15296
Szczegóły |
Tytuł |
15296 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
15296 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 15296 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
15296 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Autor: Stanisław Kowalewski.
Tytuł:Andrzej.
Projekt okładki: Janusz SzewczykRedakcja: Danuta Sadkomka
i Copyrighl by Stanistaw Kowalewskt, 1995
ISBN 83-86129-37-9
Wydawnictwo Akapit Press
90-539 Łódź
ul. Żwirki 17
tel. 36-34-76, tel.
/fai36-32-92
ANDRZEJStanisław Kowalewski
Wydawnictwo AKAPIT PRESS.
Dzień pierwszy
Bezsenna noc
Byłby z mego życia film czy nie?
- myśli Andrzej,pnąc się schodami na piąte piętro.
Dawniej tę drogę odbywał galopem, przeskakując potrzy schody i dopiero gdzieś na ostatnim odcinku, międzyczwartym a piątym piętrem, ustami chwyta!
oddech.
- Uważaj -mówił ojciec, jeśli przypadkiem zobaczyłw drzwiachzadyszanego Andrzeja.
Serca nie wygrałeśna loterii.
- To trening - sapał Andrzej.
-Przed czym?
- pytał ojciec.
- Kiedy zostanę taternikiem, nie takie będę robiłpodejścia.
-Żaden taterniknie pokonuje wzniesienia biegiem.
- Zostanę ratownikiem górskiego pogotowia.
-Tam cię nie widzieli!
- Naratunek trzeba się spieszyć, każda sekunda droga.
-Póki co oszczędzaj serce, nie zrywaj go byle czym.
Mocneserce to majątek.
- Tak jest, tato.
Więc to jużtrzy lata.
Trzy lata od tamtej rozmowy.
Andrzej oddawna już przestał biegać po schodach,przeskakując po trzy stopnie.
A jeśli czasemmu się tozdarzy, to chyba tylko przez zapomnienie.
Przychodzi taka chwila i wydajesię, że wszystko jestjak dawniej.
Można biec podgórę i nawet wesoło podśpiewywaćjakąś pierwszą lepsząpiosenkę, która na ulicywpadław ucho.
Więc byłby z mego życia fihn czy nie?
- myśli Andrzej,stającna półpiętrze.
W dole podwórze.
Trawniki, ławki, na drzewach pąkii małe, dopiero rozwijające się listki.
Jakaś starowinkaw okularach popycha przed sobą wózek z dzieckiem.
Kilku maluchów w kolorowych sweterkach bawi sięprzypiaskownicy, dwie kobiety z torbami pełnyni zakupówstoją zagadane przy wejściu na klatkę schodową.
Film można zrobić ze wszystkiego, ale czy ludziechcieliby go oglądać?
Byćmoże widowniaświeciłabypustkami izrobiłby klapę, a w gazetach wieszano by nanim psy.
Andrzej się chmurzy.
Wypadałoby,że mam zwykłe sobie, przeciętne życie,a ludzie takich filmów nie chcą oglądać.
Chyba że byłobycoś do śmiechu,ale moje życie jestnaprawdę nie dośmiechu.
Za towcale nieprzeciętne.
Kiedyś było przeciętnei typowe, ale już od lat jest inaczej.
Więc może jednakdałoby się z niego zrobić film?
Drzwina piętrze trzasnęły, ktoś zbiega w dół, więcAndrzej podrywa się i zaczyna wchodzić na górę.
Mija gosąsiadka.
- Dzień dobry mruczy Andrzej.
-Dzień dobry,Andrzejku.
Mama w domu?
- Niewiem.
Wracam właśnie ze szkoły.
- Powiedz mamie, że w mięsnym jest wołowina.
Dopiero co przywieźli.
- Powiem.
Sąsiadka wychodzi pospieszniez domu.
Andrzej,który przystanął na następnym półpiętrze, obserwuje jąz uchylonego okna.
- Dzień dobry,dzień dobry.
Do widzenia, do widzenia- szepce do siebie.
Od czego by zacząć taki film?
Od tego, co byłokiedyś.
Jaw wieku dziecinnym, potem jak bawię sięz innymidzieciakami w piasku.
Mieszkanie niefajne,wstołowym woda się lala po ścianie.
Dach dziurawyi latami nikt nie mógł gouczciwiezreperować.
Ale niebyło żadnych schodów, tylko schodki i zaraz potem
ogród.
Zdziczały stary ogród, wspaniały do zabawyw chowanego.
Kiedy podrosłem, bawiliśmy się wdesant,w komandosów.
Na środku ogrodusta!
wrak spalonejciężarówki mercedes, jeszcze z wojny.
Siadało się w szoferce i jazda.
Sto, sto pięćdziesiąt,dwieście nagodzinę.
A potem: "Chłopaki, z wozu!
Pierwsza grupa komandosów do akcji!
Druga szykowaćsię do asekurowaniapierwszej!
"
W tym ogrodzie można było robić draki nie z tejziemi.
A potem przyszedł spychacz, drzewa połamał, domrozwalił, wrak mercedesa poszedł na złom, my przenieśliśmysię tutaj.
- Piąte piętro bezwindy - narzekałamama.
-Za to powietrze im wyżej, tym lepsze - tłumaczyłtata.
- i widok stąd rozległy.
Z tym widokiem to lekka przesada.
Takie same blokipięciopiętrowe z prefabrykowanych częścidokoła, a dalejza nimi kominy fabryczne.
I hałas straszny.
Ulicą dzieńi noc przejeżdżają ciężarówki, bo to arteria przelotowa.
Najpierw nie mogłem w nocy zasnąć od tego hałasu, aleteraz się przyzwyczaiłem.
Kiedy przychodzi pora snu, niesłyszę tych ciężarówek albomi się wydaje, że niesłyszę.
Za to mam stąd blisko do szkoły.
Iw nowymosiedlusą najróżniejsze sklepy, gdzie można się zaopatrzyć w najpotrzebniejsze sprawunki.
Więc jak zacząć film?
Od tamtej rudery, ogrodui mercedesa czyod razu tu, w blokach.
Ja, mama,tata,Majka.
Nie, nie, kiedy się przeprowadziliśmy do bloków,tobyło jeszcze zwyczajne, zupełnie zwyczajne życie.
Takiejak u innych.
To nie na film.
Dopiero później wszystkosię zmieniło.
Trzeba by zacząć od takiegochoćby dniajak dzisiaj.
Narrator by zagaił:"Godzina dwunasta,południe, pierwsze dni maja", i dalej byłoby już wszystkojak naprawdę.
Ale to też niedobrze, trzeba by dokonaćskrótów, żeby pokazać tylkonajważniejsze.
Jakieś drzwi skrzypnęły, ktośidzie do góry po schodach.
Niespiesznie, ciężko.
Wio, koniku - mruczy do siebie Andrzej i podejmujedalszą wędrówkę.
Zatrzymuje się przedznajomymi drzwiami.
Patrzy natabliczkę z nazwiskiem, które jest jego nazwiskiem.
Lakierna drzwiach się łuszczy, miejscami całkiempoodpadał,a przecież tak niedawno wszystko tu było nowe, lśniące,gładkie.
Trzeba bywystarać się o lakier i pomalować te drzwi.
Powinienem to zrobić,bojeśli ja o tym nie pomyślę, tokto?
Ale jeszcze nie od razu.
Trzeba by skombinowaćod mamy pieniądze, poszukać lakieru w tym samymkolorze, żebynie odbijał od innych drzwi.
Tak, tak,trzeba to zrobić, ale jeszcze nie teraz.
Wyciąga z kieszeni klucze od mieszkania, próbujeotworzyć,ale drzwi są zamknięte od środka.
Naciskaguzik dzwonka.
Po chwili drzwi się otwierają.
Matka w niebieskimszlafroku ukazuje sięna moment i cofa zaraz do kuchni.
- Co takwcześnie dzisiaj?
-Mieliśmy tylko cztery lekcje.
- To dobrze.
Wyskoczysz jeszcze dosklepu i przyniesiesz mi.
- Teraz?
-Tak.
Przed moimwyjściem.
Zabrakło kartofli, więcskocz i przynieś zetrzy kilogramy albojeszcze lepiejcztery.
Na dłużej starczy.
- Pani Radzikowa mówiła, że wmięsnym jest pięknawołowina.
-Kupiłam wczoraj.
Wszystko już ugotowane,stoiw kuchni.
Nastawiętylko kartofle, kiedy przyniesiesz,i lecę do pracy.
A zestawisz jak dojdą, i zjecie obiad.
Widziałeś Majkę na podwórzu?
- Nie.
-Już godzinę temu wróciła ze szkoły.
Gdzieś sięzawieruszyła.
- Przyjdzie pora obiadu, znajdzie się.
-Andrzejku,pieniądze weźz bieliźniarki.
Czterykilogramy kartoflii proszek do prania też.
Andrzej wchodzi do pokoju.
Obco tu i nieobco.
Pokójpodszykowany, reprezentacyjny.
Kredens na wysoki połysk,w nim pucharki kryształowe i takież wazony.
Na ścianietarcza miedzianaz główkami antylop i dziwaczna makatkaz kolorowych kawałków skóry - pamiątkiz Tunisu, gdzieprzed laty ojciec był wydelegowany do pracy razemz ekipą budowlanych.
Obok dwudziestotrzycalowy telewizor, stół z orzecha,fotele wybijane pąsowym aksamitem i pod ścianą tapczan.
Kiedyś to wszystko swoje,własne.
Teraz, od kiedy wtympokoju nocują obcy, i meble nabrały obcości.
Zwyklestoi tu czyjaś torbaczy walizka.
Więc do następnego, mniejszegopokoju.
Tłoczno,ale i swojsko.
Amerykanka matki, łóżko Majki i podścianąjego turystyczna składanka.
Na ścianach powycinane z ,,Twojego Stylu" i "Przekroju" jakieś damyw zwiewnych sukienkach i fantazyjnych płaszczach.
Nadjego łóżkiem fotografie dziwnych maszyn i konstrukcji,matkamówi onich, że są dziełem wynalazcy, któremusię wszystko pomieszało w mózgownicy.
Andrzejwieswoje, to modelestatków międzygwiezdnych, latającespodkii bazy międzygalaktyczne, a także zwiadowczesondy małych, dziwnych istot zamieszkującychodległeplanety.
- Znalazłeś pieniądze?
- głos matki.
-Tak.
- To się pospiesz.
WięcAndrzej bierze jeden z papierków wciśniętychw kąt bieliźniarki ijuż zmierza do drzwi wyjściowych.
- Weź siatkę.
Będzie ci lżej nieść.
Ręka matkiz wyciągniętą siatką.
Kiedy Andrzej stoi już w drzwiach - znów głos matki:
- Zupełnie zapomniałam!
Rozlicz się z tą panią.
Byłatrzy dni,dziś po południu wraca do Warszawy.
Wpłaciłapołowę a conto, więc niech ureguluje, co się jeszcze.
należy.
Musisz po południu zaczekać w domu, póki niewyjedzie.
- Miałem interes dokolegi.
Może zostać Majka.
- Majka jestza smarkata do tych spraw.
Do kolegipójdziesz później.
Jaz pracy zadzwonię do portieraw hotelu,że pokój się zwolnił.
Jakprzyjadą wieczornepociągi, może kogoś przyślą.
- A ty, mamo, kiedy wracasz?
-Późno.
Dziś po pracy mam szkołę, więc ty pilnujwszystkiego.
Daj czystą pościel i ręcznik włazience.
Odósmej obowiązkowo bądź w domu, bo wtedy przychodząpierwsze pociągi wieczorne i mogą kogoś przysłać.
Trzaśniecie drzwi.
Andrzej schodzi na dół.
Z tego Filmu jakna razie nici.
Kupowanie kartoflii proszku do prania to nie temat.
A wynajmowaniepokoju obcym i zmiana pościelito także dno.
Chyba żewśród tych obcych trafiłby się ktoś zupełniewyjątkowy.
Jakiś święty Mikołaj.
Co też mi chodzi po głowie!
ŻadenMikołaj, ale na przykład filmowiec dokumentalista.
Matu załatwićjakieś formalności i: "Słuchaj bracie - mówimi pewnego ranka - widzę, żeniełatwe tu masz życie.
Borykacie się, a ja właśnie potrzebuję młodszego asystenta.
Jadę na WyspyWielkanocne zbadać tam ślady nieznanych cywilizacji, apotem naWyspy TowarzyskieiArchipelag Zielonego Przylądka.
Nie pojechałbyś zemną?
Ja?Oczywście.
Natychmiast.
A co ze szkołą?
Poproszęo urlop.
Na pewnozrozumieją sytuację i dadzą.
A matka i siostra?
Możeszjezostawić?
Tak, mogę.
Zresztą, sam nie wiem.
Ma pan rację, znimi byłobytrochę kłopotu.
Czy dadzą sobie radę beze mnie.
Więcjak?
Jedziesz,nie jedziesz?
Sam nie wiem.
Muszę siędobrze zastanowić.
Widzipan, bardzo chciałbym jechać,ale.
"
Już podwórze.
Jakieś dwie smarkule ze skakanką, krzyczą ostro,świergotliwie, zanoszą się śmiechem.
Jednato Majka.
Znalazłasię, wesoła jakby nigdy nic.
10
- Majka!
od razu ostro, żeby zrozumiała, że to,cobrat powie, święte.
- Za godzinę masz być naobiedzie.
- A jak się spóźnię?
-Topopamiętasz.
- Nie wiem, co to "za godzinę".
Kup mi zegarek,to się nie spóźnię.
- Uważaj!
Pomogło.
Już nie krzyczy, nie śmieje się, nie hałasuje.
Z takiejoka spuszczaćnie można.
Wsklepie z jarzynami pełno.
Staruszki, renciści,każdy wybiera, ogląda, grymasi.
"Ta marchewka zadrobna, proszę inną.
Co to, nie mapietruszki?
Kapustydwie główki, ale twarde, i płacę.
" Szperają wportmonetkach, wreszcie wyciągają pieniądze nie te, co trzeba.
Akiedy ekspedientka już wydała resztę, nagle sobieprzypominają.
"Zapomniałam, poproszęjeszczetrzy cebule.
" I zabawa w szukanie pieniędzy zaczyna się nanowo.
Czas wleczesię jak smoła.
Wreszcie kartofle wsypane do siatki, wędrówka donastępnego sklepu.
- Proszek do prania poproszę.
Majka dalej bawi się z koleżanką na podwórzu.
Jakiśmaluch kręci siękoło nich,ciągnąc na sznurku blaszanąciężarówkę.
Naraz Majkarzuca skakankę, wyrywa z rąkmalucha sznurek i biegnie wokół trawnika.
Za nią z turkotem sunie samochodzik.
- Samochód jest odtego, żeby szybko jeździł - wołaMajkai pędzi śmiejąc się, a maluch stoi w miejscu i drzesię wniebogłosy, tupiąc z wściekłości.
Na twarzystrugi łez.
Otwiera się jedno z okien, czyjaś rozczochrana głowa.
- Co się stało, Zbysiu?
Maluch zaczyna się drzeć ze zdwojoną mocą.
- Zabrałaś mu samochód!
- krzyk zokna.
- Wcale nie zabrałam, tylkopożyczyłam!
- wołaMajka i biegnie dalej z ciężarówką.
- Oddaj zaraz,bo zejdęi rozprawię się z tobą.
- Już oddaję - piszczy Majka i zatrzymuje się kołomalucha.
- Masz, szkaradniku -rzuca cicho.
-I udław się.
- Znają ciebie głosz okna.
Najgorsza na podwórku.
Każdemu musisz zrobić coś złego.
Ale jeszcze się doczekasz,lobuzico, ja ci tomówię.
Majka odsuwasię od malucha i wraca do porzuconejskakanki.
Andrzej, który na chwilę sięzatrzymał, patrząc nazabawę Majki, zbliża się do drzwi klatki schodowej.
- Słuchaj, ty - głos z okna.
- Pilnuj swojej siostry,bo ją co złego spotka.
Andrzej zdaje się nie słyszeć.
- Do ciebie mówię!
- krzyk z okna.
-Nie udawajgłuchego.
Jak drugi raz ta łobuzica mojegoZbysiaskrzywdzi, to się do niej dobiorę.
Zabrakło ojca, matki całedni nie ma, dzieci w poprawczaku skończą.
Andrzej stoi bez słowa i patrzy na rozczochranąw oknie.
- Skończyłaś?
- szepce.
-Jeszcze kiedyśtwój Zbysioci pokaże!
- Majka -rzuca niegłośno.
Siostrazostawia koleżankę i idzie w jego stronę.
Oboje wchodzą na klatkę schodową.
Majka jest zarumieniona, oczy jej lśnią.
- Doczekałaś się - mówi Andrzej.
- Dlaczegośmuzabrała ciężarówkę?
- Tylko na chwilę.
Chciałam się pobawić.
- Już niepierwszą drakę masz z jego matką.
-Nienawidzę tego dzieciaka itej baby też.
- Daj spokój.
Majka.
Zależało ci, żeby z tego wyszłahecana całe podwórko?
- Andrzej- szepce Majka.
-Co?
- Naprawdęjestem taka zła?
-Zła?
- Ta baba krzyczy, żenajgorsza na całym podwórku.
-Niezawracaj mi głowy głupstwami.
12
- To głupstwo?
-Niepatrz w ogóle na tego maiucha.
Wyobraź sobie,żena jego miejscu jest powietrze,
- Kiedy nie mogę.
Jak gozobaczę, ciągnie mnie, żebymu coś zrobić.
- Trudno z tobą.
Majka.
- Ciebienigdy nie ciągnęło, żeby takiej szkaradnejbeksie coś zrobić?
-Nie.
- A ta baba woknie krzyczała jeszcze o ojcu i mamie.
-Chodź, Majka.
Zaraz będzie obiad.
- W domu nudno.
-Popołudniu wyjedzie ta facetka.
- To na jejmiejsce zaraz przyjedzie ktoś nowy.
-Najwcześniej wieczorem,ale nie wiadomo!
Jak nikogonie będzie, nastawimy sobie telewizor.
- Fajno.
Majka przyśpiesza kroku, już jest przed drzwiamimieszkania, naciska guzik dzwonka.
Matkastoi przed nimi, ubranajak do wyjścia.
- Gdzieś się podziewał tyle czasu?
-W sklepie zwarzywami był straszny tłok.
- Dobrze, że jesteś.
Majka.
Już nie zdążę obrać kartoflii nastawić.
Musiciesobie sami dokończyć obiad, ja siębardzo śpieszę.
Za piętnaście pierwsza, a na pierwsząmuszębyć wpracy.
Jak nie podjedzie tramwaj, wezmę taksówkę.
- Kiedy wrócisz?
- żałosny głosik Majki.
- Dzisiaj później.
Mam lekcje.
Kładźcie się spać bezemnie.
Kiedy wrócę,ma być ciemno, a wy oboje w łóżkachśpicie jak susły.
Matka przed lustremw łaziencepoprawia rzęsy i kredkąprzeciąga po ustach, potem wkłada granatowy płaszcz.
- Andrzejku, nie zapomnij o rozliczeniu.
Ta pani dałapołowę, należysię jeszcze reszta.
Trzask drzwi.
Już nie ma matki.
Spotykamy się rano na pięć, dziesięć minut przedmoim wyjściemdo szkoły -myśli Andrzej.
- Potem
13.
dopiero wieczorem, jeśli wróci wcześniej, albo tak jakdziś w południe na parę minut, kiedy ja wcześniej wrócęz budy, bo któryś nauczycie) zachorował.
- Smutno mi - szept Majki.
-Weź sięza kartofle, razem obierzemy.
Jaksię cośrobi, to przestaje być smutno.
- Nieprawda - szepce Majka.
Po chwili.
- Nastawię radio.
Może będzie jakaś muzyka.
- Tylko niegłośno,bo muszę przygotować lekcje najutro.
Rozlegają się obertasy ludowej kapeli.
Andrzej siedzi nad otwartym zeszytem.
Co to znaczy "smutno"?
Co robić z taką głupią
smarkatą jak Majka, żeby nie gadała o smutku ani nie
odbierała zabawek maluchom?
I Majka znów na podwórzu.
Widać przezokno, jakbawi się w klasyz dwiema koleżankami.
Z radia snuje sięleniwa, nijakamuzyczka.
Na stolikuotwarta książka o wojennych wyczynach japońskich kamikaze.
Czyżeby zostać kamikaze, trzeba mieć dosyć życia,nienawidzić je, czy wprost przeciwnie - uznać za najwyższedobro, warte, by uczynić z niego ofiarę dla kogoś, kogosię kocha?
Co to znaczy kochać, tak kochać, żeby zostaćkamikaze?
Kochać cesarza.
Ojczyznę, kogoś drugiego.
Kiedy przychodzina człowieka takimoment, że wie, coznaczy kochać?
Dzwonek u drzwi.
Andrzejotwiera.
Pani w zielonkawym, miękkimpalcie.
Zapach mocnych perfum.
- Bardzo się śpieszę.
Zatrzymano mnie w instytucji,a pociąg mam za dwadzieściaminut.
Czy dalekodopostoju taksówek?
- Zedwieście, trzysta metrów.
Zaraz za blokami naprawo.
14
- Pomożesz mi zanieść walizkę?
-Pomogę.
- Matki nie ma?
-Wyszłado pracy.
- Mamy dozałatwienia rachunki.
-Mama powiedziała, żeby pani się rozliczyła ze mną,
- Taak?
-Należy się za trzy dni, połowę pani dała aconto,więc jeszcze druga polowa do zapłacenia.
Pani nerwowo sięga do torebki, wyciąga banknot.
- Wydasz mi resztę?
-Nie wiem, zaraz zobaczę.
Andrzej idzie dobieliźniarki wsąsiednim pokoju.
- Już mam - goni go głos.
- Każda minuta droga.
Zanieś mi tę walizkę do postoju.
Wychodzą oboje na klatkę schodową.
Andrzejzamykadrzwi na klucz.
- Pożegnaj mamę.
Bardzo jesteście mili.
I matka,i twoja siostra, i ty.
Aojciec?
- Nie żyje, proszę pani.
-Bez ojca ciężko.
- Tak proszę pani.
-Jak przyjadę następnym razem do Wrocławia, teżzatrzymam się u was.
- Proszę napisać wcześniej, bo pokój może być zajęty.
-Bardzo hałaśliwa ta ulica,dzień i noc samochody.
Dobrze,że nie jestemwrażliwa na hałasy, bo nie mogłabymspać.
Gdzie ten postój?
- Tu, zaraz za domem.
Wychodzą namały placyk, przed nimi kilka wolnychtaksówek.
- Udało się - wzdycha pani i podchodzi do pierwszejw kolejce.
-Dziękuję za gościnę i odniesienie walizki.
Nerwowo szuka w torebce, brzęk bilonu.
- Nie trzeba - mruczy Andrzej.
- Naprawdę nie trzeba.
Pani wyciąga rękę, wciska w jego dłoń metalowy krążek.
15.
- Naprawdę nie trzeba powtarza Andrzej,
Trzaśniecie drzwi samochodu, warkot silnika.
Andrzej patrzy naotrzymany napiwek.
Co pewienczasktoś z gościprosi go o odniesienie walizki.
Początkowonie chciał brać pieniędzyi uciekał natychmiast po odprowadzeniu gościa na postój.
Potem zaczął cenić corazbardziej te swoje nieregularne dochody.
Kiedy żył ojciec, Andrzej dostawał miesięcznie kieszonkowe, ale to było dawno, dawnotemu.
Co zrobićz monetą?
Można iśćdo kina na jakiśfajny film.
Ale kiedy wyjdzie się z kina -pustkiw kieszeni i trzeba, nie wiadomo jak długo, czekaćna następną okazję.
Więc co lepsze: kino odrazu,czy też świadomość, że w głębi kieszeni leżykrążek,który zapewnia tyle wyborów i możliwości, ile kinw mieście?
Andrzej idzie powoli wśród bloków, potem skręcawstronę domu.
Majka przekrzykuje się z koleżankami i biegnie doAndrzeja.
- Pojechała?
-Tak.
Teraz nie ma jeszcze nic ciekawego.
- Niedługo"Magazyn".
-Muszę iść do kolegi.
- Ale wróciszna "Magazyn"?
-Przyjdę później.
Masz klucz do mieszkania.
Twarzyczka Majki się wykrzywia.
- To co jamam robić?
-Potrafisz sama nastawić telewizor.
A jeśli wolisz,idź na telewizję do Baśki.
- Jej mama mnie nielubi.
-Czemu?
- Mówi, żeją odrywam od lekcji.
-To zaproś Baśkę do siebie i we dwie obejrzycie"Magazyn".
- Kiedy wrócisz?
-Niedługo - mruczy Andrzej.
16
Teraz przyśpiesza kroku, nikniemiędzy blokami,potem mija teren osiedla i wychodzi na ruchliwą ulicę.
Zatrzymuje się naprzystanku tramwajowym obokkiosku "Ruchu".
Można tu kupić bilety i pojechać którąśz linii tramwajowych aż do ostatniego przystanku.
Tampochodzić, obejrzeć wystawy sklepowe.
Inna dzielnica tojakbyinna miejscowość.
Tramwajem też można odbywaćpodróże.
Nie tak odległe jaksamolotem czy pociągiem,aleto sprawa naprawdę umowna.
Można sobie wyobrazić,że inna dzielnica to nie tylko inne miasto, ale inny kraj,a ludzie, którzy się kręcąpoulicach, to egzotycznicudzoziemcy,
Jeśli kupię bilety tramwajowe,nie będę miałjużtyle coteraz.
Co prawda za mniejszą sumkę też możnadostać biletw drugich miejscach,ale jeśli tofilmpanoramiczny, to i drugie miejsce kosztuje nielicho.
Nie, nie, z tramwaju trzeba zrezygnować.
Oczywiściemożna jechać na gapę.
Jednak wtedy podróż przestajebyć podróżą i zamiastobserwować coraz to nowe,przesuwające się za oknamiwidoki, jest się zajętymnieustannym wypatrywaniem kontrolerów.
Miałemiśćdo Bogdana.
Matka Bogdana zaraz się będzie nademną litować.
"Andrzejek, biedaczek -zaczniepojękiwać.
- Ciężko wam teraz.
Nikt o was nie zadba.
"Podejdzie do kredensu, wyciągnie kawałek ciasta albopiernika.
"Masz, Andrzejku", a mnie ciastozacznie dławić w gardle.
Nie znoszę tych litujących się, litosiernych, wzdychających.
Jest, jak jest,i trudno.
Z Bogdanem też niefajno.
"Chodź, Bogdan, do parku.
Doparku?
Po co?
Wiosna, trzeba popatrzeć, jak drzewarosną.
Też pomysł.
Teraz w parku zbiera się najgorszażulia.
Nie chcesz, to sam pójdę.
Nieboisz się?
Nie.
Twój tatateż sam chodził i co wyszło?
Zamknij się.
"Nie, nie, obejdę się bez Bogdana.
kręcąw boczną ulicę.
Terazdroga wiedzieiNa drzewach małe, zielone listki, wodaĄszafirowa, opalizująca.
17.
Pójdę na Ostrów Tumski.
Tam o tej porze musi byćmnóstwo ptaków.
Usiądę naktórejś ławce i będę słuchaćich śpiewu.
A możenie usiądę, tylko stanęsobie poddrzewem i będę się przyglądać wszystkiemu dokoła.
Kanał się rozdwaja.
Andrzej raptownie przystaje.
Więc to było tutaj.
Dziesięć metrów dalej czy bliżej,to już nie ma znaczenia.
Za tydzień będzie trzeciarocznica.
Ciekawe, czy mama pamięta, że to rocznica.
W zeszłymroku pamiętała iw zaprzeszłym.
Chodziliśmy na grób,nosiliśmy kwiaty i paliliśmy lampki.
Ale czy w tym rokubędzie pamiętać?
Majka miała wtedy pięć lat, ale jużbyła wyszczekana i sprytna nad podziw, a ja miałemjedenaście.
Inne życie było wtedy i ja byłem chybazupełnie inny.
Tatarazem z budowlanymijeździł poróżnych obiektach, czasem jeździli i w świat.
Był w Tunisie,na Węgrzech, miał jechać do Indii na dwa lata i obiecywał,że nas tam ściągnie na całe wakacje.
Z Indii nic niewyszło.
Trzy lata temu.
za tydzień będzie pełne trzylata, jak go tu dopadli.
Pod wieczór, ale po ulicy chodziliw najlepsze ludzie.
Tamtych byłotrzech,najstarszy miałosiemnaścielat, najmłodszy szesnaście.
Tata wracał ponadgodzinach, Kiedy tu pracował, zwykle były jakieśnadgodziny, leciała dodatkowazapłata.
Miałpod sobącałą brygadę elektryków.
Żeby się nie ożenił - mówilikoledzy taty - pewno zrobiłby na zaocznym wyższąszkołę inżynierską.
Więctamtych było trzech.
Mocnopijani.
Podeszli do jakiegoś starszego gościa i zażądali,żeby dał pieniądze nawino.
Coś im powiedział dosłuchu,wtedy zaczęli się z nim szarpać.
Tata ujął się za napadniętym, uderzył któregoś, czy też pchną), tamten upadł,wtedydwaj pozostali dopadli do taty, przewrócili go,zaczęli bić, kopać aż do utraty przytomności.
Potem,kiedy zobaczyli, że tata leży jak nieżywy, uciekli.
Ludziewszystko widzieli, przyglądali się, ale nikt nie pomógł.
Bali się tamtych, pijanych.
A potempogotowie, policja.
Tata jeszcze się męczył w szpitalu przez osiemgodzin.
Złamana podstawaczaszki, wewnętrzne wylewy.
Mama
18
była u niego w szpitalu,ale nie odzyskał przytomności.
Tamtych trzechznaleźli, dostaliduże wyroki.
Na pogrzebietaty były tłumy ludzi,mało kto miał taki pogrzeb jaktata.
Przyszły delegacje z różnych fabryk i zakładówpracy,po kilkumiesiącach, kiedy wynikła sprawa pomocydla mamyi dla nas, radca prawny zjednoczenia czarnona białym wywiódł, że nic nam się od instytucji nienależy, bo nie był to, nieszczęśliwy wypadek przy pracy.
I że właściwie całenieszczęście wynikło z winy taty, botrzeba było dać tamtym spokój inie ujmować się zanapadniętym, awtedy na pewno wszystko skończyłobysię dobrze.
Jednorazowa zapomoga szybko się wyczerpała.
Nie było podstaw do dalszychwypłat.
Widomo,radcyprawnipieniędzy nie dostają za darmo.
Więc koledzyojca zrobili międzysobą składkę i co miesiąc zaczęlimamieprzynosić pieniądze.
Ale to nie było w porządku,kiedy wreszcie przyznano nam rentę i mama dostałazajęcie, odmówiła dalszego przyjmowaniatych pieniędzy.
Naprawdę topomógł nam chirurg ze szpitala,na któregooddziale leżał tata.
On mamęskierowałna kurs krawieckii zaraz potem zaczęła pracować współdzielni.
Ten lekarzzałatwiłteż zportierem whotelu, żebynam przysyłałgości, dla których zabraknie miejsc.
A potem mamadostała się do innejspółdzielni.
Tam lepsze warunki,dopracyna pierwszą, a wieczorem może chodzić na kursmaturalny dla dorosłych.
W tym rokubędzie zdawaćmaturę, jak sięjej uda, pójdzie do wieczorowego technikumchemicznego.
Ma podobno zdolności do matematyki.
Kiedy wyszła za tatę,niemiała jeszcze matury.
Ja zarazprzyszedłem na świati tata chciał miećmamę w domu.
Teraz dom jest, ale jakby go nie było.
Dom to jai Majka, a mamajakby gość w domu.
Trzeba przejść przezmost i otojuż wyniosłe wieżycekościołów, z tyłu za nimi inne kościoły i zabytkowebudynki, dalej zieleń, i wszystko wokół otoczone wodą.
A jeszcze dalej widać fronton katedry, pełen dziwnychrzeźb iornamentów.
19.
Na Ostrowie Tumskim inne powietrze i w ogóleinaczej niż w mieście, jakoś odświętnie, uroczyście i odwiecznie zarazem.
Każdy z tych kościołów liczy wielesetek lat.
Spokój tutaj, tylko odczasu do czasu krokipojedynczegoprzechodnia, znacznie rzadziej szmer licznychkroków, kiedy jakaś wycieczka postępuje za przewodnikiem.
Jedni przewodnicy mówią do swych gruppo angielsku, inni operują niemieckim, rosyjskimczy francuskim.
Na Ostrów Tumski przyjeżdżają ludzie z całego świata.
Cicho terkocą kamery filmowe,trzaskająmigawkiaparatów fotograficznych.
- Patrzą na nas wieki - głos przewodnika, mówiącegodorodaków z Ameryki czy Australii.
Wzdłuż bocznej uliczki obok biskupiego pałacu samochody o obcych rejestracjach, autokaryz Niemiec, wielkieczarne mercedesy i oboknich jeszcze większe krążownikize Stanów.
Fordy, chryslery i chevrolety.
Andrzejwędruje wzdłuż samochodów, z uwagą przygląda sięich karoseriom, zagląda przez oknana tablicerozdzielcze, odczytuje cyfry szybkościomierzy, a potemzerka na rejestracje.
Szwajcaria, Holandia, Włochy.
Kilkujapońskich księży wysiada zniedużejtoyoty.
Okno na świat.
Tu jest prawie jak na jakimś międzynarodowym lotnisku myśli Andrzej.
- A jednocześniejaka cisza.
Itemury; niektóre z nich mają po osiemwieków.
Dziesiątki tysięcy cegieł, poczerniałych cegiełpnącychsię kugórze, i zamiast przytłoczenia- wrażenielekkości, jakby człowiek odrywał się od ziemi oddychającpełnią powietrza.
Skręca do położonego nad rzeką zakątka.
Możnastądpatrzeć nakatedrę, ajednocześnie jest się wśród drzew,rozwijającychsię liści.
Spomiędzy traw wybijają sięskupiskapurpurowychi żółtych tulipanów.
Andrzej siada na ławce.
Z przykościelnych ogrodówniosą się ptasie pogwizdywania.
To drozdy, szpaki, kosyobwołują wiosnę.
Wśród ich głosów trafiają się perliste
20
trele.
Andrzej nie jestpewien, czy to słowik, czy tylkoktóryś z tamtych śpiewających imitatorów tak znakomiciepodrabia słowicze pienia.
Wydaje się przez chwilę,że wszystko jest jak dawniej.
Nic nie uwiera, nic nie dokucza.
Zaraz zza drzew wyjdzieojciec, śmiejącysię,taki, jakiegozapamiętał.
Wiosną tylerazychodzili na Ostrów Tumski słuchaćptaków.
Kiedy ojciec wcześniej wracał z pracy, szybko jadłobiad i wołał: "A teraz całągromadką idziemy podpatrywać wiosnę.
" Czasem w niedzielę jechało się do lasu,zabierając z sobą do koszyków jedzenie.
Wędrowalipoleśnych ścieżkach, drożynach, by wreszcierozłożyćsięwśród drzew obozowiskiem.
Ojciec opowiadał otym, jakza parę lat kupiąmały samochód, później wybudująw lesie chatę i do tej chaty będą jeździć we wszystkiewolne dni.
"Ale nigdzie takpięknie nie śpiewają ptakijak wiosną na Tumskim Ostrowie" -mówił.
Andrzej słucha teraz ptasichchórów i ptasich solistów,arii koloraturowych i ubożuchnych pogwizdywań, a w całeto muzyczne bogactwo wplecione są słowa ojca i obrazy,od których nie można się uwolnić.
Nagle zrywa się z ławki.
Trzeba gdzieś iść, coś robić, bylenie pogrążać się corazgłębiej w to, co przecież nie powróci.
Mama wyglądała przyojcu jak zupełniemłoda dziewczyna.
Przez trzy lata przybyło jej wiele, wielelat.
Ale ona się niedaje.
Kiedy idziemymiędzy ludzi, zawsze jest podszykowana, stara sięwyglądaćjak normalna, młoda kobieta, która dba oswój wygląd.
Ciekawe, czy pamiętatamto wszystko.
Ostrów Tumski i lasna wiosnę.
A możestara sięnie pamiętać, bardzo starannie unikaćwszystkiego, co zahacza o przeszłość.
Ale przecież jesteśmy my, jai Majka.
Niby co innego, a jednocześnie musi być w nascoś z ojca.
Za tydzień trzecia rocznica.
Czymama pamięta?
Jak długo się pamięta?
Bo ja pamiętamwszystko, jakby to działosię wczoraj.
A może tak tylko misię wydaje, może z każdym dniem pamiętam mniej iwszystkoginie za jakąś szarą jak pajęczyna mgiełką.
21.
Przed Andrzejem fronton katedry.
Wzrok zatrzymujesię nadziwnych potworach z kamienia, czających się pozałomach kościelnych murów.
Co wyobrażają w tymprzybytku nawołującymdomiłości i miłosierdzia?
Czyzło, przedktórym trzeba się nieustannie bronić?
Czymjest zło?
Nierozerwalnie związane z dobrem, idące zanimkrok wkrok, jak cień za człowiekiem.
Czy, jeśli byłotak dobrze nam czworgu, znaczy, żezło stało zaprogiem?
Złoprzyszło i uderzyło.
Czymusiało przyjść?
Myśl się broni przed takim porządkiem.
Gdyby takmiało być,należałoby się wystrzegać każdego dobra, gdyżim większe, tym wyższą cenę przyjdzie za nie płacić.
Nie godzę się.
Nie godzę się - powtarza Andrzej.
Klucz w zamku,więc naciska dzwonek.
- Kto?
- cienki głosik Majki.
- Otwórz.
Drzwi się uchylają, w domupanuje zmierzch.
- Czemu nie zapalisz światła?
-Nie chciało mi się.
- Siedzisz tak po ciemku?
-Tak.
- Oglądałaś "Magazyn"?
-Tak.
- Tutaj?
-U Baśki.
- Ciekawy był?
-Taki sobie.
Andrzej przekręca kontakt.
Majka boleśnie mruży oczy.
- Zrobiłaś lekcje?
-Dawno już.
- Na pewno?
-Na pewno.
- Dobrze.
Chcesz, nastawię telewizor?
- Nic ciekawego teraz nie ma.
-Skądwiesz?
22
- U Baśki mówili.
Dopiero przed dziennikiem będzie"Wieczorynka".
- Co dlaciebienieciekawe, może być ciekawe dla mnie.
-To nastaw sobie.
- Jeszcze nie teraz.
-Niosłeś tej facetce walizkę.
- Niosłem.
-Dała ci coś?
- Nietwoja sprawa.
-Ciekawa jestem.
- To niebądź.
-Kiedy mama wróci?
- Przecież mówiła przy tobie, że dziś ma lekcje i wrócipóźno.
-Już zapomniałam.
- Akurat.
Gadasz tak, aby gadać.
- Chcesz, żebym nic nie mówiła?
-Możesz mówić, ale z sensem.
- Co znaczy "zsensem"?
-Żeby w kółko nie pytać o to, o czym ty wieszi jawiem.
Andrzejkręci się po domu,zagląda do kuchni, otwieralodówkę, zamyka.
- Jadłaś kolację?
-Jeszczenie.
- To trzeba będzie.
-Niechcę kolacji - wybucha Majka.
- Jak zjem, tozaraz każesz mi iść spać, a sam sobie nastawisz telewizori będziesz oglądać.
- Wieczorem idą programy dla dorosłych inie powinnaśich oglądać.
-Nie bądź podły.
- Już dobrze.
Chcesz, to sobie patrz.
Zanudzisz się,bonic nie zrozumiesz, to i tak zaśniesz.
- Nieprawda.
-A jak kogoś przyśląna nocowanie z hotelu, toanija, ani ty nie będziemy oglądać.
23.
- Nienawidzę, jak ktoś obcy tu siedzi.
-Ale lecą pieniążki.
- Nienawidzę obcych.
-Poczekaj trochę, to nie będzie tu żadnych obcych.
- Nie będzie?
-Skończę budę, zacznę zarabiać,dużo zarabiać, i wtedynie będzie żadnych obcych.
Całe mieszkanie dla nas.
Mama,ty i ja.
- Kiedytobędzie?
-Za parę lat.
- Za parę lat ty zaczniesz dużo zarabiać?
-Tak.
- Nie będziesz się dalej uczyć?
-Możekiedyś będę studiował.
Zaocznie albo wieczorowo, ale teraz pójdę dopracy.
- Jakiej pracy?
-Zostanęgórnikiem.
W górnictwie można dużo zarobić, a ja muszę mieć duże zarobki,żeby starczyło dlanas trojga.
Trzeba pomócmamie,rozumiesz.
- Nie podoba mi się górnictwo.
-Bo się nie znasz, na niczym się nie znasz.
Jesteśsmarkata.
Górnik to, i owszem,ciężki zawód, ale i dużopłacą.
Jak skończę osiemnaście lat, będęmiałmaturęi zacznę pracować.
A poza tym w kopalni tojedenza wszystkich, wszyscy za jednego.
Wktórym zawodzietak jest?
- Nie wiem - szepce Majka.
-Jak w kopalni zdarzy się jakiśwypadek, kogośzasypie czy pożar wybuchnie na dole, tozaraz lecąratownicy, by nieść pomoc.
Nieraz się zdarzy, że ratownicyginą, ale zawsze niosą ratunek.
Jeden górnik nie zostawidrugiego bezpomocy.
- Nie chcę, żebyśbył górnikiem.
-Ale obcychw mieszkaniu też nie chcesz.
I ktoś cinowe kiecki musi kupować.
- Nie chcę nowych kiecek.
-Nic nie wiesz.
Majka, o górnikach.
24
- A ty wiesz?
-Więcej niż ty.
- Może ci się tylko wydaje.
-Najważniejsze to mieć koło siebie ludzi, na którychzawsze można liczyć.
- Myślisz, że górnicy.
,,
- Kiedy napadli na tatę, gdyby znalazł się wpobliżuchoćby jeden górnik, tata żyłby do dziś.
-Naprawdę?
- Przecież szlitą ulicą ludzie.
Stali nawet i patrzyliz daleka, jak tatę wykańczają, i nikt, nikt nie pobiegłna pomoc.
- Balisię.
-Więc trzebaznaleźć takich, co się nie boją.
Z takimisię przyjaźnić, kolegować, wśród takich żyć.
Zostanęgórnikiem, a gdyby coś nie wyszło, to stoczniowcem.
Nastoczniowców też można liczyć.
Wtedy bym budowałokręty.
- Wolałabym, żeby wszystko było, jak jest.
-Wiecznie nie będę łazić do budy.
- Jakbyś poczekał,to ja teżzacznę zarabiać.
Bardzodużo zarabiać.
- W jaki sposób?
-Zostanętancerką.
Pani od gimnastyki mówiła, żemamwarunki i żemogłabym starać się kiedyś.
- Trzebalatami ćwiczyć i ćwiczyć.
Nie będzie cisięchciało, Majka.
- Nieprawda.
Wszystko zrobię, żeby.
- Żeby co?
-Włącztelewizor.
- Najpierw nastawię wodę na herbatę.
Która to może być?
Dwunasta, a może pierwsza.
Ilejuż czasu takleżę i czekam na znajomy szczęk zamkai ciche skrzypnięcie otwieranych drzwi, godzinę, dwie?
Tezajęcia wieczorne kończą się odziewiątej, czasem, wyjątkowo, o dziesiątej.
Już dawnopowinna wrócić, ale nie
25.
wraca.
Nieraz przecież mówi, że wróci później, znaczniepóźniej, bo idzie do kogoś ze znajomych.
Wtedy śpimy.
Śpimy,bo wiemy, że wróci bardzopóźno.
Dziś o takimczymśnie wspomniała.
A możeposzła na ostatni seansdo kina?
Jakoś sobie niewyobrażam.
Z ojcem co innego,z ojcem czasem wychodzili wieczorem dokina, a kiedyśwyszli nawet na całą noc, na wielki maraton filmowy.
Ale teraz?
Z nami była w kinietylko parę razy.
Przecieżniemaczasu na takie historie.
Jeśli koniecznie chcemyiść do kina, to idziemy sami.
Co toznaczy "iśćsami"?
Inne są filmy dla Majki, inne dla mnie.
Jakkiedyś jąo tozahaczyłem, obcięła mnie z miejsca.
"Macie w domutelewizor i żadne kinawam do szczęścia niepotrzebne.
"Ale nie wspomniała o tym, że właśnie wtedy, kiedy trafiasię jakiś naprawdę fajny filmw telewizji, zwykle w pokojumieszka ktoś obcy.
Teraz już się wszystko jakośułożyło,czasem wpadnie coś za odnoszenie walizek i wtedy idędo kina, na co samzechcę.
Więc dlaczego nie wraca?
Zapaliłbym światło i spojrzałna zegarek, ale obudzi się Majka.
Zresztą wcale niejestem pewny, czy ona śpi, bo leżytak cicho, jakby jejw ogólenie było.
Bez snuto z człowiekiemwyrabiająsię różności.
Wydaje się,że upłynęła godzina czy dwie,a tu za oknamijuż jaśnieje i okazuje się,że cala nocminęła.
Po śmierci ojca częstosię zdarzało, że nie mogłemzasnąć aż do rana, ale ostatnio tomi się nie trafia.
Oczywiście,mogłaz koleżankami i kolegami z wieczorówki wstąpićdo jakiejśkawiarni.
Coś musieli obgadać,a może chciało im sięwypić po kieliszku czegoś mocniejszego.
Dorosłym w zasadzie wolno robić to, na comają ochotę.
Nie potrzebują się przed nikim rozliczaćz tego, co robili.
Z nią jest inaczej, przynajmniej do tejpory było inaczej.
Najważniejsi jesteśmy my, to jest jai Majka, dlanas żyje, pracuje,biega do tej wieczorówki.
Ile naprawdę minęło tego czasu?
Zgasiłem światło podziesiątej, liczyłem, że za pół godziny, najdalej zagodzinęwróci.
A upłynęły dwie,może trzy godziny, więc co się
26
stało?
W naszym mieście wieczorami i po nocy dzieją sięróżne rzeczy.
Nigdy nie brakuje pijanych,awanturników,a nawet zwykłych bandziorów.
Mówiąw radio, że ostatniojest lepiej i żeakcja porządkowa daje rezultaty.
Ale czypoprawa wyników statystycznych może cośoznaczaćw sytuacji pojedynczego człowieka?
Mogło coś się wydarzyć.
Jeśli stało się z ojcem, czy niemoże zdarzyć się coś podobnego ijej?
Nie, nie, lepiej o tymnie myśleć.
Przecież to byłabyzupełnakatastrofa.
Ale onawie,że teraz mamy tylko ją i że musi na siebie uważać.
Niepowinna wracać tak późno.
Co jej sięw ogólewydaje?
Żenaprawdę śpimy oboje, tak jak namprzykazała na odchodnym, i wszystko jest wnajzupełniejszymporządku?
Onai my toukład sprzężony, tak się to teraz nazywa.
My iona,ona i my.
Gdyby choć uprzedziła.
Ale przecież nie zająknęłasię ani słowem, że wróci jeszcze później niżzwykle i żegdzieś się wybiera po lekcjach.
Jeśli nie będzie jej jeszcze przezpół godziny, no, przezgodzinę trzeba coś zrobić.
Możeleżygdzieś pobita,nieprzytomna ioczekuje na pomoc.
Więc jeszcze półgodziny, godzinę najdalej, apotem ubieram się iwychodzędo najbliższego automatu zadzwonić do pogotowia, czyprzypadkiem.
No, bo do kogo zadzwonić?
Tak, zadzwoniędo pogotowia.
Automaty łączą zpogotowiem bez wrzucania pieniędzy.
Wydaje misię, że na schodach słyszę czyjeś kroki.
Tak, ktoś idzie po schodach.
Teraz kroki umilkły.
Cisza.
Pewno wszedłdo innego mieszkania.
Nie,coś się dzieje.
Słychać głosy, a możemi się wydaje.
Teraz chrobotw zamku.
Więc to ona.
Nareszcie się znalazła.
Powinienemwyjść do przedpokoju, spytać, co się stało, powiedziećjej, że do tej pory nie zmrużyłem oka.
Nie, lepiej nicniemówić, leżeć tu po ciemku i udawać,że razemz Majkąśpimy w najlepsze.
Śpimy jak susły.
Znów chrobotanie klucza wzamku.
Przecież otwierate drzwi tysiąc razy, więc czemu teraz właśniejej się nieudaje?
Wstanę iotworzę odśrodka.
A jeśli to nie ona?
27.
Zawsze nam zapowiada, żeby nikomu obcemu nie otwierać,jeśli nie powie wyraźnie, kto taki.
Niewykluczone, że toktoś obcy próbuje otworzyć drzwi.
Co robić?
Nie, w porządku.
Drzwi cicho skrzypnęły, otworzyła.
To ona.
Czymi się wydaje, że słyszę jej głos?
Mówi coś.
Mówidosiebie, czyteż.
Andrzej unosi się na łóżku.
Wyraźnie słychaćczyjeśgłosy.
Co prawda są to głosy przyciszone, ale słuchwyostrzony bezsennością i takie wychwyci.
Wstaje po cichu i podchodzi do uchylonych drzwi.
Nie zapala światła.
Nie chce nas budzić czy też sąinne przyczyny?
- Nie.
Nie mogę- jej głos.
- Jeśli już przeszedłem prógtwego mieszkania.
- ściszonygłos mężczyzny.
- Ile razy mam ci tłumaczyć?
Tam śpią dzieci.
- Dzieci mi nie przeszkadzają.
-Ale przebudzą się, nie rozumiesz.
- Mowy nie ma.
Będziemy cicho, tak cicho, że.
Na chwilęzapada milczenie.
Andrzej słyszy odgłos własnego serca.
Jak łomoce.
Tamci dwoje chyba ogłuchli, inaczej powinni usłyszeć tenidiotyczny łomot.
Co misię stało?
Czemu tak wali mi serce?
Najważniejsze niedenerwować się.
Przyszła, wróciła cała i zdrowa.
A że nie sama.
Ilerazygłupie chłopakipytały nibyżartem: "Andrzej, kiedy twoja mama wyjdzieznów zamąż?
" Odpowiadałem; "Odczepcie się, ale już!
", a kiedyzadałmi podobne pytanie Bogdan,mówiłem: "Po niejsię nie pokaże.
Skąd wiesz - powiedział Bogdan.
- Przecieżtozupełnie niestara babka.
" Po tej gadce przez parę dninie chciałem w ogólepatrzeć na Bogdana, a on niekapował, o co chodzi.
-Idźjuż - jej głos.
- Naprawdę nie pozwolisz mi zostać?
-Dzieci.
- Przecieżdzieci mają swój rozum i muszą wreszcie.
28
- Daj spokój.
-Takie jest życie.
Będziesz się dla nich poświęcać,apewnego dnia synek ci powie: "Pa, mamo.
Poznałemdziewczynę, żenimy się.
Od jutra się wyprowadzam.
"Minie roczeki córeczka powie ci coś podobnego.
Wtedyco?
Zostaniesz nalodzie.
- Przecież wiesz, że byłabym z tobą,gdyby nie.
-Więc po co wpuściłaś mnie za próg?
- Niechciałam rozmawiać naschodach.
Wszędziesąsiedzi, podsłuchują, wypatrzą.
Wiesz, co to dostać sięna języki.
- Więc?
-Nie mogę.
- Taki fajny wieczór.
Myślałem, że będziesz miła dokońca.
- Ciii.
Pobudziszdzieci.
Idź już.
- Naprawdę chcesz, żebym już poszedł?
-Tak.
- Jak pójdę, już nie wrócę.
-Nie opowiadaj.
- Nie chcesz mnie, pójdę na dobre.
-Mówisz tak,bo wypiłeś.
- Mówięcałkiempoważnie.
Nie pozwolisz zostać,pójdęna dobre.
- Nie męcz mnie, słyszysz.
Przecież.
- Powiedziałem.
-Nie mogę, tu sądzieci.
Nie.
- Trudno, ty decydujesz.
Do widzenia.
- Do widzenia.
Szczęk zamka, potem ciche skrzypnięcie drzwi, powolne
kroki na schodach.
Andrzej stoi zdrętwiały przy uchylonych drzwiach.
Więc została, została znami.
Spławiła tamtego.
Skrada się do łóżka.
Nikt nie powinien się domyślić,
że przed chwilą jeszcze stał przy uchylonych drzwiach.
Kładzie się i otula kołdrą.
29
Światło błyska w przedpokoju, potem w łazience.
W drzwiach stajematka i przezchwilępatrzy na nich.
Andrzej znieruchomiałz zamkniętymi oczami, tylko sercebije wciąż głośno, tak głośno, że matka już dawnopowinna je usłyszeć.
Cofnęłasię, już jej nie ma.
Słychać trzaskotwieranegookna w sąsiednimpokoju.
Z ulicywdziera się warkotzapóźnionego samochodu, przeleciał i spokój.
Coona robi?
Stoiw oknie, siedzi przy stole?
Dlaczegotakacisza, czyżby zasnęła?
Nagle z sąsiedniegopokoju dobiega krótki spazmatyczny szloch.
Po chwili znowu.
Andrzej podrywa się nałóżku.
Co robić?
Iść do niej, pytać,co się stało?
Czymilczeć, trwać w udawanym śnie?
A może trzeba jejjakośpomóc.
Ale jak pomócdorosłym w ich dorosłych, pogmatwanych sprawach?
Kolejny szloch, jakby cichszy, podobny do jęku,i raptowny tupot, skrzypnięcie drzwi wejściowych, odgłosyszybkich kroków po schodach.
Andrzejsię zrywa, biegnie do sąsiedniego pokoju,staje w otwartymoknie.
Przez moment ogarnia go chłódmajowej nocy.
Wychyla się,patrząc na podwórze.
Już widzi.
Z drzwi na dole wypadaona i przezpodwórze biegnie w stronę ulicy.
Stukot jejwysokichobcasówodbija się od murów.
Czy nikt się nie obudzi,przecież wieluśpi przy uchylonych oknach.
Nigdzie niezapala się światło, ale przecież ktoś może niespać i jużzza firanki patrzy czujnie na podwórze.
Ona goniza jakimś obcym facetem.
Jaki wstyd.
Upiłasię?
Tak, na pewno jest pijana.
A jeślinie, jeśli nawetkropli wódki nie wzięła do usti chodzio coś zupełnieinnego.
Wtedy jeszcze większy wstyd, wstyd nie dozniesienia.
Po pijanemu ludzie wyczyniają różności, a kiedyich spytać nazajutrz, co robili, nie są w stanie sobieprzypomnieć, co działo się w zamroczeniu.
Tosię zdarzai to podwórze widziało już niejedną pijacką rozróbę.
Alejeśli.
jeśli to coś zupełnie innego?
Nie wyznaję się na
30
A
tychsprawach, ale wiem, podobno sięzdarza, że ludzietracą zupełnie kontrolę nad sobą.
Jednak nie, przecieżnie pozwoliła mu zostać w mieszkaniu, przepędziła go.
Więc czemu teraz pogoniła jak obłąkana?
Wystarczy,żeby ktoś jeden zobaczył ją biegnącą po nocy, anazajutrzcałe podwórze będziewiedziało, co i jak.
"Andrzej, cosię w nocy działo z twojąmamą?
", "Andrzejku, niemaszjuż mamy.
Znalazła sobie chłopa.
" Chłopaki w takichsprawach są bez litości.
I co?
Skakać imdogardła, bićsię,czyteż cicho, wykrętnie, milczkiem przemykać, udawać,że się nie słyszyzaczepek i drwin?
Przebiegła podwórze, znikła z oczu.
Dogoni go, napewno go dogoni.
I wtedy co?
Przepraszać będzieza to,że kazała mu iść.
Będzie się upokarzaćprzed tamtymobcym, a potem razem przewędrują przez podwórzei przyjdą do mieszkania.
Już tamtenbędzie górą, jużzawsze jakiśtamten będzie górą.
Ja i Majka nie liczymysię, w domu najważniejszy będzie ktoś obcy, zupełnie obcy.
Jeślitak, to ucieknę.
Nie będęsięwcale zastanawiaći ucieknę.
Dokąd?
Jeszcze nie wiem, najchętniejna jakiśstatek.
Żeglować doobcychkrajów.
Ale to przecieżbujda, niemożebna bujda.
Ci chłopcy, uciekający z domów na okręty, to wszystko z innej epoki.
Może w ogóle od początkudo końca zmyślone.
Jeśli się maczternaście lat, można się najwyżej zaczepić u jakiegoś prywaciarza jako chłopak do mycia samochodów.
Myciesamochodów to jeszcze nie najgorsze.
Można też trafićdoblacharza, do mechanika, wszyscy oni zatrudniająmłodocianych jako uczniów w zawodzie.
I tylko tyle.
Jeszcze nie wiem, co zrobię, alejedno jest pewne.
Jeśliwdomuzacznie rządzić jakiś obcy- ucieknę.
Ucieknę
gdziekolwiek.
Na dole kroki, to ona.
Idzie powoli,noga za nogą,jakbymiała uwiązane ołowianekule.
Sama.
Całe szczęście,żesama.
Widać go nie dogoniła.
Nawetjeśli ktoś terazją wypatrzy ze swego okna, sprawa jest do wytłumaczenia.
Mogło się coś stać, mógłzachorować ktoś w domu,
31.
trzeba było po nocy biec do apteki czy budki telefonicznej.
Więc na dziś spokój.
Ale czyto znaczy, że spokójna jutro?
Przecieżjutromoże znów zobaczyć się ztamtymi wszystko potoczysię inaczej.
Więc matka wraca, wróciła, jest,ale jakby jejnie było.
Andrzej kładzie się do łóżka.
Patrzyjaszcze na Majkę,która leży spokojnie, oddycha równo, śpi.
Ja mam już swoje lata, dam sobie radę, muszę dać sobieradę, ale co się stanie z Majką?
Niby wesoła, a corazdopada ją jakieś licho.
"Smutno mi -mówi.
- Nudnomi.
"Wysiaduje po ciemku, kiedymnie nie ma.
Co sobie kombinuje wtedy?
Przecież, jeśli najważniejszy będzie tu ktoś obcy,ja i Majka spisani zostaniemy na straty.
Jeśli niecałkiem, tojednak jakby.
Nie mogę zostawićMajki i prysnąć w świat.
Na kogo ona może liczyć?
Tylko i wyłącznie na mnie.
Majka otwiera nagle oczy.
Niepotrzebniesię w nią wpatrywałem.
Mówią, że jeślipatrzeć uporczywie na śpiącego, ten musi się zbudzić.
- Andrzej.
-Co tam?
- Czemu nie śpisz?
-Wychodziłem napić się wody.
- Mama wróciła?
-Widziałem ją z okna.
Zaraz tu będzie.
- Myślałam, że już niedługo trzebabędzie wstawać.
-Skąd.
Dopiero cozasnęłaś.
- Naprawdę?
-Jasne.
I nie gadaj tyle, bo się całkiem wybijesz zesnu.
Śpij.
Majka zamykaoczy.
Terazszybko pod kołdrę.
Wszystko jest w absolutnymporządku.
Nikt nicnie widział, nikt nic nie wie.
Myz Majką śpimy jak susły.
Cośmi sięuwidziato i tyle.
Unieważniam tamto.
Jeszcze jeden dzień podarowany.
Chrobot klucza, skrzypienie drzwi.
I znówsmugaświatła z przedpokoju.
32
Matka bezgłośnie zbliża się do drzwi.
Czujnie popatrujena śpiących.
- To ty?
- głosik Majki.
- Ja.
-Dobrze, żeś już wróciła.
- Cicho,bo obudzisz Andrzeja.
"Dobranoc.
- Dobranoc, córeczko.
Już zniknęła.
Pewno jest w kuchni, a może stoiw otwartym oknie.
Przecież naskocha.
Tak, aleto jużnie to, co przedtem.
Coś się stało.
Ja wiem, wiemdoskonale, ona jest jeszcze młoda.
Kiedy brała ślub, byłazupełnie smarkata.
Powinienem zrozumieć, dorośli mająswoje sprawy.
Co zrozumieć, tysiącerazy mama mówiła,że żyje tylko dlanas i uczy się z myślą onas.
Możekiedy takmówiła, naprawdę była szczera, ale teraz jestwszystko inaczej.
Zakochałasię w jakimś obcym, koszmarnym facecie.
Przecież inaczej nie biegłaby za nimprzez podwórze w samym środku nocy.
Jeśli się naprawdęzakochała, czyja i Majka przestaliśmy się liczyć?
Narazie jeszcze nie.
Ale jutro.
co się stanie jutro, pojutrze?
Jeśli ona nas zdradzi- ucieknę.
Zacznę harować, ile sięda, gdziekolwiek, ukogokolwiek, i Majka będzie namoim rozrachunku.
Nic odżadnego obcego nie wezmę.
Czymjest ta cala miłość, która przychodzina dorosłychjak choroba?
Naprawdę nie rozumiem, nie mogę zrozumieć.
Dzień drugi
Eksperyment
- Poproszę "Skrzydlatą Polskę".
-Nie ma - rzuca ze złością starsza jejmość w okularach.
- Jak to,nie ma?
dziwi się Bogdan.
- Powiedziałam, że nie ma,to nie ma,
-Przecież dziś powinnasię ukazać- wtrąca Andrzej.
33.
- Ale nie ma.
-A jają zawsze u pani kupuję - ciągnie Bogdan.
- Dajcie mi wszyscy spokój.
Od ranawasi koledzytylko tuzaglądają i przepytują.
Domnie z pret