Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Zobacz podgląd pliku o nazwie 15733 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Philippe Labro
Manuella
<b№
Z francuskiego przełożyła Sylwia Foryś-Majewska
LiBROS
Grupa Wydawnicza Bertelsmann Media
Tytuł oryginału MANUELLA
Projekt okładki Ewa Łukasik
Zdjęcie na okładce EAST NEWS
ъ<ь^%<ь
Redaktor prowadzący Elżbieta Kobusińska
Redakcja merytoryczna Jadwiga Fąfara
Redakcja techniczna Katarzyna Krawczyk
Korekta
Grażyna Henel
Barbara Syczewska-Olszewska
Copyright © Editions Gallimard, 1999
• ht fortrle Polish translation by Bertelsmann Media Sp. z o.o. i Copyng Warszawa 2001
Grupa Wydawnicza Bertelsmann Media
Libros
Warszawa 2002
Dział Handlowy
ul. Rosoła 10, 02-786 Warszawa
teł. 0-22 645 82 41
fax 0-22 648 47 31
[email protected]
Druk i oprawa GGP Media, Pofineck
ISBN 83-7311-089-5 Nr 3174
ЪЪ%\Хъо\
Im, kobietom.
І
Cóż to za obietnica, którą mi uczyniono, a której mroczny Bóg nie dotrzymuje?
Saint-Ехирёгу
Prolog
Ciekawa jestem, co się dzieje z Jonatanem Prevette'em.
Jego zdjęcie ukazało się kiedyś w prasie z krótkim opisem wydarzenia i wkleiłam je do albumu, niezbyt regularnie prowadzonego. Wklejałam do niego przez pewien czas wyłącznie zdjęcia topmodelek. Przeżywałam wtedy okres topdebilny, wydawały mi się wszystkie takie piękne, wysokie, szczupłe, a jednak od jakiegoś czasu odpuściłam sobie. Teraz zbieram raczej cytaty, statystyki, rozmaite nowinki. Aż za dobrze wiedziałam, że nigdy nie będę taka jak topmodelki, ale naiwnie kolekcjonowałam ich zdjęcia. Jonatan, to wydarzenie sprzed wielu lat, zdaje się, z mojego okresu topmodelek, i tym bardziej jestem zaskoczona, znajdując jego poczciwą okrągłą buźkę dziecka wśród tych tyczek na obcasach defilujących na wybiegach z rozkołysanymi biodrami i wykrzywionymi ustami nadętymi kolagenem.
Jonatan jest słodki. Ma jasne włosy, które wyglądają jak białe, bo zdjęcie jest czarno-białe, a na takim tle blond włosy wydają się jeszcze jaśniejsze. Nosi ogromne okulary, o wiele za duże dla niego, szkła i oprawka zachodzą prawie na całe policzki, zakrywając połowę twarzy, zupełnie jakby pożyczył je od jakiegoś maszynisty czy spawacza, jak ich czasem pokazują w telewizji w filmach dokumentalnych. Ma miły, niewinny uśmiech sześcioletniego dziecka. Ubrany w koszulkę z krótkim rękawem, trzyma w drobnych rączkach piłkę do
9
nogi, o wiele za dużą jak dla niego. Kiedy chcę z bliska przyjrzeć się jego uśmiechowi, stwierdzam, że w rzeczywistości wydaje się smutny. Jakby chciał nam powiedzieć:
- A co ja zrobiłem takiego złego? Dlaczego wszyscy tak na mnie patrzą?
W tle zdjęcia, za Jonatanem, widać niewyraźnie drzewa ogrodu. Domyślam się, że mieszka w domu z rodzicami na wsi, a nie w wieżowcu, nie w wielkim mieście. W dniu, gdy zrobiono mu to zdjęcie, nie poszedł do szkoły. Zawieszono go za to, że pocałował dziewczynkę w swoim wieku. Dyrektorka szkoły oskarżyła go o molestowanie seksualne. Jonatan powiedział, że to dziewczynka prosiła go, żeby ją pocałował. Z tym wyjaśnieniem nie zgadzała się mama uczennicy. Skandal. Absolutna mętność. Mama Jonatana składała protesty.
Dyrektorka szkoły wydała wyrok:
- Sześcioletni chłopiec, który całuje sześcioletnią dziewczynkę, zachowuje się niewłaściwie. A wiek nie ma tu nic do rzeczy.
Historia ta wydarzyła się w Karolinie Północnej, oczywiście w Ameryce, nie wiem, gdzie by to się mogło jeszcze wydarzyć, a wiadomość dotarła aż tutaj. Telewizja, radio, kilka komentarzy w ciągu kilku dni, a potem ludzie zajęli się czymś innym, co też wydaje się normalne, a gdybym nie przeglądała tych starych stron w albumie, nigdy nie zadałabym sobie pytania: „Co też dzieje się z Jonatanem Prevette'em?"
Odnalazłam twarz tego chłopca, gdy przepisywałam właśnie cytat ze świętego Augustyna: „Kochaj i czyń, co chcesz". Uderzyło mnie to, czego nie zauważyłam za pierwszym razem, gdy wycinałam i wklejałam to zdjęcie. Wydało mi się, że w jego naiwnym uśmiechu odkryłam zalążek pytania, i starałam się wyobrazić sobie, kim jest teraz. Jak bardzo urósł? Czy rodzice zabrali go z tej szkoły? Czy zwyczajnie wyprowadzili się z Karoliny Północnej? Czy on ma jeszcze odwagę kogoś pocałować? Czego więcej się dowiedział?
A ta dziewczynka, co ona by nam powiedziała? A co mówi swojej matce?
10
Czy jeszcze o wszystkim jej opowiada, czy też zrozumiała i wszystko zachowuje dla siebie? Czy jeszcze prosi kogoś, by ją pocałował? I czego ją to nauczyło?
W wieku sześciu lat Jonatan poznał już, co to szczęście i smutek. W tym dniu, gdy dziewczynka powiedziała: „Pocałuj mnie", przez chwilę musiał zaznać czystej radości. W dniu, gdy zrobiono mu zdjęcie, za uśmiechem i wielkimi okularami maszynisty krył się jednak smutek. Ale jestem pewna, że smutek rozwinął w nim siłę ducha, i chcę sobie wyobrażać, że u Jonatana dzisiaj wszystko jest w porządku. Nie chciałabym, by był zrezygnowany, zgorzkniały, nieufny i samotny. Chcę wyobrażać sobie, że wciąż wierzy w to, co każdy dzień mu przyniesie, i w to, że każdy ranek zaproponuje mu coś nieprzewidzianego, ważnego, pięknego. Chcę go sobie wyobrażać szczęśliwego.
CZĘSC PIERWSZA
Naprzód, młodzieży liceum.
мШь
1
iach tul
:hcecie znać moje zdanre opowiem- trudno nu m, nawet na początku lipca. *
nie ma. ., i
tego ranka jedna wazka przei
inając kwadrat okna, które Z<
mam otwarte okno, czy to mroź, <
irofa ekologiczna, bo nigdy nie 1
гіпсе Will Соте, a mógłby n
/a tym często mam wrażenie-
inie jakiś ciężar. To otwieram).
/ka wydawała się cała nieb)
ha. przeźroczysta, taki szybk
l uwierzyłam w nią. Przele
■ co się narysuje, ale co
lcz°ny, jak ślady na pi:
ską. Istnieje toto przez
n si? obudziłam.
Iaśnie w chwili gdy
onJPjanA twojego Я
^Q?ie pójść spraW
1
Zapach tub er oz
Jeżeli chcecie znać moje zdanie - a jeżeli nie chcecie, to i tak wam powiem - trudno mi uwierzyć, że w Paryżu są ważki, nawet na początku lipca. Jestem raczej pewna, że ich nie ma.
Ale tego ranka jedna ważka przeleciała przed moimi oczami, przecinając kwadrat okna, które zostawiłam otwarte. Zawsze mam otwarte okno, czy to mróz, czy deszcz, śnieg czy katastrofa ekologiczna, bo nigdy nie wiadomo - może One Day My Prince Will Соте, а mógłby nadejść właśnie przez okno. (A poza tym często mam wrażenie, że się duszę, że przygniata mnie jakiś ciężar. To otwieram).
Ważka wydawała się cała niebieska i odrobinę szara, cała krucha, przeźroczysta, taki szybki cień, to było tak piękne, że nie uwierzyłam w nią. Przeleciała tak szybko, w ciszy, jak coś, co się narysuje, ale co znika, gdy tylko rysunek jest skończony, jak ślady na piasku giną pod najmniejszą falą morską. Istnieje toto przez dziesięć sekund, i już nie istnieje.
A potem się obudziłam.
I wtedy, właśnie w chwili gdy pomyślałam: czeka cię najpotworniejszy poranek twojego życia - bo dobrze wiedziałam, jak potworne będzie pójść sprawdzić wyniki i dowiedzieć się,
75
że oblałam - w tej samej chwili ujrzałam ważkę z mojego snu i powiedziałam sobie, że dziewczyna, która zaczyna najkosz-marniejszy ranek w swoim życiu od widoku ważki na tle kwadratu błękitnej przestrzeni, nie może być całkiem skończona.
I wtedy obudziłam się naprawdę. Potrzebuję dwóch lub trzech przebudzeń, by obudzić się do końca, na jasno, bez mgły w głowie czy w ciele. Zawsze dzieje się tyle rzeczy w tej fazie tak krótkiej, a jednocześnie tak długiej, osacza mnie naraz dwadzieścia pięć tysięcy rozmaitych doznań i nagle jedno z nich dominuje. Tego ranka najwyraźniej były to mdłości. Chociaż widziałam ważkę, a to przecież pierwszy znak negacji mdłości. Zaraz potem pojawił się drugi znak, jako że nic nie jest całkowicie nieuchronne, byle się nie poddawać i postanowić przeżyć następną minutę - i poczułam silny zapach kwiatów.
Spojrzałam ponad łóżkiem na stół do pracy. Na moim biurku, w wielkim wazonie, stała wiązka tuberoz. To ulubione kwiaty mojej matki i wzruszyło mnie, że pomyślała o tym potwornym ranku, który mnie czekał. Tuberozy mają zapach z innych stron, może z Orientu, jak pieprz i miód. Są piękne i proste, mają długie zielone łodygi, łagodne i delikatne, kwiaty białe jak migdały w cukrze. Ich zapach uderza do głowy, jest natrętny, ale nie mdły; ujmujący i jakiś inny. Powoli przenika pokój, niezauważalnie. Gdybym umiała pisać w taki sam sposób, w jaki tuberozy oddychają, takie jasne i oczywiste, wtedy może udałoby mi się opowiedzieć dzień, który miałam przeżyć, i wszystkie kolejne.
Pisać równie doskonale, jak doskonałe są tuberozy: bez komedii, nie przesadzając ze szpanerskim żargonem, bez kompleksów, ale z radością i prawdą i w moim własnym języku, pisać w sposób naturalny - to byłoby dobrze. Bez mętniactwa. Jestem bardzo świadoma wszechobecnej mętności - bywają nawet takie dni, kiedy mogłabym powiedzieć, że wyczuwam tylko to, ale jeżeli mam teraz od razu zdefiniować, co jest mętne, a co nie, to będziemy deptać w miejscu, kręcić się
16
w koło i się gubić. Jeżeli nie wymagam zbyt wiele, wróćmy do dnia zapowiedzianego jako najtragiczniejszy w mojej jak na razie krótkiej egzystencji, do dnia wyników matury.
Najważniejszego dnia dla każdej istoty ludzkiej normalnie zbudowanej, której dawało się do zrozumienia od wielu dni i nocy, że tę barierę należy koniecznie pokonać, by iść dalej -tylko dokąd?
2
Słoń w witrynie
Czy ważka była zjawą?
Albo też pochodziła z innej rzeczywistości, głębszej, która mi umyka, a która jednak jest częścią mnie?
Gdybym tylko dostała taki temat - albo podobny - z filozofii, mogłabym wówczas rozwinąć jedną czy dwie myśli, nie za głupie. Zamiast tego, ponieważ wszystkie tematy były beznadziejne, zauważyłam, że właśnie spędziłam cały rok na harówie, czytaniu, wkuwaniu, myśleniu, korepetycjach, dyskusjach z nauczycielami - no, może nie zawsze tak, jak bym powinna, a nawet raczej cały czas tak, jak nie należy, to znaczy na ostatnią chwilę, bo ja wszystko robię na ostatnią chwilę i czasem mam wrażenie, że moje życie jest jednym ciągiem ostatnich chwil - i w końcu nie miałam żadnego pomysłu na żaden z tematów, tak więc to wszystko było na nic albo prawie na nic, i to objawienie powiększyło pustkę w moim brzuchu, która w końcu ogarnęła resztę mojego ciała. Wobec takiej paniki wybrałam komentarz do tekstu. To rozwiązanie dla słabeuszy, nieuków, tych, co nic nie wiedzą. Jest metoda na komentarze, jakoś to idzie, znamy ją i zawsze można zapełnić kilka kartek, chyba że się jest beznadziejnym zerem. Zawsze można udać, że się coś umie.
Tekst Montaigne'a. I oczywiście, napisałam stek banałów. Truizmy, klisze, gotowe opinie. Rząd perełek.
18
Tylko to piszę, same banały. W rzeczywistości jestem beznadziejna. Wszystkie moje przyjaciółki twierdzą, że jestem genialna i piękna, i sympatyczna, i pozytywna, a moi rodzice mówią to samo i wszyscy sądzą, że jestem wspaniale pewna siebie. A gdyby tylko wiedzieli, jak bardzo mam siebie za zero! Wszystko mam nie tak. Wciąż jeszcze jestem dziewicą. Dziewięć dziesiątych (a raczej dziesięć dziesiątych) moich przyjaciółek od dawna już nie jest dziewicami, wszystkie mają plus minus jakiegoś chłopaka w swoim życiu, a ja nic. Pożałujcie, pożałujcie biedną małą kurkę bez miłości, miłą dziewczynę o prawdziwej cnocie, która nie wie, co znaczy miłość fizyczna, dzidzia w opakowaniu kobiety o zbyt grubych kostkach, za szerokich biodrach, za płaskim nosie, z uszami, co sobie mówią „dzień dobry", z dołkami za wysoko w policzkach i zbyt szpiczastą brodą, i która chodzi, poruszając się jak łodzie kolebiące się w porcie, gdy morze jest niespokojne.
Tak, mniej więcej tak wyglądam, taką mam sylwetkę. Tamtego dnia, idąc ulicą du Four w kierunku bulwaru Saint--Germain, ujrzałam w witrynie apteki odbicie dziewczyny w moim wieku. Miała śmieszny chód, dziwny sposób posuwania się naprzód, nie całkiem prosto. Wyglądało na to, że wahała się, czy iść na prawo, czy na lewo od swojego ciała, kołysała się w sobie jakby po to, by wybrać kierunek, wreszcie jednak ruszała, szła jednak naprzód, ale przykro było na to patrzeć, nie było to ani zgrabne, ani lekkie, kiwała się jak łodzie przy nabrzeżu wieczorem, gdy podnosi się bryza, i pif, i paf, i na prawo, i na lewo, ich pękate kadłuby kolebią się tam i z powrotem z chlupotem.
Dziewczyna wyglądała jak rozkołysany kadłub łodzi, gdy tak zbliżała się do mnie w witrynie apteki. Ta dziewczyna nie tylko wygląda jak łódź, powiedziałam sobie, ale i jak połowa słoniątka, z tymi odnóżami, co z wielkim trudem przemieszczają te dwa ogromne pośladki. Ależ ona jest ciężka! Im
19
bardziej zbliżałam się do odbicia dziewczyny, tym więcej odkrywałam podobieństw z własnym ciałem. Ten sam absolutny brak kruchości, wiotkości. To samo wrażenie, że nigdy nie oderwie się od ziemi, że całe życie spędzi na chlupotaniu. Nie zazdroszczę dziewczynom, które noszą się ze swobodą - przynajmniej mam to szczęście, że nie jestem zawistna - ale podziwiam sposób, w jaki układają swoje ciało, ich pewność siebie, dobre samopoczucie, które je przepełnia.
Nie mają żadnych problemów, wszystkie ich gesty przejawiają opanowanie, nikt ich nie uczył, widocznie przyszło samo, ot tak, może to kwestia genetyki. Kiedy zapalają papierosa, kiedy potrząsają karkiem i włosami, kiedy stoją wyprostowane przed czerwonym światłem na przejściu i dumne są, gdy ktoś się do nich uśmiecha, kiedy opierają się o mur z jedną nogą zgiętą, w oczekiwaniu na otwarcie drzwi liceum, obserwuję i podziwiam doskonałą koordynację ich ruchów. Żadnego zażenowania. Żadnego obciążenia. Można powiedzieć, że są w zupełnej zgodzie ze sobą, w zupełnej harmonii z wyobrażeniem własnego życia.
Wreszcie udało mi się zidentyfikować tę dziewczynę. Oczywiście, to byłam ja. Stanęłam naprzeciw niej, przed witryną apteki, i wybuchnęłam śmiechem na ten widok. Nie mogłam się powstrzymać, by nie powiedzieć na głos:
- Ależ ta łódź to ty!
Te gęste czarne włosy, ścięte nazbyt okrągło, i prawie na pazia, zbyt nadmuchane, te idiotycznie niebieskie oczy, bez żadnej iskierki, gładka porcelana, bez niuansów czy jakiejś nieregularności, która wzbudziłaby zainteresowanie, spojrzenie zbyt okrągłe jak moja fryzura, no i te zbyt masywne ramiona, i te staropanieńskie biodra - wreszcie rozpoznałam siebie w tym przechodniu z ulicy du Four.
- No i proszę spojrzeć na tę łódź - powiedziałam, wskazując na siebie palcem, biorąc pieszych na świadków.
Nie wyglądało na to, by się bardzo wzruszyli. Gdyby chociaż jedna z nich, albo jeden z nich - mężczyzna, kobieta, wszystko
20
mi jedno - zechcieli zatrzymać się i zapytać mnie lub pocieszyć:
- Nie martw się, dziewczyno, ja w twoim wieku też źle się czułam w mojej skórze.
Ale porwał ich strumień ulicy. Wszyscy się śpieszyli. I tak czy siak, ludzie ze sobą nie rozmawiają na ulicach tego miasta. Powiedziałam więc „do widzenia" łodzi-słoniowi w witrynie apteki i poszłam dalej. Nie wiem, dlaczego to spotkanie wprawiło mnie w bardzo dobry nastrój. No nie, już chyba wiem, dlaczego: powiedziałam sobie, że skoro wyszłam od takiego stwierdzenia, nie pozostaje mi nic innego jak tylko poprawić obecny stan rzeczy.
Kiedy startuje się z takiego down'u, że aż się naśmiewa z samej siebie na głos na ulicy przed obcymi, nie można nie wydostać się up, to jasne.
з
Co znaczy kochać
Kiedy się traci cnotę, podobno trochę boli. Ale ja uważam, że jeżeli się dostatecznie kocha tego, z kim się to robi, nie może to być tak naprawdę sprawa nie do pokonania.
- Nie wiesz, gdzie jest ból, ponieważ przyjemność i ból są często podobne - twierdzi moja przyjaciółka Jamina.
Odpowiadam jej:
- Jami, co ty opowiadasz, co to za tandetne gadanie psycho coś tam?
Ona na to:
- Ty nie możesz zrozumieć, a ja nie mogę ci wytłumaczyć. Jesteśmy w Małym Nawigatorze, przy skrzyżowaniu Ras-
pail-Montparnasse, pijemy kawę i palimy papierosy. Jami należy do moich czterech czy pięciu przyjaciółek i mówimy sobie wszystko; nasza średnia rozmów telefonicznych dochodzi pewnie do trzech godzin dziennie. „Mówimy sobie wszystko", tak się tylko mówi, bo trudno mi znieść tego rodzaju odpowiedź: „Nie możesz zrozumieć". Proszę ją:
- Powiedz mi, czego nie możesz mi wytłumaczyć, zgoda, ale nie mów mi, że nie mogę zrozumieć.
- No, słuchaj, tak właściwie jest, trudno to wytłumaczyć, nie możesz zrozumieć.
Jami denerwuje mnie do tego stopnia, że nie chcę przedłużać rozmowy. Nie będziemy się o to gniewać. Ludzie, którzy
22
mówią: „Nie możesz zrozumieć", prawdopodobnie mają rację, ale na ogół ten rodzaj odpowiedzi pozwalający wykręcić się od każdej dyskusji słyszę od dorosłych, od starych, a nie od dziewczyny w moim wieku, w dodatku jednej z moich najlepszych przyjaciółek. Przez cały ten rok starałam się zrozumieć. Profesor filozofii z liceum - bo drugiego miałam w domu, miałam dwóch nauczycieli filozofii, potrzebne mi było wsparcie - powiedział nam przecież:
- Przeżywacie rok pytań.
Czy miał na myśli lekcje i teksty, czy nasze własne życie? Nie przestaję zadawać pytań, pytam rodziców, ich odpowiedzi nie są nawet takie złe, udaje nam się mniej więcej porozumiewać - ale w tym wypadku uszanuję nieudolność Jami, bo rozumiem, że zasłania się kliszą dorosłych. To nie dramat, dopijemy kawy, zdusimy papierosy, rogaliki zostawimy - za każdym razem, gdy je zamawiamy, przyglądam się im i ich nie ruszam, są za tłuste - ucałujemy się, wsiądę do autobusu i podjadę w górę w kierunku Denfert, by wrócić do domu.
Odwrócę się, by spojrzeć na piękną sylwetkę Jami, na wysokich obcasach, z długimi miodowymi włosami, opadającymi na plecy. Wyobrażę sobie jej twarz, pewnie się uśmiecha, ma ten dar, że zawsze się uśmiecha, przynajmniej zamysłem uśmiechu. Sądzę, że to jej sposób obrony, dodaje jej to niewiarygodnego uroku, nie ma najmniejszych problemów z chłopakami, a jej obecny chłopak, Tomasz, zapożyczył od niej ten sam uśmiech. Pasują do siebie; jestem pewna, że mają więcej przyjemności niż bólu, gdy się kochają. Ale o tym też tak naprawdę nie rozmawiamy.
Nie należy sądzić, że mam obsesję. Jestem przekonana, że jest o wiele więcej, ale to o wiele więcej dziewczyn w moim wieku, które są jeszcze dziewicami, to nie są żadne zawody, to nie matura, nie ma terminu ważności i nie dają za to dyplomu. Właściwie nie rozumiem, jak można spać z kimś bez odrobiny miłości, i to jest to właściwe pytanie: czy tak można? Jami powiedziała mi:
- Nie, bez odrobiny miłości nie można.
23
To ją spytałam:
- Więc kochasz Tomasza? Jami odpowiedziała:
- Zależy, co rozumiesz przez słowo kochać. To nie jest ta wielka miłość. Dogadujemy się, i tyle.
A zatem nowe pytanie, ale tym razem nie zadam go Jami, nie pójdę dalej, nie przekroczę granic jej wstydliwości. Pewnego dnia mi o tym powie, ale nie w kawiarni, nie tete-a-tete. Powie mi przez telefon, około jedenastej wieczorem, jako że o wiele lepiej nam się rozmawia nocą przez telefon niż w dzień twarzą w twarz. Dlaczego prościej jest rozmawiać przez telefon niż twarzą w twarz? Nie staram się usprawiedliwić Jami, nawet jeżeli mam skłonności do wynajdowania usprawiedliwień dla każdego zachowania wszystkich tych, których lubię. Pytanie którego jej nie zadam, brzmi: „Czy wystarczy »doga-dywać się«, by oddać komuś swoje ciało?" I podpytanie: „Czy oddać swoje ciało, to tylko oddać swoje ciało?" I jeszcze podpodpytanie: „Czy należy to wyolbrzymiać, czy nie lepiej uznać, że to formalność, zrobić to raz albo dwa, przynajmniej spróbować, najwyżej potem porzucić?" Muszę być nieźle opóźniona w tej dziedzinie i dobrze widzę te subtelności, które oddzielają mnie od Jami. Co znaczy kochać? „Dogadywać się", tak po prostu? Jami nie jest hipokrytką, zostawiła miejsce wszelkim wątpliwościom: „To zależy, co rozumiesz przez słowo kochać".
Przypomina mi to nieco moją odpowiedź, gdy po raz pierwszy jakiś chłopak chciał się ze mną przespać.
- Lubię cię, Dawidzie - powiedziałam - ale cię nie kocham. Dawid był bardzo niezadowolony. Nawet niewiele brakowało, abyśmy się pobili w holu kamienicy: patetyczne!
4
Dźwięk śniegu na śniegu
Mam jeszcze w pamięci tę scenę, była komiczna, aż stała się upokarzająca.
Była siódma wieczór, kończyłam miskę mleka wymieszanego z płatkami zbożowymi i zastanawiałam się, czy od razu urządzić sobie seans skakania po kanałach w telewizji i opóźnić moment zabrania się do pracy, czy też zabrać się do pracy i bardzo szybko zdecydować, że tak naprawdę nie mam czasu, by solidnie popracować przed kolacją, więc jednak mogę pobawić się pilotem, przyrzekając sobie, że popracuję po kolacji. I powiedziałabym to stanowczo i na głos, gdyby ktoś zwrócił mi jakąkolwiek uwagę na temat mojej niezdolności do zabrania się do roboty. I odpowiedziałabym, że bardzo dobrze wiem, co robię - że nie jestem już dzidzią.
Zadzwonił domofon.
- Chciałbym rozmawiać z Manu. Odpowiedziałam:
- To ja, Manu. Kto tam?
- Dawid. Czy mogę wejść zobaczyć się z tobą?
- Nie, dlaczego?
- Muszę ci powiedzieć coś superważnego.
- Nie, Dawidzie, nie wejdziesz do mnie, nie jestem sama i nie spodziewałam się ciebie.
- No dobra, słuchaj, jestem na dole. Zejdź na chwilę, bądź
25
mila, muszę ci powiedzieć coś bardzo, bardzo ważnego. To nie potrwa długo.
Moja matka, która usłyszała dzwonek domofonu, spytała, kto to. Pomyślałam, że lepiej będzie zachować dla siebie tego typu niespodzianki i odparłam:
- Kolega, nie znasz, wracam za chwilę.
Dawid stał w holu wejściowym, przed drzwiami wychodzącymi na bulwar Arago. Mieszkamy w ogromnym budynku, mamy dwa wejścia, między dwoma podwórzami, jedno wychodzi na Arago, drugie na plac Denfert. Był dziwacznie ubrany, nigdy nie widziałam, żeby ktoś w naszym wieku tak się ubrał. Miał na sobie spodnie pumpy i żółte podkolanówki, brązowe sznurowane półbuty, żółty sweter w serek, a nie pod szyję, z koszulą pod spodem, a rogi kołnierzyka były równo wyłożone na wierzch. Był absolutnie śmieszny. Wybuchnęłam śmiechem.
- W co ty się bawisz, Dawidzie? Przebrałeś się? Wyglądał na zakłopotanego. Uśmiechnął się. Zauważyłam,
że nad czołem zrobiono mu coś w rodzaju zadartego kosmyka, który trzymał się zapewne dzięki lakierowi, i nagle zrozumiałam.
- Przebrałeś się za Tintina, żeby przyjść mi powiedzieć coś superważnego?
Dawid:
- Nic na to nie poradzę. To nie tak. Wracam z pracowni fotograficznej znajomych moich rodziców, niedaleko stąd. Miałem sesję zdjęciową, robią ogromne zdjęcie na temat Tintina i potrzebowali pięćdziesięciu Tintinów, wszystkich identycznie ubranych i uczesanych. Mam z tego trochę kasy. Nie miałem czasu się przebrać, a ponieważ przechodziłem przed twoim domem, wolałem zatrzymać się od razu, żeby ci powiedzieć coś superważnego.
Nie mogłam przestać się śmiać. Zdziwiło mnie, że Dawid przyszedł bez uprzedzenia, przecież wcale nie jest bliskim przyjacielem, może mnie to też zirytowało, ale zapomniałam o mojej reakcji na jego widok w roli Tintina, w holu we-
26
jściowym budynku. I nie mogłam robić nic innego, tylko się śmiać. Było mi głupio ze względu na Dawida. Uczynił gest, bym zapomniała, z czym przyszedł, i żebym przestała. Nabrał powietrza jak przed wskoczeniem do basenu.
- Manu - rzekł. - Czy ty darzysz mnie uczuciem?
- No tak, Dawidzie, lubię cię, dlaczego pytasz?
Zbliżył się do mnie, wyglądał coraz bardziej poważnie i uroczyście mimo przebrania.
- To nie to. Pytam, czy mnie kochasz.
Nie chciałam ciągnąć tematu, ale on mówił dalej:
- To, co chcę ci powiedzieć, jest superważne i od miesięcy czekam, żeby ci to powiedzieć. Kocham cię. Myślę o tobie przez cały dzień i co wieczór, cały czas siedzisz mi w głowie. Kocham cię. Czy ty kochasz mnie tak jak ja ciebie?
- O czym ty mówisz, Dawidzie? Co ty opowiadasz?
Teraz jego oddech stał się trochę cięższy, bardziej przerywany, i odniosłam wrażenie, że przygotował całe przemówienie, zanim tutaj przyszedł do mnie na dół, przebrany za Tintina, i że recytował je śmiertelnie poważnym tonem. W jego kocich oczach widziałam niby płyn czy światełko wyglądające na płynne. Jego oczy były jak opętane, nieco mętne, wyrażały coś, czego nie zauważyłam w liceum czy w budzie, czy gdziekolwiek. To był inny Dawid, komiczny na początku, ale teraz nieco dziwaczny. Mówił dalej:
- Manu, podjąłem dzisiaj kilka istotnych decyzji dotyczących nas obojga. Pierwsza, nie będę cię więcej nazywać Manu jak oni wszyscy, ale Manuella, to twoje prawdziwe imię, twoja prawdziwa tożsamość, rozumiesz? To nie jakiś skrót, jakieś przezwisko kolegów, jak w teku rozmowy w autobusie czy w kawiarni. Imię kobiety to poważna sprawa, ty jesteś Manuella! Moja druga decyzja jest taka, że nie mogę już dłużej kochać cię bez dowodów z twojej strony i musimy pójść razem do jakiegoś łóżka i uprawiać w nim miłość.
- Co?
Przerwał i zbliżył się do mnie jeszcze bardziej, a ponieważ cofałam się, gdy on szedł naprzód, moje nogi oparły się o krytą
27
skórą ławę stojącą wzdłuż ściany. Usiadłam, co go chyba uspokoiło, bo usiadł obok mnie, chociaż bardzo blisko. Przez chwilę nic nie mówił, jak gdyby czekał na moją odpowiedź. Im dłużej milczał on, tym dłużej milczałam ja i upewniałam się w duchu, że jednak powinnam mu szczerze odpowiedzieć, nawet jeżeli nie chciałam go skrzywdzić. Lubię Dawida, tak jak wszystkich chłopaków, z którymi się spotykam, ale to kolega, i do tego nie taki prawdziwy - a poza tym tyle czasu go znam! Za długo. Pewnie poznałam go w przedszkolu, widywałam na milionach przyjęć urodzinowych, pewnie jeździliśmy razem na zielone szkoły i na śnieżne szkoły i pewnie się odnajdywaliśmy i gubiU, przechodząc z klasy do klasy, i oboje widzieliśmy siebie, jak wyrastamy, starzejemy się. Spędziliśmy ze sobą tyle chwil, ale nigdy sami, i pewnie raz go pocałowałam, tak, to prawda, ale nic takiego, na jakimś wieczorze, w usta, bo powiedział mi coś, co uznałam za bardzo wzruszające. W porządku, zgoda, wyrósł, ale nie mogę uważać go za kogoś w moim wieku, a jeszcze mniej za istotę seksualną. Nie wiem, skąd mu przyszło do głowy, żeby ze mną chodzić, jak to się wtedy mówiło - spać z kimś czy uprawiać miłość -jak on to wyraził. Dlaczego wybrał mnie? Wzięłam go za rękę, co pewnie było błędem, ale czułam, że należało to zrobić, by uświadomić mu prawdę.
- Dawid - powiedziałam - zrozum mnie, lubię cię, ale nie kocham.
Uścisnął mi rękę mocno, gwałtownie.
- To niemożliwe. Nie zdajesz sobie sprawy, że nie przestajesz uśmiechać się do mnie i patrzeć na mnie, właśnie na mnie, w klasie czy gdzie indziej. Jesteśmy podobni do siebie, jesteśmy stworzeni, by być razem.
Wyrwał rękę i chciał przyciągnąć mnie do siebie.
- Nie możesz powiedzieć, że jest inaczej - rzekł. - Zauważyłem przecież, że nie wychodzisz z żadnym chłopakiem. To dlatego, że czekasz na mnie, Manu, czekałaś, żebym ci to wszystko wyznał.
Uśmiechnęłam się.
28
- Wydawało mi się, że nigdy więcej nie będziesz mnie nazywał Manu.
- Niemiła jesteś - skwitował.
Nagle wydał się zagubiony. Miałam wrażenie, że wyrecytował wszystkie te dobrze przygotowane zdania - może je napisał i nauczył się na pamięć, a teraz nie nasuwało mu się nic, co mógłby powiedzieć. Ale ja nie miałam ochoty być „niemiłą". Dla mnie to straszne, to ostatnia rzecz, o którą chciałabym być posądzona, przez cały czas robię wszystko, by uniknąć „bycia niemiłą" wobec przyjaciół, wobec kogokolwiek. Nie znoszę konfliktów. Kłótnie w domu to nie to samo. Uważam, że to absolutny porządek rzeczy i gdyby w domu nie było pyskówek, a raczej gdyby mój ojciec czy matka nie wydzierali się na mnie - a ja bym nie odpowiadała - świat nie byłby normalny. Ale z przyjaciółmi, a zwłaszcza z przyjaciółkami, cały czas lękamy się konfliktów. Znam te „niemiłe" dziewczyny. Staram się taka nie być. Odczekałam chwilę. Dawid powtórzył:
- Naprawdę jesteś niemiła.
- Ależ nie, Dawidzie, powiedziałam ci prawdę, to wszystko. Kiedy chłopcy nie mają nic więcej do powiedzenia, co
robią? Czasami odchodzą, czasami postanawiają bawić się w mężczyzn i robić różne rzeczy, działać, rzucać się. Powinnam była wstać i zostawić go tam, ale nie zdążyłam. Złapał mnie za oba ramiona i chciał przechylić na ławie i przykleić się do mnie, żeby mnie pocałować czy co innego. Wiercił się na poziomie brzucha, jakby chciał zacząć, nie wiem jakie ćwiczenie. Niewiele brakowało, a rąbnęłabym go pięścią. Szybko się oswobodziłam. Nie potrafił mnie przytrzymać. Przynajmniej moja waga przydaje się w takich przypadkach, jestem zbyt okrągła i za silna. O mały włos się nie pobiliśmy. Wstałam, zrobiłam krok do tyłu.
- Jesteś naprawdę głupi - powiedziałam. - Teraz już dość. Przecież nie będziemy się bić.
Nadal siedział w tych swoich pumpach, żółtych skarpetach oraz brązowych sznurowanych butach, a nad czołem kosmyk
29
był cały rozwichrzony, i znów zachciało mi się śmiać. Powstrzymałam się jednak, bo Dawid był też nieco patetyczny. Zrobiło mi się go żal.
- No, Dawidzie - starałam się mówić łagodnie - muszę iść na górę, na kolację, matka na mnie czeka. Cześć!
Już chciałam go ucałować, jak to my wszyscy i wszystkie cały czas robimy - ileż to czasu spędzamy na cmokaniu, nie możemy się powstrzymać, prawy policzek, lewy policzek. Ludzie sądzą, że to nic nie znaczy, ale ja to lubię, poza tym wszyscy to robimy, to nasz gest. Powstrzymałam się jednak, przecież widziałam, że go zraniłam.
Wyglądał tak młodo, tak krucho, aż zapomniałam, że jest jakieś sześć miesięcy starszy ode mnie - po raz pierwszy w życiu doświadczyłam uczucia, że mogłabym być matką, jego matką. Po raz pierwszy odczułam to, co moja matka stara się przekazać, mówiąc o swoim stosunku do mnie: „Jesteś moją córeczką", i za każdym razem mam do niej pretensje, że nie chce mnie traktować jak osoby dorosłej. Ale ona bardzo dobrze potrafi wytłumaczyć, jakie to trudne. Przed Dawidem w stroju Tintina miałam to dziwne uczucie, że mogę być matką.
Otworzył drzwi i wyszedł na bulwar. Zdaje mi się, że był to kwiecień. Pyłek z kasztanowców unosił się na wysokości przechodniów. Przypomniał mi się śnieg i chciałam zaraz wyjść, by poczuć na twarzy ten „śnieg" z kasztanowców, ale musiałam zachować ostrożność: Dawid mógł czekać na ławce, trochę dalej na rogu chodnika, przed placem. Zorientowałam się się, że łatwo go zranić, ale przecież on też bardzo mnie zaszokował. To było okropne, że się na mnie położył, że próbował zapanować nade mną. To szczególnie odcisnęło się w mojej pamięci. Najlepszy dowód, że jeszcze dzisiaj o tym mówię. Może dlatego, że nie znoszę być bierną. Nie znoszę, gdy się mnie do czegoś zmusza. A przecież przeżyłam parę incydentów tego rodzaju z innymi chłopakami, niektórzy byli równie śmieszni, niektórzy nieco bardziej niebezpieczni - nie wiem, dlaczego właśnie jemu nie mogę wybaczyć. Wróciłam na górę do domu.
30
Chciałabym mieć słuch na tyle wrażliwy, by usłyszeć dźwięk pyłku kasztanowca, gdy spada na ziemię. Jeszcze bardziej wrażliwy, by usłyszeć śnieg spadający na to, co już jest śniegiem. Nikt nie może usłyszeć tego dźwięku, chociaż wiem, że istnieje, ale pod inną nazwą. Chciałabym móc określić to rzeczywiste zjawisko, które jest równie piękne i nieuchwytne jak biały zapach tuberoz, jak cisza, która przypomina muzykę.
5
Dawid ma czerwone włosy
Gdy zobaczyłam się z Dawidem na dragi dzień w szkole, powiedział:
- Przysięgnij, że nikomu nie powiesz.
- Spokojna głowa - odparłam - przysięgam.
Potem straciłam go z oczu, nie chodziliśmy na te same zajęcia, a tak naprawdę porozmawialiśmy ze sobą o wiele później, dopiero w przeddzień matury, pewnie pogadaliśmy z dziesięć minut, wychodząc z Uceum. Przez cały czas rozmowy miałam wyrzuty sumienia. Ale on wydawał się bardzo spokojny, na autentycznym luzie. Ufarbował sobie włosy na czerwono, palił coś ogromnego, uśmiechał się w próżnię, gapił się tylko w chodnik pod nogami. Ani razu nie podarował mi swojego płynnego kociego spojrzenia. Powiedział:
- Kocham inną. Ona też mnie kocha.
Odjęło mi to część wyrzutów sumienia, chociaż nie całkiem, bo nie byłam pewna, czy mówi prawdę. Jego włosy bardzo urosły, miał loki na karku i przy uszach. Wcale nie przypominał już Tintina. Był chudy, prawie blady. Podobno zdał z oceną dobrą.
6
Dziewictwo, cnota, wola
Nie mieszczę się w statystykach. Jeszcze nie tak dawno je czytałam. To dane regularnie podawane w dziennikach i czasopismach - jakby to był temat number one, pasjonujący dorosłych, skoro to oni zamawiają sondaże i za nie płacą: w wieku siedemnastu lat Francuzki utraciły dziewictwo. Ponieważ siedemnastka stuknęła mi dobre jedenaście miesięcy temu, nie mieszczę się w statystykach.
Oczywiście, wolałabym, żeby to się stało teraz, ale też nie mam ochoty, by wyglądało to na akt załatwiony, bo tak trzeba. Większość moich koleżanek weszła już do statystyk, wydaje mi się, że wiem, z kim to zrobiły. Czy kochały tego chłopaka? Nie bardzo, a jednak coś się stało. Jeżeli nie odczuję żadnej ochoty na miłość, będzie to trudne. Nie znaczy to, że chcę pozostać poza statystykami. Odpowiadałoby mi, gdybym była jak wszystkie inne, ale chciałabym, żeby było dobrze, żebym z tego wyszła trochę inna, odmieniona. Wolałabym pokochać.
Jednocześnie ani mnie to martwi, ani zachwyca. Nie wstaję co rano, składając śluby wobec pustego nieba:
- Pozostanę dziewicą aż do ślubu.
Spotkałam pewną osobę któregoś niedzielnego wieczoru, w pociągu, kiedy wracałam z Rambouillet, gdzie odwiedziłam dziadka. Dziewczyna była raczej nieskrępowana, raczej bezpośrednia. Manifestowała postawę, że niby jest taka szczera i otwarta.
33
- Czy mogę usiąść naprzeciwko pani? Czy mogę zadać pani pytanie?
Była w moim wieku, sądzę, albo prawie, i zaskoczył mnie już sam fakt, że mówiła mi pani. Miała ściągnięte włosy, spinkę, jasne oczy, golf pod tyrolską zieloną kurtką, takie brązowawe dżinsy, sznurowane timbersy, dziwna mieszanina, wygląd trochę byle jaki, pomieszanie stylów. Od razu spytała:
- Czy jest pani dziewicą? Spojrzałam na nią zdumiona.
- Odbiło ci? Nie twój interes!
Uśmiechnęła się, ukazując białe, równiutkie zęby, będące zapewne wynikiem trzech bolesnych lat zakładania aparatu, ale teraz te zęby były doskonałe, dobra robota. Uniosła jedną rękę.
- Nie kłócimy się, ja pani nie napadam, nie zajmuję jej terytorium, tylko pytam. To zwyczajna wymiana zdań.
Zablokowało to mnie jeszcze bardziej. „Wymiana" to zwrot, którego nie cierpię. Zaczęłam go słyszeć jakiś rok czy dwa lata temu, przede wszystkim od niektórych nauczycieli, potem usłyszałam w telewizji, a jeszcze potem po trochu wszędzie. Dosyć szybko dostrzegłam różnicę między tymi, co mówią: „wymiana", a pozostałymi, którzy darują sobie niepotrzebny wstęp, ten sztuczny aspekt sympatii. Sądzę, że można odgadnąć lub zdefiniować częściowo, jacy są ludzie, poprzez słowa, których używają. W każdej sprawie staram się nie mieć żadnych uprzedzeń, być naprawdę, ale to naprawdę tolerancyjna, jestem nawet wielką zwolenniczką przypadkowych gadek z nieznajomymi. Nawet dość często narzekam, że nie można odezwać się do kogoś, nie będąc mu przedstawionym na ulicy, w autobusie czy w kawiarni, gdy naprzeciwko ma się twarz inną, interesującą, gdy ma się ochotę wyjść ze swojej samotności. Ale takie obwieszczenie, że to zwyczajna wymiana zdań, każe mi się mieć na baczności i odnoszę wrażenie, że ktoś chce mi narzucić jakiś styl, zintegrować z jakąś rodziną, która wydaje mi się dosyć wyraźna, ale zarazem dosyć niewyraźna, której nie udaje mi się zde-
34
fmiować, bo nie dysponuję dostatecznym słownictwem, do której jednak nie mam ochoty należeć.
Nie odpowiedziałam, ale nie zniechęciło to dziewczyny o białych zębach, równiutkich po aparacie. Zachowywała się tak, jakby każdy przejaw mojej wrogości był dodatkową zachętą do naszej „wymiany".
- Czy wie pani o istnieniu DCW?
Nie odpowiedziałam. Potrząsała swoimi papierami, wyjaśniając mi:
- DCW znaczy Dziewictwo, Cnota, Wola. Jest to stowarzyszenie. Pomysł polega na zebraniu wszystkich, którzy trwają w dziewictwie aż do ślubu. Czy chce pani przystąpić? Oto papiery.
Ta dziewczyna zaczynała mnie zadziwiać, nie mogłam się powstrzymać, by jej nie spytać:
- Trzeba płacić składkę?
- Nie, wcale nie. Nie ma pieniędzy, nie ma zobowiązań. To tylko stowarzyszenie, nic więcej, wielkie zebranie wszystkich tych dziewcząt i chłopców, którzy chcą zachować to, co w nich samych najświętsze, aż do ślubu. Składamy sobie przyrzeczenie podczas wielkiego dorocznego zgromadzenia. Co dzień zdobywamy nowych członków.
Mówiła z przekonaniem, nie jako działaczka, głosem niewymuszonym, choć stanowczym, nie przestając się uśmiechać.
- Ruch powstał dziesięć lat temu w Stanach Zjednoczonych i ma dzisiaj zwolenników w Korei Północnej, w Japonii oraz w przeszło osiemdziesięciu krajach świata.
Podsuwała mi papiery. Wszystko odepchnęłam ręką. Kładła je na moich kolanach. Odpychałam je na jej kolana. Znów zaczynała. Co za nachalna dziewczyna! Zadałam jej pytanie, które zabija:
- A jak sprawdzacie, że wasi członkowie pozostają w dziewiczym stanie? Są egzaminy? Badają ich lekarze?
Przybrała obrażoną minę.
- Przecież wszystko opiera się na zaufaniu! Nikt nie kłamie. Jest jeszcze litera P, jak Prawda.
35
Wydawało mi się, że wszędzie wciska duże litery. Miałam już tego powyżej nike'ów. Podjęła trzecią próbę przerzucenia swoich papierzysk na moje kolana, a ja znów je odepchnęłam; te manewry stawały się groteskowe. Powiedziałam sobie: tylko się nie denerwuj.
- Słuchaj no - powiedziałam jej - mówię ci na ty, nie dlatego, że cię lubię, tylko że na ogół wszyscy w moim wieku mówią sobie na ty. Powiedziałaś mi, że mi się nie narzucasz. Dobra. Cnota, cnota, zgoda, mogę chcieć, z tym że pierwszą cnotą jest szacunek dla innych, ich milczenia i ich przestrzeni, tego was tam nie nauczono, w DCW?
Przybrała znów tę obrażoną minę, ale próbowała się uśmiechać.
- W takim razie jest pani przeciwna wymianie? To nie jest zachowanie zbyt nowoczesne.
Pociąg pędził między domkami i magazynami. Był wieczór. Tak bardzo lubię pociąg, odrywa od rzeczywistości. Przy prędkości i powolnym opadaniu słońca, z przymkniętymi do połowy oczami mogłam osiągnąć to, że budynki i przestrzenie między nimi, płaszczyzny pionowe, bryły poziome, dachy, słupy, drzewa, wszystko, co służyło dekoracji dla przejeżdżającego pociągu, że to wszystko mieszało się, tworząc nieprzerwane płótno barw, kresek i plam, abstrakcyjnych form. Kiedy znajduję się w pociągu, jest to jedno z moich ulubionych zajęć: efemeryczne produkowanie obrazu, który umyka, w miarę jak powstaje. To przyjemne. Czasami usypiające.
- Postaram ci się wytłumaczyć - oświadczyłam pannie DCW. - Nie mam nic przeciwko rozmawianiu z nieznajomymi, nawet to uwielbiam! Ale jeżeli nie mam ochoty, to nie mam ochoty. W chwili gdy usiadłaś naprzeciwko mnie z papierami, myślałam o moim dziadku, którego właśnie opuściłam i który jest bardzo chory, widzisz, tak chory, że raczej paru lat nie pożyje. Nie miałam więc nawet najmniejszej ochoty, żeby mnie ktoś namawiał do sekty. Widzisz, to nie był najlepszy moment.
36
Wycofała papiery, przycisnęła je do austriackiej kurtki, na wysokości piersi.
- Zabraniam pani wymawiania tego słowa, nie jesteśmy sektą.
- Przepraszam cię - powiedziałam. - Ja w każdym razie usiądę gdzie indziej i bardzo cię proszę, byś nie próbowała iść za mną.
Wydała nieco ostry śmiech, zdławiony w tej samej chwili, w której miał się rozwinąć.
- Och, to mi się na pewno nie przytrafi.
Musiałam przeskoczyć przez jej nogi, które wyciągnęła w przestrzeni między ławkami, jakby chciała przeszkodzić mi przejść. Jakby zależało jej na fizycznej konfrontacji. Usiadłam na drugim końcu wagonu, a gdy pociąg dojechał do dworca Montparnasse, wysiadłam ostatnia. Przez okno widziałam ją na peronie, wyobraźcie sobie, że już pokazywała swoje druki jakiemuś facetowi, który spojrzał na nią z miną mniej więcej tak samo zdumioną jak moja, gdy spytała mnie, czy jestem dziewicą. Sądziłam, że zaśmieje się jej w twarz, ale zaczął jej słuchać i odeszli razem w kierunku ruchomych schodów. Dyskutowali ostro, wielkie argumenty, gestykulacja.
Wtedy byłam z siebie bardzo zadowolona, pewna, że zareagowałam właściwie. Później zastanowiłam się, powiedziałam sobie, że może to ten chłopak na peronie miał rację. Tracę czas, narzekając, że nie dość ze sobą rozmawiamy w życiu, że wszyscy jesteśmy jak głuchoniemi zajmujący osobne miejsca w pojazdach pędzących trzysta kilometrów na godzinę nie wiadomo do czego, a gdy ktoś się do mnie odzywa, to pod pretekstem, że jest ubrany byle jak i rzuca trochę niemodnymi teoriami, odmawiam rozmowy. A gdzie jest twoja ciekawość? „Wymiana" może by ci pozwoliła dowiedzieć się, co popycha ludzi do przestrzegania DCW w przeszło osiemdziesięciu krajach świata;
37
nie byłabyś przekonana, ale zapytałabyś dziewczyny, jak ona widzi chłopaków i pocałunki, i flirt, z kim o tym rozmawia i jak sama trafiła do tego rachu. Gdzie jest twoja ciekawość innych, czy jest to tylko ciekawość zwrócona na tych, którzy są do ciebie podobni? Musisz wiedzieć, czego chcesz, Manu.
7 Czarny to kolor dnia
Nie mieszczę się w statystykach. Nie mieszczę się też w kolorach.
Włóczymy się po butiku w bardzo modnym stylu, bardzo na fali. Sprzedaje się tu przedmioty luksusowe, ubrania, dodatki, bransolety, wieczne pióra o kształtach, jakich nie znajdzie się nigdzie indziej. Książki i płyty CD nie są podobne do żadnej książki ani żadnej płyty CD. Są to czasami mętne zdjęcia. Wszystko jest alternatywne, nie ma nic codziennego czy banalnego. Podobno jest to miejsce najbardziej in w całym Paryżu. Przyglądam się ludziom, dziewczynom, parom mężczyzn ze sobą i parom kobiet ze sobą, wchodzą i schodzą schodami przy muzyce bardzo New Age albo też bardzo alternatywnej, w stylu, co to ta sama nuta ciągnie się przez godzinę, na podobieństwo japońskiego fletu. Uderza mnie coś, czego nie mogę uchwycić, coś, co mnie nagle oddziela od całego tego tłumu. Wreszcie rozumiem:
- Na czarno, wszyscy są na czarno.
Kurtki, bluzy, spodnie, puchówki, spódnice, skarpety, czapki, koszule, podkoszulki, trampki czy botki, sandały czy klapki, wszystko jest czarne. Wszyscy noszą się na czarno. Mówię do matki:
- Albo ty jesteś za stara, albo ja jestem za młoda, ale ani ty, ani ja nie jesteśmy tutaj w odpowiednim kolorze.
Wychodzimy. Na zewnątrz, na ulicy, mam wrażenie, że
39
wszystko jest w czerni, że wszyscy ubierają się na czarno. Co to znaczy? Po czym ci ludzie noszą żałobę? Po kim? Idą na pogrzeb czego? Czy to ceremonia, czy manifa, czy to film? Tak, w porządku, OK, wiem, taka jest moda, wyszczupla sylwetkę. Dały temu początek gwiazdy rocka, a teraz wszyscy je naśladują, bo wszyscy naśladują wszystkich, nawet jeśli nikt nikogo nie rozumie, dobra, mogę się z tym zgodzić. W budzie jest to samo: od kiedy zafrapowała mnie historia z kolorem w butiku, czasami rano widzę tę samą dominantę, ten sam mundurek.
I mam ochotę zastopować ich w tej powolnej i całej czarnej procesji ku życiu i ku śmierci i powiedzieć im: „Ej! Wy, faceci, dziewczyny, z czym się tutaj afiszujecie, co?". A właściwie zapytam wprost: „Czego wy się boicie? Bo skoro tak się upodabniacie wszyscy jedni do drugich, to czegoś się boicie. Czy dla was kolor dnia to jest właśnie to? To kolor nocy?"
8 Zycie to nie komedia muzyczna
s
Śnię tylko o wodzie.
Wszystkie moje sny dzieją się na jeziorach, na morzu, na rzekach. Jestem w wodzie, choć nie pływam, lecę. Przemieszczam się bardzo szybko, nie pod wodą, lecz tuż nad nią, tuż nad taflą. Pędzę, docieram daleko i nie sięgam żadnego horyzontu. Odsuwa się, w miarę jak podążam naprzód.
Nie jest to niepokojące, bo nie dzieje się nic nieprzyjemnego ani mętnego na końcu snu. W danej chwili urywa się zwyczajnie i otwieram oczy, potem znów zasypiam i staram się najusilniej powrócić do latania nad samą taflą wody, by odnaleźć pierwszy sen. Bardzo lubię odnajdywać przerwany sen, jest to dosyć trudne, ale można tego dokonać, a kiedy się uda, jest to sen czysty. Mam wrażenie, że coś wygrałam.
Często, między trzynastym a piętnastym rokiem życia, jak mi się wydaje, sen o wodzie źle się kończył, mur, metal, coś brutalnego, i cierpiałam, nie mogłam tego znieść, bałam się wtedy i budziłam z krzykiem. Teraz jest to o wiele bardziej płynne, a rzeka, jezioro czy morze nie prowokują mnie do krzyku. Może dlatego krzyczałam w wieku od trzynastu do piętnastu lat, że byłam na początku mojego dorastania i miesiączki. Ale może był i inny powód. Dzisiaj wszystko jest elas-tyczniejsze, czuję się dobrze, mój jedyny problem to robić co
41
tylko się da, by pozostać w wodzie, dalej mknąć z prądem, nie wyjść ze snu. Kiedy wychodzę ze snu gładko, czuję, że będzie mi dobrze przez cały ranek, że będę w czystym humorze. Moje noce określają część moich dni.
Matka zwróciła mi uwagę, że używam słowa „czysty" coraz częściej. Czysty film, czysty piosenkarz, czysta ocena w klasie, czysty wieczór, czysty talerz spaghetti, czysta płyta CD, Święty Mikołaj jest łajdakiem, James Bond, Mary Poppins, to czysty spektakl.
- A co wolisz, żebym mówiła: czysty czy „kurde"? Poprzedniego wieczoru powiedziała mi, że wciąż mówię
„kurde", że używam tego słowa jak przecinka, żeby wypunktować wszystkie zdania. Moja odpowiedź wywołała jej reakcję, ale ona jest bardzo inteligentna i zawsze potrafi wykasować agresję z mojego głosu, żeby wszystko przerobić na miłość.
- Przepraszam cię, kochanie, wszyscy mamy jakieś tiki językowe. Zapomnij, co powiedziałam, to nie była krytyka.
- To nie była krytyka - zauważyłam - ale nie możesz sobie odmówić zwrócenia mi uwagi.
- Masz rację, kochanie - odparła - ale to dlatego, że cię kocham.
Ucałowała mnie. Przez trzy lata ona i ja praktycznie się nie całowałyśmy, a ja całowałam tylko ojca. Teraz jest raczej na odwrót. W porządku, stałyśmy się z mamą wspólniczkami, jest to zadziwiające, gdy pomyślę o tych wszystkich kryzysach w przeszłości; zmieniło się w ciągu jednej zimy, to dosyć krótki czas. Pewnego dnia, nie wiem dlaczego, znów jej zaufałam, a ona otworzyła mnie na cały jej świat. Możemy się dotykać, możemy rozmawiać, kupować razem rzeczy, rozmawiać o przyjaciołach i problemach, nie czuję już irytacji, będąc przy niej, ani niczego negatywnego; umie spowodować, bym mówiła, a mnie udaje się jej odpowiedzieć. Nie czuję już do niej wrogości i uważam, że to wielkie zwycięstwo zarówno moje, jak i jej. Łzy rodzące się w jej oczach, gdy sprawiam
42
jej ból, nie są odtąd liczniejsze od tych, które podchodzą do moich, gdy ona mnie rani.
- Ja też ciekoam - powiedziałam.
Tej rzeczy mnie też rodzice nauczyli: możliwości mówienia „koamcie", kilka razy dziennie. Desakralizacja tego słowa. Teraz to jest jak tik - kiedy kończymy rozmawiać przez telefon, mówimy sobie „koamcie". Co nie przeszkadza, że są też łzy, ale łzy w rodzinie nie mają nic wspólnego ze łzami poza nią, to nie ten sam smak, nie ta siła. Po jakimś czasie, po trzaskaniu drzwiami, milczeniu, ktoś puka do moich drzwi, potem w końcu otwieram, są wyjaśnienia, później przeprosiny i wreszcie pocałunki. Pozostaje pewność, że się na koniec pogodzimy i będziemy się kochać, i w takiej chwili łzy odgrywają swoją rolę i poprawiają samopoczucie. Długo nie chciałam uznawać takich rzeczy, ale teraz nie tylko uznaję, ale i przyjmuję, przynosi mi to ulgę i podtrzymuje na duchu. Nie uzewnętrzniam miłości, ale w sobie mam jej dużo. Jami, Dolce, Daf i Buszka, wszystkie mi mówią:
- Nie zna