14473
Szczegóły |
Tytuł |
14473 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
14473 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 14473 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
14473 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Sandro Grappiolo: Pokochałem życie na nowo.Seria "Wbrew nadziei"
1. Duchowa troska o chorego,red.
ks. Lucjan Szczepaniak SCJ.
2. Sandro Grappiolo, Pokochałem życie na nowo.
Dzienniknowego narodzenia.
"On to wbrew nadziei Uwierzył nadziei(.
)"
Rz4,18
SANDRO GRAPPIOLO
R
pOKOCHAŁEMŻYCIE NA NOWO
DZIENNIK NOWEGO NARODZENIA
WYDAWNICTWO KSIĘŻY SERCANÓW.
TYTUŁ ORYGINAŁUE ho riamato la vita.
Dianodi unarinascita.
PRZEKŁADz j.
WŁOSKIEGOAnastazja OleskimriaREDAKCJA I PROJEKT GRAFICZNYWydawnictwo "SCJ'KOREKTA JĘZYKOWAGabriela NiemiecISBN 83-86789-99-9PAOLINE Editoriale Libri1999 FIGLIE DI SAN PAOLOVia Francesco Albani, 21-20149 Milano2000 Wydawnictwo Księży Sercanów "SCJ"ul.
Saska 2, 30-715 Krakówtel.
(012)6562042e-mail: wydawscjkr.
onet.
p3www.
sercame.
org.pl/wydawnictwo/Dmk: TAW-DRUK, Kraków 2000ROZDZIAŁSanremo, październik '95Serce podchodzi mi dogardła i poraz pierwszy odczuwam z przerażającą jasnością możliwość śmierci.
Niczym drzewo,które ma się rozedrzeć, ostrzegam groźnymskrzypieniem i nieszczęśliwym osiadaniem.
Od dniamojego przybyciana kardiochirurgicznyoddział intensywnej terapii nieznane mi dotąd uczucianiestabilności i kruchości mojegociała utwierdzają mniew przekonaniu, że postawiłem stopy na niepewnym gruncie choroby będącej poważnymniebezpieczeństwem.
Mój koniec może być tak bliski, że nie potrafię pocieszać się już zwykłymi złudzeniami ani dawać wiarypełnym litości kłamstwom mojej rodziny.
Boję się.
Usiłuję opieraćsię myślom o nieznanychmi korytarzach doobcych, niekończących się lęków.
Próbujęprzeczuć, jakiej przyszłości mogęsię jeszczespodziewać i na którą ze ścieżek nieznanegomiświatajużostateczniewkroczyłem.
Będę musiał zagłębić sięw tę trwożącą mnie niepewność przez niewiadomo jakdługi czas.
To, czy przeżyję, pozostaje w sferze domysłu!
Jestem upokorzoną ofiarą.
Jednocześnie czuję sięzdumionym i onieśmielonym obserwatorem tego, jakz dnia na dzień może zmienić się życie, biorąc pod uwagę również scenariusz tragiczny.
Nie chcę jednak ulegać mrocznemuprzeczuciu, które podkopuje moje siły oraz zdolności przeciwdziałania -
Niemam pojęcia,jak długo i w jakich warunkachzdołam kontynuować ten dziennik, który zawierając tylenieuporządkowanychmyśli i refleksji może się przecieżwydać zbyt niespójny i nieciągly.
Pomimoto chciałbym, aby był czystymdokumentemżycia,bez niepotrzebnych literackich ozdób.
To właśnieemocje isentymenty, powiązane w koleje losutakiego jakmój,są tym, co usiłuję zebrać.
Oczywiście nie mam zamiaru napisać prostejczynawet prostackiej historiijakiejś choroby.
W ten sposób mogliby ją przedstawić lekarze w swoich klinicznych kartach, opowiedzieć językiem medycznym, biurokratycznym,posługując się terminologiąnaukowo-archaiczną, któranierzadko sugeruje jakiś zadawniony smutek.
Jednak ich opowieścisą zawsze suche, wyjałowioneze wzruszeń i niepokojów,gdyż tych nie jest w stanie wydobyć żadna praktyka ani wyposażenie sanitarne.
Nigdy nie byłem chory.
Co więcej - pozostawałemsceptyczny wobec możliwości rozchorowania się.
Niedorzecznie myślałem, że Jestem nieomalnie dozranienia.
Dlatego było mi bardzo trudno wyzbyć się tejnierozsądnej dumy z posiadania nieposkromionegociała,dumy, którąkarmiłem się w sekrecie.
Wprowadzałem ją
przy wszelakich okazjach do dyskusjinad każdym objawem mojej choroby.
Jednakowoż będąc lekarzem, pozostałem -z własnejwiny- nieprzygotowany na przyjęcie nieuniknionej chwilichoroby.
Przez zbytdługi czas wolałem przymykać oczy narzeczywistość i upieraćsięprzy jakżezwodniczych i bezużytecznych myślach omoim dobrym zdrowiui samopoczuciu.
Niekiedy zarozumiałość zwycięża oczywistość!
Podobnie, takie same argumenty moich kolegówpozostawiały mnie, jeżeli nie niedowiarkiem, to niemalobojętnym.
Nie chciałbym zmuszać się do tłumaczenia bądź komentowania wszystkiego.
Jedynie dziennikowi możnapowierzyć bardziej poufne wyznania, bez żadnychcięći dodatków.
Nie ma właściwie potrzeby upiększania rzeczywistościtakjakw powieściach.
Byłoby szkoda, bo samo życie możezarezerwować nam te nieprzewidywalne koleje losu.
Dobrowolnie otoczyłem się rodzajem otchłani, wktórej myśli i pytania omoją kondycję każdorazowo pozostawały bez odpowiedzi.
Nie poddawałem się badaniom lekarskim.
Paradoksalnie bałem się ichbardziej właśnie wtedy,gdy czułemsię dobrze.
Jednak broniąc się przed nimi, od pewnego czasuprzeczuwałem, żecoś chciałozagrozić moim przekonaniom, na podobieństwo złych mocy czających się na mojeprzeznaczenie.
Tych przeczuć szybko siępozbywałem.
Tymczasem życie przeminęło, i to w pośpiechu.
Okres złudnego dobrobytu zaczął się nagle rozpływać.
Nie potrafię określić czasowo pierwszego przeczucia zła, gdyż nie wywołało ono w moim umyśle żadnejobiektywnej i klarownej wizji.
Na początku nic nie było dla mnie jasne.
Dopiero gdynadszedłdrugimoment, wszystko stałosię dla mnie oczywiste w sposób niemalże ostateczny.
Jajednak wolałem poczekać na dodatkowe potwierdzenie.
I to nastąpiło niecały miesiąc temu.
Wchodziłem po schodachbędącychjedynym przejściem na skrótypomiędzy dwiema ulicami- Sądziłem, żenie zdołam się wspiąć aż naszczyt, czułem ból w piersiach,a serce biło szaleńczo w klatce piersiowej.
Poczułem,żejest to przedsięwzięcie niebezpieczne, niemożliwe, przewyższające wszystkie mojesiły.
Usiadłem na ostatnim stopniu, bezwładny, bez najmniejszej rezerwy tchnienia.
I słuchałemcharczenia mojego oddechu niczymdalekiego ujadania.
Wmojej pamięci wydarzenie toprzemknęło i zgasłobłyskawicznie.
Zatrzymałem się i nie byłem już nawet pewien, ilewycierpiałem.
W takich momentach następowałowemniepewnego rodzaju zawieszenie myśli.
Pociągałymnie jedynie plany życiowe i wakacyjne,tak jakby tamto wydarzenie już minęło, tak jakbym sięjuż całkowicie od niego uwolnił.
Wcześniejsze zagubienie, obawa przed tym, co czułem, prowadziłymnie do upierania się przy odrzucaniukażdego kryterium obiektywności.
Dopiero później zauważyłem objawy, które powinnybytymnie ostrzec: oddech, który stawał się ciężki przynajmniejszym wysiłku, przyjemne uczucie pustki w żołądku, równocześnie jakby bolesne, wywołujące myśl, że będęmusiał przyjąć następny posiłek, aby ból uśmierzyć.
Jednak wciąż lęk uniemożliwiał mi akceptację tego, cobyło oczywiste, i prowadził mnie do odsuwania choćby namomentmojego poddania się, ratując mnie tym samymodprzygnębień, które mogły mnie całkowicie przybić.
W rzeczywistościkażda choroba staje się równieżdoświadczeniem wewnętrznym, umartwieniem duszy,głębokim i uwikłanym w przeciwności.
Jest to upokarzającazdrada nie tylko zarozumiałości i namiętności, aletakże bardziej pocieszających oraz prostychodczuć.
Od niedawna bezgraniczne lenistwo, silniejsze odwszelkich zasobów woli, przykuwało mnie do fotela nacałe popołudnia drzemki przed włączonym telewizorem,z którego nie przyswajałem nic poza chaotycznymi obrazami i słowami bez znaczenia.
Niemniej jednak wciąż jeszcze żywiłem nadzieję, żeżycie tak właśnie będzie się toczyło:nieokreślonym torem, w tej upokarzającej ibezsensownej sytuacji.
Zło, zanim dałosię rozpoznać,posłużyło się dziwnymi środkami i objawami, niekiedy niezbyt jasnymi i niewystarczająco przekonywającymi.
Jednakże teraz jużbyło mi trudno w niepowątpiewać,nawetjeżeli potrafiłemzmusić się jeszcze do ichignorowania.
Nie popadłem w bezdenną przepaść człowieczegozłudzenia; po prostu oddaliłem się wrozległąprzestrzeńnieświadomości.
Wrazz członkamimojej rodziny odgrywałem na scenie życia rolę czasu, czasu dla mnie już skończonego.
Nie byłem jednak w stanie odtworzyć normalności gestów dobrego samopoczucia, dopóki nie zrozumiałem,do końca usiłując odrzucić tę myśl, że aby wyzwolić sięze złego samopoczucia, które mnie dotknęło, bezużytecznym było dalsze ignorowanie go.
Jest wiele sposobów na to, aby poczuć, że jest sięchorym.
Jużnie potrafiłem przyspieszyć kroku beznagiego ucisku w piersi.
Każdy mój kontakt z ludźmi stawał siętrudny i jałowy.
Mój umysł utracił intensywną ciągłość myśli.
Odeszłamijuż nawet ochota doprzyznawania sobie racji.
Od mojej choroby zacząłem oczekiwać jakiejś niespodzianki.
Nie byłosensu, nie zważając na jakiekolwiekryzyko,pytać o to, co doprowadziło mnie do życia w sposób taknieuporządkowany i niedbały.
Nigdy nie zaprzeczałem, że taki tryb życia miał zakorzenione w sobie niebezpieczeństwo gwałtownego ibezpowrotnego niszczenia siebie.
Ale uparcie i nieodpowiedzialnie postępowałemwedług starych reguł mojego zachowania.
Byłem nieświadomy!
Nalegałem przy moich bliskich: jestem zmęczony,muszę jechaćna wakacje, aby odpocząć".
Ale były to słowa wyzute z jakiegokolwiek znaczenia.
Nieświadomość, która pozwalała mi dotąd oszukiwaćsamego siebie, nie mogłajuż dłużej wkręcać mnie wkoło swoich oszustw.
Przetrząsam wspomnienia, niszcząci odtwarzając nanowo to, co zdarzyło się w dniu bezpośrednio poprze10
dzającym moje przybycie tutaj.
Napotykam w nich na liczne braki.
Rzeczywistość miniona - w pamięci - posiada dni,któretrwają zaledwie kilka chwil, jakby wielenagłychbłysków przebudzeń.
Potem istnieje już tylkonieuwagai nieobecność.
Godziny umykają, pochłaniane natychmiast przezzapomnienie.
Pamiętam, że w pierwszym świetle tamtegoporankawpatrywałem się przezchwilęw lustro i pospiesznie sięod niego oddaliłem.
Ujrzałemsiebie postarzałego, bladego, zszarzałego.
Nastrój tamtego dnia był jużbezapelacyjnie przesądzony.
Później,około wieczora, zdecydowałem się zadzwonić do przyjaciela, by poprosić o krótki wspólny spacer.
Był to telefon bez odpowiedzi, o dźwiękupustym,przedłużonym i nadaremnym.
Wobectego wyszedłemsam.
Jesień rumieniła się przedwczesnym zachodem słońca.
Nagle zmieniłem zdanie i wszedłem na powrótdodomu.
Wydaje się, gdymyślę otym teraz, że przemieszczałem sięjak pionek w planie przeznaczenia: zgodnie z ustalonym z góry schematem, posiadającym konkretny cel.
Staramsię odtworzyć w umyśle tamte chwile.
Terazdostrzegam, usiłując określić Je i zamknąć w tych tulinijkachdziennika, że przedstawiam rzeczywistość takjużodmienioną, iż nie mogę nie czuć głęboko, Jak jest niepewna i odległa.
W istocie każde słowo, kiedy je zapisuję, wydajesiębyć naznaczone proroctwem gotowym się wypełnić.
11.
Natomiast choroba, która jest najnormalniejszymz wydarzeń, prawie zawsze objawia swe prawdziwe, najbardziej dramatyczne oblicze w najmniej oczekiwanychmomentach zwyczajnej powszedniości.
Po kolacji oglądałem telewizję.
Moi bliscyzauważyli,że jestem blady i brakuje mioddechu.
Ja czułem się tak, jakbym w każdej chwili miał zemdleć.
Słowa, jedno po drugim, wychodziłymi z przymkniętychust niczym bańki mydlane, z oporem wydostając się z dyszącej piersi.
W ten sposóbzawieźli mnie na pogotowieratunkowe, a stamtąd przewieziony zostałem na kardiochirurgiczny oddział intensywnej terapii, gdzie się teraz znajduję.
Zawałściany dolnej serca - taka była pierwsza diagnoza,a później - niestabilna dławica typu Prinzmetala.
Usiłuję niemyśleć o niczym, dokładnie o niczym.
Jest toniemożliwe!
To tak jak taśma filmowa, która sama rozwija sięw moim umyśle.
Pozostajetylko niepowstrzymanai monotonna sekwencja obrazów wyświetlanych na mętnymekraniepamięci.
Wszystko stało się w sposób tak,wydawać bysię mogło,naturalny, że nie udaje mi się już odnaleźć rzeczywistegoporządku wydarzeń, które przewijają misię przed oczyma.
Czasami miewamprzerwy na drzemkę, a późniejzapadam w nieświadomość.
A niekiedy śnię.
Śnię prawię zawsze o zdewastowanym krajobrazie,w którym będę musiał przemieszczać się przez lata bez
12
możliwości zatrzymania się lub odwrotu i z pewnościąupadnę wdalekim, lecz ściśle określonymmiejscu, jużoznaczonym przez przeznaczenie.
W całej tej wędrówce śledzi mnie chmara upiorów.
Inie wiem, czy są tote same, które tłoczyły się dotądw moich koszmarach.
Teraz mam przeczucie, że niebezpieczeństwo,któreściskamnie zbliska, doprowadzi mnie do fizycznej ruiny bez możliwości ucieczki.
W przeszłości często powracałem w fantazji do wyobrażeń śmierci.
Ale fantazjajest zawsze tylko abstrakcją,jedynie symboliczną wizjąrzeczywistości.
Mojewłasne doświadczenielekarza, który przebywałwpobliżu wielu pacjentów w chwilachostatecznych,byłoniestety powierzchowne i zbyt prędkie, nawetwtedy,gdybyło wykonywane zeszczerym zaangażowaniem.
Na tym kardiochirurgicznym oddziale intensywnejterapii gesty isłowa, którewymieniłem, wraz z ludźmizagrożonymi takjakja, wdzierają się w moją wyobraźnięi wyciskają na niej piętno.
Alę niemożliwym będzie zapamiętanieprzeze mniewszystkiego.
Chcę jednak ocalić to,co istotne, zanim pustka na nowowedrzesię w moje wspomnienia.
Pustka, której nie będęmiał nawet siłyprzeciwstawić się, jeślisię byćmoże uratuję.
Dlatego muszę zapamiętać wszystko tak, jak mi sięukazuje w danym momencie.
Chcę uchronić to od przykrych doświadczeńniepamięci.
Od kiedy dowiedziałem się o moim faktycznym położeniu, zdrowie jest już dalekim, rozproszonym wspomnieniem.
Anad żalem za nim górujeniepokój.
13.
Jednakże czuję, jak godzina po godzinie, wizyta powizycie udręka łagodnieje i może upodobnić się do zrezygnowanego przyzwyczajenia.
Obserwuję wszystko z niezmiennym niepokojem,lecz bez otchłani desperacji.
Jakkolwiek rozumiem, żejuż przekroczyłem linię,zza której nie mogę powrócić.
Dzisiaj po południu ordynator oznajmił miprzeprowadzkę na specjalistyczny oddział w celu przeprowadzenia badań koronarografii.
Groźba nieznanego świata zaczyna się konkretyzować i być może nie da się jej już zażegnać.
W takich warunkach mieszają się we mnie nieuniknionemyśli o ocaleniuz myślami o potępieniu.
Aw pewnych momentach nadzieja jestbardziej ulotna od snu.
Dlaczego obstaję przy pisaniudziennika?
To naturanarzuca sposób ratunku w czasie choroby.
Dlatego stajęsięzapalonym strażnikiem tego, co się ze mną dzieje.
Pisanie uspokaja mnie i pociesza.
Jest zakotwiczeniem w istnieniu, jednym z niewielu, jeślinie jedynym,z któregomogę korzystać i który jest odpowiednim dostanu, wjakim się znajduję.
W tych dniach mój umysł powraca do minionychczasów, do tych lat, do tych dni, którebyły dręczonemyślami i zmartwieniami, ale nie chorobami,
Wydajemi się teraz, że były onepełne nadzwyczajnej szczęśliwości.
W niektórychmomentach oddaję się złudzeniu, żebędęmógł jeszcze wyzwolić się zchoroby, wsposób całkowicie naturalny i spontaniczny.
14
Lecz są to chwile jedynie niepohamowanej wyobraźni.
Rzeczywistość szybko jawimi się w swojejbrutalnej,bezpośredniej oczywistości.
Niektórzy lekarze, osluchując mi puls serca, wydająsię chcieć zinwentaryzować możliwości mojego przeżycia.
Niedawno wszedłem w rolę pacjenta i to już oni, moikoledzy, bardziej wyraźni statyści, przypominają mi o moim stanie.
Jeśli wielu z nich potwierdza gestem lub spojrzeniemswoją pokorę wobec złychmocy, które nas wszystkichoblegają, inni, wręcz przeciwnie - wydają się być zupełnie zamknięci w maskach surowych i chłodnych zawodowców, pod którymi, być może, usiłują ukryć swąagresywną i egoistyczną naturę.
Niedawno przyszedłtu kardiolog o twarzy szubienicznika.
W głębokich orbitach jego niebieskie oczy przeszywały mnie bezlitosnąnieruchomością.
Wydawał siębyćnieudaną kopią maski Za la Mort'a!
Zbadał mnie, wymawiającjedynie kilka rutynowychzdań: "Proszę wstrzymać oddech", "Proszęsię obrócić","Proszę oddychać głęboko".
I poszedł sobie bez jednego spojrzenia.
Zdrugiej strony, nie wiedziałbym, co zrobić z gestemsolidarności i pojednania, całkowicie obcym dla wyniosłości takiego jak on indywiduum.
Niestetyzdarza się, i to wcale nie rzadko, w szpitalach i ambulatoriach spotkać niegodziwych "fachowców", podobnych do tego, brutalnie ignorującychkażdykontakt z człowiekiem.
Wydają się przeczyćznaczeniu nawettych niewielusłów, które wymawiają.
Poprzez swą gruboskórność lek15.
ceważą ich tajemny i głęboki oddźwięk u pacjentów, którzy ich słuchają.
Jest wielutakich kolegów, którzy patrząjedynie naprzypadek patologiczny, przedkładając ponad wszystko,w sposób absolutny i jedyny, autorytet naukowy.
Tacywłaśnie w wykonywaniuswej profesji ryzykująodgrywanie roli fałszywych proroków!
Choroba w człowieku nigdy niejestjedynie prostymzjawiskiem biologicznym.
Niektórzylekarze twierdzą, że są technikami.
Ale nawetjesli obdarzeni są nieprzewidywalną biegłością, to z niąjedyną ich medycyna jest ciągle niepełna i przegrana.
W tych osobach z ogromną siłą uderza bardziejbrakwspółczucia, niż bystrość ich kompetencjiklinicznych,które,co więcej, właśnie z tego powoduokazują się wątpliwe i mało skuteczne dla nas, chorych.
Patrzęna tym oddziale nazamknięte okna o matowych szybach i gnębimnie dziwne poczucie absurdu.
Wydaje mi się, że straciłem również umiejętność zastanowienia się nadmoim położeniem.
Przychodzi depresja i szukam niemożliwego ratunku w pejzażu, który w zasadzie dla mnie nie istnieje.
Niewidzę nieba, nie widzę też ogrodów, októrych wiem, żesą tutaj gdzieś wokół.
Tak samo umyka mi pojęcie dnia.
I łaknęzielenidrzew, jakgdybym chciał znaleźć wyjściez ogromnegoprzygnębienia.
Myślę o wieczorze, kiedy przybyłem do szpitala, o tymniespodziewanym wiotczeniu twarzyi mięśni, o spoconym i bladym wyrazie śmierci.
W końcuteraz mogę to powiedzieć nie było towydarzenie nieoczekiwane, tak jak chciałem wierzyć
16
i sprawić, by uwierzyli w to inni.
I wiedziałem, że jestemwinny.
Wrzeczywistości zawsze rezygnowałem, beznajmniejszychprób, z walki ozwycięstwo nad żądzami i złymi przyzwyczajeniami niepoprawnego palacza.
Byłem zuchwały inieodpowiedzialny!
W tymkonkretnym momencie dramatyczna rzeczywistość, wjakiejsię znajduję, wydajemi się do zaakceptowania, jest bowiem okupem wymaganym przez mojepoprzednie nierozważne postępowanie.
Niepokoi mnie bardziej długość czasu, który jest przedemną - zbyt ciężkido przeżycia w tych ograniczonych przestrzeniach, biało oświetlanych przez wiecznie zapalony neon.
Są poranki, kiedy po smutnym przebudzeniu przeżywam chwilepośrednie pomiędzy mgłą niewyraźnychsłów a nagłym cierpieniem, które niemalże pozbawiamnie oddechu.
W czasie choroby wydaje mi się, iż bardziej niż dnii tygodnie licząsię godziny.
A pewnechwile wydają sięnieskończone!
Nastąpiła kolejna wizyta niektórych lekarzy: osłuchalimi serce, zmierzyli ciśnienie, poddali badaniuechokardiograficznemu.
Rozmawiali między sobą językiem raczej oszczędnym niż tajemniczym.
Odpowiedziałem Im,odwracając sięna drugi bok, takjak przed anonimowymi osobami zakłócającymispokój.
Ale nie mogłempozbyć się niespodziewanego uczuciaprzerażenia.
Teraz tkwię tutaj zgłową pełną domyślnychsłów i zawieszonych gróźb.
Być może niektórzykoledzynie sąźli, podobnie jaknie byli źli ci starzyproboszczowie wiejscy, których spoty17.
kalem w latach mojego nowicjatu zawodowego, częstozbyt pospiesznie udzielający ostatniego namaszczeniapacjentom, których z nadmierną zarozumiałością i powierzchownością uznawali za umierających.
Inni chorzy rozmawiają ze mną oswojej chorobie.
Ale mówią mało i podświadomieoczekująpewnie rychłego wyzdrowienia.
Wszyscyjednak przyjmujemy z rezygnacją nasze nieszczęście.
Tutaj, w tym odosobnieniu, ranki i wieczory następujądla wszystkich w niezmiennej kolejności, bez odstępstwi zmian w pilnie doglądanych warunkach naszej egzystencji.
Jesteśmychorymi w stanie krytycznym, wiemy o tym.
Zabronione jestschodzenie z łóżka, nie wychodzimy więc ztego ogrodzonego miejsca nawet na bardziejskomplikowane badania, które przeprowadzane są z użyciem aparatury przenośnej.
Być może każdy pyta się, w czym leży jego własnyproblem, i rozważa możliwość ucieczki przed nim.
Oczywiście wszyscyposzukujemy sił, którepozwoliłyby nampogodzić się z każdądecyzją.
Przez większą część dnia zapada pomiędzy nami cisza.
Jednakw pewnych godzinach w niepokojącejjednostajności tej ogromnej sali powstaje taki sam szelest, jakida się zauważyć w klatce dla ptaków.
W tej klatce zostają uwięzione sny, szepty i hałasy,a wrazz nimi dziwne zapachy zwietrzałych lekarstw i zwiędłych kwiatów.
Wieści, które przynosi mi mojażona ze światazewnętrznego, zjednej strony wydająmi się być fragmentamiskarbu z zagubionej arki, zdrugiej jednak sprawiają,
18
że nie cierpię - powiązane tak jakbyćpowinny, ze świadomością mojej obecnej sytuacji.
Wiem, że jestem chory na przypadłość, która możemnie nawet zabić!
Jest sytuacja, która mnie męczy, która zniechęca mniebardziej niż każda inna i do której nie zdołałem się jeszcze przyzwyczaić: najściakrewnych na oddział, mimo iżdokonują się wściśle określonych, krótkich terminach.
Obawiam się tej nieustannej wymiany twarzy i spojrzeń,tak jakbym niepotrzebniebyłwystawiony na niedyskretne i powierzchowne współczucie obcych.
Wydają mi się oni zbyt zaborczy i ciekawscy,nawet jeśli wchodzą pojedynczo na paluszkach, jeden po drugim.
Nie mamożliwości ukrycia się przed oczyma innych!
Wierzę, iż każdyw swym własnym łóżku odczuwaw niezwyklewyolbrzymiony sposób śmieszność i smutek,jakie wzbudzaschorowane ciało, często już otyłe i zdeformowane.
Ja czuję się tak,jakbym był publicznie obnażony,zmieszany i upokorzony, nawet pod kołdrą.
Iz trudemtłumię wstyd.
Dzisiaj, wczesnym popołudniem, zasnąłem.
Naglenawysokościpoduszki odkryłem pochyloną nade mnątwarz mojej żony.
Dowód ufności, który w tym miejscuwprawił mnie wzakłopotanie.
Ale potym, jak usiłowałem mówić, niemalże żartować, porażony emocjami, nie zdołałem już powiedziećanijednego słowa.
Pielęgniarka poszła mi narękę, pomagając usiąśćw łóżku i umieszczając mi poduszkę za plecami.
19.
A moje oczy, które w ciągu tych wszystkich dni miałyza jedyny horyzont sufit, nagle z wielkim niepokojemzaczęły poszukiwać nowych punktów odniesienia.
Kiedyśprzecież takżei dla mnie,podobnie jak terazdla tych młodych kolegów po fachu,była to scena zawodowa.
Lecz teraz natej scenie niegrzecznie przypadłami bardziej nieszczęśliwa i podrzędna rola - chorego.
Cóż za kpiny!
Przeszedł lekarz dyżurnyi z drugiej strony łóżka spojrzał na mnie, mrużąc wielkie i pozbawione wyrazu oczy.
Obserwowałem go zdumiony tym, że zatrzymałsię właśnie przy mnie.
Nigdy wcześniejnie rozmawialiśmy, chociaż częstomijaliśmy się w drzwiach do tych samych pacjentów.
Istniała między nami jakaś wzajemna antypatia pozbawiona tajemnic.
Ze zdziwieniem i wielkim zakłopotaniem z mojej strony zauważyłem, że uśmiechnął się do mnie, pokazując, iżuprzednie nieporozumienia uważaza przezwyciężone.
Uniosłem się wprzypływiewdzięczności.
Zapytał mnie, czy mój ordynator już podjął decyzję.
Starał się być obojętny, ale było widoczne, że swoje pytanie uznawałbardziej zaryzykowne niżniedyskretne.
Możliwe, że dla niego najpilniejszą rzeczą było powierzenie mnie kardiochirurgowi.
Wzmagając wyrazoczu, jak gdyby decyzja ta dotyczyła go osobiście, dodał:
- Koniec końców, wydaje mi się, że w twoim przypadkuwszystko wskazuje na konieczność ingerencji chirurgicznej.
Natychmiast obróciłem się,potwierdzając ruchemgłowy, że zgadzam się, że niezbyt mnieobchodzi, jaką
20
decyzję zamierzają podjąć, że może to być nawet inwazyjny zabieg by-pass.
Niedrożność wieńcowa, by^sass\
Oto słowa, których nigdy nie potrafiłem wymówićnawet przymoich pacjentach bez ciarek przebiegającychprzez moje żyły.
Jednocześnie za każdym razem, kiedy je wymawiałem, nie wiadomodlaczego, nie mogłem pozbyć się myśli, że nadejdzie dzień, w którym bezpośrednio od nichbędzie zależeć jedyna moja fizyczna możliwość pozostania przy życiu.
Dzisiaj został przyjęty do szpitalamłodyjeszcze mężczyzna, którego kiedyś poznałemna mieście.
W porównaniu do tego, jakim go zapamiętałem, wydawało mi się,że spadł naniego niczym nagła i złowroga chmura przedwczesnyi białypył.
Jedynie jego spojrzenia pozostały żywsze niż jegowygląd.
Spojrzeliśmyna siebie.
Swą chudą i chciwą twarzą, wychłostaną któż wie iloma tajemniczymi urazami, wyraził pozdrowienie.
Teraz zasnął.
Patrzę na niego, śpiącego pod kołdrą, ułożonegonaboku.
Wbijam wzrok w opuchnięte ramiona i skulonekolana.
W sennej nieświadomości wydaje sięuginać pod niewypowiedzianym udręczeniem,strapieniem, na które niemaremedium.
Wtym niebezpiecznym stanie, w którym sięterazznajduję, odwoływanie się do moich uczuć rodzinnych
21.
stało się bardziej znaczące niż wszystko inne.
Samamyślo końcu czasami pozostawia mniezupełnie obojętnym.
Jeśli walczę, tonie dlatego, by przetrwać biologicznie, byłaby to próżna batalia.
Walczę, aby uratować ten bagaż uczuć, emocji,nostalgii,które ciągną się za mną przez cale życie, tę gmatwaninę pewności i niepewności, entuzjazmów i upokorzeń, które pobudziły i wypełniły moje spragnione,ludzkie oczekiwania.
Jest to ostatnie słowo,którego niechcę, jak na razie, pozostawiać śmierci.
Nie tracę nadzieina powrót do dobrego samopoczucia, dodobrej kondycji fizycznej, na którąnie zwracałem uwagi, kiedy byłemzdrowy.
Oczywiście że moje życie nigdy już nie będzie takiejak wcześniej, nawet jeśli będzie miało możliwość toczyćsię dalej.
Z tego śmiertelnego niebezpieczeństwaniemożna bezkarnie powrócićdo przeszłości.
Świat zmienił się i we mnie, i wokół mnie.
Jeślinie wydaje mi sięnieuchronnie złowrogi, to jednak odmienny, nieznany i niepewny.
Nie jestem już dawnym chłopcem, być może lekkomyślnym,o wybujałej wyobraźni, lecz również z głowąnapełnioną pomyślnymi pewnikami,
Niestety!
Mój drogiprzyjacieluzaczął ordynator.
Będę muzawsze wdzięczny także za tę postawę, szczerą ibraterską.
-Jakci już nadmieniłem - kontynuował - zabieg typassyst pewną drogą, nie mówię, że obowiązkową, alena pewno nie do odrzucenia.
Przedstawiłmi zatem pewneujęcie choroby, którepróbowałemjuż dostrzec w jego dokładnym wymiarzeniezależnie odsłówordynatora.
22
Wydawało mi się, żezarówno on, jak i moja żona,która była tu obecna,przeczuwali okropność, jakaciążyła nade mną, i chcieli mi pomóc zablokować jejdotarcie.
Zostałemsam.
Chociaż może się to wydaćdziwne,poprosiłem o basen.
Nagle poczułem skurcze i ból w brzuchu i zwielkim zakłopotaniem odczułem natychmiastową potrzebę wypróżnienia go.
Terazwydaje misię, że czujęsięlepiej.
Oczywiście wtak sztucznej zbiorowości jaknaszabardziej uwidaczniają się przykre aspekty choroby niżfizjologiczne wymaganiasamych jelit!
Łączę ze sobą poszczególne frazy wypowiedzi ordynatoraoraz mojej żony.
Zdaje mi się, iż mój przypadeknie pozostawi do wyboru nicinnego, Jak tylko okrutnyzabieg połączony z otwarciem mojej klatki piersioweji sercem zatrzymanym takjak podczas śmierci.
Staramsiępanować nad sobą, reagować.
Jednak coraz bardziej zagłębiam się w sprzeczne i tajemnicze strefy wątpliwości i uległości, któresązawsze następstwemsytuacji nie do uniknięcia, pozbawionych wyjścia.
A jednak gotowość, z jaką zdołałem stawić czołamojemu zniechęceniu, zdumiewa mnie.
Mam przeczucie, żekażde moje zwątpienie zatrzymało się wewnątrz nieprzekraczalnych granic i że w zamian wstępuje we mnie nadzwyczajna jasność.
Przestało niepokoić mnie to,że będą mnie operować.
Już nie budzi to mej obawy, przynajmniej nie w obecnej chwili.
Pogodziłem się ztym.
Przede mnąotworzyłysię wrota niewiarygodnej chirurgicznej przygody.
23.
W miejscu, wjakim się znajduję, ta moja zdumiewająca uległość jestjedynym darem, który los jest mi w stanie ofiarować.
Teraz myślę o pierwszych chwilach w tymprzybytku,kiedy jeszcze minimalizowałem wszelkie objawy mojegozłego samopoczucia.
Dokonywałem ciągłych dookresleńzwtrąceniami, które nie osiągały żadnego innego skutku poza wzbudzaniem u lekarzy większego podejrzeniaco do faktycznej powagi mojej choroby.
Wreszcie, mając wieledowodów i porównań, poddałem się.
Teraz milczę i koledzy mogą myśleć, że się na nich
gniewam.
Przychodzą mi na myśl słowaordynatora z wczorajszego popołudnia.
Miały onetonpoufny ijednocześnie
stanowczy w pytaniu:
- To co robimy, drogi przyjacielu?
Późniejprzeszedł wreszcie do sedna sprawy:
-W najbliższym tygodniu, w miarę możliwości, przetransportuję cię ambulansem doGenui.
Oto zdanie, które rozbrzmiewa jeszcze w mojej głowie wraz z pulsowaniem wzburzonej krwi w skroniach.
To tak, jakbym odbierał głuche uderzenia morza walącego silnie w rafy wczasie burzy.
Usiłujęzamknąćpowieki ipogrążyć się w ciemności.
I czuję, że będę miałwyważony stosunek do samegopomysłuzabiegui związanego z nim ryzyka.
Jednak wzetknięciu z podobną,możliwą próbą instynktownie wyczuwam wielką potrzebę zwrócenia się doniebios, aby tam wzywać miłosierdzia.
24
Kto stworzył ten świat i porządek, który wnim panuje?
"Bóg - powiedział Einstein - nie gra w kości!
"Lecz również w tym wielkim porządkuwszechświatadostrzegam, że moje istnienie liczy się mniej niż ziarenkopiasku na pustyni.
Wrócił ordynator.
Rozmawiał ze mną długo, chybapól godziny, używając stów prostych, którym czasami towarzyszyły gesty jego rąk.
Używał pocieszających zwrotów.
W niektórych jegosłowach otuchy pojawiał się ton igładkość wyrazunie dozapomnienia.
Ale właśnie one, wymawiane w tensposób, ukazywałymi z większą stanowczością skomplikowanie i kruchośćmojego położenia.
Chcę powierzyć wszystko temudziennikowi.
Jednakże nawetjeśli zdobędę się na szczerość największą z możliwych, dostrzegam, że to co się nam przydarza, nigdy nie jest takie, jak zostaje potem zapisane.
Każda chwila odlatuje i rozpływa się w innych chwilach,zupełnie już odmiennych.
Ja chciałbymopowiedziećo moim doświadczeniu natym kardiochirurgicznym oddziale intensywnej terapii.
Ale same osobiste kolejelosu,zwłaszcza w tym stanie niepewności i odosobnienia, nieuchronnie mieszają się oraz,jakto bywa, zlewająsię wjedną całość z kolejami życiachorych, lekarzy i pielęgniarzy.
Chociaż tego nie chcę, opowiadam o sobie, ale teżo innych.
I z pewnością odsłaniam jedyniefragmentycałej historii, fragmenty, których wagi nie jestem wstanie dostrzec w tej chwili.
25.
Jakiś kolega rzuca w stronę mojego łóżka swoje pytające spojrzenie i czytam w nim ukrytą mysi.
Jednaknie mogę zrozumieć, czy dotyczy ona mojego położenia, czy teżjest odbiciemmojego stanu, uznanego zabeznadziejny.
Znów mam zadyszkę.
Calaodwaga, pogoda mojego zrezygnowania znikaw obliczu przerażających rozmyślań.
Niepokój staje sięczęściąmnie, wydaje się jedynąmożliwością przedłużenia mojej obecnej egzystencji.
Dotarłemnad przepaść bez możliwości odwrotu.
Cokolwiek pozytywnego mogłoby sięjeszcze mi przydarzyć, rozumiem, że utraciłemjuż bezpowrotnie tę zuchwałą ufność, którą dotąd żywiłem, wiarę w przyszłośćnietykalną i bez granic.
Teraz wiem, że czas mój może być krótki,ograniczony, pełen wszelkiego rodzaju wyrzeczeń.
I nawet niejestem pewien, czy wyjdę z tego żywy!
Zasypiam i budzę się raz po raz.
Umysł mamzaprzątnięty najbliższym tygodniem, moimi przenosinami.
Ciąży nade mną tajemnicze zagubienie.
Wszystko przyszło tak nagle - niczym naturalne trzęsienia ziemi, o których wszyscy mogą rozmyślać, ale gdyjuż się pojawią, niewielu przyznaje, że je przeczuwało.
Tak też było z moją chorobą, długo przemyśliwanąi nagle objawiającą się w całej swojej ciężkości niczymnieprzewidziana katastrofa.
Łzynapływająmido oczu na wspomnienie czasów,tak przecież niedawnych, kiedy czułem się silny i dalekiod jakiejkolwiek choroby.
I gdy usiłuję mówić, mójgłos milknieze wzruszenia.
26
Na szczęście ten młody, a postarzały przedwcześniemężczyzna, z którym pozdrowiliśmy się w ciszy w momencie jego przyjścia na oddział, wyczuwa w mig każdą ukrytą myśl,każde niedopowiedzenie "pojmuje na dźwiękgwizdka", jak mówią w Neapolu, któryjest,jak przypuszczam, jego rodzinną ziemią .
Kiedy mówi do mnie, to tak, jakbyśmybyli przyjaciółmi i rozumiem, że solidarność nasza jest szczera.
Dziś rano,gdysię budziłem, naszło mnie uczucie, żeznajduję się bardziej niż kiedykolwiek poza światem, w jakimśmiejscu, zktórego nie wiem jaksię wydostać.
To wszystko, co mnie spotyka, jest niczym sen,Ikażdy lekarz, który staje przede mną w swoim białym fartuchu, sprawia, że pogrążam się w koszmarach,a w żołądku odczuwam reperkusje tego.
Czasami wjednejchwili wydaje mi się, że widzę wszystko, dostrzegamwszystko i myślę o wszystkim z wyjątkiemtego, że jestem na kardiochimrgicznym oddziale intensywnej terapii i że moje życiejest w niebezpieczeństwieSprawy mieszająsię i zlewają między sobą i równieżten zwykły czas,czas godzin i minut, nie istnieje już, jużsię nie liczy.
Kończy się na tym, żeleżę bezwładny,niezdolnynietylko do gestu, ale również do tejprostej chęci,by gowykonać.
Niewielu chorych cieszy się samotnością.
Przeciwnie!
Ale w pewnych momentach, kiedy muszą obnażać przedinnymifizjologiczne potrzebyswego ciała, desperackoposzukują możliwościczasowego odizolowaniasię.
Poto,aby uniknąć, przynajmniej ze względu na własne upoko27.
rżenie, tego obrzydzenia, które mogą wzbudzać u najbliższych współtowarzyszy.
Muszę przyznać, że najbardziej uwłaczającą i nie dozniesienia kwestią w szpitalu była ta właśnie.
Dla potrzeb fizjologicznych zwierząt w zoosąprzewidziane pewne obszary.
A dla nas,chorych, na tychwspólnychszpitalnych salach, czyż nie można było przewidzieć i przeznaczyć kawałka terenu w celu uniknięciapodobnych sytuacji?
Sąw człowieku potrzebyi wstydliwości nietykalne.
Nietylko w chorym człowieku, którego dobro przede wszystkimpowinien wziąć pod uwagę ten,kto projektuje szpital!
Przyszedłodwiedzićmnie przyjaciel, który był inspektorem sanitarnym pewnego wielkiego szpitala.
Jego słowa, najpierw wypowiedzianeniskimgłosem tak,że nie zrozumiałem ich, rychło nabrały rytmu i znaczenia.
- Mógłbym, jeśli chcesz, zainteresować twoją sprawąkardiochirurgię w Paviialbo w Mediolanie.
Patrzyłem najegooblicze dotknięte z ukosa światłempodkreślającym szlachetne zmarszczki jego starości.
- Dziękuję ci - odpowiedziałem, kiedy doszedłemdo siebie po niespodziewanymwzruszeniu.
-Wolę Genuę-ciągnąłem.
Ostatnio poznałem tamtejszego kardiochirurga.
Zrobił na mnie dobre wrażeniei referencje są jaknajlepsze.
Jak widzisz.
Jużzaakceptowałem pomysł takradykalnego zabiegu chirurgicznego!
Potwierdza się, żechorobyprawie zawsze po pierwszym instynktownym buncie przynoszą potem rezygnację i oddalają strachyi obawy powszedniego życia.
Zaledwie odszedł mój przyjaciel, znów myślałem długo o kardiochirurgu, otym człowieku, któremu powie28
rżałem moje ostatniechances pozostania przy życiu.
Wydalmi się człowiekiem jeszcze dość młodym, na któregodojrzałość zaledwierzucała swoje cienie i blaski.
Spodobało misię jego dumne oblicze, przesłonięteskromnością wyglądu emanującą dobrymi manierami.
Można w nim było odgadnąć skłóceniemyśli namiętnych i przeciwstawnych.
Jednakzaraz potem - pamiętam - uśmiech przeciątjego twarz i napełnił otuchą takżemnie stojącego przed nim.
Instynktownie obserwuję mojego sąsiada z łóżka obok.
Zastanawiałemsię, czy domyśliłsię ze słów ordynatora, jakismutny los mnie czeka.
Ani razu się nie poruszył, nawet sięnie obrócił.
Od wieludni leżyw łóżku obok mnie bez jakiejkolwiek reakcji na moje znaki, być może nawet nie widzącmnie, tak jakby nieżyczyłsobie znać ani mnie, ani innych, ajedynie rozważał możliwość pozostania w całkowitej samotności.
Zauważyłem też, że kiedy wchodzą pielęgniarze i zbliżają się do jego łóżka, uważa on ich przybycie za nieprzyjemne natręctwo.
Można całkiem łatwo przyzwyczaićsię do odrętwienia i obojętności sąsiadów zsali.
Na szczęście,z wieloma innymi da się dzielić szczerezaufanie na kształt tego, które mająwobec siebie żołnierze rzuceni do tych samych okopów,
Domojego sąsiada z naprzeciwka przyzwyczaiłem sięod razu po jego przybyciu.
Kiedy usłyszał omojej przeprowadzce, szepnął:
- Proszę się nie martwić!
U mnie dokonalinie tylkooperacji ly-fiass, lecz równieżwymienili mi dwie zastawki.
29.
Odpowiedziałem mu:
- Wydaje mi się, że nie ma innego wyjścia.
Niemało sięnatrudził, by poprawićsobie poduszkęza plecami.
- Lekarze - powiedział -muszą wyzbyć się swojejpostawy nadludzi.
Zgadzam się, że powinni być surowi,lecznie aroganccy.
Przyznałem murację.
- Nawet w sądzie - ciągnął -nie toleruję ozdobnych tog sędziowskich, kiedy ubierają je, strojne w fałdyi kokardy.
Wielu z nich nie interesuje się zmartwieniamitego, kto oczekuje od nich aktu sprawiedliwości imiłosierdzia.
- My, chorzy,nie jesteśmy kryminalistami!
- odpowiedziałem.
W tych dniach często zapytywałem siebie, zjakiegopowoduwybrałem kardiochirurga z Genui, poznanegow tej jednej jedynej rozmowie.
Zdał mi się być człowiekiem - alergikiemna lodowatą nieludzkośćsłynnych chirurgów, na zarozumiałość tychtak zwanych "baronów", jałowych i wyrachowanych.
Mniemałem, że był w stanie słuchać, przekonywać orazsprawiać, iż wierzyło się w uzdrowienie.
Być może wybrałemgodlatego, że jestpokorny i czuły na problemy innych.
Czasami są we mnie i w innych pacjentach zoddziałuintensywnej terapii momentyprawdziwej radości, takjakby dawna ludzka nieświadomość sprzed lat powróciła, by ustrzec nas przed zbytnim oślepieniem!
Bez tych rezerw ducha my, chorzy, będziemy bezbronnymi ofiarami wszystkich możliwych upokorzeń.
30
Dziś musiałem jeszczenieuchronniedać upustmoim potrzebom fizjologicznym w obecności kolegówz sali.
I wydało mi się to czynem, jeśli nawetjuż naturalnym i oswojonym, to tymbardziej groteskowym i nieprzyzwoitym.
Niedawno jeden zpacjentów chciał skryć sięza zasłonę,aby znaleźć schronienie tyleniemożliwe, ile bezużyteczne.
I jego manewry, te niezręczne lawirowania zdałysię wszystkim jedynie śmieszne, a nawet podejrzane!
Kiedyś krzyżowano ludzi głową w dół.
Dla nas, chorych, możeto byćsymbolicznym wyrażeniem naszej odmienności.
Są pomiędzy nami ludzie, których fizycznawytrzymałość ma wciąż jeszcze granice nieprzekraczalne, niepojęte dla zdrowych, którzy muszą uważać nasz stan, jeślinawet nie zanaszą winę, toprzynajmniej za nasz błądw postrzeganiu świata, za który ponosimy konsekwencje.
Nikt jednaknie ma prawa ukrzyżować nas bez potrzeby!
- A tak poza tym - zagadnął mnie mój rozmówcaz łóżka naprzeciwko -jak to się stało, że tak bardzo zwlekał pan ze stawieniem czoła chorobie?
-Chciałem zaprzeczyć temu, co oczywiste - wyjąkałem - niczym winowajca wzlejwierze.
Chociaż jestemlekarzem, oczywistość tegobyła pewnym tabu, które dzieliło mnie od zdrowegorozsądku!
Tej nocymój sąsiad, ten tak ostentacyjnie bezgłośny,zmarł.
Nierozumiałem tego.
Tajego bezgłośność świadczyła już ojego zdystansowaniu się od tego życia.
31.
Być może dystans ten nie był nieumiejętnością porozumienia się, lecz chęcią pozostania milcząco gotowymna ostatnie, samotne spotkanie z przeznaczeniem.
Każda Śmierć nawet tu, na oddziale chorych zwiększonego ryzyka,zawsze wydaje się zbyt naglą i nieoczekiwana a to budzi oburzenie.
Ci, którym nie odebrało głosu w żałobnym zdumieniu, szeptali próżne słowa.
Mójsąsiad z naprzeciwkatakże się zagubił- on, takizwykle gadatliwy i inteligentny, prawie że nie wydal dźwięku.
Nasze umysły nie były zdolne dotego, abywytworzyćmysi pozbawioną uczucia.
Zamieszanie, które spowodowałten zmarły, jest coraz większe; zmusza nas niemal do zrozumienia tajemnicy nas wszystkich - szczęściarzy, którzy go przeżyliśmy.
Pewność jedynie fizyczna własnejegzystencji możedoprowadzić do ślepego zaułka.
I wówczas życie nie wydaje się niczym innym, jak tylko aberracją chorób i śmierci.
Nie ma całkowitych znaczeń w świecie wyłącznie biologicznym.
Bez aspiracji metafizycznych życie nie możewręcz być niczym innym, jak tylko nieznanym wyrokiem.
Wrócił do mnieordynator.
Jego delikatny i nieco enigmatycznyuśmiech oznajmiał mi o ważnym odkryciu, które było zarezerwowanedla mnie:
- Rozmawiałem z Genuą.
Przeprowadzka jest w poniedziałek.
- Dziękuję!
Chciałem dodaćcośjeszcze, lecz głos mój osłabł i zanikłw westchnieniu.
To, co nastąpiło później, zostałozagubione już we mgle pamięci.
32
Ale owaskłonna dowzruszeń postawa, jaką terazprzyjąłem z powodu podróżyw stronę ostatecznego przeznaczenia do Genui, wywołuje u mnie nieprzerwany wirprzypuszczeń i niewłaściwych przewidywań.
Tęsknię teraz bardziej niż kiedykolwiekdo widokuziemi i trawy, drzew i nieba.
Jednak z okien kardiochirurgicznego oddziału intensywnej terapii nicnazewnątrz nie widać.
W krajobrazienie ma ani nadziei, ani desperacji, ani żałoby,alemoże on dla takiego jak ja, wciśniętego w przymusowybezwład, zawierać jeszcze ważną część możliwejprawdy o istnieniu.
Wydaje mi się, żez takimpatrzeniem nasprawy godziny nabiorą głębszego sensui uda misię znieść mojąnieciekawą sytuację z większą ufnością.
Patrzęna łóżko, które było niegdyśmiejscem mojegomałomównego i nierozumianego sąsiada.
Wymienioneprześcieradła są już gotowe do przyjęcia nowego chorego.
Jestem pewien, że o tym,o czym myślę ja, myślą również i inni pacjenci: w każdym momencie istnieje dla naswszystkich,jedna, okrutna możliwość, a mianowicie, żenasze ciałomoże zgasnąć jak motor.
Naturalnie są takiedni, kiedy już nie budzi towemnie aniodrazy, ani litości.
Czy jednaknaprawdę można osiągnąćcałkowite,pełne pogodzenie sięz tym bez nadzieina życie pozaziemskie?
Wątpię w to całkowicie.
Dzisiajczekamnie kolejny dzień bez perspektyw, bezpowikłań.
Jak mam pokonaćto wyczerpujące zmęczenie,którego dostarcza mi bezruch?
33.
Lecz każdy z nas ma swą własną tożsamość i tamzaczynają się jego marzenia.
Byćmoże te dni,któreprzeżywamna kardiochirurgicznym oddziale intensywnej terapii, są dla mnie nawet pewnego rodzaju przywilejem.
Można osiągnąć w chorobie nową koncepcję życia,niedostępną ludziom cieszącym się dobrym zdrowiem,wizję nową i istotną, w dużej części pozbawioną starychbłędów.
Mój towarzysz z łóżka naprzeciw poszukuje mnieoczyma od jakiegoś czasu.
W końcu jego wzrok skrzyżował się z moim.
Mówi domnie tak, jakby kończył sam do siebie osobiste isekretne rozważania:
W takich właśnie miejscach, na takich łóżkach,nauczyłem się rozpoznawać wiele fałszywych prawd, złudny egoizm karmiący się ciągle nierealnymi oczekiwaniami, tyle banalnych przyzwyczajeń, którym nie warto było
czynić zadość.
Nie odpowiedziałem mu głosem, lecz spojrzeniem.
Myślę, że jeśli uda mi się wyjść cało, to owo ciężkiei ryzykowne zrządzenie losu może stać się prawdziwąokazjądo ponownych narodzin, do autentycznego odrodzenia.
Paradoksalnie -także aktemwiary w metafizyczny
świat, który wykracza poza mniei mnie przewyższa.
Łóżko obok, teraz jużzaścielone na nowo, zostałowłaśnie zajęte.
Leżyna nimmężczyzna, lat okołopięćdziesięciu, który dwa dni temu przeszedłzawal.
Dziś praktycznie niema już żadnych jego objawów.
34
Głowatrzęsie mu się, kiedy mówi, gdyż trudno jestmu złapać oddech, a ta trudność w oddychaniu rozbijajego wywód na ucięte zdania.
Słowa lekarza dyżurnego próbują wciskać się w krótkie chwile jego milczenia.
- Najpierw - mówi mój sąsiad - poczułemcoś,cościskałomoją pierś, później było tojak zwierzę, którerozszarpywałomnie od środka.
Teraz nieczuję już nic.
Lekarze nalegają z pytaniami.
On odpowiada, zadyszany, o swoich życiowych przyzwyczajeniach, o zakorzenionym nałogu palenia.
Ijego odpowiedzi na ich takpopędzające pytania, powoli przekształcają się w zachwycającą przemowę obronną.
Znajduję się w naprawdę nędznej sytuacji.
Jestemmężczyznąjeszczeniestarym, leczjuż na pewno dotkniętym, a w zasadzie niemal zniszczonym, przez podstępnei galopujące zmiany wgłębi moich naczyń wieńcowych.
Mój stan to odzwierciedlenie samego przeznaczenialudzkiego naznaczonego upadkiem, zawsze podminowanego nieszczęściem, którego źródła są występne i niedoodgadnięcia.
Powinienem czuć się przygnębiony, lecz dzięki ciągłemu rozważaniu mojego bólu rozwijam instynktyi umiejętności intuicyjne, których ludzie zdrowinie posiadają.
Zauważam, iż udaje mi się często osądzać tych, którzy znajdują się przede mną, zwłaszcza moich kolegów,jednym rzutem oka.
Pozbawiam ich świecidełek, zrzucam ich z piedestałów, przewiduję sądy i słowa, znam ichczyny,zanim jeszcze zostaną dokonane.
To tak, Jakbymmiał czułe anteny, zdolnewyłapaćulotne odcienie.
35.
Humanizacja szpitali, o której również i ja bredziłem,kiedy nie doświadczyłem jeszcze od środka surowej rzeczywistości, nie jest niczym innym, jak tylko autentycznąchrześcijańską miłością do tego, który cierpi.
I lekarz musi daćjej świadectwo, nawetgdyjego działanie terapeutyczne jestjużbezskuteczne.
Musi pokazać,że nawet w nieuleczalnej chorobie nie wszystko jest złe
i absurdalne.
Jego obecność, oile pomocna jest w wyzdrowieniu,jest jeszczecenniejsza, gdy sprzyja pocieszeniu.
Przez chwilę oczywiście walczyłem sam ze sobą, abyprzywrócić logikę moim myślom, aby poszukać ostatniej,choć przecież niemożliwej drogiucieczki przed perspektywą zabiegu.
Potemnagłe machnąłem nato ręką.
Pogodzeniesię nadeszło jakby pchniętenowym przypływem sił, który mnie obecnie ożywia.
Każda cząstkamojego istnienia napina się woczekiwaniu.
Moja żona rzuca na mnie spojrzenia pełnetrwogi
i drżenia.
Całkowicie wchodziw moje położenie.
Rozumiem, że głowę ma zaprzątniętą pytaniami, jakie ja także mogłem mieć nieco wcześniej, kiedy możliwość tego rodzaju zabiegu była jedynie teoretycznymprojektemnieomal nie do przeprowadzenia.
Tylko ten, kto jest zdrowy, stawiasobie wielepytań,na które nie ma nigdydokładnych odpowiedzi.
Na szczęście my, chorzy, mierzymy problemy w wymiarach nieco bardziej konkretnych,a na pewno bardziej zdecydowanych.
36
Wynurzyłem się spod prześcieradeł, wyprostowałemgłowę.
Nagle z mojej postawy, z mojego pogodnego spojrzenia moja żona wyczytała, że już zadecydowałem i niedopuszczam sprzeciwów.
Przysłoniła ręką oczy,jak gdybychciała osłonić sięprzed cieniem i móc patrzeć, koniec końców, w mojeoczy.
Pojąłem, iż niemusi już próbować bronić się przedtym moim niedyskretnym i indagującym stwierdzeniem.
-Warto powierzyć siędobremu losowi - szepnąłem jej.
Chciałem w ten sposób odwzajemnić jej czule gesty,
przekazując jej więcej ufności niż samjej posiadałem.
Jednak później skryłemsię podje) spojrzeniem jak
zziębnięty staruszek szukający słońca.
Pozostało niewiele czasu do mojej przeprowadzki doGenui.
Jestem gotów.
Poprosiłem o widzenie z ordynatorem.
- Chciałbym ci powiedzieć - wysylabizowalem - żejadę przekonany.
Wiele ci zawdzięczam.
Jako lekarzowiijako człowiekowi!
Jego szyja, zazwyczaj sztywna, poruszyła się na znakzadowolenia.
Później zdecydowałem się podziękować mu ciepło,bez udawanych skromności.
- Ściskam cię mocno wyszeptałem.
Dostojny jak zawsze, uśmiechnął się do mnie, ledwie krzywiącwargi.
Nie udaje misię zasnąć.
Jednak nie z powodu myślio moich jutrzejszych porannych przenosinach.
Nie wiemdlaczego, ale o tej późnej godzinie przyszli mina myśl
37.
moi dziadkowie ze strony ojca, którzy przeżywali swą starość w latach mojego dzieciństwa.
Wymiana pokoleń niemal się dokonała -ja osiągnąłem już prawie ich wiek.
Moja przeszłośćstaje się coraz bardziejodległa,a tęsknota za nią coraz większa.
38
ROZDZIAŁ II
Genua, listopad '95
Waśnieposzukujęgestów i słów, starając się uporządkować ostatniewydarzenia, jakie przeżyłem.
Kied