97

Szczegóły
Tytuł 97
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

97 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 97 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

97 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

tytu�: "Sami swoi" autor: Andrzej Mularczyk Na dysku pisa� Franciszek Kwiatkowski Opowie�� Filmowa Wydawca: "Akapit" Oficyna Wydawnicza sp. z o.o. Katowice 1993 Rozdzia� 1 Ta opowie�� to komedia, kt�rej bohaterowie wcale nie wiedz�, �e s� �mieszni. Nie wiedz�, bo nie dotar�a do ich �wiadomo�ci definicja, �e tragedia, kt�ra trwa zbyt d�ugo, staje si� komedi�, i �e wystarczy spojrze� przez odwrotn� stron� lornetki, by to, co wielkie, sta�o si� ma�e. W�wczas nawet wymachuj�cy mieczem biblijny Goliat przypomina pajaca na sznurku... Przyjrzyjmy si� wi�c bohaterom tej komedii, zanim nieuchronnie zaczn� si� toczy� wypadki, kt�rych ju� powstrzyma� nie mo�na, jak nie mo�na nam�wi� bohater�w gotowego filmu, by inaczej zagrali swoje role. Ka�mierz Pawlak uwa�a�, �e �yje nie tylko na ziemi, ale i dla ziemi, i chyba dlatego od tej ziemi zbytnio nie odr�s�. Z�o�liwi si� �miali, �e nie musia� si� schyla�, �eby przej�� pod brzuchem konia. By� przysadzisty jak s�g drew, za to twardy jak kowad�o w ku�ni: uderzysz w niego m�otkiem, a on odskoczy. P�ki nowych gwo�dzi dwucalowych nie mo�na by�o dosta� w GS-ie, Ka�mierz stare prostowa� na paznokciu. Szybki by� w j�zyku, z ka�dym got�w si� dogada�, byle tylko ten kto� nie mia� innego zdania ni� on. W skryto�ci uwa�a�, �e Pan B�g po to jest w niebie, �eby on, Ka�mierz, mia� tam sojusznika, bo przecie� jak kto� tak niepozornego wzrostu, a za to z przeogromnym zaufaniem zwraca si� do najwy�szej instancji - to jak mu odm�wi� pomocy i nie zes�a� plag na jego wrog�w? Gdy stawa� przy p�ocie naprzeciw Kargula, to on by� na poz�r �agodnym pasterzem Dawidem, co to nawet s�ynnej procy przez zapomnienie nie ma przy sobie-tamten za� pot�nym Goliatem, kt�ry co postawi stop�, to rozgniata przeciwnik�w... W�adys�aw Kargul nie szed�, tylko kroczy�, nie m�wi�, tylko dudni� jak listopadowy deszcz w zardzewia�ej rynnie. Gdy wyciera� nos, to chustka omal nie p�ka�a na p�. Weterynarz Jask�a nie m�g� si� nadziwi�, jak taki niespotykanie spokojny w ruchach cz�owiek jednym uderzeniem pi�ci powala na ziemi� bukata. Gdy Kargul nie mia� pod r�k� klucza ani obc�g�w, potrafi� z�bami odkr�ci� mutr� przy sieczkarni, a jak go nawet po tym wyczynie szcz�ki troch� bola�y, wystarczy�o mu wypi� do snu p� litra brymuchy i budzi� si� zdrowy jak w�asny trzonowy z�b. P�ki elektryki po wojnie w Rudnikach nie by�o, jednym dmuchni�ciem gasi� stoj�c� na stole naftow� lamp�, nie ruszaj�c si� spod pieca. Jeden by� szybki jak lot jask�ki, drugi powolny jak �uk. Pawlak kocha� konie jak w�asne dzieci i o�eni� si� z Maryni�, gdy� jej ojciec mia� dwa konie i jednego obieca� c�rce w posagu. Kargul o�eni� si� ze swoj� Anielci�, bo poborowym jeszcze b�d�c, za�o�y� si� z innymi parobkami, �e j� podniesie jedn� r�k� do powa�y. Zak�ad wygra�, bo podni�s� Anielci� z takim impetem, �e ta wyr�n�a g�ow� w sufit i zemdla�a, a W�ady�, cuc�c j� potem, tak j� d�ugo w ramionach trzyma�, �e si� od �eniaczki wymiga� nie m�g�... O Pawlaku wszyscy m�wili, �e pr�dzej m�wi, ni� my�li. O Kargulu, �e my�li wolniej od konia. Ale czy to w�a�ciwie wiadomo, jak i co my�li sobie ko�? Pawlak nosi� maciej�wk�, bo kiedy� podobn� czapk� nosi� J�zef Pi�sudski. Dla niego Marsza�ek to wz�r: ma�o �e dokona� w 1920 roku cudu nad Wis��, to jeszcze by� to jedyny cz�owiek, po kt�rego �mierci ojciec Ka�mierza zap�aka�. Kargul nosi� obwis�y kapelusz i nigdy nie wk�ada� krawata, bo tak mu si� utrwali� w pami�ci Wincenty Witos. Pawlak - to dro�d�e. Kargul - to m�ka. A piec chlebowy jeden. �ycie staje si� komedi�, gdy dw�ch ludzi, kt�rzy nie powinni si� spotka�, nie mo�e unikn�� spotkania. A tu jeszcze - na domiar z�ego - mia� si� zjawi� kto� trzeci, kto nie spodziewa� si� wcale, �e we�mie udzia� w tej komedii. Kiedy wybierasz si� na spotkanie kogo�, kogo nie widzia�e� tyle lat, �e przez ten czas i r�czy �rebak zd��y�by zmieni� si� w star� chabet�, a mo�e nawet i zdechn��, musisz si� liczy� z tym, �e wychodzisz wprost na skrzy�owanie, gdzie przecinaj� si� dwa losy. Bo po takim czasie ju� nie z samym cz�owiekiem tylko si� spotkasz, a w�a�nie z jego losem, zwanym przez niekt�rych dol�. Tak wi�c spotkanie dw�ch kiedy� bliskich sobie ludzi przypomina niekiedy skrzy�owanie dw�ch dr�g, a chyba nie trzeba nikomu t�umaczy�, jak niebezpieczne s� wszelkie skrzy�owania. Szykujesz si� na takie spotkanie radosny, niczym go�� zaproszony na cudze wesele, a raptem okazuje si�, �e ta radosna okazja zmienia si� w co� na kszta�t stypy. Ka�mierz ju� od kilku tygodni szykowa� si� na ten dzie�. Obej�cie wyporz�dzi�, obor� wybieli�, bram� �elazn� kaza� Paw�owi na zielono pomalowa�. Nawet lepy na muchy pozawiesza� przy ka�dej lampie, �eby tylko oczekiwanemu go�ciowi zapewni� jak najbardziej cywilizowane warunki, odpowiadaj�ce ameryka�skiemu standardowi. Dwa razy wybiera� si� do Lutomy�la, �eby sobie odpowiednio uroczysty garnitur sprawi� i na wszystkie okna nowe firanki dobra�; Maryni� zmusi�, �eby wprawi�a sobie cztery brakuj�ce z�by, bo jakby przysz�o jej si� u�miechn�� na powitanie Johna, to nie b�dzie musia�a ust d�oni� os�ania�. Niby wszystko by�o przygotowane na ten wa�ny dzie�, a jednak im bli�ej by�a ta data, tym bardziej Ka�mierz zamiast rado�ci odczuwa� jaki� niepok�j. Kiedy od stacyjki w Rudnikach dobieg� go czasem przeci�g�y gwizd poci�gu, kt�rym niebawem mia� przyby� go��, Pawlak odruchowo popatrywa� na dom s�siada i wzdycha� ci�ko, jakby przywali� go m�y�ski kamie�. Jednak przed nikim, nawet przed swoj� Maryni�, nie zdradzi� tego niepokoju, co �ciska� mu w�trob� i nerwy napina� do tego stopnia, �e w przeddzie� przyjazdu go�cia musia� na noc odmierzy� dwadzie�cia kropli waleriany i popi� to setk� "stra�ackiej" z czerwon� kartk�, by nie my�le� w k�ko o tym, czy cz�owiek odpowiada za histori�, czy te� odwrotnie - historia za cz�owieka. Bo wszak i miejsce, w kt�rym przysz�o mu �y�, i ludzie, w�r�d kt�rych toczy�o si� �ycie, wybrane zosta�o wyrokiem historii. Ale czy ten, kt�rego powita po tak wielu latach, zrozumie, �e mo�na wybra� sobie �on�, mo�na wybra� konia, a nawet samego Pana Boga, ale nie wybiera si� czas�w, w kt�rych przysz�o nam �y�? Kiedy wreszcie nadszed� ten dzie�, w kt�rym mia� przyby� dawno zapowiadany go�� z Ameryki, Pawlak zaraz po obudzeniu ukl�k� przy ��ku i z�o�ywszy d�onie w stron� obrazu �wi�tej Rodziny, wyszepta� b�agalnie, zaci�gaj�c �piewnie: "Dobry Bo�e, spraw, �eby Ja�ko mnie za zdrajc� nie uwa�a�, ta� ja przecie nie �aden pierekiniec, tylko prosto bezlitosna ofiara Stalina, Roosevelta i Churchilla, co mnie nasze Kru�ewniki na poniemieck� wiosk� zamieni� kazali. A �e ja z tym hardabasem Kargulem w s�siedztwo popad�, to ju� chyba z Twojej woli, bom si� dzi�ki temu w por� dowiedzia�, �e kto chce drugiemu muchomora zada�, sam on tym jadem zatruty b�dzie. I spraw, dobry Panie Bo�e, �eby brat m�j, Ja�ko, ode mnie g�upszy politycznie nie okaza� si�"... - A c� ty, chore�ki, czy jak? - krzyczy Marynia, widz�c Ka�mierza kl�cz�cego przy ��ku w d�ugiej koszuli. - Cz�ek w niebie poratowania szuka, a ta koczerbicha naprzykrza si� - ofukn�� �on� Pawlak. - Ta� on przed tym obrazem ostatni raz kl�cza�, jak nam ta jaka� zaraza parsiuki wyt�uk�a. A czeg� on dzisiaj Panu Bogu g�ow� durzy, a? Patrzy na niego podejrzliwie, zachodz�c z boku. Ka�mierz ma min� uczniaka, przy�apanego na zrywaniu jab�ek w sadzie przy plebanii. - A c� jej oczy tak d�ba stan�li, a? - zaatakowa� Maryni� z impetem. - Mam ja swoje sprawy z niebem do za�atwienia. Ty si� o skacin� martw. Krowy podoi�a? Tak niech odzienie na sobie po�adzi bo czas nam na stacj� zbiera� sia! Marynia cofa si� do kuchni, gdzie pi�tnastoletni Pawe�, pogwizduj�c przez z�by, usi�uje naprawi� stary radioodbiornik "Telefunken". Wciska g��biej w gniazdko zakurzon� lamp� i nagle kuchni� zalewaj� monotonne jak kapanie jesiennego deszczu deklaracje W�adys�awa Gomu�ki, przemawiaj�cego z okazji �wi�ta 22 Lipca. M�wca, mlaskaj�c, rozpocz�� w�a�nie zdanie, �e trud i historyczny wysi�ek przoduj�cej si�y narodu przyni�s� naszemu spo�ecze�stwu pok�j i dobrobyt, kiedy Marynia jednym szarpni�ciem wyrywa z gniazdka sznur od radia, urywaj�c w p� s�owa wyw�d o wy�szo�ci demokracji ludowej nad ustrojem bezlitosnego wyzysku. Widzi zaskoczone spojrzenie syna. - Tato, nie daj B�g, nerwowy dzi� taki, �e tylko z oczu ucieka�, a ty mu jeszcze Gomu�k� puszczasz? - wskazuje na drzwi, za kt�rymi ubiera si� Ka�mierz. - Zapomnia�, �e on jak jego s�yszy, to czkawki dostaje, jakby zbuka po�kn�wszy? - Ale tato si� martwi�, �e jak stryjko przyjedzie, to my marnie bez radia wypadniemy w jego oczach - wyja�nia Pawe�, przej�ty wizyt� go�cia z Ameryki, kt�rego nigdy na oczy nie widzia�. Marynia wzrusza ramionami i ogl�daj�c si� za siebie na drzwi od izby, m�wi z przej�ciem: - Co tam radio. Gorzej, �e my przez tego Kargula bezlito�nie przepa�� mo�emy. Patrzy przez okno kuchni na podw�rze s�siad�w. W�a�nie w tej chwili zwalisty Kargul w bia�ej koszuli posypuje je z wiadra ��ciutkim piaskiem, jakby szykuj�c si� na Zielone �wi�tki, a nie na wizyt� swego �miertelnego wroga. - To ojciec nic nie napisa� stryjowi o Kargulach? - Ta� czy on durny, czy jak? - Marynia wzrusza ramionami nad naiwno�ci� syna. Pawe� kr�ci g�ow�, jakby nie mog�c si� pogodzi� z tym, �e nie tylko radio k�amie, ale tak�e i w�asna rodzina. - Znaczy, �e stryjo prawdy nie zna. A komu nie m�wi si� prawdy, tego si� ok�amuje! - Ot, filozof, co ledwo koszul� z z�b�w wypu�ci�. Jakie to k�amstwo! - Marynia chc�c nie chc�c musi broni� taktycznej koncepcji i moralnej postawy ojca rodziny. - Ta� to tylko dyplomacja. Przyjdzie pora, wszystkiego Ja�ku dowie sia. M�wi�c te uspokajaj�ce s�owa, Marynia r�wnocze�nie odwraca si� od syna i czyni na wszelki wypadek ukradkiem na piersiach znak krzy�a, bo nie wiadomo, co przyniesie to spotkanie. Zrobili wszystko, co mo�na, �eby godnie przyj�� go�cia: Ka�mierz brymuchy nap�dzi�, na wszelki wypadek Witia pa�stwowej w�dki dokupi�, Jad�ka u fryzjera w mie�cie by�a, a Ania; na kt�rej chrzciny zaprosili go�cia, dosta�a poduszk� z zagranicznymi koronkami. Ale bywa i tak, �e orkiestra gra weselnego marsza, a do �lubu nie dochodzi... Podchodzi Marynia do lustra i sprawdza, jak ona sama w tym dniu wygl�da: z�by ma nowe, ale i zmarszczki nowe. Ciekawe, czy j� sobie przypomni starszy brat m�a. Raz z ni� nawet kiedy� ta�czy� na weselu c�rki organisty. Jeszcze raz unosi wargi i sprawdza swoje nowe z�by. No c�, nawet jakby go�� pogniewa� si� i wyjecha� - to z�by zostan�. Kiedy tak si� delektuje swoj� inwestycj�, dostrzega zatkni�te za lustro kolorowe poczt�wki z Ameryki. - Pawe�, le� po Budzy�skiego, niech taks�wk� szykuje! - Marynia rzuca polecenie, nerwowo zerkaj�c na jeszcze poniemiecki budzik. - A po co samoch�d, jak na stacj� dziesi�� minut! - Ot, durny! Ta� on z Ameryki i musi wiedzie�, �e my sroce spod ogona nie wypadli. rozdzia� 2 �ycie to nie symfonia, kt�r� mo�esz odegra� z nut i nawet ani o jeden ton si� nie pomyli�. Ka�mierz, niczym wielki dyrygent, postanowi� odby� pr�b� sceny, do kt�rej musia�o niebawem doj��. Ubrany ju� w sw�j od�wi�tny, granatowy garnitur, z kapeluszem w r�ku zdecydowanym krokiem przeszed� na s�siednie podw�rze. Nie zd��y� nawet zapuka� w okno domu Kargula, a ten ju� stan�� w drzwiach, jakby tkwi� za nimi, oczekuj�c wezwania. Czeka�o ich wsp�lne zadanie, cho� ka�dy mia� wyst�pi� w innej roli. Ogromny, zwalisty Kargul patrzy teraz w d� na twarz Ka�mierza, oczekuj�c ostatnich instrukcji. Nie raz ju� om�wili szczeg�y, ale Pawlak chce mie� absolutn� pewno��, �e jaki� nieopatrzny krok s�siada nie utrudni sytuacji. Muska w�sy, rozgl�da si� naoko�o, jakby sprawdza�, czy wszystkie rekwizyty s� nale�ycie przygotowane do sceny konfrontacji, do kt�rej musia�o nieuchronnie doj��. - W�ady�, jak my taks�wk� ze stacji przyjedziem, tak ty nawet i nosa na podw�rze nie wy�ciubiaj, p�ki ja znaku tobie nie dam - m�wi konspiracyjnym szeptem, patrz�c r�wnocze�nie z dezaprobat� na brak krawata przy ko�nierzyku Kargula. - A krawatka u ciebie gdzie? - pyta z wyra�n� pretensj� w g�osie, a oczkami mruga, jakby go�� bab� w k�pieli zobaczy�. - To niepolitycznie! - Ta� ty dobrze wiesz, �e kawaleryjski ko� chom�ta nie lubi�cy - t�umaczy si� �piewnie Kargul. - Jak ja na wybory bez krawata chodzi�, tak i dzi� mog� by�. - Ot, bambary�a z ciebie! - niecierpliwi si� Ka�mierz i przest�puje z nogi na nog�, jak ogier rw�cy si� do galopu. - Wybory i bez ciebie zawsze by�y wygrane, a dzisiejszy dzie� r�nie mo�e zako�czy� sia. Za�� krawatk�, bo� nie Witos! - Ot tobie na! My�li, �e jak w�sy zapu�ci�, to on rozkazywa� mo�e jak Pi�sudski -mruczy niech�tnie Kargul i rozpina ko�nierzyk koszuli. - Jak ja na weselu naszych dzieci bez tego postronka na szyi by�, to chyba ostatnia okazja dla mnie jego za�o�y� do trumny b�dzie. Ka�mierz zerka na niego spod oka, jakby bra� w tej chwili miar� na t� trumn�, o kt�rej tak nie w por� wspomnia� Kargul. - Aj, Bo�e�ciu, �eb' ty w z�� godzin� nie powiedzia�, bo jak m�j Ja�ko przy swoim charakterze osta� sia, to mo�e i pogrzebem sko�czy� sia! - My�lisz, Ka�mierz, �e jego serce spotkania z tob� nie wytrzyma? - Kargul ca�kiem opacznie zrozumia� intencj� Pawlaka. - Ot, murmy�o - Ka�mierz kipi jak czajnik na wolnym ogniu. - Nie o Ja�ka pogrzebie ja my�la�, tylko o twoim. Ju� tyle lat temu Ja�ko ci obieca�, �e czyja� g�owa spadnie, a sam wiesz, �e u Pawlak�w s�owo dro�sze pieni�dzy. Kargul sapie niech�tnie: zn�w ten konus mu nauki daje. A jeszcze wczoraj, gdy ustalali scenariusz wydarze�, to obaj si� czuli wsp�lnikami. Ostatecznie stanowi� przecie� rodzin�. Czekaj�ca na chrzciny Ania jest ich wsp�ln� wnuczk�. Wydawa� si� mog�o, �e wi�cej Ka�mierza ��czy z s�siadem ni� z rodzonym bratem. - Kiedy ty jemu, Ka�mierz, prawd� rozt�umaczysz? - Do prawdy jak do wesela, ka�dy musi dojrze� - rzuca refleksyjnie Pawlak. - Ty miej tylko oczy szeroko otwarte, �eb' ty mi nie wszed� jak Pi�at w credo. - Nie boj sia, ja w gotowo�ci w s�sieku b�d� siedzia�, jak my to um�wili... Pawlak kiwa potakuj�co g�ow�, ale w tej chwili dostrzega Aniel�, kt�ra wystawi�a przez okno g�ow� w lok�wkach, i m�wi ostrzegawczo do Kargula: - Ale �eb' twoja baba na widok za pr�dko nie wylaz�a, bo ona zawsze przed ksi�dzem podniesienie robi. - Ta� ona nie ko�owata. Ka�demu zale�y, �eb' w rodzinie Ameryka�ca mie�. Wszystkie wyjdziem go�cia powita�, jak ty ju� jemu wszystko podrobno rozt�umaczysz, �eb' �adnych teremedii nie by�o. Pawlak kiwa g�ow� jak w�dz przyjmuj�cy meldunek. Przylizuje w�osy d�oni�, nak�ada na g�ow� nowy kapelusz, obci�ga odruchowo marynark�, omiata spojrzeniem podw�rze Kargul�w i widoczny st�d sw�j dom. Podw�rza by�y zamiecione, ��ty piasek przykry� kurze �ajno i s�a� si� pod nogi niczym mi�kki dywan. Obej�cie by�o przygotowane jak na przyjazd kroniki filmowej: wszystko, co jeszcze przed t� niedziel� le�a�o w rogu podw�rza - stare ramy od rower�w, puszki po konserwach, po�amane rozwory od wozu, dziurawe miednice i ob�upane z polewy garnki - wywie�li razem z Kargulem do starych kamienio�om�w i wysypali do zalanych wod� wykrot�w, nie bacz�c na tablic�, zakazuj�c� zwa�ki �mieci. P�ot dziel�cy ich siedliska, dot�d pe�en dziur i zardzewia�ych gwo�dzi; teraz ja�nia� �wie�� so�nin� sztachetek, kt�re w ten upalny lipcowy dzie� emanowa�y �ywicznym zapachem. Umyte przez Maryni� i Jad�k� szyby odbija�y s�o�ce; na pokrytym kwadratowymi p�ytkami dachu zna� by�o ja�niejsze smugi zaprawy cementowej; �winie, kt�re zwykle gospodarowa�y po�rodku podw�rza, mia�y od �rody wykonany przez Witolda i Paw�a wybieg za obor�. Obej�cia Pawlak�w i Karguli, niczym scena teatru, przygotowane by�y do odegrania premierowego spektaklu. Tylko w kinie wypadki rozgrywaj� si� tak, jak zosta�y nakr�cone. �ycie, zanim zas�u�y na to, by je utrwali� w filmie, potrafi zaskoczy� i uczestnik�w, i widz�w. W scenariuszu Ka�mierza Pawlaka przewidziany by� udzia� taks�wki-i oto przed bram� jego obej�cia zjawia si� czarna wo�ga z napisem "Taks�wka nr 1". Jej kierowca, Tadeusz Budzy�ski, nazywany przez mieszka�c�w Rudnik i okolic "warszawiakiem", zamiast wyszmelcowanej bluzy na cze�� go�cia z Ameryki w�o�y� kraciast� marynark�. Nie zrezygnowa� tylko z granatowego beretu. Nosi� go w ka�dej porze roku, twierdzi� bowiem, �e kto�, kto prowadzi samoch�d bez nakrycia g�owy, b�dzie z powodu przeci�g�w szybko �ysy. Do�wiadczenie zawodowych kierowc�w utrwali�o w nim przekonanie, �e kto �ysieje, ten traci zainteresowanie dla kobiet, tego za� "warszawiak" wyrzec si� nie mia� zamiaru. Tak wi�c wysiada ze swej wo�gi w kraciastej marynarce i w berecie, spod kt�rego w lipcowe po�udnie �ciekaj� wielkie krople potu. Kto�, kto by widzia�, jak serdecznie pozdrawia z daleka machaniem r�ki Pawlaka, nie uwierzy�by zapewne, �e kiedy pierwszy raz spotka� Ka�mierza - wymierzy� w jego pier� dubelt�wk�. By�o to w�wczas, gdy Pawlak szuka� noc� doktora lub po�o�nej dla rodz�cej Maryni, "warszawiak" za� chcia� zdoby� konia, �eby dowie�� pozyskanego w Pa�stwowym Urz�dzie Repatriacyjnym weterynarza: rzekomy weterynarz okaza� si� by� pijanym m�ynarzem, ale kto mia� wtedy g�ow� do takich szczeg��w. Wystarczy�o mie� dubelt�wk�, �eby mie� argumenty, komu si� nale�y i fachowiec, i ko�. Poniewa� Ka�mierz mia� w�wczas karabin, wi�c przewa�y� dyskusj� na swoj� korzy��, ocalaj�c konia i zyskuj�c dla wsi m�ynarza. Ale "Warszawiak" - zaprawiony w bojach w powstaniu warszawskim - nie zrezygnowa� �atwo ze swojej zdobyczy i w pewien czas p�niej usi�owa� odbi� m�ynarza Kokeszk� i porwa� go jako �up dla innej wsi. A oto teraz m�ynarz Kokeszko wraz z rodzin� ma by� go�ciem na chrzcinach wnuczki Pawlaka, a "warszawiak", zamiast zgodnie z tradycj� rodzinn� uprawia� zaw�d taksiarza w stolicy, jest w�a�cicielem jedynej w gminie taks�wki. - Zawsze lepiej by� pierwszym w gminie ni� ostatnim w stolicy - mawia� Budzy�ski, wo��c do ko�cio�a wszystkie pary, kt�re chcia�y mie� �lub na miar� nadchodz�cych lat sze��dziesi�tych. Budzy�ski obchodzi wo�g�, r�kawem marynarki wyciera z lakieru resztk� go��biego �ajna, kt�re w ostatniej chwili ugarnirowa�o jego taks�wk�. Jedyny inwentarz, jaki "warszawiak" trzyma�, to by�y w�a�nie go��bie-brajtszwance. Patrzy na zegarek i naciska klakson: je�li ma przewie�� na stacj� ca�� delegacj� rodzinn�, to b�dzie musia� dwa razy obraca�. Nie ma co czeka�. - Czego on kury p�oszy - ruga go Aniela Kargulowa. - Ta� przez niego przestan� si� nie��! - Pani Kargulowa, jak macie jecha� na stacj� po go�cia z Ameryki, to nie ma co si� na jedno jajko ogl�da�. Chyba �eby ono by�o z�ote! - Jak powiedzia�? - wtr�ca si� do wymiany zda� Pawlak - Kargule na stacji potrzebne jak zaj�cowi dzwonek. Kargul wzdycha i kiwa potakuj�co g�ow�: nie dla ka�dego na zegarku ta sama godzina. - My�la�em, panie Pawlak, �e jak on na chrzciny waszej wsp�lnej wnuczki przyje�d�a, to ca�� rodzin� b�dziecie go wita�. - Aj, Bo�e�ciu - Pawlak wznosi ku niebu pe�ne zgrozy spojrzenie, przewiduj�c przebieg takiego powitania. - Ta� to by by�o tak, jakby kto go�ego prosto w przer�bel wygna�! Kargul unosi kapelusz, przeczesuje widlast� �ap� rzedn�ce w�osy i zwraca si� do kierowcy jak do dziecka, kt�remu trzeba przem�wi� do wyobra�ni, by poj�o skomplikowan� natur� �ycia. - Panie Budzy�ski, pan bra� udzia� w powstaniu warszawskim, to pan wie, �e jak si� za wcze�nie �eb zza barykady wystawi, tak mo�e by� po �bie. - Ot, m�drego przyjemnie pos�ucha� - Pawlak klepie Kargula po ramieniu, zadowolony z jego postawy. Klakson wywo�uje na ganek delegacj� rodu Pawlak�w. Pierwsza sunie sztywno Marynia w uroczystej taftowej sukni z bia�ym ko�nierzykiem, ozdobionym obfitym haftem. Oczy ma wytrzeszczone, bo szuka wzrokiem miejsca, gdzie ma postawi� stop� w niewygodnym lakierku na obcasie, co zaraz zary� si� w wysypane piachem podw�rze. W r�ku �ciska l�ni�c� w s�o�cu plastykow� torebk�, kt�r� jako szczyt ameryka�skiej mody po�yczy�a od Bruzdowej, kr�lowej bufetu w GS-ie. Marynia ubrana w nylonowe po�czochy czuje si� w ten upa� jak kura w piekarniku. Za ni� pojawia si� synowa z ufarbowanymi na siwo w�osami, utapirowanymi tak kunsztownie, �e wydaje si�, jakby nios�a na g�owie miniatur� Pa�acu Kultury i Nauki; kwiecist� sukienk� ma przepasan� l�ni�cym nylonowym paskiem, zegarek te� si� trzyma na nylonowej plecionce, a skarpetki na nogach te� s� oczywi�cie nylonowe. �eby tak godnie wygl�da�, musia�a Jad�ka pojecha� a� do komisu we Wroc�awiu. Przy ka�dym kroku w stron� wo�gi Jad�ka szele�ci, bo pod sukienk� ma halk�, tak�e nylonow�, kt�ra nie przepuszcza powietrza. Idzie w�a�ciwie ty�em, ca�y czas bowiem obserwuje m�a, nios�cego na r�kach poduszk� z male�k� Ani�. Poduszka Ani te� oczywi�cie ma pow�oczk� nylonow�, jak non-ironowa koszula Witolda. Ma�a �pi nie przypuszczaj�c nawet, �e jej chrzest b�dzie dla rodziny Pawlak�w wielk� pr�b�. A to w�a�nie jej ojciec wymy�li�, �eby na t� okazj� zaprosi� go�cia z Ameryki. Do 1956 roku John Pawlak nie kry� w listach obawy przed przyjazdem do kraju. Nawet gdy nasta� pa�dziernik i w�adz� obj�� W�adys�aw Gomu�ka - John nie kwapi� si� z przyjazdem. Kiedy Ania przysz�a na �wiat, Witold napisa� list do nie znanego sobie stryja, �e b�d� czeka� z chrzcinami na jego przybycie, bo on innego ojca chrzestnego dla swej pierworodnej c�rki, co nosi nazwisko Pawlak�w, nawet sobie wyobrazi� nie mo�e. Do listu za��czy� zdj�cie �lubne, na kt�rym styka�y si� czule ze sob� czo�a jego i Jad�ki. W�wczas nie mia� jeszcze w�sik�w, kt�re teraz zdobi�y jego smag�� twarz. Ka�mierz mia� w�sy. Witold mia� w�siki. Ojciec mia� do syna pretensje: "W�sy obowi�zkowo maj� by� jak u marsza�ka Pi�sudskiego - mawia�, muskaj�c swoje wiechcie. - A ty co, upstrzone masz pod nosem jak kiedy� ten Judasz Bierut". Witold, cho� nauczony by� s�ucha� ojca, od czasu, jak raz z�ama� jego zakaz i zapatrzy� si� w Kargulow� c�rk�, w sprawie w�s�w nie ust�pi�: "Jad�ce si� takie podobaj�" - odpowiada�. Muska teraz tymi w�sikami spocone cz�ko Ani, sam poc�c si� w granatowym ubraniu z czystej we�ny. Kiedy wciska si� na tylne siedzenie - spada mu z g�owy kapelusz, zakrywa twarz Ani. Ma�a zaczyna p�aka�. Jad�ka wyrywa mu dziecko, Marynia czuje, jak obcas synowej drze jej po�czochy. W rozgrzanym samochodzie zatyka oddechy zapach lakieru, na jakim trzyma si� kunsztowna fryzura Jad�ki. Pan Budzy�ski, zlany obficie sp�ywaj�cym spod beretu potem, ju� sadowi si� za kierownic�. Zapuszcza silnik. - A Ka�mierz gdzie? - denerwuje si� Marynia, wytrzeszczaj�c oczy. Pawlak daje jeszcze ostatnie taktyczne wskaz�wki Kargulowi i jego rodzinie. Zajmuj�c miejsce obok kierowcy, ukradkiem robi znak krzy�a, jak przed podr� w nieznane. Skinieniem g�owy daje kierowcy znak, �e mog� rusza�. W tej chwili dopada jeszcze taks�wki Pawe�ek i wciska si� na tylne siedzenie, wnosz�c swojski zapach rozdeptanego po drodze kurzego �ajna. Kargul stoi na podw�rzu i patrzy za oddalaj�c� si� wo�g�. - Ciekawo��, jaki on prezent przywiezie na chrzciny naszej wnusi - m�wi Aniela z babsk� po��dliwo�ci�. - �eb' on wiedzia�, �e to nasza wsp�lna wnusia, to on by jej muchomora zada�, a nie prezenty przywozi� - dudni Kargul. Dostrzega kos� opart� o �cian� stodo�y. Na wszelki wypadek, jakby tkni�ty jakim� z�ym przeczuciem, chowa j� za wierzeje stodo�y. rozdzia� 3 Taks�wka rusza spod bramy obej�cia Pawlak�w. Kiedy sunie w zalewaj�cym �wiat lipcowym upale ulic� wsi Rudniki, zza otwartych okien, zza p�ot�w i bram odprowadzaj� wo�g� spojrzenia mieszka�c�w wsi. Dla wszystkich przyjazd go�cia z Ameryki jest niew�tpliwie wydarzeniem wa�niejszym od znalezienia w sklepie GS-u w sztok pijanego z�odzieja, kt�ry le�a� w�r�d opr�nionych butelek wina w towarzystwie r�wnie pijanego str�a nocnego. Pawlak w obro�y ko�nierzyka non-ironowej koszuli siedzi sztywny, spocony i napi�ty. Bu�a krawata, kt�ry na jego �yczenie zawi�za� mu Pawe�ek, �ciska mu grdyk�, tak �e prze�yka �lin�, jak tuczona g� prze�yka kluski. Upa� jest tak wielki, �e w taks�wce nie ma czym oddycha�, ale Budzy�ski nie pozwoli� otwiera� okien, �eby mu ucha nie zawia�o. Ujechali mo�e kilometr, kiedy na wysoko�ci olszynowego zagajnika silnik wo�gi prychn�� trzy razy niczym kot pojony szampanem. Co� wstrz�sn�o samochodem, zarz�zi�o pod mask�. W�z toczy si� kilkana�cie metr�w si�� rozp�du, a w oczach "warszawiaka" pojawia si� bezdenne zaskoczenie. Stoj� na skraju ��ki, �ci�ni�ci jak sardynki w pude�ku. Budzy�ski daremnie przekr�ca kluczyk w stacyjce. Starter rz�zi, prawa noga kierowcy naciska peda� gazu, ale silnik ani rusz nie chce zaskoczy�. Ka�mierz nerwowo spogl�da na kierowc�, kt�ry rozpaczliwie �ciska kierownic�. - Ki czort? Ta� mia� maszyn� narychtowa�. - Wczoraj przegl�da�em, panie Pawlak. - To pewnie ga�nik - Pawe�ek, kt�ry wszystko umie naprawi�, nawet ze starej �uski przeciwlotniczego pocisku potrafi zmajstrowa� zapalniczk�, czuje si� w prawie s�u�y� rad�. - Trzeba �ychlerek przedmucha�. Pan otworzy mask�... - Sam pojedzie - upiera si� Budzy�ski, ura�ony w swojej zawodowej ambicji. - To ruska marka, wszystko co ruskie gniotsia nie �amiotsia. - Niech no mnie pan Budzy�ski za ruskimi nie agituje, bo mnie raz-dwa szlag mo�e trafi� i rodzonego brata w osobistej swej postaci nie zobacz�... - Sp�nim si�, Ka�mierz - Marynia wierci si�, �ci�ni�ta mi�dzy synem a synow�. Pawlak rusza w�sikami jak zawsze, kiedy co� idzie nie po jego my�li. Wyci�ga z kieszeni kamizelki cebulasty zegarek na dewizce i piorunuje wzrokiem kierowc�. - �eb' jego wilcy z t� rusk� technik� - chowa zegarek i podejmuje decyzj�: - Do czorta z tak� jazd�. Wysiada�! Na skr�ty dawaj! Nie ogl�daj�c si� na reszt� rodzinnej delegacji, Pawlak ostro rusza przez podmok�� ��k� ku widocznej za nasypem stacji kolejowej. Przebiera �wawo kr�tkimi nogami, jedn� r�k� przytrzymuj�c kapelusz, a drug� ocieraj�c wierzchem d�oni pot z czo�a. Za nim rz�dem, niczym poch�d g�si, rusza rodzina. Szpilki Jad�ki zapadaj� si� w podmok�� dar�. Oddaje poduszk� z Ani� m�owi, sama jednym ruchem �ci�ga z n�g pantofle, potem po�czochy i klapi�c bos� stop� o traw�, rusza w �lad za te�ciem. Pawlak czuje, jak nogi mu grz�zn� w podmok�ym dywanie ��ki. - Ot, pomorek - mruczy do siebie i ogl�da si� z w�ciek�o�ci� na drog�, gdzie pod uniesion� mask� wo�gi nurkuje "warszawiak". - Koniem by na czas przyko�dyba� sia! Chcia� koniem po Ja�ka wyjecha�: niechby poczu� si� swojsko, jak w czasach, kiedy do Trembowli ich ojciec wi�z� na jarmark kop� jaj; przecie� Ja�ko sam pisa�, �e w takim Chicago konia to mo�na tylko w muzeum przyrodniczym obejrze� i w kinie. Mia�by wi�c na samym wst�pie dow�d, �e jednak Polska ma pewn� przewag� nad Ameryk�, bo tu wystarczy w niedziel� na sum� si� wybra�, �eby zobaczy� zaprz�gni�te do woz�w i kare, i siwki. A swojego kasztana Ka�mierz nie musia� si� wstydzi�. Ale zakrzyczeli go wszyscy, �e marnie wypadn� w oczach go�cia,je�li go samochodem nie przywioz�. A teraz masz: samoch�d stoi jak trze�wy na weselu, ani z niego po�ytku, ani szyku, a on musi brn�� na skr�ty i w�asnymi nogami nadrabia� braki radzieckiej techniki. - Ka�mierz! - dobiega go wo�anie Maryni, kt�ra stawiaj�c wysoko niczym bocian nogi kroczy w �lad za nim. - Nogawki portk�w podwi�, bo tam podmok�o. - Ale my przez t� taks�wk� w ka�abani� wpadli - sapie Ka�mierz podwijaj�c nogawki. - A m�wi�em, �e mogli my w konia wyjecha�. - Eeee, tato gada jak niedzisiejszy - sprzeciwia si� Witold, taszcz�c �pi�c� w beciku c�reczk�. - Jak�e to, po Ameryka�ca furmank�? - Najsampierw on Pawlak, a dopiero potem Amerykaniec - poucza go Ka�mierz. W tym momencie s�ycha� przeci�g�y gwizd lokomotywy. Nad lini� zielonych bz�w, majacz�cych w oddali za ��k�, ukazuje si� pi�ropusz dymu. Wszyscy przyspieszaj�, jakby kto� pu�ci� szybciej ta�m� filmow�: Pawlak, podwin�wszy nogawki, tak przebiera nogami, �e prawie fruwa nad ��k�, gestami nak�aniaj�c� pozosta�� cz�� rodziny do wy�cigu z nadje�d�aj�cym poci�giem. Z drogi "warszawiak" widzi tyralier� Pawlak�w na ��ce. Za�amany zdziera z g�owy beret i rzuca go w przydro�ny oset. rozdzia� 4 Ostatnia wielka w �yciu podr� to nieunikniony powr�t do czas�w dzieci�stwa. Nie jedziesz, by spotka� nowych ludzi, odkry� nowe pejza�e: jedziesz, by spotka� si� z sob� samym - takim, jakim pami�taj� ci� bliscy z tamtych dziecinnych lat. Stoi na zalanym s�o�cem peronie, patrz�c w �lad za oddalaj�cym si� ostatnim wagonem. Rozgrzane upa�em szyny wydaj� si� falowa� w powietrzu. Rozgl�da si� naoko�o: czerwony, schludny budyneczek stacyjki Rudniki zupe�nie mu nie przypomina stacji w Trembowli. Wok� �ywop�ot bz�w, dalej szare dachy wsi. Wi�c tu jecha� na spotkanie swojej m�odo�ci. Przeby� morza, by za�atwi� ostatni� wa�n� spraw� �ycia. A t� spraw� nie jest bynajmniej chrzest wnuczki jego brata... Stoi obok stosu baga�y, z�o�onych na ko�cu peronu. Na g�owie ma s�omkowy kapelusz z barwn� wst��k�. Twarz sucha, wygolona, pod grdyk� muszka na gumce. Kraciasta marynarka z p��tna gryzie si� z fioletowymi spodniami, ale najbardziej rzucaj� si� w oczy jego sztuczne szcz�ki, kt�re ods�ania w szerokim u�miechu na widok wbiegaj�cej na peron grupy. Ka�mierz, ujrzawszy samotn� posta� na peronie, przys�ania oczy d�oni� i sapie, zm�czony po biegu: - Oj, chiba �e to on. Chce ruszy� ku przyjezdnemu, ale s�yszy za plecami szept Maryni: - Ka�mierz, nogawki... Podwini�te nad kostki nogawki jeszcze bardziej skracaj� posta� Pawlaka. Przykryty kapeluszem przypomina teraz wygl�daj�cy z mchu grzyb. Nie spuszczaj�c oczu z u�miechaj�cego si� niepewnie m�czyzny, odwija nogawki, podskakuj�c na jednej nodze, wierzchem d�oni ociera pot ciekn�cy po skroniach spod kapelusza i rusza powoli ku przybyszowi. Za nim tyralier� posuwa si� reszta delegacji. Na dwa kroki przed przyjezdnym zatrzymuje si�. Patrzy na brata, a twarz mu drga, jakby walczy� ze sob�, czy ma si� �mia� z rado�ci, czy te� z rado�ci p�aka�. I tak oto stoi naprzeciw siebie dw�ch Pawlak�w. Jeden jest st�d, a drugi stamt�d. Jeden jest Ka�mierz - a drugi John. Pierwszy wyszed� wita� drugiego i nie wie o tym, �e ten drugi w�a�ciwie przyjecha� si� �egna�. Przyjezdny uchyla konwencjonalnym gestem s�omkowego kapelusza, ods�aniaj�c na moment opalon� �ysin�. - Jestem John Pawlak - m�wi tward�, obco brzmi�c� polszczyzn�. - Czy ty m�j brat? - Tak, to ja - rzuca w odpowiedzi Ka�mierz, a cho� stara si� by� spokojny, to broda mu dr�y, a grdyka w obr�czy ko�nierzyka w�druje w g�r� i w d�. Stoj� tak przez chwil�, jakby rozdziela�a ich jaka� niewidoczna bariera. Patrz� na siebie z odleg�o�ci kilku metr�w, jakby ka�dy z nich chcia� si� najpierw oswoi� z tym, �e �aden nie odpowiada obrazowi, jaki ka�dy z nich stworzy� w swojej wyobra�ni. Widzieli si� ostatni raz, kiedy jeszcze wszystko by�o przed nimi. Kiedy Marynia nie by�a �on� Ka�mierza, a Ja�ko nie marzy� nawet, �e b�dzie mia� kiedy� plastikowe z�by, pi�kniejsze ni� prawdziwe. Mo�e to te nieskazitelnie bia�e z�by onie�mieli�y z pocz�tku Ka�mierza? Mo�e ten s�omkowy kapelusz, jaki przed wojn� nosi� notariusz w Trembowli? Albo ten aparat fotograficzny na szyi? Ka�mierz pierwszy nie wytrzymuje konwencji oficjalnego powitania i rzuca si� w ramiona wy�szego od siebie brata. - Oj, Ja�ku, wreszcie jeste�! - prawie szlocha, wbity twarz� w obojczyk starszego brata. Zwieraj� si� w kurczowym u�cisku. Ka�mierz nie zwraca uwagi, �e swymi ubabranymi w bagnistej ��ce butami w�azi na bia�e pantofle Ameryka�ca i depcze po nich, jakby to by�y szczeble drabiny. Marynia trzyma przy oczach chusteczk�; Pawe�ek przytomnym okiem lustruje baga�e nieznanego stryja; w drugim szeregu rami� w rami� stoj� Jad�ka i Witold, razem podtrzymuj�c becik z c�reczk�. - A gdzie Mania? - pyta Ja�ko i w�wczas Ka�mierz przyci�ga �on� za r�k�. - Nie pozna�? No co� ty zrobisz, troszku ona podupad�a... - Pozna�, pozna� - Ja�ko ca�uje teraz bratow�, a ju� w kolejce do powitania czeka Witold. Ka�mierz wypycha go do przodu. - To Witia, co w rok po twojej emigracji na �wiat przyszed�. A to Pawe�ek. On ju� tu chrzczony. A to wnuczka moja, Ania - odbiera z r�k Jad�ki becik z Ani�, kt�ra w�a�nie otworzy�a niebieskie oczka, i pokazuje j� bratu. - Cacusiany szprync. Prosto cud! Ja�ko wciska sw�j paluch w r�czyn� niemowlaka i w szerokim u�miechu ods�ania sw�j garnitur sztucznych z�b�w. Ma�a reaguje tak, jakby nad ni� k�apn�a paszcza krokodyla, i zanosi si� rozpaczliwym �kaniem. Ka�mierz oddaje becik Witoldowi, r�wnocze�nie przypominaj�c mu kuksa�cem, co mia� w chwili uroczystego powitania powiedzie� od siebie. - Dzi�kuj� stryjowi, �e zgodzi� si� by� dla mojej Ani ojcem chrzestnym. Specjalnie na przyjazd stryja tyle miesi�cy my z chrztem czekali. - A gdzie matka ma�ej? - pada pytanie Ja�ka. Ka�mierz, jak sprawny dyrygent, gestem daje zna� Jad�ce, �e teraz nadesz�a kolej na jej sol�wk�. Jad�ka niepewnie wyci�ga r�k�, niepewnie si� u�miecha, niepewnie zerka na Ka�mierza, jak na dyrygenta. Ka�mierz patrzy czujnie na t� scen�, bo Ja�ko zmarszczy� brwi i przez chwil� patrzy na twarz Jad�ki, jakby usi�uj�c w niej odczyta� czyje� znane sobie rysy. Jad�ka teraz nerwowo zerka w stron� m�a. Co robi�, je�li go�� spyta, czyja ona z domu? Witold przenosi spojrzenie na ojca. Ka�mierz w napi�ciu przest�puje z nogi na nog�, jakby depta� kapust� w beczce. Czy aby ju� w tej chwili karty nie zostan� odkryte? - A ona sk�d?-pyta Ja�ko, nie przestaj�c wpatrywa� si� bacznie w twarz Jad�ki. - Czyja? - Po s�siedzku - rzuca szybko Ka�mierz, jakby w obawie, �eby kto� przed nim nie zd��y� si� wyrwa� z jakim� niepotrzebnym s�owem. - Te� zza Buga. Swojaczka! - I see - mrukn�� Ja�ko i uspokojony tym wyja�nieniem, przyci�ga Jad�k� do piersi, okraszaj�c ten serdeczny gest kolejn� prezentacj� plastykowych z�b�w. Ceremoni� powitania mo�na by�o uzna� za dope�nion�. Ka�mierz poleca Paw�owi i Witii zabra� baga�e go�cia. Kiedy wychodz� przed stacyjk�, w�a�nie z j�kiem klaksonu zaje�d�a dychawiczna taks�wka "warszawiaka". Budzy�ski wyskakuje zza kierownicy. Na powitanie Ameryka�ca zdj�� nawet beret i zapraszaj�cym gestem wskazuje otwarte drzwi taks�wki. John omiata wzrokiem samoch�d, jakby z niego chcia� wyczyta� �yciowy standard brata. - Ja mam w Chicago wielk� kar�. - A co ty narobi�, �e ci tak� kar� dali?! - niepokoi si� Ka�mierz. - Kara to po naszemu... auto - wyja�nia John, obchodz�c wo�g�. - U nas na raty mo�na wzi��. - Ja by takiego nawet darmo nie wzi�� - Ka�mierz odsuwa z drogi kierowc�, kt�ry ju� chce upycha� Johna w samochodzie. - Pomie�cimy si� - zapewnia Budzy�ski. Za wszelk� cen� pragnie si� zrehabilitowa�. - A po jak� zaraz� mamy ryzykowa� - Ka�mierz gromi spojrzeniem Budzy�skiego. - Ot, ruski ch�am! Stan�� czort na drodze i przez to my na czas nie dali rady przyko�dyba� sia. �eb' to by� ameryka�ski samoch�d, to on by nie zbiesi� sia... Ka�mierz nigdy nie traci� okazji by wyrazi� dezaprobat� wszystkiemu, co pochodzi�o ze Zwi�zku Radzieckiego. - Mo�na spokojnie siada� - zapewnia Budzy�ski, �ebrz�c nieomal przyjezdnego o danie mu szansy. John rozgl�da si� naoko�o, jakby pr�buj�c ustali�, sk�d s�o�ce wstaje i gdzie zachodzi. W o�lepiaj�cym blasku s�o�ca w�r�d zieleni sad�w wida� czerwone i szare dachy stod�, dom�w, budynk�w. - Daleko tu do was - stwierdza John. - W tamte strone dalej ty mia�. - Why? - go�� nie zrozumia� aluzji. - Czego dalej? - Bo od domu. - Ka�dy ma tam sw�j dom, gdzie wraca. - A ty my�lisz, Ja�ku, �e jakby ja m�g�, to ja by do naszej chaty nie wr�ci�? Ta� w jednej chwili. Na kolanach! Ale co� ty zrobisz, cz�owiecze, jak tobie los aby bilet w jedn� stron� da�? Wszyscy, stoj�c ko�em, przys�uchuj� si� tej pierwszej wymianie zda�. W pewnej chwili Ja�ko sm�tnie kiwa g�ow�, zagarnia ramieniem Ka�mierza i ku widocznej rozpaczy "warszawiaka" rusza w stron� wsi. - My i��. Zobaczymy, na co ty zamieni� nasze Kruszewniki. - Kru�ewniki - poprawia go swoim �piewnym akcentem Ka�mierz. - Why... dlaczego ty to miejsce wybra�? - Pami�tasz ty, Ja�ku, jak nasz tato m�wili? "Jak ci� co� silniejszego od ciebie od korzeni odetnie, omi� ty najwi�ksze miasta, a w mniejszym zamieszkaj z samego skraja, �eb' ciebie w�drowcy o w�jta pytali, a nie w�jta o ciebie". - Yes, tak tato m�wili. Ale tato zostali tam, w Kruszewnikach. - W Kru�ewnikach - poprawia go znowu Ka�mierz. - Ale pami�taj te� o tym, Ja�ku, �e ch�op tam ma dom, gdzie sieje i gdzie zbiera. - Sure... Thirty three... Trzydzie�ci trzy lataja tam nie by�, a widz� wszystko jak wczoraj - wzdycha nagle, jakby nie m�g� ukry� nag�ego rozczarowania, �e po tak d�ugiej podr�y przez g�ry i morza nie trafi� tam, gdzie wci�� �y�y jego sny, lecz do zupe�nie obcej ziemi, w kt�r� nigdy ani jedna kropla jego potu nie wsi�k�a. Id� obok siebie jak �le dobrana para koni: John Pawlak, suchy jak wi�r, wysoki, spr�ysty - cho� ju� na emeryturze; Ka�mierz drepcze przy nim na swych kr�tkich nogach. co chwila zachodz�c mu drog�, jakby chcia� bez przerwy kontrolowa� spojrzenie go�cia. A ten rozgl�da si� woko�o bez specjalnego zainteresowania, jak cz�owiek, kt�ry dobrze wie, �e jest tu tylko przejazdem. W �lad za nimi idzie reszta delegacji rodzinnej, za kt�r� toczy si� wy�adowana baga�ami taks�wka. W�a�nie odezwa�y si� dzwony dalekiego ko�cio�a. Ka�mierz wskazuje r�k� wie�� ko�cio�a, kt�ra strzela w g�r� z zielonej kipieli li�ci. - S�yszy? Kiedym tu nasta�, one milcza�y. - W naszym ko�ci�ku drzewianym �piewniejsze by�y. To stwierdzenie brata jakby nieco rozdra�ni�o Ka�mierza. - Aj, cz�owiecze, ale� but�w nie mia�, �eb' do niego zagl�da�. A do nieba z ka�dego miejsca jednaka droga. A tam nasz dom -wskaza� dachy obej�cia. - Nasz? - Co moje, to i twoje, Ja�ku. - Okay... Dobrze, �e ty tak rzek�. Bo ja tu przyjecha� tylko jedn� spraw� za�atwi�. - Jak�, Ja�ku? - Ka�mierza niepokoi wyra�nie ta dziwna zapowied�. - Przyjdzie czas zrobi� ostatni mi�dzy nami rozrachunek. Zabrzmia�o to jako� z�owieszczo i Ka�mierz pomy�la�, czy aby przypadkiem jego starszy brat nie przyjecha� rozliczy� si� z tego wszystkiego, co on, Ka�mierz, chcia� zwali� na karb historii. Ale w�wczas chyba nie zgodzi�by si� by� ojcem chrzestnym dla Ani, kt�ra wszak by�a nieuchronnym dowodem tego, co dzi� ��czy�o rodziny Pawlak�w i Karguli. Czego wi�c m�g� chcie� Ja�ko, po tych trzydziestu trzech latach, jakie ka�dy z nich sp�dzi� w innej cz�ci �wiata? Za ich plecami rozlega si� klakson. Wo�ga z baga�ami Johna przemyka obok, bo Budzy�ski chce z fasonem podjecha� pod obej�cie Pawlak�w. Welon kurzu, jaki po sobie zostawia samoch�d, �agodnie niczym mu�lin opada na ciemne ubranie Ka�mierza i s�omkowy kapelusz jego brata, na ufryzowan� g�ow� Jad�ki i becik z jej c�rk�, kt�ry niesie uroczy�cie Witold Pawlak. A ca�y ten poch�d obserwuj� zza firanek i p�ot�w mieszka�cy Rudnik, �aden bowiem do tej pory nie widzia� prawdziwego Ameryka�ca. - Musi on bogaty - stwierdza Wieczorkowa, czaj�c si� za firank�. - No bo jak na nogach idzie, a taks�wce ka�e za sob� jecha�! - Ale �e� ty g�upia - Wieczorek rozp�aszcza nos na drugiej szybie. - G�ow� dam, �e to specjalnie Ka�mierz wymy�li�, �eby ka�dy m�g� se lepiej jego brata obejrze�. - A co tu ogl�da�? - wzrusza ramionami Wieczorkowa - cz�owiek jak cz�owiek. Wa�ne, co w walizkach przywi�z�. Tej ma�ej Ani Pawlaczce to si� poszcz�ci�o: takiego ojca chrzestnego mie� to jak los na loterii wygra�. Jeszcze kiedy do Ameryki pojedzie. Tymczasem Tadeusz Budzy�ski zaje�d�a z fasonem pod bram� obej�cia Pawlak�w i tr�bi dono�nie. Na ten sygna� ca�� rodzin� Karguli jakby tr�ba powietrzna zdmuchn�a z podw�rza: wszyscy chowaj� si� w domu, zerkaj�c tylko przez firanki. Ale z taks�wki nikt nie wysiada. Warszawiak" wydobywa baga�e go�cia i niesie je w stron� ganku domu Pawlak�w. - Tyle kufr�w, jakby on tu na zawsze zosta� chcia�... Kargul zza firanki obserwuje bram� s�siada. Zaraz uka�e si� tam ten, kt�ry omal nie pozbawi� go kiedy� �ycia, a kt�ry teraz pewnie jeszcze nie wie, �e obaj nale�� do wsp�lnej rodziny. - W�ady� - szepce za jego plecami Aniela - a mo�e by tak jego wyj�� powita� chlebem i sol�? - Ot, koczerbicha jedna - mruczy Kargul, przygarbiony przy niskim oknie. - Zapomnia�a, �e Ka�mierz ma nam da� znak, kiedy pora na nasz� kolaboracj� przyjdzie? W bramie ukazuje si� cz�owiek w s�omkowym kapeluszu. Obok drepcze Ka�mierz. Kargul odruchowo cofa si� od okna, jakby w obawie, �e spojrzenie go�cia przeszyje go na wylot niczym kula z colta. rozdzia� 5 Koniec podr�y jak�e cz�sto jest dopiero pocz�tkiem drogi. Byli ju� w domu Pawlaka, ale w�dr�wka Johna jakby wci�� trwa�a: patrz�c przez okno na podw�rze, nie widzia� obej�cia swego brata, Ka�mierza, tylko tamto podw�rze przy kru�ewnickiej chacie; kiedy spostrzeg�, �e lep na muchy przywieszony jest do z�oconej lampy o czterech niezgrabnych kryszta�owych kinkietach - przypomnia� sobie naftow� lamp�, kt�r� ze wzgl�du na oszcz�dno�� nafty zapala�o si� tylko w wielkie �wi�ta; widz�c st� i kredens zastawiony puszkami sardynek, sok�w owocowych, p�miskami pe�nymi kie�basy i w�asnej roboty salcesonem, zobaczy� tamten st� w Kru�ewnikach, gdzie do jednej michy z �urem si�ga�o sze�� drewnianych �ych. Tak, ta podr�, cho� w przestrzeni dla niego si� sko�czy�a, to w czasie jakby trwa�a nadal. - Mo�e g�odny? - pyta Marynia, przez nie�mia�o�� zwracaj�c si� do m�a, a nie do Ja�ka, kt�ry teraz przygl�da si�, jak Jad�ka przewija p�acz�c� c�reczk�. - Awo, ta� przecie jest czym zak�sza� - rzuca przez rami� Ka�mierz, zaj�ty odbijaniem butelki z w�dk�. Marynia wskazuje na zgromadzone na cze�� go�cia specja�y. Ja�ko rzuca okiem na t� wystaw� bez zbytniego zainteresowania. Nagle wzdycha, jakby mu si� przypomnia�o co� tak pi�knego jak sen u�ana. - Ja mie� smak na mama�yg� ze szpyrk�. Na wspomnienie tej potrawy co� od wewn�trz rozja�nia jego twarz. Marynia stropiona patrzy na Ka�mierza: sk�d ona teraz ma wzi�� mama�yg�? Starali si� przewidzie� �yczenia go�cia, ale nikomu nie przysz�o do g�owy, �e cz�owiek z tamtego �wiata b�dzie sobie �yczy� takiego byle jakiego dania. - Ot, pomorek - Ka�mierz szepcze p�g�bkiem do Maryni i popycha ku drzwiom Pawe�ka. - Galopem ty le� do Jarmolin�w, mo�e u nich ta mama�yga znajdzie sia. �eby odwr�ci� uwag� brata od zamieszania, jakie spowodowa�o jego gastronomiczne pragnienie, pochyla si� nad ma�� Ani� i wskazuj�c Ja�ka, pyta z pe�n� powag�: - A wiesz ty, kto to jest? Tw�j chrzestny. Witold unosi ma�� w poduszce. Ania wyci�ga ciekawe paluszki do kolorowej muszki przy ko�nierzyku go�cia, potem wtyka paluszek mi�dzy jego rozchylone w u�miechu szcz�ki. Roz�wierka�a si� �miechem, widz�c, jak John porusza muszk� na gumce. Wzruszony tym John bierze z r�k bratanka becik i podrzuca Ani� w g�r�. - Co ona taka du�a? - dziwi si�. - Osiem miesi�cy czeka�a na przyjazd stryja - wyja�nia Witold. Trzymaj�c ma�� na r�ku, Ja�ko wpatruje si� w zdj�cie �lubne, na kt�rym Witold ze sztywnym u�miechem wbija wzrok w obiektyw fotografa, bod�c czo�em loki otulonej mu�linem Jad�ki. - Do kogo ty podobna? - zastanawia si� g�o�no, przenosz�c wzrok z buzi male�stwa na twarze z fotografii �lubnej. - Te oczy to po matce. Ale sk�d ja je znam'? Witold wymienia b�yskawiczne spojrzenie z Jad�k�. Ta cofa si� w g��b pokoju, jakby chc�c si� na wszelki wypadek usun�� z pola widzenia. Ka�mierz pospiesznie nape�nia w�dk� dwa kieliszki i �eby przerwa� t� niebezpieczn� pr�b� identyfikacji, gestem g�owy nakazuje Maryni odebra� z r�k go�cia becik z Ani�. W woln� r�k� brata wtyka wype�niony po brzegi r�ni�ty kieliszek. Nabiera powietrza, jakby szykowa� si� do skoku w g��bok� wod�. Kiedy zaczyna m�wi�, jego �piewny g�os brzmi niczym pocz�tek jakiej� ballady. - Pos�uchaj, Ja�ku, co ja, brat tw�j, w osobistej swej postaci przed tob� stoj�cy, mam ci do powiedzenia, i wybaczenie mi daj, �e� ty dla mnie nie �aden "John", tylko ten sam Ja�ko, co w kropiwnianych portkach w Kru�ewnikach dwa ogony na wygon gna�, a by�o to jeszcze za Franza Josepha, co to p�niej o nim �piewka taka by�a: "Kiedy �y� F'ranz-Joseph, mia�e� chocia� koz�, kiedy rz�dzi nasz prezydent, masz ty ch�opie tylko bid�"... U�miecha si� Ja�ko na t� przemow�, na to wspomnienie kropiwnianych portek i Franza Josepha, ale zaraz u�miech pow�ci�gn��, bo zrozumia�, �e dopiero w tej w�a�nie chwili zaczyna si� mi�dzy nimi prawdziwa rozmowa, cho� jeden m�wi, a drugi tylko milczy. - Pos�uchaj wi�c, Ja�ku, co mam ci do powiedzenia, a mam ja do powiedzenia du�o i w te najwa�niejsze s�owa zaczn�: "Ano, Ja�ku, b�j si� Boga, wreszcie jeste�!" - na moment wzruszenie odbiera mu g�os, ale wnet si� opanowa�. Stoi przed starszym bratem, trzyma wci�� pe�ny kieliszek w dr��cej r�ce, bo przysz�o mu z�o�y� jakby raport z ca�ego �ycia. Wszyscy obecni zastygli w bezruchu, czuj�c, �e nadesz�a historyczna chwila. Ka�mierz zerka nerwowo w stron� lepu na muchy, gdzie bzycz�c walczy o �ycie �wie�o przylepiony owad. - To powiedziawszy, do mniej wa�nych rzeczy chc� przyst�pi� i po gospodarsku chc� si� wyrazi�. �e co moje, to i twoje - tr�ca zamaszy�cie swoim r�ni�tym kieliszkiem o kieliszek Ja�ka i przechylaj�c g�ow� do ty�u, jakby chcia� sprawdzi�, czy owa mucha jeszcze �yje, g�adko wlewa sobie jego zawarto�� do gard�a. Ja�ko pr�buje p�j�� w jego �lady, ale wieloletni brak praktyki daje zna� o sobie. Krztusi si�, a� oczy wychodz� mu z orbit, r�k� usta zas�ania, jakby w obawie, �e mo�e wyplu� szcz�ki. Witold musi grzmotn�� go swoj� krzepk� �ap� w plecy, �eby go�� odzyska� r�wnowag�. Ka�mierz wzi�� Ja�ka pod �okie� niczym biskupa w trakcie procesji i oprowadza po domu, jakby chcia� go przekona�, �e to, co zyska� na skutek historycznych wydarze�, nie jest gorsze od tego, co straci�. - Ano patrzaj, Ja�ku: dom ten jest murowany, podpiwniczony - przeszli z pokoju przez sie� do drugiej izby. - Na podmur�wce kamiennej on stoj�cy, kryty nie �adn� tam strzech�, jak u tata naszego, tylko eternitem, jak si� nale�y wed�ug rozumu i przepis�w przeciwpo�arowych. Ani grzyb�w, ani d�ug�w na nim nie ma, bo tylko durny w kieszeni otwarty scyzoryk nosi, a �e durnego brata ty nie masz, na to ci si� kln� w osobistej swej postaci tu stoj�cy... Ja�ko prze�lizgn�� si� wzrokiem po szafie na wysoki po�ysk, po pudle jeszcze poniemieckiego radioodbiornika "Telefunken", ale utkwi� spojrzenie przy wielkim lustrze. Za jego ram� widnieje wetkni�ty wachlarz kolorowych poczt�wek z Ameryki: Fabryka Forda w Detroit, drapacze chmur w down-town Chicago, rozwidlaj�ce si� jak w�e nitki autostrad. Barwny pasjans Ameryki, kt�ra dla niego - Johna Pawlaka z Chicago - nie jest z bliska a� tak kolorowa jak wysy�ane przez niego kartki. - Tu we wojn� ja robi� - Ja�ko-John stuka paznokciem w widoczek fabryki Forda w Detroit, nast�pnie wskazuje drapacze chmur chicagowskiego down-town. - A tu �yj�. I tu umr�. - Niech on wypluje to s�owo - protestuje szczerze Ka�mierz. - Jak my si� odnale�li, to nam czas dopiero po�y�, a nie umiera�. - Sure, ale na ka�dego jego pora przychodzi. - Ta� ty na chrzciny przyjecha�, Ja�ku, a nie na pogrzeb. Jak ty zobaczysz, �e wok� s� sami swoi, tak tobie bezlito�nie �y� si� dopiero zachce. Ta� ty tam przecie w�r�d obcych �y�! - W Chicago wi�cej Polak�w jak w waszej �odzi - informuje John. Ale Pawlak�w nie ma! - I Pawlak�w znajdziesz. Wystarczy ksi��k� telefoniczn� otworzy�. A ksi��ka tam taka gruba, jak nasz proboszcz Paralata. - Patrzaj jego - cieszy si� Marynia. - Ta� on jeszcze naszego proboszcza z Kru�ewnik�w pami�ta! - Yes... Wszystko pami�tam. Nawet jak te dzwony naszego ko�ci�ka gada�y sobie z dzwonami z cerkiewki: ba-bam-bim, ba-bam-bim... Pami�� to by� jedyny skarb, jaki zabra� ze sob� na t� w�dr�wk� za ocean; pami�� by�a jego kompasem, kt�ry mu nie pozwoli� si� zagubi� w tym morzu r�nych narod�w i ras. Pracuj�c z "Ajryszami", "Talianami" czy Grekami, by� nie tylko Polakiem, ale Pawlakiem ze wsi Kru�ewniki, starostwo Trembowla, wojew�dztwo tarnopolskie. Stamt�d musia� ucieka�, ale tam mia� zamiar wr�ci�. Czy robi� na "overtimy" jako tragarz w porcie nowojorskim, czy by� lakiernikiem w fabryce Forda, czy ju� jako "foreman" kierowa� brygad� przy budowie most�w w Chicago - ka�dy z pocz�tku od�o�ony dolar by� przeznaczony na powrotn� drog� do Polski. Polska to by�a w�a�nie kru�ewnicka chata, zapach ziemi po pierwszej wiosennej orce czy krakanie wron na r�ysku. Nie zapomnia� te� ksi�dza Paralaty, kt�ry go kiedy� chrzci�, potem udziela� sakramentu pierwszej komunii. Kiedy tylko zosta� "foremanem" i zacz�� lepiej zarabia�, wys�a� mu dolary na zakup dw�ch �wiecznik�w przed g��wny o�tarz. Masywne �wieczniki pyszni�y si� w skromnym, wiejskim ko�ci�ku jako dow�d na to, �e Ja�ko Pawlak nie zapomnia�, gdzie go namaszczono i wod� pokropiono. Opr�cz �wiecznik�w John ufundowa� jeszcze tr�b� basow� dla stra�ackiej orkiestry. Ufundowa� j� John Pawlak, �eby o Ja�ku Pawlaku nie zapomniano. I jeszcze jeden prezent przys�a� wybranej osobie. Marcysia od Sza�aj�w dosta�a od niego wydane przez "The Saalfield Publishing Company" historie biblijne do kolorowania. Przys�a� je, by Marcysia wiedzia�a, �e on wci�� o niej my�li, do niej t�skni i z inn� si� �eni� nie zamierza. Jak Marcysia zobaczy�a te "Bible pictures to color", to si� nadziwi� nie mog�a tym �yrafom, kangurom i pingwinom, co po potopie schodzi�y z arki Noego na l�d. Ale nie napisa�a do Johna listu z podzi�kowaniem nie tylko dlatego, �e nie umia�a za bardzo pisa�, ale i dlatego, i� w�a�nie nadszed� wrzesie� 1939 roku i kolejny potop zala� ziemi�. Od tej pory John-Ja�ko nic nie wiedzia� o losach Marcysi od Sza�aj�w, w kt�rej si� kiedy� zachwyci� i na narzeczon� upatrzy�. Tak w�a�nie powiedzia� matce: "Zachwyci�em si� w niej. Albo ta, albo �adna!". I tak wysz�o, �e �adna. Snuj�c si� po r�nych miastach Ameryki, poznaj�c r�ne kobiety - Irlandki, W�oszki, Greczynki - w �adnej si� tak zachwyci� nie potrafi� jak w�a�nie w Marcysi od Sza�aj�w. - M�wi�, �e w Ameryce wszystko znajdziesz, a ty �ony nie znalaz�? - dziwi si� Marynia. - Sure, za dolary ty wszystko dostaniesz, ale nie love... nie serce. Marcysia to by�a dobra dziewczyna. I co z ni�? Ach, John-Ja�ko nawet nie wie, w jak k�opotliwej sytuacji stawia swego brata. Ka�mierz zerka na Maryni�: opowiedzie� bratu dzieje jego narzeczonej czy raczej okry� je milczeniem? Ja�ko chce jednak wiedzie�, jak potoczy�o si� �ycie tej wybranej, o kt�rej zapomnie� nie m�g� i kt�rej na dow�d pami�ci wys�a� przed sam� wojn� historie biblijne do kolorowania. Ka�mierz, jak wiejski kowal, co si� bierze do rwania z�ba obc�gami, daje mu najpierw kieliszek w�dki na znieczulenie. - Jeden jest spos�b urodzenia, a tysi�c zginienia - zaczyna dyplomatycznie opowie�