11847

Szczegóły
Tytuł 11847
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

11847 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 11847 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

11847 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Polskie Zmagania z wolnością Andrzej WALICKI Biblioteka Uniwersytecka w Warszawie KRAKÓW © Copyright by Andrzej Walicki and Towarzystwo Autorów i Wydawców Prac Naukowych UNIVERSITAS, Kraków 2000 ISBN 83-7052-719-1 TAiWPN UNyyERSITAS 775665 Projekt okładki i stron tytułowych Mściwoj Olewicz Fundacja „Kuźnica" dziękuje POLKOMTEL S.A. za pomoc finansową w wydaniu książki Spis Rzeczy Od redakcji................................................ 7 I. Kryzys i upadek „realnego socjalizmu" Paradoksy Polski Jaruzelskiego................................ 11 Liberalizm w Polsce......................................... 35 Wcielenia inteligencji........................................ 67 II. Spory o niedawną przeszłość Totalitaryzm i posttotalitaryzm. Próba definicji .................. 97 Dziedzictwo PRL........................................... 113 Niewinny marksizm? ........................................ 125 Sprawiedliwość okresu przejściowego i walki polityczne.......... 133 III. Moralność a polityka Moralność polityczna liberalizmu, narodowa moralistyka i idee kolektywistycznej prawicy................................ 187 Moralne wątpliwości co do moralnych rozliczeń ................. 205 IV. Zagadnienie narodu Trzy patriotyzmy............................................ 225 Czy możliwy jest nacjonalizm liberalny? ....................... 271 Polska-naród-Europa ..................................... 291 Testament Dmowskiego...................................... 321 V. Kartki z dziennika.......................................... 335 VI. Posłowie .................................................. 421 Publikacje autora związane tematycznie z problematyką niniejszej książki ....................................... 459 Indeks ....................................................... 463 Nota o Autorze........ ................. 471 Od redakcji Książką niniejszą początkujemy cykl wydawnictw pod nazwą Biblioteka „Kuźnicy", przygotowywanych redakcyjnie przez Instytut Badań Społecznych „Kuźnicy". Publikacji cyklu podjęło się Wydawnictwo UNIVERSITAS. W Bibliotece zamierzamy pomieszczać prace związane z działalnością Stowarzyszenia „Kuźnica", dorobkiem intelektualnym jej członków oraz laureatów jej nagrody: Kowadła „Kuźnicy". Autorem otwierającym cykl jest Andrzej Walicki, historyk idei, profesor uniwersytetów w Polsce, Australii i Stanach Zjednoczonych, członek rzeczywisty PAN, laureat Kowadła „Kuźnicy", uznawany przez członków „Kuźnicy" za jej wielki autorytet intelektualny. Książka gromadzi eseje prof. Andrzeja Walickiego publikowane w kraju i za granicą w latach wielkich przemian w Polsce i tych przemian dotyczące oraz niepublikowane dotąd fragmenty osobistego dziennika Profesora i jego równie obszerne posłowie. Tematyką główną tomu jest kryzys i upadek „realnego socjalizmu" i spory wokół tego historycznego procesu w kategoriach polityki i moralności, jak również zagadnienia narodu - jego przeszłości i przyszłości, a więc sprawy dla Polski ogromnie ważne. INSTYTUT BADAŃ SPOŁECZNYCH „KUŹNICY" I KRYZYS I UPADEK ,REALNEGO SOCJALIZMU' Paradoksy Polski Jaruzelskiego Referat wygłoszony w języku angielskim w dniu 30 maja 1985, na Ósmej Rocznej Konferencji Izraelskiego Towarzystwa Studiów Słowiańskich i Wschodnio-Europej-skich, na Uniwersytecie Ben Guriona w Beer-Shera. W przeddzień konferencji, z inicjatywy prof. Shlomo Avineri, wygłosiłem ten sam referat jako odczyt na wydziale nauk politycznych Hebrajskiego Uniwersytetu w Jerozolimie. Obecny na odczycie socjolog oksfordzki, Steven Lukes, natychmiast poprosił mnie o pozwolenie na druk tekstu w „Archives Europeennes de Sociologie". Charakterystyczne jednak, że Redakcja pragnęła najpierw upewnić się czy tekst ten nie wzbudza zastrzeżeń merytorycznych u intelektualistów polskich związanych z nielegalną wówczas „Solidarnością". Opinia osoby, którą poproszono o zdanie (jej nazwiska mogę się tylko domyślać), wypadła jednak pozytywnie i dzięki temu artykuł opublikowany został, w tempie błyskawicznym, w najbliższym numerze pisma. Patrz „Archives Europeennes de Sociologie", t. XXVI, 1985, nr 2. Zainteresowanie przyczynami upadku rządów komunistycznych w Europie środkowej sprawiło, że artykuł ten przedrukowany został wraz z moim późniejszym tekstem pt. „Liberalism in Poland" w tomie Crisis and Reform in Eastern Europę, pod red. Ferenca Feherai Andrew Arato, Transaction Publishers, New Brunswick (USA), Londyn 1991. Wielu ludzi na Zachodzie postrzega Polskę gen. Jaruzelskiego jako kraj o szczególnie represyjnym reżymie totalitarnym. Z tej perspektywy głównym problemem dzisiejszej Polski jest, oczywiście, brak wolności oraz nieustanne gwałcenie praw człowieka. Taki właśnie pogląd lansuje prasa opozycyjna w Polsce oraz prasa emigracyjna.1 W rzeczywistości jednak tylko młodzi Polacy mogą wyrażać takie mniemania w dobrej wierze. Starsze pokolenie, pamiętające stalinizm i wiedzące, czym naprawdę jest totalitaryzm, nie może twierdzić na serio, że rządy gen. Jaruzelskiego są gorsze z punktu widzenia wolności od poprzednich rządów komunistycznych w Polsce. Przeciwnie: intelektualiści starszej generacji nie mogą zaprzeczyć, jeśli się ich przyciśnie, że pod względem wolności i pluralizmu reżym gen. Jaruzelskiego jest bardziej tolerancyjny, inteligentniejszy i bardziej giętki niż reżym Gierka, nie mówiąc już o stalinowskim reżymie Bieruta. Niektórzy z byłych doradców „Solidarności" (np. Aleksander Małachowski i Wła- 11 dysław Siła-Nowicki) mieli odwagę cywilną powiedzieć o tym publicznie oraz uznać to za pozytywny rezultat Solidarnościowej rewolucji.2 Każda restauracja asymiluje bowiem coś z poprzedzającego ją ruchu rewolucyjnego. Prawdą jest oczywiście, że większość Polaków uważa się za poddanych dotkliwej represji. Odczucie to zrodziło się z ich głębokiej frustracji, z moralnego oburzenia z powodu przejęcia władzy przez wojsko oraz z gwałtownie powiększonej przepaści między rzeczywistością polityczną a aspiracjami narodowymi. Błędem jest wszakże interpretowanie tego stanu świadomości jako reakcji na nagłe pojawienie się silnego i bezlitosnego totalitaryzmu.3 W rzeczywistości reżym gen. Jaruzelskiego nie ma charakteru totalitarnego; można nawet powiedzieć, że nie jest to również reżym prawdziwie komunistyczny. Przyznająto, przynajmniej częściowo, autorzy książki o „Solidarności" wydanej przez francuskiego socjologa Alaina Touraine. Pisze on: „W dzisiejszej komunistycznej Europie środkowej totalitaryzm umiera. (...) Reżym komunistyczny nie może już rządzić w imieniu społeczeństwa i historii: opiera się wyłącznie na sile, ponieważ stracił legitymizację, która uzasadniała jego totalitarne ambicje. (...) Polska żyje dziś pod władzą absolutną, władza ta jest kontrrewolucyjna raczej niż totalitarna. Przypomina bardziej reżym Franco i Pinocheta niż Hitlera lub Stalina".4 Pogląd ten, aczkolwiek bardziej trzeźwy od opinii opozycjonistów polskich, także wymaga pewnej korekty. Pod względem represyjności reżym Jaruzelskiego nie może być porównywany do reżymu Pinocheta, jest bowiem miękką i samoograniczającą się kontrrewolucją. Ponadto nie sprawuje on władzy absolutnej: jego kij jest zbyt krótki, a marchewka zbyt mała. W przeciwieństwie do reżymów totalitarnych, nie ma on ambicji do kontrolowania umysłów - traktuje to jako cel nierealistyczny i niepotrzebnie antagonizujący społeczeństwo. Przyznał otwarcie, że reprezentuje mniejszość i nie musi być kochany; zadowoli się, jeśli społeczeństwo zaakceptuje go jako smutną konieczność i „mniejsze zło".5 Ideologowie reżymu nie pretendują do reprezentowania woli narodu; uważają się za reprezentantów obiektywnego interesu narodowego, którego naród może nie rozumieć. Rzecz w tym jednak, że właśnie połączenie nagiej przemocy z ideologiczną powściągliwością sprawia wrażenie lekceważenia moralnych 12 podstaw władzy i czyni sytuacją trudną do zniesienia przez większość Polaków. Nie chcą oni, aby traktowano ich jak dzieci nie rozumiejące własnego interesu; czują się upokorzeni, gdy w sposób tak widoczny pozbawia się ich prawa do samookreślenia. Dlatego też rząd sprawuje w Polsce jedynie władzę zewnętrzną, nie może natomiast skłonić obywateli do dobrowolnej współpracy, nie mówiąc już o skierowaniu energii polskiego patriotyzmu w stronę przezwyciężania gospodarczego kryzysu. Głównym problemem dzisiejszej Polski nie jest więc totalitaryzm: jest nim głęboki kryzys legitymizacji władzy połączony z bezprecedensowym, strukturalnym załamaniem gospodarczym. Oba te kryzysy są oczywiście współzależne. Rząd nie może uzyskać minimum wiarygodności bez odczuwalnego poprawienia sytuacji ekonomicznej. Z drugiej strony jednak, energia narodu nie może być mobilizowana na rzecz walki z gospodarczym kryzysem, jeżeli rząd, który w ustroju „realnego socjalizmu" pełni rolę głównego organizatora gospodarki, nie dysponuje społecznym zaufaniem; jeżeli cały system postrzegany jest jako taki, w którym nic nie zależy od obywateli i w którym nie opłaca się pracować; w którym ciężka praca nie będzie adekwatnie wynagrodzona, a jej owoce zostaną zmarnowane. Dlatego też władze zdają sobie sprawę, że przede wszystkim uzyskać muszą minimum akceptacji - chociażby tylko w charakterze „mniejszego zła". To właśnie wyjaśnia ich podwójną taktykę: posunięcia represyjne z jednej strony i gesty pojednawcze - z drugiej. Sukcesy koncyliacyjnej polityki rządu podważyłyby jednak autorytet podziemnej opozycji, odwrotnie proporcjonalny do autorytetu władzy. Określa to destruktywny charakter konfliktu. Opozycja wie, że nie leży w jej interesie sukces rządu. Rząd wie, że sukces polityki „narodowego pojednania" jest dla niego jedyną drogą do odzyskania minimum legitymizacji. Ale tu właśnie pojawia się pułapka: liberalizacja, będąca koniecznym warunkiem narodowego pojednania, stwarza bowiem większe możliwości dla politycznej walki z systemem, to zaś sprowokowałoby represje i zaostrzyło konflikt. Opozycja pragnie, aby Polska pozostała podzielona na un pays legał i un pays reel, czyli na komunistyczne państwo i antykomunistyczne społeczeństwo, odmawiające współpracy z rządem. Rząd uważa taki podział za katastrofalny i przeciwstawia mu się w imię przetrwania narodu; opozycja 13 z kolei stawia na pierwszym miejscu ideę narodowej godności. Próby mediacji podejmuje Kościół, ale jest to zadanie niezmiernie trudne, narażające na ataki z obu stron. Specyfika tej sytuacji dobrze ujęta została przez satyryka: „Jak nakarmić wilka nie robiąc krzywdy owcy".6 Tyle uwag wstępnych. Dalsze rozważania poświęcę czterem wzajemnie powiązanym tematom: (1) relacji między polityką a oficjalną ideologią; (2) politycznym aspektom sporów historycznych; (3) kulturze i moralności jako środkom walki politycznej; oraz (4) świadomości społecznej w systemie „realnego socjalizmu". 1. Polityka a ideologia marksistowska Pojawienie się ruchu „Solidarność" oraz stłumienie go przez stan wojenny poprzedzone było długim procesem dezideologizacji rządzącej partii. Rezultatem tego procesu było faktyczne odrzucenie przez partię jej marksistowskiej ideologii, rezygnacja z traktowania jej na serio. Marksizm, jako legitymizacja systemu, zastępowany był stopniowo próbami uzyskania legitymizacji narodowej. Pierwszy krok na tej drodze poczynił Gomułka, mimo że był wciąż jeszcze szczerym wyznawcą autentycznego komunizmu. Jego „polska droga do socjalizmu" akcentowała bowiem problemy specyficznie polskie; prawomocność władzy komunistów w Polsce wywodziła się właściwie nie z doktryny marksistowskiej, lecz z przeświadczenia o bankructwie polskich partii „burżuazyjnych" i szczególnej misji narodowej polskich komunistów. W czasach Gierka marksizm uległ rozmyciu i całkowicie utracił spójność teoretyczną. Najbardziej eklektyczne wywody mogły uchodzić za marksizm, jeżeli autorzy ich znani byli z popierania istniejącego systemu. W szeregach partii zaangażowanie ideologiczne stało się wręcz podejrzane, jako kolidujące z pragmatyczną giętkością, prowadzące do rozczarowań i działalności dysydenckiej. W programie ide-owo-wychowawczym dla mas kładziono nacisk na konstruktywny patriotyzm i solidarność narodową. Przyczyniło się to do częściowego przezwyciężenia społecznego wyobcowania partii, do upodobnienia jej do reszty narodu. Ponadto flirt Gierka z ideą solidarności narodowej stwarzał iluzje, że Polacy nigdy nie będą walczyć z innymi Pola- kami i źe w obrębie wspólnoty narodowej wszystko może być przedmiotem negocjacji. To właśnie tłumaczy początkowe iluzje „Solidarności" oraz głębokość jej rozczarowania - niekonsekwentnego wprawdzie - w wyniku napotykania oporu. Ruch całkowicie pozbawiony iluzji nie byłby zaskoczony wprowadzeniem stanu wojennego, a jego reakcja na to posunięcie władz nie przybrałaby postaci najgłębszego oburzenia moralnego. Gdyby elita władzy nie była uważana za organiczną część narodu, byłoby rzeczą bezsensowną potępianie jej za obronę swej władzy, a następnie „karanie" jej członków przez piętnowanie ich mianem zdrajców sprawy narodowej. Pod koniec lat 70., a także w czasie Solidarnościowej rewolucji, niemal wszystkie stanowiska ideologiczne powiązane zostały z szeroko pojętym „nacjonalizmem".7 Mieliśmy do czynienia z prawdziwym odrodzeniem i niezwykłą intensyfikacją uczuć narodowych. Młodsze pokolenie skłonne było akceptować patriotyzm romantyczny, wraz z jego kultem bohaterstwa i wiarą w braterstwo narodów. Ludzie starsi, pamiętający tragedię powstania warszawskiego, byli z reguły bardziej ostrożni; ich patriotyzm miarkowany był więc politycznym realizmem lub przybierał postać „pracy organicznej". Partia próbowała przedstawiać się w roli konsekwentnego obrońcy interesów narodowych w istniejących warunkach geopolitycznych. „Twardogłowe" skrzydło partii, nazywające się lewicą, ale postrzegane jako prawica, posługiwało się antysemicką wersją nacjonalizmu. Również w „Solidarności" pojawili się tzw. „prawdziwi Polacy", nacechowani głęboką podejrzliwością wobec intelektualistów, eksmarksistów oraz ludzi o „nie czysto polskim" pochodzeniu etnicznym.8 Ich wpływ na radykalny odłam ruchu zwiększał się niestety wraz z rosnącym rozczarowywaniem do dobrej woli partii. Władze stanu wojennego bardzo starały się o reputację dobrych patriotów, którzy ocalili Polskę przed „większym złem". Adam Michnik przyznał, że likwidacja „Solidarności" nie była częścią ich pierwotnego planu: pragnęli odciąć jej radykalne skrzydło, ale zachować związek jako symbol ciągłości polskiej „odnowy".9 Nieoficjalne lub półoficjalne negocjacje w tej sprawie toczyły się za pośrednictwem profesora Jerzego Wia-tra, dyrektora Instytutu Marksizmu-Leninizmu i Andrzeja Micewskiego, członka Rady Prymasowskiej.10 Wedle źródeł bliskich Watykanu, ofero-wywano Wałęsie stanowisko wicepremiera w zamian za pojawienie się w telewizji z pojednawczym przemówieniem do narodu. Negocjacje te 14 15 trwały do kwietnia 1982, ale do sukcesu nie doprowadziły. Umiarkowani działacze „Solidarności" nie chcieli dystansować się od swych radykalnych kolegów; nie zgadzali się również na ograniczenie swych działań do apolitycznej aktywności związkowej. Próba spektakularnego kompromisu politycznego poniosła więc fiasko. Mimo to rząd kontynuował wysiłki na rzecz poprawienia swej reputacji oraz udowodnienia społeczeństwu, że nie składa się z marionetek Moskwy. Osiągnięciu tego celu służyło m.in. znaczne zwiększenie wolności prasy. Władze cieszyły się z wszystkich form politycznego poparcia, nawet warunkowego tylko i częściowego, najzupełniej niezależnie od pozycji światopoglądowej. Jedną z najbardziej interesujących książek wydanych w tym czasie był zbiór artykułów pod czytelnym tytułem Gwałt i perswazja." Perswazja, której użyto w niej dla uzasadnienia „gwałtu", nie miała nic wspólnego z marksizmem. Stan wojenny interpretowany jest przez autorów, jeśli nie explicite, to implicite, jako wyraz trafnego zrozumienia racji stanu, a więc działanie w obronie państwa, a nie w obronie komunizmu. Szczególnie wymowne są artykuły konserwatywnego neoliberała, Bronisława Łagow-skiego: postulował on, aby gen. Jaruzelski użył swych dyktatorskich prerogatyw w celu wymuszenia radykalnej reformy, przekształcającej system nakazowo-rozdzielczy w efektywną gospodarkę rynkową. Podobne oczekiwania sformułowało podziemne pismo „13", którego tytuł nawiązywał do daty ogłoszenia stanu wojennego.12 Wszyscy polscy neoliberałowie postrzegali rząd jako mniej socjalistyczny niż „Solidarność", mniej zaangażowany w sprawę populistycznego egalitaryzmu i dlatego bardziej zdolny do zrozumienia potrzeby mechanizmów rynkowych (dających się pogodzić, jak wówczas sądzono, ze społeczną własnością środków produkcji). Jeden z esejów Łagowskiego, opublikowany pierwotnie w miesięczniku „Zdanie" (związanym z liberalnymi kręgami w partii), nosi tytuł: Filozofia rewolucji przeciwko filozofii państwa.n Jest on bezpośrednim atakiem na marksizm jako filozofię rewolucji, całkowicie nieprzydatną do tworzenia teoretycznych podstaw zdrowej ekonomiki i silnego państwa narodowego. Trudno się dziwić, że autentyczni marksiści zupełnie nie mieszczą się w tym klimacie intelektualnym. Jeden z nich, Adam Schaff, uważany w świecie za teoretyka „otwartego" marksizmu, został niedawno usunięty z partii - mimo że bardzo zdecydowanie popierał wprowa- 16 dzenie stanu wojennego. Inny filozof marksistowski, Jarosław Ładosz, użalał się, że marksiści pod władzą gen. Jaruzelskiego stali się małą i prześladowaną grupą izolowanych jednostek, których prace odrzucane są przez wydawców i które walczyć muszą o przetrwanie ze świadomością swego całkowitego wyobcowania z polskiego życia intelektualnego. W istniejącej sytuacji, zdaniem Ładosza, nie można oczekiwać, że partia ujmie się za marksizmem, ale mimo to polscy marksiści mają przecież prawo do istnienia. Aby umożliwić im zachowanie własnej tożsamości, hasła marksistowskie, takie jak „Robotnicy wszystkich krajów łączcie się!" powinny być usunięte ze stron tytułowych oficjalnych i półoficjalnych czasopism, takich jak „Polityka", „Rzeczywistość" lub „Tu i Teraz". Wszystkie te pisma, mimo powiązań z tymi lub innymi ugrupowaniami wewnątrz partii, nie mają przecież nic wspólnego z marksizmem i nie powinny tego ukrywać.14 Daniel Passent, jeden z najbardziej wpływowych dziennikarzy w otoczeniu gen. Jaruzelskiego, wyśmiał te wywody na łamach „Polityki". Zgodził się z Ładoszem co do jego osamotnienia w obronie doktrynalnego marksizmu, ale nie wyraził mu współczucia. Prawdą jest, dodał, że mniejszość reprezentowana przez Ładosza jest w Polsce bardzo mała; w rzeczywistości bowiem reprezentuje ją tylko jedna osoba.15 Pouczające jest zestawienie skarg Ładosza na sytuację marksistów w Polsce z opiniami Tadeusza Hołuja na temat izolacji autentycznych lewicowców w partii. W rozmowie zatytułowanej „Gdzie lewica?" twierdził on, że lewicowcy nie cieszą się w PZPR zrozumieniem i sympatią. Wielu towarzyszy zwalcza wręcz tendencje lewicowe - bez używania metod policyjnych, ale bardzo stanowczo. Mówią oni, że o przynależności do partii decydować powinny względy polityczne i społeczne, a nie wybory ideologiczne.16 Kontekst tych skarg jest jasny: partia przestała określać się w kategoriach ideologicznych, zaniechała realizacji wielkich celów wyznaczonych przez doktrynę, ograniczyła się do spełnienia konstytucyjnie zagwarantowanej „roli przywódczej" w Polsce. Ideologia marksistowska zaczęła jej przeszkadzać w poszerzeniu bazy społecznej. Zaczęła partię krępować, zamiast być jej atutem. W ten sposób, dzięki stanowi wojennemu, zakończył się długi proces dezideologizacji PZPR. Nie przyniosło to jednak oczekiwanego 17 B U W rezultatu, ponieważ doktrynalna legitymizacja systemu nie została zastąpiona przez legitymizację narodową. Prawdą jest oczywiście, że bardzo wielu Polaków uznało rządy gen. Jaruzelskiego za „mniejsze zło". W sumie jednak flirt partii z różnymi odmianami narodowego patriotyzmu nie udał się i uderzył w nią samą. 2. Polityka i świadomość historyczna Jedną z najbardziej charakterystycznych cech klimatu umysłowego dzisiejszej Polski jest obsesyjna niemal fascynacja historią narodową. Trafnie zauważono, że niemal każdy Polak czyta książki historyczne i ma bardzo mocne przekonania na temat przeszłości swego kraju.17 Nie wynika to z chęci ucieczki od teraźniejszości; jest raczej konsekwencją przeświadczenia, że historia powtarza się w Polsce, a więc że przeszłość może dostarczyć klucza do zrozumienia dylematów dnia dzisiejszego. Język analogii historycznej od dawna znany był w Polsce, aczkolwiek nigdy zapewne nie posługiwano się nim tak powszechnie jak dzisiaj. Prawdziwie zdumiewające jest to, że zaakceptowała go również partia. Zarówno opozycja, jak i partyjna władza przebierają się w kostiumy historyczne i starają się odgrywać role znane z historii narodowej - oczywiście różniąc się zasadniczo w ich interpretacji. Bardzo często całe numery periodyków poświęcone są rozważaniom nad historią. Dotyczy to zwłaszcza „Tygodnika Powszechnego", skrupulatnie wykorzystującego prawo (uzyskane podczas stanu wojennego) do wskazywania za pomocą wielokropków cenzorskich cięć w drukowanych tekstach. Ilość takich cięć na jego łamach dowodzi wrażliwości cenzorów na analogie historyczne. Dzieje Polski w osiemnastym i dziewiętnastym wieku są bardzo bogatym źródłem dla poszukiwaczy takich analogii. W osiemnastym stuleciu Polska była wprawdzie odrębnym państwem, ale nie mogła przeprowadzić niezbędnych reform ustrojowych, ponieważ istniejący system odpowiadał interesom Rosji i byl przez nią formalnie „zagwarantowany". Konstytucja 3 maja 1791 roku była śmiałą próbą wprowadzenia zmian, które miały uczynić Polskę silniejszą i bardziej niezależną od jej potężnych sąsiadów. Wywołało to jednak energiczne przeciwdziałanie i przyniosło w efekcie rezultat odwrotny. Przeciwnicy konstytucji zjednoczyli się w Konfederacji Targowickiej, poprosili Rosję o pomoc i sprowoko- 18 wali wojnę, która zakończyła się klęską reformatorów i restauracją starego systemu, zabezpieczającego interesy rosyjskie. Wkrótce potem, w roku 1795, państwo polskie zniknęło z mapy Europy. Osiemnaste wieczna anarchia szlachecka, której zachowanie leżało w interesie Rosji, była oczywiście rodzinnym produktem Polski, podczas gdy „realny socjalizm" był systemem narzuconym z zewnątrz. Mimo to, mamy tu do czynienia z dużym zakresem analogii: w obu wypadkach chodziło bowiem o wspieranie z zewnątrz, przez Rosję, systemu ewidentnie złego, efektywnie paraliżującego energię narodu. Z analogii tej jednak można było wyprowadzać bardzo różne wnioski. Opozycja porównywała reżym stanu wojennego do Targowicy i oskarżała jego przywódców o narodową zdradę; jej radykalne skrzydło dodawało do tego, że osiemnastowieczny ruch na rzecz reform powinien być bardziej konsekwentny i bardziej rewolucyjny, co stosowało się oczywiście także do „Solidarności". Ale można było również wykorzystać tę analogię dla wspierania tezy, że w obu wypadkach zależność Polski od Rosji była zbyt wielka i nie pozwalała na śmiałe reformy. Zgodnie z tym rozumowaniem, los osiemnastowiecznej Rzeczypospolitej dowiódł, że w warunkach zależności od Rosji reformowanie państwa polskiego powinno być maksymalnie ostrożne, radykalizm bowiem zagraża samemu istnieniu polskiej państwowości. Za pierwszym z tych stanowisk (potrzeba radykalizmu) opowiedział się Jerzy Łojek, a za drugim (niezbędność maksymalnego umiaru) - Emanuel Rostworowski.18 Dzieje Polski pod zaborami okazały się jeszcze lepszą odskocznią do snucia analogii. Wedle rozpowszechnionej opinii, ruch „Solidarność" był w istocie bezkrwawą rewolucją, porównywalną pod względem swej funkcji i doniosłości do dziewiętnastowiecznych powstań narodowych. Powstania te - podobnie jak „Solidarność" - zostały wprawdzie zdławione, ale utrzymały przy życiu aspiracje narodu, ideę narodową, i dzięki temu walnie przyczyniły się do późniejszego odzyskania niepodległości. Pogląd przeciwny, krytyczny wobec „Solidarności" oraz wobec taktyki opozycji po wprowadzeniu stanu wojennego, potępia powstania, uważa je za samobójcze, a odzyskanie niepodległości przepisuje wyłącznie korzystnym dla Polski wynikom I wojny światowej. Zgodnie z tym poglądem, byłoby dużo lepiej, gdyby dziewiętnastowieczni Polacy zachowywali się tak jak Finowie lub Czesi; gdyby skierowywali swą energię na tory „pracy od podstaw" 19 oraz popierali takich przywódców jak Aleksander Wielopolski, którego praca nad przywróceniem autonomii królestwa kongresowego zniweczona została przez powstanie styczniowe. Bezkompromisowa obrona powstania styczniowego zaprezentowana została w niedawnej dyskusji na łamach „Tygodnika Powszechnego", pt. „Jakby życie było zdradą".19 Wszyscy uczestnicy dyskusji zgodzili się z tezą, że „kultura klęski" jest „trwałym wytworem naszych dziejów po-rozbiorowych" (M. Janion), że klęska fizyczna jest zwycięstwem moralnym, a więc że warto celebrować klęskę jako szczególnie cenną wartość narodową. Nie wolno zdradzić spraw przegranych nie tylko ze względów moralnych, lecz również ze względów pragmatycznych: wierność im uniemożliwi bowiem pojednanie z ciemięzcami Polski. Realpolitik Wie-lopolskiego była zdradą, a on sam arcyzdrajcą. Przypis redakcji stwierdza, że jest to „poszerzona i nieco zmieniona wersja rozmowy nadanej w programie Polskiego Radia jesienią 1981 roku" - a więc przed ogłoszeniem stanu wojennego. Jeśli tak, to znaczy to, że dyskutanci przewidywali klęskę „Solidarności" i z góry uznawali ją za rodzaj zwycięstwa moralnego. Pozycja rządu w tych dyskusjach była, przynajmniej dla mnie, przewidywalna i oczywista; później dopiero zdałem sobie sprawę, że z punktu widzenia komunizmu była ona właściwie zdumiewająca. Zdumiewający był fakt, że władze milcząco akceptowały myśl o parałeli między dwiema klęskami - klęską powstania styczniowego i klęską „Solidarności", oraz wyprowadziły z niej wniosek, że trzeba powtórzyć również dziewiętnastowieczną reakcję na klęskę: porzucić romantyczne złudzenia i zaangażować się w „pracę organiczną". Wyjaśnia to dlaczego nadano nowemu tygodnikowi tytuł „Przegląd Tygodniowy" - a więc tytuł czołowego organu warszawskich pozytywistów. Kolejnym źródłem analogii historycznych jest oczywiście powstanie warszawskie 1944 roku. Przez wiele lat było ważnym argumentem przeciwko „politycznemu romantyzmowi" - dziś jednak ludzie podtrzymujący ten pogląd należą do mniejszości. Dominujący nastrój wyraził na łamach „Tygodnika Powszechnego" Andrzej Wajda - niegdyś zdecydowany krytyk „bohaterszczyzny". Przypomniał on -z całkowitą aprobatą - pomysł filmu o powstaniu warszawskim, który zrobić pragnął niegdyś jego kolega, Adam Pawlikowski. Zacytujmy: [Film] „zaczynałby się od tego, jak chłopcy wychodzą na ulice całego. żywego miasta. Oni przecież nie interesują się tym, czy po ich czynie miasto będzie stało dalej, dlatego nie rozważają racji wojskowych, występują jedynie z moralnego nakazu. Potem domy się walą, oni patrzą na to, są uśmiechnięci - bo walczą. Na koniec powstańcy wychodzą z ruin miasta - wciąż z uśmiechem. I Niemcy muszą ich uznać za wojsko. Kto wygrał? Ci chłopcy wygrali - wszyscy zobaczyli, że oni wyszli na ulice i że nie zapędzono ich do Oświęcimia. To jest ten punkt widzenia, który chciałbym przekazać moim widzom. Żeby poszli za uśmiechem tych chłopców".20 Nader wątpliwe jest, czy uczestnicy powstania warszawskiego zgodziliby się z takim opisem swoich uczuć. Wielu z nich uznałoby go za oszczerstwo raczej niż wyraz hołdu. Mówimy jednak o dzisiejszych postawach wobec wydarzeń przeszłości. Cytowany fragment dobrze ilustruje typowy dziś brak umiaru w idealizowaniu pewnych historycznie ukształtowanych cech polskiego charakteru narodowego. Ukazuje fascynację romantycznym idealizmem, z jego umiłowaniem symbolicznych gestów i „spektakularnej pryncypialności" (wyrażenie Adama Podgóreckiego).21 Dowodzi więc, że w Polsce wciąż żywe jest pojmowanie narodu nie jako systemu instytucji, lecz jako sfery jednoczących symboli i wysublimowanych, wzniosłych uczuć. 3. Polityka a kultura i moralność Przejdźmy obecnie do form oporu przeciw dyktaturze. Nie będzie przesadą stwierdzenie, że mają one charakter przede wszystkim moralny. Nawet działania konspiracyjne podejmowane są głównie z moralnych powodów - aby wykazać, że duch narodu nie został złamany i wywrzeć w ten sposób presję na rząd, a także na rządy i opinię publiczną Zachodu. Dlatego też „Solidarność", zepchnięta w podziemie, skoncentrowała się na spełnianiu roli podziemnego „lobby", nie próbując sięgać po radykalne formy walki politycznej, w rodzaju terroryzmu i partyzantki miejskiej.22 Solidarnościowe „lobby" jest jednak bardzo szczególne - oczekuje bowiem istotnych koncesji bez obiecywania w zamian narodowego pojednania. Uzasadniająca tę praktykę teoria „nowego ewolucjoni-zmu" głosi, że zmiany w systemie komunistycznym możliwe są tylko pod wpływem presji z zewnątrz i że presja taka efektywna jest tylko 20 21 wtedy, gdy wywiera się ją bez przerwy i bez ulegania pokusie kom-promisowości. Teoria ta ignoruje więc dość oczywisty fakt, że reżym autorytarny, nie mogący rozwiązywać konfliktów przy pomocy demokratycznego głosowania, może pozwolić sobie tylko na takie koncesje, które postrzegane są nie jako wymuszone, lecz jako wyraz dobrej woli - zmiany wymuszone przez nacisk z zewnątrz nie poszerzają bowiem bazy społecznej władzy i nie stabilizują sytuacji.23 Tym bardziej nie mogą one torować drogi narodowemu pojednaniu. Rzecz w tym jednak, że narodowe pojednanie możliwe jest w Polsce tylko za cenę rezygnacji partii z monopolu władzy. Dlatego też przepaść moralna i psychologiczna między rządzącymi a rządzonymi nie zmniejsza się. Obie strony wydają się coraz bardziej rozczarowane. Z punktu widzenia władzy takie posunięcia jak wizyta Papieża w roku 1983 oraz generalna amnestia w roku 1984 były ryzykiem podjętym z myślą o narodowym pojednaniu, a więc zasługującym na ocenę pozytywną i dającym prawo do oczekiwania na gest pojednawczy ze strony opozycji. Opozycja jednak dostrzegała w tym jedynie rezultat swej presji, a nie dobrej woli przeciwnika. Po wyjściu z więzień przywódcy opozycji dali wyraźnie do zrozumienia, że traktują amnestię jako trick i nie zamierzają respektować jej warunków. Szczególnie interesująca walka polityczna toczy się na obszarze kultury narodowej. Jest tak dlatego, że rząd bardziej wrażliwy jest na opinie i zachowanie intelektualistów i artystów, niż na to, co myślą o nim działacze podziemia. Intelektualiści, traktujący swą odmowę współpracy z oficjalnymi instytucjami jako akt delegitymizacji systemu, mogą mieć satysfakcję z faktu, że władze reagują na to bardzo boleśnie. Sam Jaruzelski wypowiedział się bardzo emocjonalnie 0 próbach „delegalizacji Polski".24 Wicepremier, Mieczysław Rakow-ski, w przemówieniu z lutego 1984 roku wyraził „szczere uznanie 1 podziękowanie tym wszystkim, którzy nie ugięli się pod naciskiem pomówień o kolaborację, nie udali się na tzw. emigrację wewnętrzną, lecz pokonując nieraz różne obawy, zahamowania i wątpliwości, udzielili osobistego poparcia tym siłom politycznym, które uznały za historycznie konieczne położenie kresu procesowi niszczenia fundamentów socjalistycznego państwa".25 Należy podkreślić, że mówiąc o „osobistym poparciu" Rakowski nie miał na myśli obrony ustroju komunistycznego. Pragnął jedynie, aby intelektualiści i artyści działali 22 tak, jak dawniej, bez bojkotowania oficjalnych wydawnictw, mediów i nowego Związku Pisarzy. Ukazuje to wrażliwość władz na kontestację instytucji „reżymowych" przez elitę intelektualną. Próby pozyskania, a przynajmniej zneutralizowania tzw. „inteligencji twórczej" czynione były niejednokrotnie przez rząd wojskowy w Polsce. Władze stanu wojennego chciały wbić klina między intelektualistów a robotników przez dużo lepsze traktowanie intelektualistów w miejscach internowania; intelektualiści odmówili jednak docenienia tego przywileju. Rząd poczynił również pewne kroki dla udowodnienia, że nawet w warunkach stanu wojennego Polska może cieszyć się większą wolnością intelektualną niż inne kraje bloku radzieckiego. Było to prawdą, ale nie zmieniło faktu, że przekazywana przez media oficjalna wersja wydarzeń politycznych była dla wielu środowisk nie do przyjęcia i wywoływała potężny moralny protest. Siły tego protestu dowiódł bojkot telewizji przez elitę polskich aktorów, którzy oparli się zarówno materialnym pokusom, jak politycznym naciskom. Równie trudny okazał się problem stowarzyszeń. Trzy przypadki zasługują na szczególną uwagę jako ilustracje specyfiki nowej sytuacji w Polsce. Związek Artystów został rozwiązany, ponieważ jego członkowie odmówili wycofania deklaracji popierającej „Solidarność". Wskazuje to na zasadniczą różnicę między dyktaturą Jaruzelskiego a stalinizmem. W czasach stalinizmu władze dążyły do upolitycznienia pisarzy i artystów przez nawracanie ich na ideologię komunistyczną i realizm socjalistyczny; obecnie władze chcą tylko depolityzacji kultury, podczas gdy inteligencja twórcza domaga się prawa do politycznego zaangażowania po stronie opozycji. Związek Pisarzy rozwiązany został nie z powodu jakiejś określonej platformy politycznej, ale z powodu obrony wewnątrzzwiązkowej demokracji. Władze Związku odmówiły usunięcia ze Związku pisarzy oskarżonych o działalność anty socjalistyczną, w szczególności współpracowa-nie z radiem Wolna Europa oraz pisanie dla pism emigracyjnych; decyzja taka, argumentowano, mogłaby być podjęta tylko w drodze demokratycznego głosowania wszystkich członków Związku. Oznaczało to, że trzeba najpierw przywrócić funkcjonowanie Związku (zawieszone w okresie stanu wojennego), a dopiero później decydować o jego składzie. Ogólna atmosfera polityczna czyniła jednak niemożliwym usunięcie „antysocjali- 23 stycznych" pisarzy przy zastosowaniu procedur demokratycznych; władze państwowe nie myliły się zaś sądząc, że w swym pełnym składzie Związek Pisarzy stanie się ponownie legalnym bastionem opozycji. Rezultat można więc było przewidzieć: zawieszony Związek został formalnie rozwiązany i zastąpiony przez nowy. Większość pisarzy odmówiła jednak przystąpienia do tej nowej organizacji. Trzeci przypadek - sprawa Związku Filmowców - ukazuje możliwość rozwiązań kompromisowych. Członkowie Związku wyrazili zgodę na żądane zmiany personalne i uzyskali w zamian przywrócenie Związku bez składania jakichkolwiek deklaracji popierających reżym. Stało się tak m.in. dlatego, że praca filmowców uzależniona była od państwa o wiele bardziej niż praca pisarzy, co zmuszało do przyjęcia postawy bardziej pragmatycznej. W przeciwieństwie do filmowców, polscy pisarze i uczeni mieli do dyspozycji alternatywne środki produkcji i dystrybucji: podziemnych wydawców oraz imponującą sieć „drugiego obiegu" literatury. Stworzenie tej kultury alternatywnej jest zapewne największym osiągnięciem opozycyjnej inteligencji w Polsce. Liczba publikacji niecenzurowanych (przy czym podpisywanych zwykle imieniem i nazwiskiem) była wówczas bezprecedensowa w historii „realnego socjalizmu". Publikowano w ten sposób nie tylko ulotki i pisma polityczne, lecz również książki autorów polskich i zagranicznych, czasopisma kulturalne oraz literaturę naukową, zwłaszcza na temat historii i teorii komunistycznego totalitaryzmu. Rozkwitem tej działalności wydawniczej, rozpoczętej w roku 1977, był okres stanu wojennego: wedle paryskiej „Kultury" wydawnictwa „drugiego obiegu" opublikowały wówczas ponad 700 tytułów.26 Po zniesieniu stanu wojennego obecność nieoficjalnej, niecenzurowanej kultury stała się jeszcze bardziej widoczna. „Nielegalne" książki drukowane bywały nawet w drukarniach państwowych, treść „nieoficjalnych" periodyków omawiana była w oficjalnej prasie, konferencje naukowe i wystawy sztuki organizowane były nie tylko w prywatnych mieszkaniach, lecz również w kościołach. Wydawcy „drugiego obiegu" płacili czasem lepsze honoraria niż wydawcy oficjalni. Spora część pisarzy i artystów doszła do wniosku, że należy bojkotować całą oficjalnie uznawaną kulturę. Tak więc, na przykład, Zbigniew Herbert protestował na łamach „Tygodnika Powszechnego" przeciwko czytaniu swych wierszy w oficjalnym teatrze - mimo że dyrektor tego teatru, Zygmunt Hiibner, nie popierał reżymu 24 i pragnął posłużyć się poezją Herberta dla podniesienia patriotycznego morale swej widowni. (Gdy intencje Hiibnera stały się znane, Herbert pozwolił na kontynuację spektaklu -- podkreślając jednak, że czyni to w drodze wyjątku).27 Postawa Herberta jest przykładem moralnej wojny przeciwko władzom. Podobną postawę zademonstrował wielbiciel Herberta, Adam Michnik:28 odmówił on przyjęcia amnestii i musiał być siłą wyprowadzony z więzienia. Motywacją tego zachowania było niezachwiane poczucie słuszności własnej sprawy oraz pragnienie bronienia jej na publicznym procesie politycznym. Rezultaty wywołane pojawieniem się kultury alternatywnej są bardzo ważne i bardzo złożone. Są one dobroczynne dla kultury polskiej nie tylko dlatego, że wprowadzają w obieg idee „niecenzuralne", ale również dlatego, że kultura „drugiego obiegu" jest konkurencją dla kultury oficjalnej, zmuszając ją do większej tolerancji i lepszego uwzględniania potrzeb społeczeństwa. Z drugiej strony jednak trzeba stwierdzić, że wielu autorów publikuje swe książki w „drugim obiegu" nie dlatego, że nie może tego czynić w wydawnictwach oficjalnych, ale że uzyskuje w ten sposób większy prestiż, albo ulega po prostu presji działaczy opozycyjnych, traktujących kulturę jako pole walki politycznej. Koszt takich decyzji płacony jest jednak przez czytelników, ponieważ książki „drugiego obiegu" są droższe, wydawane w mniejszych nakładach oraz, rzecz jasna, niedostępne w bibliotekach publicznych. Dlatego też niektórzy autorzy o nieposzlakowanej reputacji moralnej i zawodowej nie aprobują postawy „totalnej odmowy". 4. Świadomość społeczna w systemie „realnego socjalizmu" „Spektakularna pryncypialność" w odmawianiu przyjmowania czegokolwiek od przeciwnika prezentowana bywa jako konsekwentne odrzucenie „realnego socjalizmu", dokonywane w imię niezniszczalnych aspiracji narodowych. W rzeczywistości jednak aspiracje narodowe uwarunkowane są przez istniejący system w stopniu o wiele większym niż może się wydawać obserwatorom powierzchownym lub biorącym swe życzenia za rzeczywistość. Wszystkie ostatnie badania 25 opinii publicznej, łącznic z tymi, które nie mogły być oficjalnie opublikowane, wskazują, że „realny socjalizm" stał się systemem samo-odtwarzającym, uważanym przez większość ludności za „obcy wprawdzie, narzucony z zewnątrz, ale jednocześnie najzupełniej naturalny".29 Prawdą jest, że masy czują się głęboko sfrustrowane, protestują z oburzeniem przeciwko niekompetencji władz i niejednokrotnie oskarżają ludzi władzy o złą wolę. Odrzucają frazeologię marksistowską, lgną natomiast do Kościoła, słownictwo marksistowskie stało się bowiem językiem martwym, językiem oficjalnych kłamstw, w które nikt nie wierzy. Ale na poziomie podświadomości ci sami ludzie okazują się o wiele bliżsi socjalizmowi. Najlepszym tego dowodem jest właśnie „Solidarność": ruch będący jednocześnie potężnym protestem przeciwko systemowi i niechcianym tworem tegoż systemu.30 Socjalizm „Solidarności" ma oczywiście wiele cech specyficznych. Z liberalnego punktu widzenia jest on nazbyt populistyczny, nazbyt kolektywistyczny i egalitarny; kładzie nacisk na sprawiedliwość sub-stancialną, lekceważąc formalną, akceptuje werbalnie zasady wolnorynkowe, ale żąda w praktyce więcej równości, sprawiedliwszej dystrybucji i efektywniejszej ochrony słabych. Koncentruje się na sprawach podziału, a nie wytwarzania; na bezrobocie zgadza się tylko pod warunkiem zapewnienia bezrobotnym takich samych dochodów, jakie otrzymywali pracując. Program ruchu żądał nie tylko drastycznych podatków progresywnych, ale także ustanowienia absolutnych limitów „społecznie dopuszczalnego maksimum" na dochody i własność prywatną (np. tylko jeden lokal mieszkalny na rodzinę), co oczywiście pociągnęłoby za sobą częściową ekspropriację warstw zamożnych. Sama idea solidarności pojmowana była jako zbiorowa gwarancja, że żaden robotnik nie utraci swego zwyczajowego standardu życiowego i że w procesie reform żadna grupa nie wzbogaci się kosztem innych. Trudno zaiste wyobrazić sobie w takich warunkach konkurencję rynkową. W teorii związek opowiadał się za oddzieleniem gospodarki od polityki, ale w praktyce oznaczało to zastąpienie państwowej kontroli nad gospodarką kontrolą związkową. Wolność rozumiana była w związku nie tylko jako autonomia, lecz również - i przede wszystkim - jako nieskrępowana partycypacja, przy czym uważano za rzecz oczywistą, że wszystkie sfery życia społecznego, łącznie z gospodarką, mogą być regulowane przez świadomie, demokratycznie podcj- 26 mowane decyzje. Program związku bytwi ęc programem maksymalnej demokratyzacji kontroli nad gospodarką, a nie programem ograniczenia zakresu tej kontroli przez poddanie załóg robotniczych anonimowym i nieubłaganym prawom rynku. Ten spontaniczny i głęboko zakorzeniony socjalistyczny populizm członków „Solidarności" objawiał się w dwóch postaciach; idealistycznej i mentalnościowej. Pierwsza z nich, przejawiająca się w postawach robotniczej elity, była dążeniem do demokratycznego socjalizmu, przeciwstawianego rzeczywistości istniejącej; druga, charakteryzująca postawy przeciętnych członków ruchu, była nieodrodnym wytworem istniejącego systemu. Druga postać populistycznego socjalizm, u przejawiała się u członków „Solidarności" w dążeniu do zbiorowego bezpieczeństwa i równości przy użyciu środków politycznych, a więc w przesadnej wierze w omnipoten-cję politycznych decydentów. Istniejący system skompromitował ideę merytokracji; ludzie przestali myśleć w kategoriach „zasług" i „sprawiedliwości rynkowej", przestali dostrzegać jakikolwiek związek między dobrą płacą a dobrą pracą, kompetencjami lub talentem i przyzwyczaili się traktować wysokie zarobki jako niesprawiedliwe uprzywilejowanie albo rezultat klientelistycznych koneksji i nieuczciwych praktyk. Nic dziwnego więc, że sprawiedliwość społeczna utożsamiona została z maksymalnym wyrównaniem zarobków. Ponadto, propaganda partyjno-rządowa przyzwyczaiła ludzi do myślenia w kategoriach woluntaryzmu politycznego i uzależniania wszystkiego od władzy - to ona bowiem „daje" i odpowiedzialna jest za wszystko. Skoro tak, to trudno się dziwić, że w momencie kryzysu pierwszą reakcją człowieka z ulicy był odruch: jeżeli oni odpowiadają za wszystko i wszystko mogą, to zmuśmy ich, aby naprawili sytuację i „dali" nam tyle, ile trzeba. [Pisząc o tym na łamach „Aneksu", scharakteryzowałem mentalność szeregowych członków „Solidarności" jeszcze bardziej surowo -jako przejaw sowietyzacji. Dla udobitniex»ia argumentacji przytaczam odpowiedni fragment tego artykułu: „Jeśli (vide zbiorowy portret homososa u Zinowjewa) sowietyzacja 'Znaczą «prawo do nieróbstwa», równani e w dół, «czy się stoi, czy się -zy»--., bumelanctwo, brakoróbstwo i zrwykłe złodziejstwo, to nasz °d, niestety, dorównał pod tym względem Rosjanom, a w pewnych [edzinach nawet wyprzedził ich, bo było mniej strachu, więcej mil- 27 czących przyzwoleń z góry. Afrykańska niemal korupcja nie była wcale monopolem władzy, uczestniczył w niej z reguły, kto tylko mógł. W takiej sytuacji globalne rozgrzeszanie społeczeństwa i to jeszcze w połączeniu z postulatem egalitaryzacji, a więc postulatem uderzającym nie tylko w «uprzywilejowanych», lecz również w dobrze pracujących, było rezygnacją z «równania w górę». Zwalano całą winę na «system» i władzę, a przecież, po pierwsze, ten system nie był od dawna już czymś zewnętrznym, społeczeństwo stało się jego częścią, ulegając i to dość łatwo, wszystkim pokusom demoralizacji, które stwarzał; po drugie, jeśli system miałby rozgrzeszać nas, społeczeństwo, to musielibyśmy rozgrzeszyć także «ich», władzę, bo de-terminizm systemowy dotyczy w pierwszym rzędzie ludzi władzy. Nie pisałbym o tym, gdyby nie prezentowano «Solidarności» jako ruchu „sanacji moralnej". Owszem, były i takie elementy, jeśli jednak zechcemy ujmować «Solidarność» jako ruch moralnej odnowy, to trudno nie zgodzić się z Grzegorczykiem, który poddał ten ruch krytyce z punktu widzenia moralności chrześcijańskiej. Użył złego terminu pisząc o etosie «godnościowym» i przeciwstawiając go pokorze, ale miał rację w sprawie zasadniczej: jeśli krytyka służyć ma moralnej odnowie, to trzeba ją zaczynać od samych siebie, unikać agresywności i nie podporządkowywać jej doraźnej polityce. Osobiście sądzę, że w moralistyce «Solidarności» było za mało samokrytyki, za dużo samouniewinniania, a nawet kompensacyjnego narodowego samo-chwalstwa. Cechą mentalności «homososów» był w tym brak «etyki producentów» (vide Sorel, Brzozowski), całkowicie wypartej przez roszczeniowy etos «sprawiedliwości dystrybucyjnej))."]31 Reakcją rządu na naciski strajkowe było oczywiście podkreślanie, że przy najlepszej nawet woli nie wszystko jest możliwe. Socjalistyczne przyzwyczajenie do kolosalnego wyolbrzymiania możliwości władzy politycznej sprawiło jednak, że wyjaśnienia te, podobnie jak apel o zwiększenie wydajności pracy, nikomu nie trafiły do przekonania. Tak więc, ironicznym rezultatem politycyzacji gospodarki okazała się tendencja do formułowania żądań nierealistycznych oraz naiwna wiara, że przezwyciężenie kryzysu gospodarczego możliwe będzie dzięki odpowiednim „naciskom" politycznym. Kierownictwo „Solidarności" znajdowało się pod wpływem różnych grup politycznych, rywalizujących ze sobą w radykalizmie po- 28 stulatów i coraz bardziej odrywających się od rzeczywistości. Społeczeństwo jako całość miało jednak poglądy mniej konsekwentne i dalekie od radykalizmu. Ilustrują to wyniki badań opinii publicznej. W grudniu 1980 większość Polaków opowiadała się za decentralizacją i zwiększeniem społecznej kontroli nad władzami politycznymi. Jednocześnie jednak 49 procent respondentów chciało większej kontroli społeczeństwa przez władze (zdecydowanie za: 25,7 procent; raczej za: 23,4 procent; w tym członkowie „Solidarności": 48,8 procent; członkowie partii: 57,0 procent; wierzący: 56,4 procent; niewierzący: 42,9 procent; robotnicy niewykwalifikowani: 59,0 procent; ludzie z wyższym wykształceniem: 35,2 procent). Nie musiało to oznaczać poparcia dla zwiększonej roli partii. Wśród członków partii chciało tego 61,3 procent, ale zgadzało się z nimi tylko 32,7 procent bezpartyjnych. Zakres zgody co do zwiększenia roli Kościoła był znacznie szerszy: chciało tego 76,7 procent członków PZPR, 85,7 procent członków Stronnictwa Ludowego, 91,5 procent rolników; 69,6 procent przedstawicieli wolnych zawodów. Zasadę zrównywania dochodów poparło 73,5 procent członków „Solidarności" i 65,4 procent członków partii.32 Pod koniec 1981 roku, a więc w przededniu stanu wojennego, 71,4 procent respondentów (zdecydowanie za: 38,3 procent; raczej za: 33,1 procent) pragnęło nowych wyborów parlamentarnych i samorządowych; jednocześnie jednak 70,9 procent nie chciało pojawienia się nowych partii politycznych, a aż 46,2 procent (zdecydowanie za: 22,7 procent; raczej za: 23,5 procent) opowiadało się za zakazem strajkowania.33 W referendum przeprowadzonym w jednym z zakładów pracy na Śląsku, 88 procent opowiedziało się za rozwiązaniem sejmu i nowymi wyborami, 90 procent chciało usuni