12106
Szczegóły |
Tytuł |
12106 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
12106 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 12106 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
12106 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Antologia SF
Galaktyka II
Radziecka Fantastyka Naukowa
W�adimir Szczerbakow Bajka szkocka
W zamku Donvegan
Po nier�wnym murze zamku przesuwa�a si� rozmyta smuga cienia mostu zwodzonego. Holger widzia�, jak zagasi�a wieczorne �wiat�a po przeciwnej stronie fosy i, nakrywszy krzewy dzikiej r�y, przypad�a do n�g.
Zamek Donvegan zachowa� sw�j pierwotny wygl�d: wyrwy po dawnych szturmach pieczo�owicie za�atano, jak niegdy� skrzypi� ko�a opuszczaj�ce zwodzony most, kt�ry prowadzi na wewn�trzny dziedziniec. Nad wej�ciem, tak jak setki lat temu, pali si� pochodnia, jej p�omieniem ko�ysze wiatr.
Po kr�conych schodach Holger dotar� do przestronnej sali, kt�rej nagie �ciany zdobi�y starodawne herby i g�owy jeleni. W zag��bieniu na �rodku sali nier�wno dr�a� w otwartym wiaderku �ar, wysuwaj�c w g�r� czerwone j�zyki, a blade odblaski, trzepocz�ce si� po pod�odze, wydobywa�y z p�mroku, zda si�, nie martw� posadzk�, lecz lata i dziesi�ciolecia, zamkni�te tutaj niczym konserwa w puszce. Wok� szala�y huragany i wojny, la�a si� woda i krew, a zamek gromadzi� w swoich podziemiach i basztach �lady zamierzch�ych czas�w.
Holger oddali� si� od grupy turyst�w, z kt�r� przyjecha� ze Szwecji, i na kilka minut pozosta� sam na sam z zastyg�� przesz�o�ci�. Trudno by�o wyobrazi� sobie ludzi, dla kt�rych domem by�y te �ciany, korytarze i schody utkane z kamiennych �y�, ci�kie i statyczne niczym z kadru niemego filmu albo ze starego anonimowego sztychu.
W po�udniowej baszcie obejrza� bro� pochodz�c� z Brytanii i Skandynawii. Miecz wiking�w podobny do ci�kiej, �elaznej pa�ki przywi�d� na pami�� ca�� epok�, w kt�rej ro�li, jasnow�osi wojownicy o wypuk�ych oczach przemierzali na �odziach niczym na morskich rumakach p� �wiata, od Morza Kaspijskiego po Ameryk�, zostawiwszy tu, w Szkocji, nie tylko pami�� o sobie, ale i cz�stk� siebie.
W ostatniej izdebce na g�rze z jednym jedynym oknem pokrywa kurzu i charakterystyczna, ledwie wyczuwalna wo� starego kamienia by�y wyra�niejsze. Izdebka sta�a pusta, wi�c Holger spojrza� pytaj�co na przewodnika po zamku, kt�ry wszed� za nim.
- Szal wr�ki. Miejscowa relikwia - odpar� tamten na milcz�ce pytanie. Teraz dopiero Holger zauwa�y� w k�cie na ma�ym stoliczku zw�j ciemnozielonego koloru.
- Mog� opowiedzie�, je�li ma pan �yczenie, histori� zwi�zan� z tym szalem:
Wiele wiek�w temu naczelnik pot�nego klanu, w�adaj�cy tym zamkiem, Malcolm, poj�� za �on� wr�k�, kt�r� napotka� na brzegu strumienia Cantelbury. Owego dnia by�o s�onecznie, �piewa�y ptaki, gwiazdki zawilc�w i bia�e dzwoneczki wyci�ga�y si� w g�r�, a liliowy dywan wrzosu na g�rskich stokach wydawa� si� przed�u�eniem nieba.
W przezroczystym powietrzu zabrzmia�o leciutkie dzwonienie i Malcolm zobaczy� amazonk� na siwym koniu. W�sk� dr�k� z wolna zbli�a�a si� ku niemu. Dziwnie po�yskiwa� zielony jedwab jej sukni pod aksamitnym p�aszczem, a w�osy l�ni�y wszystkimi odcieniami p�omienia. To spotkanie zadecydowa�o o losie obojga.
Szcz�liwa �yli sobie w zamku, a� razu pewnego �ona wyzna�a Malcolmo-wi, �e t�skni do swoich. W dniu urodzin syna Malcolm sam odprowadzi� j� na brzeg strumienia, tam gdzie wielkie, pop�kane od up�ywu czasu g�azy wyznacza�y drog� do Krainy Wr�ek.
Wieczorem na zamku wyprawiono uczt� - �wi�towano narodziny syna, przysz�ego naczelnika klanu. Malcolm stara� si� przem�c smutek i bra� udzia� w og�lnej zabawie. A w baszcie spa� nowo narodzony syn. M�odziutka piastunka czuwaj�ca u ko�yski ws�uchiwa�a si� w d�wi�ki kobz dolatuj�ce z sali. W pewnej chwili tak gor�co zapragn�a znale�� si� tam cho� przez chwil� i spr�bowa� przysmak�w, �e nie opar�a si� pokusie. Szybko pobieg�a kr�tymi korytarzami, zalanymi �wiat�em ksi�yca, i niepostrze�enie wesz�a do wielkiej sali.
Malcolm dojrza� j� i poleci� przynie�� dziecko, aby pokaza� je go�ciom. Dziewczyna po�pieszy�a do baszty. I oto wyda�o jej si�, �e spok�j czym� zosta� zak��cony. Rzeczywi�cie, pod jej nieobecno�� rozegra�y si� pewne wydarzenia:
Krzyk wielkiej sowy obudzi� ch�opczyka, zap�aka�, a� matce-wr�ce �cisn�o si� serce (nie ma w tym nic osobliwego, wr�ki s� w stanie us�ysze� nawet cicho wypowiedziane s�owo z bliska i� daleka, niezale�nie od tego, gdzie s�). Wr�ka po�pieszy�a do syna, przykryta go zielonym szalem, a kiedy zasn��, znikn�a.
W chwil� p�niej piastunka zobaczy�a ten delikatny niczym wiosenna trawa szal, haftowany w niezwyk�y wz�r - przypomina� c�tki na skrzyd�ach elf�w. Szal by� tak przedziwnie utkany, �e nie musia�a d�ugo zgadywa�, sk�d si� tu wzi��. Ale dziewczyna nie darzy�a wr�ek wielkim zaufaniem. W ko�cu powszechnie wiadomo, �e potrafi� one podmieni� dziecko. Tym razem jednak wszystko sko�czy�o si� szcz�liwie: mo�e wr�ka naprawd� kocha�a Malcolma albo wsp�czu�a mu odrobin�...
- Od tamtej pory w zamku Danvegan przechowywany jest dar wr�ki - zako�czy� przewodnik swoj� opowie��.
Holger podszed� do stolika i dotkn�� szala. Wyhaftowany by� w c�tki tworz�ce tajemniczy rysunek.
- Ona si� tutaj zjawia - powiedzia� przewodnik.
- Co za ona? - nie zrozumia� Holger.
- Wr�ka. Pewnego razu d�ugo szuka�em w domu fajki i w ko�cu doszed�em do wniosku, �e musia�em zostawi� j� w baszcie, wi�c wr�ci�em. �wiat�o zapala si� na ni�szym pi�trze, ale zapomnia�em w��czy�, a potem nie chcia�o mi si� schodzi� na d�. �wieci� ksi�yc. Szkatu�a z szalem kry�a si� w cieniu. Przesun��em r�k� po stole, potem zawiesi�em szal na oknie i zacz��em szuka� w skrzyni, a kiedy unios�em g�ow�, zobaczy�em w oknie niewiast�.
- Czyta�em o wr�kach, ale nigdy w �yciu ich nie spotka�em - powiedzia�
Holger z ca�� powag�.
- S�dz�, �e s� takimi samymi lud�mi jak my, tylko o wiele wi�cej potrafi�. S�ysza�em, �e ca�kiem niedawno gdzie� na p�nocy mieszka�a prawdziwa wr�ka, zdaje si�, w Iverness. A z wr�k� z naszego zamku mo�e jeszcze uda si� kiedy� porozmawia�.
Holger mia� lat dwadzie�cia pi�� i sk�onny by� uwierzy�.
- Mo�e i mnie uda si� j� zobaczy�? - zagadn��.
- No c�... prawd� powiedziawszy, tej opowie�ci nikt nie przyjmuje na serio. Kogo zreszt� mo�e zadziwi� co� takiego w naszych czasach? Ale niewykluczone, �e je�li kt�rej� z najbli�szych ksi�ycowych nocy zapragnie pan sprawdzi�, czy nie zapomnia�em zamkn�� drzwi baszty, prze�yje pan co� nieoczekiwanego.
Holger wsun�� r�k� do kieszeni, ale Anglik powstrzyma� go. - Nie trzeba, sir. Pan mi uwierzy� - i to wystarczy.
Margaret, Maggy, Mag
Z helikoptera Wy�yna Szkocka przypomina wzburzone morze - grzbiety i szczyty g�rskie wygl�daj� jak zastyg�a fala przybojowa. A wg��bienia mi�dzy falami to nieprzeliczone w�skie doliny, Glen z olbrzymimi g�azami, pozostawionymi przez lodowiec, ze zboczami poros�ymi wrzosem i b��kitnymi taflami jezior. Nawet zwyk�e brzozy w�r�d tego przepychu wygl�daj� inaczej, dok�adnie jak na p��tnach starych mistrz�w.
Holger przylecia� tu w jednym tylko celu - zobaczy� to wszystko, i kiedy helikopter zni�y� si� i osiad� na ziemi, m�g�, przys�oniwszy oczy, wyobrazi� sobie Szkocj� tak�, jak� by�a owego s�onecznego dnia.
Dwugodzinna podr� powietrzna zako�czy�a si� w miasteczku podobnym do dziesi�tk�w innych. W�r�d dom�w z wypiel�gnowanymi rabatkami pod oknami Holger w ci�gu dw�ch minut wypatrzy� powszechnie znany szyld. Do baru wszed� za dziewczyn�, kt�ra pozostawi�a samoch�d po drugiej stronie ulicy, i dosiad� si� do jej stolika.
Wszystko mu si� w dziewczynie podoba�o: i kr�tkie kasztanowe w�osy, i oczy, i u�miech, ledwie dostrzegalny, ostro�ny. Mo�liwe, �e dzisiaj jest po prostu taki dzie�, pomy�la�, i wtem przy�apa� si� na tym, �e przygl�da si� ko�nierzykowi jej sukni - nawet ten okr�g�y ko�nierzyczek by� zadziwiaj�co �adny i sztywny.
Spotkanie z ni� wyp�yn�o jako oczywisto��, przes�dzona ju� dawno, i gdyby nie dosz�o do skutku dzisiaj, jutro, pojutrze, Holger by� mo�e bezwiednie marzy�by z nadziej� o takim w�a�nie s�onecznym dniu, w kt�rym chce si� razem patrze� na promyk padaj�cy przez okno w siny przestw�r powietrza.
Podoba� jej si� spos�b, w jaki m�wi� po angielsku - przekr�caj�c s�owa, po�ykaj�c g�oski, kalecz�c zdania. Holger powiedzia�, co� po szwedzku, a ona w niepoj�ty spos�b uchwyci�a sens. To ich oboje rozweseli�o.
Ale czy d�ugo mo�na �mia� si� bez obawy, �e miejsce weso�o�ci zajmie smutek?
Kiedy� kocha�em, roi�em sny, U�miech budzi�y s�o�ca promienie, Lecz jesie� ch�odne przynios�a mg�y, Gdy przysz�a wczesna, niepostrze�enie.
- Dan Andersson - Holger uczyni� przesadnie tragiczny gest. - Czyta�em kiedy�...
- Dawno? - z o�ywieniem zapyta�a dziewczyna.
- O, dawno. Jeszcze w szkole.
- Jeszcze w szkole... - powt�rzy�a z przek�sem - my�la�am, �e jest pan m�odszy. Do twarzy panu z wierszami.
- My si� jeszcze nie znamy...
- Margaret.
- Holger.
Dom jej sta� niedaleko od miasta przy drodze biegn�cej na zach�d. Kiedy wysiedli z auta, pomy�la�, �e wiecz�r b�dzie z ksi�ycem, i przyszed� mu na my�l zamek Danvegan.
Furtka si� zamkn�a, ha�as dolatuj�cy od szosy ucich�, przyt�umiony szmerem twardej, wysokiej trawy rosn�cej po brzegach dr�ki, wysypanej okr�g�ymi ziarenkami �u�lu. Czyste i jasne by�o tu powietrze, pachn�ce lasem po deszczu, i niebo nad g�ow� wydawa�o si� inne - przejrzystsze, g��bsze.
Podeszli do domu. Jedna ze �cian by�a zas�oni�ta do po�owy pomara�czowymi, zielonymi i niebieskawymi li��mi wyrastaj�cymi zgodnie z tych samych p�d�w.
Przed niskim gankiem sta�a wielka gliniana misa z delikatnym, zielonym szlaczkiem na obrze�u, z g�ry sp�ywa�a do niej stru�ka wody, sp�ywa�a i wycieka�a na ziemi� w miejscu, w kt�rym odprysn�� wzorzysty brze�ek.
Szczerba wygl�da�a na zupe�nie �wie��, a� Holger mimo woli poszuka� wzrokiem od�amka. Wst�puj�c na ganek zd��y� zajrze� do �rodka misy, ale nie zobaczy� dna. Nie wiadomo sk�d pojawi�a si� pewno��, �e na dnie od�amka te� nie ma.
Niewyt�umaczalnie lekko pod dotkni�ciem jej palc�w drzwi otworzy�y si� na o�cie�. Pok�j wydawa� si� przed�u�eniem ogrodu. Na r�owawej, kamiennej �cianie k�ad�y si� pastelowymi barwami dok�adnie te same li�cie w trzech kolorach. W rogu sta�a taka sama misa jak w ogrodzie i dok�adnie tak samo brakowa�o kawa�eczka polewy na kraw�dzi, po kt�rej bieg� ornament.
Holger podszed� do misy i wyci�gn�� r�k�, chc�c u�owi� biegn�c� w d� stru�k�, kt�ra nie zostawia�a �lad�w.
- To lustro - u�miechn�a si� dziewczyna.
A on zrozumia� wtedy, �e to istotnie lustro, tak wiernie odbijaj�ce realn� wod�, �e mia�o si� pe�ne z�udzenie g��bi. Nawet jakby osiad�y na d�oni niewidoczne kropelki, te� oczywi�cie z�udne.
- To pani pomys�? - zapyta�.
- C� w tym nadzwyczajnego? W domu powinno by� dobre lustro i od ra-zu wida�, gdzie jest dla niego najw�a�ciwsze miejsce. Prawdziwe lustro powinno pozosta� niewidoczne, niezauwa�one.
W pokoju znajdowa�a si� te� biblioteka, st�, telewizor i lekkie foteliki, ale te prozaiczne sprz�ty harmonizowa�y jednak z ledwo uchwytn� atmosfer� inno�ci, niezwyk�o�ci.
�wiat�o elektryczne nie zapali�o si�, nie wybuch�o matowymi plamami - po prostu poja�nia�o powietrze wok� i spraw� niedocieczon� pozosta�o, sk�d wzi�a si� ta jasno��. Fotel przesun�� si�, pos�uszny palcom, a pok�j zdawa� si� zmienia� kszta�ty, zupe�nie jakby kto� wypowiedzia� bezg�o�ne zakl�cia. Obraz telewizyjny nie mie�ci� si� w ciasnym prostok�cie ekranu - linie zbiega�y si� ju� poza nim, obejmuj�c jakby wi�ksz� przestrze�.
Ksi��ki... ich kartki pachnia�y jab�kami jak okna wychodz�ce na sad. I opowiada�y o szmaragdowych ��kach, gdzie szemra�y fale traw, o per�owych polach dojrza�ego owsa, o grzybach le�nych, deszczach, kt�re przynosz� w darze letnie burze, o zjawiskach tajemnych i niepowtarzalnie pi�knych. I ka�da stronica by�a zwierciad�em dnia, kt�ry zapad� si� w przesz�o��, jednego dnia, kt�ry jak gdyby zawieruszy� si� w niepami�ci, rozp�yn�� si� w niej i znowu wyp�yn�� z niebytu - ga��zk� wiosennej brzozy albo g�rskiej sosny, kt�ra wnikn�a pod cienk� ok�adk� wraz z zapachem jab�ek.
- Lubi pan... o tym? - g�os jej rozbrzmia� tu� obok, ale Holger odczyta� pytanie raczej z ruchu warg.
- Tak. Pani ma pi�kne ksi��ki. Gdzie je pani zdoby�a?
- Te ksi��ki s� o rzeczach pi�knych. Ale mam r�wnie� inne. Prosz� spojrze� - uj�a d�ugimi palcami tom w jaskrawozielonej ok�adce. Ksi��ka otworzy�a si�. Przed oczyma pojawi�y si� trafne, ��ci� przepojone s�owa: Czy turystyka jest zjawiskiem ekologicznym tego samego rz�du, co trz�sienie ziemi, po�ar lub pow�d�? Nie, jest to zjawisko o charakterze regularnym, chronicznym, a nie sporadycznym, jak kl�ski �ywio�owe, i przypomina bardziej chorob�. Na prze��czach w Alpach parkingi poch�aniaj� laki, na szlakach turystycznych w Anglii i RFN w zesz�ym roku przejechano dziesi�tki tysi�cy zaj�cy i saren.
- To nie o nas - powiedzia� Holger. - Ja nie mam samochodu. Pani ma, ale pani nie jest turystk�. A poza tym te zaj�ce i sarny okupi�y sob� �ycie wielu ludzi, kt�rych przejecha�yby te w�a�nie samochody, gdyby znalaz�y si� na innych drogach, takich, na kt�rych nie ma saren, ale za to s� ludzie.
- Prawdziwym zbrodniarzem jest oboj�tno��. Dosi�ga wsz�dzie i wszystkich nie przebieraj�c. Znalaz�am kiedy� na drodze zaj�ca ze zmia�d�onymi �apami. Dopiero po miesi�cu by� w stanie kica�.
- Mieszka teraz tutaj?
- Nie. Poszed� do siebie w lasy. Czasem zagl�da z wizyt� po starej znajomo�ci. Podoba si� panu u nas?
- Tak. Dzisiaj widzia�em Szkocj�.
- Z helikoptera? - zapyta�a z leciutk� ironi� i doda�a sucho: - Dzisiaj jest ciep�o i s�onecznie, ale nawet przy takiej pogodzie wielu rzeczy mo�na nie dostrzec.
Holger napotka� jej surowe spojrzenie.
- Powinien pan zobaczy� galijskie spotkania - doradzi�a mu. - Szkocja to ziemia Gall�w, Celt�w. Gallowie... przecie� to s�owo wkr�tce ostanie si� jedynie w ksi��kach, w bajkach. I wrzosowiska zgin�. �y� b�dzie jedynie ziemia i kamienie. Co tu by�o niegdy� przed laty, kiedy nie istnia�a Princess Street i George Square, zamek w Edynburgu, i jeszcze przedtem? - jak gdyby zapytywa�a o co� niejasnego albo duma�a na g�os, nie spodziewaj�c si� odpowiedzi.
Holger przypomnia� sobie niebieskawoszary romb jeziora Loch Lomond, �agodn� falisto�� ziemi z rzadkimi zagajnikami, kolejk� przed nocnym klubem w Glasgow, rozta�czon�, rozkrzyczan�, miotaj�c� si�, d�ugow�osych ch�opak�w i sympatyczne dziewczyny z butelkami whisky w torebkach. I jeszcze chmurne niebo nad Clyde, paj�cze �apy d�wig�w, zgie�k milionowego miasta i przygarbione plecy ludzi po pracy. To by�a Szkocja, kt�r� zna� tak, jak mo�na pozna� z migawkowego zdj�cia, nie lepiej.
- Galijskie spotkania... S� to bodaj�e festiwale, na kt�rych �piewa si� starodawne pie�ni i rozgrywa mecze galijskiego futbolu. Machina czasu. Jedyny spos�b, aby ujrze� fragment przesz�o�ci.
- Nie jedyny. Ale zostawmy Szkocj�. Prosz� powiedzie�, czym si� pan zajmuje u siebie w kraju?
- Jestem elektrykiem, in�ynierem elektrykiem. - Troch� mu by�o przykro, �e odpowied� na jej pytanie brzmia�a tak prozaicznie.
- Ciekawe to jest? - zapyta�a powa�nie.
- Nie bardzo - przyzna� Holger - ale gdybym mia� drugi raz wybiera�, trudno by�oby mi wymy�li� co� lepszego.
- Ja s�dz�, �e cz�owiek na dwa sposoby odkrywa prawd� - powiedzia�a nieoczekiwanie - najpierw poprzez sztuk�, a potem poprzez nauk�, technik�. Mo�na wiele umie�, nie znaj�c istoty. Umie� to ciekawsze ni� wiedzie�.
Nie wiadomo czemu westchn�a.
- Ma pani s�uszno�� - przytakn�� Holger. - Z�ote szkatu�ki z Muzeum Irlandzkiego licz� dwa tysi�ce lat, a �lady spawania odnaleziono na nich dopiero ostatnio. Irlandzcy Celtowie opanowali metod� spawania metali na zimno, potrafili j� stosowa�, ale wyja�nienie tego procesu znale�li dopiero in�ynierowie dwudziestego wieku.
Nie odpowiedzia�a i Holger speszy� si�. Bursztynowe �wiat�o mi�kko otulaj�ce przestrze� komnaty odbija�o si� w jej oczach, gotowych do u�miechu pob�a�ania, u�miechu szcz�cia, u�miechu mi�o�ci. I rozszyfrowanie tego nie by�o wcale trudne, tymczasem oni dalej rozmawiali o ksi��kach, o Cliffie Richardsie, o kinie - d�ugo, tak d�ugo, �e niebo zd��y�o zmieni� dziesi�� odcieni szaro�ci, a na wschodzie i na zachodzie wychyn�y gwiazdy.
Przep�ywa�a kr�tka noc. Spostrzeg� si� naraz, �e nie zna nazwy miasteczka. Helikopter trafi� si� przypadkowo, a jemu by�o wszystko jedno, dok�d leci.
- Inverness - wyja�ni�a. - Przylecia�e� do Inverness.
- Inverness - powt�rzy�, jakby sobie co� przypominaj�c. P�niej ju� po cichu powt�rzy� jej imi�: Margaret, Maggy, Mag.
Nie ma nic prawdziwszego ni� legendy
Przyczyna, kt�ra sk�oni�a Holgera, aby wr�ci� do zamku Danvegan, by�a zupe�nie zwyczajna, ot� ci�gn�o go i �agodnie �wiec�ce wysokie niebo, kt�remu towarzyszy� niezmiennie cudowny aromat zi�, i letnie gwiazdy, ogromne niczym pod szk�em powi�kszaj�cym, i kosmaty, otulony strz�piastymi ob�oczkami ksi�yc, kt�ry to przebija� si� na gwiezdne przestworza, to blakn��.
Najlepsze dni nale�� zawsze do przesz�o�ci, ale maj�c dwadzie�cia pi�� lat nie dostrzega si� tego. Szczeg�lnie kiedy przyszed� czas urlopu, a ciep�y wiatr po siedmiodniowych staraniach przegna� znad Wy�yny Szkockiej deszcze, na morzu roz�wietli� bia�� pian� i po��czy� g�ry i wod� z niebem prostymi jak most promieniami.
Kiedy gas�y niebieskawe k�osy traw i na ramiona nasuwa�a si� noc, drogi stawa�y si� d�u�sze, bardziej zadumane. Mo�na by�o b��ka� si�, dop�ki nie nadejdzie czas pierwszej gwiazdy i nie zakwili niewidoczny poranny ptak. Jedna z nocnych dr�g przywiod�a Holgera pod zamek.
Naturalnie historia o wr�ce, kt�r� opowiedzia� przewodnik, wydawa�a si� zupe�nie nieprawdopodobna. Ale by�a w�wczas w jego twarzy i g�osie jaka� spokojna niewzruszono��, znu�enie lepiej ni� s�owa m�wi�ce o rozmy�laniach, o niedowierzaniu i r�wnocze�nie o niemo�liwo�ci wykre�lenia, puszczenia w niepami�� widoku jak ze snu lub z bajki.
Stary zamek przyci�ga� cienie niczym gigantyczny magnes. Holger kierowa� si� ku po�udniowej baszcie. Zla�y si�, rozp�yn�y punkty orientacyjne - fosa, znajome za�omy mur�w. Zza koron stuletnich drzew wyziera� ksi�yc niczym cienka w�t�a �wieczka. Holger zgubi� wygodn� drog�, a brn�� na prze�aj by�o teraz coraz trudniej. Wzd�u� muru chwytnymi szeregami wyrasta�y krzaki dzikiej r�y niczym je�e z przyszpilonymi do ob�ych grzbiet�w li��mi.
Trzeba by wzlecie�, unosz�c si� nad ziemi�, i po dotarciu do muru przefrun�� g�r�, a najlepiej od razu wpa�� w okno jak �ma albo jak wr�ka.
Gdy Holger wreszcie otworzy� drzwi, pomy�la� sobie, �e �atwiej by�oby dokona� w�amania ni� dotrze� do po�udniowej baszty zwyk�ym sposobem. Stra�nik nie zwodzi�: drzwi rzeczywi�cie mo�na by�o otworzy�. Na wszelki wypadek Holger przymkn�� je za sob� i odetchn��.
W tym momencie przemkn�a jaka� nieuchwytna my�l z miejsca absorbuj�c jego uwag�, poczu� napi�cie mi�ni, us�ysza� w�asne ostro�ne kroki, z�owi� rytm serca.
Schody prowadzi�y stromo w g�r�. Wydawa�o si�, �e odg�osy cich�y niczym w labiryncie rozsypuj�c si� w kaskadzie stopni. Na progu komnaty zwleka� chwil�, jak gdyby usi�owa� wedrze� si� w tajemnic�, samemu pozostaj�c niewidocznym. Potem wszed�: pok�j by� pusty. Tutaj na wysoko�ci po�udniowej baszty ksi�yc p�yn�� ponad koronami, niczym ogromna zimna ryba, i �ciany komnaty ja�nia�y jak w dzie�. Od okna ku niebu prz�d�a si� pozbawiona ci�aru �cie�ka.
Holger czeka�. Ale nic si� nie zmienia�o i czas oderwany od zdarze� p�yn�� to szybko, to zn�w powoli. Holger podszed� do stolika i z namaszczeniem dotkn�� lekkiego zawini�tka. Panuje pogl�d, �e wr�ki s� bardzo ma�ego wzrostu, tymczasem szal nadawa�by si� dla normalnego cz�owieka. W ka�dym razie kiedy Holger go rozwin�� i uni�s� za rogi, tkanina z mi�kkim szelestem opad�a do ziemi.
Wtem pochwyci� ledwie dostrzegalny ruch. W chwil� p�niej za szalem zobaczy� kobiet�. R�ce same zastyg�y w powietrzu. Z wolna unosz�c g�ow� czu�, jak od skroni do r�k biegnie wartka, ciep�a fala. Zwyczajne niczym kwiaty i trawa linie jej twarzy, szyi, r�k czyni�y j� podobn� zapewne do wszystkich pi�knych kobiet. Lecz w nast�pnej chwili ujawni�a si� ledwo uchwytna odmienno��, by� mo�e w szeroko rozstawionych oczach albo kr�tko ostrzy�onych w�osach, kt�re l�ni�y jakim� w�asnym �wiat�em, a mimo to ocienia�y twarz, ujawni�o si� to, co p�niej kaza�o Holgerowi wci�� na nowo powraca� my�l� do tego spotkania.
Lekki smutek by� w jej spojrzeniu, g��bokie zrozumienie wszystkiego i cie� minionego szcz�cia, cie� rado�ci i trosk. By� mo�e ka�dy dzie� �ycia zatli� si� w jej oczach w�asn�, niepodobn� do innych iskr�.
By�a jeszcze nieomal dziewczynk� i stara�a si� ukry� lekki smutek czy te� rozczarowanie - to Holger zrozumia� o wiele p�niej, kiedy wci�� i wci�� usi�owa� przywo�a� na pami�� ulotny czar.
Min�o chyba tylko kilka sekund. Holger trzyma� szal za rogi, zastyg�y, nie bacz�c na niewygodn� pozycj�. Gdy opuszcza� p�prze�roczyst� tkanin�, spostrzeg�, jak wr�ka nachyli�a si� pr�dko, z lekkim machni�ciem r�ki, klasn�a d�ugimi palcami i znik�a, roztopi�a si� w ksi�ycowej po�wiacie.
Holger podszed� do stolika, i gdy chowa� lej�cy si� jedwab, nagle drgn�� i obr�ci� si�, ale w komnacie by�o pusto. Tylko w lustrze na �cianie zatrzepota� ksi�yc jak zimna ryba.
Zegar odlicza� czwart� godzin� nocy. Oznacza�o to, �e na zamku sp�dzi� bez ma�a trzy godziny. Na pewno bohaterowie szkockich bajek - go�cie wr�ek - tak samo nie zauwa�ali up�ywu czasu.
Do holelu wr�ci� przed �witem i obudzi� si� tak p�no, �e m�g� i�� prosto na obiad. Miniona noc nap�ywa�a niczym niejasny sen. Kiedy ubiera� si� leniwie, wyra�nie przypomnia�o mu si� niewielkie k�eczko na rogu szala - szczeg� odcinaj�cy si� od ca�o�ci wymy�lnego rysunku elf�w. Odnale�� jaki� przewodni rytm w dziwacznym wzorze, skomponowanym z c�tek i cienkich kreseczek, nie by�o rzecz� �atw�. A k�eczko przypomina�o tarcz� strzeleck� - koncentryczne paski zajmowa�y ca�� powierzchni�: ciemne, potem jasne pole, i znowu prawie czarny kr��ek. Skrajne kr�gi by�y ca�kiem w�skie, tak �e nie uda�o mu si� ich zliczy�.
Holger by� prawie pewien, �e gdzie� ju� widzia� takie k�eczka, i teraz podczas mycia dr�czy�o go pytanie, gdzie i kiedy na nie si� natkn��. W ko�cu dozna� uczucia, jakie nachodzi cz�owieka, kt�remu odpowied� ju� t�ucze si� po g�owie, niczym znajome nazwisko wynurzaj�ce si� z niepami�ci, kiedy kto� podpowie pierwsz� liter�. Przesta� przesuwa� r�k� po szyi, tylko po prostu tak podstawi� g�ow�, �eby lecia� na ni� silny, ch�odny strumie�, a kiedy wszystko wok� jakby wype�ni�a lekka �wie�a mg�a i sk�ra zacz�a przyjemnie szczypa�, zakr�ci� kran. Potem wolno wyci�gn�� r�k� po r�cznik. W tej chwili zjawi�a si� odpowied�.
Niedawno przegl�da� ksi��k� z holografii. Pr��kowany kr��ek by� soczewk� Fresnela - hologramem jednej jedynej kropki. Wystarczy o�wietli� tak� siatk�, by pojawi� si� punkt, male�ka cegie�ka obrazu przestrzennego. A wi�c taki jest szal wr�ek, duma� Holger, i naraz wyra�nie stan�a mu przed oczami kobieta z zamku w kr�tkim p�aszczu. Tak, by�a ona jak najbardziej �ywa, tylko na pod�odze nie zauwa�y� jej cienia.
Holger narysowa� przypuszczalny schemat biegu promieni. Stare lustro na �cianie odbija�o padaj�ce przez okno �wiat�o ksi�yca na hologram - portret. C�tki elf�w - te kunsztownie wyhaftowane linie, kreski, kropki - by�y w�a�nie falow� kopi� orygina�u. Przy o�wietleniu powstawa� obraz przestrzenny. Wr�ki umia�y haftowa� hologramy, jak obrusy czy suknie.
Zawsze uwa�a�, �e legendy nie mog� by� tworem czystej fantazji. Rudow�osi Celtowie to plemi� o najwi�kszej wyobra�ni na ca�ej planecie - tym razem opowiedzieli o rzeczywistych swoich s�siadach, wr�kach i elfach, kt�re przypomina�y w jakim� sensie ich samych.
Pewnie nikt nie znajdzie odpowiedzi na pytanie, czy elfy by�y spokrewnione z Celtami. I kim one w og�le by�y?
Legendy obdarzaj� ich dziwnym i niespokojnym charakterem, zdolno�ci� widzenia i s�yszenia na takie odleg�o�ci, �e zdolno�� ta wydaje si� zupe�nie nieprze�cigniona. Wyczuwa si�, �e ci, kt�rzy o nich opowiadali, nie potrafili ich w pe�ni zrozumie�. Jak zwykle w takich razach, przeoczenia i uzupe�nienia tak zaciemni�y ca�� histori�, �e gdy ustne opowie�ci spisano, powsta�o jak gdyby krzywe zwierciad�o, w kt�rym trudno rozpozna� prawdziw� twarz.
Holger spr�bowa� wyobrazi� sobie, jak to mog�o by�: w�ski� palce, srebrzyste nici, migoc�ce jak struny nad zwiewnym jedwabiem i niemal nies�yszalna melodia - i wyda�o mu si�: tak, tak w�a�nie by�o. Odgad� r�wnie� znaczenie k�eczka, kt�rego obraz falowy znajdowa� si� w rogu hologramu. By�a to rzeczywi�cie po prostu kropka. Kropka za podpisem mistrza, kt�ry by� autorem portretu.
Przysz�o mu do g�owy, �eby poszuka� jakiej� ksi��ki o wr�kach. Niech to b�d� stare legendy. W�r�d nich na pewno znajdzie si� i ta, kt�r� s�ysza� na zamku. Kto wie, mo�e przewodnik co� opu�ci� albo przeciwnie, co� doda�. W ka�dym przypadku legenda warta jest tego, �eby si� z ni� zaznajomi�.
W malutkim sklepiku kupuj�cych by�o tylko dw�ch - Holger i siwy staruszek w binoklach na zaostrzonym nosie - w�r�d innych rzadkich druk�w znalaz�o si� r�wnie� wystrz�pione, licz�ce sobie dwadzie�cia lat wydanie bajek o wr�kach.
- To jedyna ksi��ka z tej serii - zauwa�y�a wysoka puco�owata sprzedawczyni w bardzo kr�tkiej sukience, przypominaj�cej z�o�one skrzyd�a anio�a. - Ale wiele os�b woli bardziej wsp�czesne: �Noc lalek� i �Powr�t Frankenstei-na� na motywach starego filmu, z kolorowymi ilustracjami. Wi�c kt�r�?
Nie doczekawszy si� odpowiedzi odwr�ci�a si� na pi�cie i znacz�co wzruszy�a ramionami.
Holger przerzuca� ksi��k�, ale okaza�o si�, �e nie tak �atwo by�o znale�� to, czego szuka�. Tytu�y niewiele mu m�wi�y.
- Legendy? - wtr�ci� si� staruszek w binoklach. - Lubi pan legendy?
- Szukam takiej jednej historii... O szalu wr�ek.
- Doskonale! - Kartki w jego r�kach turkota�y z b�yskawiczn� szybko�ci�. - Prosz�. - Tu podsun�� Holgerowi otworzon� ksi��k�: - �Chor�giew wr�ek w Danveganie�. W�a�nie to, czego pan potrzebowa�.
Staruszek zgarn�� ze sto�u gazety, kt�re do tej pory studiowa� w skupieniu, i dorzuci� �yczliwie na po�egnanie: - Nie ma nic prawdziwszego ni� legendy, m�odzie�cze
Tre�� pierwszej cz�ci legendy zgadza�a si� z tym, co opowiada� przewodnik w zamku. W drugiej cz�ci m�wi�o si� o tym, jak wa�n� rol� odegra� szal wr�ek w �yciu klanu Mac Loud�w, do kt�rego nale�a� Malcolm.
Kiedy m�odziutka piastunka, pos�uszna rozkazowi Malcolma, wnios�a dziecko na sal�, w kt�rej ucztowano, rozleg� si� �piew wr�ek. Pie�� zawiera�a przepowiedni�: szal, kt�ry, jak si� okaza�o, by� sztandarem wr�ek, wybawi klan w lalach nieszcz��.�Jednak�e rozwija� go wolno wy��cznie w ci�kich chwilach, nigdy z b�ahego powodu. W przeciwnym razie na klan spadn� kl�ski: umrze nast�pca, klan straci skalisty �a�cuch g�rski, dziedzictwo pan�w zamku, i w ko�cu w rodzie naczelnika nie pozostanie nawet tylu m�czyzn wio�larzy, �eby przep�yn�� zalew Loch Danvegan.
Chor�giew wr�ek pieczo�owicie przechowywano w kutef szkatule. I ani sam Malcolm, ani jego syn, ani ich najbli�si nast�pcy nigdy nie odwo�ywali si� do jego pomocy.
Dopiero po wielu dziesi�cioleciach chor�giew rozwini�to po raz pierwszy. Zdarzy�o si� to, kiedy Mac Donaldowie wyst�pili przeciwko Mac Loudom. W samym g�szczu bitwy za�opota�a w g�rze zielona chor�giew i Mac Donaldom zdawa�o si�, �e przeciwnik otrzyma� posi�ki. Przerazili si� i rzucili do ucieczki.
P�niej chor�giew uratowa�a od pomoru byd�o Mac Loud�w. I wszyscy raz jeszcze uwierzyli w jej moc.
Lecz oto z g�r� sto lat temu niejaki Bucanen, kt�ry wst�pi� na s�u�b� do jednego z Mac Loud�w, postanowi� wyzwoli� ludzi z zabobonu. W�ama� si� do szkatu�y, wywl�k� chor�giew i pomacha� ni� w powietrzu na oczach zebranych. I spe�ni�y si� jedna po drugiej wszystkie przepowiednie wr�ek:
bezpo�redni nast�pca naczelnika rodu zgin�� podczas wybuchu na okr�cie wojennym �Charlotle�, ska�y Trzy Dziewice przesz�y we w�adanie Campbella z Isnea, a s�awa klanu wkr�tce przygas�a i w rodzinie naczelnika nie uda�o si� zebra� cho�by tylu wio�larzy, �eby przep�yn�� morski zalew.
Oto co przekaza�a legenda o zielonym jedwabiu z wizerunkiem wr�ki, by� mo�e samej kr�lowej wr�ek, kt�r� poj�� za �on� naczelnik klanu. Nie wszystko dawa�o si� wyt�umaczy�. Mo�liwe, �e nieco inaczej, klarowniej by�o to opisane w pierwotnym tek�cie, kt�ry nie dochowa� si� do naszych czas�w. By� mo�e ci, kt�rzy p�niej rozpo�cierali sztandar bez wa�nych powod�w, byli po prostu bezmy�lnymi, nierozumnymi lud�mi i bez w�tpienia zas�ugiwali na l�ejsz� kar�. Ja te� rozwin��em chor�giew, nieoczekiwanie pomy�la� Holgerr.
Interludium w hotelu
Po powrocie do hotelu Holger wst�pi� do restauracji na obiad. Tutaj spotka� Eryka Ernfasta, z kt�rym razem lecia� ze Sztokholmu. Na sali prawie nie by�o go�ci, jak zawsze o tej porze. Tury�ci, zatrzymuj�cy si� w hotelu, wpadali tutaj zwykle godzin�, dwie wcze�niej i zasiadali do sto��w w du�ych, ha�a�liwych grupach. P�niej sala pustosza�a. Ernfast zapraszaj�co pomacha� r�k�.
- Gdzie si� podzlewa�e�? Siadaj�e� i opowiadaj.
�atwo by�o zgadn��, �e czu� si� tutaj jak u siebie w domu. Nie doczekawszy si� odpowiedzi, Ernfast wychyli� p� szklanki jakiej� mikstury i zam�wi� nast�pn� kolejk�.
Miejsce by�o istotnie przytulne. Wielkie okna wychodzi�y na cich� ulic� z szarymi jak ziemia domami, kt�re okala�y przystrzy�one krzewy i klomby. Z paszczy marmurowego lwa przy wej�ciu do hotelu bu�czucznie wystawa� p�k ga��zek. W starej witrynie naprzeciw pyszni�a si� reklama: Palcie papierosy King.
Holger wda� si� w rozmow�. Czu� si� jak odkrywca nowych ziem. Zupe�nie nieoczekiwanie, �atwo i z niemi�� dla siebie samego otwarto�ci�, opowiedzia� Ernfastowi o wypadzie do Inverness, o Maggie (tak j� w�a�nie nazywa� w rozmowie - Maggie). P�niej tonem sztucznie �artobliwym zacz�� m�wi� o wr�kach, o starym zamku, �wiadom tego, �e inne podej�cie by�oby teraz nie na miejscu.
. - Nic nie rozumiem - oponowa� Ernfast - nie lubi� bajek. Zreszt� po co ci wr�ka, skoro pozna�e� tak� dziewczyn�?
- Istnieje tutaj jaki� zwi�zek... jaka� zagadka.
- Zagadka... to niedobrze. Zagadek nie powinno by�.
- Nie powinno - machinalnie powt�rzy� Holger obserwuj�c, jak Ernfast nape�nia szklanki.
Naraz jasno stan�a mu przed oczami Margaret nabieraj�ca dzbanem wod� z misy, ale nie z tamtej, kt�ra sta�a na ganku. Nie wychodzi�a z pokoju, tylko zbli�y�a si� do lustra, w kt�rym odbija�a si� misa, nachyli�a dzban - i dzban zanurzy� si� w wodzie. Rozesz�y si� kr�gi, z dzbana spad�y przezroczyste krople. Wtedy nie zwr�ci� na to uwagi, bo wszystko odby�o si� tak naturalnie, wr�cz niezauwa�alnie, jak gdyby lustrzane odbicie by�o istotnie realn� mis�.
Teraz jednak, pr�buj�c uwolni� si� od iluzji, Holger po raz enty przenosi� si� w ten wiecz�r i s�ysza� jej lekkie kroki, wyra�nie a� do zawrotu g�owy. Ale nie: dzban zn�w przechyla� si� w lustro, znowu podzwania�a w uszach i rozpryskiwa�a na krople sp�ywaj�ca z niego stru�ka, znowu Margaret odsuwa�a z policzka kasztanowe w�osy... Czarnoksi�stwo.
Dziwna, niedorzeczna w gruncie rzeczy my�l zaw�adn�a nim z ca�� si��. Zapewne by� to wp�yw nocy sp�dzonej w zamku. Bo czy� inaczej przysz�oby mu do g�owy, �e wr�ki mog� �y� obok, teraz, w�r�d ludzi? Mo�e zosta�o ich niewiele, ale na tej ziemi �y�y przecie� od zawsze.
Ju� tysi�c lat temu wiedzia�y i umia�y wi�cej ni� powinni umie� inni. Zdolno�� odgadywania, ca�kiem niezwyk�y dar postrzegania prawdy, dzi�ki kt�remu nie musia�y pe�za� ku niej na �lepo, wymacuj�c za�omy pustych paradoks�w, powinny stopniowo odgrodzi� je od reszty �wiata.
Dawno, dawno temu bez trudu mo�na by�o odej��, zagubi� si� na niesko�czonych przestrzeniach zieleni�cej si� ziemi, ale kilkaset lat p�niej znik�y gaje i bursztynowe pla�e, ci�kie mosty przepasa�y zm�tnia�o rzeki. S�o�ce dalej �wieci�o tak samo hojnie jak niegdy�, ale �ycie sta�o si� inne;
jedyne co trzeba by�o zrobi�, to pragn�� odgrodzi� si� od w�cibskiej ciekawo�ci, od drobnych, ale nie ko�cz�cych si� zakus�w na wszystko, co drogie sercu, to upodobni� si� dostatecznie do innych, nie wyr�nia� si� niczym. Ale na pewno trudno si� z tym oswoi�.
- Nie ma co si� sm�ci� - g�os Ernfasta przerwa� jego zadum�. - Co si� � tob� w�a�ciwie dzieje?
Holger milcza�. Niepoj�ty niepok�j, jaki� niewyt�umaczalny l�k doprowadzi� w ko�cu do postawienia pytania: Dlaczego ja tutaj siedz�? I dlaczego rozmawiam o rzeczach niemo�liwych, niepowtarzalnych, z tym pijanym durniem? Ale dlaczego mia�bym tego nie robi�? A dlatego, �e te chciwe, pr�niacze r�ce wyci�gn� si� ku tajemnicy, w stron� kruchego nieznanego, nie teraz mo�e, nie od razu, �eby zburzy�, zgnie��, rozbi� j� - cho�by z ciekawo�ci, z samej ch�ci uprzedzenia w tym innych.
- Napijmy si�! - zakomenderowa� Ernfast. - W ko�cu jeste�my przecie� w Szkocji.
- Nie. Wystarczy.
- Nie chcesz si� ze mn� napi�? Przez jak�� tam Szkotk� - cienkie wargi Ernfasta u�o�y�y si� w sarkastyczny p�u�miech - po prawdzie to obecnie do dobrego tonu nale�y ignorowanie zasad dobrego tonu.
- Dosy�! - Holger wsta�.
- A ja m�wi�, napijemy si�! - Ernfast rykn�� nagle na ca�� sal�, roz�o�ywszy na stole r�ce jak macki.
- Oszala�e� - cicho, ale dobitnie powiedzia� Holger. - Idziemy st�d.
- Nie, zosta�my. Dop�ki st�d nie wyjedziemy, zostaniemy tutaj, jasne? Ernfast z�apa� go za r�k� i zachwia� si� razem z krzes�em. Wyswobodziwszy �okie�, Holger szybko skierowa� si� ku wyj�ciu, zupe�nie tak jakby sobie uzmys�owi�, �e nale�y bezzw�ocznie, natychmiast dogoni� co�, co mu si� wymyka�o.
S�oneczna droga
Helikopter by� ju� gotowy do startu, ale on wymachiwa� r�kami i �api�c oddech wo�a� w biegu, �eby jego te� zabrali. Kto� poda� mu r�k�, pom�g� wsi���. Usiad� w fotelu i w milczeniu obserwowa�, jak l�ni� s�oneczne lustra okien w domach farmer�w i g�stnieje powietrze w dolinach. Ale daleka ziemia uciekaj�ca w dole wydawa�a mu si� tylko nierealn� plam� �wiat�a. Potem �wiadomo�� zarejestrowa�a nier�wny romb jeziora, w po�owie przes�oni�ty cieniem i wyd�u�ony w stron� Inverness. W tym samym kierunku przenosi�y si� milcz�ce szeregi ob�oczk�w dymu.
Helikopter zni�a� si� wolno, a� w pewnym momencie zawis� w powietrzu jak wielka czerwona wa�ka. Holger �apczywie przypad� do szyby, usi�uj�c wypatrze� drog� do jej domu. Tam gdzie spogl�da�, sta�a nad horyzontem wyd�u�ona chmurka, a po niej spuszcza�o si� na ziemi� s�o�ce. Ot� i ona, zachodnia droga, pomy�la�.
Jak tylko helikopter dotkn�� asfaltu lotniska, powr�ci�o poczucie realno�ci ziemi. Cienie zrobi�y si� wielkie i niezdarne. Schodzi� po schodkach, a �powietrze wychodz�ce mu naprzeciw nape�nia�o p�uca.
Holger ruszy� przed siebie szybko, nie ogl�daj�c si�, jak gdyby bywa� tu setki razy. Zas�oniwszy oczy mo�na by�o widzie� s�o�ce - punkt orientacyjny, lekko przypr�szone szarym popio�em chmur. W�ska chmura-lodowiec usun�a si� na bok, coraz rzadziej wylatywa�y z niej purpurowe promienie.
Daleko przed nim pojawi�o si� znajome domostwo, wi�c pod��y� ku niemu, przeczesuj�c palcami w�osy. Znowu zobaczy� Margaret - zaraz, za kilka minut... Ale c� on to takiego dzisiaj wyduma�? Z lekkim u�miechem przypomnia� sobie wykoncypowan� przez siebie samego histori�. Tak, to niezwyk�a dziewczyna. Ale nic poza tym.
Nie ma co, gdyby wr�ki istnia�y w naszych czasach, wyszywanie hologram�w by�oby dla nich staro�wieck� babcin� rozrywk�, pewnie wielu nowych rzeczy by si� nauczy�y. Setki lat... Nawet w kr�tszym odcinku czasu wszystko wok� zmienia si� nie do poznania.
Ale nape�nienie dzbana wod� przez samo dotkni�cie lustra nale�a�o t�umaczy� inaczej. Zwyk�ym kuglarstwem albo tym, �e nie wszystko zd��y� zauwa�y�, co w sumie prawie na jedno wychodzi�o. Kto wie, mo�e kiedy� fizycy istotnie odkryj� spos�b przelewania wody za pomoc� promieni �wietlnych. Powietrze, wod�, najpierw pojedyncze atomy, no, a p�niej - mo�na b�dzie po brzegi nape�nia� retorty albo szklanki, pos�uguj�c si� podczas pokazu lustrem ustawionym gdzie� na sali, wobec oboj�tnych na cuda nauki student�w? Ale to kiedy�, w przysz�o�ci, je�li w og�le.
W�a�ciwie logiczne by�oby za�o�enie, �e wr�ki nie znik�y ca�kowicie. Ale teraz przecie� chodzi o Margaret. Czy mo�na uwierzy�? Gdyby tak by�o, mog�a bez trudu pods�ucha�, co wygadywa� do Ernfasta. Na wspomnienie Ernfasta Holger uczu� wstyd. Pewnie, �e takie fantazje musz� budzi� zdziwienie, �e w og�le mog�y komu� przyj�� do g�owy. Ale opowiada� o Margaret... Nic nie dawa�o mu prawa do takiego post�powania granicz�cego ze zdrad�. Z l�kiem Holger roztrz�sa� szczeg�y rozmowy w hotelu. Przecie� ten Ernfast m�g� stawi� si� w Inverness z watah� takich samych jak on m�odzie�c�w ka�dego pi�knego dnia.
O takich to sprawach duma� Holger podchodz�c zalan� zachodz�cym s�o�cem drog� do znajomego domu. Trudno jednak przewidzie� wszystkie nast�pstwa swego post�powania, dlatego te� inna my�l, koj�ca, nawet radosna zad�wi�cza�a w jego duszy mocnym akordem. My�l ta by�a dalszym ci�giem czego� niewiarogodnego, niemo�liwego, by�a to my�l-marzenie, wywo�uj�ca to lekki u�miech, to przyp�yw ciep�a do skroni i r�k, mami�a, �eby zawierzy� pot�dze pragnienia, kiedy lekkie, ale wyra�ne dotkni�cie dzia�a jak niewidoczny huragan, a spojrzenie momentalnie przenika istot� duszy rzeczy. Czy� nie jest mo�liwe, �eby mog�a od�y� drobina tajemnicy, kt�ra niegdy� by�a udzia�em wielu?
Im by� bli�ej, tym bardziej stawa�o si� oczywiste, �e tam przed nim, w miejscu, z kt�rego nie spuszcza� oczu, zasz�y zmiany. Zgas� najni�szy s�oneczny promie�, tak jakby struna zaczepi�a o wierzcho�ek drzewa i p�k�a. I od razu sp�yn�� ch�odek z nieba, i pojawi�o si� trwo�ne uczucie, zwiastuj�ce nieszcz�cie. Cho� wypatrywa� oczy, spojrzenie nie mog�o odnale�� niczego znajomego, niczego, co by przypomina�o jej dom.
Zimn�, ��t� wst�g� wybiega�a droga naprzeciw zachodz�cego s�o�ca. Furtka by�a uchylona, �cie�ka prowadzi�a na zmursza�y ganek. Dwa, trzy zakurzone krzewy stercza�y spod zardzewia�ego �elaznego z�omu. Obok wala�y si� pogi�te kanistry i po�amane drewniane skrzynki. Spoza tych skrzynek wy�oni� si� wielki, wychudzony pies i leniwie ziewn�� ukazuj�c wilgotne k�y.
Holger obszed� dom dwukrotnie, usi�uj�c po�apa� si�, co tutaj zasz�o. Zmyli�em drog�... Albo ona rzeczywi�cie wszystko s�ysza�a? By�o cicho i nikt go nie zawo�a�.
Nie wiadomo sk�d wyskoczy� zaj�c. Wygl�da�o to tak, jakby spostrzeg� jakie� �miertelne niebezpiecze�stwo, ale nie mia� si�, �eby natychmiast uciec jak najdalej. Holger podszed� do niego ca�kiem blisko i wtedy zaj�c, wyra�nie kulej�c, wzi�� nogi za pas. Holger patrzy� w �lad za nim, dop�ki nie znik� z oczu. On mia� tu przykica� nieco wcze�niej... albo p�niej, pomy�la�.
Wieczorne �wiat�o podpali�o wieczorne krzaki i czarne, puste okna nier�wnymi j�zykami zachodz�cych ogni. Holger nachyli� si�: pod nogami le�a� jaki� przedmiot, kt�ry zwr�ci� jego uwag�. By�a to gliniana skorupka, Holger rozpozna� j�. Na pociemnia�ej polewie zachowa� si� jeszcze zielony ornament. Skorupka kruszy�a si� w r�kach, co wskazywa�o, �e zosta�a od�upana od misy bardzo dawno temu. Mo�e zreszt� tylko tak to wygl�da�o. Holger pozbiera� z ziemi okruchy i wolno poszed� z powrotem. Tylko raz, gdy wspi�� si� na pag�rek, obejrza� si�, jakby kierowa�a nim jaka� nadzieja. Ale wszystko trwa�o na swoim miejscu.
Dymitr Bilenkin
Dzie�,
w kt�rym zjawi�a si� �yrafa
Drzwiczki opad�y w d� i r�owe oczko pieca oporowego spojrza�o na laboratorium. Cz�steczki kurzu wpada�y do �rodka, osiada�y na roz�arzonych �ciankach i krzesa�y z nich iskry.
Walentyn chwyci� szczypcami porcelanowy tygielek, ostro�nie wsun�� go do piecyka i umie�ci� w podstawce. �nie�na biel k�aczk�w wype�niaj�cych naczy�ko wydawa�a si� czym� nienaturalnym po�r�d jaskrawego blasku rozgrzanego wn�trza komory.
- Ci�gle si� bawisz w kucharza?
Wala si� odwr�ci�. Sergiusz, zadbany i elegancki w swoich doskonale wyczyszczonych bucikach i nienagannie zawi�zanym krawacie, sta� za jego plecami i lekko ko�ysa� si� na palcach. Wala mimo woli rzuci� okiem na sw�j fartuch - poprzepalany, z oderwanym guzikiem, sterany w bojach laboratoryjny kitel m�odego chemika. I zapragn��, aby Sergiusz jak najpr�dzej si� wyni�s�. O ile to mo�liwe, zanim przyjdzie Swietka.
Mrukn�� co� pod nosem.
- Pot�na aparatura - tym samym ironicznym tonem powiedzia� Sergiusz g�adz�c bok piecyka. - Nowoczesna konstrukcja z metalu, szamotowych cegie� i pogrzebacza.
Wala po�piesznie szcz�kn�� drzwiczkami. R�owe oczko zgas�o.
- W�a�nie otrzymali�my nowy zwi�zek, je�li ci� to interesuje.
- Taaak?
Wala zbyt p�no si� zorientowa�, �e nie warto by�o o tym wspomina�. Sergiusz wyprowadza� go z r�wnowagi swoim stylem bycia, niedba�� pewno�ci� siebie, kt�ra w po��czeniu z czaruj�cym u�miechem tworzy�a ca�o�� tak nieodpart�, �e ka�da pr�ba przywo�ania z�o�liwca do porz�dku wygl�da�a �miesznie i nie na miejscu. Wala zdawa� sobie z tego spraw� i ma�odusznie pasowa� przed tym naporem ironii i samozachwytu od czasu, kiedy Sergiusz przy�apa� go na korytarzu i czule za�piewa� do ucha: Chemicy to zera, fizycy - pantery, a w odpowiedzi na w�ciek�� replik� Wali uni�s� tylko w zdumieniu brwi, jakby m�wi�c: biedaczysko nie zna si� na �artach! Wszyscy �wiadkowie tego zaj�cia rykn�li ze �miechu. Tak, to prawda, �e nigdy nie dowiedzie swojej racji ten, kto traci panowanie nad sob�.
- Geniusz! Boyle-Mariott!
Sergiusz chwyci� Wal� za r�k� i wylewnie j� u�cisn��. Potem poprawi� strza�k� krawata i zmru�onymi oczami rozejrza� si� po laboratorium. Co prawda, to prawda. Widok nie by� imponuj�cy. Pociemnia�e szk�o w�ownic, kiszki gumowych rurek, m�tna ciecz bulgoc�ca pod wyci�giem, a na sto�ach chaos i nie wytarte ka�u�e rozlanych odczynnik�w. No, Swiet�anko - obieca� w duchu Wala - dostanie ci si� za te brudy!
- To znaczy, stworzyli�cie now� substancj� - powiedzia� nie�mia�o Sergiusz. - Wy, chemicy, jeste�cie p�odni jak kr�liki. Ludzie m�wi�, �e je�li teraz dyplomant nie przedstawi komisji egzaminacyjnej jakiego� nowego zwi�zku, to nie traktuj� go jak cz�owieka. Prawda to czy g�upia gadanina?
- G�upia gadanina.
- Tak te� przypuszcza�em. A jakie� to wybitne warto�ci niesie wasze odkrycie? - To nie jest odkrycie.
- Nie udawaj skromnisia. Znam takie ciche wody. Siedzi sobie taki, sma�y co� cuchn�cego, a potem trzask, prask, sensacja w gazetach! M�ody, utalentowany uczony Walentyn Moroz otrzyma� nowy preparat, kt�rego male�ka drobinka wystarcza do wytrucia wszystkich pluskiew w promieniu stu kilometr�w!
Wala a� si� skr�ci�.
- M�g�by kto pomy�le�, �e ty sam dokona�e� jakiego� epokowego wynalazku.
Sergiusz przesta� si� u�miecha�. Eleganckim ruchem str�ci� ze sto�u strz�py mokrej bibu�y filtracyjnej, odsun�� palnik gazowy i usiad� za�o�ywszy nog� na nog�.
- Nie, m�j stary, niczego na razie nie dokona�em. Ni-cze-go!
- Mi�o s�ysze� samokrytyk�.
- Ech, Wala, Wala, ja to m�wi� powa�nie. Nie znudzi�o ci si� jeszcze takie �ycie? Grzebiesz si� w tym wszystkim niczym kret, pewnie i ty kiedy� chcia�e� by� or�em. To zupe�nie tak samo, jak ba�niowy g�upi Jasio, kt�ry le�a� sobie na piecu (mo�e by� elektryczny) i nagle ujrza� cudo cudowne, dziwo przedziwne...
- Co chcesz przez to powiedzie�?
- Nic szczeg�lnego. Po prostu d�awi mnie szara rzeczywisto��, wi�c chcia�em przed kim� dusz� otworzy�.
- No i jak, pomog�o?
- Czy przed tob� mo�na si� u�ali�? Ty jeste� pracowita pszcz�ka. Zagrzeba�e� si� w mokrej bibule i bzykasz. A gdy kto� zechce ci� spod tej bibu�y wyci�gn��, od razu u��dlisz. Wiesz, kto ty jeste�? Sztywniak! Typowy sztywniak!
- Daj ty mi �wi�ty spok�j!
- Prosz�, obrazi�e� si�! Charakterystyczny objaw wapniactwa. Ty ju� si� nie spodziewasz cudu cudownego, dziwa przedziwnego, prawda?
Wala nie od razu znalaz� odpowied�. Powiedzie� co� serio - wy�mieje. Odwzajemni� si� takimi samymi bredniami - b�dzie jeszcze gorzej: uda tak� powag� i rzeczowo��, �e cz�owiek sam sobie wyda si� kompletnym zerem.
- Wiesz co, Sergiusz? Najwidoczniej nie masz nic do roboty.
- �wi�ta prawda! W�a�nie urz�dzamy si� w nowym lokalu. Bezpo�rednio nad tob�. Szare kom�rki maj� przest�j i dlatego cisn� si� do nich rozmaite czarne my�li. Takie na przyk�ad: Tyrasz, ch�opie, w swoim chemicznym pipid�wku, �l�czysz nad prob�wkami, co� tam otrzymujesz, o czym biuletyn zamie�ci kilkuwierszow� wzmiank� i o czym wszyscy niebawem zapomn�. A gdzie� w innych laboratoriach siedz� inne ch�opaki i �l�cz� nad tym samym.� Tak jest? Tak! I wszyscy widz� to samo. A� wreszcie pr�dzej czy p�niej kt�ry� z was dokona Odkrycia. Takiego przez du�e O. Jeden! A pozostali b�d� p�aka� i j�cze�: Ach, my biedni, przecie� obserwowali�my to samo, jak to si� sta�o? Ogarniasz?
- Lepiej by� si� o siebie zatroszczy�.
- Nie wierzysz? Nie masz racji. Przyjdzie taka minuta, przyjdzie z pewno�ci�, kiedy objawi ci si� cudo cudowne, dziwo przedziwne. A ty, jako �e jeste� wapniak, albo przejdziesz obok niego nic nie widz�c, albo nie uwierzysz w�asnym oczom. Jak ten facet, kt�ry zobaczywszy w zoo �yraf� powiedzia�:
�Takie zwierz� nie mo�e istnie�!�
- A ciebie to nie dotyczy? No, oczywi�cie �e nie! Ty jeste� geniuszem. Wszyscy fizycy byli geniuszami jeszcze w kolebce.
- A wi�c zgadzasz si� ze mn�?
- Z czym, do diab�a, mam si� zgadza�?!
- M�j ty Bo�e! T�umaczysz jak cz�owiekowi, t�umaczysz... No wi�c jeszcze raz od pocz�tku. Zsyntetyzowa�e� nowy zwi�zek. Spodziewasz si� po nim czego� zupe�nie niezwyk�ego?
- Doskonale wiem, �e jeste� chemicznym analfabet�. Nie musisz mnie o tym przekonywa�. Wiedz jednak, �e znamy z grubsza w�a�ciwo�ci nowej substancji, zanim jeszcze przyst�pimy do jej syntezy. Jasne?
- Nie jestem taki t�py - westchn�� Sergiusz. - Oczywi�cie mia�e� pi�tk� z filozofii?
- Mia�em.
- Od razu wida�.
Wala nawet przed samym sob� nie chcia� si� w pe�ni przyzna�, co go w tej rozmowie najbardziej dra�ni�o. Trudno ukry�! Tak samo jak wielu innych w�tpi� w swoje si�y. To przecie� takie powszednie, naturalne i zrozumia�e! Ale po c� wywleka� to na �wiat�o dzienne. I to w dodatku w taki spos�b. Gdyby cho� Sergiusz sam co� przyzwoitego zrobi�.
Wala poczu�, �e nied�ugo wybuchnie.
- Ty oczywi�cie nie stracisz g�owy na widok �yrafy. No tak, oczywi�cie �e nie. Wy, fizycy, wszyscy jeste�cie teoretykami. Przepowiadacie jej pojawienie si� na wiele lat naprz�d. A potem dziwicie si�, �e wygl�da inaczej ni� powinna.
- Trafi�e� w samo sedno. Wala. Wielki umys�! O Io w�a�nie chodzi, �e �yrafa mo�e si� okaza� zupe�nie inna. A propos, gdzie si� podzia�a Swietka?
- Co� od niej chcia�e�?
Wala powiedzia� to i pomy�la� z m�ciw� rado�ci�: Tak si� ko�cz� wszystkie twoje intelektualne rozm�wki!
- Tego samego, co i ty - odpowiedzia� Sergiusz.
Wala pochyli� si� do przodu. - Zaraz st�d wylecisz... Bikiniarz, paw, ordynus... Widzicie go, nie lubi sztywniak�w!
Trzasn�y drzwi i do laboratorium wpad�a Swietka pod�piewuj�c i postukuj�c obcasikami. Sergiusz zeskoczy� ze sto�u jak zdmuchni�ty. Podszed� do dziewczyny, obj�� lekko za ramiona i zacz�� co� szepta� do ucha. Swietka pokornie zastyg�a z opuszczon� g�ow�, tylko jej r�ce przebiera�y fa�dy sukienki.
- Swieta! - wrzasn�� Wala. - Dlaczego nie sprz�tn�a� ze sto��w? Czemu nie wytar�a� rozlanych odczynnik�w?! Tu, tu i tu?!
Pokazywa� palcem, wrzeszcza� i sam brzydzi� si� swojego krzyku, ale nie potrafi� si� ju� zatrzyma�.
Swietka wyswobodzi�a si� z obj�� Sergiusza, skin�a mu g�ow� i dopiero potem spojrza�a na Wal�.
- Czemu na mnie krzyczysz? Wiesz przecie�, �e Micha� Gierasimowicz wys�a� mnie na miasto.
- Swietka, przejd� lepiej do nas - powiedzia� Sergiusz. - Nie jeste�my takimi drewnianymi pi�ami.
Wala ruszy� w jego stron�, ale Sergiusz jak gdyby nigdy nic zapyta� zaaferowanym g�osem:
- S�uchajcie, kt�ra godzina?
- Nie wzi�am ze sob� zegarka - powiedzia�a Swietka. Sergiusz chwyci� Wal� za r�k�, bezceremonialnie odwin�� r�kaw kitla i popatrzy� na tarcz� zegarka.
- Antymagnelyczny, wodoszczelny, przeciwwstrz�sowy. Bombowy czasomierz. No, a m�j staje od jednego kichni�cia. Cze��, zasiedzia�em si� u was. Na razie!
I znikn��. Swietka wzi�a �cierk� i wytar�a sto�y. Robi�a to szybko, zgrabnie, jakby mimochodem. Wala si� odwr�ci�.
- Sergiusz Io wietrznik, ale weso�y - powiedzia�a Swiet�ana.
Wala poczu� si� jeszcze podlej od tego pocieszenia. Wsadzi� g�ow� pod wyci�g i zacz�� bezsensownie przestawia� kolby, �eby Swietka nie zobaczy�a wyrazu jego twarzy.
Ale kiedy si� odwr�ci�, Swietki ju� nie by�o. Blade jesienne s�o�ce przedar�o si� przez chmury i niech�tnie o�wietli�o laboratorium. M�tne iskierki przebieg�y po szkle w�ownicy rzucaj�c md�y odblask na �ciany.
Pr�bka musia�a si� �arzy� jeszcze dziesi�� minut, wi�c na razie nie by�o nic do roboty. W laboratorium by�o cicho jak w zakl�tym kr�lestwie. Wala poczu� si� dziwnie samotny i zagubiony. Zobaczy� siebie jakby z boku, smutnego i nieefektownego i wyda�o mu si�, �e tak b�dzie zawsze:
monotonne, powolne �ycie w�r�d kolb i prob�wek. I �e lak samo r�wnomiernie, bez wstrz�s�w, wzlot�w i upadk�w b�dzie si� starza�, nabiera� do�wiadczenia, obrasta� pracami naukowymi, stopniami i zaszczytami. I �e ta jego dzia�alno��, cho� oczywi�cie wa�na i potrzebna, niekoniecznie musi mu przynie�� zadowolenie. Nie wiadomo sk�d i dlaczego przysz�a do niego ta pewno��, ale przysz�a, i nie spos�b si� by�o od niej uwolni�.
Nagle co� si� sta�o. Pojawi� si� jaki� obcy d�wi�k. Wala si� odwr�ci�.
Masywne cielsko pieca leciutko ko�ysa�o si� na swojej podstawie. Wala przetar� oczy. Piec uni�s� si� i zawis� w powietrzu.
Wala uchwyci� si� kraw�dzi sto�u. Obserwowa� z bolesnym zdumieniem, jak piec wolno pop�yn�� do g�ry, jak wtyczka wysun�a si� z kontaktu, jak sznur na podobie�stwo wahad�a zako�ysa� si� w powietrzu. Piec dotkn�� sufitu i znieruchomia�.
Przerazi� si�. Pod sufitem, na wysoko�ci czterech metr�w, wisia�o dobre sto pi��dziesi�t kilogram�w, nie opieraj�c si� na niczym opr�cz powietrza!
Nie wiadomo, po co przesun�� st�, potem zacz�� szpera� po kieszeniach, p�ki co� tam nie trzasn�o. Przez kilka sekund ze zdziwieniem ogl�da� od�amki szklanej ko�c�wki p�uczki. Co ta ko�c�wka robi�a w kieszeni?
I dopiero wtedy zrozumia� ca�e nieprawdopodobie�stwo sytuacji.
Rzuci� si� do drzwi, potem w kierunku miejsca, gdzie dopiero co sta� piec, jakby chcia� si� przekona�, �e go lam rzeczywi�cie ju� nie ma, potem zn�w do drzwi. I wpad� prosto na Swietk�, kt�ra w�a�nie wchodzi�a do laboratorium.
- Znowu krzyczysz? - spyta�a dziewczyna.
- Ja? Krzycz�?
- Jeszcze jak! Co si� z tob� dzieje?!
Wala chwyci� j� za r�k� i poci�gn�� za sob� wydaj�c nieartyku