Autor: Stanisław Kowalewski. Tytuł:Andrzej. Projekt okładki: Janusz SzewczykRedakcja: Danuta Sadkomka i Copyrighl by Stanistaw Kowalewskt, 1995 ISBN 83-86129-37-9 Wydawnictwo Akapit Press 90-539 Łódź ul. Żwirki 17 tel. 36-34-76, tel. /fai36-32-92 ANDRZEJStanisław Kowalewski Wydawnictwo AKAPIT PRESS. Dzień pierwszy Bezsenna noc Byłby z mego życia film czy nie? - myśli Andrzej,pnąc się schodami na piąte piętro. Dawniej tę drogę odbywał galopem, przeskakując potrzy schody i dopiero gdzieś na ostatnim odcinku, międzyczwartym a piątym piętrem, ustami chwyta! oddech. - Uważaj -mówił ojciec, jeśli przypadkiem zobaczyłw drzwiachzadyszanego Andrzeja. Serca nie wygrałeśna loterii. - To trening - sapał Andrzej. -Przed czym? - pytał ojciec. - Kiedy zostanę taternikiem, nie takie będę robiłpodejścia. -Żaden taterniknie pokonuje wzniesienia biegiem. - Zostanę ratownikiem górskiego pogotowia. -Tam cię nie widzieli! - Naratunek trzeba się spieszyć, każda sekunda droga. -Póki co oszczędzaj serce, nie zrywaj go byle czym. Mocneserce to majątek. - Tak jest, tato. Więc to jużtrzy lata. Trzy lata od tamtej rozmowy. Andrzej oddawna już przestał biegać po schodach,przeskakując po trzy stopnie. A jeśli czasemmu się tozdarzy, to chyba tylko przez zapomnienie. Przychodzi taka chwila i wydajesię, że wszystko jestjak dawniej. Można biec podgórę i nawet wesoło podśpiewywaćjakąś pierwszą lepsząpiosenkę, która na ulicywpadław ucho. Więc byłby z mego życia fihn czy nie? - myśli Andrzej,stającna półpiętrze. W dole podwórze. Trawniki, ławki, na drzewach pąkii małe, dopiero rozwijające się listki. Jakaś starowinkaw okularach popycha przed sobą wózek z dzieckiem. Kilku maluchów w kolorowych sweterkach bawi sięprzypiaskownicy, dwie kobiety z torbami pełnyni zakupówstoją zagadane przy wejściu na klatkę schodową. Film można zrobić ze wszystkiego, ale czy ludziechcieliby go oglądać? Byćmoże widowniaświeciłabypustkami izrobiłby klapę, a w gazetach wieszano by nanim psy. Andrzej się chmurzy. Wypadałoby,że mam zwykłe sobie, przeciętne życie,a ludzie takich filmów nie chcą oglądać. Chyba że byłobycoś do śmiechu,ale moje życie jestnaprawdę nie dośmiechu. Za towcale nieprzeciętne. Kiedyś było przeciętnei typowe, ale już od lat jest inaczej. Więc może jednakdałoby się z niego zrobić film? Drzwina piętrze trzasnęły, ktoś zbiega w dół, więcAndrzej podrywa się i zaczyna wchodzić na górę. Mija gosąsiadka. - Dzień dobry mruczy Andrzej. -Dzień dobry,Andrzejku. Mama w domu? - Niewiem. Wracam właśnie ze szkoły. - Powiedz mamie, że w mięsnym jest wołowina. Dopiero co przywieźli. - Powiem. Sąsiadka wychodzi pospieszniez domu. Andrzej,który przystanął na następnym półpiętrze, obserwuje jąz uchylonego okna. - Dzień dobry,dzień dobry. Do widzenia, do widzenia- szepce do siebie. Od czego by zacząć taki film? Od tego, co byłokiedyś. Jaw wieku dziecinnym, potem jak bawię sięz innymidzieciakami w piasku. Mieszkanie niefajne,wstołowym woda się lala po ścianie. Dach dziurawyi latami nikt nie mógł gouczciwiezreperować. Ale niebyło żadnych schodów, tylko schodki i zaraz potem ogród. Zdziczały stary ogród, wspaniały do zabawyw chowanego. Kiedy podrosłem, bawiliśmy się wdesant,w komandosów. Na środku ogrodusta! wrak spalonejciężarówki mercedes, jeszcze z wojny. Siadało się w szoferce i jazda. Sto, sto pięćdziesiąt,dwieście nagodzinę. A potem: "Chłopaki, z wozu! Pierwsza grupa komandosów do akcji! Druga szykowaćsię do asekurowaniapierwszej! " W tym ogrodzie można było robić draki nie z tejziemi. A potem przyszedł spychacz, drzewa połamał, domrozwalił, wrak mercedesa poszedł na złom, my przenieśliśmysię tutaj. - Piąte piętro bezwindy - narzekałamama. -Za to powietrze im wyżej, tym lepsze - tłumaczyłtata. - i widok stąd rozległy. Z tym widokiem to lekka przesada. Takie same blokipięciopiętrowe z prefabrykowanych częścidokoła, a dalejza nimi kominy fabryczne. I hałas straszny. Ulicą dzieńi noc przejeżdżają ciężarówki, bo to arteria przelotowa. Najpierw nie mogłem w nocy zasnąć od tego hałasu, aleteraz się przyzwyczaiłem. Kiedy przychodzi pora snu, niesłyszę tych ciężarówek albomi się wydaje, że niesłyszę. Za to mam stąd blisko do szkoły. Iw nowymosiedlusą najróżniejsze sklepy, gdzie można się zaopatrzyć w najpotrzebniejsze sprawunki. Więc jak zacząć film? Od tamtej rudery, ogrodui mercedesa czyod razu tu, w blokach. Ja, mama,tata,Majka. Nie, nie, kiedy się przeprowadziliśmy do bloków,tobyło jeszcze zwyczajne, zupełnie zwyczajne życie. Takiejak u innych. To nie na film. Dopiero później wszystkosię zmieniło. Trzeba by zacząć od takiegochoćby dniajak dzisiaj. Narrator by zagaił:"Godzina dwunasta,południe, pierwsze dni maja", i dalej byłoby już wszystkojak naprawdę. Ale to też niedobrze, trzeba by dokonaćskrótów, żeby pokazać tylkonajważniejsze. Jakieś drzwi skrzypnęły, ktośidzie do góry po schodach. Niespiesznie, ciężko. Wio, koniku - mruczy do siebie Andrzej i podejmujedalszą wędrówkę. Zatrzymuje się przedznajomymi drzwiami. Patrzy natabliczkę z nazwiskiem, które jest jego nazwiskiem. Lakierna drzwiach się łuszczy, miejscami całkiempoodpadał,a przecież tak niedawno wszystko tu było nowe, lśniące,gładkie. Trzeba bywystarać się o lakier i pomalować te drzwi. Powinienem to zrobić,bojeśli ja o tym nie pomyślę, tokto? Ale jeszcze nie od razu. Trzeba by skombinowaćod mamy pieniądze, poszukać lakieru w tym samymkolorze, żebynie odbijał od innych drzwi. Tak, tak,trzeba to zrobić, ale jeszcze nie teraz. Wyciąga z kieszeni klucze od mieszkania, próbujeotworzyć,ale drzwi są zamknięte od środka. Naciskaguzik dzwonka. Po chwili drzwi się otwierają. Matka w niebieskimszlafroku ukazuje sięna moment i cofa zaraz do kuchni. - Co takwcześnie dzisiaj? -Mieliśmy tylko cztery lekcje. - To dobrze. Wyskoczysz jeszcze dosklepu i przyniesiesz mi. - Teraz? -Tak. Przed moimwyjściem. Zabrakło kartofli, więcskocz i przynieś zetrzy kilogramy albojeszcze lepiejcztery. Na dłużej starczy. - Pani Radzikowa mówiła, że wmięsnym jest pięknawołowina. -Kupiłam wczoraj. Wszystko już ugotowane,stoiw kuchni. Nastawiętylko kartofle, kiedy przyniesiesz,i lecę do pracy. A zestawisz jak dojdą, i zjecie obiad. Widziałeś Majkę na podwórzu? - Nie. -Już godzinę temu wróciła ze szkoły. Gdzieś sięzawieruszyła. - Przyjdzie pora obiadu, znajdzie się. -Andrzejku,pieniądze weźz bieliźniarki. Czterykilogramy kartoflii proszek do prania też. Andrzej wchodzi do pokoju. Obco tu i nieobco. Pokójpodszykowany, reprezentacyjny. Kredens na wysoki połysk,w nim pucharki kryształowe i takież wazony. Na ścianietarcza miedzianaz główkami antylop i dziwaczna makatkaz kolorowych kawałków skóry - pamiątkiz Tunisu, gdzieprzed laty ojciec był wydelegowany do pracy razemz ekipą budowlanych. Obok dwudziestotrzycalowy telewizor, stół z orzecha,fotele wybijane pąsowym aksamitem i pod ścianą tapczan. Kiedyś to wszystko swoje,własne. Teraz, od kiedy wtympokoju nocują obcy, i meble nabrały obcości. Zwyklestoi tu czyjaś torbaczy walizka. Więc do następnego, mniejszegopokoju. Tłoczno,ale i swojsko. Amerykanka matki, łóżko Majki i podścianąjego turystyczna składanka. Na ścianach powycinane z ,,Twojego Stylu" i "Przekroju" jakieś damyw zwiewnych sukienkach i fantazyjnych płaszczach. Nadjego łóżkiem fotografie dziwnych maszyn i konstrukcji,matkamówi onich, że są dziełem wynalazcy, któremusię wszystko pomieszało w mózgownicy. Andrzejwieswoje, to modelestatków międzygwiezdnych, latającespodkii bazy międzygalaktyczne, a także zwiadowczesondy małych, dziwnych istot zamieszkującychodległeplanety. - Znalazłeś pieniądze? - głos matki. -Tak. - To się pospiesz. WięcAndrzej bierze jeden z papierków wciśniętychw kąt bieliźniarki ijuż zmierza do drzwi wyjściowych. - Weź siatkę. Będzie ci lżej nieść. Ręka matkiz wyciągniętą siatką. Kiedy Andrzej stoi już w drzwiach - znów głos matki: - Zupełnie zapomniałam! Rozlicz się z tą panią. Byłatrzy dni,dziś po południu wraca do Warszawy. Wpłaciłapołowę a conto, więc niech ureguluje, co się jeszcze. należy. Musisz po południu zaczekać w domu, póki niewyjedzie. - Miałem interes dokolegi. Może zostać Majka. - Majka jestza smarkata do tych spraw. Do kolegipójdziesz później. Jaz pracy zadzwonię do portieraw hotelu,że pokój się zwolnił. Jakprzyjadą wieczornepociągi, może kogoś przyślą. - A ty, mamo, kiedy wracasz? -Późno. Dziś po pracy mam szkołę, więc ty pilnujwszystkiego. Daj czystą pościel i ręcznik włazience. Odósmej obowiązkowo bądź w domu, bo wtedy przychodząpierwsze pociągi wieczorne i mogą kogoś przysłać. Trzaśniecie drzwi. Andrzej schodzi na dół. Z tego Filmu jakna razie nici. Kupowanie kartoflii proszku do prania to nie temat. A wynajmowaniepokoju obcym i zmiana pościelito także dno. Chyba żewśród tych obcych trafiłby się ktoś zupełniewyjątkowy. Jakiś święty Mikołaj. Co też mi chodzi po głowie! ŻadenMikołaj, ale na przykład filmowiec dokumentalista. Matu załatwićjakieś formalności i: "Słuchaj bracie - mówimi pewnego ranka - widzę, żeniełatwe tu masz życie. Borykacie się, a ja właśnie potrzebuję młodszego asystenta. Jadę na WyspyWielkanocne zbadać tam ślady nieznanych cywilizacji, apotem naWyspy TowarzyskieiArchipelag Zielonego Przylądka. Nie pojechałbyś zemną? Ja?Oczywście. Natychmiast. A co ze szkołą? Poproszęo urlop. Na pewnozrozumieją sytuację i dadzą. A matka i siostra? Możeszjezostawić? Tak, mogę. Zresztą, sam nie wiem. Ma pan rację, znimi byłobytrochę kłopotu. Czy dadzą sobie radę beze mnie. Więcjak? Jedziesz,nie jedziesz? Sam nie wiem. Muszę siędobrze zastanowić. Widzipan, bardzo chciałbym jechać,ale. " Już podwórze. Jakieś dwie smarkule ze skakanką, krzyczą ostro,świergotliwie, zanoszą się śmiechem. Jednato Majka. Znalazłasię, wesoła jakby nigdy nic. 10 - Majka! od razu ostro, żeby zrozumiała, że to,cobrat powie, święte. - Za godzinę masz być naobiedzie. - A jak się spóźnię? -Topopamiętasz. - Nie wiem, co to "za godzinę". Kup mi zegarek,to się nie spóźnię. - Uważaj! Pomogło. Już nie krzyczy, nie śmieje się, nie hałasuje. Z takiejoka spuszczaćnie można. Wsklepie z jarzynami pełno. Staruszki, renciści,każdy wybiera, ogląda, grymasi. "Ta marchewka zadrobna, proszę inną. Co to, nie mapietruszki? Kapustydwie główki, ale twarde, i płacę. " Szperają wportmonetkach, wreszcie wyciągają pieniądze nie te, co trzeba. Akiedy ekspedientka już wydała resztę, nagle sobieprzypominają. "Zapomniałam, poproszęjeszczetrzy cebule. " I zabawa w szukanie pieniędzy zaczyna się nanowo. Czas wleczesię jak smoła. Wreszcie kartofle wsypane do siatki, wędrówka donastępnego sklepu. - Proszek do prania poproszę. Majka dalej bawi się z koleżanką na podwórzu. Jakiśmaluch kręci siękoło nich,ciągnąc na sznurku blaszanąciężarówkę. Naraz Majkarzuca skakankę, wyrywa z rąkmalucha sznurek i biegnie wokół trawnika. Za nią z turkotem sunie samochodzik. - Samochód jest odtego, żeby szybko jeździł - wołaMajkai pędzi śmiejąc się, a maluch stoi w miejscu i drzesię wniebogłosy, tupiąc z wściekłości. Na twarzystrugi łez. Otwiera się jedno z okien, czyjaś rozczochrana głowa. - Co się stało, Zbysiu? Maluch zaczyna się drzeć ze zdwojoną mocą. - Zabrałaś mu samochód! - krzyk zokna. - Wcale nie zabrałam, tylkopożyczyłam! - wołaMajka i biegnie dalej z ciężarówką. - Oddaj zaraz,bo zejdęi rozprawię się z tobą. - Już oddaję - piszczy Majka i zatrzymuje się kołomalucha. - Masz, szkaradniku -rzuca cicho. -I udław się. - Znają ciebie głosz okna. Najgorsza na podwórku. Każdemu musisz zrobić coś złego. Ale jeszcze się doczekasz,lobuzico, ja ci tomówię. Majka odsuwasię od malucha i wraca do porzuconejskakanki. Andrzej, który na chwilę sięzatrzymał, patrząc nazabawę Majki, zbliża się do drzwi klatki schodowej. - Słuchaj, ty - głos z okna. - Pilnuj swojej siostry,bo ją co złego spotka. Andrzej zdaje się nie słyszeć. - Do ciebie mówię! - krzyk z okna. -Nie udawajgłuchego. Jak drugi raz ta łobuzica mojegoZbysiaskrzywdzi, to się do niej dobiorę. Zabrakło ojca, matki całedni nie ma, dzieci w poprawczaku skończą. Andrzej stoi bez słowa i patrzy na rozczochranąw oknie. - Skończyłaś? - szepce. -Jeszcze kiedyśtwój Zbysioci pokaże! - Majka -rzuca niegłośno. Siostrazostawia koleżankę i idzie w jego stronę. Oboje wchodzą na klatkę schodową. Majka jest zarumieniona, oczy jej lśnią. - Doczekałaś się - mówi Andrzej. - Dlaczegośmuzabrała ciężarówkę? - Tylko na chwilę. Chciałam się pobawić. - Już niepierwszą drakę masz z jego matką. -Nienawidzę tego dzieciaka itej baby też. - Daj spokój. Majka. Zależało ci, żeby z tego wyszłahecana całe podwórko? - Andrzej- szepce Majka. -Co? - Naprawdęjestem taka zła? -Zła? - Ta baba krzyczy, żenajgorsza na całym podwórku. -Niezawracaj mi głowy głupstwami. 12 - To głupstwo? -Niepatrz w ogóle na tego maiucha. Wyobraź sobie,żena jego miejscu jest powietrze, - Kiedy nie mogę. Jak gozobaczę, ciągnie mnie, żebymu coś zrobić. - Trudno z tobą. Majka. - Ciebienigdy nie ciągnęło, żeby takiej szkaradnejbeksie coś zrobić? -Nie. - A ta baba woknie krzyczała jeszcze o ojcu i mamie. -Chodź, Majka. Zaraz będzie obiad. - W domu nudno. -Popołudniu wyjedzie ta facetka. - To na jejmiejsce zaraz przyjedzie ktoś nowy. -Najwcześniej wieczorem,ale nie wiadomo! Jak nikogonie będzie, nastawimy sobie telewizor. - Fajno. Majka przyśpiesza kroku, już jest przed drzwiamimieszkania, naciska guzik dzwonka. Matkastoi przed nimi, ubranajak do wyjścia. - Gdzieś się podziewał tyle czasu? -W sklepie zwarzywami był straszny tłok. - Dobrze, że jesteś. Majka. Już nie zdążę obrać kartoflii nastawić. Musiciesobie sami dokończyć obiad, ja siębardzo śpieszę. Za piętnaście pierwsza, a na pierwsząmuszębyć wpracy. Jak nie podjedzie tramwaj, wezmę taksówkę. - Kiedy wrócisz? - żałosny głosik Majki. - Dzisiaj później. Mam lekcje. Kładźcie się spać bezemnie. Kiedy wrócę,ma być ciemno, a wy oboje w łóżkachśpicie jak susły. Matka przed lustremw łaziencepoprawia rzęsy i kredkąprzeciąga po ustach, potem wkłada granatowy płaszcz. - Andrzejku, nie zapomnij o rozliczeniu. Ta pani dałapołowę, należysię jeszcze reszta. Trzask drzwi. Już nie ma matki. Spotykamy się rano na pięć, dziesięć minut przedmoim wyjściemdo szkoły -myśli Andrzej. - Potem 13. dopiero wieczorem, jeśli wróci wcześniej, albo tak jakdziś w południe na parę minut, kiedy ja wcześniej wrócęz budy, bo któryś nauczycie) zachorował. - Smutno mi - szept Majki. -Weź sięza kartofle, razem obierzemy. Jaksię cośrobi, to przestaje być smutno. - Nieprawda - szepce Majka. Po chwili. - Nastawię radio. Może będzie jakaś muzyka. - Tylko niegłośno,bo muszę przygotować lekcje najutro. Rozlegają się obertasy ludowej kapeli. Andrzej siedzi nad otwartym zeszytem. Co to znaczy "smutno"? Co robić z taką głupią smarkatą jak Majka, żeby nie gadała o smutku ani nie odbierała zabawek maluchom? I Majka znów na podwórzu. Widać przezokno, jakbawi się w klasyz dwiema koleżankami. Z radia snuje sięleniwa, nijakamuzyczka. Na stolikuotwarta książka o wojennych wyczynach japońskich kamikaze. Czyżeby zostać kamikaze, trzeba mieć dosyć życia,nienawidzić je, czy wprost przeciwnie - uznać za najwyższedobro, warte, by uczynić z niego ofiarę dla kogoś, kogosię kocha? Co to znaczy kochać, tak kochać, żeby zostaćkamikaze? Kochać cesarza. Ojczyznę, kogoś drugiego. Kiedy przychodzina człowieka takimoment, że wie, coznaczy kochać? Dzwonek u drzwi. Andrzejotwiera. Pani w zielonkawym, miękkimpalcie. Zapach mocnych perfum. - Bardzo się śpieszę. Zatrzymano mnie w instytucji,a pociąg mam za dwadzieściaminut. Czy dalekodopostoju taksówek? - Zedwieście, trzysta metrów. Zaraz za blokami naprawo. 14 - Pomożesz mi zanieść walizkę? -Pomogę. - Matki nie ma? -Wyszłado pracy. - Mamy dozałatwienia rachunki. -Mama powiedziała, żeby pani się rozliczyła ze mną, - Taak? -Należy się za trzy dni, połowę pani dała aconto,więc jeszcze druga polowa do zapłacenia. Pani nerwowo sięga do torebki, wyciąga banknot. - Wydasz mi resztę? -Nie wiem, zaraz zobaczę. Andrzej idzie dobieliźniarki wsąsiednim pokoju. - Już mam - goni go głos. - Każda minuta droga. Zanieś mi tę walizkę do postoju. Wychodzą oboje na klatkę schodową. Andrzejzamykadrzwi na klucz. - Pożegnaj mamę. Bardzo jesteście mili. I matka,i twoja siostra, i ty. Aojciec? - Nie żyje, proszę pani. -Bez ojca ciężko. - Tak proszę pani. -Jak przyjadę następnym razem do Wrocławia, teżzatrzymam się u was. - Proszę napisać wcześniej, bo pokój może być zajęty. -Bardzo hałaśliwa ta ulica,dzień i noc samochody. Dobrze,że nie jestemwrażliwa na hałasy, bo nie mogłabymspać. Gdzie ten postój? - Tu, zaraz za domem. Wychodzą namały placyk, przed nimi kilka wolnychtaksówek. - Udało się - wzdycha pani i podchodzi do pierwszejw kolejce. -Dziękuję za gościnę i odniesienie walizki. Nerwowo szuka w torebce, brzęk bilonu. - Nie trzeba - mruczy Andrzej. - Naprawdę nie trzeba. Pani wyciąga rękę, wciska w jego dłoń metalowy krążek. 15. - Naprawdę nie trzeba powtarza Andrzej, Trzaśniecie drzwi samochodu, warkot silnika. Andrzej patrzy naotrzymany napiwek. Co pewienczasktoś z gościprosi go o odniesienie walizki. Początkowonie chciał brać pieniędzyi uciekał natychmiast po odprowadzeniu gościa na postój. Potem zaczął cenić corazbardziej te swoje nieregularne dochody. Kiedy żył ojciec, Andrzej dostawał miesięcznie kieszonkowe, ale to było dawno, dawnotemu. Co zrobićz monetą? Można iśćdo kina na jakiśfajny film. Ale kiedy wyjdzie się z kina -pustkiw kieszeni i trzeba, nie wiadomo jak długo, czekaćna następną okazję. Więc co lepsze: kino odrazu,czy też świadomość, że w głębi kieszeni leżykrążek,który zapewnia tyle wyborów i możliwości, ile kinw mieście? Andrzej idzie powoli wśród bloków, potem skręcawstronę domu. Majka przekrzykuje się z koleżankami i biegnie doAndrzeja. - Pojechała? -Tak. Teraz nie ma jeszcze nic ciekawego. - Niedługo"Magazyn". -Muszę iść do kolegi. - Ale wróciszna "Magazyn"? -Przyjdę później. Masz klucz do mieszkania. Twarzyczka Majki się wykrzywia. - To co jamam robić? -Potrafisz sama nastawić telewizor. A jeśli wolisz,idź na telewizję do Baśki. - Jej mama mnie nielubi. -Czemu? - Mówi, żeją odrywam od lekcji. -To zaproś Baśkę do siebie i we dwie obejrzycie"Magazyn". - Kiedy wrócisz? -Niedługo - mruczy Andrzej. 16 Teraz przyśpiesza kroku, nikniemiędzy blokami,potem mija teren osiedla i wychodzi na ruchliwą ulicę. Zatrzymuje się naprzystanku tramwajowym obokkiosku "Ruchu". Można tu kupić bilety i pojechać którąśz linii tramwajowych aż do ostatniego przystanku. Tampochodzić, obejrzeć wystawy sklepowe. Inna dzielnica tojakbyinna miejscowość. Tramwajem też można odbywaćpodróże. Nie tak odległe jaksamolotem czy pociągiem,aleto sprawa naprawdę umowna. Można sobie wyobrazić,że inna dzielnica to nie tylko inne miasto, ale inny kraj,a ludzie, którzy się kręcąpoulicach, to egzotycznicudzoziemcy, Jeśli kupię bilety tramwajowe,nie będę miałjużtyle coteraz. Co prawda za mniejszą sumkę też możnadostać biletw drugich miejscach,ale jeśli tofilmpanoramiczny, to i drugie miejsce kosztuje nielicho. Nie, nie, z tramwaju trzeba zrezygnować. Oczywiściemożna jechać na gapę. Jednak wtedy podróż przestajebyć podróżą i zamiastobserwować coraz to nowe,przesuwające się za oknamiwidoki, jest się zajętymnieustannym wypatrywaniem kontrolerów. Miałemiśćdo Bogdana. Matka Bogdana zaraz się będzie nademną litować. "Andrzejek, biedaczek -zaczniepojękiwać. - Ciężko wam teraz. Nikt o was nie zadba. "Podejdzie do kredensu, wyciągnie kawałek ciasta albopiernika. "Masz, Andrzejku", a mnie ciastozacznie dławić w gardle. Nie znoszę tych litujących się, litosiernych, wzdychających. Jest, jak jest,i trudno. Z Bogdanem też niefajno. "Chodź, Bogdan, do parku. Doparku? Po co? Wiosna, trzeba popatrzeć, jak drzewarosną. Też pomysł. Teraz w parku zbiera się najgorszażulia. Nie chcesz, to sam pójdę. Nieboisz się? Nie. Twój tatateż sam chodził i co wyszło? Zamknij się. "Nie, nie, obejdę się bez Bogdana. kręcąw boczną ulicę. Terazdroga wiedzieiNa drzewach małe, zielone listki, wodaĄszafirowa, opalizująca. 17. Pójdę na Ostrów Tumski. Tam o tej porze musi byćmnóstwo ptaków. Usiądę naktórejś ławce i będę słuchaćich śpiewu. A możenie usiądę, tylko stanęsobie poddrzewem i będę się przyglądać wszystkiemu dokoła. Kanał się rozdwaja. Andrzej raptownie przystaje. Więc to było tutaj. Dziesięć metrów dalej czy bliżej,to już nie ma znaczenia. Za tydzień będzie trzeciarocznica. Ciekawe, czy mama pamięta, że to rocznica. W zeszłymroku pamiętała iw zaprzeszłym. Chodziliśmy na grób,nosiliśmy kwiaty i paliliśmy lampki. Ale czy w tym rokubędzie pamiętać? Majka miała wtedy pięć lat, ale jużbyła wyszczekana i sprytna nad podziw, a ja miałemjedenaście. Inne życie było wtedy i ja byłem chybazupełnie inny. Tatarazem z budowlanymijeździł poróżnych obiektach, czasem jeździli i w świat. Był w Tunisie,na Węgrzech, miał jechać do Indii na dwa lata i obiecywał,że nas tam ściągnie na całe wakacje. Z Indii nic niewyszło. Trzy lata temu. za tydzień będzie pełne trzylata, jak go tu dopadli. Pod wieczór, ale po ulicy chodziliw najlepsze ludzie. Tamtych byłotrzech,najstarszy miałosiemnaścielat, najmłodszy szesnaście. Tata wracał ponadgodzinach, Kiedy tu pracował, zwykle były jakieśnadgodziny, leciała dodatkowazapłata. Miałpod sobącałą brygadę elektryków. Żeby się nie ożenił - mówilikoledzy taty - pewno zrobiłby na zaocznym wyższąszkołę inżynierską. Więctamtych było trzech. Mocnopijani. Podeszli do jakiegoś starszego gościa i zażądali,żeby dał pieniądze nawino. Coś im powiedział dosłuchu,wtedy zaczęli się z nim szarpać. Tata ujął się za napadniętym, uderzył któregoś, czy też pchną), tamten upadł,wtedydwaj pozostali dopadli do taty, przewrócili go,zaczęli bić, kopać aż do utraty przytomności. Potem,kiedy zobaczyli, że tata leży jak nieżywy, uciekli. Ludziewszystko widzieli, przyglądali się, ale nikt nie pomógł. Bali się tamtych, pijanych. A potempogotowie, policja. Tata jeszcze się męczył w szpitalu przez osiemgodzin. Złamana podstawaczaszki, wewnętrzne wylewy. Mama 18 była u niego w szpitalu,ale nie odzyskał przytomności. Tamtych trzechznaleźli, dostaliduże wyroki. Na pogrzebietaty były tłumy ludzi,mało kto miał taki pogrzeb jaktata. Przyszły delegacje z różnych fabryk i zakładówpracy,po kilkumiesiącach, kiedy wynikła sprawa pomocydla mamyi dla nas, radca prawny zjednoczenia czarnona białym wywiódł, że nic nam się od instytucji nienależy, bo nie był to, nieszczęśliwy wypadek przy pracy. I że właściwie całenieszczęście wynikło z winy taty, botrzeba było dać tamtym spokój inie ujmować się zanapadniętym, awtedy na pewno wszystko skończyłobysię dobrze. Jednorazowa zapomoga szybko się wyczerpała. Nie było podstaw do dalszychwypłat. Widomo,radcyprawnipieniędzy nie dostają za darmo. Więc koledzyojca zrobili międzysobą składkę i co miesiąc zaczęlimamieprzynosić pieniądze. Ale to nie było w porządku,kiedy wreszcie przyznano nam rentę i mama dostałazajęcie, odmówiła dalszego przyjmowaniatych pieniędzy. Naprawdę topomógł nam chirurg ze szpitala,na któregooddziale leżał tata. On mamęskierowałna kurs krawieckii zaraz potem zaczęła pracować współdzielni. Ten lekarzzałatwiłteż zportierem whotelu, żebynam przysyłałgości, dla których zabraknie miejsc. A potem mamadostała się do innejspółdzielni. Tam lepsze warunki,dopracyna pierwszą, a wieczorem może chodzić na kursmaturalny dla dorosłych. W tym rokubędzie zdawaćmaturę, jak sięjej uda, pójdzie do wieczorowego technikumchemicznego. Ma podobno zdolności do matematyki. Kiedy wyszła za tatę,niemiała jeszcze matury. Ja zarazprzyszedłem na świati tata chciał miećmamę w domu. Teraz dom jest, ale jakby go nie było. Dom to jai Majka, a mamajakby gość w domu. Trzeba przejść przezmost i otojuż wyniosłe wieżycekościołów, z tyłu za nimi inne kościoły i zabytkowebudynki, dalej zieleń, i wszystko wokół otoczone wodą. A jeszcze dalej widać fronton katedry, pełen dziwnychrzeźb iornamentów. 19. Na Ostrowie Tumskim inne powietrze i w ogóleinaczej niż w mieście, jakoś odświętnie, uroczyście i odwiecznie zarazem. Każdy z tych kościołów liczy wielesetek lat. Spokój tutaj, tylko odczasu do czasu krokipojedynczegoprzechodnia, znacznie rzadziej szmer licznychkroków, kiedy jakaś wycieczka postępuje za przewodnikiem. Jedni przewodnicy mówią do swych gruppo angielsku, inni operują niemieckim, rosyjskimczy francuskim. Na Ostrów Tumski przyjeżdżają ludzie z całego świata. Cicho terkocą kamery filmowe,trzaskająmigawkiaparatów fotograficznych. - Patrzą na nas wieki - głos przewodnika, mówiącegodorodaków z Ameryki czy Australii. Wzdłuż bocznej uliczki obok biskupiego pałacu samochody o obcych rejestracjach, autokaryz Niemiec, wielkieczarne mercedesy i oboknich jeszcze większe krążownikize Stanów. Fordy, chryslery i chevrolety. Andrzejwędruje wzdłuż samochodów, z uwagą przygląda sięich karoseriom, zagląda przez oknana tablicerozdzielcze, odczytuje cyfry szybkościomierzy, a potemzerka na rejestracje. Szwajcaria, Holandia, Włochy. Kilkujapońskich księży wysiada zniedużejtoyoty. Okno na świat. Tu jest prawie jak na jakimś międzynarodowym lotnisku myśli Andrzej. - A jednocześniejaka cisza. Itemury; niektóre z nich mają po osiemwieków. Dziesiątki tysięcy cegieł, poczerniałych cegiełpnącychsię kugórze, i zamiast przytłoczenia- wrażenielekkości, jakby człowiek odrywał się od ziemi oddychającpełnią powietrza. Skręca do położonego nad rzeką zakątka. Możnastądpatrzeć nakatedrę, ajednocześnie jest się wśród drzew,rozwijającychsię liści. Spomiędzy traw wybijają sięskupiskapurpurowychi żółtych tulipanów. Andrzej siada na ławce. Z przykościelnych ogrodówniosą się ptasie pogwizdywania. To drozdy, szpaki, kosyobwołują wiosnę. Wśród ich głosów trafiają się perliste 20 trele. Andrzej nie jestpewien, czy to słowik, czy tylkoktóryś z tamtych śpiewających imitatorów tak znakomiciepodrabia słowicze pienia. Wydaje się przez chwilę,że wszystko jest jak dawniej. Nic nie uwiera, nic nie dokucza. Zaraz zza drzew wyjdzieojciec, śmiejącysię,taki, jakiegozapamiętał. Wiosną tylerazychodzili na Ostrów Tumski słuchaćptaków. Kiedy ojciec wcześniej wracał z pracy, szybko jadłobiad i wołał: "A teraz całągromadką idziemy podpatrywać wiosnę. " Czasem w niedzielę jechało się do lasu,zabierając z sobą do koszyków jedzenie. Wędrowalipoleśnych ścieżkach, drożynach, by wreszcierozłożyćsięwśród drzew obozowiskiem. Ojciec opowiadał otym, jakza parę lat kupiąmały samochód, później wybudująw lesie chatę i do tej chaty będą jeździć we wszystkiewolne dni. "Ale nigdzie takpięknie nie śpiewają ptakijak wiosną na Tumskim Ostrowie" -mówił. Andrzej słucha teraz ptasichchórów i ptasich solistów,arii koloraturowych i ubożuchnych pogwizdywań, a w całeto muzyczne bogactwo wplecione są słowa ojca i obrazy,od których nie można się uwolnić. Nagle zrywa się z ławki. Trzeba gdzieś iść, coś robić, bylenie pogrążać się corazgłębiej w to, co przecież nie powróci. Mama wyglądała przyojcu jak zupełniemłoda dziewczyna. Przez trzy lata przybyło jej wiele, wielelat. Ale ona się niedaje. Kiedy idziemymiędzy ludzi, zawsze jest podszykowana, stara sięwyglądaćjak normalna, młoda kobieta, która dba oswój wygląd. Ciekawe, czy pamiętatamto wszystko. Ostrów Tumski i lasna wiosnę. A możestara sięnie pamiętać, bardzo starannie unikaćwszystkiego, co zahacza o przeszłość. Ale przecież jesteśmy my, jai Majka. Niby co innego, a jednocześnie musi być w nascoś z ojca. Za tydzień trzecia rocznica. Czymama pamięta? Jak długo się pamięta? Bo ja pamiętamwszystko, jakby to działosię wczoraj. A może tak tylko misię wydaje, może z każdym dniem pamiętam mniej iwszystkoginie za jakąś szarą jak pajęczyna mgiełką. 21. Przed Andrzejem fronton katedry. Wzrok zatrzymujesię nadziwnych potworach z kamienia, czających się pozałomach kościelnych murów. Co wyobrażają w tymprzybytku nawołującymdomiłości i miłosierdzia? Czyzło, przedktórym trzeba się nieustannie bronić? Czymjest zło? Nierozerwalnie związane z dobrem, idące zanimkrok wkrok, jak cień za człowiekiem. Czy, jeśli byłotak dobrze nam czworgu, znaczy, żezło stało zaprogiem? Złoprzyszło i uderzyło. Czymusiało przyjść? Myśl się broni przed takim porządkiem. Gdyby takmiało być,należałoby się wystrzegać każdego dobra, gdyżim większe, tym wyższą cenę przyjdzie za nie płacić. Nie godzę się. Nie godzę się - powtarza Andrzej. Klucz w zamku,więc naciska dzwonek. - Kto? - cienki głosik Majki. - Otwórz. Drzwi się uchylają, w domupanuje zmierzch. - Czemu nie zapalisz światła? -Nie chciało mi się. - Siedzisz tak po ciemku? -Tak. - Oglądałaś "Magazyn"? -Tak. - Tutaj? -U Baśki. - Ciekawy był? -Taki sobie. Andrzej przekręca kontakt. Majka boleśnie mruży oczy. - Zrobiłaś lekcje? -Dawno już. - Na pewno? -Na pewno. - Dobrze. Chcesz, nastawię telewizor? - Nic ciekawego teraz nie ma. -Skądwiesz? 22 - U Baśki mówili. Dopiero przed dziennikiem będzie"Wieczorynka". - Co dlaciebienieciekawe, może być ciekawe dla mnie. -To nastaw sobie. - Jeszcze nie teraz. -Niosłeś tej facetce walizkę. - Niosłem. -Dała ci coś? - Nietwoja sprawa. -Ciekawa jestem. - To niebądź. -Kiedy mama wróci? - Przecież mówiła przy tobie, że dziś ma lekcje i wrócipóźno. -Już zapomniałam. - Akurat. Gadasz tak, aby gadać. - Chcesz, żebym nic nie mówiła? -Możesz mówić, ale z sensem. - Co znaczy "zsensem"? -Żeby w kółko nie pytać o to, o czym ty wieszi jawiem. Andrzejkręci się po domu,zagląda do kuchni, otwieralodówkę, zamyka. - Jadłaś kolację? -Jeszczenie. - To trzeba będzie. -Niechcę kolacji - wybucha Majka. - Jak zjem, tozaraz każesz mi iść spać, a sam sobie nastawisz telewizori będziesz oglądać. - Wieczorem idą programy dla dorosłych inie powinnaśich oglądać. -Nie bądź podły. - Już dobrze. Chcesz, to sobie patrz. Zanudzisz się,bonic nie zrozumiesz, to i tak zaśniesz. - Nieprawda. -A jak kogoś przyśląna nocowanie z hotelu, toanija, ani ty nie będziemy oglądać. 23. - Nienawidzę, jak ktoś obcy tu siedzi. -Ale lecą pieniążki. - Nienawidzę obcych. -Poczekaj trochę, to nie będzie tu żadnych obcych. - Nie będzie? -Skończę budę, zacznę zarabiać,dużo zarabiać, i wtedynie będzie żadnych obcych. Całe mieszkanie dla nas. Mama,ty i ja. - Kiedytobędzie? -Za parę lat. - Za parę lat ty zaczniesz dużo zarabiać? -Tak. - Nie będziesz się dalej uczyć? -Możekiedyś będę studiował. Zaocznie albo wieczorowo, ale teraz pójdę dopracy. - Jakiej pracy? -Zostanęgórnikiem. W górnictwie można dużo zarobić, a ja muszę mieć duże zarobki,żeby starczyło dlanas trojga. Trzeba pomócmamie,rozumiesz. - Nie podoba mi się górnictwo. -Bo się nie znasz, na niczym się nie znasz. Jesteśsmarkata. Górnik to, i owszem,ciężki zawód, ale i dużopłacą. Jak skończę osiemnaście lat, będęmiałmaturęi zacznę pracować. A poza tym w kopalni tojedenza wszystkich, wszyscy za jednego. Wktórym zawodzietak jest? - Nie wiem - szepce Majka. -Jak w kopalni zdarzy się jakiśwypadek, kogośzasypie czy pożar wybuchnie na dole, tozaraz lecąratownicy, by nieść pomoc. Nieraz się zdarzy, że ratownicyginą, ale zawsze niosą ratunek. Jeden górnik nie zostawidrugiego bezpomocy. - Nie chcę, żebyśbył górnikiem. -Ale obcychw mieszkaniu też nie chcesz. I ktoś cinowe kiecki musi kupować. - Nie chcę nowych kiecek. -Nic nie wiesz. Majka, o górnikach. 24 - A ty wiesz? -Więcej niż ty. - Może ci się tylko wydaje. -Najważniejsze to mieć koło siebie ludzi, na którychzawsze można liczyć. - Myślisz, że górnicy. ,, - Kiedy napadli na tatę, gdyby znalazł się wpobliżuchoćby jeden górnik, tata żyłby do dziś. -Naprawdę? - Przecież szlitą ulicą ludzie. Stali nawet i patrzyliz daleka, jak tatę wykańczają, i nikt, nikt nie pobiegłna pomoc. - Balisię. -Więc trzebaznaleźć takich, co się nie boją. Z takimisię przyjaźnić, kolegować, wśród takich żyć. Zostanęgórnikiem, a gdyby coś nie wyszło, to stoczniowcem. Nastoczniowców też można liczyć. Wtedy bym budowałokręty. - Wolałabym, żeby wszystko było, jak jest. -Wiecznie nie będę łazić do budy. - Jakbyś poczekał,to ja teżzacznę zarabiać. Bardzodużo zarabiać. - W jaki sposób? -Zostanętancerką. Pani od gimnastyki mówiła, żemamwarunki i żemogłabym starać się kiedyś. - Trzebalatami ćwiczyć i ćwiczyć. Nie będzie cisięchciało, Majka. - Nieprawda. Wszystko zrobię, żeby. - Żeby co? -Włącztelewizor. - Najpierw nastawię wodę na herbatę. Która to może być? Dwunasta, a może pierwsza. Ilejuż czasu takleżę i czekam na znajomy szczęk zamkai ciche skrzypnięcie otwieranych drzwi, godzinę, dwie? Tezajęcia wieczorne kończą się odziewiątej, czasem, wyjątkowo, o dziesiątej. Już dawnopowinna wrócić, ale nie 25. wraca. Nieraz przecież mówi, że wróci później, znaczniepóźniej, bo idzie do kogoś ze znajomych. Wtedy śpimy. Śpimy,bo wiemy, że wróci bardzopóźno. Dziś o takimczymśnie wspomniała. A możeposzła na ostatni seansdo kina? Jakoś sobie niewyobrażam. Z ojcem co innego,z ojcem czasem wychodzili wieczorem dokina, a kiedyśwyszli nawet na całą noc, na wielki maraton filmowy. Ale teraz? Z nami była w kinietylko parę razy. Przecieżniemaczasu na takie historie. Jeśli koniecznie chcemyiść do kina, to idziemy sami. Co toznaczy "iśćsami"? Inne są filmy dla Majki, inne dla mnie. Jakkiedyś jąo tozahaczyłem, obcięła mnie z miejsca. "Macie w domutelewizor i żadne kinawam do szczęścia niepotrzebne. "Ale nie wspomniała o tym, że właśnie wtedy, kiedy trafiasię jakiś naprawdę fajny filmw telewizji, zwykle w pokojumieszka ktoś obcy. Teraz już się wszystko jakośułożyło,czasem wpadnie coś za odnoszenie walizek i wtedy idędo kina, na co samzechcę. Więc dlaczego nie wraca? Zapaliłbym światło i spojrzałna zegarek, ale obudzi się Majka. Zresztą wcale niejestem pewny, czy ona śpi, bo leżytak cicho, jakby jejw ogólenie było. Bez snuto z człowiekiemwyrabiająsię różności. Wydaje się,że upłynęła godzina czy dwie,a tu za oknamijuż jaśnieje i okazuje się,że cala nocminęła. Po śmierci ojca częstosię zdarzało, że nie mogłemzasnąć aż do rana, ale ostatnio tomi się nie trafia. Oczywiście,mogłaz koleżankami i kolegami z wieczorówki wstąpićdo jakiejśkawiarni. Coś musieli obgadać,a może chciało im sięwypić po kieliszku czegoś mocniejszego. Dorosłym w zasadzie wolno robić to, na comają ochotę. Nie potrzebują się przed nikim rozliczaćz tego, co robili. Z nią jest inaczej, przynajmniej do tejpory było inaczej. Najważniejsi jesteśmy my, to jest jai Majka, dlanas żyje, pracuje,biega do tej wieczorówki. Ile naprawdę minęło tego czasu? Zgasiłem światło podziesiątej, liczyłem, że za pół godziny, najdalej zagodzinęwróci. A upłynęły dwie,może trzy godziny, więc co się 26 stało? W naszym mieście wieczorami i po nocy dzieją sięróżne rzeczy. Nigdy nie brakuje pijanych,awanturników,a nawet zwykłych bandziorów. Mówiąw radio, że ostatniojest lepiej i żeakcja porządkowa daje rezultaty. Ale czypoprawa wyników statystycznych może cośoznaczaćw sytuacji pojedynczego człowieka? Mogło coś się wydarzyć. Jeśli stało się z ojcem, czy niemoże zdarzyć się coś podobnego ijej? Nie, nie, lepiej o tymnie myśleć. Przecież to byłabyzupełnakatastrofa. Ale onawie,że teraz mamy tylko ją i że musi na siebie uważać. Niepowinna wracać tak późno. Co jej sięw ogólewydaje? Żenaprawdę śpimy oboje, tak jak namprzykazała na odchodnym, i wszystko jest wnajzupełniejszymporządku? Onai my toukład sprzężony, tak się to teraz nazywa. My iona,ona i my. Gdyby choć uprzedziła. Ale przecież nie zająknęłasię ani słowem, że wróci jeszcze później niżzwykle i żegdzieś się wybiera po lekcjach. Jeśli nie będzie jej jeszcze przezpół godziny, no, przezgodzinę trzeba coś zrobić. Możeleżygdzieś pobita,nieprzytomna ioczekuje na pomoc. Więc jeszcze półgodziny, godzinę najdalej, apotem ubieram się iwychodzędo najbliższego automatu zadzwonić do pogotowia, czyprzypadkiem. No, bo do kogo zadzwonić? Tak, zadzwoniędo pogotowia. Automaty łączą zpogotowiem bez wrzucania pieniędzy. Wydaje misię, że na schodach słyszę czyjeś kroki. Tak, ktoś idzie po schodach. Teraz kroki umilkły. Cisza. Pewno wszedłdo innego mieszkania. Nie,coś się dzieje. Słychać głosy, a możemi się wydaje. Teraz chrobotw zamku. Więc to ona. Nareszcie się znalazła. Powinienemwyjść do przedpokoju, spytać, co się stało, powiedziećjej, że do tej pory nie zmrużyłem oka. Nie, lepiej nicniemówić, leżeć tu po ciemku i udawać,że razemz Majkąśpimy w najlepsze. Śpimy jak susły. Znów chrobotanie klucza wzamku. Przecież otwierate drzwi tysiąc razy, więc czemu teraz właśniejej się nieudaje? Wstanę iotworzę odśrodka. A jeśli to nie ona? 27. Zawsze nam zapowiada, żeby nikomu obcemu nie otwierać,jeśli nie powie wyraźnie, kto taki. Niewykluczone, że toktoś obcy próbuje otworzyć drzwi. Co robić? Nie, w porządku. Drzwi cicho skrzypnęły, otworzyła. To ona. Czymi się wydaje, że słyszę jej głos? Mówi coś. Mówidosiebie, czyteż. Andrzej unosi się na łóżku. Wyraźnie słychaćczyjeśgłosy. Co prawda są to głosy przyciszone, ale słuchwyostrzony bezsennością i takie wychwyci. Wstaje po cichu i podchodzi do uchylonych drzwi. Nie zapala światła. Nie chce nas budzić czy też sąinne przyczyny? - Nie. Nie mogę- jej głos. - Jeśli już przeszedłem prógtwego mieszkania. - ściszonygłos mężczyzny. - Ile razy mam ci tłumaczyć? Tam śpią dzieci. - Dzieci mi nie przeszkadzają. -Ale przebudzą się, nie rozumiesz. - Mowy nie ma. Będziemy cicho, tak cicho, że. Na chwilęzapada milczenie. Andrzej słyszy odgłos własnego serca. Jak łomoce. Tamci dwoje chyba ogłuchli, inaczej powinni usłyszeć tenidiotyczny łomot. Co misię stało? Czemu tak wali mi serce? Najważniejsze niedenerwować się. Przyszła, wróciła cała i zdrowa. A że nie sama. Ilerazygłupie chłopakipytały nibyżartem: "Andrzej, kiedy twoja mama wyjdzieznów zamąż? " Odpowiadałem; "Odczepcie się, ale już! ", a kiedyzadałmi podobne pytanie Bogdan,mówiłem: "Po niejsię nie pokaże. Skąd wiesz - powiedział Bogdan. - Przecieżtozupełnie niestara babka. " Po tej gadce przez parę dninie chciałem w ogólepatrzeć na Bogdana, a on niekapował, o co chodzi. -Idźjuż - jej głos. - Naprawdę nie pozwolisz mi zostać? -Dzieci. - Przecieżdzieci mają swój rozum i muszą wreszcie. 28 - Daj spokój. -Takie jest życie. Będziesz się dla nich poświęcać,apewnego dnia synek ci powie: "Pa, mamo. Poznałemdziewczynę, żenimy się. Od jutra się wyprowadzam. "Minie roczeki córeczka powie ci coś podobnego. Wtedyco? Zostaniesz nalodzie. - Przecież wiesz, że byłabym z tobą,gdyby nie. -Więc po co wpuściłaś mnie za próg? - Niechciałam rozmawiać naschodach. Wszędziesąsiedzi, podsłuchują, wypatrzą. Wiesz, co to dostać sięna języki. - Więc? -Nie mogę. - Taki fajny wieczór. Myślałem, że będziesz miła dokońca. - Ciii. Pobudziszdzieci. Idź już. - Naprawdę chcesz, żebym już poszedł? -Tak. - Jak pójdę, już nie wrócę. -Nie opowiadaj. - Nie chcesz mnie, pójdę na dobre. -Mówisz tak,bo wypiłeś. - Mówięcałkiempoważnie. Nie pozwolisz zostać,pójdęna dobre. - Nie męcz mnie, słyszysz. Przecież. - Powiedziałem. -Nie mogę, tu sądzieci. Nie. - Trudno, ty decydujesz. Do widzenia. - Do widzenia. Szczęk zamka, potem ciche skrzypnięcie drzwi, powolne kroki na schodach. Andrzej stoi zdrętwiały przy uchylonych drzwiach. Więc została, została znami. Spławiła tamtego. Skrada się do łóżka. Nikt nie powinien się domyślić, że przed chwilą jeszcze stał przy uchylonych drzwiach. Kładzie się i otula kołdrą. 29 Światło błyska w przedpokoju, potem w łazience. W drzwiach stajematka i przezchwilępatrzy na nich. Andrzej znieruchomiałz zamkniętymi oczami, tylko sercebije wciąż głośno, tak głośno, że matka już dawnopowinna je usłyszeć. Cofnęłasię, już jej nie ma. Słychać trzaskotwieranegookna w sąsiednimpokoju. Z ulicywdziera się warkotzapóźnionego samochodu, przeleciał i spokój. Coona robi? Stoiw oknie, siedzi przy stole? Dlaczegotakacisza, czyżby zasnęła? Nagle z sąsiedniegopokoju dobiega krótki spazmatyczny szloch. Po chwili znowu. Andrzej podrywa się nałóżku. Co robić? Iść do niej, pytać,co się stało? Czymilczeć, trwać w udawanym śnie? A może trzeba jejjakośpomóc. Ale jak pomócdorosłym w ich dorosłych, pogmatwanych sprawach? Kolejny szloch, jakby cichszy, podobny do jęku,i raptowny tupot, skrzypnięcie drzwi wejściowych, odgłosyszybkich kroków po schodach. Andrzejsię zrywa, biegnie do sąsiedniego pokoju,staje w otwartymoknie. Przez moment ogarnia go chłódmajowej nocy. Wychyla się,patrząc na podwórze. Już widzi. Z drzwi na dole wypadaona i przezpodwórze biegnie w stronę ulicy. Stukot jejwysokichobcasówodbija się od murów. Czy nikt się nie obudzi,przecież wieluśpi przy uchylonych oknach. Nigdzie niezapala się światło, ale przecież ktoś może niespać i jużzza firanki patrzy czujnie na podwórze. Ona goniza jakimś obcym facetem. Jaki wstyd. Upiłasię? Tak, na pewno jest pijana. A jeślinie, jeśli nawetkropli wódki nie wzięła do usti chodzio coś zupełnieinnego. Wtedy jeszcze większy wstyd, wstyd nie dozniesienia. Po pijanemu ludzie wyczyniają różności, a kiedyich spytać nazajutrz, co robili, nie są w stanie sobieprzypomnieć, co działo się w zamroczeniu. Tosię zdarzai to podwórze widziało już niejedną pijacką rozróbę. Alejeśli. jeśli to coś zupełnie innego? Nie wyznaję się na 30 A tychsprawach, ale wiem, podobno sięzdarza, że ludzietracą zupełnie kontrolę nad sobą. Jednak nie, przecieżnie pozwoliła mu zostać w mieszkaniu, przepędziła go. Więc czemu teraz pogoniła jak obłąkana? Wystarczy,żeby ktoś jeden zobaczył ją biegnącą po nocy, anazajutrzcałe podwórze będziewiedziało, co i jak. "Andrzej, cosię w nocy działo z twojąmamą? ", "Andrzejku, niemaszjuż mamy. Znalazła sobie chłopa. " Chłopaki w takichsprawach są bez litości. I co? Skakać imdogardła, bićsię,czyteż cicho, wykrętnie, milczkiem przemykać, udawać,że się nie słyszyzaczepek i drwin? Przebiegła podwórze, znikła z oczu. Dogoni go, napewno go dogoni. I wtedy co? Przepraszać będzieza to,że kazała mu iść. Będzie się upokarzaćprzed tamtymobcym, a potem razem przewędrują przez podwórzei przyjdą do mieszkania. Już tamtenbędzie górą, jużzawsze jakiśtamten będzie górą. Ja i Majka nie liczymysię, w domu najważniejszy będzie ktoś obcy, zupełnie obcy. Jeślitak, to ucieknę. Nie będęsięwcale zastanawiaći ucieknę. Dokąd? Jeszcze nie wiem, najchętniejna jakiśstatek. Żeglować doobcychkrajów. Ale to przecieżbujda, niemożebna bujda. Ci chłopcy, uciekający z domów na okręty, to wszystko z innej epoki. Może w ogóle od początkudo końca zmyślone. Jeśli się maczternaście lat, można się najwyżej zaczepić u jakiegoś prywaciarza jako chłopak do mycia samochodów. Myciesamochodów to jeszcze nie najgorsze. Można też trafićdoblacharza, do mechanika, wszyscy oni zatrudniająmłodocianych jako uczniów w zawodzie. I tylko tyle. Jeszcze nie wiem, co zrobię, alejedno jest pewne. Jeśliwdomuzacznie rządzić jakiś obcy- ucieknę. Ucieknę gdziekolwiek. Na dole kroki, to ona. Idzie powoli,noga za nogą,jakbymiała uwiązane ołowianekule. Sama. Całe szczęście,żesama. Widać go nie dogoniła. Nawetjeśli ktoś terazją wypatrzy ze swego okna, sprawa jest do wytłumaczenia. Mogło się coś stać, mógłzachorować ktoś w domu, 31. trzeba było po nocy biec do apteki czy budki telefonicznej. Więc na dziś spokój. Ale czyto znaczy, że spokójna jutro? Przecieżjutromoże znów zobaczyć się ztamtymi wszystko potoczysię inaczej. Więc matka wraca, wróciła, jest,ale jakby jejnie było. Andrzej kładzie się do łóżka. Patrzyjaszcze na Majkę,która leży spokojnie, oddycha równo, śpi. Ja mam już swoje lata, dam sobie radę, muszę dać sobieradę, ale co się stanie z Majką? Niby wesoła, a corazdopada ją jakieś licho. "Smutno mi -mówi. - Nudnomi. "Wysiaduje po ciemku, kiedymnie nie ma. Co sobie kombinuje wtedy? Przecież, jeśli najważniejszy będzie tu ktoś obcy,ja i Majka spisani zostaniemy na straty. Jeśli niecałkiem, tojednak jakby. Nie mogę zostawićMajki i prysnąć w świat. Na kogo ona może liczyć? Tylko i wyłącznie na mnie. Majka otwiera nagle oczy. Niepotrzebniesię w nią wpatrywałem. Mówią, że jeślipatrzeć uporczywie na śpiącego, ten musi się zbudzić. - Andrzej. -Co tam? - Czemu nie śpisz? -Wychodziłem napić się wody. - Mama wróciła? -Widziałem ją z okna. Zaraz tu będzie. - Myślałam, że już niedługo trzebabędzie wstawać. -Skąd. Dopiero cozasnęłaś. - Naprawdę? -Jasne. I nie gadaj tyle, bo się całkiem wybijesz zesnu. Śpij. Majka zamykaoczy. Terazszybko pod kołdrę. Wszystko jest w absolutnymporządku. Nikt nicnie widział, nikt nic nie wie. Myz Majką śpimy jak susły. Cośmi sięuwidziato i tyle. Unieważniam tamto. Jeszcze jeden dzień podarowany. Chrobot klucza, skrzypienie drzwi. I znówsmugaświatła z przedpokoju. 32 Matka bezgłośnie zbliża się do drzwi. Czujnie popatrujena śpiących. - To ty? - głosik Majki. - Ja. -Dobrze, żeś już wróciła. - Cicho,bo obudzisz Andrzeja. "Dobranoc. - Dobranoc, córeczko. Już zniknęła. Pewno jest w kuchni, a może stoiw otwartym oknie. Przecież naskocha. Tak, aleto jużnie to, co przedtem. Coś się stało. Ja wiem, wiemdoskonale, ona jest jeszcze młoda. Kiedy brała ślub, byłazupełnie smarkata. Powinienem zrozumieć, dorośli mająswoje sprawy. Co zrozumieć, tysiącerazy mama mówiła,że żyje tylko dlanas i uczy się z myślą onas. Możekiedy takmówiła, naprawdę była szczera, ale teraz jestwszystko inaczej. Zakochałasię w jakimś obcym, koszmarnym facecie. Przecież inaczej nie biegłaby za nimprzez podwórze w samym środku nocy. Jeśli się naprawdęzakochała, czyja i Majka przestaliśmy się liczyć? Narazie jeszcze nie. Ale jutro. co się stanie jutro, pojutrze? Jeśli ona nas zdradzi- ucieknę. Zacznę harować, ile sięda, gdziekolwiek, ukogokolwiek, i Majka będzie namoim rozrachunku. Nic odżadnego obcego nie wezmę. Czymjest ta cala miłość, która przychodzina dorosłychjak choroba? Naprawdę nie rozumiem, nie mogę zrozumieć. Dzień drugi Eksperyment - Poproszę "Skrzydlatą Polskę". -Nie ma - rzuca ze złością starsza jejmość w okularach. - Jak to,nie ma? dziwi się Bogdan. - Powiedziałam, że nie ma,to nie ma, -Przecież dziś powinnasię ukazać- wtrąca Andrzej. 33. - Ale nie ma. -A jają zawsze u pani kupuję - ciągnie Bogdan. - Dajcie mi wszyscy spokój. Od ranawasi koledzytylko tuzaglądają i przepytują. Domnie z pretensjami. - Coś siętu nie zgadza - powątpiewa Bogdan. -Zgadza się- woła zajadle jejmość. - Ile to już razymoje pisma podrzucali do innego kiosku albo, odwrotnie,mnie podrzucą cudze. - Do widzenia- mówią jednocześnie Bogdan iAndrzeji ruszają w stronę szkoły. -Zła, jakby jągiez od rana ukąsił- mruczy Bogdan. - Jednemu, drugiemu, trzeciemu takbluźnie- stwierdzaAndrzej - a potem tamten w "podaj dalej" się zabawi. Kogoś obsobaczy, komuś nadepnie na odcisk,kogoś trąciw tłoku i sztafeta udręk rwie naprzód. - Ty zaraz dorabiasz filozofię krzywi się Bogdan. -Jaka tu filozofia? Ty wogóle wiesz, coto filozofia? - Jasne, że wiem. -Dobra, dobra. Przepytywać cię nie będę. Ale pomyśl,od takiej babki w kiosku czy tej, co sprzedaje bulki ranoi choleruje, zaczyna się "dobry" dzionek. Potem już jedendrugiego gnoiaż do nocy. - Co ztym zrobisz? Takurządzili światek. - Co znaczy "urządzili"? - obrusza się Andrzej. -Mytak urządziliśmy. - My? Zgłupiałeś. - No, więc starzy, a starym inni starzy. Sądzisz, żenie dałoby się tego odwrócić? - Jak to,odwrócić? -Wszystko ustawić odwrotnie. Jeden dodrugiegoodsamego rana z uśmiechem, jeden drugiemu"nie wilkiem". - Tylko czym? -Nie chwytaj za słowa. Jeśli ciebie potraktują raz,drugi, dziesiąty jakoś fajnie, wreszcie i ty się odmienisz. Człowiek dostosowuje siędo innych, człowiek przyglądasię innym bez ustanku. - Jednymsłowem, cacany świat dla grzecznychdzieci. 34 - Nie przekręcaj. Nie chodzi o grzecznedzieci. - Poco tłumaczysz. -No, więc. wszystko jasne? - Mniej więcej, tylko kto to zrobi? -Ktoś musi zacząć. - Wsadzą go do czubków. -Mówię ci, trzeba tylko zacząć. - Ale nie powiedziałeś,kto. -Każdy zaczyna od siebie samego. - Czyli nikt od nikogo. -I kołowrotek się kręci. - Ty, Andrzej, zaczniesz? -Mogęspróbować? - Co znaczy spróbować? -Tytułem eksperymentu. - Na jakdługo? -Niewiem. Samemu mi się nie chce. Ty także musiszsię dołączyć. - Na mnienie licz. Ja jestem, jaki jestem, przecieżmnie znasz. A w ogóle,co znaczy taki eksperyment? Chcesz bez przerwy suszyćzęby do różnych gnojkówi obcychfacetów? - Ani mi się śni. Ale kiedy będę mógł zrobić cośfajnego, to postaram się zrobić. - Wzorowy harcerz. -Nie przerzucaj się nazwami, tylko sam spróbujspojrzeć na wszystkoz drugiego końca. - Mętnie gadasz. No, jużdoszliśmy, jest nasza budai małpi cyrk. Spróbuj swego eksperymentu wtym małpimcyrku. Zakładasz się? - O nic się nie zakładam. Nie mam forsy na stracenie. - Więc zgóry się spodziewasz, żeprzerżniesz. -Nie zakładam się i koniec. Na ulicy robisię coraz gęściej. Koleżanki, koledzy,starsi i młodsi, rówieśnicy. - Cześć, Andrzej. -Cześć, Witold. 35. - Cześć, cześć. -O czym tak gadacie? - O eksperymentach - rzuca Bogdan. -Eksperymentów dość na fizyce - ktoś odpowiada. - Wielki eksperyment gospodarczy - woła inny. - Cuddwudziestego wieku. Bułeczki z piasku, benzyna z wody,każdy posiadacz małego reaktora ma energię biokosmicznączerpaną z powietrza. I już szkolna brama- myśli Andrzej. - Cyrk i draka,jak co dzień, jedni przedrzeźniajądrugich, jedni podstawiajądrugim nogę. Mała zaprawa przedżyciową dojrzałością. Bogdan jest twardziel zakuty i na żaden eksperymentnamówićsię nie da. Było jasne, że tak się ustawi. Aleja, ja sam. czy nie warto by dowieść czegoś samemusobie? Gadki na ulicy można układać dowolnie, trudniejspróbować czegoś dowieść, postępować według przyjętychzałożeń. Czy niemożliwe? Czyzawsze wszystko na żywioł? Przecież coś nas formuje, są różne warunki, do którychsiędostosowujemy. Gdyby tak spróbować ustalićtewarunki z samym sobą. Pakt z samym sobą. Żebynieoddawać natychmiast wszystkich kopniaków, które inkasujemy, i niewyciągać języka nawidok cudzego,wystawionego w naszą stronę. W klasie szumi jak w ulu. Trzeba wyjąć zeszyty,rozłożyć książki. - Andrzej, matmę zrobiłeś? -O co chodzi? - Dasz spisać? ZeszytAndrzeja wędruje na innestoliki. Zacząłem dzieńeksperymentu. Czy danie komuś zadańdo odpisania można określićjako czyn pozytywny? Najpewniejsze to nie jest, ale według praw budy oczywiścieokey. Tylko czy można to uznać za mój wkładdo dniaczytygodnia dobroci? Przecież każdego innego dnia,gdyby ktośpoprosił o zeszyt i chciał odpisać zadanie,dałbym bez wahania. Więc normalka, nie mam nic pozytywnego na koncie. Matka znów wróciłapóźno w nocy. 36 Coraz częściej to robi. Pewno spotykasięz tym facetem. Nawet nie wiem, jak wygląda, nie podpatrzyłem, kiedy jąodprowadza. To nie byłoby takie trudne,ale nie chcę, niechcę gozobaczyć i przekonać się, że to właśnie ten, którywszedł w nasze życie. Boję się. Nie,chyba nieo to chodzi,ale wolałbym, żeby to był ktoś ukryty we mgle,ktoś beztwarzy. Wtedy chyba łatwiej go unieważnić w sobie. Przecież już przestałem oczekiwaćnajej późne powroty, zasypiamrazem z Majkąi czasem tylko budzęsię na głosklucza w zatrzasku, skrzypnięcie drzwi. Chociaż trzebaprzyznać,ona stara się zachowywać cicho. Ze względu nanas? Chyba chodzi jej o tych, którym wynajmujemy pokój. Za te swoje pieniądze powinni mieć ciszę w nocy. Nie,nie,pewno jestemniesprawiedliwy, możechodzi przede wszystkim o nas. Ona nie wie, że my wiemy, a w każdymrazie, żejawiem. Jużnie jest dlamnie tym, czymbyła dawniej. Zawsze starasię wstawać rano razemz nami i pilnujenaszego śniadania, bułki smaruje ikaże brać do szkoły. A dziśnie wstała i śniadaniezjedliśmy sami. Majkachciała jąobudzić, ale nie pozwoliłem. Wczoraj wieczoremczy raczejdziśw nocy przyszykowała nam coś do śniadania,więc tylko mleko trzeba było postawić na gaz. Czy to, że nie pozwoliłem Majce jej budzić, można uznaćza pozytywny wkład do dnia eksperymentu? Nie, nie,nicaconto. O eksperymencie zacząłemmyśleći mówićdopiero w czasie drogi do budy. Iodtąd się liczy. O rany,matematyk już przy tablicy. Coś pisze, wszyscynotują. Zgłupiałemczy jak? Nie zauważyłem, kiedy wchodził. Razem z innymi musiałem wstać, potem usiąśćitego też nie zauważyłem. Zeszyt też mi podrzucili. Zamyślić się nad czymś - to wyłączyć się. Nigdy chybadotąd nie zdarzyło mi się tak zamyślić, żeby się całkiemoderwać od tego, co dokoła. Stop,teraz trzeba sięwłączyć,natychmiastwłączyć. Wędruję przez podwórze. Częstonas puszczają terazwcześniej, coraz to któryś z belfrów zachoruje, zwalnia 37. się, a tak naprawdę pewno chce trochę odpocząć odcodziennej orki, urwać się na jakiś mały spacer do parku. Wagarują nie tylko uczniowie. Być może bez wagarówcoraz ciężej ludziom żyć. Jest wiosna,ptaki śpiewają,drzewa kwitną, więc jeśli ktoś z pedagogicznegoOlimpuzwagaruje - nietrzeba mieć mu za złe. Czy dlatego tak myślę, że to dzieńeksperymentuimam być programowo dobry dla innych? Nie. Innasprawaz domem. Ona wczorajwróciła bardzo późnoi właściwie mógłbym nie spieszyć się tak, połazić trochpo mieście. Niezaglądaliśmy sobie w oczy. Kiedy wychodziłem rankiem, ona spała, a teraz musilecieć dopracy. I moglibyśmy się całą dobęna okrągło nie oglądać. Nawet miałbymna to ochotę. Ukarać ją? Tak, ukarać. Ale nie zrobię tego, wracam prosto pobudzie do domu,jeszcze się zdążymy zobaczyć. Powie mi dwa albo trzyrazy"Andrzejku" i uzna,że wszystko jest fajno. Jestemślepy i głuchy, o niczym nie wiem. Kochany i kochającyAndrzejek. Żeby załatwić jako tako ten dzień dobroci, należałobysię ustawić gdzieśprzy skrzyżowaniu,obowiązkowo ruchliwymskrzyżowaniu. Czekać na ledwie człapiącąstaruszkęi z uprzejmym: ,,Ja pani pomogę" przeprowadzić ją przezjezdnię. I znówtrochę poczekać, żeby się trafiłna przykładfacetz białą laską, z kolei i jego cap pod ramię -przeprowadzić. Przez dwie godziny takiego dyżuru na ruchliwym skrzyżowaniu można zaliczyć co niecodobrychuczynków i korzystnie się ustawić jako eksperymentujący. Ale wracam do domu,podarujęjej swój wcześniejszypowrót, niech uważa, że wszystko jest maksymalnie okey. Majka biega po podwórzu, nic dobrego z tego niewyjdzie. Ale zamiast jej powiedzieć coś do słuchu, uśmiechnąłem się jak głupi ipowiedziałem "dzień dobry"tejwścieklej babie,która zawsze naskakuje na Majkę, a i namnie też. Nigdy jej nie mówię "dzieńdobry",więc kiedyusłyszała, kompletnie ją zatkało i coś zamamrotata. A możepomyślała, że się z niej nabijami ten uśmiech 38 łącznie z "dzieńdobry" tojakaśszczególnie obelżywai przewrotna impreza. Czy towiadomo, co taka wściekłababa możesobie pomyśleć, kiedyją ktoś grzecznie potraktuje? I przez podwórze przeszedłem taki trochę uśmiechnięty. Podobnouśmiech korzystnie wpływa na zdrowie. I uśmiechniętego, i tych, którzy go widzą. Już drzwi. Dzwonek. Cichy, krótki, żebyjej niedenerwować. Drzwi się otwierają. - Jesteś,Andrzejku? -Tak, mamo. - Wcześniej was puścili. -Dwie lekcje dziś odpadły. - Strach, jak ludzie chorują. I ja sięniedobrze czuję. Głowamnie boli. Już mam na końcu języka: "To weź proszek", alewolę zmilczeć. Nie należy jej niczym drażnić, niech swójból głowy uzna za wyrównanie nocy i zgubionego ranka. Możebędzie jej z tym lżej. - Czy coś ci zrobić,mamo? -Gdybyś, Andrzejku, mógł, to skocz dosklepu, kup"Palmę",paczkę makaronu i dwakilogramy cukru. - Załatwię. Stoi i patrzy na mnie, jakbyszukała w myśli czegoś,co mógłbym jeszcze przy okazji przynieść. Rzeczywiściewygląda mamie, jaszczesię nie zdążyła umalować. Jestbardzo blada, oczy ma podbite. Dużo pracuje. Spółdzielnia,potem te kursy maturalnei nadokładkęjeszcze tamten. Uśmiecham się do niej,chociaż wcale niemam na toochoty. - Pieniądze weź,Andrzejku, z szafy. -W porządku. , Schody. Na podwórzu uśmiecham siędosąsiadek, które stoją i rajcują tuż obok klatki schodowej. - Dzień dobry. - Dzień dobry, Andrzejku. 39. A kiedy je minąłem, słyszę: "Miły z niego chłopyś? "Chłopyś? Kto dziś tak mówi? Tylko takie babunie, któresię przypadkiem zaplątały do miasta. Ale musiałem zyskaćłaskę w ich oczach, kiedy mnie ustawiły jako "chłopysia". To już leci na konto eksperymentu. W sklepie kolejka, stoję i ja, ktoś siękłóci przy samejladzie, żeby go przepuścić. Mówi, żeinwalida. - Ładny inwalida - niesie się jazgot kobiet. - Chłopjak dąb. - Poszkodowany jestem - mruczy tamten - i nalfżymi się załatwienie bezkolejności. -Pokaż pan zaświadczenie. - W domu zostało. -Malowany inwalida. Bez nabierania ludzi! Do kolejki! - Kiedy mam uprawnienie. -Mowy nie ma. Stawaj pan, jak inni. Przy ladzie coraz gorętsza dyskusja. Przed Andrzejawsuwa się ukradkiem jakaś chuderlawa paniusia. Jużchciałby ją zdemaskować, powiedzieć:"Pani tu nie stała",gdy przypomniał sobie o eksperymencie i rezygnuje z interwencji. - Taka jestem zmęczona - szepce tamta w stronęAndrzeja, jakby się usprawiedliwiając. -Nic nie widziałem - mruczy. A potem objuczony sprawunkani wędrujedodomu. Majka dopada go zadyszana. - Jestem najlepsza w skakancena całym podwórku. Chciałbyją ofuknąć, żeby sobie za dużo nie wyobrażała,ale rzuca tylko znacząco: - Uważaj. Wdomu matka stoi już podszykowanaprzedlustremw łazience ikończypoprawiać rzęsy małą szczoteczką. - Przyniosłem. -Już wychodzę. Resztę połóż, Andrzejku, do szafy. Obiad możecie zjeść zarazalbo trochę później. Lepiejzaraz,bo wszystko ciepłe. Przyślę ci Majkę i zjecie. - Dobrze, mamo. 40 - Nie wiem, czy ta lokatorka zostanie jeszcze dzieńdłużej, czy dzisiaj się wyniesie. W razie czego rozlicz się znią. Już nałożyła płaszczyk, patrzy jeszcze raz w lustro. Przed kilkoma dniami spytałby ją, kiedy wróci, ale terazmilczy. Niech się nie wypowiada, niech się do niczegonie zobowiązuje, nawet jeślito zobowiązanie nie byłobydotrzymane. Czy zaniechanie pytania można zaliczyćna kontoeksperymentu? Wątpliwe. Milczenie w sprawie powrotuto nie wspaniałomyślność, raczej skrywana niechęć i uraza,więc należy wyłączyć tę sprawę z dnia dobroci. Andrzej zostaje sam w mieszkaniu, ale na krótko. Rozstawia talerze dlasiebie i Majki, kładzie łyżki, noże,widelce, wbrew codziennym obyczajom, kiedy to każdeznich obsługujesię samo. Po chwilizjawia się Majka izezdziwieniem patrzyna przygotowany doobiadustół kuchenny. Nawet nieprzejdziejej przez głowę, że to dzieło Andrzeja. - Postarała się dziś mama - rzuca. Andrzej anisłowem nie prostuje jej omyłki. Czy skromność także należy zaliczyć do eksperymentu? Niejest to całkiem pewne iw ogóle, kiedy się zastanowić,coraz to więcej różnych wątpliwości. Nic nie jest całkowiciejasne i jednoznaczne. Wpuszczenie na przykład tej kobietydo kolejki to naruszenie przyjętychzasad i premia zaoszustwo. Choć z drugiejstrony, być może chuderlawaistota była rzeczywiście zmęczona. Któżjednak ze stojącychnie czuje się zmęczony. - Dolać ci zupy? - pytaMajkę. - Dziękuję, nie. Ile pytań, odpowiedzi i w ogóle wszelkich czynnościwykonuję jak automat. O zupę spytałem się bez zastanowienia, coś spytało za mniei coś wysłuchało odpowiedzi, to samo cośdolałoby lub nie dolało Majcezupy. Wszystko, co robię jak automat, dla eksperymentujest obojętne. Trzeba starać się myśleć nad każdą czynnością. A możeszkoda na to myślenie szarych komórek? 41. - Jeśli nigdzie nie wyjdziesz mówi Majka to i ja nigdzienie wychodzę. - Po południu idę na kurs przygotowawczy do egzaminu na kartę rowerową. -Po co ci karta rowerowa,kiedy nie masz roweru? - Nie mam, ale mogę mieć. -Kiedy to będzie? - Zacznę zarabiać, to sobie raz dwa kupię. -Opowiadasz niestworzone historie. Musisz chodzić do szkoły i uczyć się. - Jak sięzdenerwuję, zacznę chodzićdo wieczorówkidlapracujących, a w dzień będę pracować. -Opowiadasz! - Zobaczysz. -Nie chcę, żebyś pracował. Masz chodzić doszkoły, tak jak ja. - Jesteś dzieciak i nie można z tobą o niczym poważnie. -i ty jesteś dzieciak. Mam znów trochę grosza. Szarpnęła się babka. Zaodniesieniejednej walizki dopostojutaksówek aż tyle,to ładnie. Skąd się mogłem spodziewać,że taka niepozornastarsza pani, która była dwadni na delegacji, okaże siętak hojna. Żebytak co tydzień trafiały się niepozornepanie na delegacji i tyle mi dawały, miałbym. zaraz. miałbym miesięcznieokrągłą sumkę. To nieźle, W dwamiesiące,najdalej trzy, byłby rower. Z drugiej strony,w dniu eksperymentu wziąłem od niej te pieniądze. Tochyba było niefajne. Ale wykonałem określonąusługę,to chyba normalne, że za wykonaną pracę czy usługęnależy sięgodziwy zarobek. Powiedziałem,żeby mi nicnie dawała, ale tak mówię iinnym, a potem biorę, ilemi dają, tylko rzucam"dziękuję" i nawiewam. Może oddziś powinienem zacząć składać na rower? Tak i nie. Jestdzień dobroci, miałem sięna kursie spotkać z Bogdanem,powiem,że stawiam mukino. To się dopiero ucieszy. 42 Rzadko się zdarza, żebym to ja mógł komuś coś postawić. Zresztą nikt tego ode mnie nieoczekuje, od kiedy zostaliśmy bez ojca. Więc stawiam Bogdanowi kino, jakiśfajny film zaliczymy i dopiero kiedy wyjdziemy z kina,powiem mu: "Nie wierzyłeś, że eksperyment wypali, a jawłaśnie to kino w ramach eksperymentu. " Trzeba siętylko rozejrzeć, co gdzie grają. Zaraz po kursie urwiemysię z Bogdanem do kina. Majkanajwyżej poczeka z kolacjąalbo pójdzie do koleżankii pogapisię w telewizor. Z hotelu chybanikogo nowego nie przyślą, a nawetgdyby, to późnym wieczorem. Powinienem być już wtedyw domu. Andrzej idzie niespiesznieprzed siebie. Kurs jesto czwartej i ma jeszcze pół godziny na dojście do szkolnejświetlicy. Skręca w boczną ulicę, gdzie spokojnie i ludziniewielu. Tędy dojdzie skrótem do najbliższego kinai sprawdzi, jaki dziś leci program. Przy bramie odrapanejkamienicy stoi starszyfacetz pochyloną głową. Ubrany skromnie, bardzo skromnie,wstary podniszczony płaszcz. Z bliska widać, że toznoszony żołnierski szynel. Na głowie beret, Czego ten facet tu sterczy z plecami wprasowanymiw mur kamienicy? Z przeciwka idziejakaś otyła kobiecina,zatrzymujesię przy nim, grzebie w torebce iwsuwa mudo ręki monetę. To żebrak. Naprawdę nie wygląda nażebraka, a jednak. Pewno mugłupio, wstydzi się, alestoi i prosi o wsparcie. Dlaczego właśnie tutaj,na tejbocznejulicy, gdzie przechodnia od przechodnia dzielidobrych kilkadziesiąt metrów? Może sięboi, żeby goktoś nie wylegitymowałi nie zabrał do domu starców. Wielustarych ludziboi siępanicznie takich domów i wolinawet żyćw najgorszychwarunkach, byle z rodziną. Terazgo minąłem, niepopatrzył nawet na mnie. Od takich jak jachyba się niczego nie spodziewa. Wygląda żałośnie, napewnomu głupio tak stać i czekać na cudze zlitowanie. Więc czemu to robi? Jeśli to były żołnierz, na pewno marentę. Ale możebyć tak, że ma w domu naprzykład 43. okropną synową pijaczkę, a może zięcia alkoholika, którywszystko regularnie przepija i katuje swoje dzieci i żonę. Są w nędzy i tylko to imzostajena życie, co staryuzbiera w tajemnicy przed koszmarnym zięciem. Możejest tak, może odrobinę inaczej, ale wkażdym razie tenstary musi być w sytuacji podbramkowej, jeśli tu stoi. Zatrzymamsię ipopatrzę jeszcze raz naniego. Stoi dalej,co pewien czas ktoś gomija. Nawet nie wyciąga ręki,widać liczy na domyślnośćludzi. Ale każdyjest zajętyswoimi sprawami, gdzieś śpieszy, coś załatwia. Dobrze,jak zauważy go co dwudziesty i co setny coś da, aileczasu stać tutrzeba, by przeszła ulicąsetka ludzi. Najpewniejten stary wżołnierskim płaszczu nie prosi o wsparcie dla siebie, tu chodzi o głodującą rodzinę, o dzieci. A może jego córkę rzucił mąż pijak, ona jest ciężkochora, dostaje jakieś grosze z opieki społecznej. Mimorenty starego nie może związaćkońca z końcem. Tychmałych dzieciczwórka albo piątka, adomy dziecka i taksą nad miarę przepełnione. Stoję i gapię się w niegojak zaklęty. Żebym go minąłi nie zauważył, to co innego. Ale go widzę, dobrze widzę,jak mu głupio, idiotyczniestać przy tym murze. Niemarady, muszę mu coś odpalić. I co? Mam przy sobie tylkotenjeden papierek. Poprosićgo o resztę? Zmienić w najbliższym kiosku? Każdegodnia - tak, ale dziś? Potemdo wieczora byłoby mi głupio. Od niego jestem na pewnobogatszy. W domu mam telewizor, matka pracuje. Zdajęna kartę rowerową, całe życie przedemną, a tutaj facetna końcówce. Był żołnierzem, walczył, a teraz musidopraszać się o wsparciedla najbliższych. Jeśli tak stojęi gapię się, i zastanawiam - każda minuta dłużej to punktna moją niekorzyść. Andrzej zawraca, pośpieszniemija starego iwtyka mudo kieszeni płaszcza zwinięty papierek. Słyszy za sobą jakiś szept czy ciche mruknięcie. Fajno. Mam to zgłowy. I kinoz głowy. Wrócęzato wcześniejdo domu. Majka niebędzie mnie długo 44 wyczekiwać, obejrzymysobie telewizję. Po co płacić za kino,jeśli w domu ma się telewizor? A teraz już zupełnie innadroga doświetlicy, bo nie chciałbymjeszcze raz mijaćstarego. Wyglądałoby, że oczekuję specjalnych podziękowań. Obejrzę się tylko na moment, czy jeszcze stoi. Nie, niema go. Zniknął w tej bramiealbo w sąsiedniej, czy możew najbliższym sklepiku. Mój papierek go poratował. Będziena obiad dla całej gromadki dzieciaków i córki. Tak sobiewymyśliłem i tego się trzymam, możeten stary mieszkaw jakiejś izbie na poddaszu i ma tylko chorą, półsparaliżowaną żonę. Poleciał kupić kawałek kurczaka, żeby ugotować jej rosół. No, a gdyby tobył tylko stary kutwa, którycałąforsę ładuje do siennika, a kiedyumrze, okaże się, żezebrał równo sto milionów. Nie, nie, na takiego niewyglądał. Kutwa i chciwiec najpewniej by się lepiej ucharakteryzował. Jakieś szczudła,ciemne okulary. I punkt lepszy,w pobliżu dużego kościoła czy dworca. Ten byłinny. Skądwiem, że inny? No, bo chybatrochę się znam na ludziach. W każdym razie kinosię wściekło, nie uda mi się zaprosićBogdana. Jak to fajno móc kogoś zaprosićdo kina albo nakaruzelę, albo na ciastka. Następnym razem,jeśli trafi misięktoś,kto da napiwek zaodniesienie walizki -- zabawięsię w takiego, którystawiakino, ciacha czy colę. A jednak mi żal tego kina. Żebym był całkiem równy,powinienem już dawnoo kinie zapomnieć i cieszyć się,że miałem okazję, by poratować starego. Więc coś nietak, jakiś kolec uwiera. Dałem, ateraz żałuję. Przecieżwciążtrwa dzień eksperymentu ito zagranie ze starymsię liczy. Jeśli zapamiętam ten dzień, że było inaczej niżzwykle, że możebyć inaczej niż zwykle,to właśniedlatego. A na kartę rowerową zdam śpiewającoi jakdobrze pójdzie, za rok, za dwa będę miał rower. - To znak pierwszeństwa dla pojazdów nadjeżdżającychz prawej. -A to? - Zakaz skrętu w lewo. 45. - A to? -Ruch jednokierunkowy. - A skaczący jeleń? -Uwaga, przez drogę przebiegają dzikie zwierzęta. - A tutaj? -Ograniczenieszybkości do pięciu kilometrów nagodzinę. I tak sypią się pytania za pytaniami. Pałeczka wędrujepo tablicy, gdzie pełno kolorowych znaków drogowych. Trzeba odpowiadać natychmiast i nie mylić się. Zakazruchu i zakaz wjazdu, zakaz postoju, oznakowanie szkól,szpitali, a także robót drogowych i nieokreślonych bliżejprzeszkód na trasie. Czasem ktośsię zająknie lubda mylną odpowiedźi już chichotliwy pomruk wśród kolegów. A potem na ulicy. -Dokąd idziesz? - pyta Bogdan. Wracamdo domu. - A eksperyment? Już ci odeszło? - Czemumiało odejść? -Będziesz pomagać Majcew odrabianiulekcji? - Jak na razie, obywa się bez mojej pomocy. -Więcczemu się pchaszdo chałupy? Połazimy trochę. - Muszę wracać. -Nudny jesteś. Wymyśliłeś sobie taki jeden dzionekna cacy i rzuciło ci się na mózg. - Bogdan. -No co? - Miałem trochę forsy. -Każdemusię zdarza. - Ale mnie wpadły ekstra i miałem cię zaprosić do kina. -Zdrowy pomysł. Idziemy, tylko gdzie? - Poczekaj. Z kina nici. - Już przepuściłeś? -Właśnie. - To czemu mi snujesz gadkę o kinie? ' - Bonaprawdę miałem cię zaprosić. 46 - Tak gadasz, żeby mniezezłościć -Zahaczyłeś oeksperyment, więc uznałem, że trzebaci wyjaśnić. Tu niedaleko stał jakiś starszy facet w szyneluiprosił o wsparcie. Widać było, że nie zawodowiec odżebraniny, musiało go przycisnąć. - I co? -i nic. Dałem mu, co miałem. Bogdanzatrzymuje się, patrzy szeroko rozwartymioczyma na Andrzeja, potem ręką dotyka jego skroni. - Masz gorączkę? -Nie. - Tylko to mogłoby cię tłumaczyć. Zamiast iść dokina, ty dałeś całą forsę jakiemuś tachmycie, od któregoleciałna kilometr chuch od denaturatu czy bimberku! - Żadnego chuchu niebyło. -To terazjest. Facet strzelił frajera i od razu skoczyłna piwkoze wzmacniaczem. Trzymajcie mnie, bo pęknę! Cicho bądźsyczy Andrzej. - Powiedziałem ci tojak kumplowi, bo wieszo eksperymencie. - Dać na wódę jakiemuś. O rany,chłopaki! -krzyczy Bogdan. Paru idących przed nimi kolegów zatrzymuje się. - Zamknij się - rzuca groźnie Andrzej. - Słyszysz,zamknij się, bo pożałujesz. Ale Bogdan już podbiega do tamtych. - Chłopaki, Andrzejowi szajba odbiła. Skombinowałforsę na kino i oddał bez słowa jakiemuś lachmycie, co żebrał pod murkiem. - Groził ci? - pyta któryś rzeczowo Andrzeja. - Nikt mi nie groził. Forsabyła moja, zrobiłem co chciałem. - Chłopaki- drzesię Bogdan. - Andrzej wymyśliłsobie, że trzeba robić dni dobroci, czy jak tam. Iżebyniktna nikogo nie naskakiwal,od samego ranka do nocyjedni dla drugich miodek z masełkiem. - To cię takśmieszy? - rzucapoczerwieniały ze zdenerwowania Andrzej. 47. - Jasne, że śmieszy. -Uważasz, że od rana do wieczora trzeba się tylkognoić? - Nie zadawaj idiotycznych pytańwybuchaBogdan. -Twójeksperyment jest bez szans. Kapujesz, bez szans. Na głowie ustawiłeś tę całą aferę. Póki szła gadka,w porządku, ale kiedy utopiłeś nasze kino. - No,co? - warczy Andrzej. - Chłopaki, on naprawdę myśli, że dzień dobrocitoznaczy dać forsę do łapy jakiemuś pijaczkowi spod latarni. -To nie byłpijaczek. - Nie tłumacz się, frajerze. Takie eksperymenty sądo bani! - Nie drzyj się. -Znaczy się, Andrzej - przysuwa się Zenio, niedużychłopaczyna z zadartym nosem - jakbym cię palnąłw ucho, to ty mi się grzecznie ukłonisz i powiesz: "Zainkasowałem, dziękuję. " Andrzej stoi i groźnie spoglądana otaczających gokolegów. - Spróbuj, to zobaczysz - rzuca. -Albo jestdzień dobroci, albo nie- skrzeczy Paweł,posiadacz wspaniałych włosów, spadającychna karkiramiona. - Mnie się to nawet podoba. Na przykład jaci podrę zeszyt albo poobrywam guziki, albo powiem: "Ściągaj, bracie,koszulę, bo ma ładny wzorek. Moja mijuż obrzydła i znosiłemją na łachman. " Wtedy ty zdejmieszswoją koszulęi: ,,Proszę uprzejmie" mówisz, a ja ciswójłachman udostępniam. -A ja ci buty zabiorę - chichoce inny. -Jest wiosna,możesz dobudy drałować na bosaka. Oddasz mi butyi jeszcze podziękujesz, że pozwoliłem sobie ofiarować. - Gnojki jesteście wymóżdżone - rzuca Andrzej. -Szkoda dla was każdego słowa. - E, toty jesteś słabo dobry, amoże wogóle niedobry -wzdycha Zenek. - I co tu pieprzyć o dniach dobroci- podjudza Bogdan. 48 - Tytułemeksperymentu bym ci dołożył- Pawełuśmiecha się przymilnie. - Ciekaw jestem, co by wyszło. - SpróbujAndrzej stoi najeżony. -Raz w ucho wolisz czy raz w zęby? A może zwykłegokopa wsiedzenie? -chichoce Zenek. - Czekam -mówi Andrzej. Zenek zamachuje się ręką jak do ciosu. Oczywiściejestto ruch zmyłkowy, Zenkowi ani w głowie bić się,ale Andrzej, jakby tylko czekał na okazję, rzuca sięz pięściami naZenka. Zaskoczony inkasuje całą seriębolesnychciosów. Ale już dowalki mieszająsię inni, naAndrzeja lecą zewsząd kułaki, a sam Zenek atakujenajzajadlej. Tylko Bogdan trzyma się z daleka. - A toheca! A to heca! -powtarza z krzywymuśmiechem. - Co ich napadło? Zgłupieli. - Radiowóz! - krzyczy nagle i tamci, jak za chluśnięciem wiadrazimnej wody, błyskawicznie przytomnieją. -Co jest? - woła Paweł, rozglądając się wokół, - Nic -mówi Bogdan. - Myślałem, że już dosyćzabawy. - Nie myśmy zaczęli, tylko on - woła zdyszany Zenek. -Nieważne -stwierdzaBogdan. - Przecież chodziłotylko o to,żeby skapował,co warte są takie idiotyczneeksperymenty. Andrzej patrzy ponuro na Bogdana. - Nic ztego nie zrozumieliście. -I tyteż nie! -woła któryś. - Jeszcze ci za mato. Chcesz, toci takdołożymy, że wreszcie dojdzie do twojejmózgownicy, co, jak i gdzie. - Dajcie mu spokój - łagodziBogdan. - Wyjaśniliściesobie niektóre zagadnienia ściśle naukowe i cześć. Tamci się oddalają, wzruszającramionami, icoś dosiebie pogadują. Co chwila słychać rechot. Bogdan stoi obok Andrzeja. - Nie masz do mnie żalu? -Mówiłem opewnych sprawach tobie, i tylko tobie,a ty rozpuściłeś jęzorwobec tych debilów. 49. - Żebym nie krzyknął o radiowozie, mogliby ciępokiereszować. -- Nie wiadomo, kto kogo. - O, właśnie! - wota zwycięsko Bogdan. -Tylkoo tomi chodziło. Na zakończenie eksperymentu z dniemdobroci postanowiłeś nalać paru kolegów. - Daj spokój. Wkilkanaście minut później Andrzej już samotnieskręca między bloki. Z eksperymentu nici, wszystko jestpo staremu. Jedengnoi drugiego,a ten, który chce coś zmienić, wychodzina potężnego frajera. Głupio, okropnie głupio. Szkodatej forsy. Po dobrymfilmie człowiek wychodzi jakiśpodrajcowany, obiecuje sobie różności. Cały świat sięuśmiecha po takim filmie. Szkoda. A może nie. Przecieżcoś się na chwilęjakby rozjaśniło. Tylko czy naprawdę,czy naprawdę. Dzień trzeci Bursztyny Najlepiej jest wieczorem, kiedy plaża pustoszeje. Wtedyprzychodzi pora na wielkąwłóczęgę, która przeciąga siędozupełnego zmroku. Przed obiadem można leżeć w piaskowym dołku,opalać się ina przemian chłodzić w morzu. Przyglądaćsię kąpiącym, pływakom, a także gromadkom maluchów,którewznoszą dziwne budowle, przekopują wzdłuż plażyrowki i zajmują się tresurą stonek. Po każdym większymsztormie niezliczone masy tych paskowanych żuków zostająna brzegu, jakby dla uciechy parolatków. Alepo południu i wieczorem,im słońce niżej się chylinad horyzontem,tym na plaży luźniej. Ludzie wymykająsię z wystudzonych dołków i tylko ostatni entuzjaścimorskiej kąpieli wchodzą dowody, zachęcając się wzajemokrzykami. 50 Andrzejich nie naśladuje. Czasem z tej racji żywi dosiebie lekką pogardę, ale jednocześnie nabyta w ostatnichlatach przezorność wstrzymuje go od wieczorne! kąpieli. Dziadek co dzień wcześnie rano budzi Andrzeja. Razem idą do stajni - czyścić,poić ikarmić Maciusia. Maciuś jest bardzo stary, w przeliczeniu na lata ludzkiemiałby już blisko osiemdziesiątkę. Tak twierdzi dziadek,aleAndrzej nie bardzow to wierzy. Dziadek ma dowódosobisty, gdzieczarno na białym podana jest data urodzin,ta sama data figuruje w dziadka książeczceinwalidzkiej. Natomiast wiek Maciusia jest bliżej nieokreślony. Dziadekprzypuszcza, żejest stary. Kiedyś, bardzo dawno temu,na Wileńszczyźnie dziadek gospodarzył wraz ze swymojcem na kawałku ziemi. Oczywiście były tam konie i dziadek zna się na koniach, ale kuc a końto jednakcoś innego. Potem dziadek znalazł się na Wybrzeżu,pływał na rybackim kutrze,aż do wypadku. Od czasuwypadku dziadek jestinwalidą, chodzilekko kulejąc,i uroczyście sobie zaprzysiągł, żejuż nigdy nie wypłyniena morze. Renta inwalidzka nie jest wielka i dziadekpostanowił dorobić w sezoniefotografowaniem. Ktośsprzedał mu dziwnego kucyka w czarno-biale łaty,któregowieku nikt z miejscowych nie był w stanie określić. I odtej porylosy dziadkazwiązały się z losami Maciusia,W pogodnedni, zaczynając od czerwca,a kończącw połowie września, dziadek z Maciusiom około południawędrują na plażę. Kucyk jest przybrany w czaprak isiodłoz czerwonej skóry,nabijane złotymi ćwiekami i takimiżćwiekami ozdobionąuzdę. Na piersi dziadka dyndaw futerale wysłużona Leica, a w torbie rekwizyty:opaskiz piórami dla indiańskich wojowników, kapelusz szeryfa i szeroki pas z ogromnym koltem, a także gwiazda doprzypinania na piersi. Indiańscywojownicy od lat trzechdo dziesięciu i szeryfowie w tym samym wieku ustawiająsię do zdjęć, a Maciuś przyklęka na piasku, by nie byłozbytnich kłopotów z umieszczaniem na siodle tych ważnychosobistości. Widok to pyszny: kucyk z jeźdźcem na tle morza. Dziadek obróconytyłem dosłońca robi zdjęcia, którewieczorami wraz z nim pracowicie wykańcza babuniaw komórce zwanej laboratorium. Andrzejwielokrotnie ofiarowywał dziadkowi swoje usługiw charakterzelaboranta, ale dziadek nie chciało tym słyszeć. - Wakacje to wakacje. Dosyć się wymordujesz w mieście, żebyś itu miał coś robić. - Wakacje to odpoczynek - dodaje babcia. - Wypoczywaj, Andrzejku,żebyś sił nabrał na cały rok, dobrzesię uczył i mamie mógł pomagać. - Szkoda, że mama z tobą nie przyjechała - mruczydziadek. - Jej też zdałbysię wypoczynek nad morzem. Jakże tak można bez urlopu rok całyna okrągło. - Za nie wykorzystany urlop leci jej dodatkowa płaca -cichutko napomyka babcia. - Ale ktozapłaci za stracone zdrowie? No i tak - myśliAndrzej. -Majka w lipcu u stryja,ja u dziadków, potem się wymienimy, a mama w mieście. Czy chodzi tylko o zarobek,czy może są inne sprawy,które ją tak mocnowiążą z miastem, że przez całe latonie chce z niego wyjechać? Zapewne przede wszystkim toteinne sprawy. Ale dziadkom nie ma co onich wspominać. - Idę nad morze. -Andrzejku, tylkoniebrawuruj ostrzega babcia. - Z morzem nigdy nic nie wiadomo. -Jak sadzawka jest to morze - stwierdza Andrzej. - Trzeba iść kilkadziesiąt metrów od brzegu, żeby mócpopływać. -Ale kiedy się nagle zerwąsztormowe fale, toi przysamym brzegu ludzi z nógzwala - rzuca dziadek. - i do zimnegomorza nie wchodź ciągnie babcia. -Zaziębisz się i koniecz plażąikąpielami. Doczekajdo południa, wtedy morze najcieplejsze. - W porządku - mówi Andrzej. - Nie martwcie sięo mnie. Postaram się, żebyście ze mną nie mieli żadnegokłopotu. 52 Leżąc w słońcuw wygrzanym dołku obserwuje dziadka,jak ogorzały, siwowłosy, w białej płóciennej czapce i koszuliwpaski, utykając, ciągnie przez plażę, za nim Maciuś,rumak bardzo stary i wbrew opinii, która kucom przypisujewrodzoną złośliwość, łagodny, dobroduszny, Kucyk-filozof. Czasem wydaje się, że klękając na plaży ipozwalającsadzać sobiena grzbiecie rozwrzeszczane maluchy, dokonujeaktu przyjaźni, dobrej woli,a kto wie, czy nie miłosierdziawobec krwistego, ogorzałego olbrzyma w paskowanejkoszulce, którego dziarskość i zaradność są tylko pozorem,kryjącym bezradność i bezbronność. Bo dziadek, od kiedy stał się inwalidą,boi się panicznienie tylkomorza, ależycia i jego wszelkich możliwychzasadzek chyba też. Czy inwalidztwo dziadka -myśli Andrzej nie jestjakimś porażeniem jego woli i odwagi? Przecież kulejącybosmani i szyprowie dalejżeglują po morzach. Najwspanialsze filmy i książki są o takich. A dziadek otwartemorzei dalekie rejsy zamienił naMaciusia i aparatfotograficzny. Najlepiej jest pod wieczór, kiedy plaża pustoszejei pojawiają się na niej tylko tacy jak Andrzej amatorzywielokilometrowych spacerów wzdłuż brzegu. Zachodysłońcasą zawsze trochę odmienne. Złote, różowe, purpurowe, a najpiękniejsze po sztormie, kiedy morzezwykłosypaćbursztynem. Andrzej lubi zbierać bursztyny, czasemzrywa się o świcie i biegnie nad morze, by znaleźć nabrzegu to, co wyrzuciła fala. Ale zwykle jest tak,że poplaży chodzą już tacy,którzy zerwali się wcześniej odAndrzeja ispenetrowali dokładnie linię, gdzie morzespotyka się z lądem. Więcnajchętniej na bursztynowe połowy wyrusza podwieczór. Uzbrojony w patykgrzebie w skupiskach czarnegośmiecia, którymw pewnych miejscach tak lubi miotaćmorze. Czasem falaw ogóle zanika,morze jest zupełniegładkie, jak wielki, przelewający się za horyzont staw. I Andrzej zapomina o grzebaniu wczarnych rumowiskach, 53. a także o tropieniu śladu, jaki zostawia na piasku falai gdzie nieraz migoce mała, złota kropelka - bursztyn,którą chwycić trzeba szybko, by następna fala nie zagarnęłajej z powrotem do wody. Widok morza o zachodzie każe Andrzejowi wędrować brzegiem i wpatrywaćsię w gładkie, lustrzane tafleo srebrzystym, lekko różowiejącym połysku. Słońce topisię u horyzontu w popielatej mgle, przeciętejkarmazynową krechą ginącego światła,Na wyciszonej toni woddaligęstwa znieruchomiałych mew. Zdają się odpoczywać po jakichś wielkich obradach, a może po prostuszykująsię do snu w gasnących blaskachdnia. Copewien czas podrywająsię pojedyncze mewy i krążąnadstadem. Może całe to zbiorowisko nie myśli o sennymukojeniu, a wprost przeciwnie - dorosłe mewy przypatrują się z uwagą popisom zręcznościowym młodychi sprawności ich lotu. A więc nie odpoczynek, tylkoegzamin. Naciemniejącym z każdą chwilą niebie szybują w stronęstada małe grupki mew i osiadają w ptasim tłumie. Copewien czasnagła fala podrywa sięz ustałej toni, jakbysię coś zagotowało pod powierzchnią morza. Fala o białejgrzywie pędzi i rozbijasię o plażę z głuchym westchnieniem. Andrzejidzie powoli wzdłuż brzegu, starając się nieprzekraczać linii, której dosięga fala. Z daleka widaćjakąś postać, grzebiącą patykiemw rumowisku pełnymptasich piór i wszelkiego śmiecia, Andrzej do konkurentówodnosi się wspaniałomyślnie, ze zrozumieniem i bezzazdrości. Ten ktośzaprzestał nagle poszukiwań, wyprostował się i ruszył w stronę Andrzeja. Z odległości kilkudziesięciu metrów widać, że todziewczyna w dżinsach. Maczarne włosy i wyraziste, ciemne oczy. Andrzejwpatrujesię w nią zcoraz większą uwagą, ale i onazdaje się wpatrywać w Andrzeja. Hipnotyzują się takwzajem i nagle, gdy odległość między nimi zmniejsza sięjużdo kilku metrów, nadbiega niespodziewana fala,przed którą Andrzej nie zdołał w porę uskoczyć. 54 Jedno wielkie chluśnięcie i ma adidasy pełne zimnejwody. Lekko się wzdrygnął, dziewczyna właśnie go mijałai wydało musię, że w ciemnych oczachprzemknął blaskdrwiny. Jest mu głupio, idzie przed siebie, udając, żewszystko w najzupełniejszym porządku. Ale onawidziała,musiała widzieć, cogo spotkało. Śmieszny szczeniak, który się zapatrzył i nagle otrzymałzimny natrysk, pomyślała pewnie. Staje i patrzy za oddalającą się dziewczyną. Była chyba fajna. Może powinienem coś do niejzagadać. Ale co? Kiedy jedno takwpatruje się w drugie, to przecieżchyba się liczy. A może bardzo dobrze, że nie powiedziałemani słowa i nie uśmiechnąłemsię. Frajerz wodą w butach. Zdejmujez nógadidasy, wylewa z nich zimną, zmieszanązpiaskiem wodę, potem ściągamokre skarpetki. Najważniejsze nie przeziębićsię i nie narobić dziadkomkłopotu. Już lepiej powędrować do domu boso. W chwili, gdy wyżyma skarpety,ona na moment sięzatrzymuje i obraca w jegostronę. On zamiera przerażony. A więc widziała wszystko. To wstydliwe wyżymaniemokrych skarpetek. Pogrążyłem się w jej oczach bezratunku. Chłopak, którytak patrzy w dziewczynę, że dajesię zaskoczyć fali,toobraz doprawdy żałosny. Więc nagle nastrójzmieniasię całkowicie. Andrzej zezłością wyciska ostatnią kroplęze skarpet, potem dzierżącw jednej ręce mokre adidasy, w drugiej skarpety brniez podniesioną dumnie głowąprzez ziębnącypiasek. Niech się obejrzy jeszcze raz, niech się obejrzy. Mamją w nosie. Dałemsię zmoczyćfali niedlatego, żeakuratona szła, ale po prostu niejestem drobiazgowyi wszystkomi jedno - chluśnie na mnie fala czy nie. Dzień czwartySpotkanie Nazajutrz Andrzej wygrzewa się naplaży w samopołudnie iniepamiętajuż o niefortunnej przygodzie. Kto. by tam pamiętał o takich nieważnych faktach. Abutyjuż dawnosuche. Na wygrzanym piasku wokół Andrzeja setki ludziporozkładanych w najdziwniejszych pozach. Młodzi chłopcyi dziewczęta przerzucają się kolorowymi piłkami, a maluchyznów pracowicie lepią swoje fortece i zamki. i jak co dzień otej porze zjawia się naplaży dziadek,prowadzącyzauzdę Maciusia przybranego w karmazynowyczaprak i siodło nabijane złotymi ćwiekami. Biała czapka,spod niej wyglądają siwe włosyi ogorzała twarz. Podpaskowaną koszulą dumna pierśolbrzyma, a na niejkołysze się Leica. Do siodła przytwierdzone rekwizyty. Indiańska przepaska z piór, kowbojski kapelusz, pas z koltem. Dziadek kuśtyka przezgorącypiasek, omijając leżące w dołkach gromadki plażowiczów. Jakże byłobypięknie, gdyby dziadek podszedł terazdołodzi, podpłynął nią do rybackiego kutralub trawlera i stanąwszy na pokładziezaczął grzmiącym głosem wydawaćrozkazy załodze. O takim dziadku marzył Andrzej. Dziadku podobnymdo władcy mórz - Neptuna, nieulękłego i potężnego. Czasemnawet ktoś podobnyobjawiasię Andrzejowi we śnie,ale rzeczywistośćjestznacznie skromniejsza i dziadek, prowadzącyprzebranego w strój cyrkowy Maciusia, sam wygląda trochęna emerytowanego cyrkowca-silacza. Andrzej nigdy niepodchodzi na plażydo dziadka,jakby się wstydził do niego przyznawać. Co innegow domu. Z całą przyjemnością można wysłuchiwać wieczornychbajań dziadka, można znim razem chodzić dostajnina czyszczenie i karmienie Maciusia. Ale na plaży lepiej się czuć jednym z wielu anonimowych przybyszów, którzy przyjechali tu wyłącznie poto, by cieszyć się morzem, słońcem isłonym powietrzem,jednym z widzów tego nieustającego widowiska, jakimjest plaża w pełni sezonu. Dziadek zaś przypisany jest do strefyusług. 56 - O, znowu ten fotograf z kucykiem - mówi ktośz sąsiedniego dołka iAndrzejgotów poświadczyć z obojętnąminą: -Aha, znówten fotograf. Leży i spod przymkniętychpowiek obserwujeskaczących z piłkąmłodzieńców. Dołączyłbydo nich, ale przecieżto nieznajomi i widać, że stanowią zgraną pakę. Wokół dziadkajuż plączesię gromadamaluchówi zradosną wrzawą otaczają Maciusia, a ten z głębokązadumą znosi ich pogłaskania, poklepywania, czule słówkai zaczepki. Już jakieś babcie zbliżają się do swoichpupilów. Andrzej odgaduje ich ostrzeżenia. - Uważaj, Zdzisiu, żeby cię kucyk nie kopnął. -Madziu, pamiętaj,kuce gryzą. - Sławku, bądź grzeczny. -Alinko, natychmiast do mnie. - Michaś, nie całuj w pysk kucyka. A fe, kucyk możemiećnosaciznę. Pochwili jużjeden z maluchów, w indiańskiej opascez farbowanych piór, siedzi na karmazynowym siodle. Rodzice, śmiejącsię, podtrzymują z obu stron swojąpociechę. - Niech państwo go puszczą - mówidziadek. -Kiedy spadnie. - Nie spadnie. Maciuś jest zupełnie spokojny. - A jeśli. -Nie będzie żadnego jeśli. Ręczę za Maciusia. Państwosię odsuną. I po chwili: -Uwaga. Jesteś wodzem indiańskim Sokole Oko. Pędziszśmiejącsię na czele swoich wojowników,słyszysz! I maluch wykrzywia się w płochliwym uśmiechu. Cichy trzask migawki. - W porządku- Dziękujęrzuca dziadek. Rodzice usiłują ściągnąć z siodła malucha, ten czerwienieje i drze się wniebogłosy: - Nie chcem. Jestem Sokole Oko. Za mną, wojownicy! Niech giną białe twarze! 57. Ale usługi plażowe mają swe określone prawa. Jużdziadek niechętnie łypie na swegoklienta, rodzice ściągająplączącego z siodła, opaska z piór wędruje do rąk dziadka. Indiański wódz w mgnieniu oka zamieniony zostajew pohańbioną bladą twarz, a na siodle panoszy siękolejnyklient. Pucołowaty blondynek naciągakowbojskikapelusz, przypina pasz koltem i gwiazdęszeryfa. Gonisz za bandą koniokradów -- rzuca dziadek. - Wyciągajpistolet i krzycz;,,Poddać się, bo strzelam! " Blondynek skwapliwiewypełnia polecenia dziadka. Z szelmowskim uśmiechem kieruje kolta w stronę rodziców. Poddać się, bo strzelam! - wrzeszczy. Trzaska migawka. I już szeryf zdegradowany, bez kapelusza, odznaki i pasa, stoi między rodzicami jak pojmany złoczyńca. Kiedy można się zgłosić po zdjęcie? Jutropo południu mówi dziadek i wręcza klientom kartki ze swoim adresem. Kto następny? Ktonastępny? - słychać głosdziadka. - Piękna pamiątka z wybrzeża. Indiański wódz lubszeryf na tle morza. Andrzej odwracasię od tego widokuz niechęcią. Każdy zarabia, jakpotrafi. Jednak szkoda, że dziadeknie jestszyprem wielorybniczego statku i niestuka gniewniepo pokładzie drewnianą nogą. Siuksowie, Komańcze, szeryfowie, jedni zadrugimidosiadająMaciusia. Dziadek wydaje im polecenia, podniecaich wobrażnię. Babcie,ciocie,wujkowie i rodzice patrzą,na zmianę rozbawieni i przerażeni,jak w ich kochanychberbeciach wzbierają instynkty krwiożerczych wojownikówi srogich przedstawicieli prawa. Przychodzi godzina kąpieli. Morze jest pełne chętnychochłody, a także amatorów pływania. Andrzej zostawia swoje ubranie i ręcznik na skrajudołka i ciągnie do wody. Pierwsze zetknięcie zBałtykiemjest zawsze trochę szokujące, wodawydaje się lodowata. Wychodzi z niej szybko na rozgrzanypiasek,ale po 58 chwili, gdy wraca do morza, już nie odczuwa nagiegochłodu, od którego drętwieją stopy, woda wydaje mu sicznośna. Wchodzi coraz głębiej, jeszczejeden obrót twarządo słońcai wstronę plaży. Koło dziadka już luźniej, pewno za chwilę wyruszyw drogę powrotną do domu. Wielu wczasowiczów, którzymieszkają daleko od morza i mają wcześnieobiad, wstajeze swych dołków, otrzepuje z piasku koce i przebiera sięzkostiumów kąpielowych w ubrania. Andrzej wchodzi dalej w morze, kiedywoda sięgamudo piersi, zaczyna płynąć,powoli, regularnymi ruchamirąk rozgarnia wodę. Oddalił się jeszcze bardziej odbrzegu, potem zawrócił i, raz wznosząc się na grzbietachłagodnych fal, raz opadając, płynąłdo plaży. Słońceświeciło mu wprost w oczy, więc przymknął je. W pewnejchwiliwydało mu się, że na plaży coś się dzieje. Wjednymmiejscu zebrała się gromadka ludzi, jakbykogoś otaczając. Z różnych stronbiegli terazinni i gromadka powiększałasię z każdą chwilą. Andrzej zgruntował i brnąc pośpiesznie przez płytkiemorzeskierował się w tamtą stronę. Zapewnektoś zasłabł w morzu - pomyślał- albodostał udaru, bo dziś słońcewyjątkowo ostre. Ociekając wodą wyszedł na brzeg, gorącypiasek mileogrzewał wystudzone stopy. - Co się stało? - zagadnął jakiegoś starszego pana,który właśnie oderwał się od grupy gapiów i szedł kumorzu. - Kucyk fotografa nagle się przewrócił i leży jakmartwy. -Kucyk? - zdumiał się Andrzej. - Zasłabł czy zdechł - rzucił tamten, oddalając się. Andrzej podszedł szybko do gromady, ale nic niemógł zobaczyć. Ludziestali gęsto jeden przy drugim. - Co się stało? - znów spytał najbliżejstojących. - Kuc fotografa wykitował - ktoś mruknął. 59. - Musiał być bardzo stary - dodał inny. I kuc,ifotograf powinni już dawno powędrować do domuspokojnej starości. - Co też pan? - obruszyła sięjakaś pani. -Każdychce żyć. I kuc, i człowiek. - Ano tak. Tłumek zafalował, parę osób wymknęło się, pewnośpiesząc na obiad, i Andrzej wśliznął się na ich miejsce. Maciuśleżał nieruchomo. Dziadek rozpiął mu popręgi,ściągnąłsiodło i czaprak. - Maciuś, Maciuś- Andrzej usłyszał znajomygłos,ale zupełnie zmieniony. - Maciuś- wołał dziadek - nierób kawałów. Obudź się. Wyjął,a właściwie wyszarpnął kucowi z pyska wędzidłoi naglewszyscy zobaczyli żółte, prawie brązowe zębyMaciusia. - Ze starości zdechł - ktoś rzucił. - Do ostatkapracował na swego pana. - Może zasłabł z upału -głos kobiecy. - Polaćgo wodą. I już ktośprzedarł sięprzez stojących, do dziecinnegokubełka nabrał morskiejwody, zawróciłi chlusnął całązawartość kubła na łeb Maciusia. Ten ani drgnął, więcskwapliwy ratownik pobiegł znów do morza i wylal naMaciusia następny kubełek wody. - Koniec- ktoś powiedział. Dziadek stał nieruchomo, jakbynie wiedząc, co dalejrobić, U jego stópleżał piękny, karmazynowy czapraki siodło nabijane złotymiguzami, uzda, a także przepaskaz piór indiańskiego wodza, kapelusz szeryfa, pas z koltem. - Trzeba by się zająć starszym panem - rzuci! jakiśchłopak. - Bo i on wykituje ze zmartwienia. Andrzejnagle zrozumiał, że powinien w tej chwili cośzrobić. Podejść do dziadka, polewać wodą leżącego Maciusia, być może zabrać uprząż, rekwizyty i odprowadzićdziadka dodomu. Ale stał dalej jak sparaliżowanyi niemógłsię ruszyć. 60 Co to jest? Wstydzę się tych ludzi? Dziadekpowinieniść do domu. Ale może Maciuś tylkozasłabł i trzeba mupomóc. Co robić? Stoję jak wmurowany. Jestem jednymz tych, którzy potrafią się tylko przypatrywać,kiedytrzeba komuś pomóc, natychmiast pomóc. Jestemtakisam,jak ci, którzy patrzyli, jak ojciec. kiedy ojciec. Wyszarpuje się spomiędzy ludzi, ale w tej samej chwilikoło dziadka wyrasta niski mężczyzna w kąpielówkach. - Wszystkotu się robi bez pojęcia -stwierdza. - Jestemlekarzem. Pierwsza rzecz, sprawdzić, czy oddycha. Nachyla się nad kucem, nasłuchuje z głową przy jegopysku. - Nic po lekarzu - mówi jakaś starsza jejmość w długim kąpielowym szlafroku. - Znam takie historie. Uroktrzeba odczynić i zwierzę ożyje. - Baje pani- ktoś woła. - Jaki znówurok? - Ktoś musiał rzucić na niego urok. Wystarczy odczynić. Młoda dziewczyna przynosi zmoczoną w morskiejwodzie jedwabną chustkę i kładzie ją na głowie Maciusia. - Proszę nie przeszkadzaćwoła lekarz. Trzebazrobić masaż serca i sztuczne oddychanie. Niech panpatrzy, co robię - zwraca się do dziadka - i potemrobidokładnie to, co pokazuję. Przyda się ktoś drugi. Lekarz ruchami obu rąk uciska rytmicznie boki Maciusia, a potem zwraca się dodziadka; - Proszę masować. Równo. - A pan - poucza jakiegoś młodzieńca - będziew tym czasiemasować serce. O,tak. Dziadek imłodzieniec bez słowa spełniają polecenialekarza, którytymczasem otwiera pysk Maciusia szeroko,wyciągając sinyjęzyk. Kucyk zgłuchym jękiem nagle się podrywa. - Żyje - westchnieniestojących. Ale Maciuś wali się z powrotem na ziemię i leży bezdrgnienia. - Niestetymówi lekarz. - Koniec. 61. Ludzie zaczynają się rozchodzić, coraz luźniej kołoMaciusia, który leży jak porzucona, zepsuta zabawka. Wtedy do dziadkapodchodzi Andrzej. Pod wieczór zrozumiał, żemusi wyjść nad morze,i tozaraz, natychmiast. Dziadek niez jednego pieca chleb jadł -myśli Andrzej. jakoś da sobie radę. - To był nasz dobroczyńca - lamentowała babcia. -A cichy, a łagodny, a spokojnego serca. No, powiedzstary. Miałeś z nim kiedy jakiś kłopot? - Nie, nie miałem -mruczał dziadek głosem schrypniętym, żałobnym. -Maciuś był lepszy od niejednego człowieka - chlipałababcia. Nie oddamgo do żadnej rzeźni- Co tam ludziebredzą, że jeszcze po śmierci zyskiem nasobdarzy. Tuponocy dółwykopiemy w ogródku ipochowamy Maciusia. Za życia był z nami, jakktoś najbliższy, niech i pośmierci nas nieopuszcza. Rozum on miałlepszyodniejednego, a że nie mówił, jego sprawa. Co tam ludzieplotą, najczęściej głupoty same, jeden drugiego obmawia,szkaluje, donosi jeden na drugiego. Mówią,że mowasrebrem, a milczenie zlotem. Więc Maciuś był z tymzłotym milczeniem jak najmędrszy z ludzi. - Dajspokój. Kuc to kac, a niemędrzec żaden. - Już go niemai mówisz o nim, jakby niebyłnaszym dobroczyńcą. -Każdy, kto pracuje, jest dlasiebiedobroczyńcą. Poczciwy był i pomagał mi, to racja. Ale za to poiłemgo, karmiłem, miał u mnie życiewcale dostatnie. A posezonie dużo leniuchowania. - Mężczyźni - zakrzyczala babcia - bez uczucia są. Mówisz o nim jak o pierwszym lepszym, a taki jakMaciuś był jeden jedyny, - Szkodago, ale z łez i narzekania żaden pożytek. Póki sezon,trzebaby sięwystarać o drugiego kuca, alegdzie go znaleźć? 62 - I nie znajdziesz - zajazgotala babcia. - Takiegopięknegoi dobrego jak Maciuś nieznajdziesz nigdzie. Tejego biało-czarnelaty były jak u najprawdziwszegoindiańskiego konia. A w ogóle słyszeć nie chcę o żadnyminnym. Wstajni się powiesi siodło, czaprak i uzdę na pamiątkępo Maciusiu. - Żyć trzeba - zahuczał dziadek. - A żyć to zarabiać. Rzucić pracę to już nic, tylko powędrować do księżejobory. Jak nie dostanę kuca, muszę kupić tarpana. Toteż nieduże iwytrzymałe koniki. Siodło i uzdaMaciusia powinnysię nadać. - Żadnego ja tu nie chcę -babcia załkala. - Jeszcze Maciuś nie ostygł, a ty już myślisz o jego następcy. Życiejestżycie burknął dziadek - a sezontrwa tylko do połowywrześnia. Andrzej idzie brzegiem morza. Już nie ma woddaliwielkiego stadamew, jak wczoraj, ale morze wdąż spokojnei naperłowej falikołyszą się pojedyncze mewy. Z każdąminutą ciemnieje, wreszcie wydaje się zupełnie czarne. Przygląda się wysypisku morskiego śmiecia, którewczasowicze szukając bursztynów rozgrzebali pracowiciejak stado kur. Potem przystaje, wpatrując się wgęstniejący,senny opar na horyzoncie, za którycałkiem niedawno zapadło słońce. I naglepod jego nogi fala zcichym pluskiem wyrzuca mały, żółty kawałek. Andrzej w pierwszej chwili bierze goza kamyk, ale dla pewności nachyla się, chwyta ówrzekomy kamyk w rękę i zezdumieniem stwierdza, że jest tonajprawdziwszy bursztyn. Tak dużego kawałka nie znalazłjeszcze nigdy na plaży. Kiedy go położył na dłoni, przypominał małego,złotawego niedźwiadka o ściętej mordce. - Dziękuję - mówiAndrzej głośno, zwracając sięw stronę morza. - Czy to nazgodę za wczorajsze oblanie? A falacicho pluszcze, syczy, i nagle Andrzej u swoich stóp spostrzega parę złotychdrobin. Morze tu sypie bursztynem. Jeśli postojędłużej, zbiorędużo, bardzo dużo bursztynów i stanę siębogatym 63. człowiekiem. Nie będzie problemu z kupieniem dziadkowitarpana, a nawet prawdziwego araba. Podnosi złotawe drobiny, ale żadna z nich nie dorównuje wielkością pierwszemu kawałkowi. I znówpo chwilifala przynosi parębursztynowych żwirków. Będę tu stać do rana. Ktowie, czymorze nie podarujemi nagle ogromnego bursztynu, z którego można bynawet zrobić najprawdziwszą koronę. Rozglądasię czujnie po plaży. Nikt nie powinienodkryć jego wspaniałego łowiska. Jacyś ludzie kręcą sięwoddali i ktoś idzie w jego stronę. Więc jeszczejednotrwożne spojrzenie pod nogi, alenic tam niema. Dobrze mi tak. Chciałbym wszystko zagarnąć dlasiebie. Morze odgadło mojemyśli i już odwróciłosię odemnie. Na pewno nie obdarzy skarbem zachłannego chciwca. Odwraca się od morza,ale nie potrafi się powstrzymaćod zrobienia na piasku nieznacznej kreski w miejscu,gdzie sypnęło bursztynem. Chyba tu wrócę. Jeszczesam nie wiem, ale chybawrócę, a ono znów się do mnie uśmiechnie. Patrzy w stronęzbliżającej się osoby i odkrywa, żejest to tasama ciemnowłosa dziewczyna, którą wczorajwidziałna plaży. Spotyka jej spojrzenie. A terazmuszę coś powiedzieć. Koniecznie coś powiedzieć, inaczej mnie minie i trzeci raz na pewno już jejniespotkam. Ale co powiedzieć nieznajomej? Jużjest o dziesięćmetrów, o sześć,o cztery. Dziwna,oczy ma jak węgle. - Jak z bursztynem? - mówinagle nieswoim, pogrubiałym głosem. Ona przystaje i dalej nie spuszczaz niego wzroku. - Słabo - głos niski,miękki, przyjemny. -Dużo. - urywa,bo nie wie, jak powiedzieć. Pani,koleżanko, ty? - Dużo się zebrało? -rzucabezosobowo. Ona otwiera dłoń, na której leży trochę żółtegodrobiazgu. - O, tyle. 64 - Sporo - rzuca bez przekonania Andrzej. I pochwili. -A ja znalazłem taki - wyciągaw jej stronęswoją zdobycz. Onabierze bursztyn w rękę. - Naprawdę to znalezione? -Tak. - Kiedy? -Przed chwilą, kiedy przechodziłem brzegiem, morzemi to rzuciło pod nogi. Po co jej to pokazałem? Postępuję jak ostatni głupiec. Nie powinienemsię chwalić ani mówić, gdzie morzezaczęłomiotać bursztynem. Głupiec. Głupiec. - Piękny kawałek. Wygląda, jakby ktoś wyrzeźbiłz niego zwierzaka. Ale nie,to samo morze musiało gowyrzeżbić. Jest ciepły. - To od trzymania w dłoni, -Taki, podarowanyprzez morze kawałek to amulet. Powinno się go uwiązaćna jedwabnej nitce i nosić na szyi. - Ja mam szczęście do bursztynów. -Co to znaczy: "szczęście do bursztynów"? - Nieraz znajduję jeszczefajniejsze kawałki. -Naprawdę? Bo ja najwyżej jakieś małe ziarenka. Pięknyjest - powtarza,głaszcząc palcami bursztynowegoniedźwiadka i pochyla głowę, Andrzej patrzy na jej ciemne, lekko sfalowane włosy,na odsłaniający się spod nich szczupły, brązowy odopalenizny kark. - Weź go sobiemówi nagle. -Jak to "weź"? - Daruję ci go. Po co jej to mówię? Przecieżpodobnego nigdy jeszczenieznalazłem i pewno nigdy nie znajdę. Morze mi gopodarowało, a ja zaraz oddaję jakiejś dziewczynie,z którąrozmawiam dopiero od dwóch minut. Dlaczegorobię cośna złość sobie? - Nie mogę ciępozbawić twego amuletu. -Jakiznów amulet. Mówiłem ci, znajdowałem większe. 65. - Ale ten jest wyjątkowo piękny. -Bierz. Jej oczy na jego twarzy. Czarne,jakz najczarniejszegowęgla, ale zgaszone, bez blasku. Noc bez gwiazd. Może to wszystko robię dla jej oczu. - Dziękuję. -Drobiazg. - Powiedz, dlaczego mi dałeś ten bursztyn? -Podobał ci się, więc dałem. - Dopiero mnie spotkałeś. Zawsze dajesztakie podarkidopiero co poznanym dziewczynom? - Zdarza się. -Szkoda,że kiedy cię spotkam następnym razem,nie będę już co poznaną dziewczyną. - Dziś teżnie jesteś. Spotkaliśmy się już wczoraj. - Wczoraj? -Nie pamiętasz? To byłeś ty? Ten, który oberwał od fali. - Aha. -Czułam siętrochę winna. Kiedy się idzie pustąplażą wieczorem i ktoś nadchodzi z przeciwka, nigdy niewiadomo, co się okaże. Może być to ktoś fajny, obojętnyalbozupełnie niefajny. Więcsię bada oczyma: wróg,przyjaciel czy obiekt neutralny. - Ja teżwpatrywałem się w ciebie. -I wrezultacie polizałocię morze. - Miałem do ciebie pretensję tylko o jedno, niepotrzebnie obejrzałaś się. Ona znówpatrzy na bursztyn. - Uwiążę go nanitce bardzo starannie, żeby mi sięnie zgubił, i zawieszę na szyi. -Wszystko okey - rzuca Andrzej. - Dzień ci siędobrze zakończy. Masz amulet czy talizman. Stojąnaprzeciw siebie bez słowa. Teraz już nie żałuję,że go dałem. Jeśli jej się takpodoba. To fajniemóc komuś zrobićtaki podarunek. - Dziś na plaży stało się nieszczęście - mówiona. 66 - Nieszczęście? -Temu staremu fotografowi, co zawsze chodzi poplaży,zdechł wsamo południe kucyk w bialo-czarne łaty. - Cośtakiego się wydarzyło- rzuca wykrętnieAndrzej. -Mnóstwo ludzi się zleciało. To byłagłównasensacjadnia. Nie byłeś tam? Możemnie widziała, kiedy odprowadzałem dziadka,a może pytatylko tak sobie. Nie będę się do niczegoprzyznawać. - Konie ikuceżyją krócej od człowieka - mówi. -Fotograf kupi sobie innegoi będzie dalej chodzić poplaży. - To stary człowiek i w dodatku inwalida. Musiał toogromnie przeżyć. Bałam się o niego. - Wygląda nadoświadczonego faceta. Na pewnocośsobie zorganizuje i dalej pociągnie swój interes. - Nie wiesz, co to starość. -A tywiesz? - Mam paru staruszków w rodzinie. Co normalnyczłowiek przeskoczy, to dla takiegorobi się przeszkodąnie do pokonania. - Nie martw się o fotografa. Wygląda jak samozdrowie. - Utyka. -Z tym się żyje do stu lat. - Więcci go nieżal? Gdzie jazabrnątem? Przecież martwiłem się o niego. Martwiłemi martwię. To, że wobec mnie i babci udajetwardego chłopa, nic nie znaczy. Więc czemu opowiadamna jego temat gadki, w które sam nie wierzę? - Oczywiście, że mi go żal, ale. -Udało ci sięz tym bursztynem. Zafundowałeś miśliczne pożegnaniemorza. - Dlaczego pożegnanie? -jutro jużstąd wyjeżdżam. Byłampełne dwa tygodnie. Pogoda w kratkę, ale zdążyłam się opalić,nie narzekam. A teraz zainkasowałaro ten bursztyn. 67. Gdybym wiedział, że już jedzie, pewno bym jej niedał mego amuletu. A może odwrotnie, możetym bardziejbym dał. - Szkoda, że jedziesz. -A ty? Chyba też nie jesteś stąd. - Nie. Ale będę tu do końcamiesiąca. - Jajestem potrzebna w domu. Mama wyjedzie nawczasy, a my z tatą odmalujemy we dwoje całe mieszkanie. - Duża rzecz! -Dwa lata temuteż razem z tatą odnawialiśmymieszkanie. - Daleko jedziesz? -Białystok. A ty? - Wrocław. -Żeby się umówić na spotkanie po południu w parku,trochęza daleko. - Niemożesz dłużej zostać? -Mam wykupiony bilet i miejscówkę. - A teraz? -Coteraz? - Śpieszysz się gdzieś? -Powinnam już wrócić, ale. - Ktoś naciebie czeka? -Gospodarze z kolacją. Byłam tu ztatą, ale on jużwyjechał. Mnie pozwolił zostać jeszcze parę dni dłużej. - Gospodarze się nie liczą. -Ale robi się ciemno. - Ludzie jeszcze chodzą po plaży, -Gdzie widzisz ludzi? - No, ja, ty. -Zgadza się. Po co ją przetrzymuję? Ma ciemne włosy, czarne oczybez blasku. Czego od niej chcę? Podoba mi się? Możepodoba. może bardzo podoba. Ale po co ją przetrzymuję? Raz,dwai odpadnie na drugi kraniec Polski. Do niczegomi niepotrzebna. Jutro, pojutrze o niej zapomnę i jeślipomyślę, to tylko zokazji bursztynu. 68 - Dojdziemy do tych koszy? - rzuca Andrzej. - Możemydojść. Brną przez stygnącypiasek. Co jej powiedzieć? Nie umiem sklecić paru słów. Gdybym zaczął mówić, musiałbym opowiedzieć wszystko,całeżycie. Tylko, ile trzeba czasu na opowiadanie całegożycia? Choćbynie było takie długie, choćby wcale niebyło długie. - Nic nie mówisz - ona. -Mówię cały czas. - Naprawdę? -Tak. - Ale boisz się, że morze podsłucha,i mówisz bardzocicho? -Tak. - Mimo to postaram się usłyszeć. -Więc co mówię? - Masz całą masę ważnych rzeczy do powiedzenia,jedne odsuwają drugie. Nie wiesz,któreuwzględnić, którepominąć. Alenie pomijaj żadnej. - Podobno masz bardzo mało czasu. -Ale kiedy sięmówi tak cicho jak ty, można w każdejminucie zmieścić ogromną ilość słów. - I co z tego zrozumiałaś? -Żeczegoś szukasz, że coś zgubiłeś, czegośniemożesz odnaleźć. Kogoś, amoże siebie. Kiedy morze cipodarowałoten bursztyn, poczułeś sięprzez chwilę bardzobogaty, alezaraz zrozumiałeś, że staniesz się jeszczebogatszy, jeśli obdarzysz nim kogoś drugiego. Tak? - Maszdoskonały słuch. To się chyba nazywa słuchabsolutny? - Nie przesadzaj. Chciałeś mnie kupićtym bursztynem? Nic takiego nie powiedziałem. Może chceszwiedziećza dużo? - Jeśli bursztyn był dla ciebie ważny,to znaczy. -Co znaczy? - Że coś ci zagrało,tak? 69. - Muszę odpowiadać? Teraz idą w milczeniu. Mrok ogarnia plażę. W oddali majaczą cienie jakichśludzi. Fala zaczyna uderzać coraz mocniej. Na horyzoncienad fiołkowopopielatą śreżogą ukazuje się malinowyrąbek księżyca. - Zamówiłam dla ciebie pełnię księżyca. -Dziękuję. - To za tenbursztyn. -A gdybym ci go nie podarował? - Odwołałabym pełnię i na niebie przez całyczasbyłyby gęste chmury. Księżyc powoli wytaczasięna niebo. - Oberwiesz w domu za to, żeś nie wrócił przed nocą. -Moi dziadkowie sązupełnie znośni. - Więc mieszkasz u dziadków? -Kosze. - rzuca Andrzejściszonym głosem. Dochodządo pierwszego z brzegu kosza i naglespostrzegają czerwone punkciki rozżarzonych papierosów. - Tu są ludzie. -Niebędziemy im przeszkadzać. - Czego szukajątu ludzie po nocy? -Chcą posłuchać morza. - A jeśli chodzi o coś zupełnie innego? -Trzeba im życzyć wszelkiej pomyślności i spływaćdalej. Jest już następnykosz. Tu trwanieprzeniknionaciemność, z którejdobiega szept. - Tu także są. -A mówiłaś, że na plaży nikogo niema. - Co oni robią? -Pewnie też nasłuchują morza. - Tylu ludzi chce nasłuchiwać morza. -Uważasz, żeto niefajne? - Nie wiem. Wydaje mi się, że. Urywa. Znów wmilczeniu brną przez chłodny piasek. 70 Mijają dwa kosze, zestawione jeden naprzeciw drugiego,skąd dobiegają chichoty, pomrukiwania i jakieś słowa,których sensu nie można odgadnąć. - Nie powiesz chyba, że i ciprzyszli nasłuchiwaćmorza? -Pewnie nie dojrzelijeszcze do nasłuchiwania i sąw fazie uzgadnianiapoglądów. - Poglądy raczej już uzgodnili, zestawiając tekosze. -Najważniejsze, że nam nie przeszkadzają. Ten koszjest chyba wolny. Podchodzą do kosza ustawionego ukośnie do morza. Nikogo tuniema, więc przesuwają go wspólnie jaknajbliżejwody i siadają obok siebie. - My też będziemy nasłuchiwać morza? -Mamci masę rzeczy do powiedzenia. - Mów. -Jutro wyjedziesz. - Co ztego? Chyba jeszcze łatwiej mówić, kiedywiadomo,że tego kogoś jużsię nie zobaczy, - Nie możesz zostać? -Już ci mówiłam, mam miejscówkę. Nic jejnie powiem. Coją obchodzą moje sprawy. Gdybym zaczął gadać, nie wiedziałbym, kiedy skończyć,i byłoby głupio, najgłupiej jak można. Jeszcze by mniezaczęła żałować, a wtedy zupełne dno. - Co robi twój ojciec? - ona. - Ojciec? - Chwila wahania. -Jest inżynierem. Wyjeżdża często za granicę na budowy różnych obiektów. i teraz też jestdaleko. -Przywozi ci prezenty? - Tak. -Opowiedzo prezentach. Zupełnie dziecinna. Czemu mi zadaje takie idiotycznepytania. - Przywiózł mi kamerę filmową i projektor do wyświetlania, i najnowszy japoński tranzystor, iróżne różności. Ktoś się pojawia pod koszem. - Przepraszam państwa - gruby, bełkotliwy głos. -Jak tu trafić do miasta? - Domiasta? - zdumiewa się Andrzej. -Tu jestplaża. Gdzie pan chce dojść? - Do domu państwowo-społecznego. -Co to zadom? - Państwowo-społeczny. -Przede wszystkim musi pan wyjść z plaży. Tu nalewo, niedaleko są schody. Potem droga idzie prosto domiasta. - Zupełnie się zgubiłem. -Jak pan wyjdzie z plaży,niech pan spyta ludzi. - Zupełnie się zgubiłem - bełkoce tamten. Wświetle księżyca widaćmłodą twarz. Oczy lśniącejak od łez. Odchodzi chwiejnym, potykającym się krokiem. - Pijany. -Może ma zanik pamięci. - Co to znaczy"dom państwowo-społeczny"? -Chyba jakiś zakład specjalny. - Będzie siętak błąkał do rana. -A jeśliskądś uciekł. I nagle inny głos, ostry,przenikliwy. -Mieeeetek! Mieeeetek! Odezwij się. Jakaś kobieta przystaje przed ich koszem, zapalazapałkę, która natychmiast gaśnie. Po chwili zapala nowąizbliżado twarzy siedzących. - Przepraszam. Pomyliłam się. On tu musi gdzieś być,tylko się przyczaił. Ukryłsię wkoszu zjakąś. Jawołam,krzyczę, a oni ani mru-mru. - Może go tu nie ma- mówi Andrzej. -Nie brońgo! ostry krzyk. - Bronisz, jakbyś byłz nim w zmowie. Ja znam jego kawałki. Zwąchałsięz jakąś i siedząw koszu. Usta wykrzywione, nierówno pokryte jaskrawą szminką. Odchodzi dalej. - Mieeeetek! Mieeeetek! Odezwij się. i tak cię znajdę! - Słuchaj,uciekajmy stąd. 72 - Czemu? -Przecież nie dają nam chwili spokoju. - Wszyscysię pogubili,ale sięodnajdą pomaleńku. Nie chciałbym być w skórze tego Mietka. Szurając nogami po piasku,idziejakaś para. - Przecież to kompletne staruchy. -Też chcieli posłuchać morza. - Nawiali z domu starców. -Może w dzień nie chcą się pokazywaćna plaży. - Wstydzą się. -W dzień jest nadwodą pełno młodych. Opalająsię,grają w piłkę, pływają. - Myślisz, że boją się młodych? -Może swobodniej się czują, wychodząc na plażę nocą. - Wtedy udają młodych, podszywają siępodmłodych. -Nie lubisz starych? - Boję się starości. -Ja nie. Nawet niektórych lubię. Starzy są nierazfąjniejsi od młodych. - Półgłusi, półślepi, szurająnogami, jak ci, co przeszli. -Kiedy jestciemno, wydaje im się, żesą inni. Poprostu młodzi, zupełnie młodzi. Ciemnośćskrywa jednoprzeddrugim. "Pani mi się szalenie podoba" mówi on. "Naprawdę? " ona się dziwi. "Pani jest śliczną dziewczyną,zakochałem się wpani od pierwszego wejrzenia. " "Chciałpan powiedzieć od pierwszego słyszenia" poprawia ona. "Przecież pan mnie nie widzi, pan tylko słyszy mój głos. ""Ale słyszącgłos,odgaduję resztę. Panijest najpiękniejsządziewczyną, jaką spotkałem. " "I pan też mi się podoba. Pan też"- cichoodpowiada ona. - Słuchaj, miałeś podobno masę ciekawychrzeczy dopowiedzenia. -Właśnie to robię. - Czy toznaczy, że mamy oboje skończyć po stolat, żebyś mi powiedział coś naprawdę ciekawego? -Chciałem ci tylkowyjaśnić, jak jest ze starymi,kiedy znajdą się na plażynocą. 73. - A z młodymi? -Młodzi zestawiają kosze. - I niemówią nic ciekawego. -Chichocą, pomrukują, czasem jakieś mocne słowo. - Beznadziejna afera z tą młodością. -Młodzi mają cholerniedużo czasu. Wyobrażają sobie,że wszystko jest do zaliczenia, i żadne uroczyste słowa anipiękne słówka nikomu do szczęścia nie są potrzebne. - Mam czekać sto lat, żebyś powiedział mi coś miłego? -Powiedziałem o starych. - Gdybym się przebrała za kompletną staruszkę, a tyza kompletnego starca,wtedy zacząłbyś mi mówićróżneróżnościi moglibyśmy bez skrępowania grać w młodzież. -Kupiłaśbezbłędnie. - A teraz wróć do tegowszystkiego, co chciałeśmipowiedzieć na początku. -Początkuczego? - Kiedy tu usiedliśmy. -Na początku był chaos. - Wiem. Potem ziemia, księżyc i gwiazdy. - A jeszcze potem morze,ogromne morze. -I z niego wyszłylądy, góry, nie wyłączając Himalajów. - A potem lądy pokryłysię lasami, pojawiły się rzekii łąkipełne kwiatów i ziół. -I wtedy. - Wtedy przyszła pora na stwory poruszające się. Zwierzęta, gady i motyle. - A także ryby,ale nie o ryby mi chodzi, -Więc człowiek. Pierwszy człowiek. - Właśnie. Pierwszy. On i zaraz potem drugi,czyliona. - Ja i ty? -Niepowiedziałam. - Ale gdyby. Sceneria taka, jak wtedy, Morze, księżycw pełni, takjak w dzień stworzenia, a także gwiazdy. - Co robią pierwsi ludzie na brzegu morza? -Czemu jutro odjeżdżasz? - Już pytałeś, 74 - Więc pytam jeszcze raz. -Zostało odgórnie ustalone, że muszę jechać. - Młodość jest w przeklęty sposób zależna. -Starość też. Ci starzy, którzy tu się przesunęli,uciekli nocąna wagary. - Więc zwagaruj jutro. -Co robią pierwsi ludzie nocą na brzegu morza? - Przecież bilet można wymienić na inny. -Unik - mówi ona. - Unik? -Tak. Wiesz sam, że unik. - Możebym nie chciał, żebyś jutro odjeżdżała. -Bardzo byś nie chciał? Jej palce dotykają nagle jego ręki. - Jakie chłodne masz palce. Zmarzłeś? - Nie. -Zaprowadziłeś mnie nocą nad morze, nad zimnemorze. Wczoraj, kiedy za bardzo wpatrywałeś się wemnie, ono dało ci nauczkę i pokazało, jakie jest zimne. - Tak, tak - mruczy Andrzej. Więc terazmuszę cośzrobić, tak jak w filmie dozwolonym od piętnastu lat. On bierze ją za ręce, patrzą sobiewoczy i potem musi nastąpić pocałunek, obowiązkowopocałunek. A potem drugi. Muzyka,cięcie ileci następnykadr. Małe dzieci hasają po łące lub coś w tym rodzaju. Możnawyjść zkina, wszystko z góry wiadome. Czymiałbym naprawdę ochotę udec teraz z tego kosza? Chybanie. Ależ na pewno nie. Przecież wtedy tak się w niąwpatrywałem. Coś w niej znalazłem. I cośkazało mi dać jejmój bursztyn. Byle komu nie dajesię amuletów. I wcale niemam ochotystąd odchodzić, mógłbymtu siedzieć obok niejdo rana. Ale cośmuszę zrobić i onaczegoś oczekuje. - Chcesz, żebym coś mówił czy mam cię całować? -A ty czego chcesz? - Zastosujęsię do ciebie. -Zależy, co robisz lepiej. Jeśli umiesz fajnie mówić,tomów. 75. - Tak, tak - mruczy Andrzej. Dotykapalcami jej twarzy, przesuwa je po czole,powiekach, potem ustami dotyka lekko jej ust. - Usta także maszchłodne. -Twojawina. - Moja? Morze miarowo uderza o brzeg. Dzieńpiąty Zdrada? Majka gdzieś się zawieruszyła na podwórzu, matkawyszła dopracy. Trzeba zabrać się do obiadu izawołać Majkę. Zatrzy dni wyjazd na resztę wakacjido stryja. Jeszczenie byłem uBogdana, nie widziałem żadnegoz chłopaków. Nie chce mi sięz nimi gadać. Wciąż wydajemi się, że jestemtam. Morzecicho szumi, jakbym wielkąmuszlę trzymał przy uchu. Ciekawe, czy dziadek kupi tegotarpana, który będzie na etacie kucyka? Teraz sierpień,a potem już wrzesień, więc chyba nie. Powinien go kupić nawiosnę, w maju, w czerwcu. Ale możebędzie mugłupiopatrzeć co dzień na pustą stajnię, na tę uprząż z czerwonejskóry, nabitą złotymi ćwiekami, i siodło. Gdyby kupił najesień, babka całą zimę będzie mu dokuczać,że takłatwozapomniał o Maciusiu. Ale przecież nie dlatego, że dziadek,że Maciuś,że tarpan, nie mogę się odczepićod morza. Więcono jestszafirowe, a piasek jasnozłoty, prawie biały jestpiasek plaży. Ale to morze, od któregonie mogę sięodczepić, ma kolor czarny i tylko czasem migocą na nimmatę,srebrne grzywy, i piasek jest jakiś dziwny, pomarańczowy, różowy, srebrny? Jakiż jest ten piasek w świetleksiężyca? Zdawało misię,że nad tym morzem i wśród tegopiasku mogę trwaćdorana. Ale teraz jest południe, któreś tam południe od megopowrotu, a morze wciąż szumi, jakbym wielką muszlę 76 trzymał przy uchu. I w samo południe wracam do tamtejnocy. Przede mną na stole kartka papieru. Majkajej niepowinna wypatrzyć, a zresztą, co mi tam, takiejsmarkatejnie muszę się z niczego tłumaczyć. Tylko jak załatwićsprawę tej kartki papieru? Ledwie kilka zdań nasmarowałem i stop. Co dalej? Codalej, żeby sięnie wygłupić? Żeby to było jakieś. jakieś. Czytam kartkę. Możepodrzeć i zacząćjeszcze raz od nowa, zupełnie inaczej? Czy wiesz, że zapomniałaś mipowiedzieć swoje prawdziwe imię? Obiecałem, że zaraz po przyjeździe napisze,i Ty też zaraz miałaś napisać do mnie. Muszę czekać naTwójlist, bo jakoś głupio zaadresować: Rika. Rika bardzomi się podoba, ale czytak pisać na kopercie? W dodatkuna tej kartce, którąmi dałaś w ostatniej chwili, nazwaulicy lakniewyraźna,że boje się coś przekręcić. Wegniewaj się, ale charakter pisma masznieszczególny. Byłotyle sprawdo obgadania, że niezdążyliśmy. Rika. Czyto Irena, Karina, Marika, amoże jeszcze inaczej? Terazchyba napiszeszi będę wiedział. Twój Białystok jest daleko,patrzyłem na mapę. Blisko stamtąddo jezior i lasów. Nie zwlekaj długoz listem,bo naprawdęchcę, żebyjuż przyszedł. Miałem zamiar zostać kiedyśgórnikiem, aleteraz zdecydowałem się na morze. Zostanę budowniczymokrętów albo zacznę pracować we flocie rybackiej. Doustalenia. Morze mi zagrało. Mógłbym sobie postawićchałupę nad samym brzegiem, żeby dzień i noc morze hylotuż obok. Co o tym Kadzisz? Wróciłem do Wrocławia. U mnie w domu wszystkow porządku. Ojciecw Bombaju na delegacji. Przysłał mikolekcję kolorowych muszli zOceanu Indyjskiego. Kiedy jeprzykładam do ucha odrazu mam morze,szumiące morze. Na podwórzu jakaś awantura,słychać podniesionegłosy. Andrzej wychyla się przez okno, dwie panie z torbami w rękach mająsobie parę niemiłych rzeczy do 77. powiedzenia. Jak to dobrze, że nigdzie w pobliżu nie maMajki. Można znów usiąśćnad zaczętym listem. Co mi przyszło do głowy, żeby pisać o ojcu, o Indiachi tych muszlach? Muszę jej imponować ojcem nadelegacji? Przecież, jeśli coś na tejplaży się zaczęło, to nie przezżadne głupie licytacje na temat ojców. Nawet nie wiem,co robi jej stary. Byłemja, ona, morze i tak najfajniej. Z tym bursztynem jakośsamomi wyszło. Tym ją kupiłem,niewykluczone jednak, że jużwcześniej, kiedy się w niąwgapiałemi nagle chlust - zimna woda w bucie. Więcciągle tkwię nad morzem. To fajniemóc tako czymś myśleć, a nie tylko kwasić się i kombinować,żeby w budzie było jako tako, bez wpadek. Fajnie móco coś takiegozaczepićmyśl. Kiedy jest źle,nudno, pusto,od razu zmienićkanał, innawizja, inna fonia. Morzenocą,siedzimy obok siebiew koszu. Była zupełnie chłodna,kiedy ją dotykałem. Aż się przeraziłem, taka chłodna,usta miała jak zlodu. A po chwili wszystko sięodmieniło. Była już taka sama jak ja. Czyżbymja stał się chłodny? Jednak musiało być inaczej i nagle onabyła równie ciepłajak ja. Nigdynie dotykałem żadnejdziewczyny, tak jakją dotykałem. Po prostu nie miałem na to ochoty, ajeślinawetcoś takiego przyszło do głowy, nie chciało misięnicrobić, żeby się bliżej poznać z którąś dziewczyną. Świat chłopaków i dziewczynw szkoleto dwa różneświaty. Jeśli myślałemo takich sprawach, to tylko w związku z dorosłymi facetkami. Czasem mi się któraś podobałai wtedy myślałem o niej. Ale tutajbyłood razuwszystkoinaczej. Zupełnie jakby we mnie był jeszcze ten drugi,który potrafi z dziewczyną rozmawiać łatwo i tak, jaknigdydo tej pory nie rozmawiał. Pierwszyraz tak naprawdęsię całowałem i wydało mi się to zupełnie naturalne,jakbym od latnic innego nie robił, tylko całował sięz dziewczynami. Nie, nie, jednak nie tak. Zaczęło mistrasznie walić serce, straciłem oddech. Ona powiedziała: "Czemu tak głośno bije ci serce? " A potem rozpięła mojąkoszulę i położyła mi rękę na piersi. "Dobrze tak? " 78 -- spytała. Ja nic nie powiedziałem, ale było mi naprawdędobrzei dziwnie jakoś. Więc ija położyłem rękę na jejpiersi, a potem obie ręce. Zniszczę to, co napisałem. Trzeba zacząć list od nowa. Może: "Czy pamiętasz? " - ipotemopisać jej wszystkoto, co chodzi mi nieustannie po głowie, nawet o jej ręcena mojejpiersi. Nie, nie, mowy nie ma. Jaszcze ten listdostałby się w ręce kogośz dorosłych i dopiero byłabyheca. Zresztąsprawa i tak upada, nieznam jej imieniaani dokładnego adresu, więc listunie wyślę, póki nieotrzymam paru słówod niej. A jednocześnie chciałbymdoniej pisać, na bieżąco zapisywać, co o niej myślęi o sobie w związkuz nią, o nasobojgu. Taki list możnaby pisać po dziesięć godzin dziennie albo więcej. Jeślinie piszę, mógłbymdo niej mówić. Mam potrzebę mówieniado niej, jakby była tuż obok itylkoczekała na mojesłowa. Czyto normalne, czy takpowinno być? A możeto wszystko jakieś odchylenie, choroba. Zwariowałemi powinni mnie zamknąć? Podejdę do lustra i spojrzęsobie w twarz. No tak,oczy jakieś rozjaśnione, jakbymmiał temperaturę. I błędne. Wyglądam nanieprzytomnego,chociaż poza tymwszystko w porządku. Gęba opalona,nie darmo siedziałemnad morzem. A jednak chybazwariowałem przez tę dziewczynę. Idiotyzm. Wymyślamidiotyzmy. Siedem razy piętnaście, sto pięć. Dziewięć razydwadzieścia trzy, dwieście siedem. Okey. Wszystkow porządku. Dzwonek. Andrzej się nerwowo podrywa. W drzwiachstoi zdyszana Majka. - Co się stało? - Andrzej. - Nic. -Znudziła ci się gonitwapo podwórku? - Tak. nie - Majkarozgląda się po przedpokoju. - Coś posiałaś? -Nie,skąd. - Zaraz podgrzeję obiad i będziemy jeść. -Nie dlatego wróciłam. 79. - Wiem, mogłabyś pajacować na podwórku od świtudo nocy. Majka milczy. Czy iona coś zauważyła? W twarzy, woczach. Przedtą smarkatą nic się nieukryje. Ale czynaprawdę widaćto po mnie aż tak? Aleze mnie frajer. Zostawiłemlistna stole. Tylko tego trzeba, żeby Majka zaczęła goczytać. - Zapal gazi postawgarnek z zupą. Majka znika w kuchni. Andrzej chwyta leżący nastole list i kładzie między swoje książki i zeszyty na półce. Zatrzymuje się na progu kuchni. Majka stoi z pudełkiemzapałek w ręku. - No, czemunie zapaliłaś gazu? - Andrzej ostro. - Zamyśliłam się. -Obiad trzeba zjeść. - Andrzej. -O co chodzi? - Niezdradzisz mnie? -Ja ciebie? Coty pleciesz? Muszę z tobą pomówić. - Coś się stało? Majkanie odpowiada. - Znów coś zmalowałaś napodwórzu? -Nie, nie. - Jakaś draka wyszła? -Andrzej, niezdradzisz? - Co z tym zdradzaniem? -Żebyśnikomu o tym, co ci powiem. - W porządku. -Słowo? - Słowo. -Matka kogoś ma - rzuca szeptem Majka. - Jak to: ma? -Jestjakiś facet. Okropny, obcy facet przyplątałsiędo mamy. - Co znaczy "przyplątał się"? Wymyślasz jakieś historie. Pewno kolega z pracy albo ktoś z wieczorówki. 80 - To nic tak, jak myślisz. On tu przyłaził z niąwieczorem i siedział przy telewizorze, a mnie mamakazała kłaść się spać. - lco z tego? -Kiedy ty wróciłeś, on już się tunie pokazał ani razu. - Jegosprawa. Jego i mamy. - Ja nie jestem taka głupia. -Dajspokój. Co powiedzieć Majce? Że wiem o tym facecie? A może to wcale nie tamten, tylko zupełnie nowy. Nie,raczej tamten. Tamten, zaktórym ona wybiegła ponocy, z którego przyczyny szlochała. A te jej powrotyo nie wiadomoktórej. Przecieżwiem, znam tęhistorię. Co powiedzieć Majce? Że chciałem nawiewać z domu,gdyby coś. Żechciałem raz dwa iśćdo pracy i dużo,dużo zarabiać, żebystarczyło dla mnie idla niej. Aleczy matka jest przeciw nam? Czemu musi wszystkoprzekreślić, wszystkiego się wyrzec, ponieważ ja i Majka? Głupia afera. Bo jeśli nie może sobie z tym poradzić. I ten facet nie jest takiokropny, ona się wnimnaprawdę zakochała, aonw niej. Na wiosnę nie mogłemo tym spokojnie myśleć, nie mogłemjej tego wybaczyć. Ale czy tu jest coś do wybaczania? Teraz coś sięwemnieobróciło i myślęo tym inaczej. Czy dlatego, żeja sam. że była ta noc nad morzem? Ale co powiedziećMajce? - Andrzej. -Tak. - Jeśli ona nas zdradzi, ja zrobię coś bardzo złego. -Ty? - Jeszcze nie wiem, co. Ucieknę z domu albo sięutopię. - Co ty wygadujesz. Majka! - Bo dom to jest onai my. Nikt obcy i okropnynie ma prawa tu być. - Po pierwsze, może niejest okropny, a po drugie,pewno sobie coś wymyśliłaś i teraz gadasz od cieczy. Pojedziesz do dziadków, zapomnisz o tych bzdurach. - Nie jestem głupia. Żebyś widział, jak ona na niegopatrzy. - Jak? -Nie spuszcza zniego oczu. - Ej, Majka. -Bierzesz jego stronę? Bo jeślii ty mnie zdradzisz. - Skończ ztą zdradą. Nikt cię nie chce zdradzać,ani ona, ani ja. - Broniszjej? -Staram się wytłumaczyć. Bo jeśli nawet. - Jeśli co? -Może się przecież kiedyś zdarzyć, że ona w kimśsię zakocha. - Andrzej. -Tak. - Jeśli i ty mnie zdradzisz, zrobię coś złego. -Przecieżwiesz, że nie zdradzę. Chcę tylko, żebyśzrozumiała. - Onama być z nami. Jak wytłumaczyć Majce, że. Przecież nie opowiemjej o tamtej nocy nad morzem ani nie pokażę listu. - To, widzisz. Majka, są sprawy dorosłych. - Nie ma żadnych spraw dorosłych i dziecinnych. -Nie znasz się na tym. -Tak. - Andrzej. Majka zapala zapałkę, potem odkręca gaz i na płomieniu stawia garnek z zupą. - Będziemy jeść obiad, będziemy jeść obiad. powtarza zamyślony Andrzej. Majka patrzy na niego ostrym, przenikliwym spojrzeniem. Dzieńszósty Zgoda i niezgoda - Wyspałeś się wreszcie? -Chyba tak. Chociaż jeszcze nie całkiem. Rozlazływciąż jestem. 82 - Minie ci do wieczora. Wszyscy, którzy tu przyjeżdżająz miasta, najpierw tylko by spali i spali. - Powietrze fajne. -Co chcesz,same lasy, łąki. - Stryjek miał genialny pomysł, żeby się tu osiedlićStryj Józef rzuca Andrzejowi krótkie spojrzenie i chmurzy się. -Podoba ci siętutaj? - Bardzo. -Rzeczywiście. Kto przyjedzie, nachwalić się niemoże. Że widoki piękne, powietrze aromatyczne, wodaczysta. Pisałem twojej mamie, że powinna tu przyjechać,ale odpisała, że w żaden sposób nie może. Niedobrze,że tak się zaharowuje. Co odpowiedzieć? Że praca pracą, a sąpewnie i inneprzyczyny, dla których matka niechce opuszczać miasta0 to samo zagadywał dziadek i też się wykręciłem. - Niedługo ja się wezmę do pracy - mruczy Andrzej. -I wtedy pomogę mamie. - Ładnych parę latek minie, zanim co. Studia teżpowinieneś zaliczyć. - Studia zrobię zaocznie. -Zdecydowany jesteś, to ci się chwali. Ale co zamierzasz robić? - Nie wiem jeszcze. Ze względu na zarobki warto byzostać górnikiem albo stoczniowcem. - Tak, tak - potakuje stryj. - Jednym słowem, pracysię nie boisz. - A tutaj? - rzuca nagle Andrzej. -Jak jest tutaj? Stryjek wychodzi na swoje? - Czy wychodzę na swoje. - stryj się uśmiecha jakośironicznie. -I tak,i nie. - Bo na oko strasznietu fajnie. -Niewszystko złoto, co się świeci - mruczy stryj i,jakby nie chciał przedłużać tej rozmowy,oddala sięw stronę szopy zbudowanej ze świeżych sosnowych bali. Otwiera skrzypiące wrota iniknie wewnętrzu. 83. Andrzej siedzi na ławce przed domem, ziewa raz zarazem, myśli snują się leniwie. Morze igóry. Gdzie jest fajniej? Dopiero cobyłemnad Bałtykiemi tam wydawało misię najfajniej. A możeto, że spotkałem tę dziewczynę, jeszcze mnie dodatkowopodkręciło? Co się z niąteraz dzieje? Chciałbym jejpokazać góry. Czy uznałaby, że niesą gorsze od morza? Stryj znalazł sobie dobrą parcelęna tym zboczu. Zarazza domem las,widok rozległy. Łąki, górki, pasmo wychylasię zza pasma. Nie chce mi się stąd ruszać. Krystyna wychodzi na schodki przeddomem. - Siedzisz tu sam, Andrzeju? Nie nudnoci? - Oswajam się z widokami. -Prawda, widokiklasa. Każdegoto bierze. Niewidziałeś ojca? - Poszedł do szopy. -Muszę goo coś spytać. - Coś pilnego? -Niespecjalnie. - To usiądź. Opowiedz coś. Krystyna ma jasne, prawie białe włosy, które zaplataw dwa warkocze. Jasny sweterek i spłowiale, błękitnedżinsy. - Co cię interesuje, bracie stryjeczny? -Jaktu wygląda życie. - Moje? -Choćby twoje. - Chodzę do liceum. Za dwa lata matura. Mieszkamw internacie. Kiedy mieszkaliśmy w mieście, wszystkobyło inaczej. Miałam koleżanki, kolegów, z którymi sięzżyłam. Na każdą letnią niedzielę czy wakacje braliśmymalucha, namiot i jeździło się po całej Polsce. A terazklops i mogiła. - Klops i mogiła? Przecieżtu jest wspaniale. - Komu wspaniale! Przyjechać na dwa tygodnie w rokualboi dwa miesiące toudana impreza, a zakopać się naokrągło? Brrr. 84 - A ja tu siedzę ioczu nie mogę oderwaćod tych gór. -Tyto jesteś ty. Możekomuś odpowiada taki trybżycia. Drzewo rąbać, wodę dygaćwiadrami. Na krótkąmetęnawetzabawne. Ale od kiedy tu się przeprowadziliśmy, aminęło już trzy lala, ja czujęsię przegrana. Wiesz,co to znaczy internat w małym miasteczku? i ja, dziewczynaz dużego miasta. - Zdegradowana? -A co myślisz? Wszyscy patrzyli na mniejak nararoga. I oczywiście różne gadki o moim starym, żemusiał coś potężnienaknocić, jeśli tu się wyprowadził. - Powinnaś mieć to wszystkow nosie. Przecież. - Nie wytłumaczyszim. W mieście miałam inne życie,tu muszę się gimnastykować. Ibelfrowie, i koledzyz początku bylido mnie na duży dystans. - I ty do nichpewno też. -Masięrozumieć. Teraz już się trochę zżyliśmy. Wiedząjuż,że mój stary nie żadenkanciarz animankowicz. Zresztą, żyćw miasteczku to jedno, a tutaj coś całkieminnego. Tu takich różnych, co ponawiewaliz miast,jestwięcej. I nikt się tacie nie dziwi, że rzucił dobrą posadę,szansę kariery i zabrał się do hodowli pszczół. - Powiedz, jak było ze stryjem? -Pewnego dnia odbiła mu szajba. To, żeby uciecz miasta, chodziło mu po głowie od dawna. Kiedyzdarzyła się ta historia z twoim ojcem, bardzo się przejął. Powiedział, żew mieście ludziedziczeją. I że ludziew wielkich skupiskach zaczynają działać sobie na nerwy,apotem dochodzido wzajemnej nienawiści. - Zbóje i chuligani trafiają się i na wsi. -Tak też ojcu razemz mamą tłumaczyłyśmy. Alekiedy komuś odbije szajba, na nic tłumaczenia. Starysobie wyobraził,że coś mu się od życia należyi żeszczęśliwy może być tylko z daleka od miasta. Skończyłjakiś kurs rolniczo-pszczelarski i mamę teżdo tegonamówił. Dostał pożyczkę naosiedlenie się tutaj, noi pożegnał się z karierą cenionego ekonomisty. 85. - Swoją drogą, trochę głupio z takimi kwalifikacjamijak stryjek hodować pszczoły. -Nie było siły, którazatrzymałaby go w mieście,a mnie się nikt o zdanienie pytał. Staram się go zrozumieć,to wszystko. - Tak, ale. -Niechkażdy mówi w swoim imieniu. - A ty co będzieszrobić po maturze? Też pszczołyhodować? - Jeszcze nie wiem. Chciałamiść na psychologię,chociaż tam diabelnie trudno się dostać. - Psychologia. Znaleźć klucz do ludzi, żeby byli ludźmi. - No, właśnie. Chociaż wątpię, czy najdoskonalszapsychologia dałaby radę wszystkim tym, którzy oblegająkioski z piwem, w pijanym widzie ludzi mordują lubrozjeżdżają ich ciężarówkami. - Chyba jednak coś zrobić można. -Jeśli mnie oblejąna egzaminie i nie dostanę się napsychologię, przyjadę tu i razem ze starymi będę hodowaćpszczoły. Miód to samo zdrowie. Ludzie dobijają sięo miód. Tylko że pszczoły masowo ginąodróżnychprochów owadobójczych i opryskiwań. - Liczę, że nie dasz wyginąć twoim pszczołom, a nastare latazawsze mi podeślesz do Wrocławia banieczkęmiodu. -Postaram się -rzucaKrystynaz ponurą minąi odchodzi w stronę szopy. Po chwiliAndrzej widzi stryjaw płóciennym,zielonkawymfartuchu i Krystynę, idących w kierunkulasu. Pewnie idą do pasieki - myśli Andrzej. - Wiem, żejest gdzieś na skraju lasu i niedaleko domu. Jeszczemijej nie zdążylipokazać. Powinienem podnieść się i dogonićich. Stryj pewnie byłby zadowolony, że możemi pokazaćswoje ukochanepszczoły. Ale nie zdobędę się na tenzryw. Jestem ciężki, jakby mi ołowiane ciężarki uwiązanodo nóg, i głowę mam otępiałą. Ostatecznie potakiejnocyw zatłoczonym pociągu trudnobyć świeżym. Co z tą 86 głupią Majką. Wolałbym ją mieć gdzieś blisko. Wygadywała idiotyzmy o topieniu się, skąd jejprzychodzątakie myśli. Ta sprawa z mamą. mnie na początku teżróżności chodziły po głowie. Byłem wściekły, nie wiedziałem, gdzieznaleźć sobie miejsce. Ale teraz staram sięzrozumieć. Kiedy to dopadnie człowieka - koniec, niema rady. Trzeba zrozumieć i Majka musizrozumieć,pogodzić się. Coś się w naszymżyciu zmieniło. Choćbyna dworcu. Zawsze nas odprowadzała, tym razem powiedziała,że jest zajęta i musimy sobie sami dać radę. Czy to znaczy, że stopniowo będzie mamy coraz mniejw naszym życiu? Nie, to nic nie znaczy. Możenaprawdębyła zajęta. Dworzec zatłoczony, jak to w czasie letnich miesięcy. Co chwila słychać charkot w głośnikach i schrypniętygłosik:"Pociąg do Jeleniej Góry odjedzie z toru. ogodzinie. " Po chwili: "Pociąg do Terespola przez ŁódźKaliską, Warszawę odjedzie z toru. "Majka stoi obokAndrzeja ze skamieniałątwarzą. - Zaraz podstawią twój pociąg - mówi Andrzej. Majka milczy. - Nicsię nie denerwuj ciągnieAndrzej. Wysiadaszw Gdańsku, wychodzisz z dworca, a tu stojąjuż autobusy. Wsiadasz i dojeżdżasz na samo miejsce. Majka dalej milczy. - Mamnadzieję, że sięnigdzie nie zgubisz. Nierazjuż jeździłaś do dziadków. I po chwili. -Co tam. Majka? - Nic. -W porządku? - W porządku. Wgłośnikach znów charkot: ,,Pociąg osobowy doGdyni, Gdańska zostaje podstawiony na tor. " - Uważaj - rzucaAndrzej. -Ty sam uważaj - odcina Majka. 87. W plątaninie kolorowych sygnałów, ku którym biegnąsrebrne linijki szyn, ukazują się dwa jasne światełka rosną, zbliżają się z każdą chwilą. Powoli wtacza sięna peron wielka, pomrukująca lokomotywa, a za niąsznur wagonów. Tłum pasażerów rzuca się do drzwiczek,jedni odpychają drugich. Co silniejsi ibardziej sprawniwskakują na schodki wolno jadącego pociągu, otwierajądrzwi wagonów, przebiegająkorytarze, gorączkowowyszukują najlepsze miejsca na środku wagonu i przy oknach. - Poczekaj tu- rzuca Andrzej i zostawiaMajkę obokwalizkii plecaka. Wślizguje się międzyzadyszanych mężczyzn, już jestna schodkach. Pociąg wreszcie staje. Andrzej, myszkującpo przedziałach, wynajdujemiejscew kącie przedziałuprzydrzwiach. Otwiera okno. Majka podaje mu niedużąwalizkę. - Okey. Masz fajne miejsce - woła triumfalnie Andrzej. A potem do jakichś pań, zajmujących miejsca kołoMajki: -Może któraś z pańjedzie do Gdańska? Chodzi mio siostrę. Proszęrzucić na nią okiem,żeby wysiadła,gdzie trzeba, i przesiadła się do autobusu. Andrzej stoi na peronie obok swego plecaka. Majkawotwartymoknie. Oczy Majki jakieś dziwne, zobojętniałe,jakby go w ogólenie spostrzegała. - Zobaczysz, wszystko będzie fajnie. Dziadkowie sięucieszą, jak przyjedziesz. Bardzo na ciebie czekali. Możedziadek kupił już nowego kuca. Chociaż babcia niechciała. Niełatwo dostać kuca, ale dziadek się uparł,żedostanie. Zresztą może tobędzietarpan. Napisz zarazdo stryja na moje nazwisko. - Kiedyodchodzitwój pociąg? - Majka mówi powoli,niechętnie, jakby wypowiedzenie każdego słowa przychodziło jej z trudem. - Czterdzieści minut po twoim. -Chyba będziesz miałmiejsce siedzące? - Na pewno. 88 - Ona nie przyszła. -Powiedziała, że jest zajęta. - Nic jej niewierz. -Co ty pleciesz. Majka. Tak nie można. Gdyby tylkomogła, byłaby tu z nami. Znaszprzecież mamę. - Nie znam. Nie znam - powtarza cicho Majka i oczyjej nagle napełniają się łzami. - Inie chcę znać. - Majka, taknie wolno. -Co znaczy "niewolno"? Na peroniesłychać okrzyki konduktorów, wagonydrgnęły, potemzaczynają się powolitoczyć. - Majka, wszystkobędzie dobrze. Majka potrząsa głową. Wagony toczą się corazszybciej,za ostatnim kołysze się czerwone światełko. Andrzejzarzuca naramiona ciężki plecak i wędrujena innyperon, doinnego pociągu. Nie trzeba rozrabiać. Dziadkowie na pewno zajęli sięMajką, będzie im pomagać w gospodarstwie, chodzićz babcią do lasu inad morze. Minie parędnii przestaniesię martwić. A może będzie inaczej, może to ja tak sobietłumaczę, bo chcę to mieć z głowy. Nie, nie, truć się niewolno. Nikomu tym niepomogę. Trzebazmienić film,więc będę myśleć odziewczynie. Jeszcze nie dostałemlistu. Czy mama migo przeadresuje? A może list zaginiew tym wakacyjnymbałaganie? To dopiero byłaby głupawahistoria. Corobi teraz Rika? Odnawia razem z ojcemmieszkanie, stoi na drabinie z wiadrem i pędzlem. A możeurwała się na plażę? Czy przez Białystokprzepływa jakaśrzeka? Musi tam być jakaś rzeka, nie wyobrażam sobie,żeby nie było. Ale jak się nazywa? Oj,coś nie w porządkuz moją geografią. Więc Rika odnawiająca mieszkanie czyRika na plaży? Który wariant wybrać,żeby zaczepić myślocoś, co odciągnie mnie od tamtego trucia? Chciałbym,żeby z Riką mi wyszła nie żadna zmyłkowa głupotai bylejactwo, ale duża, fajnahistoriai żeby nikt z tegopowodunie był przegrany, nikt nie miał takich oczu, jakMajka w pociągu. 89. Brzęk rowerowego dzwonka. Raz,drugi, trzeci. Przed dom zajeżdża wysoki chłopak z rudą grzywą. Zeskakujezdyszany z siodełka, patrzy uważnie na Andrzeja. - Gdzie Krystyna? rzuca krótko, - Poszła z ojcem, chyba do pasieki. -Dobra, poczekam tu na niąStawia rower pod ścianą domu i siada na ławce obokAndrzeja. - Mirek- mówi. -Andrzej. - Skąd się tu wziąłeś? -Przyjechałempociągiem, potem autobusem. - Ciekawość świata cię tu przygnała czy masz jakiś interes? - Chcę tu posiedzieć przez resztę wakacji. -Znaszdobrze Krystynę? - Jest moją stryjeczną siostrą. -To tyjesteś ten kuzynz Wrocławia? - Tak jakby. -W porządku. Wpadłem, żeby wyciągnąć Krystynęna relaksowe. - Co znaczy "relaksowa"? -Krystyna się nie nadaje do tej afery. - Afery? -No, tej sielsko-anielskiejharówy. To dobre dlafacetów, którym życie niemiłe. Jej stary też ma niepo kolei. Myśli, żeKrystyna będzie pszczołyhodowaći strzyc owce. - Bardzo tu fajnie. -Pewno, że fajnie. Na wakacje wpaść, zaliczyć paręgórek, przespać się na połoninie i obejrzeć sobie tychwszystkich tyranów, co to od świtu do nocy tyrają,hodują i myślą, że się dorobią czegoś więcej niż reumatyzmu. Duży śmich. - Jeśli lubią ten rodzaj pracy. -Nie znoszę wszelkiego frajerstwa. Jakwidzę takich,to robię się wkurzonyjak diabli. 90 - Wszystko od tego zależy, cokto uważa zafrajerstwo. -I tutaj się możnaurządzić. Jest paru takich, cochałupki sobie postawili, do owiec i krów mają pomocnajemną,sami tylko na lato tu zjeżdżają, przez resztęroku kręcą biznes. Tychjakośmożna zrozumieć, bawiąsięw planowy deficyt, aleodbijają sobie na czym innym. Zapada milczenie. Od lasu zbliża się Krystyna. - Poznaliście się już? - uśmiecha się, widząc ichsiedzących obok siebie. - Tak sobiegawędzimy - mruczy Andrzej. -Pszczoły się wyroiły. Musiałampomóc ojcu ściągaćrój z drzewa. - Udało się? - pytaAndrzej. - Mój stary zupełnie nieźle sobie z tym radzi. -Uważaj - mówi złowieszczo Mirek. - Któregoś dniapszczoły cię tak urządzą, że się nie pozbierasz. To dzikieizłośliwe bydlaki. Nigdy nie wiadomo,kiedy im przyjdzieochota kogoś załatwić. - Dobrego pszczelarza pszczoły nie żądlą. -Akurat -Mirek wybucha śmiechem. Słychaćwarkot silnika,który z każdą chwilą sięwzmaga. - Tego tu brakowało! - woła Mirek. - To nauczyciel usiłuje sforsować naszą górkę swojąsyrenką. Pewno chce czegoś od ojca. - Krystyna,wiejmy - rzuca Mirek. - Jak ten nudziarznas przyłapie,nigdzie się już nie wyrwiemy. - Dobra, tylko powiem mamie, -Idzieszz nami? - Mirek zwraca się do Andrzeja. - Jakiś jestem nie za bardzo. Innym razem. Mirek podrywa się czujnie z ławki. - Powiedz Krystynie,że poszedłem do wąwozu. Niech mnie goni. Chwytarowerza kierownicę i znika wśród drzew. W tejsamej prawie chwili od strony drogi ukazuje się sfatygowanasyrenka, którabrzęcząc przerdzewiałymżelaziwem podjeżdża pod dom. Zatrzymujesię ze świergotliwym piskiem 91. hamulców, silnik perkoce jeszcze kilka sekund, kopcącbłękitnym dymkiem o zapachu palonego oleju, potemgaśnie. Z syrenki wychodzi opalony na brąz, brodatyjegomość w szortach i gimnastycznej koszulce. - Ojciec wdomu? -Wyszedłdo pszczół - odpowiadaKrystyna, którapojawiła się na progu. - Mam kłopot z akumulatorem - mówi brodaty. -Ciągle znika z niego elektrolit. - Wyparowuje - rzuca Krystyna. -To i ja wiem,ale dlaczego tak szybko? Cogodopełnię, znika jak kamfora. - Trzeba spytać ojca. Może będzie wiedział. - Po to przyjechałem. -Gdzie Mirek? - Krystyna szeptem do Andrzeja. - Powiedział, żebyśgo dogoniła. Poszedł czy pojechałw stronę wąwozu - również szeptem odpowiada Andrzej. Brodacz patrzy na nichpodejrzliwie. - Co tam konspirujecie? -Nieważne - mówi Krystyna. - A ten młodzieniec to kto? -Mój brat stryjeczny. Przyjechał z Wrocławia. - Słyszałemo nim. Jak ci się u nas podoba? - Bardzo - stwierdza Andrzej. -No, właśnie. Każdemu się tu bardzo podoba, a jakprzyjdzie co do czego, to ucieka, gdzie pieprz rośnie, - Jedni uciekają, drudzy przyjeżdżają - dodaje matkaKrystyny,stając wotwartym oknie. - Pan profesorteż niedawno tu przyjechał i chyba nie myśli na razieo ucieczce. - Nie mam dokąd uciekać. -Chyba nie jesttak źle. - Szkoda gadać - wzdycha nauczyciel. - Na domiarwszystkiego jeszcze mi akumulator wysiada. - Pryskam, pa - szepce Krystynado Andrzeja. -Zostawię tu wóz - mówi brodacz -i pójdę szukaćgospodarza. 92 - Na pewno coś panu poradzi - rzuca stryjenka. -A jak owce? - Właśnie z owcami mam kłopot. -Co się stało? - Dziś rano najładniejszą znalazłemz poderżniętymgardłem. -Ktoś tu chce panu dokuczyć. Nie wiepan, kto? - Pojęcia nie mam. -Któryś zuczniów? - Wykluczone. -Może jakiś dwójkarz, który został na drugi rok? Brodacz kiwa głową. - I ja przezchwilę tak myślałem. Ale kiedy się zastanowiłem lepiej, doszedłem do wniosku, że niemożliwe. Niematak wielu uczniów i wszystkich znam dobrze. Niemożliwe. Idzie powoli, ciężkim krokiem po pochyłości prowadzącej do lasu. - Jaktam, Andrzejku? - rzuca stryjenka. - Dziękuję. -Nie wyciągnąłbyś sięna łóżku, żeby uczciwie odespaćtę nocw pociągu? - Wolę tu siedzieć. -Przyzwoity człowiek ten nauczyciel- mówi stryjenka. - Myślał, że znajdzie tuuczciwą pracę i trochę spokoju. Tymczasemsłyszałeś, co mu zrobili. - Podziwiam, że nieboisięjeździć tym samochodem. Przecież to szmelc. - Na lepszynie stać go na razie. A on szkołę maw jednym miejscu, domek i owczarnię w drugim. Wdodatku zezdrowiem jakieś kłopoty i nie powinienzbyt wieleganiać po tych wzniesieniach. - To po co tu przyjeżdżał? -Ano, doszedłdo wniosku, żeważniejszyspokóji dobre powietrze od choroby serca. Zresztą, tu był etat. Zaproponowali mui wziął. - Zawsze słyszałem, że góry przy takich dolegliwościachbardzo niewskazane. 93. - Tak się mówi. Ale skądsię biorą choroby serca? W większościod zmartwień. A nasz nauczyciel to niebyle kto. Matematyk. Wykładał w liceum, zrobi! doktorat. - I uczy w podstawówce? -No, właśnie. Wszystko przez trudny charakter. Uparty był z niego pedagog, dużo wymagał od uczniówi żadnych oszustw, żadnego nabierania nie tolerował. Jeśliktośmiał trudności, gotów był po lekcjach dodatkowogo podciągnąć i wyjaśnić, ale nie oto chodziło. Postawiłdwójkę paru takim, co mająważnych rodziców. Któregośoblał na maturze. Podobno rodzice nachodziligo,jedniproponowali łapówki, inni grozili. On dalej robił swojei doczekał się anonimów, donosów, interwencji. Oskarżonogo o branie łapówek iinneświństwa. Wszystko z zemsty. Dowiódł swojej niewinności, ale takie sprawy mają todosiebie, że choćby się człowiek ze wszystkiego oczyścił,zawsze coś niedobrego przylgnie do nazwiska. Gryzł siętym ogromnie, no i postanowił uciec. Terazuczy w podstawówce ihoduje owce. - Dobra historia. -Tutaj,Andrzejku, byś się nasłuchał różności, boiróżni się trafiają osadnicy. Jest paru plastyków,muzyk,historyk. - I to mają być osadnicy? -Wszyscy pokończyli kursy przysposobienia rolniczego,jak stryj i ja. Staramysię. A nie brak i prawdziwychrolników z dziada pradziada. Jest też paru górali, ci twardozabrali się do pracy. Karczujątę dżunglę, małoim ręce niepoodpadają. Kto po nich obejmie, przyjdzie do gotowego. - Jak to: ponich obejmie? -Młodzi tu nie chcą pracować. Krystyna też bardzobyła przeciwnawyjazdowi tutaj, choć nigdy dotąd nasnie krytykowała. Ale niktjej do niczego nie namawia. Będzie chciała po studiach zostać w mieście, zostanie. Zechcetu być, będzie. Z Mirkiem też podobna sprawa. Rodzice żyły prują, a on nawet uczyć się niechce, jaknależy. Mówi, że tutaj za skarby nie zostanie. 94 Od stronylasu widać zbliżających się stryja i nauczyciela. Podchodzą dostryjenki, o czymś między sobążywo rozmawiają. Nauczyciel unosi pokrywęsilnika. Czemu nic mi się nie chce? - myśli Andrzej, - Siedziałbym i siedział przed domem. Ani w lewo, ani w prawo. Nawet na pójściedołóżka i solidneodespaniepodróżynie mogę sięzdecydować. Tak sobie pogaduję z Krystyną,Mirkiem, stryjenką, ale w gruncie rzeczy ich sprawyi kłopoty mało mnie wzruszają. Wygrali los na loterii. Mieszkaćw takimmiejscu i hodować pszczoły, owcei barany tak można się bawićcałe życie i niczegowięcejnie chcieć. Gdyby tata w swoim czasie wziąłsięza rolnictwo,siedzielibyśmy sobie tutaj z mamą i Majką. Wszystko byłoby odwołane, na tatę nienapadliby żadnichuligani,bylibyśmy turazem we czworo. Hodowaćowce, proszę bardzo,krowytak samo, i konie, pszczołyna dodatek. Nie byłoby tej historii z mamą i obcymfacetem. Majka nie mówiłaby o topieniu się. Gdybywszystko dałosię odwołać, odkręcić, nasze życie byłobyzupełnie inne. Miałbym na przykład konia, a może dwa. Pozostaje sprawa dziewczyny. Czy w tamtej rzeczywistościbyłobymiejscena Rikę? Ależ tak. W czasie wakacjiwpadłbym na trochę do dziadków nad morze. Zdążyłbymznaleźć bursztyn-talizmani ofiarować go dziewczynie. A gdybym nie musiał sam Majki odprowadzać na stację,nie miałaby tak dziwnie ściągniętych ust i nieobecnychoczu. Dziadekstracił Maciusia, zaraz powiedziałbymojcu, i wysłalibyśmy dziadkowinajmniejszegoz naszychkoni, który z powodzeniem pracowałby na etaciekuca. Tyle rzeczy dałoby się wyprostować. Gdyo tym myślę,całkiem mija moja sennosć-niemrawość. - To byłogłupstwo - ściszonygłos stryja tuż obok,mówiącego do stryjenki. - Po prostu zbytmało dolewałdo akumulatorai momentalnie parowało. Właściwie tobył tylko pretekst. - Chodziłoo owcęz poderżniętym gardłem? -Mówił ci? 95. - Jest gotów wszystko wyolbrzymiać. Czyjąś głupiązemstę bierze za. - Nie bądź naiwna. Myślę, żeto sprawa "Nieuchwytnych". - Już czegośod niego żądali? -Nie. - Wszyscy wiedzą, żez trudem daje sobie radę. -Dla tamtych to bez znaczenia. Myślę, że za parędni, a może i wcześniej dostanie list, a w nim propozycję,Wiedzą co go spotkało, i proponują swoją opiekę za tylea tyle miesięcznie. - Mówiłeś mu o tym? -Oczywiście. - I co on na to? Straszniesięnajpierw oburzył. Powiedział, że dlasamej zasadynie da anigrosza. Wtedy go spytałem, czychce tu żyći mieć spokój. To doniego nie dotarło. Więcopowiedziałem, jak pewnego dnia znalazłem koło uliszmatę nasyconą benzyną i pudełkozapałek. Uprzątnąłemi następnego dnia była nowa szmataz benzyną i zapałki. A potem liścik, taki sam, jakdostali inni. Literypowycinane z gazet. Za opiekę nad gospodarką proponują mimiesięczną opłatę. Kiedy to powiedziałem, nasz nauczycielsię zamyślił. Na koniec dodałem jeszcze, że w naszejokolicy żyje więcej takich, co kiedyś wojowali i bylitwardzi,a tutaj każdy dla świętegospokoju gotów jestopłacać się ,,Nieuchwytnym". Tyle i tyle miesięcznie zaprawodo spokoju, to. - Alepewnegomiesiąca mogą zażądać podwójniealbo potrójnie. -Wtedy przyjdzie pora, bysię zastanowić. Czy myślisz,że z gangsterami można wygrać? Znam co najmniejpięciu, którzy sięopłacają. - I niktnie dał znać, komu trzeba? - odzywa sięnagle Andrzej. - Ty nie śpisz? - zdumiewa się stryj. -Siedziałeśz zamkniętymi oczyma, byłem przekonany, że zasnąłeś. 96 - Tak sobie podrzemuję, ale słyszałem, co stryj mówił. -Życie to życie, mój drogi. - Stryjku, przecież jeśli im się nikt niesprzeciwi, zrobisię tu całkiem nie do wytrzymania. -To nie jest powiedziane. - Ja też myślę, że będą coraz zuchwalsi - wtrącastryjenka. -Jużmówiłem. Wtedy przyjdzie pora, żeby się zastanowić. Tu mieszkają ludzie, z którychprawie każdyto i owo przeszedł. Chcą pracować w spokoju, tylko tyle. - Taki spokój toistna pułapka -wzdycha stryjenka. Andrzej nic nie mówi i znów przymyka oczy, jakbymiał zamiar dalej drzemać. Stryj siadaobokniegonaławce. - W życiu co krok pułapki - mówi. - Najważniejszewporę je wymijać. - Stryjku - Andrzej nagle otwiera oczy. - Te listy,o których stryjek mówił, oni wysyłają pocztą? - Skądże znowu! Wszystkie swoje sprawy załatwiająbez pośrednictwa poczty. Po prostunajpierw szykują cijakąś małą niespodziankę, a potem znajdujesz listod nichzatknięty za drzwi albo okno. - Istryjek myśli, że wszyscy w okolicy im się opłacają? -O tym niemam pojęcia. Możliwe, że tylko niektórzy,bo tamci sobie typują, kogomożna stuknąć. - Sprawnywywiad? -Można to tak nazwać, ale niewykluczone, żedopierorozkręcają interes. - Dawno ci "Nieuchwytni" się pojawili? -Ja dostałem list na wiosnę tego roku, jak tylkomoje pszczoły obudziły się z zimowego snu. Inni chybateż w tymczasie. Zresztą nie chcę o tym więcej rozmawiaći zapluskwiać sobie głowy parszywąsprawą. - Rozumiem -odpowiada Andrzej i znów przymykaoczy, jakby się szykował do drzemki. Ale myśliniespokojniedalej galopują. - Stryjku? 97. - Co tam jeszcze? -Gdzie mieszka ten brodaty nauczyciel? - Na dole. Od nas to całkiemniedaleko. Kilometr,nie więcej. - Przy drodze? Przy drodze. Chcesz mu złożyć wizytę? - Tak się tylko spytałem. -Nieduży,drewniany domek, okiennice malowane naniebiesko. Za domem wielka szopa i zagroda, gdziemieści się owczarnia. Możesz go odwiedzić, to całkiem niegłupi człowiek. Na pewno się ucieszy, jak przyjdzieszobejrzeć jego gospodarstwo. - Może się tam kiedy wybiorę - mruczy Andrzej. Apo obiedzie położyłsię i spałkilka godzin. Śniło mu sięmorze. Byłowzburzone, wielka sztormowafala zalewała prawie całą plażę. Ludzie leżeli wśród diun,plażą szedł samotnie ktoś zupełnie nieduży. Morze uderzałocorazgwałtownieji byłojasne, żewoda zaraz zaatakujeidącego. NagleAndrzej rozpoznał, że to Majka. Zawszelką cenę chciał zawołać, ostrzec ją,by czymprędzejuciekała z plaży, ale nie mógł wydobyć z siebie głosu. Niebezpieczeństwo byłocoraz groźniejsze, a Majka szłaprzed siebie, jakby go nie zauważała. Co robić? Przebudziłsię zatrwożony ipomyślał, że coś złego zagraża Majce. Ale stopniowo trzeźwiał izaczął sobie tłumaczyć, że senjest bez znaczenia. Niepokoił się o Majkę,to jednosięliczyło. Postanowił jeszcze dziś napisać do niej krótki list. Jeśli czujesię tam marnie- pomyślał - i dalej zamartwiasię domowymi sprawami, musi zrozumieć, żemabrata,na którego może liczyć. Nie lubię pisać, ale tenlistjeszczedziś musi być wysłany. Sięgnął doplecaka, wyciągnął zeszyt, gdzie miał schowanekoperty i znaczki. Na wyrwanej kartce nabazgral długopisem: Kochana Majko! Już jesteś nad morzem, a dziadeki babcia cię obskakują. Mamnadzieje, że się fajnie opalisz 98 i nazbierasz bursztynów. O jedno cięproszę, uważaj z morzemi kiedy jest duża fala, nie mysi o kąpieli, botaka falamoże cię zwalićz nóg w każdej chwili. Umnie też jestfajnie i zapowiada się interesujący pobyt. Kto wie, jakjeszcze trochę podrosnę,może skończę rolniczą szkołe i ty też coś podobnego skończysz, wtedy byśmy tugdzieśwpobliżu stryja mogli mieć gospodarstwo. Hodować owcei pszczoły. Pomyśl nad tym. Miałembyć górnikiem, alezawód hodowcy też mi siępodoba. Mam jeszcze inne plany,ale o tym ci powiem, jak wrócimy oboje do Wrocławia. Baw się dobrze i uważaj. Andrzej. Zakleit kopertę i zaadresował. Wyszedł przed dom. Stryj stał obok szopy i coś majstrował przy drzwiach. Podszedł bliżej. - Drzwi się obsunęły w zawiasach - rzucił stryj. -Muszę dać nakładki. - Stryjku,gdzie tu jest poczta? Chciałem wrzucić list. - Poczta na dole,tuż obok sklepu. Bardzo ci sięchwali, że list do domu wysyłasz zaraz po przyjeździe. Andrzejnicnie odpowiedział. Pomyślał, żelepiejstryjowi nie wyjaśniać, czemu list do Majki wydał musię pilniejszy niż list doWrocławia. Wyciągniętym krokiem poszedł przed siebie. Droga była wąska i dość spadzista. Rano, idąc odautobusu z plecakiem, pokonywał jąz pewnymwysiłkiem. Teraz nogi same go niosły i tylko musiał uważać, by niepotknąć się októryśz wystających kamieni. W sporej odległości jedenoddrugiego stały domyosadników i budynki gospodarcze. Minął dom o niebieskichokiennicachi z uwagą mu się przyjrzał. Na dole obokpoczty, sklepu i przystanku PKS stałokilka murowanychdomków. Wszystko tu było jeszczebardzo świeże,domynie otynkowane, a sklep wyglądał,jakby dopiero co go otwarto. Pocztę zastał jużzamkniętą, więc tylko wrzuciłlistdo skrzynki, zatrzymał się kołosklepu izajrzał przez 99. uchylone drzwi do wnętrza. Na półkach niczego nie brak,a dział alkoholowy tuż przy wejściu pyszni się rzędamibutelek o różnokolorowych etykietach. I przy nimteżstałoparuklientów, prowadząc wymianę zdań mocnopodniesionymi głosami. Andrzejcofnął się i poszedł z powrotem drogą podgórę. Koło domu z niebieskimi okiennicami przystanął. W głębi, blisko zagrody dla owiec zobaczył brodacza. Skierował się wtamtą stronę. - Dobry wieczór - powiedział. -To ty? - uśmiechnął siębrodacz. -Wyszedłeś naspacerek? - Chodziłemna pocztę. Zobaczyłem, że pan tu stoi,i wstąpiłem obejrzeć, jak wygląda gospodarstwo. - Niewiele się różni jedno oddrugiego. U twojegostryja lepiej towygląda, ale on tu już gospodaruje trzylata, a ja dopiero rok z kawałkiem. - Dużo pan ma owiec? -Na razie dwadzieścia sztuk. Chciałemspróbować,jak z nimi pójdzie. Niektórzy radzą, żebysię nastawićna hodowlębydła, ale to wymaga poważniejszych inwestycjii trzeba by się ubiegać o nowe kredyty. - I z dwudziestu owiec jedną panu zarżnięto. -No, właśnie. - Przypadkowo słyszałem, jakstryjrozmawiał o tymzestryjenką. Działają tu jacyś ,,Nieuchwytni", którymsiętrzeba opłacać. - Już wiesz i o tym? -Czy pan będzieim się opłacać, takjak inni? Brodacz spojrzał na niego ostro. - Czemusię tym interesujesz? -Bo od kiedy otym usłyszałem, nie daje mi to spokoju. - Na razie żadni "Nieuchwytni" nie zgłosili się do mnie. -Alepodobno to ich sposób. Najpierw postraszyć,potem zaproponować płatną opiekę. - Być może. Poczekajmy, aż się zgłoszą. Nawet niewiem,jak dokonuje się tego rodzaju transakcji. 100 - Pewno jest jakieś drzewo z dziuplą, gdzie się wkładapieniądze,kamień, pod który się je wsuwa, mostek czycoś innego. Ałe mnie chodzi o jedno, czy pan też. jakinni? Dla świętego spokoju? - Oho - brodacz znów popatrzył ostro na Andrzeja. -Lepszyz ciebienumer, bierzeszmnie na spytki. Egzamin? - Nie wiem, czy egzamin. -Myślisz, że coś ważniejszego niż egzamin? - Może. -A ty sam, co zrobiłbyś na moim miejscu? - Niezapłaciłbym ani grosza. -I pozwoliłbyś, żebyci wszystkie owce kolejno powyrzynali, a może podpalilichałupę. - Chyba jest jakiś sposób, żeby się bronić. Zebraćsię razem zinnymi, zorganizować samoobronę. - Z kim się zbierać? Każdy tu myśli o swoim idziałana swójrachunek. Niektórzy mająnakonciejakąś ariębohaterską, na coś się kiedyś nie zgodził, czemuś sprzeciwili,coś zadziałali, ale gdy się tu znaleźli, chcą pracowaćw spokoju. Tylko tyle. Mówisz o tym "świętym spokoju",jakbyś z nich drwił. - Bo misię nie podoba. Przyszedłem, bo chciałemsię dowiedzieć,jak pan postąpi, jeśliprzyślą panu ten list. - Więc jednakegzamin. Tyle że z przedmiotu nadobowiązkowego. Twemu stryjowi powiedziałem, że niebędę płacił, ale potem zacząłem się nad tym zastanawiać. Kiedy się mówi "nie", zwykle to drożej kosztuje niż "tak". - Zdaje się, że pan już paręrazy mówił"nie". -Coś cisię obiło o uszy? - Właśnie. -Masz dobry słuch. - Stryjenkamówiła o zesłaniu. -Takie sobie bajanie. Ale, oczywiście, dobrze jestmócludziom patrzećw oczy. A szczególnie swoim uczniom,bo już takjest, że młodzi mają dobry wzroki więcejwidzą niż starsi. Dla ścisłościwięcejchcą widzieć. - Nie będę już zajmować panu czasu. 101. - Bardzo się cieszę, że wpadłeś. Rób to częściej,będziesz mile widziany. A odorosłych nie myśl źle. Kiedysię działa w pojedynkę, łatwiej powiedzieć "nie", ryzykujesię samym sobą. Ale z rodziną, żoną, dziećmi, z gospodarką, która jestjedyną szansą, powiedzieć "nie"o wiele trudniej. - Rozumiem - mówi cicho Andrzej. - Choć myślę,że ktoś się musi znaleźć, bezwarunkowo musi, kto. Zresztątrudno. Proszę się nie gniewać za najście i dziękujęza rozmowę. - I ja dziękuję. Wyszedł przed zagrodę nauczyciela,skręcił na drogęi powędrował w górę. Po kilkudziesięciu metrach zatrzymałsię i usiadł za kępą drzew. Nie chciał jeszczewracać dodomu. Rozmowa z brodaczem dziwnie go nastroiła. Chciał wsobie uporządkować pewne sprawy. Czy można od kogoś żądać więcej,niż jest w staniedokonać w sytuacji, jaką mu wyznaczyłożycie? Dojakiego stopniai w jakich okolicznościach można decydować o własnych postępkach? Czy nauczyciel odpowiedziałmi na zadane pytanie? Wspomniał o komplikacjach,o odpowiedzialności za rodzinę, żonę, dzieci, a możejeszcze starych rodziców. Czy nauczyciel ma żonę i dzieci? Nie mam pojęcia. Jego odpowiedź nie była jednoznaczna. Z drugiej strony, powiedział: "Trzeba móc patrzećw oczyswoim uczniom. "A to jest już odpowiedź. Ważna i wiążąca. Więc zawiodłem się na nauczycielu czy nie? Po cow ogóle do niegoposzedłem, ito zaraz pierwszego dniapoprzyjeździe? Coś mnie tamgnało, zadawałem pytania. Egzamin. To śmieszne, żeby taki szczeniak jak ja egzaminował nauczyciela, i to w dodatku nie byle jakiegonauczyciela. Czy w ogóle miałem prawo męczyć gopytaniami? Czyzrobiłemcoś takiego fajnego i znaczącego,żeby móc kogoś przyciskaćdomuru i żądaćodpowiedzi? Mam czyste konto, może nic złego na nim, ale i nic,czym mógłbym się chlubić. Więc mam prawo do takich 102 pytańczy nie? A jednak mam, chcę wiedzieć, jak żyć. Cojest prawdą,a co udawaniem,pozorem, kłamstwem? Czy należy mówić "nie", kiedy wiadomo, że to możedrogo kosztować? W książkach czyta się o ludziachz charakterem, telewizja pokazuje westerny o dzielnychszeryfach, ale chciałoby się takiego kogoś zobaczyćw życiu, obok siebie. Mój ojciec? Żona, dzieci, dobrapraca, karierai nagle duże "nie". Nie brał pod uwagęokoliczności, nie obliczał,nie uwzględniał, niepertraktował z tamtymi. Powiedział "nie" i zapłacił najwyższącenę. Nieobecni nie mająracji - ktoś kiedyś napisał. Ojciec został wyeliminowany z rozgrywki, czyli życia. Jak postąpił,słusznie, niesłusznie? Adwokaci i radcyprawni instytucji, gdzie pracował, zgodnie orzekli, żeniesłusznie. Należałodoniczego się nie mieszać i zachować życie. Zawsze i wszędzieustępować przed siłą,bezprawiem czy rozbojem? Wszystkopowoli się wyjaśnia, chyba sprawa ojca wciążnie daje mi spokoju. To,co zostało po ojcu, to my, ja iMajka. Jego drugie,odnowione życie. I dlatego chciałbym znaleźć odpowiedź, dlaczego tak śpieszyłem się do brodacza. Czysłyszał o historii mego ojca? Wątpię, ale od tego jestnauczycielem, żeby móc odpowiedzieć zawszei wszędzietakim jak ja. Ktoś jedzie na rowerze, słychać lekki odgłos kółpodskakujących na nierównej drodze. Zmrok z każdą chwilą stawał sięgęstszy, tylko naszczytach gór trwały jeszcze resztki odblasków dnia. Komu chce siętłuc narowerzepo tej wyboistejdrodze - myśliAndrzej. - Iw dodatku bezświatła. Naglejadący przystanął. Oparł rower o kępę krzakóww odległości kilkunastu metrów od Andrzeja. Andrzej patrzył uważnie co tamtem robi,ale on,zostawiwszyrower, oddalił się szybkim krokiem w stronędomu i zagrody nauczyciela. Wtedy Andrzej wstał i zbliżyłsiędo roweru. Był to rower turystyczny. Czemu ten ktośzostawił go tutaj, zamiast podjechać pod sam dom? 103. Ciągnie Andrzeja, by pójść krok w krok za tamtym,gdy nagle pomyślał, że wyglądałoby to może głupio. Cofną! się z powrotem na miejsceza kępąkrzaków i usiadł. Nie minęła minuta i już usłyszał kroki. Były to ciche,szybkie kroki i Andrzej sięzdziwił, że po nierównej,kamienistej drodze możnatak cicho i zwinnie się poruszać. Tamten sięgnął po rower i w tej chwiliwydało sięAndrzejowi, że go poznaje. Trochę się uniósł, by przyjrzećsię lepiej. Tamten, prowadząc rower za kierownicę, szedłpod górę. Mirek? Ruda czupryna widoczna nawet w mroku. Chciał zawołać, ale coś go wostatniej chwili wstrzymało. A może stryjostwo zaczęli się niepokoić - pomyślał- i wysłali Mirka na zwiady,czy przypadkiem nie zawędrowałemdo nauczyciela? Nie, to bzdura. Mirek nie miałżadnego powodu, by mnie szukać u brodacza, któregowyraźnie nie lubił. A poza tym czemu zostawił tu rower? Tak czyowakpowinienem natychmiast wracać do domu. Niema co denerwować stryjostwa. Wyszedł na drogę, ale zamiast iśćpod górę, skręciłw stronę domu nauczyciela. W oknach paliło się jaskrawe światło. Podszedł zupełnie blisko, okno nie było zasłonięte. Zobaczyłmłodą kobietę, kręcącąsię po kuchni. Pewno żona - pomyślał. - Więc o tych uwikłaniachi zobowiązaniach brodacz nie mówił nadarmo. Powinienemszybko wracać dodomu. Co mnie tu przygnało z powrotem? Ciekawość? - Halo! - zawołał. Młoda kobieta wychyliłasię przez parapet. - O co chodzi? -Chciałem na chwilę prosićpana nauczyciela. - Koniecznieteraz? - spytała. -Je właśnie kolację. - Nachwilę tylko. Coś krzyknęła do sąsiedniego pokoju i prawie zarazprzed domem ukazał się brodacz. Miał na sobie grubysweter idżinsy. 1Q4 - To ty? zdziwił się. - Przepraszam,że pana oderwałem od jedzenia. -Coś się stało? - Chciałem się tylko dowiedzieć, czy przed chwiląktoś tu do pana przychodził? -Nikogo nie było. - A tego listu pan nie otrzymał? -Jakiegolistu? - Pan wie. -Ach,chodzi ci o tamto. Nie, nic takiego się nieujawniło. Widzę, mój drogi, żetrochę za bardzo przejąłeśsię tącałą sprawą. Czy narazie nie będzie lepiej, jeślina pewien czas o tymzapomnisz? - Ktoś się kręcił po pana obejściu. -Naprawdę? Kiedy? - Byłoby dobrze, gdyby pan wziął latarkę i zajrzałdo owczarni, czy wszystko w porządku. -Chyba coś ci się uwidziało, mójdrogi. Ale za troskęo mój dobytek dziękuję. Zaraz wezmę latarkę. Po chwili wrócił. - Jakim cudem widziałeś, żektoś się tu kręcił? Odszedłeś przecież już dosyć dawno. - Po prostu niedaleko stąd usiadłem pod krzakiem,żeby się zastanowić nad różnymi sprawami. Przypadkowozobaczyłem tego kogoś. - Ktoś znajomy? - spytał brodacz i zaraz się poprawił: - Racja, przecieżdopiero co tu przyjechałeś i nikogoznać nie możesz, Zbliżalisię do szopy. Nauczycielskierował na niąsnop światła. - Coś jest zatknięteza drzwi. Podeszli bliżej. Między szpary desek była wciśniętabiała koperta bez żadnegonapisu. Brodaczotworzył ją nerwowo. - Potrzymaj mi latarkę poprosił Andrzeja. Wyjął z koperty niewielki arkusik papieru, na którymponaklejano litery nierówno wycięte z gazety. 105. Proponujemy pomoc i gwarantowaną opiekę - czytałgłośno. Jeśli nasza oferta odpowiada, należy jutrzejszegowieczora wywiesić na drzwiach od owczarni białą szmatkęi oczekiwać dalszych instrukcji. Nieuchwytni. - Kretyństwo - mruknął brodacz i wziąłlatarkę z rąkAndrzeja. -Co pan będzierobić? - Pilnować lepiej swoich owiec. -A biała szmata? - Daj mispokój - warknął. - Jateż muszęmiećtrochę spokoju. Notak. Wyrwałem się do przodu. Powinienem gozostawić, nie wtrącać się. Ale czy onna serio chce, żebymstądzniknął? Może tylko na chwilę sięzawahał, zrobiłomu sięgłupio. Kiedy się dostanie taki list, człowiek możepoczuć się niefajno. - Gdyby pan jednak nie wywiesił tej szmaty - powiedział to chcę, żeby pan pamiętał, że możepan namnie liczyć. -Co to znaczy? Coznaczy "liczyć na ciebie"? - To, że mam trop. -Trop? - Wiem, kto panu podrzucił ten papier. -Wiesz? -Tak. - Wypowiedzieć im wojnę? - rzucił nauczyciel. -Jai ty? We dwóch? - Może trzeba będzie zawiadomić innych. -Obawiam się,że będąwoleli płacić jak dotąd,niżpróbowaćcokolwiek innego. Kogo widziałeśz tym papierem? - Dokładnie nie z papierem, ale wchodzącego dopana zagrody. Kiedy stamtąd wyszedł, po chwili znaleźliśmypapier. To Mirek. - Mirek? - zdumiał sięnauczyciel. -Lubi sięobijać,ale nigdybym nieprzypuszczał, że. A jeśli tylko tamtymoddaje drobne przysługi? 106 - Musi ich znać. -Czegochcesz ode mnie? ' - woła nagle nauczyciel. -Mamy iść do Mirka i z nim rozmawiać? - Niewiem. Iznów milczenie. Wieczorny półmrokzamieniłsięw noc. Lekki wiatr przyniósł zapach siana, gdzieś w oddalizaszczekał pies. I nagle w owczarni coś się poruszyło,jakiśniepokój powstał wśród zamkniętych owiec. Nauczycielotworzył drzwi szopy. Światło latarki przesunęło się po stłoczonych owcach,błysnęły wypukłe ślepia. - Muszęsobie sprawić przyzwoitą kłódkę - powiedział. Po co tu jeszcze stoję? -pomyślał Andrzej. - Nic już dziś nie zwojuję. Niech robi, co zechce. Powiedziałem swoje. A teraz dobranoc i cześć. - Gdyby ojciec Mirka czegoś siędowiedział - westchnąłnauczyciel - obawiam się, że w pierwszym gniewie mógłbygo zatłuc. To twardy, zawziętygóral. Pracuje jak szaleniec. Pójdę tam, ciebie nie będę do tego mieszać,i spróbujęporozmawiać z Mirkiem w czteryoczy. - Lepiej będzie jak pójdziemyrazem. -Ty tu jesteś gościem, a poza tym. - Pozatym co? -Nie mam prawa cię narażać. - Jawidziałem Mirka i ja będępotrzebny. -Powtarzam, nie chcę cięw to plątać. Nie wiadomo,kto oprócz Mirka bierze w tym udział. - Ale ja sam przecież. sam chciałem się wplątać. Brodacz stoi cicho posapując. Jeszcze chwila milczeniai wahania. - Jeśli tak sięupierasz, jutro rano wpadnij do mnie. Pójdziemy razem. - W porządku. -Dziękuję - mówi brodaczi ściska rękę Andrzeja. - Nie ma zaco - mruczy Andrzej. Odchodzisprzed domu nauczyciela,powoli pnie siępod górę stromą, kamienistądróżką. 107. Więc jednak nauczyciel sprawdził się. Może w takichchwilachobecność kogoś drugiego wyzwala coś, do czegow pojedynkę dojść trudniej. A możepomyślał, że jestemjednym z jego uczniów. Może ten układ nauczyciel-uczeńkazał mu wejść od razu na wyższe piętro, tam gdzie niema już miejsca na strach czy jakieś ostrożnościowekombinacje. O rany, ale noc. Nogi można połamać natych dziurach ikamieniach. A jaksprawawygląda ze mną? Zagranie na wyrost? Nie wiem. Chyba wciążchodzi o tamto. Być synemswego ojca. Czyon tak właśnie kazałby postąpić? Czytowszystko w ogóle będzie miało jakieś znaczenie? Jeślicoś wyjaśnimy, rozwikłamy, kogoś za uszy wyciągniemyz paskudnej sytuacji, tochyba będzie ważne. Na swoimściśle tajnym, osobistym koncie będę miał zapisanepierwszemałe "nie". Jednak chciałbym, żebyojciec o tym wiedział. I kiedyś może Majka, i kiedyśmoże Rika. Co będzie jutro? Idę pod górę powoli, jakbym byłstrasznie zmęczony. Stryj istryjenka mogą się omnieniepokoić. Pierwszy dzień pobytututaj i już mają ze mnąkłopoty. Muszę się pospieszyć. 108. Koniec.