Spyri Johanna KORNELIA przekład T. Barmińskiej 9RO£ GDAŃSK 1991 Tytuł oryginaiu: Kornelii wird erzogen Projekt okładki i strony tytułowej Wanda Orlińska Redaktor: Elżbieta Wąsiewska Redaktor techniczny: Elżbieta Smolarz Korekta: Aniela Wilkanowicz-Głuszko Wydanie pierwsze powojenne przygotowane na podstawie edycji Księgarni Powszechnej, Kraków 1934 Egzemplarz udostępniła Biblioteka im. Edwarda Raczyńskiego w Poznaniu © Copyright by Oficyna Wydawnicza „Graf", Gdańsk 1991 ISBN 83-85130-84-5 Ak,C WM ROZDZIAŁ : W GWARNYM ILLERBACH Młode buki w Illerbach znowu pokryły się listkami. Wiatr południowy targał wierzchołkami drzew w jedną lub drugą stronę i kąpał świeżą zieleń w promieniach słońca. Chwilami pogrążał ją w cieniu, gdy przeganiane wiatrem chmury zasłaniały słońce. Przez las biegła dziewczynka, raz pod wiatr, to znów popychana jego porywami. Miała mocno zarumienione policzki, rozwiane włosy, a oczy roziskrzone i wesołe. Okrągły kapelusz powinien tkwić na głowie, lecz zwisał z ramienia dziecka i tak podskakiwał, że lada chwila mógł się oderwać od wstążek i ulecieć w dal. Kiedy wiatr trochę ustał, pod drzewami zrobiło się ciszej. Malutka zwolniła biegu i zaczęła śpiewać: Śnieg na górach, śnieg w dolinie, Skuty lodem rzeki brzeg, Kiedyż zima ta przeminie, Kiedy już stopnieje śnieg? Hu ha ha! Ju ha ha! Kiedy już stopnieje śnieg? Niechaj słońce zajaśnieje, Niech skowronka zabrzmi śpiew, Niechaj jaskier się zaśmieje. Hu ha ha! Ju ha ha! Nad strumykiem pośród drzew. Gdy usłyszę ptasząt chóry, Gdy jaskółek ujrzę sznur, Wnet powitam śpiewem góry, Glos mój wplotę w ptaków chór. Hu ha ha! Ju ha ha! Glos mój wplotę w ptaków chór. 5 Śpiewała tak silnym głosem, że piosenka rozlegała się po całym lesie, a zdziwione i poruszone ptaki zaczęły świergotać, zagłuszając się nawzajem. Dziewczynka roześmiała się głośno i jeszcze raz zaśpiewała mocno: — Hu ha ha! Ju ha ha! Odpowiedziało jej echo w rozmaitych tonach. Na skraju lasu rósł stary buk o wysokiej, gęstej koronie, w którego głębokim cieniu dziewczynka nieraz już szukała ochłody w gorące letnie dni. Teraz stanęła pod nim i spoglądała w górę na rozkołysane gałęzie. Na odkrytej przestrzeni wiatr dął potężnie, a szum, z jakim wstrząsał wierzchołkami drzew, pobudzał dziecko do większego jeszcze wysiłku. Rzuciła się nagle naprzeciw wichrowi, walcząc, opierając się i zmagając z jego przemocą. Potem zawróciła i zbiegła po stromym stoku łąki, ku drodze wiodącej w dolinę. Zatrzymała się dopiero nad szemrzącą w dolinie wodą, przed małym, drewnianym domkiem, który z zielonego zbocza spoglądał na potok. Wąskie schodki prowadziły do drzwi wejściowych. Otwarta weranda otoczona była szerokim gzymsem, na którym stały najwspanialsze goździki, rozsiewając swoją woń. Rozbrykana dziewczynka czuła się tutaj swojsko. W trzech susach, przeskakując po dwa schodki naraz, znalazła się u góry. — Marto! Marto! — zawołała przez otwarte drzwi do wnętrza. — Wyjdźże na dwór! Czy zauważyłaś, jaki wesoły wiatr dziś hula? Stara kobiecina o siwych, nakrytych czepeczkiem włosach wyszła na wołanie. Była bardzo skromnie, lecz tak czysto ubraną że sprawiała wrażenie, jakby cały dzień siedziała na krzesełku, nie tykając niczego, aby się nie pobrudzić. Zgoła co innego mówiły jej ręce, noszące ślady ciężkiej pracy. — O, Marto! Gdybyś ty wiedziała, jakie wspaniałe harce wyprawia wiatr w lesie i na wzgórzu — mówiła dziewczynka. — Dmie tak silnie, że trzeba walczyć wszystkimi siłami, żeby się nie dać porwać i unieść w górę jak ptak, Bóg wie gdzie. Wcale nie wiesz, jak wesoło jest dziś na dworze. — I nie chcę wcale wiedzieć — rzekła Marta, ujmując rękę dziecka na przywitanie — ale widzę na tobie ślady walki z wiatrem. Spójrz, w jakim nieładzie znajduje się twoja odzież. Chodź, Kornelio, doprowadzimy wszystko do porządku. Gęste, ciemne włosy były tak potargane przez wiatr, że to, co powinno być z lewej strony przedziałka, znajdowało się z prawej, a to, co z prawej — na lewej. 6 Fartuszek zamiast z przodu zwisał z boku, a pasek od sukienki był oderwany i wlókł się po ziemi wraz z wplątanymi liśćmi i gałązkami. Marta przede wszystkim uczesała dziewczynce włosy, potem poprawiła fartuch, wreszcie wzięła igłę z nitką i przyszyła do sukienki oderwany pasek. — Daj spokój, Marto, daj spokój! — zawołała mała i wyrwała jej sukienkę. — Przecież masz strasznie pokłuty palec, widzę to doskonale. — To nic nie szkodzi, daj mi sukienkę — rzekła Marta, biorąc się znowu do szycia. — Moje palce nie исіефіа bardzo od takich rzeczy jak twoja sukienka. Widzisz, to jest od szycia grubych koszul dla wieśniaków i robotników z huty. O, tamte się zupełnie inaczej nakłuwa igłą i nie dziw, że nieraz przebiję sobie palec. — Nie powinnaś tego robić, Marto! Niech oni sobie sami szyją koszule i kłują własne palce. — Nie trzeba tak mówić — odparła staruszka — widzisz, jestem zadowolona i wdzięczna, że dostaję pracę i w ten sposób zarabiam na życie. Mogę tylko Bogu dziękować za to wszystko, co mi daje. Użycza mi sił i zdrowia, bym mogła pracować i nie kłopotać się o chleb powszedni. Kornelia rozejrzała się bacznie po skromnie urządzonym, lecz niezwykle czystym mieszkanku. — Właściwie Bóg nie dał ci wcale tak wiele! Jest tu tylko bardzo starannie sprzątnięte, a to zrobiłaś sama — zauważyła dziewczynka. — Właśnie dlatego jestem wdzięczna Bogu, że daje mi siły i zdrowie, abym mogła sama wszystko zrobić — odparła Marta. — Inaczej nie mogłabym pracować i utrzymywać swego domku. No i kto by się troszczył o mnie? To wspaniały dar, że mogę co rano wyjść na słońce, pielęgnować kwiaty i dziękować Bogu za każdy piękny dzień, którym się szczerze raduję. Jestem zadowolona, mogąc pracować i przekłuwać sobie palce. No, teraz wyglądasz znów przyzwoicie. Zdaje się, że robotnicy kończą pracę i zbliża się pora posiłku. Musisz szybko wracać do domu. Marta wiedziała, co czyni, przypominając swojej małej przyjaciółce o powrocie, gdyż za często dziewczynka zapominała o czasie i ojciec musiał po nią posyłać. Kornelia zbiegła po małej hałdzie ku szumiącej rzece w stronę wielkich budynków, w których przez cały dzień buchały potężne ognie i rozlegał się huk młotów, zagłuszany nieco przez wartko szumiący potok Iller. Były to 7 ві^^шяяшшш^шшшшшшшш zabudowania wielkich hut żelaznych, znanych na całą okolicę, gdyż znalazła w nich zatrudnienie większość mieszkańców tych stron. Spojrzała na wielkie wrota, które już zamknięto. Więc pobiegła w dużych susach ku stojącemu w odosobnieniu domowi, otoczonemu z trzech stron pięknym ogrodem. Była to willa właściciela i dyrektora zakładów hutniczych. Kornelia przebiegła przez ogród i taras, rzuciła w kąt kapelusz i weszła do pokoju. Jej tatuś siedział już przy stole z ogromną gazetą w ręce i nie patrzył w jej stronę. Kornelia szybko zjadła zupę, a że ojciec nie poruszał się za gazetą w takim samym tempie skończyła resztę posiłku. Teraz ojciec spojrzał na nią Kornelia obgryzała jabłko. — O, przegoniłaś mnie, tak daleko jeszcze nie jestem — rzekł — ale nie wolno ci się spóźniać do stołu. No, ale jeżeli już skończyłaś, to zanieś ten list na pocztę, dotyczy on także i ciebie. Ciesz się, wieczorem powiem ci, o co chodzi, teraz się spieszę. Kornelia wzięła list, który podał jej ojciec, rzuciła ogryzek jabłka na talerz i wybiegła na dwór. Teraz zaczęły się podskoki wzdłuż szemrzącego potoku Iller, aż do miejsca, gdzie wąska ścieżka doliny zbiegała się z szerokim gościńcem. Stała tutaj wielka oberża, gdzie zarazem mieściła się poczta. Otyła oberżystka przed otwartymi drzwiami uśmiechnęła się uprzejmie do dziecka. — Dokąd to? Dokąd to? Takim pędem? — zapytała. — Tylko do was — odpowiedziała Kornelia trochę zdyszana — muszę wrzucić list. — Tal., podaj, już my go wyślemy. — Kobieta przytrzymała rączkę, którą dziecko podało jej na przywitanie. — Tobie jest dobrze, Kornelio, co? Nie masz jeszcze trosk! Dziecko potrząsnęło głową. — Tak, na pewno, bo i skądże? Miło się człowiekowi robi, kiedy widzi twoje wesołe oczy. Przychodź do mnie częściej. Z wielką radością patrzę na takie wesołe dziecko jak ty. Kornelia odpowiedziała, że chętnie będzie przychodziła, a obiecała to szczerze, gdyż kobieta zawsze rozmawiała z nią uprzejmie. Gdy w wesołych podskokach pobiegła z powrotem, oberżystka z zadowoleniem spoglądała za nią mówiąc półgłosem: — Racja, nie ma nic lepszego na świecie jak radość. List, który Kornelia przed chwilą oddała, a który oberżystka miała właśnie wysiać dalej, brzmiał: 8 Illerbach, 28 kwietnia. Kochana Ciociu! Moja podróż do Wiednia, którą już od roku odkładam, musi jednak w nabliższym czasie dojść do skutku. Mam więc do Ciebie prośbę, abyś zechciała przyjechać tutaj na lato, by poprowadzić mój dom. Przywiązuję oczywiście największą wagę do Twego wpływu na dziecko, gdyż biedactwo rosło przecież dotychczas zupełnie bez prawdziwego wychowania. Moja gospodyni, panna Mina, robiła co mogła, a poczciwa kucharka Estusia pomagała jej w miarę sił. Najlepszy wpływ na rozwój dziecka miała może stara Marta, pielęgniarka mojej nieboszczki żony. Ale prawdziwym wychowaniem nie można przecież tego nazwać. Co prawda w pierwszym rzędzie muszę o to winić siebie samego. Nie znam się na wychowywaniu małych dziewcząt, a jestem tak zajęty interesami, że prawie nie widuję dziecka. Nie znam większego nieszczęścia jak strata matki, i to takiej matki, jaką była moja Kornelia. A maleństwo straciło ją w trzecim roku życia! Zabierz z sobą jakąś przyjaciółkę, abyś się zanadto nie nudziła w samotności i uraduj mnie rychłym przyjazdem. Twój siostrzeniec Fryderyk Hellmut Gdy tegoż wieczora dyrektor Hellmut zasiadł ze swą córką do stołu, oznajmił jej, że ciotka jego, panna Kitti Dorner, przyjedzie do Illerbach i pozostanie do jego powrotu z podróży. Kornelia powinna ucieszyć się tą wiadomością. Po kilku dniach nadeszła odpowiedź ciotki, która brzmiała: B..., 4 maja. Kochany Siostrzeńcze! By móc się Tobie przysłużyć, chcę się urządzić tak, aby lato spędzić w Twoim domu. Moja przyjaciółka, panna Grideelen, przybędzie ze mną. Tak zupełnie samej byłoby mi u Ciebie trochę za smutno, co zresztą sam słusznie zauważyłeś. Co do wychowania Twojego dziecka, nie powinieneś sobie robić wyrzutów; jeszcze nic nie jest stracone. Nie myśl, że dziecko od pierwszych chwil życia musi mieć poważne siły wychowawcze, to jest potrzebne dopiero wtedy, 9 kiedy zaczyna się oddziaływanie na jego duszę. Takie małe stworzonka potrzebują tylko dobrej opieki, żeby odpowiednio jadły i zdrowo wzrastały. Do tego panna Mina nadaje się doskonale, a Estusia także w tym wypadku spełnia swój obowiązek. Później dopiero sprawa wychowania przedstawia się zgoła inaczej. Teraz właśnie nadeszła chwila, kiedy Twemu dziecku potrzebna jest opieka światłej osoby. Przyjedziemy w drugiej połowie tego miesiąca, wcześniej nie mogę się wybrać. Pozdrawiam Cię serdecznie. Twoja ciotka Kitti Dorner — Ciocia przyjeżdża, ciesz się, Kornelio — rzekł ojciec przy kolacji po przeczytaniu tego listu — i jeszcze jedna pani przyjedzie; czeka cię teraiz nowe, wesołe życie. Kornelia, która dotychczas nic nie śłyszeła o krewnych swego ojca, przyjęła tę wiadomość dość obojętnie. Nie widziała powodu, dla którego miałaby się cieszyć z tej wizyty. Przeczuwała różne zmiany w dotychczasowym trybie życia, czego wcale sobie nie życzyła. Widywała swego tatusia tylko podczas posiłków; pozostały czas spędzał pan Hellmut w zakładach i na sprawach związanych z interesami. Ale to nie było powodem, by Kornelia czuła się samotna lub opuszczona. Miała tyle własnych zajęć, które ją absorbowały, że nie było chwili, by się nudziła. Przeciwnie, zawsze jej brakło czasu i dzień miał dla niej stanowczo za mało godzin. Pan Hellmut opuścił pokój, a tuż za nim, jak to zwykle się działo, gdy tylko wychodził z domu, wybiegła córka, by jeszcze raz, znaną drogą powędrować w dal. Właśnie nadeszła żwawa Estusia z koszem pełnym warzyw na ramieniu; były to zapasy jarzyn na następny dzień. Ujrzawszy dziecko, zawołała: — Nie wychodź już, może będzie burza, patrz, jak niebo poszarzało nad górami. — O, pobiegnę tylko do Marty, muszę jej coś powiedzieć — odparła szybko Kornelia — burza nie tak prędko nadejdzie. — O, długo to jeszcze potrwa! — odezwała się panna Mna, która słysząc ich rozmowę, wyszła na dwór. — Idź, idź mała, do burzy jeszcze daleko! Zdążysz przed nią do Marty, tylko biegnij szybko. 10 Estusia wzruszyła ramionami i w milczeniu przeszła obok Miny. Tak było zawsze, ilekroć Kornelia coś zamierzyła. Gdy Mina sprzeciwiała się zamiarom dziewczynki, to przychodziła jej z pomocą Estusia, a gdy Estusia uważała coś za niemożliwe do przeprowadzenia, zjawiała się Mna i twierdziła wprost przeciwnie. Wynikało to stąd, że każda z nich chciała się przypodobać dziewczynce, zdobyć jej miłość i względy. Kornelia przybyła do małego domku Marty, przeskoczyła parę schodków i weszła do izdebki. — Wyobraź sobie, Marto, że przybywają do naszego domu dwie nowe osoby, dwie panie. Przybywają z miasta i tatuś uważa, że powinnam się cieszyć z tego powodu. Ja nie cieszę się ani trochę, nie znam ich wcale. Czy ty cieszyłabyś się, Marto, gdyby tak ni stąd, ni zowąd przyjechało do ciebie dwoje obcych ludzi? Kornelia musiała głęboko odetchnąć, tak prędko mówiła, a w dodatku była zdyszana po szybkim biegu. — Usiądź na chwileczkę koło mnie — rzekła spokojnie staruszka — musisz wpierw złapać trochę tchu. Zapewne przyjeżdża ktoś bardzo miły twemu tatusiowi, jeżeli każe ci się cieszyć z tego powodu, i na pewno będziesz zadowolona, kiedy bliżej poznasz panie. — Tak, możliwe, ale co ty piszesz, Marto? Nigdy cię jeszcze nie widziałam piszącą — zainteresowała się dziewczynka, której myśli zmieniły nagle kierunek. — Pisanie przychodzi mi z wielką trudnością—odpowiedziała Marta — na pewno robisz to lepiej ode mnie; dawno już nie miałam pióra w ręce. — Więc pozwól, Marto, chętnie ci napiszę, tylko powiedz, co. Gorliwie wzięła pióro do ręki i zamoczyła je w atramencie, uderzając stalówką o dno małego kałamarzyka. — Opowiem ci wszystko, a ty później napiszesz — rzekła Marta z ulgą gdyż już od dłuższego czasu siedziała nad arkusikiem papieru i nie wiedziała jak zacząć. — Widzisz, Kornelio, tak mi się ostatnio dobrze wiodło, że mogłam zrobić coś, o czym już dawno myślałam. Pozwoliłam sobie na kupno łóżka. Stół, dwa krzesła i starą szafę miałam od dawna. To wszystko ustawiłam ładnie w pokoiku nad górze, obejrzysz go później. Teraz mogę ten pokój wynająć komuś na lato. Wiesz przecież, że co roku przyjeżdżają z miasta na wieś chorowite kobiety i wątłe dzieci, którymi mogłabym si dobrze zaopiekować. Jestem przecież zawsze w domu, a przy tym umiem 11 pracować. Właśnie o tym chciałam napisać do gazety, ale nie wiem, jak się zabrać do tego, by ludzie dobrze zrozumieli. — Napiszę wszystko wyraźnie, że zaraz może się ktoś zgłosić — odparła Kornelia z zapałem — ale najpierw jeszcze obejrzę pokoik, ciekawa jestem, jak wygląda. Marta zgodziła się natychmiast; poszła naprzód po wąskich schodkach i otworzyła drzwi. — O jak ślicznie! — zawołała dziewczynka z entuzjazmem i zachwycona biegała z jednego kąta do drugiego. Rzeczywiście Marta tak pięknie urządziła ten pokoik, że patrzyło się z przyjemnością. Z przejrzystego białego materiału w drobne, niebieskie kwiatki uszyła firanki i przybrała nimi małe okienka, które wyglądały teraz bardzo strojnie. Starą, drewnianą skrzynię odwróciła dnem do góry i pokryła tym samym materiałem; skrzynia służyła jako umywalnia i stała w jednym z kątów pokoju. Całości umeblowania dopełniały krzesełka w nowych pokrowcach. — Och, jak tu jest pięknie — wołała Kornelia raz po raz — jakżeś to wszystko mogła zrobić, Marto, skąd wzięłaś naraz tyle pieniędzy? — Wcale ich nie miałam dużo, zaledwie tyle, by kupić łóżko i kilkanaście metrów tego materiału, który dostałam po bardzo niskiej cenie, gdyż wzięłam całą resztkę. Ale czy rzeczywiście wygląda to znośnie? Sądzisz, że zechce tu ktoś zamieszkać? Marta patrzała krytycznie i badawczo po pokoju na każdy przedmiot, który tak starannie przygotowała do odpowiedniego użytku. — Tak, Marto, z pewnością wierz mi. Ja sama chętnie bym tu zamieszkała. Teraz wiem już, co mam napisać, zaraz to zrobię. Więc zeszły ze schodków do parterowej izdebki i Kornelia z całą powagą wzięła się do pisania. Zamoczyła znowu pióro w atramencie i po namyśle zaczęła układać tekst ogłoszenia. — Nie zapomnij tylko napisać, że to jest na wsi i jak się ta okolica nazywa, żeby mnie odnaleźli — przypomniała ostrożnie Marta. — Rzeczywiście, o tym trzeba wspomnieć. No, a teraz przeczytam ci, Marto, a przekonasz się, że o wszystkim jest tu mowa. — I dziecko przeczytało: „Jeżeli ktoś chce mieć śliczny pokoik, to może go wynająć u Marty Wolff. Doskonale potrafi opiekować się chorymi kobietami i wątłymi dziećmi. Pokoik jest pięknie sprzątnięty i wszystkie meble są przybrane 12 białym materiałem z błękitnymi kwiatkami. Mieszkanko znajduje się we wsi Illerbach, nad rzeką Iller, gazie są wielkie huty żelazne, niedaleko od nich". Marta była ogromnie zadowolona. — Bardzo wyraźnie wszystko napisałaś! Doskonale każdy zrozumie— nie potrafiłabym sama tego zrobić; brzmi to po prostu imponująco. Żebym jeszcze wiedziała, dokąd wysłać ogłoszenie! — Ja wiem doskonale — uspokoiła ją Kornelia — zaraz zaniosę na pocztę. Kiedy przynoszę tam listy, to nieraz słyszę, jak przychodzą ludzie i mówią: To ma iść do gazety. Wtedy gospodarz bierze list i odpowiada: Dobrze, już ja to załatwię. Więc i ja tak zrobię; daj mi tylko tę karteczkę, Marto. Staruszka jeszcze raz przeczytała wszystko, co było napisane na kartce; takie się to wydawało dziwne, że jej nazwisko będzie w gazecie, ale to było niezbędne. — Kochane dziecko — powiedziała stanowczo — już dosyć mi sprawiłaś przysług, pomogłaś mi ogromnie. Nie chcę, żebyś jeszcze dla mnie biegła taki szmat drogi. Ale twoja rada jest dobra i zaraz sama zaniosę tę kartkę. — O, świetnie, pójdziemy razem — ucieszyła się dziewczynka. Do największych jej przyjemności należało chodzenie na spacer ze starą Martą, która wszędzie spostrzegała coś szczególnego i zaraz zwracała na to uwagę, przy czym potrafiła zawsze opowiedzieć jakąś ciekawą historię. Często też odnajdywała miejsca, przypominające zmarłą mamusię Kornelii, o której opowiadała dziecku ze wzruszeniem. Jedynie Marta wspominała jej matkę. Ojciec nigdy nic nie mówił. Kiedy dziewczynka chciała porozmawiać z Estusią — która od samego początku służyła w ich domu — o swojej mamusi, ta mówiła natychmiast: cicho, cicho, bo mi się robi strasznie smutno, tej sprawy nie powinno się poruszać. — Więc chcesz pójść ze mną? — ucieszyła się staruszka, gdyż i dla niej nie istniało nic milszego, jak wybrać się ze swoją małą, wesołą towarzyszką na przechadzkę. Kornelia ujęła ją pod ramię i wyszły razem. Chmury, które tak groźnie zapowiadały burzę, rozpierzchły się; niebo na zachodzie płonęło purpurą. — Jak sądzisz, Marto, czy mateńka w niebie ma tak samo pięknie jak my tutaj?—zapytało dziecko, wskazując ręką na płonący zachód słońca. 13 — Tak, tak — odpowiedziała staruszka skwapliwie — pomyśl tylko, jeżeli miłościwy Bóg od zewnątrz tak złoci niebo, to jakże pięknie musi być wewnątrz, gdzie znajdują się błogosławieni i radują się wiecznym życiem! — Czemu się tak radują? — pragnęła wiedzieć Kornelia. — O, bo pozbawieni są wszelkich trosk i cierpień. Radują się jeszcze dlatego, że wiedzą, iż te cierpienia, które doświadczają ich najdroższych na ziemi, służą im tylko po to, by wzywali Tego, który może ich wprowadzić do nieba. — Czy i moja mamusia wzywała Go? — Tak, możesz być tego pewna, twoja mamusia była dobra i pobożna. Wreszcie przybyły obie na pocztę i kiedy wytłumaczyły, o co chodzi i oddały gospodarzowi kartkę z ogłoszeniem, szybko wróciły poprzez zielone łąki, gdyż mrok brał już w posiadanie świat, a dzwon wieczorny dawno już przebrzmiał z wieży. ROZDZIAŁ II NA NAJWYŻSZYM PIĘTRZE Wzdłuż wąskiej miejskiej ulicy, gdzie domy były tak wysokie, że z dołu zaledwie można było dojrzeć najwyższe okna, szedł pewnego majowego poranku, opierając się na grubej lasce o złotej gałce, korpulentny pan. Od czasu do czasu przystawał, by złapać nieco tchu. Ulica ciągnęła się stale pod górę. Co chwila odczytywał numery, jak daleko sięgał wzrokiem, i powtarzał raz po raz: — Wciąż jeszcze nie. Potem wspinał się dalej. Wreszcie doszedł do upragnionego numeru. Drzwi, prowadzące do domu, były otwarte. W bramie zobaczył sześć karteczek z nazwiskami, nad którymi, przyglądając się im, potrząsał przecząco głową gdyż nie znajdował tego, którego szukał. — Ach, nareszcie, ponad wszystkimi — rzeki teraz z westchnieniem i skierował się ku górze. Na początku schody były mimo swej wysokości jasne i miały przyzwoite stopnie; potem było coraz ciemniej, a stopnie stawały się coraz węższe. Wreszcie wydeptane, nierówne stopnie prowadziły wprost do drzwi, przed którymi nie było kawałeczka miejsca, gdzie by człowiek mógł przystanąć, prócz ostatniego schodka. — Ale to klatka!—rzekł przybysz, dysząc ciężko, przy czym trzymał się mocno drewnianej poręczy, gdyż stanie na tych koślawych, wydeptanych stopniach było wręcz niebezpieczne. Mężczyzna pociągnął za zwyczajny sznurek od dzwonka. Drzwi otworzyły się. Stanęła przed nim czarno ubrana niewiasta. — Ach, to pan! — rzekła zdumiona. — Przykro mi bardzo, że wspinał się pan po tych męczących schodach — dodała, kiedy zobaczyła, jak otyły pan wycierał spoconą ze zmęczenia twarz chusteczką. — Chętnie bym przyszła do pana, gdyby mnie pan zawiadomił, że chce ze mną porozmawiać. Mówiąc to, kobieta otworzyła drzwi do pokoju i wprowadziła tar gościa, prosząc go, aby usiadł. 15 — Jako opiekun, musiałem panią chociaż raz odwiedzić — odpowiedział gość, który rozsiadł się wygodnie na starej kanapie, opierając się obiema rękami na złotej gałce grubej laski. — Muszę zaraz na wstępie powiedzieć pani, że źle pani zrobiła, nie słuchając mojej rady, żeby wynająć na wsi, w której pani żyła, małe mieszkanko, a nie przenosić się tu do miasta. Naturalnie była pani zmuszona wziąć takie mansardowe mieszkanie: uważam to za niepraktyczne i niepożądane. Przecież pani tu nie ma najprymitywniejszych wygód! Dla pani samej i dla jej dzieci powietrze wiejskie byłoby o wiele korzystniejsze. — O wygodach dla mnie nie mam już co myśleć, od chwili, kiedy zmuszeni byliśmy opuścić mieszkanie, należące do nas tak długo, póki mój mąż żył i był pastorem. Niewątpliwie wiejskie powietrze byłoby zdrowsze dla wszystkich moich dzieci. Ale właśnie mój starszy syn musi chodzić do szkoły w mieście, a nie mogłabym rozstać się z nim, gdyż jest taki delikatny. — Są rodziny w mieście, które chętnie przyjmują na stancję uczniów i opiekują się nimi bardzo dobrze—rzekł mężczyzna przekonująco. Jakie jeszcze powody miała pani, żeby się przenieść do miasta? — Moje córki muszą się także czegoś uczyć—rzekła szybko kobieta — musi mi pan przyznać. Wiadomo także, że na wsi trudno o jakiekolwiek szkoły. Widzi pan, drogi opiekunie, że przeniesienie się do miasta nie było wcale krokiem tak bezsensownym, jakby się zdawało, może tylko nie bardzo praktycznym. Ale jestem niezmiernie wdzięczna, że dał mi pan okazję wytłumaczenia się z tego, dlaczego nie usłuchałam pańskiej, tak zawsze dla mnie cennej rady. — Czego się będą uczyć pani córki? — zapytał gość po krótkiej chwili. — Starsza, Nika, bardzo ładnie maluje — odpowiedziała kobieta. — Agnieszka ma wielkie zdolności do muzyki. Więc myślałam sobie, że ponieważ dziewczęta są bardzo pilne i pracowite, szybko osiągną swój cel, aby potem mieć z tego pożytek. — To są niekorzystne zawody. Na chleb nie zarobią nawet po wielu latach nauki. Znacznie lepiej byłoby, moim zdaniem, gdyby obie wzięły się do krawiectwa. Szybko doszłyby do celu, założyłyby pracownię krawiecką, pracowałyby razem i zarabiały, ułatwiając życie nie tylko sobie, ale także matce i bratu. Syn pani nie tak prędko stanie się samodzielny, jeżeli chce koniecznie zdobyć wyższe studia. 1$ Pastorowa spoglądała przed siebie smutnym wzrokiem i nie wypowiedziała już ani jednego słowa. — Przecież pani rozumie, pani pastorowo, że mówię to jedynie dla dobra pani i jej dzieci — podjął dalej rozmowę opiekun — żałuję też bardzo, że nie zastałem w domu dziewcząt. Jestem pewien, że przyznałyby mi rację i to z całym przekonaniem, gdybym im tylko przedstawił swój punkt widzenia. Dzisiejsza młodzież rozumie, co znaczy od razu trafić na właściwą drogę, by wyciągnąć z tego kroku odpowiednie korzyści, niech mi pani wierzy! — Może jednak moje dzieci są wskutek wpływu rodziców nieco konserwatywne i chcą się poświęcić zawodom, które pan uważa za bezużyteczne — westchnęła kobieta. — Postaram się według pańskiego życzenia przedstawić im pańskie rady i pogląd na te sprawy, a także przekonać je o słuszności pańskiego rozumowania. — Ile lat ma pani starsza córka? Myślę, że jest na tyle rozsądna, aby zrozumieć słuszne argumenty — rzekł gość. — Nika ma czternasty rok, proszę zrozumieć, że jej wiedza ma jeszcze duże braki — odpowiedziała pani domu. — Dino ma dwanaście lat, a Agnieszka jedenaście i kontynuuje naukę w szkole powszechnej. — To jeszcze zupełne dzieci — opiekun pokiwał głową. — Jedno jest pewne: im więcej lat do wychowania, tym krótszą trzeba obrać drogę do celu, pani pastorowo. Dochodzę do przeświadczenia, że słuszny jest mój projekt, aby oddać córeczki do zdolnej krawcowej, a wtedy wasze przeniesienie się do miasta będzie uzasadnione. W tym zapale przekonywania milczącej kobiety nie zauważył wcale, że do pokoju wszedł mały chłopczyk, który najpierw ukrył się za matką a dopiero na jej skinienie zbliżył się do obcego pana. Gość dopiero wtedy spostrzegł dziecko, kiedy uczul, jak mała piąstka siłą wepchnęła się do jego zamkniętej dłoni. — Niech pan łaskawie nie bierze małemu za złe, że tak natarczywie domaga się przywitania — wyjaśniła matka. — Ach, właśnie, przecież jest jeszcze najmłodszy synek, zapomniałem o nim — rzekł nieco zakłopotany opiekun. — Jak się nazywasz, mój chłopcze? — Muks — brzmiała odpowiedź. Mężczyzna spojrzał pytająco na matkę. [^ {** V\ 17 — To jest imię, które mu nadały siostry, a które przyjęło się jakoś niepostrzeżenie — odpowiedziała pastorowa. — Mój najmłodszy syn nazywa się Marek; właśnie niedawno skończył pięć lat. — Dobrze, dobrze, a kim masz zamiar zostać w przyszłości, mój przyjacielu? — zapytał opiekun. — Generałem jazdy — odpowiedział mały bez zastanowienia. Gość wstał. — Pani pastorowo, zdaje mi się, że wszystkie pani dzieci sięgają nieco za wysoko. Życzę im, by jak najwcześniej dojrzały prawdę, że na tym świecie nie każdy może robić to, co mu się najbardziej podoba. Matka skinęła potakująco głową. — Muszę panu wyjaśnić, że to wyrażenie małego pochodzi stąd, że w jego książce z obrazkami jest generał na koniu. Widocznie zwrócił jego uwagę, ale to szybko minie, jak mijają wszystkie wrażenia dzieciństwa. — Nigdy nie jest za wcześnie nawoływać do pożytecznej pracy, niech pani nie zapomina o tym, pani pastorowo — zakończył opiekun, potem pożegnał się i ostrożnie zaczął zstępować po stromych schodach. W tej chwili nadbiegła z dołu dziewczynka, tak szybko, jakby chciała przefrunąć schody. Schodzący pan swoją korpulentną postacią zajmował całą szerokość schodów, prócz miejsca pod wyciągniętym ramieniem, które wspierało się mocno na poręczy, i dziewczynka chciała przemknąć się pod nim. — Stój, stój! Czy nie jesteś córką pani pastorowej Halm? — zapytał tęgi pan, opuszczając niżej ramię jak przegrodę. — Tak, jestem — mała osóbka schyliła się niżej, aby się jednak przedostać. — Zatrzymaj się przez chwilę, jeżeli to możliwe — poprosił nieznajomy. — Jestem waszym opiekunem i doradcą twojej mamusi, nazywam się Schaller, chyba słyszałaś o mnie. Właśnie przed chwilą udzieliłem jej rady, dla waszego dobra. Umocnisz matkę w tym postanowieniu; wyglądasz dość rozsądnie i możesz pojąć, co dla was jest naprawdę korzystne. Czy ty jesteś ta starsza? — Nie, młodsza — padła szybka odpowiedź. — Tym lepiej, w takim razie starsza będzie jeszcze rozsądniejsza i obie dla dobra całej rodziny usłuchacie i pójdziecie za moją radą. Potem nieznajomy pan podał dziewczynce rękę i poszedł dalej. 18 4fe Agnieszka przeskoczyła resztę schodów i wpadła do wąskiego korytarzyka. Braciszek Muks stał przy otwartych drzwiach, wiodących do pokoju, co zwykł był robić zawsze o tej porze, kiedy siostry wracały do domu. Lubił zmianę, jaka następowała po cichym poranku. — Był tu taki tęgi pan, a po jego wyjściu mamusia powiedziała:,Ach Boże!" A ty nie będziesz więcej grała na fortepianie — oznajmił chłopiec. Agnieszka weszła do pokoju. — Gdzie jest mamusia? Mamo! Mamusiu! — zawołała, otwierając jedne drzwi za drugimi. — Tutaj, Agnieszko, nie hałasuj tak — rozległo się z kuchni. Agnieszka pobiegła tam. — Mamusiu, co Muks opowiada? Czy to prawda? Wiem, że był tu pan Schaller. Czy to prawda, co mówił Muks? W takim razie nie chcę nic robić, ani jeść, ani spać, ani w ogóle nic, niech będzie koniec. Agnieszka stała na progu kuchni z purpurowymi ze zdenerwowania policzkami, a oczy jej ciskały błyskawice. — Dziecko, tak nie wolno mówić i nie powinnaś się denerwować — upomniała ją spokojnie matka. — Teraz nie pora rozmawiać na temat, który wymaga dużo spokoju. Dziś wieczorem pomówimy o wszystkim. Wiesz przecież, Agnieszko, że ja twoim pragnieniom i dążeniom sprzyjam z całej duszy i tak samo mnie obchodzą jak i ciebie. Poczekajmy na spokojną chwilę, by wspólnie wszystko omówić. Te słowa uspokoiły dziewczynkę. Tak było rzeczywiście, wiedziała o tym, że matka przeżywała razem z nimi ich troski. To ona właśnie dążyła do spełnienia marzeń Agnieszki, aby się dostać do miasta dla kontynuowania studiów muzycznych. Mogła z całą pewnością liczyć na pomoc matki. Szybko weszła do kuchni i raźnie wzięła się do swojej roboty. Dziewczęta musiały pomagać matce w gospodarstwie, gdyż do posług miała pani pastorowa tylko dziewczynę, która prócz sprawunków na mieście niewiele potrafiła zrobić w domu. Muks znowu stanął na warcie, gdyż ogromnie go zaintrygowało i zdziwiło, że jego słowa wywołały na Agnieszce duże wrażenie i przyczyniły się do takiego zdenerwowania. Chciał jeszcze raz wypróbować siłę tych słów na starszej siostrze. W tej chwili właśnie usłyszał, jak ktoś biegnie po schodach; była to Nika. — Był tu taki tęgi pan, a po jego wyjściu mamusia powiedziała:, Ach Boże!" Nie będziesz więcej malować drzew ani kwiatów — oznajmił jej. 19 „дЬ pana opiekuna, ^ес s,owa fe nie miały dla niej ^^adnego wrażenia. Wmilczeniumi nęia brata i weszła to pędzisz fek szybko na górę jak teraz. Tak bard>0 go lubisZ) ze nie możesz się doczekać -- wyjaśnił mu Muks. - Ale nie ma ^ kU) jest kapusta) aha, widzisz! - A więc chodź, zobaczymy, kto z tego du mM jaśniejszą minę, ty czy ja. Mówiąc to Dino chwycił małego г, к ^^ z nim do pokoju. Wkrótce potem cała rodzina >iad}a md koju do obiadu. Dziś me było tak jak zwykle ze kazde z ^ chcialo pierwsze opowiedzieć swoje przeżycia і zdarzenia5 a matka nie wiedziała, które wpierw wysłuchać. Byio dcho , pochmurno jak przed burzą. Na każdej twarzy widnie d zka ^05ка. Agnieszka zdobła juz wyjaśnić siostrze znaczenie nobliwych s!ów małego braciszka Nika zamyślona patrzyła w tal^ ni7bic,ąc jednak kęska Agnieszka siedziała ze ściśniętymi bnviami tak ze <2oło jej щфа(іаЬ ak jedna zmarszczka. Matka borykała sie t^e z zkimł |1аті> ШаЄ o by o po jej zasępionej twarzy. Nawet Muks ш kte rozmowny, z westchnieniem pochylał się nad kapusta T ,ko DinQ s* { da} wesoło na każdego wyrokiem wyrażającym pyt^ оЬЫет ^ОС2п1е nie bardzo był zaabsorbowany. n„~fP?dZieWan,J,ię 'VChl0- ^ ~ «*И «"**te, S*ż rtc^nle рггеседаїо slę. _ Nlka ^ Ыу^ ^ ^ a Agnieszka zaczr,,e za chwilę grzmieć, Sąc^c и"££ Potem lunie ££££t££* mOŹe ^^ *" te » "*"* Mufa pit^Sr * *" тПІЄ' "-I"* обе mnie - zah. się 20 - Dino, gdybym tylko miała czas, to odpowiedziałabym na twoje docinki co do grzmotów i kapusty — wybuchnęła Agnieszka — ale o pierwszej mam lekcję muzyki, a poza tym masę różnych kłopotów. — Byłabym zadowolona, gdyby twoja skromność, Dino, przejawiała się w innych dziedzinach — rzekła nagle matka, uśmiechając się smutno. — Znowu nic nie jesz, a przez całą noc słyszałam, jak kasłałeś. Martwię się twoim stanem zdrowia. — To nic strasznego — odpowiedział Dino wesoło. — Już mi przechodzi. Co prawda pan profesor powiedział mi dzisiaj, że lepiej bym zrobił, pozostając na żyznych polach naszej rodzinnej wsi, zamiast wycierać miejskie kurze, ale ja mu odpowiedziałem: „Lecz łacina nie rośnie na żyznych łąkach, panie profesorze". — Mam nadzieję, że nie powiedziałeś tego nauczycielowi — matka była wystraszona. — O, tak, ale w myślach — uspokoił ją Dino. — Pan profesor miał rację — westchnęła pastorowa. — Chcę z wami pomówić dzisiaj wieczór, a także przedstawić projekt naszego opiekuna. Proszę was, na litość boską nie róbcie takich nieszczęśliwych min! Jeszcze nie wszystko stracone. — Ale może będzie — rzekła Nika i opuściła pokój. — Tak i o wiele jeszcze gorzej — dodała Agnieszka i gwałtownie odsunęła krzesło. Wzięła teczkę z nutami i wyszła. — Co może być gorszego jak stracić wszystko? — zawołał za nią Dino. — Już ja wiem co — oznajmił Muks z powagą podczas gdy Agnieszka rzuciła spojrzenie na starszego brata, które znaczyło wyraźnie: Gdybym tylko miała czas, nie pozostałabym ci dłużna w odpowiedzi. — No co, ty mędrcze? — zapytał Dino. — Gdyby nie mogła nic jeść prócz kapusty — odpowiedział Muks z takim przekonaniem, iż widać było, że to spostrzeżenie czerpał z własnego doświadczenia. Pełna troski matka przesunęła teraz dłoń po gęstych włosach Dina, który także szykował się do wyjścia. — Mój chłopcze, wystrzegaj się biegania — prosiła — zgrzejesz się, a to jest bardzo niebezpieczne, bo potem siedzisz w chłodnej sali szkolnej. Widzisz, teraz ciągle odczuwam niepokój, gdy tylko wychodzisz z domu. 21 Ale Nika nie spotkała pana opiekuna, więc słowa te nie miały dla niej sensu i nie wywołały żadnego wrażenia. W milczeniu minęła brata i weszła do pokoju. Muks był bardzo zawiedziony. Teraz usłyszał, jak brat biegnie na górę. Chciał sobie na nim odbić rozczarowanie. — Dziś nie będzie tego, co chciałbyś dostać — zawołał do nadchodzącego. — A cóż to ja chciałem, ty odgadywaczu myśli? — Zwykle, kiedy myślisz, że jest na obiad zielony groszek, to pędzisz tak szybko na górę jak teraz. Tak bardzo go lubisz, że nie możesz się doczekać — wyjaśnił mu Muks. — Ale nie ma dziś groszku, jest kapusta, aha, widzisz! — A więc chodź, zobaczymy, kto z tego powodu zrobi kwaśniejszą minę, ty czy ja. Mówiąc to, Dino chwycił małego za rękę i wszedł z nim do pokoju. Wkrótce potem cała rodzina zasiadła w małym pokoju do obiadu. Dziś nie było tak jak zwykle, że każde z dzieci chciało pierwsze opowiedzieć swoje przeżycia i zdarzenia, a matka nie wiedziała, które wpierw wysłuchać. Było cicho i pochmurno jak przed burzą. Na każdej twarzy widniała ciężka troska. Agnieszka zdołała już wyjaśnić siostrze znaczenie żartobliwych słów małego braciszka. Nika zamyślona patrzyła w talerz, nie biorąc jednak kęska do ust. Agnieszka siedziała ze ściągniętymi brwiami, tak że czoło jej wyglądało jak jedna zmarszczka. Matka borykała się także z ciężkimi myślami, widać to było po jej zasępionej twarzy. Nawet Muks taki zwykle rozmowny, z westchnieniem pochyla! się nad kapustą. Tylko Dino spoglądał wesoło na każdego wzrokiem wyrażającym pytanie; obiadem widocznie nie bardzo był zaabsorbowany. — Spodziewam się rychło burzy — rzek! wreszcie, gdyż milczenie przeciągało się. — Nika wypuści błyskawice, które kryje pod powiekami, a Agnieszka zacznie za chwilę grzmieć, sądząc z jej miny. Potem lunie deszcz, gdyż Muks zaledwie może powstrzymać strumienie łez na widok tej nieszczęsnej kapusty. — Tak, tak, właśnie że ty zjadłeś mniej kapusty ode mnie — żalił się Muks płaczliwym głosem. — Widzisz Muksiu, ja to robię tylko przez skromność, żeby nikogo nie skrzywdzić — stwierdził brat. 20 — Dino, gdybym tylko miała czas, to odpowiedziałabym na twoje docinki co do grzmotów i kapusty — wybuchnęła Agnieszka — ale o pierwszej mam lekcję muzyki, a poza tym masę różnych kłopotów. — Byłabym zadowolona, gdyby twoja skromność, Dino, przejawiała się w innych dziedzinach — rzekła nagle matka, uśmiechając się smutno. — Znowu nic nie jesz, a przez całą noc słyszałam, jak kasłałeś. Martwię się twoim stanem zdrowia. — To nic strasznego — odpowiedział Dino wesoło. — Już mi przechodzi. Co prawda pan profesor powiedział mi dzisiaj, że lepiej bym zrobił, pozostając na żyznych polach naszej rodzinnej wsi, zamiast wycierać miejskie kurze, ale ja mu odpowiedziałem: „Lecz łacina nie rośnie na żyznych łąkach, panie profesorze". — Mam nadzieję, że nie powiedziałeś tego nauczycielowi — matka była wystraszona. — O, tak, ale w myślach — uspokoił ją Dino. — Pan profesor miał rację — westchnęła pastorowa. — Chcę z wami pomówić dzisiaj wieczór, a także przedstawić projekt naszego opiekuna. Proszę was, na litość boską, nie róbcie takich nieszczęśliwych min! Jeszcze nie wszystko stracone. — Ale może będzie — rzekła Nika i opuściła pokój. — Tak i o wiele jeszcze gorzej — dodała Agnieszka i gwałtownie odsunęła krzesło. Wzięła teczkę z nutami i wyszła. — Co może być gorszego jak stracić wszystko? — zawołał za nią Dino. — Już ja wiem co — oznajmił Muks z powagą, podczas gdy Agnieszka rzuciła spojrzenie na starszego brata, które znaczyło wyraźnie: Gdybym tylko miała czas, nie pozostałabym ci dłużna w odpowiedzi. — No co, ty mędrcze? — zapytał Dino. — Gdyby nie mogła nic jeść prócz kapusty — odpowiedział Muks z takim przekonaniem, iż widać było, że to spostrzeżenie czerpał z własnego doświadczenia. Pełna troski matka przesunęła teraz dłoń po gęstych włosach Dina, który także szykował się do wyjścia. — Mój chłopcze, wystrzegaj się biegania — prosiła — zgrzejesz się, a to jest bardzo niebezpieczne, bo potem siedzisz w chłodnej sali szkolnej. Widzisz, teraz ciągle odczuwam niepokój, gdy tylko wychodzisz z domu. 21 ~ Wcale nie jestem taki chory — objął czule matkę — wiesz, że jak ktoś zakaszle, to po chwili przestaje. Tak samo i ja robię. Nie martw się, a wszystko będzie dobrze. Ale muszę już pędzić! Tylko nie śpiesz się i nie biegaj prędko, jeszcze masz dużo czasu, wiedz o tym — krzyknęła pastorowa, potem szybko podeszła do otwartego okna i patrzała w dół na ulicę tak długo, aż syn jej znikną! na zakręcie. Ілцо by} jej oczkiem w głowie. Zawsze zadowolony, stara! się rozweselić wszystkich, a przede wszystkim matkę. Ale z każdym dniem chłopiec wyglądał mizerniej i coraz bardziej tracił apetyt, co nie uchodziło jej bacznemu wzrokowi. ^e wszystkich trosk i zmartwień najgorsza była świadomość, że ukochany syn traci zdrowie. Można było o tym wnioskować po bolesnym wyrazie twarzy, z jakim zamknęła okno i zabrała się do szycia. Muks już trzy razy zadał pytanie matce, która wcale go nie słyszała. Więc natęży! glos i rzekł po raz cztwarty: Mamusiu, dlaczego musimy jeść to, co właściwie jedzą krowy? O co chodzi, Muksio? Co chcesz przez to powiedzieć? Widziałem w książce z obrazkami, że to są te same liście, które mamy w kuchni — odpowiedział. __ Matka przypomniała sobie, jak bacznie malec przyglądał się zielonym liscionn, które służąca przyniosła dziś rano do kuchni. Jednocześnie ujrzała w myśli obrazek z ulubionej książki chłopca, na którym piękna brązowa krowa zajada świeże, zielone liście z ręki wiejskiego parobka. Nadal niechętnie odnosisz się do kapusty, Muksio? To niesłuszne. Widzisz, istnieją biedne dzieci, które cierpią głód, a ty dostajesz smaczny chleb do dobrze przygotowanej jarzyny. Więc zanieśmy im całą kapustę, jaka jeszcze została — zaproponował gorliwie Muks. Chodź, weź robótkę, którą ci wczoraj rozpoczęłam, będziemy pracować na wyścigi i przestaniesz wreszcie myśleć o tej nieszczęsnej kapuście. Usiądź tu koło mnie. Ma*ka przysunęła stołeczek bliżej do siebie, dała małemu robotę do rączek i zaczęło się szycie. W wielkim zapale, by przegonić matkę, Muks zaporrinjał wreszcie o tym, co tak silnie go absorbowało. uszedł wieczór. Kiedy dzieci kończyły zadane lekcje, siadały wokół u x Po kolei każde z nich opowiadało przeżycia całego dnia. Dla 22 małego Muksa była to najcięższa chwila. Zanim matka zaczęła rozmowę ze starszym rodzeństwem, brała za rękę najmłodszego, by jego przede wszystkim ułożyć do snu. I co wieczór rozpoczynała się walka, kończąca się zawsze rym samym rezultatem. Przebiegły Muks próbował z twardym uporem złamać regułę, a matka wiedziała, że jego zwycięstwo przyniesie tylko żałosne ziewanie i przymykanie oczu. Dziś szczególnie spieszyła się z ułożeniem dziecka do snu i zanim chłopiec przygotował się do walki, już leża! w łóżku. Wreszcie pogodził się z losem, gdyż teraz nadchodziła chwila, kiedy mógł, jak i reszta rodzeństwa, opowiedzieć o wszystkim, co leżało mu na sercu. Ale po pacierzu następował koniec rozmowy. Muks wiedział o tym i dlatego bardzo starał się jak najdłużej zatrzymać matkę przy sobie. — Mamusiu — ułożył się wygodnie w łóżeczku — gdyby na tych miejscach, gdzie rośnie kapusta, zasiać wiśnie, to ludzie mogliby zamiast kapusty jeść same wiśnie. — Nie mam dużo czasu dla ciebie, mój mały — oświadczyła pastorowa ku jego wielkiemu rozczarowaniu. —Widzisz, dziś nie możesz pozbyć się myśli o kapuście, więc musisz ją przespać. Muks wiedział, że nic nie da się zrobić. Zaraz po pacierzu pocałował matkę, położył się na boku i natychmiast zasnął, zanim matka zdążyła zamknąć drzwi. Agnieszka skończyła lekcje i wrzucała książki i zeszyty do szuflady, każdą następną gwałtowniej niż poprzednią; musiała być czymś bardzo zdenerwowana. Kiedy ujrzała wchodzącą do pokoju matkę, wybuchnęła nagle: — Jeżeli nie będę uczyła się śpiewu i gry, to wolę niczego się nie uczyć, zupełnie niczego! Chcę wówczas zostać służącą. To potrafię bez nauki. A kiedy zarobię nieco pieniędzy, kupię sobie harfę. Będę chodzić po domach i śpiewać. Krawcowe nie są potrzebne; spódnicę i kaftan można samemu uszyć. Inne dzieci mają lepiej niż my, mogą się uczyć, czego chcą. Nastąpił potok łez i zdławił słowa, które się jeszcze cisnęły na usta dziewczynce. Nika podczas burzliwego przemówienia siostry spuszczała głowę nad rysunkiem coraz niżej i niżej. Teraz i z jej oczu kapnęły łzy. Gwałtownie odrzuciła papier i przesłoniła twarz chusteczką. — Nie wpadajcie od razu w taką rozpacz - matka patrzyła zatroskana na płaczące dziewczynki. — Przecież wiecie, że wasz ból jest moim bólem i że zrobię, co w mojej mocy, żebyście mogły uczyć się tego, czego tak 23 pragniecie. Ale jeżeli tak nie może być, w takim razie musimy wierzyć, że Bóg zna inną drogę, która będzie dla was lepsza. — A teraz zaśpiewajmy piosenkę — zawołał Dino, który był wesoły i chętnie widział dokoła radość. — Łatwo ci się śmiać — odparła Agnieszka. — Gdybyś miał zostać krawcem, mówiłbyś innym tonem. Możesz studiować wszystko, jeżeli Zechcesz. — Nie, wszystkiego naprawdę nie chcę studiować, wolę już jedno — sprostował Dino. — Wiesz co, Agnieszko, twój śpiew jest o wiele ładniejszy niż wyrzekania, więc zaśpiewaj ze mną. Zaproponuj jakąś Piosenkę. — Śpiewać będziemy potem wszyscy razem, moje dzieci — rzekła rnatka — a teraz muszę jeszcze z tobą coś omówić, Dino. Twój kaszel i wygląd martwią mnie. Od dłuższego czasu zastanawiam się, gdzie fnoglabym cię umieścić, abyś się trochę wzmocnił. Musi to być taki dom, Sdzie ktoś się tobą zajmie. Znalazłam dzisiaj w gazecie jedno ogłoszenie; Możliwe, że to jest właśnie to, czego szukam. Przeczytaj sam. Dino wziął gazetę, potem roześmiał się głośno. — Tak, mamo, tam muszę jechać — powiedział, trzęsąc się ze srniechu. — Do Marty w Illerbach, gdzie jest pięknie sprzątnięte i panuje ^ki ład i porządek. Siostry zainteresowały się także, co też tak rozśmieszyło brata. Chłopiec Przeczytał im ogłoszenie i wszyscy uznali, że u tej Marty musi był bardzo Що. Pastorowa zdecydowała się natychmiast napisać do niej, a potem ■!^k najszybciej posłać tam syna. Na zakończenie dnia cała trójka ^śpiewała ulubioną pieśń wieczorną marki. ROZDZIAŁ III NOWE WYDARZENIA W ILLERBACH W domu dyrektora Hellmuta zapanował wielki ruch. Nadszedł dzień, kiedy nareszcie miały przyjechać obydwie panie z miasta na dłuższy pobyt w Illerbach. Pan Hellmut zadysponował, by na przyjazd gości wszystko było starannie przygotowane, a obiad miał być uroczysty i wystawny. Dyrektor był w doskonałym humorze. Spieszno mu było z wyjazdem do Wiednia, a jednak nie mógł tego zrobić przed przyjazdem gości. Pragnął według życzenia ciotki osobiście oddać jej dom pod opiekę. Kornelii nie cieszyły te przygotowania. Zazwyczaj, gdy spodziewano się w domu gości, była bardzo zadowolona, gdyż czekało ją wówczas dużo przyjemności. Przede wszystkim biegła do kuchni, gdzie pieczono i smażono, a gdy tylko Estusia ujrzała ją na progu, wołała: — Chodź, spróbuj, który jest lepszy? Zdaje się, że obydwa nie najgorsze. Malutki złocistożółty jabłecznik i rumiany torcik śliwkowy leżały na talerzyku, gdyż spodziewano się jej wizyty. Zazwyczaj Kornelia konstatowała, że oba ciasta są znakomite. Potem szła do spiżarni. Tu Mina przygotowywała deser na kryształowych talerzykach. Podczas tego zajęcia spadały pojedyncze rodzynki i migdały. Jedne i drugie szybko znikały w kieszonkach Kornelii. Mina świadomie upuszczała na stół obok talerzy różne smakołyki; nie chciała być gorsza od Estusi, wiedziała przecież, dlaczego Kornelia tak chętnie przebywała w kuchni. Dziś Estusia stukała miskami i foremkami do ciasta, aż wszystko brzęczało. — Wyjdź! Wyjdź! Nie mam czasu dla ciebie! — zawołała do małej, która właśnie weszła, by sprawdzić, co piecze. — Niech te panie z miasta nie myślą, że my nie umiemy przygotować wystawnego obiadu. Odejdź, nie zajmuj miejsca. Muszę naszykowac jarzyny. 25 КогПе1іа pobiegła do spiżarni. Па układała misterny stos na dużym talerzu. w г7н^ІЄ WpadąJ ^ак bomba' b0 mi wszystko zrzucisz! — zawołała do wc 0c4cej dziewczynki. — Nie zbliżaj się tak bardzo! Patrz, tam stoi już L en.Przygotowany talerz. Niczego nie powinno braknąć. Nie chciala-ym> 2eby te panie powiedziały, że nie potrafimy nakryć stołu. Jeżeli dziś jest tak wstrętnie w domu, to ja już nic nie chcę__ oburzona mała wyszła na dwór. teJ samej chwili usłyszała turkot powozu. Przeszła przez podjazd nad -І0тет' ** do szerokieJ dr°Si i wyjrzała uważnie. Rzeczywiście J^ał oczekiwany pojazd. Siedziały w nim dwie panie. Dziewczynka Pobiega z powrotem. Macieju, Macieju! — zawołała w stronę zabudowań, które znaj-°wafy się njec|aieko willi. Była tu stodoła i obszerne stajnie. ~ ^hodźcie tutaj, powóz już nadjeżdża! aciej, który doglądał koni i miał nadzór nad młodym parobkiem lemfó °raZ°^Słuibą^еппа[ °Srodniczą był najlepszym przyjacie-Ql*nelii. Służył w tym domu jeszcze za życia jej dziadka. аЩ w drzwiach stajni i skinął tajemniczo. . ~ Cbodź, chodź, dziecko, chodź prędko, prędziutko! Zdążymy jeszcze cjQ gośd s}orn0r?elia pobiegła do niego. W kącie stajni na czystej podściólce ze aleb'] Є^дІ0 m^łe' śnieznobiałe koźlą^o jak najcudowniejsza zabawka; У ° naprawdę żywe. 2X~A ch! Skąd je masz, Macieju? Jakie ono śliczne! To białe futerko jest piesz™6 Jak Z Jedwabiu! Czy potrafi № chodzić? Ach, spójrz, jak ^tliwie przytula do mnie główkę! odwiedź"32 ChodŹ ^ Chodi' powóz jeżdżą. Możesz je codziennie Macj ąć — powiedział Maciej. — Dopiero dziś przyszło na świat. samej ЄЦ Zdą^ł Па CZaS' by Prz!/trzVmać konie- Dyrektor zjawił się w tej nietakto Па pr°SU' N'e lubil tradĆ °ZaSU' ale teź nie chcial b^ć się pow^' DlateS° P°stavAl wartę i kazał się zawołać, gdy tylko ukaże Pomódl d^fkę Z powozu ' Przywitał się z nią serdecznie. Potem raczyła b^SiąŚĆ Р£ШПІЄ Grideelen ' wyraził jej gorące podziękowanie, że w tej sar? ^ uprzejma' zechciaJa dotrzymywać jego ciotce towarzystwa 26 — Gdzie masz swoją córkę, Fryderyku? — zapytała ciotka. Dyrektor rozejrzał się wokoło. — Przed chwilą ją widziałem! Gdzie jesteś, Kornelio? — zawołał w stronę domu. — Tutaj jestem! — rozległo się nagle tuż przy nim. Stała cały czas ukryta za ojcem, aby, przez nikogo nie widziana, móc się dobrze przyjrzeć przybyłym. — Chodźże tu bliżej i przywitaj ciocię i pannę Grideelen! — polecił ojciec. Kornelia dygnęła i podała rękę najpierw swojej krewnej, potem jej przyjaciółce. — Dzień dobry — powiedziała do każdej z nich. — Mów do mnie ciociu, a ta pani nazywa się panna Grideelen__ ciotka spodziewała się, że mała powtórzy przywitanie w odpowiedni sposób. Ale dz^czynka nie odezwała się więcej. Wszyscy weszli do domu, a po chwili całe towarzystwo siedziało już przy obiedzie. Mina nasłuchała się dużo pochwał z powodu pięknie nakrytego stołu. Po obiedzie dyrektor oprowadził panie po swoim majątku; ciotka chciała dokładnie obejrzeć i poznać to wszystko, nad czym miała czuwać. — Co za wspaniały sad! — wołała panna Grideelen raz za razem.__ Jakie mnóstwo wiśniowych drzew! Co za wspaniałe jabłonie! A te rzędy niebywałych grusz! Panie dyrektorze, gdzie pan podziewa jesienią tyle owoców! Ile trzeba dla nich miejsca! — To załatwiają moi ludzie. Ja nie mam czasu. — Szkoda, Fryderyku, że nie masz chociaż z pół tuzina dzieci, one by ci świetnie pomogły — wtrąciła ciotka. — Gdzie tymczasem podziało się to jedno? Kornelia wydaje się nie bardzo towarzyska. — Nie mam pojęcia, gdzie teraz jest—rzeki. — Mina chyba wie, co się dzieje z małą może przyszedł do niej nauczyciel. Nic dziwnego, że jest mało towarzyska, dotychczas była ciągle sama. Właśnie ze względu na nią jestem paniom zobowiązany, że raczyłyście przyjechać. Nareszcie mała znajdzie się w otoczeniu, o jakim dawno marzyłem. Cóż mam robić? Dwa razy przyjmowałem wychowawczynie, aby nauczyły dziecko odpowiedniego zachowania. Pierwsza wkrótce uciekła, gdyż nie mogła wytrzymać w tej samotni z nudów, a druga chciała powyrzucać z domu wszystko, co jej się tylko nawinęło na oczy. Estusia i Maciej mieli się wynosić. Kiedy 27 zobaczyła, że nie mam zamiaru wypędzić tych dwojga, postawiła mi warunek: albo ona, albo moja stara, wypróbowna służba. Powiedziałem jej: „Niech się lepiej pani usunie, bo jeżeli tych dwoje sobie pójdzie, to potem na mnie przyjdzie kolej wynosić się z domu". No i pojechała. Po tych dwóch próbach straciłem ochotę do tego systemu wychowania dziecka, chociaż najwyższy czas, żeby Kornelia miała przy sobie osobę z odpowiednim wykształceniem. Może ty, ciociu, znajdziesz dobrą radę, kiedy poznasz bliżej moją córkę. — - Ciekawam, do kogo mała jest podobna — zastanawiała się panna Dorner — nie ma ani jednego rysu twego, ani twojej nieboszczki żony. — Tak sądzisz? — zapytał szybko dyrektor. — Nie zależy mi na tym, zęby była podobna do mnie. Miałem gorącą nadzieję, że jest trochę podobna do matki i że to podobieństwo będzie się z czasem potęgowało, az Kornelia stanie się dla mnie jej żywym portretem. Czy nie uważasz, że dziecko ma jednak oczy podobne do Kornelii! A włosy później staną się także piękne, brązowe, jak u matki. Dyrektor patrzył na ciotkę błagalnym wprost wzrokiem; widocznie bardzo mu na tym zależało, by podzieliła jego zdanie. Ciotka wzruszyła ramionami: — Dotychczas jakoś nie mogę znaleźć żadnego podobieństwa tej zaniedbanej dzikuski do uroczej, wykwintnej i eleganckiej Kornelii o cudnych, promiennych oczach, które tak przyjaźnie umiały spoglądać na człowieka. Muszę ci szczerze powiedzieć, Fryderyku, że twoja córka jest nie bardzo ujmująca. Wygląda jak zła, dzika kotka, kiedy z nastroszonym włosem wygina grzbiet, by skoczyć człowiekowi do oczu. — Nie, nie, taka nie jest — zaprzeczył dyrektor — to nie jest złe dziecko! Ale pod jednym względem masz rację — ciągnął dalej z westchnieniem — nie jest podobna do matki. Może przyczynia się do tego wychowanie, a właściwie brak wychowania. Dlatego jestem tobie i pannie Grideelen wdzięczny, że przyjechałyście i chcecie zostać tu dłuższy czas. Pod waszym wpływem i opieką dziecko zupełnie się zmieni i dużo zyska. Nie myślę, żeby była taka nieznośna. Z jakim lekkim sercem wyjadę, kiedy wiem, że dziecko, dom, służba i cała reszta pozostaje wtwoich rękach, ciociu! Pojęcia nie masz, jak często położenie moje bywa rozpaczliwe. Nie mogę się stąd ruszyć, gdyż nie znam nikogo, komu bym mógł wszystko powierzyć. Nie umiem wprost wyrazić ci swojej wdzięczności za to, że mi ułatwiasz wyjazd z domu. 28 Kiedy wrócili z przeglądu majątku, rozstali się ze sobą. Panie udały się do przeznaczonych dla nich pokojów, by się tam urządzić, a dyrektor miał jeszcze dużo do załatwienia w związku ze swoją podróżą. Wieczorem miano się znowu spotkać przy kolacji. Tak się też stało. Panie zasiadły do stołu. Dyrektor zjawił się punktualnie i podano jedzenie. — Gdzie twoja córka? — zainteresowała się panna Dorner. — Nie przyjdzie na kolację? — Właśnie, właśnie, panno Mino, gdzie jest Kornelia? — zapytał pan Hellmut. W tej chwili otworzyły się drzwi i dziewczynka z mocno zaczerwienionymi policzkami wpadła do pokoju. Szybko usiadła na swoim miejscu. — Czyś ty przełaziła przez płot? — zapytała ciotka. — Nie, byłam w kurniku — odpowiedziała Kornelia. — Tak, o tym świadczy twój wygląd. Idź lepiej do swego pokoju, niech ci Mina poprawi włosy i umyje cię, bo to naprawdę konieczne. Kornelia spojrzała na ojca: było to coś nowego, czego nie powinien zaakceptować. — Prędko, prędko, dziecko, nie namyślaj się — rzeki dyrektor karcąco. — Masz słuchać cioci bez sprzeciwu; ona zastąpi mnie w domu. O tym muszą wiedzieć wszyscy domownicy — dodał, spojrzawszy znacząco na Minę. Panna Mina chciała pójść za Kornelią ale dziewczynka zawołała: — Potrafię sama! — i wybiegła z pokoju. Kiedy wróciła, miała ręce i buzię czysto umyte, ale włosy tak dziwacznie zaczesane, że nie wiadomo było, co powinno być z prawej, a co z lewe] strony, co z przodu, a co z tyłu. Ciotka roześmiała się: .•■**• — Twoja głowa wygląda jak stóg siana. Panna Mina musi ci ju zrobić porządny przedziałek. Kornelia ściągnęła brwi i nie podniosła wzroku znad talerza. Następnego dnia rano dyrektor wyjechał. Wieś Dlerbacfc w ^ znajdowała się szkoła, była zbyt oddalona od huty, żeby mała m ^ dć dzień tam podążać, zresztą dyrektor uważał za odpowiedniejsza córkę w domu. Dlatego przyjął nauczyciela, który rniai ^^ przychodzić co rano i uczyć córkę tego, co dziewczynka w J powinna umieć. Po obiedzie była już wolna. 29 Lekcje zadane na następny dzień zajmowały jej niewiele cząsu Kornelia wiodła dotychczas bardzo swobodne życie i miała dużo czasu na odwiedzanie Marty, bieganie po bukowym lesie i wspinanie się pQ górach. Nie nudziła się nigdy, gdyż było tyle pięknych rzeczy j0 obejrzenia w lesie, dopóki świeciło sionko. Jeżeli zaś padał deszcz 1UD śnieg i nie można było spacerować, wtedy pokoik Marty stawał Sjo cudownym schronieniem, a rozmowy z nią i jej opowiadania były cjja Kornelii niewyczerpanym źródłem przyjemności. Przed chwilą nauczyciel opuścił dom. Dzisiejszego dnia zadania domowe z niemieckiego i wszystkie odpowiedzi na pytania były ^ dobre, iż nauczyciel z wybiciem godziny skończył lekcję i jeszcze pochwalił ją za pilność i zachowanie bez zarzutu podczas lekcji. Pożegna! Sję i Kornelia uścisnęła mocno podaną sobie dłoń, gdyż byli z nauczycielem najlepszymi przyjaciółmi. Zwykle lekcje mijały ku wielkiemu zadowoleniu obydwóch stron-nauczyciel świetnie znał swoją uczennicę. Jeżeli była rześka i ożywiona, pracował z nią energicznie i lekcje przynosiły korzyść trzy razy większą od oczekiwanej. Zwalniał uczennicę punktualnie, ^„ nie czuła się zmęczona. Jeżeli jednak Kornelia była roztargniona i nie miała ochoty do pracy, przerabiał materiał wolno i ostrożnie. Ta powolna praca trwała wówczas tak długo, aż zegar wskazy^ o kwadrans, o pół godziny, a nawet o trzy kwadranse za dużo. Ц\е pozostawało wtedy nawet piętnastu minut przed obiadem, by mog[a pobiec do ogrodu, stajni lub do kurnika. Nauczyciel musiał co prawdą przerwać wreszcie lekcję, a przy pożegnaniu mawiał z największą uprzejmością: — Musiałem dzisiaj zostać tak długo, ponieważ nie zrobiliśmy na^et polowy tego, co zamierzaliśmy. Byłaś dziś trochę powolna w pojmo^. niu, Kornelio. Jutro pewnie będzie lepiej, inaczej lekcja musiałaby znowu trwać dłużej. Następnego dnia istotnie bywało zupełnie inaczej; uczennica niemya bowiem najmniejszej ochoty przeżyć jeszcze raz takiej nudy. Zawsze też upływało sporo czasu do następnego wielkiego roztargnienia. Dzisiaj miała szczególny powód, aby szybko pracować. Od wczoraj nje było jeszcze sposobności zobaczyć kózkę. Teraz pobiegła do obory; mja)a pełną godzinę do obiadu, który podawano o pierwszej. Maciej zauważył nadbiegającą dziewczynkę. 30 — Chodź, chodź, Kornelio, właśnie wstała i podskakuje—zawołał do niej z daleka. Dziewczynka weszła do obory. Rzeczywiście, cudna śnieżnobiała kózka w wesołych podskokach podbiegała do matki, to znów z powrotem na swoje legowisko, a była w tych skokach taka urocza, ze Kornelia wołała z zachwytem: — Ty słodkie stworzonko! — i głaskała bieluśką, jedwabistą siersc. -A teraz założę ci czerwoną wstążkę na szyję i pójdziemy na spacer. Pobiegła do domu, przeszukała swoje rzeczy i wróciła z czerwoną wstążką Została ona zawiązana wokoło szyi kózki, po czym stwierdzono, że jeszcze nie było bardziej uroczego i delikatniejszego stworzonka w śnieżnobiałym ubranku z czerwoną kokardką na szyi. — Można z nią wyjść na dwór, Macieju, czy pójść na spacer? Czy można ją zaprzęgnąć do małego wózeczka i pojechać kawałek. -nelia ciągle tworzyła nowe plany, z których jedne prześcigały drugie. — Czekaj, czekaj, niech najpierw urośnie, to jest najważniejsze -rzekł Maciej.—Widzisz, teraz to stworzonko jest jeszcze jak małe dziecko, które się dopiero co nauczyło chodzić. Musi jeszcze być przy matce i moz tylko koło niej trochę skakać. Kiedy podrośnie, pójdziesz z nim па^Рас^ a kiedy zmężnieje, zaprzęgnie się je z jeszcze jedną k°z 3 ' Піе siedziały już przy nakrytym stole, a przy jej miejscu stał talerz naPełniony zupą. — Musisz przychodzić na czas do stołu. Dzwon z odlewni dosc głośno ^ni—upomniała ciotka.—Ale jak ty wyglądasz? Mokre ręce, fartuch 1 no9i. Czyś wpadła do wody? Coś ty ze sobą zrobiła? ~- Myłam ręce pod studnią i zachlapałam się — rzekła Kornelia. -^ Zupełnie zrozumiałe — zauważyła panna Dorner—w domu masz итУЧ/а1піе w pokoju, gdzie mogłaś umyć ręce. Tam byś się nie opryskała. Idź> Włóż Świeży fartuszek. Kiedy przychodzisz do stołu, musisz przybicie wyglądać. . Amelia poszła. ~- To jednak jest dobre u tego dziecka, że jest posłuszne — zauważyła РапПа Grideelen — przychodzi teraz zawsze umyta do stołu, od czasu jak JeJ zwróciłaś uwagę. -S To prawda — potwierdziła ciotka — ale ma niemożliwe przyczajenia і maniery. W jaki sposób wykorzenić je i doprowadzić małą do Porządku? Musi jej Mina trochę pomóc z rana, a przede wszystkim szczotkować gładko włosy, jak ja to wczoraj zrobiłam. — Ja tak zrobiłam, proszę pani, i robię to co rano — odpowiedziała Mir4 nieco urażona. — Jednak jej włosy wcale nie dają się zapleść; starczy, żeby raz podskoczyła, a już jej się rozsypują, a ona skacze cały dzień. Kornelia wróciła do stołu; nareszcie zjadła zupę. Siedziała obok ciotki, zas naprzeciwko niej panna Grideelen. -- Co ci się tu przyczepiło do sukienki? — rzekła ciotka, przyglądając si obory? -- Owszem — rzekła Kornelia. Wołała ciotka. otVm! uwszem — rzekła гчотеїіа. _ Ależ to okropne' Rzeczywiście, czuć przecież. Tego juz za wiele. — ała ciotka. — Ojciec na pewno by ci nie pozwolił, gdyby wiedział -- Ależ tak! Przecież on też tam chodzi - zauważyła dziewczynka. -- Nie odpowiadaj niegrzecznie. Z ojcem sprawa inaczej się przedstawia — wyjaśniła ciotka — Ale jedno ci muszę powiedzieć i pamiętaj ° tym: jeżeli pozwolono ci chodzić do obory i znajdujesz w tym Pr^yjemność, to chodź sobie, ale gdy wracasz stamtąd na obiad, musisz 32 najpierw iść do swojego pokoju, umyć się starannie i przebrać. Nie zapomnij o tym, dobrze? — Tak — powiedziała Kornelia. — Zdumiewające jakie to przyjemności znajdują dzieci na wsi — rzekła panna Grideelen. — Czy nie masz żadnych książek, nie wolałabyś czytać, zamiast się wałęsać, nawet po oborze? — Nie, nie wolałabym — odpowiedziała dziewczynka. — A co będziesz robiła po obiedzie? Czy nie masz już żadnych lekcji do odrobienia? — zapytała ciotka. — Pójdę do Marty. — Kto to jest ta Marta? — zainteresowała się ciotka. — Kobieta. — Domyślam się tego, ale co za kobieta? — Bardzo dobra — brzmiała odpowiedź. Ciotka zwróciła się do Miny: — Co to za kobieta? Czy można pozwolić dziecku pójść do niej? Znacie ją dobrze? — Tak, wszyscy znają ją tu bardzo dobrze; była w tym domu na długo przed moim przybyciem—wyjaśniła Mina. — Pielęgnowała nieboszczkę panią podczas jej ostatniej choroby. To dzielna kobieta, wygląda zawsze bardzo czyściutko i porządnie; pan ją bardzo lubi. — W takim razie wszystko w porządku. Musisz się nauczyć odpowiadać jak trzeba, Kornelio — rzekła ciotka. — Robisz wrażenie dzikiego zajączka, który wszystko czyni w podskokach. A więc możesz pójść do tej kobiety, ale najpierw siadaj i odrób lekcje. Zapewne masz coś zadane na jutro. Dziewczynka przytaknęła. Gdy tylko panie opuściły pokój, aby się schronić przed najgorętszymi godzinami dnia do swoich sypialń, mała usiadła w kąciku przy swoim biureczku i szybko zapisła całą stroniczkę. Potem wzięła książkę, przeczytała raz, drugi, aż umiała na pamięć. Następnie wrzuciła podręczniki do szafy i wybiegła na dwór. — Marto, żebyś ty wiedziała, co się teraz u nas w domu dzieje od chwili wyjazdu tatusia! — zawołała Kornelia do staruszki, będąc jeszcze na schodach małego domku! — Chciałabym, żeby tatuś już wrócił i wszystko znowu było po staremu. — Co się stało, co cię tak rozgniewało? Chodź, siądź koło mnie i opowiedz mi wszystko — rzekła Marta przyjaźnie i postawiła krzesło blisko swego, przy stole, na którym leżała porządnie poukładana bielizna. 33 — Tak, nie możesz sobie wcale wyobrazić, Marto, co się u nas teraz dzieje — wybuchnęla zdenerwowana Kornelia. — U ciebie jest zawsze jednakowo i nikt nie przychodzi, by zaprowadzać inny lad i porządek. Teraz nie wolno wejść do domu bez mycia rąk, a po powrocie z obory trzeba włożyć świeżą sukienkę i nie wolno myć rąk pod studnią, bo pryska i ach tyle, tyle nowego i w ogóle wszystko musi być inaczej niż dawniej! — To jeszcze nie tak źle, że nie wszystko pozostaje po staremu — rzekła Marta rozważnie. — Ja myślę, że ciotka postępuje tak, jak postępowałaby z tobą twoja mamusia, gdyby żyła, a to jest na pewno korzystne dla ciebie. Widzisz, Mina i Estusia także chciałyby jak najlepiej dla ciebie. Twoja ciotka wie jak cię wychować, żeby to było po myśli twojej nieboszczki mamusi. Pomyśl, jaki szczęśliwy będzie twój tatuś, kiedy zobaczy, że stajesz się podobna do mamusi, i ile razy spojrzy na ciebie, to sobie ją przypomni! Ty wiesz, jaką to będzie dla niego radością? Kornelia wiedziała, że ojciec rzeczywiście ogromnie by się cieszył, już nieraz robił uwagi na ten temat, które doskonale rozumiała. Nawet niedawno słyszała jak powiedział, że zdaniem ciotki wcale nie była podobna do matki i dziewczynka widziała jak posmutniały mu oczy przy tych słowach. Dziewczynka potrząsnęła głową: — Nigdy nie stanę się podobna do mamusi — rzuciła przed siebie — sama mówiłaś, że mamusia była inna niż wszyscy ludzie i że nikt jej dorównać nie mógł. Tak powiedziałaś, Marto, więc widzisz, że to niemożliwe, żebym się stalą taka jak ona. — Tak, tak rzeczywiście powiedziałam — przyznała staruszka, ale coś ci wyjaśnię. Jeżeli nawet nie możesz być identyczna jak twoja mamusia, to jednak możesz stać się do niej podobna, znacznie podobniejsza niż ktokolwiek na świecie. Czasami spoglądasz na człowieka swymi brązowymi oczyma zupełnie jak ona, ale niekiedy tak ściągasz brwi jak teraz. Musisz uważać, jak te panie postępują, jak rozmawiają i zachowują się. Są z tej samej sfery, co twoja matka. Cieszę się, że pod ich wpływem — jeżeli będziesz je naśladowała — nabierzesz takich samych manier, jakie miała twoja mamusia. — Będę tak postępowała, jak sobie życzysz — odpowiedziała Kornelia gorliwie — ale jednak nie bardzo się cieszę, że one są tutaj i że wszystko u nas musiało się zmienić. Och, właśnie przypomniałam sobie 34 jeszcze jedną zmianę. Pomyśl, Marto, zwykle o tej porze szlam do ogrodu i zrywałam sobie jabłka i gruszki i co tylko chciałam. Potem biegałam po ogrodzie i zajadałam to wszystko. Tak smakowało mi najbardziej. Teraz muszę punktualnie o piątej siedzieć przy stole i pić gorącą kawę lub* mleko, gdyż ciotka powiedziała, że na wsi popołudnia są niemożliwie długie. Trzeba zrobić przerwę na podwieczorek, gdyż kolacja jest dopiero o ósmej. Żebym tylko mogła zrozumieć, dlaczego to popołudnie wydaje im się tak długie! Ja nigdy nie zdążę zrobić wszystkiego, co zamierzam. No, bądź zdrowa, Marto! I Kornelia wybiegła. ROZDZIAŁ IV STAŁO SIĘ TO, CZEGO NIKT NIE CHCIAŁ W ogrodzie warzywnym Estusia rwała zwisający w bogatych kiściach zielony groszek, który podczas tych gorących dni słonecznego czerwca szybko dojrzał. ™w7 — Chodź tu, Kornelio, chodź - zawołała przez cały ogród -zobacz, jak dużo jest zielonego groszku. Dlaczego kręcisz się wokoło z dala ode mnie i nie przychodzisz tutaj jak zwykle? — Nie wolno mi postępować jak zwykle - żaliła się mała, nadchodząc. - Teraz już i Mina zaczęła. Nie wolno mi skakać, bo rozlecą się włosy. Wolałabym nie mieć ani jednego włoska na głowie; mogłabym przynajmniej biegać, ile bym tylko chciała. ^ _ Wyglądałabyś wtedy bardzo dziwnie, aż trudno to sobie wyobrazić. Ale nie powinnaś smucić się z tego powodu — pocieszała ją E^13, Skacz, skacz sobie dalej, włosy można zawsze doprowadzić do porządKu. Dlaczego też nie odwiedzasz mnie wkuchni, aby spróbować, czy wszystko jest dobrze przyrządzone? „ . ." - Nie powinnam tego robić. Ciotka zabroniła mi. Ona mówi, ze to są złe maniery- , , — Bywają gorsze rzeczy! Ale musisz słuchać, musisz byc posłuszna przekonywała ją Estusia. — Do Miny po smakołyki też nie chodzisz? Mała potrząsnęła głową ze smutkiem. Mina natychmiast zrozumiała, że nowe porządki zapanowały w domu. Domyśliła się, że panie nie zgadzają się ze starymi zwyczajami i na każdym kroku starała się im dogodzić, a Kornelia widząc to, odsunęła się od niej. - Jest mi też zupełnie obojętne, czy mogę przychodzie do splami, czy nie. Mna może sama pozjadać wszystko, co spada z talerzy. Mnie jest wszystko jedno, ja nic nie chcę. Żebym tylko mogła chodzie do stajnido tego małego, najpiękniejszego zwierzątka na świecie. Czyś je widziała, Estusiu. 36 — Tak, naturalnie — odpowiedziała kobieta. - - Maciej i mnie natychmiast zawołał do obory, jak tylko się urodziło. Będziesz je mogła odwiedzać, gdy już będzie miało własną obórkę. Tego ci nikt nie może zabronić. — Mój nauczyciel idzie — zawołała Kornelia — muszę już iść! — Tak, ale bądź wesoła, są jeszcze inne przyjemne rzeczy. Dziś robię naleśniki z poziomkami, zobaczysz, jakie będą smaczne! Estusia mlasnęła językiem, żeby zaakcentować dobry smak swoich wytworów. — Wszystko mi jedno, nawet gdybyś coś najlepszego na świecie usmażyła. Najchętniej nic bym nie jadła. Powiedziawszy to, w podskokach pobiegła do domu, zapominając o tym, że ruchy jej mają być grzeczne i spokojne. Podczas kiedy Kornelia na górze w pokoju miała lekcje, obydwie panie siedziały na ławce w ogrodzie i rozmawiały. — Cudnie tu i mój siostrzeniec miałby radosne życie, gdyby tylko to dziecko było trochę inne — powiedziała panna Dorner. — Nie uważasz, Berty, że mała jest nieco nieokrzesana? — Tak, może jednak ucierpiała przez brak dobrego wychowania od samego początku — rzekła panna Grideelen — może jednak to dziecko miało coś w sobie z matki. — Nic podobnego, ani jednego rysu. Czegoś tak różnego jak ta matka i jej dziecko nie można sobie wcale wyobrazić! — zawołała jej przyjaciółka. — Kornelia była uosobieniem uprzejmości. Zawsze zadowolona, do każdego śmiały się wesoło jej cudne, brązowe oczy. Z całej duszy życzyłabym mojemu siostrzeńcowi, żeby dziecko było chociaż w najmniejszym stopniu podobne do matki. On ją tak kochał, sam jest taki miły i dobry; doprawdy niezwykły mężczyzna. — To dziwne, że dzieci rodzą się tak niepodobne do rodziców — zauważyła panna Grideelen z żalem — jednak wychowanie może coś zrobić z malej. Ze względu na ojca trzeba sobie zadać wiele trudu. — Właśnie to robię, ale jak dotąd widzę bardzo małe wyniki — odpowiedziała panna Dorner. — Mam jednak nadzieję, że przyjdzie dzień, gdy będę mogła przesłać ojcu pocieszającą wiadomość o jego córce, nie taką, jaką teraz muszę pisać. Był to dzień szczególnie gorący. Panie zaraz po obiedzie udały się do swoich pokojów. Kornelia, gdy tylko wstała od stołu, posłusznie odrobiła 37 kolacji, było tak gorąco, ze Mina otrzymała polecenie ow okien. Teraz weszła Kornelia. ,яшп1я1а ciotka na widok dziecka. - My się dusimy z gorąca a_ty choш z przybraniem futrzanym, w której "^ ™^£^] ЬШ Któż, na Boga, uczy cię wyprawiać ^f.f^^on* była Istotnie mała weszła w osobliwym stroju. S^^^SJto 7 orubego materiału i przeznaczona na najsurowsze zimoweT Rozpalone policzki, a strumyk ^^^^rn. Р^г. się naprawdę, zeto juz piąta ^j" £ dzisiaj - odpowiedziała ^P"^^^^ Na drugie w zmienionym stroju. nobucie w oborze. _ Przecież muszę się przebierać po każdym^ycie^ _ Kto by coś ^Ъ^<Ы-^оШ^ ^ doskonale, ze można przy tym .tracie cały numibierzesz się; odw^^^ ści.Mogłabyśsiętrochęrozchmur^c.Sciągaszt^ rozrywek i to o wiele lepszych, niz te w oborze. Czy umiesz __ Nie _ odpowiedziała krótko Kornelia _ A inne dziewczynki w twoim wieku juz to P^ ^ ciotka - ale uczyć *od początku, jak *.Ь««* ^ Betty bardzo przyjemne i nie po to przecież ^^Х- sterta — Zresztąniejestkonieczne,byterazwzięasiędonarLU p^ac*, - Jes, *.^>^^Й Widziałyśmy ich przecież bardzo dużo, sama nam je рок у 38 pewno chętniej czytasz jakąś ciekawą historię, niż chodzisz do obory, prawda? — Nie, to nieprawda — odpowiedziała mała z pochmurną twarzą. — Nie trzeba się tak przejmować jej słowami—rzekła panna Domer. — Gdy będzie się nudzić, to na pewno zabierze się do książek. A Mina musi uważać, żeby się więcej nie zdarzały takie absurdy jak pięć sukienek w ciągu jednego dnia. Po kolacji Kornelia poszła na górę do swego pokoju. Mina towarzyszyła jej. — Nie powinnaś była zrobić takiego głupstwa — strofowała, gdy tylko znalazły się na schodach, gdzie ich słowa nie mogły być dosłyszane — jest teraz dosyć roboty. Brak mi akurat jeszcze tego, żeby cały dzień uważać, ile razy zmieniasz suknie. — To nie moja wina—wyjaśniła dziewczynka surowym tonem — tak mi kazano robić. — Nie będą cię przecież za każdym razem obwąchiwać, czy byłaś w oborze, czy nie. — Właśnie że wąchają — odparła Kornelia — a gdyby nawet nie wąchały, i tak musiałabym to robić. Kazały mi się przebierać za każdym razem, gdy wracam z obory. — Ale teraz zakazano ci chodzić do obory — mruczała Mina, zdejmując dziecku zimową sukienkę. — Można ją jeszcze wyczyścić. Z tobą jest więcej roboty, niż z sześcioma innymi dobrze ułożonymi dziewczynkami. Nigdy jeszcze Mina nie rozmawiała z Kornelią tak nieprzyjaźnie. Dotychczas robiła wszystko, by zaskarbić sobie jej przychylność; teraz jej widocznie na tym nie zależało. Jednak musiało ją coś zaniepokoić w wyrazie oczu dziewczynki. — Nie zrobiłam ci przecież krzywdy — zauważyła. — Wszystko co mówię, jest prawdą. Potem szybko opuściła pokój. — Jeżeli wszyscy będą tak ze mną postępowali, to i ja zrobię, co mi się będzie podobało! — zawołała Kornelia ze złym błyskiem w oczach. Nagle pochwyciła grubą sukienkę, którą przed chwilą zdjęła, i wyrzuciła za okno. Po jakimś czasie Mina zjawiła się w pokoju; przyniosła z powrotem sukienkę. Dziewczynka siedziała w szlafroczku na oknie i zasępiona patrzyła na podwórze. 39 - Zobacz-, wiatr с* zdmuchnie jak twoi, sukienkę - rzekła Mina "ї CSiT-oznajmila mała przekornie - a sukien* powieózial'a Mina i w*»<* ?^"Г*^<*^ „„Що, trwając ЇЇЗЙЕЕ ^Tia-Рап Шп9ЄІ ^ л "mo ^ №_^;Г ^ЇЇаГГпг^^, И^ Р—,і IffiML róż , chodź* od jednej do **£*£ JSrS zebrała śliczny bukiet: ciemne i jasne, czelne ^tał^oze Podała wiązankę nauczycielowi, uważając, zeb, s,ę nie pokłuł, potem ■ігіїЙ:'Lnę obórki. Na3le przystanęła, przypomniaw^ ІГГгГіі» И tam chodzić. Nie może już wijwac:Ы«Р S^kaliecskądbUe wiedziała, kiedy przedzie ta cdrwila, ze będzie Na pewno do tego czasu wróci tatuś i wszystko będzie po staremu. PodSa wesoło. Pójdzie do Estusi poradzić się i posłuchać co ona oC^tkim sądzi. Wedy weszła do domu, spotkała w przedpoko,u ^Przychodzisz w samą porę - rzekła panna Domer - chcę ci coś pokazać. Dokąd się wybierałaś? _ Do kuchni — odpowiedziała Kornelia. _ W kuchni nie masz nic do roboty, więc tam nie pójdziesz. »W« zrozumiałaś i pamiętasz o tym, że masz przed obiadem doprowadzę włosy do porządku. I zrób to zaraz, ale przedtem chcę aę o cos zapytać. S a ciotką do pokoju. Panna Grideelen stała przy okrne; wdać było żfczeka na powrót przyjaciółki. Ciotka zaprow.cbła Kornehę do kanapy i oznajmiła dobitnie: . , u Jry chyba wiesz, kto to zrobił, wygląda mi to na twoja, sprawkę. Na ciemnym obiciu kanapy wyraźnie były widoczne siady^ zelówek brudnego obuwia. Nie ulegało żadnej wątpliwosa, ze ktoś chodził w bucikach po kanapie. 40 — Ja tego nie zrobiłam — zaprzeczyła Kornelia z błyskiem w oczach. — A któż w całym domu mógł to zrobić prócz ciebie? Sama sobie na to pytanie odpowiedz. To taki sam żart z twojej strony, jak wyrzucenie sukienki za okno; o tym też już słyszałam. Jedno chcę ci powiedzieć: niech to będzie ostatni raz, że pozwalasz sobie na tego rodzaju wybryki. Jak długo tu będę, żeby mi się to więcej nie zdarzyło. Mogłabyś zaoszczędzić kochanemu ojcu takich przykrości. — Ja tego nie zrobiłam, nie, tego nie zrobiłam, nie, nie! — krzyknęła Kornelia. — Ależ, opamiętaj się, jesteś cała czerwona, to sumienie tak cię dręczy. Byłoby lepiej, gdybyś przyznała ze skruchą: „Zrobiłam to, ale żałuję bardzo i nigdy więcej tak nie postąpię". — Ja tego nie zrobiłam, nie, nie! — krzyknęła Kornelia głośniej, a policzki jej stały się jeszcze czerwieńsze z gniewu i zdenerwowania. — Nie rób takiego krzyku — rozkazała ciotka — ludzie gotowi pomyśleć, że stało się jakieś nieszczęście. Nie warto tracić ryle słów. Byłoby dawno po wszystkim, gdybyś nie starała się kłamstwem pogmatwać i pogorszyć sprawy. Postąpiłaś brzydko i nie rób tego więcej. Rozumiesz? — Nie, ja nie postąpiłam brzydko, nie, nie chcę się przyznać do rzeczy, której nie zrobiłam! — krzyczała Kornelia, tracąc panowanie nad sobą. — Idź do swego pokoju — poleciła ciotka — wygładź czoło, nim zasiądziesz do stołu. Wyraźnie występują ci różki, kiedy się tak zachowujesz. Możesz się przekonać, jak odrażająco wyglądasz w takich chwilach, stań tylko przed lustrem. Jeżeli sądzisz, że znajdzie się chociaż jeden człowiek na świecie, Jctóremu byś się mogła spodobać lub który mógłby cię polubić z takimi rogami na czole, to mylisz się bardzo. Teraz idź i wróć z innym wyrazem twarzy. Kornelia wyszła. Kiedy znalazła się wswoirn pokoju, obiema rączkami pomacała sobie czoło. Rzeczywiście z obu jego stron czuła wypukłości. Czyżby naprawdę miały z tego wyrosnąć rogi. Magle ogarnął ją straszny lęk. Mogli je przecież dostrzec inni ludzie, jeżeli s^ma tak wyraźnie wyczuwała palcami! Lęk, ból, gniew i podrażniona arrłbicja niemal rozsadzały jej serce. Nie mogła dłużej wytrzymać; wypadła r~»a dwór i pobiegła drogą do starej Marty. — Ja tego nie zrobiłam, jMarto, nigdy tego nie zrobiłam — zawołała ^Padając do małej izdebki — a kiedy ja mówię nie, to powinny mi 41 wierzyć. Nie skłamałam, nie, nigdy jeszcze tego nie zrobiłam; nie chcą uwierzyć, chociaż sto razy powtarzałam nie i... - Zaczekaj chwilkę - uspokajała ją Marta. - Widzisz, zupełne tracisz oddech. Siadaj na stołeczku i opowiedz mi spokojnie, co cię tak wzburzyło; wiesz przecież, że ja wierzę twoim słowom. Znam cię od maleńkiego dziecka i wiem, że powiesz mi wszystko tak, jak było naprawdę. Kornelia nie mogła się uspokoić. Wiedziała, że tu może się wypowiedzieć, a słowa jej przyjęte będą za prawdę. Opowiedziała więc o oskarżeniu i że mimo jej zapewnień nie chciano uwierzyć, i ze wszyscy są przekonani o jej winie. Mówiąc to, zaczerwieniła się z oburzenia i na nowo chciaławybuchnąć, aleMartapołożyła łagodne rękę na ramieniu dziecka. — Nie nie tylko się nie martw — rzekła uspokajająco — widzisz, masz świadomość, że jest tak, jak mówisz, a nie inaczej. Jesteś niesłusznie posądzona i nie możesz tego dowieść, ale Bóg w niebie wie, jak sprawy stoją Wszystko słyszał, możesz być zupełnie spokojna i wesoła i z czystym sumieniem spoglądać w niebo. A byłoby zupełnie inaczej, gdybyś to zrobiła i wyparła się kłamiąc. Myślałabyś w ciągłym lęku: Teraz to wyjdzie na jaw!" Niesłuszne oskarżenie nigdy nie zostaje do końca życia człowieka. Choćby nie wiadomo jak długo trwało, wreszcie jednak prawda wychodzi na jaw. W każdym razie nie martw się skoro jest ktoś, kto ci wierzy. , , , , Kornelia uspokoiła się na myśl, że jest ktoś, kto wie jak naprawdę było. — Żeby tak Bóg zechciał im o tym powiedzieć! Bóg może wszystko; wtedy musiałyby mi uwierzyć — rzekła jeszcze Kornelia — Tak ale to nie wypada, byśmy lepiej wiedziały od Boga jak ma postąpić — tłumaczyła Marta, poważnie potrząsając głową. — Jeśli Fan Bóg dopuszcza coś, czego nie rozumiemy, powinniśmy wierzyć niezłomnie, że wyniknie z tego coś dobrego. Zapomniałyśmy o czasie, musisz się spieszyć, aby zdążyć na obiad, późno już. Posępna twarz dziewczynki pod wpływem łagodnych slow Marty rozpogodziła się nieco; teraz znowu przemknął po niej cień. - Gdybym nie musiała wracać do domu, Marto, i mogła nie zasiadać do stołu. Wolałabym umrzeć z głodu, bylebym tylko mogła pozostać przy tobie. Kornelia spojrzała w stronę domu i ściągnęła brwi, jakby widziała cos strasznego. 42 — Żeby się dąsaś na taki piękny, miły, rodzinny dom! Co ty sobie myślisz! To niesłusznie — karciła ją łagodnie Marta. — Tyle dzieci nie ma wcale domu rodzinnego. Idź już i ciesz się, że ci dobry Bóg dał tak dużo, i odrzuć myśli, które cię tak przygnębiają! Przyjdź wkrótce znowu, będziemy się razem cieszyć; zawsze znajdzie się powód do radości. Kornelia poszła. Póki słuchała Marty, zdawało jej się, że nie ma żadnych podstaw do smutku. Lecz gdy tylko weszła do ogrodu i ujrzała przed sobą okna pokoju, w którym miała za chwilę zasiąść do stołu, znowu wybuchnął w niej żal i zaciążył na sercu. Nie było na to rady. Marta jednak niezupełnie miała rację. Nigdy już nie będę wesoła, pomyślała sobie. Miała wrażenie, że nic nie będzie mogła przełknąć, jakby kamienie utknęły jej w gardle. Gdyby tak umarła! Nastałby wreszcie koniec wszystkich trosk. Kornelia usiadła na trawie pod gęstym krzakiem porzeczkowym, gdzie nie można jej było dojrzeć z domu. Tymczasem Mina przyniosła deser i postawiła owoce na stole. — Zdaje się, że Kornelia nic sobie nie robi z godzinnego spóźnienia na obiad — rzekła panna Dorner. — Nie wolno odgrzewać jedzenia. Musi się nauczyć porządku i punktualności. Mina wyszła zjeść obiad. Estusia przygotowała wszystko; właśnie wstawiała deser do szafy. — To dla dziecka, gdy wróci do domu — oznajmiła siadając do obiadu. — Będzie miało biedactwo jeszcze niejedno do przełknięcia, a to nie będzie szczególnie słodkie. — Dlaczego nie przychodzi na czas? Przecież całego deseru nie będzie mogła zjeść; możemy wziąć naszą porcję, zostanie jeszcze dosyć dla niej. — Nie ruszę z tego nic — rzekła Estusia opierając mocno łokcie na stole, jakby chciała zaakcentować, że nie zmieni postanowienia. — Dziecko musi dostać coś dobrego, co mu pomoże przełknąć tę gorycz — wybuchnęła. — Przez całe życie nie zaznało tylu przykrości. Co tam znowu dziś zaszło, że było tyle krzyku? — Ach, głupstwo, nie warto o tym mówić — odpowiedziała panna Mina. — Na kanapie były ślady stóp i panie myślały, że to zrobiła Kornelia. Nie chciała się przyznać, a panie upierały się przy swoim podejrzeniu, aż roała zaczęła krzyczeć jak nieprzytomna. A wszystko razem nie warte było Sadania. 43 — Mam wrażenie, że pani mogłaby wyjaśnić, skąd pochodzą te ślady— stwierdziła Estusia z przebiegłym uśmiechem. — Jeżeli trzeba nakręcić zegar ścienny, wiszący nad kanapą, szybciej się to robi wchodząc na kanapę, niż odsuwając ten ciężki mebel. Kiedy się rano zasznurowało trzewiczki... — spojrzenie Estusi padło na wyciągnięte pod stołem nogi panny Miny — w takim razie niełatwo je zdejmować. Prawda? — No, tak, cóż w tym szczególnego—odpowiedziała Mina szorstko. — Stąpnięcie na kanapę nie zepsuje jej, a i tak sama muszę ją czyścić. — Chciałam tylko powiedzieć, że można było rzec słówko, zanim panie wsiadły na dziecko, że je okłamało, a ono z żalu na tę niesprawiedliwość zaczęło krzyczeć. W całym domu słychać było ten krzyk, przejmujący człowieka do szpiku kości. — Tak źle wcale nie było — zauważyła Mina niedbale; dawno już zresztą zapomniała o całej sprawie. Z dziećmi zawsze tak jest: najpierw narobią piekielnego wrzasku, potem wylecą z pokoju i zapominają o wszystkim. Nie ma powodu przejmować się tym zanadto. — Dawniej było inaczej — rzekła Estusia z uśmiechem — Mina rozpływała się wprost z uprzejmości. Teraz uprzejmość nie jest przeznaczona dla domowników. — Dla domowników — powtórzyła Mina szyderczo — niedługo Estusia zacznie śpiewać inną piosenkę, gdy jej w kuchni będzie rozkazywała gospodyni, która teraz nie jest domownikiem. Estusia upuściła łyżkę. — Na wszystkie świętości, co też panna Mina mówi! Kto by o tym pomyślał! A która to ma być? Krewna, czy ta druga? — Ba, dokładnie tego nie mogę powiedzieć — odparła Mina. — Pan dyrektor ze mną o tym nie rozmawiał. Trzeba jednak na głowę upaść, żeby nie zauważyć, co się tu dzieje i dlaczego te panie przyjechały. Każdy chciałby obejrzeć najpierw to, co ma wziąć w posiadanie. — Do licha — zdumiała się Estusia—to dopiero odkrycie. Na pewno chodzi o tę krewną. Już teraz rządzi całym domem. Ale powiadam, Mino, tym samym tonem jakim gwiżdżę w tym domu od dwunastu lat, będę gwizdała nadal. Niezależnie od tego, kto dojdzie do władzy. Może mi pani wierzyć. — Estusiu, przekonamy się później — rzekła Mina z wyższością, wstając, aby zobaczyć, czy panie czegoś ne potrzebują. 44 Kornelia obudziła się z mocnego snu; początkowo nie wiedziała wcale, gdzie się znajduje. Leżała na murawie za krzakami poziomkowymi. Teraz sobie przypomniała: położyła się, kiedy w południe powróciła od Marty. Zasnęła widocznie. Zbliżał się wieczór, gdyż na ogród nie pada! już ani jeden promień słońca, a jednak niebo było jeszcze jasne. Uczuła głód, jak jeszcze nigdy w życiu; miała wrażenie, że chętnie zjadłaby wszystko, co widziała wokoło siebie, a najchętniej niedojrzałe śliwki wiszące na drzewie nad jej głową. Jakże spragniona była kawałka chleba! Zerwała się i pobiegła w stronę domu. — Prędko, Kornelio, prędko — wołała do niej Estusia z otwartego okna kuchni — przed chwilą zasiedli do stołu; przychodzisz w samą porę. Kornelia pobiegła do swego pokoju, wyciągnęła jakąś grubą chustkę i owiązała sobie czoło; potem pobiegła do stołowego i usiadła na swoim miejscu. — Nareszcie zjawiłaś się — rzekła ciotka, która także dopiero co siadła do stołu. — Grzeczna dziewczynka mówi przynajmniej dobry wieczór, kiedy wchodzi do pokoju po długiej nieobecności. — Dobry wieczór! — rzekła Kornelia i z niezwykłą energią zabrała się do zupy. — Skąd wracasz po tak długim czasie? — zapytała ciotka. — Z ogrodu — brzmiała odpowiedź. — To możliwe, ale gdzie byłaś przedtem? — pytała dalej ciotka. — U Marty. — Mogłabyś odpowiadać nieco grzeczniej—zwróciła uwagę ciotka. — Nie masz pociągającego wyglądu i dlatego powinnaś się starać być grzeczna i uprzejma. Musisz się zmienić. Jeżeli zapragniesz kiedyś pozostać dłużej u tej kobiety, zapytaj o pozwolenie. Nie wolno ci tak długo pozostawać poza domem. Jak ty wyglądasz? Czy boli cię ząb? — Nie — rzekła krótko Kornelia. — Może głowa? — Nie. — Nie urządzaj takiej maskarady, jeśli nic ci nie jest — skarciła ją ciotka. — Słyszane to rzeczy, żeby owijać sobie głowę chustką jak Cyganka. Nie siadaj mi więcej tak do stołu! Czy widziałaś coś podobnego, Be% rozumiesz tego rodzaju zachowanie? P^aciółka potrząsnęła głową przecząco. 45 — Może Kornelia robi to z nudów. Mogłaby się zająć czymś pożytecznym. Następnego ranka dziewczynka nie miała już chustki wokół głowy, ale wyglądała jeszcze dziwaczniej. — Zupełnie jak Hotentotka — stwierdziła panna Dorner — może sądzisz, żeś się upiększyła tą fryzurą? — Nie — powiedziała Kornelia ponuro. — Ja też nie—rzekła ciotka. — Ale doprawdy nie można z tobą dojść do ładu. A co włożyłabyś na głowę, gdyby ci odgarnąć włosy? — Czapkę futrzaną! — odparła Kornelia krótko. — Coś podobnego! — zawołała ciotka. — Ona jest w stanie to uczynić. Takiego dziecka póki żyję nie widziałam! Nie wiem, co z nią zrobić. Rzeczywiście, Kornelia wyglądała okropnie. Z czubka głowy zwisały jej — przesłaniając czoło i oczy — długie kosmyki gęstych, brązowych włosów. — Wyglądasz strasznie, żaden człowiek nie zechce na ciebie spojrzeć, bo może się wystraszyć. Może ta świadomość złamie wreszcie twój upór, w przeciwnym razie nie wiadomo, co z tobą będzie. Po tym stwierdzeniu ciotka wstała i opuściła pokój. Wieczorem tegoż dnia wysłała do dyrektora list następującej treści: Illerbach, 20 czerwca Kochany Siostrzeńcze! Interesy Twoje idą tu świetnie; masz doskonałego zastępcę. Także w domu, w ogrodzie, w Twoich stajniach i oborach panuje najlepszy porządek, co częściowo widzę sama, a częściowo konstatuję przez służbę, którą uważam za zasługującą na zaufanie. Masz piękną posiadłość, obfitującą we wspaniałe owoce, piękne kwiaty i warzywa, czego nie spostrzegłam, będąc tu przed laty z wizytą u Kornelii. Teraz przystępuję do najważniejszej sprawy, która niestety nie przedstawia się tak radośnie. Po kim Twoje dziecko odziedziczyło swój charakter, pozostaje dla mnie zagadką; nie ma w niej nic z Twojego szczerego, otwartego usposobienia, ani z radosnego, słodkiego czaru Twojej Kornelii. Dziecko ma ponure, nieprzyjazne usposobienie, odpychającą szorstkość zachowania, 46 a przy tym niesłychany upór. Słowa nie mają na nią żadnego wpływu; nie mogę sobie z nią poradzić, lecz stosowanie radykalniejszych kar i nagany pozostawiam Tobie. Nie zaniecham nadal świecić jej przykładem i zachęcać słowami, jak długo tylko tu będę; dzielnie pomaga mi w tym moja przyjaciółka. Nie mam jednak nadziei, że Twoja córka wyrośnie Ci na pociechę. Zazwyczaj taki uparty charakter staje się z każdym rokiem gorszy. Niech powodzenie w interesach wynagrodzi domowe troski i da dużo radości, której nie daje Ci dziecko, a na którą rzeczywiście zasługujesz. Twoja szczerze Ci oddana ciotka Kitti Dorner. ROZDZIAŁ V ■ PRZYBYCIE DO ILLERBACH Stary Maciej wyrównywał żwirowe ścieżki w ogrodzie, kiedy Kornelia wyszła z domu. Trzymając w ręce książkę, usiadła na ławce pod leszczyną, położyła książkę na kolanach i przyglądała się, jak Maciej pracuje. Ogrodnik spojrzał na nią. — Chodź ze mną Kornelio, dawno nie byłaś w oborze, chodź, zobaczysz jak, kózka wyrosła! Mała tylko potrząsnęła głową. Maciej ze zdziwieniem i powątpiewaniem przyjrzał się dziewczynce, ale nie powiedział nic więcej. Estusia z dużym koszem na ramieniu zmierzała do ogrodu warzywnego. — Masz niezwykle ciekawą książkę—zawołała—w przeciwnym razie nie siedziałabyś tak spokojnie, wiem coś o tym. Kornelia potrząsnęła przecząco głową. — Nie? — roześmiała się Estusia. — Więc chodź ze mną, pokażę ci, jak dużo śliwek jest w tym roku. Drzewa uginają się pod nimi. — Wszystko mi jedno — rzekła Kornelia. — Co to znaczy? Wszystko mi jedno! Takie piękne śliwki! — wykrzykiwała Estusia. — Soczyste gruszki także zaczynają dojrzewać. Czyż nie chcesz zobaczyć, jak wszystko wygląda? — Nie — niechętnie zawołała Kornelia w odpowiedzi. Estusia poszła swoją drogą. Po pewnym czasie zbliżył się do niej Maciej. — Co się stało z tym dzieckiem, Estusiu — zapytał — zmienione jest nie do poznania. Kto pamięta naszą wesołą uprzejmą Kornelię, nie poznałby jej teraz. Dlaczego ma włosy tak dziwnie nastroszone? Zmienia się strasznie pod każdym względem. — Ja też tak sądzę — powiedziała Estusia — nie wiadomo, co się dzieje. Widuję małą bardzo rzadko, a jeżeli ją gdzieś spotkam, to nie 48 odzywa się słowem. Nie słychać jak dawniej jej śpiewu i śmiechu, a minę ma taką, że aż żal ściska serce! Jak dobrze było dawniej! Panie powiadają, że potrzebne jej wychowanie; możliwe, że tak, ale od czasu jak ma to wychowanie, zmieniła się bardzo i wcale nie na korzyść. Może będzie znowu dobrze, kiedy skończy się to wychowanie. — Brak jej matki — rzekł Maciej.—Źle jest, gdy takie maleństwo musi dorastać bez matczynej opieki. Jakże szczęśliwe jest dziecko, które ze wszystkim może zwrócić się do matki, ze wszystkim, co je raduje lub sprawia ból. — Pomyślałby kto, że i wy, Macieju, jeszcze biegacie do matki, kiedy was kto skrzywdzi — zażartowała Estusia. — Robiłbym to chętnie — zapewniał Maciej — wiem, jak mi było u mojej matki i żal mi każdego dziecka, któremu jej brak, choćby miało największy dobrobyt. Stary odszedł, lecz jeszcze raz spojrzał ze współczuciem na ławkę, na której nieruchomo siedziała mała figurka. Przez ogród w stronę domu szedł pan Malinger i Kornelia wyszła mu na spotkanie. — Nie mogłem dziś przyjść o dziewiątej — rzekł nauczyciel — ale lepsza godzina nauki, niż wcale. Przypuszczam, że wolne godziny spędziłaś wesoło i użytecznie. — Nie, wcale nie — odpowiedziała Kom elia sucho. — Masz piękną książkę w ręce, na pewno zawiera ciekawe opowiadania. O czym w niej mowa? — Nie wiem. — Chodź, zabierzemy się do pracy. Widzeę, że książka nie zrobiła na tobie głębokiego wrażenia. Miejmy nadzieję, ż:e żywa nauka da ci większą korzyść. Zdaje mi się — zauważył, kiedy zajęli swoje zwykle miejsca — że włosy przeszkadzają ci, zasłaniając oczy; czy nie można tego zmienić? — Nie można, nigdy — rzekła Kornelna porywczo i przycisnęła obiema rękami kosmyki włosów do czoła. — Tak, właściwie to nie moja rzecz — zauwvażyl łagodnie nauczyciel — tylko ta fryzura bardzo cię szpeci, a włosy ci wiszą jak gałęzie u wierzby płaczącej. Kornelia przycisnęła dłonie do czoła, jakby w obawie, że ktoś mógłby siłą odgarnąć jej włosy. Lecz nauczyciel spolkojnie zabrał się do lekcji. Po obiedzie ciotka odezwała się stanowcz:o: 49 ' ■ ■ ROZDZIAŁ V PRZYBYCIE DO ILLERBACH Stary Maciej wyrównywał żwirowe ścieżki w ogrodzie, kiedy Kornelia wyszła z domu. Trzymając w ręce książkę, usiadła na ławce pod leszczyną położyła książkę na kolanach i przyglądała się, jak Maciej pracuje. Ogrodnik spojrzał na nią. — Chodź ze mną, Kornelio, dawno nie byłaś w oborze, chodź, zobaczysz jak, kózka wyrosła! Mała tylko potrząsnęła głową. Maciej ze zdziwieniem i powątpiewaniem przyjrzał się dziewczynce, ale nie powiedział nic więcej. Estusia z dużym koszem na ramieniu zmierzała do ogrodu warzywnego. — Masz niezwykle ciekawą książkę—zawołała—w przeciwnym razie nie siedziałabyś tak spokojnie, wiem coś o tym. Kornelia potrząsnęła przecząco głową. — Nie? — roześmiała się Estusia. — Więc chodź ze mną pokażę ci, jak dużo śliwek jest w tym roku. Drzewa uginają się pod nimi. — Wszystko mi jedno — rzekła Kornelia. — Co to znaczy? Wszystko mi jedno! Takie piękne śliwki! — wykrzykiwała Estusia. — Soczyste gruszki także zaczynają dojrzewać. Czyż nie chcesz zobaczyć, jak wszystko wygląda? — Nie — niechętnie zawołała Kornelia w odpowiedzi. Estusia poszła swoją drogą. Po pewnym czasie zbliżył się do niej Maciej. — Co się stało z tym dzieckiem, Estusiu — zapytał — zmienione jest nie do poznania. Kto pamięta naszą wesołą, uprzejmą Kornelię, nie poznałby jej teraz. Dlaczego ma włosy tak dziwnie nastroszone? Zmienia się strasznie pod każdym względem. — Ja też tak sądzę — powiedziała Estusia — nie wiadomo, co się dzieje. Widuję małą bardzo rzadko, a jeżeli ją gdzieś spotkam, to nie 48 odzywa się słowem. Nie słychać jak dawniej jej śpiewu i śmiechu, a minę ma taką, że aż żal ściska serce! Jak dobrze było dawniej! Panie powiadają, że potrzebne jej wychowanie; możliwe, że tak, ale od czasu jak ma to wychowanie, zmieniła się bardzo i wcale nie na korzyść. Może będzie znowu dobrze, kiedy skończy się to wychowanie. — Brak jej matki — rzekł Maciej. — Źle jest, gdy takie maleństwo musi dorastać bez matczynej opieki. Jakże szczęśliwe jest dziecko, które ze wszystkim może zwrócić się do matki, ze wszystkim, co je raduje lub sprawia ból. — Pomyślałby kto, że i wy, Macieju, jeszcze biegacie do matki, kiedy was kto skrzywdzi — zażartowała Estusia. — Robiłbym to chętnie — zapewniał Maciej — wiem, jak mi było u mojej matki i żal mi każdego dziecka, któremu jej brak, choćby miało największy dobrobyt. Stary odszedł, lecz jeszcze raz spojrzał ze współczuciem na ławkę, na której nieruchomo siedziała mała figurka. Przez ogród w stronę domu szedł pan Malinger i Kornelia wyszła mu na spotkanie. — Nie mogłem dziś przyjść o dziewiątej — rzek! nauczyciel — ale lepsza godzina nauki, niż wcale. Przypuszczam, że wolne godziny spędziłaś wesoło i użytecznie. — Nie, wcale nie — odpowiedziała Kornelia sucho. — Masz piękną książkę w ręce, na pewno zawiera ciekawe opowiadania. O czym w niej mowa? — Nie wiem. — Chodź, zabierzemy się do pracy. Widzę, że książka nie zrobiła na tobie głębokiego wrażenia. Miejmy nadzieję, że żywa nauka da ci większą korzyść. Zdaje mi się — zauważył, kiedy zajęli swoje zwykłe miejsca — że włosy przeszkadzają ci, zasłaniając oczy; czy nie można tego zmienić? — Nie można, nigdy — rzekła Kornelia porywczo i przycisnęła obiema rękami kosmyki włosów do czoła. — Tak, właściwie to nie moja rzecz — zauważył łagodnie nauczyciel -tylko ta fryzura bardzo cię szpeci, a włosy ci wiszą jak gałęzie u wierzby płaczącej. _ Kornelia przycisnęła dłonie do czoła, jakby w obawie, że ktoś mógłby silą odgarnąć jej włosy. Lecz nauczyciel spokojnie zabrał się do lekcji. Po obiedzie ciotka odezwała się stanowczo: 49 — Nie uciekaj, Kornelio, powinnaś zacząć unormowane życie! Jeżeli wcześniej kończysz odrabianie lekcji, to bierz się do czytania, masz dużo dobrych książek. Na spacery i wizyty wystarczy ci czasu po podwieczorku. Kornelia jak zwykle odrobiła szybko lekcje i usiadła z książką na ławce w ogrodzie. Podobnie jak przed obiadem, książka najpierw leżała u niej na kolanach, a potem spadla na ziemię. Dziewczynka spoglądała nieruchomo na drzewa i trawę, lecz wyraz twarzy świadczy! o tym, że nic przed sobą nie widziała. Na podwieczorek przyszła punktualnie; przełknęła szybko i obojętnie przygotowane dla niej potrawy. Po jedzeniu siedziała ze ściągniętymi brwiami, nieruchoma, gdyż musiała pozostać przy stole, aż panie wstaną; tę dobrą zasadę wpoiła jej ciotka. — Nie pokazuj swoich rogów, widać je nawet spoza tej firanki z włosów, kiedy tak brzydko marszczysz czoło — rzekła panna Domer. — Za chwilę będziesz mogła odejść. Panie wstały, by wyjść do ogrodu. Kornelia wyślizgnęła się za nimi. Przez nikogo nie spostrzeżona okrążyła dom, zniknęła za jego rogiem i poszła na przełaj przez łąkę do drogi. — Siedzieć pod leszczyną i czytać piękną książkę, to przyjemność dostępna nie każdemu dziecku — pouczała ciotka, siadając na ławce. — Masz wystarczający powód do zadowolenia. Gdzie ona się znowu podziała? — zapytała, rozglądając się wokoło. — Zniknęła zaraz po wyjściu z domu — odpowiedziała przyjaciółka. — Dziwne dziecko, nie można zeń wydobyć ani jednego uprzejmego słowa, najmniejszego śladu dziecinnego przywiązania. Gdy tylko może, ucieka z domu; takiego jeszcze nie widziałam. — Żal mi jej ojca, który pragnie mieć w domu miły nastrój — skarżyła się panna Domer. — Jedyna córka staje się z każdym dniem bardziej uparta i ponura, co odczuwają już wszyscy domownicy, jak mi powiedziała Mina. Jakie tu będzie życie za dwa, trzy lata? Biedny mój siostrzeniec! — W ciągu dwóch lat może się wiele zdarzyć, Kitti, trudno to jednak przewidzieć — stwierdziła przyjaciółka. Kornelia szła brzegiem drogi, wpatrzona w ziemię. Ani razu nie podniosła wzroku, chociaż ptaki świergotały w koronach drzew, a wokoło na łąkach kwitły margerytki i niezapominajki, które zazwyczaj lubiła zrywać. Marta ujrzała nadchodzące dziecko. Wyszła zmartwiona przed dom. 50 — Co z tobą maleńka? Czy nie możesz być wesoła jak dawniej? — Nie, już nigdy — odpowiedziała Kornelia, wchodząc do izdebki. Usiadła na stołeczku, który staruszka przygotowała dla niej. Nie wyrzucała już słów gwałtownie i ze złością jak przedtem. Wzdychając głęboko, powiedziała: — O, gdybym się nigdy nie nauczyła czytać! — Co też ci na myśl przyszło! — zawołała Marta. — Wyobraź sobie, że człowiek musi coś przeczytać i nie może, ciągle na nowo zaczyna i nic nie rozumie. Właśnie dziś otrzymałam list i nic z niego nie rozumiem. Gdybym umiała tak prędko czytać i pisać jak ty, byłabym szczęśliwa. Zapewne masz piękne książki, wiem, że twój tatuś kupuje ci je chętnie. — Tak, piękne, ale nudne, wierz mi, Marto — zapewniła ją Kornelia — tam są opisy wielkich wynalazków i życiorysy wynalazców, a tatuś mówił, że tak chętnie czytał te książki, kiedy byl młody. Może miał inne usposobienie niż ja. Nie wolno mi biegać, chodzić do obory i spacerować po lesie, kiedy mam na to ochotę. Muszę wciąż siedzieć i czytać książkę. Och, gdyby żaden człowiek nie pisał książek, nie byłoby ani jednej! — Nie wszyscy ludzie są tego zdania — rzekła Marta — teraz pomóż mi przeczytać list. Kornelia wzięła do ręki podany jej list. — A kto go pisał? — zapytała. — To jest właśnie to, czego nie mogę przeczytać — odpowiedziała staruszka — zdołałam tylko rozpoznać, że nadszedł z miasta. Kornelia zaczęła czytać list. Zapytywano w nim, czy pokój jest jeszcze wolny i czy pani Marta zechce w ciągu kilku tygodni zaopiekować się dwunastoletnim chłopcem. Nie potrzebuje on szczególnej pielęgnacji, gdyż nie jest chory, tylko słaby. Potrzebne mu dobre powietrze i świeże mleko. Jeżeli nie będzie odpowiedzi, chłopiec przyjedzie w połowie lipca. Podpis brzmiał: „Nika Halm, wdowa po pastorze". — Jak ty płynnie czytasz — zachwycała się Marta. — Widzisz, sama pastorowa chce mi powierzyć swego syna, dumna jestem z tego. Naturalnie, że będę o niego dbać i starannie pielęgnować. Muszę się zapytać Macieja, czy może mi dawać mleko wprost od krowy rano i wieczorem. Szkoda tylko, że to nie dziewczynka, bo miałabyś towarzystwo. Ale i z chłopcem będziesz się mogła bawić. I ty się chyba troszeczkę cieszysz, że przyjeżdża? 51 — Nie, ani troszeczkę;— odparła Kornelia krótko — wiem z góry, że nie będzie chciał ze mną mieć nic wspólnego i wiem dlaczego. Wszystko mi jedno, chłopiec czy dziewczynka, niczego od nich nie chcę. — Zawsze byłaś uprzejma i życzliwa dla każdego. Co się z tobą stało? — zapytała Marta nieco zmartwiona. — Nie spoglądasz już takim jasnym wzrokiem jak dawniej. Włosy zanadto ci opadają na twarz; pozwól, odgarnę je trochę z czoła. Marta wzięła grzebień i chciała uczesać dziewczynkę. — Nie, zostaw Marto, musi tak być, broniła się Kornelia — i tak pozostanie przez cale moje życie. — Nie wierzę w to! Byłoby bardzo źle. Twoja twarz jest na pół przysłonięta i trudno cię poznać—rzekła Marta z żalem — a co mówią na to panie? — Panna Dorner jest na mnie zla i powiada, że jestem najbardziej upartym stworzeniem na świecie i żadne dziecko nie wygląda tak wstrętnie. Nikt nigdy mnie nie polubi. Wolałabym, żeby ten chłopiec nie przyjechał, bo mogłabym przynajmniej do ciebie przychodzić i być z tobą sama. — Gdybyś robiła to, co ci panie każą, to postępowałabyś słusznie i one by cię lubiły i wszyscy inni także — rzekła Marta. — Nie rozumiesz, Marto — tłumaczyła Kornelia z lękiem—jestem im we wszystkim posłuszna, robię, co mi każą, ale włosów nie mogę inaczej zaczesać, byłoby o wiele gorzej i inni ludzie widzieliby. — Nie wiem, o co ci chodzi, lecz przybiegaj nadal do mnie jak dotychczas. Wiesz, że cię kocham i jeżeli nie będziesz przychodziła, sprawisz mi wielki ból. — W takim razie przyjdę znowu, Marto — przyrzekła dziewczynka. — Zawsze możemy posiedzieć ze sobą w kuchni; chcę być tylko sama z tobą. W poniedziałek nie przyjdę, bo tego dnia przyjeżdżają do ciebie i będziesz zajęta. Więc we wtorek — dobrze? Staruszka przyrzekła, że będzie w kuchni i Kornelia udała się do domu. Ani razu nie schyliła się nad pięknymi niezapominajkami, czy nad innymi kwiatami widocznymi na łąkach z obu stron drogi. W poniedziałek była jednak ciekawa, czy przyjedzie miejski paniczyk i dama w kapeluszu z piórami, spoglądająca wokół pogardliwym wzrokiem. Stanęła przy płocie ogrodu, skąd mogła widzieć drogę z miasta. Ale nie przejechał żaden powóz ani rano, ani po południu, 52 kiedy miała więcej czasu do pilnowania. Było jasne, że nikt nie przyjechał. Następnego dnia, gdy wolno jej było wyjść, udała się do domku Marty. — Dobrze jednak, że nie przyjechali do ciebie, bo mogę być sama z tobą i nie muszę siedzieć w kuchni — powiedziała dziewczynka, wchodząc do pokoju i stanęła jak wryta. Przy stole siedział obcy chłopiec, a Marta sprzątała nakrycie po kolacji. A więc jednak był i w dodatku słyszał, co mówiła. Chłopiec roześmiał się, a Kornelia chciała się cofnąć. — Ależ nie uciekaj, chodź bliżej — poprosił, widząc jak ociąga się z wejściem. — Jeżeli chcesz pozostać z panią Martą sama, to pójdę do swojego pokoju. Było to ładne z jego strony, że chciał jej ustąpić miejsca i nie gniewał się za to, co powiedziała przy wejściu. Kornelia weszła. Marta przywitała ją ze zwykłą serdecznością i podsunęła stołeczek. — Oczekiwałam cię — rzekła staruszka — usiądź przy naszym gościu, nazywa się Dino Halm. Twoje imię Dino już zna. Na pewno będziecie się ze sobą dobrze czuli, a ja tymczasem pójdę na górę. Marta obmyśliła sobie, że nowa znajomość najlepiej się zawiąże, gdy ich pozostawi samych. Mogła przy rym wykorzystać ten czas na szybkie rozpakowanie rzeczy przybyłego i ułożenie ich w szafie i szufladach, żeby się dobrze czuł w czyściutko uprzątniętym pokoiku. — Dlaczego przypuszczałaś, żeśmy nie przyjechali? — zapytał Dino, kiedy Marta opuściła pokój, a Kornelia usiadła przed nim w milczeniu. — Bo nie widziałam powozu — odparła dziewczynka. — Powozu? No, naturalnie, że nie—odparł Dino. — Ponad godzinę, prawie dwie godziny szliśmy pieszo ze stacji. A ty jeździsz na stację powozem? — Tak, zwykle jadę z tatusiem powozem na stację — rzekła Kornelia. — A skąd bierzecie konie? — zapytał Dino. — Ze stajni — brzmiała odpowiedź. — Macie własną stajnię i dwa konie do zaprzęgu? — zdziwił się chłopiec. — Tak, do powozu są dwa brązowe, a sześć pozostałych służy do przewożenia żelaza, wiesz, z tych hut żelaznych. — Do kroćset! Macie aż osiem koni! — zawołał Dino. — Tobie to dobrze, siadasz sobie z ojcem do powozu i jedziesz. — A ty nie możesz? — zaciekawiła się Kornelia. 53 - Naturalnie, i. nie, під* w życiu - powiedz DU»z p* i • гл-^гЬ wszustkim nie mam juz tatusia, następna u konaniem - ^\^TQn[ T to masz świetnie! Czy macie mamy stajni, a tym bardziej кош. іу "bardzo chętnie! - zawoła! Dino. - Czy Me mógł późniei iść do stajni i obejrzeć konie? pokaże. Ach, _ Tak, na pewno będziesz mogl. Mace) *«tnK c,je P°K gdybym mogła z tobą tam pójść! - westchnefetsfctoto_ Będziesz jechała, a ja poprowadzę. Widziałem кіеау Р1^е1іа tez marzła o № * * ^^^^ Przypomniała sobie, że nie mogła biegać tak.SWX^przyczynę Sego nigdy nie będzie wesoła. P^^^^^kie tego wszystkiego. Siedziała w milczeniu, a z ust jej wyrwato się g westchnienie, jeszcze cięższe niz poprzednie. zapytałDino. — Nie mogę powiedzieć nikomu na świecie. * wiedział to co ja — odpowiedziała. zwłaszcza z moją _ Na pewno potrafię rozmawiać o wszystkim, a ****» £ mamą-Lenino- Idź do swojej mamusi, °P°^£^ a zobaczysz, jak ci się zrobi lekko na dus* i znow^ będae dobrz. - Teraz z kolei ja mogę powiedzieć: ty to masz dobrze i gwałtownie. - Nie mogę udać się do matki, bo jej nie mam. Czy jeszcze chciałbyś się ze mną zamienić. Chłopiec pobladł. mamUsi — Przypomniał - Nie wiedziałem o tym, ze nie masz пигпші. w sobie, jak czule spogląda jego matka, która potrafi zdjąć każdy ciężar '' 'stadia z końmi i wspaniały ogród z pięknymi owocami ukazały mu się w zupełnie innym świetle. — Nie, nie chciałbym się z tobą zamienić — oznajmił stanowczo. 54 W sercu Dina obudziło się wielkie współczucie dla dziewczynki; musiał ją wziąć w opiekę. Zrozumiał też, dlaczego Kornelia tak dziwnie wygląda. Nie było komu o nią zadbać. — Wiesz co, zawrzyjmy przyjaźń — odezwał się chłopiec. — A przede wszystkim radzę ci, odgarnij włosy z czoła; nie widać twoich oczu. Nikt tak nie wygląda. A czym przykleilaś te kosmyki, że tak mocno trzymają się czoła? — Syndetikonem — odpowiedziała Kornelia. — Okropność, chodź, obetnę ci to, co jest zlepione, będziesz miała czoło i oczy odsłonięte; przecież nic nie widzisz. Dino sięgnął po nożyczki leżące przy robótce Marty. Kornelia wyciągnęła ręce obronnym gestem i krzyknęła głośno: — Zostaw to! Zabierz nożyczki! — Nie chcę ci zrobić nic złego — zauważył Dino spokojnie i odłożył nożyczki — chciałem ci tylko pomóc. Gdy zobaczą tę fryzurę moje siostry, wyśmieją cię. — Wiem o tym doskonale, toteż mnie nie zobaczą—rzekła surowo. — Nikt mnie nie powinien widzieć, wiem, że żaden człowiek nie może mnie polubić i wszystko mi jedno. Nagle wstała i uciekła z pokoju. Dino w największym zdumieniu spoglądał na drzwi, za którymi tak nagle i bez pożegnania zniknęła. Kiedy Marta wróciła i zdziwiona popatrzyła na pusty stołeczek Korneli, Dino oświadczył: — Dziwna dziewczynka! Nie przypuszczałbym nigdy, że jest taka! I opowiedział jej, o czym rozmawiali i jak uciekła nagle bez pożegnania; nie chciał jej przecież zrobić nic złego. Marta potrząsnęła głową. — Kornelia dawniej taka nie była—westchnęła — martwi mnie to, że się tak zmieniła. Nie myśl, że łatwo wpada w złość. To co się ostatnio dzieje z tym dzieckiem, jest dla mnie po prostu niezrozumiałe. Byłabym szczęśliwa, widząc moją dziewczynkę wesołą i śpiewającą jak kiedyś! Myślałam, że przy takim dobrym towarzyszu wróci jej dawny humor. Może jeszcze wszystko będzie dobrze; dziś dopiero pierwszy dzień waszej znajomości. — Kornelia nie przyjdzie więcej do mnie — rzekł Dino nieco zgnębiony — uciekła, bo się zdenerwowała i pogniewała na mnie. Wbrew oświadczeniu Korneli, nie było jej wszystko jedno. Kiedy wróciła do domu, przemknęła do swego pokoju, usiadła na krzesełku i ukrywszy twarz w dłoniach, rozpłakała się gorzko. 55 . ROZDZIAŁ VI PRZYJAŹŃ Minęło wiele dni i Kornelia nie zjawiała się u Marty. Staruszka kochała dziewczynkę jak własne dziecko i nie mogła zrezygnować z jej codziennych odwiedzin. Po wtóre przypuszczała, że z małą dzieje się coś niedobrego. Od najwcześniejszego dzieciństwa przychodziła każdego dnia i opowiadała o wszystkim, co się jej przydarzyło. Przykro jej było także ze względu na gościa. Tyle opowiedziała chłopcu o tym, jak mu będzie wesoło w towarzystwie Kornelii, a tymczasem nic z tego, bo nie zjawiała się wcale. Tymczasem Dino zawarł gorącą przyjaźń ze starą Martą, która nie wiedziała jak uprzyjemnić mu czas. Kiedy Dino wracał ze spaceru i odrobił starannie lekcje, chętnie siadał koło Marty i z uwagą przysłuchiwał się jej opowiadaniom. Najczęściej wspominała dyrektora i jego żonę, którą znała jeszcze jako dziecko, potem mówiła o Kornelii. — Tak wesołej, miłej i dobrej dziewczynki jeszcze nie było — powtarzała ciągle, a Dino stale się dziwił i nie mógł tego zrozumieć. Kiedy Marta uparcie przekonywała go, że dziewczynka jest urocza, wtedy wybuchał śmiechem. — Wygląda jak mała sowa — twierdził — oczu jej wcale nie widać. Chciałbym jednak, żeby znów przyszła. Jednego wieczora, kiedy Dino poszedł do swego pokoiku, Marta przepasała się świeżym fartuchem, wyjęła z szafy chustkę i cicho wyszła z domku. Poszła w stronę willi dyrektora. Kiedy tam dotarła, zajrzała do okien kuchni; biło z nich jasne światło, podobnie jak z okien pokoju, które wychodziły na ogród. Marta weszła do kuchni. Estusia i Mina siedziały przy sutej kolacji. Mina wstała na wezwanie dzwonka, więc Estusia poprosiła znajomą, by zajęła wolne miejsce. 56 — Siadajcie, Marto, odpocznijcie trochę, tak samo zasłużyłyście na odpoczynek, jak ja dzisiaj. —Wzięła trzy talerze i jedną butelkę, postawiła przed Martą, mówiąc: — Jedzcie, jedzcie... jeszcze dużo pozostało! — Dziękuję bardzo, Estusiu, jestem po kolacji — odpowiedziała Marta. — Nie ma żadnego dziękuję! To co ja ugotuję, może zjeść nawet rosyjski car — oburzyła się Estusia, nakładając na talerz piękny kawałek pieczeni z makaronem i gotowanymi śliwkami. Marta nie chciała wzgardzić darami Estusi i dlatego z podziękowaniem zjadła drugą kolację, znacznie lepszą od pierwszej. — Co się stało, Marto, żeś o tak późnej porze przyszła do nas? — zapytała Estusia. — Chciałam was o coś zapytać i myślałam, że wieczorem najmniej wam przeszkodzę w pracy — odpowiedziała Marta. — Kornelia nie była u mnie w tym tygodniu ani razu, a zwykle przychodziła codziennie. Może panie nie życzą sobie, żeby dziecko odwiedzało taką starą, zwyczajną kobietę? — Nie, nie sądzę, żeby tak było — rzekła Estusia — wiedzą od Miny, że pan bardzo was ceni. Ale nie możecie sobie wyobrazić, jak mała się zmieniła. Dawniej skakała i śpiewała, a do kuchni przybiegała kilka razy dziennie. W ogrodzie zjadała tyle owoców, że aż przyjemnie było patrzeć. A teraz? Porzeczki dawno już opadły i to samo stało się z pięknymi wisienkami. Złociste mirabele leżą tuzinami pod drzewem, gdyż panie nie chcą tego jeść, a do gotowania też się nie nadają. Tak więc wszystko opada i marnuje się, a Kornelia nawet nie spojrzy. Marta wstydziła się powiedzieć, że chętnie zaniosłaby koszyczek pięknych śliwek swojemu małemu lokatorowi, gdyż nie miała dla niego żadnych owoców. — Tak, Estusiu — zauważyła po chwili. — Mała bardzo posmutniała, ale może wszystko się ułoży. Musi się przyzwyczaić do nowych warunków życia. Dobrze to jednak, że jest teraz ktoś, kto wychowuje ją tak, jak Przystoi takiej panience. Estusia wzruszyła znacząco ramionami i nic nie powiedziała. — Czy jest jeszcze w pokoju obok, czy już wyszła, Estusiu. Та с ę ie Powiedziałabym jej, żeby jednak przyszła znów do mnie, gdy jak Powiadacie, panie nie mają nic przeciwko temu. t 57 Estusia nie musiała odpowiadać, gdyż w tej chwili Kornelia przechodziła przez korytarz. Kiedy zobaczyła w drzwiach Martę, zatrzymała się, a przyjazny uśmiech przemknął po jej twarzyczce. Szybko podeszła, by przywitać staruszkę. — Przyszłam dowiedzieć się, czyś nie chora, tak długo cię nie było. — Marta trzymała rączkę dziecka w serdecznym uścisku. — Tak mi czas się dłużył od chwili, kiedy przestałaś mnie odwiedzać. — Mnie też — odpowiedziała Kornelia sucho. — Więc przychodź co dzień, jak to robiłaś dotychczas — prosiła Marta. — Nie, nie przyjdę — odparła dziewczynka. — Ale dlaczego nie? — zapytała Marta z lękiem. — Bo u ciebie jest ten chłopiec. Ja go nie znoszę i on mnie nie znosi — objaśniła. Marta czuła się w obowiązku sprostować tę pomyłkę. Wyjaśniła, że przeciwnie, Dino co dzień dopytuje się o nią i ucieszy się bardzo, kiedy do nich przyjdzie. Poza rym nie ma nikogo do zabawy, a przebywać samotnie cały czas — to wcale niewesoło... — A powiedz mi, dlaczego właściwie nie znosisz tego grzecznego chłopca? — Przyjdę jutro do ciebie — odpowiedziała Kornelia. Zadowoliło to całkowicie Martę. Bardzo uradowana, pożegnała się wreszcie. Przed wyjściem upewniła się jeszcze raz, że jej ulubienica na pewno przybiegnie do małego domku. Następnego dnia Kornelia rzeczywiście zjawiła się u Marty o zwykłej porze, przed wieczorem. Staruszka stała przy swoich kwiatkach na ganeczku. — Dino ucieszył się, gdy mu powiedziałam, że przyjdziesz — Marta wyciągnęła na przywitanie rękę do dziewczynki. — Właśnie przed chwilą wrócił do domu, był po mleko. Dino słyszał jak nadeszła. Otworzył drzwi i wyszedł jej naprzeciw. — Tak długo cię nie było — podał jej rękę z uśmiechem — oczekiwałem cię każdego wieczora. Nie odpowiedziała. Weszli razem do pokoju i usiedli przy stole jak pierwszego dnia znajomości. Marta wyszła. Wiedziała, że dzieci najlepiej będą się czuły, kiedy ich pozostawi samych, a pragnęła z całej duszy, aby tych dwoje zaprzyjaźniło się ze sobą. 58 __Twoje białe koźlątko staje się z każdym dniem śliczniejsze — rzekł Dino. — Nosi jeszcze czerwoną wstążkę wkoło szyi i robi takie komiczne skoki, ach, gdybyś to widziała! — Wszystko mi jedno, czy je zobaczę, czy nie, wcale mnie ono nie obchodzi — rzuciła Kornelia wrogim głosem. — To nieprawda — chłopiec uśmiechną] się przyjaźnie — jeżeli się mówi takim tonem, wiadomo, że nie jest wszystko jedno. Jesteś rozgoryczona, że nie możesz chodzić do koźlątka. Wiem o tym bardzo dobrze. Była zdumiona, iż Dino przejrzał prawdę. — Tak, ja wiem o co chodzi — powtórzył chłopiec — ale nie masz żadnych powodów do rozgoryczenia. Tu jest najpiękniejsze życie, jakie tylko można mieć. Tak myślę, kiedy widzę w ogrodzie drzewa pełne złocistych śliwek i tyle porzeczek na krzakach. A do tego dwa śliczne konie w stajni. Maciej mówił mi, że co tydzień jeździłaś z tatusiem i że możesz mieć wszystko, gdyż jesteś jego jedynym dzieckiem. — O, gdyby było w domu dwanaścioro dzieci, czułabym się znacznie lepiej — zawołała Kornelia boleśnie. — Jestem zupełnie sama, nie mam do kogo słowa przemówić! Wszyscy wokoło odnoszą się do mnie z niechęcią, a nie ma nikogo na świecie, kto by poradził i pocieszył. Pragnęłabym zaraz umrzeć — i nagle wybuchnęła strasznym płaczem. Dino patrzył wystraszony; nie chciał sprawić dziecku przykrości. Nie rozumiał też nic z tego, co mówiła w gniewie. Jedno było jasne, nie miała matki. Myśli te wzbudziły w nim takie współczucie dla płaczącej dziewczynki, że przemówił do niej miękkim, czułym głosem. — Nie rozpaczaj. Bardzo to smutne, że nie masz matki, ale nie powinnaś sądzić, że jesteś zupełnie samotna i nikt ci nie może pomóc. Powiedz, co ci sprawia takie cierpienie. Nic nie rozumiem z tego, coś mówiła; musisz mi to wytłumaczyć. — Tego nie mogę wyjaśnić żadnemu człowiekowi — rzekła łkając. — Jednak mogłabyś mi powiedzieć. Nie płacz już i opowiedz mi wszystko, a na pewno znajdę jakąś radę. — Dino powoli odciągał małe rączki od zapłakanych oczu. — Nie, nie mogę — odparła z lękiem. — Ależ możesz! Chodź, przede wszystkim odgarniemy włosy; znowu są przylepione do czoła i zasłaniają oczy, przecież ty nic nie widzisz! 59 Dino odsuną! włosy z czoła, jak tylko na to pozwalały pozlepiane kosmyki. — Tera? już wiesz, o co chodzi — zawołała z rozpaczą. — Nie widzę nic prócz tego, że wyglądasz stokroć lepiej, niż z tymi firankami — rzeki Dino. — Nie, zostaw to — wolała Kornelia, starając się nasunąć włosy na czoło. — Nie chcesz mi powiedzieć, bo pragniesz zostać moim przyjacielem, ale ja wiem o tym i ludzie to widzą. — Czy dlatego płaczesz? — rzekł Dino zdumiony. — Ale ja nie wiem, o czym mówisz. Na pewno sobie coś wmawiasz, to się często zdarza. — Nie, nie wmawiam sobie i z pewnością niektórzy to widzą. Nie myśl, że mnie się tylko coś zdaje, nie żyłabym w takim lęku. Czasem zasnąć nie mogę i myślę, że nie będzie można ukryć tego pod włosami. Wówczas wszyscy mnie znienawidzą i ty także, wiem o tym doskonale. — Przysięgam ci, że cię nie znienawidzę, cokolwiek się okaże — zawołał Dino w szczerym zapale. — Powiedz mi nareszcie, o co chodzi, może ci jednak będę mógł pomóc lub przynajmniej poradzić. Kornelią jeszcze się ociągała. — Potem, kiedy będzie jeszcze gorzej, czy zechcesz mimo to zostać moim przyjacielem, nawet gdyby się wszyscy ode mnie odwrócili? — zapytała z naciskiem. — Tak, przyrzekam to i daję ci na to moje słowo — chłopiec potwierdził swoje zapewnienie mocnym uściskiem dłoni. — Takiego przyrzeczenia nie można już cofnąć. Przez twarz Kornelii przemknął uśmiech, miała teraz przyjaciela po wsze czasy. Była to dla niej rzeczywiście wielka pociecha i ulga. — Powiem ci, co się stało, ale musisz mi przyrzec, że nie zdradzisz tego nikomu na świecie, nigdy, póki życia! Dino przyrzekł. — Patrz tutaj — rzekła nieco lękliwie, odsuwając z czoła długie kosmyki włosów. — Tu, po obu stronach czoła, mam dwie wypukłości, które wciąż rosną. Za każdym razem, kiedy się złoszczę i ściągam brwi, robią się coraz większe. Niedługo zamienią się w rogi i wszyscy ludzie odwrócą się ode mnie ze wstrętem, a dzieci będą rzucały za mną kamieniami. Och! Ukryła głowę w ramionach i jęknęła boleśnie. Dino przysłuchiwał się «en ogromnego zdumienia; czegoś podobnego jeszcze nie słyszał. 60 — Alei Kornelio, po co w takim razie ściągasz brwi, skoro od tego powiększają się te wypukłości? Byłoby lepiej, gdybyś myślała o wesołych rzeczach i śmiała się często, a wówczas wypukłości zniknęłyby zupełnie. — Nie mogę! Już nigdy nie będę mogła — jęczała. — Śmiać się nie potrafię, gdyż ciągle myślę o tym, co mi rośnie na głowie. Nie wiesz jakie to uczucie, być przez całe życie inną niż pozostali ludzie. Nie mógłbyś się cieszyć, gdyby się tobie przytrafiło podobne nieszczęście. — Widzisz, musisz o tym wszystkim zapomnieć. Przestań się przejmować, a zobaczysz, że będzie dobrze — Dino nie mógł pojąć jej udręki. — Opowiem ci pewne zdarzenie. Był sobie pewnego razu stary miedziany rondel... a widzisz, już się śmiejesz! — Tak, to musi być zabawna historia o starym miedzianym rondlu! — zawołała Kornelia. — Rozweseli cię — zapewnił Dino — posłuchaj dalej. Miał przyrodniego brata, który był kotłem do bielizny... a widzisz, już się znowu śmiejesz! Tak właśnie jest dobrze. Więc udali się razem do Paryża; tam akurat była rewolucja. — Co to jest rewolucja? — zapytała z zainteresowaniem. — Widzisz jak cię ta historia zaciekawia! — ucieszył się chłopiec. — Wypukłości prawie zniknęły. Teraz opowiem ci dalej: rewolucją nazywamy taki stan rzeczy, kiedy nikt nie chce być na tym stanowisku, na którym powinien się znajdować i wszystko się rozlatuje. — Rozumiem, i co się z nimi stało? — To się obu podróżnym bardzo podobało — ciągnął Dino — gdyż mieli w sobie dużo buntowniczych myśli. Miedziany rondel myślał od dawna, że pragnąłby zostać czymś innym, a nie ciągle gotować tłuste jedzenie, a pod sobą mieć wiecznie czarne sadze. Uważał, że stanowczo powinien awansować. Kocioł do bielizny myślał podobnie. Sądził, że mógłby być pięknym samowarem do herbaty i stać na pańskim stole, a nie marnować się w kuchni. Obaj więc przyłączyli się do rewolucji. Przychodzili na wielkie zebrania i mieli długie przemowy, gdyż obydwaj byli doskonałymi mówcami. Kocioł nauczył się tego od praczki, a rondel od kucharki. Zapytano ich wreszcie, jakie chcą zająć stanowiska. Rondel pragnął zostać wielką lodownią, wykładaną z zewnątrz pięknym drewnem, a kocioł samowarem na pańskim stole. Więc zrobiono ich tym, czym pragnęli być. Ale rondel był przyzwyczajony do ciągłego ognia. Kiedy wypełniono go lodem, począł drżeć z zimna, i szczękając zębami na 61 wszystkie strony rozglądał się za najmniejszym śladem ognia. Ale nigdzie w pobliżu nie było najmniejszej iskierki. Do tego biedna lodownia uczuła straszny głód, gdyż jako rondel, przyjmowała w siebie same tłuste kaski, a teraz mogła tylko łykać kawałki lodu. To, że była piękna i lśniąca, przestało ją cieszyć. Ciągle myślała o tym, jak strasznie jest umrzeć z głodu i z zirrina. Tymczasem samowar stał na pięknie nakrytym pańskim stole. Dużo młodych strojnych pań i panów siedziało wokół stołu. Pili i jedli z najdelikatniejszych porcelanowych naczyń ze złotą obwódką. To się bardzo podobało samowarowi. Wtem jedna z pań powiedziała: czuję smak mydła, zdaje mi się, że to z tego samowaru. Jej sąsiad roześmiał się: ja to już dawno poczułem. Wszyscy spojrzeli na samowar i przytknęli do niego nosy, obwąchując go wokoło. Samowar stracił całą pewność siebie, gdyż wiedział, ile w swoim poprzednim stanie pochłoną] mydła. Nie przypuszczał, że zapach mydła prześladować go będzie nawet wtedy, kiedy przyjął na siebie nową postać. Zrobiło mu się ciasno i nieswojo w tym towarzystwie. Pragną] jedynie wrócić do dawnego kształtu i miejsca, gdzie mu było bardzo dobrze i gdzie go szanowano, gdyż by! bardzo dobrym kotłem do bielizny. Wreszcie rewolucja skończyła się. Wtedy pani domu, w którym znajdowała się lodownia, rzekła: Nie, nie chcę tej wstrętnej lodowni, którą mi podczas rewolucji wpakowali w zamian za moją. Co wyjmę z niej kawałek lodu, to zalatuje cebulą. A właśnie cebulową zupę najchętniej gotował w sobie rondel. Lulu, trzeba tę lodownię wyrzucić. I Lulu, służący, wraz z Lalą pokojową ujęli lodownię z dwóch stron i wyrzucili ją na kupę starego żelastwa w kącie podwórka. Upadek biednej lodowni był tak gwałtowny, że wszystko w niej trzasnęło. Wedy dawny rondel poczuł, że cały jest połamany i zbliża się smutny koniec, jęknął: Obym nigdy nie przyłączył się do tej nieszczęsnej rewolucji! Trzeba było lepiej zostać na dawnym miejscu, przy miłym ogniu! O, gdybym nigdy... i rozleciał się doszczętnie. Tegoż dnia młoda dama, u której na stole stał samowar rzekła: Mam dosyć tego mydlanego samowaru. Chcę mieć prawdziwy samowar, a nie taki podrabiany. Precz z nim! Służący wziął samowar i wyrzucił go na śmietnik, który się znajdował w tyle podwórza. Był to właśnie ten sam śmietnik, na który wyrzucono lodownię i o nią to właśnie połamał sobie kości. Wtedy zawołał w bólu: Obym nigdy nie przyłączył się do tej nieszczęsnej rewolucji! Trzeba było lepiej zostać w miłej pralni! Wtem przygniotły go stare karabiny, które ktcś zrzucił z góry. I koniec historii. 62 — Tak, mieli rację, nie powinni wtrącać się do rewolucji — rzekła Kornelia współczująco. — Tak i ja mam rację — zawołał Dino z triumfem. — Już nie myślisz o swoich urojonych wypukłościach. Masz zupełnie gładkie czoło i włosy odgarnęłaś na bok. Wyglądasz całkiem inaczej, że aż trudno cię poznać. Rzeczywiście, Kornelia z takim zaciekawieniem słuchała historii o rondlu i kotle, że w zapale odgarnęła długie, zwisające kosmyki włosów, a cała jej twarzyczka rozjaśniła się. — Chodź, zobacz sama, jaka jesteś ładna — rzekł Dino, zdejmując ze ściany małe lusterko i podając je dziewczynce. — Nie, nie chcę nic widzieć — krzyknęła i w jednej chwili miała wszystkie włosy na twarzy, oczy przesłonięte, a całe czoło pokryte zmarszczkami. — Nie rób tego — Dino odłożył lusterko — zadowolony jestem, że znalazłem sposób, aby ci pomóc. Będę go stosował za każdym razem, gdy przyjdziesz. Zapomnisz o wszystkim, co cię dręczy, aż w końcu nie będziesz o tym myślała i staniesz się znowu wesoła. Potrząsnęła głową. — Nie, nie wierzę; nie możesz na to poradzić, że z każdym dniem jest gorzej. — Nasunęła nieco więcej włosów na twarz. Przyrzekła jednak Dinowi, że będzie przychodziła. Co dzień teraz wędrowała Kornelia do domku Marty, która płakała z radości, gdy po długim czasie usłyszała wesoły śmiech dziewczynki. Najchętniej pozostawiała dzieci same ze sobą gdyż zauważyła, że tak najlepiej się bawią Z pokoju, w którym siedziały, rozlegał się od czasu do czasu serdeczny śmiech. Marta za nic na świecie nie przeszkodziłaby im wtedy. Dziewczynka przysłuchiwała się opowiadaniom Dina z takim przejęciem, jakby sama to wszystko przeżywała. A w tym zasłuchaniu odgarniała włosy na bok, oczy jej zaczynały błyszczeć jak dawniej i do opowiadającego zwracała rozjaśnioną twarzyczkę. Widać było, że zapominała o całym świecie. Marta starała się jak mogła najczęściej pozostawiać dzieci same. Pokładała wielkie nadzieje w chłopcu, na którego czole nigdy nie widniał smutek i który tak umiał spędzać chmury z zasępionej twarzyczki Kornelii. Lecz gdy tylko dziewczynka zbliżała się do 63 swego ogrodu, wszystko wracało do dawnego stanu. Marta, która zwykle troskliwie wyglądała za nią, widziała jak zmienia się lekki krok dziewczynki, kosmyki włosów szpecą jej miłą dziecinną twarzyczkę. Staruszka wzdychała ciężko i mówiła do siebie: — Sprawia to wrażenie jakiejś choroby. Och, gdyby to widziała nieboszczka pani jej jedyne ukochane dziecko w tak opłakanym stanie! Kornelia zdumiała się, gdy nastał sobotni wieczór. Ostatnie dwa tygodnie minęły tak szybko! Pobiegła przez ogród. Pod śliwkowym drzewem leżały dojrzałe ciemnożółte mirabele. Podniosła je: takie były piękne z wyglądu. Ale w tym roku nie sprawiały jej najmniejszej przyjemności. Zabrała śliwki ze sobą i przybywszy do Marty, położyła na stole. — O, jakie piękne, złociste śliweczki, na pewno smakują jak miód! — zawołał Dino. — Zauważyłem przechodząc, że kiedy słońce świeci, gałęzie tego drzewa skrzą się od złota i całe drzewo wygląda jak choinka w Boże Narodzenie. — Tak, są właśnie z tego drzewa, czy chcesz je zjeść? — zapytała Kornelia. — Chętnie, lecz ty mi musisz towarzyszyć. — Nie, ja nie chcę — odparła. — Spróbuj tylko, czy są dobre. Jeżeli nie zechcesz, to zjedzą je ptaki. — O, nic tak nie smakuje, jak słodkie, soczyste śliwki! — I Dino zaczął z apetytem zajadać przegrzane słońcem owoce. — Nie wiedziałam, że je tak lubisz. Mogłeś mi o tym powiedzieć. Teraz nie ma już ani jednej na drzewie. To są ostatnie, którt leżały w trawie. Ale nadchodzi pora gruszek, są jeszcze lepsze, będę g je co dzień przynosić. — To będzie wspaniałe objadać się z tobą gruszkami — rzekł Dino, przyglądając się ostatnim śliwkom, zanim je włożył do ust. — Ale łatwo ci tak mówić. Zostajesz pod pięknym drzewem gruszkowym, a ja muszę wyjechać, by co dzień pod murami szkoły tęsknić i wspominać piękne chwile spędzone tutaj. — Nie wyjedziesz chyba? — wystraszyła się dziewczynka. Na mysi jej nie przyszło, że przebywanie z Dinem musi się kiedyś skończyć. 64 - Muszę, gdyby nie to, pozostałbym jeszcze długo u dobrej pani Marty. Ona jest taka dobra, jak chyba nikt na świecie, prócz mojej matki Troszczy się o mnie i pielęgnuje, jakbym był najdelikatniejszym stworzeniem na świecie. — W takim razie koniec ze wszystkim, jeżeli ty wyjedziesz — odezwała się takim tonem, jakby chłopiec był jej wrogiem, któremu ma do zarzucenia największe zło. Odwróciła się, jakby chciała powiedzieć: „O niczym nie chcę słyszeć". Lecz Dino znał przyczynę tego gniewu. — Odwróć się do mnie—rzekł z przekonaniem—właśnie będzie coś zupełnie innego. Wcale się nic nie kończy, tylko — zaczyna. Umówiłem się z panią Martą, że na przyszłe lato znowu przyjadę i w każde następne lata, aż się zestarzejemy i posiwieją nam włosy. — Rok to strasznie długi okres, przez ten czas zapomnisz o wszystkim — wykrztusiła w najwyższej rozterce. — Nie, to niemożliwe — uspokajał ją Dino. — Nie smućmy się, bądźmy zadowoleni, że zostaję jeszcze cztery dni i że będę później przyjeżdżał. Przez ten czas kózka podrośnie i nauczymy ją ciągnąć wózek. Ja będę stangretem, a ty damą w powozie. Ale Kornelia nie mogła odzyskać humoru. W wyobraźni widziała chwilę, kiedy Dino wyjeżdża i kończy się przyjaźń. I rzeczywiście zbyt szybko nadeszła chwila rozstania. Tego dnia z rana w domku Marty dziewczynka po pożegnaniu z przyjacielem wcisnęła głowę w ramiona i gorzko zapłakała, a obok niej cicho popłakiwała zgnębiona Marta. Wieczorem, kiedy kolacja miała się ku końcowi i Kornelia wstała, by opuścić pokój, ciotka odezwała się: — Nie wymówiłaś dziś ani jednego słowa. Z każdym dniem jest gorzej, niż było. Czy twój ojciec ma cię zastać po powrocie w gorszym stanie, niz zostawił? — Dobranoc — rzekła Kornelia chłodno i opuściła pokój, nie podnosząc ani na chwilę wzroku. _ . — Nic się nie da z nią zrobić, widzisz sama, Berty, a mówiłaś, zeb czekać cierpliwie, to nastąpi zmiana na lepsze — narzekała panna Dorner. — Zamiast osłodzić mu samotne życie, będzie tylko przysparzać trosk i zmartwień. Wygląda okropnie. A czy spotkałaś taki upór jak u tego dziecka? 65 - Nie. Doprawdy tego jeszcze me w,działam - odpowiedziała przyjaciółka ^wszystkie nauki idą w las. Ciekawa jestem, czyrn udałoby się złamać ten upór: niesłychaną srogoscią czy przez towarzystwo innych dzieci — Ja iuż nic nie r0bię i nie mówię, gdyż nie warto—zakończyła panna Dorner — Niech mój siostrzeniec sam zadecyduje. Jednego tylko jestem pewna, że cokolwiek się zrobi, taka córka nie przyniesie pociechy swemu ojcu. ROZDZIAŁ. VII NOWE CIERPIENIE Wszystkie drzewa w sadzie dyrektora uginały się pod ciężarem dojrzałych owoców. Nadeszła jesień. Czerwone jabłka i złociste gruszki lśniły wśród zielonych gałęzi, a słodkie jak miód granatowe węgierki opadały z obciążonych drzew. Kto tylko przechodził koło sadu, przystawał w milczeniu, aby podziwiać. Kornelia siedziała na ławce pod leszczyną i patrzyła przed siebie. Właśnie nadszedł Maciej ze stajni; był ubrany odświętnie, musiało więc zajść coś niezwykłego. — Czy chcesz mi towarzyszyć? — zapytał, podchodząc do dziewczynki. — Zaraz będę zaprzęgał. Tatuś przyjeżdża o jedenastej. Jadę po niego. Chodź, kasztanki będą dobrze niosły, dość się wyleniuchowały. Pojedź ze mną będzie wesoło. Kornelia potrząsnęła głową. — Nie chcesz? — zapytał Maciej zdumiony. — To przyjemność przejechać się rankiem i przywieźć z powrotem tatusia. A może ci narwać trochę gruszek? Też nie? Zmartwiony Maciej potrząsnął głową i poszedł dalej. — Gdyby nasz pan miał z pół tuzina chłopców i tyleż dziewcząt, jakby tu było wesoło! Na drzewach nie wisiałoby tyle owoców bez żadnego pożytku — mruczał oddalając się. Kornelia zobaczyła wchodzącego pana Malingera. Była pora na lekcję. Nauczyciel siedział teraz najczęściej obok swej uczennicy, kiwając smutnie głową. Musiał zebrać całą cierpliwość, by znieść spokojnie jej obojętność wobec wszystkiego, czego ją uczył. Tak samo było dzisiaj. Pan Malinger nie mógł wyjść ze zdumienia, gdy przed dom zajechał powóz z siedzącym w nim dyrektorem. Dziewczynka zamiast, jak się tego spodziewał, podskoczyć z radości i wybiec na dwór, ponuro spoglądała w okno i nie ruszała się z miejsca. 67 — Nie. Doprawdy tego jeszcze nie widziałam — odpowiedziała przyjaciółka — wszystkie nauki idą w las. Ciekawa jestem, czym udałoby się złamać ten upór: niesłychaną srogoŚcią, czy przez towarzystwo innych dzieci. — Ja już nic nie robię i nie mówię, gdyż nie warto—zakończyła panna Dorner — Niech mój siostrzeniec sam zadecyduje. Jednego tylko jestem pewna, że cokolwiek się zrobi, taka córka nie przyniesie pociechy swemu ojcu. . ROZDZIAŁ УП NOWE CIERPIENIE Wszystkie drzewa w sadzie dyrektora uginały się pod ciężarem dojrzałych owoców. Nadeszła jesień. Czerwone jabłka i złociste gruszki lśniły wśród zielonych gałęzi, a słodkie jak miód granatowe węgierki opadały z obciążonych drzew. Kto tylko przechodził koło sadu, przystawał w milczeniu, aby podziwiać. Kornelia siedziała na ławce pod leszczyną i patrzyła przed siebie. Właśnie nadszedł Maciej ze stajni; był ubrany odświętnie, musiało więc zajść coś niezwykłego. — Czy chcesz mi towarzyszyć? — zapytał, podchodząc do dziewczynki. — Zaraz będę zaprzęgał. Tatuś przyjeżdża o jedenastej. Jadę po niego. Chodź, kasztanki będą dobrze niosły, dość się wyleniuchowały. Pojedź ze mną będzie wesoło. Kornelia potrząsnęła głową. — Nie chcesz? — zapytał Maciej zdumiony. — To przyjemność przejechać się rankiem i przywieźć z powrotem tatusia. A może ci narwać trochę gruszek? Też nie? Zmartwiony Maciej potrząsnął głową i poszedł dalej. — Gdyby nasz pan miał z pół tuzina chłopców i tyleż dziewcząt, jakby tu było wesoło! Na drzewach nie wisiałoby tyle owoców bez żadnego pożytku — mruczał oddalając się. Kornelia zobaczyła wchodzącego pana Malingera. Była pora na lekcję. Nauczyciel siedział teraz najczęściej obok swej uczennicy, kiwając smutnie głową. Musiał zebrać całą cierpliwość, by znieść spokojnie jej obojętność wobec wszystkiego, czego ją uczył. Tak samo było dzisiaj. Pan Malinger nie mógł wyjść ze zdumienia, gdy przed dom zajechał powóz z siedzącym w nim dyrektorem. Dziewczynka zamiast, jak się tego spodziewał, podskoczyć z radości i wybiec na dwór, ponuro spoglądała w okno i nie ruszała się z miejsca. 67 __Możesz iść przywitać tatusia. Lekcja już skończona. Kornelia słyszała, jak ojciec wszedł do domu, witany głośno przez obie panie. Otarła łzy z oczu i weszła do pokoju, gdzie byl ojciec. __Wtaj, moje dziecko! Nareszcie cię widzę!—zawołał wesoło ojciec. — Ale jak ty wyglądasz — dodał nagle zmienionym głosem — co to znaczy? W milczeniu podała mu rękę; spoglądała przy tym ponuro w bok. __Co ci jest? Jak ty wyglądasz? Nie można cię po prostu poznać! Odgarnij te cygańskie włosy z czoła. Dlaczego nie witasz mnie z radością? Dlaczego odwracasz głowę? Od miesięcy cieszę się na myśl o powrocie do domu, o spotkaniu z tobą, a jaką cię zastaję? Ojciec patrzył z bólem i rozczarowaniem na zmienione nie do poznania dziecko. Kornelia nie powiedziała ani słowa; jej ponura, przesłonięta włosami twarz wyglądała jak chmura niosąca burzę. __Później pomówimy o wszystkim, Fryderyku, teraz pozwól nam radośnie święcić pierwszą chwilę twego powrotu do domu. Nie daj się na wstępie opanować złym i ponurym myślom — rzekła ciotka, prowadząc siostrzeńca do stołu, zastawionego przysmakami przygotowanymi przez Estusię. Ale myśli przybyłego były tak ponure, że nie mógł ich rozjaśnić wspaniale nakryty stół. Zaledwie skosztował smacznie przyrządzonych potraw. Bez przerwy spoglądał na swoje dziecko, które siedziało naprzeciwko ze spuszczoną głową i od czasu do czasu rzucało ukradkowe spojrzenie. Posiłek minął w niewesołym nastroju. Dyrektor zmuszał się do nielicznych, słów, które niezbędne były ze względu na panie. Gdy tylko było to możliwe, wstał od stołu i odszedł. Ciotka spoglądała za nim. — Idzie do huty — powiedziała do przyjaciółki, która pozostała z nią sama; Kornelia zaraz za ojcem opuściła pokój. — Bardziej się tym przejął niż przypuszczałam. Na powietrzu ucichnie nieco jego wzburzenie; usłyszy od swoich pracowników dobre nowiny i to mu na pewno doda otuchy, gdyż interesy idą świetnie. Tylko że ciężko mu na myśl, że tyle trudu i pracy ponosi dla takiego dziecka. Ale nic się już nie zmieni i musi się z tym pogodzić. Po jakimś czasie dyrektor wrócił; nie wyglądał wcale na uradowanego dobrym stanem zakładów. Panie znów usiadły, by mu towarzyszyć przy kawie. — Nie wszystko zastałem w porządku w hucie — rzekł dyrektor, siadając obok pań — niejedno mi tam zepsuli i poniosłem znaczne straty. 68 Wszystko mogę znieść, tylko nie to, że moje dziecko znalazłem w takim stanie. Wygląda odrażająco, stała się ponura i milcząca. Nie okazuje najmniejszej radości z powodu mojego przyjazdu, nie wymówiła ani jednego słowa. Przez cały czas nie spojrzała prawie na mnie. To jest wprost nie do wytrzymania. Co tu zaszło z dzieckiem? Dyrektor zerwał się; w zdenerwowaniu biegał po pokoju. — Nic nie zaszło, my w każdym razie nie wiemy o niczym, prawda Berty? — zdziwiła się ciotka. — Starałyśmy się obie, przede wszystkim ze względu na ciebie, ale także dla dobra dziewczynki, wpoić w nią dobre obyczaje i zasady. Jest mi przykro, lecz muszę ci powiedzieć, Fryderyku, twoje dziecko jest tak uparte, że nic z nią zrobić nie można. Im bardziej chciałyśmy sprowadzić ją na lepszą drogę, tym było gorzej i tym bardziej zatwardziałym stawał się jej upór. Na przykład sprawa z tą fryzurą; nie pomogły perswazje, namowy ani groźby. Wprost przeciwnie, jak na złość nasuwała włosy na twarz. Więc dałam spokój, gdyż widziałam, że tylko sroga kara mogłaby coś zdziałać, a to chciałam pozostawić tobie. Nie sądzę, że karcenie tu coś pomoże. Zdarza się, że kara nie przełamuje oporu, lecz wzmaga go jeszcze. Godnym podziwu będzie ten, kto wpłynie na zmianę charakteru twojej córki. Dyrektor z coraz większym rozdrażnieniem chodził po pokoju. Nagle zatrzymał się nieruchomo na środku. — Ależ, na litość boską, z dzieckiem, które ma dopiero dziesięć lat, można jeszcze wszystko zrobić! — zawołał. — Czyż nie ma innego sposobu wychowania jak surowe karcenie? To jest coś strasznego, nie chcę wcale o tym myśleć! Czy nie masz innej rady? Przecież takie kobiety jak panie wiedzą chyba, jak się wychowuje dziewczynkę. Musimy coś zrobić i to natychmiast. To moja wina, że dziecko jest tak zaniedbane, gdyż za długo pozostawiałem je w nieodpowiednich rękach. Co powiedziałaby moja Kornelia, gdyby je teraz zobaczyła! Dyrektor rzucił się na krzesło i przesłonił twarz ręką. — Uspokój się, Fryderyku, nie rób sobie wyrzutów, bo to nie twoja wina. Charakter to wrodzona rzecz — uspokajała go ciotka. — Dam ci pewną radę: wyślij ją na pensję do miasta, gdzie wśród innych dzieci jej charakter może ulec zmianie na korzyść. Dzieci najlepiej wychowują się nawzajem, gdyż umieją ocenić swoje zalety, a z wad wyśmiewają się skutecznie. 69 - Sądzisz, że to byłoby dobre dla Kornelii? — zapytał ojciec z powątpiewaniem. — To dziecko nie jest przyzwyczajone do samodzielnego życia w takiej społeczności. - Tym silniejszy i pewniejszy będzie skutek — odpowiedziała ciołka. — Wierz mi, że to jedyny sposób, jeżeli w ogóle jeszcze jakiś istnieje, by złamać upór tego dziecka. Mam wrażenie, że żaden dorosły człowiek nie wpłynie na Kornelię; jedynie towarzystwo dzieci w szkole może przekształcić jej charakter. - Jeszcze jest za młoda — rzekł ojciec ze współczuciem — już miałaby żyć wśród obcych z dala od rodzinnego domu? Ale może masz rację, tutaj nie widzę żadnego ratunku dla niej. Czy znasz odpowiednią pensję, którą możesz mi polecić? Ciotka znała taką pensję i powiedziała, że zaraz po powrocie do miasta podejmie odpowiednie kroki. Daremnie łudziła się panna Dorner, że jej siostrzeniec wróci do poprzedniego nastroju i stanie się znów tym dawnym, wesołym towarzyszem. Co prawda starał się usilnie uprzyjemnić gościom czas przy stole. Niestety, jego wzrok ciągle z niepokojem zwracał się w stronę córki, która w milczeniu siedziała na swoim miejscu, nie podnosząc oczu znad talerza. Głęboki cień przemykał po jej twarzy i można było dostrzec, że z trudem tylko bierze udział w rozmowie. Ciotka miała już dość ponurego nastroju przy stole. Postanowiła za wszelką cenę rozruszać swego siostrzeńca. - Fryderyku, sprawiasz wrażenie tak zaabsorbowanego, że prawie zapominasz o uprzejmości gospodarza domu — oświadczyła trzeciego dnia po jego powrocie. — Zamierzamy wyjechać do miasta; przypuszczam, że nie masz nic przeciwko temu. - Rozumiem—powiedział dyrektor. — Masz rację, nie jestem miłym gospodarzem, ale zrozum, że zmiana jaka zaszła w dziecku, odebrała mi dobry humor. O jednym tylko myślę, jakby temu zaradzić. Mam nadzieję, że panie odwiedzą mój dom w innych, weselszych czasach. Na kiedy chcesz mieć konie? Ciotka nie spodziewała się takiej odpowiedzi. - Za daleko się posuwasz, Fryderyku—rzekła gniewnie—jak może człowiek taki jak ty zapominać o całym świecie i wszystkimi myślami tkwić przy dziecku! - Przypominam ci, że jest to dziecko moje i mojej Kornelii — odpowiedział dyrektor. — Nie mówmy o tym więcej, bo nigdy się nie 70 zrozumiemy. A nadto, jestem ci za dobre chęci zbyt zobowiązany, żeby przy pożegnaniu sprawiać przykrości. Dwa dni po tej rozmowie powóz stał już przed domem. Panie wsiadły wraz z Miną. Tak się umiała im przypodobać, że na usilne prośby zabierały ją ze sobą. Marzeniem jej było bowiem zamieszkać w mieście. Miała zostać pokojówką u jednej z pań, ale u której, jeszcze nie ustalono. Estusia była bardzo poruszona, że Mina bez powodu opuszcza taki dobry dom. Stała poważna za swoim panem, kiedy ruchem pożegnalnym wyciągnął rękę w stronę powozu. Mina spojrzała na Kornelię. Nie podasz mi ręki na pożegnanie? Bardzo nieuprzejme jest twoje zachowanie — zwróciła się półgłosem do dziecka. Nagle Estusia wybuchnęła: — Panno Mino, niech pani będzie tak uprzejma i w drodze opowie paniom, kto wszedł w bucikach na kanapę i pozostawił tam ślady. To nie były ślady dziecinnych stóp! Mina zaczerwieniła się ze wstydu. Panna Dorner zdziwiona spojrzała na jej purpurową twarz. Spodziewała się wyjaśniającej odpowiedzi, ale taka nie nastąpiła. — Naprzód, Macieju! — rozkazała nieco zdenerwowana; miała już dość tej sprawy. Dyrektor odszedł. Nagle dziecko pochwyciło szeroką dłoń Estusi obydwiema rękami i uścisnęło mocno; po raz pierwszy od dłuższego czasu małą twarzyczkę rozjaśnił uśmiech. • CZ. ^C^' *** ^estem szczęśliwa, że to powiedziałaś. Pojęcia nie masz jak bardzo—rzekła Kornelia z zapałem. — Gdybyś tego nie zrobiła, przez całe życie wierzyłyby, że zawiniłam i wykręcałam się kłamstwem. Ale skąd Mina wie, czyja to sprawka? д f doskonale, bo ona to właśnie zrobiła — odpowiedziała Estusia. — Ach, więc to ona? W takim razie dobrze się stało, że wyjechała, zostańmy lepiej same, tylko ty i ja, Estusiu, prawda? • rt teZ ^ WO'^ — odparła udobruchana Estusia — ale sama powiedz o tym tatusiowi. Ja się nie boję podwójnej pracy, ale za to brzydzę się fałszem. ornelia nie rozmawiała jeszcze z ojcem od czasu jego powrotu. Czuła Prze nim lęk; wiedziała, że razi go jej wygląd, ale nic na to nie mogła 71 poradzić. Gdyby zobaczył to, co się kryje pod jej włosami, poczułby do niej tylko wstręt. Chciała mu powtórzyć słowa Estusi, więc, choć z ociąganiem, udała się do jego pokoju. Ach, nigdy już nie będzie jak dawniej — pomyślała i taki ciężar legł na jej duszy, że aż przystanęła na chwilę. W tej samej chwili ojciec otworzył przed nią drzwi. — Nareszcie jesteś — rzekł uradowany — chcesz mi złożyć małą wizytę? Właściwie nie widzieliśmy się jeszcze ze sobą. Wejdź do mnie, chciałem cię właśnie zawołać, aby o czymś porozmawiać. Mała ч/eszła; nie odezwała się ani słowem, nie spojrzała też wcale na ojca. — Chodź, kochanie — poprowadził dziecko przez pokój i posadził obok siebie — chcę ci zakomunikować coś, co powinno cię ucieszyć. Podczas mojej nieobecności zmieniłaś się bardzo niekorzystnie i trzeba zabrać się energicznie za twoje wychowanie. Oddam cię na pensję do miasta, a tam, otoczona dziewczynkami, niejednego się nauczysz. Zmienisz się pod ich wpływem zarówno wewnętrznie jak zewnętrznie i wyrośniesz swemu ojcu na pociechę. Teraz nie jestem zadowolony z ciebie, w ogóle nie wiem, co mam począć. Ale wszystko będzie dobrze, gdy zostaniesz wychowana. Wyjeżdżamy w przyszłym tygodniu. Kornelia pobladła z przerażenia jak śnieg. Początkowo nie wydała z siebie dźwięku, potem nagle wybuchnęła strasznym płaczem. — Ach, tatusiu — łkała — zostaw mnie w domu, zrobię wszystko, co każesz. Tylko nie posyłaj mnie do miasta, do tych licznych dzieci, ach, ja nie mogę, ja nie mogę! Tatusiu, nie wysyłaj mnie stąd! Dyrelttor nie mógł patrzeć na łzy i słuchać rozpaczliwego płaczu dziecka. Tak rnusi być dla jej dobra — przekonywał siebie, a jednak nie mógł znieść jcj rozpaczy i wyszedł z pokoju. Kiedy przyszła pora na kolację, dyrektor wrócił z zakładów do domu. Estusia wyszła mu naprzeciw: Jak to dobrze, że pan dyrektor wrócił — rzekła zdenerwowana — chciałarn zabrać małą na dół, by skosztowała śliwkowego ciasta, ale nie chciała Sję ruszyć ze swego pokoju. Wciąż krzyczała: „Zostaw mnie! zostaw mnie!" Panie dyrektorze, dziecko może nam jeszcze zachorować i umrzeć! - Ależ, co Estusia plecie, dzieci nie umierają na zawołanie! 72 Dyrektor chciał mówić surowym tonem, ale mu się to nie udało. Pobiegł po schodach do pokoiku Kornelii. Dziewczynka klęczała przed swoim łóżeczkiem, przyciskając głowę do poduszek; płakała przejmująco. — Nie wysyłaj mnie, tatusiu, nie wysyłaj mnie! — zawołała do wchodzącego ojca. Dyrektor spostrzegł, że córka ze strachu i zdenerwowania drży na całym ciele. — Nie mogę na to patrzeć — jęknął, chwycił kapelusz i wybiegł z domu. Marta siedziała w swoim cichym domku przy robótce i myślała właśnie o tym, co teraz będzie z Kornelią. Czy teraz, kiedy dziecko jest samo z ojcem, wrócą dawne dni, czy znowu coś nowego postanowią w związku z jej wychowaniem. Nagle drzwi otworzyły się i wszedł dyrektor. — Nie wiem wprost, jak sobie radzić, Marto — rzekł zdenerwowany. — Musicie mi pomóc. Znałyście moją żonę, znacie moją córkę i kochacie ją, a ona lgnie do was. Powiedzcie mi, co się z nią stało? Od kiedy datuje się ten upór? Nie zawsze była taka. — Nie jest tak źle, panie dyrektorze. To nie jest dziecko o ponurym i złym usposobieniu, na pewno nie. Może pan zechce usiąść? — rzekła Marta, podając krzesło dyrektorowi, biegającemu w zdenerwowaniu to tu, to tam po pokoju. Ale on odmówił; nie miał cierpliwości siedzieć. — Za gwałtownie i za surowo wzięto się do wychowywania, panie dyrektorze — wybuchnęła Marta. — Starsze dziecko nie podołałoby od razu tylu nowym nakazom i obowiązkom, a Kornelia jest jeszcze taka mała. Za wiele na raz dla tak młodej roślinki. Na wszystko jest odpowiedni czas, a delikatne istoty potrzebują szczególnej pielęgnacji. — Chyba nie zaprzeczycie, że był najwyższy czas przekazać wychowanie dziecka odpowiednim osobom — rzekł dyrektor, stając na środku pokoju. — Powinienem uważać za szczęście, że nadarzyła się okazja, aby dziewczynka znalazła się na dłuższy czas w towarzystwie dobrze ułożonych pań. Mogły swoim przykładem rozbudzić w niej wszystko co piękne, szlachetne i dobre. Kornelia nie ma ani jednego rysu charakteru mojej żony, a i z powierzchowności też nie jest do niej podobna. — Panie dyrektorze, jeśli wolno mi coś powiedzieć, to przekonałam się niejednokrotnie, że trochę miłości może więcej zdziałać, niż dwa razy 73 tyle dobrych nakazów. Dziecko lęka się surowych słów. Kornelia ma jednak oczy swej matki, chociaż, co prawda, niewiele widać przez włosy, które przesłaniają jej całą twarz. — To jest przyczyną mojej rozpaczy, nie mogę myśleć ani pracować! Ten straszny, ponury wygląd, brak radości i upór, z jakim trwa w tym stanie. — Dyrektor mówił z coraz większym zdenerwowaniem. — Szukam ratunku i znalazłem jedyny jaki mi się zdaje odpowiedni. Chcę ją wysiać na pensję do miasta, między inne dzieci, ale ona broni się przeciwko temu jak szalona. Nie mogę na to patrzeć, mam wrażenie, że moja Kornelia nie ma w niebie spokoju, widząc rozpacz swego dziecka. — Panie dyrektorze, niech się pan jeszcze wstrzyma z tym wysianiem dziecka, aż ono się uspokoi — prosiła Marta. — Przeżyło w ostatnich czasach tyle nowego, co wytrąciło je na długo z równowagi, i byłoby może dobrze, gdyby na razie pozostawić je w spokoju. Przez ten czas mógłby ją pan odpowiednio przygotować do wyjazdu na pensję, do której może nabierze zaufania i nie będzie czuła takiego lęku. Ja postaram się w tym pomóc. — To dobry pomysł, Marto — rzekł dyrektor nieco uspokojony. — Pomóżcie mi przekonać dziecko o korzyści tego wyjazdu. Jesteście jedynym człowiekiem, który mi może pomóc, Marto, pamiętajcie o tym. Dyrektor pożegnał się. — Ach, Boże, biedny ten pan Hellmut — rzekła Marta, wyglądając za nim. — Co może zrobić taka stara kobieta jak ja? Uczynię jednak wszystko, co tylko będzie w mojej mocy. Dyrektor udał się natychmiast do pokoju córki. Wciąż jeszcze klęczała na tym samym miejscu przy łóżku i łkała. — Wstań, dziecko, i przestań płakać. Chciałbym dla ciebie jak najlepiej, ale ty tego nie rozumiesz. Chwilowo pozostaniesz w domu, może później sama zechcesz inaczej. Pójdziesz jutro do Marty i słuchaj uważnie, co ci powie. Nic milszego nie można było powiedzieć Kornelii, chcąc ją pocieszyć. Jakże radośnie brzmiały te słowa w jej uszach, po tych strasznych, które usłyszała dzisiaj. Wstała natychmiast. — Czy mogę jeszcze teraz pójść do Marty? — zapytała. — Tak, idź do niej — odpowiedział ojciec — ale przecież nic nie jadłaś. — To nie szkodzi — oświadczyła i już była na schodach. 74 Wreszcie znowu mogła biegać jak dawniej. Już była na ganku u Marty i wołała wchodząc: — Muszę wyjechać, Marto, jeszcze nie teraz, ale muszę wyjechać, tatuś tak powiedział! Nie mogłabyś mi pomóc, żebym pozostała w domu? Tatuś pozwolił mi przyjść do ciebie, może dlatego, że ciągle płakałam. Przestanę dopiero wtedy, kiedy ty przyrzekniesz mi pomoc. Nie chcę jechać do tych obcych dzieci, ja tego nie wytrzymam, nie mogę wytrzymać. Jakie to straszne! Lęk w głosie Kornelii i jej zapłakana twarz ścisnęły bólem serce Marty. — Chodź, opowiem ci, co mi pomogło kiedyś w najsmutniejszych chwilach mego życia. Widzisz i ja kiedyś przeżywałam ciężkie dni. Cięższe niż ty, gdyż musiałam oddać Panu Bogu swoje ukochane dziecko. Lamentowałam głośniej od ciebie: „Ja tego nie wytrzymam, ja tego nie wytrzymam!" A im więcej rozpaczałam, tym gorzej było mi na duszy, aż wreszcie myślałam, że oszaleję. Więc krzyczałam w rozpaczy: „Czy nikt mi nie może pomóc?" I nagle zrozumiałam, kto mi pomoże. Uklękłam, a głos mego zbolałego serca wołał: „Och, pomóż mi! Ty jedyny, który to możesz uczynić, pomóż mi!" — Czy jeżeli będę tak błagać Boga, nie będę zmuszona wyjechać, Marto? Czy natychmiast mi Pan Bóg pomoże? — zapytała Kornelia z przejęciem. — Tak, na pewno ci pomoże — zapewniła Marta — ale pomoże w taki sposób, jaki On uważa za najlepszy. — A czy oddałaś swoje dziecko? — zapytała jeszcze Kornelia. — Tak, Bóg miłościwy zabrał je do siebie — odpowiedziała Marta. — Pocieszyłaś się po tej stracie, Marto? — Tak, tak. Strasznie cierpiałam, lecz myślałam już tylko o moim dziecku, że jest szczęśliwe i że zaoszczędzone mu zostały udręki, jakie każdy człowiek przechodzi w życiu. — Pójdę już do domu — rzekła Kornelia, wstając nagle. — Tak, idź już. A będziesz myślała o tym, co ci opowiedziałam? — Tak, będę — zapewniła dziewczynka. Biegła do domu, jakby jakaś szczególna myśl zmuszała ją do tego pośpiechu. ROZDZIAŁ VIII MATKA Każdego rana, kiedy pan dyrektor zasiadał do śniadania, zastawał przy swoim nakryciu wszystkie listy i gazety, które nadchodziły ranną pocztą. — Patrzcie, proszę! — zawołał pewnego dnia. — Cóż to za znajomości masz w mieście? Tu jest list dla ciebie. Kornelia niedowierzająco zerknęła znad filiżanki. — Rzeczywiście tak jest, patrz, adres brzmi: Panna Kornelia Hellmut w Illerbach, huty żelazne. Niezwykle przejęta wzięła list z rąk ojca i przeczytała: Droga Kornelio! Wyobraź sobie, że zachorowałem i muszę leżeć w łóżku. Doktor zabronił mi nawet czytać. Właściwie pisać mi też nie wolno, ale taki krótki list, to mi nie zaszkodzi. Strasznie mi jest smutno i ogromnie się nudzę, gdyż siostry są cały dzień zajęte. Mamusia ma zawsze dużo roboty, a Muksio jest jeszcze za mały, by mi dotrzymywać towarzystwa. Czy nie mogłabyś mnie odwiedzić? Ucieszyłbym się ogromnie! Opowiadałabyś mi o kochanym Illerbach, o dobrej pani Marcie, która mi jest tak droga jak rodzona babcia. O twojej kózce i o Macieju, o pięknych koniach, w ogóle o wszystkim, a najwięcej o samej sobie. Tak mi było zawsze dobrze i wesoło z Tobą, że z całej duszę pragnę Twoich odwiedzin. Przyjedź, proszę cię, i to jak najprędzej! Twój wierny przyjaciel Dino — No — rzekł ojciec, kiedy Kornelia złożyła list — czy mogę przeczytać? Podała ojcu list. 76 —* Co to za przyjaciel, który tak pragnie cię zobaczyć? — zapytał dyrektor zdziwiony. — Zaraz zaczniesz płakać na myśl o podróży do miasta. — Nie, do niego pojechałabym chętnie — odparła. —To Dino, który był u Marty. Ojciec ze zdumienia odłożył łyżkę i niedowierzająco spojrzał na córkę. — Co się z tobą dzieje, Kornelio? — Chcesz pojechać do zupełnie obcych ludzi, do rodziny, której nie znasz, prócz tego jednego chłopca, i nie wstydzisz się swego obecnego wyglądu? — Dino mnie już zna i zrozumie, że ja tylko do niego przyjeżdżam, a nikt z jego rodziny mnie nie zobaczy, ani matka, ani siostry. Dino wie o wszystkim — mówiła dziewczynka. — Nic z tego nie będzie — rzekł ojciec krótko, zabrał swoje gazety i poszedł. Wkrótce potem był u Marty. — Jestem znowu i co wy na to powiecie? — zawołał wchodząc, do zdziwionej odwiedzinami staruszki. — Przyszedł dziś list do Kornelii z zaproszeniem do jakiegoś chłopca, który tu mieszkał u was. Kto to jest i kim są jego rodzice? To pytanie wywołało potok zachwytów nad Dinem. Nigdy jeszcze Marta nie widziała tak miłego i serdecznego dla otoczenia chłopca, tak dobrze wychowanego i mądrego. Nie czytała jeszcze takich listów jak te, które pisywała do niego matka. Takie piękne, pełne uczucia i serdeczności. Dino odczytywał jej każdy list, a ona słuchając płakała ze wzruszenia. — Marto — przerwał jej wreszcie dyrektor — sądząc z waszych słów, można dojść do wniosku, że będzie to ogromne szczęście dla mojej córki, jeżeli choć jeden dzień spędzi w towarzystwie tej zacnej rodziny. — Bardzo proszę, niech pan dyrektor zawiezie tam dziecko. Marta wytarła zwilgotniałe oczy. — Więc niech tak będzie, Marto, jutro wyjedziemy! Wieczorem będziecie już mieli dokładną wiadomość. Potem dyrektor podał staruszce rękę i wyszedł. — Przygotuj się, Kornelio, jutro jedziemy do miasta — zawołał do córki, która zamyślona siedziała na ławce w ogrodzie.—Niech cię Estusia obudzi o szóstej nad ranem. 77 — Wszystko będzie na czas gotowe, panie dyrektorze — rozległ się nagle z któregoś okna głos Estusi. Estusia zawsze słyszała wszystko i wiedziała, co się dzieje wokoło i wewnątrz domu. Następnego dnia rano biegły kłusem przez dolinę lśniące kasztanki. Miały przed sobą cztery godziny jazdy, ale było to dla nich miłą rozrywką; im dalej biegły naprzód, tym stawały się weselsze. Maciej musiał uważać, by nie przeszły w galop, na co miały ogromną ochotę. Kornelia siedziała zamyślona. Przeżywała w wyobraźni chwilę swojego przyjazdu. Powie służącej, że przyjechała tylko do Dina i prosi, by ją od razu zaprowadziła do jego pokoju. Zabroni Dinowi zawołać matkę lub siostry, gdyż chce być tylko z nim. Musiała obmyślić wszystko, co miała powiedzieć Dinowi. Przede wszystkim ucieszy go nowiną, że już wiadomo, kto zadeptał kanapę, gdyż i o tej zgryzocie opowiedziała mu w swoim czasie. Przybyli do miasta znacznie wcześniej, niż się spodziewali. Powóz zatrzymał się przed hotelem, do którego zwykle zajeżdżał pan dyrektor. Kornelia wyskoczyła na bruk. — Czy mam wrócić za kilka godzin, tatusiu?—zapytała ojca. — Sama trafię. Dino dokładnie mi opisał drogę. — Zaczekaj, zaczekaj! idę z tobą — rzekł ojciec. A więc nie było tak, jak sobie wyobraziła, ale nic na to nie można było poradzić. Dino faktycznie dokładnie opisał w liście, gdzie mieszka, więc bez zastanowienia ruszyli naprzód. Szli z jednej ulicy na drugą, aż znaleźli się na ciasnej wąskiej uliczce, przy której według opisu stał dom chłopca. Przeszli już cztery piętra. Dyrektor stanął na ostatnim wąskim stopniu, który prowadził do drzwi mieszkania. — Jeśli ci ludzie są tacy jak ich mieszkanie, to niedługo u nich zostaniemy — rzekł, spoglądając nieufnie na ciasne wejście. — Dino nie jest taki — powiedziała szybko Kornelia, bo chociaż niezupełnie zrozumiała, to jednak czuła się urażona za swojego przyjaciela. — Wdrap się tam i pociągnij za dzwonek — polecił ojciec — dopiero gdy drzwi będą otwarte, będę mógł stanąć na progu. Wysmukła dziewczynka, nieco większa od Kornelii, otworzyła drzwi i zdziwiona patrzyła poważnymi oczyma na przybyłych. Kornelia cofnęła się. 78 — No, wnętrze nie jest takie straszne — odetchnął dyrektor, wchodząc do środka. — Dzień dobry, dziecinko. Czy jest twoja mamusia? Mogę z nią przez chwilę porozmawiać? Nika, która otworzyła im drzwi, z wielkim szacunkiem wprowadziła gościa do pokoju. Dyrektor na jej uprzejme zaproszenie usiadł w fotelu i ze zdziwieniem rozglądał się po skromnym, lecz niezwykle starannie uprzątniętym pokoju, ozdobionym bardzo ładnymi obrazami. Kiedy Nika podeszła do drzwi, Kornelia półgłosem zwróciła się do niej: — Chciałabym zobaczyć Dina. — Chodź, zaprowadzę cię — rozległ się cienki głosik tuż za drzwiami, za którymi schował się Muksio i ciekawymi oczyma obserwował przybyłych. Wyszedł zza drzwi i ujął Kornelię za rękę, pociągając ją za sobą. Matka, usłyszawszy jakieś obce głosy, weszła w tej chwili z sąsiedniego pokoju. Ona też nie jest taka, mówiąc słowami Kornelii — pomyślał rozweselony dyrektor; wstał i przedstawił się. — Na prośbę pani syna pozwoliłem sobie przywieźć moją córkę, pani pastorowo — oświadczył. — Jeżeli pani pozwoli, to zostanie przez kilka godzin u swego chorego przyjaciela. Potem wróci do hotelu. — Bardzo panu dziękuję za tę uprzejmość — odpowiedziała pastorowa. — Dino ogromnie się cieszył na myśl o tej wizycie. Znamy już wszyscy Kornelię z jego opowiadań i pokochaliśmy ją szczerze. Tyle chłopcu okazała przyjaźni, dotrzymując towarzystwa podczas jego pobytu w Illerbach, że i mnie i jego zobowiązała do wielkiej wdzięczności. Czy wolno mi prosić, by dziewczynka została u nas przez kilka dni lub chociaż przez cały dzisiejszy dzień? — Pani jest zbyt uprzejma, pani pastorowo — odpowiedział dyrektor, nieco zdziwiony, że jego ponura, nieuprzejma córka umilała czas komukolwiek. — To niemożliwe, Kornelia nie może zostać. Jest lękliwa, nieco kapryśna, ma różnego rodzaju dziwactwa, co mogła już pani zauważyć z jej powierzchowności. Pani córka inaczej wygląda. — Naturalnie, że wbrew woli nie zatrzymam jej, ale czy mogę liczyć na przychylność pana, jeżeli dziecko zgodzi się na naszą propozycję? Pani pastorowa umiała ująć swoją prośbę w taką formę, że w żaden sposób nie mógłby jej odmówić. 79 — Jestem przychylny tej propozycji — zapewnił ją — cóż może być bardziej pożądane dla mojej córki, jak towarzystwo pani i jej dzieci. Jestem jednak przekonany, że Kornelia zechce wrócić ze mną. Proszę przyjąć moje gorące podziękowanie za życzliwość. Dyrektor pożegnał się i poszedł. W bramie domu ujrzał nagle dziewczynkę w mundurku szkolnym. Zderzenie było nieuniknione. Dyrektor otworzył ramiona i Agnieszka wpadła w nie. Sytuacja była komiczna i pan Hellmut wybuchnął serdecznym śmiechem. Agnieszka zawtórowała mu. — Jesteś córką pani pastorowej? — zapytał, z przyjemnością spoglądając na świeżą twarzyczkę o szczerych, otwartych oczach. Dziecko było porządnie i czyściutko ubrane. — Tak, oczywiście — zabrzmiała szybka odpowiedź i Agnieszka pobiegła dalej. — Szczęśliwa matka. Co za szczęśliwa kobieta—szepnął do siebie. — Jak wygląda przy nich moje dziecko! Dyrektor szedł coraz szybciej, jak gdyby chciał uciec przed troską ciążącą mu na duszy. Dino, który zawsze opowiadał matce wszystko, co przeżywał, opowiedział jej także o pobycie w Illerbach i przyjaźni z Kornelią. Wspomniał także o dziwnej trosce dziewczynki, ale musiała mu dać słowo, że zachowa to w tajemnicy. Po wysłaniu zaproszenia do Kornelii, pastorowa zapowiedziała dzieciom, żeby, gdy dziewczynka przyjedzie, nie okazywały zdziwienia na widok jej fryzury, która jest nieco dziwaczna, i jak najmniejszą zwracały na nią uwagę. Mały Muksio był bardzo zadowolony z przyjazdu dziewczynki. Przyglądał się jej jak starej znajomej. Dino tak dużo o niej opowiadał. Przede wszystkim zaprowadził ją do kuchni. — Tutaj chyba Dino nie leży — zdziwiła się. — Nie, to jest kuchnia, tu wcale nie stoją łóżka — oświadczył Muksio. — Chciałem ci najpierw pokazać, dlaczego Agnieszka płakała dziś przez godzinę, a może dwie. — Muksio zaprowadził swoją nową towarzyszkę do stosu łupin od jabłek, które leżały w kubełku od śmieci. — Widzisz teraz, jaka głupia jest Agnieszka, bo po co płakać, jeżeli z tego można zrobić świetny kompot. — A dlaczego tak płakała? — zapytała Kornelia współczująco. Wiedziała dobrze, jakie to jest straszne uczucie, kiedy człowiekowi zbiera się na płacz. 80 — Tego nie wiadomo — rzekł Muksio. — Służąca nie obiera jabłek? — Nie mamy służącej, tylko Trinę z zakutą głową — wyjaśnił Muks. — A któż to jest ta Trina z zakutą głową? — zainteresowała się dziewczynka. — Ona jest do pomocy. Jest niska i tęga—określił Muks.—Mamusia uczy ją, jak się gotuje. Musi chodzić po zakupy i zawsze przynosi to, czego jej nie kazano. Wtedy Dino mówi, że Trina ma zakutą głowę i trzeba ją odprawić. A mamusia uważa, że Trina też musi żyć i Trina zostaje. Kornelia uczuła ogromne współczucie dla Agnieszki. Ona też ukrywa cierpienie. Wiedziała już, że nie będzie się tak krępowała Agnieszki jak jej dumnej siostry. — Twoja druga siostra zapewne nigdy nie płacze. Czy nie boisz się jej? — zapytała chłopca. — Nie, ani trochę—zapewniał Muks. — Często ma minę, jakby miała zamiar rozpłakać się. Bardzo, bardzo często płacze, nikt nie wie dlaczego, bo nikomu nie chce powiedzieć. Niechęć Kornelii do Niki zamieniła się w wielkie współczucie. Możliwe, że jej tajemna udręka jest tak wielka, że płacze, a nie może powiedzieć dlaczego. — Teraz chodźmy już do Dina — rzekła, śpiesząc do drzwi, które jej wskazał Muks. — Poczekaj, chcę ci pokazać książkę z obrazkami, która ci się ogromnie spodoba — zapewnił ją Muks. — W tej książce jest coś, bardzo podobne do ciebie, sowa. Ma takie same pióra na oczach jak ty. Nikomu nie wolno o tym mówić, nawet tobie. Mamusia zabroniła. — Nie chcę oglądać tej książki, chodź już nareszcie do Dina. — Później musisz obejrzeć — rzekł Muks — jest tam dużo pięknych rzeczy, zobaczysz, że cię zainteresują. W końcu Muks wyprowadził gościa z kuchni i otworzył jakieś drzwi. — Nareszcie jesteś — zawołał Dino, który siedział w łóżku i wesołym wzrokiem spoglądał na wchodzącą. Kornelia uczuła wielką radość na widok chłopca, z którym spędziła jedyne wesołe chwile tego ciężkiego lata. Usiadła przy jego łóżku i zaczęła mu opowiadać o wszystkim, co zaszło w Illerbach od chwili jego wyjazdu. Dino miał tyle pytań i różnych nowin, że czas zleciał im niezwykle szybko. 81 MUKS zniknął. Ponieważ nie mógł nowej przyjaciółki mieć dla siebie, pobiel zobaczyć, co przygotowano na stole dla przyjęcia gościa. W tej chwili matka weszła do pokoju Dina. —. Kochane dziecko — powiedziała—jeszcze ci się nawet dobrze nie przyjrzałam. Pomyślałam sobie, że będziecie woleli najpierw pozostać trochę sar™' pomówić o swoich przeżyciach. Dino tak się cieszył na myśl o twojej wizycie! A teraz chodź ze mną na obiad. Dino prześpi się trochę, a później będzie pewnie chciał, żebyś znowu posiedziała przy nim. Była to dla Kornelii ciężka chwila. Myślała, że cały dzień spędzi wyłącznie u chłopca i nikt się o nią nie będzie troszczył. A tu miała z jego matką i dwiema siostrami zasiąść do stołu. Jedynie Muks sprawiał jej najmniej kłopotu; był taki miły i zabawny! Wyczuła doskonale, jak bardzo różni się wyglądem od tych wymuskanych, starannie uczesanych dziewcząt. Muksio nawet zauważył, że dziwnie wygląda i dość wyraźnie jej to powiedział. Jedynie świadomość, że Agnieszka i dumna Nika taże mają jakieś utajone cierpienia, zbliżała ją nieco do nich. Widok matki Dina, stojącej w drzwiach, dodał jej nieco otuchy i poszła posłusznie za nią. Kiedy weszła do pokoju, Agnieszka podeszła do gościa i wyciągnęła rękę. — Dobrze, żeś przyjechała — rzekła z ożywieniem. — Dino ciągle o tobie mówił, więc pragnęłyśmy cię poznać. — Ja chcę siedzieć przy Kornelii — zawołał Muks przesuwając krzesło. — Siedź spokojnie — oznajmiła Agnieszka dobitnie i odsunęła go na dawne miejsce. Matka była w kuchni, nie mógł szukać u niej pomocy, a to zwiększyło jego gniew. — Tak, tak, ty byś zawsze chciała nad wszystkimi panować — rzekł nadąsany — a kiedyś łamałaś człowieka kołem. W tej chwili weszła matka. — Mamusiu, Muks mówi takie okropności!—zawołała Agnieszka. — Czy nie powinien już pójść do łóżka? Mały zaprotestował gwałtownie przeciwko tej karze, ale matka przerwała dalszą dysputę. — Nie, dziś Kornelia jest u nas po raz pierwszy, a więc jest to dzień uroczysty — rzekła przyjaźnie. — Muksio nie pójdzie do łóżka, Mko usiądzie grzecznie na swoim miejscu i odmówi modlitwę przed Je'e- W takich chwilach rej wodziła Kornelia. Potrafiła w komiczny sposób opisywać ludzi i wydarzenia i czwórka dzieci z głośnym śmiechem wchodziła po schodach. Obecny stan rzeczy wszystkim bardzo odpowiadał, prócz Muksia. Rozgniewany stawał na progu i wykrzykiwał do roześmianej, wchodzącej gęsiego gromadki. — Gdybym mógł, spaliłbym wszystkie szkoły. — Tylko nie razem z nauczycielami, Muksio! Byłbyś okrutniejszy, niż Agnieszka z twojego opowiadania. Drzwi łączące pokoje dziewcząt pozostawały otwarte; cała trójka życzyła sobie tego. Nie było wieczora, żeby dziewczęta nie miały sobie tyle do powiedzenia, wykorzystywały każdą chwilę, aż do zamknięcia się powiek. Kornelia podziwiała szczególnie Nike i jej obrazy. Nie mogła zrozumieć, by taka śliczna i utalentowana dziewczynka, która potrafi namalować wszystko, co piękne, miała jakieś zgryzoty. Nika często wyglądała tak, jakby bardzo cierpiała z jakiegoś powodu. Agnieszka także dźwigała jakiś ciężar na sercu. Nieraz wśród najweselszej rozmowy urywała nagle i mówiła wzdychając: — Możesz się śmiać, bo jesteś szczęśliwa, ale my, o, my! Agnieszka ściągała wtedy brwi, tak że Kornelia odczuwała jej zmartwienie jak ból. Tak pragnęła jej pomóc! Ale nie śmiała zapytać, jakie to zmartwienie. Kornelia pamiętała dobrze, że dawniej była zadowolona, gdy nikt nie pytał, co jej dolega. Dziś Agnieszka wróciła z lekcji muzyki czerwona i podniecona jak jeszcze nigdy. — Mamusiu! — zawołała już od drzwi. — Nauczyciel rozdzielił nam utwory, które będziemy grać na popisie. Mnie dał najtrudniejszą rzecz i powiedział: „Z ciebie jeszcze coś będzie". I zdenerwowana rzuciła nuty, jak gdyby ją parzyły. Kornelia pobiegła za nią pełna współczucia. Agnieszka wpadła do swego pokoju, rzuciła się na krzesło i wybuch- nęła głośnym płaczem. Przyjaciółka wzruszona do głębi objęła ją za szyję: O, Agnieszko, wiem jak to źle człowiekowi, gdy zmuszony jest płakać -— powiedziała serdecznie. — Dlaczego jednak rozpaczasz właśnie teraz, kiedy pochwalił cię nauczyciel! 98 Agnieszka wybuchnęła. — Co mi z tego, że mnie chwalą? I co z tego, jeżeli nawet będę grała coraz lepiej! To wszystko na nic! Za rok musimy wyjechać, Nika i ja, a wtedy koniec ze wszystkim. Nie będzie malowania ani lekcji muzyki. Musimy zostać krawcowymi i nie wolno nam uczyć się dalej. Po stokroć wolę ruszyć w świat i zarabiać piosenkami na podwórzach, żeby zdobyć trochę pieniędzy na naukę. — Czy wasza mateczka nic nie może poradzić? — zapytała Kornelia. — Nie, w tym wypadku nic nie może zrobić, ona sama bardzo cierpi. Nie, nie ma człowieka, który mógłby nam pomóc, gdyż to decyzja opiekuna — zawołała Agnieszka — powiedział, że inaczej nie może być. To oświadczenie bardzo przygnębiło Kornelię. Zrozumiała, dlaczego Nika miewa takie smutne spojrzenie. To było rzeczywiście wielkie zmartwienie. Odczula to do głębi serca. Kiedy Agnieszka miewała taki dzień rozpaczy, długo nie mogła wrócić do równowagi. Nika także nic nie mówiła, a matka ze smutkiem i żalem spoglądała na swoje dzieci. I Dino stawał się wtedy milczący; wiedział przecież, co gnębi matkę i siostry. Tak pragnąłby pomóc siostrom, ale nie widział sposobu. Kornelia nie mogła śmiać się i wesoło opowiadać; wiedziała, co to znaczy chodzić z taką troską w sercu. ROZDZIAŁ X NOWE ŻYCIE WILLERBACH Nadeszła zima. Dla wszystkich lokatorów mansardowego mieszkanka dnie były wypełnione pracą. Każdego wieczora, kiedy nadchodziła godzina wieczornej pogawędki, podnosił się ogólny lament, że dzień już się skończył i znowu zabrakło paru godzin. Agnieszka najwięcej ubolewała nad tym, że trzeba iść do łóżka. — Na spanie traci się połowę życia — wołała zaperzona — gdybyś nam, mamusiu, pozwoliła śpiewać przez całą noc, byłybyśmy podczas dnia jeszcze bardziej rześkie. Matka miała inne zdanie. Noc przeznaczona jest do spania. Kornelia budziła w Agnieszce coraz większy zachwyt. Bez wysiłku, lekko jak ptak śpiewała wszystko, co tylko raz usłyszała, głosem czystym i dźwięcznym. Każdy słuchał go z przyjemnością. W całej szkole nie było drugiego takiego głosu, tak pełnego i pewnego zarazem. Nauczyciel śpiewu chciał mieć ją obok, na pierwszym miejscu, aby przewodziła chórowi. Zimą dyrektor napisał do pastorowej. Ponieważ przekonał się, że dziecko jego znajduje się pod dobrą opieką postanowił przedsięwziąć podróż, która zatrzyma go przez dłuższy czas za granicą. Ostatni wyjazd musiał skrócić. Nagiej decyzji należy przypisać, że nie może spełnić zamiaru odwiedzenia Kornelii w mieście. Tak szybko nigdy jeszcze nie nastąpiła wiosna jak po tej zimie — pomyślała Kornelia, kiedy pewnego dnia ciepły wietrzyk zadął na ulicach, a topniejący śnieg począł kapać ze wszystkich dachów. Wracała sama ze szkoły; była dzisiaj wolna wcześniej niż inne dziewczynki. Na oświetlonym słońcem dachu jakiś ptaszek radośnie śpiewał ku niebu. Kornelia zatrzymała się nasłuchując. Wolno kapał stopniały śnieg, ptaszek śpiewał nieustannie, tak pięknie i znajomo. Przed jej oczyma stanęły młode buki w lesie, okryte pierwszą zielenią spod 100 krzewów wychylały się fiołki. W ogrodzie przy domu błyszczały żółte krokusy i czerwone pierwiosnki, a ptaki śpiewały dokoła na wszystkich drzewach. O, ujrzeć znowu i usłyszeć to wszystko, powrócić znowu do domu. Jakże tam musiało być pięknie! Kornelia pobiegła przez ulicę, potem po schodach, aby jak najszybciej dorwać się do kałamarza. Usiadła i napisała: Kochany Tatusiu! W domu jest teraz na pewno tak pięknie jak nigdzie. Czy mogę powrócić niedługo? Teraz kwitną z pewnością fiołki, a las zieleni się cały i zaraz rozwiną się w ogrodzie wszystkie drobniejsze kwiaty, potem róże i maliny, a na łąkach niezapominajki. Ach, nigdzie nie jest tak pięknie jak w naszym domu! Tak pragnęłabym to wszystko pokazać pani pastorowej, Nice i Agnieszce, a Muksiowi kózkę. Dino zna nasz ogród i łąki. I on pragnąłby bardzo być znów w Illerbach! Ach, tak mi tęskno, że już teraz pragnęłabym tam być. Tysiące pozdrowień i całusów od twojej córki Kornelii. Dopiero po trzech tygodniach przyszła odpowiedź od ojca. Pisał, że jego nieobecność w domu przeciągnęła się, gdyż musiał pozostać w drodze dłużej, niż zamierzał. Ogromnie go cieszy, że jego córka uświadamia sobie jak piękny ma dom rodzinny, ale nie jest wskazane, żeby teraz przyjeżdżała. Niech pozostanie w mieście aż do wakacji, do tego czasu on będzie jeszcze w podróży. Potem może zaprosić całą rodzinę, u której czuje się tak dobrze, do siebie na wakacje. Starczy miejsca dla wszystkich, a on jak i Kornelia są bardzo zobowiązani pani pastorowej. Kornelia była nieco rozczarowana, gdyż jeszcze sporo czasu musiało minąć, zanim zobaczy swój ukochany ogród i łąki. Ale nadzieja spędzenia lata z całą rodziną pocieszyła ją bardzo. Oczekiwanie nie wydawało się już tak przykre. Ogromna radość była przy obiedzie, gdy przeczytała na głos list, w którym ojciec zapraszał wszystkich na całe lato. Dziewczynki były pewne, że tak samo jak zeszłego roku spędzą wakacje na gorącym poddaszu. A tu nagle błysnęła nadzieja pobytu przez długie tygodnie w tym cudnym Illerbach. W dodatku miały przebywać w domu i ogrodzie, który 101 według opisu Dina był najpiękniejszym, jaki widział dotychczas. Agnieszka wydawała głośne okrzyki radości, a twarzyczka Niki rozjaśniła się ze szczęścia. Matka była ogromnie wzruszona i wdzięczna za to szczęście. Często z troską myślała, że najprawdopodobniej nie będzie mogła sobie pozwolić tego lata na wysłanie Dina do Illerbach. Dla niego pobyt podczas upałów letnich w mieście byl zabójczy. A tu miłosierny Bóg nie tylko ujął jej troski, ale jeszcze zamienił na wielką i niespodziewaną radość. Dino uśmiechał się z największym zadowoleniem i powtarzał raz po raz» — Ach, gdybyście wiedziały, jak tam jest pięknie! Ten ogród! Te drzewa! Stajnie! Konie! Ach, w ogóle ten cały cudny Illerbach! Muksio krzyczał najgłośniej. — Mnie też zabierz ze sobą, mnie też! — Nie mógł sobie wyobrazić, że i on rzeczywiście tam pojedzie. Musiało wprawdzie jeszcze minąć wiele dni i tygodni, zanim się to marzenie ziści, ale mając w duszy nadzieję rozkoszy, jakie czekały w Illerbach, nietrudno ten czas przetrwać. Z Kornelią było gorzej. Pragnienie powrotu do domu stawało się z każdym dniem silniejsze i dokuczliwsze. Najmniejszy skrawek zieleni widziany w mieście przywodził jej na pamięć ogród, łąki, kwiaty w Illerbach, a w wyobraźni wszystko stawało się tak żywe! Serce jej ściskało się z bólu. Nastały chwile, kiedy miała wrażenie, że już nigdy nie ujrzy Illerbach. Jednak — choć trudno było się doczekać i czas dłużył się niemiłosiernie — dzień taki wreszcie nadszedł. Umieszczono na wózku duży kufer, cała rodzina ruszyła na dworzec. Na samym końcu wlokła się Trina, z wyrazem wielkiego zdumienia na twarzy. Chociaż była już w drodze, nie mogło się pomieścić w jej „zakutej", jak powiadał Dino, głowie i nie była w stanie uwierzyć, że i ona pojedzie na wieś. Kornelia poprzedniego dnia usilnie o to prosiła, aż pastorowa uległa jej. Zobowiązała się osobiście wytłumaczyć przed ojcem przybycie osobliwego gościa. Muksio był tak podniecony, że ciągle komuś deptał po piętach lub kręcił się pod nogami, przeszkadzając wszystkim w chodzeniu. — Ach, ty nieznośny bąku — wołał Dino — jak nie zejdziesz nam z drogi, to spóźnimy się na pociąg i guzik z naszego wyjazdu. 102 Ta możliwość przeraziła Muksia i pobiegł naprzód jak szalony. Trudno było go teraz dogonić. Wszyscy się spieszyli, żeby się tylko, broń Boże, nie spóźnić na pociąg. Wreszcie przybyli szczęśliwie na stację, gęsiego wsiedli do pociągu i rozpoczęła się podróż. Słońce świeciło na pola i łąki, nie było ani jednej chmurki na niebie. Kornelia siedziała przy otwartym oknie i z przejęciem patrzyła w dal. Szybko minęły dwie godziny i jeszcze kilka minut. Wreszcie nadeszła chwila, kiedy trzeba było wysiadać. — Tam nadjeżdża powóz! — zawołała Kornelia i wybiegła na drogę, wiodącą w dolinę. W chwili, gdy Maciej wstrzymał pędzące kasztanki, stała już przed nim. — Witaj, Macieju, wracam znów do domu, czy wszystko tam jeszcze po staremu? — wołała do zsiadającego stangreta. — Witamy, Kornelio, witamy — powiedział promieniejąc z radości, gdyż to dziecko było całą jego dumą. — Jakże panienka urosła! Hm, hm, jak się bardzo zmieniła! Jeszcze raz potrząsnął z radości jej ręką, potem otworzył drzwiczki powozu. Tymczasem nadeszła cała rodzina. — Jeszcze jeden znajomy, to przecież młody panicz, który był zeszłego roku u Marty — zawołał znowu Maciej. Dino podszedł do niego i podał mu rękę. — Ale panicz u nas lepiej wyglądał, tak, stanowczo o wiele lepiej. — Naturalnie, Macieju, to nic dziwnego, skoro każdego ranka piłem mleko waszych krów i oddychałem takim cudnym, świeżym powietrzem — powiedział Dino — w mieście jest zupełnie inaczej. Pani pastorowa wsiadła, za nią dziewczynki. Muksio stał nieruchomo przed kasztankami i przyglądał się im w niemym podziwie. — Wsiadaj, chłopczyku, konie zabierzemy ze sobą — zażartował Maciej, którego podziw chłopczyka wprawił w dobry humor. — Będziesz je mógł co dzień oglądać, a nawet pojeździć na nich. To poskutkowało. Wszyscy usadowili się w powozie. Trina usiadła na koźle obok Macieja i zaczęła się wesoła jazda wśród śmiechów, okrzyków i gwaru rozmów. — Spójrzcie na te cudne margerytki — wołała Kornelia — na złote kaczeńce! Jakie cudne niebieskie niezapominajki! 103 Uniosła się w powozie, nie mogła dłużej usiedzieć spokojnie. Kręciła głową, spoglądała przed siebie i za siebie. Nigdy jeszcze łąki nie były tak pełne kwiatów we wszystkich kolorach. Wreszcie powóz zajechał na podwórze. Kornelia wyskoczyła pierwsza. — Estusiu, Estusiu jak się masz! — wołała do starej służącej, która w śnieżnobiałym fartuchu wyszła z godnością przed dom, by przywitać gości. — Jestem znowu w domu! Czy wszystko jest jeszcze tak jak było? Czy w ogrodzie nic się nie zmieniło? A stara Marta, a jej domek? — Witaj gołąbko! — odpowiedziała Estusia, bacznie przyglądając się Kornelii. — Zmieniłaś się dziecinko, zupełnie nie ta sama! Mała w podskokach pobiegła do domu, do swego pokoju i zajrzała do szafy. Wszystko było tak jak zostawiła. Wróciła więc do pastorowej, by ją wprowadzić do domu. Twarz dziewczynki pałała z radości. Dyrektor siedział w gabinecie, zatopiony w pracy, gdy usłyszał nadjeżdżający powóz. Zerwał się z fotela i rzekł do siebie: — Już są nareszcie! Westchnął, gdyż w pamięci stanął mu obraz dziecka, jakie widział w chwili powrotu do domu po długiej podróży: posępne, milczące, o ponurym spojrzeniu, z włosami w takim nieładzie, jakby nigdy w życiu nie były czesane. Lękał się tego spotkania. Wszedł do pokoju, a córka stanęła naprzeciwko niego i spojrzała mu w oczy. Dyrektor zatrzymał się nagle, zaskoczony widokiem, który miał przed sobą. Córka rzuciła mu się na szyję. — Ach, tatusiu! tatusiu! Tu jest cudnie! Taka jestem szczęśliwa, że wróciłam do domu! Ojciec chciał objąć i uściskać swój skarb, ale jeszcze raz postawił ją przed sobą; nie mógł się napatrzeć na nią do syta. Łzy napłynęły mu do oczu. — Dziecinko moja, patrzysz na mnie oczami twojej matki. Jakim cudem stałaś się do niej podobna! — powiedział wzruszony i objął dziewczynkę gorącym uściskiem. — Czy to jest możliwe? Boże, jak tyś się zmieniła! — O tym wie pani pastorowa, jej się zapytaj, tatusiu, bo ona mi pomogła — powiedziała Kornelia i z oczami pełnymi radości przyprowadziła pastorową, która nie chcąc przeszkadzać przywitaniu ojca z córką, cofnęła się nieco ze swymi dziećmi. Щ Dyrektor podszedł do niej. — Witam panią serdecznie i gorąco w moim domu, razem z uroczą dziatwą — powiedział, witając się uprzejmie z każdym po kolei. Potem ujmując córkę za rękę, ciągnął wzruszonym głosem: — Kogo mi pani przywiozła? Co pani zrobiła z mojego dziecka? Jak to było możliwe? Czy to aby ta sama dziewczynka, którą u pani zostawiłem? Z zachwytem przygląda! się Kornelii. Czy ten wygląd nie okaże się złudzeniem, które za chwilę zniknie? To naprawdę jego dziecko? Trzymał mocno córkę za rękę i co chwila spoglądał w jej błyszczące oczy. Miał wrażenie, że rzeczywistość jest cudnym snem. Troskliwa Estusia weszła z talerzami, żeby nakryć do stołu. Przy drzwiach oznajmiła swemu panu, że pokoje gościnne są już przygotowane; panie zechcą zapewne przed jedzeniem pójść do siebie. Pastorowa i córki z przyjemnością przyjęły tę propozycję, ale Kornelia zapytała: — Tatusiu, czy mogę skoczyć do Marty, za chwilę będę z powrotem. Ojciec skinął przyzwalająco. Dino poprosił o to samo; i on pragnął jak najprędzej przywitać starą Martę. Dzieci wybiegły na drogę, lecz Kornelia co chwilę się zatrzymywała. Łąki były cudnie ukwiecone, takich jeszcze nigdy nie widziała. Tu zerwała kilka margerytek, tam znów macierzankę lub niezapominajki; a Dino naglił do pośpiechu. Muszą przecież niedługo wracać, kwiaty nie ucieka z łąki do jutra. Marta wiedziała, że Kornelia wraca i z kim w dodatku. Z niecierpliwością wyglądała w stronę ogrodu i domu dyrektora, czy nie dojrzy dzieci. Wreszcie obydwoje wbiegli po schodach małego domku. Staruszka stanęła zdumiona. To był Dino, taki jakim go znała. Ale Kornelia... Patrzy na dziewczynkę, ściska jej ręce i chce coś powiedzieć, lecz tylko przejrzyste łzy popłynęły jej po policzkach. Nie mogła wymówić słowa. — Ach, Marto, taka jestem szczęśliwa, że wróciłam do domu i natychmiast przybiegłam do ciebie! — zawołała dziewczynka. -Nie cieszysz się ze mną? A ja jestem szczęśliwa, taka szczęśliwa. — Ja też, o, ja też — zapewniała Marta — te łzy, to łzy radości z powodu zmiany, jaka w tobie zaszła. Jakże się stałaś po dobna do mamusi i zupełnie zmieniłaś się od czasu twojego wyjazdu! 105 Staruszka zaczęła serdecznie rozmawiać z Dinem, lecz radość spotkania zakłócał smutek z powodu mizernego wyglądu chłopca. — Taki blady i szczupły, a to dlaczego? — pytała zatroskana. — Przed rokiem policzki były pełniejsze. — Dlatego przyjechałem do Illerbach — odparł Dino wesoło — proszę się teraz radować z naszego powrotu, Marto, bo my cieszymy się ogromnie, że znów tu jesteśmy. Jest tak pięknie jak zeszłego roku, a do pani będziemy przychodzić co dzień; czuję się tu jak u siebie w domu. Wzruszona staruszka nie mogła więcej mówić. Oto stała przed nią Kornelia, świeża i radosna. Wszystko, co było niewymownie smutne i przykre u tego dziecka, zniknęło bezpowrotnie, a oczy nabrały takiego blasku, że serce Marty drżało ze szczęścia. — Musimy już pójść, Marto—powiedziała Kornelia. — Ale nie martw się, wszystko będzie tak jak było dawniej, już wiesz jak! Co dzień przybiegnę do ciebie. — I ja też, ja też! — zawołał Dino, a kiedy pobiegli razem, stara Marta wyszła na schody i patrzyła za nimi oczyma napełnionymi łzami radości, aż jej zupełnie zniknęli z oczu. Nawet wtedy jeszcze przyłożyła dłoń do czoła i spoglądała na drogę, chociaż nie mogła ich zobaczyć. — O, Boże wszechmocny — szeptała do siebie — moje serce przepełnione jest wdzięcznością. Łaską swoją oświeciłeś to dziecko i wszystko poszło mu na dobre. Kiedy przybiegli do domu, Kornelia zwróciła się do chłopca: — Wejdź, Dino, ja zaraz przyjdę za tobą. Zamierzała złożyć jeszcze jedną wizytę. — Wiedziałam, że nasza Kornelia nie zapomniała drogi do kuchni — powiedziała Estusia zadowolona. — Chodź, niechże cię dokładnie obejrzę. — Porządnie urosłaś przez ten rok i wyładniałaś, a włosy masz ślicznie zaczesane. Tak, tak, warto teraz spojrzeć na naszą panienkę. Kornelia zaczerwieniła się nieco. Przypomniała sobie jak wyglądała przed wyjazdem. Wiedziała też, że niewłaściwie odnosiła się do tych, którzy udzielali jej dobrych rad. Estusiu, chcę cię o coś poprosić. Gdzie jest Trina, która przyjechała z nami? 106 —■ Kazałam jej pójść za dom, żeby trochę wypieliła ogród warzywny— oświadczyła Estusia — kręciła się po kuchni i tylko przeszkadzała mi, wygląda trochę niemrawo. — Tak, zręczna nigdy nie była. Proszę cię, bądź dla niej dobra! Widzisz, Trina jest taka nieokrzesana i zakuta, ale ona na to nic nie może poradzić i już chyba nigdy się nie zmieni. Ty może nie wiesz, jak to jest, lecz ja ją rozumiem. Jeśli będziesz dla niej dobra, mniej będzie nad tym cierpiała, że jest taka. Proszę, zrób to dla mnie. — Zdumiona służąca spoglądała za dziewczynką,, która biegła już do pokoju. Skąd temu dziecku takie myśli przychodzą do głowy! — zastanawiała się Estusia. Można sądzić, że Kornelia przeszła w życiu ciężkie chwile, jakby nie była jedyną córką dyrektora, która może mieć wszystko, czego zapragnie. Długo jeszcze siedziała w kuchni bardzo przejęta, kiwając głową niedowierzająco. Jednak dumna była ze swej małej panienki i chciała jej dowieść, że potrafi wypełnić każde polecenie. Po pierwszym, wesoło spożytym posiłku, dzieci, otrzymawszy zezwolenie, wybiegły hurmem do ogrodu. Wiedziały, czego się mogą spodziewać. Dino w zeszłym roku, po powrocie do domu, tyle im naopowiadał o cudach, które się tu znajdowały. Mówił o różnobarwnych kwiatach, szpalerach czerwonych brzoskwiń, przeładowanych owocami jabłoniach i gruszach, obszernych oborach z pięknymi, lśniącymi krowami, o dumnych, wspaniałych koniach. Nareszcie mogły to same obejrzeć. Cała piątka, ożywiona jednakowym pragnieniem, ruszyła naprzód. Pan Hellmut został przy kawie, a pastorowa chętnie dotrzymywała mu towarzystwa. — Panie dyrektorze — odezwała się, kiedy drzwi zamknęły się za dziećmi — niech mi pan pozwoli wyrazić moje najgorętsze podziękowanie za pańską niebywałą uprzejmość i życzliwość. — Pani chce mi dziękować, pani pastorowo?—przerwał jej dyrektor. — Proszę mnie teraz wysłuchać! Jak mogę przyjmować podziękowania, skoro czuję się wobec pani zobowiązany! Co pani zrobiła z mego dziecka? W jaki sposób pani to ponure, osowiale stworzenie przeistoczyła, rozwinęła i wskazała mu właściwą drogę! Spoglądam na nie, nie wierząc własnym oczom. Jak to było możliwe? I jak mam pani za to podziękować? Czym mogę się odwdzięczyć za trud, troskę i cierpliwość? Wyobrażam sobie, co pani w ogóle przeszła z moim dzieckiem, żeby mi je oddać tak odmienione! 107 — Panie dyrektorze, tak się sprawa wcale nie przedstawia — powiedziała pastorowa. — Kornelia nie wymagała specjalnej troski, trudu ani cierpliwości. Wydobyłam z niej tylko właściwą, dobrą naturę i z czułością pozwoliłam rozwijać się. To wszystko, co dla niej uczyniłam. Ani trochę nie utrudniała mi tego zadania. Pokochaliśmy pana dziecko i z bólem myśleliśmy o tym, ii niedługo nadejdzie chwila, kiedy opuści nasz dom. Nigdy nie zapomnę Kornelii tego, z jaką pogodą uprzyjemniała czas choremu Dinowi. A jak dodatnio wpłynęła swoją łagodnością na rozkapryszonego nieco Muksia. Tak, panie dyrektorze, nawet pan nie wie, jakie kochane jest to dziecko. Dyrektor aż się poderwał ze wzruszenia. Biegał tam i z powrotem po pokoju. — Nie wie pani, co to dla mnie znaczy — powiedział zatrzymując się przed nią — nie wie pani, od jakiej męki zostałem uwolniony! Jakie cierpiałem na myśl, że zaniedbałem dziecko mojej Kornelii. Sądziłem, że dziewczynka stała się nieodwracalnie zepsuta. A oto pani zjawia się i przywraca mi dziecko podobne do wspaniałej matki: w oczach, wyrazie twarzy, w całej postaci. Do tego słyszę, że pogoda i uprzejmość cechuje jej charakter. Toż to jest cała moja Kornelia, zupełnie taka jaka była. — Jeszcze jedno chciałabym sprostować, panie dyrektorze—wtrąciła pastorowa. — Jestem przekonana, że nie jest bynajmniej rzeczą obojętną pod czyimi wpływami znajduje się dziecko już od pierwszych lat. Kornelii brakowało jedynie czułej opieki matczynej. Mimo to muszę zaznaczyć, pod żadnym względem nie była dzieckiem zaniedbanym przed przyjściem do mnie. Z tego co wiem, od niej samej i od Dina, który mieszkał zeszłego lata u dobrej pani Marty, zmuszona jestem przyznać, że ta kobieta dała pańskiemu dziecku wszystko najpiękniejsze, co można ofiarować w dziedzinie ducha i serca. Cenię panią Martę bardzo wysoko, jest najlepszą jaką moina sobie wymarzyć, opiekunką dzieci. -To samo mówiła moja żona i dlatego mam do niej ogromne zaufanie. Potem przyszła taka chwila, ie zwątpiłem w jej wartość i ta opieka wydawała mi się niedostateczna. Za mało ceniłem starania tej kobiety. Przypomniała mi pani teraz mój błąd. Wesoły gwa,. - ^a}as rozj j się z ogrodu, obydwoje podeszli do otwartego okna. ■ erając gło,We д0 д^ Muks krzyczał jak opętany. 108 - Mamusiu! Mamusiu! Spójrz! Żywe koźlątko i żywa koza! Zejdź, mamusiu, i zobacz! Na wysokim siedzeniu trzcinowego wózka rozparł się Muksio z lejcami w jednej ręce i batem w drugiej. Młoda, smukła koza ciągnęła pojazd. Agnieszka i Kornelia biegły z obydwóch stron wózka jako straż przyboczna, a Dino trzymał kozę, żeby się nie wyrwała z zaprzęgu. Cala dzieciarnia krzyczała z radości i zachwytu nad niezwykłą jazdą. Opodal stał Maciej i obserwował tę pierwszą próbę, gotów w każdej chwili przyjść z pomocą. To on przygotował i pięknie przyozdobił pojazd. Kózkę też nieraz zaprzęgał, żeby na wypadek jazdy była trochę przyuczona. Ale kiedy wyprowadził wózek i zaprzęgał do niego kózkę, Kornelia ustąpiła miejsca Muksiowi, spełniając tym samym marzenie chłopca. Teraz wyglądał jak chłopczyk na najładniejszym obrazku z jego książki. Muksio wolał oszołomiony radością by matka przyjrzała się jego szczęściu. Nie było innej rady, musiała wyjść do niego. Dyrektor takie wyszedł przed dom, ale skierował się w inną stronę. Po chwili wchodził po schodkach na ganek, gdzie stara Marta siedziała z robótką w ręce. — Pan dyrektor — zawołała zdziwiona i otworzyła drzwi w pokoju, gdyi ganeczek był za mały i nie było na nim miejsca dla nich obojga. — Marto, pozbawiłem was tego lata zarobku, należy wam się odszkodowanie — powiedział z całą powagą ku ogromnemu zdumieniu staruszki — zabrałem wam pensjonariusza. Odkupiłem więc od wieśniaka wasz domek z małym kawałkem gruntu. Będziecie mieli więcej miejsca na swoje goździki. Gospodarujcie dobrze, a za to, co dawniej płaciliście, używajcie sobie co roku przez kilka dni. — Panie dyrektorze, domek jest mój i ogródek takie! O, panie dyrektorze! Pan Hellmut nie pozwolił na podziękowania; serdecznie uścisnął jej rękę i oddalił się szybko. Wielkie, ciemnoczerwone maliny połyskiwały jeszcze wśród zielonych liści, a złotozółte śliwki spadały na trawę z obficie obwieszonych gałęzi. Muks od rana do wieczora nieustannie pławił się w szczęściu. Codziennie wczesnym rankiem, zanim jeszcze na dobre otworzył oczy, budził matkę ze snu głośnym okrzykiem: — Mamusiu, jesteśmy jeszcze tutaj? Czy nie wyjechaliśmy? 109 Potem mijały godziny, każda następna piękniejsza od poprzedniej. Matka musiała sprawić mu specjalne ubranko, gdyż całymi dniami przesiadywał w stajni przy koniach albo w oborze przy krowach i kozach. Maciej stał się najlepszym przyjacielem Muksia i ciągle starał się czymś nowym zainteresować chłopca, który ogromnie mu przypadł do serca. Gdy Maciej miał pilną pracę, przy której mały przyjaciel nie powinien asystować, znajdował zwykle dla niego inne zajęcie, mówiąc: — Idź sobie tymczasem na maliny, ale nie tu z brzegu, tam dalej są ładniejsze, jeszcze nie wysuszone od słońca. A potem usiądź sobie pod drzewem śliwkowym i czekaj na mnie. Muksio, grzeczny i posłuszny, zbierał soczyste maliny, a potem szedł pod drzewo śliwkowe, siadał na puszystej trawie i czekał cierpliwie. A poczciwy Maciej, uśmiechając się do chłopca, podchodził do drzewa i trząsł je tak mocno, że istny deszcz złocistych śliwek spadał na ziemię. Muksio mógł nie ruszając się z miejsca zbierać je pełnymi garściami. Zdarzało się, że Maciej był zajęty, a dziewczęta miały swoje sprawy, wtedy Muksio znajdował jeszcze kogoś, kto zawsze odnosił się do niego z całą serdecznością. Wędrował wówczas z Estusią do ogrodu warzywnego. Tu oczekiwały go nowe, radosne niespodzianki. Nadziwić się nie mógł, że tu wiszą całymi kiściami i w takiej ilości zielone strączki, które w domu tak rzadko zjawiały się na stole. W nabożnym skupieniu patrzył jak Estusia zrywa ich pełen koszyk. Kiedy ostrożnie zwracał uwagę, żeby tyle nie zrywała na raz, gdyż nie pozostanie nic na później, Estusia wybuchała śmiechem i mówiła: — Nie martw się, przybywa ich ciągle, za tydzień będzie dwa razy tyle. Za to niechętnie i z ukosa spoglądał na ogromne głowy kapusty, które rosły w pobliżu. Estusia pocieszała go: — Nie patrz na nie z taką niechęcią. Kiedy mają iść na stół, są przeze mnie wspaniale przygotowane, a do kapusty dostaniesz jeszcze smacznie obsmażone kartofelki, które z pewnością bardzo lubisz. Często towarzyszył Estusi do kuchni, gdzie znowu dowiadywał się wielu ciekawych rzeczy. O każdym paszteciku, zjawiającym się na stole, mógł wszystko powiedzieć. Jak go się przyrządza i jak będzie smakował. Słowem, przeżywał cudowne dni. Wspaniałe były też dla pozostałego rodzeństwa. Dino z Kornelią podjęli się wielkiego zadania: urządzali Marcie ogród według własnego planu. Meli wiele zajęcia i absorbujących pomysłów, które sami realizo- 110 wali. Całymi dniami nie było ich widać, chociaż Agnieszka stale podejmowała walkę o przyjaźń Kornelii. Dino pozostał zwycięzcą i ciągle przebywała razem z nim. Był jej pierwszym przyjacielem i potrafił pięknie pielęgnować tę przyjaźń. Agnieszka pocieszała się tym, że mogła o każdej porze i jak długo chciała grać na pięknym fortepianie. Wieczorami udawało się jej nakłonić Kornelię do wspólnego śpiewu. Wtedy dyrektor siadał w fotelu i z rozkoszą przysłuchiwał się jednej piosence za drugą- Nigdy nie miał dosyć i od czasu do czasu mówił do pastorowej wzruszony: — Moja córka odziedziczyła glos po matce. Tylko że głos żony byl nieco pełniejszy i bardziej miękki. Twarz pani pastorowej jaśniała pogodą, gdy odpowiadała: — Tylko trochę cierpliwości, panie dyrektorze. Usłyszy pan jeszcze kiedyś śpiew Kornelii takim, że nie pozostanie nic do życzenia. Nauczyciel mówił, że ona ma dar, którego nie wolno zaniedbać i z całej duszy pragnąłby wykształcić ten głos. Ojciec przytakiwał z zadowoleniem i promieniejąc ze szczęścia zagłębił się w fotelu. Nika była jak odrodzona. Żaden smutek nie przysłania! jej twarzy. Uśmiechając się ze szczęścia, wędrowała ze sztalugami i pudłem malarskim z jednego pięknego miejsca w ogrodzie na drugie. Chodziła do lasu lub na zbocze wzgórza, gdzie pod starą olchą siadała na ławce, przyglądając się zabudowaniom i połyskliwemu strumykowi. Mogła całymi godzinami oddawać się ulubionemu zajęciu, marzyć i tworzyć. Nikt jej nie przeszkadzał i nie odrywano jej do przyziemnych spraw. Pastorowa pełna niewymownego szczęścia spoglądała na zdrowego Dina i promieniejące twarzyczki dziewczynek. Czasami smutek przysłaniał jej oczy, gdyż nawiedzały ją myśli, jak to będzie, gdy miną cudne, szczęśliwe dni, a zacznie się życie pełne trosk, kłopotów i lęku przed najbliższą przyszłością. Wakacje zbliżały się ku końcowi, ale nikt nie chciał ani nie miał czasu o tym pomyśleć. Szykowano wielką zabawę na urodziny dyrektora i matka zarządziła, żeby każde z dzieci na swój sposób przyczyniło się do uświetnienia uroczystości. Do nich też należała decyzja co do wykonania tego przedsięwzięcia. , Tylko Muksia nauczyła matka pięknego powinszowania, które sam napisała. Trzeba było nie mało trudu i czasu zanim wiersz utkwił w głowie Ш malca. Jego myśli były ciągle zajęte oborą i stajnią, kuchnią i kózką, śliwkami chrabąszczami i mrówkami. W małej głowinie nie starczało prawie rniejsca na inne sprawy. Nika nie potrzebowała żadnej rady. Dawno wiedziała co zrobi i znikała natychmiast po każdym posiłku, gdy tylko to było możliwe. Agnieszka i Kornelia zamykały się w pokoju muzycznym, z którego rozlegały się tajemnicze śpiewy. Tylko Dino nie mógł wymyślić nic, by uradować dyrektora. Kiedy wszyscy byli zajęci swymi niespodziankami i pracą nad njmi, zakłopotany zwracał się do matki. ^- Co ja mam zrobić, mamusiu? _- Narysuj piękną kozę! — poradził Muksio, kiedy znów padło to pytanie. \A/iedział, że pięknie maluje zwierzęta, a nie istniało dla niego teraz nic piękniejszego niż mała kózka. — Ach, ty kozi królu! — zawołał Dino; ale pomijając pomysł koziego portretu, Muksio nasunął Dinowi dobrą myśl. — Narysuję obydwa kasztanki — zdecydował uradowany — Maciej musi mi je wyprowadzić. \A/ podskokach wybiegł do stajni. Przez kilka dni omawiał z Maciejem jakieś tajemnicze sprawy. Madszedł dzień urodzin. Kiedy dyrektor wszedł rano do jadalni na śniadanie, powitała go niespodzianka. Kornelia z Agnieszką śpiewały uroczystą pieśń dla niego, a tak wzniosły i przejmujący był ten śpiew, że dyrektor nie mógł przemówić słowa. Uścisnął tylko dzieci z ojcowską czułością i wtedy natknął się na Muksia, który płynnie i głośno zadeklamował wdzięcznym głosikiem swój wiersz. Na stole leżały dwa piękne obrazy. To były jego kasztanki; poznał je natychmiast. Przez długi czas nie wypuszczał obrazów z rąk, tak bardzo mu się podobały. Ale jeszcze coś zauważył. Na środku stołu stał obraz, tak wielki, że aż musiano go podeprzeć, przedstawiający jego dom otoczony ogrodem, rozległe łąki z przeświecającym z dala strumieniem i błękitnymi górami na horyzoncie. Dyrektor stał oniemiały przed tym widokiem, który ukochał już w najwcześniejszym dzieciństwie. — Kornelio, chodź tutaj — zawołał wreszcie ojciec — obejrzyj sobie ten obraz. Prawda, że piękny jest nasz dom rodzinny? Czy nie kochasz go tak samo jak twój ojciec? 112 — O, tak, tatusiu, kocham go bardzo — powiedziała córka — i co dzień powtarzam to sobie. Nigdy nie zdawałam sobie sprawy z tego, jak pięknie jest u nas. Teraz czuję to i widzę, może dlatego, że przez długi czas nie było mnie tutaj. Ach, a jak ślicznie wygląda na tym obrazie! — O, Kornelio, lepiej byłoby, gdybyś wcale nie miała takiego pięknego domu rodzinnego! — powiedziała nagle Agnieszka, która stała za nią z bolesnym wyrazem twarzy. — Agnieszko — zawołała matka wystraszonym głosem — co mają oznaczać te nietaktowne słowa? Dyrektor patrzył zdumiony na zdenerwowaną Agnieszkę, która gniewnie spoglądała na obraz. — Musiałyście się porządnie pogniewać ze sobą, jeżeli życzysz przyjaciółce, by straciła swój dom rodzinny — powiedział dyrektor, uśmiechając się pobłażliwie. Agnieszka zaczerwieniła się mocno. — O, nie to miałam na myśli—wyjaśniła—stanowczo nie. I nigdy się nie kłóciłam z Kornelią, tylko z Dinem, który chce ją ciągle mieć dla siebie. Ale gdyby nie miała pięknego domu, a musiałaby tak jak ja nagle przerwać naukę i lekcje muzyki i brać się do rzemiosła, wtedy mogłybyśmy we dwie coś przedsięwziąć. Wypożyczyłybyśmy sobie wtedy wspólnie harfę i pojechałybyśmy do obcych miast, a tam śpiewałybyśmy na podwórzach. Mogłybyśmy dawać koncerty i założyć szkołę śpiewu; a tak ja sama nie mogę nic zrobić. Żar i chłód przejął matkę przy tym wybuchu, którego nie mogły powstrzymać żadne znaki ani spojrzenia. Oczy Agnieszki jarzyły się od namiętnego podniecenia jak rozpalony węgiel. — Jestem za szkolą śpiewu — stwierdził pan Hellmut zupełnie poważnie — przede wszystkim jednak za tym, aby zasiąść teraz do śniadania. Mam nadzieję, że dla młodzieży jest jak zwykle czekolada. Bardzo to dobry zwyczaj urodzinowy, którego nie należy zaniedbywać. Założymy więc szkołę śpiewu — ciągnął dalej, gdy wszyscy zasiedli wreszcie, a Muks z uroczystą miną przyglądał się licznym ciastom, otaczającym wieńcem olbrzymi imbryk z czekoladą. — Wędrowne harfiarki są nieco za poetyczne jak na mój gust, natomiast szkoła śpiewu podoba mi się; ale i ja chcę coś z tego mieć. Niech szkoła zostanie założona na moim terenie. W odlewni jest bardzo wiele dzieci, a matki mają dość zajęcia przy gospodarstwie. Kiedy 113 Agnieszka i Kornelia założą szkolę śpiewu w lUerbach, będą tam chodziły wszystkie malce, których matki nie mają czasu śpiewać. Każde dziecko otrzyma talerz mleka z wkruszonym chlebem, aby dźwięczniej nastroić glosy. Będziemy więc mieli szkołę śpiewu. Nauczycielki każę tymczasem należycie wyszkolić. Dla Niki także mam zawód; będzie wypełniała mój dom od góry do dołu malowidłami. Aby zaś miała stale dobre pomysły, poślę ją na pewien czas na naukę do jej profesora. Dino pomoże mi utrzymywać w dobrej formie kasztanki. Musi teraz zacząć i starać się pilnie, co wyjdzie na dobre i jemu, i koniom. Muks przyda mi się nadzwyczajnie; zostanie moim administratorem. Dobre początki jakie zrobił w nauce gospodarki rolnej, będą kontynuowane. Pani pastorowa zaś pozostanie przy nas dla ochrony wszystkich. No, czy moja propozycja znajduje uznanie? Zrobimy tak? Zapadła absolutna cisza. Dzieci nie były w stanie uwierzyć w to, co usłyszały. Ich matka z powodu wzruszenia nie była zdolna do powiedzenia słowa i powstrzymania łez, które popłynęły z jej oczu. Muks oświadczył głośno: — Tak, zgadzamy się! Zrozumiał bowiem, że kontynuowanie dobrych początków oznacza, iż ma nadal robić u Macieja i Estusi to, co dotychczas. Dyrektor roześmiał się zadowolony. — Najważniejszy glos padł na moją korzyść. A teraz, pani pastorowo, podzielmy się. Z góry jednak mówię, że chcę dostać lepszą część. Zimą pani będzie rządziła dziećmi jak pani chce i wtedy też odbywać się będzie nauka. Latem natomiast ja je będę miał przy sobie, ciesząc się z rezultatów nauki. Dochodzi jeszcze jeden zysk, że pani będzie utrzymywała mój dom w porządku. Zgadza się pani, czy też może za wiele przypada na moją część? Pastorowa zdołała się opanować. "— O, panie dyrektorze jakże mam panu dziękować? — podała mu r?kę, drżącą jeszcze ze wzruszenia. — Nie wiem jak wypowiedzieć to wszystko, co się dzieje w moim sercu, nie wiem jak okazać wdzięczność za te dcforoć. Nie może pan przecież zrozumieć, czym jest dla nas pańska ^P^nialomyślność. Peszcie i dzieci zrozumiały, że cale to niepojęte szczęście ma się stać ^wdę. Nika podbiegła do dyrektora z rozpromienionymi oczyma И4 i ujęła jego rękę. Agnieszka skoczyła za nią, ale Dino uprzedził ją. Dyrektor nie wiedział, gdzie podziać ręce. Muks, który nie miał już dostępu do swego dobroczyńcy, wdrapał się z tyłu na krzesło, objął go rękami za szyję i wykrzykiwał tysiące podziękowań do ucha. Wrzawa wdzięczności stawała się coraz głośniejsza. — Kornelio — rzeki wreszcie ojciec — a ty podziękuj swojej opiekunce. Zasłużyła na wszystko co najlepsze. Wniosła radość w nasz dom. Kornelia spełniła polecenie z całego serca. Wiedziała najlepiej, ile zawdzięczała tej matce. Potem nagle, jakby przejęci tą samą myślą, Dino i Kornelia wybiegli z pokoju. Nie mogli zwlekać dłużej z zawiadomieniem Marty o wielkiej nowinie. Nie było przecież nikogo innego na całym świecie, kto by podzielił z nimi tę olbrzymią radość. Stara przyjaciółka przyjęła nowinę z nieopisaną uciechą. Wśród obficie płynących łez powtarzała raz po raz: — O, czyż Pan Bóg nie urządził wszystkiego tak dobrze, jak my nie potrafilibyśmy nawet wymyślić. Mała z przekonaniem skinęła głową. Nie zapomniała wcale, jak biadała i do kogo kazała się jej Marta uciekać po pomoc. Jeśli nawet pomoc ta nadeszła w innej postaci, niż się spodziewała, to jednak nadeszła. Stało się lepiej, niż sama chciała. Taka wrzawa radości jaką podniosła Agnieszka wieczorem w swoim pokoju, gdy Kornelia przyszła jak zwykle powiedzieć dobranoc, nie rozbrzmiewała jeszcze nigdy w domu. — Nie będzie już zgryzot i potajemnych strapień! — wołała skacząc i tańcząc po pokoju jak ptak, który się wyrwał z klatki. — Będziemy śpiewać i grać bez przeszkód! Wakacje spędzimy w tym cudownym ogrodzie! Jesteśmy najszczęśliwszymi istotami na całym świecie, a ty to spowodowałaś, ty, niezrównana Kornelio! Agnieszka chwyciła przyjaciółkę i w radosnych podskokach zatańczyła z nią po pokoju. Nika musiała jej przypomnieć, że pan dyrektor mógłby pożałować swego zaproszenia na stały pobyt, jeśli się to zaczyna od takiego widowiska. Ale i ona wyglądała tak, jakby chętnie poskakała z radości. — To prawda, kochanie — powiedziała — dzień, w którym przybyłaś do naszego domu, był dniem tak błogosławionym, jak żaden dzień w roku. Będziemy go odtąd czcili jako największe święto domu. 115 Nika od dawna już była serdeczna i życzliwa. Kornelia czuła się z tego powodu szczęśliwa, ale r>ie spodziewała się usłyszeć takich słów. Matka wyrażała to gamo zdanie i czuła się niewypowiedzianie wdzięczna, że dyrektor umożliwia chłopcu powrót do sił. __Mogę tylko dziękować, zawsze tylko dziękować — powtarzała. W tej chwili nadbiegali chłopcy, a radosne okrzyki zagłuszyły jej dalsze słowa. Gdy wszystkie drzewa °Wv si ™2 ostatnimi czasy — powiedział z uśmiechem — w całym ogrodzie nie znajdzie się zgniłej śliweczki ani jednej porzuconej gruszeczki. Co wieczór z okien domu dyrektora brzmiały pieśni pochwalne i dziękczynne. Całując córeczkę na dobranoc, dyrektor mawiał: __ Prawda, Kornelio, Pan Bóg wyświadczył nam wielkie dobrodziejstwo, gdy podsunął naszej Marcie pomysł umieszczenia takiego zachęcającego ogłoszenia W Ślecie. Rozdział I. Rozdział II. Rozdział III. Rozdział IV. Rozdział V. Rozdział VI. Rozdział VII. Rozdział VIII. Rozdział DC Rozdział X. Spis rzeczy W gwarnym Illerbach.......................... 5 Na najwyższym piętrze......................... 15 Nowe wydarzenia w Illerbach..................... 25 Stało się to, czego nikt nie chciał................... 36 Przybycie do Illerbach......................... 48 Przyjaźń................................. 56 Nowe cierpienie............................ 67 Matka............................ 76 Wielka zmiana............................. 89 Nowe życie w Illerbach........................ 100 ZAPROSZENIE DO „GRAFU" Jeżeli jeszcze nie znalazłeś się na liście tysięcy czytelników regularnie nabywających nasze książki, przyślij nam informację, swoje nazwisko i adres. Natychmiast prześlemy Ci Informator „Grafu", w którym znajdziesz listę wydanych przez nas książek i zapowiedź nowości. Pamiętaj, „Graf jest wydawcą wielu bestsellerów. Ty masz szansę przeczytać je pierwszy! Napisz do nas! Oficyna Wydawnicza „Graf Biuro handlowe: ul. Władysława IV 14 80-547 Gdańsk — Nowy Port tel. 43-93-48 fax 439 358 яШШШЯ* iVV al^EN^^AULO / blron Dzid M