12903
Szczegóły |
Tytuł |
12903 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
12903 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 12903 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
12903 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Przekład: MAREK SOCZOWKA
NAJEŹDŹCY BŁĘKITNEGO WYMIARU
Tytuł oryginału: Invaders of the Sky-blue Dimension
Ilustracja na okładce: LUIS ROYO
Opracowanie graficzne:
JACEK KRYSZTOPOWICZ
PIOTR CZECHOWSKI
Copyright © 1992 by Jad Anderson
For the Polish translation Copyright © by Wydawnictwo Andor
For this Polish edition Copyright © by Wydawnictwo Andor
Żadna część tej książki nie może być kopiowana
bez pisemnej zgody właściciela praw autorskich
i praw do tłumaczenia
Spis treści
?
Część pierwsza: SATELITA
Prolog
Satelita 9
Rozdział I
Sto milionów lat później 15
Rozdział II
Tajemnicza istota 21
Rozdział III
Przywrócony do życia 25
Rozdział IV
Wymarły świat 31
Rozdział V
Wieczność śmierci 37
Część druga: PLANETA PODWÓJNEGO UKŁADU
Rozdział VI
Pod błękitnym słońcem 45
Rozdział VII
Tajemnicze kości 55
Rozdział VIII
Niewidzialny przeciwnik 67
Rozdział TY
Część trzecia: MIESZKAŃCY DRUGIEJ PLANETY
Rozdział X
Kosmiczny rozbitek 93
Rozdział XI
Spotkanie z Trojnogimi 101
Rozdział XII
Przejście w błękitny wymiar 113
Rozdział XIII
Bitwa z Yargami 125
Rozdział XIV
Więźniowie morza 137
Część pierwsza SATELITA
Prolog
i
Satelita
Ciało Imperatora Teriana XV zamknięte w kosmicznej kapsule, krążyło wokół Valerii w nieskończonej podróży, oddalone od macierzystej planety około dwudziestu tysięcy kilometrów. Tylko próżnia kosmiczna mogła uchronić zwłoki starego władcy przed ostatecznym rozkładem—jego długoletnie badania wykazały to ponad wszelką wątpliwość.
Już od czasów Balgeha IV szukano sposobu ochrony swoich zmarłych przed niszczącym działaniem czasu. Wspaniała sztuka balsamowania zwłok, rozwinięta przez ludzi sprzed zjednoczenia Valerii, została na zawsze zapomniana przez nowych ludzi ery przemysłowej. Jednak nawet balsamy —jak twierdził Terian — okazałyby się bezskuteczne w obliczu milionów lat: ostateczny rozkład ciał tak zabezpieczonych, byłby tak samo pewny, jak w przypadku ich spalenia zaraz po zgonie.
Terian szukał środków pozwalających na zachowanie ciała na zawsze w doskonałym stanie. W końcu jednak doszedł do wniosku, że na Valerii nie ma rzeczy niezmien-
nych — a jedynie tymczasowo ustalone. Przez cały czas, w którym poszukiwał sposobów konserwacji był skazany na niepowodzenie. Wszelkie substancje na Valerii są zbudowane z atomów, które ciągle się łączą i rozpadają, ale same nigdy nie niszczeją. Można zapalić zapałkę, ale jej atomy pozostaną niezmienione, ulatując z dymem, przechodząc w dwutlenek węgla, popiół i kilka prostych substancji. Terian uznał, że niemożliwe jest uzyskanie sukcesu w próbach zastosowania jednego układu atomów — na przykład balsamu konserwującego lub innej mikstury — dla zabezpieczenia przed rozkładem innego układu atomów, jakim jest ciało, gdy wszystkie struktury zbudowane z atomów podlegają zmianom, jakkolwiek powolne by te zmiany nie były.
Wydawało się zatem, że stary władca pożądał rzeczy niemożliwej, sposobu przechowywania martwego ciała do końca czasu, do dnia, w którym Valeria powróci do słońca, z którego się narodziła. Wreszcie jednak, pewnego dnia, zupełnie nagle przyszła mu do głowy odpowiedź na pytanie, które od tak długiego czasu zajmowało jego umysł, zdumiewając go niezwykłymi możliwościami, które przed nim otwierała.
Zamknie oto swoje ciało w rakiecie i wystrzeli w kosmos, aby stało się satelitą Valerii dokąd ta będzie istnieć. Każda substancja wyrzucona w kosmos — rozmyślał Terian — czy to organiczna czy nie, będzie istnieć wiecznie. Wyobraził sobie swoje zwłoki zamknięte w pojeździe kosmicznym, odlatujące w nieskończoną przestrzeń. Pozostałby w doskonałym stanie, podczas gdy na Valerii miliony pokoleń żyłyby i umierały, a ich ciała rozsypywałyby się w proch zapomnianej przeszłości. Pozostałby nie zmieniony do dnia, w którym jego cywilizacja zginie w rzednącej, lodowatej atmosferze, pod blednącym słońcem, umierającego świata. Jego ciało byłoby wtedy tak samo całe i doskonale zachowane w kosmicznym pojemniku, jak w tym dawno zapomnianym dniu, gdy opuściło Yalerię. Cóż za wspaniała idea!
Pozostało jeszcze kilka wątpliwości i wiele niewiadomych. Co będzie, jeśli jego pogrzebowa rakieta wyląduje na jakiejś innej planecie lub przyciągnięta potężną grawitacją słońca wpadnie w płonące objęcia wielkiej kuli ognia? A jeśli pojazd wyleci poza granice układu słonecznego i — dryfując przez miliony lat po nieskończonych morzach kosmicznej przestrzeni — wleci w układ jakiejś innej gwiazdy tak, jak meteory często odwiedzające nasz układ? Może wówczas uderzyć w którąś z planet, albo w samą gwiazdę, może wreszcie zostać pochwycony przez jakieś ciało niebieskie i zostać jego satelitą.
W tym miejscu przyszedł Terianowi do głowy pomysł uczynienia swojej rakiety stałym satelitą Valerii i natychmiast został włączony do jego planu. Wystarczyło obliczyć ilość paliwa potrzebną do wyniesienia rakiety na tyle daleko od Valerii, żeby nie spadła z powrotem na jej powierzchnię i jednocześnie na tyle blisko od niej, żeby przyciąganie Valerii nie pozwoliło pojazdowi opuścić układu słonecznego. Podobna księżycowi, rakieta pozostałaby na zawsze, na orbicie.
Wybrana orbita była oddalona od planety o sto tysięcy kilometrów. Jedynym problemem zdawały się być wielkie meteory pędzące przez kosmos z wielkimi prędkościami. Terian przezwyciężył jednak tę przeszkodę i wyeliminował możliwość spotkania z tymi gwiezdnymi niszczycielami. W rakiecie został zainstalowany generator magnetycznych fal, które odchylały tor wszelkich meteorytów zbliżających się zbytnio do kosmicznego podróżnika.
Podstarzały Terian przygotował się na każdą ewentualność, po czym postanowił odpocząć od swoich trudów, radując się z góry ich zdumiewającymi, niezrównanymi wynikami. Jego ciało nigdy nie ulegnie rozkładowi, a jego kości nie rozsypią się w proch Valerii, z którego wszyscy Valerianie powstali i do którego muszą powrócić. Pozostanie przez miliony lat doskonale zachowane, nietknięte przez
rękę czasu, który mogą wyobrazić sobie tylko astronomowie i geologowie.
Po śmierci Teriana jego następca i spadkobierca, wypełnił ostatnie życzenia i instrukcje starego władcy. Ciało Teriana zostało wysłane w wieczną pielgrzymkę w rakiecie, którą on sam zbudował. Następca zatrzymał tę tajemnicę na zawsze dla siebie.
Od tego czasu minęło wiele pokoleń. Stopniowo ludzkość wymierała, znikając wreszcie całkowicie z powierzchni Valerii, gdzie zastąpiły ją inne formy życia, które same z kolei ginęły, gdy minął ich czas. Lata piętrzyły się w stulecia, millenia, wreszcie miliony, a Imperator Terian XV ciągle trzymał swą samotną wartę wokół Valerii, stopniowo przybliżając się do niej, poddając się opornie potężnemu przyciąganiu.
Sto milionów lat od dnia startu, rakieta krążyła około dwudziestu tysięcy kilometrów ponad powierzchnią planety, zaś martwy glob zbliżał się stopniowo do stygnącego słońca, którego mętna, czerwona kula pokrywała teraz znaczną część nieba. Podobnie do Valerii, która powoli opadała w kierunku słońca, księżyc krążył coraz bliżej swej macierzystej planety, świecąc jak wielki klejnot na nocnym niebie.
Rakieta ze szczątkami Imperatora Teriana XV kontynuowała swą samotną, nieskończoną podróż wokół wielkiej kuli Valerii, która w ogóle przestała się kręcić, wystawiając stale tę samą półkulę ku umierającemu słońcu — kosmiczna trumna w żałobnym orszaku błyszczących gwiazd, w spowijającej ją całunem wiecznej ciszy, kosmicznej przestrzeni. Samotna — o ile czasem nie przeleciał obok z wielką prędkością meteoryt w bezcelowej podróży przez próżnię, wędrując pomiędzy odległymi światami.
Czy satelita będzie podążał swoją trasą do końca świata, czy generator skończy pracę po tylu eonach, czyniąc rakietę ofiarą pierwszego większego meteorytu przelatującego
w pobliżu? Może pewnego dnia powróci na Valerię, ostatecznie poddając się jej przyciąganiu i przyśpieszy w ciasnym łuku, aby rozbić się wreszcie o powierzchnię martwej planety? Czy ciało Imperatora Teriana XV będzie nadal doskonale zachowane, czy też będzie tylko prochem, gdy rakieta zakończy swą podróż?
Rozdział I
?
Sto milionów lat później
Wchodząc w granice układu słonecznego długi, ciemny pojazd mknął w kierunku maleńkiego światełka, znaczącego pozycję czerwonej, mętnej kuli umierającego słońca, które pewnego dnia będzie całkiem ciemne i zimne. Jak olbrzymi meteoryt, przybył do tego systemu planetarnego z innej galaktyki, niezmiernie odległej w nieskończonej przestrzeni kosmosu, lecąc w stronę wielkiej czerwonej gwiazdy z niewyobrażalną prędkością.
We wnętrzu kosmicznego podróżnika pędzącego w stronę odległego centrum systemu, dziwne istoty z metalu, niestrudzenie czuwały przy jego sterach. Statek błyskawicznie przekroczył orbity zewnętrznych planet i mknął w stronę słońca. Ciała obcych były wykonane z metalu bardzo przypominającego stal, podpierane dwoma przegubowymi odnóżami, zapewniającymi właścicielowi możliwość poruszania się. Z górnej części „korpusu" wyrastało sześć metalowych — jak całe ciało — ramion. Nad tym wszystkim zamontowane były dziwacznego kształtu, zwężające się ku górze głowy, wyposażone z każdej strony w oczy z metalowymi powiekami. Istoty mogły dzięki temu widzieć we
wszystkich kierunkach. Pojedyncze oko, wycelowane do góry, było umieszczone w zagłębieniu na górnej części głowy.
Byli to Zolgarowie, z planety, którą nazywali Zolgarius, obracającej się wokół gwiazdy oddalonej o miliony świetlnych lat od tego układu słonecznego. Już kilkaset tysięcy lat wcześniej rozwinęli naukę w stopniu pozwalającym na sięgnięcie po nieśmiertelność i ostateczne uwolnienie się od cielesnych chorób, i różnych niedostatków anatomii istot z krwi i kości. Szukali sposobu na uwolnienie się od śmierci i znaleźli go, ale jednocześnie zniszczyli możliwości rozrodu. Przez kilkaset tysięcy lat nie było w ogóle narodzin i niewiele zgonów w historii Zolgarów.
Te dziwne istoty zbudowały sobie nowe, mechaniczne ciała i drogą operacji przeniosły swoje mózgi do metalowych głów, z których mogły sterować działaniem i ruchami tych nieorganicznych organizmów. Nie zdarzały się przypadki śmierci w wyniku zużycia ciała. Gdy jakaś część mechanizmu się zepsuła, wymieniano ją na nową i tak Zolgarowie mogli żyć wiecznie. Od czasu unowocześnienia maszyn nie zdarzały się prawie wypadki, w których zniszczeniu ulegały głowy wraz z zawartymi w nich mózgami, których nie można było naprawić. Przypadki takie były na tyle rzadkie, że populacja Zolgariusa prawie się nie zmniejszała.
Przybysze z Zolgariusa nie potrzebowali atmosfery i gdyby nie straszliwy chłód przestrzeni kosmicznej, mogliby żyć równie dobrze w próżni, jak na powierzchni planety. Ich metalowe ciała, a szczególnie zapakowane w metal mózgi wymagały jednak nieco ciepła, choć i tak były w stanie funkcjonować w temperaturach, które zabiłyby natychmiast każdą istotę z krwi i kości.
Najpopularniejszą wśród Zolgarów rozrywką była eksploracja Wszechświata. Zapewniała ona im niewyczerpane źródło nowych wrażeń i niegasnące zainteresowanie odkrywaniem różnych środowisk i warunków na planetach, na które przybyli. Wysłano w każdym kierunku setki kosmicz-
nych statków, a wiele z nich było w podróży przez setki lat, zanim powróciły na daleki Zolgarius.
Zolgarański statek wleciał w układ słoneczny, którego planety stopniowo zbliżały się do czerwonej kuli gasnącego słońca. Kilku spośród liczącej około pięćdziesięciu członków załogi, obserwowało planety układu na wielkich ekranach.
Zolgarowie porozumiewali się za pomocą impulsów myślowych.
— Gdzie się udamy? — zapytał jeden z nich, stojąc przy
sterach, innego, stojącego obok i oglądającego ścienną mapę.
— Wszystkie wyglądają na martwe światy, Rariu-
sie 7953 — odpowiedział zapytany — ale druga planeta od
słońca wydaje się mieć atmosferę, w której mogłoby utrzy
mać się życie, zaś trzecia jest interesująca, ponieważ ma
satelitę. Zbadamy wewnętrzne planety na początku,
a później zewnętrzne, jeśli zdecydujemy, że warto.
— Zbyt wiele zachodu bez efektów — stwierdził Ga-rius 127. — Ten układ planetarny oferuje nam niewiele ponad to, co widzieliśmy już tyle razy wcześniej w naszych podróżach. Ta gwiazda jest tak wystudzona, że nie mogłaby utrzymać na swoich planetach typowych form życia, jakie spotykamy zazwyczaj na wyprawach. Powinniśmy byli odwiedzić system z jaśniejszą gwiazdą.
— Mówisz o typowych organizmach — zauważył Xa-rius 879. A co z nietypowymi? Czyż nie znajdowaliśmy życia na planetach zimnych i martwych, pozbawionych zupełnie światła i atmosfery?
— Owszem, znajdowaliśmy — przyznał Garius 127 — ale takie przypadki są niezwykle rzadkie.
— Możliwość wszelako istnieje, nawet w tym przypadku — zauważył Rarius 7953. — Cóż z tego, ż spędzimy bezproduktywnie nieco czasu w tym układzie planetarnym, czyż nie mamy przed sobą nieskończonego życia? Wieczność należy do nas
— Odwiedzimy najpierw drugą planetę — zdecydował
Xarius 879, który był dowódcą tej wyprawy — a po drodze
zbliżymy się do trzeciej, żeby zobaczyć co się da, na jej
powierzchni. Może da się powiedzieć, czy jest tam coś, co
nas interesuje. Jeśli tak, to po zwiedzeniu drugiej planety
wrócimy do trzeciej. Pierwszym światem nie warto si
ę w ogóle przejmować z całą pewnością nie znajdziemy tam
nic godnego uwagi.
Statek z Zolgariusa pędził kursem, który miał go przenieść kilka tysięcy kilometrów ponad Valerią, a później do planety, która leżała bliżej słońca. Gdy zbliżył się do trzeciej planety, zmniejszył prędkość tak, aby członkowie wyprawy mogli obejrzeć ją dokładnie na swoich ekranach.
Nagle jeden z Zolgarów wpadł do pomieszczenia, w którym Xarius 879 oglądał topografię planety poniżej.
— Znaleźliśmy coś! — wykrzyknął.
— Co takiego?
— Inny statek kosmiczny!
— Gdzie?
— Nieco przed nami, na naszym kursie. Idź do obserwatorium, a będziesz mógł obejrzeć go na ekranie.
— W którą stronę leci? — zapytał Xarius 879.
— Zachowuje się dziwnie — odpowiedział inny członek załogi. — Wydaje się okrążać planetę.
— Myślisz, że na tym martwym globie naprawdę jest życie — istoty inteligentne jak my — i że to jest jeden z ich pojazdów kosmicznych?
— Może to inny statek badawczy podobny do naszego, ale z innego świata — padła sugestia.
— Na pewno nie z naszego — powiedział Xarius 879.
Dwaj Zolgarowie razem pośpieszyli do pokoju obserwacyjnego, gdzie inni członkowie załogi w podnieceniu przypatrywali się tajemniczemu pojazdowi, a ich myśli latały jak niematerialne pociski.
.— Jest bardzo mały!
I powolny!
— Może pomieścić bardzo małą załogę — zauważył
ktoś.
-— Nie wiemy jeszcze, jak duże są te istoty — przypomniał inny. — Być może są ich w tym statku tysiące. Mogą być tak małe, że trzeba będzie spojrzeć dwa razy zanim się coś zauważy. Znamy takie przypadki.
— Dogonimy ich niedługo i sprawdzimy.
— Ciekawe, czy nas spostrzegli.
— Jak myślisz, skąd pochodzą?
— Może ze świata pod nami? — padła sugestia.
— Może.
Rozdział II
Tajemnicza istota
?
Zolgarowie zrobili miejsce dla swego dowódcy, Xariu-sa 879, który przyjrzał się uważnie rakiecie przed nimi.
— Czy próbowaliście już porozumieć się z nimi?—zapytał.
— Nie ma odpowiedzi na żaden z naszych sygnałów — padła odpowiedź.
— Zrównajmy się z nim więc—rozkazał dowódca. — Jest na tyle mały, że zmieści się w naszej ładowni i będziemy mogli go prześwietlić, by obejrzeć jakie stworzenia go zamieszkują. Z pewnością są inteligentne skoro zbudowały statek kosmiczny.
Pojazd Zolgarów zwolnił zbliżając się do tajemniczego statku, dryfującego w próżni w pobliżu umierającej planety.
— Cóż za dziwny kształt — zauważył Xarius 879. — Jest
jeszcze mniejszy niż pierwotnie sądziłem.
Wśród Zolgarów zaszło rzadkie zdarzenie. Ogarnęła ich ogromna ciekawość, która nie mogła pozostać nienasycona. Napatrzywszy się dziwnych widoków i jeszcze dziwniejszych stworzeń, przeżywszy wiele niezwykłych przygód na krańcach Wszechświata, zahartowali się i obojętnie przyjmowali większość doświadczeń, które ich spotykały. Trzeba
było wiele, aby wytrącić ich z tego stanu równowagi. Było jednak coś nowego w tym dziwacznym, kosmicznym pojeździe, coś, co podziałało na ich wyobraźnię i być może podświadomość, sugerując, że oto napotkali coś naprawdę niezwykłego.
— Zbliż się do niego — powtórzył Xarius 879 do nawigatora wchodząc do sterowni i patrząc przez przezroczystą ścianę statku w kierunku mniejszego pojazdu.
— Próbuję — odpowiedział nawigator — ale on wydaje się odskakiwać nieco za każdym razem, gdy podejdę do niego na pewną odległość. Nasz statek z kolei nieco się cofa.
— Próbują uniknąć spotkania?
— Nie wiem. Powinni jednak rozwinąć większą prędkość, jeśli chcą to zrobić.
— Może właśnie lecą ze swoją maksymalną i nie mogą już ani trochę przyśpieszyć?
— Spójrz! — wykrzyknął operator. — Widziałeś to? Właśnie znowu od nas odskoczył!
— Nasz statek poruszył się także — powiedział Xar-ius 879. — I widziałem błysk na burcie tamtego statku, gdy odskakiwał.
Wszedł inny członek załogi i odezwał się do dowódcy wyprawy.
— Używają bardzo silnych fal magnetycznych, żebyśmy nie mogli się zbliżyć — poinformował.
— Zneutralizuj je — polecił Xarius 879.
Przybyły przed chwilą Zolgar opuścił sterownię. Nawigator ponownie spróbował zbliżyć się do tajemniczego, kosmicznego podróżnika i tym razem mu się udało. Od burty metalowego cylindra nie nadszedł błysk zabezpieczającego go pola magnetycznego.
Załoga zebrała się teraz w pomieszczeniu, w którym umieszczano różne obiekty wyłowione z przestrzeni kosmicznej. Czekali niecierpliwie, aż burta ich statku otworzy się i wpuści do środka wydłużony, dziwaczny cylinder.
— Włączyć promień penetrujący! — rozkazał Xar-
ius 879. — Zobaczymy, co jest w środku!
Grupa Zolgarów zebrała się wokół pojazdu, którego boki wspaniale lśniły. Z zainteresowaniem oglądali niewielki, bo tylko pięciometrowy statek, który zwężał się nieco w kierunku podstawy. Jego dziób był zaostrzony jak pocisk. Z podstawy wyrastało osiem cylindrycznych wypustek, zaś na burtach z czterech stron przymocowane były stateczniki takie, jakie montowano w bombach planetarnych dla zapewnienia im prostego lotu przez atmosferę. Ze spodu wystawała dźwignia, a na jednej z burt widać było drzwi, które najwyraźniej otwierały się na zewnątrz. Jeden z Zolgarów sięgnął, aby je otworzyć, ale został szybko upomniany przez dowódcę.
— Powstrzymaj swoją ciekawość! — ostrzegł. — Nie
wiemy jeszcze, co jest w środku!
Z aparatu kierowanego ręką innego członka załogi spłynęła na tajemniczy pojazd fontanna światła, spowijając go mglistym oparem. Ściany kapsuły stały się przezroczyste i można było zobaczyć dokładnie, co znajduje się w środku tak, jakby nie istniała żadna zasłona. Zolgarowie, spodziewający się ujrzeć przynajmniej kilka, a być może wiele dziwnych istot, poruszających się po statku, stali zdumieni zastanym widokiem. Było tylko jedno stworzenie, leżące całkowicie nieruchomo, w stanie hibernacji lub martwe. Było niemal dwukrotnie większe niż Zolgarowie. Przez długą chwilę patrzyli na nie w ciszy, po czym dowódca polecił:
— Wyjmijcie go z tego pojemnika.
Wyłączono promienie penetrujące i dwóch Zolgarów pośpieszyło otworzyć drzwi. Patrzyli na znajdujące się wewnątrz ciało cudacznej istoty z czterema kończynami, leżące we wspaniale wyściełanym wnętrzu, przymocowane paskami podtrzymującymi brodę i wszystkie kończyny. Zolgar odpiął je i z pomocą towarzysza wydostał zwłoki z kosmicznej trumny, w której je znaleźli.
— Jest martwy! — oświadczył jeden z Zolgarów po długim, starannym badaniu ciała. — Znajdował się w tym stanie od długiego czasu.
— W jego umyśle są resztki jakichś myśli — zauważył inny.
Jeden z Zolgarów, którego metalowe ciało miało inny odcień niż jego towarzysze podszedł i jego korpus pochylił się nad dziwną istotą przybraną w fantastyczne szaty. Po krótkim badaniu odwrócił się w stronę swoich towarzyszy.
— Chcecie usłyszeć jego historię? — zapytał
— Tak! — nadeszła chóralna odpowiedź.
— Niech więc tak będzie — brzmiała odpowiedź.
— Przenieście go do mojego laboratorium. Wyjmę z niego
mózg i jeszcze raz pobudzę komórki do działania. Damy
mu nowe życie, umieszczając jego mózg w jednym z naszych
metalowych ciał.
Z tymi słowami polecił dwóm Zolgarom zanieść ciało do laboratorium.
Gdy statek krążył wokół trzeciej planety, którą Xar-ius 879 zdecydował się odwiedzić po tym, jak znaleźli tajemniczy statek z jego dziwnym pasażerem, Barius 52, eksperymentator pracował niestrudzenie w swoim laboratorium nad przywróceniem do życia martwych od tak dawna komórek mózgowych. Wreszcie, gdy jego wysiłki uwieńczone zostały sukcesem, umieścił mózg w metalowej głowie i przywrócił mu przytomność. Ciało stworzenia zostało wyrzucone, gdy już odzyskano najważniejszą część — mózg.
Rozdział III
•
Przywrócony do życia
Gdy tylko Terian odzyskał przytomność, owładnęło nim dziwne uczucie. Był chory. Lekarze nie dawali mu szans na przeżycie — powiedzieli mu to otwarcie — ale nie dbał o to, przeżywszy tyle długich, szczęśliwych lat. Może jednak przeznaczone mu było jeszcze pożyć. Ciekawe jak długo spał. Czuł się dziwnie, jakby nie miał ciała. Dlaczego nie mógł otworzyć oczu? Próbował ze wszystkich sił. Przed jego oczami kłębiła się mgła. Były otwarte przez cały czas, ale nic nie widział. To było dziwne. Terian zastanawiał się. Wokół jego łóżka było cicho. Czy wszyscy lekarze i pielęgniarki zostawili go, żeby zasnął — a może umarł?
Niech diabli porwą ten opar kłębiący się przed oczami i przesłaniający widok! Chciał przywołać swego następcę. Próbował zawołać „Derian", ale bez powodzenia. Gdzie były jego usta? Wyglądało na to, że ich nie miał. Czy to delirium? Dziwna cisza — może utracił słuch wraz ze zdolnością do mówienia — i nie mógł niczego wyraźnie zobaczyć. Mgła zmieniła się w plątaninę niewyraźnych obiektów, niektóre z nich poruszały się przed nim.
Uświadomił sobie nagle obecność w swoim umyśle impulsu, który zapytywał go, jak się czuje. Czuł również
inne dziwne myśli, które nadchodziły jakby spoza jego umysłu, ale ta jedna, dotycząca jego samopoczucia uparcie je zagłuszała. Wyglądało to tak, jakby ktoś zwracał się do niego, spróbował więc odpowiedzieć mu, jak dziwnie się czuł. Niestety, odjęta mu najwyraźniej mowa nie wracała, jakkolwiek usilnie próbował. To było bez sensu. Co najdziwniejsze jednak, impuls w jego umyśle zdawał się być usatysfakcjonowany tym wysiłkiem i zadał kolejne pytanie. „Skąd pochodzi?" „Cóż za dziwne pytanie, przecież był w domu—odpowiedział Terian." „Czy zawsze żył tutaj?" „Jasne, że tak."
Wiekowy Terian coraz jaśniej rozumiał swoje położenie. Z początku było to tylko łagodne, bierne zdziwienie własną bezradnością i tajemniczymi myślami przebiegającymi przez jego mózg. Teraz spróbował otrząsnąć się z letargu.
Nagle przejrzał na oczy i cóż za niespodzianka! Mógł patrzeć we wszystkich kierunkach nie obracając głową! Mógł także obejrzeć sufit swojego pokoju! Pokoju? Czy to był jego pokój? Nie, to niemożliwe. Gdzie się znajdował? Co to za dziwaczne maszyny wokół niego? Poruszały się na stalowych nogach, a z ich stalowych ciał wyrastało po sześć metalowych ramion. Jedna z maszyn stała tuż przed nim. Jej ramię wystrzeliło naprzód i potarło o jego głowę. Jak dziwnie odczuł zetknięcie metalu ze swoim czołem! Poddał się instynktownemu impulsowi nakazującemu odtrącić od siebie ręką ten metalowy przyrząd.
To, co uniosło się w odpowiedzi na polecenie z mózgu nie było ręką, lecz sześcioma metalowymi ramionami, które pochwyciły i odsunęły maszynę. Umysł Teriana zachłysnął się widokiem wyników jego starań uwolnienia się od tej dziwnej, nieziemsko wyglądającej istoty. Z wewnętrznym drżeniem spojrzał na swoje ciało, żeby sprawdzić, skąd się wzięły te ramiona i jego zaskoczenie zmieniło się w strach i zdumienie. Jego ciało do złudzenia przypominało poruszające się wokół maszyny! Gdzie się znalazł? Co się z nim tak nagle stało? Pamiętał, jak kilka chwil temu leżał w łóżku,
a jego następca i lekarze pochylali się nad nim oczekując na ostatnie tchnienie. Ostatnimi słowami, jakie pamiętał było lakoniczne stwierdzenie jednego z lekarzy:
— Odchodzi.
Ale najwyraźniej nie umarł. Czyżby tak wyglądało życie po śmierci? Cóż za absurdalny pomysł. A może iluzja wytworzona przez jego umysł? Zdał sobie sprawę, że maszyna przed nim próbuje coś mu przekazać. „Jak to możliwe — pomyślał Terian — skoro nie ma ust?" Robot nie dawał za wygraną. W jego umyśle uformowała się sugestia — pytanie. „Telepatia" — pomyślał.
Stworzenie pytało o miejsce, z którego przybywał. Nie umiał odpowiedzieć —- w jego głowie szalał huragan sprzecznych myśli. Pozwolił zaprowadzić się do przezroczystej ściany, gdzie maszyna wskazała mu coś na zewnątrz. Chodzenie na tych stalowych nogach było dosyć osobliwym doświadczeniem. Spojrzał i o mało nie przewrócił się ze zdumienia.
Patrzył przez kosmiczną próżnię na wielką, cicho i powoli obracającą się planetę. Teraz był pewien, że to jakaś iluzja spowodowała dziwne zachowanie jego oczu i umysłu. Musiał śnić jakiś koszmar. Uważnie przyjrzał się leżącemu w oddali ciału niebieskiemu. Jednocześnie mógł oglądać orszak metalowych stworzeń tłoczących się za nim i zdawał sobie sprawę z telepatycznej konwersacji za jego plecami — albo tuż przed nim. Gdzie miał przód, a gdzie tył? Nie było różnic pomiędzy tyłem, a przodem jego nowego ciała, a oczy miał dookoła całej głowy. Mógł też — jak szybko stwierdził — poruszać się z jednakową łatwością w dowolnym kierunku.
Ta planeta nie była Valerią — tego był pewien. Nie widział żadnego ze znajomych kontynentów. Wielka, czerwona kula umierającej gwiazdy, która wyłoniła się zza burty statku także nie mogła być słońcem jego planety — to było znacznie jaśniejsze.
— Czy przybyłeś z tej planety? — nadszedł impuls myśli od mechanizmu obok.
— Nie — odparł.
Pozwolił następnie dziwnym istotom—przyjął bowiem, że byli istotami rozumnymi, i że w jakiś cudowny sposób przekształcili go na swoje podobieństwo — poprowadzić się przez pojazd, który teraz dopiero mógł obejrzeć w całości. Z całą pewnością stwierdził, że był to statek międzyplanetarny.
Xarius 879 zabrał go do pomieszczenia, w którym wydobyto go z pojemnika znalezionego w kosmosie i pokazał Terianowi długi cylinder.
— To moja rakieta! — wykrzyknął Terian do siebie, choć każdy z Zolgarów odebrał dokładnie jego myśli. — Co ona tu robi?
— Znaleźliśmy w niej twoje martwe ciało — odpowiedział Xarius 879. — Pobudziliśmy twój mózg do działania i umieściliśmy go w maszynie. Twoja stara powłoka została wyrzucona.
Terian stał po prostu, ogłuszony wiadomością.
— Umarłem więc! — wykrzyknął. — I moje ciało
wystrzelono w kosmos, w rakiecie dla zachowania go do
końca czasu! Sukces! Odniosłem nieporównany sukces!
Zwrócił się do Zolgara.
— Jak długo byłem w kapsule? — dopytywał się.
— Skąd niby mamy to wiedzieć? — odpowiedział
pytaniem Zolgar. — Znaleźliśmy twoją rakietę bardzo
niedawno, zgodnie z twoją rachubą czasu nie minął jeszcze
dzień. To nasza pierwsza wizyta w tym systemie planetar
nym i napatoczyliśmy się akurat na twój pojazd. Zatem to
satelita? Nie obserwowaliśmy go dość długo, żeby stwier
dzić, czy tak jest. Z początku myśleliśmy, że to po prostu
inny statek kosmiczny, ale gdy nie odpowiadał na nasze
sygnały, postanowiliśmy to zbadać.
— A więc to jednak była Valeria — zadumał się Terian.
— Nic dziwnego, że jej nie rozpoznałem. Topografia bardzo
się zmieniła. Jak dziwnie wygląda słońce — musiało minąć więcej niż milion lat od kiedy umarłem!
— Wiele milionów — sprostował Xarius 879. — Słońca
takich rozmiarów jak to tutaj, nie wygasają w takim tempie,
jak to sugerujesz.
Rzeczywistość przekroczyła wszelkie obliczenia, jakich Terian dokonał przed śmiercią.
— Kim wy jesteście? — zapytał nagle.
— Jesteśmy Zolgarami z planety Zolgarius, z galaktyki położonej daleko stąd we Wszechświecie.
Xarius 879 opowiedział Terianowi nieco o tym, jak Zolgarowie osiągnęli swój wysoki poziom rozwoju i jak pewnego dnia położyli kres wszelkiej śmierci, ewolucji i urodzinom w swojej rasie, stając się robotami.
Rozdział IV
-
Wymarły świat
— A teraz opowiedz nam o sobie i swoim świecie —
powiedział Xarius 879.
Terian był znany na swej planecie ze swych zdolności krasomówczych, więc zadanie opowiedzenia historii Vale-rii, ewolucji życia i biegu wydarzeń od narodzin cywilizacji po swoją śmierć nie było dla niego zbyt trudne. Zaczął więc opowieść. Telepatyczny sposób wysławiania się przeszkadzał mu nieco z początku, ale po chwili przywykł do niego, ba — stwierdził nawet, że w ten sposób lepiej prowadzi się wykłady! Zolgarowie z wielkim zainteresowaniem wysłuchali długiej relacji.
— Mój następca — zakończył wreszcie Terian — najwyraźniej wykonał moje instrukcje i umieścił zwłoki w rakiecie mej konstrukcji, którą wystrzelił w kosmos, gdzie stałem się satelitą Valerii na wiele milionów lat.
— Czy chciałbyś wiedzieć, jak długo byłeś martwy zanim cię znaleźliśmy? — zapytał Xarius 879. — To byłoby interesujące.
—Oczywiście, bardzo interesujące—odpowiedział Terian.
— Nasz najlepszy matematyk, Carius 79 znajdzie od
powiedź.
Matematyk podszedł do Teriana. Na jednym z jego boków widniało mnóstwo przycisków ułożonych w długie kolumny i kwadraty.
— Jaka jest twoja jednostka miary? — zapytał.
— Jeden kilometr.
— O ile to więcej niż długość twojego pojazdu?
— Moja kapsuła miała pięć metrów długości. Kilometr to tysiąc metrów.
Matematyk przycisnął kilka guzików.
— Jak daleko była twoja planeta od słońca, gdy wystrzelono twój pojazd?
— Sto czterdzieści milionów kilometrów — padła odpowiedź.
— A satelita twej planety — którego nazywasz Verio-nem — jak daleko krążył od Valerii?
— Trzysta osiemdziesiąt tysięcy kilometrów.
— A twoja rakieta?
— Ustaliłem orbitę na około sto tysięcy kilometrów od Valerii.
— Była tylko dwadzieścia tysięcy kilometrów ponad planetą, gdy ją znaleźliśmy — powiedział matematyk przyciskając kolejne klawisze. — Satelita i słońce są także znacznie bliżej twojej planety.
Terian dał mentalnie wyraz swemu zdumieniu.
— Czy wiesz jak długo krążyłeś wokół tej planety w swojej rakiecie? — rzekł wreszcie matematyk. — Od czasu, gdy zacząłeś swoją podróż, planeta, którą nazywasz Valerią obróciła się wokół słońca ponad sto milionów razy.
— Sto — milionów — lat! — wykrzyknął Terian urywanym głosem. — Zatem moja rasa musiała dawno temu całkowicie zniknąć z powierzchni Valerii! Jestem ostatnim przedstawicielem mej rasy.
— Valeria jest teraz martwym światem — wtrącił Xarius 879.
—
-— Rzecz jasna — kontynuował matematyk — ostatnie kilka milionów lat było znacznie krótszych niż wtedy, gdy żyłeś. Orbita Valerii ma obecnie dużo mniejszy promień, a prędkość z jaką krąży wokół słońca wzrosła znacznie ze względu na bliskość gasnącej gwiazdy. Powiedziałbym, że twój rok to mniej więcej cztery razy tyle czasu, ile potrzebuje twoja planeta teraz, aby obiec słońce dookoła.
— Jak wiele dni liczył twój rok?
— Czterysta sześćdziesiąt pięć.
— Teraz planeta w ogóle się nie obraca wokół własnej osi.
— Dziwne, że twoja rakieta tak długo unikała meteorytów — zauważył Carius 79.
— Automatyczne, pole magnetyczne — wyjaśnił krótko Terian.
— To samo, które nie pozwalało nam się zbliżyć do twojej rakiety, zanim go nie zneutralizowaliśmy — powiedział Xarius 879.
— Zmarłeś i zostałeś wystrzelony w kosmos, zanim na Zolgariusie pojawiło się życie — rozmyślał głośno jeden z Zolgarów. — Nasz lud prawdopodobnie jeszcze nie istniał, gdy twój zniknął całkowicie z powierzchni tej planety.
— Posłuchaj, co powie Narius 8374 — powiedział Xarius 879. — Jest naszym filozofem i wprost kocha zajmować się historią życia na Zolgariusie, gdy byliśmy jeszcze stworzeniami z krwi i kości ze śmiercią wiszącą stale nad naszymi głowami. W tamtym czasie rodziliśmy się, żyliśmy i umieraliśmy podobnie do znanych tobie form życia, wszystko w relatywnie krótkim czasie.
— Rzecz jasna, czas nie ma dla nas wcale znaczenia, szczególnie, gdy jesteśmy w kosmosie — dodał Narius 8374. — Nigdy nie liczymy dni podczas naszych ekspedycji, choć w domu, na Zolgariusie takie dzienniki są dokładnie Prowadzone. Przy okazji, czy wiesz jak długo staliśmy tutaj słuchając, jak opowiadałeś historię twojej planety? Nasze mechaniczne ciała nigdy się przecież nie męczą.
—
— Hmm... — zastanowił się Terian, zakładając spory zapas czasowy — rzekłbym, że około pół dnia, choć nie wydaje mi się, żeby minęło aż tyle?
— Słuchaliśmy cię przez pełne cztery dni — odpowiedział Narius 8374.
Terian stanął jak wryty.
— Naprawdę, nie chciałem być aż takim nudziarzem — usprawiedliwiał się.
— Nic nie szkodzi — uspokoił go ktoś. — Twoja historia była bardzo ciekawa i nawet gdyby była dwakroć dłuższa nie byłaby nudna ani nie upłynęłoby nam więcej czasu — przynajmniej pozornie. Czas jest rzeczą względną, a w kosmosie w ogóle nie istnieje — podobnie jak dla ciebie trwająca sto milionów lat przerwa w życiorysie zdawała się tylko krótką chwilą. Było to jasne, gdy dotarły do nas pierwsze twoje wrażenia po przebudzeniu.
— Lećmy na twoją planetę, Valerię—powiedział Xarius 879. — Może znajdziemy tam więcej takich ciekawych wyjątków.
Gdy zolgarański pojazd zbliżał się do planety, którą Terian opuścił sto milionów lat temu, ten ostatni zastanawiał się, jak teraz wygląda Valeria i jakie zmiany zastanie. Wiedział już, że zmieniła się geografia i układ kontynentów. Tyle mógł dostrzec z orbity.
W krótkim czasie statek wylądował na powierzchni planety. Podróżnicy z Zolgariusa oraz Terian wyszli z jego wnętrza na spacer po Valerii, która przestała wirować, wystawiając stale jedną półkulę ku słońcu. Ta półkula była rozgrzana do wysokiej temperatury, podczas gdy przeciwna strona planety, zawsze odwrócona od słońca, zmieniła się w lodowatą, zmarzniętą, martwą pustynię. Badacze z Zolgariusa nie odważyli się zapuszczać zbyt daleko na żadną z półkul, lecz wybrali lądowisko w wąskim, tysiąckilomet-
r0wym pasie oddzielającym zmarzniętą połowę planety od iej spieczonych słońcem antypodów.
Gdy Terian wyszedł z kosmicznego statku wraz z Xariu-sem 879, spojrzał z podziwem na wielkie zmiany, których dokonało sto tysięcy wieków. Powierzchnia Valerii, jej niebo i słońce były tak zmienione, i wyglądały tak niesamowicie. Na wschodzie krwawo-czerwona kula gasnącej gwiazdy, wisiała nad horyzontem rozjaśniając wieczny dzień. Ruch wirowy Valerii ustał całkowicie, więc wisiała bez ruchu na niebie, krążąc wokół swego gwiezdnego rodzica, stopniowo się doń zbliżając. Dwie wewnętrzne planety były już bardzo blisko krwawego klejnotu, który stygnąc utracił swój wspaniały, oślepiający blask. Niedługo obie poddadzą się wielkiemu przyciąganiu gwiazdy i powrócą w płonące objęcia, z których wyszły jako gazowe kule w zapomnianej przeszłości.
Atmosfera niemal zanikła i Terian mógł znakomicie obserwować nadęte cielsko gasnącej gwiazdy. Ze względu na zmniejszoną orbitę Vałerii, słońce wydawało się wielokrotnie większe niż to, które pamiętał z czasów przed swoją śmiercią.
Niebo na zachodzie było atramentowo czarne, znaczyły je tylko niezliczone gwiazdy. Później pojawił się na nim lekki blask, wzrastający stopniowo, aż księżyc w pełni wzniósł się majestatycznie ponad horyzont, rzucając blade, eteralne światło na ginący świat. Był wielokrotnie większy niż pamiętał go Terian. Przyciąganie planety wpływało na satelitę tak, jak na Valerię wpływało przyciąganie słońca, ściągając go stopniowo ku rodzimej planecie.
Posępny krajobraz rozciągający się przed Terianem ukazywał stan, w jakim znalazła się Valeria. Wielka martwa płaszczyzna nie nosiła żadnych śladów kwitnącego na niej w lepszych czasach życia. Ta przygnębiająca, choć piękna sceneria skierowała myśli Teriana w sferę mglistych marzeń i przygniatającej melancholii. Pogrzebowe skojarzenia, jakie nasuwał krajobraz uderzyły go nagle dreszczem straszliwej samotności.
Xarius 879 wyrwał Teriana z letargu. — Poszukajmy dookoła, może uda się coś znaleźć. Rozumiem twoje uczucia związane z przeszłością, ale to musi spotkać prędzej czy później każdy świat, nawet Zolgarius. Gdy nadejdzie ten czas, Zolgarowie znajdą sobie nową planetę. Jeśli będziesz z nami podróżował, przywykniesz do widoków martwych planet tak samo jak do pięknych, pulsujących życiem i energią. Oczywiście, ta planeta jako twoja ojczyzna pozostaje dla ciebie szczególnie ważna, ale to naprawdę jest tylko jeden świat z miliarda.
Terian nic nie mówił.
— Ciekawe, czy można tu znaleźć jakieś ruiny? — zapytał Xarius 879.
— Nie wydaje mi się — odpowiedział Terian. — Pamiętam, jak słuchałem znanego filozofa, mówiącego, że po pięćdziesięciu tysiącach lat każda struktura zbudowana przez człowieka zniknie całkowicie z powierzchni Valerii.
— Miał rację — potwierdził Xarius 879. — Czas jest wielkim niszczycielem.
Przez dłuższy czas Zolgarowie krążyli po posępnej krainie, zanim wreszcie Xarius 879 zdecydował się zmienić miejsce poszukiwań. Statek kosmiczny uniósł się i przemknął na przeciwną stronę Valerii, stale trzymając się strefy cienia, opasującej planetę jak gigantyczny pierścień. Tam, gdzie wylądowali teraz, wyrastało z ziemi wiele stożków z pustymi wierzchołkami.
— Wulkany! — wykrzyknął Terian.
— Wygasłe — dodał dowódca.
Opuszczając statek, pięćdziesięciu lub więcej Zolgarów, włączając Teriana, wyruszyło na badania dziwacznie ukształtowanych szczytów. Terian odłączył się od reszty i wkroczył do jednej z filiżankowatych depresji na szczycie, znikając z oczu swoich towarzyszy, Zolgarów.
Rozdział V
Wieczność śmierci
Był już w pobliżu środka zagłębienia, gdy kruchy w tym miejscu grunt rozstąpił się pod nim i Terian poleciał w mroczną głębię. Upadek zdawał się nie mieć końca. Wreszcie uderzył o coś twardego. Cienka skorupa na szczycie wulkanu załamała się wtrącając go do głębokiego, pustego wnętrza.
Spadał bardzo długo — tak mu się przynajmniej wydawało. Dlaczego nie zginął ani nie stracił przytomności? Obmacał się trzema manipulatorami. Metalowe nogi zmieniły się w poskręcane i połamane kawały metalu, zaś spód metalowego ciała był zniekształcony i pęknięty. Nie mógł się poruszać, a w dodatku połowa jego ramion została zniszczona.
— Jak mam się stąd wydostać? — zastanawiał się Terian. Zolgarowie mogli go w ogóle nie odnaleźć. Co by się wówczas z nim stało? Pozostałby w swej nieśmiertelności — i bezruchu — na zawsze w czarnym brzuchu wygasłego wulkanu, nie mając żadnych szans na wydostanie się. Cóż za okropna perspektywa! Nie mógł umrzeć z głodu, ponieważ Zolgarowie nie jedli: maszyny nie potrzebują pożywienia. Nie mógł nawet popełnić samobójstwa — jedynym sposobem byłoby zniszczenie mocnej, metalowej głowy, a to było niemożliwe w jego obecnym stanie.
Nagle wpadł na pomysł wysłania sygnału myślowego. Czy Zolgarowie odbiorą jego wołanie o pomoc? Zastanawiał się, jaki jest zasięg telepatycznej projekcji. Skupił swą wolę na wezwaniu i powtórzył kilkakrotnie informację o swojej pozycji i położeniu, w jakim się znalazł. Następnie oczyścił swoje myśli, gotów do odebrania odpowiedzi Zolgarów. Nie przyszła żadna. Spróbował jeszcze raz. Znowu cisza. Terian zaczął odczuwać przygnębienie.
To było bez sensu. Telepatyczne sygnały nie dotarły do Zolgarów. Byli zbyt daleko, tak jak ktoś może być poza zasięgiem czyjegoś głosu. Został oto skazany na straszliwą egzystencję! Lepiej byłoby, żeby jego rakieta nie została odnaleziona. Wolałby, żeby Zolgarowie zniszczyli jego ciało, zamiast przywracać go do życia — takiego życia!
Ktoś nagle wtrącił się w jego myśli.
— Jesteśmy tutaj!
— Nie trać nadziei!
Gdyby mechaniczne ciało Teriana było wyposażone w serce, śpiewałoby ono z radości odbierając te myśli. Kilka chwil później w poszarpanej dziurze w kraterze wulkanu, przez którą wpadł do wnętrza, pojawiła się metalowa głowa jednego z Zolgarów.
— Niedługo cię stąd wyciągniemy — powiedział.
Terian nie widział jak to robili, ponieważ stracił przytomność pod dziwnym promieniem błękitnego światła, którym oświetlili jego więzienie. Gdy odzyskał zmysły był na pokładzie statku kosmicznego.
— Gdybyś spadł i rozgniótł swoją głowę, byłoby już po tobie — powitał go Xarius 879. — Na szczęście możemy cię jeszcze zreperować. Będziesz jak nowy.
— Dlaczego nie odpowiedzieliście za pierwszym razem, gdy was wezwałem? — zapytał Terian. — Nie słyszeliście mnie?
—Słyszeliśmy i odpowiedzieliśmy ci, ale ty nie słyszałeś nas. Twój mózg różni się nieco od naszych i choć możesz wysyłać
fale myślowe tak daleko jak my, nie możesz ich odbierać i równie dużej odległości.
— Jestem wrakiem — powiedział Terian patrząc na swoje powyginane kończyny, sparaliżowane manipulatory i zniekształcone ciało.
— Naprawimy to — padła odpowiedź. — Masz duże szczęście, że twoja głowa nie została uszkodzona.
— Co ze mną zrobicie? — zainteresował się Terian. — Przeniesiecie mój mózg do innej maszyny?
— Nie, to nie będzie konieczne. Weźmiemy tylko twoją głowę i umieścimy na innym korpusie.
Zolgarowie natychmiast wzięli się do pracy i wkrótce zdjęli głowę Teriana z korpusu, który rozbił spadając do krateru wulkanu. Przez cały czas tej bezbolesnej operacji Terian utrzymywał myślową konwersację z „lekarzami". Nie minęło wiele czasu, a jego głowa została zamontowana na nowej maszynie i mógł kontynuować eksplorację. W trakcie tej wymiany statek zmienił swą pozycję. Gdy znowu wychodzili na zewnątrz, Xarius 879 dotrzymywał towarzystwa Terianowi.
— Muszę mieć na ciebie oko — powiedział. — Będziesz
się pakował w coraz to nowe kłopoty, zanim nie przy
zwyczaisz się do metalowego ciała.
Terian jednak rozmyślał właśnie intensywnie. Bez wątpienia te dziwne istoty, które znalazły go w kosmicznej pustce i przywróciły do życia chciały, aby podróżował z nimi i stał się Zolgarem. Czy chciał tego? Nie mógł się zdecydować.
Zapomniał jednak, że Zolgarowie mogli czytać w jego najbardziej prywatnych myślach.
— Chcesz pozostać samotny na Valerii? — zapytał Xa-rius 879. — To twoje prawo, jeśli naprawdę tego pragniesz.
— Nie wiem — odpowiedział Terian.
Patrzył na proch u swoich stóp. Był on prawdopodobnie pozostałością po jego cywilizacji i wielokrotnie zmieniał się
od czasu jej zniknięcia z powierzchni Valerii w inne struktury — dziwne formy życia, które po niej nastąpiły. To było prawo atomów, które nigdy nie umierały. Teraz miał w swoim zasięgu wieczne istnienie. Mógł być nieśmiertelny, jeśli tylko chciał! Byłaby to nieśmiertelność wypełniona wspaniałymi przygodami w nieskończonym Wszechświecie, pomiędzy galaktykami, miliardami gwiazd i planet.
Zawładnęło nim uczucie samotności. Czy może znaleźć szczęście pomiędzy tymi istotami z obcego, odległego świata
— Zolgarami? Byli uprzejmi i troszczyli się o niego. Czegóż więcej mógł oczekiwać? Rosła w nim jednak tęsknota za jego własnym gatunkiem.Cóż mógł uczynić? Czy to nie było bez sensu? Życie dawno temu zniknęło z powierzchni Valerii
— miliony lat wcześniej. Ciekaw był, co znajdowało się poza granicami śmierci — prawdziwej śmierci, gdy ciało rozkłada się i niszczeje, aby obrócić się w proch i zmienić w inne układy atomów.
Zaczął się zastanawiać, czy naprawdę był martwy przez te sto milionów lat — przypuśćmy, że był to tylko stan hibernacji. Pamiętał współczesnego sobie mędrca, który utrzymywał, że ciało wcale nie umiera wtedy, gdy uznajemy człowieka za martwego. Zgodnie z jego twierdzeniem komórki ciała nie umierały w chwili, w której ustawało oddychanie, bicie serca i krążenie krwi, lecz trwały w stanie przypominającym życie przez kilka dni, szczególnie komórki w kościach, które ginęły ostatnie.
Może, gdy został wystrzelony w swej rakiecie w kosmos zaraz po śmierci, wpływ próżni zatrzymał powolną śmierć jego komórek i utrzymał go w stanie hibernacji przez kolejne miliony lat? A gdyby naprawdę umarł—niszcząc swój mózg? Co następowało po prawdziwej śmierci? Czy był to poziom egzystencji lepszy niż mogli mu zaofiarować Zolgarowie? Czy odkryłby na nowo ludzkość, czy też przeniosła się ona dawno na jeszcze wyższe poziomy egzystencji lub w kolejne stadia reinkarnacji? Czy za tajemniczymi wrotami śmierci istniał
czas? Jeśli nie, mógłby dołączyć do dusz ludzkiej rasy. Czy naprawdę był martwy przez cały ten czas? Jeśli tak, wiedział, czego oczekiwać gdyby naprawdę zniszczył swój mózg. Nicość!
Ponownie poczuł nagły przypływ samotności i melancholii. W desperacji zdecydował, że znajdzie najbliższe urwisko i rzuci się zeń głową w dół. Człowieczeństwo wzywało — żaden człowiek nie mógł mu towarzyszyć. Jego metalowe nogi zaniosły go szybko nad brzeg pobliskiej przepaści. Dlaczego nie postawić na życie po śmierci? Xarius 879, rozumiejąc jego myśli nie próbował go powstrzymać. Zamiast tego cierpliwie czekał.
Gdy Terian stał nad brzegiem rozpadliny, zastanawiając się nad skokiem, który przeniósłby go na inny poziom egzystencji — albo w nicość, dosięgną! go myślowy przekaz Xariusa 879, naładowany mądrością zdobytą na wielu planetach, przez wiele tysięcy lat doświadczeń.
— Czemu chcesz skoczyć? — zapytał Zolgar. — Umierający świat pobudził chorobliwie twoją wyobraźnię. Wszystko to jest konsekwencją stanu twego umysłu. Uwolnij swoje myśli od tego hipnotycznego wpływu i chodź z nami zwiedzać inne światy, wiele z nich jest nowych i pięknych. Poczujesz wielką różnicę.
— Czy pójdziesz z nami?
Terian zastanawiał się przez chwilę, opierając się impulsowi nakazującemu rzucić się w dół pochyłości, ku zapraszającym skałom daleko w dole. Wreszcie poddał się słowom dowódcy. Odchodząc od brzegu klifu dołączył z powrotem do Xariusa 879.
— Pójdę — oznajmił.