12836
Szczegóły |
Tytuł |
12836 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
12836 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 12836 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
12836 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Nat Schachner
Wczoraj, Dzi�, Jutro
Kleon sta� na skraju d�ungli i spogl�da� na b��kitn� zatok�.
Wielka trirema o spi�trzonych wysoko rz�dach wiose� pali�a
si� pot�nym p�omieniem. Dym z trzeszcz�cej po�ogi wznosi�
si� ku tropikalnemu s�o�cu, p�omienie chwilami liza�y ju�
ruf�, by za chwile wr�ci� i ze zdwojon� furi� zaatakowa�
pos�g Posejdona, kt�rego drewniana broda i ostry tr�jz�b
zdobi�y wysoki dzi�b statku.
Kiedy zw�glony pos�g zachwia� si� i run�� do morza, Kleon
pochyli� g�ow�, szepcz�c stare modlitwy Homera. To by�
omen, znak dla niego, �e nigdy ju� nie ujrzy znajomych
winnic i drzewek oliwnych, �e nigdy ju� nie b�dzie wi�d�
dysput z filozofami, �e nigdy nie us�yszy, jak boski
Aleksander daje Macedo�czykom rozkaz do ataku na perskich
wrog�w.
Powoli dogasa�y zgliszcza, cich� odg�os trzeszcz�cych w
p�omieniach belek. Za plecami Kleona, w�r�d niezwyk�ych,
pokrytych pi�knymi kwiatami drzew skry�a si� za�oga statku.
Sk�adali si� na ni� nie jego ziomkowie, lecz ciemnosk�rzy
Egipcjanie z Teb, kt�rych pot�ny Aleksander wcieli� do
swojej floty, kiedy szykowa� si� do wyprawy przeciw
w�adcom Arabii i Indii.
�ciskali niepewnie w��cznie, przygotowuj�c si� na atak
straszliwego gniewu ich m�odego dow�dcy, wiedz�c, �e
dopu�cili si� nikczemnej zdrady, a mimo to wcale nie �a�uj�c
tego, co uczynili. Ich spojrzenia kierowa�y si� �akomie w
kierunku stoj�cych na uboczu kobiet, kt�re znale�li w tym
niezwyk�ym kraju, gdzie nad g�ow� �wieci�y obce gwiazdy, a
ziemia mog�a dostarczy� �ywno�ci, schronienia i wszystkiego,
co do �ycia by�o potrzebne. Kobiety by�y wysokie, zgrabne i
szczup�e, mia�y sk�r� koloru, miedzi i �miej�ce si� oczy, kt�re
dla �eglarzy, od wielu ksi�yc�w pozbawionych cho�by
widoku dziewczyny, stanowi�y i�cie cudowne zjawisko.
Czemu� mieliby rezygnowa� z tych �wie�o zdobytych
rozkoszy, Temu� mieliby opuszcza� tych przyjaznych im
ludzi nazywaj�cych siebie w swym �piewnym j�zyku Majami
i znowu powierzy� swoje �ycie niespokojnemu Oceanusowi,
�egluj�c po nim w stron� zachodz�cego S�o�ca? By�oby to ju�
tylko kuszeniem bog�w. Tym razem, byli o tym przekonani,
ich ko�ci zgni�yby w mrocznych otch�aniach bezdennego
morza albo ich statek run��by z kraw�dzi �wiata prosto w
paszcze Chaosu.
O nie, wystarczaj�co d�ugo ju� nara�ali si� na gniew
duch�w morza. Prze�yli jedynie dziki opiece Izydy i Ozyrysa,
kt�rzy chronili ich bezustannie od chwili, kiedy wielki wiatr
oddzieli� ich na Oceanie Indyjskim od p�yn�cej wzd�u�
wrogich brzeg�w floty Nearchusa, admira�a wielkiego
Aleksandra. Zostan� tutaj, w�r�d ludu, kt�ry uzna� ich samych
i ich jasnow�osego dow�dce za przyby�ych zza morza bog�w.
Czy� bowiem nie padli wszyscy na kolana i nie oddawali czci
boskiej Kleonowi, kiedy ich trirema wp�yn�a do tej
fantastycznej zatoki? Czy� nie pokazywali go sobie,
nazywaj�c go jakim� dziwnym imieniem, zupe�nie jakby go
od dawna oczekiwali? Quetzal - tak ono brzmia�o
Lecz Kleon, zawzi�ty w swym greckim uporze, po miesi�cu
odpoczynku w powiewach aromatycznych wiatr�w, po
uzupe�nieniu zapas�w �ywno�ci i wody, rozkaza� im wraca�
do wiose�, by raz jeszcze stawi� czo�a niebezpiecze�stwom,
kt�rym ju� raz tylko cudem uda�o im si� umkn��. Jedyn�
odpowiedzi� na ich protesty by�a cienka kreska zaci�ni�tych
ust.
A wiec spalili statek! Nie uda si� Kleonowi, z ca�� jego
greck� wiedz�, ze wszystkimi magicznymi sztukami, jakich
nauczy� si� od perskich i hinduskich czarownik�w, czy od
zamieszkuj�cych jaskinie Dachu �wiata jednookich
Antropofag�w, zmusi� ich do podj�cia ponownej walki z
falami.
Jednak, poniewa� by� ich dow�dc�, a oni jedynie egipskimi
niewolnikami, poniewa� mia� b�yszcz�c� zbroje i potrafi�
zadawa� okrutne razy swym przytroczonym do biodra
kr�tkim, macedo�skim mieczem, kryli si� miedzy drzewami i
nie bardzo wiedzieli, co pocz��, cho� by�o ich stu, a on jeden.
Tymczasem m�ody Grek, przypominaj�cy w swej
straszliwej zbroi boga S�o�ca, nie wykona� najmniejszego
ruchu. Trirema by�a ju� tylko zanurzonym w spokojnych
wodach zatoki martwym wrakiem. Smukli, czarnow�osi
Majowie patrzyli z uwielbieniem na obcego, kt�rego powitali
jako Quetzala. Nawet r�nokolorowe ptaki, zdaj�ce si�
przedrze�nia� ludzi swymi ochryp�ymi g�osami, zamilk�y
niespodziewanie.
Sternik Hotep zbli�y� si� nie�mia�o.
- Nie b�d� na nas z�y, szlachetny Kleonie - poprosi�. -
Zrobili�my to, co uwa�ali�my za najlepsze. W�r�d tych ludzi
jeste�my jak bogowie. Po co p�yn�� zn�w przez morze, by
walczy� z okropnymi potworami, by cierpie� g��d i
pragnienie, by otrze� si� o straszliwe kraw�dzie �wiata i
wr�ci� z powrotem do niewoli, do zginaj�cej nam grzbiety
har�wki, do �wistu bicza nadzorcy?
Kleon odwr�ci� si� powoli.
- Dla was to rzeczywi�cie najlepsze rozwi�zanie-powiedzia�
z gorycz�. -Jeste�cie przecie� Egipcjanami, niewolnikami. Nie
b�dziecie widzieli dla siebie �adnej ujmy w zbrataniu si� z
mieszka�cami tego kraju. Nauczycie ich tego, co sami
potraficie i bodziecie z tego zadowoleni. Ja jednak jestem
Grekiem, a oni to barbarzy�cy. Nie mam zamiaru sp�dzi�
reszty �ycia w�r�d takich jak oni - i wy. �ycie albo jest
bezcenn� sk�adnic� noumen�w, metafizycznej my�li, z kt�rej
nale�y czerpa�, albo jest niczym. Po tamtej stronie �wiata
pot�ny Aleksander kroczy ku nowym triumfom, g�osz�c
greck� kultur�, tutaj za� panuje stagnacja, umys�y tych ludzi
nie znaj� nauki ani szlachetnej filozofii. Powied� mi, Hotepie,
c� ja, Grek, mog� mie� z nimi, czy cho�by z wami,
wsp�lnego?
Egipcjanin schyli� pokornie g�owo. Nie czu� urazy. W
dawnych czasach jego nar�d by� bardzo pot�ny, ale �wiat
poprzewraca� si� do g�ry nogami i starzy bogowie musieli
ust�pi� miejsca nowym. I w�a�nie dlatego on i jego
towarzysze postanowili sp�dzi� na tej ziemi reszto dni, jakie
dane im bodzie prze�y�.
- Czego oczekujesz od nas, wielki Kleonie? - zapyta�.
Grek spojrza� na niego z namys�em, potem popatrzy� na
ocean, na zw�glony wrak triremy, obrzuci� wzrokiem
przestraszon� za�og�, miedzianosk�rych tubylc�w i skierowa�
spojrzenie dalej, ponad niezg��bion� d�ungl�, a� do b��kitnych
g�r wyznaczaj�cych kr�gos�up interioru. Ze sto�kowatego
szczytu wydobywa� si� leniwie dym. W niebieskich oczach
Kleona pojawi� si� niezwyk�y b�ysk. Kiedy odezwa� si�
ponownie, zdawa� si� m�wi� raczej do siebie, a nie do Hotepa.
- Gdy Aleksander opu�ci� Persepolis i d�ugie, okrutne
miesi�ce maszerowa� do Indusu tajemniczymi krajami Azji,
zamieszka�ymi przez jeszcze bardziej tajemnicze ludy,
poprowadzi� nas przez szczyt �wiata. Natrafili�my tam na
uczonych, �wi�tych ludzi, tak starych, tak zniszczonych
dzia�aniem czasu, i� zaiste, wygl�dali na tych, za kogo si�
podawali - na �wiadk�w dawnych wiek�w, kiedy Ziemia
pokryta by�a lodem, a Zeus jeszcze si� nie narodzi�.
Sp�dzi�em z nimi troch� czasu, Hotepie, a oni otworzyli
przede mn�, ciekawym poszukiwaczem wiedzy, swoje
umys�y. Opowiedzieli mi o Ziemi sprzed nadej�cia lod�w,
kiedy to �wiat by� jeszcze m�ody, a na niego�cinnych teraz
wzg�rzach �wie�a ziele� s�siadowa�a z murami pot�nych
miast. Opowiadali mi z dum� o budowniczych wspania�ej
cywilizacji, dawno ju� zapad�ej w nico��. Z ca�� pewno�ci�
wiedz� sw� przewy�szali nawet samego Arystotelesa.
Twierdzili, �e kiedy lody napiera�y nieuchronnie od strony
Bieguna P�nocnego, ca�a ich cywilizacja zgin�a, ale kap�ani
posiedli tajemn� wiedz�, kt�ra umo�liwi�a nielicznym z nich
zamurowa� si� w jaskiniach, gdzie spoczywali przez d�ugie
stulecia, wyniszczeni, lecz nie�miertelni, by obudzi� si�
dopiero wtedy, kiedy jak obliczyli to dzi�ki swej ogromnej
wiedzy, lody ust�pi�, wracaj�c do zimnych obszar�w P�nocy.
Stosuj�c si� do nauk sofist�w sceptycznie odnios�em si� do
opowiedzianej mi historii, ale zaprowadzono mnie do
zamkni�tych piecz�ciami jaski�, do kt�rych mog�em zajrze�
dzi�ki tajemniczemu przyrz�dowi i oto ujrza�em tych, kt�rzy
jeszcze spali. Ci, jak mi powiedziano, postanowili obudzi� si�
w jeszcze p�niejszych czasach, by pozna� smak odleg�ej
przysz�o�ci. Tysi�c lat musi jeszcze min��, nim porusz� si� i
zaczerpn� tchu.
- Nie do wiary - mrukn�� uprzejmie Hotep.
Zamy�lona twarz Kleona nie zmieni�a swego wyrazu.
- Przekazali mi ten sekret - powiedzia� w zadumie. - A
widok g�ry, kt�rej wn�trze dr�y od g�osu Tytan�w i gdzie
hucz� m�oty kuj�cych pioruny Cyklop�w, przypomnia� mi
ow� historie.
Nagle skrzy�owa� ramiona. Gdy si� odezwa�, jego g�os mia�
si�� jak wtedy, gdy prowadzi� sw�j oddzia� do boju.
- Hotepie i wy, niewolnicy! S�uchajcie, co mam wam do
powiedzenia!
Przeszy� ich ton jego g�osu, zbli�yli si� pos�usznie wszyscy,
zapominaj�c o tym, �e jest ich przecie� stu, a on tylko jeden.
- Tak jest, �askawy panie! - odpowiedzieli ch�rem.
- Pope�nili�cie nikczemny czyn. Jeste�cie byd�em i ten
gnu�ny kraj razem z jego gnu�nymi mieszka�cami w pe�ni
zaspokoi wasze ograniczone potrzeby. Ja jednak jestem
Grekiem i dusza moja musi zawsze p�on�� jasnym, czystym
p�omieniem, bo inaczej �ycie nie mia�oby dla mnie �adnego
sensu. Nie mam zamiaru sczezn�� w�r�d barbarzy�c�w. Je�eli
chcecie zatem, bym wam przebaczy�, musicie jak
najdok�adniej wykona� to, co wam ka��.
Hotep, zacisn�wszy d�o� na drzewcu w��czni, wr�ci�
ukradkiem do swych towarzyszy. Czy�by ten Grek powzi��
szalony zamiar zbudowania z pot�nych pni drzew nowej
triremy? Je�eli tak, to raczej...
Kleon zdawa� si� nie dostrzega� wrogiego poruszenia w�r�d
za�ogi.
- Ja tak�e postanowi�em zmierzy� si� z przysz�o�ci� - rzek�.
Dzie� dzisiejszy jest ju� dla mej duszy tylko pust� amfor�.
Pragn� skosztowa� wina z czary dni, kt�re dopiero nadejd�.
Zamkn� si� w jaskini, jak kap�ani z Dachu �wiata i uczyni�
wszystko tak, jak mnie nauczyli. Kto wie, jak dziwne i
wspania�e rzeczy ujrz� po drugiej stronie przepa�ci czasu!
W��cznie wysun�y si� ze zmartwia�ych nagle r�k, czarne
brody opad�y w zdumieniu, poruszone g�osy wzywa�y na
�wiadk�w Horusa i Amona-Ra. Miedzianosk�ry lud,
nie�wiadom, o czym m�wi m�ody b�g, kuli� si� pod jego
p�omiennym spojrzeniem i hucz�cym jak wzburzone morze
g�osem.
- Panie, czy� oszala�?! - wybuchn�� Hotep. - Te magiczne
opowie�ci otumani�y tw�j umys�. Oszukano ci�! To
niemo�liwe, �eby...
- Wystarczy - przerwa� mu ostro Kleon - �e ja chc� tego.
Dotkn�� znacz�co r�koje�ci swego miecza.
W poruszeniu, jakie ogarn�o za�ogo, nie czu� by�o
sprzeciwu. Czemu nie mieliby pos�ucha� rozkazu szalonego
Greka? Uwolni� si� za jednym zamachem i od
odpowiedzialno�ci za zdrado, jakiej si� dopu�cili, i od
wisz�cej nad nimi gro�by zemsty. Do�yj� kresu swych dni
w�r�d tych �agodnych ludzi, wezm� za �ony ich kobiety i po
rozlicznych trudach i cierpieniach pogr��� si� w s�odkiej
bezczynno�ci. Je�eli ten Grek chce da� si� poch�on��
trzewiom Ziemi niech tak czyni i niech czeka tam na
fantastyczn� przysz�o��, o kt�rej m�wi�.
Wykonanie tego zadania zaj�o bez ma�a rok. Prowadzeni
�elazn� r�k� Kleona cz�onkowie jego za�ogi i ci pos�uszni
nazywaj�cy siebie Majami ludzie spisali si� znakomicie.
Teraz, kiedy klamka ju� zapad�a, Kleon w dzie� i w nocy
rozmy�la� nad tym, co go czeka i coraz pilniej mu by�o do
obiecanej przez m�drc�w z Dachu �wiata przysz�o�ci.
Potrzebny by� mu wulkan, w komorze bowiem, w kt�rej
mia� zosta� zamurowany, nieodzowna by�a obecno��
wytwarzanych w ku�niach Cyklop�w gaz�w. B��kitny sto�ek,
z kt�rego bezustannie wznosi�a si� ku niebu struga dymu
znajdowa� si� w odleg�o�ci mniej wi�cej pi��dziesi�ciu
stadi�w od wybrze�a. Rozkaza�, by oczyszczono podn�e
g�ry, a jego Egipcjanie wznie�li tam dla niego ma�� piramido,
wzorowan� na piramidzie faraona Cheopsa. Wykonuj�cy
najci�sze prace tubylcy mozolili si� z ch�ci�, niczym uleg�e,
nawyk�e do swych obowi�zk�w zwierz�ta. We wn�trzu
piramidy pozostawiono komor�, topornie wykut� w kamieniu,
ale mog�c� przetrwa� tysi�clecia, nieczu�� na wszelkie
wp�ywy zewn�trznego �wiata. Kamienne szyby wentylacyjne
po��czy�y pomieszczenie z ognistym wn�trzem g�ry, tak, by
za pomoc� zmy�lnego systemu zawor�w i popychaczy mo�na
by�o wype�ni� je zmieszanymi w odpowiednich proporcjach
siarkowymi oparami.
Potem Kleon zaj�� si� swymi sekretnymi przygotowaniami.
Ze sk�rzanej kurty, kt�r� nosi� pod zbroj�, wyj�� o�owian�
kul�, otrzyman� wraz z odpowiednimi instrukcjami od
m�drc�w z Dachu �wiata. W jej wydr��onym wn�trzu
znajdowa�a si� b�yszcz�ca, ja�niej�ca �ywym ogniem
substancja. Ogniem, kt�ry wypali� si� mia� dopiero po
tysi�cach lat.
Kleon, trzymaj�c ostro�nie kul�, przygotowa� znajduj�cy
si� w niej mechanizm. Po jego uruchomieniu na powierzchni
kuli pojawi� si� niewielki otw�r, o �rednicy tak dobranej, by
pochodz�ce z zawartej w jej wn�trzu substancji
promieniowanie wyczerpa�o si� po up�ywie dziesi�ciu tysi�cy
lat. B�d�c Grekiem nie wiedzia�, rzecz jasna, �e trzyma w r�ku
uncj� czystego radu, kt�rego sekret otrzymywania z
niekt�rych jego soli znany by� przedlodowcowej cywilizacji,
lecz zgin�� wraz z ni� i nikt o nim w odrodzonym �wiecie nie
wiedzia�.
Potem, jak go nauczono, przygotowa� dla siebie wygodn�
nisz�, upewniwszy si� przedtem, �e przygotowane przez
Hotepa ruchome g�azy opadaj� dok�adnie w przeznaczone dla
nich miejsca, odcinaj�c tym samym komor� od zewn�trznego
�wiata. Nad sekretn� spr�yn�, kt�ra uruchamia�a g�azy,
umie�ci� ma�y kr��ek wielowarstwowej, fosforyzuj�cej
substancji, tak�e dar od m�drc�w z Dachu �wiata. Na ten
kr��ek w�a�nie mia�o pada� promieniowanie z kulki radu.
Powiedziano mu, �e pot�ne promieniowanie �wi�tej kuli
zniszczy jedn� warstewk� kr��ka w przeci�gu tysi�ca lat.
Kleon zdar� wi�c zb�dne, zewn�trzne warstwy, pozostawiaj�c
ich dok�adnie dziesi��. Kiedy promieniowanie przedrze si�
wreszcie przez ostatni�, dziesi�t� warstw�, spr�yna p�knie,
g�azy obr�c� si� w swoich le�yskach, wpuszczaj�c �wie�e
powietrze z zewn�trz, kt�re wyprze usypiaj�c� mieszanin�
wulkanicznych gaz�w i on, Kleon, obudzi si� wtedy jakby z
kr�tkiej, pozbawionej sn�w drzemki i wyjdzie w oddalon� o
10 000 lat przysz�o��.
Pr�bowano wyt�umaczy� mu, na czym dok�adnie polega
dzia�anie promieniowania czystego radu na specjaln�
mieszanin� tlenk�w siarki, chlorowodorowych kwas�w,
siarczk�w i w�glowodor�w, z kt�rych sk�adaj� si� gazy
wulkaniczne, ale chemia nie by�a akurat t� nauk�, w kt�rej
Grecy mieliby jakiekolwiek upodobanie, czy cho�by
podstawowe wiadomo�ci. Kleonowi wystarczy�a informacja,
�e produkty tego dzia�ania wp�ywaj� w specyficzny spos�b na
tkanki i organy ludzkiego cia�a. Zatrzymywa�y one procesy
�yciowe, dzi�ki czemu z niezakrzep�� krwi� w �y�ach i ci�gle
�wie�ym, j�drnym cia�em doczeka� mo�na by�o wieczno�ci.
Wreszcie nadszed� �w dzie�. Kleon czu�, jak serce �omocze
mu w piersi. A je�eli ci m�drcy zakpili sobie tylko z jego
greckiej �atwowierno�ci? Mo�e byli to czarownicy, mistrzowie
w tworzeniu iluzji? Czy ta zbudowana na wz�r grobowc�w
piramida nie oka�e si� jego grobem prawdziwym? Roze�mia�
si�, ale nawet dla jego uszu �miech ten zabrzmia� pusto i
fa�szywie. Nie ba� si� co prawda �mierci, ale...
Stali we dw�ch z Hotepem w �wi�tej komnacie we wn�trzu
piramidy. Za�oga, z w��czniami uniesionymi w honorowym
salucie, strzeg�a wej�cia do budowli. Ogo�ocona z ro�linno�ci
przestrze� wok� piramidy wype�niona by�a t�umem Maj�w
oddaj�cych cze�� nale�n� bogu. Quetzal, ich jasnosk�ry,
jasnow�osy b�g, znu�ony, jak im powiedziano,
niegodziwo�ci� i pod�o�ci� �wiata, postanowi� uda� si� na
spoczynek. Kiedy� jednak, z nowymi si�ami, pot�ny jak
nigdy dot�d, obudzi si� przynosz�c swoim dzieciom, Majom,
wieczne �ycie, pok�j i niewyobra�alny dobrobyt.
- To chyba wystarczy, �eby uchroni� mnie przed jak��
niespodziank� z ich strony - powiedzia� z cierpkim u�miechem
Kleon.
- Wydaje mi si� tak�e - m�wi�c to obrzuci� Hotepa
przenikliwym spojrzeniem - �e podtrzymywanie tej legendy
przyniesie ci niema�e korzy�ci.
Skryte w g�stej brodzie usta Egipcjanina skrzywi�y si� w
przebieg�ym u�miechu.
- Nic si� przed tob� nie ukryje, szlachetny Kleonie. Istotnie,
mam zamiar obj�� urz�d najwy�szego kap�ana Quetzala, a po
mnie przejm� ten tytu� moje dzieci.
- Nie w�tpi� - powiedzia� kr�tko Kleon. Jego twarz
ponownie zmieni�a si� w mask� bez wyrazu. Sprawdzi� wyloty
szyb�w i kamie�, kt�ry mia� zamkn�� komor�.
- Ju� czas, Hotepie. Odejd� teraz i zasu� za sob� ten g�az. A
potem, je�eli twoje �ycie i honor urz�du kap�a�skiego, jaki
obejmiesz, maj� dla ciebie jakie� znaczenie, nie wracaj tu ju�
nigdy.
Egipcjanin zawaha� si� jakby chcia� jeszcze co� powiedzie�,
potem sk�oni� si� nagle i wyszed�. Pot�ny, z grubsza tylko
ociosany g�az opad� z �oskotem na swoje miejsce. Komora
by�a zamkni�ta.
Kleon, jak przysta�o na kogo� w�a�ciwie ju� nie�ywego,
zaj�� si� przygotowaniami do czekaj�cej go d�ugiej podr�y.
Za jedyne o�wietlenie s�u�y�a mu dymi�ca pochodnia.
Fosforyzuj�cy kr��ek znalaz� si� nad spr�yn�, o�owiana kula
spocz�a w przygotowanej niszy. Lekkie dotkni�cie
mechanizmu i w o�owianej pow�oce pojawi� si� male�ki
otworek. Strumie� tajemniczego promieniowania zala�
komnat�. Pod wp�ywem intensywnego bombardowania
fosforyzuj�cy materia� kr��ka rozja�ni� si� wyra�nie. Kleon
poczu� na sk�rze dziwne ciarki, jakby nieprzeliczone atomy
jego cia�a wystrzeliwa�y w nico��. Ostrzegano go, jak
�miertelne skutki mo�e mie� dzia�anie nie os�oni�tego niczym
radu.
Na wp� przera�ony tym, co ma uczyni�, zako�czy� swoje
przygotowania. Ostro�nie u�o�y� si� w wyci�tej w surowej
skale niszy, k�ad�c u swego boku, jak na �o�nierza i dow�dc�
przysta�o, miecz i ostry oszczep. Kt� wie, czego ma si�
spodziewa� po zamieszkuj�cych odleg��, niewyobra�aln�
przysz�o�� ludziach. W k�cie komory sta�y zalakowane
dzbany pe�ne wody i suszonego po�ywienia - zapas na
pierwsze chwile po obudzeniu.
Skrzywi� si� w ciemno�ci. Czy na pewno si� obudzi?
Jego silne palce zacisn�y si� na metalowej d�wigni.
Wystarczy tylko j� nacisn��, a dok�adnie dopasowane
kamienie zamykaj�ce, prowadz�ce do wulkanu szyby rozsun�
si�, a wtedy...
Dymi�ca pochodnia zamigota�a nagle. Niewiele ju� jej
brakowa�o do zga�ni�cia. Powietrze w komorze robi�o si�
coraz bardziej duszne, oddychanie wymaga�o zwi�kszonego
wysi�ku.
Jarz�cy si� w ciemno�ci strumie� promieniowania zdawa�
si� nie mie� pocz�tku ani ko�ca. Kr��ek b�yska� ognistymi
punkcikami. Mrowienie na ca�ym ciele nasila�o si�. Zacisn��
z�by i pchn�� d�wigni� w d�.
Trzy kamienie poruszy�y si� jednocze�nie, w �cianie
pojawi�y si� trzy otwory. Rozleg� si� rumor, jaki� ss�cy
odg�os, a potem komor� zacz�� wype�nia� g�sty, ��ty dym.
Najpierw, jakby ostro�nie si�gaj�c mackami, pokry�
pod�og�, potem jedna z macek si�gn�a wy�ej, owijaj�c si�
wok� g�owy Kleona. Poczu� kwa�ny, st�ch�y od�r. Pochodnia
zamigota�a i zgas�a: Wypr�y� si�, walcz�c o powietrze, nabra�
pe�ne p�uca pal�cego gazu, poczu� b�l...
G�st� mg�� rozja�nia�a z pocz�tku delikatna, potem coraz
silniejsza luminescencja. Migota�y ogniki, co� trzeszcza�o,
rozesz�a si� nowa fala ostrego zapachu. Doko�a zachodzi�y
reakcje chemiczne, o kt�rych nie mia�, bo i nie m�g� mie�,
poj�cia.
Nagle poczu�, �e nic go ju� nie piecze ani nie pali.
Spr�bowa� nabra� w p�uca powietrza, ale nie m�g�, spr�bowa�
si� poruszy�, ale ko�czyny tak�e odm�wi�y mu
pos�usze�stwa. Serce uderza�o coraz wolniej, wolniej, a�
wreszcie przesta�o. Ogarn�a go wielka senno��. Zasypia�, a
wraz z nim zasypia� czas.
A wi�c tak wygl�da, �mier�. Komora obraca�a si� z wolna
wok� niego, my�li pe�za�y coraz wolniej. Nigdy ju� nie
zobaczy znajomych winnic, poskr�canych drzewek
oliwnych... Aten... Aleksandra... towarzyszy...
Nie zm�cona niczym cisza panowa�a we wn�trzu piramidy.
Po��czenie z wulkanem zamkn�o si� automatycznie. Cia�o w
niszy spoczywa�o w k�pieli z przetworzonych gaz�w,
szczypta radu p�on�a niemo�liwym do ugaszenia p�omieniem,
ma�y kr��ek jarzy� si� w ciemno�ci. S�ycha� by�o tylko cisz�.
Nawet czas zamilk�, jakby go w og�le nie by�o...
Sam Ward, nie spuszczaj�c z oka p�krwi Indianina, wytar�
spocone d�onie w szorstki materia� swoich spodni. By�
zm�czony, zlany potem, pok�sany przez owady, spieczony
gor�cym gwatemalskim s�o�cem i bardziej ni� nieco
rozczarowany. Przyprowadzono go tutaj obiecuj�c znacznie
wi�cej.
- To by� tam - mieszaniec, na wp� przera�ony, na wp�
triumfuj�cy, pokazywa� przed siebie brudnym paluchem. -
Juan nie k�ama�. Teraz senor p�aci pi��dziesi�t dolar, senor
obieca�. Juan tu nie zosta�. Tu niebezpiecznie.
Sam nie odpowiedzia�. Obrzuci� to, co mu pokazywano,
spojrzeniem do�wiadczonego poszukiwacza. Pewnie, �e by�o
to jakie� tam odkrycie, ale na p�wyspie Jukatan a� roi�o si�
od znacznie wi�kszych i wspanialszych ruin. Tutaj nic
cennego nie znajdzie.
Sam przez tych par� lat, kt�re up�yn�y od chwili, gdy
uko�czy� college, zajmowa� si� wieloma ju� rzeczami. Chiny i
tamtejsi wojowniczy mo�now�adcy, ekspedycja do
Mezopotamii, po��czona z nie planowanymi starciami z
Beduinami, potem przez nikogo nie zatwierdzana wsp�praca
z ekip� archeolog�w z Harvardu prowadz�c� prace
wykopaliskowe na Jukatanie, teraz wreszcie to mo�e niezbyt
pasjonuj�ce, ale przynajmniej dobrze p�atne zaj�cie polegaj�ce
na penetracji gwatemalskiej d�ungli w celu znalezienia dla
pewnego nowojorskiego syndykatu odpowiednich miejsc dla
za�o�enia nowych plantacji banan�w.
W San Felipe niedaleko wybrze�y Pacyfiku spotka� Juana
chyba najbrudniejszego, najbardziej niechlujnego,
przesi�kni�tego w�dk� do szpiku ko�ci miesza�ca, jaki w
og�le chodzi� po Ziemi, ale dla Sama stanowi� on praktycznie
rzecz bior�c jedyne �r�d�o informacji.
Biali byli uprzejmi, ale nie mo�na by�o wydoby� od nich
nic konkretnego. Potrafili tylko w znacz�cy spos�b wzrusza�
ramionami. Paruj�ce d�ungle, ci�gn�ce si� nieprzerwanie w
g��b l�du a� do pos�pnych wzniesie� Siewa Madre nie by�y,
wed�ug nich, miejscem wartym odwiedzenia. By�y
niemo�liwe do sforsowania, malaryczne, roi�y si� od
przenosz�cych ��t� gor�czk� kleszczy. Zwodniczo pewny
grunt okazywa� si� jedynie powierzchni� bezdennych
trz�sawisk, w kt�rych �y�y tylko jadowite w�e i krwio�ercze
zwierz�ta. A poza tym, dodawali znacz�cym tonem jego
rozm�wcy, bardzo by si� to nie podoba�o Indianom.
T� ostatni� informacj� Sam Ward kwitowa� u�miechem.
Czu� si� absolutnie na sitach, by zatroszczy� si� o w�asne
bezpiecze�stwo. By� wysokim m�czyzn� o szerokich
ramionach i pot�nych, mocnych mi�niach, widocznych przy
ka�dym poruszeniu. Bywa� ju� wcze�niej w d�ungli i zdarza�o
mu si� stawa� twarz� w twarz z lud�mi dzikszymi od
najdzikszych nawet zwierz�t. W przytroczonej do biodra
kaburze spoczywa� na�adowany, sze�ciostrza�owy rewolwer,
kt�rego dok�adno�� i niezawodne dzia�anie zd��y� ju�
parokrotnie wypr�bowa�. Zapasowe �adunki obci��a�y mu pas
z nabojami. Nie, Sam Ward nie troszczy� si� zbytnio o to, co o
jego wyprawie w g��b d�ungli my�l� Indianie. Mia� do
wykonania zadanie, za kt�re otrzyma� hojne wynagrodzenie i
nic nie by�o w stanie przeszkodzi� mu w realizacji jego misji.
- Dlaczego mia�oby to nie podoba� si� Indianom? - zapyta�
ostro�nie.
Jego rozm�wca wzruszy� ramionami. Tym razem by� to
burmistrz San Felipe, niewysoki, oty�y, z astmatyczn�
zadyszk�.
- Oni tego nie powiedz�, senor To Majowie, spadkobiercy
bardzo dumnej rasy. Te d�ungle s� dla nich �wi�to�ci�. Ju�
wielu ludzi tam posz�o, ale �aden nie wr�ci�.
Sam pr�bowa� dogada� si� z Indianami. Byli s�usznego
wzrostu, trzymali si� prosto i na sw�j miedzianosk�ry spos�b
byli nawet przystojni. Nie, senor! Nie zaprowadz� go w
d�ungl�, nawet za dwadzie�cia meksyka�skich dolar�w.
Dlaczego? Nie podoba�oby si� to ich bogu, Quetzalowi, kt�ry
�pi w g��bi d�ungli czekaj�c swego czasu.
Wtedy w�a�nie spotka� Juana, odtr�conego zar�wno przez
bia�ych, jak i czerwonych, na pr�no usi�uj�cego wy�ebra� u
niewzruszonego barmana jeszcze jedn� szklaneczk� ognistej
tequili. Sam postawi� mu kolejk� i obieca� du�o, du�o wi�cej,
je�li mieszaniec zaprowadzi go na zakazane tereny. Juan co�
tam be�kota� w przera�eniu, ale po jeszcze paru umiej�tnie
zaaplikowanych drinkach zgodzi� si� na wszystko.
Potem nadszed� czas przedzierania si� przez ciernist�
d�ungl�, d�ugie godziny tracone na przebrni�cie przez
moczary, ustawiczna walka z kleszczami i moskitami. To by�o
prawdziwe piek�o. W kilku miejscach uda�o si� jednak znale��
tereny nadaj�ce si� pod plantacje, pod warunkiem oczywi�cie,
�e uda�oby si� zmusi� tubylc�w do pracy. A to ju� czysta
loteria, pomy�la� Sam, gotuj�c si� do odwrotu.
Juan dostrzeg� jego gest zniech�cenia i zacz�� intensywnie
my�le�. Wiedzia�, �e ci g�upi Amerykanie p�acili hojnie, je�eli
pokaza�o im si� zagrzeban� gdzie� w d�ungli stert� omsza�ych
kamieni. Z jego przesi�kni�tego alkoholem m�zgu
wyparowa�a reszta strachu.
- Mo�e Juan pokaza� szlachetny senon gdzie spa� Quetzal?
Mo�e Juan dosta� pi��dziesi�t dolar? - zapyta� z nadziej�.
Sam nadstawi� uszu.
- Quetzal? Bzdura! Za odpowiedni� op�at� ka�dy oszust w
Ameryce �rodkowej poka�e mi, gdzie �pi ten legendarny b�g.
Ju� tyle bezwarto�ciowych kamieni widzia�em na Jukatanie,
�e starczy mi tego do ko�ca �ycia. A poza tym Majowie nie
budowali miast od strony Pacyfiku.
- Tu inaczej - upiera� si� Juan. Nie usz�o jego uwadze, �e
rzucona przez niego cena pi��dziesi�ciu dolar�w nie spotka�a
si� ze sprzeciwem i w swojej rado�ci zapomnia� ju� zupe�nie o
przes�dnym strachu.
- To by�... eee... naprawd�. Juan kiedy� s�ysza� kap�an
m�wi� w pe�nia ksi�yca.
Sam zastanowi� si� przez chwil�. Ledwie p�l tuzina mil na
wsch�d majaczy�y postrz�pione urwiska Siewa Madre. Ze
sto�kowatego wierzcho�ka powoli, leniwie, jakby czyni� tak
od niewyobra�alnych wiek�w, unosi� si� dym.
- Dobra! - zdecydowa�. Z banan�w niewiele wysz�o, mo�e
lepiej powiedzie si� z archeologi�. A mo�e czeka go kolejny
zaw�d?
- Ale pami�taj: nie ma Quetzala - nie ma pieni�dzy!
Teraz za� sta� u st�p wulkanu, patrz�c z rozczarowaniem na
jego g�adkie zbocza i na niemal niewidoczn� w jego cieniu, na
wp� zaro�ni�t�, niewielk� piramid�. Bez w�tpienia ruiny
jakiej� budowli Maj�w, i to do tego na dziewiczym
terytorium. Widzia� ju� jednak setki podobnych ruin, kt�re nie
dostarczy�y niczego ciekawego.
- Quetzal by� tam! - upiera� si� Juan. - Prosz�, senor da�
pi��dziesi�t dolar i Juan sobie i��. Quetzal mo�e z�y.
Sam potrz�sn�� g�ow�.
- Nie ma mowy. Poka� mi Quetzala, to dostaniesz dwa razy
tyle.
M�wi� ju� jednak do powietrza, bowiem mieszaniec wyda�
przera�ony okrzyk, zrobi� raptownie w ty� zwrot i rzuci� si� na
o�lep w otaczaj�c� ich zewsz�d, spl�tan� d�ungl�.
- Hej, co do diabla? - krzykn�� Sam, chwytaj�c za rewolwer.
Po chwili twarz wykrzywi�a mu si� w cierpkim grymasie, w
g�stwinie dostrzeg� bowiem poruszaj�ce si� bezszelestnie,
nikn�ce momentalnie z oczu sylwetki. Majowie! Musieli ju�
od dawna i�� jego tropem, trzymaj�c si� wyra�nych �lad�w,
jakie pozostaw, przedzieraj�c si� przez d�ungl�. Juan nigdy
nie dotrze do San Felipe. Sam Ward te� najprawdopodobniej
nie, pomy�la� spokojnie.
Powoli, z rewolwerem skierowanym w stron� g�stwiny,
wycofywa� si� w kierunku zrujnowanej piramidy. W�r�d
drzew nie dostrzeg� najmniejszego nawet poruszenia. Gdyby
uda�o mu si� wspi�� na wal�c� si�, zaro�ni�t� stromizn�
budowli, mo�e m�g�by zorientowa� si� w po�o�eniu i znale��
drog� przez d�ungl�.
Jego stopa trafi�a na jakie� zag��bienie, potkn�� si� i
odwr�ci� gwa�townie. Nerwy mia� napi�te jak postronki. U
podn�a �ciany, niemal ca�kowicie zaro�ni�ta g�stymi
pn�czami, zia�a czarna dziura. Dostrzeg� j� tylko dzi�ki temu,
�e potkn�wszy si� przesun�� nieco zas�on� z grubych lian.
Ci�gle napi�ty, w ka�dej chwili oczekuj�cy �wistu strza�,
nachyli� si� nad otworem. Na szcz�cie mia� przy sobie
latark�. Po�wieci� w d�. Plama �wiat�a wydoby�a z ciemno�ci
strome, prowadz�ce gdzie� w g��b zej�cie.
Sam gor�czkowo odgarn�� przeszkadzaj�ce mu pn�cza.
Zapomnia� nawet o przyczajonych w pobli�u Majach, ��dnych
zemsty na obcym, usi�uj�cym przenikn�� ich �wi�te tajemnice.
Mo�e jednak ten zapijaczony mieszaniec mia�, mimo
wszystko, racj�, bowiem przej�cie by�o najwyra�niej dzie�em
r�k ludzkich, a w dodatku r�ni�o si� wyra�nie od tego
wszystkiego, co Sam ogl�da� w piramidach na Jukatanie.
Gdzie� ju� spotka� si� z podobnym stylem, ale gdzie... No,
tak! W Egipcie, w Wielkiej Piramidzie Cheopsa!
Przykl�kn��, wci�gaj�c ostro�nie w p�uca powietrze. By�o
ch�odne, przesycone st�chlizn� podziemi, ale nadawa�o si� do
oddychania. Obejrza� si� ukradkiem za siebie, ale d�ungla
trwa�a cicha, nawet ptaki przesta�y na chwil� �piewa�.
U�miechn�� si� nieweso�o. Majowie czekali cierpliwie, czas
nie mia� dla nich wi�kszego znaczenia. Ano, niech sobie
czekaj�, jemu bowiem z kolei wcale nie �pieszy�o si� umiera�.
Dr�a� ca�y z niecierpliwo�ci czuj�c, �e jest o krok od
wielkiej tajemnicy. Sam kszta�t piramidy, aczkolwiek
przes�oni�ty ro�linno�ci�, zdradza� wyra�ne wp�ywy egipskie.
Gdyby uda�o mu si� to udowodni�, tym samym rozwi�za�by
gn�bi�c� wszystkich badaczy zagadk� Maj�w. Gdyby...
Roze�mia� si� chrapliwie. Nie robi� sobie wielkich z�udze�,
jego szanse na przedostanie si� do San Felipe by�y naprawd�
mizerne. Wzruszy� ramionami, tak jak uczyni� to burmistrz
miasteczka, tak jak dwa tysi�ce lat temu uczyni� to w tym
miejscu pewien Grek. Jego �ycie by�o na �asce bog�w,
tymczasem za�...
Zag��bi� si� w czelu�� przej�cia, str�caj�c w d� ma��
lawin� ziemi i obluzowanych kamieni. Echo odpowiedzia�o
mu po chwili st�umionym odg�osem grzmotu. Ostro�nie
posuwa� si� naprz�d, o�wietlaj�c latark� schodz�cy ca�y czas
w d� korytarz. �ciany, zbudowane z troch� tylko ociosanych,
ale za to bardzo dok�adnie dopasowanych g�az�w pozbawione
by�y jakichkolwiek ozd�b. Panowa� tu ch��d, a w powietrzu
czu� jaki� dziwny od�r - najwyra�niej z drugiej strony nie by�o
�adnego otworu wentylacyjnego.
Ostro�nie, powoli schodzi� ca�y czas w d�. Za nim czaili
si� ��dni zemsty Majowie, przed nim... Co by�o przed nim?
Przekona� si� o tym bardzo szybko, uderzaj�c niemal nosem w
zamykaj�c� tunel kamienn� �cian�. O�wietli� j� dok�adnie
latark� i serce zabi�o mu mocniej, kiedy dostrzeg� niemal
zupe�nie ju� pokryt� py�em czasu cieniutk� szczelina. Kiedy�,
nieprawdopodobnie dawno temu, opuszczono tutaj ten
specjalnie dopasowany g�az, to za� mog�o znaczy� tylko
jedno: za nim znajdowa�a si� komora, zawieraj�ca sekret
jakiego� dawno ju� wymar�ego ludu.
Zar�wno Juan, jak i niezbyt przyja�nie nastawieni Majowie
wspominali co� o Quetzalu, chocia� o niczym to, rzecz jasna,
nie �wiadczy�o, bo przecie� Quetzal by� tylko postaci�
mityczn�, jak ... jak na przyk�ad Zeus, Posejdon i ca�y w og�le
grecki panteon.
Tak czy inaczej, musi dosta� si� do �rodka, nawet gdyby
mia� nigdy nie doczeka� chwili, w kt�rej m�g�by obwie�ci�
�wiatu o swoim odkryciu. Ale jak? G�az wa�y pewnie z ton�, a
w cieniutk� szczelin� nie da�oby si� wepchn�� nawet
paznokcia. Przyda�aby si� wiertarka, albo co... Roze�mia� si�
ze swego pomys�u.
Przymru�y� oczy, tkni�ty nag�� my�l�. W Egipcie
opowiadano mu historie o pomys�owych urz�dzeniach, na
przyk�ad o sekretnych spr�ynach poruszaj�cych bez wysi�ku
wielkie kamienie. Ani on, co prawda, ani �aden z tych, kt�rzy
mu o tym opowiadali nigdy czego� takiego nie widzieli.
Zawsze by� kto� trzeci, od kogo si� tylko o tym s�ysza�o.
Mimo to pozwoli� swoim wyczulonym palcom w�drowa�,
naciska� i bada�. Po chwili z okrzykiem triumfu natrafi� na
mikroskopijne, wyczuwalne tylko dotykiem zag��bienie.
Nacisn�� palcem...
�ciana przed nim znikn�a, jakby jej nigdy nie by�o. Nie
zauwa�y� nawet, kiedy olbrzymi g�az obr�ci� si� na swojej osi.
W ciemno�ci majaczy�a jaka� po�wiata.
Przecisn�� si� przez otw�r i po�wieci� latark� doko�a.
Krzykn��by ze zdumienia, gdyby g�os nie zamar� mu gdzie� w
gardle. Znajdowa� si� w komorze z surowego kamienia, z
niszy w przeciwleg�ej �cianie wydobywa�a si� dziwna
po�wiata, czy raczej jarz�cy si�, skierowany wprost na niego
strumie�. Ju� to by�o wystarczaj�co niezwyk�e, ale po chwili,
kiedy wzrok przyzwyczai� si� do niesamowitego o�wietlenia,
dostrzeg� spoczywaj�c� w najdalszym rogu niszy nieruchom�
posta�.
Trup, oczywi�cie, ale zadziwiaj�co ma�o zmieniony, z
niewiadomego powodu nietkni�ty z�bem niezliczonych lat,
jakie musia� tu przebywa�. Przypomina� raczej kogo�
�pi�cego, kto czeka na dla niego tylko przeznaczony znak.
Sam, ci�ko oddychaj�c, podszed� bli�ej na zginaj�cych mu
si� dziwnie mi�kko kolanach. Po komorze snu� si� ��ty,
emanuj�cy wewn�trznym �wiat�em dym, przywieraj�c lepkimi
mackami do jego cia�a. Sam nie zwr�ci� na niego uwagi,
przypisuj�c raptowne walenie swego serca wywo�anemu
dokonanym odkryciem podnieceniu.
Spoczywaj�cy na kamiennym �o�u cz�owiek mia� bia��
sk�r� i jasne w�osy. Rysy jego twarzy by�y regularne,
klasyczne, jakby wyryte na z�otym medalionie. Przyodziany
by� w b�yszcz�c�, pozbawion� patyny czasu zbroje.
Dzikie, szalone teorie przelatywa�y przez rozgor�czkowany
m�zg Sama. Nie by� to �aden ciemnosk�ry w�dz Maj�w,
mia�by wiec to by� �w mityczny Quetzal? Ta legenda o
jasnosk�rym, jasnow�osym, b�ekitnookim bogu, kt�ry przyby�
zza Pacyfiku, przynosz�c Majom cywilizacje... Czy�by wiec...
I wtedy w�a�nie poczu�, �e nie mo�e z�apa� tchu, �e cia�o
odmawia mu pos�usze�stwa a dziwne ciarki rozchodz� si� po
sk�rze. Gaz! Balsamiczny gaz, kt�rego sekret zagin�� gdzie�
w otch�ani wiek�w, dzi�ki kt�remu ta jasnow�osa mumia
wygl�da�a ci�gle jak �ywy cz�owiek. Musi wyj�� st�d
szybko... Na �wie�e powietrze...
J�k, jaki wydoby� mu si� z ust, by� dziwnie s�aby. Zamiast
na otw�r, przez kt�ry wszed� do komory, jego r�ce natrafi�y na
kamienn� �cian�. Nie s�ysza� nawet, kiedy pot�ny g�az
powr�ci� na swoje miejsce, ale m�g�by przysi�c, �e doszed� go
jaki� st�umiony chichot i tupot bosych st�p. To Majowie
zakradli si� bezszelestnie do wn�trza piramidy, zamykaj�c go
na zawsze w grobowej komnacie.
Czuj�c, jak umys� ogarnia mu jaka� niesamowita mg�a,
zapatrzy� si� w b�yszcz�cy tajemniczo na �cianie ma�y kr��ek.
Spr�bowa� si� roze�mia�, ale d�wi�k, jaki wydoby� mu si� z
ust by� g�uchy i odleg�y. O ironio! Dokona� oto najwi�kszego
odkrycia swoich czas�w, ale nie mia� mo�liwo�ci
obwieszczenia tego. Dosi�gn�a go m�ciwa r�ka Quetzala.
Kiedy w przysz�o�ci jakiemu� archeologowi uda si� dotrze�
do kamiennej komnaty, ujrzy on niezwyk�y widok: dwie
mumie - jasnow�os�, w b�yszcz�cej zbroi i drug�, w
tropikalnym, najwyra�niej dwudziestowiecznym ubraniu. Ju�
widzia� jego zdumienie, ju� s�ysza� uczone wyja�nienia jego
koleg�w...
Latarka wysun�a mu si� ze sparali�owanych palc�w, r�ce
zwis�y bezw�adnie, niczym zatrzymane nagle w swym ruchu
wahad�a. Chcia� odetchn��, ale nie m�g�. Bicie serca usta�o,
zdawa�o mu si� przez moment, �e unosi si� na ��tych falach
bezkresnego morza. Resztka �wiadomo�ci tli�a si� jeszcze w
nim jak migotliwy p�omyk, wreszcie i ona zgas�a. Pad� na
kamienn� pod�og�.
Latarka �wieci�a w czarn� pustk�, p�ki nie wyczerpa�a si�
bateria, ale umieszczona w kamiennej niszy kula p�on�a nadal
swym niesamowitym ogniem, tak jak dzia�o si� to ju� od
dw�ch tysi�cy lat. Na zewn�trz nieub�aganie mija� czas:
powstawa�y i upada�y cywilizacje, wojny dziesi�tkowa�y
narody Ziemi, dzia�y si� rzeczy straszne i zadziwiaj�ce.
Jednak we wn�trzu komory panowa�a niepodzielnie cisza,
zamkni�ty w o�owianej kuli promienisty zegar p�on��
nieugaszonym ogniem. Dwa nietkni�te cia�a le�a�y ramie przy
ramieniu. Burze, s�o�ce i porwane wiatrem nasiona pokry�y
piramid� grubym ko�uchem ziemi. Nikt ju� nie pami�ta� o
Majach, kiedy ostatni ich kap�an, potomek jakiego� Hotepa,
modli� si� wznosz�c ku niebu przygaszone spojrzenie swych
za�zawionych oczu. Juan, z ma�� zatrut� strza�k� w plecach,
zgin�� w rodzinnej ziemi. Zapomniano te� o Samie Wardzie -
co prawda jego tajemnicze znikniecie wywo�a�o w San Felipe
pewne zamieszanie, ale poszukiwania prowadzono bez
specjalnego przekonania, tym bardziej i� nie spos�b by�o
ustali�, gdzie dok�adnie urywa si� jego �lad.
Grek Kleon i Amerykanin Sam Ward, dzieci r�nych epok,
spoczywali pogr��eni w swym podziemnym �nie, podczas idy
�wiat p�dzi� ku fantastycznej przysz�o�ci...
Niewiele brakowa�o, �eby Tomson da� si� ogarn��
wulgarnemu uczuciu gniewu, kiedy wchodzi� do rury
transportera udaj�c si� na jeden z najni�szych poziom�w
miasta Hispan. Bardzo nie lubi� opuszcza� swego
mieszcz�cego si� na jednej ze �rodkowych kondygnacji
sze�cianu. Tutaj by� jego dom, tutaj mia� swoje laboratorium,
wyposa�enie, komor� oblicze�. Ci�nienie atmosferyczne
odpowiada�o dok�adnie wymaganiom jego delikatnego cia�a, a
temperatura nawet o setn� cze�� stopnia nie odbiega�a od tej;
w kt�rej jego m�zg pracowa� najwydajniej. W ci�gu
pi��dziesi�ciu lat swego �ycia opuszcza� ten poziom nie
wi�cej ni� tuzin razy; a i wtedy nie zapuszcza� si� tak daleko,
na dno najg��biej si�gaj�cych szyb�w, gdzie przebywali
zwykle jedynie pracuj�cy tam cz�onkowie kasty Robotnik�w.
Bo i czeg� mia�by tam szuka�? Zajmowa� w systemie
miasta Hispan wyznaczone mu miejsce i nie potrafi� nawet
sobie wyobrazi�, �eby mog�o by� inaczej. Zawsze przecie�
istnieli Oligarchowi�, zawsze te� potrzebna b�dzie jego klasa,
klasa Technik�w, co za� tyczy si� Robotnik�w... hmm, i tak
nikt nie zwraca� na nich wi�kszej uwagi. Przepracowywali
swe �ycie we wn�trzu Ziemi, obs�uguj�c pot�ne, niezb�dne
dla prawid�owego funkcjonowania miasta maszyny, dr���c
g��bokie korytarze, rozmna�aj�c si� i umieraj�c w pokornej
anonimowo�ci.
Tomson opada� ca�y czas rur� transportera hucz�c� polem
si�owym, przecinaj�c� miasto od najwy�szego do najni�szego
poziomu. Podr�ni regulowali pr�dko�� spadania lub
wznoszenia si� przy pomocy przytroczonych do cia�a
pakiet�w nastawnych opornik�w. Wystarczy�a zmiana
po�o�enia d�wigienki, by natychmiast zmianie uleg�o
nat�enie oporu stawianego polu si�owemu, a tym samym
szybko�� i kierunek lotu.
Tomson min�� ju� poziomy zajmowane przez mniej
wa�nych Technik�w. Wypuk�e czo�o pokry�o mu si�
zmarszczkami. To Harri, z szacunkiem lecz uparcie, nalega�
na jego przybycie tam, na d�. Niech go szlag trafi, razem z t�
jego nerwow� twarz� i wiecznie gestykuluj�cymi r�kami. Czy
rzeczywi�cie nie m�g� sam da� sobie rady z t� rzekomo
niespotykan� sytuacj�, tylko musia� od razu wzywa�
Tomsona, przerywaj�c mu z takim trudem osi�gni�te
skupienie? Czy on nie zdaje sobie sprawy, jak wysoce
zorganizowane i delikatne jest cia�o i czaszka g��wnego
Technika? Tam na dole, na poziomach Robotnik�w panowa�o
ci�nienie dobre mo�e dla zwierz�t poci�gowych, lecz nie dla
niego, a wahania temperatury dochodzi�y nawet do jednego
stopnia w ka�d� stron�.
Wstrz�sn�� nim dreszcz. Przez moment chcia� ju� zawr�ci�
i pozwoli� Hani emu samodzielnie upora� si� z tym
problemem, ale Harri by� najwyra�niej zdezorientowany,
nawet przestraszony, a w razie jakich� k�opot�w obowi�zek
t�umaczenia si� przed Oligarchami przypad�by w�a�nie
Tomsonowi. Westchn�� ci�ko, przy�pieszaj�c tempo swego
lotu.
Kondygnacja za kondygnacj� poziomy ucieka�y do g�ry.
Mieszka�cy ka�dego z nich zajmowali w spo�ecze�stwie
Hispan �ci�le okre�lone miejsce. Min�� dziesi�� poziom�w
zamieszka�ych przez podrz�dnych Technik�w, przelecia�
przez pietra magazynowe, sekcje inkubator�w, rezerwowe
poziomy energetyczne, wreszcie przez wype�nione mrowiem
roj�cych si� �yciem sze�cian�w poziomy Robotnik�w. Potem
by�y jeszcze pietra produkcyjne, gdzie wytwarzano pastylki
od�ywcze, nast�pnie mign�y mu skomplikowane maszyny,
wreszcie ujrza� nigdy nie gasn�ce p�omienie stos�w
atomowych.
Rur� transportera podr�owali, tak�e, w d�, lub g�r� inni
mieszka�cy miasta, wszyscy pozdrawiali go, gdy si� do nich
zbli�a� - niekt�rzy godnym skinieniem g�owy - ci byli mu
r�wni inni z przechodz�cym stopniowo w podda�cz� uleg�o��
szacunkiem - zale�nie od pozycji, jak� zajmowali na drabinie
spo�ecznej. Odwzajemnia� pozdrowienia odpowiednio
wywa�onym ruchem g�owy i skinieniem r�ki, ale w pewnej
chwili a� zgi�� si� w p�.
Z platformy robotniczego poziomu �ywieniowego
wystartowa� w�a�nie w g�r� m�ody m�czyzna. By� wysoki i
proporcjonalnie zbudowany - nie mia� przesadnie wypuk�ego
czo�a Technika ani oci�a�ych, niezgrabnych ruch�w
Robotnik�w. Porusza� si� z naturalnym wdzi�kiem, a jasne
w�osy tworzy�y wok� jego arystokratycznej g�owy co� jak
gdyby aureole. Dumne rysy twarzy traci�y na ostro�ci dzi�ki
beztroskiemu u�miechowi, kt�rym ku zgorszeniu innych
Oligarch�w obdarza� bez wyj�tku ka�dego - Technika,
Robotnika, czy osob� r�wn� mu urodzeniem.
Odpowiedzia� tym u�miechem na pe�en respektu uk�on
Tomsona i niczym jaka� zjawa pomkn�� w g�r�, kieruj�c si�
ku najwy�szym, zamieszka�ym przez Oligarch�w poziomom.
Tomson przybra� sw� zwyk�� postaw�, tak zdumiony tym
spotkaniem, �e nie odpowiedzia� na pokorny uk�on
przelatuj�cego w pobli�u Robotnika.
Co m�g� robi� Oligarcha Beltan na poziomach
Robotnik�w? Oczywi�cie Technika, cho�by nawet i
najwa�niejszego, nic to nie powinno obchodzi�, ale by�o
faktem, �e cz�onkowie najwy�szej kasty niezwykle rzadko
decydowali si� na opuszczenie swych pa�ac�w i ogrod�w, a
je�eli ju� to czynili, to musia� istnie� po temu jaki� niezwykle
wa�ny pow�d. Tomson zauwa�y� ju� kiedy�, �e Beltan r�ni
si� od innych Oligarch�w. W towarzystwie ka�dego innego
Oligarchy, jak cho�by ponurego i ma�om�wnego Gano,
Tomson wiedzia�, co mu wolno, a czego nie i czu� si� w miar�
swobodnie. Z Beltanem by�o inaczej.
Ten m�ody dostojnik p�ta� si� po wszystkich poziomach,
w�azi� w najmniejsze zakamarki, wypytywa� Tomsona o takie
naukowe i techniczne szczeg�y, o jakich inni Oligarchowie w
og�le nie mieli poj�cia, a kiedy� nawet zdarzy�o musie
rozmawia� z Robotnikiem. Ta ostatnia sprawa by�a ju� rzecz�
absolutnie nie do pomy�lenia i bardzo si� Tomsonowi nie
podoba�a. Ka�dy powinien post�powa� zgodnie z tradycj� i
swoim urodzeniem. Ka�dy - nawet Oligarcha.
Dno wielkiego szybu wystrzeli�o w g�r� na spotkanie
Technika, kt�ry tak by� pogr��ony w my�lach, �e ledwo
zd��y� przesun�� d�wigienka i zatrzyma� si� po ponad
p�milowym locie.
Zadr�a� z zimna, otulaj�c si� szczelnie sk�pym odzieniem.
Jego szczup�ymi ramionami wstrz�sn�� kaszel. Wra�liwa
sk�ra natychmiast wyczu�a szokuj�c� zmiana temperatura
otoczenia: p�tora stopnia poni�ej temperatury krwi, p�tora
stopnia poni�ej optimum.
Hani czeka� na niego przy rurze transportera. Jego ostre
rysy twarzy zdradza�y mieszane uczucia strachu i ulgi, jakich
do�wiadcza� na widok jednego z g��wnych Technik�w. Wraz
z jego przybyciem z bark�w Harri'ego spad�a wszelka
odpowiedzialno��.
Jak ka�dy z po�lednich Technik�w czu� si� bardzo
nieswojo, kiedy musia� samodzielnie podejmowa� jakie�
decyzje. Nale�a� do kasty stykaj�cej si� bezpo�rednio z
Robotnikami, kieruj�cej ich dzia�aniami i przydzielaj�cej im
szczeg�owe zadania. Zajmowali si� robot� administracyjn�,
podczas gdy g��wni Technicy sprawowali funkcje
kierownicze - planowali, eksperymentowali, dokonywali
odkry� i wynalazk�w.
- Co to ma znaczy�? - zapyta� ostro Tomson. - Czy fakt, �e
jeste� zbyt leniwy, by samemu postara� si� o znalezienie
wyj�cia z sytuacji, stanowi wystarczaj�ce usprawiedliwienie
dla przerywania mi moich niezwykle wa�nych medytacji?
Harri, podobnie jak wi�kszo�� Technik�w, cierpia� na
nerwowy tik, bowiem w stosunku do systemu naczyniowego i
mi�niowego system nerwowy Technik�w by� stanowczo zbyt
rozbudowany. Zamruga� raptownie swymi kr�tkowzrocznymi
oczami, a jego r�ce i nogi zadr�a�y.
- Przykro mi, Tomson - powiedzia� z pokor� w g�osie - �e
oderwa�em ci� od twoich rozwa�a�, ale sytuacja jest naprawd�
niezwyk�a. Poleci�e� wzi�� grup� Robotnik�w i zaj�� si�
kruszeniem le��cych pod miastem ska�...
- Wiem, wiem - przerwa� mu niecierpliwie Tomson. -
Potrzebujemy przecie� paliwa. Streszczaj si� troch�, je�li
�aska.
- A wiec, to by�o tak; zgodnie z obowi�zuj�c� procedur�
przed odpaleniem �adunk�w wybuchowych w��czy�em
promie� penetruj�cy. Czasem zdarza si�, �e w ska�ach
znajduj� si� materia�y, kt�re mo�emy wykorzysta� w inny
spos�b. Serce dos�ownie przesta�o mi bi�, kiedy zobaczy�em,
na co trafi� promie�. Zatrzyma�em robot� i czym pr�dzej
skontaktowa�em si� z tob�, bo ta sprawa chyba wykracza poza
moje kompetencje.
- I co takiego zobaczy�e�, �e ci rozum ko�kiem stan��? -
Sam si� przekonaj. Patrz!
Byli ju� pod najni�szym poziomem. Wraz z up�ywem
kolejnych tysi�cleci miasto, potrzebuj�ce coraz wiece] energii
dla zaspokajania swych potrzeb, Biega�o coraz g��biej pod
powierzchnie Ziemi. Mia�d�ono ska�y pot�nymi
elektrowstrz�sami, a uzyskany w ten spos�b rozdrobniony
materia� wrzucano do stos�w atomowych, gdzie w specjalnie
os�oni�tych paleniskach elektrony wystrzeliwa�y ze swych
pow�ok zamieniaj�c si� w nico��, po drodze dostarczaj�c
energii niezb�dnym dla normalnego funkcjonowania miasta
maszynom.
Wewn�trz powsta�ej w po�yskuj�cym kwarcycie jaskini
sta�o czterdziestu krzepkich, muskularnych, g�ruj�cych
wzrostem nad Technikami Robotnik�w. Oczekiwali bez ruchu
przy wy��czonych maszynach i miotaczach na wynik narady
ich prze�o�onych. Mogli tak sta� godzinami, to nie mia�o
�adnego znaczenia. Po sko�czonej zmianie wr�c� na poziomy
�ywieniowe, po�kn� w milczeniu swoje pastylki od�ywcze,
potem po drodze na poziom rozrywkowy wst�pi� na chwile do
kom�r prokreacyjnych. Na poziomie rozrywkowym sp�dz�
kilka bezcennych godzin gadaj�c, sprzeczaj�c si� miedzy
sob�, �artuj�c, zarykuj�c si� bezmy�lnie przy ogl�daniu
specjalnie dla nich przygotowanych, nieszkodliwych
komedyjek, aby na sygna� przenie�� si� do cz�ci sypialnej,
gdzie za par� godzin inny sygna� obudzi ich i skieruje do
pracy.
Harri dr��cym palcem uruchomi� mechanizm promienia
penetruj�cego. Z maszyny wystrzeli�o b��kitne �wiat�o i pad�o
na ska��, kt�ra nagle zda�a si� nikn�� w oczach, by wreszcie
sta� si� przezroczyst� jak szyba. Tomson patrzy�, staraj�c si�
nie da� po sobie pozna�, jak bardzo by� poruszony.
W skrytej pod ska�ami komorze spoczywa�y dwa cia�a.
Jedno, przyodziane w b�yszcz�cy metal, le�a�o w ma�ej niszy,
drugie za� na kamiennej pod�odze, jakby cz�owiek ten pad�
tam, gdzie go niespodziewanie dosi�g�a �mier�. Ani z rys�w
twarzy, ani z ubioru �aden z dw�ch m�czyzn nie
przypomina� mieszka�ca Hispan. Zdawali si� pochodzi� z
innego �wiata - zachowani w nienaruszonym stanie, jakby
dopiero co zapadli w sen, aczkolwiek obaj bez w�tpienia nie
�yli od dawna. Komora wype�niona by�a ��tawym, lekko
opalizuj�cym dymem.
Tomson zmarszczy� sw�j szcz�tkowy nos. Stoj�cy tu� obok
delikatny instrument sygnalizowa�, �e przez warstw� ska�
przedostaje si� bardzo silne promieniowanie. W tej chwili
w�a�nie g��wny Technik wyda� w najwy�szym stopniu
nieprzyzwoity okrzyk zdumienia, w k�cie komory dostrzeg�
bowiem zarys ma�ej kulki, z kt�rej wn�trza wydobywa� si�
cienki strumie� promieniowania. Czysty rad, od stuleci
emituj�cy nieustannie olbrzymie dawki promieni alfa, beta i
gamma!
Co zrobimy? - zapyta� zaniepokojony Harri.
Przez moment Tomson nie wiedzia�, co pocz��. A wiele by
da� za to, �eby kto inny musia� teraz za niego podj�� decyzje.
A mo�e zawiadomi� Gano, g��wnego Oligarcha i czeka� na
jego rozkazy? Zaraz jednak wyprostowa� dumnie swoje w�t�e
cia�o. Nie! Ta sprawa nale�y do niego i on sam musi znale��
dla niej rozwi�zanie.
Stara� si� powstrzyma� dr�enie g�osu, kiedy wydawa� ostre i
jednoznaczne, jak mia� nadzieje, polecenia.
- Harri, usu�cie zewn�trzn� warstw� tych ska�, a potem
skalne komory. Tylko ostro�nie, �eby niczego w �rodku nie
uszkodzi�. Musimy zbada� cia�a tych dwu istot, nie wiadomo
od jak dawna pogrzebanych pod fundamentami naszego
miasta.
Harri wyda� rozkazy i Robotnicy pos�usznie przyst�pili do
pracy. Zawy�y �widry, wgryzaj�c si� w ska�a tak �atwo, jakby
to by�o roztopione mas�o. Rozleg� si� �wist miotaczy,
zamieniaj�cych pok�ady ska� w mikroskopijny py�, wsysany
od razu w rury nios�ce go do transporter�w atomowych
stos�w.
- Wystarczy - da� znak Harri.
Stan�y �widry, zgas�y p�omienie miotaczy, ostatnie tony
ska�y rozpad�y si� w py�. Komora sta�a otworem.
Ulotni� si� z niej ��ty gaz, kt�rego miejsce wype�ni�o
�wie�e powietrze. Jeden z Robotnik�w podszed� ci�kim
krokiem do promieniuj�cej kuli i zamkn�� j� w o�owianym
pojemniku. Fakt czy �mierciono�ne promieniowanie nie
spali�o mu przy tym r�k nie mia� zupe�nie znaczenia.
Harri, z oczami niemal na wierzchu, z trudem prze�kn��
�lina. Twarz wykrzywi�y mu nerwowe drgawki.
- Patrz, Tomson! - ledwo wydoby� z siebie g�os. - Oni �yj�!
Tomson czu�, jak pot zbiera mu si� wielkimi kroplami na
czole, chocia� w jaskini by�o o ponad stopie� ch�odniej ni�
powinno. Robotnicy opu�cili nisko g�owy, by ukry� maluj�cy
si� na ich twarzach strach i niepewnie przest�powali z nogi na,
nog�. Tomson zachowa� jeszcze na tyle przytomno�ci umys�u,
by wyda� rozkaz powrotu, chocia� do ko�ca zmiany pozosta�o
jeszcze sporo czasu. By�a to rzecz bez precedensu, lecz i taka
by�a sytuacja, w jakiej si� znalaz�.
Robotnicy odeszli po�piesznie, wznosz�c si� rur�
transportera do pustych o tej porze kwater jadalnych, paplaj�c
miedzy sob� o tym co widziel