13730
Szczegóły |
Tytuł |
13730 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
13730 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 13730 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
13730 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
współpraca autorska ARNOLD D. DUNCHOCK
Z MIŁOŚCI DO DZIECKA
Przełożyli:
Bożena Kucharuk
Maciej Hen
PARNAS PARNAS PARNAS
Jest to historia prawdziwa. Postacie są autentyczne, a opisa Jednakże nazwiska i charaktery* uchronić niektóre osoby i ich rod: i Miriam; Sary; Nelsona Balei i Kajwana, oraz Marilyn i Fen
TYTUŁ ORYGINAŁU FOR THE LOVE OF A CHILD
ILUSTRACJA NA OKŁADCE JANUSZ OBŁUCKI
REDAKCJA JANINA OSKIERKO
KOREKTA MAŁGORZATA SOBCZYK
COPYRIGHT © 1992 BY BETTY MAHMOODY ALL RIGHTS RESERVED
COPYRIGHT © 1993 FOR THE POLISH EDITION BY WYDAWNICTWO PARNAS
ISBN 83-85656-07-3
SKŁAD I ŁAMANIE MARBIG ŁÓDŹ
DRUK I OPRAWA DRUKARNIA W CIESZYNIE CZESKIM
Dedykuję tę ksia:i które zostały , oraz tym, które :y/
9S5
Jest to historia prawdziwa.
Postacie są autentyczne, a opisane wydarzenia naprawdę miały miejsce. Jednakże nazwiska i charakterystyczne szczegóły zostały zmienione, aby uchronić niektóre osoby i ich rodziny przed represjami. Dotyczy to: Dona i Miriam; Sary; Nelsona Batesa, Beverły i Sabriny; Meg; Fereszte i Kajwana, oraz Marilyn i Feriduna.
Dedykuję tę książkę wszystkim dzieciom,
które zostały uprowadzone i wywiezione na obczyznę
oraz tym, które żyją w strachu.
SPIS TREŚCI
Podziękowania
CZĘŚĆ I
1. Nowe życie
2. Na światło dzienne
CZĘŚĆ II
3. Stan krytyczny
4. Pakistański precedens
5. Rozbieżne systemy
6. Na granicy
7. Nadzieja
CZĘŚĆ III
8. Matki Algieru
9. Spełniam Nasr
10. Mudi kontratakuje
11. Cdzew
12. Świat zjednoczony w obronie dziecka
5 21
41
59
102
121
149
187 201 221
245 251
Posłowie
259
PODZIĘKOM
Miałam to szczęście, że w 1986 kontaktów z agencją Williama Moij współpracę dowiedli, że była ona obowiązkiem. Wywarli ogromny zaufaniu, którym mnie darzyli, pon mymi bliskimi przyjaciółmi.
Michael Carlisle jest dla mnie prawdziwy przyjaciel, trwa przy zachodzi obawa o moje czy Mahti liczyć na Michaela, jego wsparcie jj nas i pomagał stawić czoło pro w interesach i menażerem w je
Marcy Posner okazała się nie tów z rynkiem światowym. Ma ułatwiło nam wzajemne porozumie
Randy Chaplin wprowadził mnie i Wierzył w moje zdolności i dzięki pą spotkań, które dały mi wiele sat; nowych, ciekawych ludzi.
Antoine Adouard z Wydawnictwa ojcem duchowym tej książki. Szyt kich uprowadzeń za granicę i przybyła pracować nad książką rozpraszało. Właśnie przez AntoiS stały się prawdziwym natduuemo&j niony wkład w opracowanie te
Anja Kleinlein z Wydawnictwa jest dla nas kimś więcej niż tylko i przekładów. Tak bardzo przyp;i zaliczyłyśmy ją w poczet naszej mnie wtzasMwae ^q vjka3a telewizji, Anja stanęła u mego V
1
PODZIĘKOWANIA
Miałam to szczęście, że w 1986 roku umożliwiono mi nawiązanie kontaktów z agencją Williama Morrisa. Ludzie, z którymi podjęłam współpracę dowiedli, że była ona dla nich czymś więcej niż tylko obowiązkiem. Wywarli ogromny wpływ na moje życie, a dzięki zaufaniu, którym mnie darzyli, pomogli mi uwierzyć w siebie i zostali mymi bliskimi przyjaciółmi.
Michael Carlisle jest dla mnie nie tylko agentem literackim. Jako prawdziwy przyjaciel, trwa przy mnie w doli i niedoli. Kiedykolwiek zachodzi obawa o moje czy Mahtab bezpieczeństwo, mogę zawsze liczyć na Michaela, jego wsparcie i poradę. Nie raz i nie dwa uspokajał nas i pomagał stawić czoło problemom. Jest mi obrońcą, doradcą w interesach i menażerem w jednej osobie.
Marcy Posner okazała się nieoceniona w zorganizowaniu kontaktów z rynkiem światowym. Ma córkę w wieku Mahtab, co ogromnie ułatwiło nam wzajemne porozumienie.
Randy Chaplin wprowadził mnie w dziedzinę publicznych prelekcji. Wierzył w moje zdolności i dzięki przyjaciołom zorganizował całą serię spotkań, które dały mi wiele satysfakcji i były okazją do poznania nowych, ciekawych ludzi.
Antoine Adouard z Wydawnictwa Fixot Publishing jest właściwie ojcem duchowym tej książki. Szybko pojął wagę problemu rodzicielskich uprowadzeń za granicę i wsparł tę inicjatywę sugestią, abym przybyła pracować nad książką do Francji, gdzie nic mnie nie będzie rozpraszało. Właśnie przez Antoine'a poznałam Matki Algieru, które stały się prawdziwym natchnieniem mego życia. Antoine wniósł nioce-niony wkład w opracowanie redakcyjne niniejszej książki.
Anja Kleinlein z Wydawnictwa Gustaw Liibbe Verlag w Niemczech jest dla nas kimś więcej niż tylko redaktorką moich niemieckich przekładów. Tak bardzo przypadła nam z Mahtab do serca, że zaliczyłyśmy ją w poczet naszej rodziny. Kiedy zewsząd atakowano mnie wrzaskliwie po ukazaniu się wywiadu Mudiego w niemieckiej telewizji, Anja stanęła u mego boku broniąc mnie z całym oddaniem.
Ogromnie pomógł mi w wydaniu tej książki Tom Dunne z St. Martin's Press. Spędził niesłychanie wiele czasu na pracy redakcyjnej. Jego zainteresowanie dla idei wyrosłych z „Tylko razem z córką" jest dla mnie szczególnie inspirujące.
Talenty, które objawił przy współpracy nad książką Jeff Coplon uczyniły z niej to, na co liczyłam. Pracując ze mną przy spisywaniu poszczególnych opowieści, wprowadził do nich swą dziennikarską dociekliwość i osobistą mądrość.
Miałyśmy z Mahtab to szczęście, że przeżywszy koszmar opisany w „Tylko razem z córką" spotkałyśmy następnie ludzi, którzy przyjęli nas z otwartymi ramionami, dzięki czemu dane nam było obrócić to straszliwe doświadczenie w coś, co miało pozytywny wpływ na życie
innych.
CZĘŚĆ PI
CZĘŚĆ PIERWSZA
1:
ROZDZIAŁ 1 NOWE ŻYCIE
Środa, 5 lutego 1986 roku.
— Mamusiu, patrz, amerykańska flaga — wykrzyknęła Mahtab, gdy zbliżałyśmy się do ambasady amerykańskiej w Ankarze, w Turcji. Jej oddech zamieniał się w obłoczki pary w mroźnym powietrzu; nie czułam nóg. Z każdym krokiem obolałe mięśnie przypominały nam o naszej pięciodniowej, częściowo pieszej, częściowo konnej przeprawie przez góry dzielące Iran i Turcję, przeprawie trasą wybraną przez przemytników, którzy pomagali nam w ucieczce.
Byłam czterdziestoletnią kobietą z sześcioletnią córką. Obie nie miałyśmy innego wyjścia. Uwięzione podstępnie w Iranie, od osiemnastu miesięcy mogłyśmy jedynie widywać tę flagę na zdjęciach, gdzie nieodmiennie pożerały ją płomienie — albo też niechlujnie wymalowaną na betonowych posadzkach szkolnych, by dzieci mogły po niej deptać i pluć na nią przed wejściem na lekcje. Tego dnia widok flagi powiewającej swobodnie nad naszymi głowami oznaczał dla mnie coś szczególnego. Flaga była symbolem naszego uwolnienia.
Podczas minionych osiemnastu miesięcy wiele było dni, kiedy bałam się, że nigdy już nie ujrzę takiego widoku. W lipcu 1984 towarzyszyłyśmy z Mahtab mojemu mężowi, Sajjidowi Bozorgowi Mahmudiemu, Irańczykowi z pochodzenia, w podróży, która, jak obiecywał, miała być dwutygodniową wizytą w jego kraju ojczystym. Dopiero gdy przybyliśmy na miejsce, Mudi, jak go wszyscy nazywali, oświadczył, że żadna z nas nie wyjedzie — że zostajemy na stałe w Iranie. Zostałyśmy oderwane — córka i ja — od mych dwóch kilkunastoletnich synów z poprzedniego małżeństwa. Znalazłyśmy się o pół świata od moich rodziców, od przyjaciół, od wszystkiego, co było nam drogie i bliskie. Co gorsza, odkryłam, że straciłam kontrolę nad swym własnym losem. Zgodnie z fundamentalistycznym prawem islamskim obie z Mahtab uważane byłyśmy za obywatelki irańskie, a Mudi był naszym absolutnym panem. Nie mogłyśmy opuścić kraju bez jego pisemnego zezwolenia. Nie mając go, byłyśmy tam uwięzione do końca życia — bez względu na to, że zachowanie Mudiego stawało się coraz bardziej niepoczytalne, i że coraz częściej i coraz dotkliwiej bił Mahtab i mnie.
Nie planowałam opuszczać Iranu w ten sposób, ale wszelkie próby dogadania się z Mudim spełzły na niczym. Trzy tygodnie wcześniej zaklinałam go, by rozważył jeszcze raz, czy rzeczywiście chce nas trzy-
mać przemocą w Iranie.
— Proszę cię, Mudi, powiedz: pięć lat, albo dziesięć, ale nie mów: nigdy; nie pozostawiasz mi niczego, dla czego mogłabym żyć!
- Moja odpowiedź brzmi: nigdy! - odparł. - Nie chcę więcej nic
słyszeć o Ameryce.
Wiedziałam, że nie żartuje.
W ciągu następnych kilku dni podjęłam najbardziej brzemienną w skutkach decyzję w mym życiu: musimy uciec od Mudiego za wszelką cenę. Zdawałam sobie sprawę, że ani Mahtab ani ja nie miałyśmy wielkich szans przetrwania przeprawy przez góry w lutym, w okresie gdy przemytnicy zwykle uważają je za nie do przebycia. Zagrożeń było wiele. Mogłyśmy zamarznąć na śmierć lub spaść w przepaść. Przewodnicy mogli nas ograbić lub porzucić, albo oddać w ręce władz irańskich - co było perspektywą najbardziej przerażającą, jako że mogłabym wówczas zostać stracona za uprowadzenie dziecka ojcu.
A jednak byłam niesamowicie, absolutnie spokojna, o to, co miałyśmy zamiar zrobić. Przekonałam się, że bywają w życiu rzeczy gorsze niż śmierć. W dniu ucieczki Mudi z całym okrucieństwem powiedział Mahtab, że więcej mnie już nie zobaczy. Zarezerwował już lot do Stanów Zjednoczonych dla mnie samej — miałam odlecieć za dwa dni. Było dla mnie jasne, że nie miałyśmy innego wyjścia, jak tylko uciekać. Mahtab, widząc jak znów ujawnia się brutalność jej ojca, bardziej szaleńcza niż kiedykolwiek, przyznała mi rację.
Osiem dni później, siedząc w holu ambasady, byłam już u kresu wytrzymałości. Spoglądałam zmęczonym wzrokiem na konsula amerykańskiego, który mówił mi:
— Może będzie pani musiała pójść na policję, by wyjaśnić sprawę waszych paszportów.
— Proszę, niech pan to za mnie załatwi; ja się boję iść na posterunek! — błagałam.
Nasze nowe amerykańskie paszporty, otrzymane za pośrednictwem WA ^W^ TW VV tlae dla T\ixcy
byłyśmy nielegalnymi imigrantkami. Jeśli Iran rozesłał za mną list
gończy, policja mogłaby uwięzić mnie - a takiego rozstania nie zniosłaby ani Mahtab, ani ja. Być może nawet deportowano nas do Iranu na zasadzie ekstradycji.
Konsul amerykański, zawczasu powiadomiony o naszej sytuacji przez Departament Stanu i wyraźnie przejęty naszym stanem fizycznym, powiedział:
— Nie mogę niczego gwarantować, ale zobaczę co się da zrobić.
Jako że doprowadzenie naszych dokumentów podróży do porządku wymagało nieco czasu, zasugerował, byśmy rzuciły tymczasem okiem na Ankarę. Nie, dziękuje!
Przeżyłyśmy naloty na Teheran w czasie wojny irańsko-irackiej.
Ominęły nas kutl wewnętrznym Ku dni niedosypiając i zamiaru dać memu i po tureckiej ulicy. I bezpieczna w cieniu naszej Miałam jeszcze jeden nic Na kilka dni przed się przekazać mi operacja na raka oVr dowiedzieć czy w odbyłam z nim w nego dnia.
- Wracaj szybko ( na za wszelką cenę
— Chcę odlecieć do i konsulowi.
chać z Iranu bez pisemnego zezwc samej granicy nasz kierowca \>y\' we kontrole przez pasdarów, islams razem gdy strażnik zbliżał się do wo± rytmie. Kuliłam się pod czadorem, Z jakiegoś powodu nigdy nie pyt;iJi przemytnicy rozstali się z nami, wsiad! nas z górskiego miasta Wan do Anki Widziałam na poboczach wiek na zewnątrz i przedstawiali dok unia też regularnie zatrzymywany wsiadali, rozmawiali krótko z kier że możemy jechać datev N\VA \ae
przybyłyśmy w środku nocy do . się w hotelu naprzeciw ambasai
Nie istnieje wytłumaczenie teg łaska Boska.
Zostałyśmy zaproszone na
w ambasadzie amerykańskiej. które miały stanowić cfteesńu otworzyli ze zgrzytem ogn zespołu budynków ambasady w potrzasku wzaJCTrecssS,V>-L
— Nie, pan pierwszy -
Ominęły nas kule strzelców wyborowych w trawionym konfliktem wewnętrznym Kurdystanie. Przebyłyśmy te zdradliwe góry, przez pięć dni niedosypiając i niedojadając. Po tym wszystkim nie miałam zamiaru dać memu mężowi szansy pochwycenia nas wałęsających się po tureckiej ulicy. Bo byłam teraz właśnie tam, gdzie chciałam, bezpieczna w cieniu naszej flagi.
Miałam jeszcze jeden nieodparty powód, by działać natychmiast. Na kilka dni przed opuszczeniem przez nas Iranu, mojej siostrze udało się przekazać mi wiadomość, że mojego ojca czeka niebezpieczna operacja na raka okrężnicy. W czasie ucieczki nie miałam jak się dowiedzieć czy w ogóle jeszcze żyje. Po rozmowie telefonicznej, którą odbyłam z nim w przeddzień, bałam się, że może nie przeżyć następnego dnia.
— Wracaj szybko do domu — przynaglał mnie i byłam zdecydowana za wszelką cenę znaleźć się przy nim, zanim będzie za późno.
— Chcę odlecieć do domu pierwszym samolotem — powiedziałam konsulowi.
Ostatni próg do przebycia stanowiła policja turecka. Obie z Mahtab wiedziałyśmy, że według prawa irańskiego nie wolno nam było wyjechać z Iranu bez pisemnego zezwolenia Mudiego. Od Teheranu aż do samej granicy nasz kierowca był wielokrotnie zatrzymywany na rutynowe kontrole przez pasdarów, islamską policję obyczajową. Za każdym razem gdy strażnik zbliżał się do wozu, serce biło mi w przyśpieszonym rytmie. Kuliłam się pod czadorem, wiedząc, że to może być koniec. Z jakiegoś powodu nigdy nie pytali nas o papiery. Gdy już w Turcji przemytnicy rozstali się z nami, wsiadłyśmy do autobusu, który zawiózł nas z górskiego miasta Wan do Ankary. Szczęście nas nie opuszczało. Widziałam na poboczach wiele autobusów, których pasażerowie stali na zewnątrz i przedstawiali dokumenty do wglądu. Nasz autobus był też regularnie zatrzymywany przez ludzi w mundurach khaki, którzy wsiadali, rozmawiali krótko z kierowcą, ale za każdym razem machali, że możemy jechać dalej. Nikt nie żądał od nas okazania papierów, aż przybyłyśmy w środku nocy do Ankary i próbowałyśmy zameldować się w hotelu naprzeciw ambasady amerykańskiej.
Nie istnieje wytłumaczenie tego co się stało; sądzę, że uratowała nas łaska Boska.
Zostałyśmy zaproszone na lunch z konsulem i wicekonsulem w ambasadzie amerykańskiej. Byłyśmy wzruszone obiecanym menu, które miały stanowić cheesburgery i frytki. Gdy dwaj krzepcy marines otworzyli ze zgrzytem ogromne drewniane drzwi prowadzące do zespołu budynków ambasady, stanęliśmy wszyscy niezdecydowani, w potrzasku wzajemnej kurtuazji.
— Pani pierwsza — powiedział konsul.
— Nie, pan pierwszy — odrzekłam bez namysłu.
— Pani pierwsza — wtrącił się wicekonsul.
— Panowie pierwsi — nalegałam.
Ta scenka jak z braci Marx skończyła się dopiero, gdy zdałam sobie sprawę, że w Iranie zwykle chodzifam za Mudim i wszystkimi innymi mężczyznami. Nikt wtedy nie musiał mi tego mówić; po prostu poszłam w ślady milionów innych tamtejszych kobiet. Miały upłynąć miesiące, zanim nauczyłam się bez oporu poprzedzać mężczyzn w drzwiach. Podczas gdy czekałyśmy w ambasadzie na wieści z komisariatu policji tureckiej, Mahtab narysowała statek na rzece Thunder Bay River, która płynęła za naszym domem w Michigan. W tle umieściła niekończące się łańcuchy gór i powiedziała:
— Nigdy już nie chcę widzieć żadnej góry.
Konsul powrócił wyraźnie zadowolony z odniesionego sukcesu
— Wszystko załatwione. Może już pam jechać do domu.
W sześć godzin później byłyśmy w samolocie, na który bilety ogaciłam iedyną z moich kart kredytowych, którei ważność leszcze nie wygasła. Ponieważ nie było bezpośredniego lotu do Nowego Jorku, linie lotnicze opłaciły nam pokój z wyżywieniem w monachijskim Sheratonie. Pomimo pokus zachodniej kuchni, napięcie w którym wciąż pozostawałyśmy — że nie wspomę o naszych skurczonych żołądkach — spowodowało, że nie byłyśmy w stanie jeść. Gdy chcąc sprawić Mahtab przyjemność zamówiłam maliny, zerknęła na miseczkę i rzekła z przebiegłym uśmiechem:
— Mamusiu, ty ze mnie drwisz. Przecież wiem, że jesteśmy w Michigan, bo to są prawdziwe maliny.
Z powodu opóźnienia przylotu na lotnisko Kennedy'ego spóźniłyśmy się na ostatnie połączenie do Detroit. Po odprawie celnej przeszłyś-my bezpośrednio do przejścia dla pasażerów pierwszego lotu porannego. Choć byłyśmy tak blisko domu, wciąż czułam się samotna i bezbronna wobec zagrożenia. Noc dawała Mudiemu szansę na skrócenie dzielącego nas dystansu. Spoglądałam podejrzliwie na każdego przechodzącego w pobliżu mężczyznę. Kiedy dotarłyśmy w okolice przejść dla pasażerów Northwest Airlines, lotnisko było prawie całkowicie wyludnione. Gdy już ułpżyłam Mahtab tak wygodnie jak się dało na plastykowych krzesłach, rozpoczęło się moje czuwanie. Przy całym zmęczeniu nie śmiałam zasnąć i pozostawić mojej córeczki niestrzeżonej. Także i Mahtab nie bardzo mogła się wyspać, ale nie skarżyła się. Kiedy tak przyglądałam się jej sennej twarzyczce, przypomniało mi się, jaka była wspaniała — dojrzała, cierpliwa, opanowana. Wielu rodziców mogłoby zrobić to, co ja uczyniłam dla swojego dziecka. Ale niewielu sześciolatków byłoby w stanie dokonać tego, czego dokonała Mahtab. Byłam dumna, że jestem jej matką — i wdzięczna, że dan® mi było dotrzymać obietnicy, iż nigdy nie wyjadę z Iranu
bez niej.
Gdy następnego ranka kapitan samolotu ogłaszał lądowanie na
słyszała, nie było \jeszcre ^ — Czy nie powiedzieli". „Deti
ność! Rodzina) Opieka) Przywitak
z żonami i mężami. G&>> &nm?i frn\
spytali czego mi najbardziej brakom
nic mnego mż.... sńickersy. Ciawdc
niż jeden-dwa snickersy w roku, V
mi w ręce całe. torby b&toaifoyK tXE
wszytkie święta Halloween do k<
Obdarowali Mahtab dwiema
i drugą, ubraną na fioletowo - u(
mówiła „jeśli"), to czy przed pójść
mogłybyśmy, tjóiść. iia. tx.iH, <łsk A
powrót stał się rzeczywistością, ni
tylko zobaczyć wszystkich w dor
Odczułam nagły zawód, że na {'
i JoYina. Obaj zostaii powiadomię
wylądowałyśmy w Detroit
i nikt nie chciał robić o
coś nawaliło.
"Nasz kormiei pa»fCtL: szego wieczora, kiedy to planc wysiadłyśmy z samolotu tak, ja z moich sióstr uderzyła w płacz, strasznego. Kiedy wreszcie napra\ poranka, byłyśmy wyczerpane do o> ywało nas podniecenie. Podczas ja/ łam nowymi oczami znajome punk obramowywały drogę. Chociaż zawsa miejsce dla ojczystego stanu, to taki piękny. Dotarliśmy wreszcie < w wiejskim Bannister. Gdy dojeżf pewien wyznacznik naszej długiej Tacie sadzić dziesiątki sosen we codziennie, nie zauważa się, jaki strzeliły w górę odkąd tu wszystkiego, co mnie tu czekało:' "życia moich synów, a także wytr dzielić z nami ten dzień.
Dom zbudowany był na trz potem wspięliśmy się po kilkunas
fcie u,
di
:ąc
N
ny
lawie s. się
|Przy :czki : nie iypo-¦ana. peeo
iie na
lotnisku Detroit Metropolitan, Mahtab zbudziła się z nadzieją, że to, co słyszała, nie było jeszcze jednym marzeniem sennym. — Czy nie powiedzieli: „Detroit"?
W podskokach zbiegałyśmy obie po schodkach. Michigan! Wolność! Rodzina! Opieka! Przywitało nas z pół tuzina mojego rodzeństwa z żonami i mężami. Gdy dwa dni wcześniej dzwoniłam z Monachium, spytali czego mi najbardziej brakowało. Nie przyszło mi wtedy na myśl nic innego niż.... snickersy. Prawdopodobnie jadałam dotąd nie więcej niż jeden-dwa snickersy w roku, lecz oto teraz moja rodzina wciskała mi w ręce całe torby batoników czekoladowych, zapas wystarczający na wszytkie święta Halloween do końca mojego życia.
Obdarowali Mahtab dwiema lalkami: szmacianką-kapuścianką i drugą, ubraną na fioletowo - ulubiony kolor mojej córeczki. Jeszcze w Iranie Mahtab pytała: „Kiedy się już wydostaniemy (nigdy nie mówi\a „jeś\i"), to czy przed pójściem do domu babci i dziadka, nie mogłybyśmy pójść na trzy dni do McDonalda?" Teraz, gdy nasz powrót stał się rzeczywistością, nie pragnęła już McDonalda. Chciała tylko zobaczyć wszystkich w domu.
Odczułam nagły zawód, że na lotnisku nie było mych synów, Joego i Johna. Obaj zostali powiadomieni o naszym przybyciu dopiero gdy wylądowałyśmy w Detroit. Nerwy całej rodziny były już stargane do ostateczności, tak że nikt nie śmiał wierzyć, iż naprawdę nam się udało, i nikt nie chciał robić chłopcom próżnych nadziei, na wypadek gdyby coś nawaliło.
Nasz komitet powitalny oczekiwał na Detroit Metro od wczorajszego wieczora, kiedy to planowany był nasz przyjazd. Gdy nie wysiadłyśmy z samolotu tak, jak wynikało z rozkładu jazdy, jedna z moich sióstr uderzyła w płacz. Była pewna, że zdarzyło się coś strasznego. Kiedy wreszcie naprawdę przybyłyśmy tego piątkowego poranka, byłyśmy wyczerpane do ostatnich granic. Na nogach utrzymywało nas podniecenie. Podczas jazdy samochodem śliską szosą ujrzałam nowymi oczami znajome punkty terenu. Kopce świeżego śniegu obramowywały drogę. Chociaż zawsze miałam w sercu specjalne miejsce dla ojczystego stanu, to Michigan nigdy dotąd nie wydal mi się taki piękny. Dotarliśmy wreszcie do domu moich rodziców na ranczo w wiejskim Bannister. Gdy dojeżdżaliśmy krętą bitą drogą, ujrzałam pewien wyznacznik naszej długiej nieobecności. Przed laty pomagałam Tacie sadzić dziesiątki sosen wokół domu. Kiedy się widzi drzewo codziennie, nie zauważa się, jak rośnie — lecz te sosny tak bardzo strzeliły w górę odkąd tu byłam ostatnio! Były symbolem tego wszystkiego, co mnie tu czekało: tego, iak bardzo oderwałam sie od -życia moich synów, a także wytrwałej walki mego ojca o to, by móc dzielić z nami ten dzień.
Dom zbudowany był na trzech poziomach; weszliśmy do sieni, potem wspięliśmy się po kilkunastu schodkach do kuchni. Na górze
otrzymałyśmy najważniejszy z prezentów: słabe „Biiu!" dochodzące z łazienki po lewej stronie. Zajrzałyśmy przez lekko uchylone drzwi, a tam stał Tata, wsparty ciężko na umywalce. Przywitał Mahtab tym ,,Buu!", które niezmiennie od niemowlęctwa doprowadzało ją do wybuchów niepohamowanego śmiechu.
Tata był zbyt chory, by chodzić. Potrzebował znacznej pomocy, by móc dotrzeć do łazienki, lecz nalegał na utrzymanie rytuału, który przewidywał, że musi zrobić coś niezwykłego dla wnuczki. Właściwie nie musiał — nie byłby w stanie na to się zdobyć, gdyby nie siła miłości — lecz Mahtab nigdy tego nie zapomni.
Mama powitała nas w kuchni; upiekła placki z kremem jagodowym i bananowym, o co Mahtab prosiła jeszcze z Monachium. Rodzinie nie udało się jeszcze powiadomić Joego, ale przyjechał mój młodszy syn, John. Za dwa miesiące miał obchodzić swoje szesnaste urodziny. Urósł trzynaście centymetrów odkąd go ostatnio widziałam i teraz górował
nade mną wzrostem. John przytulił mnie i ucałował — nie mógł powstrzymać łez.
Przeszliśmy do podłużnego salonu, gdzie mój ojciec powrócił do
szpitalnego łóżka, w którym stale leżał. Przed chorobą Tata był krzepkim mężczyzną, mierzył metr sześćdziesiąt i ważył prawie 90 kilogramów. Zawsze przepełniała go potężna, prawie niewyczerpana energia. Gdy wyjeżdżałam na „krótkie odwiedziny" do Iranu, jego rak okrężnicy był już zaawansowany, ale przebiegał bezobjawowo.
Tata przeszedł na rentę z pracy w fabryce podzespołów samochodowych, ale był stale na nogach, pieląc ogród lub kosząc trawnik w swym roboczym ubraniu. Szczególnie lubił odpoczywać w foteliku ogrodowym i słuchać radiowych transmisji z meczów swych ukochanych Detroit Tigers.
W chwili mojego wyjazdu w 1984 roku „Tygrysy" brały udział w rozgrywkach pucharowych. Przez następne półtora roku, za każdym razem, gdy ktoś z Iranu powracał ze Stanów, pytałam: „Co z Tygrysami? Kto zdobył Puchar Świata?" Nie wyglądało na to, aby ktokolwiek rozumiał, o czym mówię. Nigdy nie dotarł do mnie list Johna z wiadomością, że Detroit wygrało.
Przez minione półtora roku rak pobrał od ojca straszliwą daninę. Zredukował go do ważącego niespełna 40 kilogramów szkieletu - Tata wyglądał jak ofiara głodu. Stracił większość włosów przez chemioterapię, a te, które mu pozostały, ze szpakowatych stały się kompletnie białe. Leżał płasko na wznak, w luźno zwisającej piżamie, mając ledwie tyle energii, by zwracać głowę w naszą stronę. Wdychał tlen z butli, wciąż sapiąc z wysiłku po tym, jak wstał, by nas powitać. Już bym wolała nigdy więcej nie zobaczyć go ubranego.
Tata tak ciężko walczył, by dożyć tego dnia. Pobił wszystkie medyczne rekordy. Pożerany cal po calu przez raka, nie poddał się nigdy. Przez cały czas, w najcięższych momentach, był w całej rodzinie
10
jedynym, który szczerze «, z Mahtab. Spodziewa) się „ wspólne lata rzadko kiedy « Spojrzał na mnie i uśm« - Wiedziałem, że dasz n
Przez następnych sześć lat] była najwyższa.
Po wszystkim oprzc^. doznania. Straciłam chęć m l z członków mojej rodziny nie z Mahtab i ze mną w Iranie, z mego życia w czas. Jesteś ju-
mając gdzie się podziać, wctov< rodziców. Cała rodzina wzięła n
prostoduszni wieśniacy nigdy pri
zasuwy pozostawały zaciągnięte p naładowana, a każdy z dorosłyc potrzeby użytek. Mudi dobrze z pierwsze miejsce, w którym by ochrony ze strony prawa w ta powstrzymać go przed zabranieir
W ciągu pierwszego tygodnia ] i do federalnego biura szeryfa, żebj w kwestii bezpieczeństwa — i tu i ta agencjami interwencyjnymi.
— Może się to wyda pani zimne — ale możemy coś zrobić dopiero ' popełnione.
Wszyscy mieliśmy nerwy napięt my się w każdy nieznany odgłos. Pr na drodze. Każdy głuchy telefon kłopotów. Ani ja, ani Mahtab nie,
mogąc wiedzieć kiedy to może byĄ Planując naszą ucieczkę z Iranuf z Mahtab będziemy się ukrywać pod ń my z nową tożsamością były nie do sprowadzona na ziemię w kilka dni w sprawie zmiany nazwiska u Tei sprawą w Departamencie Stanu. Tą nazywać córkę jak mi się tylko s imienia ani nazwiska pod nieo* osiemnastu lat. Ostrzegła mnie
jedynym, który szczerze wierzył, że znajdę sposób, by uciec wraz z Mahtab. Spodziewał się tego po mnie — a przez wszystkie nasze wspólne lata rzadko kiedy go zawodziłam.
Spojrzał na mnie i uśmiechnął się.
— Wiedziałem, że dasz radę. Twarda z ciebie zawodniczka.
Przez następnych sześć lat otrzymałam jeszcze wiele pochwał, ale ta była najwyższa.
pa
hę. lata
Po wszystkim co przeszłam, musiałam teraz na nowo uporządkować doznania. Straciłam chęć na pogaduszki. Było zresztą jasne, że żaden z członków mojej rodziny nie chciał wcale słuchać tego, co się działo z Mahtab i ze mną w Iranie. Kiedy odwoływałam się do jakiegoś faktu z mego życia w Teheranie, grzecznie zmieniali temat, mówiąc: „To był zły czas. Jesteś już w domu — dlaczego po prostu o tym nie zapomnisz?" Nie mając gdzie się podziać, wprowadziłyśmy się z Mahtab do moich rodziców. Cała rodzina wzięła na siebie rolę naszych obrońców. Jako prostoduszni wieśniacy nigdy przedtem nie ryglowali drzwi, lecz teraz zasuwy pozostawały zaciągnięte przez cały czas. Strzelba Taty była stale naładowana, a każdy z dorosłych gotów był uczynić z niej w razie potrzeby użytek. Mudi dobrze znał dom moich rodziców; byłoby to pierwsze miejsce, w którym by nas ścigał. Biorąc pod uwagę brak ochrony ze strony prawa w takich sytuacjach, nie sposób byłoby powstrzymać go przed zabraniem Mahtab z powrotem do Iranu.
W ciągu pierwszego tygodnia pobytu w domu zadzwoniłam do FBI i do federalnego biura szeryfa, żeby dowiedzieć się, jak mogą nam pomóc w kwestii bezpieczeństwa — i tu i tam otrzymałam tę samą odpowiedź: są agencjami interwencyjnymi.
— Może się to wyda pani zimne i okrutne — powiedział mi agent FBI — ale możemy coś zrobić dopiero wtedy, gdy przestępstwo zostanie już popełnione.
Wszyscy mieliśmy nerwy napięte do ostatnich granic. Wsłuchiwaliśmy się w każdy nieznany odgłos. Przypatrywaliśmy się obcym pojazdom na drodze. Każdy głuchy telefon rodzina traktowała jako zapowiedź kłopotów. Ani ja, ani Mahtab nie podnosiłyśmy nigdy słuchawki, nie mogąc wiedzieć kiedy to może być Mudi.
Planując naszą ucieczkę z Iranu, zakładałam, że po powrocie obie z Mahtab będziemy się ukrywać pod zmienionymi nazwiskami, tak abyśmy z nową tożsamością były nie do wytropienia. Zostałam brutalnie sprowadzona na ziemię w kilka dni po powrocie, gdy zasięgnęłam porady w sprawie zmiany nazwiska u Teresy Hobgood, zajmującej się naszą sprawą w Departamencie Stanu. Teresa wyjaśniła mi, że chociaż mogę nazywać córkę jak mi się tylko spodoba, nie mogę prawnie zmieniać jej imienia ani nazwiska pod nieobecność Mudiego dopóki nie ukończy osiemnastu lat. Ostrzegła mnie także, że życie w ukryciu zmusi mnie do
11
zmiany miejsca zamieszkania i zerwania wszelkich kontaktów z rodziną i starymi przyjaciółmi. Nie będę mogła nawet dzwonić do synów.
Dlaczego tak właściwie wyjechałam z Iranu? Mogłam znieść rac-jonowanie wody i paliwa, dwugodzinne kolejki po chleb i jajka, codzienne naloty irackie. Ale nie mogłam tolerować tego, że byłam zniewolona. Nie mogłam też pozwolić, by Mahtab wychowała się w społeczeństwie, w którym zaakceptowałaby swe zniewolenie jako coś normalnego.
Mudi uwięził nas w Iranie. Nie mogłam dopuścić, by trzymał nas pod kluczem w Ameryce.
Brałam jeszcze coś innego pod uwagę. W Iranie spotkałam kilka kobiet z dziećmi w sytuacji zbliżonej do naszej. W moim odczuciu sprawą najważniejszą było uczulić innych ludzi na możliwe skutki związków pomiędzy ludźmi należącymi do odrębnych kultur. Nie miałam na przykład pojęcia, że wychodząc za Mudiego, nawet we własnym kraju, automatycznie stałam się obywatelką irańską. Dowiedziałam się tego dopiero, gdy poszłam do ambasady szwajcarskiej w Teheranie i odkryłam, że nie mogą mi tam udzielić schronienia. Chciałam więc, by inni wypytywali się o wszystko zanim będzie za późno. Chciałam się podzielić mą ciężko wyuczoną lekcją, że nie można spakować swych praw do walizki i zabrać ich ze sobą gdziekolwiek się chce.
Pod takim, czy innym nazwiskiem, jedno nie ulegało wątpliwości: potrzebowałam pieniędzy. Nie tylko uciekłam bez grosza przy duszy, ale znalazłam się w głębokim finansowym dołku. Na miesiąc przed naszym przybyciem do Teheranu, Mudi pobrał wszystkie nasze oszczędności w Michigan. Nigdy dotąd nie prosiłam nikogo o pomoc finansową i nie miałam zamiaru czynić tego teraz. Pobrałam niewielką sumę należną mi tytułem odprawy. Pieniędzy tych nie starczyłoby na długo, a już zupełnie nijak nie miały się one do 12.000 dolarów, których potrzebowałam na opłacenie kosztów naszej ucieczki, że nie wspomnę o podatku od wzbogacenia należnym za sprzedaż naszego domu.
Miałam ujemne saldo, byłam bez pracy (zwolniłam się ze stanowiska szefa personelu tuż przed ślubem z Mudim) i bez żadnego zabez-
i wypłacić się Amahlowi, irańskiemu biznesmenowi, który zorganizował naszą ucieczkę z Iranu. Wbrew radom przyjaciół, poszłam do National Bank of Detroit w Alpenie, ostatniej miejscowości, gdzie mieszkaliśmy na stałe przed wyjazdem do Iranu. W krótkiej rozmowie z wiceprezesem Francisem Flandersem powiedziałam:
— Ten człowiek zaufał mi i zaryzykował za nas życiem.
Wyszłam z banku ściskając w dłoni 12.000 dolarów gotówką i udałam się prosto do Western Union, by nadać je przekazem telegraficznym na pewien rachunek ,,gdzieś w świecie". Zaufanie
okazane mi przez pana Flanders; życia jest czymś, czego nigdy ni
Nigdy nie miałam wątpliwoś'
pierwszego dnia, gdy zetknęłam
usłyszałam chór piskliwych głos<
kobiet spowitych w fałdziste czad
nich tylko jedno oko. Przez całe d
wyjechał ze swej ojczyzny za sza
podlegającym wpływom kultury za
mnie przygotować na to wstrząsają
z Iranu sprzed rewolucji 1979 roi
— łącznie z krewnymi Mudieg<
i krótkich spódnicach — i przea
dojściu ajatollaha Chomeiniego di
Chociaż brak mi było formalnej
dowałam z miejsca, że opiszę to
Chciałam napisać o tym, jak kraj te
ale również o tym co przetrwaio.^
rutynowych zachowaniach zwyk
męża, miałabym niezmierzoną
świat z okien pięciogwiazdkowi
w Iranie miał trwać tylko przez i
się wiele dowiedzieć, jeśli tylko
Kiedy te dwa tygodnie rozmnóż miałam aż za wiele. Chociaż wcfl projekt na czas nieokreślony.
Moje życie zaczęło toczyć się in? powrocie z Michigan, gdy zabnk kolację z Karen McGinn i Dougie z, A\peny. Nty Iranie nie mińisn pierwsze doświadczenie za kółkie^ i cudowne zarazem. Nasz granato^ "przcme me używany przed naszym< jego spokojną siłą i aksamitnym \ tych gruchotów — pakonów -Gdy odprężyłam się po koL miałam okazję otworzyć się i poi Mahtab i mnie. Szczegóły nas / ucieczki były zbyt bolesne d/a i oniemieli.
— Musisz napisać o tym skończyłam.
12
)3
Y
okazane mi przez pana Flandersa w tym rozpaczliwym okresie mego życia jest czymś, czego nigdy nie zapomnę.
¦ci:
;zę-Jioc llką Ina U aę
ris-lez-Bcy
N
inie
Nigdy nie miałam wątpliwości, że napiszę książkę o Iranie, od pierwszego dnia, gdy zetknęłam się z tym zbijającym z nóg upałem, usłyszałam chór piskliwych głosów i ujrzałam legiony posłusznych kobiet spowitych w fałdziste czadory tak szczelnie, że wyglądało spod nich tylko jedno oko. Przez całe dwanaście lat u boku Mudiego, który wyjechał ze swej ojczyzny za szacha, kiedy była ona jeszcze krajem podlegającym wpływom kultury zachodniej, nie zaszło nic, co mogłoby mnie przygotować na to wstrząsające wrażenie. Widywałam wiele zdjęć z Iranu sprzed rewolucji 1979 roku, także przedstawiających kobiety - łącznie z krewnymi Mudiego — we współczesnych fryzurach i krótkich spódnicach — i przemiana, jaka zaszła w tym kraju po dojściu ajatollaha Chomeiniego do władzy, zaszokowała mnie.
Chociaż brak mi było formalnego wykształcenia literackiego, zdecydowałam z miejsca, że opiszę to społeczeństwo nie z tego świata. Chciałam napisać o tym, jak kraj ten zmienił się po rewolucji islamskiej, ale również o tym co przetrwało: o zwyczajach, kuchni, codziennych rutynowych zachowaniach zwykłych ludzi. Jako gość rodziny mego męża, miałabym niezmierzoną przewagę nad tymi, którzy oglądają świat z okien pięciogwiazdkowych hoteli. Co prawda mój pobyt w Iranie miał trwać tylko przez dwa tygodnie. Ale wiedziałam, że mogę się wiele dowiedzieć, jeśli tylko się na to nastawię.
Kiedy te dwa tygodnie rozmnożyły się do osiemdziesięciu, materiału miałam aż za wiele. Chociaż wciąż myślałam o książce, odkładałam projekt na czas nieokreślony.
Moje życie zaczęło toczyć się innym torem już drugiego wieczoru po powrocie z Michigan, gdy zabrałam Johna i Mahtab na wspólną kolację z Karen McGinn i Dougiem Wenzlem, naszymi przyjaciółmi z Alpeny. W Iranie nie mieliśmy samochodu, było to więc moje pierwsze doświadczenie za kółkiem od półtora roku, zbijające z tropu i cudowne zarazem. Nasz granatowy najnowszy model Forda LTD był prawie nie używany przed naszym wyjazdem i teraz rozkoszowałam się jego spokojną siłą i aksamitnym wnętrzem — tak różnym od krowias-tych gruchotów — pakonów — tłoczących się na ulicach Teheranu.
Gdy odprężyłam się po kolacji z przyjaciółmi, po raz pierwszy miałam okazję otworzyć się i porozmawiać o tym, co przydarzyło się Mahtab i mnie. Szczegóły naszych przeżyć podczas pobytu w Iranie i ucieczki były zbyt bolesne dla mojej rodziny, ale przyjaciele wprost oniemieli.
— Musisz napisać o tym książkę! — wykrzyknęła Karen, gdy skończyłam.
13
— Napiszę — powiedziałam — ale najpierw muszę znaleźć pracę. Jestem bez grosza.
Karen nie miała zamiaru dopuścić, by pomysł rozpłynął się w powietrzu.
— Mam brata w pewnym wydawnictwie w Chicago. Może zadzwonię do niego i dowiem się, jak się do tego zabrać?
— Jasne — powiedziałam sennie. Mało co spałam przez ostatnie dwa tygodnie i w tym miłym otoczeniu, po kieliszku szampana, ogarnęła mnie fala zmęczenia. Myśl o książce wydawała się wciąż abstrakcyjna i odległa.
W niedzielę, gdy wzruszona, że mogę być z moim starszym synem,
Joe, w jego dwudzieste urodziny, pomagałam mamie w przygotowaniu lunchu i urodzinowego tortu, Tata nagle zaczął mieć trudności w oddychaniu. Wezwaliśmy lekarza Taty, Rogera Morrisa, a potem karetkę.
— Nie wygląda to dobrze — powiedział Roger. — To cud, że udało mu się tak długo.
Byłam zdruzgotana — czekałam zbyt długo i przybyłam ze zbyt daleka, by tak zaraz tracić Tatę. To niesprawiedliwe! Proszę, dobry Boże, nie pozwól mu jeszcze umierać! Potem wyrzucałam sobie swój egoizm. W Iranie zanosiłam do Boga niezliczone modlitwy, by Tata przeżył do naszego powrotu. Te modlitwy zostały wysłuchane — lecz im więcej Bóg dawał, o tym więcej Go prosiłam.
W poniedziałek, gdy Tata zmagał się ze stanem krytycznym, zadzwonił Steven Starr z agencji Williama Morrisa w Nowym Jorku. Karen działała szybko. Steven jasno i dobitnie wyraził swój entuzjazm.
— Ta pani historia jest niesłychana i chcemy porozmawiać z panią o ewentualnej książce.
Nie doszłam jeszcze do siebie, prócz tego miałam świadomość, że muszę spędzić każdą wolną chwilę z Tatą, powiedziałam więc:
— To by mnie interesowało gdzieś na przyszłość, ale nie w tej chwili.
— To może przynieść duże pieniądze — ciągnął Steven.
Byłam bez grosza, ale odmówiłam.
We wtorek Steven znów zadzwonił, mówiąc:
— Naprawdę chcemy z panią porozmawiać. To niesłychana historia.
Dodał, że jest pewny, iż może udzielić mi znacznej zaliczki — i wtedy zdałam sobie sprawę, że dzięki książce będę mogła pozostać w domu przy Mahtab, jednocześnie pisząc, by zarobić trochę pieniędzy. To może być moja praca! Umówiliśmy się na spotkanie w Detroit w parę dni później.
Chciaż podzielałam obawy mojej rodziny o nasze bezpieczeństwo, ostatecznie zgodziłam się ze Stevenem, że rozgłos wywołany przez książkę będzie najlepszą ochroną. Gdy przedstawię moją historię wystarczającej ilości ludzi i zjednam ich dla swojej sprawy, Mudi nie odważy się wykonać żadnego ruchu.
W środę, szóstego dnia po noczonych, Tata miał być pod1 operacji udrożnienia jelita. Daw przeżyje. Po operacji lekarz spo;
— Lepiej niech ją ktoś stąd Mój brat Jim odwiózł ją do i
zadzwonił telefon. Mama podni głos:
— Mówi Barbara Walters. G ody?
Chciała, żebym opowiedziała i Kiedy dowiedziałam się o tym tek serce zdrowsze niż to oceniali lei
W piątek, w tydzień po moim p młodszy syn, John, gra w koszyk śledzić jego sportowej kariery i ter by mu pokibicować. Byłam wdzię< móc jeszcze zobaczyć Johna w je
Przed meczem wszyscy powsfa pierwszy od mego powrotu słyszała] dla mnie nowego znaczenia. Łzy śpiewać przez zaciśnięte gardło.
Pośród tego wiru różnych zaję do warunków mtg$ gb %.
gdy zebraliśmy się wszycy razem: _.. i nasi liczni goście. Nie było gdzie
Ale, choć tak zajęte, nigdy nie tn najbardziej: byłyśmy u siebie. Niebsn portu nad jeziorem Huron, jedynego pamiętała. Powietrze jest tam fabryki boazerii. Kiedy wysia głęboki wdech i powiedziała:
— Aaa, pachnie domem -Kiedy Mahtab była ma/a, sti
nikach na naszym podwórzu. ła moja córka, były „pliszka1' było dla niej jak odwiedzie Wkrótce po telefonie od. jej realizator, aby wybrać o"t John i ja mieliśmy polecieć Joe, mój starszy syn. odir Gdy przvle,cvd\ŚH^ <fe> \k
tak pięknie, jak nusdy r
doceniałam \a^ c.
14
ze
BS-
po, cez pnę Inie
W środę, szóstego dnia po mym powrocie do Stanów Zjednoczonych, Tata miał być poddany jedenastej w ciągu pięciu lat operacji udrożnienia jelita. Dawano nam nikłą nadzieję na to, że przeżyje. Po operacji lekarz spojrzał na mamę i powiedział:
— Lepiej niech ją ktoś stąd na razie zabierze.
Mój brat Jim odwiózł ją do domu. Zaledwie weszli w drzwi, gdy zadzwonił telefon. Mama podniosła słuchawkę i usłyszała znajomy głos:
— Mówi Barbara Walters. Czy mogę prosić panią Betty Mahmo-ody?
Chciała, żebym opowiedziała swoją historię w programie ,,20/20"! Kiedy dowiedziałam się o tym telefonie, uznałam, że mama musi mieć serce zdrowsze niż to oceniali lekarze.
W piątek, w tydzień po moim powrocie, poszłam zobaczyć, jak mój młodszy syn, John, gra w koszykówkę. Będąc w Iranie nie mogłam śledzić jego sportowej kariery i teraz z radością korzystałam z okazji, by mu pokibicować. Byłam wdzięczna, że zdążyłam powrócić tak, by móc jeszcze zobaczyć Johna w jego szkolnej drużynie.
Przed meczem wszyscy powstali do hymnu narodowego. Po raz pierwszy od mego powrotu słyszałam hymn, i nagle jego słowa nabrały dla mnie nowego znaczenia. Łzy popłynęły mi po twarzy; nie mogłam śpiewać przez zaciśnięte gardło.
Pośród tego wiru różnych zajęć, starałam się ponownie dostosować do warunków mego dawnego życia. Dom rodziców pękał w szwach, gdy zebraliśmy się wszycy razem: Mahtab, ja, John, pielęgniarki Taty i nasi liczni goście. Nie było gdzie ani kiedy złapać oddechu.
Ale, choć tak zajęte, nigdy nie traciłyśmy z oczu tego, co liczyło się najbardziej: byłyśmy u siebie. Niebawem wybierałyśmy się do Alpeny, portu nad jeziorem Huron, jedynego miasta rodzinnego, które Mahtab pamiętała. Powietrze jest tam przesycone zapachami z miejcowej fabryki boazerii. Kiedy wysiadłyśmy z samochodu, Mahtab zrobiła głęboki wdech i powiedziała:
— Aaa, pachnie domem — a posłuchaj jak ptaki śpiewają!
Kiedy Mahtab była mała, stadka ptaków zbierały się przy karmnikach na naszym podwórzu. Wśród pierwszych słów, które wymawiała moja córka, były „pliszka" i „sójka", więc usłyszeć znów ich śpiew było dla niej jak odwiedzić starych przyjaciół.
Wkrótce po telefonie od Barbary Walters, do Michigan przyjechał jej realizator, aby wybrać obiekty do zdjęć. Po paru dniach Mahtab, John i ja mieliśmy polecieć do Nowego Jorku na spotkanie z Barbarą. Joe, mój starszy syn, odmówił; nie życzył sobie rozgłosu.
Gdy przylecieliśmy do Nowego Jorku, Statua Wolności wyglądała tak pięknie, jak nigdy przedtem. Oto stała, dumna, a ja na nowo doceniałam to, co symbolizowała.
15
Zatrzymaliśmy się w hotelu Park Lane z widokiem na Central Park. Wywiad rejestrowaliśmy w hotelu Mayflower, parę kroków dalej. Kiedy weszłyśmy do pokoju, operator próbował czarować Mahtab, która kurczowo trzymała się mojej spódnicy, jakby od tego zależało jej życie.
- Choć tu — kiwał na nią. - Mamusia niech tam zostanie. Chciał, żeby Mahtab popatrzyła na mnie przez kamerę, ale moja
córka nie miała zamiaru pozwolić komukolwiek znów nas rozdzielić. Krzyczała i wczepiała się we mnie mocniej niż kiedykolwiek. Niełatwo przyszło nam z Johnem posadzić ją na tyle spokojnie, by można było przystąpić do rejestracji.
Barbara spodobała nam się bardzo; była chyba autentycznie zainteresowana naszą historią. Pod koniec nagrania rozanielona Mahtab siedziała jej już na kolanach, raz po raz przytulając się i dając buzi. Barbara dała nam zaproszenia na musical „Cats" na Broadwayu; nasze miejsca były tak blisko sceny, że niektórzy aktorzy podchodzili i rozmawiali z Mahtab w czasie przedstawienia. Barbara zasugerowała nam także, byśmy wybrali się na kolację do „Benihana of Tokyo", ulubionej japońskiej restauracji jej córki.
Wiele miesięcy później, gdy rozglądaliśmy się z dziećmi za własnym domem, Mahtab stwierdziła rzeczowo:
— Och, mogłybyśmy przeprowadzić się do Nowego Jorku. Przecież mamy tam przyjaciół; Barbara Walters jest naszą przyjaciółką.
Program został nadany 20 czerwca 1986 roku — w urodziny Mudiego. Doug i Karen wydali w Alpenie przyjęcie na naszą cześć. Zaprosili wielu starych przyjaciół, którzy oglądali program razem z nami. Tego samego wieczora Tatę trzeba było znów przewieźć do szpitala. Pielęgniarki nastawiły „20/20", gdy go wieziono szpitalnym korytarzem, ale był za słaby, by oglądać.
Moje nowe nawyki, jeśli chodzi o jedzenie, były odbiciem zmian w moim życiu. Przez pierwsze dwa miesiące w Iranie, zmagając się z depresją i dyzenterią, straciłam dwadzieścia pięć kilo, aż stałam się szczuplejsza niż w czasach gimnazjalnych. Moja twarz była wychudzoną maską. Moja waga ustabilizowała się dopiero, gdy podjęłam świadomy wysiłek^ by przetrwać dla dobra Mahtab.
Gdy powróciłam "do Stanów Zjednoczonych, znalazłam się naraz pośród tych wszystkich rzeczy do jedzenia i picia, których brakowało mi w Iranie: sera Colby, musztardy czy lampki wina od czasu do czasu, co było absolutnie zakazane prawem islamskim. Zwłaszcza pociągały mnie desery. Nigdy przedtem nie byłam łasuchem. Jako weteranka odchudzania wiedziałam, że mój metabolizm na to nie zezwala. Teraz mog-\am popuścić sobie cugli po długim okresie wymuszonego samozaparcia, a rodzina zachęcała mnie: „Jedz, nie krępuj się, tego tam me miałaś' .
16
Nie lepiej przysłużył mi się ' wszelkie rekordy i przeżył opera galaretek w cukrze. Nigdy nie cł\ po galaretce" — mawiał, a ja i przedłużać tej ponurej opowie
— i jeszcze wiele następnych - 1 z nimi po dziś dzień.
— To idiotyczne — powiec
— Przybrałam na wadze ty)ek)X dość siły woli by się ich pozby
Mahtab podniosła na mnit niewinnie:
— Ależ mamo, już ci wy sta
Moja reakcja na zrzucenie zni ny pomyślanej tak, by skrywała i co najmniej dziwaczna. W autobi w Turcji obowiązywał strój swo noszą tam ani czadoru, ani chu
— Patrz — powiedziała. - fl chustę.
Odmówiłam, bo od wielu dni n W ciągu osiemnastu miesięcy zrobi włosy, ciemne i zadbane, gdy opi powracałam były długie, proste ii' by na mnie patrzeć.
— Mamo — powiedział, gdt — Wyglądasz jak rvk M&m. ',
Drugiego dnia mojego pobyt!
konsultantka firmy Mary Kay Cosij
rodziców fryzjerkę. Os
i maseczkę. Moja twarz'
gdyby zrobiono mi zó)cL,r„~»
je w swojej kampanii rekfcoiot.
Mój Tata nigdy nie aprob
córkom malować się, dopóki mie
spodobało mu się to, co zot
— No — powkdzia\ -
Ale nawet po <ic>^\m°t&.
sie dziwnie, wychodząc z^pĄ
odkrywać sie w Michigan, _,
i czadoru sta\o svc
gdy pasmo włosów , ,
tominutową przemowp ze
I
an I się łsię |zo-iam
Nie lepiej przysłużył mi się Tata, który po tym, jak znów pobił wszelkie rekordy i przeżył operację, rozwinął w sobie namiętność do galaretek w cukrze. Nigdy nie chciał jeść sam. „Chodź tu, zjemy sobie po galaretce" — mawiał, a ja robiłam to dla niego. Zatem, by nie przedłużać tej ponurej opowieści, odzyskałam utracone kilogramy
— i jeszcze wiele następnych — równie szybko jak je straciłam, i walczę z nimi po dziś dzień.
— To idiotyczne — powiedziałam w zeszłym roku do Mahtab.
- Przybrałam na wadze tyle kilogramów i wygląda na to, że nie mam dość siły woli by się ich pozbyć. Chyba wezmą mnie do tuczami.
Mahtab podniosła na mnie swe wielkie piwne oczy i rzekła niewinnie:
— Ależ mamo, już ci wystarczy. Więcej nie trzeba!
Moja reakcja na zrzucenie znienawidzonego czadom, czarnej tkaniny pomyślanej tak, by skrywała irańską kobietę od stóp do głów, była co najmniej dziwaczna. W autobusie do Ankary Mahtab zauważyła, że w Turcji obowiązywał strój swobodniejszy i że niektóre kobiety nie noszą tam ani czadoru, ani chusty.
— Patrz — powiedziała. — Nieokryte kobiety. Możesz już zdjąć chustę.
Odmówiłam, bo od wielu dni nie myłam ani nie czesałam włosów. W ciągu osiemnastu miesięcy zrobiłam sobie tylko jedną trwałą. Moje włosy, ciemne i zadbane, gdy opuszczałam Stany Zjednoczone, kiedy powracałam były długie, proste i siwe. John z trudem mógł się przemóc, by na mnie patrzeć.
— Mamo — powiedział, gdy uściskaliśmy się po raz pierwszy. - Wyglądasz jak nie Mama.
Drugiego dnia mojego pobytu w domu, moja siostra Carolyn, konsultantka firmy Mary Kay Cosmetics, sprowadziła do domu moich rodziców fryzjerkę. Ostrzygły mnie, ufarbowały, zrobiły mi trwałą i maseczkę. Moja twarz była jak gąbka, a maseczka odjęła mi całe lata; gdyby zrobiono mi zdjęcie przed i po, Mary Kay mogłaby wykorzystać je w swojej kampanii reklamowej.
Mój Tata nigdy nie aprobował makijażu — zabraniał swoim córkom malować się, dopóki mieszkały w jego domu — ale tym razem spodobało mu się to, co zobaczył.
— No — powiedział — to już jakby bardziej to.
Ale nawet po doprowadzeniu włosów do właściwej formy, czułam się dziwnie, wychodząc z gołą głową. Było dla mnie równie krępujące odkrywać się w Michigan, jak okrywać się w Iranie. Wkładanie chusty i czadoru stało się moją drugą naturą. Zbyt dobrze pamiętałam dni, gdy pasmo włosów wymykające się spod chusty wywoływało dwudzies-tomymtową przemowę ze strony wyposażonych w karabiny