1231
Szczegóły |
Tytuł |
1231 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
1231 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 1231 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
1231 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Krystyna Siesicka
Moja droga Aleksandro
Wydawnictwo Siedmior�g,
Wroc�aw 1998
Na dysk przepisa� F.Kwiatkowski
...kto kocha �ycie,
ten nie pogardza chwil�...
Ishikawa Takuboku (1886-1912)
Japonia
Min�li�my skrzy�owanie i drogowskaz, kt�rego jedno rami�
wyci�gni�te w stron� Warszawy wyznacza�o nam kierunek, drugie,
pomi�dzy rz�dami kar�owatych wierzb, drog� nier�wn�, wyboist�. Na
tym ramieniu, wiedzia�am, powinien by� napis: �wi�ta Magdalena. I
by�.
Bartek prowadzi� samoch�d spokojnie, nie przyspieszy� ani nie
zwolni�, po prostu min�� skrzy�owanie tak, jakby by�o zwyczajnym
spotkaniem dr�g. A nie by�o.
- Zatrzymaj si� - powiedzia�am cicho.
Zjecha� na pobocze.
- Zawr��.
Milcza� przez chwil�.
- Zawr��, prosz� ci�, Bartek.
- Zastan�w si�. Pomy�l, czy naprawd� tego chcesz. Naprawd� chcesz?
Skin�am g�ow�. Obejrza� si�, droga za nami by�a pusta. Po chwili
jechali�my pomi�dzy rz�dami wierzb.
- Dlaczego wracamy? - zapyta�a Zuzanna. - Pomyli�e� drog�, tato?
- Nie pomyli�em drogi - powiedzia� i spojrza� na mnie. Trwa�o to
sekund�, Zuzanna nie mog�a widzie� jego wzroku, tak jak nie mog�a
zrozumie� prawdziwego znaczenia tych s��w. Spina�y nasz�
przesz�o�� z tera�niejszo�ci�.
- Dok�d jedziemy? - niepokoi�a si� Zuzanna. - Tato, z ca��
pewno�ci� teraz jest �le. Dlaczego chcia�a�, �eby on zawr�ci�?
Przecie� tam by� kierunkowskaz i wyra�nie widzia�am, �e do
Warszawy...
Nie s�ucha�am. Dlaczego chcia�am, �eby Bartek zawr�ci�? Zawsze
m�wi�am: nigdy, do �wi�tej Magdaleny nigdy. Dopiero nieoczekiwana,
przypadkowa blisko�� tego miejsca, nasze pozornie oboj�tne
mijanie...
- Poznali�my si� tutaj, Zuzanno. Opowiada�am ci, �e poznali�my si�
z ojcem na wsi, w lecie, w czterdziestym czwartym roku.
- Na tej wsi?
- Tak.
Siedzia�am obok Bartka, ona za nami. Obejrza�am si�. Patrzy�a w
bok, mijali�my pierwsze zabudowania.
- Mia�a� wtedy pi�tna�cie lat, mamo, tak? Dok�adnie tyle, ile ja
mam teraz. To musi by� zabawne wraca� tutaj.
Zupe�nie nie by�o zabawne. A wtedy, kiedy przyjecha�a tu do mnie
Mary�ka, kiedy pozna�am Bartka w taki g�upi spos�b, czy wtedy to
by�o zabawne?
Nie odpowiedzia�am Zuzannie.
Wie� ci�gn�a si� wzd�u� drogi, niepodobna do tamtej. Domy,
kt�rych dawniej z pewno�ci� nie by�o, kapliczka przy cha�upie
Jeziora�skich, tylko cha�upy nie ma, ani studni z �urawiem.
Kapliczka stoi teraz pomi�dzy o�rodkiem zdrowia a... zbyt szybko
Bartek jecha�.
- Co to by�o? - zapyta�am.
- Cha�upa Jeziora�skich - powiedzia� Bartek bez chwili wahania.
- �adna cha�upa. O�rodek zdrowia, potem jaka� kapliczka, potem
punkt biblioteczny - wyja�ni�a nam Zuzanna.
Bartek u�miechn�� si�.
- By� mo�e - powiedzia�.
Bia�y mur i wie�� ko�cieln� widoczn� mi�dzy wysokimi, li�ciastymi
drzewami min�li�my w milczeniu. Dojechali�my do miejsca, w kt�rym
kiedy� ko�czy�y si� zabudowania wsi i zaczyna�a boczna droga
prowadz�ca do skraju lasu. Teraz wie� toczy�a si� dalej d�ugim
strumieniem dom�w, a na jej dawnym kra�cu sta�y gospodarskie
budynki, jaka� szopa i obora. Bartek zatrzyma� si�. Krzykliwie
powita�o nas stado g�si i szczekaj�cy pies.
- Je�eli chcesz dosta� si� a� tam, musimy obej�� bokiem.
Bartek mia� racj�. Nawet siedz�c w samochodzie widzia�am za
budynkami wysmuk�e topole, pomi�dzy kt�rymi sta� kiedy� kurnik
Andrzeja.
- Luizo?
- Tak. Chcia�abym tam p�j��.
- Mog� z wami? - zapyta�a Zuzanna.
- Oczywi�cie. Naturalnie, �e tak. - Bartek odpowiedzia� jej z t�
szczeg�ln� uprzejmo�ci� w g�osie, kt�r� miewa� wy��cznie w
chwilach, kiedy otwiera� drzwi go�ciom przychodz�cym nie w por�.
Szli�my w�skim przej�ciem, towarzyski kundel zdecydowa� si� p�j��
z nami i to on bieg� pierwszy machaj�c ogonem. Ja za nim, za mn�
Bartek, za Bartkiem Zuzanna.
Topole sta�y jak kolumny przed sadem owocowym, rozchwiane,
wysokie, wspanialsze ni� wtedy.
Stan�am zaskoczona.
- Sad - powiedzia�am. - Tu jest sad.
- To pi�knie. Pomy�l, wiosn� drzewa zakwitaj�. Teraz, widzisz, a�
p�czniej� od owoc�w. A w zimie na ga��ziach �nieg.
- Jeste� poet�. Nie ma tu po nas ani �ladu.
- Nie jestem poet�. Ziemia owocuj�ca. Czy to z�y �lad?
Zuzanna wesz�a mi�dzy drzewa i widzia�am j� tak podobn� do mnie
sprzed lat, �e gdyby nie pewno��, my�la�abym, �e sama tam stoj�.
Potem odwr�ci�a si� i wolno podesz�a do nas. Przygl�da�a mi si�
uwa�nie. W jej prawym oku dostrzeg�am zaciekawienie, w lewym
ironi�.
- Nie podoba mi si� twoje lewe oko - powiedzia�am. - Wracajmy.
Odsun�am si� od Bartka, pog�aska�am psa i zawr�ci�am. By�am ju�
na �cie�ce, kiedy Zuzanna podesz�a do mnie.
- Sama jeste� sobie winna - powiedzia�a kr�tko.
- Winna?
- Jak mog� zrozumie� co�, o czym niczego nie wiem? Jak? Ile razy
pyta�am? Ile razy prosi�am: opowiedz mi dok�adnie. A ty?
U�miecha�a� si� tylko i m�wi�a�, �e nie zrozumiem niczego, bo
bywaj� prze�ycia nieprzek�adalne.
Dr�ka by�a w�ska, wi�c obj�am Zuzann�. Jak na karuzeli,
pomy�la�am, w wiruj�cych fotelikach Mary�ka, Aleksandra, Luiza,
Zuzanna, rozp�dzone, goni�ce za sob� pokolenia, czy doprawdy bez
szans na prawdziwe spotkanie? B��dy, pr�by, �ale, starania, a
potem nic, nie pami�ta si� niczego, mija czas i znowu te same
b��dy, pr�by, �ale, starania, mija czas i znowu.
- By�am zwyczajn� dziewczyn� - powiedzia�am p�aczliwie. - To ty
chyba chcesz mi dopisa� heroiczn� literatur�.
- A je�eli znam tylko heroiczn� literatur� i do tego stworzon�
przez obcych, co innego mog� dopisa�?
- By�am zwyczajn� dziewczyn�, m�wi� ci, nie zabieraj mi tego.
- Nie p�acz - powiedzia�a i wyj�a chustk� z kieszeni d�ins�w.
Wcisn�a mi j� do r�ki.
- Uwierz mi, s� uczucia nieprzek�adalne, mo�e zwyczajno�� jest w
og�le trudniejsza do prze�o�enia ni� nadzwyczajno��, nie wiem.
- A twoje my�li wtedy?
- Nie pami�tam swoich my�li.
Odda�am Zuzannie chustk�.
- Chcia�abym, �eby ci si� podoba�o moje lewe oko. Sama nie umiem
go zmieni�, ty nie potrafisz mi pom�c, trudno, widocznie musi
takie zosta�, szkoda.
Powiedzia�a to ze smutkiem, ale potem wzruszy�a ramionami, czego
nie znosi�am. W samochodzie by�o gor�co. Bartek otworzy� okna.
Milcz�ca Zuzanna wtuli�a si� w k�t. Zdj�am pantofle. Bartek
zapali� papierosa. Zrobi�o mi si� niedobrze. Chcia�am by� ju� w
domu. Zamkn�� si� w pokoju. Wyj�� z biurka listy Mary�ki. Mo�e to
by� b��d, �e przez tyle lat do nich nie zagl�da�am, mo�e Zuzanna
p�aci teraz za to.
Jechali�my jeszcze dwie godziny. Ju� by�o ciemno, kiedy wr�cili�my
do domu. Pierwsza zaj�am �azienk�. P�niej zamkn�am si� w pokoju
i wyj�am listy, kt�re kiedy� Mary�ka pisa�a do mojej matki.
Chcia�am mie� przed sob� bezsenn� noc.
Moja droga Aleksandro,
prawd� m�wi�c jestem w�ciek�a, �e Ci uleg�am. Nie powinnam tu
przyje�d�a�. Najrozs�dniejsze ze wszystkiego, co mog�y�my zrobi�,
to zostawi� Luiz� w spokoju. Nie zostawi�y�my i nie mog� sobie
tego darowa�. Dlaczego nie by�am bardziej uparta?
Zasta�am wbity w powietrze zapach lasu i Luiz�, prawie nag�,
wyci�gni�t� na le�aku, �adn� jak nigdy dot�d. Przepraszam,
Aleksandro, ale sama wiesz, �e Twoja c�rka nie jest �adn�
pi�kno�ci�. W ka�dym razie ja tak uwa�am. Tutaj dopiero zacz�a mi
si� podoba�. Oczy mia�a zamkni�te, r�ce u�o�one na oparciach
le�aka, nogi od kolan ustawione w liter� A. Na czole i nosie
drobne kropelki potu. Luiza spokojnie sma�y�a si� w s�o�cu, obok
niej �ywego ducha. Na trawie rzucona ksi��ka. Spojrza�am, by�a to
"Krystyna, c�rka Lawransa". Le�a�y te� na trawie okulary, jakie�
�aszki i pude�ko kremu. W �aszkach p�niej pozna�am swoj� w�asn�
sukienk� pla�ow�, kt�rej, o ile sobie przypominasz, nie mog�am
znale��, kiedy jecha�y�my w zesz�ym tygodniu do Konstancina. No,
wi�c teraz sprawa jest jasna, sukienk� zabra�a Luiza.
Przypuszczam, �e znajd� si� r�wnie� Twoje sanda�ki, ale do tej
pory nie wpad�am na nie.
Kiedy Luiza otworzy�a oczy i zobaczy�a mnie, by�a tak zdumiona,
jakby stan�� przed ni� krzak porzeczek z s�siedniej zagrody, a nie
jej babcia, kt�rej przyjazdu powinna w ko�cu oczekiwa� w
najgorszych snach, a przypuszczam, �e takie w�a�nie nawiedza�y j�
w ostatnim tygodniu. Pierwsza powiedzia�am: jak si� masz. Luiza
wsta�a, poca�owa�a mnie w policzek, podnios�a z trawy "Krystyn�",
krem, okulary, �aszki i przez chwil� sta�a w milczeniu, patrz�c
nie na mnie, tylko na pszczo�� kr�c�c� si� nad �ebkiem koniczyny.
Wreszcie odwr�ci�a g�ow� i spojrza�a w moj� stron�. Znasz takie
pochmurne dni, kiedy s�o�ce przebija si� przez chmury i po trzech
sekundach ginie? Taki to by� u�miech.
- No to chod�my - powiedzia�a.
Pierwsza ruszy�a w stron� domku Andrzeja. Zauwa�y�am ju� z daleka,
�e domek wygl�da zupe�nie inaczej, ni� nam to Andrzej opisywa�.
Andrzej m�wi�, �e jest wspania�y, prawda? Nie, Aleksandro, to jest
zwyczajny kurnik, w kt�rym najbli�szy s�siad trzyma� czterdzie�ci
kur niosek, par� lat temu kury zmiot�a zaraza, co s�siada
zniech�ci�o do dalszej hodowli. Sprzeda� Andrzejowi kurnik z
kawa�kiem ziemi wielko�ci du�ego obrusa i taka jest prawda.
Andrzej postawi� po�rodku �ciank� z dykty, wyci�� w niej niewielk�
dziur�. Ta dziura nazywa si� drzwiami. Kurnik ma dwa okienka
przys�oni�te �ciereczkami w krat�, �ciereczki naci�gni�te s� na
drut i Luiza nazywa je firankami. O ile si� nie myl�, te
�ciereczki zgin�y mi po ubieg�orocznej wizycie Andrzeja, ale
g�owy sobie nie dam uci��. W k�cie kurnika, na drewnianej
skrzynce, rozpozna�am emaliowan� miednic�, kt�ra r�wnie� przepad�a
mi w czasie, kiedy Tw�j Brat zaszczyci� mnie swoj� kilkudniow�
obecno�ci�.
- To jest moja miednica - powiedzia�am.
- Nie wiem. Wujek nic nie m�wi�.
- A co w og�le m�wi�?
- Nic. �yczy� mi udanych wakacji.
- I da� ci klucz bez �adnego gadania?
- Da� - powiedzia�a Luiza spokojnie. - Powiedzia�am mu, �e ty go o
to prosisz, babciu.
- Ja?
Luiza milcza�a.
- Powiedzia�a�, �e ja go prosz�?
- Tak - przyzna�a. - To wydawa�o mi si� najrozs�dniejsze. Usi�d�,
babciu, my�l�, �e tu b�dzie ci wygodnie.
Luiza rzuci�a koc na jakie� dziwne legowisko sk�adaj�ce si� ze
skrzynek i starych materacy. Przyklepa�a je zach�caj�co.
- Siadaj, na pewno jeste� zm�czona.
Usiad�am i rozejrza�am si� po kurniku. Ani �ladu innych os�b, a
moja mowa, kt�r� przygotowa�am sobie jad�c tutaj, zaczyna�a si�
przecie� od s��w: "moi drodzy, przyby�am, aby porozmawia� z wami
powa�nie. Z tob� Luizo, i z tob�...", tu chcia�am wstawi�
odpowiednie imi�. Jedno lub kilka. Zwr�� uwag�, Aleksandro, �e
postanowi�am u�y� s�owa "przyby�am", kt�re brzmi troch�
archaicznie, natomiast szalenie godnie. Przyby�am zatem, ale nie
mog�am wyg�osi� �adnej mowy, poniewa� wymy�li�am j� w liczbie
mnogiej, tymczasem Luiza jest tu sama, co nie ulega�o najmniejszej
w�tpliwo�ci. Siedzia�am wi�c na tym tapczanie i nerwowo usi�owa�am
przerobi� mow�, ale utyka�am na zwrocie "z tob� powa�nie", bo
wiedzia�am ju�, �e jest w tym kurniku co�, co uniemo�liwia powa�ne
rozmowy.
- Nie nudzisz si� tutaj? - zapyta�am podst�pnie.
- Sk�d! Po po�udniu gram z ksi�dzem w szachy.
- Z jakim ksi�dzem?
- Z ksi�dzem. Ka�dego dnia przylatuje tu z plebanii i gramy.
Aleksandro, moje drogie dziecko! Z ksi�dzem. W szachy! P�niej
Luiza zaparzy�a tej wstr�tnej herbaty Klar, pos�odzi�a j�
sacharyn� i nakarmi�a mnie chlebem grubo posmarowanym marmolad�.
Nie pozwoli�a sobie w niczym pom�c, czego zupe�nie nie mog�am
poj��, bo wiesz najlepiej, �e w domu sama nie naleje nawet
szklanki wody. My�l� teraz, �e to jest nasza wina, bo zawsze
uwa�a�y�my, �e robimy wszystko szybciej i lepiej ni� ona. Przez
ca�y czas opowiada�a o mrowiskach w lesie, o tym, jak wieczorami
cykaj� tu �wierszcze, a kiedy zjad�am i wypi�am ten nektar, od
kt�rego zrobi�o mi si� niewyra�nie, usiad�a na tapczanie i obj�a
mnie opieku�czo. Tak, dobrze przeczyta�a�, opieku�czo.
- Biedaku - powiedzia�a ze wsp�czuciem. - Jestem pewna, �e to
mama nas�a�a ciebie na mnie.
No i w�a�nie w chwili, kiedy ju� chcia�am przymkn�� oko na ca�y
ten kurnik i zacz�� powa�n� rozmow�, otworzy�y si� z rozmachem
prawdziwe drzwi, a w progu stan�� m�ody m�czyzna z torb� pe�n�
ziemniak�w w r�ku. By� wspaniale opalony. Starszy od Luizy
przynajmniej o dziesi�� lat. Sutann� mia� troch� przykr�tk�.
Poj�am, �e moja mowa na nic si� nie przyda i �e gwa�townie musz�
przestawi� zwoje m�zgowe na zupe�nie inne tory.
- Niech b�dzie pochwalony!
- Na wieki! - zawo�a�a Luiza podrywaj�c si� z miejsca.
- Przyjecha�a moja babcia. Dzi� nie b�dziemy grali, skoro mamy
babci� na g�owie.
Podszed� i u�cisn�� mi r�k� z przyjaznym u�miechem.
- I tak nie mogliby�my gra�, Luizo, bo ja mam na g�owie
konfesjona� - odpar� ksi�dz.
Konfesjona� nie jest spraw� zabawn�, by� babci� te� nie�atwo, ale
sama rozumiesz, Aleksandro, �e zacz�am si� �mia�. Potem zacz�a
si� �mia� Luiza. Tylko ksi�dz postawi� torb� na pod�odze, nachyli�
si� i jakie� nic wyskubywa� spomi�dzy ziemniak�w tak, �e nie
widzia�y�my jego twarzy.
P�niej odprowadzi�y�my go na plebani�, wracaj�c sz�y�my przez las
i Luiza pokazywa�a mi mrowiska. Wr�ci�am zm�czona. Luiza z jednego
tapczana zrobi�a dwa, przynios�a wod� ze studni, wi�c umy�am si� w
swojej w�asnej miednicy. Chyba jeszcze nie pokaza�y si� gwiazdy na
niebie, kiedy usn�am. A teraz jest ranek, Luiza �pi, za oknem
topole, b��kitnie, zielono, �wierkaj� ptaki. B�d� spokojna,
Aleksandro, ona jest tutaj sama, to wiem. Tylko jeszcze niczego
nie rozumiem.
M.
Czy potrafi� przywo�a� jej obecno��? Nie s�dz�. �adnymi s�owami
nie przeka�e si� do ko�ca spojrze�, gest�w, pochylenia g�owy.
Zawsze b�d� tylko s�owa tak cz�sto wieloznaczne. Mog� zaledwie
naszkicowa� cie�, zw�aszcza �e najwa�niejsze, co go stanowi�o -
cz�owieka, trzeba by�o po prostu prze�y�.
Pami�tam doskonale po�udnie, w kt�rym przyjecha�a do �wi�tej
Magdaleny. Mo�e, gdyby nie jej list, tak�e i ten dzie� zatar�by
si� w moich wspomnieniach, jak zacieraj� si� dni sprzed lat,
zostawiaj�c po sobie smug� powsta�� z dozna�, i je�eli cz�owiek
wraca, wraca w smug�.
Musia�a by� zm�czona, bo tylko po�ow� drogi ze stacji w Potoku
przejecha�a furmank�, potem sz�a ze sze��, siedem kilometr�w.
Pami�tam, �e w pierwszej chwili ogarn�a mnie z�o�� na mam� za to,
�e j� przys�a�a, ale chyba szybko min�a, bo wydaje mi si�, �e
jeszcze zanim wesz�y�my do kurnika, ju� chcia�am, �eby jej by�o
dobrze ze mn�, �eby odpocz�a, skoro jest. Napisz� o niej to, co
przychodzi mi na my�l. Mo�na kontrolowa� swoje �ycie, nie mo�na
wspomnie�, na to jest ju� za p�no.
Maszynka do mielenia mi�sa by�a prawie na sta�e przytwierdzona do
sto�u w jej kuchni. Prawie od pocz�tku okupacji babcia zarabia�a
robieniem domowych pasztet�w. Piek�a je w aluminiowych garnkach
stawianych na gazie, na wolnym ogniu, m�wi�a, pod przykrywk�.
Pasztety nie by�y z zaj�ca i w�tr�bki. Nie by�y nawet z dobrego
mi�sa, ale z g�owizny, p�ucek i czego� tam jeszcze, co zdobywa�a z
trudem, na lewo, od �ysego grubasa, kt�ry co par� dni pojawia� si�
z czarn� walizk� wype�nion� krwist� mazi�, to by�o obrzydliwe.
Robi�a wi�c pasztety, a p�niej w�drowa�a z nimi po ma�ych
sklepikach, mia�a miejsca sta�e i przypadkowe, niekiedy bardzo od
siebie odleg�e. Sklepikarze, kt�rym dostarcza�a swoje wyroby,
m�wili do niej pani mecenasowo, bo dziadek by� przed wojn�
cz�onkiem palestry. Pomaga�am jej czasami, zanosi�am br�zowe
kr��ki do sta�ych klient�w i odbiera�am pieni�dze. Tylko raz
powiedzia�am, �e kto� mi je ukrad� w tramwaju. Babcia przygl�da�a
mi si� wtedy d�ugo, przenikliwie i milcza�a. Chaotycznie
opowiada�am zmy�lone na poczekaniu szczeg�y, a� wreszcie
przerwa�a mi, przesta�, powiedzia�a, ju� przesta�, moja kochana,
nie m�cz tak siebie i mnie. Wiedzia�a, ale by�a cz�owiekiem, kt�ry
ka�demu dawa� szans�. Da�a j� i mnie. P�niej ju� nigdy niczego
nie ukrad�am. Wygra�a.
Co jaki� czas babcia wyjmowa�a ze skrzynki bia�e listy z napisem
"Kriegsgefangenenpost" po roz�o�eniu tworzy�y d�ugi, poliniowany
arkusz wype�niony drobnym, wyra�nym pismem mojego dziadka. By�y to
listy z oflagu w Murnau. Babcia czyta�a je po kilka razy, ale nie
wszystkie pokazywa�a mojej matce, Andrzejowi i mnie. Czasami
chowa�a list przed wszystkimi, chodzi�a posmutnia�a, nagle obca,
jakby jej nie by�o w�r�d nas. Potem zn�w wraca�a.
Pomaga�a mojej mamie, przychodzi�a do nas rano i gotowa�a obiady,
bo mama pracowa�a wtedy w sklepie z pasmanteri�. W�a�cicielk�
sklepu by�a daleka krewna dziadka. Babcia wymy�la�a przer�ne
odmiany kartoflanki. Czasami kartoflanka stawa�a si� zup�
og�rkow�, czasami kapu�niakiem, pomidorow�, koperkow�, ale tak
naprawd� zawsze by�a kartoflank�, ca�a ta reszta, z kt�rej
powstawa�a nazwa, stanowi�a zaledwie odrobin�. �ysy grubas cz�sto
przynosi� kaszank�. Na p�ytkach t�uszczu, zebranych z wystudzonego
wywaru d�ugo gotowanych ko�ci, babcia podsma�a�a drobno pokrojon�
cebul� i na patelni miesza�a j� z kaszank�. Czasami grubas
pojawia� si� z cynaderkami. Babcia �apa�a si� za g�ow�, cynaderki
by�y drogie, a do tego natychmiast zachciewa�o si� wszystkim kaszy
gryczanej, trzeba wi�c by�o z cynaderek zrobi� chocia� ze trzy
obiady.
Babcia lecia�a na bazar, gdzie jej kole�anka Mila mia�a budk� z
po�czochami. Mila umia�a na bazarze kupi� kasz� po troch� ni�szej
cenie. Siada�a zatem moja babcia na miejscu Mili, zachwala�a
fildekosowe po�czochy, a jej przyjaci�ka bieg�a po kasz�. Obie
chodzi�y razem do szko�y sko�czy�y pensj� pani Sierpi�skiej.
Lubi�am chodzi� z babci� na bazar, ale zabiera�a mnie rzadko, bo
Mila najcz�ciej wsuwa�a mi do kieszeni p�aszcza par� pr��kowanych
po�czoch, co by�o dla babci k�opotliwe, chocia� sama zawsze
zjawia�a si� Za �elazn� Bram� z po�ow� du�ego lub z ma�ym kr��kiem
pasztetu. Mila by�a �on� lekarza, kt�ry zgin�� we wrze�niu w
czasie obrony Warszawy.
Nikt tak jak moja babcia nie potrafi� si� �mia�. Zabawnie,
grzechocz�co, g�o�no. Daremnie szukam jej �miechu w �miechu innych
ludzi. Nas�uchuj�, wy�awiam d�wi�ki. Nigdy nie napotka�am
go��biego gruchania, kt�re wydobywa�a z siebie, lekko przy tym
unosz�c g�ow�. W og�le g�ow� trzyma�a wspaniale, chyba to w�a�nie
powodowa�o, �e by�a taka wytworna, nawet w zwyk�ych sukienkach,
kt�re od wybuchu wojny szy�a sobie sama z taniutkich materia��w.
W�a�ciwie babcia nie nosi�a sukienek, to sukienki nosi�y babci�,
kt�ra je sob� upi�ksza�a.
Pami�tam jej bia�e korale, po�y�kowane szarymi, nier�wnymi
smu�kami. Lubi�am ich dotyka�, by�y ciep�e i klekota�y zbyt lu�no
nanizane na sznurek. Palce mia�a d�ugie, cienkie, owalne
paznokcie, poci�gni�te bezbarwnym lakierem. Nosi�a tylko obr�czk�.
Kiedy z torb� pe�n� pasztet�w wyrusza�a na miasto, ubiera�a si�
zawsze tak, jakby sz�a gdzie� z wizyt�, a po jej bia�ych,
starannie utrzymanych d�oniach nie by�o wida�, �e kilka godzin
przedtem wyjmowa�a z czarnej walizki �ysego grubasa krwiste kawa�y
g�owizny i r�owawe, paskudne p�ucka.
Kiedy dotar�a do nas wiadomo��, �e m�odsza siostra babci zosta�a
aresztowana i po pi�ciu kolejnych przes�uchaniach w Alei Szucha
zmar�a na Pawiaku, babcia zamkn�a si� w swoim domu, do kt�rego
nie wpu�ci�a nikogo, nawet mojej matki. Zosta�y�my same, ka�dego
dnia przychodzi� wuj Andrzej i naradzali si�, co dalej robi�. Nie
mogli zrobi� nic, babcia rozmawia�a z nimi przez drzwi, wiedzieli
o niej tylko tyle, �e �yje. Przysz�a do nas po tygodniu, w
niedziel�, trzymaj�c w r�ku bia�� paczk�. Kupi�am troch� ciastek,
powiedzia�a, zr�b chocia� odrobin� prawdziwej herbaty, Aleksandro,
stoi w kuchni na najwy�szej p�ce. Ubrana by�a w popielat�
sukienk�, a sznur bia�ych korali zdobi� j� jak zwykle w niedziel�.
Opowiedzia�a nam o psie, kt�ry przypl�ta� si� na ulicy i wszed� z
ni� do ciastkarni. �mia�a si�. Wszystko by�o bez znaczenia, ka�dy,
kto j� zna�, wiedzia�, �e moja babcia nosi w sobie ci�k� �a�ob�.
By�a nieprawdopodobn� gadu��. Potrafi�a o zdarzeniu trwaj�cym trzy
minuty opowiada� przez pi�tna�cie, ale wszyscy lubili s�ucha�,
kiedy m�wi�a. Nigdy niczego nie dodawa�a, tylko tyle, �e z ka�dej
scenki malowa�a obraz. Zawsze wiedzieli�my, kto i jak by� ubrany,
czy pada� wtedy deszcz, czy �wieci�o s�o�ce, a je�eli �wieci�o, to
w jaki spos�b za�amywa�o si� na czym�, co w�a�nie wygl�da�o tak, a
nie inaczej i jak zachowywa� si� kot, kt�ry przypadkowo w tamtej
chwili znajdowa� si� w pobli�u. M�wi�a szybko, dosy� g�o�no, ale
jednocze�nie posiada�a cech� niecz�sto spotykan� - umia�a milcze�.
Potrafi�a tak�e s�ucha�. Przychodzili do niej ludzie, kt�rzy
m�wili tylko o sobie albo o kim�. Zapami�tywa�a te opowiadania i z
nich zapewne wywodzi�a si� jej nie maj�ca granic wyrozumia�o��.
Przyjecha�a do �wi�tej Magdaleny poszarza�a ze zm�czenia, p�cherze
na jej pi�tach p�cznia�y, a przecie� jeszcze tego samego dnia
odprowadzi�y�my ksi�dza na plebani� i do kurnika wr�ci�y�my
okr�n� drog� przez las. Moja babcia po prostu sz�a boso.
Moja droga Aleksandro,
dzi� mija trzeci ranek mojego pobytu tutaj. Spa�am gorzej, bo
przez p� nocy budzi�o mnie gdakanie. Luiza twierdzi, �e to duchy
kur, kt�re dawniej tu mieszka�y, szukaj� w ciemno�ciach miejsc na
swojej by�ej grz�dzie, bo jedn� grz�d� Andrzej zostawi�. Wbi� w
ni� kilkana�cie gwo�dzi, s�u�� teraz jako wieszaczki w k�ciku
kuchennym. Na jednym wisi patelnia, na drugim czerwona chochelka,
na trzecim zielony garnuszek, na innych kolorowe kubki.
A zatem mija trzeci ranek, a ja ci�gle tkwi� w kurniku i niczego
nie za�atwi�am. Um�wi�y�my si�, �e wyjad� dopiero wtedy, kiedy
rozm�wi� si� z ca�ym towarzystwem, ale Luiza wiedzie tu �ycie
pustelnika. Poniewa� jest pi�kna pogoda, w po�udnie rozk�adamy
le�aki i opalamy si�. Co jaki� czas spogl�dam na drog�, wypatruj�,
czy przypadkiem gdzie� nie pojawi si� wreszcie ten ch�opak, kt�ry
w Twoim przekonaniu ju� dawno powinien tu by�, albo, jako druga
ewentualno�� - te kole�anki. Droga ci�gle pusta, tylko czasami
kolebi� si� po niej kaczki albo krocz� nad�te g�si. Rano Luiza
chodzi po mleko do s�siada, od kt�rego Andrzej kupi� kurnik. Lubi�
patrze�, jak idzie �cie�k� taka pro�ciutka i br�zowa. Wczoraj
przynios�a bia�y ser i jajka.
Zastanawiam si�, jak d�ugo mam tu czeka� na to, �eby kogo� w ko�cu
rozp�dzi�? Zapyta�am Luiz�, czy przyjad� do niej jakie� kole�anki.
- Nie - powiedzia�a - z �adnymi si� nie umawia�am.
Rozumiesz sama, �e pytanie o ch�opca nie przesz�o mi przez gard�o.
Luiza m�j pobyt tutaj znosi bardzo spokojnie. Ani razu nie
zapyta�a, kiedy zamierzam wyjecha�. Nie jest rozmowna, ale je�eli
ju� co� m�wi, to grzecznie i uprzejmie. I w dalszym ci�gu nie
chce, �ebym jej w czymkolwiek pomaga�a. Przywioz�a mas� ksi��ek i
du�o czyta. Poniewa� po raz pierwszy od bardzo dawna mam czas, i
ja przez dwa dni odrywa�am si� od lektury jedynie po to, �eby co�
zje�� albo spojrze� na drog�. Dlatego mam p�cherze na plecach.
Siedzia�am, rozumiesz, ty�em do s�o�ca, �eby m�c czyta�. Jest mi
tu bardzo dobrze, ale nawet przez chwil� nie zapomnia�am, po co
przyjecha�am, nie martw si�.
Obserwuj� Luiz� bardzo uwa�nie, tak jak chcia�a�. Jest zupe�nie
normalna. Nie ma nic zastanawiaj�cego ani w tym, co m�wi, ani w
tym, co robi, poza t� samodzielno�ci�. Wczoraj wieczorem wyj�a z
plecaka zmi�toszon� kartk� pocztow� i co� tam pisa�a, ale ma�o.
Zapyta�am, czy do Ciebie.
- Nie. Pisz� do jednego takiego, w kt�rym si� kiedy� �miertelnie
kocha�am.
- I co? Przesz�o ci?
Mia�am nadziej�, �e mo�e jej nie przesz�o i dlatego postanowi�a
wie�� �ycie jakby zakonne.
- Przesz�o - odpar�a spokojnie. - Mia�am wtedy dziesi�� lat, jak
mia�o nie przej��? Przyja�nimy si� teraz.
W�tpi�, �eby ukry�a si� tu z powodu ch�opaka, w kt�rym kocha�a si�
�miertelnie pi�� lat temu.
Musia�am przerwa� pisanie listu, bo nagle pojawi� si� ksi�dz.
Luizy nie by�o, posz�a na poczt� i do apteki. Zaproponowa�am
ksi�dzu, �eby�my usiedli na le�akach przed kurnikiem. Zgodzi� si�
ch�tnie. Przez chwil� siedzieli�my w zupe�nym milczeniu, co mo�e
wyda Ci si� dziwne, bo wiesz, �e lubi� m�wi�. Niestety, nie mam
�adnej wprawy w prowadzeniu konwersacji z osobami duchownymi.
W�a�ciwie jedyn� osob� duchown�, z kt�r� rozmawia�am d�u�ej i
swobodnie by� jeden pop w Azerbejd�anie, wi�cej nie pami�tam. No,
wi�c by�am sztywna, ksi�dz spogl�da� na mnie spod oka i te� by�
jaki� taki. Wreszcie powiedzia�am, �e przyjecha�am tu, poniewa�
martwimy si� o Luiz�, kt�ra wyruszy�a na wakacje bez naszej
wiedzy, zostawiaj�c tylko list, �eby nas uspokoi�, ale nie
uspokoi�a, i �e do�� przypadkowo odkry�y�my miejsce jej pobytu.
- Wiem o tym. Namawia�em Luiz�, �eby st�d napisa�a do pa� chocia�
kilka s��w. My�l�, �e zrobi�aby to, ale pani by�a szybsza.
- Przyjecha�am tu tego samego dnia, kiedy zjawi�a si� moja synowa
z pro�b�, �ebym jej zw�zi�a sp�dnic�. Powiedzia�am jej, �e Luiza
wyjecha�a nie wiadomo dok�d. Wiadomo, powiedzia�a. Jest w �wi�tej
Magdalenie, w domku Andrzeja. No i jak ksi�dz widzi, matka Luizy
wyprawi�a mnie natychmiast.
Dlaczego m�wi�am o Karolinie "moja synowa", chocia� wszyscy
wiedz�, �e Andrzej nie ma zamiaru z ni� si� o�eni�? My�la�am, �e
do tego k�amstwa sk�oni� mnie fakt, i� rozmawiam z ksi�dzem, kt�ry
m�g�by to uzna� za niemoralne. P�niej jednak dosz�am do wniosku,
�e zwi�zek Andrzeja z Karolin� ja sama uznaj� za dziwaczny i
dlatego nie lubi� m�wi� o nim wprost. Chocia� na og� staram si�
nie zabiera� g�osu w tej sprawie, �al mi Karoliny. My�l�, �e ona
wola�aby by� tak� sobie zwyczajn� �on� Andrzeja, ni� wys�uchiwa�
tych jego publicznych deklaracji w stylu: "Oto najwi�ksza i jedyna
mi�o�� mojego �ycia, pa�stwo pozwol�, �e przedstawi�: Karolina!"
Zwr�� uwag�, jak ona si� wtedy u�miecha. Tylko buzi�, a oczy ma
smutne.
Mia�am pisa� o ksi�dzu. Wi�c powiedzia�am, �e mnie wys�a�a�
natychmiast.
- Z misj�?
- Tak - przyzna�am.
- Powiod�o si�?
- Nie. W�a�ciwie do tej pory nie uda�o mi si� porozmawia� z Luiz�
powa�nie. Wie ksi�dz, by�y�my pewne, �e ona tu jest z kim�.
Odruchowo spojrza�am na drog�. By�a pusta.
- Dlaczego? - zapyta� ksi�dz.
- Co, dlaczego?
- Dlaczego by�y panie pewne?
W g�osie jego wyczu�am nagan�. A do tego naprawd� nie wiedzia�am,
dlaczego by�y�my pewne. Czy Ty to wiesz, Aleksandro?
- Luiza wydaje mi si� bardzo prostolinijnym cz�owiekiem. To nie
jest g�upia dziewczyna, �wietnie wie, �e ma zaledwie pi�tna�cie
lat i �e musi dopiero szykowa� si� do �ycia - powiedzia� ksi�dz.
By�am wstrz��ni�ta. Ten zwrot "prostolinijnym cz�owiekiem" tak
mnie poruszy�. W�a�ciwie po raz pierwszy uprzytomni�am sobie, �e
Luiza jest cz�owiekiem. Zrozum mnie dobrze, Aleksandro. Zawsze
by�a dla mnie dzieckiem, dziewczynk�, twoj� c�rk�, moj� wnuczk�,
cz�owiekiem nigdy. Cz�owiek to jest dla mnie tak od dwudziestu lat
w g�r�.
- Czy nie pomy�la�y panie, �e mog�a mie� jakie� inne powody?
- Nie. To znaczy tak. Tylko inne powody nie wydawa�y nam si�
prawdopodobne.
Zamilk�. Patrzy� przed siebie, a jego twarz ruchliwa i zmienna w
wyrazie kamienia�a z wolna.
- Mo�e ksi�dz m�g�by mi pom�c? - zapyta�am niepewnie.
- C� ja? - odpar�. - W czym mog� pom�c? Luiza b�dzie szczera
tylko w stosunku do tego, do kogo ma zaufanie.
Spojrza� na mnie speszonym wzrokiem.
- Przepraszam - powiedzia�. - Nie w�tpi�, �e b�dzie mia�a zaufanie
i do pani. Mo�e to jedynie sprawa czasu.
On co� wie, Aleksandro, ale jestem przekonana, �e tej wiedzy z
niego nie wyci�gn�. Potem przysz�a Luiza, a jeszcze p�niej zacz��
pada� deszcz i przenie�li�my si� do kurnika. Wypili�my po szklance
mleka, p�niej ksi�dz po�yczy� ode mnie parasolk� granatow� w
czerwone grochy i poszed�.
Luiza i ja zacz�y�my uk�ada� pasjanse. Mnie �aden nie wyszed�,
Luizie wysz�y trzy, jeden po drugim. Zacz�am zastanawia� si� nad
symbolik� tego faktu, kiedy nagle tu� za oknem rozleg�o si�
gdakanie. Pomy�lisz, �e zwariowa�am. Nie. Rozleg�o si� gdakanie.
Popatrzy�y�my na siebie. We wzroku Luizy dostrzeg�am l�k. Mnie te�
zrobi�o si� niewyra�nie. Za oknem ciemno, pada deszcz. Jaka kura,
u diab�a, mo�e w��czy� si� po nocy w tak� pogod�?
- Babciu - powiedzia�a Luiza. - To nie jest dobra sprawa.
Podesz�am do okienka i ostro�nie uchyli�am �ciereczk�. W szyby
t�uk�y grube krople d�d�u, �eby powt�rzy� za Staffem. �adnej kury,
nic. Wr�ci�am na miejsce i z�o�y�am karty. Luiza pochyli�a si� nad
swoimi. I znowu us�ysza�y�my gdakanie, ale troch� dalej,
przyt�umione.
- Dlaczego uwa�asz, �e to nie jest dobra sprawa?
Luiza unios�a ramiona, opu�ci�a k�ciki ust, a oczy zrobi�y jej si�
jak dwa �ebki b�awatk�w. Kiedy by�a ma�a, pami�tasz, zawsze mia�a
tak� min�, jak co� burcza�o w rurach z wod�.
- Nie podoba mi si� to gdakanie - powiedzia�a.
- A jak mnie tu nie by�o, to gdaka�o?
- Gdaka�o. Dwa razy. Ale wtedy my�la�am, �e to zwyczajna kura.
Babciu, to chyba nie mo�e by� zwyczajna kura.
�a�uj�, �e nie ma tu Mateusza. On o kurach wie wszystko.
Wiedzia�by tak�e, czy p�nym wieczorem w czasie deszczu snuj� si�
i gdacz�, czy siedz� na swoich grz�dach i �pi�.
Je�eli chodzi o mnie, Aleksandro, nie mam poj�cia, co z tym
wszystkim zrobi�.
M.
Wuj Andrzej uprzedza� mnie, �e w kurniku zastan� ba�agan. By�
oszcz�dny w s�owach - zasta�am �ywio�, z kt�rym walczy�am do
p�nego wieczora. Nast�pnego dnia obudzi�am si� z kaszlem, kt�ry
pot�gowa� si� z godziny na godzin�. Po po�udniu bola�o mnie ju�
gard�o, tchawica i przepona. W�a�nie dysza�am po kolejnym ataku,
kiedy w drzwiach kurnika stan�� m�czyzna w drelichowych spodniach
i roboczej koszuli. Powiedzia� dzie� dobry, opar� si� o framug� i
patrzy�. Zl�k�am si�. Mo�e to spostrzeg�, bo, jestem Kwiecie�,
mrukn��, a potem po�o�y� r�k� na g�owie i z zak�opotaniem
przesuwa� palcami po siwiej�cych, rzadkich w�osach. Wczoraj
wieczorem zobaczy�em �wiat�o, pomy�la�em, pan Andrzej zajecha�,
ale tu widz�, nie. Wyja�ni�am mu nasze rodzinne koligacje, kiwa�
g�ow�. A pan Andrzej, co? Powiedzia�am, �e nic. Nic! Roze�mia�
si�. Ju� ja znam jego nic! Zdrowy? Tak. Panienka za to kaszle jak
stara owca, za przeproszeniem, od drogi s�ysza�em. Trzeba i�� do
Honorki, na plebani�, Honorka panience poradzi. Plebania zaraz
przy ko�ciele, od wej�cia na lewo. Powiedzia�am, �e p�jd�. Sta�
jeszcze przez chwil�, ogl�da� kurnik, jakby pierwszy raz go
widzia�. Nioski tu kiedy� moja trzyma�a, jeszcze przed wojn�. Co�
jej si� w g�owie poprzestawia�o czy jak, bo sobie umy�li�a, �e z
jajek pieni�dze zrobi i b�dzie se �y�a jak ta hrabina. Przysz�a
choroba, kury zmiet�a i tyla. To�ma panu Andrzejowi sprzedali, jak
tu zajecha� i tak si� na t� ruder� napiera�. Wyrychtowa�, nie
powiem. Jutro rano niech panienka po mleko do mnie przy�dzie. To
bia�e, co za drzewami wida�, to moje obej�cie.
Nie mog�am odpowiedzie�, bo znowu szarpn�� mn� kaszel. Kwiecie�
pokr�ci� g�ow�. A niech�e panienka do Honorki idzie, nie czeka.
Przystan�� w progu. Jeszcze jedno chcia�em, panienka to rozumu nie
ma czy jak? Na wiecz�r okna trzeba lepiej przys�oni� albo �wiat�a
nie pali�, po co kto� ma wiedzie�, �e panienka jest, ma�o to si�
z�ego po drogach pl�cze? Musia�am mie� dobr� min�, bo dorzuci�:
ba� si� zanadto te� ni ma czego, ale lepiej zrobi�, jak gadam.
Mo�e inaczej wygl�da�a moja pierwsza rozmowa z Kwietniem, przecie�
nie pami�tam szczeg��w, jedynie to, co by�o w niej najwa�niejsze:
m�j kaszel i pomys� Kwietnia, �eby mnie wys�a� do Honorki na
plebani�. Mo�e w jaki� inny spos�b pozna�abym ksi�dza Antoniego,
gdyby nie Kwiecie�, mo�liwe, ale to by�o w�a�nie tak.
Natomiast dok�adnie pami�tam sam� Honork� i t� chwil�, kiedy po
raz pierwszy wesz�am do jej kuchni. Honorka sta�a przy piecu,
fajerki le�a�y na blasze, a ona w palenisku uk�ada�a drwa na
rozpa�k�. By�a niewysoka, t�ga, przepasana szaroniebieskim
fartuchem w pr��ki. W�osy mia�a siwe, �ci�gni�te przy g�owie, u
nasady szyi zwini�te w koczek poprzebijany d�ugimi, stalowymi
szpilkami, twarz okr�g��, blad�, oczy wyblak�e, pami�tam, �e na
policzku mia�a brodawk�, z kt�rej stercza�o kilka ostrych,
kr�tkich w�osk�w. Na nogach be�owobr�zowe bambosze z czarnymi
pomponami. Z tych bamboszy wylewa�y si� opuchni�te stopy, sk�ra na
nich by�a l�ni�ca i napi�ta. Honorko, je�eli B�g sprawdzi� ci si�
do ko�ca, jestem o ciebie spokojna. Znalaz�a� w Jego pobli�u du�y
kuchenny piec z fajerkami, w kt�rym rozpalasz ogie�, w niebieskich
garnkach gotujesz faszerowan� kapust�, potem patrzysz, jak on je z
apetytem. I jeste� szcz�liwa.
Nie mog�am wykrztusi� z siebie ani s�owa, bo kiedy wesz�am do
kuchni, z�apa� mnie kolejny atak, tak silny, �e Honorka odrzuci�a
drwa, kt�re trzyma�a w r�ku, zbli�y�a si�, poprowadzi�a mnie do
sto�u i posadzi�a na du�ym, drewnianym taborecie z jasnego drzewa.
Wreszcie powiedzia�am, �e mieszkam w kurniku, kt�ry m�j wuj kupi�
od Kwietnia, �e sprz�ta�am poprzedniego dnia, �e musia�am si� przy
tym zazi�bi�, �e tak kaszl� i kaszl�, �e pan Kwiecie� mnie tu
przys�a�, �e ja naprawd� ju� nie mam si�y i �e chyba umr�, je�eli
ona mi nie pomo�e. Wtedy Honorka wyj�a z kredensu s�oik �lazowych
cukierk�w, krople any�kowe i blaszane pude�ko, w kt�rym trzyma�a
suszone owoce czarnego bzu. Rozpali�a pod blach� i postawi�a na
ogniu wielki, ci�ki imbryk. Wypi�am any�ek, wzi�am do ust
cukierek, a Honorka przemawia�a do wody w imbryku, prosz�c j�,
�eby si� szybciej zagotowa�a, bo trzeba zrobi� napar z bzu dla tej
biednej, kaszl�cej dziewczynki.
W imbryku ju� szumia�o, kiedy otworzy�y si� drzwi i ksi�dz Antoni
szybkim krokiem wszed� do kuchni. A to co, zapyta�, patrz�c na
mnie. Honorka obejrza�a si�, wyja�ni�a, a potem zacz�a utyskiwa�
niby surowo, �e proboszcz ju� dawno po obiedzie, a ksi�dz to
zawsze co� takiego wymy�li, �eby ona musia�a w k�ko tylko
jedzenie podawa� i podawa�, �e w duch�wce stoi, ale pewnie ju�
wystyg�o, wi�c ksi�dz b�dzie musia� czeka�, bo dopiero co ogie�
rozpali�a, teraz to niech ksi�dz do sto�owego idzie i si�dzie, jak
ju� taki jest, �e nigdy w por� go nie ma. Ksi�dz machn�� r�k�,
niech ju� Honorka daruje, niech Honorka tak okropnie nie krzyczy,
do sto�owego on nie p�jdzie, zje zimne z duch�wki, o tu, przy
stole, byle pr�dko. Luiza, co to za imi�, chyba my w og�le takiej
�wi�tej nie mamy, mamy tak� �wi�t�, Honorko, bo ja nie pami�tam.
Wyt�umaczy�am ksi�dzu ochryp�ym g�osem, �e tak naprawd� mam na
imi� Ludwika, ale �e od trzech lat wszyscy do mnie m�wi� Luizo, bo
z t� Ludwik� nie mog�am si� pogodzi�. Ksi�dz zacz�� si� �mia� i
zapyta� czy marz� o tym, �eby zosta� aktork�. Wtedy ja zacz�am
si� �mia�, powiedzia�am, �e ju� nie marz�, ale bardzo marzy�am,
kiedy wymy�li�am sobie to nowe imi�. Potem zapyta� mnie, co w
og�le robi�, wi�c powiedzia�am, �e chodz� do szko�y galanteryjnej,
ale tak naprawd� to na komplety do gimnazjum imienia Kr�lowej
Jadwigi. Potem, zupe�nie jak pan Kwiecie�, zapyta� o Andrzeja, o
to, co robi. Nic, powiedzia�am znowu, a wtedy ksi�dz zacz�� si�
�mia� i zupe�nie, jakby si� z panem Kwietniem um�wi�, zawo�a�, �e
zna Andrzeja nic, i Honorka przy kuchni te� si� �mia�a. Szkoda, �e
nie jeste� ch�opakiem, Luizo, nauczy�bym ci� gra� w szachy, bo
proboszcz nie lubi, a Honorka nie chce. I wtedy powiedzia�am
ksi�dzu Antoniemu, �e w szachy gra� umiem i �e je�eli ksi�dz chce,
to nawet zaraz mo�e si� przekona�, i �e chyba gram nie�le, bo
nawet z wujem czasami wygrywam. Co ty m�wisz, zawo�a�, wygrywasz z
nim, a mnie si� uda�o jedynie raz.
Pierwsz� nasz� parti� rozegrali�my w kuchni, podczas gdy ksi�dz
jad� obiad, a ja pi�am napar z owoc�w czarnego bzu. Przegra�am,
ale ksi�dz przygl�da� mi si� d�ugo i powiedzia� z uznaniem: grasz
�wietnie.
Aleksandro, moja droga!
po wczorajszym deszczu dzi� znowu pi�kna pogoda. Luiza
zapowiedzia�a wielkie porz�dki i pranie. Usiad�am przed kurnikiem
na le�aku, do kt�rego w ko�cu chyba przyrosn�. Podgl�da�am Luiz�.
By�a w dwucz�ciowym kostiumie pla�owym, przewi�zana fartuszkiem,
kt�ry musia�a tu zostawi� Karolina. Fartuszek jest ma�y, wi�c
Luiza wygl�da�a bardzo �miesznie, zw�aszcza kiedy patrzy�am na ni�
od ty�u, ale tak w og�le to wielkie porz�dki Luizy wcale mnie nie
�mieszy�y, bo sta�y si� potwierdzeniem tego, o czym ju� dwukrotnie
ci wspomina�am. Co to jest, my�la�am, �e tej dziewczyny w domu do
niczego nie mo�na zap�dzi�? D�ugo zastanawia�am si� nad tym,
patrz�c, jak Luiza szoruje gliniane klepisko kurnika, myje
okienka, trzepie skomplikowane elementy naszych legowisk, jak
szoruje garnki i w og�le wykonuje najczarniejsz� robot�, �piewaj�c
przy tym o z�ocistych chryzantemach, kt�re stoj� na fortepianie.
Potem polecia�a do Kwietnia i po�yczy�a od niego ma�� bali� i
tar�. Nanios�a wody, zrobi�a mydliny z resztek myd�a i ci�gle
�piewaj�c pra�a.
Wreszcie nie wytrzyma�am i kiedy powiesi�a na sznurku
przeci�gni�tym pomi�dzy dwoma drzewami starannie wyp�ukane
r�czniki, zaproponowa�am, �eby usiad�a na chwil� i odpocz�a. Nie
usiad�a, tylko wyci�gn�a si� na trawie obok mojego le�aka, r�ce
wsun�a pod g�ow� i zamkn�a oczy. Z tymi zamkni�tymi oczyma
powiedzia�a nagle:
- Jest cudownie, babciu.
Pami�tasz, jak becza�a, kiedy kaza�a� jej umy� kafelki w �azience?
- Zm�czy�a� si� chyba? - zapyta�am.
- Tak, ale jest cudownie.
- W domu nie miewasz takich atak�w pracowito�ci.
Otworzy�a oczy i spojrza�a na mnie, chcia�a z pewno�ci� zobaczy�
wyraz mojej twarzy i rozpozna�, czy to powiedziane by�o �artem czy
z drwin�.
- W domu nie, bo w domu mi si� ka�e. Poleca.
Znowu zamkn�a oczy, ale po chwili zauwa�y�am, �e zaczyna si�
u�miecha�.
- Gdyby mama zaproponowa�a mi, �ebym umy�a kafelki w �azience, bo
pewnie teraz o tym my�lisz, babciu, albo gdyby jako� �adnie
poprosi�a, nie by�oby sprawy, ale mama powiedzia�a: "Luiza, id� do
�azienki i w tej chwili umyj mi dok�adnie kafelki. Tylko ju�, bez
oci�gania". No i by�a sprawa. Tak jest zawsze.
- Och, Luizo...
- Tak, babciu, niestety.
- S�uchaj, czy forma...
Przerwa�a mi gwa�townie:
- Tak - zawo�a�a unosz�c g�ow� i opieraj�c si� na �okciach.
- W�a�nie forma jest wa�na. Dlaczego do ciebie mama m�wi: "Mate�ko,
kochanie, b�d� anio�em i uprasuj mi sp�dnic�, b�agam ci�, sama nie
zd���!" Do mnie odzywa si� inaczej. A pos�uchaj, babciu, jakby to
brzmia�o: "Luizo, kochanie, b�d� anio�em i umyj kafelki w
�azience, prosz� ci�, c�reczko!" �adnie, prawda?
Patrzy�a na mnie pytaj�co. Jezusie Nazare�ski, pomy�la�am, ta
dziewczyna ma racj�, my obydwie do niej �le m�wimy. Z�ym tonem.
- Kiedy doro�niesz, zrozumiesz, �e trzeba czasami wype�nia� nie
tylko pro�by, ale i polecenia. W pracy, na przyk�ad, albo...
Znowu mi przerwa�a.
- To jest dom, nie praca! Czy ja do mamy kiedykolwiek
powiedzia�am: "Rusz si�, nalej mi herbaty, szybko, bo mi si� chce
pi�!" Nigdy tak nie powiedzia�am, bo jestem po prostu dla was
uprzejma. A mama nie jest dla mnie uprzejma i tyle.
Run�a na traw� wracaj�c do poprzedniej pozycji.
- Po pierwsze, Luizo, mama nalewa ci herbat�, zanim o to
poprosisz. Zawsze uwa�a�am, �e zwyczajnie ciebie rozpaskudza.
- To niech mnie nie rozpaskudza, wcale nie chc� by� rozpaskudzon�
dziewczyn�, kt�rej wszystkie zachcianki musz� by� spe�nione.
Nalewa mi herbat�, poniewa� si� boi, �e st�uk� dzbanek, prezent od
dziadka przywieziony jej z Azerbejd�anu. Wymagam dla siebie tylko
uprzejmo�ci, babciu, reszt� mog� robi� sama. W ko�cu to �adna
filozofia.
- Wymagasz dla siebie...?
- Tak. Wymagam.
- Ho, ho! - powiedzia�am, bo nic innego nie przysz�o mi do g�owy.
- A ty, babciu, nie wymagasz dla siebie uprzejmo�ci?
Znowu unios�a si� i opar�a na �okciach. Wpatrywa�a si� we mnie.
- Tak - przyzna�am. - Wymagam, ale...
- Widzisz! - zawo�a�a tryumfalnie. - Wiem, co jeszcze chcia�a�
powiedzie�: "Ale ja mam pi��dziesi�t pi�� lat, a ty, Luizo,
pi�tna�cie!"
Skin�am g�ow�.
- Szesna�cie sko�cz� za miesi�c, mniejsza z tym. Mama sko�czy�a
trzydzie�ci pi�� dwa tygodnie temu. Tylko, co wynika z tego
rachunku, babciu, wiesz?
Nie mia�am poj�cia i przyzna�am si� do tego otwarcie.
- To, �e r�nica wieku mi�dzy nami trzema jest bardzo ma�a.
- Pochlebiasz mi.
- Nie. I nie �artuj�. Chc� ci tylko dowie��, �e mamy takie same
prawa.
- A obowi�zki?
- Obowi�zki mamy inne.
- Nie masz racji, Luizo, miewamy takie same.
Milcza�a. Nagle wyd�a usta i powiedzia�a troch� obra�onym tonem:
- Mo�liwe. Mo�liwe, �e teraz nie mia�am racji; ale z uprzejmo�ci�
mia�am racj�, Mary�ka.
Wiesz, kiedy ona m�wi do mnie "Mary�ka"? Wtedy, kiedy chce mnie
u�agodzi�. Tym razem by�o to niepotrzebne, wcale nie by�am z�a.
Patrzy�am na ni� jak na jak�� dziewczyn� z filmu, z dystansem,
kt�ry nie wiem, sk�d mi si� wzi��. Taka by�a agresywna w ataku,
potem taka �atwa w przyznaniu racji. W�osy rozrzucone na trawie
wygl�da�y jak fr�dzle. W og�le nie my�la�am o tym, �e dziewczyna
le��ca obok mnie to moja wnuczka Luiza. To by�, Aleksandro, kto�
inny, kogo widzia�am po raz pierwszy w �yciu. Spojrza�am na jej
d�o� po�o�on� teraz p�asko na trawie, na paznokcie po�amane przy
szorowaniu klepiska. Co� mnie w Luizie wzruszy�o. I nagle
przypomnia�am sobie, jak sama dorasta�am, i jakie to by�o w
rzeczywisto�ci mozolne i bolesne. Te moje problemy, kt�re wydawa�y
mi si� takie wielkie, a na kt�re nikt nie zwraca� uwagi, te
pretensje do �wiata, kt�ry by� nie taki, jaki powinien by� wed�ug
mnie. I o tobie pomy�la�am, Aleksandro. O tym, jaka by�am dla
ciebie. Czy bardzo przeze mnie cierpia�a�? Przez to, �e usi�owa�am
was wychowa� i �e z pewno�ci� robi�am to czasami nieporadnie?
Musisz mi kiedy� opowiedzie� o tym, Ole�ko. Patrz� na Luiz� le��c�
obok, my�l� o tobie. Tyle razy widzia�am ciebie z buzi� ukryt� w
poduszce. P�aka�a�. Przechodzi�am obok i m�wi�am najwy�ej:
"Przesta� si� wiecznie maza�, to niezno�ne". Wstyd mi, ale
radzi�am si� kole�anek, kt�re mia�y c�rki starsze od ciebie.
"Minie, m�wi�y, typowe dla okresu dorastania!" A tobie by�o po
prostu przy mnie �le. Typowe. Czy je�eli co� jest typowe, to
znaczy, �e przestaje by� wa�ne? A Luiza? Czy zapami�ta, czy mo�e
kiedy� powie swojej c�rce...
W krzakach rozleg�o si� gdakanie. Luiza poderwa�a si� z trawy.
- Rany boskie, babciu, ja si� boj�!
- A jak przyje�d�a�a� tutaj, to si� nie ba�a�? - zaatakowa�am.
- Troch� si� ba�am - odpar�a z przera�eniem wpatruj�c si� w
krzaki. - W ko�cu uzna�am jednak, �e to jest najlepsze wyj�cie z
sytuacji.
- Z jakiej sytuacji?
Nie odpowiedzia�a. Wolno zacz�a zbli�a� si� do krzak�w, lekko jak
skradaj�cy si� kot. Ruszy�am za ni�. Gdakn�o, wi�c
znieruchomia�y�my obydwie. Luiza z�apa�a mnie za r�k�.
- Babciu, to co� tam musi by�.
Wyswobodzi�am si� z jej d�oni i ostro�nie rozchyli�am g�sty, zbity
zieleni� krzak porzeczek. Co� zatrzepota�o w nim gwa�townie,
gdakanie nasili�o si�, natarczywe, obra�one. �opocz�c skrzyd�ami
wyswobodzi�a si� z ga��zi wielka, dropiata kura, rozkwoktana i
gniewna. Wrzasn�y�my z Luiz� jednocze�nie i dopiero potem
zacz�y�my si� �mia�, jednak�e Luiza spowa�nia�a szybko.
- Teraz to by�a kura - powiedzia�a pos�pnie. - Ale tamto, babciu -
pokr�ci�a g�ow� z pow�tpiewaniem. - Tamto ci�gle mi si� nie
podoba.
A wi�c, Aleksandro, przyjazd Luizy tutaj by� wyj�ciem z sytuacji.
Nie wiem, z jakiej, nie wr�ci�y�my do tego tematu. Mog� przecie�
jeszcze tu poby�. Wola�abym, �eby Luiza zacz�a m�wi� sama. Te
wszystkie mowy, wiesz, kt�re przygotowa�am sobie, rozesz�y mi si�.
Nie wiem, dlaczego.
Ca�uj�!
M.
"A Luiza? Czy zapami�ta, czy mo�e kiedy� powie swojej c�rce..."
Nie zapami�ta�am. Wielu rzeczy domagam si� od Zuzanny u�ywaj�c
formy, kt�rej kiedy� sama tak nie znosi�am. Czy m�wi� do niej:
Zuzanno, kochanie, b�d� anio�em i umyj kafelki w �azience? Nigdy.
M�wi�: Zuzanno, do diab�a, we� si� wreszcie do roboty i zr�b co� z
kafelkami, czy doprawdy wszystko musi spada� na moj� g�ow�?
A mo�e matka w zapisie genetycznym przekaza�a mi swoj� porywczo��
i brak opanowania? Mama zawsze by�a szybka, energiczna, stanowcza
i chyba troch� despotyczna. Gin�am przy niej. To prawda, �e dla
babci, ale tylko dla niej, umia�a wydobywa� z siebie bardzo
szczeg�lne tony. Dla mnie nigdy. By� czas, kiedy pr�bowa�am wkra��
si� w jej �aski, wstr�tny, ma�y lizusek-pochlebca. Przesta�,
przesta�, m�wi�a, nie b�d� taka egzaltowana. Moja matka by�a
wiecznie zaj�ta, albo wychodzi�a, albo ju� jej nie by�o, albo
jeszcze nie zd��y�a wr�ci�. Ca�owa�a mnie w przelocie, przytula�a
rzadko. Dosy� cz�sto m�wi�a do mnie, skarbie, ale zawsze tak:
skarbie, nie mam czasu, id� z tym do babci Marysi, albo: skarbie,
nie teraz, pogadamy o tym innym razem. Innego razu nie by�o. Nie
czu�am si� skarbem. Dzi�, kiedy sama wiecznie nie mam czasu,
rozumiem wiele, ale przecie� nie wtedy!
A jednak nadesz�a taka chwila, w kt�rej odkry�am mam� dla siebie.
Sta�o si� to w dniu, kiedy szpitalny portier przyni�s� mi list od
niej. Le�a�am jeszcze p�ywa ze zm�czenia po urodzeniu Zuzanny.
Nie mam tego listu, zgin�� i bardzo tego �a�uj�. Pami�tam jego
pocz�tek: "C�reczko kochana, m�j skarbie, popatrz, jakie krzywe
literki, nie mog� pisa� prosto przez g�upie �zy szcz�cia, �e to
wszystko ju� poza tob� i dobrze. �ycz� Ci, �eby Twoja Zuzanna by�a
dla Ciebie tym, czym Ty by�a� dla mnie przez nasze wsp�lne
�ycie..."
Kiedy po kilku dniach mog�y�my ju� wr�ci� do domu, przyjecha� po
nas Bartek i mama. W szpitalnym holu Bartek podszed� do mnie,
przytuli�, obok sta�a piel�gniarka z Zuzann� otulon� r�owym
kocykiem. Ponad ramieniem Bartka zobaczy�am moj� matk�. U�miecha�a
si� onie�mielona; powiedzia�a mi p�niej, �e by�a niepewna, czy
jej obecno�� nie przeszkadza Bartkowi lub mnie. Bartek odebra�
Zuzann� z r�k piel�gniarki, ze zdumieniem wpatrywa� si� w nasze
dziecko, na kt�re musieli�my czeka� tak d�ugo. Mama i ja
zbli�y�y�my si� do siebie, ju� r�wne, bo nareszcie wiedzia�am, co
znaczy macierzy�stwo. Dopiero t�umoczek w ramionach Bartka sta�
si� pomostem mi�dzy nami. I pomy�le�, �e teraz m�wi� do Zuzanny:
skarbie, id� z tym do babci Ole�ki, czy doprawdy nie widzisz, �e
nie mam czasu? I Zuzanna odchodzi ura�ona, smutna. Czy zapami�ta,
czy mo�e kiedy� powie...?
W czasie wojny mama pracowa�a w sklepie, ale nie by� to taki
zwyczajny sklep. Na zapleczu, pod pude�kami pe�nymi k��buszk�w
bawe�ny do cerowania skarpetek i po�czoch, pod broszkami i
bransoletkami z kolorowych sznurk�w, pod kartonami d�ugich szpilek
z barwnymi �ebkami w kszta�cie �ezki, pod zwojami gumek cienkich
do bielizny, szerszych na podwi�zki, moja matka chowa�a ka�dego
dnia plik podziemnej prasy i wydawnictw, kt�re przynosi� "dostawca
pasmanterii", a w chwil� p�niej odbierali "klienci". Spod
pude�eczek z bia�ymi, nicianymi guzikami trafi�y po raz pierwszy
do moich r�k "Kamienie na szaniec", kt�rych kolejne wznowienie
trzyma teraz moja Zuzanna na swojej p�ce z ksi��kami pomi�dzy
nie�mierteln� "Ani� z Zielonego Wzg�rza" i r�wnie
nie�miertelnym "Winnetou".
Bia�e, niciane guziki, kto teraz to pami�ta? Ja pami�tam, bo sama
je robi�am zarabiaj�c w ten spos�b swoje pierwsze pieni�dze.
Guziki mia�y rozmiary r�ne, by�y du�e do po�cieli, malutkie do
m�skich koszul, �rednie, przyszywane do stanik�w, na tych trzyma�y
si� dziecinne podwi�zki. Od pani Kossowskiej, kt�r� nazywa�y�my z
moj� kuzynk� "madame", bo niezale�nie od tego, �e mia�a "domow�
wytw�rni� guzik�w" uczy�a nas francuskiego, a wi�c od madame
dostawa�am w jednym pude�eczku metalowe kr��ki o r�nych
�rednicach, a w drugim bia�e nici i prostok�tne kartoniki. Ka�dy
kr��ek musia� by� specjalnie okr�cony nitk� i wype�niony
wachlarzowatym wzorem. Gotowe guziki trzeba by�o jeszcze
poprzyszywa� do kartonik�w. Madame p�aci�a od tuzina. Ka�dego dnia
wieczorem siada�am i oplata�am metalowe kr��ki. D�uga nitka
wiecznie pl�ta�a si� w sup�y, ig�a wbija�a w palec, bo nie
u�ywa�am naparstka. Lubi�am patrze�, jak ro�nie sterta kartonik�w,
by�y to moje pieni�dze. Tak zdecydowa�a mama. Mia�am wtedy
trzyna�cie lat. Za pierwsze kupi�am sobie puder i kredk� do ust.
Kiedy zostawa�am w domu sama, siada�am przed lustrem, grubo
posypywa�am twarz pudrem w odcieniu "rachel", malowa�am usta
pomadk� w kolorze marchewki i by�am �liczna. Puder i kredk�
wyrzuci�am, kiedy Karolina po rozmowie z moj� mam� powiedzia�a, �e
mog� ju� zosta� harcerk�, i zapyta�a mnie, czy chc�. Karolina nie
u�ywa�a kosmetyk�w, a w tym czasie wszystko, co robi�a Karolina,
wydawa�o mi si� najwspanialsze, poniewa� ona by�a moj� dru�ynow�.
Pami�tam dzie�, w kt�rym wychodzi�am z domu na pierwsz� zbi�rk�,
mam�, jak sta�a oparta o wieszak w przedpokoju i jej pochmurn�,
smutn� twarz. Mia�am �al o ten smutek w chwili, kiedy ja sama tak
bardzo by�am szcz�liwa. Babcia nie mnie, tylko w�a�nie mam�
pog�adzi�a leciutko po twarzy i szepn�a jej co�, czego nie
us�ysza�am. Mama pokiwa�a g�ow� i powiedzia�a: rozumiem przecie�,
ale to jest takie ci�kie. Nigdy nie przywyk�a. Kiedy szuka�y mnie
w �wi�tej Magdalenie, i ona, i babcia najbardziej l�ka�y si�, �e
pojecha�am tam z dziewcz�tami z mojego zast�pu. Ta chwila, kiedy
mama sta�a oparta o wieszak i patrzy�a na mnie, by�a pocz�tkiem
jej przysz�ych l�k�w. W�o�y�am p�aszcz i swoj� we�nian�
czapk�-kominiark� naci�gn�am mocno na uszy. I wtedy moja mama,
kt�ra by�a niewierz�ca, powiedzia�a: niech B�g ma ciebie w swojej
opiece, Luizo. A babcia machn�a r�k�, zaci�ni�t� w pi��, kr�tkim
gestem, jakby chcia�a nim co� gwa�townie przeci��. Odwr�ci�a si� i
wysz�a z przedpokoju. Mama odprowadzi�a mnie na schody, obejrza�am
si�, by�am ju� na p�pi�trze, a ona jeszcze sta�a. Nie wiem, czy
p�aka�a. My�l�, �e tak. Ja bym p�aka�a, gdybym ni� wtedy by�a.
Pewnego dnia Karolina przynios�a dla naszego zast�pu podw�jne
metalowe tabliczki, cienkie tekturki i co�, co w�a�ciwie troch�
przypomina�o okr�g�e gwo�dzie. Jedne tabliczki by�y pokryte
rz�dami wg��bie�, inne rz�dami niewielkich otwor�w. Wk�ada�y�my
pomi�dzy tabliczki kremowe arkusiki i dziurkowa�y�my od prawej
strony do lewej metalowym ostrzem, nauczone przez Karolin�
alfabetu Braille'a. Tak zacz�a si� nasza praca przy druku ksi��ek
dla niewidomych. Moja mama, kt�ra zwykle wraca�a do domu pi��
minut przed godzin� policyjn� i na nic nie mia�a ju� si�y, bo taka
by�a zm�czona, kiedy� ukl�k�a na krze�le obok mnie, opar�a �okcie
na stole, uj�a twarz d�o�mi i d�ugo, w milczeniu patrzy�a, jak
pisz�. Kiedy wyj�am kartonik spomi�dzy tabliczek, odwr�ci�a go,
po�o�y�a przed sob�, zamkn�a oczy i wolno zacz�a przesuwa�
palcami po wypuk�ych znakach. Pokr�ci�a g�ow