13216

Szczegóły
Tytuł 13216
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

13216 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 13216 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

13216 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Nora Roberts Koniec rzeki Prze�o�y�a Anna Ko�yszko Dla Olivii MacBride las jest sanktuarium - kryj�wk�, w kt�rej mo�na znale�� schronienie przed straszliwymi tajemnicami przesz�o�ci. Teraz cz�owiek, kt�remu ta sama przesz�o�� nie daje spokoju, pragnie zg��bi� prawd�. Mo�e nawet uda mu si� otworzy� serce Olivii. Prolog Potw�r wr�ci�. Cuchn�� krwi�. I budzi� groz�. Nie mia�a wyj�cia. Musia�a pu�ci� si� biegiem, tyle �e tym razem bieg�a w jego stron�. Wspania�a g�sta puszcza, kt�ra niegdy� by�a jej rajem, kt�ra zawsze by�a jej sanktuarium, teraz przypomina�a koszmar. Majestatyczne drzewa przesta�y by� �wiadectwem witalno�ci przyrody, lecz sta�y si� �yw� pu�apk�, w kt�r� ona mog�a wpa��, a w kt�rej on m�g� si� ukry�. L�ni�cy kobierzec mchu przybra� posta� bulgocz�cego trz�sawiska, kt�re wci�ga�o jej buty. Przedziera�a si� przez paprocie, rw�c ich o�lizg�e wachlarze na strz�py, potkn�a si� na spr�chnia�ym pniu, niszcz�c zal��ki budz�cego si� w nim �ycia. Zielone cienie miga�y przed ni�, obok niej, za ni�, i wo�a�y j� szeptem po imieniu. Liv, kochanie. Chod�, opowiem ci bajk�. Z jej gard�a wyrwa� si� j�k. Zaw�adn�y ni� strach i rozpacz. Krew na jej palcach sta�a si� zimna jak l�d. Deszcz zacz�� b�bni� miarowo o rozko�ysany wiatrem baldachim lasu. Zapomnia�a ju�, czy to ona �ciga, czy sama jest �cigana. Musi go znale��, w przeciwnym razie on znajdzie j�. I wszystko si� sko�czy. Tym razem nie stch�rzy. Je�li pozosta�o jeszcze jakie� �wiat�o na tym �wiecie, odnajdzie ukochanego m�czyzn�. I to �ywego. Zwin�a d�o� ze �ladami jego krwi i unios�a j� do g�ry jak nadziej�. Jej palce zacisn�y si� na jedynej broni, jak� mia�a przy sobie. Wiedzia�a, �e jest zdolna nawet zabi�, �eby ocali� �ycie. Przez ciemnozielone �wiat�o, �cigana jeszcze ciemniejszymi cieniami, dojrza�a potwora takiego, jakim zapami�ta�a go z nawiedzaj�cych j� koszmar�w. By� ca�y zakrwawiony i wlepia� w ni� oczy. Rozdzia� pierwszy Beverly Hills, 1979 Olivia mia�a cztery lata, kiedy zjawi� si� potw�r. Wtargn�� do jej sn�w, lecz wcale nie we �nie. Pewnej nocy w �rodku lata, podczas pe�ni ksi�yca o tarczy jasnej i okr�g�ej jak serce dziecka, w�r�d zapachu r� i ja�min�w, wdar� si� do jej domu, �eby �ciga� i mordowa�. Potem ju� nic nie by�o tak jak dawniej. Jego duch bowiem na zawsze splugawi� wspania�y dom z mn�stwem przestronnych pokoi i b�yszcz�cych posadzek. Matka uczy�a Olivi�, �e na �wiecie nie ma potwor�w. Istniej� tylko na niby, a zatem z�e sny dziewczynki s� tylko snami. Kiedy tamtej nocy zobaczy�a potwora, us�ysza�a go i poczu�a jego zapach, matka nie mog�a jej powiedzie�, �e on nie istnieje naprawd�. Nie by�o ju� nikogo, kto usiad�by na jej ��ku i opowiada� pi�kne bajki, �eby zn�w zasn�a. Tata opowiada� najpi�kniejsze bajki. Cudowne bajdurki o r�owych �yrafach i dwug�owych krowach. Ale zachorowa�, a przez t� chorob� zacz�� si� zachowywa� okropnie. Mama powiedzia�a jej, �e musia� wyjecha� i wr�ci dopiero, kiedy wyzdrowieje. Dlatego m�g� j� odwiedza� tylko czasami, a podczas tych wizyt mama, ciocia Jamie albo wujek David siedzieli przez ca�y czas w jej pokoju. Tylko raz pozwolono jej odwiedzi� tat� w jego nowym domu na pla�y. Pojecha�a tam z cioci� Jamie i wujkiem Davidem. Patrzy�a z zapartym tchem przez szklan� �cian�, jak wielkie fale rosn�, a potem opadaj�. Tata chcia� j� nawet zabra� na pla��, �eby tylko we dwoje budowali tam zamki z piasku, ale ciocia si� nie zgodzi�a. Bo nie wolno. K��cili si� przyciszonym szeptem, jak doro�li, kt�rzy my�l�, �e dzieci tego nie s�ysz�. Ale Olivia s�ysza�a, wi�c siedzia�a przy oknie wype�niaj�cym ca�� �cian� i coraz bardziej wbija�a wzrok w wod�. Kiedy g�osy si� nasili�y, zmusi�a si� do tego, �eby nie s�ysze�. Nie chcia�a s�ucha�, jak tata wymy�la cioci Jamie, ani jak wujek David przestrzega go ostro: �Miej si� na baczno�ci, Sam. Miej si� na baczno�ci�. Wszystko zacz�o si� du�o wcze�niej. Na wiele tygodni przed domkiem na pla�y. Zacz�o si� nazajutrz rano po tym, jak tata wszed� wieczorem do jej pokoju i j� obudzi�. Chodzi� nerwowo po sypialni i mrucza� co� pod nosem. Nie by� to przyjemny d�wi�k, ale budz�c si� w swoim wielkim ��ku z bia�ym koronkowym baldachimem, wcale si� nie zl�k�a. Bo to by� tata. Nawet kiedy po�wiata ksi�yca o�wietli�a mu twarz, napi�t� i z�owrog�, ona czu�a tylko mi�o�� i przej�cie. Tata nakr�ci� jej pozytywk�, t� z Dzieweczk� o B��kitnych W�osach, wr�k� z Pinokia, kt�ra gra�a melodi� A gdy zobaczysz spadaj�c� gwiazd�. Usiad�a na ��ku i u�miechn�a si� sennie. - Cze��, tato. Opowiedz mi bajk�. - Dobrze, opowiem - odwr�ci� g�ow� i popatrzy� na swoj� c�rk�: spod zwichrzonych blond loczk�w wyziera�y wielkie piwne oczy. On widzia� jednak tylko w�asn� furi�. - Opowiem ci bajk�, Liv, kochanie. O pi�knej suce, kt�ra uczy si� k�ama� i oszukiwa�. - A jakiej rasy by�a ta suczka, tato? - Jaka zn�w suczka? - No, ta pi�kna. Z�o�� wykrzywi�a mu twarz. - Nie s�uchasz! Nie jeste� lepsza od niej. Przecie� powiedzia�em, do cholery, �e twoja matka to �suka�! Olivia a� si� wzdrygn�a na jego krzyk. - Dlaczego nazywasz mam� pieskiem? - Bo jest suk�! - przejecha� r�k� po toaletce, str�caj�c pozytywk� i mn�stwo innych skarb�w c�rki na pod�og�. Olivia skuli�a si� w ��ku i rozp�aka�a. Zacz�� j� przeprasza�, ale wci�� podniesionym g�osem. - Przesta� mi tu zaraz p�aka�! - Obieca�, �e odkupi jej pozytywk�. Wtedy wbieg�a mama w nocnej koszuli po�yskuj�cej w �wietle ksi�yca. - Na mi�o�� bosk�, Sam, co ty wyprawiasz? Ju� dobrze, Liv. Ju�, male�ka. Nie p�acz. Tatusiowi jest przykro. Na widok tych dw�ch z�otow�osych g��w przytulonych do siebie jeszcze bardziej zawrza� gniewem. - Przecie� ju� to m�wi�em! Ale kiedy chcia� podej��, �eby jeszcze raz przeprosi� c�rk�, �ona rzuci�a si� na niego. Oczy zapa�a�y jej w ciemno�ciach furi� granicz�c� z nienawi�ci�. - Nie zbli�aj si� do niej. - Tylko mi nie zabraniaj zbli�a� si� do rodzonej c�rki, Julie. Mam dosy� twoich nakaz�w. - Zn�w jeste� nawalony. Nie pozwol� ci si� do niej zbli�y�. Olivia, chc�c znale�� si� jak najdalej od nich, zsun�a si� z ��ka i schowa�a w garderobie pod stosem pluszowych zabawek. Teraz dobiega�y j� tylko potworne wrzaski, zn�w jaki� hurgot, krzyk b�lu mamy. Potem tata wyjecha�. Wspomnienia tamtej nocy wraca�y w snach. Wtedy budzi�a si�, zrywa�a z ��ka i bieg�a do pokoju mamy. �eby si� upewni�, czy mama tam jest. Czasem nocowa�y w hotelu. Praca mamy wi�za�a si� z wyjazdami. Odk�d zachorowa� tata Olivii, dziewczynka zawsze towarzyszy�a mamie w podr�ach. Czasem m�wiono przy niej, �e mama jest gwiazd�, na co Olivia wybucha�a �miechem. Przecie� wiedzia�a, �e gwiazdy to takie �wiate�ka wysoko w niebie, a mama by�a przy niej, tu, na ziemi. Mama robi�a filmy. Tata te� robi� filmy. Zna�a opowie�� o tym, jak si� poznali, udaj�c, �e s� innymi lud�mi. Zakochali si�, pobrali i urodzi�a im si� dziewczynka. Kiedy Olivia t�skni�a za tat�, mog�a zajrze� do wielkiego sk�rzanego albumu, w kt�rym by�y wszystkie zdj�cia z ich �lubu. Mama by�a na nich ksi�niczk� w d�ugiej bia�ej �wiec�cej sukni, a tata ksi�ciem w czarnym garniturze. Owej nocy, kt�rej zjawi� si� potw�r, Olivia us�ysza�a przez sen czyj� krzyk. Zacz�a wierci� si� i poj�kiwa�. Ten przejmuj�cy krzyk w ko�cu j� obudzi�. Chcia�a znale�� si� blisko mamy. Zsun�a si� z ��ka, przemierzy�a na paluszkach dywan, wysz�a na korytarz. W sypialni z wielkim niebieskim ��kiem i �licznymi bia�ymi kwiatami nie by�o nikogo. Pachnia�o w nim mam�, czyli otuch�. Na toaletce sta�a bateria czarodziejskich flakonik�w i s�oiczk�w. Olivia chwil� si� nimi pobawi�a. Zanuci�a co� do swego odbicia w wielkim lustrze, ale zachcia�o jej si� spa�, wi�c ruszy�a na poszukiwanie mamy. Przy schodach spostrzeg�a, �e na dole pal� si� �wiat�a. Drzwi wej�ciowe by�y otwarte. Uzna�a, �e pewnie przyszli go�cie. Cichutko jak myszka zesz�a po schodach. Wtedy us�ysza�a muzyk� z ulubionego nagrania mamy: �pi�cej kr�lewny. G��wny hol przechodzi� w salon, z wysoko sklepionymi sufitami i morzem szklanych tafli, za kt�rymi ci�gn�y si� ogrody. By� tam ogromny kominek z ciemnoniebieskiego lazurytu i bia�e marmurowe pod�ogi. W kryszta�ach sta�o mn�stwo kwiat�w. Teraz kryszta�y le�a�y roztrzaskane na kafelkach pod�ogi, a eleganckie kwiaty poniewiera�y si� w nie�adzie. Szkliste kremowe �ciany by�y zbryzgane czerwieni�, politurowane sto�y - poprzewracane. W powietrzu unosi� si� jaki� okropny zapach. Muzyka wspi�a si� w crescendo, zawodz�ce smyczki si�gn�y zenitu. Skaml�c i popiskuj�c za mam�, Olivia zrobi�a jeszcze kilka krok�w do salonu. Tam j� zobaczy�a. Mama le�a�a na boku za wielk� kanap�, jedn� r�k� mia�a odrzucon�. Jasne w�osy przesi�k�y krwi�. Bia�y podarty na strz�py szlafrok te� si� czerwieni�. Olivia poczu�a, jak serce �omocze jej bole�nie w piersi. Oczy wysz�y jej na wierzch, co� chwyci�o za gard�o tak, �e nie mog�a wydoby� z siebie krzyku. Potw�r, kt�ry kl�cza� nad mam� - potw�r z r�kami czerwonymi a� po przeguby, ca�y ochlapany t� czerwieni� - podni�s� na ni� wzrok. Oczy p�on�y mu dziko, b�yszcz�c szklisto, jak kawa�ki kryszta��w rozrzucone po pod�odze. - Liv - odezwa� si� tata. - Bo�e m�j, Liv. Kiedy stan�� chwiejnie na nogach, dostrzeg�a w jego r�ce srebrno-czerwony b�ysk zakrwawionych no�yczek. Krzyk nadal nie wydoby� si� z jej gard�a. Tylko rzuci�a si� do ucieczki. Potw�r by� prawdziwy i j� goni�, musia�a si� przed nim ukry�. S�ysza�a za plecami przeci�g�y skowyt przypominaj�cy wycie zwierz�cia zdychaj�cego w lesie. Pobieg�a prosto do swojej garderoby i zakopa�a si� pod stosem pluszowych zwierzak�w. Patrzy�a t�po w drzwi, ss�c kciuk. Ledwie s�ysza�a potwora, kt�ry wy� w pogoni za ni�, �ka� i wrzeszcza�, biegaj�c po ca�ym domu i wzywaj�c j� po imieniu. Ona za� skuli�a si� w sobie, niczym lalka po�r�d innych zabawek, i czeka�a, a� przyjdzie wreszcie mama, �eby obudzi� j� ze z�ego snu. Tam w�a�nie znalaz� j� Frank Brady. Nie rusza�a si�, nie odzywa�a. W�osy, ja�niutkie i l�ni�ce, sp�ywa�y z jej ramion niczym strugi deszczu. Twarz mia�a blad� jak kreda, tylko pod brwiami ciemnymi jak futro norki jarzy�y si� wielkie bursztynowe oczy. Oczy jej matki, pomy�la�, i serce mu si� �cisn�o. Oczy, w kt�re dziesi�tki razy patrzy� na ekranie. A kt�re nieca�� godzin� temu znalaz� martwe. Teraz �widrowa�y go na wylot oczy dziecka. Zorientowa� si�, �e ma�a jest w szoku, tote� nie wyci�gn�� do niej r�k, tylko przedstawi� si� spokojnie: - Mam na imi� Frank. Jestem policjantem. Wiesz, kochanie, co robi� policjanci? Zdawa�o mu si�, �e dojrza� b�ysk w jej oczach. - Pomagaj� ludziom. W�a�nie jestem tu po to, �eby si� tob� zaj��. To twoje lalki? - podni�s� z promiennym u�miechem Kermita, rozklapan� �ab�. - Znam tego gagatka. Jest z Ulicy Sezamkowej. Ogl�dasz j�? A m�j szef to wypisz, wymaluj Oskar Zrz�da. Tylko nie powt�rz mu tego. Nadal milcza�a, wi�c zacz�� wymienia� wszystkie postacie z Ulicy Sezamkowej, jakie m�g� sobie przypomnie�, komentuj�c, pozwalaj�c Kermitowi wskakiwa� sobie na kolano. Przygl�da�a mu si� t�pym wzrokiem. - Chcia�aby� st�d wyj��? Razem z Kermitem? Dopiero teraz wyci�gn�� do niej r�k�. Wtedy jej r�czka podskoczy�a do g�ry jak marionetka na sznurku. Kiedy kontakt zosta� ju� nawi�zany, dziewczynka rzuci�a mu si� w ramiona, dygocz�c na ca�ym ciele. Wtuli�a twarz w jego rami�. Chocia� pracowa� od dziesi�ciu lat w policji, omal mu serce nie p�k�o. - No, malutka. Ju� dobrze. Wszystko b�dzie dobrze. - Tu jest potw�r - powiedzia�a szeptem. Frank wsta�, nie przestaj�c jej tuli�. - Ju� go nie ma. - Musia�am si� schowa�. Szuka� mnie. Mia� no�yczki mamy. Ja chc� do mamy. O Bo�e. M�j Bo�e - t�uk�o mu si� w g�owie. Na odg�os krok�w w korytarzu Olivia krzykn�a cicho i zacisn�a pi�stki na szyi Franka. Zamrucza� do niej uspokajaj�co i pog�aska� j� po plecach. - Frank, tu jest... Znalaz�e� j� - inspektor Tracy Harmon przyjrza� si� dziewczynce wtulonej w ramiona policjanta. - S�siadka m�wi, �eby odszuka� siostr�... Jamie Melbourne. To �ona Davida Melbourne�a, agenta muzycznego. Mieszkaj� jakie� p�tora kilometra st�d. - Trzeba ich zawiadomi�. Kochanie, chcesz pojecha� do cioci Jamie? - A tam jest moja mama? - Nie. Ale pewnie chcia�aby, �eby� tam pojecha�a. - Chce mi si� spa�. - To �pij, kochanie. Zamknij oczka. - Widzia�a co�? - spyta� niemal bezg�o�nie Tracy. - Aha - Frank pog�aska� po w�osach dziewczynk�, kt�rej oczy si� zamyka�y. - Jasny gwint, chyba a� za du�o. Wr�ci�. Potw�r wr�ci�. Widzia�a, jak skrada si� po domu. Mia� twarz taty i no�yczki mamy. Krew �cieka�a cienkimi stru�kami z migaj�cych ostrzy. G�osem taty raz po raz wo�a� j� po imieniu. - Liv, Liv, kochanie. Wyjd�, to opowiem ci bajk�. - Nie, tatusiu! Nie, nie, nie! - Liv. Och, kochanie, ju� dobrze. Jestem tu. Ciocia Jamie jest przy tobie. - Nie pozw�l mu tutaj przychodzi�! Nie pozw�l mu mnie znale��! - i Liv, szlochaj�c, wtula�a si� w obj�cia Jamie. - Nie pozwol�. Przyrzekam. - W ciep�ym �wietle lampki nocnej zdruzgotana Jamie ko�ysa�a swoj� ma�� siostrzenic�. - Tu jeste� bezpieczna - wtuli�a policzek w czubek g�owy dziewczynki. Nieme �zy pop�yn�y jej po twarzy. Julie, och Julie. Chcia�o jej si� wy�, ale musia�a mie� wzgl�d na ma��. Julie nie �y�a. Pi�kna, m�dra kobieta ze szczodrym sercem i ogromnym talentem. Zgin�a, maj�c zaledwie trzydzie�ci dwa lata. Zamordowana, jak o�wiadczyli jej dwaj detektywi z grobowymi minami, przez cz�owieka, kt�ry podobno kocha� j� do szale�stwa. O tak, pomy�la�a Jamie, Sam Tanner by� istotnie w szponach szale�stwa. Z�erany narkotykami, szala� z zazdro�ci, z rozpaczy. Teraz zniszczy� obiekt swojej obsesji. Ale ona, Jamie, nie da mu tkn�� tego dziecka. Ostro�nie po�o�y�a zasypiaj�c� Olivi� z powrotem do ��ka, otuli�a kocem. Podesz�a do okna i zapatrzy�a si� przed siebie. Kiedy b�ysn�y �wiat�a samochodu, serce a� podskoczy�o jej do gard�a. Ach, to David, uprzytomni�a sobie, i zostawiwszy przy�mione �wiat�o, zbieg�a po schodach. Drzwi si� otworzy�y, wszed� jej m��. Sta� tak d�u�sz� chwil�, postawny, barczysty m�czyzna, z u�o�onymi fali�cie szatynowymi w�osami. Z jego szarych oczu wyziera�o znu�enie i strach. Jamie zawsze podziwia�a w nim si��. Si�� i opanowanie. A teraz sta� przed ni� wrak cz�owieka. - Jamie, Bo�e ty m�j - g�os mu si� za�ama�, co jeszcze spot�gowa�o jego niesamowity wygl�d. - Musz� si� napi�. - Posz�a za nim do salonu. R�ce mu si� trz�s�y, kiedy nalewa� sobie whisky z karafki. Wypi� jednym haustem jak lekarstwo. - Co ten �otr jej zrobi�. - Och, Davidzie - za�ka�a. Od przyj�cia policji trzyma�a si� dzielnie, ale teraz si� za�ama�a. - Tak mi przykro, tak mi przykro - podbieg� do niej, przygarn�� j� do siebie. - Jamie, tak mi przykro. - A ona szlocha�a bez opami�tania, a� dziw, �e nie p�k�o jej przy tym serce. - Chod�my na g�r�. Musisz si� po�o�y�. - Nie, nie, zaraz si� pozbieram - przetar�a twarz. - Musisz mi wszystko opowiedzie�. Chc� zna� prawd�. Zawaha� si�. By�a taka zm�czona, taka blada i krucha. - Napijmy si� najpierw kawy - zaproponowa�. S�u��ca mia�a przyj�� dopiero za dwie godziny, tote� Jamie sama zaparzy�a kaw�. David siedzia� przy kuchennej ladzie i wygl�da� przez okno. Nie pad�o mi�dzy nimi ani jedno s�owo. Postawi�a dwie fili�anki kawy, usiad�a. - No to m�w. - Niewiele wi�cej jest tu do opowiadania ponad to, co ju� wiemy od inspektora Brady�ego - zacz�� David. - Nie by�o �adnego wtargni�cia. Sama go wpu�ci�a. Ju� by�a w koszuli nocnej, ale wszystko wskazuje na to, �e siedzia�a przy wycinkach z prasy. Wiesz, jak lubi�a wysy�a� je rodzicom - przetar� oczy. - Najwyra�niej wywi�za�a si� k��tnia. By�y �lady walki. D�gn�� j� no�yczkami - w oczach Davida malowa� si� strach. - Jamie, ten cz�owiek chyba postrada� zmys�y. David nie odrywa� teraz wzroku od �ony. Kiedy wzi�� j� za r�k�, zacisn�a palce na jego d�oni. - Czy ona... Czy to si� odby�o szybko? - Nie wiem... W �yciu nie widzia�em czego� takiego... On oszala� - David na d�u�sz� chwil� zamkn�� oczy. Tak czy owak �ona si� dowie. Rozejd� si� teraz pog�oski, sprawa dostanie si� do medi�w, prawda na r�wni z k�amstwami. - Jamie... on jej zada� wiele cios�w. Rozp�ata� jej gard�o. Krew odp�yn�a jej z twarzy. - Ale musia�a si� opiera�. - Nie wiem. To ju� wyka�e sekcja zw�ok. Podejrzewaj�, �e Olivia co� widzia�a, a potem si� ukry�a. - Napi� si� kawy z nadziej�, �e przestanie go mdli�. - Sam twierdzi, �e zasta� Julie w tym stanie. �e wszed� i znalaz� j� ju� martw�. Wok� roi�o si� od dziennikarzy. Oblegali dom jak sfora w�ciek�ych wilk�w, kt�re zwietrzy�y krew. W ka�dym razie Jamie tak o nich my�la�a, kiedy zabarykadowa�a si� z rodzin� za zamkni�tymi drzwiami. Gwoli sprawiedliwo�ci nale�a�oby przyzna�, �e wielu reporter�w stara si� zdawa� relacj� z t� przynajmniej subtelno�ci�, na jak� zezwalaj� okoliczno�ci danej sprawy. Jamie sprawiedliwo�� nie by�a teraz w g�owie. My�la�a o Olivii, kt�ra siedzia�a jak lalka w pokoju go�cinnym, albo kr��y�a po parterze domu blada i wymizerowana jak duch. Nie do�� im, �e dziewczynka straci�a matk� w niewyobra�alnie tragicznych okoliczno�ciach? Nie do��, �e ona sama straci�a siostr� bli�niaczk�, najbardziej pokrewn� sobie dusz�? Poniewa� jednak od o�miu lat mieszka�a w ol�niewaj�cym �wiecie Hollywoodu z jego uwodzicielskimi cieniami, wiedzia�a, �e nigdy nie b�dzie im do��. Julie MacBride by�a osob� publiczn�, dziewczyn� z prowincji, kt�ra przeistoczywszy si� w zapieraj�c� dech ksi�niczk� kina, wysz�a za m�� za ksi�cia i zamieszka�a z nim w okaza�ym zamku w Beverly Hills. Kinomani, kupuj�cy bilety w kasach, uwa�ali ich za swoj� w�asno��. Julie MacBride z jej wdzi�cznym u�miechem i lekko matowym g�osem. Nie znali jej jednak. O tak, wszystkim si� zdawa�o, �e j� znaj�, bo w artyku�ach i wywiadach do kolorowych pism tak otwarcie i szczerze m�wi�a o sobie. Taki mia�a charakter, nigdy nie bra�a swojego sukcesu za co� samo przez si� zrozumia�ego. Wci�� cieszy�a si� nim i podnieca�a. Jej wielbiciele nie mieli poj�cia o jej rado�ciach, o umi�owaniu lasu i g�r, w kt�rych si� wychowa�a, o jej przywi�zaniu do rodziny, po�wi�ceniu c�rce. Ani o tragicznej, nies�abn�cej mi�o�ci do m�czyzny, kt�ry j� zamordowa�. Z tym w�a�nie Jamie najtrudniej si� by�o pogodzi�. Julie wpu�ci�a go. W ko�cu serce jej drgn�o i otworzy�a drzwi m�czy�nie, kt�rego kocha�a, chocia� wiedzia�a, �e to ju� nie ten sam cz�owiek. Czy ona, Jamie, post�pi�aby tak samo? Wiele je ��czy�o, wi�cej ni� przeci�tne siostry czy przyjaci�ki. Po trosze dlatego, �e by�y bli�niaczkami i wychowywa�y si� razem w lasach stanu Waszyngton. Ile� to dni i godzin sp�dzi�y na wsp�lnych w�dr�wkach! I potrafi�y dzieli� si� marzeniami tak samo jak niegdy� wsp�lnym �onem. Jamie czu�a si�, jakby w niej te� co� umar�o. Umia�a jednak by� silna. Bo b�dzie musia�a. Teraz Olivia ma oparcie tylko w niej, a David tak�e b�dzie jej potrzebowa�. Wiedzia�a, �e i on kocha� Julie, traktowa� j� jak w�asn� siostr�. Przesta�a chodzi� tam i z powrotem, spojrza�a do g�ry. Z Olivi� siedzieli teraz jej dziadkowie. Oni tak�e b�d� jej, Jamie, potrzebowali. Zadzwoni� dzwonek. Jamie zebra�a si� w sobie. Dziennikarzy nie wpuszczano do ich posiad�o�ci. W ci�gu tego d�ugiego, koszmarnego dnia ju� kilku z nich uda�o si� przedosta�. Podesz�a do drzwi z zamiarem, �eby w razie czego obedrze� takiego �ajdaka ze sk�ry. Przez kwatery trawionego szk�a rozpozna�a inspektor�w, kt�rzy przyszli g�uch� noc�, �eby zawiadomi� j� o �mierci Julie. - Dzie� dobry, pani Melbourne. Przepraszam za to ponowne naj�cie. - Inspektor Brady, prawda? - spyta�a Jamie. - Tak. Mo�emy wej��? - Prosz� bardzo - zaprosi�a ich do �rodka. Frank Brady przyjrza� jej si� badawczo, kiedy wprowadza�a go wraz z jego partnerem, Tracym Harmonem, do salonu. Ju� wiedzia�, �e to siostra-bli�niaczka Julie MacBride, starsza od tamtej o siedem minut. Nie potrafi� dopatrzy� si� mi�dzy nimi podobie�stwa. Pi�kno�� Julie MacBride by�a uderzaj�ca, jaskrawa, jakby na przek�r jej delikatnym rysom i z�otej kolorystyce. Siostra mia�a spokojniejsz� urod�, proste ciemne w�osy, a oczy bardziej czekoladowe ni� z�ote. - Napij� si� panowie czego�? Mo�e kawy? Odpowiedzia� Tracy, uznaj�c w duchu, �e kobieta powinna zrobi� co� normalnego, zanim przyst�pi do przykrych obowi�zk�w. - Ch�tnie, pani Melbourne. Je�li to nie k�opot. - Ale� sk�d. Zaparz�. Prosz� poczeka�. - Jako� si� trzyma - skomentowa� Tracy, kiedy zostali sami. - Jeszcze sporo przed ni� - Frank rozchyli� zas�ony i przyjrza� si� t�umowi dziennikarzy na skraju posiad�o�ci. - Niecodziennie kto� kraje na kawa�ki ksi�niczk� Ameryki w jej w�asnym zamku. - I to udzielny ksi��� - doda� Tracy. - Mo�e spr�bujmy go jeszcze raz przyprze� do muru, zanim na dobre oprzytomnieje i wezwie adwokata. - Byleby�my trafili w dziesi�tk� - Frank opu�ci� zas�on�, bo wr�ci�a Jamie z tac�. Usiad�, kiedy ona usiad�a. Nie u�miecha� si�. - Bardzo jeste�my pani wdzi�czni, pani Melbourne. Wiemy, �e to dla pani trudne chwile. - Panowie chc� rozmawia� na temat Julie. - Owszem. Czy pani wiedzia�a, �e trzy miesi�ce temu pani siostra wezwa�a policj� z powodu k�opot�w w domu? - Tak. Sam przyszed� do domu i zak��ca� jej spok�j. Dopu�ci� si� przemocy fizycznej. Przedtem, przez p�tora roku, dopuszcza� si� przemocy emocjonalnej. - Czy pani zdaniem pan Tanner ma problem z narkotykami? - Doskonale pan wie, �e Sam jest uzale�niony. Je�eli jeszcze dot�d nie uda�o si� panu tego stwierdzi�, to znaczy, �e wybra� pan niew�a�ciw� prac�. - Prosz� nam wybaczy�, pani Melbourne - przeprosi� Tracy. - Pr�bujemy tylko zbada� wszystkie okoliczno�ci. Zak�adamy, �e zna pani swojego szwagra. Mo�e siostra zwierza�a si� pani z k�opot�w osobistych. - Jak najbardziej. Mia�y�my bardzo bliski kontakt - Jamie stara�a si� za wszelk� cen� panowa� nad g�osem, r�kami, spojrzeniem. - To si� zacz�o dwa lata temu. Zacz�� si�ga� po kokain� w sytuacjach towarzyskich. Julie odnosi�a si� do tego wrogo. Zacz�li si� o to k��ci�. A potem ju� spierali si� o r�ne rzeczy. Jego ostatnie dwa filmy nie zosta�y najlepiej przyj�te, zar�wno przez krytyk�, jak i publiczno��. Julie martwi�a si�, bo Sam sta� si� dra�liwy, skory do k��tni. Natomiast jej kariera kwit�a, aczkolwiek Julie pr�bowa�a tuszowa� te r�nice. - Zazdro�ci� jej - podsun�� Frank. - Owszem. Zacz�li cz�ciej wychodzi�... na przyj�cia, do klub�w. Coraz bardziej chcia� by� widziany. Julie towarzyszy�a mu, chocia� sama by�a domatork�. Wiem, �e to nie pasuje do jej wizerunku - g�os Jamie si� za�ama�, ale wzi�a si� w gar��. - Pracowa�a z Lucasem Manningiem przy Dymie i cieniach. Mia�a tam trudn� rol�. Nie starcza�o jej si�y, �eby pracowa� czterna�cie godzin, a po powrocie do domu od�wie�y� si� i sp�dza� wiecz�r na mie�cie. Chcia�a mie� czas dla Olivii. No, wi�c Sam zacz�� wychodzi� bez niej. - Kr��y�y plotki o pani siostrze i Manningu. Jamie przenios�a wzrok na Tracy�ego, pokiwa�a g�ow�. - Wiem. Ludzie zawsze plotkuj�, kiedy mi�dzy dwojgiem atrakcyjnych ludzi co� zaiskrzy na ekranie. Pog�oski by�y bezpodstawne. Julie uwa�a�a Lucasa za przyjaciela. - Jak to znosi� Sam? - spyta� Frank. Westchn�a. - Jeszcze kilka lat temu by to wy�mia�, co najwy�ej droczy� si� z ni� na ten temat. Ale teraz j� tym zadr�cza�. Oskar�a� j� o to, �e prowokuje m�czyzn, a potem si� z nimi spotyka. - Niekt�re kobiety poddane takiej presji szuka�yby pomocy innego m�czyzny, przyjaciela. Frank patrzy�, jak Jamie zaciska z�by. - Julie traktowa�a ma��e�stwo powa�nie. Kocha�a m�a. Jak si� okaza�o, tak bardzo, �e w ko�cu pad�a jego ofiar�. Je�eli chcecie odwr�ci� teraz kota ogonem i zrobi� z niej tandetn�... - Pani Melbourne - Frank uni�s� r�k� - �eby zamkn�� t� spraw�, musimy odby� przes�uchanie. Musimy z�o�y� wszystkie kawa�ki uk�adanki. - Sprawa jest prosta. Kariera Julie pi�a si� szybko do g�ry, a jego zacz�a si� chwia�. Im bardziej si� chwia�a, tym cz�ciej si�ga� po narkotyki. Wiosn� siostra dzwoni�a w nocy na policj�, bo zaatakowa� j� w pokoju c�rki. Ba�a si� o Liv. - Potem wnios�a o rozw�d. - To by�a dla niej trudna decyzja. Chcia�a, �eby Sam zacz�� szuka� pomocy i uzna�a, �e separacja nim potrz��nie. Nade wszystko stara�a si� chroni� c�rk�. Sam zacz�� si� zachowywa� w niezr�wnowa�ony spos�b. - Czy otworzy�aby mu drzwi wczoraj w nocy, gdyby by� pod wp�ywem narkotyk�w? - Widocznie otworzy�a. Mimo wszystko kocha�a Sama i wierzy�a, �e je�li tylko uwolni si� od narkotyk�w, to wr�c� do siebie. - Czy pani zdaniem Sam Tanner by�by zdolny zabi� pani siostr�? - Cz�owiek, za kt�rego wysz�a za m��, by� got�w skoczy� dla niej pod poci�g. Jednak�e ten, kt�rego trzymacie teraz w areszcie, m�g� si� posun�� do wszystkiego - oczy Jamie zapala�y nienawi�ci�. - Pani Melbourne - przerwa� jej Frank - bardzo by nam pomog�o, gdyby�my mogli porozmawia� z Olivi�. - Ma cztery lata. - Tyle ju� wiem. Nie chcia�bym denerwowa� dziecka, ale by�a �wiadkiem. Musimy j� przepyta�, co widzia�a i s�ysza�a. - Jak pan mo�e mnie prosi�, �ebym kaza�a jej o tym m�wi�? - Wszystko i tak ma w g�owie. Cokolwiek widzia�a lub s�ysza�a. Zna mnie z wczorajszej nocy. B�d� delikatny. - O Bo�e! - Jamie stara�a si� zachowa� trze�wo�� umys�u. - Musz� przy tym by�. B�d� przy niej, a je�li uznam, �e ma ju� do��, poprosz�, �eby pan przerwa�. - Rozumiem. Na pewno b�dzie si� lepiej czu�a w pani obecno�ci. Daj� s�owo... �e b�d� mia� na uwadze jej dobro. Jamie poprowadzi�a ich schodami. Uchyli�a drzwi do sypialni, zobaczy�a rodzic�w siedz�cych na pod�odze z Olivi�, pochylonych nad uk�adank�. - Mamo, pozw�l na chwil�. Wysz�a drobna kobieta z szatynowymi, rozja�nionymi s�o�cem w�osami i niebieskimi oczami. Przypuszczalnie po pi��dziesi�tce. Zapewne wygl�da�aby m�odziej, gdyby nie przygniata� jej taki smutek. - To moja matka, Valerie MacBride - przedstawi�a j� Jamie. - Mamo, to s� ci inspektorzy, kt�rzy... musz� porozmawia� z Liv. - O nie - Val zamkn�a za sob� drzwi. - Nie zgadzam si�, to jeszcze dziecko. - Pani MacBride... Ale Val przerwa�a Frankowi. - Dlaczego�cie jej nie ochronili? Dlaczego nie powstrzymali�cie tego �otra i mordercy? Zakry�a twarz r�kami i rozszlocha�a si�. - Prosz� tu zaczeka� - mrukn�a Jamie i obj�a matk�. - Chod�, mamo. Po�o�ysz si�. No chod�. Jamie wr�ci�a blada. Wida� by�o, �e te� p�aka�a. - Niech to ju� b�dzie za nami. Otworzy�a drzwi. Na pod�odze siedzia� po turecku starszy m�czyzna. Mia� z�oto-srebrne w�osy, bursztynowe oczy, kt�re odziedziczy�a po nim m�odsza z bli�niaczek, otoczone wachlarzami zmarszczek, g��boko osadzone pod ciemnymi brwiami. - Tato - Jamie zdoby�a si� na u�miech. - To s� panowie z policji, inspektor Brady i inspektor Harmon. M�j ojciec, Rob MacBride. Rob wsta�. - O co chodzi, Jamie? - Musz� chwil� porozmawia� z Liv - z�apa�a go za r�k�, �eby ubiec jego sprzeciw. - Musz� - powt�rzy�a - prosz� ci�, tato. Mama jest roztrz�siona. Posz�a si� po�o�y� w twoim pokoju. Ja tu zostan�. B�d� z Liv przez ca�y czas. Prosz� ci�, zajmij si� mam�. Pochyli� si�, wspieraj�c na moment czo�o na jej ramieniu. - P�jd� i porozmawiam z matk�. - Idziesz ju�, dziadku? Nie doko�czyli�my uk�adanki. Obejrza� si�, prze�ykaj�c �zy. - Zaraz wr�c�, kochanie. Olivia spojrza�a na Franka. Wiedzia�a, kto to jest. Ten policjant z d�ugimi r�kami i zielonymi oczami. Twarz mia� zm�czon� i dziwnie smutn�. - Cze��, Liv - Frank przykucn��. - Pami�tasz mnie? Pokiwa�a g�ow�. Wsadzi�a kciuk do buzi i tak m�wi�a. - Przegoni�e� potwora. Znajdziesz moj� mam�? Musia�a i�� do nieba i na pewno tam si� zgubi�a. Znajdziesz mi j�? Frank usiad� na pod�odze. - Niestety, nie potrafi�. �zy wezbra�y w oczach dziewczynki. Ugodzi�y Franka w serce jak l�ni�ce sztylety. - Dlatego, �e jest gwiazd�? A gwiazdy musz� by� w niebie? - Czasem, je�eli szcz�cie nam sprzyja, niekt�re gwiazdy mog� by� z nami przez jaki� czas. A kiedy musz� wraca�, robi nam si� smutno. Smutek to nic z�ego. Wiesz, �e gwiazdy s� w niebie nawet za dnia? - Ale ich nie wida�. - To nic, ale tam s�. I widz� nas. Twoja mama zawsze tam b�dzie i b�dzie ci� stamt�d pilnowa�a. Olivia podnios�a Kermita, kt�rego przynios�a sobie z domu. - On je robaki. - Same czy z syropem czekoladowym? Oczy a� jej rozb�ys�y. - Ja lubi� wszystko z syropem czekoladowym. Masz c�reczk�? - Nie, ale mam synka, kt�ry jad� kiedy� robaki. Roze�mia�a si�. - Na pewno nie. - �eby� wiedzia�a, �e jad�. A� si� ba�em, �e ca�y zzielenieje i zacznie skaka� - Frank podni�s� jeden kawa�ek uk�adanki, w�o�y� go na miejsce. - Lubi� uk�adanki. Dlatego zosta�em policjantem. Przez ca�y czas zajmujemy si� takimi uk�adankami. - To jest Kopciuszek na balu. Ma tak� �liczn� sukni�. - Czasem uk�adam takie uk�adanki w g�owie, ale kto� musi mi pom�c przy kawa�kach, �eby u�o�y�y mi si� w obrazek. Pomo�esz mi, Liv? Opowiesz mi o tej nocy, kiedy si� poznali�my? - Wszed�e� do mojej garderoby. My�la�am, �e jeste� potworem, ale nie by�e�. - Zgadza si�. Opowiesz mi, co si� zdarzy�o wcze�niej? - Siedzia�am tam bardzo d�ugo. I on nie wiedzia�, gdzie jestem. - To �wietna kryj�wka. Bawi�a� si� tamtego dnia Kermitem? - O, bawi�am si� mn�stwem rzeczy. Mama nie musia�a pracowa�, no wi�c p�ywa�y�my sobie w basenie. Wytrzymuj� strasznie d�ugo pod wod�, bo jestem jak rybka. Skubn�� j� w szyj�. - Aha. Tu masz skrzela. Oczy omal jej nie wysz�y z orbit. - Mama te� m�wi, �e je tam widzi! - A bawisz si� czasem z innymi dzie�mi? By�y u ciebie tego dnia? - Nie. Czasem przychodz�. Na przyk�ad Billy albo Tiffy, ale wczoraj bawi�am si� tylko z mam�. Jad�y�my sobie ciasteczka. Mama przeczyta�a scenariusz, a potem rozmawia�a przez telefon. �Lou, niezmiernie mi si� podoba!� - Liv powiedzia�a to tak doros�ym tonem, �e Frank a� si� wzdrygn��.- �Ta Carly to ca�a ja. Natychmiast podpisuj� umow�. - No, no... - Frank nie posiada� si� ze zdziwienia. - Moje gratulacje. Masz naprawd� kapitaln� pami��. A pami�tasz, o kt�rej posz�a� do ��ka? - Powinnam k�a�� si� o �smej. Mama opowiedzia�a mi bajk� o d�ugow�osej kr�lewnie, kt�ra mieszka�a w wie�y. - A potem si� obudzi�a�. Zachcia�o ci si� pi�? - Nie. Mia�am z�y sen. - M�j Noah te� miewa z�e sny. - Czy Noah to pana synek? Ile ma lat? - Teraz dziesi��. Czasem miewa z�e sny o kosmitach. Kiedy mi je opowie, od razu lepiej si� czuje. Opowiesz mi sw�j z�y sen? - �ni�o mi si�, �e kto� krzyczy. Nie lubi�, jak rodzice si� k��c�. - A w tym �nie s�ysza�a�, jak mama i tata krzyczeli? - Kto� krzycza�, ale nie s�ysza�am, co. Chcia�am, �eby przestali. Kto� strasznie krzycza�, i wtedy si� obudzi�am. Chcia�am, �eby przysz�a mama. - Posz�a� jej poszuka�? - Nie by�o jej w ��ku. Chcia�am si� do niej przytuli�. No wi�c... Przerwa�a, skupi�a uwag� na uk�adance. - Ju� dobrze, Liv. Mnie mo�esz powiedzie�, co si� sta�o potem. - Bo mi nie wolno dotyka� czarodziejskich flakonik�w na toaletce mamy. Ale bawi�am si� nimi tylko chwileczk�. I spojrza�a tak niewinnie na Franka, �e musia� si� u�miechn��. - Czyli nic si� nie sta�o. A co zrobi�a� potem? - Zesz�am na d�. �wiat�o si� pali�o i drzwi by�y otwarte - �zy zacz�y jej ciurka� po policzkach. - Ale tam dziwnie pachnia�o, wszystko by�o mokre i czerwone. Kwiaty le�a�y na pod�odze, wsz�dzie pe�no szk�a. Zobaczy�am mam�, jak tam le�y, a naoko�o wszystko by�o mokre i czerwone. I by� przy niej potw�r. Trzyma� w r�ce no�yczki - ze szklistym wzrokiem unios�a r�k�. - �Liv. Bo�e m�j, Liv� - powiedzia�a w przera�aj�cej imitacji g�osu swojego ojca. - Uciek�am, a on mnie wo�a�. Szuka� mnie i krzycza�. Schowa�am si� w garderobie - u�miechn�a si� niepewnie do Franka i wr�ci�a do swojej uk�adanki. - Bardzo m�dra z ciebie dziewczynka. - Powiedzia� co� jeszcze o gadaj�cych dyniach z bajki, a� musia�a si� roze�mia�. Nie chcia� rozstawa� si� z ni� w nastroju strachu, krwi i ob��du. Ale kiedy odwr�ci� si� jeszcze od drzwi, zobaczy� utkwione w sobie oczy Olivii, a w nich b�agalne, zatrwa�aj�co doros�e spojrzenie, jakie widuje si� tylko u bardzo ma�ych dzieci. Skierowa� si� do wyj�cia, ��dny krwi Sama Tannera. Rozdzia� drugi Olivia nie chcia�a si� k�a��. Wcale nie czu�a si� senna. Pr�bowa�a jednak zasn��, bo poprosi�a j� o to ciocia Jamie. Le�a�a w nie swoim ��ku. Zawsze tu spa�a, kiedy przychodzi�a do cioci w go�ci. Chocia� to nie to samo co dom. Powiedzia�a babci, �e chce ju� wr�ci� do domu. Mog�yby urz�dzi� sobie podwieczorek w ogrodzie a� do przyj�cia mamy. Oczy babci si� zaszkli�y i przytuli�a Olivi� tak mocno, �e prawie j� zabola�o. Wobec tego Olivia nie wspomina�a ju� o powrocie do domu. Kiedy us�ysza�a szmer g�os�w na dole, w pokoju zajmowanym teraz przez dziadk�w, zsun�a si� z ��ka i wysz�a na palcach z sypialni. Ciocia Jamie m�wi�a, �e dziadkowie te� si� teraz zdrzemn�. Ale skoro nie �pi�, to mo�e pobawi� si� z ni� na dworze. Najbardziej lubi�a si� bawi� w ogrodzie. Dziadek m�wi� jej kiedy�, �e w stanie Waszyngton drzewa si�gaj� nieba. Olivia by�a u nich z wizyt�, kiedy by�a malutka, a potem znowu, kiedy mia�a dwa lata, wi�c niewiele pami�ta�a. Wymy�li�a, �e gdyby wspi�a si� na sam czubek drzewa, to mog�aby zawo�a� mam�. Je�li tylko zbli�y si� do nieba, mama na pewno j� us�yszy. Kiedy otworzy�a drzwi, zobaczy�a zap�akan� babci�. Obok siedzia�a ciocia i trzyma�a babci� za r�k�. M�wi� dziadek. - Niewa�ne, dlaczego to zrobi�. To szaleniec. Cz�owiek ogarni�ty sza�em zazdro�ci i narkotyk�w. Wa�ne, �e j� zabi�. I zap�aci za to. Ka�dym dniem swojego �a�osnego �ywota. - Powinni�my j� byli zabra� do domu - zaszlocha�a babcia. - Kiedy nam powiedzia�a o k�opotach z Samem, trzeba jej by�o kaza� wzi�� Liv i wr�ci� na jaki� czas do domu. - Mamo, my nie mo�emy wr�ci� - odezwa�a si� Jamie znu�onym g�osem. - Nawet gdyby�my mog�y, na pewno znalaz�oby si� sto r�nych powod�w, �eby tego nie robi�. Ale nie mo�emy. Musimy stawi� czo�o rzeczywisto�ci. Cho�by wobec prasy... Musimy trzyma� fason. Zaraz zacz�yby si� plotki na temat ma��e�stwa Julie, innych m�czyzn, zw�aszcza Lucasa Manninga. - Julie nie mia�a romansu - babcia powiedzia�a to ostrym g�osem. - Wiem, mamo. Ale taka tu si� toczy gra. - Julie nie �yje - uci�� dziadek. - Umar�a. Czy mo�na sobie wyobrazi� co� gorszego? Olivia cofn�a si� powoli spod drzwi. Wiedzia�a, co to znaczy umrze�. Kiedy kwiaty umiera�y, stawa�y si� br�zowe i sztywne, i trzeba je by�o wyrzuci�. Kiedy stary pies Tiffy umar�, trzeba mu by�o wykopa� do�ek na podw�rku i tam go z�o�y�. Jak kto� umar�, to znaczy�o, �e nie mo�e ju� wr�ci�. Co� j� zacz�o dusi� w piersi. W g�owie sk��bi�y si� plamy krwi i od�amki strzaskanego szk�a, obraz potwor�w i k�api�cych no�yczek. Pu�ci�a si� biegiem. I zacz�a krzycze�. - To nieprawda, �e mama nie �yje! Wcale nie le�y w do�ku na podw�rku! Bieg�a przed siebie, byle jak najdalej od tych g�os�w, kt�re wo�a�y j� po imieniu, po schodach, korytarzem. �zy ciek�y jej po policzkach. Musi wybiec na dw�r, tam znajdzie drzewo si�gaj�ce nieba i zawo�a mam�, �eby wr�ci�a do domu. Przez chwil� zmaga�a si� z ga�k� przy drzwiach wej�ciowych i wybieg�a na dw�r. Przed domem sta�y t�umy ludzi. Nie wiedzia�a, gdzie si� podzia�. Wszyscy nagle zacz�li krzycze�, omal nie og�uch�a. Zakry�a r�kami uszy i z p�aczem wzywa�a mam�. Ten moment uchwyci�a skwapliwie ca�a chmara aparat�w fotograficznych i kamer. Dziennikarze rzucili si� naprz�d jak w ob��dzie. Zasypali j� pytaniami, ��daniami. - Olivio, tutaj! Sp�jrz tutaj! - Czy tata chcia� ci zrobi� krzywd�? Zastyg�a jak sarenka we wnykach, patrz�c przed siebie t�pym, dzikim wzrokiem. Wtedy kto� j� z�apa� z ty�u. - Ja chc� do mamy... Chc� do mamy... Powtarza�a to szeptem, a ciocia Jamie �ciska�a j� mocno w ramionach. - Przecie� to tylko dziecko! - zacz�a krzycze� Jamie, nie panuj�c ju� nas sob�. - Niech was piek�o poch�onie. To tylko dziecko! Mimo wielu godzin sp�dzonych w wi�zieniu, mimo narkotycznego g�odu ss�cego od �rodka, Sam Tanner nadal by� zniewalaj�co przystojny. Mia� ciemne, g�ste, rozrzucone w nie�adzie w�osy. Niebieskie, roziskrzone oczy wikinga. Romans z kokain� doda� jedynie romantycznego cienia jego twarzy. �ci�gn�li z niego zakrwawione ubranie, a dali mu spran� szar� koszul� i workowate spodnie. Pozostawa� pod specjalnym nadzorem na wypadek samob�jstwa, ale dopiero od niedawna zacz�� mu doskwiera� brak prywatno�ci. Nadal z powodu wstrz�su i odstawienia narkotyku nie odczuwa� w pe�ni tragizmu w�asnej sytuacji. W sali przes�ucha� znajdowa� si� jeden st� i trzy krzes�a. Frank siedzia� naprzeciwko Sama. Tracy sta� oparty o �cian�. - Nie pami�tam nic ponad to, co ju� powiedzia�em - zezna� Sam. Kiedy sko�czyli z nim rozmawia� po raz pierwszy, by� pewien, �e zaraz go wypuszcz�. �eby m�g� si� przekona�, co si� dzieje z Julie, co z Olivi�. Och, Julie. Na ka�d� my�l o niej przed oczyma stawa�a mu krew, morze krwi. Frank pokiwa� cierpliwie g�ow�. - Prosz� mi wszystko jeszcze raz opowiedzie�. Od pocz�tku. - Powtarzam to w k�ko. Przyszed�em do domu... - Ale pan tam ju� chyba nie mieszka�, prawda, panie Tanner? - rzuci� z boku Tracy, nieco agresywnie. - To jest nadal m�j dom. Separacja by�a tymczasowa. - Rozumiem - odpar� Tracy - dlatego pa�ska �ona z�o�y�a pozew i uzyska�a wy��czn� opiek� nad dzieckiem. Dlatego mia� pan ograniczone prawo do wizyt i kupi� ten pa�ac na pla�y. - To by�a jedynie formalno�� - Sam marzy� rozpaczliwie o jednej, jedynej dzia�ce, �eby rozja�ni�o mu si� w g�owie. - A dom w Malibu kupi�em jako inwestycj�. Kiedy Tracy prychn��, Frank uni�s� r�k�. Pracowali razem od sze�ciu lat i dzia�ali w jednym rytmie jak para kochank�w. - Tracy, daj panu szans� powiedzie�, jak by�o. Bo zbijasz go z tropu. - Dobrze ju�, dobrze. Przyszed�em do domu - podj�� w�tek Sam - chcia�em si� pogodzi� z Julie. - Czy by� pan na haju, panie Tanner? - spyta� �agodnie Frank. - Doradzam panu szczero�� w tej kwestii. Nie b�dziemy pana �cigali za za�ycie rekreacyjnej dawki. Musimy tylko wiedzie�, w jakim by� pan stanie. Zaprzeczy�, podobnie jak wcze�niej. Taka rewelacja mog�aby zniszczy� jego wizerunek publiczny. Bo ludzie z bran�y z pewno�ci� by zrozumieli. Szczypta kokainy tak dla towarzystwa? To przecie� nic wielkiego - zawsze to powtarza� Julie. - Panie Tanner? - S�ucham? - zamruga� oczami, do kt�rych wzdycha�y kobiety na ca�ym �wiecie. Teraz by�y przekrwione, podbite, puste. - Zanim pan odpowie - przestrzeg� go Frank - powiem, �e przeszukali�my pa�ski samoch�d i znale�li�my tam dzia�k�. Ale nie dobierzemy si� panu do sk�ry za samo posiadanie, je�eli b�dzie pan z nami szczery. - Nie wiem, o czym pan m�wi. Ka�dy m�g� mi co� podrzuci�. Nawet pan, panie inspektorze. Tracy zadzia�a� jak b�yskawica. Chwyci� Sama za ko�nierz, zwl�k� go niemal z krzes�a. - Pan twierdzi, �e podrzucili�my dow�d? - Spokojnie - Frank uni�s� obie r�ce. - Pan Tanner troch� si� zdenerwowa�. Nie chcia� pan przecie� powiedzie�, �e podrzucili�my narkotyki do pa�skiego samochodu, prawda? - Nie, ja tylko... Frank przysun�� si� do niego. - Bo to by�by ju� bardzo powa�ny zarzut. Nie wypad�by dla pana najkorzystniej, gdy� znajdzie si� sporo os�b, kt�re za�wiadcz�, �e od czasu do czasu lubi� pan sobie pow�cha� bia�y proszek. Sam kr�ci� nerwowo obr�czk� na palcu. - Nie jestem �adnym narkomanem. Po prostu sztachn��em si� raz i drugi, �eby mi si� rozja�ni�o w g�owie przed wizyt� w domu. Chcia�em przekona� Julie, �e powinni�my wr�ci� do siebie, pozby� si� adwokat�w i za�atwi� wszystko we dwoje. T�skni�em za ni� i za Liv. Chcia�em wr�ci� do dawnego �ycia. - �wietnie pana rozumiem - podchwyci� Frank. - Pi�kna �ona i c�rka. Tylko szaleniec by z nich zrezygnowa�. Chcia� si� pan pozby� k�opot�w, dlatego poszed� pan do domu i porozmawia� z �on�. - W�a�nie. Zgadza si�... Nie. Poszed�em i znalaz�em j� tam. Och, Julie - zakry� twarz. - Wsz�dzie by�o pe�no krwi i szk�a. �ona le�a�a we krwi i w od�amkach szk�a. Pr�bowa�em j� podnie��. W plecach mia�a no�yczki. Wyci�gn��em je. Wyci�gn��? Tak mu si� zdawa�o, ale nie m�g� sobie dok�adnie przypomnie�. Trzyma� je w r�ku, gor�ce, �liskie od krwi. - Zobaczy�em w progu Liv. Zacz�a ucieka�. - A pan zacz�� j� goni� - powiedzia� cicho Frank. - Tak... Chyba tak. Zdaje si�, �e dozna�em szoku. Chcia�em j� odnale��, chcia�em si� dowiedzie�, kto to zrobi� Julie. Nie pami�tam. Wezwa�em policj� - spojrza� na Franka. - Ile to trwa�o? - Tracy przysun�� swoj� twarz do twarzy Sama. - Jak d�ugo biega� pan po domu z no�yczkami w r�ku, szukaj�c c�rki, zanim si� pan za�ama� i wezwa� policj�? - Nie wiem. Nie jestem pewien. Kilka minut. Mo�e z dziesi��. - Ale ten skurwiel ��e! - Tracy... - Frank, on ��e. Gdyby znalaz� ma��, le�a�aby teraz w kostnicy razem z matk�. - Nie. Nie - zawo�a� Sam ze zgroz�. - Za nic nie skrzywdzi�bym Liv. - Ale pana �ona nie podziela�a tej pewno�ci, panie Tanner? - Tracy d�gn�� Sama palcem w pier�. - Z�o�y�a to na pi�mie, �e boi si� zostawia� pana samego z dzieckiem. Opowiem panu, jak by�o. My�la� pan o niej, mieszkaj�cej w tym wielkim domu, o tym, �e nie wpuszcza pana do �rodka, nie dopuszcza do siebie i dziecka. Mo�e pan uzna�, �e ma innego m�czyzn�. Na�pa� si� pan po uszy i pojecha� tam, do nich, �eby pokaza� �onie, kto jest panem. - Nie. Chcia�em z ni� tylko porozmawia�. - Ale ona nie chcia�a rozmawia� z panem, co? Kaza�a si� panu wynosi� do diab�a. Mo�e z pocz�tku troch� j� pan tylko potarmosi�, tak jak poprzednio. - Nie chcia�em jej wtedy skrzywdzi�. K��cili�my si�. - No wi�c chwyci� pan no�yczki. - Nie - Sam usi�owa� wyklarowa� sobie obraz tej sytuacji w g�owie. - Byli�my w pokoju Liv. A Julie nie zgadza�a si�, �eby no�yczki le�a�y w pokoju Liv. - Byli�cie na dole. Zobaczy� je pan tam ostre i l�ni�ce. Chwyci� je pan ze sto�u i pokroi� �on� na kawa�ki. Skoro nie m�g� jej pan mie�, to nikt jej nie b�dzie mia�. - Nie, nie, nie. Nie zrobi�bym czego� takiego. To niemo�liwe - ale pami�ta�, �e trzyma� no�yczki w r�ce. - Kocha�em j�. - Nie chcia� pan, prawda, Sam? - Frank przechwyci� pi�eczk�, rozpoczynaj�c zn�w polubownym tonem. - Wiem, jak to jest. Czasami facet kocha kobiet� do szale�stwa. Ale je�eli ona go nie s�ucha, to trzeba znale�� na ni� jaki� spos�b, no nie? Chcia� pan tylko, �eby zacz�a pana s�ucha�, a ona nie chcia�a. Ponios�y pana nerwy. Narkotyki zrobi�y swoje. Wywi�za�a si� k��tnia, a no�yczki po prostu znalaz�y si� pod r�k�. I zanim si� pan obejrza�, ju� by�o po wszystkim. - Nie wiem - �zy trysn�y z oczu Sama. - Trzyma�em no�yczki w r�ce, ale dopiero potem. Wyci�gn��em je z jej plec�w. - Liv powiedzia�a nam, �e pana widzia�a. Pa�ska czteroletnia c�rka jest �wiadkiem. Na narz�dziu zbrodni wsz�dzie s� pa�skie odciski palc�w. A pana krwawe �lady w ca�ym domu. Zakrwawione odciski palc�w na ga�ce drzwi do pokoju pa�skiej c�reczki nale�� do pana. Nikogo wi�cej tam nie by�o, Sam. �adnego w�amywacza, jak usi�owa� nam pan wczoraj wm�wi�. �adnych �lad�w w�amania. Tamtej nocy w domu by�y tylko trzy osoby: Julie, Liv i pan. - Musia� by� kto� jeszcze. - Nie, Sam. Nikogo wi�cej nie by�o. - O, Bo�e - rozdygotany, po�o�y� g�ow� na stole i rozszlocha� si� jak dziecko. A potem z�o�y� zeznanie. Frank przeczyta� podpisane o�wiadczenie, wsta�, zacz�� chodzi� po ma�ym pokoju �niadaniowym, a potem nala� sobie ohydnych fus�w z czajniczka. Z po�ow� fili�anki czego�, co nie zas�ugiwa�o nawet na miano lury, usiad� przy stole i przeczyta� ponownie o�wiadczenie. Kiedy wszed� Tracy Harmon, Frank skomentowa�, nie podnosz�c wzroku. - Tu s� luki, Tracy. - Wiem - inspektor usiad� - ale ucapili�my go�cia, Frank. Tamtej nocy prze�ywa� odlot. Nigdy nie zdo�a odtworzy� wszystkiego krok po kroku. - Aha, tyle �e to si� nie trzyma kupy. Zobacz, tu si� przyznaje, �e rozwali� ma�ej pozytywk�. Przecie� nie by�o �adnej pozytywki. Go�ciowi myl� si� dwie noce. - Jest kokainist� - przypomnia� zniecierpliwiony Tracy. - Jego bajeczka o przyj�ciu po w�amywaczu nikogo nie przekona. Julie musia�a go wpu�ci�. Jej siostra potwierdzi�a, �e to do niej podobne. Mamy ju� wyniki sekcji zw�ok. Nie by�o �lad�w, �eby ofiara si� broni�a. Mo�emy ju� odtworzy� przebieg sytuacji. A� mi si� rzyga� chce. - Od siedmiu lat zajmuj� si� cia�ami - mrukn�� Frank. - Ale takiego chyba dot�d nie widzia�em. Chcia�bym jeszcze mie� zeznanie sprz�taczki. Jaki� cwany, dobrze p�atny adwokat nie�le pohasa sobie po tych wszystkich lukach, zanim zamkniemy spraw�. - Wsta� i pokiwa� g�ow�. - Wracam do domu, �eby si� przekona�, czy pami�tam, jak wygl�daj� moja �ona i m�j syn. - Z adwokatem czy bez, Sam Tanner za to beknie. - O, to na pewno. Ale dziewczynka, Tracy, b�dzie musia�a z tym �y�. I na sam� my�l o tym robi mi si� niedobrze. Frank my�la� o tym w drodze do domu. Przed oczami mia� twarz Olivii, pulchniutkie pyzy ma�ej dziewczynki, zranione, nazbyt doros�e oczy. Ale gdy podjecha� pod dom, tam wszystko toczy�o si�, chwa�a Bogu, swoim torem. W rogu podw�rka le�a� na boku porzucony rower Noaha, niecierpki �ony na klombie wi�d�y, bo zn�w zapomnia�a je podla�. Jej leciwy volkswagen garbus, oblepiony �miesznymi naklejkami, ju� sta� zaparkowany. Celia Brady kolekcjonowa�a wa�kie problemy spo�eczne, tak jak inne kobiety kolekcjonuj� przepisy kucharskie. Wysiad� z samochodu. Drzwi wej�ciowe otworzy�y si� z impetem. Wypad� z nich jak burza jego syn. Jeden k��b kud�atych ciemnych w�os�w, nogi ca�e w siniakach, dziurawe adidasy. - Cze��, tato! W�a�nie wr�cili�my z demonstracji przeciwko polowaniom na wieloryby. Mama przywioz�a nagrania ich �piew�w. Przypominaj� odg�osy przybysz�w z kosmosu. Frank a� si� wzdrygn�� na my�l o tym, �e przez najbli�szych kilka dni b�dzie musia� wys�uchiwa� pie�ni wielorybich. - Pewnie wi�c nie ma kolacji? - Precz ze zdrow� diet�! Po drodze kupili�my kurczaka z ro�na. Frank po�o�y� r�k� na ramieniu syna. - Chcesz powiedzie�, �e w domu jest pieczony kurczak? Noah, nie dra�nij si�, prosz�, ze mn�. Noah roze�mia� si�, a� zaigra�y mu b�yski w zielonych oczach. - I to ca�y kube�ek. Mama powiedzia�a, �e trzeba ci koniecznie zrobi� jak�� przyjemno��. - Aha - Frank usiad� na ganku. - Chyba ma racj�. Noah usiad� obok ojca. - W telewizji bez przerwy tr�bi� o tej gwie�dzie filmowej. Widzieli�my, jak wchodzisz z Tracym do tego wielkiego domu. Pokazywali te� drugi, jeszcze wi�kszy, w kt�rym j� zamordowano. A w�a�nie przed chwil�, zanim przyszed�e�, pokazywali ma�� dziewczynk�, jej c�rk�, jak wybieg�a z domu. Tato, widzia�em j� z bliska. P�aka�a, krzycza�a i zas�ania�a r�kami uszy. - Biedne dziecko - Frank ukry� twarz w d�oniach. - Co z ni� b�dzie, skoro jej mama nie �yje, a ojciec p�jdzie do wi�zienia i w og�le? Frank westchn��. Noah zawsze lubi� zg��bia� sprawy od podszewki. - Szczerze m�wi�c, nie wiem. Ta dziewczynka ma kochaj�c� rodzin�. Na pewno zapewni� jej jak najlepsz� opiek�. Noah si� zas�pi�. - Naprawd� mia�a przera�on� min�. Dlaczego ten cz�owiek to zrobi�? - Zdaniem jednych dlatego, �e za bardzo kocha� �on�. Zdaniem innych, z powodu narkotyk�w, zazdro�ci albo gniewu. A ja nie wiem, czy sam Tanner wie, dlaczego - Frank �cisn�� syna za ramiona. - No, chod�my pos�ucha� tych pie�ni wieloryb�w przy pieczonym kurczaku. - Z t�uczonymi ziemniakami. - Synu, zaraz zobaczysz �zy w oczach doros�ego m�czyzny. Noah zn�w si� roze�mia� i wbieg� z ojcem do domu. Nieca�� godzin� po tym, jak Sam Tanner z�o�y� na pi�mie dramatyczne zeznanie, w kt�rym przyzna� si� do brutalnego zab�jstwa �ony, skorzysta� z przys�uguj�cych mu praw. Zadzwoni� wi�c do adwokata, kt�ry stwierdzi�, �e jego klient z�o�y� o�wiadczenie pod presj�, kaza� mu milcze� i wezwa� posi�ki. Charles Brighton Smith mia� by� g��wnym obro�c�. By� to sze��dziesi�ciojednoletni kuty na cztery nogi prawnik z umys�em przenikliwym jak laser. Uwielbia� wprost rozdmuchane przez media batalie w s�dzie. Przed przyjazdem do Los Angeles zdradzi� numer swojego rejsu i por� przylotu, a jednocze�nie przygotowa� si� na szturm prasy po wyj�ciu z samolotu. Kiedy wyg�asza� przejmuj�c� mow�, z jego twarzy bi�y m�dro�� i zatroskanie. - Sam Tanner jest absolutnie niewinny. Pad� ofiar� tragedii. Straci� ukochan� kobiet� w nadzwyczaj tragicznych okoliczno�ciach, a teraz policja pot�guje jego tragedi�, pragn�c jak najpr�dzej zako�czy� �ledztwo. Mamy nadziej� rych�o zaradzi� tej niesprawiedliwo�ci, �eby Sam m�g� upora� si� ze swym cierpieniem i wr�ci� do domu do swojej c�rki. Zobaczywszy migawk� z przylotu Smitha, Valerie MacBride zgasi�a z furi� telewizor. Dla nich to tylko gra, pomy�la�a. Dla prasy, adwokat�w, policji. Ot, kolejne widowisko, kt�re podnosi ogl�dalno��. Wszyscy wykorzystuj� dla swoich cel�w �mier� jej biednej, zamordowanej c�rki. Ale nie da�o si� temu zapobiec. Julie wybra�a �ycie w �wietle reflektor�w, zatem i �mier� musia�a si� w nich rozegra�. A teraz kto� manipuluje opini� publiczn�, �eby wykreowa� jej morderc� na m�czennika. Olivia za� by�a tylko jeszcze jednym narz�dziem. Przynajmniej temu mo�na by po�o�y� kres, pomy�la�a Val. Wysz�a z pokoju, �eby poszuka� Jamie. Dom by� zbudowany w kszta�cie litery T. W lewym rogu Jamie mia�a sw�j gabinet. Kiedy osiem lat temu przeprowadzi�a si� do Los Angeles, �