57
Szczegóły |
Tytuł |
57 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
57 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 57 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
57 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Autor: Janusz A. Zajdel
Tytu�: Psy Agenora
Wie�yczka dyspozytorni wznosi�a si� trzydzie�ci metr�w nad
powierzchni� ziemi. Przez bure, dawno nie myte szklane �ciany
wida� st�d by�o ca�� otaczaj�c� r�wnin�. Daleko, a� po horyzont,
rozci�ga�y si� suche, piaszczyste obszary poro�ni�te rzadk� traw�
i kolczastymi krzewami. Nawet teraz, w samo po�udnie, przy
znakomitej przejrzysto�ci powietrza nie mo�na by�o dostrzec st�d
niczego pr�cz k�p krzew�w i sypkich pag�rk�w szaro��tego piachu.
W stron� p�nocy wybiega�y st�d trzy r�wnoleg�e linie, zbiegaj�ce
si� w dalekiej perspektywie i nikn�ce na kraw�dzi widnokr�gu.
Pasmo starej, betonowej szosy, sp�kanej i zawianej miejscami
warstw� piasku; obok - rdzawa linia toru kolejowego, zaro�ni�tego
marnym, stepowym zielskiem; pomi�dzy szos� i torem bieg�a linia
wysokiego napi�cia, podwieszona na betonowych s�upach. Szosa
ko�czy�a si� przed zamkni�t� na g�ucho bram� wjazdow� obok pustej
wartowni z pot�uczonymi szybami. Wewn�trz ogrodzenia podw�rze i
podjazdy do ramp przy budynkach by�y pokryte betonowymi p�ytami.
Tor kolejowy, przeci�ty tak�e zamkni�t� bram�, rozga��zia� si�
pomi�dzy budynkami w kilku bocznic. Ruda warstwa rdzy �wiadczy�a,
�e w dawno nie przetoczono po nich �adnego wagonu. Wysoki parkan
z siatki zwie�czony paroma rz�dami kolczastego drutu okala� kilka
budynk�w i wolno stoj�cych metalowych zbiornik�w, po��czonych
sieci� ruroci�g�w.Od strony po�udniowej otoczony parkanem plac
rozszerza� si� znacznie, obejmuj�c rozleg�y teren o kszta�cie
prostok�ta, szeroki na kilometr, d�ugi na co najmniej p�tora.
Wewn�trz ogrodzenia w odleg�o�ci kilkunastu metr�w od niego
pojawi�o si� drugie, nieco ni�sze. Oddziela�o ono wewn�trzny
prostok�t od pozosta�ego terenu. Tam za drugim ogrodzeniem wida�
st�d by�o d�ugie nieko�cz�ce si�, r�wne szeregi betonowych
p�ytpoprzedzielanych kilkumetrowymi odst�pami. Wszystko razem
przypomina�o jaki� monstrualny cmentarz gigant�w; wielometrowej
d�ugo�ci p�yty nagrobne, u�o�one wzd�u� alejek...Agenor przetar�
r�kawem bluzy brudn� szyb� p�nocnej �ciany. Przez chwil�
wpatrywa� si� sponad okular�w we wst��k� betonu, jakby
spodziewaj�c si� dojrze� tam jaki� pojazd. Raz w tygodniu, w
ka�d� �rod�, drog� od p�nocy przyje�d�a�a tu furgonetka z Mify,
dowo��c �ywno��. Kierowca zatrzymywa� si� dwadzie�cia metr�w
przed bram�, tr�bi� niecierpliwie, a potem wywala� na beton par�
karton�w z towarem i zawraca� ostro�nie na w�skiej drodze, bacz�c
by tylne ko�a nie ugrz�z�y w mia�kim piasku pobocza. Zdawa�o si�,
�e chce jak najszybciej odjecha� z tego miejsca, ponaglany psim
ujadaniem, kt�re sam wyzwala� d�wi�kiem klaksonu. Nie odje�d�a�
jednak od razu. Zatrzymywa� si� o kilkana�cie metr�w od sterty
paczek i, wychylony z okna kabiny, czeka�. Gdy zza naro�nika
budynku wy�oni�a si� przygarbiona drobna posta�, macha� jej r�k�.
Nadchodz�cy odpowiada� gestem, kt�ry m�g� znaczy� �w porz�dku,
zabieraj si� st�d�, wtedy kierowca wciska� gaz, rozp�dza� si�
szybko na pustej szosie, a jego nastr�j polepsza� si� z ka�dym
przejechanym kilometrem. Dzi� jednak by�a sobota i od strony
miasta nie nale�a�o si� nikogo spodziewa�. Agenor oderwa� wzrok
od okna, przetar� palcami powieki pod okularami, wydoby� fajk�
i przez chwil� nabija� j� starannie, �ledz�c r�wnocze�nie
wska�niki na pulpicie. Spojrza� na d� w kierunku placu. Dwie
szare plastykowe beczki sta�y na w�zku przeno�nika tu� pod
skierowanym w d� ryjem dozownika. Przypali� fajk�, skontrolowa�
wskazania miernik�w na pulpicie i poci�gn�� d�wigni�. Patrzy�,
jak g�sta, brunatna masa �cieka z wolna do beczki, wype�niaj�c
j� po brzegi. W�zek drgn��,przesun�� si� i po chwili druga beczka
te� by�a pe�na. Potem podjecha� pod automat zamykaj�cy, obie
beczki zosta�y przykryte pokrywami i odjecha�y w stron�
sk�adowiska. Podno�nik zdj�� je z w�zka i precyzyjnie ustawi�
w�r�d wielu innych, pogrupowanych w regularne kwadraty po 25
sztuk, poprzedzielane w�skimiodst�pami. Agenor si�gn�� po grub�
ksi�g� w wytartych p��ciennych ok�adkach. Powoli odwraca� karty
o wystrz�pionych i brudnych dolnych rogach. Znalaz� ostatni zapis
i w kolejnych rubrykach zanotowa� nast�pne dwie pozycje. Zamkn��
ksi�g� i niedbale odrzuci� na blat sto�u. Wcisn�� wy��cznik.
�wiat�a pulpitu zgas�y. Sta� jeszcze chwil� pykaj�c fajk� i
patrz�c przed siebie na pasmo drogi, a potem zszed� powoli
kr�tymi schodkami w d�. Przechodz�c ko�o baraku, zaszed� do
�rodka. Na legowisku w k�cie le�a�a Gamma. Dysza�a ci�ko. Gdy
przykl�kn�� przy niej, z trudem unios�a �eb i machn�a na
powitanie ogonem. Pog�aska� j� po grzbiecie i obejrza� rozd�ty
brzuch. w boksie obok le�a�a Alfa, z trzema kilkudniowymi
szczeni�tami. Patrzy�a czujnie, gdy bra� je po kolei i ogl�da�,
lecz nie wyda�a g�osu. Psiaki wygl�da�y zdrowo. Agenor pog�aska�
Alf� i wyszed� z baraku. S�o�ce �wieci�o mocno, poczu� si� senny
i zm�czony.W pokoju te� by�o gor�co mimo otwartych okien i
pracuj�cego wentylatora. �ci�gn�� buty i kurtk�, otar� twarz i
karkr�cznikiem i wypi� butelk� coca-coli z lod�wki. Od�o�y� dawno
zgas�� fajk� i leg� na wznak na tapczanie. Jak to dawno... -
przebieg�o mu przez my�l . -Tyle lat, a wydaje si�, �e to by�o
wczoraj.Gdy patrzy� z wie�yczki dyspozytora w kierunku miasta,
wzd�u� szosy i toru kolejowego, wyobra�nia podsuwa�a mu tak
dobrze zapami�tane obrazy... Nie by�o dnia, by nie nadje�d�a�
stamt�d jaki� transport. Samochody, cale konwoje, z parad�, z
asyst� policjant�w na motocyklach... A od czasu do czasu -
specjalne poci�gi, kr�tkie lecz budz�ce respekt: trzy lub cztery
wagony osobowe, a pomi�dzy nimi pot�na o�mioosiowa platforma z
ogromnym pojemnikiem. To by�o co�! Wszyscy przerywali prac�,
wycofywali si� poza teren. Tylko on, Agenor, z wysoko�ci
wie�ydyspozytorskiej, kierowa� automatycznym roz�adunkiem. D�wigi
samojezdne, suwnice, kamery telewizyjne... Teraz wszystko by�o
martwe, pokryte rdz� i py�em. Gdyby wtedy kto� przepowiada�
Agenorowi, �e pozostanie tutaj, gdy wszyscy odejd�, pewnie
roze�mia�by si� i postuka� w czo�o... Obudzi� si� z drzemki ko�o
czwartej po po�udniu, gdy s�o�ce skry�o si� za dach haliprzerobu.
Wsta� i poszed� zajrze� do Gammy. By�o ju� powszystkim. Suka
liza�a dwoje szczeni�t. By�y martwe. Agenor obejrza� je z bliska.
Jedno z nich mia�o dwie g�owy. - Zaczyna si�... - mrukn�� do
siebie, zabieraj�c martwe szczeni�ta. Skomlenie suki goni�o go
jeszcze za drzwiami baraku. Wst�pi� do magazynu, wytoczy� now�
plastykow� beczk� i wrzuci� do niej psi� padlin�. Potem zani�s�
beczk� do ch�odni. Spojrza� na zegarek. Dochodzi�a pi�ta - czas
na zmian� w zewn�trznym pier�cieniu. Wr�ci� do mieszkania,
spojrza� na wisz�cy na �cianie grafik, z przegr�dek oszklonej
gablotki wyj�� cztery metalowe kapsu�ki i schowa� do kieszeni.
Zdj�� ze �ciany jeden z wisz�cych tam pejczy, wci�gn�� sk�rzane
r�kawice i ruszy� w stron� baraku. Wzd�u� �ciany, podziurawionej
niskimi otworami, ci�gn�o si� ogrodzenie z siatki. Poprzeczne
parkaniki dzieli�y ten wybieg na kilkana�cie ma�ych klatek.Psy
zw�szy�y go z daleka. Gdy szed� wolnym, miarowym krokiem wzd�u�
ogrodzenia, wita�y go przymilne skowyty, spiczaste pyski wysuwa�y
si� poprzez oczka siatki. Ogony - na wp� opuszczone -wachlowa�y
na boki.Nie patrz�c, na nic, szed� wyprostowany, postukuj�c
miarowo ko�cem pejcza o cholew� buta. Zatrzyma� si� nagle,
odwr�ci� twarz� do siatki i otworzy� furtk�. Pi�� wielkich
alzatczyk�w cofn�o si� pod �cian� baraku. Przywarowa�y na
zgi�tych nogach, z pyskami przy ziemi, ko�cami ogon�w dotykaj�c
�ciany.Agenor sta� przez chwil� bez s�owa w otwartej furtce.
- Tytan! - powiedzia� ostro.Jeden z wilczur�w poderwa� si� i
susem przypad� do n�g Agenora. - Cyrkon! Ruten! Tantal!Podbieg�y
kolejno. Przelotnie dotyka� ich pysk�w d�oni�. Zamkn�� furtk� i
ruszy� naprz�d, a one bieg�y za nim szeregiem, wilczym truchtem,
z nisko opuszczonymi �bami. Przy wewn�trznym ogrodzeniu zatrzyma�
si� i odwr�ci�. Psy przysiad�y na zadach, jeden obok drugiego,
ze wzniesionymi w g�r� nosami. Patrzy�y m�drze, uwa�nie. Wydoby�
z kieszeni metalowe kapsu�ki i umie�ci� po jednej, w uchwytach
przy obro�y ka�dego z wilczur�w.
- S�u�ba w pier�cieniu zewn�trznym! - zakomenderowa� uderzaj�c
pejczem o but. Odpowiedzia�y zgodnym, podw�jnym szczekni�ciem i
rozbieg�y si� wzd�u� wewn�trznego parkanu, po dwa w ka�d� stron�,
z daleka zawt�rowa�y cztery inne psie glosy. Po chwili nadbieg�y
te, kt�re sko�czy�y sw� s�u�b� wartownicz�. Dysz�c z wywalonymi
j�zorami zasiad�y przed Agenorem, kt�ry dotkn�� ka�dego �ba,
wsuwaj�c r�wnocze�nie w rozwarte pyski po kawa�ku peklowanego
mi�sa. Potem odczepi� od ich obro�y metalowe kapsu�ki.
- Po s�u�bie. Do budy! - zakomenderowa�.Psy zerwa�y si� ochoczo
i poprzedzaj�c Agenora podbieg�y w stron� baraku. Tam czeka�y
cierpliwie, by wpu�ci� je do klatek.Wracaj�c wzd�u� baraku Agenor
zatrzyma� si� przy ostatnim wybiegu. Dwa psy le�a�y z zamkni�tymi
�lepiami, dysz�c ci�ko zapad�ymi bokami. Ich sier�� by�a
zje�ona, na pyskach wida� by�o pasma spienionej �liny.
- Krypton! - powiedzia� Agenor mi�kko. - Piesku!Jeden z wilczur�w
uni�s� �eb, lecz nie mia� si�y utrzyma� go w g�rze. -
Ksenon!Drugi pies otworzy� oczy i podczo�ga� si� wytykaj�c koniec
pyska przez siatk�. Agenor zdj�� r�kawic� i dotkn�� nosa
zwierz�cia. By� suchy i gor�cy. Sta� przez chwil�, patrz�c na
chorezwierz�ta. Wiedzia�, �e nie mo�e im pom�c, jak wszystkim
innym przedtem; jak tym pozosta�ym, jeszcze zdrowym i patrz�cym
ufnie w oczy swojego pana i opiekuna.Po raz sze��setny kt�ry� tam
z kolei poczu� wstr�t do samego siebie. Otworzy� furtk� i wszed�
na wybieg. Wydoby� z kieszeni p�askie pude�ko, wybra� dwie
kapsu�ki w czerwonej �elatynie i kolejno wcisn�� po jednej
pomi�dzy konwulsyjnie zwarte szcz�ki wilczur�w. Odwr�ci� twarz,
by nie patrze� w ich m�tne, za�zawione �lepia. Prze�kn�y ufne
i przywyk�e do pos�usze�stwa.Agenor wyszed� z klatki nie
ogl�daj�c si� za siebie. Zgarbiony, z opuszczon� g�ow� ruszy� w
kierunku swego mieszkania.Za godzin� trzeba zrobi� zmian� w
strefie wewn�trznej - pomy�la�. To by�o najgorsze. S�u�ba w
pier�cieniu by�a niczym w por�wnaniu ze stref�. Gdyby to by�o
mo�liwe, Agenor nie wysy�a�by tych biednych zwierz�t do strefy.
Ale zdawa� sobie spraw�, �e to konieczne.Przed godzin� sz�st�
rano i sz�st� wieczorem, gdy trzeba by�o podj�� decyzj�, Agenor
zawsze odczuwa� to samo. Stara� si� zawsze dzieli� ryzyko
pomi�dzy wszystkie zwierz�ta r�wnomiernie. �adnego nie
faworyzowa�, nie oszcz�dza�. Wszystkie by�y mu jednakowo bliskie.
Wszystkie wyhodowa� od szczeni�cia, karmi�, tresowa�, uk�ada� do
odpowiedzialnej s�u�by... A w ko�cu wszystkie wysy�a� na powoln�
lecz nieuchronn� zgub�... By odwlec cho� na chwil� moment
decyzji, zawr�ci� i poszed� na prze�aj przez dziedziniec
pomi�dzy budynkami, w stron� pier�cienia mi�dzy ogrodzeniami.
Uszed�szy kilkadziesi�t krok�w wzd�u� zewn�trznej siatki,
spostrzeg� Cyrkona, p�dz�cego mu naprzeciw. Pies rozpozna� go z
daleka i - jakby chc�c podkre�li� sw� czujno��, zameldowa� si�
u jego n�g. Poklepany po karku, zaskomla� przymilnie i pop�dzi�
naprz�d, znikaj�c w�r�d trawy porastaj�cej przestrze� mi�dzy
parkanami. Agenor szed� dalej, a� dotar� do miejsca, gdzie w�r�d
k�p ��tej trawy szarza�o kilka niewielkich, prostok�tnych
betonowych p�yt. To by� prawdziwy cmentarz, cho� mo�e nie taki
zwyczajny, jak inne. Przygotowano go pozornie w tym samym czasie,
gdy budowano ca�y zak�ad i tamto gigantyczne cmentarzysko. Tu
le�eli ludzie. Groby by�y szare, litery p�ytko wyryte w betonie
zatar� przez dziesi�tki lat piasek niesiony stepowym wiatrem.
Agenor zna� ich nazwiska i okoliczno�ci �mierci ka�dego z nich.
Ten na przyk�ad: technik z Ovrel II, wydobyty po tygodniu ze
studzienki zbiorczej, po rozerwaniu g��wnego ruroci�gu... Ten
drugi, operator instalacji oczyszczania wody pierwotnej, kt�ry
zgin�� podczas awarii kolumny jonitowej w Abu-Tir... Niewielu ich
le�y tutaj... Zupe�nie ma�o, jak na pi��dziesi�t lat u�ytkowania
sk�adowiska. To tylko ci, kt�rych cia� nie mo�na by�o pogrzeba�
na zwyk�ym, publicznym cmentarzu. Przywo�ono ich w o�owianych
trumnach, z eskort�, jak te wszystkie inne paskudztwaspoczywaj�ce
teraz za drugim ogrodzeniem w komorach podbetonowymi p�ytami.
Ludzie z Mify i pobliskich miasteczek opowiadali bzdury na temat
zak�adu. Bali si� zapuszcza� w te strony, bali si� nawet
rozmawia� z zatrudnionymi tu pracownikami, traktuj�c ich, jak
dawni Egipcjanie paraszyt�w zatrudnionych przy mumifikowaniu
zw�ok. A przecie� oni Agenor i inni, kt�rzy pracowali tutaj, byli
lud�mi jak wszyscy... Zarabiali dobrze, mieli d�ugie urlopy,
cieszyli si� dobrym zdrowiem.Sko�czy�o si� trzydzie�ci lat temu.
Potem jeszcze przez dwa lata zak�ad funkcjonowa� na zwolnionych
obrotach. Przychodzi�y transporty odpad�w po likwidacji ostatnich
obiekt�w. Energetyka j�drowa przesta�a istnie�, wyparta przez
nowe metody uzyskiwania energii nie poci�gaj�ce za sob� takiego
ryzyka...Zosta�o tylko Centralne Sk�adowisko nafaszerowane
niewyobra�aln� aktywno�ci� materia��w promieniotw�rczych,
gasn�cych powoli w podziemnych mogilnikach. Minie czterysta, mo�e
pi��set lat, nim ten gigantyczny sk�ad odpad�w przestanie by�
�mierteln� gro�b�... Trzeba przyzna�, �e miejsce wybrano trafnie.
Suchy step, du�e odleg�o�ci od zaludnionych g�sto obszar�w...
Jednak nie mo�na w dzisiejszych, niespokojnych czasach pozostawi�
czego� takiego na �asce losu. Wprawdzie okoliczna ludno�� nadal
obchodzi z daleka ten zapowietrzony teren, kt�ry - prawd� m�wi�c
- nikomu z zewn�trz nie jest w stanie zaszkodzi�
dop�ki...W�a�nie. Wystarczy�oby, aby iaka� fanatyczna grupa
terroryst�w pod�o�y�a tutaj par� �adunk�w wybuchowych. Przy
sprzyjaj�cym wietrze stutysi�czna Mifa, po�o�ona o kilkana�cie
kilometr�w st�d, by�aby powa�nie zagro�ona. Utrzymanie psa jest
znacznie ta�sze ni� zatrudnienie wartownika. Zreszt� kt�
chcia�by za marne grosze pracowa�0 na tym pustkowiu? A poza tym
pies nie podlega przepisom o ochronie przed szkodliwym
dzia�aniempromieniowania... Mo�e dotrze� tam, gdzie nie wolno
pos�a� wartownika... Hodowla Agenora, zapocz�tkowana przed
trzydziestu prawie laty, dostarcza�a tylu zwierz�t, ile by�o
potrzeba. Corocznie rodzi�o si� kilkadziesi�t szczeni�t i tyle�
doros�ych ps�w w wieku nie przekraczaj�cym dw�ch-trzech lat
gin�o wskutek promieniowania. Wracaj�c z cmentarza Agenor
przeszed� obok betonowej p�yty, na kt�rej sta�y nape�nione
beczki. Przeliczy� kwadraty. By�o ich dwadzie�cia cztery pe�ne
i jeden rozpocz�ty. Sze��set dziewi�� przez niespe�na dwadzie�cia
osiem lat -przeliczy� w my�lach. On sam nawet nie umia�by
wyja�ni�, dlaczego to robi, dlaczego utrwala psi� padlin� w
beczkach z syntetyczn� �ywic�. Zwierz�ta nie by�y radioaktywne.
One tylko otrzyma�y �mierteln� dawk� promieniowania pochodz�c�
z odpad�w szczelnie zabezpieczonych i ukrytych w podziemnych
komorach. Po prostu sprawi�o mu jak�� dziwn� przyjemno��
uruchamianie nieprzydatnych ju� urz�dze� do zestalania odpad�w.
Obs�ugiwa� je w m�odo�ci. Poza tym by� to najmniej k�opotliwy
spos�b zabezpieczenia martwych zwierz�t przed rozk�adem w
promieniach stepowego s�o�ca. W magazynie by�o do�� pustych
beczek i syntetycznych �ywic... A mo�e tak�e... nie umia� rozsta�
si� z tymi biednymi zwierz�tami po ich �mierci... Dzi� sta�o si�
to, czego od dawna oczekiwa�: genetyczne skutki napromienienia
wielu psich generacji da�y zna� o sobie. Martwy miot,
zniekszta�cenia anatomiczne... Co b�dzie dalej? Jak d�ugo mo�na
to ci�gn��?
- Nie b�dzie nast�pnych miot�w. Trzeba z tym sko�czy�, Agenorze -
mrukn�� do siebie. - Nie mo�na wiecznie produkowa� zdech�ych
ps�w, beczkowanych w masie �ywicznej... Wiedzia�, �e nie ma
odwrotu. By�o za p�no. Sam by� ju� tylko odpadem ludzko�ci.
Kiedy� nie znalaz�szy zrozumienia w�r�d ludzi, zosta� z tymi
zwierz�tami. By� ich panem, opiekunem i bogiem �mierci.Trzy
beczki sta�y pod wylotem dozownika. Agenor notowa� w ksi�dze
kolejne pozycje: ,,698. Uran; 699. Neptun; 700...''. Zastanawia�
si� przez chwil�, bezz�bnymi dzi�s�ami �ciskaj�c koniecd�ugopisu.
Potem u�miechn�� si� chytrze i dopisa�: ,,Pluton''. Uruchomi�
przeka�nik czasowy i zszed� powoli na d�. Podszed� do w�zka,
wspi�� si� z trudem na jego platform� i spojrza� na zegarek.
Wydoby� z kieszeni czerwon� kapsu�k�, w�o�y� j� do ust i wcisn��
si� do trzeciej beczki.�apa podajnika ustawi�a starannie ostatni�
beczk� uzupe�niaj�c� dwudziesty �smy kwadrat.
1978 r.