14139
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | 14139 |
Rozszerzenie: |
14139 PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd 14139 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 14139 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
14139 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
Konrad Zieleniecki
Nie�miertelni
Pozna�em go, gdy by�em ma�ym ch�opcem, urodzonym po�r�d ska�, w krainie mg�y i deszczu,
oraz ciemnych chmur, wiecznie pokrywaj�cych tarcz� nieba...
Wczesnym rankiem, gdy dolina spowita by�a jeszcze g�st� mg��, wyruszy�em w poszukiwaniu
mniejszej zwierzyny. Nie zna�em jeszcze dobrze okolicy, wi�c porusza�em si� �cie�kami, kt�re
wcze�niej zbada� i pokaza� mi ojciec. Szed�em wzd�u� �ciany ukszta�towanej z szeregu
masywnych g�az�w. Wspar�em si� na jednym z nich, aby przez chwil� odsapn��. Powierzchnia
kamienia by�a zimna i wilgotna. Spojrza�em przed siebie. Poranne s�o�ce powoli rozprasza�o
�nie�nobia�� mg��. Przez chwil� mog�em dostrzec zarys doliny, pokrytej tu i �wdzie pag�rkami,
usianej wi�kszymi i mniejszymi g�azami. Dostrzeg�em pot�ne sylwetki rogaczy. Pas�y si� w�r�d
krzew�w i k�p traw bujnie porastaj�cych dolin�. Naliczy�em sze�� doros�ych osobnik�w i trzy
m�ode. Przyw�dca stada sta� w pewnej odleg�o�ci od reszty i bacznie przygl�da� si� okolicy. Jego
cia�o pokryte by�o twardym, czarnym futrem. G�ow�, osadzon� na grubym karku, wie�czy�a para
wspania�ych, roz�o�ystych rog�w. Przyw�dca parskn�� i rozejrza� si� na boki. Wiatr wia� w moj�
stron�, wi�c nie ba�em si�, �e rogacze mnie wyczuj�. W starciu z nimi nie mia�bym najmniejszych
szans. Zgin��bym prawdopodobnie pod ich twardymi kopytami. Bardzo trudno jest upolowa�
rogacza. Nale�y poczeka� cierpliwie, a� kt�ry� osobnik oddali si� od stada. Wtedy trzeba jak
najszybciej dotrze� do niego biegn�c pod wiatr i wbi� mu ostrze w kark. �atwo mo�na przep�aci�
to �yciem. Gdy rogacz wyczuje w pobli�u jakie� zagro�enie, wydaje z siebie tubalny odg�os,
wzywaj�c reszt� stada. Po kr�tkiej chwili kilkana�cie bestii, niczym czarna lawina, p�dzi
w kierunku wroga, kt�ry nie wie nawet, �e t� walk� przegra� ju� du�o wcze�niej.
Na wszelki wypadek omin��em stado szerokim �ukiem i zszed�em do skalistej doliny po
drugiej stronie. Wprawdzie nie by�em tam nigdy wcze�niej, lecz przypuszcza�em, �e w norach,
pomi�dzy ska�kami mog� mieszka� zaj�ce i myszy jaskiniowe. St�pa�em delikatnie i szuka�em.
Musia�em zachowywa� si� cicho aby nie sp�oszy� zwierzyny. Jednak po kilku minutach
doszed�em do wniosku, �e kto� ju� zrobi� to za mnie. Odnalaz�em kilka norek, lecz ich mieszka�cy
prawdopodobnie uciekli w obawie przed wi�kszym drapie�nikiem. Nagle us�ysza�em szmer.
Przykucn��em za ska�k� i wstrzyma�em oddech. Pojedyncze promienie s�o�ca przebi�y si� przez
mg�� i o�wietli�y s�abym blaskiem dolin�.
Wtedy ujrza�em go po raz pierwszy. Sta� nieruchomo na pag�rku i patrzy� w dal. Nie
widzia�em wyra�nie. Przez zanikaj�c� mg�� mog�em dostrzec jedynie kilka szczeg��w. Mia� na
sobie ubranie ze sk�ry, twarz ukryt� pod ci�kim kapturem. By� olbrzymem. Nigdy wcze�niej nie
widzia�em nikogo tak wielkiego. Z pewno�ci� m�g� sam, w�asnymi r�koma powali� rogacza.
Czu�em si� w jego obecno�ci jak okruszek, on przerasta� mnie pod ka�dym wzgl�dem. By� pot�ny.
Ba�em si� do niego zbli�y�. Nie zna�em wszak jego zamiar�w. Czy by� przyjacielem, czy mo�e
wrogiem? Mo�e nie by� nawet cz�owiekiem. W pewnej chwili zeskoczy� ze ska�ki i straci�em go
z oczu.
Wbieg�em podekscytowany domu i nie zamkn��em drzwi. Do pomieszczenia natychmiast
wdar� si� przeci�g. Ojciec skarci� mnie:
� Zamknij te cholerne drzwi! Jest zimno. � mia� z�y humor, jak zawsze, zreszt�.
Wspar�em si� na kolanach, ci�ko sapi�c po d�ugim biegu.
� Nie uwierzycie co widzia�em � krzykn��em. � By� ogromny...
Jedna z szafek otworzy�a si� od �rodka i na pod�og� zeskoczy� dziadek. Mia� niewiele wi�cej
ni� p� metra wzrostu i d�ugie, siwe w�osy, kt�re kosmykami opada�y mu na plecy. Mia� mocno
pomarszczon� twarz i grube, bia�e jak �nieg brwi. U�miechn�� si� ods�aniaj�c swoje ostatnie trzy
z�by. Podbieg� do mnie i uczepi� si� mojej nogawki.
� Widzia�e� anio�y? Anio�y? Widzia�e� je? Wiedzia�em, �e i ty je ujrzysz. Kiedy� wszyscy je
ujrzycie.
� Tatku... � ojciec skrzywi� si� � nie opowiadaj ma�emu o tych swoich znajomych. Ch�opak
jest jeszcze m�ody i uwierzy w te twoje brednie.
Dziadek zmarszczy� krzaczaste brwi. Stan�� obok krzes�a i zacz�� przytupywa� swoj� ma��
n�k�. Ojciec nie zwr�ci� na niego uwagi, wi�c z�apa�em dziadka w pasie, podnios�em
i posadzi�em na krze�le.
Odwr�ci� si� do nas plecami i potrz�sn�� paj�czyn� siwych w�os�w. Popatrzy� w k�t i zacz��
mamrota� co� tak, aby�my tego nie s�yszeli. Dziadek rozmawia� z anio�ami. Przynajmniej tak
twierdzi�. Ojciec oczywi�cie mu nie wierzy�. Traktowa� to jako wymys�y chorego starucha. A ja?
Ja nie wiedzia�em co mam my�le�. By� mo�e dziadek rozmawia� z kim�, kogo my nie widzieli�my.
By� mo�e, kiedy b�dziemy tak starzy jak dziadek, nam r�wnie� uka�� si� anio�y. S�dzi�em, �e je�li
dziadek rozmawia z anio�ami, to jest to wy��cznie jego sprawa. M�j ojciec nie rozumia� tego, �e
je�li kto� wierzy w co� mocno i to �co�� daje mu szcz�cie, to dlaczego pozbawia� go tego
szcz�cia.
� Co widzia�e�? � spyta� mnie ojciec
� Widzia�em olbrzyma. � powiedzia�em � W skalistej dolinie. Sta� na jednym z g�az�w.
P�niej straci�em go z oczu. Taki los, nie?
Ojciec spojrza� na mnie surowo. Przez chwil� milcza�. Zastanowi� si� i spyta� mnie:
� Nic nie upolowa�e� prawda?
� Nie mia�em okazji. Ten olbrzym prawdopodobnie sp�oszy� zwierz�ta i...
� Dosy�! � ojciec przerwa� mi, a dziadek odwr�ci� si� w nasz� stron�. � Nigdy wi�cej nie poluj
w skalistej dolinie. Je�li zobaczysz kiedy� tego olbrzyma, zostaw go. Odejd�. Niech jego obecno��
nie zaprz�ta ci g�owy. Nie rozmawiaj z nim. Nigdy.
� Ale kim on jest? � dopytywa�em si�.
� Nie wiem. To obcy. Nie zbli�aj si� do niego. Koniec tematu. � ojciec uci�� rozmow�.
Ojciec zabra� mi sztylet i przygotowa� si� do wyj�cia. Przechodz�c przez pr�g rzuci� tylko:
� Id� znale�� co� na kolacj�, skoro nikt inny nie potrafi!
Dziadek zachichota�. Spojrza� na mnie i dostrzeg� w moich oczach niepewno��. Za�mia� si�
i pokaza� swoje trzy z�by, kt�re b�ysn�y w �wietle �wiecy.
� On si� boi! � wycedzi�.
� Kto? Ojciec? Czego si� boi? � spyta�em.
� Nie�miertelnego.
� Co to znaczy? Dziadek m�wi� zagadkami.
� Dziadku, kto to jest nie�miertelny?
� Ten kt�ry nigdy nie umrze. Nigdy, nigdy, nigdy. B�dzie trwa�, kiedy umrze dziecko, dziecka,
twojego dziecka i tak dalej, i tak dalej.
� Sk�d o tym wiesz?
� Anio� mi powiedzia�. � nie spodziewa�em si� innej odpowiedzi.
� Dlaczego ojciec boi si� nie�miertelnego?
� Bo tw�j ojciec kiedy� umrze...
� Dziadku, czy to nie�miertelnego widzia�em w skalistej dolinie?
Dziadek skin�� g�ow� i zachichota�. Odwr�ci� si� i rzuci� kilka niewyra�nych s��w w stron�
pieca.
�y� bez ko�ca... i nigdy nie umrze�. Czy taka istota ma w og�le jaki� w�asny pocz�tek. Czy
mo�e istnieje od pocz�tku �wiata. S�ysza�em kiedy� legendy o Deosach, istotach wy�szych, kt�re
opiekowa�y si� �wiatem ziemskim, lecz nigdy nie ukazywa�y si� �miertelnikom. Podobno to dzi�ki
nim wszech�wiat jest uporz�dkowany i nie ma w nim miejsca na chaos. Deosi stworzyli czas
i powo�ali do �ycia Cykle, czyli opiekun�w pocz�tku i ko�ca wszechrzeczy. M�wi�c pro�ciej,
ka�dy pocz�tek jest jednocze�nie ko�cem, ka�dy organizm �yje dla innego organizmu, dzie� i noc,
dym i ogie�, zima i lato, narodziny i �mier�. Za t� wieczn� r�wnowag� odpowiadaj� w�a�nie Cykle.
One r�wnie� nigdy nie pokazuj� si� �miertelnikom. Ludzie cz�sto wyobra�aj� ich sobie jako
postacie obleczone w �wiat�o��, trzymaj�ce w d�oniach olbrzymie drewniane ko�a. Jednak
zar�wno Deosi, a tym bardziej Cykle, nie istnia�y od pocz�tku �wiata. Legenda g�osi, �e Deosi
pogr��eni byli w czym� w rodzaju letargu. Jeden z Deos�w, obudzi� si� i ujrza� wszech�wiat taki,
jakim ten w�wczas by�, pogr��ony w chaosie i nie�adzie, pozbawiony czasu i wymiaru. Deos
obudzi� swoich pozosta�ych towarzyszy. �aden z nich nie wiedzia� kim s�, sk�d przybyli i gdzie si�
znale�li. Odnale�li jednak w sobie moc kszta�towania wszechrzeczy. Nadali �wiatu r�wnowag�
i ustanowili czas, kt�ry wyeliminowa� chaos. Wszech�wiat zosta� zatem odnaleziony, a nie
stworzony. Tak samo cz�owiek, kt�rym Deosi si� zaopiekowali i pomogli zacz�� wszystko od
pocz�tku. Jednak z czasem ludzie radzili sobie coraz lepiej i nie potrzebowali pomocy swoich
wybawicieli. Deosi przychodzili coraz rzadziej, przestali ingerowa� w sprawy ziemskie. Wreszcie
Deosi odeszli, i nigdy ju� nie widzia�o ich ludzkie oko. Wraz z ich odej�ciem �wiat zacz��
ponownie powoli zapada� si� w chaos, a czas p�ata� ludziom r�ne figle. Legenda m�wi
o powrocie Deos�w. Ale kiedy to nast�pi? Tego nie wie nikt.
Wi�c mo�e... Powr�cili? Widzia�em jednego z nich? Nie, to raczej niemo�liwe...
Kiedy jedli�my kolacj� ojciec �le si� poczu�. Kaza� mi przynie�� wody, a sam po�o�y� si� do
��ka. Dziadek wlaz� po drabince na p�k�, a potem zamkn�� si� w szafce aby w samotno�ci
porozmawia� z anio�em. Podnios�em wiadro i wyszed�em na zewn�trz. Studnia sta�a kilka metr�w
od domu. By�a to �wie�o wykopana studnia. Ojciec budowa� j� przez kilka dni, bez wytchnienia.
Zaczepi�em wiadro na haku i spu�ci�em po sznurze w g��b studni.
Noc by�a pi�kna jak zawsze. Wielka tarcza ksi�yca �wieci�a nad wzg�rzem. I w�a�nie na tle
owej tarczy ujrza�em czarn� sylwetk� nie�miertelnego. Wydawa� si� tak ogromny, �e m�g�by
zerwa� ksi�yc z niebosk�onu i rzuci� nim jak dyskiem. Us�ysza�em plusk wody. Wiadro by�o ju�
pe�ne, zacz��em je wyci�ga�. Spojrza�em k�tem oka na wzg�rze. Nie�miertelny znikn��.
Ojciec le�a� blady i spocony na ��ku, w swoim pokoju. Oddycha� ci�ko. Dziadek siedzia� na
pod�odze, oparty o �cian�.
� Tw�j ojciec umiera. � powiedzia�
S�owa ugrz�z�y mi w gardle. Sta�em jak wryty, trzymaj�c w d�oni kube� zimnej wody. Co
wtedy czu�em? Strach? Przera�enie? Nie. To by�o zupe�nie inne uczucie. To by� gniew, poczucie
niesprawiedliwo�ci. Nie rozumia�em dlaczego ojciec umiera. Nie rozumia�em dlaczego istnieje co�
takiego... �umieranie�.
Sta�em zupe�nie bezradny i patrzy�em jak z mojego ojca uchodzi �ycie. Wyparowuje, niczym
woda po ciep�ym letnim deszczu. Nie mog�em nic zrobi�, nie mog�em go uratowa�. Mog�em tylko
czeka�.
Nast�pnego dnia ojciec umar�.
Pochowa�em go w naszej ziemi, nieopodal domu, kt�ry wybudowa� w�asnymi r�koma.
Wtedy przypomnia�em sobie o nie�miertelnym. On nie m�g� umrze�. Czy to by�o
sprawiedliwe? Czy m�j ojciec nie zas�ugiwa� bardziej na �ycie wieczne, ni� ten stw�r, kt�ry
ukrywa� si� w�r�d ska�?
Nienawidzi�em nie�miertelnego. Przez t� kr�tka chwil� nienawidzi�em wszystkiego, co �y�o
i oddycha�o powietrzem, kt�rym m�j ojciec oddycha� ju� nie m�g�.
Postanowi�em go odnale�� i... Co dalej? Zabi�? To by�o wykluczone. Uzyska� odpowied� na
proste pytanie: �dlaczego�?
Nie�miertelny. Pot�na istota, kt�ra prawdopodobnie mog�a zgasi� we mnie �ycie w jednej
chwili. Podziwia�em go, lecz w g��bi serca odczuwa�em strach. Jednak musia�em go odnale��.
Wyruszy�em nad ranem. Zabra�em ze sob� n�. Ta bro� nie pomog�aby mi na pewno w starciu
z rogaczami, tym bardziej z nie�miertelnym. Ale zimny metal w d�oni dawa� mi znikome poczucie
bezpiecze�stwa. Szed�em w kierunku skalistej doliny.
Zbli�a�a si� zima. Ch�odne powietrze wype�ni�o moje p�uca niczym fala ma�ych iskier.
Zakaszla�em i dmuchn��em w d�onie, aby je nagrza�. Powietrze mo�na by�o dostrzec go�ym okiem,
falowa�o w postaci bia�ej mgie�ki, to rozmywaj�c si�, to zn�w g�stniej�c, zas�aniaj�c tym samym
widok. Przecisn��em si� przez w�sk� szczelin� pomi�dzy dwoma strzelistymi g�azami. Przed
oczyma stan�� mi znajomy widok. Spory kawa� ziemi otoczony ze wszystkich stron pag�rkami
i ska�ami. Szaro�� doliny spot�gowa�y wszechobecne kamienie wielko�ci dorodnego rogacza. Nad
nimi unosi�a si� ci�ka mg�a, z pozoru r�wnie twarda jak kamie�. Tak wygl�da� dom
nie�miertelnego. Miejsce to, przesi�kni�te by�o groz� i smutkiem. Je�eli istnia�o piek�o, to w�a�nie
tak musia�oby wygl�da�.
Nie musia�em szuka� d�ugo.
Nie�miertelny sta� tam niczym pos�g. Wygl�da� jakby by� tam od zawsze, wykuty w jednej ze
ska� przez tajemniczego artyst�. Rze�biarz ten musia�by by� mistrzem w swoim fachu,
w niezwyk�y spos�b zaklinaj�cym w kamieniu groz�, pot�g� i si��. Oto w oddali ujrza�em ow� si��
w najczystszej postaci, esencj� doskona�o�ci. Zimny wiatr p�nocy rozwiewa� po�y jego p�aszcza,
�lizga� si� na nie�miertelnym ciele.
Sta�em przez chwil� w miejscu, moje mi�nie zastyg�y w bezruchu, a oddech przesta� parowa�
z moich ust. Kiedy na moment serce o�ywi�o si�, a gor�ca krew wype�ni�a moje cia�o, zerwa�em
si� i pobieg�em. Przeskakiwa�em przez ska�ki, w szale�czym p�dzie rani�em moje r�ce i nogi
o ostre, czarne krzewy, wyrastaj�ce spomi�dzy szczelin.
Nie�miertelny siedzia� na ziemi, odwr�cony ty�em, spogl�da� gdzie� w dal. W tej pozycji, by�
niewiele wy�szy ode mnie.
Nie wiedzia�em, co mam robi�. Nie wiedzia�em, co powiedzie�, jak zareagowa�. Jak si� broni�?
Odnalaz�em go. Z potrzeby serca, z powodu mojego ludzkiego pragnienia poznania? By�em
rozgoryczony? Chcia�em go zniszczy�? Mo�e wszystko jednocze�nie. Od wiek�w cz�owiek zabija
to, czego nie mo�e poj��.
Poruszy� si�. Instynktownie po�o�y�em d�o� na r�koje�ci no�a.
Wsta� powoli. Opu�ci� r�ce i odwr�ci� si�.
Nie by� pot�ny. By� zaprzeczeniem jakiejkolwiek si�y. Chudy, blady, pozbawiony w�os�w,
wygl�da� jak wysokie, umieraj�ce drzewo.
� Czego chcesz ode mnie?
Jego g�os brzmia� jak szelest wiatru. Pusty, beznami�tny d�wi�k unosi� si� w powietrzu
i rozp�ywa� jak duch.
� Chc�, aby� uczyni� mnie nie�miertelnym. � odpowiedzia�em niepewnie.
Spojrza� na mnie, jego oczy zasz�y �nie�nobia�� mg��. Wygl�da�, jakby si� przez chwil�
zastanawia�, mo�e w og�le mnie nie s�ysza�.
Zdziwi�a mnie moja w�asna pro�ba. Czy po to szuka�em tego cz�owieka? Czy, urzeczony jego
rzekom� si�� i moc�, zapragn��em by� taki jak on? Czy to by�a chciwo��, czy strach przed
�mierci�?
Wtedy nie�miertelny spyta�:
� Dlaczego ja mam sprawi�, aby� nigdy nie umar�?
� Ty jeste� nie�miertelny. Jeste� wieczn� si��. Jeste� magiem. Nikt inny nie da mi mocy, kt�r�
posiadasz. � odpar�em. � Jeste�...Deosem.
Usiad� powoli na twardej, brunatnej ziemi i opar� si� o ska��. Milcza� przez chwil�, po czym
zamkn�� oczy. Tkwi� w bezruchu, wydawa�o mi si�, �e nie oddycha.
� Kim jeste�?
� Ja jestem byt nie�miertelny. Zanim narodzi�e� si� ty i wszystkie zwierz�ta, kt�re teraz rz�dz�
Ziemi�, ja by�em.
� Chc� pozna� twoje imi�...
� Nie mam imienia. Zagin�o w otch�ani czasu.
� Urodzi�em si� wiele tysi�cy lat temu, kiedy oblicze planety by�o zupe�nie inne. Przyszed�em
na �wiat w mie�cie ze szk�a i stali, w otoczeniu maszyn i strumieni wsz�dobylskich, p�yn�cych
elektron�w.
� Wtedy pod��a�em drog� cz�owieka. Dorasta�em, kszta�ci�em swoje cia�o i umys�.
Otworzy� oczy i wbi� we mnie spojrzenie. Powiedzia�:
� Nigdy... Strze� si�! Nigdy nie zmieniaj tego, co nieuniknione! Nie pr�buj oszuka� losu.
Twoja �mier�, twoja historia jest ju� zapisana!
� Nie rozumiem... Gdzie?
� W tobie...
Jego r�ka wystrzeli�a w moim kierunku jak b�yskawica. Automatycznie zacisn��em powieki.
Poczu�em lekkie uk�ucie na czubku g�owy. Niepewnie otworzy�em oczy i zobaczy�em przed sob�
jego blad�, wychud�� d�o�. Dwoma palcami trzyma� w�os, kt�ry ugina� si� pod ci�arem ch�odnego
wiatru.
� Tutaj jest zapisana twoja historia. Pojedynczy w�os, kropla krwi, strz�pek sk�ry powiedz�
o tobie wszystko. Od dnia twoich narodzin, a� do �mierci. Tysi�ce lat temu potrafili�my odczyta�
t� histori�. Ja nauczy�em si� zmienia� jej bieg. Ludzie przestali ju� chorowa�. Nasze dzieci rodzi�y
si� zdrowe, silne. Cz�owiek postawi� kolejny krok w drodze do doskona�o�ci. Zaszed�em dalej ni�
B�g. Stworzy�em nowego, lepszego cz�owieka. Po pewnym czasie odnalaz�em �ycie wieczne.
Przechytrzy�em Boga. Mog�em da� ludziom niezale�no��. Piek�o i niebo mia�y ju� si� nie liczy�,
cz�owiek przesta� �y� w strachu. Tak mi si� przynajmniej wydawa�o. Ale to B�g przechytrzy�
mnie. Pod��am �cie�k� bytu. Sp�jrz! Nie choruj�, nie marzn�, nie umieram.
Zacisn�� powieki, �ciszy� g�os i doda�:
Nie oddycham, nie mam zmys��w, nie jem, nie krwawi�. Nie musz�.
Moje krew zastyg�a, moje narz�dy zanik�y, moje cia�o zmieni�o si�, przystosowa�o do nowej
sytuacji. Pozwoli�o mi trwa�. B�d�... po prostu: b�d�... a� do ko�ca �wiata. Ja jestem byt
nie�miertelny.
Opu�ci� g�ow�, spojrza� na swoje d�onie, wyschni�te, bez �ycia, jak drzewo, kt�re nigdy nie
pi�o wody. Ukry� w nich swoj� twarz. Zap�aka�by, gdyby potrafi�.
� Odejd� ju�. Nie patrz na mnie.
Zostawi�em go samego po�r�d ska�. Wtedy widzia�em nie�miertelnego po raz ostatni.
Kiedy wr�ci�em do domu, by�o ju� dawno po zmierzchu. Dziadek siedzia� przy kominku
i patrzy� na skacz�ce p�omyki ognia. Pok�j wype�ni� si� woni� suszonych grzyb�w rozwieszonych
nad piecem.
Usiad�em na pod�odze obok dziadka. Siedzieli�my w milczeniu i s�uchali�my trzasku pal�cego
si� drewna.
� Dziadku, czy tata jest teraz szcz�liwy? � spyta�em.
� Czeka. Czeka na s�d dusz.
� Gdzie on teraz jest?
� Jest tutaj � wskaza� na krzes�o, na kt�rym zwyk� wieczorami siada� ojciec � razem z twoj�
matk� i babk� i innymi.
� Czy s� razem z anio�ami?
� Oni s� anio�ami. � odpowiedzia� dziadek i pomacha� im swoj� malutk� r�czk�.
� Dziadku, dlaczego ja ich nie widz�?
� Nie wiem � odpowiedzia� dziadek � Mo�e za ma�o w tobie wiary. A mo�e do�wiadczenia.
Ale nie musisz ich wcale widzie�. Anio�y czuwaj�.
Dziadek nabi� fajk�, zapali� i wypu�ci� k�ka aromatycznego dymu. Zamy�li�em si�.
� Kim jestem? Przede wszystkim cz�owiekiem. Takim samym, jak wy, kruchym, czasem
troch� zagubionym. Czuj�, jak gdzie� w moim wn�trzu p�yn� my�li i uczucia, pi�kne i smutne,
wspomnienia odleg�ych chwil, kt�re ukry�y si� w zakamarkach czasu. Ten czas min��
bezpowrotnie, a wspomnie� ju� nigdy nie do�wiadcz� w spos�b materialny. Jestem cz�owiekiem,
a to znaczy, �e na moje istnienie sk�adaj� si� zar�wno cia�o, jak i my�li. Czym�e by�oby to cia�o,
pozbawione uczu�, �wiat�w, kt�re potrafimy stworzy�, lecz kt�rych dotkn�� nie spos�b. Mo�e
w�a�nie to ostatecznie r�ni nas od zwierz�t, �e mamy w sobie co� wi�cej ni� tylko instynkt
samozachowawczy i wol� przetrwania za wszelk� cen�. To co� jest najpi�kniejszym darem i tylko
cz�owiek, ze wszystkich �ywych istot, otrzyma� ten dar.
� Kiedy umr�? Nie mam poj�cia. Mo�e lepiej jest nie wiedzie�. Nasze �ycie tworzy zamkni�t�
figur�. Dorastamy, pniemy si� w g�r�, a im wy�ej tym trudniej. W pewnej chwili osi�gamy nasz
w�asny zenit i zaczynamy spada�. Spadamy, a nasze cia�a obracaj� si� w py�. Ten sam, z kt�rego
powstali�my dawno temu. W skali kosmosu to tylko chwila. Kosmos jest niemal�e wieczny i jego
spos�b liczenia czasu, r�ni si� od naszego. Dla wszech�wiata czas ludzkiej cywilizacji jest tak
ma�y, �e nie spos�b go dostrzec. A m�j czas? Czas jednostki? Jest jak jeden do niesko�czono�ci.
Ale moja �wiadomo�� zd��y�a zapisa� t� chwil�. I by� mo�e, w bardzo odleg�ej przysz�o�ci,
fachowy badacz czasu b�dzie m�g� j� odnale��, gdzie� pomi�dzy narodzinami jednej, a �mierci�
drugiej gwiazdy. To b�dzie m�j moment. A moim zadaniem jest zrobi� wszystko, aby sta� si�
niepowtarzalny i pi�kny. Aby by� jedyny w swoim rodzaju, od pocz�tku do ko�ca wype�niony
uczuciem, kt�re pozostanie w�r�d ludzi, gdy cia�o przeminie.
�mier�... Czym ona nas mo�e zaskoczy�? Dziadek lubi� cytowa� pewien staro�ytny tekst:
�Gdzie jest o �mierci twoje zwyci�stwo, gdzie jest twe ��d�o?�
Czy mam du�o czasu? To nie wa�ne. M�j czas wype�ni� najlepiej, jak b�d� m�g�. Bo to moja
chwila. Jedna spo�r�d niesko�czenie wielu.
� Dziadku, ale powiedz mi, czy oni s� szcz�liwi? � spyta�em raz jeszcze.
� Pewnie s�, dzieciaku. My te� b�d�my.