14950

Szczegóły
Tytuł 14950
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

14950 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 14950 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

14950 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Arkady Fiedler Kobiejy mej m�odo�ci Rzeczy wybrane i Wydawnictwo Pozna�skie/Pozna� 1989 Opracowa� graficznie Tadeusz Pietrzyk Zdj�cia ze zbior�w autora � Copyright by Wydawnictwo Pozna�skie, Pozna� 1989 ISBN 83-210-0863-1 � S�owo wst�pne Kiedy kobieta pojawi�a si� pierwszy raz na stronicach ksi��ki Arkadego Fiedlera? By�o to chyba w wydanej w roku 1935 ksi��ce pt. Ryby �piewaj� w Ukajali, pierwszym bestsellerze tego nigdy nie sytego kochanka natury, zauroczonego ni� i stale na nowo odkrywaj�cego. Pojawi�a si� jako tw�r natury najpi�kniejszy i najwdzi�czniejszy, poci�gaj�cy i fascynuj�cy. T� pierwsz� by�a c�rka Metysa i Indianki Kampa, mia�a lat... na�cie, na imi� Dolores. Poza tym (zacytujmy wspominaj�cego j� Autora) mia�a �jasnobr�zow� cer�, wilgotne usta, �mia�e oczy, a pod jej kaftanikiem pr�y�y si� zuchwale dojrzewaj�ce kszta�ty kobiece. By� to typowy produkt tych stron, zrodzony na pograniczu puszczy i cywilizacji... Dziewczyna nale�a�a jeszcze do puszczy, kt�ra nie wypu�ci�a jej ze swych obj��, lecz �wiat cywilizacji ju� zaszczepi� w niej ogromn� ciekawo�� porywaj�cej t�sknoty". Potem ju� nieodzownie mia�y pojawia� si� jej nast�pczynie, w Kanadzie pachn�cej �ywic�, w serii gor�cych opowie�ci o Madagaskarze �okrutnym czarodzieju",w tahita�skich wspomnieniach. Po co zreszt� wylicza�, wystarczy wzi�� do r�ki kt�r�kolwiek ksi��k� Arkadego Fiedlera (no, mo�e poza tymi specjalnie dla m�odych czytelnik�w napisanymi), by odkry� wdzi�czny portrecik, melancholijn� czy autoironiczn� wspomink�, romantyczne zwierzenie. Tak, nie b�jmy si� tego niemodnego, staro�wiecko brzmi�cego okre�lenia. Arkady Fiedler 5 by� romantykiem, umiej�cym kocha� za ka�dym razem z takim samym temperamentem i oddaniem. To co dotychczas wy�ania�o si� spo�r�d barwnych, pe�nych d�wi�k�w i zapach�w opowie�ci o najdalszych kontynentach i egzotycznych wyspach, zyska�o teraz rang� pe�nego wyznania, sumy najoso-bistszych prze�y� i wspomnie�, maj�cych najwi�ksz� warto��. I jak�e szczerych; oferowanych czytelnikowi z nie zwyczajn� nad Wis�� i Wart� otwarto�ci�. Ale � jak si� rzek�o � kobieta i natura stopione s� w tw�rczo�ci Arkadego Fiedlera w jedno�� prze�ywan� z jednakow� intensywno�ci�. Jak chocia�by w tym fragmencie: �Znam przecie� inn� puszcz�, hen daleko na po�udniu, nad Amazonk�. Kocham j� i t�skni� do niej. Jest wspania�a, wybuchowa, tajemnicza, gor�ca jak pi�kna kobieta, jest przy tym pe�na spazm�w i zasadzek, zdradliwa, okrutna i zach�anna. Jak nami�tna, z�a kobieta � puszcza nad Amazonk� najpierw upaja, potem m�czy i po�era. Cz�owiek boi si� jej, a jednak t�skni..." Czy� wi�c dziwi� si� mo�na, kiedy przed naszymi oczami przesuwa� si� b�dzie korow�d przywo�any imionami Benaczehiny, Velomo-dy, Kintany, Reri, Hutii, Pajpy... W ka�dej z nich Arkady Fiedler potrafi� odkry� co� wyr�niaj�cego, powiedzie� o ka�dej co� mi�ego. Chocia� nie wszystkie na to zas�u�y�y. Ten bukiet egzotycznych kwiat�w z dalekich d�ungli i wysp przypomnianych na kartach tej ksi��ki, to tylko niekt�re z kobiet wyst�puj�cych w �yciu Autora. Bo s� po�r�d nich i te pierwsze, dzieci�ce, i m�odzie�cze: towarzyszka zabaw z podw�rka, szkolna mi�o�� (kt�rej imi� � o niewdzi�czno�ci m�ska � Autor zapomnia�),' francuska wie�niaczka Odette, przedmiot westchnie� m�odego Polaka w pruskim mundurze, siostra przyjaciela, Felka Szmyta � Stefka, Wanda, Janka, �gor�ca" i niezbyt wierna Andra... Z ka�d� z nich ��czy�o Arkadego Fiedlera uczucie g��bsze lub przelotne, kr�tkotrwa�a fascynacja lub gwa�towna, niekiedy �lepa mi�o��. Ale s� we wspomnieniach i inne kobiety: te, w kt�rych kr�gu si� znalaz�, z kt�rymi si� zaprzyja�ni�, kt�re darzy� uczuciem g��bokim i szczeg�lnym. A wi�c ekscentryczna Bela Czajka, bohaterka ruchu oporu Krystyna Skarbek, tancerka Liii Badmajew, pozna�ska �diseuse'a" Tola Korian... Ukazuj�c milionom czytelnik�w dzieje swych m�odzie�czych romans�w, stworzy� Arkady Fiedler tym samym pierwsz� i jedyn� 6 w bogatym swym dorobku pisarskim... ksi��k� o mi�o�ci*. Ukazuje si� ona w czasie, kiedy pisanie na ten temat jak gdyby wysz�o z mody, jakby literat�w przesta�o interesowa� to najpi�kniejsze ludzkie uczucie. Pisarz ukazuje nam tej mi�o�ci r�ne odcienie. Prezentuje nam wi�c mi�o�� naiwn� i sentymentaln�, zmys�ow� i �niedobr�", gor�c� i frywolnie przelotn�. Zwierzaj�c si�, a wi�c na podstawie w�asnych prze�y�, przekonuje nas, czym mo�e by� uczucie ��cz�ce m�czyzn� i kobiet� i ile mo�e mie� odmian. Prawd� jest, �e trudno znale�� w tej dziedzinie i powiedzie� na ten temat co�, czego jeszcze w literaturze nie by�o. My�l� jednak, �e Arkademu Fiedlerowi uda�o si� przekaza� co� w�asnego. I nie ma w tym tajemnicy, �e pisa� o sobie, o swej niepowtarzalnej osobowo�ci, o tym, co prze�y� i czego sam do�wiadczy�. A wi�c tak samo jak we wszystkich poprzednich ksi��kach, kt�rymi urzek� czytelnik�w Polski, Europy, Ameryki i Azji. Udajmy si� zatem z autorem w kolejn�, pasjonuj�c� podr�. W najbardziej egzotyczn� krain� ludzkich uczu� i ich meandr�w Zdzis�aw Beryt * Koncepcja ksi��ki, przygotowanej w podobny spos�b jak Motyle mego �ycia oraz Ziuierz�ta mego �ycia, powsta�a w zamy�le autorskim i zosta�a zrealizowana przez A. Fiedlera pod koniec jego �ycia. ' O mi�o�ci i o szkole W lecie 1911 roku, gdy mia�em szesna�cie lat, przysz�o na mnie, co przyj�� musia�o: zadurzy�em si� po uszy. Cz�ciowo win� ponosi� warszawski dziennikarz, kt�ry przed mniej wi�cej rokiem bra� udzia� w posiedzeniu redakcyjnym w mieszkaniu mego ojca; by� wirtuozem polskiego s�owa i ol�niewa� mnie sw� j�zykow� swad�. Wi�c gdy na s�onecznej pla�y w Sopocie, w lipcu 1911 roku, pozna�em weso�e a pe�ne wdzi�ku grono kilkorga m�odych warszawiak�w w moim wieku lub nieco starszych, kipi�cych zuchwa�� rado�ci� � straci�em g�ow�. Ca�� dusz� zbrata�em si� z urocz� ferajn�; z mi�ym Zdzitowieckim (zapomnia�em jego imienia) by�em potem przez d�ugie lata w kontakcie, a w owej dziewczynie zakocha�em si� piorunem i na zab�j. Nie pami�tam jej s�odkiego oczywi�cie imienia ani nazwiska, ale cholerny Amor strzeli� do mnie celniej, ni� uczyni�by to dziki Indianin. Nie dotkn��em jej ani palcem, nie poca�owa�em jej boskich ust, nawet w�tpi�, czy jej co� napomkn��em o swym afekcie, ale �upn�o mnie zdrowo. �upn�o mnie tak dokumentnie, �e w nast�pnych miesi�cach b�d�c ju� w Poznaniu, chodzi�em jak oczadzia�y i na �w. Micha�a przynios�em z�e �wiadectwo, a w nast�pnym roku, na Wielkanoc nie dosta�em promocji do wy�szej prymy. Przepad�em z historii i chemii. �mieszne: nie dopisa�a pami��. Niezale�nie od straty czesnego, kt�re nie by�o bagatelne w niemieckiej wy�szej uczelni realnej, taki szkolny dramat w owe czasy 9 zawsze spada� na rodzin� jak ci�ki cios moralny. Wszyscy si� tym ogromnie przejmowali. Moj� w�asn� zgryzot� pog��bia� jeszcze widok zmartwionych rodzic�w; zw�aszcza ojciec nie m�g� si� otrz�sn�� ze strapienia przez par� dni. W duszy, w poczuciu winy, wy�em z bole�ci. Dopiero oko�o gwiazdki ust�pi�o sopockie zadurzenie, ale chocia� zmys� i rozum powraca� do r�wnowagi, t�sknota za tym, co by�o w lecie, wci�� mnie trawi�a. Znamienne, �e w tych miesi�cach Sienkiewiczowska Trylogia nios�a mi ogromn� ulg�, i to z osobliwych przyczyn. Nami�tnie czyta�em j�, bo jej bohaterowie dziwnie przypominali mi uroczych warszawiak�w z pla�y sopockiej, a przede wszystkim moj� wybrank�, i to mi sprawia�o rzewn�, niewyslowion� pociech�. Ale po trzech kwarta�ach wszystko si� we mnie wyg�adzi�o i min�� pierwszy w �yciu �ar uczniowskiego sza�u. Stefka � Stefka, o dwa lata m�odsza ode mnie, siostra mego przyjaciela, a c�rka zaprzyja�nionej z naszym domem rodziny, by�a dla mnie istot� blisk�, jak gdyby siostr�. I tak te� zawsze j� traktowa�em. Od czas�w dzieci�stwa bawili�my si� razem, szamotali, gniewali i zn�w godzili; po prostu ani fizycznie, ani psychicznie nie spostrzeg�em w niej �adnej dziewczyny i patrzy�em na ni� jedynie jak na siostr�. By�a dla mnie tylko mi�� Stefk�. Kiedy�, maj�c prawdopodobnie siedemna�cie lat, s�ysza�em jak matka z podziwem opowiada�a w�r�d znajomych o niezwyk�ej urodzie Stefki. Gdy niebawem kto� inny zachwyca� si� przy mnie pi�kno�ci� dziewczyny, zdziwi�em si�. Przy najbli�szej sposobno�ci, zaciekawiony, przyjrza�em si� dok�adniej pannicy i stwierdzi�em, �e, owszem, i matka, i ten kto� inny nie byli dalecy od prawdy. Stefka mia�a wtedy chyba pi�tna�cie lat, figur� zgrabn�, ju� mocno dziewcz�c�, w�osy bujne, prawie krucze, twarz �licznie owaln�, usta pe�ne, oczy wyj�tkowo g��bokie, ciemne, o d�ugich rz�sach. P�niej, po kilku latach, ujrz� podobne rz�sy u m�odej Francuzki Odette, ale b�d� na nie inaczej patrzy�, ni� patrzy�em na rz�sy pi�tnastoletniej Stefki. Jej oczy � trzeba to przyzna� � by�y �liczne, wyra�a�y ciep�o, jakie� ogromne zaufanie do �wiata i g��bi�, je�li nie 10 m�dro�ci, to na pewno uczucia. Nie m�dro�ci, nie sprytu � stwierdza�em wtedy w duchu z �artobliwym przek�sem, rad, �e wreszcie znalaz�em w Stefce co� ujemnego. Do tego dochodzi�a jeszcze �agodno�� usposobienia. Dziewczyna by�a nad wyraz subtelna, aksamitna, jak gdyby wci�� niepewna siebie, i te cechy, tak rozbrajaj�ce, podziela�o w r�wnej mierze jej rodze�stwo, brat i dwie m�odsze siostry. Jak�e z innej gliny by�em ja, skory do gwa�townych �miech�w i wybuch�w temperamentu. Owe wszystkie dziewcz�ce walory Stefki, widziane i przyjmowane na ch�odno, okiem rzeczowego obserwatora, nie robi�y na mnie najmniejszego wra�enia. Nie by�em ju� oboj�tny na sprawy seksu, �ni�y mi si� po nocach nami�tne zjawy, ale na Stefk� spogl�da�em jak na p�siostr�. Powtarzam: nie widzia�em w niej dziewczyny, a tym mniej tak �adnej dziewczyny. � Hej, Stefka! � odezwa�em si� do niej weso�o, z sarkazmem. Powiadaj�, �e� taka �adna. Czy to prawda? Delikatny, bezbarwny u�miech na jej ustach i w oczach: � Nie wiem! � A kto ma wiedzie�? � paln��em zaczepnie. Tym razem zamigota�y ucieszne b�yski w jej �renicach: � Mo�e ty?... � G�upia�, Stefko! � uci��em. W nast�pnych latach rzadziej j� widywa�em. W lipcu 1914 roku, po powrocie z Krakowa, odwiedzi�em jej brata i j� r�wnie� spotka�em. Siedemnastolatka jeszcze bardziej wyprzystoj-nia�a, wszak�e nie trac�c swej dawnej szlachetnej nie�mia�o�ci. By�a ju� bardzo kobieca, prowokuj�co pon�tna, a ja chyba w�ciek�y na siebie: wci�� widzia�em w niej tylko nasze dzieci�ce lata, parali�owany idiotycznym kompleksem siostrzanej wizji. Nie uznawa�em jej urody. A potem ugrz�z�em w niemieckim wojsku. W lutym 1917 roku dosta�em dwa tygodnie urlopu. Zaraz na wst�pie matka oznajmi�a mi, �e Stefka dopytywa�a si� o mnie. � Czego chcia�a? � burkn��em. � Widzie� si� z tob� � powiedzia�a matka. � Zajrzyj do nich przy sposobno�ci... Tak si� jako� z�o�y�o nieszczeg�lnie, �e podczas urlopu nie mia�em wiele czasu, a Stefk� spotka�em przypadkowo w tramwaju dopiero na trzy dni przed wyjazdem z Poznania. Na dworze by�o zimno, z�e wiatry 11 hula�y, dokucza�a zdech�a pogoda i zi�b przenika� przez mundur, wi�c ja, podg�odnia�y od miesi�cy, mizernie si� czu�em, jak z krzy�a zdj�ty. Do tego bliski koniec urlopu nie przysparza� rado�ci. Ale powita�em Stefk� z serdeczno�ci�, na jak� mnie sta� by�o w takim nastroju, i t�umaczy�em si�: � Wybacz, urlop tak szybko mi zlecia�... Czy co� wa�nego zasz�o?... Ona osobliwie spojrza�a na mnie i je�li co� odpowiedzia�a, tochyba oczami: zasz�y mgie�k� i by�a w nich jak gdyby pro�ba czy zak�opotanie, jak to zwykle u Stefki. Onie�mielona, zarumieni�a si�. � Co u ciebie? Co u was w domu? � �ywo si� dopytywa�em. Chcia�a co� odpowiedzie�, ale nie wiedzia�a jak. By�a wci�� zmieszana. � Czy to co� tak bardzo wa�nego? � dopomina�em si�. Spojrza�a znowu i pokiwa�a g��wk�, �e tak. . � Artku!... � szepn�a i zaraz urwa�a, sp�oszona, jak gdyby jej dech zamar�. � Co tobie, Stefko! Gadaj�e! �zacz�o nachodzi� mnie zniecierpliwienie, bo w tramwaju by�o kaducznie zimno. � Czy mog� ci pom�c w czym�? � Na pewno! �ledwie wysz�o jej z ust. �Artku!... Podnios�a na mnie prosz�ce spojrzenie i po chwili wyszemra�a: � Artku, ja ciebie... Ja tobie musz�... I nic wi�cej. Niech j� licho z t� nie�mia�o�ci�. Gdy us�ysza�a moje niecierpliwe sapni�cie, ow�adn�� ni� gwa�towny l�k i Stefka, zwalczaj�c swe za�enowanie, spojrza�a mi mocno w oczy. � Artku, czy ty mnie lubisz? � spyta�a znienacka. Pytanie, a jeszcze wi�cej wyraz jej twarzy, zmiesza�y mnie. � Zawsze ciebie lubi�em, wiesz o tym przecie�! � odrzek�em z u�miechem. � Nie, Artku! Nie tak! Czy mnie bardzo mocno lubisz? � nalega�a, k�ad�c nacisk na s�owo: bardzo, i przebija�o z jej oczu tyle niezwyk�ego b�agania, �e si� przerazi�em nie na �arty. � Chc�, �eby� mnie bardzo polubi�. Prosz�!... � zaklina�a. Czy�by jaka� histeria? Przeszy� mnie niepok�j. A je�li nie histeria, to l�k, niedorzeczny i niezrozumia�y l�k? � Artku, wysi�d�my! Porozmawiajmy! � prosi�a. Na skutek zmarzni�cia i chandry tak �le si� czu�em, �e nie chcia- 12 Jem tego dnia pozostawa� d�u�ej ze Stefk�, i um�wili�my si� na dzie� nast�pny. Nast�pnego dnia nie poszed�em, nie by�o czasu. Jej niezwyk�e zachowanie si� zbagatelizowa�em jako kaprys dziewcz�cej egzaltacji i postanowi�em pogaw�dzi� z ni� p�niej, przy nast�pnym urlopie. Niestety, los zrz�dzi� inaczej: do rozmowy ze Stefk� ju� nigdy nie dosz�o. Gdy przesz�o p� roku p�niej wpad�em do Poznania, dowiedzia�em si� z przera�eniem o jej niedawnej �mierci. Z opowiada� znajomych uda�o mi si� odtworzy� szczeg�y tragicznej historii. Na pon�tn� dziewczyn� zagi�� parol jeden z aktor�w pozna�skiej sceny, sekretarz Teatru Polskiego, kuty wyga w sprawach sercowych, a pies na cnot� niewie�ci�. Nie ustawa� w zabiegach, wdzi�czy� si�, robi� s�odkie oczy, nie zra�a� si� odmow�, co zrazu pochlebia�o m�odej dziewczynie. W tym okresie zjawi�em si� w Poznaniu na urlopie i Stefka, jak gdyby w przeczuciu czekaj�cej j� tragedii, szuka�a u mnie pomocy. Dlatego tak nienaturalnie do mnie si� odzywa�a. Chcia�a do mnie przylgn�� i tym samym obroni� si� przed tamtym. Nie zrozumia�em jej pro�by i nie poda�em jej r�ki, nie znalaz�a u mnie pomocy: pozosta�a sama. Co p�niej nast�pi�o, przykro obarcza moje sumienie, od czego nie uwolni� si� na pewno do ko�ca �ycia. Po moim odje�dzie aktor pozosta� na polu i wykorzysta� sw� szans�. Nie by� pedantem odpowiedzialno�ci, by� ptakiem-letkiewiczem, kt�ry sieje, lecz nie zbiera. Gdy Stefka zasz�a w ci���, biedna i oszo�omiona, nikt jej nie pom�g�. Nie mia�a innego wyj�cia jak p�j�� do �m�drej" na �r�dce, by przerwa�a ci���. �M�dra", niezr�czna w swych zabiegach, jednocze�nie przerwa�a pasmo jej �ywota. Oto moje �a�osne prze�ycie. Odette o zapachu mleka Od chwili wybuchu pierwszej wojny �wiatowej dosta�em si� w bezlitosne szpony Czarnego Or�a. On nie cacka� si� z rekrutami. Po niewielu tygodniach mord�gi wys�ano mnie do Francji na front zachodni do kolumny amunicyjnej, dowo��cej co kilka dni z ma�ej stacji kolejowej amunicj� do artylerii na froncie. Te strony Arden�w obfitowa�y w lasy, a w nich jeszcze siedzieli 13 francuscy partyzanci, przed kt�rymi mieli�my si� ci�gle na baczno�ci. S�u�ba by�a teraz zno�niejsza ni� w pozna�skich koszarach, ale za to da� mi si� we znaki inny rodzaj udr�ki, straszliwe poczucie osamotnienia. Powodowali je moi towarzysze ze szwadronu. By�a to zgraja niezmiernie prostackich bauer�w z Dolnego �l�ska, nieustannie sil�cych si� na grubia�stwo, zw�aszcza wobec s�abszego, a za takiego mnie uwa�ali od pierwszego dnia. Przydzielono mi n�dznego wierzchowca, zdobytego na Francuzach, ale ten nieszcz�sny Rosynant by� s�aby w nogach i gdy szed� k�usem, okrutnie si� potyka�. Ci�gle chcia� upada�, wi�c rozpaczliwie powstrzymywa�em go cuglami i tak wzajemnie sobie pomaga�y dwie ofiary losu, on wojenny jeniec, ja te� jakiej� kategorii niewolnik. Mi�dzy jednym wypadem na front a drugim stali�my kwater� we wsi niedaleko dworca, a ja wraz z moj� sekcj� mieszka�em u bogatego wie�niaka francuskiego. �w cz�owiek, dowiedziawszy si� potajemnie, �e jestem Polakiem, okaza� mi wiele przyja�ni i poprosi� mnie, a�ebym przebywa� wolne od s�u�by chwile w jego pokoju go�cinnym. Jak�e mi to by�o potrzebne! Natychmiast, jak g�odny stw�r na pustyni, rzuci�em si� do pisania dalszego ci�gu mych Prerii. Rozmy�lania o dalekim, rozleg�ym kraju okaza�y si� zbawczym antidotum na ordynarno�� mych towarzyszy. Zacz��em otrz�sa� si� z przygn�bienia i wyprostowywa� grzbiet: ju� nie by�em sam. Po wieczerzy maj�c godzin� lub dwie wolnego czasu, wymyka�em si� do zacisznego pokoju gospodarza i tu, przy �wietle sta-jennej latarni, oddawa�em si�, znowu, po latach, dobroczynnej pasji. Pasji przebywania z serdecznymi przyjaci�mi, Mieczkiem i Olkiem, na ranczo polskich hodowc�w w Wyomingu, gdzie doznawali�my podniecaj�cych przyg�d. Powtarzam: zbawcze to by�o �r�d�o i tak krzepi�ce, �e nast�pnego dnia czu�em si� odporniejszy na wszelkie wulgarno�ci prostak�w. Niemcy zacz�li mnie nagabywa� podejrzliwie, dlaczego tak cz�sto zachodz� do pokoju gospodarza, przecie� wroga, Francuza Zamkn��em im g�by uspokajaj�cym wyja�nieniem, �e douczam si� j�zyka francuskiego, a gospodarz mia� w swej izbie go�cinnej biblioteczk� popularnych ksi��ek. � Ach so! Das ist was anders! � zgodzili si�. Przez ca�y dzie� cieszy�em si� na wieczorn� godzin� pisania, i gdy nadchodzi� czas, zasiada�em w izbie gospodarza jak do uroczej biesia- 14 dy. Znowu u�wiadamia�em sobie donios�y krok naprz�d: ju� mi nie wystarcza� opis samych przyg�d i sensacji, zacz��em pog��bia� psychik� mych bohater�w i smakowa� w r�norodno�ci ich duchowego oblicz�. Czy Odette, c�rka gospodarza, przeszkadza�a mi w pisaniu czy pomaga�a? Trudno to wywa�y�. Przerywa�a, owszem, bo gdy wpada�a do mnie, odk�ada�em o��wek i rozmawia�em z ni�, ale jednocze�nie rozja�nia�a ona pok�j swym d�wi�cznym g�osem i przyjaznym u�miechem, kt�ry mia� by� zagadkowy. Chyba by� zagadkowy, ale nade wszystko bardzo dziewcz�cy. Po raz pierwszy w �yciu zbli�y�o si� do mnie co�, co tchn�o aur� kobieco�ci i nios�o s�odk� zapowied� dozna� zmys�owych, i nie tylko zmys�owych. Gdy wieczorem rzuci�em si� na legowisko do snu w�r�d �o�nierzy, z przyjemnym zdziwieniem stwierdzi�em, �e my�l� o Odette, i to z czu�o�ci�, jakiej dotychczas nie zna�em. By�o to intymniejsze uczucie, ni� to, jakim darzy�em przed trzema laty warszawiank� z sopockiej pla�y. Odette by�a w moim wieku, �adna i zgrabna, i podoba�a mi si� bardzo, bo ona chcia�a mi si� podoba�. Ale nie umia�em przebi� si� przez mur swej nie�mia�o�ci i za�enowania. Ona na pewno zdoby�a ju� do�wiadczenie, ja dot�d nie. Ona wi�cej ni� ja, niedojda, mia�a pewno�ci siebie, sprytu i �mielszych iskier w oczach. By�em dla niej i dla jej rodziny jakim� ekstraktem przyjaznej egzotyki, przyjaznej, bo polskiej. Odette by�a pe�na ch�ci prze�ycia czego�. Niemal od samego pocz�tku wyczu�a moje osamotnienie i natychmiast zrodzi�y si� w niej uczucia macierzy�skie. Czerpa�a z nich poufno�� i lubi�a dotyka� mych w�os�w. R�ce mia�a twarde od pracy. Rodzicom pomaga�a w gospodarstwie i pachnia�a mlekiem. Chcia�a mi wyj�� naprzeciw, ale nie wiedzia�a jak. � Co tak ci�gle piszesz i piszesz? � oczywi�cie przyszed� czas, �e mnie o to zapyta�a. Wyt�umaczy�em jej, �e pisz� pi�kn� ksi��k� o mej zmy�lonej podr�y, rzekomo odbytej z dwoma przyjaci�mi z Polski, z kt�rymi jecha�em do Indian na p�nocnoameryka�skie prerie. Odette s�ucha�a z niezwyk�ym zainteresowaniem, a po chwili odezwa�a si�: � Wiesz, ja te� umiem dobrze je�dzi� na koniu... � No to co z tego? � spyta�em zdziwiony. � Powiniene� mnie zabra� ze sob� do Ameryki! � oznajmi�a. � Przecie� to tylko podr� w ksi��ce, na niby, wymy�lona przeze mnie... � t�umaczy�em rozbawiony. 15 � Co ty? My�lisz, �e nie wiem? � Odette uroczo si� zaperzy�a i nadal nalega�a z dyskretnym u�miechem. � Wiem, �e to w ksi��ce, i dlatego mo�esz mnie zabra� ze sob�... � Ale zabra� jako co, w charakterze czego? � zrobi�em �artobliwie szydercz� min�. � Jako dobr� towarzyszk�. � Phi! � gwizdn��em na tak� towarzyszk�. � To w takim razie zabierz mnie jako metres�! � wnios�a poprawk�. A mnie troch� zatka�o, �e Odette powiedzia�a to tak prosto i tak powa�nie. Nie wybuchn��em �miechem, lecz spojrza�em na ni� badawczo. Spu�ci�a oczy i nasta�o mi�dzy nami milczenie. Mia�a bardzo d�ugie, �adne rz�sy. Nast�pnego dnia, o �wicie, dostali�my nowy �adunek amunicji i wyruszyli�my na front, ale na inny odcinek ni� dotychczas. Wznosi�y si� tu lesiste wzg�rza i by�o wiele ska�, w�a�ciwie ca�e podglebie stanowi�o skalist� mas�. Wojn� prowadzono tu niezwyk�� i niesamowit�, podziemn�. Obydwie strony gor�czkowo wykuwa�y w skale tunele wzajemnie pod siebie, by, dowierciwszy si� pod przeciwnika, wysadzi� go dynamitem w powietrze. Z ulg� wycofali�my si� z makabrycznej czelu�ci i powr�cili�my do swych furgon�w i koni. B�d�c w skalnej otch�ani, pomy�la�em przez chwil� o Odette. Nie by�oby dobrze wylatywa� tutaj w powietrze. Po naszym powrocie do wsi przywita�a mnie Odette bardzo serdecznie, chyba t�skni�a. Widocznie zale�a�o jej na mnie, a gdy mnie ujrza�a, obla�a si� rumie�cem. Chcia�em po�artowa� z jej zmieszania, ale w czas ugryz�em si� w j�zyk. Ju� kilka godzin przedtem, wracaj�c z frontu, zaduma�em si� nad jej kaprysem, by dosta� si� do mej ksi��ki. Kaprysem m�odej dziewczyny raczej zrozumia�ym. Wi�c dlaczego nie spe�ni� go i nie wci�gn�� jej do grona mi�ych przyjaci�-podr�nik�w? Dotychczas dzia�ali w ksi��ce sami m�czy�ni, wy��cznie w�r�d nich toczy�a si� akcja, intryga, walka: by�o to wyra�nym niedoci�gni�ciem. Tote� postanowi�em wprowadzi� na polskie ranczo w Wyomingu rozgarni�t�, m�odziutk� kobiet� francuskiego pochodzenia. Odette nadawa�a si� �wietnie do tego. Gdy w pokoju go�cinnym jej ojca znale�li�my si� znowu sami, zawiadomi�em j� o moim zamiarze. Podskoczy�a z rado�ci i znowu si� zarumieni�a, a� mnie wzruszy�o, �e tak �atwo okrywa si� p�sem. 16 - A co b�d� tam robi�a? � dopytywa�a si� z niezwyk�ym o�ywieniem. � Przecie� m�wi�a�, �e umiesz je�dzi� konno! � przypomnia�em jej. � Konno to nie wszystko! � powiedzia�a. � Musz� tam robi� r�ne rzeczy. By� dobrym kompanem, oddan� towarzyszk�... � Oczywi�cie b�dziesz! B�dziesz towarzyszk� nas wszystkich... Odette silnie potrz�sn�a g�ow�, a� rozwia�y si� jej ciemne w�osy: � Nie. Ja b�d� towarzyszk� tylko jednego! � Moj�, prawda? � Zgad�e�, twoj�! � To tamci z zazdro�ci zat�uk� mnie na �mier� � i ksi��ka smutnie si� sko�czy. Tego chcesz? � Ty, Polonais, nie kpij sobie ze mnie! � z gro�nym na niby zad�saniem by�o jej �licznie. � Nie zat�uk� nikogo, bo ja ciebie obroni� i ksi��ka p�jdzie dalej... Wybuchn�li�my weso�ym �miechem, ale ona znowu jako� cudacznie, nerwowo. � Chcia�abym ci podzi�kowa� za to, �e b�dziesz o mnie pisa�! � rzek�a z wypiekami na twarzy. � Czy mog�? Roz�mieszy�a mnie troch� ta ceremonialno��: � Ale� naturalnie, �e mo�esz! Tylko nie przesadzajmy: to ja powinienem ci dzi�kowa�, �e� podsun�a mi szcz�liw� my�l. � To dzi�kuj! �szepn�a ledwo dos�yszalnie i zacz�a si� zbli�a� do mnie krok po kroku. Sz�a z wolna, jak gdyby podkradaj�c si�, i cho� u�miechni�ta, nie spuszcza�a czujnego spojrzenia z mych oczu. Stan��em przy stole i patrzy�em na ni� z pewnym os�upieniem. I z odruchem niepokoju. O zielony, poczciwy amancie! Sz�o ku mnie urocze stworzenie, romantycznie przej�te m�odym cudzoziemcem, a ja, poniewa� to mia�o si� sta� po raz pierwszy w moim �yciu, mdla�em z trwogi. Otwiera�a si� przede mn� nieznana czelu��, o kt�rej latami tylko �ni�em w ch�opi�cych snach, czelu�� niby odstraszaj�ca, a tak b�oga. Oblatywa� mnie i ten jeszcze l�k, czy b�d� umia� zachowa� si� nale�ycie, po m�sku, czy nie pope�ni� nic �miesznego. �w naiwny skrupu� diabelnie mnie peszy� i obezw�adnia�. Gdy Odette podesz�a, chwyci�a mnie mocno za ramiona. Uderzy� mnie znowu jej silny zapach mleka. By� przyjemny, �wie�y. 2 Kobiety 17 � Ark! � szepn�a prosz�co. � Fais 1'amour avec moi! By�a zmieszana. I nie mia�a ju� na sobie koszuli. Nale�a�o teraz wzi�� j� gwa�townie w ramiona i poca�owa�, ale nie zd��y�em. Us�yszeli�my zbli�aj�ce si� kroki jej ojca, natychmiast ostygli�my. Ona odst�pi�a o krok ode mnie. Ju� znowu mia�a koszul�. Drzwi do pokoju si� otworzy�y i wszed� gospodarz z �yczliwym powitaniem. Wi�c nie dosz�o do niczego, a ja w kwadrans p�niej zdo�a�em jej tylko szepn��, �e pojutrze, w niedziel�, b�d� ruia� wolne ca�e popo�udnie: potwierdzi�a to wymownym b�yskiem oczu. Nie,-nie by�o mi wtedy pisane. Moja za�y�o�� z m�od� i �adn� dziewczyn� nie usz�a uwagi niemieckich kamrat�w i zacz�a budzi� ich zazdro��. Brutale, jak io oni, karczemnie podrwiwali ze mnie i z niej, ale trzyma�em si� jedynie mo�liwej obrony, nie odpowiadaj�c na ich z�o�liwe prowokacje jak tylko zdawkowym u�miechem. Ka�da inna moja reakcja mog�aby wyzwoli� ich chamskie pop�dy. Gdy nast�pnego dnia, w sobot� wieczorem, by�em znowu w pokoju go�cinnym, mi�o obydwoje gaw�dzili�my, snuj�c plany naszej ksi��kowej podr�y na prerie Wyomingu. Rozigrana Odette mia�a �yw� wyobra�ni� i podsuwa�a mi nie najgorsze pomys�y. Wtem od strony �o�nierzy kto� energicznie zapuka� do drzwi i nie czekaj�c na odpowied�, �mia�o wszed� do pokoju. By� to Kruschke, jeden z wulgarniejszych kamrat�w, trzydziestoletni ordynus o niewyparzonej g�bie. Moje spotykanie si� z Odette jego najsro�ej k�u�o w oczy. Wpad�szy do pokoju, zrobi� g�upi� min�, jak gdyby zdziwiony, �e nas razem zasta�. Wytrzeszczy� oczy i dobywa� z gard�a idiotyczne chrz�kania i rechoty. Mia�o to by� weso�o�ci�, a przypomina�o zwierz�. Potem wskazuj�c palcem na Odette i na mnie i rzucaj�c na nas pytaj�ce spojrzenia, sapa� oble�nie i dopytywa� si�: � So, also was ist los? Na, ja. Wird sch�n gev�gelt? Wird trictrac gemacht? Mademoiselle: trictrac, nicht wahr?... � Rrraus, du verfluchter Schweinehund! � z krzykiem wskaza�em mu drzwi. Kruschke uwa�a� to wszystko za dobry �art i wyszed�, niezbyt zra�ony tym, �e nazwa�em go �wi�skim psem. S�owo �trictrac" mia�o bardzo ordynarne znaczenie. Odette zblad�a jak �ciana i zdr�twia�a z przera�enia. Doros�a i rezolutna 18 dziewczyna poczu�a si� teraz z�amana jak dziecko. �zy sp�ywa�y jej ciurkiem po przera�onej twarzy. � Jak mog�e�! � �ka�a zduszonym g�osem, nie patrz�c na mnie. � jak mog�e� im m�wi�?! � Odette! � krzykn��em. � Mylisz si�! Nic nie m�wi�em! � Jak mog�e�? � powtarza�a oszo�omiona. � Jak mog�e� im wyjawi�? � Odette! � zaklina�em si�. � Nic nie wyjawi�em! Nic! Nic! Wierzaj mi! Nic! Mo�e nawet i uwierzy�a. Ale kwiat szczerego uczucia, wyrastaj�cy mi�dzy nami, zosta� brutalnie splugawiony i tego nie da�o si� ju� naprawi�. Wobec takiej brutalno�ci byli�my, ona i ja, zbyt m�odzi i niedojrzali; byli�my bezbronni i bezradni. Nastroje naszych wzrusze�, paskudnie zbrukane przez grubiani-na, przepad�y. Ju� nie potrafili�my odtworzy� ich od nowa � rozdar�y si� jak wiotki welon. Serdecznie pr�bowa�a Odette odnale�� drog� do mnie, ja dok�ada�em stara�, by zbli�y� si� do niej � daremnie. Jad Kruschkego by� silniejszy. W kilka dni po przykrym zaj�ciu nasza kolumna dosta�a rozkaz przeniesienia si� na inny odcinek frontu zachodniego i musieli�my si� po�egna�. Nie przysz�o to �atwo, ale byli�my m�odzi, przyrzekali�my sobie wszystko, �wi�cie wierz�c, �e dotrzymamy wszystkiego; nie wiedz�c, �e nie dotrzymamy niczego. Na nowych kwaterach kamraci mieli na mnie baczniejsze oko. Wanda Po pokrzy�owaniu zakus�w niemieckich w�adz, wypychaj�cych ludzi podobnych do mnie na rze� frontow�, znalaz�em si� w pocz�tkach 1918 roku w Poznaniu, i tu si� mocno wczepi�em. Wkr�tce pozna�em Wand� i serdecznie si� polubili�my. By�a to osiemnastoletnia blondynka, schludna, przyzwoita, jeszcze bardzo niewinna. Z niebieskich oczu patrza�o jej szczeg�lnie uczciwie, serdecznie. Pracowa�a w jakim� sklepie, mieszka�a u rodzic�w. B�d�c o pi�� lat starszy od niej, przej��em si� rol� jej duchowego opiekuna, i tak te� i te 2* 19 w mi�ych spotkaniach, najcz�ciej w ma�ych kawiarniach, up�ywa�y nam tygodnie na szczerych pogaduszkach. Pomny niedawnej tragedii ze Stefk�, nie wypuszcza�em Wandy spod czujnej opieki. Nazywa�em j� swym polnym kwiatem. Na po�egnanie wieczorami ca�owali�my si� przyja�nie w usta, nie pozwalaj�c sobie jeszcze na swawolniejsze zbli�enia. Taka pow�ci�gliwo�� bawi�a nas i sprawia�a swoist� przyjemno��. Przeczuwali�my, �e dopiero w przysz�o�ci czeka�y nas gor�tsze chwile rozkoszy, gdzie� tam przed nami by�a ekstaza. Ucieszna gra w dzieci przypada�a nam do smaku. Pewnego wieczoru zaprowadzi�em Wand� na kaw� do Grandki. Grand Cafe et Restaurant, centralnie po�o�ony w sercu Poznania przy Placu Wilhelmowskim (dzi�: Wolno�ci), by� wtedy nie tylko najwi�kszym i naj�adniejszym lokalem miasta, ale tak�e o�rodkiem szczeg�lnej dla nas, Polak�w, wagi: podczas gdy pod pomnikiem Mickiewicza przy ko�ciele �w. Marcina co pewien czas odbywa�y si� nami�tne i g�o�ne demonstracje patriotyczne, tu, do Grandki, schodzili si� Polacy na pogodne rozmowy i plotki, na pogwarki o sztuce i polityce, a ostatnio szczeg�lnie na nowiny z pola walki. Najwi�cej, oczywi�cie, zjawia�o si� endek�w z kr�gu �Kuriera Pozna�skiego", wali� ca�y Teatr Polski, aktorzy i aktorki, za nimi wpadali adwokaci, architekci, lekarze.'Nie brakowa�o tak�e cyganerii wszelkiego autoramentu, zw�aszcza malarzy. Franciszka Zygarta ze znamienn� br�dk� mo�na by�o spotka� tu prawie co wiecz�r. Nieraz ojciec zabiera� mnie wieczorami do Grandki, pomimo �e by�em jeszcze gimnazjalist�. Ojciec, jak zwykle, wdawa� si� w ochocze dyskusje przy stole-, do kt�rego ch�tnie dosiadali si� jego znajomi i przyjaciele, podczas gdy ja, siedz�c z ubocza przy naro�niku sto�u, zag��bia�em si� z pasj� w czasopisma ilustrowane, kt�rych w Grandce by�o du�o i w r�nych j�zykach. Orkiestra, sk�adaj�ca si� z czterech czy pi�ciu muzyk�w, pi�knie gra�a wiele melodii polskich, zw�aszcza mazurk�w, najbardziej chwytaj�cych za serce. By�o mi b�ogo w skondensowanej atmosferze polsko�ci, a zapewne wi�kszo�� go�ci odczuwa�a podobnie jak ja. Zas�u�onym restauratorem i w�a�cicielem Grandki by� G�ralski, cz�owiek godny uwagi i politowania. Mia� rodzaj garbu na plecach na skutek patologicznego skurczenia klatki piersiowej, i przypomina� troch� powie�ciow� posta� Quasimoda. Ale nie tylko posta�; mo�e tak�e odruchy duchowe. Chodzi�a gadka, przypuszczalnie zmy�lona, 20 przypisuj�ca G�ralskiemu fanaberie seksualne i okresy chorobliwej animozji do ludzi normalnie zbudowanych. Gadka z�o�liwa. Gdy zaprowadzi�em Wand� do Grandki, by�a godzina �sma wieczorem i ma�o jeszcze go�ci. W�r�d nich niekt�rzy w niemieckich mundurach, Polacy tak samo jak ja. Siedli�my obydwoje wygodnie pod �cian�, a gdy kelner podszed�, zam�wi�em dwie kawy. � Jak tu �adnie! � szepn�a Wanda, rozgl�daj�c si� po przestronnym lokalu. Po d�u�szej chwili przyszed� kelner z jedn� tylko kaw�, kt�r� postawi� przede mn�, natomiast przed Wand� po�o�y� na stole jaki� papierek. � Zam�wi�em dwie kawy! � przypomnia�em kelnerowi. On nic nie m�wi�c, potrz�sn�� tylko g�ow�, wskaza� na papier przed Wand� i odszed� o kilkana�cie krok�w. Tam stan�� i bacznie spoziera� z ukosa w nasz� stron�. Wanda podnios�a karteczk� i zacz�a czyta�. Oczy jej, owe �agodne, przyjazne oczy, nabra�y wyrazu takiego przera�enia, �e zmieni�a si� ca�a jej twarz. By�a w niej jaka� okropna, nieludzka m�ka. Os�upia�y wyj��em kartk� ze zmartwia�ych r�k dziewczyny i przeczyta�em drukowane pismo: �Sie werden gebeten das Lokal sofort zu verlassen". W polskim j�zyku znaczy�o to: �uprasza si� pani� o opuszczenie natychmiast lokalu". Pociemnia�o mi w oczach. Oszaleli, �eby Wand� uwa�a� za prostytutk� i wyrzuca� j� z lokalu. Przecie� przysz�a tu w moim towarzystwie i skromnie si� zachowywa�a. Nie znali jej, by�a tu pierwszy raz. Kiwn��em porywczo na kelnera. Gdy spojrza�em na Wand�, mrowie przesz�o mi po sk�rze: twarz jej zblad�a dos�ownie jak chusta, oczy stan�y w s�up; robi�a wra�enie umar�ej, ra�onej parali�em. � Co to znaczy?! � odezwa�em si� ostro do kelnera, gdy podszed� do sto�u. � To jaka� g�upia pomy�ka. Kelner przybra� bezczeln� min� i odpar� ironicznie urz�dowym tonem: � �Nein, es ist kein Irrtum!" � Skoro jeste�my w polskim lokalu, to prosz� przemawia� do mnie po polsku! � sarkn��em podnosz�c g�os. � To pomy�ka i skandal! � To nie pomy�ka, m�j panie! 21 � Prosz� zawo�a� pana G�ralskiego! � Pana G�ralskiego nie ma w lokalu! Wyszed�! Znajdowa� si� w lokalu, widzia�em go przed chwil�. Straciwszy panowanie nad sob�, ju� chcia�em wybuchn��, gdy Wanda za�ka�a. By� to przejmuj�cy, straszny j�k, wybuch�y z bole�ci; by� to g�os zabijanego piskl�cia. Z tym j�kiem Wanda zerwa�a si� z krzes�a i nieprzytomna zacz�a szybko wychodzi�. Chcia�em biec za ni�, by j� powstrzyma�. � Prosz� najpierw zap�aci� za kaw�! � kelner chwyci� mnie silnie za rami� i wdusi� z powrotem na krzes�o. Otrze�wia�em. By� marzec 1918 roku, rozpaczliwe wysi�ki Niemc�w na froncie zachodnim wymaga�y nowych tysi�cy ludzi. Najmuiejsza awantura z mej strony, cho�by w polskiej Grandce, grozi�a bezapelacyjnym wys�aniem na front. Wi�c pu�ci�em p�azem arogancj� kelnera i stara�em si� szybko mu zap�aci�, ale gdy wyskoczy�em na plac, Wandy ju� nigdzie nie zobaczy�em. Przepad�a nie tylko wtedy, przepad�a na zawsze. Straci�em j� w dziwnie podobny spos�b, jak jesieni� 1914 roku straci�em Francuzk� Odette, tylko �e wtedy zepsu� nam sielank� notoryczny cham Kruschke, a teraz kto wszed� w parad�? Kto si� wyg�upi�, kto post�powa� z nikczemn� z�o�liwo�ci�, by� ordynarny i chamski? Mocno musia�em �cisn�� szcz�ki i uzbroi� si� w rozwag�, by nie popa�� w zgorzknienie; by ich nie znienawidzi�. Byli to tylko mali ludzie i zachowali si� oburzaj�co, krzywdz�c niewinn� dziewczyn�. Pietyzm wobec ojca Pewnego wieczoru ojciec, czuj�c si� dobrze jak zwykle, poszed� na przyj�cie do jednego ze swych przyjaci� i nie up�yn�o p� godziny, gdy nast�pi�o nieszcz�cie: ni st�d ni zow�d udar serca i natychmiastowy prawie zgon. Ojciec by� nie tylko pogodnym i weso�ym cz�owiekiem, ale i szlachetnym: lgn�li do niego przyjaciele o wysokiej etyce i �wiat�ym umy�le. Dla ka�dego mia� dobre s�owo i serdeczny dar. 22 Ojciec nie by� ascet�, chocia� lubi� czyta� Stary Testament ksi�dza Wujka; ogromnie kocha� �ycie i pi� wszystkie jego rozkosze, duchowe i zmys�owe. Nie stroni� tak�e od towarzystwa mi�ych kobiet i bynajmniej nie by� oboj�tny na ich wdzi�ki. Mnie kocha� najszczytniejsz� mi�o�ci�, jak� ojciec mo�e darzy� swego syna: uwa�a� mnie za swego koleg�, wiernego druha, sprzymierze�ca w �yciu, powiernika. Traktat wersalski 28 VI 1919 zako�czy� definitywnie akcj� bojow� na froncie wielkopolskim, a na froncie wschodnim, je�li mo�na m�wi� o takim �wczesnym froncie, nic si� nie rusza�o, panowa� tam spok�j i cisza. Tote� w pa�dzierniku, na zaproszenie Kazika �migielskiego z Poznania, pojecha�em do niego na wsch�d, by zapolowa� na wilki. �migielski, jakkolwiek dopiero podchor��y, by� jakim� omnipotentnym dow�dc� �andarmerii wojskowej w Brze�ciu nad Bugiem i przyrzeka� wszelkie przyjemno�ci my�liwskie, birbanckie, romantyczne, o ile zjawi� si� u niego w mundurze wojska wielkopolskiego. Od w�adz wojskowych uzyska�em pozwolenie na noszenie owego munduru i pojecha�em. �migielski by� prawnikiem, chyba jednym z najinteligentniejszych w Poznaniu. By� wspania�ym kompanem o diabelnie �ywym umy�le, by� poetycznym ekscentrykiem, pochopnym do wszelkich kaprys�w ludzkich, a przy tym chwatem niezmiernie weso�ym i uczynnym, cho� kaducznie rozwichrzonym. Dzi�ki Kazikowi �migielskiemu m�j kilkutygodniowy pobyt w Brze�ciu nad Bugiem i w jego okolicy up�yn�� w aurze nieustannej bajki. By� to melan� Dzikiego Zachodu z Tysi�cem i Jedn� Noc�. Do wilk�w si� nie dobra�em, natomiast by�o wszystko inne, zw�aszcza niesamowita romantyka. Powitano mnie wylewnie jak go�cia z innego �wiata, bo z dalekiego zachodu Polski. By�y na mej drodze ujmuj�ce dworki i sentymenty, kresowa fantazja i urzekaj�ce kresowianki, i by� kapral Janek, przydzielony mi �adiutant", osiemnastoletni cwaniak i bezwstydnik, anio� str� bez czci i wiary, jakkolwiek nie bez wdzi�ku: on torowa� mi drog� przez ludzkie wertepy. W Brze�ciu by� chyba tylko jeden hotel, a gdy oko�o p�nocy tam przyby�em, wszystkie pokoje zastali�my zaj�te. Kapral Janek z min� gro�nego �andarma przejrza� list� go�ci i kaza� z pokoju wyrzuci� tego faceta, u kt�rego by�a Genia. 23 � Ona niezawodnie najzacniejsza i przydatna! � wyja�ni� mi wyb�r pokoju. Protesty zbudzonego go�cia na nic si� nie zda�y, �w�adza" kaza�a mu wynie�� si�, a po kwadransie ja zaj��em od�wie�ony pok�j wraz z od�wie�on� Geni�. W tej podr�y �na�yka�em si�" wiatru pi�knych las�w, podw�d, dziewcz�cych ramion i nieustannej go�cinno�ci. Tak�e nabra�em przeczucia o wisz�cej w powietrzu nowej wojnie. Gdy wr�ci�em do Poznania, kolejna, szalona rado��: w Poznaniu zjawi� si� nareszcie m�j najbli�szy przyjaciel Mieczek Rudzki po wieloletniej odysei wojennej i pobycie ostatnio w Warszawie. Wr�ci� jako kapitan wojsk polskich. Mieczek wznowi� sw�j sercowy kontakt z Mari� Ritter�wn�, z kt�r� ju� przed wojn� jako gimnazjalista potajemnie si� zar�czy�, a teraz postanowi� si� o�eni�. Oczywi�cie wprowadzi� mnie do mi�ego domu Ritter�w i tam pozna�em m�odsz� siostr� Marii, dwudziestoletni� Janin�. Przelotnych amor�w mia�em ju� w tym okresie powy�ej uszu i coraz bardziej odczuwa�em potrzeb� prawdziwej, rzetelnej mi�o�ci. By�em dojrza�y do ma��e�stwa. Z Mieczkiem ��czy�a mnie taka przyja��, �e wydawa�o si� absolutn� nieodzowno�ci� naszego kole�e�stwa, i� gdy on bierze za �on� jedn� siostr�, to ja oczywi�cie zakochuj� si� w drugiej siostrze, nawet gdyby mia�a by� mniej �adna i mniej pon�tna ni� by�a w rzeczywisto�ci. Ale Janka by�a bardzo �adna, mia�a �liczne fio�kowe oczy, szlachetny wyraz twarzy i �agodne usposobienie. Na Gwiazdk� 1919 roku sprawy si� wyja�ni�y i w domu Ritter�w obchodzili�my podw�jne zar�czyny, na kt�re przyby�y tak�e moja matka i kuzynka Lucia K�aczy�ska. Gdy w po�owie sierpnia 1920 roku wojska radzieckie zosta�y odparte z przedpola Warszawy i szala zwyci�stwa przechyli�a si� na polsk� stron�, a w pa�dzierniku nast�pi� rozejm i zapowied� traktatu pokojowego � wtedy ca�a Polska odetchn�a. Niestety tragiczna wojna zabra�a mi wiernego przyjaciela: Mieczek Rudzki zgin�� w czasie odwrotu spod Kijowa. Tote� � nie tak, jak planowa�em z Mieczkiem � bez niego o�eni�em si� z Jank� Ritter�wn�, co nast�pi�o jeszcze latem 1920 roku. Wi�c oto po sze�ciu latach noszenia munduru by�em znowu wolny i nabieraj�c g��boko w p�uca mocnego oddechu, zacz��em my�le� ca�kowicie po swojemu. My�le� o przysz�o�ci, o podj�ciu studi�w, 24 o zaj�ciu si� poojcowskim zak�adem chemigraficznym, o pokierowaniu sob� i �yciem w taki spos�b, by by�o bogate w uczucia i pi�kne w czynach. Ze wzmo�onym naporem odezwa� si� teraz we mnie pietyzm wobec pami�ci ojca. Cz�sto wraca�em my�lami do b�ogich lat, kiedy pod d�bami rogali�skimi �owili�my ryby, motyle i... krajobrazy, a ja uczy�em si� snu� marzenia coraz zuchwalsze. Dopiero tej jesieni 1920 roku zacz��em sobie uprzytamnia� szczeg�lne znaczenie, jakie mia�y stare d�by dla mnie. To� to z ich pot�nych konar�w wyra�nie przechodzi�y na mnie tw�rcze fluidy i zap�adnia�y si� romantyczne plany: przecie� ju� wtedy, chyba pod d�bami, majaczy�y mi si� w snach tajemnice ameryka�skich rzek, marzy�y mi si� g��bie puszczy amazo�skiej, czu�em zapach las�w kanadyjskich. Widzia�em siebie ze z�owion� du�� ryb�, syberyjskim tajmieniem. Pewnie ju� wtedy wch�ania�em urok dziewczyn malgaskich, nosi�em w zarodku przygody w puszczy meksyka�skiej, urzek�a mnie sztuka staromeksyka�ska. Niew�tpliwie �y�em w marzeniach za pan brat z uroczym szczepem Moj w Kambod�y i przeczuwa�em przyja�� ludno�ci afryka�skiej... Tej�e jesieni ko�czy�em dwudziesty pi�ty rok mego �ycia i zdany ju� odt�d na w�asne si�y, pe�en zdrowia, zapa�u i ciekawo�ci �wiata, wkracza�em w wiek m�ski. Nie kl�ski, lecz przeciwnie: wiek tw�rczy, zwyci�ski... Tej samej jesieni, w pocz�tkach pa�dziernika, dozna�em niezwyk�ej przygody. Cholerny sangwinik we mnie si� zerwa� i poni�s�. Pod wiecz�r wyj�tkowo ciep�ego dnia siedzia�em w gronie kilku przyjaci� ' w tylnym, oszklonym pawilonie Grandki, wychodz�cym na ogr�d restauracyjny. W pewnej chwili w tej cz�ci lokalu, do�� wype�nionej go��mi, powsta� zgie�k i t�ok. Kelnerzy zbiegli si� do jednego z wielkich okien i z ca�ej mocy walili w szyb� swymi �cierkami. Gdy dok�adniej tam popatrzy�em, zawrza�em z oburzenia: kelnerzy �cierkami zaciekle bili wielkiego motyla zawisaka, by go zakatrupi�, a on daremnie uderza� w szyb�, chc�c wydosta� si� na dw�r. Wpad�em w niepohamowan� furi�, zakipia�em ze z�o�ci. � Dajcie mu pok�j! � rykn��em na ca�y g�os i zacz��em biec do okna. Zawzi�ci kelnerzy dalej t�ukli motyla, kt�ry spada� na pod�og�, ale wci�� od nowa si� wzbija�. 25 � Nie zabija� go!! � jeszcze bardziej podnios�em g�os. Dobiegaj�c stwierdzi�em, �e by� to najwi�kszy nasz motyl, zawi-sak trupia g��wka. Najwi�kszy i u nas do�� rzadki. Gdy wpad�em mi�dzy kelner�w, zacz��em energicznie roztr�ca� zaciek�ych �owc�w, r�wnocze�nie wo�aj�c, �e to rzadki motyl trupia g��wka. Mo�e by hultaje mi nie ust�pili, gdyby kilku innych go�ci nie przysz�o mi z pomoc�, ��daj�c g�o�no uwolnienia motyla. Motyl, wielki, gruby i mocny, pomimo uderze� �cierkami nie opad� jeszcze z si� i gdy nareszcie kt�ry� z mniej gorliwych kelner�w otworzy� mu okno, zawisak z furkotem wyprysn�� na dw�r i znik� w wieczornym p�mroku. Gdy w p� godziny p�niej wraca�em do domu na D�ug�, drzwi otworzy�a mi Janka. Taki by�em zadowolony z siebie i w tak tryskaj�cym humorze, �e na powitanie gwa�townie, porywczo chwyci�em j� wp� i serdecznie poca�owa�em w usta. Janka, widz�c moje radosne podniecenie, nieco zd�bia�a. Wi�c powiedzia�em na wyja�nienie: � Uwolni�em motyla! � Co takiego? � zdziwi�a si� jeszcze bardziej. � Uwolni�em motyla, Janeczko! Jej fio�kowe oczy a� si� zaokr�gli�y z ogromnego zdumienia. Wi�c chwyci�em j� ponownie, tym razem za g�ow�, i poca�owa�em w fio�kowe oczy, najpierw w prawe oko, potem w lewe. Gauguin Koniunktura by�a �wietna w Poznaniu, klisze drukarskie potrzebne w Polsce, zak�ad chemigraficzny kipi�cy, wi�c po p�torarocznej w nim pracy zdoby�em ju� tyle wiedzy o fotochemigrafii i tyle gro-siwa, �e mog�em skoczy� o krok naprz�d: do Lipska na Akademi� Sztuk Graficznych. Wyje�d�aj�c z Poznania do Niemiec rankiem pewnego dnia pod koniec marca 1922 roku, mia�em szcz�cie do s�o�ca, tego s�o�ca, kt�re zawsze w wa�niejszych chwilach mi przy�wieca�o; od samego rana nie by�o chmurki na niebie i mocne promienie od wschodu nape�nia�y przedzia� wagonu wyj�tkowym blaskiem. Tote� gdy wyj��em ksi��k�, 26 dan� mi na drog� przez Zenka Kosidowskiego, i gdy zacz��em j� czyta�, wpad�em od razu w zachwyt. By�a to Noa, Noa, niewielka ksi��ka o Tahiti, napisana przez francuskiego malarza Paula Gauguina, kt�ry maj�c czterdzie�ci trzy lata, wyjecha� pod koniec XIX wieku w tropiki na czarodziejsk� wysp� i znalaz� tam raj swych marze� jako cz�owiek i jako artysta. Pi�kno przyrody i br�zowych mieszka�c�w Tahiti urzek�o jego i � tak samo mnie, poprzez czarown� ksi��k�. Gauguina zna�em ju� z literackich ongi� biesiad u ojca, gdzie wiele si� m�wi�o o jego malarstwie, i p�niej z roje� krakowskich malarzy, gdy w grodzie podwawelskim przebywa�em na studiach uniwersyteckich, wi�c teraz, gdy on sam przemawia� do mnie s�owami swej Noa, Noa, z przej�cia i rozkoszy nie mog�em oderwa� oczu od egzotycznej ksi��ki. �... W Faone � pisa� Gauguin o swym wyruszeniu w g��b wyspy w poszukiwaniu swego losu � w Faone przed chat� zaczepi� mnie jaki� krajowiec: � Hej, cz�owieku, co malujesz ludzi! Chod� je�� z nami! U�miech jego by� tak zach�caj�cy i �agodny, �e nie da�em si� prosi�. Weszli�my razem do chaty, gdzie zebrani m�czy�ni i kobiety, siedz�c na ziemi, rozmawiali i palili. � Dok�d w�drujesz? � zapyta�a mnie pi�kna, czterdziestoletnia Tahitanka. � Do Itia, s�siedniej wsi. � Po co? � Poszuka� tam sobie dziewczyny � po kr�tkim namy�le odpar�em z u�miechem. � Jest ich du�o u nas w Faone i �adnych. Czy chcia�by� kt�r�� z nich? � Chcia�bym. � A wi�c, je�li ci si� spodoba, dam ci dziewczyn�. Moj� c�rk�. � M�od�? �� Tak. � A �adn�? � Tak. � I zdrow�? 27 � Dobrze � rzek�em. � Przyprowad� mi j�. Kobieta wysz�a. W kwadrans potem, podczas gdy cz�stowano nas posi�kiem z banan�w majore, powr�ci�a. Za ni� sz�a m�oda dziewczyna. By�a na p� naga. L�ni�a z�ocista sk�ra bark�w i ramion. Dwa p�ki stercza�y czupurnie na piersiach. By�o to du�e dziecko, wysmuk�e, krzepkie, o cudnych proporcjach. Powita�em j�. U�miechn�a si� i siad�a obok mnie. � Nie boisz si� mnie? � zapyta�em. � Aita � nie. � Chcesz zamieszka� w mej chacie na zawsze? � Ehe � tak. To by�o wszystko. Serce mi bi�o, a dziewczyna z ca�ym spokojem uk�ada�a na ziemi przede mn�, na du�ym li�ciu bananowym, ofiarowany mi posi�ek. Tehura �tak si� nazywa�a � by�a ma�om�wna, zarazem �mieszka i melancholijna. Zamieszka�a w mej chacie. Po kilku dniach pobytu u mnie Tehura poprosi�a mnie o pozwolenie odwiedzenia swej matki w Faone. Taki by� zwyczaj; wi�c posz�a, by zda� matce spraw� o mnie. Dozna�em uczucia, �e j� �egnam na zawsze. Dni, kt�re nasta�y, by�y ci�kie. Samotno�� wyp�dza�a mnie z chaty, nie mog�em skupi� my�li do malowania. Min�� tydzie� � i Tehura wr�ci�a. W�wczas rozpocz�o si� �ycie w pe�ni szcz�cia. Rado�� i praca wstawa�y r�wnocze�nie ze s�o�cem i jak ono promienne. Z�oto lic Tehury nasyca�o weselem wn�trze chaty i okoliczny pejza�. �yli�my oboje tak doskonale pro�ci! Jak�e rozkosznie by�o i�� rankiem we dwoje orze�wi� si� w pobliskim potoku. Tehura by�a raz bardzo rozwa�na i kochaj�ca, t,o zn�w szalona i p�ocha..." Jeszcze poci�g nie dojecha� do Lipska, gdy ksi��k� przeczyta�em do ko�ca. D�ugo pozosta�em pod jej wra�eniem. Zawia�o mocnym powiewem z Wysp Po�udniowych i niew�tpliwie �w nastr�j tropikalnej egzotyki opromienia� wyra�nie ca�y m�j kilkumiesi�czny pobyt w Lipsku. 2S Janka Brejska Profesorowie i techniczni asystenci przyj�li nader �yczliwie dwudziestosiedmioletniego studenta, kt�ry by� ju� w�a�cicielem przedsi�biorstwa, i nie szcz�dzili wysi�k�w, by go wdro�y� w tajniki fotoche-migrafii. Janki Brejskiej dotychczas osobi�cie nie zna�em, ale wiedzia�em ju� dawno o jej istnieniu od Janka Wronieckiego, jej profesora w Wy�szej Szkole Zdobniczej w Poznaniu. By�a urodziw� dziewczyn� o �licznej twarzy i bystrych, ciemnych oczach. I by�a urzekaj�c� indywidualno�ci�: m�odsza ode mnie o trzy lata, odznacza�a si� kultur� ducha, szczerym sercem, bujnym umys�em i g��bokim wyczuciem sztuki. Jednak chocia� pe�na �ywo�ci i talentu, p�niej w �yciu niezbyt da�a sobie rad�. Prawdopodobnie nie umia�a do�� energicznie walczy� �okciami, by skutecznie przebija� si� przez szorstkie op�otki �ycia. Od pierwszych chwil poznania si� powsta�a mi�dzy nami niezwyk�a za�y�o��; Janka Brejska by�a bardzo bezpo�rednia i pe�na ujmuj�cej prostoty. Stworzyli�my tu w Lipsku par� osobliwych kumpli, bardzo oddanych sobie, a po��czonych najszlachetniejszym kole�e�stwem i idealnie czyst� przyja�ni�. Wszystkie chwile, wolne od nauki i snu, przebywali�my razem i wtedy zaraz wpadali�my w arkadyjskie nastroje. Taka sielanka, rozci�gni�ta na ca�e tygodnie, strasznie nas bawi�a. Odczuwali�my rozkosz posiadania r�owych okular�w i patrzenia przez nie na siebie, na Lipsk i lipskie sprawy. Ulice by�y dla nas r�owe, r�owe domy i parki oraz muzea, sklepy, ksi�garnie i r�owi byli ludzie, r�owe tak�e zagadnienia i nasze my�li. A gdy w pewnej ksi�garni w�r�d reprodukcji Gauguina ujrzeli�my obraz, nazwany �Arearea" (�Weso�e dziewczyny"), z r�owym psem na pierwszym planie, na reprodukcji innego Gauguina za� r�owego konia � stwierdzili�my, �e to ca�kiem w porz�dku. W Rosental, �licznym lesie podmiejskim, raz po raz wynajmowali�my ma�� ��dk� i wyp�ywali�my na cich� rzek�. Wyp�ywali�my w bukoliczny krajobraz, gdzie stare drzewa wspaniale odbija�y si� w rozmarzonej rzece. By�o tu tak �adnie i n�c�co, �e kt�by uwierzy�, i� kiedy� w tych samych nurtach, lecz w�ciekle wtedy wzburzonych, o niespe�na kilometr powy�ej, mog�a rozgrywa� si� polska 29 tragedia ksi�cia J�zefa Poniatowskiego i jego �o�nierzy? A wierzy� trzeba by�o. Dla nas, dla Janki Brejskiej i mnie, rzeka by�a przytulna i ods�ania�a tylko przyjazne oblicze. Nie dopuszczali�my do swych my�li przeciwno�ci losu. Wierzyli�my w dobry �wiat. W naszym lipskim �yciu istnia�y dwie pory dnia. Przed obiadem by�a konkretna i diablo solidna nauka w warsztatach Akademii; po obiedzie za� nastawa�o boskie odpr�enie i my, niby rozhukane �rebaki, wypadali�my na miasto, by dawa� upust uroczym fantazjom. Ulice cz�sto wydawa�y si� nam ulicami Bagdadu lub Bombaju, a stateczni mieszka�cy Lipska lud�mi z Tysi�ca i Jednej Nocy. Sklepy kra�nia�y nam jak bazary Wschodu, a rozbrykane nasze pomys�y czasem wyskakiwa�y daleko w przeciwn� stron�, na barwne stepy Patagonii. Czasem nurza�y si� w g�szczach puszczy na Borneo �ladem celnika Rousseau albo lecia�y do brzeg�w Z�otej Bramy w San Francisco nad Pacyfikiem; bywa�o te�, �e zagmatwy-wa�y si� w bezrz�sych oczach kobiecych akt�w Amadea Modiglia- niego. Na widok schludnych wierzb w parku na ko�cu jakiej� lipskiej ulicy wybucha�em nag�� uciech�: � Patrz, Janko! Same palmy kokosowe! � Mylisz si� � weso�o zaprzecza�a Janka. � To drzewa �aka-randy na Madagaskarze!... Pewnego dnia okrutnie zaintrygowa�a nas ksi��ka, zauwa�ona w oknie wystawowym jednej z ksi�gar�, a zatytu�owana Papalagi. Brzmia�o to zagadkowo i potwornie kusi�o, a gdy drugi raz t�dy przechodzili�my, porwa�o nas: musieli�my ksi��k� naby�, Papalagi przesz�a naj�mielsze oczekiwania. By� to szczyt dowcipnego kpiarstwa, jaka� g�ra uroczej niby-naiwno�ci, �mieszna przem�drza�o�� ch�opka--roztropka; jaki� wariacki bigos z absurdu i ci�tej logiki, ze spryciar-stwa i rzewnej dziecinno�ci. Ksi��ka by�a jak gdyby spadkobierczyni� filozoficznych opowie�ci XVIII wieku. Oto prymitywny i prostoduszny, ale nieg�upi tuby