12273
Szczegóły |
Tytuł |
12273 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
12273 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 12273 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
12273 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Krzysztof Piechowicz
Całopalenie Jaszczurki
I. „Spoglądając w ogień ujrzał przypadkiem wśród najsilniejszych płomieni
podobne do jasz-czurki zwierzątko, które rozkoszowało się wśród największego
ognia. (...) »Mój synku drogi, nie biję cię za to, że popełniłeś coś złego,
tylko dlatego, byś zapamiętał tę jaszczurkę, którą widzisz w ogniu; jest to
salamandra, jakiej, o ile mi wiadomo, nigdy jeszcze nie widziano«”.
Benvenuta Celliniego Żywot własny
II. „W czerwcu 1968 roku po zajęciu całej Jerozolimy przez wojska izraelskie,
rozpoczęto wykopy (...) na skalistym zboczu, położonym o milę na północ od
staromiejskiej Bramy Da-masceńskiej. Tuż po rozpoczęciu prac odkryto w tym
miejscu stanowisko archeologiczne zwane Giv’at ha-Mivtar (Wzgórze Podziału).
Znajdowało się tutaj obszerne cmentarzysko żydowskie, sięgające czasów Starego
Testamentu. (...) Prowadzenie prac wykopaliskowych powierzono Vasilliusowi
Tzaferisowi (...). Skoncentrował on badania na czterech grobach i odkrył w nich
15 kamiennych ossuariów (pojemników na kości) zawierających szkielety około 35
osób z okresu przed rewoltą żydowską w 70 r. po Chr.: 11 mężczyzn, 12 kobiet i
12 dzieci. (...) Troje dzieci zmarło na skutek zagłodzenia. Jedno dziecko, w
wieku około 4 lat, zmarło po ciężkich cierpieniach w wyniku przebicia czaszki
grotem strzały. Siedemnastoletni młodzieniec został rozpięty na kole i żywcem
spalony. Sześćdziesięcioletnią kobietę zabito uderzeniem pałki lub maczugi, inną
również spalono”.
z Całunu Turyńskiego Iana Wilsona
III. „Mowa to więcej niż krew”
– ta myśl Franza Rosenzweiga posłużyła Victorowi Klemperorowi za motto do jego
książki LTI. Notatnik filologa.
l. POWRÓT TRZECH KRÓLI
To właśnie rozstrzygnąć:Czy cała ta podróż prowadziła nasDo Narodzin czy
Śmierci?
(z Podróży Trzech Króli T. S. Eliota)
Adwent
Odszedł więc czekam.
O zmierzchu Na moich ścianach ścielą się Cienie Osy i wilka martwego Baranka
Drążą w mym boku poszukują Mleka
I nic Znajdują czyli Tajemnicę Zamkniętą w sobie nawet Przed sobą.
Więc też odchodzą Przed świtem Nasłuchuję
Syku Pełznącego Przez drzewa spróchniałe puszczy Ocalenia –
Nie śpię i czuwam Ja Pustki Pełna Matka Wszystkiego więc jakby Niczego
Wierna Komórka –
Czekam więc liczę Opóźniające się coraz Boleśniej
Sekundy godziny Wieki Rozstania –
Powrót Trzech Króli
Święcić. Święcić.Święcić.
Stało się
Wtedy.
WtedyStać się miało.
Inaczej –
Inaczej zrywanieLecz się wieszać nieGodzi
DrążenieLecz wyjść do niczegoPodobne.
Pieśń znad PieśniGórŚpiew znad GwiazdyChmur
Chociaż oddychać niePrzystoi
Krzyczeć iMilczeć
Już późno za późnoSpóźniony
Śmiech u drzwiBielonych
Pleśń na kredzie
Krwi.
Juliusz Słowacki w Adwencie pisze list
Śniła siebieWieczność
CałaByłaW milczeniuI całaPośrodku
Płomienia w prezbiteriumChwili zwiewnejSzybszejOd swej własnejChwili
Która czekaCzeka
CzekającNie chce minąć.
Wszystkie umarłe miasta
Umarłe miasta
W listach Wysłanych agonia Słów W połowie drogi
Upalne podróże Do krynic miłości do dna Wyczerpane
Telefon W mieszkaniu głuchym Skąd wszystkie meble Wyniesiono
Podpełzający o świcie Sen
Powysyłane donikąd Listy
Czy można przeczuć
Czy można przeczuć własną Śmierć
Nie tę Która czeka Na którą się czeka
Na którą trzeba W nadziei lub we śnie Z niezwykłą uwagą Wciąż trzeba Czekać I
żadnej na to rady.
Śmierć Której sam Bóg zbytnio Nie dowierza
Rosnącą w tajnych Aktach Nieznanych Również temu
Co teraz łagodnie Do ciebie się Uśmiecha
Szukając gładkimi opuszkami Palców Rytmu twego Serca.
Rocznica
na zaduszki
Teraz Gdy w kurzem pokrytym Rozarium Marnieje nowe pokolenie Róż
Gdy nowe gatunki czerwi Czerpią Światło i sól Ze złotych krążków
Szuka być może znużona Zbawienia Wśród łuków korzennych gwiazd
Wstecz odliczając różańce W futrzanej zakrystii Kreta
Samotnie wpisana w niszę W ruchomej katedrze Mrówek
Migoce Zapomniana
Jak wodą pokryty fresk Blaknie rozpływa się W Pustce
Kruchej i płaskiej Jak lalka Którą się niegdyś bawiła.
Teraz Kiedy i Pustka po niej Płowieje
Tak przezroczyście
Że mogłaby w głąb Sfrunąć Mojej źrenicy
Zamieszkać w kąciku moich Ust Czy widzi Łamiącą się Skrę
Czy słyszy szelest Zdławiony
Pawlikowska
Pomiędzy pierwszym A drugim Wilgotnym pocałunkiem
Rozkwita przekwita Więdnie
Zasypia umiera na koniec Rozpada się w jesień
Pod moim oknem Wiosna.
Dlaczego Serce moje Bijesz szybciej
Wolniej.
Żywoty Mistyczne Komarów
1 „Życie w tym zimnym Domu
Po co dla kogo Przed kim
Ta ściana te drzwi Okno Gałąź gruszy na szybie
Zaciemnia skrzydlate Poranki W półśnie godziny Skonu Mrzonki o lecie Zimą
Spisuje drżącym refleksem
Nasz żywot pokutny Szklisty”.
„Kto wzniecił ogień W zamku Podpalił rdzę i kurz.
Pali się raj nasz Z gąbki Koralowe nimfy wilgotne jak księżyc Łanie Palą się
wapienne Cele naszych Snów
Śniedzieją ogrody tapet”.
2 Epoki daremnych Wypraw Epoki samotnych Pieśni o głodzie.
Epoki bezkrwiste Suche.
Ci Którzy przetrwali Bezskrzydłe Cienie Różowieją w dłoni Jak cierń Osaczają
palce
Cierniowe sycą mózgi.
„Jutro będziemy mądrzejsze o Niebo obu Rąk Gdy tylko zaznamy dna Jego różanej
Słodyczy
Nauczymy się kochać z uporem Kochanka Doświadczać do końca obietnicy Ciała
Obrażać Go z niewinności kłującym Pocałunkiem
Ołowianą różą Ćwiczyć w Nim pokorę Uległość i Żar”.
3 „Ci Którzy tu żyli Przed nami
W porze godowania Wdzierają się W głąb
Naszych szarych serc Naszych dusz Kolczastych.
Sieją panikę zamęt Niezgodę.
Sukienki z wełny Za nich Siwiejące
Kieszenie pełne Pustych Cyferblatów.
Gdy zasiadają między nami Niczym się od nas Nie różnią.
Jałowe brzęczenie Nad naszym Dziękczynieniem
Drwiący dysonans W naszym mistycznym Unisono
Kupczenie zdrada Trwoga.
Wyzbyty krwi Spadek
Posoka na wardze Oku otwartym
Szklanym Wzgórzu gdzie padać Podnosić się Iść Dalej
Na wskroś przez czerwony Negatyw Oblicza
Skrzydlata krucjata
Iść Dalej
Choć stopy już liże Śmiertelny płomień Świtu”.
W moim Umarłym Domu, maj 1984
Krzysztof Kolumb odkrywa Nowe Indie
Zapala się kres. To gołąb Chociaż na pokład zrzuca Cierń To ląd czyli ocalenie.
Lecz to nie ta Gwiazda a inna Obraca nieboskłon więc to tylko Bez nazwy Indie
czyli wymyślone.
Więc zawracajmy lecz ku jakim brzegom Nie imając się zmierzchów tamte pełzły Dni
Dobijając naszego i obcego Boga
Gdy nasze Przetopione w złoto i z żelaza Dłonie Wiązały chaos Legendy z okrutnym
ładem Słów
Aby na koniec wykluła się Ziemia Chybiony cel czerwony kruk Mórz
Sterujmy Gdzie bije Niewierne jego Serce.
Zwiastowanie
Nic odchodź Zanim
Swym cieniem uśmierzę Tę nagłą po Tobie Ciemność
W której płonie Jego Uniesiona dłoń
Na wskroś przebita Drży
Jak poświata lub ślad Po obrączce Kaleczy biodra me Skronie
Mości dla siebie w splocie Mych rąk Kołyskę z cierni swoją Nieobecność –
Nie odchodź więc Zanim
Przywołam tym nagłym Po Tobie milczeniem Jego Nieobecność
Ból i lęk Przed Tobą Utajoną Przestrzeń
Między Jego moimi Naszymi Palcami
Przestrzeń Nie większą już teraz Niż Wieczność
Popielec
Tryb warunkowy Nie istnieje
Jeżeli To czas Stworzonych trwalej jednak Upadłych
Nad tobą liść drży pośród wielu liści Lecz ty nie jesteś Przeszytym kulami
światła cieniem
Masz wybór milczeć jak Bóg Tak mógł Zapisać w glinie popiołu mieszkaniu To Bóg
tak chciał
Masz wybór Nie jesteś Ani spóźniony ani niechciany
Nieoczekiwany Obrót gwiazd Nie ciebie w cierń przystroi
Choć ciebie także wodzić demon będzie Odrazy i lęku Bo wola nie twoja znów Ma
się stać I czekać będziesz
Masz wybór Przetrwasz choćbyś nie przeżył Będziesz Ocalony
II. WZGÓRZA PODZIAŁU
Wybaczać
Wybaczać Czyli zacisnąć Dłonie
Nie z gniewu lecz całkiem Bezsilne Później prostując Palce
Przejść nimi granią Płomienia
Na jego gasnący Brzeg.
Przypowieść o Jaszczurce
Pod Freskiem podwójnie wiązanymOgniem Wodą Podwójne soki syciły Drzewo W
podwójnym cieniu samotny stał Adam
Kiedy z podwójnie plecionego Jabłka Wypełzła jaszczurka
Skrząc się na dwoje rozłupała Cień Językiem jak nóż o podwójnym ostrzu Rozdarła
wpół Drzewo
Dzieląc kwitnących na nim Aniołów Nazwała bunt Dzieląc Adama nazwała Ból i
mijanie –
Fresk płowiał chłostany wyziewem jej Oddechu Bóg zdjęty grozą odwrócił Twarz.
Wtedy Przeklęta po stokroć Zasnęła.
Gdy się zbudziła wokół był Popiół Z popiołu była i w popiele Popiół na oku z
pancerza odzieniu W popicie gniły jelita i Serce
I tylko język Falując jak płomień Wznosił się ponad własnym Dziełem
Na wieki rozdwojony a przecież Podwójny.
l. Okulary Victora Klemperera
W epoce przemian Słów W Fosfor i Sól
Fosforu i Soli W Całuny Dymu Bez granic
Jak ery Lodu stulistnych Róż
Jak świadczyć –
Wyszeptać rozpacz przemilczeć Ból
To sparzyć swe usta Sylabą
Co niczym gwałtownie odkrywany Fresk
Blaknie Przed samym wyrokiem
Lecz po wyroku Uniewinniona Mieni się w ostrzach potłuczonych Szkieł
Brunatna jak słońca przedwczesny Znak Lub martwa z pozoru Jaszczurka.
2. Przestroga Victora Klemperera
Wyrazy rodzą burząChowająI z martwych budząSystem.
Nawet
Kiedy ich brak.
Wytrwała jaskółka pytańStrzępPartykułyRuniczny znakWyryty w skrzydle motyla
Wykrzyknik bez echaDrwiący z własnegoMilczeniaCudzysłów.
Trzeba bardzo uważaćGdy otwierają się
UstaChoćby niewinne jak niemowlęI nieczytelneJak powietrzeObłok
Lub wcale nie mówićLeczNie przemilczaćNiczego nie słyszećWciążNasłuchując
Patrzeć ostrożnie w lustroCzy dłonie tymczasemBezwiednie
Nie lepią gipsowychTabliczek.
3. Anathema sit
Zwiad Wykrzykników Zaplecze Spójników Służba graniczna Zaimków
Wszystkiemu winne Okoliczniki –
Cała Wielka Armia W całunie Wiecznego Lodowca Legła w milczeniu.
Jeden ocalał.
Tabliczka z gipsu na biodrach Ustach Skrzep na nadgarstkach lustrzana Miazga
Na dnie odbicia grymas Dwuznaczny
Czerwona jaszczurka Przez sen układa podwójny Alfabet
Jest nieskończenie mała Cicha
Jak ziarnko gorczycy Albo granatu.
4. Victor Klemperer – „Jedna Sylaba”
Bogiem moim jest Słowo.Ojczyzną moją jestSłowo.Mym domemSłowo.
Więc jak się modlićZa tychKtórych zabrano przed świtemProsto w płonąceWnętrza
kryształu –
A z nimi domy ojczyznęBogaMilczeniePo nich.
Na koniec sam
Został.
Więc gdzieMa zamieszkaćGdzie schronić
Gdy padły ostatnieWzgórza Podziału
A ocalała jednaJedyna Sylaba
Ciemna i celnaJak lufa pistoletuPrzyłożonego do skroni.
5. Wątpliwości Victora Klemperera
Kto będzie oskarżał
Gdy kat i ofiara Tym samym rozdwojonym mówią Językiem Tą samą Uczepioną słońca
Brunatną widzą jaszczurkę.
Więc może obłok Lecz kto ma pewność Że był To tylko obłok I że istnieje
Sen Rzeka ludzi o wargach z gipsu Szemrząca w języku ukwiałów I ryb z gatunków
nigdy Nie nazwanych
Lecz kto o świcie pewność ma Że była rzeka i byli Ludzie Że był to sen
I że istnieje
Rozdarta Pieczęć Bóg Dług Ostateczny
I Milczący Lecz Czy na pewno
6. Victor Klemperer – „Z Powodu Wyrazów”
Nie je obwiniać –
Szczątki wyrazów pusty Cudzysłów I Wielka Liczba
To tylko skrzep Grupa Krwi bez rodowodu
Szept Absurdalny jak echo Rozstrzelanych Miast.
Nie je obwiniać –
Wykrzykniki dymów wieże Babel naszego milczenia
Już dziś się rozpadają na Wzgórzu Podziału
Na Giv’at ha-Mivtar naszego Ocalenia Nikt Nie potrafił Namaścić rozproszonych.
Sylaby z wapna i mgły Myślniki
Nie je obwiniać Nie obwiniać –
Lecz to Co z nich
Siebie Samych.
7. Okulary Victora Klemperera
Na koniec kazali zdjąć okulary.Bili po głowieKsiążką w żelaznej oprawie.
Mrużąc źrenicePrzez palce spoglądałemJak się rozpadaSystem i epoka.
Gdy uderzyli pustym grzbietemUjrzałem własneOcalenie.
Pod powiekamiZawirowały krążki zieleniObmyte z błotaMałe słońca.
Coś jeszcze krzyczeliLecz był to jużSykRanionej śmiertelnieJaszczurki.
Pozostał po nichLasBez korzeniWykrzyknikBez echa
Brocząca SylabaW czerwonej jak bandaż zmiętejFladze
Tak ocalałem.
8. „Na ciebie zagłada”
Kataklizm to sen Przez który biegniesz wciąż W tym samym miejscu –
Dłoń czteropalca zarzuca Obręcze
Obręcz płonącą Na biodra z lodu Na szyję Kamienną na wargi z cierni Na skroń.
Każdy twój gest zacieśnia ich Splot Twój każdy grymas zamienia twoją Twarz W
wieczne męczeństwo Laokoona –
Zamykasz oczy to był Sen Choć rośnie jeszcze
Śmiertelna powaga nagłego Ocalenia
Przydatna nikomu I niczemu.
9. Giv’at ha-Mivtar – Przypowieść Victora Klemperera
Słowa wciąż rosną chociaż coraz Mniejsze
Rozstrzelane brzegi sycząc Dogasają
Na spalonej brzozie Runiczny tli się Znak
Na przepasce z gipsu Wypukła tli się Cyfra W zer obłok się przemienia –
Gdzie stok ruchomy podwójnie Uwity Z płonących języków Jaszczurek
Gdzie Wzgórze Podziału może Ostateczne Giv’at ha-Mivtar pod Gwiazdą Ostatnią
Którą to Gwiazdą Ocalenia
Wciąż się zaczyna Ten sam Podwójnej ugody Świat
Od bólu do bólu W górę W dół
Ruchem zamkniętym jak Ciało Rozpięte na kole
Tajemnym jak Arka Z kamienia Ossuarium
W którym zamiast kości Szczątków Rozproszonych Figowe drzewko Skazane na zagładę
Pierwsze wypuszcza pędy.
Całopalenie Jaszczurki
Z ognia powstała w ogień się Obróciła
Róża i miłość wszelka śmierć i śniedź Gwiazd.
Skała i woda z ognia Wynurzone W ogniu się zanurzyły.
Chmur miasto i miast Obłok W ogniu poczęte zwinęły się W ogniu W ciemności
błyszcząc jak kora Brzóz.
I kiedy Strona Lewa Tryptyku Dogorywała
Coś zasyczało w samym sercu Tarczy z ognia Archanioła
Trawiąc co z ognia W ogniu Było Przez ogień trawione
Drwiąc z przepowiedni wieków Eonów
Jaszczurka śmiała się w pustce Wpatrzona
W płomień się skrzący W Oku Wieczności.
III. PIERWSZY ZBAWIONY
Zwiastowanie
Będę pamiętać Czuwać
Milczeć
Po kres Ostatniej Litery Dobrej Nowiny –
Lecz Ty Odchodzisz swym światłem Zdmuchujesz
Z mych źrenic gwiazdę Księżyc i rosę słonecznych Połonin.
W zamian Na zawsze jak cień po sobie Zostawiasz
Tę w czerni Piastunkę Niczym niewolnicę
Którą już w progu nie różę Wręcza A darń drucianą –
Gdy próg przekracza
Echo Twych Zdrowaś Twych Błogosławionaś
Ginie w stukocie Rzemieni U jej sandałów
Martwym Jak gwoździ wbijanie
I głuchym Jak gruchot przed zmierzchem dławionej Gołębicy –
Listopad w Konstantynopolu
Aniele Boży Stróżu Nim stracisz bez reszty Rachubę Wspólnie niesionych klęsk
Jak traci się raz Na zawsze Bilet powrotny do kraju Tak prawdziwego jak sen
Aniele Boży Stróżu Nim sfruniesz z godzin mych Nocy Paląc się cały ze wstydu
I raz na zawsze Porzucisz Ze skrzydłem złamanym Bosy
Zwilż płomień swych policzków Łzą wiatru Napełnij powieki Zamknij powieki I leć
Gdzie wciąż na kładce litej Waha się Pięcioletni Tak czysty jak wspomnienie
Jego choć ocal przeprowadź Brzegiem stojącej rzeki Nie on jest przecież
Winien Aniele Boży Nie on.
Kniaźnin
Piszą żem oszalał z miłości do ojczyzny Sobie i nikomu przecież nie śpiewałem
Nigdy nienawiści
Śmierci muzie z cierni rymów nie składałem Uchroń Panie Wielki od takiego
Grzechu
Ja nic Nie wiem o nim
Bo i bać się Wroga Nigdy się Nie bałem.
Bałem się słów swoich jak Stwórcy i bieli Nieskończonej bieli gazy rękawiczek
Niewinności lodu i z lodu aniołów U drzwi za którymi żadnego już Wyjścia
Bać siebie Się Bałem.
Teraz wiosna zawsze wczoraj Na śniadanie
Przybyły rumieńce lilie i Konwalie
Łzy narcyzy roniąc biorą mnie Pod ręce
Wiodą w głąb kwitnącej kolumny Nad stawem.
Kto futerał zrzucił mchu z bielonej ławki Na granicy czego stoi cień Łabędzia
Lub jego odbicie
Sen odbicia Jego.
Skąd tak blisko przy mnie Ta postać Ze szkła Czy to ja w milczeniu Skubię białe
Pierze
Cały w białym Pierzu W jego martwych końcach Kto Urąga ze mnie.
Skąd ten ucisk w sercu wilgoć na welwecie Kto metal przykłada do pustki mych
skroni
Pukiel światła kurzu puder się unosi Wznosi się os białych i motyli rój
Kto potłukł na miazgę posadzki W kredensie Jaszczurki podpalił na lustrzanych
Ostrzach
Skąd jaszczurka W krtani.
Kto złożył na mych Wargach
Śniedź róży Z papieru.
Cwietajewa
Z podsłuchu szatana czy z ust Miłosierdzia
Pod ścianą lodu na której Złożyłam
Gorący Od łez pocałunek kiedy Usłyszałam
Jak związać koniec Z końcem jedwabnej wstążki paryskiej Precieusy
Jak stłumić westchnienie By nic nie Uronić
Ze wzgardzonego snu polarnego Ptaka
Który osiadł w krtani na śmierć Się zaśpiewał
Marcel Proust
Pisz o miłości w mym śnie mówi matka Choć kret skradł pierścionki i podarł
koronki Ichneumon szczur bóg wciąż czuwa nade mną Zimą ogrzewa mą zgniłą wątrobę
Jesienią znosi ślubne podarki Zwoje jaszczurek węży żmij
Pięknieję teraz jak sama Kleopatra Lub jak Echnaton płeć nie ma znaczenia Lecz
nie pamiętam nic z zachodów słońca Pisz o rozstaniu wzdycha lekko matka I odór
zbutwiałych korzeni róż Zalewa mój oddech wgryza się w mą krtań.
Budzę się zmierzcha w ampułkach z kryształu Fiolet pomnaża grymas utraconych U
drzwi porcelanowe drżenie rąk Celesta za chwilę poda śniadanie Chłopiec od jatek
wnosi srebrną tacę Na tacy pod kloszem tli się szczurze serce Za chwilę zgaśnie
i szpilka migoce Tą szpilką matka upinała włosy.
l. „Opera – Opera” – Poranna Pieśń Kastrata
Duszy strona Żeńska Podjęła przed świtem męską Decyzję Porzuca kurtyzanę
Giulettę salon Luster Gnijące odbicia kochanków i szulerów.
Z oddechu la traviaty spija krew Zatrutą krwią spluwa W krtań z twardej Materii
Jałowe rozarium.
Wtedy się budzi Duszy strona Męska Dość ma baroku koronek konwencji Jakże
wyuzdanych pieszczot władców Osamotniona i oszukana
Nożem wyrwanym z piersi Pani Motyl Burzy dźwięk z atomów Kalekich i wydrążonych
Swe histeryczne mieszkanie Nieużyteczne dla niej.
Aria się kończy trup przeciera Oczy Bez blasku otwiera czarne Usta
Krwi kropla przeżera zimne prześcieradło Z oddali po trzykroć pieje Kogut.
Na strunie najwyższej pianie się Urywa Wszystko pokrywa kurz puder i Cisza
Kurtyna opada.
2. Turandot – Księżniczka Chin
Ja jestem Membraną umarłego Włókna Wszystkożernej rośliny Splątanym wnętrzem
Wnętrzem splątanym Wpół Rozciętych włosów
Tej nocy kupionych Tej nocy Więdnących
Wśród gnijących w ogrodzie pogubionych Wstążek.
Ja jestem Cieniem rzuconych obrączek Na ścianie Ojczyzny słów śmierci I zasłon
teatrem Mych szat swego ciała Teatralnym cieniem
Snu cieniem lub księżyca Skrytym w płatkach krwi.
Krew pierwsza przebija Dłoń z drutu koronę
Koronę i wachlarz Ścięty wachlarz Z róż.
3. Prawdziwy koniec „Madame Butterfly”
Za pięć dwunasta W południe Nagasaki
Znużony Całonocną gonitwą W śpiewie Ginących gwiazd
Morderczą ucieczką Przed trójkątnymi maskami Snu
Fałszywie kończąc Długi Za długi recytatyw Świtu
Motyl przymyka skośną Powiekę
Wzdycha żałobnie zdmuchuje Kwiaty ze zwiędłych W oczekiwaniu Skrzydeł kimona
Przelicza sekundy słonej Wilgoci –
Zaczyna się właśnie Południe Nagasaki
Gdy wznosi się Ponad Z tektury sklecony koszyk Domu
Wpięty we wzgórze jak wiśniowy Nów
By krtań swą zmrozić Wschodnią bryzą Śmierci.
W drugiej minucie Południa Nagasaki Z wodorostów Płomieni wynurza się Okręt
Tenor Wszechczasów Pinkerton
Wyłamuje Spalone drzwi Wieczności.
4. „Opowieści Hoffmanna” nr 22 – Kuszenie Antonii (tercet)
Sama już nie wiem
Czyżby nie miała być nigdy Zbawiona
Pomimo olejków fioletowych Wstążek U krzyża składanych Kwiatów i modlitw
Zemsta aniołów Do których bluźnierczo Przyrównywano jej Głos –
Sama nie wiem
Jej portret W blasku oliwnym W dymach kadzideł
Przed złymi duchami ukrył Ojciec –
Zza szkła Nachyla się ku mnie Jej kurzem uśpiona Twarz
Odbicie mych Łez Przepada w pustce Jej matowych Źrenic
Jej sine wargi lgną Do moich Ust –
Gdy ramy jak sidła Się zatrzaskują Na bezcielesnych W ofiarnej pieśni
wniesionych Gołębiach
Wiążą me stopy Dłonie I włosów mistyczny Lęk
Słyszę jak język Jej sztywny język wrasta w moją Krtań
I dźwięk podwójny rozsadza me Płuca –
Lecz skąd ten We mnie Ciepły jak pierwsza krew Baryton –
Gdy milknie Milknie na zawsze Razem z nim Me Serce.
5. „Divinités du Styx” – Alcesta w Gaju Śmierci
Me płuca Przeszczepcie w jego gnijący Oddech
Krew moją Przetłoczcie W wapno jego Żył
Niech zadrży moje w jego Piersi serce.
Opuśćcie ten Dom Gdzie ciało w agonii już się obraca Do ściany Gdzie gwiazda
gasnąc miażdży Skroń A księżyc Swym lodem uśmierza broczącą Między udami Ranę –
Czy teraz czujecie Odór mych dłoni pełnych jego Krwi
Nie macie wyboru O świcie We wszystkich odbiciach On będzie oglądał moją tylko
Twarz
Mym głosem jak kastrat Wabił was będzie Wieczną Pieśnią o miłości O śmierci
Bogowie.
Wieczór w Atmie
Rdzy szpilką czy cierniem Przebita skrzy się struna Jak światło
Co gasi wilgoć we wzroku Jeleni
Gdy ich przestrzelone na wylot Serca Zmieniają się w płaskie Liście nenufarów.
Stoję po solach olejkach Maściach Kryształki zmiażdżonych fiołków Z Parmy
Zgarniają skośne jak łódki Powietrze Owadzie drżenie Po nim.
Za szybą Mrok Przywdziewa getry koszulę Frak
Prostuje sztywne Jak szybowanie Jaskółki ramion
Rozcina kołnierz na otwartej Krtani
Przemywa trójkątny zarys Podbródka Czoło i oczy
Na pustym obrzeżu bezszelestnie Tonie.
Lecz szkliściej przecież umierają Skały Przed świtem mgły arki rzucone Na bok
Lodową dłonią Gdy pod palcami kamień Się przemienia W mórz źródło bielone
westchnieniem Alfejosa Włosami Aretuzy
Pejzaż się unosi błękitny Błędny ognik Wypuszczonego nagle papierosa
I echa przelot Po szkle tłuczonym
Tam się rozpada Gdzie lament Kołatka
Któremu skrzypce Pękły Na koniec
Spłynęły w gipsowe usta Maski
Zdjętej Z konającego dreszczu Śmierci.
Opowieść na Trzech Króli
Lecz był jeszcze Czwarty
Choć tak jak wszyscy Którzy mijamy
Anonimowo i w milczeniu W pośpiechu
Za mały By zmieścić się w oku Proroka
W tej dziwnej historii nazbyt Dosłowny Dla apokryfów i egzegetów
Po ziemsku sprzeczny Wiarygodny By jemu zawierzyć mogła Hagiografia I włosy mu
upinać w pulsujące Złoto Nad głową sklepiając portal Z kryształu.
Był więc zapewne ale nierozważnie Żebrakom na swej drodze rozdał Topazy Które
niósł w pokłonie Przepiórkom i wilkom wszystkie Zapasy
Lub słudzy niecierpliwi Szkatuły pokradli Gdy przez sen oglądał nachylenie
Gwiazdy
Lub wielbłąd pustym podzwaniając Garbem Poniósł ze wzgórza Zalanego światłem.
Czas był go opuścił lub zwiódł palmy Cień Lub wstydził się stanąć Przy boku
Kuzynów W tak ubogim stanie.
Przyjmijmy Że wytrwał jednak doszedł Kresu
Choć Gwiazda wygasła A ci Co z aniołami kołysali Dziecię Też już pomarli.
W mieście Krzątano się właśnie wokół Paschy
Gdy wycieńczony wchodził Do pałacu
Piłat suszył ręce Usta wpierw Przemywszy.
Pierwszy Zbawiony
Komu zawdzięczam To miejsce Po prawicy
Gdy tamten drąży swym Potem i krzykiem Bok lewy Wzgórza
A między nami jeszcze Ten Trzeci Którego nie widać
Za żywym murem płaczu Obelg Nikt moich zbrodni teraz Nie wylicza Choć wszyscy są
Tutaj Nikt nie opluwa mych warg
Ginę w spokoju jak każdy Sprawiedliwy
Me dłonie pełne cudzej Krwi Skrzepów wzdłuż linii nagle Przerwanej
Dłonie złoczyńcy
Nie rozwijały nigdy Tory
Nie wiem Co jeszcze mnie Czeka
Który z żołnierzy golenie me Połamie I włócznią przeszyje mą Śmierć
Świecącą w ciemności Na koniec teraz Po prawicy
Giv’at ha-Mivtar
Tu Podzieleni
Na katów i katów ich Katów
Wznosząc się Upadając znów się Spotkamy
U stóp ołtarza w płonącym Cieniu Noża Abrahama
W cieniu Rozdwojonym języka Jaszczurki –
Lecz żaden anioł Nie sfrunie by łączyć Co przed wiekami Było Podzielone
Słów naszych Bezkres Rozdarte na pół Dusz naszych Androgyne
Wzgardzona ofiara –
Tu Żaden anioł Nie przemieni
Morderczej krwi Syna w winnicę Ojca –
Usta ze światła wykrzywione Drwiną Niewinne jak Początek bezwzględne Jak Koniec
Nasz koniec wśród własnych Zmiażdżonych kości Tu Na Wzgórzu Zagłady
Na Giv’at ha-Mivtar po wieki Ha-Mivtar
Sprawa Judasza
Zdradziłem: Sprzedałem.Ukrzyżowałem.Jak przepowiedział.
Jego
Tu nie ma.
Być możeSzuka mnie teraz na kresachCiemności.
Którzy przegnali mnieZ WieczernikaPrzed Wielkim Powrotem jeszczeZwątpiąPadając
pod ciosamiStrachu
Z tego co zaszłoNicNie pojmując.
Przemyte kruczym skrzydłemŹreniceJaśniej i ostrzejPostrzegają
Wzgórze z kurzu wzniesionąCiżbęWspartą o Drzewo w milczeniuKobietę.
Samotni spiskowcy.
Początku i
Końca.
Ona i
Ja.
Jedyni wierni.
Po nas choćby potop
Egzekutorzy i rozstrzeliwani Wyzwoliciele i okupowani Którzy nie doszli którzy
powracali
I nawet tamci Co płomień przeszli nie oddając Strzału I ci co rozkazu nigdy Nie
wydali Fiolety i biele Kruki kapelani –
Nim padło hasło nim się narodzili Bez względu na wzniosłość bez względu Na wynik
Wszyscy polegli i wszyscy Przegrali
Nie ma Niewinnych.
Spis utworów
I. Powrót Trzech Króli
Adwent Powrót Trzech Króli Juliusz Słowacki w Adwencie pisze list Wszystkie
umarłe miasta Czy można przeczuć Rocznica Pawlikowska Żywoty Mistyczne Komarów
Krzysztof Kolumb odkrywa Nowe Indie Zwiastowanie Popielec
II. Wzgórze Podziału
Wybaczać Przypowieść o Jaszczurce
1.
Okulary Victora Klemperera
2.
Przestroga Victora Klemperera
3.
Anathema sit
4.
Victor Klemperer – „Jedna Sylaba”
5.
Wątpliwości Victora Klemperera
6.
Victor Klemperer – „Z Powodu Wyrazów”
7.
Okulary Victora Klemperera
8.
„Na ciebie zagląda”
9.
Giv’at ha-Mivtar – Przypowieść Victora Klemperera Całopalenie Jaszczurki
III. Pierwszy Zbawiony
Zwiastowanie Listopad w Konstantynopolu Kniaźnin Cwietajewa Marcel Proust
1.
„Opera – Opera” – Poranna Pieśń Kastrata
2.
Turandot – Księżniczka Chin
3.
Prawdziwy koniec „Madame Butterfly”
4.
„Opowieści Hoffmanna” nr 22 – Kuszenie Antonii (tercet)
5.
„Divinités du Styx” – Alcesta w Gaju Śmierci Wieczór w Atmie Opowieść na Trzech
Króli Pierwszy Zbawiony Giv’at ha-Mivtar Sprawa Judasza Po nas choćby potop