13868
Szczegóły |
Tytuł |
13868 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
13868 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 13868 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
13868 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
STARWARS
Walter Jon Williams � Szlak przeznaczenia 25...30
Sean Williams, Shane Dix � Heretycy mocy I: Ruiny imperium 25...30
HERETYK MOCY I
RUINY IMPERIUM
SEAN WILLIAMS, SHANE DIX
Przek�ad
Andrzej Syrzycki
AMBER
Istniej� trzy sposoby pokonania przeciwnika. Pierwszym i najbardziej oczywistym jest
odniesienie nad nim zwyci�stwa podczas zbrojnej konfrontacji. Najlepszy polega na na-
k�onieniu go, �eby sam si� unicestwi�. Po�rednim sposobem jest zniszczenie wroga od we-
wn�trz. Rozumne zastosowanie po�redniego sposobu powinno sprawi�, �e twoje ciosy stan�
si� bardziej skuteczne, je�eli p�niej zdecydujesz si� na u�ycie si�y. Po�redni spos�b mo�e
r�wnie� umo�liwi� ci skierowanie nieprzyjaciela na drog� wiod�c� do samozag�ady.
Uueg Tching z Kitela Phardu Pi��dziesi�ty czwarty Imperator Atryzji
PROLOG
Saba Sebatyne wy�oni�a si� z nadprzestrzeni i w tej samej sekundzie zrozumia�a, �e Barab
Jeden p�onie. Zazwyczaj planeta ukazy wa�a przybyszom oblicze spowite szarymi chmurami i
o�wietlone pos�pnym blaskiem czerwonego kar�a, ale wra�liwe na podczerwie� oczy Bara-
belki widzia�y tylko p�omieniste piek�o. Na dow�d, �e nieco wcze�niej kto� zada� straszliwy gwa�t
powierzchni planety, w atmosfer� wzbija�y si� k��by czarnego dymu.
Pragn�c opanowa� narastaj�ce przera�enie, a mo�e zada� k�am w�asnym zmys�om, Saba
skierowa�a X-winga ku powierzchni, �eby si� lepiej przyjrze�.
To nie mo�e dzia� si� naprawd�, pomy�la�a. Z pewno�ci� na planecie kto� prze�y�.
Na ekranach monitor�w nie widzia�a jednak �adnych oznak �ycia. Po orbicie nie kr��y� ani
jeden statek, nikt te� nie korzysta� z system�w ��czno�ci telekomunikacyjnej. Planeta spra-
wia�a wra�enie wymar�ej.
- Tu Saba Sebatyne - odezwa�a si� do mikrofonu komunikatora. - Je�eli ktokolwiek mnie
s�yszy, prosz�, by si� zg�osi�.
S�ysza�a tylko cisz�, przerywan� od czasu do czasu trzaskami zak��ce� i szumem.
Powoli pokr�ci�a sp�aszczon� g�ow�, na pr�no �ywi�c nadziej�, �e mo�� postrada�a zmy-
s�y. Odk�d Yuuzhan Yongowie zaatakowali galaktyk�, zdobyli albo zniszczyli wiele planet,
ale dotychczas Barab Jeden nie zalicza� si� do ich grona. Jaka� cz�stka umys�u podpowiada�a
11
jej, �e powinna si� by�a liczy� z tak� mo�liwo�ci�, ale Saba nigdy nie dopuszcza�a my�li, �e
taki los m�g�by spotka� jej macierzyst� planet�.
Postanowi�a spr�bowa� jeszcze raz. Wy��czy�a i ponownie w��czy�a nadajnik komunikatora.
Prawd� m�wi�c, straci�a nadziej�, �e uda si� jej us�ysze� jak�kolwiek odpowied�, ale nie bardzo
wiedzia�a, co mog�aby zrobi� innego.
- Reswa? - zapyta�a. Jej g�os za�amywa� si� z emocji, jakie odczuwa�a na my�l, �e w p�o-
mienistym piekle mog�a zgin�� tak�e jej wsp�towarzyszka �ycia. To do niej przecie� wraca�a
na macierzyst� planet�. Reswa przygotowywa�a si� do polowania na mia�d�ygnata shenbita, co
stanowi�o wa�n�tz�� ceremonii wej�cia w wiek dojrza�y, i zaprosi�a Sab� na �wiadka tej uro-
czysto�ci. Takie zaproszenie
uwa�ano za wielki zaszczyt, a odmowa jego przyj�cia stanowi�a straszliw� zniewag�, zw�aszcza
kiedy zapraszaj�c� osob� by� bliski cz�onek rodziny.
Rodziny... S�owo to nigdy jeszcze nie brzmia�o w uszach Saby tak pusto jak w tej chwili. Przy-
jaciele, rodzina... wszyscy stracili �ycie. Nikt nie m�g�by prze�y� w p�omieniach szalej�cych po
powierzchni jej ojczystej planety. Im bardziej Saba zbli�a�a si� do Baraba Jeden, tym wi�ksze
ogarnia�o j� przera�enie. Kosmoport Alater-ka wygl�da� jak dymi�cy krater, rezerwaty shenbit�w
przemieni�y si� w jeziora bulgocz�cej lawy, a pomnik Shaka-ki nieub�aganie ze�lizgiwa� si� w
ocean pary...
W ko�cu Saba dotar�a do g�rnych warstw atmosfery. W pewnej chwili jej X-wing zako�ysa�
si� z burty na burt�, smagni�ty fontann� gor�cych gaz�w, jakie unosi�y si� z dymi�cych zgliszcz
jej ojczyzny.
- Ona powinna by�a tutaj by� - szepn�a do siebie.
Wiedzia�a, �e jej s�owa nie maj� sensu. Nawet gdyby Reswa tu by�a, jej obecno�� niczego by
nie zmieni�a...
Nagle o wszystkim zapomnia�a.
Co� zobaczy�a.
Nisk� orbit�, do kt�rej dot�d nie si�ga�y sygna�y jej skaner�w, opuszczali w�a�nie piloci czte-
rech koralowych skoczk�w. Bez w�tpienia przygotowywali si� do znikni�cia za krzywizn� tar-
czy planety. Eskortowali ogromny statek, niepodobny do �adnego, jaki Saba kiedykolwiek ogl�-
da�a. Yuuzha�sk� jednostka mia�a kszta�t zbli�ony do wielkiego jaja i sprawia�a wra�enie tak oci�-
�a�ej, jakby z najwi�kszym trudem pokonywa�a si�� przyci�gania Baraba Jeden. Przypomina�a bli-
ski eksplozji, mocno nadmuchany balon.
12
Bez wzgl�du na to, czym by� yuuzha�ski statek i eskortuj�ce go cztery skoczki, niczego
opr�cz nich Saba nie ujrza�a. W obr�bie systemu nie pozosta�y �adne inne jednostki atakuj�cej
floty, kt�ra zniszczy�a jej ojczyst� planet�. Zapewne wrogowie pozostawili ma�y konw�j w celu
upewnienia si�, �e nikt nie prze�y�. Saba nie zareagowa�aby jednak inaczej, nawet gdyby w prze-
stworzach unosi�o si� sto yuuzha�skich odpowiednik�w szturmowych kr��ownik�w...
Smutek w jej sercu przerodzi� si� w niepohamowany gniew, a gniew zaowocowa� w�ciek�o�ci�.
Poczu�a satysfakcj�, gdy u�wiadomi�a sobie, �e jej smutek ust�puje. Wiedzia�a, �e ust�pi niemal
zupe�nie, kiedy rzuci si� do walki.
Zgrzytn�a ostrymi jak brzytwy z�bami, zmieni�a kierunek i skierowa�a my�liwiec na kurs,
kt�ry mia� umo�liwi� jej przechwycenie koralowych skoczk�w. Yuuzha�scy piloci, z pewno�ci�
przekonani, �e wszelki op�r zosta� dawno zd�awiony, z pocz�tku jej nie dostrzegli. Zanim u�wia-
domili sobie, �e leci ku nim, zdo�a�a pokona� wi�kszo�� dziel�cej ich odleg�o�ci. Z�amali szyk do-
piero wtedy, gdy praktycznie znalaz�a si� po�r�d nich. Trzech odlecia�o na boki, �eby zaj�� do-
godne pozycje do ataku, ale czwarty znajdowa� si� zbyt blisko podobnego do balona statku, �eby
m�g� pozwoli� sobie na taki manewr. Krzycz�c z w�ciek�o�ci, Saba pos�a�a w jego kierunku kilka
d�ugich serii laserowych b�yskawic. Nie spodziewa�a si�, �e przeprowadzony bez przygotowania
atak odniesie jaki� skutek poza zwr�ceniem uwagi nieprzyjacielskich pilot�w, stwierdzi�a jednak
ze zdumieniem, �e zaatakowany skoczek znikn�� w rozb�ysku szkar�atnej kuli ognia. Si�a eksplozji
pos�a�a we wszystkie strony p�on�ce okruchy korala yorik.
Eksplozja wywar�a nieoczekiwany, bo oczyszczaj�cy wp�yw na jej umys�. Barabelka zrozu-
mia�a, �e zniszczony skoczek musia� zosta� uszkodzony podczas wcze�niejszej bitwy. Po potycz-
ce z obro�cami planety jego dovin basal po prostu nie funkcjonowa�. Saba zdumia�a si�, �e odnio-
s�a tak �atwe zwyci�stwo na samym pocz�tku walki. Prawd� m�wi�c, nie spodziewa�a si�, �e w og�-
le je odniesie. Przyst�pi�a do walki, oczekuj�c... nie, pragn�c �mierci. Mieszka�cy jej macierzy-
stej planety nie �yli, w g��bi serca uwa�a�a wi�c, �e tak�e powinna umrze�.
Znalaz�a si� w tarapatach, i to takich, z kt�rych mog�a si� ju� nie wypl�ta�. Piloci dw�ch po-
zosta�ych my�liwc�w nadlatywali od strony rufy jej maszyny, a z wyrzutni ich koralowych
skoczk�w lecia�y w jej stron� strugi p�omienistej plazmy. Saba nie chcia�a zgin��, co potwierdzi�y
jej odruchy. Unikn�a losu mieszka�c�w swojej planety, obracaj�c w locie sw�j X-wing i nurkuj�c.
Zatoczy�a �uk, �eby si� znale��
13
za my�liwcami napastnik�w, niekt�re strugi plazmy dotar�y jednak do celu i od razu os�abi�y
ochronne pola jej maszyny.
Saba nie mia�a czasu upewni� si�, �e pilot �adnego skoczka nie powt�rzy� jej manewru. Na
znak, �e do bakburty X-winga szybko zbli�a si� nast�pny nieprzyjaciel, towarzysz�cy jej astrome-
chaniczny robot typu R2 ostrzegawczo za�wiergota�. Zadar�a dzi�b maszyny, ale kiedy obok ka-
d�uba przelecia�y ogromne kule plazmy, zako�ysa�a si� na fotelu pilota. Zmru�y�a oczy. Jedna z
ku� �mign�a tak blisko, �e musia�a zetrze� ze skrzyd�a milimetrow� warstw� ochronnej po-
w�oki.
Zaledwie Saba zd��y�a podzi�kowa� robotowi za ostrze�enie, kiedy piloci dw�ch pierwszych
skoczk�w zawr�cili, �eby przyst�pi� do kolejnego ataku. Zrozumia�a, �e tym razem tak �atwo si�
nie wywinie. Je�eli b�dzie si� tylko ogranicza�a do obrony, z pewno�ci� wcze�niej czy p�niej
kt�ry� j� zestrzeli. K�opot w tym, �e w otwartych przestworzach nie mia�a wyboru. Walcz�c z
liczniejszym przeciwnikiem, mog�a jedynie si� broni�.
Pami�taj�c o tym, zanurkowa�a i skierowa�a my�liwiec w stron� ogromnego statku. Zdwoi�a
uwag� i ostro�nie manewruj�c, zbli�y�a si� do p�katego kad�uba. Czu�a, �e dovin basale wielkiej
jednostki raz po raz staraj� si� poch�on�� ochronne pola jej X-winga, nie sprawia�y jednak wra�e-
nia tak silnych jak dovin basale innych yuuzha�skich okr�t�w, z jakimi mia�a do czynienia pod-
czas wcze�niejszych akcji. Bez w�tpienia musia�y s�u�y� innemu celowi, ale Saba nie zdo�a�a
odgadn�� jakiemu.
Pewna, �e przynajmniej zjednej strony nic jej nie grozi, przelecia�a pod spodem ogromnego
kad�uba, a potem zacz�a �ciga� yuuzha�skiego pilota kt�rego koleg� nieco wcze�niej rozpyli�a
na atomy. Yuuzhanin stara� si� j� zgubi�, raptownie zmieniaj�c kurs to w jedn�, to zn�w w drug�
stron�, ale Barabelka powtarza�a jego manewry, dop�ki nie obra�a za cel pok�adowego dovin ba-
sala. Kiedy celowniczy komputer jej X-winga zasygnalizowa� namierzenie celu, uwolni�a torped�.
Mia�a w tym tak� wpraw�, �e potrafi�a wyczu�, kiedy wystrzelony przez ni� pocisk dotrze tam,
gdzie go skierowa�a. Tym razem tak�e, przyciskaj�c kciukiem spust wyrzutni, by�a pewna, �e osi�-
gnie zamierzony skutek. Torpeda eksplodowa�a na kad�ubie nieprzyjacielskiego my�liwca i uni-
cestwi�a jego systemy obronne; potem Saba kilkoma seriami laserowych strza��w przemieni�a i
ten skoczek w chmur� roz�arzonych okruch�w korala yorik. Krzykn�a z zachwytu na widok
kad�uba, kt�rego rozerwa�y na kawa�ki wewn�trzne eksplozje.
14
Szybko opanowa�a jednak rado��, kiedy zawr�ci�a i jeszcze raz spojrza�a na p�on�c� planet�.
U�wiadomi�a sobie, �e to nieodpowiednia pora na �wi�towanie zwyci�stwa.
Nagle us�ysza�a kolejny ostrzegawczy �wiergot astromechanicz-nego robota. Tym razem nie
mia�a nawet czasu sprawdzi�, sk�d mo�e si� spodziewa� nast�pnego ataku. Po prostu wprawi�a
sw�j X-wing w ruch obrotowy i skierowa�a maszyn� w stron� ogromnego statku. Mijaj�c go, za-
uwa�y�a, �e po powierzchni pow�oki w�druj� dziwne fale. P�katy kad�ub wygl�da� niemal jak
worek z wod�, ale chwilami powierzchnia twardnia�a i stawa�a si� chropowata niczym kad�ub
koralowego skoczka. Saba dostrzeg�a tak�e, �e z rufowej cz�ci kad�uba rozwin�y si� ogromne
macki. Ko�ysa�y si� w przestworzach, zupe�nie jakby zamierza�y pochwyci� jej my�liwiec.
- Co to mo�e by�? - zapyta�a na g�os, chocia� nie mia�a nadziei, by ktokolwiek jej odpowie-
dzia�. Siedz�cy za ni� astromechaniczny robot typu R2 wprawdzie co� za�wierka�, ale nie mu-
sia�a korzysta� z us�ug translatora, aby domy�li� si�, �e automat nie dysponuje wystarczaj�cymi
informacjami, by udzieli� jej w�a�ciwej odpowiedzi.
Trzyma�a si� ca�y czas w pobli�u wielkiego statku, lecz raz po raz zmienia�a trajektori� lotu,
�eby unikn�� zderzenia z wyginaj�cymi si� we wszystkie strony mackami. W pewnej chwili, kie-
dy pilot jednego z koralowych skoczk�w znalaz� si� tak blisko, jakby zamierza� j�ostrze-la�, przele-
cia�a na drug� stron� pod kad�ubem ogromnego transportowca. Bez trudu unikn�a trafienia, a
wystrzelona kula plazmy �mign�a w przestworza w sporej odleg�o�ci od p�katego statku. Saba
domy�li�a si�, �e dop�ki b�dzie pozostawa�a mi�dzy koralowymi skoczkami a eskortowanym przez
nie jajem, yuuzha�scy piloci powstrzymaj� si� od ostrza�u.
Co to mo�e by�? I dlaczego piloci koralowych skoczk�w zachowuj� tak daleko posuni�t�
ostro�no��, ilekro� znajd� si� w pobli�u? -pomy�la�a. Statek by� bezbronny, je�eli nie liczy� kilku
eskortuj�cych go my�liwc�w - chyba �eby za bro� uzna� macki, kt�re nieustannie stara�y si� j�
smagn��. Je�eli cz�onkowie za�ogi yuuzha�skiej jednostki dysponowali jeszcze jak�� broni�, dla-
czego dot�d jej nie u�yli?
Nie mia�a jednak czasu zastanawia� si� nad t� kwesti�. Czas dzia�a� na jej niekorzy��. Nie mo-
g�a bez ko�ca tylko si� broni�. Kiedy na polu walki pojawi� si� inne jednostki yuuzha�skiej flo-
ty, ich piloci z pewno�ci� pospiesz� z pomoc� swoim pobratymcom.
Zanurkowa�a jeszcze raz, ale raptownie zmieni�a kurs, �eby unikn�� zderzenia z jedn� z macek,
kt�ra b�yskawicznie kierowa�a si� w jej
15
stron�. R�wnocze�nie pos�a�a kilka serii laserowych b�yskawic w nadlatuj�cego ku niej koralowe-
go skoczka. Wytwarzana przez jego dovin basala czarna dziura bez trudu poch�on�a energi� strza-
��w Barabelki, ale to wystarczy�o, �eby zmusi� nieprzyjacielskiego pilota do zmiany trajektorii
lotu. Saba zyska�a dzi�ki temu kilka cennych sekund, �eby zaj�� lepsz� pozycj� do nast�pnego
strza�u. Zadar�a dzi�b swojego my�liwca, wykona�a bojowy zwrot i okr��y�a workowaty
yuuzha�ski transportowiec. Wystrzeli�a �wiec� po drugiej stronie w niewielkiej odleg�o�ci od
koralowego skoczka, kt�rego pilot w�a�nie przelatywa� przed dziobem jej maszyny. Nie zaczeka-
�a, a� celowniczy komputer namierzy nieprzyjacielskiego dovin basala, tylko bez namys�u wystrze-
li�a torped�. Niestety, jej pocisk eksplodowa� zbyt wcze�nie, �eby m�g� si� na co� przyda�. Saba
przekl�a siebie w my�lach za zbytni po�piech. Zmarnowa� tak� okazj�!
Nie mia�a jednak czasu u�ala� si� nad sob�. Wykona�a kolejny manewr i pu�ci�a si� w pogo� za
ostrzelanym nieco wcze�niej skoczkiem. Jego pilot tak�e zmieni� kurs i pos�a� w jej kierunku pla-
zmow� salw� z burtowych wyrzutni. Gar�� ognistych ku� rozbryzn�a si� o dziobowe pola jej X-
winga. Pod wp�ywem impetu trafie� my�liwiec zadygota�, a kiedy robot typu R2 zameldowa�, �e
tarcze straci�y kolejne dwana�cie procent energii, Saba wyzywaj�co prychn�a.
Zdecydowana zako�czy� atak powodzeniem pu�ci�a si� w zawzi�ta pogo� za uciekaj�cym
skoczkiem. Powtarzaj�c wiernie ka�dy manewr yuuzha�skiego pilota, pomkn�a za nim na drug�
stron� ogromnego statku. Stara�a si� ca�y czas utrzymywa� jego dovin basala po�rodku siatki
celowniczej. Postanowi�a przycisn�� guzik spustowy, dopiero kiedy cel zostanie dok�adnie na-
mierzony. Kiedy ju� mia�a da� ognia, zza krzywizny kad�uba transportowca wy�oni� si� ostatni sko-
czek, a jego pilot pos�a� strug� p�on�cej plazmy w jej X-wing. Saba zmieni�a raptownie kurs i skie-
rowa�a si� w stron� nadlatuj�cego ku niej nieprzyjaciela. Przyj�a energi� strza�u na dziobowe po-
la ochronne, kt�re jeszcze bardziej os�ab�y, ale nie zanik�y.
Jedna z macek pod��y�a za ni� i wypr�y�a si�, jakby gotowa do zadania ciosu. Reaguj�c od-
ruchowo, Saba skierowa�a dzi�b my�liwca w d�, a tymczasem pilot �cigaj�cego j�skoczka wbi� si�
w sam �rodek grubej, napr�onej macki. Kad�ub yuuzha�skiego my�liwca p�k� od dzioba do
ogona; pozbawiony sterowno�ci przeciwnik, kozio�kuj�c w locie, zacz�� szybko oddala� si� od
pola walki. Saba zmieni�a kurs i natychmiast pu�ci�a si� w pogo� za uszkodzonym skoczkiem.
Zasypa�a szale�czo wiruj�cy my�liwiec seriami laserowych b�yskawic i nie
16
przestawa�a strzela�, dop�ki koralowa bry�a nie sta�a si� chmur� roz�arzonych okruch�w.
Nie zd��y�a nawet krzykn�� z rado�ci, bo u�amek sekuhdy p�niej zauwa�y�a, �e z chmury ga-
z�w unicestwionego my�liwca wy�ania si� niespodziewanie ostatni koralowy my�liwiec. Bez trudu
zmieni�a kurs, �eby unikn�� kolizji, ale i tak nadlatuj�cy skoczek min�� j� w odleg�o�ci nie wi�k-
szej ni� pi�� metr�w. Zawr�ci�a. Ogarn�a j� tak silna wiara we w�asne si�y, jakiej nie odczuwa�a od
pocz�tku bitwy. Teraz, kiedy szans� zwyci�stwa znacznie wzros�y, zaczyna�a nabiera� pewno�ci, �e
ta walka zako�czy si� dla niej pomy�lnie. Musia�a si� tylko skupi� i uwa�a� na ko�ysz�ce si� w
przestworzach macki.
Tymczasem pilot ostatniego skoczka stara� si� odci�gn�� j� od wielkiego jaja. Saba nie
zwraca�a na to uwagi. Walcz�c z samotnym przeciwnikiem, nie musia�a wykorzystywa� ogrom-
nego statku jako os�ony ani obawia� si�, �e kto� j�zaskoczy. Mog�a po�wi�ci� ca�� uwag� walce.
Czekaj�c na okazj� do rozstrzygaj�cego strza�u, �ciga�a go kilka tysi�cy kilometr�w. Z ka�d�
chwil� coraz bardziej oddala�a si� od wymachuj�cego mackami transportowca. W pewnej chwili
pilot skoczka pos�a� w jej stron� seri� ku� plazmy. W dziel�cych ich przestworzach pociski roz-
dzieli�y si� w locie na mniejsze kule, aby zaraz roz-bryzn�� si� o dziobowe pola jej my�liwca.
Astromechaniczny robot typu R2 alarmuj�co zapiszcza�, co oznacza�o, �e zasobniki generato-
r�w ochronnych p�l s� bliskie wyczerpania. Nie mia�o to w tej chwili wielkiego znaczenia. Saba
musia�a tylko wykorzysta� najlepsz� szans� do celnego strza�u. Kiedy wyczu�a odpowiedni�
chwil�, pos�a�a w kierunku dovin basala seri� nios�cych zmienn� energi� laserowych strza��w, a
po nich wystrzeli�a pojedyncz� torped�. Wiedzia�a, �e wybra�a idealny moment. Przeczucie jej nie
zawiod�o. Po chwili dovin basal uleg� przeci��eniu, a koralowy skoczek zosta� pozbawiony sys-
temu obronnego. Yuuzha�ski pilot rozpaczliwie usi�owa� umkn��, ale na pr�no. Saba przycisn�a
guzik spustowy laserowych dzia�ek i z satysfakcj� obserwowa�a, jak ogniste b�yskawice l�duj� na
rufowej cz�ci kad�uba nieprzyjacielskiego my�liwca. Chwil� p�niej zauwa�y�a o�lepiaj�cy
b�ysk i koralowa bry�a rozpad�a si� na kawa�ki.
W pierwszej chwili chcia�a si� roze�mia� na ca�e gard�o. By�a zadowolona z odniesionego
zwyci�stwa, nie czu�a jednak rado�ci, ale gorycz i smutek. Czym by� taki triumf, skoro jej rodzinna
planeta p�on�a, a mieszka�cy stracili �ycie, napadni�ci przez bezlitosnych wrog�w?
2-Ruiny Imperium 17
Dziko zasycza�a i zawr�ci�a, �eby zaatakowa� ogromny yuuzha�ski statek. P�cznia� przed ni�
niczym ohydny �ywy ksi�yc. Nie mog�a chybi� tak wielkiego celu. Nie musia�a si� nawet pos�u-
giwa� celowniczym komputerem. Po prostu wymierzy�a i strzeli�a. Z ponur� satysfakcj�, pos�a�a
w cel trzy ostatnie torpedy.
Pogr��y�y si� bez przeszk�d w pow�oce transportowca i eksplodowa�y w kr�tkich odst�pach
czasu; jedna po drugiej, gdzie� w g��bi kad�uba. W powierzchni pojawi�a si� szczelina, a po
chwili trysn�y z niej gejzery ognia. Macki zawirowa�y w przestworzach, jakby pora�one niezno-
�nym b�lem.
- Za jej ojczyzn� - szepn�a do siebie Saba. - Za mieszka�c�w jej planety.
Zatoczy�a �uk i zawr�ci�a, �eby przyst�pi� do ostatecznego ataku. Na my�l, �e ju� wkr�tce od-
p�aci wrogom pi�knym za nadobne, czu�a przyspieszone bicie serca. Wiedzia�a, �e b�dzie si� na-
pawa�a t� chwil� wiele nast�pnych lat, cho� nie przestnie op�akiwa� bliskich, kt�rzy stracili �ycie
w nier�wnej walce.
Laserowe b�yskawice trafi�y w kad�ub statku. Poszerzy�y poprzedni� szczelin� i spowodowa�y
wiele innych p�kni��. Ku zdumieniu i rozczarowaniu Saby statek jednak nie eksplodowa�. Za-
miast tego p�k� z g�ry do do�u niczym owoc zbyt d�ugo wystawiony na dzia�anie promieni s�o�-
ca. Ze szczelin wyp�yn�a p�prze�roczysta czerwonawa galareta zawieraj�ca co�, co wygl�da�o
jak tysi�ce sze�cioramiennych gwiazd.
Gwiazd? Saba przesta�a przyciska� guzik spustowy laserowych dzia�ek. Jak to mo�liwe? Z
wn�trza rozerwanego kad�uba wylewa�o si� coraz wi�cej dziwacznych obiekt�w. Kozio�kowa�y
w przestworzach, po�yskiwa�y w czerwonych promieniach konaj�cego s�o�ca... Gwiazdy nie mo-
g�y by� jakim� rodzajem broni, bo inaczej za�oga niezwyk�ego statku wykorzysta�aby je we wcze-
�niejszej fazie walki. Nie mog�y by� tak�e zdobytym �upem - na Barabie Jeden nic, co mog�oby
przedstawia� jak�kolwiek warto��, nie mia�o takiego dziwnego kszta�tu.
Saba zwolni�a, ale postanowi�a jeszcze bardziej zmniejszy� odleg�o��, �eby si� lepiej przyjrze�
niezwyk�ym gwiazdom. Jej astromechaniczny robot wy�uska� spo�r�d tysi�cy innych losowo wy-
brany obiekt i przes�a� jego powi�kszony obraz na ekran g��wnego monitora. Kiedy Saba ujrza�a,
czym s� �ramiona" rzekomej gwiazdy, poczu�a, �e zbiera si� jej na md�o�ci.
Dwie r�ce, dwie nogi, g�owa i ogon.
Nic, co mia�oby jak�kolwiek warto��...
18
Dopiero wtedy Saba u�wiadomi�a sobie w pe�ni, jaki los spotka� mieszka�c�w jej planety.
Yuuzhan Yongowie nie cenili metali ani klejnot�w. Ich biologowie nie zdo�aliby wykorzysta� natu-
ralnych bogactw planety, mogli jednak wzi�� je�c�w... ale musieli ich jako� przetransportowa�.
Jej ziomkowie!
�wiadoma, �e nie mo�e nic zrobi�, Saba przygl�da�a si�, jak z wn�trza yuuzha�skiego statku nie
przestaj�si� wylewa� w lodowat�pr�-ni� ogromne b�ble krzepn�cej galarety z kolejnymi nieru-
chomymi �gwiazdami". Ogarniaj�cy j� bezbrze�ny smutek p�on�� w jej duszy gor�cej i jaskrawiej
ni� p�omienie pustosz�ce powierzchni� Baraba Jeden. Zanim �zy uniemo�liwi�y jej dalsz� obser-
wacj�, w jej g�owie pojawi�a si� ostatnia, rozpaczliwa, rozdzieraj�ca dusz� my�l:
Co ja najlepszego zrobi�am?
I
ROZTAJNE DROGI
TRZY MIESI�CE PӏNIEJ
- Twierdz�, �e powinni�my nadal walczy�!
Okrzyk poni�s� si� echem po zwie�czonym kopu�� ogromnym pomieszczeniu. Wykorzysty-
wano je teraz zamiast Wielkiej Sali Zgromadze� na Coruscant, w kt�rej poprzednio obradowa�
Senat Nowej Republiki. Odk�d Coruscant wpad�a w �apy Yuuzhan Yong�w, tymczasow� stolic�
sta� si� Kalamar i teraz w jednym z p�ywaj�cych miast zbierali si� przedstawiciele Galaktycznego
Sojuszu. Stanowili grup� o wiele mniej liczn� ni� senatorowie przed inwazj� Yuuzhan Yong�w,
wci�� jednak w obradach bra�o udzia� kilkaset os�b.
Ka�dy odpowiedzia� na to bitewne wezwanie w spos�b charakterystyczny dla istot swojej rasy. Roz-
leg�y si� gwizdy, pomruki, wrzaski i piski, zarejestrowano nawet kilka infrad�wi�k�w. Niekt�rzy wyma-
chiwali g�rnymi ko�czynami, inni za� tupali. Jeszcze inni zachowywali milczenie. Do ich grona zali-
cza�a si� tak�e Leia Organa Solo. Sta�a zupe�nie nieruchomo i tylko uwolni�a zmys�y, �eby ws�uchiwa�
si� w sprzeczne emocje Otaczaj�cych j�os�b, wywo�uj�ce raz po raz skwierczenie i rozb�yski Mocy.
M�wca - Sullustanin Niuk Niuv - przechadza� si� z kwa�n� min� po podwy�szeniu, bardzo
energicznie jak na osobnika tak niewielkiego wzrostu. Wyra�nie wstrz��ni�ty panuj�cym rozgar-
diaszem uni�s� jedn� r�k� do ucha na znak zdenerwowania, a drug� usi�owa� nak�oni� zabranych do
spokoju. Nosi� w uszach t�umiki d�wi�k�w, ale panuj�cy w wielkiej sali ha�as i tak dra�ni� jego
wra�liwe uszy.
- Zmusili�my ich do odwrotu-ci�gn��, wodz�c ogromnymi czarnymi oczami po sali. -Nie maj�
do�� si� i s� kiepsko przygotowani do
23
obrony. Nie spodziewali si�, �e zmusimy ich do niej po tylu sukcesach, jakie odnosili w pocz�t-
kowej fazie inwazji. I w�a�nie dlatego musimy wykorzysta� nasz� przewag�. Gdyby�my zaprze-
pa�cili tak� szans�, post�piliby�my jak kto�, kto zak�ada sobie p�tl� na szyj�!
- A kto nam jaz tej p�tli zdj��?! - zawo�a� kto� z przeciwleg�ego kra�ca sali. Leia natychmiast
zauwa�y�a, �e pytanie zada� przedstawiciel Hegemonii Tion, Thuv Shinev.
Niuk Niuv pogardliwie wykrzywi� mi�sist� twarz.
- To nie ma znaczenia - odpar� z irytacj�.
- Naprawd�?! - zawo�a� Shinev. - Nie by�bym tego taki pewien. Zbyt d�ugo niekt�rzy spo�r�d
nas odnosili si� do rycerzy Jedi podejrzliwie, a nawet z pogard�. Je�eli w ko�cu mamy szans� zmu-
si� Yuuzhando odwrotu, powinni�my przynajmniej podzi�kowa� rycerzom Jedi, a mo�e tak�e
zasi�gn�� ich opinii w tej sprawie!
- Je�eli pan uwa�a, �e to konieczne, prosz� im podzi�kowa� - odci�� si� Sullustanin. - Nie
twierdz�, �e na to nie zas�uguj�, bez wzgl�du jednak na to, co powiedz�, by�oby szale�stwem, gdy-
by�my zmarnowali tak� okazj� i nie przyst�pili do kontrataku. Musimy udowodni� Yongom, �e
si� nie poddamy i nie �cierpimy ich post�powania. Do�� ich okrucie�stw i tyranii! Najwy�szy
czas, �eby�my im pokazali, do kogo naprawd� nale�y ta galaktyka! Musimy zada� decyduj�cy cios.
Powinni�my zrobi� to bez chwili zw�oki.
Niekt�rzy senatorowie zacz�li wiwatowa�, ale nie tak g�o�no jak Leia si� obawia�a. Nowa Re-
publika ponios�a tyle druzgoc�cych pora�ek, �e jej przedstawiciele nie byli teraz pewni, czy rze-
czywi�cie Yuuzhan Yong�w da�oby si� odeprze� tak �atwo, jak sugerowa� Niuk Niuv. Nikt nie
m�g�by jednak zaprzeczy�, �e wielu chcia�o przynajmniej spr�bowa�.
Rozgl�daj�c si� po t�umie zebranych senator�w, Leia dostrzeg�a wysok� posta� stoj�cego po
przeciwnej stronie sali Kentha Hamnera z nachmurzon� twarz�. By�a pewna, �e m�czyzna zabierze
g�os i sprzeciwi si� propozycji NiukaNiuva. Hamnera uprzedzi� jednak kto� inny, pytaj�c:
- A co b�dzie, je�eli ma pan racj�?
Leia zorientowa�a si�, �e to Rele�y A'Kla, c�rka caamasja�skiego senatora Elegosa A'Kli, na
kt�rym yuuzha�ski dow�dca Shedao Shai dokona� rytualnego mordu w pierwszym okresie woj-
ny. C�rka zast�powa�a ojca podczas jego nieobecno�ci, nic wi�c dziwnego, �e Ca-amasjanie
zdecydowali w g�osowaniu, i� zostanie ich przedstawicielk� do ko�ca kryzysu.
24
- Je�eli pokonanie ich oka�e si� naprawd� mo�liwe? - doda�a.
- Odniesiemy zwyci�stwo! - wykrzykn�� Sullustanin. Na my�l o spodziewanym sukcesie w
jego okr�g�ych oczach zap�on�y radosne b�yski.
- Zgoda, ale za jak� cen�? - Porastaj�cy cia�o A'Kli delikatny z�ocisty meszek zafalowa� na
znak silnej emocji. - Yuuzhanie walcz� do ostatka. Wol� zgin��, ni� si� podda�, panie senatorze.
Admira� Ackbar wykorzysta� to, �eby pokona� ich podczas bitwy o Ebaq Dziewi��.
Pan chyba nie ca�kiem u�wiadamia sobie, co to znaczy.
- U�wiadamiani sobie doskonale - burkn�� Sullustanin. - U�wiadamiam sobie tak�e, �e nie
ponosimy za to �adnej odpowiedzialno�ci. Gdyby Yongowie znale�li si� w naszym po�o�eniu, z
pewno�ci� w�a�nie tak by z nami post�pili.
- Bardzo mi przykro, ale moi ziomkowie w �adnych okoliczno�ciach nie zechc� poprze� ta-
kiej eksterminacji - oznajmi�a stanowczo Rele�y A'Kla. Przy�o�y�a do piersi d�ug� d�o� zako�-
czon� trzema palcami. - Jeste�my pacyfistami, panie senatorze. Z pewno�ci� nie chcia�by pan,
�eby takie post�powanie obci��y�o sumienia moich ziomk�w.
- Szanuj� etyk� pani ziomk�w - odpar� Niuk Niuv. Postanowi� teraz przem�wi� do og�u
zebranych. - Gdyby istnia�a alternatywa, z pewno�ci� bym j� rozwa�y�, poniewa� jednak nie
dostrzegam, nie zgodz� si� siedzie� bezczynnie i czeka�, a� na moj� g�ow� spadnie cios
yuuzha�skiego amphistaffa!
W ogromnej sali rozleg� si� zn�w ch�r entuzjastycznych okrzyk�w.
- Nie dziwi� si�, �e pacyfi�ci nawo�uj� do wsp�czucia i umiaru, ale to w�a�nie oni najbardziej
skorzystaj� z zawarcia ostatecznego pokoju, kt�ry osi�gniemy dzi�ki naszym dzia�aniom! - Niuk
Niuv zwr�ci� si� zn�w do Caamasjanki. -Na co przyda si� pacyfizm, je�eli straci pani �ycie?
Mrugaj�c z przera�eniem, Rele�y A'Kla usiad�a na swoim fotelu.
- Zmia�d�ymy Yuuzhan Yong�w! - ci�gn�� Niuk Niuv. Powi�d� spojrzeniem po zgromadzo-
nych przedstawicielach Galaktycznego Sojuszu, uni�s� r�k� i d�gn�� pi�ci� powietrze. - A ich
szcz�tki ode�lemy tam, sk�d do nas przybyli!
Tym razem okrzyki poparcia brzmia�y g�o�niej i trwa�y d�u�ej ni� poprzednio. Przyw�dca So-
juszu, Alderaanin Cal Omas, zachowa� jednak milczenie. Teraz, kiedy wszystko wskazywa�o, �e
wi�kszo�� przedstawicieli przychyla si� do opinii Niuka Niuva, nie widzia� sensu w zabieraniu g�osu
ani w wypowiadaniu swojej opinii.
25
Obserwuj�c Kentha Hamnera, Leia zauwa�y�a, �e na poci�g�ej twarzy stoj�cego w przeciw-
leg�ym ko�cu sali m�czyzny maluje si� coraz wi�ksza dezaprobata. W pewnej chwili Hamner
pokr�ci� g�ow� i bez s�owa wy�lizn�� si� z sali.
- W ko�cu jednak przyznano, �e mieli�my racj�!
W komnacie po�o�onej niezbyt daleko od zwie�czonej kopu�� sali, w kt�rej obradowali przed-
stawiciele Galaktycznego Sojuszu, zgromadzili si� rycerze i mistrzowie Jedi. Wielu nie pojawi�o
si� na spotkaniu, ale wszyscy obecni chcieli da� wyraz swoim emocjom. Mistrz Jedi, Luke
Skywalker, zwo�a� to zebranie w celu om�wienia mo�liwych strategii przysz�ych etap�w wojny z
Yuuzhanami. Waxarn Kel, kt�ry nieco wcze�niej zabra� g�os, przechadza� si� przed zebranymi
Jedi niczym uwi�ziony w klatce wyjcobiegacz. Na twarzy i �ysej g�owie m�odego m�czyzny
roi�o si� od r�owawych �wie�ych blizn; dowodzi�o to najlepiej, jak niewiele brakowa�o, �eby
sta� si� jeszcze jedn� ofiar� wymierzonej przeciwko Jedi zemsty Yuuzhan Yong�w.
- Zechciej nam to wyja�ni� - odezwa� si� Luke.
Siedzia� na podwy�szeniu po�rodku komnaty. Na kolanie uniesionej nogi opiera� �okie� r�ki,
kt�r� podpar� podbr�dek. Nienaturalny ch��d sztucznej d�oni na sk�rze pozwala� mu zachowa�
jasno�� my�li.
Kel zmarszczy� brwi i spojrza� na mistrza Jedi.
- Naprawd� musz�? - zapyta� z mieszanin� zdumienia i irytacji. Wzruszy� ramionami i obr�-
ci� si� w stron� pozosta�ych. � Polowano na nas, znies�awiano nas i mordowano we wszystkich
zak�tkach galaktyki - podj�� po chwili. - Stali�my si� koz�em ofiarnym za wszystko, co Nowa
Republika �ci�gn�a na siebie z powodu trwania w b�ogostanie i niezdolno�ci do dzia�ania. M�wi-
li�my im rzeczy, kt�rych nie chcieli wys�uchiwa�, i jak� za to otrzymali�my nagrod�? Przeklina-
no nas za to. Teraz wreszcie przyznano, �e mieli�my racj�. Pu�apka w przestworzach Ebaqa Dzie-
wi��, kt�ra zaowocowa�a pora�k� Yuuzhan Yong�w, wykaza�a, �e stanowimy si��, z kt�r� wszyscy
powinni si� liczy�.Yergere nie na pr�no z�o�y�a �ycie w ofierze.
- Dotychczas nie przysz�o mi do g�owy, �e toczymy wojn� z obywatelami Nowej Republiki,
kt�rzy pozostali przy �yciu po atakach nieprzyjaci� - odezwa� si� ubrany w lotniczy kombine-
zon Kyp Durron. Mistrz Jedi opiera� si� o ��obkowan� �cian� komnaty i z r�koma zaplecionymi
na piersi wpatrywa� si� w Kela. - Do tej pory zawsze uwa�a�em, �e prowadzimy j� z Yuuzhan
Yongami.
26
- Bo tak jest. - Kel zmierzy� Kypa spojrzeniem pe�nym irytacji. - To Yuuzhan Yongowie s�
naszymi wrogami... nieprzyjaci�mi nie tylko mi�uj�cych pok�j obywateli galaktyki, ale przede
wszystkim rycerzy Jedi. W�a�nie to wywo�uje tyle frustracji w czasie wojny. Nowa Republika
udaremnia�a wszelkie plany, jakie uk�adali�my i proponowali�my, aby jej broni�. To nie s�ugusy
z Brygady Pokoju usi�owa�y zastawia� na nas pu�apki i sprzedawa� nas Yuuzhanom. To idioci po-
kroju Borska Fey'lyi zamierzali nas powstrzyma�. No c�, teraz, kiedy cieszymy si� swobod�
dzia�ania, mo�emy im pokaza�, co naprawd� potrafimy.
- Zak�adam, �e masz na my�li co� konkretnego - odezwa� si� Kyp Durron oboj�tnym tonem, ale
Luke wyczu� w jego g�osie ostro�ne zainteresowanie. Kyp zachowywa� si� jak kto�, kto wbija kij
w gniazdo z�o�liwych owad�w, �eby zobaczy�, co si� stanie.
- Naturalnie - odpar� Kel. - Zadamy im cios, i to mocny cios.
- Yuuzhan Yongom?
- Oczywi�cie, �e Yuuzhan Yongom. - W oczach Kela zap�on�y iskry gniewu. - Musimy
dzia�a�, �eby opinia publiczna nie obr�ci�a si� znowu przeciwko Jedi.
- Jak mog�aby si� obr�ci� przeciwko nam, Waxarnie? - zainteresowa� si� Luke Skywalker.
Kel przeni�s� spojrzenie na mistrza Jedi. Luke wyczu� wysi�ek, z jakim poznaczony bliznami
m�ody rycerz stara� si� zapanowa� nad emocjami.
- Obawiam si�, �e bardzo �atwo - odpar� Kel z lekkim uk�onem. - Powinni�my dzia�a�, �eby
potwierdzi� nasz� przydatno�� i dobr� wol�, a tak�e udowodni� ponad wszelk� w�tpliwo��, �e
zwyci�stwo w tej wojnie da si� osi�gn�� tylko z nasz� pomoc�. Je�eli tego nie zrobimy, ryzykuje-
my, �e opinia publiczna uzna nas za mi�czak�w. Co gorsza, niekt�rzy mog� oznajmi�, �e nie
bardzo dochowujemy wierno�ci Galaktycznemu Sojuszowi.
Luke wygi�� wargi w lekkim u�miechu, ale jego twarz wyra�a�a wielkie skupienie.
- Przede wszystkim dochowujemy wierno�ci pokojowi - powiedzia�.
- To prawda, mistrzu. Przede wszystkim pokojowi - przyzna� pospiesznie Waxarn Kel. - Mu-
simy jednak by� silni, �eby chroni� pok�j przed tymi, kt�rzy chcieliby go unicestwi�. Czasami
trzeba walczy�, aby po�o�y� kres innym walkom. Czy nie na tym w�a�nie polega spo
s�b �ycia Jedi?
27
A polega? - zapyta� siebie w my�lach Luke, zastanawiaj�c si� nad s�owami stoj�cego przed
nim m�odego m�czyzny. Pami�ta�, �e cz�sto sam kierowa� si� w dzia�aniu filozofi�, kt�rej zwo-
lennikiem by� Waxarn Kel i inne podobne mu osoby. Kilkakrotnie podczas wojny z Yuuzhana-
mi zetkn�� si� z takimi pogl�dami. Wyznawa�y je osoby pragn�ce kroczy� rzekomo �atw� i prost�
�cie�k� Ciemnej Strony, zamiast wybra� zagadkowe i nie zawsze zrozumia�e szlaki Mocy.
Luke orientowa� si� jednak, �e Kel nie przeszed� na Ciemn� Stron�. Nie wyczuwa� w nim
gniewu ani nienawi�ci, jakie emanowa�y z dusz niekt�rych otaczaj�cych go os�b. Wszystkie za-
chowywa�y milczenie w nadziei, �e m�ody m�czyzna wypowie si� w ich imieniu, ale Luke bez
trudu orientowa� si� w ich uczuciach. Yuuzhan Yongowie i ich s�ugusy z Brygady Pokoju
skrzywdzili tyle os�b, �e pragnienie odwetu by�o zapewne zrozumia�e. To jednak, �e zrozumia�e,
nie oznacza�o jeszcze, �e usprawiedliwione. A zadanie mistrza Jedi polega�o mi�dzy innymi na
tym, by pilnowa� swoich podopiecznych, aby nikt nie sprowadzi� ich ze s�usznej drogi.
Na razie �aden Jedi spo�r�d uczestnik�w tego zebrania nie zdecydowa� si� zaprzeda� duszy
Ciemnej Stronie. Luke'a bardzo to cieszy�o. Niekt�rzy pope�niali takie czy inne b��dy, innych kor-
ci�o, �eby pope�ni� b��d w�a�nie teraz, ale Luke ufa� wszystkim... nawet tym, kt�rzy nie zgadzali si�
z jego opiniami. By� pewien, �e po��czona m�dro�� wszystkich Jedi, a tak�e ich silna wiara w
uzdrawiaj�c� i podtrzymuj�c� energi� Mocy stopniowo u�mierz� b�l, jaki odczuwali z powodu
utraty bliskich podczas tej wojny... podobnie jak z powodu losu, jaki sta� si� ich w�asnym udzia-
�em.
Luke zeskoczy� z podwy�szenia i podszed� do Waxarna Kela. M�ody m�czyzna, uwa�any kie-
dy� za przystojnego, by� teraz nieprawdopodobnie oszpecony. Mistrz Jedi wyczuwa�, �e w�a�nie z
tego powodu Kela dr�czy frustracja. Ilekro� jego podopieczny patrzy� na odbicie swojej twarzy
w lustrze, przypomina� sobie, jak� krzywd� wyrz�dzi�a wojna... nie tylko jemu, ale tak�e jego naj-
bli�szym. Nic wi�c dziwnego, �e szuka� sposobu, aby da� upust dr�cz�cym go uczuciom gniewu i
nienawi�ci.
Ciemno�� mo�e nas wabi� z wielu stron r�wnocze�nie, pomy�la� Luke.
- Je�eli zadamy teraz decyduj�cy cios - ci�gn�� Kel, niespeszony tym, �e stoi przed s�ynnym
w ca�ej galaktyce mistrzem Jedi - ponios� najwi�ksze straty. Je�eli jednak b�dziemy z tym zwleka-
li, nasi wrogowie znajd� do�� czasu na odzyskanie si�, a wtedy...
28
- Czy s�dzisz, �e w�a�nie dlatego przetrwali�my tak d�ugo? - przerwa� mu �agodnie Skywalker.
- Dlatego, �e nasi nieprzyjaciele zostali os�abieni? Czy naprawd� uwa�asz, �e ci spo�r�d nas,
kt�rzy polegli w bitwach, oddali �ycie, bo byli s�abi?
Kel zamruga�, a na jego oszpeconej twarzy pojawi� si� wyraz niepewno�ci.
- Mistrzu, nigdy bym si� nie o�mieli� uwa�a�, �e...
- Oczywi�cie, �e nie - ci�gn�� Luke. - Yuuzhan Yongowie to rasa silnych istot. Podczas walki
z nami wykorzystali nasze s�abo�ci, podobnie jak my uczymy si� wykorzystywa� ich s�abe strony.
�adna rasa nie jest idealna i podczas �adnej wojny nie stosuje si� wy��cznie si�y.
Nale�y rozwa�y� tak�e wiele innych czynnik�w, kt�re mog� przyczyni� si� do zwyci�stwa.
Kel kiwn�� g�ow� i wbi� spojrzenie w pod�og�.
- Tak, mistrzu - powiedzia�.
Luke skrzywi� si� w duchu. M�ody Jedi zwraca� si� do niego jak android do swojego w�a�ci-
ciela.
- Pod moim przyw�dztwem - podj�� Skywalker - zorganizowali�my wyszkolone i kierowa-
ne przez Jedi specjalne oddzia�y. To w�a�nie ci Jedi odgrywali decyduj�c� rol� podczas bitwy.
Przez ca�y ten okres nie zgodzi�em si� jednak, �eby Jedi pe�nili jakiekolwiek funkcje
polityczne. Czy uwa�asz, �e to oznaka s�abo�ci?
M�ody Jedi sprawia� wra�enie wstrz��ni�tego takim przypuszczeniem.
- Mistrzu, nie to mia�em... - zacz��.
Luke postanowi� mu zn�w przerwa�.
- Powo�a�em do �ycia now� Rad� Jedi i zgodzi�em si�, �eby w jej sk�ad wesz�y inne osoby, nie
tylko rycerze i mistrzowie - przypomnia�. .- Czy przypuszczasz, �e tak post�puje osoba niezde-
cydowana albo s�aba?
- Nie, mistrzu.
Zanim Luke mia� czas powiedzie� co� wi�cej, us�ysza� cichy chichot Kypa Durrona. Odwr�ci� si�
w jego stron� i zapl�t� d�onie za plecami.
- S�ucham ci�, Kypie - powiedzia�.
- Mistrzu, ja wiem, �e jeste� s�aby. - Durron zgi�� cia�o w niskim uk�onie, ale z szacunkiem,
nie z sarkazmem. - Ja tak�e. - Uni�s� r�k� i zamaszystym gestem obj�� uczestnik�w zebrania. -
Podobnie jak Wszyscy inni w tej komnacie. Odczuwam jednak dum� ze swoich s�a
bo�ci, poniewa� to dzi�ki nim jestem tym, kim jestem. Zapominanie o w�asnych u�omno�ciach
to najlepsza recepta na katastrof�.
29
zobaczy�, �e wchodzi Kenth Hamner. Kiwn�� mu g�ow� na powitanie, ale ukry� rozczarowanie, �e
to nie Jaina. Jego Nagle drzwi komnaty si� otworzy�y. Luke odwr�ci� si� i siostrzenica si� sp�nia-
�a i Luke nie m�g� nic poradzi�, �e zaczyna� go ogarnia� coraz wi�kszy niepok�j. �mier� Anakina,
m�odszego brata Jainy, zada�a druzgoc�cy cios ludzkiej cz�ci jego osobowo�ci. To w�a�nie ta
cz�� nakaza�a mu zrezygnowa� z nauk mistrza Yody i pospieszy� na ratunek uwi�zionym przyja-
cio�om... to ta cz�� kocha�a �on� Mar� i synka Bena bardziej ni� cokolwiek innego w galakty-
ce... i w pe�ni rozumia�a potrzeb� odp�acenia pi�knym za nadobne wszystkim, kt�rzy skrzywdzili
jego najbli�szych. Luke nie zamierza� si� obwinia�, �e ich kocha, ani uwa�a� tego za s�abo��, ale
inia�by do siebie �al, gdyby zaniedba� swoje obowi�zki. Je�eli nawet nie liczy� Jainy, zbyt wielu
innych Jedi nie stawi�o si� na to spotkanie: Tam Azur-Jamin, Octa Ramis, Kyle Katarn, Tenel Ka,
Tahiri Yeila... Gdyby stracili �ycie, poczu�by si�, jakby zawi�d� zaufanie wszystkich razem i ka�-
dego z osobna.
Zauwa�y�, �e pokryta bliznami sk�ra twarzy i g�owy Waxarna Kela przybra�a szkar�atn� barw�.
Nie umia�by powiedzie�, czy zaprezentowane przez Kypa Durrona inne spojrzenie na ten sam
problem trafi�o w ko�cu Kelowi do przekonania, czy te� mo�e m�odego m�czyzn� ogarn�o za-
k�opotanie, �e wyszed� na g�upca w obecno�ci pozosta�ych Jedi. Na razie kilkoro spo�r�d nich za-
cz�o zdradza� oznaki zniecierpliwienia; w komnacie panowa�o prawie namacalne napi�cie. Po-
mimo niedawnej odmiany losu Jedi, wci�� jeszcze niekt�rzy uwa�ali, �e ich przyw�dca nie spisuje
si� najlepiej.
- Dzi�kuj� ci, Kypie - powiedzia� Luke, oddaj�c uk�on. - Wygranie tej wojny nie b�dzie pole-
ga�o tylko na korzystaniu z wojskowej pot�gi. Je�eli wszyscy to zapami�tamy, mo�e jeszcze odnie-
siemy zwyci�stwo w tych zmaganiach... w taki spos�b, kt�ry pozwoli uchroni� nas przed nami
samymi.
Odwr�ci� si� i podszed� do podwy�szenia, �eby usi���. Pochwyci� spojrzenie Jacena. Jego sio-
strzeniec sta� z dala od pozosta�ych, pod przeciwleg���cian�komnaty. Luke nieznacznie kiwn�� mu
g�ow�i spojrza� na Waxarna Kela, kt�ry zwolni� miejsce na �rodku, �eby kto inny m�g� zabrani�
g�os.
- To samo mi�so, inny banth.
S�ysz�c t� uwag� Kentha Hamnera, Cal Omas prychn�� pogardliwie. Rycerz Jedi g�rowa� nad nim
wzrostem i mia� nieprzenikniony
30
wyraz twarzy, przyw�dca Galaktycznego Sojuszu musia� jednak przyzna�, �e w ci�gu ostatnich
kilku tygodni go polubi�. W przeciwie�stwie do innych polityk�w ceni� sobie, gdy kto� m�wi�
mu bez ogr�dek, co my�li.
- Nie mieli�my banth�w na Alderaanie - powiedzia�.
Sta� obok ogromnego wypuk�ego iluminatora w swoim gabinecie i patrzy� na widok, jaki roz-
ci�ga� si� za grub� transpastalow� szyb�. Widzia� opadaj�ce tarasami mury p�ywaj�cego miasta,
gin�ce w mgie�ce morskiej piany niesionej wiatrem znad wzburzonych fal kalamaria�skiego
oceanu. Wiedzia�, �e za t� mg�� rozci�ga si� po horyzont tylko ocean. Sp�dzi� sporo czasu, obser-
wuj�c go. Liczy� na to, �e zdo�a kiedy� wypatrzy� wynurzaj�c� si� z morskiej piany legendarn�
krakan�, najcz�ciej bywa� jednak zbyt pogr��ony w zadumie, �eby j� zauwa�y�, nawet gdyby
wynurzy�a si� przed nim z g��bin oceanu. Obejrza� si� przez rami� na Kentha Hamnera.
- Rozumiem jednak, co masz na my�li - doda� po chwili. Us�ysza� ch�r pomruk�w siedz�cych
przy stole os�b, kt�re zgadza�y si� z jego zdaniem.
Od czasu posiedzenia w sali obrad Senatu i drugiego w komnacie Rady Jedi up�yn�y mniej
wi�cej dwie godziny. Omas zwo�a� zebranie grupki wybranych os�b, �eby przedyskutowa� z nimi
wnioski z obu posiedze�. Opr�cz Hamnera w spotkaniu brali udzia� oboje Skywal-kerowie, Leia
Organa Solo, Rele�y A'Kla i admira� Sie� S�w, sullu-sta�ski naczelny dow�dca stopniowo refor-
mowanych Wojsk Obrony Galaktycznego Sojuszu. Omas mia� wi�c przed sob� grono zaufanych
os�b. M�g� na nich polega�, m�g� je te� wykorzysta�... w najlepszym mo�liwym znaczeniu tego
s�owa.
- Zaprosi�em was tu, bo chc� prosi� o pomoc. - Odwr�ci� si� i powi�d� spojrzeniem po twarzach
wszystkich zebranych w jego gabinecie. - Musz� powiedzie�, �e mam tej walki po dziurki w no-
sie.
- Z Yuuzhan Yongami? - zapyta�a Mara Jad� Skywalker. Siedzia�a przy d�ugim, owalnym trans-
pastalowym stole, a jej m�� sta� obok fotela.
Cal Omas wzruszy� ramionami.
- Wystarczy�o mi, �e mia�em do czynienia z Borskiem FeyMya - podj�� po chwili. - �ciera-
�em si� z nim na ka�dym kroku i czasami po prostu chcia�o mi si� p�aka�. Straty, jakie ponie�li�my
z powodu jego g�upoty... - Pokr�ci� g�ow�, jakby chcia� z niej usun�� niemi�e wspomnienia. - Kie-
dy zgin��, pomy�la�em jak idiota, �e odt�d sprawy potoczasie po mojej my�li. Jak�e si� pomyli�em!
Po jego �mierci Bothanie
31
og�osili zwariowan� wojn� ar'krai. Musz� teraz u�era� si� z jednym admira�em, kt�ry upiera si�,
�eby przyst�pi� do decyduj�cego ataku i raz na zawsze wyeliminowa� nie tylko zagro�enie,
ale samych Yuuzhan Yong�w. Chcia�em si� z tym zwr�ci� do Senatu, ale us�ysza�em tylko wi�cej
podobnych opinii. Nawet rycerze Jedi...
- Nie wszyscy Jedi - przerwa� mu cicho Luke Skywalker. Zmarszczy� brwi, jakby s�owa Omasa
sprawi�y mu osobist� przykro��.
Przyw�dca Galaktycznego Sojuszu z szacunkiem skin�� g�ow� w jego stron�, a tak�e w kie-
runku Releqy A'Kli, kt�ra poruszy�a si� niespokojnie na fotelu.
- Zechciejcie mi wybaczy� - powiedzia�. - Wiem, �e nie wszyscy Jedi i nie wszyscy senato-
rowie. Zbyt wielu jednak zachowuje si� jak szale�cy, �eby�my mogli podj�� rozs�dn� decyzj�.
- Czy mam przez to rozumie� - zacz�a Leia - �e nie zamierzasz d��y� do ostatecznego poko-
nania Yuuzhan Yong�w?
- Naprawd� namawiasz polityka, �eby sprzeciwi� si� woli opinii publicznej? - Omas roze�mia�
si� z przymusem. Podszed� do swojego fotela, opad� na siedzenie i ci�ko westchn��. - Prawd�
m�wi�c, czy chc� tego, czy nie, nie m�g�bym teraz wys�a� naszych oddzia��w do ataku. Przyzna-
j�, �e uda�o si� nam odnie�� nad wrogiem kilka ma�o znacz�cych zwyci�stw i wszystko wskazuje,
�e na razie jako� si� trzy mamy, ale je�li przecenimy swoje si�y i zechcemy osi�gn�� zbyt wiele w
kr�tkim czasie, znajdziemy si� w takim samym po�o�eniu jak teraz oni. Dop�ki nie zdo�amy zgro-
madzi� wystarczaj�cych si� do obrony... na wypadek gdyby nasz atak zako�czy� si� niepowodze-
niem... nie zamierzam wyra�a� zgody na �adne drastyczne posuni�cia. W przeciwnym razie ryzy-
kujemy, �e stracimy wszystko, co dot�d zyskali�my, a mo�e nawet znajdziemy si� w jeszcze mniej
korzystnej sytuacji. Musimy najpierw skonsolidowa� si�y, �eby m�c p�niej przyst�pi� do dal-
szej walki.
- Zastanawia�em si�, dlaczego w naszym spotkaniu nie bierze udzia�u admira� Traest Kre'fey
- odezwa� si� Hamner. - Z pewno�ci� nie ucieszy�aby go ta decyzja, prawda?
- Musi si� z ni� pogodzi� - odpar� Omas. - Kre'fey jest dobrym strategiem i trzyma� nasz�
stron�, kiedy by� najbardziej potrzebny, ale nie mianowa�bym go naczelnym dow�dc�. Uwa�am, �e
na to stanowisko bardziej nadaje si� Sie� S�w.
Sullustanin kiwn�� g�ow� i zamruga� wielkimi czarnymi oczami.
- Konsolidacja si� to klucz do wygrania tej wojny - oznajmi�. - Nie zamierzam nadstawia�
karku, dop�ki si� nie upewni�, �e m�j wibrotop�r
32
jest ostrzejszy i wi�kszy ni� bro�, jak� si� pos�uguj� Yongowie.
- Roztropno�� bywa lepsza ni� odwaga - zauwa�y�a Mara.
- To mo�liwe - przyzna� S�w. - Gdybym w tej chwili mia� do dyspozycji te wojska, mo�e
poczu�bym si� zupe�nie inaczej. - Sullustanin wzruszy� ramionami.
Skywalker kiwn�� g�ow�.
- W takim przypadku by�oby nam trudniej znale�� argumenty przeciwko ostatecznemu roz-
strzygni�ciu - powiedzia�. � Doskonale to rozumiem. Pozosta�yby nam ju� tylko racje moralne.
Gdyby�my zaatakowali z zamiarem ostatecznego unicestwienia naszych wrog�w, w czym byliby-
�my lepsi od Yong�w?
Siedz�cy przy stole go�cie zachowali milczenie. Cal Omas powi�d� spojrzeniem po ich twa-
rzach. Skywalker sprawia� wra�enie �zmartwionego, a jego �ona uwa�nie go obserwowa�a. Leia
mia�a dziwny wyraz twarzy. Cal zd��y� si� ju� zorientowa�, co znaczy�a mina: ksi�niczka intensyw-
nie zastanawia�a si� nad wszystkim, co us�ysza�a. Kenth Hamner i Sie� S�w byli wytrawnymi woj-
skowymi, nawyk�ymi do my�lenia w kategoriach zasob�w, si�, �rodk�w i stawianych cel�w; czuli si�
znacznie mniej pewnie, ilekro� dyskusja zahacza�a o filozofi�. Jedyn� osob� zdradzaj�c� jakie�
emocje by�a senatorka Rele�y A'Kla. Z�ocista sier�� Caamasjanki je�y�a si� na znak dr�cz�cego
j� niepokoju.
- O co chodzi, Rele�y? - zapyta� Omas.
Dobrze wiedzia�, co us�yszy, zanim jeszcze istota zdecydowa�a si� otworzy� usta. W�a�nie po to
w og�le zaprosi� j� na to spotkanie.
- Mam nadziej�, �e wyra�� opini� wszystkich - zacz�a A'Kla - kiedy powiem, �e naszym
ostatecznym celem jest pok�j. Pok�j, a nie tylko koniec wojny.
Jeszcze raz zebrani przyznali jej racj� zgodnym ch�rem pomruk�w. Sprzeciwi�a si� tylko
ksi�niczka Leia.
- Pok�j za ka�d� cen� to �aden pok�j - oznajmi�a.
Natychmiast popar�a j� Mara.
- W najlepszym razie b�dzie oznacza� tylko chwilowe zawiesze nie broni - doda�a.
- Powinni�my osi�gn�� co� trwalszego, co� wi�cej ni� zwyci�stwo nad Yongami, co�, na
czym mogliby�my oprze� nasz npwy Galaktyczny Sojusz - ci�gn�a Leia. - Musimy mie� w tym
celu trwa�� infrastruktur� i gwarantowan� ci�g�o�� dostaw. Przyda�yby si� tak�e statki, �eby zast�pi�
te, kt�re uleg�y zniszczeniu podczas dzia�a� zbrojnych.
3-Ruiny Imperium 33
Powinni�my na nowo przetrze� nadprzestrzenne szlaki, zapewni� bezpiecze�stwo i porz�dek, a
tak�e...
- Musimy uczyni� wszystko co w naszej mocy, �eby odzyska� Coruscant - wpad� jej w s�owo
Sie� S�w. - To symbol naszej w�adzy. Dop�ki go nie odbijemy, dop�ty nasze starania b�d�jak bu-
dowla wzniesiona na ruchomym piasku.
- To wszystko �wi�ta prawda - odezwa� si� Omas, nieznacznym kiwni�ciem g�owy przyznaj�c
racj� sullusta�skiemu admira�owi. - Obawiam si� jednak, �e usi�ujemy si�gn�� do gwiazd, podczas
gdy zaledwie zdo�ali�my wydosta� si� z rynsztoka. Moim najwa�niejszym zadaniem jest w tej chwili
codzienna walka o przetrwanie. Nie my�l� o kontrataku ani odbudowie tego, co utracili�my podczas
wojny. W najbardziej op�akanym stanie znajduj� si� HoloNet i sieci ��czno�ci podprzestrzennej. Czy
macie poj�cie, ile trudu wymaga przywr�cenie ich normalnego funkcjonowania, skoro nawet nie wie-
my, co dzia�a, a co nie? Co najmniej po�owa urz�dze� nie kontaktuje si� z pozosta�ymi.
- To nie tak, �e nikt nawet nie pr�bowa� co� na to poradzi�... - zacz�a Leia.
- Wiem, wiem - przerwa� jej Omas. - Ty i Han dawali�cie z siebie wszystko, podobnie jak Ma-
ra. Marrab tak�e stara si�, jak mo�e...
- Gron Marrab? - wtr�ci�a si� Mara. - Nie ma kogo�, kto lepiej wykona�by to zadanie?
- No c�, jest Kalamarianinem, mieszka�cem tej planety, i zna jej wszystkie problemy od
podszewki. - Nie m�g� nic poradzi�, �e czu� si� jak przyparty do muru i zmuszony do obrony. -
Zdecydowa�bym si� pewnie na kogo� innego, gdybym mia� jaki� wyb�r. W�a�nie to usi�uj� wam
wyt�umaczy�. Nie mam absolutnie �adnego wyboru. Wraz z upadkiem Coruscant stracili�my
wi�kszo�� funkcjonariuszy s�u�b wywiadowczych i senator�w. Wiele os�b stara si� zmieni� obecny
stan, ale na razie nikt nie koordynuje ich poczyna�. Istnieje co najmniej sze�� odr�bnych system�w
dowodzenia, a ka�dy dysponuje odmiennymi �rodkami. Praktycznie nie porozumiewaj� si� mi�dzy
sob�. Zdziwi�bym si�, gdybym nie dowiedzia� si� o takich, kt�rzy nie chc� s�ysze� o rozmowie ze
mn�...
Urwa� i kilka sekund nad czym� si� zastanawia�.
- Zw�aszcza w�wczas, kiedy mog� m�wi� - podj�� po chwili. - S� fragmenty tej galaktyki,
wielkie jak J�dro, z kt�rych od wielu miesi�cy nie otrzymali�my �adnej wiadomo�ci. Nie wiemy,
czy powodem tego milczenia jest suwerenna decyzja, czy te� mo�e za�amanie si� infrastruktury.
Nie mamy poj�cia, czy to problem natury technicznej,
34
czy �wiadomy sabota�. Wiemy tylko, �e ��czno��, jak� kiedy� uznawali�my za co� normalnego
i oczywistego, wraz ze wszystkim innym uleg�a awarii lub zniszczeniu.
- To wa�ny problem, zw�aszcza �e brak ��czno�ci rodzi ferment - wtr�ci� si� Luke Skywalker.
- W�a�nie - przyzna� Omas. - Nie ma co d��y� do wygrania wojny, gdyby�my p�niej mieli
tylko obserwowa�, jak Galaktyczny Sojusz rozpada si� na kawa�ki.
- To na czym ci w�a�ciwie zale�y? - zainteresowa�a si� Mara. - Domy�lam si�,