Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Zobacz podgląd pliku o nazwie 14761 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Mary Gentle
HEGEMONIA KARTAGINY
Dzieło to jest fikcją literacką. Nazwiska, postaci, miejsca i wydarzenia
są produktem wyobraźni autorki lub stanowią twórcze przetworzenie,
bez intencji przedstawienia ich jako realnych.
Wszelkie podobieństwo do rzeczywistych wydarzeń, społeczności i organizacji
oraz żyjących lub zmarłych osób jest absolutnie przypadkowe.
Wydanie I
ISBN 83-7298-648-7 (całość)
ISBN 83-7298-882-X (tom II)
Zysk i S-ka Wydawnictwo
ul. Wielka 10, 61-774 Poznań
tel. (0-61) 853 27 51, 853 27 67, fax 852 63 26
Dział handlowy, tel./fax (0-61) 855 06 90
[email protected]
www.zysk.com.pl
Druk i oprawa: WZDZ - Drukarnia „LEGA"
Dla Richarda
NOTKA DO CZYTELNIKA
To czwarte wydanie zapisków Aszy zawiera faksymile tekstu,
który został zaczerpnięty bezpośrednio z jedynej zachowanej
kopii trzeciego wydania książki Pierce'a Ratcliffa: Asza: Utra-
cona historia Burgunda (opublikowanej i oddanej na przemiał
w 2001 roku). Czytelnik zechce odnotować fakt, że jest to zatem
dokładna reprodukcja tego tekstu.
Zdołałem dodać do niego kopie listów oraz e-maili, stanowią-
cych korespondencję pomiędzy autorem i jego wydawcą, oraz
dokumentów uzupełniających. Dopiski zamieszczone na tych
dokumentach również stanowią dokładną kopię oryginałów.
Mam nadzieję, że te świeżo odnalezione dokumenty pozwolą
nam zrozumieć nadzwyczajne wydarzenia, które towarzyszyły
zarówno pierwszej publikacji tej książki, jak i samej Aszy.
Dr Pierce Ratcliff, Asza: Utracona historia Burgunda, Oxford
University Press, 2001. Obecnie wyjątkowa rzadkość.
Cały nakład wydania tej książki z 2001 roku został tuż przed
opublikowaniem wycofany z magazynów wydawcy. Wszystkie
znane egzemplarze zostały zniszczone, włącznie z tymi, które
udostępniono recenzentom.
Pewna część tego samego materiału została opublikowana w paź-
dzierniku 2005 roku jako Średniowieczna taktyka, logistyka i do-
wodzenie, tom 3: Burgundia, po uprzednim usunięciu wszyst-
kich not wydawcy oraz posłowia.
Oryginalny egzemplarz trzeciego wydania oraz faksymilia li-
stów są podobno dostępne w British Library, ale nie są udostęp-
niane ogółowi.
NOTKA: Powyższy wyjątek z „Antiquarian Media Monthly", t. 2, nr 7 z lipca
2006 jest oryginalny; został przyklejony do wewnętrznej strony okładki tego
egzem-
plarza.
WSTĘP
Nie widzę żadnego powodu, aby poczuwać się do przeprosin za to,
że publikuję to nowe tłumaczenie dokumentów, które jako jedyne dają
nam możność zetknięcia się z życiem tej niezwykłej niewiasty, jaką
była Asza (ur. 1457[?] — zm. 1477). Dawno już należało to zrobić.
Wydając w 1890 roku dzieło Asza: Życie niewieściego przywódcy
średniowiecznych najemników, Charles Mallory Maximillian zaczyna
od tego, że przekłada średniowieczną łacinę na poręczną wiktoriańską
prozę, przyznając zarazem, iż pominął co bardziej drastyczne epizo-
dy; tak samo w 1939 roku postąpił Vaughan Davies w swoim zbio-
rze Asza: Biografia z XV wieku. Na początku XXI wieku całościowa
i przystępnie przetłumaczona publikacja tekstów, których przewodnim
hasłem jest „Asza", to nader ważne zadanie nowego tysiąclecia; przy
czym nie powinno się przemilczać ani brutalności, która towarzyszyła
epoce średniowiecza, ani jej radosnych aspektów. Mam nadzieję, że
niniejszy tekst spełnia te wymogi.
Niewiasty zawsze towarzyszyły zbrojnym armiom; trudno byłoby
przy tym wyliczyć wszystkie te chwile, gdy włączały się one do walki.
Rok Pański 1476 to zaledwie dwa pokolenia, które minęły od chwili,
gdy Joanna d'Arc stanęła na czele wojsk francuskiego delfina: nietrud-
no sobie wyobrazić dziadków żołnierzy Aszy, jak opowiadają wnukom
o ówczesnych wojennych przygodach. Ale wyobrazić sobie w roli wo-
dza najemników średniowieczną chłopkę, która nie ma poparcia ani Ko-
ścioła, ani państwa — to rzecz nader trudna do wyobrażenia*.
W drugiej połowie XV wieku w Europie dochodzi do zetknięcia
się ze sobą rozkwitu chwały Średniowiecza z eksplozją rewolucyjne-
go Renesansu. Trwają nieustające wojny: we włoskich miastach-pań-
stwach, we Francji, w Burgundii, w Hiszpanii i księstwach niemiec-
* Choć — jak się o tym przekonamy — nie całkiem niemożliwa.
11
kich, a także w Anglii, gdzie rody królewskie wojują ze sobą o koronę.
Europa jako całość z przerażeniem patrzy na wzbierającą od Wschodu
groźbę nawały Imperium Tureckiego. To jest stulecie rosnących w po-
tęgę armii i najemnych oddziałów, które ustąpi dopiero z nadejściem
wczesnego Odrodzenia.
Co się tyczy Aszy, to mamy do czynienia z wieloma znakami zapy-
tania, włącznie z tym, w którym roku i gdzie przyszła na świat. W XV
i XVI wieku pojawiło się sporo publikacji, które mieniły się „biogra-
fiami" Aszy; odniosę się do nich w dalszym ciągu tej dyskusji, zara-
zem czyniąc sprawozdanie z faktów, które odkryłem, prowadząc moje
własne w tym względzie poszukiwania.
Najwcześniejszy łaciński fragment Kodeksu winchesterskiego, klasz-
tornego zapisu, datowanego mniej więcej na A.D. 1495, mówi o jed-
nym z jej najwcześniejszych dziecięcych wspomnień; przytoczę go
za chwilę w moim rozumieniu, tak samo jak w wypadku wszystkich
innych, przedstawionych w dalszej części tekstów.
Do każdej historycznej postaci przylgnęło wiele opowieści, aneg-
dot i romantycznych historyjek, które wyolbrzymiają i zarazem znie-
kształcają jej rzeczywiste, historycznie dowiedzione dokonania. Rów-
nież w przypadku Aszy stanowią one taki przyciągający czytelnika
element, którego jednak nie należy uważać za poważny materiał histo-
ryczny. Dlatego właśnie w cyklu poświęconym Aszy opatrzyłem po-
szczególne epizody jej życia przypisami, choć nie będę miał nic prze-
ciwko temu, żeby wprowadzony w temat i poważnie go traktujący
czytelnik nie przywiązywał do nich wagi.
Pod koniec drugiego tysiąclecia, mając do dyspozycji najnowocześ-
niejsze metody prowadzenia badań historycznych, jest mi o wiele
łatwiej niż Charlesowi Maximillianowi czy Vaughanowi Daviesowi
pozbawić historię Aszy otoczki fałszywych legend. Mogę więc w ni-
niejszej książce zerwać zasłonę anegdotycznych opowiastek, którymi
okryto tę zaistniałą w rzeczywistej historii niewiastę, ukazując ją w jej
prawdziwej i co najmniej równie zdumiewającej, jak otaczający ją mit,
postaci.
Dr Pierce Ratcliff (Wydział Studiów nad Wojnami), 2001
12
[DODATEK do przechowywanego w British Library egzemplarza
trzeciego wydania: odręczna notatka na luźnych stronicach].
Dr Pierce Ratcliff (Wydział Studiów nad Wojnami)
Rowan Court, 112 01vera Street, m. 1
Londyn W 14 O AB, Wielka Brytania
Fax:
E-mail:
Tel.:|
Anna Longman
Wydawca
Oxford University Press
7^-otjie cZ-eici \V) korespondencji,
któr/f prDlvtlAz.il Ar 72-ntctiii
z reAnktoreut swojego wvAalvc*..
znalezione pDHtifAzy tfronićtlmi
tekstu. Ozy możliwe, ze frv taktu
pOrznAkn.. w jakim zreAt^towany
został pierwotny maszynopisz
29 września 2000
Szanowna Pani Longman,
z przyjemnością przesyłam Pani umowę w sprawie naszej książki.
Podpisałem ją zgodnie z tym, co zostało ustalone.
Załączam też wstępną wersję tłumaczenia pierwszych lat życia Aszy,
czyli Kodeks winchesterski. Jak się Pani przekona w miarę napływa-
nia tłumaczonych dokumentów, w tekście tym zawarty jest niejako
zasiew wszystkiego, co ma się wydarzyć w jej dalszym życiu.
Przydarzyła mi się nadzwyczajna okazja! Zapewne każdemu history-
kowi marzy się, że pewnego dnia dokona jakiegoś odkrycia, które
utrwali w nauce jego nazwisko. I otóż sądzę, że właśnie mi udało się
to z chwilą, gdy odkryłem szczegóły biografii tej niezwykłej kobiety,
Aszy, tym sposobem wyjawiając mało znany — ba, wręcz nieznany!
— epizod, który w historii Europy miał wielkie znaczenie.
13
14
Teoria
ta
zaczęła
się
składać
w
koheren
tną
całość z
chwilą,
gdy
przy-
stąpiłem
do
analizo
wania
zachow
anych
dokume
ntów
odnoszą
cych się
do Aszy,
które
miały
posłuży
ć jako
materiał
do
mojej
pracy
doktor-
skiej.
Udało
mi się
dowieść
ich
autentyc
zności
dzięki
odkryci
u doku-
mentu
zwaneg
o
Fraxinu
s, a
który
znalazłe
m w
posiadło
ści
Snowsh
ill
Manor,
w
hrabstw
ie
Glouces
tershire.
Otóż
niejaki
Charles
Wadę,
ku-
zyn
zmarłeg
o
właścici
ela,
dostał
od
niego
przed
śmiercią
— i
przed
przejęci
em
Snowsh
ill
Manor
przez
Nationa
l Trust,
co
nastąpił
o w ro-
ku 1952
—
prezent
w
postaci
szesnast
owieczn
ego
niemiec
kiego
ku-
ferka.
Kiedy
go w
końcu
otwarto,
okazało
się, że
chronił
pewien
ma-
nuskryp
t. W
moim
przekon
aniu
(utwierd
za mnie
w nim
fakt, iż
kufe-
rek
wyposa
żony
był w
zamecz
ek ze
stalową
sprężyn
ą, którą
należało
urucho
mić, aby
ujawnił
całą
swoją
zawarto
ść) tekst
ten po
raz
ostatni
czytany
był w
XV
wieku.
Możliw
e, że
Charles
Wadę
nawet
nie wie-
dział o
jego
istnieni
u.
Napisan
y
średnio
wieczny
m
francusk
im i
łaciną,
tekst ów
nigdy
nie
został
przełożo
ny przez
Wadę'a
—
zakładaj
ąc, że w
ogóle
zdawał
on
sobie
sprawę z
jego
istnienia,
gdyż
bądź co
bądź był
on
jednym z
tych
wiktoria
ńskich
„kolekcj
onerów",
którym
bardziej
zależało
na
znajdo-
waniu
zabytkó
w niż na
rozszyfr
owywani
u ich
tajemnic.
Tymczas
em
Snowshi
ll
okazała
się
niebywał
ym
zbiorem
zegarów,
japoński
ch
pance-
rzy
rycerskic
h,
germańs
kich
mieczy
średniow
iecznych,
porcelan
y i naj-
różniejs
zych
niezwyk
łości. Co
jednak
nie tylko
moją,
czego
jestem
pewny,
zwróciło
uwagę,
to
nakreślo
na na
okładce
czyjąś
niewpra
wną
ręką
inskrypc
jayra;n>
zi«
mefecit
— „z
popiołu
jestem".
(Tu
trzeba
wy-
jaśnić, że
nasze
Asz
pochodzi
od
angielski
ego
„ash", co
oznacza
„po-
piół", ale
zarazem,
jesion";
łaciński
odpowie
dnik
tego
słowa to
właśnie
fraxinus
).
Przypus
zczam,
że ta
notatka
pochodz
i z XVIII
wieku.
Już w
trakcie
pierwsz
ej
lektury
tego
tekstu
uświado
miłem
sobie,
że
bez
wątpien
ia mam
przed
sobą
rzecz
absolut
nie
nową,
której
nikt
przede
mną nie
odkrył:
spisane,
lub
raczej
podykto
wane
komuś
osobi-
ste
wspomn
ienia
niewiast
y
imienie
m Asza,
które
ktoś
zanotow
ał w ja-
kimś
momen
cie,
poprzed
zającym
jej
śmierć.
Umarła
prawdo
podobni
e
w 1477
roku.
Nie
trzeba
mi było
wiele
namysł
u, żeby
sobie
uświado
-
mić, iż
wspom
nienia
te
wypełni
ają
pewne
luki w
spisany
ch
dotych-
czas
dziejach
Europy,
których
jest
wszak
bardzo,
bardzo
wiele. (I
moż-
na
przypus
zczać,
że
właśnie
fakt, iż
trafił mi
się
Fraxinu
s,
skłonił
wa-
sze
wydaw
nictwo
do
opublik
owania
nowej
wersji
Życia
Aszy).
To, co opisuje Fraxinus, może się wydawać zanadto bogate w najróż-
niejsze ozdobniki, wszelako trzeba mieć na uwadze to, że skłonność
do przesady, legendotwórstwa i mitologizowania, spotęgowane przez
stronniczość i patriotyzm samego kronikarza, składają się w sumie na
typowy średniowieczny zapis historyczny. Pod warstwą śmiecia —
jak sami zobaczycie — można natrafić na kosztowności.
Historia to ogromna sieć z wielkimi okami, przez które wiele rzeczy
przemyka w niepamięć. Na podstawie świeżo odkrytych dowodów
mam nadzieję ponownie naświetlić te fakty i wydarzenia, które nie
przystają do naszych mniemań o przeszłości, lecz które przecież na-
prawdę zaistniały.
W tym rozumieniu poniższy tekst nieuchronnie zmuszać będzie do
istotnego przewartościowania naszych poglądów na historię północnej
Europy. A historykom nie pozostanie nic innego, jak tylko się z tym po-
godzić.
Czekam na Pańską odpowiedź
Pierce Ratcliff
CZĘSC PIERWSZA
17 sierpnia - 21 sierpnia A.D. 1476
POLE BITWY
N=^p=»3
I
on rozbrzmiewało dudnieniem wodnych młynów.
Na odległych łanach gorczycy płonęło oślepiająco jasne światło
popołudniowego słońca. Zielone rzędy przystrzyżonych krzewów wi-
norośli wpijały się w grunt, oddzielone od siebie pasemkami brązowej
ziemi. Na plantacji roiło się od wieśniaków. Klucząc na Godlucu po-
między zaprzężonymi w woły chłopskimi furkami, Asza dotarła do
głównego mostu w kierunku do Dijon, dokładnie gdy miejski zegar
wybił za kwadrans piątą.
Zadyszany Bertrand wcisnął jej w dłonie niemieckie rękawice. Zwol-
nił, w tumanie wzbijanego przez końskie kopyta kurzu czekając, aż
zrówna się z nim Rickard. Asza pozostawiła za sobą gromadkę kom-
panijnych zwiadowców, którzy cisnęli się jej do strzemion, żeby zło-
żyć raporty, po czym zajęła właściwe sobie miejsce w szyku, między
Johnem de Vere a osobistą eskortą.
— A więc, hrabio? — rzuciła, podnosząc głowę, gdy przejechaw-
szy most, dotarli do miejskiej bramy. Czuła na karku wszystkie docie-
rające do niej odory: obroku, nagrzanych kamieni, alg i końskiego na-
wozu. Podniosła wizjer hełmu i opuściła osłonę brody, żeby skorzy-
stać z chłodnego powietrza, którym tchnęła rzeka, pełniąca zarazem
rolę fosy obronnej.
— Według najnowszych ocen — odparł hrabia — siły Wizygotów
na przedpolu Auxonne liczą blisko dwanaście tysięcy ludzi.
Asza skinieniem głowy potwierdziła tę ocenę.
— Kiedy byłam pod Bazyleą było ich właśnie dwanaście tysięcy.
Ale nie znam siły ich dwóch pozostałych głównych armii. Nie wiem,
czy są podobne do tej, czy też liczniejsze. Jedna znajduje się na teryto-
rium Wenecjan, żeby odstraszać Turków, a druga na ziemiach Nawar-
19
ry. Nawet forsownym marszem nie udałoby im się dotrzeć tutaj wcześ-
niej niż za miesiąc.
Powietrze wypełniło się nasuwającym na myśl spaleniznę zapa-
chem, wydzielanym przez kręcące się z najwyższą prędkością młyń-
skie koła, a jednocześnie nasyciło się złotawą mgiełką. Z kolczug
strzegących bramy wartowników oraz z płóciennego przyodziewku
przelewających się przez nią mężczyzn i niewiast nieznacznie wionęło
odorem zgnilizny, której posmak osadził się na języku Aszy. „Dijon
jest złote!" — pomyślała, poddając się spiekocie i chłonąc w siebie
wszystkie te odory z nadzieją, że roztopi się w nich zaciskający jej
wnętrzności strach.
— A oto i nasza eskorta!
John de Vere powściągnął swego wierzchowca, żeby przepuścić
swego brata George'a. Ten wysunął się na czoło i wszczął rozmowę
z czekającymi na nich dziewięcioma lub dziesięcioma burgundzkimi ry-
cerzami w pełnym rynsztunku, którzy mieli ich poprowadzić do pałacu.
De Vere odwrócił ku niej naznaczoną śladami przeżytych pór roku
twarz i spojrzał swoimi szarymi oczyma.
— Pani kapitan — rzekł. — Czy zastanawiałaś się nad taką możli-
wością, że Jego Łaskawość książę Burgundii zaproponuje ci teraz kon-
trakt? Ja nie będę w stanie sfinansować tej wyprawy na Kartaginę.
— Ależ my już mamy ten kontrakt — odparła Asza spokojnym to-
nem, tak że jej głos zaledwie przebijał się przez zgrzyt młyńskich kół.
— Czy mam rozumieć, że powinnam znaleźć jakiś pretekst do złama-
nia słowa, którego tak naprawdę nie dałam, skazanemu na banicję an-
gielskiemu hrabiemu, ponieważ niezmiernie bogaty władca Burgundii
chce mnie mieć przy sobie?
John de Vere nie patrzył już na nią, lecz pod kopyta wierzchowca,
toteż pod wzniesionym wizjerem jego hełmu mogła dostrzec jedynie
mocno zaciśnięte wargi.
— Burgundia jest bogata — powiedział. — Ja jestem zwolenni-
kiem Lancasterów. Może jedyną ich szansą. Tylko że, kapitanie, w tej
chwili mam pod sobą zaledwie trzech braci i czterdziestu siedmiu
żołnierzy, do tego nie mając dość pieniędzy, żeby im zapewnić wyży-
wienie nawet na najbliższe sześć tygodni. Któż więc, porównując to
z potęgą burgundzkiego księcia, miałby z własnego wyboru kupować
sobie Anglię?
20
Asza odparła na to z udaną powagą:
— Masz słuszność, mości hrabio. Nie zamierzam ani przez chwilę
brać pod uwagę Burgundii.
— Ależ pani! Jako przywódczyni najemników nic nie masz cen-
niejszego do sprzedania niż swoją reputację i dane przez siebie słowo!
— Tylko nie mów tego moim ludziom! — prychnęła na to Asza.
— Ponieważ to im muszę sprzedać pomysł Kartaginy. — Przed nimi
George de Vere wymieniał z burgundzkimi rycerzami uprzejme powi-
tania oraz sprzeczne opinie co do szyku, w jakim powinien się odbyć
ich wjazd do pałacu; najwyraźniej na razie nikt jeszcze nie dowiódł
swej racji. Asza wyczuła, że Godluc niepewnie stawia kopyta na roz-
grzanym bruku Dijon. Pokrzepiającym gestem położyła mu dłoń na
karku, w miejscu, w którym cętki przechodziły z barwy żelaza w sre-
bro. Rumak podniósł łeb z parsknięciem, w którym Asza dosłyszała
chęć popisania się przed mieszkańcami Dijon. Wokół niej błyszczały
pobielone ściany i pokryte łupkiem dachy domów. Przekrzykując na-
rastający zgrzyt młynów, powiedziała: — To miejsce wygląda jak wy-
jęte z kart księgi godzin*!
— Ba! Gdybyśmy to my dwoje byli ich sprawcami, madam!
— Niech to diabli. Wiedziałam, że będzie mi brakowało zbroi...
— George de Vere odwrócił się ku nim w siodle, dając gestem znać,
żeby się zbliżyli. U boku już uśmiechniętego hrabiego Oksfordu Asza
wjechała w środek burgundzkiej eskorty. Rycerze ruszyli naprzód,
lecz pomimo eskorty żołnierzy w uniformach oznaczonych czerwony-
| mi krzyżami Karola konie szły krętymi uliczkami nader wolno: a to
pośród ciżby czeladników i ich uczniów, którzy wyszli przed warszta-
ty, a to wśród otaczających kramy na miejskim targu niewiast w wyso-
kich czepkach, a to pośród ciągnionych przez woły wozów, które
:? z dawna ustaloną drogą toczyły się ku młynom. Asza jeszcze wyżej
podniosła wizjer, odpowiadając uśmiechem poddanym księcia Karola,
którzy witali ją okrzykami i machaniem rąk. — Tomaszu! — zawołała
I
* Księga godzin (ang. Book of Hours) — średniowieczna książka opisująca
dzienny cykl modlitw, początkowo używana tylko w klasztorach, a od pocz. XV w.
także w mniejszym formacie dla użytku prywatnego; oprócz systemu modlitw zawie-
rała kalendarz liturgiczny oraz barwne miniatury, stanowiące arcydzieła średnio-
wiecznego malarstwa; przemysł wytwarzania ksiąg godzin rozwinął się m.in. w ta-
< kich centrach jak Brugia i Utrecht.
półgłosem. Rochester wbił ostrogi w boki gniadego wałacha i spiesz-
nie przyłączył się do czołowej grupy. Z wysuniętego poza ścianę okna
drugiego piętra przypatrywało mu się młode dziewczę o błyszczących
oczach. — Sprowadź ją na dół, chłopcze.
— Tak jest, szefie! — A po chwili dodał: — Starczy mi czasu na
jakieś co nieco, szefie?
— Nie dla psa kiełbasa!
Jednym ruchem dłoni na powrót przywiodła Godluca do lewego
boku wierzchowca hrabiego Oksfordu.
— Sądzę, że nigdy nie uda ci się wprowadzić w czyn tej condotty,
madam. A jednak wciąż o niej myślisz.
— Nie. Ja po prostu...
— Nie zaprzeczaj, tylko powiedz mi dlaczego?
Ani jego ton, ani osoba nie dawały jej szansy na uchylenie się od
odpowiedzi. Skrycie tocząc spojrzeniem po burgundzkich rycerzach,
powiedziała przyciszonym głosem:
— Owszem. Mówię, że powinniśmy najechać Kartaginę, ale to
wcale nie znaczy, że nie odczuwam przed nią obawy! Jeśli nie myli
mnie wspomnienie Neuss, to Karol Burgundzki mógł tu zgromadzić
może nawet dwadzieścia tysięcy wyszkolonych ludzi, a do tego zaopa-
trzenie i broń, w tym również działa. I gdyby to ode mnie zależało, to
chciałabym, żeby całe dwadzieścia tysięcy znalazło się pomiędzy mną
i królem-kalifem, a nie tylko czterdziestu siedmiu żołnierzy i trzech
twoich braci! Dziwi cię to?
— Tylko głupcy nie odczuwają lęku, madam.
Rytmiczne zgrzytanie i łoskot młynów na dobrą minutę uniemożli-
wiły im rozmowę. Dijon jest położone między dwiema rzekami, Su-
zon i Ouche, u ich przypominającym grot strzały zbiegu. Asza jechała
teraz wzdłuż nadrzecznej drogi. Mury obronne zamykały w tym miej-
scu rzekę w obrębie miasta. Przyglądała się listwom kół wodnych, któ-
re wznosiły się ku słońcu, tryskając brylantami. Przepływająca pod
nimi woda była czarna i gruba jak szkło; jadąc w otoczeniu rycerzy
książęcego dworu, Asza czuła siłę tego nurtu.
Właśnie mijali najbliżej położony młyn.
Nie mogąc mówić, przez parę chwil jedynie przyglądała się ulicz-
ce, którąjechali. Grupka mężczyzn w koszulach i z podwiniętymi no-
gawicami, naprawiających koło wozu, usunęła się im z drogi. Asza
22
spostrzegła, że wprawdzie wszyscy zdjęli z głów słomiane kapelusze,
ale nie uczynili tego ani pospiesznie, ani lękliwie; i że tylko jeden
z burgundzkich rycerzy wstrzymał konia, aby powiedzieć coś do ich
szefa.
Zerknęła na otwierającą się teraz przed nimi przestrzeń między do-
mami, które wyróżniały się diamentowo lśniącymi szybami okien.
Ulica przechodziła w plac, jak się wkrótce okazało w kształcie trój-
kąta. Wzdłuż dwóch jego boków płynęły rzeki: tu właśnie miały się ze
sobą spotkać. Błyszczały wysokie miejskie mury, a strzegący ich żoł-
nierze, wsparci na halabardach, z zaciekawieniem przyglądali się z góry
orszakowi przyjezdnych. Byli dobrze uzbrojeni i schludni, a ich twa-
rze bynajmniej nie świadczyły o tym, aby w niedawnej przeszłości do-
świadczyli głodu.
— Jak się zapewne domyślasz, Wasza Łaskawość — powiedziała
do hrabiego — rozchodzą się wokół najrozmaitsze pogłoski: a to, że
słyszę głosy, a to, że ich nie słyszę, a wreszcie że Lazurowy Lew jest
w rzeczywistości ciągle opłacany przez Wizygotów, bo ja jestem sio-
strą Faridy, i tak dalej.
De Vere spojrzał na nią.
— Iw żadnym razie nie chciałabyś, żeby z ciebie zrezygnowano
w obawie przed ryzykiem, jakie się z tobą wiąże?
— Otóż to.
— Madam, wynikające z zawartego kontraktu obowiązki odnoszą
się do obu stron.
Choć Asza nie dosłyszała w utwardzonym w bojach głosie de Vere
żadnego znaczącego nacisku, to z bólem i lękiem poczuła, że opuszcza
ją cynizm, z jakim zwykła do wszystkiego podchodzić. Oślepiało ją
słońce. Coś zaczęło ściskać jej krtań.
— Ich przywódczyni, Farida — powiedziała, usilnie starając się
zapanować nad głosem — urodziła się niewolnicą. I nie robi z tego
żadnej tajemnicy. A ja... Wyglądamy obie jak szczenięta z tego same-
go miotu. Czym się to we mnie objawia?
— Odwagą — odparł łagodnym tonem lord Oksfordu. Gdy napo-
tkał jej wzrok, patrzyła prosto przed siebie, a jej spojrzenie wyraźnie
stwardniało. Rzekł: — Uznałaś, że najlepszym sposobem ukrycia się
przed tym będzie ujawnienie mi planu zaatakowania wroga w jego
najpotężniejszym mieście. Wprawdzie mógłbym doszukiwać się po-
23
wodów, dla których wolno by mi było powątpiewać w bezstronność
twego osądu tej sprawy, gdybym ją przyjął tak, jak mi została przed-
stawiona — ale nie mam tego rodzaju wątpliwości. Twoje myśli współ-
brzmią z moimi. Miejmy nadzieję, że książę wyrazi zgodę.
— Jeśli jej nie wyrazi — powiedziała Asza, tocząc spojrzeniem po
bogato odzianych rycerzach eskorty — to za żadną cholerę nic nie
będziemy mogli na to począć. Mamy puste kiesy, podczas gdy on jest
wielce potężnym człowiekiem, którego armia otacza to miasto. Spójrz-
my prawdzie w oczy, Wasza Łaskawość: wystarczą dwa jego rozkazy
i stanę się jego najemniczką, a nie twoją.
Oksford warknął na to ostrym tonem:
— Na mnie spoczywa odpowiedzialność za moich braci i bliskich
mi towarzyszy*! Oraz za kogoś, komu udzieliłem mojej protekcji!
— Większość ludzi nie tak widzi condottą. — Asza trochę spowol-
niła Godluca, żeby móc ponownie patrzeć na swego rozmówcę. — Ale
ty właśnie tak do niej podchodzisz, prawda?
Przyglądając mu się, utwierdziła się w przekonaniu, że ludzie goto-
wi by byli pójść za Johnem de Vere o wiele dalej, niż podpowiadałby
to im rozsądek. I dziwić się samym sobie dopiero wtedy, kiedy byłoby
już za późno.
Wzięła głęboki oddech i poczuła, że brygandyna obciskają o wiele
bardziej niż zwykle. Godluc głośno wydychał powietrze przez szeroko
rozwarte nozdrza. Odruchowo przechyliła się w siodle do tyłu, żeby
koń się zatrzymał, co pozwoli jej dostrzec przyczynę jego zaniepoko-
jenia. Dwa metry przed nim zafurkotało skrzydełkami stadko kacząt,
które zerwały się znad brzegu rzeki i teraz kwacząc, truchtały po bruku
rzędem za matką, zmierzając ku położonemu na przeciwległym boku
trójkąta młynowi, czyli ku drugiej rzece. Dwunastu burgundzkich ry-
cerzy, hrabia Oksfordu, jego szlachetnie urodzeni bracia, wicehrabia,
niewieścia przywódczyni najemników i jej osobista eskorta — wszy-
scy ściągnęli wodze swych wierzchowców i czekali, aż przemaszeruje
przed nimi dziewięć kacząt.
* Dla feudalnego magnata do grona „towarzyszy" zaliczali się podlegli mu wasa-
le, którzy nosili jego barwy; inni wielmoże, będący jego politycznymi
sojusznikami,
a także przedstawiciele handlu i innych rodzajów przedsiębiorczości, których
powo-
dzenie zależało od rozdawanych przez niego łask oraz przywilejów.
24
Asza wyprostowała się w siodle z zamiarem wznowienia rozmowy
z hrabią. Przed jej oczyma pojawił się widok książęcego pałacu w Di-
jon. Wysokie, białe gotyckie mury, przypory, strzeliste wieże, niebie-
skie łupkowe dachy i setka powiewających nad tym wszystkim pro-
porców.
— Prawda, madam — rzucił z nieznacznym uśmiechem hrabia —
że z dworem Burgundii nie może się równać żaden inny dwór świata
chrześcijańskiego? Zaraz zobaczymy, jak odniesie się książę do mojej
pucelle i jej głosów.
Zsiadając z konia, powitana została przez spoconego Godfreya Ma-
ximilliana, który dotarł na miejsce pieszo, wraz z resztą ludzi Thomasa
Rochestera i powiewającym nad ich głowami proporcem Aszy.
Wkroczywszy do pałacu, zdumiała się ogromem przestrzeni, oto-
czonej kamiennymi murami. Pomiędzy wysokimi i wąskimi, łukowato
zwieńczonymi oknami wznosiły się ku górze cienkie, strzeliste kolum-
ny; widok oświetlonych popołudniowym słońcem, tchnących świeżo-
ścią białych i kremowych dzieł kamieniarstwa przywiódł jej na myśl
dopiero co podebrany pszczołom miód.
Gdy zamknęła rozwarte z podziwu usta i niepewnym krokiem po-
deszła w pobliże Johna de Vere, rozbrzmiały fanfary, a herold po-
czął wywoływać imiona i godności przybyłych głosem tak tubalnym,
że wprawiał w drżenie zatknięte po obu stronach sali proporce; na
dźwięk jej imienia obróciła się ku Aszy setka bogatych i potężnych
mężów. Wszyscy odziani byli na niebiesko.
Obiegła szybkim spojrzeniem jedwabie barwy szafirowej, akwa-
marynowej i królewskiego błękitu, atłasy w kolorze indygo i prochowe-
go niebieskiego. Następnie spojrzała na rozłożyste, zawijane kapelusze,
których błękit przypominał swym odcieniem nocne niebo, a wreszcie
na długą suknię Małgorzaty z Yorku, nasuwającą na myśl Morze Śród-
ziemne. W bezwiednym odruchu jeszcze bardziej przybliżyła się do
hrabiego Oksfordu, a wówczas dotknęła jej ucha broda Godfreya, któ-
ry szepnął:
— Są tu też Wizygoci.
— Co?!
— Jakieś poselstwo czy ambasada... Nikt nie ma pewności co do
ich statusu.
— Tutaj? W Dijon?!
— Z tego, co słyszałem, są tu już od południa.
— Kto?
Bursztynowe oczy Godfreya zlustrowały tłum.
— Nie udało mi się zdobyć ich imion.
Asza skrzywiła się z odrazą. Nie robiło na niej wrażenia oszała-
miające bogactwo zdobnych w klejnoty oznak na kapeluszach, złotych
i srebrnych kołnierzy w formie łańcuszków, otaczających szyje szla-
chetnie urodzonych, fantazyjnych ozdóbek przyszytych do dubletów
rycerskiej młodzieży ani też cieniutkich jedwabnych woalek, które
osłaniały oblicza szlachetnych dam. „Wszyscy, wszyscy na niebie-
sko!" — uświadomiła sobie nagle. Jej brygandyna z błękitnego aksa-
mitu współgrała z tym kolorytem, a przynajmniej nie odróżniała się
zbytnio. Zerknęła na czwórkę braci de Vere i towarzyszącego im Beau-
monta; ich pełne, błyszczące stalą zbroje jaskrawo kontrastowały z atła-
sowymi i jedwabnymi szatami burgundzkiego dworu.
— Godfreyu, kto to są ci ludzie? I nie mów mi, że nie wiesz. Masz
przecież w tym tłumie cholernie sprawną siatkę informatorów! Więc kto?
Dyskretnie, żeby nie zwrócić na siebie uwagi, mnich cofnął się
o krok po szachownicy posadzki. Asza nie miała żadnego sposobu na
to, by go dalej wypytywać, nie wywołując tym zamieszania. Drugi raz
podczas ich znajomości miała arcywielką ochotę mu przyłożyć, ale
musiała poprzestać na zaciśnięciu dłoni w kułak.
— Czy wiadomo ci było, Wasza Wielmożność — spytała Johna
de Vere, nie zwracając ku niemu spojrzenia — że będzie tu również
jakieś wizygockie poselstwo?
— Wielki Boże!
— Rozumiem, że mam ten okrzyk uznać za zaprzeczenie, tak?
Burgundzcy dworzanie poprowadzili ich teraz dalej w głąb ogrom-
nej sali. Goście mogli sycić oczy jeszcze innymi wspaniałościami:
umieszczonymi w niszach malunkami oraz zawieszonymi na ścianach
gobelinami, które przedstawiały sceny z wielkich łowieckich wypraw;
Asza nie potrafiła ogarnąć tego wszystkiego. Nad poszczególnymi
przedmiotami była jeszcze sama wyniosła architektura tej sali, od eso-
wato obramowanego okna i pęków rozgałęziających się kolumn, po-
przez okna ze szkła, za którymi widniały inne dachy książęcego pałacu
w Dijon, po biało-złote kamienne zwieńczenia, które pięły się ku
błękitnemu niebu.
26
Zza okien dobiegał do wnętrza furkot gołębich skrzydeł. Asza opu-
ściła wzrok ku posadzce i potknęła się, gdy idący za nią Dickon de
Vere boleśnie nastąpił jej na piętę. Obie eskorty — zarówno jej, jak
i Anglików — opuściły salę, robiąc miejsce dla innych, a ich rolę tym-
czasowo przejęli bracia hrabiego Oksfordu. Godfrey trzymał się za jej
plecami, ukazując spokojne oblicze, z oczyma, z których ani liczni pośród
zgromadzenia duchowni, ani szlachetnie urodzeni panowie i ich małżonki
nie zdołaliby odczytać żadnego z przepełniających go uczuć.
Asza rozglądała się wokół siebie, lecz nie udało się jej wypatrzyć
ani jednej wizygockiej szaty lub kolczugi.
John de Vere, a z nim jego bracia i wicehrabia Beaumont uklękli;
Asza wsparła się na jednym kolanie, spiesznie odsłaniając głowę.
Na książęcym tronie siedział młody mężczyzna w rajtuzach i dub-
lecie z bufiastymi rękawami. Z przechyloną głową rozmawiał z kimś
u swego boku. Ujrzawszy cokolwiek posępną twarz i długie do ramion
czarne włosy, z opadającą na czoło, prosto przyciętą grzywką, Asza
pojęła, że to sam książę Burgundii, Karol, tytularny wasal Ludwika XI,
który świetnością przewyższał wielu królów*.
— A zatem dzień, który nie wróży nic dobrego? — rzekł, nie przy-
ciszywszy nawet głosu, jak gdyby go nie obchodziło to, że ktoś może
się przysłuchiwać tej prywatnej konwersacji.
— Tak, Wasza Wysokość — przytaknął mu z ukłonem rozmówca
odziany w długą lazurową szatę, która częściowo przypominała nie-
wieścią suknię; w wysuniętych z obszernych rękawów dłoniach prze-
kładał arkusze usiane diagramami, pełnymi kół i różnorakich figur. —
Powiedzmy raczej, iż daje on sposobność pomszczenia dawno dozna-
nego zła.
Książę dał mu znak, żeby się oddalił, po czym wyprostował się
i z wysokości swego tronu począł się wpatrywać w klęczących Ang-
lików. Jako jedyny w całym zgromadzeniu odziany był na biało; na
burgundzkim dworze wyróżniał się prostotą. Asza pomyślała: „Biel
symbolizuje cnotę, być może więc jest to dla niego dzień szlachetno-
ści, rycerskości lub wstrzemięźliwości. Ciekawam, czym jest dla nas,
którzyśmy się przed nim zebrali?"
* Urodzony w Dijon w 1433, Karol miał w tym czasie 43 lata.
27
Karol przemówił głosem, który był miły dla ucha.
— Mój lordzie Oksenfordu.
De Vere powstał z klęczek.
— Panie — rzekł. — Mam zaszczyt przedstawić ci mojego kapita-
na najemników, którego Wasza Łaskawość życzyłeś sobie ujrzeć. Oto
Asza.
Asza powstała. Za nią stanęli odziani w barwy Lazurowego Lwa
Thomas Rochester i Euen Huw; Godfrey mocno ściskał w dłoniach
psałterz. Wygładziła włosy nad lewym policzkiem, upewniając się, że
zakrywają gojącą się tam ranę.
— Panie...
Zasiadający na książęcym tronie młody mężczyzna, który nie wy-
glądał na to, aby już osiągnął trzydziestkę, wsparł się jedną ręką na po-
ręczy fotela, pochylił się i jął się jej przypatrywać oczyma tak ciemnej
barwy, że musiały być czarne. Blade dotychczas policzki zaczęły na-
biegać krwią.
— Tyś mnie próbowała zabić! — Asza natychmiast pojęła, że nie
była to z jego strony próba żartu, gdyż walezyjski książę Burgundii
bynajmniej nie wyglądał na kogoś, kogo łatwo można by oczarować
uśmiechem; nadała więc swej twarzy grzeczny wyraz, całą postawą
zaświadczając o skromności i szacunku, ale zachowała milczenie. —
Masz więc u swego boku godną uznania wojowniczkę, de Vere —
stwierdził książę, po czym odwrócił głowę od Aszy i odbył krótką roz-
mowę z zasiadającą u jego boku damą. Asza spostrzegła, iż małżonka
władcy ani na chwilę nie przestawała się wpatrywać w hrabiego de
Vere.
— Być może — powiedziała w końcu dźwięcznym głosem Małgo-
rzata z Yorku — czas już, panie, aby ten człowiek wyjaśnił nam, cze-
mu nadużywa twej gościnności.
— Przyjdzie odpowiednia ku temu chwila, pani — rzekł na to
książę, po czym gestem przywołał do siebie dwóch spośród swych do-
radców i porozmawiawszy z nimi, ponownie zwrócił spojrzenie na
stojącą przed nim grupkę. Asza zdążyła w tym czasie obliczyć, ile
kosztował skromny książęcy strój: biała półsuknia spięta była guzika-
mi, tyle że za guziki posłużyły brylanty, a rękawy zdawały się być
przyszyte złotą nicią. I jeśli dodać do tego, że wszystkie inne szwy
jego odzienia wykonane zostały taką samą nicią z najprzedniejszej
28
próby złota... Na tle błękitnego morza jego dworu władca lśnił niczym
śnieg, oblany delikatnymi promieniami zimowego słońca, które go
pozłacało; także rękojeść jego ozdobnego sztyletu wykonana została
ze złota, wysadzanego perłami. — Zamiarem naszym, kondotierko
Aszo — oznajmił —jest dowiedzieć się wszystkiego, co ci jest wia-
domym o wizygockiej przywódczyni Faridzie.
Asza przełknęła ślinę, aby potem przemówić głosem, który jakoś
udało się jej uczynić słyszalnym.
— Dzisiaj wszyscy już wiedzą to, co mi jest na ten temat wiado-
mym, panie. Ma ona pod swoją komendą trzy wielkie armie, z których
jedna rozłożyła się obozem tuż za twoją południową granicą. Prowadzi
wojnę, kierując się wskazówkami jakowegoś głosu, dochodzącego do
niej, jak sama to twierdzi, za pośrednictwem Mosiężnej Głowy lub
urządzenia zwanego Kamiennym Golemem, przy czym wskazówki te
przekazywane są ponad morzami, z Kartaginy. — Niełatwo jej było
utrzymywać płynny tok myśli pod przenikliwym spojrzeniem Karola.
— Dodam, że na własne oczy widziałam, jak zdawała się prowadzić
rozmowę za pośrednictwem wspomnianej machiny. Co do innych spraw,
to Goci spalili Wenecję, Florencję i Mediolan, ponieważ ich nie po-
trzebują, mając zapewniony łańcuch niewyczerpalnych dostaw ludzi
i materiałów, które przypływają do nich przez Sródmorze, jak to się
też działo, kiedy ich opuszczałam.
— Jestże owa Farida rycerzem przestrzegającym zasad honoru?
Czy to Bradamante*? — zapytał książę Karol.
Asza uznała, iż to właściwa chwila, żeby przedstawić się jego
oczom jako osoba zarazem mniej spektakularna i bardziej człowiecza.
Pełnym goryczy tonem odrzekła:
— Bradamante nie ukradłaby mi i nie zatrzymała dla siebie mojej
najlepszej zbroi, panie! — Pośród zebranych dało się usłyszeć tłumio-
ne rozbawienie, które jednak ucichło, jak nożem uciął, gdy tylko stało
się oczywiste, że książę się nawet nie uśmiechnie. Asza wytrzymała
spojrzenie jego czarnych oczu, błyszczących na niemal brzydkiej —
z pewnością walezjuszowskiej! — twarzy, po czym dodała: — Co się
tyczy wizygockich rycerzy, panie, to wydaje się, że ciężka jazda nie
* Bradamante — legendarna kobieta-rycerz, rozsławiona zwłaszcza w Orlandzie
szalonym Ariosta.
29
jest ich mocnym punktem. Nie praktykują żadnych rycerskich turnie-
jów. Mają przeciętną konnicę, wielce liczebną piechotę oraz golemy.
Książę spojrzał na 01iviera de la Marche, a wówczas wielkolud
najpierw obdarzył Aszę skinieniem głowy, a potem wspiął się po
wiodących na podniesienie stopniach w sposób, który rażąco odbiegał
od tego, co było przyjęte na dworze. Władca wyszeptał mu coś do
ucha. De la Marche podziękował mu skłonem głowy, przyklęknąwszy
na jedno kolano, ucałował jego dłoń i opuścił podium. Asza nie po-
dążyła za nim wzrokiem, jednakże domyśliła się, że wyszedł z sali.
— Ci wyzbyci honoru mężowie z Południa — rzekł książę, tym ra-
zem kierując swe słowa do wszystkich — poważają się gasić słoń-
ce, przyświecające chrześcijanom, okrywając nas takim samym po-
kutnym całunem jak ich własny Wieczny Półmrok. Oni nie odpoku-
towali jeszcze za grzech pustego tronu, lecz co się nas tyczy, to choć
Bóg świadkiem, iż nie jesteśmy bezgrzeszni, nie zasługujemy na
to, aby zabrano nam słońce, które jest wszak Synem samym! — Rzu-
ciwszy szybkie spojrzenie Godfreyowi, Asza rozwikłała zagadkę tych
słów i z wielkim pośpiechem przytaknęła im paroma poruszeniami
głowy. — Tedy... — Urwał, gdyż siedząca obok niego na mniejszym
tronie Małgorzata zaczęła coś do niego mówić przyciszonym, lecz
wyraźnie nalegającym tonem. Po krótkiej, acz w ocenie Aszy ostrej
wymianie zdań książę Burgundii wielkodusznie ustąpił. — Jeśli ma to
przynieść ulgę twej duszy, pani, dajemy ci naszą zgodę na osobiste go
przepytanie. De Vere! Księżna Małgorzata życzy sobie zamienić z to-
bą kilka słów.
Stojący za plecami Aszy George de Vere wyszeptał:
— Będzie to pierwszy raz!
Dickon skwitował to stłumionym śmieszkiem.
Urodzona w Anglii szlachetna dama popatrzyła z góry na swych
rodaków, z widocznym rozmysłem pomijając obecną pośród nich
Aszę, jej kapelana i proporzec.
— Oksfordzie, po coś ty tu przybył? Z góry wiedziałeś, że nie bę-
dziesz mile powitany. Mój brat, król Edward, darzy cię nienawiścią.
Czemu więc podążyłeś moim śladem?
— Ja nie podążałem za tobą, madam. — John de Vere odpowie-
dział niegrzecznościąna niegrzeczność, nie przywołując żadnego z na-
leżnych jej tytułów. — Przybyłem do twego małżonka. Mam do niego
30
jedno pytanie, skoro jednak wróg stanął na waszej granicy, to moje py-
tanie może poczekać na stosowniejszą chwilę.
— Nie! Teraz. Zadaj je teraz!
Świadoma, że pod nurtem tej szczególnej rzeki płynie wiele rozma-
itych prądów, Asza bynajmniej nie była skłonna zarzucić Małgorzacie
z Yorku, że jest po prostu nieprzyjemnie ostrą, czy też popędliwą nie-
wiastą. „Lecz przecież coś jej doskwiera. Coś ją boleśnie gryzie" —
pomyślała.
— To nie jest odpowiednia chwila — powtórzył hrabia.
Karol Burgundzki pochylił się ku niemu i marszcząc brwi, rzekł:
— Jeśli domaga się tego moja księżna, to z całą pewnością chwila
jest odpowiednia, de Vere. Grzeczność jest cnotą rycerza.
Asza zerknęła na Anglika. Zacisnął mocno wargi, ale po chwili na-
pięcie zaczęło stopniowo znikać z jego twarzy, a w końcu zachichotał.
— Skoro twój małżonek sobie tego życzy, madam Małgorzato, to
ci powiem. Gdy Jego Łaskawość król Edward, szósty tego imienia,
zmarł, nie pozostawiwszy po sobie żadnego potomka, który miałby
prawo dziedziczyć po nim koronę*, udałem się do kolejnego preten-
denta do tronu Anglii z rodu Lancasterów i poprosiłem go, żeby zebrał
armię, co by mi pozwoliło na oddanie korony prawowitemu i uczciwe-
mu następcy, nie zaś twojemu bratu.
„A mnie się zdawało, że to ja potrafię być nietaktowna..." Korzy-
stając z powszechnego oburzenia i głośnych komentarzy zgroma-
dzonych, Asza przebiegła spojrzeniem drogę, która wiodła lustrzaną
posadzką ku tylnym drzwiom, oceniając odległość do wejścia głów-
nego i czekającej za nim gwardii księcia. „Jestem w doprawdy wspa-
niałym położeniu. Wizygotka Farida wtrąca mnie do więzienia. Udaje
mi się przedostać tutaj. Wynajmuje mnie de Vere. A teraz przez de
Vere wszyscy zostaniemy uwięzieni. Nie takiego chciałam obrotu
rzeczy!"
Do jej uszu dotarł ledwie słyszalny odgłos rozdzierania jakiejś tka-
* Henryk VI i Małgorzata z Anjou mieli tylko jednego syna, Edwarda, który
zginął w bitwie pod Tewkesbury. Od tego momentu, jeśli Lankasterowie chcieli do-
wieść praw któregoś ze swoich do tronu, musieli stawiać na pretendenta o wiele
go-
rzej usytuowanego w kolejce do dziedziczenia (ostatecznie zdecydowali się na
Hen-
ryka Tudora, którego walijski dziadek pojął za żonę wdowę po Henryku V). Tymcza-
sem korona pozostawała w rękach Yorka, Edwarda IV.
31
niny: to darł się kraj woalki, miętej i rozszarpywanej przez zaciśnięte
palce Małgorzaty z Yorku.
— Mój brat Edward jest wielkim królem!
Oksford wybuchnął tak hałaśliwym śmiechem, że Asza aż podsko-
czyła.
— Twój brat Edward kazał mojego brata Aubreya żywcem wypa-
troszyć, obciąć mu kutasa i na jego oczach upiec. Oto egzekucja godna
Yorków. Twój brat Edward kazał ściąć mojemu ojcu głowę, nie mając
na poparcie tej kaźni ani krzty angielskiego prawa, jako że ojciec mój
nie zgłaszał żadnych pretensji do tronu!
Małgorzata zerwała się na równe nogi.
— Nasze roszczenia do tronu są zasadniejsze niż wasze!
— Ale twoje roszczenia, madam, nie są równie zasadne jak twoje-
go małżonka!
Zapadła cisza równie nagła jak ta, którą wywołuje świst opadającego
topora. Asza dopiero po dłuższej chwili zdała sobie sprawę z tego, że
wstrzymuje oddech. Wszyscy bracia de Vere stali wyprostowani jak
struny i z dłońmi na rękojeściach mieczy, a hrabia Oksfordu wpatrywał
się w niewiastę na tronie wzrokiem ptasiego drapieżcy, który przeżył
już w życiu wszystkie możliwe niepogody. Po paru chwilach przeniósł
spojrzenie na Karola i obdarzył go sztywnym skłonem głowy.
— Musisz wszak wiedzieć, panie, iż będąc praprawnukiem Johna
z Gaunt i Blanche z Lancaster, jesteś w obecnej chwili pierwszym spo-
śród żyjących Lancasterów pretendentem do tronu Anglii*.
„Jesteśmy martwi". Asza zacisnęła dłonie za plecami, żeby utrzy-
mać palce jak najdalej od rękojeści swego miecza, drugiego na liście
jej ulubionych; włożyła w to wysiłek, do jakiego skłania człowieka
naj zwyczaj niej szy lęk przed śmiercią. „Jesteśmy martwi, jesteśmy za-
łatwieni, nasze tyłki tyleż są warte, co gówno, które w sobie mieszczą.
Dobry Boże, Oksford, czyś nie mógł choć ten jeden raz nie otworzyć
gęby, kiedy cię zapytano o prawdę?!" Była w najwyższym stopniu
zdumiona, gdy jej własne usta się otworzyły i wydobył się z nich jej
własny głos, który całkiem donośnie powiedział:
* W rzeczywistości Karol zgłosił swoje prawo do angielskiego tronu w roku
1471, pięć lat wcześniej niż w tej powieści, jednakże aż do śmierci nie poczynił
w tej
kwestii żadnych dalszych kroków.
32
— A gdyby i to nie dało rezultatu, to przypuszczam, że wciąż
jeszcze moglibyśmy wspólnie najechać Konwalię! —Nastała chwi-
la osłupienia i ciszy, tak krótka, że starczyła Aszy tylko na wstrzyma-
nie oddechu, a potem nastąpił wybuch dobywającego się ze stu gardeł
śmiechu wywołany uśmiechem na twarzy księcia Karola Burgundz-
kiego. Bardzo chłodny i bardzo nieznaczny, ale jednak — uśmiech. —
Szlachetny książę — spiesznie powiedziała Asza. — Francuski delfin
miał swojąpucelle. Niestety, nie mogę wcielić się w jej rolę: bądź co
bądź jestem niewiastą zamężną, ale podobnie jak Joanna proszę Boga,
aby okazał mi swoją łaskę; gdybyś mi więc dał jeśli nawet nie żołnie-
rzy, to choć cząstkę bogactwa twej armii, spróbowałabym zrobić dla
ciebie to samo, co ona zrobiła dla Francji: zabijałabym twoich nie-
przyjaciół, panie.
— A cóż takiego dokona dla Burgundii twoje siedemdziesiąt jeden
kopii? — zapytał książę.
Asza zmarszczyła brwi, gdyż do tej pory sama jeszcze nie otrzy-
mała od kwatermistrzów Anselma dokładnych spisów, lecz w dalszym
ciągu stała z wysoko podniesionym czołem, świadoma tego, że jej
twarz i włosy do pewnego stopnia same za nią zaświadczają, a w peł-
nej zbroi zrobiłaby na władcy jeszcze większe wrażenie.
— Lepiej byłoby o tym rozmawiać nie na tłumnym dworze, panie.
Karol Burgundzki klasnął w dłonie. Zagrały fanfary, rozmieszczo-
ne po obu stronach sali chóry zaczęły zgodnie śpiewać, damy po-
wstały, mężczyźni w suto plisowanych krótkich płaszczach poprowa-
dzili je ku wyjściom, Aszę, Godfreya i de Vere powiedziono zaś do ja-
kiejś kaplicy, czy może pobocznej komnaty.
Po niezbyt krótkim czasie wkroczył tam Karol Burgundzki z paro-
osobową asystą. Odprawiwszy ją ruchem dłoni, zwrócił się do hrabie-
go ze słowami:
— Wyrządziłeś przykrość królowej Brugii. — Zbita z tropu Asza
spoglądała to na Oksforda, to na księcia. — Jako gubernator tego mia-
sta moja małżonka czasem bywa zwana królową — wyjaśnił władca,
sadowiąc się na krześle. Rozpiął już guziki wierzchniego okrycia, pod
którym widać było haftowaną złotem czerwoną tkaninę spodu, a jesz-
cze głębiej — związywaną pod szyją koszulę z płótna tak doskonale
wyrobionego, że było prawie niewidoczne. — Nie ma ona dla ciebie
ani odrobiny sympatii, mój hrabio.
33
— Nigdy tego od niej nie oczekiwałem — odparł de Vere. — A do
tej sceny ty sam mnie zmusiłeś, panie.
— Owszem — przyznał książę, po czym po raz pierwszy spoj-
rzał na Aszę. — Masz u swego boku bardzo interesującą ryzykantkę.
I młodą.
— Sama potrafię dowodzić swoimi ludźmi, panie. — Niepewna,
czy zakryć głowę, co wywołuje szacunek dla białogłowy, czy też mieć
ją po męsku odkrytą, Asza zdecydowała się na połowiczne rozwiąza-
nie: stała, trzymając kapelusz w rękach. — Burgundzka armia i tak jest
już uważana za najlepszą w całym chrześcijańskim świecie, panie.
Zleć mi więc zadanie, z którym twoje wojska sobie nie poradzą: po-
zbawienie wizygockiego ataku serca.
— A gdzież to znajduje się owo serce?
— W Kartaginie — odparła Asza.
Oksford rzekł:
— To bynajmniej nie jest pomysł szaleńczy, panie, a tylko nie-
zwykle śmiały.
Ściany komnaty, w której się znajdowali, obwieszone były gobeli-
nami, na których pojawiało się burgundzkie zwierzę heraldyczne: ob-
lany białą i złotą poświatą jeleń, umykający przez puszczę przed łow-
cami i czcicielami. Aszy było gorąco od padających przez okna pro-
mieni gorącego popołudniowego słońca. Zmieniając pozycję, żeby ich
uniknąć, napotkała płomienny, przetykany złotem wzrok jelenia. Po-
między jego ogromnym porożem widniał misternie utkany Zielony
Krzyż.
— Jesteś uczciwym człowiekiem i dobrym żołnierzem — stwier-
dził książę Burgundii, podczas gdy paź nalewał wina jemu, a następnie
Oksfordowi. — Gdybym tego nie wiedział, to podejrzewałbym, że to
jakiś fortel Lancaste