DeMille Nelson - List z Wietnamu
Szczegóły |
Tytuł |
DeMille Nelson - List z Wietnamu |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
DeMille Nelson - List z Wietnamu PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie DeMille Nelson - List z Wietnamu PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
DeMille Nelson - List z Wietnamu - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
Strona 2
Powieści Nelsona DeMille ‘a Wydawnictwie Albatros A. Kuryłowicz
NELSON
DeMILLE
LIST Z
WIETNAMU
Z angielskiego przełożył GRZEGORZ KOŁODZIEJCZYK
Wydawnictwo A. Kuryłowicz
WARSZAWA 2002
Dla tych,którzy odpowiedzieli na wezwanie
Od autora
Obraz współczesnego Wietnamu, przedstawiony w tej książce, powstał częściowo na podstawie
moich doświadczeń ze stycznia i lutego 1997 roku, kiedy wróciłem do Wietnamu po
dwudziestoletniej nieobecności. Restauracje, hotele, dawna ambasada Stanów Zjednoczonych i inne
tego rodzaju miejsca zostały opisane tak, jak wyglądały w 1997 roku, w którym toczy się akcja tej
opowieści.
Strona 3
Prawda istnieje; tylko fałsz trzeba wymyślać.
Georges Brague
KSIĘGA I
Dystrykt stołeczny Waszyngton
Rozdział 1
Nieszczęścia chodzą trójkami.
Pierwszym była wiadomość głosowa od Cynthii Sunhill mojej byłej partnerki z wojskowego
Wydziału Dochodzeń Kryminalnych. Cynthia w dalszym ciągu pracuje w CIDi jest też moją lepszą
połową, chociaż mieliśmy pewne problemy ze zdefiniowaniem tej działki.
Wiadomość brzmiała: „Paul, muszę z tobą porozmawiać. Zadzwoń do mnie wieczorem, bez
względu na porę. Właśnie dostałam wezwanie do pewnej sprawy i wyjeżdżam jutro rano. Musimy
pogadać”.
- Dobrze. - Zerknąłem na zegarek kominkowy w mojej małej jaskini. Była dopiero dziesiąta
wieczór, to znaczy dwudziesto druga, jak mówiłem, będąc jeszcze nie tak dawno w wojsku.
Mieszkam w kamiennym domku farmerskim pod Falls Church w Wirginii, niespełna godzinę jazdy
samochodem od kwatery głównej CID. Czas dojazdu jest w gruncie rzeczy nieistotny, bo nie pracuję
już w CID. Właściwie nigdzie już nie pracuję. Odszedłem na emeryturę, a może mnie wyrzucili.
Tak czy owak, upłynęło sześć miesięcy od mojej separacji z armią i zaczynałem się nudzić, a
miałem przed sobą jeszcze dwadzieścia czy trzydzieści lat.
Co do panny Sunhill, stacjonowała w Fort Benning w Georgii, jakieś czternaście godzin jazdy od
Falls Church, albo dwanaście, jeśli jestem bardzo napalony. Ostatnie pół roku nie było łatwe dla
naszego stosunkowo świeżego związku, a wziąwszy pod uwagę jej ciekawą bardzo o czym pogadać.
karierę zawodową i moje rosnące uzależnienie od popołudniowych talk-show, nie mamy za
Wróćmy jednak do rzeczy: nieszczęście numer dwa. Sprawdziłem e-mail i znalazłem wiadomość,
która brzmiała po prostu: Godzina szesnasta, jutro, Mur. Podpisano K.
K to pułkownik Karl Hellmann, mój były szef w kwaterze głównej i obecny przełożony Cynthii.
Tyle wiedziałem na pewno. Nie było natomiast jasne, po co Hellmann chce się ze mną jutro spotkać
pod pomnikiem Ofiar Wojny Wietnamskiej. Odruchowo umieściłem sprawę w szufladzie z plakietką
„nieszczęścia”.
Rozważałem kilka równie lapidarnych odpowiedzi, z których żadna nie była szczególnie
pozytywna. Naturalnie, wcale nie musiałem odpowiadać - byłem na emeryturze. Tyle że w
odróżnieniu od cywilnych zawodów praca w armii nigdy się naprawdę nie kończy. Istnieje nawet
takie powiedzenie: Jeśli się jest oficerem, to jest się nim na zawsze. Miałem stopień chorążego, a
moją specjalnością były śledztwa kryminalne.
W każdym razie wciąż mają na człowieka jakiegoś prawnego haka, chociaż nie jestem do końca
pewien, na czym on polega. W ostateczności mogą skasować na rok pobory.
Strona 4
Spojrzałem jeszcze raz na wiadomość od Karla i zauważyłem, że jest zaadresowana do pana
Brennera. Do chorążych należy się zwracać per pan, więc taki nagłówek był przypomnieniem
mojego byłego - albo obecnego - stopnia wojskowego, a nie hołdem dla mojego statusu społecznego.
Karl nie jest subtelny. Wstrzymałem się z odpowiedzią
I wreszcie trzecie nieszczęście, ostatnie, lecz nie najmniejsze. Widocznie zapomniałem wysłać
odpowiedź do klubu książki i w mojej poczcie znalazła się powieść Danielle Steel. Powinienem ją
zwrócić? A może dać mamie na Gwiazdkę? Może zbliżają się jej urodziny.
No dobra, nie mogłem dłużej odwlekać rozmowy z Cynthią, więc usiadłem przy biurku i wybrałem
numer. Dzwonek rozdzwonił się po drugiej stronie linii, a ja wyjrzałem przez okno. Był zimny
styczniowy wieczór w północnej Wirginii i padał lekki śnieg.
- Halo - odezwała się Cynthia.
- Cześć.
Pół sekundy ciszy.
- Cześć, Paul. Jak się masz?
Zaczęło się źle, więc powiedziałem:
- Cynthia, przejdźmy do rzeczy.
Zawahała się.
- No, cóż... A mogę wpierw spytać, jak minął ci dzień?
- Miałem świetny dzień. Jeden stary sierżant z mesy dał mi przepis na chili... nie wiedziałem, że
potrawa jest dla dwustu osób, i zrobiłem ją zgodnie z recepturą. Zamroziłem chili w foliowych
torebkach. Wyślę ci trochę. Później poszedłem na halę, zagrałem w kosza z drużyną w fotelach na
kółkach... rozgromiliśmy ich... a potem wybrałem się z chłopakami do baru na piwo i hamburgery. A
twój dzień?
- Cóż... Właśnie zamknęłam sprawę gwałtu, o której ci mówiłam. Ale zamiast na urlop muszę
pojechać do Fort Rucker i poprowadzić dochodzenie w sprawie molestowania seksualnego;
wygląda na trudną. Zostanę tam aż do jej zakończona. Może kilka tygodni. Będę w kwaterze
kawalerskiej, jeśli chciałbyś zadzwonić. - Nie odpowiedziałem. - Hej, wciąż jeszcze wspominam
Gwiazdkę.
- Ja też. - To było miesiąc temu, a ja jej od tej pory nie widziałem. - Co z Wielkanocą?
- Paul, przecież wiesz... Możesz się tu przeprowadzić.
- Ciebie jednak mogą w każdej chwili przenieść. I skończy się na tym, że będę jeździł za tobą tam,
gdzie cię zaprowadzi kariera. Nie rozmawialiśmy już o tym?
- Tak, ale...
- Podoba mi się tutaj. Ty mogłabyś tu stacjonować.
- Czy to jest propozycja?
No i masz.
- To byłoby dobre dla twojej kariery. Kwatera CID.
Strona 5
- Pozwól, że sama się zatroszczę o swoją karierę. Nie chcę pracować w biurze. Jestem oficerem
śledczym. Tak jak ty. Chcę być tam, gdzie będę pożyteczna.
- Nie mogę za tobą dreptać jak piesek albo obijać się bezczynnie po twoim mieszkaniu, kiedy ty
wyjedziesz prowadzić sprawę - odparłem. - To nie służy mojemu ego.
- Mógłbyś znaleźć sobie tutaj pracę w wymiarze sprawiedliwości.
- Pracuję nad tym. Tu, w Wirginii.
I tak dalej. Jest ciężko, gdy facet nie pracuje, a kobieta ma robotę, która wiąże się z podróżami. Co
gorsza, armia lubi zmieniać twoje stałe miejsce pobytu, jak tylko zdołasz się gdzieś wygodnie
umościć, co stawia pod znakiem zapytania wojskową definicję stałości. Jakby tego było mało, jest
teraz wiele tymczasowych przydziałów - w miejscach takich jak Bośnia, Somalia, Ameryka
Południowa - które mogą się przeciągnąć i trwać nawet rok, co z
kolei podważa definicję tymczasowości. Reasumując, Cynthia i ja byliśmy - jak to się teraz mówi
- geograficznie niedopasowani.
Wojsko, zawsze to powtarzałem, stawia przed związkami trudne wyzwania; to nie jest praca, to
jest powołanie - zobowiązanie, które sprawia, że inne zobowiązania stają się naprawdę trudne do
spełnienia. A czasem niemożliwe.
- Jesteś tam? - spytała Cynthia.
- Jestem.
- Nie możemy tak dalej, Paul. To boli.
- Wiem.
- Więc co powinniśmy zrobić?
Myślę, że była gotowa zrezygnować i oddać dużą część pensji za jedno moje słowo. Potem
postanowilibyśmy, gdzie będziemy mieszkać, znaleźlibyśmy pracę i żyli razem długo i szczęśliwie.
Kochaliśmy się.
- Paul.
- Tak... Zastanawiam się.
- Już wcześniej powinieneś był o tym pomyśleć.
- Racja. Słuchaj, wydaje mi się, że powinniśmy o tym porozmawiać osobiście. Twarzą w twarz.
- Jedyne, co robimy twarzą w twarz, to pieprzenie się.
- To nie jest... Dobrze, porozmawiamy przy kolacji. W jakimś lokalu.
- Zgoda. Zadzwonię, jak wrócę z Rucker. Ja przyjadę do ciebie albo ty do mnie.
- W porządku. Jak tam twój rozwód?
- Już prawie koniec.
Świra? - To dobrze. - Mając na myśli jej kochającego męża, spytałem: - Często widujesz majora
- Niezbyt. Tylko w klubie oficerskim od czasu do czasu. Nie da się uniknąć takich sytuacji.
Strona 6
- Wciąż chce cię odzyskać?
- Nie próbuj komplikować prostej sytuacji.
- Nie komplikuję. Boję się tylko, że znów może próbować mnie zabić.
- On wcale nie próbował cię zabić, Paul.
- Pewnie źle odczytałem powód, dla którego mierzył do mnie z nabitego pistoletu.
- Możemy zmienić temat?
- Jasne. Czytujesz Danielle Steel?
- Nie, dlaczego?
- Kupiłem jej ostatnią książkę. Wyślę ci ją.
- Może twojej mamie się spodoba. Dziesiątego lutego są jej urodziny. Nie zapomnij.
- Wykułem się na pamięć. A propos, dostałem e-mail od Karla. Chce się ze mną jutro spotkać.
- Po co?
- Myślałem, że może ty będziesz wiedziała.
- Nie, nie wiem - odparła. - Może chce się po prostu napić, pogadać o starych czasach.
- Chce, żebyśmy się z spotkali pod Pomnikiem Ofiar Wojny Wietnamskiej.
- Naprawdę? To dziwne.
- Taak. Nic ci nie wspominał?
- Nie. Czemu miałby mi mówić?
- Nie wiem. Nie mogę rozgryźć, co on kombinuje.
- Dlaczego uważasz, że coś kombinuje? Pracowaliście razem przez długie lata. Lubi cię.
- Nieprawda - odparłem. - Nienawidzi mnie.
- To nie jest tak, że on cię nienawidzi. Ale trudno się z tobą pracuje. Prawdę mówiąc, kochać też
cię trudno.
- Mama mnie kocha.
Albo potrzebuje rady, albo informacji o jakiejś starej sprawie. - Powinieneś to zweryfikować. A
co do Karla, on cię szanuje i wie, jaki jesteś bystry.
- Dlaczego akurat koło Muru?
- Hmm... Nie wiem. Dowiesz się, jak się z nim spotkasz.
- Tu jest zimno. A tam?
- Jakieś piętnaście stopni.
- Tutaj pada śnieg.
- Jedź ostrożnie.
- Taak. - Przez chwilę oboje milczeliśmy, a ja przypominałem sobie dzieje naszego związku.
Strona 7
Poznaliśmy się w kwaterze NATO w Brukseli. Ona była zaręczona z majorem Jak- Mu-Tam,
facetem z sił specjalnych; zainteresowaliśmy się sobą, on się wsciekł i wyjął z mojego powodu
wyżej wymieniony pistolet; ja się wycofałem, oni się pobrali, a rok później znów wpadliśmy na
siebie z Cynthia.
To było w klubie oficerskim w Fort Hadley w Georgii; oboje pojechaliśmy tam z przydzielonymi
zadaniami. Ja, występując pod innym nazwiskiem, badałem sprawę kradzieży i sprzedaży
wojskowej broni, ona zamykała właśnie sprawę gwałtu. To jej specjalność. Przestępstwa na tle
seksualnym. Wolałbym znów wojaczkę niż taką robotę. Ale ktoś musi ją wykonywać, a ona jest w
tym dobra. Co ważniejsze, Cynthia potrafi szufladkować i wydaje się, że to, co robi, nie ma na nią
wpływu, choć czasem się zastanawiam.
Wróćmy jednak do Fort Hadley, latem zeszłego roku. Podczas naszego pobytu znaleziono na
strzelnicy córkę dowódcy jednostki, kapitan Annę Campbell, przebitą kołkiem, nagą, uduszoną i
najwyraźniej zgwałconą. Zaproponowali, żebym zostawił tę drobną sprawę z bronią i zajął się tą, a
Cynthia ma mi asystować. Rozwiązaliśmy sprawę morderstwa, potem pozbyła się majora Świra.
próbowaliśmy rozwiązać naszą, która okazała się trudniejsza. Przynajmniej Cynthia wreszcie
- Paul, może byśmy to odłożyli do czasu, gdy będziemy mogli się spotkać? Może tak być?
- Czemu nie. - W gruncie rzeczy ja zaproponowałem takie rozwiązanie. Ale po co jej to wytykać?
- Dobry pomysł.
- Oboje powinniśmy rozważyć, z czego będziemy musieli zrezygnować i ile możemy zyskać. -
Ćwiczyłaś tę kwestię?
- Tak. Ale to prawda. Wiesz, ja cię kocham...
- Ja też cię kocham.
- Wiem. I właśnie dlatego to jest takie trudne.
Przez chwilę nic nie mówiliśmy, potem odezwała się Cynthia:
- Jestem od ciebie młodsza...
- Ale ja jestem dojrzalszy.
- Zamknij się, proszę. Lubię to, co robię, lubię swoje życie, swoją pracę, swoją niezależność.
Lecz... zrezygnowałabym z tego, gdybym uważała, że...
- Słyszę cię. To dla mnie wielka odpowiedzialność.
- Nie naciskam na ciebie, Paul. Nawet nie jestem pewna, że chcę tego, co mi się wydaje.
Jestem bystry, ale gubię się, gdy rozmawiam z kobietami. Zamiast prosić o sprecyzowanie myśli,
powiedziałem:
- Rozumiem.
- Naprawdę?
- Absolutnie. - Ani w ząb.
- Tęsknisz za mną?
- Codziennie - odparłem.
Strona 8
- Bo ja tęsknię. Naprawdę. Nie mogę się doczekać, kiedy się znów zobaczymy. Wezmę trochę
wolnego. Obiecuję. - Ja też wezmę trochę wolnego.
- Ty nie pracujesz.
- Słusznie. Ale gdybym pracował, wziąłbym urlop, żeby być z tobą. Tym razem ja do ciebie
przyjadę. Tam jest cieplej.
- Zgoda. Byłoby miło.
- Lubisz chili?
- Nie.
- Myślałem, że lubisz chili. No dobra, powodzenia w śledztwie. Uprzedź dzień
wcześniej, a ja przyjadę.
- To potrwa mniej więcej dwa tygodnie. Może trzy. Powiadomię cię, kiedy zacznę śledztwo.
- Dobrze.
- Pozdrów ode mnie Karla. I daj znać, czego chciał.
- Może chce mi opowiedzieć o tym, jak porwali go kosmici.
Cynthia parsknęła śmiechem.
Właśnie w chwili gdy mieliśmy skończyć rozmowę pogodnym akcentem, powiedziała:
- Paul, wiesz, że nie musiałeś rezygnować.
- Czy to pewne? - Sprawa córki generała była mordęgą od pierwszego dnia... politycznym,
emocjonalnym i zawodowym polem minowym, a ja wlazłem w sam jego
środek. Lepiej bym wyszedł, nie rozwiązując jej, bo rozwiązanie wyciągnęło na jaw sprawy, o
których nikt nie chciał wiedzieć. - Przysyłając mi list z naganą, armia chciała w gruncie rzeczy
powiedzieć: „Czas na emeryturę, panie chorąży”. Może w subtelny sposób, ale...
- Myślę, że mylnie zinterpretowałeś sytuację. Sparzyłeś się, nadąłeś i zareagowałeś impulsywnie,
bo twoje ego zostało poturbowane.
- Czyżby? Dzięki za informację, że odrzuciłem trzydzieści lat kariery, bo dostałem ataku
wściekłości.
- Powinieneś się z tym pogodzić. Powiem ci coś jeszcze: jeśli nie znajdziesz sobie do roboty
czegoś równie ważnego i stawiającego podobne wyzwania, wpadniesz w depresję...
- Już wpadłem. Ty mnie w nią wpędziłaś. Dzięki.
- Przepraszam, ale znam cię. Nie byłeś aż tak poparzony, jak ci się zdawało. Dała ci w kość
sprawa tej dziewczyny, córki generała. W porządku. Wszystkim dała w kość. Nawet mnie. To była
najsmutniejsza, najbardziej przygnębiająca sprawa...
- Nie chcę o tym mówić.
- Dobrze, lecz potrzebny ci był trzydziestodniowy urlop, a me permanentne wakacje. Jesteś jeszcze
młody...
Strona 9
- Ty jesteś młodsza. . .
- Masz w sobie mnóstwo energii, możesz dużo z siebie dać, ale musisz napisać drugi akt, Paul.
- Dziękuję. Rozważam opcje. - W pokoju i na linii wyczuwalnie się ochłodziło.
- Jesteś zły?
- Nie. Gdybyś tu była, ujrzałabyś uśmiech na mojej twarzy.
Uśmiecham się.
- Gdybym cię nie kochała, nie mówiłabym tego wszystkiego.
- Wciąż się uśmiecham.
- Do zobaczenia za kilka tygodni. Uważaj na siebie.
- Ty też.
Cisza, a potem:
- Dobranoc.
- Pa.
Szkocka, kropla wody sodowej i lód. Oboje odłożyliśmy słuchawki. Wstałem, podszedłem do
barku i zrobiłem sobie drinka.
Usiadłem w mojej jaskini z nogami na stole, patrząc na śnieg za oknami. Szkocka pachniała
przyjemnie.
Tak więc na moim biurku leżała powieść Danielle Steel, niemiły telefon ciągle dźwięczał mi w
uszach, a na ekranie komputera widniała złowróżbna wiadomość od Karla Hellmanna.
Czasem rzeczy, które wydają się nie mieć ze sobą związku, są w istocie częścią większego planu.
Nie twojego, żeby wszystko było jasne, ale kogoś innego. Miałem uwierzyć, że Karl i Cynthia o
mnie nie rozmawiali, pani Brenner jednak nie wychowała mnie na idiotę.
Powinienem się wściekać, kiedy ktoś nie docenia mojej inteligencji, chociaż w gruncie rzeczy
specjalnie odgrywam rolę tępego macho, co sprawia, że ludzie nie doceniają mojej bystrości.
Niejednego wsadziłem w ten sposób do więzienia.
Zerknąłem jeszcze raz na wiadomość. Godzina szesnasta, jutro, Mur. Nawet nie było słowa
„proszę”. Pułkownik Karl Gustav Hellmann bywa odrobinę arogancki. Urodził się jako Niemiec,
podczas gdy Paul Xavier Brenner to typowy irlandzki młodzian z podaniowego Bostonu, czarująco
nieodpowiedzialny i rozkosznie bystry. Herr Hellmann wręcz przeciwnie. A mimo to, na jakimś
dziwnym poziomie, rozumieliśmy się. Był dobrym dowódcą, surowym, ale sprawiedliwym, z silną
motywacją. Tylko że ja nigdy me miałem zaufania do jego motywów.
Tak czy siak, wyprostowałem się i wystukałem e-mail do Karla: Do zobaczenia tam, o tej
godzinie. Podpisałem: Paul Brenner CPO, co w tym wypadku znaczyło Cholerny Prywatny
Obywatel, nic więcej, i obaj o tym wiedzieliśmy.
Rozdział 2
Była trzecia po południu, a ja byłem w National Mall, waszyngtońskim parku, prostokątnym
Strona 10
skrawku trawy i drzew, rozciągającym się od Kapitolu na wschodzie do pomnika Lincolna na
zachodzie, na przestrzeni około trzech kilometrów.
Mall to dobre miejsce do biegania, z ładnymi widokami, więc zamiast marnować czas na podróż
do miasta tylko po to, żeby się spotkać z Karlem Hellmannem, włożyłem dres i tenisówki i
naciągnąłem na uszy dzierganą na drutach czapkę.
Zacząłem bieg wokół lustrzanego basenu przy Kapitolu i dostosowałem szybkość tak, aby znaleźć
się koło Muru o wyznaczonej godzinie, czwartej po południu według mojego czasu, czyli o
szesnastej czasu Karla.
Było zimno, ale słońce wisiało jeszcze nad horyzontem i nie wiał wiatr. Wszystkie drzewa były
nagie, a trawa przyprószona śniegiem, który napadał w nocy.
Ruszyłem w dobrym tempie, trzymając się południowej strony Mall, gdzie znajduje się Narodowe
Muzeum Lotnictwa i Astronautyki, Smithsonian i inne muzea między nimi.
Oficjalnie jest to park, jak wspomniałem, ale poza tym miejsce, gdzie wszyscy chcą wznieść coś
ważnego: monumenty, muzea, pomniki i rzeźby, a jeśli ta marmuromania się utrzyma, Mall będzie
wkrótce przypominać rzymskie Forum, pełne świątyń poświęconych temu czy owemu. Nie feruję
sądów - ważni ludzie i wydarzenia wymagają pomnika czy monumentu. Ja już mam swój pomnik:
jest nim Mur. To bardzo dobry pomnik, bo nie ma na nim mojego nazwiska.
Słońce się zniżyło, cienie wydłużyły, było bardzo spokojnie i cicho, pomijając chrzęst śniegu pod
moimi stopami.
Zerknąłem na zegarek i zobaczyłem, że jest dziesięć minut do wyznaczonej godziny.
Nie chcę generalizować na temat ras, religii i tak dalej, ale Irlandczycy i Niemcy nie Herr
Hellmann, jak wielu członków swojej grupy etnicznej, jest fanatykiem punktualności. podzielają tej
samej koncepcji czasu.
Przyspieszyłem i ruszyłem na północ wokół lustrzanego basenu. Tyłek zaczął mi ciążyć, a płuca
piekły od zimnego powietrza.
Kiedy biegłem na wskroś Ogrodu Konstytucji, w polu mojego widzenia znalazły się posągi
pomnika Kobiet Wietnamu: trzy pielęgniarki w kombinezonach polowych przy rannym żołnierzu,
którego nie mogłem dojrzeć.
Jakieś sto metrów dalej w stronę Muru stał pomnik trzech żołnierzy: trzej faceci z brązu w
mundurach moro, przy drzewcu flagi.
Za dwiema grupami brązowych postaci wznosiła się czarna ściana, silnie kontrastująca z białym
śniegiem.
Mur jest prawdopodobnie najczęściej odwiedzanym pomnikiem w Waszyngtonie, lecz w ten zimny
powszedni dzień nie było tam wielu ludzi. Zbliżając się, doznałem wrażenia, że ci, którzy stoją
wpatrzeni w Mur, są właśnie tymi, którzy powinni tam być.
Wśród niewielkiego tłumu wyróżniał się jeden człowiek: był to pułkownik Karl Hellmann, ubrany
w cywilny płaszcz, w kapeluszu z podwiniętym rondem; oczywiście zerkał na zegarek, pewnie
mamrocząc pod nosem po angielsku z nieco twardym, obcym akcentem: „Gdzie się ten facet
podziewa?”.
Strona 11
Zwolniłem, żeby nie przestraszyć mojego byłego szefa widokiem pędzącej w jego stronę postaci, a
kiedy znalazłem się na ścieżce biegnącej równolegle do Muru, jakieś osiemnaście metrów od Herr
Hellmanna, gdzieś rozdzwonił się kościelny dzwon, potem drugi i trzeci. Zwolniłem jeszcze
bardziej i podszedłem z tyłu do Karla Hellmanna, dokładnie w chwili gdy czwarty dzwon zaczął
wybijać godzinę.
Wyczuł moją obecność albo zobaczył odbicie w czarnym Murze,
- Cześć, Paul - rzekł, nie odwracając się.
Zdawało się, że uradował się na mój widok - lub wyczuwając mnie - chociaż nie dało się
powiedzieć, jak bardzo jest podekscytowany. Choćby z tego powodu, że przyszedłem dokładnie na
czas, a to wprowadza go w dobry nastrój.
Nie odpowiedziałem na powitanie i staliśmy ramię przy ramieniu, patrząc na Mur. Naprawdę
chciałem rozchodzić nogi po biegu, ale stałem dalej, starając się złapać oddech; obłoki pary
wylatywały z moich nozdrzy jak z końskiego pyska, pot zaczął marznąć na mojej twarzy.
Więc staliśmy tam, poznając się w milczeniu od nowa po sześciu miesiącach separacji, trochę jak
psy obwąchujące się, żeby ustalić, który jest dominujący.
Zauważyłem, że część Muru, przed którą się znajdujemy, jest oznaczona liczbą tysiąc dziewięćset
sześćdziesiąt osiem. To największa połać Muru, bo rok tysiąc dziewięćset sześćdziesiąty ósmy to
nieszczęśliwy rok, w którym Amerykanie ponieśli najwyższe straty: ofensywa Tet, oblężenie Khe
Sanh, bitwa w dolinie A Shau... i inne, mniej znane, lecz wcale nie mniej straszliwe starcia. Karl
Hellmann był tam w sześćdziesiątym ósmym roku, podobnie jak ja, i znał niektóre z tych miejsc i
wydarzeń z pierwszej ręki.
Na froncie domowym też się nie układało w tysiąc dziewięćset sześćdziesiątym ósmym roku za
dobrze: zabójstwa Martina Luthera Kinga i Bobby’ego Kennedy’ego, zamieszki w kampusach, w
miastach i tak dalej. Zły rok od początku do końca. Zrozumiałem, dlaczego Hellmann ustawił się na
wprost liczby tysiąc dziewięćset sześćdziesiąt osiem, chociaż nie rozumiałem, po co tu w ogóle
przyszliśmy. Ale jako stary żołnierz, którym jestem, nigdy się nie odzywam do starszego oficera,
dopóki ten się do mnie nie odezwie. Czasem nawet po
tym, jak się odezwie, tak jak teraz. Jeśli chodzi o mnie, mogliśmy tam stać w kompletnej ciszy aż
do północy.
- Dzięki, że przyszedłeś - powiedział wreszcie Karl.
- To zabrzmiało jak rozkaz - odparłem. - Ale ty jesteś na emeryturze.
- Właściwie to sam zrezygnowałem.
- Nie obchodzi mnie, co ty zrobiłeś. To ja się postarałem, żeby to była emerytura. To o wiele
przyjemniejsze dla wszystkich.
- Naprawdę chciałem zrezygnować.
- W takim razie nie moglibyśmy się spotkać na tym miłym przyjęciu... tym, na którym przeczytałeś
wszystkim list z upomnieniem.
- Poprosiłeś mnie, żebym powiedział kilka słów.
Strona 12
Zamiast odpowiedzieć, Hellmann rzucił:
- Jesteś w bardzo dobrej formie.
- Jakżeby inaczej. Truchtam sobie po Waszyngtonie i spotykam się z ludźmi pod pomnikami. Ty
jesteś dzisiaj trzeci.
Hellmann zapalił papierosa.
- Twój sarkazm i złe poczucie humoru nic się nie zmieniły.
- To dobrze. Więc co się stało, jeśli wolno spytać?
- Najpierw powinniśmy wymienić zwroty grzecznościowe i zapytać, co nowego. Jak się miewasz?
- Doskonale. Nadrabiam zaległości w czytaniu. Hej, czytasz Danielle Steel?
- Kogo?
- Wyślę ci książkę. Lubisz chili?
Hellmann zaciągnął się papierosem, pewnie się zastanawiając, co go opętało, żeby się ze mną
skontaktować.
- Pozwól, że cię o coś spytam, Paul. Czy uważasz, że armia potraktowała cię niesprawiedliwie?
- Nie bardziej niż parę milionów innych facetów, pułkowniku.
- Myślę, że na tym zakończymy wymianę uprzejmości.
- To dobrze.
- Dwie kwestie administracyjne. Po pierwsze, listowna nagana. Można ją usunąć z twojej teczki.
Po drugie, emerytura. Można ją inaczej policzyć, co dałoby znaczną sumę pieniędzy na cały
przewidywalny czas twojego życia.
- Właściwie przewidywalny czas mojego życia zwiększył się, kiedy odszedłem z wojska, więc
wystarczy mi mniej pieniędzy.
- Chcesz się dowiedzieć więcej o tych dwóch sprawach?
- Nie. Wietrzę kłopoty.
Staliśmy więc na zimnie, węsząc w powietrzu i obmyślając pięć czy sześć ruchów naprzód.
Jestem w tym dobry, ale Karl jest lepszy. Nie jest tak bystry jak ja - z pewnością nie tak wygadany -
ale myśli głęboko i długo.
W gruncie rzeczy lubię tego faceta. Naprawdę. Szczerze mówiąc, poczułem się trochę dotknięty,
kiedy nie dawał znaku życia. Może był wkurzony na mój głupawy występ w czasie przyjęcia z
okazji odejścia na emeryturę. Wypiłem parę drinków, lecz jak przez mgłę pamiętam, że
parodiowałem pruskiego feldmarszałka nazwiskiem von Hellmann, zdaje się.
Wreszcie Karl zdecydował się odezwać.
- Na tym murze jest nazwisko człowieka, który nie zginął w akcji. Człowieka, który w
rzeczywistości został zamordowany. - Nie skomentowałem tego szokującego stwierdzenia. - Ilu
ludzi na tej ścianie znasz? - spytał.
Milczałem przez chwilę.
Strona 13
- Zbyt wielu - odparłem. - Potem sam zadałem mu pytanie: - A ty ilu znasz?
- Tak samo jak ty. Odsłużyłeś w Wietnamie dwie tury. Zgadza się?
- Zgadza. W sześćdziesiątym ósmym, a potem w siedemdziesiątym drugim, ale wtedy byłem już w
żandarmerii, więc jeśli walczyłem, to z wstawionymi żołnierzami przed bazą lotniczą Bien Hoa.
- Lecz za pierwszym razem... Byłeś na froncie w piechocie... Walczyłeś, i to sporo. Podobało ci
się?
Takie pytanie mogą zrozumieć tylko weterani, którzy byli na polu bitwy. Przyszło mi do głowy, że
przez te wszystkie lata, kiedy znamy się z Karlem, nigdy nie rozmawialiśmy wiele
o doświadczeniach z walki. To nic szczególnego. Spojrzałem na niego.
- To był absolutny odjazd. Pierwsze kilka razy. Potem... przywykłem, uznałem to za normę...
Jeszcze później, w ciągu kilku ostatnich miesięcy przed wyjazdem do domu, wpadłem w paranoję,
jak gdyby tamci chcieli zabić mnie osobiście, jakby nie chcieli mnie puścić do domu. Myślę, że
przez dwa ostatnie miesiące nie spałem. - Popatrzyliśmy sobie w oczy.
Karl skinął głową.
- Ja też tego doświadczyłem. - Zrobił krok w stronę Muru, skupiając wzrok na poszczególnych
nazwiskach. - Byliśmy wtedy młodzi, Paul. Ci tutaj są młodzi na zawsze. - Dotknął jednego
nazwiska. - Znałem tego człowieka.
Hellmann wydawał się wyjątkowo refleksyjny, prawie posępny. Zdaje mi się, że to miało związek
z miejscem, w którym byliśmy, z porą roku, zmierzchem i tak dalej. Sam też nie byłem szczególnie
radosny.
Wyjął złotą cygarniczkę i taką samą zapalniczkę.
- Chcesz?
- Nie, dzięki. Przed chwilą jednego wypaliłeś.
Zignorował mnie w typowy dla palaczy sposób i zapalił drugiego.
Karl Gustav Hellmann. Nie wiedziałem za dużo o jego życiu osobistym, lecz wiedziałem, że
dorastał w ruinach powojennych Niemiec. Poznałem przez te lata kilku innych
niemiecko- amerykańskich żołnierzy; w większości byli oficerami, teraz już na emeryturze. Biografia
tych galwanizowanych Jankesów zaczynała się zwykle od tego, że nie mieli ojców albo byli
całkiem osieroceni i aby przeżyć, wykonywali proste prace dla amerykańskiej armii okupacyjnej.
W wieku osiemnastu lat wstępowali do wojska w którejś z jednostek w Niemczech, żeby wyrwać
się z upodlenia pobitego narodu. Kiedyś było w armii sporo takich ludzi, a Karl był
prawdopodobnie jednym z ostatnich.
Nie miałem pewności, ile z tej biografii pasuje do Karla Hellmanna, ale musiał być bardzo blisko
ustawowej emerytury, chyba że w jego najbliższej przyszłości błyszczała gwiazdka generalska,
która sprawiłaby, że mógłby zostać dłużej. Przyszło mi namyśl, że to spotkanie ma z tym coś
wspólnego.
- To było dawno - powiedział do mnie, a może do siebie. - A mimo to czasem się wydaje, jakby
zdarzyło się wczoraj. - Spojrzał na Mur, a potem na mnie. - Zgadzasz się?
Strona 14
- Tak, rok sześćdziesiąty ósmy jest wyraźny jak projekcja slajdów, jak przesuwające się jasne
nieme obrazy, zamrożone w czasie... - Popatrzyliśmy na siebie; Karl skinął głową.
Więc dokąd to zmierzało?
Będzie prościej, jeśli zacznę od tego, gdzie się zaczęło. Jak wspomniałem, jestem irlandzkim
bostończykiem z południowej części miasta, co oznacza klasę robotniczą. Mój ojciec był weteranem
drugiej wojny światowej, tak jak wszyscy tamtejsi ojcowie w owych czasach. Odsłużył trzy lata w
piechocie, wrócił do domu, ożenił się, miał trzech synów i pracował przez trzydzieści lat dla miasta
Boston, trudniąc się konserwacją miejskich autobusów. Przyznał mi się kiedyś, że ta robota nie była
tak ekscytująca jak inwazja w Normandii, ale godziny były lepsze.
Niedługo po osiemnastych urodzinach dostałem wezwanie do poboru. Zadzwoniłem do Harvardu z
myślą o miejscu na pierwszym roku i odroczeniu studenckim, ale zauważyli, słusznie zresztą, że w
ogóle nie ubiegałem się o przyjęcie. Tak samo na Uniwersytecie Bostońskim i w Kolegium
Bostońskrm, gdzie wielu wyznawców tej samej religii co ja znalazło schronienie przed poborem.
Spakowałem więc torbę, ojciec uścisnął mi dłoń, młodsi bracia orzekli, że jestem klawy gość,
mama się rozpłakała, a ja wsiadłem do pociągu wojskowego i pojechałem do Fort Hadley w
Georgii na szkolenie podstawowe i zaawansowane. Z jakiegoś idiotycznego powodu zgłosiłem się
do szkoły desantowej - czyli na ćwiczenia spadochronowe - w Fort Benning, też w Georgii. Żeby
zakończyć moją wyższą edukację w dziedzinie zabijania, zgłosiłem się na ćwiczenia sił specjalnych,
myśląc, że może wojna się skończy, zanim pokończę te wszystkie zwariowane szkoły, ale armia
powiedziała: „Dość. Jesteś gotów, chłopcze, możesz ruszać”. I tak wkrótce po szkole desantowej
wylądowałem we frontowej kompanii piechoty w miejscu, które nazywało się Bong Son i które nie
leży w Kalifornu,
Zerknąłem na Karla, wiedząc, że był tam mniej więcej w tym samym okresie, dotarłszy na wojnę
zupełnie inną drogą. A może jednak nie tak bardzo inną.
- Pomyślałem, że będzie dobrze, jeśli się tutaj spotkamy - oznajmił Karl.
Nie odpowiedziałem.
Po Wietnamie obaj zostaliśmy w wojsku, pewnie dlatego, że armia nas chciała, inni zaś raczej nie.
Ja wstąpiłem do żandarmerii wojskowej i częściowo odsłużyłem drugą turę w Wietnamie. Z
biegiem lat skorzystałem z wojskowego programu edukacyjnego i zdobyłem dyplom z prawa
karnego, a potem przeszedłem do Wydziału Dochodzeń Kryminalnych, głównie dlatego, że nosili tam
cywilne łachy.
Zostałem chorążym - quasi-oficerem bez żadnych obowiązków dowódczych, lecz z ważną pracą, w
moim wypadku detektywa do spraw zabójstw.
Karl wybrał trochę inną i elegantszą drogę: poszedł do prawdziwego college’u z wojskowym
żołdem, gdzie zdobył jakiś niby-tytuł naukowy z filozofii, uczestnicząc jednocześnie w czteroletnim
kursie dla oficerów rezerwy, a potem wstąpił z powrotem do czynnej służby jako porucznik.
W pewnym momencie nasze drogi życiowe prawie się przecięły w Wietnamie, a potem rozdzieliły
w Falls Church. I tak znaleźliśmy się tutaj, dosłownie i w przenośni o zmierzchu, już nie wojownicy,
lecz mężczyźni w średnim wieku, patrzący na poległych z naszego pokolenia; pięćdziesiąt osiem
tysięcy nazwisk wygrawerowanych w czarnym kamieniu; nagle ujrzałem tych ludzi jako dzieci
Strona 15
pieczołowicie wycinające swoje nazwiska na pniach drzew, szkolnych ławkach, drewnianych
parkanach. Uprzytomniłem sobie, że każde z nazwisk wyrżniętych w granicie ma gdzieś w Ameryce
swój odpowiednik wycięty w czymś innym. I wszystkie te nazwiska wciąż pozostają wyryte w
sercach rodzin i w sercu narodu.
Zaczęliśmy iść wzdłuż Muru, Karl i ja; nasze oddechy parowały w zimnym powietrzu. U podnóża
ściany leżały kwiaty przyniesione przez przyjaciół i rodziny; przypomniałem sobie, że gdy tu byłem
ostatnim razem, wiele lat temu, ktoś zostawił rękawicę baseballową, a kiedy ją zobaczyłem, łzy
popłynęły mi po policzkach, zanim się zorientowałem.
W pierwszych latach po wzniesieniu Muru zostawiano pod nim mnóstwo takich rzeczy: zdjęć,
kapeluszy, zabawek, nawet ulubionych przysmaków, jak paczka krakersów Nabisco, którą wtedy
zobaczyłem. Dzisiaj zauważyłem, że nie ma wiele przedmiotów osobistych, jedynie kwiaty i kilka
zwiniętych karteczek, wetkniętych w szczeliny Muru.
Upłynęły lata, rodzice poumierali, żony żyją swoim życiem, bracia i siostry nie zapomnieli, ale już
tu byli i nie potrzebują wracać. Polegli, w większości młodzi, nie zostawili wiele dzieci, lecz
kiedyś spotkałem tu córkę żołnierza, dwudziestokilkuletnią kobietę, która nigdy nie poznała swojego
ojca. Ja nie znałem córki, bo jej nie miałem, więc przez jakieś
dziesięć minut wypełnialiśmy wzajemnie swoją pustkę, a potem poszliśmy każde w swoją
stronę.
Z jakiegoś powodu nasunęło mi to myśl o Cynthii, o małżeństwie, dzieciach, domu i
ognisku domowym, o wszystkich tych ciepłych i przytulnych rzeczach. Gdyby Cynthia stała obok
mnie, mógłbym jej zaproponować ślub, lecz jej nie było, a ja wiedziałem, że rano znów
będę sobą.
Karl, który zapewne snuł podobne refleksje o wojnie i pokoju, o śmierci i
nieśmiertelności, powiedział:
- Staram się tu przyjeżdżać raz w roku, siedemnastego sierpnia, w rocznicę bitwy, w
której brałem udział. - Zamilkł na chwilę, a potem mówił dalej: - Bitwa o autostradę numer
trzynaście... Jedenasta Brygada Kawalerii Pancernej, plantacja drzew kauczukowych
Michelina. Może słyszałeś. Mnóstwo ludzi zginęło na moich oczach. Przyjeżdżam tu więc
siedemnastego sierpnia i odmawiam za nich modlitwę, i modlitwę dziękczynną za siebie. To
jedyne chwile, kiedy się modlę.
- Sądziłem, że co niedziela chodzisz do kościoła.
- Do kościoła chodzi się z żoną i dziećmi.
Nie rozwinął tematu, a ja nie pytałem. Odwróciliśmy się i ruszyliśmy z powrotem tą
samą drogą, którą przyszliśmy.
- Więc jesteś ciekaw, kim był ten zamordowany człowiek? - spytał innym tonem Karl.
- Może i jestem ciekaw. Ale tak naprawdę to nie chcę wiedzieć.
Strona 16
- Gdyby tak było, tobyś odszedł.
- Staram się być uprzejmy, pułkowniku.
- Twoja uprzejmość sprawiłaby mi przyjemność, kiedy dla mnie pracowałeś. Skoro
jednak jesteś uprzejmy, to mnie wysłuchaj.
- Jeśli cię wysłucham, mogę zostać wezwany w związku z jakimś przyszłym
dochodzeniem sądowym. Tak napisano w podręczniku.
- Wierz mi, tego spotkania i tej rozmowy nigdy nie było. Dlatego jesteśmy tutaj, a nie w
Falls Church.
- Zdążyłem się domyślić.
- Mogę zacząć?
Teraz stałem na twardym gruncie; krok dalej zaczynało się śliskie zbocze. Nie istniał na
całym bożym świecie ani jeden dobry powód, dla którego miałbym słuchać tego człowieka.
Ale nie myślałem dość intensywnie. Cynthia. Znaleźć pracę, znaleźć sobie życie... czy jak tam
powiedziała.
- Mogę zacząć? - powtórzył Karl.
- A mogę cię w każdej chwili powstrzymać, jeśli zechcę?
- Nie. Jeżeli zacznę, wysłuchasz do końca.
- Czy to sprawa kryminalna?
- Zabójstwo to sprawa kryminalna, jak mi się zdaje. Masz jeszcze jakieś głupie pytania?
Uśmiechnąłem się, nie z powodu obelgi Karla, tylko dlatego że zaczynałem mu działać
na nerwy. - Wiesz co? Żeby dowieść, jaki jestem naprawdę głupi, wysłucham cię.
- Dziękuję.
Karl odszedł od Muru i skierował się w stronę pomnika Kobiet, a ja ruszyłem za nim.
- Do CID dotarła wiadomość - zaczaj Karl - że pewien młody porucznik, zaliczony do
poległych w akcji lub zaginionych, został naprawdę zamordowany w mieście Quang Tri,
siódmego lutego tysiąc dziewięćset sześćdziesiątego ósmego roku, w czasie ofensywy Tet,
która miała doprowadzić do zdobycia tego miasta. - Po chwili dodał: - Zdaje mi się, że byłeś
wtedy w prowincji Quang Tri.
- Tak, ale mam alibi na ten dzień.
- Wspominam o tym jako o zbiegu okoliczności. Twoja jednostka znajdowała się tego dnia parę
kilometrów od stolicy prowincji, miasta Ouang Tri. Ale możesz docenić tło, wyobrazić sobie
miejsce i czas.
- O, tak. Doceniam też, że zajrzałeś do dziennika mojej służby.Hellmann zignorował uwagę.
Strona 17
- Ja, tak jak mówiłem, byłem w Jedenastej Brygadzie Kawalerii Pancernej, stacjonującej w Xuan
Loc, ale operującej wtedy w okolicach Cu Chi. Nie pamiętam akurat tego dnia, lecz cały miesiąc
ofensywy Tet był nieprzyjemny.
- Wredny,
- Tak, wredny. - Hellmann zatrzymał się i spojrzał na mnie. - Co do tego amerykańskiego
porucznika, mamy dowody świadczące o tym, że został zamordowany przez kapitana armii
amerykańskiej.
Karl odczekał, aż przetrawię wiadomość. A więc usłyszałem to, czego nie chciałem usłyszeć, i
stałem się posiadaczem Tajemnicy. Szczegóły za chwilę.
Gapiliśmy się na pomnik Kobiet Wietnamu, na trzy pielęgniarki, z których jedna opatrywała
rannego faceta leżącego na workach z piaskiem, druga klęczała obok, a trzecia spoglądała w niebo,
wypatrując helikoptera medyczno-ewakuacyjnego. Wszystkie cztery postacie miały lekkie ubrania i
robiło mi się zimno od samego patrzenia.
- Te posągi powinny być bliżej Muru - zauważyłem. - Ostatnią osobą, którą wielu z tych facetów
widziało i z którą rozmawiało przed śmiercią, była pielęgniarka wojskowa.
- Słusznie, ale może takie zestawienie byłoby zbyt ponure. Ten gość wygląda mi na takiego, który
przeżyje.
- Tak... Wyliże się.
Staliśmy więc przez chwilę, zagubieni w swoich, myślach. To niby tylko posągi, lecz wystarczy na
nie spojrzeć i wszystko powraca. Karl przerwał ciszę.
- Nie znamy nazwiska domniemanego zabójcy ani nazwiska domniemanej ofiary. Wiemy tylko, że
ten kapitan zamordował porucznika z zimną krwią. Nie mamy zwłok... a może powinienem
powiedzieć, że za sprawą wroga mamy ich dużo... ale tych akurat nie mamy. Wiemy natomiast, że
ofiara zginęła od jednego strzału w czoło, co może zawęzić krąg poszukiwań ofiary na podstawie
świadectw zgonów na polu bitwy, wydanych w tym czasie. Chyba że, naturalnie, ciało nie zostało
odnalezione, a ofiara znalazła się na liście zaginionych w akcji. Nadążasz?
- Nadążam. Kapitan Armii Stanów Zjednoczonych wyciąga pistolet i strzela w głowę
porucznikowi Armii Stanów Zjednoczonych. Postrzał okazał się przypuszczalnie śmiertelny. Stało
się to w gorączce bitewnej prawie trzydzieści lat temu. Lecz pozwól, że wystąpię w roli
adwokata... może to nie było morderstwo. Może to jeden z tych niefortunnych przypadków, gdy
wyższy rangą oficer zabija podwładnego za tchórzostwo w obliczu wroga. To się
zdarza... i niekoniecznie jest morderstwem czy nawet złamaniem prawa. Może to była obrona
konieczna albo po prostu wypadek. Nie powinieneś wyciągać pochopnych wniosków. - Po chwili
dodałem: - Ale ty oczywiście masz świadka. Więc nie powinienem spekulować. Odwróciliśmy się i
ruszyliśmy w stronę Muru. Światło bladło, ludzie przychodzili i odchodzili, jakiś mężczyzna w
średnim wieku położył wianek z kwiatów u podnóża czarnego granitu i otarł oczy chustką.
Hellmann patrzył na niego przez chwilę. - Tak, jest świadek. Świadek, który opisał morderstwo z
zimną krwią - powiedział.
- Czy to wiarygodny świadek?
Strona 18
- Nie wiem.
- Kim jest ten świadek i gdzie jest?
- Nie wiemy, gdzie jest, ale znamy jego nazwisko.
- I chcecie, żebym go odnalazł.
Thank you for evaluating PDF to ePub Converter.
To get full version, you need to purchase the software from:
Strona 19
- Zgadza się.
- W jaki sposób nawiązaliście kontakt z tym świadkiem?
- Napisał list.
nie macie podejrzanego, zwłok, motywu ani żadnych dowodów z miejsca zbrodni, do której -
Rozumiem... Więc macie zaginionego świadka morderstwa sprzed trzydziestu lat, lecz doszło w
zapomnianym przez Boga kraju bardzo daleko stąd. I chcecie, żebym rozwiązał tę sprawę.
- Zgadza się.
- Bułka z masłem. Mogę zapytać po co? Kogo to obchodzi po trzydziestu latach?
- Mnie obchodzi. Armię obchodzi. Popełniono morderstwo. Na morderstwo nie ma
przedawnienia.
- Słusznie. Zdajecie sobie sprawę, że rodzina tego porucznika, zabitego lub zaginionego, jest
przekonana, że poległ z honorem na polu bitwy. Więc co można zyskać, udowadniając, że go
zamordowano? Nie uważasz, że jego rodzina dość już wycierpiała? - Skinąłem głową w stronę
Muru.
- Ta okoliczność nie jest brana pod uwagę - odparł w swoim stylu Karl Hellmann.
- Przeze mnie jest - poinformowałem go.
- Nie chodzi o to, że za dużo myślisz, Paul, tylko że myślisz o niewłaściwych rzeczach.
- Wątpię. Myślę, że na tej ścianie jest nazwisko, które najlepiej zostawić w spokoju.
- Morderca pozostaje na wolności.
- Może pozostaje, a może nie. Z tego, co wiemy, domniemany morderca mógł później zginąć w
akcji. To były podłe czasy i istnieje duże prawdopodobieństwo, że ten kapitan poległ w bitwie.
- W takim razie jego nazwiska nie powinno być na tej ścianie obok nazwisk ludzi, którzy polegli z
honorem.
- Wiedziałem, że to powiesz.
- Wiedziałem, że zrozumiesz.
- Myślę, że za długo razem pracowaliśmy.
- Dobrze się nam razem pracowało.
To była dla mnie nowość. Może chciał powiedzieć, że doprowadzaliśmy robotę do końca - co jest
prawdą - wbrew poważnym różnicom charakterów i temu, że jeden z nas trzymał się przepisów, a
drugi bynajmniej.
Odeszliśmy od pomnika Kobiet Wietnamu i zatrzymaliśmy się przed trzema brązowymi posągami
mężczyzn: dwóch białych i czarnego, którzy mieli przedstawiać komandosa z marines, piechura i
marynarza, lecz wszyscy byli w mundurach moro, więc trudno ich rozróżnić. Przyglądali się
Murowi, jak gdyby zadumani nad nazwiskami poległych, ale patrząc na nich, miało się nieprzyjemne
wrażenie, że oni też są martwi.
Karl odwrócił się do ściany.
Strona 20
- Z początku nie lubiłem Muru. Wolałem te heroiczne brązowe posągi, bo Mur, przy
całej swojej abstrakcyjności i metaforycznych niuansach, jest w gruncie rzeczy ogromną płytą
nagrobkową, zbiorowym grobem z wypisanymi nazwiskami wszystkich, którzy w nim leżą. Nie
mogłem się z tym pogodzić. A potem... się pogodziłem. A ty jak myślisz?
- Myślę, że powinniśmy zaakceptować fakt, że Mur jest tym, czym jest. Płytą nagrobkową.
- Masz czasem wyrzuty sumienia, że znalazłeś się wśród tych, którzy przeżyli?
- Miałbym, gdybym tam nie był. Możemy zmienić temat?
- Nie. Powiedziałeś mi kiedyś, że nie czujesz gniewu na tych, którzy nie służyli. Czy to prawda?
- Tak, prawda. Czemu pytasz?
- Powiedziałeś, że jesteś bardziej zły na tych, którzy pojechali do Wietnamu, ale nie zrobili tego,
co do nich należało... tych, którzy zawiedli innych, dopuścili się haniebnych czynów, takich jak
gwałt czy rabunek. Tych, którzy lekkomyślnie zabijali cywilów. Czy to wciąż prawda?
- Skończmy tę odprawę.
- Taak. A więc, pewien kapitan najprawdopodobniej zabił młodszego stopniem oficera. Chcę znać
nazwisko tego kapitana i nazwisko zamordowanego porucznika.
Zauważyłem, że oczywiste pytanie - pytanie o motyw - nie padło. Być może, tak jak w wypadku
większości zabójstw w czasie wojny, motyw był banalny, nielogiczny i nieistotny. Ale może to
właśnie on był głównym powodem odgrzebywania zbrodni sprzed trzydziestu
lat. Lecz jeśli tak było, a Karl nie wspominał o motywie, to ja też nie zamierzałem pytać.
Trzymając się znanych mi już faktów, powiedziałem:
- No dobrze, jeśli chcesz sprawdzić, jak jest w rzeczywistości, weź pod uwagę, że ten kapitan...
domniemany morderca... jeśli nie zginął w walce, mógł do tej pory umrzeć z przyczyn naturalnych.
To już trzydzieści lat.
- Ja żyję. Ty żyjesz. Musimy się dowiedzieć, czy on żyje.
- Dobrze. A świadek? Wiemy, czy on żyje?
- Nie, nie wiemy. Ale jeśli nie żyje, też chcemy to wiedzieć.
- Kiedy ten świadek ostatnio dał znak życia? - Ósmego lutego sześćdziesiątego ósmego roku. Taka
data jest na liście.
- Wiedziałem, że wojskowa poczta jest wolna, lecz to rekord.
- Istotne jest też to, że ten świadek nie był amerykańskim żołnierzem. Był żołnierzem armii
Wietnamu Północnego, nazywał się Tran Van Vinh. Został ranny w czasie bitwy o Quang Tri i ukrył
się wśród ruin. Stał się świadkiem sprzeczki między tymi dwoma Amerykanami, a potem widział,
jak kapitan wyciąga pistolet i strzela do porucznika. W liście, napisanym do brata, określił
mordercę słowem dai-uy... kapitan, a ofiarę trung-uy - porucznik.
- Pod Quang Tri było wtedy trochę marines. Może to nie jest sprawa dla sił lądowych.
- Tran Van Vinh wspomniał w swoim Uście, że ci dwaj byli z ky-binh... kawalerii - odparł Karl. -
Więc najwyraźniej widział ich pagony z odznaką kawalerii Stanów Zjednoczonych, odznaką, którą