13271

Szczegóły
Tytuł 13271
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

13271 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 13271 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

13271 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Wiersze Marian Hemar Kolęda 5 Moje wielkie odkrycie 6 Teoria względności 10 Życzenie 12 Testament Chopina 13 Gdybym... 14 Grudka ziemi 15 Kochać nie warto 18 Dwie Ziemie Święte 19 Ból serdeczny, rozwagi wstrzymywany siłą 20 Wstęp do bajek 20 Mixta composita 21 Romans w słowniku 24 Wierszyk nie całkiem sentymentalny 26 Intermezzo 27 Epitafia 28 Przypowiastki 30 Z "Ogrodu fraszek" 31 Żywot człowieka w Polsce wytwornego 32 Gwiazda i dziewczyna 34 Nierozsądne wychowanie 35 Przekleństwo inteligencji 37 Ej, uchniem! 38 DO PANA MINISTRA Mariana Hemara 40 Uczeń czarnoksięski 42 Powrót Odysa 44 Ballada o sytuacji bez wyjścia 45 Ballada freudowska 45 Kanegiryki i elegie o prawdziwych pieskach 46 Melodia paryska 51 Jaśminowa altana 52 Gałązka jabłoni 53 Złudzenie optyczne 53 Zawód: literat 54 Polowanie 54 Warszawa 1934 55 Cierpienia młodego Wertera 56 Termos 56 Krzyk nad Wisłą 57 Pułkownik i poeci* 57 Polska hagiografia 59 Sprawiedliwość 62 Recenzent 63 On 64 Antolek o psychoanalizie 65 "Małżeństwo doskonałe" 66 Parafraza 69 Apostrofa do ojczyzny 70 A chi la vittoria? 70 Parademarsch 71 Co lepsze 71 Pirat eteru 72 Dyktator 73 Do przyjaciół niemieckich 73 Odpowiedź 74 Do generała 77 Inwokacja* 79 Modlitwa do Matki Boskiej Królowej Korony Polskiej 80 Bukareszt 81 Do sąsiadów 82 Piosenki warszawskie 83 Defilada 88 Strzelec i generał 90 Modlitwa 95 Ostatni wiersz 96 Lizus czy warchoł 96 Spotkanie 99 Personalia 100 Sense of Humour* 101 Marchewka 103 "Porzundek" 108 Polskie Radio 109 Wielka obrona Warszawy 111 Das OKW gibt bekannt 115 Nieprzyjemności 117 Struś i konsekwencje 117 Silni, zwarci, gotowi 118 Kawał i morał 120 Rozmowa z żołnierzem 122 Judym w Regents-Parku 123 Propaganda 124 Kamień 124 Aparat 125 Fonetyka 126 Mazowsze 128 Etiuda na dziś 131 Piosenka 132 Lekcja rybołówstwa 132 Żargonauci 135 Puścizna 139 Do Artura Rubinsteina 141 Rozmowa z psem 142 Na cześć Wiewiórki i Strzałki 143 ? propos 144 Akademia warszawska 146 Trzy sonety* 148 Sonet Leonarda 149 Parafraza z Karłowicza 150 Papużka 151 Dla Polskiej Fundacji Kulturalnej 154 Refleksja 155 Sonet 155 Muezzin 156 Waszkański 159 Temat i wariacje 164 Lampa 165 Ona 166 Wielki sekret 166 Dzień 167 Moja ojczyzna 168 Monte Cassino 1969 169 Alte Geschichte 169 Wiersz z Naupli 170 Przypowieść starochińska 172 Z mistyki chińskiej 173 Na krasomówstwo 174 Sen 176 Książę 177 Buchalteria 178 Księżyc 179 Duchy 180 Niebo 180 Hafiz 181 Naśladowanie z Hafiza 182 Pszczoła 182 Na pisanie wierszy 183 Na podziękowanie 183 Euterpe 184 Do widzenia 184 Do przyjaciół 185 Pożegnanie 186 Fraszki 187 Pierwsza piosenka o Lwowie 191 Akrobata Mucha 193 Kiedy znów zakwitną białe bzy 194 Czy pani Marta... 195 Mały gigolo 196 Czarne oczy* 197 Maryla 199 Moja żona 201 Zdemaskowane piosenki 202 Du bist zu schön, um treu zu sein! 203 Ten wąsik, ach, ten wąsik 204 Piosenka niedokończona 206 Narzeczony 206 Pani się nic nie zmieniła... 208 Piosenka o przychodni lekarskiej w Londynie 209 Valse Brune 211 Chlib kulikowski 212 Piosenka dla niegrzecznego chłopca 215 O kobiecie w rozterce 215 Dieta 217 Piosenka o marzeniu ostatnim* 219 Trzy powody 220 Ostatni tren 224 Umowa 234 Na obchód lwowski 1962 251 Bajka Andersena 253 Alan P. Herbert You Ungrateful Poles 256 Wspomnienie na czasie 256 Dekada kultury polskiej 260 Fantazja 265 Kolęda lwowska 269 Plotka hrubieszowska 271 Proces rehabilitacyjny 274 Na własne urodziny 278 Rurociąg 282 Jan bez ziemi 286 List do pana prokuratora w Szczecinie 289 Strofy lwowskie 294 Zdrada 297 Okrzyk i aprobata 300 Haussa 304 Ziemia lwowska 306 Pomnik 308 Heksametry 311 Gdyby... 312 Telepatia 316 Rocznica 320 Dwanaście sekund 323 Przemówienie na balu 327 Dumania żartem 331 Puścizna 334 Rozmowa z kolegą 337 Syn 339 Ostatnia piosenka napisana dla Szczepcia. 342 25 lat 343 Ballada o Białoniu 345 Widzisz. Lewicki... 346 Rok uchodźczy 347 Rozmowa z księżycem 348 Piosenka o cmentarzu na Łyczakowie 350 Trawestacje 352 Rymy zwierzęce albo ogród zoologiczny dla dzieci i dorosłych 354 Wiosna warszawska 357 19 marca 1940* 359 Piłsudski* 362 Wigilia 363 Bazie 364 Odpowiedź Brzechwie* 365 Monte Cassino 368 Chopin 369 Rozmowa 374 Narada satyryków 381 Fraszkopis 389 Solski* 398 Pomnik 400 Na 31 sierpnia 403 Pean na powitanie skarbów wawelskich 408 Point of No Return 411 Książę 415 Strofy trudne 419 Towarzysz Tadeusz 421 Plama 425 Do widzenia 429 Monte Cassino 431 Ekshumacja 432 Staruszek 435 Przyczynek autobiograficzny 437 Awangarda i ja 438 Przyczynek do autobiografii 441 Ballada wilanowska 442 Pensylwania 443 Rumba 444 Nie będziesz ty, to będzie inna... 445 To ta pierwsza miłość 446 Upić się warto 447 Karpacka Brygada* 448 Pamiętaj o tym, wnuku, że dziadzio był w Tobruku! 451 Przechadzka 452 Madame Wasilewska 453 Projekt karykatury 455 Anegdotka reklamowa 456 Ładna sytuacja 457 Piosenka o amnestii 457 Furmanka z powrotem 459 Leniuch 460 Nowy adres 463 Zabawa w demokrację 465 Rocznica 467 Orędzie o amnestii 469 Wiersz do poety reżymu 473 Dwie choinki 476 Adam Mickiewicz Pies i wilk 479 Moja przekora 481 Wierszyk okolicznościowy 485 Odpowiedź 488 Ballada o jednym premierze 489 100 000 000 ludzi 492 Szczypiorek 495 "J'ai deux amours..." 498 "Pawiem narodów byłaś i papugą" 501 Dosiego nasłuchu 506 Wizyta, nie-wizyta 510 O co chodzi? 514 Dwudziestopięciolecie 518 Befsztyk dla ludu 522 Operetka 525 "Dziady" 529 Wiwisekecja 533 List do redakcji "Timesa" 537 Gierek i literatura 540 Hemar skonfiskowany 544 Plamy na mapie 548 Dyskusja 551 Scenariusz filmowy 554 Pytanie bardzo aktualne 559 Kolęda W dzień Bożego Narodzenia Radość wszelkiego stworzenia Tylko Polacy płaczą. Twarze u nich niby uśmiechnięte Ale serca pod uśmiechem ściśnięte Rozpaczą. Raju utracony Kraju opuszczony Trzej królowie pogubili Złociste korony- Ptaszki w górę podlatują, Jezusowi wyśpiewują Hosanna! Wół ryczy i wesołek Pokrzykuje osiołek i uśmiecha się Panna. Biegli w takiej zamieci- Jeden, drugi i trzeci- I na mrozie zgrabiały im ręce- jakże staną królowie-nędzarze Przed tą radością w stajence? O, Dzieciąteczko, w żłobie, Przebacza naszej żałobie! Uśmiechamy się. Siły ostatkiem. Już twarze łez się wstydzą, Już oczy przez łzy nie widzą, Trzęsie się ręka z opłatkiem. -------------- Moje wielkie odkrycie Po latach rozmyśliwań, Niemal u schyłku życia, Dokonałem niezmiernie Głębokiego odkrycia. Moje wielkie odkrycie Raz na zawsze, niezbicie Rozwiązuje odwieczną Zagadkę, mianowicie, Rozstrzyga nieomylnie, Ustala niezachwianie Ostateczną odpowiedź Na ciekawe pytanie, Co dręczy nas od wieków I wciąż wraca od nowa: KTO RZĄDZI ŚWIATEM? Jaka Mafia anonimowa? Nie wierzcie w bajki. Nie ma Żadnego Synhedrionu Sekretnych władców. Nie ma Żadnych "Mędrców Syjonu". Więc to bajka. I bujda, Że "światem rządzą kobiety" I nieprawda, że światem Rządzą Żydzi - niestety. Nie my, tj. nie oni. Nie Żydzi i nie masoni, Nie mormoni, nie kwakrzy Nie fabrykanci broni. Nie junkrzy, nie sztabowi Wojskowi kondotierzy, Nie monopole, kartele, Bankierzy ni bukmakierzy, Nie związki zawodowe, Nie "Standard Oil", nie Watykan, Nie internacjonałka Kalwinów czy anglikan, Nie międzynarodówka Komuny, czy "kapitału" - Ktoś inny. Kto? - pytacie. Zaraz, ludzie, pomału. Gotowiście na wszystko? Ha, dobrze, jam też gotów. Słuchajcie: światem rządzi Wielka zmowa idiotów. Światem rządzi sekretna Pomiędzynarodówka Agresywnego durnia I nadętego pólgłówka. Trade union grafomanów, Tajna loża bęcwałów, Klub ćwiercinteligentów, Konfederacja cymbałów, Aeropag jełopów, Jałowych namaszczeńców, Pompatycznych ważniaków, Indyczych napuszeńców. To oni, sprzymierzeni W powszechnym związku, który Rozstrzyga o powodzeniu Teatru, literatury. Gramofonowej płyty, Filmy, obrazu, symfonii. To oni decydują O kulturze, To oni. Przydzielają posady Stypendia, nagrody, szanse, Ordery, renumeracje, Bonusy i awanse. Samym instynktem głupoty Odnajdują się wzajem. Rozumieją się wspólnym Językiem i obyczajem. I hasłem, które woła Z ochotą raźną i rączą: KRETYNI WSZYSTKICH KRAJÓW LĄCZCIE SIĘ! Więc się łączą. Przeciw wszelkim ambicjom, Przeciw wszystkim talentom, Przeciwko swoim wrogom, Przeciw nam - inteligentom. To oni - pan generał, Co dziś rozumie bezwiednie, Jak dziś w cuglach, szach mach, wygrać Wszystkie wojny poprzednie. To cenzor, ktory skreśla Wszystkie mądre kawały, Tak, aby w rękopisie Same głupie zostały. To krytyk, co bełkoce, Chociaż nikt go nie słucha I czepia się cudzego Pióra, jak wesz kożucha. Ekonomista, który Kosztem ogólnej nędzy Uzdrowi "wymianę dewiz" I "pokrycie pieniędzy". To polityk, mąż stanu Dyplomata, co wkopie Niewinnych ludzi w Azji, W Afryce i w Europie W tak trudne sytuacje, W tak kręte labirynty, W tak polityczne kanty I dyplomatyczne finty, Że z nich jedyne wyjście Na świat i światło Boże - Przez wojnę, której nikt nie chce, Przez morze krwi i morze Łez. - Oni nas trzymają W ryzach, za twarz i pod batem. To ONI - i to jest właśnie Ta mafia, co rządzi światem. * * * A jaka na nich rada? Bo czuję moi mili, Że z dziecięcą ufnością Pytacie mnie w tej chwili, Muszę prawdę powiedzieć, Wbrew ufności dziecięcej: Niestety, nas jest za mało. Durniów jest znacznie więcej. My skłóceni, więc słabi. Durnie zgodni, więc silni. My się często mylimy. Durnie są nieomylni. My sceptycy, zbłąkani Na ziemi i na niebie - A ONI tak aroganccy I tacy pewni siebie I tacy energiczni Że serce z trwogi mdleje. Ach, nie znam żadnej rady. Mam tylko jedną nadzieję. Żyję tylko tą drobną Otuchą i nadzieją Że my umiemy śmiać się. A durnie nie umieją. Kto wie... może po wiekach, Kto wie... może w oddali, To jedno przed durniami Obroni nas i ocali. Tym śmiechem was zasłonię I do serca przygarnę. I może nie pójdziemy Ze wszystkim na hemarne... 1961 -------------- Teoria względności Gdy się ludzi ocenta Z różnych punktów widzenia - Ciekawa rzecz, jak się skala Pewnych wartości zmienia. Wadą staje się cnota, A zaletą - głupota. O przeciwniku - gdy zacny - Mówimy, że idiota. O stronniku, gdy trudno Przyznać nam, że rozsądny - Nie powiemy, że cymbał. Powiemy: "Z gruntu porządny". Gdy się mądrym człowiekiem Chlubi wrogi nam obóz - Stwierdzamy, że "inteligentny" I dodajemy: "łobuz". Gdy się w naszym obozie Łobuz szasta wybitny - Mówimy; "Twardy człowiek. Zdolny - mówimy. - Sprytny". Gdy nasz przeciwnik się potknie, "Zdrajca!" - głosimy krzykiem. Gdy stronnik zdradzi, stwierdzamy: "Nie był naszym stronnikiem". I to nas niesłychanie Na duchu podtrzymuje, Że przeciw nam są zawsze Idioci i tylko szuje. A z nami, wszyscy albo Roztropni, albo dumni, Albo z gruntu porządni, Albo bardzo rozumni. * Dziwne, jak punkt widzenia Automatycznie zmienia Skalę naszych kryteriów Uznania czy potępienia. Gdy my konfiskujemy - zasługa to narodowa. Kiedy nas konfiskują - Gwałcą swobodę słowa. Kiedy nas zamykają - Tyrani! Despoci! Kaci! Kiedy my zamykamy - Tośmy furt demokraci. Kiedy my "Precz!" wrzeszczymy - Tośmy patrioci polscy. Ci, co "Precz" wrzeszczą na nas - Wywrotowcy warcholscy. "Dwa a dwa cztery" u nas - To dogmat, to teologia. "Dwa a dwa cztery" u wroga - Wulgarna demagogia. Nawet sprzęt martwy, samochód, Zmiennej podlega emocji: Dla Becka - luksus, dla Seydy - Narzędzie lokomocji. * Dziwne, jak punkt widzenia Automatycznie zmienia Zasadę naszych wyroków Uznania czy potępienia. Co przed majem nikczemne, Po Maju naturalne. Do Września - święte, po Wrześniu - Znów nieodpowiedzialne. Co po maju - zbrodnicze, Słuszne- od października. Wszystko zależy, kto, komu, Co, czemu, kiedy wytyka. Przyznać komu, po męsku, W sposób najprościej rozsądny, Że choć wróg nasz - rozumny, Choć przeciwnik - porządny, I walczyć z nim, aż do końca, Do końca ceniąc go szczerze - Na to nas nie stać. To w naszym Nie leży charakterze. Nasza zasada: siebie Ze wszystkiego rozgrzeszać, Ale na przeciwniku Psy - o to samo - wieszać. -------------- Życzenie Co by mi przysłać z Kraju? Czy mam jakieś życzenie? - Zapytałaś mnie w liście. Od razu ci wymienię Jedno z mych wielu życzeń, Pierwsze mam je na myśli. Jeśli chcesz mi co przysłać W prezencie, to mi przyślij Pudełko od zapałek Albo lniany woreczek, A w nim troszeczkę ziemi Tamtejszej - cokolwieczek. Tyle, co weźmiesz w garstkę Na polu - w przydrożnym rowie - Albo na skwerku miejskim W Warszawie albo w Krakowie - W lesie, albo z czyjego Podmiejskiego ogródka - Gdziekolwiek tam się schylisz. Jedna grudka malutka Wystarczy - tyle ile Jedną obejmiesz dłonią. Przyślij mi ją do Anglii. Chyba ci nie zabronią, Chyba takiej przesyłki Nie skonfiskują tobie? Będę ci bardzo wdzięczny. Wiem, co z tą ziemia zrobię, A raczej, prawdę mówiąc - Ach, przyjaciółko miła - Wiem, o co poproszę żony, Ażeby z nią zrobiła. 1962 -------------- Testament Chopina Wiejski strumyk z Żelazowej Woli Szumi w lewej ręce barkaroli. Kiedyś kogut zapiał na podwórku, To on, ten sam, w tych kwintach, w mazurku. Księżyc po wsi włóczył się pochmurnie, Znieruchomiał, błyszczący w nokturnie. Bocian brodzi przez dawne mokradła Szuka gwiazdy co w etiudę spadła. W rozsypanych koralikach nutek Pierwsza miłość i ostatni smutek I tryumfów rzęsiste trzepoty I nostalgia chora na suchoty. * Cudem jakimś wziął ojczyznę w dłonie I przemienił ją w gorzkie harmonie, I przemienił ją w magiczne rytmy, I w melodie rzewne jak modlitwy. W srebrnoksięskie kropki, w czarne skróty I przepisał ją całą w te nuty I zapisał w swoim testamencie Dochowana, powtórzona świecie. * A tam ona jakby coraz żywsza. Od prawdziwej ojczyzny prawdziwsza. Aż po wieku słowikami wspomni, Mrokiem westchnie i deszczem zasiąpi. I Polakom, gdy będą bezdomni, On muzyka ojczyznę zastąpi. 1960 -------------- Gdybym... Parafraza z Ignacego Krasickiego Gdybym ja był Francuzem, to bym z pantałyku Dyktował światu gusta i zadawał szyku. Gdybym ja był Holendrem, to bym krowy doił. Gdybym ja był Prusakiem, to bym wojsko zbroił. W górę nos bym zadzierał, gdybym był Hiszpanem. Gdybym był Włochem, piałbym w operze sopranem. Gdybym był Angielczykiem, to bym flegmę ziębił. Gdybym był Rosjaninem, sąsiadów bym gnębił. Ja bym stawał na warcie, gdybym byl Szwajcarem. Gdybym ja był Turczynem, miałbym żeński harem. Gdybym ja byl Węgrzynem, wino piłbym tanio. A jak to być Polakiem, gdy Polaków gania? A jak to być Polakiem, kiedy Polak w dole I wszystko co miał stracił i popadł w niewolę? Niedobrze być nierządnym, słabym, mizerakiem, Wiem ja o tym. Jednakże wolę być Polakiem. 1963 -------------- Grudka ziemi "Tryumf oraz tragedia" Sztambuch pana Winstona Churchilla, encyklopedia Wojny, tom szósty, tytuł "Tryumf oraz Tragedia". Rok dziewięćset czterdziesty Czwarty. Dzień w dzień, bez liku Kłopotów. Z Polską kłopot Najgorszy. W październiku, Brytyjski wódz i premier Z nieliczną sztabową świtą Bawi w Moskwie, na Kremlu, U Stalina, z wizytą. Spotkali się oko w oko, Bo noty i listy na nic, By wymienić poglądy Na sprawę polskich granic. My tu wszyscy nerwowi, Co się z tych rozmów wykrzesa? A już nad Polską wisi. Sierp i młot Damoklesa I niebo się od łuny Bolszewickiej różowi. I w tym miejscu oddajmy Głos panu Churchillowi. * "Trzynasty października. Wieczorem, po kolacji, O godzinie 10-tej, Przybyli w delegacji Z petycją skierowaną Do mnie i do Stalina, Przedstawiciele rządu Polskiego. Wprost z Lublina Przyjechali do Moskwy, Na Kreml. Przewodniczący Delegacji wygłosił Adres następujący: "My żądamy usilnie, Nalegamy błagalnie, Domagamy się pilnie, Życzymy nieodwołalnie, Ażeby Lwów był w Rosji. My nie chcemy od wschodu Żadnych kłopotów ze Lwowem. W imieniu całego narodu Oświadczamy stanowczo, Że bardzo ucieszy nas to, Gdy wreszcie nam odbierzecie To cudze, nie nasze miasto!" I wręczył nam ulotkę Z pieczęciami. Rad nie rad, Przyjąłem do wiadomości Ten polski dezyderat. Spojrzałem na Stalina. A on, Stalin, z ukosa Spojrzał na mnie. Niedbale Zapalił papierosa I bez uśmiechu mrugnął. W tym mrugnięciu Stalina Była pogarda i cynizm, Satysfakcja i drwina. Mówił mi tym uśmiechem Tryumfującej kokietki: "Nu, proszę. Co pan na to? To moje marionetki. Moje pionki" (Pan Churchill Tak właśnie, bez obsłonki, Pisze "my pawns", to znaczy Dosłownie, "moje pionki".) "Pan słyszał co mówili? Nu, mają taką wolę. Czy można im odmówić? Nie można. Ja nie pozwolę". "Przewodniczącym który Wręczył nam tekst tej ulotki Był niejaki B. Bierut". Tyle tej anegdotki. Jeśli mi kto nie wierzy, Sprawdzajcie, towarzysze, W tekście pana Churchilla. Ja wierzę, że on tak pisze, W tym wypadku, jak było. Ze Bierut zabrał głos i W imieniu Polski żądał, Ażeby Lwów był w Rosji. * Spełnił swoje marzenie. Lwów jest w Rosji. A w chwili Gdy Bieruta w grób kładli I po sznurach spuścili W dół - z szeregów, co wkoło Nad grobem stały tłumne, Coś na trumnę upadło. Coś stuknęło o trumnę. Ziemi grudka malutka. Wśród tych żałobnych orszaków Ktoś ją cisnął o trumnę. Może który z Lwowiaków. Może spod chmur wysoko, Może spod gwiazd daleko, Grudeczka Lwowskiej ziemi Spadła na trumny wieko, Jakby kulka ołowiu, Jak gdyby kamień z bruku, Tak stuknęła - ostatnim przekleństwem tego stuku. Niechby ta grudka ziemi, Niechby ta ziemia lwowska Była mu ciężka. Ciężka. Ciężka jak nasza troska. I tęsknota, i gorzki Żal wszystkich lwowskich sierot Że Lwów jest w Rosji. Tak, jak Marzył o tym B. Bierut. 1956 -------------- Kochać nie warto Ten sam stolik, kieliszek i obrus, Ten sam kelner, co zna mnie od lat. I taka chandra, cholerna jak powróz, Ściska duszę i serce jak kat. I cały dzień jest taki sam, i cały tydzień, I będzie drugi, będzie trzeci - taki sam. I już nie mogę, już nie wiem, już nie widzę, Gdzie mam się podziać i co z począć z sobą mam! Kochać nie warto, lubić nie warto, Znaleźć nie warto i zgubić nie warto! Chodzić nie warto i leżeć nie warto, Przysiąc nie warto, uwierzyć nie warto! Pieścić nie warto, pobić nie warto, Stracić nie warto, zarobić nie warto, Sprzedać nie warto, kupić nie warto. Jedno co warto - to upić się warto! Upić się warto, upić się warto, W szynku na rogu wygłupiać się warto, W dobrej kompanii popić, to warto. Czystą kroplami zakropić, to warto! Wódkę do łbów ponalewać, to warto! Siedzieć i wzdymać, i śpiewać, to warto! Z sercem ściśniętym, z duszą otwartą. Upić się, upić się - to jedno co warto! Także nie warto!!! -------------- Dwie Ziemie Święte Tu, w Bazylice, u Grobu Jarzą się świece a świece - A tam teraz pszczoły złote Brzęczą w pasiece. Tu słońce monstrancją wieczną Płonie w niebie jaskrawym. A tam, w szarych dżdżach, garbate Wierzby mokną nad stawem. Tutaj - ten kamień może Jego stopy pamięta! Ach, święta tutaj ziemia! Tamta jest także święta. Tu Betlejem błyszczące, Tam jakaś zgubiona wioska - A po niej też rankami Chodziła Matka Boska. Chodził zmierzchem Pan Jezus, Kwiatki Go poznawały, Wtedy właśnie tak mocno Maciejki przed chatą pachniały. Jaskółki plotły się nad Nim I wróbelkowie głodni, Ludzie Go nie widzieli. Ludzie nie byli godni. Ach, święta tamta ziemia, Wioska; wierzba, pasieka - Tym droższa, że taka biedna, Tym bliższa, że tak daleka. I tym w sercu najżywsza, Że pod okiem zgubiona - o ziemio niezapomniana! Nigdy nie opuszczona! O żołnierzu bezsenny W czarnym mroku namiotu, Serce się w tobie zanosi Piosnką, marszem powrotu. Z ziemi świętej do świętej - Jakby od Boga do Boga - Żołnierzu, jak cudowna, Jak piękna przed tobą droga! Jerozolima, kwiecień 1941 -------------- Ból serdeczny, rozwagi wstrzymywany siłą Niby z gracją się pętam, Niestety, sam pamiętam: Żyd. Co robić? Serce broczy, Patrzeć endekom w oczy Wstyd. Udaję, że niby z arian... Z żadnych arian! Skąd Marian! Srul!!! Nawet nie z Lubartowa - Z Jagiellońskiej! Ze Lwowa! Ból! -------------- Wstęp do bajek (Parafraza z Ignacego Krasickiego) Był radca, co do kozy na cztery dni wskoczył, Za to, że minimalną taryfę przekroczył; Było miasto codziennie gruntownie czyszczone, Redakcja, co od wiersza płaciła koronę; Był syty kamienicznik i głodny generał, Wydawca, co się wciąż za poetą obzierał, Był tani biały cukier i chleb miejski - zdrowy, I "Urząd do zwalczania lichwy żywnościowej" Sprawiedliwy, skuteczny - postrach dla paskarzy. Był profesor wszechnicy, co żył ze swej gaży, "M.S.O." co poprzysiągł sobie nigdy nie pić, Marka, co się bez gumy dawała przylepić. Było do wynajęcia - w śródmieściu - mieszkanie Urządzone z komfortem - a co główna - tanie, Był krytyk teatralny bez autorskiej weny, Co znał piękne aktorki jedynie ze sceny. Stróż, co gołoledź pilnie usuwał sprzed bramy, Pięknym stylem pisane kinowe reklamy, Głodna kuchnia, co dbała o gości żołądek - Jednym słowem - bajeczny był ład i porządek! - "Phi! Co też to za bajka?!" - Każdy mi odpowie - Zaraz przyjdzie pointa: To było we Lwowie... 1919 -------------- Mixta composita Tam, Gdzie jest jeden Polak Sam - Jest Polska, jest patriotyzm i duch I serce w piersi płonące, jak smolak. Tam, Gdzie jest Polaków dwóch - Nie ma Polski, ni uczuć dziewictwa: Tam Są już - dwa polskie stronnictwa. - Błąd rodzi błąd. Rząd rodzi rząd. Wszyscy jesteśmy gotowi, Wierzyć nowemu Sejmowi, Iże w tym będzie mieć całą ambicję, By starych waśni wytracić tradycję I przeć ku zgodzie całą swoją mocą. Na razie Jedno się zagadnienie, jakby na obrazie, W naszym sejmowym kreśli domu: Nie - kto ma z kim iść i po co? Ale - kto przeciw komu Ma utworzyć Front. - Słusznie. Jeśli w nas dawna tężyzna Ma ożyć, Musi się ocknąć dawna rycerska zasada, Która powiada: Jedna jest tylko na to rada, Jeśli inne niżli ty ma zdanie: Sprawić mu lanie. - "Gdzie się dwóch bije, tam trzeci korzysta". Ta prawda stara jest i oczywista. Tę drugą prawdę też mi każdy przyzna - Że nigdy trzecim tym nie jest - ojczyzna. - Wiele, sejmie, przed sobą masz poważnych zadań, Nie trać więc czasu na jałowość gadań Pustych bez echa. Wiedz, że żyjesz dziś - Weź się do pracy: Bij się, kop i gryź. - To niech frasunek będzie pierwszy twój: Nowy poselski strój. Zbroja, stalowe kaski, Gazowe maski, Piszczałki, gwizdki i trąby, Handgranaty i bomby, Od stóp do głowy. Zasię strzeleckie rowy Przeciągnij całym sejmowym placem, By się prawda ujawniła stara: Bellum para, Si vis pacem. - Co lepszy narodu syn, Głosem grzmiącym jak gongi, By zmyć się ze starych win, W krąg nawoływał on O "Czyn" - Dziś jest to bezprzedmiotowe. Mamy warunki nowe: Na co niektóre miny Potrzenbe są ręko-czyny. - Wszystko się u nas ciągle zmienia Nie wiedzieć na co, jak i skąd? Za rządem idzie rząd, Za gabinetem gabinet. Jednego tylko zmiana non attinet, Jedno się nigdy nie zmienia: Polska sztuka rządzenia. Na każdą wadę Mamy radę, Na każdy wypadków bieg Jeden skuteczny lek, Jeden sekret: Napisać dekret. - Albowiem tak się już na świecie dzieje: Im co mocniejsze, tym prędzej niszczeje. Rdzewieje zbroja i kruszy się rapier, Jedna jest tylko wieczysta rzecz: Papier. - Co będzie w Polsce za lat pięć? Chcieć dzisiaj wiedzieć - próżna chęć. Nowe się rzeczy dzieją z każdym dniem, Los jest kapryśny - (jak przysłowie uczy: Fortuna kałem się tuczy) - Ja tylko jedno wiem I chcę być całkiem szczery: Za pięć lat owych Z wiosną, Gdy się ukończy sejmu władztwo, Wzmoże się w kraju bogactwo, Bowiem fortuny wielkie polskie wzrosną O czterysta czterdzieści cztery Nowych. - Mógłbym tak pisać jeszcze rok, Co krok Natykam się na nowy kawał, Który by także się nadawał, Aby go w wierszu puścić w skok Na wszystkich marnych rzeczy nawał. - Z sensu się rodzi sens, Za rymem rym się rodzi: Jeden proszony przychodzi NIechętnie i ociężale, Jak gdyby nie chciał wcale - A drugi przychodzi, jak gość. Od razu z wszystkim się godzi I czuje się w wierszu wspaniale. Jeden się spaźnia, na złość, A drugi przybiega jak goniec, Któremu się śmieje Meta I tak to się długo dzieje, Az wreszcie poeta Ma dość I pismem nieco szerszym Pisze pod wierszem koniec 1922 -------------- Romans w słowniku (BALLADA Z EPILOGIEM DLA JEDNEJ PANI) Był raz uczony człek - czarownik, Co czarodziejski miał ołówek I czarodziejski gruby słownik, A w nim zamknięte mnóstwo słówek. W ogóle wszystkie słowa, które Zna ludzki język: stare, płoche, Radosne, smutne, złe, ponure - Razem mniej więcej milion trochę. I raz ołówkiem w słownik gruby Stuknął i szepnął coś - Bóg wie co! I rzekł do słówek - tak dla próby: Możecie teraz przejść się nieco! I w mig się ziścił czar przemiły, (Czarownik nie był byle pacer!) I wszystkie słówka się zbudziły, Wszystkie wybrały się na spacer. Powychylały mnóstwo główek, Ruchomych, chybkich, szybkich szyjek, Ze wszystkich linii i linijek Wyległo milion trochę słówek. Zaczęły szumieć, szemrzeć, szeptać, Odmieniać się i koniugować, I chodzić, szperać, szukać, deptać, Witać się, łączyć i stopniować. I pomieszane w tłum szły śmiele Na wszystkie strony - i stronice - Całkiem jak ludzie, gdy w niedzielę W południe wyjdą na ulicę. * Przypadek chciał, że tuż przy rogu, Tam, gdzie się kończy setna strona, Natknęły na się idąc drogą Dwa małe słówka: On i ona... Ach! On był jednym z męskich imion, I ona - femininum genus - I on był piękny jak Endymion, A ona - całkiem tak, jak Wenus! I tak naprzeciw siebie stali I słodkie czuli niepokoje - Tak się oboje zamieszali - Zaczerwienili się oboje - Jak to się stało - on nie wiedział I ona nie wiedziała czemu, Że zaraz on się jej powiedział - Ona się powiedziała jemu - - A chociaż przedtem w alfabecie Stali w zupełnie różnych słówkach, Tak się zgadzali jakoś przecie Przedziwnie pięknie w swych końcówkach. - Choć każde inne miało imię. Inną literę początkową - Tworzyli razem, w jednym rymie. Jak gdyby jedno nowe słowo - Więc, choć się on na M zaczynał A ona - ona - no - dyskrecja... Ten był spotkania słodki finał: Miłość... ach, cóż mam więcej rzec ja? Postanowili rzucić słownik I pójść zeń precz w daleki świat - Lecz w czas ich przejrzał zły czarownik (Sam nie wiem. jak on na to wpadł?!) Od razu strasznie się rozgniewał. Coś szepnął bardzo czarodziejsce: "Tego się - krzyknął - wam zachciewa?! Zaraz mi marsz na swoje miejsce!!" Stanęli smutni, rozszlochani, Żałość ich w swoje skręty wzięła, On tylko zdążył szepnąć: "Pani!" - ona już nic mu nie szepnęła... I poszli. Ona w swoją stronę lon tam, gdzie był przedtem domans. Maleńkie, ciche łezki słone - Na tym się skończył cały romans. To wszystko dotąd była prawda, Tak się też kończy - żle, rozpacznie, Lecz teraz niech się bajka zacznie - w niej zawsze wszystkim szczęście traf da. Przyszedł możniejszy tam czarownik. Co cudowniejszy miał ołówek, Tak samo puknął w gruby słownik I tak rzekł do obojga słówek: Omega, alfa, gama, beta! Nikt się miłować wam nie wzbrania! Tam, gdzie jest miłość - do gadania Mam tylko jeden ja - poeta. Tam więcej znaczy moje słowo, Niż wszystkich zaklęć czarny dym - Wyjdźcie! Miłujcie się na nowo! Ja z was na wieki czynię - rym! Więc ręka w rękę już poszły w życie Słówka i przeszły je wzdłuż i wszerz, I kto je spotkał, stawał w zachwycie, I mówił: Ach, co za udany wiersz! Epilog O pani - teraz chyba już przecie Zgadłaś morału tej bajki zawiłość? Więc - inne prawa są w alfabecie, A znów ma inne prawa miłość! Inne są tutaj i tam porządki I nie ma na nie stanowczo wymówki: Tam przede wszystkim chodzi o początki, A tu - w miłości - raczej o końcówki... 1923 -------------- Wierszyk nie całkiem sentymentalny Czy myślisz o tym, mój drogi, Czasami w nastrojach podniosłych, Jakeśmy to się bawili W starych, w całkiem dorosłych? Ty chciałeś być woźnicą, Lub konduktorem tramwajów, Albo na morzu płynąć W dal do nieznanych krajów. Ja byłem słaby i wątły, Więc chciałem zostać poetą I pisać cudowne bajki - A dzisiaj wiemy - to nie to - Wierzyliśmy, że nas wróżka W każdym uśmiechu spotka, Że pozłacane orzechy Są złote - aż do środka. Chodziliśmy dzisiaj w zbrojach, Jutro w purpurach monarszych - Tak się nam bardzo śpieszyło Do tych dorosłych, do starszych - Jakoś się stało inaczej, Bez wróżek i bez uśmiechów - A może nie należało Tłuc pozłacanych orzechów? Spróbujny, mój drogi, raz jeszcze - Gdy się choinka rozświeci. Będziemy się bawić znów W cudowną zabawę - w dzieci. Ja zechcę być chyba - poetą I pisać cudowne baśnie. Życie nam powie - to nie to! A my powiemy - to właśnie! Tylko musimy, mój drogi, Wprzód jedną się związać umową! Orzechom pozłacanym Będziemy wierzyć "na słowo". 1923 -------------- Intermezzo Bardzo kocham we wierszach poetycki wykwint, Muzyczność przezroczystą, jakby morski szmaragd. W rymach oktaw uśmiechy, rzewność sekst i łzy kwint I rytm szumiący pianą ukrytych katarakt. Treść winna słowom dawać koloryt i ciężar, Błyskać w słowach, jak brylant błyska w łuskach facett, Snuć się wśród nich, jak cenny zapach chińskich kaset, Być jak wino mrożone, w którym czai się żar. W słowach winno być wszystko - blask, łzy, słodycz łagód, Ognie, mgły, róż aromat i puszystość Buchar - Treść wiersza winna winem być z najrzadszych jagód, Ale smak najprawdziwszy daje winu puchar. 1923 -------------- Epitafia Zenon Miriam-Przesmycki Miriam był ministrantem - Przesmycki ministrem. Bywali u poetów, pisywali w domu. Miriam ścigał chimery i gardził filistrem, Przesmycki spokojny nie wadził nikomu. Gdy Miriam, wyczerpany, wdrapał się na Parnas, Smyknął za nim przez teki przesmyki Przesmycki. Potem wierszy Miriam a zaczął nudzić czar nas, I Przzesmycki zakończył swój rząd poetycki. Potem obu ich przyjął cmentarz katolicki. - Anim zbyt wiele płakał, ni się stroił w kir jam - Dzisiaj leżą pospołu Miriam i Przesmycki, Szkoda tylko, że umarł przed Przesmyckim Miriam. J. Ign. Paderewski Jak każdy gracz miał pecha: Grał i z losem igrał. Nie ocalił go sztuki najczystszej integrał. Póki grał, póty wszystko, jako chciał, tak wygrał. Dopiero gdy grać przestał, wtedy wszystko przegrał. Nie zdołało natchnienie, wielki kunszt i wena Prawicy i lewicy w jeden akord zebrać, Był jak Troja - zgubiła go piękna Helena, Choć nikt mu jej - jak Troi - nie pragnął odebrać. Tu leży i już żaden nie wskrzesi go kleryk. Zaiste dziś najmędrszą wiedzie gospodarkę. Pojechał na koncerty do obu Ameryk, Chce tam zyskać dolary. Bo tu stracił markę. Kazimierzowi Przerwa - Tetmajerowi Lubił, kiedy kobieta mdlała mu w objęciu, Gdy w narwanych nirwanach snem mu szumiał Schumann. Na Podhalu, na halach swe triumfy święcił, Papierotyczny Pierot, pierwszy erotuman. Lecz gdy spowszedniał urok tych starych herezji, A na nowe nie stało już nerwów ni werwy, Wtedy umarł Kazimierz. Dziś w polskiej Poezji Nie ma już Tetmajera - i nie ma w niej Przerwy. Epitafium Boyowi Kiedy Boy się zrobił starszy Wszystko w nim powoli sparszy- wiało. Imitując starą ciocię Tryndał się przez życie ocię- żało. Z rymów światem wziąwszy rozbrat, Miast ambrozji żył już rozbrat- lami. Gdzież Michalik, Rydel, Esik, Szopki, które w Polskę przesik- ały? Znikły dawne płoche słówka, Stare nie wracają znów ka- wały! Z celną się rozstawszy strzelbą Platoniczny flirt snuł z Melpo- meną. Nie wiem czemu - jak Kambizes - Gził się z kulisami ze s- ceną. Chciał się udrapować Szyfman W Boya aureolę i w man- tyllę, Lecz poznało każde oko, tracą nawet kroko- dyle. Dziś choć umarł, Boy jest łysym Szanowanym mężem i sym- bolem, Bo w tym cały jest ambaras, Aby wzas się skryć pod paras- olem. 1924 -------------- Przypowiastki (Z ELEMENTARZA DLA DOROSŁYCH) Szlachetny bogacz "Nie czyń nigdy bliźniemu, co tobie niemiło!" Zdanie to z dawna mądre jest, będzie i było, Ale niewiele znaczy i najmędrsze zdanie - o jedno chodzi głównie - o zastosowanie. Wychodził z domu bogacz. Przed domem stał żebrak. (Bogaczy jest niewielu, lecz żebraków nie brak.) Spojrzał żebrak, jak gdyby bogacz był mu dłużny Przystanięcia, rozpięcia futra i jałmużny. Zastanowił się bogacz z obliczem ponurem: Gdybym j a tak przystanął w biały dzień pod murem I gdyby ktoś mnie - mojej godności nie ceniąc - ni zowąd wsunął w dłoń brutalnie pieniądz, Uciekłbym znieważony, jak pająk po gzymsie. Czułbym się upokorzon lub obraziłbym się! Stąd jest wniosek: nie wolno zachowaniem takiem Upokorzyć bliźniego - choćby był żebrakiem!" Minął bogacz żebraka dyskretnie i z taktem I szedł dalej, do głębi wzruszony tym faktem, Że się w nim przykazanie najmędrsze spełniło: "Nie czyń nigdy bliźniemu, co tobie niemiło..." Dwie racje "Świat jest głupi, nikczemny, zły i niewygodny!" Rzekł raz, pełen goryczy, pewien mędrzec głodny. - "Bluźnisz pan i przesadzasz, odparł drugi mędrzec - Patrząc zbyt subiektywnie! - Muszę ci w ten pęd rzec. Nie dostrzegasz, że świat jest dobry, znakomity I piękny - popatrz tylko na mnie: Jestem syty!" Obaj mędrcy, zaiste, równą mieli rację. Prawda? - jest tylko jedna. Dwie są sytuacje. Jedna prawda dwie racje zawsze z sobą wiedzie: Inna jest przed obiadem, inna po obiedzie... 1924 -------------- Z "Ogrodu fraszek" Przysłowia I Przysłowia są najtrwalszym bogactwem narodów, W każdym najgłębsza mądrość kryje się u spodów - Ileż mądrości ludziom z tego zdania przyszło: "Nie ma nic złego, co by na dobre nie wyszło"? * Pan A - kradł, zdzierał, łupił, szachrował, paskował, Co mógł, z kraju wywoził, czego nie mógł - chował. Było źle: Głód, drożyzna, nędzy kierat twardy - Ale wyszło na dobre: Pan A ma miliardy. Pan B - ze szkół wylany, jął się dziennikarstwa, Szkalował, szantażował, lżył, rozsiewał łgarstwa. Było złe: Bezwstyd, cynizm, czci zanik i kwasy - Ale wyszło na dobre: B jest królem prasy. Pan C był politykiem. Waśnił, wichrzył, wadził. Dziś - za dolara - pomógł. Jutro - za dwa - zdradził. Było złe - każdy dojrzy okiem najmniej bystrem - Ale wyszło na dobre: Pan C jest ministrem. * Mądrość w mądrym przysłowiu trzeba mądrze pojąć. Każde przysłowie prawdę pokazuje twoją-ć! Pojąwszy zło, czyń śmiało i miej serce chrobre - "Nie ma nic złego, co by nie wyszło na dobre"... II Bądź skromny. Nie prowokuj losu ostrych igieł: "Lepszy jest wróbel w garści, niż na dachu szczygieł"! Chyba, że niezbadanym losom się spodoba, Że i szczygieł i wróbel są na dachu oba... III Gdy zeń łuski skrobano na kuchennym stole, Milczał szczupak, choć cierpiał najdotkliwsze bole. Chociaż wił się w męczarniach, jak w ukropie szatan - Milczał karp, ostrym nożem ćwiartowan i płatan. Bowiem wczas się obydwaj dowiedzieli o tem, Że choć mowa jest srebrem, milczenie jest złotem! IV Stanął mędrzec przed bramą: (Snać na kogoś czekał) Wtem wypadł pies - i zachrypł. (Tak głośno nań szczekał) Mędrzec się pobłażliwie uśmiechnął spod wąsa: "Pies, który głośno szczeka - wiem - nigdy nie kąsa!" Pomyślał tak i naraz - o niezwykłe cudo! - Pies skoczył, ugryzł mędrca i rozdarł mu udo. Mędrzec upadł krwią brocząc i jęknął: Bogowie! Gdzież jest prawda, gdy kłamie najstarsze przysłowie?! Odrzekli mu bogowie: Cichaj, głupi chamie! Przysłowie mówi prawdę - tylko ten pies kłamie... 1924 -------------- Żywot człowieka w Polsce wytwornego Przyzna pan niewzruszoną tej prawdy bezsporność: Co jest cnota największa! Żywota wytworność. Przyjm pan przeto mój przepis, bez krytyk a dziwot, Jaki ma być człowieka wytwornego żywot. Wstaję wcześnie. Zegarek wycykał dwunastą. Przez jedwabne rolety brzęczy z cicha miasto Jak daleki samowar i na pokój w mroku Nalewa odwar szmerów, głosów, śpieszeń, kroków - Tak myślę. A już lokaj przynosi śniadanie, Bladożółty ananas moczony w szampanie, I nastawia gramofon (charlestona rytmika Zastępuje trywialną zgiełkliwość budzika). Masaż. Czasami kąpiel. Jedwabna koszula, Lakierki (co dzień nowe), frak (tylko od Poola), Jeszcze monokl - już wszystko. A teraz robota. Przed pałacem mój rolls-royce (100 Hp) dygota. Szoferowi sekretarz dał plan jazd, tem samem Oszczędzam sobie rozmów niepotrzebnych z chamem. Szybko składam wizyty, a względnie bilety, Potem obiad, co dzień w towarzystwie kobiety. W poniedziałek Malicka, we wtorki Kamińska, We środy Modzelewska, we czwartki Z i miń ska, Co piątku Pogorzelska, w soboty Ordonka. W niedziele - jak się zdarzy. Czasem czyjaś żonka, Czasem nowa znajomość, choć zwyczajnym splotem Z nowymi spędzam wieczór. (Ze względu na potem...) Po obiedzie - zależy, jak co. Bardzo lubię Bridge'a w kółku znajomych, jeśli nie, to w klubie. Grywamy wprawdzie tanio - sto złotych - nie więcej, Toteż mało wygrywam - po parę tysięcy... Po bridge'u - cóż? - opera, jeden akt - czasami Dramat, chociaż mnie nudzi, mówiąc między nami, Jestem człowiek współczesny, a teatr się przeżył - Truno żądać ode mnie, bym na serio wierzył W śmierć aktorki, a potem bym się z nią zadawał... To przecie - nekrofilia - ha co? - dobry kawał? Uśmiecham się. Półgłosem. W dowcipy nie wierzę. Żaden dowcip niewart jest, abym rżał jak zwierzę. Na ogół nie uznaję humoru - to bywa, Że się czasem dowcipów świadomie używa. Na przykład, gdy się czasem chce uwieść po drodze Podlotka - lecz ja panny niechętnie uwodzę. Te fochy niepotrzebne, a płacze, a krygi... Mniejsza z tym. Gdy jest sezon, chodzę na wyścigi. Trzymam parę koników - Menzalaric - Forward, Jeszcze dwa - trzy - nie więcej, bo i co nasz tor wart? To wina naszej trawy - w Epsom oczywista Trawnik na torze liczy lat równiutko trzysta, Ma pedigree - i słusznie - koń, trawnik czy hrabia Bez rasy tylko dużo blamażu narabia. Czy teatr, czy wyścigi - wieczór w każdym razie Zaczynam od kolacji - zazwyczaj w Oazie. Chodzę tam już z nawyku - ten skrzypek Rafałek Gra zaraz "Ałławerdy" - to jest mój kawałek. Tak do rana. Tańczymy - oberki, charlstony. Moja marka - Mumm - cordon vert - jestem zmęczony. Chcę iść. Nie chcą mnie puścić. Aż gdy się wymigam, Wracam rano i w domu jeszcze...... Jak pan widzi, rzecz cała prosto się układa. No tak - pieniędzy trzeba. Lecz na to jest rada. Rób pan to, co ja robię - to jasne jak szkło - Chcesz żyć, jak ja wytwornie - pisz dla "Qui pro Quo' 1927 -------------- Gwiazda i dziewczyna Przed gablotką z fotosami z kina (Z kina "Mewa", czy "Bajka", czy "Lot") Na ulicy przystanęła dziewczyna Jedna z wielu, jakaś z tłumu, taka ot... Przystanęła idąc nie wiem dokąd, I już stała z pół godziny, nie mniej I patrzała w ten magiczny prostokąt Z fotosami gwiazdy Nory Ney. I myślała, że jest smukła i śliczna, Że ma krucze - nie - że złote włosy, Że jest "dziwna" i fotogeniczna I widziała - poprzez te fotosy - Że ktoś zbliża się - królewicz z bajki I przemawia do niej: Reżyser jestem! Słowa jego słodkim drżą szelestem. - Twoje oczy - mówi - niezapominajki. - Takie oczy - mówi - to kariera. - Takich oczu drugich - mówi - w Polsce nima. Angażuję panią. Na partnera Kogo wolisz? Syma. Tylko Syma!... I zamawia ją, jutro, na piątą. Ona wchodzi w tę krainę czarów. Sym tam jest... Już jej dają a conto. 500 złotych - nie - tysiąc... dolarów. Tyle sukien!... I gra z Symem. I z Bodo. W atelier. Takie boskie ma ciało. Że jest szpiegiem X - albo nie - panną młodą, Bo jej zawsze było lepiej na biało. Jest już znana i sławna i wielka. A Miśkowska aż wytrzeszcza ślepie. Rany boskie! To przecież ta Felka, Co to u mnie pracowała w sklepie. W jakim sklepie? Już na jachcie płynie. S y m i Bod o kochają się w niej... Przy wpatrzonej w fotosy dziewczynie Stała w mroku gwiazda - Nora Ney. I myślała, patrząc na dziewczyny Wniebowziętą, uśmiechniętą twarz: - Jak zazdroszczę ci tej cudnej godziny! Sama nie wiesz ile szczęścia znasz. Ach! Pół życia dałabym ci swego I fotosy swe i tualety I partnera najpiękniejszego, Wszystką sławę i wszystkie podniety Żebym mogła znów tak wierzyć, jak ty! I jak ty być tak wielką artystką, Tak rozumieć marzenia i łzy, I uśmiechy i miłość i wszystko! Żebym mogła znów myśleć inaczej, Żebym ja rozumiała to też, Że to wszystko naprawdę coś znaczy, Że to wszystko jest tak, jak ty, dziewczyno, wiesz. 1934 -------------- Nierozsądne wychowanie W domu bili mnie za młodu, Że nie miałem samochodu. Krzyczeli na mnie: idioto, Dlaczego chodzisz piechotą?! Bił mnie ojciec, łając: synu, Znów masz krawat nie z Londynu! Z pogardą patrzała mama, Że nie z "Old England" pyjama. Stryjek bijał mnie wieczorem, Żem jadł bliny nie z kawiorem. Wujek znowu bił mi pyski, Gdym pił piwo, a nie whisky. Babcia mi wsypała baty, Żem z Wieniawą nie był na ty, Straszna była w domu scena, Żem raz pił Winkelhausena. Biła ciotka, choć anielska, Gdy garnitur miałem z Bielska. Wymyślali od endeków, Gdym opuścił jour u Becków. Pradziad się obrócił w gróbie, Kiedym w bridża grał nie w klubie. Tłukli, tłukli. Bili, bili, Aż na swojem postawili. * A ja tylko to jedno mam w głowie - Patrzę w ogień na weneckim kominku - Żebym teraz, w tej chwili - we Lwowie Siedział sobie, siedział sobie w szynku. I pił wódkę (po cholerę mi wino?) - Och, jak miło marzeniem się łudzić! - Żebym siedział z jaką zwykłą dziewczyną, Żebym umiał się z taką nie nudzić. Mdlą mnie w gardle antrykoty, bryzole - Mnie kiełbasy! Sera i salami! Chrzanu, chrzanu! I łokcie na stole!! I palcami! Palcami! Palcami!! * A ja marzę od najmłodszych lat I tak marzyć będę całe życie - Żeby kiedyś wstać wcześnie, o świcie, I wyjść z domu, i po prostu - w świat. Gdzieś za Łomżę, pod Jasło, za Brześć, Gdzieś nad Bugiem, pod Kowlem, przez Żabie Tylko wlec się i włóczyć, i leźć W ranków szkło i w wieczorów jedwabie. Gdzieś po błocie, między brzozy, w piasku, Drogą, lasem, nad rzeką - po świecie, W spiece, w deszczu, i w mroku, i w blasku, Z kijem w ręku i z plecakiem na grzbiecie. * A w plecaku - - - - - - - - - W plecak się nie zmieści. Trza by kufra.... A kufer na auto?... Po tych drogach nie przejedzie. O boleści! - No to szosą do Radomia na obiad. * Jest człowieka zniszczyć w stanie Nierozsądne wychowanie. -------------- Przekleństwo inteligencji Rzecz w tym właśnie - że można i tak I siak można i także na wspak. Tędy można, tamtędy, jak chcesz. I tak samo: i przeciwnie też. I tu można i nie tu i tam I gdzie indziej - jak uważasz sam. Można prosto i w górę i w dół. Na całego i można przez pół. I dlatego, bo widzisz i wiesz, Że tak można i na opak też, Że tak samo i tutaj i tam I po środku - jak wybierzesz sąm, I że można i w górę i w dół, Na całego i także na wpół I dokoła i naprzód i wstecz - Z tego potem się bierze ta rzecz: Że już wcale nie można. Ni tak, Ani siak, ani owak, ni wspak, Ani w głąb już nie można, ni wszerz, Tu nie można, tam nie można też, Ani w górę, ni w dół, ani w przód, Ani wprost, ni na przełaj, ni w bród, Ani w bok, ni na przekór, ni wstecz - Jakżeż trzeba? A właśnie: w tym rzecz. -------------- Ej, uchniem! Jakby za pawim z tyłu ogonem, Po świecie chodzę z milionem Nie załatwionych spraw. Pozornie - prawda? - spokojny, Wyttworny - prawda? - przystojny, Usiadłem i piję mokkę. A ogon - ej, uchniem! - wlokkę, Jak paw. Wezwania, spotkania, Terminy Przekroczone, Godziny Pomylone, Notesy, adresy. Rachunki Zaniedbane, Sprawunki Zapomniane, Raty, wizyty, Książki nie oddane, Bilety nie złożone, Kobiety obrażone. Mężczyźni Rozgoryczeni - Rośnie lawina kamieni, Piętrzy się głaz na głazie, Dudni po biurku, grzmi - Listy: "... będziemy zmuszeni..." Listy: "... w przeciwnym razie..." Listy: "... w przeciągu trzech dni..." W nocy, do rana, fala Nad łóżkiem się w mroku przewala: Miałem być w Riunione. Ni