1639

Szczegóły
Tytuł 1639
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

1639 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 1639 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

1639 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

TYTU�: "Diabelska Alternatywa" AUTOR: Frederick Forsyth Prze�o�y� Witold Kalinowski AMBER Wydawnictwo AMBER, Pozna� 1990 Wydanie I Druk i oprawa: Lubelskie Zak�ady Graficzne Lublin, ul. Unicka 4 Zam. 253/90 N-10 ISBN 83-85779-17-3 Fryderykowi Stuartowi, kt�ry jeszcze nie wie Prolog Gdyby nie doskona�y wzrok w�oskiego marynarza, Mario, rozbitek nie do�y�by zapewne zmierzchu. Kiedy go dostrze�ono, by� nieprzytomny. Pod wp�ywem bezlitosnego s�o�ca jego niemal nagie cia�o pokryte by�o oparzeniami drugiego stopnia. Ta jego cz��, kt�ra znajdowa�a si� pod wod�, zmi�k�a i zbiela�a od soli. Pokry�a si� liszajami i nabrzmia�a, jak d�ugo moczona sk�ra oskubanej g�si, zaczynaj�ca si� ju� rozk�ada�. Mario Curcio by� kucharzem stewardem na "Garibaldim", starej, poczciwej i zardzewia�ej krypie z Brindisi, odbywaj�cej rejs na wsch�d w stron� przyl�dka Ince i dalej do Trapezuntu - na p�nocno-wschodnim kra�cu wybrze�a Turcji. Mario nie potrafi�by powiedzie�, dlaczego w�a�nie tego dnia - gdzie� pod koniec kwietnia 1982 roku - postanowi� opr�ni� wiadro pe�ne ziemniaczanych obierzyn wyrzucaj�c je prosto za burt�, zamiast, jak zwykle, do zsypu na rufie. Zreszt� nikt go o to nie pyta�. By� mo�e, po d�ugim przebywaniu w dusznym i ciasnym kambuzie, chcia� po prostu przez chwil� odetchn�� �wie�ym czarnomorskim powietrzem. Wyszed� wi�c na pok�ad. Podszed� wolno do prawej burty i cisn�� �mieci w oboj�tne, spokojne tego dnia morze. Po czym zawr�ci�, by podj�� przerwane obowi�zki. Zrobiwszy dwa kroki stan�� i zmarszczy� brwi. A potem raz jeszcze zawr�ci� i ponownie podszed� do relingu. Patrzy�, mocno czym� zaintrygowany. Jakby nie dowierzaj�c w�asnym oczom. Statek p�yn�� p�nocno-wschodnim kursem, by omin�� przyl�dek Ince. Tote� gdy Mario, os�aniaj�c oczy, patrzy� wzd�u� relingu ku rufie, po�udniowe s�o�ce �wieci�o mu niemal prosto w twarz. Mimo to by� pewien, �e przed chwil� zobaczy� co� ko�ysz�cego si� na szmaragdowych falach rozleg�ej przestrzeni mi�dzy statkiem a odleg�ym od niego o dwadzie�cia mil morskich na po�udnie brzegiem Turcji. Nie m�g� ju� teraz z tego miejsca dostrzec ponownie widzianego przed chwil� obiektu. Przebieg� przez pok�ad rufowy i wspi�� si� po zewn�trznej drabinie na galeryjk� mostku kapita�skiego. Stamt�d spojrza� jeszcze raz. I wtedy zobaczy� to znowu. Ca�kiem wyra�nie. Cho� tylko przez u�amek sekundy, mi�dzy przelewaj�cymi si� spokojnie g�rami wody. Odwr�ci� si� i wpad� w znajduj�ce si� tu� za nim otwarte drzwi ster�wki z okrzykiem: - Capitano! Kapitan Vittorio Ingrao nie od razu da� si� przekona�, bo Mario by� prostym ch�opakiem i nie potrafi� zbyt jasno m�wi�. Ingrao mia� jednak do�� marynarskiej wiedzy i do�wiadczenia, by zda� sobie w ko�cu spraw�, �e na dostrze�onej przez Maria �odzi, kt�rej obecno�� na morzu potwierdza�o echo na ekranie radaru nawigacyjnego, m�g� 7 znajdowa� si� jaki� cz�owiek. Jego bezwzgl�dnym obowi�zkiem by�o w tej sytuacji natychmiast zawr�ci� statek i sprawdzi�. P� godziny zaj�o kapitanowi wykonanie zwrotu i doprowadzenie "Garibaldiego" do �odzi dostrze�onej wcze�niej przez Maria. Teraz zobaczy� j� tak�e kapitan. Niewielka ��dka nie okre�lonego typu mia�a niespe�na dwa metry d�ugo�ci. Niezbyt szeroka, lekka, mog�a z powodzeniem by� jolk� z jakiego� statku. W jej przedniej cz�ci znajdowa�a si� �awka, a w niej otw�r na maszt. Ale masztu albo tam nigdy nie by�o, albo, �le zamocowany, wypad� za burt�. Podczas gdy "Garibaldi" z zastopowanymi maszynami, ko�ysa� si� ci�ko na fali, kapitan Ingrao opar� si� o por�cz galeryjki okalaj�cej mostek kapita�ski i obserwowa�, jak Mario z bosmanem Paolo Longhim wyruszyli w stron� �odzi motorow� szalup� ratunkow�. Ze swej wysoko�ci m�g� zajrze� do wn�trza ��dki, gdy tylko zosta�a przyholowana bli�ej statku. Na jej dnie, w kilkucentymetrowej warstwie morskiej wody, le�a� na plecach m�czyzna. By� wychudzony i wycie�czony. Zaro�ni�ty i nieprzytomny. G�ow� mia� odwr�con� na bok. Oddycha� kr�tko, nier�wno, z wyra�nym trudem. Kiedy wci�gano go na pok�ad i d�onie marynarzy dotkn�y jego piersi i ramion, kt�rych nie chroni�a spalona i zerwana sk�ra, j�kn�� kilkakrotnie. Na "Garibaldim" by�a stale jedna wolna kabina - pozostawiona na co� w rodzaju izolatki, na wypadek choroby. Tam te� umieszczono rozbitka. Pro�ba Maria, by m�g� opiekowa� si� odnalezionym przez siebie cz�owiekiem, zosta�a spe�niona. Natychmiast uzna� rozbitka za sw� osobist� w�asno��. Zupe�nie jak ma�y ch�opiec, troszcz�cy si� o szczeniaka, kt�rego uratowa� od �mierci. Po�wi�ci� mu ca�y, uzyskany w tym celu, wolny od obowi�zk�w czas. Bosman Longhi zrobi� m�czy�nie zastrzyk morfiny, znajduj�cej si� w apteczce w�r�d lek�w pierwszej pomocy, aby oszcz�dzi� mu b�lu. Po czym obaj zaj�li si� oparzeniami. Jako Kalabryjczycy mieli sporo do czynienia z poparzeniami s�onecznymi. Tote� przygotowany przez nich balsam m�g� konkurowa� z najlepszymi na �wiecie. Mario przyni�s� ze swego kambuza miednic� pe�n� mieszaniny sporz�dzonej w r�wnych propor- cjach ze �wie�ego soku cytryn i octu winnego. Przyni�s� te� cienk� bawe�nian� szmatk� wyrwan� ze swej poszewki i mis� kostek lodu. Namoczywszy szmatk� w mieszaninie, owija� ni� kilkana�cie kostek lodu i taki zimny ok�ad przyk�ada� delikatnie do najbardziej poparzonych miejsc, w kt�rych promienie ultrafioletowe przenikn�y najg��biej, powoduj�c oparzenia prawie do ko�ci. Cia�o nieprzytomnego m�czyzny by�o tak rozgrzane, �e w widoczny spos�b parowa�o przy zetkni�ciu si� z lodowat� lecznicz� mieszanin�, kt�ra och�adza�a najbardziej spalone s�o�cem miejsca. M�czyzna dosta� dreszczy. - Lepsza gor�czka i dreszcze ni� �mier� od udaru s�onecznego - powiedzia� do niego Mario po w�osku. Poparzony i nadal nieprzytomny cz�owiek nie m�g� go s�ysze�. A gdyby nawet m�g�, zapewne by go nie zrozumia�. Tymczasem Longhi do��czy� do swego kapitana, kt�ry na tylnym pok�adzie ogl�da� wyci�gni�t� z morza ��dk�. - Jest co�? - zapyta� bosman. Kapitan Ingrao pokr�ci� przecz�co g�ow�. - Przy tym facecie te� nic nie ma. Ani zegarka, ani plakietki z nazwiskiem. Tylko para tanich gaci bez firmy. A brod� ma tak�, jakby si� dziesi�� dni nie goli�. - Tu te� nic nie ma - powiedzia� Ingrao. - Ani masztu, ani �agla, ani wiose�. �ladu �ywno�ci. I ani �ladu pojemnika na wod�. Nawet na ��dce nie ma �adnej nazwy. Ale napis m�g� si� zniszczy�. 8 - Mo�e to turysta z jakiego� nadmorskiego kurortu, kt�rego znios�o na pe�ne morze? - spyta� Longhi. Ingrao wzruszy� ramionami: - Albo rozbitek z jakiego� ma�ego frachtowca. Pojutrze b�dziemy w Trapezuncie. W�adze tureckie b�d� mog�y to wyja�ni�, kiedy facet odzyska przytomno�� i zacznie m�wi�. Na razie ruszamy dalej. Aha, trzeba jeszcze zadepeszowa� do naszego agenta w porcie i zawiadomi� go o tym, co si� sta�o. Zaraz po zacumowaniu, na nabrze�u, powinna na nas czeka� karetka pogotowia. Dwa dni p�niej rozbitek, jeszcze ci�gle nie ca�kiem przytomny i niezdolny do m�wienia, znalaz� si� pod dobr� opiek� w ma�ym miejskim szpitalu w Trapezuncie. W drodze z nabrze�a do szpitala marynarz Mario towarzyszy� w karetce swemu rozbitkowi wraz z miejscowym agentem armatora i inspektorem portowej s�u�by medycznej, kt�ry domaga� si� zbadania, czy trawiony gor�czk� m�czyzna nie jest zaka�nie chory. Po godzinie czuwania przy jego ��ku, Mario po�egna� swego wci�� nieprzytomnego podopiecz- nego i powr�ci� na pok�ad "Garibaldiego", �eby przygotowa� obiad dla za�ogi. Wszystko to dzia�o si� poprzedniego dnia. Wieczorem za�, w dzie� potem, stary w�oski parowy tramp wyp�yn�� z portu w dalsz� drog�. Nazajutrz przy ��ku rozbitka zjawi� si� m�czyzna w towarzystwie oficera policji i lekarza w bia�ym fartuchu. Wszyscy trzej byli Turkami. Ale tylko jeden z nich - niski i kr�py, ubrany po cywilnemu, m�wi� jako tako po angielsku. - Wygrzebie si� z tego - powiedzia� lekarz - jednak na razie jego stan jest nadal bardzo ci�ki. Udar s�oneczny. Oparzenia drugiego stopnia. Og�lne wycie�czenie i os�abienie ze wzgl�du na zbyt d�ugie przebywanie w ekstremalnych warunkach. No i wygl�da na to, �e od kilku dni nie jad�. - Co mu podajecie? - spyta� cywil, wskazuj�c na pod��czone do obu r�k chorego przewody kropl�wek. * - Roztw�r soli fizjologicznej i roztw�r glukozy o wysokim st�eniu, �eby usun�� skutki wstrz�su i wzmocni� organizm - odpar� lekarz. - Marynarze prawdopodobnie uratowali mu �ycie, robi�c zimne ok�ady oparzonych miejsc. My wyk�pali�my go jeszcze w kalominie. �eby przyspieszy� proces leczenia. Reszta zale�y teraz ju� tylko od Allacha i od niego samego. Umit Erdal, wsp�lnik w Sp�ce �eglugowo-Handlowej Erdala i Sermita, by� przed- stawicielem Lloyda w porcie trapezunckim. Jemu w�a�nie przekaza� z ulg� spraw� rozbitka agent armatora "Garibaldiego". W spalonej na ciemny orzech, zaro�ni�tej twarzy chorego nast�pi�a nag�a zmiana. Poruszy� powiekami. Erdal odchrz�kn��, pochyli� si� nad le��cym i odezwa� si� do niego swoj� najlepsz� angielszczyzn�. - Jak... si�... pan... nazywa? - spyta� wolno i wyra�nie. Zapytany j�kn�� i kilkakrotnie poruszy� g�ow�. Agent Lloyda pochyli� si� jeszcze ni�ej nad le��cym, �eby m�c go us�ysze�. - Zdradzenyj - wymamrota� p�przytomnie chory - zdradzenyj... Erdal wyprostowa� si�. - To nie Turek - powiedzia� z min� ostatecznej wyroczni - ale zdaje mi si�, �e nazywa si� Zdradzenyj. To chyba jakie� s�owia�skie nazwisko. Obaj towarzysz�cy mu m�czy�ni wzruszyli tylko ramionami. - Poinformuj� o tym central� Lloyda w Londynie - stwierdzi� Erdal. - Mo�e oni b�d� co� wiedzieli o jakim� statku zaginionym na Morzu Czarnym? 9 "Lloyd's List" jest czym� w rodzaju codziennie czytanego brewiarza i Pisma �wi�tego �wiatowego bractwa marynarki handlowej. Ukazuje si� od poniedzia�ku do soboty w��cznie. Zawiera redakcyjne wst�pniaki i inne artyku�y, wiadomo�ci i komentarze na jeden tylko temat - �eglugi. Drugim cugantem, chodz�cym tak�e od lat w pierwszej parze najbardziej reprezentacyjnego zaprz�gu s�u�by informacyjnej tej szacownej firmy, jest "Lloyd's Shipping Index". Podaje bie��ce dane o ruchach ponad trzydziestu tysi�cy statk�w marynarki handlowej, p�ywaj�cych stale po wszystkich morzach �wiata. A w�r�d nich: nazw� statku, w�a�ciciela, bander�, rok budowy, tona� oraz port wyj�ciowy i port docelowy ostatniego rejsu, o kt�rym poinformowano Lloyda. Oba te organy prasowe towarzystwa s� redagowane i wydawane w kompleksie jego budynk�w przy Sheepen Place w Colchester, na terenie angielskiego hrabstwa Essex. W�a�nie do tego o�rodka firmy Umit Erdal skierowa� sw�j codzienny teleksowy raport o ruchu statk�w, wchodz�cych i wychodz�cych z portu w Trapezuncie. Tym razem doda� do niego jeszcze niewielk� notatk� dla mieszcz�cego si� w tym zespole budynk�w Dzia�u Informacji �eglugowej Lloyda. Dzia� sprawdzi� w swoich rejestrach wypadk�w morskich, �e w ostatnim okresie nie by�o doniesie� o statkach zaginionych, zatopionych, ani cho�by op�nionych na planowa- nych trasach po Morzu Czarnym i przekaza� otrzyman� notatk� sekretariatowi redakcji "Lloyd's List". Tutaj jeden z dy�urnych redaktor�w wydania poleci� zamie�ci� j� na tytu�owej kolumnie, w rubryce kr�tkich doniesie� ze �wiata, wraz z podanym przez rozbitka nazwiskiem. Informacja ukaza�a si� ju� nast�pnego dnia rano. Wi�kszo�� czytaj�cych "Lloyd's List" owego dnia, gdzie� pod koniec kwietnia, ledwie rzuci�a okiem na zamieszczon� w niej kr�tk� notatk� o nie zidentyfikowanym cz�owieku w Trapezuncie. Ale w�a�nie ta informacja przyci�gn�a bystry wzrok i uwag� pewnego m�czyzny w wieku oko�o trzydziestu lat, zatrudnionego na kierowniczym stanowisku w jednej z zajmuj�cych si� frachtami firm maklerskich. M�czyzna �w cieszy� si� du�ym uznaniem i zaufaniem pracodawc�w. Jego firma mie�ci�a si� przy ma�ej uliczce Crutched Friars w samym centrum londy�skiego City, nazywanym "kwadratow� mil�" - mieszcz�c� najwa�niejsze instytucje brytyjskiego kapita�u. Koledzy znali go pod nazwiskiem Andrew Drake. Przeczytawszy z wyra�nym zainteresowaniem tre�� notatki, Drake wsta� zza swego biurka. Opu�ci� gabinet i przeszed� do sali obrad zarz�du firmy, gdzie wisia�a oprawiona w ramy mapa �wiata z zaznaczon� cyrkulacj� najwa�niejszych wiatr�w i pr�d�w morskich. Studiowa� j� uwa�nie. Okaza�o si�, �e wiosn� i latem na Morzu Czarnym wiej� przewa�nie p�nocne wiatry. A pr�dy utrzymuj� najcz�ciej kierunek przeciwny do ruchu wskaz�wek zegara, op�ywaj�c wok� ten ma�y basen morski. Pocz�wszy od po�udniowego wybrze�a Ukrainy, le��cego nad najbardziej na p�nocny zach�d wysuni�t� cz�ci� tego morza, p�yn� nast�pnie w d�, wzd�u� wybrze�y Rumunii i Bu�garii, by na wysoko�ci Istambu�u skr�ci� znowu w kierunku wschodnim, prowadz�c prosto na szlak �eglugowy, ��cz�cy Istambu� z przyl�dkiem Ince. Drake wykona� kilka oblicze� na kartce podr�cznego notatnika. Ma�a ��dka, wyruszaj�ca z bagnistych obszar�w uj�cia Dniestru, mog�a, przy sprzyjaj�cym wietrze i korzystnym pr�dzie morskim, p�yn�� w kierunku po�udniowym z szybko�ci� oko�o czterech, pi�ciu w�z��w, przep�ywaj�c wzd�u� wybrze�y Rumunii i Bu�garii ku Turcji. Ale po trzech dniach zacz�oby j� zapewne znosi� w kierunku wschodnim coraz dalej od Bosforu, ku wschodnim kra�com Morza Czarnego. 10 Rubryka meteorologiczna i nawigacyjna "Lloyd's List", kt�r� potem starannie przestudiowa�, potwierdzi�a przypuszczenia Drake'a, �e przed dziewi�cioma dniami panowa�a w tym rejonie z�a pogoda. Akurat taka pogoda, kt�ra mog�a sprawi�, �e ma�a ��d�, prowadzona r�kami niedo�wiadczonego �eglarza, przewr�ci�a si� na fali. Straci�a maszt i ca�� zawarto��. Usi�uj�cy p�yn�� ni� cz�owiek, je�li nawet zdo�a� j� odwr�ci� i dosta� si� do niej z powrotem, zosta� w�wczas zdany ca�kowicie na �ask� s�o�ca i wiatru. Dwie godziny p�niej Andrew Drake poprosi� o wolny tydzie� na poczet nale�nego mu urlopu. Wyra�ono na to zgod�, ale pod warunkiem, �e rozpocznie urlop dopiero w nast�pny poniedzia�ek, 3 maja. Przez ca�y tydzie� �y� w stanie �agodnej ekscytacji, niecierpliwie oczekuj�c, by dobieg� on ko�ca. Tymczasem w pobliskiej agencji lotniczej kupi� sobie powrotny bilet z Londynu do Istambu�u. Postanowi� r�wnie�, �e bilet na krajow� lini� Istambu�-Trapezunt kupi na miejscu, za got�wk�. Upewni� si� tak�e, i� posiadacz brytyjskiego paszportu nie potrzebuje wizy tureckiej. A po wyj�ciu z biura za�atwi� sobie �wiadectwo szczepienia ospy w o�rodku medycznym British Airways, na Dworcu Victoria. By� podekscytowany, bo mia� nadziej�, �e jest to w�a�nie szansa, na kt�r� czeka� od lat. Mo�e uda�o mu si� nareszcie znale�� cz�owieka, jakiego od dawna szuka�. W odr�nieniu od trzech m�czyzn, kt�rzy dwa dni wcze�niej stali przy ��ku rozbitka, on wiedzia�, z jakiego j�zyka pochodzi i co naprawd� oznacza ukrai�ski wyraz zdradzenyj. Wiedzia� wi�c, i� nie jest to nazwisko tajemniczego m�czyzny, �e p�przytomnie wym�wj� on w swoim ojczystym zapewne j�zyku s�owo: "zdradzony". Rozumia� te�, �e w opisanej sutuacji mog�o to oznacza�, i� �w cz�owiek jest zbieg�ym dysydentem ukrai�skim. A Andrew Drake, mimo swego angielsko brzmi�cego nazwiska, by� tak�e Ukrai�- cem - i to fanatycznym. Po przybyciu do Trapezuntu Drake zadzwoni� natychmiast do biura Umita Erdala, kt�rego nazwisko zdoby� od jednego z przyjaci� pracuj�cego u Lloyda. Powiedzia� mu, �e wybiera si� na urlop na tureckie wybrze�e, a nie znaj�c ani s�owa w tym j�zyku mo�e potrzebowa� pomocy. Erdal, zobaczywszy list polecaj�cy, w kt�ry Drake si� zaopatrzy�, nie pyta� go ju�, na szcz�cie, w jakim celu chce si� zobaczy� z nieznanym rozbitkiem, przebywaj�cym w miejscowym szpitalu. Teraz on z kolei napisa� list polecaj�cy do doktora szpitala. Dzi�ki temu wkr�tce po obiedzie Drake zosta� wprowadzony do ma�ej, mieszcz�cej tylko jedno ��ko separatki, w kt�rej le�a� nieznajomy. Miejscowy agent Lloyda zd��y� go wcze�niej uprzedzi�, �e rozbitek, chocia� odzyska� ju� przytomno��, jest jeszcze nadal bardzo os�abiony i g��wnie �pi. A w kr�tkich chwilach kontaktu z otoczeniem nie powiedzia� jak dot�d ani s�owa. Kiedy Drake wszed� do pokoju, chory le�a� na wznak, z zamkni�tymi oczami. Adrew Drake przysun�� sobie krzes�o i usiad� przy ��ku. Przez jaki� czas wpatrywa� si� w wyn�dznia�� twarz m�czyzny. Po kilku minutach powieki rozbitka drgn�y. Unios�y si� nieco i opad�y z powrotem. Czy spostrzeg� wpatruj�cego si� we� uwa�nie go�cia - Drake nie wiedzia�. Zdawa� sobie jedynie spraw�, �e interesuj�cy go cz�owiek jest ju� bliski ponownego przebudzenia si�. Powoli pochyli� si� nad nim i powiedzia� wyra�nie, prosto do ucha chorego: - Szcze nie wmer�a Ukraina. S�owa te znacz� dos�ownie: "Jeszcze Ukraina nie umar�a", ale w wolnym przek�adzie oznaczaj� raczej, �e "Ukraina �yje nadal". S� to pierwsze s�owa ukrai�skiego hymnu narodowego, zakazanego przez rosyjskich w�adc�w, kt�re rozpozna natychmiast ka�dy �wiadomy swej to�samo�ci narodowej Ukrainiec. 11 Chory otworzy� szeroko oczy i popatrzy� uwa�nie na Drake'a. Po kilku sekundach zapyta� go po ukrai�sku: - Kim jeste�? - Ukrai�cem, jak ty - odpowiedzia� Drake. W oczach nieznajomego pojawi� si� cie� nieufno�ci. - Zdrajca? - zapyta� podejrzliwie. Drake potrz�sn�� przecz�co g�ow�. - Nie - stwierdzi� spokojnie. - Mam brytyjskie obywatelstwo. Urodzi�em si� tam i wychowa�em. Jestem synem Ukrai�ca i Angielki. Ale w g��bi serca czuj� si� Ukrai�cem, tak samo jak ty. Le��cy w ��ku m�czyzna patrzy� z uporem w sufit. - M�g�bym pokaza� ci m�j paszport wydany w Londynie, ale to by niczego nie dowodzi�o. Jaki� czekista m�g�by wylegitymowa� si� takim paszportem, gdyby chcia� ci� podej��. - Drake rozmy�lnie u�y� starego okre�lenia funkcjonariuszy radzieckiej policji politycznej, do dzi� u�ywanego potocznie wobec pracownik�w KGB. - Ale nie jeste� ju� na Ukrainie. I czekist�w tu nie ma - przekonywa� go dalej Drake. - Nie znios�o ci� na wybrze�e Krymu ani po�udniowej Rosji czy Gruzji. Nie wyl�dowa�e� tak�e w Rumunii ani w Bu�garii. Wy�owi� ci� w�oski statek i wysadzi� na l�d tutaj, w Trapezuncie. Jeste� w Turcji. Jeste� na Zachodzie. Uda�o ci si�. Oczy nieznajomego zwr�ci�y si� teraz znowu ku jego twarzy, o�ywione i b�yszcz�ce. Po ich wyrazie wida� by�o, �e bardzo chce uwierzy� w to, co us�ysza�. - Czy mo�esz si� podnie�� i wsta�? - spyta� Drake. - Nie wiem - odrzek� m�czyzna. Drake wskaza� g�ow� na okno, znajduj�ce si� po przeciwnej stronie ma�ego szpitalnego pokoiku, sk�d s�ycha� by�o odg�osy ruchu ulicznego. - Spr�buj podej�� do okna i wyjrze� - powiedzia� do chorego. - KGB mog�oby przebra� ca�y personel szpitalny za Turk�w. Ale nie mog�oby przecie� zmieni� wygl�du ca�ego miasta tylko po to, by oszuka� jednego cz�owieka. Zreszt� wystarczy�oby troch� tortur, �eby wydoby� z ciebie zeznania, gdyby o to chodzi�o. No wi�c, dasz rad�? Z pomoc� Drake'a rozbitek dowl�k� si� z trudem do okna i wyjrza� na ulic�. - Samochody, kt�re widzisz, to austiny i morrisy, importowane z Anglii - wyja�nia� Drake - peugeoty z Francji, a volkswageny z Niemiec Zachodnich. Napisy na tablicach informacyjnych, szyldach i og�oszeniach s� w j�zyku tureckim. Na wprost masz reklam� coca-coli. M�czyzna przycisn�� wierzch d�oni do ust nerwowym ruchem, bezwiednie przygryzaj�c kostki palc�w. Gwa�townie, niedowierzaj�co, zamruga� oczami. - Uda�o mi si� - powiedzia�. - Tak, to prawdziwy cud, ale uda�o ci si�. - Nazywam si� Myros�aw Kamynski - zacz�� m�wi� rozbitek po powrocie do ��ka. - Pochodz� z Tarnopola. By�em przyw�dc� siedmioosobowej grupy ukrai�skich bojowc�w. Przez ca�� nast�pn� godzin� p�yn�a jego opowie��. Kamynski, wraz z sze�cioma kolegami z rejonu Tarnopola, niegdy� jednego z ognisk ukrai�skiego nacjonalizmu, gdzie jeszcze do dzi� �arz� si� jego niewygas�e zarzewia, postanowili podj�� akcje odwetowe przeciwko bezwzgl�dnemu programowi rusyfikacji. Nasili�a si� ona w latach sze��dziesi�tych. A w siedemdziesi�tych i na pocz�tku nast�pnej dekady zacz�a wkracza� w faz� ostatecznej 12 likwidacji ca�ych dziedzin kultury, j�zyka i �wiadomo�ci narodowej. W ci�gu sze�ciu miesi�cy, za pomoc� przemy�lnie zastawionych pu�apek, wyeliminowali dw�ch sekretarzy partii ni�szego szczebla, Rosjan narzuconych Tarnopolowi przez Moskw�. I jednego tajnego agenta KGB. Potem dosz�o do zdrady. Ten, kto zdradzi�, zgin�� tak samo jak pozostali, pod gradem kul, gdy oddzia� specjalny KGB z zielonymi naszywkami na mundurach otoczy� wiejsk� chat�, w kt�rej grupa zebra�a si�, by zaplanowa� nast�pn� akcj�. Uratowa� si� tylko Kamynski. Ucieka�, niczym zwierz�, przez okoliczne zaro�la. Za dnia kry� si� w stodo�ach i lasach. Noc� za� szed� coraz dalej na po�udniowy wsch�d, w kierunku wybrze�a. Z mglist� nadziej�, �e uda mu si� dosta� na jaki� zachodni statek. Ale dotarcie w pobli�e portu w Odessie okaza�o si� niemo�liwe. �ywi�c si� surowymi ziemniakami i rzep� prosto z p�l, Kamynski ukrywa� si� na bagnistym obszarze uj�cia Dniestru, na po�udniowy zach�d od Odessy w kierunku granicy rumu�skiej. W ko�cu, przechodz�c w nocy przez jak�� ma�� wiosk� ryback�, le��c� nad samym rozlewiskiem rzeki, znalaz� i ukrad� ma�� ��dk� z masztem i niewielkim �aglem. Nigdy przedtem nie �eglowa� i nie mia� poj�cia o morzu. Pr�bowa� poradzi� sobie r�wnocze�nie z �aglem i sterem - trzymaj�c si� ich kurczowo i modl�c si� przez ca�y czas. Zdo�a� jednak poprowadzi� ��d� z wiatrem, na po�udnie, kieruj�c si� po�o�eniem gwiazd i s�o�ca. Tylko dzi�ki niewiarygodnemu szcz�ciu i czystemu przypadkowi uda�o mu si� umkn�� spotkania z kutrami patrolowymi, przemierzaj�cymi regularnie ca�y obszar przybrze�nej strefy granicznej ZSRR i z licznymi w tym rejonie �odziami rybackimi. Ma�a �upinka, kt�r� p�yn��, prze�lizgn�a si� nie zauwa�ona przez jak�� luk� w g�stej sieci namiar�w s�u�by radarowej ochrony wybrze�a jak cienka drewniana drzazga, przedostaj�c si� w ten spos�b przez przys�owiowe ucho igielne. A potem wydosta� si� ca�kowicie poza pas w�d terytorialnych i zagubi� gdzie� pomi�dzy Rumuni� a Krymem. Na pe�nym morzu, z dala od szlak�w �eglugowych, o kt�rych istnieniu i po�o�eniu nic zreszt� nie wiedzia�. Sztorm nadszed� nieoczekiwanie i zaskoczy� go ca�kowicie. Nie umiej�c w por� zrefowa� �agla, nie potrafi� zapobiec wywr�ceniu si� �odzi. Ostatkiem si� trzyma� si� kurczowo przez ca�� noc jej odwr�conego kad�uba. Dopiero gdzie� nad ranem uda�o mu si� j� z powrotem postawi� i wczo�ga� si� do �rodka. Straci� wszystko, co by�o w �odzi. Swoje ubranie, kt�re zdj�� przed wieczorem, �eby si� nieco och�odzi� nocnym wiatrem po upalnym dniu. Zaledwie par� surowych ziemniak�w i nie zamkni�t� butelk� po lemoniadzie, zawieraj�c� nieco s�odkiej wody - ca�y zapas �ywno�ci. �agiel i ster. Prawdziwe cierpienia nadesz�y jednak dopiero rano. Wkr�tce po �wicie, kiedy zacz�� mu doskwiera� narastaj�cy coraz bardziej upa�. Dopiero na trzeci dzie� po pami�tnym sztormie przysz�a zbawienna utrata przytomno�ci. Kiedy j� odzyska�, le�a� w jakim� szpitalnym ��ku. W ca�kowitym milczeniu znosi� b�l oparze�. S�ucha� uwa�nie rozm�w, prowadzonych, jak mu si� zdawa�o, po bu�garsku. Przez sze�� dni nie otwiera� oczu ani ust. Drake s�ucha� go z rosn�cym sercem. Po wys�uchaniu rozbitka mia� ju� absolutn� pewno��, �e uda�o mu si� znale�� w�a�nie takiego cz�owieka, na jakiego czeka� przez ca�e lata. Widz�c, �e Kamynski zdradza objawy wyczerpania, powiedzia� mu: - Pojad� do Istambu�u, �eby spotka� si� z konsulem szwajcarskim. Spr�buj� uzyska� od niego dla ciebie tymczasowe dokumenty podr�ne, wystawiane przez Czerwony Krzy�. Je�li uda mi si� to za�atwi�, b�d� prawdopodobnie m�g� zabra� ci� do Anglii. Na razie przynajmniej z wiz� pozwalaj�c� na tymczasowy pobyt. A potem b�dziemy mogli stara� si� o przyznanie ci azylu. Wr�c� za kilka dni. 13 Ju� przy drzwiach zatrzyma� si� jeszcze na chwil�. - Zdajesz sobie chyba spraw� z tego, �e nie mo�esz tam teraz wr�ci� - powiedzia� do Kamynskiego. - Ale ja, przy twojej pomocy, b�d� m�g� to zrobi�. A o to w�a�nie mi chodzi. Tego zawsze chcia�em. Andrew Drake musia� pozosta� w Istambule d�u�ej, ni� pocz�tkowo planowa�. Dopiero 16 maja m�g� powr�ci� do Trapezuntu z dokumentami podr�nymi dla Kamynskiego. Przed�u�y� sobie urlop. Wymaga�o to jednak d�ugiej rozmowy telefonicznej z Londynem. A nawet k��tni z m�odszym wsp�lnikiem brokerskiej sp�ki, w kt�rej pracowa�. Ale sprawa, kt�r� si� zajmowa�, by�a tego warta. By� ju� bowiem pewien, �e przy pomocy Kamynskiego zrealizuje sw�j jedyny wielki �yciowy plan. Zwi�zek Socjalistycznych Republik Radzieckich, podobnie jak przedtem carskie imperium, mimo imponuj�cego, monolitycznego wra�enia, jakie robi, widziany z zewn�trz ma dwie bardzo czu�e pi�ty achillesowe. Jedn� z nich stanowi problem wy�ywienia 250 milion�w obywateli. Druga jest eufemistycznie nazywana "kwesti� narodowo�ciow�". W pi�tnastu republikach zwi�zkowych, kt�rymi rz�dzi Moskwa, stolica ZSRR i Rosyjskiej Federacyjnej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej (RFSRR), �yje kilkadziesi�t daj�cych si� wyodr�bni� narodowo�ci nierosyjskich. Najliczniejszym spo�r�d tych nierosyjskich narod�w i prawdopodobnie najbardziej �wiadomym swej odr�bno�ci s� Ukrai�cy. W 1982 roku ludno�� RFSRR liczy�a tylko 120 z 250 milion�w mieszka�c�w ZSRR. Na drugim miejscu pod wzgl�dem znaczenia ekonomicznego i liczebno�ci znajdowa�a si� Ukrai�ska SRR, z 70 milionami mieszka�c�w. Jest to jeden z powod�w, dla kt�rych zar�wno pod rz�dami car�w, jak te� p�niej pod rz�dami kolejnych Biur Politycznych, Ukraina by�a przedmiotem szczeg�lnej uwagi i przemy�lanej polityki rusyfikacyjnej. Dawna i najnowsza historia i losy Ukrainy s� tak�e niezwykle powik�ane. Kiedy w 1939 roku wojska Hitlera zaatakowa�y Polsk�, Stalin wkroczy� ze sw� Armi� Czerwon� i zaj�� jej wschodnie tereny, zamieszkane w cz�ci przez Ukrai�c�w. W 1941 roku Ukraina zosta�a zaj�ta przez Niemc�w. Nast�pi�o w�wczas gwa�towne i szalone pomieszanie nadziei, obaw i lojalno�ci. Cz��, lojalna wobec Moskwy, liczy�a na ust�pstwa i liberalizacj� polityki narodowej za cen� podj�cia walki przeciwko Niemcom. Inni r�wnie naiwnie i nies�usznie s�dzili, �e szans� na utworzenie wolnej Ukrainy jest pora�ka Moskwy przy poparciu Berlina i wst�powali do Dywizji Ukrai�skiej, kt�ra w niemieckich mundurach walczy�a przeciwko Armii Czerwonej. Jeszcze inni, jak ojciec Kamynskiego, uciekali w Karpaty i jako partyzanci walczyli najpierw z jednym, potem z drugim naje�d�c�. Potem znowu z tym pierwszym. Wszyscy jednak przegrali. Wygra� jedynie Stalin. I przesun�� granice swego imperium na zach�d a� po rzek� Bug, kt�ra sta�a si� now� wschodni� granic� Polski. Ca�a Ukraina znalaz�a si� pod rz�dami nowych w�adc�w - Biura Politycznego KPZR. Ale stare marzenia przetrwa�y i �y�y nadal. Poza kr�tkim okresem odwil�y w ostatnim okresie rz�d�w Chruszczowa program zmierzaj�cy do zupe�nego zd�awienia tendencji narodowowyzwole�czych ulega� sta�ej stopniowej intensyfikacji. Stepan Dracz, student z R�wnego, zaci�gn�� si� do Dywizji Ukrai�skiej. Nale�a� do nielicznych szcz�liwc�w. Prze�y� wojn�, a w 1945 roku dosta� si� w Austrii do niewoli brytyjskiej. Wys�any do pracy na farmie w Norfolk, jako przymusowy robotnik, zosta�by z pewno�ci� odes�any do ZSRR i rozstrzelany przez NKWD w 1946, zaraz po powrocie. 14 Zgodnie z potajemnym porozumieniem zawartym przez brytyjskie Foreign Office i amery- ka�ski Departament Stanu w sprawie wydania na �ask� i nie�ask� Stalina dw�ch milion�w znajduj�cych si� w r�kach zachodnich aliant�w "ofiar Ja�ty". Ale Dracz i tym razem mia� szcz�cie. W stogu siana, gdzie� w hrabstwie Norfolk, dopad� dziewczyn� z pomocniczej s�u�by rolnej, kt�ra zasz�a w ci���. Potem nast�pi� �lub. Dzi�ki temu w sze�� miesi�cy p�niej, ze wzgl�du na "szczeg�lne okoliczno�ci" losowe, Stepanowi oszcz�dzono obowi�zkowej repatriacji i pozwolono pozosta� w Anglii. Zwolniony z przymusowej pracy na farmie, wykorzysta� swe umiej�tno�ci i wiedz� radiooperatora, nabyte w czasie s�u�by w wojsku, i otworzy� ma�y radiowy warsztat naprawczy w Bradford, b�d�cym skupiskiem trzydziestu tysi�cy Ukrai�c�w mieszkaj�cych w Wielkiej Brytanii. Pierwsze dziecko zmar�o tu� po urodzeniu. Drugie urodzi�o si� w 1950 roku. By� to syn, kt�remu dano na chrzcie imi� Andrij. Andrij uczy� si� ukrai�skiego na kolanach ojca. Ale uczy� si� od niego nie tylko j�zyka. Ojciec opowiada� synowi o swojej ziemi, o rozleg�ych, przepastnych przestrzeniach i o widokach Karpat i Podola. W�r�d tych opowie�ci wch�ania� te� ojcowsk� nienawi�� do Rosjan. Ojciec zgin�� w wypadku samochodowym, kiedy ch�opiec mia� dwana�cie lat. Matka, zm�czona ci�gn�cymi si� w niesko�czono�� wieczorami wspomnie� przy kominku, sp�dzanymi w towarzystwie m�a i jego przyjaci� - wygna�c�w, m�wi�cych wy��cznie o przesz�o�ci w j�zyku, kt�rego nie potrafi�a nigdy zrozumie�, zmieni�a wkr�tce ich nazwisko na ca�kiem angielsko brzmi�ce, Drake. A nadane ch�opcu imi� Andrij na Andrew. W szkole i na uniwersytecie ch�opak wyst�powa� ju� jako Andrew Drake. Na nazwisko Drake wystawiono te� jego pierwszy paszport. Jego uczucia patriotyczne od�y�y, gdy dobieg� dwudziestki. Studiowa� w�wczas na uniwersytecie wraz z wieloma innymi Ukrai�cami i szybko odzyska� bieg�� znajomo�� ojcowskiego j�zyka. By�o to w ko�cu lat sze��dziesi�tych. Kr�tki renesans ukrai�skiej literatury i sztuki w kraju dawno ju� min��. Liczni ukrai�scy tw�rcy narodowi wykonywali w�wczas niewolnicz� prac� w obozach Gu�agu. Z op�nieniem przyswaja� sobie wi�c Andrew wiedz� o tych wydarzeniach i o tym, co si� potem sta�o z pisarzami tamtego okresu. Na pocz�tku lat siedemdziesi�tych zna� ju� w�a�ciwie ca�� literatur� ukrai�sk�. Klasyk� Tarasa Szewczenki i tych, kt�rzy pisali w kr�tkim okresie rozkwitu kultury ukrai�skiej za czas�w Lenina, st�umionym potem i wymazanym z oficjalnego obiegu w czasach stalinow- skich. Przede wszystkim czyta� jednak tw�rc�w z lat sze��dziesi�tych, nazywanych szestydesjatnyky, dlatego �e w�a�nie w tym okresie doprowadzili do ponownego, trwaj�cego zaledwie kilka kr�tkich lat, lecz znacz�cego rozkwitu tej literatury, dop�ki Bre�niew nie uderzy� znowu, by zdepta� rosn�c� narodow� dum�, o kt�r� walczyli. Czyta� Osadczego, Czornowi�a i Dziub� - i bola� nad ich losem. A kiedy jeszcze przeczyta� wiersze i sekretny dziennik Paw�a Symonenki, m�odego zapale�ca, kt�ry zmar� na raka w wieku dwudziestu o�miu lat i sta� si� obiektem kultu ukrai�skich student�w w ZSRR, postanowi� odda� si� bez reszty sprawie swego kraju, kt�rego dot�d nigdy nawet nie widzia�. G��bokiej mi�o�ci do kraju nie�yj�cego ojca towarzyszy�a rosn�ca niech�� i nienawi�� do tych, kt�rych uwa�a� za jego ciemi�ycieli. Z zapartym tchem poch�ania� podziemne pisma wydawane przez ukrai�skich dysydent�w i przemycane za granic�. Zw�aszcza "G�os Ukrainy", przynosz�cy relacje o losach wielu nieznanych, �yj�cych w ci�kich warunkach i zapomnieniu dzia�aczy, kt�rzy nie zdobyli takiego rozg�osu, jak bohaterowie wielkich moskiewskich proces�w: Daniel, Siniawski, Or�ow i Szczaranski. Wraz z ka�dym 15 nowym szczeg�em, wyczytanym w tych relacjach, ros�o w nim uczucie nienawi�ci. A� w ko�cu ca�e z�o �wiata uto�sami�o si� w �wiadomo�ci Andrija Dracza ze z�owrogim skr�tem KGB. Mia� jednak do�� poczucia realizmu, �eby unikn�� popadania w prymitywny, skrajny nacjonalizm starszych uchod�c�w oraz istniej�ce w�r�d nich podzia�y i animozje mi�dzy Ukrai�cami wschodnimi i zachodnimi. Odrzuca� te� zaszczepiony g��boko w ich �wiadomo�ci antysemityzm. Wola� uznawa� dzie�a Gluzmana, syjonisty i ukra- i�skiego nacjonalisty zarazem, za prace swego rodaka - Ukrai�ca. Przygl�daj�c si� uwa�nie spo�eczno�ci ukrai�skich uchod�c�w mieszkaj�cych w Wielkiej Brytanii i w Europie, wyr�nia� w niej cztery grupy: or�downik�w j�zykowego nacjonalizmu, kt�rym wystarcza, �e m�wi� i pisz� w ojczystym j�zyku, kawiarnianych nacjonalist�w - wiecznych dyskutant�w, gadaj�cych ca�ymi dniami, ale nie robi�cych absolutnie nic dla sprawy kraju; malarzy narodowych hase�, kt�rych dzia�alno�� irytowa�a tylko gospodarzy wsz�dzie tam, gdzie mieszkali emigranci, ale nie szkodzi�a zupe�nie "imperium z�a", i wreszcie aktywist�w, urz�dzaj�cych demonstracje podczas wizyt moskiewskich dygnitarzy, starannie fotografowanych i notowanych w "archiwach specjalnych" odpowiednich s�u�b, ciesz�cych si� z tego powodu specyficzn�, kr�tkotrwa�� popularno�ci�. Drake odrzuca� wszystkie te grupy i postawy. Trzyma� si� od nich z daleka. Pozostawa� spokojnym, lojalnym obywatelem brytyjskim. Przyby� na po�udnie Anglii, do Londynu, i podj�� prac� jako makler. Jak wielu ludzi wykonuj�cych ten zaw�d, i on mia� swoj� wielk� pasj�, starannie skrywan� przed kolegami. Poch�ania�a ona wszystkie jego oszcz�dno�ci, ca�y wolny czas, ka�dy urlop. Powoli skupi� wok� siebie ma�e grono ludzi, kt�rzy �ywili podobne uczucia. Wyszukiwa� ich starannie. Potem d�ugo obserwowa�. Spotyka� si� z nimi i zaprzyja�nia� stopniowo. Sk�ada� wsp�lne przysi�gi i przyrzeczenia. Zaleca� cierpliwe czekanie na odpowiedni� chwil�. Andrij Dracz mia� bowiem swoje ukryte marzenie i, jak mawia� T. E. Lawrence, by� niebezpieczny, gdy� "�ni� na jawie - z otwartymi oczami". Marzy�, �e kt�rego� dnia on w�a�nie wymierzy moskiewskim w�adcom Ukrainy cios, kt�ry wstrz��nie nimi tak, jak nic dotychczas. Spe�nienie tego marzenia stawa�o si� o jeden krok bli�sze dzi�ki Kamynskiemu. Kiedy jego samolot l�dowa� ponownie w Trapezuncie, Drake by� ju� zdecydowany. Myros�aw Kamynski spogl�da� na Drake'a z wyrazem niezdecydowania na twarzy. - Naprawd� nie wiem, Andrij. Po prostu nie wiem. Pomimo tego, co dla mnie zrobi�e�. A zrobi�e� przecie� tak wiele. Nadal nie wiem jednak, czy mog� ci a� tak bardzo zaufa�. Przepraszam, ale ju� chyba nie potrafi� inaczej. �y�em przecie� dot�d przez ca�y czas w takich warunkach, �e rozumiesz chyba, dlaczego nie mam do nikogo zaufania. - Pos�uchaj, Myros�aw. M�g�by� zna� mnie przez nast�pne dwadzie�cia lat i nie wiedzie� o mnie nic wi�cej ponad to, co wiesz ju� dzisiaj. Wszystko, co ci o sobie powiedzia�em, jest prawd�. Jest te� oczywiste, �e skoro ty nie mo�esz wr�ci� do kraju, powiniene� pozwoli� mi tam wr�ci� zamiast ciebie. Ale musz� mie� tam jakie� oparcie, kontakty. I je�li tylko znasz kogo�, kogokolwiek, kto m�g�by, kto chcia�by... Kamynski w ko�cu zgodzi� si� mu pom�c. - Jest jeszcze tam dw�ch moich ludzi. Nie wpadli razem z innymi, kiedy rozbito moj� grup�, bo tylko ja o nich wiedzia�em. Pozna�em ich dopiero kilka miesi�cy wcze�niej. 16 - Ale czy to na pewno Ukrai�cy i bojownicy naszej narodowej sprawy? - dopytywa� si� niecierpliwie Drake. - Tak, to Ukrai�cy. Ale nasza narodowa sprawa nie stanowi dla nich najwa�niejszej motywacji do walki. Nale�� te� do innego narodu, kt�ry tak�e wiele wycierpia�. Ich ojcowie, podobnie jak m�j, siedzieli przez dziesi�� lat w �agrach, chocia� z innego powodu. S� �ydami. Ale r�wnocze�nie s� te� ukrai�skimi nacjonalistami. - Ale...czy naprawd� nienawidz� Moskwy? Czy pomogliby mi zorganizowa� uderzenie przeciwko Kremlowi? - Tak, nienawidz� Moskwy - odpowiedzia� Kamynsky. - Tak samo, jak ty czy ja. Ich g��wn� inspiracj� jest, jak s�dz�, program Ligi Obrony �yd�w. Du�o o niej s�yszeli przez radio. Ich koncepcja walki jest chyba te� podobna do naszej. Nie chc� d�u�ej biernie znosi� prze�ladowa� i przewiduj� podj�cie akcji odwetowych. - Pozw�l mi wi�c koniecznie nawi�za� z nimi kontakt - nalega� Drake. Nast�pnego dnia rano lecia� ju� do Londynu z nazwiskami dw�ch m�odych bojownik�w �ydowskich ze Lwowa. W ci�gu nast�pnych dw�ch tygodni zapisa� si� na wycieczk� turystyczn� do Kijowa, Tarnopola i Lwowa. Porzuci� tak�e prac� i wycofa� w got�wce ca�e �yciowe oszcz�dno�ci ze swego konta w banku. Nikt nie wiedzia� jeszcze, �e Andrew Drake alias Andrij Dracz wyrusza w�a�nie na swoj� prywatn� wojn� przeciwko Kremlowi. 2 - Diabelska alternatywa 1. Tego majowego dnia nad Waszyngtonem �wieci�o �agodnie grzej�ce s�o�ce. Po raz pierwszy tego roku w po�owie maja na ulicach pojawili si� ludzie w letnich strojach. A pierwsze wspania�e czerwone r�e pojawi�y si� w ogrodzie widocznym za francuskimi oknami Owalnego Gabinetu Bia�ego Domu. Jednak, mimo �e przez otwarte okna do prywatnego biura najpot�niejszego dostojnika tej cz�ci �wiata przenika� �wie�y aromat kwiat�w i trawy, uwag� czterech obecnych tu m�czyzn przyci�g- n�y zupe�nie inne ro�liny, rosn�ce w pewnym odleg�ym, obcym kraju. William Matthews siedzia� w miejscu, w kt�rym siadywali tradycyjnie wszyscy ameryka�scy prezydenci, za szerokim biurkiem, zwr�cony ty�em do po�udniowej �ciany gabinetu. Jego fotel znajdowa� si� dok�adnie na wprost klasycznego, marmurowego kominka b�d�cego centraln� ozdob� p�nocnej �ciany pomieszczenia. Fotel ten by� typowym, seryjnym meblem, jakie mo�na spotka� w wielu gabinetach szef�w korporacji lub innych wysokich urz�dnik�w. Nie mia� nic, co odr�nia�oby go od podobnych mebli, zgodnie z indywidualnymi upodobaniami u�ytkownika, lub nadawa�o mu osobisty charakter. Nie by� robiony na specjalne zam�wienie prezydenta. Ani dostosowany do jego wymiar�w czy przyzwyczaje�. Nie by� te� luksusowy. By� w tym ukryty �wiadomy zamiar. Bowiem "Bili" Matthews - jak, zgodnie z jego osobistym �yczeniem, nazywano go na plakatach wyborczych - podkre�la� zawsze, przede wszystkim w trakcie swych kolejnych zwyci�skich kampanii wyborczych, swoje przeci�tne i zwyczajne, wyniesione z prostego domu gusta i nawyki w sposobie ubierania si� i w doborze przedmiot�w, jakimi si� otacza� i jakich u�ywa� na co dzie�. Dlatego i jego fotel, kt�ry mogli ogl�da� liczni przyjmowani przez niego w Owalnym Gabinecie przedstawiciele r�nych �rodowisk, kt�rych zechcia� osobi�cie do siebie zaprosi�, nie by� ani troch� luksusowy. Jedynie wspania�e antyczne biurko, za kt�rym sta� fotel, by�o meblem odziedziczonym po poprzednikach i przypomina�o o szacownej tradycji 18 Bia�ego Domu - co prezydent zawsze z naciskiem podkre�la�, gdy zamierza� wywrze� odpowiednie wra�enie na jakiej� grupie go�ci z g��bi kraju. Na og� mu si� to zreszt� nie�le udawa�o. Ale Bili Matthews umia� wyra�nie zakre�la� granice mi�dzy propagan- d� wyborcz� a �yciem. Podczas �ci�le poufnych narad z czo�owymi doradcami nigdy nie pojawia� si� poufa�y zwrot "Bili", na kt�rego u�ycie m�g� sobie pozwoli� nawet najskromniejszy wyborca, zwracaj�c si� bezpo�rednio do prezydenta. Tutaj wszyscy m�wili do niego oficjalnie, tytu�uj�c go "Panem Prezydentem". Sam prezydent tak�e pozbywa� si� tu sztucznego, wystudiowanego sposobu m�wienia i przylepionego do ust przymilnego u�miechu wyran�erowanego wy��a, dzi�ki kt�rym uda�o mu si� wcze�niej nak�oni� wyborc�w do wprowadzenia "swojego ch�opa" do Bia�ego Domu. Tu ju� nie by� "swoim ch�opem", o czym doradcy �wietnie wiedzieli. By� cz�owiekiem u szczytu w�adzy. Po drugiej stronie biurka siedzieli sztywno w fotelach z wysokimi oparciami trzej m�czy�ni, kt�rzy tego rana poprosili prezydenta o poufne spotkanie. Spo�r�d tego grona najwi�ksza za�y�o�� i najbli�sze osobiste wi�zy ��czy�y prezydenta z doradc� do spraw bezpiecze�stwa narodowego. W zachodnim skrzydle Bia�ego Domu i w r�nych kr�gach personelu nazywano go kr�tko: "Doktorkiem" lub d�u�ej i dosadniej "Cholernym Polaczkiem". Nie wszyscy tu lubili Stanis�awa Poklewskiego. Nikt jednak nie lekcewa�y� tego m�czyzny o ostrej, zdecydowanej twarzy. Obaj m�czy�ni tworzyli nieco dziwn� par� przyjaci�. Byli tak r�ni od siebie, �e ich blisko�� mog�a wydawa� si� wr�cz niezwyk�a: ha�a�liwy blondyn, protestant z ameryka�skiego Po�udnia, i ciemnow�osy, za- mkni�ty w sobie, ma�om�wny katolik, kt�ry jako ma�y ch�opiec przyw�d- rowa� tu z dalekiego Krakowa. Istota tej bliskiej przyja�ni i wsp�pracy tkwi�a zapewne w tym, �e umys� Poklewskiego - komputer zapro- gramowany w jezuickich szko�ach - okazywa� si� niezawodny tam, gdzie Bili Matthews gubi� si� lub by� ca�kowicie bezradny. Zw�aszcza gdy chodzi�o o zawi�o�ci psychologii Europejczyk�w w og�le, a S�owian w szczeg�lno�ci. Dlatego doradca mia� zawsze swobodny dost�p do Prezydenta i by� ch�tnie i uwa�nie wys�uchiwany przez niego. Wsp�praca z Poklewskim odpowiada�a mu jeszcze z dw�ch innych powod�w: "Doktorek" odznacza� si� �elazn� lojalno�ci� i nie mia� �adnych osobis- tych ambicji politycznych ponad to, by by� nieod��cznym cieniem Billa Matthewsa. Prezydent mia� wobec niego tylko jedno zastrze�enie. Poklewski zbyt otwarcie manifestowa� swoj� pe�n� podejrzliwo�ci wrogo�� wobec Moskwy i jej ludzi i Matthews musia� go wci�� przywo�ywa� do porz�dku w tych sprawach, przy pomocy maj�cego znacznie bardziej wywa�one pogl�dy sekretarza stanu, b�d�cego typowym bosto�czykiem. 19 Ale sekretarza stanu nie by�o na tym nag�ym porannym spotkaniu, zwo�anym na osobist� pro�b� Poklewskiego. Pozosta�ymi dwoma m�- czyznami siedz�cymi naprzeciw biurka prezydenta byli: dyrektor Cent- ralnej Agencji Wywiadowczej, Robert Benson, i niejaki Carl Taylor. Powszechnie uwa�a si� i cz�sto tak�e mylnie si� pisze, �e ca�ym ameryka�skim wywiadem elektronicznym kieruje Agencja Bezpiecze�stwa Narodowego (NSA). Jest to niezgodne ze stanem faktycznym. W istocie NSA kieruje jedynie t� cz�ci� wywiadu elektronicznego, kt�ra ma cokolwiek wsp�lnego z r�nymi technikami audialnymi - pods�uchem telefon�w, nas�uchem radiowym, wychwytywaniem z eteru miliard�w s��w dziennie w setkach j�zyk�w i dialekt�w. Nagrywaniem ich, dekodo- waniem, t�umaczeniem i analiz�. Ale nie zajmuje si� ona satelitami szpiegowskimi. Obserwacja globu za pomoc� technik wizualnych i kamer zainstalowanych na samolotach i co wa�niejsze na kr���cych w kosmosie satelitach nale�a�a zawsze do zada� Krajowego Biura Rozpoznania (NRO), kt�re jest wsp�ln� agend� Si� Powietrznych i CIA. Carl Taylor, w randze dwugwiazdkowego genera�a Wywiadu Si� Powietrznych, by� dyrektorem tego w�a�nie Biura. Prezydent zgarn�� stos le��cych przed nim na biurku zdj�� o najwy�szej ostro�ci i odda� je Taylorowi, kt�ry wsta�, �eby odebra� je i schowa� z powrotem do swojej teczki. - No dobrze, panowie - powiedzia� wolno Matthews - pokazali�- cie mi, �e w jakiej� cz�ci Zwi�zku Radzieckiego, by� mo�e tylko na tych paru hektarach, kt�re wida� na zdj�ciach, pszenica rozwija si� nieprawid- �owo. Ale czego to dowodzi? Poklewski porozumia� si� wzrokiem z Taylorem i skinieniem g�owy da� mu znak, �eby tamten zabra� g�os. Taylor odchrz�kn�� i powiedzia�: - Panie prezydencie, pozwoli�em sobie przygotowa� podgl�d bezpo- �redniej transmisji zdj�� przekazywanych przez jednego z naszych satelit�w systemu Kondor. Czy zechcia�by pan popatrze�? Matthews skin�� g�ow� i obserwowa�, jak Taylor podchodzi szybko ku baterii monitor�w telewizyjnych, umieszczonych w zachodniej, owalnej �cianie gabinetu, pod rega�ami, kt�re specjalnie przebudowano, by pomie�ci� konsol� z odbiornikami TV. Kiedy Owalny Gabinet odwiedzaj� zwykli obywatele lub go�cie, nie maj�cy dost�pu do tajemnic pa�st- wowych, ten ra��co nowoczesny w stylowym wn�trzu rz�d ekran�w znika za rozsuwan� �cian� z tekowej boazerii. Taylor w��czy� pierwszy odbiornik z lewej strony i wr�ci� do biurka prezydenta. Podni�s� s�uchawk� jednego z sze�ciu stoj�cych na nim telefon�w i powiedzia� kr�tko: - Poka�cie nam to. Prezydent Matthews wiedzia�, �e satelity systemu Kondor by�y 20 najnowszym osi�gni�ciem techniki obserwacyjnej i szpiegowskiej. Maj�c pu�ap lotu wy�szy od wszystkich dotychczas stosowanych, u�ywa�y kamer o tak wielkiej precyzji i z�o�ono�ci, �e pozwala�y pokaza� z wysoko�ci dwustu mil zbli�enie obiektu wielko�ci ludzkiego paznokcia, i to poprzez mg��, deszcz, grad, �nieg, chmury i ciemno�ci nocy. Kondory by�y naprawd� najnowsze i najlepsze. Wcze�niej, w latach siedemdziesi�tych, zdj�cia z kosmosu, cho� dobre, dociera�y z op�nieniem. Ka�d� kaset� z na�wietlonym filmem trzeba by�o w odpowiednim punkcie orbity wystrzeli� w specjalnej kapsule ochronnej w kierunku Ziemi. Nast�pnie odnale�� j�. Dostarczy� samolotem do centralnego laboratorium NRO. Wywo�a� i dopiero w�wczas obejrze� na ekranie. Tylko wtedy, gdy satelita znajdowa� si� na odcinku orbity, z kt�rym mo�na by�o uzyska� bezpo�rednie po��czenie z USA lub kt�rej� z ameryka�skich stacji kontrolnych poza granicami Stan�w Zjednoczonych, mo�liwa by�a bezpo�rednia transmisja telewizyj- na. Kiedy jednak satelita przelatywa� dok�adnie nad terytorium ZSRR, od pewnego odcinka lotu krzywa powierzchni globu uniemo�liwia�a bezpo�redni odbi�r sygna��w. Trzeba by�o czeka� na ponowne pojawienie si� satelity na odpowiednim odcinku orbity, by mo�na wznowi� bezpo- �redni� obserwacj� powierzchni Ziemi. Dopiero w lecie 1978 roku naukowcy rozgry�li ten problem przy pomocy specjalnego Parabolicznego Programu Symulacyjnego. Ich kom- putery wykre�li�y wok� ca�ej kuli ziemskiej nies�ychanie zawi�� sie� orbit dla sze�ciu satelit�w systemu, wyposa�onych w kamery kosmiczne, kt�ra mia�a s�u�y� tylko jednemu celowi. Je�li Bia�y Dom �yczy sobie od tej chwili otrzyma� natychmiast obraz rejestrowany przez kt�rego� z satelit�w systemu, nawet je�li znajdowa�by si� on gdzie� daleko za horyzontem, wywo�any podniebny szpieg przesy�a rejestrowany przez siebie obraz do s�siedniego Kondora. A ten z kolei do nast�pnego - po niskich parabolicznych torach - jak koszykarze koz�uj�cy pi�k� r�k� i podaj�cy j� sobie podczas biegu. Na koniec, z satelity znajduj�cego si� akurat nad USA, sygna� kierowany jest wprost na Ziemi�, do centrali Krajowego Biura Rozpoznania, a stamt�d przekazywany specjalnym ��czem do Owalnego Gabinetu. Satelity poruszaj� si� po swych orbitach z pr�dko�ci� ponad 60000 km na godzin�. Nale�y jeszcze uwzgl�dni� sta�e obroty Ziemi i zmian� po�o�enia jej osi wzgl�dem S�o�ca w kolejnych porach roku. ��czna ilo�� oblicze� niezb�dnych do funkcjonowania systemu jest astronomiczna. Tylko komputery s� w stanie sobie z nimi poradzi�. Ju� w 1980 roku prezydent Stan�w Zjednoczonych, po naci�ni�ciu odpowiedniego guzika, m�g� przez dwadzie�cia cztery godziny na dob� obserwowa� ka�dy centymetr kwadratowy powierzchni Ziemi. 21 Matthews czasami czu� si� tym za�enowany w przeciwie�stwie do Poklewskiego, kt�rego specyficzne wychowanie nauczy�o ujawniania najskrytszych, nawet najbardziej osobistych my�li i uczynk�w przed konfesjona�em. Teraz ten konfesjona� zast�pi�y Kondory, spowiednikiem by� za� on sam - cz�owiek, kt�ry kiedy� naprawd� omal nie zosta� ksi�dzem. Ekran zamigota� i o�y�. Genera� Taylor roz�o�y� map� ZSRR na biurku prezydenta i wskaza� palcem odpowiedni obszar. - Obraz, kt�ry pan w tej chwili ogl�da, panie prezydencie, jest przekazywany z Kondora numer pi��. Satelita porusza si� w kierunku p�nocno-wschodnim nad wskazanym przeze mnie obszarem mi�dzy Saratowem i Permem. Matthews przeni�s� wzrok na ekran. By�o na nim wida� przesuwaj�ce si� powoli, zgodnie z kierunkiem lotu satelity, wielkie po�acie Ziemi, kt�rej oko�o trzydziestokilometrowe pasmo obejmowa�a swym zasi�giem kamera. Widziana z satelity Ziemia wydawa�a si� pusta, jak jesieni� po �niwach. Taylor powiedzia� kilka s��w do telefonu. Chwil� p�niej na ekranie pojawi�o si� wi�ksze zbli�enie obrazu rejestrowanego przez kamer� satelity. Widoczne teraz pasmo terenu mia�o ju� tylko oko�o o�miu kilometr�w szeroko�ci. Niewielkie skupisko cha�up ch�opskich by�o wida� przez chwil� po lewej stronie ekranu - by�y to niew�tpliwie zwyk�e drewniane chaty - zagubione gdzie� w bezkresnym stepie. I one znikn�y po jakim� czasie z pola widzenia kamery i z ekranu, na kt�rym w g�rnej cz�ci pojawi�a si� teraz linia szosy. Przesuwa�a si� powoli ku jego �rodkowej cz�ci, �eby pozosta� tam przez kilka sekund, a potem znalaz�a si� znowu poza zasi�giem kamery i poza ekranem. Taylor przekaza� ponownie jakie� polecenia przez telefon. Na ekranie pojawi�o si� teraz nowe zbli�enie. Obejmowa�o pas nie szerszy ni� sto metr�w. Zwi�kszy�a si� ostro�� obrazu. W zasi�gu kamery znalaz� si� na chwil� cz�owiek prowadz�cy przez step konia, ale zaraz znikn��. - Wolniej - powiedzia� Taylor do telefonu. Obraz wycinka terenu widoczny na ekranie zacz�� si� przesuwa� z mniejsz� szybko�ci�. Gdzie� w przestrzeni kosmicznej satelita Kondor kontynuowa� sw�j lot po niezmiennej trajektorii bez jakichkolwiek zmian kierunku, wysoko�ci i pr�dko�ci. Kadrowanie i zmniejszanie szybko�ci odtwarzania rejestrowanego przez kamery obrazu odbywa�o si� na Ziemi, w laboratorium NRO. Teraz na ekranie by�o wida�, jak jaki� rosyjski ch�op, stoj�cy przy pniu samotnego drzewa, rozpina powoli rozporek. Prezydent nie by� znawc� nauk �cis�ych ani technicznych i nigdy nie przesta� odczuwa� pewnego nabo�nego zdziwienia stykaj�c si� z mo�- 22 liwo�ciami, jakie stwarza�y najnowsze osi�gni�cia techniki. Teraz te� zda� sobie spraw�, �e siedz�c sobie rano wygodnie w swoim ciep�ym gabinecie, w ten p�nowiosenny dzie� w Waszyngtonie, obserwuje jakiego� nie- znanego ch�opa, kt�ry gdzie� daleko w odleg�ym zak�tku Ziemi, u st�p Uralu, przystan��, by za�atwi� fizjologiczn� potrzeb�. Sylwetka ch�opa powoli przesuwa�a si� ku do�owi ekranu, a� znikn�a ca�kiem z pola widzenia. Ekran wype�ni�y teraz �any pszenicy zajmuj�ce wiele setek hektar�w tej obcej ziemi uprawnej. - Zatrzyma� - poleci� Taylor. - I dajcie maksymalne zbli�enie. Obraz powoli przestawa� si� przesuwa�, a� wreszcie zatrzyma� si� zupe�nie. Po zatrzymaniu obrazu w kadrze, widocznym na ekranie, obserwowali kolejne zbli�enia. W ko�cu wielki ekran monitora wype�ni�o ca�kowicie dwadzie�cia k�os�w m�odej pszenicy. Wszystkie by�y w�t�e, anemiczne. P� wieku temu, kiedy Matthews by� jeszcze dzieckiem, widywa� podobne po burzach piaskowych na �rodkowym Zachodzie. Spojrza� na swego doradc�. - Stan? - powiedzia� pytaj�co prezydent. Poklewski, kt�ry by� inicjatorem spotkania i pokazu materia�u zarejestrowanego przez satelit�, teraz starannie dobiera� s�owa: - Panie prezydencie, Zwi�zek Radziecki planowa� w tym roku zbiory wszystkich zb� na dwie�cie czterdzie�ci milion�w ton. W tym sto dwadzie�cia milion�w ton pszenicy, sze��dziesi�t j�czmienia, po czterna�cie owsa i kukurydzy, dwana�cie �yta, a pozosta�e dwadzie�cia to ry�, proso, gryka i ro�liny str�czkowe. Podstawowe uprawy stanowi� wi�c pszenica i j�czmie�. Wsta� i obszed� doko�a biurko, na kt�rym wci�� jeszcze roz�o�ona by�a mapa ZSRR. Tymczasem Taylor wy��czy� telewizor i wr�ci� na swoje miejsce. - Oko�o czterdziestu procent ich upraw zbo�owych znajduje si� tutaj, na Ukrainie i Kubaniu, w po�udniowej cz�ci RFSRR - ci�gn�� Poklewski pokazuj�c odpowiednie obszary na mapie. - S� to wszystko oziminy. Pola obsiewa si� we wrze�niu i pa�dzierniku, w listopadzie pojawiaj� si� m�ode p�dy, i wtedy spada pierwszy �nieg. Pokrywa on zasiew i chroni je przed ostrymi zimowymi mro