15586
Szczegóły |
Tytuł |
15586 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
15586 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 15586 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
15586 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
KAREN ROBARDS
SPACER PO PӣNOCY
ROZDZIA� 1
�e te� umarli nie umieraj�!
Eugene O'Neil
Powiesi�a si� na haku do zawieszania donic z kwiatami. Ozdobnym, wkr�canym w
sufit, z gwarancj� wytrzyma�o�ci do pi��dziesi�ciu kilogram�w obci��enia. Je�liby
przekracza�a pi��dziesi�t kilo �ywej wagi, ten pioru�ski hak �adnym sposobem by jej nie
utrzyma� i �y�aby do dzi�. Ale wa�y�a tylko czterdzie�ci dziewi��, przy wzro�cie metr
sze��dziesi�t, bo mia�a bzika na punkcie odchudzania si� i przez ca�e doros�e �ycie
przestrzega�a niskokalorycznej diety. Ba�a si� uty�, ba�a si� przekroczy� granic�
pi��dziesi�ciu kilo, jak na ironi�, w�a�nie tych pi��dziesi�ciu, bardzo si� ba�a i bardzo si�
pilnowa�a, �eby nie... Jak na ironi�, ale takie jest �ycie!
�ycie... Jako duch - by�a przecie� duchem! - mog�a je kontemplowa� z dystansu.
Mog�a si� nad nim p�sennie zastanawia�, czuj�c rodzaj mrowienia, a mo�e raczej dr�enia czy
niepokoju na my�l o ewentualnym powrocie. Mog�a hipotetycznie rozwa�a�: czy chcia�aby
zn�w by� �ywa?
�ywa... Jak to jest - by� �ywym -.niemal ju� nie pami�ta�a. Kontemplowa�a �ycie z
odleg�ej perspektywy, z innego wymiaru, jak gdyby zza zas�ony. Postrzega�a �wiat niczym
nurek, kt�ry widzi blask dnia poprzez grub� warstw� wody.
Tamten �podwodny� �wiat wydawa� si� jej w tej chwili znacznie bardziej prawdziwy
ni� ten, powszechnie zwany �realnym�. C�, nic dziwnego, by�a przecie� jego cz�ci�. I by�o
jej dobrze w tym p�sennym, p�p�ynnym, p�przytomnym stanie, w jakim pozostawa�a od...
No w�a�nie, od jak dawna? Nie potrafi�a tego okre�li�, skoro czas przesta� dla niej
znaczy� cokolwiek. Po prostu - odk�d umar�a. Odk�d kt�rej� nocy stan�a na skraju biurka i
wsun�a g�ow� w p�tl� nylonowej linki, przywi�zanej z drugiej strony do tkwi�cego w suficie
haka. Odk�d blat biurka usun�� si� spod jej st�p w nylonowych po�czochach, odk�d po
gwa�townej, ale kr�tkiej walce o oddech...
Pami�� tamtej prze�omowej chwili by�a dla niej g��wnie pami�ci� intensywnych,
przyt�aczaj�cych emocji. Przera�enie, niedowierzanie, rozpacz... Te trzy uczucia okre�li�y
graniczny moment jej przej�cia z jednej strony na drug�, pogr��enia si� w inny wymiar.
Odrealniaj�ca, zacieraj�ca kontury i wspomnienia wodnista zas�ona pomi�dzy bytem a
niebytem zacz�a teraz niespodziewanie rzedn��. Dystans do �ycia zmniejszy� si�, co
oznacza�o powr�t w jego pobli�e - je�li ju� nie w sam� jego materi�. Do tego samego pokoju,
w kt�rym umar�a.
Jako duch - a by�a przecie� duchem! - mog�a unosi� si� bez �adnych przeszk�d
wysoko pod sufitem, w pobli�u tego samego haka, na kt�rym niegdy� zawis�a, by wyzion��
ducha. Bo �w hak nadal tam tkwi�, bo mimo zwi�zanej z nim ponurej historii nikt jako� nie
zatroszczy� si� o to, �eby go wykr�ci�. Zapomniany, stercza� nadal z sufitu, przypominaj�c
kszta�tem palec - wygi�ty, zakrzywiony, jak w ge�cie przywo�ania i zach�ty.
Kiwn�� na kogo� palcem, przywo�a� kogo� do siebie... Kt� j� przywo�a�, kto j�
sprowadzi� w to miejsce? Jaki zew okaza� si� na tyle silny, by przerwa� jej p�przytomn�,
p�senn� w�dr�wk� przez wieczno�� i sprawi�, �e znalaz�a si� tutaj?
Zacz�a sobie uprzytamnia� to i owo w kr�tkich, przelotnych przeb�yskach
�wiadomo�ci. Zacz�a sobie przypomina� jakie� twarze. �wietlist� twarz jasnow�osego
m�czyzny o ujmuj�cych rysach. I drug�, r�wnie� m�sk�, ale smag��, drapie�n�...
Dwie twarze. Przypomnia�a sobie dwie znajome twarze. I r�wnie znajome imi�,
w�asne imi�, kt�rego u�ywa�a w �yciu - Deedee.
Mia�a na imi� Deedee, dop�ki �y�a. Potem umar�a i znalaz�a si� na tamtym �wiecie, a
teraz zn�w powr�ci�a na ten �wiat. Powr�ci�a i odzyska�a �wiadomo��, cho� przecie� nie
o�y�a, jak si� zdaje...
Po co wr�ci�a? Na pewno po co�, w jakim� celu, z jakiego� konkretnego powodu.
Nauczy�a si�, jeszcze w �yciu, w tamtym �yciu, �e wszystko ma sw�j pow�d i cel.
Przekonana, �e pow�d i cel powrotu zostanie jej w odpowiedniej chwili ujawniony, sk�onna
by�a cierpliwie na t� chwil� czeka�. Jako duch, bo przecie� by�a duchem...
ROZDZIA� 2
Ubikacje by�y najgorsze ze wszystkiego. Zw�aszcza m�skie ubikacje. Paskudne
stwory, ci m�czy�ni. Czy nigdy, do licha, nie trafiaj� tam, gdzie celuj�?
Summer McAfee skrzywi�a si� z obrzydzeniem. Pr�bowa�a nie my�le�, jak to si�
sta�o, �e kl�czy na brudnej posadzce i zawzi�cie szoruje j� szczotk�, jak do tego dosz�o, �e
musi si� chwyta� takiej pod�ej roboty. Robota to robota, im szybciej si� z ni� upora, tym
wcze�niej b�dzie mog�a sobie p�j��. Im pr�dzej, tym lepiej, przecie� nie haruje dla
przyjemno�ci. I can't get nooo SATISFACTION... ��wi�ta prawda!� - pomy�la�a,
pod�piewuj�c p�g�osem znan� piosenk� Rolling Stones�w, �wiatowy superhit od lat
trzydziestu. Fa�szuj�c p�g�osem, nale�a�oby raczej powiedzie�. No tak, fatalnie fa�szowa�a,
ale co z tego! Nie wyst�powa�a przecie� przed publiczno�ci�, w pobli�u nie by�o nikogo, kto
m�g� j� cho�by przypadkiem us�ysze�. Ani �ywego ducha, tylko ona sama. Czemu nie
mia�aby si� troch� rozerwa� �piewaniem? Uprzyjemni� sobie prac�...
Nie, uprzyjemni� sobie tego paskudnego zaj�cia w �aden spos�b si� nie da�o! Nawet z
wyobra�onym wizerunkiem legendarnego Micka przed oczyma czu�a si� tak zdegustowana i
zgn�biona, jak sp�tany ko� w stajni pe�nej much. I can't get nooo...
Na fraz� zaintonowan� ponownie przez Summer na�o�y�o si� nagle jakie� przeci�g�e
skrzypni�cie, dobiegaj�ce sk�d� zza zamkni�tych drzwi m�skiej toalety. Urwa�a nie ko�cz�c,
zerkn�a przez rami� za siebie. W ci�gu ostatniego kwadransa odwraca�a g�ow� w podobny
spos�b ju� co najmniej dziesi�ty raz, nie �eby si� rozgl�da�, ale �eby zaczerpn�� powietrza
nieco mniej przesyconego dusz�cymi oparami lizolu i da� chwil� wytchnienia podra�nionym,
za�zawionym oczom. Mo�e i troch� z tym lizolem przesadzi�a, ale m�ski kibel by� tak
paskudnie zafajdany i cuchn�cy...
Mrugn�a parokrotnie oczyma. Widzia�a ca�kiem wyra�nie, �e drzwi jak by�y, tak i s�
zamkni�te, a w pomieszczeniu opr�cz niej nie ma nikogo. A za drzwiami? C�, o tym, co
znajdowa�o si� za drzwiami, po prostu wola�a nie my�le�. Powiedzia�a sobie tylko tyle:
budynek jest stary, liczy ponad sto lat, no wi�c ma pe�ne prawo skrzypie�. Oczywi�cie,
zupe�nie nieszkodliwie! Nie warto si� nad tym zastanawia�, trzeba ko�czy� robot�... Bracia
Harmon, w�a�ciciele sieci zak�ad�w pogrzebowych, byli jej najlepszymi zleceniodawcami,
nie mog�a sobie pozwoli� na utrat� dobrej opinii w ich oczach z powodu jakich� idiotycznych
strach�w. Ani z powodu tego, �e dziewczyny, kt�re naj�a do pracy na sobotni wiecz�r,
nawali�y po raz drugi w tym miesi�cu. Drugi i ostatni! Zdecydowana natychmiast
zrezygnowa� z ich us�ug, Summer �a�owa�a tylko, �e zlitowa�a si� po pierwszym razie. Tak
czy inaczej, skoro zawiod�y j� w ostatniej chwili, by�o ju� za p�no na szukanie zast�pstwa.
Musia�a wzi�� si� do roboty osobi�cie, w pojedynk�. Prawd� m�wi�c, nie po raz pierwszy co�
takiego jej si� zdarza�o. Gdy rozkr�ca�a firm� �Daisy Fresh? - us�ugi porz�dkowe�, by�a
szefow�, ksi�gow�, sekretark� i sprz�taczk� w jednej osobie. Dwa... Nawet nie to - cztery w
jednym!
Reprezentacyjny dom przedpogrzebowy braci Harmon by� wystarczaj�co rozleg�y, by
praca przewidziana dla dwu sprz�taczek na ca�y wiecz�r przeci�gn�a si�, w sytuacji, gdy jest
wykonywana przez jedn� osob�, g��boko w noc. Min�a druga... Summer, uwa�aj�c si� za
profesjonalistk� w ka�dym calu, stara�a si� nie zastanawia� nigdy nad tym, gdzie sprz�ta.
Fachowo wykonywa�a swoje obowi�zki i tyle. Teraz jednak przyt�aczaj�ce zm�czenie i
specyfika miejsca zrobi�y swoje. Wyobra�nia Summer zacz�a pracowa� nie mniej
intensywnie ni� jej r�ce.
�rodek nocy, stary, ciemny, wiktoria�ski budynek i wok� �ywego ducha! Tu, w
m�skiej toalecie, za zamkni�tymi drzwiami, tylko ona, ale tam, w innych pomieszczeniach -
zw�oki! Tr�jka nieboszczyk�w elegancko u�o�onych w trumnach, ju� gotowych do
jutrzejszych przedpo�udniowych pogrzeb�w. No i w oddzielnej sali czwarty truposz, nakryty
prze�cierad�em, dopiero oczekuj�cy na balsamowanie i makija�.
Do licha, kiedy ju� tak wysz�o, �e trzeba pracowa� w pojedynk� w �rodku nocy w
trupiarni, to lepiej wcale o tym nie my�le�, tylko jak gdyby nigdy nic robi� swoje! Summer
opanowa�a dr�enie r�k i skupi�a si� na swoim niewdzi�cznym zaj�ciu. Odcinek pod�ogi
pomi�dzy muszl� klozetow� a �cian� by� zawsze najgorszy.
I can't get nogood reaction. And Vve tried, and I've tried, and I've tried, and I've...
Skrzyp, skrzyp... Summer z wra�enia omal nie ugryz�a si� w j�zyk przy ostatnim,
st�umionym ju� triedl Co to, do licha, za odg�osy? Znowu spojrza�a niespokojnie na drzwi.
Spojrza�a oczywi�cie odruchowo, przestraszy�a si� oczywi�cie mimo woli... Ju� w chwil�
p�niej, bior�c wszystko na zdrowy rozum, zacz�a sama sobie robi� w my�lach wym�wki.
Co z tego, �e jest noc, co z tego, �e w starym domu przedpogrzebowym stoj�cym po�rodku
sze��setakrowego cmentarza tkwi sama, a nawet gorzej, w towarzystwie czw�rki
nieboszczyk�w? Przecie� �aden nieboszczyk krzywdy jej nie zrobi, a w duchy, do licha, nie
wierzy!
Chc�c doda� sobie otuchy, powiedzia�a na g�os sama do siebie:
- Spoko, Summer, nic ci nie grozi, poza tob� w tym pioru�skim miejscu nie ma
�ywego ducha!
�Tfu, nie ma po prostu nikogo, oto w�a�ciwe s�owo� - doda�a ju� znowu w my�lach i
skrzywi�a si� sm�tnie, dochodz�c do wniosku, �e wcale nie czuje si� lepiej ani pewniej.
Lepiej czu�aby si� zapewne, gdyby jednak kto� - byle nie ��ywy duch� - z ni� tu by�!
Uporawszy si� z trzeci� i ostatni� kabin�, Summer w westchnieniem ulgi d�wign�a
si� z kl�czek i cisn�a szczotk� do szorowania do stoj�cego nie opodal plastykowego wiadra.
Jej narz�dzie pracy wyl�dowa�o tam z g�o�nym �upni�ciem, przera�liwie g�o�nym w
panuj�cej wok� ciszy. Summer a� drgn�a pod wp�ywem nag�ego ha�asu. Chocia� cisza...
Tak, ta cisza by�a chyba gorsza od �oskotu tysi�cy szczotek i wiader, cisza i ciemno��...
Summer mia�a nieodparte wra�enie, �e w ciemno�ci i ciszy przedpogrzebowego przybytku
jest obserwowana przez tysi�c niewidzialnych oczu i pods�uchiwana przez tysi�c
niewidzialnych uszu.
A niech tam! I can't get nooo... - wychrypia�a podra�nionym przez lizol gard�em dla
dodania sobie odwagi. Nie poskutkowa�o. Czu�a si� wci�� tak samo niepewnie, da�a wi�c
spok�j z Rolling Stonesami. Pomy�la�a, �e mo�e ich muzyka jest zbyt ma�o �wi�tobliwa jak
na dom naznaczony majestatem �mierci i �e to w�a�nie ona dra�ni duchy...
Dra�ni duchy? No nie, przecie� to absurd, jakie zn�w duchy? Czy doros�a
trzydziestosze�cioletnia kobieta po nielichych �yciowych przej�ciach - �mier� ojca, klapa w
karierze, krach w ma��e�stwie - mo�e si� jeszcze ba� duch�w niczym jaka� siu - siumajtka?
No, mo�e czy nie? A je�li...
Il there's something strange in your neighborhood... - przypomnia�a sobie filmow�
piosenk� z �Pogromc�w duch�w� i u�miechn�a si� cierpko. Mo�e raczej to powinna sobie
za�piewa� dla odwagi? A mo�e nie? W ko�cu umowa z firm� braci Harmon stanowi�a mi�dzy
innymi, �e pracownicy zatrudnieni przy us�ugach porz�dkowych zachowaj� podczas
wype�niania obowi�zk�w s�u�bowych powag� nale�n� specyficznemu miejscu, jakim jest
zak�ad pogrzebowy. Nawet walkman�w nie wolno im by�o zabiera� ze sob� do roboty, nie
m�wi�c o radiach czy magnetofonach, a tym bardziej o wy�piewywaniu. Je�li Summer, jako
b�d� co b�d� szefowa firmy �Daisy Fresh�, z�ama�a t� �elazn� zasad�, to chyba tylko dlatego,
�e pada�a na nos i potrzebowa�a jakiego� bod�ca, by doprowadzi� prac� do pomy�lnego
ko�ca.
�Szefowa firmy, jak to pi�knie brzmi!� - pomy�la�a, przywo�uj�c na twarz
autoironiczny u�mieszek. W firmowym fartuchu sprz�taczki, spocona jak mysz, z fryzur� w
koszmarnym nie�adzie i z ��tym plastykowym wiadrem w r�ku... Gdyby jeszcze teraz
zacz�a z nim ucieka� przed wyimaginowanymi duchami przez obszerny dom pogrzebowy
braci Harmon i rozleg�y cmentarz, wrzeszcz�c: �Pomocy!� - niechybnie straci�aby resztki
szefowskiej godno�ci.
Nigdy! Szacunek dla siebie samej nakaza� Summer natychmiast opanowa� l�k. Obawa
przed o�mieszeniem si� we w�asnych oczach poskutkowa�a lepiej ni� zawadiackie
wy�piewywanie piosenek. Nareszcie si� uspokoi�a. Wyprostowa�a si� godnie, jak przysta�o na
w�a�cicielk� firmy. Zdj�a gumowe r�kawiczki i w �lad za szczotk� cisn�a je do wiadra...
By�a postawn�, dobrze zbudowan� szatynk�. Mia�a piwne oczy i metr siedemdziesi�t trzy
wzrostu. I kiedy� mia�a jeszcze wypiel�gnowane d�onie, i paznokcie zawsze starannie
polakierowane, ale to by�o dawno temu, nie warto nawet wspomina� i absolutnie nie warto
�a�owa�, bo co znacz� czy�ciutkie r�czki, je�li �ycie ma si� og�lnie zapaprane? W tej chwili z
manikiurem by�o znacznie gorzej, ale z �yciem przynajmniej - bez por�wnania lepiej!
Summer rozmasowa�a sobie krzy� i przeci�gn�a si�. Owszem, zarwa�a noc i urobi�a
swoje nieszcz�sne r�ce po �okcie, ale wywi�za�a si� bez zarzutu ze zobowi�za� wobec braci
Harmon. Firma �Daisy Fresh - us�ugi porz�dkowe� dzi�ki jej samozaparciu zn�w solidnie
wype�ni�a zlecenie. Jak zawsze solidnie, bez wzgl�du na okoliczno�ci. W�a�nie solidno�� by�a
tym, co pozwala�o �Daisy Fresh� od sze�ciu lat utrzymywa� si� w biznesie, kiedy podobne
ma�e firmy us�ugowe najcz�ciej zaprzestawa�y dzia�alno�ci ju� po paru miesi�cach.
Summer wzi�a swoje wiadro z przyborami i �rodkami czyszcz�cymi, i podesz�a do
drzwi. Z r�k� na klamce obrzuci�a jeszcze wysprz�tan� toalet� ostatnim, taksuj�cym
spojrzeniem. Wszystko by�o jak trzeba. Kafelki na �cianach i posadzce l�ni�y, armatura
b�yszcza�a, lustro po�yskiwa�o krystaliczn� czysto�ci�. Aseptyczno�� sedes�w po�wiadcza�a
papierowa ta�ma z nadrukiem ZDEZYNFEKOWANO, opasuj�ca klapy. Na p�eczce nad
umywalk� w niewielkim szklanym wazoniku znajdowa� si�, jak zawsze, znak firmy �Daisy
Fresh�* - autentyczna �wie�a stokrotka. Zapach lizolu dra�ni� wprawdzie nozdrza, ale do rana
powinien ulotni� si� na tyle, by pracownicy i klienci zak�adu pogrzebowego braci Harmon
mogli si� przekona�, �e �Daisy Fresh� naprawd� sprz�ta solidnie i fachowo.
Z u�miechem satysfakcji na ustach Summer otworzy�a drzwi i wysz�a. Wcisn�a
umieszczony na zewn�trz prze��cznik, gasz�c �wiat�o w toalecie. D�ugi, w�ski, wy�o�ony
grubym, t�umi�cym ca�kowicie odg�os krok�w chodnikiem korytarz, w jakim si� znalaz�a,
przebiega� wzd�u� budynku na jego ty�ach, prostopadle do szerokiego, reprezentacyjnego
frontowego hallu. Z hallu wchodzi�o si� do pomieszcze�, w kt�rych wystawiane by�y trumny
i gdzie �a�obnicy �egnali si� uroczy�cie ze swoimi zmar�ymi. Z korytarza - na lewo do toalet,
a na prawo do pracowni balsamowania zw�ok. Drzwi na wprost prowadzi�y na zewn�trz
budynku, prosto na parking. By�y na g�ucho zamkni�te, rzut oka wystarczy� Summer, by si�
co do tego upewni�.
W korytarzu pali�o si� przy�mione �wiat�o, natomiast reszta budynku ton�a w
nieprzeniknionym mroku. Bracia Harmon rygorystycznie oszcz�dzali na energii elektrycznej.
Mik� Chaney, ich administrator, ka�dorazowo przypomina� sprz�taj�cym z firmy �Daisy
Fresh�, by w czasie pracy nie w��cza� wi�cej �ar�wek, ni� jest to niezb�dnie potrzebne.
Summer wymaga�a od swoich ludzi skrupulatnego przestrzegania dyrektyw zleceniodawc�w.
Wymaga�a te� od nich przestrzegania w�asnej dyrektywy, nakazuj�cej zrobienie po
zako�czeniu pracy kontrolnego obchodu pomieszcze�. Tak na wszelki wypadek, by nie
zdarzy�a si� gafa w rodzaju pozostawienia �cierki do kurzu na kt�rym� z katafalk�w.
Jako osoba solidna i konsekwentna, sama r�wnie� postanowi�a zrobi� obch�d
budynku, cho� z uwagi na zm�czenie i p�n� por� czu�a wielk� pokus�, �eby go sobie
darowa�. Dom przedpogrzebowy braci Harmon wype�nia�a ciemno�� i cisza.
Jedynym s�yszalnym odg�osem by� monotonny szmer klimatyzacji. Znaj�c dba�o��
w�a�cicieli o oszcz�dzanie pr�du, Sum - mer zdziwi�a si� nawet, �e nie wy��czono jej na noc.
Czerwcowe noce w przytulonym do st�p Appalach�w miasteczku Murfreesboro w stanie
Tennessee ze wzgl�du na blisko�� g�r nie by�y a� tak upalne, by istnia�a konieczno��
ch�odzenia pomieszcze�. Ale mo�e w bran�y pogrzebowej...
U�wiadomiwszy sobie, gdzie jest, Summer wzdrygn�a si�. No tak, zw�okom
potrzebny jest ch��d, bracia Harmon nie mog� oszcz�dza� na klimatyzacji, to oczywiste.
Zamiast si� niepotrzebnie zastanawia� nad tak prost� spraw�, powinna szybko zrobi� to, co jej
jeszcze zosta�o do zrobienia, i jeszcze szybciej sobie st�d p�j��!
Skierowa�a si� do g��wnego hallu, by zapali� tam �wiat�o. Dopiero gdy rozb�ysn��
masywny, ozdobny �yrandol, wr�ci�a do korytarza na ty�ach, by tam z kolei �wiat�o zgasi�.
Za nic na �wiecie nie odwa�y�aby si� wykona� tych dw�ch dzia�a� w odwrotnej kolejno�ci.
Oszcz�dzi�aby sobie wprawdzie biegania tam i z powrotem, ale musia�aby przej�� po ciemku
z g��bi budynku przez ca�y rozleg�y hall, gdy� w��cznik �wiat�a znajdowa� si� dopiero przy
drzwiach frontowych. Brrr...
Staraj�c si� zapomnie� o piosence z �Pogromc�w duch�w� i dziwnym
poskrzypywaniu, jakie s�ysza�a sprz�taj�c toalet�, zgromadzi�a przy g��wnym wyj�ciu z
budynku swoje rzeczy - torebk�, odkurzacz i wiadro, po czym ruszy�a na finalny obch�d
wysprz�tanych pomieszcze�. Sz�a z dusz� na ramieniu. Mia�a wra�enie, �e klimatyzacja
pracuje dziwnie g�o�no. St�umiony szum przeradza� si� w jej uszach - cho� mo�e tylko w jej
wyobra�ni? - w gro�ny pomruk, kt�ry w ka�dej chwili m�g� przej�� w straszliwy ryk jakiej�
tajemniczej bestii...
�No, nie! Za du�o naogl�da�am si� ostatnio film�w Stephena Kinga!� - uczyni�a sobie
w my�lach wym�wk� i skupi�a si� na tym, na czym powinna. �adnych zapomnianych �cierek,
�adnych przeoczonych �mieci czy papierk�w? �adnych! Ani �ladu brudu, wsz�dzie wzorowa
czysto��. I upojny, a� z lekka dusz�cy zapach kwiat�w w wie�cach i wi�zankach u st�p
katafalk�w, na kt�rych w eleganckich ubraniach i ozdobnych, wy�cie�anych at�asem
trumnach spoczywali zmarli, oczekuj�cy na jutrzejszy poch�wek.
�A gdyby tak nagle powstawali z tych trumien? Jakby zechcieli odtworzy� na �ywo
scenariusz �Nocy �ywych trup�w� i zmusi� mnie do wyst�pienia w jednej z r�l? W roli
ofiary, ma si� rozumie�... Nie, co te� mi przychodzi do g�owy! Bez przesady z tym
Stephenem Kingiem. Filmy to filmy, ksi��ki to ksi��ki, a �ycie to �ycie. Je�li nawet bywa
horrorem czy koszmarem, to nie z powodu duch�w, upior�w, wampir�w czy innych
pot�pie�c�w. Bez przesady z tym Kingiem! Ale gdyby tak nagle ci umarli...�
Na przemian to roj�c rozmaite straszliwe sytuacje, to czyni�c sobie z tego powodu
wym�wki, Summer obesz�a, a prawd� powiedziawszy, obieg�a, wszystkie pomieszczenia.
Zgasi�a �wiat�o w poprzecznym korytarzu na ty�ach budynku i z ulg� wr�ci�a do frontowych
drzwi. Pozosta�o jej tylko otworzy� je, wy��czy� g��wny �yrandol, wyj�� przed budynek,
zamkn�� drzwi za sob� i, uff, zmyka� do domu! Pozosta�o jej tylko...
Ale dlaczego ta przekl�ta klimatyzacja pracuje tak g�o�no? Dlaczego coraz g�o�niej?
Ten pomruk, ten ryk... Nie! �P�ki �ycia, ju� �adnych film�w Stephena Kinga!� - z�o�y�a
samej sobie solenn� obietnic�. Jaki zn�w pomruk, czyj ryk, to przecie� tylko zwyk�a
aparatura, a nie �adna czaj�ca si� bestia...
Nie! To niemo�liwe!!! Zerkn�wszy od strony frontowego hallu w g��b budynku,
Summer spostrzeg�a nik�y, ale wyra�ny odblask pal�cego si� gdzie� �wiat�a. Cofn�a si�
niepewnym krokiem, spojrza�a l�kliwie w poprzeczny korytarz. Najpierw w jedn� stron�,
potem w drug�... Nie, to niemo�liwe! Pracownia balsamowania zw�ok! Metalowe drzwi tego
najokropniejszego w ca�ym budynku pomieszczenia by�y wprawdzie zamkni�te, ale przez
umieszczon� nad nimi w�sk� tafl� grubego matowego szk�a przes�cza� si� st�umiony blask.
�No trudno, zapomnia�am zgasi�, Mik� Chaney jutro mnie za to zbeszta, c�, jako� si�
wyt�umacz�, ale nie wejd� tam teraz, �eby nie wiem co!� - pomy�la�a Summer w pierwszej
chwili. �Ale przecie�...� - zacz�a si� waha�. Przecie� �Daisy Fresh� sprz�ta solidnie i
fachowo, na tej firmie naprawd� mo�na polega�, przecie� dlatego dzia�a i utrzymuje si� na
rynku od sze�ciu lat nie narzekaj�c na brak klient�w!
�Daisy Fresh - us�ugi porz�dkowe�, symbol nowych, lepszych porz�dk�w w jej �yciu.
Fundament nowego �ycia, nowy spos�b na �ycie. Jej firma, w�asna firma! Firma, kt�rej honor
wymaga, �eby to przekl�te �wiat�o zosta�o zgaszone.
�Do licha, zgasz� je i tyle!� - postanowi�a ostatecznie Sum - mer. Zacisn�a z�by i,
miotaj�c w my�lach przekle�stwa na swoje niesolidne przeciwnice, przez kt�re musia�a
sprz�ta� w trupiarni sama, na Stephena Kinga i nawet na szacownych, ale przesadnie
oszcz�dnych braci Harmon, skierowa�a si� ku drzwiom z sinoszarego metalu.
�Zw�oki s� przecie� pod prze�cierad�em!� - pr�bowa�a sobie t�umaczy�, cho�
wiedzia�a, �e to w�tpliwe pocieszenie. Podesz�a do drzwi, chwyci�a dr��c� r�k� za klamk�,
otworzy�a. Logicznie rzecz bior�c, kontakt powinien by� tu� przy wej�ciu, ale jakim�
dziwnym trafem umieszczono go o dobre p�tora metra od futryny, na lewo. Zrobi�a krok w
tamt� stron�. Mia�a przed sob� metalowy st� na k�kach, na kt�rym pod prze�cierad�em...
Masywne drzwi przymkn�y si� pod w�asnym ci�arem. Summer odruchowo
odwr�ci�a si�, s�ysz�c ich lekki metaliczny skrzyp i trzask. Na prawo od wej�cia, pod
przeciwleg�� �cian�, sta� drugi st�, kt�ry przedtem by� pusty. By� pusty, z ca�� pewno�ci� by�
pusty, kiedy Summer sprz�ta�a pracowni�! Ale teraz...
Teraz le�a� na nim na plecach nagi m�czyzna! Nie. Teraz le�a� na nim na plecach
trup nagiego m�czyzny!
Summer poczu�a, �e �o��dek podchodzi jej do gard�a, a w�osy staj� d�ba na g�owie.
Trup, niczym nie os�oni�ty m�ski trup, bez ubrania, bez pogrzebowej charakteryzacji. Taki
straszny. Taki... ohydny!
Ca�y posiniaczony, pokiereszowany, twarz, tors... Pewnie ofiara wypadku. Ludzie
Harmon�w - Czy mo�e faceci z pogotowia - musieli go tu przywie��, kiedy sprz�ta�a w
toalecie - przywie�li, wnie�li i zostawili, s�ysza�a przecie� jakie� odg�osy, to pewnie by�o
wtedy, przywie�li w �rodku nocy �wie�e zw�oki... Zostawili je nawet ich nie zakrywaj�c, i
poszli sobie. I nie zgasili �wiat�a, oto jedyne rozs�dne wyja�nienie. Przywie�li i odjechali. I
nie powiadomili jej o niczym, bo nie przypuszczali, �e o takiej porze jeszcze tu jest, a do
ubikacji nie wchodzili.
Rozmy�laj�c gor�czkowo Summer czu�a, �e dr�� jej nogi i �e robi jej si� niedobrze. Z
obrzydzenia? Ze strachu?
No nie, co to, to nie! Jak rozs�dny �ywy cz�owiek mo�e si� ba� trupa, c� m�g�by jej
zrobi� ten martwy nieszcz�nik, �mier� odebra�a mu przecie� wszelkie mo�liwo�ci dzia�ania...
A jej na szcz�cie nie, wi�c zamiast trz��� si� tutaj bez sensu powinna czym pr�dzej zgasi� to
przekl�te �wiat�o, wyj�� z tej przekl�tej trupiarni, wr�ci� do domu, wyspa� si�, wyla� z roboty
te dwie przekl�te sprz�taczki, a w�a�ciwie partaczki, specjalistki od nawalania, zwerbowa�
nowy zesp�... Nie, dwa zespo�y, ten drugi rezerwowy! �eby ju� nigdy wi�cej tak si� nie
zdarzy�o, �e b�dzie sama w �rodku nocy sprz�ta� w zak�adzie pogrzebowym!
Opanowawszy nieco najwy�szym wysi�kiem woli roztrz�sione nogi i nerwy, Summer
podesz�a do kontaktu i zgasi�a �wiat�o. Pracowni� balsamowania zw�ok wype�ni�a ciemno��,
cokolwiek tylko rozja�niona odblaskiem �wiat�a z hallu, przes�czaj�cego si� przez matow�
szyb� umieszczon� ponad drzwiami. Summer podesz�a do wyj�cia, z ulg� uj�a za klamk�. I
nagle...
Nagle us�ysza�a jaki� �ciszony d�wi�k, szmer, jakby tam z ty�u, za ni�, co� si�
delikatnie poruszy�o! Na my�l, �e to umar�y poruszy� si� na marach, sama zamar�a z
przera�enia. Nie, nie, to niemo�liwe, nic nie s�ysza�a, na pewno jej si� zdawa�o, jakie� g�upie
urojenie! Wszystko przez tutejszy nastr�j, przez grobow� cisz� dooko�a, cz�owiek robi si�
przeczulony, ale ju� dosy� tego dobrego, dzi�ki Bogu, najwy�szy czas zmyka� do domu!
Otworzy�a drzwi. I nie wiadomo po jakie licho, zamiast patrze� prosto przed siebie, na
odchodnym zerkn�a jeszcze przez rami� do ty�u. I os�upia�a! Na jej oczach martwy
m�czyzna poruszy� lew� nog�. Zgi�� j� lekko w kolanie, uni�s� o dobre trzy cale ponad blat
sto�u i z powrotem opu�ci�. Widzia�a to mimo p�mroku. I wyra�nie us�ysza�a g�uchy odg�os
cia�a uderzaj�cego o metal.
W panice rzuci�a si� do ucieczki...
ROZDZIA� 3
Dopiero dopad�szy frontowych drzwi, Summer zatrzyma�a si� i zacz�a rozs�dnie
my�le�. Tylko bez histerii! To przecie� �ywy cz�owiek, a nie �aden tam wydumany ��ywy
trup�! Kto� za spraw� fatalnej pomy�ki przedwcze�nie uzna� go za zmar�ego, a ona ma teraz
szans�, ba, obowi�zek, naprawi� ten b��d, zanim fachowcy od Harmon�w �ywcem
zabalsamuj� pokiereszowanego nieszcz�nika. Musi mu pom�c, tylko jak? Wezwa� policj�?
Wezwa� pogotowie? A mo�e zadzwoni� do Mike'a Chaneya i �ci�gn�� go tutaj prosto z
��ka? Niech sam rozpatrzy si� w sytuacji i zdecyduje, co robi�.
Summer ju� mia�a zamiar i�� do telefonu, kt�ry znajdowa� si� w biurze Chaneya,
pierwsze drzwi na prawo od g��wnego wej�cia, kiedy zacz�a si� waha�. Mo�e to, co
zauwa�y�a, by�o tylko efektem jakiego� po�miertnego skurczu mi�ni u tamtego cz�owieka?
Mo�e to ca�kiem typowe, mo�e zawsze tak jest? W ko�cu przecie� nie zna si� na umarlakach,
w zak�adzie pogrzebowym tylko sprz�ta... Narobi niepotrzebnego zamieszania, a Mik� po
prostu j� wy�mieje. I jeszcze si� w�cieknie, �e zamiast wykona� zlecon� robot� wieczorem,
jak powinna, pokutuje tu po nocy i na dodatek zak��ca mu sen? To przecie� najlepszy klient
�Daisy Fresh�, lepiej z nim nie zadziera�... I lepiej si� nie przyznawa�, �e taka z niej szefowa,
co to nie umie zorganizowa� sobie odpowiednich ludzi do pracy w odpowiednim czasie, tylko
sama haruje po godzinach, �eby kompletnie nie zawali� sprawy. Reputacja firmy ucierpi. Jej
firmy... Fakt, ale przecie� tamten facet z wypadku ma o wiele wi�cej do stracenia od niej i
�Daisy Fresh�! Bez pomocy do rana mo�e jak nic wyzion�� ducha. Pomy�ki ju� nie b�dzie,
b��dnie stwierdzony fakt zgonu stanie si� faktem autentycznym. A ona? Ona we�mie swoje
wiadro, torebk�, odkurzacz i jak gdyby nigdy nic pojedzie sobie do domu... Ale czy zdo�a
zachowa� spok�j sumienia?
�Do licha, co robi�? A mo�e... - Summer wzdrygn�a si� ze strachu i obrzydzenia,
jednak nie by�a w stanie uwolni� si� od przyt�aczaj�cego poczucia moralnego przymusu ani
odm�wi� w�asnemu rozumowaniu bezlitosnej logiki -... mo�e zajrze� jeszcze raz do tej
przekl�tej pracowni, upewni� si� co do sytuacji i wtedy ju� konkretnie zadzia�a�?�
Zajrze�? Tam? Bez przesady, przecie� jej serce tego nie wytrzyma, ju� teraz ko�acze i
miota si� w piersi jak oszala�e, a za tamtymi drzwiami wyskoczy pewnie gard�em i rozpadnie
si� na kawa�ki. Zamiast jednego b�dzie dw�jka, nie, w sumie tr�jka nieboszczyk�w do
zabalsamowania na jutro!
�Spokojnie, tylko spokojnie, bez histerii!� - Summer zacz�a w my�li komenderowa�
sama sob�.
Przecie� przetrzyma�a ju� w �yciu niejedno - ostatnio nawet o�miogodzinny przegl�d
film�w z Bruce'em Lee, na kt�ry zaci�gn�� j� pewien zbzikowany na punkcie kina i
dalekowschodnich sztuk walki dentysta, co to niby mia� by� obiecuj�cym kandydatem na
osobistego amanta - wi�c przetrzyma i to powt�rne wej�cie do trupiarni. Raz kozie �mier�,
niech to b�dzie prawdziwe �wej�cie smoka�, klamka, drzwi, �wiat�o, st� pod �cian�, trup...
Trup? Trup bez w�tpienia: powieki zamkni�te, twarz obrzmia�a i blada, ostro kontrastuj�ca z
ciemnymi, kr�tko przystrzy�onymi w�osami, tors atletyczny, ale ca�kowicie nieruchomy, ani
�ladu oddechu, nogi bezw�adne jak k�ody... Trup, autentyczny trup m�czyzny
poszkodowanego w wypadku, tu i tam si�ce i okaleczenia, gdyby nie g�sty, ciemny zarost na
ca�ym ciele, pewnie by�oby ich wida� jeszcze wi�cej. Trup, autentyczny trup!
No, oczywi�cie, �e nie �aden idiotyczny zombie, kt�ry mia�by si� nagle zerwa� z tego
metalowego blatu i, wyba�uszaj�c szkliste oczy, capn�� j� lodowatymi r�koma i zamkn�� w
�miertelnych obj�ciach! Do licha, takie bzdurne historie zdarzaj� si� tylko w filmach, doros�a
i w miar� rozgarni�ta baba powinna o tym wiedzie� i �mia� si� z tego, cha, cha, cha...
W istocie Summer wcale nie by�o do �miechu. Na planie tego akurat filmu brakowa�o
kamerzyst�w, o�wietlaczy i re�ysera... Scenariusz te� wygl�da� na kompletn� improwizacj�...
Do happy endu musia�a doprowadzi� sama. Do licha, nie mog�a przecie� liczy� na to, �e
partner jej w czym� dopomo�e!
Skoro jest martwy... To znaczy na dziewi��dziesi�t dziewi�� procent jest martwy,
�eby by�o sto procent, powinna do niego podej�� i go dotkn��, �eby mog�a by� ju� ca�kiem
pewna, tak namacalnie pewna, ona, Summer McAfee, uosobienie solidno�ci i skrupulatno�ci,
przez ca�e �ycie niepoprawna perfekcjonistka... Boi si�, trz�sie si� ze strachu, ma md�o�ci z
obrzydzenia, ale mimo wszystko podejdzie do nieboszczyka i sprawdzi mu puls, �eby nie
mie� ju� �adnych w�tpliwo�ci... Taki charakter to czasami prawdziwe kalectwo. Choroba, na
kt�r� nie ma �adnego lekarstwa!
Summer zacisn�a z�by i zebra�a si� w sobie. Zsun�a but z lewej stopy i podpar�a nim
drzwi, �eby si� nie zatrzasn�y i pozosta�y szeroko otwarte. Podesz�a do sto�u z
nieboszczykiem. Zauwa�y�a pod metalowym blatem rz�d w�skich szufladek, jedna z nich
by�a lekko wysuni�ta, w jej wy�cie�anym jasnozielonym p��tnem wn�trzu co� po�yskiwa�o,
instrumenty u�ywane przez preparator�w, do czego, lepiej nawet nie my�le�... Po co my�le�,
o tym czy o czymkolwiek, trzeba tylko podej�� i sprawdzi� puls, nic wi�cej, tylko puls, wzi��
umarlaka za r�k�...
Nie! Na sam� my�l mo�na popu�ci� w majtki ze strachu. Wzi�� go za r�k�? Nigdy!
Do diab�a z pulsem, za nic czego� takiego nie zrobi, najwy�ej dotknie umarlaka jednym
palcem, przekona si�, czy jest zimny, je�li zimny, znaczy, �e martwy, tylko dotknie jego r�ki,
jednym paluszkiem, tylko go lekko do...
- Nie!!!
Zanim Summer zd��y�a wyci�gni�t� przed siebie d�oni� skontrolowa� temperatur�
cia�a le��cego na stole do balsamowania zw�ok m�czyzny, on chwyci� j� b�yskawicznym
ruchem za nadgarstek i przyci�gn�� do siebie. Niesamowity horror w stylu Stephena Kinga
sta� si� rzeczywisto�ci�! Koszmarn� rzeczywisto�ci�... �ywy trup bole�nie wykr�ci� Summer
r�k� do ty�u, za plecy. Ow�osione, posiniaczone rami� opl�t� jej wok� szyi.
- Nie!!! - Zd�awiona morderczym u�ciskiem i jadowitym wyziewem �mierci, jaki bi�
od niesamowitego prze�ladowcy, Summer pr�bowa�a mimo wszystko krzycze�.
- Milcz, kretynko, bo ci� ucisz� raz na zawsze! - sykn�� jej prosto w ucho.
Trup nie tylko �ywy, ale i m�wi�cy, miotaj�cy pogr�ki i obelgi! Czy kt�rykolwiek
scenarzysta horror�w m�g�by wymy�li� co� bardziej makabrycznego?
Napastnik, jeszcze przed chwil� ca�kowicie, zdawa�oby si�, bezw�adny, trzyma�
Summer z niezwyk�� wprost si��, niczym w kleszczach. Odwr�cona do niego plecami,
musia�a przegina� si� w krzy�u do ty�u i stawa� na czubkach palc�w, by spazmatycznie
zaczerpn�� cho� odrobin� powietrza. Bola�a j� wykr�cona r�ka, rami� prze�ladowcy d�awi�o
jej gard�o, serce bi�o jak m�otem, a w oczach robi�o si� ciemno. Ba�a si�, �e za chwil�
zemdleje i wtedy ju� z ca�� pewno�ci� nie zdo�a si� obroni� ani nawet ub�aga� napastnika o
lito��.
Nie czekaj�c, a� b�dzie za p�no, zacz�a b�aga� od razu, st�umionym, zduszonym
p�szeptem:
- Nie r�b mi krzywdy, prosz�!
Nie rozlu�ni� u�cisku. Przez d�u�sz� chwil� dysza� chrapliwie, a� w ko�cu warkn��:
- Gadaj, ilu ich jest!
Summer dusi�a si�. W instynktownym odruchu samoobrony wbi�a paznokcie wolnej
d�oni w przedrami� tajemniczego dr�czyciela.
- Nie drap, bo ci powy�amuj� te przekl�te paluchy! - zagrozi�.
- Dusisz mnie... - szepn�a przera�ona na swoje usprawiedliwienie i opu�ci�a r�k�,
zaprzestaj�c czynnego oporu.
- Gadaj zaraz, ilu ich jest? - powt�rzy� zadane przed chwil� pytanie zniecierpliwiony
napastnik.
- Dusisz! - j�kn�a Summer, nadal nie udzielaj�c odpowiedzi. Lekko rozlu�ni� u�cisk.
Summer z ulg� wzi�a g��boki oddech.
- No, gadaj wreszcie! - ponagli�.
- C.co m...mam m...m�wi�? - Summer a� si� zacz�a j�ka� ze strachu.
- Ilu ich jest?
�Na Boga, o kogo mu chodzi? Nie dosy� �e umarlak, to chyba jeszcze jaki� wariat...� -
my�la�a gor�czkowo. Po chwili wykrztusi�a:
- N...nie w...wiem, o kogo pa...panu chodzi... P...pan mia� w...wypadek, p...prosz�
mnie pu�ci�, w...wezw� lekarza!
- Nie r�nij przede mn� g�upa, laluniu! Ilu ich jest, gadaj zaraz! Wzmocni� u�cisk. Aby
ratowa� si� przed natychmiastowym uduszeniem, Summer musia�a stan�� na palcach niczym
baletnica na pointach.
- Pu��... sze�ciu... - wyrz�zi�a zdesperowana, rzucaj�c pierwsz� lepsz� liczb�, byleby
tylko zyska� odrobin� czasu i jak�� szans� na zaczerpni�cie powietrza.
Morderczy u�cisk zn�w os�ab�. Summer mog�a stan�� normalnie, na ca�ych stopach.
Pomy�la�a, �e najwidoczniej jej zmy�lona odpowied� zadowoli�a napastnika.
- Gdzie oni wszyscy s�? - zada� nast�pne pytanie.
�Ale� si� uwzi��, to chyba jaki� maniak, chocia� mo�e nie, mo�e ca�kiem normalny
facet, tylko jest w szoku i m�cz� go jakie� omamy, nawet trudno si� dziwi�, mia� wypadek,
ucierpia�, straci� przytomno��, w ko�cu ni st�d, ni zow�d ockn�� si� w trupiarni... Tak czy
inaczej - dosz�a do wniosku Summer - w tej chwili jest naprawd� niebezpieczny, lepiej si� mu
nie sprzeciwia�, je�li jako� go udobrucham, to mo�e mnie w ko�cu pu�ci. Wtedy st�d zwiej� i
cze��! Do licha, po co w og�le rusza�am tego umarlaka, niechby sobie spokojnie le�a� na tym
stole, prosz� bardzo, �e te� zawsze musz� wepchn�� palce mi�dzy drzwi...�
- Gdzie oni wszyscy s�, do cholery? - Napastliwe warkni�cie nieznajomego wyrwa�o
Summer z rozmy�la�.
- N...nie w...wiem...
Silniejszy u�cisk.
- Tam! - trac�c oddech, Summer wykona�a woln� r�k� nieokre�lony wskazuj�cy gest.
- Tam, to znaczy gdzie?
- W b...biurze... N...na ty�ach b...budynku...
Rozlu�nienie u�cisku. G��boki oddech. W porz�dku, tak trzyma�. M�wi� to, co
chcia�by us�ysze�. Tylko spokojnie, bez paniki. Mo�e si� da zbajerowa� i w ko�cu pu�ci.
- Jak chcesz �y�, laluniu, to wyprowad� mnie st�d. Tak �eby nikt nie zauwa�y�,
rozumiesz?
Zatrwo�ona, rozgor�czkowana Summer skin�a g�ow�.
- A wi�c wyprowadzisz mnie? - upewni� si� napastnik. Skin�a g�ow� jeszcze raz.
- Po cichutku, �eby nikt si� nie skapn��?
- T...tak...
- Tylko nie pr�buj mnie wyrolowa�, bo gwarantuj�, �e po�egnasz si� z tym �wiatem
przede mn�!
Ton g�osu nieznajomego, naznaczony jak�� szale�cz� desperacj�, nie pozostawia�
cienia w�tpliwo�ci, �e jego gro�ba nie jest czcz� pogr�k�. Napastnik uwolni� z u�cisku
zdr�twia�� z b�lu r�k� Summer. Przytrzymuj�c j� nadal przedramieniem za szyj�, si�gn��
woln� d�oni� po jaki� pobrz�kuj�cy i po�yskuj�cy metalicznie przedmiot, i na poparcie swoich
s��w machn�� nim jej przed oczyma.
- Wiesz, co to jest, laluniu? - sykn��. - Masz, przypatrz si� dobrze...
Pokaza� Summer �w przedmiot raz jeszcze. Zadr�a�a z przera�enia, poczu�a
gwa�towny skurcz w �o��dku... By� to srebrzysty, l�ni�cy i z ca�� pewno�ci� piekielnie ostry
chirurgiczny skalpel z zestawu narz�dzi pracy balsamisty.
- No, wiesz, co to jest?
Kiwn�a skwapliwie g�ow�. Napastnik przy�o�y� mordercze ostrze do jej szyi w
wyj�tkowo wra�liwym miejscu, poni�ej lewego ucha, gdzie tu� pod sk�r� przebiega t�tnica.
Wstrzyma�a oddech...
ROZDZIA� 4
Jedno male�kie ci�cie i ju� ci� nie ma na tym �wiecie, rozumiesz?
Boj�c si� skin�� g�ow�, �eby przypadkiem nie nadzia� si� na skalpel, Summer tylko
j�kn�a potwierdzaj�co.
- No to pami�taj, �eby� nie da�a mi do tego powodu. Rozumiemy si�?
Napastnik cofn�� r�k� ze skalpelem. Summer energicznie kiwn�a g�ow� na znak, �e
mo�e by� pewien jej ca�kowitej lojalno�ci.
- Nie masz wyj�cia, laluniu, musisz by� grzeczna, dla w�asnego dobra...
Uwolni� Summer z d�awi�cego u�cisku. Nieoczekiwanie wyswobodzona, by�a do tego
stopnia sparali�owana ze strachu, �e zupe�nie nie mog�a si� ruszy�. Niczym przera�ona mysz,
kt�ra dr�twieje pod hipnotyzuj�cym spojrzeniem pytona i, nie pr�buj�c nawet ucieczki,
pozwala mu si� �ywcem po�kn��!
Tajemniczy napastnik nie po�kn�� Summer ani nawet nie pr�bowa� jej gry��, jak
przysta�o na wampira. Chwyci� j� tylko mocno r�k� za w�osy, po rozpuszczeniu d�ugie do
po�owy plec�w, ale w czasie pracy spi�te. Ze stukotem posypa�y si� na pod�og�
przytrzymuj�ce koczek szpilki. Summer j�kn�a z b�lu i pomy�la�a z przestrachem; �Czy�by
zamierza� mnie oskalpowa�?� Nie zamierza�, przynajmniej nie od razu. - No to wyprowad�
mnie st�d po cichutku, tak jak ci m�wi�em! - rzuci� chrapliwie rozkazuj�cym tonem. - Tylko
bez �adnych numer�w, mocno ci� trzymam za te kud�y, a w drugiej r�ce mam... Wiesz co,
prawda?
Kiwn�a g�ow�.
- No to jazda!
Pami�taj�c, �e oni, ci, kt�rych urojon� przez napastnika obecno�� w budynku
zmuszona by�a potwierdzi�, znajduj� si� wedle tego, co na poczekaniu zmy�li�a, �w biurze na
ty�ach�, Summer skierowa�a si� w stron� frontowych drzwi. Ca�kowicie ju� o�ywiony trup
pos�usznie szed� za ni� bocznym korytarzem w kierunku g��wnego hallu. Zanim jednak
pozwoli� si� wprowadzi� na szersz� o�wietlon� przestrze�, zatrzyma� Summer, szarpi�c j� za
w�osy tak bole�nie i tak nagle, �e a� przygryz�a sobie j�zyk. Przyci�gn�� j� do siebie... By�
ca�kowicie nagi, wiedzia�a o tym. Chocia� nie mog�a na niego spojrze�, doskonale wyczuwa�a
dotykiem t� jego nago��, jego m�sk� muskulatur�, jego cielesno��...
Cielesno��? Czy on w og�le by� cielesnym tworem? Wydawa� si� nim, owszem,
wydawa� si� m�czyzn� z krwi i ko�ci, �z krwi� bez w�tpienia, skoro by� nawet w kilku
miejscach do�� mocno pokrwawiony... Wydawa� si�, lecz czy naprawd� by� cz�owiekiem?
Wyobra�nia podsuwa�a Summer rozmaite znane z literatury i kina wizerunki wampir�w,
wilko�ak�w i upior�w, cz�stokro� obdarzonych szata�skimi umiej�tno�ciami tymczasowego
przybierania kszta�t�w z pozoru ludzkich - oczywi�cie na zgub� swych nieszcz�snych ofiar, w
celu wci�gni�cia ich w jak�� �mierteln� pu�apk�...
�Nie! Tylko bez g�upstw! Za du�o naogl�da�am si� i naczyta�am r�nych
beznadziejnych horror�w! - skarci�a si� w duchu Summer. - To przecie� normalny cz�owiek,
zwyczajny facet, niebezpieczny na pewno, mo�e na domiar z�ego stukni�ty, ale facet, a nie
�aden wampir, zombie czy inny krwio�erczy duch. Przecie� duch�w nie ma. Doros�a,
trzydziestosze�cioletnia baba powinna o tym wiedzie�, w duchy wierz� tylko niedowarzone
smarkule!�
Napastnik najwidoczniej rozejrza� si� i upewni�, �e hall jest pusty, bo popchn�� lekko
Summer i warkn��:
- Jazda!
Pos�usznie ruszy�a przed siebie. Z ka�dym krokiem pot�gowa� si� jej strach, z ka�dym
krokiem coraz natr�tniej prze�ladowa�a j� my�l: co si� stanie, kiedy ju� wyjd� z budynku na
zewn�trz? Jak on si� wtedy zachowa, co zrobi, co jej zrobi? Naiwno�ci� by�oby przecie� mie�
nadziej�, �e po prostu pozwoli jej odej��, spokojnie pojecha� do domu... A je�li j� zabije?
Poder�nie jej gard�o tym skalpelem? Mia�aby umrze� jeszcze tej nocy, ju� nied�ugo, za
chwil�? O Bo�e, nie! Nie chcia�a umiera�, w �adnym wypadku, nie by�a przygotowana na
�mier�...
Szli w stron� drzwi. Prze�ladowca przez ca�y czas skrada� si� tu� za plecami Summer,
czu�a na karku jego �wiszcz�cy oddech. Kiedy doprowadzi�a go ju� do frontowego wej�cia,
odwa�y�a si� zerkn�� do ty�u przez rami�. Chcia�a si� przekona�, jak teraz b�dzie wygl�da�, w
pe�nym, jaskrawym �wietle ozdobnego �yrandola, w pomieszczeniu ju� nie tak niesamowitym
jak pracownia balsamisty. Zerkn�a i natychmiast tego po�a�owa�a. Wygl�da�... Po prostu
strasznie, przera�aj�co, potwornie, makabrycznie! Jego zmasakrowana twarz nie by�a twarz�
cz�owieka, ale obliczem monstrum z opowie�ci o doktorze Frankensteinie. Wargi obrzmia�e,
oblepione warstw� zaschni�tej krwi. Nos bezkszta�tny, siny i r�wnie� zakrwawiony.
Zakrzep�a, czarna krew na policzkach, podbr�dku i czole, mn�stwo zakrzep�ej, zaskorupia�ej
krwi, prawdziwa krwawa maska! Lewe oko niemal niewidoczne, przes�oni�te sin�, a
w�a�ciwie niemal granatow� opuchlizn� rozlan� szeroko dooko�a. Prawe w niewiele lepszym
stanie, r�wnie mocno, by� mo�e wielokrotnie, podbite...
�Czy on w og�le co� widzi?� - zastanowi�a si� Summer. Widzia�. Przelotne spojrzenie
jego prawego oka by�o tak przenikliwe i bezlitosne, �e Summer nabra�a pewno�ci w jednej
przynajmniej kwestii: jej prze�ladowca to kto�, kto nie cofnie si� przed niczym. Je�li zechce
j� zabi� - zabije bez chwili wahania, jak... - Spr�buj mnie wyrolowa�, laluniu, wytnij mi tylko
jaki� pod�y numer, to pami�taj, nawet nie mrugniesz, jak ja ci wytn�, to znaczy przetn�...
Nie musia� ko�czy� zdania. Wystarczy�o, �e mocniej chwyci� Summer za w�osy i
przytkn�� zn�w ostrze skalpela do jej szyi. Wystarczy�oby zreszt� samo spojrzenie, sam
naznaczony gro�b� ton jego st�umionego, zachrypni�tego g�osu.
- Nie! Prosz�... Nie mam zamiaru panu oszukiwa�!
- Twoje zafajdane szcz�cie - burkn�� i cofn�� r�k� ze skalpelem. - Otwieraj te drzwi!
Summer pos�usznie wykona�a polecenie. W otwartym wej�ciu prze�ladowca zn�w j�
na chwil� zatrzyma�, przyci�gaj�c do siebie. Przylgn�wszy nagim m�skim cia�em do jej
plec�w, po�ladk�w i ud, zamar� w bezruchu, najwyra�niej pr�buj�c rozejrze� si� w ciemno�ci
i ws�ucha� si� w nocn� cisz�. Na opustosza�ym cmentarnym terenie wok� domu
przedpogrzebowe - go braci Harmon nie m�g� us�ysze� niczego poza cykaniem cykad, kt�re
obficie wyroi�y si� tego roku w Murfreesboro, jak zawsze po siedemnastu latach przerwy. Nie
m�g� te� zobaczy� nic poza majacz�cymi w oddali grobowcami i stoj�cym na parkingu przed
budynkiem, na prawo od wej�cia, samochodem Summer, sfatygowan� toyot�.
- Tw�j w�z? - spyta�. Skin�a g�ow� twierdz�co.
- No to jazda, wsiadamy.
Drzwi budynku zamkn�y si�, odcinaj�c ca�kowicie dop�yw �wiat�a. Grobowe
ciemno�ci rozprasza�a tylko po�wiata ksi�yca i feeria gwiazd. Na ciemnogranatowym,
atramentowym niebie nie by�o jeszcze wida� �adnych zwiastun�w �witu. Wia� ciep�y, niezbyt
silny wiatr, nios�c ze sob� balsamiczny zapach sosen, kt�rymi obsadzono do�� g�sto ca�y
teren cmentarza.
Doszli do samochodu, rozdeptuj�c cykady, kt�rymi, niczym jesienny park zesch�ymi
li��mi, dos�ownie obsypany by� ca�y teren parkingu. Summer wzdryga�a si� z obrzydzeniem
przy ka�dym st�pni�ciu lew� nog�, bos�, bo lewy but nieopatrznie zostawi�a w
zatrzaskuj�cych si� samoczynnie drzwiach pracowni balsamowania zw�ok jako podp�rk�.
�W obydwu butach - zacz�a rozmy�la� Summer - mo�e i mia�abym jak�� szans�
ucieczki przed tym potworem, a tak, boso... I co z tego, �e boso, ucieka�abym nawet po
t�uczonym szkle, gdybym mia�a jak�� szans�, ale przecie� nie mam �adnej, nie wyrw� mu si�,
ma mnie w gar�ci, dos�ownie, jestem jego wi�niem, zak�adniczk�, na razie musz� robi�, co
mi ka�e...�
- Wsiadaj! - nakaza� prze�ladowca, popychaj�c Summer w stron� drzwi samochodu od
strony pasa�era i brutalnie przygniataj�c j� do nich.
Przera�ona zastyg�a w bezruchu.
- No wsiadaj, m�wi�! - zniecierpliwi� si�. - Nie s�yszysz? G�ucha jeste�? A mo�e
�lepa? Nie widzisz przed sob� drzwi?
- N...nie m...mog� - zacz�a si� t�umaczy� dr��cym g�osem.
- Te d...drzwi s...s� zamkni�t...te!
- Co takiego?
- Z...zamkni�te, drzw...wi s...s�...
- Nie be�kocz! Otw�rz!
- N...nie mog...g�. Nie mam klucz...czyk�w.
- Jak to nie masz kluczyk�w? A gdzie� je, do cholery, podzia�a?
- S� w m...mojej t...tor...rebce. Tam! - wskaza�a r�k� na drzwi budynku.
Napastnik wybuchn�� stekiem najbardziej obmierz�ych i wymy�lnych przekle�stw,
jakie tylko mo�na sobie wyobrazi�, i w tak bogatym zestawie, �e trudno to us�ysze�
gdziekolwiek, nawet w najgorszych portowych spelunkach. Popchn�� Summer z powrotem w
stron� budynku. Ruszy�a przed siebie, potykaj�c si� i poj�kuj�c z b�lu. By� ca�kowicie
nieczu�y na te j�ki, zniecierpliwiony szarpa� j� za w�osy mocniej i brutalniej ni� przedtem.
Poczu�a w ustach, dok�adnie na samym czubku j�zyka, smak prawdziwego, potwornego l�ku -
ostry i cierpki jak ocet.
Podeszli do wej�cia, on szarpn�� za klamk�. Drzwi nie ust�pi�y.
- Te� s� zamkni�te, zatrzasn�y si�, ty...
Rozw�cieczony uni�s� w g�r� woln� r�k�. Summer skuli�a si�, oczekuj�c morderczego
ciosu skalpelem. Prze�ladowca nie ugodzi� jej jednak, tylko zacz�� wykrzykiwa�:
- Nawet mi nie m�w, �e nie masz klucza! Nawet mi nie m�w, laluniu, �e te cholerne
drzwi s� zamkni�te, a ty nie masz klucza! Nawet mi nie m�w, �e klucz od tych drzwi i
kluczyki od twojego cholernego samochodu s� tam w �rodku! Nawet mi nie m�w, bo... No,
tylko spr�buj mi co� takiego powiedzie�, to ja ci� tu zaraz!
- Prosz�, nie... - j�kn�a b�agalnie Summer, kiedy szarpn�� j� za w�osy tak mocno, �e
a� podskoczy�a, odrywaj�c stopy od pod�o�a.
Potworna si�a, bezlitosne spojrzenie i ��dza mordu maluj�ca si� na monstrualnym,
zniekszta�conym obliczu! - Prosz�, nie r�b mi krzywdy! Przepraszam... Nie wiadomo, czy
b�agania Summer o lito�� odnios�yby jakikolwiek skutek. Na szcz�cie nie mia�a okazji si� o
tym przekona�, nie musia�a tego sprawdza� na w�asnej sk�rze. Nieoczekiwanie bowiem
ciemno�� panuj�c� wok� domu przed - pogrzebowego braci Harmon roz�wietli� blask
reflektor�w nadje�d�aj�cego cmentarn� drog� sk�d� od strony miasteczka samochodu.
�Jestem ocalona, Bogu niech b�d� dzi�ki!� - pomy�la�a uradowana Summer. Ale
prze�ladowca, w oczywisty spos�b nie podzielaj�c jej entuzjazmu, sykn�� przez z�by: -
Psiakrew... Spieprzamy!
Psiakrew, w�a�nie... Wszystko nie tak, mia�a ucieka� od niego, mia�a si� od niego
uwolni�, ten kto�, kto� z tamtego samochodu mia� j� uwolni�, a tymczasem, psiakrew...
Ucieka�a razem z nim, ucieka�a od swoich wybawicieli, ci�gle trzymana w gar�ci przez tego
potwora, tego Frankensteina, zmuszona biec z nim razem...
Bieg� ci�ko, niezgrabnie, utykaj�c na lew� nog�, najwyra�niej zranion� czy w jaki�
inny spos�b nadwer�on�. Utyka�, sapa�, st�ka�, ale w�os�w Summer z gar�ci nie wypuszcza�.
Trzyma� j� mocno i ci�gn�� za sob�. Dopadli naro�nika budynku i skryli si� za nim. Potw�r
zn�w opl�t� od ty�u szyj� Summer d�awi�cym u�ciskiem zgi�tej w �okciu r�ki.
- Tylko pi�nij, laluniu, a natychmiast ci� przydusz�! - zagrozi�.
Ci�ko dysza� ze zdenerwowania i wysi�ku, i mocno si� poci�. Przyciska� Summer do
siebie, wi�c czu�a wilgo� jego cia�a na w�asnej sk�rze, przez ubranie. R�wnocze�nie by�a
zmuszona wdycha� ostry, dra�ni�cy zapach potu swego prze�ladowcy.
- Ty, masz na sobie stanik? - spyta� j� nieoczekiwanie w pewnej chwili.
- S�ucham? - zdziwi�a si� tak bardzo, �e na moment zapomnia�a o strachu.
- No stanik, biustonosz, nie rozumiesz?
- Rozumiem, mam... - kiwn�a g�ow�.
Z parkingu przed budynkiem dobieg� do ich kryj�wki odg�os podje�d�aj�cego, a
potem hamuj�cego z lekkim zgrzytem opon samochodu. �Dzi�ki Bogu, mo�e nied�ugo kto�
nas tu znajdzie...� - pomy�la�a Summer.
- �ci�gaj! Bluzk� i stanik, i to ju�! - poleci� napastnik.
Nie pr�bowa�a dyskutowa�. Trz�s�cymi si� r�koma, niepos�usznymi palcami zacz�a
rozpina� guziki. Wola�a nawet nie my�le�, po co to robi, cho� - mimo wszystko - nie s�dzi�a,
by jej dr�czyciel w sytuacji, w jakiej si� znajdowa�, zamierza� j� gwa�ci�. �Nie, przecie� to
absurd! - rozumowa�a. - Przecie� ten facet najwyra�niej walczy o �ycie, w og�le ledwo �yje,
gdzie�by mu by�o w g�owie... Tak, ledwo �yje. Je�li w og�le �yje!� Rozgor�czkowana
wyobra�nia podsun�a jej po raz kt�ry� ju� tej nocy makabryczny motyw rodem z horror�w
Stephena Kinga.
- Po�piesz si�, nie �pij! - sykn�� znierciepliwiony prze�ladowca.
Summer stara�a si� �pieszy�, ale zesztywnia�e w nerwowym napi�ciu palce
powodowa�y, �e nie bardzo mog�a sobie poradzi� z guzikami. Zosta�y jej do rozpi�cia jeszcze
dwa, kiedy miara cierpliwo�ci napastnika wyczerpa�a si� do ko�ca. Jednym mocnym
szarpni�ciem od ty�u zdar� z Summer bluzk� i zacz�� szuka� po omacku zapi�cia jej
biustonosza. Nie mog�c go znale��, zacz�� �ciszonym g�osem miota� gro�by i przekle�stwa.
Strach przewa�y� nad skr�powaniem i wstydem. Summer gotowa by�a zrobi�
wszystko, byle tylko nie wyprowadzi� z r�wnowagi rozw�cieczonego Frankensteina.
Biustonosz, kt�ry akurat mia�a na sobie, rozpina� si� z przodu. Po�piesznie odpi�a haftk�...
Zza naro�nika budynku, z parkingu, dobieg�o trza�niecie drzwi samochodu.
�Ktokolwiek tu przyjecha�, ju� wysiad� - pomy�la�a Summer. - O Bo�e, niechby mnie znalaz�
jak najpr�dzej i wyrwa� z �ap tego przekl�tego zwyrodnialca!�
Napastnik mocno skr�powa� jej r�ce... stylonowym biustonoszem. Wi�zy nie do
zerwania, �e te� w�o�y�a stanik, jakby nie mog�a latem chodzi� bez! Obna�ona i zwi�zana,
czeka�a ju� tylko na gwa�t, a potem �mier� z r�k prze�ladowcy - albo na uwolnienie przez
cz�owieka z samochodu.
Z parkingu da� si� s�ysze� odg�os krok�w. Summer nie potrafi�a oceni� na odleg�o��,
czy s� to st�pni�cia jednej osoby, czy kilku. Nie mi