1212

Szczegóły
Tytuł 1212
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

1212 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 1212 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

1212 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Eugeniusz Sue Tajemnice Pary�a Tom Ca�o�� w tomach Polski Zwi�zek Niewidomych Zak�ad Wydawnictw i Nagra� Warszawa 1990 Przek�ad anonimowy przejrza�a i poprawi�a Zofia Wasitowa T�oczono w nak�adzie 20 egz. pismem punktowym dla niewidomych w Drukarni PZN Warszawa, ul. Konwiktorska 9 Pap. kart. 140 g kl. III_B�1 Ca�o�� nak�adu 100 egz. Przedruk z wydawnictwa "Iskry", Warszawa 1959 Pisa� R. Du� Korekty dokonali St. Makowski i K.Kopi�ska Cz�� I I~ Wst�p Wieczorem 13 grudnia 1834 roku atletyczny m�czyzna, odziany w podart� bluz�, przeszed� most Pont_au_change w Pary�u i zag��bi� si� w labiryncie w�skich, kr�tych i ciemnych uliczek dzielnicy Cit~e. Porywisty wiatr hula� w ponurych zau�kach, chwiejne �wiat�o ulicznych latarni odbija�o si� w strumyku czarnej wody p�yn�cej �rodkiem chodnika. Domy mia�y kolor b�ota, pot�uczone szyby w nielicznych oknach, ciemne sienie i strome schody. Parter tych ruder zajmowa�y sklepiki w�glarzy i garkuchnie. Dziesi�ta bi�a na zegarze. Pod sklepionymi przysionkami, ciemnymi jak jaskinie, przysiad�o kilka kobiet.Niekt�re �piewa�y p�g�osem. M�czyzna musia� zna� jedn� z nich, bo nagle schwyci� j� za r�k�. Cofn�a si� z przestrachem. - Dobry wiecz�r, Szurynerze. - Gualezo! - rzek� m�czyzna. - Id�, kup mi w�dki albo zobaczysz, jak z tob� pota�cuj�. - Nie mam pieni�dzy - odpowiedzia�a kobieta dr��c ca�a. - Szynkarka ci skredytuje! - Nie zechce, i tak jestem jej sporo winna... - �miesz jeszcze gada�?! - zawo�a� Szuryner i w�ciek�y rzuci� si� w pogo� za dziewczyn�. - Nie zbli�aj si� do mnie - powiedzia�a �mia�o - bo ci oczy wy�upi�. Nic ci nie zrobi�am, czemu mnie chcesz bi�? - Zaraz ci powiem! - zawo�a� bandyta. - A! Mam ci�! Teraz pota�cujesz! - Ty sam pota�cujesz! - odezwa� si� jaki� m�ski g�os. - Kto tam? To ty, Czerwony Janku? - Nie jestem Czerwonym Jankiem - rzek� nieznajomy. - Dobrze, nie jeste� z naszych, spr�bujmy si�! - zawo�a� Szuryner; w tej�e chwili mi�kka, wypieszczona d�o� schwyci�a go za gard�o tak silnie, i� zdawa�o si�, �e cienka sk�ra okrywa musku�y stalowe. Dziewczyna, uciek�szy w g��b sieni, rzek�a do nieznajomego obro�cy: - Dzi�kuj� panu, �e� uj�� si� za mn�... Szuryner chcia� mnie zbi�. Teraz mnie ju� nie dostanie; strze� si� go... To znany no�owiec! - I ja tak�e chwat, z kt�rym nie�atwa sprawa - odpowiedzia� nieznajomy. Wszystko umilk�o; przez kilka sekund w�r�d wycia wiatru i plusku deszczu s�ycha� by�o tylko gwa�towne szamotanie si� walcz�cych. Nieznajomy wyci�gn�� Szurynera a� na ulic�; podstawi� mu nog� i przewr�ci� go; a gdy tamten znowu si� porwa�, obro�ca Gualezy zacz�� mu b�bni� pi�ciami po g�owie; uderzenia spada�y g�sto jak grad. Nareszcie Szuryner, og�uszony, pad� na bruk. - Nie dobijaj go, miej lito�� - rzek�a Gualeza, kt�ra podczas tej bitki wysz�a na pr�g domu. - Lecz kim pan jeste�? Pr�cz Baka�arza nikt nie jest silniejszy od Szurynera... Nieznajomy, zamiast odpowiedzie� s�ucha� uwa�nie g�osu m�wi�cej; nigdy tony srebrzystsze nie g�aska�y mu ucha; chcia� dojrze� rysy twarzy, ale noc by�a zbyt ciemna, a �wiat�o latarni zbyt s�abe. Tymczasem Szuryner, pole�awszy kilka minut bez ruchu, wyci�gn�� r�ce, przygi�� nogi, a wreszcie usiad�. - Strze� si�! - zawo�a�a Gualeza, uciekaj�c znowu do sieni i ci�gn�c nieznajomego za sob�. - B�d� spokojna, je�li mu ma�o, to s�u�� czym� wi�cej. Bandyta dos�ysza�. - Zbi�e� mnie na kwa�ne jab�ko, na dzi� mam dosy�; kiedy indziej, to nie m�wi�... - Co! Czy� niezadowolony? - zawo�a� gro�nie nieznajomy. - Nie! Jeste� chwat - rzek� bandyta ponuro. - Da�e� mi dobr� lekcj�, a wyj�wszy Baka�arza, nikt dot�d nie pochwali� si�, �e mnie zwali� z n�g... - Dobrze, c� z tego? - Co z tego? Znalaz�em mistrza. A i ty swego znajdziesz pr�dzej czy p�niej. To tylko pewne, �e teraz, kiedy� zwyci�y� Szurynera, mo�esz robi� w Cit~e, co ci si� spodoba; wszystkie dziewki b�d� twoimi niewolnicami; szynkarze nie powa�� si� odm�wi� ci kredytu... kto ty jeste�? - Chod� ze mn� na kieliszek - rzek� nieznajomy - a poznasz mnie. - Dobrze!... Uznaj� w tobie mistrza... t�go wywijasz pi�ciami... jak mi to lecia�o na �eb!... To wcale nowa sztuka... musisz mnie jej nauczy�... - Zaczn� na nowo, skoro zechcesz... - Nie! Jeszczem odurzony... ale czy ty znasz Czerwonego Janka, �e� sta� w sieni jego domu? - Czerwonego Janka? - zdziwi� si� nieznajomy. - Mieszka w tym domu? - Nie inaczej, cz�owieku, Janek ma swoje powody, �eby nie lubi� s�siad�w. - Tym lepiej dla niego - odpowiedzia� nieznajomy. - Nie znam �adnego Czerwonego Janka! Deszcz pada�, wi�c wszed�em na chwil� do sieni, �eby nie zmokn��... Ty� chcia� zbi� dziewczyn�, tymczasem ja ci� wybi�em... i tyle tego. - Ano dobrze; zreszt�, twoje sprawy mnie nie obchodz�; nie wszyscy, co maj� interes do Czerwonego Janka, tr�bi� o tym... - A zwracaj�c si� do Gualezy, doda�: Daj� s�owo, dobra z ciebie dziewczyna! Nie chcia�em ci zrobi� nic z�ego, ale to �adnie, �e� tego szale�ca nie podszczuwa�a na mnie, kiedy mu ust�pi�em... P�jdziesz pi� z nami! On p�aci! A gdyby�my tak, m�j panie - rzek� znowu do nieznajomego - zamiast i�� na w�dk� poszli co zje��? - Zgoda. Idziesz z nami, Gualezo? - rzek� nieznajomy. - Dzi�kuj�, po tej waszej b�jce, md�o mi si� robi. Nie chc� ju� je��... - Zechce ci si�, pod "Bia�ym Kr�likiem" kuchnia wy�mienita. I wszyscy troje w najlepszej zgodzie poszli do garkuchni. Podczas gdy nieznajomy walczy� z Szurynerem, jaki� w�glarz olbrzymiego wzrostu, ukryty w innej sieni, przypatrywa� si� niespokojnie kolejom bitwy. Bandyta i Gualeza ju� przest�pili pr�g garkuchni, a nieznajomy mia� w�a�nie wchodzi�, gdy w�glarz zbli�y� si� i szepn��: - Ksi���... b�agam, miej si� na ostro�no�ci!... Nieznajomy wzruszy� ramionami i wszed�. W�glarz stan�� pod drzwiami garkuchni, nadstawi� pilnie ucha i zagl�da� niekiedy przez ma�y otw�r znajduj�cy si� w grubej pow�oce wapna i kredy, kt�r� szyby tych jaski� �otrowskich zawsze s� zamalowane. II~ Garkuchnia Dom, w kt�rym mie�ci si� gar- kuchnia "Pod Bia�ym Kr�likiem", ma dwa okna z frontu; garkuchnia znajduje si� na dole. Jest to zadymiona, brudna izba; po obu jej stronach sze�� sto��w i tyle� �awek przymocowanych do muru. Gospodyni ma trzy rzemios�a: wynajmuje mieszkania na noc, trzyma szynk i wypo�ycza suknie nierz�dnicom. Gospodyni ta, lat czterdziestu, oty�a, czerwona, siedzi za d�ugim sto�em, na kt�rym pe�no kwaterek z cyny, a za ni� na p�kach stoj� flaszki z w�dk�. Dwaj ludzie ponurego wejrzenia, odziani prawie w �achmany, ledwie tykali wina, co przed nimi sta�o, i rozmawiali z widocznym niepokojem. Jeden - blady, szpakowaty - nasuwa� cz�sto na oczy star� czapk�, a lew� r�k� ci�gle trzyma� ukryt�. Przy innym stole siedzia� ch�opak szesnastoletni, o twarzy zapad�ej i przygas�ym wzroku; d�ugie, czarne w�osy spada�y mu na szyj�; pali� tyto� z glinianej fajki, wyci�gn�� nogi na �aw� i to bucha� dymem, to popija� spor� miark� w�dki. Reszta go�ci niczym si� nie wyr�nia�a: twarze dzikie albo rozbestwione, weso�o�� grubia�ska albo rozpustna, milczenie ponure albo g�upkowate. Weszli Szuryner i Gualeza wraz z nieznajomym. Szuryner - wysokiego wzrostu, atletycznej budowy - mia� twarz spalon� s�o�cem i ognistorude bokobrody. Rysy jego wyra�a�y zwierz�c� zuchwa�o��. Za ca�� odzie� nosi� wyszarza�� niebiesk� bluz� i spodnie, kt�rych pierwotn� barw� zaledwie mo�na by�o rozezna� pod grub� warstw� b�ota. Gualeza mia�a lat szesna�cie. Jej czyste czo�o wznosi�o si� nad owaln� twarz�, rozja�nion� niebieskimi oczami o d�ugich rz�sach. Purpurowe usta, zgrabny nos i cudne, jasne w�osy nadawa�y jej rysom wyraz niemal anielski. Na g�owie mia�a bawe�nian� chustk�, na szyi sznur korali. G�os Gualezy, s�odki, harmonijny, by� tak zachwycaj�cy, �e mot�och zbrodniarzy i nierz�dnic prosi� j� cz�sto, �eby �piewa�a, i da� jej przezwisko Gualezy_�piewaczki. Nieznany obro�ca dziewczyny (nazwiemy go Rudolfem) mia� lat oko�o trzydziestu. Jego posta�, zwinna, proporcjonalna, nie zapowiada�a nadzwyczajnej si�y, jak� okaza� w walce. Blada cera, oczy jak by roztargnione, ironiczny u�miech zdradza�y cz�owieka przesyconego rozkoszami �ycia. A jednak sw� wypieszczon� r�k� Rudolf przed chwil� powali� na ziemi� najsilniejszego bandyt� Cit~e. Zmarszczki na czole Rudolfa znamionowa�y cz�owieka g��boko my�l�cego. W zadumanym oku niekiedy przeb�yskiwa�a s�odycz, lito��, innym razem surowo��, z�o�liwo��, wzgarda i okrucie�stwo. Z tak� �atwo�ci� za� na�ladowa� zachowanie bywalc�w garkuchni, �e z pozoru nic - pr�cz r�k, bia�ych i mi�kkich - nie odr�nia�o go od reszty go�ci. Wszed�szy do garkuchni, Szuryner, k�ad�c d�o�, szerok� i w�ochat�, na ramieniu Rudolfa, zawo�a�: - Cze�� zwyci�zcy Szurynera!... Tak jest, przyjaciele, ten ch�opak mnie pokona�... M�wi� to dla amator�w, kt�rzy �ycz� sobie mie� po�amane �ebra albo rozbity �eb, nie wy��czaj�c Baka�arza, kt�ry tym razem znajdzie swego mistrza... Na te s�owa gospodyni i wszyscy obecni spojrzeli na Rudolfa z uszanowaniem i obaw�. Gospodyni u�miechaj�c si� do niego, wsta�a, by zapyta�, co rozka�e poda�. Jeden z dw�ch go�ci, o kt�rych wspomnieli�my, schyli� si� do gospodyni i zapyta� ochryp�ym g�osem: - Czy by� tu Baka�arz? - Nie - odpowiedzia�a. - A wczoraj? - by�. Czemu pytasz o niego? - Bo dzi� wiecz�r mieli�my si� zej��. Mamy interesy. - �liczne to musz� by� interesy, zb�je!... - Zb�je! - powt�rzy� bandyta rozj�trzony. - Z nich �yjesz. - Ej�e! B�dziesz ty cicho? - zawo�a�a gospodyni, podnosz�c butelk�, kt�r� trzyma�a w r�ku, a m�czyzna mrucz�c siad� znowu na miejscu. - Czym ka�ecie sobie s�u�y�? - spyta�a uprzejmie Rudolfa. - Spytajcie Szurynera, matko; on zaprasza, ja p�ac�... No, c� chcesz na wieczerz�, hultaju? - Dwie butelki wina, trzy kromki chleba i porcj� mi�sa - rzek� Szuryner. - A ty, Gualezo, b�dziesz je��? - Nie... nie jestem g�odna. - Ale�, dziewczyno, spojrzyj�e w oczy memu zwyci�zcy - zawo�a� Szuryner, �miej�c si� na ca�e gard�o. - Boisz si� patrze� na niego? Gualeza w milczeniu spu�ci�a oczy. Gospodyni przynios�a wieczerz�, kt�ra wprawi�a w zachwyt Szurynera; jad� zawzi�cie. Tak up�yn�o kilka chwil, gdy wszed� nowy go��, raczej stary ni� m�ody, �wawy, silny. Spojrzano tylko na niego i nikt ju� na� nie zwa�a�. Wszyscy wiedzieli, kto to jest. Bandyci wnet poznali swego. Nowo przyby�y siad� tak, �eby sam nie widziany, m�g� �ledzi� ruchy dw�ch m�czyzn, z kt�rych jeden dowiadywa� si� by� o Baka�arza. Rozmowy ci�gn�y si� dalej. Szuryner z szacunkiem odnosi� si� do Rudolfa. - S�owo daj� - rzek� - cho� mnie t�go przetrzepa�e�, rad jednak jestem, �em ci� spotka�. Chcia�bym widzie�, jak we�miesz si� za �eb z Baka�arzem. On mnie zawsze bi�. - My�lisz, �e dla twojej zabawy rzuc� si� na niego jak brytaN? - Bynajmniej, ale on skoczy do ciebie, gdy mu powiedz�, �e� silniejszy od niego. - Mam do�� drobnych, aby i jemu jeszcze zap�aci� - rzek� Rudolf niedbale; potem doda�: - Ale� pogoda, psa szkoda wygna� z domu! Trzeba by kaza� da� w�dki, piliby�my, a Gualeza mo�e by nam za�piewa�a. - Zgoda - rzek� Szuryner. - I powiemy sobie, kim jeste�my - doda� Rudolf. Szuryner wsta�, przy�o�y� lew� r�k� do czapki i powiedzia�: - Albinos, inaczej zwany Szurynerem, niegdy� wi�zie� na galerach za morderstwo, dzi� uwolniony, zim� marznie w wodzie, latem piecze si� na s�o�cu; oto moje �ycie. A ty - doda� - m�j panie! Pierwszy raz widzimy ci� tutaj... Musisz mie� jakie� rzemios�o? - Robi� malowid�a na wachlarzach i nazywam si� Rudolf. - Malarz! - zawo�a� Szuryner. - A wi�c dlatego masz takie bia�e r�ce. Ale czemu chodzisz do takiej nory, jak ta, gdie bywaj� z�odzieje, zb�je i galernicy? - Przychodz� tu, bo lubi� si� bawi�. - Hm! Hm! - b�kn�� Szuryner. - Wiesz co, zdaje si�, �e mi nie ufasz, i nie mam ci tego za z�e. �eby� mnie pozna�, opowiem ci moje �ycie. Ale ty zacznij naprz�d, m�j panie. - Malarz to �adne rzemios�o - rzek�a Gualeza. - Wiele te� na dzie� zarabiacie? - spyta� Szuryner. - Kiedy si� postaram - odpar� Rudolf - mog� zarobi� cztery franki, czasem pi��, ale to latem, bo dni d�u�sze. - A cz�sto wa��sasz si�, paniczu? - Hm! Dop�ki mam grosz w kieszeni. Za nocleg p�ac� sze�� sous, tyto� kosztuje mnie na dzie� cztery sous, to dziesi��, �niadanie cztery, to czterna�cie, obiad pi�tna�cie sous, wi�c co dzie� wydaj� oko�o p�tora franka. Nie potrzebuj� pracowa� ca�y tydzie�, reszt� czasu bawi� si�. - A twoi rodzice? - rzek�a Gualeza. - Umarli na choler�. - U kog� pracujesz, kim jest tw�j majster? - Nazywa si� Borel, g�upi gbur, z�odziej i sk�piec, wola�by da� sobie oko wybi� ni� cz�owiekowi p�aci� za robot�. Niechaj przepadnie! By�em u niego na nauce od pi�tnastego roku. Od spisu wojskowego jestem wolny; mieszkam przy ulicy Juiverie na czwartym pi�trze od frontu, nazywam si� Rudolf. Oto i moja historia. III~ Historia Gualezy - Teraz ty gadaj, Gualezo - rzek� Szuryner. - Kim s� twoi rodzice? - spyta� Rudolf. - Nie znam ich; urodzi�am si�, jak to m�wi�, pod kapu�cianym li�ciem. - W takim razie, Gualezo - zawo�a� Szuryner - jeste�my krewnymi, bo i ja nie wiem, sk�d si� wzi��em. - A kto ci� wychowa�? - przerwa� Rudolf. - Nie wiem... Odk�d pami�tam, by�am przy starej, jednookiej babie; nazywali j� Puchaczk�; mia�a nos zakrzywiony jak hak, oko zielone, okr�g�e. Wieczorem sprzedawa�am cukier, a prawd� m�wi�c, �ebra�am... Kiedy, wracaj�c, nie przynios�am najmniej dziesi�ciu sous, dostawa�am szturcha�ce zamiast wieczerzy. - A pewna jeste�, �e to nie twoja matka? - spyta� Rudolf. - Najpewniejsza, bo mi Puchaczka do�� cz�sto wymawia�a, �em sierota bez ojca i matki. - I tak - rzek� Szuryner - zawsze by�a� bita? - Zawsze dostawa�am szklank� wody, kawa�ek suchego chleba i k�ad�am si� na ca�� noc marzn�� w stary siennik, w kt�rym Puchaczka zrobi�a dziur�, �ebym we� mog�a wle��. Nazajutrz dostawa�am takie samo �niadanie i sz�am za miasto do Montfaucon zbiera� robaki do w�dek, bo Puchaczka sprzedawa�a na mo�cie w�dki. - Mimo to uros�a� prosta jak trzcina, dziewczyno; nie masz si� co skar�y�. Od tej chudej strawy jeste� taka cienka i zgrabna - przerwa� Szuryner buchaj�c dymem z fajki. - Ale c� ci to, bracie... panie Rudolfie? Czego� pos�pny?... czy dlatego, �e ta dziewczyna u�y�a biedy?... Nam wszystkim nie lepiej by�o. - O! R�cz�, �e nie wycierpia�e� tyle co ja, Szurynerze. - Ale�, dziewczyno, w por�wnaniu ze mn� mia�a� si� jak hrabina. Przynajmniej gdy� by�a ma�a, spa�a� na s�omie i jad�a� chleb... Ja, kiedy mi szcz�cie s�u�y�o, sypia�em w piecach w Clichy, gdzie wypalaj� wapno; jad�em li�cie kapusty, a g��d mnie �cina� z n�g. - M�czyzna ma wi�cej si�y - odpar�a Gualeza - ale biedna dziewczyna... Sta�am na mo�cie z moim cukrem i p�aka�am z g�odu i zimna. Litowali si� przechodz�cy, wy�ebra�am czasem pi�tna�cie sous, ale i to mi na dobre nie sz�o, bo Puchaczka, widz�c, �e im wi�cej p�acz�, tym wi�cej zbior�, umy�li�a bi� mnie zawsze, nim postawi na mo�cie. - Niez�y koncept! - A pewnie, Szurynerze. Ale ja wreszcie przyzwyczai�am si� do bicia. Wi�c si� �mia�am zamiast p�aka�, �piewa�am... chocia� mi si� nie chcia�o �piewa�. Jednego dnia ulicznicy zabrali mi m�j koszyk. Stara wybi�a mnie i nie da�a chleba. Wieczorem zacz�a mi wyrywa� w�osy na skroni - tam najwi�cej boli... - Bodaj j� piorun trzas�! To za wiele! - krzykn�� bandyta uderzaj�c pi�ci� w st�. Rudolf spojrza� zdziwiony na Szurynera; zastanowi� go �lad uczucia w takim cz�owieku. Dziewczyna m�wi�a dalej: - Powiedzia�am wam tedy, �e Puchaczka dr�czy�a mnie, �ebym p�aka�a; to mnie rozj�trzy�o: na z�o�� jej �mia�am si� id�c na most z koszykiem cukru. Od p� roku nosi�am ten cukier i nigdym nie skosztowa�a, ale tego wieczora, z g�odu i �eby dokuczy� babie, wzi�am lask� cukru i zjad�am. - �wietnie! - zawo�a� Szuryner. - Puchaczka, widz�c, co si� dzieje, grozi mi pi�ci� z daleka, bo nie mog�a odej�� od straganu. Ja my�l� sobie: wi�cej mnie nie wybije za trzy laski cukru ni� za jedn�... pokazuj� jej cukier i w jej oczach go zjadam. - Wybornie! - wo�a� Szuryner. - Lecz Puchaczka musia�a z ciebie �ywcem z�upi� sk�r�. - Zgarn�wszy stragan, przysz�a do mnie; my�la�am, �e padn� na miejscu, tak si� ba�am. Przyszed�szy do domu, Puchaczka zamkn�a drzwi na klucz; pad�am przed ni� na kolana b�agaj�c o przebaczenie, a ona nic nie odpowiada. Wtem chwyci�a obc�gi... - Obc�gi? - zawo�a� Szuryner. - Na co? - �eby mi wyrwa� z�b. Szuryner zakl��. - Co ci jest? - spyta�a Gualeza. - Co mi jest?... To� bym t� jednook� wied�m� zabi�, gdyby mi wpad�a w r�ce. - I oko bandyty nabieg�o krwi�. - I wyrwa�a ci z�b, biedna dziewczyno, ta niegodziwa baba? - zapyta� Rudolf. - A jak�e!... I to nie od pierwszego razu! M�j Bo�e, jak�e mnie m�czy�a! Doby�a mi ten z�b, m�wi�c przy tym: "Odt�d co dzie� wyrw� ci po jednym, a kiedy ju� zostaniesz bez z�b�w, wrzuc� ci� do wody". - O, przekl�ta baba! - zawo�a� Szuryner. - A czy dzisiaj zna� co jeszcze? - odpar�a Gualeza i u�miechaj�c si�, ukaza�a dwa rz�dy z�b�w r�wnych i bia�ych jak per�y. - Co potem zrobi�a� - spyta� Szuryner. - Prawd� m�wi�c, przebra�a si� miarka. Nazajutrz uciek�am. Sz�am ca�y dzie�, b��kaj�c si� po ulicach. Noc� wlaz�am do sk�adu drzewa, pod stos kory. G��d mi dokucza�, pr�bowa�am je�� trociny, ale nie mog�am. Tam mnie nast�pnego dnia znale�li i odprowadzili na policj�. Badali mnie, s�dzili i jako w��cz�g� skazali na siedzenie w domu poprawczym do lat szesnastu. Podzi�kowa�am s�dziom za ich �ask�, bo przecie� w wi�zieniu dawali mi je��. Nadto w wi�zieniu nauczy�am si� szy�. Ale wola�am �piewa� ni� pracowa�. O! W dzie� pogodny nie mog�am nie �piewa�; kiedy �piewa�am, zdawa�o mi si�, �e jestem wolna. - To prawdziwie urodzi�a� si� s�owikiem - zauwa�y� Rudolf. - Gdy sko�czy�am szesna�cie lat, wypuszczono mnie z wi�zienia. Ledwiem wysz�a na ulic�, zaczepi�a mnie gospodyni tego szynku i jeszcze kilka staruch. "M�j anio�ku", m�wi� do mnie, "czy chcesz mieszka� u nas? Damy ci pi�kne suknie, a nic nie b�dziesz robi�, tylko si� bawi�". Kto osiem lat wysiedzia�, ten wie, jak to ma rozumie�. Anim ich chcia�a s�ucha�. My�l� sobie: "Mam zarobionych trzysta frank�w, umiem szy�, robota si� znajdzie, gdy nie stanie pieni�dzy". Ch�tka do zabaw mnie zgubi�a... ale nie by�o nikogo, kto by mi da� dobr� rad�... Nakupi�am kwiat�w na ca�y pok�j; tak lubi� kwiaty! Potem �adn� sukni�, je�dzi�am na spacer... - Z kochankiem? - spyta� Szuryner. - Gdzie tam! Chcia�am by� pani� siebie. Za towarzyszk� do zabaw bra�am dziewczyn�, co by�a razem ze mn� w wi�zieniu; to dobra dziewczyna, nazywa si� Rigoletta. - Rigoletta? - przerwa� Szuryner. - Nie znam jej. - O, wierz�, to uczciwa szwaczka, zarabia dwadzie�cia pi�� sous dziennie, ma w�asne ma�e gospodarstwo... C� powiem? Tak d�ugo marnowa�am pieni�dze, a� mi zosta�o tylko pi��dziesi�t frank�w. I wtedy w�a�nie dowiedzia�am si�, �e moja praczka nie ma nawet czym zap�aci� za ��ko, �e zleg�a w piwnicy i le�y na s�omie, nie maj�c czym okry� ani siebie, ani swojej kruszyny. Pobieg�am do domu, zabra�am wszystk� bielizn�, jak� mia�am, zanios�am jej i czuwa�am przy niej, a� znowu mog�a si� podnie��. Pomaga�am jej pieni�dzmi, wyzdrowia�a. Teraz ma z czego �y�, ale nigdy nie chce mi powiedzie�, com jej winna za pranie. Widz�, �e chce mi si� w ten spos�b ui�ci� z d�ugu. Je�li tak dalej b�dzie, musz� sobie znale�� inn� praczk�. - A gdy ci zabrak�o pieni�dzy?... - spyta� Rudolf. - Ha, wtedy szuka�am roboty. Umiem bardzo dobrze szy�, szczerze chcia�am pracowa�, posz�am �mia�o do magazynu bielizny. Powiedzia�am, �e przed dwoma miesi�cami wysz�am z wi�zienia i �e chcia�abym dosta� prac�. Za ca�� odpowied� pokazano mi drzwi. Wraca�am do domu smutna, spotka�am tutejsz� gospodyni�... wzi�a mnie ze sob�... opi�a w�dk�... i tak rzeczy posz�y! - Rozumiem - rzek� Szuryner. - To si� nazywa zupe�na spowied�. - Zdaje si�, �e �a�ujesz, i� opowiedzia�a� swoje �ycie? - zapyta� Rudolf. - B�d� co b�d� mi�o jest by� uczciw� - oepar�a Gualeza z westchnieniem. - Uczciw�!... - zawo�a� bandyta, �miej�c si�. - A po co? �eby czci� ojca i matk�, kt�rych nie zna�a� nigdy? Na twarzy dziewczyny malowa�o si� g��bokie zadumanie. - S�uchaj - rzek�a - �e ojciec albo matka rzucili mnie na ulicy jak szczeni�, nie mam im tego za z�e; pewnie sami nie mieli z czego �y�. Ale s� ludzie szcz�liwsi ode mnie. - Od ciebie? Jeste� �liczna, nie masz siedemnastu lat, �piewasz jak s�owik, wszyscy ci� lubi� - i u�alasz si�. A c� dopiero, gdy b�dziesz stara jak ta szynkarka? - O, ja tak d�ugo nie po�yj�, umr� m�odo; ju� kaszl�. - Czy cz�sto przychodz� ci takie my�li, Gualezo? - spyta� Rudolf. - Czasem, mo�e pan to lepiej zrozumie od niego. Kiedy widz�, jak mleczarka z w�zkiem wraca na wie�, jak�e jej zazdroszcz�! Ja id� sama do ciemnej izby, gdzie nawet s�o�ce nie zajrzy. - A wi�c b�d� uczciwa! - Uczciwa, m�j Bo�e! A jakim sposobem? Za co? Suknie, kt�re mam na sobie, nale�� do gospodyni, winnam jej za mieszkanie i za st�... nie mog� ruszy� si� z miejsca. Kaza�aby mnie przytrzyma�. Daj pi�, Szurynerze - wtr�ci�a �ywo, podsuwaj�c szklank� - nie, nie wina, daj w�dki, to mocniejsze. - A wypiwszy z widocznym obrzydzeniem, doda�a: Szkoda, �e w�dka ma tak paskudny smak. Rudolf s�ucha� tej przera�aj�cej opowie�ci ze wzrastaj�cym zaj�ciem. N�dza, brak opieki i do�wiadczenia zgubi�y nieszcz�sn� dziewczyn�, kt�r� w szesnastym roku �acia los rzuci� samotnie w ogrom Pary�a. Mimo woli Rudolf pomy�la� o ukochanym dziecku, kt�re straci�... c�reczka... umar�a maj�c sze�� lat... teraz mia�aby szesna�cie jak Gualeza. Wspomnienie to pog��bia�o jeszcze jego wsp�czucie dla skrzywdzonej sieroty. IV~ Historia Szurynera Czytelnik nie zapomnia� dw�ch go�ci, kt�rych bacznie obserwowa� trzeci, p�niej przyby�y. (Jeden z nich ci�gle chowa� lew� r�k� i kilkakro� dopytywa� si�, czy Baka�arza nie by�o dzi� w garkuchni). Podczas opowiadania Gualezy, kt�rego s�ysze� nie mogli, niepok�j ich wzrasta�. Cz�owiek, co ich �ledzi�, por�wnawszy ich wygl�d ze wskaz�wkami, jakie mia� zapisane na ma�ej karteczce, wsta� i rzek� do gospodyni: - S�uchajcie, matko, zaraz wr�c�; pilnujcie mojej butelki i talerza. - B�d� spokojny, je�li butelka pr�na, a na talerzu nic nie ma, nikt ich nie dotknie. Gdy cz�owiek ten wychodzi�, Rudolf spostrzeg� na ulicy w�glarza o olbrzymim wzro�cie. Nim drzwi si� zamkn�y, Rudolf mia� czas okaza� gestem, jak dalece jest mu przykry ten rodzaj opieku�czego dozoru; w�glarz jednak, nie zwa�aj�c na to, nie oddali� si� od gospody. Gualeza, chocia� nieco odurzona w�dk�, nie odzyska�a weso�o�ci; oparta o �cian�, ze spuszczon� g�ow�, pogr��y�a si� w czarnych my�lach. Szuryner, przeciwnie, by� w najlepszym humorze. Sam spo�y� ca�� wieczerz�; wino i w�dka rozwi�za�y mu j�zyk. Dzika otwarto��, z kt�r� si� przyzna�, �e zabi� cz�owieka i poni�s� s�uszn� kar�, duma, z jak� zapewnia�, �e nigdy nic nie ukrad�, zdawa�y si� dowodzi�, �e mimo pope�nionych zbrodni nie jest to zatwardzia�y bandyta. Tote� Rudolf z ciekawo�ci� czeka� na jego biografi�. Szuryner wychyli� szklank� i zacz��: - Ciebie, moja biedna Gualezo, przytuli�a cho� Puchaczka, kt�ra bodajby si� sma�y�a w piekle!... Ja nie pami�tam, �ebym kiedy spa� na pos�aniu, a� do lat dziewi�tnastu, kiedym wst�pi� do wojska. - S�u�y�e� wi�c? - zapyta� Rudolf. - Trzy lata. Ale o tym p�niej. Schody pa�ac�w, piece, w kt�rych palono wapno w Clichy, kamienio�omy w Montrouge - oto miejsca, gdzie sp�dzi�em m�odo��. Mog�em mie� dwana�cie lat, kiedym si� dosta� do Montfaucon, gdzie bij� stare konie i zdejmuj� z nich sk�r�. Z pocz�tku zabijanie biednych zwierz�t robi�o na mnie wra�enie, ale wkr�tce polubi�em moje zaj�cie. - A jak ci� nazywano? - spyta� Rudolf. - Mia�em w�osy jeszcze podobniejsze do lnu ni� teraz i cz�sto oczy krwi� mi zachodzi�y, dlatego zwali mnie Albinosem. Albinosy mi�dzy lud�mi to to samo, co bia�e kr�liki mi�dzy zwierz�tami - doda� powa�nie. - A twoi rodzice? Krewni? - Rodzice? Nieznani. Miejsce urodzenia: Pierwszy lepszy r�g jakiej b�d� ulicy; niewielk� mi przys�ug� zrobili, �e mnie na �wiat wydali. Wielem u�y� biedy. - By�e� g�odny, zi�b�e�, a nie krad�e�? - Nigdy. - Ba�e� si� p�j�� do wi�zienia? - Gdzie� znowu! Nie kradn�c, puch�em z g�odu; z�odzieja karmiliby w wi�zieniu! Nie, nie krad�em, bo... bo... kra�� - to nie dla mnie robota. Rudolfa rozczuli�a ta odpowied�. - To dobrze - rzek� - masz jeszcze serce i honor. Bandyta zmiesza� si�; spojrza� na Rudolfa z szacunkiem. Pojmowa�, jaka przepa�� ich dzieli. - Nie wiem, czy tak - rzek�. - Ale to, co mi pan powiedzia�... nikt jeszcze do mnie tak nie m�wi�... Dosy�... nigdy panu tego nie zapomn�! - D�ugo by�e� w Montfaucon? - spyta� Rudolf. - Kilka lat; z pocz�tku md�o mi si� robi�o, kiedym zarzyna� biedne szkapy. Ale gdy sko�czy�em siedemna�cie lat, jaki� sza� mnie ogarn��. Czasem ze dwadzie�cia koni czeka�o na sw� kolej. Ja, bez koszuli, z wielkim ostrym no�em, uwija�em si� mi�dzy nimi... oczy krwi� nap�ywa�y, ci��em no�em bez pami�ci, p�ki mi z r�k nie wypada�. A �e przy takiej robocie kaleczy�em sk�ry, wym�wiono mi. Chcia�em p�j�� do rze�nik�w. Ale gdzie� tam! Gardzili mn�. Wi�c przysta�em do wojska. Mia�em wzrost dobry, si�y dosy�, przyj�li. Szkoda tylko, �e nie mieli�my wojny. A z karno�ci� wojskow� nie ma co �artowa�. Jednego dnia sier�ant wy�aja� mnie; i s�usznie, bo si� leni�em; to mnie rozgniewa�o, nie us�ucha�em go, on mnie popchn��, ja jego pi�ci� w pier�. Rzucaj� si� na mnie inni; w�ciek�o�� mnie ogarnia, czerwieni mi si� w oczach... mia�em n� w r�ku, jak szalony uderzam; zabi�em sier�anta, zrani�em dw�ch �o�nierzy. Bandyta spu�ci� g�ow� i chwil� siedzia� zas�piony. - O czym my�lisz, Szurynerze? - zapyta� Rudolf. - Kr�tko m�wi�c, zakuli mnie w kajdany, zas�dzili i skazali na �mier� - m�wi� dalej Szuryner, nie odpowiadaj�c Rudolfowi. - Wi�c uciek�e� z wi�zienia? - Nie; zmienili mi kar� �mierci na pi�tna�cie lat ci�kich rob�t na galerach. Zapomnia�em powiedzie�, �e w czasie s�u�by uratowa�em dw�ch koleg�w ton�cych i kiedy� podczas po�aru wynios�em z ognia star�, chor� bab�!... Koniec ko�cem, m�j obro�ca tyle gada�, �e nie mia�em by� rozstrzelany... Kiedy przyszed� powiedzie� mi o tym, chcia�em go zad�awi�... - �a�owa�e�, �e ci zmienili kar�? - A pewnie... krew za krew, to s�uszne; kto krad�, niech d�wiga kajdany. Ale zmusi� cz�owieka, �eby �y� po zab�jstwie... - Sumienie ci� gryz�o? - Nie; przecie� odsiedzia�em swoje lata - odpar� Szuryner - ale dawniej co noc prawie �ni�o mi si�, �e widz� sier�anta i tych �o�nierzy. A za nimi ze stu i wi�cej, stoj� rz�dem; czekaj�, �ebym ich pozarzyna� jak niegdy� konie... Rzuca�em si� na nich we �nie, zabija�em jednego po drugim, a coraz wi�cej ich przybywa�o... Ma�o tego... nigdy nie mia�em brata, a zdawa�o mi si�, �e to wszystko moi bracia, za kt�rych ch�tnie �ycie bym odda�... Zlany zimnym potem, budzi�em si�... - To straszny sen, Szurynerze. - O, tak! My�la�em, �e zwariuj�, chcia�em sobie �ycie odebra�; ale mi si� nie uda�o. W ko�cu przemog�o nawyknienie do �ycia. - By�e� w dobrej szkole, �eby si� nauczy� kra��. - Prawda, ale zbywa�o na ch�ci. Inni wi�niowie dlatego w�a�nie drwili ze mnie; wyt�uk�em ich i dali mi spok�j. Pozna�em tam i Baka�arza... Dosta�em od niego tak samo, jakem dosta� dzi� wiecz�r od ciebie. - Wi�c to zwolniony galernik? - By� skazany na do�ywocie, ale sam si� uwolni�. - Uciek�? I nie wydadz� go? - Ja go nie wydam. Policja go nie wy�ledzi? - Dzisiaj sam Lucyper by go nie pozna�... Mia� nos d�ugi - ober�n�� go sobie i nadto jeszcze umy� twarz witriolem; od sze�ciu miesi�cy, jak zbieg� z galer, policjanci sto razy go spotkali, a �aden nie pozna�. - Za c� siedzia�? - Za fa�szerstwo, kradzie� i zab�jstwo. Nazywaj� go Baka�arzem, bo �licznie pisze i jest bardzo uczony. - Z�owi� go pr�dzej czy p�niej. - �ywcem go nie wezm�. Zawsze nosi pod bluz� dwa nabite pistolety i sztylet. - A od czasu uwolnienia z czego �yjesz? - �aduj� drzewo. Z tego mam chleb. - Ale skoro nie jeste� z�odziejem, czemu mieszkasz tu, w tej z�odziejskiej norze? - I gdzie� b�d� mieszka�? Kto zechce przestawa� z kryminalist�? Sam si� nudz�; lubi� towarzystwo; tu �yj� z r�wnymi sobie. Szuryner zamilk� i wytrz�sn�� fajk�. Wtem nowe zdarzenie przypomnia�o wszystkim trojgu, w jakim miejscu si� znajduj�. V~ Uwi�zienie Cz�owiek, kt�ry wyszed�, poleciwszy opiece szynkarki swoj� butelk�, wr�ci� z drugim m�czyzn�, barczystym, �mia�ego wejrzenia. - Co za szcz�cie, �e si� spotykamy, Borelu! Wejd�, wypijemy szklank�! Szuryner szepn�� Rudolfowi i Gualezie: - B�dzie awantura. To policjanci. Baczno��! Dwaj bandyci, z kt�rych jeden zapytywa� o Baka�arza, znacz�co spojrzeli na siebie, wstali i podeszli ku drzwiom. Policjanci rzucili si� na nich. Walka by�a zawzi�ta; wpad�o jeszcze kilku policjant�w, a za otwartymi drzwiami b�ysn�y strzelby �andarm�w. Bandyta, kt�ry ci�gle chowa� r�k�, szamoc�c si� z napastnikami, rycza� jak dziki zwierz; trzech ludzi ledwie mog�o go utrzyma�. Drugi za�, zsinia�y, z twarz� konwulsyjnie drgaj�c�, nie broni� si� wcale i sam poda� r�ce, na kt�re mu za�o�ono kajdanki. Gdy wszystko si� sko�czy�o, gospodyni zapyta�a oboj�tnie jednego ze znajomych �andarm�w: - C� to ci ludzie zrobili, m�j dobry panie Borel? - Zabili wczoraj star� kobiet� przy ulicy �wi�tego Krzysztofa. Nieszcz�liwa zezna�a przed �mierci�, �e jednego z nich ugryz�a w r�k�. M�j towarzysz przyszed� przekona� si�, czy to oni. Teraz ich z�owili�my. Po wyj�ciu policjant�w zapad�o milczenie. Gospodyni wreszcie przerwa�a je m�wi�c: - Szcz�cie dla Baka�arza, �e go tu nie by�o; ten w czerwonej czapce dwa razy o niego pyta�, bo maj� jakie� interesy... Ale o wilku mowa, a wilk tu: ot� i Baka�arz ze swoj� now� �on�. M�czyzna i kobieta weszli do gospody. Wszystkich ogarn�� l�k na ich widok. Nawet na Rudolfie zrobi� wra�enie ten straszny zb�jca. Spogl�da� na� z ciekawo�ci� i przekona� si�, �e Szuryner nie przesadzi� w opisie. Baka�arz okropnie zeszpeci� sobie twarz. Wsz�dzie g��bokie blizny, sine, wygryzione witriolem; wargi nabrzmia�e, dwie nieforemne dziury zamiast nozdrzy. Oczy - jasne, ma�e, okr�g�e - b�yszcza�y dziko�ci�; czo�o sp�aszczone jak u tygrysa - gin�o pod wielk�, futrzan� czapk�. Baka�arz by� �redniego wzrostu, g�ow� mia� wielk�, szerokie, silne, mi�siste barki rysowa�y si� pod fa�dami p��ciennej bluzy; d�ugie, muskularne r�ce �wiadczy�y o niezwyk�ej sile. Kobieta, kt�ra z nim przysz�a, by�a stara, dosy� przyzwoicie ubrana. Ujrzawszy j� Gualeza poblad�a i dr��c schwyci�a Rudolfa za r�k�. - Bo�e! Bo�e! To ona... to Puchaczka... Baka�arz podszed� wolno do sto�u, gdzie siedzieli Rudolf, Gualeza i Szuryner, i rzek� chrapliwym g�osem: - S�uchaj no, �licznotko, rzucisz tych dw�ch ba�wan�w i p�jdziesz ze mn�... Dziewczyna dr��c trzyma�a si� Rudolfa. - A ja... nie b�d� zazdrosna - zawo�a�a Puchaczka, �miej�c si� do rozpuku. Nie pozna�a w Gualezie dziecka, nad kt�rym si� pastwi�a. - Co to? Nie rozumiesz mnie, dziewko! - wrzasn�� Baka�arz. - Jak zaraz nie p�jdziesz, to wybij� ci oko, �eby� by�a do pary z Puchaczk�; hej, ty, z w�sami - m�wi� do Rudolfa - je�li mi jej w tej chwili nie oddasz, dusz� ci wytrz�s�. - Bo�e! Ratuj mnie! - zawo�a�a Gualeza, za�amuj�c r�ce, a wspomniawszy, �e mo�e narazi� Rudolfa na niebezpiecze�stwo, doda�a: - Panie, nie ruszaj si� z miejsca; je�li on si� zbli�y, krzykn�, a gospodyni, z obawy przed policj� ujmie si� za mn�. - B�d� spokojna, moje dziecko - odpar� Rudolf patrz�c �mia�o na Baka�arza. - Skoro przykro ci patrze� na to szkaradne bydl�, wypchn� go na ulic�. - Ty?!... - krzykn�� Baka�arz. - Ja!... odpar� Rudolf. I mimo b�agania Gualezy wsta� od sto�u. Baka�arz cofn�� si� o krok na widok fizjonomii Rudolfa; Gualeza i Szuryner pozna� nie mogli towarzysza, tak piekielny gniew wykrzywi� w jednej chwili jego szlachetn� twarz. W walce z Szurynerem wydawa� si� weso�y, teraz ogarn�a go zajad�a nienawi��, �renice b�yska�y dziwnym ogniem. S� ludzie maj�cy w spojrzeniu magnetyczn� si��. Rudolf j� posiada�. Baka�arz zadr�a�, cofn�� si�, nie dowierzaj�c ju� swojej sile, si�gn�� pod bluz� po n�. Mo�e by dosz�o do zab�jstwa, lecz Puchaczka zawo�a�a: - Poczekaj no, poznaj� t� dziewczyn�. To� to Mary�ka, co mi krad�a cukier. B�d� spokojna, cho� ci ju� z�ba nie wyrw�, to wszystkie �zy z ciebie wycisn�. Czy wiesz, �e znam twoich rodzic�w? Baka�arz widzia� na galerach cz�owieka, co mi ci� odda� jako ma�e dziecko... Masz bogatych rodzic�w... - Mam rodzic�w!... Znasz ich... - krzykn�a Gualeza. - Znam, czy nie, tobie nic do tego. Pr�cz mnie tylko m�j wie, jak si� nazywa twoja matka, ale wyrwa�abym mu raczej j�zyk, ni�by ci to mia� powiedzie�... Co to, p�aczesz?! - Wol�, �eby rodzice my�leli, �e mnie ju� nie ma na �wiecie - rzek�a Gualeza z gorycz�. Rudolf, zapomniawszy o Baka�arzu, s�ucha� uwa�nie, bandyta za�, nie b�d�c ju� pod wp�ywem wzroku przeciwnika, odzyska� odwag�. Ufny wi�c w sw� herkulesow� si��, zbli�y� si� do obro�cy Gualezy. - Do�� gaw�d... Musz� fircykowi da�, co mu si� nale�y... Jednym skokiem Rudolf przesadzi� st�; Baka�arz stan�� w pozycji. Nagle drzwi si� otworzy�y, wpad� w�glarz, odepchn�� Baka�arza, zbli�y� si� do Rudolfa i po angielsku szepn�� mu do ucha: - Ksi���! Tom i Sara s� na rogu ulicy. Na te s�owa Rudolf wzdrygn�� si� z gniewu, rzuci� luidora na st� i skoczy� ku drzwiom. Baka�arz chcia� mu przeci�� drog�, ale Rudolf uderzy� go w twarz tak mocno, �e bandyta zachwia� si�. - Wiwat! - zawo�a� Szuryner - poznaj� to uderzenie, i ja si� takich naucz�... Baka�arz skoczy� w �lad za Rudolfem, ale ten z w�glarzem znik� ju� w�r�d labiryntu uliczek. Bandyta zaprzesta� daremnej pogoni i wr�ci� do szynku. Jednocze�nie z nim wesz�y dwie osoby, zdyszane od szybkiego biegu. - Do czorta! - rzek�a jedna z nich - znowu nam znik�! Go�cie ci rozmawiali po angielsku. Gualeza, przera�ona spotkaniem z Puchaczk� i gro�bami Baka�arza, skorzysta�a z zamieszania wywo�anego przybyciem nowych go�ci i wymkn�a si� z szynku. VI~ Tom i Sara Nowo przybyli pochodzili z lepszej klasy. M�czyzna s�usznego wzrostu, wysmuk�y, o rysach surowych, mia� w�osy prawie bia�e, a faworyty czarne, krep� na kapeluszu, angielski surdut, szaraczkowe spodnie i d�ugie buty. Druga osoba, szczup�a, blada, pi�kna, by�a r�wnie� w �a�obie; czarne w�osy i oczy odbija�y od bladej cery. Ch�d i drobne rysy zdradza�y kobiet�. - Tom, ka� co� da� i wypytaj tych ludzi o niego - odezwa�a si� Sara po angielsku. Usiedli przy stole. Tom zawo�a� o wino. Przybycie tych dw�ch os�b obudzi�o zainteresowanie. Ubi�r ich i obej�cie dowodzi�y, �e nie zwykli ucz�szcza� do takich gar- kuchni. Szuryner, Baka�arz i Puchaczka przygl�dali si� im z uwag�. Tom zawo�a� powt�rnie z niecierpliwo�ci�: - Prosi�em o wino, moja pani. Gospodyni, zdziwiona tak� grzeczno�ci�, sama wdzi�cz��c si� poda�a wino. Tom rzuci� jej pi�� frank�w. - Schowaj to pani dla siebie i wypij z nami szklaneczk�. Ale - doda� - mieli�my si� zej�� z koleg� w szynku na tej ulicy, mo�e�my si� omylili. - To jest szynk "Pod Bia�ym Kr�likiem". Tom rzuci� znacz�ce spojrzenie na Sar� i rzek�: - W�a�nie "Pod Bia�ym Kr�likiem". - A jak wygl�da pa�ski znajomy? - Wysoki, szczup�y, szatyn, ciemne w�sy... - Zaraz, zaraz... tylko co tu by�... lecz jaki� w�glarz przyszed� po niego i razem wyszli. - To oni! - zawo�a� Tom. - Byli sami? - spyta�a Sara. - W�glarz wszed� na chwilk�, ten drugi jad� tutaj z Gualez� i Szurynerem - rzek�a gospodyni, wskazuj�c tego ostatniego. Tom i Sara zwr�cili uwag� na Szurynera. Sara spyta�a towarzysza po angielsku: - Znasz tego cz�owieka? - Nie. Karol zgubi� �lad Rudolfa w tych ciemnych uliczkach, lecz widz�, �e Murf, przebrany za w�glarza, kr�ci si� tutaj i zagl�da do okna, przyszed� nas powiadomi�... Baka�arz, obserwuj�c Toma i Sar�, szepn�� do Puchaczki: - Ten wysoki rzuci� pi�� frank�w gospodyni. Ju� nied�ugo p�noc, deszcz pada; ruszmy za nimi i zabierzmy pieni�dze. - Gdyby ten ma�y chcia� krzycze�, oblej� mu twarz witriolem - rzek�a Puchaczka, a po chwili doda�a: - Jak jeszcze raz spotkamy Mary�k�, jej te� wymyj� twarz witriolem, �eby si� nie pyszni�a urod�. - Niech mnie diabli wezm� - zawo�a� Baka�arz - musz� si� z tob� o�eni�! Kt�ra� kobieta ma takie koncepty?... Po chwili namys�u Sara powiedzia�a do Toma: - Wypytajmy tego cz�owieka o Rudolfa. - Ha, spr�bujmy - odpar� Tom, a obracaj�c si� do Szurynera, doda�: - Przyjacielu, mieli�my si� zej�� w tym szynku z naszym przyjacielem, kt�ry tu z tob� wieczerza�; czy nie m�g�by� nam powiedzie�, dok�d poszed�? Dawno go znasz? - Znam go, bo pobi� mnie, broni�c Gualezy. Pierwszy raz go spotka�em przed domem Czerwonego Janka. - Gospodyni, prosz� jeszcze o butelk� najlepszego wina - zawo�a� Tom, siadaj�c z Sar� obok Szurynera. - Szczeg�lne imi�... Czerwony Janek! Kto to taki? - Przemytnik - odpowiedzia� niedbale Szuryner. - Doskona�e wino, moja gosposiu. Tom nala� mu wina. - Pa�skie zdrowie i jego przyjaciela! Sara zarumieni�a si� lekko, a Tom znowu zagadn��: - M�wi�e�, �e Czerwony Janek trudni si�... - Kontraband�; chlubi si� swoim rzemios�em przed celnikami... Niechaj go z�api�, je�eli potrafi�... ho! Czerwony Janek zna wybiegi! - A dlaczeg� to Rudolf pobi� pana? - zapyta�