15038
Szczegóły |
Tytuł |
15038 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
15038 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 15038 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
15038 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Spyri Johanna
KORNELIA
przekład T. Barmińskiej
9RO£
GDAŃSK 1991
Tytuł oryginaiu: Kornelii wird erzogen
Projekt okładki i strony tytułowej Wanda Orlińska
Redaktor: Elżbieta Wąsiewska
Redaktor techniczny: Elżbieta Smolarz
Korekta: Aniela Wilkanowicz-Głuszko
Wydanie pierwsze powojenne przygotowane na podstawie edycji Księgarni Powszechnej, Kraków 1934
Egzemplarz udostępniła Biblioteka im. Edwarda Raczyńskiego w Poznaniu
© Copyright by Oficyna Wydawnicza „Graf", Gdańsk 1991
ISBN 83-85130-84-5 Ak,C WM
ROZDZIAŁ :
W GWARNYM ILLERBACH
Młode buki w Illerbach znowu pokryły się listkami. Wiatr południowy targał wierzchołkami drzew w jedną lub drugą stronę i kąpał świeżą zieleń w promieniach słońca. Chwilami pogrążał ją w cieniu, gdy przeganiane wiatrem chmury zasłaniały słońce.
Przez las biegła dziewczynka, raz pod wiatr, to znów popychana jego porywami. Miała mocno zarumienione policzki, rozwiane włosy, a oczy roziskrzone i wesołe.
Okrągły kapelusz powinien tkwić na głowie, lecz zwisał z ramienia dziecka i tak podskakiwał, że lada chwila mógł się oderwać od wstążek i ulecieć w dal.
Kiedy wiatr trochę ustał, pod drzewami zrobiło się ciszej. Malutka zwolniła biegu i zaczęła śpiewać:
Śnieg na górach, śnieg w dolinie, Skuty lodem rzeki brzeg, Kiedyż zima ta przeminie, Kiedy już stopnieje śnieg? Hu ha ha! Ju ha ha! Kiedy już stopnieje śnieg?
Niechaj słońce zajaśnieje, Niech skowronka zabrzmi śpiew, Niechaj jaskier się zaśmieje. Hu ha ha! Ju ha ha! Nad strumykiem pośród drzew.
Gdy usłyszę ptasząt chóry, Gdy jaskółek ujrzę sznur, Wnet powitam śpiewem góry, Glos mój wplotę w ptaków chór. Hu ha ha! Ju ha ha! Glos mój wplotę w ptaków chór.
5
Śpiewała tak silnym głosem, że piosenka rozlegała się po całym lesie, a zdziwione i poruszone ptaki zaczęły świergotać, zagłuszając się nawzajem. Dziewczynka roześmiała się głośno i jeszcze raz zaśpiewała mocno:
— Hu ha ha! Ju ha ha! Odpowiedziało jej echo w rozmaitych tonach.
Na skraju lasu rósł stary buk o wysokiej, gęstej koronie, w którego głębokim cieniu dziewczynka nieraz już szukała ochłody w gorące letnie dni. Teraz stanęła pod nim i spoglądała w górę na rozkołysane gałęzie.
Na odkrytej przestrzeni wiatr dął potężnie, a szum, z jakim wstrząsał wierzchołkami drzew, pobudzał dziecko do większego jeszcze wysiłku. Rzuciła się nagle naprzeciw wichrowi, walcząc, opierając się i zmagając z jego przemocą. Potem zawróciła i zbiegła po stromym stoku łąki, ku drodze wiodącej w dolinę. Zatrzymała się dopiero nad szemrzącą w dolinie wodą, przed małym, drewnianym domkiem, który z zielonego zbocza spoglądał na potok.
Wąskie schodki prowadziły do drzwi wejściowych. Otwarta weranda otoczona była szerokim gzymsem, na którym stały najwspanialsze goździki, rozsiewając swoją woń. Rozbrykana dziewczynka czuła się tutaj swojsko. W trzech susach, przeskakując po dwa schodki naraz, znalazła się u góry.
— Marto! Marto! — zawołała przez otwarte drzwi do wnętrza. — Wyjdźże na dwór! Czy zauważyłaś, jaki wesoły wiatr dziś hula?
Stara kobiecina o siwych, nakrytych czepeczkiem włosach wyszła na wołanie. Była bardzo skromnie, lecz tak czysto ubraną że sprawiała wrażenie, jakby cały dzień siedziała na krzesełku, nie tykając niczego, aby się nie pobrudzić. Zgoła co innego mówiły jej ręce, noszące ślady ciężkiej pracy.
— O, Marto! Gdybyś ty wiedziała, jakie wspaniałe harce wyprawia wiatr w lesie i na wzgórzu — mówiła dziewczynka. — Dmie tak silnie, że trzeba walczyć wszystkimi siłami, żeby się nie dać porwać i unieść w górę jak ptak, Bóg wie gdzie. Wcale nie wiesz, jak wesoło jest dziś na dworze.
— I nie chcę wcale wiedzieć — rzekła Marta, ujmując rękę dziecka na przywitanie — ale widzę na tobie ślady walki z wiatrem. Spójrz, w jakim nieładzie znajduje się twoja odzież. Chodź, Kornelio, doprowadzimy wszystko do porządku.
Gęste, ciemne włosy były tak potargane przez wiatr, że to, co powinno być z lewej strony przedziałka, znajdowało się z prawej, a to, co z prawej — na lewej.
6
Fartuszek zamiast z przodu zwisał z boku, a pasek od sukienki był oderwany i wlókł się po ziemi wraz z wplątanymi liśćmi i gałązkami.
Marta przede wszystkim uczesała dziewczynce włosy, potem poprawiła fartuch, wreszcie wzięła igłę z nitką i przyszyła do sukienki oderwany pasek.
— Daj spokój, Marto, daj spokój! — zawołała mała i wyrwała jej sukienkę. — Przecież masz strasznie pokłuty palec, widzę to doskonale.
— To nic nie szkodzi, daj mi sukienkę — rzekła Marta, biorąc się znowu do szycia. — Moje palce nie исіефіа bardzo od takich rzeczy jak twoja sukienka. Widzisz, to jest od szycia grubych koszul dla wieśniaków i robotników z huty. O, tamte się zupełnie inaczej nakłuwa igłą i nie dziw, że nieraz przebiję sobie palec.
— Nie powinnaś tego robić, Marto! Niech oni sobie sami szyją koszule i kłują własne palce.
— Nie trzeba tak mówić — odparła staruszka — widzisz, jestem zadowolona i wdzięczna, że dostaję pracę i w ten sposób zarabiam na życie. Mogę tylko Bogu dziękować za to wszystko, co mi daje. Użycza mi sił i zdrowia, bym mogła pracować i nie kłopotać się o chleb powszedni.
Kornelia rozejrzała się bacznie po skromnie urządzonym, lecz niezwykle czystym mieszkanku.
— Właściwie Bóg nie dał ci wcale tak wiele! Jest tu tylko bardzo starannie sprzątnięte, a to zrobiłaś sama — zauważyła dziewczynka.
— Właśnie dlatego jestem wdzięczna Bogu, że daje mi siły i zdrowie, abym mogła sama wszystko zrobić — odparła Marta. — Inaczej nie mogłabym pracować i utrzymywać swego domku. No i kto by się troszczył o mnie? To wspaniały dar, że mogę co rano wyjść na słońce, pielęgnować kwiaty i dziękować Bogu za każdy piękny dzień, którym się szczerze raduję. Jestem zadowolona, mogąc pracować i przekłuwać sobie palce. No, teraz wyglądasz znów przyzwoicie. Zdaje się, że robotnicy kończą pracę i zbliża się pora posiłku. Musisz szybko wracać do domu.
Marta wiedziała, co czyni, przypominając swojej małej przyjaciółce o powrocie, gdyż za często dziewczynka zapominała o czasie i ojciec musiał po nią posyłać.
Kornelia zbiegła po małej hałdzie ku szumiącej rzece w stronę wielkich budynków, w których przez cały dzień buchały potężne ognie i rozlegał się huk młotów, zagłuszany nieco przez wartko szumiący potok Iller. Były to
7
ві^^шяяшшш^шшшшшшшш
zabudowania wielkich hut żelaznych, znanych na całą okolicę, gdyż znalazła w nich zatrudnienie większość mieszkańców tych stron.
Spojrzała na wielkie wrota, które już zamknięto. Więc pobiegła w dużych susach ku stojącemu w odosobnieniu domowi, otoczonemu z trzech stron pięknym ogrodem. Była to willa właściciela i dyrektora zakładów hutniczych. Kornelia przebiegła przez ogród i taras, rzuciła w kąt kapelusz i weszła do pokoju. Jej tatuś siedział już przy stole z ogromną gazetą w ręce i nie patrzył w jej stronę.
Kornelia szybko zjadła zupę, a że ojciec nie poruszał się za gazetą w takim samym tempie skończyła resztę posiłku. Teraz ojciec spojrzał na nią Kornelia obgryzała jabłko.
— O, przegoniłaś mnie, tak daleko jeszcze nie jestem — rzekł — ale nie wolno ci się spóźniać do stołu. No, ale jeżeli już skończyłaś, to zanieś ten list na pocztę, dotyczy on także i ciebie. Ciesz się, wieczorem powiem ci, o co chodzi, teraz się spieszę.
Kornelia wzięła list, który podał jej ojciec, rzuciła ogryzek jabłka na talerz i wybiegła na dwór. Teraz zaczęły się podskoki wzdłuż szemrzącego potoku Iller, aż do miejsca, gdzie wąska ścieżka doliny zbiegała się z szerokim gościńcem. Stała tutaj wielka oberża, gdzie zarazem mieściła się poczta. Otyła oberżystka przed otwartymi drzwiami uśmiechnęła się uprzejmie do dziecka.
— Dokąd to? Dokąd to? Takim pędem? — zapytała.
— Tylko do was — odpowiedziała Kornelia trochę zdyszana — muszę wrzucić list.
— Tal., podaj, już my go wyślemy. — Kobieta przytrzymała rączkę, którą dziecko podało jej na przywitanie. — Tobie jest dobrze, Kornelio, co? Nie masz jeszcze trosk!
Dziecko potrząsnęło głową.
— Tak, na pewno, bo i skądże? Miło się człowiekowi robi, kiedy widzi twoje wesołe oczy. Przychodź do mnie częściej. Z wielką radością patrzę na takie wesołe dziecko jak ty.
Kornelia odpowiedziała, że chętnie będzie przychodziła, a obiecała to szczerze, gdyż kobieta zawsze rozmawiała z nią uprzejmie.
Gdy w wesołych podskokach pobiegła z powrotem, oberżystka z zadowoleniem spoglądała za nią mówiąc półgłosem:
— Racja, nie ma nic lepszego na świecie jak radość.
List, który Kornelia przed chwilą oddała, a który oberżystka miała właśnie wysiać dalej, brzmiał:
8
Illerbach, 28 kwietnia. Kochana Ciociu!
Moja podróż do Wiednia, którą już od roku odkładam, musi jednak w nabliższym czasie dojść do skutku. Mam więc do Ciebie prośbę, abyś zechciała przyjechać tutaj na lato, by poprowadzić mój dom. Przywiązuję oczywiście największą wagę do Twego wpływu na dziecko, gdyż biedactwo rosło przecież dotychczas zupełnie bez prawdziwego wychowania. Moja gospodyni, panna Mina, robiła co mogła, a poczciwa kucharka Estusia pomagała jej w miarę sił. Najlepszy wpływ na rozwój dziecka miała może stara Marta, pielęgniarka mojej nieboszczki żony. Ale prawdziwym wychowaniem nie można przecież tego nazwać. Co prawda w pierwszym rzędzie muszę o to winić siebie samego. Nie znam się na wychowywaniu małych dziewcząt, a jestem tak zajęty interesami, że prawie nie widuję dziecka. Nie znam większego nieszczęścia jak strata matki, i to takiej matki, jaką była moja Kornelia. A maleństwo straciło ją w trzecim roku życia! Zabierz z sobą jakąś przyjaciółkę, abyś się zanadto nie nudziła w samotności i uraduj mnie rychłym przyjazdem.
Twój siostrzeniec Fryderyk Hellmut
Gdy tegoż wieczora dyrektor Hellmut zasiadł ze swą córką do stołu, oznajmił jej, że ciotka jego, panna Kitti Dorner, przyjedzie do Illerbach i pozostanie do jego powrotu z podróży. Kornelia powinna ucieszyć się tą wiadomością.
Po kilku dniach nadeszła odpowiedź ciotki, która brzmiała:
B..., 4 maja. Kochany Siostrzeńcze! By móc się Tobie przysłużyć, chcę się urządzić tak, aby lato spędzić w Twoim domu. Moja przyjaciółka, panna Grideelen, przybędzie ze mną. Tak zupełnie samej byłoby mi u Ciebie trochę za smutno, co zresztą sam słusznie zauważyłeś. Co do wychowania Twojego dziecka, nie powinieneś sobie robić wyrzutów; jeszcze nic nie jest stracone. Nie myśl, że dziecko od pierwszych chwil życia musi mieć poważne siły wychowawcze, to jest potrzebne dopiero wtedy,
9
kiedy zaczyna się oddziaływanie na jego duszę. Takie małe stworzonka potrzebują tylko dobrej opieki, żeby odpowiednio jadły i zdrowo wzrastały. Do tego panna Mina nadaje się doskonale, a Estusia także w tym wypadku spełnia swój obowiązek. Później dopiero sprawa wychowania przedstawia się zgoła inaczej. Teraz właśnie nadeszła chwila, kiedy Twemu dziecku potrzebna jest opieka światłej osoby. Przyjedziemy w drugiej połowie tego miesiąca, wcześniej nie mogę się wybrać. Pozdrawiam Cię serdecznie.
Twoja ciotka Kitti Dorner
— Ciocia przyjeżdża, ciesz się, Kornelio — rzekł ojciec przy kolacji po przeczytaniu tego listu — i jeszcze jedna pani przyjedzie; czeka cię teraiz nowe, wesołe życie.
Kornelia, która dotychczas nic nie śłyszeła o krewnych swego ojca, przyjęła tę wiadomość dość obojętnie. Nie widziała powodu, dla którego miałaby się cieszyć z tej wizyty. Przeczuwała różne zmiany w dotychczasowym trybie życia, czego wcale sobie nie życzyła.
Widywała swego tatusia tylko podczas posiłków; pozostały czas spędzał pan Hellmut w zakładach i na sprawach związanych z interesami. Ale to nie było powodem, by Kornelia czuła się samotna lub opuszczona. Miała tyle własnych zajęć, które ją absorbowały, że nie było chwili, by się nudziła. Przeciwnie, zawsze jej brakło czasu i dzień miał dla niej stanowczo za mało godzin.
Pan Hellmut opuścił pokój, a tuż za nim, jak to zwykle się działo, gdy tylko wychodził z domu, wybiegła córka, by jeszcze raz, znaną drogą powędrować w dal.
Właśnie nadeszła żwawa Estusia z koszem pełnym warzyw na ramieniu; były to zapasy jarzyn na następny dzień. Ujrzawszy dziecko, zawołała:
— Nie wychodź już, może będzie burza, patrz, jak niebo poszarzało nad górami.
— O, pobiegnę tylko do Marty, muszę jej coś powiedzieć — odparła szybko Kornelia — burza nie tak prędko nadejdzie.
— O, długo to jeszcze potrwa! — odezwała się panna Mna, która słysząc ich rozmowę, wyszła na dwór. — Idź, idź mała, do burzy jeszcze daleko! Zdążysz przed nią do Marty, tylko biegnij szybko.
10
Estusia wzruszyła ramionami i w milczeniu przeszła obok Miny. Tak było zawsze, ilekroć Kornelia coś zamierzyła. Gdy Mina sprzeciwiała się zamiarom dziewczynki, to przychodziła jej z pomocą Estusia, a gdy Estusia uważała coś za niemożliwe do przeprowadzenia, zjawiała się Mna i twierdziła wprost przeciwnie. Wynikało to stąd, że każda z nich chciała się przypodobać dziewczynce, zdobyć jej miłość i względy.
Kornelia przybyła do małego domku Marty, przeskoczyła parę schodków i weszła do izdebki.
— Wyobraź sobie, Marto, że przybywają do naszego domu dwie nowe osoby, dwie panie. Przybywają z miasta i tatuś uważa, że powinnam się cieszyć z tego powodu. Ja nie cieszę się ani trochę, nie znam ich wcale. Czy ty cieszyłabyś się, Marto, gdyby tak ni stąd, ni zowąd przyjechało do ciebie dwoje obcych ludzi?
Kornelia musiała głęboko odetchnąć, tak prędko mówiła, a w dodatku była zdyszana po szybkim biegu.
— Usiądź na chwileczkę koło mnie — rzekła spokojnie staruszka — musisz wpierw złapać trochę tchu. Zapewne przyjeżdża ktoś bardzo miły twemu tatusiowi, jeżeli każe ci się cieszyć z tego powodu, i na pewno będziesz zadowolona, kiedy bliżej poznasz panie.
— Tak, możliwe, ale co ty piszesz, Marto? Nigdy cię jeszcze nie widziałam piszącą — zainteresowała się dziewczynka, której myśli zmieniły nagle kierunek.
— Pisanie przychodzi mi z wielką trudnością—odpowiedziała Marta — na pewno robisz to lepiej ode mnie; dawno już nie miałam pióra w ręce.
— Więc pozwól, Marto, chętnie ci napiszę, tylko powiedz, co. Gorliwie wzięła pióro do ręki i zamoczyła je w atramencie, uderzając
stalówką o dno małego kałamarzyka.
— Opowiem ci wszystko, a ty później napiszesz — rzekła Marta z ulgą gdyż już od dłuższego czasu siedziała nad arkusikiem papieru i nie wiedziała jak zacząć.
— Widzisz, Kornelio, tak mi się ostatnio dobrze wiodło, że mogłam zrobić coś, o czym już dawno myślałam. Pozwoliłam sobie na kupno łóżka. Stół, dwa krzesła i starą szafę miałam od dawna. To wszystko ustawiłam ładnie w pokoiku nad górze, obejrzysz go później. Teraz mogę ten pokój wynająć komuś na lato. Wiesz przecież, że co roku przyjeżdżają z miasta na wieś chorowite kobiety i wątłe dzieci, którymi mogłabym si dobrze zaopiekować. Jestem przecież zawsze w domu, a przy tym umiem
11
pracować. Właśnie o tym chciałam napisać do gazety, ale nie wiem, jak się zabrać do tego, by ludzie dobrze zrozumieli.
— Napiszę wszystko wyraźnie, że zaraz może się ktoś zgłosić — odparła Kornelia z zapałem — ale najpierw jeszcze obejrzę pokoik, ciekawa jestem, jak wygląda.
Marta zgodziła się natychmiast; poszła naprzód po wąskich schodkach i otworzyła drzwi.
— O jak ślicznie! — zawołała dziewczynka z entuzjazmem i zachwycona biegała z jednego kąta do drugiego.
Rzeczywiście Marta tak pięknie urządziła ten pokoik, że patrzyło się z przyjemnością. Z przejrzystego białego materiału w drobne, niebieskie kwiatki uszyła firanki i przybrała nimi małe okienka, które wyglądały teraz bardzo strojnie. Starą, drewnianą skrzynię odwróciła dnem do góry i pokryła tym samym materiałem; skrzynia służyła jako umywalnia i stała w jednym z kątów pokoju. Całości umeblowania dopełniały krzesełka w nowych pokrowcach.
— Och, jak tu jest pięknie — wołała Kornelia raz po raz — jakżeś to wszystko mogła zrobić, Marto, skąd wzięłaś naraz tyle pieniędzy?
— Wcale ich nie miałam dużo, zaledwie tyle, by kupić łóżko i kilkanaście metrów tego materiału, który dostałam po bardzo niskiej cenie, gdyż wzięłam całą resztkę. Ale czy rzeczywiście wygląda to znośnie? Sądzisz, że zechce tu ktoś zamieszkać?
Marta patrzała krytycznie i badawczo po pokoju na każdy przedmiot, który tak starannie przygotowała do odpowiedniego użytku.
— Tak, Marto, z pewnością wierz mi. Ja sama chętnie bym tu zamieszkała. Teraz wiem już, co mam napisać, zaraz to zrobię.
Więc zeszły ze schodków do parterowej izdebki i Kornelia z całą powagą wzięła się do pisania. Zamoczyła znowu pióro w atramencie i po namyśle zaczęła układać tekst ogłoszenia.
— Nie zapomnij tylko napisać, że to jest na wsi i jak się ta okolica nazywa, żeby mnie odnaleźli — przypomniała ostrożnie Marta.
— Rzeczywiście, o tym trzeba wspomnieć. No, a teraz przeczytam ci, Marto, a przekonasz się, że o wszystkim jest tu mowa. — I dziecko przeczytało:
„Jeżeli ktoś chce mieć śliczny pokoik, to może go wynająć u Marty Wolff. Doskonale potrafi opiekować się chorymi kobietami i wątłymi dziećmi. Pokoik jest pięknie sprzątnięty i wszystkie meble są przybrane
12
białym materiałem z błękitnymi kwiatkami. Mieszkanko znajduje się we wsi Illerbach, nad rzeką Iller, gazie są wielkie huty żelazne, niedaleko od nich". Marta była ogromnie zadowolona.
— Bardzo wyraźnie wszystko napisałaś! Doskonale każdy zrozumie— nie potrafiłabym sama tego zrobić; brzmi to po prostu imponująco. Żebym jeszcze wiedziała, dokąd wysłać ogłoszenie!
— Ja wiem doskonale — uspokoiła ją Kornelia — zaraz zaniosę na pocztę. Kiedy przynoszę tam listy, to nieraz słyszę, jak przychodzą ludzie i mówią: To ma iść do gazety. Wtedy gospodarz bierze list i odpowiada: Dobrze, już ja to załatwię. Więc i ja tak zrobię; daj mi tylko tę karteczkę, Marto.
Staruszka jeszcze raz przeczytała wszystko, co było napisane na kartce; takie się to wydawało dziwne, że jej nazwisko będzie w gazecie, ale to było niezbędne.
— Kochane dziecko — powiedziała stanowczo — już dosyć mi sprawiłaś przysług, pomogłaś mi ogromnie. Nie chcę, żebyś jeszcze dla mnie biegła taki szmat drogi. Ale twoja rada jest dobra i zaraz sama zaniosę tę kartkę.
— O, świetnie, pójdziemy razem — ucieszyła się dziewczynka. Do największych jej przyjemności należało chodzenie na spacer ze starą Martą, która wszędzie spostrzegała coś szczególnego i zaraz zwracała na to uwagę, przy czym potrafiła zawsze opowiedzieć jakąś ciekawą historię. Często też odnajdywała miejsca, przypominające zmarłą mamusię Kornelii, o której opowiadała dziecku ze wzruszeniem.
Jedynie Marta wspominała jej matkę. Ojciec nigdy nic nie mówił. Kiedy dziewczynka chciała porozmawiać z Estusią — która od samego początku służyła w ich domu — o swojej mamusi, ta mówiła natychmiast: cicho, cicho, bo mi się robi strasznie smutno, tej sprawy nie powinno się poruszać.
— Więc chcesz pójść ze mną? — ucieszyła się staruszka, gdyż i dla niej nie istniało nic milszego, jak wybrać się ze swoją małą, wesołą towarzyszką na przechadzkę.
Kornelia ujęła ją pod ramię i wyszły razem. Chmury, które tak groźnie zapowiadały burzę, rozpierzchły się; niebo na zachodzie płonęło purpurą.
— Jak sądzisz, Marto, czy mateńka w niebie ma tak samo pięknie jak my tutaj?—zapytało dziecko, wskazując ręką na płonący zachód słońca.
13
— Tak, tak — odpowiedziała staruszka skwapliwie — pomyśl tylko, jeżeli miłościwy Bóg od zewnątrz tak złoci niebo, to jakże pięknie musi być wewnątrz, gdzie znajdują się błogosławieni i radują się wiecznym życiem!
— Czemu się tak radują? — pragnęła wiedzieć Kornelia.
— O, bo pozbawieni są wszelkich trosk i cierpień. Radują się jeszcze dlatego, że wiedzą, iż te cierpienia, które doświadczają ich najdroższych na ziemi, służą im tylko po to, by wzywali Tego, który może ich wprowadzić do nieba.
— Czy i moja mamusia wzywała Go?
— Tak, możesz być tego pewna, twoja mamusia była dobra i pobożna. Wreszcie przybyły obie na pocztę i kiedy wytłumaczyły, o co chodzi
i oddały gospodarzowi kartkę z ogłoszeniem, szybko wróciły poprzez zielone łąki, gdyż mrok brał już w posiadanie świat, a dzwon wieczorny dawno już przebrzmiał z wieży.
ROZDZIAŁ II
NA NAJWYŻSZYM PIĘTRZE
Wzdłuż wąskiej miejskiej ulicy, gdzie domy były tak wysokie, że z dołu zaledwie można było dojrzeć najwyższe okna, szedł pewnego majowego poranku, opierając się na grubej lasce o złotej gałce, korpulentny pan. Od czasu do czasu przystawał, by złapać nieco tchu. Ulica ciągnęła się stale pod górę. Co chwila odczytywał numery, jak daleko sięgał wzrokiem, i powtarzał raz po raz:
— Wciąż jeszcze nie.
Potem wspinał się dalej. Wreszcie doszedł do upragnionego numeru. Drzwi, prowadzące do domu, były otwarte. W bramie zobaczył sześć karteczek z nazwiskami, nad którymi, przyglądając się im, potrząsał przecząco głową gdyż nie znajdował tego, którego szukał.
— Ach, nareszcie, ponad wszystkimi — rzeki teraz z westchnieniem i skierował się ku górze. Na początku schody były mimo swej wysokości jasne i miały przyzwoite stopnie; potem było coraz ciemniej, a stopnie stawały się coraz węższe. Wreszcie wydeptane, nierówne stopnie prowadziły wprost do drzwi, przed którymi nie było kawałeczka miejsca, gdzie by człowiek mógł przystanąć, prócz ostatniego schodka.
— Ale to klatka!—rzekł przybysz, dysząc ciężko, przy czym trzymał się mocno drewnianej poręczy, gdyż stanie na tych koślawych, wydeptanych stopniach było wręcz niebezpieczne.
Mężczyzna pociągnął za zwyczajny sznurek od dzwonka. Drzwi otworzyły się. Stanęła przed nim czarno ubrana niewiasta.
— Ach, to pan! — rzekła zdumiona. — Przykro mi bardzo, że wspinał się pan po tych męczących schodach — dodała, kiedy zobaczyła, jak otyły pan wycierał spoconą ze zmęczenia twarz chusteczką. — Chętnie bym przyszła do pana, gdyby mnie pan zawiadomił, że chce ze mną porozmawiać.
Mówiąc to, kobieta otworzyła drzwi do pokoju i wprowadziła tar gościa, prosząc go, aby usiadł.
15
— Jako opiekun, musiałem panią chociaż raz odwiedzić — odpowiedział gość, który rozsiadł się wygodnie na starej kanapie, opierając się obiema rękami na złotej gałce grubej laski. — Muszę zaraz na wstępie powiedzieć pani, że źle pani zrobiła, nie słuchając mojej rady, żeby wynająć na wsi, w której pani żyła, małe mieszkanko, a nie przenosić się tu do miasta. Naturalnie była pani zmuszona wziąć takie mansardowe mieszkanie: uważam to za niepraktyczne i niepożądane. Przecież pani tu nie ma najprymitywniejszych wygód! Dla pani samej i dla jej dzieci powietrze wiejskie byłoby o wiele korzystniejsze.
— O wygodach dla mnie nie mam już co myśleć, od chwili, kiedy zmuszeni byliśmy opuścić mieszkanie, należące do nas tak długo, póki mój mąż żył i był pastorem. Niewątpliwie wiejskie powietrze byłoby zdrowsze dla wszystkich moich dzieci. Ale właśnie mój starszy syn musi chodzić do szkoły w mieście, a nie mogłabym rozstać się z nim, gdyż jest taki delikatny.
— Są rodziny w mieście, które chętnie przyjmują na stancję uczniów i opiekują się nimi bardzo dobrze—rzekł mężczyzna przekonująco. Jakie jeszcze powody miała pani, żeby się przenieść do miasta?
— Moje córki muszą się także czegoś uczyć—rzekła szybko kobieta — musi mi pan przyznać. Wiadomo także, że na wsi trudno o jakiekolwiek szkoły. Widzi pan, drogi opiekunie, że przeniesienie się do miasta nie było wcale krokiem tak bezsensownym, jakby się zdawało, może tylko nie bardzo praktycznym. Ale jestem niezmiernie wdzięczna, że dał mi pan okazję wytłumaczenia się z tego, dlaczego nie usłuchałam pańskiej, tak zawsze dla mnie cennej rady.
— Czego się będą uczyć pani córki? — zapytał gość po krótkiej chwili.
— Starsza, Nika, bardzo ładnie maluje — odpowiedziała kobieta. — Agnieszka ma wielkie zdolności do muzyki. Więc myślałam sobie, że ponieważ dziewczęta są bardzo pilne i pracowite, szybko osiągną swój cel, aby potem mieć z tego pożytek.
— To są niekorzystne zawody. Na chleb nie zarobią nawet po wielu latach nauki. Znacznie lepiej byłoby, moim zdaniem, gdyby obie wzięły się do krawiectwa. Szybko doszłyby do celu, założyłyby pracownię krawiecką, pracowałyby razem i zarabiały, ułatwiając życie nie tylko sobie, ale także matce i bratu. Syn pani nie tak prędko stanie się samodzielny, jeżeli chce koniecznie zdobyć wyższe studia.
1$
Pastorowa spoglądała przed siebie smutnym wzrokiem i nie wypowiedziała już ani jednego słowa.
— Przecież pani rozumie, pani pastorowo, że mówię to jedynie dla dobra pani i jej dzieci — podjął dalej rozmowę opiekun — żałuję też bardzo, że nie zastałem w domu dziewcząt. Jestem pewien, że przyznałyby mi rację i to z całym przekonaniem, gdybym im tylko przedstawił swój punkt widzenia. Dzisiejsza młodzież rozumie, co znaczy od razu trafić na właściwą drogę, by wyciągnąć z tego kroku odpowiednie korzyści, niech mi pani wierzy!
— Może jednak moje dzieci są wskutek wpływu rodziców nieco konserwatywne i chcą się poświęcić zawodom, które pan uważa za bezużyteczne — westchnęła kobieta. — Postaram się według pańskiego życzenia przedstawić im pańskie rady i pogląd na te sprawy, a także przekonać je o słuszności pańskiego rozumowania.
— Ile lat ma pani starsza córka? Myślę, że jest na tyle rozsądna, aby zrozumieć słuszne argumenty — rzekł gość.
— Nika ma czternasty rok, proszę zrozumieć, że jej wiedza ma jeszcze duże braki — odpowiedziała pani domu. — Dino ma dwanaście lat, a Agnieszka jedenaście i kontynuuje naukę w szkole powszechnej.
— To jeszcze zupełne dzieci — opiekun pokiwał głową. — Jedno jest pewne: im więcej lat do wychowania, tym krótszą trzeba obrać drogę do celu, pani pastorowo. Dochodzę do przeświadczenia, że słuszny jest mój projekt, aby oddać córeczki do zdolnej krawcowej, a wtedy wasze przeniesienie się do miasta będzie uzasadnione.
W tym zapale przekonywania milczącej kobiety nie zauważył wcale, że do pokoju wszedł mały chłopczyk, który najpierw ukrył się za matką a dopiero na jej skinienie zbliżył się do obcego pana. Gość dopiero wtedy spostrzegł dziecko, kiedy uczul, jak mała piąstka siłą wepchnęła się do jego zamkniętej dłoni.
— Niech pan łaskawie nie bierze małemu za złe, że tak natarczywie domaga się przywitania — wyjaśniła matka.
— Ach, właśnie, przecież jest jeszcze najmłodszy synek, zapomniałem o nim — rzekł nieco zakłopotany opiekun. — Jak się nazywasz, mój chłopcze?
— Muks — brzmiała odpowiedź. Mężczyzna spojrzał pytająco na matkę.
[^ {** V\ 17
— To jest imię, które mu nadały siostry, a które przyjęło się jakoś niepostrzeżenie — odpowiedziała pastorowa. — Mój najmłodszy syn nazywa się Marek; właśnie niedawno skończył pięć lat.
— Dobrze, dobrze, a kim masz zamiar zostać w przyszłości, mój przyjacielu? — zapytał opiekun.
— Generałem jazdy — odpowiedział mały bez zastanowienia. Gość wstał.
— Pani pastorowo, zdaje mi się, że wszystkie pani dzieci sięgają nieco za wysoko. Życzę im, by jak najwcześniej dojrzały prawdę, że na tym świecie nie każdy może robić to, co mu się najbardziej podoba.
Matka skinęła potakująco głową.
— Muszę panu wyjaśnić, że to wyrażenie małego pochodzi stąd, że w jego książce z obrazkami jest generał na koniu. Widocznie zwrócił jego uwagę, ale to szybko minie, jak mijają wszystkie wrażenia dzieciństwa.
— Nigdy nie jest za wcześnie nawoływać do pożytecznej pracy, niech pani nie zapomina o tym, pani pastorowo — zakończył opiekun, potem pożegnał się i ostrożnie zaczął zstępować po stromych schodach.
W tej chwili nadbiegła z dołu dziewczynka, tak szybko, jakby chciała przefrunąć schody. Schodzący pan swoją korpulentną postacią zajmował całą szerokość schodów, prócz miejsca pod wyciągniętym ramieniem, które wspierało się mocno na poręczy, i dziewczynka chciała przemknąć się pod nim.
— Stój, stój! Czy nie jesteś córką pani pastorowej Halm? — zapytał tęgi pan, opuszczając niżej ramię jak przegrodę.
— Tak, jestem — mała osóbka schyliła się niżej, aby się jednak przedostać.
— Zatrzymaj się przez chwilę, jeżeli to możliwe — poprosił nieznajomy. — Jestem waszym opiekunem i doradcą twojej mamusi, nazywam się Schaller, chyba słyszałaś o mnie. Właśnie przed chwilą udzieliłem jej rady, dla waszego dobra. Umocnisz matkę w tym postanowieniu; wyglądasz dość rozsądnie i możesz pojąć, co dla was jest naprawdę korzystne. Czy ty jesteś ta starsza?
— Nie, młodsza — padła szybka odpowiedź.
— Tym lepiej, w takim razie starsza będzie jeszcze rozsądniejsza i obie dla dobra całej rodziny usłuchacie i pójdziecie za moją radą.
Potem nieznajomy pan podał dziewczynce rękę i poszedł dalej.
18 4fe
Agnieszka przeskoczyła resztę schodów i wpadła do wąskiego korytarzyka. Braciszek Muks stał przy otwartych drzwiach, wiodących do pokoju, co zwykł był robić zawsze o tej porze, kiedy siostry wracały do domu. Lubił zmianę, jaka następowała po cichym poranku.
— Był tu taki tęgi pan, a po jego wyjściu mamusia powiedziała:,Ach Boże!" A ty nie będziesz więcej grała na fortepianie — oznajmił chłopiec.
Agnieszka weszła do pokoju.
— Gdzie jest mamusia? Mamo! Mamusiu! — zawołała, otwierając jedne drzwi za drugimi.
— Tutaj, Agnieszko, nie hałasuj tak — rozległo się z kuchni. Agnieszka pobiegła tam.
— Mamusiu, co Muks opowiada? Czy to prawda? Wiem, że był tu pan Schaller. Czy to prawda, co mówił Muks? W takim razie nie chcę nic robić, ani jeść, ani spać, ani w ogóle nic, niech będzie koniec.
Agnieszka stała na progu kuchni z purpurowymi ze zdenerwowania policzkami, a oczy jej ciskały błyskawice.
— Dziecko, tak nie wolno mówić i nie powinnaś się denerwować — upomniała ją spokojnie matka. — Teraz nie pora rozmawiać na temat, który wymaga dużo spokoju. Dziś wieczorem pomówimy o wszystkim. Wiesz przecież, Agnieszko, że ja twoim pragnieniom i dążeniom sprzyjam z całej duszy i tak samo mnie obchodzą jak i ciebie. Poczekajmy na spokojną chwilę, by wspólnie wszystko omówić.
Te słowa uspokoiły dziewczynkę. Tak było rzeczywiście, wiedziała o tym, że matka przeżywała razem z nimi ich troski. To ona właśnie dążyła do spełnienia marzeń Agnieszki, aby się dostać do miasta dla kontynuowania studiów muzycznych. Mogła z całą pewnością liczyć na pomoc matki. Szybko weszła do kuchni i raźnie wzięła się do swojej roboty. Dziewczęta musiały pomagać matce w gospodarstwie, gdyż do posług miała pani pastorowa tylko dziewczynę, która prócz sprawunków na mieście niewiele potrafiła zrobić w domu.
Muks znowu stanął na warcie, gdyż ogromnie go zaintrygowało i zdziwiło, że jego słowa wywołały na Agnieszce duże wrażenie i przyczyniły się do takiego zdenerwowania. Chciał jeszcze raz wypróbować siłę tych słów na starszej siostrze.
W tej chwili właśnie usłyszał, jak ktoś biegnie po schodach; była to Nika.
— Był tu taki tęgi pan, a po jego wyjściu mamusia powiedziała:, Ach Boże!" Nie będziesz więcej malować drzew ani kwiatów — oznajmił jej.
19
„дЬ pana opiekuna, ^ес s,owa fe nie miały dla niej
^^adnego wrażenia. Wmilczeniumi nęia brata i weszła
<S Xks M bardz° 2а^оп* Teraz usłyszał, jak brat biegnie
^S^Chciał sob* "a n№ <*** r^owanie.
hai Dziś nie będzie teSO, co chciałbyś dostać _ ada! do nad.
chodz4ceS°- .
__ A cóż to ja chciałem, ty odgadyw^ -ji?
| Zwykle, kiedy myślisz, że jest na obiad ziebny yoszek> to pędzisz fek szybko na górę jak teraz. Tak bard>0 go lubisZ) ze nie możesz się doczekać -- wyjaśnił mu Muks. - Ale nie ma ^ kU) jest kapusta) aha, widzisz!
- A więc chodź, zobaczymy, kto z tego du mM jaśniejszą
minę, ty czy ja.
Mówiąc to Dino chwycił małego г, к ^^ z nim do pokoju. Wkrótce potem cała rodzina >iad}a md koju do
obiadu. Dziś me było tak jak zwykle ze kazde z ^ chcialo pierwsze opowiedzieć swoje przeżycia і zdarzenia5 a matka nie wiedziała, które wpierw wysłuchać. Byio dcho , pochmurno jak przed burzą. Na każdej twarzy widnie d zka ^05ка. Agnieszka zdobła juz wyjaśnić siostrze znaczenie nobliwych s!ów małego braciszka Nika zamyślona patrzyła w tal^ ni7bic,ąc jednak kęska
Agnieszka siedziała ze ściśniętymi bnviami tak ze <2oło jej щфа(іаЬ ak jedna zmarszczka. Matka borykała sie t^e z zkimł |1аті> ШаЄ o by o po jej zasępionej twarzy. Nawet Muks ш kte rozmowny, z westchnieniem pochylał się nad kapusta T ,ko DinQ s* { da} wesoło na każdego wyrokiem wyrażającym pyt^ оЬЫет ^ОС2п1е nie bardzo był zaabsorbowany.
n„~fP?dZieWan,J,ię 'VChl0- ^ ~ «*И «"**te, S*ż rtc^nle рггеседаїо slę. _ Nlka ^ Ыу^ ^ ^
a Agnieszka zaczr,,e za chwilę grzmieć, Sąc^c и"££ Potem lunie ££££t££* mOŹe ^^ *" te » "*"* Mufa pit^Sr * *" тПІЄ' "-I"* обе mnie - zah. się
20
- Dino, gdybym tylko miała czas, to odpowiedziałabym na twoje docinki co do grzmotów i kapusty — wybuchnęła Agnieszka — ale o pierwszej mam lekcję muzyki, a poza tym masę różnych kłopotów.
— Byłabym zadowolona, gdyby twoja skromność, Dino, przejawiała się w innych dziedzinach — rzekła nagle matka, uśmiechając się smutno. — Znowu nic nie jesz, a przez całą noc słyszałam, jak kasłałeś. Martwię się twoim stanem zdrowia.
— To nic strasznego — odpowiedział Dino wesoło. — Już mi przechodzi. Co prawda pan profesor powiedział mi dzisiaj, że lepiej bym zrobił, pozostając na żyznych polach naszej rodzinnej wsi, zamiast wycierać miejskie kurze, ale ja mu odpowiedziałem: „Lecz łacina nie rośnie na żyznych łąkach, panie profesorze".
— Mam nadzieję, że nie powiedziałeś tego nauczycielowi — matka była wystraszona.
— O, tak, ale w myślach — uspokoił ją Dino.
— Pan profesor miał rację — westchnęła pastorowa. — Chcę z wami pomówić dzisiaj wieczór, a także przedstawić projekt naszego opiekuna. Proszę was, na litość boską nie róbcie takich nieszczęśliwych min! Jeszcze nie wszystko stracone.
— Ale może będzie — rzekła Nika i opuściła pokój.
— Tak i o wiele jeszcze gorzej — dodała Agnieszka i gwałtownie odsunęła krzesło. Wzięła teczkę z nutami i wyszła.
— Co może być gorszego jak stracić wszystko? — zawołał za nią Dino.
— Już ja wiem co — oznajmił Muks z powagą podczas gdy Agnieszka rzuciła spojrzenie na starszego brata, które znaczyło wyraźnie: Gdybym tylko miała czas, nie pozostałabym ci dłużna w odpowiedzi.
— No co, ty mędrcze? — zapytał Dino.
— Gdyby nie mogła nic jeść prócz kapusty — odpowiedział Muks z takim przekonaniem, iż widać było, że to spostrzeżenie czerpał z własnego doświadczenia.
Pełna troski matka przesunęła teraz dłoń po gęstych włosach Dina, który także szykował się do wyjścia.
— Mój chłopcze, wystrzegaj się biegania — prosiła — zgrzejesz się, a to jest bardzo niebezpieczne, bo potem siedzisz w chłodnej sali szkolnej. Widzisz, teraz ciągle odczuwam niepokój, gdy tylko wychodzisz z domu.
21
Ale Nika nie spotkała pana opiekuna, więc słowa te nie miały dla niej sensu i nie wywołały żadnego wrażenia. W milczeniu minęła brata i weszła do pokoju. Muks był bardzo zawiedziony. Teraz usłyszał, jak brat biegnie na górę. Chciał sobie na nim odbić rozczarowanie.
— Dziś nie będzie tego, co chciałbyś dostać — zawołał do nadchodzącego.
— A cóż to ja chciałem, ty odgadywaczu myśli?
— Zwykle, kiedy myślisz, że jest na obiad zielony groszek, to pędzisz tak szybko na górę jak teraz. Tak bardzo go lubisz, że nie możesz się doczekać — wyjaśnił mu Muks. — Ale nie ma dziś groszku, jest kapusta, aha, widzisz!
— A więc chodź, zobaczymy, kto z tego powodu zrobi kwaśniejszą minę, ty czy ja.
Mówiąc to, Dino chwycił małego za rękę i wszedł z nim do pokoju. Wkrótce potem cała rodzina zasiadła w małym pokoju do obiadu. Dziś nie było tak jak zwykle, że każde z dzieci chciało pierwsze opowiedzieć swoje przeżycia i zdarzenia, a matka nie wiedziała, które wpierw wysłuchać. Było cicho i pochmurno jak przed burzą. Na każdej twarzy widniała ciężka troska. Agnieszka zdołała już wyjaśnić siostrze znaczenie żartobliwych słów małego braciszka. Nika zamyślona patrzyła w talerz, nie biorąc jednak kęska do ust.
Agnieszka siedziała ze ściągniętymi brwiami, tak że czoło jej wyglądało jak jedna zmarszczka. Matka borykała się także z ciężkimi myślami, widać to było po jej zasępionej twarzy. Nawet Muks taki zwykle rozmowny, z westchnieniem pochyla! się nad kapustą. Tylko Dino spoglądał wesoło na każdego wzrokiem wyrażającym pytanie; obiadem widocznie nie bardzo był zaabsorbowany.
— Spodziewam się rychło burzy — rzek! wreszcie, gdyż milczenie przeciągało się. — Nika wypuści błyskawice, które kryje pod powiekami, a Agnieszka zacznie za chwilę grzmieć, sądząc z jej miny. Potem lunie deszcz, gdyż Muks zaledwie może powstrzymać strumienie łez na widok tej nieszczęsnej kapusty.
— Tak, tak, właśnie że ty zjadłeś mniej kapusty ode mnie — żalił się Muks płaczliwym głosem.
— Widzisz Muksiu, ja to robię tylko przez skromność, żeby nikogo nie skrzywdzić — stwierdził brat.
20
— Dino, gdybym tylko miała czas, to odpowiedziałabym na twoje docinki co do grzmotów i kapusty — wybuchnęła Agnieszka — ale o pierwszej mam lekcję muzyki, a poza tym masę różnych kłopotów.
— Byłabym zadowolona, gdyby twoja skromność, Dino, przejawiała się w innych dziedzinach — rzekła nagle matka, uśmiechając się smutno. — Znowu nic nie jesz, a przez całą noc słyszałam, jak kasłałeś. Martwię się twoim stanem zdrowia.
— To nic strasznego — odpowiedział Dino wesoło. — Już mi przechodzi. Co prawda pan profesor powiedział mi dzisiaj, że lepiej bym zrobił, pozostając na żyznych polach naszej rodzinnej wsi, zamiast wycierać miejskie kurze, ale ja mu odpowiedziałem: „Lecz łacina nie rośnie na żyznych łąkach, panie profesorze".
— Mam nadzieję, że nie powiedziałeś tego nauczycielowi — matka była wystraszona.
— O, tak, ale w myślach — uspokoił ją Dino.
— Pan profesor miał rację — westchnęła pastorowa. — Chcę z wami pomówić dzisiaj wieczór, a także przedstawić projekt naszego opiekuna. Proszę was, na litość boską, nie róbcie takich nieszczęśliwych min! Jeszcze nie wszystko stracone.
— Ale może będzie — rzekła Nika i opuściła pokój.
— Tak i o wiele jeszcze gorzej — dodała Agnieszka i gwałtownie odsunęła krzesło. Wzięła teczkę z nutami i wyszła.
— Co może być gorszego jak stracić wszystko? — zawołał za nią Dino.
— Już ja wiem co — oznajmił Muks z powagą, podczas gdy Agnieszka rzuciła spojrzenie na starszego brata, które znaczyło wyraźnie: Gdybym tylko miała czas, nie pozostałabym ci dłużna w odpowiedzi.
— No co, ty mędrcze? — zapytał Dino.
— Gdyby nie mogła nic jeść prócz kapusty — odpowiedział Muks z takim przekonaniem, iż widać było, że to spostrzeżenie czerpał z własnego doświadczenia.
Pełna troski matka przesunęła teraz dłoń po gęstych włosach Dina, który także szykował się do wyjścia.
— Mój chłopcze, wystrzegaj się biegania — prosiła — zgrzejesz się, a to jest bardzo niebezpieczne, bo potem siedzisz w chłodnej sali szkolnej. Widzisz, teraz ciągle odczuwam niepokój, gdy tylko wychodzisz z domu.
21
~ Wcale nie jestem taki chory — objął czule matkę — wiesz, że jak ktoś zakaszle, to po chwili przestaje. Tak samo i ja robię. Nie martw się, a wszystko będzie dobrze. Ale muszę już pędzić!
Tylko nie śpiesz się i nie biegaj prędko, jeszcze masz dużo czasu, wiedz o tym — krzyknęła pastorowa, potem szybko podeszła do otwartego okna i patrzała w dół na ulicę tak długo, aż syn jej znikną! na zakręcie.
Ілцо by} jej oczkiem w głowie. Zawsze zadowolony, stara! się rozweselić wszystkich, a przede wszystkim matkę. Ale z każdym dniem chłopiec wyglądał mizerniej i coraz bardziej tracił apetyt, co nie uchodziło jej bacznemu wzrokowi.
^e wszystkich trosk i zmartwień najgorsza była świadomość, że ukochany syn traci zdrowie. Można było o tym wnioskować po bolesnym wyrazie twarzy, z jakim zamknęła okno i zabrała się do szycia.
Muks już trzy razy zadał pytanie matce, która wcale go nie słyszała. Więc natęży! glos i rzekł po raz cztwarty:
Mamusiu, dlaczego musimy jeść to, co właściwie jedzą krowy? O co chodzi, Muksio? Co chcesz przez to powiedzieć? Widziałem w książce z obrazkami, że to są te same liście, które mamy w kuchni — odpowiedział.
__ Matka przypomniała sobie, jak bacznie malec przyglądał się zielonym liscionn, które służąca przyniosła dziś rano do kuchni. Jednocześnie ujrzała w myśli obrazek z ulubionej książki chłopca, na którym piękna brązowa krowa zajada świeże, zielone liście z ręki wiejskiego parobka. Nadal niechętnie odnosisz się do kapusty, Muksio? To niesłuszne. Widzisz, istnieją biedne dzieci, które cierpią głód, a ty dostajesz smaczny chleb do dobrze przygotowanej jarzyny.
Więc zanieśmy im całą kapustę, jaka jeszcze została — zaproponował gorliwie Muks.
Chodź, weź robótkę, którą ci wczoraj rozpoczęłam, będziemy pracować na wyścigi i przestaniesz wreszcie myśleć o tej nieszczęsnej kapuście. Usiądź tu koło mnie.
Ma*ka przysunęła stołeczek bliżej do siebie, dała małemu robotę do rączek i zaczęło się szycie. W wielkim zapale, by przegonić matkę, Muks zaporrinjał wreszcie o tym, co tak silnie go absorbowało.
uszedł wieczór. Kiedy dzieci kończyły zadane lekcje, siadały wokół u x Po kolei każde z nich opowiadało przeżycia całego dnia. Dla
22
małego Muksa była to najcięższa chwila. Zanim matka zaczęła rozmowę ze starszym rodzeństwem, brała za rękę najmłodszego, by jego przede wszystkim ułożyć do snu. I co wieczór rozpoczynała się walka, kończąca się zawsze rym samym rezultatem. Przebiegły Muks próbował z twardym uporem złamać regułę, a matka wiedziała, że jego zwycięstwo przyniesie tylko żałosne ziewanie i przymykanie oczu.
Dziś szczególnie spieszyła się z ułożeniem dziecka do snu i zanim chłopiec przygotował się do walki, już leża! w łóżku. Wreszcie pogodził się z losem, gdyż teraz nadchodziła chwila, kiedy mógł, jak i reszta rodzeństwa, opowiedzieć o wszystkim, co leżało mu na sercu. Ale po pacierzu następował koniec rozmowy. Muks wiedział o tym i dlatego bardzo starał się jak najdłużej zatrzymać matkę przy sobie.
— Mamusiu — ułożył się wygodnie w łóżeczku — gdyby na tych miejscach, gdzie rośnie kapusta, zasiać wiśnie, to ludzie mogliby zamiast kapusty jeść same wiśnie.
— Nie mam dużo czasu dla ciebie, mój mały — oświadczyła pastorowa ku jego wielkiemu rozczarowaniu. —Widzisz, dziś nie możesz pozbyć się myśli o kapuście, więc musisz ją przespać.
Muks wiedział, że nic nie da się zrobić. Zaraz po pacierzu pocałował matkę, położył się na boku i natychmiast zasnął, zanim matka zdążyła zamknąć drzwi.
Agnieszka skończyła lekcje i wrzucała książki i zeszyty do szuflady, każdą następną gwałtowniej niż poprzednią; musiała być czymś bardzo zdenerwowana. Kiedy ujrzała wchodzącą do pokoju matkę, wybuchnęła nagle:
— Jeżeli nie będę uczyła się śpiewu i gry, to wolę niczego się nie uczyć, zupełnie niczego! Chcę wówczas zostać służącą. To potrafię bez nauki. A kiedy zarobię nieco pieniędzy, kupię sobie harfę. Będę chodzić po domach i śpiewać. Krawcowe nie są potrzebne; spódnicę i kaftan można samemu uszyć. Inne dzieci mają lepiej niż my, mogą się uczyć, czego chcą.
Nastąpił potok łez i zdławił słowa, które się jeszcze cisnęły na usta dziewczynce.
Nika podczas burzliwego przemówienia siostry spuszczała głowę nad rysunkiem coraz niżej i niżej. Teraz i z jej oczu kapnęły łzy. Gwałtownie odrzuciła papier i przesłoniła twarz chusteczką.
— Nie wpadajcie od razu w taką rozpacz - matka patrzyła zatroskana na płaczące dziewczynki. — Przecież wiecie, że wasz ból jest moim bólem i że zrobię, co w mojej mocy, żebyście mogły uczyć się tego, czego tak
23
pragniecie. Ale jeżeli tak nie może być, w takim razie musimy wierzyć, że Bóg zna inną drogę, która będzie dla was lepsza.
— A teraz zaśpiewajmy piosenkę — zawołał Dino, który był wesoły i chętnie widział dokoła radość.
— Łatwo ci się śmiać — odparła Agnieszka. — Gdybyś miał zostać krawcem, mówiłbyś innym tonem. Możesz studiować wszystko, jeżeli Zechcesz.
— Nie, wszystkiego naprawdę nie chcę studiować, wolę już jedno — sprostował Dino. — Wiesz co, Agnieszko, twój śpiew jest o wiele ładniejszy niż wyrzekania, więc zaśpiewaj ze mną. Zaproponuj jakąś Piosenkę.
— Śpiewać będziemy potem wszyscy razem, moje dzieci — rzekła rnatka — a teraz muszę jeszcze z tobą coś omówić, Dino. Twój kaszel i wygląd martwią mnie. Od dłuższego czasu zastanawiam się, gdzie fnoglabym cię umieścić, abyś się trochę wzmocnił. Musi to być taki dom, Sdzie ktoś się tobą zajmie. Znalazłam dzisiaj w gazecie jedno ogłoszenie; Możliwe, że to jest właśnie to, czego szukam. Przeczytaj sam.
Dino wziął gazetę, potem roześmiał się głośno.
— Tak, mamo, tam muszę jechać — powiedział, trzęsąc się ze srniechu. — Do Marty w Illerbach, gdzie jest pięknie sprzątnięte i panuje ^ki ład i porządek.
Siostry zainteresowały się także, co też tak rozśmieszyło brata. Chłopiec Przeczytał im ogłoszenie i wszyscy uznali, że u tej Marty musi był bardzo Що. Pastorowa zdecydowała się natychmiast napisać do niej, a potem ■!^k najszybciej posłać tam syna. Na zakończenie dnia cała trójka ^śpiewała ulubioną pieśń wieczorną marki.
ROZDZIAŁ III
NOWE WYDARZENIA W ILLERBACH
W domu dyrektora Hellmuta zapanował wielki ruch.
Nadszedł dzień, kiedy nareszcie miały przyjechać obydwie panie z miasta na dłuższy pobyt w Illerbach.
Pan Hellmut zadysponował, by na przyjazd gości wszystko było starannie przygotowane, a obiad miał być uroczysty i wystawny. Dyrektor był w doskonałym humorze.
Spieszno mu było z wyjazdem do Wiednia, a jednak nie mógł tego zrobić przed przyjazdem gości. Pragnął według życzenia ciotki osobiście oddać jej dom pod opiekę. Kornelii nie cieszyły te przygotowania. Zazwyczaj, gdy spodziewano się w domu gości, była bardzo zadowolona, gdyż czekało ją wówczas dużo przyjemności. Przede wszystkim biegła do kuchni, gdzie pieczono i smażono, a gdy tylko Estusia ujrzała ją na progu,
wołała:
— Chodź, spróbuj, który jest lepszy? Zdaje się, że obydwa nie najgorsze.
Malutki złocistożółty jabłecznik i rumiany torcik śliwkowy leżały na talerzyku, gdyż spodziewano się jej wizyty. Zazwyczaj Kornelia konstatowała, że oba ciasta są znakomite. Potem szła do spiżarni. Tu Mina przygotowywała deser na kryształowych talerzykach. Podczas tego zajęcia spadały pojedyncze rodzynki i migdały. Jedne i drugie szybko znikały w kieszonkach Kornelii. Mina świadomie upuszczała na stół obok talerzy różne smakołyki; nie chciała być gorsza od Estusi, wiedziała przecież, dlaczego Kornelia tak chętnie przebywała w kuchni.
Dziś Estusia stukała miskami i foremkami do ciasta, aż wszystko
brzęczało.
— Wyjdź! Wyjdź! Nie mam czasu dla ciebie! — zawołała do małej, która właśnie weszła, by spra