1659

Szczegóły
Tytuł 1659
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

1659 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 1659 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

1659 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

tytu�: "Droga do Gandolfo" autor: Robert Ludlum PRZE�O�Y�A:MA�GORZATA �BIKOWSKA KRAJOWA AGENCJA WYDAWNICZA POZNA� 1991 Tytu� orygina�u: The Road to Gandolfo Projekt ok�adki: Jacek Pietrzy�ski Redaktor: Joanna B. Roszak Redaktor techniczny: Piotr �alisz Korektor: Jadwiga Sucho� Pierwsze angielskie wydanie w 1976 r. pod autorskim pseudonimem Michael Sheperd Copyright (c) Michael Sheperd 1975 Copyright (c) for the Polish edition by Krajowa Agencja Wydawnicza Pozna� 1991 Wydano przy wsp�pracy Domu Ksi�garsko-Wydawniczego "Art" Kielce ISBN 83-03-03431-6 Krajowa Agencja Wydawnicza Pozna� ul. Palacza 87 A Sk�ad: Agencja Informacyjna TEL-PRESS Pozna� DRUK: DRUKARNIA O�WIATOWA W �ODZI Johnowi Patrickowi - wybitnemu pisarzowi, prawemu cz�owiekowi, dobremu przyjacielowi, kt�ry podda� mi ten pomys� z wyrazami g��bokiej przyja�ni. Du�a cz�� tej opowie�ci zdarzy�a si� tu� przed chwil�. Wcale niema�o mo�e zdarzy� si� jutro. Taka jest licencia poetica dramatu religijnego. * * * S�owo od autora Droga do Gandolfo jest jednym z tych rzadkich, je�eli nie szalonych przypadk�w, kt�re mog� zdarzy� si� pisarzowi raz lub dwa w ci�gu ca�ego �ycia. Dzi�ki boskiej lub szata�skiej opatrzno�ci rodzi si� pomys�, kt�ry rozpala ognie wyobra�ni. Autor jest przekonany, �e to prawdziwie wstrz�saj�ca przes�anka, kt�ra pos�u�y za szkielet prawdziwie wstrz�saj�cej opowie�ci. Wizje jednej sceny za drug� przesuwaj� si� przez wewn�trzny ekran, a ka�da eksploduje dramatem i tre�ci�, i... niech to diabli, jest piekielnie wstrz�saj�ca! Pi�trz� si� arkusze papieru. Maszyna do pisania pokrywa si� kurzem, a o��wki t�pi� si�; w g�owie szaleje gwa�towna muzyka, kt�ra zag�usza ludzi i natur�, wdzieraj�ce si� do celi wstrz�saj�cego tworzenia. Szale�stwo ogarnia m�zg. Uderzeniowa przes�anka - punkt wyj�cia niewiarygodnej opowie�ci - zaczyna otacza� si� tre�ci�, wy�aniaj� si� charaktery z twarzami i cia�ami, postawy i konflikty. Toczy si� fabu�a, konflikty �cieraj� si� i powstaje piekielny ha�as, zag�uszaj�c dorobek takich piekielnych mistrz�w, jak pan Mozart i, jak mu tam by�o na imi�, Haendel. Lecz nagle co� si� psuje. Co� jest nie tak! Autor zaczyna chichota�. Nie mo�e si� powstrzyma� od chichotania. To okropne! Wstrz�saj�cym przes�ankom powinien towarzyszy� gro�ny szacunek... Niebo nie dopuszcza �adnych chichot�w! Wyt�aj�c sw�j umys�, biedny g�upiec tworz�cy opowie�� wpada w pu�apk�, bombardowany przez fug� g�os�w powtarzaj�cych star� polifoniczn� fraz�: Musisz buja�. Nieszcz�sny g�upiec patrzy na muzy. Dlaczego one mrugaj�? C� on s�yszy, "Mesjasza"' czy "MairzyDotes"? Co si� sta�o ze wstrz�saj�cym grzmotem? Dlaczego rozci�ga si� jak popsuta spr�yna na czystym b��kitnym niebie, ca�� drog� czkaj�c i zmieniaj�c si� wreszcie w cichy... chichot? Biedny g�upiec jest oszo�omiony. Poddaje si�. Lub raczej wchodzi w to, bo teraz ma mn�stwo uciechy. W ko�cu by�a przecie� afera Watergate i nikt nie potrafi�by wymy�li� takiego scenariusza! To znaczy nie w tym miejscu i czasie. Tak wi�c nieszcz�sny g�upiec bawi si� fantastycznie, mgli�cie tylko zastanawiaj�c si� nad tym, kto podpisze zobowi�zania finansowe, przypuszczaj�c, �e �ona je zatrzyma, bo ten niedo��ga potrafi od czasu do czasu co� wypichci� i robi cholernie dobre martini. W ko�cu dzie�o zostaje odczytane i rozlega si� mi�y dla ucha g�upca gabinetowy �miech, po kt�rym nast�puj� pe�ne oburzenia wrzaski i pogr�ki o ko�cu nie do ocalenia i nieprzychylnym przyj�ciu. "Tylko nie pod w�asnym nazwiskiem!" Czas pozwala na zmian�, a zmiana oczyszcza. Teraz pojawia si� ono pod moim nazwiskiem i mam nadziej�, �e b�dzie si� Pa�stwu podoba�. Bo mnie dostarczy�o mn�stwo uciechy. * * * CZʌ� PIERWSZA Za ka�d� sp�k� musi sta� jaka� si�a lub cel, kt�re wyr�niaj� j� w�r�d innych i zapewniaj� w�asn� osobowo��. Prawa ekonomii Shepherda Tom XXXII, rozdz. 12 Robert Ludlum Connecticut Shore 1982 * * * Prolog T�umy gromadzi�y si� na placu �w. Piotra. Tysi�ce wiernych oczekiwa�o w milczeniu, by w oknie balkonowym ukaza� si� papie� i przekaza� im swoje b�ogos�awie�stwo. Wkr�tce dzwony na Anio� Pa�ski rozpoczn� uroczysto�ci ku czci �w. Januarego. Ich d�wi�k rozniesie si� echem po ca�ym Watykanie i Rzymie, g�osz�c nadej�cie radosnych i szcz�liwych dni. B�ogos�awie�stwo papie�a Francesca I b�dzie sygna�em do rozpocz�cia �wi�ta. Ulice roz�wietl� si� pochodniami i �wiecami, zapanuje taniec, muzyka i wino. Na Piazza Navona, di Trevi, nawet na Palatynie, d�ugie sto�y zape�ni� si� miskami spaghetti i mn�stwem domowych wypiek�w. Czy� nie tego uczy papie�, umi�owany Francesco? Otw�rzcie serca i spi�arnie dla waszych s�siad�w, a oni niech zrobi� to samo. Sprawcie, aby ka�dy cz�owiek, bogaty i biedny, zrozumia�, �e stanowimy jedn� rodzin�. W tych skomplikowanych czasach chaosu i dro�yzny, najlepszym sposobem na ich pokonanie i zjednoczenie si� z Bogiem jest okazanie prawdziwej mi�o�ci s�siadowi. Zapomnijcie na kilka dni o urazach i podzia�ach. Pozw�lcie, aby wszyscy m�czy�ni stali si� dla siebie bra�mi, a kobiety siostrami, a ka�dy z osobna opiekunem drugiego. Pozw�lcie, aby w waszych sercach, cho� na kilka dni, zapanowa�y mi�osierdzie, dobro� i troska, dziel�c rado�� i smutek, bowiem z�o nie ma wst�pu tam, gdzie panuje dobro. Podajcie sobie r�ce, wznie�cie puchary z winem, �miejcie si� i p�aczcie, i zaakceptujcie jeden drugiego okazuj�c mu sw� mi�o��! Niech �wiat zobaczy, �e nie ma wstydu w triumfie duszy. A kogo to uczucie ogarnie, kto pos�yszy g�os braci i si�str, niech poniesie dalej radosne wspomnienia ze �wi�ta �w. Januarego i pozwoli, by jego �yciem kierowa�y odt�d zasady chrze�cija�skiego mi�osierdzia. Ziemia mo�e sta� si� lepszym miejscem, a tylko od �yj�cych zale�y, jak� j� uczyni�. Tego w�a�nie uczy� Francesco I. Cisza zapanowa�a w�r�d setek tysi�cy zgromadzonych na placu �w. Piotra. Za chwil� umi�owany papie� wyjdzie pe�en emanuj�cej z niego si�y dostoje�stwa i wielkiej mi�o�ci na balkon, aby wznie�� r�ce w ge�cie b�ogos�awie�stwa. Anio� Pa�ski si� rozpocznie. W wysokich komnatach pa�acu watyka�skiego, na wprost placu, zebrani kardyna�owie, pra�aci i ksi�a rozmawiali w grupach ci�gle kieruj�c wzrok na siedz�c� w rogu posta� papie�a. Pok�j b�yszcza� �ywymi kolorami: szkar�atem, purpur� i nieskalan� biel�. Szaty, sutanny i nakrycia g��w - symbole najwy�szych dostojnik�w ko�cielnych - falowa�y i obraca�y si�, daj�c wra�enie ruchomego fresku. W rogu komnaty, w wysokim fotelu z ko�ci s�oniowej, wyk�adanym niebieskim aksamitem, siedzia� Namiestnik Chrystusa, papie� Francesco I. By� m�czyzn� o pe�nej tuszy, silnych lecz delikatnych rysach twarzy cz�owieka ziemi. Tu� obok sta� jego osobisty sekretarz, m�ody czarny ksi�dz z Ameryki, z archidiecezji nowojorskiej. Rozmawiali cicho ze sob�, a papie� odwraca� sw� wielk� g�ow� i podnosi� na m�odego ksi�dza ogromne, �agodne br�zowe oczy, z kt�rych bi� cichy spok�j. - Mannaggi! - szepn�� Francesco, przykrywaj�c usta szerok� ch�opsk� r�k�. - To szale�stwo! Ca�e miasto b�dzie przez tydzie� pijane! Wszyscy b�d� si� kocha� na ulicach. Czy jeste� pewien, �e post�pujemy w�a�ciwie? - Sprawdza�em dwa razy. Czy chcesz z nim dyskutowa�? - zapyta� czarny ksi�dz pochylaj�c si� z pozornym spokojem. - M�j Bo�e, nie! On by� zawsze najinteligentniejszy z nas. W tej chwili do papie�a podszed� kardyna� i pochyli� si� nad nim - Ojcze �wi�ty, ju� czas. T�umy czekaj� - powiedzia� cicho. - Kto? A tak, oczywi�cie. Za chwil�, m�j dobry przyjacielu. Kardyna� u�miechn�� si� pod ogromnym kapeluszem. Jego oczy wyra�a�y uwielbienie. Francesco zawsze nazywa� go swym dobrym przyjacielem. - Dzi�kuj�, Wasza �wi�tobliwo��. - I kardyna� si� wycofa�. Papie� zacz�� nuci�. Pop�yn�y s�owa: - Chegelida... manina... a rigido esanime... ah, la, lalaa, trala la, lalaaa... - Co ty robisz? - M�ody adiunkt papieski z nowojorskiej archidiecezji, z Harlemu, by� wyra�nie zdenerwowany. - To aria Rodolfa. Ach, ten Puccini! �piew pomaga mi, kiedy jestem zdenerwowany. - Przesta�! Lub za�piewaj kt�r�� z pie�ni gregoria�skich, albo przynajmniej litani�. - Nie znam �adnej. Tw�j w�oski jest coraz lepszy, ale ci�gle nie do�� dobry. - Staram si�, bracie. Nie jeste� naj�atwiejszym nauczycielem. A teraz chod�, idziemy na balkon. - Nie popychaj mnie! Wi�c tak, wznosz� r�k�, nast�pnie ci�gn� w g�r�, w d�, z prawa na lewo... - Z lewa na prawo! - szepn�� kap�an ostro.Dlaczego nie s�uchasz? Je�eli mamy ci�gn�� t� szarad�, na lito�� bosk�, naucz si� wreszcie zasad! - Pomy�la�em, �e je�li stoj�, daj�c, nie bior�c, powinienem robi� to na odwr�t. - Nie komplikuj. R�b to, co jest naturalne. - Wi�c b�d� �piewa�. - Nie o tak� naturalno�� mi chodzi. Idziemy. - Dobrze ju�, dobrze. Papie� wsta� z fotela i u�miechn�� si� �agodnie do zgromadzonych w pokoju. Potem odwr�ci� si� do swego sekretarza i szepn�� tak cicho, by nikt nie m�g� us�ysze�: - Gdyby kto� pyta�, kt�ry to jest �wi�ty January? - Nikt nie zapyta. A gdyby nawet, to zastosuj standardow� odpowied�! - Ach tak. Czytaj Pismo �wi�te, m�j synu. Wiesz, to wszystko jest szale�stwem. - Id� wolno i sta� prosto. I u�miechaj si�, na mi�o�� bosk�! Jeste� szcz�liwy! - Jestem nieszcz�liwy, ty Afryka�czyku. Papie� Francesco I, Namiestnik Chrystusa, przeszed� przez olbrzymie drzwi na balkon, gdzie powita� go grzmi�cy ryk, kt�ry wstrz�sn�� murami bazyliki. Tysi�ce wiernych wznosi�o g�osy w szalonej rado�ci. - Il Papa! Il Papa! Il Papa! Kiedy Ojciec �wi�ty wychodzi� na balkon rozja�niony miriadami refleks�w �wietlnych, rzucanych przez zachodz�ce na pomara�czowo s�o�ce, wiele os�b zgromadzonych w komnacie, pos�ysza�o st�umione d�wi�ki pie�ni, wydobywaj�cej si� ze �wi�tych ust. Ka�dy pomy�la�, �e to zapewne jaki� ma�o znany wczesny utw�r muzyczny, o kt�rym wiedz� tylko najbardziej wykszta�ceni. A do takich w�a�nie nale�a� erudito, papie� Francesco. - Che... gelida... manina... a rigido esanimeee... ah, la, lalaaaa... trala, la, la... lalalaaa... * * * Rozdzia� I - To sukinsyn! - genera� brygady Arnold Symington opu�ci� z pasj� przycisk do papieru na grube szk�o przykrywaj�ce biurko w jednym z gabinet�w w Pentagonie. Szk�o p�k�o, a kawa�ki wystrzeli�y w powietrze. - Jak on m�g�! - Niestety m�g�, sir - odpowiedzia� wystraszony porucznik os�aniaj�c oczy przed szklanym atakiem. - Chi�czycy s� oburzeni. Ich .premier osobi�cie przes�a� skarg� do naszego poselstwa. Drukuj� ju� artyku�y wst�pne w "Czerwonej Gwie�dzie" i nadaj� je w Radio Peki�skim. - Jak oni mog�, do diab�a! - Symington wyj�� kawa�ek szk�a z ma�ego palca. - C� oni, u diab�a, wygaduj�. "Przerywamy program, by poinformowa�, �e ameryka�ski przedstawiciel wojskowy, genera� MacKenzie Hawkins, odstrzeli� jaja dziesi�ciostopowemu pomnikowi na placu Son Tai". Brednie! Pekin nie dopu�ci�by do tego. To cholernie niegodne. - Oni sformu�owali to nieco inaczej, sir. M�wi�, �e on zniszczy� historyczny pomnik z czarnego kamienia w Zakazanym Mie�cie. To tak, jakby kto� wysadzi� w powietrze pos�g Lincolna. - To inny rodzaj pos�gu! Lincoln ma na sobie ubranie. On nie ma jaj na wierzchu! To nie to samo! - Jednak Bia�y Dom uwa�a to por�wnanie za uzasadnione, sir. Prezydent chce, �eby Hawkinsa zdj�to ze stanowiska, a nawet wi�cej - usuni�to ze s�u�by. S�d wojskowy i w og�le. - Na mi�o�� bosk�, to absolutnie nie wchodzi w rachub�. Symington odchyli� si� na oparcie fotela i zacz�� g��boko oddycha�, staraj�c si� opanowa�. Si�gn�� po raport le��cy na biurku. - Przeniesiemy go, udzielaj�c oficjalnego upomnienia. Prze�lemy kopie... nagany, mo�emy to nazwa� nagan�, do Pekinu. - To nie wystarczy, sir. Departament Stanu da� to wyra�nie do zrozumienia. Prezydent podziela ich zdanie. Mamy umowy handlowe w trakcie... - Na lito�� bosk�, poruczniku! - przerwa� mu genera�. - Niech kto� powie temu kr�c�cemu si� b�kowi z biura jajog�owych, �e nie mo�e mie� wszystkiego naraz. Mac Hawkins zosta� wybrany spo�r�d dwudziestu siedmiu kandydat�w. Pami�tam dok�adnie, jak prezydent powiedzia�, �e jest doskona�y. - To ju� przesta�o by� aktualne, sir. On uwa�a, �e umowy handlowe s� wa�niejsze od innych wzgl�d�w. - Porucznik zacz�� si� poci�. - Wy b�karty, zabijacie mnie! - Symington z�owieszczo zni�y� g�os. - Po prostu mrozicie mi jaja. Jak pan to sobie wyobra�a, to "przesta�o by� aktualne"? Hawkins nie�le was capn�� w t� wasz� dyplomatyczn� dup�, ale nie da si� zmy� tego, co by�o aktualne. On by� cholernie dobrym smarkaczem w bitwie o wy�om w Ardenach i w pi�k� no�n� w West Point. I gdyby dawali medale za to, co zrobi� w Azji Po�udniowoWschodniej, nawet Mac Hawkins nie da�by rady ud�wign�� tego �elastwa. Przy nim John Wayne to maminsynek. On jest prawdziwy! Oto dlaczego to owalne jajo si� go czepia. - My�l� jednak, �e prezydent - bez wzgl�du na to, co s�dzi o tym cz�owieku jako naczelny w�dz... - Do jasnej cholery! - rykn�� genera� mocno akcentuj�c ka�dy wyraz, co nada�o wykrzyknikowi charakter wojskowego rytmu. - T�umacz� panu, najdobitniej jak umiem, �e nie postawicie przed s�dem wojskowym MacKenzie'ego Hawkinsa, by zado��uczyni� skardze Pekinu, bez wzgl�du na to, ile przekl�tych um�w handlowych zosta�o zawartych. Czy pan wie dlaczego, poruczniku? M�ody oficer odpowiedzia� spokojnie pewny trafno�ci swoich s��w: - Poniewa� m�g�by zrobi� z tego publiczny u�ytek. - Binggo! - komentarz Symingtona zabrzmia� jak jednostajnie brzmi�cy wysoki d�wi�k. - Hawkinsowie w tym kraju maj� swoich zwolennik�w, panie poruczniku. Oto dlaczego nasz w�dz naczelny dobiera mu si� do sk�ry. On jest politycznym usprawiedliwieniem. I je�li pan my�li, �e on o tym nie wie, to nie trzeba go by�o werbowa�. - Jeste�my przygotowani na tak� reakcj�, generale. - S�owa porucznika by�y ledwo s�yszalne. Genera� pochyli� si� w prz�d, uwa�aj�c, by nie oprze� �okci na rozbitym szkle. - Nic mi o tym nie wiadomo. - Departament Stanu przewidywa� twardy op�r. Dlatego musimy zarz�dzi� ostr� kontrakcj�. Bia�y Dom ubolewa z tego powodu, lecz w tym miejscu i czasie uznaje wag� kryzysu. - By�em pewny, �e to us�ysz�. - Symington m�wi� jeszcze ciszej ni� porucznik. - Prosz� dok�adniej. Jak zamierzacie go za�atwi�? Porucznik si� zawaha�. - Prosz� wybaczy�, sir, ale nie chodzi tu o za�atwienie genera�a Hawkinsa. Jeste�my w wyj�tkowo trudnym po�o�eniu. Ludowa Republika ��da zado��uczynienia. I s�usznie. By� to okrutny, wulgarny czyn ze strony genera�a Hawkinsa. W dodatku on odmawia publicznych przeprosin. Symington spojrza� na raport, kt�ry ci�gle jeszcze trzyma� w r�ku. - Czy raport wyja�nia dlaczego? - Genera� Hawkins twierdzi, �e to by� podst�p. Jego o�wiadczenie jest na stronie trzeciej. Genera� przerzuci� strony i zacz�� czyta�. Porucznik wyci�gn�� chusteczk� i wytar� ni� podbr�dek. Symington ostro�nie od�o�y� raport na strzaskane szk�o i podni�s� g�ow�. - Je�li to, co Mac pisze, jest prawd�, to by� to podst�p. Przeka�cie jego opini� w tej sprawie. - On nie ma swojej opinii, sir. On by� pijany. - Mac m�wi, �e by� na�pany, nie pijany. - Oni byli pijani, sir. - A on by� pod wp�ywem narkotyk�w. Przypuszczam, �e Mac potrafi to odr�ni�. Widzia�em t� s�odkokwa�n� papk�. - Jednak on nie zaprzecza oskar�eniu. - On zaprzecza, �e jest odpowiedzialny za swoje czyny. By� najlepszym strategiem w wywiadzie w Indochinach. Zna� kurier�w i handlarzy narkotyk�w w Kambod�y, Laosie, obu Wietnamach i prawdopodobnie wzd�u� granicy mand�urskiej. Wiedzia�, jaka jest ta pieprzona r�nica. - Bardzo mi przykro, sir, ale jego wiedza w niczym nie zmienia sytuacji. Kryzys zmusza nas do przyj�cia ��da� Pekinu. Umowy handlowe s� najwa�niejsze. Szczerze m�wi�c, sir, potrzebny jest nam gaz. - Chryste! My�la�em, �e to jest jedyna rzecz, jak� macie. Porucznik schowa� do kieszeni chusteczk� do nosa i u�miechn�� si� blado. - Zdaj� sobie spraw�, �e zabrzmia�o to niepowa�nie. Ale mamy zaledwie dziesi�� dni, by wszystko zaplanowa�, przygotowa� dane wyj�ciowe i uzyska� pozytywne wyniki. Symington wytrzeszczy� oczy na m�odego oficera; wygl�da�, jakby mia� si� za chwil� rozp�aka�. - Co to znaczy? - Przykro mi to m�wi�, ale genera� Hawkins postawi� w�asny interes ponad obowi�zkiem. Musimy da� przyk�ad. Dla bezpiecze�stwa wszystkich. - Przyk�ad? Rozmijaj�c si� z prawd�? - Jest wy�szy obowi�zek, generale. - Wiem - powiedzia� genera� ze znu�eniem. - Wzgl�dem um�w handlowych, wzgl�dem gazu. - Je�li mam by� zupe�nie szczery, to w�a�nie tak. W pewnych sytuacjach symbole trzeba odrzuci� na korzy�� pragmatycznych cel�w. Gracze zespo�owi to rozumiej�. - Zgoda. Ale Mac nie b�dzie siedzia� bezczynnie i robi� z siebie popiersia. Wi�c co to za dane wyj�ciowe? - Generalny Inspektorat - powiedzia� porucznik jak niezno�ny student, podnosz�cy tasiemca na wyk�adzie z biologii. - Dok�adnie prze�ledzili�my jego �yciorys. Wiemy, �e by� zamieszany w podejrzan� dzia�alno�� w Indochinach. Mamy powody przypuszcza�, �e pogwa�ci� mi�dzynarodowe zasady dowodzenia. - Za�o�� si�, �e tak. On by� jednym z najlepszych. - To nie jest sprzeczne z prawem. Inspektorzy generalni znaj� gorsze przypadki od tej ex officio dzia�alno�ci genera�a Hawkinsa. Porucznik u�miechn�� si�. By� to szczery u�miech cz�owieka zadowolonego z siebie. - Chcecie wi�c go za�atwi� za pomoc� tajnych operacji, o kt�rych po�owa wszystkich szef�w i wszyscy w CIA wiedz�, �e dostaliby za nie ca�y w�r pochwa�, gdyby mogli o nich m�wi�. Zabijacie mnie, dranie. - Symington kiwn�� g�ow�, przekonany o s�uszno�ci swoich s��w. - Mo�e oszcz�dzi�by pan nam czasu, generale, i zapozna� nas z paroma szczeg�ami? - O nie. Skoro chcecie ukrzy�owa� tego sukinsyna, to sami zbudujcie sobie krzy�. - Pan oczywi�cie rozumie sytuacj�, sir? Genera� cofn�� krzes�o i kopn�� kawa�ki szk�a le��ce pod stopami. - Co� panu powiem. Przesta�em cokolwiek rozumie� od 1945. - Popatrzy� na m�odego oficera. - Wiem, �e pan jest z 1600tnej, ale czy to regularna armia? - Nie, sir. Jeste�my rezerwistami, czasowy przydzia�. Dosta�em urlop z Y, J i B, by ugasi� p�omienie, zanim spal� si� maszty, jak to czasem bywa. - Y, J i B, nie znam tej dywizji. - To nie jest dywizja, sir. Youngblood, Jakel i Blowe z Los Angeles. Jeste�my czo�ow� agencj� reklamow� na wybrze�u. Twarz genera�a Arnolda Symingtona przybra�a wyraz nieszcz�liwego basseta. - Ma pan bardzo �adny mundur, poruczniku. - Genera� milcza� chwil�, a potem pokr�ci� g�ow� i powiedzia�: - 1945. Major Sam Devereaux, terenowy kontroler z Generalnego Inspektoratu, popatrzy� na kalendarz wisz�cy na przeciwleg�ej �cianie. Wsta� zza biurka, podszed� do kalendarza i zakre�li� na nim kolejny dzie�. Za miesi�c i trzy dni b�dzie znowu cywilem. Tak naprawd� to nigdy nie by� �o�nierzem, a z pewno�ci� na pewno nie duchowo. By� ofiar� nieszcz�liwego zbiegu okoliczno�ci. Wypadkiem przy pracy spowodowanym przez wielk� pomy�k�, kt�rego rezultatem by�o przed�u�enie okresu s�u�by. Mia� do wyboru: albo ponown� s�u�b�, albo Leavenworth. Sam by� prawnikiem, cholernie zdolnym prawnikiem od prawa kryminalnego. Przed laty zajmowa� si� odroczeniami przymusowej pracy w wojsku. W czasie studi�w w Harvardzie: w College'u i Wy�szej Szkole Prawa. Potem dwa lata specjalizacji i pracy jako doradca prawny. Nast�pnie czterna�cie miesi�cy praktyki w presti�owej bosto�skiej firmie adwokackiej. "Aaron Pinkus Associates". Wojsko pozosta�o jedynie nieprzyjemnym, bladym wspomnieniem. Zapomnia� o d�ugiej li�cie odrocze�. Armia Stan�w Zjednoczonych jednak nie zapomnia�a. W czasie jakiej� serii porz�dk�w organizacyjnych, kt�re czasami opanowuj� armi�, Pentagon odkry� brak prawnik�w. Wojskowy Departament Sprawiedliwo�ci znalaz� si� w k�opocie: setki s�d�w wojskowych w bazach rozrzuconych po ca�ym �wiecie zosta�o zawieszonych z powodu braku prokurator�w i obro�c�w. Obozy by�y przepe�nione. Pentagon przejrza� wi�c dawno zapomnian� list� odrocze� i dziesi�tki m�odych, bezdzietnych i niezale�nych adwokat�w otrzyma�o zaproszenie nie do odrzucenia, w kt�rych s�owo "odroczenie" wyja�niono jako antonim s�owa "uniewa�nienie". To by� czysty przypadek. B��d Devereaux nast�pi� p�niej. Du�o p�niej. Siedem tysi�cy mil od Bostonu na zbiegaj�cych si� ze sob� granicach Laosu, Birmy i Tajlandii. W Z�otym Tr�jk�cie. Devereaux - z powod�w znanych tylko Bogu i wojskowej logistyce - nigdy nie widzia� s�du wojskowego ani tym bardziej w nim nie uczestniczy�. Przydzielono go do Prawniczej Sekcji Dochodzeniowej przy Generalnym Inspektoracie i wys�ano do Sajgonu dla zbadania, jakie prawa zosta�y tam naruszone. By�a ich taka masa, �e nie spos�b policzy�. A poniewa� wi�za�o si� to z rynkiem narkotyk�w - uczestniczy�o w nim po prostu zbyt wielu Amerykan�w - �ledztwo zawiod�o go do Z�otego Tr�jk�ta, kt�r�dy kierowano jedn� pi�t� �wiatowych dostaw narkotyk�w, za �askawym zezwoleniem grubych ryb z Sajgonu, Waszyngtonu, Vientianu i Hongkongu. Sam by� skrupulatny. Nie lubi� handlarzy narkotyk�w i wysmarowywa� na nich swoje raporty �ledcze, uwa�aj�c, by sprawozdania by�y przekazywane do Sajgonu odg�rnie, razem z innymi rozkazami. �adnych podpis�w pod raportami. Tylko nazwiska i wykroczenia. Przecie� m�g� by� zastrzelony lub zasztyletowany, a co najmniej wykluczony z towarzystwa za takie post�powanie. By�a to lekcja prowadzenia ukrytej dzia�alno�ci. Do jego zdobyczy zaliczy� nale�a�o siedmiu genera��w ARVN, trzydziestu jeden pos��w z kongresu Thieu, dwunastu pu�kownik�w armii ameryka�skiej, trzech dow�dc�w brygady i pi��dziesi�ciu o�miu r�nych major�w, kapitan�w, porucznik�w i sier�ant�w. Doda� do tego trzeba pi�ciu kongresmen�w, czterech senator�w, cz�onka gabinetu prezydenckiego, jedenastu szef�w ameryka�skich kompanii zamorskich - sze�ciu z nich mia�o ju� do�� problem�w ze sprawami udzia��w - i minister - baptysta z kwadratow� szcz�k�, ciesz�cy si� poparciem wielkiej liczby zwolennik�w. Z tego, co widzia�, jednego podporucznika i dw�ch sier�ant�w postawiono w stan oskar�enia, sprawy pozosta�ych by�y w trakcie rozpatrywania. I w�wczas Sam Devereaux pope�ni� b��d. By� tak pewny, �e nici wschodnioazjatyckiej sprawiedliwo�ci oplot� g�sto przest�pcze szlaki na pierwsz� o nich wzmiank�, �e postanowi� z�apa� w sid�a wielk� ryb� i da� w ten spos�b przyk�ad. Wybra� do tego genera�amajora z Bangkoku, Heseltine'a Brokemichaela, West Point rocznik 43. Sam mia� przeciw niemu dowody, ca�e mn�stwo dowod�w. Zorganizowa� seri� spreparowanych pu�apek, w kt�rych on sam gra� rol� ��cznika, zaanga�owanego w robot� cz�owieka, kt�ry m�g� zezna� pod przysi�g�, �e genera� dopu�ci� si� wykroczenia. Nie mog�o by� w og�le mowy o dw�ch genera�ach Brokemichaelach i Sam odgrywa� rol� oskar�aj�cego anio�a zemsty, kt�ry kr��y wok� ofiary, by j� unicestwi�. Ale niestety by�o ich dw�ch. Dw�ch genera��w o nazwisku Brokemichael jeden Heseltine, a drugi Ethelred. Dw�ch najprawdziwszych kuzyn�w. Ale ten z Bangkoku - Heseltine - nie by� tym z Vientianu - Ethelredem. W�a�nie vientia�ski Brokemichael by� przest�pc�. Nie za� jego kuzyn. Co wi�cej, Brokemichael z Bangkoku by� wi�kszym anio�em zemsty od Sama. W dodatku by� przekonany, �e to w�a�nie on zbiera dowody przeciw skorumpowanemu kontrolerowi z Generalnego Inspektoratu, bowiem Devereaux pogwa�ci� wi�kszo�� praw obowi�zuj�cych w�r�d przemytnik�w i wszystkie w Stanach Zjednoczonych. Sam zosta� aresztowany przez MP, zamkni�ty w dobrze strze�onej celi, i poinformowany, �e mo�e si� spodziewa�, i� sp�dzi lepsz� cz�� swojego �ycia w Leavenworth. Na szcz�cie wy�szy oficer z dow�dztwa Generalnego Inspektoratu, kt�ry nie bardzo pojmowa� sens takiej sprawiedliwo�ci, kt�ra pozwoli�a pope�ni� Samowi tyle przest�pstw, ale doceni� jego wk�ad prawny i inwigilacyjny na rzecz Inspektoratu Generalnego, przyszed� Samowi z pomoc�. Devereaux wni�s� wi�cej materia�u dowodowego dotycz�cego Azji Po�udniowoWschodniej ni� jakikolwiek inny oficer prawny. Jego dzia�alno�� na tym terenie nadrobi�a zaleg�o�ci naros�e w Waszyngtonie. Wy�szy oficer pozwoli� sobie na ma�y, nieoficjalny uk�ad w tej sprawie. Je�eli Sam przyj��by dyscyplinarne zadanie z r�k rozgniewanego genera�amajora Heseltine'a Brokemichaela z Bangkoku na sze�� miesi�cy bez zap�aty, nie wniesionoby przeciw niemu �adnych oskar�e�. Doda� do tego jeszcze jeden warunek: Sam mia� pracowa� jeszcze dalsze dwa lata na rzecz Inspektoratu Generalnego po up�ywie terminu obowi�zkowej s�u�by. Do tego czasu, dowodzi� wy�szy oficer, ten ba�agan w Indochinach zostanie przekazany jego autorom i sprawy Inspektoratu zostan� zredukowane lub zako�czone. Ponowne powo�anie do s�u�by lub Leavenworth. Tak wi�c major Sam Devereaux, patriota i �o�nierz, przed�u�y� sw�j obowi�zkowy okres. Ba�agan w Indochinach bynajmniej si� nie zmniejszy�, ale rzeczywi�cie przekazano go jego uczestnikom i Devereaux przeniesiono do Waszyngtonu. Jeszcze miesi�c i trzy dni, my�la�, wygl�daj�c oknem i obserwuj�c wartownik�w z MP sprawdzaj�cych wyje�d�aj�ce samochody. Min�a pi�ta. Za dwie godziny ma samolot. Dzi� rano si� spakowa� i zabra� walizk� do biura. Cztery lata dobiega�y ko�ca. Dwa plus dwa. Czas, kt�ry tu sp�dzi�, m�g� oburza�, ale nie by� to czas stracony. Otch�a� korupcji, kt�r� by�a Azja Po�udniowoWschodnia, dotar�a wreszcie do hierarchicznych korytarzy Waszyngtonu. Mieszka�cy tych korytarzy znali go. Mia� wi�cej ofert z presti�owych firm adwokackich ni� m�g� na nie odpowiedzie�, a tym bardziej rozwa�y�. I wcale nie chcia� ich rozwa�a�, po prostu nie podoba�y mu si�. Tak jak nie podoba�o mu si� obecne zadanie le��ce na biurku. Manipulanci znowu maczali w tym palce. Tym razem mia�a to by� ca�kowita kompromitacja oficera o nazwisku Hawkins. Genera�porucznik MacKenzie Hawkins. Pocz�tkowo Sam czu� si� zaskoczony. MacKenzie Hawkins by� kim� wyj�tkowym, legend�, materia�em, z kt�rego rodzi�y si� kulty. Kulty przewy�szaj�ce ten, kt�rym cieszy� si� Attyla, w�dz Hun�w. Pozycja Hawkinsa na wojskowym firmamencie by�a nie do podwa�enia. Wydawnictwo Bantam Books opublikowa�o jego biografi�. Prawo do druku w odcinkach i prawa dla "Reader's Digest" sprzedano jeszcze zanim na papierze pojawi�o si� pierwsze s�owo. Hollywood zaproponowa�o obrzydliw� mas� pieni�dzy za zgod� na sfilmowanie jego �ycia. A pacyfi�ci zrobili z niego obiekt faszystowskiej nienawi�ci. Biografia nie sta�a si� wielkim sukcesem, bo sam bohater nie bardzo by� ch�tny do wsp�pracy. Poza tym pewne osobiste przyzwyczajenia nie podwy�sza�y warto�ci wizerunku, a w szczeg�lno�ci jego cztery �ony. Film te� nie by� triumfem, bo sk�ada� si� z nie ko�cz�cych si� scen batalistycznych, a jedynym bohaterem by� w nich autor, kt�ry mru�y� oczy w bitewnym kurzu i wrzeszcza� do swych ludzi sepleni�c w szczeg�lny spos�b: "Dosta�cie tych poga�c�w (huk dzia�a) kt�rzy zdarliby nasz� ukochan� flag�! Na nich, ch�opcy!". Hollywood r�wnie� odkry�o owe cztery �ony i pewne inne cechy swojego doradcy w studio. MacKenzie Hawkins zosta� przyj�ty jednocze�nie przez trzy gwiazdki, flirtowa� z �on� producenta w basenie producenta, podczas gdy ten w�cieka� si� obserwuj�c wszystko przez okno saloniku. Mimo to nie przerwa� kr�cenia filmu. Na Boga, przecie� kosztowa� go prawie sze�� milion�w! Te nie przynosz�ce rezultat�w wysi�ki mog�y innego za�ama�, cho�by ze wzgl�du na wstyd, ale nie Maca Hawkinsa. Prywatnie, w�r�d r�wnych sobie rang�, wy�miewa� tych specjalist�w i raczy� koleg�w opowiastkami z Manhattanu i Hollywood. Wys�ano go do college'u wojskowego, by zdoby� now� specjalizacj�: wywiad i tajne operacje. Jego koledzy poczuli si� pewniej z charyzmatycznym Hawkinsem przeznaczonym do tajnych zada�. Z pu�kownika zrobi� si� genera� brygady, kt�ry poch�on�� wszystko, co by�o do nauczenia si� w nowej specjalno�ci. Sp�dzi� dwa lata haruj�c bez wytchnienia, studiuj�c ka�d� faz� pracy wywiadowczej tak d�ugo, a� instruktorzy stwierdzili, �e ju� niczego wi�cej nie mog� go nauczy�. Wys�ano go wi�c do Sajgonu, gdzie eskalacja wrogich nastroj�w przerodzi�a si� w prawdziw� wojn�. I w obu Wietnamach, i w Laosie, i w Kambod�y, i w Tajlandii, i w Birmie Hawkins przekupywa� zar�wno tych bez zasad, jak i tych z zasadami. Raporty z jego dzia�alno�ci na ty�ach i na terenach neutralnych, kt�re mia�y na celu "przeciwdzia�anie zapobiegawcze", wydawa�y si� uk�ada� w logiczn� strategi�. Tak nieszablonowe, tak ra��co przest�pcze by�y jego metody post�powania, �e G-2 w Sajgonie po prostu traktowa�o go jak powietrze, nie przyznaj�c si� do niego. Istniej� przecie� jakie� granice przyzwoito�ci. Nawet dla tajnych operacji. Skoro obowi�zywa�a zasada "Ameryka na pierwszym miejscu", Hawkins nie widzia� powodu, dla kt�rego nie nale�a�o jej stosowa� w brudnym �wiecie tajnych operacji. I Ameryka by�a rzeczywi�cie dla Hawkinsa na pierwszym miejscu. To smutne, pomy�la� Sam Devereaux, kiedy takiego cz�owieka wyrzucaj� z siod�a ci, kt�rzy dostali si� tam, gdzie s� teraz, owijaj�c si� dumnie flag�. Hawkins pope�ni� dyplomatyczny b��d i musi zosta� usuni�ty, bo by� zbyt tolerancyjny. Ci, kt�rzy powinni stan�� za nim murem, robili wszystko, �eby go szybko pogr��y� - dok�adnie w ci�gu dziesi�ciu dni. Normalnie Sam czu�by przyjemno��, szykuj�c si� do rozprawy z takim nawiedzonym os�em jak MacKenzie. Jednak bez wzgl�du na to, co o tym s�dzi, zbierze materia� przeciw niemu. To jego ostatni klient i nie ma zamiaru ryzykowa� dwuletniej alternatywy. Mimo to nadal czu� si� przygn�biony. Hawk, jakim go znano, niepoprawny fanatyk, zas�ugiwa� na co� wi�cej, ni� otrzymywa�. By� mo�e, my�la� Sam, to przygn�bienie wywo�a�a ostatnia "operacyjna" instrukcja z Bia�ego Domu: znale�� co� w mentalno�ci Hawkinsa, czego nie b�dzie m�g� si� wyprze�. Sprawdzi�, czy by� kiedykolwiek pod opiek� psychiatry. Psychiatra! Jezu! Oni si� nigdy nie naucz�. Tymczasem wys�a� grup� ekspert�w do Sajgonu, by sprawdzili, czy nie znajd� tam czego� przeciw Hawkowi i wyruszy� na lotnisko Dulles, by z�apa� samolot do Los Angeles. Eks�ony Hawkinsa mieszka�y w promieniu trzydziestu mil, mi�dzy Malibu a Beverly Hills. B�d� lepsze od ka�dego psychiatry. Chryste! Psychiatra! Na 1600 Pensylvania Avenue w Waszyngtonie wszyscy mieli w m�zgu novocain�. * * * Rozdzia� II - Nazywam si� Lin Szu - powiedzia� umundurowany komunista, patrz�c sko�nymi oczyma na pot�nego, niechlujnie wygl�daj�cego, ameryka�skiego �o�nierza, kt�ry siedzia� w sk�rzanym fotelu, trzymaj�c w jednej r�ce szklaneczk� z whisky, a w drugiej mocno prze�ute cygaro. - Jestem komendantem milicji w Pekinie. A pan od tej chwili pozostanie w areszcie domowym. To jest jedynie formalno�� i na nic si� nie zdadz� �adne obra�liwe s�owa. - Jaka formalno��! - krzykn�� MacKenzie Hawkins z fotela, jedynego zachodniego sprz�tu w tym orientalnym domu. Po�o�y� ci�ki but na czarnym, pokrytym lakierem stole i przerzuci� rami� przez oparcie fotela, niebezpiecznie zbli�aj�c pal�ce si� cygaro do jedwabnego parawanu przedzielaj�cego pok�j. - Nie ma �adnych cholernych formalno�ci, chyba �e przez poselstwo. Prosz� wi�c tam p�j�� i z�o�y� skarg�. Prawdopodobnie b�dziecie musieli wej�� na obce terytorium. - Zachichota� i poci�gn�� �yk ze szklaneczki. - Wola� pan mieszka� poza poselstwem - ci�gn�� Chi�czyk. Jego oczy biega�y od cygara do parawanu. - Dlatego formalnie nie jest pan na terytorium Stan�w Zjednoczonych i podlega pan miejscowej ludowej milicji. Niemniej jednak wiemy, �e pan i tak nie wyjdzie, generale. Oto dlaczego m�wi�, �e jest to formalno��. - Co macie tam, na zewn�trz? - Hawkins machn�� cygarem w kierunku cienkich, prostok�tnych okien. - Po dw�ch ludzi z ka�dej strony domu. W sumie o�miu. - Cholernie niez�a ochrona dla kogo�, kto i tak nie mo�e wyj��. - Dali�my panu niewielk� swobod�, bo dw�ch milicjant�w to wi�cej ni� jeden, a trzech oznacza�oby, �e jest pan niebezpieczny. - Pozwalacie na swobod�? - Hawkins zaci�gn�� si� cygarem i ponownie przeni�s� r�k� za oparcie fotela. Pal�cy si� ogarek prawie dotyka� parawanu. - Tak postanowi�o Ministerstwo Edukacji. Musi pan przyzna�, generale, �e pa�skie miejsce odosobnienia jest bardzo przyjemne. To pi�kny dom na pi�knym wzg�rzu. Niezwykle spokojne miejsce z �adnym widokiem. Lin Szu obszed� fotel i przesun�� parawan dalej od cygara Hawkinsa. By�o jednak za p�no. Ogarek zd��y� wypali� ju� ma�� dziurk� w materiale. - To jest droga dzielnica - zauwa�y� Hawkins. - Kto� w tym ludowym raju, w kt�rym nikt nic nie ma, ale wszystko nale�y do wszystkich, robi niez�� fors�. Czterysta na miesi�c. - Ma pan szcz�cie, �e o tym wie. W�asno�� mo�e by� nabywana przez kolektyw. Kolektyw nie jest jednak prywatnym w�a�cicielem. Milicjant podszed� do w�skiego otworu w �cianie, kt�ry prowadzi� do ma�ej, ciemnej sypialni. W miejscu, gdzie znajdowa�o si� okno, przybito koc. Na pod�odze pi�trzy� si� stos mat u�o�onych jedna na drugiej. Wsz�dzie wala�y si� opakowania po ameryka�skich batonikach i czu� by�o wo� whisky. - A po co te zdj�cia? Chi�czyk odwr�ci� g�ow� od niemi�ego widoku i powiedzia�: - Aby pokaza� �wiatu, �e traktujemy pana lepiej ni� pan potraktowa� nas. Ten dom nie jest klatk� na tygrysa jak w Sajgonie ani lochem w pe�nych rekin�w wodach w Holcotaz. - Alcatraz. Indianie go mieli. - S�ucham? - Nic, nic. Robicie wiele szumu wok� tej sprawy, prawda? Lin Szu milcza� przez chwil� szykuj�c si� do powa�nej rozmowy. - Gdyby kto�, kto od lat publicznie krytykuje powszechnie czczone postacie w pa�skiej ukochanej ojczy�nie, wysadzi� wasz pomnik LinKolona na placu w Waszyngtonie, ci barbarzy�cy w togach z waszego najwy�szego s�du natychmiast by go skazali. - Chi�czyk u�miechn�� si� i wyg�adzi� bluz� uniformu Mao. - My nie zachowujemy si� w tak prymitywny spos�b. �ycie jest zbyt drogocenne. Nawet takiego chorego psa jak pan. - A wy, ��tki, nigdy swoich nie krytykujecie, tak? - Nasi przyw�dcy m�wi� tylko prawd�. O tym wie ca�y �wiat. To s� nauki nieomylnego przewodnicz�cego. Prawda nie jest krytykowaniem, generale. To po prostu prawda. Oto ca�a m�dro��. - Jak m�j stan Columbia - mrukn�� Hawkins zdejmuj�c nog� z lakierowanego sto�u. - Dlaczego, do diab�a, wybrali�cie w�a�nie mnie? Mn�stwo ludzi dopuszcza si� tej cholernej krytyki. Dlaczego wyr�niono w�a�nie mnie? - Poniewa� inni nie s� tak s�awni. Lub nies�awni, je�li pan woli. Cho� podoba� mi si� film o pa�skim �yciu. Bardzo artystyczny poemat o sile. - Widzia� pan go? - Prywatnie. Pewne sekwencje mocno zaakcentowano. Szczeg�lnie te pokazuj�ce, jak aktor graj�cy pana, morduje nasz� bohatersk� m�odzie�. Bardzo okrutne, generale. - Komunista okr��y� czarny lakierowany st� i ponownie si� u�miechn��. - Tak, jest pan nies�awnym cz�owiekiem. A teraz zniewa�y� nas pan, niszcz�c czcigodny pomnik... - Do�� tego! Ja nawet nie wiem, co si� sta�o. By�em pod wp�ywem narkotyk�w i pan doskonale o tym wie. By�em z pa�skim genera�em Lu Sin. Z jego dziwkami i w jego domu. - Musi pan nam przywr�ci� honor, generale Hawkins. Czy to tak trudno zrozumie�? - Lin Szu m�wi� cicho, jak gdyby Hawkins wcale mu nie przerwa�. - B�dzie to dla pana prosta sprawa, wyg�osi� publicznie przeprosiny. Ceremonia ju� zaplanowana. Z ma�� grupk� dziennikarzy. Napisali�my dla pana tekst. - Rany boskie! - Hawkins poderwa� si� z fotela. Wzrostem g�rowa� nad milicjantem. - Znowu wracamy do tego samego. Ile razy musz� wam to powtarza�, b�karty? Amerykanin nie p�aszczy si� przed nikim. W �adnej cholernej ceremonii, z pras� lub bez niej! Zrozum to wreszcie, ty zarzygany karle! - Niech si� pan nie denerwuje. Przyk�ada pan zbyt wielkie znaczenie do zwyk�ej ceremonialnej uroczysto�ci. Stawia pan nas wszystkich w niezwykle trudnym po�o�eniu. To taka ma�a uroczysto��, taka prosta. - Nie dla mnie. Reprezentuj� si�y zbrojne Stan�w Zjednoczonych i nic nie jest dla nas ma�e lub proste! Nie tak �atwo nas nabra�, kolego. Maszerujemy prosto na b�bny. - S�ucham? Hawkins wzruszy� ramionami, podniecony w�asnymi s�owami. - Niewa�ne. Odpowied� brzmi: nie. Mo�e pan przestraszy� tych dysz�cych, szamerowanych ch�opaczk�w z poselstwa, ale mn� pan nie wstrz��nie. - Zwr�cili si� z apelem do pana, poniewa� tak im kazano. Z pewno�ci� musia�o to panu przyj�� do g�owy. - Cholerne brednie! - Hawkins podszed� do kominka, poci�gn�� �yk ze szklaneczki, a nast�pnie postawi� j� na gzymsie obok kolorowego pude�ka. - Te peda�y wypichci�y co� z t� grup� kr�lewi�tek w Stanach. Poczekajcie, a� Bia�y Dom, a� Pentagon przeczyta m�j raport. Zwiejecie wtedy w g�ry, a w�wczas my je wysadzimy w powietrze! Hawkins u�miechn�� si� szeroko, jego oczy b�ysn�y. - Jest pan taki ordynarny - powiedzia� Lin Szu cicho, kr�c�c smutno g�ow�. Wzi�� do r�ki kolorowe pude�ko stoj�ce obok generalskiej szklaneczki. - Petardy Tsing Taou. Najlepsze na �wiecie. G�o�ne i jasne, b�yszcz�ce bia�ym �wiat�em, kiedy wybuchaj� bang, bang, bang. S� wspania�e i do ogl�dania, i do s�uchania. - Taak - przytakn�� Hawkins lekko skonfudowany zmian� tematu. - Da� mi je Lu Sin. Wystrzelili�my ich niez�� parti�. Zanim ten skurwysyn nie dosypa� mi narkotyku. - Pi�knie, generale Hawkins. To wspania�y prezent. - Jeden B�g wie, �e on jest mi co� winny. - Ale czy pan nie widzi? - ci�gn�� komendant milicji. - One brzmi� jak �adunek wybuchowy, wygl�daj� jak wybuchaj�ca amunicja, lecz nie s� ani jednym, ani drugim. To tylko przedstawienie, jedynie pozory czego�. S� realne same w sobie, lecz s� tylko z�udzeniem rzeczywisto�ci. Nie s� w og�le niebezpieczne. - Wi�c? - To jest dok�adnie to, o co jest pan proszony. Jedynie o poz�r, nie rzeczywisto��! Musi pan tylko stwarza� pozory. W kr�tkiej prostej ceremonii z kilkoma s�owami. Nie ma w tym nic niebezpiecznego. I wszystko odb�dzie si� bardzo kulturalnie. - Nieprawda! - rykn�� Hawkins. - Ka�dy wie, co to jest petarda. Nikt nie uwierzy, �e udaj�. - Jestem innego zdania. To nic wi�cej jak dyplomatyczny rytua�. Ka�dy to zrozumie, daj� panu na to moje s�owo. - Taak? A sk�d pan mo�e o tym wiedzie�, u diab�a? Pan jest peki�skim glin�, a nie Kissingerem. Chi�czyk dotkn�� pude�ka z petardami i westchn�� g�o�no. - Musz� pana przeprosi� za ma�e oszustwo, generale. Ja nie jestem z milicji. Jestem drugim wiceprefektem w Ministerstwie Edukacji. Jestem tu po to , by zaapelowa� do pana. By odwo�a� si� do pa�skiego rozs�dku. Jednak ca�a reszta pozostaje prawdziwa. Jest pan w domowym areszcie, a stra�nicy na zewn�trz s� milicjantami. - B�d� przekl�ty! Przys�ali mi facecika z lampasami. - Hawkins zn�w si� u�miechn�� szeroko. - Martwicie si� ch�opaki, naprawd� si� martwicie, co? Komunista ponownie westchn��. - Tak. Tych idiot�w, kt�rzy wpadli na ten pomys� wys�ano do kolektywnej pracy w kopalniach Mongolii. To by�o szale�stwo, cho� musz� si� z nimi zgodzi�, �e by� pan dla nich wielk� pokus�, generale Hawkins. Czy zdaje pan sobie spraw� z ogromu obel�ywych napa�ci, kt�rych by� pan autorem, na ka�dego marksist�, socjalist� i prosz� mi wybaczy�, nawet na przychylnie ustosunkowany do demokracji nar�d? To najgorsze przyk�ady, powinienem powiedzie� najlepsze przyk�ady, demagogii. - Sporo tych bzdur napisali ludzie, kt�rzy zap�acili mi za to, �ebym tak m�wi� - powiedzia� Hawkins zamy�laj�c si� lekko. Po chwili jednak doda�: - Nie, �ebym w to nie wierzy�. Do cholery, wierz�! - Jest pan niemo�liwy! - Lin Szu tupn�� nog� jak dziecko. - Jest pan r�wnie szalony jak Lu Sin i jego banda rycz�cych papierowych lw�w! Niech oni wszyscy roz�upuj� ska�y i uprawiaj� nierz�d z mongolskimi owcami! Jeste�cie po prostu niemo�liwi! Hawkins wpatrywa� si� w komunist�, kt�ry z w�ciek�o�ci� na twarzy, trzyma� jednocze�nie kolorowe pude�ko z petardami w r�ku. Podj�� ju� decyzj� i obaj o tym wiedzieli. Jestem jeszcze czym� sko�nooki - odezwa� si� genera� zbli�aj�c si� do Lin Szu. - Nie! Nie! Tylko bez przemocy, ty idioto... Lecz nie zd��y� ju� krzykn��! Hawkins chwyci� go za bluz�, zwali� z n�g i trzasn�� w szcz�k�. Wiceprefekt z Ministerstwa Edukacji w jednej chwili straci� przytomno��. Hawkins wyrwa� mu pude�ko z petardami z r�ki i pop�dzi�, okr��aj�c lakierowany st�, do sypialni. Chwyci� koc przybity do okna, oderwa� kawa�ek i wyjrza� na zewn�trz. Sta�o tam dw�ch uzbrojonych milicjant�w, kt�rzy spokojnie rozmawiali. Za nimi rozpo�ciera�o si� strome wzg�rze, za kt�rym znajdowa�a si� wioska. Hawkins zdj�� z okna koc i na czworakach wr�ci� do saloniku, a nast�pnie w ten sam spos�b podkrad� si� do frontowych drzwi. Wsta� i cicho je uchyli�. W odleg�o�ci oko�o czterdziestu st�p sta�o dw�ch milicjant�w. Byli tak samo rozlu�nieni jak ci z ty�u. Co wi�cej patrzyli na drog�, a nie na dom. MacKenzie wyj�� spod pachy pude�ko z petardami, zerwa� cienki papier, zwi�za� dwie petardy razem, skr�ci� oba lonty ze sob� i wyj�� z kieszeni zapalniczk� Zippo, pami�taj�c� czasy drugiej wojny �wiatowej. Nagle zatrzyma� si�, z�y na siebie. Trzymaj�c petardy pod pach�, przeszed� spokojnie obok okien do sypialni i zdj�� pas z broni� wisz�cy na gwo�dziu wbitym w cienk� �cian�. Umocowa� go w talii, wyj�� kolta 45 i sprawdzi� magazynek. Zadowolony wsun�� bro� z powrotem do kabury i wyszed� z sypialni. Okr��y� fotel stoj�cy przed kominkiem, przeszed� nad le��cym bez ruchu Lin Szu i wr�ci� do frontowych drzwi. Zapali� Zippo, przytrzyma� p�omie� pod skr�conymi lontami, otworzy� drzwi i rzuci� petardy na traw� przed gankiem, po czym szybko i cicho zamkn�� i zaryglowa� drzwi. Nast�pnie przyci�gn�� stoj�c� w korytarzu ma�� czerwon�, lakierowan� skrzyni� i opar� j� o grub� rze�bion� framug�. Potem pobieg� do sypialni, oderwa� brzeg koca przymocowanego do okna i czeka�. Wybuchy, kt�re nast�pi�y, by�y nawet g�o�niejsze, ni� si� tego spodziewa�. Sprawi�y to po��czone laski r�nych petard, wybuchaj�ce jedna po drugiej. Stra�nicy na ty�ach domu zostali wyrwani z letargu; karabiny uderzy�y o siebie, kiedy jednocze�nie podnie�li je z ziemi. Z broni� przygotowan� do strza�u rzucili si� w kierunku frontowych drzwi. Kiedy znale�li si� poza zasi�giem wzroku, Hawkins zerwa� koc i strzaska� nog� okno sk�adaj�ce si� z ma�ych szybek po��czonych w�skimi paskami drewna. Wyskoczy� na traw� i zacz�� biec w kierunku p�l i wzg�rza. * * * Rozdzia� III U st�p wzg�rza rozci�ga�a si� piaszczysta droga otaczaj�ca wiosk�. Jak szprychy w kole rozchodzi�y si� od niej promieni�cie liczne odnogi prowadz�ce na ma�y plac targowy w centrum wioski. W bok od tej drogi odchodzi�a brukowana ulica ��cz�ca si� z szos� do Pekinu w odleg�o�ci oko�o czterech mil na wsch�d. Do ameryka�skiego poselstwa by�o t� szos� dwana�cie mil. Przyda�by mu si� teraz jaki� �rodek lokomocji, najlepiej samoch�d, lecz te praktycznie nie istnia�y poza g��wnymi okr�gami. Oczywi�cie ludowa milicja mia�a samochody. Przysz�o mu przez my�l, �eby wr�ci� po auto Lin Szu, ale ��czy�o si� to ze zbyt du�ym ryzykiem. Nawet gdyby je znalaz� i ukrad�, by�by to znaczony samoch�d. Okr��y� wiosk� trzymaj�c si� terenu nad drog�. Na pewno za nim p�jd�. M�g�by si� ukry� na jaki� czas w�r�d tych wzg�rz, to nie by�oby trudne. Kiedy� ukrywa� si� przez kilka miesi�cy w g�rach CongSol i Lai Tai w Kambod�y. M�g� prze�y� w lesie lepiej od wielu zwierz�t. Cholera, by� przecie� zawodowcem! Ale to te� nic by nie da�o. Musi dosta� si� do poselstwa i poinformowa� wolny �wiat, jakiemu wrogowi si� podlizuje. Do�� tego do cholery! Mogliby przes�a� informacje drog� radiow�, zabarykadowa� si� w budynku i odpiera� ataki, dop�ki lotniskowce nie wy�l� samolot�w, kt�re roznios� wszystko w proch, nawet gdyby mia�o to oznacza� rozwalenie po�owy Pekinu. Wtedy przylec� helikoptery i wydostan� ich stamt�d. Oczywi�cie ci cywile sraliby w gacie ze strachu, ale on potrafi utrzyma� ich w ryzach. Nauczy tych kapry�nych lalusi�w, jak trzeba walczy�. Walczy�! Nie gada�! Do�� tego fantazjowania! Poni�ej na prawo, pokonuj�c zakr�t, w odleg�o�ci �wier� mili od niego, jecha� samotny motocykl. Siedzia� na nim szisan, milicjant z drog�wki. Oto by�a odpowied� na jego modlitw�! Wsta� z wysokiej trawy i ruszy� wzd�u� wzg�rza. W mig znalaz� si� na skraju piaszczystej drogi. Motocykl nie pokona� jeszcze zakr�tu, by� niewidoczny, ale s�ycha� by�o jak si� zbli�a. Po�o�y� si� na �rodku drogi, przyci�gaj�c nogi do klatki piersiowej, by wyda� si� mniejszym, i zastyg� w tej pozycji. Motocykl zarycza� pokonuj�c zakr�t, a potem bryzn�� piaskiem gwa�townie hamuj�c. Milicjant zsiad� i b�yskawicznie postawi� pojazd na podn�ku. Hawkins pos�ysza� i wyczu� szybkie zbli�aj�ce si� kroki. Szisan pochyli� si� nad nim i dotkn�� ramienia, cofaj�c si� na widok ameryka�skiego munduru. Hawkins momentalnie si� podni�s�. Szisan krzykn��. Pi�� minut MacKenzie wci�ga� jego bluz� i spodnie na swoje w�asne. W�o�y� gogle Chi�czyka i �miesznie ma�� czapeczk� z daszkiem mocuj�c pasek pod brod� - ma�y akcent na przyci�tych na je�a, szpakowatych w�osach. Na szcz�cie mia� cygaro. Zgryz� koniec do po��danej mi�kko�ci i zapali�. By� got�w do odjazdu. Attache dyplomatyczny wpad� do gabinetu dyrektora - nie m�wi�c s�owa sekretarce, ani nie pukaj�c do drzwi. Szef czy�ci� z�by jedwabn� nitk�. Przepraszam, sir, ale otrzyma�em w�a�nie instrukcje z Waszyngtonu. Wiem, �e chcia�by je pan przeczyta�. Szef misji dyplomatycznej w Pekinie wzi�� depesz� i zacz�� czyta�. Oczy sta�y si� okr�g�e, a usta otworzy�y si� ze zdziwienia. D�uga nitka nadal tkwi�a w z�bach. Zobaczy� blokad� na drodze odcinaj�c� dost�p do szosy peki�skiej. Znajdowa�a si� w odleg�o�ci trzech czwartych mili. Sta� tam samoch�d patrolowy i rz�d milicjant�w ustawionych w poprzek drogi - tylko tyle m�g� dostrzec przez zakurzone gogle. Kiedy podjecha� bli�ej, spostrzeg�, �e milicjanci co� krzycz�. Jeden z nich wyst�pi� naprz�d i zacz�� wymachiwa� histerycznie pistoletem, daj�c znak jad�cemu, by si� zatrzyma�. Jest tylko jeden spos�b na blokad�, pomy�la� Hawkins. Je�li chcesz sobie sprawi� pogrzeb, to niech b�dzie przynajmniej okaza�y. Repetuj, ile wlezie, grzmi�c ze wszystkich luf z hukiem i b�yskiem; wrzeszcz ile tchu w piersiach, na tych komunistycznych b�kart�w, a� ci zad�wi�czy w uszach! Cholera! Nic nie widzia� przez ten pieprzony kurz, a do tego stopa ci�gle ze�lizgiwa�a mu si� z cienkiego peda�u gazu. Si�gn�� r�k� do kabury i wyci�gn�� czterdziestk� pi�tk�. Nie m�g� dobrze wycelowa�, ale, na Boga, m�g� naciska� cyngiel. Robi� to wi�c bez ustanku! Ku jego zdziwieniu milicjanci nie odpowiedzieli ogniem; zamiast tego kryli si� za kopce z gliny i piasku, kwicz�c jak prosiaki, albo p�dzili jak oparzeni przeskakuj�c kopce i chowaj�c ty�ki przed ognist� si�� jego czterdziestki pi�tki. Pieprzone tch�rze! Chyba te gogle robi� mu sztuczki z kurzem i dymem cygara, bo nawet milicjant na przedzie - z pewno�ci� oficer - nawet on nie u�y� broni, by go powstrzyma�. Oficer, cholera! MacKenzie trzyma� motocykl na najwy�szych obrotach i wystrzela� ca�y magazynek czterdziestki pi�tki. Poderwa� maszyn� nad kopcem gliny i piasku i wzni�s� si� na wysoko�� pokrytego traw� wzg�rza. Kiedy motocykl znajdowa� si� w powietrzu, zobaczy� pod sob� krzycz�ce g�owy i po�a�owa�, �e nie ma wi�cej amunicji. Gwa�townie skr�ci� r�czki kierownicy, by m�c opa�� uko�nie z powrotem na drog�. Uderzy� w nawierzchni�! Cholera, przedar� si� przez barykad�! A teraz p�dzi szos� prosto do Pekinu! R�wna nawierzchnia by�a rozkosz�. Kr�c�ce si� ko�a motocykla szumia�y. Wiatr dmucha� mu w twarz - czyste, odurzaj�ce podmuchy powietrza bez odrobiny kurzu, wciskaj�ce dym z cygara do uszu. Nawet gogle by�y teraz czyste. Nast�pne dziewi�� mil lecia� jak b�yszcz�cy meteor przez nieznane chi�skie niebo. Jeszcze mila i wjedzie od strony p�nocnej do Pekinu. Niech ich diabli! W�a�nie, �e mu si� to uda! A wtedy, na Chrystusa, te komunistyczne b�karty dowiedz� si�, co to jest ameryka�skie kontruderzenie! Przemkn�� przez zat�oczone ulice i zahamowa� u wylotu placu Niebia�skiego Kwiatu, przy ko�cu kt�rego mie�ci�o si� poselstwo z alabastrowym frontonem przydaj�cym mu wschodniego splendoru. Kr�ci�o si� tu jak zwykle mn�stwo ludzi, peki�czyk�w i przyjezdnych czekaj�cych, by zobaczy� cho� przez chwil� dziwnych, wielkich, r�owych ludzi, kt�rzy wchodzili i wychodzili przez bia�e stalowe drzwi do �rednich rozmiar�w budynku. Nie otacza� go ceglany mur ani wysokie metalowe ogrodzenie. Tylko cienkie okratowanie z ozdobnego drewna polakierowane dla trwa�o�ci, i strzy�ony trawnik prowadz�cy do schod�w. Za to okna i drzwi wzmocniono �elaznymi kratami. MacKenzie zwi�kszy� obroty silnika do maksimum przypuszczaj�c, �e ha�as rozproszy t�um gapi�w. I nie pomyli� si�. Chi�czycy rozbiegli si� na wszystkie strony, kiedy p�dzi� przez plac. Jednak ma�o nie wylecia� z siode�ka widz�c przed sob� co�, co sprawia�o wra�enie, �e p�dzi w jego stron� z szybko�ci� pi��dziesi�ciu mil na godzin�. By�y to trzy drewniane barykady - wyd�u�one koz�y ustawione przed okratowan� furtk�. Poziomo u�o�one grube deski ustawiono w odleg�o�ci oko�o stopy, jedna po drugiej, tworz�c grub� �cian� w formie cofaj�cych si� schod�w, kt�r� podtrzymywa� delikatny filigranowy p�ot. Przed t� zapor� w szeregu, w postawie "prezentuj bro�" sta� tuzin lub co� ko�o tego �o�nierzy z dwoma oficerami po bokach - wszyscy mieli wzrok utkwiony w jeden punkt: w niego. Wi�c tak to wygl�da, pomy�la� MacKenzie, najmniejszego gestu, ruchu - sam czyn. Totalny op�r! Niech ich diabli! Gdyby tylko mia� naboje! Skuli� si� i skierowa� motocykl w sam �rodek barykady; przekr�ci� r�czk� gazu na maksimum. Wskaz�wka szybko�ciomierza drgn�a gwa�townie i strzeli�a na koniec skali. Cz�owiek i maszyna rwali powietrznym korytarzem jak dziwny, ogromny pocisk z cia�a i stali. W�r�d histerycznych krzyk�w t�umu i rozbiegaj�cych si� w panice �o�nierzy Hawkins szarpn�� r�czki gwa�townie do ty�u, a ci�ar cia�a przeni�s� na brzeg siode�ka. Przednie ko�o unios�o si� w g�r� jak nierzeczywisty, wiruj�cy feniks z dziwnie wyd�u�onym ogonem i je�d�cem, i uderzy�o w g�rn� cz�� barykady. Nast�pi� og�uszaj�cy trzask drewna i okratowania, kiedy MacKenzie przelecia� przez warstwy zaporowe jak szale�czo skuteczna ludzka kula armatnia, ci�gn�ca za sob� reszt� muru. Motocykl opad� na �cie�k� wy�o�on� kamykami, kt�ra prowadzi�a do schod�w budynku. W tym momencie MacKenzie'ego rzuci�o w prz�d, przekozio�kowa� nad kierownic� i przejecha� po drobnych kamykach, uderzaj�c z g�uchym �oskotem w podstaw� schod�w prowadz�cych do bia�ych stalowych drzwi. Cygaro jednak wci�� tkwi�o mi�dzy z�bami. W ka�dej sekundzie Chi�czycy mogli si� przegrupowa�, zacz�aby si� strzelanina, poczu�by ostre jak l�d uk�ucia i po chwili zapad�by w nie�wiadomo��. Lecz nic takiego si� nie sta�o. S�ycha� by�o jedynie coraz g�o�niejsze krzyki t�umu i �o�nierzy. ��te twarze wyziera�y zza masy pogruchotanych desek i strzaskanego okratowania. Wi�kszo�� �o�nierzy, kt�rzy rzucili si� na ziemi�, podnosi�a si� teraz. Jednak atak nie na