORK, NOWY JORK jącej muzyki. Gdzieś tam, w ciemnościach, Paul, Chris, Carrie i Henny oglądali przedstawienie. Przemieniałam się w mistyczną, bajkową księżniczkę. Spod lekko przymkniętych powiek obserwowałam tańczącego wokół mnie księcia. Klęknąwszy obok sofy, zajrzał mi nieśmiało w oczy, pocałował w usta. Zbudziłam się i mrugając oczami, rozglądałam się wokół. Zakochałam się w nim od pierwszego wejrzenia, ale byłam zbyt nieśmiała i cnotliwa, by dołączyć do księcia. Tańcząc wokół sofy, Julian prowokował mnie do wspólnej gry, aż w końcu uległam. Zostałam uniesiona wysoko w górę i niczym w geście triumfu zniesiona ze sceny. Ostami akt dobiegł końca. Po krótkiej ciszy rozpętała się burza oklasków, przybierająca na sile za każdym razem, gdy kurtyna szła w górę. Publiczność wywoływała nas osiem razy. Ktoś wciskał mi w ręce bukiet pięknych, czerwonych róż, scena pokryta była kwiatami. Pod nogami dostrzegłam jeden żółty jaskier, do którego przypięto zwiniętą karteczkę. Podniosłam kwiat i zanim rozwinęłam kartkę, wiedziałam, że była od Chrisa. Niegdyś tata nazywał nas żartobliwie czterema żółtymi jaskrami. Wpatrywałam się w ciemność, lecz widziałam jedynie zamazane kontury, nie mogłam dostrzec bliskich mi osób. Zobaczyłam jedynie ogromny i ponury pokój na poddaszu, pełen papierowych kwiatów, a przy wejściu, w zacienionym miejscu, stał Chris i przyglądał się, jak tańczę. Ku radości widzów rozpłakałam się. Wszyscy powstali z miejsc i z entuzjazmem oklaskiwali „Śpiącą Królewnę". Z ogromnego bukietu czerwonych róż wyjęłam jeden pąk i wręczyłam go Julianowi. Pocałował mnie! Odważył się pocałować mnie przed tysiącem ludzi. Nie było w tym ni krzty szacunku! - Jak śmiesz! - syknęłam upokorzona. - Jak śmiesz mnie odtrącać! - odparł. - Nie należę do ciebie! 183 Yirginia C. Andrews Cała rodzina przyszła za kulisy, zostałam obsypana pochwałami i czułościami. Zauważyłam, że Chris urósł kilka centymetrów, natomiast wzrost Carrie prawie się nie zmienił. Ucałowałam okrągły policzek Henny i spojrzałam wyczekująco na Paula. Wpatrywaliśmy się w siebie bez słowa. Zastanawiałam się, czy wciąż mnie kocha, potrzebuje, pożąda? Nie odpisał na mój ostatni list, więc urażona poinformowałam tylko Carrie o zbliżającym się przedstawieniu. Kilka dni później Paul zatelefonował, obwieszczając, że przywozi całą rodzinę do Nowego Jorku. Po przedstawieniu wzięliśmy udział w przyjęciu, wydanym na naszą cześć przez bogatych sponsorów, przyjaciół madame Zolty. - Nie przebieraj się na przyjęcie - doradziła madame. - Ludzie wpływowi uwielbiają zbliżać się do tancerzy noszących oryginalne kostiumy. Zrób jedynie dyskretniejszy makijaż. I nie zapomnij: masz im udowodnić, że w każdej sytuacji jesteś czarującą kobietą. Kiedy zabrzmiały pierwsze takty walca, Chris wziął mnie w ramiona i zaczęliśmy tańczyć. - A walca potrafisz zatańczyć? - zażartował, uśmiechając się promiennie, po czym dodał: - Nic na to nie poradzę, że ja mam intelekt, a ty uzdolnienia baletowe. - Tego typu uwagi mogą mnie łatwo przekonać, że nie masz za grosz tego, czym tak się przechwalasz. Ponownie roześmiał się i mocniej mnie przytulił. - Nie muszę zresztą tańcem i figurami zdobywać dziewcząt. Spójrz tylko na Yolandę, jest czarująco piękna i przez cały wieczór mnie kokietuje. - Nie schlebiaj sobie; Yolanda nie przepuści żadnemu przystojnemu mężczyźnie. Jeśli tylko zechcesz, dziś w nocy możesz ją mieć, ale już jutro twoje miejsce zajmie ktoś inny. - Czy ty jesteś taka jak ona? - spytał podejrzliwie. Uśmiechnęłam się figlarnie. Nie, nie byłam podobna do zimnej i zawsze opanowanej mamy, która znała sekret manipulowania mężczyzną. Prawdę mówiąc, pragnęłam taka być. Aby to udo- 184 NOWY JORK, NOWY JORK wodnic, skinęłam na Paula, dając mu znać, by podszedł i odbił mnie Chrisowi. Paul podniósł się natychmiast i z gracją wszedł na parkiet. Zacisnąwszy usta, Chris skierował się ku Yolandzie, wkrótce oboje zniknęli za drzwiami. - Uważasz mnie pewnie za ofermę? Jeśli chodzi o taniec, nie mogę równać się z Julianem - rzekł Paul, który tańczył lepiej niż Chris. Nawet gdy na parkiecie zaczął królować szybszy, nowocześniejszy rytm, Paul, jakby zapominając o swoich zastrzeżeniach, wspaniale dotrzymywał mi kroku. Byłam nim zachwycona, tańczył jak nastolatek. - Paul, jesteś niesamowity! - krzyknęłam. Roześmiał się i odparł, że przy mnie zawsze czuje się jak młokos. Tańcząc z nim, czułam się najszczęśliwszą dziewczyną na świecie. Carrie i Henny siedziały na uboczu, zmęczone i nieco zakłopotane. - Chce mi się spać - skarżyła się Carrie, przecierając zaspane oczy. - Czy możemy już iść do domu? O północy odwieźliśmy Carrie i Henny do hotelu. Ja i Paul skryliśmy się w małej włoskiej kawiarence, gdzie w milczeniu wpatrywaliśmy się w siebie. Wciąż nosił wąsy, ale już nie przystrzyżone i rzadkie jak kiedyś, lecz gęste i bujne, zakrywające górną wargę. Sięgnął po moje dłonie i przytulił je do szorstkiego policzka. - Paul, czy masz kogoś? - spytałam nieśmiało. - Aty? - Ja pierwsza spytałam. - Nie szukałem nikogo. Paul zapłacił rachunek, wziął mój płaszcz i pomógł mi go założyć. Nasze oczy spotkały się. Uśmiechnęliśmy się i szybkim krokiem skierowaliśmy się do najbliższego hotelu, gdzie zostaliśmy zarejestrowani jako państwo Sheffield. W pomalowanym na czerwono pokoju Paul powoli zdjął ze mnie ubranie. Byłam gotowa, zanim uklęknął, aby całować me intymne miejsca. Potem wziął mnie w ramiona i wśród pieszczot staliśmy się jednością. 185 Yirginia C. Andrews Leżeliśmy później obok siebie, a Paul, przypatrując mi się, wodził palcem po moich ustach. - Catherine, chciałbym, żebyś została moją żoną - szepnął, całując mnie w policzek. - Paul, nie żartuj sobie - odparłam z niedowierzaniem. - Nie żartuję. Odkąd wyjechałaś, nie było dnia, żebym o tobie nie myślał i nie tęsknił. Zrozumiałem, że byłem głupcem, nie biorąc pod uwagę naszego wspólnego szczęścia. Życie jest zbyt krótkie, by mieć jakieś wątpliwości. Ty odnosisz sukcesy w Nowym Jorku, a ja chciałbym je z tobą dzielić. Nie chcę się kryć z naszą miłością czy też obawiać się małomiasteczkowych plotek. Chcę być z tobą i proszę, abyś zechciała zostać moją żoną. - Och, Paul! - wykrzyknęłam i zaplotłam ramiona wokół jego szyi. - Będę cię zawsze kochać, przysięgam! - W oczach zakręciły mi się łzy szczęścia. - Będę najlepszą żoną na świecie. Tej nocy nie mogliśmy zasnąć. Planowaliśmy wspólne życie. Miałam pozostać z grupą madame Zolty. Jedynie myśl o Chrisie tłumiła naszą radość. Jak on to przyjmie? Zdecydowaliśmy się poczekać do Bożego Narodzenia, do mojego przyjazdu do Clairmont. Aż do tego momentu zmuszeni byliśmy ukrywać nasze szczęście, tak żeby nikt na świecie nie dowiedział się, że już wkrótce zostanę panią Sheffield. SZANSA Razem z Julianem osiągnęliśmy sukces, staliśmy się znani w Nowym Jorku. Madame Zolta podniosła nam pensje. Pewnej soboty podekscytowany Julian wtargnął do mojego pokoju, uniósł mnie do góry i krzyknął: - Nie zgadniesz! Ta stara wiedźma obiecała, że sprzeda mi swojego cadillaca na raty. Cathy, on ma tylko dwa lata! Zawsze myślałem, że mój pierwszy cadillac będzie prosto z fabryki. Ale tak to już jest, że gdy pierwsza dama baletu jest śmiertelnie przerażona utratą swoich najlepszych tancerzy na korzyść innego zespołu; oddałaby wszystko, aby ich zatrzymać, nawet prawie nowego cadillaca. - To szantaż! - wykrzyknęłam. Julian roześmiał się, chwycił mnie za rękę i oboje wybiegliśmy z pokoju, żeby podziwiać nowy samochód zaparkowany przed domem. - Och, Julianie, jest przepiękny! Pewna jestem, że sama pozwoliła się szantażować. Dobrze wie, że zadbasz o niego, w przeciwnym razie nigdy by nie oddała tego cacka. - Cathy, moja Cathy - szepnął, a do oczu napłynęły mu łzy. - Czy nie widzisz, że cię kocham? Tak wiele nas łączy, dlaczego więc nie potrafisz mnie pokochać? Julian ostentacyjnie otworzył drzwiczki samochodu, gestem zapraszając mnie na pierwszą przejażdżkę. Tego dnia oboje szaleliśmy. Pojechaliśmy do Central Parku, potem przez Harlem do mostu George'a Washingtona i z po- 187 Yirginia C. Andrews wrotem. Nie zauważyliśmy nawet deszczu, który dudnił o dach samochodu! W środku było ciepło i przytulnie. Korzystając z nastroju, Julian ponowił swoje zabiegi. - Cathy, czy nigdy mnie nie pokochasz? Pytanie to słyszałam przynajmniej dwa razy dziennie. Bardzo chciałam powiedzieć mu o zaręczynach z Paulem, aby raz na zawsze zakończyć te natrętne prośby. Ale coś powstrzymywało mnie przed wyjawieniem sekretu. - To dlatego, że wciąż jesteś dziewicą, prawda? Będę bardzo delikatny i czuły. Cathy, proszę, daj mi szansę. - O Boże! Julianie, czy ty tylko o tym potrafisz myśleć? - Tak! Masz rację! Mam dosyć tych twoich uników i gierek! - Skręcił w ruchliwą ulicę. - Jesteś moim snem, marzeniem. Kiedy tańczymy, w twoich oczach widzę miłość, a gdy schodzimy ze sceny, dostaję kopniaka. - Chcę wrócić do domu! Mam dosyć takich dyskusji! - Dobrze! Odwiozę cię do domu! - krzyknął zły, spoglądając na mnie z nienawiścią. Nacisnął mocno na pedał gazu. Jechaliśmy z dużą prędkością zalanymi deszczem ulicami. Julian raz po raz z triumfem zerkał na moją przerażoną twarz. Roześmiał się złowieszczo, po czym nacisnął hamulec tak silnie, że samochód zatrzymał się prawie w miejscu. Uderzyłam czołem o rant dachu. Z rany trysnęła krew. Wyrwał mi torebkę, otworzył drzwiczki i wypchnął mnie z samochodu na deszcz. - Niech się diabli porwą, CatherineDahl! Stałam na deszczu, z pustymi kieszeniami, bez pieniędzy. Jednak nie błagałam o pomoc. - To była twoja pierwsza i ostatnia przejażdżka tym samochodem. Mam nadzieję, że odnajdziesz drogę powrotną do domu, purytańska świętoszko! Odjechał z piskiem opon, zostawiając mnie na rogu nie znanych mi ulic Brooklynu. Nie miałam przy sobie ani centa. Padał silny deszcz, a ja nie mogłam ani zadzwonić, ani wrócić metrem. Przemoknięta do nitki zastanawiałam się, co dalej robić. 188 SZANSA Chociaż Julian obiecał bezpieczeństwo i opiekę, zostawił mnie w obcej dzielnicy, w której wszystko mogło się zdarzyć. Szłam wolno nieznaną ulicą, nie wiedząc, gdzie południe, gdzie północ, wschód i zachód. Nagle zauważyłam taksówkę, zdecydowałam się ją przywołać. Nerwowo przyglądałam się wskazaniom licznika, przeraziła mnie szybkość, z jaką zmieniała się liczba kilometrów. Gdy wreszcie dotarliśmy do domu, licznik wskazywał piętnaście dolarów! - Co masz na myśli, mówiąc, że nie masz grosza przy duszy? - wydarł się taksówkarz. - Zawiozę cię prosto na posterunek policji! Powoli wyjaśniałam mu, że jeśli mnie nie wypuści i nie pozwoli wejść do domu po pieniądze, nie będę w stanie mu zapłacić. W końcu przekonałam go. - Ale jeśli, złotko, nie wrócisz, to jeszcze mnie popamiętasz! Nawet zaszczuty zając uciekający przed sforą psów myśliwskich nie biegłby szybciej niż ja po pieniądze. Ale winda wspinała się na piętra w ślimaczym tempie, pojękując po drodze. Nigdy wcześniej nie przyszło mi do głowy, że coś może się popsuć, a ja zostanę uwięziona pomiędzy piętrami. W końcu dotarłam na swoje piętro i z determinacją zaczęłam walić w drzwi, modląc się, aby Yolanda lub April były w domu. Zwariowany Julian wraz z moją torebką zabrał też klucz do mieszkania. - Spokojnie! - krzyknęła Yolanda. - Już idę. A właściwie to kto puka? - To ja, Cathy! Otwórz, szybko! Na dole czeka taksówka z włączonym licznikiem! Otworzyła drzwi. Miała na sobie tylko nylonowe majteczki, a dopiero co umytą głowę zawinęła w czerwony ręcznik. - Co się stało? Przypominasz topielicę, a nie pupilkę madame. Nie zwracając uwagi na Yolandę, wbiegłam do pokoju. Skierowałam się prosto do skrytki, gdzie trzymałam pieniądze na czarną godzinę. Zdębiałam. Malutki kluczyk do schowka został w torebce! 189 Yirginia C. Andrews - Proszę cię, Yolly! Pożycz mi piętnaście dolarów. Zerknęła na mnie przebiegle, zdjęła ręcznik z głowy i zaczęła czesać długie, ciemne włosy. - A co dostanę w zamian? - Oddam ci wszystko, co zechcesz. Daj mi tylko pieniądze. - W porządku. Ale pamiętaj, że musisz mi się zrewanżować. Z wypchanej portmonetki powoli wyjęła dwudziestodolaro- wy banknot. - Daj taksówkarzowi piątkę, to powinno go uspokoić! Nie zapomnij: wszystko, co zechcę. Zgodziłam się i wybiegłam z pokoju. Gdy tylko taksówkarz ujrzał pieniądze, na jego twarzy pojawił się uśmiech. Wziął banknot, zasalutował i powiedział na pożegnanie: - Do zobaczenia, jestem zawsze do usług. Byłam zziębnięta i przemoczona do nitki. Wróciłam do domu i przygotowałam gorącą kąpiel. Gdy odtajałam nieco w wannie, ubrałam się i z jeszcze mokrymi włosami zamierzałam pójść do Juliana i zażądać zwrotu torebki. Yolly zastąpiła mi drogę. - Cathy... chcę, abyś dotrzymała obietnicy. Pamiętasz? Wszystko, co zechcę. - Tak, pamiętam - odparłam z obrzydzeniem. - Czego chcesz? - Twojego brata... Chcę, abyś zaprosiła go na ten weekend. - Nie bądź śmieszna! Chris jest w college'u. Nie może przyjechać, kiedy ty masz na to ochotę. - Sprowadź go tutaj. Nie obchodzi mnie, jak to zrobisz. Powiedz mu, że jesteś chora albo że bardzo go potrzebujesz. Jeżeli przyjedzie, możesz sobie zatrzymać te dwadzieścia dolarów. Zerknęłam na nią wrogo. - Nie! Stać mnie na to, aby ci zwrócić pieniądze! Nie pozwolę, aby Chris zadawał się z dziewczętami twojego pokroju! Wciąż ubrana jedynie w majteczki, bez patrzenia w lustro malowała usta jaskrawoczerwoną szminką. 190 SZANSA - Cathy, kochanie. Twój słodki braciszek od dawna zadaje się z dziewczętami mojego pokroju. - Nie wierzę ci! Nie jesteś w jego typie! - Nieee? - spytała powoU, obserwując, jak się ubieram. -Pozwól, że coś ci powiem, ślicznotko. Nie ma mężczyzn, którzy nie lubiliby dziewcząt mojego pokroju, nie wyłączając kochanego braciszka i Juliana! - Kłamiesz! - krzyknęłam. - Chris by cię nie dotknął. A jeżeli chodzi o Juliana, to nawet gdyby spał z dziesięcioma dziwkami naraz, guzik mnie to obchodzi. Yolanda poczerwieniała, podeszła do mnie powoli z podniesionymi rękami. - Ty suko! Nie waż się nazywać mnie dziwką! Nie płacą mi za to, a twój brat lubi mnie i lubi to, co mogę mu dać. No idź, spytaj się, ile razy spał ze mną. - Zamknij się! - przerwałam jej. - Nie wierzę w ani jedno słowo! Jest zbyt mądry i inteligentny, by kierować się jedynie potrzebami fizjologicznymi. A poza tym nie jesteś dla niego nic warta. Jesteś zwykłym śmieciem! Złapała mnie za ramiona, ale odepchnęłam ją tak mocno, że upadła na podłogę. - Yolando Lange! Jesteś zwykłą szmatą, nie zasługujesz nawet na to, aby czyścić buty mojego bratu! Spałaś z każdym tancerzem należącym do zespołu. Ale nie obchodzi mnie to, co robisz... Po prostu zostaw nas w spokoju! Z jej lekko opuchniętego nosa leciała krew. Nie zdawałam sobie sprawy, że mogłam ją tak mocno uderzyć. Zerwała się z podłogi i cofnęła parę kroków. - Popamiętasz mnie jeszcze! Będziesz żałować swoich słów! Dostanę twojego brata i zrobię wszystko, by odebrać ci Juliana. A gdy będzie już należeć do mnie, przekonasz się, że bez niego jesteś niczym. Madame Zolta trzyma cię tylko dlatego, że ulega prośbom Juliana. A on z kolei ma słabość do dziewic! Jej słowa mogły być prawdą. Może miała rację, mówiąc, że bez Juliana byłam zaledwie przeciętną tancerką. Czułam wzbie- 191 Yirginia C. Andrews rające mdłości. Znienawidziłam Yolandę z całego serca za to, że w moich oczach splamiła obraz Chrisa. Pośpiesznie zaczęłam się pakować, gotowa wracać do Clairmont. - No, szybciej! - syknęła Yolanda. - Uciekaj, ty mała świętoszko. Jaka ty jesteś głupia! Ja nie jestem dziwką, po prostu sama wybieram sobie partnera, nikomu nie dam się wodzić za nos! Nie słuchając jej, skończyłam się pakować, spięłam paskiem trzy torby podróżne, tak aby móc je ciągnąć po podłodze, pod pachę wsunęłam skórzaną torbę. Przy drzwiach odwróciłam się do leżącej na łóżku Yolandy i powiedziałam: - Wiesz, przerażasz mnie. Tak bardzo się boję, że mogłabym umrzeć ze śmiechu. W życiu miałam do czynienia z bardziej okrutnymi i przebiegłymi ludźmi niż ty, a jednak wciąż jeszcze żyję. Więc nie wchodź mi więcej w drogę, w przeciwnym razie to ty możesz pożałować swoich słów! Zatrzasnęłam za sobą drzwi i ciągnąc ciężki bagaż, poszłam do pokoju Juliana. Pięściami zaczęłam walić w drzwi. - Julian! - krzyknęłam. - Otwórz i oddaj mi torebkę. Jeśli nie otworzysz, nigdy już z tobą nie zatańczę! Nagle drzwi się uchyliły, ujrzałam Juliana nagiego, z ręcznikiem na biodrach. Zanim zorientowałam się, wciągnął mnie do pokoju i rzucił na łóżko. Z przerażeniem stwierdziłam, że byliśmy sami. - Oczywiście, że oddam ci torebkę - warknął. - Ale najpierw odpowiesz mi na parę pytań! Zerwałam się z łóżka, ale Julian schwycił mnie mocno za rękę i ponownie rzucił na pościel, tym razem siadając na mnie okrakiem. - Puść mnie, ty bestio! Zostawiłeś mnie samą na deszczu! Zmokłam do nitki! Daj mi już spokój i oddaj torebkę! - Dlaczego mnie nie kochasz? - zapytał, trzymając mocno za rękę. - Czy kochasz kogoś innego? Kim on jest? Czy to ten doktorek, który się wami opiekował? Potrząsnęłam przecząco głową. Nie mogłam wyjawić prawdy. Zazdrość doprowadzała go do obłędu. Z jego mokrych, świeżo umytych włosów skapywały krople wody. 192 SZANSA - Cathy, nie wytrzymam już dłużej! Znamy się od ponad trzech lat, a ty wciąż mnie odpychasz. Czy coś jest nie tak? Czuję, że jest ktoś inny! Powiedz, kim on jest? - Nikim! - skłamałam. - A ty się mylisz. Jedyną twoją zaletą, Julianie Marąuet, jest taniec! - Myślisz, że jestem ślepy i głuchy, co? - spytał wściekły. -Ale mylisz się! Widziałem, jak patrzysz na tego lekarza. Jak Boga kocham, w ten sposób patrzyłaś też na swojego brata! Więc, Catherine Dahl, nie udawaj, bo nigdy nie spotkałem brata i siostry tak zafascynowanych sobą! Uderzyłam go w twarz! Julian oddał mi o wiele mocniej. Walczyłam z nim, chciałam się uwolnić, ale był jak piskorz. Siłując się spadliśmy na podłogę, bałam się, że zedrze ze mnie sukienkę i zgwałci. Ale nie uczynił tego. Ciężko oddychając, odzyskał nad sobą kontrolę i cedząc słowa, powiedział: - Cathy, czy ci się to podoba, czy też nie, jesteś moja... Należysz tylko do mnie. A jeżeli jakiś mężczyzna zechce nas rozdzielić, przysięgam, że go zabiję, i ciebie też. Pamiętaj o tym. Uwolnił mnie i oddał torebkę, prosząc, abym policzyła pieniądze. Miałam czterdzieści dwa dolary i garść drobnych. Zgadzało się co do centa. Drżąc podeszłam do drzwi i wyszłam z pokoju, ściskając w ręku torebkę. Gdy byłam już w holu, ośmieliłam się odezwać: - Julianie, szaleńcy tacy jak ty powinni być zamykani w specjalnych zakładach. Nie możesz mi rozkazywać, kogo mam kochać, i nie masz prawa zmuszać mnie, abym cię pokochała! Po dzisiejszym dniu nie potrafię cię nawet lubić. Jeśli chodzi o wspólny taniec - to zapomnij o tym! Zatrzasnęłam mu drzwi przed nosem i pośpiesznie odeszłam. Gdy otwierałam windę, Julian uchylił drzwi i zaklął tak, że nie jestem w stanie tego powtórzyć. Ostatnie słowa piętrowego przekleństwa brzmiały: - Niech cię diabli wezmą, Cathy... Już kiedyś ci to mówiłem, ale powtórzę jeszcze raz... Będzisz błagała Boga o pomoc... Po okrutnej kłótni z Yolandą, a potem z Julianem odnala- 193 Yirginia C. Andrews złam madame Zoltę i powiedziałam jej, że nie będę mieszkać w pokoju z koleżanką, która chciałaby zniszczyć moją karierę. - Boi się ciebie - stwierdziła madame. - Zanim się pojawiłaś, Yolanda była gwiazdą w zespole. Po prostu czuje, że poważnie zagroziłaś jej dotychczasowej pozycji. Pogódź się z nią, to ona jest w trudniejszej sytuacji. Idź i powiedz, że jest ci przykro. - Nigdy! Nienawidzę Yolandy i nie zamierzam z nią mieszkać. Poza tym, jeśli nie podniesie mi pani tej nędznej pensji, pójdę do innej agencji. Gdyby mi się nie udało, wracam do Clairmont. Jęknęła, pochylając głowę i opierając ją na kościstych dłoniach. - Dobrze, skoro mnie szantażujesz, dam ci małą podwyżkę i adres, pod którym możesz wynająć tanie mieszkanie. Ostrzegam cię jednak, że nie będzie ono tak ładne jak to, w którym teraz mieszkasz. Miała rację. Wynajęłam tak małe mieszkanie, że całe zmieściłoby się w najmniejszej sypialni Paula. Jednak byłam szczęśliwa. Po raz pierwszy w życiu miałam swój własny kąt. Kupiłam kilka drobiazgów, chcąc stworzyć własny, niepowtarzalny klimat. Nie spałam jednak spokojnie. Budziłam się dość często, wsłuchując się w odgłosy starego domu. Tęskniłam za Paulem i Chrisem. Za oknem wiał silny wiatr, a przy mnie nie było przyjaznej duszy, nikogo, kto mógłby szepnąć kilka ciepłych słów. Pewnej nocy wstałam i przy kuchennym stole napisałam do pani Winslow. „To już nie potrwa długo, pani Winslow. Myśl o tym każdego wieczora. Pamiętaj, że żyję i myślę o tobie. Planuję". Do kartki dołączyłam zdjęcie, na którym tańczyłam z Julianem w Śpiącej królewnie. Jeszcze tej nocy poszłam na pocztę i wysłałam list. Wróciłam biegiem do domu, rzuciłam się na łóżko i rzewnie płakałam. Boże, czy nigdy nie zdołam uwolnić się od przeszłości? Zaczęłam obmyślać plan zemsty. Ciesz się, mamo! Już wkrótce się spotkamy. 194 SZANSA Kupiłam sześć czasopism, w których spodziewałam się znaleźć wzmianki o sobie. Niestety, moje nazwisko zawsze ukazywało się razem z nazwiskiem Juliana. Wycinki z recenzjami krytyków wysyłałam Paulowi i Chrisowi. Część z nich zatrzymywałam dla siebie i mamy, wyobrażałam sobie jej minę, gdy otworzy kopertę. Czasami obawiałam się, że bez czytania porwie ją i wyrzuci do śmieci. W żadnym z listów nie nazwałam tej kobiety matką. Ale nadejdzie dzień, kiedy staniemy twarzą w twarz i wtedy zawołam: mamo. Już teraz widzę, jak blednie i drży. Pewnego ranka zbudziło mnie głośne pukanie do drzwi. - Cathy! Wpuść mnie! Mam wspaniałe wiadomości! Był to głos Juliana. - Odejdź - odparłam zaspana. Wstałam powoli, niezdarnie zakładając szlafrok. - Przestań! - krzyknęłam zła. - Nie przebaczyłam ci jeszcze, nigdy nie przebaczę. Zostaw mnie w spokoju! - Wpuść mnie, bo wyważę drzwi! - wrzasnął. Nie spiesząc się przekręciłam klucz w zamku i otworzyłam szeroko drzwi. Julian wtargnął jak burza, uniósł mnie lekko w górę i pocałował w usta. - Madame Zolta... wczoraj, po twoim wyjściu, wyjawiła najnowszą sensację! Jedziemy do Londynu! Na dwa tygodnie! Cathy, nigdy nie byłem w Londynie. Madame Zolta jest bardzo zadowolona, że zostaliśmy zauważeni! - Naprawdę? - spytałam z niedowierzaniem. Powoli poszłam do malutkiej kuchni i nastawiłam wodę na kawę. Kawa. Tak, muszę się napić kawy, zanim zacznę trzeźwo rozumować. - O rany, czy zawsze rano tak powoli myśUsz? - spytał zdziwiony, idąc za mną do kuchni. - Obudź się, Cathy! Przebacz, pocałuj mnie i zostańmy znowu przyjaciółmi. Zostaw nienawiść na później, a dzisiaj kochaj mnie! Cathy, nadeszła wielka szansa! Przed naszym pojawieniem się madame Zolta nie była zauważana. To nie ona odniosła sukces. To jest nasz sukces! - Jadłeś śniadanie? - spytałam, choć miałam nadzieję, że nie 195 Yirginia C. Andrews skorzysta z zaproszenia; w lodówce zostały mi tylko dwa kawałki bekonu, które zamierzałam zjeść sama. - Tak. Ale mogę jeszcze coś zjeść. Oczywiście, że mógł... Londyn! Nasz zespół jedzie do Londynu! Odwróciłam się na pięcie i krzyknęłam: - Julian! Czy to prawda? Jedziemy do Londynu? - Tak. Albo będzie klapa, albo wielki sukces. Cały świat nas zobaczy! A ty i ja staniemy się gwiazdami! Ponieważ razem jesteśmy najlepsi. Jedząc wspólne śniadanie, dałam się ponieść wizjom oszałamiającej kariery, która stała przed nami otworem. Julian zapewniał, że będziemy opływać w dostatki, a gdy się zestarzejemy, zajmiemy się wychowaniem gromadki dzieci i lekcjami tańca. Czy tak wyobrażałam sobie przyszłość? Nie chciałam burzyć jego marzeń, ale musiałam. - Julian, nie kocham cię i nigdy za ciebie nie wyjdę. Pojedziemy razem do Londynu, żeby wspólnie tańczyć, ale jeśli chodzi o małżeństwo, to mam inne plany. Od dawna jestem zaręczona. Spojrzał na mnie z nienawiścią. - Kłamiesz! - wrzasnął. Potrząsnęłam głową przecząco. - Przez cały czas zwodziłaś mnie! Wybiegł z mieszkania, zatrzaskując za sobą drzwi. Poza tańcem nigdy nikogo nie zwodziłam. Ale przecież tańcząc grałam rolę. I tylko to nas łączyło - wspólna gra. ZIMOWE MARZENIA Na Boże Narodzenie wracałam do domu. Perspektywa spotkania z Paulem i rodzeństwem przyćmiła wspomnienie kłótni z Julianem. Dziękowałam Bogu za to, że mam Paula, u boku którego zawsze mogę znaleźć schronienie. W święta mieUśmy ogłosić nasze zaręczyny. Jedyną osobą, która mogła zmącić radość, był Chris. Chris i Paul wyszli po mnie na lotnisko. Panował przejmujący chłód. Chris pierwszy wyciągnął ramiona i uścisnął mnie serdecznie, chciał pocałować w usta, ale szybko odwróciłam twarz i jego wargi dotknęły policzka. - Niech żyje wspaniała primabalerina! - wykrzyknął, trzymając mnie wciąż w ramionach i spoglądając z dumą w oczy. -Och, Cathy! Jesteś coraz piękniejsza! Gdy patrzę na ciebie, coś ściska mi serce. Moje serce też biło szybciej na jego widok - Chris był przystojniejszy nawet od taty. Pośpiesznie wyrwałam się z objęć brata i podbiegłam do stojącego z boku Paula. Choć z jego spojrzenia wyczytałam ostrzeżenie: Ostrożnie. Nie możemy zbyt wcześnie wyjawić naszej niespodzianki - to z radością zawisłam na jego szyi. Było to moje najpiękniejsze Boże Narodzenie. Carrie urosła o centymetr i wyglądała na szczęśliwą. Rano w pierwszy dzień Bożego Narodzenia siedziała rozpromieniona przy choince i rozpakowywała podarunki. W końcu znalazła prezent ode mnie, na widok którego oniemiała z zachwytu. Kupiłam jej czerwoną 197 Yirginia C. Andrews aksamitną sukienkę. Gdy ją założyła, wyglądała jak księżniczka z bajki. Brakowało nam tylko Cory'ego. Chris wsunął mi do ręki małe pudełeczko. W środku znalazłam malutki, złoty medalik w kształcie serca, z małym brylantem. - Kupiłem za ciężko zarobione pieniądze - pochwalił się z dumą, zapinając łańcuszek na mojej szyi. - Będąc kelnerem można dobrze zarobić, szczególnie gdy obsługuje się klientów z uśmiechem na twarzy. Ukradkiem wsunął mi także zwiniętą kartkę. Godzinę później, gdy zostałam sama, płacząc przeczytałam ją: „Moja pani Catherine. Ofiarowuję ci złoto z brylantem Jako symbol miłości. Daję ci złoto, bo jest wieczne, Tak jak nieśmiertelna jest moja miłość do ciebie, Twój brat, Christopher". Paul wręczył mi zapakowany w złoty papier prezent, z wielką, czerwoną kokardą na wierzchu. Drżącymi z wrażenia rękami rozpakowałam zawartość i oniemiałam. Było to futro z srebrnego lisa! - Takie futro przyda ci się w ostre nowojorskie zimy - rzekł uśmiechając się, a jego błyszczące oczy zdradzały miłość, jaką mnie darzył. - To za wiele - szepnęłam. - Ale jest wspaniałe! Roześmiał się. - Kiedy je założysz, musisz o mnie pomyśleć. Zobaczysz, nawet w Londynie nie odczujesz zimna. Powiedziałam mu, że jest to najpiękniejsze futro, jakie kiedykolwiek widziałam, ale czułam się trochę nieswojo, przyjmując tak drogi prezent. Pamięcią wróciłam do Foxworth Hall i pełnej futer gardero- 198 ZIMOWE MARZENIA by mamy. Te bogactwa zdobyła dziedzicząc majątek dziadka i zabijając swoje dzieci. Chris przyglądał mi się uważnie, prawdopodobnie ujrzał coś, co zdradziło moje uczucia do Paula. Zmarszczył brwi, z niechęcią popatrzył na naszego opiekuna i wyszedł z pokoju. Paul zachowywał się tak, jakby niczego nie zauważył. - A w rogu pokoju stoi prezent dla nas wszystkich! Był to duży telewizor. Carrie aż podskoczyła z radości, lecz za moment pożaliła się: - Kupił go tylko po to, żebyśmy mogli oglądać twoje występy w kolorze. Nie pozwala go nawet dotknąć. - Bardzo trudno jest go dostroić - usprawiedUwiał się Paul. Chris trzymał się na uboczu. Spotykałam go tylko podczas posiłków. Miał na sobie jasnoniebieski sweter, który zrobiłam własnoręcznie i muszę przyznać, że wyglądał w nim wyśmienicie. Ale żaden z prezentów nie dorównywał złotemu wisiorkowi. Miłość Chrisa budziła we mnie niepokój, chociaż wiersz, który napisał, pozwolił mi zrozumieć, że byłabym bardziej nieszczęśliwa, gdyby mnie nie kochał. Tego wieczora zebraliśmy się w salonie przy telewizorze. Usiadłam na podłodze przy nogach Paula, a z drugiej strony przykucnęła Carrie. Zamyślony Chris zajął miejsce z dala od nas. Uważnie śledziłam przedstawienie, które zostało nagrane w sierpniu, ale dopiero teraz emitowano je na cały kraj. Patrzyłam na siebie w roU Klary - czy ja naprawdę tak wyglądam? Nieświadomie oparłam się o udo Paula, a we włosach poczułam jego palce. Nagle znów znalazłam się na scenie z naj-urodziwszym ze wszystkich książąt - Julianem. Gdy przedstawienie dobiegało końca, wróciłam do rzeczywistości i pomyślałam o mamie. Boże, spraw, by tego wieczora była w domu i aby oglądała mnie w telewizji- Niech wie, kogo chciała zabić! Niech płacze, żałuje, cierpi... - Cóż mogę powiedzieć, Cathy - odezwał się Paul. - Tańczyłaś wspaniale. Nie znam nikogo odpowiedniejszego do tej roli. Julian też był dobry. - Owszem - dodał oschle Chris. - Ale pamiętam, że gdy by- 199 Yirginia C. Andrews lem jeszcze małym chłopcem, widziałem trochę inne przedstawienie. Wy zrobiliście z niego romans. Naprawdę, Cathy, uważam, że powinnaś się uwolnić od Juliana. Wziął Carrie na ręce i wyszedł z pokoju. - Chyba twój brat coś podejrzewa - szepnął Paul. - Nie tylko Juliana traktuje jak rywala, ale także i mnie. Nasza niespodzianka nie sprawi mu radości. Cóż, nie lubię oznajmiać niemiłych nowin, więc odłożyliśmy to na następny dzień. Usiadłam na kolanach Paula. Objęłam go mocno i pocałowałam. Długo tłumiona namiętność owładnęła naszymi ciałami. Zgasiliśmy światła i ukradkiem weszliśmy do jego sypialni. Kochaliśmy się do utraty tchu. Potem zasnęliśmy, by wkrótce obudzić się i ponownie kochać. O świcie pocałowałam go, założyłam podomkę i wyszłam na korytarz. Ku mojemu zaskoczeniu w tej samej chwili otworzyły się drzwi do pokoju Chrisa. Cofnęłam się zawstydzona. Żadne z nas nie powiedziało słowa. Chris pierwszy przerwał tę męczącą sytuację i zbiegł schodami na dół. W połowie drogi stanął, obejrzał się, a na jego twarzy malowało się obrzydzenie. Chciałam umrzeć! Poszłam do pokoju Carrie, która spała mocno z nową, czerwoną sukienką w ramionach. Położyłam się i nie mogłam zasnąć, myśląc o jutrzejszym dniu i spotkaniu z Chrisem. Dlaczego miałam wrażenie, że go zdradzam? Dwudziesty szósty grudnia jest dniem, kiedy zwraca się prezenty, których nie chcemy przyjąć. W ogrodzie spotkałam Chrisa, przycinającego krzewy róż. Cicho do niego podeszłam. - Chris, chciałam z tobą porozmawiać. - Paul nie miał prawa dać ci futra z lisów. Taki prezent daje się kochankom! Cathy, oddaj mu futro! A przede wszystkim zostaw go w spokoju! Obawiając się, że we wzburzeniu zniszczy róże, wyjęłam mu z dłoni sekator. - Chris, to nie jest nic złego. Widzisz... Paul i ja... mamy zamiar pobrać się na wiosnę. Bardzo się kochamy, więc nie ma 200 ZIMOWE MARZENIA w tym nic złego, że jesteśmy razem. To nie jest romans. Potrzebujemy siebie nawzajem. - Podeszłam bUżej. - Tak będzie najlepiej i dla mnie, i dla ciebie. Objęłam go w pasie i odwróciłam lekko w swoją stronę. Spojrzał na mnie wzrokiem tryskającego zdrowiem mężczyzny, który właśnie dowiedział się, że jest nieuleczalnie chory. - On jest dla ciebie za stary! - Kocham go! - Kochasz go? A co z twoją karierą? Czy odrzucasz marzenia? Czy złamiesz przysięgę? Chyba pamiętasz o naszej obietnicy, że bez względu na okoliczności będziemy uparcie dążyć do wyznaczonych przez siebie celów? - Rozmawiałam o tym z Paulem. Rozumie. Sądzi, że znajdziemy jakieś wyjście... - Sądzi? A co może lekarz wiedzieć o życiu tancerki? Nigdy nie będziecie razem. Paul poświęci się leczeniu ludzi, podczas gdy przed tobą otworzą się najsłynniejsze sceny na świecie. Kiedy staniemy się samodzielni, zwrócimy mu każdy cent! Należy mu się szacunek i miłość, ale ty nie musisz poświęcać swojego życia. Cathy, nie jesteś mu nic winna. - Nie muszę? - spytałam szeptem. - Uważam jednak, że to konieczne. Pamiętam dzień, kiedy tu przyjechaliśmy. Nie ufałam nikomu i gdyby nie Paul, nie wiem, jak potoczyłoby się nasze życie. Jest wspaniałym mężczyzną i bardzo go kocham. Chris wyrwał sekator z moich rąk i wybuchnął: - A co z Julianem? Czy mam rozumieć, że za jednego wyjdziesz za mąż, a z drugim będziesz tańczyć? Przecież Julian stracił dla ciebie głowę. Cofnęłam się, rozumiejąc, że Chris mówi nie tylko o Julianie. - Przykro mi, że zepsułam ci ferie, ale ty również spotkasz kogoś w swoim życiu. Wiem, że kochasz Paula, i gdy upłynie trochę czasu, sam zrozumiesz, że pomimo różnicy wieku ja i Paul pasujemy do siebie. Następnego dnia Paul zawiózł mnie do Greenglenny. Carrie została w domu, ciesząc się prezentami i oglądając telewizję. 201 Virginia C. Andrews Przez całą drogę słuchałam opowiadania o restauracji, do której ja i moje rodzeństwo zostaliśmy zaproszeni na ten wieczór. - Szkoda, że nie możemy pozwoUć sobie na egoizm i zostawić Chrisa oraz Carrie w domu. Ale chcę, aby widzieli, jak zakładam ci na palec pierścionek zaręczynowy. Obserwowałam zimowy krajobraz, w którym królowały nagie drzewa i kępy zrudziałej trawy. Mimo iż w planowanych wydarzeniach miałam grać główną rolę, nieco przygnębiona wpatrywałam się w światełka choinek w mijanych oknach. - Cathy, siedzisz obok najszczęśUwszego mężczyzny na świecie! Boże, cóż za ironia losu! W ogrodzie zostawiłam zrozpaczonego człowieka. W Nowym Jorku kupiłam dla Carrie złoty pierścionek z maleńkim rubinem. Chociaż wybrałam najmniejszy rozmiar, pierścionek pasował jedynie na jej kciuk. Stojąc teraz przy stoisku jubilerskim największego domu towarowego i radząc się ekspedientki co do możUwości zmniejszenia pierścionka, tak aby go nie uszkodzić, nagle usłyszałam znajomy głos. Powoli odwróciłam głowę. Mama! Stała obok mnie! Gdyby nie była w towarzystwie równie eleganckiej damy, z którą o czymś gawędziła, z pewnością zauważyłaby moją obecność. Choć bardzo się zmieniłam od czasu ucieczki z Foxworth Hall, nie mogłaby mnie nie rozpoznać. Obie kobiety rozmawiały o udanym przyjęciu. - Naprawdę, Corrine, Elsie chyba posunęła się zbyt daleko, ta okropna czerwień! Przyjęcia! Czy przyjęcia stanowiły treść jej życia? Moje serce uderzało miarowo, niczym wahadło zegara. Straciłam humor. Przyjęcia - powinnam była wiedzieć! Takie kobiety nigdy nie oglądają telewizji! Starałam się, by mnie dostrzegła. W małym lusterku stojącym na ladzie ujrzałam wciąż młodą i piękną twarz matki. Jej płowe włosy zaczesane były do tyłu, fryzura podkreślała zgrabny nos, doskonały krój warg i długie, czarne rzęsy. 202 ZIMOWE MARZENIA - Proszę mi pokazać coś dla młodej, czarującej dziewczyny - poprosiła ekspedientkę. - Coś gustownego i niezbyt dużego, żeby mogła zawsze to nosić. Dla kogo to? Z zazdrością obserwowałam, jak wybrała uroczy wisiorek, podobny do tego, jaki otrzymałam od Chrisa. Trzysta dolarów! Moja matka obsypywała prezentami obce dzieci, zapominając o własnych. Czy rzeczywiście już zapomniała o nas? Jak mogła spać spokojnie, dobrze wiedząc, że świat może być okrutny dla jej rodzonych dzieci? Odniosłam wrażenie, że jej sumienie było spokojne. A może przybierała tylko uroczą maskę, skrzętnie skrywając prawdziwe oblicze? Miałam ochotę przywitać się z nią i zobaczyć, jak ta maska opada i odsłania potwora! Morderczynię! Oszustkę! Odwróciłam się. - Cathy - powiedział Paul, kładąc ręce na moich ramionach. - Wszystko już załatwiłem, a ty? Pragnęłam, żeby mama zwróciła na nas uwagę i żeby zobaczyła, że mój Paul jest o wiele przystojniejszy od jej ukochanego Barta. Miałam ochotę krzyczeć: Widzisz? Mnie też kochają inteligentni i szlachetni meżczyźnil Nie wiedząc dlaczego, rozpłakałam się. - Czy wszystko w porządku? - spytał Paul. Zajrzał mi w twarz i dostrzegł coś, co wzbudziło w nim niepokój. - Chyba nie masz wątpliwości, że dobrze robisz, wychodząc za mnie? - Oczywiście, że nie! - zaprzeczyłam. A jednak miałam wątpliwości. Nie ufałam sobie. Dlaczego nic nie zrobiłam? Dlaczego nie podstawiłam jej nogi? Wyobrażałam sobie, jak się potyka, jak przewraca się z dużym wdziękiem na podłogę sklepu. Wszyscy mężczyźni podbiegliby do niej, nawet Paul. Przygotowywałam się do kolacji, gdy do sypialni wszedł Chris i kazał wyjść Carrie z pokoju. - Idź pooglądać telewizję - polecił oschle. - Chcę porozmawiać z twoją siostrą. Carrie spojrzała na niego urażona i cichutko podreptała do 203 Yirginia C. Andrews salonu. Zdążyła zamknąć za sobą drzwi, gdy Chris chwycił mnie za ramię i potrząsnął mocno. - Czy masz zamiar kontynuować tę farsę? Przecież ty go nie kochasz! Kochasz mnie! Proszę cię, Cathy, nie rób mi tego! Wiem, że wychodzisz za Paula tylko po to, aby uwolnić się ode mnie! Ale przecież to nie jest powód do małżeństwa! - Opuścił zawstydzony głowę. - Zdaję sobie sprawę, że nie powinienem kochać cię w ten sposób - szepnął. - Powinienem znaleźć sobie inną dziewczynę, ale nie mogę zapomnieć. Co noc marzę o tobie. Gdy się budzę, otwieram oczy, mając nadzieję, że będziesz obok mnie. Pragnę zawsze być blisko ciebie, w dzień i w nocy. Nie zniosę myśli, że należysz do innego mężczyzny. Do cholery, Cathy, pragnę cię! Skoro nie chcesz mieć dzieci, dlaczego nie zostaniesz ze mną? Odsunęłam się od Chrisa, ale gdy zamilkł, coś we mnie pękło, rzuciłam mu się na szyję i przytuliłam z całej siły, jak gdybym była jedyną kobietą, która może go ocalić. Wiedziałam jednak, że gdybym go posłuchała, zginęlibyśmy oboje. - Och, Chris, cóż mogę powiedzieć? Mama i tata popełnili błąd biorąc ślub, a my całym naszym życiem płaciliśmy za tę pomyłkę. Nie możemy tak postąpić! - Możemy! - krzyknął. - Nie musimy spać z sobą! Będziemy razem mieszkali, jak brat z siostrą! Proszę cię, błagam, nie wychodź za Paula! - Zamknij się! Zostaw mnie w spokoju! - Uderzyłam go tak mocno, jak mocno zraniły mnie jego słowa. - Sprawiasz, że budzi się we mnie poczucie winy. Chris, kiedy zostaliśmy uwięzieni, zbliżyliśmy się do siebie, bo byliśmy tylko we dwoje. Może gdyby pojawił się ktoś inny, nigdy nie dostrzegłabym w tobie mężczyzny. Jesteś tylko moim bratem i chcę, abyś nim pozostał! Już nigdy nie znajdziesz drogi do mojego łóżka! Przytulił mnie tak mocno, że słyszałam głośne bicie jego serca. Nie mógł powstrzymać napływających do oczu łez. Pragnęłam, aby zapomniał... ale za każdym razem, gdy mnie przytulał, jego nadzieja rosła. Nie wierzyłam, że moglibyśmy żyć złączeni jedynie platonicznym uczuciem. 204 ZIMOWE MARZENIA - Puść! Jeśli mnie kochasz, to zatrzymaj tę miłość dla siebie. Nie chcę o tym więcej słyszeć! Kocham Paula i wyjdę za niego! - Okłamujesz samą siebie! - rzekł oschle, przytulając mnie nieco mocniej. - Widzę, jak na mnie patrzysz. Pragniesz nas obu. Pragniesz wszystkich i wszystkiego! Dlaczego chcesz zniszczyć życie Paula, skoro tyle już wycierpiał? Jest dla ciebie za stary; a wiek jest też ważny w małżeństwie. Gdy ty osiągniesz trzydziestkę, Paul będzie już zgrzybiałym staruszkiem. Jeżeli chodzi o wiek, to Julian bardziej nadaje się na męża! - Jesteś głupcem! - Może i jestem! Może największym błędem było to, że zakochałem się w tobie i zaufałem ci. Tak jak mama stałaś się bezduszną kobietą, która nie bacząc na konsekwencje, osiąga swoje cele. Gdybyś zechciała się ze mną związać, pozwoliłbym ci na romanse, oczywiście pod warunkiem, że zawsze wracałabyś do mnie. - Christopher, przemawia przez ciebie zazdrość. Krytykujesz każdego mężczyznę, który się do mnie zbliża. I nie patrz tak tymi zimnymi, błękitnymi oczyma. Wiem, że też miałeś przygody. Spałeś z Yolandą Lange! Bóg raczy wiedzieć, ile ich tam jeszcze miałeś! Ciekawe, co im mówiłeś? Czy też wyznawałeś miłość? Nie kocham cię! Kocham tylko Paula i nic ani nikt nie powstrzyma mnie przed tym małżeństwem! Chris zbladł i drżący cofnął się, szepcząc: - Jest coś, co mogłoby cię powstrzymać. Mogę mu powiedzieć o nas... - Nie odważyłbyś się. Jesteś zbyt szlachetny, a poza tym on już wie o wszystkim. Patrzył na mnie przez moment, po czym wybiegł z pokoju, zatrzaskując za sobą drzwi. Nie poszedł z nami na kolację. - Szkoda, że Chrisa nie ma z nami - rzekł Paul. - Mam nadzieję, że się nie rozchorował. Panuje grypa. Milczałam, przysłuchując się, jak Carrie paple radośnie, podniecona uroczystą kolacją. Paul wsunął mi na palec pierścionek z dwunastokaratowym 205 Yirginia C. Andrews brylantem. Tego wieczora postanowiłam dobrze się bawić. Roześmiana piłam szampana, tańczyłam z Paulem pod kryształowym żyrandolem, nie mogłam jednak zapomnieć o samotnym i przybitym Chrisie. - Będziemy razem bardzo szczęśliwi, Paul - szepnęłam mu do ucha. Tak, będę szczęśliwa. Moje życie będzie usłane różami. Gdy się naprawdę kocha, nie ma problemów, których nie można by pokonać. Ach, te moje marzenia. PRIMA APRILIS Poświęcenie, determinacja, pragnienie, siła. Oto cztery cechy, które rządzą życiem tancerza. Madame Zolta stawała się coraz bardziej wymagająca. Jako przykład stawiała nam Royal Ballet, który osiągnął niemalże perfekcję. My, Amerykanie, powinniśmy wprowadzać do baletu innowacje i swój własny styl. Julian stał się bezwzględny, wręcz demoniczny, wzbudzając we mnie coraz większą nienawiść. Na próbach, z włosami mokrymi od potu, dawaliśmy z siebie wszystko. Krzyczał na mnie, jak gdybym była głucha: - Do cholery, zrób to wreszcie poprawnie! Chyba nie chcesz tutaj nocować! - Nie krzycz na mnie! Słyszę cię bardzo dobrze! - Więc nie myl się! Zrób trzy kroki i skocz do mnie, i, na Boga, gdy cię będę łapał, rozluźnij się i wyprostuj. Czy możesz to wykonać poprawnie choć raz?! W tym tkwił problem. Nie ufałam Julianowi. Bałam się, że mnie skrzywdzi. - Julian, wrzeszczysz na mnie, jakbym specjalnie myUła kroki! - Takie odnoszę wrażenie! Gdyby ci naprawdę zależało, nie myliłabyś się bez przerwy. Dobrze, spróbujemy raz jeszcze! - Spójrz na moje ramiona! - krzyknęłam, pokazując wewnętrzną stronę rąk. - Zobacz, jakie są posiniaczone. Jutro nie będę mogła założyć kostiumu. Zbyt mocno mnie chwytasz! 207 Yirginia C. Andrews - Więc ćwicz poprawnie! - wrzasnął rozwścieczony, a jego czarne jak smoła oczy płonęły nienawiścią. Obawiałam się, że Julian celowo pozwoli mi upaść na podłogę, aby się zemścić. Wstałam powoli i przećwiczyliśmy skok raz jeszcze. Ale i tym razem strach usztywnił mięśnie nóg. Rzucił mnie na podłogę. Zmęczona zastanawiałam się, dlaczego na to pozwalam. - Co, nie masz siły wstać? - spytał oschle Julian, spoglądając na mnie z góry. Kropelki potu z jego spoconej piersi skąpy wały na moje nagie nogi. - To ja ciężko pracuję, a ty leżysz sobie i udajesz wyczerpaną. Co się z tobą dzieje? - Zamknij się! Dwanaście godzin treningu to trochę za dużo! - Jeśli ty jesteś zmęczona, to pomyśl sobie, jak ja się czuję. Wstawaj i zróbmy to jeszcze raz. Niech cię diabli wezmą! - Nie przeklinaj! Znajdź sobie inną partnerkę! Pozwoliłeś, abym upadła i zraniła kolano. Przez trzy dni nie mogłam tańczyć, więc nie dziw się, że ci nie ufam. Jesteś na tyle złośliwy, że mógłbyś mnie na zawsze okaleczyć! - Nawet gdybym cię nienawidził, nie pozwoliłbym ci upaść. Nie czuję jednak do ciebie nienawiści. Jeszcze nie. Po wielogodzinnej próbie nareszcie udało mi się bezbłędnie skoczyć wprost w ramiona Juliana. Uśmiechając się słabo, pogratulował mi sukcesu. Nadszedł czas próby generalnej Romea i Julii. Znakomita orkiestra, sceneria i olśniewające kostiumy zmobilizowały tancerzy do sumiennej pracy. Miałam teraz okazję wydobyć z roli Julii wszystkie subtelności, które urealniłyby tę romantyczną postać. Tego wieczora Yolanda przypominała kłodę drewna, a tańcząc plies, wodziła po sali nieobecnym wzrokiem. Madame Zolta podeszła i powąchała jej oddech. - Mój Boże... paliłaś trawkę! Nie pozwolę nikomu oszukiwać publiczności! Wynoś się! Idź do domu i połóż się spać! Catherine, wystąpisz w roli Julii! 208 PRIMA APRILIS Oszołomiona Yolanda podeszła do mnie chwiejnym krokiem i syknęła: - Dlaczego wróciłaś? Powinnaś była zostać w tej małej dziurze! Stojąc na balkoniku i patrząc w rozmarzone oczy Juliana, nie myślałam ani o Yolandzie, ani o pogróżkach. Julian miał na sobie białe rajtuzy oraz średniowieczny kostium wysadzany sztucznymi rubinami. Znów stał się moim czarnowłosym kochankiem, który kusząc mnie, nigdy nie pozwolił, abym ujrzała jego twarz. Opadła kurtyna. W tej samej chwili zagrzmiała burza oklasków. Julian był szczęśliwy, podbiegł i uścisnął mnie. - Byłaś wspaniała! Jak ty to robisz, że na próbach jesteś do niczego? Kurtyna ponownie poszła w górę, a Julian, wykorzystując moment nieuwagi z mojej strony, pocałował mnie w usta. - Brawo! - zagrzmiało z sali. Ta noc należała do nas. Oszołomiona sukcesem przedarłam się przez grapę fotoreporterów i pobiegłam do garderoby. Tancerze zostali zaproszeni na pożegnalny bankiet, wydany z okazji wyjazdu zespołu do Londynu. Pośpiesznie zmyłam makijaż i przebrałam się w krótką wizytową sukienkę. Madame Zolta zapukała do drzwi i krzyknęła: - Catherine! Masz gościa! Jakaś dama przyleciała z twojego rodzinnego miasteczka tylko po to, aby cię podziwiać. Do garderoby weszła wysoka, atrakcyjna kobieta, ubrana w elegancki kostium podkreślający piękną figurę. Czarne włosy i jasne oczy wydały mi się znajome. Zmierzyła mnie wzrokiem, następnie podeszła do toaletki i z uwagą przyglądała się licznym słoiczkom z kremami i pudrem. Jej wzrok przyciągnęła sterta plastykowych worków z kostiumami oraz rekwizytami. Każdy z nich miał nalepkę z moim nazwiskiem. Niecierpliwie czekałam, aż przybyła przedstawi się i poda powód wizyty. - Nie sądzę, abyśmy się kiedykolwiek spotkały - zagadnęłam. 209 Yirginia C. Andrews Uśmiechając się dziwnie, usiadła bez zaproszenia na krześle i założyła nogę na nogę. - Drogie dziecko, oczywiście, że mnie nie znasz. Ale za to ja wiem dużo o tobie. Było w jej głosie coś, co wzbudziło mój niepokój. Pod obłudnym uśmiechem dostrzegłam wrogość. Pełna obaw oczekiwałam na złe wiadomości. - Jesteś bardzo piękna - powiedziała nieznajoma. - Dziękuję. - Jesteś też świetną tancerką - stwierdziła ze znawstwem. -Muszę przyznać, że bardzo mnie to zaskoczyło. Chociaż to oczywiste, że należąc do grupy madame Zolty, musisz dobrze tańczyć. - Dziękuję - odparłam, zastanawiając się, kiedy poda powód swojej wizyty. Milczała długą chwilę, trzymając mnie w niepewności. Zdjęłam z wieszaka futro, dając do zrozumienia, że muszę już wyjść. - Piękne futro - stwierdziła. - Podejrzewam, że jest to prezent od mojego brata. Doszły mnie słuchy, że trwoni pieniądze na prawo i lewo. Cały majątek oddaje trzem przybłędom. - Zaśmiała się złośliwie. - Ale teraz go rozumiem. Słyszałam, że jesteś wystarczająco piękna, by omamić każdego mężczyznę. Ale muszę przyznać, że nigdy się nie spodziewałam, że dziewczyna w twoim wieku może wyglądać tak zmysłowo i lubieżnie. Panno Dahl, tworzy pani niespotykaną mieszankę niewinności i wyrafinowania. To wszystko może się okazać narkotykiem dla mężczyzny pokroju mojego brata. Nie ma nic niebezpieczniejszego niż kombinacja młodości, długich włosów, pięknej buzi oraz jędrnych, dziewczęcych piersi. Kobiety twojego rodzaju potrafią obudzić dzikie zwierzę nawet w najzacniejszych mężczyznach. - Tak - dodała, wzdychając ciężko. - Żaden mężczyzna nie oprze się pięknu i młodości. Z pewnością dobrze wiesz, że Paul już kiedyś zrobił z siebie durnia. Nie jesteś jego pierwszą ma- 210 PRIMA APRILIS skotką, choć nigdy przedtem nie podarował nikomu ani futra, ani pierścionka z brylantem. Rozmawiałam z Amandą, dziwną siostrą Paula, która robiła dla niego swetry na drutach i przesyłała je w paczkach. Wstała i podeszła bliżej, by baczniej mi się przyjrzeć. W pokoju unosił się silny zapach piżmowych perfum. - Masz taką delikatną skórę - rzekła, dotykając mojego policzka. - Bardzo delikatną, zupełnie jak porcelana. Szybko się zestarzejesz. Jako trzydziestopięcioletnia kobieta będziesz już miała sporo zmarszczek. Wkrótce Paul się tobą znudzi, bo on lubi młode dziewczęta. Ma słabość do ładnych, inteligentnych i utalentowanych kobiet. Muszę przyznać, że ma dobry gust, choć brakuje mu rozsądku. Nie obchodzi mnie to, co robi, pod warunkiem, że nie przekracza granic przyzwoitości i nie ma to wpływu na moje życie. - Wynoś się stąd! - krzyknęłam wzburzona. - Nie znasz swojego brata. Jest wspaniałym, hojnym mężczyzną, który w żaden sposób nie mógłby wyrządzić nikomu krzywdy. Uśmiechnęła się ze współczuciem. - Moje drogie dziecko, czy nie widzisz, że rujnujesz sobie życie i karierę? Czy sądzisz, że nikt w Clairmont nie zauważył waszego romansu? W tym miasteczku wszyscy wiedzą o sobie wszystko. Mimo że Henny nic nie mówi, to jednak sąsiedzi mają oczy i uszy. Sama rozumiesz, plotki! Całe miasto plotkuje o tym, jak doktor Paul Scott Sheffield trwoni pieniądze na zachcianki bezdomnych dzieci, które wykorzystują jego dobre serce. Już wkrótce stanie się bankrutem i nie zostanie mu nawet praktyka lekarska. - Wynoś się stąd! - rozkazałam. - Paul opowiadał mi o tobie! Ludzie plotkują też na twój temat! Sądzisz, że jeśli pomogłaś bratu, gdy jeszcze studiował medycynę, to możesz rządzić jego życiem?! Ostatnio prowadziłam jego księgi rachunkowe i dobrze wiem, że nie jest ci nic winien, oddał ci wszystko, nawet z procentem. Kłamiesz, chcąc go oczernić! Aleja go kocham z całego serca i wiem, że Paul odwzajemnia moje uczucie! Nic nie jest w stanie powstrzymać nas przed małżeństwem! 211 Yirginia C. Andrews Roześmiała się, lecz na jej twarzy dostrzegłam determinację. - Nie rozkazuj mi! Odejdę, kiedy będę miała na to ochotę! Przyleciałam tu po to, aby zobaczyć tę jego laleczkę, i wierz mi, sądzę, że nie będziesz ostatnią! Pamiętam, że Julia często opowiadała mi o... - Wynocha! Nie chcę tego słuchać! Wiem wszystko o Julii i wcale nie obwiniam Paula o to, co się stało. To ona zmusiła go, aby szukał pocieszenia u innych kobiet. Nie była dla niego prawdziwą żoną, lecz tylko kucharką i sprzątaczką! Roześmiała się. Boże, jak bardzo lubiła się śmiać. Pełna niepokoju czułam, że ona dobrze się bawi. - Głupia dziewczyno! Przecież jest to stare jak świat kłamstwo, jakim mężczyźni karmią swoje nowe zdobycze. Julia była najlepszą kobietą pod słońcem. Robiła wszystko, aby tylko sprawić mu przyjemność. Jedyna jej wada polegała na tym, że nie potrafiła sprostać wygórowanym wymaganiom seksualnym męża. To prawda, musiał szukać pocieszenia u kobiet twojego pokroju! Poczułam nienawiść do tej wrednej suki. - Cóż takiego strasznego zrobił? Dlaczego Julia utopiła swojego trzyletniego synka? Jak mogła zrobić coś tak okropnego?! Za nic w świecie nie odebrałabym życia swojemu dziecku! Nie zależałoby mi aż tak na zemście. - Zgadzam się - odparła Amanda. - Nie powinna tego robić. Chyba straciła rozum. Scotty był takim uroczym dzieckiem, ale to Paul zmusił ją do tego swoim postępowaniem. Rozumiem ją. Jego syn był dla niego najważniejszą osobą w życiu. Jeśli chcesz kogoś zniszczyć, odbierasz mu to, co najbardziej kocha. Czy może nosi żałobę? - spytała z powątpiewaniem w głosie. -Na pewno żyje przeszłością, obwiniając się za wydarzenia sprzed lat. Paul pragnie mieć syna, a ty stanęłaś na jego drodze. Wkrótce zajdziesz w ciążę. Czy myślisz, że nikt w miasteczku nie wie o twojej skrobance?! Wiemy! Wszyscy wiedzą! - Kłamiesz! - wrzasnęłam. - To nie była skrobanka! Miałam DC z powodu nieregularnych miesiączek! 212 PRIMA APRILIS - Nie. Poroniłaś dwugłowego potworka, który miał trzy nóżki. Biedactwo, czy nie wiedziałaś, że DC oznacza aborcję? Zakręciło mi się w głowie. Miałam wrażenie, że tonę. Dwugłowy ... ? Trzy nóżki... ? Och, Boże, potworek, którego tak panicznie się obawiałam. Ale Paul jeszcze mnie wtedy nie dotknął. - Nie płacz - uspokajała mnie Amanda. - Mężczyźni to bestie. Widzę, że nie powiedział ci całej prawdy. Nie możesz za niego wyjść, chcę ci pomóc, gdyż jesteś taka młoda i niewinna. - Paul nie jest żonaty. Jest wdowcem. Julia nie żyje, więc bez przeszkód możemy się pobrać! Poklepała mnie po ramieniu jak matka. - Nie, drogie dziecko. Julia wciąż żyje. Przebywa w pewnej instytucji, gdzie umieścił ją mój brat po śmierci Scotty'ego, wciąż jest jego prawowitą małżonką. Amanda wręczyła mi plik zdjęć. O Boże! Zobaczyłam przeraźliwie chudą kobietę na szpitalnym łóżku. Na zniszczonej twarzy malowało się cierpienie. Szeroko otwarte oczy wpatrywały się w nicość, ręce nerwowo rozgarniały pościel. Więc Julia żyje! - Przedstawienie było wspaniałe - zakończyła rozmowę Amanda. - Wspaniale tańczysz. Masz bardzo przystojnego partnera. Wybierz jego. Jest w tobie zakochany. Wyszła. Moje marzenia legły w gruzach. Zrozpaczona myślałam o swoim losie. Czy kiedyś nauczę się poruszać w świecie kłamstw i obłudy? Julian zabrał mnie na uroczysty bankiet, wydany na naszą cześć. Nigdy przedtem nie był tak delikatny i czuły. Tańcząc w takt romantycznej melodii, przytulaliśmy się tak mocno, że czułam drżenie jego mięśni. - Kocham cię, Cathy - szeptał. - Tak bardzo cię pragnę, że nie mogę spać po nocach. Chcę cię trzymać w ramionach i kochać. Chyba oszaleję, jeśli mi na to nie pozwolisz. - Schował twarz w moich włosach, dodając: - Nigdy przedtem nie miałem tak niewinnej dziewczyny. Proszę, kochaj mnie. 213 Virginia C. Andrews Zerknęłam na rozmarzoną twarz Juliana. Wyglądał na bardzo szczęśliwego, choć... - Julian, a gdybym ci powiedziała, że już straciłam niewinność? - Niemożliwe! Wiem, że jesteś dziewicą! - Skąd ta pewność? - Roześmiałam się. - Czy mam to wypisane na twarzy? - Tak - odparł stanowczo. - Twoje oczy. Po oczach widzę, że nigdy przedtem nie byłaś naprawdę kochana. - Julian, obawiam się, że nie wiesz o mnie wszystkiego. - Nie doceniasz mnie, Cathy. Czasami traktujesz mnie jak małego chłopca, a innym razem jak głodnego wilka, który tylko czyha, aby cię pożreć. Pozwól się kochać, a rychło się przekonasz, że jeszcze nigdy nie miałaś mężczyzny. - Dobrze, ale tylko jedną noc - odparłam ubawiona. - Jeśli spędzisz ze mną tę jedną noc, będziesz chciała, abym został z tobą na zawsze - ostrzegł mnie. Miałam wrażenie, że jego czarne niczym węgiel oczy płonęły. - Julian... nie kocham cię. - Ale pokochasz. - Och, Julianie - rzekłam, ziewając ukradkiem. - Jestem bardzo zmęczona i trochę podpita, więc odejdź i zostaw mnie w spokoju. - Nigdy w życiu! Zgodziłaś się, więc trzymam cię za słowo. Dzisiejsza noc należy do mnie... i wszystkie inne. W deszczowy sobotni poranek, w towarzystwie najbliższych przyjaciół, powiedzieliśmy sobie z Julianem sakramentalne „tak". Gdy nadeszła moja kolej, aby powtórzyć słowa przysięgi małżeńskiej, zawahałam się przez chwilę i miałam ochotę uciec do Paula. Małżeństwo z Julianem będzie dla niego ciosem. Pamiętam słowa Chrisa. Powiedział, że z dwojga złego woli, abym wybrała Juliana. Julian trzymał mnie za łokieć, a w jego czarnych jak smoła oczach kryła się miłość i duma. Nie mogłam uciekać. Za urzęd- 214 PRIMA APRILIS nikiem stanu cywilnego powtórzyłam słowa przysięgi i zostałam żoną człowieka, którego nie kochałam. Madame Zolta uśmiechała się radośnie, pobłogosławiła nas i ucałowała serdecznie. Pozostawiła na naszych policzkach matczyne łzy szczęścia. - Catherine, wybrałaś właściwego mężczyznę. Tworzycie taką wspaniałą parę... Ale pamiętajcie: żadnych dzieci! - Kochanie moje, skarbie - szeptał JuUan, siedząc obok mnie w samolocie - nie bądź taka smutna. To nasz najpiękniejszy dzień, nasze święto. Obiecuję ci, że nigdy nie pożałujesz swojego wyboru. Zobaczysz, będę dobrym mężem. Tylko ty się liczysz. Położyłam głowę na ramieniu Juliana i rozpłakałam się jak dziecko. Dlaczego nie rozbrzmiewały dzwony na cześć panny młodej? Gdzie były małe druhny? Gdzie kwiaty, gdzie miłość? A matka, która była przyczyną wszelkiego zła? Gdzie była? Czy choć raz zapłakała nad swoimi dziećmi? Czy darła wszystkie moje listy? Pamiętam, jak wyjechała bez słowa na swój drugi miodowy miesiąc, pozostawiając nas na łasce okrutnej babki, a gdy wróciła rozpromieniona i szczęśliwa, obsypała nas prezentami. Nie przyszło jej nawet do głowy, by zatroszczyć się o bliźnięta, które z braku słońca i świeżego powietrza były nienaturalnie małe. Mama zawsze widziała tylko to, co chciała zobaczyć. Tak więc podkrążone oczy, chude i słabe nogi uchodziły jej uwagi. Muszę przyznać, że Julian był bardzo dobrym kochankiem. Zapomniałam, kim był, i wyobrażałam sobie, że kocham się z moim tancerzem - kochankiem z poddasza. Całował i pieścił całe ciało. Zanim skończył, pragnęłam go tak bardzo, że chciałam, aby ponownie we mnie wszedł... Nie mogłam jednak opędzić się myślom, że właśnie popełniłam największy błąd w swoim życiu. Może to było tylko takie wrażenie? Wszak popełniłam ich już tak wiele... LABIRYNT KŁAMSTW Podczas prób obserwowali nas tancerze z Royal Ballet. Madame określiła ich styl jako czysto klasyczny, podczas gdy my mieliśmy wypracować własny, oryginalny sposób tańca. - Róbcie swoje - zachęcała nas. - Tańczcie czysto, ale pamiętajcie o wyrazie artystycznym. Moi drodzy, jako młodzi małżonkowie znajdziecie się w centrum zainteresowania, więc postarajcie się, aby w żadnej scenie nie zabrakło uczucia i romantyzmu. Swoim tańcem poruszycie serca widzów. Kto wie, może wejdziecie do historii baletu? Uśmiechnęła się, a zmarszczki wokół oczu wypełniły się łzami. - Udowodnijmy, że Ameryka potrafi tańczyć. - Przerwała i odwróciła się do nas tyłem, zakrywając twarz. - Bardzo was wszystkich kocham - szlochała. - A teraz odejdźcie... Zostawcie mnie samą, ale pamiętajcie: chcę być z was dumna. Postanowiliśmy uczynić wszystko, co w naszej mocy, aby imię madame Zolty znów pojawiło się na pierwszych stronach gazet. Tym razem jako nauczycielki baletu. Kiedy po raz pierwszy ujrzałam Royal Opera House i Co-vent Garden, oniemiałam z wrażenia i mocno chwyciłam Juliana za rękę. Olbrzymia widownia w kolorach purpury i złota mogła pomieścić ponad dwa tysiące widzów. Błyszczące w świetle reflektorów balkony ozdobiono imitacjami promieni słońca, całe wnętrze wprawiało mnie w zachwyt. Wkrótce jednak mieliśmy się przekonać, że garderoby były o wiele skromniejsze, nie mówiąc już o ciasnych biurach i ma- 216 LABIRYNT KŁAMSTW gazynach. Co więcej, nie znaleźliśmy tam sal do prób! Odniosłam wrażenie, że Brytyjczycy nie mają pojęcia o hydraulice i centralnym ogrzewaniu. Przez cały czas drżałam z zimna. Największym skandalem była ograniczona ilość ciepłej wody w łazienkach, co zmuszało nas do szybkich kąpieU, bo guzdrałom groziła śmierć z zimna. Julian nie opuszczał mnie na krok. Czasami zdawało mi się, że nigdy nie słyszał o czymś takim jak intymność. Gdy chciałam skorzystać z toalety, musiałam uciekać się do podstępu -zrywałam się nagle, biegłam co sił w nogach do łazienki i zamykałam drzwi na klucz. Julian walił w nie pięściami, krzycząc: - Wpuść mnie! Wiem, co robisz, więc dlaczego się wstydzisz? Ale to nie wszystko. Próbował przeniknąć do mojego umysłu, aby poznać nie tylko wszystkie myśli, ale także przeszłość. - Więc twoi rodzice zginęli w wypadku samochodowym, a co działo się potem? - spytał, trzymając mnie w żelaznym uścisku. Dlaczego wciąż o to pytał? Wymyśliłam przecież prawdopodobną historię, jak chciano nas rozdzielić i umieścić w różnych sierocińcach. Dlatego też jedynym wyjściem była ucieczka. - Odłożyliśmy trochę pieniędzy. Wsiedliśmy w autobus, który jechał na Florydę, ale Carrie rozchorowała się i dostała torsji. W autobusie jechała Henny, gospodyni doktora Paula, która nas do niego zabrała. Przyjął nas do swojego domu i rodziny... I to wszystko. - I to wszystko? - powtórzył powoli Julian. - Nie, jest o wiele więcej. Domyślam się tego. Był hojny! Ujrzał młodą, piękną dziewczynę i... Cathy, co was łączyło? - Kochałam go i mieliśmy się pobrać. - Co wam stanęło na przeszkodzie? Dlaczego wyszłaś za mnie? Julian nie miał za grosz taktu. Zmuszał mnie, abym tłumaczyła się z przeszłości, a ja nie miałam na to najmniejszej ochoty. - Zostaw mnie w spokoju! - wybuchnęłam. - Był taki moment, w którym przekonałeś mnie, że mogę cię pokochać, ale 217 ^s Yirginia C. Andrews teraz widzę, że się myliłam! Popełniliśmy wielki błąd. Straszliwy błąd! I drogo oboje za to zapłacimy! - Nie waż się tak mówić! - krzyknął Julian, łkając jak mały chłopczyk. Przypominał mi Chrisa. Nie mogłam niszczyć tych, których napotykałam na swojej drodze. Gdy Julian wziął mnie w ramiona, złość minęła. Pocałował mnie w szyję. - Cathy, bardzo cię kocham. Nigdy tak nikogo nie kochałem. Dziękuję ci, że starasz się mnie pokochać, nawet jeśli mówisz, że nie potrafisz. - Naprawdę chciałabym cię pokochać, Jule. Wyszłam za ciebie za mąż i postaram się być dobrą żoną. Ale nie nalegaj! Nie żądaj ode mnie zbyt wiele, pozwól, aby miłość przyszła sama. Muszę cię lepiej poznać. Znamy się od trzech lat, a jesteśmy dla siebie jak dwoje obcych ludzi. Na jego twarzy pojawił się grymas i coś, co podpowiedziało mi, że gdybym go naprawdę poznała, miłość byłaby niemożliwa. Dobrze o tym wiedział. Och, Boże, co ja najlepszego zrobiłam? Kim byłam, skoro odepchnęłam uczciwego, szczerego mężczyznę i pochopnie związałam się z człowiekiem, który prawdopodobnie okaże się brutalem? - Cathy, musisz nauczyć się wybaczać mi wiele rzeczy -rzekł Julian. - Nie stawiaj mnie na piedestale, nie oczekuj ideału. Nie uda ci się zrobić ze mnie księcia z bajki. Tego doktorka też wyniosłaś na piedestał! Jesteś typem kobiety, która idealizuje kochanych przez siebie mężczyzn, a oni tak naprawdę nie potrafią sprostać twoim wymaganiom. Kochaj mnie i przymknij oczy na niektóre wady. Nigdy nie potrafiłam obiektywnie ocenić bliskiej osoby. Zawsze dostrzegałam wady mamy, Chrisa - nigdy! Z przerażeniem myślałam o powrocie do Nowego Jorku. Jak długo zdołam utrzymać małżeństwo z Julianem w tajemnicy? Wcześniej czy później Paul dowie się o tym. W połowie marca przylecieliśmy do Clairmont, taksówką udaliśmy się z lotniska do domu Paula. Nic się nie zmieniło, tyl- 218 LABIRYNT KŁAMSTW koja byłam inna. Wracałam, aby zniszczyć człowieka, który już raz zaznał goryczy. Miałam zamiar zaprosić Juliana do domu i powiedzieć wszystkim o naszym sekrecie, ale zabrakło mi odwagi. - Czy nie mógłbyś poczekać na werandzie? Chciałabym najpierw porozmawiać z Paulem - powiedziałam. Skinął lekko głową. Niezmiernie mnie to zdziwiło, oczekiwałam raczej jakiegoś sprzeciwu. Usiadł w białym wiklinowym fotelu, tym samym, na którym spał Paul, gdy po raz pierwszy przestępowa-łam progi tego domu. Miał wtedy czterdzieści lat. Z bijącym sercem otworzyłam drzwi własnym kluczem. Przed przyjazdem mogłam zatelefonować lub nadać telegram, ale musiałam zobaczyć twarz Paula, przekonać się, czy potrafi czytać w moich myślach. Chciałam wiedzieć, czy małżeństwo z innym mężczyzną zrani mu serce, czy też ugodzi jedynie jego męską dumę. Nikt nie usłyszał cichego zgrzytu klucza w zamku ani kroków w holu. Paul drzemał, rozciągnięty w swoim ulubionym krześle, nogi oparł o otomanę. Na podłodze obok krzesła siedziała Carrie, która jak zawsze potrzebowała obecności kochającej ją osoby. Pochłonięta była zabawą porcelanowymi laleczkami. Miała na sobie biały sweter z purpurowym ściągaczem wokół szyi i czerwoną bluzę. Wyglądała jak piękna lalka. Spojrzałam na Paula. Choć spał, odniosłam wrażenie, że na kogoś czeka. Coś mu się śniło. Może ja? Nagle zwrócił twarz w stronę drzwi i powoli otworzył oczy. Może nawet we śnie wyczuwał moją obecność? Zamrugał oczami i przykrywając ręką usta, ziewnął. Patrzył na mnie, jakby nie wierzył w to, co zobaczył. - Catherine... - wymamrotał. - Czy to ty? Usłyszawszy moje imię, Carrie zerwała się z podłogi i rzuciła mi się w ramiona. Nie żałowałam całusów tej małej buzi. Przytuliłam ją tak mocno, że aż wykrzyknęła: - Ojej, to boli! Carrie była ładna, świeża i zadbana. - Cathy, dlaczego cię tak długo nie było? Codziennie na cie- 219 Yirginia C. Andrews bie czekamy, a ty nie przyjeżdżasz. Planujemy wasz ślub, ale ty nie napisałaś ani słowa! Paul mówi, że musimy cierpliwie czekać. Otrzymaliśmy tylko jedną pocztówkę. Czy byłaś aż tak zajęta, że nie miałaś czasu napisać listu? Chris mówił, że masz dużo pracy. Cathy, przyznaj się, zapomniałaś o nas, prawda? Zależy ci tylko na tańcu. Kiedy się jest tancerką, nie potrzeba rodziny. - Nie, Carrie. Potrzebuję rodziny - odparłam, wpatrując się w Paula i starając się odgadnąć jego myśli. Paul objął mnie, muskając lekko ustami policzek. Przyglądając się nam uważnie, Carrie usiadła z powrotem na podłodze. - Zmieniłaś się - szepnął czule Paul. - Schudłaś i wyglądasz na bardzo zmęczoną. Dlaczego nie zatelefonowałaś lub nie wysłałaś telegramu? Wyjechałbym po ciebie na lotnisko. - Ty też schudłeś - odparłam lekko zachrypniętym głosem. Utrata kilku kilogramów sprawiła, że odmłodniał i wyprzy- stojniał. Dotknęłam czarnych, bujnych wąsów, zdając sobie sprawę, że nie mam już do tego prawa, a przecież zapuścił je, aby sprawić mi przyjemność. - Zmartwiłem się, kiedy przestałaś do nas pisać. Czy miałaś aż tak napięty program? - Coś w tym rodzaju. Taka trasa jest bardzo wyczerpująca... Chciałam też trochę pozwiedzać. Nie miałam wiele wolnego czasu. - Wiesz, zaprenumerowałem Variety. - Tak? - Miałam nadzieję, że nie przeczytał o moim małżeństwie z Julianem. - Wycinam wszystkie recenzje, Catherine. Dlaczego jesteś taka... oschła? - Raczej zmęczona - odparłam, zwieszając głowę. - A co słychać u ciebie? - Catherine, czy coś się stało? Zachowujesz się dość dziwnie. Carrie patrzyła na mnie badawczo, uważnie śledząc każdy ruch. Rozejrzałam się po dużym pokoju pełnym posążków. Wy- 220 LABIRYNT KŁAMSTW starczyło odwrócić wzrok i udawać, że nic się nie stało, ale sama czułam, że byłam inna, jakaś obca. - Catherine, odezwij się! - krzyknął Paul. - Co się stało? Kolana ugięły się pode mną, usiadłam, zaschło mi w ustach. Dlaczego nic mi w życiu nie wychodziło? Jak mógł mnie tak okłamać? Wiedział przecież, że kiedyś uciekłam przed oszustwem i obłudą. - Kiedy wróci Chris? - spytałam. - W Wielki Piątek. Powinnam przywitać się z Henny, nie mogłam dłużej zwlekać. - Paul, jest ze mną Julian, czeka na werandzie. Czy może wejść? Zerknął na mnie dziwnie, skinął głową i odparł: - Oczywiście, poproś go do środka. - Po czym zwrócił się do Henny: - Nakryj dla dwóch osób więcej. Julian wszedł i bez słowa usiadł w rogu pokoju. Oboje zdjęliśmy obrączki i schowaliśmy je do kieszeni. Podczas obiadu panował dziwny spokój. Wręczyliśmy z Julianem upominki. Carrie patrzyła obojętnie na bransoletkę z rubinami i ametystami. - Dziękuję ci za ten piękny posążek, Catherine - rzekł Paul, odkładając ostrożnie figurkę baletnicy. - Julian, czy mógłbyś zostawić nas na chwilę samych? Chciałbym porozmawiać z Cathy. Paul powiedział to oficjalnym tonem, tak jak robi to lekarz, proszący o rozmowę w cztery oczy członka rodziny śmiertelnie chorej osoby. Uśmiechając się do Carrie, Julian skinął głową. - Idę spać - szepnęła zbuntowana Carrie. - Dobranoc, panie Marąuet. Nie rozumiem, dlaczego Cathy potrzebowała pańskiej pomocy przy zakupie bransoletki, ale mimo wszystko dziękuję. Zostawiliśmy Juliana w pokoju stołowym, gdzie oglądał telewizję, i poszliśmy z Paulem na spacer po jego wspaniałym 221 Yirginia C. Andrews ogrodzie. Drzewa owocowe obsypane były białymi i różowymi kwiatami, a pnące się po altanie czerwone i białe róże tworzyły bajeczny wachlarz. - Co się stało, Catherine? Wracasz do domu z innym mężczyzną. Nie musisz nic wyjaśniać, mogę się domyślić. Złapałam go pod rękę i błagalnym głosem szepnęłam: - Przestań, nie mów nic. Drżącym głosem zrelacjonowałam wizytę Amandy. Powiedziałam, że wiem, gdzie jest Julia, że powinien był wyznać mi całą prawdę, jakakolwiek była. Zrozumiałabym. - Dlaczego ukrywałeś przede mną fakt, że ona wciąż żyje? Czy uważałeś mnie za małą dziewczynkę, która by nie potrafiła tego zrozumieć? Jak mogłeś wątpić w moją miłość? Oddałam ci wszystko, co miałam, nawet siebie samą, nie oczekując niczego w zamian. Nie liczyłam nawet na małżeństwo. Wystarczyła mi twoja obecność i przyjaźń. Mogłam na zawsze pozostać twoją kochanką, ale powinieneś był wyjawić całą prawdę o Julii! Znasz mnie i wiesz, że jestem niezmiernie impulsywna i jeśli ktoś wyrządzi mi krzywdę, działam bez zastanowienia. Wizyta Amandy i fakt, że twoja żona wciąż jeszcze żyje, zraniły moje serce. - Same kłamstwa! - krzyknęłam w końcu. - Och, nienawidzę kłamców! I ty do nich należysz! A przecież ufałam ci bezgranicznie! Zatrzymaliśmy się pod nagimi figurkami, drwiącymi z naszej miłości. Upodobniliśmy się do tych zimnych, oszronionych rzeźb. - Amanda - szepnął oschle Paul. - Amanda i jej kłamstwa. Dlaczego nie pozwoliłaś mi wszystkiego wyjaśnić? - Jak można wytłumaczyć kłamstwa?! - odparłam zdegustowana, chcąc zranić go tak samo dotkliwie, jak Amanda zraniła mnie. Paul oparł się o wielki, rozłożysty dąb i sięgnął do kieszeni po papierosy. - Przykro mi, Paul. Co masz do powiedzenia na swoje usprawiedliwienie? 222 LABIRYNT KŁAMSTW Powoli zaciągnął się dymem i powiedział: - Pamiętasz dzień, w którym zjawiliście się w moim domu? Nosiłaś w sercu żałobę po Corym, nie mówiąc już o żalu do matki. Czy miałem prawo opowiadać ci o swoim nieszczęściu, skoro i tak spotkało cię wiele złego? Nie mogłem przewidzieć, że zostaniemy kochankami. Byłaś dla mnie wspaniałym, choć zastraszonym dzieckiem, potrzebującym spokoju i miłości. Nie patrz na mnie z wyrzutem. Powinienem był odkryć przed tobą całą prawdę. - Westchnął ciężko. - Opowiedziałem ci o urodzinach Scotty'ego i o tym, jak Julia zabrała go nad wodę i utopiła. Zataiłem jedynie fakt, że przeżyła... Reanimowali ją najlepsi specjaliści i choć zrobili wszystko, aby przywrócić jej przytomność, nigdy nie wyszła ze śpiączki. - Śpiączki? - szepnęłam. - Wciąż jest w stanie śpiączki? Paul uśmiechnął się gorzko i spojrzał mi głęboko w oczy. - Tak, Julia żyła. Zanim pojawiliście się w moim życiu, jeździłem codziennie do prywatnego zakładu opiekuńczego, w którym ją umieściłem. Siedziałem przy łóżku żony, trzymałem ją za dłoń, godzinami wpatrując się w wycieńczoną twarz i wychudzone ciało. Wizyty te przemieniły się w coś w rodzaju pokuty, którą sam sobie zadałem. Z każdym dniem niegdyś piękne, lśniące włosy Julii traciły połysk, skóra stawała się trupio blada i nieprzyjemna w dotyku. Obok łóżka stały przyrządy ułatwiające Julii oddychanie i podawanie pokarmu. Chociaż jej umysł już dawno nie pracował, serce uparcie biło. Z medycznego punktu widzenia wciąż żyła, choć duch dawno opuścił ciało. Jeśliby kiedykolwiek odzyskała świadomość, nigdy nie byłaby w stanie mówić, poruszać się, a tym bardziej myśleć. Byłaby jak roślina. Przerwał, strzepnął popiół z papierosa i spojrzał na mnie smutnymi oczyma. - Julia przypomina mi twoją matkę. Te dwie kobiety nie zawahały się przed popełnieniem najcięższej zbrodni, aby osiągnąć własny cel. Westchnął. Miałam wrażenie, że słyszę łkanie wiatru i róż, że czuję spojrzenia marmurowych statuetek; choć nie mogły rozu- 223 Yirginia C. Andrews mieć ludzkiego cierpienia, to jednak uśmiech na ich ustach zamarł. - Paul, kiedy widziałeś Julię po raz ostatni? Czy nie można nic dla niej zrobić? Po policzkach spływały mi łzy. Paul wziął mnie w ramiona i pocałował w czoło. - Nie płacz za nią, moja piękna Catherine. To już koniec, znalazła wreszcie spokój. Umarła mniej więcej wtedy, gdy zostaliśmy kochankami. Odeszła cicho, bez bólu. Pamiętam jak dziś, w dniu jej śmierci przyglądałaś mi się uważnie, jakbyś czuła, że przydarzyło się jakieś nieszczęście. Paul ujął w dłonie moją twarz i scałował spływające łzy. - A teraz uśmiechnij się i powiedz, że mnie kochasz. Kiedy ujrzałem z tobą Juliana, pomyślałem, że to już koniec, ale widzę, że wszystko jeszcze przed nami. Ofiarowałaś mi to, co miałaś najcenniejszego. Jestem pewien, że choć będą nas dzielić tysiące kilometrów, nasza miłość nigdy nie wygaśnie, a my pozostaniemy sobie wierni. Jeśli ludzi łączy szczere uczucie, to nic nie jest w stanie ich rozdzielić... Och... Co ja zrobiłam! - Julia nie żyje? - spytałam zaskoczona. - Więc Amanda skłamała! Wiedziała o jej śmierci, a mimo to przejechała tysiące kilometrów, by mnie okłamać. Paul, co to za kobieta? - Wiedziała o śmierci Julii. Była na jej pogrzebie. Nie płacz, proszę. Pozwól, że otrę twoje łzy. Wyjął chusteczkę z kieszeni i deUkatnie otarł mi oczy, policzki, aż wreszcie przyłożył ją do nosa. Chris ostrzegał mnie, abym nie zachowywała się jak impulsywne i nieodpowiedzialne dziecko. Zdradziłam Paula i zawiodłam zaufanie, jakim mnie obdarzył. - Wciąż nie mogę zrozumieć, co skłoniło Amandę do kłamstwa - rzekłam ponurym głosem, pragnąc odwlec moment, gdy będę musiała powiedzieć całą prawdę. Paul trzymał mnie wciąż w ramionach, gładząc czule moje włosy. Objęłam go mocno w talii i spojrzałam w twarz. 224 LABIRYNT KŁAMSTW - Kochanie, jest coś dziwnego w twoim zachowaniu. Amanda i jej kłamstwa nie mogą odebrać nam szczęścia. Chce, abym zostawił jej dom w Clairmont. Ma prawie dorosłego syna. Robi wszystko, co może, aby zniszczyć moją reputację i dobre imię. Ma wiele przyjaciółek, którym rozpowiada o mnie niestworzone historie. Miałem kilka kobiet przed śmiercią Julii, ale wyciągnąłem z tego wnioski. Słyszałem nawet plotki, że twój zabieg DC był aborcją, a ja miałem być ojcem! Sama widzisz, co może wymyślić mściwa kobieta. Za późno. Wszystko przepadło. Paul prosił, abym przestała płakać. - Amanda - odparłam, tracąc panowanie nad sobą - powiedziała, że to była skrobanka i że dwugłowy embrion trzymasz na biurku w słoiczku z formaliną. Paul, jak możesz patrzeć na takiego potworka? Dlaczego? - Mógłbym ją zabić! To wszystko kłamstwa, Catherine! - Co jest kłamstwem? Równie dobrze mogło to być moje dziecko. Na Boga, Chris chyba o tym nic nie wie? Nie okłamałby mnie. Zaprzeczając wszystkiemu, wyciągnął ręce, aby mnie objąć, ale cofnęłam się o kilka kroków. - W twoim biurze widziałam butelkę z malutkim dzieckiem w środku! To prawda! Paul, jak mogłeś?! - Nie! - wykrzyknął. - Otrzymałem to dawno temu, gdy studiowałem medycynę. Studenci często robią sobie takie makabryczne żarty! Catherine, nie, nie poroniłaś! Rozpłakałam się. Chris. Chris, poroniłam nasze dziecko. Potworka! - Nie - powtórzył Paul. - To nie jest twoje dziecko, a nawet gdyby było, nie miałoby to żadnego znaczenia. Wiem, że oboje z Chrisem kochacie się w szczególny sposób. Zawsze o tym wiedziałem i rozumiem to. - To zdarzyło się tylko raz - załkałam. - Tylko raz, pewnej okropnej nocy. - Przykro mi. Zerknęłam na niego zdziwiona, nie potrafiąc zrozumieć czu- 225 Yirginia C. Andrews łości i szacunku, z jakim na mnie patrzył, mimo że znał prawdę o mnie i o bracie. - Paul... - zagadnęłam z wahaniem. - Nazwałabym to raczej ludzką potrzebą miłości. Przytulił mnie, pocałował delikatnie w usta i zaczął mówić o ślubie: - Chris będzie świadkiem, a Carrie twoją druhną. Początkowo, gdy rozmawiałem z Chrisem o ślubie, unikał mojego wzroku, tłumacząc, że nie dojrzałaś jeszcze do małżeństwa, szczególnie ze starszym od siebie mężczyzną. Wiem, że nie będzie nam łatwo, ty musisz podróżować po całym świecie i tańczyć z przystojnymi młodzieńcami. Postanowiłem więc towarzyszyć ci w wojażach. Ciekawe, jakie to uczucie, gdy się jest mężem primabaleriny? Mógłbym być waszym lekarzem. Nawet najlepsi tancerze potrzebują czasami lekarzy, prawda? - Paul - szepnęłam nieśmiało. - Nie mogę wyjść za ciebie. Widzisz, w kilka dni po wizycie Amandy wyszłam za mąż za Juliana. Ślub był bardzo skromny. Towarzyszyli nam tylko tancerze z grupy madame Zolty. Gdy powtarzałam słowa przysięgi, myślałam o tobie i o Chrisie. Nienawidziłam się za to, co robię, wiedziałam, że to wszystko jest wielką pomyłką. Paul milczał. Cofnął się i usiadł ciężko na marmurowej ławce. Siedział tak, patrząc przed siebie, po czym spuścił głowę i ukrył twarz w dłoniach. Po dłuższej chwili podniósł wzrok i rzekł miękkim, ciepłym głosem: - Chodź, usiądź na chwilę przy mnie. Weź mnie za rękę. Daj mi chwilę czasu, abym mógł się oswoić z myślą, że między nami wszystko skończone. Kiedykolwiek usłyszę muzykę poważną, będę myślał o tobie... - Paul, wybacz mi. Żałuję, że działałam bez zastanowienia, pod wpływem emocji. Instynkt podpowiadał mi, że Amanda kłamie, ale ty byłeś tak daleko, a Julian nalegał, zaklinał, mówił o miłości i pożądaniu. Uwierzyłam mu. Nie potrafię żyć bez miłości. - Cieszę się, że cię kocha - rzekł, wstając szybko i kierując 226 LABIRYNT KŁAMSTW się w stronę domu. - Nie mów nic więcej, Cathy! Zostaw mnie samego! Nie idź za mną! Dobrze postąpiłaś, wychodząc za Juliana. To wszystko moja wina. Byłem głupcem, sądząc, że mężczyzna w moim wieku może związać się z dziewczyną taką jak ty. Powinienem był to przewidzieć. ZBYT DUŻO DO STRACENIA Siedziałam na schodkach werandy, płakałam, gapiąc się w czarne niebo. Czułam wewnętrzną pustkę. Julian podszedł do mnie, usiadł obok i obejmując delikatnie, spytał: - Dlaczego płaczesz? Przecież kochasz mnie trochę. Nie martw się, nie zraniłaś swojego doktora. Gdy wrócił do domu, uprzejmym głosem poprosił, abym ci dodał otuchy. Na werandzie pojawiła się lekko podenerwowana Henny, która dała mi znać, że doktor pakuje się i gdzieś wyjeżdża. - Co ona mówi? - spytał rozdrażniony Julian. - Do cholery, zupełnie jakby mówiła obcym językiem. Czuję się niepotrzebny w tym towarzystwie. - Zostań tu i poczekaj na mnie! - rozkazałam, po czym poderwałam się i co sił w nogach pobiegłam na górę do pokoju Paula. Właśnie pakował walizkę. - Zaczekaj! - krzyknęłam wzburzona. - Przecież ty nie musisz wyjeżdżać. To jest twój dom, więc ja odejdę! Zabiorę z sobą Carrie i więcej mnie tu nie zobaczysz! Odwrócił się, patrząc z wyrzutem. - Cathy, straciłem narzeczoną, a teraz chcesz mi jeszcze odebrać córkę? Bo Carrie jest dla mnie jak córka. Przecież nie nadaje się do świata baletu. Pozwól, aby została ze mną i Henny. Wrócę, zanim wyjedziesz... Powinnaś chyba wiedzieć, że ojciec Juliana jest w bardzo ciężkim stanie. 228 ZBYT DUŻO DO STRACENIA - Georges? - Tak. Od kilku lat cierpi na poważną chorobę nerek, a od kilku miesięcy podłączony jest do urządzeń dializacyjnych. Choć nie jest moim pacjentem, dość często go odwiedzam. Rozmawiamy wtedy o tobie i Julianie. On umiera, Cathy. A teraz proszę, żebyś wyszła i nie zmuszała mnie do mówienia rzeczy, których później będę żałował. Wróciłam do swojego pokoju, rzuciłam się na łóżko i zaczęłam głośno płakać. Do sypialni weszła Henny. Mocne, matczyne dłonie poklepały mnie po ramieniu. Gestykulując mówiła coś, czego nie potrafiłam zrozumieć. Henny włożyła dłoń do kieszeni fartucha i wyciągnęła wycinek z lokalnej prasy. Informacja o moim małżeństwie z Julianem! - Henny, co ja mam teraz zrobić? Jestem żoną Juliana i nie mogę się z nim rozwieść! On tak bardzo mi ufa! Wzruszyła szerokimi ramionami, dając do zrozumienia, że podobnie jak ja nie zawsze rozumiała ludzi. Dodała pośpiesznie: „Duża siostra ma duże problemy. Zraniłaś jednego mężczyznę, ale nie można zranić dwóch. Doktor dobry człowiek, poradzi sobie, a młody tancerz mógłby zostać bardzo skrzywdzony! Otrzyj łzy, nie płacz, zejdź na dół do swojego męża. Wszystko będzie dobrze". Dołączyłam do Juliana i najdelikatniej, jak tylko potrafiłam, powiedziałam o chorym ojcu i jego krytycznym stanie. Zbladł. Nerwowo przygryzając dolną wargę, spytał: - Czy jego stan jest aż tak poważny? Byłam zaskoczona jego reakcją, gdyż zawsze sądziłam, że nie obchodzi go los ojca. Do pokoju wszedł Paul. W ręku trzymał walizkę. - Jeśli chcecie, to podwiozę was do szpitala. Ten dom jest bardzo duży, więc zostańcie tutaj i czujcie się jak u siebie. Nie ma sensu, żebyście mieszkali w hotelu. Wrócę za kilka dni. Georges leżał w prywatnym pokoju, a przy jego łóżku siedziała madame Marisha. Na widok tego schorowanego człowieka wstrzymałam oddech. Och! Tak bardzo się zmienił! Był tak wy- 229 "Yirginia C. Andrews chudzony i zniszczony chorobą, że sprawiał wrażenie martwego. Madame Marisha wpatrywała się w męża błagalnym wzrokiem, prosząc, aby jeszcze nie odchodził. - Kochanie, kochanie - szeptała. - Nie zostawiaj mnie samej. Jeszcze tyle życia przed nami. Usłyszawszy lekkie trzaśniecie drzwi, odwróciła się w naszą stronę i na widok Juliana krzyknęła: - Julian! Dlaczego tak długo nie przyjeżdżałeś? Wysłałam do ciebie tyle telegramów! Co z nimi zrobiłeś?! Podarłeś je?! - Mamo - odparł chłodno Julian. - Dobrze wiesz, że byliśmy na tournee. Mamy kontrakty i występy, więc nie mogliśmy wcześniej przyjechać! - Ty bezduszny brutalu! - krzyknęła. - Podejdź do łóżka i przywitaj się z ojcem! Jeśli tego nie zrobisz, pożałujesz, że się w ogóle urodziłeś! Julian powoli podszedł do ojca i pochylając się nad nim, szepnął: - Cześć, tato. Przykro mi, że jesteś chory. I to wszystko. Cofnął się, stanął obok mnie i chwycił moją dłoń. Czułam, że drży. - Widzisz, kochanie - szeptała czule madame Marisha, pochylając się nad tym chorym człowiekiem niczym matka nad niemowlęciem. - Otwórz oczy, zobacz, kto do ciebie przyszedł. Przyjechał Julian z żoną. Gdy się tylko dowiedzieli, że jesteś w szpitalu, wsiedli w pierwszy samolot i przelecieli tysiące kilometrów, aby czuwać przy tobie. Otwórz oczy, proszę cię. Zobacz, jaką są piękną parą. Proszę, proszę. Georges powoU otworzył oczy, ale chyba nas nie widział. Madame Marisha popchnęła lekko Juliana w jego stronę. Gdy nas dostrzegł, uśmiechnął się słabo. - Ach, Julian - westchnął. - Dziękuję, że pamiętałeś o mnie. Mam ci tyle do powiedzenia, są sprawy, o których nigdy z tobą nie rozmawiałem... - Przerwał na moment, odpoczął i znów zaczął mówić słabym głosem: - Powinienem był... Zamilkł. Czekaliśmy na dalsze słowa, ale Georges nie miał już nic więcej powiedzieć, ani teraz, ani nigdy. Jego nieruchome oczy wpatrywały się w Juliana. Madame Marisha krzyknęła 230 ZBYT DUŻO DO STRACENIA przerażona. Lekarz i pielęgniarka pojawili się natychmiast w pokoju i poprosili, abyśmy wyszli na korytarz. W ciszy staliśmy przed drzwiami, czekając na wiadomość. Po chwili z pokoju Georgesa wyszedł szpakowaty lekarz, podszedł do madame i powiedział, że jest mu bardzo przykro, ale nie mógł już nic zrobić. - Dobrze, że tak się stało - dodał po chwili zastanowienia. -Dla ciężko chorych ludzi śmierć jest na ogół wybawieniem. Zastanawiam się tylko, co trzymało go przy życiu tak długo... Przecież mogliśmy przyjechać o wiele wcześniej! Spojrzałam na Juliana. Uparcie patrzył w dal, nie odzywając się ani słowem. - Był twoim ojcem! - krzyknęła zapłakana madame. - Czekał na ciebie przez dwa tygodnie, cierpiał i czekał! - A co on mi dał? Nigdy nie traktował mnie jak syna. Byłem jedynie kontynuatorem jego kariery! Dla mnie był nauczycielem tańca, i niczym więcej! Praca, taniec, praca, taniec! Tylko tego ode mnie żądał! Nigdy nie pytał o zdanie, nie wiedział nawet, czym się interesuję, o czym marzę! Chciałem, żeby kochał mnie jak syna, a nie jak tancerza. Czekałem na jego miłość, ale on nigdy jej nie okazywał. Tyrałem jak wół, dając z siebie wszystko, lecz w zamian nie usłyszałem słów pochwały. Cokolwiek bym robił, ojciec zawsze znajdował w tym błąd. Idźcie do diabła! Noszę teraz nazwisko Marąuet, ? nie Rosencoff! Nie pozwolę, by ktokolwiek odbierał mi sławę i sukces! Tej nocy płakałam wraz z Julianem, trzymając go mocno w ramionach. Rozumiałam ból, który przeszywał mu serce. Rozmyślałam też o Georgesie, człowieku o nie spełnionych ambicjach, który tłumiąc w sobie miłość do dziecka, na zawsze stracił jego przyjaźń i szacunek. Radość z londyńskich sukcesów, na które składały się godziny żmudnej i ciężkiej pracy, została przyćmiona śmiercią ojca Juliana. Madame Marisha podeszła do mnie po pogrzebie, objęła chudymi rękami i kołysząc lekko w ramionach, szeptała: - Bądź dobra dla mojego syna. Musisz być cierpliwą i wyrozumiałą żoną. Julian nie miał łatwego życia. Jak tylko sięgnę pamięcią, zawsze rywalizował z ojcem, i co gorsza, nigdy go 231 Yirginia C. Andrews nie prześcignął. Powiem ci coś jeszcze. Mój syn stawia cię na piedestale, twierdząc, że jesteś dla niego darem bożym. Jeśli więc masz jakieś wady, ukryj je starannie, gdyż nigdy by tego nie zrozumiał i nie wybaczył. Zanim cię poznał, miał wiele dziewcząt, ale kiedy ty weszłaś w jego życie, stracił głowę. Skoro jest twoim mężem, kochaj go i nie odmawiaj mu czułości, której ja nigdy nie okazywałam. Z natury jestem kobietą raczej chłodną i nigdy nie potrafiłam obdarzać gorącymi uczuciami. Dotykaj go. Kiedy będzie smutny, weź jego rękę i przytul do serca. Tylko miłością wydobędziesz z Juliana najlepsze cechy. Pocałowała mnie, pożegnała i kazała obiecać, że będziemy jej częstymi gośćmi. - Proszę tylko o to, żebyście znaleźli w swoim życiu odrobinę miejsca dla starej kobiety. Chris wrócił do domu na ferie wielkanocne. Z niechęcią przywitał się z Julianem, który przyglądał mu się podejrzliwie. Gdy znaleźliśmy się sami w pokoju, wybuchnął: - Wyszłaś za niego! Dlaczego nie poczekałaś? Gdzie się podział twój rozsądek i intuicja? Myliłem się, odradzając ci małżeństwo z Paulem tylko z powodu różnicy wieku! Przyznaję, że powodowała mną zazdrość i miłość. Wymarzyłem sobie, że któregoś dnia... wiesz... chciałem, żebyśmy żyli razem... Ale gdybym musiał wybierać, nie wahałbym się ani przez chwilę. To Paul powinien być twoim mężem. Przygarnął nas, przyodział i ofiarował wszystko co najlepsze. Nie lubię Juliana. Prędzej czy później zniszczy cię, Cathy. Zawahał się przez chwilę. Był przystojnym mężczyzną, coraz bardziej przypominającym naszą matkę. Nie, to ja upodabniałam się do matki. Chris był silnym mężczyzną... ona zaś słabą kobietą. On szlachetny, ona pozbawiona honoru. - Chris, nie utrudniaj mi życia. Zostańmy znowu przyjaciółmi. Julian jest narwany i arogancki, ale duszą i sercem pozostał wciąż małym chłopcem. - Nie kochasz go. 232 ZBYT DUŻO DO STRACENIA * * * Spytałam Carrie, czy chciałaby przeprowadzić się do Nowego Jorku i zamieszkać z nami, ale odmówiła. - Nie pojadę do miasta, gdzie wciąż pada śnieg, gdzie chuligani grasują po parkach, a mordercy czyhają na przechodniów w przejściach podziemnych! Jedź sama, a ja zostanę z Paulem. Kiedyś bardzo chciałam mieszkać z tobą, teraz jest mi to obojętne. Zamiast zostać moją prawdziwą matką i żoną Paula, wybrałaś czarnookiego Juliana. Ja wyjdę za doktora Paula! Myślisz, że mnie nie zechce, bo jestem taka mała? Że jest dla mnie za stary? Nikt inny nie będzie mnie chciał, choćby z powodu mojego wzrostu, więc on zlituje się nade mną i weźmie mnie za żonę. Zobaczysz, urodzę mu sześcioro dzieci! - Carrie... - Zamknij się! Nie lubię cię! Odejdź ode mnie! Nie potrzebujemy cię! Nikt cię tu nie chce! Jeszcze nie tak dawno byłam dla niej matką, a dzisiaj kazała mi odejść... Godzinę przed naszym wyjazdem Paul wrócił do domu. Uśmiechał się do mnie, jakby nic się nie wydarzyło. Przywitał się z Chrisem, poklepując go po ramieniu, tak jak czynią to mężczyźni, okazując sobie sympatię. Uścisnął Henny, pocałował Carrie i wręczył jej pudełko cukierków, na końcu zbliżył się do mnie. Nic więcej! Nie byłam już dla niego tą kobietą, którą chciał pojąć za żonę. Ponownie stałam się jego córką. - Cathy, nie możesz zabrać Carrie do Nowego Jorku. Tutaj jest jej dom, tutaj ma mnie i Henny, tu może widywać się z bratem. Nie chciałbym poza tym, żeby zmieniała szkołę. - Nie zostawiłabym cię za nic na świecie - powiedziała Carrie, przytulając się do Paula. Julian poszedł pakować walizki, a ja podążyłam za Paulem do ogrodu. Wciąż w eleganckim garniturze klęczał obok róż, wyrywając niesforne chwasty. 233 Virginia C. Andrews - Paul - przerwałam mu. - Dzisiaj byłby dzień naszych zaślubin. - Naprawdę? Zupełnie o tym zapomniałem. - Zapomniałeś? - spytałam, podchodząc do niego bliżej. -Mówiłeś o pierwszym dniu wiosny, dniu, który miał stać się początkiem nowego życia. Przykro mi, że wszystko popsułam. Popełniłam błąd, wychodząc za Juliana bez rozmowy z tobą. - Nie mówmy o tym więcej - uciął. - Cathy, wyjechałem po to, żeby znaleźć odrobinę samotności. Potrzebowałem czasu, aby wszystko przemyśleć. Kiedy wydawało ci się, że straciłaś do mnie zaufanie, zwróciłaś się do mężczyzny, który darzył cię miłością przez wiele długich miesięcy. Jeśli potrafisz być szczera sama z sobą, zauważysz, że kochasz właśnie jego, a nie mnie. Sądzę, że odrzucałaś myśl o Julianie, bo sądziłaś, że należysz do mnie... - Nie mów tak! Kocham cię! Zawsze będę cię kochać! - Wszystko ci się poplątało, Cathy... Chcesz jednocześnie mnie i jego, jednocześnie pragniesz bezpieczeństwa i przygody. Zdaje ci się, że możesz mieć wszystko. Ale życie ma własne prawa. Kiedyś ci już powiedziałem, że nie można połączyć wiosny z jesienią. Oboje staraliśmy się nie dostrzegać, że różnica wieku między nami jest zbyt duża; oszukiwaliśmy się tylko. Poza tym to nie lata, lecz dystans rozdzieliły nas. Ty tańczyłabyś w różnych zakątkach świata, a ja tkwiłbym w Clairmont, związany pracą, szpitalem, pacjentami. Byłbym przede wszystkim lekarzem, a dopiero później twoim mężem. W końcu zrozumiałabyś to i wróciła do Juliana. Uśmiechając się ucałował moje mokre od łez oczy, dodając, że los lubi płatać figle. - Wciąż będziemy się widywać. Jesteśmy rodziną. Zadowolę się wspaniałymi wspomnieniami o pięknej primabalerinie. - Nie kochasz mnie! - krzyknęłam wzburzona. - Gdybyś mnie kochał, nie pogodziłbyś się tak szybko z faktami. - Moja droga Catherine, skąd tyle wiesz o miłości, skoro tak długo żyłaś uwięziona w zimnym i ponurym pokoju? - Z książek! - odparłam, choć nie było to całą prawdą. 234 ZBYT DUŻO DO STRACENIA Paul wziął mnie w ramiona, zbUżył twarz do policzka, na którym poczułam jego gorący oddech. - Nigdy nie zapomnę o wspaniałym prezencie urodzinowym, który otrzymałem od ciebie. A teraz posłuchaj mnie uważnie - dodał stanowczo. - Wrócisz z Julianem do Nowego Jorku i będziesz dla niego dobrą żoną. Waszym życiem jest scena i taniec. Nie żałuj przeszłości i zapomnij o mnie. - A ty? Pogładził ręką obfite wąsy. - Pewnie się zdziwisz, ale wąsy mają ogromny wpływ na męski seksapil. Chyba nigdy ich nie zgolę. Roześmieliśmy się oboje. Zdjęłam z palca pierścionek zaręczynowy i chciałam mu go oddać. - Nie! - odparł. - Chcę, abyś go zatrzymała. Jeśli będziesz potrzebować pieniędzy, to go sprzedasz. Wróciłam z Julianem do Nowego Jorku. Przez wiele tygodni szukaliśmy odpowiedniego mieszkania. Julian marzył o eleganckim apartamencie, na jaki nie mogliśmy sobie jeszcze pozwolić. - Zobaczysz, już wkrótce wynajmiemy mieszkanie z mnóstwem kwiatów, obok Central Parku. - Nie mamy czasu na kwiaty - odparłam, wiedząc z doświadczenia, ile trzeba trudu i pracy, by się nimi opiekować. - Będziesz miał okazję nacieszyć się nimi w ogrodzie Paula. - Nie lubię twojego doktorka! - Nie jest moim doktorkiem! Dlaczego nie lubisz Paula? Cieszy się powszechną sympatią. - Tak, wiem - odrzekł ponuro. - W tym właśnie problem, kochana żono. Zdaje mi się, że ty go za bardzo lubisz, a co więcej, twój brat również nie przypadł mi do gustu. Carrie jest w porządku. Możesz ją zapraszać raz na jakiś czas, ale nie zapominaj, że w twoim życiu tylko ja się liczę. Ani Chris, ani Carrie, ani ten lekarz, z którym byłaś zaręczona. Nie myśl, że jestem ślepy i głuchy. Widziałem, jak na niego patrzysz. Dobrze ci radzę: zapomnij o nim. 235 Virginia C. Andrews Ogarnęła mnie panika. Brat i siostra byli częścią mnie samej, potrzebowałam ich do życia jak powietrza. Co ja zrobiłam? Zanim wyszłam za Juliana, przeczuwałam, że stanę się jego więźniem, a on strażnikiem. Życie z nim przypominało pokoik w Fox-worth Hall. Odzyskawszy wolność, sama założyłam sobie kajdany. - Oszalałem na twoim punkcie - dodał, kończąc obiad. -Chyba mi ciebie Bóg zesłał, dlatego chcę, żebyś zawsze była w pobliżu, zawsze w zasięgu wzroku. Czasami, gdy za dużo wypiję, staję się zły. Chcę być dla ciebie na co dzień taki, jaki jestem na scenie. Nie chcę cię zranić. Może Paul miał rację? Los sprawił, że Amanda pchnęła mnie w ramiona Juliana. Młodość lgnie do młodości, życia i piękna. Julian był znakomitym tancerzem i - gdy tego chciał - bardzo przystojnym mężczyzną. Miał też okrutną i ciemną stronę, o istnieniu której dobrze wiedziałam. Potrafiłam go jednak okiełznać. Nie pozwoUłabym, aby stał się moim władcą, sędzią i panem. Czułam, że pewnego dnia obudzę się, ujrzę obok siebie jego twarz i będzie mi ona tak bliska jak niczyja przedtem. CZĘŚĆ TRZECIA SPEŁNIENIE MARZEŃ Na czwartym roku college'u Chris rozpoczął studia medyczne. Wiosną przyleciał do Nowego Jorku. Spacerując po Central Parku, wyjaśniał mi, na czym polega przyśpieszony program nauczania dla wybitnie uzdolnionych studentów. - Chris, Julian nie wie, że przyjechałeś do Nowego Jorku, i wolałabym, żeby się nie dowiedział. Jest strasznie zazdrosny. Czy obrazisz się, jeżeli nie zaproszę cię na obiad? - Tak - odparł ponuro. - Obrażę się. Przyjechałem po to, aby odwiedzić siostrę. Nie chcę robić tego w sekrecie. Możesz mu jednak powiedzieć, że przyjechałem odwiedzić Yolandę, poza tym zamierzam zostać na weekend. Julian był obsesyjnie zazdrosny. Przypominał jedynaka, który pragnie zagarnąć dla siebie całą miłość rodziców. - Dobrze, jest teraz na próbie i sądzi, że robię coś w domu. Ale proszę cię, trzymaj się z daleka od Yolandy. - Cathy, nie interesuje mnie Yolanda. Jest dla mnie pretekstem, żeby spotkać się z tobą. Wiem, że Julian mnie nienawidzi. - To nie jest nienawiść... - A więc zazdrość, ale cokolwiek by to było, nie zdoła nas rozłączyć. Cathy, niejednokrotnie byliście z Julianem u progu sukcesu i zawsze coś stawało wam na drodze. Dlaczego tak się dzieje? Wzruszyłam ramionami. Nie wiedziałam, co było tego przyczyną. Chris miał rację. Choć uważałam, że oboje z Julianem kochaliśmy taniec nade wszystko, że stanowił treść naszego życia, 239 Virginia C. Andrews to jednak nigdy nie mogliśmy odnieść pełnego sukcesu. Niewykluczone też, że madame Zolta, chcąc zatrzymać nas w swojej grupie, stała na drodze ku sławie. - Co słychać u Paula? UsiedUśmy na zalanej słońcem ławce. - Paul? Carrie uwielbia go, a on odwzajemnia jej uczucie. Traktuje mnie jak młodszego brata, z którego jest niezmiernie dumny. Muszę przyznać, że gdyby nie jego pomoc w nauce, nie miałbym szans na przyśpieszony program nauczania i stypendium. - Czy ma kogoś? - spytałam niepewnie. Trudno mi było uwierzyć, że tak przystojny mężczyzna spędzał samotnie wieczory. - Cathy - odparł Chris, dotykając mojej twarzy. - Czy istnieje kobieta wspanialsza od ciebie? W oczach brata ujrzałam błysk, który przypomniał mi o przeszłości. Czy nigdy się od niej nie uwolnię? Na widok Chrisa Julian wpadł w szał. - Nie życzę sobie twojej obecności w tym domu! Nie lubię cię i nigdy nie polubię, więc zbieraj swoje manatki i wynoś się! Raz na zawsze zapomnij o Cathy! Chris przeniósł się do hotelu. Przed jego powrotem do college^ jeszcze dwukrotnie spotkaliśmy się na mieście w tajemnicy przed Julianem. Bez entuzjazmu wróciłam do prób i wieczornych przedstawień. Kilkakrotnie tańczyliśmy główne role, czasami drugorzędne, a nawet zdarzyło się, że madame Zolta, karząc nas za złośliwość i arogancję Juliana, rozkazała tańczyć w corps. Przez następne trzy lata Chris nie pojawił się w Nowym Jorku. Czas mijał szybko, aż nadeszła długo oczekiwana wiosna. Pojechaliśmy z Julianem do Barcelony na pierwsze wspólne wakacje. Od dnia ślubu minęło pięć lat i trzy miesiące, a Julian wciąż wydawał mi się obcym człowiekiem. To madame Zolta wpadła na pomysł, abyśmy wyjechaU do Hiszpanii, sugerując, że byłaby to wspaniała okazja do nauki flamenco. W wynajętym samochodzie zwiedzaliśmy zakątki Hiszpanii, podziwiając 240 SPEŁNIENIE MARZEŃ piękno tej ziemi. Urzekły nas zwyczaje Hiszpanów, ich późne posiłki i leniwe popołudnia, podczas których wylegiwaUśmy się na kamienistej plaży Cóte d'Ażur, a nade wszystko ulegliśmy czarowi ich muzyki i tańca. Madame Zolta skrupulatnie zaplanowała trasę, którą mieliśmy przemierzyć. Wypisała wszystkie wioski i miejscowości, gdzie można było za małą opłatą spędzić noc. Zatrzymaliśmy się właśnie w jednej z nich, gdy dotarło do mnie zaproszenie od Chrisa na uroczystą ceremonię wręczenia dyplomów. Na widok grubej, kremowej koperty serce zabiło we mnie mocniej, przeczuwałam jej zawartość. W końcu dopiął swego, otrzyma dyplom i tytuł doktora nauk medycznych. Ostrożnie przecięłam kopertę i wyjęłam zaproszenie wraz z krótką notatką: „Jestem nieco zakłopotany, ale muszę ci powiedzieć, że spośród dwustu studentów akademii medycznej osiągnąłem najlepsze wyniki w nauce. Musisz przyjechać, nie uwzględnię żadnego wytłumaczenia. Jeśli tego nie zrobisz, nie przyjmę dyplomu. Powiedz to Julianowi, gdy będzie chciał cię zatrzymać". Jednak to nie JuUan był przeszkodą. Kilka miesięcy temu podpisaliśmy z telewizją kontrakt na sfilmowanie Giselle. Przedstawienie zaplanowano na czerwiec, ale już w maju mieliśmy stawić się na próby. Udany występ w telewizji otworzyłby bramy do tak długo oczekiwanej kariery. Starannie wybrałam moment, w którym mogłam poinformować Juliana o uroczystości Chrisa. Po kolacji siedzieliśmy na tarasie, popijając czerwone hiszpańskie wino, ulubiony trunek Juliana, które zawsze przyprawiało mnie o ból głowy. Wreszcie odważyłam się napomknąć o wcześniejszym powrocie do Stanów. - Wydaje mi się, że możemy wrócić do Stanów i zdążyć na próby do Giselle. - Zapomnij o tym, Cathy! - odparł niecierpliwie Julian. -Jest to bardzo trudna rola, do której musisz się solidnie przy- 241 Yirginia C. Andrews gotować, poza tym po takiej podróży będziesz bardzo zmęczona. Nie dawałam za wygraną. Przecież dwa tygodnie zupełnie by nam wystarczyły, aby się przygotować do roli. W końcu Julian uległ prośbom. Wróciliśmy do domu. Spróbowałam wspomnieć o otrzymanym zaproszeniu. - Proszę cię, kochanie, pojedźmy do Chrisa. Zależy mi na obecności podczas tej ceremonii. Mój brat tak ciężko pracował, aby zostać lekarzem. - Nigdy! - wykrzyknął, mrużąc oczy. - Wciąż mówisz tylko o Chrisie! Chris to, Chris tamto, mam tego dosyć! Nigdzie nie pojedziesz! Prosiłam, żeby się zastanowił. - Jest moim jedynym bratem i dzień wręczenia dyplomu jest równie ważny jak dzień jego narodzin. Nasze życie nie było usłane różami, przeżyliśmy wiele ciężkich chwil. - Nigdy nie mówisz o przeszłości - uciął. »* Czasami odnoszę wrażenie, że urodziłaś się w dniu, kiedy spotkałaś Paula! Cathy, jesteś teraz moją żoną i twoje miejsce jest przy mnie! Twój Paul ma przy sobie Carrie, oni na pewno będą obecni na tej ceremonii! - Nie możesz tak mi rozkazywać! Jestem twoją żoną, a nie niewolnicą! - Nie życzę sobie, żebyś wracała do tego tematu! - krzyknął, chwytając mnie mocno za ramię. - Chodźmy spać! Jestem bardzo zmęczony. Milcząc pozwoliłam zaprowadzić się do sypialni, gdzie zaczęłam się powoli rozbierać. Julian podszedł do mnie i delikatnie zsunął ramiączko stanika. W ten sposób zostałam poinformowana, że oczekiwała nas noc miłości czy raczej seksu. Odepchnęłam jego coraz śmielszą dłoń, ale Julian nie rezygnował tak łatwo. Jego usta muskały moją szyję, a dłońmi pieścił piersi. Odpiął biustonosz. Uderzyłam go mocno w rękę i odskoczyłam w bok. Nie dostrzegłam złości w jego twarzy, oczami pożądliwie pieścił moje ciało, a jego rozchylone usta szeptały: „Cathy, Cathy"... 242 SPEŁNIENIE MARZEŃ Od śmierci ojca zmienił się nie do poznania. Chwilami wzbudzał we mnie wręcz obrzydzenie. To była właśnie taka chwila. - Julian, pojadę! Jeśli masz ochotę, możesz pojechać ze mną lub zaczekać w Nowym Jorku. Albo zostań tutaj i zamartwiaj się na śmierć. Cokolwiek postanowisz -ja pojadę. Wolałabym, żebyś mi towarzyszył i wziął udział w uroczystości rodzinnej, bo przez ciebie już niejednokrotnie rezygnowałam z wyjazdu do Clairmont, ale tym razem nie powstrzymasz mnie! Jest to dla mnie zbyt ważne! Julian wysłuchał mnie dziwnie spokojnie, a na jego twarzy malował się szyderczy uśmiech. Przebiegł mnie dreszcz. - Posłuchaj uważnie, kochana żoneczko. W dniu ślubu zostałem twoim panem, a ty będziesz przy mnie do chwili, gdy się tobą znudzę i wyrzucę z domu. A na razie zostaniesz ze mną. Nie mogę zostać sam z bardzo prostego powodu: nie mam na to ochoty. - Nie groź mi, Julianie - odparłam równie spokojnie, choć ogarnęła mnie panika. - Z wyjątkiem swojej matki, o którą i tak nie dbasz, nie masz nikogo bliskiego. Beze mnie zostaniesz sam jak palec! Uderzył mnie lekko w policzek. Przymknąwszy oczy pozwoliłam się rozebrać i pieścić. Zamknęłam się w sobie i wyobraźnią cofnęłam się do przeszłości; tylko chwilami, gdy Julian poczynał sobie coraz brutalniej, wracałam do rzeczywistości. - Nie broń się - szepnął podniecony, drażnił się ze mną jak syty kot, bawiący się myszką. - Obiecaj, że nie pojedziesz do Stanów i że nie będziesz tęsknić za braciszkiem. Masz zostać z mężem, który szaleje za tobą. Drwił ze mnie, choć potrzebował mnie, jak dziecko potrzebuje matki. Tak, zastępowałam mu matkę, wybierałam jego garnitury, skarpetki, koszule, ale nigdy nie pozwolił, abym prowadziła rachunki. Jedynie w łóżku stawałam się jego partnerką. - Nie obiecam! Jesteś niesprawiedliwy. Chris często przyjeżdżał, aby oklaskiwać nasze sukcesy. Teraz jego kolej. Ciężko na to pracował. 243 Yirginia C. Andrews Julian wstał z łóżka i podał mi czerwony, jedwabny szlafrok, w którym uwielbiał mnie oglądać. Nienawidziłam czarnej i czerwonej bielizny, gdyż przypominała mi prostytutki i moją mamę, lubującą się w czarnych negliżach. - Daj mi spokój, Julianie! Ośmieszasz się. Tak bardzo do mnie przywykłeś, że nie potrafiłbyś nawet tańczyć z kimś innym. - Jesteś wściekła, bo nie zdobyliśmy szczytów sławy. Obwiniasz mnie o wszystko. Madame Zolta wysłała nas na wakacje, byśmy odpoczęli, odetchnęli, nabrali sił. Cathy, moje życie to taniec, poza nim jest pustka. Nie interesują mnie ani muzea, ani książki. Nie poniżaj mnie więc, mówiąc, że bez ciebie nic nie znaczę. Julian tracił pewność siebie, a ja zamiast nalegać uśmiechnęłam się głupio. - Co się dzieje, Jule? Nie zaspokoiłeś cielesnych pragnień? Dlaczego więc nie poszukasz sobie jakiejś ulicznicy? Jeśli chodzi o seks, to nie licz na mnie. Powoli podszedł do mnie, wyglądał jak pantera skradająca się do ofiary. Podniosłam wysoko głowę gotowa na ból i poniżenie, których potrafiłam uniknąć, uciekając myślami w inny świat. Zatrzymał się krok ode mnie. - Cathy, zrobisz to, co ci każę. Tej nocy Julian był brutalny i okrutny. Gdy nad ranem spojrzałam w lustro, z przerażeniem stwierdziłam, że mam podsi-niaczone oczy. - Powiem wszystkim, że masz bardzo bolesny okres i nie możesz przyjść na próbę... Aha, nie myśl, że uda ci się uciec. Żeby temu zapobiec, schowałem twój paszport. Uśmiechnął się złowieszczo, poklepując mój policzek. - No i co teraz zrobisz, kochanie? Nagi Julian rozsiadł się wygodnie w kuchni, wyciągnął długie, zgrabne nogi i przeciągając się leniwie, spytał: - Co dzisiaj jemy na śniadanie? Wyciągnął do mnie ramiona, dając do zrozumienia, że ocze- 244 1 SPEŁNIENIE MARZEŃ kuje pocałunku na „dzień dobry". Uśmiechając się pocałowałam go w usta, pogładziłam jego czarną czuprynę i nalewając mu kawę, odparłam: - Dzień dobry, kochanie. Mam dzisiaj jajka na szynce i omlet z serem. - Przykro mi, Cathy - wymamrotał. - Dlaczego doprowadzasz mnie do takiej złości? Szukam pocieszenia u nastolatek tylko po to, aby cię oszczędzić. - Jeśli im to nie przeszkadza, mnie tym bardziej, ale nie zmuszaj mnie do takiego zachowania. Julianie, potrafię tak mocno nienawidzić jak ty zmuszać. Co więcej, jestem ekspertem w obmyślaniu najbardziej wyrafinowanych form zemsty. Nałożyłam na talerz Juliana dwa jajka i dwa plasterki szynki oraz omlet z serem. JedUśmy w milczeniu. - Cathy, nie powiedziałaś dzisiaj, że mnie kochasz. - Kocham cię, Julianie. Godzinę po śniadaniu przewróciłam mieszkanie do góry nogami w poszukiwaniu paszportu. Julian spał smacznie w sypialni, dokąd zaciągnęłam go po domieszaniu do kawy paru kropel środka nasennego. Wkrótce też znalazłam paszport. Julian wsunął go pod niebieski dywanik tuż przy łóżku. Spakowałam się szybko, ubrałam i pocałowałam męża, który uśmiechał się przez sen. Robiłam to, co uważałam za stosowne. Na stole zostawiłam kartkę, informując go o mojej decyzji. Paul i Carrie przywitali mnie na lotnisku. Nie widziałam się z Paulem przez trzy lata. Kiedy go ujrzałam, słońce świeciło mu prosto w oczy, tak że patrząc na mnie, robił lekkiego zeza. - Cieszę się, że przyleciałaś - powiedział na powitanie. -Szkoda, że Julian nie mógł z tobą przyjechać. - On też żałował - odparłam, wpatrując się uważnie w jego twarz. Paul należał do mężczyzn, którzy z upływem czasu stawali 245 Yirginia C. Andrews się coraz przystojniejsi. Wciąż nosił wąsy, do których go niegdyś namówiłam. - Czy szukasz siwych włosów? - spytał, gdy nie mogłam oderwać od niego wzroku. - Powiedz mi, jeśli znajdziesz, poproszę wtedy fryzjera, aby coś z tym zrobił. Ładnie wyglądasz, Cathy. Z nową fryzurą jesteś jeszcze piękniejsza. Schudłaś, Henny będzie musiała się tobą zająć. - Czy Chris otrzymał mój telegram? Czy wie, że jestem tu? - Tak! Obawiał się, że Julian nie pozwoli ci przyjechać. Wierz mi, gdybyś sienie zjawiła, Chris nie przyjąłby dyplomu! Siedziałam obok Paula, Henny i Carrie. Ze łzami w oczach obserwowałam, jak Chris odbiera dyplom i staje przy mównicy, by wygłosić pożegnalną mowę. Nigdy przedtem nie byłam taka dumna i szczęśliwa. Rozejrzałam się po audytorium, obserwując gości zaproszonych przez absolwentów. Chris zszedł ze sceny i za chwilę był już przy mnie. Nasze oczy spotkały się. Patrzył na mnie z triumfem, jakby chciał krzyczeć: Udało się! Osiągnęliśmy nasze cele! Spełniły się marzenia! Gdyby tylko Córy żył, gdyby Carrie choć troszkę podrosła, gdyby matka nas nie zdradziła. Nie byłam jeszcze primabaleriną, ale już niedługo... już wkrótce. Wpatrując się w brata, wiedziałam, że czuje to samo co ja. W pamięci zachowałam go jako dziesięcioletniego chłopca, wracającego do domu z tornistrem na plecach, potem jako trzynastolatka pędzącego na rowerze, a także jako przestraszonego i zagubionego młodzieńca, stojącego w pokoju na poddaszu. Odtrąconego przez matkę, akceptowanego tylko przeze mnie. Pamiętam, jak odseparowani od świata leżehśmy oboje na poddaszu, na brudnych materacach, wsłuchując się w odgłos deszczu i marząc o przyszłości. Po oficjalnej części ceremonii władze uczelni zaprosiły absolwentów wraz z rodzinami na uroczysty obiad. Podekscytowana Carrie paplała bez sensu, podczas gdy ja i Chris, milcząc, wpatrywaliśmy się w siebie, nie mogąc znaleźć odpowiednich słów, by wyrazić nasze uczucia. 246 SPEŁNIENIE MARZEN - Doktor Paul przeniósł się do nowego gabinetu - powiedziała Carrie. - Wolałabym, aby miał biuro w domu, bo już wkrótce będę jego sekretarką! Będę pisać na malutkiej czerwonej maszynie! Zobaczycie, będę najlepszą sekretarką pod słońcem! Będę odbierać telefony, umawiać doktora na spotkania, prowadzić księgowość i codziennie jeść z Paulem lunch! Uśmiechnęła się promiennie do Paula. Odniosłam wrażenie, że Carrie odzyskała poczucie wartości i pewność siebie. Wkrótce jednak miałam się przekonać, że była to maska zakładana specjalnie dla nas. Gdy przekraczała próg sypialni, ogarniała ją apatia, samotność i tęsknota za utraconym dzieciństwem, matką i nieżyjącym bratem bliźniakiem. Chris spytał, dlaczego przyjechałam sama. - Julian bardzo chciał przyjechać - skłamałam. - Ale miał pewne zobowiązania. Prosił, abym pogratulowała ci w jego imieniu. Mamy bardzo napięty program i dlatego przyjechałam tylko na dwa dni. W przyszłym miesiącu nagrywamy Giselle. Gdy obiad dobiegł końca, przenieśliśmy się do hotelowej restauracji. Nadeszła pora wręczenia Chrisowi prezentów. Paul podarował mu olbrzymią paczkę, zbyt dużą i ciężką, aby nią potrząsnąć. (W dzieciństwie mieliśmy zwyczaj potrząsania prezentami i zabawiania się w odgadywanie zawartości.) - Książki! - wykrzyknął Chris. W paczce znajdowało się sześć grubych tomów encyklopedii medycznej, na którą Paul musiał wydać fortunę. - Tylko tyle zdołałem unieść - wyjaśnił Paul. - Resztę znajdziesz u siebie w pokoju. Chris pozostawił mój prezent na koniec, przeczuwając, że będzie najcenniejszy. Ostrzegłam go, aby nie próbował potrząsać paczką, gdyż mogłoby to uszkodzić jej zawartość. - To są z pewnością książki, nic innego nie mogłoby tyle ważyć. - Podpowiem ci. Dawno temu powiedziałeś, że za tę rzecz oddałbyś wszystkie inne prezenty, a nasz tata obiecał, że gdy otrzymasz lekarską torbę, spełni twoje marzenia. Chris wolno rozwiązał kokardę i odwinął kolorowy papier. 247 Yirginia C. Andrews Drżącymi rękami wyjął z pudełka francuski mahoniowy futerał z połyskującym zamkiem z brązu, kluczykiem i uchwytem. Spojrzał na mnie z czułością. - O rany, Cathy - szepnął zdławionym głosem, a w jego oczach zakręciły się łzy. - Nigdy bym nie przypuszczał, że pewnego dnia otrzymam takie cacko. Nie powinnaś była... To kosztuje... - Bardzo chciałam podarować ci ten mikroskop. Nie jest to oryginał, ale podobno doskonała replika mikroskopu Johna Cuffa. Nawet działa. Jeśli znajdziesz odrobinę wolnego czasu, możesz badać wirusy i bakterie. - Ale prezent! - westchnął Chris, studiując z zainteresowaniem przyrząd. Dwie duże łzy spłynęły mu po policzkach. - Pamiętałaś o obietnicy taty. - Jak mogłabym zapomnieć? Jedyną rzeczą, jaką zabrałeś z sobą do Foxworth Hall, był mały katalog mikroskopowy. - Za każdym razem, gdy zabiłam muchę czy pająka, Chris żałował, że nie ma pod ręką mikroskopu. Gdy mieszkaliśmy na poddaszu, wyjaśnił nawet przyczynę wczesnej śmierci myszy. - Dlaczego myszy żyją tak krótko? - spytał poważnie Paul. - Skąd wiedziałeś, że umierają młodo? Czy znakowałeś małe? Tak, żyliśmy w szczególnym świecie. Niejednokrotnie obserwowaliśmy, jak myszy wychodziły z kryjówek i podjadały nasze posiłki. MieUśmy nawet swojego ulubieńca, Mikiego, który był największym łakomczuchem. Nadeszła pora powrotu do Nowego Jorku. Musiałam stanąć twarzą w twarz z Julianem. Paul zabrał Carrie i Henny do kina, a ja z Chrisem spacerowałam po ogrodzie otaczającym internat. - Widzisz to okno na drugim piętrze? Tam był mój pokój. Mieszkałem z Hankiem. Przestawaliśmy na ogół z przyjaciółmi z naszej ośmioosobowej grupki; przez całe studia trzymaliśmy się razem. Nawet na randki chodziUśmy wspólnie. - Och, czy miałeś wiele dziewcząt? - Nie! Czasami chodziliśmy na potańcówki, ale nie mieli- 248 SPEŁNIENIE MARZEŃ śmy na to wiele czasu. Wkuwaliśmy fizykę, biologię, anatomię i tak dalej. - Nie interesuje mnie nauka. Czy był, a raczej czy jest w twoim życiu ktoś specjalny? Chris chwycił mnie za rękę i przyciągnął lekko do siebie. - Czy mam je wszystkie wymienić po nazwisku? Zajęłoby to zbyt wiele czasu. Gdyby była jakaś szczególna dziewczyna, powiedziałbym ci o niej. Ale nie było. Lubiłem je, ale nie na tyle, żeby mówić o miłości. Czy o to ci chodzi? Tak, to właśnie chciałam usłyszeć. - Ale chyba nie żyłeś w celibacie? - Nie twoja sprawa - odparł wesoło. - A jednak moja. Uspokoiłabym się, gdybym wiedziała, że kogoś masz. - Jest w moim życiu dziewczyna, którą kocham ponad wszystko. Odkąd sięgnę pamięcią, zawsze była przy mnie. Kiedy kładę się spać i zamykam oczy, widzę, jak tańczy nade mną, woła mnie i delikatnie całuje w policzek. Czasami śnię o pewnej nocy, kiedy oboje siedzieliśmy zmarznięci na dachu i wpatrywaliśmy się w usiane gwiazdami niebo i w księżyc, który niczym oko Boga spoglądał na nas z wysoka, potępiając nasze czyny oraz myśli. Więc widzisz, Cathy, jest dziewczyna, która mnie prześladuje i nie daje spokoju. Czy jesteś usatysfakcjonowana? Odwróciłam się w stronę Chrisa i jak we śnie zarzuciłam mu ręce na ramiona, szepcząc: - Chris, nie kochaj mnie. Zapomnij. Zrób tak jak ja; gdy spotkałam miłość na swojej drodze, nie odtrąciłam jej. Uśmiechając się ironicznie, odepchnął mnie. - Tak właśnie zrobiłem, Catherine Doli. To ty byłaś pierwszą miłością na mojej drodze. Nie potrafię o niej zapomnieć. Ale to mój problem. CZARNE CHMURY Chris i Paul, nie mówiąc już o Carrie, namawiali mnie, abym przyjechała do Clairmont. Zgodziłam się, ale tylko na kilka dni. Raz jeszcze urzekł mnie wspaniały ogród Paula, jego dom i panująca w nim atmosfera ciepła i serdeczności. Boże, tak wyglądałoby moje życie, gdybym związała się z Paulem. Żadnych problemów, po prostu spokojne, beztroskie życie. Pomyślałam o Julianie i jego złośliwym charakterze, o podejrzliwości i braku zaufania. Mąż często czytał moją prywatną korespondencję, zapewne w poszukiwaniu dowodów zdrady. Stałam na balkonie i podziwiałam ogród Paula. Nagle usłyszałam szelest. Ktoś położył dłonie na moich ramionach. Chris. Odchyliłam lekko głowę, oparłam ją na ramieniu brata i zerknęłam na usiane gwiazdami niebo. Spoglądał na nas ten sam księżyc, który kilka lat temu był świadkiem naszej miłości. - Cathy, Cathy - szepnął Chris. - Bez ciebie życie nie ma sensu. Oddałbym dyplom i wyruszył na bezludną wyspę, gdybyś tylko zechciała mi towarzyszyć. - A co z Carrie? - Pojechałaby z nami. Całował mnie namiętnie, tracąc nad sobą kontrolę. Mimo woli zaczęłam reagować na pieszczoty. - Przestań! - krzyknęłam. - Jesteś tylko bratem! Zostaw mnie w spokoju! Znajdź sobie kogoś innego! Te słowa dotknęły go do żywego. - Cathy, nie potrafię cię znienawidzić. Czasami bardzo tego 250 CZARNE CHMURY chcę, gdyż przypominasz mi mamę, ale nie potrafię. Za bardzo cię kocham. Odwrócił się i zniknął w korytarzu, zatrzaskując za sobą drzwi. Nie! Nie byłam podobna do mamy. Oddawałam pocałunki tylko dlatego, że pragnęłam odnaleźć utraconą tożsamość. Julian chciał przywłaszczyć sobie moją witalność i siłę. Pozwolił mi podejmować decyzje, aby samemu nie ponosić za nie żadnej odpowiedzialności. A ja wciąż nie wiedziałam, kim jestem, ciągle udowadniałam sobie swoją wartość, by w końcu pokazać babci, że nie jestem diabelskim nasieniem. Widzisz, babciu, gdybym była zła, nie pokochałby mnie żaden mężczyzna! Tego dnia stałam na werandzie i rozmyślając o babci, obserwowałam, jak Carrie sadziła bratki, które sama wyhodowała z nasion. Obok niej leżały małe doniczki, grabki i szpadelek. Chris podszedł do mnie i pokazał mi gazetę. - Jest tu artykuł, który cię z pewnością zainteresuje. Powinnaś go przeczytać. „Wspaniała para baletowa, Julian Marąuet i Cafherine Dahl, nie będzie już razem tańczyć. Po raz pierwszy od wielu lat Julian Marąuet zatańczy z inną partnerką w ekranizowanym przedstawieniu Gisełłe. Doszły nas słuchy, że para, która swoje pierwsze kroki stawiała w Clairmont, zamierza się rozstać". To nie wszystko! Tancerką, która miała mnie zastąpić, była Yolanda Lange! Gisełłe była naszą największą szansą, mogliśmy odnieść oszałamiający sukces, a Julian wybrał Yolandę! Niech go diabli wezmą! Zachowywał się jak mały, nieodpowiedzialny chłopiec, marnujący najlepszą szansę. Chris zerknął na mnie uważnie i spytał: - Co masz zamiar zrobić? - Nic! - wykrzyknęłam, nie potrafiąc zebrać myśli. Staliśmy w milczeniu, śledząc pochyloną nad grządkami Carrie. - Cathy, Julian nie chciał, żebyś przyjechała do Clairmont, prawda? Dlatego przekonał madame Zoltę, aby obsadziła Yolandę w twojej roli. Ostrzegałem cię, żebyś nie pozwoliła nikomu kierować swoim losem. Gdyby nie Julian, już dawno stałabyś się gwiazdą. 251 Yirginia ?. Andrews Wstałam i zaczęłam energicznie spacerować po werandzie. Nasz kontrakt z madame Zoltą wygasł dwa lata temu. Uzgodniliśmy, że rocznie zatańczymy w dwunastu przedstawieniach. Poza tym byliśmy wolni i nic nie stało na przeszkodzie, aby tańczyć w innych zespołach baletowych. Dobrze, niech tańczy z Yolandą! Niech się ośmieszy - pomodlę się o to do Boga! Niech ją upuści! Nie obchodzi mnie to! Jakbym miała za mało kłopotów, musiałam iść po poradę do ginekologa. Nigdy nie miesiączkowałam regularnie, lecz dwie spóźnione miesiączki spędzały mi sen z powiek. Niemożliwe, abym zaszła w ciążę, to na pewno coś innego... A jeśli nie, muszę znaleźć wiele siły na dokonanie aborcji! Nie mogłam mieć dziecka! Zdawałam sobie sprawę, że dziecko w życiu tancerki oznaczało koniec kariery. Pewnego ciepłego wiosennego dnia odwiedziłam madame Marishę, poświęcającą się kształceniu młodziutkich tancerzy. Ta wizyta przekonała mnie, że mijające jak sekundy lata przemienia mnie w starą, pomarszczoną madame Zoltę, której uroda zachowała się jedynie na wyblakłych fotografiach. - Catherine! - wykrzyknęła wesoło madame. - Dlaczego ukryłaś się na widowni? Jak miło cię znów zobaczyć! I nie myśl, że nie wiem, dlaczego jesteś taka smutna! Popełniłaś niewybaczalny błąd, zostawiając Juliana. Mówiłam ci przecież, że jest dużym dzieckiem. Nie można zostawiać go samego, bo zrobi sobie i innym krzywdę. Dlaczego pozwoliłaś, żeby to on kontrolował wasze angaże? Powiem ci coś: za nic w świecie nie pozwoliłabym, żeby mąż obsadził kogoś innego w mojej roli! Och Boże, ale z niej była gaduła! - Proszę się o mnie nie martwić, madame! - odparłam. - Jeśli mój mąż nie chce ze mną tańczyć, to na pewno znajdzie się ktoś inny. Podeszła do mnie i kładąc swoje kościste dłonie na moich ramionach, potrząsnęła mną silnie, jakby chciała zbudzić mnie z głębokiego snu. Od śmierci Georgesa postarzała się bardzo. Jej niegdyś hebanowe włosy były zupełnie białe. Uśmiechnęła się, ukazując wspaniałe, śnieżnobiałe zęby. 252 CZARNE CHMURY - Czy pozwolisz, aby mój syn zrobił z ciebie pośmiewisko? Ktoś zajął twoje miejsce! Sądziłam, że masz więcej silnej woli. Masz wrócić do Nowego Jorku i pozbyć się Yolandy! Pamiętaj, małżeństwo jest święte! - Przerwała na chwilę, zamyśUła się i dodała ciepłym głosem: - Chodź ze mną, Catherine. - Ujęła moją dłoń i poprowadziła do biura. - Opowiedz mi, co między wami zaszło. - To nie pani sprawa! Madame Marisha oparła się o poręcz krzesła, zmierzyła mnie groźnym wzrokiem i syknęła: - Wszystko, co dotyczy Juliana, jest też moją sprawą. -Uśmiechnęła się i dodała nieco łagodniejszym głosem: - A teraz usiądź i posłuchaj, co mam ci do powiedzenia. Nie wiesz wszystkiego o Julianie. Byłam o kilka lat starsza od swojego męża, lecz do ostatniej chwili odwlekałam decyzję o założeniu rodziny. Czekałam, aż moja kariera będzie dobiegała końca. Georges nie chciał mieć dziecka, gdyż uważał, że stanie się ono przeszkodą w jego życiu i karierze. Sama więc widzisz, że od momentu urodzenia Julian nie był rozpieszczanym synkiem. Nie zmuszaliśmy go do tańca, ale ciągle nam towarzyszył, więc świat baletu automatycznie stał się jego światem. Westchnęła głęboko, ocierając czoło kościstą dłonią. - Przyznaję, że byliśmy bardzo surowymi rodzicami. Robiliśmy wszystko, co w naszej mocy, by stworzyć ideał. Sprawiało to nam jednak niemało kłopotów. Pamiętam, że uczyliśmy go nienagannej dykcji, a on w zamian wyśmiewał się z nas, używając wulgarnego języka, slangu, jakim posługują się ulicznice i kryminaliści. Dopiero po śmierci męża zdałam sobie sprawę, że moje kontakty z Julianem ograniczały się do rozkazów i nakazów. Georges był chyba zazdrosny o talenty swojego syna. Zdawał sobie sprawę, że był on bardziej utalentowanym tancerzem, który przy wytrwałej pracy i odrobinie szczęścia osiągnie sukces, o jakim on, dojrzały artysta, nie odważyłby się marzyć. Przerwała ponownie i przechylając w bok głowę, patrzyła mi uważnie w oczy, jakby chciała sprawdzić, czy słucham jej 253 Yirginia C. Andrews opowieści. Tak, słuchałam z dużym zainteresowaniem. Bardzo chciałam poznać tajemnicze strony życia Juliana. - Julian starał się zranić Georgesa, ojciec nie zostawał mu dłużny. Powodem ich wzajemnej niechęci był fakt, że Julian wyśmiewał się z umiejętności ojca, nazywając go podrzędnym tancerzem. Zdarzało się nieraz, że nie rozmawiali z sobą przez miesiąc! Julian oddalał się od nas coraz bardziej, aż pewnego dnia, w Boże Narodzenie, w nasze życie weszła nowa osoba. To byłaś ty! Moim obowiązkiem jest przekazywanie wiadomości i tajemnic sztuki scenicznej młodszemu pokoleniu, ale muszę ci wyznać, że niechętnie przyjęłam cię do swojej szkoły. Obawiałam się, że skrzywdzisz Juliana. Nie wiem, skąd mi to przyszło do głowy, ale gdy ujrzałam twoją rodzinę, byłam pewna, że łączy cię coś z tym doktorem. Catherine, masz w sobie coś, co jest rzadkie u tancerzy, jakąś trudną do zdefiniowania miłość i pasję do tańca, które wynoszą na sam szczyt. Gdy ujrzałam was tańczących razem, nie mogłam uwierzyć własnym oczom. Julian zwierzył się, że bardzo mu się podobasz i już wkrótce ulegniesz jego wdziękom. Kiedy z nim tańczyłaś, w twoich dużych, łagodnych oczach widziałam miłość, lecz gdy cichły ostatnie takty muzyki, miłość przemieniała się w obojętność. Sądziłam, że jesteś doświadczoną i przebiegłą kobietą, a okazało się, że jesteś tylko niewinnym dzieckiem! A teraz ty zostawiasz go samego i lecisz do swojego brata... Powinnaś była lepiej poznać jego słabości i lęk przed samotnością. Nagle podskoczyła do mnie niczym czarny, rozjuszony kot i stojąc nade mną, krzyczała: - Co byś zrobiła bez Juliana? Gdyby nie on, nie mogłabyś nawet marzyć o występach w Nowym Jorku! Nigdy! To mój syn cię inspiruje! Bez niego siedziałabyś teraz w Clairmont i wychowywała dzieci doktora! Dlaczego więc za niego wyszłaś?! Powiedział mi, że go nie kochasz! Więc podałaś mu narkotyki, zostawiłaś samego i przyleciałaś do swojego braciszka! Dobrze wiesz, że twoje miejsce jest u boku mojego syna! Tak! Tak! - wrzeszczała. - Zadzwonił do mnie i wszystko opowie- 254 CZARNE CHMURY dział! A teraz nienawidzi cię z całego serca! Chce się z tobą rozejść! Oddał ci swoje serce, a tyje zdeptałaś! Powoli wstałam z krzesła, dłonią otarłam spocone czoło, starając się powstrzymać napływające łzy. Nagle zrozumiałam! Kochałam Juliana! Dopiero teraz zauważyłam, że byliśmy do siebie podobni jak dwie krople wody. On nienawidził ojca, który od początku odtrącał przyjaźń i miłość syna, a moje szaleństwo wynikało z nienawiści do matki. - Madame, powiem pani coś, co może panią zaskoczy i o czym Julian z pewnością nie wie. Kocham pani syna, chyba zawsze go kochałam, choć długo nie potrafiłam pogodzić się z tą myślą. Potrząsnęła głową i odparła: - Dlaczego więc go zostawiłaś? Odpowiedz mi! Zostawiłaś go, bo się dowiedziałaś, że lubi młode dziewczyny? Jakaś ty głupia! Żaden mężczyzna nie oprze się nastolatce, nie oznacza to jednak, że przestał kochać żonę! Nie możesz zniszczyć swojego małżeństwa tylko dlatego, że Julian pożąda niewinnych dziewcząt. Uderz go, kopnij w siedzenie, szantażuj go! Rób, co chcesz, byle ci uległ. Ale ty nic nie mówisz, zachowujesz się, jakby cię to nie dotyczyło, po czym wyznajesz mu, że jest dla ciebie niczym! - Nie jestem jego matką! Nie jestem też Bogiem! - odparłam rozgniewana jej słowami. Podeszłam do drzwi, miałam dość tej rozmowy. - Nie wiem, czy będę w stanie odciągnąć Juliana od młodych dziewcząt, ale spróbuję. Postaram się zrozumieć jego słabostki i dam odczuć swoją miłość, ale nigdy w życiu nie pogodzę się z myślą, że mój mąż kocha inne kobiety. Madame Marisha podeszła, wzięła mnie w ramiona i wyszeptała łagodnym głosem: - Biedne dziecko. Potraktowałam cię srogo, ale to dla twojego dobra. Nie miałam racji, mówiąc, że bez niego byłabyś niczym. To on jest niczym bez ciebie! Julian ma skłonności samobójcze, gdyż uważa, że nie jest wart życia. To wszystko wina Georgesa; nigdy nie potrafił docenić syna. Wróć do Juliana i powiedz mu, że Georges bardzo go kochał. Powiedz mu, że 255 Yirginia C. Andrews był z niego niezmiernie dumny. Catherine, przekonaj go, że nie potrafisz bez niego żyć. Pospiesz się, może nie zrobił sobie jeszcze nic złego. Znów nadszedł czas pożegnania z Carrie, Paulem i Henny. Chris tym razem jechał ze mną. - Jadę z tobą! Nie zostawię cię samej na pastwę tego szaleńca! Kiedy się pogodzicie i uznam, że jesteś bezpieczna, wtedy dopiero odjadę. Carrie jak zwykle płakała. Tuż za nią stał Paul, a z jego oczu wyczytałam, że zawsze mogę wrócić i znaleźć miejsce w jego domu i sercu. Z okienka samolotu dostrzegłam machających do nas Paula i Carrie, którzy stali przytuleni do siebie. Wkrótce zniknęli. Usiadłam wygodniej w fotelu i opierając głowę o ramię Chrisa poprosiłam, by mnie obudził, gdy znajdziemy się nad Nowym Jorkiem. - Ale z ciebie towarzyszka podróży - skarżył się, ale po chwili na policzku poczułam jego miarowy oddech. O trzeciej po południu wylądowaUśmy. Był gorący, duszny dzień. - O tej porze Julian jest w teatrze na próbie. One też są nagrywane; wykorzystują je w filmach promocyjnych. Próby są niezmiernie ważne. Nigdy przedtem nie tańczyliśmy w tym teatrze na scenie, więc musiałabym ją dobrze poznać. Chris ciągnął za mną duże walizy, ja niosłam jego lekką torbę podróżną. Roześmiałam się, szczęśliwa, że jest przy mnie, choć przeczuwałam, że Julian wpadnie w szał. - Trzymaj się z boku... jeśli wszystko pójdzie dobrze, nie pokazuj się. Zobaczysz, JuUan ucieszy się z mojego powrotu. W rzeczywistości nie jest taki narwany. - Z całą pewnością - odparł Chris ponuro. Weszliśmy do teatru, w którym panował półmrok. Naszym 256 CZARNE CHMURY oczom ukazała się jaskrawo oświetlona scena, wokół której poustawiane były kamery telewizyjne. Reżyser, producent i kilka innych osób siedziało w pierwszym rzędzie. Na widowni panował przenikliwy chłód i choć na twarzach tancerzy z corps de ballet lśniły kropelki potu, drżałam z zimna. Chris wyjął z torby sweter i okrył moje ramiona. Nigdzie nie dostrzegłam Juliana. Ledwo zdążyłam o nim pomyśleć, ukazał się na scenie, wykonując serię jetes. Och, prezentował się wspaniale w białych rajstopach i jaskrawoczerwonych getrach! - Ojej! - szepnął Chris. - Czasami zapominam, że na scenie wygląda świetnie! Nie dziwię się, że krytycy przepowiadają mu wielką karierę. Musi jednak nauczyć się dyscypliny. Niech to się wreszcie stanie... Mam też na myśli ciebie, Cathy. Uśmiechnęłam się, wiedząc, że ja również powinnam nad nią popracować. - Tak - odparłam. - Mnie też brakuje dyscypUny. Julian skończył taniec solo i u jego boku pojawiła się ubrana na czerwono Yolanda Lange. Była piękniejsza niż zazwyczaj. Jak na wysoką tancerkę tańczyła znakomicie, ale tylko do momentu gdy dołączył do niej Julian. Na każdym kroku popełniali błędy. Wyciągnął rękę, by ująć ją w talii, a tymczasem ręka zatrzymała się na pośladkach. Innym razem zbyt szybko podniósł dłoń do góry i oboje stracili równowagę. Tancerz, który pozwoliłby upaść partnerce, wkrótce nie miałby z kim tańczyć. Ten sam element powtarzali niemalże w nieskończoność, lecz każda próba kończyła się niepowodzeniem, pozostawiając u widzów wrażenie, że Yolanda porusza się jak kłoda drewna, a technika Juliana pozostawia wiele do życzenia. Siedząc daleko od sceny, słyszałam przekleństwa Yolandy. - Niech cię diabli wezmą! - syknęła do Juliana. - Jeśli mnie upuścisz, dopilnuję, abyś nigdy więcej nie zatańczył! - Cięcie! - krzyknął reżyser, niecierpliwie rozglądając się po sali. W corps de ballet panowało poruszenie. Zniecierpliwieni 257 Yirginia C. Andrews tancerze z niechęcią patrzyli na solistów, którzy marnowali ich czas. - Marąuet! - zawołał reżyser, znany wśród tancerzy z arogancji. - Co, do cholery, się z tobą dzieje? Nie umiesz tańczyć? Wydawało mi się, że znasz ten balet! Od trzech dni marnujemy czas... - Ja? - zdziwił się Julian. - To ona za wcześnie skacze! - W porządku - odparł sarkastycznie reżyser. - To zawsze jej wina, nigdy twoja. Starał się powściągać gniew, wiedząc, że krytykowany Julian może w każdej chwili zejść ze sceny. - Kiedy pańska żona będzie mogła tańczyć? - Chwileczkę! - wtrąciła się Yolanda. - Przyleciałam tu aż z Los Angeles, a pan teraz mówi, że to Catherine powinna być obsadzona w tej roli! Nie pozwolę na to! Podpisałam przecież kontrakt! Podam was do sądu! - Panno Lang - odparł spokojnie reżyser. - Proszę nie zapominać, że pani jedynie zastępuje Catherine Dahl, Proszę jeszcze raz spróbować. Marąuet, niech pan dobrze liczy. Uwaga! Więc tańczyła jedynie w moim zastępstwie, a ja myślałam, że już wykluczono mnie z tego przedstawienia. Z sadystyczną wręcz radością przyglądałam się, jak Julian robił z siebie i swojej partnerki niezdarę. Ze sceny dochodziły pomruki niezadowolenia. Ze współczuciem przyglądałam się Julianowi, który z niesłychaną determinacją próbował utrzymać Yolandę. W każdej chwili reżyser może krzyknąć: „Ujęcie numer dziesięć" i wtedy ja wejdę na scenę. - Hej, Catherine! - Usłyszałam nagle głos madame Zolty. Siedziała w pierwszym rzędzie i gestykulując dawała mi znaki, abym usiadła obok niej. - Przepraszam na chwilę, Chris - szepnęłam. - Muszę iść, by uratować swoją karierę, zanim on wszystko zniszczy. Gdy usadowiłam się obok madame Zolty, nie patrząc na mnie, syknęła: 258 CZARNE CHMURY - Taaak. Więc nie jesteś bardzo chora. Spójrz na swojego męża. Kompromituje nas wszystkich. Powinnam była o tym wiedzieć i zmieniać mu częściej partnerki. Teraz jesteś jedyną tancerką, z którą potrafi tańczyć. - Madame - spytałam. - Kto zaproponował Yolandzie moją rolę? - Twój mąż - szepnęła z satysfakcją. - PozwoUłaś, aby przejął kontrolę. Popełniłaś błąd. Julian jest nieodpowiedzialnym człowiekiem. A teraz biegnij szybko się przebrać. Kilka minut starczyło mi na nałożenie kostiumu, spięcie włosów i włożenie pointów. Szybko rozgrzałam się przy drążku w garderobie. Po chwili czekałam gotowa za kulisami. Stojąc przed lustrem, zawahałam się przez chwilę. Zastanawiałam się, jak Julian zareaguje na mój widok. Nagle ktoś pchnął mnie mocno do tyłu. - Ja tańczę w tej roli! - krzyknęła Yolanda. - Wynoś się stąd! Słyszysz? Nie skorzystałaś ze swojej szansy, więc odejdź. Julian należy do mnie! Spałam w twoim łóżku, używałam twoich kosmetyków. Zapamiętaj sobie: zajęłam twoje miejsce! Zignorowałam jej słowa. Gdy przyszła kolej na Giselle, Yolanda złapała mnie mocno za rękę i starała się przeszkodzić w wyjściu na scenę. Odwróciłam się i kopnęłam ją w łydkę. Zawyła z bólu. Sunęłam lekko po scenie, tańcząc pointę, przemieniłam się w nieśmiałą wiejską dziewczynę, zakochaną w Loys. Tancerze odetchnęli na mój widok, a w oczach Juliana ujrzałam przez chwilę ulgę. - Cześć - szepnął oschle. - Dlaczego wróciłaś? Twój doktorek cię wyrzucił? - Ty wstrętny brutalu! Jak mogłeś zastąpić mnie Yolanda? Wiesz przecież, że jej nienawidzę! - Tak, wiem o tym - odparł, tańcząc obok mnie. - Dlatego ją o to prosiłem! Posłuchaj mnie, tańcząca laleczko: nikt nie wystawia mnie do wiatru, a szczególnie własna żona. Nie potrzebuję już ciebie. Wracaj, do kogo chcesz, i wynoś się z mojego życia! 259 Virginia C. Andrews - Chyba żartujesz? - spytałam zdumiona. - Nie kochasz mnie - odrzekł gorzko. -1 nigdy mnie nie kochałaś! Cokolwiek robię i mówię, zawsze wolisz kogoś, kto mówi lepiej ode mnie. Ofiarowałem ci wszystko, co miałem, ale to ci nie wystarczyło. Więc to jest mój prezent na pożegnanie, moja droga Catherine! To mówiąc, całym ciężarem ciała przygniótł moje palce u nóg. Krzyknęłam z bólu, a Julian poklepał mnie lekko po policzku i szyderczym głosem zapytał: - No i co, kochanie, kto zatańczy ze mną Gisellel Na pewno nie ty, prawda? - Ujęcie numer dziesięć! - wykrzyknął reżyser. Julian złapał mnie za ramiona i potrząsnął niczym szmacianą lalką. Nagle rozluźnił uścisk i położył mnie obolałą na środku sceny, a sam tanecznym krokiem wycofał się za kulisy. Obok mnie pojawił się Chris, który szybko zdjął mi pointy i zaczął uważnie oglądać nabrzmiałe stopy. Każdy, nawet najbardziej delikatny dotyk powodował, że nie mogłam opanować okrzyków bólu. - Niech to diabli! - syknął wzburzony Chris. - Jak mógł ci to zrobić?! Obawiam się, że złamał ci palce. Zawiozę cię do ortopedy. Wszystko będzie dobrze. TRZYNASTY TANCERZ Rentgen wykazał złamanie trzech palców lewej nogi i jednego prawej. Dzięki Bogu, duże palce nie zostały uszkodzone, w przeciwnym razie byłby to koniec kariery. Godzinę później moja lewa noga pokryta była gipsem, sięgającym do kolana. W uszach brzmiały mi jeszcze ostatnie słowa ortopedy: - Nie mogę pani zagwarantować powrotu na scenę. Zaniepokojona tą diagnozą spytałam Chrisa o szanse na całkowite odzyskanie sprawności. - Nie martw się - rzekł z przekonaniem. - Na pewno wrócisz na scenę. Lekarze lubią rozwijać przed pacjentami pesymistyczne wizje tylko po to, aby później chełpić się przed nimi swoim doświadczeniem i umiejętnościami medycznymi. Dotarliśmy do domu. Po dłuższym mocowaniu się z zamkiem drzwi wreszcie puściły i naszym oczom ukazał się straszliwy widok. Och, mój Boże! Co mogło się tu wydarzyć? Przez nasze mieszkanie przeszedł huragan. Obrazy, które Julian tak pieczołowicie dobierał, leżały podarte na podłodze! Nawet dwie akwarele namalowane przez Chrisa, przedstawiające mnie w kostiumie! Wszystko uległo zniszczeniu! Po drogich, marmurowych figurkach zostały jedynie szczątki porozrzucane wokół kominka. Ktoś zdeptał abażury, potłukł żarówki i poprzecinał kable. Poduszki pocięto na drobne kawałki. Dywan pokryty był ziemią z doniczek i rozdeptanymi kwiatami. Wszy- 261 Yirginia C. Andrews stkie drogocenne przedmioty stanowiące dla mnie bezcenne pamiątki zniknęły bądź zostały zniszczone. - Wandale - szepnął Chris, całując mnie w czoło. Nie potrafiłam opanować łez. - Uspokój się - rzekł łagodnie, po czym pomógł mi położyć się na kanapie, podkładając poduszki pod obolałe nogi. Poszedł obejrzeć inne pokoje. Po krótkiej chwili wrócił zaniepokojony, usiadł obok mnie i powiedział: - Cathy, nie wiem, co o tym myśleć. Wszystkie twoje ubrania i buty zostały zniszczone. Biżuteria porozrzucana po całym pokoju, łańcuszki poszarpane, a bransoletki pokrzywione. Wygląda na to, że ktoś celowo zniszczył twój dobytek, rzeczy Juliana pozostawiając nietknięte. Spojrzał zmieszany, otarł spływające mi po policzkach łzy i wyciągnął dłoń, na której leżał pierścionek zaręczynowy od Paula. Mój piękny pierścionek miał teraz owalny kształt, a brylant zniknął. W szpitalu zaaplikowano mi środki uspokajające, czułam więc lekki zawrót głowy i dziwną obojętność. Jednak w środku coś we mnie krzyczało, na twarzy poczułam silny podmuch wiatru. Zamknęłam oczy i znalazłam się w głębokim kanionie, otoczonym tak wysokimi górami, że przesłoniły mi słońce! Wokół panował półmrok, zupełnie jak na poddaszu w Foxworth Hall. - To Julian - szepnęłam słabym głosem. - To on to wszystko zrobił. Wrócił do domu i wyładował swoją złość na moich rzeczach. Ocalił tylko przedmioty, które sam wybrał i kupił. - Niech go diabli wezmą! - wykrzyknął Chris. - Powiedz, ile razy mścił się na tobie? Ile razy miałaś podbite oczy? - Przestań - przerwałam. - Gdy mnie uderzył, zawsze potem przepraszał. Tak, mówił, że jest mu bardzo przykro. Przecież byłam jego jedyną miłością. Nie wiem, dlaczego tak postępuję, przecież kocham cię z całego serca. - Cathy - szepnął nieśmiało Chris. - Wszystko w porządku? Sprawiasz wrażenie, jakbyś miała zemdleć. Pościelę ci łóżko 262 TRZYNASTY TANCERZ w sypialni. Środki uspokajające zaczynają już działać, więc wkrótce zaśniesz. Ale gdy się obudzisz, wyjedziemy razem. Nie przejmuj się zniszczoną garderobą, kupię ci nową. A jeśli chodzi o pierścionek od Paula, to poszukam brylantu w sypialni, na pewno leży gdzieś na podłodze. Nie znalazł brylantu. Wkrótce zasnęłam. Brat przeniósł mnie do sypialni, a gdy otworzyłam oczy, siedział przy mnie na łóżku i przyglądał mi się uważnie. W pokoju panował półmrok. Julian wróci wkrótce do domu i zastanie nas oboje. - Chris... Czy to ty mnie rozebrałeś i nałożyłeś koszulę nocną? - spytałam obojętnie, zerkając na rękaw swej ulubionej niebieskiej koszuli. - Tak - odparł krótko. - Sądziłem, że będzie ci o wiele wygodniej, a poza tym nie zapominaj, że jestem lekarzem. - Osiągnąłeś już swój życiowy cel. A ja? Nie jestem primabaleriną i chyba nigdy nią nie zostanę. - Cathy, nie bądź taką pesymistką. Czeka cię pasmo sukcesów, świat dopiero pozna najwspanialszą primabalerinę, Cathe-rinę Dahl. Zostałabyś nią już dawno temu, gdybyś tylko nie spotkała na swojej drodze Juliana. Pozwoliłaś, aby przejął rolę menedżera. Dyrektorzy teatrów boją się podpisać z wami kontrakt, bo nie ufają twojemu mężowi, który kieruje się emocjami. Jego niekontrolowane wybuchy złości zrażają wpływowych ludzi. Powinnaś odejść od niego. Było mi przykro, że to powiedział, ale była to naga prawda. Brak opanowania i częste wybuchy gniewu JuUana zniechęcały prestiżowe agencje. - Musisz już iść, Chris. Nie chcę, żeby cię zobaczył. Nie mogę go zostawić. Wiem, że kocha mnie na swój sposób. Tylko ja potrafię złagodzić jego złość. Kocham go. - Czy ty jesteś ślepa? Przemawia przez ciebie litość, a nie miłość. Spójrz wokół siebie, Cathy. Tylko szaleniec mógł tego dokonać. Nie! Nie zostawię cię samej! Może wróci do domu pijany albo pod wpływem narkotyków! - Julian nie używa narkotyków! - broniłam męża. Bardzo chciałam zapomnieć o jego wadach. 263 Yirginia C. Andrews - Chciał pozbawić cię tego, co jest dla ciebie najważniejsze. Więc nie wmawiaj mi, że jest poczytalnym człowiekiem. Kiedy przebierałaś się w teatrze, podsłuchałem rozmowę, z której dowiedziałem się, że odkąd Julian zaczął uganiać się za Yolandą, zachowuje się bardzo dziwnie. Wszyscy podejrzewają, że zażywa narkotyki. Obserwowałem go przez kilka godzin; jestem pewien, że tak jest naprawdę. Czułam się zmęczona i senna. Zamknęłam oczy. Powoli ogarniała mnie senność, która niosła z sobą ukojenie. - Cathy, pozwól, że się przy tobie położę. Będę czuwać u twojego boku, a gdy wróci Julian, ulotnię się. Chris uśmiechnął się tak promiennie, że skinęłam tylko głową, pozwalając objąć się silnym, ciepłym ramionom. Drzemiąc czułam na twarzy czyjeś delikatne usta, które już wkrótce muskały moje wargi. - Tak bardzo cię kocham, Cathy. O Boże, jak ja cię kocham. Przez moment pomyślałam, że to Julian wrócił do domu i przepraszał mnie za to, że zranił mnie i upokorzył. Tak zawsze postępował - najpierw zadawał ból, a później kochał mnie namiętnie, szepcząc czułe słowa. Odwróciłam się więc w jego stronę i oplótłszy go rękoma, oddawałam pocałunki. Pogłaskałam włosy i zrozumiałam swoją pomyłkę! Włosy, które trzymałam między palcami, były miękkie i jedwabiste, zupełnie jak moje. - Chris! - wykrzyknęłam. - Przestań! Ale Chris nie reagował na protesty. Podniecony obsypywał moją twarz, szyję i piersi gorącymi pocałunkami. - Nie zabraniaj mi - szepnął. - Żyję w ciągłym stresie. Chciałem pokochać kogoś innego, ale zawsze widzę tylko ciebie, słyszę tylko twoje imię. Cathy, zostaw Juliana! Zamieszkajmy razem! Pojedziemy gdzieś daleko, gdzie nikt nas nie zna. Będziemy żyć jak mąż i żona. Zobaczysz, nie będziemy mieć żadnych dzieci. Jeśli zechcesz, zaadoptujemy je, wiesz, że potrafimy być dobrymi rodzicami... Przecież bardzo się kochamy. Zawsze tak będzie, nawet jeżeli uciekniesz z dwunastoma mężczyznami, to twoje serce i tak będzie należało do mnie. 264 TRZYNASTY TANCERZ Przyglądając się jego jasnej głowie, opartej o moje piersi, oznajmiłam: - Christopher, spodziewam się dziecka Juliana. W Clairmont poszłam do ginekologa, to dlatego zostałam w domu o kilka dni dłużej. Usiadł na łóżku i chowając twarz w dłoniach rozpłakał się jak mały chłopiec. - Cathy, dlaczego ja zawsze przegrywam? Najpierw był Paul, potem Julian... a teraz dziecko. Wyjedźmy razem i jeśli pozwolisz, adoptuję to dziecko! Julian nie nadaje się na ojca! Jeśli nie chcesz, abym cię dotykał, pozwól mi żyć obok siebie, pozwól widywać cię codziennie i słyszeć twój głos. Czasami żałuję, że uciekliśmy z Foxworth Hall... Tam byłaś tylko ze mną. Zapadła cisza. Oboje wiedzieliśmy, że nadejdzie dzień zapłaty za nasze grzechy. - Chris, będę miała z Julianem dziecko - powtórzyłam dobitnie. - Pragnę tego dziecka, ponieważ kocham swojego męża całym sercem. Tyle razy zwodziłam go tylko dlatego, że nie potrafiłam go docenić. Gdybym była lepszą żoną, nie potrzebowałby tych wszystkich dziewcząt. Kocham cię, Chris, ale wiem, że muszę zapomnieć o tej miłości, i tobie radzę to samo. Zapomnij o przeszłości i o Catherine Doli, która już nie istnieje. - Przebaczyłaś mu to, że połamał ci palce? - spytał z niedowierzaniem. - Pamiętam, jak godzinami błagał mnie, żebym wyznała mu miłość. Z moich ust nigdy jednak nie padło słowo „kocham". Stworzyłam wokół siebie niewidzialny mur, którego Julian nie potrafił przeskoczyć. Widziałam w nim jedynie wspaniałego tancerza, a nie mężczyznę! Pozwól mi odejść, Chris, nawet jeśli miałabym cię już nigdy nie zobaczyć. Urodzę dziecko... A on znajdzie się na szczytach kariery, ale już beze mnie. Chris wstał z łóżka i nie odzywając się wyszedł z pokoju, trzasnąwszy mocno drzwiami. Wkrótce zapadłam w sen. Śnił mi się Bart Winslow, mąż mamy. Ubrana w zieloną aksamitną suknię tańczyłam walca z przystojnym Bartem. Nagle mój partner zatrzymał się, wziął mnie na ręce i zaniósł na górę do sypial- 265 Virginia C. Andrews ni. Moja twarz i szyja zostały obsypane pocałunkami, a gdzieś w oddali rozległ się dźwięk do złudzenia przypominający dzwonek telefonu. Zerwałam się jak rażona prądem. Dlaczego ktoś dzwoni w środku nocy? - Halo? - spytałam pełna niepokoju. - Pani Marąuet? - ???, słucham. Kobiecy głos poinformował mnie, że dzwoni szpital. - Pani Marąuet, proszę natychmiast przyjechać. Pani mąż uległ wypadkowi i jest teraz na chirurgii. Proszę przywieźć ze sobą książeczkę ubezpieczeniową i dowód osobisty... Pani Marąuet... czy pani mnie słyszy? Nie, nie słyszałam. Wróciłam pamięcią do Gladstone, kiedy jako dwunastoletnia dziewczynka czekałam na powrót taty. Dwa białe wozy policyjne zajechały pod dom, a policjanci z obojętnością poinformowali nas o wypadku taty. - Chris! Chris! - krzyknęłam w obawie, że zostałam sama. - Jestem! Już idę! Wiedziałem, że będziesz mnie potrzebować. Wkrótce dotarliśmy do szpitala. Czekając w sterylnej, pomalowanej na biało poczekalni, wpatrywałam się w panującą za oknem ciemność. Jakiś lekarz poinformował nas, że Julian uległ wypadkowi i został poddany operacji. Będzie żyć! Około południa przeniesiono go z sali pooperacyjnej do pokoju. Ułożono Juliana na specjalnym łóżku dla pacjentów ze złamaniami kończyn. Lewą nogę, pokrytą od stopy do biodra gipsem, podtrzymywały specjalne pasy. Poraniona i posiniaczona twarz budziła litość. Zazwyczaj pełne i czerwone usta były teraz blade jak jego skóra. Do wygolonej skóry głowy przytwierdzono zaczepy, odciągające głowę do tyłu! Na szyi miał umocowany skórzany kołnierz, wysłany od wewnątrz białą flanel-ką. Złamany kark! Poza tym wielokrotne złamanie ręki, nie wspominając już o Ucznych obrażeniach wewnętrznych. 266 TRZYNASTY TANCERZ - Czy będzie żył?! - wykrzyknęłam wstrząśnięta widokiem męża. - Pani Marąuet, jego stan jest bardzo ciężki - odparł spokojnie lekarz. - Radziłbym powiadomić rodzinę. Chris zatelefonował natychmiast do madame Marishy, podczas gdy ja czuwałam u boku Juliana. Mijały dni. Julian kilkakrotnie odzyskiwał świadomość, po czym znów ją tracił. Czasami rozglądał się po pokoju nieobecnymi oczami, nie potrafiąc skoncentrować wzroku na jednym punkcie. Wydawał nieartykułowane dźwięki, których znaczenia nie rozumiałam. Wybaczyłam mu krzywdy, jakie mi wyrządził, wszystkie małe grzechy i przewinienia. - Julian - szeptałam mu do ucha. - Proszę, nie umieraj. Madame Marisha przyleciała z Karoliny Południowej i ubrana w czarną, żałobną suknię weszła pewnym krokiem do pokoju. Z niewiarygodną obojętnością spojrzała na twarz swego nieprzytomnego syna i rzekła: - Lepiej, żeby umarł, niż miałby się obudzić i dowiedzieć, że zostanie kaleką. - Jak pani może tak mówić! - krzyknęłam wzburzona. - On żyje! Ma szansę! Rdzeń nerwowy nie został uszkodzony, więc będzie mógł normalnie chodzić i tańczyć! Madame Marisha, która nigdy nie okazywała uczuć, rozpłakała się w moich ramionach jak dziecko. - Powiedz to jeszcze raz... Że będzie mógł tańczyć, nie okłamuj mnie, on przecież musi tańczyć. Po pięciu upiornych dniach niepewności Julian zdołał skoncentrować wzrok i po raz pierwszy spojrzał na mnie. Nie mogąc poruszyć głową, wodził za mną oczami. - Cześć - szepnął. - Cześć, śpiochu. Bałam się, że się już nigdy nie obudzisz. - To byłoby zbyt dużo szczęścia, Cathy - odparł, uśmiechając się ironicznie. - Wolałbym umrzeć. - Julian, nie jesteś sparaliżowany. Rdzeń nie został uszkodzony. Lekarze mówią, że to rodzaj szoku, który wkrótce minie. 267 Yirginia C. Andrews - Kłamiesz, od pasa w dół nic nie czuję, twojej ręki na piersi też nie. Wynoś się stąd! Nie kochasz mnie! Dlaczego tak długo czekałaś? Teraz, gdy umieram, nie potrzebuję tych słodkich słówek ani litości! Wyjdź stąd i trzymaj się ode mnie z daleka! Nie potrafiłam opanować łez. Sięgnęłam po torebkę i gotowa do wyjścia krzyknęłam: - Jak mogłeś tak zdemolować nasze mieszkanie! Podarłeś moje ubrania! Potłukłeś lampy, zniszczyłeś obrazy - dobrze wiesz, ile nas kosztowały! Przecież chcieliśmy zostawić je naszym dzieciom. A teraz nic nam nie zostało! - Tak, nie mamy nic - stwierdził z satysfakcją. Ziewnął, dając do zrozumienia, że chce odpocząć. - Dzięki Bogu, nie mamy dzieci i nigdy nie będziemy ich mieć. Uzyskasz rozwód i unieszczęśUwisz kogoś innego. - Julian, czy byłeś ze mną aż tak nieszczęśliwy? Odwrócił głowę na bok i ocierając łzy, odparł: - Nie, przeżyliśmy kilka wspaniałych chwil. - Tylko kilka? - No, może trochę więcej. Ale to nie znaczy, że musisz siedzieć przy mnie i opiekować się inwalidą. Wyjdź stąd! Jestem już do niczego. Zdradziłem cię. - Jeśli zrobisz to jeszcze raz, wypruję ci serce. - Zostaw mnie w spokoju, Cathy. Jestem bardzo zmęczony. Środki uspokajające zaczynały działać. - Tacy ludzie jak my nie powinni mieć dzieci. - Tacy jak my?... - Tak, podobni do nas. - A czym różnimy się od innych? Roześmiał się złośliwie, lecz na jego twarzy malował się smutek. - My nie jesteśmy realni. - A jacy jesteśmy? - spytałam zdziwiona. - Tańczące kukły, to wszystko. Tańczący głupcy, bojący się zwykłego życia i odpowiedzialności, jaką z sobą niesie. Kryjemy się w fantazjach i marzeniach. Nie wiedziałaś o tym? 268 TRZYNASTY TANCERZ - Nie, nie wiedziałam. - Cathy, to nie ja zniszczyłem twoje rzeczy. To sprawka Yo-landy. Ja się tylko przyglądałem. Bałam się, że mówi prawdę. Czy rzeczywiście byłam tylko tańczącą kukłą, nie potrafiącą żyć w realnym świecie? - Julian... Naprawdę cię kocham. Kiedyś zdawało mi się, że kocham kogoś innego. Rzeczą nienaturalną wydawała mi się miłość do dwóch mężczyzn. Będąc małą dziewczynką, myślałam, że kocha się tylko raz w życiu. Myliłam się. - Zostaw mnie w spokoju. Nie chcę tego słuchać! Pochyliłam się nad mężem. Spływające po policzkach łzy padały na jego twarz. Julian zamknął oczy, odwrócił głowę. Pocałowałam jego zaciśnięte usta. - Przestań! Brzydzę się tobą! - Kocham cię, Julian - łkałam. - Żałuję, że tak późno zdałam sobie z tego sprawę. Spodziewam się dziecka. Twojego dziecka. Zobaczysz, ono przywróci sens naszemu życiu, nawet jeśli mnie nie kochasz. Proszę, nie odwracaj ode mnie twarzy; wkrótce zostaniesz ojcem. Nasze dziecko będzie czternastym tancerzem w twojej rodzinie... Julian spojrzał na mnie załzawionymi oczami. Były to łzy żalu i litości nad samym sobą. - Dobrze ci radzę: usuń to dziecko! Czternastka jest tak samo feralna jak trzynastka. Zajmowałam sąsiedni pokój. Trzymając mnie w ramionach, Chris spał obok. Zbudziłam się wcześnie rano. Tego dnia miał odbyć się pogrzeb Yolandy, która nie przeżyła wypadku. Nie budząc brata, wstałam i pokuśtykałam do pokoju Juliana. Obok łóżka siedziała pielęgniarka. Spała ze spuszczoną głową. Spojrzałam na pogrążonego w głębokim śnie męża. Podłączony był do kroplówki. Sama nie wiem, dlaczego skoncentrowałam wzrok na butelce z jasnożółtym płynem. Ogarnął mnie niepokój. Pobiegłam z powrotem do Chrisa i szarpiąc go za ramię, krzyknęłam: 269 Virginia C. Andrews - Chris! Chyba coś się stało! Chris! Zerwał się i chwilę potem stał przy łóżku Juliana, krzycząc na smacznie śpiącą pielęgniarkę: - Dlaczego pani śpi na dyżurze! Miała go pani obserwować! Odkrył ramię Juliana, w którym wciąż tkwiła igła. Przewód był przecięty! - O mój Boże - westchnął Chris. - Pęcherzyki powietrza musiały dotrzeć już do serca. W prawej dłoni Julian trzymał małe, błyszczące nożyczki. - Sam przeciął przewód - szepnęłam. - Popełnił samobójstwo. Odszedł ode mnie... - Skąd wziął nożyczki? - spytał zdenerwowany Chris. Pielęgniarka mamrotała niewyraźnie, tłumacząc, że to jej nożyczki, używała ich przy wyszywaniu. - Musiały wypaść mi z kieszeni - wyjaśniała. - Przysięgam, nie pamiętam, jak to się stało. Może wyjął mi je z kieszeni, kiedy poprawiałam pościel? - Już dobrze - przerwałam jej. - Gdyby nie znalazł nożyczek, wymyśliłby inny sposób, aby odebrać sobie życie. Powinnam była to przewidzieć. Życie bez tańca nie miało dla niego sensu. Julian został pochowany obok swojego ojca. Na płycie nagrobkowej kazałam wyryć napis: Tu leży Julian Marąuet Ukochany mąż Catherine Trzynaste pokolenie rosyjskich tancerzy. Opuszczając cmentarz, zatrzymaliśmy się przy grobie Geor-gesa. Rozejrzałam się dokoła. Otaczały mnie nagrobki z marmurowymi posążkami świętych i aniołów, które uśmiechały się słodko do przechodniów. O Boże, jak ja ich nienawidziłam! Od wieków stały nieruchomo w jednym miejscu i obserwowały stworzone z krwi i kości istoty. Obce im były płacz i smutek, ich kamiennych serc nie wzruszyłoby żadne ludzkie cierpienie. I znów znalazłam się w punkcie wyjścia. 270 TRZYNASTY TANCERZ - Catherine - rzekł Paul. - Twój pokój jest wciąż pusty. Wróć do domu, zamieszkaj z nami, przynajmniej do czasu urodzenia dziecka. Będziesz miała przy sobie Chrisa i Carrie. Twój brat odbywa praktykę w pobliskim szpitalu w Clairmont. Dobrze wiesz, Cathy, że nie lubię przebywać z dala od domu, więc jeśli nie masz nic przeciwko temu, chciałbym być w pobliżu, gdy urodzi się mój siostrzeniec. Madame Marisha aż podskoczyła z wrażenia na dźwięk słowa „siostrzeniec". - Jesteś w ciąży? - wykrzyknęła. - Dlaczego mówisz o tym dopiero teraz! Ależ to wspaniała wiadomość! Jej smutna twarz przybrała nagle radosny wyraz. - Tak naprawdę to Julian nie umarł. Będzie miał syna! - A jeśli to dziewczynka? - przerwał Paul, biorąc mnie za rękę. - Domyślam się, że chciałaby pani mieć wnuka, ale prawdę mówiąc, wolałbym dziewczynkę, taką jak Carrie i Cathy. - Dziewczynkę! - wykrzyknęła oburzona. - Bóg wysłucha moich próśb i podaruje nam chłopca, małego Juliana, który będzie tańczyć o wiele lepiej od swojego ojca i dziadka. Siedziałam o północy na werandzie, bujając się w ulubionym fotelu Paula. Cicho trzeszczały klepki podłogi. Świecił księżyc i gwiazdy, kilka świetUków błąkało się w ciemnościach ogrodu. Ktoś za moimi plecami cichutko otworzył i po chwili równie bezszelestnie zamknął drzwi. Nie odwróciłam się, wiedziałam, kto to, rozpoznawałam ludzi nawet w mroku. Usiadł tuż obok mnie w bujanym fotelu, kołysząc się w tym samym rytmie co ja. - Cathy - szepnął. - Przykro mi, że widzę cię taką zgnębioną i ponurą. Nie myśl, że już nic dobrego cię nie spotka, że wszystko, co było dobre, minęło. Wciąż jesteś bardzo młoda i piękna, a kiedy twoje dziecko już się urodzi, szybko dojdziesz do siebie i będziesz tańczyć tak długo, aż poczujesz, że pora zakończyć karierę i zająć się uczeniem innych. Nawet nie spojrzałam na niego. Znów tańczyć? Jak mogła- 271 Yirginia C. Andrews bym tańczyć, jeśli Julian leży pod ziemią? Wszystko, co mi zostało, to dziecko. Ono będzie dla mnie sensem życia. Będę je uczyć tańca i może kiedyś osiągnie sławę, która miała być udziałem moim i Juliana. Wszystko, czego mamie nie udało się dać nam, dam mojemu dziecku. Nigdy nie będę go zaniedbywać; jeśli będzie mnie potrzebować, zawsze będę na miejscu. Jeśli będzie krzyczeć „mamo", nie będzie miało do czynienia tylko ze starszą siostrą. Nie chcę stać się taka jak mama, zanim jeszcze straciła męża. To właśnie bolało mnie najbardziej, to, że zmieniła się z kogoś łagodnego i kochanego w prawdziwego potwora. Nie, nigdy nie będę traktować swojego dziecka tak jak ona nas. - Dobranoc, Paul - powiedziałam wstając. - Nie siedź tu zbyt długo. Przy obiedzie wyglądałeś na zmęczonego, a przecież musisz wstać wcześnie. - Catherine? - Nie teraz, później. Potrzebuję czasu. Wchodząc powoli po schodach, myślałam o dziecku w moim łonie, o tym, że muszę na siebie uważać, nie jeść byle jakich posiłków, pić dużo mleka, łykać witaminy i myśleć tylko o przyjemnych rzeczach, unikać przykrych. Od dzisiaj będę grała muzykę baletową, moje dziecko będzie słuchać, nawet przed urodzeniem zacznę je przyuczać do tańca. Uśmiechałam się na myśl o pięknych baletowych spódniczkach, jakie kupię mojej małej dziewczynce. Na myśl o chłopcu z ciemną, kręconą jak u jego ojca czupryną uśmiechałam się jeszcze promienniej. Nazywałby się Julian Janus Marąuet. Janus, gdyż będzie spoglądał równocześnie przed siebie i wstecz. Minęłam Chrisa, który przygotowywał się do zejścia po schodach. Musnął mnie dłonią; zadrżałam, wiedziałam, czego pragnie. Nie musiał mówić ani słowa, doskonale wiedziałam, co ma do powiedzenia, znałam jego słowa od początku do końca i na wyrywki... Znałam go. Choć usilnie próbowałam skupić się na rozwijającej się we mnie niewinnej istocie, myśli wciąż wracały do mamy, napełniając mnie nienawiścią. Matka w jakiś sposób przyczyniła się 272 TRZYNASTY TANCERZ też do śmierci Juliana. Gdybyśmy kiedyś nie byli uwięzieni, nigdy nie pokochałabym ani Chrisa, ani Paula, być może nawet nie spotkałabym w Nowym Jorku Juliana. A gdyby już do tego doszło, spotkałabym go „dziewiczo czysta, całkiem nowa". Czy byłaby to jakaś różnica? - zadawałam sobie wciąż to samo pytanie. - Tak! Tak! - próbowałam wmówić sobie samej, że byłoby zupełnie inaczej. INTERLUDIUM W miarę jak rosło we mnie dziecko, odzyskiwałam dawno utraconą tożsamość. Stąpałam teraz pewnie po ziemi, porzucając nie spełnione marzenie o sławie i wystawnym życiu. Och, oczywiście, miałam chwile zwątpienia, ale szybko znalazłam sposób, aby nie poddawać się tym nastrojom. Całą swoją nienawiść przelałam na mamę. Mamo, jeszcze jedna śmierć na twoim koncie! „Szanowna pani Winslow! Czy wciąż pani przede mną ucieka? Czy nie wie pani, że przede mną nie można uciec? Pewnego dnia do ciebie dotrę i znów się spotkamy. Może wtedy będziesz cierpiała, tak jak ja cierpiałam z twojego powodu. Mam nadzieję, że trzy razy bardziej niż ja. Mój mąż niedawno zginął w wypadku samochodowym, podobnie jak twój mąż wiele lat temu. Oczekuję dziecka, lecz nie powtórzę twoich błędów. Znajdę sposób na zapewnienie mu bezpieczeństwa, nawet jeśli urodzę trojaczki albo czworaczki!" Wysłałam ten list do jej posiadłości w Greenglennie, lecz z gazet dowiedziałam się, że przebywa w Japonii. W Japonii! No cóż, kiedyś wróci. Stawałam się kimś innym, jakąś obcą kobietą. W lustrach widziałam, że nie jestem tak szczupła i zgrabna jak kiedyś. Przerażało mnie to. Widziałam, jak moje piersi stają się okrąglejsze i większe, w miarę powiększania się brzucha. Nie mogłam 274 INTERLUDIUM znieść moich niezgrabnych ruchów, lecz cieszyłam się, wyczuwając dłonią tę małą istotę, będącą moim dzieckiem. Pewnego dnia pomyślałam, że jestem szczęśliwsza od większości innych wdów, mając aż dwu konkurentów do mojej ręki, mężczyzn, którzy w delikatny sposób dawali mi do zrozumienia, że chętnie zajęliby u mojego boku miejsce Juliana. Miałam także Carrie, siostrę pragnącą kształtować swoje życie na obraz i podobieństwo mojego. Kochana mała Carrie miała już szesnaście lat, a nigdy jeszcze nie była na randce z chłopcem, nikt się do niej nie zalecał. Gdyby na chwilę zapomniała o swoich kompleksach, pewnie szybko znalazłaby adoratora. Chris namawiał swoich kolegów, by zaprosili na randkę jego siostrzyczkę, usychającą z tęsknoty za młodzieńczym romansem. Carrie skarżyła mi się: „Chris nie musi umawiać ciebie na randki! Ci studenci nie przychodziliby do mnie, chcieliby tylko być bliżej ciebie". Śmiałam się z tych podejrzeń. W moim stanie nikt nie mógłby mnie pożądać. Byłam wdową w ciąży i na dodatek o wiele za starą dla chłopca z college'u. Carrie słuchała moich słów, stojąc zgarbiona przy oknie. - Odkąd wróciłaś, doktor Paul nie zabiera mnie już do kina i na obiad. Wyobrażałam sobie, że nie jest moim opiekunem, ale ukochanym. Robiło mi się od tego lżej, bo wszystkie panie na niego patrzą. Jest przystojny, choć taki stary. Westchnęłam, bo w moich oczach Paul nie był stary. Jak na swoje czterdzieści osiem lat, wyglądał niewiarygodnie młodo. Pocieszałam Carrie, biorąc ją w ramiona i mówiąc, że miłość czeka na nią tuż za rogiem. - Carrie, on będzie młody jak ty lub w podobnym wieku. Kiedy ciebie zobaczy, będzie wiedział, że jesteś właśnie tą dziewczyną. Nie będzie zmuszał się, by ciebie pokochać. Wstała bez słowa i poszła do swojego pokoju. Nie udało mi się jej przekonać. Madame Marisha udzielała mi wielu pożytecznych rad. - Możesz nadal ćwiczyć. Graj muzykę baletową, żeby wpoić dziecku Juliana miłość do piękna jeszcze przed urodzeniem, będzie wiedziało, że w przyszłości ma poświęcić się tańcowi. 275 Yirginia C. Andrews Spojrzała na moje stopy: - Jak z twoimi palcami? Henny pomagała mi, gdy Carrie nie było w pobliżu. Martwiłam się o nią, gdyż starzała się w zastraszającym tempie. Próbowała zmusić się do ścisłej diety polecanej jej przez „sy-nów-doktorów", jak ich określała, lecz mimo to jadła wszystko, na co miała ochotę, nie pamiętając o kaloriach i poziomie cholesterolu. Dni żałoby mijały szybko, zbliżały się święta i dzień rozwiązania. Chris i Paul zaproponowali wyprawę na przedświąteczne zakupy. Dla madame Zolty kupiłam antyczny medalionik ze złota, do którego włożyłam dwa maleńkie zdjęcia, przedstawiające mnie i Juliana w Romeo i Julii. Wkrótce otrzymałam krótki list: „Droga Catherine! Sprawiłaś mi ogromną niespodziankę. Wciąż opłakuję twojego męża. Mam nadzieję, że nie zapomnisz o tańcu i już wkrótce wrócisz na scenę. Gdyby nie humory Juliana, byłabyś primabaleriną! Nie trać formy, ćwicz i przyjedź z dzieckiem do Nowego Jorku! Wracaj szybko". - Widzę, że się uśmiechasz - powiedział Paul. - Co to takiego? Niezdarnie pochyliłam się nad Paulem i wręczyłam mu Ust. Przeczytawszy go, Paul wyciągnął ręce i dał znak, bym usiadła mu na kolanach, na co z chęcią przystałam. Brakowało mi czułości i pieszczot bliskiej osoby. - Nie zapominaj o karierze, Cathy... Choć przyznam, że nie chciałbym, abyś wróciła do Nowego Jorku i zostawiła mnie samego. - Dawno temu, za siedmioma górami - zaczęłam - żyło sobie szczęśliwe małżeństwo z czwórką uroczych dzieci, które nigdy nie powinny były się urodzić. Ale rodzice uwielbiali maleństwa. Pewnego razu ich tata zginął w wypadku samochodowym, a mama zmieniła się nie do poznania. Zapomniała o mi- 276 INTERLUDIUM łości i przyjaźni, którą powinna je obdarzyć. A teraz odszedł mój mąż. Ale ja nie zostawię swojego dziecka na pastwę losu, nigdy nie zostanie sierotą. Będę czuwać przy jego łóżeczku, a gdy zapłacze, zawsze znajdzie kochającą dłoń matki. Będzie uwielbianym dzieckiem. Nigdy go nie zdradzę, tak jak matka zdradziła Chrisa i mnie. - Chrisa? Skąd o tym wiesz? Czy chcesz być dla swojego dziecka i matką, i ojcem? Czy odtrącisz kochającego cię mężczyznę? Catherine, nie chcę, żebyś stała się zgorzkniałą kobietą pokonaną przez życie, tylko dlatego że nie zostały spełnione twoje najskrytsze marzenia. - Wciąż mnie kochasz? - Jak sądzisz? - To nie jest odpowiedź. - Nie muszę ci odpowiadać. Dobrze wiesz, co czuję. Kocham cię, Catherine, od dnia, gdy po raz pierwszy pojawiłaś się na schodach tej werandy. Kocham twoje słowa, uśmiech, twoje ruchy, szczególnie zanim zaszłaś w ciążę. Wtedy nie odchylałaś się tak do tyłu. - Och - odparłam. - Jesteś okropny. Myślisz, że jest mi lekko, dźwigając przed sobą taki ciężar? Nie mogę się jakoś do tego przyzwyczaić. Powiedz mi jeszcze coś miłego. Powoli zbliżył twarz i delikatnie musnął moje wargi. Zarzuciłam ręce na ramiona Paula i oddałam pocałunek. Frontowe drzwi otworzyły się nagle, lecz za chwilę ktoś je energicznie zamknął. Próbowałam sprężyście wstać z kolan Paula, ale zrobiłam to zbyt wolno i ociężale. Do pokoju wszedł Chris. Wymknął się na chwilę ze szpitala po to, aby kupić dla mnie lody pistacjowe, na które ciągle miałam ochotę. - Myślałam, że masz dyżur? - spytałam z wyrzutem. Chris zmierzył mnie wzrokiem i bez wahania podał paczkę z lodami. - Mam teraz dyżur, ale skoro nic się nie dzieje, pomyślałem, że sprawię ci przyjemność. Wymknąłem się więc ze szpitala i kupiłem ci porcję lodów. Przykro mi, że wybrałem nieodpowiedni moment. Już idę, nie przeszkadzajcie sobie. 277 Yirginia C. Andrews Odwrócił się na pięcie i szybkim krokiem opuścił pokój. Po chwili usłyszeliśmy ponowne trzaśniecie drzwiami, tym razem o wiele głośniejsze. - Cathy - odezwał się Paul, biorąc z moich rąk paczkę z lodami - musimy porozmawiać z Chrisem. Czy on nie zdaje sobie sprawy, że nie może żyć z własną siostrą? Starałem się kiedyś wytłumaczyć mu to, ale nie chciał mnie słuchać. Paul wstał i poszedł do kuchni. Po kilku minutach wrócił, niosąc dwa puchary zielonych lodów, na które już straciłam ochotę. Miał rację. Trzeba było coś zrobić z Chrisem - ale co? Nie chciałam go zranić, nie chciałam też skrzywdzić Paula. Pragnęłam, aby otaczali mnie tylko zwycięzcy, a nie zwyciężeni. - Catherine - przerwał moje rozmyślania Paul. - Jeśli mnie nie kochasz, nie będę się narzucał. Powiedz tylko słowo. Ale musisz wytłumaczyć Chrisowi raz na zawsze, że wasz związek jest bezsensowny. - Trudno mi będzie o tym mówić - szepnęłam. Ale jak mogłam go odtrącić, skoro obecność Chrisa dodawała mi otuchy i pewności siebie. Dzieliłam równo swój czas między nich obu. Z satysfakcją obserwowałam, jak w obydwu budziła się zazdrość. Ale czy to moja wina? Nie, to wszystko przez mamę! Była przyczyną wszelkiego zła! Pewnej mroźnej styczniowej nocy obudziły mnie silne skurcze. Gdy stały się coraz częstsze i silniejsze, krzyknęłam z bólu. Wiedziałam, że będzie boleć, ale że aż tak! Spojrzałam na zegarek. Dochodziła druga w nocy. - Julian! - wykrzyknęłam. - Wkrótce zostaniesz ojcem! Ubrałam się niezdarnie i poszłam do pokoju Paula. Pukając energicznie w drzwi, krzyknęłam: - Paul! Czuję pierwsze skurcze! - No wreszcie! Czy jesteś gotowa? - Oczywiście! Jestem gotowa od miesiąca! 278 INTERLUDIUM - Zaraz wezwę lekarza i obudzę Chrisa. Zejdź na dół i usiądź w fotelu! - Czy mogę wejść, Paul? Otworzył szeroko drzwi. Miał na sobie tylko spodnie. - Nigdy nie widziałem, aby przyszła matka zachowywała się aż tak spokojnie - rzekł, pomagając mi usiąść. Pobiegł do łazienki, umył się i ogolił. - Czy masz silne skurcze? Miałam odpowiedzieć, że nie, ale właśnie chwycił mnie następny skurcz, tym razem o wiele boleśniejszy. - Mam je co piętnaście minut - szepnęłam. - Dobrze. Wsadzę cię w samochód i odwiozę do szpitala. Zachowaj spokój, pamiętaj, że to dziecko będzie pod opieką trzech najlepszych lekarzy. - A nie będziecie sobie przeszkadzać? - spytałam ironicznie. - Henny, zabieram Catherine do szpitala - krzyknął w stronę kuchni. - Powiedz o tym Carrie, gdy się obudzi! Powiadom też madame Marishę! Podróż do szpitala ciągnęła się w nieskończoność. Przy wejściu czekał już Chris. - No, jesteście. Myślałem, że coś się stało. Posadzono mnie na specjalnym fotelu i bez żadnych formalności, jakim poddawano inne pacjentki, zostałam przewieziona do pokoju. Położyłam się na łóżku, gdzie czekałam na następne skurcze. W trzy godziny później na świat przyszedł mój syn. Przy porodzie asystowali Paul i Chris, którzy ze łzami w oczach obserwowali narodziny dziecka. Chris pierwszy wziął na ręce niemowlę, wciąż jeszcze połączone ze mną pępowiną, i położył mi je na brzuchu. - Cathy... widzisz go? - Jest piękny - szepnęłam oczarowana, głaszcząc czarne loki i małe, czerwone ciałko. Nagle, wyrzucając przed siebie nóżki i rączki, krzyknął przeraźliwie, skarżąc się na trudy, przez jakie musiał przejść. 279 Yirginia C. Andrews - Będzie się nazywać Julian Janus Marąuet, ? ja będę na niego mówić Jory. - Dlaczego Jory? - spytał ze zdziwieniem Paul. - Jeśli byłby blondynkiem, nazwałabym go Córy., J" symbolizuje Juliana, a „ory" naszego zmarłego brata, Cory'ego. Zapadając w sen, uśmiechnęłam się. Jakie to wspaniałe, że istnieje ktoś, kto potrafi mnie zrozumieć bez słów. CZĘŚĆ CZWARTA MAŁY KSIĄŻĘ Nie wiem, czy istniało dziecko, które byłoby bardziej kochane i podziwiane niż mój czarnooki synek. Z jasną cerą i czar-nogranatowymi lokami łudząco przypominał swojego ojca. Od chwiU narodzin wiedział, że jestem jego matką. Znał mój głos, dotyk, a nawet rozpoznawał odgłos moich kroków. Uwielbiał też Carrie, która wszystkie wolne chwile spędzała w jego pokoju. - Powinniśmy pomyśleć o własnym mieszkaniu - napomknął Chris, który bardzo chciał przejąć rolę ojca Jory'ego. W domu Paula było to raczej niemożliwe. Nie chciałam wyprowadzać się z domu i żyć z dala od Paula i Henny. Pragnęłam, aby Jory bawił się we wspaniałym ogrodzie, pełnym kwiatów i bujnej zieleni. Opuszczając dom Paula, nie moglibyśmy zapewnić mu właściwego poziomu życia. Ponadto Chris nie wiedział jeszcze o moich długach. Na górze Paul urządził pokoik dziecinny. Znajdowało się tam łóżeczko, kojec, szafki z ubrankami i przyborami kąpielowymi oraz mnóstwo pluszowych zwierzaczków, wszystko w pastelowych kolorach. Niekiedy zdarzały się zabawne sytuacje. Czasem Paul i Chris wracali do domu z taką samą zabawką. Uśmiechając się nieśmiało, patrzyli na siebie z zakłopotaniem. Biegłam wtedy do nich rozbawiona, krzycząc: - Jak to się dzieje, że macie takie same pomysły? Jeden z prezentów zwracałam do sklepu, ale nigdy nie dowiedzieli się, czyj. 283 Yirginia C. Andrews W wieku siedemnastu lat Carrie ukończyła szkołę średnią. Nie zamierzała kontynuować nauki w college'u, jej marzeniem była praca sekretarki w biurze Paula. Z niesłychaną wręcz wprawą pisała na maszynie, dobrze opanowała też stenografię. Brakowało jedynie kogoś, kto mimo jej małego wzrostu pokochałby ją całym sercem. Widok nieszczęśliwej Carrie doprowadzał mnie do rozpaczy. Dlaczego musiała płacić za niegodziwość matki? Każdego dnia Carrie widziała, jak Paul i Chris walczą o moje względy. Musiałam wreszcie ustalić pewne sprawy, które powinny być uzgodnione dawno temu. Gdyby Julian nie pojawił się w moim życiu, wyszłabym za Paula, a Jory byłby jego synem, choć z drugiej strony kochałam swoje dziecko za to, że było również częścią Juliana. Ze słodkiej, naiwnej dziewczynki przemieniłam się w dojrzałą kobietę. Miałam wystarczająco dużo doświadczenia, by odebrać mamie męża. Poza tym byłam o kilkanaście lat młodsza. Czy mógł mi się oprzeć? Nadeszły święta Bożego Narodzenia. Dziesięciomiesięczny Jory siedział zdezorientowany wśród sterty prezentów. Dotykając ich małymi rączkami, nie mógł zdecydować, który z nich wybrać i otworzyć. - Luli, luli, laj - śpiewała w noc wigilijną Carrie, tuląc Jory'ego w ramionach. - Lulaj, mój maleńki... Rozpłakałam się na widok Carrie, która sama była jeszcze dzieckiem tęskniącym za rodziną. Chris podszedł do mnie i objął w pasie. - Powinniśmy im zrobić zdjęcie - szepnął. - Stanowią piękną parę. Ale lepiej nie przeszkadzajmy. Zauważyłaś, że Carrie staje się coraz bardziej podobna do ciebie? Z korytarza doszedł mnie odgłos kroków, wyrwałam się szybko z objęć Chrisa i podeszłam do łóżeczka Jory'ego. Chris wrócił do swojego pokoju. Mimo że stałam tyłem do drzwi, wyczułam obecność Paula. - Cathy - szepnęła Carrie. - Czy ja kiedyś urodzę dziecko? - Oczywiście, że tak. - Nie wierzę w to - odparła z rezygnacją i wyszła. 284 MAŁY KSIĄŻĘ Paul podszedł pewnym krokiem do łóżeczka, pocałował Jory'ego i rozkładając ręce, zwrócił się w moją stronę. - Nie - odparłam zdecydowanie. - Chris jest obok w pokoju. Skinął głową i wycofał się z sypialni. Jory był pogodnym dzieckiem. Mimo że otaczało go tyle kochających osób, nie był rozpieszczony. Potrafił obserwować nas, wychwytując każdy szczegół zachowania. Po Chrisie odziedziczył cierpliwość i wytrwałość, po Corym urok osobisty, a po rodzicach śmiałość. Jory zupełnie nie przypominał Carrie, która w przeciwieństwie do siostrzeńca uśmiechała się bardzo rzadko. Mimo to godzinami spacerowali po ogrodzie, gdzie Carrie opisywała mu dokładnie każdy kwiat i drzewo. Dziecko wypełniło całe moje życie. Rodzina oszalała na punkcie Jory'ego. Album ze zdjęciami pęczniał z tygodnia na tydzień. Pierwszy uśmiech, pierwsze ząbki, nawet pierwsze kroki zostały uwiecznione na fotografii. Paul ponownie zaczął ubiegać się o moją rękę, jego zaloty miały trwać dwa lata. W tym samym czasie Chris odbywał praktykę na oddziale interny szpitala w Clairmont. Kochali się i szanowali jak ojciec z synem. Jedyną osobą, która mogła ich poróżnić, byłam ja... - To atmosfera tego miasta - rzekł Chris. - Sądzę, że gdzie indziej Carrie czułaby się o wiele lepiej. My chyba też. Nadszedł zmierzch, nasza ulubiona pora. Paul składał wizyty pacjentom, a Carrie bawiła się z Jorym. Z kuchni dochodziły odgłosy mycia naczyń, znak, że Henny wciąż pracowała. Chris ukończył dwuletnią praktykę. Myślał teraz o jakimś większym, bardziej renomowanym szpitalu, gdzie mógłby podjąć pracę i rozpocząć specjalizację. Przeraziłam się, gdyż chciał zostawić mnie samą! - Przykro mi, Cathy, ale klinika Mayo zaproponowała mi współpracę, co dla początkującego lekarza jest dużym zaszczytem. Będę tam tylko dziewięć miesięcy, a potem może tu po- 285 Yirginia C. Andrews wrócę. Chciałbym, żebyśmy pojechali razem. Carrie może mieszkać z Paulem. - Chris! Dobrze wiesz, że nie mogłabym tak postąpić! - Więc gdy wyjadę, zostaniesz tutaj? - spytał z goryczą. - Jeśli otrzymam ubezpieczenie Juliana, będzie mnie stać na własny domek i założenie szkoły tańca. Ale ubezpieczalnia sugeruje, że popełnił samobójstwo. - Potrzebujesz dobrego prawnika. - Tak, potrzebuję. - Zamarło we mnie serce. - Chris, jedź beze mnie. Poradzę sobie sama i obiecuję, że nie wyjdę za mąż bez twojego błogosławieństwa. I proszę cię, znajdź sobie dziewczynę. Przecież nie jestem jedyną kobietą na świecie podobną do mamy! - Jak możesz tak mówić! - wykrzyknął urażony. - Kocham ciebie, a nie ją. Jest w tobie coś, czego ona nigdy nie miała, dlatego cię pragnę! - Chris, potrzebuję mężczyzny, z którym mogłabym pójść do łóżka, który będzie mnie tulił, pieścił i przekona mnie, że jestem normalnym człowiekiem. - Łzy napłynęły mi do oczu. -Chciałam udowodnić mamie, że odtrąciła najlepszą primabalerinę świata, ale teraz, gdy już nie ma Juliana, chce mi się płakać. Tęsknię za nim, Chris. Opierając głowę na piersi brata, otarłam łzy. - Wiem, że mogłam być dla niego lepsza, bardziej wyrozumiała. Potrzebował mnie, a ja go zawiodłam. Ty tego nie rozumiesz. Jesteś od niego silniejszy. Paul też mnie nie potrzebuje, gdyż w przeciwnym razie już dawno by się oświadczył. - Moglibyśmy razem mieszkać i... - zająknął się i oblał rumieńcem. - Nie! Czy nie widzisz, że nic by z tego nie wyszło! - Nie - odparł smutno. - Widzę, że tobie to by nie odpowiadało. Ale ja jestem głupcem, zawsze nim byłem, bo pragnąłem gwiazdki z nieba. Wiesz, czasami żałuję, że uciekliśmy z Fox-worth Hall. Na poddaszu byłbym twoim jedynym mężczyzną! - Chyba żartujesz! 286 MAŁY KSIĄŻĘ - Żartuję? Przysięgam na wszystko, co święte, że nie! Należałaś wtedy do mnie! Tylko do mnie! Ty też mnie pragnęłaś! Rozkochałaś mnie w sobie, a teraz mówisz, że to niemożliwe. Przecząco potrząsnęłam głową. Przecież ja tylko naśladowałam mamę. Potykając się pobiegłam do domu. Nagle jakby spod ziemi wyrósł przede mną Paul. Och, więc wszystko słyszał! Spojrzał na mnie z wyrzutem, obrócił się na pięcie i odszedł. Zła wróciłam do Chrisa i krzyknęłam: - Widzisz, co narobiłeś! Zapomnij o mnie, Chris! Nie jestem jedyną kobietą na świecie! Nie poruszył go wcale wybuch gniewu, odwrócił powoli twarz w moją stronę i odparł: - Dla mnie jesteś jedyną kobietą. Nadszedł październik i Chris zaczął przygotowywać się do wyjazdu. Myśl o rozstaniu przerażała mnie, choć z drugiej strony cieszyłam się, że nie będę już skrępowana jego obecnością. Chciałam w końcu jakoś ułożyć sobie życie z Paulem - ale coś zaprzątnęło moją uwagę. W lokalnej prasie ujrzałam zdjęcie mamy wysiadającej z samolotu. Tuż za nią stał Bart Winslow. Więc wróciła do Greenglenny! Wycięłam zdjęcie i dokleiłam je do obszernej już kolekcji. Gdyby nie wróciła, na pewno bym wyszła za Paula, ale jak to czasem bywa w życiu, moje losy potoczyły się inaczej. Madame Marisha wciąż prowadziła szkołę tańca. Pewnego dnia odwiedziłam ją i przekonawszy się, że potrzebuje asystenta, zaproponowałam swoją pomoc. - Dobrze, ale nie próbuj zająć mojego miejsca. Pamiętaj, że ja tu rządzę i do mojej śmierci nie pozwolę na żadne zmiany! W listopadzie wiedziałam już, że współpraca z madame stała się niemożliwa. Jej despotyczny charakter i sztywne poglądy odbierały ochotę do wspólnych przedsięwzięć. Chciałam stać się samodzielną i niezależną kobietą. Nie czułam się jeszcze gotowa, by poślubić Paula. I choć oponował, przekonywałam go, że powinnam odejść na jakiś czas, żeby 287 Yirginia C. Andrews odnaleźć samą siebie. Ale najpierw musiałam zająć się panem mecenasem. Paul zerknął na mnie nieco zdziwiony. - W porządku. Zrób to, co uważasz za stosowne. - Paul, to tylko dlatego że Chris nalega, abym nie wychodziła za mąż do jego powrotu, poza tym chciałabym dać szansę Carrie. - Rozumiem - odparł gorzko. - Od śmierci Juliana rywalizowałem z Chrisem o twoje względy. Niejednokrotnie próbowałem mu wytłumaczyć pomyłkę, ale nie chciał mnie słuchać. Ty też nie słuchałaś, więc poszukaj sobie własnego miejsca, stań się wreszcie samodzielną kobietą. A gdy już dorośniesz, wróć do mnie. PIERWSZY RUCH Kiedy zadomowiłam się już w małym wynajętym domku, usytuowanym pomiędzy Clairmont i Greenglenną, zaczęłam planować zemstę. Byłam samotną matką i na dodatek miałam długi. Rozrzutny Julian w ogóle nie liczył się z pieniędzmi, kupował wszystko, co wpadło mu w oko. Po jego śmierci wszystkie długi i nie uregulowane rachunki znacznie obciążyły mój skromny budżet. Były także nie opłacone rachunki za jego szpital oraz za mój pobyt na oddziale położniczym. Choć Paul ofiarował swoją pomoc, nie mogłam się na to zgodzić. Chciałam udowodnić światu i sobie samej, że jestem sprytniejsza i bardziej obrotna niż mama. Istniało tylko jedno wyjście. Napiszę do niej list. Przecież ona też pisała do dziadka po śmierci mojego taty! A może by zażądać miliona dolarów? Dlaczego nie! W końcu majątek, który odziedziczyła, należał po części również do nas! Za te pieniądze mogłabym pospłacać długi, odwdzięczyć się Paulowi, zrobić coś dla Carrie, która mieszkała ze mną i Jorym. Czy czułam wstyd? Nie, to ona popchnęła mnie do tego kroku. Nie pozwolę, aby Jory żył w ubóstwie, podczas gdy jego babcia wydaje miliony. W końcu napisałam list, w którym bez skrupułów szantażowałam matkę: „Droga Pani Winslow! Dawno temu żyła sobie w Gladstone rodzina z czwórką wspaniałych dzieci. Niestety, jedno z nich zmarło, a drugie żyje 289 Yirginia C. Andrews ośmieszane i poniżane przez rówieśników, tylko dlatego że w dzieciństwie odebrano mu miłość, dom rodzinny, świeże powietrze i słońce oraz zatruto organizm arszenikiem. Druga córka, niegdyś primabalerina, ma teraz małego synka i niewiele pieniędzy. Wiem, że nie kocha pani dzieci, więc nie będę o nich pisać i przejdę do sedna sprawy. Ta oto primabalerina żąda od pani miliona dolarów. Jeśli ich nie dostanie, straci pani pozostałe miliony. Proszę przesłać pieniądze pod numerem skrytki pocztowej, który pani podam. Jeśli nie otrzymam tych pieniędzy, pani mąż, mecenas Bartholomew Winslow, dowie się o pani zbrodniach. Z poważaniem, Catherine Dollanganger Marąuet". Każdego dnia z niecierpliwością czekałam na czek, który nigdy nie nadszedł. Napisałam więc kolejne listy, ale bez skutku. Cóż znaczył dla niej milion dolarów, skoro była aż tak bogata? Po miesiącach bezowocnych prób zdecydowałam, że należy działać. Najwyraźniej ignorowała mnie i Jory'ego. W książce telefonicznej wyszukałam numer telefonu mecenasa Barta Winslowa. W lutym Jory skończył trzy lata. Wysłałam go z Carrie do Henny, ja natomiast, elegancko ubrana, wybrałam się do ekskluzywnego biura adwokackiego. W końcu stanęłam z nim twarzą w twarz. Na mój widok powstał powoli zza imponującego biurka z dziwnym, nieco zakłopotanym wyrazem twarzy, jak gdyby mój wygląd nie był mu obcy, choć nie potrafił przypomnieć sobie okoliczności, w jakich mnie uprzednio spotkał. Jego twarz przypomniała mi pewną noc w Foxworth Hall, kiedy ukradkiem przekradłam się do sypialni mamy i znalazłam go śpiącego w fotelu. Miał wtedy bujne czarne wąsy, a ja byłam na tyle śmiała, że odważyłam się pocałować go w policzek. A on, choć nie spał, wziął mnie za postać ze snu. Przystojny mąż mamy uśmiechnął się, ukazując piękne białe zęby. 290 PIERWSZYRUCH - Nie mogę uwierzyć własnym oczom - rzekł na powitanie. - Czy pani nie jest tą śliczną tancerką, Catheriną Dahl? Bardzo mi schlebia fakt, że wybrała mnie pani na swojego prawnika. Choć nie wiem, w czym mógłbym pani pomóc? - Widział mnie pan na scenie? - spytałam zdumiona. Skoro on oglądał przedstawienia, to na pewno mama też! - Moja żona kocha balet - odparł. - Prawdę mówiąc, nigdy nie interesowałem się baletem, ale ona ciągnęła mnie na każdy pani występ. Teraz jestem pani zagorzałym wielbicielem. Właściwie to zanim pojawiliście się na scenie, pani i pani mąż, żona nigdy nie chodziła na przedstawienia baletowe. Z początku podejrzewałem ją, że podkochuje się w pani mężu, istnieje między nami pewne podobieństwo - uśmiechnął się. - Jest pani o wiele piękniejsza niż na scenie - szepnął, całując moją dłoń. - Co panią sprowadza do Greenglenny? - Ja tutaj mieszkam. Podsunął mi krzesło i poprosił, abym usiadła. Zaproponował papierosa. - Nie, dziękuję. Z jego pytań wywnioskowałam, że nic nie wie o śmierci Juliana. - Panie Winslow, mój mąż zginął w wypadku samochodowym trzy lata temu. - Przykro mi. Proszę przyjąć spóźnione kondolencje. Westchnął ciężko i skruszył w popielniczce niedopałek papierosa. - Byliście wspaniali na scenie. Moja żona podziwiała was ze łzami w oczach. Nie chciałam rozmawiać o mamie, więc przeszłam do omówienia przyczyny wizyty. - Wkrótce po ślubie mąż wykupił polisę ubezpieczeniową, a teraz nie chcą wypłacić mi odszkodowania, gdyż podejrzewają, że Julian popełnił samobójstwo. Podałam mu dokument, który uważnie przeczytał. 291 Yirginia C. Andrews - Zobaczę, co mógłbym dla pani zrobić. Jaka jest pani sytuacja materialna? - Nie najlepsza - odparłam speszona. - Panie Winslow, wychowuję sama synka i mam sporo długów. Zadał mi wiele pytań, w końcu powiedział, że postara się pomóc. - Jestem dosyć dobrym prawnikiem, tak przynajmniej twierdzi żona. - Słyszałam, że jest bardzo bogata. - Można tak powiedzieć - odparł wyraźnie zakłopotany, dając do zrozumienia, że nie chce o tym mówić. Wstałam i kierując się w stronę drzwi, dodałam: - Pewna jestem, że pańska bogata żona owinęła sobie pana wokół palca. Tak to bywa z tymi bogatymi damami. Nigdy nie musiały pracować na własne utrzymanie. - Tego już za wiele! - wykrzyknął, wstając z krzesła. - Chyba nie po to pani przyszła, żeby mnie obrażać! Niech pani sobie znajdzie innego prawnika. Nie będę pracować dla klienta, który nie szanuje mojej pracy. - Nie, panie Winslow. Wybrałam pana i żądam, by zajął się pan tą sprawą. Przy okazji okaże się, czy jest pan kompetentnym prawnikiem, czy też tylko maskotką bogatej kobiety. - Panno Dahl, ma pani twarz anioła, lecz język wiedźmy. Ale zajmę się pani sprawą. - Dobrze - odparłam zadowolona. - Jeśli będzie pan coś wiedział, proszę się ze mną skontaktować. Mam zamiar niedługo się wyprowadzić. - Dokąd? - spytał, ujmując moją rękę. - Kiedy będę wyjeżdżać, nie omieszkam powiadomić pana o tym. Roześmiałam się i kokieteryjnie zajrzałam mu w oczy. Dziesięć dni później Bart Winslow odwiedził mnie w szkole tańca i wręczył czek na sto tysięcy dolarów. - Jakie jest pańskie honorarium? - spytałam. 292 PIERWSZY RUCH - Kolacja w przyszły wtorek, wtedy porozmawiamy o honorarium. Nie czekając na odpowiedź, odwrócił się i wyszedł. Dzieci rozgrzewały się przy drążkach. Podziwiałam ich niewinność, którą utaciłam dawno temu, gdzieś na zakrętach życia. - Kim był ten mężczyzna? - spytała madame Marisha po lekcji. - Prawnik, którego wynajęłam, aby zajął się wypłaceniem odszkodowania z polisy ubezpieczeniowej Juliana. Zapłacili mi! - Więc masz pieniądze na spłacenie długów. Teraz na pewno nie będziesz chciała już ze mną pracować. - Jeszcze nie wiem, co zrobię. Ale musi pani przyznać, madame, że współpraca nie układa nam się najlepiej. - Nie podobają mi się twoje pomysły! Wydaje ci się, że wiesz więcej ode mnie. Założysz teraz własną szkołę? Uśmiechnęła się złośliwie, domyślając się czegoś. - Więc... bierzesz mnie za głupią? Czytam w twoich myślach, Catherine. Nie lubisz mnie i nigdy nie lubiłaś! Zapamiętaj sobie, dziewczyno, że twoja szkoła nigdy nie będzie w stanie konkurować ze szkołą baletową Rosencoff! Kiedyś planowałam, że zostawię ją Julianowi, a po jego śmierci myślałam o tobie, ale skoro odbierasz mi Jory'ego, nie dostaniesz nic! - Madame, to jest pani wybór; Jory pojedzie ze mną. - Dlaczego? - Ponieważ mój syn nie musi zostać tancerzem - ciągnęłam, ignorując jej surowe spojrzenie. - A jaki ma wybór? Przecież to jest syn Juliana! On musi tańczyć! Albo zostanie tancerzem, albo niech go diabli wezmą! Byłam gotowa do wyjścia. Zniszczyłaby mojego syna, tak jak zniszczyła Juliana. - Zmusza mnie pani do wyznania czegoś, co na pewno panią zrani. Wmówiła pani synowi, że oprócz tańca nie ma dla niego innego życia. Nie umarłby, gdyby w szpitalu nie usłyszał od pani, że nie będzie już nigdy tańczył. On wtedy nie spał! Wybrał więc śmierć! Nie pozwolę, madame, skrzywdzić Jory'ego! - Głupia! - syknęła. - Nie istnieje nic wspanialszego niż 293 Yirginia C. Andrews owacja publiczności, kwiaty rzucane pod nogi, autografy, wielbiciele. Jory musi tańczyć! Dobrze cię znam, Catherine! Niszczysz każdego, kto stanie ci na drodze, więc niech Bóg ma w opiece mężczyznę, który dostanie się w twoje ręce! - Dziękuję, madame, za słowa szczerości. Życzę pani dużo szczęścia. Już pani nie zobaczy ani mnie, ani Jory'ego. We wtorek wieczorem Bart Winslow zapukał do moich drzwi. Miał na sobie elegancki garnitur wieczorowy, a ja niebieską sukienkę. Pojechaliśmy do chińskiej restauracji. - Jesteś najpiękniejszą kobietą, jaką kiedykolwiek spotkałem, oprócz, naturalnie, mojej żony. - Mężczyźni na ogół nie mówią o żonach, kiedy przebywają w obecności innej kobiety... - Nie jestem przeciętnym mężczyzną - przerwał mi. - Po prostu chcę, żebyś wiedziała, że oprócz ciebie znam też inne piękne kobiety. Uśmiechałam się zalotnie i zauważyłam, że zaczęłam go intrygować. - Powiedz mi, czym jest uroda bez rozumu? Cóż warta jest uroda, skoro na twarzy pojawiają się zmarszczki, a ciało przybiera na wadze? - Jesteś niesamowita! Jak śmiesz sugerować, że moja żona przemieniła się w głupią, starą i grubą kobietę? Jak na swój wiek, trzyma się bardzo dobrze. - Ty też - dodałam złośUwie. - Nie mam zamiaru konkurować z pańską żoną, nie potrzebuję maskotki. - Tego już za wiele. Jak tylko ureguluje pani honorarium, pożegnamy się. - A ile pan żąda? - Jeszcze nie zdecydowałem! Wiedziałam już, gdzie zamieszkam. W Wirginii, gdzieś w pobliżu Foxworth Hall. Nadszedł czas zemsty! 294 PIERWSZYRUCH Zrozpaczona Carrie płakała, że będzie musiała opuścić dom Paula i Henny. - Nie chcę jechać! Kocham doktora i Henny. Ty jedź sobie, gdzie chcesz, a mnie zostaw w spokoju. Czy nie widzisz, że doktor Paul chce, żebyśmy zostały? Krzywdzisz go, Cathy! - Kocham doktora Paula i nie chcę go skrzywdzić - odparłam. - Ale muszę coś zrobić, muszę załatwić pewne sprawy. Carrie, twoje miejsce jest przy mnie i przy Jorym. Paul musi znaleźć sobie żonę i nie możemy mu w tym przeszkadzać. Jesteśmy dla niego ciężarem! - Cathy, on chce, żebyś to ty została jego żoną! - Nie prosił mnie o rękę - odparłam. - Nie prosił, ponieważ wie, że masz jakieś plany, i nie chce ci przeszkadzać. On cię bardzo kocha. Gdybym była na jego miejscu, nie pozwoliłabym ci odejść! - Rozpłakała się i wybiegła z pokoju, trzaskając drzwiami. Poszłam do Paula i poinformowałam go o moich planach. Na jego twarzy pojawił się smutek. - Spodziewałem się, że będziesz chciała wrócić i stanąć twarzą w twarz z matką. Widziałem, jak to wszystko planujesz. Zabierzesz mnie z sobą? - Nie mogę, Paul. Muszę to zrobić sama. Proszę, zrozum. Nigdy nie przestanę cię kochać! - Rozumiem - odparł. - Życzę ci powodzenia i szczęścia. Jeśli będziesz mnie kiedykolwiek potrzebować, wiesz, gdzie mnie znaleźć. Będę na ciebie czekać. Pamiętaj, kocham cię. Możesz zawsze na mnie liczyć. Pewnego majowego dnia ja, Carrie i Jory opuściliśmy dom Paula. We wstecznym lusterku samochodu ujrzałam Paula, machającego nam na pożegnanie i ukradkiem ocierającego łzy. Obok niego stała Henny. Zdawało mi się, że na jej twarzy wyczytałam następujące słowa: Jesteś głupia, że zostawiasz takiego wspaniałego człowieka! Tak, popełniałam błąd, ale pragnienie zemsty było silniejsze. POWRÓT W GÓRY W końcu uznałam, że powinnam zapłacić honorarium Bartowi Winslowowi, więc wypisałam czek na dwieście dolarów i wysłałam go pocztą. Jechaliśmy samochodem do Blue Ridge Mountains. Carrie siedziała obok mnie i szczęśliwa paplała bez przerwy. - Och, Cathy. Jak ja lubię podróżować! Monotonny krajobraz znużył wkrótce Jory'ego, który zasnął na tylnym siedzeniu, gdzie Carrie przygotowała mu „łóżeczko" z poduszek i koców. - On jest taki śliczny. Wiesz, będę miała przynajmniej sześcioro dzieci, a może nawet więcej. Chcę, żeby były podobne do ciebie, Chrisa i Paula. - Jesteś kochana, Carrie, ale współczuję ci. Przecież ty marzysz o całym przedszkolu! - Nie martw się - odparła. -1 tak nikt mnie nie zechce, więc nie będę mieć dzieci. - To nieprawda. Mam przeczucie, że gdy zadomowimy się w nowym domu, panna Carrie Dollanganger Sheffield znajdzie swoją miłość. Możemy się założyć! Co powiesz na pięć dolarów, zgoda? Roześmiała się rozbawiona, ale zakładu nie przyjęła. Następnego dnia z samego rana skontaktowałam się z agencją pośredniczącą przy sprzedaży i zakupie domów. Postawna, gruba kobieta zawiozła mnie do pięciopokojowego domku 296 POWRÓT W GÓRY z małym ogródkiem od frontu. Był to dom dość tani, w miarę elegancki i jednocześnie przytulny. Na twarzy Carrie malował się zachwyt. Nie potrafiła ukryć radości, mimo iż uprzedzałam ją, aby nie okazywała uczuć przy załatwianiu spraw urzędowych. Wypytałam pośredniczkę o szczegóły. - Komin jest chyba trochę uszkodzony. - Nie! Jest w bardzo dobrym stanie. - A kuchnia? Jest na węgiel czy na gaz? - Gaz został podłączony pięć lat temu - odparła. - Mieszkało tu przedtem małżeństwo, które pracowało w Foxworth Hall, ale wyprowadzili się na Florydę. Byli bardzo przywiązani do tego domu. Podpisałam wszystkie dokumenty bez porady prawnika. - Wiesz, Carrie, same pomalujemy pokoje i w ten sposób zaoszczędzimy trochę. Dość szybko przekonałam się, że sto tysięcy dolarów nie jest zbyt dużą sumą, szczególnie gdy trzeba uregulować długi i zapłacić za dom. Ale miałam pewien plan. Carrie została z Jorym w motelu, a ja udałam się z wizytą do tutejszej nauczycielki tańca, która chciała sprzedać szkołę. Była drobną, siedemdziesięcioletnią kobietą o pięknych dłoniach. - Widziałam panią i pani męża na scenie i choć schlebia mi, że interesuje się pani tą szkołą, będzie to wielka strata dla baletu, jeśli zrezygnuje pani z kariery w tak młodym wieku. Ja bym nigdy nie zrezygnowała! Nie w wieku dwudziestu siedmiu lat! Co ona mogła wiedzieć? Nie wychowała się na poddaszu! Widząc moją determinację, wręczyła mi listę uczniów uczęszczających na lekcje tańca. - Większość z nich to dzieci z zamożnych rodzin, które uczą się tańczyć tylko dla zabawy lub po to, by sprawić przyjemność rodzicom. Żadne z nich nie myśli poważnie o tańcu. W trzy tygodnie urządziłyśmy z Carrie nasze pokoje i zabrałyśmy się do pracy. Ja rozpoczęłam zajęcia w szkole baletowej 297 Yirginia C. Andrews usytuowanej nad miejscową apteką, a Carrie zajęła się domem i Jorym. W pewien sobotni poranek wyglądałam przez okno, podziwiając góry otulone mgłą. Czas był łaskawy dlaFoxworth Hall. Wróciłam pamięcią do pewnej nocy tysiąc dziewięćset sześćdziesiątego roku, gdy mama przywiozła tu czworo małych dzieci. Ponownie ujrzałam mały pokoik na poddaszu, dorobiony drewniany klucz, banknoty skradzione z pokoju mamy i tę noc, kiedy znaleźliśmy poradnik sztuki miłosnej. Może gdybyśmy go nie znaleźli... Może byłoby inaczej... - O czym myśUsz? - spytała Carrie. - Czy o Paulu? Chciałabym odwiedzić jego i Henny. - Carrie, dobrze wiesz, że na razie nie możemy jechać. Zbliżają się przedstawienia, więc chłopcy i dziewczęta muszą codziennie ćwiczyć. Rodzice marzą o tym, aby zobaczyć swoje pociechy na scenie. Mam lepszy pomysł. Zaprosimy Paula i Henny do nas, co ty na to? Jakby nie słysząc moich słów, Carrie zagadnęła: - Wiesz, ten mężczyzna, który instalował nam kuchenkę, bardzo mi się podobał. Był taki przystojny. Gdy zobaczył Jo-ry'ego, myślał, że to mój syn. Nazywa się Theodore Alexander Rockingham, prosił, abym mówiła do niego Alex. - Przerwała na chwilę, a na jej twarzy malowało się zakłopotanie. - Cathy, on poprosił mnie o spotkanie. - Zgodziłaś się? - Nie. - Dlaczego? - Nie znam go. Powiedział, że wkrótce rozpocznie naukę w college'u, teraz pracuje jako elektryk, żeby zarobić na czesne. Ma zamiar zostać inżynierem albo pastorem. Cathy, on w ogóle nie zwracał uwagi na mój wzrost. - Carrie, ty się rumienisz! Najpierw mówisz, że prawie go nie znasz, później opowiadasz o nim, jakby był twoim dobrym znajomym. Zaprośmy go na obiad! - Ale, ale... - zająknęła się. - Alex zaprosił mnie na week- 298 POWRÓT W GÓRY end do Meryland. Opowiedział o mnie swoim rodzicom. Cathy, nie jestem gotowa na to spotkanie. Domyśliłam się, że Carrie widywała się z nim, gdy ja pracowałam w szkole. - Zaproś go najpierw na obiad, a do Meryland niech na razie pojedzie sam. Powinnaś poznać go trochę lepiej. - A czy ty zjesz z nami obiad? - Oczywiście - krzyknęłam i wtedy zrozumiałam: Carrie była o mnie zazdrosna. - Posłuchaj, zaproszę też Paula. Gdy Alex go zobaczy, zrozumie, że interesują mnie tylko starsi mężczyźni! Poza tym, na pewno nie zechciałby kobiety starszej od siebie, w dodatku z dzieckiem. Rozpromieniła się i zarzuciła mi ręce na szyję. - Cathy, kocham cię! Alex potrafi naprawiać żelazka i tostery. Umie naprawić prawie wszystko! W tydzień później ???? ? Paul siedzieli za uroczyście nakrytym stołem. Alex był miłym, dwudziestotrzyletnim młodzieńcem, który zachwycał się moją kuchnią. Jako dobra siostra, poinformowałam go, że to Carrie przygotowała większość potraw. - Nie - zaprzeczyła skromnie. - To Cathy tak dobrze gotuje. Ja tylko nafaszerowałam kurczaka, przygotowałam ziemniaki i warzywa, przyrządziłam sos i upiekłam bułeczki. Nagle zdałam sobie sprawę, że ja jedynie nakryłam do stołu. Po obiedzie Alex zabrał Carrie do kina. Jory spał smacznie w towarzystwie pluszowych zwierzątek. Korzystając z chwili ciszy, siedzieliśmy z Paulem przy kominku, niczym stare małżeństwo. - Czy widziałaś się już z mamą? - spytał Paul. - Nie, ale dowiedziałam się, że mieszkają tutaj. Przebywają w Foxworth Hall. Są głównymi bohaterami kolumny towarzyskiej w lokalnej gazecie. - Ładnie urządziłaś ten dom. Bardzo tu przyjemnie. - Usiadł 299 Yirginia C. Andrews obok mnie, objął czule i patrząc w oczy, spytał: - Czy znajdzie się tu dla mnie miejsce? Tak naprawdę to nigdy nie przestałam go kochać, nawet gdy byłam żoną Juliana. - Cathy, chciałbym się z tobą kochać, zanim wróci Carrie. Szybko zdjęliśmy z siebie ubrania! Nasze pożądanie było tak samo silne jak tego dnia, kiedy po raz pierwszy doszło między nami do zbliżenia. - Och, Catherine, cały czas marzę o tobie. Niczego tak nie pragnę, jak spędzić z tobą resztę życia. Chcę budzić się rano w twoich objęciach, czuć twój oddech na twarzy. - Jesteś bardzo romantyczny - szepnęłam. - We wrześniu skończysz dopiero pięćdziesiąt dwa lata i wiem, że dożyjesz do osiemdziesiątki. Przecząco potrząsnął głową. - Nie chcę dożyć tak późnego wieku. Chyba że będziesz ze mną. Jeśli mnie nie kochasz, to wolę umrzeć. Nie wiedziałam, co powiedzieć. Przytuliłam go mocniej do piersi i pocałowałam w usta. Zadzwonił telefon. Powoli podniosłam słuchawkę i aż podskoczyłam z wrażenia. - Cześć, moja pani Cath-er-ine! - To był Chris. - Dostałem twoją wiadomość. Cathy, co u diabła robisz w Wirginii? Wiem, że Paul jest z tobą, i mam nadzieję, że wybije ci z głowy te dziecinne fanaberie! - Paul jest bardziej wyrozumiały od ciebie. Poza tym powinieneś wiedzieć, dlaczego tu jestem! - Rozumiem. Ale zostaniesz znowu skrzywdzona. A mama? Nie chcę, żebyś ją skrzywdziła. Ona już swoje wycierpiała! Ciągle ode mnie uciekasz, Cathy, ale ja nie pozwolę ci odejść, zawsze będę przy tobie. Kocham cię i nie obchodzi mnie, czy to jest grzech. Wpadłam w panikę i odłożyłam słuchawkę. 300 POWRÓT W GÓRY Zbudziłam się nagle w środku nocy. Zdawało mi się, że ktoś w górach krzyknął: Diabelskie nasienie! Za oknem szalała burza, a silny wiatr szeptał coś za szybami. Jesteś zła, grzeszna, przeklęta. Wstałam i podeszłam do okna. W mroku ujrzałam kontury ciemnych i ponurych szczytów, które przez tak wiele miesięcy były jedynym widokiem z mojego okienka na poddaszu. ROMANS Carrie skończyła dwadzieścia lat, ja miałam dwadzieścia siedem, a Chris trzydzieści. Nie mogłam w to uwierzyć, trzydzieści lat! Czas płynął nieubłaganie, a nasza Carrie zakochała się w Aleksie! Na jej twarzy malowało się szczęście i ufność wobec przyszłości. Podekscytowana krzątała się bezustannie po pokoju, sprzątając, ścierając kurze i układając jadłospis na następny dzień. - Powiedz, Cathy, czyż on nie jest przystojny?! - pytała w kółko. I choć Alex był przeciętnym, miłym chłopcem średniego wzrostu, ze wzburzoną jasną czupryną, przytakiwałam siostrze, chwaląc jego turkusowe oczy i spokojną, opanowaną twarz. Gdy dzwonił telefon, rzucała wszystko i biegła do aparatu. Potrafiła godzinami szczebiotać w słuchawkę lub ślęczeć wieczorami nad długim wierszem miłosnym adresowanym do Ale-xa, choć nigdy żaden z nich nie został wysłany. Byłam naprawdę szczęśliwa. Chris miał wkrótce wrócić do domu. - Carrie, czy wiesz, że już wkrótce wraca do nas Chris? Carrie roześmiała się serdecznie i rzuciła się w moje ramiona. - Wiem! - wykrzyknęła. - Wkrótce znów będziemy razem! Cała rodzina! Cathy, gdybym miała małego, ślicznego synka z niebieskimi oczkami i jasnymi włosami, dałabym mu jego imię. 302 ROMANS Nie musiałam zgadywać. Wiedziałam. Jej pierworodny nosiłby imię po swoim przedwcześnie zmarłym wujku. Carrie przestała skarżyć się na mały wzrost, czuła, że stała się normalnym, wartościowym człowiekiem. Po raz pierwszy w życiu zrobiła sobie makijaż. Jej piękne, falujące włosy sięgały teraz do ramion. - Zobacz, Cathy! - krzyknęła podniecona, gdy wróciła od fryzjera. - Teraz moja głowa jest trochę mniejsza, wszystko przez te długie włosy! Ja chyba urosłam! Rozbawiona zerknęłam na jej buty. Miały grube koturny i bardzo wysokie obcasy. Ale miała rację. Emanowała energią i szczęściem. Myśl, że coś mogłoby zburzyć marzenia siostry, napawała mnie przerażeniem. - Och, Cathy - zagadnęła Carrie. - Chybabym umarła, gdybym nie spotkała ?????. Chciałabym być najlepszą żoną, dbać o dom, gotować najsmaczniejsze posiłki, szyć ubrania, kochać nasze dzieci. Będę bardzo oszczędna. Wiesz, Alex nie lubi dużo mówić, czasami siedzi obok i patrzy na mnie łagodnie. W jego oczach widzę miłość. - Mężczyźni nie mówią o miłości tak otwarcie, jak czynią to kobiety - szepnęłam przytulając ją. - Czasami udają obojętność, ale w ich oczach widać miłość. Oczy nigdy nie kłamią. Alex zakochał się w Carrie. Wciąż pracował na pół etatu jako elektryk, a podczas wakacji studiował na uniwersytecie. Każdą wolną chwilę spędzał z Carrie. Domyślałam się, że wkrótce poprosi ją o rękę. Tydzień później obudziłam się w środku nocy i ku mojemu zdumieniu ujrzałam pogrążoną w myślach Carrie. Siedziała przy oknie i wpatrywała się w zasnute mgłą góry. - Co się stało? Dlaczego nie śpisz? - Nie chciałam być sama, więc pomyślałam, że posiedzę trochę w twoim pokoju - szepnęła z twarzą zwróconą ku oknu. -Alex poprosił mnie o rękę - dodała obojętnym głosem. - To wspaniale! - wykrzyknęłam uradowana. - Powiedział mi, że chce zostać pastorem - dodała, a po jej przygnębionej twarzyczce spływały łzy. 303 Virginia C. Andrews - Nie chcesz zostać żoną pastora? - spytałam zdziwiona. - Żona pastora musi być kobietą bez skazy - odparła. - Pamiętam, co mówiła babcia. No wiesz, że jesteśmy diabelskim nasieniem. Mówiła, że nigdy nie powinniśmy byli się narodzić. Cathy, czy to dobrze, że jeszcze żyjemy? Czy mamy prawo oczekiwać szczęścia? Czułam, że zaschło mi w gardle. Przełknęłam ślinę i odparłam: - Carrie, gdyby Bóg nie chciał, abyśmy przyszli na świat, na pewno by na to nie pozwolił. - Ale... Cathy, Alex chce, żeby jego żona była kobietą bez skazy. A ja taką nie jestem. - Nie ma ludzi bez skazy, Carrie. Nie ma ideału wśród żyjących. Tylko umarli i święci są bez grzechu. - I Alex. On nigdy nie uczynił niczego złego. - A skąd o tym wiesz? - Znamy się od dłuższego czasu, lecz dopiero niedawno opowiedział mi o swoim życiu. Ja też mówiłam mu o nas, o doktorze Paulu, o śmierci taty. Ale nigdy nie wspomniałam o mamie i Foxworth Hall. Cathy, przecież my nie jesteśmy sierotami! Nasza mama żyje! - Carrie, kłamstwa nie są grzechem śmiertelnym. Większość ludzi kłamie, choćby w dobrych intencjach. - Alex nie kłamie. Już od dzieciństwa czuł powołanie, marzył o Bogu i religii. Gdy był jeszcze dzieckiem, chciał zostać katolikiem, ale kiedy się dowiedział, że księży obowiązuje celibat, zrezygnował. Pragnie mieć żonę i dzieci. Zwierzył mi się, że nigdy nie miał dziewczyny, bo czekał, aż dorośnie i znajdzie kogoś bez skazy. Cathy, ja nie jestem jego ideałem! Jestem zła! Pamiętasz Sissy Towers?! Nienawidziłam jej z całego serca za to, że ukradła moje laleczki. Chciałam, żeby umarła! Cathy! Ona nie żyje! Utonęła, gdy miała dwanaście lat! To moja wina! Nienawidziłam też Juliana, bo odebrał mi ciebie. Julian też nie żyje! Jak mogę powiedzieć o tym Alexowi! Przecież nasza mama wyszła za swojego wujka! On mnie znienawidzi! Nie będzie mnie chciał! Uklękłam przy niej i przytuliłam ją mocno do siebie, tak jak 304 ROMANS uczyniłaby to matka. Nie wiedziałam, co powiedzieć. Może Chris albo Paul wiedzieliby, jak pomóc Carrie. Przypomniały mi się słowa Paula, który dawno temu powiedział, że to, co wmawiała nam babka, było złe i krzywdzące. - Kochanie, chcę, abyś zrozumiała, że to, co dla jednej osoby jest czarne, dla innej może być białe. Nic nie jest tylko białe lub czarne. Jak sama dobrze wiesz, istnieje cała gama pośrednich kolorów. Każde z nas ma swoje jasne, dobre strony, ale mamy też wady. Ja także miałam kiedyś podobne wątpliwości. Doktor Paul wyjaśnił mi, że jeśli nasi rodzice popełnili grzech, żeniąc się i mając dzieci, to jest to ich grzech, a nie nasz. Bóg nie wymaga, aby dzieci płaciły za grzechy swoich rodziców. A poza tym nie łączyło ich zbyt bliskie pokrewieństwo. Czy wiesz, że w starożytnym Egipcie istniały związki pomiędzy rodzeństwem? Nasi rodzice mieli czworo dzieci i każde z nas jest normalne, więc jak widzisz, Bóg nas nie ukarał. Patrzyła na mnie szeroko otwartymi oczami i chyba bardzo pragnęła wierzyć moim słowom. - Cathy, a może Bóg mnie ukarał. Jestem mała; może to jest właśnie jego kara? Roześmiałam się i przytuliłam ją jeszcze mocniej. - Rozejrzyj się wokół siebie. Przecież po tym świecie chodzi wielu niskich ludzi, nawet niższych od ciebie. Czy oni też zostali ukarani przez Boga? Musisz pogodzić się ze swoim wzrostem, tak jak inni muszą pogodzić się z tym, że są grubi, chudzi, zbyt wysocy. Masz piękną twarz, wspaniałe włosy, zgrabną sylwetkę, a poza tym jesteś bystrą, inteligentną dziewczyną. Potrafisz pisać na maszynie, stenotypować, jesteś wspaniałą gospodynią. Nie znam też lepszej krawcowej! Więc pomyśl o swoich zaletach i odpowiedz szczerze, czy w dalszym ciągu sądzisz, że nie nadajesz się na żonę ????? czy każdego innego mężczyzny? - Ale - przerwała Carrie - ty go nie znasz. Alex uważa, że te rzeczy, no wiesz, są złe i perwersyjne. A ty i doktor Paul mówiliście, że seks jest rzeczą naturalną i piękną. Cathy, kiedyś popełniłam straszny grzech. 305 Yirginia C. Andrews Zaskoczona zajrzałam w oczy siostry. Z kim Carrie mogła popełnić ten „straszny grzech"? - To był Julian - dodała zawstydzona. - Kiedy odwiedziłam cię w Nowym Jorku, byłam sama, gdy on przyszedł i chciał coś... coś ze mną zrobić. Powiedział, że to mi się na pewno spodoba i że nie ma w tym nic złego. Więc zrobiłam to, co chciał, wtedy mnie pocałował i powiedział, że mnie bardzo lubi. Cathy, nie wiedziałam, że to jest złe. Zaniemówiłam. Pogłaskałam jej miękkie włosy i otarłam łzy. - Nie płacz, Carrie. Nic się nie stało. Można kochać ludzi na wiele sposobów. Kochasz doktora Paula, Jory'ego i Chrisa na trzy różne sposoby. Jeśli Julian namówił cię do czegoś, co według ciebie było złe, to on zawinił, a nie ty. Ja też jestem winna, bo powinnam była cię nieco uświadomić, ale Julian obiecał mi, że nigdy cię nie dotknie. Uwierzyłam mu. Nie wstydź się i zapomnij o tym. Alex nie musi o tym wiedzieć. Nikt mu nie powie. Powoli podniosła głowę i łkając histerycznie, wymamrotała: - Ale ja o tym wiem! To nie wszystko! Bardzo mi się to podobało! Chciałam, żeby to robił. Nawet go za to polubiłam. Więc sama widzisz, że Alex nie zrozumiałby tego! Znienawidzi mnie! Ja też nienawidzę się za to, że sprawiało mi to przyjemność! - Przestań płakać! To nie jest grzech! Zapomnij wreszcie o babci i o tym, co mówiła. Jest zarozumiałą, purytańską hipo-krytką, która nie odróżnia dobra od zła! W imię dobra i miłości krzywdziła niewinnych ludzi. Nie ma w tobie zła, Carrie. Pragnęłaś jedynie ciepła i miłości. Skoro to, co oboje zrobiliście, sprawiło wam przyjemność, to w takim razie była to naturalna, ludzka rzecz. Seks jest sprawą ludzką i nie ma w tym nic grzesznego. Pewnego dnia, kiedy będziecie już po ślubie, Alex na pewno zmieni zdanie. Zobaczysz, że odkryje szczęście, jakie niesie obcowanie z ukochaną osobą. Carrie wyzwoliła się z uścisku i podeszła do okna. Obserwowała pełny, jasny księżyc. - Alex się nie zmieni - szepnęła. - Zobaczysz, na pewno zostanie duchownym. Gdy powiadomił mnie o swojej decyzji, miałam przeczucie, że to już koniec. 306 ROMANS - Wszyscy się zmieniają! Rozejrzyj się wokół siebie! Popatrz na ludzi, poczytaj czasopisma, przypomnij sobie filmy! Nagość i miłość już dawno przestały szokować nawet najzacniejszych ludzi! Może za dwadzieścia lat nasze dzieci będą nas wspominały z ironicznym uśmiechem na twarzy! Życie to ciągły ruch! - Alex się nie zmieni. Jest oburzony dzisiejszymi zwyczajami, brakiem wrażliwości. Krytykuje filmy i czasopisma przedstawiające nagość. Sądzę, że sposób, w jaki oboje z Julianem tańczyliście na scenie, nie przypadłby mu do gustu. Miałam ochotę wykrzyknąć: Do diabła z ?????? ? jego pruderyjnym spojrzeniem na rzeczywistość! Ale nie miałam prawa obrażać mężczyzny, którego Carrie obdarzyła miłością. - Carrie, idź spać. Zapomnij o tym, pomyśl o przyjemniejszych rzeczach. Na świecie żyje wielu mężczyzn, którzy chcieliby mieć żonę taką jak ty. I jeśli nie ułoży ci się z ??????, poznasz kogoś innego. - A dlaczego Córy umarł? A tatuś? - Nie pamiętasz tego dnia - odparłam. - Pamiętam. Mam dobrą pamięć. - Carrie, nie ma ludzi bez skazy. Ani ja, ani Chris, ani nikt inny. Nie jesteśmy ideałami. Nawet Alex! - Wiem - szepnęła, kładąc się do łóżka niczym mała, posłuszna dziewczynka. - Bóg patrzy na nas i ocenia nasze postępowanie. JeśU ktoś bardzo zgrzeszy, zostanie ukarany, albo na ziemi, albo w piekle. Cathy, nie myśl, że jestem ślepa, zauważyłam, że ty i Chris patrzycie na siebie jakoś inaczej. Z doktorem Paulem też byliście kochankami - i może dlatego Julian umarł. Jeśli powiem o wszystkim Alexowi, odtrąci mnie. - Nic mu nie powiesz! Leżała na wznak, wpatrując się w sufit. Wkrótce zasnęła. Nienawidziłam mamy z całego serca. Jak mogła zabrać dzieci do Foxworth Hall? Przecież znała swoich rodziców? Pogrążyłam się w myślach o zemście. Wyobraziłam sobie, jak matka cierpi w samotności, pozbawiona przyjaciół i miłości. Oko za oko, ząb za ząb. 307 Yirginia C. Andrews - Carrie, czy wciąż myślisz o babci? - spytałam ją kilka dni później. - Straciłaś apetyt. Jesteś taka osowiała. - Nie, wszystko w porządku - odparła obojętnie. - Nie mam po prostu apetytu. Nie zabieraj dzisiaj Jory'ego z sobą do szkoły. Zostaw go ze mną, bardzo za nim tęsknię. - Bądź ze mną szczera. Jeśli źle się czujesz, wezwę lekarza. - Nie, to po prostu te trudne dni. Zawsze przed miesiączką czuję ssanie w środku. Pożegnałam się z synkiem, który wykrzywił twarzyczkę w grymasie protestu. - Mamo, chcę posłuchać muzyki! Chcę do tancerzy! - Nie, Jory. Pójdziesz na spacer do parku. Będziesz się huśtał i zrobisz parę babek w piaskownicy - nalegała Carrie. - Zostań ze mną, Jory. Tak bardzo tęsknię za tobą. Już nie kochasz swojej cioci Carrie? Uśmiechając się zarzucił jej ręce na szyję. Tak, Jory bardzo ją kochał. Był to długi, męczący dzień. W przerwie między zajęciami wróciłam do domu, żeby sprawdzić, co słychać u Carrie. - Wszystko w porządku, Cathy. Właśnie wróciUśmy z parku. Trochę się zmęczyłam, więc chyba chwilę odpocznę. Punktualnie o czwartej wróciłam z powrotem do studia. Grupa sześcio- i siedmiolatków wybiegła z garderoby i stanęła w podstawowej pozycji. Zabrzmiały pierwsze takty muzyki, gdy nagle dziwny dreszcz przeszył moje ciało. Miałam wrażenie, że ktoś uparcie wpatruje się we mnie. Szybko odwróciłam się na pięcie i ku mojemu zdziwieniu ujrzałam Barta Winslowa! Podszedł powoli. - Wspaniale pani wygląda w czerwonym kostiumie, panno Dahl. Czy mogłaby pani poświęcić mi trochę czasu? - Jestem bardzo zajęta - ucięłam zła, że nie zaczekał do końca lekcji. - Zajęcia kończą się o piątej, więc proszę usiąść i poczekać. 308 ROMANS - Panno Dahl, poruszyłem niebo i ziemię, żeby panią znaleźć, a tymczasem mieszka pani obok mnie. - Panie Winslow - odparłam surowo. - Jeśli nie usatysfakcjonowała pana suma, którą panu przesłałam, mógł pan napisać Ust, który bym z całą pewnością otrzymała. - Celem mojej wizyty nie są pieniądze, bo nie o takiej zapłacie myślałem. Uśmiechając się wsunął rękę do wewnętrznej kieszeni marynarki, skąd wyciągnął list, na którym rozpoznałam swój charakter pisma. Oblałam się rumieńcem. - Widzę, że poznaje pani swój list - dodał, marszcząc brwi. - Proszę pana - odparłam zakłopotana. - Siostra bardzo źle się czuje i została sama z moim dzieckiem. Widzi pan, że jestem bardzo zajęta. Czy możemy porozmawiać o tym kiedy indziej? - Jestem do usług, panno Dahl. - Ukłonił się i wręczył mi wizytówkę. - Proszę podać termin. Chciałbym pani zadać kilka pytań. Do widzenia. Podenerwowana skróciłam zajęcia. Usiadłam w szatni, rozmyślając o sytuacji, w jakiej się znalazłam. Zerknęłam na zegarek. Dochodziła szósta. Przebrałam się i pobiegłam do domu. Carrie krząta się pewnie w kuchni, a Jory bawi się w ogródku. Gdy dobiegłam do furtki, nie dostrzegłam ani Carrie, ani Jory'ego. - Carrie! - krzyknęłam. - Już wróciłam! Dlaczego chowasz się przede mną? - Cathy... - Doszedł mnie słaby szept. Pobiegłam do jej sypialni. Carrie wciąż leżała w łóżku. Wyjaśniła, że Jory jest u sąsiadów. - Cathy, coś mi dolega. Wymiotowałam już cztery razy. Dziwnie się czuję. Dotknęłam jej czoła. Pomimo ciepłego dnia czoło Carrie było chłodne i wilgotne. - Wezwę lekarza - zdecydowałam. Po chwili zdałam sobie sprawę, że w tej mieścinie nie ma żadnego lekarza! - Carrie, pójdę po Jory'ego, a później zawiozę cię do szpitala. 309 Yirginia C. Andrews Kiwnęła głową i zasnęła. Pobiegłam do sąsiadki, u której Jory bawił się ze starszą koleżanką. - Pani Marąuet - powiedziała pani Rownsend, babcia dziewczynki. - Jeśli Carrie jest bardzo chora, proszę zostawić Jory'e-go u mnie. Mam nadzieję, że to nic poważnego. Carrie jest taką słodką dziewczyną. Od dwóch dni dziwnie wyglądała. Była taka blada i cicha. Proszę zawieźć ją do szpitala i nie martwić się o synka. Też to zauważyłam, ale sądziłam, że to z powodu ?????. Boże, jak mogłam się tak mylić! Z samego rana zadzwoniłam do Paula. - Co się stało, Catherine? - spytał zaniepokojony. Szybko opisałam sytuację. Carrie leżała w szpitalu i chociaż zrobiono jej kilka badań, lekarze nie stwierdzili, co jej dolega. - Paul, ona tak okropnie wygląda. Straciła na wadze i cały czas ma biegunkę. Ciągle woła ciebie i Chrisa. - Dobrze, przyjadę natychmiast. Ale nie niepokój Chrisa, może to nic poważnego. Nie powiadomiłam Chrisa, który właśnie spędzał wakacje na Zachodnim Wybrzeżu. Trzy godziny później Paul klęczał przy łóżku Carrie, która uśmiechała się szczęśliwa z jego obecności. - Cześć - szepnęła. - Na pewno nie spodziewałeś się, że ujrzysz mnie w szpitalu? Paul wypytał ją o symptomy choroby. - To wszystko zaczęło się tydzień temu - odparła Carrie. -Nie mówiłam nic Cathy, bo nie chciałam jej martwić. Potem zaczęła mnie boleć głowa i bardzo chciało mi się spać. Gdy wieczorem czesałam się, zauważyłam, że włosy wychodzą mi garściami. - Zamilkła na chwilę. - Szkoda, że nie ma tu Chrisa. Zamknęła oczy i zasnęła. Po rozmowie z lekarzami Paul zaproponował, bym jednak skontaktowała się z Chrisem. - Paul! Co dolega Carrie? - spytałam zaniepokojona. Lekarze wyprosili mnie z pokoju. Chodziłam niespokojnie wzdłuż korytarza, przyglądając się pielęgniarkom, gdy w drzwiach ujrzałam brata. 310 ROMANS Przez moment zdawało mi się, że to tata, ubrany w jasne spodnie i białą podkoszulkę, kroczy pewnym krokiem w moją stronę. Zaniemówiłam. Chris ujął mnie za rękę i ujrzał potok łez na mojej twarzy. - Cathy - szepnął. - Co się stało z Carrie? Przecież powinien się domyślić. - Zgadnij? To ten cholerny arszenik. Cóż innego mogłoby jej zaszkodzić! - Wybuchnęłam płaczem. - Pytała o ciebie. Zanim jednak wszedł do sali, wsunęłam mu do ręki kartkę, którą znalazłam w jej pamiętniku. - Chris, Carrie czuła, że coś się z nią dzieje, ale trzymała to w tajemnicy. Proszę, przeczytaj ten list. „Kochani Cathy i Chris! Nieraz wydaje mi się, że jesteście moimi prawdziwymi rodzicami. Ale czasami, jak przez mgłę, widzę nasz rodzinny dom, mamę, tatę i Córy'ego. Ukrywałam coś przed wami, więc muszę o tym napisać, bo możecie obwiniać siebie. Od dłuższego czasu miałam przeczucie, że umrę, i prawdę mówiąc, jest mi to obojętne. Nie mogę przecież zostać żoną pastora. Gdybyście mnie tak nie kochali i gdyby nie Jory, Paul i Henny, umarłabym dawno temu i byłabym już z Corym. Każdy ma kogoś specjalnego do kochania, tylko ja nie mam nikogo. Zawsze wiedziałam, że nigdy nie wyjdę za mąż. Łudziłam się, że może będę mieć dzieci, ale przecież jestem za mała, aby zostać matką. Cathy jest tancerką, Chris lekarzem, a ja nikim. Więc proszę, pozwólcie mi umrzeć. Nie płaczcie. Od śmierci Cory'ego życie straciło dla mnie sens. Żałuję jedynie, że nie będę widzieć, jak Jory rośnie i tańczy. Muszę wam coś wyznać. Kochałam Juliana tak samo, jak kocham Ale-xa. Julian nigdy nie uważał, że jestem zbyt mała, był jedynym mężczyzną, który dostrzegł we mnie kobietę. W zeszłym tygodniu zaczęłam myśleć o babci i o tym, co o nas mówiła. Wiem, że miała rację. Jesteśmy diabelskim nasieniem! Nie powinniśmy byli się nigdy urodzić! Powinnam była umrzeć razem z Corym. Przecież ja też jadłam pączki z arszeni- 311 Yirginia C. Andrews \ kiem. Od początku wiedziałam o arszeniku, choć wam wydawało się, że nic nie rozumiałam. Rozumiałam, ale nie wierzyłam, teraz wierzę. Dziękuję ci, Cathy, za to, że zastąpiłaś mi matkę, a tobie, Chris, że zastąpiłeś mi ojca. A tobie, doktorze Paul, dziękuję, że kochałeśmnie całym sercem pomimo mojego niskiego wzrostu. Powiedzcie też Henny, że ją bardzo kocham". - Co to ma znaczyć?! - krzyknął Chris. Otworzyłam torebkę i wyciągnęłam coś, co znalazłam w pokoju Carrie, schowane głęboko w dolnej szufladzie. Chris otworzył szeroko oczy, jakby nie dowierzał temu, co zobaczył. W ręku trzymałam buteleczkę, na której widniał napis „Trucizna na szczury", i nadgryziony kawałek pączka. W torebce został tylko jeden pączek. - O Boże... Sama posypała ciastka trucizną, żeby umrzeć w taki sam sposób jak Córy. - Chris! Przeczytaj ten Ust jeszcze raz! Napisała, że choć rozumiała, co się wydarzyło, to jednak nie wierzyła. Potem dopisała: „Teraz wierzę". Dlaczego dopiero teraz uwierzyła? Coś musiało się wydarzyć. Coś, co przekonało ją, że mama chciała nas otruć! Chris potrząsnął głową, nie potrafiąc odpowiedzieć na moje pytanie. - Ale co mogło ją przekonać? - Nie wiem! - krzyknęłam zdesperowana. - Ale pączki były suto posypane arszenikiem. Zjadła je, zdając sobie sprawę, że popełnia samobójstwo. Czy nie rozumiesz, że nasza matka popełniła właśnie drugie morderstwo? - Carrie jeszcze nie umarła! - odparł. - Uratujemy ją! Nie pozwolę jej umrzeć. Musi odzyskać chęć do życia! Podbiegłam do Chrisa i przytuliłam się z całej siły. Paul wyszedł z pokoju Carrie. Na jego twarzy malowały się rozpacz i bezsilność. - Dobrze, że przyjechałeś - szepnął. - Przykro mi, że tak się stało. - Nie ma już żadnej nadziei? - spytał Chris. 312 ROMANS - Nadzieja jest zawsze. Robimy wszystko, co w naszej mocy. Idź teraz do siostry i porozmawiaj z nią. Z Catherine błagaliśmy ją, żeby nie poddawała się śmierci, ale Carrie nie chce nas słuchać. Załamała się. Jest przy niej Alex, klęczy przy łóżku i prosi Boga, aby raz jeszcze obdarzył ją łaską i pozwolił żyć. Ale Carrie odwróciła od niego twarz. Sądzę, że nie bardzo wie, co się wokół niej dzieje. Myślami jest gdzieś daleko stąd. Chris wszedł do pokoju i na widok siostry zamarł, szepcząc cicho: „Mój Boże, mój Boże". W ciągu tych kilku dni Carrie bardzo schudła, jej śliczna różowa cera stała się szara i niesamowicie napięta. Piękne niegdyś oczy były obwiedzione cieniami. Zapadnięte policzki uwydatniały kości policzkowe. Chris podszedł do łóżka, wziął ją w ramiona i szepcząc jej imię, pogłaskał po matowych włosach. W jego dłoni pozostał kosmyk jasnych włosów. Spojrzał na nas z przerażeniem. - Czy jest dla niej jakaś szansa? Zabrałam z ręki Chrisa pukiel włosów i starannie schowałam do plastikowej torebki. Może to śmieszne, ale nie mogłam pogodzić się z myślą, że piękne włosy siostry mogłyby być porozrzucane po podłodze, a później zmiecione i wyrzucone do kubła na śmieci. - Paul, odpowiedz mi! Czy jest szansa, że przeżyje? - Robimy wszystko, żeby jej pomóc - odparł Paul. - Przez całą dobę czuwa nad nią grupa najlepszych specjalistów. Ale jej krwinki ulegają rozkładowi tak szybko, że nie nadążamy z transfuzją. Czuwałam u boku Carrie przez trzy doby. Przedzwoniłam do Henny, żeby pomodliła się w kościele za moją małą siostrę. Pokój chorej zapełnił się kwiatami. Siedziałam z Chrisem i Paulem przy łóżku, trzymając ją za ręce, modliliśmy się żarliwie. Patrzyłam z niechęcią na ?????. W dużym stopniu obwiniałam go za to, co się wydarzyło. W końcu nie wytrzymałam, wyciągnęłam go na korytarz i spytałam: - Alex, dlaczego Carrie chce umrzeć w najszczęśliwszym okresie swojego życia? Czy rozmawiała z tobą na ten temat? Może ty jej coś powiedziałeś? 313 Yirginia C. Andrews N Spojrzał na mnie zaskoczony. Nie ogolona, zmęczona twarz wyrażała żal i smutek. - Co ja powiedziałem? - spytał, powtarzając pytanie, jakby nie rozumiejąc jego sensu. - Cathy, wierz mi, że zrobiłem, co mogłem, żeby przekonać ją o swojej miłości. Ale ona nawet nie chce mnie słuchać! Odwraca ode mnie twarz. Raz powiedziała: „Och, Alex, nie będę dla ciebie odpowiednią żoną". Roześmiałem się i odparłem, że będzie dla mnie idealną żoną, taką, o jakiej zawsze marzyłem. Cathy, czy powiedziałem coś nie tak? Ujęłam go za dłoń. Tak, kochał Carrie z całego serca. - Alex, przepraszam, jeśli cię uraziłam, ale czy Carrie mówiła ci o czymś, co mogłoby skłonić ją do samobójstwa? - W zeszłym tygodniu zadzwoniłem do niej i odniosłem wrażenie, że była bardzo zdenerwowana, ale nie chciała o tym ze mną rozmawiać. Gdy odłożyła słuchawkę, wsiadłem w samochód i przyjechałem do niej, ale nie chciała mnie wpuścić do środka. Cathy, kocham ją! Skarżyła się, że jest zbyt niska, a jej głowa zbyt duża, ale w moich oczach jest najpiękniejszą kobietą na świecie. - Ukrył twarz w dłoniach i wybuchnął płaczem. W czwartą noc po przyjeździe Chrisa drzemałam przy łóżku Carrie, gdy nagle usłyszałam swoje imię. Podbiegłam do łóżka, uklękłam i chwyciłam chudą dłoń. - Kochanie, czekam, aż się obudzisz. Alex jest na korytarzu z Paulem i Chrisem. Czy chciałabyś go zobaczyć? - Nie - szepnęła. - Chcę porozmawiać z tobą. Cathy, umieram - powiedziała to spokojnym, opanowanym głosem, jak gdyby było jej to zupełnie obojętne. - Nie! Nie pozwolę ci umrzeć! Nigdy! Carrie, nie poddawaj się! Wszyscy cię kochamy! Alex cię potrzebuje, chce, żebyś została jego żoną. Powiedział, że jeśli sobie tego nie życzysz, to nie zostanie pastorem. Tak naprawdę, to zależy mu na tobie, a nie na karierze duchownego. Carrie, zawołam go... - Nieee - przerwała mi. - Muszę wyznać ci pewien sekret. Kilka dni temu zobaczyłam na ulicy pewną panią. Bardzo przypominała mamę, więc złapałam ją za rękę. Ale ona wyrwała ją, odwróciła się ze złością i krzyknęła: - Nie znam cię! - Cathy, to 314 ROMANS była nasza mama! Prawie wcale się nie zmieniła! Miała na sobie ten naszyjnik z pereł z małym brylantem. Dobrze go pamiętam. Cathy, jeśli odtrąca cię własna matka, to cóż warte jest życie? Czy ma ono jakiś sens? Wiedziałam, że mnie rozpoznała. Wyczytałam to z jej oczu. Ale ona mnie nie chce, bo jestem zła i podła. Powiedziała, że nie ma żadnych dzieci. Nie chce ani mnie, ani ciebie, nawet Chrisa! Cathy, gdybyśmy byli dobrzy, na pewno by nas nie odtrąciła! - Och, Carrie, nie pozwól, żeby cię znów skrzywdziła! Czy ty tego nie rozumiesz? Ona kocha tylko pieniądze! Nie potrzebujemy jej! Masz przecież ?????, Paula, Chrisa i... Jory'ego. Nie poddawaj się. Jory bardzo za tobą tęskni. Pyta, gdzie jesteś. Czy mam mu powiedzieć, że nie zależy ci na nim? - Jory mnie nie potrzebuje. Jest kochany przez wszystkich. Ale... ale czeka na mnie Córy. Cathy, widzę go. Zobacz tam, stoi koło tatusia... machają do mnie, wołają mnie... wołają mnie... - Carrie, nie! - Och, jak tam jest ładnie. Wokół rosną kolorowe kwiaty, słyszę śpiew ptaków, zobacz, chyba rosnę... Jestem taka wysoka jak mama. Tam nikt nie powie mi, że mam duże, sowie oczy. Nikt nie nazwie „karlicą", nie powie o maszynie do rozciągania. Zamilkła. Zerknęła na sufit i zamarła w bezruchu. Patrząc na rozchylone usta siostry, odniosłam wrażenie, że chciała coś jeszcze powiedzieć. O Boże, Carrie umarła! Mama ją zabiła. Zabiła własne dzieci! Wciąż żyła, ciesząc się życiem i majątkiem. Zaczęłam przeraźliwie krzyczeć. Płakałam i wyrywałam sobie włosy, drapałam twarz. W gorący, sierpniowy dzień pochowaliśmy Carrie w grobowcu rodziny Sheffieldów. Tym razem nie padał deszcz. Grób Carrie pokryliśmy czerwonymi kwiatami. Moje myśli przypominały rozwiane przez wiatr suche liście. Siedziałam przy grobie na marmurowej płycie. Zbierałam gar- 315 Yirginia C. Andrews ściami liście, gniotłam je w dłoni, a gdy rozluźniałam uścisk, wiatr unosił żółty pył. Zostałam teraz ja i Chris. Chris zapomniał o przeszłości. Żył przyszłością, przebaczając winy tym, którzy nie zasłużyli na to, by żyć. Pierwszą noc po pogrzebie spędziłam przy grobie Car-rie. Nie chciałam zostawiać jej samej. Gdyby Alex nie pojawił się w jej życiu, czy Carrie byłaby wśród żywych? Czy gdyby nie spotkała przypadkowo mamy, czy jej losy potoczyłyby się inaczej? Przecież to właśnie po spotkaniu z mamą kupiła truciznę i podjęła decyzję o samobójstwie! Ktoś wymówił moje imię i dotknął ramienia. Ktoś pomógł mi wstać i wyprowadził z cmentarza. - Choć, Cathy - szepnął Chris. - Carrie już cię nie potrzebuje. Cathy, zapomnij o przeszłości. Zapomnij o zemście. Czytam w twoich myślach. Zrób tak jak ja. Zapomnij o bólu, o upokorzeniu. Myśl o przyszłości, o życiu. Pamiętaj tylko o szczęśliwych chwilach. Sekret szczęścia polega na przebaczaniu i zapominaniu. Spojrzałam na niego z pogardą i rzekłam: - Tak, ty jesteś dobry w przebaczaniu, ale jeśli chodzi o zapominanie, to mam odmienne zdanie. Oblał się rumieńcem. - Cathy, proszę! Wystarczy, że wybaczysz! - Nigdy! Nie byłam pewna, ale chyba dostrzegłam kobietę w czerni. Jej twarz zasłonięta była czarną woalką. Gdy nasze oczy się spotkały, skryła się za drzewem. Ale zdążyłam zauważyć, że na szyi miała sznur z pereł. Szczupła dłoń ujęła nerwowo perły i bezwiednie zawiązała w supeł. Znałam kobietę, która miała ten zwyczaj wiązania i rozwiązywania supła! Tak, ona powinna nosić żałobę do końca swoich dni! Żałobę czarniejszą od jej oczu i duszy. Czarniejszą niż smoła na moich włosach. Czarniejszą niż życie w pokoiku na poddaszu. Czarniejszą niż strach, który osaczał nas zewsząd. Czarniejszą od moich myśli o zemście. ZEMSTA Przedwczesna śmierć Carrie okryła nas smutkiem i żałobą. Siostra pozostawiła mi swoje ukochane porcelanowe laleczki. Chris wrócił na uniwersytet w Wirginii. - Zostań ze mną - błagał Paul, gdy dowiedział się o moim zamiarze powrotu do małego domku w górach i do szkoły baletowej. - Nie zostawiaj mnie znowu samego. Jory potrzebuje ojca, a ja żony. - Wkrótce wrócę - odparłam z determinacją. - Wrócę i pobierzemy się, ale najpierw muszę coś załatwić. Wróciłam do codziennej pracy, nie porzucając myśli o zemście. Jedynym problemem był Jory. Balet zaczął go nużyć, a poza tym ciągnęło go do innych dzieci, z którymi mógłby się bawić. Posłałam go do przedszkola i zatrudniłam opiekunkę, która przyprowadzała go do domu i zostawała z nim do mojego powrotu. W lokalnej prasie ukazał się obszerny artykuł o Barcie Wins-lowie i jego drugiej kancelarii adwokackiej w Hiłlendale. Dwie kancelarie. Oto potęga pieniądza! Z gazet dowiedziałam się, że codziennie po śniadaniu Bart biegał kilka kilometrów w otaczającym Foxworth Hall lesie. Zaczęłam więc biegać. Carrie nie żyła już od miesiąca. Biegnąc wąskimi ścieżkami, rozmyślałam o zmarłej siostrze. Carrie, zobaczysz, pomszczę twoją śmierć. Zapłacą za to, co uczynili. Nie- 319 Yirginia C. Andrews N ważne, że Bart Winslow nie miał z tym nic wspólnego, że to ona jest wszystkiemu winna! Rozejrzałam się dokoła. Gdzież on mógł być? Nie mogłam przecież bez końca biegać po parku. Gdy go w końcu spotkam, z całą pewnością spyta mnie, co słychać, lub powie, że ładnie wyglądam. Tak, to będzie początek. A koniec? Miałam go przed oczyma od dnia, gdy po raz pierwszy ujrzałam go tańczącego z mamą w Foxworth Hall. Jak to zwykle w życiu bywa, natknęłam się na Barta w okolicznościach zupełnie innych, niż się spodziewałam. Pewnego sobotniego popołudnia siedziałam w kawiarni, popijając herbatę, gdy w drzwiach ujrzałam Barta Winslowa. Rozejrzał się, dostrzegł mnie i przysiadł się do stoUka. - Czy mnie oczy nie mylą - rozpoczął - czy to panna Dahl, kobieta, którą tak bardzo chciałem spotkać. Gdzie się pani, do diabła, ukrywała? - Nie ukrywałam się - odparłam lekko zdenerwowana. - Tak, czytałem o śmierci siostry. Proszę przyjąć ode mnie wyrazy współczucia. Co było powodem jej przedwczesnej śmierci? Choroba? Wypadek? - Co ją zabiło? Och, mogłabym napisać o tym książkę. Proszę zapytać o to żonę. - A skąd ona ma znać odpowiedź, skoro nawet jej nie znała? Chociaż widziałem, że płakała, czytając jej nekrolog. Nie chciała powiedzieć, dlaczego. - Proszę ją o to zapytać. - Nie lubię, gdy ludzie nie odpowiadają na pytania - uciął, przywołując ruchem ręki rudowłosą kelnerkę, by zamówić herbatę. - Kilka miesięcy temu odwiedziłem panią w szkole i pokazałem list, którym szantażowała pani moją żonę. - Sięgnął ręką do kieszeni i wyciągnął plik listów. - Są też inne, właściwie, kim pani jest? - Powinien się pan domyśUć. - Proszę nie wodzić mnie za nos! Co panią łączy z moją żoną? Istnieje między wami duże podobieństwo, te same oczy, te same włosy, nawet gesty. Jest pani jej kuzynką? 320 ZEMSTA - Tak, można to tak właśnie nazwać. - Dlaczego więc nie spotkałem pani wcześniej? Nie, proszę usiąść - rzekł, chwytając mnie za łokieć, gdy chciałam wstać. -Proszę nie udawać przestraszonej dziewczynki. Niech pani nie odwraca wzroku. Pięć czy sześć listów przyszło do Foxworth Hall, gdy podróżowaliśmy po Europie. Na ich widok żona zbladła i zaszyła się w swoim pokoju. Dwukrotnie napisała na kopercie „Adresat nieznany". Pewnego dnia, gdy odbierałem pocztę, znalazłem list i postanowiłem go przeczytać. Jakim prawem szantażuje pani moją żonę? Oniemiałam. Byłam zła na siebie. Chciałam stąd uciec, ale coś mnie powstrzymywało. Zdawało mi się, że słyszę głos Chrisa: „Zapomnij o przeszłości. Niech Bóg ukarze winnych". Nadeszła nareszcie okazja, żeby powiedzieć całą prawdę. Niech Winslow się dowie, z kim się ożenił! Dlaczego nie mogłam wypowiedzieć ani jednego słowa? - Niech pan spyta żonę. Odpowie na każde pańskie pytanie. Odchylił się do tyłu. Z kieszeni wyjął srebrną papierośnicę z wygrawerowanym monogramem. Prezent od mamy! Zaproponował mi papierosa, ale odmówiłam. Zapalił sam i przymrużył lekko oczy. - W każdym liście pisze pani, że potrzebuje natychmiast miliona dolarów. Po co pani te pieniądze? Uważnie obserwowałam dym, który unosił się początkowo pionowo, po czym przesuwał w moim kierunku. - Wie pan o śmierci Juliana. W tym czasie byłam w ciąży, miałam mnóstwo długów. Z pańską pomocą spłaciłam je, ale wciąż mam poważne kłopoty finansowe. Szkoła nie przynosi dużych zysków. Mam na utrzymaniu dziecko, które wkrótce pójdzie do szkoły. Pańska żona ma tyle milionów, więc pomyślałam, że jeden milion nie sprawiłby jej różnicy. Bart Winslow uśmiechnął się cynicznie. - Skąd pani przyszło do głowy, że żona okaże się hojna w stosunku do osoby, której nie traktuje jak członka rodziny? - Proszę ją o to zapytać. - Pytałem! Pokazałem jej listy i zażądałem wyjaśnień. Ona 321 Virginia C. Andrews > twierdzi, że nie zna pani. Podziwiała panią jedynie na scenie! Zawsze, gdy otrzymuje te listy, biegnie do sypialni i ogląda album ze zdjęciami. Kiedy wchodzę do pokoju, pośpiesznie chowa go w szufladzie. - Taki niebieski album ze złotym orłem na skórzanej okładce? - Tak, towarzyszy jej w każdej podróży. Czasami ogląda fotografie i płacze. Podejrzewam, że są tam zdjęcia jej pierwszego męża. Westchnęłam ciężko. - Cathy, powiedz, kim jesteś? Musiałam coś wymyślić, w przeciwnym razie nie dałby mi spokoju. - Henrietta Beech jest przyrodnią siostrą twojej żony. Widzisz, Malcolm Foxworth był dość kochliwym mężczyzną. Miał romans, którego owocem było troje dzieci. Ja jestem jednym z nich. Twoja żona jest moją ciotką. - Ach - westchnął usatysfakcjonowany odpowiedzią. - Więc Malcolm miał romans z Henriettą Beech i troje dzieci z nieprawego łoża. Aż trudno w to uwierzyć. - Roześmiał się głośno. -Nigdy bym go o to nie posądził. Stary diabeł! Szczególnie po tym ataku serca na wieść o pierwszym małżeństwie mojej żony. A propos, gdzie mieszka twoja matka? Chciałbym się z nią spotkać. - Umarła - odparłam wymijająco, czując, że grzęznę coraz bardziej. - Dawno temu. - Dobrze. Rozumiem. Więc troje nieślubnych bachorów chce wyłudzić trochę pieniędzy od bogatej ciotki, czy tak? - Nie, nie tak. Tylko ja chcę pieniędzy! Rodzeństwo nie ma o tym pojęcia. Chcę tego, co mi się prawnie należy! Pieniądze, które otrzymałam z ubezpieczenia, zostały dawno wydane. Mówiłam panu, że szkoła nie przynosi oczekiwanych dochodów. Uczęszczają do niej dzieci, które traktują taniec jak zabawę. Dwa lub trzy razy do roku wyjeżdżają na wakacje, a ja wtedy też potrzebuję pieniędzy. Bart Winslow zapalił drugiego papierosa, zaciągnął się mocno i spojrzał mi w oczy. 322 ZEMSTA - Będę szczery. Po pierwsze, pani słowa nie brzmią zbyt przekonywająco, ale jest pani bardzo podobna do rodziny Fox-worthów. Po drugie, nie podoba mi się to, że szantażuje pani moją żonę. Po trzecie, nie chcę, aby ktokolwiek ją niepokoił. Co więcej, bardzo ją kocham. Choć przyznaję, że bywają chwile, kiedy mam ochotę siłą wydobyć z niej prawdę o przeszłości. Nigdy o tym nie mówi, ma jakieś sekrety, o których nigdy się nie dowiem. - Uśmiechnął się i dodał: - Ale dowiedziałem się o Malcolmie Nealu Foxworth, bogobojnym staruszku, który po zawale wciąż oglądał się za spódniczkami! Bart Winslow rozejrzał się po kawiarni, do której przybywało coraz więcej gości. Bał się zapewne, że zostanie rozpoznany. - Chodźmy stąd, Cathy - zaproponował. - Zaproś mnie na drinka do swojego domu. WyszUśmy na ulicę. Zapadł zmierzch. - Gdzie mieszkasz? Gdy podałam mu adres, zdawał się zakłopotany. - Nie, może pojedziemy gdzie indziej. Mógłby mnie ktoś zobaczyć. Czy mogłabyś zadzwonić do niańki i powiedzieć, że się trochę spóźnisz? - Gdzie chce mnie pan zabrać? - spytałam, gdy mknęliśmy ulicami Clairmont czarnym mercedesem. - Do miejsca, w którym będziemy mogli spokojnie porozmawiać. Obserwujesz mnie? Co o mnie sądzisz? - Pana wygląd mówi mi, żebym uciekała co sił w nogach i dobrze zamknęła za sobą drzwi. Roześmiał się, a na jego twarzy malowało się zadowolenie. - Więc uważasz, że wyglądam na pociągającego i niebezpiecznego mężczyznę? Bardzo mi to pochlebia. Nie chciałbym być przystojnym nudziarzem, wolę już uchodzić za inteligentnego brzydala. - Panie Winslow... - Bart. - Bart, jeśli towarzyszy mi inteligentny i czarujący mężczyzna, to zapominam o jego urodzie. Mam zwyczaj stawiania 323 Yirginia C. Andrews \ mężczyzn na piedestale, ale jeśli się na nich zawiodę, z hukiem z niego spadają, odkochuję się i pozostaje tylko obojętność. Nagle zatrzymał samochód i spojrzał na mnie. W ciemnościach dostrzegłam płomienne i zbyt namiętne oczy, jak na mężczyznę w jego wieku. Był o osiem lat młodszy od mamy. Miał czterdzieści lat, to najpiękniejszy wiek dla mężczyzny. Zapewne zmęczył się już żoną, którą znał tak dobrze. Dlaczego w jego oczach dojrzałam pożądanie? Gdziekolwiek jesteś, mamo, powinnaś uklęknąć i modlić się. Nie okażę ci litości, tak jak ty nie miałaś litości dla swoich bezbronnych dzieci. Siedząc obok przystojnego mężczyzny, pomyślałam o spokojnym i wielkodusznym Paulu. Nie musiałam uwodzić Barta. To on grał rolę myśliwego, który niczym czarna pantera, bezlitośnie tropił zwierzynę. A gdy już zaspokoił pragnienie, odchodził. Tak stanie się ze mną. Nie zrezygnuje z milionowej fortuny i władzy, jaką z sobą niesie, dla przygodnie spotkanej dziewczyny. Bart przyglądał mi się z uwagą. Czy przypominałam mu żonę? - Piękna noc - szepnął. - Kocham jesień. Chodźmy na spacer. Jest tak pięknie i cicho. Noc, las, szum drzew wprawiają mnie w melancholijny nastrój. W takich chwilach zdaję sobie sprawę, że życie przemija bardzo szybko, przepływając jak woda między palcami. Muszę się spieszyć, jeśli chcę z niego skorzystać. - Jesteś bardzo romantyczny. Trzymając się za ręce, szliśmy wzdłuż torów kolejowych. Rozejrzałam się dokoła. Czyżby to były te same tory, wzdłuż których piętnaście lat temu okrutna matka prowadziła cztery maluchy?! Miałam wtedy dwanaście lat! - Bart, mam wrażenie, że oboje kiedyś szUśmy tą ścieżką. - Tak. Odniosłem to samo wrażenie. Byliśmy w sobie zakochani i spacerowaliśmy skrajem lasu, a potem siedzieliśmy na ławeczce przy torach kolejowych. Dlatego cię tu przyprowadziłem. - Czasami rozmyślam o nierealnych rzeczach. Lubię, gdy otaczają mnie tajemnice. 324 ZEMSTA - Romantyczka? - spytał Bart. - A ty nie? - Nie wiem. Kiedy byłem małym chłopcem, lubiłem marzyć. - A teraz już nie marzysz? - Nie można być małym romantycznym chłopcem i jednocześnie studiować prawo, na każdym kroku napotykając okrutną, często niesprawiedliwą rzeczywistość. Morderstwa, gwałty, oszustwa - oto mój codzienny chleb. Kończąc studia, człowiek staje się twardym, bezwzględnym prawnikiem, którego postępowanie podporządkowane jest nie uczuciom, lecz przepisom. - Uśmiechnął się, po czym kontynuował: - Sądzę, że łączy nas wiele wspólnego, Catherine Dahl. Też tęsknię za tajemniczością i przygodą, potrzebuję kogoś, kogo mógłbym podziwiać i uwielbiać. Więc, zakochałem się w pięknej kobiecie, która miała odziedziczyć miliony. Wszyscy myśleli, że poślubiłem ją dla pieniędzy, ale wkrótce przekonałem ją, że nie zależy mi na jej majątku. Na początku znajomości była podobna do ciebie. - Podobna do mnie? - Tak. Zanim odziedziczyła majątek, była taka jak ty, Cathy. Po śmierci ojca kupowała co dusza zapragnie, ale już wkrótce nie miała żadnych marzeń - wszystko mogła kupić. Nie, miała tylko jedno nie zaspokojone marzenie - dziecko. Nie mogła mieć dzieci. Każde zakupy kończyły się w sklepie z garderobą dziecięcą. Żeniąc się z nią, wiedziałem, że nie może mieć dzieci, i prawdę mówiąc, nie zależało mi na tym. Jednak z upływem czasu zmieniłem zdanie. Bart zapalił papierosa i zaciągnął się mocno. Najwyraźniej przyniosło mu to ulgę. - Tymi torami pędziły kiedyś wagony pocztowe, ale zamożni ludzie, mieszkający w pobliżu, przekonali miejscowe władze o bezsensowności przejazdu pociągów, które w nocy gwizdały, budząc całą okolicę. Uwielbiałem ten hałas pędzącego w ciemności pociągu. Do późna w nocy leżałem obok żohy, która brała środki nasenne. Spała zbyt mocno, by słyszeć piękną muzykę, która dochodziła gdzieś z góry. Często zastanawiałem się, skąd 325 Yirginia C. Andrews ona płynie, ale żona mówiła, że mam wybujałą wyobraźnię. Pewnego dnia muzyka ucichła i już nigdy jej nie usłyszałem. Bardzo za nią tęskniłem. Wiesz, kiedy zasypiałem, śniłem o pięknej, młodej dziewczynie, tańczącej gdzieś na poddaszu. Żona wyjaśniała, że gdy była małą dziewczynką, rodzice zamykali ją za karę w pokoiku na poddaszu. Siedziała tam latem przy trzydziestostopniowych upałach i zimą, ze zdrętwiałymi od mrozu palcami. - Czy wybrałeś się kiedyś na poddasze? - Nie. Chciałem tam pójść, ale drzwi prowadzące na strych były zawsze zamknięte na klucz. A poza tym wszystkie strychy są do siebie podobne. Teraz powiedz mi coś o sobie. Gdzie się urodziłaś? Do jakiej szkoły chodziłaś? Kto nauczył cię tańca? Dlaczego nigdy nie spotkaliśmy się w Foxworth Hall na balu w Boże Narodzenie? - Dlaczego miałabym mówić o sobie? Tylko dlatego, że ty uchyliłeś rąbka tajemnicy o swojej przeszłości? A ty gdzie się urodziłeś? Gdzie spotkałeś swoją żonę? Czy wiedziałeś, że była wdową? - Ach, ty wścibska kobieto! Wojna domowa była punktem zwrotnym w historii mojej rodziny. Urodziłem się w Karolinie Południowej. Tak jak wiele innych rodzin straciliśmy majątek i status społeczny. Ale to stare dzieje. Potem poślubiłem damę z Foxworth Hall. Powróciły dawne, świetne czasy starego Południa. Żona wyremontowała mój rodzinny dom. A co ja osiągnąłem w tym czasie? Ukończyłem Harvard. W sądzie broniłem paru spraw i nic poza tym. Aha, nie zapłaciłaś ceny, jaką miałem na myśli. - Przesłałam ci przecież czek na dwieście dolarów! - wykrzyknęłam. - Jeśli to za mało, to już za późno. Nie mam więcej pieniędzy! - Czy ja mówiłem o pieniądzach? Pieniądze nie mają dla mnie znaczenia. W twoim przypadku miałem na myśli inną formę zapłaty. - Jak śmiesz! Więc po to przywiozłeś mnie do lasu? Chcesz się kochać na trawie? Czy twoją ambicją jest uwiedzenie tancer- 326 ZEMSTA ki? Nie kocham się z pierwszym lepszym mężczyzną i nie reguluję rachunków w ten sposób! A cóż jest w tobie takiego pociągającego? Jesteś maskotką bogatej, rozkapryszonej kobiety, która kupiła sobie młodego męża! Złapał mnie mocno za rękę, przyciągnął do siebie i pocałował. Walczyłam co sił, bijąc go pięściami po głowie i twarzy, ale bez skutku. Im silniejszy stawiałam opór, tym silniej przyciskał usta, zmuszając mnie do rozwarcia warg! Zdałam sobie sprawę, że nie mam szans. Powoli objęłam jego szyję i gładziłam ciemne włosy. Nagle odepchnął mnie tak silnie, że niemalże spadłam z ławki. - No i co? Czy nadal uważasz mnie za maskotkę? A może jesteś Czerwonym Kapturkiem, który właśnie spotkał wilka! - Zabierz mnie do domu! - Odwiozę cię do domu, ale jeszcze nie teraz. Muszę się jeszcze tobą nacieszyć! Zerwałam się z ławki i co sił pobiegłam do samochodu. Złapałam torebkę i wyjęłam z niej nożyczki. Bart uśmiechnął się i wyrwał mi je z rąk. - Ojej, mogłabyś zrobić komuś krzywdę. Jeśli chodzi o mnie, to nie mam nic przeciwko zadrapaniom na plecach. Zatrzymał samochód niedaleko mojego domu i oddał mi nożyczki. - Proszę, wy drap mi oczy, pchnij w serce. Pamiętaj, to jeszcze nie koniec. To był tylko pocałunek. IGRANIE Z OGNIEM Kilka dni później, w niedzielny poranek, rozgrzewałam się przy drążku w sypialni. Jory wytrwale starał się naśladować moje ruchy. - Mamo, czy ja tańczę? - spytał. - Tak, Jory. Ty tańczysz. - Czyja dobrze tańczę? - Tak, Jory. Jesteś wspaniały! Roześmiał się serdecznie i uradowany objął mnie za kolana. W oczach synka ujrzałam dziecięcą radość i zadowolenie z faktu, że poznaje nowe rzeczy. - Kocham cię, mamo! Wiesz, Mary ma tatusia. Dlaczego ja nie mam taty? - Jory, masz tatusia, ale twój tatuś jest bardzo daleko stąd. Mieszka w niebie. Może pewnego dnia mamusia znajdzie ci nowego tatę. Uśmiechnął się, zadowolony z odpowiedzi. Brak ojca był jego jedynym problemem. Wszystkie dzieci w przedszkolu miały ojców, wszystkie z wyjątkiem Jory'ego. Ktoś zapukał do drzwi i znajomy głos wykrzyknął moje imię. Chris! Pewnym krokiem wszedł do pokoju, stanął w drzwiach i wyciągnął ramiona. Szczęśliwa z wizyty, uścisnęłam mocno brata. Jory niezdarnie wciągnął flanelowe spodenki i rzucił się na Chrisa, uradowany z obecności mężczyzny w domu. - Cześć, Jory! - krzyknął Chris, całując malucha w okrągłe, różowe policzki. 328 IGRANIE Z OGNIEM - Wujku, czy ty jesteś moim tatą? - Nie - odparł zaskoczony Chris. - Ale chciałbym mieć takiego synka jak ty. Zakłopotana odwróciłam wzrok i spytałam, dlaczego nie jest ze swoimi pacjentami. - Mam wolny weekend, więc pomyślałem, że mogUbyśmy spędzić go razem. Oczywiście, jeśli nie masz nic przeciwko temu. - Nie, dobrze, że przyjechałeś - odparłam bez przekonania, myśląc o innej osobie, której spodziewałam się w ten weekend. - Co słychać u Paula? - spytałam. - Bardzo rzadko mnie odwiedza, przestał też pisać. - Wyjechał na jakąś konferencję, ale sądziłem, że jesteście w kontakcie. - Chris, bardzo martwię się o Paula. On zawsze odpisywał na moje listy. Chris roześmiał się, wziął Jory'ego na ręce i usiadł razem z nim w fotelu. - Moja droga siostrzyczko, możliwe, że odkochał się wreszcie i znalazł sobie kogoś innego. Przeraziłam się. Czując na sobie uważny wzrok Chrisa, nie wiedziałam, co począć z rękami. - Cathy, co ty właściwie tutaj robisz? Co ty knujesz? Mam wrażenie, że zamierzasz odbić mamie Barta Winslowa. - Nie wypytuj mnie, jakbym była dziesięcioletnią dziewczynką bez rozumu! Wiem, co robię - odparłam oburzona. - Nie wątpię. Właściwie nie musiałem nawet pytać. Wystarczy spojrzeć ci w oczy, aby wyczytać z nich wszystkie zamiary. Ale ostrzegam cię. Zostaw Barta Winslowa w spokoju! On jej nigdy nie opuści. Nie dla ciebie! Ona ma miliony, a ty jedynie młodość. To o wiele za mało. - Chris, nie kłóćmy się. Zostańmy znowu przyjaciółmi. Teraz, gdy Carrie odeszła, mamy tylko siebie. - Próbuję tylko odwieść cię od zemsty. - Rozejrzał się wokół. - Mieszkam z kolegą, ale chciałbym być znów blisko ciebie i Jory'ego. Wróciłyby dawne czasy. 329 Virginia C. Andrews - Mieszkałbyś bardzo daleko od szpitala, a przecież w nagłych wypadkach musisz tam być na każde wezwanie. - Wiem - westchnął. - A może w weekendy? Mógłbym przyjeżdżać na sobotę i niedzielę. Czy miałabyś coś przeciwko temu? - Owszem. Chris, ja mam własne życie. Zagryzł dolną wargę, po czym na jego ustach pojawił się wymuszony uśmiech. - Dobrze, jak chcesz. Ale mam nadzieję, że nie będziesz tego żałować. - Chris, czy możemy zmienić temat? - Uśmiechając się podeszłam do brata i przytuliłam go. - Proszę, zrozum mnie. Taka już jestem i nic na to nie poradzę. Chcę, żebyś mnie taką kochał. Powiedz, co chciałbyś zjeść na obiad? - Nie jadłem jeszcze śniadania! - Dobrze. Połączymy więc śniadanie z obiadem. W niedzielę po południu poszliśmy w trójkę na spacer do lasu. Jory siedział okrakiem na ramionach Chrisa. Podziwialiśmy świat otaczający Foxworth Hall, miejsca, których nigdy byśmy nie ujrzeli, mieszkając na poddaszu. Na skraju lasu przystanęliśmy na chwilę i wpatrywaliśmy się w olbrzymi dom. - Czy jest tam mama? - spytał Chris. - Nie. Słyszałam, że wyjechała do Teksasu, do luksusowego sanatorium. Chce zrzucić kilka kilogramów. - A ty skąd o tym wiesz? - A jak myślisz? Chris potrząsnął głową i postawił Jory'ego na ziemi. - Cathy, jak możesz się z nim zadawać! Widziałem go! To niebezpieczny mężczyzna! Proszę cię, zostaw go w spokoju. Wróć do Paula i wyjdź za niego za mąż. Zapomnij o przeszłości i o mamie! Czy myślisz, że ona nie cierpi? Pamiętaj, pieniądze nie mogą wszystkiego zastąpić. Nie zastąpią nas! Niech to będzie naszą zemstą! - To mi nie wystarcza. Chcę stanąć przed nią twarzą w twarz i wyjawić prawdę. Chcę, żeby Bart dowiedział się o jej zbrodni. Więc nie proś mnie więcej, bo i tak zrobię to, co muszę! 330 IGRANIE Z OGNIEM Chris spał w pokoju Carrie. Nie rozmawialiśmy zbyt wiele, choć przez cały czas uważnie śledził każdy mój ruch. Sprawiał wrażenie zagubionego, samotnego człowieka. Pragnęłam powiedzieć mu, że gdy rozprawię się z mamą, wrócę do Paula i bezpiecznego życia u jego boku. Jory będzie miał wspaniałego ojca. Ale nie powiedziałam nic. W górach wrześniowe noce są dość chłodne. Siedząc przy kominku, wracaliśmy pamięcią do tych ponurych dni na poddaszu w Foxworth Hall. Zbliżała się jedenasta. Przeciągnęłam się, ujęłam brata za rękę i szepnęłam: - Czas spać, Chris. Jutro musisz wcześnie wstać, żeby zdążyć do szpitala. Bez słowa poszedł za mną do pokoju Jory'ego. Mój czarnowłosy synek spał smacznie na boku, do rumianego policzka przylepił się niesforny, wilgotny loczek. W ramionach trzymał pluszowego źrebaczka. - Kiedy śpi, jest do ciebie bardzo podobny - szepnął Chris, gładząc go po główce. - Paul powiedział to samo. Dobranoc, Chris, śpij smacznie i uważaj na pluskwy. Chris spojrzał na mnie urażony, odwrócił się i wszedł do pokoju. Zanim trzasnął drzwiami, odparł: - W ten sposób mówiliśmy sobie „dobranoc", gdy spaliśmy w jednym pokoju. Gdy następnego dnia zbudziłam się, Chrisa już nie było. Płakałam. Jory patrzył na mnie zdziwiony. - Mamo?... - zagadnął bojaźUwie. - Wszystko w porządku, synku. Mamusia tęskni za wujkiem. Wiesz, mama nie pójdzie dzisiaj do pracy. Spodziewałam się zaledwie trzech uczennic. Reszta wyjechała na wakacje. Zadzwoniłam do Emmy i poprosiłam, żeby na godzinę przyszła do Jory'ego. - Ja niedługo wrócę. Niech pobawi się w ogródku. Później zabiorę go na lunch. 331 Yirginia C. Andrews s Ubrana w niebiesko-biały dres, wyruszyłam lekkim truchtem do lasu. Biegłam wąską ścieżką, porośniętą po obu stronach bujnymi krzakami. Co chwila zerkałam pod nogi, chcąc uniknąć wystających spod ziemi korzeni. Drzewa pokryte były wielokolorowym Ustowiem. Ktoś biegł za mną. Nie odwracając się, biegłam coraz szybciej przed siebie. - Cathy, zaczekaj! - Doszedł mnie męski głos. - Za szybko biegniesz! Był to Bart Winslow. Zerkając przez ramię do tyłu, uśmiechnęłam się, widząc go zdyszanego i najwyraźniej zmęczonego moim tempem. Bart miał na sobie zielony dres z pomarańczo wożółtymi paskami na rękawach, kołnierzyku i w talii. - Dzień dobry, panie Winslow. Cóż z pana za mężczyzna, skoro nie może mnie pan dogonić?! Przyjął moje wyzwanie i przyspieszył. - Cathy, zatrzymaj się! Nie mam już siły! Znam lepszy sposób, aby udowodnić męskość! Nie miałam Utości. Biegłam coraz szybciej, wyciągając długie nogi tancerki, moje mięśnie wciąż były sprawne i silne. Nagle poczułam przenikliwy ból w kolanie, krzyknęłam i upadłam twarzą na ziemię pokrytą warstwą zeschłych liści. Złamałam nogę? Zwichnęłam ją? Zadyszany Bart uklęknął u mojego boku i przerażony spytał: - Co się stało? Zbladłaś! Gdzie cię boli? - To tylko kolano. Chyba je stłukłam. Uśmiechnął się i uważnie obejrzał nogę. - Wygląda dość dobrze. - Znasz się na tym? - Znam się trochę na kolanach - odparł. - Mógłbym powiedzieć coś więcej, gdybyś je odsłoniła. - Niech pan ogląda kolana swojej żony! - Dlaczego mnie nie lubisz? Tak bardzo się cieszę z naszego spotkania. - To z powodu bólu - odparłam. 332 IGRANIE Z OGNIEM - Gdy mnie coś boli, jestem potulny jak baranek. Proszę, przestańmy się kłócić i zostańmy przyjaciółmi. Powiedz, czy wyprzystojniałem od ostatniego spotkania? Czy nie jestem bardziej ekscytujący niż poprzednio? A propos, moja żona nie wróciła jeszcze z sanatorium i czuję się bardzo samotny. Wiesz, jedyną moją towarzyszką jest staruszka, która nie może ani chodzić, ani mówić, a gdy mnie widzi, na jej twarzy pojawia się grymas niezadowolenia. Nie uwierzysz, ale pewnego wieczoru marzyłem o tym, żeby ktoś w tym domu popełnił jakąś zbrodnię. Wreszcie znalazłbym sobie zajęcie. Straszne jest życie adwokata, kiedy otaczają go zwykli, uczciwi ludzie, których wybuchy namiętności nie prowadzą do zbrodni, czy choćby do zwykłego przestępstwa. - Kto wie, może już wkrótce odkryjesz jakieś tajemnicze morderstwo w Foxworth Hall. Bart zerknął na mnie zdziwiony, najwidoczniej przekonany, że żartuję. ZamyśUł się i zmienił temat. - Dlaczego mieszkasz tak blisko mnie? - spytał. - No wiesz! Przyjechałam tutaj, ponieważ nadarzyła się okazja kupna szkoły. Niestety, ta praca nie przynosi mi spodziewanych dochodów. - Dlaczego nie pojechałaś do Nowego Jorku albo do swojego rodzinnego miasteczka? A może uprawiasz sporty zimowe? - Tak, uprawiam. Powiedz mi, czy ta starsza dama w Fox-worth Hall może chodzić? - Nie bardzo. Jest tak bezradna, że nie potrafi nawet samodzielnie wstać z krzesła. To matka mojej żony. Mówi tak niewyraźnie, że oprócz żony nikt nie rozumie jej bełkotu. - Czy ma kogoś do towarzystwa? - Tak. Opiekuje się nią pielęgniarka, no i oczywiście służba. - Zmarszczył brwi, zamyślił się, po czym dodał: - Nigdy jej nie lubiłem, choć muszę przyznać, że wzbudza we mnie litość. Nie ufa służbie ani wynajętym pielęgniarkom. Zawsze musi być w pobUżu jakaś bliska osoba, członek rodziny. Więc gdy moja żona wyjeżdża, ja muszę często zaglądać do pani Foxworth. 333 Yirginia C. Andrews Ogarnęła mnie ciekawość. Chciałam wiedzieć, jak brzmiało jej prawdziwe imię, którego nigdy nie słyszałam. - A jak ty się do niej zwracasz? Pani Foxworth? Bart chciał zmienić temat, ale nie dawałam za wygraną. - Oli via! Nazywa się 01ivia! - odparł szorstko. - Na początku mojego małżeństwa całkowicie ją ignorowałem, nawet z nią nie rozmawiałem. Teraz mówię do niej po imieniu. Chyba jej się to podoba. Byłam usatysfakcjonowana. Mogłam teraz zrealizować pierwszy akt mojej zemsty. - A kiedy wraca twoja żona? - Dlaczego pytasz? - Bywają momenty, kiedy też czuję się samotna. Moim jedynym towarzyszem jest mały synek. Więc... pomyślałam sobie, że może chciałbyś zjeść ze mną kolację? - Dobrze. Dziś wieczorem - odparł stanowczo. - Jemy o piątej. - Świetnie. Nakarm syna o piątej i połóż go spać. Ja przyjdę o wpół do ósmej. Spojrzeliśmy na siebie i równocześnie wybuchnęliśmy śmiechem. - Panie Winslow, jeśli nie chce być pan zauważony przez sąsiadów, proszę iść lasem. Bart przyłożył palec do ust, dając do zrozumienia, żebym mówiła trochę ciszej, po czym rozejrzał się wokół siebie i uśmiechając się figlarnie, szepnął: - Trzeba zachować dyskrecję, panno Dahl. ZABAWA W KOTKA I MYSZKĘ Punktualnie o siódmej trzydzieści czyjaś niecierpliwa ręka przycisnęła dzwonek u drzwi. Elegancki Bart wszedł pewnym krokiem do mieszkania, jak gdybym należała już do niego. Przyniósł z sobą zapach sosnowego lasu. Był starannie uczesany i przez moment odniosłam wrażenie, że zaczyna łysieć, teraz jednak nie zaprzątałam tym sobie głowy - wcześniej czy później i tak miałam się o tym przekonać. Bart zdjął płaszcz i usiadł przy kominku (pamiętałam o wszystkim, nastawiłam nawet płytę z romantyczną muzyką). Dobrze wiedziałam, jak dogodzić mężczyźnie. Nikt nie oparłby się młodej, czarującej kobiecie, która krzątała się po pokoju, gotowa spełnić wszystkie zachcianki. - Czego się napijesz? - spytałam. - Szkocką proszę. - Z lodem? - Nie, czystą. Uważnie śledził każdy mój ruch, a ja robiłam wszystko, aby oględziny wypadły jak najlepiej. Dla siebie przygotowałam napój owocowy zakrapiany wódką. Postawiłam drinki na srebrnej tacy i kołysząc biodrami, podeszłam do Barta. Podałam szklankę i usiadłam naprzeciw niego. PowoU podniosłam szklankę do ust, zamoczyłam wargi w cierpkim napoju i założyłam nogę na nogę. Rozcięcie czerwonej wieczorowej sukni odsłoniło prawie 335 Yirginia C. Andrews całe udo. Na moich stopach połyskiwały srebrne sandałki. Bart był jak zahipnotyzowany. - Przepraszam za kieliszki - szepnęłam, uśmiechając się uwodzicielsko. - Większość szkła i porcelany przechowuję w skrzyniach. Jeszcze ich nie rozpakowałam, bo nie ma dla nich miejsca. Używam wyłącznie kieliszków do wina i szklanek do wody. - Nie szkodzi. Szkocka jest szkocką, nawet w filiżankach do kawy. A ty co pijesz? - Ach, to moja specjalność. Nazywam to „Dziewczęcy urok". Składa się ze świeżo wyciśniętego soku pomarańczowego, plasterka cytryny, niewielkiej ilości wódki, olejku kokosowego i oczywiście czereśni. Po krótkiej rozmowie usiedliśmy do kolacji. Na stole paliła się świeca. - Wspaniały kurczak - zachwalał Bart. - Nie przepadam za kurczakami, ale ten jest wyśmienity. Gdzie nauczyłaś się go przyrządzać? - Nauczyła mnie tego pewna rosyjska tancerka, która przyjechała wraz z mężem na występy do Stanów. Byli naszymi gośćmi. W wolnych chwilach wspólnie gotowałyśmy, na ogół dania z drobiu. Wiesz, żeby nakarmić czwórkę tancerzy, potrzeba aż czterech kurczaków! Teraz poznałeś prawdę o tancerzach. Kiedy nie występują, przemieniają się w okropnych żarłoków. Bart uśmiechnął się tajemniczo, pochylił lekko do przodu. Płomień świecy odbijał się w jego oczach. - Cathy, powiedz szczerze, dlaczego przyjechałaś do tej dziury? Dlaczego chcesz, żebym został twoim kochankiem? - Schlebiasz sobie - oparłam wyniośle, mając nadzieję, że sprawiam wrażenie osoby chłodnej i opanowanej. W środku byłam kłębkiem nerwów. Ogarnęła mnie trema, zupełnie jak gdybym miała wystąpić przed najbardziej wymagającą i wybredną widownią. Tak, było to moje najważniejsze w życiu przedstawienie. Nagle znów znalazłam się na scenie. Nie musiałam już myśleć o tym, co mam powiedzieć lub zrobić. Znałam tę rolę na pamięć! Scenariusz powstał piętnaście lat temu w małym pokoiku na poddaszu. Tak, mamo, nadszedł pierwszy akt! 336 ZABAWA W KOTKA I MYSZKĘ Po kolacji zaproponowałam szachy. Bart skinął głową z zadowoleniem i podczas gdy ja układałam talerze w kuchni, on ustawiał figury na szachownicy. - Czytasz w moich myślach. Właśnie po to przyszedłem, żeby pograć w szachy. Wziąłem prysznic, ogoliłem się i nawet założyłem najlepszy garnitur! - Zadumał się chwilę, po czym spytał: - A jeśli wygram -jaka będzie nagroda? - Rewanż. - A jeśli wygram po raz dragi? - JeśU wygrasz po raz dragi, pójdziesz do domu i położysz się spać. Odłożył szachy na lodówkę, chwycił mnie za rękę i zaprowadził do salonu. - Włącz jakąś muzykę. Zatańczymy? Muzyki młodzieżowej słuchałam wyłącznie w samochodzie, a jeśli miałam już wydać pieniądze, wolałam kupić coś z klasyki. Dzisiaj zrobiłam wyjątek i specjalnie na tę okazję kupiłam płytę z piosenkami o miłości - Noc miłości. W świetle przygasającego kominka tańczyliśmy przytuleni w takt romantycznej melodii. I znów znalazłam się na poddaszu. - Dlaczego płaczesz, Cathy? - spytał łagodnie i otarł swoim policzkiem łzy spływające po mojej twarzy. - Sama nie wiem - odparłam łkając. - Ja... - Oczywiście, że nie wiesz - przerwał Bart, wciąż ocierając się o mnie szorstkim policzkiem. - Jesteś intrygującą kombinacją dziecka, uwodzicielki i anioła. - To tylko wymysł mężczyzn - rzekłam, śmiejąc się gorzko. - Chcą widzieć w kobiecie bezbronne dziewczynki, którymi mogliby się zaopiekować. Ale z tego, co wiem, to raczej mężczyźni są dużymi chłopcami. - Po raz pierwszy w życiu tańczysz więc z dorosłym chłopcem. - Tańczyłam już z aroganckimi, zarozumiałymi mężczyznami! - Będę ostatnim! Tym najważniejszym, którego nigdy nie zapomnisz. 337 Virginia C. Andrews Och! Dlaczego tak mówił? Czyżby Chris miał rację? Straciłam głowę dla Barta Winslowa? - Cathy, czy ty naprawdę wierzyłaś, że uda ci się szantażować moją żonę? - Nie, ale pomyślałam, że warto spróbować. Jestem głupia. Oczekuję od życia zbyt wiele, a gdy nic mi nie wychodzi, złoszczę się na siebie i cały świat. Kiedy byłam pełną marzeń i nadziei dziewczynką, nie sądziłam, że życie okaże się dla mnie tak okrutne. Czasami myślę, że po każdej porażce staję się silniejsza, bardziej odporna, ale już przy następym niepowodzeniu moja krucha skorupa pęka i ponownie ronię łzy. Biorę się w garść, żyję dalej, wierząc, że wszystko w życiu ma sens i przyczynę i że pewnego dnia poznam je. Gdy coś osiągnę, proszę gorąco Boga, aby mi tego nie odbierał, żebym mogła się tym do woU nacieszyć. Kiedy znów to utracę, bo wiem, że utracę, nie będę już płakać. Moje życie to nieustanna gonitwa za czymś, co powinno być moją częścią, należeć do mnie... - Nie jesteś z sobą szczera - przerwał Bart. - Dobrze wiesz, że znalazłaś już tę brakującą część, inaczej nie tańczyłabyś dzisiaj ze mną. Cichy, uwodzicielski głos Barta sprawił, że oparłam głowę na jego ramieniu. - Mylisz się, Bart. Nie wiem, dlaczego tu przyszedłeś. Nie potrafię wypełnić sobie dni, znaleźć sensu. Kiedy uczę dzieci lub bawię się z synkiem, to wiem, że żyję. Lecz gdy Jory kładzie się spać, jestem sama. Wiem, że Jory potrzebuje ojca, i kiedy pomyślę o Julianie, zdaję sobie sprawę, że popełniłam wiele błędów. Przestałam tańczyć, pociągnęłam głośno nosem i ukryłam załzawioną twarz na jego ramieniu. Bart uniósł delikatnie moją brodę, otarł mi chusteczką łzy i wytarł nos. Nastąpiła długa cisza. Patrzyliśmy sobie głęboko w oczy, serce biło mi coraz mocniej. - Twoje problemy są bardzo proste, Cathy. Potrzebujesz kogoś takiego jak ja. Jeśli Jory potrzebuje ojca, to ja potrzebuję syna. Widzisz, jakie to proste. 338 ZABAWA W KOTKA I MYSZKĘ Zbyt proste, zważywszy, że on miał żonę, a ja byłam na tyle cyniczna, aby zdawać sobie sprawę, że nic dla niego nie znaczę. - Masz przecież żonę, którą bardzo kochasz - rzekłam z wyrzutem i odepchnęłam go. - Wiesz, mężczyźni to okropne kłamczuchy. Tak, mam żonę, z którą kocham się od czasu do czasu. Prawdę mówiąc, wcale jej nie znam. Ma jakieś swoje tajemnice, których pieczołowicie strzeże. Właściwie to już mi na tym nie zależy, by je poznać. Nie obchodzą mnie jej łzy i koszmary, które budzą ją w środku nocy i sprawiają, że otwiera ten cholerny niebieski album! Ma sporą nadwagę. Napisała, że podda się operacji plastycznej i nie wie, kiedy wróci. Nie obchodzi mnie to. Ogarnęła mnie panika. On musi ją kochać! Jak mogę zniszczyć małżeństwo, którego dni są poUczone? Nie! To ja miałam je zniszczyć! - Wracaj do domu! - powiedziałam stanowczo. - Wynoś się! Nie mam ochoty wysłuchiwać twoich problemów! Słyszysz! Nie ufam ci! Wybuchnął gromkim śmiechem. Sprowokowałam go, podnieciłam. Poznałam to po jego rozpalonych oczach. Chwycił mnie i przyciągnął do siebie. - Daj spokój! Spójrz na siebie, na tę sukienkę! Nie zapraszałabyś mnie bez powodu! Jestem więc. Proszę, uwiedź mnie. Wiesz, mam wrażenie, że znam cię od bardzo dawna. Nikt nie będzie wodzić mnie za nos! Na razie jest remis. Jak myślisz, kto wygra ten pojedynek? - Zastanowił się przez chwilę i dodał: -Jeśli pójdziemy razem do łóżka, to może jutro rano zbudzimy się z przekonaniem, że nie ma zwycięzcy ani zwyciężonego. Powinnam była krzyczeć, wołać o pomoc, ale milczałam. Z całej siły biłam go pięściami w pierś, ale Bart roześmiał się szyderczo, chwycił mnie mocno i zarzucił sobie na ramię. Jedną ręką przytrzymywał moje nogi, a drugą zgasił światło. Zaniósł mnie do sypialni i rzucił na łóżko. Zerwałam się, ale Bart był szybszy. Chciałam kopnąć go w krocze, ale domyślił się tego i zrzucił mnie na podłogę. Zanim zdążyłam krzyknąć, zakrył mi ręką usta. 339 Yirginia C. Andrews - Cathy, ty kochany wampie, doceniam twoje wysiłki, ale uwiodłaś mnie bardzo dawno temu. Będziesz moja, a po powrocie żony nie spotkamy się już więcej. Zdjął rękę z moich ust, a ja zamiast krzyknąć, syknęłam: - Przynajmniej nie musiałam cię kupić za miliony tatusia. Trafiłam w dziesiątkę. Zanim się zorientowałam, objął mnie mocno i brutalnie pocałował. Nie, nie tak planowałam ten wieczór! Chciałam go kusić, wabić, podniecić. Bart brał mnie w brutalny, bezwzględny sposób, był bardziej bezwzględny niż Julian! Jednym silnym szarpnięciem rozdarł mi sukienkę, ściągnął rajstopy i bieliznę. Chwycił moją dłoń i przycisnął do swojego krocza. W mgnieniu oka zrzucił ubranie i przygniótł mnie swoim ciężarem. Kopałam, gryzłam, szczypałam, ale to go tylko podniecało. Chciałam go zepchnąć, ale nagle wszedł we mnie, jęknął i wycofał się. - Wynoś się! - krzyknęłam. - Zadzwonię po policję! Skończysz w więzieniu! Oskarżę cię o gwałt! Bart roześmiał się pogardliwie, poklepał mnie po pośladku i wstał. Ubierając się rzekł: - Och, tak bardzo się boję. Nie spodobało ci się? Inaczej to zaplanowałaś, prawda? Ale nie martw się, jutro tu wrócę i może wtedy zdołam cię zadowolić. - Mam pistolet! - blefowałam. - Jeśli przekroczysz próg tego domu, zabiję cię jak psa! - Przygotuj na kolację pieczeń wołową, jakąś sałatkę i deser czekoladowy. JeśU kolacja okaże się zbyt kaloryczna, to spalę nadwyżkę kalorii w bardzo przyjemny sposób, na pewno nie będzie to bieganie! Uśmiechnął się, zasalutował i wyszedł, zatrzaskując za sobą drzwi. Niech go diabli wezmą! Płakałam gorzko, pokrzyżował mi wszystkie plany! Pieczeń wołowa! Przyprawię ją arszeni-kiem! Z korytarza doszedł mnie szmer. - Mamusiu... Boję się. Dlaczego płaczesz? Pośpiesznie założyłam szlafrok, zawołałam Jory'ego i przytuliłam go do siebie. 340 ZABAWA W KOTKA I MYSZKĘ - To nic, kochanie. Mamusi nic nie jest. Miałeś po prostu zły sen. Mama nie płacze. - Szybko otarłam mokre oczy. Jedliśmy z Jorym śniadanie, gdy goniec przyniósł dwanaście czerwonych róż. Do bukietu przypięta była mała karteczka: „Każda róża symbolizuje wspólnie spędzoną noc". Żadnego nazwiska. I cóż miałam z nimi zrobić? Posłałabym je do szpitala, ale najbliższy znajdował się dziesiątki kilometrów stąd. Jednak to Jory zdecydował o ich losie. - Och, mamo! Przecież to róże wujka Paula! Po śniadaniu zawiozłam syna do przedszkola. Nauczył się tam wielu pożytecznych rzeczy, na przykład już jako trzyletni brzdąc potrafił napisać drukowanymi literami swoje imię i nazwisko. Był podobny do Chrisa - inteligentny, błyskotliwy, przystojny. Brakowało mu jedynie ojca. - Jory, kocham cię. - Wiem o tym, mamo. - Na pożegnanie podał mi swoją małą rączkę. O trzeciej po południu wróciłam po synka, który ze wzburzoną miną wybiegł z budynku. - Mamo, Johnny Stoneman powiedział, że jego mama uderzyła go, gdy on dotknął ją tam. - Nieśmiało wskazał moje piersi. - Mamo, czy mogę cię tam dotknąć? - Jory, dotykałeś mnie tam, gdy byłeś malutki, karmiłam cię wtedy piersią. - A czy biłaś mnie za to? - Oczywiście, że nie. Małe dzieci zawsze ssą pierś matki. Nigdy bym cię za to nie uderzyła. JeśU chcesz, to możesz mnie dotknąć. Nieśmiało dotknął moich piersi. - Mamo, one są takie miękkie - szepnął zaskoczony i zarzucił mi ręce na ramiona. - Tak bardzo cię kocham. Mamo, czy ty też mnie kochasz, kiedy jestem niegrzeczny? - Zawsze cię kocham, Jory. Tak, nie chcę upodobnić się do babci czy mamy. Wielokrot- 341 Virginia C. Andrews nie obiecywałam sobie, że będę dobrą matką i pewnego dnia znajdę dla niego ojca. Jak to się działo, że małe, niewinne dzieci karcono za to, że chciały dotknąć matki! A może tu, w górach, żyliśmy zbyt wysoko, za blisko Boga? Czcij ojca swego i matkę swoją. Nie mów fałszywe go świadectwa przeciw bliźniemu swemu. Oko za oko... Tak, oko za oko - po to przecież tutaj przyjechałam. W drodze do domu zatrzymałam się przy poczcie, Jory drzemał na tylnym siedzeniu. On tam był. Kupował znaczki. Gdy stanęłam przy okienku, uśmiechnął się czarująco, jak gdyby poprzedniej nocy nic się nie stało. Był na tyle bezczelny, że odprowadził mnie do samochodu i spytał o róże. - Kocham inne róże - odparłam, zatrzasnęłam drzwiczki i odjechałam, zostawiając go samego na chodniku. O piątej trzydzieści otrzymałam przesyłkę. W dużym pudełku znalazłam inne, o wiele mniejsze, pokryte welwetem pudełeczko. W środku była wysadzana brylantami róża. Obok leżała mała karteczka: „A może wolisz takie róże?" Bez entuzjazmu patrzyłam na to świecidełko kupione za jej pieniądze. Punktualnie o siódmej trzydzieści Bart zapukał do drzwi. Uśmiechając się serdecznie, zaprosiłam go do środka. Na stole ustawiłam najlepszą zastawę, wyjęłam kryształowe kieliszki i srebrne sztućce. Przy talerzykach leżały haftowane, jedwabne chusteczki. Siedzieliśmy w milczeniu. Na jego pustym talerzu leżała brylantowa róża. Uważnie obserwowałam, jak odłożył ją na bok, po czym z wewnętrznej kieszeni marynarki wyjął zwiniętą kartkę papieru. „Kocham cię, choć nie wiem, dlaczego, Kochałem, zanim cię spotkałem, Jeśli tylko zechcesz, odejdę, ale wiedz, że jeśli mnie odtrącisz, nigdy nie zapomnę nie spełnionej miłości!" 342 ZABAWA W KOTKA I MYSZKĘ - Sam to napisałeś? - spytałam rozbawiona. - Tak, kilka minut temu. Jestem prawnikiem, a nie poetą. Nigdy nie przepadałem za poezją. - Uśmiechając się zerknął na stół. Na salaterce leżał jeden hot-dog i groszek konserwowy. Zdumienie i oburzenie, jakie malowały się na twarzy Barta, wprawiły mnie w niesłychanie pogodny nastrój. W tej chwili nawet lubiłam Barta Winslowa. - Masz przed sobą ulubione danie Jory'ego. Jedliśmy dzisiaj dokładnie to samo, więc pomyślałam, że może i ty chciałbyś tego skosztować. To wszystko dla ciebie. Rozwścieczony gryzł zimnego hot-doga i popijał mlekiem. Na deser podałam mu krakersy dla psów! Bart popatrzył na mnie z niedowierzaniem, po czym włożył garść herbatników do ust. Gdy zjadł „deser" i pozbierał z talerzyka okruchy, zagadnął dziwnie spokojnym głosem: - Widzę, że jesteś wyzwoloną kobietą, która za nic w świecie nie sprawiłaby mężczyźnie przyjemności. - Mylisz się. Jestem wyzwoloną kobietą tylko w towarzystwie niektórych mężczyzn. Ale są też i tacy, których uwielbiam i podziwiam. Zrobiłabym wszystko, aby im dogodzić. - Cathy, zmusiłaś mnie, abym wziął cię siłą! - zaoponował. - Nie zaplanowałem tego. Chciałem, żebyśmy się zaprzyjaźnili. Dlaczego założyłaś tę wyzywającą sukienkę? - Bo mężczyźni szowiniści uwielbiają takie sukienki! - Nie jestem szowinistą! Po prostu nie lubię takich kreacji! - A czy mój dzisiejszy strój podoba ci się? - Wstałam i niczym modelka przeszłam się po pokoju. Miałam na sobie stary, wyciągnięty sweter, wytarte dżinsy i przybrudzone tenisówki. Włosy upięłam niedbale w kok. Na mojej twarzy nie było śladu makijażu. Bart za to wyglądał dziś wyjątkowo elegancko. - Przynajmniej wyglądasz naturalnie. Nie znoszę wyuzdanych, przebiegłych kobiet, szczególnie w sukienkach, które odsłaniają niemalże wszystkie tajemnice ciała. - Zmarszczył brwi i dodał: - Dość ciekawa kombinacja. Jednego wieczora masz na sobie czerwoną sukienkę dziwki, a następnego dżinsy nastolatki. - To nie była zwykła czerwień! To kolor róży! A poza tym 343 Yirginia C. Andrews sądziłam, że mężczyźni lubują się w głupiutkich, biernych kobietkach. Przecież tak bardzo boicie się agresywnych kobiet! - Nie jestem słabym mężczyzną, ale nie lubię, gdy ktoś chce mnie wykorzystać. Jeśli chodzi o kobiety, to nie przepadam ani za kobietą agresywną, ani za bezmyślną. Odniosłem wrażenie, że ty jesteś myśUwym, a ja ofiarą. Powiedz szczerze, o co ci chodzi? Dlaczego ty mnie tak nie lubisz? Przesyłam ci róże, brylanty, piszę wiersze, a ty nawet nie przypudrowałaś nosa! - Po prostu tak wyglądam. A teraz możesz już iść. - Wstałam od stołu i podeszłam do drzwi. - Nie pasujemy do siebie. Wracaj do żony. Podszedł do mnie, objął i kopnięciem zatrzasnął drzwi. - Kochanie, Bóg mi świadkiem. Zdaje mi się, że kocham cię już od wielu lat. Z niedowierzaniem patrzyłam mu w oczy. Powoli wyjął szpilki z moich włosów. - Czy mogę pocałować te naturalne usta? Nie czekając na potwierdzenie, lekko musnął moje wargi... Dlaczego większość mężczyzn nie wie, że takim pocałunkiem można zdobyć każdą kobietę? Która kobieta chciałaby być pożarta żywcem? Nie ja! Wolałam, gdy mężczyzna dotykał mnie delikatnie, czule, niczym wirtuoz swój delikatny instrument. Chciałam sięgnąć szczytów ekstazy. Tym razem Bart głaskał całe moje ciało, całował i pieścił każdy jego zakamarek. Sięgnęłam gwiazd, eksplodowałam... Trwając w uścisku, zrobiliśmy to jeszcze wiele razy. Julian nigdy nie całował moich stóp. Bart robił to, pieszcząc każdy paluszek, całując każdą żyłkę. Moje ciało pachniało wodą różaną, którą wlałam do kąpieli. Czułam, że gdzieś z góry obserwuje nas babcia. Ale Bart nie kochał mnie. Dobrze o tym wiedziałam. Zastępowałam mu żonę, a kiedy ona wróci, już nigdy go nie zobaczę. Wiedziałam o tym, ale mimo to dawałam mu siebie. Wyczerpana usnęłam w jego ramionach. Śnił mi się Julian. Był w małej pozytywce, którą otrzymałam od ojca. Kręcił się w kółko, a jego twarz zwracała się do mnie, jakby oskarżając o zdradę, po 344 ZABAWA W KOTKA I MYSZKĘ czym Julian przemienił się w Paula, na którego twarzy malował się smutek. Podbiegłam do pozytywki, ale zanim zdążyłam ją dotknąć, przemieniła się w trumnę z Chrisem w środku. Nie żyje? Chris! Gdy obudziłam się, Barta już nie było. Policzki miałam mokre od łez. Mamo, dlaczego nas skrzywdziłaś?! Zdawało mi się, że ktoś wykrzyknął moje imię. Poczułam zapach róż. Paul, dlaczego nie przyjeżdżasz? Proszę, ocal mnie. Dlaczego wołasz mnie tylko w myślach? Zrealizowałam pierwszą część planu zemsty. Teraz mama dowie się, że noszę w sobie dziecko Barta. Wkrótce spotkam babcię, która także musi zapłacić za wyrządzone mi krzywdy. ? 11* ?? ? (V ? N O-S = TgssgKPg-ś g ? g f s-i-z ? f f fig ? ;F o. n •?o 5» ? ? 3 ? o K' ?*> ?- ?» ? ?-« ?? -fi — o* o "—*? r* ~* 5- ? §? 3 S * -3 S. ?" w ?5 <~J O a o t/i *q tt ??, O "? o ? 81 1 5 BABCIA Foxworth Hall wybudowano na zboczu wysokiej góry, tak by wznosił się ponad inne domostwa. Niemalże codziennie wpatrywałam się w jego liczne okna, planując dalsze etapy zemsty. Bart odwiedzał mnie dosyć systematycznie. Nie obawiał się wścibskich sąsiadów, gdyż domy były oddalone od siebie o kilkadziesiąt metrów i na ogół otoczone wysokimi żywopłotami. Czasami spotykaliśmy się w jakiejś innej miejscowości, kochaliśmy w małych przydrożnych hotelach. Pewnego dnia, jedząc lunch, Bart rzekł: - Dziś rano dzwoniła Corrine. Wraca na Boże Narodzenie. - To dobrze - odparłam obojętnie, nie przerywając posiłku. Bart zmarszczył brwi i dziobiąc widelcem sałatkę, dodał: - Wiesz, co to oznacza? Nie będziemy mogli się tak często spotykać. Nie zależy ci na mnie? - Zależy, znajdziemy jakieś wyjście. - Ale z ciebie jędza! - Nie przejmuj się tym, wszystkie kobiety są takie. Jesteśmy surowe dla mężczyzn, ale przede wszystkim dla siebie. Nie musisz się z nią rozwodzić i tracić szansę odziedziczenia jej majątku. Chociaż możliwe, że umrzesz przed nią, a wtedy kupi sobie nowego męża! - Wiesz, jesteście do siebie podobne! Ona mnie nie kupiła! Kochaliśmy się! Szalałem za nią, tak samo jak teraz szaleję za tobą! Ale zmieniła się. Kiedy spotkałem japo raz pierwszy, była 346 BABCIA dobrą, czarującą kobietą, o takiej kobiecie marzyłem przez całe życie. Ale ona się zmieniła! Stała się taka tajemnicza jak ty! - Bart, kochany, już wkrótce poznasz wszystkie tajemnice. Jak gdyby nie usłyszał moich słów. - Jej ojciec też był dziwnym człowiekiem. Miał wygląd poczciwego staruszka, a biło w nim serce z kamienia. Sądziłem, że jestem jego prawnikiem, ale wkrótce odkryłem, że byłem tylko jednym z tych, których wykorzystywał do różnych zadań. Ja musiałem napisać jego testament. Zmieniał go chyba ze dwanaście razy, dopisując i wykreślając krewnych, zachowywał się wtedy jak szaleniec. Ale on nie postradał zmysłów, do końca wiedział, co robi. Najstraszniejsza była ostatnia klauzula! Oczywiście, żadnych dzieci! - Więc pracowałeś zawodowo? - spytałam zaciekawiona. - Tak - odparł, uśmiechając się gorzko. - Znów jestem czynny zawodowo. Mężczyzna musi pracować, aby mieć jakiś cel w życiu. Nawet podróże po Europie mogą się w końcu znudzić. Spotykasz te same twarze, robisz te same rzeczy, słyszysz te same dowcipy. Za pieniądze można kupić wszystko z wyjątkiem zdrowia. - Dlaczego się z nią nie rozwiedziesz i nie znajdziesz czegoś, co nada sens twojemu życiu? - Ona mnie kocha. Czyż nie było to słodkie? Żył z nią, ponieważ go kochała. - Kiedy spotkaliśmy się po raz pierwszy, powiedziałeś, że ją kochasz, a teraz mówisz coś wręcz przeciwnego. - Mówiąc szczerze, czasami ją kocham, czasami zaś nienawidzę. Sądziłem, że jest podobna do ciebie. Proszę, nie bądź arogancką, bezwzględną kobietą, bo wtedy upodabniasz się do niej. Ale istnieje coś, co nas dzieli, coś, o czym nie chcesz mi powiedzieć. Nie jestem kochliwy i nie żałuję, że się w tobie zakochałem. Przypominał małego bezbronnego chłopca, który obawiał się, że jego ulubiony piesek opuści go i nigdy nie powróci. - Bart, obiecuję ci, że nadejdzie dzień, kiedy poznasz wszystkie tajemnice, moje i jej. A na razie powiedz, że mnie kochasz. Tak mi dobrze z tobą. 347 Yirginia C. Andrews - Kocham cię od dawna. Kiedy cię po raz pierwszy pocałowałem, zdawało mi się, że kiedyś już to robiliśmy. * * * Pewnego dnia, gdy Jory poszedł do przedszkola, udałam się w kierunku Foxworth Hall. Za pomocą drewnianego klucza, który Chris dorobił wiele lat temu, weszłam tylnymi drzwiami do domu. Był czwartek. Z opowiadań Barta znałam plan zajęć domowników i służby. W czwartki służba udawała się do miasteczka. Wiedziałam także, że o tej porze pielęgniarka zazwyczaj drzemała, a babcia odpoczywała w małym saloniku nad biblioteką, tym samym, w którym dziadek spędzał swoje ostatnie tygodnie życia, podczas gdy czwórka małych dzieci żyła na poddaszu, czekając na jego rychłą śmierć. Powoli przemierzałam bogate i luksusowo wyposażone pokoje, z uwagą przyglądając się wspaniałym meblom. Moim oczom ukazały się szerokie schody, wiodące z obszernego holu, który służył jako sala balowa, do balkonu na drugim piętrze. Były tam też inne schody, prowadzące prosto na poddasze. Ujrzałam olbrzymie biurko, z którego wiele lat temu obserwowałam z Chrisem gwiazdkowe przyjęcie. Pamięcią wróciłam do tamtych chwil. Znów przemieniłam się w dwunastoletnią dziewczynkę. Trzy ogromne żyrandole, zawieszone kilka metrów nad podłogą, ponownie wzbudziły we mnie grozę. Nie spiesząc się podziwiałam obrazy, marmurowe popiersia, oryginalne lampy i wspaniałe kilimy, na które mogli sobie pozwolić jedynie bardzo bogaci ludzie. Babcia kupowała kupony szarej tafty, by zaoszczędzić kilka dolarów, a pokoje urządzono z największym przepychem. Bez większych trudności odnalazłam bibliotekę. Nawet biblioteka w Clairmont nie miała tylu wspaniałych książek! Na okazałym biurku dziadka stało zdjęcie Barta. Musiał często korzystać z biblioteki, dotrzymując towarzystwa babci, gdyż obok dużego, wygodnego krzesła stały jego domowe pantofle. Szerokie drzwi wiodły na przestronny taras, otoczony wspaniałym ogrodem z małą fontanną. Było to słoneczne, spokojne miejsce, idealne dla inwalidy. 348 BABCIA W końcu zaspokoiłam ciekawość i skierowałam się do potężnych drzwi w rogu pokoju, za którymi znajdę znienawidzoną babcię. Pamiętam dzień, kiedy przyjechaliśmy do Foxworth Hall. Ta okrutna, bezwzględna kobieta patrzyła na nas z pogardą, a w jej szarych oczach nie znalazłam śladu współczucia dla losu osieroconych dzieci. Surowej twarzy nie rozjaśnił nawet przelotny uśmiech, nie przyszło jej na myśl, by nas dotknąć czy też pogłaskać. Nawet różowe, okrągłe policzki bliźniąt nie zmiękczyły jej okrutnego serca. Pamiętam dzień, kiedy babcia rozkazała mamie, aby pokazała nam swoje poranione plecy. Chwilę później podniosła Carrie za włosy i rzuciła ją w kąt pokoju, a Córy'ego, który ruszył na ratunek siostrze, uderzyła mocno w twarz. Mały chłopczyk usiłował tylko pomóc siostrze. Pamiętam, że chciała odebrać mi to, co miałam najpiękniejsze - włosy. Cały dzień Chris usuwał smołę z moich włosów! Potem dwa tygodnie nie otrzymaliśmy ani mleka, ani jedzenia! Tak! Zemszczę się! Obiecałam to sobie w dniu, kiedy zostałam przez nią wychłostana. Zdjęłam futro, buty i włożyłam białe satynowe pointy. Miałam na sobie biały, niemalże przezroczysty kostium do ćwiczeń baletowych. Rozpuściłam włosy, które opadając na ramiona, tworzyły kaskadę złotych loków. Drzyj, babciu, nadchodzę! Ostrożnie otworzyłam drzwi. Babcia leżała na wysokim szpitalnym łóżku. Promienie słońca padały na różową, łysiejącą głowę. Miała lekko przymknięte oczy. Była tak stara, że wzbudzała odrazę. Co się stało z tą potężną, silną kobietą? Dlaczego nie nosiła już szarej sukni? Dlaczego przedstawiała sobą tak żałosny widok? Nie miałam litości. Prawdopodobnie właśnie zasypiała, ale odgłos otwieranych drzwi przeszkodził jej. Otworzyła szeroko oczy i spojrzała w moim kierunku. Rozpoznała mnie! Wąskie usta zadrżały. Bała się! Boże! Nadszedł ten długo oczekiwany dzień! Jednak - zawahałam się. Choć przyszłam, aby się zemścić, nie potrafiłam być tak okrutna, jak ona kiedyś. Dlaczego 349 Virginia C. Andrews tak się zmieniła? Chciałam mścić się na kobiecie, którą pamiętałam z przeszłości, a nie na bezbronnej, chorej staruszce. Kiedyś była wysoką, dobrze zbudowaną matroną, z dużymi, twardymi piersiami, które teraz zwisały niczym dwa puste worki. Ramiona przypominały stare, wyschnięte patyki, a dłonie - poskręcane korzenie. Milcząc patrzyłyśmy na siebie, a w jej oczach dostrzegłam nienawiść. Zdawało mi się, że za chwilę usłyszę donośny, szorstki głos: - Diabelskie nasienie! Wynoś się z tego domu! Ty szatanie! Ale babcia milczała. Uśmiechając się rzekłam grzecznie: - Dzień dobry, babciu. Tak się cieszę z naszego spotkania. Pamiętasz mnie? Jestem Cathy, twoja wnuczka. Pamiętasz swoje wnuki, które więziłaś na poddaszu? Codziennie o szóstej trzydzieści rano przynosiłaś nam koszyczek z jedzeniem, ciepłe mleko i chłodną zupę. Dlaczego choć raz nie była gorąca? Zamknęłam za sobą drzwi. Dostrzegła wtedy brzozową witkę, którą ukryłam za plecami. - Babciu... - powiedziałam łagodnie. - Pamiętasz ten dzień, kiedy wychłostałaś mamę? Kazałaś się jej rozebrać przed dziadkiem, potem wychłostałaś ją, dorosłą kobietę. Przerażona patrzyła na witkę. Przez chwilę w jasnych, szklistych oczach, otoczonych gęstą siecią zmarszczek, ujrzałam strach. Jej cienkie usta były wykrzywione. Ku mojemu zdumieniu zauważyłam, że wysoki kołnierzyk żółtej bluzy spięty był brylantową broszką! Nigdy przedtem nie widziałam jej bez broszki. Nosiła ją zawsze, podobnie jak szarą suknię z tafty, z białym ażurowym kołnierzykiem. - Babciu - zagadnęłam. - Pamiętasz bliźnięta? Te urocze pięcioletnie brzdące, które pewnej okropnej nocy przyjechały do tego domu, a ty, ich rodzona babka, ani razu nie zawołałaś ich po imieniu? Córy nie żyje. Ciekawa jestem, czy wiesz o śmierci Carrie? Ona też odeszła. Była bardzo niska, gdyż pozbawiono ją promieni słonecznych i świeżego powietrza. Odebrano jej miłość, dzieciństwo, poczucie bezpieczeństwa. My z Chrisem często opalaliśmy się na dachu, lecz maluchy bardzo się bały 350 BABCIA wysokości. Czy wiedziałaś o tym, że potrafiliśmy godzinami przesiadywać na dachu? Nie... Babcia poruszyła się niespokojnie, jak gdyby chciała ukryć się w łóżku. Z okrutną satysfakcją przyglądałam się tej wystraszonej staruszce. Byłam zadowolona, że wciąż może się choć trochę poruszać. Co więcej, nie mogła wezwać pomocy. - A czy przypominasz sobie, kochana babciu, naszą drugą noc w tym domu? Podniosłaś Carrie za włosy. Czy zdawałaś sobie sprawę, że zadajesz jej ból? Gdy Córy przyszedł siostrze z pomocą, uderzyłaś go tak mocno w twarz, że upadł na podłogę. Biedna Carrie, tak bardzo go opłakiwała. Nigdy nie pogodziła się z jego śmiercią, zawsze był obecny w jej myślach. Pewnego dnia poznała chłopca o imieniu Alex. Pokochali się i mieli zamiar wkrótce się pobrać. Jednak Carrie dowiedziała się, że chłopiec chciał zostać pastorem. Załamała się. Carrie zapamiętała twoje słowa. Wmówiłaś nam, że jesteśmy złymi ludźmi, którzy nigdy nie zaskarbią sobie łaski Boga. To przez ciebie Carrie straciła wiarę w siebie i w sens życia. Uwierzyła ci! Córy umarł! Wiedziała, że przyczyną śmierci brata były pączki z arszenikiem... Więc kiedy straciła wiarę we własne siły, kupiła truciznę na szczury. Kupiła także dwanaście pączków i posypała je arszenikiem. Zjadła te dwanaście pączków! Ty i matka zabiłyście ją i jej brata. Czy możesz temu zaprzeczyć! Nienawidzę cię, stara kobieto! Nie powiedziałam, że o wiele bardziej nienawidzę mamy. Babcia nigdy nas nie kochała, więc poniekąd krzywdy, jakie nam wyrządzała, nie sprawiały aż tak wielkiego bólu. Natomiast kobieta, która nas urodziła, wychowała i kiedyś tak bardzo kochała... to było okrutne! Już wkrótce zemszczę się! - Tak, babciu. Carrie nie żyje, ponieważ chciała umrzeć, tak jak Córy, i spotkać go w niebie. Z kieszeni wyjęłam długi pukiel jasnych włosów przewiązany czerwoną i fioletową wstążką. - Spójrz, starucho, to są włosy Carrie. Zatrzymałam je po to, aby pokazać je tobie i mamie... Obie jesteście winne śmierci bliźniąt! 351 Yirginia C. Andrews Trzymając w ręku włosy ukochanej siostry, wpadłam w szał. Pragnęłam jedynie zemsty! Pamiętałam ją leżącą w szpitalu, gdy z pięknej, młodej kobiety przemieniła się w pokryty pomarszczoną skórą szkielet. Była tak przeraźliwie blada, że na jej ciele można było dostrzec wszystkie żyły. Zbliżyłam się do łóżka babci. - Zobacz, czyż nie miała pięknych włosów? A czy twoje włosy kiedykolwiek mogły się z nimi równać? Nigdy! Zawsze byłaś brzydką, odpychającą kobietą! Nawet gdy byłaś młodą dziewczyną! To dlatego nienawidziłaś macochy swojego męża! - Roześmiałam się złośUwie. - Tak, babciu, wiem o tobie wszystko. Twój zięć zdradził mi wszystkie rodzinne sekrety, o których opowiedziała mu mama. Twój mąż, Malcolm, zakochał się w swojej macosze, młodej i urodziwej kobiecie. Gdy Alicja urodziła syna, podejrzewałaś, że Malcolm jest jego ojcem. Znienawidziłaś więc naszego ojca i chcąc się zemścić, zwabiłaś go do Foxworth Hall. Wykształciłaś go i nauczyłaś dobrych manier oraz smaku. Zamierzałaś go wyrzucić z domu i pozbawić majątku. Ale tata przechytrzył cię, nieprawdaż? Skradł ci jedyną córkę, którą również darzyłaś nienawiścią tylko dlatego, że twój mąż ubóstwiał ją. Ale myliłaś się co do Malcolma i Alicji. Ona nie znosiła twojego męża i walczyła z nim przez całe życie. Jej syn nie był synem Malcolma. Babcia patrzyła obojętnie, jak gdyby przeszłość nie miała dla niej żadnego znaczenia. W tej chwili Uczyła się tylko brzozowa witka w mojej dłoni. - Powiem ci coś jeszcze, stara kobieto. Nigdy w życiu nie spotkałam wspanialszego mężczyzny niż mój ojciec i uczciwszej kobiety niż jego matka. Ale nie myśl sobie, że odziedziczyłam coś po tych zacnych ludziach, nie! Jestem podobna do ciebie! Bezwzględna! Nigdy nie zapominam i nie przebaczam! Nienawidzę cię za to, że zabiłaś Córy'ego i Carrie. Nienawidzę cię też za to, że skrzywdziłaś mnie i Chrisa! Zaczęłam krzyczeć, zapominając o śpiącej w innym pokoju pielęgniarce. Miałam ochotę nakarmić babcię arszenikiem, po 352 BABCIA czym usiąść i patrzeć, jak umiera. Śmiejąc się złowieszczo, zatańczyłam wokół łóżka, po czym krzyknęłam jej w twarz: - Przez te lata, gdy byliśmy zamknięci, ani razu nie wymówiłaś naszych imion, nie spojrzałaś nawet na Chrisa, gdyż do złudzenia przypominał tatę i dziadka, gdy był jeszcze młody. W każdym widzisz tylko zło, ale zapominasz o prawdzie. W tym domu rządzi pieniądz! Dziadek ożenił się z tobą dla pieniędzy! Wiedziałaś o tym. Przez chciwość zostaliśmy sprowadzeni do tego domu i uwięzieni na poddaszu. Wskoczyłam na łóżko i lekko uderzyłam babcię włosami Carrie. Wzdrygnęła się. - Pamiętasz, jak karałaś naszą matkę? Wtedy ją jeszcze kochaliśmy! - Stanęłam okrakiem nad babcią. - A pamiętasz, jak biłaś mnie i Chrisa? Nadszedł czas zemsty, teraz twoja kolej. Przepełnione nienawiścią szare oczy patrzyły na mnie pogardliwie, rzucając wyzwanie. - Od czego zaczniemy, babciu? Co wolisz najpierw, brzozowy bicz czy gorącą smołę na włosy? Skąd wzięłaś smołę? Zawsze zadawałam sobie to pytanie. Muszę ci coś wyznać. Chris nie obciął mi wszystkich włosów, tylko przód, po to, byś myślała, że jestem łysa! Tak, to miłość ocaliła włosy. Godzinami wy-czesywał smołę. Ciebie nikt nigdy nie kochał! Babcia poruszyła ustami, po czym rozległy się nieartykułowane dźwięki. - Kochana babciu, a może poradziłabyś mi, skąd mam wziąć smołę? Szukałam, ale nie znalazłam. Wiesz, zastąpię ją chyba woskiem! Dlaczego nie pomyślałam o wosku? Och, babciu, zaraz się zabawimy! I nikt się o tym nie dowie! Nie możesz już ani mówić, ani pisać. Nie byłam dumna z tego, co robię i mówię. Miałam wrażenie, że moje sumienie unosi się nad łóżkiem i patrzy na mnie z dezaprobatą. Przez chwilę poczułam litość dla tej starej, bezbronnej kobiety, która przeszła już dwa zawały serca. Lecz nienawiść i chęć zemsty zwyciężyły. Energicznie ściągnęłam z niej kołdrę i zdjęłam piżamę. Leżała naga. Z obrzydzeniem patrzyłam na jej stare, pomarszczone ciało. Pamiętam niena- 353 § ? 1-? ^^^ Virginia C. Andrews wiść, jaką ujrzałam w jej oczach, gdy jako czternastoletnia dziewczynka po raz pierwszy oglądałam swoje nagie ciało przed lustrem. Wtedy niespodziewanie weszła ona. Młodość to piękno, urok, powab! Jej niegdyś obfite, twarde piersi zwisały niczym dwa puste worki. Biała pomarszczona skóra pokryta była gdzieniegdzie brązowymi brodawkami i rozstępami. Poniżej pępka dostrzegłam długą szramę, prawdopodobnie znak po cesarskim cięciu. Chude, długie nogi przypominały powyginane, stare drzewo. Westchnęłam. Czy ja też będę kiedyś tak wyglądać? Delikatnie przewróciłam ją na brzuch. Przez cały czas opowiadałam o tym, jak z Chrisem często z niej żartowaliśmy, zastanawiając się, czy kiedykolwiek zdejmuje na noc bieliznę i czy rozbiera się przy zgaszonym świetle. - Babciu, a teraz cię wychłoszczę - powiedziałam obojętnie. - Obiecałam to sobie dawno temu. Zamknęłam oczy i prosząc Boga o przebaczenie, z całej siły uderzałam ją witką w gołe pośladki! Wzdrygnęła się. Z zaciśniętych ust wydobył się jakiś dźwięk, po czym chyba zemdlała i oddała mocz. Rozpłakałam się. Pobiegłam do łazienki, skąd przyniosłam gąbkę i mydło, żeby ją umyć. Mocne uderzenie przecięło skórę. Przewróciłam ją na plecy, założyłam piżamę, by w końcu sprawdzić, czy żyje. Gdy ujrzała moje łzy, spojrzała na mnie triumfalnie. „Tchórz! - zdawała się mówić. - Wiedziałam, że nie jesteś nic warta! Zabij mnie! No, spróbuj! Zabij, jeśli masz odwagę!" Zeskoczyłam z łóżka i pobiegłam do biblioteki, skąd przyniosłam świecznik. Nie miałam przy sobie zapałek! Wróciłam do biblioteki i zaczęłam grzebać w biurku Barta. Na dnie szuflady znalazłam zapałki. W oczach babci ujrzałam strach. Najwidoczniej bała się utraty tego małego kosmyka włosów, przewiązanego różową wstążką. Zapaliłam świecę i pochylając ją nieco na bok, trzymałam nad głową starej kobiety. Duży płomień szybko rozpuszczał wosk. Na białą głowę spadło sześć lub siedem kropel gorącego 354 BABCIA wosku. Nie wytrzymałam. Miała rację, byłam tchórzem, nie potrafiłam zadawać bólu. Zdmuchnęłam płomień, odłożyłam świecznik na swoje miejsce i wyszłam. W holu zorientowałam się, że zostawiłam na łóżku kosmyk włosów Carrie. Gdy wróciłam do pokoju, staruszka wpatrywała się bacznie w piękny pukiel. W jej oczach dostrzegłam łzy. To była moja zemsta. Bart był coraz częstszym gościem w moim domu. Obsypywał mnie i Jory'ego prezentami. Stałam się jego utrzymanką. - Czy ty jesteś moim tatusiem? - spytał kiedyś Jory. - Nie, ale bardzo chciałbym mieć takiego synka jak ty. Gdy Jory wyszedł na dwór, Bart usiadł obok mnie i uśmiechając się tajemniczo, zagadnął: - Nigdy nie zgadniesz, co się wydarzyło w Foxworth Hall. Jakiś sadysta wylał niewielką ilość wosku na głowę mojej teściowej! Ale to nie wszystko! Na pośladkach ma głęboką szramę, która nie chce się goić. Pielęgniarka nie potrafi tego wytłumaczyć. Pytałem 01ivię, czy to był ktoś z domowników, ale ona mrugnęła dwa razy, co oznacza, że nie. Bardzo się zdenerwowałem. Pewien jestem, że zrobił to ktoś ze służby! Nie potrafię tego wytłumaczyć. Jak można być tak bezwzględnym człowiekiem, by znęcać się nad bezbronną staruszką? Obiecałem żonie, że się zaopiekuję OHvią. Jej pośladki są tak poranione, że nie może ani siedzieć, ani leżeć. - Och - szepnęłam ze współczuciem. - Jakie to straszne. - Ma bardzo słabe krążenie. Ale nie przejmuj się tym. To jest mój problem. Bart wyciągnął do mnie ramiona i przytulił mocno do siebie. Kilkakrotnie musnęłam go ustami. Wstał i zaniósł mnie do sypialni. Leżeliśmy przytuleni i przysłuchiwaliśmy się głośnym podmuchom wiatru. Dochodził nas wesoły śmiech Jory'ego, który bawił się w ogródku z malutkim pudelkiem, prezentem od Bar- 355 Yirginia C. Andrews ta. Pocałowałam Barta i niechętnie uwolniłam się z jego ramion. Powoli zaczęłam się ubierać. - Masz ładną pupę - powiedział Bart. - Tylko pupę? - Niezła jesteś - odparł rozbawiony. - Cathy, powiedz, że mnie kochasz. - A ty? Czy naprawdę mnie kochasz? - spytałam, zaskoczona jego prośbą. - Dlaczego sądzisz, że cię nie kocham? - Dobrze, wyjaśnię ci to. Jeśli się kogoś bardzo kocha, to pragnie się być z tą osobą przez cały czas, a ty nawet nie chcesz rozmawiać o rozwodzie! Domyślam się więc, jak wiele dla ciebie znaczę! - Cathy, ktoś cię zranił w przeszłości, prawda? Nie chcę cię skrzywdzić, ale ty bawisz się ze mną w kotka i myszkę. Czy to musi być miłość? Sam seks nie wystarczy? Nie wiem, jak to się stało, ale straciłam dla niego głowę. Bart powiadomił mnie o powrocie żony, która ze starzejącej się już kobiety przemieniła się w pięknego motyla. - Nie uwierzysz, ale schudła z dziesięć kilo! Nie ma żadnej zmarszczki! Wygląda wspaniale, cholera, nigdy bym nie przypuszczał, że może się aż tak zmienić! Wiesz, jesteście do siebie bardzo podobne! Niewątpliwie Bart był pod wrażeniem urody swojej małżonki. - Cathy, ona się bardzo zmieniła. Znów przypomina tę słodką, kochającą kobietę, którą poślubiłem kilkanaście lat temu. Mężczyźni! Jak łatwo można ich oszukać! Oczywiście, że mama ponownie stała się kochającą żoną! Przecież domyślała się, że Bart ma kochankę. Nie wiedziała tylko, że jest nią jej córka. Ale już wkrótce się dowie, takie wiadomości szybko się rozchodzą. - Dlaczego więc jesteś ze mną, skoro twoja piękna żona czeka na ciebie w domu? Ubieraj się i nie nie przychodź tu więcej! Zapomnij o mnie, to już koniec. - No, no... - rzekł, chwytając mnie w ramiona. - Nie mówi- 356 BABCIA lem, że jest ładniejsza od ciebie. Wiesz, masz w sobie coś, czego nie potrafię nazwać. Nie wiem, co to jest. Nie jestem pewien, czy potrafiłbym żyć bez ciebie. Mówi prawdę. Wygrałam, wygrałam! Pewnego dnia natknęłam się na mamę na poczcie. Gdy mnie dostrzegła, zbladła. Odwróciła głowę, udając, że mnie nie widzi. Ja także nie zwracałam na nią uwagi. Zauważyłam jednak, że ukradkiem spogląda na bawiącego się beztrosko Jory'ego. Był ładnym, wdzięcznym chłopcem, którego wszyscy podziwiali. Śmiało przyglądał się stojącym w kolejce klientom, aż wreszcie napotkał wzrok żony Barta Winslowa. - Dzień dobry - przywitał się przyjaźnie. - Jest pani bardzo ładna, jak moja mamusia. Och, te dzieciaki! Jory podszedł bliżej i dotknął jej futra. - Mama też ma takie futro. Moja mama jest tancerką. Czy pani umie tańczyć? Widzisz, mamo! To jest twój wnuk, którego nigdy nie przytulisz! Nigdy! - Nie - szepnęła. - Nie jestem tancerką. - W jej oczach ujrzałam łzy. - Mama może panią nauczyć. - Nie, jestem na to za stara. - Nie! - krzyknął Jory i chwycił ją za rękę. - A czy masz małego chłopczyka, z którym mógłbym się pobawić? - Nie - szepnęła bliska płaczu. - Nie mam dzieci. - Niektóre kobiety nie zasługują na to, by mieć dzieci -wtrąciłam ostro. Zapłaciła za znaczki i skierowała się do wyjścia. - Kobiety takie jak pani wolą pieniądze niż dzieci. Wkrótce przekona się pani, czy podjęła słuszną decyzję. Odwróciła się i pośpiesznie opuściła pocztę. Na ulicy czekała na nią czarna limuzyna. Zdziwiony Jory chwycił mnie za rękę i spytał naiwnie: 357 Yirginia C. Andrews - Mamo, dlaczego nie lubisz tej pani? Ona jest ładna i taka podobna do ciebie. Siedząc w fotelu przy oknie, przypatrywałam się zachodowi słońca. Zastanawiałam się, co robi Bart. Położyłam dłonie na płaskim brzuchu, który już niedługo wypełni się dzieckiem. Nie miałam jeszcze pewności, ale już pragnęłam tego dziecka. Nie łudziłam się. Na pewno nie zostawi żony i pieniędzy. To nie narodzone dziecko także nie będzie mieć ojca. Naiwna, głupia dziewczyno! Nagle dostrzegłam skradającego się Barta. Roześmiałam się, odzyskując pewność siebie. Kochał mnie! Kiedy się upewnię, powiem mu o dziecku. j WKRACZAM DO AKCJI - Cathy, mówiłaś, że nie musimy uważać! - Tak. Pragnę tego dziecka. - Pragniesz mojego dziecka? Czy myślisz, że się z tobą ożenię? - Nie, wiem, że nie zostawisz żony. Ale pomyślałam sobie, że wkrótce znudzisz się mną i wrócisz do niej, a po jakimś czasie znajdziesz sobie inną maskotkę. Będę miała twoje dziecko, zaplanowałam to. A teraz mogę już odejść. Pocałuj mnie więc na pożegnanie i pamiętaj o mnie. Siedzieliśmy w pokoju stołowym, za oknem sypał gęsty śnieg. Siedząc przy kominku, robiłam na drutach wyprawkę. Nagle Bart chwycił mnie mocno za rękę, wyrwał robótkę i rzucił ją w kąt. - Rozprujesz! - krzyknęłam zdezorientowana. - O co ci chodzi, Cathy? Dobrze wiesz, że nie mogę się z tobą ożenić! Nigdy ci tego nie obiecywałem! - Zamilkł na chwilę i zakrył twarz dłońmi. - Kocham cię. Bóg mi świadkiem, chcę, żebyś zawsze była blisko mnie, i tak samo jak ty pragnę tego dziecka. Powiedz szczerze, o co ci chodzi? Czy prowadzisz jakąś grę? - Tak, to taka kobieca gra. - Wyjaśnij mi to - poprosił, starając się panować nad sobą. - Przecież powrót mojej żony nie musi niczego zmienić. Zawsze znajdziesz miejsce w moim życiu... - W twoim życiu? Jak długo masz zamiar wymykać się potajemnie z domu? 359 Virginia C. Andrews Bart był upokorzony. - Cathy, bądź rozsądna. Kocham cię, ale kocham też moją żonę. Czasami myślę o was jak o jednej kobiecie. Tak jak mówiłem, zmieniła się. Odmłodniała, zeszczuplała, stała się pogodniejsza, prawdopodobnie wygląd dodał jej pewności siebie. Wiesz, czasami nienawidziłem jej z całego serca. Kiedy stawała się złośliwa, szukałem pocieszenia u innych kobiet, lecz wciąż ją kochałem. Jedynym punktem spornym była kwestia dzieci. Nie chciała nawet zgodzić się na adopcję, a teraz jest już na to za stara. Cathy, proszę, zostań! Nie odchodź! Nie odbieraj mi dziecka... jeśli wyjedziesz, nie będę wiedział, co się z wami dzieje. - Dobrze, zostanę, ale pod jednym warunkiem. Będziesz mieć dziecko, jeśli się z nią rozwiedziesz i ożenisz ze mną. W przeciwnym razie wyjeżdżam. Możliwe, że napiszę kilka słów, żeby poinformować cię, czy masz syna czy córkę. Albo nie, nie napiszę do ciebie... - Popatrzyłam na Barta z pogardą. Przecież sam pisał testament i kodycyl. Ochraniał ją! Tak jak Chris! Oparł głowę o poręcz i wpatrywał się w ogień. Po chwili zadumy zerknął na mnie. - O Boże! Więc ty to wszystko zaplanowałaś?! - wykrzyknął zaszokowany odkryciem. - Dlaczego chcesz mnie skrzywdzić? Przecież kocham cię z całego serca. To prawda, że nasz związek zaczął się od seksu, przyznaję, że wtedy tylko o to mi chodziło. Lubię być z tobą, lubię nasze spacery, lubię też z tobą rozmawiać. Odpoczywam w twoim towarzystwie. Uwielbiam sposób, w jaki mnie dotykasz, gładzisz włosy, całujesz, a przede wszystkim kocham twoją niewinną, słodką twarz. Kiedy się budzisz rano i znajdujesz mnie u swojego boku, jesteś tak czarująco nieśmiała. Trzymasz mnie w niepewności, wciąż zaskakujesz nowymi pomysłami. Czasami wydaje mi się, że żyję nie zjedna, lecz z dziesięcioma kobietami jednocześnie. Nie potrafię żyć bez ciebie, ale nie mogę też zostawić żony. Ona mnie potrzebuje! - Bart, wzruszasz mnie do łez. Powinieneś zostać aktorem. 360 WKRACZAM DO AKCJI - Niech cię diabli, Cathy! - krzyknął. - Owinęłaś mnie sobie dokoła palca i robisz ze mną, co chcesz! Jeśli nie zmienisz swojego postępowania, znienawidzę cię! Wybiegł, trzaskając drzwiami. Zostałam sama. Czy już nigdy nie nauczę się milczeć? Zostanę przy nim tak długo, jak tego będzie chciał. Emma, Jory i ja postanowiliśmy wybrać się do Richmond na świąteczne zakupy. Mój synek widział świętego Mikołaja, gdy był jeszcze małym chłopcem, więc z pewnością nie pamiętał, jak wygląda. Nieśmiało podszedł do ubranego w czerwony strój mężczyzny z długą, białą brodą. Usiadł ostrożnie na jego kolanie i z zaciekawieniem spojrzał w wesołe niebieskie oczy. Następnie wstąpiliśmy do ekskluzywnego sklepu z sukniami. Ekspedientce pokazałam narysowany z pamięci szkic sukni, którą chciałam zamówić. Wybrałam ciemnozielony welwet i o ton jaśniejszy szyfon. Podczas gdy Jory i Emma oglądali w kinie film Walta Disneya, udałam się do fryzjera, aby obciąć i wymodelować włosy. Tym razem nie była to kwestia podcięcia zniszczonych końcówek - po raz pierwszy w życiu zdecydowałam się na obcięcie włosów na krótko. Muszę przyznać, że z nową fryzurą wyglądałam fantastycznie. Czy jednak mogło być inaczej, skoro piętnaście lat temu mama wspaniale wyglądała w takim samym uczesaniu? - Och, mamo! - krzyknął zaskoczony Jory. - Zgubiłaś włosy! - Rozpłakał się. - Proszę cię, włóż z powrotem długie włosy! Nie jesteś już podobna do mojej mamy! Osiągnęłam sukces. W nadchodzące święta Bożego Narodzenia chciałam być inna, chciałam stać się sobowtórem matki, kobietą, którą piętnaście lat temu ujrzałam, gdy tańczyła z Bar-tem. W końcu nadeszła godzina zemsty - ubrana w identyczną suknię, identycznie uczesana, młoda i piękna - stanę przed nią twarzą w twarz. Tym razem ja będę panią sytuacji. Kobieta przeciw kobiecie, niech wygra lepsza! Matka ma czterdzieści 361 Yirginia C. Andrews osiem lat, ale po operacji plastycznej musi wyglądać dość młodo. Zachowała urodę. Ale czy miała szansę wygrać z dwudziestoczteroletnią córką? Kiedy włożyłam nową zieloną suknię i spojrzałam w lustro, roześmiałam się z satysfakcją. Tak, w cudowny sposób przemieniłam się w kobietę, której nie oprze się żaden mężczyzna. Miałam jej siłę, urodę i o wiele więcej sprytu. Kilka dni przed Bożym Narodzeniem zadzwoniłam do Chrisa i spytałam, czy nie chciałby pojechać ze mną do Richmond. Chciałam kupić kilka niezbędnych drobiazgów, których nie mogłam dostać w miejscowych sklepach. - Cathy - odparł surowo. - Spotkamy się, jeśli rozstaniesz się z Bartem. Do tego czasu nie chcę cię widzieć! - Dobrze! - odparłam wzburzona. - Nie przyjeżdżaj! Nie musisz się mścić, ale ja zbyt długo czekałam na tę chwilę! Zajęcia w szkole prowadziłam o wiele rzadziej niż poprzednio, za to uczęszczałam na wszystkie przedstawienia małych tancerzy. Dzieci uwielbiały przebierać się i popisywać przed rodzicami, dziadkami i przyjaciółmi. Wystawiliśmy Dziadka do orzechów. Maluchy prezentowały się wspaniale. Nawet Jory zagrał dwie małe role - Płatka Śniegu i Cukierka. Mimo iż kazałam obiecać Bartowi, że nigdy nie przyjedzie z żoną na przedstawienie, zobaczyłam ich razem na widowni. Państwo Bartholomew Winslow siedzieU w pierwszym rzędzie. Bart sprawiał wrażenie szczęśliwego, natomiast mama wyglądała bardzo posępnie. Po przedstawieniu otrzymałam od Barta olbrzymi bukiet róż, a tańczący solo Płatek Śniegu - duże pudełko czekoladek. - Co to może być, mamo? - spytał zaskoczony Jory. Na jego małej szczęśliwej buzi pojawił się rumieniec. - Czy mogę to teraz otworzyć? - Otworzysz w domu, a jutro święty Mikołaj przyniesie ci inne prezenty. - Dlaczego? - Ponieważ cię kocha. - Dlaczego? - nalegał Jory. 362 WKRACZAM DO AKCJI - A czy ma inne wyjście? Musi cię kochać. - Och. O piątej rano Jory był już na nogach, bawiąc się pociągiem elektrycznym, który przysłał mu Bart. Podłogę w pokoju stołowym pokryły niezliczone wstążki, kolorowe papiery, które mój syn zdarł z licznych prezentów, otrzymanych od Paula, Henny, Chrisa, Barta i oczywiście świętego Mikołaja. Emma podarowała mu pudełko domowych ciasteczek, które spałaszował, otwierając prezenty. - O rany, mamo! - wykrzyknął. - Myślałem, że będę się nudził bez wujków, ale wcale nie jest mi smutno. Wiesz, nawet dobrze się bawię. W przeciwieństwie do Jory'ego czułam się samotna. Chciałam mieć Barta przy sobie. Czekałam, mając nadzieję, że pod jakimś pretekstem wymknie się z domu i wpadnie choć na chwilę, by mnie odwiedzić. Bart nie pojawił się, choć przesłał grubą brylantową bransoletkę i bukiet czerwonych róż. Dołączył też kartkę: „Kocham cię, tancerko!" Chyba nie istniała kobieta, która ubierałaby się z większą starannością niż ja tego wieczora, kiedy szykowałam się na spotkanie z mamą. Nawet Emma narzekała, że się guzdrzę. Starannie nałożyłam makijaż, a Emma wymodelowała mi włosy. - Emmo, musisz wywinąć je na zewnątrz, odsłaniając nieco twarz, a na końcu zakręć loczki. Aha, kilka pasemek powinno opadać na ramiona. Kiedy skończyłam, przejrzałam się w lustrze, ze zdumieniem wpatrując się w swoje odbicie. Byłam sobowtórem mamy sprzed dwunastu lat! Właśnie tak wyglądała tamtego wieczora, gdy ujrzałam ją jako dwunastoletnia dziewczynka. Fryzura doskonale podkreślała wysokie kości policzkowe. Powoli założyłam zieloną suknię. Spódnicę uszyto z zielonego szyfonu, a stanik z ciemniejszego o ton welwetu. Zakręciłam się w kółko, chcąc przeistoczyć się w matkę, posiąść jej siłę, która pomagała jej kontrolować mężczyzn. Kupiłam nawet identyczne perfumy o orientalnym zapachu. 363 Yirginia C. Andrews Na stopach miałam srebrne sandały na wysokich obcasach, do których dokupiłam srebrną torebkę. Potrzebowałam jeszcze biżuterii, wiedziałam, skąd ją wziąć. Miałam jedynie nadzieję, że los nie będzie tak okrutny i nie pozwoli, aby na ten wieczór mama wybrała brylantowo-szmaragdowy naszyjnik. W końcu szczęście musiało się do mnie uśmiechnąć. Nadeszła chwila zemsty. W końcu matka pozna gorycz przegranej ! Jaka szkoda, że nie będzie Chrisa, który mógłby obejrzeć zakończenie bardzo długiego przedstawienia, które rozpoczęło się z chwilą śmierci naszego taty. Po raz ostatni spojrzałam w lustro, założyłam etolę z lisa, prezent od Barta, i poszłam pożegnać się z Jorym. Pocałowałam synka czule w okrągły, różowy policzek. - Kocham cię, Jory - szepnęłam. Obudził się na chwilę, popatrzył na mnie, myśląc z pewnością, że śni. - Och, mamo. Tak ładnie wyglądasz! Czy idziesz na bal, aby znaleźć dla mnie nowego tatusia? Uśmiechnęłam się, ponownie go pocałowałam i przytaknęłam. - Dziękuję ci. Mówiąc, że pięknie wyglądam, sprawiłeś mi dużą przyjemność. A teraz połóż się spać i śnij o wspaniałych rzeczach. Jutro ulepimy bałwana. - Przyprowadź do pomocy tatusia. Na stoliku przy drzwiach znalazłam Ust od Paula. „Henny jest ciężko chora. Szkoda, że nie możesz przyjechać, zanim będzie za późno". Odłożyłam kartkę i z koperty wyjęłam Ust od Henny. „Kochana Cathy, Henny jest stara, Henny jest zmęczona. Henny jest zadowolona, że syn jest z nią, i zmartwiona, że was z nią nie ma. Zanim pójdę do nieba, zdradzę ci sposób na szczęście. Trze- 364 WKRACZAM DO AKCJI ba zapomnieć o przeszłości i patrzeć w przyszłość. Rozejrzyj się, może ktoś cię potrzebuje. Pisałaś, że nosisz w sobie dziecko męża swojej matki. Ciesz się dzieckiem, kochaj je, nawet jeśli on się z tobą nie ożeni. Przebacz matce, zapomnij o krzywdach. Pamiętaj, jesteś jej córką, niektóre dobre cechy otrzymałaś po matce. JeśU przebaczysz i zapomnisz o przeszłości, odnajdziesz szczęście i miłość. Jeśli się już nigdy nie spotkamy, pamiętaj, że bardzo cię kochałam. Byłaś dla mnie jak córka. Wkrótce spotkam się z twoją siostrą, moim kochanym aniołkiem. Henny". Odłożyłam list. Ogarnął mnie smutek, ale przecież takie było prawo natury. Nie mogłam zmienić swoich planów. Dziwne, ale gdy otworzyłam drzwi, gotowa do wyjścia, ogarnęła mnie cisza. Wiatr przestał wiać. Pomachałam Emmie, która zostawała z Jorym na noc, i szybko pobiegłam do samochodu. Zaczął sypać śnieg. Zerknęłam na szare, ołowiane niebo, które swą barwą przypominało kolor oczu babci. Przekręciłam kluczyk w stacyjce i ruszyłam w stronę Foxworth Hall, choć nie zaproszono mnie na to przyjęcie. Byłam bardzo zła na Barta, że nie otrzymałam zaproszenia, robiłam mu nawet z tego powodu wyrzuty: - Dlaczego nie nalegałeś i nie zmusiłeś jej, żeby mnie zaprosiła? - Cathy, czy nie żądasz za wiele? Nie mogę publicznie obrażać żony, zapraszając swoją kochankę. Może jestem głupcem, ale nie potworem! > CZAS PRAWDY Minęła dziesiąta. Za pomocą drewnianego klucza, który Chris dorobił wiele lat temu, tylnymi drzwiami dostałam się nie zauważona do Foxworth Hall. Goście rozmawiali ściszonymi głosami, raz po raz zerkając na orkiestrę, która grała kolędy. Przemknęłam się schodami na górę i skierowałam ku głównej rotundzie, aby skryć się za biurkiem, skąd wiele lat temu obserwowałam z Chrisem inne gwiazdkowe przyjęcie. W tłumie dostrzegłam stojącego u boku żony Barta Winslo-wa. Oboje witali napływających gości. Miły, donośny głos Barta wyróżniał się ze szmeru innych głosów. Każdego nowo przybyłego gościa pan domu witał serdecznie, ściskał dłonie i całował policzki. Mama stała u jego boku, sprawiając wrażenie zagubionej w tym olbrzymim domu, który wkrótce stanie się jej własnością. Uśmiechając się z goryczą, przedostałam się do sypialni mamy. Powróciła przeszłość. „Ojej!" - wykrzyknęłam w myślach. Rozejrzałam się po pokoju. Wspaniałe łabędzie łoże wciąż stało na swoim miejscu. Zmieniła się jedynie tapeta. Była teraz w delikatnym śliwkowym kolorze. W rogu pokoju stał mosiężny manekin ubrany w odświeżony, wyprasowany garnitur. Był to nowy element sypialni. Pobiegłam do garderoby mamy. Uklękłam, otworzyłam dolną szufladę i bez większych problemów odnalazłam przycisk uruchamiający zamek do sejfu z biżuterią. Zamek otwierał się jedynie po użyciu szyfru. Niesamowite. Szyfrem wciąż była data jej urodzin! 366 CZAS PRAWDY Na dużej, wyłożonej aksamitem tacy leżała biżuteria mamy. Wybrałam naszyjnik z brylantów i szmaragdów, ten sam, który nosiła na przyjęciu gwiazdkowym, kiedy z Chrisem po raz pierwszy ujrzeliśmy Barta Winslowa. Kochaliśmy ją wtedy z całego serca, a on uosabiał dla nas wszelkie zło. Wciąż nosiliśmy w sercach żałobę po ojcu i nie wyobrażaliśmy sobie, że mama mogłaby związać się z innym mężczyzną. Powoli założyłam naszyjnik, który wyśmienicie pasował do zielonej aksamitnej sukni. Zerknęłam w lustro, aby sprawdzić, czy przypominałam mamę z tamtego przyjęcia. Byłam wprawdzie o kilka lat młodsza, istniało między nami duże podobieństwo, ale nawet dwa listki tej samej rośliny nie są identyczne. Odłożyłam na miejsce tacę z biżuterią, zamknęłam szufladę i wycofałam się z pokoju, mając na sobie kamienie o wartości kilku tysięcy dolarów. Spojrzałam na zegarek. Minęła dziesiąta trzydzieści. Za wcześnie. Punktualnie o północy dołączę do gości! Ostrożnie skradałam się korytarzem w kierunku północnego skrzydła. Drzwi prowadzące na poddasze były zamknięte. Drewniany klucz jednak wciąż pasował do zamka! Moje serce biło coraz szybciej, zbyt szybko, by opanować emocje i drżenie rąk. Musiałam panować nad sobą, nie mogłam pozwolić, żeby ten wzbudzający grozę dom ponownie mnie zastraszył. Gdy weszłam do pokoju, znalazłam się w innym świecie. Duże, podwójne łóżko było starannie przykryte pikowaną kapą. Mały, dziesięciocalowy telewizor wciąż stał w rogu pokoju. Dom lalek z miniaturowymi porcelanowymi ludzikami czekał na Carrie. Nawet stary, bujany fotel, który Chris znalazł gdzieś pomiędzy starociami, stał obok okna. Odniosłam wrażenie, że czas stanął w miejscu i tak naprawdę nigdy stąd nie uciekliśmy. Nawet obrazy przedstawiające piekło wisiały na ścianach! O Boże! Nie mogłam płakać, gdyż zniszczyłabym makijaż. Łzy napłynęły mi jednak do oczu. Czułam obecność duchów Cory'ego i Carrie, dwojga roześmianych, a czasami też zapłakanych, pięcioletnich brzdąców, które chciały pobiegać na świeżym powietrzu i słońcu. Nie mogąc wyjść na zewnątrz, przeniosły się 367 ? Yirginia C. Andrews w świat wyobraźni i podróżowały miniaturowymi samochodzikami z Los Angeles do San Francisco. Kiedyś na podłodze rozstawione były szyny kolejowe, które biegły pod niemalże wszystkimi meblami. Gdzie się podziały wagoniki, lokomotywa, parowóz? Chusteczką otarłam oczy. Schyliłam się i zajrzałam do domu lalek. Maleńkie służące wciąż gotowały coś w kuchni, lokaj stał przy frontowych drzwiach, by powitać nadjeżdżających dwukonnym zaprzęgiem gości. Zajrzałam do sypialni, kołyska czekała na maleńką Klarę! Myśleliśmy, że zaginęła! Szukaliśmy jej przez wiele tygodni, obawiając się, że babcia odkryje brak i ukarze za to Carrie. W domku brakowało tylko państwa Parkinsów i ich dzidziusia, Klary. Należały teraz do mnie. Przecież babcia mogła sama zabrać kołyskę, a później domagać się jej od Carrie. Brak zabawki byłby wyśmienitym powodem, aby ją ukarać. Dostałoby się też ????'???, który na pewno wystąpiłby w obronie siostry. Dlaczego więc nie uciekła się do takiego podstępu? Roześmiałam się gorzko w duchu. Babcia znalazła o wiele lepszy sposób zemsty. Gorszy od psychicznych i fizycznych tortur. Trucizna. Pączki posypane arszenikiem! Wzdrygnęłam się. Zdawało mi się, że usłyszałam dziecięcy śmiech, ale to była tylko moja wyobraźnia. Choć nie powinnam, skierowałam się ku szafie, wewnątrz której znajdowały się drzwi, prowadzące na wąskie, strome schody. Ileż to razy wbiegałam po tych schodach na poddasze?! Po omacku odnalazłam skrytkę, gdzie schowałam z Chrisem zapałki i świecę. Leżały nie tknięte na swoim miejscu. Tak, tutaj czas stanął w miejscu. Sięgnęłam po cynowy świecznik, który znaleźliśmy wraz ze świecami i innymi drobiazgami w starych skrzyniach. Ze względu na specyficzny zapach podejrzewaliśmy, że świece zostały zrobione w domu. Wstrzymałam oddech. Nic się nie zmieniło. Pokryte warstwą kurzu papierowe kwiaty zwisały z sufitu, a niektóre umocowane były na ścianach. Czas sprawił, że wyblakły i przybrały jednakowy, szary odcień. Fioletowa dżdżownica Carrie wciąż uczepiona była łodygi kwiatu, choć i jej czas nie oszczędził, po- 368 CZAS PRAWDY zbawiając koloru. Epileptyczny, błyszczący ślimak Córy'ego przemienił się w spleśniałą pomarańczkę. Huśtawki wciąż przymocowane były do krokwi. Obok gramofonu znajdowały się drążki do ćwiczeń, przytwierdzone do ściany przez Chrisa. Na małym wieszaku wisiały wyblakłe kostiumy, zdarte pointy i rajtuzy. Jak we śnie, skierowałam się do miejsca, które nazywaliśmy szkołą. Każdy przedmiot, najmniejszy szmer przypominały przeszłość. W ciemności dostrzegłam konia na biegunach. Nagle ogarnęło mnie przerażenie, zakryłam usta ręką. Zdawało mi się, że zardzewiały czerwony wagonik poruszył się, zupełnie jakby niewidzialne dziecięce ręce popchnęły go w zabawie. Na tablicy wciąż widniał napis: Mieszkaliśmy na poddaszu, Christopher, Córy, Carrie i ja — A teraz zostaliśmy tylko w trójkę. Z trudem usiadłam za małym biurkiem Córy'ego. Chciałam przywołać jego ducha, poczuć obecność i bliskość zmarłego brata. Może wyjawiłby miejsce, gdzie został pochowany? Czekając na Córy'ego, wsłuchiwałam się w pomruki silnego wiatru. Sypał obfity śnieg. Nagle poczułam na twarzy zimny prąd powietrza i zapanowała ciemność. Zgasła świeca. Miałam wrażenie, że ciemność przytłacza mnie, osacza, poczułam duszność. Nie, muszę uciekać! Uciekać... uciekać, uciekać, zanim upodobnię się do mamy i babki! Zemstę zaplanowałam bardzo szczegółowo. Kiedy stary zegar dziadka wybił dwunastą, stanęłam pośrodku balkonu na drugim piętrze. Nie uczyniłam nic, aby zwrócić na siebie uwagę. Moja postać i klejnoty odbijające światło przyciągnęły wzrok gości. Mama miała na sobie szkarłatną, przetykaną srebrną nitką suknię, śmiało odsłaniającą plecy. Jej szyja ozdobiona była wspaniałymi diamentami. Jasne, krótsze niż zazwyczaj 369 Yirginia C. Andrews włosy sprawiały, że z daleka wyglądała na młodą, piękną dziewczynę. Mama odwróciła powoli głowę i spojrzała na mnie. Zaczęłam schodzić szerokimi schodami. Na jej twarzy malowało się przerażenie. Duże oczy pociemniały, a drżąca ręka nie zdołała utrzymać kieliszka. Na mój widok Bart zamarł w bezruchu, jakby ujrzał ducha. Wpatrywali się we mnie jak zahipnotyzowani. Goście patrzyli na mnie ze zdziwieniem, gdyż niewątpliwie spodziewali się raczej świętego Mikołaja niż młodej, pięknej dziewczyny. Ubrana byłam dokładnie tak samo jak mama tego pamiętnego wieczora piętnaście lat temu, gdy po raz pierwszy ujrzałam Barta. W tłumie rozpoznałam nawet tych samych, co wtedy, gości. Nareszcie triumfowałam! Poruszając się w rytm spokojnej muzyki, grałam chyba największą rolę dramatyczną swojego życia. Twarz mamy stała się biała jak kreda. Z satysfakcją dostrzegłam szeroko otwarte ze zdziwienia oczy Barta, który spoglądał to na mnie, to na mamę. Muzyka przestała grać. W zupełnej ciszy zeszłam na dół i przez moment byłam Caraboose, złą wróżką, która rzuciła klątwę na Aurorę, chwilę później przemieniłam się w Liliową Wróżkę, która odebrała śpiącej Aurorze księcia. Nie myślałam o sobie jako o córce mamy ani o chwili, gdy ją zniszczę. Prawdę mówiąc, moje życie i zemsta stanowiłyby interesującą fabułę filmu grozy, lecz to nie był film, to była smutna, straszna rzeczywistość. Zbliżyłam się do mamy i Barta. Choć starała się opanować, drżała na całym ciele. W niebieskich oczach dostrzegłam panikę i strach. Uśmiechnęłam się serdecznie i zatrzymałam na najniższym stopniu schodów. Chciałam być odrobinę wyższa, by górować nad moimi widzami. Na nogach miałam wysokie szpilki, takie, jakie nosiła Carrie. - Wesołych Świąt! - krzyknęłam głośno. - Panie Winslow, czy zechciałby pan ze mną zatańczyć, tak jak tańczył pan z moją matką piętnaście lat temu, kiedy ja byłam małą, przerażoną 370 CZAS PRAWDY dziewczynką ukrytą, o tam, za biurkiem? Miała wtedy na sobie tę samą suknię, poznaje pan? Bart był wyraźnie wstrząśnięty. Milcząc stał nieruchomo u boku mamy. - Chciałabym się przedstawić - zaczęłam donośnym głosem. - Nazywam się Catherine Leigh Foxworth i jestem najstarszą córką pani Winslow, wdowy po moim ojcu, który nazywał się Christopher Foxworth. Jeśli pamiętacie, był on wujem mamy i młodszym bratem Malcolma Neala Foxwortha, który wydziedziczył swoją jedyną córkę, a zarazem jedyną spadkobierczynię za to, że odważyła się poślubić jego przyrodniego brata. Co więcej, mam też starszego brata, który nosi imię po ojcu, Christopher. Jest lekarzem. Kiedyś miałam młodsze o siedem lat rodzeństwo - brata i siostrę - ale Córy i Carrie nie żyją, ponieważ zostali... - Przerwałam na chwilę, po czym kontynuowałam swą opowieść. - W czasie balu gwiazdkowego piętnaście lat temu ukryłam się z Chrisem w biurku na balkonie, a bliźnięta spały smacznie na poddaszu. Poddasze przemieniło się w nasz dom, szkołę, miejsce zabaw. Nigdy nie schodziliśmy na dół. Byliśmy jak nie chciane, nie kochane myszy. Pokonały nas pieniądze. Chciałam wykrzyczeć wszystko, każdy szczegół, każdą krzywdę, ale podszedł do mnie Bart. - Brawo, Cathy! - wykrzyknął. - Świetnie grasz swoją rolę! Gratuluję ci! - Ujął mnie za ramiona i uśmiechając się zwrócił się do zakłopotanych gości. - Szanowni państwo - rozpoczął. -Pozwólcie, że przedstawię Catherine Dahl, którą z pewnością podziwialiście wielokrotnie na scenie, kiedy tańczyła ze swoim mężem, Julianem Marąuetem. Jak państwo sami widzicie, posiada ona także uzdolnienia aktorskie. Cathy jest daleką krewną mojej żony, jest do niej bardzo podobna. Pani JuUanowa Mar-quet mieszka w sąsiedztwie. Skoro tak bardzo przypomina moją żonę, postano wiliśmy odegrać przed wami tę niewinną farsę. Mamy nadzieję, że bawiliście się wyśmienicie. Uszczypnął mnie mocno w ramię, złapał za rękę i objął w pasie. 371 Yirginia C. Andrews - Zatańczymy, Cathy? - rzekł głośno. - Pokaż, jak należy tańczyć. Gdy rozległy się pierwsze takty muzyki, Bart zmusił mnie do tańca! Odszukałam wzrokiem mamę, która oparta o ramię przyjaciela nie potrafiła opanować drżenia rąk i ust. Uparcie wpatrywała się we mnie i Barta. - Ty mała suko! - syknął Bart. - Jak śmiesz tu przychodzić i odgrywać takie komedie! Sądziłem, że cię kocham, ale nienawidzę wścibskich kobiet i nie pozwolę ci zniszczyć życia mojej żony! Ty idiotko, skąd ci to przyszło do głowy? - To ty jesteś idiotą, Bart - odparłam spokojnie, chociaż zaczęłam się lekko denerwować, bo co zrobię, jeśli mi nie uwierzy? - Spójrz na mnie. Skąd bym wiedziała, że piętnaście lat temu matka była ubrana w tę sukienkę? Skąd bym wiedziała, że tego wieczora pokazała ci swoje łabędzie łoże, jeśU mój brat nie podsłuchałby waszej rozmowy na drugim piętrze? Spojrzał na mnie zaskoczony. - Tak, kochany Barcie. Rozmawiasz z córką swojej żony. Gdy twoja firma dowie się o naszym istnieniu, stracicie cały majątek, nawet rzeczy, które kupiliście za pieniądze Foxwor-thów. Bardzo ci współczuję. Tańczyliśmy przytuleni do siebie, na twarzy czułam jego szorstki policzek. Uśmiechając się, zagadnął: - A skąd, do diabła, wiedziałaś, że miała na sobie identyczną suknię? - Ale ty jesteś głupi, Bart! Nie domyślasz się, skąd o tym wiem? Widziałam ją w tej sukni! Przed balem przyszła do naszego pokoiku, aby się pochwalić swoim pięknym wyglądem. Chris patrzył na nią z podziwem, a ja zazdrościłam jej urody i figury. Spójrz na moje włosy, była wtedy uczesana dokładnie tak jak ja, a biżuterię wzięłam z sejfu w jej sypialni. - Kłamiesz - szepnął bez przekonania. - Znam szyfr. Jest nim data jej urodzin. Powiedziała mi o tym, kiedy byłam dwunastoletnią dziewczynką. Ona jest moją matką, która uwięziła czwórkę dzieci tylko po to, żeby odziedziczyć pieniądze po ojcu. Zresztą sam dobrze wiesz, dlaczego nie 372 CZAS PRAWDY mogła zdradzić naszego istnienia, pisałeś przecież testament dziadka. Przypomnij sobie pewną noc, kiedy zasnąłeś w jej sypialni i śniłeś o młodej dziewczynie ubranej w krótką niebieską koszulkę nocną, która pocałowała cię. To nie sen, Bart. Tą dziewczyną byłam ja. Miałam wtedy piętnaście lat i przekradałam się do jej pokoju, aby ukraść pieniądze. Pamiętasz chyba, jak ktoś podkradał wam drobne? Sądziliście, że to nieuczciwa służba, ale to była sprawka Chrisa. Tylko jeden raz chciałam ukraść pieniądze, ale niestety nie udało mi się, ponieważ spotkałam ciebie. - Nie - westchnął. - Nie! Nie skrzywdziłaby dzieci! - A jednak skrzywdziła. Spójrz, to olbrzymie biurko przy balustradzie balkonu ma z tyłu małe okienko, osłonięte kratką z cienkiego drutu. Ukryci tam, mogliśmy spokojnie obserwować życie domu. Pamiętam krzątających się kelnerów ubranych w czerwono-czarne stroje, fontannę z szampana i dwie olbrzymie srebrne czary ponczu. Zapach wyśmienitych potraw bezlitośnie drażnił nasze nozdrza. Chcieliśmy wykraść choć jedną porcję, bo mieliśmy już dość mdłego, niesmacznego jedzenia, przynoszonego nam na poddasze. Bliźnięta nie chciały jeść. Czy zaproszono cię na obiad z okazji Święta Dziękczynienia? Pamiętasz, jak twoja żona wstawała co chwila od stołu? Wiesz dlaczego? Przygotowywała dla nas posiłek i czekała, aż lokaj John wyjdzie ze spiżarni. Patrzył na mnie z niedowierzaniem. - Tak, Bart. Kobieta, która została twoją żoną, była matką czworga dzieci. Ukrywała je przez trzy lata i prawie pięć miesięcy. Naszym placem zabaw był strych. Czy bawiłeś się kiedyś na strychu w upalne lato? A w zimie? Czy możesz sobie wyobrazić, co czuły małe dzieci, czekając przez tyle lat na śmierć dziadka? Czy sądzisz, że można zapomnieć o tym, że własna matka kochała bardziej pieniądze niż dzieci? Bliźnięta nie mogły rosnąć. Stały się małymi upiornymi istotami o dużych głowach i wielkich przerażonych oczach. Nie chciała nawet na nie patrzeć! Udawała, że nic im nie jest. 373 Yirginia C. Andrews - Proszę, Cathy. Jeśli kłamiesz, przestań! Nie chcę jej znienawidzić! - Dlaczego nie? Zasługuje na nienawiść. Pamiętam, kiedyś położyłam się na jej olbrzymim łożu. W szufladzie twojej szafki nocnej znalazłam książkę o seksie. Była owinięta w okładkę pod innym tytułem. Nie pamiętam już, ale chyba było to coś o szyciu i wyszywaniu. - Nie wierzę w ani jedno twoje słowo. To wszystko, co powiedziałaś, jest wymysłem chorej wyobraźni. Nienawidzisz jej, bo pragniesz zająć jej miejsce. Chcesz ją zniszczyć. Uśmiechając się musnęłam ustami policzek Barta. - Potrafię cię przekonać. Babcia nosiła szare suknie z ręcznie wyszywanymi kołnierzykami, spiętymi dużą brylantową broszką z siedemnastoma cennymi kamieniami. Codziennie o szóstej rano przynosiła nam śniadanie w wiklinowym koszyku. Na początku jedzenie było dość smaczne, lecz już wkrótce jedUśmy tylko kanapki z masłem orzechowym i marmoladą, a czasami pieczonego kurczaka z frytkami. Wymyśliła dla nas regulamin, którego musieliśmy bezwzględnie przestrzegać. Na przykład nie wolno nam było otwierać okiennic. Przez kilka lat żyliśmy pogrążeni w półmroku. Czy wiesz, co czuje nie kochane dziecko? Aha, zapomniałam o jeszcze jednym zakazie - pod żadnym pozorem nie mogliśmy patrzeć na siebie, szczególnie na rodzeństwo innej płci. - O Boże! - wykrzyknął, po czym westchnął ciężko: - Tak, to jest do niej podobne. Powiedziałaś, że więziono was przez ponad trzy lata? - Trzy lata i pięć miesięcy. Dla czwórki małych dzieciaków była to wieczność! Na poddaszu minuty zamieniały się w godziny, a dni - w miesiące. Z jego twarzy domyśliłam się, że niepewność i wątpliwości walczą z logiką i doświadczeniem adwokata. - Cathy, bądź ze mną zupełnie szczera. Miałaś dwóch braci i jedną siostrę, i przez cały czas mieszkaliście w tym domu? - Tak. Na początku wierzyliśmy jej, kochaliśmy ją i ufaliśmy każdemu słowu. Była naszą jedyną nadzieją i zbawieniem. 374 CZAS PRAWDY Chcieliśmy, żeby odziedziczyła pieniądze dziadka, ale przed przyjazdem do Foxworth Hall nie uprzedziła nas o tym, że będziemy musieli się ukrywać. Na początku sądziliśmy, że to tylko taka zabawa na dwa-trzy dni, ale niestety, ciągnęło się to w nieskończoność. Czas upływał nam na zabawach, modlitwach i śnie. Straciliśmy na wadze, staliśmy się anemicznymi dziećmi. Czy wiesz, że gdy wyjechaliście w podróż poślubną do Europy, nie jedliśmy nic przez dwa tygodnie?! Potem wyjechaliście do Vermont w odwiedziny do twojej siostry, skąd nasza mama przywiozła czterokilowe pudło z cukierkami i lizakami. Mniej więcej od tego momentu karmiono nas pączkami z ar-szenikiem. Bart spojrzał na mnie z przerażeniem. - Tak, rzeczywiście kupiła pudełko cukierków w Vermont. Ale nie uwierzę, aby Corrine mogła otruć własne dzieci! Chociaż jesteś do niej bardzo podobna! Mogłabyś być jej córką. Odepchnęłam go na bok i krzyknęłam: - Drodzy państwo! Jestem córką Corrine Winslow Foxworth! Uwięziła czwórkę swoich dzieci na strychu! Babcia pomagała jej w tym! Przystroiliśmy więc poddasze papierowymi kwiatami, tak aby małe bliźnięta miały namiastkę dzieciństwa, i czekaliśmy na śmierć dziadka. Mama powiedziała nam, że będziemy musieli się ukrywać, w przeciwnym razie dziadek wydziedziczyłby ją za to, że wyszła za mąż za swojego wujka. Żyliśmy więc uwięzieni w tym olbrzymim domu, ufni, że już wkrótce odzyskamy wolność. Ale ona nas oszukała! O śmierci dziadka dowiedzieliśmy się dziewięć miesięcy po jego pogrzebie. - Przestań! - krzyknęła mama. - Kłamiesz! Nigdy cię przedtem nie widziałam! Wynoś się z mojego domu! Zawołam policję! Goście przyglądali się mamie uważnie. Ta wyniosła, zimnokrwista kobieta straciła panowanie nad sobą. Jej biała twarz drżała. Chyba nikt jej nie wierzył. Byłam do niej bardzo podobna i jak na obcą osobę, znałam zbyt wiele faktów dotyczących tego domu i jego mieszkańców. Bart podszedł do żony, objął ją i pocałował w policzek. 375 Yirginia C. Andrews - Dziękuję ci, Cathy, za wspaniałe przedstawienie. Chodźmy do biblioteki, chcę ci zapłacić za występ. - Zerknął na stojących w grupie gości i dodał spokojnie: - Bardzo mi przykro, ale żona nie czuje się dobrze. Zdaje się, że ten żart był nie na miejscu. To moja wina. Proszę nam wybaczyć i zapomnieć o tym incydencie. Bawcie się, częstujcie i czujcie jak u siebie w domu. Możliwe, że panna Dahl zaskoczy nas jeszcze raz tego wieczora. O Boże, jak ja go nienawidziłam! Zdezorientowani goście, szepcząc między sobą, zerkali w naszą stronę. Bart wziął mamę na ręce i zaniósł do biblioteki. Była o wiele cięższa niż przed laty, ale w ramionach męża sprawiała wrażenie małej i lekkiej jak piórko. Bart spojrzał na mnie i skinięciem głowy dał do zrozumienia, abym poszła za nimi. Gdzie był Chris? Przecież powinien stać u mojego boku! Czułam się zagubiona, samotna, bałam się, że cokolwiek bym powiedziała, uwierzy jej, a nie mnie. A mogłam przecież wszystko udowodnić. Potrafiłam opisać kwiaty na poddaszu, ślimaka, dżdżownicę, a przede wszystkim pokazać drewniany klucz. Bart ostrożnie posadził mamę na skórzanym krześle i rzekł oschle: - Cathy, czy mogłabyś zamknąć za sobą drzwi? Weszłam do środka i spostrzegłam siedzącą w fotelu na kółkach babcię! Miała na sobie niebieskoszary szlafrok, który narzuciła na białą piżamę. Gruby koc przykrywał jej kolana. Fotel przysunięto do kominka, w którym paliły się drwa. Babcia była zupełnie łysa! U jej boku stała pielęgniarka, której nie zdążyłam się przyjrzeć. - Pani Mallory - zapytał łagodnym głosem Bart. - Czy mogłaby pani zostawić nas samych? Pani Foxworth będzie obecna przy naszej rozmowie. - Tak, proszę pana - odparła posłusznie pielęgniarka i skierowała się do drzwi. - Jeśli pani Foxworth będzie chciała udać się na spoczynek, proszę po mnie zadzwonić. Bart szybkim krokiem przemierzał pokój, a z jego skupionej twarzy wyczytałam, że w każdej chwili może wybuchnąć nie- 376 CZAS PRAWDY pohamowaną złością, która by była skierowana nie tylko przeciwko mnie, ale także jego żonie. - Dobrze! - wybuchnął w chwilę potem, gdy pielęgniarka zatrzasnęła za sobą drzwi. - Chcę to wszystko wyjaśnić. Corri-ne, zawsze podejrzewałem, że ukrywasz coś przede mną. Czasami sądziłem, że mnie po prostu nie kochasz, ale nigdy bym nie przypuścił, że na poddaszu więzisz czwórkę dzieci. Dlaczego? Dlaczego nie wyznałaś mi prawdy? - Powoli tracił panowanie nad sobą. - Jak mogłaś być tak bezwzględna i truć dzieci ar-szenikiem? Mama przymknęła oczy i spytała słabym głosem: - Więc jednak jej uwierzyłeś? Znasz mnie i wiesz, że nie potrafiłabym nikogo skrzywdzić. A poza tym nie mam żadnych dzieci! Pomyślałam, że Bart wątpił w moją prawdomówność, lecz w chwilę później domyśliłam się, że uciekł się do wypróbowanej adwokackiej sztuczki. Próbował uśpić jej czujność i wydobyć prawdę. Ale mama nie da się na to nabrać! Przez wiele lat skrzętnie skrywała sekret i trudno będzie ją zaskoczyć. Podeszłam do niej i spytałam ostro: - Opowiedz Bartowi, co zrobiłaś z Corym! No, powiedz, jak pewnej nocy przyszłaś z babcią na górę i zawinęłaś go w zielony koc, tłumacząc nam, że zabierasz go do szpitala. Następnego dnia poinformowałaś nas, że umarł na zapalenie płuc. Kłamstwo! Chris podsłuchał rozmowę lokaja Johna Amosa Jacksona, który opowiadał, jak babcia karmiła nas arszenikiem. Tak, jedliśmy te pączki i mamy dowody, że zawierały arszenik. Pamiętasz małą myszkę, którą bawił się Córy? Ugryzła pączek i zdechła! Więc płacz teraz i spróbuj zaprzeczyć, że Chris, ja, Córy i Carrie jesteśmy twoimi dziećmi! - Widzę cię po raz pierwszy w życiu! - powiedziała dobitnie, unosząc wyżej głowę. - Choć nie, podziwiałam cię kilkakrotnie na scenie w Nowym Jorku. Bart zmrużył oczy, przyjrzał się żonie z uwagą, po czym zwrócił się do mnie: - Cathy, oskarżasz moją żonę o ciężką zbrodnię. O morder- 377 Yirginia C. Andrews stwo z premedytacją. Czy zdajesz sobie sprawę, że jeśli twoje zarzuty okażą się prawdziwe, twoja matka może zostać oskarżona o zamordowanie dzieci? Czy o to ci chodzi? - Chcę sprawiedliwości, to wszystko. Nie zależy mi na tym, żeby została skazana na dożywocie czy też krzesło elektryczne. - Ona kłamie - szepnęła mama. - Kłamie, kłamie, kłamie. Z małej wizytowej torebki wyjęłam cztery duplikaty aktów urodzenia i wręczyłam je Bartowi. Podszedł do lampy i przeczytał dokumenty. Uśmiechnęłam się triumfalnie do mamy. - Kochana mamusiu, postąpiłaś bardzo niemądrze, zaszywając te dokumenty w podszewkę walizki. Nie mogłabym bez nich udowodnić, że jesteś naszą matką, a twój mąż na pewno by mi nie uwierzył. Jestem przecież aktorką. Nie wiedział jednak, że ty jesteś o wiele lepszą aktorką! Tak, mamo, mogę wszystko udowodnić! - Roześmiałam się złowieszczo, ale gdy w jej oczach pojawiły się łzy, żal ścisnął mi serce. Przecież kiedyś kochałam mamę tak bardzo, że nawet dzisiaj, pomimo nienawiści i niechęci, jaką do niej czułam, znalazłabym dla niej odrobinę sympatii. Cierpiałam. - Powiem ci coś jeszcze. Carrie opowiedziała mi o waszym spotkaniu na ulicy, o tym, jak się jej wyparłaś. Wkrótce zachorowała i zmarła. Zabiłaś ją! Bez tych dokumentów uniknęłabyś kary, zwłaszcza że archiwum w Gladstone zostało doszczętnie spalone dziesięć lat temu. Widzisz więc, że los byłby dla ciebie łaskawy. Dlaczego tych metryk nie spaliłaś? To bardzo nierozsądne, moja kochana mamo, ale ty zawsze byłaś roztrzepana i nierozważna. Sądziłaś, że jeśli zabijesz swoje dzieci z pierwszego małżeństwa, będziesz mogła mieć inne. Dziadek cię przechytrzył. - Cathy, usiądź i pozwól, że ja się tym zajmę! - rozkazał Bart. - Moja żona przeszła niedawno operację i nie pozwolę, abyś się nad nią znęcała. Usiądź! Usiadłam. Spojrzał na mamę i babcię. - Corrine, w imię naszej miłości, błagam cię, powiedz prawdę! Czy ta kobieta nie kłamie? Czy ona jest twoją córką? 378 CZAS PRAWDY - Tak... - szepnęła cicho moja matka. Westchnęłam i odniosłam wrażenie, jakby westchnął cały dom. Spojrzałam na babcię, która patrzyła na mnie dziwnie. - Tak - kontynuowała mama. - Nie mogłam ci o tym powiedzieć. Bardzo chciałam, ale bałam się, że nie zechcesz kobiety z czworgiem dzieci i w dodatku bez grosza przy duszy. Tak bardzo cię kochałam. Próbowałam znaleźć jakieś wyjście z tej sytuacji. Chciałam mieć ciebie, dzieci i pieniądze. W końcu znalazłam rozwiązanie. Znalazłam! - Corrine! - przerwał jej Bart. - Morderstwo nie może być rozwiązaniem żadnej sytuacji! Trzeba było mi powiedzieć, a ja na pewno wymyśliłbym sposób, aby uratować twoje dzieci i spadek. - Ależ ty nic nie rozumiesz! - krzyknęła. - Ja to wszystko wymyśliłam sama! Chciałam mieć ciebie, dzieci i pieniądze. -Roześmiała się histerycznie, tracąc nad sobą kontrolę, zupełnie jak gdyby stała u wrót piekła i chciała zdążyć wszystko powiedzieć, zanim przekroczy próg. - Wszyscy uważali mnie za głupią blondynkę z ładną buzią, nie mającą za grosz rozumu. Ale przechytrzyłam cię, mamo! - krzyknęła do siedzącej nieruchomo na krześle starej kobiety, po czym spojrzała triumfalnie na wiszący na ścianie portret. - Ciebie też przechytrzyłam, Malcolmie Foxworth! Ciebie też, Catherine. Myślałaś, że jesteś nieszczęśliwym dzieckiem, bo zostałaś zamknięta na poddaszu, ale nie masz pojęcia, jak wyglądało moje życie! Mój okrutny ojciec skrzywdził mnie bardziej, niż przypuszczasz! Nie mogłam was uwolnić! Ojciec rozkazywał mi, pomiatał mną, grożąc, że jeśli nie podporządkuję mu się, nie zapisze mi ani centa i wyjawi Bartowi, że mam już czworo dzieci. - To on wiedział, że istniejemy?! - krzyknęłam zaskoczona. -Wiedział?! - Tak, wiedział, ale to nie ja mu powiedziałam. W dniu, w którym wraz z Chrisem opuściliśmy ten okropny dom, ojciec wysłał za nami detektywów, którzy śledzili każdy nasz krok i informowali go o naszym losie. Kiedy mój pierwszy mąż zginął w wypadku samochodowym, prawnik namówił mnie, żebym 379 Yirginia C. Andrews szukała pomocy u rodziców. Ojciec szalał z radości. Czy ty tego nie rozumiesz, Cathy? On chciał, abym zamieszkała wraz z dziećmi w jego domu tylko po to, aby kontrolować nasze życie. Zaplanował to z moją matką. Oszukali nas, udając, że nie wiedzą o waszym istnieniu. Ale on wiedział od początku! On to zaplanował! Chciał was więzić do końca życia! Zaparło mi dech w piersi. Czy mogłam jej wierzyć? Przecież tak bardzo nas skrzywdziła. - A czy babcia brała udział w tym okrutnym spisku? - spytałam, czując drętwienie stóp. - Ona? - odparła pogardliwie mama. - Robiła wszystko, co rozkazał jej dziadek, ponieważ nienawidzi mnie z całego serca. Nigdy mnie nie kochała. Widzisz, dziadek uwielbiał mnie, gdy byłam jeszcze małą dziewczynką, i nie zwracał w ogóle uwagi na moich braci, których z kolei ona kochała ponad wszystko. Gdy znaleźliśmy się w pułapce, chełpił się, że udało mu się uwięzić jak zwierzęta w klatce dzieci swojego przyrodniego brata. Mieliście umrzeć w niewoli. Często powtarzał: „Nie powinni się byli nigdy urodzić!", sugerując, że śmierć byłaby dla was wybawieniem. Na początku nie wierzyłam, że naprawdę chce was unicestwić. Uważałam to za rodzaj kary, jaką mi wyznaczył. Niemalże codziennie powtarzał, że jesteście diabelskim nasieniem, złem, którego trzeba się pozbyć. Błagałam, prosiłam na kolanach o litość nad niewinnymi istotami, ale w odpowiedzi słyszałam jedynie szyderczy śmiech. „Ty, głupia -mawiał. - Czy sądzisz, że mógłbym ci wybaczyć śmiertelny grzech przeciw Bogu? Spałaś ze swoim wujkiem, rodziłaś jego dzieci!" Czasami bił mnie laską. Matka przyglądała się temu z zadowoleniem i satysfakcją. Na początku sądziłam, że nie wie o waszym istnieniu, ale gdy się zorientowałam, że chce mnie oszukać, było już za późno. Znalazłam się w pułapce. Cathy, czy ty tego nie rozumiesz? Nie wiedziałam, gdzie szukać pomocy! Nie miałam ani centa, więc pomyślałam sobie, że te częste wybuchy złości zabiją go. Czasami prowokowałam go po to, aby przyśpieszyć jego śmierć. Ale on żył, znęcając się nade mną i moimi dziećmi. Kiedy odwiedzałam was na podda- 380 CZAS PRAWDY szu, błagaliście mnie, żebym was wypuściła. Szczególnie ty, Cathy. - W jaki jeszcze sposób zmuszał cię, abyś uwięziła swoje dzieci? - spytałam sarkastycznie. - Mówiłaś, że bił cię laską. Ale chyba niezbyt mocno, skoro był niedołężnym, schorowanym staruszkiem. Nie zauważyłam żadnych śladów, z wyjątkiem tego pierwszego razu. Byłaś wolna, mogłaś wychodzić i wracać, kiedy miałaś na to ochotę. Powinnaś była obmyślić jakiś plan, żeby umożliwić nam przebywanie na świeżym powietrzu i słońcu. Aby otrzymać jego pieniądze, zgodziłaś się na wszystko, nawet za cenę życia twoich dzieci. Piękna, delikatna twarz mamy upodobniła się do twarzy babci. Smukłe plecy przygarbiły się, jak gdyby poczucie winy i wyrzuty sumienia były dla niej zbyt dużym obciążeniem. Wystraszone oczy szukały schronienia przede mną i złością męża. - Cathy - prosiła. - Wiem, że mnie nienawidzisz, ale... - Tak, nienawidzę cię. - Zmieniłabyś zdanie, gdybyś zrozumiała... - Kochana mamo... - przerwałam, śmiejąc się gorzko. - Nic mnie nie zdoła przekonać. - Corrine! - rzekł ostro Bart. - Twoja córka ma rację. Płacz, jeśU chcesz, opowiadaj, jak zmuszono cię, abyś uwięziła i otruła swoje dzieci, ale nie przypominam sobie, żeby ojciec traktował cię w okrutny sposób. Gdy na ciebie patrzył, w jego oczach widziałem dumę i miłość. Byłaś wolna. Ojciec nie żałował ci pieniędzy, kupowałaś, co tylko chciałaś. A teraz opowiadasz nam tę niewiarygodną historię o tym, że cię torturowano i zmuszano do morderstwa. O, Boże, niedobrze mi się robi, gdy na ciebie patrzę! W oczach matki pojawiły się łzy. Drżącymi, zadbanymi rękoma dotykała brylantowego naszyjnika. - Bart, uwierz mi, mówię prawdę... Przyznaję, że okłamałam cię w przeszłości, zatajając istnienie dzieci, ale teraz wyznałam całą prawdę. Dlaczego nie chcesz mi uwierzyć? Bart stał na szeroko rozstawionych nogach, niczym marynarz starający się utrzymać równowagę na pokładzie statku, 381 Yirginia C. Andrews miotanego przez wzburzone morze. Założone do tyłu dłonie zacisnął w pięści. - Za kogo ty mnie uważasz, a raczej uważałaś? - spytał z goryczą. - Mogłaś wyznać mi całą prawdę, zrozumiałbym. Kochałem cię, Corrine. Jestem prawnikiem, więc znalazłbym sposób, aby powstrzymać twojego ojca, pomóc ci odziedziczyć jego majątek i jednocześnie zapewnić dzieciom normalne dzieciństwo. Nie jestem potworem, Corrine, i nie poślubiłem cię dla pieniędzy. Ożeniłbym się z tobą, nawet gdybyś nie miała grosza przy duszy. - Nie przechytrzyłbyś mojego ojca! - krzyknęła i zaczęła nerwowo przemierzać pokój. W błyszczącej, szkarłatnej sukni przypominała jasny płomień. Przerażona spoglądała to na mnie, to na Barta, w końcu skupiła wzrok na starej kobiecie, skulonej w krześle inwalidzkim. Jej słabe, niemalże sparaliżowane palce poruszały się bezwiednie, ale szare oczy płonęły nienawiścią. Nigdy się nie zmieniły, nawet na starość. Obojętnym głosem mama zaczęła ponownie opowiadać, zupełnie jak gdyby mówiła o jakiejś obcej osobie. Sprawiała wrażenie kobiety, która każdym słowem pogrąża siebie, a jednak nie dbała już o to. To ja zwyciężyłam i to do mnie zwróciła się tym razem. - Dobrze, Cathy. Wiedziałam, że wcześniej czy później staniemy twarzą w twarz. Wiedziałam, że to właśnie ty zmusisz mnie do wyznania prawdy. Byłaś zbyt przebiegła, żeby dać się oszukać. Christopher kochał mnie i bezgranicznie mi ufał. Na początku, zaraz po śmierci waszego taty, byłam z tobą szczera. Wyznałam wam prawdę, kiedy poprosiłam, żebyście zamieszkali ze mną w Foxworth Hall i ukryli się do momentu, gdy odzyskam zaufanie ojca. Przysięgam! Sądziłam, że nie potrwa to dłużej niż dwa, trzy dni. Siedziałam nieruchomo i wpatrywałam się w jej oczy, które błagały o litość: Cathy, uwierz mi! Mówię prawdę! Zwróciła się do Barta i zaczęła opowiadać o ich pierwszym spotkaniu: 382 CZAS PRAWDY - Nie chciałam się w tobie zakochać, Bart. Nie chciałam pogrążać cię w bagnie, w którym tkwiłam. Miałam zamiar powiedzieć ci prawdę o moich dzieciach, groźbach ojca, ale niespodziewanie jego stan zdrowia znacznie się pogorszył, więc odłożyłam to wyznanie na później. Wiem, że źle postąpiłam. Poprosiłeś mnie o rękę, ale ojciec powiedział „nie". Dzieci błagały, żeby je wypuścić. Choć wiedziałam, że miały do tego prawo, zaczęły mnie denerwować, uświadamiały mi moją winę i niemoc. Wstydziłam się! Najbardziej nalegała Cathy. Przerwała na chwilę, spojrzała na mnie, po czym dodała: - Cathy, naprawdę chciałam was uwolnić. Powiedziałam rodzicom, że każde z was jest w pewien sposób upośledzone, a szczególnie Córy. Oni chcieli wierzyć, że Bóg ukarał moje dzieci. Córy był chorowitym dzieckiem. Czy nie rozumiesz, że chciałam znaleźć pretekst, żeby zabrać was do szpitala? Później okłamałabym rodziców i powiedziała, że umarliście. Podawałam wam arszenik, ale nie po to, żeby was zamordować! Chciałam was wydostać z tego domu! Zaskoczyła mnie swoją głupotą i naiwnością. Zrozumiałam, że kłamała. Uśmiechając się spytałam: - Mamo, zapomniałaś, że kiedy karmiłaś nas pączkami z ar-szenikiem, dziadek już nie żył? Czy w grobie też chciałaś go przechytrzyć? - Tak! - wykrzyknęła. - Gdyby nie kodycyl, nigdy nie pomyślałabym o arszeniku. Ojciec włączył do spisku naszego lokaja Johna, który miał dopilnować, byście pozostali w niewoli aż do śmierci! Jeśliby tego nie zrobił, nie odziedziczyłby pięćdziesięciu tysięcy dolarów, które dziadek zapisał mu w testamencie. Mama chciała, żeby John odziedziczył cały majątek! Zapadła cisza. Czy dziadek wiedział o naszym istnieniu? Pragnął naszej śmierci? Musiał być bardziej okrutny, niż przypuszczałam. Spojrzałam na mamę, na jej piękne dłonie, które z przyzwyczajenia szukały sznura pereł. Kłamała. Przeniosłam wzrok na babcię, na starą, wzburzoną twarz. Czułam, że gdyby mogła przemówić, zaprzeczyłaby słowom córki. Babcia nienawidziła mamy. Czy kiedykolwiek odkryje prawdę? 383 Yirginia C. Andrews Bart stał przy kominku i ze skupieniem przyglądał się żonie. - Mamo, co właściwie zrobiłaś z ciałem Cory'ego? Szukaliśmy jego grobu na okolicznych cmentarzach, sprawdzaliśmy w szpitalach, niestety, bez rezultatów. Wszędzie twierdzono, że w drugiej połowie października tysiąc dziewięćset sześćdziesiątego roku nie odnotowano śmierci ośmioletniego chłopca. - Nie wiedziałam, co z nim zrobić! - szepnęła. - Zmarł, zanim dotarłam do szpitala. Nagle przestał oddychać. Spojrzałam na niego i wiedziałam, że nie żyje. Nie chciałam go otruć! Chciałam, żeby był tylko chory, nic więcej! Ukryłam ciało w głębokim rowie i przykryłam suchymi liśćmi, patykami i kamieniami... - Patrzyła na mnie błagalnym wzrokiem. Myśl o Corym, leżącym gdzieś w rowie, przyprawiła mnie o mdłości. - Nie, mamo, kłamiesz! - krzyknęłam, tracąc nad sobą kontrolę. - Zanim zeszłam na dół, zajrzałam do małego pokoiku na strychu, znajdującego się w najbardziej oddalonej części północnego skrzydła. - Przerwałam na chwilę, aby to, co zamierzałam powiedzieć, zabrzmiało dramatyczniej. - Weszłam na górę wąskimi, ukrytymi schodami, które wiodą do tego pokoju. Zawsze podejrzewaliśmy z Chrisem, że istnieje inna droga na poddasze, i mieliśmy rację. Mamo... znalazłam pokój, którego nigdy przedtem nie widziałam. Zdawało mi się, że unosił się tam dziwny zapach, jakby coś się zepsuło lub zgniło. Mama zamarła w bezruchu. Bladą jak kreda twarz zwróciła w moją stronę, a jej białe, drżące wargi nie mogły wymówić ani słowa. Bart wymamrotał coś, ale mama szybko zakryła dłońmi uszy. Nagle ktoś otworzył drzwi. W progu stał Chris. Mama krzyknęła. Czyżby pomyliła syna z duchem swojego męża? - Chris...? - spytała. - Chris, nie chciałam ich skrzywdzić! Nie patrz tak na mnie! Kochałam nasze dzieci! Nie chciałam ich otruć, ale ojciec zmusił mnie! Wciąż przekonywał mnie, że są diabelskim nasieniem i powinny umrzeć! Tylko w ten sposób mogłam odpokutować za grzech, który popełniłam, wychodząc za ciebie za mąż! - Łzy spływały jej po policzkach. - Kochałam 384 CZAS PRAWDY dzieci! Nasze dzieci! Ale co mogłam zrobić! Chciałam, żeby się rozchorowały, tak abym mogła je wywieźć w bezpieczne miejsce, to wszystko... Chris, nie patrz tak na mnie! Dobrze wiesz, że nigdy nie odważyłabym się zabić naszych dzieci! - Więc celowo karmiłaś nas arszenikiem? - spytał Chris. -Nigdy w to nie wierzyłem, ale ty to naprawdę zrobiłaś! Mama krzyknęła przeraźliwie. Nigdy w życiu nie słyszałam tak przejmującego krzyku, przypominającego wycie osoby psychicznie chorej. Zerwała się z krzesła i wciąż krzycząc, pobiegła w kierunku ukrytych drzwi. W chwilę później rozległo się głuche trzaśniecie. - Cathy... - szepnął Chris, rozglądając się po bibliotece. -Przyjechałem, żeby zabrać cię do domu. Mam złe wiadomości, musimy natychmiast wracać do Clairmont! Zanim zdążyłam odpowiedzieć, Bart zwrócił się do Chrisa: - Czy ty jesteś starszym bratem Cathy? - Tak. Przyjechałem po nią. - Chris wyciągnął do mnie ramiona. - Chwileczkę - powstrzymał go Bart. - Chciałbym zadać wam kilka pytań. Muszę poznać całą prawdę. Czy ta kobieta w czerwonej sukni jest twoją matką? Chris spojrzał na mnie pytająco. Skinęłam głową, dając mu do zrozumienia, że Bart poznał prawdę. - Tak - odparł brat. - Ta kobieta jest naszą matką, a kiedyś była także matką bliźniąt, Carrie i Córy'ego. - I trzymała was zamkniętych na poddaszu przez ponad trzy lata? - spytał, jak gdyby wciąż nie mógł w to uwierzyć. - Tak, trzy lata, cztery miesiące i szesnaście dni. Kiedy pewnej nocy zabrała Córy'ego, wróciła kilka godzin później i powiedziała, że umarł na zapalenie płuc. Jeśli chce pan poznać więcej szczegółów, będzie pan musiał poczekać, gdyż teraz nie mogę o tym opowiedzieć. Chodź, Cathy, musimy się spieszyć! - Spojrzał na babcię i dodał: - Wesołych Świąt, babciu. Miałem nadzieję, że się już nigdy nie spotkamy. Widzę, że czas i starość zemściły się na tobie. Pośpiesz się, Cathy. Gdzie jest twój płaszcz? Jory i pani Lindstrom czekają w samochodzie. 385 Yirginia C. Andrews - Co się stało? - spytałam. - Nie! - zaprotestował Bart. - Cathy nie może teraz wyjechać! Nosi moje dziecko i potrzebuję jej. Bart podszedł i wziął mnie w ramiona. - Cathy, dzięki tobie poznałem prawdę. Miałaś rację, jestem stworzony do lepszych rzeczy i chciałbym dla odmiany zrobić coś pożytecznego. Spojrzałam triumfalnie na babcię. Opuściłam bibliotekę w ramionach Barta, po czym skierowaliśmy się do głównego holu. Nagle doszły nas krzyki i odgłos szybkich kroków. Świąteczni goście w panice opuszczali Foxworth Hall. „Dym!" Wszędzie unosił się gryzący dym. - Dom się pali! - krzyknął Bart. - Wyprowadź ją na zewnątrz! - rozkazał Chrisowi. - Muszę znaleźć żonę! Corrine! Corrine! Gdzie jesteś? Tłum gości kierował się ku drzwiom. Czarny dym buchnął schodami z pierwszego piętra. Jakaś kobieta upadła i została stratowana przez szukających schronienia przerażonych ludzi. Rozejrzałam się, chcąc odnaleźć Barta. Podniósł słuchawkę i prawdopodobnie telefonował po straż pożarną, w chwilę później wbiegł głównymi schodami na górę, skąd wydobywał się dym. - Nie! - krzyknęłam. - Bart! Wróć! Spłoniesz! Bart, wróć do mnie! Chyba usłyszał, gdyż zatrzymał się na moment, odwrócił i machając powiedział coś, co z układu warg odczytałam jako „kocham cię". Palcem wskazał w kierunku zachodnim. Nie zrozumiałam, co miał znaczyć ten gest, lecz Chris domyślił się, że wskazał nam inną drogę ucieczki. Kaszląc przedostaliśmy się do przepełnionej dymem jadalni. - Zobacz! - wykrzyknął Chris. - Tutaj musi być z tuzin drzwi, a wszyscy pchają się do głównego wyjścia! Opuściliśmy dom i wkrótce znaleźUśmy się w samochodzie, gdzie Emma trzymała w ramionach Jory'ego. Wyjrzałam przez okno - gdzie był Bart? 386 CZAS PRAWDY Z oddali doszedł mnie ryk syren straży pożarnej. Przerażony Jory wyciągnął do mnie rączki. Objęłam go mocno. Chris przytulił się do nas i szepnął: - Nie martw się, Cathy. Bart zna ten dom jak własną kieszeń i znajdzie jakieś wyjście. Wtem ujrzałam mamę, która krzyczała coś i wyrywała się w kierunku płonącego domu. - Moja mama! - krzyknęła. - Została w środku! Nie może chodzić! Gdy wykrzyknęła te słowa, Bart pojawił się na schodach domu. Musiał usłyszeć jej krzyk, gdyż zawrócił i ponownie wbiegł do domu. O mój Boże! Wrócił po babcię! Ryzykował życie dla tej okrutnej kobiety, która nie zasługiwała na to, aby żyć. Był to ogień, o którym wielokrotnie śniłam. Gdy więziono nas na poddaszu, panicznie bałam się pożaru! Z tego powodu przekonałam Chrisa, żeby zrobił linę z prześcieradeł, tak na wszelki wypadek, abyśmy w razie nieszczęścia mogli opuścić się na dół. Płonący dom przedstawiał okropny widok. Silny wiatr roznosił płomienie na inne części domu. Jakże szybko paliło się stare drewno, antyczne meble i bezcenne przedmioty, których już nigdy nie można będzie odzyskać. Ktoś krzyknął: - W domu są ludzie! Pomóżcie im! Strażacy pracowali bez chwili wytchnienia. - Bart! - krzyknęłam jak szalona. - Nie chciałam cię zabić! Kocham cię! Nie umieraj! Proszę. Mama usłyszała mój krzyk i podbiegła do mnie. - Ach ty! - wrzasnęła z obłąkaną twarzą. - Myślisz, że Bart cię kocha? Że się z tobą ożeni? Jesteś głupia! Zdradziłaś własną matkę! Zawsze mnie zdradzałaś, a teraz Bart umrze przez ciebie! - Nie, mamo - odparł Chris, trzymając mnie w ramionach. -To nie Cathy krzyknęła, że babcia została w domu. To ty spowodowałaś, że Bart wrócił do domu! Wiedziałaś, że jeśli po- 387 Virginia C. Andrews nownie tam wejdzie, zginie w płomieniach. Wolisz, żeby umarł, niż miałby złączyć się z twoją córką! Patrzyła na syna jasnymi, szklanymi oczami, z których spływał rozpuszczony tusz. Nagle coś pękło w tych pięknych oczach, coś, co na zawsze odebrało im przejrzystość i inteligencję. - Christopher, kochany synku. Jestem twoją matką. Czy już mnie nie kochasz? Dlaczego? Czy nie kupowałam ci prezentów? Miałeś wszystko, co tylko chciałeś. Najnowsze wydania encyklopedii, gry, ubrania. Brakowało ci czegoś? Powiedz? Pójdę i kupię ci wszystko, o czym tylko zamarzysz! Gdy mój ojciec umrze, wszystko ci wynagrodzę. Zobaczysz, on wkrótce umrze. Nie będziesz już mieszkać na poddaszu, obiecuję ci! Nie mogłam tego dłużej słuchać. Zakryłam uszy i wtuliłam twarz w pierś Chrisa, który ręką dał sygnał sanitariuszom, aby się nią zajęli. Gdy ich dostrzegła, zawyła i potykając się o długą czerwoną suknię, próbowała uciekać. Przewróciła siei broniąc się przed sanitariuszami, tarzała się w śniegu, kopiąc, krzycząc i bijąc na oślep pięściami. Wreszcie założyli jej kaftan bezpieczeństwa i odprowadzili do karetki. Czuliśmy się jak małe, bezbronne dzieci, przepełnione wstydem i smutkiem. Chris udzielał pomocy poparzonym. Szłam krok w krok za bratem, obawiając się, że mogę go ponownie zgubić. Ciało Barta Winslowa zostało znalezione w bibliotece. W ramionach trzymał babcię. Oboje zmarli uduszeni dymem. Przykryłam go zielonym kocem i spojrzałam po raz ostatni na jego twarz. Śmierć znów dotknęła moich najbliższych. Pocałowałam martwe usta i opierając głowę na twardej już piersi, rzewnie płakałam. Jego wciąż otwarte oczy patrzyły na mnie, a raczej jakby przeze mnie. Był gdzieś daleko i już nie wyznam mu, że pokochałam go piętnaście lat temu. - Cathy, musimy już iść - szepnął Chris, odciągając mnie od Barta. - Już po wszystkim. To już koniec. Koniec, to już koniec. Karetka z ciałami Barta i babci odjechała w stronę miaste- 388 CZAS PRAWDY czka. Nie bolałam nad śmiercią babci. Otrzymała to, na co zasłużyła. Mijały godziny, a ja wciąż nie mogłam opuścić miejsca, które przyniosło nam jedynie smutek i nieszczęście. Dlaczego nie pamiętałam już o tym? Pochyliłam się, aby podnieść skrawki niegdyś pomarańczowych i fioletowych ozdób, które wiatr roznosił po ogrodzie. O świcie stłumiono w końcu ogień. Potężny niegdyś dom przemienił się w ruinę. Osiem kominów sterczało wśród zgliszczy i o dziwo, tylko potężne schody wiodące donikąd pozostały nie tknięte. Usiadłam i wpatrywałam się w dogasające płomienie i unoszący się dym. Myślałam o Barcie Winslowie, którego po raz pierwszy ujrzałam jako nastolatka. Była to miłość od pierwszego wejrzenia. Kochałam go tak bardzo, że kazałam Paulowi zapuścić wąsy, żeby upodobnił się do Barta. Wyszłam za Juliana, ponieważ jego oczy przypominały mi oczy Barta... O Boże, czy mogłam żyć ze świadomością, że zabiłam jedynego mężczyznę, którego kochałam? - Proszę cię, Cathy, pośpiesz się. Babcia już nie żyje i wcale nie jest mi przykro z tego powodu. Szkoda mi Barta. To chyba mama spowodowała pożar. Policja twierdzi, że ogień został podłożony na poddaszu. Jego głos dochodził z oddali. Potrząsnęłam głową. Kim byłam? Kim był ten mężczyzna obok mnie? Kim było to dziecko śpiące na tylnym siedzeniu? - Cathy, co się z tobą dzieje? - powiedział niecierpliwie Chris. - Słuchaj, wczoraj wieczorem Henny miała ciężki atak serca. Paul udzielił jej pomocy, ale jego serce też nie wytrzymało. Potrzebuje nas! Jak długo jeszcze masz zamiar tu siedzieć i opłakiwać mężczyznę, którego powinnaś była zostawić w spokoju, podczas gdy jedyny człowiek, który nam pomógł, umiera!? Jednak babcia nie myUła się. Byłam zła. To ja byłam winna wszystkiemu. Gdybym się nigdy nie urodziła, gdybym się nie urodziła... ŻNIWO Nadeszła jesień. Drzewa pokryło bordowozłote listowie. Siedziałam na werandzie i łuskając groszek obserwowałam, jak malutki syn Barta gonił swojego starszego przyrodniego brata, Jory'ego. Mój młodszy syn nosił imię po ojcu, lecz jego nazwisko brzmiało Sheffield, a nie Winslow. Byłam żoną Paula. Za kilka miesięcy Jory skończy siedem lat i choć na początku był trochę zazdrosny, wkrótce przekonał się, że posiadanie młodszego brata ma wiele zalet. Jako starszy brat, mógł jednocześnie rozkazywać i opiekować się Bartem. Jednak Bart nie należał do osób, które pozwoliły sobą pomiatać. Od chwili narodzin był panem samego siebie. - Catherine - zawołał słabym głosem Paul. Odłożyłam miseczkę z groszkiem i pobiegłam do sypialni. Mógł już siedzieć na krześle przez kilka godzin, choć w dniu naszego ślubu nie mógł nawet wstać z łóżka. W noc poślubną usnął w moich ramionach. Paul bardzo schudł, młodość i witalność zniknęły w przeciągu nocy. Często wołał mnie i wyciągając ramiona, mówił: - Chciałem tylko sprawdzić, czy już wróciłaś. Ale chciałbym też, żebyś częściej wychodziła. - Za dużo mówisz - ostrzegłam go. - Wiesz, że powinieneś się oszczędzać. Bolało go, że nie mógł włączyć się do konwersacji, ale wkrótce pogodził się z tym fakem. Jego ostatnie słowa zaskoczyły mnie. 390 ŻNIWO - Paul, chyba żartujesz! - Catherine - rzekł, kiwając głową. - Wkrótce upłyną trzy lata, jak mnie poślubiłaś i stałaś się niewolnicą, starając się rozjaśnić ostatme lata życia choremu człowiekowi. Ale ja już nigdy nie wyzdrowieję. Mógłbym żyć jeszcze wiele lat, tak jak twój dziadek, i odebrać ci najpiękniejsze lata. - Paul, jestem bardzo szczęśliwa i niczego mi nie brakuje! Uśmiechając się łagodnie, wyciągnął do mnie ręce. Przytuliłam się do męża, chociaż jego ramiona nie były już tak silne jak niegdyś. Pocałował mnie, a ja wstrzymałam oddech. Och, tak bardzo chciałam się znów kochać... ale nie wolno nam! - Pomyśl o tym, kochanie. Twoje dzieci potrzebują ojca, na którego ja już się nie nadaję. - To wszystko moja wina! - krzyknęłam. - Gdybym wyszła za ciebie zamiast za Juliana, opiekowałabym się tobą, nie pozwoliłabym, żebyś się przepracowywał. Gdybyś nas nie spotkał, nie musiałbyś tyle zarabiać. Ale ty chciałeś zapłacić za studia Chrisa, za lekcje tańca... Położył dłoń na moich ustach i szepnął, że gdyby nie my, umarłby z przepracowania wiele lat temu. - Trzy lata - powtórzył. - Pomyśl o tym, a sama dojdziesz do wniosku, że żyjesz w tym domu jak więzień, zupełnie jak w Foxworth Hall. Nie chcę, żebyście mnie znienawidzili... Porozmawiajcie o tym... - Paul, Chris jest lekarzem! Nigdy by się na to nie zgodził! - Czas ucieka, Catherine. Wkrótce Jory skończy siedem lat i będzie wszystko dobrze pamiętać. Dowie się, że Chris jest jego wujkiem, ale jeśli wyjedziecie teraz i zapomnicie o mnie, zaakceptuje Chrisa jako ojczyma! - Nie! - łkałam. - Chris nie zgodzi się na to! - Catherine, posłuchaj mnie uważnie. To nie grzech! Nie możesz już mieć dzieci. Przykro mi, że miałaś trudny poród, choć możliwe, że był to też rodzaj błogosławieństwa. Nie mogę być ojcem, więc cóż ze mnie za mąż? Wkrótce ponownie zostaniesz wdową. Chris czekał tak długo. Pomyśl o tym i zapomnij o grzechu. 391 Yirginia C. Andrews Mama resztę życia spędzi w zakładzie dla psychicznie chorych. Majątek, jaki odziedziczyła po ojcu, został jej prawnie odebrany i przeszedł na babcię, która w testamencie zapisała go swojej córce! Cóż za ironia losu! Miliony dolarów należały do kobiety, która przebywała w zakładzie i godzinami wpatrywała się w białe ściany. Mamo, gdybyś przewidziała przyszłość, nie musiałabyś zabierać nas do Foxworth Hall. Po jej śmierci nie otrzymamy ani centa. Majątek zostanie podzielony i ofiarowany instytucjom charytatywnym. Wiosną siedzieliśmy nad rzeką w miejscu, gdzie zginęli Julia i Scotty. Bart i Jory stali w płytkiej, sięgającej do kostek zielonkawej wodzie i puszczali łódki. - Chris - zagadnęłam nieśmiało. - Zeszłej nocy po raz pierwszy od dnia ślubu kochałam się z Paulem. Leżeliśmy później szczęśliwi i płakaliśmy. Chyba mu to nie zaszkodzi, prawda? - Cieszę się, że jesteście szczęśliwi - rzekł, spuszczając głowę. - Sądzę, że seks nie powinien mu zaszkodzić, oczywiście, jeżeli zachowacie umiar. - Tak, po czterech ciężkich zawałach musieliśmy zachować ostrożność. - To dobrze. Jory krzyknął i triumfalnie podniósł rękę, w której trzymał rybkę. Czy była za mała? Czy będzie musiał ją wyrzucić? - Tak - odparł Chris. - To jest dziecko. Jemy tylko dorosłe osobniki. - Chodźcie! - zawołałam. - Czas wracać do domu. Przybiegli roześmiani, podobni do siebie jak dwie krople wody, niczym rodzeni bracia. Nie wyprowadzaliśmy ich z błędu. Jory nie pytał, skąd się wziął jego młodszy brat, a Bart był zbyt mały, aby zadawać takie pytania. W przyszłości powiem im prawdę. - Mamy dwóch tatusiów - krzyknął Jory, rzucając się w ramiona Chrisa. - Żaden z moich kolegów nie ma dwóch tatusiów, tylko ja! Ale oni nie rozumieją... A może coś poplątałem? - Chyba coś poplątałeś - roześmiał się Chris. 392 ŻNIWO Wracaliśmy do domu samochodem Chrisa. Pamiętam dzień, kiedy przyjechaliśmy do tego domu i po raz pierwszy ujrzeliśmy mężczyznę śpiącego na werandzie. Chris zabrał chłopców do pokoju, ja natomiast podeszłam do Paula. Spał. Miał pogodną, uśmiechniętą twarz. Na podłodze, obok fotela, leżały gazety. - Wykąpię chłopców - szepnął Chris. - Pozbieraj gazety, zanim wiatr poniesie je do ogródka sąsiadów. Zbierałam porozrzucane gazety, ich szelest musiał obudzić Paula, bo otworzył powoli oczy, uśmiechnął się i rzekł: - Cześć. Dobrze się bawiliście? Złapaliście coś? - Jory złowił dwie małe rybki, ale Chris kazał je uwolnić. O czym śniłeś? Wyglądasz na szczęśliwego człowieka, czy to był erotyczny sen? - Śniła mi się Julia - odparł powoli. - Obok niej stał Scotty i oboje uśmiechali się. Wiesz, po ślubie bardzo rzadko się uśmiechała. - Biedna Julia - szepnęłam, całując go w policzek. - Tyle straciła. Obiecuję, że będę się uśmiechać za nas obie. - Dobrze, że cię spotkałem w tę jesienną piękną niedzielę. - Tę cholerną niedzielę - poprawiłam go. - Wiesz, chciałbym spotkać kiedyś tego kierowcę. Powiedziałbym mu, że to nieprawda. Poszłam pomóc Chrisowi przebrać chłopców w piżamy. Jedliśmy dość wcześnie, więc dzieci mogły nam towarzyszyć. Po dziesięciu minutach wróciłam do Paula, który wciąż spał. Kilkakrotnie zawołałam go po imieniu, dotknęłam policzka i dmuchnęłam w ucho. Wciąż spał. Ponownie wymówiłam jego imię, tym razem o wiele głośniej. Wydał jakiś nieartykułowany dźwięk, który brzmiał jak moje imię. Przeraziłam się. - Chris! - wykrzyknęłam. - Chodź szybko, z Paulem dzieje się coś złego. Chris natychmiast pojawił się w drzwiach i w mgnieniu oka znalazł się u jego boku. Zmierzył puls, potem odciągnął jego głowę do tyłu i rozpoczął sztuczne oddychanie, po czym kilka- 393 Yirginia C. Andrews krotnie uderzył silnie w pierś. Gdy to nie pomogło, wbiegł do domu i zadzwonił po karetkę pogotowia. Ale było już za późno. Nasz dobroczyńca, nasz wybawiciel, najlepszy przyjaciel, mój kochanek i mąż umarł. Chris objął mnie ramieniem. - On odszedł, Cathy. Też chciałbym umrzeć w ten sposób. Był dobrym, szlachetnym człowiekiem i miał lekką, bezboles-ną śmierć. Nie patrz tak, to nie twoja wina! Teoretycznie nie byłam niczemu winna. Ale czy nie spowodowałam śmierci przynajmniej jednego z moich bliskich? Nie, oczywiście, że nie. Z podziwem patrzyłam na Chrisa, który siedział obok mnie w samochodzie. Niczym pionierzy kierowaliśmy się na zachód, w poszukiwaniu nowego życia i lepszej przyszłości. Paul zapisał mi cały majątek, łącznie z domem rodzinnym. W testamencie zaznaczył jednak, że gdybym chciała go sprzedać, życzy sobie, aby kupiła go Amanda. W końcu siostra Paula otrzymała dom, o który tak zaciekle walczyła. Ja też postawiłam na swoim. Upewniłam się, że cena, którą miała zapłacić, była dość wysoka. Wynajęliśmy dom w Kalifornii, lecz naszym marzeniem był obszerny dom na rancho, z czterema sypialniami i trzema łazienkami. Potrzebowaliśmy także dodatkowej sypialni i łazienki dla naszej gosposi, Emmy Lindstrom. Moi synowie nazywali Chrisa tatą. Obaj chłopcy wiedzieli, że ich ojcowie poszli do nieba, zanim oni sami przyszli na świat. Nie zdawali sobie jeszcze sprawy, że Chris był ich wujkiem. Jory zapomniał o tym fakcie dawno temu. Możliwe, że chciał zapomnieć, nie chcąc zadawać kłopotliwych pytań. Raz do roku podróżujemy na wschód, aby odwiedzić przyjaciół, a także madame Marishę i madame Zoltę. Obie damy nalegały, abym zachęciła Jory'ego do tańca, próbowały też wywrzeć wpływ na Barta. Na razie jednak Bart chce pójść w ślady Chrisa i zostać lekarzem. Odwiedzamy też groby najbliższych. Składamy kwiaty na ich grobach. Czerwono-fioletową wiązankę dla Carrie i kolorowe bukiety róż dla Paula i Henny. Zna- 394 ŻNIWO leźliśmy grób ojca w Gladstone. Nie zapominamy też o Julianie ani o Georgesie. W końcu odwiedzamy mamę. Mieszka w obszernym domu, który w niczym nie przypomina domu rodzinnego. Na mój widok krzyczy przeraźliwie, po czym biegnie z uniesionymi rękoma, jak gdyby chciała wyrwać mi włosy. Kiedy nie może wyładować złości, krzywdzi samą siebie, kalecząc paznokciami swoją twarz tylko dlatego, że jest do mnie łudząco podobna. Gdyby jednak zerknęła w lustro, dostrzegłaby, że podobieństwo gdzieś znikło. Żal, smutek, wyrzuty sumienia zmieniły ją nie do poznania. Doktorzy nie pozwalali mi odwiedzać matki, jedynie Chris widywał ją przez godzinę, podczas gdy ja czekałam na zewnątrz wraz z synami. Gdyby nawet odzyskała zdrowie, nie oskarżono by jej o morderstwo, gdyż wraz z Chrisem złożyliśmy przysięgę, że Córy nigdy nie istniał. Mama nie ufa jednak Chrisowi, ponieważ doskonale wie, że wywieram na niego duży wpływ. Ciągle obawia się, że gdyby wyzdrowiała, mogłaby zostać skazana na karę śmierci. Mijają lata, a mama wciąż świadomie zachowuje się jak psychicznie chory człowiek i w ten sposób chce uniknąć odpowiedzialności, a także, na swój sposób, przechytrzyć przyszłość. A może pragnie się na mnie zemścić? Chris bardzo jej współczuje i prawdę mówiąc, gdyby nie ona, nasze życie byłoby pozbawione jakichkolwiek spięć i nieporozumień. Przestałam już marzyć o czystej, wiecznej miłości. Marzenia przypominające mi o przeszłości odłożyłam na bok jak zabawki. Patrząc na Chrisa zastanawiam się, co on we mnie widzi? Dlaczego przez wiele lat nalegał tak uparcie, żebyśmy żyli razem? Dlaczego nie boi się przyszłości? Miałam w życiu kilku mężczyzn i wszyscy już nie żyją. Gdy Chris wracał do domu, rozpromieniony i uśmiechnięty, zawsze witał mnie słowami: - Jeśli mnie wciąż kochasz, pocałuj! Pracuje jako lekarz, ale znajduje też czas, aby pracować w czteroakrowym ogrodzie. Z ogrodu Paula zabraliśmy marmurowe posążki. Emma Lindstrom, nasza gospodyni, mieszka z nami, tak jak 395 Yirginia C. Andrews niegdyś Henny mieszkała z Paulem. Nie zadaje żadnych pytań. Jest wiernym i lojalnym przyjacielem. Chris, który pozostał niepoprawnym optymistą, śpiewa, pracując w ogrodzie. Zapomniał o przeszłości, o pokoiku na poddaszu, o tancerzu, który nigdy nie pozwolił, abym ujrzała jego twarz. A może od samego początku wiedział, że nigdy się nie rozstaniemy? Dlaczego ja o tym nie wiedziałam? Kto przesłonił mi oczy? Pamiętam słowa mamy. Pewnego dnia powiedziała: „Cathy, wyjdź tylko za mężczyznę z czarnymi oczami. Czarne oczy są bardzo zmysłowe". Też coś! Przecież niebieskie oczy to symbol wierności. Tak, powinnam była o tym wiedzieć. Wczoraj zajrzałam na poddasze naszego domu. W ciemnym kącie znalazłam dwa dziecinne łóżeczka. O Boże! Kto je tam postawił? Nigdy nie zamknęłabym swoich synów, nawet jeśli Jory pamiętałby, że Chris jest jego wujem. Zniosłabym wstyd, zniewagi, koniec kariery Chrisa. Chociaż... dzisiaj kupiłam wiklinowy koszyczek, taki sam jak ten, w którym babcia przynosiła nam jedzenie. Co wieczór kładę się spać i z przerażeniem myślę o moich złych cechach. Otrząsam się i przytulam do leżącego obok mnie ukochanego mężczyzny. Za oknem wieje silny wiatr. Czasami wydaje mi się, że widzę ciemne kształty gór. Nie potrafię zapomnieć o przeszłości - osacza mnie, pochłania. Chciałabym upodobnić się do Chrisa, stać się optymistką, zapomnieć o krzywdzie i bólu. - Ale... ja nie jestem podobna do matki. To tylko podobieństwo fizyczne. Jestem dobra, silna, wytrwała. W końcu dobro zwycięża. Musi czasami zwyciężać... prawda? SPIS TREŚCI CZĘŚĆ PIERWSZA..................... 7 Nareszcie wolni! ....................... 9 Nowy dom........................... 26 Druga szansa......................... 39 CZĘŚĆ DRUGA....................... 49 Cukierki............................ 52 Próba ............................. 59 Powrót do szkoły....................... 65 Ja... Uwodzicielka?...................... 73 Moja pierwsza randka..................... §7 Słodsza od róż......................... ?8 Sowa na dachu ........................ jl7 Cień mamy.......................... 142 Prezent urodzinowy...................... 147 Powrót do Foxworth Hall................... 153 Droga do sławy........................ 153 Nowy Jork, Nowy Jork.................... 172 Szansa............................. 137 Zimowe marzenia....................... 197 Prima aprilis.......................... 207 Labirynt kłamstw....................... 216 Zbyt dużo do stracenia.................... 228 CZĘŚĆ TRZECIA...................... 237 Spełnienie marzeń....................... 239 Czarne chmury ........................ 250 397 N-n^MN^NO JAJ 5- » ^ ? JT ? 3 ? g ? ? ? hQ ?? ?? ł—ł 43 1 O- ?? O N 1 i 3 ? t « o v; ? N 2 o O N ? W» Os O N I 5" rf n 6 a- e' 3 N 3 65 I 03 ES OONN©ONU>OONO~-1 U) K> tO tO W tO tO O NO 00 OO 00 -O ? ? ON NO UJ I-1 -f^ ?— _ N- O ?. ? ? ?? l-t ?. ? 8 | 3 CD p 8- ?. ? S''S ? N ? ?» ! 50 ? I I (?? ? -3 N 2 ? ? -?* ?? ?! N ? ?» ? N | 11 3 ? I 1 ???????? w to w ? w toto ??????-^WWp—'i—» ???????? ~J On ?0\??0\1?00??~4 ? W * U ? ?*»?*- —