12739
Szczegóły |
Tytuł |
12739 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
12739 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 12739 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
12739 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Wiktor Hugo
Ostatni dzie� skaza�ca
1
Skazany na �mier�!
Od sze�ciu tygodni �yj� z t� my�l�, ci�gle sam na sam z ni�, ci�gle zmro�ony jej
obecno�ci�,
ci�gle zgi�ty pod jej ci�arem!
Dawniej - wydaje mi si� raczej, �e przed laty, nie przed tygodniami - by�em
cz�owiekiem
takim samym jak inni ludzie. Ka�dy dzie�, ka�da godzina, ka�da minuta mia�a
jaki� sens.
Umys� m�j, m�ody i bujny, by� pe�en fantastycznych w�tk�w. Bawi� si� rozwijaniem
ich
przede mn� bez �adu i sk�adu, haftuj�c mn�stwem arabesek t� szorstk� i cienk�
tkanin� �ycia.
By�y to m�ode dziewczyny, wspania�e szaty biskupa, wygrane bitwy, teatry pe�ne
ha�asu i
�wiat�a, i zn�w dziewczyny i mroczne spacery noc� pod szerokimi ramionami
kasztanowc�w.
W mojej wyobra�ni zawsze by�o �wi�to. Mog�em my�le� o czym chcia�em, by�em
wolny.
Teraz jestem wi�niem. Moje cia�o w okowach lochu, m�j umys� uwi�ziony w jednej
my�li,
my�li strasznej, krwawej, nieodst�pnej!
Mam tylko jedn� my�l, jedno przekonanie, jedn� pewno��: skazany na �mier�!
Cokolwiek robi�, zawsze jest przy mnie ta my�l piekielna; niczym o�owiane widmo
u mego
boku, samotna i zazdrosna, odsuwaj�ca wszystkie inne, twarz� w twarz ze mn�
nieszcz�snym,
potrz�saj�ca swymi lodowatymi r�kami, kiedy chc� odwr�ci� g�ow� albo zamkn��
oczy.
W�lizguje si� pod wszystkie kszta�ty, w kt�re chcia�by jej umkn�� m�j umys�,
w��cza si� jak
straszliwy refren we wszystkie s�owa kierowane do mnie, lepi si� ze mn� do
ohydnych krat
mego lochu, prze�laduje mnie obudzonego, czyha na m�j konwulsyjny sen i pojawia
si� w
moich rojeniach w postaci no�a.
Budz� si� raptem �cigany przez ni� i m�wi� sobie: "Ach, to tylko sen!" Ot�
zanim nawet
moje oci�a�e oczy zd��� si� otworzy� wystarczaj�co, by mog�y zobaczy� t�
nieszcz�sn�
my�l wypisan� na okropnej otaczaj�cej mnie rzeczywisto�ci, na mokrej poc�cej si�
p�ycie
celi, w bladym �wietle lampki nocnej, w grubej materii - mego ubrania, na
ponurej twarzy
stra�nika, kt�rego latarka l�ni zza kraty lochu - ju� mi si� zdaje, �e jaki�
g�os mi szepn�� do
ucha: "Skazany na �mier�".
2
By� pi�kny sierpniowy poranek.
Od trzech dni toczy�a si� moja rozprawa; od trzech dni moje nazwisko i moja
zbrodnia
gromadzi�y co rano mrowie widz�w, opadaj�cych na �awki sali rozpraw jak stado
kruk�w na
trupa; od trzech dni ca�a ta fantasmagoria s�dzi�w, �wiadk�w, adwokat�w,
prokurator�w
kr�lewskich przesuwa�a si� przede mn�, to groteskowa, to krwawa, ale zawsze
z�owieszcza i
nieuchronna. Przez dwie pierwsze noce nie mog�em zasn�� z niepokoju i zgrozy,
trzeciej nocy
spa�em z nudy i zm�czenia. O p�nocy s�dziowie si� naradzali, a mnie
zaprowadzono do
mego lochu i zapad�em od razu w g��boki sen, sen zapomnienia. By�y to pierwsze
godziny
odpoczynku po wielu dniach.
Tkwi�em jeszcze w samej g��bi tego snu, kiedy przyszli mnie zbudzi�. Tym razem
nie
wystarczy� ci�ki krok i podkute gwo�dziami buty stra�nika, szcz�k p�ku kluczy,
ostry zgrzyt
zamka: z letargu obudzi� mnie dopiero szorstki g�os tu� nad moim uchem i
szorstka r�ka na
moim ramieniu.
- Wsta�e pan!
Otworzy�em oczy, usiad�em oszo�omiony na wyrku. W tej chwili przez wysokie
w�skie
okienko celi ujrza�em na suficie korytarza - jedynego nieba, jakie by�o mi dane
ogl�da� - ten
��ty blask, w kt�rym oczy nawyk�e do ciemno�ci wi�zienia potrafi� rozpozna�
s�o�ce.
Kocham s�o�ce.
- Pogoda - odezwa�em si� do stra�nika.
D�u�sz� chwil� nie odpowiada�, jakby si� namy�laj�c, czy warto traci� cho� s�owo
na pr�no,
potem z pewnym wysi�kiem mrukn��:
- Mo�liwe.
Trwa�em w bezruchu, z umys�em jeszcze na p� u�pionym, z u�miechem na ustach, ze
wzrokiem utkwionym w ten �agodny blask muskaj�cy sufit.
- Pi�kny dzie� - powt�rzy�em.
- Tak - odpowiedzia� stra�nik. - Czekaj� na pana.
Tych par� s��w, niczym drut przecinaj�cy lot owada, przywr�ci�o mnie gwa�tem do
rzeczywisto�ci. Nagle ujrza�em ciemn� sal� rozpraw, podkow� dla s�dzi�w pokryt�
krwawymi szmatami, trzy rz�dy �wiadk�w o t�pych twarzach, dw�ch �andarm�w na
dw�ch
ko�cach mojej �awki i poruszaj�ce si� czarne suknie, i g�owy t�umu mrowi�ce si�
w g��bi w
cieniu, i zatrzymuj�ce si� na mnie uwa�ne spojrzenia tych dwunastu przysi�g�ych,
kt�rzy
czuwali, kiedy ja spa�em!
Podnios�em si�; z�by mi szcz�ka�y, r�ce dr�a�y i nie umia�y znale�� ubrania,
nogi si� chwia�y
pode mn�. Przy pierwszym kroku zatoczy�em si� jak przeci��ony tragarz. Mimo to
poszed�em
za stra�nikiem.
Dw�ch �andarm�w czeka�o na mnie na progu celi. W�o�ono z powrotem kajdanki -
mia�y
skomplikowany zameczek; oni go starannie zamkn�li. Nie opiera�em si� tej
maszynie
w�o�onej na maszyn�.
Przeci�li�my wewn�trzny dziedziniec. Ostre ranne powietrze ocuci�o mnie.
Podnios�em
g�ow�. Niebo by�o b��kitne, gor�ce promienie s�oneczne, przeci�te d�ugimi
kominami,
rysowa�y wielkie k�ty �wiat�a na szczytach wysokich ciemnych mur�w wi�zienia.
By� istotnie
pi�kny dzie�.
Weszli�my po kr�conych schodach, przeszli�my przez jeden korytarz, potem drugi,
trzeci,
potem otworzy�y si� niskie drzwi. Gor�cy powiew pe�en ha�asu uderzy� mnie w
twarz:
tchnienie t�umu na sali rozpraw. Wszed�em.
Moje wej�cie powita� szcz�k broni i wrzawa. �awki si� przesun�y z ha�asem,
zatrzeszcza�y
przegrody. Przecinaj�c d�ug� sal� mi�dzy dwoma szeregami ludzi w obramowaniu
�o�nierzy
mia�em wra�enie, �e jestem o�rodkiem, z kt�rym ��cz� si� nici wprawiaj�ce w ruch
te
wszystkie rozdziawione i pochylone twarze.
W tej chwili spostrzeg�em, �e nie mam kajdank�w, ale nie mog�em sobie
przypomnie�, gdzie
i kiedy mi je zdj�to.
Zapad�a kompletna cisza. Doszed�em do swego miejsca. W chwili gdy usta� tumult
na sali,
usta� tak�e w moim umy�le. Nagle jasno zrozumia�em to, co dotychczas tylko
niewyra�nie
przewidywa�em: nadesz�a decyduj�ca chwila i zaraz us�ysz� wyrok.
Nie�atwo to wyt�umaczy�, ale my�l ta nie przerazi�a mnie w�wczas. Okna by�y
otwarte,
powietrze i ha�as miasta wpada�y swobodnie z zewn�trz, sala by�a jasna, jakby
mia� si� tu
odby� �lub, weso�e promienie s�oneczne przecina�y tu i �wdzie �wietlisty zarys
okien, to
wyd�u�ony na pod�odze, to rozwini�ty na sto�ach, to za�amany na rogach �cian, a
ka�dy
promie� z tych romb�w rozb�yskuj�cych na oknach wycina� w powietrzu wielki
pryzmat
z�ocistego py�u.
S�dziowie w g��bi sali mieli zadowolone miny, zapewne z rado�ci, �e nied�ugo
b�dzie po
wszystkim.
Twarz przewodnicz�cego, �agodnie o�wietlona odblaskiem szyby, by�a dosy�
spokojna i
dobrotliwa, a jaki� m�ody asesor mn�c w r�ku fonta�, rozmawia� niemal weso�o z
�adn� m�od�
kobiet� w r�owym kapeluszu, siedz�c� protekcjonalnie tu� za nim.
Tylko przysi�gli wydawali si� bladzi i przybici, ale by�o to chyba wynikiem
ca�onocnego
czuwania. Niekt�rzy ziewali. Nic w ich zachowaniu nie �wiadczy�o, �e dopiero co
wydali
wyrok �mierci; na twarzach tych poczciwych mieszczan widzia�em tylko ogromn�
ch��
spania.
Jedno z okien naprzeciw mnie by�o szeroko otwarte. S�ysza�em na bulwarze �miech
kwiaciarek, a na brzegu okna, w szparze muru, �adna ��ta ro�linka, ca�a
prze�wietlona
s�onecznym promieniem, igra�a z wiatrem.
Jak mog�a si� zrodzi� z�owroga my�l w�r�d tych wszystkich mi�ych, wdzi�cznych
wra�e�?
Owiany powietrzem i s�o�cem, nie potrafi�em my�le� o niczym poza wolno�ci�.
Nadzieja
promienia�a we mnie jak dzie� wok� mnie i ufnie czeka�em na wyrok, jak si�
czeka na
wyzwolenie i �ycie.
Tymczasem nadszed� m�j obro�ca. Czekano na niego. Zapewne sko�czy� w�a�nie
obfite
�niadanie. Doszed�szy do swego miejsca pochyli� si� ku mnie z u�miechem.
- Jestem dobrej my�li - powiedzia�.
- Prawda? - odpar�em, te� lekki i u�miechni�ty.
- Tak - podj�� - nic jeszcze nie wiem o ich decyzji, ale zapewne odrzucili
premedytacj�, a
w�wczas b�d� tylko do�ywotnie przymusowe roboty.
- Co te� pan m�wi, panie? - odpar�em oburzony. - Sto razy wol� ju� �mier�!
Tak, �mier�! A zreszt�, powtarza� mi jaki� wewn�trzny g�os, co ja ryzykuj�
m�wi�c to? Czy
og�oszono kiedy� wyrok �mierci inaczej ni� o p�nocy, przy pochodniach, w
ciemnej sali,
zimn� deszczow� noc�? Ale w sierpniu, o �smej rano, w tak pi�kny dzie�, i ci
poczciwi
przysi�gli - nie, to niemo�liwe! Moje oczy wraca�y do ��tego kwiatuszka w
s�o�cu.
Wtem przewodnicz�cy, kt�ry czeka� tylko na adwokata, zach�ci� mnie do powstania.
Wojsko
wzi�o bro� na rami�. Jak pod wp�ywem pr�du elektrycznego, ca�e zgromadzenie
powsta�o w
tej samej chwili. Jaki� niepozorny osobnik, umieszczony przy stole pod
trybuna�em, chyba
pisarz s�dowy, zabra� g�os i odczyta� wyrok, wydany przez przysi�g�ych tej nocy.
Zimny pot
okry� mi cia�o, opar�em si� o �cian�, aby nie upa��.
- Czy obro�ca ma co� do powiedzenia na temat wyroku? - zapyta� przewodnicz�cy.
Ja bym mia� wiele do powiedzenia, ale g�os uwi�z� mi w gardle.
Obro�ca wsta�.
Zrozumia�em, �e pr�buje z�agodzi� postanowienie s�dzi�w i podsun�� zamiast
b�d�cej jego
nast�pstwem kary - inn� kar�, kt�rej nadzieja wyra�ona przez niego tak mnie
zrani�a
niedawno.
Oburzenie musia�o by� wielkie, skoro przedar�o si� przez mn�stwo emocji
k��bi�cych si� we
mnie. Chcia�em powt�rzy� na g�os to, co mu ju� powiedzia�em: Sto razy wol�
�mier�! Ale
brak�o mi tchu i zdo�a�em tylko powstrzyma� go za rami� krzycz�c konwulsyjnie:
"Nie!"
Prokurator zaoponowa� obro�cy, a jago s�ucha�em z idiotycznym zadowoleniem.
Potem
s�dziowie wyszli, potem wr�cili i przewodnicz�cy odczyta� wyrok.
"Skazany na �mier�!" - przebieg�o przez t�um, a gdy mnie zabierano z sali
rozpraw, ca�y ten
t�um run�� za mn� z �oskotem wal�cego si� budynku. Szed�em pijany i os�upia�y.
Zasz�a we
mnie zupe�na przemiana. A� do wyroku �mierci czu�em, �e oddycham, �yj� w tym
samym
�rodowisku co inni ludzie - teraz wyra�nie czu�em co� jakby przegrod� mi�dzy
sob� a
�wiatem. Nic nie wygl�da�o tak jak przedtem. Te wielkie �wietliste okna, to
pi�kne s�o�ce, to
czyste niebo, ten �liczny kwiatek - wszystko by�o bia�e i blade jak ca�un. Ci
m�czy�ni, te
kobiety, te dzieci t�ocz�cy si� za mn� wygl�dali niczym zjawy.
Na dole, przed schodami, czeka� na mnie czarny, brudny, okratowany w�z. Kiedy
mia�em
wsi��� do niego, spojrza�em przypadkiem na plac. "Skazany na �mier�!" -
krzyczeli
przechodnie biegn�c w stron� wozu. Poprzez mg��, kt�ra oddzieli�a mnie od reszty
�wiata,
ujrza�em dwie m�ode dziewczyny, �cigaj�ce mnie chciwym wzrokiem. "Dobra -
powiedzia�a
m�odsza z nich klaszcz�c w d�onie - to b�dzie za sze�� tygodni!"
3
Skazany mi �mier�!
A w�a�ciwie dlaczeg� by nie? Wszyscy ludzie - pami�tam, �e to gdzie� czyta�em,
w jakiej�
ksi��ce, w kt�rej nie by�o nic godnego uwagi pr�cz tego- wszyscy ludzie s�
skazani na �mier�
z nieokre�lonym zawieszeniem. A wi�c co si� zmieni�o w mojej sytuacji?
Od chwili odczytania mojego wyroku zmar�o ju� tylu ludzi, kt�rzy planowali
d�ugie �ycie!
Tylu mnie wyprzedzi�o ludzi m�odych i zdrowych, i wolnych, na pewno licz�cych na
to, �e
zobacz�, jak moja g�owa spada na placu de Gr?ve! A ilu� jeszcze z tych, co
chodz� teraz i
oddychaj� wolnym powietrzem, wyprzedzi mnie w drodze na tamten �wiat!
A poza tym, czego zn�w mam tak bardzo �a�owa� w �yciu? Ten ponury dzie� i czarny
chleb
wi�zienny, porcja chudej zupki z kot�a galernik�w, brutalny stosunek stra�nik�w
do mnie,
kt�ry otrzyma�em staranne wychowanie, brak jakichkolwiek rozm�w - bo nikt nie
uwa�a
mnie za godnego cho�by s�owa - bezustanne dr�enie przed tym, co uczyni�em i co
mnie
uczyni� - oto co mo�e mi odebra� kat.
Ach, mimo wszystko to okropne.
4
Czarny w�z zawi�z� mnie tutaj, do tej ohydnej Bicetre. Gmach widziany z daleka
wygl�da
do�� majestatycznie. Wznosi si� na widnokr�gu, przed pag�rkiem, i z daleka
wida�, �e
zachowa� co� ze swego dawnego splendoru - przypomina zamek kr�lewski. Ale w
miar�
zbli�ania si� pa�ac staje si� ruder�. Wykruszone blanki rani� oczy. Co�
ha�bi�cego, n�dznego
okrywa t� kr�lewsk� fasad�, rzek�by�, mury dotkn�� tr�d. Niema szyb w oknach,
zamiast
nich, ci�kie kraty, za kt�rymi przesuwa si� od czasu do czasu wyn�dznia�a twarz
wi�nia lub
szale�ca.
Oto �ycie widziane z bliska.
5
Od razu po wej�ciu pochwyci�y mnie �elazne r�ce.
Mn�stwo �rodk�w ostro�no�ci: ani no�a, ani widelca do posi�ku, kaftan
bezpiecze�stwa: co�
w rodzaju worka z p��tna �aglowego uwi�zi�o mi ramiona; c�, oni odpowiadaj� za
moje
�ycie. Ta kosztowna sprawa mo�e trwa� do sze�ciu lub siedmiu tygodni, a trzeba
zachowa�
mnie ca�ym i zdrowym dla placu Gr?ve.
Przez pierwsze dni traktowano mnie z ohydn� �agodno�ci�. Wzgl�dy stra�nika
pachn�
szafotem. Na szcz�cie po kilku dniach przyzwyczajenie wzi�o g�r� - zacz�to
mnie
traktowa� jak innych wi�ni�w, ze zwyk�� brutalno�ci�, nie by�o ju� tych
niepowszednich
odruch�w grzeczno�ci, stawiaj�cych mi bezustannie przed oczyma kata. By�o lepiej
tak�e pod
innymi wzgl�dami. Moja m�odo�� i potulno��, wzgl�dy wi�ziennego kapelana dla
mnie, a
zw�aszcza kilka s��w po �acinie wypowiedzianych do szwajcara, kt�ry ich nie
zrozumia�,
sprawi�y, �e pozwolono mi raz w tygodniu na spacer razem z innymi wi�niami i �e
zdj�to
kaftan bezpiecze�stwa, kt�ry kr�powa� mi ruchy. Po wielu wahaniach dano mi tak�e
papier,
pi�ra, atrament i lampk� nocn�.
Co niedziela po mszy puszczaj� mnie na podw�rko. Tam rozmawiam z wi�niami,
inaczej si�
nie da. Poczciwe ludziska z tych nieszcz�nik�w. Opowiadaj� mi o swych
wyczynach: to
napawa groz�, ale ja wiem, �e si� przechwalaj�. Ucz� mnie z�odziejskiego
�argonu. Jest to
ca�y j�zyk zaszczepiony na normalnym j�zyku jak jaka� ohydna naro�l, brodawka,
Czasem
niezwyk�a energia, przera�aj�ca malowniczo��. Jest "smo�a na p��tnie" (krew na
drodze),
"o�eni� si� z wdow�" (by� powieszonym), jak gdyby p�tla stryczka by�a wdow� po
wszystkich wisielcach. G�owa z�odzieja ma dwie nazwy: "sorbona", kiedy si�
zastanawia,
rozumuje i doradza zbrodni�, "kapusta", kiedy �cina j� kat. Czasami groteskowe
pomys�y:
"kaszmir wiklinowy" (w�zek �achmaniarza), "k�amczuch" (j�zyk), poza tym wsz�dzie
co
chwila s�owa dziwne, tajemnicze, brzydkie, plugawe; nie wiadomo sk�d wzi�te:
"bela" (kat),
"czapa" (�mier�), "szafa" (pluton egzekucyjny). S�owa - ropuchy, s�owa - paj�ki.
Kiedy si�
s�yszy ten j�zyk, ma si� odczucie czego� brudnego, zakurzonego, jakby kto�
potrz�sa� przed
nami kup� �achman�w.
Ci ludzie przynajmniej lituj� si� nade mn�, tylko oni, nikt wi�cej. Stra�nicy,
klawisze i inni -
nie mam im tego za z�e - rozmawiaj� i �miej� si�, i m�wi� o mnie w mojej
obecno�ci jak o
rzeczy.
6
Powiedzia�em sobie:
Poniewa� mog� pisa�, czemu� bym nie mia� tego robi�? Ale co pisa�, gdy si� tkwi
w�r�d
czterech �cian, z go�ych zimnych kamieni, bez swobody ruch�w, bez widoku dla
oczu, maj�c
za jedyn� rozrywk� powolne przesuwanie si� bia�awego kwadratu, kt�ry judasz w
moich
drzwiach rysuje naprzeciwko na ciemnej �cianie - a w dodatku, jak ju� m�wi�em
przed
chwil�, sam na sam z jedyn� my�l� - my�l� o zbrodni i karze, o morderstwie i
�mierci! Czy
mog� mie� co� do powiedzenia - ja, kt�ry nie mam ju� nic do zrobienia na tym
�wiecie? I c�
znajd� w tym m�zgu zwi�d�ym i pustym, co warte by�oby zapisania?
Ale w�a�ciwie czemu nie? Wprawdzie wszystko wok� mnie jest monotonne i
bezbarwne, we
mnie jest przecie� burza, walka, tragedia! Czy� w miar� zbli�ania si� terminu ta
moja natr�tna
my�l nie staje przede mn� w ka�dej godzinie, w ka�dej chwili, w coraz to nowej
formie, coraz
ohydniejszej i bardziej krwawej? Czemu nie spr�bowa� powiedzie� sobie samemu o
wszystkich gwa�townych i nowych wra�eniach, doznawanych w mej sytuacji? To z
pewno�ci� obfity materia�, i cho� tak niewiele mi pozosta�o �ycia - trwoga,
groza, m�czarnie,
kt�re je wype�nia od tej chwili a� do ostatniej, s� wystarczaj�cym tworzywem, by
wypisa� to
pi�ro i ca�y atrament. Zreszt� obserwowanie tych l�k�w pozwoli mniej cierpie� i
da mi troch�
rozrywki.
Poza tym wszystko to, co napisz�, b�dzie mo�e na co� przydatne. Czy ten dziennik
mych
cierpie� godzina po godzinie, minuta po minucie, tortura po torturze - je�li
wystarczy mi si�,
by go doprowadzi� do momentu, kiedy nie b�dzie fizycznej mo�liwo�ci jego
doko�czenia.
Czy te dzieje moich dozna�, si�� rzeczy niedoko�czone, ale mimo to raczej pe�ne,
nie b�d�
wielce pouczaj�ce? Czy w tym protokole my�li w agonii, w tym przyro�cie
m�czarni, w tej
umys�owej autopsji skaza�ca nie ma nauki dla tych, co skazuj�? Mo�e ta lektura
powstrzyma
ich r�k�, kiedy trzeba b�dzie innym razem rzuci� g�ow�, g�ow� cz�owieka, na to,
co oni
nazywaj� szal� sprawiedliwo�ci? Mo�e ci n�dznicy nigdy nie pomy�leli o tym
powolnym
nast�pstwie m�czarni, zawartym w formule wyroku �mierci? Czy si� kiedykolwiek
zastanawiali nad tym, �e w cz�owieku, kt�rego �cinaj�, jest inteligencja -
inteligencja, kt�ra
liczy�a na �ycie, dusza, kt�ra nie by�a przygotowana na �mier�? Nie. Oni widz� w
tym
wszystkim tylko pionowy ruch tr�jk�tnego no�a i my�l� zapewne, �e dla skaza�ca
nie ma nic
przedtem i nic potem.
Te kartki otworz� im oczy. Mo�e kto� je kiedy� wydrukuje, a one skieruj� ich
umys� na
cierpienia umys�u, bo tych zapewne nie podejrzewaj�. Che�pi� si� tym, �e mog�
zabija�
prawie nie nara�aj�c cia�a na cierpienie. Jak gdyby o to chodzi�o! Czym�e jest
b�l fizyczny
przy b�lu moralnym? Lito�� i zgroza ogarnia, gdy si� my�li o takich prawach.
Nadejdzie czas,
kiedy to si� zmieni, i mo�e m�j dziennik, ostatni powiernik nieszcz�nika,
przyczyni si� do
tego.
Chyba �e po mojej �mierci wiatr uniesie w przestrze� te kartki poplamione
b�otem, a kartki te
zgnij� na deszczu, przylepione gwie�dzi�cie do st�uczonej szyby stra�nika.
7
C� mi z tego, �e to, co tu napisz�, b�dzie mog�o kiedy� przyda� si� innym, �e
powstrzyma
decyzj�, s�dziego, �e ocali nieszcz�snych, winnych lub niewinnych, od m�ki, na
kt�r� ja
jestem skazany. Czy� mi na tym zale�y? Kiedy moja g�owa zostanie �ci�ta, co mnie
obchodzi,
�e spadn� te� inne? Czy mog�em naprawd� pomy�le� o tych bzdurach? Znie�� szafot,
kiedy
b�dzie ju� po mnie! - Co ja na tym zyskam?
Kiedy s�o�ce, wiosna, pola ukwiecone, budz�ce si� rano ptaki, ob�oki, drzewa,
przyroda,
wolno��, �ycie - kiedy to wszystko ju� b�dzie nie dla mnie?
Ach, to mnie nale�a�oby uratowa�! Czy naprawd� to nie jest mo�liwe i trzeba
b�dzie umrze�
jutro, mo�e dzi�?
O Bo�e! Straszna my�l, tylko g�ow� rozwali� o mur lochu!
8
Pomy�lmy, co mam jeszcze przed sob�.
Trzydniowy termin od wydania wyroku do za�o�enia rewizji. Osiem dni przerwy, po
czym
akta zostaj� przes�ane do ministra. Pi�tna�cie dni oczekiwania u ministra, kt�ry
nie ma nawet
poj�cia o ich istnieniu, a mimo to powinien je przekaza� po przebadaniu do s�du
apelacyjnego.
Tam klasyfikacja, numerowanie, rejestrowanie, bo gilotyna jest obl�ona i trzeba
czeka� na
swoj� kolej. Pi�tna�cie dni pilnowania, �eby penitent nie by� poszkodowany na
rzecz kogo�
innego.
Wreszcie s�d apelacyjny si� zbiera, zazwyczaj w czwartki, odrzuca naraz dziesi��
poda� i
przesy�a wszystko ministrowi, kt�ry to z kolei odsy�a prokuratorowi generalnemu,
a ten -
katowi. Trzy dni.
Czwartego dnia rano zast�pca prokuratora generalnego m�wi sobie wk�adaj�c
krawat:
- Trzeba wreszcie z tym sko�czy�.
I je�eli zast�pca sekretarza nie ma akurat w planie obiadu z przyjaci�mi,
polecenie egzekucji
zostaje wydane, zredagowane, przepisane na czysto, wys�ane, i nazajutrz o �wicie
s�ycha� na
placu Gr?ve przybijanie pomostu, a na skrzy�owaniach krzyki roznosicieli gazet.
Wszystko razem - sze�� tygodni. Tamta dziewczyna mia�a racj�.
Ot� jestem w tej celi co najmniej od pi�ciu tygodni, mo�e nawet od sze�ciu, a
wydaje mi si�,
�e jestem tu trzy dni; by� to czwartek.
9
Zrobi�em testament.
Po co? Skazano mnie na zap�acenie koszt�w i wszystko co mam z trudem na to
wystarczy.
Gilotyna jest bardzo droga.
Zostawiam matk�, zostawiam �on�, zostawiam dziecko.
Trzyletnia dziewczynka, milutka, r�owa, krucha, o wielkich czarnych oczach i
d�ugich
kasztanowych w�osach.
Mia�a dwa lata i miesi�c, kiedy j� widzia�em ostatni raz.
A wi�c po mojej �mierci zostan� trzy kobiety - bez syna, bez m�a, bez ojca:
trzy r�ne
sieroty, trzy wdowy na mocy prawa.
Zgoda, �e jestem s�usznie ukarany, ale co zrobi�y te niewinne istoty? Mniejsza o
to. Prawo je
zbezczeszcza, rujnuje - i to jest sprawiedliwo��!
Nie martwi� si� zbytnio o moj� star� matk�: ma sze��dziesi�t cztery lata, ten
cios mo�e j�
powali�, ale je�eli jeszcze troch� poci�gnie, wystarczy, �e b�dzie mia�a nieco
ciep�ego
popio�u w swoim piecyku - a nie b�dzie narzeka�.
�ona te� nie niepokoi mnie zbytnio, jest ju� i tak s�abego zdrowia, na pewno
umrze. Chyba �e
oszaleje. To podobno przed�u�a �ycie. W ka�dym razie umys� nie cierpi, jest
u�piony, jakby
martwy.
Ale moja c�rka, moje dziecko, moja biedna Maryjka, kt�ra �mieje si�, bawi si�,
�piewa o tej
porze i nie my�li o niczym - ta mnie boli naprawd�.
10
Czym jest m�j loch?
Osiem st�p kwadratowych; cztery �ciany z ciosanego kamienia, w prawym k�cie
oparte o
blok p�yt nieco wy�szy od zewn�trznego korytarza. Na prawo od drzwi, przy
wej�ciu,
zag��bienie imituj�ce alkow�. Le�y tam wi�zka s�omy, na kt�rej wi�zie� powinien
wypoczywa� i sypia�, ubrany w p��cienne spodnie i w bluz� bawe�nian� w lecie i w
zimie.
Ponad g�ow� zamiast nieba czarna owalna kopu�a, z kt�rej niczym �achmany zwisaj�
g�ste
paj�czyny.
�adnych okien, nawet szpar okiennych; drzwi okute �elazem.
Przepraszam - w �rodku drzwi, nieco wy�ej, otw�r dziewi�ciocalowy, zas�oni�ty
krat�,
zamykany na noc przez stra�nika.
Na zewn�trz do�� d�ugi korytarz, ,o�wietlony, wietrzony w�skimi otworami w g�rze
�ciany,
podzielony na kom�rki ��cz�ce si� ze sob� szeregiem niskich owalnych drzwi;
ka�da z tych
kom�rek s�u�y za co� w rodzaju przedpokoju takiemu lochowi jak m�j. Do tych
loch�w
wsadza si� wi�ni�w ukaranych dyscyplinarnie przez dyrektora wi�zienia. Trzy
pierwsze
kom�rki s� przeznaczone dla skazanych na �mier�, bo znajduj� si� blisko budki
stra�nika,
kt�remu �atwiej je obs�ugiwa�.
Te lochy s� wszystkim, co pozosta�o z dawnego zamku Bicetre, zbudowanego w XV
wieku
przez kardyna�a Winchester, tego samego, kt�ry kaza� spali� Joann� d'Arc.
S�ysza�em to od
ciekawskich, kt�rzy przyszli popatrze� na mnie w mej kom�rce, a patrzyli tak,
jak na dzikie
zwierz� w zoo. Stra�nik dosta� od nich sto su.
Zapomnia�em powiedzie�, �e przed drzwiami mego lochu czuwa dniem i noc�
specjalny
dy�urny i �e ilekro� moje oczy podnosz� si� ku okratowanemu okienku, napotykaj�
jego
oczy, uwa�ne, stale szeroko otwarte.
Zreszt� s�dzi si�, �e w tym kamiennym pudle nie brak powietrza i �wiat�a.
11
Jeszcze si� nie rozwidni�o, co robi� z noc�? Przysz�o mi co� do g�owy. Wsta�em i
skierowa�em �wiat�o lampki na cztery �ciany mej celi. S� pokryte napisami,
rysunkami -
dziwnymi twarzami i postaciami, imionami i nazwiskami, kt�re si� przeplataj�,
nachodz� na
siebie, gmatwaj�. Wydaje si�, �e ka�dy skazaniec chcia� zostawi� jaki� �lad,
przynajmniej tu.
�lady o��wka, kredy, w�gla, litery czarne, bia�e, szare, cz�sto g��bokie
naci�cia w kamieniu,
tu i �wdzie litery zardzewia�e, jakby napisane krwi�. Na pewno gdyby m�j umys�
nie by� tak
poch�oni�ty, zainteresowa�by si� t� dziwn� ksi�g� rozk�adan� strona po stronie
przed mymi
oczami na ka�dym kamieniu tego lochu. Ch�tnie bym skomponowa� ca�o�� z tych
u�amk�w
my�li rozrzuconych na p�ytach, odnajdowa�bym cz�owieka pod ka�dym nazwiskiem,
zwraca�bym sens i �ycie tym kalekim napisom, tym u�omnym s�owom, tym cia�om bez
g��w,
tak jak u tych, kt�rzy je napisali.
Na wysoko�ci mojego wezg�owia s� dwa serca przebite strza��, a nad nimi napis:
Mi�o�� do
grobu. Nieszcz�sny nie podejmowa� zbyt d�ugotrwa�ego zobowi�zania.
Obok tego - co� w rodzaju tr�jgraniastego kapelusza, pod nim po�piesznie
nasmarowana
twarzyczka i napis: NIECH �YJE CESARZ! 1824.
Zn�w dwa serca z tym typowym dla wi�zie� napisem:
"Kocham i ub�stwiam Mateusza Danvin. Jacek".
Na przeciwleg�ej �cianie napis: Papavoine.. Du�e P otoczone ornamentami,
misternie
ozdobione.
Refren nieprzyzwoitej piosenki.
Czapka frygijska wyryta do�� g��boko w kamieniu z tekstem poni�ej: "Bories -
Republika".
By� to jeden z czterech podoficer�w La Rochelle. Biedny m�odzieniec! Jak ohydne
s� ich
rzekome wzgl�dy polityczne! Za jedn� my�l, jedno marzenie, jedn� abstrakcj� - ta
okropna
rzeczywisto��, kt�rej na imi� gilotyna! A ja si� skar�y�em, ja - n�dznik, kt�ry
pope�ni�
prawdziw� zbrodni�, kt�ry przela� krew!
Nie b�d� dalej prowadzi� tych bada�. Zobaczy�em w�a�nie narysowany w k�cie
straszliwy
obrazek: zarys szafotu, kt�ry mo�e w tej chwili buduje si� dla mnie... Lampka
omal nie
wypad�a mi z r�k.
12
Wr�ci�em pospiesznie na s�om�, usiad�em ukrywszy g�ow� w d�oniach. Po chwili m�j
dziecinny przestrach min�� i jaka� dziwna ciekawo�� zmusi�a mnie do dalszej
lektury tej
�ciany. .
Obok s�owa czy nazwiska Papavoine zerwa�em olbrzymi� paj�czyn� rozpi�t� w k�cie,
obci��on� kurzem. Pod ni� by�o cztery czy pi�� nazwisk zupe�nie czytelnych w�r�d
innych,
po kt�rych zosta�y tylko plamy na murze. - Dautun, 1815. - Poulain, 1818. Jean
Martin, 1821.
- Castaing, 1823.
Przeczyta�em te nazwiska; nap�yn�y pos�pne wspomnienia. Dautun po�wiartowa�
swego
brata i szed� noc� przez Pary�, wrzucaj�c g�ow� do rzeki, a kawa�ki cia�a do
rynsztok�w.
Poulain zamordowa� swoj� �on�. Martin zabi� z pistoletu swego ojca w momencie,
gdy ten
otwiera� okno. Castaing by� lekarzem, kt�ry lecz�c przyjaciela podawa� mu
trucizn� zamiast
lekarstw. A obok nich Papavoine, ten potworny szaleniec, kt�ry, zabija� dzieci
rani�c je
no�em w g�ow�!
To tacy byli, m�wi�em sobie z dreszczem gor�czki biegn�cym po plecach - tacy
byli przede
mn� mieszka�cy tej celi! To tu, w tym samym miejscu, gdzie si� teraz znajduj�,
prze�ywali
swoje ostatnie chwile, snuli I ostatnie my�li ci krwawi mordercy! To wok� tego
muru, po
tym kwadracie podw�rka, dudni�y ich ostatnie kroki jak kroki dzikich bestii.
Nast�powali po
sobie w kr�tkich odst�pach czasu. Ten loch podobno nigdy nie bywa pusty.
Zostawili po
sobie ciep�e miejsce - zostawili je mnie. I ja z kolei przy��cz� si� do nich na
cmentarzu
Clamart, gdzie jest taka bujna trawa!
Nie jestem ani wizjonerem, ani cz�owiekiem przes�dnym. Mo�liwe, �e to te my�li
przyprawia�y mnie o dreszcz gor�czki, ale gdy tak roi�em na jawie, wyda�o mi si�
nagle, �e te
nazwiska s� napisane ognistymi literami na czarnej �cianie, a w uszach zacz�o
mi nagle
t�tni�, oczy wype�ni�y si� rdzawym blaskiem: wyda�o mi si�, �e loch jest pe�en
ludzi -
dziwnych ludzi, trzymaj�cych g�ow� w lewej r�ce - trzymaj�cych j� za usta, bo
w�os�w nie
mieli. Wszyscy pr�cz ojcob�jcy grozili mi pi�ci�.
Ze zgrozy zamkn��em oczy, a wtedy zobaczy�em wszystko wyra�niej.
Czy by� to, sen, czy zjawa, czy rzeczywisto�� - na pewno bym oszala�, gdyby nie
obudzi�o
mnie na czas nag�e uczucie. Mia�em w�a�nie pa�� na wznak, kiedy poczu�em zimny,
�liski
dotyk na bosej nodze - dotyk zimnego cia�a i w�ochatych n�g: by� to paj�k,
kt�rego
mieszkanie zburzy�em i kt�ry ucieka�.
Wr�ci�o mi poczucie rzeczywisto�ci. O straszliwe widma! - Nie, to by� opar, tw�r
mojej
wyobra�ni, mego m�zgu zimnego i konwulsyjnego. Chimera w rodzaju Makbetowej!
Umarli
to umarli, zw�aszcza tacy jak ci. S� dobrze zamkni�ci w swych grobach. Z tego
wi�zienia nie
ma ucieczki. Czemu� si� tak przel�k�em?
Drzwi grobu nie otwieraj� si� od wewn�trz.
13
Par� dni temu widzia�em co� ohydnego.
W�a�nie si� rozwidni�o i wi�zienie by�o pe�ne ha�asu. S�ycha� by�o otwieranie i
zamykanie
drzwi, zgrzyt zamk�w i zasuw, dzwonienie p�k�w kluczy wisz�cych u pas�w
stra�nik�w,
uginanie si� schod�w na dole i w g�rze od pospiesznych krok�w, nawo�ywanie si�
g�os�w z
obu stron d�ugich korytarzy. Moi s�siedzi, kajdaniarze odbywaj�cy w wi�zieniu
kar�, byli
weselsi ni� zwykle. Ca�y Bicetre wydawa� si� roze�miany, roz�piewany,
rozbiegany,
rozta�czony.
S�ucha�em tych odg�os�w, jedyny cz�owiek nieruchomy, zdziwiony i uwa�ny w�r�d
tego
tumultu.
Przeszed� jaki� stra�nik.
O�mieli�em si� go zawo�a� i spyta�, czy dzi� jest jakie� �wi�to w wi�zieniu.
- Powiedzmy �e �wi�to - odrzek�. - Dzi� zakuwa si� galernik�w, kt�rzy maj� jutro
wyjecha�
do Tulonu. Chce pan zobaczy�? To pana zabawi.
Dla samotnego wi�nia takie widowisko, cho�by najohydniejsze, jest darem losu.
Zgodzi�em
si� na t� rozrywk�.
Stra�nik zastosowa� zwyk�e �rodki ostro�no�ci i wprowadzi� mnie do zupe�nie
pustej celki,
ca�kiem bez sprz�t�w, o zakratowanym oknie - prawdziwym oknie, znajduj�cym si�
na
normalnej wysoko�ci, przez kt�re wida� by�o prawdziwe niebo.
- O prosz� - powiedzia� - st�d pan b�dzie widzia� i s�ysza�. B�dzie pan sam w
swojej izbie jak
kr�l.
Wyszed� i zamkn�� za sob� drzwi na zasuw� i na zamek.
Okno wychodzi�o na kwadratowe podw�rko, do�� du�e, wok� kt�rego wznosi� si� -
niczym
mur - wielki sze�ciopi�trowy budynek z kamiennych blok�w. Trudno sobie wyobrazi�
co�
n�dzniejszego, bardziej go�ego ni� ta poczw�rna fasada poprzecinana mn�stwem
zakratowanych okien , przy kt�rych trwa�y przylepione od g�ry do do�u chude i
blade twarze,
st�oczone jak kamienie w murze, wszystkie jakby obramowane krzy�uj�cymi si�
kratami.
Wi�niowie mieli dzi� by� �wiadkami widowiska, zanim przyjdzie ich kolej
zostania
aktorami. Przypominali dusze pokutuj�ce przed oknami czy��ca wychodz�cymi na
piek�o.
Wszyscy wpatrywali si� w milczeniu w jeszcze puste podw�rko. Czekali. W�r�d tych
zgas�ych i pos�pnych twarzy b�yszcza�a tu i �wdzie para oczu przenikliwych i
�ywych jak
p�omyki.
Kwadrat budynk�w wi�ziennych otaczaj�cych podw�rko nie jest szczelnie zamkni�ty.
Jedna
z czterech stron gmachu - wschodnia - jest przeci�ta mniej wi�cej w po�owie i
��czy si� z
s�siednim budynkiem �elazn� krat�. Krata prowadzi na drugie podw�rko, mniejsze
od
pierwszego, podobnie jak ono otoczone murami i czarniawymi wie�yczkami.
Wok� ca�ego g��wnego podw�rka stoj� kamienne �awy, wsparte o mur. W �rodku
wznosi si�
�elazny s�up - latarnia. .
Wybi�o po�udnie. Wielka brama ukryta pod nawisem muru otwar�a si� nagle. Na
podw�rko
ci�ko wtoczy� si� ze szcz�kaniem �elastwa w�zek otoczony brudnymi,
wyn�dznia�ymi
�o�nierzami w niebieskich mundurach z czerwonymi naramiennikami i ��tymi pasami
na
piersi. W w�zku by�y okowy przeznaczone dla galernik�w.
W tym samym momencie, jak gdyby �w ha�as obudzi� ca�e wi�zienie, widzowie w
oknach,
dotychczas milcz�cy i nieruchomi, wybuchn�li okrzykami rado�ci, �piewem,
pogr�kami,
przekle�stwami pomieszanymi z salwami �miechu dra�ni�cymi uszy. Zdawa�o mi si�,
�e
widz� maski diabelskie. Na wszystkich twarzach ukaza� si� grymas, pi�ci
wysun�y si� spoza
krat, oczy p�on�y i ogarn�a mnie zgroza na my�l, ile iskier kryje si� w tym
popiele.
Tymczasem eskorta w�zka - policjanci, w�r�d kt�rych wida� by�o kilku schludnie
odzianych,
przera�onych ciekawskich przyby�ych z Pary�a - bra�a si� spokojnie do swojej
roboty. Jeden z
nich wszed� na w�zek i rzuci� swym towarzyszom �a�cuchy, kajdanki i sterty
p��ciennych
spodni. Potem podzielili si� robot�: jedni zacz�li rozci�ga� w k�cie podw�rka
d�ugie
�a�cuchy, kt�re nazywali w swym �argonie sznureczkami, inni uk�adali na p�ytach
jedwabie -
koszule i spodnie, a tymczasem najbystrzejsi pod okiem swego przyw�dcy,
przysadzistego
staruszka, sprawdzali po jednej �elazne kuny, rzucaj�c je na ziemi�, gdzie
wybucha�y iskrami.
A wszystko przy akompaniamencie kpi�cych okrzyk�w wi�ni�w i jeszcze
g�o�niejszym
rechocie galernik�w, dla kt�rych odbywa�y si� te przygotowania i kt�rzy
wygl�dali prze okna
starego wi�zienia, wychodz�ce na ma�e podw�rko.
Kiedy sko�czono przygotowania, jaki� pan haftowany srebrem, do kt�rego zwracano
si� per
panie inspektorze, wyda� dyrektorowi wi�zienia rozkaz, i po chwili dwoje lub
troje niskich
drzwi wyrzyga�o niemal jednocze�nie na podw�rze chmary ohydnych m�czyzn,
wrzeszcz�cych i obszarpanych. Byli to galernicy.
Ich zjawienie si� wywo�a�o zdwojon� rado�� w oknach. Kilku z nich - znane
postacie z galer -
powitano okrzykami i oklaskami, kt�re przyjmowali z niejak� dumn� skromno�ci�,
Wi�kszo�� mia�a na g�owach kapelusze uplecione w�asnor�cznie z wi�ziennej s�omy,
wszystkie o dziwnym kszta�cie, aby w miastach, przez kt�re mieli przeje�d�a�,
mo�na ich
by�o rozpozna�. Tym klaskano jeszcze wi�cej. Zw�aszcza jeden wywo�a� wybuchy
entuzjazmu: siedemnastoletni m�odzieniec o dziewcz�cej twarzy. Wyszed� z lochu,
w kt�rym
siedzia� w pojedynce od o�miu dni. Z wi�zki s�omy upl�t� kompletne ubranie,
kt�re go
spowija�o od st�p do g��w, i dosta� si� na podw�rze tocz�c si� ko�em ze
zr�czno�ci� w�a.
By� to cyrkowiec skazany za kradzie�. Rozp�ta� prawdziw� burz� oklask�w i
okrzyk�w
rado�ci. Galernicy wt�rowali i straszna by�a ta wymiana weso�o�ci mi�dzy
prawdziwymi
galernikami, a kandydatami na galernik�w. Mimo obecno�ci przedstawicieli
spo�ecze�stwa -
policjant�w i ciekawskich - zbrodnia kpi�a sobie z niego w �ywe oczy i t�
straszn� kar�
zamienia�a w rodzinn� uroczysto��. W miar� przybywania byli p�dzeni przez
szpaler
policjant�w na ma�e okratowane podw�rko, gdzie mia�o si� odby� badanie
lekarskie. Tu
wszyscy si� zdobywali na ostatni wysi�ek dla unikni�cia podr�y, wysuwaj�c
jakie�
zdrowotne przeszkody, chore, oczy, kulaw� nog�, okaleczon� r�k�. Ale prawie
zawsze
uznawano ich za zdatnych do galer, a w�wczas ka�dy si�, godzi� beztrosko z
wyrokiem, z
miejsca zapominaj�c o swym rzekomym kalectwie.
Krata od ma�ego podw�rka otworzy�a si� znowu. Stra�nik zrobi� apel wywo�uj�c
wi�ni�w w
alfabetycznym porz�dku, a oni wychodzili po jednym; ka�dy si� ustawia� w k�cie
wielkiego
podw�rza obok przypadkowego towarzysza, kt�rego zyska� dzi�ki pocz�tkowej
literze
nazwiska. W ten spos�b ka�dy jest zredukowany do siebie, ka�dy sam d�wiga sw�j
�a�cuch,
tu� obok nieznajomego, a je�eli przypadkiem galernik ma przyjaciela, dzieli go
od niego
�a�cuch. Dno n�dzy.
Gdy wysz�a mniej wi�cej trzydziestka, zamkni�to z powrotem krat�. Jeden z
policjant�w
wyr�wna� szeregi kijem, rzuci� ka�demu koszul�, kurtk� i spodnie z grubego
p��tna, potem
da� znak i wszyscy zacz�li si� rozbiera�. Nieoczekiwana okoliczno�� zamieni�a to
upokorzenie w tortur�.
Dotychczas by�o do�� pogodnie i cho� pa�dziernikowy wiatr ozi�bia� powietrze, od
czasu do
czasu robi� w szarych mg�ach nieba szczerb�, przez kt�r� wpada� s�oneczny
promie�. Lecz
ledwo galernicy pozbyli si� swoich �achman�w, w chwili gdy stan�li nadzy przed
stra�nikami
i przed gapiami przygl�daj�cymi si� im z natr�tnym zaciekawieniem, niebo nagle
poczernia�o,
rozp�ta�a si� zimna jesienna ulewa. Potoki deszczu spad�y na ods�oni�te g�owy,
na nagie cia�a
galernik�w, na ich n�dzne okrycia le��ce na p�ytach.
W mgnieniu oka z podw�rza znikn�li wszyscy gapie, kt�rzy schronili si� pod okapy
drzwi.
Deszcz pada� strumieniami. Na podw�rzu zostali tylko nadzy, ociekaj�cy wod�
galernicy.
Pos�pne milczenie zast�pi�o ich g�o�ne przechwa�ki. Trz�li si�, z�by im
dzwoni�y, wychud�e
nogi, w�laste kolana uderza�y o siebie. �al cz�owieka ogarnia� na widok tych
nieszcz�nik�w, pr�buj�cych os�oni� zsinia�e cia�a mokrymi bluzami i spodniami.
Nago��
by�aby lepsza.
Tylko jeden z nich, stary, zachowa� weso�o��. Zawo�a� wycieraj�c si� mokr�
koszul�, �e tego
nie by�o w programie, po czym wybuchn�� �miechem, gro��c niebu pi�ci�.
Kiedy si� wreszcie ubrali w dostarczone im rzeczy, zaprowadzono ich w grupach po
dwudziestu - trzydziestu na drugi koniec podw�rza, gdzie czeka�y na nich kordony
roz�o�one
na ziemi. S� to d�ugie i mocne �a�cuchy, do kt�rych w poprzek przymocowane s�
inne,
kr�tsze, a na ich ko�cach znajduje si� kwadratowa kuna, otwierana przy pomocy
zawiasy
umieszczonej z jednej strony, a zamykana po przeciwnej �elaznym sworzniem,
przykutym
podczas drogi do szyi galernika. Roz�o�one na ziemi, kordony te przypominaj�
kr�gos�up
wielkiej ryby.
Kazano galernikom usi��� w b�ocie, na zalanych p�ytach, przymierzono im obro�e,
po czym
dwaj kowale, uzbrojeni w przeno�ne kowad�a, zakuli je na nich na zimno, mocno
wal�c w
�elazo. Jest to straszna chwila, kiedy najzuchwalsi bledn�. Ka�de uderzenie
m�otka o kowad�o
oparte o ich plecy sprawia, �e broda ofiary odskakuje w ty�; najmniejszy ruch
spowodowa�by
rozsadzenie czaszki jak skorupki orzecha.
Po tym zabiegu spochmurnieli. S�ycha� by�o ju� tylko szcz�k �a�cuch�w, a od
czasu do czasu
okrzyk i �omot kija o grzbiet kogo�, kto pr�bowa� stawia� op�r.
Niekt�rzy p�akali. Starzy dr�eli i zagryzali wargi.
Patrzy�em ze zgroz� na wszystkie te pos�pne profile w �elaznych ramach.
Tak oto po wizycie lekarzy nast�pi�a wizyta stra�nik�w, a po niej - zakuwanie.
Widowisko w
trzech aktach.
Zn�w ukaza� si� promie� s�o�ca, kt�ry jakby zapali� te wszystkie m�zgi.
Galernicy podnie�li
si� naraz jakim� konwulsyjnym ruchem. Pi�� kordon�w uj�o si� za r�ce i
utworzy�o nagle
olbrzymi kr�g wok� s�upa latarni. Wirowali, a� w oczach zacz�o migota�.
�piewali pie��
galernik�w, romans gwarowy na melodi� raz �a�osn�, raz w�ciek�� lub weso��. Raz
po raz
dawa�y si� s�ysze� nieznaczne okrzyki; urywane, zdyszane wybuchy �miechu
mieszaj�ce si� z
tajemniczymi s�owami, potem zn�w szalone wrzaski. Zderzaj�ce si� rytmicznie
�a�cuchy
s�u�y�y za akompaniament tego �piewu, bardziej chropowatego ni� ich odg�osy.
Gdybym chcia� da� wizerunek sabatu, nie znalaz�bym nic lepszego. Przyniesiono na
podw�rze wielk� bali�. Stra�nicy przerwali taniec galernik�w ciosami kij�w i
zaprowadzili
ich do tej balii, gdzie w brudnej paruj�cej cieczy p�ywa�o jakie� zielsko.
Zacz�li je��.
Po zjedzeniu wyrzucili na bruk resztk� zupy i chleba czaszki i zacz�li zn�w
ta�czy� i
�piewa�. Podobno pozwala si� im na to i po zakuciu, i nast�pnej nocy.
Nagle zosta�em wyrwany z g��bokiej zadumy: wrzeszcz�cy korow�d zatrzyma� si� i
zamilk�.
Potem wszystkie oczy skierowa�y si� na okno, w kt�rym sta�em.
- Skazany! Skazany! - zawo�ali wszyscy wskazuj�c mnie palcem, i wybuchy rado�ci
wzmog�y
si�.
Skamienia�em.
Nie wiem, sk�d mnie znali i jak rozpoznali.
- Dzie� dobry! Dobry wiecz�r! - wo�ali z okropnym, szyderczym �miechem. Jeden z
m�odszych, skazany na do�ywotnie galery, o b�yszcz�cej od�tej twarzy, patrzy� na
mnie z
zazdro�ci�, m�wi�c: - Szcz�ciarz! B�dzie obciachany! �egnaj towarzyszu!
Nie zdo�am powiedzie�, co si� we mnie dzia�o. Istotnie by�em ich towarzyszem.
Plac Gr?ve
jest bratem Tulonu.
Sta�em nawet jeszcze ni�ej od nich: to oni czynili mi zaszczyt. Zadr�a�em.
O tak, ich towarzysz! A kilka dni p�niej ja bym te� im dostarczy� widowiska.
Trwa�em przy oknie bez ruchu, jak skamienia�y, sparali�owany. Ale gdy zobaczy�em
pi��
kordon�w posuwaj�cych si� w moj� stron� ze s�owami piekielnej poufa�o�ci, gdy
us�ysza�em
szcz�kanie �a�cuch�w, wrzaski, kroki pod murem, wyda�o mi si�, �e ta chmara
bies�w zaraz
wtargnie do mojej n�dznej celi. Krzykn��em, rzuci�em si� na �cian� tak
gwa�townie, �e
mog�em zrobi� w niej wy�om - lecz ucieczka nie by�a mo�liwa: drzwi by�y
zamkni�te od
zewn�trz. Wali�em w nie pi�ci�, wo�a�em z w�ciek�o�ci�. Potem wyda�o mi si�, �e
straszliwe
g�osy galernik�w rozlegaj� si� jeszcze bli�ej. By�em pewien, �e ich ohydne g�owy
ju� si�
zjawiaj� przed moim oknem.
Wyda�em drugi okrzyk zgrozy i pad�em zemdlony.
14
Gdy odzyska�em przytomno��, by�a noc. Le�a�em na pryczy. W pe�gaj�cym �wietle
latarni na
suficie zobaczy�em inne prycze stoj�ce po obu stronach mojej. Zrozumia�em, �e
przeniesiono
mnie do izby chorych.
Trwa�em przez kilka chwil obudzony, ale zupe�nie bez my�li i wspomnie�, p�awi�c
si� w
rozkoszy le�enia w ��ku. Oczywi�cie w innym czasie to szpitalne ��ko wi�zienne
wzbudzi�oby we mnie odraz� i lito��, ale nie by�em tym samym cz�owiekiem.
Prze�cierad�a
by�y szare i szorstkie, koc cienki i podarty, pod sob� czu�em siennik zamiast
materaca - c� z
tego? Moje cia�o mog�o si� wyci�gn�� do woli w tych grubych prze�cierad�ach; pod
tym
cienkim kocykiem rozprasza�o si� powoli straszliwe zimno, przenikaj�ce do szpiku
ko�ci,
kt�re dr�czy�o mnie od tak dawna. Znowu zasn��em.
Zbudzi� mnie wielki ha�as. By� �wit. Ha�as pochodzi� z zewn�trz. Moje ��ko
sta�o przy oknie,
unios�em si�, aby zobaczy�, co si� dzieje.
Okno wychodzi�o na wielki dziedziniec Bicetre. By�o tam pe�no ludzi. Dwa
szpalery
weteran�w z trudem utrzymywa�y w�r�d tego t�umu w�sk� dr�k� przecinaj�c�
dziedziniec.
Mi�dzy tym podw�jnym szeregiem �o�nierzy posuwa�o si� wolno, podskakuj�c na
nier�wnych p�ytach, pi�� d�ugich w�zk�w za�adowanych lud�mi - byli to
odje�d�aj�cy
galernicy.
W�zki by�y odkryte. Ka�dy kordon zajmowa� jeden. Galernicy siedzieli bokiem po
obu
stronach, oparci o siebie, rozdzieleni wsp�lnym �a�cuchem, kt�ry si� rozwija�
wzd�u� w�zka i
na kt�rego ko�cu sta� policjant z nabitym karabinem. S�ycha� by�o szcz�k �elaza,
a przy
ka�dym podskoku w�zka podskakiwa�y g�owy i kiwa�y si� zwisaj�ce nogi.
Rzadki, przejmuj�cy deszcz studzi� powietrze i przylepia� im do kolan p��cienne
spodnie,
teraz ju� nie szare, lecz czarne. Ich d�ugie brody i kr�tkie w�osy ocieka�y,
twarze mieli sine,
dr�eli, z�by im dzwoni�y z w�ciek�o�ci i z zimna. Zreszt� nie mieli swobody
ruch�w. Kto�
przy kuty do tego �a�cucha jest ju� tylko drobn� cz�stk� ca�o�ci nazywanej
kordonem i
poruszaj�cej si� jak jeden cz�owiek. Inteligencja musi tu abdykowa�, kuna galer
skazuje j� na
�mier�, a co do samego zwierz�cia - nie mo�e mie� potrzeb i ch�ci poza
okre�lonymi
godzinami.
I tak nieruchomi, p�nadzy, z go�ymi g�owami i zwisaj�cymi nogami, rozpoczynali
sw�
trzytygodniow� podr� za�adowani na te same w�zki, ubrani w te same ubrania na
lipcowe
upa�y i na zimne listopadowe deszcze.
Mo�na by pomy�le�, �e ludzie chc� wprz�gn�� i niebo do swojej funkcji kat�w.
Pomi�dzy t�umem a w�zkami wywi�za� si� jaki� okropny dialog: z jednej strony
obelgi, z
drugiej przechwa�ki, z obu przekle�stwa. Ale na znak dany przez kapitana razy
kija spad�y na
ramiona i g�owy siedz�cych w w�zkach i wszystko wr�ci�o do tego zewn�trznego
spokoju,
kt�ry nazywaj� porz�dkiem. Lecz oczy by�y nadal pe�ne m�ciwo�ci, a pi�ci
nieszcz�nik�w
zaciska�y si� na ich kolanach.
Pi�� w�zk�w w eskorcie �andarm�w konnych i stra�nik�w pieszych znik�o kolejno
pod
wielk� �ukow� bram� Bic�tre; z ty�u jecha� sz�sty, w kt�rym podskakiwa�y
kocio�ki, mena�ki
i zapasowe �a�cuchy. Kilku stra�nik�w, kt�rzy si� zatrzymali w kantynie, biegiem
dop�dzi�o
w�zki. T�um zacz�� rzedn��. Ca�e widowisko znik�o jak fatamorgana. Stopniowo
s�ab� w
powietrzu turkot k� i t�tent kopyt ko�skich na drodze prowadz�cej do
Fontainebleau,
trzaskanie biczy, szcz�k �a�cuch�w i wrzaski ludu, �ycz�cego galernikom
nieszcz�liwej
podr�y.
Wi�c taki jest ich pocz�tek!
Co te� mi m�wi� adwokat? Galery! O nie, raczej �mier�, raczej szafot ni�
przymusowe roboty,
raczej nico�� ni� piek�o! Raczej da� szyj� pod n� Guillotina ni� pod kun�
galer! Tylko nie
galery, o Bo�e!
15
Niestety nie by�em chory. Nazajutrz musia�em opu�ci� izb� chorych. Loch
pochwyci� mnie
zn�w w swe obj�cia.
Nie jestem chory! Istotnie, jestem m�ody, zdr�w i silny. Krew swobodnie kr��y mi
w �y�ach,
moje cia�o jest pos�uszne ka�dej z zachcianek, mocne jak m�j m�zg; jestem
stworzony do
d�ugiego �ycia. Tak, to wszystko prawda, a jednak jestem bardzo chory,
�miertelnie chory, a
ta choroba jest dzie�em r�k ludzkich.
Odk�d opu�ci�em izb� chorych, ogarn�a mnie natr�tna my�l, kt�ra mnie
przyprawia�a o
szale�stwo: mo�e m�g�bym uciec, gdybym zosta� d�u�ej w izbie chorych. Lekarze i
siostry,
takie mia�em wra�enie, interesowali si� moim losem. Umrze� tak m�odo - i tak�
�mierci�!
Mo�na by�o pomy�le�, �e si� lituj� nade mn�, tak si� uwijali wok� mego ��ka!
Ale to by�a
zapewne ciekawo��. Poza tym ci, kt�rzy nas lecz�, mog� uleczy� z gor�czki, i
owszem, ale
nie mog� uleczy� z wyroku �mierci. A przecie� dla nich to by�oby takie �atwe!
Zostawi�
otwarte drzwi - c� to dla nich znaczy?
Teraz ju� nie ma nadziei. Moja apelacja b�dzie odrzucona, poniewa� wszystko
odby�o si�
zgodnie z prawem. �wiadkowie �wiadczyli jak nale�y, oskar�yciele oskar�ali jak
nale�y,
s�dziowie s�dzili jak nale�y, czy nie? Nie licz� ju� na apelacj�, chyba �e...
Nie, szale�stwo -
�adnej nadziei! Podanie o apelacj� to sznur, kt�ry nas trzyma nad przepa�ci� i
kt�rego
p�kanie s�yszymy raz po raz, a� wreszcie puszcza ze �wistem. To tak jakby n�
gilotyny
opada� ca�ymi tygodniami. A gdybym uzyska� u�askawienie? U�askawienie! A to
dzi�ki
komu? Dlaczego? Jak? Nie mog� mnie u�askawi�. Musz� pos�u�y� za przyk�ad, jak
oni si�
wyra�aj�.
Zosta�y mi tylko trzy kroki do zrobienia: Bicetre, Conciergerie, Grove.
16
W ci�gu tych kr�tkich godzin, jakie sp�dzi�em w izbie chorych, usiad�em kiedy�
pod oknem
w s�o�cu - zn�w si� ukaza�o - a raczej odbieraj�c t� odrobin� s�o�ca, jak�
przepuszcza�y kraty
okienne.
Siedzia�em z g�ow�, ci�k� i p�on�c�, w r�kach, z �okciami na kolanach, z nogami
na
poprzeczkach krzes�a. Przygn�bienie ka�e mi kurczy� si� i zgina�, jakbym nie
mia� ani ko�ci,
ani mi�ni.
Ci�kie powietrze wi�zienne dusi�o mnie bardziej ni� zwykle, w uszach jeszcze
mia�em
szcz�k �a�cuch�w, czu�em wielkie zm�czenie. My�la�em, �e Pan B�g powinien si�
zlitowa�
nade mn� i przys�a� mi bodaj ma�ego ptaszka, kt�ry by za�piewa� dla mnie tam,
naprzeciw, na
skraju dachu.
Nie wiem, czy moich mod��w wys�ucha� Pan B�g czy diabe�, ale niemal w tej samej
chwili
us�ysza�em pod oknem g�os. Nie by� to g�os ptaka - co� znacznie lepszego:
czysty, �wie�y,
aksamitny g�os m�odej, mo�e pi�tnastoletniej dziewczyny. Zaskoczony podnios�em
g�ow�,
chciwie ws�uchany w jej piosenk�. By�a to melodia powolna i t�skna, co� w
rodzaju
smutnego, �a�osnego gruchania. Oto s�owa:
Na Lipowej, ko�o rze�ni,
Tralala,
Wskaza� na mnie ten zbere�nik,
Tajdarida tralala.
Obskoczyli mnie skurwiele,
Tralala,
By�o glin tych ma�owiele,
Tajdarida tralala.
Rzucili si� na mnie zgraj�,
Tralala,
Ju� �elazka mi wk�adaj�,
Tajdarida tralala.
Kopie setnie w�adza z w�adz�,
Tralala,
I do pierdla mnie prowadz�,
Tajdarida tralala.
Poszturchuj� mnie ga�gany,
Tralala,
Jeszcze jeden go�� szemrany,
Traidarida tralala.
Idzie �otrzyk, gwi�d�e sobie,
Tralala,
Ja do niego gadam: �Ch�opie,
Tajdarida tralala,
Id� no powiedz mojej brzanie,
Tralala,
�e mnie zamkn�� chc� te dranie,
Tajdarida tralala�.
Moja brzana gada w�ciek�a,
Tralala,
I �Co� przeskroba�, czarcie z piek�a,
Tajdarida, tralala?
Co� przeskroba�, m�w do czorta,�
Tralala?
�By�a mokra tam robota,
Tajdarida tralala.
Fors� go�cia za�apa�em,
Tralala,
I manatki jego cale,
Tajdarida tralala.
I cebul� jego z�ot�,
Tralala,
Do cholery z t� robot�
Tajdarida tralala
Do cysarza jedzie brzana,
Tralala,
I buch przed nim na kolana,
Tajdarida tralala.
"Ratuj, kr�lu, mego ch�opa,
Tralala,
W domu dzieck�w g�odnych kopa,
Tajdarida tralala�.
Je�li ona mnie ocali,
Tralala,
Dam jej pi�kny sznur korali,
Tajdarida tralala�.
Dam jej kiecki at�asowe,
Tralala,
I trzewiczki safianowe,
Tajdarida tralala.
Ale cysarz, zagniewany,
Tralala,
Gada tak do mojej brzany,
Tajdarida tralala:
"Na m�j honor, niech skubaniec,
Tralala,
Ta�czy bez pod�ogi taniec.
Tajdarida tralala�.
I Nie s�ysza�em. i nie mog�em s�ysze� wi�cej. Sens tej okropnej skargi, na wp�
zrozumia�y,
na wp� ukryty, ta walka rozb�jnika ze stra��, ten z�odziej, kt�rego on spotyka
i kt�rego
wysy�a do swojej �ony, to przera�aj�ce pos�anie: �Zabi�em cz�owieka i jestem
aresztowany,
by�a tam mokra robota i jestem w pierdlu�. Ta kobieta, kt�ra biegnie do Wersalu
z pro�b� o
u�askawienie, i ta �Cesarska Mo��, kt�ra si� oburza i grozi winowajcy, �e mu
ka�e ta�czy�
taniec, w kt�rym nie ma pod�ogi: a wszystko �piewane na najs�odsz� melodi� i
najs�odszym
g�osem, jaki kiedykolwiek s�ysza�y ludzkie uszy! By�em zrozpaczony,
zlodowacia�y,
unicestwiony. C� za odra�aj�ca rzecz - te wszystkie potworne s�owa wychodz�ce
ze
�wie�ych r�anych ust. Co� jak �lina �limaka na r�y.
Nie potrafi� przekaza� tego, co czu�em, by�a to jednocze�nie rana i pieszczota.
�argon lochu i
katorgi, ten j�zyk krwawy i �mieszny zarazem, ta ohydna gwara zespolona z g�osem
dziewcz�cym, wdzi�cznym przej�ciem od g�osu dziecka do g�osu kobiety! Wszystkie
te
pokraczne, kalekie s�owa - �piewane, pieszczone, perlone!
Ach, jak�� ohydn� rzecz� jest wi�zienie! Jest w nim trucizna, kt�ra wszystko
kala. Wszystko
w nim wi�dnie, nawet g�os pi�tnastoletniej dziewczyny! Spotykasz tam ptaka - ma
b�oto na
skrzyd�ach; zrywasz �adny kwiat, w�chasz go - cuchnie.
17
Ach, gdybym uciek�, jakbym bieg� przez pola!
Nie, nie nale�a�oby biec. Mog�oby to zwr�ci� na siebie uwag� i wzbudzi�
podejrzenia.
Przeciwnie, i�� wolno z podniesion� g�ow�, �piewaj�c. Postara� si� o jaki� stary
niebieski
kaftan w czerwone wzory. Jest to dobre przebranie, nosz� je wszyscy okoliczni
ogrodnicy.
Znam nieopodal Arcueil g�sty lasek, tu� obok bagna; tam jako ucze� co czwartek
przychodzi�em z kolegami �owi� �aby. Tam si� schowam a� do wieczora. Kiedy
zapadnie
noc, p�jd� w dalsz� drog�. P�jd� do Vincennes. Nie, tam rzeka stan�aby na
przeszkodzie.
P�jd� do Arpajon. Lepiej by�oby skierowa� si� w stron� Saint-Germain, dosta� si�
do Hawru i
wsi��� na statek do Anglii. Mniejsza o to!