1639
Szczegóły |
Tytuł |
1639 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
1639 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 1639 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
1639 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
TYTU�: "Diabelska Alternatywa"
AUTOR: Frederick Forsyth
Prze�o�y� Witold Kalinowski
AMBER
Wydawnictwo AMBER, Pozna� 1990
Wydanie I
Druk i oprawa: Lubelskie Zak�ady Graficzne
Lublin, ul. Unicka 4
Zam. 253/90 N-10
ISBN 83-85779-17-3
Fryderykowi Stuartowi,
kt�ry jeszcze nie wie
Prolog
Gdyby nie doskona�y wzrok w�oskiego marynarza, Mario, rozbitek nie do�y�by zapewne
zmierzchu. Kiedy go dostrze�ono, by� nieprzytomny. Pod wp�ywem bezlitosnego s�o�ca
jego niemal nagie cia�o pokryte by�o oparzeniami drugiego stopnia. Ta jego cz��, kt�ra
znajdowa�a si� pod wod�, zmi�k�a i zbiela�a od soli. Pokry�a si� liszajami i nabrzmia�a, jak
d�ugo moczona sk�ra oskubanej g�si, zaczynaj�ca si� ju� rozk�ada�.
Mario Curcio by� kucharzem stewardem na "Garibaldim", starej, poczciwej i zardzewia�ej
krypie z Brindisi, odbywaj�cej rejs na wsch�d w stron� przyl�dka Ince i dalej do
Trapezuntu - na p�nocno-wschodnim kra�cu wybrze�a Turcji.
Mario nie potrafi�by powiedzie�, dlaczego w�a�nie tego dnia - gdzie� pod koniec
kwietnia 1982 roku - postanowi� opr�ni� wiadro pe�ne ziemniaczanych obierzyn
wyrzucaj�c je prosto za burt�, zamiast, jak zwykle, do zsypu na rufie. Zreszt� nikt go o to
nie pyta�. By� mo�e, po d�ugim przebywaniu w dusznym i ciasnym kambuzie, chcia� po
prostu przez chwil� odetchn�� �wie�ym czarnomorskim powietrzem. Wyszed� wi�c na
pok�ad. Podszed� wolno do prawej burty i cisn�� �mieci w oboj�tne, spokojne tego dnia
morze. Po czym zawr�ci�, by podj�� przerwane obowi�zki. Zrobiwszy dwa kroki stan��
i zmarszczy� brwi. A potem raz jeszcze zawr�ci� i ponownie podszed� do relingu. Patrzy�,
mocno czym� zaintrygowany. Jakby nie dowierzaj�c w�asnym oczom.
Statek p�yn�� p�nocno-wschodnim kursem, by omin�� przyl�dek Ince. Tote� gdy
Mario, os�aniaj�c oczy, patrzy� wzd�u� relingu ku rufie, po�udniowe s�o�ce �wieci�o mu
niemal prosto w twarz. Mimo to by� pewien, �e przed chwil� zobaczy� co� ko�ysz�cego si�
na szmaragdowych falach rozleg�ej przestrzeni mi�dzy statkiem a odleg�ym od niego
o dwadzie�cia mil morskich na po�udnie brzegiem Turcji. Nie m�g� ju� teraz z tego miejsca
dostrzec ponownie widzianego przed chwil� obiektu. Przebieg� przez pok�ad rufowy
i wspi�� si� po zewn�trznej drabinie na galeryjk� mostku kapita�skiego. Stamt�d spojrza�
jeszcze raz. I wtedy zobaczy� to znowu. Ca�kiem wyra�nie. Cho� tylko przez u�amek
sekundy, mi�dzy przelewaj�cymi si� spokojnie g�rami wody. Odwr�ci� si� i wpad�
w znajduj�ce si� tu� za nim otwarte drzwi ster�wki z okrzykiem:
- Capitano!
Kapitan Vittorio Ingrao nie od razu da� si� przekona�, bo Mario by� prostym
ch�opakiem i nie potrafi� zbyt jasno m�wi�. Ingrao mia� jednak do�� marynarskiej wiedzy
i do�wiadczenia, by zda� sobie w ko�cu spraw�, �e na dostrze�onej przez Maria �odzi,
kt�rej obecno�� na morzu potwierdza�o echo na ekranie radaru nawigacyjnego, m�g�
7
znajdowa� si� jaki� cz�owiek. Jego bezwzgl�dnym obowi�zkiem by�o w tej sytuacji natychmiast
zawr�ci� statek i sprawdzi�. P� godziny zaj�o kapitanowi wykonanie zwrotu i doprowadzenie
"Garibaldiego" do �odzi dostrze�onej wcze�niej przez Maria. Teraz zobaczy� j� tak�e kapitan.
Niewielka ��dka nie okre�lonego typu mia�a niespe�na dwa metry d�ugo�ci. Niezbyt
szeroka, lekka, mog�a z powodzeniem by� jolk� z jakiego� statku. W jej przedniej cz�ci
znajdowa�a si� �awka, a w niej otw�r na maszt. Ale masztu albo tam nigdy nie by�o, albo,
�le zamocowany, wypad� za burt�. Podczas gdy "Garibaldi" z zastopowanymi maszynami,
ko�ysa� si� ci�ko na fali, kapitan Ingrao opar� si� o por�cz galeryjki okalaj�cej mostek
kapita�ski i obserwowa�, jak Mario z bosmanem Paolo Longhim wyruszyli w stron� �odzi
motorow� szalup� ratunkow�. Ze swej wysoko�ci m�g� zajrze� do wn�trza ��dki, gdy tylko
zosta�a przyholowana bli�ej statku.
Na jej dnie, w kilkucentymetrowej warstwie morskiej wody, le�a� na plecach m�czyzna.
By� wychudzony i wycie�czony. Zaro�ni�ty i nieprzytomny. G�ow� mia� odwr�con� na bok.
Oddycha� kr�tko, nier�wno, z wyra�nym trudem. Kiedy wci�gano go na pok�ad i d�onie
marynarzy dotkn�y jego piersi i ramion, kt�rych nie chroni�a spalona i zerwana sk�ra,
j�kn�� kilkakrotnie.
Na "Garibaldim" by�a stale jedna wolna kabina - pozostawiona na co� w rodzaju
izolatki, na wypadek choroby. Tam te� umieszczono rozbitka. Pro�ba Maria, by m�g�
opiekowa� si� odnalezionym przez siebie cz�owiekiem, zosta�a spe�niona. Natychmiast
uzna� rozbitka za sw� osobist� w�asno��. Zupe�nie jak ma�y ch�opiec, troszcz�cy si�
o szczeniaka, kt�rego uratowa� od �mierci. Po�wi�ci� mu ca�y, uzyskany w tym celu, wolny
od obowi�zk�w czas. Bosman Longhi zrobi� m�czy�nie zastrzyk morfiny, znajduj�cej si�
w apteczce w�r�d lek�w pierwszej pomocy, aby oszcz�dzi� mu b�lu. Po czym obaj zaj�li si�
oparzeniami.
Jako Kalabryjczycy mieli sporo do czynienia z poparzeniami s�onecznymi. Tote�
przygotowany przez nich balsam m�g� konkurowa� z najlepszymi na �wiecie. Mario
przyni�s� ze swego kambuza miednic� pe�n� mieszaniny sporz�dzonej w r�wnych propor-
cjach ze �wie�ego soku cytryn i octu winnego. Przyni�s� te� cienk� bawe�nian� szmatk�
wyrwan� ze swej poszewki i mis� kostek lodu. Namoczywszy szmatk� w mieszaninie, owija�
ni� kilkana�cie kostek lodu i taki zimny ok�ad przyk�ada� delikatnie do najbardziej
poparzonych miejsc, w kt�rych promienie ultrafioletowe przenikn�y najg��biej, powoduj�c
oparzenia prawie do ko�ci. Cia�o nieprzytomnego m�czyzny by�o tak rozgrzane, �e
w widoczny spos�b parowa�o przy zetkni�ciu si� z lodowat� lecznicz� mieszanin�, kt�ra
och�adza�a najbardziej spalone s�o�cem miejsca. M�czyzna dosta� dreszczy.
- Lepsza gor�czka i dreszcze ni� �mier� od udaru s�onecznego - powiedzia� do niego
Mario po w�osku. Poparzony i nadal nieprzytomny cz�owiek nie m�g� go s�ysze�. A gdyby
nawet m�g�, zapewne by go nie zrozumia�.
Tymczasem Longhi do��czy� do swego kapitana, kt�ry na tylnym pok�adzie ogl�da�
wyci�gni�t� z morza ��dk�.
- Jest co�? - zapyta� bosman.
Kapitan Ingrao pokr�ci� przecz�co g�ow�.
- Przy tym facecie te� nic nie ma. Ani zegarka, ani plakietki z nazwiskiem. Tylko para
tanich gaci bez firmy. A brod� ma tak�, jakby si� dziesi�� dni nie goli�.
- Tu te� nic nie ma - powiedzia� Ingrao. - Ani masztu, ani �agla, ani wiose�. �ladu
�ywno�ci. I ani �ladu pojemnika na wod�. Nawet na ��dce nie ma �adnej nazwy. Ale napis
m�g� si� zniszczy�.
8
- Mo�e to turysta z jakiego� nadmorskiego kurortu, kt�rego znios�o na pe�ne
morze? - spyta� Longhi.
Ingrao wzruszy� ramionami:
- Albo rozbitek z jakiego� ma�ego frachtowca. Pojutrze b�dziemy w Trapezuncie.
W�adze tureckie b�d� mog�y to wyja�ni�, kiedy facet odzyska przytomno�� i zacznie m�wi�.
Na razie ruszamy dalej. Aha, trzeba jeszcze zadepeszowa� do naszego agenta w porcie
i zawiadomi� go o tym, co si� sta�o. Zaraz po zacumowaniu, na nabrze�u, powinna na nas
czeka� karetka pogotowia.
Dwa dni p�niej rozbitek, jeszcze ci�gle nie ca�kiem przytomny i niezdolny do
m�wienia, znalaz� si� pod dobr� opiek� w ma�ym miejskim szpitalu w Trapezuncie.
W drodze z nabrze�a do szpitala marynarz Mario towarzyszy� w karetce swemu
rozbitkowi wraz z miejscowym agentem armatora i inspektorem portowej s�u�by medycznej,
kt�ry domaga� si� zbadania, czy trawiony gor�czk� m�czyzna nie jest zaka�nie chory. Po
godzinie czuwania przy jego ��ku, Mario po�egna� swego wci�� nieprzytomnego podopiecz-
nego i powr�ci� na pok�ad "Garibaldiego", �eby przygotowa� obiad dla za�ogi. Wszystko
to dzia�o si� poprzedniego dnia. Wieczorem za�, w dzie� potem, stary w�oski parowy tramp
wyp�yn�� z portu w dalsz� drog�.
Nazajutrz przy ��ku rozbitka zjawi� si� m�czyzna w towarzystwie oficera policji
i lekarza w bia�ym fartuchu. Wszyscy trzej byli Turkami. Ale tylko jeden z nich - niski
i kr�py, ubrany po cywilnemu, m�wi� jako tako po angielsku.
- Wygrzebie si� z tego - powiedzia� lekarz - jednak na razie jego stan jest nadal
bardzo ci�ki. Udar s�oneczny. Oparzenia drugiego stopnia. Og�lne wycie�czenie i os�abienie
ze wzgl�du na zbyt d�ugie przebywanie w ekstremalnych warunkach. No i wygl�da na to,
�e od kilku dni nie jad�.
- Co mu podajecie? - spyta� cywil, wskazuj�c na pod��czone do obu r�k chorego
przewody kropl�wek. *
- Roztw�r soli fizjologicznej i roztw�r glukozy o wysokim st�eniu, �eby usun��
skutki wstrz�su i wzmocni� organizm - odpar� lekarz. - Marynarze prawdopodobnie
uratowali mu �ycie, robi�c zimne ok�ady oparzonych miejsc. My wyk�pali�my go jeszcze
w kalominie. �eby przyspieszy� proces leczenia. Reszta zale�y teraz ju� tylko od Allacha
i od niego samego.
Umit Erdal, wsp�lnik w Sp�ce �eglugowo-Handlowej Erdala i Sermita, by� przed-
stawicielem Lloyda w porcie trapezunckim. Jemu w�a�nie przekaza� z ulg� spraw� rozbitka
agent armatora "Garibaldiego". W spalonej na ciemny orzech, zaro�ni�tej twarzy chorego
nast�pi�a nag�a zmiana. Poruszy� powiekami. Erdal odchrz�kn��, pochyli� si� nad le��cym
i odezwa� si� do niego swoj� najlepsz� angielszczyzn�.
- Jak... si�... pan... nazywa? - spyta� wolno i wyra�nie.
Zapytany j�kn�� i kilkakrotnie poruszy� g�ow�. Agent Lloyda pochyli� si� jeszcze ni�ej
nad le��cym, �eby m�c go us�ysze�.
- Zdradzenyj - wymamrota� p�przytomnie chory - zdradzenyj...
Erdal wyprostowa� si�.
- To nie Turek - powiedzia� z min� ostatecznej wyroczni - ale zdaje mi si�, �e
nazywa si� Zdradzenyj. To chyba jakie� s�owia�skie nazwisko.
Obaj towarzysz�cy mu m�czy�ni wzruszyli tylko ramionami.
- Poinformuj� o tym central� Lloyda w Londynie - stwierdzi� Erdal. - Mo�e oni
b�d� co� wiedzieli o jakim� statku zaginionym na Morzu Czarnym?
9
"Lloyd's List" jest czym� w rodzaju codziennie czytanego brewiarza i Pisma �wi�tego
�wiatowego bractwa marynarki handlowej. Ukazuje si� od poniedzia�ku do soboty w��cznie.
Zawiera redakcyjne wst�pniaki i inne artyku�y, wiadomo�ci i komentarze na jeden tylko
temat - �eglugi. Drugim cugantem, chodz�cym tak�e od lat w pierwszej parze najbardziej
reprezentacyjnego zaprz�gu s�u�by informacyjnej tej szacownej firmy, jest "Lloyd's Shipping
Index". Podaje bie��ce dane o ruchach ponad trzydziestu tysi�cy statk�w marynarki
handlowej, p�ywaj�cych stale po wszystkich morzach �wiata. A w�r�d nich: nazw� statku,
w�a�ciciela, bander�, rok budowy, tona� oraz port wyj�ciowy i port docelowy ostatniego
rejsu, o kt�rym poinformowano Lloyda. Oba te organy prasowe towarzystwa s� redagowane
i wydawane w kompleksie jego budynk�w przy Sheepen Place w Colchester, na terenie
angielskiego hrabstwa Essex. W�a�nie do tego o�rodka firmy Umit Erdal skierowa� sw�j
codzienny teleksowy raport o ruchu statk�w, wchodz�cych i wychodz�cych z portu
w Trapezuncie. Tym razem doda� do niego jeszcze niewielk� notatk� dla mieszcz�cego si�
w tym zespole budynk�w Dzia�u Informacji �eglugowej Lloyda.
Dzia� sprawdzi� w swoich rejestrach wypadk�w morskich, �e w ostatnim okresie nie
by�o doniesie� o statkach zaginionych, zatopionych, ani cho�by op�nionych na planowa-
nych trasach po Morzu Czarnym i przekaza� otrzyman� notatk� sekretariatowi redakcji
"Lloyd's List". Tutaj jeden z dy�urnych redaktor�w wydania poleci� zamie�ci� j� na
tytu�owej kolumnie, w rubryce kr�tkich doniesie� ze �wiata, wraz z podanym przez
rozbitka nazwiskiem. Informacja ukaza�a si� ju� nast�pnego dnia rano.
Wi�kszo�� czytaj�cych "Lloyd's List" owego dnia, gdzie� pod koniec kwietnia, ledwie
rzuci�a okiem na zamieszczon� w niej kr�tk� notatk� o nie zidentyfikowanym cz�owieku
w Trapezuncie.
Ale w�a�nie ta informacja przyci�gn�a bystry wzrok i uwag� pewnego m�czyzny
w wieku oko�o trzydziestu lat, zatrudnionego na kierowniczym stanowisku w jednej
z zajmuj�cych si� frachtami firm maklerskich. M�czyzna �w cieszy� si� du�ym uznaniem
i zaufaniem pracodawc�w. Jego firma mie�ci�a si� przy ma�ej uliczce Crutched Friars
w samym centrum londy�skiego City, nazywanym "kwadratow� mil�" - mieszcz�c�
najwa�niejsze instytucje brytyjskiego kapita�u. Koledzy znali go pod nazwiskiem Andrew
Drake.
Przeczytawszy z wyra�nym zainteresowaniem tre�� notatki, Drake wsta� zza swego
biurka. Opu�ci� gabinet i przeszed� do sali obrad zarz�du firmy, gdzie wisia�a oprawiona
w ramy mapa �wiata z zaznaczon� cyrkulacj� najwa�niejszych wiatr�w i pr�d�w morskich.
Studiowa� j� uwa�nie. Okaza�o si�, �e wiosn� i latem na Morzu Czarnym wiej� przewa�nie
p�nocne wiatry. A pr�dy utrzymuj� najcz�ciej kierunek przeciwny do ruchu wskaz�wek
zegara, op�ywaj�c wok� ten ma�y basen morski. Pocz�wszy od po�udniowego wybrze�a
Ukrainy, le��cego nad najbardziej na p�nocny zach�d wysuni�t� cz�ci� tego morza, p�yn�
nast�pnie w d�, wzd�u� wybrze�y Rumunii i Bu�garii, by na wysoko�ci Istambu�u skr�ci�
znowu w kierunku wschodnim, prowadz�c prosto na szlak �eglugowy, ��cz�cy Istambu�
z przyl�dkiem Ince.
Drake wykona� kilka oblicze� na kartce podr�cznego notatnika. Ma�a ��dka, wyruszaj�ca
z bagnistych obszar�w uj�cia Dniestru, mog�a, przy sprzyjaj�cym wietrze i korzystnym
pr�dzie morskim, p�yn�� w kierunku po�udniowym z szybko�ci� oko�o czterech, pi�ciu
w�z��w, przep�ywaj�c wzd�u� wybrze�y Rumunii i Bu�garii ku Turcji. Ale po trzech dniach
zacz�oby j� zapewne znosi� w kierunku wschodnim coraz dalej od Bosforu, ku wschodnim
kra�com Morza Czarnego.
10
Rubryka meteorologiczna i nawigacyjna "Lloyd's List", kt�r� potem starannie
przestudiowa�, potwierdzi�a przypuszczenia Drake'a, �e przed dziewi�cioma dniami panowa�a
w tym rejonie z�a pogoda. Akurat taka pogoda, kt�ra mog�a sprawi�, �e ma�a ��d�,
prowadzona r�kami niedo�wiadczonego �eglarza, przewr�ci�a si� na fali. Straci�a maszt
i ca�� zawarto��. Usi�uj�cy p�yn�� ni� cz�owiek, je�li nawet zdo�a� j� odwr�ci� i dosta� si�
do niej z powrotem, zosta� w�wczas zdany ca�kowicie na �ask� s�o�ca i wiatru.
Dwie godziny p�niej Andrew Drake poprosi� o wolny tydzie� na poczet nale�nego mu
urlopu. Wyra�ono na to zgod�, ale pod warunkiem, �e rozpocznie urlop dopiero w nast�pny
poniedzia�ek, 3 maja.
Przez ca�y tydzie� �y� w stanie �agodnej ekscytacji, niecierpliwie oczekuj�c, by dobieg�
on ko�ca. Tymczasem w pobliskiej agencji lotniczej kupi� sobie powrotny bilet z Londynu
do Istambu�u. Postanowi� r�wnie�, �e bilet na krajow� lini� Istambu�-Trapezunt kupi na
miejscu, za got�wk�. Upewni� si� tak�e, i� posiadacz brytyjskiego paszportu nie potrzebuje
wizy tureckiej. A po wyj�ciu z biura za�atwi� sobie �wiadectwo szczepienia ospy w o�rodku
medycznym British Airways, na Dworcu Victoria.
By� podekscytowany, bo mia� nadziej�, �e jest to w�a�nie szansa, na kt�r� czeka� od lat.
Mo�e uda�o mu si� nareszcie znale�� cz�owieka, jakiego od dawna szuka�. W odr�nieniu
od trzech m�czyzn, kt�rzy dwa dni wcze�niej stali przy ��ku rozbitka, on wiedzia�,
z jakiego j�zyka pochodzi i co naprawd� oznacza ukrai�ski wyraz zdradzenyj. Wiedzia�
wi�c, i� nie jest to nazwisko tajemniczego m�czyzny, �e p�przytomnie wym�wj� on
w swoim ojczystym zapewne j�zyku s�owo: "zdradzony". Rozumia� te�, �e w opisanej
sutuacji mog�o to oznacza�, i� �w cz�owiek jest zbieg�ym dysydentem ukrai�skim.
A Andrew Drake, mimo swego angielsko brzmi�cego nazwiska, by� tak�e Ukrai�-
cem - i to fanatycznym.
Po przybyciu do Trapezuntu Drake zadzwoni� natychmiast do biura Umita Erdala,
kt�rego nazwisko zdoby� od jednego z przyjaci� pracuj�cego u Lloyda. Powiedzia� mu, �e
wybiera si� na urlop na tureckie wybrze�e, a nie znaj�c ani s�owa w tym j�zyku mo�e
potrzebowa� pomocy. Erdal, zobaczywszy list polecaj�cy, w kt�ry Drake si� zaopatrzy�, nie
pyta� go ju�, na szcz�cie, w jakim celu chce si� zobaczy� z nieznanym rozbitkiem,
przebywaj�cym w miejscowym szpitalu. Teraz on z kolei napisa� list polecaj�cy do doktora
szpitala. Dzi�ki temu wkr�tce po obiedzie Drake zosta� wprowadzony do ma�ej, mieszcz�cej
tylko jedno ��ko separatki, w kt�rej le�a� nieznajomy.
Miejscowy agent Lloyda zd��y� go wcze�niej uprzedzi�, �e rozbitek, chocia� odzyska�
ju� przytomno��, jest jeszcze nadal bardzo os�abiony i g��wnie �pi. A w kr�tkich chwilach
kontaktu z otoczeniem nie powiedzia� jak dot�d ani s�owa. Kiedy Drake wszed� do pokoju,
chory le�a� na wznak, z zamkni�tymi oczami. Adrew Drake przysun�� sobie krzes�o i usiad�
przy ��ku. Przez jaki� czas wpatrywa� si� w wyn�dznia�� twarz m�czyzny. Po kilku
minutach powieki rozbitka drgn�y. Unios�y si� nieco i opad�y z powrotem. Czy spostrzeg�
wpatruj�cego si� we� uwa�nie go�cia - Drake nie wiedzia�. Zdawa� sobie jedynie spraw�,
�e interesuj�cy go cz�owiek jest ju� bliski ponownego przebudzenia si�. Powoli pochyli� si�
nad nim i powiedzia� wyra�nie, prosto do ucha chorego:
- Szcze nie wmer�a Ukraina.
S�owa te znacz� dos�ownie: "Jeszcze Ukraina nie umar�a", ale w wolnym przek�adzie
oznaczaj� raczej, �e "Ukraina �yje nadal". S� to pierwsze s�owa ukrai�skiego hymnu
narodowego, zakazanego przez rosyjskich w�adc�w, kt�re rozpozna natychmiast ka�dy
�wiadomy swej to�samo�ci narodowej Ukrainiec.
11
Chory otworzy� szeroko oczy i popatrzy� uwa�nie na Drake'a. Po kilku sekundach
zapyta� go po ukrai�sku:
- Kim jeste�?
- Ukrai�cem, jak ty - odpowiedzia� Drake.
W oczach nieznajomego pojawi� si� cie� nieufno�ci.
- Zdrajca? - zapyta� podejrzliwie.
Drake potrz�sn�� przecz�co g�ow�.
- Nie - stwierdzi� spokojnie. - Mam brytyjskie obywatelstwo. Urodzi�em si� tam
i wychowa�em. Jestem synem Ukrai�ca i Angielki. Ale w g��bi serca czuj� si� Ukrai�cem,
tak samo jak ty.
Le��cy w ��ku m�czyzna patrzy� z uporem w sufit.
- M�g�bym pokaza� ci m�j paszport wydany w Londynie, ale to by niczego nie
dowodzi�o. Jaki� czekista m�g�by wylegitymowa� si� takim paszportem, gdyby chcia� ci�
podej��. - Drake rozmy�lnie u�y� starego okre�lenia funkcjonariuszy radzieckiej policji
politycznej, do dzi� u�ywanego potocznie wobec pracownik�w KGB. - Ale nie jeste� ju�
na Ukrainie. I czekist�w tu nie ma - przekonywa� go dalej Drake. - Nie znios�o ci� na
wybrze�e Krymu ani po�udniowej Rosji czy Gruzji. Nie wyl�dowa�e� tak�e w Rumunii ani
w Bu�garii. Wy�owi� ci� w�oski statek i wysadzi� na l�d tutaj, w Trapezuncie. Jeste� w Turcji.
Jeste� na Zachodzie. Uda�o ci si�.
Oczy nieznajomego zwr�ci�y si� teraz znowu ku jego twarzy, o�ywione i b�yszcz�ce. Po
ich wyrazie wida� by�o, �e bardzo chce uwierzy� w to, co us�ysza�.
- Czy mo�esz si� podnie�� i wsta�? - spyta� Drake.
- Nie wiem - odrzek� m�czyzna.
Drake wskaza� g�ow� na okno, znajduj�ce si� po przeciwnej stronie ma�ego szpitalnego
pokoiku, sk�d s�ycha� by�o odg�osy ruchu ulicznego.
- Spr�buj podej�� do okna i wyjrze� - powiedzia� do chorego. - KGB mog�oby
przebra� ca�y personel szpitalny za Turk�w. Ale nie mog�oby przecie� zmieni� wygl�du
ca�ego miasta tylko po to, by oszuka� jednego cz�owieka. Zreszt� wystarczy�oby troch�
tortur, �eby wydoby� z ciebie zeznania, gdyby o to chodzi�o. No wi�c, dasz rad�?
Z pomoc� Drake'a rozbitek dowl�k� si� z trudem do okna i wyjrza� na ulic�.
- Samochody, kt�re widzisz, to austiny i morrisy, importowane z Anglii - wyja�nia�
Drake - peugeoty z Francji, a volkswageny z Niemiec Zachodnich. Napisy na tablicach
informacyjnych, szyldach i og�oszeniach s� w j�zyku tureckim. Na wprost masz reklam�
coca-coli.
M�czyzna przycisn�� wierzch d�oni do ust nerwowym ruchem, bezwiednie przygryzaj�c
kostki palc�w. Gwa�townie, niedowierzaj�co, zamruga� oczami.
- Uda�o mi si� - powiedzia�.
- Tak, to prawdziwy cud, ale uda�o ci si�.
- Nazywam si� Myros�aw Kamynski - zacz�� m�wi� rozbitek po powrocie do
��ka. - Pochodz� z Tarnopola. By�em przyw�dc� siedmioosobowej grupy ukrai�skich
bojowc�w.
Przez ca�� nast�pn� godzin� p�yn�a jego opowie��. Kamynski, wraz z sze�cioma
kolegami z rejonu Tarnopola, niegdy� jednego z ognisk ukrai�skiego nacjonalizmu, gdzie
jeszcze do dzi� �arz� si� jego niewygas�e zarzewia, postanowili podj�� akcje odwetowe
przeciwko bezwzgl�dnemu programowi rusyfikacji. Nasili�a si� ona w latach sze��dziesi�tych.
A w siedemdziesi�tych i na pocz�tku nast�pnej dekady zacz�a wkracza� w faz� ostatecznej
12
likwidacji ca�ych dziedzin kultury, j�zyka i �wiadomo�ci narodowej. W ci�gu sze�ciu
miesi�cy, za pomoc� przemy�lnie zastawionych pu�apek, wyeliminowali dw�ch sekretarzy
partii ni�szego szczebla, Rosjan narzuconych Tarnopolowi przez Moskw�. I jednego
tajnego agenta KGB. Potem dosz�o do zdrady.
Ten, kto zdradzi�, zgin�� tak samo jak pozostali, pod gradem kul, gdy oddzia� specjalny
KGB z zielonymi naszywkami na mundurach otoczy� wiejsk� chat�, w kt�rej grupa zebra�a
si�, by zaplanowa� nast�pn� akcj�. Uratowa� si� tylko Kamynski. Ucieka�, niczym zwierz�,
przez okoliczne zaro�la. Za dnia kry� si� w stodo�ach i lasach. Noc� za� szed� coraz dalej
na po�udniowy wsch�d, w kierunku wybrze�a. Z mglist� nadziej�, �e uda mu si� dosta� na
jaki� zachodni statek.
Ale dotarcie w pobli�e portu w Odessie okaza�o si� niemo�liwe. �ywi�c si� surowymi
ziemniakami i rzep� prosto z p�l, Kamynski ukrywa� si� na bagnistym obszarze uj�cia
Dniestru, na po�udniowy zach�d od Odessy w kierunku granicy rumu�skiej. W ko�cu,
przechodz�c w nocy przez jak�� ma�� wiosk� ryback�, le��c� nad samym rozlewiskiem
rzeki, znalaz� i ukrad� ma�� ��dk� z masztem i niewielkim �aglem. Nigdy przedtem nie
�eglowa� i nie mia� poj�cia o morzu. Pr�bowa� poradzi� sobie r�wnocze�nie z �aglem
i sterem - trzymaj�c si� ich kurczowo i modl�c si� przez ca�y czas. Zdo�a� jednak
poprowadzi� ��d� z wiatrem, na po�udnie, kieruj�c si� po�o�eniem gwiazd i s�o�ca.
Tylko dzi�ki niewiarygodnemu szcz�ciu i czystemu przypadkowi uda�o mu si� umkn��
spotkania z kutrami patrolowymi, przemierzaj�cymi regularnie ca�y obszar przybrze�nej
strefy granicznej ZSRR i z licznymi w tym rejonie �odziami rybackimi.
Ma�a �upinka, kt�r� p�yn��, prze�lizgn�a si� nie zauwa�ona przez jak�� luk� w g�stej sieci
namiar�w s�u�by radarowej ochrony wybrze�a jak cienka drewniana drzazga, przedostaj�c
si� w ten spos�b przez przys�owiowe ucho igielne. A potem wydosta� si� ca�kowicie poza pas
w�d terytorialnych i zagubi� gdzie� pomi�dzy Rumuni� a Krymem. Na pe�nym morzu, z dala
od szlak�w �eglugowych, o kt�rych istnieniu i po�o�eniu nic zreszt� nie wiedzia�.
Sztorm nadszed� nieoczekiwanie i zaskoczy� go ca�kowicie. Nie umiej�c w por� zrefowa�
�agla, nie potrafi� zapobiec wywr�ceniu si� �odzi. Ostatkiem si� trzyma� si� kurczowo przez
ca�� noc jej odwr�conego kad�uba. Dopiero gdzie� nad ranem uda�o mu si� j� z powrotem
postawi� i wczo�ga� si� do �rodka.
Straci� wszystko, co by�o w �odzi. Swoje ubranie, kt�re zdj�� przed wieczorem, �eby si�
nieco och�odzi� nocnym wiatrem po upalnym dniu. Zaledwie par� surowych ziemniak�w i nie
zamkni�t� butelk� po lemoniadzie, zawieraj�c� nieco s�odkiej wody - ca�y zapas �ywno�ci.
�agiel i ster. Prawdziwe cierpienia nadesz�y jednak dopiero rano. Wkr�tce po �wicie, kiedy
zacz�� mu doskwiera� narastaj�cy coraz bardziej upa�. Dopiero na trzeci dzie� po pami�tnym
sztormie przysz�a zbawienna utrata przytomno�ci. Kiedy j� odzyska�, le�a� w jakim�
szpitalnym ��ku. W ca�kowitym milczeniu znosi� b�l oparze�. S�ucha� uwa�nie rozm�w,
prowadzonych, jak mu si� zdawa�o, po bu�garsku. Przez sze�� dni nie otwiera� oczu ani ust.
Drake s�ucha� go z rosn�cym sercem. Po wys�uchaniu rozbitka mia� ju� absolutn�
pewno��, �e uda�o mu si� znale�� w�a�nie takiego cz�owieka, na jakiego czeka� przez ca�e lata.
Widz�c, �e Kamynski zdradza objawy wyczerpania, powiedzia� mu:
- Pojad� do Istambu�u, �eby spotka� si� z konsulem szwajcarskim. Spr�buj� uzyska�
od niego dla ciebie tymczasowe dokumenty podr�ne, wystawiane przez Czerwony Krzy�.
Je�li uda mi si� to za�atwi�, b�d� prawdopodobnie m�g� zabra� ci� do Anglii. Na razie
przynajmniej z wiz� pozwalaj�c� na tymczasowy pobyt. A potem b�dziemy mogli stara� si�
o przyznanie ci azylu. Wr�c� za kilka dni.
13
Ju� przy drzwiach zatrzyma� si� jeszcze na chwil�.
- Zdajesz sobie chyba spraw� z tego, �e nie mo�esz tam teraz wr�ci� - powiedzia� do
Kamynskiego. - Ale ja, przy twojej pomocy, b�d� m�g� to zrobi�. A o to w�a�nie mi
chodzi. Tego zawsze chcia�em.
Andrew Drake musia� pozosta� w Istambule d�u�ej, ni� pocz�tkowo planowa�. Dopiero
16 maja m�g� powr�ci� do Trapezuntu z dokumentami podr�nymi dla Kamynskiego.
Przed�u�y� sobie urlop. Wymaga�o to jednak d�ugiej rozmowy telefonicznej z Londynem.
A nawet k��tni z m�odszym wsp�lnikiem brokerskiej sp�ki, w kt�rej pracowa�. Ale sprawa,
kt�r� si� zajmowa�, by�a tego warta. By� ju� bowiem pewien, �e przy pomocy Kamynskiego
zrealizuje sw�j jedyny wielki �yciowy plan.
Zwi�zek Socjalistycznych Republik Radzieckich, podobnie jak przedtem carskie
imperium, mimo imponuj�cego, monolitycznego wra�enia, jakie robi, widziany z zewn�trz
ma dwie bardzo czu�e pi�ty achillesowe. Jedn� z nich stanowi problem wy�ywienia 250
milion�w obywateli. Druga jest eufemistycznie nazywana "kwesti� narodowo�ciow�".
W pi�tnastu republikach zwi�zkowych, kt�rymi rz�dzi Moskwa, stolica ZSRR i Rosyjskiej
Federacyjnej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej (RFSRR), �yje kilkadziesi�t daj�cych
si� wyodr�bni� narodowo�ci nierosyjskich.
Najliczniejszym spo�r�d tych nierosyjskich narod�w i prawdopodobnie najbardziej
�wiadomym swej odr�bno�ci s� Ukrai�cy. W 1982 roku ludno�� RFSRR liczy�a tylko 120
z 250 milion�w mieszka�c�w ZSRR. Na drugim miejscu pod wzgl�dem znaczenia
ekonomicznego i liczebno�ci znajdowa�a si� Ukrai�ska SRR, z 70 milionami mieszka�c�w.
Jest to jeden z powod�w, dla kt�rych zar�wno pod rz�dami car�w, jak te� p�niej pod
rz�dami kolejnych Biur Politycznych, Ukraina by�a przedmiotem szczeg�lnej uwagi
i przemy�lanej polityki rusyfikacyjnej. Dawna i najnowsza historia i losy Ukrainy s� tak�e
niezwykle powik�ane.
Kiedy w 1939 roku wojska Hitlera zaatakowa�y Polsk�, Stalin wkroczy� ze sw� Armi�
Czerwon� i zaj�� jej wschodnie tereny, zamieszkane w cz�ci przez Ukrai�c�w. W 1941 roku
Ukraina zosta�a zaj�ta przez Niemc�w. Nast�pi�o w�wczas gwa�towne i szalone pomieszanie
nadziei, obaw i lojalno�ci. Cz��, lojalna wobec Moskwy, liczy�a na ust�pstwa i liberalizacj�
polityki narodowej za cen� podj�cia walki przeciwko Niemcom. Inni r�wnie naiwnie
i nies�usznie s�dzili, �e szans� na utworzenie wolnej Ukrainy jest pora�ka Moskwy przy
poparciu Berlina i wst�powali do Dywizji Ukrai�skiej, kt�ra w niemieckich mundurach
walczy�a przeciwko Armii Czerwonej. Jeszcze inni, jak ojciec Kamynskiego, uciekali
w Karpaty i jako partyzanci walczyli najpierw z jednym, potem z drugim naje�d�c�. Potem
znowu z tym pierwszym. Wszyscy jednak przegrali. Wygra� jedynie Stalin. I przesun��
granice swego imperium na zach�d a� po rzek� Bug, kt�ra sta�a si� now� wschodni�
granic� Polski. Ca�a Ukraina znalaz�a si� pod rz�dami nowych w�adc�w - Biura
Politycznego KPZR. Ale stare marzenia przetrwa�y i �y�y nadal. Poza kr�tkim okresem
odwil�y w ostatnim okresie rz�d�w Chruszczowa program zmierzaj�cy do zupe�nego
zd�awienia tendencji narodowowyzwole�czych ulega� sta�ej stopniowej intensyfikacji.
Stepan Dracz, student z R�wnego, zaci�gn�� si� do Dywizji Ukrai�skiej. Nale�a� do
nielicznych szcz�liwc�w. Prze�y� wojn�, a w 1945 roku dosta� si� w Austrii do niewoli
brytyjskiej. Wys�any do pracy na farmie w Norfolk, jako przymusowy robotnik, zosta�by
z pewno�ci� odes�any do ZSRR i rozstrzelany przez NKWD w 1946, zaraz po powrocie.
14
Zgodnie z potajemnym porozumieniem zawartym przez brytyjskie Foreign Office i amery-
ka�ski Departament Stanu w sprawie wydania na �ask� i nie�ask� Stalina dw�ch milion�w
znajduj�cych si� w r�kach zachodnich aliant�w "ofiar Ja�ty".
Ale Dracz i tym razem mia� szcz�cie. W stogu siana, gdzie� w hrabstwie Norfolk,
dopad� dziewczyn� z pomocniczej s�u�by rolnej, kt�ra zasz�a w ci���. Potem nast�pi� �lub.
Dzi�ki temu w sze�� miesi�cy p�niej, ze wzgl�du na "szczeg�lne okoliczno�ci" losowe,
Stepanowi oszcz�dzono obowi�zkowej repatriacji i pozwolono pozosta� w Anglii. Zwolniony
z przymusowej pracy na farmie, wykorzysta� swe umiej�tno�ci i wiedz� radiooperatora,
nabyte w czasie s�u�by w wojsku, i otworzy� ma�y radiowy warsztat naprawczy w Bradford,
b�d�cym skupiskiem trzydziestu tysi�cy Ukrai�c�w mieszkaj�cych w Wielkiej Brytanii.
Pierwsze dziecko zmar�o tu� po urodzeniu. Drugie urodzi�o si� w 1950 roku. By� to syn,
kt�remu dano na chrzcie imi� Andrij.
Andrij uczy� si� ukrai�skiego na kolanach ojca. Ale uczy� si� od niego nie tylko j�zyka.
Ojciec opowiada� synowi o swojej ziemi, o rozleg�ych, przepastnych przestrzeniach
i o widokach Karpat i Podola. W�r�d tych opowie�ci wch�ania� te� ojcowsk� nienawi�� do
Rosjan. Ojciec zgin�� w wypadku samochodowym, kiedy ch�opiec mia� dwana�cie lat.
Matka, zm�czona ci�gn�cymi si� w niesko�czono�� wieczorami wspomnie� przy kominku,
sp�dzanymi w towarzystwie m�a i jego przyjaci� - wygna�c�w, m�wi�cych wy��cznie
o przesz�o�ci w j�zyku, kt�rego nie potrafi�a nigdy zrozumie�, zmieni�a wkr�tce ich
nazwisko na ca�kiem angielsko brzmi�ce, Drake. A nadane ch�opcu imi� Andrij na Andrew.
W szkole i na uniwersytecie ch�opak wyst�powa� ju� jako Andrew Drake. Na nazwisko
Drake wystawiono te� jego pierwszy paszport.
Jego uczucia patriotyczne od�y�y, gdy dobieg� dwudziestki. Studiowa� w�wczas na
uniwersytecie wraz z wieloma innymi Ukrai�cami i szybko odzyska� bieg�� znajomo��
ojcowskiego j�zyka. By�o to w ko�cu lat sze��dziesi�tych. Kr�tki renesans ukrai�skiej
literatury i sztuki w kraju dawno ju� min��. Liczni ukrai�scy tw�rcy narodowi wykonywali
w�wczas niewolnicz� prac� w obozach Gu�agu. Z op�nieniem przyswaja� sobie wi�c
Andrew wiedz� o tych wydarzeniach i o tym, co si� potem sta�o z pisarzami tamtego okresu.
Na pocz�tku lat siedemdziesi�tych zna� ju� w�a�ciwie ca�� literatur� ukrai�sk�. Klasyk�
Tarasa Szewczenki i tych, kt�rzy pisali w kr�tkim okresie rozkwitu kultury ukrai�skiej za
czas�w Lenina, st�umionym potem i wymazanym z oficjalnego obiegu w czasach stalinow-
skich. Przede wszystkim czyta� jednak tw�rc�w z lat sze��dziesi�tych, nazywanych
szestydesjatnyky, dlatego �e w�a�nie w tym okresie doprowadzili do ponownego, trwaj�cego
zaledwie kilka kr�tkich lat, lecz znacz�cego rozkwitu tej literatury, dop�ki Bre�niew nie
uderzy� znowu, by zdepta� rosn�c� narodow� dum�, o kt�r� walczyli.
Czyta� Osadczego, Czornowi�a i Dziub� - i bola� nad ich losem. A kiedy jeszcze
przeczyta� wiersze i sekretny dziennik Paw�a Symonenki, m�odego zapale�ca, kt�ry zmar�
na raka w wieku dwudziestu o�miu lat i sta� si� obiektem kultu ukrai�skich student�w
w ZSRR, postanowi� odda� si� bez reszty sprawie swego kraju, kt�rego dot�d nigdy nawet
nie widzia�.
G��bokiej mi�o�ci do kraju nie�yj�cego ojca towarzyszy�a rosn�ca niech�� i nienawi��
do tych, kt�rych uwa�a� za jego ciemi�ycieli. Z zapartym tchem poch�ania� podziemne
pisma wydawane przez ukrai�skich dysydent�w i przemycane za granic�. Zw�aszcza
"G�os Ukrainy", przynosz�cy relacje o losach wielu nieznanych, �yj�cych w ci�kich
warunkach i zapomnieniu dzia�aczy, kt�rzy nie zdobyli takiego rozg�osu, jak bohaterowie
wielkich moskiewskich proces�w: Daniel, Siniawski, Or�ow i Szczaranski. Wraz z ka�dym
15
nowym szczeg�em, wyczytanym w tych relacjach, ros�o w nim uczucie nienawi�ci.
A� w ko�cu ca�e z�o �wiata uto�sami�o si� w �wiadomo�ci Andrija Dracza ze z�owrogim
skr�tem KGB.
Mia� jednak do�� poczucia realizmu, �eby unikn�� popadania w prymitywny,
skrajny nacjonalizm starszych uchod�c�w oraz istniej�ce w�r�d nich podzia�y i animozje
mi�dzy Ukrai�cami wschodnimi i zachodnimi. Odrzuca� te� zaszczepiony g��boko
w ich �wiadomo�ci antysemityzm. Wola� uznawa� dzie�a Gluzmana, syjonisty i ukra-
i�skiego nacjonalisty zarazem, za prace swego rodaka - Ukrai�ca. Przygl�daj�c
si� uwa�nie spo�eczno�ci ukrai�skich uchod�c�w mieszkaj�cych w Wielkiej Brytanii
i w Europie, wyr�nia� w niej cztery grupy: or�downik�w j�zykowego nacjonalizmu,
kt�rym wystarcza, �e m�wi� i pisz� w ojczystym j�zyku, kawiarnianych nacjonalist�w -
wiecznych dyskutant�w, gadaj�cych ca�ymi dniami, ale nie robi�cych absolutnie
nic dla sprawy kraju; malarzy narodowych hase�, kt�rych dzia�alno�� irytowa�a
tylko gospodarzy wsz�dzie tam, gdzie mieszkali emigranci, ale nie szkodzi�a zupe�nie
"imperium z�a", i wreszcie aktywist�w, urz�dzaj�cych demonstracje podczas wizyt
moskiewskich dygnitarzy, starannie fotografowanych i notowanych w "archiwach
specjalnych" odpowiednich s�u�b, ciesz�cych si� z tego powodu specyficzn�, kr�tkotrwa��
popularno�ci�.
Drake odrzuca� wszystkie te grupy i postawy. Trzyma� si� od nich z daleka. Pozostawa�
spokojnym, lojalnym obywatelem brytyjskim. Przyby� na po�udnie Anglii, do Londynu,
i podj�� prac� jako makler. Jak wielu ludzi wykonuj�cych ten zaw�d, i on mia� swoj� wielk�
pasj�, starannie skrywan� przed kolegami. Poch�ania�a ona wszystkie jego oszcz�dno�ci,
ca�y wolny czas, ka�dy urlop. Powoli skupi� wok� siebie ma�e grono ludzi, kt�rzy �ywili
podobne uczucia. Wyszukiwa� ich starannie. Potem d�ugo obserwowa�. Spotyka� si� z nimi
i zaprzyja�nia� stopniowo. Sk�ada� wsp�lne przysi�gi i przyrzeczenia. Zaleca� cierpliwe
czekanie na odpowiedni� chwil�.
Andrij Dracz mia� bowiem swoje ukryte marzenie i, jak mawia� T. E. Lawrence, by�
niebezpieczny, gdy� "�ni� na jawie - z otwartymi oczami". Marzy�, �e kt�rego� dnia on
w�a�nie wymierzy moskiewskim w�adcom Ukrainy cios, kt�ry wstrz��nie nimi tak, jak nic
dotychczas.
Spe�nienie tego marzenia stawa�o si� o jeden krok bli�sze dzi�ki Kamynskiemu. Kiedy
jego samolot l�dowa� ponownie w Trapezuncie, Drake by� ju� zdecydowany.
Myros�aw Kamynski spogl�da� na Drake'a z wyrazem niezdecydowania na twarzy.
- Naprawd� nie wiem, Andrij. Po prostu nie wiem. Pomimo tego, co dla mnie zrobi�e�.
A zrobi�e� przecie� tak wiele. Nadal nie wiem jednak, czy mog� ci a� tak bardzo zaufa�.
Przepraszam, ale ju� chyba nie potrafi� inaczej. �y�em przecie� dot�d przez ca�y czas
w takich warunkach, �e rozumiesz chyba, dlaczego nie mam do nikogo zaufania.
- Pos�uchaj, Myros�aw. M�g�by� zna� mnie przez nast�pne dwadzie�cia lat i nie
wiedzie� o mnie nic wi�cej ponad to, co wiesz ju� dzisiaj. Wszystko, co ci o sobie
powiedzia�em, jest prawd�. Jest te� oczywiste, �e skoro ty nie mo�esz wr�ci� do kraju,
powiniene� pozwoli� mi tam wr�ci� zamiast ciebie. Ale musz� mie� tam jakie� oparcie,
kontakty. I je�li tylko znasz kogo�, kogokolwiek, kto m�g�by, kto chcia�by...
Kamynski w ko�cu zgodzi� si� mu pom�c.
- Jest jeszcze tam dw�ch moich ludzi. Nie wpadli razem z innymi, kiedy rozbito moj�
grup�, bo tylko ja o nich wiedzia�em. Pozna�em ich dopiero kilka miesi�cy wcze�niej.
16
- Ale czy to na pewno Ukrai�cy i bojownicy naszej narodowej sprawy? - dopytywa�
si� niecierpliwie Drake.
- Tak, to Ukrai�cy. Ale nasza narodowa sprawa nie stanowi dla nich najwa�niejszej
motywacji do walki. Nale�� te� do innego narodu, kt�ry tak�e wiele wycierpia�. Ich
ojcowie, podobnie jak m�j, siedzieli przez dziesi�� lat w �agrach, chocia� z innego powodu.
S� �ydami. Ale r�wnocze�nie s� te� ukrai�skimi nacjonalistami.
- Ale...czy naprawd� nienawidz� Moskwy? Czy pomogliby mi zorganizowa� uderzenie
przeciwko Kremlowi?
- Tak, nienawidz� Moskwy - odpowiedzia� Kamynsky. - Tak samo, jak ty czy ja.
Ich g��wn� inspiracj� jest, jak s�dz�, program Ligi Obrony �yd�w. Du�o o niej s�yszeli
przez radio. Ich koncepcja walki jest chyba te� podobna do naszej. Nie chc� d�u�ej biernie
znosi� prze�ladowa� i przewiduj� podj�cie akcji odwetowych.
- Pozw�l mi wi�c koniecznie nawi�za� z nimi kontakt - nalega� Drake.
Nast�pnego dnia rano lecia� ju� do Londynu z nazwiskami dw�ch m�odych bojownik�w
�ydowskich ze Lwowa. W ci�gu nast�pnych dw�ch tygodni zapisa� si� na wycieczk�
turystyczn� do Kijowa, Tarnopola i Lwowa. Porzuci� tak�e prac� i wycofa� w got�wce ca�e
�yciowe oszcz�dno�ci ze swego konta w banku.
Nikt nie wiedzia� jeszcze, �e Andrew Drake alias Andrij Dracz wyrusza w�a�nie na swoj�
prywatn� wojn� przeciwko Kremlowi.
2 - Diabelska alternatywa
1.
Tego majowego dnia nad Waszyngtonem �wieci�o �agodnie grzej�ce
s�o�ce. Po raz pierwszy tego roku w po�owie maja na ulicach pojawili si�
ludzie w letnich strojach. A pierwsze wspania�e czerwone r�e pojawi�y
si� w ogrodzie widocznym za francuskimi oknami Owalnego Gabinetu
Bia�ego Domu. Jednak, mimo �e przez otwarte okna do prywatnego
biura najpot�niejszego dostojnika tej cz�ci �wiata przenika� �wie�y
aromat kwiat�w i trawy, uwag� czterech obecnych tu m�czyzn przyci�g-
n�y zupe�nie inne ro�liny, rosn�ce w pewnym odleg�ym, obcym kraju.
William Matthews siedzia� w miejscu, w kt�rym siadywali tradycyjnie
wszyscy ameryka�scy prezydenci, za szerokim biurkiem, zwr�cony ty�em
do po�udniowej �ciany gabinetu. Jego fotel znajdowa� si� dok�adnie na
wprost klasycznego, marmurowego kominka b�d�cego centraln� ozdob�
p�nocnej �ciany pomieszczenia. Fotel ten by� typowym, seryjnym meblem,
jakie mo�na spotka� w wielu gabinetach szef�w korporacji lub innych
wysokich urz�dnik�w. Nie mia� nic, co odr�nia�oby go od podobnych
mebli, zgodnie z indywidualnymi upodobaniami u�ytkownika, lub
nadawa�o mu osobisty charakter. Nie by� robiony na specjalne zam�wienie
prezydenta. Ani dostosowany do jego wymiar�w czy przyzwyczaje�. Nie
by� te� luksusowy. By� w tym ukryty �wiadomy zamiar. Bowiem "Bili"
Matthews - jak, zgodnie z jego osobistym �yczeniem, nazywano go na
plakatach wyborczych - podkre�la� zawsze, przede wszystkim w trakcie
swych kolejnych zwyci�skich kampanii wyborczych, swoje przeci�tne
i zwyczajne, wyniesione z prostego domu gusta i nawyki w sposobie
ubierania si� i w doborze przedmiot�w, jakimi si� otacza� i jakich u�ywa�
na co dzie�. Dlatego i jego fotel, kt�ry mogli ogl�da� liczni przyjmowani
przez niego w Owalnym Gabinecie przedstawiciele r�nych �rodowisk,
kt�rych zechcia� osobi�cie do siebie zaprosi�, nie by� ani troch� luksusowy.
Jedynie wspania�e antyczne biurko, za kt�rym sta� fotel, by�o meblem
odziedziczonym po poprzednikach i przypomina�o o szacownej tradycji
18
Bia�ego Domu - co prezydent zawsze z naciskiem podkre�la�, gdy
zamierza� wywrze� odpowiednie wra�enie na jakiej� grupie go�ci z g��bi
kraju. Na og� mu si� to zreszt� nie�le udawa�o.
Ale Bili Matthews umia� wyra�nie zakre�la� granice mi�dzy propagan-
d� wyborcz� a �yciem. Podczas �ci�le poufnych narad z czo�owymi
doradcami nigdy nie pojawia� si� poufa�y zwrot "Bili", na kt�rego u�ycie
m�g� sobie pozwoli� nawet najskromniejszy wyborca, zwracaj�c si�
bezpo�rednio do prezydenta. Tutaj wszyscy m�wili do niego oficjalnie,
tytu�uj�c go "Panem Prezydentem". Sam prezydent tak�e pozbywa� si�
tu sztucznego, wystudiowanego sposobu m�wienia i przylepionego do
ust przymilnego u�miechu wyran�erowanego wy��a, dzi�ki kt�rym uda�o
mu si� wcze�niej nak�oni� wyborc�w do wprowadzenia "swojego ch�opa"
do Bia�ego Domu. Tu ju� nie by� "swoim ch�opem", o czym doradcy
�wietnie wiedzieli. By� cz�owiekiem u szczytu w�adzy.
Po drugiej stronie biurka siedzieli sztywno w fotelach z wysokimi
oparciami trzej m�czy�ni, kt�rzy tego rana poprosili prezydenta o poufne
spotkanie.
Spo�r�d tego grona najwi�ksza za�y�o�� i najbli�sze osobiste wi�zy
��czy�y prezydenta z doradc� do spraw bezpiecze�stwa narodowego.
W zachodnim skrzydle Bia�ego Domu i w r�nych kr�gach personelu
nazywano go kr�tko: "Doktorkiem" lub d�u�ej i dosadniej "Cholernym
Polaczkiem". Nie wszyscy tu lubili Stanis�awa Poklewskiego. Nikt jednak
nie lekcewa�y� tego m�czyzny o ostrej, zdecydowanej twarzy.
Obaj m�czy�ni tworzyli nieco dziwn� par� przyjaci�. Byli tak r�ni
od siebie, �e ich blisko�� mog�a wydawa� si� wr�cz niezwyk�a: ha�a�liwy
blondyn, protestant z ameryka�skiego Po�udnia, i ciemnow�osy, za-
mkni�ty w sobie, ma�om�wny katolik, kt�ry jako ma�y ch�opiec przyw�d-
rowa� tu z dalekiego Krakowa. Istota tej bliskiej przyja�ni i wsp�pracy
tkwi�a zapewne w tym, �e umys� Poklewskiego - komputer zapro-
gramowany w jezuickich szko�ach - okazywa� si� niezawodny tam,
gdzie Bili Matthews gubi� si� lub by� ca�kowicie bezradny. Zw�aszcza gdy
chodzi�o o zawi�o�ci psychologii Europejczyk�w w og�le, a S�owian
w szczeg�lno�ci. Dlatego doradca mia� zawsze swobodny dost�p do
Prezydenta i by� ch�tnie i uwa�nie wys�uchiwany przez niego. Wsp�praca
z Poklewskim odpowiada�a mu jeszcze z dw�ch innych powod�w:
"Doktorek" odznacza� si� �elazn� lojalno�ci� i nie mia� �adnych osobis-
tych ambicji politycznych ponad to, by by� nieod��cznym cieniem Billa
Matthewsa. Prezydent mia� wobec niego tylko jedno zastrze�enie.
Poklewski zbyt otwarcie manifestowa� swoj� pe�n� podejrzliwo�ci wrogo��
wobec Moskwy i jej ludzi i Matthews musia� go wci�� przywo�ywa� do
porz�dku w tych sprawach, przy pomocy maj�cego znacznie bardziej
wywa�one pogl�dy sekretarza stanu, b�d�cego typowym bosto�czykiem.
19
Ale sekretarza stanu nie by�o na tym nag�ym porannym spotkaniu,
zwo�anym na osobist� pro�b� Poklewskiego. Pozosta�ymi dwoma m�-
czyznami siedz�cymi naprzeciw biurka prezydenta byli: dyrektor Cent-
ralnej Agencji Wywiadowczej, Robert Benson, i niejaki Carl Taylor.
Powszechnie uwa�a si� i cz�sto tak�e mylnie si� pisze, �e ca�ym
ameryka�skim wywiadem elektronicznym kieruje Agencja Bezpiecze�stwa
Narodowego (NSA). Jest to niezgodne ze stanem faktycznym. W istocie
NSA kieruje jedynie t� cz�ci� wywiadu elektronicznego, kt�ra ma
cokolwiek wsp�lnego z r�nymi technikami audialnymi - pods�uchem
telefon�w, nas�uchem radiowym, wychwytywaniem z eteru miliard�w
s��w dziennie w setkach j�zyk�w i dialekt�w. Nagrywaniem ich, dekodo-
waniem, t�umaczeniem i analiz�. Ale nie zajmuje si� ona satelitami
szpiegowskimi. Obserwacja globu za pomoc� technik wizualnych i kamer
zainstalowanych na samolotach i co wa�niejsze na kr���cych w kosmosie
satelitach nale�a�a zawsze do zada� Krajowego Biura Rozpoznania
(NRO), kt�re jest wsp�ln� agend� Si� Powietrznych i CIA. Carl Taylor,
w randze dwugwiazdkowego genera�a Wywiadu Si� Powietrznych, by�
dyrektorem tego w�a�nie Biura.
Prezydent zgarn�� stos le��cych przed nim na biurku zdj�� o najwy�szej
ostro�ci i odda� je Taylorowi, kt�ry wsta�, �eby odebra� je i schowa�
z powrotem do swojej teczki.
- No dobrze, panowie - powiedzia� wolno Matthews - pokazali�-
cie mi, �e w jakiej� cz�ci Zwi�zku Radzieckiego, by� mo�e tylko na tych
paru hektarach, kt�re wida� na zdj�ciach, pszenica rozwija si� nieprawid-
�owo. Ale czego to dowodzi?
Poklewski porozumia� si� wzrokiem z Taylorem i skinieniem g�owy
da� mu znak, �eby tamten zabra� g�os. Taylor odchrz�kn�� i powiedzia�:
- Panie prezydencie, pozwoli�em sobie przygotowa� podgl�d bezpo-
�redniej transmisji zdj�� przekazywanych przez jednego z naszych satelit�w
systemu Kondor. Czy zechcia�by pan popatrze�?
Matthews skin�� g�ow� i obserwowa�, jak Taylor podchodzi szybko
ku baterii monitor�w telewizyjnych, umieszczonych w zachodniej, owalnej
�cianie gabinetu, pod rega�ami, kt�re specjalnie przebudowano, by
pomie�ci� konsol� z odbiornikami TV. Kiedy Owalny Gabinet odwiedzaj�
zwykli obywatele lub go�cie, nie maj�cy dost�pu do tajemnic pa�st-
wowych, ten ra��co nowoczesny w stylowym wn�trzu rz�d ekran�w
znika za rozsuwan� �cian� z tekowej boazerii. Taylor w��czy� pierwszy
odbiornik z lewej strony i wr�ci� do biurka prezydenta. Podni�s�
s�uchawk� jednego z sze�ciu stoj�cych na nim telefon�w i powiedzia�
kr�tko:
- Poka�cie nam to.
Prezydent Matthews wiedzia�, �e satelity systemu Kondor by�y
20
najnowszym osi�gni�ciem techniki obserwacyjnej i szpiegowskiej. Maj�c
pu�ap lotu wy�szy od wszystkich dotychczas stosowanych, u�ywa�y
kamer o tak wielkiej precyzji i z�o�ono�ci, �e pozwala�y pokaza�
z wysoko�ci dwustu mil zbli�enie obiektu wielko�ci ludzkiego paznokcia,
i to poprzez mg��, deszcz, grad, �nieg, chmury i ciemno�ci nocy. Kondory
by�y naprawd� najnowsze i najlepsze.
Wcze�niej, w latach siedemdziesi�tych, zdj�cia z kosmosu, cho�
dobre, dociera�y z op�nieniem. Ka�d� kaset� z na�wietlonym filmem
trzeba by�o w odpowiednim punkcie orbity wystrzeli� w specjalnej
kapsule ochronnej w kierunku Ziemi. Nast�pnie odnale�� j�. Dostarczy�
samolotem do centralnego laboratorium NRO. Wywo�a� i dopiero
w�wczas obejrze� na ekranie. Tylko wtedy, gdy satelita znajdowa� si� na
odcinku orbity, z kt�rym mo�na by�o uzyska� bezpo�rednie po��czenie
z USA lub kt�rej� z ameryka�skich stacji kontrolnych poza granicami
Stan�w Zjednoczonych, mo�liwa by�a bezpo�rednia transmisja telewizyj-
na. Kiedy jednak satelita przelatywa� dok�adnie nad terytorium ZSRR,
od pewnego odcinka lotu krzywa powierzchni globu uniemo�liwia�a
bezpo�redni odbi�r sygna��w. Trzeba by�o czeka� na ponowne pojawienie
si� satelity na odpowiednim odcinku orbity, by mo�na wznowi� bezpo-
�redni� obserwacj� powierzchni Ziemi.
Dopiero w lecie 1978 roku naukowcy rozgry�li ten problem przy
pomocy specjalnego Parabolicznego Programu Symulacyjnego. Ich kom-
putery wykre�li�y wok� ca�ej kuli ziemskiej nies�ychanie zawi�� sie� orbit
dla sze�ciu satelit�w systemu, wyposa�onych w kamery kosmiczne, kt�ra
mia�a s�u�y� tylko jednemu celowi. Je�li Bia�y Dom �yczy sobie od tej
chwili otrzyma� natychmiast obraz rejestrowany przez kt�rego� z satelit�w
systemu, nawet je�li znajdowa�by si� on gdzie� daleko za horyzontem,
wywo�any podniebny szpieg przesy�a rejestrowany przez siebie obraz do
s�siedniego Kondora. A ten z kolei do nast�pnego - po niskich
parabolicznych torach - jak koszykarze koz�uj�cy pi�k� r�k� i podaj�cy
j� sobie podczas biegu. Na koniec, z satelity znajduj�cego si� akurat nad
USA, sygna� kierowany jest wprost na Ziemi�, do centrali Krajowego
Biura Rozpoznania, a stamt�d przekazywany specjalnym ��czem do
Owalnego Gabinetu.
Satelity poruszaj� si� po swych orbitach z pr�dko�ci� ponad 60000
km na godzin�. Nale�y jeszcze uwzgl�dni� sta�e obroty Ziemi i zmian�
po�o�enia jej osi wzgl�dem S�o�ca w kolejnych porach roku. ��czna ilo��
oblicze� niezb�dnych do funkcjonowania systemu jest astronomiczna.
Tylko komputery s� w stanie sobie z nimi poradzi�.
Ju� w 1980 roku prezydent Stan�w Zjednoczonych, po naci�ni�ciu
odpowiedniego guzika, m�g� przez dwadzie�cia cztery godziny na dob�
obserwowa� ka�dy centymetr kwadratowy powierzchni Ziemi.
21
Matthews czasami czu� si� tym za�enowany w przeciwie�stwie do
Poklewskiego, kt�rego specyficzne wychowanie nauczy�o ujawniania
najskrytszych, nawet najbardziej osobistych my�li i uczynk�w przed
konfesjona�em. Teraz ten konfesjona� zast�pi�y Kondory, spowiednikiem
by� za� on sam - cz�owiek, kt�ry kiedy� naprawd� omal nie zosta�
ksi�dzem.
Ekran zamigota� i o�y�. Genera� Taylor roz�o�y� map� ZSRR na
biurku prezydenta i wskaza� palcem odpowiedni obszar.
- Obraz, kt�ry pan w tej chwili ogl�da, panie prezydencie, jest
przekazywany z Kondora numer pi��. Satelita porusza si� w kierunku
p�nocno-wschodnim nad wskazanym przeze mnie obszarem mi�dzy
Saratowem i Permem.
Matthews przeni�s� wzrok na ekran. By�o na nim wida� przesuwaj�ce
si� powoli, zgodnie z kierunkiem lotu satelity, wielkie po�acie Ziemi,
kt�rej oko�o trzydziestokilometrowe pasmo obejmowa�a swym zasi�giem
kamera.
Widziana z satelity Ziemia wydawa�a si� pusta, jak jesieni� po
�niwach. Taylor powiedzia� kilka s��w do telefonu. Chwil� p�niej
na ekranie pojawi�o si� wi�ksze zbli�enie obrazu rejestrowanego przez
kamer� satelity. Widoczne teraz pasmo terenu mia�o ju� tylko oko�o
o�miu kilometr�w szeroko�ci. Niewielkie skupisko cha�up ch�opskich
by�o wida� przez chwil� po lewej stronie ekranu - by�y to niew�tpliwie
zwyk�e drewniane chaty - zagubione gdzie� w bezkresnym stepie.
I one znikn�y po jakim� czasie z pola widzenia kamery i z ekranu,
na kt�rym w g�rnej cz�ci pojawi�a si� teraz linia szosy. Przesuwa�a
si� powoli ku jego �rodkowej cz�ci, �eby pozosta� tam przez kilka
sekund, a potem znalaz�a si� znowu poza zasi�giem kamery i poza
ekranem. Taylor przekaza� ponownie jakie� polecenia przez telefon.
Na ekranie pojawi�o si� teraz nowe zbli�enie. Obejmowa�o pas nie
szerszy ni� sto metr�w. Zwi�kszy�a si� ostro�� obrazu. W zasi�gu
kamery znalaz� si� na chwil� cz�owiek prowadz�cy przez step konia,
ale zaraz znikn��.
- Wolniej - powiedzia� Taylor do telefonu.
Obraz wycinka terenu widoczny na ekranie zacz�� si� przesuwa�
z mniejsz� szybko�ci�. Gdzie� w przestrzeni kosmicznej satelita Kondor
kontynuowa� sw�j lot po niezmiennej trajektorii bez jakichkolwiek zmian
kierunku, wysoko�ci i pr�dko�ci. Kadrowanie i zmniejszanie szybko�ci
odtwarzania rejestrowanego przez kamery obrazu odbywa�o si� na Ziemi,
w laboratorium NRO. Teraz na ekranie by�o wida�, jak jaki� rosyjski
ch�op, stoj�cy przy pniu samotnego drzewa, rozpina powoli rozporek.
Prezydent nie by� znawc� nauk �cis�ych ani technicznych i nigdy nie
przesta� odczuwa� pewnego nabo�nego zdziwienia stykaj�c si� z mo�-
22
liwo�ciami, jakie stwarza�y najnowsze osi�gni�cia techniki. Teraz te� zda�
sobie spraw�, �e siedz�c sobie rano wygodnie w swoim ciep�ym gabinecie,
w ten p�nowiosenny dzie� w Waszyngtonie, obserwuje jakiego� nie-
znanego ch�opa, kt�ry gdzie� daleko w odleg�ym zak�tku Ziemi, u st�p
Uralu, przystan��, by za�atwi� fizjologiczn� potrzeb�. Sylwetka ch�opa
powoli przesuwa�a si� ku do�owi ekranu, a� znikn�a ca�kiem z pola
widzenia. Ekran wype�ni�y teraz �any pszenicy zajmuj�ce wiele setek
hektar�w tej obcej ziemi uprawnej.
- Zatrzyma� - poleci� Taylor. - I dajcie maksymalne zbli�enie.
Obraz powoli przestawa� si� przesuwa�, a� wreszcie zatrzyma� si�
zupe�nie. Po zatrzymaniu obrazu w kadrze, widocznym na ekranie,
obserwowali kolejne zbli�enia. W ko�cu wielki ekran monitora wype�ni�o
ca�kowicie dwadzie�cia k�os�w m�odej pszenicy. Wszystkie by�y w�t�e,
anemiczne. P� wieku temu, kiedy Matthews by� jeszcze dzieckiem,
widywa� podobne po burzach piaskowych na �rodkowym Zachodzie.
Spojrza� na swego doradc�.
- Stan? - powiedzia� pytaj�co prezydent.
Poklewski, kt�ry by� inicjatorem spotkania i pokazu materia�u
zarejestrowanego przez satelit�, teraz starannie dobiera� s�owa:
- Panie prezydencie, Zwi�zek Radziecki planowa� w tym roku
zbiory wszystkich zb� na dwie�cie czterdzie�ci milion�w ton. W tym sto
dwadzie�cia milion�w ton pszenicy, sze��dziesi�t j�czmienia, po czterna�cie
owsa i kukurydzy, dwana�cie �yta, a pozosta�e dwadzie�cia to ry�, proso,
gryka i ro�liny str�czkowe. Podstawowe uprawy stanowi� wi�c pszenica
i j�czmie�.
Wsta� i obszed� doko�a biurko, na kt�rym wci�� jeszcze roz�o�ona
by�a mapa ZSRR. Tymczasem Taylor wy��czy� telewizor i wr�ci� na
swoje miejsce.
- Oko�o czterdziestu procent ich upraw zbo�owych znajduje si�
tutaj, na Ukrainie i Kubaniu, w po�udniowej cz�ci RFSRR - ci�gn��
Poklewski pokazuj�c odpowiednie obszary na mapie. - S� to wszystko
oziminy. Pola obsiewa si� we wrze�niu i pa�dzierniku, w listopadzie
pojawiaj� si� m�ode p�dy, i wtedy spada pierwszy �nieg. Pokrywa on
zasiew i chroni je przed ostrymi zimowymi mro