13271
Szczegóły |
Tytuł |
13271 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
13271 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 13271 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
13271 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Wiersze
Marian Hemar
Kolęda 5
Moje wielkie odkrycie 6
Teoria względności 10
Życzenie 12
Testament Chopina 13
Gdybym... 14
Grudka ziemi 15
Kochać nie warto 18
Dwie Ziemie Święte 19
Ból serdeczny, rozwagi wstrzymywany siłą 20
Wstęp do bajek 20
Mixta composita 21
Romans w słowniku 24
Wierszyk nie całkiem sentymentalny 26
Intermezzo 27
Epitafia 28
Przypowiastki 30
Z "Ogrodu fraszek" 31
Żywot człowieka w Polsce wytwornego 32
Gwiazda i dziewczyna 34
Nierozsądne wychowanie 35
Przekleństwo inteligencji 37
Ej, uchniem! 38
DO PANA MINISTRA Mariana Hemara 40
Uczeń czarnoksięski 42
Powrót Odysa 44
Ballada o sytuacji bez wyjścia 45
Ballada freudowska 45
Kanegiryki i elegie o prawdziwych pieskach 46
Melodia paryska 51
Jaśminowa altana 52
Gałązka jabłoni 53
Złudzenie optyczne 53
Zawód: literat 54
Polowanie 54
Warszawa 1934 55
Cierpienia młodego Wertera 56
Termos 56
Krzyk nad Wisłą 57
Pułkownik i poeci* 57
Polska hagiografia 59
Sprawiedliwość 62
Recenzent 63
On 64
Antolek o psychoanalizie 65
"Małżeństwo doskonałe" 66
Parafraza 69
Apostrofa do ojczyzny 70
A chi la vittoria? 70
Parademarsch 71
Co lepsze 71
Pirat eteru 72
Dyktator 73
Do przyjaciół niemieckich 73
Odpowiedź 74
Do generała 77
Inwokacja* 79
Modlitwa do Matki Boskiej Królowej Korony Polskiej 80
Bukareszt 81
Do sąsiadów 82
Piosenki warszawskie 83
Defilada 88
Strzelec i generał 90
Modlitwa 95
Ostatni wiersz 96
Lizus czy warchoł 96
Spotkanie 99
Personalia 100
Sense of Humour* 101
Marchewka 103
"Porzundek" 108
Polskie Radio 109
Wielka obrona Warszawy 111
Das OKW gibt bekannt 115
Nieprzyjemności 117
Struś i konsekwencje 117
Silni, zwarci, gotowi 118
Kawał i morał 120
Rozmowa z żołnierzem 122
Judym w Regents-Parku 123
Propaganda 124
Kamień 124
Aparat 125
Fonetyka 126
Mazowsze 128
Etiuda na dziś 131
Piosenka 132
Lekcja rybołówstwa 132
Żargonauci 135
Puścizna 139
Do Artura Rubinsteina 141
Rozmowa z psem 142
Na cześć Wiewiórki i Strzałki 143
? propos 144
Akademia warszawska 146
Trzy sonety* 148
Sonet Leonarda 149
Parafraza z Karłowicza 150
Papużka 151
Dla Polskiej Fundacji Kulturalnej 154
Refleksja 155
Sonet 155
Muezzin 156
Waszkański 159
Temat i wariacje 164
Lampa 165
Ona 166
Wielki sekret 166
Dzień 167
Moja ojczyzna 168
Monte Cassino 1969 169
Alte Geschichte 169
Wiersz z Naupli 170
Przypowieść starochińska 172
Z mistyki chińskiej 173
Na krasomówstwo 174
Sen 176
Książę 177
Buchalteria 178
Księżyc 179
Duchy 180
Niebo 180
Hafiz 181
Naśladowanie z Hafiza 182
Pszczoła 182
Na pisanie wierszy 183
Na podziękowanie 183
Euterpe 184
Do widzenia 184
Do przyjaciół 185
Pożegnanie 186
Fraszki 187
Pierwsza piosenka o Lwowie 191
Akrobata Mucha 193
Kiedy znów zakwitną białe bzy 194
Czy pani Marta... 195
Mały gigolo 196
Czarne oczy* 197
Maryla 199
Moja żona 201
Zdemaskowane piosenki 202
Du bist zu schön, um treu zu sein! 203
Ten wąsik, ach, ten wąsik 204
Piosenka niedokończona 206
Narzeczony 206
Pani się nic nie zmieniła... 208
Piosenka o przychodni lekarskiej w Londynie 209
Valse Brune 211
Chlib kulikowski 212
Piosenka dla niegrzecznego chłopca 215
O kobiecie w rozterce 215
Dieta 217
Piosenka o marzeniu ostatnim* 219
Trzy powody 220
Ostatni tren 224
Umowa 234
Na obchód lwowski 1962 251
Bajka Andersena 253
Alan P. Herbert You Ungrateful Poles 256
Wspomnienie na czasie 256
Dekada kultury polskiej 260
Fantazja 265
Kolęda lwowska 269
Plotka hrubieszowska 271
Proces rehabilitacyjny 274
Na własne urodziny 278
Rurociąg 282
Jan bez ziemi 286
List do pana prokuratora w Szczecinie 289
Strofy lwowskie 294
Zdrada 297
Okrzyk i aprobata 300
Haussa 304
Ziemia lwowska 306
Pomnik 308
Heksametry 311
Gdyby... 312
Telepatia 316
Rocznica 320
Dwanaście sekund 323
Przemówienie na balu 327
Dumania żartem 331
Puścizna 334
Rozmowa z kolegą 337
Syn 339
Ostatnia piosenka napisana dla Szczepcia. 342
25 lat 343
Ballada o Białoniu 345
Widzisz. Lewicki... 346
Rok uchodźczy 347
Rozmowa z księżycem 348
Piosenka o cmentarzu na Łyczakowie 350
Trawestacje 352
Rymy zwierzęce albo ogród zoologiczny dla dzieci i dorosłych 354
Wiosna warszawska 357
19 marca 1940* 359
Piłsudski* 362
Wigilia 363
Bazie 364
Odpowiedź Brzechwie* 365
Monte Cassino 368
Chopin 369
Rozmowa 374
Narada satyryków 381
Fraszkopis 389
Solski* 398
Pomnik 400
Na 31 sierpnia 403
Pean na powitanie skarbów wawelskich 408
Point of No Return 411
Książę 415
Strofy trudne 419
Towarzysz Tadeusz 421
Plama 425
Do widzenia 429
Monte Cassino 431
Ekshumacja 432
Staruszek 435
Przyczynek autobiograficzny 437
Awangarda i ja 438
Przyczynek do autobiografii 441
Ballada wilanowska 442
Pensylwania 443
Rumba 444
Nie będziesz ty, to będzie inna... 445
To ta pierwsza miłość 446
Upić się warto 447
Karpacka Brygada* 448
Pamiętaj o tym, wnuku, że dziadzio był w Tobruku! 451
Przechadzka 452
Madame Wasilewska 453
Projekt karykatury 455
Anegdotka reklamowa 456
Ładna sytuacja 457
Piosenka o amnestii 457
Furmanka z powrotem 459
Leniuch 460
Nowy adres 463
Zabawa w demokrację 465
Rocznica 467
Orędzie o amnestii 469
Wiersz do poety reżymu 473
Dwie choinki 476
Adam Mickiewicz Pies i wilk 479
Moja przekora 481
Wierszyk okolicznościowy 485
Odpowiedź 488
Ballada o jednym premierze 489
100 000 000 ludzi 492
Szczypiorek 495
"J'ai deux amours..." 498
"Pawiem narodów byłaś i papugą" 501
Dosiego nasłuchu 506
Wizyta, nie-wizyta 510
O co chodzi? 514
Dwudziestopięciolecie 518
Befsztyk dla ludu 522
Operetka 525
"Dziady" 529
Wiwisekecja 533
List do redakcji "Timesa" 537
Gierek i literatura 540
Hemar skonfiskowany 544
Plamy na mapie 548
Dyskusja 551
Scenariusz filmowy 554
Pytanie bardzo aktualne 559
Kolęda
W dzień Bożego Narodzenia
Radość wszelkiego stworzenia
Tylko Polacy płaczą.
Twarze u nich niby uśmiechnięte
Ale serca pod uśmiechem ściśnięte
Rozpaczą.
Raju utracony
Kraju opuszczony
Trzej królowie pogubili
Złociste korony-
Ptaszki w górę podlatują,
Jezusowi wyśpiewują
Hosanna!
Wół ryczy i wesołek
Pokrzykuje osiołek
i uśmiecha się Panna.
Biegli w takiej zamieci-
Jeden, drugi i trzeci-
I na mrozie zgrabiały im ręce-
jakże staną królowie-nędzarze
Przed tą radością w stajence?
O, Dzieciąteczko, w żłobie,
Przebacza naszej żałobie!
Uśmiechamy się. Siły ostatkiem.
Już twarze łez się wstydzą,
Już oczy przez łzy nie widzą,
Trzęsie się ręka z opłatkiem.
--------------
Moje wielkie odkrycie
Po latach rozmyśliwań,
Niemal u schyłku życia,
Dokonałem niezmiernie
Głębokiego odkrycia.
Moje wielkie odkrycie
Raz na zawsze, niezbicie
Rozwiązuje odwieczną
Zagadkę, mianowicie,
Rozstrzyga nieomylnie,
Ustala niezachwianie
Ostateczną odpowiedź
Na ciekawe pytanie,
Co dręczy nas od wieków
I wciąż wraca od nowa:
KTO RZĄDZI ŚWIATEM? Jaka
Mafia anonimowa?
Nie wierzcie w bajki. Nie ma
Żadnego Synhedrionu
Sekretnych władców. Nie ma
Żadnych "Mędrców Syjonu".
Więc to bajka. I bujda,
Że "światem rządzą kobiety"
I nieprawda, że światem
Rządzą Żydzi - niestety.
Nie my, tj. nie oni.
Nie Żydzi i nie masoni,
Nie mormoni, nie kwakrzy
Nie fabrykanci broni.
Nie junkrzy, nie sztabowi
Wojskowi kondotierzy,
Nie monopole, kartele,
Bankierzy ni bukmakierzy,
Nie związki zawodowe,
Nie "Standard Oil", nie Watykan,
Nie internacjonałka
Kalwinów czy anglikan,
Nie międzynarodówka
Komuny, czy "kapitału" -
Ktoś inny. Kto? - pytacie.
Zaraz, ludzie, pomału.
Gotowiście na wszystko?
Ha, dobrze, jam też gotów.
Słuchajcie: światem rządzi
Wielka zmowa idiotów.
Światem rządzi sekretna
Pomiędzynarodówka
Agresywnego durnia
I nadętego pólgłówka.
Trade union grafomanów,
Tajna loża bęcwałów,
Klub ćwiercinteligentów,
Konfederacja cymbałów,
Aeropag jełopów,
Jałowych namaszczeńców,
Pompatycznych ważniaków,
Indyczych napuszeńców.
To oni, sprzymierzeni
W powszechnym związku, który
Rozstrzyga o powodzeniu
Teatru, literatury.
Gramofonowej płyty,
Filmy, obrazu, symfonii.
To oni decydują
O kulturze, To oni.
Przydzielają posady
Stypendia, nagrody, szanse,
Ordery, renumeracje,
Bonusy i awanse.
Samym instynktem głupoty
Odnajdują się wzajem.
Rozumieją się wspólnym
Językiem i obyczajem.
I hasłem, które woła
Z ochotą raźną i rączą:
KRETYNI WSZYSTKICH KRAJÓW
LĄCZCIE SIĘ! Więc się łączą.
Przeciw wszelkim ambicjom,
Przeciw wszystkim talentom,
Przeciwko swoim wrogom,
Przeciw nam - inteligentom.
To oni - pan generał,
Co dziś rozumie bezwiednie,
Jak dziś w cuglach, szach mach, wygrać
Wszystkie wojny poprzednie.
To cenzor, ktory skreśla
Wszystkie mądre kawały,
Tak, aby w rękopisie
Same głupie zostały.
To krytyk, co bełkoce,
Chociaż nikt go nie słucha
I czepia się cudzego
Pióra, jak wesz kożucha.
Ekonomista, który
Kosztem ogólnej nędzy
Uzdrowi "wymianę dewiz"
I "pokrycie pieniędzy".
To polityk, mąż stanu
Dyplomata, co wkopie
Niewinnych ludzi w Azji,
W Afryce i w Europie
W tak trudne sytuacje,
W tak kręte labirynty,
W tak polityczne kanty
I dyplomatyczne finty,
Że z nich jedyne wyjście
Na świat i światło Boże -
Przez wojnę, której nikt nie chce,
Przez morze krwi i morze
Łez. - Oni nas trzymają
W ryzach, za twarz i pod batem.
To ONI - i to jest właśnie
Ta mafia, co rządzi światem.
* * *
A jaka na nich rada?
Bo czuję moi mili,
Że z dziecięcą ufnością
Pytacie mnie w tej chwili,
Muszę prawdę powiedzieć,
Wbrew ufności dziecięcej:
Niestety, nas jest za mało.
Durniów jest znacznie więcej.
My skłóceni, więc słabi.
Durnie zgodni, więc silni.
My się często mylimy.
Durnie są nieomylni.
My sceptycy, zbłąkani
Na ziemi i na niebie -
A ONI tak aroganccy
I tacy pewni siebie
I tacy energiczni
Że serce z trwogi mdleje.
Ach, nie znam żadnej rady.
Mam tylko jedną nadzieję.
Żyję tylko tą drobną
Otuchą i nadzieją
Że my umiemy śmiać się.
A durnie nie umieją.
Kto wie... może po wiekach,
Kto wie... może w oddali,
To jedno przed durniami
Obroni nas i ocali.
Tym śmiechem was zasłonię
I do serca przygarnę.
I może nie pójdziemy
Ze wszystkim na hemarne...
1961
--------------
Teoria względności
Gdy się ludzi ocenta
Z różnych punktów widzenia -
Ciekawa rzecz, jak się skala
Pewnych wartości zmienia.
Wadą staje się cnota,
A zaletą - głupota.
O przeciwniku - gdy zacny -
Mówimy, że idiota.
O stronniku, gdy trudno
Przyznać nam, że rozsądny -
Nie powiemy, że cymbał.
Powiemy: "Z gruntu porządny".
Gdy się mądrym człowiekiem
Chlubi wrogi nam obóz -
Stwierdzamy, że "inteligentny"
I dodajemy: "łobuz".
Gdy się w naszym obozie
Łobuz szasta wybitny -
Mówimy; "Twardy człowiek.
Zdolny - mówimy. - Sprytny".
Gdy nasz przeciwnik się potknie,
"Zdrajca!" - głosimy krzykiem.
Gdy stronnik zdradzi, stwierdzamy:
"Nie był naszym stronnikiem".
I to nas niesłychanie
Na duchu podtrzymuje,
Że przeciw nam są zawsze
Idioci i tylko szuje.
A z nami, wszyscy albo
Roztropni, albo dumni,
Albo z gruntu porządni,
Albo bardzo rozumni.
*
Dziwne, jak punkt widzenia
Automatycznie zmienia
Skalę naszych kryteriów
Uznania czy potępienia.
Gdy my konfiskujemy -
zasługa to narodowa.
Kiedy nas konfiskują -
Gwałcą swobodę słowa.
Kiedy nas zamykają -
Tyrani! Despoci! Kaci!
Kiedy my zamykamy -
Tośmy furt demokraci.
Kiedy my "Precz!" wrzeszczymy -
Tośmy patrioci polscy.
Ci, co "Precz" wrzeszczą na nas -
Wywrotowcy warcholscy.
"Dwa a dwa cztery" u nas -
To dogmat, to teologia.
"Dwa a dwa cztery" u wroga -
Wulgarna demagogia.
Nawet sprzęt martwy, samochód,
Zmiennej podlega emocji:
Dla Becka - luksus, dla Seydy -
Narzędzie lokomocji.
*
Dziwne, jak punkt widzenia
Automatycznie zmienia
Zasadę naszych wyroków
Uznania czy potępienia.
Co przed majem nikczemne,
Po Maju naturalne.
Do Września - święte, po Wrześniu -
Znów nieodpowiedzialne.
Co po maju - zbrodnicze,
Słuszne- od października.
Wszystko zależy, kto, komu,
Co, czemu, kiedy wytyka.
Przyznać komu, po męsku,
W sposób najprościej rozsądny,
Że choć wróg nasz - rozumny,
Choć przeciwnik - porządny,
I walczyć z nim, aż do końca,
Do końca ceniąc go szczerze -
Na to nas nie stać. To w naszym
Nie leży charakterze.
Nasza zasada: siebie
Ze wszystkiego rozgrzeszać,
Ale na przeciwniku
Psy - o to samo - wieszać.
--------------
Życzenie
Co by mi przysłać z Kraju?
Czy mam jakieś życzenie? -
Zapytałaś mnie w liście.
Od razu ci wymienię
Jedno z mych wielu życzeń,
Pierwsze mam je na myśli.
Jeśli chcesz mi co przysłać
W prezencie, to mi przyślij
Pudełko od zapałek
Albo lniany woreczek,
A w nim troszeczkę ziemi
Tamtejszej - cokolwieczek.
Tyle, co weźmiesz w garstkę
Na polu - w przydrożnym rowie -
Albo na skwerku miejskim
W Warszawie albo w Krakowie -
W lesie, albo z czyjego
Podmiejskiego ogródka -
Gdziekolwiek tam się schylisz.
Jedna grudka malutka
Wystarczy - tyle ile
Jedną obejmiesz dłonią.
Przyślij mi ją do Anglii.
Chyba ci nie zabronią,
Chyba takiej przesyłki
Nie skonfiskują tobie?
Będę ci bardzo wdzięczny.
Wiem, co z tą ziemia zrobię,
A raczej, prawdę mówiąc -
Ach, przyjaciółko miła -
Wiem, o co poproszę żony,
Ażeby z nią zrobiła.
1962
--------------
Testament Chopina
Wiejski strumyk z Żelazowej Woli
Szumi w lewej ręce barkaroli.
Kiedyś kogut zapiał na podwórku,
To on, ten sam, w tych kwintach, w mazurku.
Księżyc po wsi włóczył się pochmurnie,
Znieruchomiał, błyszczący w nokturnie.
Bocian brodzi przez dawne mokradła
Szuka gwiazdy co w etiudę spadła.
W rozsypanych koralikach nutek
Pierwsza miłość i ostatni smutek
I tryumfów rzęsiste trzepoty
I nostalgia chora na suchoty.
*
Cudem jakimś wziął ojczyznę w dłonie
I przemienił ją w gorzkie harmonie,
I przemienił ją w magiczne rytmy,
I w melodie rzewne jak modlitwy.
W srebrnoksięskie kropki, w czarne skróty
I przepisał ją całą w te nuty
I zapisał w swoim testamencie
Dochowana, powtórzona świecie.
*
A tam ona jakby coraz żywsza.
Od prawdziwej ojczyzny prawdziwsza.
Aż po wieku słowikami wspomni,
Mrokiem westchnie i deszczem zasiąpi.
I Polakom, gdy będą bezdomni,
On muzyka ojczyznę zastąpi.
1960
--------------
Gdybym...
Parafraza z Ignacego Krasickiego
Gdybym ja był Francuzem, to bym z pantałyku
Dyktował światu gusta i zadawał szyku.
Gdybym ja był Holendrem, to bym krowy doił.
Gdybym ja był Prusakiem, to bym wojsko zbroił.
W górę nos bym zadzierał, gdybym był Hiszpanem.
Gdybym był Włochem, piałbym w operze sopranem.
Gdybym był Angielczykiem, to bym flegmę ziębił.
Gdybym był Rosjaninem, sąsiadów bym gnębił.
Ja bym stawał na warcie, gdybym byl Szwajcarem.
Gdybym ja był Turczynem, miałbym żeński harem.
Gdybym ja byl Węgrzynem, wino piłbym tanio.
A jak to być Polakiem, gdy Polaków gania?
A jak to być Polakiem, kiedy Polak w dole
I wszystko co miał stracił i popadł w niewolę?
Niedobrze być nierządnym, słabym, mizerakiem,
Wiem ja o tym. Jednakże wolę być Polakiem.
1963
--------------
Grudka ziemi
"Tryumf oraz tragedia"
Sztambuch pana Winstona
Churchilla, encyklopedia
Wojny, tom szósty, tytuł
"Tryumf oraz Tragedia".
Rok dziewięćset czterdziesty
Czwarty. Dzień w dzień, bez liku
Kłopotów. Z Polską kłopot
Najgorszy. W październiku,
Brytyjski wódz i premier
Z nieliczną sztabową świtą
Bawi w Moskwie, na Kremlu,
U Stalina, z wizytą.
Spotkali się oko w oko,
Bo noty i listy na nic,
By wymienić poglądy
Na sprawę polskich granic.
My tu wszyscy nerwowi,
Co się z tych rozmów wykrzesa?
A już nad Polską wisi.
Sierp i młot Damoklesa
I niebo się od łuny
Bolszewickiej różowi.
I w tym miejscu oddajmy
Głos panu Churchillowi.
*
"Trzynasty października.
Wieczorem, po kolacji,
O godzinie 10-tej,
Przybyli w delegacji
Z petycją skierowaną
Do mnie i do Stalina,
Przedstawiciele rządu
Polskiego. Wprost z Lublina
Przyjechali do Moskwy,
Na Kreml. Przewodniczący
Delegacji wygłosił
Adres następujący:
"My żądamy usilnie,
Nalegamy błagalnie,
Domagamy się pilnie,
Życzymy nieodwołalnie,
Ażeby Lwów był w Rosji.
My nie chcemy od wschodu
Żadnych kłopotów ze Lwowem.
W imieniu całego narodu
Oświadczamy stanowczo,
Że bardzo ucieszy nas to,
Gdy wreszcie nam odbierzecie
To cudze, nie nasze miasto!"
I wręczył nam ulotkę
Z pieczęciami. Rad nie rad,
Przyjąłem do wiadomości
Ten polski dezyderat.
Spojrzałem na Stalina.
A on, Stalin, z ukosa
Spojrzał na mnie. Niedbale
Zapalił papierosa
I bez uśmiechu mrugnął.
W tym mrugnięciu Stalina
Była pogarda i cynizm,
Satysfakcja i drwina.
Mówił mi tym uśmiechem
Tryumfującej kokietki:
"Nu, proszę. Co pan na to?
To moje marionetki.
Moje pionki" (Pan Churchill
Tak właśnie, bez obsłonki,
Pisze "my pawns", to znaczy
Dosłownie, "moje pionki".)
"Pan słyszał co mówili?
Nu, mają taką wolę.
Czy można im odmówić?
Nie można. Ja nie pozwolę".
"Przewodniczącym który
Wręczył nam tekst tej ulotki
Był niejaki B. Bierut".
Tyle tej anegdotki.
Jeśli mi kto nie wierzy,
Sprawdzajcie, towarzysze,
W tekście pana Churchilla.
Ja wierzę, że on tak pisze,
W tym wypadku, jak było.
Ze Bierut zabrał głos i
W imieniu Polski żądał,
Ażeby Lwów był w Rosji.
*
Spełnił swoje marzenie.
Lwów jest w Rosji. A w chwili
Gdy Bieruta w grób kładli
I po sznurach spuścili
W dół - z szeregów, co wkoło
Nad grobem stały tłumne,
Coś na trumnę upadło.
Coś stuknęło o trumnę.
Ziemi grudka malutka.
Wśród tych żałobnych orszaków
Ktoś ją cisnął o trumnę.
Może który z Lwowiaków.
Może spod chmur wysoko,
Może spod gwiazd daleko,
Grudeczka Lwowskiej ziemi
Spadła na trumny wieko,
Jakby kulka ołowiu,
Jak gdyby kamień z bruku,
Tak stuknęła - ostatnim
przekleństwem tego stuku.
Niechby ta grudka ziemi,
Niechby ta ziemia lwowska
Była mu ciężka. Ciężka.
Ciężka jak nasza troska.
I tęsknota, i gorzki
Żal wszystkich lwowskich sierot
Że Lwów jest w Rosji. Tak, jak
Marzył o tym B. Bierut.
1956
--------------
Kochać nie warto
Ten sam stolik, kieliszek i obrus,
Ten sam kelner, co zna mnie od lat.
I taka chandra, cholerna jak powróz,
Ściska duszę i serce jak kat.
I cały dzień jest taki sam, i cały tydzień,
I będzie drugi, będzie trzeci - taki sam.
I już nie mogę, już nie wiem, już nie widzę,
Gdzie mam się podziać i co z począć z sobą mam!
Kochać nie warto, lubić nie warto,
Znaleźć nie warto i zgubić nie warto!
Chodzić nie warto i leżeć nie warto,
Przysiąc nie warto, uwierzyć nie warto!
Pieścić nie warto, pobić nie warto,
Stracić nie warto, zarobić nie warto,
Sprzedać nie warto, kupić nie warto.
Jedno co warto - to upić się warto!
Upić się warto, upić się warto,
W szynku na rogu wygłupiać się warto,
W dobrej kompanii popić, to warto.
Czystą kroplami zakropić, to warto!
Wódkę do łbów ponalewać, to warto!
Siedzieć i wzdymać, i śpiewać, to warto!
Z sercem ściśniętym, z duszą otwartą.
Upić się, upić się - to jedno co warto!
Także nie warto!!!
--------------
Dwie Ziemie Święte
Tu, w Bazylice, u Grobu
Jarzą się świece a świece -
A tam teraz pszczoły złote
Brzęczą w pasiece.
Tu słońce monstrancją wieczną
Płonie w niebie jaskrawym.
A tam, w szarych dżdżach, garbate
Wierzby mokną nad stawem.
Tutaj - ten kamień może
Jego stopy pamięta!
Ach, święta tutaj ziemia!
Tamta jest także święta.
Tu Betlejem błyszczące,
Tam jakaś zgubiona wioska -
A po niej też rankami
Chodziła Matka Boska.
Chodził zmierzchem Pan Jezus,
Kwiatki Go poznawały,
Wtedy właśnie tak mocno
Maciejki przed chatą pachniały.
Jaskółki plotły się nad Nim
I wróbelkowie głodni,
Ludzie Go nie widzieli.
Ludzie nie byli godni.
Ach, święta tamta ziemia,
Wioska; wierzba, pasieka -
Tym droższa, że taka biedna,
Tym bliższa, że tak daleka.
I tym w sercu najżywsza,
Że pod okiem zgubiona -
o ziemio niezapomniana!
Nigdy nie opuszczona!
O żołnierzu bezsenny
W czarnym mroku namiotu,
Serce się w tobie zanosi
Piosnką, marszem powrotu.
Z ziemi świętej do świętej -
Jakby od Boga do Boga -
Żołnierzu, jak cudowna,
Jak piękna przed tobą droga!
Jerozolima, kwiecień 1941
--------------
Ból serdeczny, rozwagi wstrzymywany siłą
Niby z gracją się pętam,
Niestety, sam pamiętam:
Żyd.
Co robić? Serce broczy,
Patrzeć endekom w oczy
Wstyd.
Udaję, że niby z arian...
Z żadnych arian! Skąd Marian!
Srul!!!
Nawet nie z Lubartowa -
Z Jagiellońskiej! Ze Lwowa!
Ból!
--------------
Wstęp do bajek
(Parafraza z Ignacego Krasickiego)
Był radca, co do kozy na cztery dni wskoczył,
Za to, że minimalną taryfę przekroczył;
Było miasto codziennie gruntownie czyszczone,
Redakcja, co od wiersza płaciła koronę;
Był syty kamienicznik i głodny generał,
Wydawca, co się wciąż za poetą obzierał,
Był tani biały cukier i chleb miejski - zdrowy,
I "Urząd do zwalczania lichwy żywnościowej"
Sprawiedliwy, skuteczny - postrach dla paskarzy.
Był profesor wszechnicy, co żył ze swej gaży,
"M.S.O." co poprzysiągł sobie nigdy nie pić,
Marka, co się bez gumy dawała przylepić.
Było do wynajęcia - w śródmieściu - mieszkanie
Urządzone z komfortem - a co główna - tanie,
Był krytyk teatralny bez autorskiej weny,
Co znał piękne aktorki jedynie ze sceny.
Stróż, co gołoledź pilnie usuwał sprzed bramy,
Pięknym stylem pisane kinowe reklamy,
Głodna kuchnia, co dbała o gości żołądek -
Jednym słowem - bajeczny był ład i porządek! -
"Phi! Co też to za bajka?!" - Każdy mi odpowie -
Zaraz przyjdzie pointa: To było we Lwowie...
1919
--------------
Mixta composita
Tam,
Gdzie jest jeden Polak
Sam -
Jest Polska, jest patriotyzm i duch
I serce w piersi płonące, jak smolak.
Tam,
Gdzie jest Polaków dwóch -
Nie ma Polski, ni uczuć dziewictwa:
Tam
Są już - dwa polskie stronnictwa.
- Błąd rodzi błąd.
Rząd rodzi rząd.
Wszyscy jesteśmy gotowi,
Wierzyć nowemu Sejmowi,
Iże w tym będzie mieć całą ambicję,
By starych waśni wytracić tradycję
I przeć ku zgodzie całą swoją mocą.
Na razie
Jedno się zagadnienie, jakby na obrazie,
W naszym sejmowym kreśli domu:
Nie - kto ma z kim iść i po co?
Ale - kto przeciw komu
Ma utworzyć
Front.
- Słusznie. Jeśli w nas dawna tężyzna
Ma ożyć,
Musi się ocknąć dawna rycerska zasada,
Która powiada:
Jedna jest tylko na to rada,
Jeśli inne niżli ty ma zdanie:
Sprawić mu lanie.
- "Gdzie się dwóch bije, tam trzeci korzysta".
Ta prawda stara jest i oczywista.
Tę drugą prawdę też mi każdy przyzna -
Że nigdy trzecim tym nie jest - ojczyzna.
- Wiele, sejmie, przed sobą masz poważnych zadań,
Nie trać więc czasu na jałowość gadań
Pustych bez echa. Wiedz, że żyjesz dziś -
Weź się do pracy: Bij się, kop i gryź.
- To niech frasunek będzie pierwszy twój:
Nowy poselski strój.
Zbroja, stalowe kaski,
Gazowe maski,
Piszczałki, gwizdki i trąby,
Handgranaty i bomby,
Od stóp do głowy.
Zasię strzeleckie rowy
Przeciągnij całym sejmowym placem,
By się prawda ujawniła stara:
Bellum para,
Si vis pacem.
- Co lepszy narodu syn,
Głosem grzmiącym jak gongi,
By zmyć się ze starych win,
W krąg nawoływał on
O "Czyn" -
Dziś jest to bezprzedmiotowe.
Mamy warunki nowe:
Na co niektóre miny
Potrzenbe są ręko-czyny.
- Wszystko się u nas ciągle zmienia
Nie wiedzieć na co, jak i skąd?
Za rządem idzie rząd,
Za gabinetem gabinet.
Jednego tylko zmiana non attinet,
Jedno się nigdy nie zmienia:
Polska sztuka rządzenia.
Na każdą wadę
Mamy radę,
Na każdy wypadków bieg
Jeden skuteczny lek,
Jeden sekret:
Napisać dekret.
- Albowiem tak się już na świecie dzieje:
Im co mocniejsze, tym prędzej niszczeje.
Rdzewieje zbroja i kruszy się rapier,
Jedna jest tylko wieczysta rzecz:
Papier.
- Co będzie w Polsce za lat pięć?
Chcieć dzisiaj wiedzieć - próżna chęć.
Nowe się rzeczy dzieją z każdym dniem,
Los jest kapryśny - (jak przysłowie uczy:
Fortuna kałem się tuczy) -
Ja tylko jedno wiem
I chcę być całkiem szczery:
Za pięć lat owych
Z wiosną,
Gdy się ukończy sejmu władztwo,
Wzmoże się w kraju bogactwo,
Bowiem fortuny wielkie polskie wzrosną
O czterysta czterdzieści cztery
Nowych.
- Mógłbym tak pisać jeszcze rok,
Co krok
Natykam się na nowy kawał,
Który by także się nadawał,
Aby go w wierszu puścić w skok
Na wszystkich marnych rzeczy nawał.
- Z sensu się rodzi sens,
Za rymem rym się rodzi:
Jeden proszony przychodzi
NIechętnie i ociężale,
Jak gdyby nie chciał wcale -
A drugi przychodzi, jak gość.
Od razu z wszystkim się godzi
I czuje się w wierszu wspaniale.
Jeden się spaźnia, na złość,
A drugi przybiega jak goniec,
Któremu się śmieje
Meta
I tak to się długo dzieje,
Az wreszcie poeta
Ma dość
I pismem nieco szerszym
Pisze pod wierszem
koniec
1922
--------------
Romans w słowniku
(BALLADA Z EPILOGIEM DLA JEDNEJ PANI)
Był raz uczony człek - czarownik,
Co czarodziejski miał ołówek
I czarodziejski gruby słownik,
A w nim zamknięte mnóstwo słówek.
W ogóle wszystkie słowa, które
Zna ludzki język: stare, płoche,
Radosne, smutne, złe, ponure -
Razem mniej więcej milion trochę.
I raz ołówkiem w słownik gruby
Stuknął i szepnął coś - Bóg wie co!
I rzekł do słówek - tak dla próby:
Możecie teraz przejść się nieco!
I w mig się ziścił czar przemiły,
(Czarownik nie był byle pacer!)
I wszystkie słówka się zbudziły,
Wszystkie wybrały się na spacer.
Powychylały mnóstwo główek,
Ruchomych, chybkich, szybkich szyjek,
Ze wszystkich linii i linijek
Wyległo milion trochę słówek.
Zaczęły szumieć, szemrzeć, szeptać,
Odmieniać się i koniugować,
I chodzić, szperać, szukać, deptać,
Witać się, łączyć i stopniować.
I pomieszane w tłum szły śmiele
Na wszystkie strony - i stronice -
Całkiem jak ludzie, gdy w niedzielę
W południe wyjdą na ulicę.
*
Przypadek chciał, że tuż przy rogu,
Tam, gdzie się kończy setna strona,
Natknęły na się idąc drogą
Dwa małe słówka: On i ona...
Ach! On był jednym z męskich imion,
I ona - femininum genus -
I on był piękny jak Endymion,
A ona - całkiem tak, jak Wenus!
I tak naprzeciw siebie stali
I słodkie czuli niepokoje -
Tak się oboje zamieszali -
Zaczerwienili się oboje -
Jak to się stało - on nie wiedział
I ona nie wiedziała czemu,
Że zaraz on się jej powiedział -
Ona się powiedziała jemu - -
A chociaż przedtem w alfabecie
Stali w zupełnie różnych słówkach,
Tak się zgadzali jakoś przecie
Przedziwnie pięknie w swych końcówkach. -
Choć każde inne miało imię.
Inną literę początkową -
Tworzyli razem, w jednym rymie.
Jak gdyby jedno nowe słowo -
Więc, choć się on na M zaczynał
A ona - ona - no - dyskrecja...
Ten był spotkania słodki finał:
Miłość... ach, cóż mam więcej rzec ja?
Postanowili rzucić słownik
I pójść zeń precz w daleki świat -
Lecz w czas ich przejrzał zły czarownik
(Sam nie wiem. jak on na to wpadł?!)
Od razu strasznie się rozgniewał.
Coś szepnął bardzo czarodziejsce:
"Tego się - krzyknął - wam zachciewa?!
Zaraz mi marsz na swoje miejsce!!"
Stanęli smutni, rozszlochani,
Żałość ich w swoje skręty wzięła,
On tylko zdążył szepnąć: "Pani!" -
ona już nic mu nie szepnęła...
I poszli. Ona w swoją stronę
lon tam, gdzie był przedtem domans.
Maleńkie, ciche łezki słone -
Na tym się skończył cały romans.
To wszystko dotąd była prawda,
Tak się też kończy - żle, rozpacznie,
Lecz teraz niech się bajka zacznie -
w niej zawsze wszystkim szczęście traf da.
Przyszedł możniejszy tam czarownik.
Co cudowniejszy miał ołówek,
Tak samo puknął w gruby słownik
I tak rzekł do obojga słówek:
Omega, alfa, gama, beta!
Nikt się miłować wam nie wzbrania!
Tam, gdzie jest miłość - do gadania
Mam tylko jeden ja - poeta.
Tam więcej znaczy moje słowo,
Niż wszystkich zaklęć czarny dym -
Wyjdźcie! Miłujcie się na nowo!
Ja z was na wieki czynię - rym!
Więc ręka w rękę już poszły w życie
Słówka i przeszły je wzdłuż i wszerz,
I kto je spotkał, stawał w zachwycie,
I mówił: Ach, co za udany wiersz!
Epilog
O pani - teraz chyba już przecie
Zgadłaś morału tej bajki zawiłość?
Więc - inne prawa są w alfabecie,
A znów ma inne prawa miłość!
Inne są tutaj i tam porządki
I nie ma na nie stanowczo wymówki:
Tam przede wszystkim chodzi o początki,
A tu - w miłości - raczej o końcówki...
1923
--------------
Wierszyk nie całkiem sentymentalny
Czy myślisz o tym, mój drogi,
Czasami w nastrojach podniosłych,
Jakeśmy to się bawili
W starych, w całkiem dorosłych?
Ty chciałeś być woźnicą,
Lub konduktorem tramwajów,
Albo na morzu płynąć
W dal do nieznanych krajów.
Ja byłem słaby i wątły,
Więc chciałem zostać poetą
I pisać cudowne bajki -
A dzisiaj wiemy - to nie to -
Wierzyliśmy, że nas wróżka
W każdym uśmiechu spotka,
Że pozłacane orzechy
Są złote - aż do środka.
Chodziliśmy dzisiaj w zbrojach,
Jutro w purpurach monarszych -
Tak się nam bardzo śpieszyło
Do tych dorosłych, do starszych -
Jakoś się stało inaczej,
Bez wróżek i bez uśmiechów -
A może nie należało
Tłuc pozłacanych orzechów?
Spróbujny, mój drogi, raz jeszcze -
Gdy się choinka rozświeci.
Będziemy się bawić znów
W cudowną zabawę - w dzieci.
Ja zechcę być chyba - poetą
I pisać cudowne baśnie.
Życie nam powie - to nie to!
A my powiemy - to właśnie!
Tylko musimy, mój drogi,
Wprzód jedną się związać umową!
Orzechom pozłacanym
Będziemy wierzyć "na słowo".
1923
--------------
Intermezzo
Bardzo kocham we wierszach poetycki wykwint,
Muzyczność przezroczystą, jakby morski szmaragd.
W rymach oktaw uśmiechy, rzewność sekst i łzy kwint
I rytm szumiący pianą ukrytych katarakt.
Treść winna słowom dawać koloryt i ciężar,
Błyskać w słowach, jak brylant błyska w łuskach facett,
Snuć się wśród nich, jak cenny zapach chińskich kaset,
Być jak wino mrożone, w którym czai się żar.
W słowach winno być wszystko - blask, łzy, słodycz łagód,
Ognie, mgły, róż aromat i puszystość Buchar -
Treść wiersza winna winem być z najrzadszych jagód,
Ale smak najprawdziwszy daje winu puchar.
1923
--------------
Epitafia
Zenon Miriam-Przesmycki
Miriam był ministrantem - Przesmycki ministrem.
Bywali u poetów, pisywali w domu.
Miriam ścigał chimery i gardził filistrem,
Przesmycki spokojny nie wadził nikomu.
Gdy Miriam, wyczerpany, wdrapał się na Parnas,
Smyknął za nim przez teki przesmyki Przesmycki.
Potem wierszy Miriam a zaczął nudzić czar nas,
I Przzesmycki zakończył swój rząd poetycki.
Potem obu ich przyjął cmentarz katolicki.
- Anim zbyt wiele płakał, ni się stroił w kir jam -
Dzisiaj leżą pospołu Miriam i Przesmycki,
Szkoda tylko, że umarł przed Przesmyckim Miriam.
J. Ign. Paderewski
Jak każdy gracz miał pecha: Grał i z losem igrał.
Nie ocalił go sztuki najczystszej integrał.
Póki grał, póty wszystko, jako chciał, tak wygrał.
Dopiero gdy grać przestał, wtedy wszystko przegrał.
Nie zdołało natchnienie, wielki kunszt i wena
Prawicy i lewicy w jeden akord zebrać,
Był jak Troja - zgubiła go piękna Helena,
Choć nikt mu jej - jak Troi - nie pragnął odebrać.
Tu leży i już żaden nie wskrzesi go kleryk.
Zaiste dziś najmędrszą wiedzie gospodarkę.
Pojechał na koncerty do obu Ameryk,
Chce tam zyskać dolary. Bo tu stracił markę.
Kazimierzowi Przerwa - Tetmajerowi
Lubił, kiedy kobieta mdlała mu w objęciu,
Gdy w narwanych nirwanach snem mu szumiał Schumann.
Na Podhalu, na halach swe triumfy święcił,
Papierotyczny Pierot, pierwszy erotuman.
Lecz gdy spowszedniał urok tych starych herezji,
A na nowe nie stało już nerwów ni werwy,
Wtedy umarł Kazimierz. Dziś w polskiej Poezji
Nie ma już Tetmajera - i nie ma w niej Przerwy.
Epitafium Boyowi
Kiedy Boy się zrobił starszy
Wszystko w nim powoli sparszy-
wiało.
Imitując starą ciocię
Tryndał się przez życie ocię-
żało.
Z rymów światem wziąwszy rozbrat,
Miast ambrozji żył już rozbrat-
lami.
Gdzież Michalik, Rydel, Esik,
Szopki, które w Polskę przesik-
ały?
Znikły dawne płoche słówka,
Stare nie wracają znów ka-
wały!
Z celną się rozstawszy strzelbą
Platoniczny flirt snuł z Melpo-
meną.
Nie wiem czemu - jak Kambizes -
Gził się z kulisami ze s-
ceną.
Chciał się udrapować Szyfman
W Boya aureolę i w man-
tyllę,
Lecz poznało każde oko,
tracą nawet kroko-
dyle.
Dziś choć umarł, Boy jest łysym
Szanowanym mężem i sym-
bolem,
Bo w tym cały jest ambaras,
Aby wzas się skryć pod paras-
olem.
1924
--------------
Przypowiastki
(Z ELEMENTARZA DLA DOROSŁYCH)
Szlachetny bogacz
"Nie czyń nigdy bliźniemu, co tobie niemiło!"
Zdanie to z dawna mądre jest, będzie i było,
Ale niewiele znaczy i najmędrsze zdanie -
o jedno chodzi głównie - o zastosowanie.
Wychodził z domu bogacz. Przed domem stał żebrak.
(Bogaczy jest niewielu, lecz żebraków nie brak.)
Spojrzał żebrak, jak gdyby bogacz był mu dłużny
Przystanięcia, rozpięcia futra i jałmużny.
Zastanowił się bogacz z obliczem ponurem:
Gdybym j a tak przystanął w biały dzień pod murem
I gdyby ktoś mnie - mojej godności nie ceniąc -
ni zowąd wsunął w dłoń brutalnie pieniądz,
Uciekłbym znieważony, jak pająk po gzymsie.
Czułbym się upokorzon lub obraziłbym się!
Stąd jest wniosek: nie wolno zachowaniem takiem
Upokorzyć bliźniego - choćby był żebrakiem!"
Minął bogacz żebraka dyskretnie i z taktem
I szedł dalej, do głębi wzruszony tym faktem,
Że się w nim przykazanie najmędrsze spełniło:
"Nie czyń nigdy bliźniemu, co tobie niemiło..."
Dwie racje
"Świat jest głupi, nikczemny, zły i niewygodny!"
Rzekł raz, pełen goryczy, pewien mędrzec głodny.
- "Bluźnisz pan i przesadzasz, odparł drugi mędrzec -
Patrząc zbyt subiektywnie! - Muszę ci w ten pęd rzec.
Nie dostrzegasz, że świat jest dobry, znakomity
I piękny - popatrz tylko na mnie: Jestem syty!"
Obaj mędrcy, zaiste, równą mieli rację.
Prawda? - jest tylko jedna. Dwie są sytuacje.
Jedna prawda dwie racje zawsze z sobą wiedzie:
Inna jest przed obiadem, inna po obiedzie...
1924
--------------
Z "Ogrodu fraszek"
Przysłowia
I
Przysłowia są najtrwalszym bogactwem narodów,
W każdym najgłębsza mądrość kryje się u spodów -
Ileż mądrości ludziom z tego zdania przyszło:
"Nie ma nic złego, co by na dobre nie wyszło"?
*
Pan A - kradł, zdzierał, łupił, szachrował, paskował,
Co mógł, z kraju wywoził, czego nie mógł - chował.
Było źle: Głód, drożyzna, nędzy kierat twardy -
Ale wyszło na dobre: Pan A ma miliardy.
Pan B - ze szkół wylany, jął się dziennikarstwa,
Szkalował, szantażował, lżył, rozsiewał łgarstwa.
Było złe: Bezwstyd, cynizm, czci zanik i kwasy -
Ale wyszło na dobre: B jest królem prasy.
Pan C był politykiem. Waśnił, wichrzył, wadził.
Dziś - za dolara - pomógł. Jutro - za dwa - zdradził.
Było złe - każdy dojrzy okiem najmniej bystrem -
Ale wyszło na dobre: Pan C jest ministrem.
*
Mądrość w mądrym przysłowiu trzeba mądrze pojąć.
Każde przysłowie prawdę pokazuje twoją-ć!
Pojąwszy zło, czyń śmiało i miej serce chrobre -
"Nie ma nic złego, co by nie wyszło na dobre"...
II
Bądź skromny. Nie prowokuj losu ostrych igieł:
"Lepszy jest wróbel w garści, niż na dachu szczygieł"!
Chyba, że niezbadanym losom się spodoba,
Że i szczygieł i wróbel są na dachu oba...
III
Gdy zeń łuski skrobano na kuchennym stole,
Milczał szczupak, choć cierpiał najdotkliwsze bole.
Chociaż wił się w męczarniach, jak w ukropie szatan -
Milczał karp, ostrym nożem ćwiartowan i płatan.
Bowiem wczas się obydwaj dowiedzieli o tem,
Że choć mowa jest srebrem, milczenie jest złotem!
IV
Stanął mędrzec przed bramą: (Snać na kogoś czekał)
Wtem wypadł pies - i zachrypł. (Tak głośno nań szczekał)
Mędrzec się pobłażliwie uśmiechnął spod wąsa:
"Pies, który głośno szczeka - wiem - nigdy nie kąsa!"
Pomyślał tak i naraz - o niezwykłe cudo! -
Pies skoczył, ugryzł mędrca i rozdarł mu udo.
Mędrzec upadł krwią brocząc i jęknął: Bogowie!
Gdzież jest prawda, gdy kłamie najstarsze przysłowie?!
Odrzekli mu bogowie: Cichaj, głupi chamie!
Przysłowie mówi prawdę - tylko ten pies kłamie...
1924
--------------
Żywot człowieka w Polsce wytwornego
Przyzna pan niewzruszoną tej prawdy bezsporność:
Co jest cnota największa! Żywota wytworność.
Przyjm pan przeto mój przepis, bez krytyk a dziwot,
Jaki ma być człowieka wytwornego żywot.
Wstaję wcześnie. Zegarek wycykał dwunastą.
Przez jedwabne rolety brzęczy z cicha miasto
Jak daleki samowar i na pokój w mroku
Nalewa odwar szmerów, głosów, śpieszeń, kroków -
Tak myślę. A już lokaj przynosi śniadanie,
Bladożółty ananas moczony w szampanie,
I nastawia gramofon (charlestona rytmika
Zastępuje trywialną zgiełkliwość budzika).
Masaż. Czasami kąpiel. Jedwabna koszula,
Lakierki (co dzień nowe), frak (tylko od Poola),
Jeszcze monokl - już wszystko. A teraz robota.
Przed pałacem mój rolls-royce (100 Hp) dygota.
Szoferowi sekretarz dał plan jazd, tem samem
Oszczędzam sobie rozmów niepotrzebnych z chamem.
Szybko składam wizyty, a względnie bilety,
Potem obiad, co dzień w towarzystwie kobiety.
W poniedziałek Malicka, we wtorki Kamińska,
We środy Modzelewska, we czwartki Z i miń ska,
Co piątku Pogorzelska, w soboty Ordonka.
W niedziele - jak się zdarzy. Czasem czyjaś żonka,
Czasem nowa znajomość, choć zwyczajnym splotem
Z nowymi spędzam wieczór. (Ze względu na potem...)
Po obiedzie - zależy, jak co. Bardzo lubię
Bridge'a w kółku znajomych, jeśli nie, to w klubie.
Grywamy wprawdzie tanio - sto złotych - nie więcej,
Toteż mało wygrywam - po parę tysięcy...
Po bridge'u - cóż? - opera, jeden akt - czasami
Dramat, chociaż mnie nudzi, mówiąc między nami,
Jestem człowiek współczesny, a teatr się przeżył -
Truno żądać ode mnie, bym na serio wierzył
W śmierć aktorki, a potem bym się z nią zadawał...
To przecie - nekrofilia - ha co? - dobry kawał?
Uśmiecham się. Półgłosem. W dowcipy nie wierzę.
Żaden dowcip niewart jest, abym rżał jak zwierzę.
Na ogół nie uznaję humoru - to bywa,
Że się czasem dowcipów świadomie używa.
Na przykład, gdy się czasem chce uwieść po drodze
Podlotka - lecz ja panny niechętnie uwodzę.
Te fochy niepotrzebne, a płacze, a krygi...
Mniejsza z tym. Gdy jest sezon, chodzę na wyścigi.
Trzymam parę koników - Menzalaric - Forward,
Jeszcze dwa - trzy - nie więcej, bo i co nasz tor wart?
To wina naszej trawy - w Epsom oczywista
Trawnik na torze liczy lat równiutko trzysta,
Ma pedigree - i słusznie - koń, trawnik czy hrabia
Bez rasy tylko dużo blamażu narabia.
Czy teatr, czy wyścigi - wieczór w każdym razie
Zaczynam od kolacji - zazwyczaj w Oazie.
Chodzę tam już z nawyku - ten skrzypek Rafałek
Gra zaraz "Ałławerdy" - to jest mój kawałek.
Tak do rana. Tańczymy - oberki, charlstony.
Moja marka - Mumm - cordon vert - jestem zmęczony.
Chcę iść. Nie chcą mnie puścić. Aż gdy się wymigam,
Wracam rano i w domu jeszcze......
Jak pan widzi, rzecz cała prosto się układa.
No tak - pieniędzy trzeba. Lecz na to jest rada.
Rób pan to, co ja robię - to jasne jak szkło -
Chcesz żyć, jak ja wytwornie - pisz dla "Qui pro Quo'
1927
--------------
Gwiazda i dziewczyna
Przed gablotką z fotosami z kina
(Z kina "Mewa", czy "Bajka", czy "Lot")
Na ulicy przystanęła dziewczyna
Jedna z wielu, jakaś z tłumu, taka ot...
Przystanęła idąc nie wiem dokąd,
I już stała z pół godziny, nie mniej
I patrzała w ten magiczny prostokąt
Z fotosami gwiazdy Nory Ney.
I myślała, że jest smukła i śliczna,
Że ma krucze - nie - że złote włosy,
Że jest "dziwna" i fotogeniczna
I widziała - poprzez te fotosy -
Że ktoś zbliża się - królewicz z bajki
I przemawia do niej: Reżyser jestem!
Słowa jego słodkim drżą szelestem.
- Twoje oczy - mówi - niezapominajki.
- Takie oczy - mówi - to kariera.
- Takich oczu drugich - mówi - w Polsce nima.
Angażuję panią. Na partnera
Kogo wolisz? Syma. Tylko Syma!...
I zamawia ją, jutro, na piątą.
Ona wchodzi w tę krainę czarów.
Sym tam jest... Już jej dają a conto.
500 złotych - nie - tysiąc... dolarów.
Tyle sukien!... I gra z Symem. I z Bodo.
W atelier. Takie boskie ma ciało.
Że jest szpiegiem X - albo nie - panną młodą,
Bo jej zawsze było lepiej na biało.
Jest już znana i sławna i wielka.
A Miśkowska aż wytrzeszcza ślepie.
Rany boskie! To przecież ta Felka,
Co to u mnie pracowała w sklepie.
W jakim sklepie? Już na jachcie płynie.
S y m i Bod o kochają się w niej...
Przy wpatrzonej w fotosy dziewczynie
Stała w mroku gwiazda - Nora Ney.
I myślała, patrząc na dziewczyny
Wniebowziętą, uśmiechniętą twarz:
- Jak zazdroszczę ci tej cudnej godziny!
Sama nie wiesz ile szczęścia znasz.
Ach! Pół życia dałabym ci swego
I fotosy swe i tualety
I partnera najpiękniejszego,
Wszystką sławę i wszystkie podniety
Żebym mogła znów tak wierzyć, jak ty!
I jak ty być tak wielką artystką,
Tak rozumieć marzenia i łzy,
I uśmiechy i miłość i wszystko!
Żebym mogła znów myśleć inaczej,
Żebym ja rozumiała to też,
Że to wszystko naprawdę coś znaczy,
Że to wszystko jest tak, jak ty, dziewczyno, wiesz.
1934
--------------
Nierozsądne wychowanie
W domu bili mnie za młodu,
Że nie miałem samochodu.
Krzyczeli na mnie: idioto,
Dlaczego chodzisz piechotą?!
Bił mnie ojciec, łając: synu,
Znów masz krawat nie z Londynu!
Z pogardą patrzała mama,
Że nie z "Old England" pyjama.
Stryjek bijał mnie wieczorem,
Żem jadł bliny nie z kawiorem.
Wujek znowu bił mi pyski,
Gdym pił piwo, a nie whisky.
Babcia mi wsypała baty,
Żem z Wieniawą nie był na ty,
Straszna była w domu scena,
Żem raz pił Winkelhausena.
Biła ciotka, choć anielska,
Gdy garnitur miałem z Bielska.
Wymyślali od endeków,
Gdym opuścił jour u Becków.
Pradziad się obrócił w gróbie,
Kiedym w bridża grał nie w klubie.
Tłukli, tłukli. Bili, bili,
Aż na swojem postawili.
*
A ja tylko to jedno mam w głowie -
Patrzę w ogień na weneckim kominku -
Żebym teraz, w tej chwili - we Lwowie
Siedział sobie, siedział sobie w szynku.
I pił wódkę (po cholerę mi wino?) -
Och, jak miło marzeniem się łudzić!
- Żebym siedział z jaką zwykłą dziewczyną,
Żebym umiał się z taką nie nudzić.
Mdlą mnie w gardle antrykoty, bryzole -
Mnie kiełbasy! Sera i salami!
Chrzanu, chrzanu! I łokcie na stole!!
I palcami! Palcami! Palcami!!
*
A ja marzę od najmłodszych lat
I tak marzyć będę całe życie -
Żeby kiedyś wstać wcześnie, o świcie,
I wyjść z domu, i po prostu - w świat.
Gdzieś za Łomżę, pod Jasło, za Brześć,
Gdzieś nad Bugiem, pod Kowlem, przez Żabie
Tylko wlec się i włóczyć, i leźć
W ranków szkło i w wieczorów jedwabie.
Gdzieś po błocie, między brzozy, w piasku,
Drogą, lasem, nad rzeką - po świecie,
W spiece, w deszczu, i w mroku, i w blasku,
Z kijem w ręku i z plecakiem na grzbiecie.
*
A w plecaku - - - - - - - - -
W plecak się nie zmieści.
Trza by kufra....
A kufer na auto?...
Po tych drogach nie przejedzie.
O boleści!
- No to szosą do Radomia na obiad.
*
Jest człowieka zniszczyć w stanie
Nierozsądne wychowanie.
--------------
Przekleństwo inteligencji
Rzecz w tym właśnie - że można i tak
I siak można i także na wspak.
Tędy można, tamtędy, jak chcesz.
I tak samo: i przeciwnie też.
I tu można i nie tu i tam
I gdzie indziej - jak uważasz sam.
Można prosto i w górę i w dół.
Na całego i można przez pół.
I dlatego, bo widzisz i wiesz,
Że tak można i na opak też,
Że tak samo i tutaj i tam
I po środku - jak wybierzesz sąm,
I że można i w górę i w dół,
Na całego i także na wpół
I dokoła i naprzód i wstecz -
Z tego potem się bierze ta rzecz:
Że już wcale nie można. Ni tak,
Ani siak, ani owak, ni wspak,
Ani w głąb już nie można, ni wszerz,
Tu nie można, tam nie można też,
Ani w górę, ni w dół, ani w przód,
Ani wprost, ni na przełaj, ni w bród,
Ani w bok, ni na przekór, ni wstecz -
Jakżeż trzeba?
A właśnie: w tym rzecz.
--------------
Ej, uchniem!
Jakby za pawim z tyłu ogonem,
Po świecie chodzę z milionem
Nie załatwionych spraw.
Pozornie - prawda? - spokojny,
Wyttworny - prawda? - przystojny,
Usiadłem i piję mokkę.
A ogon - ej, uchniem! - wlokkę,
Jak paw.
Wezwania, spotkania,
Terminy
Przekroczone,
Godziny
Pomylone,
Notesy, adresy.
Rachunki
Zaniedbane,
Sprawunki
Zapomniane,
Raty, wizyty,
Książki nie oddane,
Bilety nie złożone,
Kobiety obrażone.
Mężczyźni
Rozgoryczeni -
Rośnie lawina kamieni,
Piętrzy się głaz na głazie,
Dudni po biurku, grzmi -
Listy: "... będziemy zmuszeni..."
Listy: "... w przeciwnym razie..."
Listy: "... w przeciągu trzech dni..."
W nocy, do rana, fala
Nad łóżkiem się w mroku przewala:
Miałem być w Riunione.
Ni