Berezowski Maksymilian - Śmierć senatora

Szczegóły
Tytuł Berezowski Maksymilian - Śmierć senatora
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Berezowski Maksymilian - Śmierć senatora PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Berezowski Maksymilian - Śmierć senatora PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Berezowski Maksymilian - Śmierć senatora - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Maksymilian Berezowski ŚMIERĆ SENATORA HOTEL "AMBASSADOR" Trzy kule, które ugodziły Roberta Francisa Kenne-dy'ego, były wymierzone w przyszłego prezydenta Stanów Zjednoczonych, tak jak prawie pięć lat wcześniej kule w Dallas pozbawiły życia aktualnego prezydenta, który nosił to samo nazwisko. Czterdziestodwuletni senator z Nowego Jorku, dziedzic ogromnej fortuny i najpopularniejszy polityk amerykański, zginął w kuchennym korytarzu hotelu "Am- bassador" w Los Angeles. Śmierć idola tłumów na brudnej podłodze, tuż przy stołach, na których rąbano krwawe połcie mięsa, była ponurym symbolem jatki pod szyldem politycznym. Strzały padły o godzinie 0.20 w nocy z wtorku na środę, z 4 na 5 czerwca 1968 roku, w momencie, gdy Robert Kennedy odniósł decydujące zwycięstwo w kalifornijskich prawyborach; ani wcześniej, ani później. Miał on zapewnione poparcie szefów machiny partyjnej kilku kluczowych stanów, pod warunkiem sukcesu w Kalifornii. To od razu postawiłoby go na czele prezydenckich kandydatów partii demokratycznej. Był więc Robert Kennedy w wyśmienitym humorze. Przekomarzał się z dziennikarzami późno w nocy i stroił żarty z siebie samego. - Kiedyś wydawało mi się - mówił - że znam się na wszystkim. Teraz wiem tylko tyle, ile dowiaduję się z telewizji. Robertowi towarzyszyła jego żona, Ethel, siostra Jean Smith z mężem, pomocnicy i sztab wyborczy, a także świta przyciągająca wyborców: astronauta John Glenn, murzyński aktywista z Missisipi, Charles Evers, filmowcy i gwiazdy z Hollywoodu na okrasę. Kilka minut po północy Kennedy udał się do hote-łownej sali balowej, zwanej Ambasadorską, żeby podzię-kować miejscowym sympatykom za poparcie i udział w kampanii. - Dziękuję wam wszystkim - powiedział w zakonczeniu. - A teraz naprzód, do Chicago, po rozstrzyga-jące zwycięstwo! Hotel "Ambassador" stoi przy eleganckim Wilshire Boulevard, oddzielony od ulicy szerokim trawnikiem. Jego wejście jest udekorowane palmami i egzotyczną roślinnością, a hali zdobi fontanna. Prawie na wprost, w odległości kilkunastu metrów od portalu, szerokie drzwi prowadzą do Sali Ambasadorskiej, połączonej la-biryntem korytarzy i przejść z innymi salami bankieto-wymi. "Ambassador" należy do amerykańskich hoteli--gigantów, w których bez przewodnika można zabłądzić; sam miałem innym razem trudności z odnalezie-' niem Ambasadorskiej mimo teoretycznej znajomości hotelowej topografii. Kiedy senator wszedł do ogromnej i nisko sklepionej sali, była po brzegi wypełniona jego młodocianymi entuzjastami. Zmieściło się ich blisko 2 tysiące. Rozległy się triumfalne oklaski, gwizdy i tupanie. - My chcemy Boba! My chcemy Boba! - skandował rozgorączkowany tłum. Znaczyło to, że chce Boba - zdrobniałe od Roberta - na prezydenta. Kennedy zszedł z podium obstawionego mikrofonami radia i telewizji i przeciskał się przez tłum, z uśmiechem ściskając wyciągnięte ręce. Zamierzał przejść do położonej o piętro niżej Sali Kolonialnej, gdzie czekali na niego wielbiciele, którzy nie zdołali .pomieścić się na górze. Potem miał odbyć krótką konferencję prasową, należącą do ustalonego rytuału. Spieszył, bo było późno, a chciał jeszcze w pobliskim klubie "Factory" uczcić z rodziną i przyjaciółmi dopiero co odniesione zwycięstwo. Senator powinien był opuścić Salę Ambasadorską przez zaplecze na tyłach podium. Ale z niewyjaśnionych przyczyn postanowił przepchnąć się przez tłum do kuchennego korytarza. Prowadzące doń wahadłowe drzwi znajdowały się w połowie sali. Ta zmiana marszruty nastąpiła niespodziewanie. Ktoś zawołał: "tędy, senatorze, tędy" - zmieniając trasę jego orszaku. Później mówiono, że tak czy owak Robert Kennedy musiałby w drodze powrotnej z Sali Kolonialnej przejść przez kuchenny korytarz - jak to uczynił dwa dni wcześniej po podobnym zgromadzeniu wyborczym w tym samym hotelu. W każdym bądź razie senator zawrócił. Tłum oddzielił go od prywatnego detektywa, Bar-ry'ego. Gdy Barry zorientował się w sytuacji, nie mógł już nadążyć za swoim szefem. Przecisnął się do niego robiąc łokciami kalifornijski dziennikarz Tim Rich. "Senatorze Kennedy!" - zawołał i wręczył kopertę ze zdjęciami z przedwyborczego zebrania w Whittier. Robert Kennedy podziękował, przyjął kopertę i ruszył dalej. Zdjęcia te nigdy nie odnalazły się. Nawiasem mówiąc poginęły również filmy nakręcone przez innych reporterów, na których można było podobno rozpoznać podejrzane później osoby. Na sali znajdowało się mnóstwo osób ze sprzętem fotogra- ficznym i kamery telewizyjne, jednak bardzo niewiele zdjęć z owego wieczoru ujrzało światło dzienne. Kemnedy'ego poprowadził w stronę kuchni rudowłosy, o atletycznej budowie, pomocnik maitre d'hótela, Karl Uecker. Senatora wyprzedzali pisarz Budd Schul- berg, współorganizator kampanii wyborczej, znany .dziennikarz Pete Hamill i murzyński reporter z Los Angeles, Booker Griffin. Tuż za nim szedł reporter radiostacji "Mutual", Andrew West, nagrywając w biegu wywiad. - Senatorze, jak pan odparuje atak Humpreya? - dopytywał West. Kennedy odparł: - Chodzi właśnie o walkę... Taśma magnetofonowa Westa odnotowała w tym miejscu suche, szybko powtarzające się trzaski. Zanim ktokolwiek zdążył zareagować, z tłumu zapaleńców i ciekawskich wysunęła się ręka uzbrojona w mały bębenkowy rewolwer. Wylot lufy skierowany na senatora był odległy od niego o niespełna metr. Strzały posypały się jeden za drugim. Zabrzmiały jak choinkowe petardy, ale Kennedy leżał już bezwładnie na cementowej podłodze. Miał rozchylone usta, broczył krwią i wyglądał na nieżywego. W kuchennym korytarzu rozpętało się piekło. Rozpaczliwe krzyki zmieszały się z wyciem. Stłoczony tłum napierał ze wszystkich stron. Na zamachowca, drobnego młodzika o ciemnych i kędzierzawych włosach, rzucili się pomocnicy senatora. Najpierw złapał go Karl Uecker, potem Jack Galivan i George Plimpton. Potężnej tuszy murzyński piłkarz Roosevelt Grier przytłoczył go swoim ciężarem do metalowego stołu. Zwisając nad chuderlakiem, Grier przycisnął jego rękę do stalowej krawędzi. Pomimo ogromnej przewagi fizycznej, sportowiec z trudem wyrwał rewolwer z kurczowo zaciśniętej dłoni. Na pornoc Grierowi skoczyli Raf er Johnson, zaprzyjaźniony z senatorem murzyński mistrz dziesięcioboju, i jedyny agent z ochrony Kennedy'ego, Bili Barry. Barry nie miał przy sobie broni. Jakiś mężczyzna wskoczył na stół. "Zabić bękarta"! - krzyczał starając się kopnąć zamachowca w twarz. Inni próbowali go bić, gryźć, dusić. Grier, Barry i Johnson odpychali ich do ściany. Do męża leżącego w kałuży krwi podbiegła Ethel Kennetly. Siostra Jean uklękła przy nim. Ktoś podłożył Rotwrtowi pod głowę papierowy kapelusz, jaki noszą w Ameryce podczas kampanii wyborczej, ktoś rozpiął mu koszulę i rozluźnił krawat, ktoś wachlował go gazetą. Zjawił się ksiądz i włożył w nieruchome ręce różaniec. Stojący obok mężczyzna krzyknął: "On nie potrzebuje księdza, na miłość boską, jemu trzeba doktora!" Stukilowy Roosevelt Grier płakał jak dziecko. Andrew West gorączkowo mówił do mikrofonu: - Senator Kennedy został zastrzelony - senator Kennedy został zastrzelony - czy to możliwe - czy to możliwe? To możliwe, proszę państwa. To możliwe. Został trafiony. Nie tylko on. Och, mój Boże - senator Kennedy został trafiony i jeszcze jeden człowiek - organizator jego kampanii - chyba w głowę. Jestem tu na miejscu i Raf er Johnson schwytał człowieka, który widocznie strzelał. To on strzelił - jeszcze ma rewolwer, rewolwer jest teraz wycelowany wprost na mnie. Mam nadzieję, że zdołają wyrwać mu ten rewolwer z ręki. Uważajcie. Zabierzcie rewolwer... zabierzcie rewolwer... zabierzcie rewolwer... trzymajcie się z daleka od niego... - Jego ręka przymarzła... zabierzcie jego kciuk... zabierzcie kciuk... oderwijcie kciuk... Złapcie go za palec i złamcie, jeżeli trzeba. Usuńcie się spod lufy. Odejdźcie od lufy tego człowieka. Uważajcie na rewolwer. Okay - w porządku. To Rafer. Zabierz mu broń, Raf er. Okay, teraz trzymaj. Trzymaj go. Trzymaj go. - Ladies and gentlemen, oni zabrali mu rewolwer. W tym... Już mają rewolwer... Nie wiem, czy senator umarł, czy jeszcze żyje. Nie znamy nazwiska zamachowca... Mówi Andrew West, wiadomości stacji Mutual, Los Angeles. Senatora Kennedy'ego podniesiono z podłogi. Odzyskał na chwilę przytomność, widocznie z bólu. "Och, nie, nie, nie trzeba" - jęknął. Potem zamknął oczy i zamilkł. Zabrano go windą do karetki pogotowia. Ethel uklękła przy nim. Z wyciem syren, poprzedzana przez policjantów na motocyklach, karetka pomknęła do Szpitala Centralnego, oddalonego zaledwie o milę od hotelu. Rannego od razu wniesiono do sali operacyjnej. Lekarze i pielęgniarki zostali już wcześniej zaalarmowani. Chirurg Albert Holt zauważył, że Kennedy był prawie martwy. Był nieprzytomny, nie oddychał, ciśnienie krwi zbliżało się do zera. Dr Holt zaczął od masażu serca. Zaaplikowano adrenalinę. Włączono sztuczne płuca. Senator zaczaj: dawać oznaki życia, ale stan wydawał się beznadziejny. Jedna kula ugodziła go za prawym uchem i ugrzęzła w mózgu. Druga uderzyła w ramię. Trzecia przebiła szyję. Przeżywający przed chwilą uniesienie zwolennicy Kennedy'ego pogrążyli się w desperacji. Dziewczyny płakały. Pomocnik Roberta, Hugh McDonald, krążył po hallu trzymając w rękach buty senatora. "Och, nie!" - szlochał jakiś młody chłopak. "Oni niczego się nie nauczyli" - powtarzał inny. Ktoś głucho pytał: "Cóż to za kraj ?..." Ambulansy zabrały pięć osób trafionych przez zamachowca - trzech mężczyzn i dwie kobiety. Ich życiu nie zagrażało niebezpieczeństwo. Kilkusetosobowy tłum zebrał się przed Szpitalem Dobrego Samarytanina, dokąd odwieziono Kennedy'ego, gdyż Szpital Centralny nie posiadał urządzeń potrzebnych w tak ciężkim przypadku. O trzeciej nad ranem czasu kalifornijskiego sześciu lekarzy pod kierownictwem profesora neurochirurgii Maxwella Andlera przystąpiło do operacji. Operacja trwała trzy i pół godziny. Z mózgu rannego usunięto prawie wszystkie odłamki, dokonano transfuzji krwi. Frank Mankiewicz, sekretarz prasowy senatora, odczytał nic nie mówiący komunikat. Lekarze oświadczyli, że następne 12 do 36 godzin będą najkrytyczniejsze. Przyjaciel rodziny, dr James Poppen, stwierdził później, że Kennedy faktycznie już nie żył w chwili, gdy go przywieziono do pierwszego szpitala. Ale robiono co w ludzkich siłach, aby go ratować. Dopiero w siedem godzin po klinicznej śmierci senatora- Mankiewicz ogłosił oficjalne zawiadomienie o zgonie. Składało się ono z jednego lakonicznego zdania: "Senator Robert Francis Kennedy zmarł o godzinie 1.44 dziś, 6 czerwca 1968 roku". - Czy zginął właśnie dlatego, że miał największe chyba szansę zasiąść w Białym Domu? Na Kalifornii zakończyła się seria prawyborów. Do wyścigu o prezydencką kandydaturę demokratów stanęli Kennedy, senator Eu-gene McCarthy i wiceprezydent Hubert Humphrey. Tydzień przed zamachem McCarthy pokonał Roberta Kennedy'ego w prawyborach stanu Oregon. Ale główną stawką była Kalifornia, stan ludny i mający siedem razy więcej wyborców. Ponadto Robert dysponował znacznie lepszą organizacją i znacznie większymi funduszami niż McCarthy. Sprawny aparat Johna Kennedy'ego nigdy nie został zdemontowany: znajdował się w stanie konserwacji. Od decyzji Roberta zależało, kiedy tryby zaczną się obracać. Jego głównym rywalem był Humphrey. To między nimi musiałaby dokonać wyboru konwencja partii demokratycznej w Chicago. Wiceprezydent miał za sobą machinę partyjną, przynajmniej dużą jej część. Kenne-dy'ego traktowały niechętnie niektóre wpływowe ośrodki establishmentu i wielkiego biznesu. Naraził się im, gdy jako minister sprawiedliwości w gabinecie swego brata toczył wojnę z monopolami w sprawie cen stali. Bogactwo rodziny Kennedych budziło nieufność. W odróżnieniu od Humpihreya senator nie był zdany na finansowe poparcie innych wielmożów. Jako prezydent miałby mniej długów wdzięczności i więcej samodzielności w sprawowaniu władzy. Kampania wyborcza jest niezwykle kosztowna i jest okresem zaciągania zobowiązań. Wielki biznes woli prezydenta uzależnionego, bezpiecznie konserwatywnego, z reguły wystrzega się silnych indywidualności, chce mieć menażera, a nie wodza. Podstawową słabością Humphreya była jego wierność wobec skompromitowanej polityki prezydenta Johnsona. Gdy Johnson został zmuszony do rezygnacji z ubiegania się o powtórny mandat, zastąpił go Hum-phrey. Dla wielu Amerykanów wiceprezydent był po prostu sobowtórem swego szefa. Wiedzieli o tym delegaci, którzy na konwencji mieli wręczać nominację. Humphrey mógł się wydawać faworytem, ale w ostatecznym rachunku partia demokratyczna pragnęła mieć kandydata, który wygrałby wybory. Kandydat, który dowiedzie w prawyborach, że zdobędzie głosy dla swojej partii w rzeczywistej elekcji, nie może być ignorowany przez bossów partyjnych. Z dwojga złego lepszy jest kandydat kłopotliwy niż posłuszny zwiastun klęski. Kennedy był popularny, od wielu miesięcy krytykował politykę Johnsona i zdobywał zwolenników. To na pewno przeważyłoby szalę na konwencji. Pupilem konkurencyjnym partii republikańskiej był Richard Nixon, podobnie jak Humphrey reprezentant, starej szkoły. Ameryka chciała przemian. Któż mógłby je lepiej uosabiać niż brat zamordowanego prezydenta, bożyszcze młodzieży, ulubieniec buntujących się Murzynów? Gdyby Robert Kennedy zdobył kandydacką nominację demokratów, zdołałby zapewne ocalić swoją partię od klęski. Podobno Humphrey liczył się z tym, że młody senator wydrze mu laury w Chicago. Z tego przeczucia miał się nawet zwierzyć przyjacielowi. Kula, która przecięła życie Roberta Kennedy'ego, błyskawicznie zmieniła przedwyborczy układ sił i perspektywy polityczne. Można się było założyć, że Hubert Humphrey zostanie kandydatem demokratów na urząd prezydenta. Nie ulegało wątpliwości, że taka prognoza zapewni kandydaturę republikanów Nixono-wi. Dopóki na horyzoncie był Kennedy, dopóty miał jeszcze jakieś możliwości Nelson Roekefelłer, który uchodził za mniej konserwatywnego, a więc groźniejszego przeciwnika dla demokratów. I wreszcie można było się spodziewać - chociaż bez absolutnej pewności - że z pojedynku Humphrey-Nixon zwycięsko wyjdzie Nixon, którego nikt nie obciążał winą za wojnę w Wietnamie i zamieszki w amerykańskich miastach. Kilkoma pociągnięciami za spust morderca wywarł wpływ równy wpływowi milionów głosujących Amerykanów. SIRHAN BISHARA SIRHAN Szóstego czerwca o siódmej rano zamachowiec stanął przed sędzią w Los Angeles, oskarżony o sześciokrotne usiłowanie morderstwa. Osadzono go w lokalnym więzieniu, wyznaczając kaucję w wysokości 250 tysięcy dolarów. Określenie kaucji było formalnością. Nie ulegało wątpliwości, że oskarżony nie posiada tak imponującej sumy, i że nie zezwolono by mu odpowiadać z wolnej stopy, gdyby ją złożył. Tożsamość napastnika nie została jeszcze wówczas ustalona. Figurował on w aktach jako "John Doe" - prowizorium stosowane przed identyfikacją. "John Doe" znaczył tyle co "Jan Kowalski". Pierwszy biuletyn policyjny opisał go następująco: "Mężczyzna białej rasy, wiek 25-28 lat, wzrost 5 stóp 6 cali (165 cm), waga 125 do 140 funtów (57-63 kg), cera śniada". Ale nie minęło parę godzin, a policja zidentyfikowała zabójcę. Komputer policyjnej centrali w Los Angeles wpadł na jego ślad odszukując kartotekę narzędzia zbrodni - rewolweru "Iver Johnson Cadet", model 55 SA, cena katalogowa $ 30.95. Ośmiostrzałowy rewolwer kalibru 0,22 został wyprodukowany przez firmę "Iver Johnson's Arms and Cycle Works" w Fitchburg w stanie Missisipi. Siedemdzie- sięciodwuletni Albert Hertz nabył go w sklepie sprzętu sportowego w Alhambrze, przedmieściu Los Angeles, w sierpniu 1965 roku, podczas murzyńskich zamieszek. Hertz podarował następnie rewolwer swojej córce, pani Westlake, która z kolei przekazała go znajomemu, osiemnastoletniemu George'owi Erhardowi. Za 25 dolarów Erhard sprzedał rewolwer w lutym 1968 roku "kędzierzawemu facetowi z Pasadeny, imieniem Joe". Ostatni właściciel rewolweru nazywał się w rzeczywistości Munir Bishara Sirhan i był rodzonym bratem oskarżonego. Teraz fakty posypały się jak z rękawa. Zamachowcem był dwudziestoczteroletni Sirhan Bishara Sirhan, emigrant z Jordanii, zamieszkały w Pasadenie, przedmieściu Los Angeles, przy ulicy East Howard, pod numerem 696. Był szczuplejszy i niższy, niż to opisano w pierwszym komunikacie policyjnym: ważył niewiele , więcej niż 50 kg i miał 155 cm wzrostu. Mały, kędzierzawy chłopczyna urodził się w palestyńskiej rodzinie Arabów- chrześcijan. W czasie brytyj-,skiego mandatu jego ojciec, Bishara Sirhan, pracował jako mechanik w stacji filtrów. Kiedy po pierwszej wojnie izraelsko- arabskiej w 1948 roku Jerozolima została podzielona, Sirhanowie uciekli do jordańskiego sektora. Ojciec stracił pracę. Głównym źródłem utrzymania siedmioosobowe] rodziny były pokątne zarobki matki. Mary Sirhan - wspominał pastor Haddad - odznaczała się "straszliwą ograniczonością umysłu i dog-matyzmem w sprawach religijnych". Jej dewocja zapewniła jednak rodzinie pomoc organizacji kościelnych ł bezpłatne nauczanie dla dzieci. Ojciec Sirhana stwierdził, że jego syn miał kompleks wyższości, który nie pokrywał się z rzeczywistymi zdolnościami. Wracał do domu wypełniony dumą, gdy tylko otrzymał w szkole pochwałę. "Nauczyciele powiadają, że będę wielkim człowiekiem" - chlubił się. Albo dopytywał: "Powiedz mi, proszę, czy jestem mądrzejszy od swoich braci?" Być może opinia starego Sirhana nie jest w 100 procentach miarodajna. Traktował swoją rodzinę surowo, w domu ciągle wybuchały niesnaski. Była mowa o rozwodzie, ale w 1957 roku Sirhanowie wyemigrowali do Stanów Zjednoczonych, widocznie pod auspicjami jednej z agend ONZ, udzielającej pomocy arabskim uchodźcom. 12 stycznia przybyli do Nowego Jorku: rodzice, synowie Sirhan, Sharif, Adel i Munir oraz córka Aida. Piąty syn Saidallah przyłączył się do nich później. Ojciec niedługo zabawił w USA. Po separacji z żoną wrócił do Jordanii i osiedlił się w El Tayiba, gdzie wybudował dziesięciopokojową willę. Pochodzenie tego dobytku było niejasne. Chwilowy emigrant nie dorobił się fortuny w Ameryce. Jak na jordańskie standardy, willa była luksusem. Mówiono, że wstąpił do sekty Świadków Jehowy, którzy przyszli mu z pomocą. Byłaby to niezwykła hojność wobec bezimiennego tułacza. Jacyś świadkowie z pewnością maczali w tym ręce, ale czy - Jehowy? Reszta rodziny zamieszkała w Kalifornii. Sirhan uczęszczał do gimnazjum "John Muir High School" i robił niezłe postępy. Szkoła ta cieszyła się doskonałą reputacją. Toteż trudno było wytłumaczyć, dlaczego Sirhan przeniósł się później do "Pasadena City College" - podrzędnej szkoły zawodowej. Ale również w nowym miejscu zdobył on sobie opinię poważnego i sumiennego ucznia. Mary Sirhan znalazła zatrudnienie jako gospodyni w kościelnym przedszkolu. Jej zarobki wynosiły 195 dolarów miesięcznie. Nawet uwzględniając ewentualne świadczenia w naturze, związane z taką pracą, było to desperacko mało, o połowę mniej od zarobków uważanych za znośne. Sirhanowie mieszkali jednak w przyzwoitej, mieszczańskiej dzielnicy Pasadeny. Brat zamachowca, Sharif, początkowo pracował w biurze kalifornijskiej Konwencji Baptystów. Później uległ wypadkowi, stracił ochotę do pracy i został zwolniony. W 1963 roku Sharif posprzeczał się ze swoją dziewczyną, przeciął linki hamulcowe w jej samochodzie i nasypał prochu do silnika. Został wówczas skazany na rok więzienia z zawieszeniem. Drugi brat, Munir, ten właśnie, który kupił rewolwer od George'a Erharda, był znany jako Joe w nocnych klubach Hollywoodu podejrzanej renomy. Posądzony o handel narkotykami, przed deportacją z USA uchronił się postępowaniem apelacyjnym. Sirhanowie nie przyjęli amerykańskiego obywatelstwa, chociaż przebywali w USA dłużej niż wymagane przy natura-lizacji pięć lat, podlegali więc wysiedleniu za przestępstwa kryminalne. Sirhan, Munir i Adel zamieszkali z matką. Sharif znalazł kwaterę w Highland Park (Kalifornia). Saidal-lah początkowo osiedlił się w Nowym Jorku. Jedyna siostra, Aida, zmarła przed kilku laty. Mary Sirhan aż do pogrzebu nie wiedziała, że jej córka była mężatką. Dziwna rodzina, bez pieniędzy, a jednak nie klepiąca biedy, wychowana na Biblii i pałętająca się na klery-kalnych poboczach, a jednocześnie figurująca w policyjnych kartotekach. Był w nich notowany również Sirhan, co prawda w związku z drobnymi incydentami. Policja w Pasadenie oznaczyła jego akta "czerwoną chorągiewką", co znaczyło, że należy go mieć na oku. Po zamachu w aktach nie znaleziono nic szczególnego, co by usprawiedliwiało taką czujność. Ot, meldunek Sirhana o kradzieży jego roweru, pretensje, że go molestowano, i dwa raporty o jego udziale w zakłóceniu porządku, co jednak nie spowodowało żadnej kary. I to było dziwne: "czerwona chorągiewka" i puste akta, do których zresztą ciekawskich reporterów nie dopuszczono natychmiast. Jeszcze podczas nauki w szkole zawodowej Sirhan przystąpił do pracy na rancho Granja Yista del Rio, niedaleko miejscowości Corona w Kalifornii. Jego zajęcie polegało na oprowadzaniu rozgrzanych koni, aby ostudzić je stopniowo po biegach. Sirhan nie chciał pozostać "boyem od ćwiczeń", miał podobno aspiracje na dżokeja. Skończyło się jednak na aspiracjach. We wrześniu 1966 roku niedoszły dżokej spadł z konia i porzucił jeździectwo. Nie doznał ciężkich obrażeń. Lekarze, którzy go opatrywali, stwierdzili tylko powierzchowne zadrapania i ogólne potłuczenie. Zdaniem lekarzy jego skargi w sprawie pogorszenia wzroku były zupełnie bezpodstawne. Dr Milton Miller uznał, że oczy Sirhana nie doznały żadnego szwanku. Sirhan nie wspomniał wówczas o żadnych skaleczeniach głowy. Ale gdy dr Miller odmówił wystawienia świadectwa uszkodzenia wzroku, boy ze stajni wyścigowej zatelefonował do niego, domagając się takiego świadectwa i grożąc zemstą. Upłynął blisko rok od wypadku, zanim poszkodowany zażądał kompensacji od towarzystwa ubezpieczeń. Eksperci towarzystwa byli zdania, że pretensje Sirhana nie mają uzasadnienia. Jednakże oświadczyli oni, że nie sposób sprawdzić skargi dotyczącej potłuczenia głowy, skargi, jaką Sirhan poniewczasie zgłosił. "Odniosłem wrażenie, że on przesadza" - powiedział radca prawny towarzystwa ubezpieczeń "Argonaut", John McLaughlin, były agent Federalnego Biura Śledczego (FBI). Strony doszły jednak do porozumienia. Sirhano-wi przyznano odszkodowanie w sumie 2 tysięcy dolarów. Po potrąceniu kosztów manipulacyjnych i leczenia otrzymał on w kwietniu 1968 roku, na dwa miesiące przed zamachem, ponad l 700 dolarów. ________________________________________________________________________________ ________________________________________________________________________________ ________________________________________________________________________________ ________________________________________________________________________________ ________________________________________________________________________________ ________________________________________________________________________________ ________________________________________________________________________________ ________________________________________________________________________________ ________________________________________________________________________________ ________________________________________________________________________________ ________________________________________________________________________________ ________________________________________________________________________________ ________________________________________________________________________________ ________________________________________________________________________________ ________________________________________________________________________________ ________________________________________________________________________________ ________________________________________________________________________________ ________________________________________________________________________________ ________________________________________________________________________________ ________________________________________________________________________________ ________________________________________________________________________________ ________________________________________________________________________________ ________________________________________________________________________________ ________________________________________________________________________________ ________________________________________________________________________________ ________________________________________________________________________________ ________________________________________________________________________________ ________________________________________________________________________________ ________________________________________________________________________________ ________________________________________________________________________________ ________________________________________________________________________________ ________________________________________________________________________________ ________________________________________________________________________________ ________________________________________________________________________________ ________________________________________________________________________________ ________________________________________________________________________________ ________________________________________________________________________________ ________________________________________________________________________________ ________________________________________________________________________________ ________________________________________________________________________________ ________________________________________________________________________________ ________________________________________________________________________________ ________________________________________________________________________________ ________________________________________________________________________________ ________________________________________________________________________________ ________________________________________________________________________________ ________________________________________________________________________________ ________________________________________________________________________________ ________________________________________________________________________________ ________________________________________________________________________________ ________________________________________________________________________________ ________________________________________________________________________________ ________________________________________________________________________________ ________________________________________________________________________________ ________________________________________________________________________________ ________________________________________________________________________________ ________________________________________________________________________________ ________________________________________________________________________________ ________________________________________________________________________________ ________________________________________________________________________________ ________________________________________________________________________________ ________________________________________________________________________________ ________________________________________________________________________________ ________________________________________________________________________________ ________________________________________________________________________________ ________________________________________________________________________________ ________________________________________________________________________________ ________________________________________________________________________________ ________________________________________________________________________________ ________________________________________________________________________________ ________________________________________________________________________________ ________________________________________________________________________________ ________________________________________________________________________________ ________________________________________________________________________________ ________________________________________________________________________________ ________________________________________________________________________________ ________________________________________________________________________________ ________________________________________________________________________________ ________________________________________________________________________________ ________________________________________________________________________________ ________________________________________________________________________________ ________________________________________________________________________________ ________________________________________________________________________________ ________________________________________________________________________________ ________________________________________________________________________________ ________________________________________________________________________________ ________________________________________________________________________________ ________________________________________________________________________________ ________________________________________________________________________________ ________________________________________________________________________________ ________________________________________________________________________________ ________________________________________________________________________________ ________________________________________________________________________________ ________________________________________________________________________________ ________________________________________________________________________________ ________________________________________________________________________________ ________________________________________________________________________________ ________________________________________________________________________________ ________________________________________________________________________________ ________________________________________________________________________________ ________________________________________________________________________________ ________________________________________________________________________________ ________________________________________________________________________________ ________________________________________________________________________________ ________________________________________________________________________________ ________________________________________________________________________________ ________________________________________________________________________________ ________________________________________________________________________________ ________________________________________________________________________________ ________________________________________________________________________________ ________________________________________________________________________________ ________________________________________________________________________________ ________________________________________________________________________________ ________________________________________________________________________________ ________________________________________________________________________________ ________________________________________________________________________________ ________________________________________________________________________________ ________________________________________________________________________________ ________________________________________________________________________________ ________________________________________________________________________________ ________________________________________________________________________________ ________________________________________________________________________________ ________________________________________________________________________________ ________________________________________________________________________________ ________________________________________________________________________________ ________________________________________________________________________________ ________________________________________________________________________________ ________________________________________________________________________________ ________________________________________________________________________________ ________________________________________________________________________________ ________________________________________________________________________________ ________________________________________________________________________________ ________________________________________________________________________________ ________________________________________________________________________________ ________________________________________________________________________________ ________________________________________________________________________________ ________________________________________________________________________________ ________________________________________________________________________________ ________________________________________________________________________________ ________________________________________________________________________________ ________________________________________________________________________________ ________________________________________________________________________________ ________________________________________________________________________________ ________________________________________________________________________________ ________________________________________________________________________________ ________________________________________________________________________________ ________________________________________________________________________________ ________________________________________________________________________________ ________________________________________________________________________________ ________________________________________________________________________________ ________________________________________________________________________________ ________________________________________________________________________________ ________________________________________________________________________________ ________________________________________________________________________________ ________________________________________________________________________________ ________________________________________________________________________________ ________________________________________________________________________________ ________________________________________________________________________________ ________________________________________________________________________________ ________________________________________________________________________________ ________________________________________________________________________________ ________________________________________________________________________________ ________________________________________________________________________________ ________________________________________________________________________________ ________________________________________________________________________________ ________________________________________________________________________________ ________________________________________________________________________________ ________________________________________________________________________________ ________________________________________________________________________________ ________________________________________________________________________________ ________________________ierdząc, że to ona jest prawdopodobnie poszukiwaną dziewczyną. Kathy Fulmer była owej nocy w hotelu "Ambassador" i miała na sobie białą suknię w grochy. Oznajmiła ona też, że wystraszona strzałami rzuciła się do ucieczki krzycząc: "Zabili go!" Agenci z FBI z początku dali wiarę zeznaniom Yincenta Di Pierro, lecz od razu zdezawuowali zeznania Sandy Serrano. Na pytanie, jak to jest możliwe, że różnie potraktowano świadectwo w tej samej sprawie,odpowiedziano, że "to nie jest ta sama dziewczyna". Jeśli jednak było więcej dziewcząt w sukniach w grochy, potwierdzało to, że Sirhan nie był sam. Jak się później okazało, incydent ten miał szczególne znaczenie. Wraz z Yincentem Di Pierro zeznawał inny naoczny świadek, pomywacz z hotelu "Ambassador", Jesus Pe-rez. Zauważył on Sirhana co najmniej pół godziny przed zamachem. Sirhan nerwowo kręcił się po korytarzu i trzy albo cztery razy zapytywał Pereza, czy Kennedy przejdzie tamtędy. Przypomnijmy sobie, że aż do ostatniej chwili nie było pewności, jaką drogą uda się senator, i przejście kuchenne było raczej mniej prawdopodobne. Dlaczego więc Sirhan, planując morderstwo, z zimną kalkulacją (nie popełnił go w emocjonalnym odruchu), wybrał właśnie kuchenny korytarz? Czy zbyt łatwy jest wniosek, że z drugiej strony na Kennedy'ego czekał ktoś inny? Ktoś, kto nie został uruchomiony, ponieważ nie było potrzeby? W kieszeni Sirhana znaleziono kluczyk od stacyjki samochodu zaparkowanego w pobliżu hotelu. Był to stary wóz, produkcji 1956 roku. Szef policji Reddin stwierdził, że samochód ten należał do pracownika hotelu, który znajdował się w hotelowej kuchni w chwili, kiedy padły strzały. Zgodnie z wyjaśnieniem policji pracownik ten oświadczył, że nie znał Sirhana i nie ma pojęcia, w jaki sposób Sirhan zdobył jego kluczyk. Reddin nie ujawnił, że nazwisko właściciela samochodu figurowało na liście FBI, która zawierała rejestr osób szczególnie niebezpiecznych i podlegających aresztowi prewencyjnemu na czas każdorazowej wizyty prezydenta Stanów Zjednoczonych w okręgu Los Angeles. Nie ujawniło tego również Federalne Biuro Śledcze. Reddin zapewnił jednak, że jest przekonany, iż zamach jest wyłącznym dziełem jednego człowieka. Tej pewności nie podzielał senator Henry Jackson, konserwatywny przewodniczący komisji spraw wewnętrznych Senatu USA. Jackson powiedział 10 czerwca, że jego zdaniem obaj bracia Kennedy oraz Martin Lu-ther King ponieśli śmierć w wyniku spisków. "Nie mam dowodów - oświadczył senator. - Jestem jednak osobiście przeświadczony, że zamachy te zostały zaplanowane przez grupy, nie zaś przez osobników, którzy je wykonali." Znany dziennikarz Jack Anderson ujawnił, iż zarówno Robert Kennedy, jak i dr King znajdowali się na liście egzekucyjnej ultraprawicowej organizacji "Minutemen". Anderson dodał wszakże, iż żaden z oskarżonych zabójców nie był powiązany z tą organizacją. 7 czerwca inspektor policji Peter Hagen potwierdził, że wpłynął meldunek W. J. Wooda, geologa i arabisty, który przypadkowo słyszał kilka dni przed zamachem rozmowę trzech mężczyzn prowadzoną w jordańskim dialekcie w głównej kwaterze wyborczej Kennedy'ego przy Wilshire Boulevard. Jeden z mężczyzn powiedział: "Jutro wieczorem nie będzie go w hotelu, ale możemy go tam znaleźć następnego wieczoru". Ów "następny wieczór" przypadł we wtorek, gdy wkrótce po północy Kennedy został śmiertelnie ugodzony. Inspektor poinformował, że policja bada meldunek Wooda i poszukuje trzech mężczyzn. I na tym się skończyło. Wood tymczasem przepadł bez śladu. W ostatnich dniach czerwca pastor Kościoła Baptystów Jerry Owen zaalarmował, że posiada dowody wskazujące na istnienie spisku. Pastor ten nie ujawnił swego nazwiska i znajdował się w ukryciu w obawie o życie. Wiadomość przekazał jego przyjaciel, adwokat z San Francisco, George Davis. Pastor, który uzupełniał swoje pobory handlem końmi, w dniu 3 czerwca zabrał samochodem po drodze do Los Angeles dwóch mężczyzn. W jednym z nich rozpoznał on po zamachu Sirhana. Podczas podróży pastor umówił się z nim na wieczór celem sprzedaży konia. Nabywca zjawił się o oznaczonej porze w towarzystwie dwóch kolegów i dziewczyny i przyrzekł, że nazajutrz przyniesie pieniądze. Na następne spotkanie stawili się tylko jego koledzy z dziewczyną, sugerując sfinalizowanie transakcji tego samego dnia wieczorem; był to fatalny dzień 4 czerwca. Pastorowi termin nie odpowiadał i umowa nie doszła do skutku. Po upływie doby od dokonania zamachu zadzwonił u niego telefon. Nieznajomy po drugiej stronie przewodu odezwał się krótko: "Trzymaj gębę na kłódkę, jeżeli dbasz o siebie i rodzinę". Pogróżka została powtórzona dwa dni później. Nie można być pewnym wiarygodności Owena. Wielebny pastor miał kryminalną przeszłość i koneksje z faszystowską organizacją "Minutemen". Są podejrzenia, że Owen mógł być w zmowie z Sirhanem i transakcja z końmi stanowiła nie wyjaśniony fragment spiskowych przygotowań. I na zakończenie jeszcze jedno. 3 lipca "Los Angeles Times" przyniósł relację, że policja bada meldunek brata oskarżonego, Saidallaha, który złożył skargę o zamachu na jego życie. Wedle meldunku Saidallaha został on ostrzelany na autostradzie łączącej Los Angeles z Pasadeną. Około godziny 16.30 Saidallah zauważył, że w ślad za nim jadą dwa samochody: biały mikrobus "Volkswagen" z czterema mężczyznami i zielony "Chevrolet" wiozący trzech pasażerów. W pewnej chwili jeden wóz zrównał się z nim z prawej strony, drugi - z lewej, i z białego "Volskwagena" sypnęły się dwa strzały rewolwerowe. Pierwsza kula uderzyła w płaszcz leżący na tylnym siedzeniu. Saidallah odruchowo schylił głowę. W tym momencie druga kula przeszyła boczną szybę i ugrzęzła w drzwiach. Porucznik policji Gerald Wrigh.it oświadczył, że nie wątpi w prawdziwość zeznań. Podłoże tego tajemniczego porachunku nie zostało wyjaśnione. Sam Sirhan nie strzępił języka przed śledztwem. Policjant Arthur Placencia pospieszył do hotelu "Amba-ssador" na wezwanie radiowe i znalazł się tam w kilka minut po zamachu. Placencia i drugi policjant, Travis White, eskortowali oskarżonego do więzienia. Sirhan odpowiedział trzy razy "tak" na pytania, czy zna swoje uprawnienia, czy chce adwokata i czy pragnie zachować milczenie. Przed procesem do wiadomości publicznej nie doszło ani jedno słowo z jego ust. W śledztwie, gdy pytania przybierały niewygodny obrót, uśmiechał się i mówił z głupia frant: "Sir, to zagadka!" Według określenia policji, w chwili aresztowania Sirhan zdradzał paniczny lęk przed reakcją wzburzonego tłumu, lecz jak tylko znalazł się w komisariacie, stał się "bardzo chłodny, bardzo spokojny, bardzo opanowany i zupełnie przytomny". ODBICIE W ZWIERCIADLE Po dłuższej zwłoce, 7 stycznia 1969 roku, na trzynastym piętrze Gmachu Sprawiedliwości w Los Angeles rozpoczął się proces Sirhana. W małej sali zmieściło się zaledwie 75 osób, w tej liczbie przeszło 30 dziennikarzy. Reszta sprawozdawców przyglądała się rozprawie z ekranów wewnątrzsądowej sieci telewizyjnej. Ekip TV nie dopuszczono. Zresztą po siedmiu miesiącach zainteresowanie zamachem osłabło. Matka oskarżonego była obecna na wszystkich prawie posiedzeniach sądu. Przeważnie towarzyszyli jej bracia Sirhana, Munir bądź Adel, obowiązkowo w ciemnych okularach. Rozprawie przewodniczył specjalista od kryminalistyki, sędzia Herbert Walker. Proces został pozbawiony dramatycznych spięć. Główne starcie między dwoma przedstawicielami oskarżenia i trzema adwokatami Sirhana dotyczyło wyboru ławy przysięgłych; przewlekłe targi zakończyły się wytypowaniem czterech kobiet i ośmiu mężczyzn, których na czas rozprawy izolowano od świata. Głównym, a może jedynym punktem spornym stała się kwalifikacja czynu przestępczego. Zastępca okręgowego prokuratora Lynn Compton i wiceprokurator David Fitts zarzucili Sirha-nowi morderstwo z premedytacją. Obrońcy - Grant Cooper, Russel Parson i Emil Zola Berman - utrzymywali, jakoby Sirhan popełnił je w "transie hipnotycznym", w stanie niepełnej poczytalności. Jeśli chodzi o wyrok, była to różnica między komorą gazową w San Quentin a kilkoma latami więzienia. Ale obie strony zgodziły się, że Sirhan działał sam. Compton oświadczył, że Federalne Biuro Śledcze i policja miejska przesłuchały tysiące osób i definitywnie stwierdziły, iż Sirhan nie miał żadnych powiązań o charakterze spiskowym. "Nie ma żadnych dowodów sprzysiężenia" - zapewnił Compton w połowie procesu, obiecując, że pełny tekst śledztwa zostanie ogłoszony - lecz dopiero po zakończeniu rozprawy. Więc ława przysięgłych była izolowana nie tylko od świata, lecz również od materiałów dowodowych, nawet w tym zakresie, jaki prokuratura była gotowa udostępnić później ogółowi. Adwokaci Sirhana i sam oskarżony usiłowali przedstawić zamach jako desperacki akt sfrustrowanego obcokrajowca, który nie zdawał sobie sprawy ze swego czynu. Psychiatrzy powołani przez obronę wyciągnęli cały rejestr schorzeń klinicznych, obwołali Sirhana schizo- frenikiem, przypisali mu manię prześladowczą, agresywność na tle erotycznym i zaburzenia umysłowe w wyniku wyobcowania z rodziny; jedni dowodzili, że zabójca miał kompleks wrogości do ojca, inni wybrali matkę. * Lekarze wezwani przez prokuratorów zdementowali relacje swoich kolegów po fachu. Dr Seymour Pollack oświadczył, że Sirhan symuluje zanik pamięci i jakkolwiek jest neurastenikiem, popełnił zbrodnię świadomie i z rotmysłem, a nawet planował ucieczkę w zamieszaniu, jakiego oczekiwał po zamachu. W jednej z nielicznych potyczek z adwokatami Fitts stwierdził, że Sirhan kłamie, i że obrona skonstruowała wraz z nim schemat ocalenia go od kary. W jakim stopniu domniemany morderca zachowywał się spontanicznie, a w jakim stosował się do otrzymywanych instrukcji, pozostaje w sferze domysłów. Wiadomo tylko, że sprawiał wrażenie niezrównoważonego, i wiadomo, że w trakcie przygotowań do procesu został poddany przez obrońców hipnozie za pomocą narkotyków. Co odbyło się podczas seansów hipnotycznych? I skąd hołysz, którego majątek składał się z 400 dolarów, wytrzasnął pieniądze na opłacenie trzech wysoko kwalifikowanych członków palestry? Sirhan zachowywał się spokojnie, gdy rozprawa przebiegała po jego myśli, i wybuchał niecenzuralnymi inwektywami, gdy zeznania świadków obracały się przeciw niemu lub nawet gdy świadkowie odzywali się o nim niepochlebnie. Dwa razy sędzia groził, że każe go związać i zakneblować. Nawet prokuratora Sirhan ostrzegł: "Sir, jestem bardzo impulsywnym człowiekiem!" Ale na pytanie Coopera: "Czy uważasz się za zupełnie normalnego?" Sirhan pokręcił głową: "Nie sądzę, abym był szaleńcem". Jego zeznania były dziwaczną plątaniną, poruszały się skokiem wahadłowym; żywiołowo czy według wzoru? Któregoś dnia Sirhan oznajmił, że zamordował Kennedy'ego z zimną krwią. - Wycofuję poprzednie zeznania - rzekł wyzywająco. - Nie ma takiej procedury - odparł sędzia. Sirhan wrzasnął: - Do diabła z nią! - Więc czego pan chce? - spytał zdumiony sędzia Walker. - Proszę o egzekucję - odparł