13216
Szczegóły |
Tytuł |
13216 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
13216 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 13216 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
13216 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Nora Roberts
Koniec rzeki
Prze�o�y�a Anna Ko�yszko
Dla Olivii MacBride las jest sanktuarium - kryj�wk�, w kt�rej mo�na znale��
schronienie przed straszliwymi tajemnicami przesz�o�ci.
Teraz cz�owiek, kt�remu ta sama przesz�o�� nie daje spokoju, pragnie zg��bi�
prawd�.
Mo�e nawet uda mu si� otworzy� serce Olivii.
Prolog
Potw�r wr�ci�. Cuchn�� krwi�. I budzi� groz�. Nie mia�a wyj�cia. Musia�a pu�ci�
si�
biegiem, tyle �e tym razem bieg�a w jego stron�.
Wspania�a g�sta puszcza, kt�ra niegdy� by�a jej rajem, kt�ra zawsze by�a jej
sanktuarium, teraz przypomina�a koszmar. Majestatyczne drzewa przesta�y by�
�wiadectwem
witalno�ci przyrody, lecz sta�y si� �yw� pu�apk�, w kt�r� ona mog�a wpa��, a w
kt�rej on
m�g� si� ukry�. L�ni�cy kobierzec mchu przybra� posta� bulgocz�cego trz�sawiska,
kt�re
wci�ga�o jej buty. Przedziera�a si� przez paprocie, rw�c ich o�lizg�e wachlarze
na strz�py,
potkn�a si� na spr�chnia�ym pniu, niszcz�c zal��ki budz�cego si� w nim �ycia.
Zielone
cienie miga�y przed ni�, obok niej, za ni�, i wo�a�y j� szeptem po imieniu.
Liv, kochanie. Chod�, opowiem ci bajk�.
Z jej gard�a wyrwa� si� j�k. Zaw�adn�y ni� strach i rozpacz. Krew na jej
palcach sta�a
si� zimna jak l�d. Deszcz zacz�� b�bni� miarowo o rozko�ysany wiatrem baldachim
lasu.
Zapomnia�a ju�, czy to ona �ciga, czy sama jest �cigana. Musi go znale��, w
przeciwnym razie on znajdzie j�. I wszystko si� sko�czy. Tym razem nie stch�rzy.
Je�li
pozosta�o jeszcze jakie� �wiat�o na tym �wiecie, odnajdzie ukochanego m�czyzn�.
I to
�ywego.
Zwin�a d�o� ze �ladami jego krwi i unios�a j� do g�ry jak nadziej�. Jej palce
zacisn�y si� na jedynej broni, jak� mia�a przy sobie. Wiedzia�a, �e jest zdolna
nawet zabi�,
�eby ocali� �ycie.
Przez ciemnozielone �wiat�o, �cigana jeszcze ciemniejszymi cieniami, dojrza�a
potwora takiego, jakim zapami�ta�a go z nawiedzaj�cych j� koszmar�w.
By� ca�y zakrwawiony i wlepia� w ni� oczy.
Rozdzia� pierwszy
Beverly Hills, 1979
Olivia mia�a cztery lata, kiedy zjawi� si� potw�r. Wtargn�� do jej sn�w, lecz
wcale nie
we �nie. Pewnej nocy w �rodku lata, podczas pe�ni ksi�yca o tarczy jasnej i
okr�g�ej jak
serce dziecka, w�r�d zapachu r� i ja�min�w, wdar� si� do jej domu, �eby �ciga�
i mordowa�.
Potem ju� nic nie by�o tak jak dawniej. Jego duch bowiem na zawsze splugawi�
wspania�y dom z mn�stwem przestronnych pokoi i b�yszcz�cych posadzek.
Matka uczy�a Olivi�, �e na �wiecie nie ma potwor�w. Istniej� tylko na niby, a
zatem
z�e sny dziewczynki s� tylko snami. Kiedy tamtej nocy zobaczy�a potwora,
us�ysza�a go i
poczu�a jego zapach, matka nie mog�a jej powiedzie�, �e on nie istnieje
naprawd�. Nie by�o
ju� nikogo, kto usiad�by na jej ��ku i opowiada� pi�kne bajki, �eby zn�w
zasn�a.
Tata opowiada� najpi�kniejsze bajki. Cudowne bajdurki o r�owych �yrafach i
dwug�owych krowach. Ale zachorowa�, a przez t� chorob� zacz�� si� zachowywa�
okropnie.
Mama powiedzia�a jej, �e musia� wyjecha� i wr�ci dopiero, kiedy wyzdrowieje.
Dlatego m�g�
j� odwiedza� tylko czasami, a podczas tych wizyt mama, ciocia Jamie albo wujek
David
siedzieli przez ca�y czas w jej pokoju.
Tylko raz pozwolono jej odwiedzi� tat� w jego nowym domu na pla�y. Pojecha�a tam
z cioci� Jamie i wujkiem Davidem. Patrzy�a z zapartym tchem przez szklan�
�cian�, jak
wielkie fale rosn�, a potem opadaj�. Tata chcia� j� nawet zabra� na pla��, �eby
tylko we
dwoje budowali tam zamki z piasku, ale ciocia si� nie zgodzi�a. Bo nie wolno.
K��cili si�
przyciszonym szeptem, jak doro�li, kt�rzy my�l�, �e dzieci tego nie s�ysz�. Ale
Olivia
s�ysza�a, wi�c siedzia�a przy oknie wype�niaj�cym ca�� �cian� i coraz bardziej
wbija�a wzrok
w wod�. Kiedy g�osy si� nasili�y, zmusi�a si� do tego, �eby nie s�ysze�. Nie
chcia�a s�ucha�,
jak tata wymy�la cioci Jamie, ani jak wujek David przestrzega go ostro: �Miej
si� na
baczno�ci, Sam. Miej si� na baczno�ci�.
Wszystko zacz�o si� du�o wcze�niej. Na wiele tygodni przed domkiem na pla�y.
Zacz�o si� nazajutrz rano po tym, jak tata wszed� wieczorem do jej pokoju i j�
obudzi�. Chodzi� nerwowo po sypialni i mrucza� co� pod nosem. Nie by� to
przyjemny
d�wi�k, ale budz�c si� w swoim wielkim ��ku z bia�ym koronkowym baldachimem,
wcale
si� nie zl�k�a. Bo to by� tata. Nawet kiedy po�wiata ksi�yca o�wietli�a mu
twarz, napi�t� i
z�owrog�, ona czu�a tylko mi�o�� i przej�cie.
Tata nakr�ci� jej pozytywk�, t� z Dzieweczk� o B��kitnych W�osach, wr�k� z
Pinokia, kt�ra gra�a melodi� A gdy zobaczysz spadaj�c� gwiazd�.
Usiad�a na ��ku i u�miechn�a si� sennie.
- Cze��, tato. Opowiedz mi bajk�.
- Dobrze, opowiem - odwr�ci� g�ow� i popatrzy� na swoj� c�rk�: spod zwichrzonych
blond loczk�w wyziera�y wielkie piwne oczy. On widzia� jednak tylko w�asn�
furi�.
- Opowiem ci bajk�, Liv, kochanie. O pi�knej suce, kt�ra uczy si� k�ama� i
oszukiwa�.
- A jakiej rasy by�a ta suczka, tato?
- Jaka zn�w suczka?
- No, ta pi�kna.
Z�o�� wykrzywi�a mu twarz.
- Nie s�uchasz! Nie jeste� lepsza od niej. Przecie� powiedzia�em, do cholery, �e
twoja
matka to �suka�!
Olivia a� si� wzdrygn�a na jego krzyk.
- Dlaczego nazywasz mam� pieskiem?
- Bo jest suk�! - przejecha� r�k� po toaletce, str�caj�c pozytywk� i mn�stwo
innych
skarb�w c�rki na pod�og�.
Olivia skuli�a si� w ��ku i rozp�aka�a.
Zacz�� j� przeprasza�, ale wci�� podniesionym g�osem.
- Przesta� mi tu zaraz p�aka�! - Obieca�, �e odkupi jej pozytywk�. Wtedy wbieg�a
mama w nocnej koszuli po�yskuj�cej w �wietle ksi�yca.
- Na mi�o�� bosk�, Sam, co ty wyprawiasz? Ju� dobrze, Liv. Ju�, male�ka. Nie
p�acz.
Tatusiowi jest przykro.
Na widok tych dw�ch z�otow�osych g��w przytulonych do siebie jeszcze bardziej
zawrza� gniewem.
- Przecie� ju� to m�wi�em!
Ale kiedy chcia� podej��, �eby jeszcze raz przeprosi� c�rk�, �ona rzuci�a si� na
niego.
Oczy zapa�a�y jej w ciemno�ciach furi� granicz�c� z nienawi�ci�.
- Nie zbli�aj si� do niej.
- Tylko mi nie zabraniaj zbli�a� si� do rodzonej c�rki, Julie. Mam dosy� twoich
nakaz�w.
- Zn�w jeste� nawalony. Nie pozwol� ci si� do niej zbli�y�.
Olivia, chc�c znale�� si� jak najdalej od nich, zsun�a si� z ��ka i schowa�a w
garderobie pod stosem pluszowych zabawek. Teraz dobiega�y j� tylko potworne
wrzaski,
zn�w jaki� hurgot, krzyk b�lu mamy.
Potem tata wyjecha�.
Wspomnienia tamtej nocy wraca�y w snach. Wtedy budzi�a si�, zrywa�a z ��ka i
bieg�a do pokoju mamy. �eby si� upewni�, czy mama tam jest.
Czasem nocowa�y w hotelu. Praca mamy wi�za�a si� z wyjazdami. Odk�d zachorowa�
tata Olivii, dziewczynka zawsze towarzyszy�a mamie w podr�ach. Czasem m�wiono
przy
niej, �e mama jest gwiazd�, na co Olivia wybucha�a �miechem. Przecie� wiedzia�a,
�e
gwiazdy to takie �wiate�ka wysoko w niebie, a mama by�a przy niej, tu, na ziemi.
Mama robi�a filmy. Tata te� robi� filmy. Zna�a opowie�� o tym, jak si� poznali,
udaj�c,
�e s� innymi lud�mi. Zakochali si�, pobrali i urodzi�a im si� dziewczynka. Kiedy
Olivia
t�skni�a za tat�, mog�a zajrze� do wielkiego sk�rzanego albumu, w kt�rym by�y
wszystkie
zdj�cia z ich �lubu. Mama by�a na nich ksi�niczk� w d�ugiej bia�ej �wiec�cej
sukni, a tata
ksi�ciem w czarnym garniturze.
Owej nocy, kt�rej zjawi� si� potw�r, Olivia us�ysza�a przez sen czyj� krzyk.
Zacz�a
wierci� si� i poj�kiwa�. Ten przejmuj�cy krzyk w ko�cu j� obudzi�. Chcia�a
znale�� si� blisko
mamy. Zsun�a si� z ��ka, przemierzy�a na paluszkach dywan, wysz�a na korytarz.
W
sypialni z wielkim niebieskim ��kiem i �licznymi bia�ymi kwiatami nie by�o
nikogo.
Pachnia�o w nim mam�, czyli otuch�. Na toaletce sta�a bateria czarodziejskich
flakonik�w i
s�oiczk�w. Olivia chwil� si� nimi pobawi�a. Zanuci�a co� do swego odbicia w
wielkim
lustrze, ale zachcia�o jej si� spa�, wi�c ruszy�a na poszukiwanie mamy.
Przy schodach spostrzeg�a, �e na dole pal� si� �wiat�a. Drzwi wej�ciowe by�y
otwarte.
Uzna�a, �e pewnie przyszli go�cie. Cichutko jak myszka zesz�a po schodach. Wtedy
us�ysza�a
muzyk� z ulubionego nagrania mamy: �pi�cej kr�lewny.
G��wny hol przechodzi� w salon, z wysoko sklepionymi sufitami i morzem szklanych
tafli, za kt�rymi ci�gn�y si� ogrody. By� tam ogromny kominek z
ciemnoniebieskiego
lazurytu i bia�e marmurowe pod�ogi. W kryszta�ach sta�o mn�stwo kwiat�w.
Teraz kryszta�y le�a�y roztrzaskane na kafelkach pod�ogi, a eleganckie kwiaty
poniewiera�y si� w nie�adzie. Szkliste kremowe �ciany by�y zbryzgane czerwieni�,
politurowane sto�y - poprzewracane. W powietrzu unosi� si� jaki� okropny zapach.
Muzyka wspi�a si� w crescendo, zawodz�ce smyczki si�gn�y zenitu. Skaml�c i
popiskuj�c za mam�, Olivia zrobi�a jeszcze kilka krok�w do salonu. Tam j�
zobaczy�a. Mama
le�a�a na boku za wielk� kanap�, jedn� r�k� mia�a odrzucon�. Jasne w�osy
przesi�k�y krwi�.
Bia�y podarty na strz�py szlafrok te� si� czerwieni�.
Olivia poczu�a, jak serce �omocze jej bole�nie w piersi. Oczy wysz�y jej na
wierzch,
co� chwyci�o za gard�o tak, �e nie mog�a wydoby� z siebie krzyku.
Potw�r, kt�ry kl�cza� nad mam� - potw�r z r�kami czerwonymi a� po przeguby, ca�y
ochlapany t� czerwieni� - podni�s� na ni� wzrok. Oczy p�on�y mu dziko,
b�yszcz�c szklisto,
jak kawa�ki kryszta��w rozrzucone po pod�odze.
- Liv - odezwa� si� tata. - Bo�e m�j, Liv.
Kiedy stan�� chwiejnie na nogach, dostrzeg�a w jego r�ce srebrno-czerwony b�ysk
zakrwawionych no�yczek.
Krzyk nadal nie wydoby� si� z jej gard�a. Tylko rzuci�a si� do ucieczki. Potw�r
by�
prawdziwy i j� goni�, musia�a si� przed nim ukry�. S�ysza�a za plecami
przeci�g�y skowyt
przypominaj�cy wycie zwierz�cia zdychaj�cego w lesie.
Pobieg�a prosto do swojej garderoby i zakopa�a si� pod stosem pluszowych
zwierzak�w. Patrzy�a t�po w drzwi, ss�c kciuk. Ledwie s�ysza�a potwora, kt�ry
wy� w pogoni
za ni�, �ka� i wrzeszcza�, biegaj�c po ca�ym domu i wzywaj�c j� po imieniu.
Ona za� skuli�a si� w sobie, niczym lalka po�r�d innych zabawek, i czeka�a, a�
przyjdzie wreszcie mama, �eby obudzi� j� ze z�ego snu.
Tam w�a�nie znalaz� j� Frank Brady. Nie rusza�a si�, nie odzywa�a. W�osy,
ja�niutkie i
l�ni�ce, sp�ywa�y z jej ramion niczym strugi deszczu. Twarz mia�a blad� jak
kreda, tylko pod
brwiami ciemnymi jak futro norki jarzy�y si� wielkie bursztynowe oczy.
Oczy jej matki, pomy�la�, i serce mu si� �cisn�o. Oczy, w kt�re dziesi�tki razy
patrzy�
na ekranie. A kt�re nieca�� godzin� temu znalaz� martwe.
Teraz �widrowa�y go na wylot oczy dziecka. Zorientowa� si�, �e ma�a jest w
szoku,
tote� nie wyci�gn�� do niej r�k, tylko przedstawi� si� spokojnie:
- Mam na imi� Frank. Jestem policjantem. Wiesz, kochanie, co robi� policjanci?
Zdawa�o mu si�, �e dojrza� b�ysk w jej oczach.
- Pomagaj� ludziom. W�a�nie jestem tu po to, �eby si� tob� zaj��. To twoje
lalki? -
podni�s� z promiennym u�miechem Kermita, rozklapan� �ab�. - Znam tego gagatka.
Jest z
Ulicy Sezamkowej. Ogl�dasz j�? A m�j szef to wypisz, wymaluj Oskar Zrz�da. Tylko
nie
powt�rz mu tego.
Nadal milcza�a, wi�c zacz�� wymienia� wszystkie postacie z Ulicy Sezamkowej,
jakie
m�g� sobie przypomnie�, komentuj�c, pozwalaj�c Kermitowi wskakiwa� sobie na
kolano.
Przygl�da�a mu si� t�pym wzrokiem.
- Chcia�aby� st�d wyj��? Razem z Kermitem?
Dopiero teraz wyci�gn�� do niej r�k�. Wtedy jej r�czka podskoczy�a do g�ry jak
marionetka na sznurku. Kiedy kontakt zosta� ju� nawi�zany, dziewczynka rzuci�a
mu si� w
ramiona, dygocz�c na ca�ym ciele. Wtuli�a twarz w jego rami�.
Chocia� pracowa� od dziesi�ciu lat w policji, omal mu serce nie p�k�o.
- No, malutka. Ju� dobrze. Wszystko b�dzie dobrze.
- Tu jest potw�r - powiedzia�a szeptem. Frank wsta�, nie przestaj�c jej tuli�.
- Ju� go nie ma.
- Musia�am si� schowa�. Szuka� mnie. Mia� no�yczki mamy. Ja chc� do mamy.
O Bo�e. M�j Bo�e - t�uk�o mu si� w g�owie.
Na odg�os krok�w w korytarzu Olivia krzykn�a cicho i zacisn�a pi�stki na szyi
Franka. Zamrucza� do niej uspokajaj�co i pog�aska� j� po plecach.
- Frank, tu jest... Znalaz�e� j� - inspektor Tracy Harmon przyjrza� si�
dziewczynce
wtulonej w ramiona policjanta. - S�siadka m�wi, �eby odszuka� siostr�... Jamie
Melbourne.
To �ona Davida Melbourne�a, agenta muzycznego. Mieszkaj� jakie� p�tora
kilometra st�d.
- Trzeba ich zawiadomi�. Kochanie, chcesz pojecha� do cioci Jamie?
- A tam jest moja mama?
- Nie. Ale pewnie chcia�aby, �eby� tam pojecha�a.
- Chce mi si� spa�.
- To �pij, kochanie. Zamknij oczka.
- Widzia�a co�? - spyta� niemal bezg�o�nie Tracy.
- Aha - Frank pog�aska� po w�osach dziewczynk�, kt�rej oczy si� zamyka�y. -
Jasny
gwint, chyba a� za du�o.
Wr�ci�. Potw�r wr�ci�. Widzia�a, jak skrada si� po domu. Mia� twarz taty i
no�yczki
mamy. Krew �cieka�a cienkimi stru�kami z migaj�cych ostrzy. G�osem taty raz po
raz wo�a�
j� po imieniu.
- Liv, Liv, kochanie. Wyjd�, to opowiem ci bajk�.
- Nie, tatusiu! Nie, nie, nie!
- Liv. Och, kochanie, ju� dobrze. Jestem tu. Ciocia Jamie jest przy tobie.
- Nie pozw�l mu tutaj przychodzi�! Nie pozw�l mu mnie znale��! - i Liv,
szlochaj�c,
wtula�a si� w obj�cia Jamie.
- Nie pozwol�. Przyrzekam. - W ciep�ym �wietle lampki nocnej zdruzgotana Jamie
ko�ysa�a swoj� ma�� siostrzenic�. - Tu jeste� bezpieczna - wtuli�a policzek w
czubek g�owy
dziewczynki. Nieme �zy pop�yn�y jej po twarzy. Julie, och Julie. Chcia�o jej
si� wy�, ale
musia�a mie� wzgl�d na ma��.
Julie nie �y�a. Pi�kna, m�dra kobieta ze szczodrym sercem i ogromnym talentem.
Zgin�a, maj�c zaledwie trzydzie�ci dwa lata. Zamordowana, jak o�wiadczyli jej
dwaj
detektywi z grobowymi minami, przez cz�owieka, kt�ry podobno kocha� j� do
szale�stwa.
O tak, pomy�la�a Jamie, Sam Tanner by� istotnie w szponach szale�stwa. Z�erany
narkotykami, szala� z zazdro�ci, z rozpaczy. Teraz zniszczy� obiekt swojej
obsesji. Ale ona,
Jamie, nie da mu tkn�� tego dziecka.
Ostro�nie po�o�y�a zasypiaj�c� Olivi� z powrotem do ��ka, otuli�a kocem.
Podesz�a
do okna i zapatrzy�a si� przed siebie. Kiedy b�ysn�y �wiat�a samochodu, serce
a�
podskoczy�o jej do gard�a. Ach, to David, uprzytomni�a sobie, i zostawiwszy
przy�mione
�wiat�o, zbieg�a po schodach. Drzwi si� otworzy�y, wszed� jej m��. Sta� tak
d�u�sz� chwil�,
postawny, barczysty m�czyzna, z u�o�onymi fali�cie szatynowymi w�osami. Z jego
szarych
oczu wyziera�o znu�enie i strach. Jamie zawsze podziwia�a w nim si��. Si�� i
opanowanie. A
teraz sta� przed ni� wrak cz�owieka.
- Jamie, Bo�e ty m�j - g�os mu si� za�ama�, co jeszcze spot�gowa�o jego
niesamowity
wygl�d. - Musz� si� napi�. - Posz�a za nim do salonu. R�ce mu si� trz�s�y, kiedy
nalewa�
sobie whisky z karafki. Wypi� jednym haustem jak lekarstwo. - Co ten �otr jej
zrobi�.
- Och, Davidzie - za�ka�a. Od przyj�cia policji trzyma�a si� dzielnie, ale teraz
si�
za�ama�a.
- Tak mi przykro, tak mi przykro - podbieg� do niej, przygarn�� j� do siebie. -
Jamie,
tak mi przykro. - A ona szlocha�a bez opami�tania, a� dziw, �e nie p�k�o jej
przy tym serce. -
Chod�my na g�r�. Musisz si� po�o�y�.
- Nie, nie, zaraz si� pozbieram - przetar�a twarz. - Musisz mi wszystko
opowiedzie�.
Chc� zna� prawd�.
Zawaha� si�. By�a taka zm�czona, taka blada i krucha.
- Napijmy si� najpierw kawy - zaproponowa�.
S�u��ca mia�a przyj�� dopiero za dwie godziny, tote� Jamie sama zaparzy�a kaw�.
David siedzia� przy kuchennej ladzie i wygl�da� przez okno. Nie pad�o mi�dzy
nimi ani jedno
s�owo.
Postawi�a dwie fili�anki kawy, usiad�a.
- No to m�w.
- Niewiele wi�cej jest tu do opowiadania ponad to, co ju� wiemy od inspektora
Brady�ego - zacz�� David. - Nie by�o �adnego wtargni�cia. Sama go wpu�ci�a. Ju�
by�a w
koszuli nocnej, ale wszystko wskazuje na to, �e siedzia�a przy wycinkach z
prasy. Wiesz, jak
lubi�a wysy�a� je rodzicom - przetar� oczy. - Najwyra�niej wywi�za�a si�
k��tnia. By�y �lady
walki. D�gn�� j� no�yczkami - w oczach Davida malowa� si� strach. - Jamie, ten
cz�owiek
chyba postrada� zmys�y.
David nie odrywa� teraz wzroku od �ony. Kiedy wzi�� j� za r�k�, zacisn�a palce
na
jego d�oni.
- Czy ona... Czy to si� odby�o szybko?
- Nie wiem... W �yciu nie widzia�em czego� takiego... On oszala� - David na
d�u�sz�
chwil� zamkn�� oczy. Tak czy owak �ona si� dowie. Rozejd� si� teraz pog�oski,
sprawa
dostanie si� do medi�w, prawda na r�wni z k�amstwami. - Jamie... on jej zada�
wiele cios�w.
Rozp�ata� jej gard�o. Krew odp�yn�a jej z twarzy.
- Ale musia�a si� opiera�.
- Nie wiem. To ju� wyka�e sekcja zw�ok. Podejrzewaj�, �e Olivia co� widzia�a, a
potem si� ukry�a. - Napi� si� kawy z nadziej�, �e przestanie go mdli�. - Sam
twierdzi, �e zasta�
Julie w tym stanie. �e wszed� i znalaz� j� ju� martw�.
Wok� roi�o si� od dziennikarzy. Oblegali dom jak sfora w�ciek�ych wilk�w, kt�re
zwietrzy�y krew. W ka�dym razie Jamie tak o nich my�la�a, kiedy zabarykadowa�a
si� z
rodzin� za zamkni�tymi drzwiami. Gwoli sprawiedliwo�ci nale�a�oby przyzna�, �e
wielu
reporter�w stara si� zdawa� relacj� z t� przynajmniej subtelno�ci�, na jak�
zezwalaj�
okoliczno�ci danej sprawy.
Jamie sprawiedliwo�� nie by�a teraz w g�owie. My�la�a o Olivii, kt�ra siedzia�a
jak
lalka w pokoju go�cinnym, albo kr��y�a po parterze domu blada i wymizerowana jak
duch.
Nie do�� im, �e dziewczynka straci�a matk� w niewyobra�alnie tragicznych
okoliczno�ciach?
Nie do��, �e ona sama straci�a siostr� bli�niaczk�, najbardziej pokrewn� sobie
dusz�?
Poniewa� jednak od o�miu lat mieszka�a w ol�niewaj�cym �wiecie Hollywoodu z jego
uwodzicielskimi cieniami, wiedzia�a, �e nigdy nie b�dzie im do��.
Julie MacBride by�a osob� publiczn�, dziewczyn� z prowincji, kt�ra
przeistoczywszy
si� w zapieraj�c� dech ksi�niczk� kina, wysz�a za m�� za ksi�cia i zamieszka�a
z nim w
okaza�ym zamku w Beverly Hills. Kinomani, kupuj�cy bilety w kasach, uwa�ali ich
za swoj�
w�asno��. Julie MacBride z jej wdzi�cznym u�miechem i lekko matowym g�osem.
Nie znali jej jednak. O tak, wszystkim si� zdawa�o, �e j� znaj�, bo w artyku�ach
i
wywiadach do kolorowych pism tak otwarcie i szczerze m�wi�a o sobie. Taki mia�a
charakter,
nigdy nie bra�a swojego sukcesu za co� samo przez si� zrozumia�ego. Wci��
cieszy�a si� nim i
podnieca�a. Jej wielbiciele nie mieli poj�cia o jej rado�ciach, o umi�owaniu
lasu i g�r, w
kt�rych si� wychowa�a, o jej przywi�zaniu do rodziny, po�wi�ceniu c�rce. Ani o
tragicznej,
nies�abn�cej mi�o�ci do m�czyzny, kt�ry j� zamordowa�.
Z tym w�a�nie Jamie najtrudniej si� by�o pogodzi�. Julie wpu�ci�a go. W ko�cu
serce
jej drgn�o i otworzy�a drzwi m�czy�nie, kt�rego kocha�a, chocia� wiedzia�a, �e
to ju� nie
ten sam cz�owiek.
Czy ona, Jamie, post�pi�aby tak samo? Wiele je ��czy�o, wi�cej ni� przeci�tne
siostry
czy przyjaci�ki. Po trosze dlatego, �e by�y bli�niaczkami i wychowywa�y si�
razem w lasach
stanu Waszyngton. Ile� to dni i godzin sp�dzi�y na wsp�lnych w�dr�wkach! I
potrafi�y dzieli�
si� marzeniami tak samo jak niegdy� wsp�lnym �onem.
Jamie czu�a si�, jakby w niej te� co� umar�o. Umia�a jednak by� silna. Bo b�dzie
musia�a. Teraz Olivia ma oparcie tylko w niej, a David tak�e b�dzie jej
potrzebowa�.
Wiedzia�a, �e i on kocha� Julie, traktowa� j� jak w�asn� siostr�. Przesta�a
chodzi� tam i z
powrotem, spojrza�a do g�ry. Z Olivi� siedzieli teraz jej dziadkowie. Oni tak�e
b�d� jej,
Jamie, potrzebowali.
Zadzwoni� dzwonek. Jamie zebra�a si� w sobie. Dziennikarzy nie wpuszczano do ich
posiad�o�ci. W ci�gu tego d�ugiego, koszmarnego dnia ju� kilku z nich uda�o si�
przedosta�.
Podesz�a do drzwi z zamiarem, �eby w razie czego obedrze� takiego �ajdaka ze
sk�ry. Przez
kwatery trawionego szk�a rozpozna�a inspektor�w, kt�rzy przyszli g�uch� noc�,
�eby
zawiadomi� j� o �mierci Julie.
- Dzie� dobry, pani Melbourne. Przepraszam za to ponowne naj�cie.
- Inspektor Brady, prawda? - spyta�a Jamie.
- Tak. Mo�emy wej��?
- Prosz� bardzo - zaprosi�a ich do �rodka.
Frank Brady przyjrza� jej si� badawczo, kiedy wprowadza�a go wraz z jego
partnerem,
Tracym Harmonem, do salonu. Ju� wiedzia�, �e to siostra-bli�niaczka Julie
MacBride, starsza
od tamtej o siedem minut. Nie potrafi� dopatrzy� si� mi�dzy nimi podobie�stwa.
Pi�kno��
Julie MacBride by�a uderzaj�ca, jaskrawa, jakby na przek�r jej delikatnym rysom
i z�otej
kolorystyce. Siostra mia�a spokojniejsz� urod�, proste ciemne w�osy, a oczy
bardziej
czekoladowe ni� z�ote.
- Napij� si� panowie czego�? Mo�e kawy?
Odpowiedzia� Tracy, uznaj�c w duchu, �e kobieta powinna zrobi� co� normalnego,
zanim przyst�pi do przykrych obowi�zk�w.
- Ch�tnie, pani Melbourne. Je�li to nie k�opot.
- Ale� sk�d. Zaparz�. Prosz� poczeka�.
- Jako� si� trzyma - skomentowa� Tracy, kiedy zostali sami.
- Jeszcze sporo przed ni� - Frank rozchyli� zas�ony i przyjrza� si� t�umowi
dziennikarzy na skraju posiad�o�ci. - Niecodziennie kto� kraje na kawa�ki
ksi�niczk�
Ameryki w jej w�asnym zamku.
- I to udzielny ksi��� - doda� Tracy. - Mo�e spr�bujmy go jeszcze raz przyprze�
do
muru, zanim na dobre oprzytomnieje i wezwie adwokata.
- Byleby�my trafili w dziesi�tk� - Frank opu�ci� zas�on�, bo wr�ci�a Jamie z
tac�.
Usiad�, kiedy ona usiad�a. Nie u�miecha� si�. - Bardzo jeste�my pani wdzi�czni,
pani
Melbourne. Wiemy, �e to dla pani trudne chwile.
- Panowie chc� rozmawia� na temat Julie.
- Owszem. Czy pani wiedzia�a, �e trzy miesi�ce temu pani siostra wezwa�a policj�
z
powodu k�opot�w w domu?
- Tak. Sam przyszed� do domu i zak��ca� jej spok�j. Dopu�ci� si� przemocy
fizycznej.
Przedtem, przez p�tora roku, dopuszcza� si� przemocy emocjonalnej.
- Czy pani zdaniem pan Tanner ma problem z narkotykami?
- Doskonale pan wie, �e Sam jest uzale�niony. Je�eli jeszcze dot�d nie uda�o si�
panu
tego stwierdzi�, to znaczy, �e wybra� pan niew�a�ciw� prac�.
- Prosz� nam wybaczy�, pani Melbourne - przeprosi� Tracy. - Pr�bujemy tylko
zbada�
wszystkie okoliczno�ci. Zak�adamy, �e zna pani swojego szwagra. Mo�e siostra
zwierza�a si�
pani z k�opot�w osobistych.
- Jak najbardziej. Mia�y�my bardzo bliski kontakt - Jamie stara�a si� za wszelk�
cen�
panowa� nad g�osem, r�kami, spojrzeniem. - To si� zacz�o dwa lata temu. Zacz��
si�ga� po
kokain� w sytuacjach towarzyskich. Julie odnosi�a si� do tego wrogo. Zacz�li si�
o to k��ci�.
A potem ju� spierali si� o r�ne rzeczy. Jego ostatnie dwa filmy nie zosta�y
najlepiej przyj�te,
zar�wno przez krytyk�, jak i publiczno��. Julie martwi�a si�, bo Sam sta� si�
dra�liwy, skory
do k��tni. Natomiast jej kariera kwit�a, aczkolwiek Julie pr�bowa�a tuszowa� te
r�nice.
- Zazdro�ci� jej - podsun�� Frank.
- Owszem. Zacz�li cz�ciej wychodzi�... na przyj�cia, do klub�w. Coraz bardziej
chcia� by� widziany. Julie towarzyszy�a mu, chocia� sama by�a domatork�. Wiem,
�e to nie
pasuje do jej wizerunku - g�os Jamie si� za�ama�, ale wzi�a si� w gar��. -
Pracowa�a z
Lucasem Manningiem przy Dymie i cieniach. Mia�a tam trudn� rol�. Nie starcza�o
jej si�y,
�eby pracowa� czterna�cie godzin, a po powrocie do domu od�wie�y� si� i sp�dza�
wiecz�r
na mie�cie. Chcia�a mie� czas dla Olivii. No, wi�c Sam zacz�� wychodzi� bez
niej.
- Kr��y�y plotki o pani siostrze i Manningu.
Jamie przenios�a wzrok na Tracy�ego, pokiwa�a g�ow�.
- Wiem. Ludzie zawsze plotkuj�, kiedy mi�dzy dwojgiem atrakcyjnych ludzi co�
zaiskrzy na ekranie. Pog�oski by�y bezpodstawne. Julie uwa�a�a Lucasa za
przyjaciela.
- Jak to znosi� Sam? - spyta� Frank. Westchn�a.
- Jeszcze kilka lat temu by to wy�mia�, co najwy�ej droczy� si� z ni� na ten
temat. Ale
teraz j� tym zadr�cza�. Oskar�a� j� o to, �e prowokuje m�czyzn, a potem si� z
nimi spotyka.
- Niekt�re kobiety poddane takiej presji szuka�yby pomocy innego m�czyzny,
przyjaciela.
Frank patrzy�, jak Jamie zaciska z�by.
- Julie traktowa�a ma��e�stwo powa�nie. Kocha�a m�a. Jak si� okaza�o, tak
bardzo,
�e w ko�cu pad�a jego ofiar�. Je�eli chcecie odwr�ci� teraz kota ogonem i zrobi�
z niej
tandetn�...
- Pani Melbourne - Frank uni�s� r�k� - �eby zamkn�� t� spraw�, musimy odby�
przes�uchanie. Musimy z�o�y� wszystkie kawa�ki uk�adanki.
- Sprawa jest prosta. Kariera Julie pi�a si� szybko do g�ry, a jego zacz�a si�
chwia�.
Im bardziej si� chwia�a, tym cz�ciej si�ga� po narkotyki. Wiosn� siostra
dzwoni�a w nocy na
policj�, bo zaatakowa� j� w pokoju c�rki. Ba�a si� o Liv.
- Potem wnios�a o rozw�d.
- To by�a dla niej trudna decyzja. Chcia�a, �eby Sam zacz�� szuka� pomocy i
uzna�a,
�e separacja nim potrz��nie. Nade wszystko stara�a si� chroni� c�rk�. Sam zacz��
si�
zachowywa� w niezr�wnowa�ony spos�b.
- Czy otworzy�aby mu drzwi wczoraj w nocy, gdyby by� pod wp�ywem narkotyk�w?
- Widocznie otworzy�a. Mimo wszystko kocha�a Sama i wierzy�a, �e je�li tylko
uwolni
si� od narkotyk�w, to wr�c� do siebie. - Czy pani zdaniem Sam Tanner by�by
zdolny zabi�
pani siostr�?
- Cz�owiek, za kt�rego wysz�a za m��, by� got�w skoczy� dla niej pod poci�g.
Jednak�e ten, kt�rego trzymacie teraz w areszcie, m�g� si� posun�� do
wszystkiego - oczy
Jamie zapala�y nienawi�ci�.
- Pani Melbourne - przerwa� jej Frank - bardzo by nam pomog�o, gdyby�my mogli
porozmawia� z Olivi�.
- Ma cztery lata.
- Tyle ju� wiem. Nie chcia�bym denerwowa� dziecka, ale by�a �wiadkiem. Musimy j�
przepyta�, co widzia�a i s�ysza�a.
- Jak pan mo�e mnie prosi�, �ebym kaza�a jej o tym m�wi�?
- Wszystko i tak ma w g�owie. Cokolwiek widzia�a lub s�ysza�a. Zna mnie z
wczorajszej nocy. B�d� delikatny.
- O Bo�e! - Jamie stara�a si� zachowa� trze�wo�� umys�u. - Musz� przy tym by�.
B�d�
przy niej, a je�li uznam, �e ma ju� do��, poprosz�, �eby pan przerwa�.
- Rozumiem. Na pewno b�dzie si� lepiej czu�a w pani obecno�ci. Daj� s�owo... �e
b�d� mia� na uwadze jej dobro.
Jamie poprowadzi�a ich schodami. Uchyli�a drzwi do sypialni, zobaczy�a rodzic�w
siedz�cych na pod�odze z Olivi�, pochylonych nad uk�adank�.
- Mamo, pozw�l na chwil�.
Wysz�a drobna kobieta z szatynowymi, rozja�nionymi s�o�cem w�osami i niebieskimi
oczami. Przypuszczalnie po pi��dziesi�tce. Zapewne wygl�da�aby m�odziej, gdyby
nie
przygniata� jej taki smutek.
- To moja matka, Valerie MacBride - przedstawi�a j� Jamie. - Mamo, to s� ci
inspektorzy, kt�rzy... musz� porozmawia� z Liv.
- O nie - Val zamkn�a za sob� drzwi. - Nie zgadzam si�, to jeszcze dziecko.
- Pani MacBride...
Ale Val przerwa�a Frankowi.
- Dlaczego�cie jej nie ochronili? Dlaczego nie powstrzymali�cie tego �otra i
mordercy?
Zakry�a twarz r�kami i rozszlocha�a si�.
- Prosz� tu zaczeka� - mrukn�a Jamie i obj�a matk�. - Chod�, mamo. Po�o�ysz
si�.
No chod�.
Jamie wr�ci�a blada. Wida� by�o, �e te� p�aka�a.
- Niech to ju� b�dzie za nami. Otworzy�a drzwi.
Na pod�odze siedzia� po turecku starszy m�czyzna. Mia� z�oto-srebrne w�osy,
bursztynowe oczy, kt�re odziedziczy�a po nim m�odsza z bli�niaczek, otoczone
wachlarzami
zmarszczek, g��boko osadzone pod ciemnymi brwiami.
- Tato - Jamie zdoby�a si� na u�miech. - To s� panowie z policji, inspektor
Brady i
inspektor Harmon. M�j ojciec, Rob MacBride.
Rob wsta�.
- O co chodzi, Jamie?
- Musz� chwil� porozmawia� z Liv - z�apa�a go za r�k�, �eby ubiec jego sprzeciw.
-
Musz� - powt�rzy�a - prosz� ci�, tato. Mama jest roztrz�siona. Posz�a si�
po�o�y� w twoim
pokoju. Ja tu zostan�. B�d� z Liv przez ca�y czas. Prosz� ci�, zajmij si� mam�.
Pochyli� si�, wspieraj�c na moment czo�o na jej ramieniu.
- P�jd� i porozmawiam z matk�.
- Idziesz ju�, dziadku? Nie doko�czyli�my uk�adanki. Obejrza� si�, prze�ykaj�c
�zy.
- Zaraz wr�c�, kochanie.
Olivia spojrza�a na Franka. Wiedzia�a, kto to jest. Ten policjant z d�ugimi
r�kami i
zielonymi oczami. Twarz mia� zm�czon� i dziwnie smutn�.
- Cze��, Liv - Frank przykucn��. - Pami�tasz mnie? Pokiwa�a g�ow�. Wsadzi�a
kciuk
do buzi i tak m�wi�a.
- Przegoni�e� potwora. Znajdziesz moj� mam�? Musia�a i�� do nieba i na pewno tam
si� zgubi�a. Znajdziesz mi j�?
Frank usiad� na pod�odze.
- Niestety, nie potrafi�.
�zy wezbra�y w oczach dziewczynki. Ugodzi�y Franka w serce jak l�ni�ce sztylety.
- Dlatego, �e jest gwiazd�? A gwiazdy musz� by� w niebie?
- Czasem, je�eli szcz�cie nam sprzyja, niekt�re gwiazdy mog� by� z nami przez
jaki�
czas. A kiedy musz� wraca�, robi nam si� smutno. Smutek to nic z�ego. Wiesz, �e
gwiazdy s�
w niebie nawet za dnia?
- Ale ich nie wida�.
- To nic, ale tam s�. I widz� nas. Twoja mama zawsze tam b�dzie i b�dzie ci�
stamt�d
pilnowa�a.
Olivia podnios�a Kermita, kt�rego przynios�a sobie z domu.
- On je robaki.
- Same czy z syropem czekoladowym? Oczy a� jej rozb�ys�y.
- Ja lubi� wszystko z syropem czekoladowym. Masz c�reczk�?
- Nie, ale mam synka, kt�ry jad� kiedy� robaki. Roze�mia�a si�.
- Na pewno nie.
- �eby� wiedzia�a, �e jad�. A� si� ba�em, �e ca�y zzielenieje i zacznie skaka� -
Frank
podni�s� jeden kawa�ek uk�adanki, w�o�y� go na miejsce. - Lubi� uk�adanki.
Dlatego zosta�em
policjantem. Przez ca�y czas zajmujemy si� takimi uk�adankami.
- To jest Kopciuszek na balu. Ma tak� �liczn� sukni�.
- Czasem uk�adam takie uk�adanki w g�owie, ale kto� musi mi pom�c przy
kawa�kach,
�eby u�o�y�y mi si� w obrazek. Pomo�esz mi, Liv? Opowiesz mi o tej nocy, kiedy
si�
poznali�my?
- Wszed�e� do mojej garderoby. My�la�am, �e jeste� potworem, ale nie by�e�.
- Zgadza si�. Opowiesz mi, co si� zdarzy�o wcze�niej?
- Siedzia�am tam bardzo d�ugo. I on nie wiedzia�, gdzie jestem.
- To �wietna kryj�wka. Bawi�a� si� tamtego dnia Kermitem?
- O, bawi�am si� mn�stwem rzeczy. Mama nie musia�a pracowa�, no wi�c
p�ywa�y�my sobie w basenie. Wytrzymuj� strasznie d�ugo pod wod�, bo jestem jak
rybka.
Skubn�� j� w szyj�.
- Aha. Tu masz skrzela.
Oczy omal jej nie wysz�y z orbit.
- Mama te� m�wi, �e je tam widzi!
- A bawisz si� czasem z innymi dzie�mi? By�y u ciebie tego dnia?
- Nie. Czasem przychodz�. Na przyk�ad Billy albo Tiffy, ale wczoraj bawi�am si�
tylko z mam�. Jad�y�my sobie ciasteczka. Mama przeczyta�a scenariusz, a potem
rozmawia�a
przez telefon. �Lou, niezmiernie mi si� podoba!� - Liv powiedzia�a to tak
doros�ym tonem, �e
Frank a� si� wzdrygn��.- �Ta Carly to ca�a ja. Natychmiast podpisuj� umow�.
- No, no... - Frank nie posiada� si� ze zdziwienia. - Moje gratulacje. Masz
naprawd�
kapitaln� pami��. A pami�tasz, o kt�rej posz�a� do ��ka?
- Powinnam k�a�� si� o �smej. Mama opowiedzia�a mi bajk� o d�ugow�osej
kr�lewnie,
kt�ra mieszka�a w wie�y.
- A potem si� obudzi�a�. Zachcia�o ci si� pi�?
- Nie. Mia�am z�y sen.
- M�j Noah te� miewa z�e sny.
- Czy Noah to pana synek? Ile ma lat?
- Teraz dziesi��. Czasem miewa z�e sny o kosmitach. Kiedy mi je opowie, od razu
lepiej si� czuje. Opowiesz mi sw�j z�y sen?
- �ni�o mi si�, �e kto� krzyczy. Nie lubi�, jak rodzice si� k��c�.
- A w tym �nie s�ysza�a�, jak mama i tata krzyczeli?
- Kto� krzycza�, ale nie s�ysza�am, co. Chcia�am, �eby przestali. Kto� strasznie
krzycza�, i wtedy si� obudzi�am. Chcia�am, �eby przysz�a mama.
- Posz�a� jej poszuka�?
- Nie by�o jej w ��ku. Chcia�am si� do niej przytuli�. No wi�c... Przerwa�a,
skupi�a
uwag� na uk�adance.
- Ju� dobrze, Liv. Mnie mo�esz powiedzie�, co si� sta�o potem.
- Bo mi nie wolno dotyka� czarodziejskich flakonik�w na toaletce mamy. Ale
bawi�am si� nimi tylko chwileczk�.
I spojrza�a tak niewinnie na Franka, �e musia� si� u�miechn��.
- Czyli nic si� nie sta�o. A co zrobi�a� potem?
- Zesz�am na d�. �wiat�o si� pali�o i drzwi by�y otwarte - �zy zacz�y jej
ciurka� po
policzkach. - Ale tam dziwnie pachnia�o, wszystko by�o mokre i czerwone. Kwiaty
le�a�y na
pod�odze, wsz�dzie pe�no szk�a. Zobaczy�am mam�, jak tam le�y, a naoko�o
wszystko by�o
mokre i czerwone. I by� przy niej potw�r. Trzyma� w r�ce no�yczki - ze szklistym
wzrokiem
unios�a r�k�. - �Liv. Bo�e m�j, Liv� - powiedzia�a w przera�aj�cej imitacji
g�osu swojego
ojca. - Uciek�am, a on mnie wo�a�. Szuka� mnie i krzycza�. Schowa�am si� w
garderobie -
u�miechn�a si� niepewnie do Franka i wr�ci�a do swojej uk�adanki.
- Bardzo m�dra z ciebie dziewczynka. - Powiedzia� co� jeszcze o gadaj�cych
dyniach
z bajki, a� musia�a si� roze�mia�. Nie chcia� rozstawa� si� z ni� w nastroju
strachu, krwi i
ob��du.
Ale kiedy odwr�ci� si� jeszcze od drzwi, zobaczy� utkwione w sobie oczy Olivii,
a w
nich b�agalne, zatrwa�aj�co doros�e spojrzenie, jakie widuje si� tylko u bardzo
ma�ych dzieci.
Skierowa� si� do wyj�cia, ��dny krwi Sama Tannera.
Rozdzia� drugi
Olivia nie chcia�a si� k�a��. Wcale nie czu�a si� senna. Pr�bowa�a jednak
zasn��, bo
poprosi�a j� o to ciocia Jamie. Le�a�a w nie swoim ��ku. Zawsze tu spa�a, kiedy
przychodzi�a
do cioci w go�ci. Chocia� to nie to samo co dom.
Powiedzia�a babci, �e chce ju� wr�ci� do domu. Mog�yby urz�dzi� sobie
podwieczorek w ogrodzie a� do przyj�cia mamy. Oczy babci si� zaszkli�y i
przytuli�a Olivi�
tak mocno, �e prawie j� zabola�o. Wobec tego Olivia nie wspomina�a ju� o
powrocie do
domu.
Kiedy us�ysza�a szmer g�os�w na dole, w pokoju zajmowanym teraz przez dziadk�w,
zsun�a si� z ��ka i wysz�a na palcach z sypialni. Ciocia Jamie m�wi�a, �e
dziadkowie te� si�
teraz zdrzemn�. Ale skoro nie �pi�, to mo�e pobawi� si� z ni� na dworze.
Najbardziej lubi�a
si� bawi� w ogrodzie.
Dziadek m�wi� jej kiedy�, �e w stanie Waszyngton drzewa si�gaj� nieba. Olivia
by�a u
nich z wizyt�, kiedy by�a malutka, a potem znowu, kiedy mia�a dwa lata, wi�c
niewiele
pami�ta�a. Wymy�li�a, �e gdyby wspi�a si� na sam czubek drzewa, to mog�aby
zawo�a�
mam�. Je�li tylko zbli�y si� do nieba, mama na pewno j� us�yszy.
Kiedy otworzy�a drzwi, zobaczy�a zap�akan� babci�. Obok siedzia�a ciocia i
trzyma�a
babci� za r�k�.
M�wi� dziadek.
- Niewa�ne, dlaczego to zrobi�. To szaleniec. Cz�owiek ogarni�ty sza�em
zazdro�ci i
narkotyk�w. Wa�ne, �e j� zabi�. I zap�aci za to. Ka�dym dniem swojego �a�osnego
�ywota.
- Powinni�my j� byli zabra� do domu - zaszlocha�a babcia. - Kiedy nam
powiedzia�a o
k�opotach z Samem, trzeba jej by�o kaza� wzi�� Liv i wr�ci� na jaki� czas do
domu.
- Mamo, my nie mo�emy wr�ci� - odezwa�a si� Jamie znu�onym g�osem. - Nawet
gdyby�my mog�y, na pewno znalaz�oby si� sto r�nych powod�w, �eby tego nie
robi�. Ale
nie mo�emy. Musimy stawi� czo�o rzeczywisto�ci. Cho�by wobec prasy... Musimy
trzyma�
fason. Zaraz zacz�yby si� plotki na temat ma��e�stwa Julie, innych m�czyzn,
zw�aszcza
Lucasa Manninga.
- Julie nie mia�a romansu - babcia powiedzia�a to ostrym g�osem.
- Wiem, mamo. Ale taka tu si� toczy gra.
- Julie nie �yje - uci�� dziadek. - Umar�a. Czy mo�na sobie wyobrazi� co�
gorszego?
Olivia cofn�a si� powoli spod drzwi. Wiedzia�a, co to znaczy umrze�. Kiedy
kwiaty
umiera�y, stawa�y si� br�zowe i sztywne, i trzeba je by�o wyrzuci�. Kiedy stary
pies Tiffy
umar�, trzeba mu by�o wykopa� do�ek na podw�rku i tam go z�o�y�.
Jak kto� umar�, to znaczy�o, �e nie mo�e ju� wr�ci�.
Co� j� zacz�o dusi� w piersi. W g�owie sk��bi�y si� plamy krwi i od�amki
strzaskanego szk�a, obraz potwor�w i k�api�cych no�yczek. Pu�ci�a si� biegiem. I
zacz�a
krzycze�.
- To nieprawda, �e mama nie �yje! Wcale nie le�y w do�ku na podw�rku!
Bieg�a przed siebie, byle jak najdalej od tych g�os�w, kt�re wo�a�y j� po
imieniu, po
schodach, korytarzem. �zy ciek�y jej po policzkach. Musi wybiec na dw�r, tam
znajdzie
drzewo si�gaj�ce nieba i zawo�a mam�, �eby wr�ci�a do domu.
Przez chwil� zmaga�a si� z ga�k� przy drzwiach wej�ciowych i wybieg�a na dw�r.
Przed domem sta�y t�umy ludzi. Nie wiedzia�a, gdzie si� podzia�. Wszyscy nagle
zacz�li krzycze�, omal nie og�uch�a. Zakry�a r�kami uszy i z p�aczem wzywa�a
mam�.
Ten moment uchwyci�a skwapliwie ca�a chmara aparat�w fotograficznych i kamer.
Dziennikarze rzucili si� naprz�d jak w ob��dzie. Zasypali j� pytaniami,
��daniami.
- Olivio, tutaj! Sp�jrz tutaj!
- Czy tata chcia� ci zrobi� krzywd�?
Zastyg�a jak sarenka we wnykach, patrz�c przed siebie t�pym, dzikim wzrokiem.
Wtedy kto� j� z�apa� z ty�u.
- Ja chc� do mamy... Chc� do mamy...
Powtarza�a to szeptem, a ciocia Jamie �ciska�a j� mocno w ramionach.
- Przecie� to tylko dziecko! - zacz�a krzycze� Jamie, nie panuj�c ju� nas sob�.
-
Niech was piek�o poch�onie. To tylko dziecko!
Mimo wielu godzin sp�dzonych w wi�zieniu, mimo narkotycznego g�odu ss�cego od
�rodka, Sam Tanner nadal by� zniewalaj�co przystojny. Mia� ciemne, g�ste,
rozrzucone w
nie�adzie w�osy. Niebieskie, roziskrzone oczy wikinga. Romans z kokain� doda�
jedynie
romantycznego cienia jego twarzy.
�ci�gn�li z niego zakrwawione ubranie, a dali mu spran� szar� koszul� i
workowate
spodnie. Pozostawa� pod specjalnym nadzorem na wypadek samob�jstwa, ale dopiero
od
niedawna zacz�� mu doskwiera� brak prywatno�ci. Nadal z powodu wstrz�su i
odstawienia
narkotyku nie odczuwa� w pe�ni tragizmu w�asnej sytuacji.
W sali przes�ucha� znajdowa� si� jeden st� i trzy krzes�a. Frank siedzia�
naprzeciwko
Sama. Tracy sta� oparty o �cian�.
- Nie pami�tam nic ponad to, co ju� powiedzia�em - zezna� Sam. Kiedy sko�czyli z
nim rozmawia� po raz pierwszy, by� pewien, �e zaraz go wypuszcz�. �eby m�g� si�
przekona�, co si� dzieje z Julie, co z Olivi�. Och, Julie. Na ka�d� my�l o niej
przed oczyma
stawa�a mu krew, morze krwi.
Frank pokiwa� cierpliwie g�ow�.
- Prosz� mi wszystko jeszcze raz opowiedzie�. Od pocz�tku.
- Powtarzam to w k�ko. Przyszed�em do domu...
- Ale pan tam ju� chyba nie mieszka�, prawda, panie Tanner? - rzuci� z boku
Tracy,
nieco agresywnie.
- To jest nadal m�j dom. Separacja by�a tymczasowa.
- Rozumiem - odpar� Tracy - dlatego pa�ska �ona z�o�y�a pozew i uzyska�a
wy��czn�
opiek� nad dzieckiem. Dlatego mia� pan ograniczone prawo do wizyt i kupi� ten
pa�ac na
pla�y.
- To by�a jedynie formalno�� - Sam marzy� rozpaczliwie o jednej, jedynej
dzia�ce,
�eby rozja�ni�o mu si� w g�owie. - A dom w Malibu kupi�em jako inwestycj�.
Kiedy Tracy prychn��, Frank uni�s� r�k�. Pracowali razem od sze�ciu lat i
dzia�ali w
jednym rytmie jak para kochank�w. - Tracy, daj panu szans� powiedzie�, jak by�o.
Bo zbijasz
go z tropu.
- Dobrze ju�, dobrze. Przyszed�em do domu - podj�� w�tek Sam - chcia�em si�
pogodzi� z Julie.
- Czy by� pan na haju, panie Tanner? - spyta� �agodnie Frank.
- Doradzam panu szczero�� w tej kwestii. Nie b�dziemy pana �cigali za za�ycie
rekreacyjnej dawki. Musimy tylko wiedzie�, w jakim by� pan stanie.
Zaprzeczy�, podobnie jak wcze�niej. Taka rewelacja mog�aby zniszczy� jego
wizerunek publiczny. Bo ludzie z bran�y z pewno�ci� by zrozumieli. Szczypta
kokainy tak
dla towarzystwa? To przecie� nic wielkiego - zawsze to powtarza� Julie.
- Panie Tanner?
- S�ucham? - zamruga� oczami, do kt�rych wzdycha�y kobiety na ca�ym �wiecie.
Teraz
by�y przekrwione, podbite, puste.
- Zanim pan odpowie - przestrzeg� go Frank - powiem, �e przeszukali�my pa�ski
samoch�d i znale�li�my tam dzia�k�. Ale nie dobierzemy si� panu do sk�ry za samo
posiadanie, je�eli b�dzie pan z nami szczery.
- Nie wiem, o czym pan m�wi. Ka�dy m�g� mi co� podrzuci�. Nawet pan, panie
inspektorze.
Tracy zadzia�a� jak b�yskawica. Chwyci� Sama za ko�nierz, zwl�k� go niemal z
krzes�a.
- Pan twierdzi, �e podrzucili�my dow�d?
- Spokojnie - Frank uni�s� obie r�ce. - Pan Tanner troch� si� zdenerwowa�. Nie
chcia�
pan przecie� powiedzie�, �e podrzucili�my narkotyki do pa�skiego samochodu,
prawda?
- Nie, ja tylko...
Frank przysun�� si� do niego.
- Bo to by�by ju� bardzo powa�ny zarzut. Nie wypad�by dla pana najkorzystniej,
gdy�
znajdzie si� sporo os�b, kt�re za�wiadcz�, �e od czasu do czasu lubi� pan sobie
pow�cha�
bia�y proszek.
Sam kr�ci� nerwowo obr�czk� na palcu.
- Nie jestem �adnym narkomanem. Po prostu sztachn��em si� raz i drugi, �eby mi
si�
rozja�ni�o w g�owie przed wizyt� w domu. Chcia�em przekona� Julie, �e powinni�my
wr�ci�
do siebie, pozby� si� adwokat�w i za�atwi� wszystko we dwoje. T�skni�em za ni� i
za Liv.
Chcia�em wr�ci� do dawnego �ycia.
- �wietnie pana rozumiem - podchwyci� Frank. - Pi�kna �ona i c�rka. Tylko
szaleniec
by z nich zrezygnowa�. Chcia� si� pan pozby� k�opot�w, dlatego poszed� pan do
domu i
porozmawia� z �on�.
- W�a�nie. Zgadza si�... Nie. Poszed�em i znalaz�em j� tam. Och, Julie - zakry�
twarz. -
Wsz�dzie by�o pe�no krwi i szk�a. �ona le�a�a we krwi i w od�amkach szk�a.
Pr�bowa�em j�
podnie��. W plecach mia�a no�yczki. Wyci�gn��em je.
Wyci�gn��? Tak mu si� zdawa�o, ale nie m�g� sobie dok�adnie przypomnie�. Trzyma�
je w r�ku, gor�ce, �liskie od krwi.
- Zobaczy�em w progu Liv. Zacz�a ucieka�. - A pan zacz�� j� goni� - powiedzia�
cicho Frank.
- Tak... Chyba tak. Zdaje si�, �e dozna�em szoku. Chcia�em j� odnale��, chcia�em
si�
dowiedzie�, kto to zrobi� Julie. Nie pami�tam. Wezwa�em policj� - spojrza� na
Franka.
- Ile to trwa�o? - Tracy przysun�� swoj� twarz do twarzy Sama. - Jak d�ugo
biega� pan
po domu z no�yczkami w r�ku, szukaj�c c�rki, zanim si� pan za�ama� i wezwa�
policj�?
- Nie wiem. Nie jestem pewien. Kilka minut. Mo�e z dziesi��.
- Ale ten skurwiel ��e! - Tracy...
- Frank, on ��e. Gdyby znalaz� ma��, le�a�aby teraz w kostnicy razem z matk�.
- Nie. Nie - zawo�a� Sam ze zgroz�. - Za nic nie skrzywdzi�bym Liv.
- Ale pana �ona nie podziela�a tej pewno�ci, panie Tanner?
- Tracy d�gn�� Sama palcem w pier�. - Z�o�y�a to na pi�mie, �e boi si� zostawia�
pana
samego z dzieckiem. Opowiem panu, jak by�o. My�la� pan o niej, mieszkaj�cej w
tym
wielkim domu, o tym, �e nie wpuszcza pana do �rodka, nie dopuszcza do siebie i
dziecka.
Mo�e pan uzna�, �e ma innego m�czyzn�. Na�pa� si� pan po uszy i pojecha� tam,
do nich,
�eby pokaza� �onie, kto jest panem.
- Nie. Chcia�em z ni� tylko porozmawia�.
- Ale ona nie chcia�a rozmawia� z panem, co? Kaza�a si� panu wynosi� do diab�a.
Mo�e z pocz�tku troch� j� pan tylko potarmosi�, tak jak poprzednio.
- Nie chcia�em jej wtedy skrzywdzi�. K��cili�my si�.
- No wi�c chwyci� pan no�yczki.
- Nie - Sam usi�owa� wyklarowa� sobie obraz tej sytuacji w g�owie. - Byli�my w
pokoju Liv. A Julie nie zgadza�a si�, �eby no�yczki le�a�y w pokoju Liv.
- Byli�cie na dole. Zobaczy� je pan tam ostre i l�ni�ce. Chwyci� je pan ze sto�u
i
pokroi� �on� na kawa�ki. Skoro nie m�g� jej pan mie�, to nikt jej nie b�dzie
mia�.
- Nie, nie, nie. Nie zrobi�bym czego� takiego. To niemo�liwe - ale pami�ta�, �e
trzyma� no�yczki w r�ce. - Kocha�em j�.
- Nie chcia� pan, prawda, Sam? - Frank przechwyci� pi�eczk�, rozpoczynaj�c zn�w
polubownym tonem. - Wiem, jak to jest. Czasami facet kocha kobiet� do
szale�stwa. Ale
je�eli ona go nie s�ucha, to trzeba znale�� na ni� jaki� spos�b, no nie? Chcia�
pan tylko, �eby
zacz�a pana s�ucha�, a ona nie chcia�a. Ponios�y pana nerwy. Narkotyki zrobi�y
swoje.
Wywi�za�a si� k��tnia, a no�yczki po prostu znalaz�y si� pod r�k�. I zanim si�
pan obejrza�,
ju� by�o po wszystkim.
- Nie wiem - �zy trysn�y z oczu Sama. - Trzyma�em no�yczki w r�ce, ale dopiero
potem. Wyci�gn��em je z jej plec�w.
- Liv powiedzia�a nam, �e pana widzia�a. Pa�ska czteroletnia c�rka jest
�wiadkiem. Na
narz�dziu zbrodni wsz�dzie s� pa�skie odciski palc�w. A pana krwawe �lady w
ca�ym domu.
Zakrwawione odciski palc�w na ga�ce drzwi do pokoju pa�skiej c�reczki nale�� do
pana.
Nikogo wi�cej tam nie by�o, Sam. �adnego w�amywacza, jak usi�owa� nam pan
wczoraj
wm�wi�. �adnych �lad�w w�amania. Tamtej nocy w domu by�y tylko trzy osoby:
Julie, Liv i
pan.
- Musia� by� kto� jeszcze.
- Nie, Sam. Nikogo wi�cej nie by�o.
- O, Bo�e - rozdygotany, po�o�y� g�ow� na stole i rozszlocha� si� jak dziecko. A
potem
z�o�y� zeznanie.
Frank przeczyta� podpisane o�wiadczenie, wsta�, zacz�� chodzi� po ma�ym pokoju
�niadaniowym, a potem nala� sobie ohydnych fus�w z czajniczka. Z po�ow�
fili�anki czego�,
co nie zas�ugiwa�o nawet na miano lury, usiad� przy stole i przeczyta� ponownie
o�wiadczenie.
Kiedy wszed� Tracy Harmon, Frank skomentowa�, nie podnosz�c wzroku.
- Tu s� luki, Tracy.
- Wiem - inspektor usiad� - ale ucapili�my go�cia, Frank. Tamtej nocy prze�ywa�
odlot. Nigdy nie zdo�a odtworzy� wszystkiego krok po kroku.
- Aha, tyle �e to si� nie trzyma kupy. Zobacz, tu si� przyznaje, �e rozwali�
ma�ej
pozytywk�. Przecie� nie by�o �adnej pozytywki. Go�ciowi myl� si� dwie noce.
- Jest kokainist� - przypomnia� zniecierpliwiony Tracy. - Jego bajeczka o
przyj�ciu po
w�amywaczu nikogo nie przekona. Julie musia�a go wpu�ci�. Jej siostra
potwierdzi�a, �e to do
niej podobne. Mamy ju� wyniki sekcji zw�ok. Nie by�o �lad�w, �eby ofiara si�
broni�a.
Mo�emy ju� odtworzy� przebieg sytuacji. A� mi si� rzyga� chce.
- Od siedmiu lat zajmuj� si� cia�ami - mrukn�� Frank. - Ale takiego chyba dot�d
nie
widzia�em. Chcia�bym jeszcze mie� zeznanie sprz�taczki. Jaki� cwany, dobrze
p�atny
adwokat nie�le pohasa sobie po tych wszystkich lukach, zanim zamkniemy spraw�. -
Wsta� i
pokiwa� g�ow�. - Wracam do domu, �eby si� przekona�, czy pami�tam, jak wygl�daj�
moja
�ona i m�j syn.
- Z adwokatem czy bez, Sam Tanner za to beknie.
- O, to na pewno. Ale dziewczynka, Tracy, b�dzie musia�a z tym �y�. I na sam�
my�l
o tym robi mi si� niedobrze.
Frank my�la� o tym w drodze do domu. Przed oczami mia� twarz Olivii,
pulchniutkie
pyzy ma�ej dziewczynki, zranione, nazbyt doros�e oczy. Ale gdy podjecha� pod
dom, tam
wszystko toczy�o si�, chwa�a Bogu, swoim torem. W rogu podw�rka le�a� na boku
porzucony
rower Noaha, niecierpki �ony na klombie wi�d�y, bo zn�w zapomnia�a je podla�.
Jej leciwy
volkswagen garbus, oblepiony �miesznymi naklejkami, ju� sta� zaparkowany. Celia
Brady
kolekcjonowa�a wa�kie problemy spo�eczne, tak jak inne kobiety kolekcjonuj�
przepisy
kucharskie. Wysiad� z samochodu.
Drzwi wej�ciowe otworzy�y si� z impetem. Wypad� z nich jak burza jego syn. Jeden
k��b kud�atych ciemnych w�os�w, nogi ca�e w siniakach, dziurawe adidasy.
- Cze��, tato! W�a�nie wr�cili�my z demonstracji przeciwko polowaniom na
wieloryby. Mama przywioz�a nagrania ich �piew�w. Przypominaj� odg�osy przybysz�w
z
kosmosu.
Frank a� si� wzdrygn�� na my�l o tym, �e przez najbli�szych kilka dni b�dzie
musia�
wys�uchiwa� pie�ni wielorybich.
- Pewnie wi�c nie ma kolacji?
- Precz ze zdrow� diet�! Po drodze kupili�my kurczaka z ro�na. Frank po�o�y�
r�k� na
ramieniu syna.
- Chcesz powiedzie�, �e w domu jest pieczony kurczak? Noah, nie dra�nij si�,
prosz�,
ze mn�.
Noah roze�mia� si�, a� zaigra�y mu b�yski w zielonych oczach. - I to ca�y
kube�ek.
Mama powiedzia�a, �e trzeba ci koniecznie zrobi� jak�� przyjemno��.
- Aha - Frank usiad� na ganku. - Chyba ma racj�. Noah usiad� obok ojca.
- W telewizji bez przerwy tr�bi� o tej gwie�dzie filmowej. Widzieli�my, jak
wchodzisz z Tracym do tego wielkiego domu. Pokazywali te� drugi, jeszcze
wi�kszy, w
kt�rym j� zamordowano. A w�a�nie przed chwil�, zanim przyszed�e�, pokazywali
ma��
dziewczynk�, jej c�rk�, jak wybieg�a z domu. Tato, widzia�em j� z bliska.
P�aka�a, krzycza�a i
zas�ania�a r�kami uszy.
- Biedne dziecko - Frank ukry� twarz w d�oniach.
- Co z ni� b�dzie, skoro jej mama nie �yje, a ojciec p�jdzie do wi�zienia i w
og�le?
Frank westchn��. Noah zawsze lubi� zg��bia� sprawy od podszewki.
- Szczerze m�wi�c, nie wiem. Ta dziewczynka ma kochaj�c� rodzin�. Na pewno
zapewni� jej jak najlepsz� opiek�.
Noah si� zas�pi�.
- Naprawd� mia�a przera�on� min�. Dlaczego ten cz�owiek to zrobi�?
- Zdaniem jednych dlatego, �e za bardzo kocha� �on�. Zdaniem innych, z powodu
narkotyk�w, zazdro�ci albo gniewu. A ja nie wiem, czy sam Tanner wie, dlaczego -
Frank
�cisn�� syna za ramiona. - No, chod�my pos�ucha� tych pie�ni wieloryb�w przy
pieczonym
kurczaku.
- Z t�uczonymi ziemniakami.
- Synu, zaraz zobaczysz �zy w oczach doros�ego m�czyzny. Noah zn�w si�
roze�mia�
i wbieg� z ojcem do domu.
Nieca�� godzin� po tym, jak Sam Tanner z�o�y� na pi�mie dramatyczne zeznanie, w
kt�rym przyzna� si� do brutalnego zab�jstwa �ony, skorzysta� z przys�uguj�cych
mu praw.
Zadzwoni� wi�c do adwokata, kt�ry stwierdzi�, �e jego klient z�o�y� o�wiadczenie
pod presj�,
kaza� mu milcze� i wezwa� posi�ki.
Charles Brighton Smith mia� by� g��wnym obro�c�. By� to
sze��dziesi�ciojednoletni
kuty na cztery nogi prawnik z umys�em przenikliwym jak laser. Uwielbia� wprost
rozdmuchane przez media batalie w s�dzie. Przed przyjazdem do Los Angeles
zdradzi� numer
swojego rejsu i por� przylotu, a jednocze�nie przygotowa� si� na szturm prasy po
wyj�ciu z
samolotu. Kiedy wyg�asza� przejmuj�c� mow�, z jego twarzy bi�y m�dro�� i
zatroskanie.
- Sam Tanner jest absolutnie niewinny. Pad� ofiar� tragedii. Straci� ukochan�
kobiet�
w nadzwyczaj tragicznych okoliczno�ciach, a teraz policja pot�guje jego
tragedi�, pragn�c jak
najpr�dzej zako�czy� �ledztwo. Mamy nadziej� rych�o zaradzi� tej
niesprawiedliwo�ci, �eby
Sam m�g� upora� si� ze swym cierpieniem i wr�ci� do domu do swojej c�rki.
Zobaczywszy migawk� z przylotu Smitha, Valerie MacBride zgasi�a z furi�
telewizor.
Dla nich to tylko gra, pomy�la�a. Dla prasy, adwokat�w, policji. Ot, kolejne
widowisko, kt�re
podnosi ogl�dalno��. Wszyscy wykorzystuj� dla swoich cel�w �mier� jej biednej,
zamordowanej c�rki.
Ale nie da�o si� temu zapobiec. Julie wybra�a �ycie w �wietle reflektor�w, zatem
i
�mier� musia�a si� w nich rozegra�. A teraz kto� manipuluje opini� publiczn�,
�eby
wykreowa� jej morderc� na m�czennika. Olivia za� by�a tylko jeszcze jednym
narz�dziem.
Przynajmniej temu mo�na by po�o�y� kres, pomy�la�a Val. Wysz�a z pokoju, �eby
poszuka�
Jamie.
Dom by� zbudowany w kszta�cie litery T. W lewym rogu Jamie mia�a sw�j gabinet.
Kiedy osiem lat temu przeprowadzi�a si� do Los Angeles, �