Berezowski Maksymilian - Śmierć senatora
Szczegóły |
Tytuł |
Berezowski Maksymilian - Śmierć senatora |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Berezowski Maksymilian - Śmierć senatora PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Berezowski Maksymilian - Śmierć senatora PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Berezowski Maksymilian - Śmierć senatora - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Maksymilian Berezowski
ŚMIERĆ SENATORA
HOTEL "AMBASSADOR"
Trzy kule, które ugodziły Roberta Francisa Kenne-dy'ego, były wymierzone w
przyszłego prezydenta Stanów Zjednoczonych, tak jak prawie pięć lat wcześniej
kule w Dallas pozbawiły życia aktualnego prezydenta, który nosił to samo
nazwisko.
Czterdziestodwuletni senator z Nowego Jorku, dziedzic ogromnej fortuny i
najpopularniejszy polityk amerykański, zginął w kuchennym korytarzu hotelu "Am-
bassador" w Los Angeles. Śmierć idola tłumów na brudnej podłodze, tuż przy
stołach, na których rąbano krwawe połcie mięsa, była ponurym symbolem jatki pod
szyldem politycznym.
Strzały padły o godzinie 0.20 w nocy z wtorku na środę, z 4 na 5 czerwca 1968
roku, w momencie, gdy Robert Kennedy odniósł decydujące zwycięstwo w
kalifornijskich prawyborach; ani wcześniej, ani później. Miał on zapewnione
poparcie szefów machiny partyjnej kilku kluczowych stanów, pod warunkiem sukcesu
w Kalifornii. To od razu postawiłoby go na czele prezydenckich kandydatów partii
demokratycznej.
Był więc Robert Kennedy w wyśmienitym humorze. Przekomarzał się z dziennikarzami
późno w nocy i stroił żarty z siebie samego.
- Kiedyś wydawało mi się - mówił - że znam się
na wszystkim. Teraz wiem tylko tyle, ile dowiaduję się z telewizji.
Robertowi towarzyszyła jego żona, Ethel, siostra Jean Smith z mężem, pomocnicy i
sztab wyborczy, a także świta przyciągająca wyborców: astronauta John Glenn,
murzyński aktywista z Missisipi, Charles Evers, filmowcy i gwiazdy z Hollywoodu
na okrasę.
Kilka minut po północy Kennedy udał się do hote-łownej sali balowej, zwanej
Ambasadorską, żeby podzię-kować miejscowym sympatykom za poparcie i udział w
kampanii.
- Dziękuję wam wszystkim - powiedział w zakonczeniu. - A teraz naprzód, do
Chicago, po rozstrzyga-jące zwycięstwo!
Hotel "Ambassador" stoi przy eleganckim Wilshire Boulevard, oddzielony od ulicy
szerokim trawnikiem. Jego wejście jest udekorowane palmami i egzotyczną
roślinnością, a hali zdobi fontanna. Prawie na wprost, w odległości kilkunastu
metrów od portalu, szerokie drzwi prowadzą do Sali Ambasadorskiej, połączonej
la-biryntem korytarzy i przejść z innymi salami bankieto-wymi. "Ambassador"
należy do amerykańskich hoteli--gigantów, w których bez przewodnika można
zabłądzić; sam miałem innym razem trudności z odnalezie-' niem Ambasadorskiej
mimo teoretycznej znajomości hotelowej topografii.
Kiedy senator wszedł do ogromnej i nisko sklepionej sali, była po brzegi
wypełniona jego młodocianymi entuzjastami. Zmieściło się ich blisko 2 tysiące.
Rozległy się triumfalne oklaski, gwizdy i tupanie.
- My chcemy Boba! My chcemy Boba! - skandował rozgorączkowany tłum.
Znaczyło to, że chce Boba - zdrobniałe od Roberta - na prezydenta. Kennedy
zszedł z podium obstawionego mikrofonami radia i telewizji i przeciskał się
przez tłum, z uśmiechem ściskając wyciągnięte ręce. Zamierzał przejść do
położonej o piętro niżej Sali Kolonialnej, gdzie czekali na niego wielbiciele,
którzy nie zdołali .pomieścić się na górze. Potem miał odbyć krótką konferencję
prasową, należącą do ustalonego rytuału. Spieszył, bo było późno, a chciał
jeszcze w pobliskim klubie "Factory" uczcić z rodziną i przyjaciółmi dopiero co
odniesione zwycięstwo.
Senator powinien był opuścić Salę Ambasadorską przez zaplecze na tyłach podium.
Ale z niewyjaśnionych przyczyn postanowił przepchnąć się przez tłum do
kuchennego korytarza. Prowadzące doń wahadłowe drzwi znajdowały się w połowie
sali. Ta zmiana marszruty nastąpiła niespodziewanie. Ktoś zawołał: "tędy,
senatorze, tędy" - zmieniając trasę jego orszaku. Później mówiono, że tak czy
owak Robert Kennedy musiałby w drodze powrotnej z Sali Kolonialnej przejść przez
kuchenny korytarz - jak to uczynił dwa dni wcześniej po podobnym zgromadzeniu
wyborczym w tym samym hotelu. W każdym bądź razie senator zawrócił.
Tłum oddzielił go od prywatnego detektywa, Bar-ry'ego. Gdy Barry zorientował się
w sytuacji, nie mógł już nadążyć za swoim szefem.
Przecisnął się do niego robiąc łokciami kalifornijski dziennikarz Tim Rich.
"Senatorze Kennedy!" - zawołał i wręczył kopertę ze zdjęciami z przedwyborczego
zebrania w Whittier. Robert Kennedy podziękował, przyjął kopertę i ruszył dalej.
Zdjęcia te nigdy nie odnalazły się. Nawiasem mówiąc poginęły również filmy
nakręcone przez innych reporterów, na których można było podobno rozpoznać
podejrzane później osoby. Na sali znajdowało się mnóstwo osób ze sprzętem
fotogra-
ficznym i kamery telewizyjne, jednak bardzo niewiele zdjęć z owego wieczoru
ujrzało światło dzienne.
Kemnedy'ego poprowadził w stronę kuchni rudowłosy, o atletycznej budowie,
pomocnik maitre d'hótela, Karl Uecker. Senatora wyprzedzali pisarz Budd Schul-
berg, współorganizator kampanii wyborczej, znany .dziennikarz Pete Hamill i
murzyński reporter z Los Angeles, Booker Griffin. Tuż za nim szedł reporter
radiostacji "Mutual", Andrew West, nagrywając w biegu wywiad.
- Senatorze, jak pan odparuje atak Humpreya? - dopytywał West.
Kennedy odparł:
- Chodzi właśnie o walkę...
Taśma magnetofonowa Westa odnotowała w tym miejscu suche, szybko powtarzające
się trzaski. Zanim ktokolwiek zdążył zareagować, z tłumu zapaleńców i
ciekawskich wysunęła się ręka uzbrojona w mały bębenkowy rewolwer. Wylot lufy
skierowany na senatora był odległy od niego o niespełna metr. Strzały posypały
się jeden za drugim. Zabrzmiały jak choinkowe petardy, ale Kennedy leżał już
bezwładnie na cementowej podłodze. Miał rozchylone usta, broczył krwią i
wyglądał na nieżywego.
W kuchennym korytarzu rozpętało się piekło. Rozpaczliwe krzyki zmieszały się z
wyciem. Stłoczony tłum napierał ze wszystkich stron. Na zamachowca, drobnego
młodzika o ciemnych i kędzierzawych włosach, rzucili się pomocnicy senatora.
Najpierw złapał go Karl Uecker, potem Jack Galivan i George Plimpton. Potężnej
tuszy murzyński piłkarz Roosevelt Grier przytłoczył go swoim ciężarem do
metalowego stołu. Zwisając nad chuderlakiem, Grier przycisnął jego rękę do
stalowej krawędzi. Pomimo ogromnej przewagi fizycznej, sportowiec z trudem
wyrwał rewolwer z kurczowo zaciśniętej dłoni. Na pornoc Grierowi skoczyli Raf er
Johnson, zaprzyjaźniony z senatorem murzyński mistrz dziesięcioboju, i jedyny
agent z ochrony Kennedy'ego, Bili Barry. Barry nie miał przy sobie broni.
Jakiś mężczyzna wskoczył na stół. "Zabić bękarta"! - krzyczał starając się
kopnąć zamachowca w twarz. Inni próbowali go bić, gryźć, dusić. Grier, Barry i
Johnson odpychali ich do ściany. Do męża leżącego w kałuży krwi podbiegła Ethel
Kennetly. Siostra Jean uklękła przy nim. Ktoś podłożył Rotwrtowi pod głowę
papierowy kapelusz, jaki noszą w Ameryce podczas kampanii wyborczej, ktoś
rozpiął mu koszulę i rozluźnił krawat, ktoś wachlował go gazetą.
Zjawił się ksiądz i włożył w nieruchome ręce różaniec. Stojący obok mężczyzna
krzyknął: "On nie potrzebuje księdza, na miłość boską, jemu trzeba doktora!"
Stukilowy Roosevelt Grier płakał jak dziecko.
Andrew West gorączkowo mówił do mikrofonu:
- Senator Kennedy został zastrzelony - senator Kennedy został zastrzelony -
czy to możliwe - czy to możliwe? To możliwe, proszę państwa. To możliwe. Został
trafiony. Nie tylko on. Och, mój Boże - senator Kennedy został trafiony i
jeszcze jeden człowiek - organizator jego kampanii - chyba w głowę. Jestem tu na
miejscu i Raf er Johnson schwytał człowieka, który widocznie strzelał. To on
strzelił - jeszcze ma rewolwer, rewolwer jest teraz wycelowany wprost na mnie.
Mam nadzieję, że zdołają wyrwać mu ten rewolwer z ręki. Uważajcie. Zabierzcie
rewolwer... zabierzcie rewolwer... zabierzcie rewolwer... trzymajcie się
z daleka od niego...
- Jego ręka przymarzła... zabierzcie jego kciuk... zabierzcie kciuk...
oderwijcie kciuk... Złapcie go za palec i złamcie, jeżeli trzeba. Usuńcie
się spod lufy. Odejdźcie od lufy tego człowieka. Uważajcie na rewolwer. Okay -
w porządku. To Rafer. Zabierz mu broń, Raf er. Okay, teraz trzymaj. Trzymaj go.
Trzymaj go.
- Ladies and gentlemen, oni zabrali mu rewolwer. W tym... Już mają rewolwer...
Nie wiem, czy senator umarł, czy jeszcze żyje. Nie znamy nazwiska zamachowca...
Mówi Andrew West, wiadomości stacji Mutual, Los Angeles.
Senatora Kennedy'ego podniesiono z podłogi. Odzyskał na chwilę przytomność,
widocznie z bólu. "Och, nie, nie, nie trzeba" - jęknął. Potem zamknął oczy i
zamilkł. Zabrano go windą do karetki pogotowia. Ethel uklękła przy nim. Z wyciem
syren, poprzedzana przez policjantów na motocyklach, karetka pomknęła do
Szpitala Centralnego, oddalonego zaledwie o milę od hotelu. Rannego od razu
wniesiono do sali operacyjnej. Lekarze i pielęgniarki zostali już wcześniej
zaalarmowani. Chirurg Albert Holt zauważył, że Kennedy był prawie martwy. Był
nieprzytomny, nie oddychał, ciśnienie krwi zbliżało się do zera. Dr Holt zaczął
od masażu serca. Zaaplikowano adrenalinę. Włączono sztuczne płuca. Senator
zaczaj: dawać oznaki życia, ale stan wydawał się beznadziejny. Jedna kula
ugodziła go za prawym uchem i ugrzęzła w mózgu. Druga uderzyła w ramię. Trzecia
przebiła szyję.
Przeżywający przed chwilą uniesienie zwolennicy Kennedy'ego pogrążyli się w
desperacji. Dziewczyny płakały. Pomocnik Roberta, Hugh McDonald, krążył po hallu
trzymając w rękach buty senatora. "Och, nie!" - szlochał jakiś młody chłopak.
"Oni niczego się nie nauczyli" - powtarzał inny. Ktoś głucho pytał: "Cóż to za
kraj ?..."
Ambulansy zabrały pięć osób trafionych przez zamachowca - trzech mężczyzn i dwie
kobiety. Ich życiu nie zagrażało niebezpieczeństwo.
Kilkusetosobowy tłum zebrał się przed Szpitalem Dobrego Samarytanina,
dokąd odwieziono Kennedy'ego, gdyż Szpital Centralny nie posiadał urządzeń
potrzebnych w tak ciężkim przypadku. O trzeciej nad ranem czasu kalifornijskiego
sześciu lekarzy pod kierownictwem profesora neurochirurgii Maxwella Andlera
przystąpiło do operacji. Operacja trwała trzy i pół godziny. Z mózgu rannego
usunięto prawie wszystkie odłamki, dokonano transfuzji krwi. Frank Mankiewicz,
sekretarz prasowy senatora, odczytał nic nie mówiący komunikat. Lekarze
oświadczyli, że następne 12 do 36 godzin będą najkrytyczniejsze. Przyjaciel
rodziny, dr James Poppen, stwierdził później, że Kennedy faktycznie już nie żył
w chwili, gdy go przywieziono do pierwszego szpitala. Ale robiono co w ludzkich
siłach, aby go ratować. Dopiero w siedem godzin po klinicznej śmierci senatora-
Mankiewicz ogłosił oficjalne zawiadomienie o zgonie. Składało się ono z jednego
lakonicznego zdania: "Senator Robert Francis Kennedy zmarł o godzinie 1.44 dziś,
6 czerwca 1968 roku". - Czy zginął właśnie dlatego, że miał największe chyba
szansę zasiąść w Białym Domu? Na Kalifornii zakończyła się seria prawyborów. Do
wyścigu o prezydencką kandydaturę demokratów stanęli Kennedy, senator Eu-gene
McCarthy i wiceprezydent Hubert Humphrey. Tydzień przed zamachem McCarthy
pokonał Roberta Kennedy'ego w prawyborach stanu Oregon. Ale główną stawką była
Kalifornia, stan ludny i mający siedem razy więcej wyborców. Ponadto Robert
dysponował znacznie lepszą organizacją i znacznie większymi funduszami niż
McCarthy. Sprawny aparat Johna Kennedy'ego nigdy nie został zdemontowany:
znajdował się w stanie konserwacji. Od decyzji Roberta zależało, kiedy tryby
zaczną się obracać.
Jego głównym rywalem był Humphrey. To między nimi musiałaby dokonać wyboru
konwencja partii demokratycznej w Chicago. Wiceprezydent miał za sobą machinę
partyjną, przynajmniej dużą jej część. Kenne-dy'ego traktowały niechętnie
niektóre wpływowe ośrodki establishmentu i wielkiego biznesu. Naraził się im,
gdy jako minister sprawiedliwości w gabinecie swego brata toczył wojnę z
monopolami w sprawie cen stali. Bogactwo rodziny Kennedych budziło nieufność. W
odróżnieniu od Humpihreya senator nie był zdany na finansowe poparcie innych
wielmożów. Jako prezydent miałby mniej długów wdzięczności i więcej
samodzielności w sprawowaniu władzy. Kampania wyborcza jest niezwykle kosztowna
i jest okresem zaciągania zobowiązań. Wielki biznes woli prezydenta
uzależnionego, bezpiecznie konserwatywnego, z reguły wystrzega się silnych
indywidualności, chce mieć menażera, a nie wodza.
Podstawową słabością Humphreya była jego wierność wobec skompromitowanej
polityki prezydenta Johnsona. Gdy Johnson został zmuszony do rezygnacji z
ubiegania się o powtórny mandat, zastąpił go Hum-phrey. Dla wielu Amerykanów
wiceprezydent był po prostu sobowtórem swego szefa. Wiedzieli o tym delegaci,
którzy na konwencji mieli wręczać nominację. Humphrey mógł się wydawać
faworytem, ale w ostatecznym rachunku partia demokratyczna pragnęła mieć
kandydata, który wygrałby wybory. Kandydat, który dowiedzie w prawyborach, że
zdobędzie głosy dla swojej partii w rzeczywistej elekcji, nie może być
ignorowany przez bossów partyjnych. Z dwojga złego lepszy jest kandydat
kłopotliwy niż posłuszny zwiastun klęski. Kennedy był popularny, od wielu
miesięcy krytykował politykę Johnsona i zdobywał zwolenników. To na pewno
przeważyłoby szalę na konwencji.
Pupilem konkurencyjnym partii republikańskiej był Richard Nixon, podobnie jak
Humphrey reprezentant, starej szkoły. Ameryka chciała przemian. Któż mógłby je
lepiej uosabiać niż brat zamordowanego prezydenta, bożyszcze młodzieży,
ulubieniec buntujących się Murzynów? Gdyby Robert Kennedy zdobył kandydacką
nominację demokratów, zdołałby zapewne ocalić swoją partię od klęski. Podobno
Humphrey liczył się z tym, że młody senator wydrze mu laury w Chicago. Z tego
przeczucia miał się nawet zwierzyć przyjacielowi.
Kula, która przecięła życie Roberta Kennedy'ego, błyskawicznie zmieniła
przedwyborczy układ sił i perspektywy polityczne. Można się było założyć, że
Hubert Humphrey zostanie kandydatem demokratów na urząd prezydenta. Nie ulegało
wątpliwości, że taka prognoza zapewni kandydaturę republikanów Nixono-wi. Dopóki
na horyzoncie był Kennedy, dopóty miał jeszcze jakieś możliwości Nelson
Roekefelłer, który uchodził za mniej konserwatywnego, a więc groźniejszego
przeciwnika dla demokratów. I wreszcie można było się spodziewać - chociaż bez
absolutnej pewności - że z pojedynku Humphrey-Nixon zwycięsko wyjdzie Nixon,
którego nikt nie obciążał winą za wojnę w Wietnamie i zamieszki w amerykańskich
miastach.
Kilkoma pociągnięciami za spust morderca wywarł wpływ równy wpływowi milionów
głosujących Amerykanów.
SIRHAN BISHARA SIRHAN
Szóstego czerwca o siódmej rano zamachowiec stanął przed sędzią w Los Angeles,
oskarżony o sześciokrotne usiłowanie morderstwa. Osadzono go w lokalnym
więzieniu, wyznaczając kaucję w wysokości 250 tysięcy dolarów. Określenie kaucji
było formalnością. Nie ulegało wątpliwości, że oskarżony nie posiada tak
imponującej sumy, i że nie zezwolono by mu odpowiadać z wolnej stopy, gdyby ją
złożył.
Tożsamość napastnika nie została jeszcze wówczas ustalona. Figurował on w aktach
jako "John Doe" - prowizorium stosowane przed identyfikacją. "John Doe" znaczył
tyle co "Jan Kowalski". Pierwszy biuletyn policyjny opisał go następująco:
"Mężczyzna białej rasy, wiek 25-28 lat, wzrost 5 stóp 6 cali (165 cm), waga 125
do 140 funtów (57-63 kg), cera śniada".
Ale nie minęło parę godzin, a policja zidentyfikowała zabójcę. Komputer
policyjnej centrali w Los Angeles wpadł na jego ślad odszukując kartotekę
narzędzia zbrodni - rewolweru "Iver Johnson Cadet", model 55 SA, cena katalogowa
$ 30.95.
Ośmiostrzałowy rewolwer kalibru 0,22 został wyprodukowany przez firmę "Iver
Johnson's Arms and Cycle Works" w Fitchburg w stanie Missisipi. Siedemdzie-
sięciodwuletni Albert Hertz nabył go w sklepie sprzętu sportowego w Alhambrze,
przedmieściu Los Angeles, w sierpniu 1965 roku, podczas murzyńskich zamieszek.
Hertz podarował następnie rewolwer swojej córce, pani Westlake, która z kolei
przekazała go znajomemu, osiemnastoletniemu George'owi Erhardowi. Za 25 dolarów
Erhard sprzedał rewolwer w lutym 1968 roku "kędzierzawemu facetowi z Pasadeny,
imieniem Joe". Ostatni właściciel rewolweru nazywał się w rzeczywistości Munir
Bishara Sirhan i był rodzonym bratem oskarżonego.
Teraz fakty posypały się jak z rękawa. Zamachowcem był dwudziestoczteroletni
Sirhan Bishara Sirhan, emigrant z Jordanii, zamieszkały w Pasadenie,
przedmieściu Los Angeles, przy ulicy East Howard, pod numerem 696. Był
szczuplejszy i niższy, niż to opisano w
pierwszym komunikacie policyjnym: ważył niewiele , więcej niż 50 kg i miał
155 cm wzrostu.
Mały, kędzierzawy chłopczyna urodził się w palestyńskiej rodzinie Arabów-
chrześcijan. W czasie brytyj-,skiego mandatu jego ojciec, Bishara Sirhan,
pracował jako mechanik w stacji filtrów. Kiedy po pierwszej wojnie izraelsko-
arabskiej w 1948 roku Jerozolima została podzielona, Sirhanowie uciekli do
jordańskiego sektora. Ojciec stracił pracę. Głównym źródłem utrzymania
siedmioosobowe] rodziny były pokątne zarobki matki. Mary Sirhan - wspominał
pastor Haddad - odznaczała się "straszliwą ograniczonością umysłu i dog-matyzmem
w sprawach religijnych". Jej dewocja zapewniła jednak rodzinie pomoc organizacji
kościelnych ł bezpłatne nauczanie dla dzieci.
Ojciec Sirhana stwierdził, że jego syn miał kompleks wyższości, który nie
pokrywał się z rzeczywistymi zdolnościami. Wracał do domu wypełniony dumą, gdy
tylko otrzymał w szkole pochwałę. "Nauczyciele powiadają, że będę wielkim
człowiekiem" - chlubił się. Albo dopytywał: "Powiedz mi, proszę, czy jestem
mądrzejszy od swoich braci?"
Być może opinia starego Sirhana nie jest w 100 procentach miarodajna. Traktował
swoją rodzinę surowo, w domu ciągle wybuchały niesnaski. Była mowa o rozwodzie,
ale w 1957 roku Sirhanowie wyemigrowali do Stanów Zjednoczonych, widocznie pod
auspicjami jednej z agend ONZ, udzielającej pomocy arabskim uchodźcom. 12
stycznia przybyli do Nowego Jorku: rodzice, synowie Sirhan, Sharif, Adel i Munir
oraz córka Aida. Piąty syn Saidallah przyłączył się do nich później.
Ojciec niedługo zabawił w USA. Po separacji z żoną wrócił do Jordanii i osiedlił
się w El Tayiba, gdzie wybudował dziesięciopokojową willę. Pochodzenie tego
dobytku było niejasne. Chwilowy emigrant nie dorobił się fortuny w Ameryce. Jak
na jordańskie standardy, willa była luksusem. Mówiono, że wstąpił do sekty
Świadków Jehowy, którzy przyszli mu z pomocą. Byłaby to niezwykła hojność wobec
bezimiennego tułacza. Jacyś świadkowie z pewnością maczali w tym ręce, ale czy -
Jehowy?
Reszta rodziny zamieszkała w Kalifornii. Sirhan uczęszczał do gimnazjum "John
Muir High School" i robił niezłe postępy. Szkoła ta cieszyła się doskonałą
reputacją. Toteż trudno było wytłumaczyć, dlaczego Sirhan przeniósł się później
do "Pasadena City College" - podrzędnej szkoły zawodowej. Ale również w nowym
miejscu zdobył on sobie opinię poważnego i sumiennego ucznia.
Mary Sirhan znalazła zatrudnienie jako gospodyni w kościelnym przedszkolu. Jej
zarobki wynosiły 195 dolarów miesięcznie. Nawet uwzględniając ewentualne
świadczenia w naturze, związane z taką pracą, było to desperacko mało, o połowę
mniej od zarobków uważanych za znośne. Sirhanowie mieszkali jednak w
przyzwoitej, mieszczańskiej dzielnicy Pasadeny.
Brat zamachowca, Sharif, początkowo pracował w biurze kalifornijskiej
Konwencji Baptystów. Później uległ wypadkowi, stracił ochotę do pracy i został
zwolniony. W 1963 roku Sharif posprzeczał się ze swoją dziewczyną, przeciął
linki hamulcowe w jej samochodzie i nasypał prochu do silnika. Został wówczas
skazany na rok więzienia z zawieszeniem.
Drugi brat, Munir, ten właśnie, który kupił rewolwer od George'a Erharda, był
znany jako Joe w nocnych klubach Hollywoodu podejrzanej renomy. Posądzony o
handel narkotykami, przed deportacją z USA uchronił się postępowaniem
apelacyjnym. Sirhanowie nie przyjęli amerykańskiego obywatelstwa, chociaż
przebywali w USA dłużej niż wymagane przy natura-lizacji pięć lat, podlegali
więc wysiedleniu za przestępstwa kryminalne.
Sirhan, Munir i Adel zamieszkali z matką. Sharif znalazł kwaterę w Highland Park
(Kalifornia). Saidal-lah początkowo osiedlił się w Nowym Jorku. Jedyna siostra,
Aida, zmarła przed kilku laty. Mary Sirhan aż do pogrzebu nie wiedziała, że jej
córka była mężatką. Dziwna rodzina, bez pieniędzy, a jednak nie klepiąca biedy,
wychowana na Biblii i pałętająca się na klery-kalnych poboczach, a jednocześnie
figurująca w policyjnych kartotekach.
Był w nich notowany również Sirhan, co prawda w związku z drobnymi incydentami.
Policja w Pasadenie oznaczyła jego akta "czerwoną chorągiewką", co znaczyło, że
należy go mieć na oku. Po zamachu w aktach nie znaleziono nic szczególnego, co
by usprawiedliwiało taką czujność. Ot, meldunek Sirhana o kradzieży jego roweru,
pretensje, że go molestowano, i dwa raporty o jego udziale w zakłóceniu
porządku, co jednak nie spowodowało żadnej kary. I to było dziwne: "czerwona
chorągiewka" i puste akta, do których zresztą ciekawskich reporterów nie
dopuszczono natychmiast.
Jeszcze podczas nauki w szkole zawodowej Sirhan przystąpił do pracy na rancho
Granja Yista del Rio, niedaleko miejscowości Corona w Kalifornii. Jego zajęcie
polegało na oprowadzaniu rozgrzanych koni, aby ostudzić je stopniowo po biegach.
Sirhan nie chciał pozostać "boyem od ćwiczeń", miał podobno aspiracje na
dżokeja. Skończyło się jednak na aspiracjach. We wrześniu 1966 roku niedoszły
dżokej spadł z konia i porzucił jeździectwo.
Nie doznał ciężkich obrażeń. Lekarze, którzy go opatrywali, stwierdzili tylko
powierzchowne zadrapania i ogólne potłuczenie. Zdaniem lekarzy jego skargi w
sprawie pogorszenia wzroku były zupełnie bezpodstawne. Dr Milton Miller uznał,
że oczy Sirhana nie doznały żadnego szwanku. Sirhan nie wspomniał wówczas o
żadnych skaleczeniach głowy. Ale gdy dr Miller odmówił wystawienia świadectwa
uszkodzenia wzroku, boy ze stajni wyścigowej zatelefonował do niego, domagając
się takiego świadectwa i grożąc zemstą.
Upłynął blisko rok od wypadku, zanim poszkodowany zażądał kompensacji od
towarzystwa ubezpieczeń. Eksperci towarzystwa byli zdania, że pretensje Sirhana
nie mają uzasadnienia. Jednakże oświadczyli oni, że nie sposób sprawdzić skargi
dotyczącej potłuczenia głowy, skargi, jaką Sirhan poniewczasie zgłosił.
"Odniosłem wrażenie, że on przesadza" - powiedział radca prawny towarzystwa
ubezpieczeń "Argonaut", John McLaughlin, były agent Federalnego Biura Śledczego
(FBI). Strony doszły jednak do porozumienia. Sirhano-wi przyznano odszkodowanie
w sumie 2 tysięcy dolarów. Po potrąceniu kosztów manipulacyjnych i leczenia
otrzymał on w kwietniu 1968 roku, na dwa miesiące przed zamachem, ponad l 700
dolarów.
________________________________________________________________________________
________________________________________________________________________________
________________________________________________________________________________
________________________________________________________________________________
________________________________________________________________________________
________________________________________________________________________________
________________________________________________________________________________
________________________________________________________________________________
________________________________________________________________________________
________________________________________________________________________________
________________________________________________________________________________
________________________________________________________________________________
________________________________________________________________________________
________________________________________________________________________________
________________________________________________________________________________
________________________________________________________________________________
________________________________________________________________________________
________________________________________________________________________________
________________________________________________________________________________
________________________________________________________________________________
________________________________________________________________________________
________________________________________________________________________________
________________________________________________________________________________
________________________________________________________________________________
________________________________________________________________________________
________________________________________________________________________________
________________________________________________________________________________
________________________________________________________________________________
________________________________________________________________________________
________________________________________________________________________________
________________________________________________________________________________
________________________________________________________________________________
________________________________________________________________________________
________________________________________________________________________________
________________________________________________________________________________
________________________________________________________________________________
________________________________________________________________________________
________________________________________________________________________________
________________________________________________________________________________
________________________________________________________________________________
________________________________________________________________________________
________________________________________________________________________________
________________________________________________________________________________
________________________________________________________________________________
________________________________________________________________________________
________________________________________________________________________________
________________________________________________________________________________
________________________________________________________________________________
________________________________________________________________________________
________________________________________________________________________________
________________________________________________________________________________
________________________________________________________________________________
________________________________________________________________________________
________________________________________________________________________________
________________________________________________________________________________
________________________________________________________________________________
________________________________________________________________________________
________________________________________________________________________________
________________________________________________________________________________
________________________________________________________________________________
________________________________________________________________________________
________________________________________________________________________________
________________________________________________________________________________
________________________________________________________________________________
________________________________________________________________________________
________________________________________________________________________________
________________________________________________________________________________
________________________________________________________________________________
________________________________________________________________________________
________________________________________________________________________________
________________________________________________________________________________
________________________________________________________________________________
________________________________________________________________________________
________________________________________________________________________________
________________________________________________________________________________
________________________________________________________________________________
________________________________________________________________________________
________________________________________________________________________________
________________________________________________________________________________
________________________________________________________________________________
________________________________________________________________________________
________________________________________________________________________________
________________________________________________________________________________
________________________________________________________________________________
________________________________________________________________________________
________________________________________________________________________________
________________________________________________________________________________
________________________________________________________________________________
________________________________________________________________________________
________________________________________________________________________________
________________________________________________________________________________
________________________________________________________________________________
________________________________________________________________________________
________________________________________________________________________________
________________________________________________________________________________
________________________________________________________________________________
________________________________________________________________________________
________________________________________________________________________________
________________________________________________________________________________
________________________________________________________________________________
________________________________________________________________________________
________________________________________________________________________________
________________________________________________________________________________
________________________________________________________________________________
________________________________________________________________________________
________________________________________________________________________________
________________________________________________________________________________
________________________________________________________________________________
________________________________________________________________________________
________________________________________________________________________________
________________________________________________________________________________
________________________________________________________________________________
________________________________________________________________________________
________________________________________________________________________________
________________________________________________________________________________
________________________________________________________________________________
________________________________________________________________________________
________________________________________________________________________________
________________________________________________________________________________
________________________________________________________________________________
________________________________________________________________________________
________________________________________________________________________________
________________________________________________________________________________
________________________________________________________________________________
________________________________________________________________________________
________________________________________________________________________________
________________________________________________________________________________
________________________________________________________________________________
________________________________________________________________________________
________________________________________________________________________________
________________________________________________________________________________
________________________________________________________________________________
________________________________________________________________________________
________________________________________________________________________________
________________________________________________________________________________
________________________________________________________________________________
________________________________________________________________________________
________________________________________________________________________________
________________________________________________________________________________
________________________________________________________________________________
________________________________________________________________________________
________________________________________________________________________________
________________________________________________________________________________
________________________________________________________________________________
________________________________________________________________________________
________________________________________________________________________________
________________________________________________________________________________
________________________________________________________________________________
________________________________________________________________________________
________________________________________________________________________________
________________________________________________________________________________
________________________________________________________________________________
________________________________________________________________________________
________________________________________________________________________________
________________________________________________________________________________
________________________________________________________________________________
________________________________________________________________________________
________________________________________________________________________________
________________________________________________________________________________
________________________________________________________________________________
________________________________________________________________________________
________________________________________________________________________________
________________________________________________________________________________
________________________________________________________________________________
________________________________________________________________________________
________________________________________________________________________________
________________________________________________________________________________
________________________________________________________________________________
________________________________________________________________________________
________________________________________________________________________________
________________________ierdząc, że to ona jest prawdopodobnie poszukiwaną
dziewczyną. Kathy Fulmer była owej nocy w hotelu "Ambassador" i miała na sobie
białą suknię w grochy. Oznajmiła ona też, że wystraszona strzałami rzuciła się
do ucieczki krzycząc: "Zabili go!"
Agenci z FBI z początku dali wiarę zeznaniom Yincenta Di Pierro, lecz od razu
zdezawuowali zeznania Sandy Serrano. Na pytanie, jak to jest możliwe, że różnie
potraktowano świadectwo w tej samej sprawie,odpowiedziano, że "to nie jest ta
sama dziewczyna". Jeśli jednak było więcej dziewcząt w sukniach w grochy,
potwierdzało to, że Sirhan nie był sam. Jak się później okazało, incydent ten
miał szczególne znaczenie.
Wraz z Yincentem Di Pierro zeznawał inny naoczny świadek, pomywacz z hotelu
"Ambassador", Jesus Pe-rez. Zauważył on Sirhana co najmniej pół godziny przed
zamachem. Sirhan nerwowo kręcił się po korytarzu i trzy albo cztery razy
zapytywał Pereza, czy Kennedy przejdzie tamtędy. Przypomnijmy sobie, że aż do
ostatniej chwili nie było pewności, jaką drogą uda się senator, i przejście
kuchenne było raczej mniej prawdopodobne. Dlaczego więc Sirhan, planując
morderstwo, z zimną kalkulacją (nie popełnił go w emocjonalnym odruchu), wybrał
właśnie kuchenny korytarz? Czy zbyt łatwy jest wniosek, że z drugiej strony na
Kennedy'ego czekał ktoś inny? Ktoś, kto nie został uruchomiony, ponieważ nie
było potrzeby?
W kieszeni Sirhana znaleziono kluczyk od stacyjki samochodu zaparkowanego w
pobliżu hotelu. Był to stary wóz, produkcji 1956 roku. Szef policji Reddin
stwierdził, że samochód ten należał do pracownika hotelu, który znajdował się w
hotelowej kuchni w chwili, kiedy padły strzały. Zgodnie z wyjaśnieniem policji
pracownik ten oświadczył, że nie znał Sirhana i nie ma pojęcia, w jaki sposób
Sirhan zdobył jego kluczyk. Reddin nie ujawnił, że nazwisko właściciela
samochodu figurowało na liście FBI, która zawierała rejestr osób szczególnie
niebezpiecznych i podlegających aresztowi prewencyjnemu na czas każdorazowej
wizyty prezydenta Stanów Zjednoczonych w okręgu Los Angeles. Nie ujawniło tego
również Federalne Biuro Śledcze. Reddin zapewnił jednak, że jest przekonany, iż
zamach jest wyłącznym dziełem jednego człowieka.
Tej pewności nie podzielał senator Henry Jackson, konserwatywny przewodniczący
komisji spraw wewnętrznych Senatu USA. Jackson powiedział 10 czerwca, że jego
zdaniem obaj bracia Kennedy oraz Martin Lu-ther King ponieśli śmierć w wyniku
spisków. "Nie mam dowodów - oświadczył senator. - Jestem jednak osobiście
przeświadczony, że zamachy te zostały zaplanowane przez grupy, nie zaś przez
osobników, którzy je wykonali." Znany dziennikarz Jack Anderson ujawnił, iż
zarówno Robert Kennedy, jak i dr King znajdowali się na liście egzekucyjnej
ultraprawicowej organizacji "Minutemen". Anderson dodał wszakże, iż żaden z
oskarżonych zabójców nie był powiązany z tą organizacją.
7 czerwca inspektor policji Peter Hagen potwierdził, że wpłynął meldunek W. J.
Wooda, geologa i arabisty, który przypadkowo słyszał kilka dni przed zamachem
rozmowę trzech mężczyzn prowadzoną w jordańskim dialekcie w głównej kwaterze
wyborczej Kennedy'ego przy Wilshire Boulevard. Jeden z mężczyzn powiedział:
"Jutro wieczorem nie będzie go w hotelu, ale możemy go tam znaleźć następnego
wieczoru". Ów "następny wieczór" przypadł we wtorek, gdy wkrótce po północy
Kennedy został śmiertelnie ugodzony. Inspektor poinformował, że policja bada
meldunek Wooda i poszukuje trzech mężczyzn. I na tym się skończyło. Wood
tymczasem przepadł bez śladu.
W ostatnich dniach czerwca pastor Kościoła Baptystów Jerry Owen zaalarmował, że
posiada dowody wskazujące na istnienie spisku. Pastor ten nie ujawnił swego
nazwiska i znajdował się w ukryciu w obawie o życie. Wiadomość przekazał jego
przyjaciel, adwokat z San Francisco, George Davis.
Pastor, który uzupełniał swoje pobory handlem końmi, w dniu 3 czerwca zabrał
samochodem po drodze do Los Angeles dwóch mężczyzn. W jednym z nich rozpoznał on
po zamachu Sirhana. Podczas podróży pastor umówił się z nim na wieczór celem
sprzedaży konia. Nabywca zjawił się o oznaczonej porze w towarzystwie dwóch
kolegów i dziewczyny i przyrzekł, że nazajutrz przyniesie pieniądze. Na następne
spotkanie stawili się tylko jego koledzy z dziewczyną, sugerując sfinalizowanie
transakcji tego samego dnia wieczorem; był to fatalny dzień 4 czerwca. Pastorowi
termin nie odpowiadał i umowa nie doszła do skutku. Po upływie doby od dokonania
zamachu zadzwonił u niego telefon. Nieznajomy po drugiej stronie przewodu
odezwał się krótko: "Trzymaj gębę na kłódkę, jeżeli dbasz o siebie i rodzinę".
Pogróżka została powtórzona dwa dni później.
Nie można być pewnym wiarygodności Owena. Wielebny pastor miał kryminalną
przeszłość i koneksje z faszystowską organizacją "Minutemen". Są podejrzenia,
że Owen mógł być w zmowie z Sirhanem i transakcja z końmi stanowiła nie
wyjaśniony fragment spiskowych przygotowań.
I na zakończenie jeszcze jedno. 3 lipca "Los Angeles Times" przyniósł relację,
że policja bada meldunek brata oskarżonego, Saidallaha, który złożył skargę o
zamachu na jego życie. Wedle meldunku Saidallaha został on ostrzelany na
autostradzie łączącej Los Angeles z Pasadeną. Około godziny 16.30 Saidallah
zauważył, że w ślad za nim jadą dwa samochody: biały mikrobus "Volkswagen" z
czterema mężczyznami i zielony "Chevrolet" wiozący trzech pasażerów. W pewnej
chwili jeden wóz zrównał się z nim z prawej strony, drugi - z lewej, i z białego
"Volskwagena" sypnęły się dwa strzały rewolwerowe. Pierwsza kula uderzyła w
płaszcz leżący na tylnym siedzeniu. Saidallah odruchowo schylił głowę. W tym
momencie druga kula przeszyła boczną szybę i ugrzęzła w drzwiach. Porucznik
policji Gerald Wrigh.it oświadczył, że nie wątpi w prawdziwość zeznań. Podłoże
tego tajemniczego porachunku nie zostało wyjaśnione.
Sam Sirhan nie strzępił języka przed śledztwem. Policjant Arthur Placencia
pospieszył do hotelu "Amba-ssador" na wezwanie radiowe i znalazł się tam w kilka
minut po zamachu. Placencia i drugi policjant, Travis White, eskortowali
oskarżonego do więzienia. Sirhan odpowiedział trzy razy "tak" na pytania, czy
zna swoje uprawnienia, czy chce adwokata i czy pragnie zachować milczenie. Przed
procesem do wiadomości publicznej nie doszło ani jedno słowo z jego ust. W
śledztwie, gdy pytania przybierały niewygodny obrót, uśmiechał się i mówił z
głupia frant: "Sir, to zagadka!" Według określenia policji, w chwili
aresztowania Sirhan zdradzał paniczny lęk przed reakcją wzburzonego tłumu, lecz
jak tylko znalazł się w komisariacie, stał się "bardzo chłodny, bardzo spokojny,
bardzo opanowany i zupełnie przytomny".
ODBICIE W ZWIERCIADLE
Po dłuższej zwłoce, 7 stycznia 1969 roku, na trzynastym piętrze Gmachu
Sprawiedliwości w Los Angeles rozpoczął się proces Sirhana. W małej sali
zmieściło się zaledwie 75 osób, w tej liczbie przeszło 30 dziennikarzy. Reszta
sprawozdawców przyglądała się rozprawie z ekranów wewnątrzsądowej sieci
telewizyjnej. Ekip TV nie dopuszczono. Zresztą po siedmiu miesiącach
zainteresowanie zamachem osłabło.
Matka oskarżonego była obecna na wszystkich prawie posiedzeniach sądu.
Przeważnie towarzyszyli jej bracia Sirhana, Munir bądź Adel, obowiązkowo w
ciemnych okularach. Rozprawie przewodniczył specjalista od kryminalistyki,
sędzia Herbert Walker.
Proces został pozbawiony dramatycznych spięć. Główne starcie między dwoma
przedstawicielami oskarżenia i trzema adwokatami Sirhana dotyczyło wyboru ławy
przysięgłych; przewlekłe targi zakończyły się wytypowaniem czterech kobiet i
ośmiu mężczyzn, których na czas rozprawy izolowano od świata. Głównym, a może
jedynym punktem spornym stała się kwalifikacja czynu przestępczego. Zastępca
okręgowego prokuratora Lynn Compton i wiceprokurator David Fitts zarzucili
Sirha-nowi morderstwo z premedytacją. Obrońcy - Grant Cooper, Russel Parson i
Emil Zola Berman - utrzymywali, jakoby Sirhan popełnił je w "transie
hipnotycznym", w stanie niepełnej poczytalności. Jeśli chodzi o wyrok, była to
różnica między komorą gazową w San Quentin a kilkoma latami więzienia.
Ale obie strony zgodziły się, że Sirhan działał sam. Compton oświadczył, że
Federalne Biuro Śledcze i policja miejska przesłuchały tysiące osób i
definitywnie stwierdziły, iż Sirhan nie miał żadnych powiązań o charakterze
spiskowym. "Nie ma żadnych dowodów sprzysiężenia" - zapewnił Compton w połowie
procesu, obiecując, że pełny tekst śledztwa zostanie ogłoszony - lecz dopiero po
zakończeniu rozprawy. Więc ława przysięgłych była izolowana nie tylko od świata,
lecz również od materiałów dowodowych, nawet w tym zakresie, jaki prokuratura
była gotowa udostępnić później ogółowi.
Adwokaci Sirhana i sam oskarżony usiłowali przedstawić zamach jako desperacki
akt sfrustrowanego obcokrajowca, który nie zdawał sobie sprawy ze swego czynu.
Psychiatrzy powołani przez obronę wyciągnęli cały rejestr schorzeń klinicznych,
obwołali Sirhana schizo-
frenikiem, przypisali mu manię prześladowczą, agresywność na tle erotycznym i
zaburzenia umysłowe w wyniku wyobcowania z rodziny; jedni dowodzili, że zabójca
miał kompleks wrogości do ojca, inni wybrali matkę.
* Lekarze wezwani przez prokuratorów zdementowali relacje swoich kolegów po
fachu. Dr Seymour Pollack oświadczył, że Sirhan symuluje zanik pamięci i
jakkolwiek jest neurastenikiem, popełnił zbrodnię świadomie i z rotmysłem, a
nawet planował ucieczkę w zamieszaniu, jakiego oczekiwał po zamachu. W jednej z
nielicznych potyczek z adwokatami Fitts stwierdził, że Sirhan kłamie, i że
obrona skonstruowała wraz z nim schemat ocalenia go od kary.
W jakim stopniu domniemany morderca zachowywał się spontanicznie, a w jakim
stosował się do otrzymywanych instrukcji, pozostaje w sferze domysłów. Wiadomo
tylko, że sprawiał wrażenie niezrównoważonego, i wiadomo, że w trakcie
przygotowań do procesu został poddany przez obrońców hipnozie za pomocą
narkotyków. Co odbyło się podczas seansów hipnotycznych? I skąd hołysz, którego
majątek składał się z 400 dolarów, wytrzasnął pieniądze na opłacenie trzech
wysoko kwalifikowanych członków palestry?
Sirhan zachowywał się spokojnie, gdy rozprawa przebiegała po jego myśli, i
wybuchał niecenzuralnymi inwektywami, gdy zeznania świadków obracały się przeciw
niemu lub nawet gdy świadkowie odzywali się o nim niepochlebnie. Dwa razy sędzia
groził, że każe go związać i zakneblować. Nawet prokuratora Sirhan ostrzegł:
"Sir, jestem bardzo impulsywnym człowiekiem!" Ale na pytanie Coopera: "Czy
uważasz się za zupełnie normalnego?" Sirhan pokręcił głową: "Nie sądzę, abym był
szaleńcem".
Jego zeznania były dziwaczną plątaniną, poruszały się skokiem wahadłowym;
żywiołowo czy według wzoru? Któregoś dnia Sirhan oznajmił, że zamordował
Kennedy'ego z zimną krwią.
- Wycofuję poprzednie zeznania - rzekł wyzywająco.
- Nie ma takiej procedury - odparł sędzia. Sirhan wrzasnął:
- Do diabła z nią!
- Więc czego pan chce? - spytał zdumiony sędzia Walker.
- Proszę o egzekucję - odparł