Wygnanka - NORTON ANDRE(1)

Szczegóły
Tytuł Wygnanka - NORTON ANDRE(1)
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Wygnanka - NORTON ANDRE(1) PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Wygnanka - NORTON ANDRE(1) PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Wygnanka - NORTON ANDRE(1) - podejrzyj 20 pierwszych stron:

ANDRE NORTON, N. SCHAUB Wygnanka Prolog Kronikarz Niegdys bylem Duratanem, jednym z Pogranicznikow: jak mam sie nazwac teraz?Po czesci jestem kronikarzem czynow innych ludzi. Naleze do tych, ktorzy jak Ouen i Wessell pomagaja zachowac zreby Lormt, aby ci, ktorzy przyjda tu w poszukiwaniu wiedzy, mieli dach nad glowa i strawe, ktora podtrzymywac bedzie plomien zycia w ich cialach podczas pracy wsrod kronik z przeszlosci. Z przeszlosci, ktora jest im droga. Jestem rowniez poszukiwaczem. Powoli, zbierajac w calosc drobne czastki wiedzy, staram sie odpowiedziec na pytania, ktore sa we mnie - na pytania o moje miejsce w swiecie zburzonym przez Moc, w ktorym tak wielu z nas rzuconych zostalo na pastwe zywiolow. Kiedy Pagar z Karstenu zagrozil Estcarpowi i wszyscy jasno myslacy mogli przewidziec (bez uciekania sie do uzycia Mocy), ze zostaniemy zwyciezeni, to wlasnie Wiedzmy wtracily sie, stawiajac wszystko, czym byly - i czym mogly sie stac - miedzy nadchodzacym chaosem i swoja kraina. Wiazac sie w jedno cialo, kierowane jednym mozgiem, uzyly w stosunku do Ziemi calej swej slynnej potegi i zmusily nature do ugiecia sie przed ich zjednoczona wola. Gory, przez ktore maszerowaly wojska Pagara, aby nas zmiazdzyc, zadrzaly w posadach, zapadly sie, a potem wypietrzyly na nowo. Ziemia pekla, jej skorupe zas pociely glebokie rozpadliny. Znikly lasy, rzeki zmienily swoj bieg, swiat oszalal. Za to wszystko trzeba bylo slono zaplacic. Sposrod czlonkin Rady w Es nie przezyla zadna. Pozostale zas Czarownice byly niczym puste skorupy, wypalone w srodku przez przywolana potege. Chociaz jednak Regula Czarownic umarla razem z wiekszoscia tych, ktore jej przestrzegaly, wciaz istnieli wzdluz granic Estcarpu wrogowie, jak na przyklad Alizon, ktorym byla ona nienawistna. Ostatni etap konwulsji swiata - takiego, jakim go znalismy, rozpoczela inwazja Kolderow, ktorzy runeli na nas przez jedna z bram, rozlewajac sie wokol jak ohydna ciecz, wyplywajaca z przecietego wrzodu. Ale powstali obroncy, a Czarownice udzielily im pelnego wsparcia. Pojawil sie Szymon Tregarth, przybysz zza jednej z bram chroniacych wejscia do innych swiatow. Przylaczyli sie do niego - Jaelithe Wiedzma, Koris z Gormu (tego cieszacego sie zla slawa miejsca, w pierwszej kolejnosci splugawionego przez Kolderow) i Loyse z Yerlaine, a takze inni, ktorych czyny opiewali minstrele. Szymon i Jaelithe byli tymi, ktorzy zamkneli brame Kolderow. Wojna jednak trwala nadal, a plon zla zasianego przez najezdzcow nie zostal jeszcze zebrany. W dolinach Hallacku Wysokiego trwala zacieta walka, gdyz Kolderom udalo sie przekonac mieszkancow Alizonu (ktorych zreszta wspomogli w czasie inwazji Hallacku za pomoca dziwnych broni), ze mogliby wyrabac sobie droge do owianego legenda Arvonu, za ktorym Dawny Lud mial jakoby ukrywac skarbce potegi. Przegrana Kolderow przesadzila rowniez o klesce Alizonu. Jego armie, scigane od Dolin az do morza, zostaly rozniesione, gdyz Sulkarzy, zawsze przyjaznie nastawieni do Estcarpu, odcieli im droge ucieczki, niszczac alizonska flote. Alizon nie zostal jednak pokonany - przynajmniej w przekonaniu mieczowych panow rzadzacych tym krajem. Wylizali sie z ran, wciaz lakomie spogladajac na poludnie, poniewaz - mimo nienawisci, jaka zywili do Mocy - kochali sie wielce w tych sekretach, ktore braly swoj poczatek z ciemnosci. To wlasnie chaos spowodowany przez Kolderow byl przyczyna powstania zagrozenia ze strony Karstenu, zjednoczonego pod wladza wspomnianego juz Pagara. A co wydarzylo sie po tym, jak Wiedzmy polozyly kres najazdowi? Moze ow kres byl jednoczesnie poczatkiem czegos nowego? Albowiem wlasnie w czasie Wielkiego Poruszenia rod Tregarthow raz jeszcze odegral wazna role. Troje ich bylo, dzieci Szymona i poslubionej przezen Wiedzmy Jaelithe, urodzonych jednoczesnie - rzecz dotychczas niespotykana: Kyllan - wojownik, Kemoc - czarodziej i Kaththea - Wiedzma. Oni to przelamali prastara blokade nalozona na nasze umysly, udajac sie na wschoc przez gory, do Escore, skad przed tysiacleciem wywed-rowala nasza rasa. Ich przybycie zaklocilo jednak odwieczna rownowage miedzy silami Swiatla i Ciemnosci. Powtornie wybuchly wojny i nastapily inne przerazajace wydarzenia, zrodzone z trzesawiska zla. Ludzie ze Starej Rasy powstali wiec i zabrawszy ze soba domownikow, krewnych i wasali. przedarli sie przez wschodnie gory, aby tam zrobic uzytek z mieczy, raz jeszcze prowadzac sily Swiatla na spotkanie Mroku. Bylem w Lormt, nie zas w ogniu walki, kiedy nastapilo Wielkie Poruszenie. Kemoc byl moim towarzyszem broni i mieszkal w tej skarbnicy wiedzy przez pewien czas, zanim odjechal, aby uwolnic siostre spod wladzy Czarownic. Odwiedzilem go i choc z pewnoscia nie nalozono tam na mnie zadnego geas, pragnienie powrotu do tego miejsca towarzyszylo mi nieustannie od czasu, gdy kamienna lawina zadala mi powazne rany i na zawsze wytracila bron z reki. Chociaz Kemoc odszedl, ja pozostalem, targany sprzecznymi uczuciami - to tesknilem za dobrze mi znanym zyciem na pograniczu, to znow ogarnialo mnie pragnienie prowadzenia poszukiwan wsrod starych but-wiejacych kronik z minionych lat. W czasach, kiedy bylem wojownikiem, bylbym gotow przysiac, ze nie ma we mnie ani odrobiny Talentu. Panowalo ogolne przekonanie, ze dziedziczy sie go u nas tylko w linii zenskiej. Pozniej jednak odkrylem, ze posiadam rozne niezwykle uzdolnienia. Jako ze bylem mlody i pelen zycia, a kalectwo nie zawadzalo mi zbytnio, wiele roboty mialem w Lormt wraz z Ouenem po Wielkim Poruszeniu. Sposrod czterech wiez starozytnej "fortecy wiedzy" jedna - i czesc sasiedniej - runely w czasie trzesienia ziemi, a wraz z nimi laczacy je mur. Choc mielismy rannych, nikt nie zginal. Ale najwieksza niespodzianka bylo to, ze zburzone budowle odslonily zapieczetowane komnaty i krypty, w ktorych umieszczono skrzynie i ogromne sloje wypelnione wszelkiego rodzaju ksiazkami i zwojami. Nasi uczeni byli wielkimi dziwakami, wiec jako bardziej zrownowazeni, a mniej zaangazowani w badania, pilnowalismy, aby zaden z nich nie wyrzadzil sobie krzywdy wdzierajac sie na zdradzieckie rumowiska skalne. Dlatego tez bylem bardzo zajety w czasie tych pierwszych dni i prawie nieswiadom tego, co sie wydarzylo, z wyjatkiem rzeczy, ktore dzialy sie bezposrednio na moich oczach. Udzielalismy schronienia naplywajacym do nas waskim strumieniem uchodzcom. Wsrod nich byla mloda kobieta, ktora przyjechala w poszukiwaniu skutecznego lekarstwa dla swojej ciotki. Nie widzialem chorej, ale powiedziano mi, ze odniesione przez nia obrazenia glowy wprawily ja w trans lunatyczny. Razem z nimi przyjechal Pogranicznik, ktorego oddzial ulegl rozproszeniu w czasie katastrofy i ktory podjal sie odprowadzic do nas bezpiecznie dwie kobiety. Nolar i jej ciotka spedzily wiele czasu z Morfewem, zawsze bardziej skorym do niesienia pomocy niz inni uczeni. Wkrotce cala trojka wyjechala nagle, jak powiedzial mi Wessell, obarczony zadaniem wyposazenia ich na droge. Morfew stwierdzil, ze panna Nolar odnalazla wsrod swiezo odkrytych materialow wzmianke o prastarym miejscu uzdrowien. Zaniepokoilo mnie to troche - liczne zmiany w krajobrazie mogly spowodowac znikniecie punktow orientacyjnych, ktorymi powinni sie kierowac. Bylem juz gotow udac sie za nimi, ale zbyt wiele mialem roboty na miejscu. Oczekiwalem wiec tylko, ze wkrotce powroca, zniecheceni bezowocnymi poszukiwaniami. Kiedy po raz pierwszy odwiedzilem Kemoca w Lormt, podarowal mi woreczek pelen roznokolorowych krysztalow i szybko odkrylem, ze krysztaly te pomagaja ujawnic sie ukrytym we mnie zdolnosciom. Gdy je rozrzucalem, ukladaly sie w rozmaite figury, a rozmyslajac nad nimi, nieraz otrzymywalem rady i przestrogi. Tak wiec stalo sie to moim zwyczajem - kazdego ranka rzucalem garsc krysztalow, probujac dowiedziec sie, co mi nadchodzacy dzien przynosi. Gdy wiele dni po odjezdzie tych trojga wykonalem rzut, nie myslalem o nich wcale. Ale to, co lezalo przede mna, bylo z pewnoscia ostrzezeniem. W srodku, obok czarnego (oznaczajacego najwieksze zlo) lezal krysztal czerwony. Na wprost nich znajdowaly sie trzy inne: jeden zielony - niewielki, lecz dajacy jasne, czyste swiatlo, i dwa blyszczace bardziej intensywnie - niebieski i bialy. Promienie z nich wychodzace skupialy sie na plamie czerni. Kurczowo zacisnalem palce na krawedzi stolu. Moj ogar Rawit, zawsze asystujacy przy wrozebnych rzutach, zawarczal. Galerider, samica sokola, siedzaca na oparciu mego krzesla, krzyknela, jak gdyby zanosilo sie na wojne. Trzy swiatla przeciw cieniowi. W moich myslach symbolizowaly tych troje, ktorzy odjechali z Lormt. Usilnie probowalem dosiegnac ich mysla. Bez skutku - zamiast tego, wsrod krysztalow powstalo wielkie zamieszanie, nie kierowane bynajmniej ma wola. Ogarnal mnie dziwny strach. Byc moze "cos" znow wydostalo sie na wolnosc, jak wowczas, gdy Tregarthowie nieswiadomie uwolnili sily ciemnosci w Escore. Nie sadzilem jednak, aby ostrzezenie pochodzilo z Escore - to co sie stalo, stalo sie nie opodal Lormt. W ciagu tego dnia - jak rowniez w ciagu czterech nastepnych - objezdzalem granice naszych posiadlosci i obserwowalem krysztaly, rzucajac je dwa lub trzy razy czesciej niz zazwyczaj. Odwiedzilem tez Morfewa. Pokazal mi zrobione przez panne Nolar kopie starego zwoju, dotyczacego Skaly Konnardu. Bylem przekonany, ze jest to czesc jakiegos ponurego czarnoksiestwa, i ogarnela mnie zlosc na Nolar i jej towarzyszy za nieszczescia, jakie mogli sciagnac nam na glowe. Zbroilem sie i uzupelnialem zapasy, nie majac jednak pojecia, co wlasciwie moglbym zdzialac. Ale gdzies czailo sie zagrozenie, a we mnie tyle jeszcze pozostalo z dawnego wojaka, ze niebezpieczenstwo przyciagalo mnie jak magnes. Po raz ostatni rzucilem krysztaly. I tym razem z powodzeniem. To co iskrzylo sie zlem, zniklo. Pozostalo jedynie biale swiatlo pulsujace rowno, niczym bicie serca. Uslyszalem szczekanie Rawita i nagly, ostry krzyk Galerider. Spojrzalem wiec ponad miejscem, gdzie niegdys znajdowala sie brama Lormt, i ujrzalem dwoch znuzonych Jezdzcow, ciezko wiszacych w siodlach. Zalala mnie-fala szczescia. Nieswiadom, co bylo tego przyczyna, pomyslalem tylko, ze niebezpieczenstwo minelo i popedzajac wierzchowca, ruszylem na spotkanie Nolar i Derrenowi. Z pewnoscia mieli dla mnie opowiesc o wielkim przedsiewzieciu, godnym umieszczenia w Kronikach. Wygnanka Cos zlego wisialo w powietrzu. Nie bylo to widoczne, jak zaslona z dymu czy pylu, uniemozliwiajaca oddychanie. Letnie powietrze bylo tak czyste i swieze, jak zwykle na estcarpianskim pogorzu, u stop wysokich szczytow. A jednak... czulo sie jakis niepokoj w przyrodzie. Nolar odrzucila precz przebierane przez siebie ziola i raz jeszcze podeszla do waskiego, wychodzacego na poludnie okna. Caly dzien czula sie nieswojo, jak gdyby zagrazalo jej jakies niewidoczne niebezpieczenstwo. To tak - pomyslala -jakby widzialo sie cien jastrzebia, nie wiedzac, kiedy runie w dol, zeby zadac cios ofierze.Wyszla na zewnatrz, aby lepiej przyjrzec sie niebu. O wschodzie slonca bylo jasne i bezchmurne, ale w ciagu dnia zlowieszczo czarne obloki zasnuly caly poludniowy horyzont. Pracujac jako uzdrowicielka, Nolar nieraz widziala taki sam czarnopurpurowy odcien na ciezko poduczonych cialach. Nie bylo slychac odleglych grzmotow, pamietala jednak, z jak przerazajaca szybkoscia nadchodzily najgorsze burze. Prawie zawsze poprzedzala je niczym nie zmacona cisza, podobna do panujacego teraz nienaturalnego bezruchu. Nolar czula rowniez mrowienie na rekach i twarzy, a oddech jej byl urywany i gwaltowny, jak gdyby przed chwila biegla pod gore stroma sciezka kolo domu Ostbora. Skupila sie, probujac odnalezc cos jeszcze, co zwykle poprzedza burze, cos ulotnego, pewna wspolna ceche, dreczace uczucie gestniejacej w powietrzu potegi, ktora w koncu znajdowala sobie ujscie. Zatrzymala sie nagle. Uchwycila wreszcie istotna roznice: tym razem to nie narastanie mocy gnebilo ja przez caly dzien, lecz cos zupelnie przeciwnego. Nieswiadomie postrzegane przez nia zjawisko polegalo raczej na uszczupleniu, wysysaniu sil witalnych z otoczenia; roslin i zwierzat, tworzacych zwykly porzadek natury. Tego dnia cos brutalnie wtracalo sie w funkcjonowanie doskonalego, samowystarczalnego organizmu. Uwage Nolar raz jeszcze zwrocila niezwykla cisza panujaca na stoku wzgorza. Nie zaspiewal zaden ptak, wsrod traw nie pomykaly zadne drobne stworzenia. Dziewczyna przywykla do samotnosci wsrod gorskich hal i szczytow, ale ta zupelna martwota byla niepokojaca. Rozwazania o potedze i manipulowaniu nia nasunely jej na mysl wielce kontrowersyjny wizerunek Wiedzm z Estcarpu. Od kiedy siegala pamiecia, przyciagaly ja i odpychaly jednoczesnie. Byly wladczyniami Estcarpu i jego ostatnia deska ratunku. Los Starej Rasy lezal w ich rekach, bo tylko dzieki polaczonym mocom starozytna kraina mogla utrzymac calosc swych granic mimo powtarzajacych sie atakow, wpierw z Karstenu na poludniu, a potem z Alizonu na polnocy. W ostatnich latach glowne niebezpieczenstwo zagrazalo od poludnia, gdzie na ksiazecym stolcu zasiadl Pagar z Geenu jednoczac Karsten w dazeniach do zmiazdzenia Estcarpu. Mimo morskich wypraw, podejmowanych przez wiernych sulkarskich sojusznikow Estcarpu, wojska Karstenu ponawialy zbrojne najazdy na przygraniczne tereny, wolno, lecz nieublaganie dziesiatkujac szczuple oddzialy gwardzistow. Nawet w odleglej od bitewnych pol gorskiej krainie do Nolar docieraly strzepki informacji o toczonej walce. Nagle w jej myslach odbily sie echem slowa wedrownego handlarza odziezy. Raz w tygodniu Nolar zwykla schodzic do najblizszej podgorskiej wioski, aby wymienic ziola na inne dobra, ktorych sama nie mogla wykonac lub zebrac. Przed dwoma dniami, kiedy odwazyla wlasnie odrobine suszonych nasion kwiatow, poruszenie wywolane przez nowo przyjezdnych zwrocilo jej uwage na front jedynego we wsi sklepu z roznorodnymi towarami. Pokrytego kurzem, ogorzalego bystrookiego mezczyzne w srednim wieku najwyrazniej cieszyl fakt, ze jest obiektem ogolnego zainteresowania. Nolar bez trudu slyszala jego narzekania, mial bowiem glos rasowego kupca, zdolny wzniesc sie ponad glosy konkurencji. -Nie powinienem byl nigdy opuszczac Gerth - wykrzykiwal - ale ten glupiec, kapitan statku, zapewnil, ze w Es jest czynny targ - prychnal szyderczo. - Bez watpienia byl czynny, moze sto lat temu. O, przyznaje, jest tam wielu ludzi, zbyt wielu, wszyscy pedza w roznych kierunkach, a zaden z nich nie ma ochoty kupowac ubran. Dla efektu zawieszajac na chwile glos, kupiec zwrocil sie do swoich sluchaczy: -Widzieliscie moje towary. Mam u siebie stroje dla kazdego. Czy raczyli moze obejrzec koronkowe lamowki? Zbadac, jak miekki jest wspanialy aksamit? Nie. Byli zbyt zajeci szykowaniem kwater dla oddzialow Pogranicznikow chodzacych z gor. W dodatku nie bylo tam miejsca, zeby czlowiek mogl wystawic swe towary czy spoczac wygodnie. Wszystkie oberze zapchane ludzmi - gwardzistami, sulkarskimi zeglarzami, bylo nawet troche tych cudzoziemskich Sokolnikow z dzikimi ptakami usadowionymi na siodlach. Nolar cofnela sie w glab ciemnego sklepu, gdy kilkoro dzieci pogorzanskich chlopow stloczylo sie przy drzwiach, popychajac pastucha, ktory poszukiwal skutecznego srodka na bolace stopy. Sklepikarz, ciekaw wiesci przyniesionych przez handlarza, wyciagnal butelke mocnego miejscowego wina i nalal gosciowi porcje. -Hej, sprobuj no troche tego trunku. I powiedzze nam, jesli laska, jak stoja sprawy na poludniowej granicy. Kupiec skwapliwie przyjal drewniany pucharek. -Dzieki, tego mi wlasnie potrzeba. Co do wydarzen na granicy, zawiklana to historia i lepszej glowy niz moja by trzeba, zeby ja zrozumiec. Ja zajmuje sie sprzedaza strojow, nic mi do spraw Czarownic, ksiazat i wojownikow. Byc moze obila sie wam kiedys o uszy pogloska, jakoby sulkarskie okrety mialy przewiezc garsc Estcarpian do bezpiecznych krain za morzem. Stara to plotka, na ktora teraz malo kto zwaza, ale jedno wam moge powiedziec, bom widzial to na wlasne oczy - sulkarska flota zebrala sie wlasnie w zatoce u wrot Es. Sporo jest niespokojnego gadania o ostatecznej ucieczce za morze, gdyby jakis wielki plan Czarownic spalil na panewce. Szczerze mowiac, nikt nie wie dokladnie, na czym ten plan mialby polegac, ale uwaznie nastawiajac ucha dowiedzialem sie, ze Rada szykuje jakas chytra zasadzke, aby za jednym zamachem polknac diuka Karstenu i jego lupieska armie. - Kupiec krzywiac sie pokrecil glowa. - To szkodzi handlowi, te ciagle walki i knowania. - Potem jego twarz rozjasnila sie. - No, ale mam to juz za soba, teraz jade szlakiem handlowym ku pomocy, gdzie znajde ludzi, co potrafia docenic jakosc i wartosc towaru. Tyle moge powiedziec: wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazuja, ze kupcy winni szukac pewniejszych miejsc do handlowania niz Es. -Ale co to za pulapka? Jakie sa zamiary Rady? - kilku dociekliwych sluchaczy glosno domagalo sie szczegolow. Handlarz rozlozyl rece. -Czy myslicie, ze Strazniczki wysylaja do mnie poslancow, abym mogl poznac ich zamiary? Wszystko, co slyszalem, to kupieckie gadanie w Es. A teraz przekazuje sie tam wiecej plotek niz towarow, to rzecz pewna. Oto co zdolalem pojac: Pewien Pogranicznik powiedzial mi w zaufaniu, ze jego oddzial wycofano potajemnie z gorskich siedzib. Gdy naciskalem go, aby podal mi przyczyne - jako ze wiele innych oddzialow otrzymalo zapewne takie rozkazy - rzekl, a, Wiedzmy chca zadac ksieciu Pagarowi cios, po ktorym predko nie podniesie sie ani on, ani jego kraina. Kupiec bawil sie swoim naczyniem do wina na grubo ciosanym, opartym na kozlach stole. -Szeptano skrycie, ze albo owa tajemnicza pulapka polozy kres zagrozeniu z poludnia, albo tez sam Estcarp bedzie stracony. Jasne bylo dla mnie, ze cokolwiek nastapi, handel ucierpi na tym z pewnoscia, wiec spakowalem w pospiechu manatki, aby czym predzej opuscic Es. A teraz spieszno mi wyruszyc w dalsza droge, poki upal jeszcze tak bardzo nie dokucza. Sklepikarz zlapal kupca za rekaw. -Ktos w Es musi przeciez wiedziec, na czym polega ta wielka pulapka. Nie domyslasz sie, co Wiedzmy planuja przeciwko Pagarowi? Grymas wykrzywil twarz handlarza. -Krazyly tylko niewiarygodne bajdy, takie, z ktorych rozsadny czlowiek moze sie najwyzej smiac... albo nad ktorymi moze ubolewac. Powiem ci zreszta szczerze: pochodze z Yerlaine, a my tam pilnujemy tylko wlasnego nosa i poczytujemy to sobie za chlube. Niemadrze jest mieszac sie do spraw moznych tego swiata. - Zatrzymal sie w drzwiach i raz jeszcze spojrzal na swych pogorzanskich sluchaczy. - A jesli prawda jest to, com slyszal o Wiedzmach Z Estcarpu, to radze wam zamknac drzwi wychodzace na poludnie i czekac, az stanie sie, co sie ma stac. No, komu w droge, temu czas. Pokoj temu domowi. Nolar zapakowala uzyskane w drodze wymiany sol, mieso i wino do swej sakwy i wymknela sie niepostrzezenie tylnymi drzwiami. Jednak na drodze walesaly sie dzieci chlopow z Pogorza, ktore obserwowaly powoli niknace w oddali juczne konie kupca. Jedno z nich wskazalo na Nolar i pisnelo, udajac przerazenie. Dziewczyna jak zwykle zignorowala scigajacy ja nieskladny chor obelg, pnac sie wytrwale po stromiznie wzgorza. Juz w okresie wczesnego dziecinstwa zdawala sobie sprawe, ze cos jest nie w porzadku z jej wygladem. Ludzie patrzyli na nia i szybko odwracali oczy. Przyjrzawszy sie odbiciu swego oblicza w blyszczacej powierzchni kotla, Nolar skonstatowala, ze jej twarz rozni sie od twarzy innych. Uslyszala, ze przyszla na swiat po dlugim i ciezkim porodzie, podczas ktorego zmarla matka, a ja z trudem utrzymano przy zyciu. Cokolwiek bylo tego przyczyna - urodzila sie naznaczona ciemnoczerwonym pietnem o swiecacych brzegach, jak gdyby ktos chlusnal na jej twarz czerwonym winem. Przypuszczala, ze ludzie starali sie na nia nie patrzec z roznych powodow - z odrazy, ze strachu, ze skaza moglaby sie im w jakis sposob udzielic, a nawet, byc moze, z zaklopotania. Prawdopodobnie niedostrzeganie jej osoby pomagalo wszystkim zapomniec o szpecacym pietnie, a nawet, w jakis sposob, negowac jego istnienie. W rezultacie Nolar byla bardzo samotna; inne dzieci unikaly jej towarzystwa i nie proponowaly udzialu we wspolnych zabawach. Odepchnal ja takze ojciec, winiac za smierc gorzko oplakiwanej zony. Gdy Nolar miala piec lat, zapadla na niebezpieczna goraczke, unikajac dzieki temu tradycyjnych testow, majacych wykazac, czy posiada nadzwyczajne uzdolnienia predestynujace do roli Czarownicy. Mniej wiecej w tym czasie jej ojciec ozenil sie ponownie z krzepka niewiasta z krwi Sokolnikow, dla ktorej wspolne zycie z oszpeconym dzieckiem bylo rzecza nie do pomyslenia. Chociaz ona sama uciekla z odizolowanej od swiata wioski, gdzie Sokolnicy trzymali swoje kobiety, by wychowywaly ich potomkow, jednak przekonanie o koniecznosci zabijania dzieci kalekich zaraz po urodzeniu tkwilo w niej bardzo gleboko. Chcac uniknac scysji, ojciec zdecydowal sie usunac Nolar z domu na czas dorastania. Dziewczyna pamietala slowa wypowiedziane przy pozegnaniu przez mamke, zyczliwa kobiete, ktora jako jedyna probowala zawsze pocieszac ja i dodawac otuchy. -Nie placz, malenka. Lepiej bedzie, jesli odejdziesz w gory. Za kazdym razem, kiedy ojciec spojrzy na ciebie, staje mu przed oczyma twoja biedna matka - masz takie same oczy, wlosy i ruchy. Nie smuc sie, w gorach beda nie znane ci jeszcze ptaki i zwierzeta, wspaniale lasy, po ktorych bedziesz wedrowac, i tamtejsze dzieci, z ktorymi bedziesz sie bawic. Wiecej dzieci niz tu... i milszych mam nadzieje - dodala ciszej, swiadoma pogardliwego miana, jakie nadali Nolar miejscowi malcy - "Panienka z Brudna Twarza". Tak wiec Nolar wyruszyla w dluga podroz ku gorom, z rzadka tylko upstrzonym osadami ludzkimi, gdzie zostala w koncu przyjeta do rodziny flegmatycznych chlopow. Niestety w pogorzanach jej znamie budzilo odraze jeszcze wieksza niz w dzieciach z miasta. Byc moze czesciowo zawinil tu zgryzliwy charakter Thanty, miejscowej Madrej Kobiety. Kiedy Nolar spotkala ja po raz pierwszy w wiejskim sklepiku, Thanta, kiwajac na nia sekatym kijem, warknela: - Pietno zla na twojej twarzy - wara ci od uczciwych ludzi! Jad, ktorym nasycone byly te slowa, sprawil, ze Nolar zapomniala na chwile o wlasciwej sobie uprzejmej powsciagliwosci. -Tyle jest we mnie da, co i w tobie! - wyrwalo jej sie. Nie moja wina, ze tak wygladam. Thanta ostentacyjnie odwrocila sie do niej plecami, a za nia chylkiem uczynili to wszyscy obecni. Nolar szybko nauczyla sie nosic obszerny szal, przykrywajac nim znamie na tyle, na ile to bylo mozliwe. Niezaleznie od tego, jak przyjaznie odnosilaby sie do innych - zawsze ignorowano ja lub zwyczajnie odpedzano. Pracowala ciezko, aby sprostac licznym nalozonym na nia gospodarskim obowiazkom, ale rzadko spotykaly ja za to slowa podzieki czy pochwaly. Nuzace miesiace rozciagaly sie w lata. W chwilach wolnych od pracy wedrowala samotnie po gorach. Jej mamka miala racje pod jednym wzgledem - rosliny i zwierzeta staly sie jej nieodlacznymi towarzyszami. Pragnela zdobywac wiedze o wszystkim, co zyje, i chciwie sluchala slow tych, ktorzy wydawali sie taka wiedze posiadac. Po dlugim namysle odwazyla sie nawet odszukac Thante w jej gorskiej chacie. Tak jak sie obawiala, Madra Kobieta nie byla wcale zadowolona z odwiedzin. Dziewczynka drzacym glosem wyluszczyla swa prosbe: chcialaby poznac lecznicze zastosowanie rozmaitych ziol. Thanta zezowala na nia podejrzliwie przez zaslone dymu, ktory unosil sie znad przysadzistego kosza z zarzacymi sie weglami, ustawionego przy drzwiach. -Kto cie tu wyslal? - zapytala. Nolar udalo sie opanowac oddech. -Przyszlam tu z wlasnej woli. Slyszalam od wielu gospodarzy, ze nikt nie zna sie lepiej na roslinach niz ty, pani. Mialam nadzieje, ze pozwolisz mi pomagac w ich zbieraniu albo chociaz obserwowac cie przy pracy. Nie sprawialabym ci klopotu. Wydawalo sie przez moment, ze Thanta rozwaza propozycje, potem jednak zdecydowanie potrzasnela glowa. -Nie. Wiele mnie kosztowalo poznanie sekretow, ktorymi wladam, nie powierze ich cudzoziemce, zwlaszcza tak napietnowanej jak ty. Odejdz i nie przychodz tu wiecej. Nolar dobrnela z powrotem do domu z plonacymi policzkami: przyczyna byl zarowno lodowaty polnocny wicher, jak i uczucie dotkliwego rozczarowania. Niektorzy pogorzanscy farmerzy, choc niechetnie, pozwalali dziewczynce obserwowac, jak troszcza sie o chora trzode. Niekiedy rowniez czynili zadosc jej cichym prosbom, by mogla przyniesc potrzebne narzedzia lub pomoc w opiece nad zwierzeciem. Dzieki temu zdolala zdobyc nieco praktycznej wiedzy o metodach leczenia, jednak w zakresie zupelnie jej nie satysfakcjonujacym. Miala niecale osiem lat, kiedy los usmiechnal sie do niej po raz pierwszy. Szla wlasnie wolno lesna sciezka, bladzac wzrokiem wsrod galezi drzew w poszukiwaniu miesistych, zielonych lisci jemioly, gdy nagle zaczepila butem o jakis nieregularny ksztalt. Przewrocila sie, wyciagajac rece do przodu, aby zlagodzic upadek. Kiedy, masujac obtarte kolano, usiadla na miekkim kobiercu z opadlych lisci i wiecznie zielonych igiel, odkryla jego przyczyne. Wbrew przypuszczeniom, nie byl to kamien, lecz wydrazony fragment galezi, zatkany z obu stron kawalkami pociemnialego ze starosci metalu. Zainteresowanie Nolar wzroslo - to z pewnoscia jeden z pojemnikow, sluzacych uczonym do przechowywania zwojow pismi pergaminow. Widziala tylko kilka takich w domu ojca, jako ze nie majac zadnych naukowych zamilowan, wolal trzymac ksiegi i zapiski w swym kantorze. Obracajac w reku drewniany cylinder, Nolar zobaczyla regularne naciecia na plaskiej, metalowej powierzchni jednej z zatyczek, przypuszczalnie oznaczajace imie wlasciciela. Niestety, znaki byly dla niej calkiem niezrozumiale, poniewaz nie umiala czytac. Doszla do wniosku, ze czysty, nie pokryty patyna czasu przyrzad zgubiono lub porzucono niedawno. Pierwszy raz szla ta sciezka i bylo calkiem prawdopodobne, ze wlasciciel zguby znajduje sie w poblizu. Byl poczatek zimy i po poludniu sciemnialo sie bardzo szybko, totez dziewczynka natychmiast zauwazyla cieply blask po lewej stronie, w gorze sciezki. Blask ten pochodzil ze zrujnowanej chaty o dziwnym ksztalcie z wieloma nieregularnymi przybudowkami. Nolar zapukala i nie otrzymawszy odpowiedzi, uchylila nieco drzwi. -Przeklety przeciag - poskarzyl sie ktos poirytowanym glosem, dobiegajacym z polozonego w glebi pokoju. - Jesli jestes niedzwiedziem, odejdz precz. Jesli gosciem - zamknij drzwi... o ile sa otwarte. Czy mozna oczekiwac ode mnie, abym utrzymywal porzadek wsrod zwojow, gdy wicher hula po domu? Nolar weszla ostroznie do srodka, zamykajac za soba drzwi. Blady plomyk swiecy poprzedzal czlowieka, ktory wlasnie wychodzil zza ciemnego rogu korytarza. Dlugi, cienki nos, a po obu jego stronach przenikliwe oczy pod bialymi krzaczastymi brwiami - takie bylo pierwsze wrazenie Nolar. Po chwili niewyrazna sylwetka przybrala postac wysokiego, starszego pana, okutanego w niezliczone warstwy staroswieckiej szaty. -Kimze ty jestes, ha? - zagadnal, glosem dziwnie glebokim jak na czlowieka tak szczuplej postury. - Nigdy cie tu wczesniej nie widzialem. Nolar cofnela sie, gdy wyciagnal w jej kierunku dlon ze swieca. -Nie, nie uciekaj - dodal pospiesznie. - Czy to... czy znalazlas... pozwol mi spojrzec. Szukalem tego wszedzie, potrzebne mi bylo do zwojow dotyczacych Domu Inscof. Nolar podala mu swe znalezisko. -Lezalo wsrod lisci na sciezce. Przewrocilam sie przez Stary czlowiek, ktory, uszczesliwiony, grzebal we wnetrzu drewnianego cylindra, porzucil to zajecie i spojrzal na nia z widoczna troska. -Mam nadzieje, ze nie zrobilas sobie krzywdy. Musisz napic sie czegos cieplego. Gdziez ja postawilem ten czajnik? A jesli juz o tym mowa, gdzie sa filizanki? Ale! zapomnialem o dobrych obyczajach. Nazywam sie Ostbor. Niektorzy, przez grzecznosc zapewne, nazywaja mnie... "Ostborem Uczonym". Byc moze wiadomo ci - ciagnal z taka mina, jakby powierzal jej wielki sekret - ze spedzilem sporo czasu w Lormt. Przerwal, spodziewajac sie widocznie jakiejs reakcji. -Wybacz mi, panie - odrzekla dziewczynka, niepewna, czego od niej oczekuje. - Zostalam wyslana w te gory przez rodzine z powodu mojej twarzy. Ostbor zmruzyl oczy, co nadalo mu wyglad osobliwej, pozbawionej pior sowy. -Twarz? Twarz? Co jest takiego w twojej twarzy? Masz ja, podobnie jak i ja. Coz w tym niezwyklego? -Znamie, panie - wyjasnila Nolar cichym glosem. -Hmm, to. - Niedbalym ruchem reki Ostbor zbagatelizowal fakt istnienia pietna. - Nie przejmuj sie tym, dziecko. To nic wiecej jak tylko maly kleks na nowym pergaminie. Poki pismo jest czytelne, jakie znaczenie ma wyglad materialu? Jesli juz mowimy o pismie, przypuszczani, ze przynioslas mi pojemnik na zwoje, spostrzeglszy moje imie na zatyczce. Sam je wygrawerowalem - dodal z duma, wskazujac palcem naciecia, wczesniej zauwazone przez Nolar. Nolar zgarbila sie i spuscila glowe. -Nie umiem czytac, panie. Nikomu nawet na mysl nie przyszlo, zeby mnie tego nauczyc. Ostborowi na moment odebralo mowe. -Co? Nie umiesz... ale oczywiscie, mozesz nauczyc sie czytac i pisac. Pokaze ci jak. To calkiem proste. Hm, choc prawde mowiac, nie wszystkim rownie latwo opanowac te sztuke, mimo ze nie wymaga wielkiego rozumu. Po twoich oczach widze jednak, ze masz w sobie "iskre". Siadz tutaj - poczekaj, pozwol, ze przesune te zapiski. Sa tacy, ktorzy mowia o mnie "Ostbor, szczur-zbieracz". Chyba zupelnie nieslusznie. Czyniac szeroki gest dla podkreslenia swych slow Ostbor stracil stos luznych pergaminowych strzepkow i swistkow. -Hmm, moze niezupelnie nieslusznie. Mam rzeczywiscie sklonnosc do zbierania roznych rzeczy - glownie pism, rozumiesz. To dlatego, ze interesuje mnie genealogia. Kto byl czyim pradziadkiem? Czy tacy a tacy pochodza stad a stad, i kto z kim sie ozenil? A jesli juz o tym mowa, kim wlasciwie jestes? Nolar wyprostowala sie, konczac zbieranie pergaminow z podlogi. -Jestem Nolar, panie, z Domu Meroney - to znaczy Meroney jest Domem mej matki. Ostbor aprobujaco kiwnal glowa. -I to zacnym Domem. Bardziej znana jest mi ta galaz rodu, ktora osiadla w okolicach Pethelu, ale z pewnoscia czytalem o Meroney. Popatrz tylko - wciaz stoimy w tym zimnym pokoju, nie majac nic do picia. Wrocmy do ognia i opowiedz mi o sobie, podczas gdy ja poszukam imbryka. Wiem, ze byl tu jeszcze wczoraj, ale gdziez ja go zostawilem... Zagarnal dziewczynke ramieniem, prowadzac przed soba w glab kretego korytarza, do izby, w ktorej panowal jeszcze wiekszy nielad. Bylo jednak cieplo i przyjemnie za sprawa trzaskajacego wesolo ognia. Miejsce wokol zbudowanego z surowego kamienia kominka utrzymywano najwyrazniej w nienagannym porzadku. Jak gdyby uprzedzajac jej reakcje, Ostbor wyjasnil: -Nigdy dosc ostroznosci z ogniem. Zwlaszcza jesli w gre wchodza manuskrypty. Nalezy je trzymac z dala od wszelkich plomieni. Niektorzy ze starszych uczonych w Lormt... tak, przypominam sobie takiego, ktory pozwalal, aby wosk ze swiec kapal na jego prace - nic bardziej niebezpiecznego! Pewnego dnia splonal caly zwoj. -A jemu samemu cos sie stalo? - spytala dziewczynka. -Nie, nie. Niemadry jegomosc... chociaz wydaje mi sie, ze przypalil sobie rekaw gaszac ogien. Mowilem mu z tuzin razy, zeby bardziej uwazal. Ty rowniez musisz byc ostrozna. Kiedy ma sie do czynienia z pergaminami, zwlaszcza starymi, trzeba pamietac, ze sa zawsze wysuszone i niezwykle kruche. Wystarczy jedna iskra. To dlatego utrzymuje porzadek wokol kominka i dbam, aby swiece byly umieszczone w bezpiecznym miejscu, z dala od przeciagow. A musze powiedziec - dodal, wyciagajac z triumfem imbryk spod kupy szpargalow - ze nie jest to latwe w tym domu. Nie wiem, jakim cudem wiatr dociera we wszystkie jego zakamarki. Pozwol, ze przyniose troche wody. Oczywiscie, zostaniesz na noc. Zanim Nolar zdazyla zaprotestowac, staruszek popedzil jednym z waskich korytarzy. Byla to pierwsza sposrod wielu spedzonych tam przez nia nocy. Patrzac wstecz musiala uznac tych kilka nieocenionych lat u boku Ostbora za najszczesliwszy okres swego zycia. W dlugie, zimowe wieczory cisze panujaca w chacie zaklocal tylko wesolo trzaskajacy plomien i mruczenie staruszka sleczacego nad kronikami. Od czasu do czasu, chcac ja uraczyc czyms specjalnym, Ostbor pozwalal Nolar zagrzac nieco wina. A potem nadchodzily radosne wiosenne popoludnia, wypelnione wedrowka wsrod gorskich lak w poszukiwaniu kwiatow i roslin, wyobrazonych na osobliwych starych rysunkach, ktore kolekcjonowal uczony. On sam zapewnial, Ze pewnego dnia napisze i zilustruje wlasny katalog roslin. -Wowczas, rozumiesz, ludzie mieliby uporzadkowany spis i nie musieliby polegac na zawodnej pamieci Madrych Kobiet. Nie o to nawet chodzi, ze niektore z nich nie sa dosc dobrze poinformowane, ale czesc tej wiedzy opiera sie na blednych mniemaniach, a one przekazuja ja w nie zmienionym ksztalcie swoim uczniom. Tak wiec pomylki nie sa prostowane. Jednak prawdziwa pasja Ostbora byly jego badania genealogiczne. Zapominajac o jedzeniu spedzal niezliczone godziny na segregowaniu zakurzonych kronik, czesto siedzac tak dlugo, ze stawy trzeszczaly, gdy sie wreszcie podnosil. Byl niezwykle sumiennym i uczciwym badaczem - starajac sie zawsze rozwazyc bezstronnie wszystkie sporne fakty, i byc tak prawdomownym, jak to tylko mozliwe. Jego glowne zrodlo utrzymania stanowily bogato zdobione zwoje, upamietniajace wazne wydarzenia z zycia rodzinnego mieszkancow gor. Ci zas rewanzowali sie za nie, dostarczajac niezbednych srodkow do zycia. Choc niewyksztalcony - gorski ludek potrafil szanowac wiedze i wysoko sobie cenil prace uczonego. Ostbor otrzymywal rowniez zaplate w zlocie i srebrze za badania przeprowadzane na zamowienie bogatszych rodzin z odleglych miast, ktore w listach dostarczanych przez sluzacych przesylaly mu pytania o istniejace zwiazki krwi. Pierwszego ranka w domu uczonego Nolar obudzila sie pod pikowana koldra miejscowego wyrobu, dajaca znacznie wiecej ciepla niz wytarty koc, do ktorego przywykla. Odnalazla Ostbora kierujac sie kakofonia dzwiekow, ktora zaprowadzila ja do kuchni. Staruszek wyznal z lekkim zaklopotaniem, ze jego gospodarstwo nie jest moze tak dobrze zorganizowane, jak praca naukowa, i Nolar, zbadawszy pobieznie, w jak oplakanym stanie znajduja sie garnki i patelnie, z calego serca przyznala mu racje. Spedziwszy nieco czasu w kuchni, zarzadzanej zelazna reka kucharki ojca, wiedziala, jak to pomieszczenie powinno wygladac. Niepewnie zaproponowala gospodarzowi pomoc przy umyciu kilku garnkow, o ile ma on niezbedny do polerowania piasek. Wydawalo sie, ze fakt napotkania osoby obeznanej z tego typu sprawami sprawil uczonemu duza ulge. Wskazawszy jej, najlepiej jak potrafil, miejsce przechowywania roznych przedmiotow, wrocil do swych studiow. Nolar skrobala, szorowala i polerowala przez niemal caly ranek. Kiedy tuz po poludniu w kuchni pojawil sie Ostbor nakladajac z roztargnieniem na talerz chleb i ser - stanal jak wryty, zdumiony postepem, jaki udalo jej sie osiagnac. -To cudowne! - wykrzyknal. - Jestes prawdziwym skarbem! Ale zbyt dlugo pozwolilem ci pracowac. Pozwol, ze podzielimy sie tym chlebem - mam tu chyba gdzies schowana jakas kielbaske - a po jedzeniu pokaze ci, na czym polega sztuka czytania. Gdy ja opanujesz, bedziesz mogla stac sie moja prawdziwa pomocnica, a nie jedynie pomywaczka garnkow. W tej ostatniej roli, musze przyznac, spisalas sie zreszta znakomicie. Wyobraz sobie, nie wiedzialem nawet, ze jeden z tych garnkow jest miedziany. Ostbor okazal sie dobrym nauczycielem, choc nieraz zdarzalo mu sie zbaczac z obranego tematu. Zachwycalo go, ze Nolar jest w stanie rozroznic najdrobniejsze litery, poniewaz, jak przyznal, jego wlasny wzrok nie byl juz tak dobry jak niegdys. Twierdzil jednak, ze dla uczonego krotkowzrocznosc jest cecha korzystna - piekne widoki nie rozpraszaja wowczas jego uwagi, gdyz oglada je jak przez mgle. -Podaj mi ten wykaz potomkow, ktory ostatnio sporzadzilem, warto sie nad nim zastanowic. Spojrz tutaj, widzisz te duza litere? Tak, dokladnie tak, a co z ta? Nolar pochlaniala jego chaotyczne nauki jak spragniony czlowiek, ktoremu dlugo odmawiano nawet widoku wody i ktory nagle uzyskal wolny dostep do pluskajacego wesolo strumyka. Kazda minute nie poswiecona na doprowadzanie domu do porzadku, spedzala na zglebianiu tajnikow sztuki czytania i pisania. Wkrotce mogla odcyfrowac niewyrazne i wyblakle litery ze zwojow odlozonych na bok jako nieczytelne. Ucieszyla sie tez bardzo znalazlszy fragment tekstu, ktory pozwolil wypelnic luke w drzewie genealogicznym; prace nad nim, zniechecony Ostbor dawno porzucil. Pierwszy raz w zyciu Nolar czula, ze robi cos pozytecznego, ze jest komus potrzebna. Dalo jej to uczucie zadowolenia, jakiego nigdy jeszcze nie zaznala. Pierwszego, wspolnie spedzonego dnia Ostbor wyslal wiadomosc do chlopa wychowujacego Nolar, by ten nie pomyslal sobie, ze jego podopieczna zgubila sie w gorach. Nastepnie staruszek zachecil dziewczynke do opisu jej zycia na farmie. Z poczatku powoli, potem coraz plynniej Nolar przedstawila obraz nuzacej harowki pochlaniajacej wiekszosc czasu, zdradzajac przy tym niechcacy szczegoly swoich gorzkich doswiadczen - jak to byla niegdys wyszydzana, a w ostatnich czasach po prostu ignorowana lub wrecz izolowana. Kiedy skonczyla, zamyslony Ostbor usiadl w swym wielkim krzesle, a nastepnie rozpoczal prace nad kolejnym zdobionym zwojem. Po skompletowaniu farb w jasnych, zywych kolorach, jakich zwykl uzywac do ozdabiania wielkich liter, wyjasnil, ze jedynym uczciwym wyjsciem byloby ofiarowac cos chlopom w zamian za uslugi Nolar. -Ufam, ze wolalabys tu pozostac, jesli tylko byloby to mozliwe? Tak tez myslalem. Nawiasem mowiac, znam tamto gospodarstwo. I bez ciebie maja dosc rak do pracy, podczas gdy tu jestes potrzebna. Musze jednak zwrocic sie do twego ojca z listownym zapytaniem, czy zezwoli, bys pozostala ze mna w charakterze mojej uczennicy. Bedzie to postepek zarowno grzeczny, jak i wlasciwy w tej sytuacji. Kilka tygodni pozniej przechodzacy mysliwy przekazal szorstka odpowiedz ojca dziewczynki. Zgadzal sie bez zastrzezen, dajac jednoczesnie jasno do zrozumienia, ze nie zamierza placic Ostborowi. Jesli chce trzymac dziecko, niech zapewni mu takie warunki, jakie uzna za stosowne. Staruszek uslyszawszy to, zachichotal. -Hm, gorski ludek dostarcza znacznie wiecej zywnosci, niz potrzebuje, a twoja pomoc przy archiwach bardzo przyspieszy tempo mej pracy. W zasadzie - zwierzyl sie Nolar - nie zasluguje na miano rzutkiego handlowca, ale w tym przypadku ubilem dobry interes. Uczcijmy to odrobina wina. Zaraz... gdziez ja postawilem te butelke. Jestem pewien, ze byla wczoraj na srodkowej polce... A moze to bylo tydzien temu? Wsrod wielu tematow, ktore poruszal Ostbor, najbardziej interesujaca dla dziewczynki byla sprawa Lormt. Fascynowaly ja opowiesci uczonego o jego studiach w tym przybytku. Od czasu, gdy otworzyl sie przed nia swiat slowa pisanego, Nolar czula pilna potrzebe nauki, a rozmyslania o miejscu, gdzie byly przechowywane i strzezone sekrety prastarej wiedzy, pobudzaly ja do ciaglych pytan. W jej wyobrazni miejsce to przybralo fantastyczne wrecz rozmiary. Wreszcie, pewnego dnia, wczesna wiosna, gdy paczki na drzewach nabrzmiewaly zywotnymi sokami, a zamrozona ziemia tajala powoli, odwazyla sie zapytac Ostbora, czy nie zabralby jej ze soba, aby mogla zobaczyc wyniosle wieze, wielkie budynki, o ktorych mowil, i sciany pokryte w srodku stertami zwojow. Staruszek byl zaskoczony. -Hmm, byc moze z mojej winy nabralas zbyt wielkiego wyobrazenia o tym miejscu - wyznal. - Bez watpienia niegdys budowle robily ogromne wrazenie. Ale musze ci powiedziec, ze ostatnie lata nie obeszly sie z Lormt laskawie. Widzisz, malo kto potrafi docenic, jak wazne jest przechowywanie klejnotow wiedzy. Wiekszosci ludzi nic nie obchodza stare rekopisy, chocby nawet wiele znaczyly dla nas, nielicznych, znajacych ich prawdziwa wartosc. Oczywiscie rozumiem, ze trudno jest docenic slowo pisane, jesli nie umie sie czytac, a nawet ty, moja droga, bylas niedawno w tak niewesolym polozeniu. Zauwazylas pewnie, ze niektorzy prosci ludzie nie zawahaliby sie uzyc zwojow na podpalke. Zadrzal na te okropna mysl. -No, ale kazdy musi zaakceptowac stanowisko Rady. Ostbor westchnal i zamilkl. Nolar uprosila go, aby ciagnal dalej swa opowiesc. -Hm, tak, Czarownice. One nie... to znaczy, wysoko sobie cenia wlasna wiedze, ale nie przywiazuja szczegolnej wagi do wiadomosci pochodzacych z innych zrodel, zwlaszcza zebranych przez mezczyzn. Prawie wszyscy uczeni z Lormt sa mezczyznami, dlatego tez nie ma zadnych niemal kontaktow miedzy nimi a Rada. Ja sam zajalem sie glownie praca nad zapiskami dotyczacymi zwiazkow krwi, ale w Lormt znajduje sie rowniez nieprzebrane bogactwo zwojow traktujacych o magii i uzdrawianiu, a takze basni z przeszlosci. Lormt jest prawdziwym skarbcem, tak jak to sobie wyobrazalas. Musisz jednak wiedziec, ze miejsce to jest odizolowane od ludzi i ich codziennych spraw. Kilku zacnych kmieci osiadlo w poblizu twierdzy, aby uprawiac role i zaopatrywac uczonych w niezbedne towary. Ale zycie w Lormt jest wyjatkowo surowe. W miare uplywu lat, zdarzajace sie tam od czasu do czasu powodzie i trzesienia ziemi zniszczyly zabudowania. Naprawde nikt nie wie, kiedy i jak ukladano ciezkie glazy, aby wzniesc z nich wielki opasujacy wal i cztery narozne wieze. Najbardziej zabojczy dla Lormt, moim zdaniem, byl jednak pozalowania godny balagan. Tak, widze, ze sie usmiechasz. To prawda, brak mi systematycznosci w zarzadzaniu gospodarstwem. Przyznasz jednak, mam nadzieje, ze utrzymuje idealny porzadek wsrod mych pism. Wiem, gdzie znajduje sie kazdy zwoj... hm... no, prawie kazdy. W Lormt, stwierdzam to z zalem, wielu uczonym brakuje stosownej powagi. Ba - niektorzy z nich probuja nawet wydawac dyspozycje, co mianowicie ma byc kopiowane z tych fragmentow, ktore powoli staja sie nieczytelne. Widac tu swego rodzaju lekcewazenie, zarowno dla szczegolow, jak i dla rzeczy najwazniejszych. A sadzac z tego, co uslyszalem podczas mego ostatniego pobytu, panuje tam atmosfera coraz gorszego balaganu i niedbalstwa. Ostbor potrzasnal glowa. -Chcialbym moc cie zapewnic, ze Lormt rzeczywiscie jest tak szacownym centrum nauki, jakim byc powinno, ale... w kazdym razie moge powiedziec, ze trwa, a nawet ta odrobina, ktora udalo sie tam osiagnac, nie jest bez wartosci. Byc moze kiedys jacys bardziej energiczni badacze zdolaja nadac swym pracom sensowny cel i kierunek, tak jak tobie udalo sie to uczynic z zyciem mego domu. Wypowiedziawszy to zyczenie, Ostbor usmiechnal sie i wrocil do swych pergaminow. Przedmiotem najwiekszej ciekawosci Nolar, zaraz po Lormt, byly Wiedzmy. Ostbor najlepiej jak mogl odpowiadal na jej pytania w tej kwestii, uprzedzajac jednak, ze Czarownice zazdrosnie strzega swych tajemnic przed obcymi. Przyznal, ze w zasadzie nigdy powaznie nie interesowal sie magia - i dobrze sie stalo, jako ze mezczyzni nie potrafia uzywac Mocy tak umiejetnie, jak odpowiednio w tym celu szkolone Czarownice. Wiedzmy staraja sie jak najdalej odsunac od swiata, w ktorym zyly, zanim odkryto ich nadzwyczajne zdolnosci - powiedzial kiedys Ostbor - pod wieloma wzgledami musi to byc bardzo samotna egzystencja. Wszystkie wiezy rodzinne zrywane sa natychmiast, gdy kandydatka na Czarownice zostanie wybrana. -Moja cioteczna babka jest Wiedzma - zakomunikowala Nolar - mamka powiedziala mi dawno temu, ze ciotka mojej matki nalezy do Rady Czarownic. Ostbor uniosl brwi. -A niech to, rzeczywiscie. Od lat nie myslalem o niej :ale. Straszna dama. Odchodzac z domow wszystkie one traca imiona. Zaciekawilo to Nolar. -Rzeczywiscie, nikt nigdy nie wymowil jej imienia, dlaczego? -Poniewaz istnieja potezne powiazania pomiedzy imieniem i jego wlascicielem. Zalozmy, ze bedac wrogiem Estcarpu poznalbym imie twej ciotecznej babki. Moglbym wowczas rzucic potezny urok raniac ja lub odbierajac rozum - pod warunkiem, rzecz jasna, ze potrafilbym posluzyc sie czarami. Magia, rozumiesz, to przedmiot, ktorego nigdy nie studiowalem rzetelnie, jednak przez lata nasluchalem sie wiarygodnych opowiesci o poslugiwaniu sie nia - zarowno w dobrych jak i zlych celach. -A jesli nie maja juz imion - nie ustepowala Nolar - jak sie do siebie zwracaja? -Kazda cwiczona w swym rzemiosle Czarownica otrzymuje klejnot, ktory sluzy jej do kierowania Moca. Przypuszczam, ze Wiedzmy rozpoznaja sie wzajemnie za pomoca mysli, sa bowiem w stanie przesylac sobie Poslania na duze odleglosci. Z pewnoscia jest to pozyteczna umiejetnosc, szczegolnie dla kogos, kto jak ja teraz, znajduje sie tutaj, zalezy mu na informacji od osoby przebywajacej w Es. m, musze jednak odwolac sie do wlasnych talentow napisac list. Zabiera to wiecej czasu, ale na ogol przynosi satysfakcjonujacy rezultat. Tak wiec Nolar szczesliwie wrosla w cicha codziennosc zycia w domu Ostbora. Plynely dni i miesiace i dziewczyna stawala sie coraz bardziej uzyteczna pomocnica starego uczonego, czytajac u wieczorami i pomagajac ukladac nie konczace sie spisy genealogiczne. Kiedy zas jego rece staly sie zbyt niepewne i drzace, cwiczyla tak dlugo, az wreszcie potrafila sporzadzic bogato zdobiony zwoj, ktorego nie powstydzilby sie sam Ostbor. Wczesna wiosna, tuz przed tym, jak Ostbor zachorowal ciezko, Nolar skonczyla osiemnasty rok zycia. Na ziemi lezal topniejacy snieg, zaslona z wilgotnej mgly przeslonila swiat. Staruszek kaszlal coraz bardziej i zadna ilosc ziolowych naparow nie mogla przyniesc mu ulgi. Ktoregos dnia wezwal sklepikarza na swiadka swojej ostatniej woli. -Chcialbym, abys wzial sobie mego wierzchowca - powiedzial mu - bo to lagodne zwierze i wiem, ze bedziesz sie o nie troszczyl. Mniejszy kon ma nalezec do Nolar, bo jest do niej przywiazany i bedzie jej potrzebny do dlugich wedrowek. - Ostbor wyciagnal reke i uchwycil dlon swej wychowanicy. - Ten dom rowniez bedzie twoj, tak dlugo, jak dlugo bedziesz go potrzebowac. Wyslalem do Lormt list, ktory zawiera dyspozycje dotyczace mych pism. Spodziewam sie, ze wybierzesz sobie te zwoje, ktore chcialabys zachowac. Nie ron lez, zylem dlugo i bylem uzyteczny na swoj sposob. Nie oplakuj mej smierci. Umarl cichutko, tydzien pozniej. Po miesiacu mniej wiecej nadjechal pokrzywiony staruch prowadzac za soba szereg jucznych koni. Z poczatku zachowywal sie niemal agresywnie, obwieszczajac, ze przybyl z Lormt, po Ostborowe ksiegi. Zmiekl jednak zorientowawszy sie, ze Nolar potrafi przeczytac przywieziony przezen oficjalny list upowazniajacy go do zabrania pism uczonego. Dziewczyna pomogla mu przeniesc tobolki, pudla, kosze i sterty trzymanych luzem zwojow. Zajelo im to dwa dni, a kiedy staruch wyjechal, dom wydal jej sie zlowrozbnie pusty. W trakcie jego wizyty, po raz ostatni uslyszala o Lormt, az do dnia, gdy nieoczekiwane spotkanie z Czarownica znow przywiodlo jej na mysl to miejsce, zmieniajac w rezultacie cale jej zycie. Po smierci Ostbora dziewczyna ulozyla oziebly list do ojca, zawiadamiajac o swoim zamiarze pozostania w jego domu. Rodzic odpisal w skapych slowach, wyrazajac zgode, bez zadnych dodatkowych komentarzy. Na poczatku lata, w tym samym roku, w ktorym odszedl stary uczony, umarla Thanta, miejscowa Madra Kobieta. W jej chacie rozszalal sie ogien przypuszczalnie spowodowany przez iskre ze starego kotla z plonacymi weglami. Thanta w ostatnich czasach przyjela uczennice - cudzoziemska dziewczyne, ktora jednak nie zyskala zaufania pogorzan. Ta wlasnie, przerazona pomocnica zielarki przyniosla wiesc o pozarze do najblizszej wioski. Potem wloczyla sie przez kilka dni wokol zniszczonej chaty, az wreszcie spakowala to, co udalo sie ocalic z zapasow uzdrowicielki, i wrocila w doliny. Nie zglosiwszy w zaden sposob swej gotowosci do niesienia pomocy, Nolar zauwazyla jednak, ze pogorzanie zjawiaja sie u niej w poszukiwaniu roslin i ziol. Swiadomosc, ze bedzie mogla w ten sposob zarabiac na utrzymanie, sprawila jej duza ulge, poniewaz nikt nie zwracal sie do niej z prosba o zwoje. Najwyrazniej mieszkancy pogorza uznali, ze wiedze na ten temat Ostbor zabral ze soba do grobu, mieli natomiast wiele uznania dla zielarskich umiejetnosci dziewczyny. Mimo to Nolar stwierdzila z uczuciem rezygnacji, ze dawna obustronna rezerwa, ktora zawsze stanowila przeszkode w jej stosunkach z ludzmi, znowu zmusza ja do zycia w bolesnym odosobnieniu. Pogorzanie czujac sie nieswojo w jej towarzystwie zalatwiali interesy tak szybko, jak tylko sie dalo. Nikomu nie przyszlo do glowy zaproponowac, by zajela miejsce Thanty i zostala nowa Madra Kobieta. Nikt tez jej za taka nie uwazal. Byla po prostu zaufanym dostawca roslin i podstawowych lekarstw potrzebnych czasem w domu. Pewnego letniego, slonecznego dnia Nolar ukladala do suszenia pokrojone w plastry owoce, gdy pod jej dom podjechal jakis nieznajomy mlody czlowiek. Przywieziona przez niego wiadomosc pochodzila od ojca i wprawila dziewczyne w zdumienie. Razem z poslancem miala natychmiast wrocic do domu, na uroczystosc zaslubin jednej z przyrodnich siostr. Pospiech byl konieczny, gdyz mialy sie odbyc w przypadajacym za tydzien waznym Dniu Obrzedow. Nolar poczestowala poslanca jagodowym winem wlasnego wyrobu, a gdy poszedl obrzadzic swego zmeczonego konia, cofnela sie do wnetrza domu rozmyslajac, co tez krylo sie za tym zagadkowym wezwaniem. Ojca widziala po raz ostatni przed dwunastoma laty - z przyrodnimi siostrami nie spotkala sie nigdy. Usmiechnela sie lekko, wyobraziwszy sobie, co w takim przypadku powiedzialby Ostbor: Hm, pewne jest tylko to, co widzialas na wlasne oczy. Mysle, ze czysta ciekawosc znacznie czesciej lezy u podloza ludzkich zachowan, niz sklonni bylibysmy przyznac. Ale czym w takim razie jest nauka? Czyz nie jest to podsycanie wlasnej ciekawosci, aby moc pozniej podjac wysilek zaspokojenia obudzonej w ten sposob zadzy wiedzy? Ostbor wybralby sie w te podroz - byla tego zupelnie pewna. Spakowala wiec pospiesznie pare niezbednyc