14761

Szczegóły
Tytuł 14761
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

14761 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 14761 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

14761 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Mary Gentle HEGEMONIA KARTAGINY Dzieło to jest fikcją literacką. Nazwiska, postaci, miejsca i wydarzenia są produktem wyobraźni autorki lub stanowią twórcze przetworzenie, bez intencji przedstawienia ich jako realnych. Wszelkie podobieństwo do rzeczywistych wydarzeń, społeczności i organizacji oraz żyjących lub zmarłych osób jest absolutnie przypadkowe. Wydanie I ISBN 83-7298-648-7 (całość) ISBN 83-7298-882-X (tom II) Zysk i S-ka Wydawnictwo ul. Wielka 10, 61-774 Poznań tel. (0-61) 853 27 51, 853 27 67, fax 852 63 26 Dział handlowy, tel./fax (0-61) 855 06 90 [email protected] www.zysk.com.pl Druk i oprawa: WZDZ - Drukarnia „LEGA" Dla Richarda NOTKA DO CZYTELNIKA To czwarte wydanie zapisków Aszy zawiera faksymile tekstu, który został zaczerpnięty bezpośrednio z jedynej zachowanej kopii trzeciego wydania książki Pierce'a Ratcliffa: Asza: Utra- cona historia Burgunda (opublikowanej i oddanej na przemiał w 2001 roku). Czytelnik zechce odnotować fakt, że jest to zatem dokładna reprodukcja tego tekstu. Zdołałem dodać do niego kopie listów oraz e-maili, stanowią- cych korespondencję pomiędzy autorem i jego wydawcą, oraz dokumentów uzupełniających. Dopiski zamieszczone na tych dokumentach również stanowią dokładną kopię oryginałów. Mam nadzieję, że te świeżo odnalezione dokumenty pozwolą nam zrozumieć nadzwyczajne wydarzenia, które towarzyszyły zarówno pierwszej publikacji tej książki, jak i samej Aszy. Dr Pierce Ratcliff, Asza: Utracona historia Burgunda, Oxford University Press, 2001. Obecnie wyjątkowa rzadkość. Cały nakład wydania tej książki z 2001 roku został tuż przed opublikowaniem wycofany z magazynów wydawcy. Wszystkie znane egzemplarze zostały zniszczone, włącznie z tymi, które udostępniono recenzentom. Pewna część tego samego materiału została opublikowana w paź- dzierniku 2005 roku jako Średniowieczna taktyka, logistyka i do- wodzenie, tom 3: Burgundia, po uprzednim usunięciu wszyst- kich not wydawcy oraz posłowia. Oryginalny egzemplarz trzeciego wydania oraz faksymilia li- stów są podobno dostępne w British Library, ale nie są udostęp- niane ogółowi. NOTKA: Powyższy wyjątek z „Antiquarian Media Monthly", t. 2, nr 7 z lipca 2006 jest oryginalny; został przyklejony do wewnętrznej strony okładki tego egzem- plarza. WSTĘP Nie widzę żadnego powodu, aby poczuwać się do przeprosin za to, że publikuję to nowe tłumaczenie dokumentów, które jako jedyne dają nam możność zetknięcia się z życiem tej niezwykłej niewiasty, jaką była Asza (ur. 1457[?] — zm. 1477). Dawno już należało to zrobić. Wydając w 1890 roku dzieło Asza: Życie niewieściego przywódcy średniowiecznych najemników, Charles Mallory Maximillian zaczyna od tego, że przekłada średniowieczną łacinę na poręczną wiktoriańską prozę, przyznając zarazem, iż pominął co bardziej drastyczne epizo- dy; tak samo w 1939 roku postąpił Vaughan Davies w swoim zbio- rze Asza: Biografia z XV wieku. Na początku XXI wieku całościowa i przystępnie przetłumaczona publikacja tekstów, których przewodnim hasłem jest „Asza", to nader ważne zadanie nowego tysiąclecia; przy czym nie powinno się przemilczać ani brutalności, która towarzyszyła epoce średniowiecza, ani jej radosnych aspektów. Mam nadzieję, że niniejszy tekst spełnia te wymogi. Niewiasty zawsze towarzyszyły zbrojnym armiom; trudno byłoby przy tym wyliczyć wszystkie te chwile, gdy włączały się one do walki. Rok Pański 1476 to zaledwie dwa pokolenia, które minęły od chwili, gdy Joanna d'Arc stanęła na czele wojsk francuskiego delfina: nietrud- no sobie wyobrazić dziadków żołnierzy Aszy, jak opowiadają wnukom o ówczesnych wojennych przygodach. Ale wyobrazić sobie w roli wo- dza najemników średniowieczną chłopkę, która nie ma poparcia ani Ko- ścioła, ani państwa — to rzecz nader trudna do wyobrażenia*. W drugiej połowie XV wieku w Europie dochodzi do zetknięcia się ze sobą rozkwitu chwały Średniowiecza z eksplozją rewolucyjne- go Renesansu. Trwają nieustające wojny: we włoskich miastach-pań- stwach, we Francji, w Burgundii, w Hiszpanii i księstwach niemiec- * Choć — jak się o tym przekonamy — nie całkiem niemożliwa. 11 kich, a także w Anglii, gdzie rody królewskie wojują ze sobą o koronę. Europa jako całość z przerażeniem patrzy na wzbierającą od Wschodu groźbę nawały Imperium Tureckiego. To jest stulecie rosnących w po- tęgę armii i najemnych oddziałów, które ustąpi dopiero z nadejściem wczesnego Odrodzenia. Co się tyczy Aszy, to mamy do czynienia z wieloma znakami zapy- tania, włącznie z tym, w którym roku i gdzie przyszła na świat. W XV i XVI wieku pojawiło się sporo publikacji, które mieniły się „biogra- fiami" Aszy; odniosę się do nich w dalszym ciągu tej dyskusji, zara- zem czyniąc sprawozdanie z faktów, które odkryłem, prowadząc moje własne w tym względzie poszukiwania. Najwcześniejszy łaciński fragment Kodeksu winchesterskiego, klasz- tornego zapisu, datowanego mniej więcej na A.D. 1495, mówi o jed- nym z jej najwcześniejszych dziecięcych wspomnień; przytoczę go za chwilę w moim rozumieniu, tak samo jak w wypadku wszystkich innych, przedstawionych w dalszej części tekstów. Do każdej historycznej postaci przylgnęło wiele opowieści, aneg- dot i romantycznych historyjek, które wyolbrzymiają i zarazem znie- kształcają jej rzeczywiste, historycznie dowiedzione dokonania. Rów- nież w przypadku Aszy stanowią one taki przyciągający czytelnika element, którego jednak nie należy uważać za poważny materiał histo- ryczny. Dlatego właśnie w cyklu poświęconym Aszy opatrzyłem po- szczególne epizody jej życia przypisami, choć nie będę miał nic prze- ciwko temu, żeby wprowadzony w temat i poważnie go traktujący czytelnik nie przywiązywał do nich wagi. Pod koniec drugiego tysiąclecia, mając do dyspozycji najnowocześ- niejsze metody prowadzenia badań historycznych, jest mi o wiele łatwiej niż Charlesowi Maximillianowi czy Vaughanowi Daviesowi pozbawić historię Aszy otoczki fałszywych legend. Mogę więc w ni- niejszej książce zerwać zasłonę anegdotycznych opowiastek, którymi okryto tę zaistniałą w rzeczywistej historii niewiastę, ukazując ją w jej prawdziwej i co najmniej równie zdumiewającej, jak otaczający ją mit, postaci. Dr Pierce Ratcliff (Wydział Studiów nad Wojnami), 2001 12 [DODATEK do przechowywanego w British Library egzemplarza trzeciego wydania: odręczna notatka na luźnych stronicach]. Dr Pierce Ratcliff (Wydział Studiów nad Wojnami) Rowan Court, 112 01vera Street, m. 1 Londyn W 14 O AB, Wielka Brytania Fax: E-mail: Tel.:| Anna Longman Wydawca Oxford University Press 7^-otjie cZ-eici \V) korespondencji, któr/f prDlvtlAz.il Ar 72-ntctiii z reAnktoreut swojego wvAalvc*.. znalezione pDHtifAzy tfronićtlmi tekstu. Ozy możliwe, ze frv taktu pOrznAkn.. w jakim zreAt^towany został pierwotny maszynopisz 29 września 2000 Szanowna Pani Longman, z przyjemnością przesyłam Pani umowę w sprawie naszej książki. Podpisałem ją zgodnie z tym, co zostało ustalone. Załączam też wstępną wersję tłumaczenia pierwszych lat życia Aszy, czyli Kodeks winchesterski. Jak się Pani przekona w miarę napływa- nia tłumaczonych dokumentów, w tekście tym zawarty jest niejako zasiew wszystkiego, co ma się wydarzyć w jej dalszym życiu. Przydarzyła mi się nadzwyczajna okazja! Zapewne każdemu history- kowi marzy się, że pewnego dnia dokona jakiegoś odkrycia, które utrwali w nauce jego nazwisko. I otóż sądzę, że właśnie mi udało się to z chwilą, gdy odkryłem szczegóły biografii tej niezwykłej kobiety, Aszy, tym sposobem wyjawiając mało znany — ba, wręcz nieznany! — epizod, który w historii Europy miał wielkie znaczenie. 13 14 Teoria ta zaczęła się składać w koheren tną całość z chwilą, gdy przy- stąpiłem do analizo wania zachow anych dokume ntów odnoszą cych się do Aszy, które miały posłuży ć jako materiał do mojej pracy doktor- skiej. Udało mi się dowieść ich autentyc zności dzięki odkryci u doku- mentu zwaneg o Fraxinu s, a który znalazłe m w posiadło ści Snowsh ill Manor, w hrabstw ie Glouces tershire. Otóż niejaki Charles Wadę, ku- zyn zmarłeg o właścici ela, dostał od niego przed śmiercią — i przed przejęci em Snowsh ill Manor przez Nationa l Trust, co nastąpił o w ro- ku 1952 — prezent w postaci szesnast owieczn ego niemiec kiego ku- ferka. Kiedy go w końcu otwarto, okazało się, że chronił pewien ma- nuskryp t. W moim przekon aniu (utwierd za mnie w nim fakt, iż kufe- rek wyposa żony był w zamecz ek ze stalową sprężyn ą, którą należało urucho mić, aby ujawnił całą swoją zawarto ść) tekst ten po raz ostatni czytany był w XV wieku. Możliw e, że Charles Wadę nawet nie wie- dział o jego istnieni u. Napisan y średnio wieczny m francusk im i łaciną, tekst ów nigdy nie został przełożo ny przez Wadę'a — zakładaj ąc, że w ogóle zdawał on sobie sprawę z jego istnienia, gdyż bądź co bądź był on jednym z tych wiktoria ńskich „kolekcj onerów", którym bardziej zależało na znajdo- waniu zabytkó w niż na rozszyfr owywani u ich tajemnic. Tymczas em Snowshi ll okazała się niebywał ym zbiorem zegarów, japoński ch pance- rzy rycerskic h, germańs kich mieczy średniow iecznych, porcelan y i naj- różniejs zych niezwyk łości. Co jednak nie tylko moją, czego jestem pewny, zwróciło uwagę, to nakreślo na na okładce czyjąś niewpra wną ręką inskrypc jayra;n> zi« mefecit — „z popiołu jestem". (Tu trzeba wy- jaśnić, że nasze Asz pochodzi od angielski ego „ash", co oznacza „po- piół", ale zarazem, jesion"; łaciński odpowie dnik tego słowa to właśnie fraxinus ). Przypus zczam, że ta notatka pochodz i z XVIII wieku. Już w trakcie pierwsz ej lektury tego tekstu uświado miłem sobie, że bez wątpien ia mam przed sobą rzecz absolut nie nową, której nikt przede mną nie odkrył: spisane, lub raczej podykto wane komuś osobi- ste wspomn ienia niewiast y imienie m Asza, które ktoś zanotow ał w ja- kimś momen cie, poprzed zającym jej śmierć. Umarła prawdo podobni e w 1477 roku. Nie trzeba mi było wiele namysł u, żeby sobie uświado - mić, iż wspom nienia te wypełni ają pewne luki w spisany ch dotych- czas dziejach Europy, których jest wszak bardzo, bardzo wiele. (I moż- na przypus zczać, że właśnie fakt, iż trafił mi się Fraxinu s, skłonił wa- sze wydaw nictwo do opublik owania nowej wersji Życia Aszy). To, co opisuje Fraxinus, może się wydawać zanadto bogate w najróż- niejsze ozdobniki, wszelako trzeba mieć na uwadze to, że skłonność do przesady, legendotwórstwa i mitologizowania, spotęgowane przez stronniczość i patriotyzm samego kronikarza, składają się w sumie na typowy średniowieczny zapis historyczny. Pod warstwą śmiecia — jak sami zobaczycie — można natrafić na kosztowności. Historia to ogromna sieć z wielkimi okami, przez które wiele rzeczy przemyka w niepamięć. Na podstawie świeżo odkrytych dowodów mam nadzieję ponownie naświetlić te fakty i wydarzenia, które nie przystają do naszych mniemań o przeszłości, lecz które przecież na- prawdę zaistniały. W tym rozumieniu poniższy tekst nieuchronnie zmuszać będzie do istotnego przewartościowania naszych poglądów na historię północnej Europy. A historykom nie pozostanie nic innego, jak tylko się z tym po- godzić. Czekam na Pańską odpowiedź Pierce Ratcliff CZĘSC PIERWSZA 17 sierpnia - 21 sierpnia A.D. 1476 POLE BITWY N=^p=»3 I on rozbrzmiewało dudnieniem wodnych młynów. Na odległych łanach gorczycy płonęło oślepiająco jasne światło popołudniowego słońca. Zielone rzędy przystrzyżonych krzewów wi- norośli wpijały się w grunt, oddzielone od siebie pasemkami brązowej ziemi. Na plantacji roiło się od wieśniaków. Klucząc na Godlucu po- między zaprzężonymi w woły chłopskimi furkami, Asza dotarła do głównego mostu w kierunku do Dijon, dokładnie gdy miejski zegar wybił za kwadrans piątą. Zadyszany Bertrand wcisnął jej w dłonie niemieckie rękawice. Zwol- nił, w tumanie wzbijanego przez końskie kopyta kurzu czekając, aż zrówna się z nim Rickard. Asza pozostawiła za sobą gromadkę kom- panijnych zwiadowców, którzy cisnęli się jej do strzemion, żeby zło- żyć raporty, po czym zajęła właściwe sobie miejsce w szyku, między Johnem de Vere a osobistą eskortą. — A więc, hrabio? — rzuciła, podnosząc głowę, gdy przejechaw- szy most, dotarli do miejskiej bramy. Czuła na karku wszystkie docie- rające do niej odory: obroku, nagrzanych kamieni, alg i końskiego na- wozu. Podniosła wizjer hełmu i opuściła osłonę brody, żeby skorzy- stać z chłodnego powietrza, którym tchnęła rzeka, pełniąca zarazem rolę fosy obronnej. — Według najnowszych ocen — odparł hrabia — siły Wizygotów na przedpolu Auxonne liczą blisko dwanaście tysięcy ludzi. Asza skinieniem głowy potwierdziła tę ocenę. — Kiedy byłam pod Bazyleą było ich właśnie dwanaście tysięcy. Ale nie znam siły ich dwóch pozostałych głównych armii. Nie wiem, czy są podobne do tej, czy też liczniejsze. Jedna znajduje się na teryto- rium Wenecjan, żeby odstraszać Turków, a druga na ziemiach Nawar- 19 ry. Nawet forsownym marszem nie udałoby im się dotrzeć tutaj wcześ- niej niż za miesiąc. Powietrze wypełniło się nasuwającym na myśl spaleniznę zapa- chem, wydzielanym przez kręcące się z najwyższą prędkością młyń- skie koła, a jednocześnie nasyciło się złotawą mgiełką. Z kolczug strzegących bramy wartowników oraz z płóciennego przyodziewku przelewających się przez nią mężczyzn i niewiast nieznacznie wionęło odorem zgnilizny, której posmak osadził się na języku Aszy. „Dijon jest złote!" — pomyślała, poddając się spiekocie i chłonąc w siebie wszystkie te odory z nadzieją, że roztopi się w nich zaciskający jej wnętrzności strach. — A oto i nasza eskorta! John de Vere powściągnął swego wierzchowca, żeby przepuścić swego brata George'a. Ten wysunął się na czoło i wszczął rozmowę z czekającymi na nich dziewięcioma lub dziesięcioma burgundzkimi ry- cerzami w pełnym rynsztunku, którzy mieli ich poprowadzić do pałacu. De Vere odwrócił ku niej naznaczoną śladami przeżytych pór roku twarz i spojrzał swoimi szarymi oczyma. — Pani kapitan — rzekł. — Czy zastanawiałaś się nad taką możli- wością, że Jego Łaskawość książę Burgundii zaproponuje ci teraz kon- trakt? Ja nie będę w stanie sfinansować tej wyprawy na Kartaginę. — Ależ my już mamy ten kontrakt — odparła Asza spokojnym to- nem, tak że jej głos zaledwie przebijał się przez zgrzyt młyńskich kół. — Czy mam rozumieć, że powinnam znaleźć jakiś pretekst do złama- nia słowa, którego tak naprawdę nie dałam, skazanemu na banicję an- gielskiemu hrabiemu, ponieważ niezmiernie bogaty władca Burgundii chce mnie mieć przy sobie? John de Vere nie patrzył już na nią, lecz pod kopyta wierzchowca, toteż pod wzniesionym wizjerem jego hełmu mogła dostrzec jedynie mocno zaciśnięte wargi. — Burgundia jest bogata — powiedział. — Ja jestem zwolenni- kiem Lancasterów. Może jedyną ich szansą. Tylko że, kapitanie, w tej chwili mam pod sobą zaledwie trzech braci i czterdziestu siedmiu żołnierzy, do tego nie mając dość pieniędzy, żeby im zapewnić wyży- wienie nawet na najbliższe sześć tygodni. Któż więc, porównując to z potęgą burgundzkiego księcia, miałby z własnego wyboru kupować sobie Anglię? 20 Asza odparła na to z udaną powagą: — Masz słuszność, mości hrabio. Nie zamierzam ani przez chwilę brać pod uwagę Burgundii. — Ależ pani! Jako przywódczyni najemników nic nie masz cen- niejszego do sprzedania niż swoją reputację i dane przez siebie słowo! — Tylko nie mów tego moim ludziom! — prychnęła na to Asza. — Ponieważ to im muszę sprzedać pomysł Kartaginy. — Przed nimi George de Vere wymieniał z burgundzkimi rycerzami uprzejme powi- tania oraz sprzeczne opinie co do szyku, w jakim powinien się odbyć ich wjazd do pałacu; najwyraźniej na razie nikt jeszcze nie dowiódł swej racji. Asza wyczuła, że Godluc niepewnie stawia kopyta na roz- grzanym bruku Dijon. Pokrzepiającym gestem położyła mu dłoń na karku, w miejscu, w którym cętki przechodziły z barwy żelaza w sre- bro. Rumak podniósł łeb z parsknięciem, w którym Asza dosłyszała chęć popisania się przed mieszkańcami Dijon. Wokół niej błyszczały pobielone ściany i pokryte łupkiem dachy domów. Przekrzykując na- rastający zgrzyt młynów, powiedziała: — To miejsce wygląda jak wy- jęte z kart księgi godzin*! — Ba! Gdybyśmy to my dwoje byli ich sprawcami, madam! — Niech to diabli. Wiedziałam, że będzie mi brakowało zbroi... — George de Vere odwrócił się ku nim w siodle, dając gestem znać, żeby się zbliżyli. U boku już uśmiechniętego hrabiego Oksfordu Asza wjechała w środek burgundzkiej eskorty. Rycerze ruszyli naprzód, lecz pomimo eskorty żołnierzy w uniformach oznaczonych czerwony- | mi krzyżami Karola konie szły krętymi uliczkami nader wolno: a to pośród ciżby czeladników i ich uczniów, którzy wyszli przed warszta- ty, a to wśród otaczających kramy na miejskim targu niewiast w wyso- kich czepkach, a to pośród ciągnionych przez woły wozów, które :? z dawna ustaloną drogą toczyły się ku młynom. Asza jeszcze wyżej podniosła wizjer, odpowiadając uśmiechem poddanym księcia Karola, którzy witali ją okrzykami i machaniem rąk. — Tomaszu! — zawołała I * Księga godzin (ang. Book of Hours) — średniowieczna książka opisująca dzienny cykl modlitw, początkowo używana tylko w klasztorach, a od pocz. XV w. także w mniejszym formacie dla użytku prywatnego; oprócz systemu modlitw zawie- rała kalendarz liturgiczny oraz barwne miniatury, stanowiące arcydzieła średnio- wiecznego malarstwa; przemysł wytwarzania ksiąg godzin rozwinął się m.in. w ta- < kich centrach jak Brugia i Utrecht. półgłosem. Rochester wbił ostrogi w boki gniadego wałacha i spiesz- nie przyłączył się do czołowej grupy. Z wysuniętego poza ścianę okna drugiego piętra przypatrywało mu się młode dziewczę o błyszczących oczach. — Sprowadź ją na dół, chłopcze. — Tak jest, szefie! — A po chwili dodał: — Starczy mi czasu na jakieś co nieco, szefie? — Nie dla psa kiełbasa! Jednym ruchem dłoni na powrót przywiodła Godluca do lewego boku wierzchowca hrabiego Oksfordu. — Sądzę, że nigdy nie uda ci się wprowadzić w czyn tej condotty, madam. A jednak wciąż o niej myślisz. — Nie. Ja po prostu... — Nie zaprzeczaj, tylko powiedz mi dlaczego? Ani jego ton, ani osoba nie dawały jej szansy na uchylenie się od odpowiedzi. Skrycie tocząc spojrzeniem po burgundzkich rycerzach, powiedziała przyciszonym głosem: — Owszem. Mówię, że powinniśmy najechać Kartaginę, ale to wcale nie znaczy, że nie odczuwam przed nią obawy! Jeśli nie myli mnie wspomnienie Neuss, to Karol Burgundzki mógł tu zgromadzić może nawet dwadzieścia tysięcy wyszkolonych ludzi, a do tego zaopa- trzenie i broń, w tym również działa. I gdyby to ode mnie zależało, to chciałabym, żeby całe dwadzieścia tysięcy znalazło się pomiędzy mną i królem-kalifem, a nie tylko czterdziestu siedmiu żołnierzy i trzech twoich braci! Dziwi cię to? — Tylko głupcy nie odczuwają lęku, madam. Rytmiczne zgrzytanie i łoskot młynów na dobrą minutę uniemożli- wiły im rozmowę. Dijon jest położone między dwiema rzekami, Su- zon i Ouche, u ich przypominającym grot strzały zbiegu. Asza jechała teraz wzdłuż nadrzecznej drogi. Mury obronne zamykały w tym miej- scu rzekę w obrębie miasta. Przyglądała się listwom kół wodnych, któ- re wznosiły się ku słońcu, tryskając brylantami. Przepływająca pod nimi woda była czarna i gruba jak szkło; jadąc w otoczeniu rycerzy książęcego dworu, Asza czuła siłę tego nurtu. Właśnie mijali najbliżej położony młyn. Nie mogąc mówić, przez parę chwil jedynie przyglądała się ulicz- ce, którąjechali. Grupka mężczyzn w koszulach i z podwiniętymi no- gawicami, naprawiających koło wozu, usunęła się im z drogi. Asza 22 spostrzegła, że wprawdzie wszyscy zdjęli z głów słomiane kapelusze, ale nie uczynili tego ani pospiesznie, ani lękliwie; i że tylko jeden z burgundzkich rycerzy wstrzymał konia, aby powiedzieć coś do ich szefa. Zerknęła na otwierającą się teraz przed nimi przestrzeń między do- mami, które wyróżniały się diamentowo lśniącymi szybami okien. Ulica przechodziła w plac, jak się wkrótce okazało w kształcie trój- kąta. Wzdłuż dwóch jego boków płynęły rzeki: tu właśnie miały się ze sobą spotkać. Błyszczały wysokie miejskie mury, a strzegący ich żoł- nierze, wsparci na halabardach, z zaciekawieniem przyglądali się z góry orszakowi przyjezdnych. Byli dobrze uzbrojeni i schludni, a ich twa- rze bynajmniej nie świadczyły o tym, aby w niedawnej przeszłości do- świadczyli głodu. — Jak się zapewne domyślasz, Wasza Łaskawość — powiedziała do hrabiego — rozchodzą się wokół najrozmaitsze pogłoski: a to, że słyszę głosy, a to, że ich nie słyszę, a wreszcie że Lazurowy Lew jest w rzeczywistości ciągle opłacany przez Wizygotów, bo ja jestem sio- strą Faridy, i tak dalej. De Vere spojrzał na nią. — Iw żadnym razie nie chciałabyś, żeby z ciebie zrezygnowano w obawie przed ryzykiem, jakie się z tobą wiąże? — Otóż to. — Madam, wynikające z zawartego kontraktu obowiązki odnoszą się do obu stron. Choć Asza nie dosłyszała w utwardzonym w bojach głosie de Vere żadnego znaczącego nacisku, to z bólem i lękiem poczuła, że opuszcza ją cynizm, z jakim zwykła do wszystkiego podchodzić. Oślepiało ją słońce. Coś zaczęło ściskać jej krtań. — Ich przywódczyni, Farida — powiedziała, usilnie starając się zapanować nad głosem — urodziła się niewolnicą. I nie robi z tego żadnej tajemnicy. A ja... Wyglądamy obie jak szczenięta z tego same- go miotu. Czym się to we mnie objawia? — Odwagą — odparł łagodnym tonem lord Oksfordu. Gdy napo- tkał jej wzrok, patrzyła prosto przed siebie, a jej spojrzenie wyraźnie stwardniało. Rzekł: — Uznałaś, że najlepszym sposobem ukrycia się przed tym będzie ujawnienie mi planu zaatakowania wroga w jego najpotężniejszym mieście. Wprawdzie mógłbym doszukiwać się po- 23 wodów, dla których wolno by mi było powątpiewać w bezstronność twego osądu tej sprawy, gdybym ją przyjął tak, jak mi została przed- stawiona — ale nie mam tego rodzaju wątpliwości. Twoje myśli współ- brzmią z moimi. Miejmy nadzieję, że książę wyrazi zgodę. — Jeśli jej nie wyrazi — powiedziała Asza, tocząc spojrzeniem po bogato odzianych rycerzach eskorty — to za żadną cholerę nic nie będziemy mogli na to począć. Mamy puste kiesy, podczas gdy on jest wielce potężnym człowiekiem, którego armia otacza to miasto. Spójrz- my prawdzie w oczy, Wasza Łaskawość: wystarczą dwa jego rozkazy i stanę się jego najemniczką, a nie twoją. Oksford warknął na to ostrym tonem: — Na mnie spoczywa odpowiedzialność za moich braci i bliskich mi towarzyszy*! Oraz za kogoś, komu udzieliłem mojej protekcji! — Większość ludzi nie tak widzi condottą. — Asza trochę spowol- niła Godluca, żeby móc ponownie patrzeć na swego rozmówcę. — Ale ty właśnie tak do niej podchodzisz, prawda? Przyglądając mu się, utwierdziła się w przekonaniu, że ludzie goto- wi by byli pójść za Johnem de Vere o wiele dalej, niż podpowiadałby to im rozsądek. I dziwić się samym sobie dopiero wtedy, kiedy byłoby już za późno. Wzięła głęboki oddech i poczuła, że brygandyna obciskają o wiele bardziej niż zwykle. Godluc głośno wydychał powietrze przez szeroko rozwarte nozdrza. Odruchowo przechyliła się w siodle do tyłu, żeby koń się zatrzymał, co pozwoli jej dostrzec przyczynę jego zaniepoko- jenia. Dwa metry przed nim zafurkotało skrzydełkami stadko kacząt, które zerwały się znad brzegu rzeki i teraz kwacząc, truchtały po bruku rzędem za matką, zmierzając ku położonemu na przeciwległym boku trójkąta młynowi, czyli ku drugiej rzece. Dwunastu burgundzkich ry- cerzy, hrabia Oksfordu, jego szlachetnie urodzeni bracia, wicehrabia, niewieścia przywódczyni najemników i jej osobista eskorta — wszy- scy ściągnęli wodze swych wierzchowców i czekali, aż przemaszeruje przed nimi dziewięć kacząt. * Dla feudalnego magnata do grona „towarzyszy" zaliczali się podlegli mu wasa- le, którzy nosili jego barwy; inni wielmoże, będący jego politycznymi sojusznikami, a także przedstawiciele handlu i innych rodzajów przedsiębiorczości, których powo- dzenie zależało od rozdawanych przez niego łask oraz przywilejów. 24 Asza wyprostowała się w siodle z zamiarem wznowienia rozmowy z hrabią. Przed jej oczyma pojawił się widok książęcego pałacu w Di- jon. Wysokie, białe gotyckie mury, przypory, strzeliste wieże, niebie- skie łupkowe dachy i setka powiewających nad tym wszystkim pro- porców. — Prawda, madam — rzucił z nieznacznym uśmiechem hrabia — że z dworem Burgundii nie może się równać żaden inny dwór świata chrześcijańskiego? Zaraz zobaczymy, jak odniesie się książę do mojej pucelle i jej głosów. Zsiadając z konia, powitana została przez spoconego Godfreya Ma- ximilliana, który dotarł na miejsce pieszo, wraz z resztą ludzi Thomasa Rochestera i powiewającym nad ich głowami proporcem Aszy. Wkroczywszy do pałacu, zdumiała się ogromem przestrzeni, oto- czonej kamiennymi murami. Pomiędzy wysokimi i wąskimi, łukowato zwieńczonymi oknami wznosiły się ku górze cienkie, strzeliste kolum- ny; widok oświetlonych popołudniowym słońcem, tchnących świeżo- ścią białych i kremowych dzieł kamieniarstwa przywiódł jej na myśl dopiero co podebrany pszczołom miód. Gdy zamknęła rozwarte z podziwu usta i niepewnym krokiem po- deszła w pobliże Johna de Vere, rozbrzmiały fanfary, a herold po- czął wywoływać imiona i godności przybyłych głosem tak tubalnym, że wprawiał w drżenie zatknięte po obu stronach sali proporce; na dźwięk jej imienia obróciła się ku Aszy setka bogatych i potężnych mężów. Wszyscy odziani byli na niebiesko. Obiegła szybkim spojrzeniem jedwabie barwy szafirowej, akwa- marynowej i królewskiego błękitu, atłasy w kolorze indygo i prochowe- go niebieskiego. Następnie spojrzała na rozłożyste, zawijane kapelusze, których błękit przypominał swym odcieniem nocne niebo, a wreszcie na długą suknię Małgorzaty z Yorku, nasuwającą na myśl Morze Śród- ziemne. W bezwiednym odruchu jeszcze bardziej przybliżyła się do hrabiego Oksfordu, a wówczas dotknęła jej ucha broda Godfreya, któ- ry szepnął: — Są tu też Wizygoci. — Co?! — Jakieś poselstwo czy ambasada... Nikt nie ma pewności co do ich statusu. — Tutaj? W Dijon?! — Z tego, co słyszałem, są tu już od południa. — Kto? Bursztynowe oczy Godfreya zlustrowały tłum. — Nie udało mi się zdobyć ich imion. Asza skrzywiła się z odrazą. Nie robiło na niej wrażenia oszała- miające bogactwo zdobnych w klejnoty oznak na kapeluszach, złotych i srebrnych kołnierzy w formie łańcuszków, otaczających szyje szla- chetnie urodzonych, fantazyjnych ozdóbek przyszytych do dubletów rycerskiej młodzieży ani też cieniutkich jedwabnych woalek, które osłaniały oblicza szlachetnych dam. „Wszyscy, wszyscy na niebie- sko!" — uświadomiła sobie nagle. Jej brygandyna z błękitnego aksa- mitu współgrała z tym kolorytem, a przynajmniej nie odróżniała się zbytnio. Zerknęła na czwórkę braci de Vere i towarzyszącego im Beau- monta; ich pełne, błyszczące stalą zbroje jaskrawo kontrastowały z atła- sowymi i jedwabnymi szatami burgundzkiego dworu. — Godfreyu, kto to są ci ludzie? I nie mów mi, że nie wiesz. Masz przecież w tym tłumie cholernie sprawną siatkę informatorów! Więc kto? Dyskretnie, żeby nie zwrócić na siebie uwagi, mnich cofnął się o krok po szachownicy posadzki. Asza nie miała żadnego sposobu na to, by go dalej wypytywać, nie wywołując tym zamieszania. Drugi raz podczas ich znajomości miała arcywielką ochotę mu przyłożyć, ale musiała poprzestać na zaciśnięciu dłoni w kułak. — Czy wiadomo ci było, Wasza Wielmożność — spytała Johna de Vere, nie zwracając ku niemu spojrzenia — że będzie tu również jakieś wizygockie poselstwo? — Wielki Boże! — Rozumiem, że mam ten okrzyk uznać za zaprzeczenie, tak? Burgundzcy dworzanie poprowadzili ich teraz dalej w głąb ogrom- nej sali. Goście mogli sycić oczy jeszcze innymi wspaniałościami: umieszczonymi w niszach malunkami oraz zawieszonymi na ścianach gobelinami, które przedstawiały sceny z wielkich łowieckich wypraw; Asza nie potrafiła ogarnąć tego wszystkiego. Nad poszczególnymi przedmiotami była jeszcze sama wyniosła architektura tej sali, od eso- wato obramowanego okna i pęków rozgałęziających się kolumn, po- przez okna ze szkła, za którymi widniały inne dachy książęcego pałacu w Dijon, po biało-złote kamienne zwieńczenia, które pięły się ku błękitnemu niebu. 26 Zza okien dobiegał do wnętrza furkot gołębich skrzydeł. Asza opu- ściła wzrok ku posadzce i potknęła się, gdy idący za nią Dickon de Vere boleśnie nastąpił jej na piętę. Obie eskorty — zarówno jej, jak i Anglików — opuściły salę, robiąc miejsce dla innych, a ich rolę tym- czasowo przejęli bracia hrabiego Oksfordu. Godfrey trzymał się za jej plecami, ukazując spokojne oblicze, z oczyma, z których ani liczni pośród zgromadzenia duchowni, ani szlachetnie urodzeni panowie i ich małżonki nie zdołaliby odczytać żadnego z przepełniających go uczuć. Asza rozglądała się wokół siebie, lecz nie udało się jej wypatrzyć ani jednej wizygockiej szaty lub kolczugi. John de Vere, a z nim jego bracia i wicehrabia Beaumont uklękli; Asza wsparła się na jednym kolanie, spiesznie odsłaniając głowę. Na książęcym tronie siedział młody mężczyzna w rajtuzach i dub- lecie z bufiastymi rękawami. Z przechyloną głową rozmawiał z kimś u swego boku. Ujrzawszy cokolwiek posępną twarz i długie do ramion czarne włosy, z opadającą na czoło, prosto przyciętą grzywką, Asza pojęła, że to sam książę Burgundii, Karol, tytularny wasal Ludwika XI, który świetnością przewyższał wielu królów*. — A zatem dzień, który nie wróży nic dobrego? — rzekł, nie przy- ciszywszy nawet głosu, jak gdyby go nie obchodziło to, że ktoś może się przysłuchiwać tej prywatnej konwersacji. — Tak, Wasza Wysokość — przytaknął mu z ukłonem rozmówca odziany w długą lazurową szatę, która częściowo przypominała nie- wieścią suknię; w wysuniętych z obszernych rękawów dłoniach prze- kładał arkusze usiane diagramami, pełnymi kół i różnorakich figur. — Powiedzmy raczej, iż daje on sposobność pomszczenia dawno dozna- nego zła. Książę dał mu znak, żeby się oddalił, po czym wyprostował się i z wysokości swego tronu począł się wpatrywać w klęczących Ang- lików. Jako jedyny w całym zgromadzeniu odziany był na biało; na burgundzkim dworze wyróżniał się prostotą. Asza pomyślała: „Biel symbolizuje cnotę, być może więc jest to dla niego dzień szlachetno- ści, rycerskości lub wstrzemięźliwości. Ciekawam, czym jest dla nas, którzyśmy się przed nim zebrali?" * Urodzony w Dijon w 1433, Karol miał w tym czasie 43 lata. 27 Karol przemówił głosem, który był miły dla ucha. — Mój lordzie Oksenfordu. De Vere powstał z klęczek. — Panie — rzekł. — Mam zaszczyt przedstawić ci mojego kapita- na najemników, którego Wasza Łaskawość życzyłeś sobie ujrzeć. Oto Asza. Asza powstała. Za nią stanęli odziani w barwy Lazurowego Lwa Thomas Rochester i Euen Huw; Godfrey mocno ściskał w dłoniach psałterz. Wygładziła włosy nad lewym policzkiem, upewniając się, że zakrywają gojącą się tam ranę. — Panie... Zasiadający na książęcym tronie młody mężczyzna, który nie wy- glądał na to, aby już osiągnął trzydziestkę, wsparł się jedną ręką na po- ręczy fotela, pochylił się i jął się jej przypatrywać oczyma tak ciemnej barwy, że musiały być czarne. Blade dotychczas policzki zaczęły na- biegać krwią. — Tyś mnie próbowała zabić! — Asza natychmiast pojęła, że nie była to z jego strony próba żartu, gdyż walezyjski książę Burgundii bynajmniej nie wyglądał na kogoś, kogo łatwo można by oczarować uśmiechem; nadała więc swej twarzy grzeczny wyraz, całą postawą zaświadczając o skromności i szacunku, ale zachowała milczenie. — Masz więc u swego boku godną uznania wojowniczkę, de Vere — stwierdził książę, po czym odwrócił głowę od Aszy i odbył krótką roz- mowę z zasiadającą u jego boku damą. Asza spostrzegła, iż małżonka władcy ani na chwilę nie przestawała się wpatrywać w hrabiego de Vere. — Być może — powiedziała w końcu dźwięcznym głosem Małgo- rzata z Yorku — czas już, panie, aby ten człowiek wyjaśnił nam, cze- mu nadużywa twej gościnności. — Przyjdzie odpowiednia ku temu chwila, pani — rzekł na to książę, po czym gestem przywołał do siebie dwóch spośród swych do- radców i porozmawiawszy z nimi, ponownie zwrócił spojrzenie na stojącą przed nim grupkę. Asza zdążyła w tym czasie obliczyć, ile kosztował skromny książęcy strój: biała półsuknia spięta była guzika- mi, tyle że za guziki posłużyły brylanty, a rękawy zdawały się być przyszyte złotą nicią. I jeśli dodać do tego, że wszystkie inne szwy jego odzienia wykonane zostały taką samą nicią z najprzedniejszej 28 próby złota... Na tle błękitnego morza jego dworu władca lśnił niczym śnieg, oblany delikatnymi promieniami zimowego słońca, które go pozłacało; także rękojeść jego ozdobnego sztyletu wykonana została ze złota, wysadzanego perłami. — Zamiarem naszym, kondotierko Aszo — oznajmił —jest dowiedzieć się wszystkiego, co ci jest wia- domym o wizygockiej przywódczyni Faridzie. Asza przełknęła ślinę, aby potem przemówić głosem, który jakoś udało się jej uczynić słyszalnym. — Dzisiaj wszyscy już wiedzą to, co mi jest na ten temat wiado- mym, panie. Ma ona pod swoją komendą trzy wielkie armie, z których jedna rozłożyła się obozem tuż za twoją południową granicą. Prowadzi wojnę, kierując się wskazówkami jakowegoś głosu, dochodzącego do niej, jak sama to twierdzi, za pośrednictwem Mosiężnej Głowy lub urządzenia zwanego Kamiennym Golemem, przy czym wskazówki te przekazywane są ponad morzami, z Kartaginy. — Niełatwo jej było utrzymywać płynny tok myśli pod przenikliwym spojrzeniem Karola. — Dodam, że na własne oczy widziałam, jak zdawała się prowadzić rozmowę za pośrednictwem wspomnianej machiny. Co do innych spraw, to Goci spalili Wenecję, Florencję i Mediolan, ponieważ ich nie po- trzebują, mając zapewniony łańcuch niewyczerpalnych dostaw ludzi i materiałów, które przypływają do nich przez Sródmorze, jak to się też działo, kiedy ich opuszczałam. — Jestże owa Farida rycerzem przestrzegającym zasad honoru? Czy to Bradamante*? — zapytał książę Karol. Asza uznała, iż to właściwa chwila, żeby przedstawić się jego oczom jako osoba zarazem mniej spektakularna i bardziej człowiecza. Pełnym goryczy tonem odrzekła: — Bradamante nie ukradłaby mi i nie zatrzymała dla siebie mojej najlepszej zbroi, panie! — Pośród zebranych dało się usłyszeć tłumio- ne rozbawienie, które jednak ucichło, jak nożem uciął, gdy tylko stało się oczywiste, że książę się nawet nie uśmiechnie. Asza wytrzymała spojrzenie jego czarnych oczu, błyszczących na niemal brzydkiej — z pewnością walezjuszowskiej! — twarzy, po czym dodała: — Co się tyczy wizygockich rycerzy, panie, to wydaje się, że ciężka jazda nie * Bradamante — legendarna kobieta-rycerz, rozsławiona zwłaszcza w Orlandzie szalonym Ariosta. 29 jest ich mocnym punktem. Nie praktykują żadnych rycerskich turnie- jów. Mają przeciętną konnicę, wielce liczebną piechotę oraz golemy. Książę spojrzał na 01iviera de la Marche, a wówczas wielkolud najpierw obdarzył Aszę skinieniem głowy, a potem wspiął się po wiodących na podniesienie stopniach w sposób, który rażąco odbiegał od tego, co było przyjęte na dworze. Władca wyszeptał mu coś do ucha. De la Marche podziękował mu skłonem głowy, przyklęknąwszy na jedno kolano, ucałował jego dłoń i opuścił podium. Asza nie po- dążyła za nim wzrokiem, jednakże domyśliła się, że wyszedł z sali. — Ci wyzbyci honoru mężowie z Południa — rzekł książę, tym ra- zem kierując swe słowa do wszystkich — poważają się gasić słoń- ce, przyświecające chrześcijanom, okrywając nas takim samym po- kutnym całunem jak ich własny Wieczny Półmrok. Oni nie odpoku- towali jeszcze za grzech pustego tronu, lecz co się nas tyczy, to choć Bóg świadkiem, iż nie jesteśmy bezgrzeszni, nie zasługujemy na to, aby zabrano nam słońce, które jest wszak Synem samym! — Rzu- ciwszy szybkie spojrzenie Godfreyowi, Asza rozwikłała zagadkę tych słów i z wielkim pośpiechem przytaknęła im paroma poruszeniami głowy. — Tedy... — Urwał, gdyż siedząca obok niego na mniejszym tronie Małgorzata zaczęła coś do niego mówić przyciszonym, lecz wyraźnie nalegającym tonem. Po krótkiej, acz w ocenie Aszy ostrej wymianie zdań książę Burgundii wielkodusznie ustąpił. — Jeśli ma to przynieść ulgę twej duszy, pani, dajemy ci naszą zgodę na osobiste go przepytanie. De Vere! Księżna Małgorzata życzy sobie zamienić z to- bą kilka słów. Stojący za plecami Aszy George de Vere wyszeptał: — Będzie to pierwszy raz! Dickon skwitował to stłumionym śmieszkiem. Urodzona w Anglii szlachetna dama popatrzyła z góry na swych rodaków, z widocznym rozmysłem pomijając obecną pośród nich Aszę, jej kapelana i proporzec. — Oksfordzie, po coś ty tu przybył? Z góry wiedziałeś, że nie bę- dziesz mile powitany. Mój brat, król Edward, darzy cię nienawiścią. Czemu więc podążyłeś moim śladem? — Ja nie podążałem za tobą, madam. — John de Vere odpowie- dział niegrzecznościąna niegrzeczność, nie przywołując żadnego z na- leżnych jej tytułów. — Przybyłem do twego małżonka. Mam do niego 30 jedno pytanie, skoro jednak wróg stanął na waszej granicy, to moje py- tanie może poczekać na stosowniejszą chwilę. — Nie! Teraz. Zadaj je teraz! Świadoma, że pod nurtem tej szczególnej rzeki płynie wiele rozma- itych prądów, Asza bynajmniej nie była skłonna zarzucić Małgorzacie z Yorku, że jest po prostu nieprzyjemnie ostrą, czy też popędliwą nie- wiastą. „Lecz przecież coś jej doskwiera. Coś ją boleśnie gryzie" — pomyślała. — To nie jest odpowiednia chwila — powtórzył hrabia. Karol Burgundzki pochylił się ku niemu i marszcząc brwi, rzekł: — Jeśli domaga się tego moja księżna, to z całą pewnością chwila jest odpowiednia, de Vere. Grzeczność jest cnotą rycerza. Asza zerknęła na Anglika. Zacisnął mocno wargi, ale po chwili na- pięcie zaczęło stopniowo znikać z jego twarzy, a w końcu zachichotał. — Skoro twój małżonek sobie tego życzy, madam Małgorzato, to ci powiem. Gdy Jego Łaskawość król Edward, szósty tego imienia, zmarł, nie pozostawiwszy po sobie żadnego potomka, który miałby prawo dziedziczyć po nim koronę*, udałem się do kolejnego preten- denta do tronu Anglii z rodu Lancasterów i poprosiłem go, żeby zebrał armię, co by mi pozwoliło na oddanie korony prawowitemu i uczciwe- mu następcy, nie zaś twojemu bratu. „A mnie się zdawało, że to ja potrafię być nietaktowna..." Korzy- stając z powszechnego oburzenia i głośnych komentarzy zgroma- dzonych, Asza przebiegła spojrzeniem drogę, która wiodła lustrzaną posadzką ku tylnym drzwiom, oceniając odległość do wejścia głów- nego i czekającej za nim gwardii księcia. „Jestem w doprawdy wspa- niałym położeniu. Wizygotka Farida wtrąca mnie do więzienia. Udaje mi się przedostać tutaj. Wynajmuje mnie de Vere. A teraz przez de Vere wszyscy zostaniemy uwięzieni. Nie takiego chciałam obrotu rzeczy!" Do jej uszu dotarł ledwie słyszalny odgłos rozdzierania jakiejś tka- * Henryk VI i Małgorzata z Anjou mieli tylko jednego syna, Edwarda, który zginął w bitwie pod Tewkesbury. Od tego momentu, jeśli Lankasterowie chcieli do- wieść praw któregoś ze swoich do tronu, musieli stawiać na pretendenta o wiele go- rzej usytuowanego w kolejce do dziedziczenia (ostatecznie zdecydowali się na Hen- ryka Tudora, którego walijski dziadek pojął za żonę wdowę po Henryku V). Tymcza- sem korona pozostawała w rękach Yorka, Edwarda IV. 31 niny: to darł się kraj woalki, miętej i rozszarpywanej przez zaciśnięte palce Małgorzaty z Yorku. — Mój brat Edward jest wielkim królem! Oksford wybuchnął tak hałaśliwym śmiechem, że Asza aż podsko- czyła. — Twój brat Edward kazał mojego brata Aubreya żywcem wypa- troszyć, obciąć mu kutasa i na jego oczach upiec. Oto egzekucja godna Yorków. Twój brat Edward kazał ściąć mojemu ojcu głowę, nie mając na poparcie tej kaźni ani krzty angielskiego prawa, jako że ojciec mój nie zgłaszał żadnych pretensji do tronu! Małgorzata zerwała się na równe nogi. — Nasze roszczenia do tronu są zasadniejsze niż wasze! — Ale twoje roszczenia, madam, nie są równie zasadne jak twoje- go małżonka! Zapadła cisza równie nagła jak ta, którą wywołuje świst opadającego topora. Asza dopiero po dłuższej chwili zdała sobie sprawę z tego, że wstrzymuje oddech. Wszyscy bracia de Vere stali wyprostowani jak struny i z dłońmi na rękojeściach mieczy, a hrabia Oksfordu wpatrywał się w niewiastę na tronie wzrokiem ptasiego drapieżcy, który przeżył już w życiu wszystkie możliwe niepogody. Po paru chwilach przeniósł spojrzenie na Karola i obdarzył go sztywnym skłonem głowy. — Musisz wszak wiedzieć, panie, iż będąc praprawnukiem Johna z Gaunt i Blanche z Lancaster, jesteś w obecnej chwili pierwszym spo- śród żyjących Lancasterów pretendentem do tronu Anglii*. „Jesteśmy martwi". Asza zacisnęła dłonie za plecami, żeby utrzy- mać palce jak najdalej od rękojeści swego miecza, drugiego na liście jej ulubionych; włożyła w to wysiłek, do jakiego skłania człowieka naj zwyczaj niej szy lęk przed śmiercią. „Jesteśmy martwi, jesteśmy za- łatwieni, nasze tyłki tyleż są warte, co gówno, które w sobie mieszczą. Dobry Boże, Oksford, czyś nie mógł choć ten jeden raz nie otworzyć gęby, kiedy cię zapytano o prawdę?!" Była w najwyższym stopniu zdumiona, gdy jej własne usta się otworzyły i wydobył się z nich jej własny głos, który całkiem donośnie powiedział: * W rzeczywistości Karol zgłosił swoje prawo do angielskiego tronu w roku 1471, pięć lat wcześniej niż w tej powieści, jednakże aż do śmierci nie poczynił w tej kwestii żadnych dalszych kroków. 32 — A gdyby i to nie dało rezultatu, to przypuszczam, że wciąż jeszcze moglibyśmy wspólnie najechać Konwalię! —Nastała chwi- la osłupienia i ciszy, tak krótka, że starczyła Aszy tylko na wstrzyma- nie oddechu, a potem nastąpił wybuch dobywającego się ze stu gardeł śmiechu wywołany uśmiechem na twarzy księcia Karola Burgundz- kiego. Bardzo chłodny i bardzo nieznaczny, ale jednak — uśmiech. — Szlachetny książę — spiesznie powiedziała Asza. — Francuski delfin miał swojąpucelle. Niestety, nie mogę wcielić się w jej rolę: bądź co bądź jestem niewiastą zamężną, ale podobnie jak Joanna proszę Boga, aby okazał mi swoją łaskę; gdybyś mi więc dał jeśli nawet nie żołnie- rzy, to choć cząstkę bogactwa twej armii, spróbowałabym zrobić dla ciebie to samo, co ona zrobiła dla Francji: zabijałabym twoich nie- przyjaciół, panie. — A cóż takiego dokona dla Burgundii twoje siedemdziesiąt jeden kopii? — zapytał książę. Asza zmarszczyła brwi, gdyż do tej pory sama jeszcze nie otrzy- mała od kwatermistrzów Anselma dokładnych spisów, lecz w dalszym ciągu stała z wysoko podniesionym czołem, świadoma tego, że jej twarz i włosy do pewnego stopnia same za nią zaświadczają, a w peł- nej zbroi zrobiłaby na władcy jeszcze większe wrażenie. — Lepiej byłoby o tym rozmawiać nie na tłumnym dworze, panie. Karol Burgundzki klasnął w dłonie. Zagrały fanfary, rozmieszczo- ne po obu stronach sali chóry zaczęły zgodnie śpiewać, damy po- wstały, mężczyźni w suto plisowanych krótkich płaszczach poprowa- dzili je ku wyjściom, Aszę, Godfreya i de Vere powiedziono zaś do ja- kiejś kaplicy, czy może pobocznej komnaty. Po niezbyt krótkim czasie wkroczył tam Karol Burgundzki z paro- osobową asystą. Odprawiwszy ją ruchem dłoni, zwrócił się do hrabie- go ze słowami: — Wyrządziłeś przykrość królowej Brugii. — Zbita z tropu Asza spoglądała to na Oksforda, to na księcia. — Jako gubernator tego mia- sta moja małżonka czasem bywa zwana królową — wyjaśnił władca, sadowiąc się na krześle. Rozpiął już guziki wierzchniego okrycia, pod którym widać było haftowaną złotem czerwoną tkaninę spodu, a jesz- cze głębiej — związywaną pod szyją koszulę z płótna tak doskonale wyrobionego, że było prawie niewidoczne. — Nie ma ona dla ciebie ani odrobiny sympatii, mój hrabio. 33 — Nigdy tego od niej nie oczekiwałem — odparł de Vere. — A do tej sceny ty sam mnie zmusiłeś, panie. — Owszem — przyznał książę, po czym po raz pierwszy spoj- rzał na Aszę. — Masz u swego boku bardzo interesującą ryzykantkę. I młodą. — Sama potrafię dowodzić swoimi ludźmi, panie. — Niepewna, czy zakryć głowę, co wywołuje szacunek dla białogłowy, czy też mieć ją po męsku odkrytą, Asza zdecydowała się na połowiczne rozwiąza- nie: stała, trzymając kapelusz w rękach. — Burgundzka armia i tak jest już uważana za najlepszą w całym chrześcijańskim świecie, panie. Zleć mi więc zadanie, z którym twoje wojska sobie nie poradzą: po- zbawienie wizygockiego ataku serca. — A gdzież to znajduje się owo serce? — W Kartaginie — odparła Asza. Oksford rzekł: — To bynajmniej nie jest pomysł szaleńczy, panie, a tylko nie- zwykle śmiały. Ściany komnaty, w której się znajdowali, obwieszone były gobeli- nami, na których pojawiało się burgundzkie zwierzę heraldyczne: ob- lany białą i złotą poświatą jeleń, umykający przez puszczę przed łow- cami i czcicielami. Aszy było gorąco od padających przez okna pro- mieni gorącego popołudniowego słońca. Zmieniając pozycję, żeby ich uniknąć, napotkała płomienny, przetykany złotem wzrok jelenia. Po- między jego ogromnym porożem widniał misternie utkany Zielony Krzyż. — Jesteś uczciwym człowiekiem i dobrym żołnierzem — stwier- dził książę Burgundii, podczas gdy paź nalewał wina jemu, a następnie Oksfordowi. — Gdybym tego nie wiedział, to podejrzewałbym, że to jakiś fortel Lancaste