Polskie Zmagania z wolnością Andrzej WALICKI Biblioteka Uniwersytecka w Warszawie KRAKÓW © Copyright by Andrzej Walicki and Towarzystwo Autorów i Wydawców Prac Naukowych UNIVERSITAS, Kraków 2000 ISBN 83-7052-719-1 TAiWPN UNyyERSITAS 775665 Projekt okładki i stron tytułowych Mściwoj Olewicz Fundacja „Kuźnica" dziękuje POLKOMTEL S.A. za pomoc finansową w wydaniu książki Spis Rzeczy Od redakcji................................................ 7 I. Kryzys i upadek „realnego socjalizmu" Paradoksy Polski Jaruzelskiego................................ 11 Liberalizm w Polsce......................................... 35 Wcielenia inteligencji........................................ 67 II. Spory o niedawną przeszłość Totalitaryzm i posttotalitaryzm. Próba definicji .................. 97 Dziedzictwo PRL........................................... 113 Niewinny marksizm? ........................................ 125 Sprawiedliwość okresu przejściowego i walki polityczne.......... 133 III. Moralność a polityka Moralność polityczna liberalizmu, narodowa moralistyka i idee kolektywistycznej prawicy................................ 187 Moralne wątpliwości co do moralnych rozliczeń ................. 205 IV. Zagadnienie narodu Trzy patriotyzmy............................................ 225 Czy możliwy jest nacjonalizm liberalny? ....................... 271 Polska-naród-Europa ..................................... 291 Testament Dmowskiego...................................... 321 V. Kartki z dziennika.......................................... 335 VI. Posłowie .................................................. 421 Publikacje autora związane tematycznie z problematyką niniejszej książki ....................................... 459 Indeks ....................................................... 463 Nota o Autorze........ ................. 471 Od redakcji Książką niniejszą początkujemy cykl wydawnictw pod nazwą Biblioteka „Kuźnicy", przygotowywanych redakcyjnie przez Instytut Badań Społecznych „Kuźnicy". Publikacji cyklu podjęło się Wydawnictwo UNIVERSITAS. W Bibliotece zamierzamy pomieszczać prace związane z działalnością Stowarzyszenia „Kuźnica", dorobkiem intelektualnym jej członków oraz laureatów jej nagrody: Kowadła „Kuźnicy". Autorem otwierającym cykl jest Andrzej Walicki, historyk idei, profesor uniwersytetów w Polsce, Australii i Stanach Zjednoczonych, członek rzeczywisty PAN, laureat Kowadła „Kuźnicy", uznawany przez członków „Kuźnicy" za jej wielki autorytet intelektualny. Książka gromadzi eseje prof. Andrzeja Walickiego publikowane w kraju i za granicą w latach wielkich przemian w Polsce i tych przemian dotyczące oraz niepublikowane dotąd fragmenty osobistego dziennika Profesora i jego równie obszerne posłowie. Tematyką główną tomu jest kryzys i upadek „realnego socjalizmu" i spory wokół tego historycznego procesu w kategoriach polityki i moralności, jak również zagadnienia narodu - jego przeszłości i przyszłości, a więc sprawy dla Polski ogromnie ważne. INSTYTUT BADAŃ SPOŁECZNYCH „KUŹNICY" I KRYZYS I UPADEK ,REALNEGO SOCJALIZMU' Paradoksy Polski Jaruzelskiego Referat wygłoszony w języku angielskim w dniu 30 maja 1985, na Ósmej Rocznej Konferencji Izraelskiego Towarzystwa Studiów Słowiańskich i Wschodnio-Europej-skich, na Uniwersytecie Ben Guriona w Beer-Shera. W przeddzień konferencji, z inicjatywy prof. Shlomo Avineri, wygłosiłem ten sam referat jako odczyt na wydziale nauk politycznych Hebrajskiego Uniwersytetu w Jerozolimie. Obecny na odczycie socjolog oksfordzki, Steven Lukes, natychmiast poprosił mnie o pozwolenie na druk tekstu w „Archives Europeennes de Sociologie". Charakterystyczne jednak, że Redakcja pragnęła najpierw upewnić się czy tekst ten nie wzbudza zastrzeżeń merytorycznych u intelektualistów polskich związanych z nielegalną wówczas „Solidarnością". Opinia osoby, którą poproszono o zdanie (jej nazwiska mogę się tylko domyślać), wypadła jednak pozytywnie i dzięki temu artykuł opublikowany został, w tempie błyskawicznym, w najbliższym numerze pisma. Patrz „Archives Europeennes de Sociologie", t. XXVI, 1985, nr 2. Zainteresowanie przyczynami upadku rządów komunistycznych w Europie środkowej sprawiło, że artykuł ten przedrukowany został wraz z moim późniejszym tekstem pt. „Liberalism in Poland" w tomie Crisis and Reform in Eastern Europę, pod red. Ferenca Feherai Andrew Arato, Transaction Publishers, New Brunswick (USA), Londyn 1991. Wielu ludzi na Zachodzie postrzega Polskę gen. Jaruzelskiego jako kraj o szczególnie represyjnym reżymie totalitarnym. Z tej perspektywy głównym problemem dzisiejszej Polski jest, oczywiście, brak wolności oraz nieustanne gwałcenie praw człowieka. Taki właśnie pogląd lansuje prasa opozycyjna w Polsce oraz prasa emigracyjna.1 W rzeczywistości jednak tylko młodzi Polacy mogą wyrażać takie mniemania w dobrej wierze. Starsze pokolenie, pamiętające stalinizm i wiedzące, czym naprawdę jest totalitaryzm, nie może twierdzić na serio, że rządy gen. Jaruzelskiego są gorsze z punktu widzenia wolności od poprzednich rządów komunistycznych w Polsce. Przeciwnie: intelektualiści starszej generacji nie mogą zaprzeczyć, jeśli się ich przyciśnie, że pod względem wolności i pluralizmu reżym gen. Jaruzelskiego jest bardziej tolerancyjny, inteligentniejszy i bardziej giętki niż reżym Gierka, nie mówiąc już o stalinowskim reżymie Bieruta. Niektórzy z byłych doradców „Solidarności" (np. Aleksander Małachowski i Wła- 11 dysław Siła-Nowicki) mieli odwagę cywilną powiedzieć o tym publicznie oraz uznać to za pozytywny rezultat Solidarnościowej rewolucji.2 Każda restauracja asymiluje bowiem coś z poprzedzającego ją ruchu rewolucyjnego. Prawdą jest oczywiście, że większość Polaków uważa się za poddanych dotkliwej represji. Odczucie to zrodziło się z ich głębokiej frustracji, z moralnego oburzenia z powodu przejęcia władzy przez wojsko oraz z gwałtownie powiększonej przepaści między rzeczywistością polityczną a aspiracjami narodowymi. Błędem jest wszakże interpretowanie tego stanu świadomości jako reakcji na nagłe pojawienie się silnego i bezlitosnego totalitaryzmu.3 W rzeczywistości reżym gen. Jaruzelskiego nie ma charakteru totalitarnego; można nawet powiedzieć, że nie jest to również reżym prawdziwie komunistyczny. Przyznająto, przynajmniej częściowo, autorzy książki o „Solidarności" wydanej przez francuskiego socjologa Alaina Touraine. Pisze on: „W dzisiejszej komunistycznej Europie środkowej totalitaryzm umiera. (...) Reżym komunistyczny nie może już rządzić w imieniu społeczeństwa i historii: opiera się wyłącznie na sile, ponieważ stracił legitymizację, która uzasadniała jego totalitarne ambicje. (...) Polska żyje dziś pod władzą absolutną, władza ta jest kontrrewolucyjna raczej niż totalitarna. Przypomina bardziej reżym Franco i Pinocheta niż Hitlera lub Stalina".4 Pogląd ten, aczkolwiek bardziej trzeźwy od opinii opozycjonistów polskich, także wymaga pewnej korekty. Pod względem represyjności reżym Jaruzelskiego nie może być porównywany do reżymu Pinocheta, jest bowiem miękką i samoograniczającą się kontrrewolucją. Ponadto nie sprawuje on władzy absolutnej: jego kij jest zbyt krótki, a marchewka zbyt mała. W przeciwieństwie do reżymów totalitarnych, nie ma on ambicji do kontrolowania umysłów - traktuje to jako cel nierealistyczny i niepotrzebnie antagonizujący społeczeństwo. Przyznał otwarcie, że reprezentuje mniejszość i nie musi być kochany; zadowoli się, jeśli społeczeństwo zaakceptuje go jako smutną konieczność i „mniejsze zło".5 Ideologowie reżymu nie pretendują do reprezentowania woli narodu; uważają się za reprezentantów obiektywnego interesu narodowego, którego naród może nie rozumieć. Rzecz w tym jednak, że właśnie połączenie nagiej przemocy z ideologiczną powściągliwością sprawia wrażenie lekceważenia moralnych 12 podstaw władzy i czyni sytuacją trudną do zniesienia przez większość Polaków. Nie chcą oni, aby traktowano ich jak dzieci nie rozumiejące własnego interesu; czują się upokorzeni, gdy w sposób tak widoczny pozbawia się ich prawa do samookreślenia. Dlatego też rząd sprawuje w Polsce jedynie władzę zewnętrzną, nie może natomiast skłonić obywateli do dobrowolnej współpracy, nie mówiąc już o skierowaniu energii polskiego patriotyzmu w stronę przezwyciężania gospodarczego kryzysu. Głównym problemem dzisiejszej Polski nie jest więc totalitaryzm: jest nim głęboki kryzys legitymizacji władzy połączony z bezprecedensowym, strukturalnym załamaniem gospodarczym. Oba te kryzysy są oczywiście współzależne. Rząd nie może uzyskać minimum wiarygodności bez odczuwalnego poprawienia sytuacji ekonomicznej. Z drugiej strony jednak, energia narodu nie może być mobilizowana na rzecz walki z gospodarczym kryzysem, jeżeli rząd, który w ustroju „realnego socjalizmu" pełni rolę głównego organizatora gospodarki, nie dysponuje społecznym zaufaniem; jeżeli cały system postrzegany jest jako taki, w którym nic nie zależy od obywateli i w którym nie opłaca się pracować; w którym ciężka praca nie będzie adekwatnie wynagrodzona, a jej owoce zostaną zmarnowane. Dlatego też władze zdają sobie sprawę, że przede wszystkim uzyskać muszą minimum akceptacji - chociażby tylko w charakterze „mniejszego zła". To właśnie wyjaśnia ich podwójną taktykę: posunięcia represyjne z jednej strony i gesty pojednawcze - z drugiej. Sukcesy koncyliacyjnej polityki rządu podważyłyby jednak autorytet podziemnej opozycji, odwrotnie proporcjonalny do autorytetu władzy. Określa to destruktywny charakter konfliktu. Opozycja wie, że nie leży w jej interesie sukces rządu. Rząd wie, że sukces polityki „narodowego pojednania" jest dla niego jedyną drogą do odzyskania minimum legitymizacji. Ale tu właśnie pojawia się pułapka: liberalizacja, będąca koniecznym warunkiem narodowego pojednania, stwarza bowiem większe możliwości dla politycznej walki z systemem, to zaś sprowokowałoby represje i zaostrzyło konflikt. Opozycja pragnie, aby Polska pozostała podzielona na un pays legał i un pays reel, czyli na komunistyczne państwo i antykomunistyczne społeczeństwo, odmawiające współpracy z rządem. Rząd uważa taki podział za katastrofalny i przeciwstawia mu się w imię przetrwania narodu; opozycja 13 z kolei stawia na pierwszym miejscu ideę narodowej godności. Próby mediacji podejmuje Kościół, ale jest to zadanie niezmiernie trudne, narażające na ataki z obu stron. Specyfika tej sytuacji dobrze ujęta została przez satyryka: „Jak nakarmić wilka nie robiąc krzywdy owcy".6 Tyle uwag wstępnych. Dalsze rozważania poświęcę czterem wzajemnie powiązanym tematom: (1) relacji między polityką a oficjalną ideologią; (2) politycznym aspektom sporów historycznych; (3) kulturze i moralności jako środkom walki politycznej; oraz (4) świadomości społecznej w systemie „realnego socjalizmu". 1. Polityka a ideologia marksistowska Pojawienie się ruchu „Solidarność" oraz stłumienie go przez stan wojenny poprzedzone było długim procesem dezideologizacji rządzącej partii. Rezultatem tego procesu było faktyczne odrzucenie przez partię jej marksistowskiej ideologii, rezygnacja z traktowania jej na serio. Marksizm, jako legitymizacja systemu, zastępowany był stopniowo próbami uzyskania legitymizacji narodowej. Pierwszy krok na tej drodze poczynił Gomułka, mimo że był wciąż jeszcze szczerym wyznawcą autentycznego komunizmu. Jego „polska droga do socjalizmu" akcentowała bowiem problemy specyficznie polskie; prawomocność władzy komunistów w Polsce wywodziła się właściwie nie z doktryny marksistowskiej, lecz z przeświadczenia o bankructwie polskich partii „burżuazyjnych" i szczególnej misji narodowej polskich komunistów. W czasach Gierka marksizm uległ rozmyciu i całkowicie utracił spójność teoretyczną. Najbardziej eklektyczne wywody mogły uchodzić za marksizm, jeżeli autorzy ich znani byli z popierania istniejącego systemu. W szeregach partii zaangażowanie ideologiczne stało się wręcz podejrzane, jako kolidujące z pragmatyczną giętkością, prowadzące do rozczarowań i działalności dysydenckiej. W programie ide-owo-wychowawczym dla mas kładziono nacisk na konstruktywny patriotyzm i solidarność narodową. Przyczyniło się to do częściowego przezwyciężenia społecznego wyobcowania partii, do upodobnienia jej do reszty narodu. Ponadto flirt Gierka z ideą solidarności narodowej stwarzał iluzje, że Polacy nigdy nie będą walczyć z innymi Pola- kami i źe w obrębie wspólnoty narodowej wszystko może być przedmiotem negocjacji. To właśnie tłumaczy początkowe iluzje „Solidarności" oraz głębokość jej rozczarowania - niekonsekwentnego wprawdzie - w wyniku napotykania oporu. Ruch całkowicie pozbawiony iluzji nie byłby zaskoczony wprowadzeniem stanu wojennego, a jego reakcja na to posunięcie władz nie przybrałaby postaci najgłębszego oburzenia moralnego. Gdyby elita władzy nie była uważana za organiczną część narodu, byłoby rzeczą bezsensowną potępianie jej za obronę swej władzy, a następnie „karanie" jej członków przez piętnowanie ich mianem zdrajców sprawy narodowej. Pod koniec lat 70., a także w czasie Solidarnościowej rewolucji, niemal wszystkie stanowiska ideologiczne powiązane zostały z szeroko pojętym „nacjonalizmem".7 Mieliśmy do czynienia z prawdziwym odrodzeniem i niezwykłą intensyfikacją uczuć narodowych. Młodsze pokolenie skłonne było akceptować patriotyzm romantyczny, wraz z jego kultem bohaterstwa i wiarą w braterstwo narodów. Ludzie starsi, pamiętający tragedię powstania warszawskiego, byli z reguły bardziej ostrożni; ich patriotyzm miarkowany był więc politycznym realizmem lub przybierał postać „pracy organicznej". Partia próbowała przedstawiać się w roli konsekwentnego obrońcy interesów narodowych w istniejących warunkach geopolitycznych. „Twardogłowe" skrzydło partii, nazywające się lewicą, ale postrzegane jako prawica, posługiwało się antysemicką wersją nacjonalizmu. Również w „Solidarności" pojawili się tzw. „prawdziwi Polacy", nacechowani głęboką podejrzliwością wobec intelektualistów, eksmarksistów oraz ludzi o „nie czysto polskim" pochodzeniu etnicznym.8 Ich wpływ na radykalny odłam ruchu zwiększał się niestety wraz z rosnącym rozczarowywaniem do dobrej woli partii. Władze stanu wojennego bardzo starały się o reputację dobrych patriotów, którzy ocalili Polskę przed „większym złem". Adam Michnik przyznał, że likwidacja „Solidarności" nie była częścią ich pierwotnego planu: pragnęli odciąć jej radykalne skrzydło, ale zachować związek jako symbol ciągłości polskiej „odnowy".9 Nieoficjalne lub półoficjalne negocjacje w tej sprawie toczyły się za pośrednictwem profesora Jerzego Wia-tra, dyrektora Instytutu Marksizmu-Leninizmu i Andrzeja Micewskiego, członka Rady Prymasowskiej.10 Wedle źródeł bliskich Watykanu, ofero-wywano Wałęsie stanowisko wicepremiera w zamian za pojawienie się w telewizji z pojednawczym przemówieniem do narodu. Negocjacje te 14 15 trwały do kwietnia 1982, ale do sukcesu nie doprowadziły. Umiarkowani działacze „Solidarności" nie chcieli dystansować się od swych radykalnych kolegów; nie zgadzali się również na ograniczenie swych działań do apolitycznej aktywności związkowej. Próba spektakularnego kompromisu politycznego poniosła więc fiasko. Mimo to rząd kontynuował wysiłki na rzecz poprawienia swej reputacji oraz udowodnienia społeczeństwu, że nie składa się z marionetek Moskwy. Osiągnięciu tego celu służyło m.in. znaczne zwiększenie wolności prasy. Władze cieszyły się z wszystkich form politycznego poparcia, nawet warunkowego tylko i częściowego, najzupełniej niezależnie od pozycji światopoglądowej. Jedną z najbardziej interesujących książek wydanych w tym czasie był zbiór artykułów pod czytelnym tytułem Gwałt i perswazja." Perswazja, której użyto w niej dla uzasadnienia „gwałtu", nie miała nic wspólnego z marksizmem. Stan wojenny interpretowany jest przez autorów, jeśli nie explicite, to implicite, jako wyraz trafnego zrozumienia racji stanu, a więc działanie w obronie państwa, a nie w obronie komunizmu. Szczególnie wymowne są artykuły konserwatywnego neoliberała, Bronisława Łagow-skiego: postulował on, aby gen. Jaruzelski użył swych dyktatorskich prerogatyw w celu wymuszenia radykalnej reformy, przekształcającej system nakazowo-rozdzielczy w efektywną gospodarkę rynkową. Podobne oczekiwania sformułowało podziemne pismo „13", którego tytuł nawiązywał do daty ogłoszenia stanu wojennego.12 Wszyscy polscy neoliberałowie postrzegali rząd jako mniej socjalistyczny niż „Solidarność", mniej zaangażowany w sprawę populistycznego egalitaryzmu i dlatego bardziej zdolny do zrozumienia potrzeby mechanizmów rynkowych (dających się pogodzić, jak wówczas sądzono, ze społeczną własnością środków produkcji). Jeden z esejów Łagowskiego, opublikowany pierwotnie w miesięczniku „Zdanie" (związanym z liberalnymi kręgami w partii), nosi tytuł: Filozofia rewolucji przeciwko filozofii państwa.n Jest on bezpośrednim atakiem na marksizm jako filozofię rewolucji, całkowicie nieprzydatną do tworzenia teoretycznych podstaw zdrowej ekonomiki i silnego państwa narodowego. Trudno się dziwić, że autentyczni marksiści zupełnie nie mieszczą się w tym klimacie intelektualnym. Jeden z nich, Adam Schaff, uważany w świecie za teoretyka „otwartego" marksizmu, został niedawno usunięty z partii - mimo że bardzo zdecydowanie popierał wprowa- 16 dzenie stanu wojennego. Inny filozof marksistowski, Jarosław Ładosz, użalał się, że marksiści pod władzą gen. Jaruzelskiego stali się małą i prześladowaną grupą izolowanych jednostek, których prace odrzucane są przez wydawców i które walczyć muszą o przetrwanie ze świadomością swego całkowitego wyobcowania z polskiego życia intelektualnego. W istniejącej sytuacji, zdaniem Ładosza, nie można oczekiwać, że partia ujmie się za marksizmem, ale mimo to polscy marksiści mają przecież prawo do istnienia. Aby umożliwić im zachowanie własnej tożsamości, hasła marksistowskie, takie jak „Robotnicy wszystkich krajów łączcie się!" powinny być usunięte ze stron tytułowych oficjalnych i półoficjalnych czasopism, takich jak „Polityka", „Rzeczywistość" lub „Tu i Teraz". Wszystkie te pisma, mimo powiązań z tymi lub innymi ugrupowaniami wewnątrz partii, nie mają przecież nic wspólnego z marksizmem i nie powinny tego ukrywać.14 Daniel Passent, jeden z najbardziej wpływowych dziennikarzy w otoczeniu gen. Jaruzelskiego, wyśmiał te wywody na łamach „Polityki". Zgodził się z Ładoszem co do jego osamotnienia w obronie doktrynalnego marksizmu, ale nie wyraził mu współczucia. Prawdą jest, dodał, że mniejszość reprezentowana przez Ładosza jest w Polsce bardzo mała; w rzeczywistości bowiem reprezentuje ją tylko jedna osoba.15 Pouczające jest zestawienie skarg Ładosza na sytuację marksistów w Polsce z opiniami Tadeusza Hołuja na temat izolacji autentycznych lewicowców w partii. W rozmowie zatytułowanej „Gdzie lewica?" twierdził on, że lewicowcy nie cieszą się w PZPR zrozumieniem i sympatią. Wielu towarzyszy zwalcza wręcz tendencje lewicowe - bez używania metod policyjnych, ale bardzo stanowczo. Mówią oni, że o przynależności do partii decydować powinny względy polityczne i społeczne, a nie wybory ideologiczne.16 Kontekst tych skarg jest jasny: partia przestała określać się w kategoriach ideologicznych, zaniechała realizacji wielkich celów wyznaczonych przez doktrynę, ograniczyła się do spełnienia konstytucyjnie zagwarantowanej „roli przywódczej" w Polsce. Ideologia marksistowska zaczęła jej przeszkadzać w poszerzeniu bazy społecznej. Zaczęła partię krępować, zamiast być jej atutem. W ten sposób, dzięki stanowi wojennemu, zakończył się długi proces dezideologizacji PZPR. Nie przyniosło to jednak oczekiwanego 17 B U W rezultatu, ponieważ doktrynalna legitymizacja systemu nie została zastąpiona przez legitymizację narodową. Prawdą jest oczywiście, że bardzo wielu Polaków uznało rządy gen. Jaruzelskiego za „mniejsze zło". W sumie jednak flirt partii z różnymi odmianami narodowego patriotyzmu nie udał się i uderzył w nią samą. 2. Polityka i świadomość historyczna Jedną z najbardziej charakterystycznych cech klimatu umysłowego dzisiejszej Polski jest obsesyjna niemal fascynacja historią narodową. Trafnie zauważono, że niemal każdy Polak czyta książki historyczne i ma bardzo mocne przekonania na temat przeszłości swego kraju.17 Nie wynika to z chęci ucieczki od teraźniejszości; jest raczej konsekwencją przeświadczenia, że historia powtarza się w Polsce, a więc że przeszłość może dostarczyć klucza do zrozumienia dylematów dnia dzisiejszego. Język analogii historycznej od dawna znany był w Polsce, aczkolwiek nigdy zapewne nie posługiwano się nim tak powszechnie jak dzisiaj. Prawdziwie zdumiewające jest to, że zaakceptowała go również partia. Zarówno opozycja, jak i partyjna władza przebierają się w kostiumy historyczne i starają się odgrywać role znane z historii narodowej - oczywiście różniąc się zasadniczo w ich interpretacji. Bardzo często całe numery periodyków poświęcone są rozważaniom nad historią. Dotyczy to zwłaszcza „Tygodnika Powszechnego", skrupulatnie wykorzystującego prawo (uzyskane podczas stanu wojennego) do wskazywania za pomocą wielokropków cenzorskich cięć w drukowanych tekstach. Ilość takich cięć na jego łamach dowodzi wrażliwości cenzorów na analogie historyczne. Dzieje Polski w osiemnastym i dziewiętnastym wieku są bardzo bogatym źródłem dla poszukiwaczy takich analogii. W osiemnastym stuleciu Polska była wprawdzie odrębnym państwem, ale nie mogła przeprowadzić niezbędnych reform ustrojowych, ponieważ istniejący system odpowiadał interesom Rosji i byl przez nią formalnie „zagwarantowany". Konstytucja 3 maja 1791 roku była śmiałą próbą wprowadzenia zmian, które miały uczynić Polskę silniejszą i bardziej niezależną od jej potężnych sąsiadów. Wywołało to jednak energiczne przeciwdziałanie i przyniosło w efekcie rezultat odwrotny. Przeciwnicy konstytucji zjednoczyli się w Konfederacji Targowickiej, poprosili Rosję o pomoc i sprowoko- 18 wali wojnę, która zakończyła się klęską reformatorów i restauracją starego systemu, zabezpieczającego interesy rosyjskie. Wkrótce potem, w roku 1795, państwo polskie zniknęło z mapy Europy. Osiemnaste wieczna anarchia szlachecka, której zachowanie leżało w interesie Rosji, była oczywiście rodzinnym produktem Polski, podczas gdy „realny socjalizm" był systemem narzuconym z zewnątrz. Mimo to, mamy tu do czynienia z dużym zakresem analogii: w obu wypadkach chodziło bowiem o wspieranie z zewnątrz, przez Rosję, systemu ewidentnie złego, efektywnie paraliżującego energię narodu. Z analogii tej jednak można było wyprowadzać bardzo różne wnioski. Opozycja porównywała reżym stanu wojennego do Targowicy i oskarżała jego przywódców o narodową zdradę; jej radykalne skrzydło dodawało do tego, że osiemnastowieczny ruch na rzecz reform powinien być bardziej konsekwentny i bardziej rewolucyjny, co stosowało się oczywiście także do „Solidarności". Ale można było również wykorzystać tę analogię dla wspierania tezy, że w obu wypadkach zależność Polski od Rosji była zbyt wielka i nie pozwalała na śmiałe reformy. Zgodnie z tym rozumowaniem, los osiemnastowiecznej Rzeczypospolitej dowiódł, że w warunkach zależności od Rosji reformowanie państwa polskiego powinno być maksymalnie ostrożne, radykalizm bowiem zagraża samemu istnieniu polskiej państwowości. Za pierwszym z tych stanowisk (potrzeba radykalizmu) opowiedział się Jerzy Łojek, a za drugim (niezbędność maksymalnego umiaru) - Emanuel Rostworowski.18 Dzieje Polski pod zaborami okazały się jeszcze lepszą odskocznią do snucia analogii. Wedle rozpowszechnionej opinii, ruch „Solidarność" był w istocie bezkrwawą rewolucją, porównywalną pod względem swej funkcji i doniosłości do dziewiętnastowiecznych powstań narodowych. Powstania te - podobnie jak „Solidarność" - zostały wprawdzie zdławione, ale utrzymały przy życiu aspiracje narodu, ideę narodową, i dzięki temu walnie przyczyniły się do późniejszego odzyskania niepodległości. Pogląd przeciwny, krytyczny wobec „Solidarności" oraz wobec taktyki opozycji po wprowadzeniu stanu wojennego, potępia powstania, uważa je za samobójcze, a odzyskanie niepodległości przepisuje wyłącznie korzystnym dla Polski wynikom I wojny światowej. Zgodnie z tym poglądem, byłoby dużo lepiej, gdyby dziewiętnastowieczni Polacy zachowywali się tak jak Finowie lub Czesi; gdyby skierowywali swą energię na tory „pracy od podstaw" 19 oraz popierali takich przywódców jak Aleksander Wielopolski, którego praca nad przywróceniem autonomii królestwa kongresowego zniweczona została przez powstanie styczniowe. Bezkompromisowa obrona powstania styczniowego zaprezentowana została w niedawnej dyskusji na łamach „Tygodnika Powszechnego", pt. „Jakby życie było zdradą".19 Wszyscy uczestnicy dyskusji zgodzili się z tezą, że „kultura klęski" jest „trwałym wytworem naszych dziejów po-rozbiorowych" (M. Janion), że klęska fizyczna jest zwycięstwem moralnym, a więc że warto celebrować klęskę jako szczególnie cenną wartość narodową. Nie wolno zdradzić spraw przegranych nie tylko ze względów moralnych, lecz również ze względów pragmatycznych: wierność im uniemożliwi bowiem pojednanie z ciemięzcami Polski. Realpolitik Wie-lopolskiego była zdradą, a on sam arcyzdrajcą. Przypis redakcji stwierdza, że jest to „poszerzona i nieco zmieniona wersja rozmowy nadanej w programie Polskiego Radia jesienią 1981 roku" - a więc przed ogłoszeniem stanu wojennego. Jeśli tak, to znaczy to, że dyskutanci przewidywali klęskę „Solidarności" i z góry uznawali ją za rodzaj zwycięstwa moralnego. Pozycja rządu w tych dyskusjach była, przynajmniej dla mnie, przewidywalna i oczywista; później dopiero zdałem sobie sprawę, że z punktu widzenia komunizmu była ona właściwie zdumiewająca. Zdumiewający był fakt, że władze milcząco akceptowały myśl o parałeli między dwiema klęskami - klęską powstania styczniowego i klęską „Solidarności", oraz wyprowadziły z niej wniosek, że trzeba powtórzyć również dziewiętnastowieczną reakcję na klęskę: porzucić romantyczne złudzenia i zaangażować się w „pracę organiczną". Wyjaśnia to dlaczego nadano nowemu tygodnikowi tytuł „Przegląd Tygodniowy" - a więc tytuł czołowego organu warszawskich pozytywistów. Kolejnym źródłem analogii historycznych jest oczywiście powstanie warszawskie 1944 roku. Przez wiele lat było ważnym argumentem przeciwko „politycznemu romantyzmowi" - dziś jednak ludzie podtrzymujący ten pogląd należą do mniejszości. Dominujący nastrój wyraził na łamach „Tygodnika Powszechnego" Andrzej Wajda - niegdyś zdecydowany krytyk „bohaterszczyzny". Przypomniał on -z całkowitą aprobatą - pomysł filmu o powstaniu warszawskim, który zrobić pragnął niegdyś jego kolega, Adam Pawlikowski. Zacytujmy: [Film] „zaczynałby się od tego, jak chłopcy wychodzą na ulice całego. żywego miasta. Oni przecież nie interesują się tym, czy po ich czynie miasto będzie stało dalej, dlatego nie rozważają racji wojskowych, występują jedynie z moralnego nakazu. Potem domy się walą, oni patrzą na to, są uśmiechnięci - bo walczą. Na koniec powstańcy wychodzą z ruin miasta - wciąż z uśmiechem. I Niemcy muszą ich uznać za wojsko. Kto wygrał? Ci chłopcy wygrali - wszyscy zobaczyli, że oni wyszli na ulice i że nie zapędzono ich do Oświęcimia. To jest ten punkt widzenia, który chciałbym przekazać moim widzom. Żeby poszli za uśmiechem tych chłopców".20 Nader wątpliwe jest, czy uczestnicy powstania warszawskiego zgodziliby się z takim opisem swoich uczuć. Wielu z nich uznałoby go za oszczerstwo raczej niż wyraz hołdu. Mówimy jednak o dzisiejszych postawach wobec wydarzeń przeszłości. Cytowany fragment dobrze ilustruje typowy dziś brak umiaru w idealizowaniu pewnych historycznie ukształtowanych cech polskiego charakteru narodowego. Ukazuje fascynację romantycznym idealizmem, z jego umiłowaniem symbolicznych gestów i „spektakularnej pryncypialności" (wyrażenie Adama Podgóreckiego).21 Dowodzi więc, że w Polsce wciąż żywe jest pojmowanie narodu nie jako systemu instytucji, lecz jako sfery jednoczących symboli i wysublimowanych, wzniosłych uczuć. 3. Polityka a kultura i moralność Przejdźmy obecnie do form oporu przeciw dyktaturze. Nie będzie przesadą stwierdzenie, że mają one charakter przede wszystkim moralny. Nawet działania konspiracyjne podejmowane są głównie z moralnych powodów - aby wykazać, że duch narodu nie został złamany i wywrzeć w ten sposób presję na rząd, a także na rządy i opinię publiczną Zachodu. Dlatego też „Solidarność", zepchnięta w podziemie, skoncentrowała się na spełnianiu roli podziemnego „lobby", nie próbując sięgać po radykalne formy walki politycznej, w rodzaju terroryzmu i partyzantki miejskiej.22 Solidarnościowe „lobby" jest jednak bardzo szczególne - oczekuje bowiem istotnych koncesji bez obiecywania w zamian narodowego pojednania. Uzasadniająca tę praktykę teoria „nowego ewolucjoni-zmu" głosi, że zmiany w systemie komunistycznym możliwe są tylko pod wpływem presji z zewnątrz i że presja taka efektywna jest tylko 20 21 wtedy, gdy wywiera się ją bez przerwy i bez ulegania pokusie kom-promisowości. Teoria ta ignoruje więc dość oczywisty fakt, że reżym autorytarny, nie mogący rozwiązywać konfliktów przy pomocy demokratycznego głosowania, może pozwolić sobie tylko na takie koncesje, które postrzegane są nie jako wymuszone, lecz jako wyraz dobrej woli - zmiany wymuszone przez nacisk z zewnątrz nie poszerzają bowiem bazy społecznej władzy i nie stabilizują sytuacji.23 Tym bardziej nie mogą one torować drogi narodowemu pojednaniu. Rzecz w tym jednak, że narodowe pojednanie możliwe jest w Polsce tylko za cenę rezygnacji partii z monopolu władzy. Dlatego też przepaść moralna i psychologiczna między rządzącymi a rządzonymi nie zmniejsza się. Obie strony wydają się coraz bardziej rozczarowane. Z punktu widzenia władzy takie posunięcia jak wizyta Papieża w roku 1983 oraz generalna amnestia w roku 1984 były ryzykiem podjętym z myślą o narodowym pojednaniu, a więc zasługującym na ocenę pozytywną i dającym prawo do oczekiwania na gest pojednawczy ze strony opozycji. Opozycja jednak dostrzegała w tym jedynie rezultat swej presji, a nie dobrej woli przeciwnika. Po wyjściu z więzień przywódcy opozycji dali wyraźnie do zrozumienia, że traktują amnestię jako trick i nie zamierzają respektować jej warunków. Szczególnie interesująca walka polityczna toczy się na obszarze kultury narodowej. Jest tak dlatego, że rząd bardziej wrażliwy jest na opinie i zachowanie intelektualistów i artystów, niż na to, co myślą o nim działacze podziemia. Intelektualiści, traktujący swą odmowę współpracy z oficjalnymi instytucjami jako akt delegitymizacji systemu, mogą mieć satysfakcję z faktu, że władze reagują na to bardzo boleśnie. Sam Jaruzelski wypowiedział się bardzo emocjonalnie 0 próbach „delegalizacji Polski".24 Wicepremier, Mieczysław Rakow-ski, w przemówieniu z lutego 1984 roku wyraził „szczere uznanie 1 podziękowanie tym wszystkim, którzy nie ugięli się pod naciskiem pomówień o kolaborację, nie udali się na tzw. emigrację wewnętrzną, lecz pokonując nieraz różne obawy, zahamowania i wątpliwości, udzielili osobistego poparcia tym siłom politycznym, które uznały za historycznie konieczne położenie kresu procesowi niszczenia fundamentów socjalistycznego państwa".25 Należy podkreślić, że mówiąc o „osobistym poparciu" Rakowski nie miał na myśli obrony ustroju komunistycznego. Pragnął jedynie, aby intelektualiści i artyści działali 22 tak, jak dawniej, bez bojkotowania oficjalnych wydawnictw, mediów i nowego Związku Pisarzy. Ukazuje to wrażliwość władz na kontestację instytucji „reżymowych" przez elitę intelektualną. Próby pozyskania, a przynajmniej zneutralizowania tzw. „inteligencji twórczej" czynione były niejednokrotnie przez rząd wojskowy w Polsce. Władze stanu wojennego chciały wbić klina między intelektualistów a robotników przez dużo lepsze traktowanie intelektualistów w miejscach internowania; intelektualiści odmówili jednak docenienia tego przywileju. Rząd poczynił również pewne kroki dla udowodnienia, że nawet w warunkach stanu wojennego Polska może cieszyć się większą wolnością intelektualną niż inne kraje bloku radzieckiego. Było to prawdą, ale nie zmieniło faktu, że przekazywana przez media oficjalna wersja wydarzeń politycznych była dla wielu środowisk nie do przyjęcia i wywoływała potężny moralny protest. Siły tego protestu dowiódł bojkot telewizji przez elitę polskich aktorów, którzy oparli się zarówno materialnym pokusom, jak politycznym naciskom. Równie trudny okazał się problem stowarzyszeń. Trzy przypadki zasługują na szczególną uwagę jako ilustracje specyfiki nowej sytuacji w Polsce. Związek Artystów został rozwiązany, ponieważ jego członkowie odmówili wycofania deklaracji popierającej „Solidarność". Wskazuje to na zasadniczą różnicę między dyktaturą Jaruzelskiego a stalinizmem. W czasach stalinizmu władze dążyły do upolitycznienia pisarzy i artystów przez nawracanie ich na ideologię komunistyczną i realizm socjalistyczny; obecnie władze chcą tylko depolityzacji kultury, podczas gdy inteligencja twórcza domaga się prawa do politycznego zaangażowania po stronie opozycji. Związek Pisarzy rozwiązany został nie z powodu jakiejś określonej platformy politycznej, ale z powodu obrony wewnątrzzwiązkowej demokracji. Władze Związku odmówiły usunięcia ze Związku pisarzy oskarżonych o działalność anty socjalistyczną, w szczególności współpracowa-nie z radiem Wolna Europa oraz pisanie dla pism emigracyjnych; decyzja taka, argumentowano, mogłaby być podjęta tylko w drodze demokratycznego głosowania wszystkich członków Związku. Oznaczało to, że trzeba najpierw przywrócić funkcjonowanie Związku (zawieszone w okresie stanu wojennego), a dopiero później decydować o jego składzie. Ogólna atmosfera polityczna czyniła jednak niemożliwym usunięcie „antysocjali- 23 stycznych" pisarzy przy zastosowaniu procedur demokratycznych; władze państwowe nie myliły się zaś sądząc, że w swym pełnym składzie Związek Pisarzy stanie się ponownie legalnym bastionem opozycji. Rezultat można więc było przewidzieć: zawieszony Związek został formalnie rozwiązany i zastąpiony przez nowy. Większość pisarzy odmówiła jednak przystąpienia do tej nowej organizacji. Trzeci przypadek - sprawa Związku Filmowców - ukazuje możliwość rozwiązań kompromisowych. Członkowie Związku wyrazili zgodę na żądane zmiany personalne i uzyskali w zamian przywrócenie Związku bez składania jakichkolwiek deklaracji popierających reżym. Stało się tak m.in. dlatego, że praca filmowców uzależniona była od państwa o wiele bardziej niż praca pisarzy, co zmuszało do przyjęcia postawy bardziej pragmatycznej. W przeciwieństwie do filmowców, polscy pisarze i uczeni mieli do dyspozycji alternatywne środki produkcji i dystrybucji: podziemnych wydawców oraz imponującą sieć „drugiego obiegu" literatury. Stworzenie tej kultury alternatywnej jest zapewne największym osiągnięciem opozycyjnej inteligencji w Polsce. Liczba publikacji niecenzurowanych (przy czym podpisywanych zwykle imieniem i nazwiskiem) była wówczas bezprecedensowa w historii „realnego socjalizmu". Publikowano w ten sposób nie tylko ulotki i pisma polityczne, lecz również książki autorów polskich i zagranicznych, czasopisma kulturalne oraz literaturę naukową, zwłaszcza na temat historii i teorii komunistycznego totalitaryzmu. Rozkwitem tej działalności wydawniczej, rozpoczętej w roku 1977, był okres stanu wojennego: wedle paryskiej „Kultury" wydawnictwa „drugiego obiegu" opublikowały wówczas ponad 700 tytułów.26 Po zniesieniu stanu wojennego obecność nieoficjalnej, niecenzurowanej kultury stała się jeszcze bardziej widoczna. „Nielegalne" książki drukowane bywały nawet w drukarniach państwowych, treść „nieoficjalnych" periodyków omawiana była w oficjalnej prasie, konferencje naukowe i wystawy sztuki organizowane były nie tylko w prywatnych mieszkaniach, lecz również w kościołach. Wydawcy „drugiego obiegu" płacili czasem lepsze honoraria niż wydawcy oficjalni. Spora część pisarzy i artystów doszła do wniosku, że należy bojkotować całą oficjalnie uznawaną kulturę. Tak więc, na przykład, Zbigniew Herbert protestował na łamach „Tygodnika Powszechnego" przeciwko czytaniu swych wierszy w oficjalnym teatrze - mimo że dyrektor tego teatru, Zygmunt Hiibner, nie popierał reżymu 24 i pragnął posłużyć się poezją Herberta dla podniesienia patriotycznego morale swej widowni. (Gdy intencje Hiibnera stały się znane, Herbert pozwolił na kontynuację spektaklu -- podkreślając jednak, że czyni to w drodze wyjątku).27 Postawa Herberta jest przykładem moralnej wojny przeciwko władzom. Podobną postawę zademonstrował wielbiciel Herberta, Adam Michnik:28 odmówił on przyjęcia amnestii i musiał być siłą wyprowadzony z więzienia. Motywacją tego zachowania było niezachwiane poczucie słuszności własnej sprawy oraz pragnienie bronienia jej na publicznym procesie politycznym. Rezultaty wywołane pojawieniem się kultury alternatywnej są bardzo ważne i bardzo złożone. Są one dobroczynne dla kultury polskiej nie tylko dlatego, że wprowadzają w obieg idee „niecenzuralne", ale również dlatego, że kultura „drugiego obiegu" jest konkurencją dla kultury oficjalnej, zmuszając ją do większej tolerancji i lepszego uwzględniania potrzeb społeczeństwa. Z drugiej strony jednak trzeba stwierdzić, że wielu autorów publikuje swe książki w „drugim obiegu" nie dlatego, że nie może tego czynić w wydawnictwach oficjalnych, ale że uzyskuje w ten sposób większy prestiż, albo ulega po prostu presji działaczy opozycyjnych, traktujących kulturę jako pole walki politycznej. Koszt takich decyzji płacony jest jednak przez czytelników, ponieważ książki „drugiego obiegu" są droższe, wydawane w mniejszych nakładach oraz, rzecz jasna, niedostępne w bibliotekach publicznych. Dlatego też niektórzy autorzy o nieposzlakowanej reputacji moralnej i zawodowej nie aprobują postawy „totalnej odmowy". 4. Świadomość społeczna w systemie „realnego socjalizmu" „Spektakularna pryncypialność" w odmawianiu przyjmowania czegokolwiek od przeciwnika prezentowana bywa jako konsekwentne odrzucenie „realnego socjalizmu", dokonywane w imię niezniszczalnych aspiracji narodowych. W rzeczywistości jednak aspiracje narodowe uwarunkowane są przez istniejący system w stopniu o wiele większym niż może się wydawać obserwatorom powierzchownym lub biorącym swe życzenia za rzeczywistość. Wszystkie ostatnie badania 25 opinii publicznej, łącznic z tymi, które nie mogły być oficjalnie opublikowane, wskazują, że „realny socjalizm" stał się systemem samo-odtwarzającym, uważanym przez większość ludności za „obcy wprawdzie, narzucony z zewnątrz, ale jednocześnie najzupełniej naturalny".29 Prawdą jest, że masy czują się głęboko sfrustrowane, protestują z oburzeniem przeciwko niekompetencji władz i niejednokrotnie oskarżają ludzi władzy o złą wolę. Odrzucają frazeologię marksistowską, lgną natomiast do Kościoła, słownictwo marksistowskie stało się bowiem językiem martwym, językiem oficjalnych kłamstw, w które nikt nie wierzy. Ale na poziomie podświadomości ci sami ludzie okazują się o wiele bliżsi socjalizmowi. Najlepszym tego dowodem jest właśnie „Solidarność": ruch będący jednocześnie potężnym protestem przeciwko systemowi i niechcianym tworem tegoż systemu.30 Socjalizm „Solidarności" ma oczywiście wiele cech specyficznych. Z liberalnego punktu widzenia jest on nazbyt populistyczny, nazbyt kolektywistyczny i egalitarny; kładzie nacisk na sprawiedliwość sub-stancialną, lekceważąc formalną, akceptuje werbalnie zasady wolnorynkowe, ale żąda w praktyce więcej równości, sprawiedliwszej dystrybucji i efektywniejszej ochrony słabych. Koncentruje się na sprawach podziału, a nie wytwarzania; na bezrobocie zgadza się tylko pod warunkiem zapewnienia bezrobotnym takich samych dochodów, jakie otrzymywali pracując. Program ruchu żądał nie tylko drastycznych podatków progresywnych, ale także ustanowienia absolutnych limitów „społecznie dopuszczalnego maksimum" na dochody i własność prywatną (np. tylko jeden lokal mieszkalny na rodzinę), co oczywiście pociągnęłoby za sobą częściową ekspropriację warstw zamożnych. Sama idea solidarności pojmowana była jako zbiorowa gwarancja, że żaden robotnik nie utraci swego zwyczajowego standardu życiowego i że w procesie reform żadna grupa nie wzbogaci się kosztem innych. Trudno zaiste wyobrazić sobie w takich warunkach konkurencję rynkową. W teorii związek opowiadał się za oddzieleniem gospodarki od polityki, ale w praktyce oznaczało to zastąpienie państwowej kontroli nad gospodarką kontrolą związkową. Wolność rozumiana była w związku nie tylko jako autonomia, lecz również - i przede wszystkim - jako nieskrępowana partycypacja, przy czym uważano za rzecz oczywistą, że wszystkie sfery życia społecznego, łącznie z gospodarką, mogą być regulowane przez świadomie, demokratycznie podcj- 26 mowane decyzje. Program związku bytwi ęc programem maksymalnej demokratyzacji kontroli nad gospodarką, a nie programem ograniczenia zakresu tej kontroli przez poddanie załóg robotniczych anonimowym i nieubłaganym prawom rynku. Ten spontaniczny i głęboko zakorzeniony socjalistyczny populizm członków „Solidarności" objawiał się w dwóch postaciach; idealistycznej i mentalnościowej. Pierwsza z nich, przejawiająca się w postawach robotniczej elity, była dążeniem do demokratycznego socjalizmu, przeciwstawianego rzeczywistości istniejącej; druga, charakteryzująca postawy przeciętnych członków ruchu, była nieodrodnym wytworem istniejącego systemu. Druga postać populistycznego socjalizm, u przejawiała się u członków „Solidarności" w dążeniu do zbiorowego bezpieczeństwa i równości przy użyciu środków politycznych, a więc w przesadnej wierze w omnipoten-cję politycznych decydentów. Istniejący system skompromitował ideę merytokracji; ludzie przestali myśleć w kategoriach „zasług" i „sprawiedliwości rynkowej", przestali dostrzegać jakikolwiek związek między dobrą płacą a dobrą pracą, kompetencjami lub talentem i przyzwyczaili się traktować wysokie zarobki jako niesprawiedliwe uprzywilejowanie albo rezultat klientelistycznych koneksji i nieuczciwych praktyk. Nic dziwnego więc, że sprawiedliwość społeczna utożsamiona została z maksymalnym wyrównaniem zarobków. Ponadto, propaganda partyjno-rządowa przyzwyczaiła ludzi do myślenia w kategoriach woluntaryzmu politycznego i uzależniania wszystkiego od władzy - to ona bowiem „daje" i odpowiedzialna jest za wszystko. Skoro tak, to trudno się dziwić, że w momencie kryzysu pierwszą reakcją człowieka z ulicy był odruch: jeżeli oni odpowiadają za wszystko i wszystko mogą, to zmuśmy ich, aby naprawili sytuację i „dali" nam tyle, ile trzeba. [Pisząc o tym na łamach „Aneksu", scharakteryzowałem mentalność szeregowych członków „Solidarności" jeszcze bardziej surowo -jako przejaw sowietyzacji. Dla udobitniex»ia argumentacji przytaczam odpowiedni fragment tego artykułu: „Jeśli (vide zbiorowy portret homososa u Zinowjewa) sowietyzacja 'Znaczą «prawo do nieróbstwa», równani e w dół, «czy się stoi, czy się -zy»--., bumelanctwo, brakoróbstwo i zrwykłe złodziejstwo, to nasz °d, niestety, dorównał pod tym względem Rosjanom, a w pewnych [edzinach nawet wyprzedził ich, bo było mniej strachu, więcej mil- 27 czących przyzwoleń z góry. Afrykańska niemal korupcja nie była wcale monopolem władzy, uczestniczył w niej z reguły, kto tylko mógł. W takiej sytuacji globalne rozgrzeszanie społeczeństwa i to jeszcze w połączeniu z postulatem egalitaryzacji, a więc postulatem uderzającym nie tylko w «uprzywilejowanych», lecz również w dobrze pracujących, było rezygnacją z «równania w górę». Zwalano całą winę na «system» i władzę, a przecież, po pierwsze, ten system nie był od dawna już czymś zewnętrznym, społeczeństwo stało się jego częścią, ulegając i to dość łatwo, wszystkim pokusom demoralizacji, które stwarzał; po drugie, jeśli system miałby rozgrzeszać nas, społeczeństwo, to musielibyśmy rozgrzeszyć także «ich», władzę, bo de-terminizm systemowy dotyczy w pierwszym rzędzie ludzi władzy. Nie pisałbym o tym, gdyby nie prezentowano «Solidarności» jako ruchu „sanacji moralnej". Owszem, były i takie elementy, jeśli jednak zechcemy ujmować «Solidarność» jako ruch moralnej odnowy, to trudno nie zgodzić się z Grzegorczykiem, który poddał ten ruch krytyce z punktu widzenia moralności chrześcijańskiej. Użył złego terminu pisząc o etosie «godnościowym» i przeciwstawiając go pokorze, ale miał rację w sprawie zasadniczej: jeśli krytyka służyć ma moralnej odnowie, to trzeba ją zaczynać od samych siebie, unikać agresywności i nie podporządkowywać jej doraźnej polityce. Osobiście sądzę, że w moralistyce «Solidarności» było za mało samokrytyki, za dużo samouniewinniania, a nawet kompensacyjnego narodowego samo-chwalstwa. Cechą mentalności «homososów» był w tym brak «etyki producentów» (vide Sorel, Brzozowski), całkowicie wypartej przez roszczeniowy etos «sprawiedliwości dystrybucyjnej))."]31 Reakcją rządu na naciski strajkowe było oczywiście podkreślanie, że przy najlepszej nawet woli nie wszystko jest możliwe. Socjalistyczne przyzwyczajenie do kolosalnego wyolbrzymiania możliwości władzy politycznej sprawiło jednak, że wyjaśnienia te, podobnie jak apel o zwiększenie wydajności pracy, nikomu nie trafiły do przekonania. Tak więc, ironicznym rezultatem politycyzacji gospodarki okazała się tendencja do formułowania żądań nierealistycznych oraz naiwna wiara, że przezwyciężenie kryzysu gospodarczego możliwe będzie dzięki odpowiednim „naciskom" politycznym. Kierownictwo „Solidarności" znajdowało się pod wpływem różnych grup politycznych, rywalizujących ze sobą w radykalizmie po- 28 stulatów i coraz bardziej odrywających się od rzeczywistości. Społeczeństwo jako całość miało jednak poglądy mniej konsekwentne i dalekie od radykalizmu. Ilustrują to wyniki badań opinii publicznej. W grudniu 1980 większość Polaków opowiadała się za decentralizacją i zwiększeniem społecznej kontroli nad władzami politycznymi. Jednocześnie jednak 49 procent respondentów chciało większej kontroli społeczeństwa przez władze (zdecydowanie za: 25,7 procent; raczej za: 23,4 procent; w tym członkowie „Solidarności": 48,8 procent; członkowie partii: 57,0 procent; wierzący: 56,4 procent; niewierzący: 42,9 procent; robotnicy niewykwalifikowani: 59,0 procent; ludzie z wyższym wykształceniem: 35,2 procent). Nie musiało to oznaczać poparcia dla zwiększonej roli partii. Wśród członków partii chciało tego 61,3 procent, ale zgadzało się z nimi tylko 32,7 procent bezpartyjnych. Zakres zgody co do zwiększenia roli Kościoła był znacznie szerszy: chciało tego 76,7 procent członków PZPR, 85,7 procent członków Stronnictwa Ludowego, 91,5 procent rolników; 69,6 procent przedstawicieli wolnych zawodów. Zasadę zrównywania dochodów poparło 73,5 procent członków „Solidarności" i 65,4 procent członków partii.32 Pod koniec 1981 roku, a więc w przededniu stanu wojennego, 71,4 procent respondentów (zdecydowanie za: 38,3 procent; raczej za: 33,1 procent) pragnęło nowych wyborów parlamentarnych i samorządowych; jednocześnie jednak 70,9 procent nie chciało pojawienia się nowych partii politycznych, a aż 46,2 procent (zdecydowanie za: 22,7 procent; raczej za: 23,5 procent) opowiadało się za zakazem strajkowania.33 W referendum przeprowadzonym w jednym z zakładów pracy na Śląsku, 88 procent opowiedziało się za rozwiązaniem sejmu i nowymi wyborami, 90 procent chciało usunięcia z konstytucji artykułu o przewodniej roli partii, ale 82 procent wyraziło zaufanie do rządu gen. Jaruzelskiego.34 W skali ogólnonarodowej poparcie dla partii było mniejsze niż w roku 1980 (w roku 1980 - zdecydowanie za: 11,5 procent; raczej za: 21,35 procent. W roku 1981 - zdecydowanie za: 8,2 procent; raczej za: 12,2 procent), ale zmniejszyło się także poparcie dla „Solidarności" (w roku 1980 - zdecydowanie za: 57,9 procent; raczej za: 31,2 procent. W roku 1981 - zdecydowanie za: 33,2 procent; raczej za: 37,7 procent).35 Po wprowadzeniu stanu wojennego, opinie polityczne uległy oczywiście dużej polaryzacji. Dokładne cyfry nie są znane, ale nawet 29 I członkowie rządu nie twierdzili, że władza wojskowa ma za iOt3 większość. Profesor Janusz Reykowski, jeden z głównych intelektu alistów PRON-u (Patriotyczny Ruch Odrodzenia Narodowego) nrzv znał, że inteligencja uległa „politycznemu wyobcowaniu" i pocieszał się konstatacją, że po stronie władzy stoi przynajmniej większość niewykwalifikowanych robotników.36 Wydaje się, że władze wojskowe nie doceniły psychologicznych kosztów swej akcji. Nie przewidziały, że wyjaśnienia konieczności stanu wojennego, nawet najbardziej racjonalne, nie będą akceptowane; że jego wynikiem będzie uporczywa walka o delegitymizację władzy i że mobilizacja energii narodowej do walki z gospodarczym kryzysem stanie się z tego powodu jeszcze bardziej trudna. Oficjalne statystyki wskazują na pewne polepszenie w gospodarce polskiej. Ubytek produktu narodowego w latach 1979 (-4), 1980 (-6) 1981 (-11), 1982 (-11) ustąpił wreszcie przyrostowi w latach 1983 i 1984 (3 i 5 procent).37 Nikt nie twierdzi, że dane te są po prostu fałszerstwem, ale wszyscy wiedzą, że nie są one także powodem do optymizmu. Nastąpiło katastrofalne obniżenie stopy życiowej i jakości produktów, katastrofa ekologiczna jest już nie groźbą, lecz rzeczywistością, czas oczekiwania na samodzielne mieszkanie wydłużył się do lat dwudziestu. Koszty życia obliczane są statystycznie w cenach urzędowych, faktycznie jednak wiele produktów można zdobyć tylko za znacznie wyższe ceny wolnorynkowe. Tak więc, na przykład, kilogram pomarańczy kosztował w roku 1985 około 2000-3000 złotych, podczas gdy średnia płaca miesięczna wynosiła 17 000 złotych. Benzyna była racjonowana, ale można ją było kupić „nieoficjalnie" (tj. nielegalnie) za 150 zł za litr, z czego wynika, że średnia płaca miesięczna była ekwiwalentem 113 litrów benzyny. Wiele atrakcyjnych towarów sprzedawano tylko za twardą walutę, a nieoficjalny (lecz oficjalnie tolerowany) kurs wymiany wynosił 650-700 złotych "& jednego dolara. Spekulacja handlowa rozkwita i przybiera formy nader pomysłowe, za przedmioty luksusu płaci się astronomiczne ceny-Z drugiej jednak strony, Polska jest krajem bardzo tanim dla tych turystów, którzy wymieniają walutę po „nieoficjalnym" kursie: gaf' nitur męski, na przykład, kosztuje tu zaledwie około 10 dolarów. Cafe produkcja nastawiona jest na eksport, ze szkodą dla rynku wewnęfl2 nego, ale mimo to zadłużenie narodowe wciąż rośnie. Z powodu ogc 30 nizacii, a także, zapewne, cichego sabotażu, wydajność 't trzykrotnie mniejsza niż w Bułgarii, siedmiokrotnie mniej-Tzechosłowacji i aż szesnastokrotnie mniejsza niż w USA.3X niż w , raruzelskiego próbuje angażować się w reformę gospodarczą, Rząd_______;™.„u;„v, ,.„f™.,^o^ vaa„™ r^u™ t/>; ra świadomie wzorowaną na węgierskich reformach Kadara. Celem tej re- • t stworzenie miejsca dla mechanizmów rynkowych, wprowa-zasad samorządności i samofinansowania, usunięcie biurokratycz-" absurdów i zabezpieczenie równowagi między podążą a popytem, ektórzy ludzie, skądinąd bardzo krytyczni wobec partii, wyobrażają że dyktatura wojskowa znakomicie nadaje się do wprowadzenia takich przemian ustrojowych; mechanizmy rynkowe powodują bowiem wzrost nierówności społecznych, czemu przeciwstawiłaby się „Solidarność", gdyby dyktatura nie zepchnęła jej w podziemie. W praktyce wszakże nie jest to takie proste. Władze wojskowe okazały się w tej sprawie pełne wahań, niekonsekwentne i nie mające mocnych przekonań co do równości. Wprowadziły wprawdzie zasadę materialnych bodźców do pracy i dopuściły do drastycznego wzrostu cen, ale jednocześnie osłabiły efekt tych posunięć przez egalitarne domiary podatkowe z jednej strony, oraz hojne rekompensaty dla ubogich rodzin, z drugiej. Przede wszystkim jednak mechanizmy rynkowe nie mogą normalnie funkcjonować w warunkach powszechnego niedoboru towarów. Efektem urynkowienia jest w takich warunkach wyłącznie wolność podwyższania cen, bez wolności konsumentów, polegającej na możliwości odrzucenia złych lub zbyt drogich towarów. Skoro na rynku nie ma nic do kupienia, dyktatura producentów nad konsumentami wzmacnia się, zamiast osłabnąć. Dodatkową komplikacją jest chroniczny niedostatek twardej waluty i nie-lialność złotówki: przedsiębiorstwa przemysłowe nie mogą być naprawdę „samofmansujące", jeśli części zamienne do maszyn, lub suto produkcji, dostępne są tylko za walutę, której nie można zdobyć snym zakresie z powodu niekonkurencyjności własnych produktów na rynkach zachodnich. sytuacji opinia publiczna, mimo pełnej świadomości absurdów dajności biurokratycznej gospodarki nakazowej, skłonna jest ideologii określonej przez Marksa jako „wulgarny socjalizm" oncentrującej się na problemach dystrybucji, a więc wspie- reważnie nieświadomie) pozycję biurokratycznych przeciwni- »• Wyłonił się z tego prawdziwie paradoksalny układ stanowisk 31 członkowie rządu nie twierdzili, że władza wojskowa ma za sobą większość. Profesor Janusz Reykowski, jeden z głównych intelektualistów PRON-u (Patriotyczny Ruch Odrodzenia Narodowego) przyznał, że inteligencja uległa „politycznemu wyobcowaniu" i pocieszał się konstatacją, że po stronie władzy stoi przynajmniej większość niewykwalifikowanych robotników.36 Wydaje się, że władze wojskowe nie doceniły psychologicznych kosztów swej akcji. Nie przewidziały, że wyjaśnienia konieczności stanu wojennego, nawet najbardziej racjonalne, nie będą akceptowane; że jego wynikiem będzie uporczywa walka o delegitymizację władzy i że mobilizacja energii narodowej do walki z gospodarczym kryzysem stanie się z tego powodu jeszcze bardziej trudna. Oficjalne statystyki wskazują na pewne polepszenie w gospodarce polskiej. Ubytek produktu narodowego w latach 1979 (-4), 1980 (-6), 1981 (-11), 1982 (-11) ustąpił wreszcie przyrostowi w latach 1983 i 1984 (3 i 5 procent).37 Nikt nie twierdzi, że dane te są po prostu fałszerstwem, ale wszyscy wiedzą, że nie są one także powodem do optymizmu. Nastąpiło katastrofalne obniżenie stopy życiowej i jakości produktów, katastrofa ekologiczna jest już nie groźbą, lecz rzeczywistością, czas oczekiwania na samodzielne mieszkanie wydłużył się do lat dwudziestu. Koszty życia obliczane są statystycznie w cenach urzędowych, faktycznie jednak wiele produktów można zdobyć tylko za znacznie wyższe ceny wolnorynkowe. Tak więc, na przykład, kilogram pomarańczy kosztował w roku 1985 około 2000-3000 złotych, podczas gdy średnia płaca miesięczna wynosiła 17 000 złotych. Benzyna była racjonowana, ale można ją było kupić „nieoficjalnie" (tj. nielegalnie) za 150 zł za litr, z czego wynika, że średnia płaca miesięczna była ekwiwalentem 113 litrów benzyny. Wiele atrakcyjnych towarów sprzedawano tylko za twardą walutę, a nieoficjalny (lecz oficjalnie tolerowany) kurs wymiany wynosił 650-700 złotych za jednego dolara. Spekulacja handlowa rozkwita i przybiera formy nader pomysłowe, za przedmioty luksusu płaci się astronomiczne ceny. Z drugiej jednak strony, Polska jest krajem bardzo tanim dla tych turystów, którzy wymieniają walutę po „nieoficjalnym" kursie: garnitur męski, na przykład, kosztuje tu zaledwie około 10 dolarów. Cała produkcja nastawiona jest na eksport, ze szkodą dla rynku wewnętrznego, ale mimo to zadłużenie narodowe wciąż rośnie. Z powodu ogól- 30 nej dezorganizacji, a także, zapewne, cichego sabotażu, wydajność pracy jest trzykrotnie mniejsza niż w Bułgarii, siedmiokrotnie mniejsza niż w Czechosłowacji i aż szesnastokrotnic mniejsza niż w USA.3X Rząd Jaruzelskiego próbuje angażować się w reformę gospodarczą, świadomie wzorowaną na węgierskich reformach Kadara. Celem tej reformy jest stworzenie miejsca dla mechanizmów rynkowych, wprowadzenie zasad samorządności i samofinansowania, usunięcie biurokratycznych absurdów i zabezpieczenie równowagi między podążą a popytem. Niektórzy ludzie, skądinąd bardzo krytyczni wobec partii, wyobrażają sobie, że dyktatura wojskowa znakomicie nadaje się do wprowadzenia takich przemian ustrojowych; mechanizmy rynkowe powodują bowiem wzrost nierówności społecznych, czemu przeciwstawiłaby się „Solidarność", gdyby dyktatura nie zepchnęła jej w podziemie. W praktyce wszakże nie jest to takie proste. Władze wojskowe okazały się w tej sprawie pełne wahań, niekonsekwentne i nie mające mocnych przekonań co do równości. Wprowadziły wprawdzie zasadę materialnych bodźców do pracy i dopuściły do drastycznego wzrostu cen, ale jednocześnie osłabiły efekt tych posunięć przez egalitarne domiary podatkowe z jednej strony, oraz hojne rekompensaty dla ubogich rodzin, z drugiej. Przede wszystkim jednak mechanizmy rynkowe nie mogą normalnie funkcjonować w warunkach powszechnego niedoboru towarów. Efektem urynkowienia jest w takich warunkach wyłącznie wolność podwyższania cen, bez wolności konsumentów, polegającej na możliwości odrzucenia złych lub zbyt drogich towarów. Skoro na rynku nie ma nic do kupienia, dyktatura producentów nad konsumentami wzmacnia się, zamiast osłabnąć. Dodatkową komplikacją jest chroniczny niedostatek twardej waluty i nie-wymienialność złotówki: przedsiębiorstwa przemysłowe nie mogą być naprawdę „samofinansujące", jeśli części zamienne do maszyn, lub surowce do produkcji, dostępne są tylko za walutę, której nie można zdobyć we własnym zakresie z powodu niekonkurencyjności własnych produktów na rynkach zachodnich. W tej sytuacji opinia publiczna, mimo pełnej świadomości absurdów i niewydajności biurokratycznej gospodarki nakazowej, skłonna jest trzymać się ideologii określonej przez Marksa jako „wulgarny socjalizm" - ideologii koncentrującej się na problemach dystrybucji, a więc wspierającej (przeważnie nieświadomie) pozycję biurokratycznych przeciwników reform. Wyłonił się z tego prawdziwie paradoksalny układ stanowisk 31 ideologicznych. Prasa bliska reformatorskim kręgom partii (zwłaszcza tygodnik „Polityka") publikuje artykuły zachwalające mechanizmy rynkowe, krytykujące egalitaryzm oraz postulujące redukcję państwa opiekuńczego; język tych artykułów bywa czasem bardziej dosadny od języka zwolenników Margaret Thatcher i Ronalda Reagana. Na skrajnej prawicy znajdujemy grupę intelektualistów nazywających się „partią wariatów-liberałów" i postulujących bez skrupułów całkowitą reprywatyzację przemysłu.39 (Aby jednak nie prowokować cenzury, myśli te wyrażane są przeważnie w formie humorystycznej). Konserwatywne skrzydło partii, tzw. „twardogłowi", przeciwstawia się reformom w imię humanitarnej polityki społecznej, w istocie zaś broniąc interesów partyjnego aparatu, postrzegającego usamodzielnienie menedżerów jako zagrożenie swej władzy. Inteligencja opozycyjna rozdarta jest między świadomością niezbędności reformy ekonomicznej a sympatią dla „Solidarności", przeciwstawiającej się nieuniknionym podwyżkom cen. Najgorsze jest jednak to, że opinia „milczącej większości" jest w tych sprawach całkiem jednoznaczna: badanie opinii z roku 1983 wskazało, że 54 procent respondentów pragnie ustalania cen wyłącznie przez rząd; 19 procent popiera sytuację istniejącą, w której ceny ustalone są częściowo przez rząd, a częściowo przez rynek; natomiast tylko 11 procent opowiada się za cenami wolnorynkowymi.40 Tak więc, wbrew głębokiej i rozpowszechnionej nieufności wobec władz, większość Polaków zdecydowanie preferuje „sprawiedliwość polityczną", a odrzuca „sprawiedliwość rynkową". Zdaję sobie sprawę, jak trudne jest wyciągnięcie z tego artykułu jednoznacznych wniosków o znaczeniu praktycznym. Pewne wnioski jednak wydają się oczywiste. Po pierwsze, Polska pod rządami gen. Jaruzelskiego dowodzi, że „realny socjalizm" jest samoodtwarzającym się systemem społecznym, mocno zakorzenionym w umysłach zarówno swych zwolenników, jak i przeciwników. Gospodarka rynkowa, fundament demokracji liberalnej, jest cennym instrumentem, który trudno przywrócić po zniszczeniu do zadowalającego funkcjonowania. Po drugie, przykład Polski dowodzi, że „realny socjalizm" nie musi być totalitarny. Reżym Jaruzelskiego, podobnie jak reżym Gierka, nie pragnie, i nie byłby zdolny, narzucać intelektualistom i artystom ideałów komunistycznych. Nie potrafiłby, i nie chce, wskrzeszać zniewalania umysłów przez komunistyczną „nową wiarę". Trafnie 32 zauważono, że autorytaryzm jest w istocie klęską totalitaryzmu, a nie jego triumfem.41 W odróżnieniu od reżymu Gierka, reżym stanu wojennego zrezygnował nawet z kreślenia optymistycznej wizji przyszłości; obawa przed nierealistycznymi aspiracjami społeczeństwa uczyniła go niesłychanie ostrożnym w obietnicach, świadomie dystansującym się wobec optymistycznych iluzji. Idea wielkiego celu zbiorowego zastąpiona została położeniem nacisku na „prawo i porządek", co pociągnęło za sobą poważniejsze traktowanie „socjalistycznej praworządności", a nawet flirt z ideą „socjalistycznego konstytucjonalizmu".42 Jednocześnie reżym zachował jeszcze pełną polityczną kontrolę nad gospodarką, co wyraźnie odróżnia go od tradycyjnych reżymów autorytarnych. Reprezentuje więc nadal „realny socjalizm", aczkolwiek już nie w jego fazie totalitarnej. Po trzecie, Polska gen. Jaruzelskiego wskazuje, moim zdaniem, że Sołżenicynowska koncepcja pozytywnej funkcji dezideologizacji w nierewolucyjnym przechodzeniu od totalitaryzmu do autorytaryzmu nie całkiem sprawdza się w sytuacji kraju zależnego. Nie wykluczam, że ta właśnie droga okaże się najlepsza dla Rosji; w Polsce jednakże stopniowe wypieranie oficjalnej ideologii państwowej przez tradycyjny patriotyzm zaowocowało nie poszerzeniem bazy społecznej systemu, lecz wprost przeciwnie - przyniosło w efekcie delegitymizację władzy i destabilizację państwa, czego Sołżenicyn pragnął uniknąć. Wydaje się również, iż krytycy Sołżenicyna mają rację, że dezideolo-gizacja bez usunięcia dotychczasowych struktur władzy może być odczuwana nie jako wyzwolenie od kłamstw, lecz jako redukcja władzy do nagiej przemocy, a więc jako zdecydowane pogorszenie moralnej sytuacji obywateli.43 W sytuacji takiej, wedle referowanego poglądu, niezadowolenie mas znacznie by wzrosło i przybrało formy agresywne. Trudno nie zauważyć, że to właśnie stało się w Polsce. Mimo to, z punktu widzenia wolności, nietotalitarna forma „realnego socjalizmu" jest czymś nieporównywalnie lepszym od totalitaryzmu. (Aczkolwiek ludzie przyzwyczajeni do posiadania wzniosłych ideałów mogą odczuwać to inaczej.) Polska pod rządami Jaruzelskiego zasługuje na to, aby uznać ją za kraj, w którym proces „detotalita-ryzacji" socjalizmu - charakteryzujący w różnej mierze wszystkie kraje bloku radzieckiego - jest najbardziej zaawansowany. Nie jest Wlęc rzeczą właściwą widzenie w tym reżymie samego tylko zła 33 i wyjaśnianie jego problemów w języku antytotalkarnej krucjaty. Język taki, oraz związana z nim niezdolność rozumienia przeciwnika, zmusza władze Polski do usztywniania stanowiska, a jednocześnie podtrzymuje nierealistyczne nadzieje tej części opozycji polskiej, która wciąż żywi jeszcze romantyczne iluzje co do możliwości bezpośredniej pomocy z Zachodu. W rzeczywistości wszakże rozwiązanie, a przynajmniej złagodzenie problemów Polski możliwe jest tylko w ramach międzynarodowej detente44. Słowo detente (odprężenie) uważane bywa jednak za zdyskredytowane złudzeniami co do komunizmu w ogóle, a radzieckiego systemu w szczególności. Dlatego też konieczne jest podkreślenie, że można i należy rozumieć je inaczej niż dotychczas. Polityka odprężenia oznacza rezygnację z języka antykomunistycznej krucjaty, ale nie rezygnację z zasad i mocno sformułowanych żądań. Przeciwnie. W zastosowaniu do Polski powinna oznaczać większą ostrożność w składaniu gratulacji „wiecznym straceńcom - romantycznym Polakom",45 a jednocześnie silniejszą presję wszędzie tam, gdzie można ją efektywnie zastosować. Warunkiem efektywności jest jednak wzięcie pod uwagę, że ludzie rządzący Polską, podobnie jak wszyscy Polacy, nie lubią być poniżani, a więc reagują nerwowo, gdy nazywa się ich marionetkami Moskwy lub pariasami społeczności międzynarodowej. A istnieje przecież wiele spraw, w których rozsądna presja z zewnątrz może być pomocna: na przykład sprawa fundacji wspierającej indywidualnych rolników, w formie proponowanej przez episkopat, albo sprawa ustawy o szkolnictwie wyższym, zagrożonej przez „poprawki" ograniczające autonomię uczelni. Doświadczenie wykazało, że rząd gen. Jaruzelskiego nie ustępuje przed zachodnimi groźbami; nie oznacza to jednak braku pragmatyzmu i niezdolności nawiązania rozsądnego dialogu. Dialog taki nie musi być kordialny, ale musi uwzględniać twarde fakty życia. Realizm zaś nie wyklucza zdecydowania i jednoznacznego zaangażowania się po stronie liberal-no-demokratycznych wartości. Liberalizm w Polsce Pierwodruk pt. Liberalism in Poland w piśmie „Critical Review. A Joumal of Books and Ideas", vol. 2, nr 1, 1988, s. 8-38. Artykuł wywołał duże zainteresowanie wśród amerykańskich obrońców gospodarki wolnorynkowej. Jego wyrazem był m.in. list, który otrzymałem od Miltona Friedmana, datowany 17 VIII 1988. Kopia listu w aneksie do niniejszego artykułu. W listopadzie 1981 roku wyjechałem z Polski do Australii, aby objąć stanowisko badawcze na Australijskim Uniwersytecie Narodowym w Canberze. Zaraz po przyjeździe wygłosiłem odczyt o sytuacji w Polsce. Wielu słuchaczy zaskoczonych zostało moją oceną „Solidarności": przedstawiłem ją bowiem jako ruch populistyczny, wyrosły na gruncie „realnego socjalizmu" i głęboko związany, wbrew pozorom, z mentalnością ukształtowaną przez ten system. Powiedziałem nawet, że myślenie polityczne przywódców „Solidarności" skażone zostało w jakimś sensie „przez ducha socjalistycznego totalitaryzmu -mimo werbalnych potępień wszelkich odmian władzy totalitarnej". Tekst odczytu przyjęty został do druku, w tempie zaiste ekspresowym, przez australijskie czasopismo „Quadrant". Ogłoszenie stanu wojennego sprawiło jednak, że poczułem się moralnie zmuszony do zrezygnowania z tej publikacji. W warunkach stanu wojennego działalność opozycji - pokonanej, ale nie złamanej - przybrała postać moralnej krucjaty. Jej przywódcy przekonani byli, że tylko nieustanne demonstrowanie moralnego nieprzejednania wywrzeć może skuteczną presję na władze. Związani z opozycją intelektualiści próbowali delegitymizować system przez ostentacyjne odmawianie współpracy z oficjalnymi instytucjami, władze, których wiara w siebie była najwyraźniej mocno nadszarpnięta, okazały się bardzo wrażliwe na tę taktykę. Z punktu widzenia dłuższej perspektywy czasowej było to interesujące odwrócenie ról: w czasach stalinizmu bowiem wywieranie pre-SJ! moralnopolitycznej było monopolem komunistycznej władzy. W 34 35 i wyjaśnianie jego problemów w języku anty totalitarnej krucjaty. Język taki, oraz związana z nim niezdolność rozumienia przeciwnika, zmusza władze Polski do usztywniania stanowiska, a jednocześnie podtrzymuje nierealistyczne nadzieje tej części opozycji polskiej, która wciąż żywi jeszcze romantyczne iluzje co do możliwości bezpośredniej pomocy z Zachodu. W rzeczywistości wszakże rozwiązanie, a przynajmniej złagodzenie problemów Polski możliwe jest tylko w ramach międzynarodowej detente44. Słowo detente (odprężenie) uważane bywa jednak za zdyskredytowane złudzeniami co do komunizmu w ogóle, a radzieckiego systemu w szczególności. Dlatego też konieczne jest podkreślenie, że można i należy rozumieć je inaczej niż dotychczas. Polityka odprężenia oznacza rezygnację z języka antykomunistycznej krucjaty, ale nie rezygnację z zasad i mocno sformułowanych żądań. Przeciwnie. W zastosowaniu do Polski powinna oznaczać większą ostrożność w składaniu gratulacji „wiecznym straceńcom - romantycznym Polakom",45 a jednocześnie silniejszą presję wszędzie tam, gdzie można ją efektywnie zastosować. Warunkiem efektywności jest jednak wzięcie pod uwagę, że ludzie rządzący Polską, podobnie jak wszyscy Polacy, nie lubią być poniżani, a więc reagują nerwowo, gdy nazywa się ich marionetkami Moskwy lub pariasami społeczności międzynarodowej. A istnieje przecież wiek spraw, w których rozsądna presja z zewnątrz może być pomocna: na przykład sprawa fundacji wspierającej indywidualnych rolników, w formie proponowanej przez episkopat, albo sprawa ustawy o szkolnictwie wyższym, zagrożonej przez „poprawki" ograniczające autonomię uczelni. Doświadczenie wykazało, że rząd gen. Jaruzelskiego nie ustępuje przed zachodnimi groźbami; nie oznacza to jednak braku pragmatyzmu i niezdolności nawiązania rozsądnego dialogu. Dialog taki nie musi być kordialny, ale musi uwzględniać twarde fakty życia. Realizm zaś nie wyklucza zdecydowania i jednoznacznego zaangażowania się po stronie liberal-no-demokratycznych wartości. Liberalizm w Polsce pierwodruk pt. Liberalism in Poland w piśmie „Critical Review. A Journal of Books and Ideas", vol. 2, nr 1, 1988, s. 8-38. Artykuł wywołał duże zainteresowanie wśród amerykańskich obrońców gospodarki wolnorynkowej. Jego wyrazem był m.in. list, który otrzymałem od Miltona Friedmana, datowany 17 VIII 1988. Kopia listu w aneksie do niniejszego artykułu. W listopadzie 1981 roku wyjechałem z Polski do Australii, aby objąć stanowisko badawcze na Australijskim Uniwersytecie Narodowym w Canberze. Zaraz po przyjeździe wygłosiłem odczyt o sytuacji w Polsce. Wielu słuchaczy zaskoczonych zostało moją oceną „Solidarności": przedstawiłem ją bowiem jako ruch populistyczny, wyrosły na gruncie „realnego socjalizmu" i głęboko związany, wbrew pozorom, z mentalnością ukształtowaną przez ten system. Powiedziałem nawet, że myślenie polityczne przywódców „Solidarności" skażone zostało w jakimś sensie „przez ducha socjalistycznego totalitaryzmu -mimo werbalnych potępień wszelkich odmian władzy totalitarnej". Tekst odczytu przyjęty został do druku, w tempie zaiste ekspresowym, przez australijskie czasopismo „Quadrant". Ogłoszenie stanu wojennego sprawiło jednak, że poczułem się moralnie zmuszony do zrezygnowania z tej publikacji. W warunkach stanu wojennego działalność opozycji - pokonanej, ale nie złamanej - przybrała postać moralnej krucjaty. Jej przywódcy przekonani byli, że tylko nieustanne demonstrowanie moralnego nieprzejednania wywrzeć może skuteczną presję na władze. Związani z opozycją intelektualiści próbowali delegitymizować system przez ostentacyjne odmawianie współpracy z oficjalnymi instytucjami, władze, których wiara w siebie była najwyraźniej mocno nadszarp-nięta, okazały się bardzo wrażliwe na tę taktykę. Z punktu widzenia dłuższej perspektywy czasowej było to interesujące odwrócenie ról: w czasach stalinizmu bowiem wywieranie pre-SJ' moralnopolitycznej było monopolem komunistycznej władzy. W 34 35 obu wypadkach jednak mieliśmy do czynienia z zorganizowanym, zbiorowym naciskiem, wymuszającym konformizm w imię jedności. W wypadku stalinizmu chodziło o tzw. „moralnopolityczną jedność społeczeństwa", czyli pojęcie wymyślone przez oficjalną propagandę. W wypadku krucjaty moralnej, prowadzonej przez opozycję po wprowadzeniu stanu wojennego, chodziło oczywiście o coś o wiele bardziej realnego: o zachowanie wewnętrznej jedności i solidarności cierpiącego i sfrustrowanego narodu. Inną różnicą był, rzecz jasna, zakres i sposób egzekwowania mo-ralnopolitycznej presji. W jaskrawym przeciwieństwie do terroru stalinowskiego, „moralny terror" stosowany przez radykalną opozycję lat osiemdziesiątych nie był wspomagany terrorem fizycznym. Nie stwarzał więc sytuacji, w której ludzie zdolni do „płynięcia pod prąd" czuliby się zmuszeni do milczenia. Najciekawszymi i najodważniejszymi krytykami solidarnościowego konformizmu lat osiemdziesiątych byli klasyczni liberałowie, uważający się za uczniów F.A. Hayeka. Ich cechą wyróżniającą było przeświadczenie o kluczowym znaczeniu wolności gospodarczej oraz przypominanie zasadniczej pojęciowej różnicy między liberalizmem (czyli kwestią praw cywilnych jednostki) a demokracją polityczną (czyli kwestią partycypacji w zbiorowej suwerenności ludu). Niektórzy z tych neoliberałów działali tylko we własnym imieniu, inni łączyli się z Kościołem, jeszcze inni próbowali znaleźć sympatyków wewnątrz partii. Historyczny paradoks polegał na tym, że partia mogła tolerować ich niemal oficjalnie -jako pożądanych sojuszników jej reformistycznego programu wprowadzenia do gospodarki mechanizmów rynkowych. Program ten musiał wiązać się z krytyką głęboko zakorzenionych postaw egalitarnych, charakterystycznych dla etosu „Solidarności", ale bronionych również (szczerze lub nieszczerze) przez biurokratycznych przeciwników reform. W tej sytuacji Janusz Korwin-Mikke - zdolny, prawowierny i niestrudzony propagator idei Hayeka i Friedmana - mógł krytykować nonsensowne cechy gospodarki nakazowej, a także wątpliwe błogosławieństwa państwa opiekuńczego na łamach „Polityki", będącej wówczas organem liberalizującego skrzydła partii. Zwariowani liberałowie Na początku 1985 roku grupa niezależnych dziennikarzy proklamowała reaktywację „partii wariatów-liberałów", pod przewodnictwem Korwina-Mikke.1 Najznakomitszy jej członek, Stefan Kisielew-ski, wyjaśnił na łamach „Tygodnika Powszechnego", że partia taka istniała w latach 1948-1956; przestała istnieć w momencie, gdy jej wiceprzewodniczący, Leopold Tyrmand, zaprotestował przeciwko obecności Kisielewskiego w nowo wybranym parlamencie PRL. Ki-sielewski wyraził również ubolewanie z powodu traktowania programu „wariatów-liberałów", domagającego się m.in. całkowitej reprywatyzacji przemyski, jako żartu, a nie propozycji na serio.2 Gdy przyjechałem do Polski w maju 1987, po niemal sześciu latach nieobecności, polska scena intelektualna okazała się inna niż oczekiwałem. Liberałowie nie byli już traktowani jako dziwacy, lunatyczny margines lub, w najlepszym wypadku, garstka zwariowanych intelektualistów, propagujących w sposób prowokacyjny idee ciekawe być może, ale nie pasujące do krajowych realiów. Stali się najbardziej wpływowym, najbardziej dynamicznym ugrupowaniem intelektualnym, ulokowanym w najlepszym punkcie strategicznym, spychającym inne ugrupowania na pozycje defensywne. Zwolennicy lub przynajmniej sympatycy idei liberalnych widoczni byli niemal wszędzie i walnie przyczyniali się do radykalnej zmiany ogólnego klimatu intelektualnego. Mówiąc najprościej, zmiana ta polegała na przesunięciu uwagi od polityki ku ekonomice. Oznaczała także przejście od politycznego radykalizmu, zakorzenionego psychologicznie w tradycji lewicowej i pozbawionego wyraźnego programu gospodarczego, ku szeroko rozumianej Nowej Prawicy, umiejącej łączyć polityczne umiarkowanie z mocnym zaangażowaniem na rzecz radykalnej zmiany systemu gospodarczego. Towarzyszyła temu ważna zmiana stylu. Romantyczne gesty wyzwania i uroczyste celebrowanie narodowej tragedii poczęły ustępować autoironicznemu nieraz poczuciu humoru; moralny fundamentalizm począł załamywać się pod naporem pragmatycznej giętkości; przede wszystkim zaś pojawiła wyraźna niechęć do „moralnego terroryzmu", wciąż uprawianego w kręgach „starej opozycji". Tak istotna zmiana nie mogła, rzecz jasna, dokonać się w sposób nagły 1 Jednorazowy. Był to pewien proces, kierunek rozwoju, a nie dokonany Już i bezapelacyjnie akceptowany fakt. Jest oczywiste, że proces ten był 36 37 rezultatem nowych waainków politycznych, stworzonych przez powszechną amnestię polityczną z września 1986 roku, pragmatyczną liberalizację polityki władz PRL, i wreszcie - last but not least - przez coraz wyraźniej odczuwalny wpływ reformatorskich poczynań Gorbaczowa. O pozytywnym, pełnym nadziei i sympatii stosunku „nowej opozycji" do pieńestrojki Gorbaczowa świadczy rysunek na okładce „drugoobiegowe-go" pisma chrześcijańsko-liberalnego pt. „13"." Pokazuje on Gorbaczowa siedzącego z uśmiechem na tronie Romanowów i polską „opozycję realistyczną", zbliżającą się do niego ze słowami użytymi niegdyś (w r. 1866) w słynnym adresie sejmu galicyjskiego do cesarza Austrii: „Przy Tobie, Najjaśniejszy Panie, stoimy i stać chcemy". Wszechstronna analiza wszystkich aspektów sytuacji polskiej 1987 roku w ramach jednego sprawozdawczego artykułu wydaje mi się rzeczą niemożliwą. Wybrałem więc podejście świadomie selektywne, koncentrujące uwagę na dwóch tylko zadaniach. Pierwszym z nich jest krótka charakterystyka odrodzenia liberalizmu w Polsce na podstawie tego, co sam zobaczyłem w czasie mej dwumiesięcznej wizyty w kraju. Drugim zadaniem jest prezentacja poglądów najwybitniejszych ideologów tego odrodzenia. Nowe kierunki rozwoju Przyjazd do Polski w przededniu trzeciej wizyty papieskiej wiązał się z ryzykiem mówienia wyłącznie o „polskim papieżu". Okazało się jednak, że nie miałem trudności w znalezieniu ludzi pragnących rozmawiać również na inne tematy - przede wszystkim na temat proponowanych reform ekonomicznych. Projekty takich reform pojawiły się w trzech ważnych dokumentach opublikowanych w kwietniu -różnych w rozłożeniu akcentów, ale zgodnych w ogólnej orientacji na gospodarkę rynkową. Pierwszym z tych dokumentów jest przemówienie sejmowe premiera Zbigniewa Messnera oraz jego „Tezy w sprawie II etapu reformy gospodarczej". Nie ma w nim jakichkolwiek rytualnych odniesień do Marksa lub Lenina. Messner widział urynkowienie gospodarki jako jedyny sposób przezwyciężenia ekonomicznego kryzysu. Postulował rozwój „socjalistycznej przedsiębiorczości" i „socjalistycznej konku- 38 rencji". Oświadczał wprost, że gospodarka musi być niezależna od administracji, że centralne planowanie musi być zastąpione przez działalność wielu różnych i niezależnych jednostek gospodarczych, dążących samodzielnie do zdobycia zysków i kontrolowanych przez banki, a nie organy administracji. Gdzie więc podziała się Marksow-ska idea wszechogarniającego, racjonalnego planowania, pojmowanego jako „świadome panowanie nad zbiorowym losem" i ostro przeciwstawionego „ślepym siłom" wymiany rynkowej? Czy Messner zupełnie zapomniał myśli Marksa o podobieństwie między gospodarką socjalistyczną a działalnością gospodarczą Robinsona Crusoe -podobieństwie, które polegać miało na tym, że w obu wypadkach mamy do czynienia z pojedynczym podmiotem gospodarującym, aczkolwiek w jednym wypadku jest to pojedyncza jednostka, w drugim zaś zorganizowany kolektyw, wyposażony w ,jednolitą wolę" i pracujący zgodnie z ustalonym planem? A może polski premier nigdy nie czytał Kapitału Marksa? Może nie zdawał sobie sprawy, że marksistowskim ideałem socjalizmu było przekształcenie całego społeczeństwa w ,Jedną wielką fabrykę" i całkowite wyeliminowanie w ten sposób wymiany rynkowej? Zapewne jednak wiedział o tym, ale zdecydował, że idee te należy po prostu zignorować. Byłem obecny na zebraniu Polskiego Towarzystwa Socjologicznego, na którym „Tezy" Messnera dyskutowane były z udziałem jego zastępcy, prof. Zdzisława Sadowskiego/ Wicepremier mówił o „przedsiębiorczości", „konkurencji" i „zysku" jako uniwersalnych kategoriach ekonomicznych, mających zastosowanie również w gospodarce socjalistycznej - co równało się oczywiście całkowitemu odrzuceniu poglądu Marksa, iż są to kategorie ściśle historyczne, specyficzne dla ustroju kapitalistycznego. Reakcja słuchaczy była w sumie przychylna, ale zabarwiona pewnym sceptycyzmem. Czy można bowiem - pytano - traktować gospodarkę jako sferę całkowicie autonomiczną i leczyć jej choroby bez usuwania schorzeń natury nieekonomicznej? Polityczna intencja takich pytań była wyraźnie uchwytna. Rozkosznym paradoksem był natomiast fakt, że członek komunistycznego rządu odpowiadał na nie broniąc liberalnego postulatu niezależności ekonomiki od polityki. Interesującym komentarzem do tej sytuacji był artykuł znanego so- J°loga, Stefana Nowaka, wsparty autorytetem pozostałych członków rządu Polskiego Towarzystwa Socjologicznego. Dowodził on, że 39 rząd był autentycznie zainteresowany sukcesem reformy Messnera, ale nie miał niestety poparcia niezależnych sił społecznych, napotykał natomiast opór w szeregach swej własnej społecznej bazy. Na początku mojej wizyty w Polsce tekst ten traktowany był jako ściśle konfidencjonalny; wkrótce jednak opublikowała go prasa „drugiego obiegu", a następnie prasa oficjalna.6 Nie mogło być inaczej, skoro już w maju bardzo podobna diagnoza przedstawiona została przez prof. Jana Szczepańskiego na posiedzeniu Rady Konsultacyjnej, prowadzonym przez gen. Wojciecha Jaruzelskiego. Dokonana przez Szczepańskiego krytyka gospodarki „realnego socjalizmu" była bardzo ostra i całkowicie zgodna z postulatami rzeczników radykalnej marketyza-cji. Jednocześnie jednak ostrzegał on, że to, co ekonomicznie niezbędne, może okazać się niemożliwe politycznie, partia bowiem nie może tolerować działania mechanizmów rynkowych poza ten punkt, w którym zaczynają one tworzyć siły społeczne, mogące politycznie zagrozić jej władzy.7 W ten sposób polska elita władzy przedstawiona została jako znajdująca się w sytuacji niezwykle trudnej i bez dobrego dla niej wyjścia: groźba całkowitego załamania gospodarczego skłaniała ją do szukania ratunku w urynkowieniu, ale jej własne interesy polityczne, energicznie bronione przez władze niższych szczebli, pchały ją w przeciwnym kierunku. Jak zobaczymy, teoretycy opozycji liberalnej dostrzegali ten dylemat znacznie wcześniej, ale starali się unikać wyprowadzania stąd pesymistycznych konkluzji.8 Radykalna reforma ekonomiczna, dowodzili, musi istotnie doprowadzić do likwidacji socjalizmu, ale można przecież dokonać tego bez porzucania słowa „socjalizm" i bez naruszania interesów istniejącej elity politycznej. Osobiste interesy członków tej elity nie są przecież nieodłączne od utrzymania socjalizmu jako systemu. Prawdą jest, że elita ta nie ukonstytuowała się w wyniku demokratycznych wyborów; dlatego też jej żywotne interesy sprzeczne są z demokratyzacją. Demokratyzacja nie jest jednak tym samym co wzrost wolności indywidualnej, zwłaszcza wolności ekonomicznej. Mechanizmy rynkowe wymagają wolności jednostki, ale nie muszą łączyć się z demokracją elektoralną, która odsunęłaby od władzy dotychczasową elitę polityczną. Na łamach „Stańczyka" - formalnie „drugoobiegowego", ale faktycznie rozpowszechnianego jawnie „pisma konserwatystów i libera- 40 łów" - Janusz Korwin-Mikke porównał „Tezy" Messnera z dwoma innymi dokumentami programowymi: z ekonomicznym programem Solidarności" oraz z „Kartą prywatnej przedsiębiorczości gospodarczej", zaakceptowaną przez uczestników konferencji naukowej, zorganizowanej w kwietniu 1987 roku przez Katolicki Uniwersytet Lubelski.9 Zdaniem Mikkego, program „Solidarności" był „zdecydowanie najsłabszy", aczkolwiek znacznie lepszy od poprzednich wypowiedzi związku na tematy ekonomiczne. Słabość ta wypływała z dwóch źródeł: po pierwsze, z socjalistycznego złudzenia, że można łączyć urynkowienie z polityką pełnego zatrudnienia, indeksacji płac i subsydiów rządowych; po drugie, z chęci wykazania ścisłego związku między liberalizmem gospodarczym a demokracją polityczną oraz koncepcjami samorządu pracowniczego. Mikke uważał najwyraźniej, że położenie nacisku na demokrację promowałoby sprawę „Solidarności" kosztem poważnych odstępstw od prawdziwie radykalnej, konsekwentnie prorynkowej reformy gospodarczej. Warto odnotować, że podobnych argumentów użył nieco później generał Jaruzelski w rozmowie z wiceprezydentem Bushem.10 Drugi dokument, czyli „Karta prywatnej przedsiębiorczości gospodarczej" - osobisty triumf prof. Stefana Kurowskiego, który już w okresie „odwilży" 1956 roku opowiadał się za gospodarką rynkową, co naraziło go na gwałtowny atak samego Gomułki - uzyskał u Mikkego najwyższą ocenę. Jego punktem wyjścia była interpretacja katolickiej nauki społecznej jako sankcjonującej prywatną własność środków produkcji, wywodzącą ją z prawa naturalnego i widzącą w niej gwarancję wolności i godności człowieka. „Karta" powoływała się też na „zasadę pomocniczości", według której życie społeczne powinno się koncentrować w „grupach pośrednich" (pomiędzy jednostką a państwem), wolnych od ingerencji władz politycznych. Przedstawiała prywatną przedsiębiorczość i wolną konkurencję jako najbardziej efektywny sposób mobilizowania energii ludzkiej, wyzwalania pomysłowości i inicjatywy, czynienia ludzi zaradnymi, zdyscyplinowanymi i odpowiedzialnymi. Domagała się więc „trwałego miejsca dla sektora prywatnego" w Polsce, nie tylko w rzemiośle i rolnictwie, lecz także w formie działalności przemysłowej; krytykowała „Tezy" Messnera za położenie nacisku na urynkowienie gospodarki uspołecznionej przy niedostatecznym uwzględnieniu spraw przedsiębior-osci prywatnej. Postulowała, aby w oficjalnej terminologii zastąpić 41 termin „gospodarka nieuspołeczniona" jednoznacznym terminem „gospodarka prywatna": nie ma bowiem powodu, aby wstydzić się określenia „prywatny", prywatność jest ważnym prawem człowieka, natomiast termin „nieuspołeczniony" ma zabarwienie pejoratywne. Konkluzja tych wywodów brzmiała: „w celu prezentacji i obrony swych interesów prywatna przedsiębiorczość gospodarcza powinna mieć swój samorząd w postaci izby przemysłowo-handlowej, która powinna pełnić także rolę niezależnego przedstawicielstwa społeczno-politycznego, powołanego i działającego na zasadach demokratycznych. Należy odbudować ethos prywatnego przedsiębiorcy jako człowieka i obywatela pełniącego ważną, użyteczną i odpowiedzialną funkcję społeczną. Wśród ludzi tego sektora powinno wzrosnąć poczucie własnej wartości". Tekst „Karty" opublikowany został nie tylko nieoficjalnie (w „Stańczyku"),1' lecz również oficjalnie: w „Przeglądzie Katolickim", tygodniku związanym z osobą prymasa Polski. Wywołało to pewną irytację publicysty „Polityki", Daniela Passenta, który zaniepokoił się jakby, że rola jego pisma w promowaniu reform rynkowych może byc pomniejszona przez pojawienie się bardziej radykalnych programów ekonomicznych. Określił on „Kartę" jako nąjskrajniejszą apoteozę prywatnej przedsiębiorczości od czasów Adama Smitha.12 Dostrzegł w tym symptom generalnego „zwrotu na prawo", widocznego zarówno w Polsce, jak i na Zachodzie oraz ostrzegł swych czytelników przed traktowaniem prywatyzacji jako uniwersalnego remedium. Krytycznie odniósł się również do wzrastającej roli Kościoła i do wprowadzania do dyskusji o reformach języka „praw naturalnych". Odrzucenie romantyzmu Możemy obecnie przejść do „zwrotu na prawo" w szeregach „nowej opozycji". 17 czerwca 1987 zaproszony zostałem na zebranie Klubu Dziekania (aluzja do rezydencji prymasa), zorganizowanego - „nieoficjalnie' - pod auspicjami weterana katolickiego realizmu politycznego, profesora Stanisława Stommy. Klub ten, pomyślany jako forum dla nowej, konstruktywnej opozycji, łączył kilka grup o różnej genealogii. Rozpoznałem w nim co najmniej pięć ugrupowań: (1) młodych „narodo- wych demokratów" pod przywództwem Aleksandra Halla, wywodzących się z gdańskiej grupy Młoda Polska, obecnej przy narodzinach Solidarności" i aktywnej w okresie stanu wojennego; (2) grupę „Głosu", P°d przywództwem Antoniego Macierewicza, związanego początkowo z Komitetem Obrony Robotników; (3) chrześcijańsko-liberalną grupę Mirosława Dzielskiego, założyciela Krakowskiego Towarzystwa Przemysłowego oraz członka Społecznej Rady Prymasowskiej; (4) grupę byłych członków organizacji PAX oraz (5) grupę czasopisma „Res Publica" - miesięcznika konserwatywno-liberalne-go, który przez wiele lat ukazywał się w „drugim obiegu", niedawno zaś uzyskał legalizację jako organ niezależnego przedsiębiorstwa „Res-publica Company, Ltd". Pełne sprawozdanie z tego, co usłyszałem w Dziekanii, nie mieści się w ramach tego artykułu. Ograniczę się do krótkiej charakterystyki wspólnego mianownika wymienionych grup, wyraźnie różnego od poglądów i zasad „starej opozycji". Po pierwsze, powstaje nowa diagnoza sytuacji polskiej. Polska nie jest już postrzegana jako kraj totalitarny, przeciwnie, zakłada się, że znajduje się już w bardzo zaawansowanym stadium detotalitaryzacji. Jej elita polityczna nie reprezentuje już wojującej ideologii, straciła wiarę w siebie, a wraz z nią zdolność mobilizowania mas przez zastraszanie i indoktrynację. Świadoma jest, iż próby rozciągnięcia totalnej kontroli politycznej nad działalnością ludzi, łącznie ze sferą ekonomiczną, zakończyły się spektakularnym fiaskiem. Zepchnęło to władze na pozycje defensywne, a więc ogromnie rozszerzyło zakres możliwej wolności. Prawdąjest oczywiście, że elita władzy boi się utracenia kontroli; ale prawdąjest również, że nie marzy już nawet o kontroli całkowitej, odrzuca pokusę totalitaryzmu jako nierealistyczną, budzącą opór, a jednocześnie stwarzającą niebezpieczne iluzje. Konsekwencją ambicji totalitarnych jest bowiem przyjęcie całkowitej odpowiedzialności za wszystko. Władze wiedzą już także, iż opieranie się na nagiej sile nie jest v stanie zabezpieczyć koniecznego minimum społecznej współpracy " minimum, które potrzebne jest dla ich własnego przetrwania. Dlate-ż szczerze pragną jakiegoś kompromisu z głównymi siłami spornymi oraz godzą się na pewne ograniczenia zakresu swej poli-y znej odpowiedzialności. Jeśli więc „stara opozycja", reprezentowa- 43 42 na przez ludzi typu Adama Michnika, wciąż określa istniejący reżym jako „totalitarny", to przyczyną tego jest albo frustracja, albo zręczna taktyka zwiększania własnego prestiżu. Walka przeciw „totalitaryzmowi" usprawiedliwia wymuszanie ideologicznej jedności wewnątrz opozycji (przeciwstawianie się monolitowi wymaga bowiem monolitycznej jedności), dostarcza uzasadnienia potępieniu wszelkich kompromisów (totalitaryzm jest bowiem absolutnym złem) i wreszcie pozwala opozycji prezentować swe działania jako rodzaj religijnej krucjaty (totalitaryzm bowiem to władza diabła).13 Ta charakterystyka aktualnych funkcji „antytotalitarnej" frazeologii (całkowicie zbieżna skądinąd z moimi własnymi poglądami na tę sprawę) sformułowana została z największą siłą w artykułach Dzielskiego. Rozwinął ją także Paweł Śpiewak w pierwszym numerze świeżo zalegalizowanej „Res Publiki", wskazując, że przybieranie heroicznej pozy „antytotalitarnej" prowadzi do zastępowania polityki moralizmem oraz sprzyja niebezpiecznie dogmatycznej ślepocie, arogancko ignorującej fakty realnego życia. Radykalny antytotalitaryzm (w warunkach zaniku rzeczywistego totalitaryzmu) jest więc postawą moralnego funda-mentalisty, przeświadczonego o anielskości własnej natury i absolut-ności własnych racji, a więc niezdolnego do samokrytycyzmu i do wysłuchiwania argumentów ludzi inaczej myślących.14 Po drugie, pojawiają się nowe metody opozycyjnego działania. Idea totalitaryzmu, niegdyś bliska rzeczywistości, przekształciła się w mit. mający dowieść istotowej niezmienności „realnego socjalizmu", a więc odwracający uwagę od zachodzących w nim zmian, otwierających nowe możliwości działania. „Nowa opozycja" dostrzegła te możliwości, zrozumiała, że wykorzystanie ich wymaga wyrzeczenia się moralnego fundamentalizmu i romantycznej miłości do symbolicznych gestów. Pojęła, że pragmatyzacja postaw elity władzy wymaga coraz większej giętkości i pragmatycznej zręczności działań opozycyjnych; że musi nauczyć się rozróżniania między systemem i ludźmi władzy, aby móc przekonać tych ostatnich, że dalsze utrzymywanie systemu nie leży w ich własnym, dobrze pojętym interesie. Wielu przedstawicieli elity partyjnej głęboko rozczarowało się do systemu i nie ma już co do niego żadnych złudzeń. Obrażanie ich i antagonizowanie, traktowanie ich jako złoczyńców, osobiście odpowiedzialnych za wszelkie zło polskiego życia, byłoby więc działaniem infantylnym i przeciwskutecznym. Trzeba bowiem pamiętać, że 44 naprawdę ważnym zadaniem opozycji jest zmiana systemu, a nie wymiana elit. Obalenie systemu byłoby zaś o wiele łatwiejsze, gdyby elity par-tyjno-rządowe nie wystąpiły jednomyślnie w jego obronie. Jest to całkiem możliwe. System bowiem jest tak bardzo przegniły, a elita rządząca tak dalece odideologiczniona, że nawet aktywna współpraca w likwidowaniu systemu sporej części partyjnej elity łatwa jest do wyobrażenia. Po trzecie „nowa opozycja" opowiada się za politycznym realizmem, za opieraniem działań na racjonalnej kalkulacji. Mobilizowanie mas mogło być dobre jako środek do celu, ale uleganie emocjom mas byłoby szkodliwe, a nawet samobójcze. Zdrowa myśl polityczna powinna kierować się interesem narodowym, a nie abstrakcyjnymi ideami lub zmiennymi nastrojami politycznie aktywnej populacji. Istniejąca elita władzy stara się o legitymizację narodową, a więc nie myśli już w kategoriach ideologii marksistowskiej. Stwarza to możliwość autentycznego, aczkolwiek trudnego, dialogu między opozycją a władzą. „Stara opozycja", podobnie jak politycy emigracyjni, wciąż jednak myśli ideologicznie, w kategoriach antykomunistycznej krucjaty; „globalna" sprawa walki z komunizmem bliższa jest jej sercu niż konkretne, namacalne interesy kraju. Jest to wynikiem struktury umysłowej charakteryzującej lewicę, a właściwie wszystkie odmiany radykalizmu. „Nowa opozycja" powinna zwalczać te postawy, jako niebezpieczne dla świata i szkodliwe dla Polski. Po czwarte, zmienia się stosunek do PRL.15 Pomimo swej zależności od ZSRR, pomimo bezpośredniej roli ZSRR w jej genezie, istniejąca państwowość polska powinna być postrzegana jako polska - a więc nie jako „siła okupacyjna", lecz jako własność narodu; w przeciwnym wypadku skazana będzie na pozostawanie „państwem-partią", w nieustannym konflikcie z narodem. Polacy powinni przezwyciężyć swe anarchiczne instynkty, nauczyć się doceniania dobrodziejstw własnej państwowości, pomimo jej ograniczeń i niedostatków. Transformacja „państwa-partii" w państwo narodowe ułatwiona będzie przez zagwarantowanie materialnych interesów istniejącej elity władzy. Zadaniem opozycji jest wyzwalanie i organizowanie narodowej energii przez zakładanie niezależnych stowarzyszeń realizujących 'nkretne, konstruktywne cele. Działalność tych stowarzyszeń po-"inna być zalegalizowana, chodzi bowiem o instytucjonalizację spo-eczeństwa obywatelskiego w ramach istniejącego państwa. 45 I wreszcie, po piąte, uznanie priorytetu reformy gospodarczej, czyli zastąpienia gospodarki nakazowo-rozdzielczej przez gospodarkę rynkową, z dużym i odpowiednio zmodernizowanym sektorem prywatnym. Opozycja powinna stać się awangardą walki o taką reformę, a więc iść w tym kierunku dalej niż reformistyczne skrzydło partii i dalej niż Kościół, aczkolwiek działać winna, w miarę możliwości, we współpracy z Kościołem i pod osłoną Kościoła. Ważność sojuszu z Kościołem wynika z potrzeby przezwyciężenia cywilizacyjnej degradacji, w wyniku której Polska znalazła się niemal poza obrębem Europy. Aby zmienić ten stan rzeczy, musimy powrócić do łacińskich źródeł naszej cywilizacji, a jedyną drogą do tego jest odrodzenie moralno-religijne. Pogodzenie obu tych celów - utrzymania więzi z Kościołem i zaangażowania na rzecz radykalnej marketyzacji - nie zawsze jest rzeczą łatwą. Kościół polski, aczkolwiek o wiele bardziej trądy ej onali-styczny w swej obronie prywatnej przedsiębiorczości niż np. Kościoły Ameryki Łacińskiej, nie może popierać neoliberalizmu w ekstremistycznej wersji Korwina-Mikke; ten zaś z kolei nie może akceptować niektórych aspektów społecznej nauki Kościoła. Organizatorzy spotkania w Dziekanii uczynili wszystko, aby uniknąć zaostrzania tych różnic w okresie wizyty papieża w Polsce. Mimo to jednak nie udało się uniknąć ujawnienia potencjalnego konfliktu między „twardymi" liberałami a stanowiskiem Kościoła. Młody ultraortodoksyj-ny neoliberał z Wrocławia oskarżył społeczną naukę Kościoła o beznadziejny anachronizm. Encyklika Rerum Novarum - powiedział - potępiła socjalizm w okresie, gdy mógł on jeszcze uchodzić za nadzieję ludzkości; Jan Paweł II natomiast, w encyklice Laborem exercens, uległ wpływowi idei socjalistycznych w okresie nieuchronnego schyłku socjalizmu i odrodzenia wartości kapitalistycznych.16 Opinia ta nie była dla mnie zaskakująca. Zdziwiło mnie jednak, że w dużej i szczelnie wypełnionej sali nie znalazło się ani jednej osoby, która wystąpiłaby w obronie Jana Pawła. Dwaj myśliciele z Krakowa Aby zrozumieć źródła intelektualne liberalizmu polskiego, przedstawić należy jego głównych ideologów. Gwoli sprawiedliwości, na- 46 leżałoby zacząć od nestora polskiego liberalizmu, Stefana Kisielew-skiego - to jednak pociągnęłoby za sobą konieczność pisania o całym okresie powojennym. Jeśli zaś pominie się Kisielewskicgo, to można pominąć również innych utalentowanych publicystów liberalnych okresu przedsolidarnościowego, łącznie z Korwinem-Mikke. Zgodnie z tą logiką, postanowiłem (cokolwiek arbitralnie) zatrzymać się jedynie na dwóch postaciach: Bronisławie Łagowskim i Mirosławie Dziel-skim. Znaczenie tych myślicieli określa ich interpretacja sytuacji Polski w latach osiemdziesiątych, a następnie ich wysiłki w propagowaniu idei liberalnych wewnątrz dwóch potężnych organizacji ogólnonarodowych: partii rządzącej (w wypadku Łagowskiego) i Kościoła (w wypadku Dzielskiego). Nie jest rzeczą przypadku, że obaj ci ludzie mieszkają w Krakowie. To stare i piękne miasto, będące niegdyś stolicą Rzeczypospolitej Polsko-Litewskiej, od dawna już cieszy się reputacją głównego ośrodka oświeconego konserwatyzmu polskiego. W drugiej połowie XIX wieku, po klęsce powstania 1863 roku w rosyjskiej części Polski, dominującym nurtem myśli krakowskiej stał się krytyczny konserwatyzm, wyśmiewający romantyczne iluzje niepoprawnych insurrekcjonistów. Konserwatyści ci nazwali się Stańczykami, nawiązując w ten sposób do imienia szesnasto-wiecznego królewskiego błazna, który trafnie przestrzegał przed iluzjami swych czasów. (Odnotujmy, że do tradycji tej nawiązał również „Stań-czyk" Korwina-Mikke.) Po drugiej wojnie światowej Kraków stał się kolebką tzw. neopozytywizmu - ruchu świeckich katolików, łączącego obronę duchowej niezależności od komunizmu z krytyką „heroizmu politycznego" oraz z programowym geopolitycznym realizmem, uzasadniającym akceptację podstawowych realiów nowego ustroju. (Głównym teoretykiem tego ruchu był Stanisław Stomma, Kisielewski reprezentował w nim skrzydło „ortodoksyjnie liberalne".) Po wprowadzeniu stanu wojennego, intelektualiści krakowscy zachowywali się, z reguły, w sposób bardziej zgodny z zasadami politycznego realizmu niż intelektualiści z Warszawy, Wrocławia i Gdańska. Uniwersytet Jagielloński nie stał się rorum dla symbolicznych protestów; wykorzystał natomiast nową ustawę szkolnictwie wyższym i pod zręcznym kierownictwem demokratycznie /branych władz akademickich uzyskał status instytucji maksymalnie tonomicznej. Podziemne debaty polityczne rozkwitały w Krakowie nie nieJ niż gdziekolwiek indziej, ale głównym ich rezultatem było powsta- 47 nie tzw. krakowskiej szkoły liberalizmu, bardzo różnej od głównego nurtu postsolidarnościowej myśli opozycyjnej.17 Bronisław Łagowski, docent Uniwersytetu Jagiellońskiego, jest z pewnością jednym z duchowych ojców tej szkoły. Nie jest jednakże jej przywódcą - zawsze bowiem podkreślał swą niezależność i dystans oraz unikał bezpośredniego włączania się w działalność „podziemną". Mimo swych zdecydowanie antymarksistowskich i anty socjalistycznych poglądów, był i pozostał członkiem partii. W okresie rządów Gierka nazwisko jego było mało znane: jego świetne artykuły, łączące przenikliwość intelektualną z bardzo specyficznym poczuciem humoru, ukazywały się bowiem pod pseudonimem na łamach katolickiego „Tygodnika Powszechnego". Po wprowadzeniu stanu wojennego Łagowski pisać począł pod własnym nazwiskiem, ale w innych organach prasowych: w „Polityce" i w „Zdaniu", czasopismach marksistowskich (lub raczej eksmarksistowskich) intelektualistów wspierających reformy polityczne i gospodarcze.18 W roku 1986 opublikował zbiór artykułów pt. Co jest lepsze od prawdy?19 Ta niewielka, lecz niezwykle treściwa książka zawiera zarówno artykuły publikowane w „Tygodniku Powszechnym", jak i te, które ukazały się na łamach „Polityki" i „Zdania". W ten sposób intelektualista będący członkiem partii ujawnił swą wieloletnią współpracę z tygodnikiem katolickim, ściśle związanym ze środowiskami opozycyjnymi. Jeszcze bardziej zdumiewające było jednakże ujawnienie innego faktu: iluzorycznego charakteru wielu podziałów ideologicznych oraz zdumiewającego stopnia deideologizacji periodyków uważanych za socjalistyczne. Co więcej: lektura książki Łagowskiego wskazuje, że po wprowadzeniu stanu wojennego „Tygodnik Powszechny" był o wiele bardziej skrępowany swymi sympatiami ideologicznymi niż proreżymowa (ponoć) „Polityka" i marksistowskie (ponoć) „Zdanie". Jest rzeczą oczywistą, że wszystkie artykuły Łagowskiego, które ukazały się pod pseudonimem na łamach „Tygodnika", mogłyby, po wprowadzeniu stanu wojennego, ukazać się również w „Polityce" i w „Zdaniu"; jeszcze bardziej oczywiste jest jednak to, że niektóre artykuły autora pisane po 13 grudnia 1981 nie mogłyby być opublikowane w „Tygodniku" ze względów ideologicznych właśnie -jako kolidujące z ideowym i moralnym zaangażowaniem po stronie „Solidarności". 48 Solidarność" jako problem Najlepszym przykładem takiego tekstu jest esej Łagowskiego pt. Filozofia rewolucji czy filozofia państwa? Jest to wykład wygłoszony na Uniwersytecie Jagiellońskim z okazji Święta 1 maja w roku 1982. „Solidarność", twierdzi autor, była ruchem rewolucyjnym, zmierzała jednak tylko do obalenia istniejących struktur władzy, a nie do zasadniczej zmia- ny systemu socjalistycznego/" Było tak dlatego, że uczestnicy ruchu byli produktami tego właśnie systemu i nie mieli pojęcia o żadnym innym. Solidarność" była ruchem mas, napędzanym przez „elementarne, pry-marne pragnienie równości". Prawdąjest, że masy te pragnęły także wolności, w praktyce jednak nie tolerowały wolności ekonomicznej, jako nieuchronnie rodzącej nierówność społeczną; wybierały, na przykład, system dystrybucji kartkowej, a więc mechanizm likwidujący indywidualną wolność wyboru i tym samym znacznie rozszerzający zakres totalitarnej kontroli. Przez „wolność" zrewolucjonizowane masy rozumiały samorządowy kolektywizm, „głębiej w życie prywatne jednostek wchodzący niż państwo". Mikołaj Bierdiajew powiedział kiedyś, że „w pewnych warunkach państwo mogłoby być obrońcą jednostki przed społeczeństwem". Wedle Łagowskiego, taka właśnie sytuacja zaistniała w po-solidarnościowej Polsce.21 W przeciwieństwie do mnie, Łagowski nie podkreśla różnicy między wulgarnym socjalizmem a marksizmem.22 Przeciwnie: atakuje marksizm jako główne źródło ideologiczne egalitarnego radykalizmu i rewolucyjnego romantyzmu „Solidarności". Oskarża nawet Leszka Kołakowskiego o przypisanie marksizmowi wyrafinowania intelektualnego i nadmierną łagodność w jego krytyce. Lenin zrozumiał marksizm o wiele lepiej, zredukował go bowiem do dwóch prostych zasad: zniesienie prywatnej własności środków produkcji i „dyktatura proletariatu"."' Na nieszczęście, te właśnie zasady stały się podstawą doktrynalną istniejącej państwowości polskiej. Jednakże, dowodzi Łagowski, państwo polskie odwołuje się także 0 "legitymizmu narodowego", dzięki któremu Polacy są dziś „nie jakąś masą plemienną, nie jakąś grupą etniczną, lecz narodem w sen- e Politycznym".24 Innymi słowy, PRL opiera się na podwójnym le- ymizrnie: rewolucyjno-ideologicznym i narodowym. Godzenie tych Srtymizmów jest kwestią politycznej mądrości, ale zawsze nadrzęd- 49 ny jest legitymizm narodowy. Żądania wynikające z przesłanek ideologicznych muszą być podporządkowane interesowi narodowemu; w przeciwnym wypadku, interes narodowy poświęcony zostanie na rzecz partykularnych interesów grup rewolucyjnych, podrywających legalny porządek państwa przez odwoływanie się do obietnic legitymizującej państwo ideologii. Sens tych wywodów jest nieco zakamuflowany, ale mimo to wystarczająco jasny. Władze państwowe, sugeruje autor, powinny wyrzec się ideologicznych skrupułów. Powinny uwolnić się od paraliżującego mitu „klasy robotniczej" i zdecydowanie przeciwstawić nierealistycznym żądaniom „Solidarności"; powinny zrozumieć, że ich naturalnym sojusznikiem jest konserwatyzm i legalizm, a nie ideologia oficjalna, która stała się wylęgarnią niebezpiecznego utopizmu i anarchii.25 Innymi słowy, Łagowski apeluje do wojskowych władz Polski, aby wyzwoliły się od resztek ideologii marksistowskiej i wykorzystały stan wojenny w celu przekształcenia Polski w nieideolo-giczne, praworządne państwo autorytarne. Państwo takie, dodaje, nie powinno podporządkować gospodarki zasadom „sprawiedliwości społecznej" i innym postulatom ideologicznym. Przeciwnie: „Powinnością państwa w sferze gospodarczej jest strzec «prawa wartości» przed woluntaryzmem grup nacisku (także przed woluntaryzmem mas) i chronić ludzi pracowitych przed zawiścią motłochu".26 W swych późniejszych artykułach Łagowski podkreślił konieczność ograniczenia zakresu władzy politycznej jako takiej, co wyraźnie uwidoczniło liberalny charakter jego filozofii politycznej. Dowodził, w duchu Hayeka, że między demokracją (wszechwładzą społeczeństwa) a liberalizmem (wolnością jednostki) nie musi zachodzić zbieżność, i że demokracja nieograniczona, czyli rozciągnięcie zasady woli ludu na wszystkie sfery życia społecznego, popada w konflikt z wolnością gospodarczą.27 Wyprowadził z tego wniosek, że w warunkach „realnego socjalizmu", czyli władzy rozciągającej się na całą gospodarkę, wzrost wolności możliwy jest tylko przez liberalizację, czyi' przez ograniczenie zakresu władzy politycznej, a nie przez demokratyzację, czyli dopuszczenie czynników społecznych do partycypacji we władzy. Demokratyzacja władzy politycznej bez uprzedniego ograniczenia jej zakresu spowodowałaby tylko anarchizację życia ' gospodarczą katastrofę; byłoby to bowiem „zastąpienie woluntary 50 zinu, który miał zdolności wykonawcze wystarczające do opanowania wywołanego przez siebie chaosu, woluntaryzmem, który wywołałby chaos i na tym zakończył swą rolę".28 Liberalizm a masy Jedną z głównych przesłanek myśli Łagowskiego jest, jak sądzę, mocne przeświadczenie, że wolność indywidualna nie daje się pogodzić z władzą arbitralną, w szczególności zaś z woluntarystycznym kolektywi-zmem, nie jest natomiast sprzeczna z porządkiem prawnym współczesnego (nieideologicznego) państwa i ze spontanicznym ładem rynkowym. Więcej nawet: uważa on wolność indywidualną, rządy prawa i gospodarkę rynkową za trzy filary cywilizacji, nieustannie zagrożone przez ideologie odwołujące się do atawistycznych instynktów pierwotnej hordy. Należy dodać, że formułując ten pogląd całkowicie odrzucał zasadę kulturowego relatywizmu. W tytule omawianej książki znajdujemy aluzję do poglądu Leszka Kołakowskiego, że obiektywna prawda jest tylko episte-mologiczną utopią, w rzeczywistości bowiem umysły ludzi żywią się mitami i nie potrafią uwolnić się od nich.29 Poglądom takim przeciwstawił Łagowski obronę prawdy w sensie klasycznym - nie ma bowiem niczego, co byłoby „lepsze od prawdy". Łagowski nie chce więc walczyć z komunistyczną mitologią w imię jakichś innych mitów, bliższych sercu, ale równie dalekich od obiektywnej prawdy. Chce prawdy i tylko prawdy, woli gorzkie fakty od różowych złudzeń. Wierzy więc w uniwersalną, obiektywną prawdziwość swej liberalnej definicji podstaw cywilizacji. W sytuacji polskiej, po wprowadzeniu stanu wojennego pozbawiona złudzeń analiza faktów nie dawała Łagowskiemu podstaw do optymizmu. Z jednej strony określał on bardzo klarownie, co należy uczynić, aby wyprowadzić kraj z zapaści gospodarczej; atakował doktrynę komunistyczną jako „millenaryzm gospodarczy"30, podkreślał konieczność konsekwentnego urynkowienia, godząc się zapłacić za to wzrostem nierówności społecznych i strukturalnym bezrobotni. Z drugiej strony jednak, widział bardzo poważne przeszkody na eJ drodze. Dostrzegał je głównie nie w interesach rządzącej elity, ale * postawach mas, w ich głęboko zakorzenionej mentalności socjali- 51 stycznej, wzmacnianej dodatkowo przez katolicyzm. Jest rzeczą oczywistą, że „Solidarność", mimo swej antykomunistycznej retoryki, była w jego oczach o wiele bardziej socjalistyczna niż nomenklatura partyjna. Również Kościół wydawał mu się nazbyt przeniknięty wartościami socjalistycznymi. „Polski papież", na przykład, stosował do gospodarki kryterium „sprawiedliwości społecznej", czego Łagowski, rzecz jasna, nie mógł akceptować. W zakończeniu omawianej książki Łagowski spróbował przeciwstawić poglądom społecznym Jana Pawła stanowisko kardynała Wyszyńskiego, rozumującego w kategoriach prawa naturalnego i mającego, dzięki temu, większe zrozumienie dla gospodarczego liberalizmu.31 Jak widać z powyższego, Łagowski jest myślicielem ostentacyjnie wręcz niezależnym i prowokująco krytycznym. Do przedmiotów jego krytyki należą nie tylko najbardziej szanowane organizacje narodowe - „Solidarność" i Kościół, lecz również najbardziej szanowani intelektualiści, łącznie z Kołakowskim i Miłoszem. Tak więc, na przykład, w artykule pt. Me bójcie się konkurencji Łagowski zaatakował Miłosza za hołdowanie przesądom antykapitalistycznym i nie do końca przezwyciężone sympatie do socjalizmu.32 Spróbujmy odczuć specyficzny posmak tej sytuacji", oto poeta polski, mieszkający w USA i stale pisujący do emigracyjnej „Kultury", podkreśla „ontologiczne zło kapitalizmu" i relatywne zalety ustroju socjalistycznego, podczas gdy uczony z Krakowa, pisujący do marksistowskiego ponoć „Zdania", oskarża go o intelektualne i moralne wspieranie komunizmu. Recepcja poglądów Łagowskiego była, oczywiście, bardzo zróżnicowana, w sumie jednak - wziąwszy pod uwagę polityczne okoliczności - nadspodziewanie pozytywna. W kręgu „Polityki" uważano go wprawdzie za swego rodzaju ekstremistę, ale widziano w nim jednak cennego sojusznika w walce z „antyekonomiczną mentalnością" większości Polaków, zarówno partyjnych, jak bezpartyjnych. Ocena ta sprawiła, że niektórzy wysocy funkcjonariusze partyjnorządowi zaczęli zwracać się do niego z prośbami o konsultacje. W bardziej „twardogłowych" organach partii przedstawiano Łagowskiego jako myśliciela drobnomieszczańskiego, wyrażającego poglądy przedstawicieli sektora prywatnego w gospodarce polskiej. I tam jednak traktowano go na ogół z szacunkiem, jako człowieka, który wykazał Pa' triotyczną troskę o państwo i stanął w jego obronie w moment 52 ta ostrego politycznego kryzysu. „Stara opozycja", doceniając jego odporność na moralny terror" oraz zdolność energicznej obrony, nie ośmielała sję nękać go atakami, natomiast niektórzy przywódcy „nowej opozycji" uznali go za jednego ze swych głównych nauczycieli. Szczególną popularność uzyskał wśród studentów Krakowa. Nawet Tygodnik powszechny" po stoicku pogodził się z jego odejściem i opublikował bardzo pozytywną recenzję z Co jest lepsze od prawdy? Mirosław Dzielski, będący w jakimś sensie uczniem Łagowskiego, jest postacią równie wybitną i barwną. W odróżnieniu od Łagowskiego, nie jest on członkiem partii i nigdy nie starał się oddziaływać na nią od wewnątrz; stara się natomiast wywrzeć wpływ na poglądy duchowieństwa i uzyskał już na tej drodze pewien sukces, stawszy się (o czym była już mowa) członkiem Społecznej Rady Prymasowskiej. W szeregach „nowej opozycji" znany jest jako wydawca „drugoobiegowego" pisma „13" (noszącego pierwotnie tytuł „13 Grudnia") oraz organizator Krakowskiego Towarzystwa Przemysłowego. Celem tej nieoficjalnej formalnie instytucji jest edukowanie prywatnych przedsiębiorców polskich, zaznajamianie ich z ideami współczesnych zachodnich konserwatystów i neoliberałów oraz umożliwianie im w ten sposób widzenia własnych ról społecznych w szerszym kontekście moralnym i kulturowym. Prowadzona przez Towarzystwo szkoła uczyła polskich przedsiębiorców, aby traktowali swą działalność nie tylko jako robienie pieniędzy, lecz również jako rodzaj misji cywilizacyjnej, ważną część programu narodowego odrodzenia.33 Używając terminologii marksistowskiej powiedzieć można, że był to program przekształcenia przedsiębiorców z „klasy w sobie" w samowiedną i pełniącą funkcje ogólnonarodowe „klasę dla siebie". Cel ten miał być osiągnięty przez działalność konstruktywną, odbudowującą etos inicjatywy i pracy, absolutnie niezbędny dla powodzenia polskich reform - nawet reform cząstkowych, postulowanych przez liberalne skrzydło partii. Dlatego też Dzielski przekonany był, że Towarzystwo Przemysłowe, pomimo swej jawnie prokapitalistycznej ideologii, powin- uzyskać legalizację w PRL. Przez wiele lat władze nie podzielały tego Poglądu, zrnuszając Towarzystwo do kontynuowania działalności bez kj pralnej. Pod koniec mojej wizyty w Polsce sytuacja zmieniła się: j 'arzystWo Przemysłowe doczekało się rejestracji jako legalnie istnie- Rca asocjacja. 53 Aby docenić znaczenie tego faktu, należy zapoznać się z ideami Dzielskiego. Doskonałym źródłem do ich poznania jest zbiór jego artykułów pt. Duch nadchodzącego czasu, wydany w „drugim obiegu" w roku 1985. Liberalizm „odgórny" Pierwszy artykuł w tym zbiorze, zatytułowany Jak zachować władzę w PRL?, opublikowany został w kwietniu 1980, a więc przed pojawieniem się „Solidarności".34 Formą literacką artykułu jest list do oficera, któremu autor prezentuje realistyczną koncepcję reform - realistyczną, ponieważ biorącą pod uwagę interesy „liczących się w PRL sił", a więc aparatu partyjnego, służby bezpieczeństwa, milicji i wojska. Interesy te wykluczają wprawdzie demokrację polityczną, ale dają się pogodzić z całkowitą prywatyzacją gospodarki. Socjalizm skompromitował się w Polsce całkowicie i ma już w niej bardzo niewielu zwolenników. Najliczniejszymi i najbardziej inteligentnymi jego obrońcami są dziś cynicy, a więc ludzie rozsądni i normalni, u których jedyną więzią z socjalistycznymi ideologami jest lęk przed utratą uprzywilejowanych pozycji. Społeczeństwo powinno więc nie antagonizować ich, ale zabiegać o sojusz z nimi, przekonywać ich, że demontaż ustroju socjalistycznego może tylko poprawić ich sytuację materialną, i to bez pozbawiania ich politycznej kontroli. Sojusz taki byłby korzystny obustronnie, reformy gospodarcze bowiem mogą być urzeczywistnione tylko przy poparciu silnej, autorytarnej władzy. Odideologizowana część obecnej elity władzy znakomicie nadaje się do takiej roli. Czy znaczy to, że Polska powinna pójść drogą Chile i Argentyny? Niezupełnie, ponieważ autorytarne reżymy Ameryki Łacińskiej szybko wchodzą na drogę demokratycznych reform, które w Polsce długo jeszcze będą nie do pomyślenia. Polacy jednak nie marzą o demokracji, zdołali bowiem zapomnieć o niej i musieliby się jej długo uczyć. Tym, czego naprawdę pragną i potrzebują, jest wolność osobista -wolność kupowania i produkowania; wolność podróżowania; swoboda religii; wolność od arbitralności władz, zabezpieczona przez prawo. Mają już dość ideologicznych kłamstw, gospodarczych absurdów i powszechnego bezprawia. Te aspiracje ogromnej większości spolc 54 czeństwa dadzą się pogodzić z dobrze rozumianymi interesami władzy. Przedstawiciele władz powinni zdać sobie sprawę, że tylko radykalna reforma, a właściwie kontrolowana odgórnie rewolucyjna zmiana systemu, ocalić może kraj przed wybuchem społecznym, który zakończyłby się katastrofą. Innymi słowy, w interesie funkcjonariuszy aparatu partyjnego oraz oficerów wojska i milicji leży wzięcie na siebie roli radykalnych reformatorów, demontujących system socjalistyczny. Jedyną alternatywą takiej drogi jest bowiem neosocjal i styczna rewolucja mas, czyli „próba przezwyciężenia moralnego upadku, który przyniósł socjalizm, przez konsekwentniejszą realizację socjalistycznej utopii."35 Doprowadziłoby to do zniszczenia obecnej elity władzy, ale nie rozwiązałoby żadnych realnych problemów. Autor listu dowodzi więc, że jedyną nadzieją dla Polski jest rewolucja odgórna, dokonana bez rozpolitykowania narodu, w imię wydajności i sprawiedliwości w sensie prawnym, a nie w imię równości i sprawiedliwości społecznej. Rewolucja taka ogromnie rozszerzyłaby sferę wolności indywidualnej, bez wprowadzania wolności politycznej. Demokratyzacja byłaby dopiero następnym krokiem, możliwym po, powiedzmy, trzydziestu latach wolności gospodarczej i praw cywilnych pod osłoną reżymu autorytarnego.36 Co jednak z Rosjanami? Autor przyznaje, że to sprawa trudna, którą władze będą musiały rozwiązać bez jego pomocy. Wyraża jednak nadzieję, że kombinacja niesocjalistycznej wolności z autorytarnym reżymem politycznym będzie dla Rosji łatwiejsza do zaakceptowania niż socjalistyczna demokracja. Ponadto Rosjanie prędzej czy później zdadzą sobie sprawę, że „socjalizm jest w cywilizowanym świecie skończony" i że oni sami stają przed koniecznością radykalnej zmiany systemu gospodarczego.37 Być może więc model proponowany Polsce okaże się przydatny również i dla nich. W swych innych artykułach, pisanych przed powstaniem „Solidarności ', Dzielski rozwijał powyższy program bez używania maski fikcyjnego autora. Proponował wyraźnie odróżnianie „ustroju" od „rządzącej elity", a kże odróżnianie kompromisów ideowych (które należy odrzucić) od 3rnpromisów czysto pragmatycznych, polegających na uwzględnieniu bistych interesów ludzi władzy. Wysuwał więc pod adresem reżymu Pozycję następującą: „Pozostańcie przy władzy, zachowajcie autory-^ ustrój, ale zrezygnujcie z komunizmu".38 55 Bardzo istotną częścią tego programu było zdecydowane przeciwstawienie się polityce nienawiści. Moralnym fundamentem programu miało być bowiem „chrześcijańskie wybaczenie".39 Ponadto polityka nienawiści byłaby przeciwskuteczna, przez wywoływanie wśród rządzących lęku i zwiększanie w ten sposób ich siły oporu. Diagnoza ta nie kwestionowała potrzeby wywierania na władze stałego, oddolnego nacisku. Uzasadniała jednak zastąpienie „konfrontacji twardej" przez „konfrontację miękką", biorącą realistycznie pod uwagę „egzystencjalne interesy komunistów" i nie kierującą się w działaniu „nierozsądnym zaślepieniem". Celem takiej „miękkiej" lecz permanentnej konfrontacji miało być nie obalenie władzy, lecz jej „wychowanie", nauczenie jej lepszego rozumienia własnych interesów.40 Po powstaniu „Solidarności" Dzielski postanowił przyłączyć się do niej. Stał się ekspertem „Solidarności" w Nowej Hucie, a następnie rzecznikiem prasowym Regionu Małopolska. Zapytany o to, jak wyjaśnić to zaangażowanie w świetle jego idei, wyznał szczerze, że wydarzenia zaskoczyły go i skłoniły do modyfikacji poglądów. Wkrótce jednak powró cił do swych zasadniczych koncepcji i zaczął propagować je wewnątrz „Solidarności". Ostrzegł ją przed angażowaniem w walkę o demokrację, proponując w zamian „walkę o wolność", czyli program koncentrujący się wokół gospodarki. Nie pokładał zbyt wielkich nadziei w reformach podejmowanych przez rząd, uważając je za połowiczne i niekonsekwentne. Równie sceptycznie odnosił się jednak do myśli o uczestnictwie „So- I lidarności" w kontrolowaniu gospodarki: doprowadziłoby to, jego zdaniem, do połączenia woluntaryzmu rządowego z woluntaryzmem związkowym, zwiększając istniejący chaos i nie zostawiając żadnego miejsca dla gospodarczej wolności. Proponował natomiast program utworzenia ruchu spółdzielni i spółek robotniczych, który mógłby się stać „szkołą wyobraźni gospodarczej" oraz przekonać państwo o korzyściach płynących z rozszerzenia sektora prywatnego.41 Zakładał przy tym, że „za kilka lat nastąpić mogą w ZSRR zmiany, które postawią Polskę w korzystniejszej sytuacji".42 Wtedy będzie można pomyśleć o bardziej radykalnej reformie systemu. Wprowadzenie stanu wojennego było, w oczach Dzielskiego, dowodem ostatecznego bankructwa komunistycznej partokracji oraz wielkim krokiem w kierunku zastąpienia jej przez nieideologiczny reżym autorytarny. Sądził więc, że był to ważny etap w demontowa- 56 niu systemu i dlatego nazwał swe pismo „13 Grudnia". Świadomy był jednak złożoności sytuacji i dlatego krytykował Korwina-Mikke (którego skądinąd szczerze podziwiał) za brak cierpliwości oraz za brak skrupułów w krytyce internowanych działaczy „Solidarności".43 Nie podzielał wiary Mikkego, że gdyby reżym stanu wojennego wypowiedział się, chociażby półgębkiem, przeciwko komunizmowi, wystarczyłoby to do natychmiastowego pozyskania mu „sporego poparcia w najwartościowszych warstwach społeczeństwa".44 Nie zmienia to faktu, że po 13 grudnia Dzielski wystąpił z ostrą krytyką politycznego radykalizmu i socjalistycznych złudzeń „Solidarności". Członkowie związku, twierdził, nienawidzili nie system, lecz ludzi władzy i w walce z nimi liczyli nawet na pomoc Moskwy.45 Było to odzwierciedleniem socjalistycznej mentalności przeciętnego Polaka - zjawiskiem łatwo godzącym się z nienawiścią do „czerwonych". Jednakże z liberalnego punktu widzenia właśnie socjalistyczna świadomość społeczna jest najgorszym wrogiem indywidualnej wolności.46 Przekonanie, że wolność zagrożona jest najbardziej przez policję, jest typowym przykładem świadomości fałszywej, pozwalającej socjalistycznym iluzjom żyć i rozkwitać. Antykomunizm konstruktywny i konstruktywistyczny Wśród tematów, które pojawiły się w pismach Dzielskiego po wprowadzeniu stanu wojennego, szczególnie ważne wydają mi się następujące: Po pierwsze: rozróżnienie między destruktywnym, rewolucyjnym antykomunizmem a antykomunizmem ewolucyjnym, konstruktywnym i twórczym41 Dzielski zareagował w ten sposób na ożywienie antykomunistycznej krucjaty w USA i wykorzystywanie przez nią, jako pretekstu, wydarzeń w Polsce. Wojujący antykomunizm - dowodził - służyć może mocarstwowym interesom Stanów Zjednoczonych, a'e nie interesom Polski. Tak więc, na przykład, „afganizacja" Polski, ;zyli uczynienie Polski widownią krwawej walki zbrojnej, mogłaby 2 pomóc Ameryce w jej wojskowej rywalizacji z ZSRR, ale adnym wypadku nie dałaby się usprawiedliwić interesami polski- 48 Niektórzy politycy emigracyjni, np. Jerzy Giedroyc, wydają się 57 życzyć sobie takiego rozwoju wydarzeń, ale dowodzi to tylko, że myślą w kategoriach ideologicznych absolutów - podobnie jak czynili to komuniści w fazie ideologiczno-utopijnej. Tym, czego kraje rządzone przez komunistów naprawdę potrzebują, jest antykomunizm twórczy, zdolny do odróżnienia komunizmu jako systemu od komunistów jako ludzi. Antykomunizm taki walczyłby z komunistycznym systemem bez naruszania interesów komunistycznych elit i dzięki temu nie ryzykując rozpętania wojny. Próbowałby wywrzeć cywilizujący wpływ na komunistów, zyskać wśród nich sojuszników, a więc nie zniszczyć ich, ale zmienić. Byłby więc czymś zupełnie różnym od anachronicznego antykomunizmu prezydenta Reagana: „Podczas gdy prezydent Reagan nawołuje do tego, aby nie liczyć na zmianę obyczajów radzieckich, twórczy antykomunizm w powolnej naprawie obyczajów opartej na wzroście swobód ekonomicznych widzi najważniejszą sprężynę postępu ku wolności".49 Dzielski nie zawahał się nawet stwierdzić, że celem twórczego antykomunizmu nie jest walka z radzieckim imperium, ale raczej umożliwienie mu wzmocnienia się przez usunięcie przyczyn własnej słabości: „Gdy antykomunizm w krajach wolnego świata dąży do osłabienia gospodarki imperium, twórczy antykomunizm wewnątrzimperialny proponuje ulepszanie i uzdrawianie tej gospodarki, obierając za przeciwnika biurokrację". [Parę lat później, gdy w ZSRR rozpoczęły się reformy Gorbaczo-wa, Dzielski doprowadził to rozumowanie do logicznego końca Stwierdził mianowicie, że należy wspierać proces odbudowania cywilizacji w ZSRR, a nie wykorzystywać zaistniałą sytuację w celu jego osłabienia lub zniszczenia. Wszelkie próby „naruszenia istniejącej równowagi sił" stanowią bowiem „zagrożenie dla toczącego się procesu cywilizacyjnego".]50 Po drugie: zdecydowane odrzucenie poglądu, iż PRL, w jej obecnej postaci, jest krajem totalitarnym. Mówiłem już o tym przy okazji j ogólnej charakterystyki „nowej opozycji"; warto jednakże podkreślić ważność i relatywną nowość tego tematu w myśli Dzielskiego. Vv artykule pt. Duch nadchodzącego czasu (którego tytuł stał się tytułem całego zbioru) Dzielski zauważył bardzo trafnie, że we współczesnej Polsce władza potępia totalitaryzm nie mniej niż opozycja. Dowodem tego jest m.in. negatywny wizerunek stalinowskiego totalitaryzmu w przepuszczanych przez cenzurę filmach, a nawet w wypowiedziach 58 twardogłowych" skądinąd przywódców partyjnych w rodzaju gen. Moczara.51 Znamienne jest, że autor wrócił do tego tematu w artykule zabójstwie księdza Popiełuszki. Nawiązując do terminologii Haye-ka odróżni! „konstruktywność" od „konstruktywizmu" oraz stwierdził że wojujący „antytotalitaryzm" stał się obecnie postawą typowo Iconstruktywistyczną". Postawę taką charakteryzuje teoretyczny do-ematyzm i ideologiczne zaślepienie. W kontekście tym wymienił Dzielski „nieprzejednany" antykomunizm Alaina Besancona i jego popularność w kręgach opozycyjnej inteligencji polskiej: „Grupą społeczną, w której anty totalitarny konstruktywizm najbujniej rozkwita, jest inteligencja. Miejscem zaś, w którym robi się rewolucję, iest salon. W salonie panują różne mody intelektualne. Nosi się tam różne teorie. Ostatnio nosi się prof. Besancona". " Po trzecie: centralność Kościoła. We wcześniejszej fazie swej działalności Dzielski często powoływał się na chrześcijaństwo, głównie w kontekście potrzeby zwalczania nienawiści, ale nie kładł nacisku na szczególną rolę Kościoła katolickiego. Przedstawiając swą genealogię intelektualną wymieniał głównie klasyków liberalizmu: Tocqueville'a, lorda Acto-na, Johna Stuarta Milla, Karla Poppera i Friedricha Hayeka.53 Zwraca również uwagę fakt, że powstrzymał się od entuzjastycznych komentarzy na temat wyboru Polaka na papieża i nie podkreślił pozytywnego wpływu tego wydarzenia na samopoczucie i aspiracje narodowe Polaków. Świadomy był, oczywiście, potężnego wybuchu religijności ludowej, ale jak przystało myślicielowi antypopulistycznemu, zachowywał sceptycyzm wobec emocji mas - nawet w wypadku tłumów zebranych pod sztandarami kościelnymi. Akcentowanie pozytywnej roli Kościoła jako instytucji narodowej pojawiło się n Dzielskiego pod wpływem odpowiedzialnego, umiarkowanego stanowiska hierarchii kościelnej w okresie stanu wojennego. Na ostatnich stronicach swej książki Dzielski przeciwstawił polityczną mądro-ść instytucjonalnego Kościoła - ideologicznej mitologii i brakowi odpowiedzialności solidarnościowych radykałów. W przeciwieństwie do Kościołów Ameryki Łacińskiej, Kościół polski odrzucił pokusę zaangażowania się w walkę o demokrację. Wierny duchowi cywilizacji łacińskiej, wybrał natomiast zaangażowanie w obronę wolności w niepolitycznej lub niebezpośrednio politycznej sferze życia - co przyczyniło się do wytyczenia granic politycznej władzy.54 59 Ten mądry wybór uczynił Kościół główną podporą liberalnej kultury politycznej w Polsce - kultury umiaru, racjonalności i kompromisu. Okoliczności te tłumaczą decyzję Dzielskiego, aby działać pod ochroną Kościoła oraz nazwać swe pismo „chrześcijansko-hberal-nym" W tym momencie pojawił się jednak nowy problem: jak pogodzić naukę społeczną Kościoła, akcentującą sprawiedliwość społeczną, z wolnorynkowym liberalizmem i sympatią do „konserwatywnej rewolucji" w Stanach Zjednoczonych. Przez pewien czas Dzielski ignorował po prostu katolicką naukę społeczną jako nieobowiązującą część magisterium Kościoła; propagował natomiast idee Michaela Novaka i tych myślicieli katolickich, którzy opowiedzieli się niedwuznacznie po stronie kapitalizmu. Taktyka ta przestała jednak wystarczać z chwilą, gdy stał się członkiem Społecznej Rady Prymasowskiej: dla członków takiego ciała nauka społeczna Kościoła musiała być przecież podstawowym układem odniesienia Dzielski musiał więc potraktować tę naukę na serio oraz skupić się na interpretowaniu jej zgodnie z własnymi ideami. Można powiedzieć, że była to praca nad „rewizjonistyczną" interpretacją tej doktryny Interpretacja ta uwydatniała „zasadę pomocniczosci (jako wspierającą gospodarcze poleganie na sobie), uznanie własności prywatnej za prawo naturalne oraz potrzebę odbudowy etyki pracy Kościół - dowodził Dzielski - ma rację, gdy podkreśla godność ludzi pracy (aluzja do Laborem exercens), gdy traktuje pracę jako aktywność specyficznie ludzką, czyli wymagającą motywacji moralnej. Ma rację również potępiając hedonistyczny konsumeryzm. Błędem jest jednak utożsamianie kapitalizmu z konsumeryzmem, ten ostatni jest bowiem zdegenerowaną formą ducha kapitalistycznego. Rzeczywisty, zdrowy kapitalizm był raczej formą ascezy niż hedonizmu; dążył do zbawienia raczej niż do celów wąsko-utylitamych oraz łączył się nie-rozdzielnie z religijnie motywowaną etyką pracy. Nauka społeczna Kościoła powinna więc wyzbyć się wrogości do kapitalizmu; powinna się starać o odrodzenie prawdziwego ducha kapitalizmu i widzieć w nim swego naturalnego sojusznika. W czasie swej wizyty w Polsce Jan Paweł II spotkał się z członkami Rady Prymasowskiej i wykorzystał tę okazję do przeprowadzenia rozmowy z Dzielskim. Powiedziano mi, że przedstawił się Dziel-skiemu jako jeden z czytelników jego prac. 60 Kilka tygodni później Krakowskie Towarzystwo Przemysłowe uzyskało legalizację. „Tygodnik Powszechny" odnotował ten fakt z wielką aprobatą i opublikował z tej okazji obszerny wywiad z członkami Towarzystwa.55 Zrezygnowano wprawdzie z prowokującej terminologii (np. termin kapitalizm zastąpiony został neutralnie brzmiącym terminem gospodarka rynkowa), ale mimo to cele Towarzystwa przedstawione zostały wystarczająco jasno. Dzielski zadeklarował całkowitą zgodność tych celów z przyjętą przez KUL „Kartą prywatnej przedsiębiorczości gospodarczej" (patrz wyżej). Za bazę społeczną Towarzystwa uznał cały sektor prywatny, zatrudniający (po wyłączeniu rolnictwa) ponad jedną czwartą pracujących Polaków. Schyłek polskiego socjalizmu Zdaję sobie sprawę, że esej niniejszy zdziwi czytelników przyzwyczajonych do konwencjonalnych poglądów na dzisiejszą Polskę. Rzecz w tym jednak, że te konwencjonalne poglądy są całkowicie niemal bezpodstawne. Współczesna Polska nie jest już krajem „totalitarnym". Przeszła wprawdzie przez krótką fazę totalitarną (tzw. okres stalinowski), ale co najmniej od roku 1956 całą jej historię opisać można jako skomplikowany proces detotalitaryzacji. Był to proces zbyt powolny z punktu widzenia narodowych aspiracji, zygzakowaty raczej niż jednoliniowy. Były w nim cofnięcia, wywołane stagnacyjnymi tendencjami systemu i skoki naprzód, wywoływane przeważnie przez mniej lub bardziej gwałtowne i cyklicznie powtarzające się konflikty społeczne. W sumie jednak nie było cofnięć absolutnych. Nawet zwycięstwa partokra-cji nad stale rosnącymi aspiracjami społecznymi okazywały się w ostatecznym rezultacie zwycięstwami pyrrusowymi, dezintegrującymi system, pozbawiającymi go wiary w siebie i zdolności sprawowania efektywnej kontroli nad społeczeństwem. Wprowadzenie stanu wojennego nie było i nie mogło być powrotem do dyktatury totalitarnej. Było straszliwym ciosem dla ambicji 3"darności" i nadziei narodu, ale z punktu widzenia standardów tatowych okazało się jednak dyktaturą bardzo łagodną. Wziąwszy P°a uwagę stopień społecznej frustracji i politycznego rozkołysania 61 mas można śmiało stwierdzić, że liczba ofiar tej represyjnej operacji była w gruncie rzeczy zaskakująco mała. Z internowanymi przywódcami opozycji obchodzono się w rękawiczkach, niezależnych intelektualistów starano się pozyskać albo przynajmniej zneutralizować. Pomimo wszystkich ograniczeń prasa oficjalna pozostała w Polsce bardziej swobodna niż w pozostałych krajach „realnego socjalizmu". W połączeniu z bezprecedensowym rozwojem wydawnictw „drugiego obiegu" oraz łatwością dostępu do nich, stworzyło to sytuację, w której władze nie mogły nawet marzyć o efektywnym kontrolowaniu informacji i propagandowym urabianiu umysłów. Opozycja, represjonowana wprawdzie, ale niezniszezona, mogła w tych warunkach nagłaśniać każdy akt represji w celu skompromitowania władz i moralnego wzmocnienia własnej pozycji. Władze z kolei, pozbawione resztek legitymizacji ideologicznej w postaci mitu „klasy robotniczej", starały się uzyskać minimum legitymizacji narodowej - chociażby tylko jako „mniejsze zło" - i już z tego powodu unikały (choć nie zawsze się to udawało) stosowania aktów brutalnej przemocy. Nie ulega żadnej wątpliwości, że dla społeczeństwa polskiego byl to okres wyjątkowo ciężki. Wielkim uproszczeniem i wręcz nieprawdą byłoby jednak twierdzenie, że Polacy byli wówczas fizycznie sterroryzowani zastraszeni, intelektualnie obezwładnieni i narażeni w dodatku na nieustanne pogwałcenia praw człowieka. Istotną przyczyną ówczesnych cierpień Polski był bolesny kontrast między aspiracjami narodowymi, wyzwolonymi już od totalitarnej kontroli, a całkowitą beznadziejnością rzeczywistości społecznej „realnie istniejącego socjalizmu". Polacy czuli się obrabowani z wolności, ponieważ nie mogli zmienić systemu, który wykazywał skandaliczną niesprawność i skazywał ich na wzrastające zacofanie, boleśnie raniąc w ten sposób ich prawomocne ambicje - zarówno indywidualne, jak i narodowe. System ten gwałcił ich ludzkie prawa również wtedy, gdy udawało mu się unikać naruszania konwencjonalnie zdefiniowanych „praw człowieka". Czynił to pozbawiając obywateli elementarnej wolności wytwarzania i konsumowania; zmuszając ich do pracy w celu „wypełniania planów", realizowanych w rzeczywistość tylko na papierze; stwarzając endemiczne i groteskowe wręcz braki u podstawowym zaopatrzeniu, powodujące niewyobrażalne straty ludzkiego czasu i energii; zamieniając pieniądze w kupony bez pokrycia i w tc! 62 nosób pozbawiając wolności wyboru nawet ludzi na pozór dobrze sytu-wanych. Poniżał ludzi i rozwścieczał przez absurdalne, niesłychane • bezkarne marnotrawstwo we wszystkich dziedzinach życia gospodarczego. Dochodziła do tego prymitywna i coraz bardziej niesprawna organizacja życia, zwłaszcza w sferze usług oraz relatywne zubożenie coraz szerszych warstw ludności. Miarę poniżenia stanowić może fakt, że jeden amerykański dolar miał wówczas większą wartość rynkową niż całodzienna praca przeciętnego polskiego robotnika. Prof. Jan Szczepański, główny mówca na trzecim posiedzeniu Rady Konsultacyjnej z 18 maja 1987, scharakteryzował istniejący system gospodarczy w zwięzłej fonnule: „Pieniądz nie jest pieniądzem, płace nie są płacami, a ceny nie są cenami. Wszystkie trzy są fikcjami planisty".56 Obecny na posiedzeniu gen. Jaruzelski nie próbował z tym polemizować, nie poczuwał się bowiem do osobistej odpowiedzialności za cały system. To poczucie bezradności wobec anonimowych i wyobcowanych mechanizmów systemu jest dziś typowe dla polskiej elity politycznej - dlatego właśnie, że w odróżnieniu od robotników, nie może ona tłumaczyć ich złą wolą „władzy". Złudzenia już nie istnieją. Zniknęły „zniewolone umysły". Można nazywać rzeczy po imieniu. Ale odwrotną tego stroną jest wzrost poczucia zależności od biurokratycznej inercji systemu. Gospodarka nakazowa, która uczynić miała ludzi panami ich własnego zbiorowego losu, zatraciła rewolucyjny dynamizm i wymknęła się spod czyjejkolwiek kontroli. Władze polityczne przestały więc identyfikować się z nią, być z niej dumne i poczuwać się do odpowiedzialności za nią. Rezultatem tego stało się wyraźne zwiększenie wyobcowania samoreprodu-kujących się mechanizmów systemu, z jednej strony, oraz równie wyraźne zwiększenie bezradności władz - z drugiej. Liberałów polskich oskarżyć można o pewien ekstremizm w chwaleniu wolnego rynku oraz nazbyt dogmatyczne potępienie wszelkich form gospodarki mieszanej. Mają oni jednak niezaprzeczalną zasługę w racjonalnym wyjaśnieniu sytuacji: określają ją bowiem jako konieczny, a'e niezamierzony rezultat politycyzacji ekonomiki. Cechuje ich gorzka adomość faktu, że system socjalizmu państwowego, aczkolwiek na-3ny z zewnątrz, zapuścił w Polsce głębokie korzenie, że prawie tyscy Polacy stali się jego częścią, a więc, że obarczanie winą i odpo-teialnością wyłącznie „ich" - partię i rząd, nie jest już racjonalnie walnie uzasadnione. Zgodnie z tą diagnozą rozpoczęli oni energiczną 63 walkę o „przezbrojenie moralne", czyli o szerzenie w społeczeństwie niezależności intelektualnej, etyki pracy, racjonalności ekonomicznej, politycznego realizmu i liberalnej kultury kompromisu.57 Celem tej walki jest położenie kresu patologicznemu marnotrawieniu energii społecznej; marnotrawieniu, które dokonuje się nie tylko z powodu absurdów systemowych, lecz również z powodu nadmiernego zaognienia konfliktów politycznych, nie mieszczącego się w ramach racjonalnie pojętego narodowego interesu. Wydaje się, że liberałom udało się już wywrzeć korzystny wpływ na klimat intelektualny współczesnej Polski. Obok przedstawia kop.ę listu, który w związku z tym artykułem otrzymałem od prof. MiltonaFriedmana. HOOVER INSTITUTION 0N WAR, REVOLUT1ON AND PEACE Stanford, California 94305-6010 August 17, 1988 professor Andrzej Walicki Department of History University of Notre Damę South Bend, Indiana 46556 Dear Professor Walicki: I have just finished reading your fascinating article on "Liberalism in PoJand11 In Critlcfli. Reyiew. T hnd henrri nhont the ntronp free-mnrket liberał tendencies in Poland and especially in Kraków, but I had not been aware of the content of the views or of the people involved until I read your piece. I write because I am curious whether any of the writings of Lagowski or of bzielski are available in English. Needless to say, I cannot read Folish but I should be very much interested in reading anything the two of them have written which has been translated into English. As you will immediately recognize, they express views that are exceedingly close to my own—including the belief that political democratization is not an effective route to human freedom. One point about your exposition that particularly fascinated me was the emphasis on coopting the ruling elitę. 1 do not know whether the Polish group recognizes the closeness of their views to those that have been both expressed and effective in Britain in the course of privatization. The analysis that has been madę of privatization in Britain has stressed the need to conclliate the vested interests that would be disturbed by, for example, making shares of stock available at specially Iow or advantageous prices to employees, or by widespread distribution of the shares through a procedurę that almost guarantees the purchasers of smali amounts that they will reap a capital gain. These devices have been extremely effective and have' unąuestionably enabled Britain to proceed much farther along the pri-vatization direction than it otherwise would have been able to do. Unfortunately in this respect, we in this country have not done as well as British although it is also true that the share of the economy that needs privatization is much smaller in the United States than in Britain. all appreciate any Information you can provide to me. Sincerely yours, Milton Friedman Senior Research Fellow Wcielenia Inteligencji Z Andrzejem Walickim rozmawiają Damian Kalbarczyk i Paweł Śpiewak (rozmowa niniejsza odbyła się w Warszawie, w maju lub w czerwcu 1987 roku. Opublikowano ją w piśmie „Res Publica", nr 1/1998). - Lata siedemdziesiąte, jak to widać z obecnej perspektywy, to dla naszej inteligencji okres fermentu intelektualnego, różnych przewartościowań, szukania jakiegoś nowego miejsca w społeczeństwie. Charakterystyczny dla ówczesnego klimatu był rezonans książki Bohdana Cywińskiego „Rodowody niepokornych"'.' - Książka Cywińskiego jest rzeczywiście bardzo ważna, ale to, co z niej zostało w tej chwili, nie jest chyba tym, czym była ona w momencie swego pojawienia się. Wówczas była ona dalszym ciągiem dialogu, który środowiska świeckiej inteligencji, o rodowodzie podbarwionym pewnym antyklerykalizmem, prowadziły z inteligencją katolicką. Przedtem dialog ten był dialogiem inteligencji o światopoglądzie katolickim z tą inteligencją, która przyłączyła się do peerelow-skiego establishmentu. W wypadku Cywińskiego nastąpiło interesujące przesunięcie: przestał to być dialog inteligencji katolickiej z inteligencją skupioną wokół takich pism jak warszawska „Kultura", „Polityka" itd., a zaczął to być dialog z inteligencją opozycyjną. Dialog ludzi, pragnących modernizacji katolicyzmu i modernizacji Kościoła (było to po Soborze), dialog z tymi, którzy chcą modernizacji życia świeckiego, którzy są opozycjonistami, chcą zasadniczych zmian politycznych w naszym kraju. Wątek niepokorności wówczas specjalnie mnie nie zaskoczył, bo -[ziwne to, bo dziwne - ale w naszej historiografii właśnie w czasach sta-lowskich chwaliło się takie postawy. Mówiło się, że im bardziej rady- toy, im bardziej niepokorny, im bardziej rewolucyjny - tym lepszy. Nie walono organiczników czy stańczyków, trzeba było upominać się w >zeJ historiografii o dobre słowo dla nich. Chwalono tylko powstańców, ym że akceptowano nie cele narodowe ruchów powstańczych, lecz f 67 radyka,Km spoiny. TO, f ^ więc dla mnie żadnym odkryciem. Ja y W postaw konserwatywnych, „miarkowanych, organ.czntowsk.cn. oksfordi.m słowniku języka angielskiego słowo mtehgen mowane jest jako pochodzące z języka rosyjskiego i VJ kach zna dujemy stwierdzenie, że jest to słowo, które pj Rosji w latach sześćdziesiątych dziewiętnastego w eku^ozj«t c nieprawda. Słowo inteligencja w tym znaczeniu, w jak m my^J mierny - elita umysłowa L$LLL społeczeństwa, w którym E* ^ histori trzeźwym rozumem i rozsądkiem. Misje inteligencji są różne. W tradycji reotypintehgenta jako członka elity obowi przewodzi społeczeństwu i ^ ^^ samym swój dług społeczny, płaci ,on, jest rewolucjonistą, a przynajmniej inteligencji rosyjskiej wyłączając z ni j serwatywnych. Było nie do pomyślenia z go do Lełigencji. Można było byćL* inteligentem, trzeba było natomiast należ zowa? przynajmniej z e^o^^^ ryzuje pewien etos - etos niepokornosci, służy P którym kryje się również chęć przewodzenia swojemu ^ kolei Julien Benda w książce Uroda *«**L dziwa mi,ą inteligenta^^ żowanych w walce o przemiany s sprawi po,itycz„, cz, ł^^jrf Mis]ą inteleUtua^tyjes. -^ ^,^„2 n.egaja.c obserwatorem tak, by z pozycji iuz.ui 68 ste- , 4 cjom, mógł oceniać. Elita jest pojmowana raczej jako elita poznania niż elita obowiązku czy poświęcenia. Julien Benda zakładał pewną ahistoryczność tej misji. Zakładał, że istnieją pewne transcendentne standardy prawdy, prawdziwości, do których intelektualista powinien się odwoływać i które są w jego zasięgu. Dla mnie, jako badacza związanego z warszawską szkołą historyków idei, ważna była kon--cepcja roli inteligencji w ujęciu Mannheima, który zdawał sobie sprawę z historycznego i społecznego uwarunkowania wszelkiej wiedzy. W odróżnieniu od Bendy operował on nie transcendentnymi, ale historycznie uwarunkowanymi, relatywizującymi wszelką prawdę pojęciami. Niemniej inteligencji wyznaczał misję podobną. Mannheim uważał, że inteligencja posiada pewną zdolność pośredniczenia między siłami zaangażowanymi w walce. Ma możliwość rozumienia stanowiska jednej i drugiej strony przy całkowitym zdawaniu sobie sprawy z tego, że są to zawsze stanowiska i sposoby myślenia historycznie uwarunkowane i w tym sensie historycznie zrelatywizowane. Sama inteligencja też nie jest wolna od uwarunkowań, ale dzięki dystansowi wobec sił zaangażowanych w walce ma możliwość porównania różnych, społecznie uwarunkowanych poglądów na rzeczywistość. Pewien dystans, pewna alienacja inteligenta jest jego przywilejem. I to nie jest coś, czego należy się wyzbyć w imię zaangażowania, tylko coś, co należy zachować, choćby się nawet odczuwało tę sytuację jako pewnego rodzaju ciężar, choćby się odczuwało potrzebę całkowitego stopienia, identyfikacji z tą lub inną stroną konfliktu. — Przełóżmy to na język konkretów. Co by oznaczała taka postawa inteligenta w latach siedemdziesiątych? - Inteligencja opozycyjna tych lat wybrała model misji inteligenta charakterystyczny dla tradycji rosyjskiej, od Ławrowa i Michajłow-skiego poczynając. To znaczy model inteligencji jako elity poświęcenia, obowiązku, której prawdziwą misją jest przewodzenie tym, którzy dążą do emancypacji, tak czy inaczej rozumianej: społecznej, narodo-WeJ bądź narodowo-społecznej. Jest to przywódcza elita czynu, a tak-Ze elita moralna dająca przykład, świadectwo. Gdyby powiedzieć tylko, że jest to elita czynu, to mielibyśmy do Czynienia z leninowską koncepcją awangardy. A mnie nie o to chodzi, leninowska koncepcja awangardy charakteryzuje się tym, że przywództwo i czyn są rozumiane w sposób bardzo pragmatyczny, bardzo 69 dosłowny. Natomiast w szeroko pojętej tradycji rosyjskiej jest to właśnie i przywództwo w walce, i dawanie świadectwa - niezależnie od skuteczności tej walki. Zawsze jest jakaś sztafeta pokoleń. Jedno pokolenie przekazuje drugiemu jakąś pochodnię. 1 chodzi o to, by ta pochodnia nie zgasła. „Czyń co powinieneś, a będzie, co być może". Są to wprawdzie słowa Czartoryskiego, ale pasują doskonale do inteligencji rosyjskiej. Nie mam nic przeciwko temu, żeby część inteligencji w ten sposób ' pojmowała swój obowiązek. Byłoby rzeczą smutną i świadczącą o jakimś tchórzostwie, gdyby nie znalazł się jakiś odłam inteligencji, który widząc aspiracje społeczne mas nie zechciałby wystąpić w tej właś-nie roli. Natomiast wydaje mi się, że ci, którzy w tej roli wystąpili, uznali tę misję za powszechnie obowiązującą i nie bardzo zdawali sobie sprawę, że inteligencja, żeby spełnić swoje zadanie społeczne, musi również występować w roli mediatora i bronić tradycyjnej funkcji wszelkiego intelektualizmu, to znaczy niezależnego sądu. Skoro mówimy szczerze, to mieliśmy moim zdaniem do czynienia ze świadomym i celowym wykruszaniem ogniw pośredniczących, wykruszaniem tych stanowisk, które pozwalały patrzeć na toczące się wydarzenia z pozycji niezależnego klerka w takim sensie, w jakim rozumiał to Benda, czy też pozycji mediatora, w takim sensie, w jakim rozumiał to Mannheim. Dobrze jest, kiedy sytuacja nie jest spolaryzowana. Tymczasem dążono do tego, by wyizolować establishment będący po stronie władzy i niszczyć ogniwa pośrednie. Jeżeli ich nie ma - coraz trudniej zdyskontować wyniki walki. Jeśli są dwie strony walczące, to ten, kto jest w natarciu, zwykle nie zdobywa koncesji na swoją rzecz, tylko na rzecz trzeciej siły. Tak zawsze było. Broniący się establishment gotów jest czynić koncesje nie na rzecz swojego bezpośredniego adwersarza, tylko na rzecz kogoś, kto jest pomiędzy. A tych pomiędzy było za mało. „Pomiędzy" był właściwie tylko Kościół. I dlatego Kościół * tak nieproporcjonalnym stopniu wzmocnił swoją rolę. Uważam, że byłoby lepiej, gdyby istotna część intelektualistów mniej dbała o swoją reputację w oczach ludzi młodych czy o miejsce na kartach historii, a raczej zadawała sobie pytanie: na jakim stanowisku jestein bardziej potrzebny - czy jako ten, którego nazwisko doliczone zosta- ' do listy osób aktywnych, będących po właściwej stronie, czy też h dzie lepiej dla sprawy, jeżeli zachowam niezależność sądu. Sądzę, że Polacy zbyt często i zbyt wiele myślą o tym, co powie nich przyszły historyk, a polska historiografia, odmiennie niż w historiografii innych narodów, nie jest krytyczna wobec tych, co po- ieśli klęskę. Wartościuje pozytywnie postawy, a nie skutki postaw, jeżeli czyjaś postawa podoba się jako wzorzec moralny, to polska historiografia ocenia ją pozytywnie niezależnie od tego, czy poniósł kieskę, czy nie, a więc czy sprawdził się politycznie, czy też nie. Tutaj zawsze jest ten wybieg, że niezależnie od doraźnej klęski, wzorzec moralny, przekazany przyszłym pokoleniom, kiedyś tam zaowocuje. Mnie, jako człowiekowi, w którego biografii intelektualnej istotną rolę odegrał stalinizm, przypomina to rozumowanie z tamtego okresu: cóż z tego, że raj na ziemi nie nastąpi za naszego życia, ani za życia naszych dzieci - kładziemy za to podwaliny pod coś, co prawdopodobnie zaowocuje za życia naszych prawnuków niesłychanym dobrem czy wartościami, które bez tych ofiar i bez tych klęsk, które my ponosimy, byłyby niemożliwe. Uważam, że polityka rządzi się etyką odpowiedzialności, podczas gdy w moralności sensu stricto obowiązuje etyka imponderabiliów czy zasad. Otóż stosowano kryteria etyczne do polityki zapominając, że etyką w polityce jest przede wszystkim dbałość o skutki, i to w kategoriach wymiernych. Jest pewnym wybiegiem, pewną ucieczką intelektualną, jeśli mówimy, że skutków nie możemy przewidzieć, że będą widoczne dopiero za lat sto i bardzo możliwe, że będą zbawienne. Nie. To już nie jest myślenie polityczne, ale historiozoficzne. Polityk musi mówić o skutkach wymiernych, tych, które sam zobaczy. Nigdy jednak nie miałem zamiaru twierdzić, że inteligencja ma jakąś jedną misję do spełnienia. Podkreślam: inteligencja może być elitą czynu, elitą poznania, rozumienia, może być również i arystokracją ducha... można by tu przedstawić całą typologię. ~ W jednym ze swoich artykułów zastosował pan rozróżnienie pomiędzy oporem a opozycją. Co miałoby ono znaczyć w kontekście naszej rozmowy? Tak. Pisałem o tym między innymi w książce Spotkania z Miło- n, w której nawiązuję do moich rękopiśmiennych artykułów pisa- " w roku 1978 i adresowanych do ówczesnej opozycji.3 Liczyłem 70 71 na to, że może zostaną wydrukowane w prasie drugiego obiegu, nie zostały jednak wykorzystane, aczkolwiek kursowały. Opór jest czym innym niż opozycja. Opór jest to działanie podej- ' mowane niekoniecznie pod szyldem polityki i nieobliczone na bezpośrednie skutki polityczne. Opór realizuje się przez pewien typ pracy, pewien typ działalności, niekoniecznie zorganizowanej. Opór może być jednostkowy, lub masowy, spontaniczny, ale nie ostentacyjny. Bardzo skuteczny jest opór przeciwko pewnym próbom narzucenia ideologicznych stereotypów. Pośród polskich humanistów opór był zaskakująco słaby w okresie stalinizmu, ale dosyć szybko odzyskiwano pozycje. Przykładów oporu jest mnóstwo. Opór podejmuje na przykład historyk, występując przeciwko próbom narzucenia fałszujących historię schematów. W takim kraju jak Polska jest to niezmiernie ' ważne; od świadomości historycznej wiele zależy. Natomiast gdyby ten sam naukowiec, robiąc to samo, wywiesił przy tym opozycyjną flagę mówiąc: „oto ja, taki a taki, rzucam wyzwanie, demaskuję to a to jako obce, jako z tamtych, a nie innych źródeł wzięte, stańcie koło mnie, poprzyjcie mnie" - to by już było przejście od oporu do otwartej opozycji. Bo wtedy przyciągnąłby uwagę nie tych, którzy koncen- I trują się na tym, aby stawić opór na danym odcinku historiografii, lecz I tych, którzy chcą zorganizować czynne polityczne działanie pod wy- j suniętym i sformułowanym przez niego hasłem. Dla mnie różnica jest I wyraźna. Na tym się opiera mój sprzeciw wobec spopularyzowanej przez Cywińskiego instytucji, jaką był „Uniwersytet Latający", który I występował pod nazwą Towarzystwa Kursów Naukowych, czyli pod C tą samą nazwą, pod którą po 1905 roku został zalegalizowany Uni- I wersy tet Latający. Otóż ilustracją różnicy rniędzy oporem a opozycją jest właśnie różnica I między tymi dwoma uniwersytetami. Uniwersytet Latający z czasów I carskich był rzeczywiście oporem - chodziło o opór przeciwko rusyfikacji I polskiej nauki. Natomiast Uniwersytet Latający z lat siedemdziesiątych I był opozycją, ponieważ nie był uniwersytetem tajnym, jak jego poprzed- I nik. Nie chodziło tutaj o zorganizowanie seminariów prywatnych, które I uzupełniałyby wiedzę szerzoną w instytucjach oficjalnych, a więc kon- I trałowanych. Takie seminaria istniały już przedtem. Myślałem, że jest to I próba skoordynowania działalności tych prywatnych seminariów. Okaza- I ło się tymczasem, że jest to coś innego, że jest to próba sprawdzenia odporności nerwowej władz. Jeżeli się ogłasza publicznie, że tu a tu odbędzie się odczyt takiego a takiego, znanego ze swoich poglądów opozycjonisty na taki czy inny drażliwy temat, sytuacja się zmienia: mniej chodzi o to, by ludzie się czegoś nauczyli, bardziej o grę z władzą, która wie, że nie można przymknąć oczu na publiczne działania. I wytwarza się taka sytuacja: albo władza nie zareaguje, a więc okaże się słaba, czyli nasze zwycięstwo, albo zareaguje, co doprowadzi do zwiększenia napięcia politycznego i dzięki temu też odniesiemy korzyść. Jeżeli władza reaguje represyjnie, to jej prestiż oczywiście spada, a prestiż represjonowanych wzrasta. A więc każde takie posunięcie było testem odwagi i postaw środowiska intelektualistów, a także sprawdzianem, na kogo opozycja może liczyć w warunkach takiej ostentacyjnej jawności działania. To już było hasło do wypróbowania, kto jest po stronie opozycji i jak bardzo władza jest słaba. Dla mnie było to instrumentalne potraktowanie nauki, ponieważ tutaj dobro nauki, w tym również dobro samokształcenia organizowanego prywatnie w grupach nieformalnych, było podporządkowane pewnemu celowi politycznemu. Uważałem, że inteligent nie musi reprezentować elity czynu, że intelektualiści powinni bronić wartości - przeważnie tych samych, o które chodziło opozycjonistom - na gruncie własnych warsztatów naukowych. W związku z tym ta próba mobilizacji do zachowań politycznych odsłaniających karty była, moim zdaniem, krótkowzroczna. Sądziłem, że opór powinien być w Polsce powszechny, natomiast opozycja winna być jednym ze środków nacisku, katalizatorów zmiany, ale nigdy nie uważałem, że opozycja może się w Polsce, w tych warunkach w jakich jest, umasowić. Bo umasowienie byłoby dla niej samej bardzo niebezpieczne. - Istnieją jednak pewne koniunktury sytuacyjne czy polityczne. Czy Przypadkiem nie było tak, że koniec lat siedemdziesiątych był okresem koniunktury dla działań tego typu? Przecież zdołano wywalczyć określone możliwości, których przedtem nie było. - Moje obiekcje nie dotyczą wykorzystywania koniunktury - trud-0 wymagać, żeby ci, dla których otwiera się koniunktura, wycofali ? lub umilkli. Moja obiekcja dotyczy głównie znacznej części śro- 72 73 dowisk inteligenckich, które w czasach stalinizmu udzielały poparcia ówczesnemu establishmentowi. Później, wyzwoliwszy się z tego zaczadzenia i zahipnotyzowania czasów stalinowskich, środowiska te zaczęły bardzo łapczywie chłonąć nowe prądy intelektualne Zachodu, często zapominając o tej misji, jaką tradycyjny inteligent polski, a także rosyjski, powinien spełniać. Uprawiano humanistykę jako zabawę, jako targowisko próżności czy pewną estradę, na której można się popisać znajomością najnowszych mód, a nie dokonuje się selekcji tych idei z punktu widzenia tego, co ma jakiś związek z naszą rzeczywistością i da się przełożyć na nasze realia. Wydawało mi się, że dominacja snobizmu czy mód intelektualnych w pewnym okresie wyparła ów tradycyjnie inteligencki etos służby społeczeństwu czy narodowi. Potem ten etos, którego brak dostrzegałem w latach sześćdziesiątych, wrócił w postaci opozycji lat siedemdziesiątych Wrócił, ale od razu w postaci zabsolutyzowanej. Nagle okazało się, że brakuje wśród szerszych warstw inteligencji innej koncepcji służby własnemu społeczeństwu, a po stronie opozycji istnieje tendencja do moralnego dyskredytowania tych, którzy chcieliby robić coś innego. Uważam, że koncepcja grania na wielu fortepianach, przez wielu teoretycznie przyjmowana, jest często rozumiana jako granie wzajemnie uzgodnionych ról. Ale trzeba zdawać sobie sprawę, że granie na różnych fortepianach czasem pociąga za sobą to, że ci, którzy grają jedną melodię na jednym fortepianie, psują sobie osobiste stosunki z tymi, którzy na drugim fortepianie grają inną melodię. I wspólne dobro wynikające z gry na tych kilku fortepianach nie polega na tym, że ci, którzy grają przy jednym z tych fortepianów dyrygują melodia. która grana jest przy drugim fortepianie. Trzeba umieć zapłacić cenę niezależności, między innymi narażając się na pewien ostracyzm czy niepopularność. - Jest pan autorem książki zajmującej szczególne miejsce w polskiej literaturze, książki będącej bardzo osobistym rozrachunkiem ze stalinizmem, z czymś, co pana pokolenie najbardziej przeżywało. Skąd, pana zdaniem, bierze się niechęć polskich intelektualistów do rozrachunku ze stalinizmem? - Byłem w takiej szczęśliwej, unikalnej sytuacji, że mogłem zachować ciągłość własnej biografii, o co się zresztą usilnie starałem Przez stalinizm oczywiście rozumiemy lata od rozgromienia „odchy- 74 lenia prawicowego" w partii i przełomu marksistowskiego w humanistyce, do odwilży lat 1954-1956. Był to bardzo krótki okres, który jednak silnie zaważył na wszystkich, co go przeżyli. Jestem z rocznika 1930. Przeważnie w tym pokoleniu są ludzie o te dwa, trzy lata starsi, którzy już byli aktywni po stronie nowej władzy, całkowicie i z przekonania identyfikując się z tym, co dziś z perspektywy czasu nazywamy stalinizmem. Ja należałem do tych, co byli przez tamtych manipulowani, ale sami nie byli immunizowani na wpływy ideologii, jaką usiłowano wówczas narzucać. Broniłem się przed indoktrynacją, ale nie będąc, na przykład, intelektualistą katolickim czy kimś uformowanym przez jakieś inne tradycje polityczne, zadawałem sobie pytanie, czy przypadkiem ci ludzie, którzy postrzegali mnie jako nie należącego do nich i usiłowali mi coś narzucić, czy oni nie reprezentują jakiejś historycznej racji? Znajdowałem się przeto w sytuacji człowieka, na którego można wywierać moralny nacisk. Odtąd bardzo nie lubię moralnych nacisków. Było to wówczas połączenie nacisków politycznych z naciskiem moralnym, połączenie polityki z moralnością w tym sensie, w jakim Elzenberg powiedział, że kwintesencją totalitaryzmu jest połączenie terroru fizycznego z moralnym.5 Oczywiście, analogia jest tu bardzo odległa, aleja nawet bez terroru fizycznego nie lubię polityki posługującej się naciskiem moralnym, to znaczy ekskomuniką (w czasach stalinowskich mówiono: „znajdziesz się na śmietniku historii"). Dzięki temu, że broniłem się przed stalinizmem, a jednocześnie nie byłem na niego immunizowany i starałem się rozwiązać swój dylemat relatywizując racje - to znaczy przyznając mym stalinowskim krytykom jakąś cząstkę słuszności, ale jednocześnie broniąc się przed uwewnętrznioną indoktrynacją- przeżyłem odwilż od środka. Miałem pewną pokusę stalinizmu, ale obroniłem się przed nią. Gdy nastąpiła odwilż, mogłem stwierdzić, że zaangażowanie po stronie stalinizmu nie było jedynie maską, jak twierdzili niektórzy z okazji książki Kazimierza Brandysa Obrona Grenady, nie było jedynie fikcją ukrywającą jakieś cele osobiste, karierowiczostwo, dążenie do przywilejów. Ta ideologia mogła wywierać wpływ również innymi drogami, wpływać na takich, co się przed nią bronili. Nie będąc zatem nigdy stalinistą, nie będąc instrumentem tej ideo-logii - przeciwnie, będąc ofiarą totalitarnej wersji realnego socjali- 75 zmu, nie musiałem zrywać z ciągłością swojej biografii. Jeżeli ktoś całkowicie utożsamiał się ze Stalinem i należał do tych, którzy byli I bardzo aktywnymi działaczami zetempowskimi bądź partyjnymi w ' tym okresie, to pod wpływem odwilży zrywał całkowicie z sobą j przestawał rozumieć samego siebie z okresu wczesnych lat pięćdziesiątych. Stąd jak gdyby całkowicie nowy początek. Jakieś objawienie. Ja nie przeżywałem nowego początku. Przeżywałem odwilż jako zakończenie procesu, który odbywał się we mnie, zakończenie procesu walki z pokusą totalitarną. Mogłem ocalić swoją ciągłość nie traktując siebie z czasów stalinizmu jako kogoś innego. - Czy z tego wynika, że tylko ludzie, którzy się tej pokusie oparli, są w stanie napisać prawdziwą książkę o stalinizmie? Ci, co igrali z ogniem, ale jednocześnie wiedzieli, co to jest ogień? - Tak, ci, co wiedzieli, co to jest ogień. Oczywiście, historię stalinizmu może uczciwie pisać zarówno ktoś taki jak ja - kto wie, co to ogień i w związku z tym może go opisać - jak i ten, kto cały czas traktował to jako czysto zewnętrzny aparat terroru. Natomiast ktoś, kto był stalinistą bez reszty, kto pisał takie wiersze jak Ważyk, kto miał w swojej biografii coś wstydliwego, kompromitującego, o czym woli się milczeć, chce spuścić na to zasłonę. Jest to reakcja zrozumiała. Jeżeli ktoś był człowiekiem uczciwym (a ja nie przesądzam, kto był uczciwy, a kto nie), to musi mieć tu coś, co przestaje się rozumieć. Bo traktuje się to jako jakieś zaczadzenie, którego właściwie racjonal- ( nie wytłumaczyć nie można. Więc tylko ludzie nie do końca zaczadzeni mogą wytłumaczyć zaczadzenie. Ci, którzy byli zaczadzeni do . końca, właściwie sami nie wiedzą, w jaki sposób się od tego uwolnili. - Owi „zaczadzeni" tworzą dziwną historię Polski. Wynikałoby I z niej, że okres 1949-55 to taka dziura w historii, dziura, w którą wpadliśmy i z której wyszliśmy w pięćdziesiątym szóstym roku już wolni i jasno myślący. Czy rzeczywiście, pańskim zdaniem, ten okres nie zostawił żadnych śladów? - Podsuwa mi pan myśl, nad którą sam się zastanawiałem. Wydaje mi się, że pozostało coś z ówczesnego klimatu posiadania recepty na totalne zbawienie, myślenia o Sprawie (dużą literą) jako sprawie jednocześnie politycznej i moralnej, która pozwala mobilizować cala energię moralną, wprzęgając ją w służbę jakiegoś celu politycznego Z takiej perspektywy cała energia moralna, cała potrzeba moralni 76 ainorealizacji znajduje ujście w działaniu politycznym. Totalizm miał dokonywać takiej mobilizacji w imię swoich haseł, obecnie do takiej mobilizacji służy czasem hasło walki z totalitaryzmem. Z totalitaryzmem bowiem można prowadzić walkę tylko totalną, w której wszelki kompromis jest postawą z góry potępioną, do której należy się totalnie zmobilizować. Przy czym rzecz ciekawa: totalitaryzm prezentował oczywiście mobilizację sił materialnych, a tu wyabsoluty-z0wano moment legitymizacji siły przeciwnika w naszym własnym sumieniu. Wydawało się, że jeśli rozkruszy się tę legitymizację siły przeciwnika w naszym własnym sumieniu, to on sam po prostu padnie, sam się automatycznie rozleci. Inteligencja lat siedemdziesiątych (i to chyba jest również pewnym spadkiem po stalinizmie) przeceniała moment moralnej legitymizacji władzy, bo sama należała do środowisk, które kiedyś tę moralną legitymizację władzy przyznawały.6 Przecież środowiska, które były zupełnie na ideologię immunizowane, stały na uboczu - na przykład byli akowcy, którzy nigdy nie ulegli pokusie moczaryzmu czy kombatanctwa - nie mogły ulec złudzeniu, że odmówienie władzy legitymizacji moralnej spowoduje, że ona rozpadnie się w proch i pył. Nie mogły uważać, że między nami Polakami wszystko jest do wynegocjowania. Podobnie w wypadku więźniów, którzy byli więzieni przez kogoś, kogo postrzegali ex definitione jako swojego śmiertelnego wroga. Tylko tych, których się uważało za swoich, można traktować w kategoriach zdrady, zaprzaństwa, tylko w takim wypadku można uważać, że wytykaniem im tego, ukazywaniem ich brzydoty moralnej, coś się osiągnie. - W pańskich „Spotkaniach z Miłoszem" nie mówi się w ogóle o Kościele, o katolicyzmie. A przecież obecnie (inaczej było w latach sześćdziesiątych) problem stosunku do Kościoła i do religii określa tożsamość ludzi. Każdy intelektualista, każdy student musi się wobec tych spraw określić. - W młodości byłem całkiem głęboko zaangażowany religijnie, ale to była młodość wczesna, gimnazjalna. Przeżyłem swoje „niebo w Płomieniach", jak pisze Parandowski, a potem w różnych swoich książkach odkrywałem wartości religii tak, jak to robił Leszek Koła-kowski. Z tym, że on był zainteresowany pewną bardzo szczególną Paralelą: między wiarą zinstytucjonalizowaną a niezinstytucjonalizo- 77 waną Jego książka Świadomość religijna i więź kościelna jest w grun. I cie rzeczy o tym. Mistyk to człowiek, który chce bronić wiary niezin- I stytucjonalizowanej, chce bronić swego prawa do bezpośredniego < kontaktu z absolutem, buntuje się przeciwko Kościołowi jako zorga- I nizowanej formie wiary. Tak samo rewizjonista marksistowski, który I jest w konflikcie z partią - to tak jak mistyk w konflikcie z Kościo. I łem. Kołakowski pokazuje, że Kościół był mądrzejszy od partii - p0. I nieważ umiał zasymilować owe natury mistyczne, umiał znaleźć dla I nich miejsce wewnątrz własnej struktury, oswoić je, nauczyć się cze- I goś od nich i wykorzystać dla swoich celów. I to jest właśnie to wiel- I kie zadanie, które pozytywnie spełniła kontrreformacja, będąca nie I tylko ruchem reakcyjnym, ale też ruchem asymilującym osiągnięcia reformacji oraz mistycyzmu antyeklezjastycznego. Ja natomiast tropiłem problem religijnego wymiaru idei narodu. I Pierwszą moją pracą związaną z tą problematyką był szkic o mesjani- I zmie Mickiewicza w porównaniu ze słowianofilstwem rosyjskim, I opublikowany w roku 1964. Postawiłem tam problem mesjanizmu I jako pewnej herezji religijnej. Zajmowałem się myślą narodową, ale I bardzo mocno wskazałem na jej wymiar religijny. W tym sensie, po- I przez mesjanizm Mickiewicza, poprzez religijność ludzi typu Ciesz- I kowskiego i całego pokolenia naszych wielkich filozofów epoki ro- I mantyzmu zajmowałem się problematyką religijności, przeważnie I heterodoksyjnej religijności. Rzeczywiście nie było to zainteresowa- I nie kościelną religijnością katolicką, ale nie mogę zgodzić się z tym, I że ta problematyka była mi zupełnie obca. Nigdy natomiast nie I chciałem być intelektualistą przypisanym do Kościoła i rzeczywiście I w moim życiu ten problem tak bardzo mocno nie istniał. Wtedy, kiedy I formowałem się intelektualnie, pojęcie intelektualisty katolickiego I znaczyło coś bardzo konkretnego, co było zaszufladkowaniem się I pośród tych, których problemy byłyby rozwiązywane na szczeblu I urzędowym w ramach stosunków państwo - Kościół. Natomiast określenie się wobec Kościoła stało się koniecznej w drugiej połowie lat siedemdziesiątych, kiedy ten problem wystąpi' z całą mocą. Myślę, że tylko Kościół potrafił zająć miejsce trzeciej I siły, o której braku i potrzebie mówiliśmy poprzednio. Niestety inteligenci chcący odgrywać rolę trzeciej siły lepiej to robią i lepiej się czują w tej roli, jeśli czynią to pod parasolem Kościoła. Żadna grupM 78 . chciała tego robić samodzielnie. Myślałem, że grupa „Doświad-nje i Przyszłość" zechce tworzyć taką organizację, zalążek trzeciej ;ły niezależny ani od Kościoła, ani od opozycji, ani od tak zwanej vładzy, ale niektóre z tych osób przeszły pod skrzydła Kościoła, inne a doradcami rządu, inni wreszcie stali się opozycjonistami. Rzeczywiście jest to sprawa związana z brakiem czy niemożnością utworzenia niezależnego środka. Ludzie owego środka muszą znajdować jakieś oparcie w czymś, co ma potężne podstawy w naszej świadomości zbiorowej. Czują się widocznie zbyt słabi, żeby określić sję i utrzymać w tej pozycji sami. Uważam, że w związku z tym Kościół spełnia rolę bardzo pozytywną, dając tym ludziom możliwość schronienia się pod swoje skrzydła i nie pytając ich tak bardzo o to, czy i w jakim sensie są oni katolikami lub nie. Z drugiej strony prawdą jest również to, co powiedział na posiedzeniu Rady Konsultacyjnej profesor Jan Szczepański. W jego wypowiedzi jest taki dość złośliwy fragment mówiący, że władza nie powinna bać się radykalizmu w łonie Kościoła, bo kto jak kto, ale Kościół jest zainteresowany w istnieniu socjalizmu w Polsce, ponieważ gdyby nastał w Polsce ustrój liberalno-demokratyczny, to wpływ Kościoła niesłychanie by zmalał; jego zdaniem bowiem źródłem siły Kościoła jest po pierwsze to, że władza określiła się jako związana z ateistycznym credo, po drugie - że obecna sytuacja polityczna stwarza szczególne możliwości dla Kościoła. Pracuję teraz na uniwersytecie katolickim Notre Damę w Ameryce. Mam możność porównania katolicyzmu amerykańskiego z polskim. Tam katolicyzm jest bardzo lewicowy. Tam się rozumie samo przez się, że katolicy powinni popierać teologię wyzwolenia. Interesy ludzi biednych w Ameryce to są przeważnie interesy katolików, bo katolicka część społeczeństwa amerykańskiego to przeważnie ta część biedniejsza. Tam dominuje lewica. Jednocześnie możemy zaobserwować, że bycie katolikiem oznacza i przede wszystkim przypisywanie niesłychanej ważności nauce ościoła katolickiego w zakresie obyczajowości, w zakresie etyki ia codziennego. Tam jest nie do pomyślenia, żeby ktoś, kto na serio -finiuje się jako katolicki intelektualista, rozwodził się, albo ignoro-zakazy dotyczące przerywania ciąży. Fakt, że w Polsce, jak poka-U. badania opinii publicznej, tak mało ludzi uważa zniesienie usta- 79 wy o przerywaniu ciąży za najważniejszy problem Polski, świadczy o różnicy. Tam katolicy są rzeczywiście fundamentalistyczni, nakazy tej religii stosują przede wszystkim do siebie, a dopiero potem do innych, do narodu itd. Mnie się zdaje, że nasz katolicyzm jest w pewnej mierze koniunkturalny. Teraz jest koniunktura dla Kościoła. A co z tego zostanie potem? Na pewno Kościół zostanie wzmocniony. Pozytywnie oceniam rolę Kościoła i episkopatu w Polsce. Oceniam pozytywnie ich postawę moderacyjną i ich mądrość polityczną, chociaż w wypadku Kościoła byłoby zrozumiałe, gdyby kierował się bardziej pryncypiami i wyłącznie pryncypiami. Ale oni mają mądrość polityczną, której nabyli w ciągu czterdziestu lat współżycia z władzą i wiedzą, że nie trzeba każdej koncesji władzy traktować jako wymuszonej. Teoria „nowego ewolucjonizmu"7, polegająca na tym, że pędzi się do przodu i każdą koncesję traktuje się jako dowód słabości władzy, jest oczywiście Kościołowi obca. Chciałbym, żeby inteligencja polska wykorzystała te możliwości działania, które dla niej stwarza Kościół, chciałbym, żeby Kościół, który rozporządza takimi wielkimi możliwościami oddziaływania na sytuację w Polsce, wykorzystał te swoje możliwości jak najlepiej, ale przyznam, że nie chciałbym, żeby inteligencja polska uległa sklerykalizowaniu w tym sensie, że upodobni się do księży. Niech księża pełnią swoją misję, niech inteligencja zachowa własną odrębność. — Jest takie zdanie Miłosza: „Kto pisze po polsku, musi sobie powiedzieć trzeźwo, że polscy czytelnicy tylko udają, że interesują ich jakiekolwiek ludzkie problemy. Naprawdę interesuje ich tylko jedno: bycie Polakiem. Natomiast bycie Polakiem jest to, po pierwsze, siedzenie na sobie i pilne baczenie, czy ktoś się nie wychyli, po drugie -czy ktoś nie nadaje się do spożycia, to jest, czy może rozsławić polskie imię w świecie ". Co pan sądzi o tej charakterystyce polskiego klimatu intelektualnego i polskiej kultury politycznej? - Żeby odpowiedzieć na to pytanie, chciałbym zacytować zdanie z listu Miłosza do mnie, z marca 1982, w którym niejako udziela W pozwolenia na publikację innych jego listów. „Stefan Kisielewsk' powiedział mi niedawno w Paryżu «No i co? Nie chciałeś, ale dates się spożyć» «Pewnie, że się dałem. A co miałem robić?»" Miłosz w* na myśli to, że stał się jednak narodowym wieszczem, rozsławił P0'" skie imię w świecie, stał się uczestnikiem różnego rodzaju wieców 80 uroczystości, elementem — bardziej dekoracyjnym wprawdzie niż aktywnym - tej narodowej jedności. I chociaż na pewno zachowuje sWą niezależność intelektualną i dystans krytyczny w stosunku do bardzo wielu zjawisk, to jednak nie dystansuje się publicznie od pewnych przejawów polskiej kultury politycznej. Nie chce, by jego krytyka czy dystansowanie się od tych czy owych nurtów polskiego życia było wykorzystane przez jakąś inną siłę. Sytuacja jest właściwie bezwyj-ściowa. Znalazł się na piedestale. Na tym piedestale nie miał zbyt wiele miejsca do poruszania się i nadal nie ma. Ale wracając do rzeczy - rzeczywiście kultura polityczna Polaków ma pewne cechy niepokojące. Pisałem o tym w artykule o tradycjach polskiego patriotyzmu. Wydaje mi się, że nie jest to jednak sytuacja beznadziejna. Sądzę, że mieliśmy do czynienia z wielkim wybuchem i rozładowaniem wielu emocji antyustrojowych, powiedziałbym: an-tytotalitarnych, gdyby nie to, że w odniesieniu do lat siedemdziesiątych i realiów polskich nie używam tego terminu. Teraz możemy krytycznie spojrzeć na pewne cechy kultury politycznej, które wówczas się objawiły i wydaje mi się, że w młodszym pokoleniu dostrzegam - obok pewnych instynktów stadnych, które wciąż jeszcze występują - również większą tolerancję w stosunku do inności, umiejętność dopatrzenia się pewnej wartości w stanowisku odrębnym. Rozmawiałem z całym szeregiem osób, które określają się jako tzw. „nowa opozycja", to znaczy opozycja, której bardziej zależy na gruntownej reformie systemu niż na zmianie kolejnej ekipy. Ta opozycja chce być programowo konstruktywna, dąży do legalizacji, co jest bardzo istotne w tym wypadku i przypuszczam, choć nikt mi tego nie mówił, że chce być opozycją wewnątrzsystemową, ponieważ nie widzi innej możliwości zreformowania tego systemu niż przez działalność wewnątrz niego, co nie znaczy wewnątrz władzy.8 To są dwie rożne rzeczy. Nie trzeba mylić rewizjonizmu w sensie działalności ewnątrzpartyjnej, wewnątrz władz, jakichś walk frakcyjnych czy owych, z działalnością w ramach szeroko pojętego systemu. - W książce „ Spotkania z Miłoszem " pisał pan, że polska myśl po- 'czna w nikłym stopniu interesowała się Rosją. Chcielibyśmy zapy- lać: Zego polska myśl nie nauczyła się od Rosjan? 81 - Pisałem w tej książce o swoim rozczarowaniu do inteligencji polskiej w latach odwilży. Wydawało mi się, że jednym z wyznaczników sytuacji polskiej i Polski w latach po odwilży pięćdziesiątego szóstego roku, którą uważam jednak za bardzo ważny punkt zwrotny w historii PRL, było to, że łączy nas pewna wspólnota dziejów z Rosją, czy tego chcemy czy nie chcemy, i nie możemy się od Rosji odwracać, jeśli chcemy na nią oddziaływać, jeśli chcemy być jakimś katalizatorem procesów zachodzących w tym państwie tak dla nas ważnym, od którego jesteśmy jakoś uzależnieni. 1 to musimy raczej rozumieć lepie1; niż sami Rosjanie. Wyobrażamy sobie teraz, że Polacy zawsze byli okcydentalistyczni, postrzegali siebie jako bastion cywilizacji zachodniej i nigdy nie mieli co do tego najmniejszych wątpliwości. To jest mit. Największy poeta epoki Oświecenia, Trembecki, był rusofilem i uważał, że jesteśmy pobratymcami Rosjan i z Rosjanami znacznie więcej nas łączy niż z Zachodem. Staszic napisał traktat o równowadze politycznej w Europie, w którym względami geopolitycznymi (bo nie żaden Dmowski zapoczątkował myślenie kategoriami geopolitycznymi, tylko Staszic) uzasadniał konieczność bardzo poważnego traktowania Rosji. Uznał, że Polska ma większe szansę w ramach pewnego związku z Rosją. W wypadku Zachodu jest peryferią, w wypadku Rosji może stać się Atenami Słowiańszczyzny. To jest wizja Staszica. Tego rodzaju nastroje były szeroko rozpowszechnione w epoce Królestwa Kongresowego. Potem po powstaniu listopadowym oczywiście zanikły, ale przypomnijmy sobie, że głównym filarem porozumienia polsko-rosyjskiego do powstania listopadowego był ni mniej, ni więcej tylko Adam Czartoryski. Wątek rusofilski wykryć można i wykrywała go emigracja ówczesna w wykładach paryskich Mickiewicza. Był to nurt mniejszościowy, ale on zawsze istniał i pokusa kultury rosyjskiej w Polsce istniała. Inteligencja polska nie zawsze ignorowała problematykę rosyjską, choć nie było to zainteresowanie dominujące ani popularne. Zawsze istniała mniejszościowa wprawdzie, ale reprezentować przez wybitne postacie opcja na rzecz Polski blisko powiązanej z Rfr sją, oczywiście zgodnie z zasadą Staszica: „Możemy być waszy1111 braćmi, nie możemy być waszymi niewolnikami". 82 w Czego Polacy nie nauczyli się od Rosjan? Trzeba by zapytać: czego sję nie nauczyliśmy o Rosji. Tu trzeba by napisać całą książkę. Dużo rzeczy powinniśmy się nauczyć, zanim wydamy kategoryczne sądy, jacy to my jesteśmy, a jacy oni. Wspomnę tylko o jednym: nie powinniśmy nie doceniać stopnia interioryzacji pewnych cech systemowych w Rosji [nie powinniśmy nie doceniać tego, że istnieje homo sovieticus zdefiniowany nrzez Zinowjewa, ale także nie powinniśmy nie dostrzegać tego, że tacy sami ludzie istnieją wśród nas - jest to produkt pewnego systemu kar i nagród, które w takich systemach panują].9 A czego nie nauczyliśmy się od Rosji? Przyznam się, że na to pytanie nie jestem w stanie odpowiedzieć krótko. To jest pytanie, na którym się nie koncentrowałem. Głównie interesowała mnie Rosja jako przedmiot naszej wiedzy, a niejako kraj, od którego powinniśmy się uczyć, aczkolwiek powinniśmy się uczyć wzajemnie o sobie, żeby wytworzyć coś nowego. Wydaje mi się jednak, że w ostatniej mojej książce, Filozofia prawa rosyjskiego liberalizmu, jest coś, co w pewnej mierze daje odpowiedź na to pytanie. Mówię tam między innymi o tradycji pogardy dla prawa, charakterystycznej dla wielu nurtów myśli rosyjskiej, zarówno lewicowych, jak prawicowych. Krytykowano w Rosji prawo w imię Chrystusa i w imię Marksa, w imię sprawiedliwości społecznej i w imię autokracji, która nie powinna być ograniczona żadnym prawem. Stąd nihilizm prawny, który cechował wielu Rosjan. W Polsce istnieje nieco inna tradycja stosunku do prawa, ale pewne elementy takiego lekceważenia prawa w polskiej kulturze też są obecne. Między innymi można je wywieść stąd, że szlachta nie bardzo chciała, żeby rzymskie prawo rozpowszechniło się w Polsce, bo sama chciała być jedynym źródłem i interpretatorem prawa. Nie chciała mieć uczonej kadry prawników, która by dla niej prawo interpretowała, sama chciała być narodem suwerennym, czyli interpretującym również prawo suwerennie, to znaczy tak jak chce. W Rosji pojawiła się jednak grupa myślicieli liberalnych, związa-z partią kadetów, która była w pewnym okresie bardzo wpływowi, reagując na tę sytuację, wynieśli prawo na bardzo wielki ał. Zastanawiali się nad istotą prawa i państwa rządzonego 'rawo w sposób bardzo głęboki. Należał do nich zresztą Polak, etrażycki, ale należy go rozpatrywać w ramach kultury rosyj-o okresu, bo był twórcą petersburskiej szkoły filozofii prawa. 83 Była to bardzo gł,boka refleksja LZLtt wizm prawniczy, utożsamiający Pra^ "-Również państwo pra państwowym, od idei "^^^^ pmwne" to coś więcej worządne od „państwa prawnego . „Państwo p ^ ż prostu państwo respektujące własnePalności u S5 fleksji nad prawem, tak g naszej historii eme do Przedmiotem S5 dla jestem wielkim optymistą. _ W opublikowanym parę lat temu w „to szawskiej szkole historyków idei stwierdziłem, 84 zabrakło w ich dziełach zdecydowanej hierarchii wartości,10 że za-trzymali się w pół drogi na krytyce dogmatyzmu, fanatyzmu, podkre-klajOf relatywność i historyczność wszelkich racji. Czy zgadza się pan (ą oceną jako jeden z przedstawicieli tej szkoły? - Szkoła warszawska unikała morałów, unikało się dogmatów - to prawda. Lęk przed dogmatyzmem w wersji stalinowskiej jak i w wersji neopozytywistycznej czy kościelnej był dominujący. Jak wiadomo 1 przekonanie o poznaniu pełnej prawdy czy posiadaniu prawdy łatwo rowadzi do stylu totalitarnego w kulturze politycznej. Mnie się zdaje, że wartością bez wątpienia zakładaną w ramach :ptycyzmu była tolerancja rozumiana w sposób pozytywny, to znaczy, że prawda jest podzielna, nikt nie jest w posiadaniu pełnej prawdy. Była to bardzo mocna obrona pluralizmu i wartości takiej jakąjest wolność. Sztywna hierarchia wartości jest nietolerancyjna, grozi takim niebezpieczeństwem, jakiego doświadczyliśmy, to znaczy niebezpieczeństwem podchodzenia do innych kierunków myślowych metodą ankietowo-kwestionariuszową. To wszystko było reakcją na określoną sytuację historyczną. A sytuacyjność szkoły warszawskiej widzę bardzo wyraźnie. W 1982 roku w Australii Leszek Kołakowski wygłosił tzw. Tanner Lecture. Powiedział, że prawda jest utopią epistemologiczną. Są dwa rodzaje utopii: utopia społeczna i utopia epistemologiczną. Prawdę należy uznać za ideę regulatywną. Jeśli się uwierzy, że jest się w posiadaniu prawdy, jeśli się przejdzie na pozycje absolutyzmu w kwestii epistemologicznej, to prostą drogą dochodzimy do totalitaryzmu. Tak jak negacja samej idei prawdy prowadzi nas prostą drogą do nihilizmu, na co zwracał uwagę Marcin Król. Kołakowski jednocześnie podkreśla, że jest to utopia, bez której nie możemy się obejść. Ale li powiemy: oto utopia zrealizowana, to tak jak utopiści społeczni stajemy przed olbrzymimi niebezpieczeństwami. izam się w tej kwestii z Kołakowskim. Ale zgadzam się rów- panem, że ten styl uprawiania humanistyki, jaki prezentowała a warszawska, może zwyrodnieć w obawę przed powiedzeniem s wprost, obawę przed powiedzeniem czegoś we własnym imie- a książka, moja intelektualna biografia świadczy o tym, że 'Wiłem w którymś momencie mówić we własnym imieniu. 85 - Rozważania nad wolnością doprowadziły pana do głębokiej afirmacji liberalnej koncepcji wolności. Czy taki wniosek możeni\ wysnuć z pana wypowiedzi i prac? - W dyskusji o wolności zacząć należy od wolności negatywnej, tej, bez której żadnej innej wolności nie ma. Wolność jest przeciwieństwem przymusów, nakazów i zakazów. To jest podstawowa formuła wolności. W tym sensie przyznaję całkowitą rację Hayekowi i Berlinowi i oburzam się na tych teoretyków zachodnich, którzy uważają ten termin za zimnowojenny, samochwalczy lub beztreściowy. W tej mierze, w jakiej pytanie o wolność jest pytaniem praktycznym, pytaniem, w którym stwierdzić mamy: tak lub nie, czy mamy do czynienia z wolnością czy ze zniewoleniem, trzeba stać na gruncie wolności liberalnej. Ona daje nam wyraźne kryterium, bez którego wszystkie inne koncepcje wolności są pozbawione sensu. Natomiast na szczeblu filozoficznym pytanie o wolność jest pytaniem o tożsamość, o to, co chcemy wyzwolić w sobie - czy chcemy wyzwolić to, co racjonalne, czy to, co irracjonalne, to, co indywidualne, czy to, co wspólnotowe, lub gatunkowe, jak powiedziałby Marks. Jeżeli jednak ktoś (jak staliniści) chce nam zmienić tożsamość, chce ją po swojemu arbitralnie zdefiniować i doprowadzić do tego, byśmy akceptowali to, co narzucone jako swobodną ekspresję „nowego człowieka", wówczas definicja liberalna od razu mówi nam nie. Co to, to nie. — 1 tu się kończy sceptycyzm i tolerancja? O tak. Przypisy Paradoksy Polski Jaruzelskiego 1. Patrz np. artykuły M. Warana i Z. Byrskiego w „Kulturze", nr 1-2 i 9, 1984. 2 Aleksander Małachowski, były żołnierz AK, a następnie wybitny działacz „Solidarności", został ostro skrytykowany za głoszenie takich opinii przez młodych emigrantów polskich z Los Angeles (patrz „List do Redakcji", „Kultura", nr 10, 1984, s. 156-157). Skrajnym przykładem ignorancji młodego pokolenia jest list do redakcji „Kultury" podpisany „Rocznik 1955" („Kultura", nr 5, 1984, s. 174-175). Autor tego listu porównuje Jaruzelskiego do nazistowskiego zbrodniarza Hansa Franka, szefa administracji Generalnej Guberni. 3. Do absurdalnej skrajności doprowadził ten pogląd J. Szrett, uważający reżym gen. Jaruzelskiego za bardziej represyjny od reżymu stalinowskiego. Patrz „Kultura", nr 4, 1985, s. 160. 4. Patrz Alain Touraine, Francois Dubet, Michel Wiewiórka, Jan Strzelecki i in., Solidarity. The Analysis of a Social Movement: Poland 1980-1981. Przel. D. Denby, Cambridge: Cambridge University Press 1985, s. 191. 5. Na łamach oficjalnej prasy polskiej pisze się o tym bez niedomówień (por. K.T. Toeplitz, Gry o wszystko ciąg dalszy, „Polityka", nr 37, 10 września 1983). 6. Patrz J. Kofta, Sztuka kompromisu, „Polityka", nr 16, kwiecień 1984, s. 16. 7. Wyjątkiem byli pod tym względem liberałowie (patrz niżej: Liberalizm w Polsce), ale i oni, oczywiście, traktowali swój program gospodarczy jako sposób rozwiązania narodowych problemów Polski. 8. Patrz Alain Touraine, Solidarity, s. 156-158. 9- A. Michnik, Analiza i perspektywy, „Kultura", nr 7-8, 1983, s. 70. 10. Zawdzięczam tę informację dr Zbigniewowi Pełczyńskiemu z Pembroke College w Oksfordzie. U. Gwałt i perswazja. Antologia publicystyki z lat 1981-1983. Wybór i słowo wstępne J. Adamskiego, PIW, Warszawa 1983. • Patrz B. Wildstein, Krakowska szkoła liberałów, „Kontakt", Paryż, październik °3, s. 11-16. [W momencie pisania niniejszego artykułu nie wiedziałem jesz-:ze, że twórcą i głównym autorem pisma „13" był M. Dzielski. Patrz niżej, artykuł: Liberalizm w Polsce]. i perswazja, s. 275-296. Inny programowy artykuł Łagowskiego, opublikowany w „Zdaniu" (nr 11, 1984), nosi tytuł Ogłaszam rynkową teologię wy-w°ienia. Zadziwiające jest to, że poglądy Łagowskiego spotkały się z pewną 86 87 sympatią również na łamach „twardogtowego" pisma partyjnego „Sprawy i Ludzie". Patrz T. Czakon, Socjalistyczny konserwatyzm?, „Sprawy i Ludzie", nr 7. listopad 1985. 14. Cyt. wg D. Passent, Gorączka filozoficzna, „Polityka", nr 11, 17 marca 1984, s. 16. 15. Tamże. Warto odnotować, że na początku 1985 roku spełniony został jeden z postulatów Ladosza: począł ukazywać się kwartalnik „prawdziwych marksistów" pt. „Myśl Marksistowska". Nie miało to jednak żadnego wpływu na ogólną sytuację ideologiczną, którą charakteryzuje m.in. następujący fakt z mojego własnego doświadczenia. W końcu 1983 roku „New York Review of Books" (vol. XXX, nr 18, 24 XI 1983) opublikował mój artykuł Marx and Freedom, będący bardzo ostrą krytyką Marksowskiej koncepcji wolności. Wkrótce potem polski przekład tego artykułu ukazał się na łamach „Zdania" (nr 2, 1984, s. 27-34). wciąż jeszcze uchodzącego za pismo „otwartych marksistów". Redakcja dołączyła do artykułu notę rekomendującą go jako przykład poważnej krytyki marksizmu. 16. Gdzie lewica? Wywiad z T. Hołujem, „Polityka", nr 28, 13 lipca 1985. 17. M. Król, Zwycięstwo historii, „Tygodnik Powszechny", nr 16, 21 kwietnia 1984. Podobny pogląd wyraził Z. Pietrasik, Remont Placu Zwycięstwa, „Polityka", nr 46, 12 września 1983. P. Zdzisławski z kolei uznał to za przerost świadomości I historycznej, wywołujący zjawisko „kroczenia naprzód przy patrzeniu wstecz". (P. Zdzisławski, Historia jako alibi, „Przegląd Tygodniowy", nr 16, 1985). 18. Rostworowski świadomie unikał bezpośrednich analogii historycznych. Mimo to jednak jego poglądy na osiemnastowieczny ruch reform odczytywane były jako krytyka „Solidarności" oraz postulat ograniczenia aspiracji narodowych w celu uniknięcia konfliktów z Rosją. Z tego powodu M. Waran nie zawahał się zaliczyć wybitnego uczonego do przedstawicieli prorosyjskiego serwilizmu, traktujących wprowadzenie stanu wojennego jako potwierdzenie swych poglądów. Patrz „Kultura", nr 1-2,1984, s. 185-186. 19. Jakby życie było zdradą. Dyskusja między M. Janion, M. Zalewskim, W. Terlec-kim, A. Wajdąi M. Bajer, „Tygodnik Powszechny", nr 4, 27 stycznia 1985. 20. Tamże, s. 4. Stanowisko rządu wobec powstania warszawskiego znalazło wyraz w dyskusji na temat nazwy pomnika mającego upamiętnić to wydarzenie: w propozycji nazwania go „pomnikiem powstańców Warszawy", a nie „pomnikiem powstania warszawskiego". Klasyczną monografią powstania warszawskiego, bardzo krytyczną wobec politycznych kalkulacji jego przywódców, jest dzieło J.M. Ciechanowskiego The Warsaw Rising of 1944 (Cambridge: Cambridge University Press, 1974). Przez szereg lat nie mogła ona ukazać się w Polsce ze względów cenzuralnych. Po wprowadzeniu stanu wojennego potrzeb3 przeciwstawienia się idealizacji powstania wzrosła jednak (z punktu widzeni-1 władz) tak bardzo, że pozwolono na publikację książki Ciechanowskiego w wersji nieocenzurowanej. Książka ukazała się po polsku w roku 1984. 88 21. Podgórecki definiował „spektakularną pryncypialność" (spectacular principled-ness) następująco: „Przez spektakularną pryncypialność rozumiemy postawę, która wyraża się nie tylko w aprobacie danych norm i wartości, lecz również w celebrowaniu ich jako świętych i mających wymiar symboliczny. Wśród Polaków wyraźnie przejawia się tendencja do traktowania ze szczególnym szacunkiem tego wszystkiego, co wiąże się z ojczyzną, niepodległością polityczną i martyrologią narodową. Cechuje ich organiczny sceptycyzm wobec codziennej, systematycznej pracy, połączony z celebrowaniem nawet najmniej istotnych świąt religijnych i państwowych. Zwyczajna, zdroworozsądkowa pryncypialność jest tej postawie obca". (A. Podgórecki i M. Łoś, Multidimensional Sociology, Londyn 1979, s. 240-241). 22. Tę „odmowę zapłacenia ceny krwi" surowo skrytykowali na łamach „Kultury" G. Herling-Grudziński (nr 7-8, 1984, s. 8-9) i S. Denfert (nr 3, 1985, s. 82-90). 23. Szersze rozwinięcie tego poglądu zawiera mój artykuł Myśli o sytuacji politycznej i moralno-psychologicznej w Polsce, „Aneks", t. 35, Londyn 1984, s. 82-104. 24. Patrz „Trybuna Ludu", 19 stycznia 1984. 25. „Trybuna Ludu", 28 lutego 1984. Cyt. wg A. Michnik, Z dziejów honoru w Polsce, Paryż: Instytut Literacki, 1985, s. 20. 26. Patrz „Kultura", nr 5, 1983, s. 102-111. 27. Patrz Listy do Redakcji, „Tygodnik Powszechny", nr 52 (1984), nr 1 (1985) i nr 4 (1985). Por. także felieton D. Passenta w „Polityce", nr 3, 19 stycznia 1985. 28. Patrz A. Michnik, Z dziejów honoru w Polsce. 29. Por. G. Markus w: Ferenc Feher, Agnes Heller i Gyórgy Markus, Dictatorship OverNeeds, Oxford: Blackwell, 1983, s. 41. 30. Pisałem o tym obszernie na łamach „Aneksu" (patrz wyżej, przyp. 23). Stefan Kisielewski uznał tę tezę (o „Solidarności" jako wytworze „realnego socjalizmu") za „bezwarunkowo słuszną i ważną" („Aneks", nr 36/84, s. 26). 31. Patrz A. Walicki, Myśli o sytuacji politycznej, s. 101 (fragment w nawiasie kwadratowym dodany został w czasie przygotowania do druku niniejszej książki). 32. Patrz Sisyphus. Sociological Studies, vol. II: Crises and Conflicts. The Case of Poland 1980-81 (PWN, Warsaw 1982). Badanie „Poles 80" przeprowadzone zostało, w oparciu o opinie 2500 dorosłych Polaków, przez Instytut Filozofii i Socjologii PAN w grudniu 1980 roku. Warto zwrócić uwagę, że badania opinii publicznej w USA ukazują obraz zupełnie inny. Por. Lee Rainwater, What Money Buys: lneąuality and the Social Meaning of Income, New York: Basic Books, 974. Najnowsze wyniki badań amerykańskiej opinii publicznej przedstawione zostały i zanalizowane przez R.E. Lane'a w odczycie pt. Market Justice, Politi-cal Justice (Hugo Wolfson Memoriał Lecture), wygłoszonym w Melbourne 1 maja 1985 roku. Dowodzą one, że dla większości Amerykanów (w przeciwień- twie do większości Polaków) idea zrównywania dochodów nie jest atrakcyjna. 89 33. Publikacja wyników badań „Polacy 81" (również przeprowadzonych przez so- I cjologów z IFiS PAN) została zakazana, ale główne ich rezultaty ogłoszone zo- I stały na łamach podziemnego czasopisma „Krytyka". Patrz J. Powiórski, Pola. ! cy81. Opinia publiczna w przededniu stanu wojennego, „Krytyka", nr 13-14 I (1983); numer przedrukowany w Londynie przez „Aneks", 1983, s. 40-63. 34. Patrz Alain Touraine, Solidarity, s. 164-165. 35. Polacy 81. 36. J. Reykowski, O alienacji politycznej w Polsce, „Polityka", nr 14, 6 Kwietnia 1985. 37. Podaję te liczby za E. Skalskim („Tygodnik Powszechny", nr 16, 21 kwietnia r 1985) i za „Kulturą" (nr 4, 1985, s. 77-82). 38. Profesor Ignacy Malecki, cytowany w Obrazie Tygodnia, „Tygodnik Powszech- j ny", nr 9, 3 marca 1985. Dla wielu radykalnych opozycjonistów, myślących zgodnie z zasadą „im gorzej, tym lepiej", zły stan gospodarki polskiej był powodem do satysfakcji, znacznie utrudniał bowiem sytuację rządu gen. Jaruzelskiego I (por. np. „Kontakt", nr 4, 1985, s. 31). 39. O istnieniu w latach 1948-1956 „partii wariatów-liberałów", wskrzeszonej nie- I dawno pod przewodnictwem J. Korwina-Mikke, poinformował czytelników I „Tygodnika Powszechnego" Stefan Kisielewski (patrz felieton w „Tygodniku I Powszechnym", nr 1, 1985. Por. niżej: Liberalizm w Polsce). 40. J. Turski, Opinia społeczna o reformie gospodarczej, „Polityka", nr 33, 13 ! sierpnia 1983. 41. Alain Touraine, Solidarity, s. 190. 42. W tym kontekście widzieć należy proces czterech funkcjonariuszy tajnej policji, I sprawców porwania i zamordowania księdza Jerzego Popiełuszki. Powstrzymuję I się od komentowania tej sprawy, ponieważ jest to temat wymagający odrębnego I artykułu. Warto odnotować jednak, że Timothy Garton Ash przypisał Jaruzelskie-1 mu dążenie do stworzenia „mocnego, lecz cywilizowanego państwa, rządzonego I przez prawo, polskiej odmiany Rechtsstaaf'. Ash zastrzegł się wprawdzie, że być I może jest to jedynie udawanie (pretense), ale dodał, że nawet w takim wypadku I należałoby je uznać za „bardzo efektywne". Patrz T.G. Ash, Poland: the itses oj I adversity, „New York Review of Books", XXXII, nr 11, 1985, s. 8. 43. Patrz W. Biełocerkowskij, Pis'mo, k buduszczim wożdiam SSSR, w: SSSR. Die-\ mokraticzeskije alternatiwy, Achberg 1976, s. 261-263. 44. Ten sam punkt widzenia wyraził Adam Bromke w książce Poland: The Pi'°'\ tracted Crisis, Ontario-Oakville, 1983. 45. Określenia te pochodzą z artykułu Martina Malii Poland's Eternal Return. „Ne* York Review of Books", XXX, nr 14, 1983, s. 27. Liberalizm w Polsce 1 Patrz felieton S. Kisielewskiego w „Tygodniku Powszechnym" nr 1, 1985. 2 Felieton S. Kisielewskiego w „Tygodniku Powszechnym" nr 17, 1985. 3 13". Pismo chrześcijańsko-liberalne nr 3 (66), Kraków, marzec 1987. Wydawcą i głównym autorem tego pisma był Mirosław Dzielski. 4 Opublikowane w „Reformie gospodarczej" (dodatek socjalny do gazety „Rzeczpospolita"), kwiecień 1987. 5 Zebranie to odbyło się 5 czerwca na Uniwersytecie Warszawskim. 6 Patrz „drugoobiegowe" pismo „Dwadzieścia Jeden" (nr 4, 1987, s. 68-77) oraz katolicki tygodnik „Ład" z końca lipca 1987. 7. Patrz J. Szczepański, „Od diagnoz do działań", wydanie specjalne „Rady Narodowej", 3 lipca 1987, s. 6. g. Mam na myśli Janusza Korwina-Mikke, Bronisława Łagowskiego i Mirosława Dzielskiego. 9. Wiosna nasza, „Stańczyk", nr 6, 1987. 10. Patrz artykuł U.S. Agrees to Help Poland w „New York Times", 28 IX 1987, s. 4. Czytamy tam: „Referując dyskusję o «Solidarności» na spotkaniu Busha z Jaruzelskim, urzędnik Departamentu Stanu powiedział, że — wedle poglądu Warszawy — ruch pracowniczy (Solidarność) przeszkodzi wprowadzeniu w życie reformy gospodarczej". Dlatego też rząd Jaruzelskiego postanowił rozpisać w tej sprawie referendum, w którym ludność kraju dokonałaby wyboru między radykalnym a umiarkowanym wariantem reform. 11. „Stańczyk", nr 6, 1987, s. 2-4. 12. D. Passent, Na prawo-patrz, „Polityka", nr 25, 1987. 13. Patrz M. Dzielski, Duch nadchodzącego czasu. Wrocław 1985 („drugoobiegowe" wydawnictwo „Wektory"), s. 167-170 (artykuł pod tym samym tytułem co cała książka). 14. P. Śpiewak, Czas polityki, „Res Publica", nr 1, czerwiec 1987, s. 24-27. 15. Odmienne stanowisko zajmował w tej kwestii A. Macierewicz. 16. Wpływ marksizmu na encyklikę Laborem exercens mocno podkreśla G. Baum w książce The Priority ofLabor (New York: Paulist Press, 1982). ' Por. B. Wildstein, Krakowska szkoła liberałów, „Kontakt", Paryż, październik, 1983. nocne przekonanie o potrzebie urynkowienia stworzyło możliwość osobliwego sojuszu między „otwartymi marksistami" a liberałami, co przyczyniło się z kolei 0 wzrostu zainteresowania postmarksistów teoriami liberalnymi. Dzięki temu redaktorzy „Zdania" zwrócili uwagę na mój artykuł Marx and Freedom, zawierający krytykę Marksowskiej koncepcji wolności z punktu widzenia liberalnego (..New York Review of Books", Nov. 24, 1983). Owocem tego zainteresowania 90 91 f było przetłumaczenie wymienionego artykułu na język polski oraz opublikowanie go w „Zdaniu" (nr 2, 1984, s. 27-34). 19. B. Łagowski, Co jest lepsze od prawdy?, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1986. 20. Tamże, s. 169-170. 21. Tamże, s. 170. 22. Różnicę tę podkreślałem w artykule pt. W stroną przeciętności, opublikowanym w „Polityce", 4 lipca 1981. Intencją moją była krytyka wulgarnego egalitaryzm., w programie „Solidarności" oraz w nowym programie PZPR. Zgadzam się jednak, że w ogólnym bilansie marksizm był w PRL głównym źródłem myśleń.,: „wulgarno-socjalistycznego". Warto wspomnieć, że zamierzałem opublikować ten artykuł w „Tygodniku Solidarność". Redaktor „Tygodnika", Bogdan Cywiń-ski, odmówił jednak przyjęcia go do druku. 23. B. Łagowski, Co jest lepsze od prawdy?, s. 172. 24. Tamże, s. 175. 25. Tamże, s. 179-181. 26. Tamże, s. 185. 27. Tamże, s. 198. 28. Tamże, s. 209. 29. Tamże, s. 157 (Leszek Kołakowski rozwijał takie poglądy w książce pt. Obecność mitu. Paryż: Instytut Literacki, 1972). 30. Tamże, s. 205. 31. Tamże, s. 224-225. 32. B. Łagowski, Nie bójcie się konkurencji, „Zdanie", nr 1, 1987, s. 5-13. Jest to krytyka artykułu Miłosza pt. Szlachetność, niestety, opublikowanego w „Kulturze", nr 9, 1984. 33. Miło mi było otrzymać od Dzielskiego dowody wykorzystywania przez jego szkołę dla przedsiębiorców moich własnych tekstów: krytyki poglądów neo-marksisty Alvina W. Gouldnera (A. Walicki, Low Marx, „New York Review ot Books", April 25, 1985) oraz eseju Tradycje polskiego patriotyzmu („Aneks". nr 40, Londyn 1985), opublikowanego przez Dzielskiego jako osobna broszura. 34. M. Dzielski, Duch nadchodzącego czasu, s. 1-16 [w nawiasach kwadratowych podawać będę strony pism zebranych Dzielskiego, wydanych pt. Odrodzeni? ducha — budowa wolności, Kraków: Znak, 1995. Artykuł, o którym mowa, znajduje się tam na s. 171-180]. 35. Tamże, s. 12 [177]. 36. Tamże, s. 14 [179]. 37. Tamże, s. 15 [179]. 38. Tamże, s. 29 [230|. Artykuł pt. Budowa historycznego kompromisu, napisany * czerwcu 1980. 92 39. Tamże, s. 28-29 [230]. 40. Tamże, s. 34-35 [232-233] 41. Tamże, s. 65 [196-197]. Wywiad pt. Robota w bazie. 42. Tamże, s. 63 [195]. 43 Tamże, s. 74-80 [725-729]. Artykuł pt. Okrakiem na barykadzie i co dalej? 44. Tamże, s. 80 [728]. 45. Tamże, s. 97 [237]. Artykuł pt. Wolni wobec wyboru. Cytowany artykuł przedrukowany został w emigracyjnym czasopiśmie „Kontakt" (Paryż, październik 1983, s. 16-19). Pomimo swego zaangażowania po stronie „Solidarności", wydawcy „Kontaktu" nie podali w wątpliwość twierdzenia Dzielskiego i nie wykluczali możliwości szukania sojusznika we władzach ZSRR. 46. Tamże, s. 98 [237]. 47. Tamże, s. 121-138 [202-212; Potrzeba twórczego antykomunizmu]. 48. Tamże, s. 129 [207]. 49. Tamże, s. 137 [212]. 50. Paragraf w nawiasie kwadratowym dodany został w czasie tłumaczenia niniejszego artykułu na język polski. Cytat z rozprawy Dzielskiego Szkice w polityce polskiej, 1987 [362]. 51. M. Dzielski, Duch nadchodzącego czasu, s. 176-177 (artykuł tytułowy [254-255]). 52. Tamże, s. 218 [268]. 53. Tamże, s. 43 (Kim są liberałowie) [46]. 54. Tamże, s. 287-289 (Kultura polityczna a sytuacja polska) [222-224]. 55. Miejsce dla przedsiębiorczości, „Tygodnik Powszechny", 2 VIII 1987. 56. J. Szczepański, Od diagnoz do działań, s. 6. 57. Patrz artykuł Dzielskiego Przezbrojenie moralne, w: Duch..., s. 111-120 [734-738]. Wcielenia inteligencji 1. Mowa o książce B. Cywińskiego Rodowody niepokornych, Biblioteka „Więzi", Warszawa 1971. 2- Książka J. Bendy La trahison des clercs ukazała się w r. 1927. • Mowa o trzech rękopiśmiennych artykułach napisanych przeze mnie w Wood-row Wilson International Center For Scholars w Waszyngtonie: „W sprawie "Latającego Uniwersytetu» i «Towarzystwa Kursów Naukowych» w Warszawie 77-78" (luty 1978); „O zadaniach inteligencji humanistycznej w Polsce" (sierpień 1978) oraz „Patriotyzm a państwo" (sierpień 1978). 93 4. Mowa oczywiście o Spotkaniach z Miłoszem, „Aneks", Londyn 1985. 5. W dzienniku H. Elzenberga czytamy: „Groza totalitaryzmu na tym polega, że mnoży on niejako jedno przez drugie: fizyczny nacisk państwowy przez pseu-domoralny nacisk społeczny - wytwarzając coś czego w tym stopniu nigdy chyba jeszcze człowiek nie zaznał" (cyt. wg A. Michnik, Z dziejów honoru w Polsce, Instytut Literacki, Paryż 1985, s. 57-58). 6. Myśl ta zapisana została przez moich rozmówców w sposób nieścisły, ja zaś zaniedbałem widocznie wprowadzenia odpowiednich korekt. W rzeczywistości ustosunkowałem się krytycznie do wyolbrzymiania zależności władzy od popar cia udzielanego jej przez inteligencję, ale nie kwestionowałem niezbędności mo-ralno-ideologicznej legitymizacji systemu. Przeciwnie: podkreślałem wielokrotnie, że dążenie do totalnej destrukcji tej legitymizacji jest taktyką rewolucyjna, sprzeczną z programem reform wewnątrzsystemowych. Jeśli więc deklaruje się program przemian ewolucyjnych, to - przy założeniu szczerości tych deklaracji - należałoby wybrać raczej „dawkowanie" legitymizacji, warunkowe udzielanie poparcia dążeniom reformistycznym w obozie władzy (por. A. Wa-licki, Odpowiedź moim krytykom, „Aneks", nr 35, 1984, s. 142). 7. Taktyka „nowego ewolucjonizmu" zakładała, że ewolucja „realnego socjalizmu" możliwa jest tylko wtedy, jeśli władze państwowe zmuszane są do ustępstw przez nigdy niesłabnącą zewnętrzną presję zorganizowanych sił społec/.-nych. Innymi słowy, teoria ta zakazywała odwzajemniania ustępstw władzy przez udzielanie jej chwilowego chociażby i warunkowego poparcia; poparcie takie świadczyłoby bowiem o podzielaniu złudzeń rewizjonistów. Patrz L. Kola-kowski, Tezy o nadziei i beznadziejności, „Kultura", nr 6, 1971; A. Michnik, Nowy ewolucjonizm (1978), w: tenże, Szansę polskiej demokracji, „Aneks". Londyn 1984. 8. Bardziej ścisłe sformułowanie tej myśli zawiera mój artykuł Liberalizm w Polsce. Chodziło oczywiście o zasadniczą zmianę systemu ekonomicznego przy zachowaniu (w postaci odpowiednio zreformowanej) autorytarnego systemu politycznego, zabezpieczającego interesy dotychczasowej elity władzy. Program ten głosił budowanie instytucji niezależnego społeczeństwa obywatelskiego oraz całkowitą rezygnację elity władzy z ideologii komunistycznej. 9. Fragment w nawiasach kwadratowych usunięty został przez cenzurę (z powołaniem się na ustawę z dn. 31 lipca 1981 r. o kontroli publikacji i widowisk). 10. R. Śpiewak, Wpół drogi. Warszawska Szkoła Historyków Idei, „Więź", 1981, nr 5. SPORY O NIEDAWNĄ PRZESZŁOŚĆ 94 Totalitaryzm i Posttotalitaryzm. Próba Definicji Referat wygłoszony na międzynarodowej konferencji pt. „Społeczeństwa posttotali-tarne", zorganizowanej z inicjatywy i pod auspicjami Polskiego Towarzystwa Współpracy z Klubem Rzymskim w dniach 12-14 listopada 1990 w Radziejowicach pod Warszawą. Materiały konferencji (wraz z dyskusją) opublikowane zostały w książce Społeczeństwa posttotalitarne. Kierunki przemian, pod red. Z. Sadowskiego, Warszawa 1991. Z moich licznych wypowiedzi w dyskusji wybrałem tylko dwie. Wskazują one, że już wówczas - w okresie rządów Tadeusza Mazowieckiego - widoczne było narastanie atmosfery „antykomunistycznej" krucjaty, zmierzającej do całkowitej izolacji i (w konsekwencji) nierównoprawnego traktowania „postkomunistów". Pozanaukowe uwarunkowania sporów o definicję Intencją organizatorów naszej konferencji jest, jak sądzę, stworzenie warunków swobodnej dyskusji w ramach dyskursu czysto naukowego. Obawiam się jednak, że wszystkie polskie dyskusje na temat komunistycznego totalitaryzmu narażone są dziś na przemożną presję czynników pozanaukowych: politycznych, ideologicznych i psychologicznych. Najczęściej spotykanym przejawem ulegania tej presji jest milcząca akceptacja konwencji terminologicznej utożsamiającej „realnie istniejący socjalizm" z komunistycznym totalitaryzmem. Zgodnie z tym założeniem komunistyczny totalitaryzm istniał w Polsce aż do roku 1989, a wychodzenie z niego rozpoczęło się dopiero w momencie obalenia „komunistycznego monopolu władzy". Zastosowanie analogicznych kryteriów do ZSRR uzasadnia pogląd, że mamy tam do czynienia z ustrojem wciąż jeszcze totalitarnym - nadwerężonym wprawdzie, rozkładającym się, ale mimo to zachowującym jeszcze svvą komunistyczną i totalitarną tożsamość.' Uważam, że dyskusja nasza powinna się zacząć od podważenia rze-j Tiej oczywistości tych założeń wstępnych. Wybitnie negatywna kono- ystości tych założeń wstępnych. Wybitni negy o i słów komunizm i totalitaryzm czyni je dogodnymi narzędziami roz- 97 prawy ideologicznej z byłą nomenklaturą oraz całą spuścizną PRL. Ceną, którą płacimy za to, jest jednak nadmierne rozciąganie zakresu tych pojęć, a więc zubożenie, rozmydlanie ich treści. Z teoretycznego punktu widzę- i nia jest to z pewnością cena zbyt wysoka. Problematyka komunistycznego totalitaryzmu zasługuje na poważną, naukową analizę. Ideologiczne krucjaty nie są najlepszym sposobem uwalniania się od totalitarnego dziedzictwa. Teoria totalitaryzmu przeżywała największy rozkwit w latach pięćdziesiątych. Zarysował się wówczas pewien konsens w tej kwestii: wybitni teoretycy o proweniencji zarówno prawicowej, jak i lewicowej zgadzali się ze sobą w ogólnej diagnozie. Sytuacja ta zmieniła się jednak w wyniku I procesów destalinizacji w Związku Radzieckim i w krajach „demokracji I ludowych". Model wypracowany w latach pięćdziesiątych okazał się I nazbyt statyczny, niezdolny do wytłumaczenia tej ewolucji. Więcej na- I wet: kierując uwagę badaczy na totalne, ideologiczne programowanie I rozwoju utrudniał on zrozumienie niezamierzonych i niekontrolowanych I przemian w strukturze społecznej. Z konstatacji tej większość uczonych I wyprowadziła wniosek, że pojęcie totalitaryzmu straciło walor poznaw- I czy, okazało się uproszczone, zawężające, całkowicie nieprzydatne jako I narzędzie diagnozy i prognozy. Wielu poszło w tym kierunku jeszcze I dalej, traktując teorię totalitaryzmu jako produkt i narzędzie zimnej wojny I oraz odrzucając ją całkowicie. Sowietologia amerykańska poczęła rozwi- I jać się w opozycji do „modelu totalitarnego". Prowadziło to niekiedy do I ujęć skrajnych, takich jak np. negowanie historycznej ciągłości między I leninizmem a stalinizmem (Stephen Cohen), traktowanie stalinizmu jako I historycznego przypadku (Robert Tucker), przesadne akcentowanie od-1 dolnego poparcia dla reżymu stalinowskiego (Sheila Fitzpatrick), lub I nawet określenie breżniewizmu jako systemu „pluralistycznego" (Jerry I Hough). Merytoryczna krytyka tych skrajności jest niewątpliwie uzasad-1 niona i potrzebna. Żadna krytyka nie uzasadnia jednak lekceważącego I ignorowania faktu, iż koncepcja „totalitaryzmu" ma na Zachodzie bardzo I licznych i wpływowych przeciwników. Prawdą jest niestety, że również na Zachodzie dyskusje wokół I „totalitaryzmu" uległy nadmiernej ideologizacji i polityzacji. Le\vi-l cowi intelektualiści atakowali pojęcie totalitaryzmu jako służące, i^l zdaniem, celom prawicy. To samo jednak powiedzieć należy o stronni przeciwnej, tj. o tych obrońcach „modelu totalitarnego", dla którymi 98 główną rzeczą stało się dowodzenie, że żadne zmiany w Związku Radzieckim i w krajach Europy Środkowo-Wschodniej nie mogą naruszyć „totalitarnej istoty" ustroju. Pojęcie totalitaryzmu istotnie służyło im jako narzędzie ideologicznej mobilizacji prawicy, co potwierdzało, oczywiście, podejrzenia lewicowców oraz walnie przyczyniało się do dyskredytacji „modelu totalitarnego" jako koncepcji naukowej. Dobrym tego przykładem jest chociażby popularny w Polsce Alain Besancon, który zrobił doprawdy wszystko, aby maksymalnie zdemo-nizować komunistycznego przeciwnika. Ideologizacja nauki prowadzi zwykle do formułowania pochopnych prognoz. Zachodnie dyskusje wokół totalitaryzmu wyłoniły, z grubsza biorąc, dwie prognozy. Prawicowa mniejszość upierała się przy tezie, że możliwe są tylko zmiany pozorowane, oszukańcze, maskujące niezmienność podstawowych wyznaczników totalitarnego systemu. Centrolewicowa większość głosiła natomiast, że ustrój zwany socjalistycznym będzie rozwijać się w kierunku demokracji bez naruszenia własnej stabilności, tj. drogą ewolucji wewnątrzsystemowej. Pamiętne wydarzenia lat 1989-1990 obaliły jednocześnie obie te hipotezy. Prawicowi ekstremiści typu Besancona ośmieszyli się, jest bowiem rzeczą oczywistą, że komunizm na wschodzie Europy upadł lub upada i że Gorbaczowowska pierie-strojka nie jest (jak twierdzili) chytrym sposobem powiększenia jego wpływów i ekspansji. Ale wyraźną porażkę ponieśli również zwolennicy teorii przemian wewnątrzsystemowych, jest bowiem oczywiste, że mamy do czynienia z załamaniem i upadkiem całego systemu. Powstała więc pilna potrzeba ponownego przemyślenia całej problematyki - przemyślenia, które uwzględniałoby całokształt nagromadzonych doświadczeń historycznych. Należy spodziewać się, że zadania tego podejmą się przede wszystkim uczeni z krajów postsocjalistycznych, jako bezpośredni uczestnicy tych wielkich doświadczeń. Wydaje się jednak, że ich -mkt obserwacyjny, aczkolwiek niewątpliwie uprzywilejowany, uwi- any bywa szczególnie mocno w „antytotalitarne" zaangażowanie logiczne. Jest to nieuniknione i przy zachowaniu pewnej krytycz- ostrożności sprzyjać może ostrości widzenia tych aspektów pro- atyki, które nie są dostatecznie widoczne z większego dystansu. tytyczna ostrożność" wymaga wszakże zdawania sobie sprawy łasnych uwarunkowań oraz umiejętności dystansowania się od 99 i Dlatego też pożyteczne będzie uświadomienie sobie, jakie mo-nic^. (uświadomione lub nie) skłaniają intelektualistów polskich do ty%iowania pojęcia totalitaryzmu w taki sposób, aby obejmowało &P całą historię PRL. Innymi słowy: kto i dlaczego zainteresowany a°-° sv sprowadzaniu tej historii do wspólnego mianownika, w zaciera-je^ fóżnicy między okresem stalinowskim i postalinowskim? niaodpowiedź na to pytanie wymaga uwzględnienia realiów historycz-n> te zaś, jak wiadomo, zmieniły się w Polsce w sposób zasadniczy, nr będzie jednak błędem stwierdzenie, że pojęcie totalitaryzmu kojarzy M*\ reguły z systemem zniewolenia totalnego, potężniejszym od trady-si^ych dyktatur i nie podlegającym żadnej istotnej ewolucji. Pojęcie cyL nadaje się więc znakomicie do demonizacji przeciwnika, ^a początku minionej dekady demonizacja taka dobrze służyła - logicznej mobilizacji sił opozycyjnych. Ignorowanie rózmc mię-V klasycznym totalitaryzmem a reżymem generała Jaruzelskiego ^rażało psychologiczną potrzebę jednoznacznego odcięcia się od %awców stanu wojennego. Chodziło o to, aby potępić ich bez zad-^ch łagodzących zastrzeżeń, odrzucając tezę o uwarunkowaniach "Lnętrznych i tłumacząc wszystko „niezmienną istotą systemu ^stemu zła totalnego, z którym nie wolno kolaborować, któremu ^ówić należy wszelkiej legitymizacji. ° Delegitymizacja systemu miała być bezwzględna, a więc musiała ^yjąć założenie, że przemiany detotalitaryzacyjne były pozorne lub j* ało istotne. Dlatego też walka z reżymem przybrała postać krucjaty ^totalitarnej. Była ona skuteczna (co wymownie świadczyło o po- ' Jtycznej i ideologicznej słabości przeciwnika), ale nie mogła sprzyjać 'biektywnym sądom. Teksty, które rozpowszechniano w „drugim >egu" * których lektura była rodzajem patriotycznego obowiązku. ,obierane były nadzwyczaj jednostronnie, z pominięciem autorów ^biegających od antykomunistycznej prawowierności. Dzieła klasy-KÓW teorii totalitaryzmu, pisane przeważnie w latach pięćdziesiąty^-rZedstawiane były jako ostatnie słowo nauki zachodniej na teni' Ljów „realnie istniejącego socjalizmu". Wypełnieniu luk w hisx ^cznej sarnowiedzy towarzyszyło dążenie do zmniejszenia history ^ nego dystansu wobec horrorów stalinowskiej przeszłości. W ten sp 5Ób inteligencja polska poddała się procesowi intensywnej antykon nistycznej samoindoktrynacji. Było to ceną płaconą za uodporni 100 psychiczne wobec pokus liberalizacyjnych oferowanych jej przez słabnącą elitę władzy. Wydarzenia roku 1989 zaprzeczyły diagnozom i prognozom teoretyków utożsamiających „realnie istniejący socjalizm" z totalitaryzmem. Gdyby PRL była krajem „niezmiennie totalitarnym", pojawienie się postaw jawnie opozycyjnych, ich upowszechnienie, a następnie kompromis Okrągłego Stołu i pokojowe przekazanie władzy byłyby przecież rzeczą nie do pomyślenia, nawet w najgorszej sytuacji ekonomicznej. Mimo to jednak teoria totalitarnego charakteru wszystkich reżymów PRL-owskich nadal obowiązuje, i to nie tylko mocą inercji. W obozie zwycięzców nadal istnieje zapotrzebowanie na demonizację komunistycznego przeciwnika, nadal mówi się i pisze, że cała historia PRL była dziejami niezmiennego w swej istocie totalitaryzmu. Podważanie tego poglądu nadal wywołuje alergiczne reakcje. Dlaczego? Analiza stanu świadomości bywa często przykra, co nie oznacza jednak, że należy jej poniechać. Spróbuję przeto sformułować pewne spostrzeżenia w tej sprawie. Jest rzeczą aż nazbyt oczywistą, że demonizacja pokonanego przeciwnika dobrze służy autogloryfikacji kombatantów. Jej odwrotną stroną jest mitologizacja własnych (skądinąd niewątpliwych) zasług. Zwycięski obóz pragnie widzieć siebie w roli inicjatora i jedynego czynnika detotalitary-zacji. Chce przypisać sobie całą zasługę „obalenia totalitaryzmu", a więc nie może dzielić jej z ludźmi, którzy przeciwstawiali się totalitaryzmowi na innych etapach i w inny sposób niż jawna walka opozycyjna. Niechętnie ustosunkowuje się również do analiz podkreślających znaczenie obiektywnych czynników rozkładu systemu - czynników, które zmuszały „realnie istniejący socjalizm" do stopniowego, lecz nieuchronnego oddalania się od totalitaryzmu. Bardzo nie lubi podkreślania zasług Gor-baczowa, aczkolwiek w Polsce zmiany nie byłyby możliwe bez Gorba-czowowskiej pieriestrojki. Nie wystarcza mu zwycięstwo nad przeciwnikiem słabym, przestraszonym, niezdolnym do opanowania gospodarczego chaosu i do utrzymania się u władzy bez poparcia z zewnątrz. Aby powiększyć satysfakcję z własnych dokonań, powiększyć musi siłę, żywot-i determinację strony pokonanej. Szermowanie terminem „totalita-Zrn" znakomicie służy temu celowi. Nie twierdzę bynajmniej, że głosiciele koncepcji esencjonalnej nie- 'enności totalitaryzmu, obalonego, ich zdaniem, dopiero w roku 1989, 101 świadomie kierują się przedstawionym! wyżej ™*J^ grzeszą raczej naiwnym meuświadamianiem sobie tych kiem krytycznego dystansu wobec psychologicznych i uwarunkowań owych poglądów. Ale nie zmienia to faktu, ze aspekty tych poglądów określić można po angielsku słowem s servmg" lub ,/elfcongratulating". Dla dobra dyskusji - dla jej odideolo-gicznienia - pożądane byłoby zdawanie sobie z tego sprawy. Totalitaryzm i detotalitaryzacja Wywód mój nie zmierza jednakże do wyeliminowania, kategon, totalitaryzmu, do zakwestionowania jej prawomocności i przydatn-ści. Przeciwnie: uważam totalitaryzm za konieczny, choć nie zawsz niezamierzony skutek „budownictwa komunizmu , a W1?c za ^ rozwojową, przez którą przeszły, w tej czy mnej mierze, w kraje realnie istniejącego socjalizmu". Była to faza palnej cji maksymalnej ideologizacji i maksymalnego nasilenia „Realny socjalizm" jest w tym ujęciu kategorią szerszą, obejmują zarówno fazę totalitarną (która ukształtowała się nstytucjorud^a i fazę posttotalitarną czy okres, w którym przestano stosawct w skali masowej, a legitymizująca system ideologia g szybkiej erozji. Słowo „posttotaHtarny" nie oznacza przeto zburz m lub radykalnej przebudowy stworzonego przez totahtaryzm system instytucji; wskazuje raczej na osłabnięcie totalitarnej dynamiki, k prowadzić musiało do nieuniknionego rozkładu stworzonego pras komunistów ustroju. „Realnie istniejący socjalizm nie mógł utr mywać w nieskończoność fazy totalnej mobilizacji, ale me mog istnieć na dłuższą metę bez wspieranej terrorem ideologicznej ^ W tej obiektywnej niemożliwości kryje się, moim zdaniem, gło* przyczyna jego nieuniknionego upadku. _ ; Pisałem o tym wielokrotni ale niedawno dopiero zapoznałeś ze znakomitą analizą polskiego stalinizmu dokonaną przez u niczkę naszej konferencji, prof. Hannę Swidc-Ziembę. ^^ że stalinizm był odrębną fazą „realnego socjalizmu „zakończył się ostatecznie w 1956 roku".4 Swoistość tej yp nie w formie rządu i ustroju gospodarczego (te bowiem me ule, 102 zmianie w roku 1956), ale w szczególnym, niewyobrażalnym dziś, naSileniu zorganizowanego systemu presji i represji, usiłującego na-rzucić ludziom nową, komunistyczną tożsamość. Wymienia takie jego cechy, jak totalna ideologizacja, programowanie i kontrola wszystkich dziedzin życia, z życiem prywatnym włącznie, rozbijanie naturalnych wjęzi społecznych, przy jednoczesnym fetyszyzowaniu sztucznie tworzonych „kolektywów", oraz stałe zagrożenie represjami wszystkich jednostek, niezależnie od ich pozycji społecznej i politycznej.5 Zamyka swą analizę konkluzją, którą warto przytoczyć in extenso: „Wszystko to nakazuje weryfikację popularnej dziś tezy, która głosi, że Październik w rezultacie zmienił niewiele, że wkrótce nastąpił nawrót mroku totalitaryzmu. Teza ta jest - może - słuszna politycznie, jest ona jednak zasadniczo błędna socjologicznie. Lata popaździernikowe w znaczeniu socjologicznym stanowiły zgoła odmienną jakość. Zmienił się charakter życia codziennego ludzi. Ustąpił przerażający mrok, spętanie zagrożeniem, ideologiczne kajdany nałożone jednostce. W życiu zakwitły kolory. Człowiek mógł zanurzyć się w swej bezpiecznej prywatności".6 Moja własna analiza pokrywa się z tym wnioskiem i idzie nieco dalej w tym samym kierunku. Koniec polskiego stalinizmu opisany przez prof. Świdę-Ziembę (w ZSRR trwało to znacznie dłużej) uważam za koniec totalitaryzmu, nazwa „totalitaryzm" powinna być bowiem zarezerwowana dla systemu zniewolenia totalnego, który odbiera ludziom podmiotowość nie tylko w sferze publicznej, lecz również prywatnej. Odzyskanie prawa do własnej tożsamości jednostkowej, do bycia „samymi sobą" w życiu prywatnym, jest odzyskiwaniem wolności najbardziej podstawowej, a więc pierwszym i decydującym zwycięstwem nad totalitaryzmem. Walka o wolność polityczną i podmiotowość społeczną to już sprawa następnego, posttotalitarnego etapu ewolucji. Rozważania niniejsze prowadzą do wniosku, że z definicji totalitaryzmu (ściślej: komunistycznego totalitaryzmu) nie można wyeliminować ofensywności ideologicznej - ofensywności prowadzonej skubie na wszystkich frontach, a więc zdolnej przenikać całokształt ;kiego życia oraz efektywnie zniewalać sumienia i umysły. Znakomicie ujął to George Orwell. Określił on totalitaryzm jako próbę Niewolenia ludzi od wewnątrz poprzez kontrolowanie ich myśli i uczuć. eba koniecznie zrozumieć - pisał - że kontrola myśli ma w tym wy-"cu charakter nie tylko negatywny, lecz również pozytywny. Polega on 103 nie tylko na tym, że zabrania się podzielania, a tym bardziej wyrażania pewnych myśli; chodzi również o to, aby narzucić określony sposób myślenia, aby wyposażyć się w ideologię, która kierowałaby twoim życiem emocjonalnym i twoim zachowaniem".7 Tylko w ten sposób bowiem wytworzyć można totalną jednomyślność, zwaną przez stalinistów „mo-ralno-polityczną jednością społeczeństwa". Wymuszanie jednomyślności nie jest jednakże celem samym w sobie. Nie chodzi bowiem o restaurację jednomyślności społeczeństw pierwotnych, opartej na tradycjonalistycznej, stabilnej wspólnocie wierzeń i obyczajów. Chodzi o jednomyślność rewolucyjną, jednomyślność rewolucyjnej woli zbiorowej, podporządkowującej wszystko I świadomie wybieranemu celowi ideologicznemu; celowi, dodajmy, I określanemu jako wytworzenie całkowicie nowego człowieka, a więc [ jaskrawo sprzecznemu z myśleniem o historii w kategoriach organicz- I nego rozwoju. Na tym właśnie polega teleokratyczny i nieuchronnie utopijny charakter totalitaryzmu. Utopijność nadrzędnego celu koliduje z pokusą totalitarnej hierarchii, aby przekształcić się w normalną klasę rządzącą, czyli w elitę polityczną dążącą do utrwalenia własnego panowania w warunkach społecznej stabilizacji. Legitymizacją władzy totalitarnej jest bowiem totalitarność utopijnego ideału, wciąż jeszcze nie osiągniętego, a więc wymagającego wciąż nowych rewolucji. Ulegnięcie pokusie stabilizacji, zastąpienie ideologii tak czy inaczej zdefiniowanym interesem grupowym, oznacza przeto wkroczenie na drogę dezideologizacji, a więc delegitymizację totalitarnych cech reżymu. Władza totalitarna traci wówczas swą ideową tożsamość, rezygnuje z ofensywności ideologicznej i sama o tym nie wiedząc, zapoczątkowuje proces stopniowej detotalitaryzacji. Totalitaryzmu nie można więc utożsamiać z monopolizacją władz) politycznej lub z przywilejami warstwy kierowniczej. O tym, czy dany reżym jest totalitarny, decyduje bowiem nie monopol na władzę, ale faktyczny zakres, cel i sposób sprawowania władzy. Kryterium i miarą tota-litarności nie jest zwyczajny brak demokracji, jest nim zakres i intensy*' ność z zewnątrz sterowanego, lecz również głęboko uwewnętrznioneg0 konformizmu. Reżym totalitarny realizuje ideał konformizmu absolutnego, nie zewnętrznego tylko, lecz również wewnętrznego i nie bierne?0 tylko, lecz aktywnego. Czyni to za pomocą nieustannej i wszechobecni zorganizowanej presji moralno-politycznej, wspomaganej terrorem, a'e 104 opartej głównie na indoktrynacji, na zdolności wytwarzania masowej hipnozy. Jeśli zatraca zdolność wytwarzania takiej presji, to wkracza nieuchronnie na drogę detotalitaryzacji. Podstawowym błędem dominującej dziś w Polsce koncepcji totalitaryzmu jest utożsamianie totalitaryzmu z monopolistycznymi rządami jednej partii, a więc z komunistyczną formą autorytaryzmu. Można to nazwać błędem demokratycznym" charakteryzującym ludzi spragnionych demokracji politycznej i podmiotowości społecznej, a więc reprezentujących aspiracje, które w sytuacji autentycznie totalitarnej nie miały szans pojawienia się i uzyskania społecznego poparcia. Z punktu widzenia demokratycznego ideału suwerenności ludu, czyli wolności samookreślenia kolektywnego, różnica między autorytaryzmem a totalitaryzmem jest istotnie trudno uchwytna. Można nawet powiedzieć, że totalitaryzm udany, czyli mający za sobą poparcie mas, jest w tej optyce bliższy „woli ludu", a więc bardziej prawomocny niż niepopularny i społecznie wyobcowany reżym autorytarny. Rzeczą najgorszą są (z tego punktu widzenia) rządy „nagiej przemocy", narzucone ludności jawnie im wrogiej. Jeśli to właśnie nazwiemy totalitaryzmem, to wprowadzenie w Polsce stanu wojennego jawić się nam musi jako najlepszy dowód żywotności ustroju totalitarnego. W rzeczywistości jednak jest to głębokim nieporozumieniem. Sytuacja , jawnej wrogości" rządzonych do rządzących oznacza, że rządzeni wyzwolili się wewnętrznie, pozbywając się zarówno indoktrynacji, jak towarzyszącego jej „ideokratycznego strachu". Jest to więc końcem władzy nad umysłami i sumieniami, czyli śmiercią totalitaryzmu. Ograniczenie swobód obywatelskich, nawet dużo bardziej drastyczne od polskiego stanu wojennego, nie może być uważane za przejaw dążności totalitarnej. Leszek Kołakowski (w kontekście analizy leninizmu i stalinizmu) pisał o tym: „Dławienie swobód obywatelskich w imię utrzymania i umocnienia istniejącej władzy nie jest jeszcze systemem totalitarnym, jeśli nie towarzyszy mu inna zasada: iż wszelka działalność ludzi we wszystkich dziedzinach aktywności - ekonomicznej czy kulturalnej - musi być podporządkowana wyłącznie celom państwa, że nie tylko zakazane są i tępione ezwzględnie akcje skierowane przeciwko istniejącej władzy, ale także, ; nie ma w ogóle żadnych dziedzin życia politycznie neutralnych i że ^d poszczególny obywatel ma prawo do takiej tylko działalności, która i jest zarazem przewidziana przez cele państwowe, że każda jednost- 105 ka jest własnością państwa i tak jest przez państwo traktowana". „Absolutnym warunkiem" takiego systemu jest wszechogarniająca i wszech- I władna ideologia: „System stalinowski stworzył imperium, którego zasa- I dą legitymizacji była wyłącznie jego treść ideologiczna [...]. Ideologii tej system ów nie może w żaden sposób się wyzbyć, gdyż tylko ona uzasadnia rację istniejącego aparatu władzy. Aparat ten z założenia jest organizmem ideologicznym i nie może być zastąpiony przez policję, armię lub jakąkolwiek inną formę organizacji".8 Generał Jaruzelski nie próbował uzasadniać stanu wojennego względami ideologicznymi. Przeciwnie: powoływał się wyłącznie na racje narodowe. Rząd jego wielokrotnie podkreślał, że nie musi być kochany; legitymizował swą politykę koncepcją „mniejszego zła", koniecznego w istniejącym układzie geopolitycznym.9 Wizje „świetlanej przyszłości" ustąpiły miejsca ponuremu wręcz realizmowi: władze wiedziały już bowiem, że optymizm w ocenie sytuacji gospodar-czej podsyca oczekiwania mas, co okazuje się w praktyce bardzo nie- I bezpieczne. Istniejący system przestał być zachwalany; przeciwnie, I elita władzy próbowała zdjąć z siebie ciężar zarzutów przez przerzu-cenie wszystkich win na bezosobowe mechanizmy systemu. Oficjalnie odżegnano się od totalitarnej idei „moralno-politycznej jedności społeczeństwa", zastąpiono ją polityką tzw. socjalistycznego pluralizmu, która dążyła jedynie do osiągnięcia koniecznego minimum konsensu. Polityczna mobilizacja mas możliwa była tylko w postaci ludowej krucjaty przeciwko władzy; dlatego też polityką partii stało się, paradoksalnie, przeciwdziałanie polityzacji, nawet za cenę popierania apolitycznych form roszczeń ekonomicznych. Porównanie tej sytuacji ze światem opisanym np. w Zniewolonym umyśle Miłosza ukazuje swoiste odwrócenie ról. W czasach stalinizmu zorganizowana presja moralno-polityczna była narzędziem w rękach władzy; obecnie stała się ona narzędziem opozycji, stosowanym dość brutalnie i nader efektywnym w wymuszaniu dość sztucznej niekiedy jednolitości postaw. „Podwójna świadomość" stała się udziałem wielu członków partii, rozdartych między swymi dotychczasowymi lojalno-ściami a podatnością na „moralną presję" ze strony opozycji. Książk3 Miłosza mówi o okresie, w którym władza zdolna była narzucić s*e ideały, a nawet swe gusta estetyczne, intelektualistom i artystom. " warunkach stanu wojennego intelektualiści i artyści zaangażowali sl? 106 aktywną delegitymizację systemu nie tylko przez treść ideową j: dzieł, lecz również przez ostentacyjną odmowę współpracy z ficjalnymi" instytucjami. Ideologiczna legitymizacja systemu prze-' ja byC traktowana serio nawet w kręgach jego obrońców. Izolowane óby ożywiania ideologii komunistycznej wywoływały wesołość, a ,bliczne deklarowanie się po stronie komunizmu wymagało więcej v\vilnej odwagi niż publiczne atakowanie wszystkich jego idei i ij osąg Innymi słowy, pod rządami generała Polska szybko oddalała się od modelu totalitarnego". Było to kontynuacją długiego, złożonego procesu, Uóry zaczął się od październikowego przełomu 1956 roku (albo nawet od poprzedzającej go „odwilży"). Ale była to także wyraźna zmiana jakościowa. Pod rządami Gierka detotalitaryzacja była przeważnie (choć nie tylko!) niezamierzonym rezultatem wzrastającej dezideologizacji partii,% nieefektywności nacisku ideologicznego, zastępowania go grą interesów, instytucjonalizacją przywilejów, a także zwykłą korupcją. W latach osiemdziesiątych natomiast polityka samoograniczającego się autorytaryzmu była świadomym odwrotem od koncepcji totalitarnej. Reżym generała Jaruzelskiego przestał mówić o „budowaniu komunizmu", podkreślał, że podstawą współpracy w ramach państwa nie jest dążenie do jednego, wspólnego celu, ale jedynie lojalność obywatelska i respektowanie norm prawnych - w tym kontekście mówił nawet o „socjalistycznym konstytucjonalizmie". Nie próbował upolityczniać wszystkich dziedzin życia, zwłaszcza zaś życia intelektualnego i kulturalnego; całkowicie odrzucił dążność do odgórnie organizowanej i politycznie kontrolowanej aktywizacji mas, wybierając w zamian tradycyjną taktykę trzymania mas z dala od polityki. Wedle oceny Zbigniewa Brzezińskiego było to przechodzenie °d „komunistycznego autorytaryzmu" do autorytaryzmu „postkomunistycznego".10 Słyszę w tym miejscu energiczne głosy protestu: a co z nomenklaturą, której panowanie (jak twierdził Milovan Dżilas, po nim Michał Voslen-) stanowi istotę ustroju komunistycznego? Jak można mówić o prze-)dzeniu do stadium „postkomunistycznego", jeśli nie towarzyszy temu Ika z komunistyczną „klasą rządzącą"? Krytyka taka świadczy jednak, i zdaniem, o pomieszaniu pojęć. Komunistyczny totalitaryzm czym była już mowa) nie może tolerować żadnej ustabilizowanej klasy "j, kolidowałoby to bowiem z omnipotencją ideologicznego, teleo- 107 II i I kratycznego państwa. Warstwa biurokratyczno-menedżerska reprezentuje I interesy wewnętrznie zróżnicowane, co nie daje się pogodzić ani z komu- I nistyczną utopią, ani z totalitarną zasadą jednolitej woli". Nieprzypad- ( kowo więc konsolidacja jej przywilejów dokonała się dopiero w czasach I Breżniewa. Było to w istocie symptomem przechodzenia „realnego so- I cjalizmu" w fazę posttotalitarną." Głównym inspiratorem teorii „nowej klasy" był oczywiście Lew Trocki. Warto jednak pamiętać, że dokonana przez niego analiza I wzrastającego uprzywilejowania warstwy biurokratyczno-menedżer- I skiej prowadziła do wniosków zupełnie sprzecznych z teorią Dżilasa I i Voslenskiego. Warstwa ta bowiem była w jego oczach nie podporą I komunizmu, lecz śmiertelnym jego zagrożeniem. Przekształcenie jej I w klasę panującą podważyłoby, jak sądził, socjalistyczny system włas- I ności. Pocieszało go jednak przekonanie, że stalinowski „zdrajca re- I wolucji" nie może posunąć się aż tak daleko. Stalin, dowodził, nie I pozwoli na przekształcenie swych kadr kierowniczych w klasę, było- I by to bowiem głęboko sprzeczne z totalitarnym charakterem jego I władzy. (Tak jest, używał w tym kontekście słowa „totalitaryzm").12 Trocki nie wykluczał wszakże możliwości restauracji kapitalizmu w I ZSRR. Traktował stalinizm jako reżym okresu przejściowego, charakte- I ryzującego się sprzecznością między socjalistycznym systemem własno- I ści i produkcji a „burżuazyjnym" (tj. antyegalitarnym i rynkowym) sys- I temem dystrybucji. Socjalistyczny system własności umożliwiał centralne I planowanie produkcji, nie doprowadził jednak do zniesienia pieniądza i I rozciągnięcia zasady planowania na sferę konsumpcji. Zdaniem Trockie-1 go sytuacja taka nie mogła trwać w nieskończoność. Albo „burżuazyjne" I zasady dystrybucji dostosują się do socjalistycznego systemu własności, albo nastąpi przywrócenie kapitalizmu. Siłą społeczną zainteresowaną potencjalnie tym drugim wariantem ewolucji była w świetle tej analizy biurokratyczno-menedżerska warstwa kierownicza, czyli właśnie nomenklatura. Trocki nie dziwiłby się więc popularności w tym środowisku haseł „urynkowienia" i „prywatyzacji"' Dążenie nomenklatury do „uwłaszczenia się" uznałby z pewnością- inie bez racji! - za dobitne potwierdzenie swych diagnoz. Jak z powyższego widać, status polityczny i społeczne przywilej nomenklatury nie są znakiem rozpoznawczym „komunizmu" lub ,-w' talitaryzmu". Można sądzić, że jest raczej odwrotnie. 108 Używane w niniejszych rozważaniach pojęcie „detotalitaryzacja" umożliwia, moim zdaniem, rozsądny kompromis między zwolennikami i przeciwnikami „modelu totalitarnego". Zakłada ono akceptację pojęcia totalitaryzmu jako kategorii typologicznej, jako określenia pewnego idealnego modelu, do którego najbardziej przybliżył się Związek Radziecki w czasach stalinizmu. Jednocześnie jednak wskazuje, że żadnej z prób realizacji tego modelu nie można uważać za doskonałą, wolną od wewnętrznych sprzeczności i nie podlegającą ewolucji. Przeciwnie: definiując totalitaryzm jako fazę „totalnej mobilizacji", której nie można utrzymać w nieskończoność, pozwala rozpoznać zmiany w ich stadium początkowym i uniknąć w ten sposób złudzenia co do niezmiennej rzekomo istoty systemu. Mówiąc inaczej, teoria totalitaryzmu wymaga dziś uzupełnienia próbą teorii procesu jego przekształceń, który nazywam procesem detotalitary-zacji. Próby takiej dokonał niedawno Zbigniew Brzeziński, jeden ze współtwórców klasycznej teorii totalitaryzmu. W książce The Grand Failure. The Birth and Death of Communism wyróżnił on trzy fazy „odwrotu od komunistycznego totalitaryzmu": 1) komunistyczny autorytaryzm, 2) postkomunistyczny autorytaryzm oraz 3) postkomunistyczny pluralizm. Zgodnie z tym schematem na progu 1989 roku komunistyczny totalitaryzm reprezentowany był przez Albanię, Północną Koreę i Wietnam. NRD i Czechosłowacja przechodziły do komunistycznego autorytaryzmu, czyli pierwszej fazy posttotalitarnej, w której znajdował się już Gorbaczowowski Związek Radziecki. Polska pod rządami generała Jaru-zelskiego reprezentowała najbardziej zaawansowaną wówczas fazę deto-talitaryzacji - przejście od komunistycznego autorytaryzmu do autorytaryzmu już postkomunistycznego.13 Koncepcja ta nie we wszystkim pokrywa się z przedłożonymi wyżej propozycjami.14 W danym kontekście ważna jest jednak zbieżność w sprawie zasadniczej. Brzeziński (podobnie jak niżej podpisany) nie Podziela poglądu, iż wychodzenie z totalitaryzmu zaczyna się dopiero odsunięcia komunistów od władzy politycznej. Uważa on, że wyj-z fazy totalitarnej dokonało się wcześniej, pod rządami partii ?dyś totalitarnej i to zarówno w Polsce, jak i w ZSRR. Wielkim walorem koncepcji Brzezińskiego było m.in. przezwycię-e fatalistycznego pesymizmu „modelu totalitarnego", uzasadnie-lści i konieczności postkomunistycznego pluralizmu w Eu- 109 ropie Środkowo-Wschodniej. Trzeba jednakże zwrócić uwagę, że nie przewidział on przemian rewolucyjnych. Przewidywana przezeń plu_ ralizacja wynikać miała z postępującego rozkładu komunistycznej teorii i praktyki, a nie z pozbawienia partii komunistycznej (lub raczej „postkomunistycznej") władzy politycznej. Dziś jednak jest rzeczą oczywistą, że wydarzenia 1989 roku były początkiem czegoś jakościowo nowego, a nie jedynie dalszym ciągiem odchodzenia od totalitaryzmu. Koncepcja Brzezińskiego wymaga przeto modyfikacji, która uwzględniałaby znaczenie tej historycznej cezury. Można to uczynić traktując „pokojową rewolucję 1989 roku" jako obalenie struktury politycznej „realnie istniejącego socjalizmu" i zapo- I czątkowanie rozwoju postsocjalistycznego.15 Pojęcia posttotalitaryzmu można by wówczas używać w dwóch znaczeniach - pod warunkiem wyraźnego ich rozróżnienia. W pierwszym znaczeniu odnosiłoby się ono do „realnego socjalizmu" w fazie detotalitaryzacji, w drugim sensie byłoby określeniem społeczeństw postsocjalistycznych, które pod względem politycznym zerwały z pozostałościami totalitaryzmu w sposób radykalny, ale nie uwolniły się jeszcze od pewnych śladów totalitarnego dziedzictwa w strukturach gospodarczych i świadomości społecznej. Wypowiedzi w dyskusji 1. „Detotalitaryzacja" znaczy dla mnie tyle co: stopniowy rozkład, I dezintegracja systemu i narodziny w to miejsce czegoś nowego, na- I znaczonego jednak piętnem tego systemu. Dla E. Mokrzyckiego i J. Niżnika16 okres po roku 1956 to nie de-1 totalitaryzacja, lecz narastanie totalitaryzmu. Dostrzegam te problemy, I tylko nazywam je inaczej. Moim zdaniem dzień „śmierci bogów" w I 1956 roku był zarazem dniem narodzin systemu posttotalitarnego -I bardzo wyraźnie naznaczonego piętnem totalitaryzmu - noszącego I miano realnego socjalizmu. I „realny socjalizm" rzeczywiście nara-l stał, ale nie był to już klasyczny totalitaryzm. Realny socjalizm n13! zdolność odtwarzania się bez terroru totalitarnego i bez totalitarnej I presji ideologicznej. Nie kłóćmy się o terminy, można to nazwać ina-l czej. Dla mnie jednak totalitaryzm pozbawiony terroru i nieustannej I presji ideologicznej już nie jest totalitaryzmem. 110 Czy Zniewolony umysł v mógł powstać i potem? Nie potrafię sobie wyobrazić aparatczyków z epoki Gierka przedstawionych jako nowi gjuześcijanie, którzy są wprawdzie gruboskórni, ale noszą światło odnowy, i ponieważ nowy świat zwycięży, a oni ten nowy świat reprezentują, więc rozumna konieczność jest po ich stronie. Nie wyobrażam sobie takiego rozumowania wobec aparatczyków z epoki Gierka, ani nawet Go-mułki. Najlepszym argumentem na rzecz zarezerwowania terminu „totalitaryzm" dla pewnej zamkniętej epoki byłoby napisanie książki o naj-eorszym okresie totalitaryzmu. Kiedy zgłębi się wszystko, co przyniósł ten okres w Związku Radzieckim, to okaże się, jak wielką nieprzyzwoitością jest nadużywanie tego terminu. Nieprzyzwoitością ze względu na ofiary tamtego totalitaryzmu i ze względu na kompletną nieporównywalność wskazywanych okresów. Pewien student w Ber-keley powiedział kiedyś Miłoszowi, że nie widzi żadnej różnicy między campusem w Berkeley a obozem koncentracyjnym w Rosji, bo i tu i tam brakuje wolności... Różnica między czasami Gierka w Polsce a czasami Stalina w Rosji jest przecież tak ogromna, że nazywanie tego tym samym terminem jest dla mnie po prostu żenujące. J. Niżnik pytał się, dlaczego tak uparcie kwestionuję zasadność użycia tego słowa. Otóż moim zdaniem używanie co chwila słowa „totalitaryzm" w charakterze wspólnego mianownika wszystkich 45 lat PRL dowodzi, jak żywa pozostaje u nas mentalność posttotalitama. A utrwala ją właśnie owa krucjata antytotalitama, podział na Dobro i Zło, jedyny słuszny punkt widzenia, nietolerancja, zamazywanie jednej strony na czarno, drugiej -na biało. Teraz jest samo dobro, a wtedy było samo zło. Czyż - przepraszam bardzo - nie temu właśnie służy takie ogólnikowe i nowomowowe użycie słowa „totalitaryzm"? Antytotalitaryzm jest odwzorowaniem mentalnym totalitaryzmu. To jest klasyczna zależność przez przeciwieństwo, tak jak opisują to rukturaliści. Jestem przeciwko skutkom totalitaryzmu, a więc jestem również przeciwko nadużywaniu słowa „totalitaryzm". 2. Krótka uwaga do referatu F. Grossa.18 Pierwsza semantyczna: nie konał mnie wywód, że dopiero w latach sześćdziesiątych zaczęto ywać słowa „pluralizm". A Pluralistic Universe Williama Jamesa z ;zątku wieku? A poza tym: to, o czym mówił F. Gross, Jerzy Zubrzyc- 111 ki19 w Australii nazywa „multikulturalizmem" i byłby niezadowolony, gdyby usłyszał ten wywód pod inną nazwą. Kolejna uwaga jest bardziej zasadnicza. F. Gross mówił tu o tym, czym jest pluralizm w odróżnieniu od selektywnej tolerancji. Otóż muszę powiedzieć, że ja postrzegam Polskę zdecydowanie jako kraj selektywnej tolerancji, a nie jako kraj pluralizmu. Postrzegam Polskę jako kraj, w którym ludzie reagują bardzo nietolerancyjnie na wyłamywanie się z pewnego konsensu. W którym właśnie z tego powodu zrywa się przyjaźnie, zrywa się związki towarzyskie, usiłuje się zastosować coś w rodzaju nacisku psychicznego, żeby pewien typ poglądów postawić poza kręgiem liczącej się opinii. Tak to postrzegam. I teraz pojawia się pytanie - tutaj zastrzegam się, że tym razem nie występuję z pozycji adwokata diabła - czy nas w tej chwili stać na I pluralizm, czy nie? Jeżeli ma być pluralizm, to uznajmy pełną prawomocność istnienia I stronnictw postkomunistycznych. Nadajmy im wiarygodność, nie I insynuujmy, że oni wszyscy nie zmienili się przez 30 lat i wszyscy, I niezależnie od tego, czy przystąpili do partii Gierka czy Stalina, wszy- I scy są jednakowo odpowiedzialni i za Katyń i za gułagi. Nie piętnuj- I my ich tak nieustannie słowem „totalitaryzm", sugerując, że wszyscy, którzy byli po przeciwnej stronie, są totalitarystami. Uznajmy ich wreszcie za partnerów. J. Szacki powiedział, że oni tylko zmieniają skórę. Sądząc po ewolucji, która się w partii dokonała, więcej było w niej ludzi nie będących w rzeczywistości żadnymi komunistami -i jest to teza empiryczna. A wymawianie pewnym ludziom, że są komunistami, jest przejawem wishful thinking, wynika z chęci postawienia ich poza limitem pluralizmu. Być może jednak z tamtej strony nadal grozi realne niebezpieczeństwo. A jeśli tak, to za uzasadnioną można by uznać ostrożność, selektywną tolerancję wobec pokonanego przeciwnika (bo demokracja i pluralizm sprawdza się przede wszystkim w stosunku do przeciwnika pokonanego). Ale przestańmy wtedy mówić o pluralizmie, po co się upiększać. Powiedzmy, że nie czas w tej chwili na pluralizm, tylko czas w tej chwili na selektywną tolerancję, a pluralizm przyjdzie p°" tem. Trzeba wybrać. Nie można jednocześnie postępować w praktyk tak, a nazywać tego czymś innym. Moim zdaniem w Polsce mamy teraz co najwyżej tolerancję. Nie mamy jeszcze pluralizmu. 112 Dziedzictwo PRL pierwodruk w „Res Publica Nowa" nr 3 (54), marzec 1993, pt. Demony PRL-u (tytuł nieadekwatny, dany przez Redakcję). Artykuł niniejszy, napisany dla specjalnego numeru „Res Publiki" pt. PRL - kołyska i „rób, podsumowuje moje poprzednie publikacje na temat PRL, takie jak: Zrozumieć przeszłość, „Zdanie", nr 2-3, 1990 Totalitaryzm, czyli o potrzebie rozrachunków uczciwych, „Polityka Polska", nr 1 (15), 1990 Czy PRL była państwem totalitarnym? „Polityka", 21 VII 1990 Fragment o Adamie Michniku podsumowuje myśli, które rozwinąłem w artykule front Stalinistn to Post-Communist Pluralism. The Case of Poland, „New Left Re-view", nr 185, styczeń-luty 1991, s. 92-121. Dobrze rozumiem potrzebę bardziej obiektywnego niż dotąd podsumowania dorobku PRL. Aby zadośćuczynić tej potrzebie, trzeba jednakże spełnić pewien warunek wstępny: zrezygnować z propagandowego języka, w którym mówi się o państwowości PRL-owskiej i PRL-owskim ustroju. Wypowiedź moja poświęcona będzie temu właśnie zagadnieniu. Ustrój PRL określany jest powszechnie (również w wypowiedziach oficjalnych) słowami „totalitaryzm" i „komunizm". Bardzo rozpowszechnione (choć w kwestii tej nie ma, na szczęście, jednomyślności) jest również lansowane przez skrajną prawicę traktowanie państwowości PRL-owskiej jako reżymu okupacyjnego, nie mogącego i nie chcącego reprezentować interesów polskich. Wszystkie te reślenia nie uwzględniają ewolucji, która dokonała się w PRL w okresie postalinowskim, są więc głęboko ahistoryczne, uproszczone •o prostu błędne. Prawdę powiedziawszy, są krzywdzące i obraźliwe 1 ogromnej większości narodu, gdyby bowiem były prawdziwe, to ikszość ta musiałaby być uznana za tchórzliwych ugodowców ktywnych kolaborantów. Diagnoza taka zawiera w istocie moralną Propinację wszystkich tych, którzy w dobrej wierze starali się pra- 113 cować dla Polski (a nie dla komunistycznego totalitaryzmu lub obceg0 mocarstwa) w ramach PRL-owskich struktur państwowych. Jednocześ-nie jest ona uzasadnieniem autogloryfikacji liderów zorganizowanej w I drugiej połowie lat siedemdziesiątych politycznej opozycji jako tych, którzy „obalili totalitaryzm" i wywalczyli Polsce niepodległość. Nje negując niczyich rzeczywistych zasług, można śmiało stwierdzić, te jest to ocena bardzo przesadna. „Obalenie komunistycznego totalita- I ryzmu" nie mogło wchodzić w grę. Polska bowiem od dawna już I znajdowała się na etapie bardzo zaawansowanej detotalitaryzacji i fak- I tycznej dekomunizacji; dzięki temu właśnie możliwe było ujawnienie I i zorganizowanie sił opozycyjnych, a następnie powstanie „Solidarno- I ści". Wybicie się na niepodległość (które nie było zresztą bezpośrednim ] celem głównego nurtu opozycji) stało się możliwe dzięki dwóm czyn- I nikom: długiemu wewnętrznemu procesowi „unarodowienia" PRL I (w tym również uporczywych starań kierownictwa PZPR o zdobycie I legitymizacji narodowej, mającej zastąpić dawno zużytą legitymizację I ideologiczną) oraz wyjątkowo korzystnej sytuacji międzynarodowej I {pieriestrojka w ZSRR, wyraźne oświadczenie Gorbaczowa, że I wszystkie kraje, łącznie z socjalistycznymi, mają prawo do swobód- I nego wyboru ustroju). Innymi słowy, określenie Polski przed rokiem I 1989 jako państwa „totalitarnego" i „komunistycznego" (nie mówiąc I już o „reżymie okupacyjnym") narzuca wizję dogłębnie zmistyfiko- I waną i fałszywą. W większości wypadków jest to zapewne wyrazem I autentycznych złudzeń, głęboko uwewnętrznionej „świadomości fał- I szywej". Coraz częściej jednak trudno oprzeć się wrażeniu, że I znaczną rolę odgrywa w tym również świadoma manipulacja, mająca I uzasadnić roszczenia środowisk „o rodowodzie solidarnościowym" do I dominującej roli na scenie politycznej. Formułowanie takich sądów nie sprawia mi przyjemności - znacznie I przyjemniej jest wypowiadać myśli mogące liczyć na popularność. Sądzę I jednak, że w dyskusji nad dziedzictwem PRL nie powinno zabrakną0 I zwrócenia uwagi na niedopuszczalność manipulowania znaczeniami słów I i tworzenia nowej - tym razem antykomunistycznej - nowomowy. Idzie I bowiem nie tylko o oddanie sprawiedliwości epoce minionej i zamkniętej' I ale również o dobrze pojęty interes nowego, demokratyczno-rynkoweg01 ustroju. Legitymizacja społeczna tego ustroju byłaby o wiele za krucha I 114 dyby głównym jej elementem miało pozostać ustawiczne kontrastowanie '0 z przeczernionym obrazem PRL-owskiego „komunizmu". Totalitaryzm hitlerowski i stalinowski były niewątpliwie najwięk-sZą katastrofą naszego wieku. Ale właśnie dlatego termin „totalitaryzm" powinien być używany ostrożnie i powściągliwie, bez nadmiernego rozszerzania tego zakresu i tym samym zubożania jego treści. Pisałem o tym szczegółowo w wielu innych pracach, wskazując między innymi, że nawet współtwórca teorii totalitaryzmu, Zbigniew Brzeziński, politolog nieposzlakowanie antykomunistyczny, zaliczał Polskę pod rządami generała Jaruzelskiego (jak również ZSRR pod rządami Gorbaczowa) do krajów zdecydowanie posttotalitarnych.1 W niniejszym tekście nie muszę więc wracać do sporów teoretycznych. Skupię się jednak na pozanaukowych uwarunkowaniach anty-totalitarnej krucjaty w okresie posttotalitarnym. Słowo totalitaryzm kojarzy się z najgorszym złem - z najsilniejszą i najstraszniejszą odmianą despotyzmu. Tym samym demonizuje ono reżym PRL-owski, a jednocześnie gloryfikuje tych, którzy przypisują sobie zasługę jego obalenia: ich zasługa jest tym większa, im silniejszy i po-tworniejszy był ich pokonany przeciwnik. Rzecz w tym jednak, że „realny socjalizm" PRL-owski już w roku 1956 pozbył się większości konstytutywnych cech totalitaryzmu. W okresie stanu wojennego wizja ustroju „niezmiennie totalitarnego" wyrażała z pewnością emocje wielu Polaków, ale gdy namiętności ostygły, okazała się niezgodna z doświadczeniem społecznym większości. Nie oszukujmy się bowiem: reżym PRL-owski w ostatnich latach, a nawet dziesięcioleciach swego istnienia nie wzbudzał postrachu i respektu dla swej siły. Był to reżym słaby i coraz bardziej świadomy swej słabości, coraz dalej odchodzący od swych własnych zasad ideologicznych, w coraz większej mierze legitymizujący się jedynie teorią „mniejszego zła", czyli powoływaniem się na warunki niezależnego od woli Polaków ładu pojałtańskiego. Jego zdolność do eologicznej mobilizacji mas (nieodłączna cecha ustrojów autentycznie otalitarnych!) równała się zeru; w latach 1980-81 okazało się, że jest on ^logicznie bezbronny, zepchnięty na pozycje czysto defensywne. Gar-3no tym ustrojem z wielu powodów, takich jak ekonomiczne nonsensy, zechogarniająca korupcja, upokarzające kolejki lub przywileje nie-•mpetentnej części nomenklatury. Od dawna jednak nie był to reżym 115 ideologicznie ofensywny, rewolucyjny, zdolny zniewalać umysły, organi- I zować terror i entuzjazm oraz wyposażać swych zwolenników w nieza- I chwianą pewność co do słuszności własnej sprawy. Demonizacja PRL była uzasadnieniem podjęcia przez opozycję w ro~ I ku 1977 otwartej walki politycznej. Służyła ona mobilizacji własnych sil społecznemu izolowaniu ludzi władzy, wymuszaniu na społeczeństwie I dychotomicznej polaryzacji. W okresie stanu wojennego przeciwstawiała I się pokusom „normalizacji", izolowała „kolaborantów", legitymizowała I stosowanie ostracyzmu wobec ludzi sprzeciwiających się moralnemu I dyktatowi opozycji. Przede wszystkim wszakże była decydującym argu- I mentem na rzecz budowy alternatywnych struktur życia społecznego. Z I punktu widzenia skuteczności w niszczeniu resztek legitymizacji istnieją- ! cego ustroju, argumentacja antytotalitarna była niewątpliwie bronią nader I efektywną. Ceną tej efektywności była jednakże masowa samoindoktry- I nacja środowisk opozycyjnych. Nie będzie przesadą twierdzenie, że zare- I agowały one na wprowadzenie stanu wojennego organizacją intensywne- I go „szkolenia ideologicznego" w duchu skrajnego i zupełnie ahistorycz- I nego antykomunizmu: ahistorycznego, ponieważ wydawana i szeroko I kolportowana w „drugim obiegu" literatura antytotalitarna dotyczyła z I reguły czasów stalinizmu w ZSRR, ale czytana była tak, jak gdyby mó- I wiła również najistotniejszą prawdę o współczesnej rzeczywistości PRL. I Liderzy tej ideologicznej krucjaty nie wahali się głosić, że najlepszym I kluczem do rozumienia rzeczywistości PRL lat osiemdziesiątych jest klasyczne dzieło o totalitaryzmie Hanny Arendt (The Origins of Totalita- I rianisni); ignorowali jednak fakt, że sama Arendt w drugim wydaniu tej I książki (1966) uznała totalitaryzm radziecki (a tym bardziej totalitaryzm I w krajach satelickich) za zjawisko przeszłości i zaproponowała interpre- I towanie przemian w tych krajach jako nieodwracalnego procesu detotali- I taryzacji. Adam Michnik w znakomitej skądinąd książce Z dziejów hono- I ru w Polsce demonstrował antykomunistyczną niezłomność przez posta- I wienie znaku równania między PRL-owską współczesnością a czasami I stalinowskimi. Niektórzy intelektualiści tak bardzo przejęli się tezą ° I esencjonalnej tożsamości i niezmienności wszystkich odmian i faz „ko- I munizmu", że wywiedli z nich nawet zbiorową odpowiedzialność kie-1 rownictwa PZPR za wszystkie zbrodnie leninizmu i stalinizmu, z rzezią I katyńską włącznie. 116 gyło to na pewno skutecznym sposobem walki z systemem. Ale • k się t0 mia^° do prawdziwego obrazu rzeczywistości? Czy nie było ! raczej zaślepienie nienawiścią, głęboko sprzeczne z ideą przemian okojowych i popularnym hasłem „życia w prawdzie"? Cóż... taka była logika walki. Dychotomiczna polaryzacja wyma- czarno-białego widzenia świata i diabolizacji wroga. Zauważmy jednak, że język „antytotalitarnej" krucjaty nie zniknął również po niespodziewanym zwycięstwie 1989 roku. Potrzebny był nadal jako uprawomocnienie nowych elit władzy, jako uzasadnienie wyolbrzymionego mniemania o ich bezprecedensowej historycznej zasłudze: pokonaniu totalitarnego smoka. Wkrótce okazało się wszakże, że logika tego poglądu może być obrócona również przeciwko znacznej części byłej opozycji - tej właśnie, która znalazła się u władzy. Gdyby bowiem prawdą było, że Jaruzelski z Kiszczakiem byli tylko nową mutacją stalinowskich oprawców, to czy nie było zdradą paktowanie z nimi przy Okrągłym Stole? Jeśli ucieleśniali oni niezmiennie totalitarne Zło, choćby nawet był to „totalitaryzm z wybitymi zębami", to dlaczego właściwie zwycięski obóz oszczędza ich, powołując się na umowy i pokojowe przejęcie władzy? Totalitaryści nigdy przecież nie dotrzymywali umów, a jeśli bezkrwawo ustąpili z placu, to widocznie musieli i nie ma w tym żadnej zasługi. Rycerskość jest tu nie na miejscu, bo obowiązkiem tryumfującego Dobra jest bezwzględne zniszczenie nosicieli absolutnego Zła. W ten sposób zaistniało zjawisko, które nazwać można „paradoksem Michnika". Moralnie najuczciwsza, krytycznie myśląca część nowego politycznego establishmentu dokonała w praktyce poprawki, której nie potrafiła niestety przekonująco uzasadnić ideologicznie: zrozumiała intelektualną absurdalność, moralną nieuczciwość i estetyczną szpetotę hasła radykalnej „dekomunizacji", czyli potraktowania pokonanych przeciwników jak totalitarnych zbrodniarzy. Najodważniejsze, najbardziej bezkompromisowe stanowisko zajął w tej kwestii Michnik i zapłacił za to utratą wielu wielbicieli. Wątpliwe Jednak, czy zdał sobie sprawę, że do rozbudzenia sił, które obróciły '? przeciwko niemu, walnie przyczyniła się jego własna, bezwzględ- moralistyczna krucjata przeciwko ludziom, z którymi walczył, ale órych nie uważał widocznie za zbrodniarzy, skoro po zwycięstwie Postanowił bronić ich przed zemstą. 117 Losy terminu „komunizm" są również przykładem tendencyjnego manipulowania znaczeniami słów i tworzenia w ten sposób nowej odmiany ideologicznej „nowomowy". W rozumieniu marksistowskim (a o nie przecież chodzi) gospodarka komunistyczna miała być całkowitym przeciwieństwem gospodarki rynkowej, posuniętym aż do zniesienia pieniądza, a więc - w konse- I kwencji - wolności konsumenta. Zadanie komunizmu określane był0 jako wyzwolenie od ekonomicznej alienacji, całkowite zniesienie I zniewolenia człowieka przez ślepe siły rynku i w ten sposób uczynię- I nie go panem swego losu, świadomie kształtującym swe stosunki społeczne. Utopia ta zakładała programową likwidację „społeczeństwa I obywatelskiego" jako sfery swobodnej artykulacji i ścierania się (w I ramach prawa cywilnego) partykularnych interesów, indywidualnych ] i grupowych. Chodziło bowiem o wyzwolenie człowieka jako „istoty I gatunkowej", o radykalne przezwyciężenie wszelkich egoizmów i par- I tykularyzmów oraz stworzenie w ten sposób przesłanek dla bezkon- I fliktowej wspólnoty ogólnoludzkiej. Marksowska Krytyka programu gotajskiego wyraźnie wskazuje, że I gospodarka rynkowa miała być zniesiona już w pierwszym stadium I społeczeństwa komunistycznego, które Lenin nazwał stadium socjali- I zmu. W przeciwieństwie do niemieckich socjaldemokratów (którzy I także hołdowali w teorii ideałowi komunistycznemu) bolszewicy I ożywieni byli niezłomną wolą wcielenia tej utopii w życie. Rezulta- I tem był tak zwany komunizm wojenny (1918-1921), zwany również I „heroicznym okresem" rosyjskiej rewolucji. Było to z pewnością naj- I większe przybliżenie do antyrynkowego ideału komunistycznego: I wymianę pieniężną zastąpiła bezpośrednia wymiana produktów, I przymusowe dostawy i rekwizycja oraz, oczywiście, system kartko- I wy. Katastrofa gospodarcza, która z tego wynikła, zmusiła Lenina do I zatrzymania „komunistycznej ofensywy" i ogłoszenia zasad Nowej I Polityki Ekonomicznej. NEP - wbrew Gorbaczowowi - nie był jed- H nakże testamentem Lenina: miał być tylko możliwie najkrótszym I okresem przejściowym, okresem planowego odwrotu, po którym I miała nastąpić nowa ofensywa. Jak wiadomo, realizacją tej drugie I ofensywy komunistycznej stała się stalinowska „rewolucja odgórna I (1929-1933), czyli kolektywizacja chłopstwa i centralnie planowań31 industrializacja kraju. Odbiegała ona od dogmatów komunizmu przeZ I 118 reściową legalizację (w ściśle określonych granicach) wymiany pie- eżnej i własności prywatnej oraz przez dopuszczenie i uprawnienie cznego zróżnicowania dochodów i przywilejów. Zapewniło to anstwu radzieckiemu niezbędne minimum stabilizacji, ale nikt nie traktował tego jako realizacji celu. Wprost przeciwnie: Stalin zdawał obie sprawę, że jego nieograniczona pozornie władza zależy jednak od jej legitymizacji ideologicznej, a więc od zobowiązania do realizacji społeczeństwa komunistycznego. W swej ostatniej pracy - Ekonomicznych problemach socjalizmu - wskazał wyraźnie, że ZSRR nie może zatrzymać się na stadium socjalizmu, że konieczne jest podjęcie dalszych kroków na drodze „budownictwa komunistycznego". Miały one polegać na przekształceniu własności kołchozowej we własność ogólnospołeczną oraz na zastąpieniu wymiany pieniężnej między miastem a wsią przez bezpośrednią wymianę produktów. „Tajny referat" Chruszczowa na XX Zjeździe KPZR zadał ideologii komunistycznej cios potężny. Był to właściwie początek końca komunistycznej wiary. Sam Chruszczow był jednak, paradoksalnie, ostatnim przywódcą radzieckim, który żarliwie wierzył w komunistyczną utopię i wyznaczał nawet konkretne daty jej urzeczywistnienia. Jego odsunięcie było zwycięstwem sił pragnących ukonstytuować się w nową klasę panującą i położyć kres rewolucyjnemu dynamizmowi. Sensem Breżnie-wowskiego terminu „realnie istniejący socjalizm" była rezygnacja z ustawicznego mobilizowania partii i mas w imię „budowy komunizmu", odsunięcie komunistycznego ideału w daleką i bliżej nieokreśloną przyszłość, skupienie uwagi na dniu teraźniejszym - na konsolidacji status quo. Zaowocowało to procesem ideologicznej erozji oraz autonomizacją warstwy biurokratyczno-menedżerskiej, która za Breżniewa właśnie (dopiero wtedy) uzyskała gwarancje swego statusu społecznego oraz możli-ć artykulacji własnych, wewnętrznie zróżnicowanych interesów, grupowych i branżowych. Ta konsolidacja pozycji społecznej nomenklatury dawała się pogodzić z komunistyczną utopią i z totalitarną zasadą Inolitej woli". Był to więc następny (po Chruszczowowskiej „odwil-) krok na drodze faktycznej detotalitaryzacji. Oligarchiczne rządy enklatury (często i najzupełniej niesłusznie uważane u nas za samą le. komunizmu) zapoczątkowały proces pluralizacji w łonie stalinow-0 monolitu, przekształciły centralne planowanie w system przetar- 119 gów między grupowych i w ten sposób zredukowały go niemal do fikcji Częścią tego procesu było, oczywiście, nasilenie korupcji i kryminalizacja ekonomiki; z drugiej strony jednakże było to także rozszerzaniem w go_ spodarce sfery relacji poziomych i spontanicznych, które nazwać można I „ułomnym społeczeństwem obywatelskim"." Nie były to relacje auten- I tycznie rynkowe (nie mówiąc już o „rynku cywilizowanym"), ale ponad I wszelką wątpliwość była to śmiertelna choroba scentralizowanego syste- I mu gospodarki nakazowo-rozdzielczej oraz definitywne zejście z drogi do I komunizmu. Najbardziej dalekowzroczna, technokratyczna część nomen- I klatury zdała sobie sprawę, że ideały komunizmu przeszkadzają roz\vo- I jowi kraju i że reformy typu rynkowego leżą w jej własnym interesie. W I ten sposób zaczęły się spełniać przestrogi Trackiego, który już na począt- I ku lat trzydziestych postrzegał radziecką warstwę kierowniczą jako po- 1 tencjalnego grabarza socjalizmu, a także obawy Stalina, który chciał za- I pobiec temu niebezpieczeństwu przez krwawe ekscesy „wielkiej czystki", I Wróćmy jednakże do PRL. Jeśli ZSRR czasów Breżniewa reprezen- I tował już pewien postęp na drodze detotalitaryzacji i faktycznej dekomu- I nizacji, to w wypadku PRL (po roku 1956) można mówić o całkowitym I przejściu do posttotalitarnej i de facto niekomunistycznej wersji „realnego I socjalizmu". PZPR uzyskawszy w roku 1956 dość szeroką, aczkolwiek I warunkową, akceptację społeczną, szybko przestała być partią typu ko- I munistycznego. Różnice psychologiczne i ideologiczne między członka- I mi umasowionej partii a bezpartyjnymi ulegały zatarciu, co umożliwiało I im wzajemną akceptację i współpracę w różnego rodzaju „wspólnotach I brudnych interesów" (wyrażenie Adama Podgóreckiego). Kierownictwo I partii broniło się, jak mogło, przed „budownictwem komunizmu", nie I chciało nawet wkraczać na drogę „rozwiniętego socjalizmu", przywołując w tej sprawie różne aspekty polskiej specyfiki narodowej. Legitymizacją I polskiej („nierozwiniętej") wersji socjalizmu była nie ideologia (zredu-1 kowana do kilkunastu frazesów), ale obietnica modernizacji i dobrobytu I (Gierkowska „druga Polska") z jednej strony oraz geopolityka i teoria „mniejszego zła" z drugiej. Gomułkowska „polska droga do socjalizmu'-1 a następnie prozachodni konsumeryzm Gierkowski uczyniły Polskę na)' I słabszym ogniwem bloku radzieckiego, państwem „demokracji ludowej I najbardziej opornym wobec komunizmu i najbardziej zaawansowanymn I drodze odwrotu od założeń ustrojowych czasów stalinizmu. 120 Mależy to przypisać częściowo biernemu oporowi społeczeństwa /walnie wspieranego w tym przez Kościół), częściowo zaś procesom ozkładu struktur partyjno-państwowych pod wpływem dezideologi- cji i różnicowania interesów nomenklaturowych. Ale nie wolno miorować faktu, że detotalitaryzacja i dekomunizacja PRL były rów- •ż wynikiem świadomego, pozytywnego działania wielu ludzi głęboko zaangażowanych w oswajanie, łagodzenie i modyfikowanie narzuconego ustroju. Ludzie tacy byli zarówno poza partią, jak i w nartii- Nie mogli zmienić zasadniczych mechanizmów ustrojowych (na których straży stała Breżniewowska doktryna ograniczonej suwerenności państw socjalistycznych), ale mimo to zrobili bardzo wiele: pozbawili ustrój PRL cech totalitarnych i skutecznie powstrzymali jego ewolucję w stronę komunizmu. W dziedzinie kultury - a więc w dziedzinie szczególnie ważnej dla tworzenia nowej, komunistycznej świadomości - zwycięstwo dekomunizacji było niemalże całkowite. To samo można powiedzieć o najlepszych osiągnięciach polskiej humanistyki. Nie znaczy to, rzecz jasna, że nie istniała potrzeba radykalnej zmiany ustroju. Znaczy to jednak, że nie wszystko zaczęło się dopiero od tej zmiany lub od podjęcia otwartej walki o nią. „Realny socjalizm" PRL nie przybliżał się do komunizmu, lecz od niego oddalał. A skoro tak, to nazywanie go komunizmem jest jedynie manipulacją negatywnymi konotacjami słowa komunizm. Ustrój PRL nie był komunizmem ani z punktu widzenia doktryny marksistowskiej, ani z punktu widzenia kierownictwa PZPR lub KPZR, ani wreszcie z punktu widzenia zwykłego zdrowego rozsądku. Społeczeństwo polskie było antykomunistyczne również wtedy, gdy udzielało wyraźnego poparcia kolejnej ekipie rządowej (np. ekipie Gierka w pierwszej połowie lat siedemdziesiątych). Nawet przytłaczająca większość członków PZPR dystansowała się od komu-B i bardzo nie lubiła komunistycznego rodowodu swej partii, tawianie znaku równości między realnym socjalizmem a komuni-n lub między partyjnymi a komunistami jest dowodem złej woli elementarnego niezrozumienia PRL jako rzeczywistości społecz-neJ> Psychologicznej i ideologicznej. Najjaskrawszym przykładem prymitywnego manipulowania słowem uniści" jest zredukowanie go do nazwy pewnego zbioru osób - 121 wszystkich tych, którzy związani byli z PRl^ską władzą, najzupełniej niezależnie od ich poglądów i aktualnych opcji politycznych. Intencje takiego zabiegu są przejrzyste: chodzi o wyjmowanie z konkurencji polityków o rodowodzie PRL-owskim, o kompromitację założeń Okrągłego Stołu o dowodzenie, że niebezpieczeństwo komunizmu istnieje również dziś i że jedynym ratunkiem są rządy skrajnej prawicy. Zgodnie 2 tą logiką Jcomunista" jest komunistą nawet ^vtedy, gdy aktywnie popiera reformy rynkowe, a zwłaszcza wtedy, gdy osobiście z nich korzysta. Nie trzeba chyba dowodzić, że jest to absurdalne. Warto jednakże zastanowić się, dlaczego absurd ten nie SP«tyka się w Polsce z natychmiastową, ostrą odprawą całego środowiska inteligenckiego; dlaczego bezwstydnemu fałszowaniu znaczę*" słów towarzyszy atmo- | sfera pewnego zrozumienia i przyzwolenia; dlaczego ludzie, którzy , (słusznie) reagowaliby oburzeniem na określenie ZChN partią „klero-faszystowską", przechodzą spokojnie wobec piętnowania członków SdRP mianem „komunistów" - wbrew statutowi, programowi i faktycznej działalności tej partii. Odpowiedź "a te pytania jest niestety dość oczywista: jest to relikt okresu „antykomunistycznej samomdok-trynacji" Antykomunistyczna alergia nie jest wyłącznym monopolem olszewików"3. W jakiejś mierze cierpią na mą również inne środowiska byłej opozycji. Niełatwo jest widać uvnerzyć, że „realny socjalizm" rozkładał się od dawna i że upadek jego jest nieodwracalny. Na zakończenie kilka słów o traktowaniu PRL jako terytorium okupowanego. Termin „okupacja" ma określone znaczenie prawne: oznacza bezpośrednie administrowanie danym terytorium przez państwa obce. Reżym okupacyjny nie jest Więc tym samym co państwo-wość satelicka lub wasalna. Nikt nie neguje wasalnego statusu Francji Vichy wobec hitlerowskich Niemiec, ale mimo to wyraźnie odróżniamy to państwo od terenów Francji okupowanej. Nie ma najmniej-szego powodu, aby zmieniać ustalone znaczenia słów tylko po to, by dać upust uczuciom nienawiści i pogardy- Rozumiem oczywiście, że politycy szermujący terminem „sowiec-ka okupacja" używają tego zwrotu w znaczeniu metaforycznym raczą niż dosłownym; że właściwie chodzi im tylko o podkreślenie ze powojennym kształcie państwa polskiego przesądziły decyzje obce, więc, że ex definitione niejako nie mogło ono służyć interesom P° 122 kim. Podobna intencja przyświecała decyzji o nazwaniu postkomunistycznego państwa polskiego Trzecią Rzeczypospolitą, a nie Czwartą. Rzecz w tym jednak, że kwestionowanie polskości PRL - nawet jeśli nie posługuje się terminem „okupacja" - jest przedsięwzięciem intelektualnie i moralnie wątpliwym. Zaciera granice między krótkotrwałym okresem stalinowskim a czasami późniejszymi,4 których treścią była walka, toczona we wszystkich sferach życia społecznego i kulturalnego, o „unarodowienie" PRL, o zwiększenie jej suwerenności Był to proces złożony i niełatwy, można bez trudu wskazać na różne jego załamania, a nawet na agenturalne powiązania niektórych ogniw aparatu partyjno-rządowego. Ale mimo to istniało wówczas uzasadnione domniemanie, podzielane między innymi przez Kościół, że PRL jest państwowością polską, że jej władze starają się bronić polskich interesów narodowych, że należy tego od nich oczekiwać i wymagać. Dlatego też przyjmowanie stanowisk państwowych i państwowych odznaczeń nie było uważane za kolaborację. Wielu naj-uczciwszych bezpartyjnych patriotów, w tym również ofiar stalinowskich represji, pragnęło mieć wpływ na struktury państwowe, wyraźnie odróżniając je od struktur partyjnych. Mam nadzieję, że za pochopnym kwestionowaniem polskości PRL nie kryje się intencja pozbawienia ich zasług, zredukowania treści ich życia do świadomej lub nieświadomej „kolaboracji z okupantem". 123 Niewinny Marksizm? ^ w „Polityce", 20 V 1995. Jest to odpowiedź na artykuł Leszka Nowaka, tezę, że czynnikiem łagodzącym represywne cechy ustroju PRL była ideolo-L marksistowska. Wszechstronne rozwinięcie mojego - diametralnie przeciwnego - poglądu na tę zawiera moja książka Marksizm i skok do królestwa wolności. Dzieje komuni-^ane] utopii- PWN, Warszawa 1996, cz. V/3 i VI. Artykuł Leszka Nowaka („Polityka" nr 16 z 1995 r.) zawiera wiele myśli trafnych, pod którymi chętnie się podpisuję. Do myśli takich należy zwłaszcza twierdzenie, że demokratyczny kapitalizm wiele zawdzięcza szeroko rozumianemu socjalizmowi: socjalistyczna krytyka kapitalizmu skłoniła bowiem liberałów do uwzględnienia społecznych aspektów wolności, zaś presja ruchów robotniczych zmusiła rządy kapitalistyczne do wprowadzenia reform socjalnych, które zdemokratyzowały ustrój i zapewniły mu stabilizację. Wszystko to prawda. Rzecz w tym jednak, że autor wyprowadza stąd wnioski zupełnie nieuprawnione. Ujawnia się w nich tendencja do rozmywania treści doktrynalnej marksistowskiego komunizmu, do utożsamiania go z jakimś „socjalizmem w ogóle", a także do zacierania różnicy między funkcją krytyczną socjalizmu a jego zdolnością kreatywną. Autor dowodzi mianowicie, że totalitaryzm nie miał z marksizmem nic wspólnego, że ideologia komunistyczna łagodziła represywny charakter „realnego ;ocjalizmu", że była wobec niego dysfunkcjonalna i że dzięki niej właśnie skończył się on wcześniej niż musiał. Władza ponad prawem ustanówmy się nad tym, co stąd wynika. Jeśli ideologia komuni-a była czynnikiem łagodzącym, to reżymy komunistyczne po- 125 godniejsze w okresach największego natężenia ide-wmny krucjaty, a najsurowsze w okresie faktycznej dezideologj. 0 °?1 rzeczywistości jednak było dokładnie odwrotnie. ZaC^' inacją komunistycznego fanatyzmu ideologicznego był tzw ^oiczny Rewolucji Rosyjskiej, czyli pierwsze trzy lata po bolsze-° . eS ^dobyciu władzy. Wierzono wówczas w bezpośrednie przejście W1C ,nizflu i uznawano to za cel, któremu warto poświęcić absolutnie ° vO- ^a'one »k'asy wyzyskiwaczy", łącznie z duchownymi W vicn łVyznan oraz os°bami korzystającymi z „dochodów niezapra-wszys 1St^ardzieJ bezlitosnej dyktatu-rt/"1) oraz powszechną militaryzacje n "naj ^ylko armia bowiem zdolna jest poddać ludzi tak surowej i Wszech ycznym okresem komunistycznego totalitaryzmu był stalinizm q /1° zbr°dniach przypominać nie trzeba; warto natomiast podkreślić, ze Jeg^ynież w tym wypadku były to zbrodnie uzasadnione doktrynalni^ \Q u"" ,P1 ich ° ^^ n^iej' gdyby nie sankcjonowała ich ideologia komunjst ^" Totalitaryzm państwa stalinowskiego "^'legał na tym właśnie' ze było to państwo ideokratyczne, wyniuP°^ące totalny konfolTriizm ideologiczny, ale również dogłębnie uz %\^Kp*onQ od sweJ ideol°gicz" nej legitymizacji. W odróżnieniu od Le ^"^i3' skoncentrowanego wyłącznie na realizacji komunizmu, Stalin it^^ sobie sPraw?' ze szyb" ka realizacja komunistycznej utopii zdest^^''1'211-'6 panstw0) ktore re" Prezentował; nie zapominał jednak ani *'' ^ chwi1?' że utoPia ta jest Jego jedynym tytułem do władzy j że re ?ez stacja z niej byłaby równie niebezpieczna, jak jej urzeczywistnienjeygnaj^yśrniewał przeto »lewa' "w", chcących jak najszybciej likwjda' pieniądza i handlu, ale 0 lecywał jednak dokonać tego w nieok^ - |^loneJ blizeJ Przyszłości: ^fksizm uczy bowiem, że komunizm reS|Vklucza wszelkie, nawet leJit!!^6 formy g°sP°darki towarowo-pjłVyJf?iiCżrieJ- Nie KW&^W z powołującej się na oshtL^^y cel' czyn komunizm, 127 126 . • w o«,a historii i uniwersalne prawa przesuwał akcent na obiektywne PraW* "Jstawiania swej władzyjak0 dialektyki. Dawało mu to możliwość przeć* z poznania ^ niezwyciężalnej awangardy postępu, ?**L ; działającej zgodnie 2 historii, a nawet dialektycznych praw ko^rStalina stawali się winnyni] tymi prawami. Tym samym P™c™™f* zaś sądy skazujące ich na pogwałcenia uniwersalnych praw Post^bunał Dziejów. śmierć przekształcały się w nieomylny 11> ^^ ^^ g.ę ^ Nie będę spierać się o to w jakiej i ^ . interesowi impe. ologią komunistyczną, a w jakiej P°dP°^ dawała jego władzy chary- rialnemu. Istotne jest to, że tylko ideologi ^^ ^ ^ ^^ zmatyczną, zniewalającą moc, i ze on sa cjach Chruszczowa? była Postalinowska odwilż kulminująca w^ w odczut0 jąduŻQ pod tym względem prawdziwym ^°'^ ^ proces stopniowej słabiej niż w Polsce, ale i tam zapoczątko dekomunizację Kamiemem detotalitaryzacji, przechodzącej w ^c*LbABMit aby określać ustrój milowym na tej drodze była decyzja ui ^ ^ ^ ^^ ^^ ZSRR mianem „realnego socjalizmu . uzr ^^ ^^ ^ ^ & ^ ustrój realnie istniejący, traktować go jaka ^ komunizmu„ Ryło tQ jedynie jako stadium przejściowe w„ma & więc faktycznym koncem wezwaniem do konserwatywnej ^f^^narystycznego. Elita władzy, komunizmu jako rewolucyjnego mchum»czowa ^^.^ ^.^^ zwana nomenklaturą, uzyskała od Lhrns ^ h interesów mate stwa osobistego, od Breżmewa zas zabezp ^ ^ rialnych; dzięki temu wj^^j^^ ,jed- kularnych interesów, rozbijając w ten spo idoriański „ isa. nolitej woli". Było to reahzacją scenanu5 ^^ nego w antystalinowskiej Wce Trochej komunizmu; cypacja nomenklatury nie była więc tnu. było to zawrócenie z drogi, potężne pchnie naprze systemu. Społeczeństwo monocentryczne • • Qi« rozwój ZSRR, a tym samym również Profesor Nowak uważa, ze c*^r^;środkowo-Wschodniej, nie *» rozwój realsocjalizmu w Azji i w Europ kontekście na ,# nic wspólnego z marksizmem. Powołuj . Można bronić tego państwa z różnych powodów i z różnych pozycji: ze względów geopolitycznych czy też po prostu z braku realnej alter-Iatywy, z uwagi na pewne osiągnięcia socjalne (będące przecież, wedle -j terminologii, nie budowaniem komunizmu, lecz jedynie „do-liem przemian burżuazyjno-demokratycznych"), a także, i głów-może, z powodu dużo większego niż gdzie indziej marginesu 5C1, nie najgorzej wykorzystanego przez kulturę narodową. ia także uzasadniać pogląd, że ludzie, którzy wstępowali do partii 956, mieli z komunizmem niewiele wspólnego i że nie zawsze 1 się motywacją oportunistyczną. Ale należy chyba wyraźnie 131 zdawać sobie sprawę, że margines wolności był zawsze odwrotnie proporcjonalny do intensywności i zakresu komunistycznej indoktrynacji Okres forsownej ofensywy komunistycznego totalitaryzmu, zwany zwykle okresem stalinizacji, unaocznia to w sposób niezaprzeczalny. Jak widać z powyższego, spór o PRL i jej „ogólnolewicowy" dorobek nie jest tym samym, co spór o komunizm. To nie komunizm łagodził i uczłowieczał życie w PRL. Prawdziwe jest twierdzenie od- I wrotne: mimo wszelkich swych fundamentalnych ułomności, PR]^ jako forma państwowości, stworzyła rzeczywistość społeczną, w której dokonywał się proces oswajania, łagodzenia i rozmywania komu- | nizmu - mimo wszystkich zahamowań i cofnięć tego procesu, w pełni uzasadniających rozczarowania społeczne. Rozczarowania te nie uzasadniają jednak nostalgii za komunizmem J ideologicznym. Dowodzenie, że marksistowski komunizm odgrywał I wówczas rolę pozytywną, dysfunkcjonalną wobec totalitarnych pozo- I stałości realnego socjalizmu, jest, moim zdaniem, szkodliwym niepo- I rozumieniem. SPRAWIEDLIWOŚĆ OKRESU PRZEJŚCIOWEGO i Walki Polityczne Studium napisane w związku z międzynarodowym sympozjum pt. „Political Justice nd Transition to Democracy", które odbyło się na Uniwersytecie Notre Damę, Indiana, dniu 28 kwietnia 1995, pod auspicjami Helen Kellogg Institute of International Studium. W sympozjum tym wzięli udział politologowie i prawnicy z państw Ameryki Łacińskiej, Południowej Afryki, Grecji oraz postkomunistycznych krajów Europy Środkowej. Materiały konferencji (wraz z niniejszym studium) opublikowane zostały w książce Transitional Justice and the Rule of Law in New Democracies. Red. A. James McAdams, University of Notre Damę Press, Notre Dame-Londyn 1997. W tłumaczeniu polskim wprowadzone zostały pewne skróty oraz drobne zmiany redakcyjne. 1. Uwagi wstępne Polska często postrzegana jest jako kraj, w którym przejście do demokracji dokonane zostało w sposób bardzo łagodny, kontrastujący z surowością praw lustracyjnych i kampanii dekomunizacyjnych w Republice Czeskiej i w byłych wschodnich Niemczech. Wielu Polaków, zwłaszcza tych, którzy uważają się za prawicę, ostro krytykuje tę „łagodność" - widzi w niej bowiem godne potępienia niezdecydowanie, wynikające z zapominania o złu przeszłości i przeszkadzające Polsce w odzyskaniu jej prawdziwej tożsamości. Obserwatorom zewnętrznym te same fakty mogą ukazywać się w innym, bardziej pozytywnym świetle: jako „gotowość do wznoszenia się ponad niena-lsc, przezwyciężania podziałów i przebaczania grzechów w imię "stwa i pokoju". Philip Earl Steele (autor przytoczonych wyżej 1 dopatrzył się w tym wyrazu przesadnej aż wielkoduszności, ciwej ponoć polskiemu charakterowi narodowemu.' bliższe przyjrzenie się tym sprawom wskazuje jednak, że żadne z tych "eń nie jest trafne. Nie jest prawdą, że w Polsce zlekceważono '? Prawnego rozliczenia się z komunistyczną przeszłością. Przeciw- 133 nie: sprawa ta budziła od początku wielkie emocje i wywarła niestety I decydujący wpływ na podziały polityczne i intelektualne. Niepowodzenia dotychczasowych prób radykalnego „rozliczenia przeszłości" nie można wytłumaczyć ani sowietyzacją, ani wielkodusznością. Wątpliwe wydaje się wyjaśnianie tego zjawiska jakimiś specyficznymi cechami polskiej tradycji prawnej - niezależnie od tego, jak ją oceniamy. Właściwą drogą do zrozumienia problemu sprawiedliwości okresu przejściowego (transi-tional justice) w postkomunistycznej Polsce jest bowiem umiejscowienie go w kontekście walki politycznej - walki, w której każda strona odwołuje się do własnych doświadczeń z reżymem PRL-owskim. Sprawą kluczową jest należyte uświadomienie sobie faktu, że doświadczenia te były różne i utrwaliły się w różnych formach społecznej pamięci. Dla przeciętnego, względnie apolitycznego Polaka Polska Ludowa była dużo lepszym miejscem do życia niż dla tych jej obywateli, którzy tęsknili np. za wolnością prasy lub wolnością jako polityczną partycypacją - nie mówiąc już o tych, którzy angażowali się w działalność opozycyjną. Dla większości ludności „realny socjalizm" lat siedemdziesiątych był ustrojem, w którym można było czuć się bezpiecznie. Krytykowano go powszechnie, ale nie jako tyranię polityczną, lecz jako coraz bardziej nieefektywny i skorumpowany system stosunków klientelistycz-nych, łączący partyjnych z bezpartyjnymi w różnego rodzaju „wspólnotach brudnych interesów".2 Umasowiona, trzymilionowa partia rządząca nie była postrzegana jako obce ciało: była to partia obłaskawiona, odide-ologizowana, podobna psychologicznie do reszty społeczeństwa. Ustrój taki nie wzbudzał szacunku, ale nie mobilizował nienawiści. Gardzono nim, ale przyzwyczajono się do niego i w jakimś istotnym sensie uważano go za własny. Zorganizowana opozycja polityczna zastąpiła tę postawę manichej-1 skim podziałem na „my" i „ wy". Było to zrozumiałe: mobilizacja do I walki z systemem wymagała ideowej polaryzacji oraz poczucia abso-j lutnej słuszności własnej sprawy. Napotykany opór wzbudzał oburze-l nie, wzmagał ducha krucjaty moralno-ideologicznej i demonizacjCj obrazu przeciwnika. Wprowadzenie stanu wojennego uskrajnilo *j postawy, opozycja bowiem skupiła wszystkie siły na walce o totalni dyskredytację i delegitymizację systemu. Niezamierzonym skuttaefl tego była intensyfikacja nienawiści oraz zanikanie myślenia w kategl riach racji podzielonych. 134 I W tej sytuacji zaskakujący sukces rozmów Okrągłego Stołu oraz okojowe przekazanie władzy przez gen. Jaruzelskiego nie mogły stać p podstawą narodowego pojednania. W obozie zwycięzców domi-walo przekonanie, że walka z komunizmem dała im moralne prawo Ho sprawowania władzy. Prawo to uznać powinni również byli komuniści; dopóki tego nie uczynią, krucjata „antykomunistyczna" będzie ciąż aktualna. W ten sposób (parafrazując słowa Adama Michnika) idee, które służyły do niedawna walce o wolność przekształciły się w nwalki o władzę3. jaj świetle postawy wobec beneficjentów starego reżymu i ca-„ , "ictwa PRL okazują się wytłumaczalne bez uciekania się do n . , jak amnezja lub wielkoduszność. Jak zobaczymy, stosu-,j elity politycznej do byłych „komunistów" był z reguły / aleki od wielkoduszności. Atmosfera polityczna postkomuni- OL nil Polski daleka jest od szlachetnego braku nienawiści. A nie-Bctóra ją przenika, odzwierciedla nie tylko dawne złe wspo-I; w coraz większym stopniu jest funkcją ambicji i frustracji Klasy politycznej. Jnększość społeczeństwa natomiast nie jest zainteresowana poli-yczną polaryzacją. Antykomunistyczne krucjaty polityków nie są popularne. Pamięć społeczna stawia opór personalizacji odpowiedzialności za dawne zło. Ludzie są coraz bardziej świadomi, że pogoń za winnymi mogłaby dotknąć niemal każdej rodziny w Polsce. Mało kto pragnie powrotu Polski Ludowej, większość jednak nie chce potępienia jej w czambuł; oczekuje takiej oceny rzeczywistości PRL-owskiej, która umożliwiałaby zrozumienie, że również w jej ramach ia było działać uczciwie, patriotycznie i nie bezsensownie. Bada-'inii publicznej potwierdzają niezmiennie, że większość ta ceni izację polityczną i akceptuje ideę narodowego pojednania. Dość arno-białych ocen przeszłości, nie utożsamia państwowości -owskiej z radziecką okupacją. Skłonna jest nawet usprawiedli-iecyzję Jaruzelskiego o wprowadzeniu stanu wojennego. Punktu widzenia zelotów „antykomunizmu", odwołujących się do >wych imponderabiliów i absolutnych wartości moralnych, jest to tn haniebnego braku pamięci, tolerancji wobec zła, „sowietyzacji" 'ości Polaków. Można jednakże spojrzeć na te postawy z innej ^tywy i ocenić je inaczej: jako manifestację zdrowego rozsądku 135 nie: sprawa ta budziła od początku wielkie emocje i wywarła niestety decydujący wpływ na podziały polityczne i intelektualne. Niepowodzenia dotychczasowych prób radykalnego „rozliczenia przeszłości" nie można wytłumaczyć ani sowietyzacją, ani wielkodusznością. Wątpliwe wydaje się wyjaśnianie tego zjawiska jakimiś specyficznymi cechami polskiej tradycji prawnej - niezależnie od tego, jak ją oceniamy. Właściwą drogą do zrozumienia problemu sprawiedliwości okresu przejściowego (tmnsi-tional justice) w postkomunistycznej Polsce jest bowiem umiejscowienie go w kontekście walki politycznej - walki, w której każda strona odwołuje się do własnych doświadczeń z reżymem PRL-owskim. Sprawą kluczową jest należyte uświadomienie sobie faktu, że do- I świadczenia te były różne i utrwaliły się w różnych formach społecznej pamięci. Dla przeciętnego, względnie apolitycznego Polaka Polska Lu- j dowa była dużo lepszym miejscem do życia niż dla tych jej obywateli, I którzy tęsknili np. za wolnością prasy lub wolnością jako polityczną par- I tycypacją - nie mówiąc już o tych, którzy angażowali się w działalność I opozycyjną. Dla większości ludności „realny socjalizm" lat siedemdzie- I siątych był ustrojem, w którym można było czuć się bezpiecznie. Kryty- I kowano go powszechnie, ale nie jako tyranię polityczną, lecz jako coraz I bardziej nieefektywny i skorumpowany system stosunków klientelistycz- I nych, łączący partyjnych z bezpartyjnymi w różnego rodzaju „wspólno- I tach brudnych interesów".2 Umasowiona, trzymilionowa partia rządząca I nie była postrzegana jako obce ciało: była to partia obłaskawiona, odide- I ologizowana, podobna psychologicznie do reszty społeczeństwa. Ustrój I taki nie wzbudzał szacunku, ale nie mobilizował nienawiści. Gardzono I nim, ale przyzwyczajono się do niego i w jakimś istotnym sensie uważano I go za własny. Zorganizowana opozycja polityczna zastąpiła tę postawę manichej- I skim podziałem na „my" i „ wy". Było to zrozumiałe: mobilizacja do I walki z systemem wymagała ideowej polaryzacji oraz poczucia abso-1 lutnej słuszności własnej sprawy. Napotykany opór wzbudzał oburzę-1 nie, wzmagał ducha krucjaty moralno-ideologicznej i demonizacjęl obrazu przeciwnika. Wprowadzenie stanu wojennego uskrąjnilo te I postawy, opozycja bowiem skupiła wszystkie siły na walce o totalnłl dyskredytację i delegitymizację systemu. Niezamierzonym skutkie"1! tego była intensyfikacja nienawiści oraz zanikanie myślenia w kate§°'| riach racji podzielonych. 134 W tej sytuacji zaskakujący sukces rozmów Okrągłego Stołu oraz okojowe przekazanie władzy przez gen. Jaruzelskiego nie mogły stać e podstawą narodowego pojednania. W obozie zwycięzców dominowało przekonanie, że walka z komunizmem dała im moralne prawo Ho sprawowania władzy. Prawo to uznać powinni również byli komuniści; dopóki tego nie uczynią, krucjata „antykomunistyczna" będzie wciąż aktualna. W ten sposób (parafrazując słowa Adama Michnika) idee, które służyły do niedawna walce o wolność przekształciły się w nwalki o władzę3. ja^ świetle postawy wobec beneficjentów starego reżymu i ca-Tj ."ictwa PRL okazują się wytłumaczalne bez uciekania się do , , jak amnezja lub wielkoduszność. Jak zobaczymy, stosu-y elity politycznej do byłych „komunistów" był z reguły a u ni ii ileki od wielkoduszności. Atmosfera polityczna postkomuni-OL 1)11 P°'ski daleka jest od szlachetnego braku nienawiści. A niektóra ją przenika, odzwierciedla nie tylko dawne złe wspo-jjs; w coraz większym stopniu jest funkcją ambicji i frustracji Hllasy politycznej. Jfiększość społeczeństwa natomiast nie jest zainteresowana poli-/czną polaryzacją. Antykomunistyczne krucjaty polityków nie są popularne. Pamięć społeczna stawia opór personalizacji odpowiedzialności za dawne zło. Ludzie są coraz bardziej świadomi, że pogoń za winnymi mogłaby dotknąć niemal każdej rodziny w Polsce. Mało kto pragnie powrotu Polski Ludowej, większość jednak nie chce potępienia jej w czambuł; oczekuje takiej oceny rzeczywistości PRL-owskiej, która umożliwiałaby zrozumienie, że również w jej ramach można było działać uczciwie, patriotycznie i nie bezsensownie. Badania opinii publicznej potwierdzają niezmiennie, że większość ta ceni ilizację polityczną i akceptuje ideę narodowego pojednania. Dość i czarno-białych ocen przeszłości, nie utożsamia państwowości ^L-owskiej z radziecką okupacją. Skłonna jest nawet usprawiedli- decyzję Jaruzelskiego o wprowadzeniu stanu wojennego. L punktu widzenia zelotów „antykomunizmu", odwołujących się do iowych imponderabiliów i absolutnych wartości moralnych, jest to dem haniebnego braku pamięci, tolerancji wobec zła, „sowietyzacji" Wości Polaków. Można jednakże spojrzeć na te postawy z innej >ektywy i ocenić je inaczej: jako manifestację zdrowego rozsądku 135 społecznego, wyraz instynktownej mądrości zbiorowej, która tyle pomagała Polakom przetrwać jako naród. Pamięć narodowa jest niezbeJ na, warto jednak uwzględnić również myśl Ernesta Renana z klasyczne^ eseju Czym jest naród?: że istnienie narodów wymaga nie tylko pamięc ale również umiejętności zapominania. 2. Antykomunizm jako instrument walki o władzę Badania porównawcze nad przechodzeniem od autorytaryzmu do demokracji wykazały istnienie ścisłego związku między metodami rozrachunku z przeszłością a sposobami wprowadzenia nowego ustroju. Jeżeli przejście dokonuje się według „modelu hiszpańskiego" - bez aktu rewo- > lucyjnego zerwania z przeszłością (określonego po hiszpańsku słowem ruptura), przy współpracy dawnej elity władzy - to transformacja ustroju przeprowadzana jest ewolucyjnie, bez czystek, w duchu narodowego pojednania4. Jeżeli jednak przemiana polityczna zaczyna się od radykalnego zerwania ciągłości, to oznacza to eliminację całej dotychczasowej elity władzy. Tak właśnie było w Czechosłowacji: praski reżym komunistyczny odmawiał wstąpienia na drogę reform aż do samego końca i dlatego właśnie zniknął ze sceny politycznej w jednorazowym akcie kapitulacji. Ten rewolucyjny (aczkolwiek bezkrwawy) początek przemiany systemowej umożliwił, a nawet wymusił, zdecydowane działania przeciwko rzeczywistym i domniemanym współpracownikom komunistycznej policji politycznej. Usankcjonowaniem tych działań było „Prawo o. lustracji" z 4 października 1991 roku. Wkrótce potem, 1 stycznia 1993 roku, państwo czechosłowackie formalnie przestało istnieć, rozpadło się bowiem na Republikę Czeską i Słowację. W Republice Czeskiej ten „nowy początek" pociągnął za sobą zerwanie ciągłości prawnej. W czerwcu 1993 roku parlament czeski uchwalił „Ustawę o nielegalności reżym11 komunistycznego", znoszącą klauzulę przedawnienia w stosunku do przL' stępstw popełnionych pod panowaniem komunistów i niekaranych # względów politycznych.5 W Polsce natomiast rozmowy Okrągłego Stołu (6 luty-5 kwieci'1 1989) doprowadziły do akceptacji „modelu hiszpańskiego". Gener* Jaruzelski oraz minister spraw wewnętrznych generał Czesław K-lSi czak widzieli w rozwiązaniu hiszpańskim najlepsze wyjście z glCb°' 136 nOlitycznego kryzysu; dlatego też zmusili wahających się ^'^ i/'w Komitetu Centralnego do przyjęcia ustaleń Okrągłego Sto- . c w przeciwnym wypadku podaniem się do dymisji. Lawi-7wvciestwo „Solidarności" w półwolnych wyborach 4 czerwca zaskoczeniem dla obu stron. Mimo to partia zaakceptowała je, A ac się tym samym na pokojowe oddanie władzy; nie protestowała L, ^;ez przeciwko restauracji ustroju kapitalistycznego. Dawna opo-f ja ze swej strony, respektowała umowy Okrągłego Stołu, akcep-• wybór Wojciecha Jaruzelskiego (dokonany wprawdzie większo-' a jednego tylko głosu) na stanowisko prezydenta państwa. W tym kontekście nowy, niekomunistyczny premier Tadeusz Mazowiecki roklamował politykę „grubej kreski" mającej oddzielać teraźniejszość od przeszłości. Oznaczała ona, że państwo polskie - mimo prezydentury Jaruzelskiego -jest teraz państwem nowym, a nie kontynuacją państwowości komunistycznej. Z drugiej strony było to zapewnieniem, że w warunkach wolności politycznej każdy obywatel będzie mógł zacząć nowe życie i że dawne lojalności nie staną się powodem do dyskryminacji. Deklaracja Mazowieckiego obiecywała więc członkom PZPR bezpieczeństwo osobiste i w ten sposób pomagała im uznać nieodwracalność swej politycznej klęski. W styczniu 1990 roku partia rozwiązała się i większość jej przywódców zrezygnowała z kariery politycznej. Legalnym sukcesorem PZPR stała się Socjaldemokracja Rzeczypospolitej Polskiej -SdRP. Jej młody przywódca, Aleksander Kwaśniewski, był jednym z współtwórców umów Okrągłego Stołu, a swoje nowe stanowisko zawdzięczał ponoć poparciu Adama Michnika (wedle opinii kręgów prawicowych fascynacja Kwaśniewskiego osobą Michnika była tak wielka, że marzył nawet o należeniu z nim do jednej partii).6 Tak czy inaczej, SdRP nie była jedynie nową nazwą PZPR: wymownym tego świadectwem było odrzucenie automatycznego transferu członkostwa, redukujące liczbę członków nowej partii do 60 tysięcy (podczas gdy PZPR w chwili rozwiązania miała w swych szeregach około dwóch milionów). W swej we-^Ctrznej strukturze SdRP zrywała ostentacyjnie z zasadą „demokratycz-e§° centralizmu" legitymizując istnienie frakcji i zachęcając wręcz do morzenia. W sferze ideologicznej SdRP nie miała z komunizmem nic P°lriego, przyjęła bowiem w swym statucie i deklaracji programowej y demokracji parlamentarnej i gospodarki rynkowej. Za jedyną le- 137 gitymizację władzy uznano wolę narodu wyrażoną w wolnych wyborach. Termin socjaldemokracja wskazywać miał na więź ideową z Międzynarodówką Socjalistyczną, bez jakiegokolwiek odniesienia do tradycji marksizmu i komunizmu. Wszystkie te wydarzenia uznane zostały przez opinię światową ?a dowód, że głębokie przemiany strukturalne mogą być dokonane \v sposób ewolucyjny, unikający konfrontacji. Hiszpania natychmiast zrozumiała znaczenie swego własnego przykładu oraz uczciła to zaproszeniem do siebie gen. Jaruzelskiego i przyjęciem go prawdziwie po królewsku.8 Strona polska zdawała się potwierdzać wybór drogi hiszpańskiej, Michnik i Kwaśniewski (który wyznał później, że Hiszpania stała się jego ulubionym krajem) mówili o tym niejednokrotnie. W rzeczywistości jednak akceptacja wzoru hiszpańskiego nie była w Polsce jednomyślna. Wielu wpływowych członków nowej elity politycznej uważało umowy Okrągłego Stołu, a także „grubą kreskę" Mazowieckiego, za tchórzliwy kompromis, brudną ugodę między „czerwonymi" a „różowymi", albo wręcz za manipulację „komunistycznej nomenklatury", pragnącej zapewnić sobie władzę gospodarczą kosztem ograniczenia swej władzy politycznej. Nierównie lepsza była z tego punktu widzenia droga czeska. Za naglącą potrzebę uznano bowiem radykalne zerwanie z przeszłością, eliminujące wszelką ciągłość między nową Polską a znienawidzoną ponoć Polską Ludową. Zwolenników tego poglądu podzielić można na trzy grupy (co nie wyklucza oczywiście wypadków pośrednich, a nawet przynależności do wszystkich trzech jednocześnie). Pierwszą z nich charakteryzował polityczny prymitywizm, uparcie domagający się personifikacji zła. Ludzie tacy postrzegali komunizm nie jako system zasad lub ideologię, lecz jako pewien układ stosunków międzyosobowych, nie mający innego celu niż utrzymywanie przy władzy określonej grupy. Ten typ myślenia (głęboko powiązany z klientelistycz-nymi cechami „realnego socjalizmu") typowy był głównie dla antykomunistycznych robotników, ale pojawiał się również na szczytach władzy^ Tak więc, na przykład, Adam Glapiński, współzałożyciel i wiceprzewodniczący Porozumienia Centrum, określał polską elitę komunistyczną 'al osiemdziesiątych jako grupę karierowiczów powiązanych więziami p sonalnymi. Definicja ta, całkowicie abstrahująca od wyznaczników " . owych, pozwoliła mu głosić, że jednym z głównych „komunistów" b> 138 został— Leszek Balcerowicz. Prawda, porzucił on partię po ogłoszeniu P nU wojennego, ale nigdy nie zerwał ze swymi kolegami. Mimo to Bal-rowiczowi właśnie powierzono odegranie głównej roli we wprowadze- w Polsce gospodarki rynkowej. Zdaniem Glapińskiego był to dowód, komuniści" (a nie prawomocna elita „postsolidarnościowa") wciąż adzą Polską i nadają reformom kierunek zgodny z własnym grupowym interesem.9 Druga grupa składała się z narodowych fundamentalistów traktujących samą ideę autentycznego kompromisu z „komunistami" jako oakt z diabłem i zdradę najwyższych wartości.10 Z ich punktu widzenia umowa Okrągłego Stołu mogła być akceptowana tylko w złej wierze - jako tymczasowy rozejm, z którego należało wycofać się przy pierwszej okazji. Głosicielom tego poglądu, skądinąd bardzo różnym pod względem temperamentu i poziomu intelektualnego, wspólna była daleko posunięta idealizacja Polski przedwojennej oraz bezkompromisowe odrzucenie rzeczywistości pojałtańskiej. Określali się więc jako „niepodległościowcy", czyli ludzie, dla których sprawa niepodległości narodu była ważniejsza niż konwencjonalny podział na lewicę i prawicę. Pierwszym politycznym wyrazem tego stanowiska były organizacje powstałe w latach siedemdziesiątych: Konfederacja Polski Niepodległej (KPN) Leszka Moczulskiego oraz Ruch Obrony Praw Człowieka i Obywatela (ROPCIO). Ostateczne uformowanie szeroko pojętego „obozu niepodległościowego" nastąpiło po roku 1989, w wyniku reakcji na umiarkowaną politykę Mazowieckiego. Radykalna dekomunizacja elity władzy w Czechosłowacji i w byłych wschodnich Niemczech wzmocniła przekonania „niepodległościowców", że Polska utraciła swą przywódczą rolę w rewolucji antykomunistycznej i ^powinna zrobić wszystko dla jej odzyskania. Z tego punktu widzenia umowa Okrągłego Stołu jawiła się niejako niebywały sukces, torują-p drogę rewolucyjnym przemianom w całej środkowej Europie, lecz jako wydarzenie godne pożałowania, świadczące o braku zasad i gra-("czące z narodową zdradą". Trzecia grupa krytyków „drogi hiszpańskiej" w Polsce składała się polityków giętkich, bardzo ambitnych, mocno związanych z „Soli-"loscią" i głęboko sfrustrowanych faktem, że rząd Mazowieckiego Upewnił im dostatecznie ważnego udziału w strukturach władzy. s aw Kaczyński, będący główną postacią w tej grupie, uważał się 139 gitymizację władzy uznano wolę narodu wyrażoną w wolnych wyb0. ' rach.7 Termin socjaldemokracja wskazywać miał na więź ideową z Mię- ; dzynarodówką Socjalistyczną, bez jakiegokolwiek odniesienia do tradycji ) marksizmu i komunizmu. Wszystkie te wydarzenia uznane zostały przez opinię światową 2a dowód, że głębokie przemiany strukturalne mogą być dokonane \v sposób ewolucyjny, unikający konfrontacji. Hiszpania natychmiast zrozumiała znaczenie swego własnego przykładu oraz uczciła to za-proszeniem do siebie gen. Jaruzelskiego i przyjęciem go prawdziwie po królewsku.8 Strona polska zdawała się potwierdzać wybór drogi hiszpańskiej, Michnik i Kwaśniewski (który wyznał później, że Hiszpania stała się jego ulubionym krajem) mówili o tym niejednokrotnie. W rzeczywistości jednak akceptacja wzoru hiszpańskiego nie była > w Polsce jednomyślna. Wielu wpływowych członków nowej elity politycznej uważało umowy Okrągłego Stołu, a także „grubą kreskę" Mazowieckiego, za tchórzliwy kompromis, brudną ugodę między „czerwonymi" a „różowymi", albo wręcz za manipulację „komunistycznej nomenklatury", pragnącej zapewnić sobie władzę gospodarczą kosztem ograniczenia swej władzy politycznej. Nierównie lepsza była z tego punktu widzenia droga czeska. Za naglącą potrzebę uznano bowiem radykalne zerwanie z przeszłością, eliminujące wszelką ciągłość między nową Polską a znienawidzoną ponoć Polską Ludową. Zwolenników tego poglądu podzielić można na trzy grupy (co nie wyklucza oczywiście wypadków pośrednich, a nawet przynależności do wszystkich trzech jednocześnie). i Pierwszą z nich charakteryzował polityczny prymitywizm, uparcie domagający się personifikacji zła. Ludzie tacy postrzegali komunizm nie jako system zasad lub ideologię, lecz jako pewien układ stosunków międzyosobowych, nie mający innego celu niż utrzymywanie przy władz)' określonej grupy. Ten typ myślenia (głęboko powiązany z klientelistycz-nymi cechami „realnego socjalizmu") typowy był głównie dla antykomunistycznych robotników, ale pojawiał się również na szczytach władz) Tak więc, na przykład, Adam Glapiński, współzałożyciel i wiceprzewodniczący Porozumienia Centrum, określał polską elitę komunistyczną. 1* osiemdziesiątych jako grupę karierowiczów powiązanych więziami pef' sonalnymi. Definicja ta, całkowicie abstrahująca od wyznaczników llJ&! owych, pozwoliła mu głosić, że jednym z głównych „komunistów' W 138 został--- Leszek Balcerowicz. Prawda, porzucił on partię po ogłoszeniu tanu wojennego, ale nigdy nie zerwał ze swymi kolegami. Mimo to Bal- owiczowi właśnie powierzono odegranie głównej roli we wprowadze- • w Polsce gospodarki rynkowej. Zdaniem Glapińskiego był to dowód, komuniści" (a nie prawomocna elita „postsolidarnościowa") wciąż ^ą Polską i nadają reformom kierunek zgodny z własnym grupowym interesem.9 Druga grupa składała się z narodowych fundamentalistów traktujących samą ideę autentycznego kompromisu z „komunistami" jako pakt z diabłem i zdradę najwyższych wartości.10 Z ich punktu widzenia umowa Okrągłego Stołu mogła być akceptowana tylko w złej wierze - jako tymczasowy rozejm, z którego należało wycofać się przy pierwszej okazji. Głosicielom tego poglądu, skądinąd bardzo różnym pod względem temperamentu i poziomu intelektualnego, wspólna była daleko posunięta idealizacja Polski przedwojennej oraz bezkompromisowe odrzucenie rzeczywistości pojałtańskiej. Określali się więc jako „niepodległościowcy", czyli ludzie, dla których sprawa niepodległości narodu była ważniejsza niż konwencjonalny podział na lewicę i prawicę. Pierwszym politycznym wyrazem tego stanowiska były organizacje powstałe w latach siedemdziesiątych: Konfederacja Polski Niepodległej (KPN) Leszka Moczulskiego oraz Ruch Obrony Praw Człowieka i Obywatela (ROPCIO). Ostateczne uformowanie szeroko pojętego „obozu niepodległościowego" nastąpiło po roku 1989, w wyniku reakcji na umiarkowaną politykę Mazowieckiego. Radykalna dekomunizacja elity władzy w Czechosłowacji i w byłych wschodnich Niemczech wzmocniła przekonania „niepodległościowców", że Polska utraciła swą przywódczą rolę w rewolucji antykomunistycznej i powinna zrobić wszystko dla jej odzyskania. Z tego punktu widzenia iowa Okrągłego Stołu jawiła się nie jako niebywały sukces, torują-rogę rewolucyjnym przemianom w całej środkowej Europie, lecz o wydarzenie godne pożałowania, świadczące o braku zasad i grające z narodową zdradą11. Lcia grupa krytyków „drogi hiszpańskiej" w Polsce składała się yków giętkich, bardzo ambitnych, mocno związanych z „Soli-%" i ł h fk d Miki gę, y i głęboko sfrustrowanych faktem, że rząd Mazowieckiego pewnił im dostatecznie ważnego udziału w strukturach władzy. aw Kaczyński, będący główną postacią w tej grupie, uważał się 139 za lekceważonego, a nawet wzgardzonego przez wyrafinowanych intelektualistów otaczających pierwszego niekomunistycznego premiera Polski. Jednocześnie traktował całe swe ugrupowanie, określające się jako centro-prawica, jako ofiarę sprytnej manipulacji komunistycznej: ekipa Jaruzelskiego świadomie wybrała bowiem (Jeg° zdaniem) ugodę z ludźmi, do których miała zaufanie jako do wypróbowanych lewicowców, przeważnie nawet byłych członków PZPR Zbliżyło go to do Lecha Wałęsy, nie mogącego pogodzić się z faktem że Mazowiecki nie traktował go jako swego nieformalnego szefa. To podobieństwo resentymentów doprowadziło do przejściowego sojuszu obu polityków i do proklamowania przez Wałęsę tzw. wojny na górze. Lekceważąc bez skrupułów demokratyczne procedury, Wałęsa mianował Kaczyńskiego redaktorem naczelnym „Tygodnika So- . lidarność". W roli tej Kaczyński stał się spiritus movens doskonale zgranej kampanii publicystycznej przeciwko rządowi Mazowieckie- I go.12 Sformułował żądania prawicy: konsekwentna „dekomunizacja", I zmuszenie Jaruzelskiego do ustąpienia ze stanowiska i wsparcie kan-dydatury Wałęsy w wyborach prezydenckich. Cele „dekomunizacji" określał ekstremistycznie, żądał bowiem zakazania byłym funkcjonariuszom PZPR nie tylko udziału w polityce, lecz również obejmowania stanowisk kierowniczych w administracji i gospodarce - poczy- I nająć od stanowiska brygadzisty w fabryce. Domagał się także po- I działu „Solidarności" na dwie partie: jego własna partia (Porozumienie Centrum) reprezentować miała prawicę, a partia Mazowieckiego (Unia Demokratyczna) - lewicę. Dziwacznym i cynicznym aspektem j tego projektu była myśl, że Wałęsa stanie się przywódcą prawicy, I obrońcą interesów nowej klasy średniej, podczas gdy troska o jego I własną klasę przypadnie w udziale lewicowym intelektualistom w rodzaju Kuronia, Geremka i Michnika.13 Kaczyński daleki był od przewrażliwienia na punkcie moralnych I zasad w polityce. Myślał raczej w kategoriach nieubłaganej walki o I władzę: „kto-kogo", jak mawiał Lenin. W pełni zdawał sobie spraw?2 zasadniczych różnic między Czechosłowacją a Polską. Wedle j*-'?0 własnych słów komunizm czeski był „nieporównanie twardszy" nlZ i polski, stopień przenikania się elity komunistycznej i opozycyjnej by>| zerowy, władze nie starały się zmiękczyć opozycji przez liberalizują - przeciwnie, stosowały represje pozbawiające przywódców opozycJ 140 ich statusu społecznego, zmuszając wysoko kwalifikowanych intelektualistów do zarabiania na życie jako stróże, palacze, dozorcy.14 polska gen. Jaruzelskiego, w której opozycja mogła organizować potężną moralno-polityczną krucjatę przeciw reżymowi, rząd zaś odpowiadał na to wzywaniem jej przywódców, aby zajęli się „opozycją konstruktywną", była w ramach bloku radzieckiego jaskrawym przeciwieństwem Czechosłowacji (zwłaszcza Czech, w Słowacji bowiem represje były bardziej łagodne). Logiczne byłoby więc wyciągnięcie stąd wniosku, że „droga czeska" uzasadniona była w Czechach, dla Polski natomiast właściwym rozwiązaniem była właśnie „gruba kreska" Mazowieckiego. Kaczyński jednak nie był zainteresowany oddawaniem komunistom polskim historycznej sprawiedliwości. Pragnął nade wszystko upadku rządu Mazowieckiego i dlatego oskarżał jego zwolenników o przysłowiową „miękkość wobec komunizmu". Miał także nadzieję, że radykalna dekomunizacja uspokoi wielkoprzemysłową klasę robotniczą: eliminacja dawnej nomenklatury miała być dla robotników „moralną rekompensatą" za straty materialne, które pociągała za sobą szybka marketyzacja.15 W atmosferze nieustannych kampanii antykomunistycznych życie byłych członków partii nie było łatwe. Prawdą jest oczywiście, że wielu przedstawicieli dawnej nomenklatury osiągało sukcesy w przekształcaniu się w prywatnych biznesmenów. Było to obiektywnie zwycięstwem nowych reguł gry, dowodem, że wspierają je nawet ludzie starego reżymu. Postsolidarnościowa prawica widziała w tym jednak wyłącznie dowód siły układów klientelistycznych, odziedziczonych po „realnym socjalizmie". Prywatyzacja byłej nomenklatury (wciąż nazywanej po prostu nomenklaturą, jak gdyby jej sytuacja prawna w niczym się nie zmieniła) odbywała się więc przy akompaniamencie populistycznych okrzyków urzenia: patrzcie, komuniści bogacą się kosztem robotników, zamiast emokracji powstaje „kapitalistyczny komunizm", rząd zaś nie robi nic, aby zapobiec temu nieszczęściu. W rzeczywistości wszakże oskarżenia rządu Mazowieckiego o liar wybaczającej pobłażliwości wobec byłych funkcjonariuszy były bardzo przesadne. W „Liście otwartym" do Wałęsy, Józef nerek - dziennikarz o wielkich zasługach w ukazywaniu ekono-^ych absurdów socjalizmu - protestował przeciwko czystkom cznym wśród menedżerów przemysłowych, wskazując, że ich 141 rozmiar porównywalny był jedynie do czystek lat 1948-1950.'6 Czystki te, podejmowane głównie z powodu populistycznej presją I uderzały przeważnie w ludzi odideologizowanych, w miarę konipe. I tentnych i gotowych lojalnie służyć nowej władzy. SdRP występo-wała niekiedy w icn obronie, ale z reguły nie ośmielała się mówić 0 tym zbyt głośno.17 Jaruzelski pojmował swe zadanie jako zabezpie. czenie Polsce gładkiego przejścia do nowego systemu; dlatego też okazywał lojalność wobec Mazowieckiego, powstrzymując się od wykorzystywania w sprawach spornych swych prezydenckich prero- I gatyw. We wrześniu 1990 roku przedłożył parlamentowi formalną I prośbę o skrócenie swej kadencji i przygotowanie wyborów prezydenckich na bazie głosowania ogólnonarodowego. Mimo niespodzianki w postaci zaskakującego sukcesu Staną Tymiń- j skiego, ostateczny wynik wyborów zgodny był z oczekiwaniami „anty-komunistycznej" prawicy. Wałęsa, wsparty agresywną demagogią Ka- I czyńskiego, pokonał Mazowieckiego, osłabionego przez napięcia spo- I łeczne wywołane „terapią szokową" Balcerowicza. Sukces legendarnego I przywódcy „Solidarności" - niecałe 40% głosów w pierwszej rundzie - I był jednak bardzo względny. 3. Prawo i symbole. „Antykomunizm" jako legitymizacja Trzeciej Rzeczypospolitej Pierwszy akt nowej prezydentury miał być symbolicznym zerwaniem I z państwowością PRL-owską. Jaruzelski nie został zaproszony do wzięcia I udziału w ceremonii inauguracyjnej, która odbyła się 22 grudnia. Prezy-dent elekt przyjął insygnia władzy z rąk emigracyjnego prezydenta, Ry-szarda Kaczorowskiego, niemal zupełnie nieznanego w kraju. W ten spo- I sób Polska powróciła symbolicznie do roku 1939, traktując PRL jako I prawną nicość. Społeczna reakcja na ten gest symboliczny była raczej I mieszana. Obecność Kaczorowskiego była przeważnie aprobowana jako znak narodowego pojednania. Ale nie omylimy się chyba twierdząc, # I wielu ludzi nieidentyfikujących się z komunistyczną przeszłością uważa o I poniżenie Jaru2eiskiego, pierwszego prezydenta postkomunistyczny I Polski, za żenujący nietakt. Znamienne, że opinię taką wyraził ró\vm»j redaktor paryskiej „Kultury". 142 \Vydaje się jednak, że większość obywateli nie zdawała sobie sprawy istotnego sensu ceremonii inauguracyjnej. Konsekwencją symbolicznej , jggalizacji PRL było przecież uznanie, że działalność wewnątrz PRL-^skich struktur państwowych była w gruncie rzeczy formą kolaboracji nielegalną władzą. Jest rzeczą nader wątpliwą czy pogląd taki, przy należytym wyjaśnieniu jego treści w swobodnej dyskusji, miałby szansę aprobaty w ogólnonarodowym referendum. Można także sądzić, że decyzja implikująca „delegalizację" poprzedniej formy państwowości polskiej powinna być przedyskutowana i poddana głosowaniu przez parlament. Dotyczy to również wprowadzonego przez Wałęsę zwyczaju nazywania postkomunistycznej Polski „Trzecią Rzeczypospolitą", a więc jakoby bezpośrednią sukcesorką przedwojennej „Drugiej Rzeczypospolitej". Cele Wałęsy były jasne. Delegitymizacja PRL służyć miała izolowaniu „postkomunistów" i wyposażeniu nowej elity w faktyczny monopol na prawomocność polityczną. Strategia ta zgodna była z programem „partii prezydenckiej" Kaczyńskiego. Wałęsa chciał jednak ograniczyć władzę swego ambitnego zwolennika. Postawił Kaczyńskiego na czele grupy swych doradców (Kancelarii Prezydenckiej), ale na stanowisko premiera mianował Jana Krzysztofa Bieleckiego, przywódcę niewielkiej partii liberalnej, zainteresowanej głównie reformami gospodarczymi. Dla samego siebie zarezerwował natomiast rolę superarbitra w sprawach ogólnonarodowych, używającego przy różnych okazjach różnych języków. Czasami przybierał pozę odpowiedzialnego męża stanu, przyznającego, że Polska potrzebuje „dwóch nóg - prawej i lewej", a więc dystansującego się od prawicowego ekstremizmu. Innym razem obiecywał sfrustrowanym robotnikom, że doprowadzi do końca dekomunizację, zahamuje proces bogacenia się nomenklatury, odbierze komunistycznym złodziejom wszystko, co nakradli, i zostawi ich w samych skarpetkach. Nie były to jednak obietnice wiarygodne, Bielecki bowiem nie zamierzał łagodzić alcerowiczowskiej „terapii szokowej"; był wprawdzie twardym an-smunistą,18 ale chcąc powodzenia reform musiał korzystać z do-^dczenia i współpracy wielu przedstawicieli byłej nomenklatury, 'iędzyczasie zaś wielu robotników musiało ponosić konsekwencje : tylko urynkowienia, lecz również nagłego załamania stosunków handlowych ze Związkiem Radzieckim. 143 Wybory parlamentarne z 27 października 1991 roku przyniosą nieoczekiwany sukces sił „postkomunistycznych". Sojusz LewiCv Demokratycznej (zgrupowany wokół SdRP) uzyskał 12 procent g}0^ sów; łącznie z Polskim Stronnictwem Ludowym (kontynuacją Stronnictwa Ludowego PRL), które uzyskało 8,7 procent, partie związane rodowodowo ze „starym reżymem" stały się najsilniejszym ugrup0, waniem w parlamencie. Dla Kaczyńskiego, który obciążał WałęSe odpowiedzialnością za „wzmocnienie lewej nogi", było to zbyt wiele Złożył więc dymisję i zaangażował się w formowanie koalicji prawi-cowej, której kośćcem miało być PC, KPN oraz Zjednoczenie Naro-dowo-Chrześcijańskie Wiesława Chrzanowskiego. Koalicji tej udało się uniemożliwić utworzenie rządu przez Bronisława Geremka, wysuniętego na stanowisko premiera przez Wałęsę. Jej własnym kandydatem na premiera był Jan Olszewski, zasłużony obrońca w procesach politycznych czasów Gomułki i Gierka oraz bliski przyjaciel znanego polityka „obozu niepodległościowego", Zdzisława Najdera.19 Wyraził on intencję utworzenia rządu złożonego z „moralnych autorytetów" i po długich, trudnych negocjacjach objął - 23 grudnia 1991 - stanowisko premiera. Dla uczczenia tego zwycięstwa „niepodległościowców" KPN przedłożyło Sejmowi projekt ustawy o restytucji niepodległości w Polsce. Sejm jednak, rzecz ciekawa, odrzucił ten projekt; głosowali przeciwko niemu nawet posłowie prawicy. ZChN wyraziło obawę, że projektowana ustawa rzuci cień na hierarchię kościelną, która, przynajmniej od roku 1956, uznawała legalność reżymu komunistycznego i nie traktowała go jako niepolski. Lech Kaczyński z PC (brat Jarosława) wsparł pogląd Ryszarda Bugaja (lidera lewicowej Unii Pracy), że skutkiem ustawy będzie prawny chaos i anarchia.20 Inny projekt KPN uzyskał jednak akceptację: 1 lutego Sejm podjął uchwałę o nielegalności stanu wojennego. Moczulski pozwolił sobie na j takie oto rozszyfrowanie skrótu PZPR: „płatni zdrajcy, pachołkowie Rosji". Następnie, 28 maja, podjęto niespodziewanie uchwałę jeszcze bardziej brzemienną w skutki. Zobowiązywała ona ministra spraw wewnętrznych do dostarczenia pełnej informacji na temat urzędników państwowych od szczebla wojewody wzwyż, a także senatorów, posłów. sędziów i adwokatów, którzy w latach 1945-1990 współpracowali *| takiej czy innej formie ze Służbą Bezpieczeństwa.21 Teoretycznie rzecz biorąc, zasada, iż osoby na stanowiskach publicz-h nje powinny być obciążone kompromitującą przeszłością, była żyliście rozsądna i szeroko akceptowana. Praktyczne jej zastosowanie kazało się jednak skrajnie nieudolne, moralnie wątpliwe i politycznie ebezpieczne. Czwartego czerwca 1992 roku Antoni Macierewicz, mini-ter spraw wewnętrznych w rządzie Olszewskiego, dostarczył władzom aństwa i przewodniczącym komisji sejmowych długie listy parlamentarzystów i wysokich funkcjonariuszy państwowych umieszczonych w spisach współpracowników byłych organów bezpieczeństwa. Na listach tych figurował Wałęsa oraz najgłośniejsi rzecznicy lustracji: Moczulski i Wiesław Chrzanowski (marszałek Sejmu i przywódca partii Macierewi-cza)- Macierewicz nie twierdził, że ludzie ci są winni, nie powiedział jednak, w jaki sposób mogliby obronić się przed zniesławieniem. W oświadczeniu ex post tłumaczył się przekonaniem, że jego dotychczasowi sojusznicy - Wałęsa, Moczulski i Chrzanowski - „staną przed społeczeństwem, zrobią bilans swego życia politycznego, powiedzą całą prawdę i wyjdą z tego cało".22 Napięta atmosfera w Sejmie i wśród klasy politycznej w ogóle nie pozwoliła wgłębiać się w jego intencje. Na pierwszej stronie „Tygodnika Powszechnego" mogliśmy przeczytać, że „Polska stanęła na krawędzi politycznej wojny domowej".23 Według opinii Michnika (przesadnej, być może, ale odzwierciedlającej istniejące nastroje) sytuacja groziła całkowitym wymknięciem się spod kontroli. „Logika gilotyny - ostrzegał -żąda krwi wszystkich «zdrąjców», łącznie z Olszewskim («komunistycz-nym prawnikiem»), a nawet samym Macierewiczem."24 Fakt, że zagrożenie odczuli prawie wszyscy, miał jednak stronę pozytywną: wywołał powszechne pragnienie zakończenia sprawy. Po dramatycznej wieczorowej debacie Sejm podjął decyzję odwołania rządu Olszewskiego. Zignorował również własną uchwałę o lustracji. Wkrótce potem Trybunał Konstytucyjny orzekł, że uchwala lustracyjna z 28 maja narusza Konstytucję RP oraz sprzeczna jest z zasadami demokratycznego państwa prawnego.25 W ten sposób zakończył się drugi rozdział w historii postkomunistycznej Polski. Polska opinia publiczna zwróciła się przeciwko funda- ^ntalistycznej prawicy. Zwolenników Olszewskiego zaczęto nazywać ^Iszewikami", lub „oszołomami". Wałęsa, zaszokowany nieodpowie-postępowaniem Macierewicza, zdystansował się od wojujących 144 145 „antykomunistów" desygnując na stanowisko premiera Waldemara P^ laka, młodego polityka z PSL. Pawlak nie uzyskał jednak poparcia Sejmu w związku z czym urząd premiera objęty został przez Hannę Suchocką^ Unii Demokratycznej Mazowieckiego. Była to osoba o poglądach umiar, I kowanie prawicowych, ale należała przed zmianą ustroju do Stronnictwa I Demokratycznego, będącego (podobnie jak Stronnictwo Ludowe) satelitą PZPR. Koalicja wspierająca rząd Suchockiej obejmowała zarówno IJD ' jak i ZChN, ale wykluczała oczywiście partie skompromitowane: Pc Kaczyńskiego i KPN. Rząd Suchockiej stanął przed bardzo trudnymi zadaniami. Chciał kontynuować reformy Balcerowicza, a jednocześnie całkowicie izolować „postkomunistów", utrwalając dominację polityczną „obozu postsolidarnościowego" (zwanego również obozem posierpniowym). Sądzono, że celowi temu służyć będzie mocne podkreślenie katolickiej tożsamości Polaków: stąd flirt UD z ZChN, owocujący uchwałą o szacunku dla „wartości chrześcijańskich" w środkach masowego przekazu, następnie zaś surowa ustawa antyaborcyjna z 7 stycznia 1993 roku. Wśród ludności kraju wzrastały tymczasem niepokoje społeczne, spowodowane drastycznym wzrostem nierówności i stałym obniżaniem się mizernych standardów poziomu życia sfery budżetowej i robotników przemysłowych. Nie spotkało się to z adekwatną reakcją: rząd stanowczo odmawiał uwzględnienia potrzeb „budżetów- ilrai'ip - łarznie z działaczami „Solidarności", starali się ki", a prawicowi radykałowie - łącznie z działaczami „Solidarności" '"'""'ni łwł iuż Marian Krzaklewski której przewodniczącym był już Marian ____ nadać demonstracjom i strajkom kierunek „antykomunistyczny". Po fiasku rozmów rządu z „Solidarnością" kraj ogarnęła potężna fala strajków. W maju Warszawa sparaliżowana została przez strajk pracowników transportu publicznego. W tej sytuacji, w dniu 28 maja, Sejm odmówił rządowi votum zaufania. Następnego dnia Wałęsa zareagował na to rozwiązaniem parlamentu. Legalne wyjście z tego impasu wymagało nowego parlamentu i nowego rządu. Na szczęście termin nowych wyborów przewidziany był na wrzesień. Wobec niskiej frekwencji w poprzednich wyborach episkop przypomniał elektoratowi, że głosowanie jest obowiązkiem Polał* katolika; jednocześnie partie „postsolidarnościowe" uroczyście rowały, że nie wejdą w koalicję z „postkomunistami". Wałęsa ze strony tłumaczył robotnikom, że przyczyną obniżenia ich stopy 146 , czerwona pajęczyna", czyli „komunistyczni kapitaliści". Wpływowe ^ety i środki masowego przekazu czyniły wszystko, aby skupić uwagę rvborców na najgorszych aspektach komunistycznej przeszłości. Dobrą tego okazją był proces 16 funkcjonariuszy byłego Ministerstwa Bez-»czeństwa Publicznego na czele z Adamem Humerem, oskarżonych o rturowanie polskich patriotów w latach 1946-1952.26 Mimo to, rezultat wrześniowych wyborów 1993 roku głęboko rozcza-ował nową elitę. „Postkomuniści" z SLD zdobyli 20,4 procent głosów, ludowcy - 15,4 procent, UD natomiast mniej niż 10,6 procent, a Wałę-sowski BBWR (Bezpartyjny Blok Wspierania Reform) tylko 5,4 procent. Ponadto nowa ordynacja wyborcza, wprowadzająca pięcioprocentowy nróg dla reprezentacji parlamentarnej, umożliwiła SLD i PSL uzyskanie absolutnej większości w Sejmie. Stronnictwa prawicowe poniosły natomiast całkowitą klęskę. Reprezentację w sejmie zdobyła jedynie KPN. ZChN (pomimo jawnego niemal poparcia przez Kościół), PC Kaczyńskiego oraz sprzymierzeni z nim „olszewicy" nie uzyskali pięciu procent głosów i zostali z parlamentu wyeliminowani. „Postkomuniści" zawdzięczali swój sukces wielu czynnikom. Popierali reformy gospodarcze, deklarując jednocześnie wrażliwość na kwestie społeczne i występując niekiedy w obronie słabych. Nie bronili „realnego socjalizmu" jako systemu, potępiali zbrodnie stalinizmu, ale podkreślali zarazem, że PRL była jednak Polską, że praca dla tej Polski nie musiała być marnowaniem życia, że w wielu dziedzinach osiągnięcia PRL zasługiwały na szacunek, a ich twórcy na miano dobrych patriotów. Zdaniem SLD antykomunistyczna retoryka utrudniała narodowe pojednanie, dzieliła społeczeństwo nawet na szczeblu innym, utrwalała dawne, nieaktualne już podziały, odwracając uwagę od realnych konfliktów teraźniejszości. Redukowanie tych Poglądów do zamaskowanej obrony interesów dawnej nomenklatury dawało się coraz bardziej nieprzekonywające - zwłaszcza wobec ;tu, że coraz większej liczbie ludzi nowe elity gospodarcze i poli-e wcale nie wydawały się zmianą na lepsze. Ponadto spora część czeństwa ceniła SLD za obronę zasady oddzielenia Kościoła od >tvva, a więc za przeciwstawienie się „politycznemu katolicyzmo-tóry tak bardzo umocnił się w czasie kadencji rządu Suchockiej. Wycięstwo wyborcze ni€-jwprowadziło postkomunistów w stan otu głowy od sukcesów". Nie zażądali dla siebie stanowiska 147 premiera; mimo wyraźnych różnic w podejściu do reform oferowali je Pawlakowi, ponieważ jego stronnictwo było bardziej akceptowalne i punktu widzenia „wartości chrześcijańskich". Więcej nawet: w dniu 9 listopada, w trakcie dyskusji nad inauguracyjnym przemówieniem Pawlaka, przywódca SLD, Aleksander Kwaśniewski, zdumiał Sejm oświadczeniem, że przeprasza wszystkich tych, którzy „doświadczyli krzywd i niegodziwości władzy i systemu sprzed 1989 roku".27 Partie pokonane nie akceptowały jednak tych przeprosin; odrzuciły je jako niewystarczające i zbyt późne. Straciwszy pewność co do swej poli- I tycznej przyszłości, racjonalizowały swe powyborcze frustracje rozbudzaniem łęków przed restauracją komunizmu oraz utratą niepodległości. Natychmiast po wyborach prezydent Wałęsa przybrał pozę jedynego gwaranta kapitalistycznych reform, ostrzegając, że może zastosować w ich obronie „wariant Jelcyna", czyli krwawą rozprawę z parlamentem. Partia Mazowieckiego, zjednoczona obecnie z liberałami Bieleckiego i przekształcona w Unię Wolności (UW), wsparła swych prawicowych krytyków, podnosząc alarm z powodu rzekomej groźby „powrotu PRL".28 Niektórzy jej członkowie (np. Donald Tusk) rekomendowali nawet cza-sowę zawieszenie demokracji. Jak głęboko zakorzenione były te nastroje, świadczy fakt, że nawet Geremek, były członek PZPR i obiekt nieustan-nych ataków ze strony prawicy, mówił w USA o zaletach „polityki nie-nawiści" i racjach „oświeconego absolutyzmu" w Europie Środkowej (przy założeniu, że byłby on dostatecznie „oświecony").29 Antykomuni-styczna kampania w mediach uległa intensyfikacji przybierając postać bliską zimnej wojnie domowej. Wielu intelektualistów padło ofiarą histe-rycznej niemal politycyzacji; niektórzy z nich pozwalali sobie na arogan-cję wobec społeczeństwa, przypisując wynik demokratycznych wyborów notorycznej ignorancji mas, politycznemu analfabetyzmowi i „sowietyza-cji" Polaków. Chociaż autorytarne ciągoty Wałęsy były wśród inteligencji na ogół nielubiane, liberalno-demokratyczna UW uchylała się od kryty-kowania go za niezawoalowane groźby pod adresem SLD. Tak więc, na przykład, nie słychać było protestów, gdy prezydent państwa oświadcza) w audycji telewizyjnej, że Polska rządzona jest przez „bandycką opcję ,z którą należy się „ rozliczyć" w stosownym momencie.30 Sytuację polityczną komplikowały dodatkowo dwa czynniki: nad' używanie przez Wałęsę prezydenckiego veto oraz brak umiaru Paww ka w forsowaniu specyficznych i krótkowzrocznie rozumianych i'lte 148 esów wsi. Zwrot ku lepszemu nastąpił w marcu 1995, dzięki porozumieniu Pawlaka z SLD i zastąpieniu Pawlaka Józefem Oleksym -jo]nym politykiem z SLD, zaangażowanym w sprawę reform i pod-kreślającyin gotowość maksymalnie konstruktywnej współpracy z Kościołem. Wkrótce potem jednakże rząd Oleksego musiał zmierzyć się i potężną falą robotniczego protestu zorganizowanego przez „Solidarność" Krzaklewskiego i aktywnie wspieraną przez KPN. Tysiące górników ze Śląska oraz robotników ze zbankrutowanej fabryki traktorów „Ursus" koło Warszawy burzliwie protestowało w stolicy przeciwko „rządowi komunistycznemu", zmuszając policję do użycia siły. W asyście aktywistów KPN, rozwścieczeni demonstranci wznieśli sztandar „Solidarności" przeciwko SLD jako nowemu wcieleniu jej starego wroga. Ulotka „Solidarności" pt. „Precz z czerwoną burżu-azją" głosiła, że dawna nomenklatura jest wciąż u władzy, podczas gdy robotnicy, którzy powinni być panami we własnym kraju, stali się wywłaszczoną, spauperyzowaną masą, rządzoną przez komunistyczną oligarchię oraz „czerwoną" i „różową" burżuazję.31 Autor „terapii szokowej", Leszek Balcerowicz, nie został przy tej okazji nawet wymieniony, natomiast „towarzysz Oleksy" oskarżony został o brutalny atak na „nędzne przywileje socjalne" robotników. Jeszcze bardziej znamienne było to, że UW, pod przywództwem Balcerowicza, wstrzymała się od zajęcia wyraźnego stanowiska w tym konflikcie. Tak więc, rzekomi „komuniści" bronić musieli polskiego kapitalizmu samotnie, bez jakiejkolwiek pomocy ze strony obozu politycznego przypisującego sobie monopol na zasługi we wprowadzeniu i realizacji przeobrażeń kapitalistycznych. W drugiej połowie roku rozpoczęto przygotowania do wyborów prezydenckich. SLD powoływał się na gospodarcze sukcesy rządu (sześcioprocentowy wzrost ekonomiczny)32 oraz wzywał elektorat do ^zwyciężenia dawnych podziałów i skoncentrowania się na „wybo- :e przyszłości". Mimo to było rzeczą dość oczywistą, że kampania wcza zdominowana będzie przez „politykę tożsamości". Adam finik i Włodzimierz Cimoszewicz usiłowali zapobiec temu, propo- UJ^C zamiast walki o przeszłość wspólną pracę nad rozumieniem jej °ności i wypracowaniem takiej jej interpretacji, która mogłaby Podstawą narodowego pojednania.33 Prawica wyśmiała jednak ten e'> odrzucili go również bliscy współpracownicy gazety Michnika. 149 • r>criviptn swei popularności, prezentował Wałęsa, me przejmując się spadkiem swej P swą kandydaturę jako jedyny sposób na oca P nizmem; partie 1*™^ ^^bi Pokonania w popicn, kogo głosować, a UW okazaJa ^^ Kuronia. W rezultacie cała niu swego własnego ^to^ J^L,- miała charakter czysto kampania wyborcza „obozu W™a kandydata „komunistów" ! negatywny, zmierzający do izolowania k ^ Aleksandra Kwaśmewskleg«- Episkopat n J u ale opisał akceptowanego Kaw r r idnyi w,tpl,wośc, co do .ego, na kogo gtosowac „K 7 34 1 34 nalezy- . , • • „, ,,ip.rws7ei turze wyborów otrzymał M,mo to Kwaśn.ewsk, juz» P««^j^rze wyborów, ,9 największa, ilość glosow - ".'.P™0^!* na kJ,órego giosowato 33 listopada, miał jednak zmierzyć s,c z Walca »a 8 8 procent. Zwycięstwo Watesy wydaw* ™fnltów» Doda! poparł, go solidarna wszyscy przec,wn ^ 0 „ medjacb 0 „ ^ -wocowalo jeCyzją powołania specjalnej komisji do zbadania sprawy. Oleksy z obu-yeniem odrzucił oskarżenie i odmówił rezygnacji. Wkrótce potem odbyło zaprzysiężenie Kwaśniewskiego (przy nieobecności posłów opozycji). Sprawa Oleksego zakończyła się formalnie 22 kwietnia 1996 roku: orOwadzący śledztwo prokurator wojskowy, płk. Sławomir Gorzkie-wicz, oświadczył, że oskarżenie nie miało wystarczających podstaw prawnych. Ma się rozumieć, nie przekonało to tych, którzy chcieli wierzyć w winę oskarżonego. Prawdą jest jednak również to, że od sameg0 początku wiele uczciwych i dobrze poinformowanych osób skłoniło się ku przypuszczeniu, że cała sprawa była tylko pozbawioną skrupułów manipulacją, mającą na celu wykorzystanie nerwicy antykomunistycznej w brutalnej walce o władzę.36 Jacek Kuroń i Karol Modzelewski opublikowali nawet list otwarty, oskarżający polską tajną policję o mieszanie się do polityki i używanie metod niedopuszczalnych w społeczeństwie demokratycznym. Podejrzenie, iż oskarżenie przeciw Oleksemu oparte było na materiałach sfałszowanych, opierali m.in. na tym, że przygotował je ten sam funkcjonariusz MSW - Wiktor Fąfara - który na początku lat 80. fałszował dane w ich własnej sprawie.37 W naładowanej emocjami atmosferze nie można było jednak racjonalnie rozważyć ich argumentów. Oburzenie wywołane listem Kuronia i Modzelewskiego wyrażane było tak agresywnie, że rzecznik praw obywatelskich, prof. Tadeusz Zieliński, uznał to za zagrożenie wolności słowa w państwie.38 Jak z tego widać, Polska nie jest krajem, w którym problemy rozliczeń z niedawną dyktaturą rozwiązane zostały, zgodnie z modelem hiszpańskim, w duchu narodowego pojednania. Przeciwnie: problemy te zdominowały całe życie polityczne okresu postkomunistycznego, brutalizując je i stwarzając klimat zimnej wojny domowej. Specyfika sytuacji polega na tym, że wrogość wobec dawnej elity politycznej wynika nie z jej opozycji wobec nowego ustroju, lecz z jej sukcesów w przystosowaniu się do niego, w zdobywaniu w nim mocnej pozycji onomicznej i politycznej. Im więcej sukcesów odnoszą byli komu-ści w wykorzystywaniu nowych reguł gry, tym głośniej rozlega się tanie „dekomunizacji", wspierane radykalną krytyką umów Okrąg-tego Stołu i polityki „grubej kreski". Sprawa Oleksego wzmocniła oczywiście głosy żądające lustracji. Tym err> jednak przybrało to obrót ironiczny: projekt najbardziej radykalny 151 150 I <§ 0Q O D3 O i ii I !! ililf ! ililf l 3 lł!lfl-l tlflf , 2 o ^ Q nt:- równywania stanu wojennego z zamachem majowym: w roku 1926 bowiem „ludzie bili się o Polskę, której dobro inaczej rozumieli'^ podczas gdy w latach osiemdziesiątych ofiary były tylko po jednej )' stronie, druga strona zaś nie legitymizowała się żadną zrozumiałą racją („O co się bili ci, którzy bili, tego naprawdę nie rozumiem").45 Charakterystyczne jest jednak, że Stefan Niesiołowski, reprezentujący w ZChN pokolenie starsze i bardziej doświadczone, zajął wówczas stanowisko bardziej zniuansowane. Zgadzał się, że istnieją argumenty na rzecz obu stron konfliktu i że wyrok historii wciąż nie jest jednoznaczny. Podkreślił różnicę między schyłkowym okresem komunizmu a czasami stalinowskimi; stwierdził nawet, że ignorowanie tej różnicy byłoby „rażącą, czarną niewdzięcznością, szczególnie naszą, ludzi internowanych, tak łagodnie potraktowanych przez generała Kiszcza- j) ka, w stosunku do tych męczenników, ofiar pierwszych lat stalini- l zmu".46 Postulował więc, aby w potępieniu komunizmu akcent padał na pierwsze 10 lat trwania tego systemu. Szczególnie interesująca wydaje się dziś pozycja Jacka Taylora, doradcy prawnego Unii Demokratycznej. Akceptował on proponowaną uchwałę, ale bardzo mocno zastrzegał się, że prawo nie może działać wstecz i że należy respektować zasadę przedawnienia („Bardzo proszę, byśmy nie wystawiali sobie złego świadectwa od razu u progu kadencji i : nie wprowadzali karalności tego, co karalne być przestało").47 Wskazuje to, że UD szukała wówczas jakiegoś kompromisu między presją antykomunistycznej prawicy a swą własną polityką „grubej kreski". Jak wiadomo, nie wytrzymało to jednak próby czasu. Po wyborach 1993 roku partia 1 Taylora przesunęła się na prawo, a on sam stał się jednym z najżarliw-szych rzeczników zniesienia zasady przedawnienia w stosunku do przestępstw dawnego reżymu. Uchwała Sejmu o nielegalności stanu wojennego była zwięzła i pozbawiona argumentacji prawnej. Wbrew ostrzeżeniom Taylora, zawierała punkt o „podjęciu prac nad projektem ustawy o niestosowaniu przepisów o przedawnieniu ścigania i karania przestępstw, wymie' rzonych przeciwko obywatelom w związku z ich działalnością p°''' tyczną, związkową lub inną społeczną". Ponadto trafnie wskazano, że ^ uprzedzała ona ustalenia Komisji Odpowiedzialności Konstytucyjn1 (której praca rozpoczęła się we wrześniu 1992 roku i miała trwać do lutego 1996). Komisję tę powołano w związku z wnioskiem KP' 154 5 XII 1991, domagającym się pociągnięcia do odpowiedzialności konstytucyjnej i karnej dwudziestu sześciu osób odpowiedzialnych za prowadzenie i realizację stanu wojennego - oficerów, którzy utworzyli Wojskową Radę Ocalenia Narodowego (WRON) oraz członków Rady Państwa, która usankcjonowała ich decyzje dekretami.49 Celem Komisji było zbadanie zasadności prawnej tego wniosku. Była ona organem politycznym, złożonym z 18 członków parlamentu, ale posiedzenia jej przybrały postać szczegółowych przesłuchań i nazwane zostały „sądem nad autorami stanu wojennego".50 Pierwsze posiedzenie Komisji miało charakter raczej formalny, ale drugie obfitowało w momenty dramatyczne. Poprzedziła je konferencja prasowa, na której Jarosław Kaczyński złożył oświadczenie następujące: „Generał Jaruzelski i jego towarzysze, którzy wprowadzili stan wojenny, są zdrajcami i jako tacy winni stanąć przed sądem w świetle prawa karnego, jako przestępcy winni zostać skazani na najwyższy wymiar kary, a wyrok powinien zostać wykonany".51 Kontrastowało z tym oświadczenie przewodniczącego Komisji, posła Edwarda Rzepki, który zredukował oskarżenie do naruszenia art. 246 § 2 Kodeksu Karnego, a więc do działania na szkodę dobra społecznego „w celu osiągnięcia korzyści majątkowej lub osobistej". Zgodnie z Kodeksem, podlegało to karze znacznie mniejszej, bo tylko do 10 lat pozbawienia wolności.52 Jaruzelski jednak zareagował na to deklaracją, że jako oficer frontowy nie boi się pogróżek o wyroku śmierci, prosi jednak, aby pozostawiono mu prawo zachowania godności i dlatego odmawia ustosunkowania się do wypowiedzi, która go znieważa. " Inni oskarżeni zajęli takie samo stanowisko. Profesor Jan Szczepański uznał zarzut chęci wzbogacenia się dzięki stanowi wojennemu za niezasługujący na traktowanie serio.54 Zeznania oskarżonych i świadków, przedstawione w licznych czegółowych sprawozdaniach Komisji, rzucają wiele światła na res agonii „realnego socjalizmu" w Polsce. Szczegółowa ich analiza :znie wykracza poza ramy, zadania i możliwości niniejszego eseju. miczę się przeto do najbardziej ogólnej - a więc, siłą rzeczy, se- tywnej i schematycznej - charakterystyki tych materiałów. punktu widzenia badań porównawczych nad prawnym rozlicze- 11 przeszłości w krajach przechodzących od autorytaryzmu do de- racji rzuca się w oczy niezwykle znamienny fakt: brak zaintere- 155 sowania konkretnymi wypadkami pogwałcenia praw człowieka. Jeśli ktoś spodziewa się znaleźć w raportach Komisji informację o pozasądowych zabójstwach, tajemniczych zniknięciach i torturach, tak szeroko praktykowanych przez autorytarne reżymy Argentyny, Brazylii lub Urugwaju, to czeka go wielkie rozczarowanie. Przyczyny tego stanu rzeczy są jednak dość oczywiste. Po pierwsze, członków Komisji interesowało głównie uzasadnienie - lub brak uzasadnienia - stanu wojennego z punktu widzenia zewnętrznego zagrożenia narodu. Po drugie, musieli zdawać sobie sprawę, że wziąwszy pod uwagę skalę przedsięwzięcia, stan wojenny był operacją bardzo łagodną, nieporównywalną do okrutnych represji stosowanych przez autorytarne reżymy Ameryki Łacińskiej. Dlatego też rzeczą najważniejszą wydawało się ustalenie intencji i celów reżymu Jaruzelskiego. Mówiąc inaczej: czy stan wojenny wprowadzony był w interesach międzynarodowego komunizmu (co pozwalałoby uznać go za zdradę narodową), czy też był tylko środkiem chroniącym Polaków przed skutkami inwazji wojsk Paktu Warszawskiego? Generałowie Jaruzelskiego unikali wprawdzie patriotycznej retoryki, ale mocno wsparli tę drugą interpretację. Uważali za oczywiste, że inwazja z zewnątrz byłaby większym złem i że zagrożenie takie było całkiem realne. Przedstawiali się więc jako ludzie niemogący wprawdzie nazywać rzeczy po imieniu, ale czyniący wszystko, aby uniknąć najgorszego; jednocześnie jednak podkreślali swe głębokie przekonanie, że jedyną alternatywą najazdu z zewnątrz było „polskie rozwiązanie", czyli pacyfikacja kraju własnymi siłami. Niektórzy z nich twierdzili, że znane im były bardzo konkretne i przerażające scenariusze inwazji.55 Znalazło to potwierdzenie w wypowiedziach niemieckiego eksperta, profesora Manfreda Wilke, dokumentujących zarówno niesłychaną presję ze strony władz NRD, jak i konkretne przygotowania do inwazji.56 Ekspert polski, prof. Andrzej Werblan (który w latach 1980-81 reprezentował reformistyczne skrzydło partii) uzupełnił ten obraz wypowiedziami przywódców ZSRR. NRD i Czechosłowacji. Wszyscy oni, najzupełniej niezależnie od p°' działu na „umiarkowanych" i „twardogłowych", postrzegali Polskę jak" kraj coraz bardziej agresywnej kontrrewolucji. Odpowiedzialnością za to obarczali partię polską; ich zdaniem nie była to już partia leninowska i nie zasługiwała na zaufanie.57 Eksperci sympatyzujący z „obozem postsolidarnościowym", prof. Je-zy Holzer i prof. Krystyna Kersten, nie kwestionowali tych faktów, podkreślali jednak, że dostępna dokumentacja jest bardzo niepełna i nie daje oodstaw do jednoznacznych wniosków.58 Wielu świadków wskazywało, że specyfika sytuacji polskiej polegała na tym, że kierownictwo PZPR wyraźnie prosiło przywódców radzieckich o zaniechanie planów inwazji i było w tym jednomyślne. Manfred Wilke, skądinąd bardzo krytyczny wobec Jaruzelskiego, stwierdził, że to właśnie było głównym problemem greżniewa i główną przyczyną jego sceptycyzmu wobec interwencyjnych rekomendacji Honeckera: „Breżniew twierdził, że problem polega w zasadzie na tym, że po naszej stronie nie ma w Polsce prominentnych uznanych osób, które mogłyby zmienić obecne polskie kierownictwo".59 Sugestywnym wyjaśnieniem, dlaczego kierownictwo polskie nie mogło pozwolić sobie na dopuszczenie interwencji z zewnątrz, były słowa Henryka Jabłońskiego: „Mieliśmy największą dozę suwerenności. Wiązało się to z wieloma sprawami, m.in. z naszą polityką wewnętrzną i zagraniczną. Mieliśmy wiele zupełnie odmiennych rozwiązań niż w pozostałych krajach. (...) Gdyby była interwencja, wszystko to runęłoby. Znaleźlibyśmy się w najgorszej sytuacji, właśnie dlatego, że byliśmy krajem najbardziej suwerennym w granicach obozu socjalistycznego. Za to, że byliśmy odmienni, że nie chcieliśmy się poddać presji zewnętrznej, ilość elementów rewanżu byłaby strasznie duża".60 Trudności w zdobyciu poparcia wewnątrz PZPR oraz, oczywiście, zaangażowanie wojsk radzieckich w Afganistanie hamowały interwencyjne impulsy Breżniewa. Mimo to, zdaniem Werblana, niektórzy członkowie kremlowskiej oligarchii chętnie widzieliby interwencję zewnętrzną nawet w warunkach stanu wojennego: „Pozwoliłoby to bowiem na gruntowniejszą rozprawę z opozycją w Polsce, taką na Jaką gen. Jaruzelski zdobyć się nie mógł i zapewne nie chciał".61 Warto przypomnieć w tym kontekście, że Jaruzelski od samego Początku wyraźnie zadeklarował, że nie zamierza „rozprawiać się" z 3zycją: dlatego właśnie ogłoszeniu stanu wojennego towarzyszył W- dekret abolicyjny, mówiący o przebaczeniu i puszczeniu w nie- "Cć niektórych przestępstw i wykroczeń popełnionych przed jego "owadzeniem. Ale prawdąjest też, że Jaruzelski nie wybrał najłat- :Jszej drogi własnej obrony. Podkreślał wielokrotnie, że groźba 156 157 interwencji nie była jedynym powodem jego działań. Nie chciał p rzucać całej odpowiedzialności na czynniki zewnętrzne, uważał to za niegodne.62 Zagrożenie z zewnątrz - dowodził - było bardzo realne dostrzegane wyraźnie również na Zachodzie, ale było ono uzależnione od sytuacji wewnętrznej. Kraj pogrążył się w anarchii, gospodarka była w zupełnym rozkładzie, przerwy w dostawach węgla i żywności przed zimą stwarzały zagrożenia dla biologicznej egzystencji ludności. Jednocześnie eskalacja radykalizmu „Solidarności", zwłaszcza w jej ogniwach regionalnych, przybierała postać agresji nie tylko werbalnej, lecz również fizycznej, były bowiem „setki i tysiące rannych i poszkodowanych milicjantów".63 Pchało to Polskę ku wojnie domowej, której należało uniknąć. Stan wojenny był więc „mniejszym złem" nie tylko w porównaniu z interwencją z zewnątrz. Stanowisko to nie ułatwiało zadań obrońców Jaruzelskiego. Inne wypowiedzi generała utrudniały jednak zaklasyfikowanie go jako bezkrytycznego rzecznika dawnego reżymu. Jaruzelski przedstawiał siebie jako zwolennika głębokich reform, gorąco popierającego pie-riestrojkę Gorbaczowa (której, oczywiście, nie mógł przewidzieć w roku 1981). Uważał za gorzki paradoks, że „demokratycznym prze-mianom w Polsce towarzyszy sąd nad tymi, którzy się do tych prze- I mian również przyczynili".64 Nie ustawiał się więc na pozycji wroga I nowej, „postkomunistycznej" Polski. Odmawiał jednak potępienia I swej przeszłości, wyrzeczenia się lojalności wobec Polski Ludowej. Nadal sądził, że po zakończeniu wojny Polska nie miała przed sobą lepszych możliwości niż sojusz z ZSRR i budowanie socjalizmu. Przekonany był, że w warunkach tych wiele dokonano, a więc, że PRL warta była lojalności i obrony nie tylko ze strachu przed potęż-nym sojusznikiem. Sprzeniewierzenie się temu przekonaniu byłoby w jego odczuciu zdradą milionów Polaków, którzy służyli Polsce Ludo- I wej w przeświadczeniu, że socjalizm nie koliduje z patriotyzmem i że sojusz z ZSRR jest nie tylko zewnętrzną koniecznością. Odchodząc z I urzędu prezydenta, określił swą postawę wobec obu stron tragicznego konfliktu w słowach następujących: „Jako żołnierz wiem, że dowódca> a więc każdy przełożony, odpowiada za wszystkich i za wszystko-Słowo «przepraszam» może zabrzmieć zdawkowo. Innego jednak me znajduję. Chcę więc prosić o jedno: jeśli czas nie ugasił w kimś gr>ie| wu lub niechęci - niechaj będą one skierowane przede wszystkim ° I 158 mnie- Niech nie dotkną tych, którzy w realnych warunkach, uczciwie i najlepszej wierze, nie szczędzili przez lata całe swego trudu dla odbudowy i budowy naszej ojczyzny".65 Nie wystarczyło to oczywiście narodowym fundamentalistom. Żądali oni wyrażenia skruchy za całą przeszłość, twierdząc, że przebaczenie chrześcijańskie należy się tylko skruszonym grzesznikom. Autentyczna, bezwarunkowa skrucha musiała zaś, ich zdaniem, łączyć się z całkowitym potępieniem PRL. W którymś momencie pogląd taki przestał być znakiem firmowym prawicy. Wedle słów Michnika, cała nowa elita polityczna uznała, że fundamentem tożsamości ideowej Trzeciej Rzeczypospolitej musi być „zgoda na tezę, że okres PRL był formą sowieckiej okupacji a PZPR - organizacją zdrajców i kolaborantów z obcym mocarstwem".66 Teza ta była głównym uzasadnieniem polityki konsekwentnej izolacji SLD. Idea konstruktywnej współpracy z „postkomunistami" wydawała się nie do pogodzenia z antykomunistyczną tożsamością nowej Polski. Michnik trafnie zauważył, że ten sposób myślenia został powszechnie zakwestionowany w wyborach 1993 roku.67 Wyrażał nadzieję, że położy to kres wojującemu „antykomunizmowi", dzielącemu ludzi wedle „rodowodów". Byłoby to zgodne z jego poglądem, że Polsce potrzebna jest „droga hiszpańska" i „odrobina braterstwa" dla dawnych przeciwników.68 W rzeczywistości jednak polityka pojednania narodowego miała niewielkie szansę i sam Michnik, wielokrotnie brutalnie atakowany za „różo-wość" a nawet renegactwo, dobrze o tym wiedział. Wynik wyborów nie uczynił nowej klasy politycznej bardziej tolerancyjną i świadomą własnych ograniczeń. Przeciwnie: sam fakt, że „postkomuniści" ośmielili się zwyciężyć i sięgnąć po władzę, zmobilizował „obóz posierpniowy" do intensyfikacji wysiłków na rzecz globalnego potępienia PRL-owskiej przeszłości, a zwłaszcza stanu wojennego. Kolejne rocznice ogłoszenia stanu wojennego stawały się okazją do agresywnych kampanii w mediach 1 w prasie, skierowanych nie tylko przeciw politykom „postkomunistyczny lecz również przeciwko ich elektoratowi - wynik wyborów miał wwiem dowodzić, że społeczeństwo przeżarte jest „moralnym nihili-i „sowietyzacją". Prawicowi dziennikarze używali w tym celu wnego języka obelg. Liberalni intelektualiści wybierali język morali-^ego elitaryzmu, cierpiącego z powodu politycznej niedojrzałości i )ra'nego upadku społeczeństwa.6 159 69 W grudniu 1994 roku opozycja parlamentarna spróbowała wywrzeć presję na prace Komisji Odpowiedzialności Konstytucyjnej, domagając się potępienia stanu wojennego przez kolejną uchwałę sejmową, Demonstranci przed gmachem Sejmu (głównie członkowie „Solidarności" i KPN) spalili kukły Jaruzelskiego i Kwaśniewsk,eg0, a człowiek przebrany za kata trzymał w ręku topór i transparent z napisem: „Czekam na ciebie, Wojciechu".70 Gdy posłowie SLD zredukowali proponowaną uchwałę do oddania hołdu „ofiarom walki 0 wolność", intelektualiści liberalni uznali to za „moralną obrzydł,, wość", pozbawiającą wszelkich złudzeń wobec „postkomunizmu . Następna rocznica ogłoszenia stanu wojennego zbiegła się w czasie z sukcesem kandydata SLD w wyborach prezydenckich. Wywołało to kolejny i jeszcze potężniejszy paroksyzm wrogości. KPN zorganizowała demonstrację przed domem Jaruzelskiego. Jej uczestnicy nazwali go „człowiekiem, który podniósł rękę przeciwko narodowi polskiemu oraz ślubowali, że „nie dadzą mu umrzeć spokojnie". Znamienne iż publicysta „Tygodnika Powszechnego" uznał to wydarzenie za naturalną poniekąd reakcję na wynik wyborów i za swoistą formę „walki o pamięć i prawdę , rozpoczętej przez „Solidarność" i trwającej do dzisiaj. Irytację nowej elity wywoływał fakt, że prace Komisji Odpowiedzialności Konstytucyjnej prowadzone były w sposób względnie spokojny, umożliwiający wysłuchanie argumentów obu stron. Dyskusje między oskarżonymi a świadkami oskarżenia przekształcały się w niej czasem w rodzaj debaty narodowej, dającej obu stronom możliwości lepszego wzajemnego poznania i zrozumienia. Tak więc, na przykład, dyskusja nad motywacją działań Jaruzelskiego przybrała postać klasycznego polskiego sporu o rozumienie patriotyzmu i ™oó°^ i obowiązku. Jaruzelski powoływał się na rozróżnienie Maxa Webera między absolutystyczną „etyką przekonań" a obowiązującą pohyy» „etyką odpowiedzialności".73 Ekspert, prof. Arnold Gubinski, wypo wiedział słowa będące parafrazą myśli Dmowskiego: „Można oy hazardzistą, ryzykować własny majątek, a nawet własny los, aiej można stawiać na jedną kartę losu państwa i narodu . Inny eKsp mec. Andrzej Grabiński, odpowiedział na to refleksją, ze z pur> widzenia tak pojętej odpowiedzialności za naród należałoby pot^j przedwojenny rząd za decyzję stawienia oporu Hitlerowi, łłzyp I nało to tradycyjne polskie dyskusje na temat idealizmu i realizn 160 olityce, narodowego honoru i narodowego interesu, imperatywu Szalki i obowiązku brania pod uwagę konsekwencji czynów.76 Ściśle prawna problematyka posiedzeń Komisji sprowadzała się do Hwóch punktów. Pierwszy z nich dotyczył formalnych prerogatyw Rady Państwa. Strona oskarżająca twierdziła, że Rada Państwa nie miała prawa wydawania dekretów w okresie trwania obrad Sejmu, gyły przewodniczący Rady Państwa, prof. Jabłoński, kategorycznie odrzucił tę interpretację.77 W osobno opublikowanym artykule przeprowadził rozróżnienie między „stanem wojennym" a zdefiniowanym w innym artykule Konstytucji „stanem wojny": zgodnie z tą interpretacją proklamowanie „stanu wojny" było wyłączną prerogatywą parlamentu, ale ogłoszenie „stanu wojennego" należało do uprawnień Rady Państwa. Ponadto obradujący Sejm natychmiast zatwierdził dekrety Rady nie kwestionując ich prawomocności.78 Komisja nie akceptowała tych wyjaśnień, podtrzymując tezę, że Rada Państwa istotnie dopuściła się formalnego nadużycia władzy. Pozostawał jednakże problem praktyczny: czy było w ogóle rzeczą możliwą zastosowanie w tym wypadku normalnych procedur parlamentarnych? Drugi punkt sporu prawnego dotyczył uzasadnienia podjętych decyzji „stanem wyższej konieczności". Profesor Gubinski powołał się na art. 23 § 1 Kodeksu Karnego mówiący, że „nie popełnia przestępstwa, kto działa w celu uchylenia bezpośredniego niebezpieczeństwa grożącego dobru społecznemu, lub jakiemukolwiek dobru jednostki, jeżeli niebezpieczeństwa nie można inaczej uniknąć, a dobro poświęcone nie przedstawia wartości oczywiście większej niż dobro chronione". Dowodził również, że - zgodnie z opinią większości polskich prawników - działania takie nie podlegają karze nawet wtedy, gdy wynikają z błędnej oceny sytuacji; przepis normujący tę sprawę (art. 5 1 Kodeksu Karnego) mówi bowiem, że błąd w ocenie faktów karalny jest tylko wtedy, gdy u jego podstaw leży lekkomyślność lub Ibalstwo. Wynikało stąd, że osobom odpowiedzialnym za wproszenie stanu wojennego nie można zarzucić popełnienia przestępca, „bo nie sposób przypisać im bezpodstawnego przyjęcia istnienia Pośredniego zagrożenia, nawet wówczas, gdyby okazało się, że Etyczni i i Et g, , gyy ę, tycznie nie zamierzano interweniować, a podejmowane posunięcia służyły "wywarciu nacisku na Polskę". 161 W grudniu 1994 roku opozycja parlamentarna spróbowała wy. wrzeć presję na prace Komisji Odpowiedzialności Konstytucyjnej domagając się potępienia stanu wojennego przez kolejną uchwałę sejmową. Demonstranci przed gmachem Sejmu (głównie członkowie „Solidarności" i KPN) spalili kukły Jaruzelskiego i Kwaśniewskiego a człowiek przebrany za kata trzymał w ręku topór i transparent z napisem: „Czekam na ciebie, Wojciechu".70 Gdy posłowie SLD zredukowali proponowaną uchwałę do oddania hołdu „ofiarom walki o ! wolność", intelektualiści liberalni uznali to za „moralną obrzydliwość", pozbawiającą wszelkich złudzeń wobec „postkomunizmu".71 Następna rocznica ogłoszenia stanu wojennego zbiegła się w czasie z sukcesem kandydata SLD w wyborach prezydenckich. Wywołało to kolejny i jeszcze potężniejszy paroksyzm wrogości. KPN zorganizowała 1 demonstrację przed domem Jaruzelskiego. Jej uczestnicy nazwali go „człowiekiem, który podniósł rękę przeciwko narodowi polskiemu" oraz I ślubowali, że „nie dadzą mu umrzeć spokojnie". Znamienne, iż publicysta „Tygodnika Powszechnego" uznał to wydarzenie za naturalną poniekąd reakcję na wynik wyborów i za swoistą formę „walki o pamięć i prawdę", rozpoczętej przez „Solidarność" i trwającej do dzisiaj.72 Irytację nowej elity wywoływał fakt, że prace Komisji Odpowiedzialności Konstytucyjnej prowadzone były w sposób względnie spo- I kojny, umożliwiający wysłuchanie argumentów obu stron. Dyskusje między oskarżonymi a świadkami oskarżenia przekształcały się w niej czasem w rodzaj debaty narodowej, dającej obu stronom możliwości lepszego wzajemnego poznania i zrozumienia. Tak więc, na przykład, J dyskusja nad motywacją działań Jaruzelskiego przybrała postać kla- I sycznego polskiego sporu o rozumienie patriotyzmu i narodowego I obowiązku. Jaruzelski powoływał się na rozróżnienie Maxa Webera I między absolutystyczną „etyką przekonań" a obowiązującą polityka I „etyką odpowiedzialności".73 Ekspert, prof. Arnold Gubiński, wypc I wiedział słowa będące parafrazą myśli Dmowskiego: „Można byc I hazardzistą^ ryzykować własny majątek, a nawet własny los, ale nie I można stawiać na jedną kartę losu państwa i narodu".74 Inny ekspe^l mec. Andrzej Grabiński, odpowiedział na to refleksją, że z punkW widzenia tak pojętej odpowiedzialności za naród należałoby potępi0 j przedwojenny rząd za decyzję stawienia oporu Hitlerowi.75 PrzypolTl1 nało to tradycyjne polskie dyskusje na temat idealizmu i realizmu t 160 olityce, narodowego honoru i narodowego interesu, imperatywu [lalki i obowiązku brania pod uwagę konsekwencji czynów.76 Ściśle prawna problematyka posiedzeń Komisji sprowadzała się do dwóch punktów. Pierwszy z nich dotyczył formalnych prerogatyw Rady Państwa. Strona oskarżająca twierdziła, że Rada Państwa nie miała prawa wydawania dekretów w okresie trwania obrad Sejmu, oyly przewodniczący Rady Państwa, prof. Jabłoński, kategorycznie odrzucił tę interpretację.77 W osobno opublikowanym artykule przeprowadził rozróżnienie między „stanem wojennym" a zdefiniowanym w innym artykule Konstytucji „stanem wojny": zgodnie z tą interpretacją proklamowanie „stanu wojny" było wyłączną prerogatywą parlamentu, ale ogłoszenie „stanu wojennego" należało do uprawnień Rady Państwa. Ponadto obradujący Sejm natychmiast zatwierdził dekrety Rady nie kwestionując ich prawomocności.78 Komisja nie akceptowała tych wyjaśnień, podtrzymując tezę, że Rada Państwa istotnie dopuściła się formalnego nadużycia władzy. Pozostawał jednakże problem praktyczny: czy było w ogóle rzeczą możliwą zastosowanie w tym wypadku normalnych procedur parlamentarnych? Drugi punkt sporu prawnego dotyczył uzasadnienia podjętych decyzji „stanem wyższej konieczności". Profesor Gubiński powołał się na art. 23 § 1 Kodeksu Karnego mówiący, że „nie popełnia przestępstwa, kto działa w celu uchylenia bezpośredniego niebezpieczeństwa grożącego dobru społecznemu, lub jakiemukolwiek dobru jednostki, jeżeli niebezpieczeństwa nie można inaczej uniknąć, a dobro poświęcone nie przedstawia wartości oczywiście większej niż dobro chronione". Dowodził również, że - zgodnie z opinią większości polskich prawników - działania takie nie podlegają karze nawet wtedy, gdy wynikają z błędnej oceny sytuacji; przepis normujący tę sprawę (art. 5 1 Kodeksu Karnego) mówi bowiem, że błąd w ocenie faktów lny jest tylko wtedy, gdy u jego podstaw leży lekkomyślność lub alstwo. Wynikało stąd, że osobom odpowiedzialnym za wpro-;nie stanu wojennego nie można zarzucić popełnienia przestęp- H >,bo nie sposób przypisać im bezpodstawnego przyjęcia istnienia Tedniego zagrożenia, nawet wówczas, gdyby okazało się, że :znie nie zamierzano interweniować, a podejmowane posunięcia 2yły wywarciu nacisku na Polskę".80 161 Pomimo tych wyjaśnień, uwaga większości dyskutantów - żarów. no na posiedzeniach Komisji jak i w prasie - skupiała się nie na prze. siankach decyzji Jaruzelskiego, lecz na sprawie rzeczywistych intencji Związku Radzieckiego. Na łamach „Tygodnika Powszechnego" jeden z ekspertów Komisji, prof. Andrzej Paczkowski, dowodził nawet (w okresie zaskakująco zbieżnym z falą protestów przeciwko zaprzysię. żeniu prezydenta-elekta), że w świetle nowo odkrytych dokumentów nie jest wcale pewne, czy Jaruzelski naprawdę obawiał się interwencji gdyby bowiem zagrożenie takie było realne, partia przygotowywałaby się na taką ewentualność przez wyłonienie grupy „zapraszającej", a tymczasem „nie ma żadnych śladów, by wśród polskich komunistów przygotowywano ekipę w rodzaju Kadara w Budapeszcie, Bilaka w Pradze czy Karmala w Kabulu".81 Zdaniem Paczkowskiego było to argumentem na rzecz tezy, że niebezpieczeństwo interwencji nie było traktowane na serio. Tym sposobem to, co dla Breżniewa było główną przeszkodą w planach interwencyjnych,82 zinterpretowane zostało przez polskiego historyka nie na korzyść kierownictwa PZPR, lecz w sposób iście karkołomny -jako dowód nieistnienia realnych zagrożeń. W kontekście tym warto przypomnieć, że w czasie gorących dni polskiego kryzysu intencje radzieckie były dla wszystkich wielką niewiadomą. Nie tylko Jaruzelski musiał brać pod uwagę to, co najgorsze; wszyscy myślący Polacy świadomi byli ograniczeń polskiej suwerenności i niebezpieczeństwa przekroczenia niewidzialnych granic dopuszczalnego ryzyka. Nawet radykałowie z „Solidarności" byli tego w pełni świadomi: Zbigniew Bujak, na przykład, poinformował Komisję o bardzo konkretnych instrukcjach, co robić w wypadku interwencji.83 Wybór rewolucji samoograniczającej się, świadomie rezygnującej ze środków przemocy, nie był wynikiem niedostatku agresywnych nastrojów w „Solidarności"; nastrojów tych było pod dostat- i kiem, ale trzymała je na wodzy obawa przed sprowokowaniem interwencji z zewnątrz. Gdyby groźba takiej interwencji nie istniała, przy- i wódcy „Solidarności" zasłużyliby na zarzut braku odwagi; samoogra-niczenia narzucane ruchowi byłyby przejawem niedoceniania włas-j nych sił i przeceniania sił przeciwnika, a więc nieuzasadnionej bojaZ' liwości. W lutym 1996 roku Komisja Odpowiedzialności Konstytucyjnej roZ' j wiązała się, rekomendując Sejmowi umorzenie postępowania przecivvic I autorom stanu wojennego". Wynik głosowania w tej sprawie nie był 'ednomyślny. Pięciu członków Komisji, reprezentujących UW, KPN i ijp głosowało przeciwko, podtrzymując żądanie postawienia osób odpowiedzialnych za wprowadzenie stanu wojennego przed Trybunałem Stanu ** Przedstawiciel KPN, Andrzej Ostoja-Owsiany, wygłosił z tej okazji przemówienie dowodzące, że Jaruzelski mógł wybrać drogę Romualda Traugutta i stać się dla Polaków symbolem beznadziejnej wprawdzie, lecz heroicznej walki. Przewodniczący Komisji, prof. Jerzy Wiatr, nazwał to przemówienie pięknym; polemizował z nim w sposób niezmiernie uprzejmy, wskazując, że dzieje Polski znają również inne modele prawomocnego i zasługującego na szacunek patriotyzmu.85 Jaruzelski, rzecz jasna, nie poczuł się usatysfakcjonowany: stwierdził, że wolałby formalny proces i formalny wyrok, kończący sprawę. Podtrzymał ten pogląd Stanisław Podemski na łamach „Polityki", wskazując, że tylko wyrok Trybunału Stanu uniemożliwiłby dalsze rozgrywanie tej sprawy w celach politycznych. Dodał przy tym, że musiałby to być wyrok uniewinniający, obowiązkiem Sądu byłoby bowiem rozstrzygnięcie wątpliwości na korzyść oskarżonego.86 W chwili obecnej problem rozliczeń ze stanem wojennym pozostaje żywy i nadal dzieli społeczeństwo. Wpływowa mniejszość nadal żąda osądzenia stanu wojennego i symbolicznego chociażby ukarania jego sprawców. Głębokie namiętności, które wywołuje ta sprawa, wyrażają nie tylko pewien sposób pojmowania tożsamości Polski, lecz również wzrastającą frustrację polityczną nowej elity. Jan Rokita, reprezentujący prawicę UW, nie zawahał się wyjaśnić tej frustracji „poczuciem głębokiej przegranej w starciu z dziedzictwem PRL".87 5. Obrachunki z bardziej odległą przeszłością W większości krajów postautorytarnych głównym problemem niaru sprawiedliwości w okresie przejściowym jest prawne usto- towanie się do konkretnych zbrodni i pogwałceń praw człowieka, >nanych w niedawnej przeszłości. W Polsce, jak widzieliśmy, :nty rozłożone zostały inaczej: największe namiętności rozbudzał fakt, że Jaruzelski ośmielił się użyć siły przeciwko własnemu łowi. Ci, którzy żądali surowego ukarania, a nawet egzekucji 162 163 Pomimo tych wyjaśnień, uwaga większości dyskutantów - żarów. I no na posiedzeniach Komisji jak i w prasie - skupiała się nie na prze- I słankach decyzji Jaruzelskiego, lecz na sprawie rzeczywistych intencji I Związku Radzieckiego. Na łamach „Tygodnika Powszechnego" jeden I z ekspertów Komisji, prof. Andrzej Paczkowski, dowodził nawet (w I okresie zaskakująco zbieżnym z falą protestów przeciwko zaprzysię- I żeniu prezydenta-elekta), że w świetle nowo odkrytych dokumentów I nie jest wcale pewne, czy Jaruzelski naprawdę obawiał się interwencji, gdyby bowiem zagrożenie takie było realne, partia przygotowywałaby I się na taką ewentualność przez wyłonienie grupy „zapraszającej", a tymczasem „nie ma żadnych śladów, by wśród polskich komunistów I przygotowywano ekipę w rodzaju Kadara w Budapeszcie, Bilaka w Pradze czy Karmala w Kabulu".81 Zdaniem Paczkowskiego było to I argumentem na rzecz tezy, że niebezpieczeństwo interwencji nie było I traktowane na serio. Tym sposobem to, co dla Breżniewa było główną I przeszkodą w planach interwencyjnych,82 zinterpretowane zostało I przez polskiego historyka nie na korzyść kierownictwa PZPR, lecz w I sposób iście karkołomny -jako dowód nieistnienia realnych zagrożeń. I W kontekście tym warto przypomnieć, że w czasie gorących dni I polskiego kryzysu intencje radzieckie były dla wszystkich wielką I niewiadomą. Nie tylko Jaruzelski musiał brać pod uwagę to, co naj- I gorsze; wszyscy myślący Polacy świadomi byli ograniczeń polskiej I suwerenności i niebezpieczeństwa przekroczenia niewidzialnych gra- I nic dopuszczalnego ryzyka. Nawet radykałowie z „Solidarności" byli I tego w pełni świadomi: Zbigniew Bujak, na przykład, poinformował I Komisję o bardzo konkretnych instrukcjach, co robić w wypadku in- I terwencji.83 Wybór rewolucji samoograniczającej się, świadomie re- I zygnującej ze środków przemocy, nie był wynikiem niedostatku agre- I sywnych nastrojów w „Solidarności"; nastrojów tych było pod dostat- I kiem, ale trzymała je na wodzy obawa przed sprowokowaniem inter- I wencji z zewnątrz. Gdyby groźba takiej interwencji nie istniała, przy' I wódcy „Solidarności" zasłużyliby na zarzut braku odwagi; samoogfl' I niczenia narzucane ruchowi byłyby przejawem niedoceniania własnych sił i przeceniania sił przeciwnika, a więc nieuzasadnionej boja2' liwości. W lutym 1996 roku Komisja Odpowiedzialności Konstytucyjnej r°z wiązała się, rekomendując Sejmowi umorzenie postępowania przeciv 162 autorom stanu wojennego". Wynik głosowania w tej sprawie nie był jednomyślny. Pięciu członków Komisji, reprezentujących UW, KPN i TJP> głosowało przeciwko, podtrzymując żądanie postawienia osób odpowiedzialnych za wprowadzenie stanu wojennego przed Trybunałem Stanu.84 Przedstawiciel KPN, Andrzej Ostoja-Owsiany, wygłosił z tej okazji przemówienie dowodzące, że Jaruzelski mógł wybrać drogę Romualda Traugutta i stać się dla Polaków symbolem beznadziejnej wprawdzie, lecz heroicznej walki. Przewodniczący Komisji, prof. Jerzy Wiatr, nazwał to przemówienie pięknym; polemizował z nim w sposób niezmiernie uprzejmy, wskazując, że dzieje Polski znają również inne modele prawomocnego i zasługującego na szacunek patriotyzmu.85 Jaruzelski, rzecz jasna, nie poczuł się usatysfakcjonowany: stwierdził, że wolałby formalny proces i formalny wyrok, kończący sprawę. Podtrzymał ten pogląd Stanisław Podemski na łamach „Polityki", wskazując, że tylko wyrok Trybunału Stanu uniemożliwiłby dalsze rozgrywanie tej sprawy w celach politycznych. Dodał przy tym, że musiałby to być wyrok uniewinniający, obowiązkiem Sądu byłoby bowiem rozstrzygnięcie wątpliwości na korzyść oskarżonego.86 W chwili obecnej problem rozliczeń ze stanem wojennym pozostaje żywy i nadal dzieli społeczeństwo. Wpływowa mniejszość nadal żąda osądzenia stanu wojennego i symbolicznego chociażby ukarania jego sprawców. Głębokie namiętności, które wywołuje ta sprawa, wyrażają nie tylko pewien sposób pojmowania tożsamości Polski, lecz również wzrastającą frustrację polityczną nowej elity. Jan Rokita, reprezentujący prawicę UW, nie zawahał się wyjaśnić tej frustracji „poczuciem głębokiej przegranej w starciu z dziedzictwem PRL".87 5- Obrachunki z bardziej odległą przeszłością W większości krajów postautorytarnych głównym problemem niani sprawiedliwości w okresie przejściowym jest prawne usto- towanie się do konkretnych zbrodni i pogwałceń praw człowieka, znanych w niedawnej przeszłości. W Polsce, jak widzieliśmy, :nty rozłożone zostały inaczej: największe namiętności rozbudzał fakt, że Jaruzelski ośmielił się użyć siły przeciwko własnemu l°wi. Ci, którzy żądali surowego ukarania, a nawet egzekucji 163 *\ 'i, dekadę P^ * // dowożą, /xJf sandra y- scy,°e ow z przestępczymi pogwał-), także pojawił się w POj. w pamiętających pierwszą ^alk graniczącycłi z wojną ". Skoncentrowanie i gen. Jaruzelskiego fozliczeń z tą bardziej odległą tej jednostronności wyszła od ^ch oficerów Armii Krajowej. Lblikowała list otwarty w tej lwa Bartoszewskiego, Alek-^ Lzesem PAN) oraz Jana No- "'ego ^^"^Lawiał na ten temat z Mich-^f.sot.^de,^ zbrodniarze ,alinow. ?rli°Wa™ flh patriotów z Arm" Kraje \ve> W *» • ^i«vosc ich uiicuwi"-^tfbyła niejednoznaczne tyle •tenllSt!LńwcozPOWoduzawarte- ^^WKT^^^JUcm Polaków byłoty naród ^/Dlat^n b3^U^a z^ ił nieyyi^" v -~j-lecz również ^"ozmon- zemianom denokratvcz-rem Polaków byłotynaro^. wojny domowej, ™a^ t^ti^Wi,^, to^^Lborem Polaków byłocy na.- - ,* kształtowaniu zbiorowej wyobraźni Polaków. Podkreślił jednak, . opOwiada się nie za amnezją, lecz za amnestią — za aktem wielko-, ,szności ze strony zwycięzców, za umiejętnością „przekroczenia konfliktów dnia wczorajszego i wybaczenia własnych krzywd".90 Wyznał później, że wyobrażał sobie, że najpotężniejszą siłą pojednają narodowego stanie się polski Kościół, że „polskim komunistom, którzy w końcu zdobyli się na pokojowe przekazanie władzy, polscy biskupi powiedzą przynajmniej tyle, ile powiedzieli Niemcom w 1965 roku, pisząc list do biskupów niemieckich - «przebaczamy i prosimy oprzebaczenie»".91 Wynik wyborów parlamentarnych znacznie utrudnił jednak rozpowszechnienie tego stanowiska. Kwestie moralne uległy skrajnemu upolitycznieniu. Nowak-Jeziorański, na przykład, uznał, że „podstawową winę ponoszą ci - Adam Michnik w pierwszym rzędzie - którzy, utrzymując normalne relacje z ludźmi przegranego reżymu i sprzeciwiając się radykalnemu bojkotowi wczorajszych komunistów, zatarli granicę między dobrem i złem, między PRL a hiepodległą Rzeczpospolitą".92 Michnik odrzucił to stanowisko, ale stał się z tego powodu przedmiotem coraz bardziej zaciekłych i nienawistnych ataków prawicy. W następnym roku cały „obóz postsolidarnościowy" w widoczny sposób przesunął się na prawo. Nawet wśród członków UW rozpowszechniła się moda na retrospektywną krytykę umów Okrągłego Stołu, ubolewanie z powodu polityki „grubej kreski" oraz, oczywiście, potępienie dziwacznych, prokomunistycznych rzekomo, aberracji Michnika. Ta zmiana frontu nie uchroniła ich jednak przed atakami prawicowych radykałów. W oczach tych ostatnich, cała dawna UD, przekształcona obecnie w UW, była partią „różową", odpowiedzialną za rozmycie kryteriów moralnych i za porażkę zdrowych sił narodu. Nie przyśpieszyło to jednak praktycznego rozwiązania problemu ukarania zbrodni popełnionych w przeszłości. Na początku 1995 roku "Oazeta Wyborcza" spróbowała wyjaśnić przyczyny opieszałości w eJ sprawie publikując dwa ważne wywiady: z I prezesem Sądu Naj- vvyższego, Adamem Strzemboszem, i z wicepremierem i ministrem Prawiedliwości, Włodzimierzem Cimoszewiczem. Strzembosz, zwią- any ze względnie umiarkowanym nurtem katolickiego konserwaty- u> ubolewał z powodu braku „woli politycznej" odpowiednich in- ncJi; mówił nawet o pseudochrześcijańskiej atmosferze powszech- 165 Generała, nie uważali go za zwykłego przestępcę lub krwawego tyra. na. Chcieli go osądzić i ukarać jako zdrajcę narodu. Mimo to klasyczny problem sprawiedliwości okresu przejściowe-go, czyli problem prawnego rozliczenia się z przestępczymi pogwałceniami praw człowieka (a nie praw narodu), także pojawił się w Polsce. Był on szczególnie ważny dla Polaków pamiętających pierwszą dekadę powojenną - okres bratobójczych walk graniczących z wojną domową, a następnie przymusowej „stabilizacji". Skoncentrowanie uwagi nowych elit na rozrachunkach z reżymem gen. Jaruzelskieao przesłaniało przez pewien czas potrzebę rozliczeń z tą bardziej odległą przeszłością. Inicjatywa skorygowania tej jednostronności wyszła od grona osób prywatnych, przeważnie byłych oficerów Armii Krajowej. W styczniu 1993 „Gazeta Wyborcza" opublikowała list otwarty w tej sprawie, podpisany m.in. przez Władysława Bartoszewskiego, Aleksandra Gieysztora (będącego wówczas prezesem PAN) oraz Jana No-waka-Jeziorańskiego (który osobiście rozmawiał na ten temat z Mich-nikiem). Wyrażał on rozczarowanie faktem, że zbrodniarze stalinowscy, odpowiedzialni za śmierć najlepszych patriotów z Armii Krajowej, nie zostali ukarani. Autorzy listu żądali więc konkretnych działań ustawodawczych i organizacyjnych, aby pociągnąć tych ludzi do odpowiedzialności oraz oddać sprawiedliwość ich ofiarom.88 Reakcja opinii publicznej na ten list była niejednoznaczna, nie tyle jednak z powodu jego konkretnych postulatów, co z powodu zawartego w nim bezlitosnego potępienia całego powojennego okresu historii Polski. Stanowisko krytyczne sformułowane zostało najlepiej przez znanego publicystę i byłego aktywistę „Solidarności", Stefana Brat-kowskiego. Protestował on przeciwko porównywaniu zbrodni stalini-stów polskich do ludobójstwa nazistowskiego lub radzieckiego; odróżniał rzeczywistych fanatyków od obcych agentów; wskazywał wreszcie, że komunizm był w Polsce dużo łagodniejszy niż gdzie indziej, że komuniści polscy mieli swój udział nie tylko w uczynieniu Polski „najwygodniejszym barakiem bloku", lecz również w rozmontowywaniu stalinizmu i torowaniu drogi przemianom demokratycznym. Dlatego też najmądrzejszym wyborem Polaków byłoby narodowe pojednanie, a nie polityka zimnej wojny domowej, nienawiść i rewanżu.89 Adam Michnik poparł tę konkluzję. Przeciwstawił slC poglądowi, że retoryka antykomunistyczna odgrywa pozytywną roi? 164 kształtowaniu zbiorowej wyobraźni Polaków. Podkreślił jednak, że opowiada się nie za amnezją, lecz za amnestią - za aktem wielkoduszności ze strony zwycięzców, za umiejętnością „przekroczenia konfliktów dnia wczorajszego i wybaczenia własnych krzywd".90 \Vyznał później, że wyobrażał sobie, że najpotężniejszą siłą pojednania narodowego stanie się polski Kościół, że „polskim komunistom, którzy w końcu zdobyli się na pokojowe przekazanie władzy, polscy biskupi powiedzą przynajmniej tyle, ile powiedzieli Niemcom w 1965 roku, pisząc list do biskupów niemieckich - «przebaczamy i prosimy o przebaczenie»". Wynik wyborów parlamentarnych znacznie utrudnił jednak rozpowszechnienie tego stanowiska. Kwestie moralne uległy skrajnemu upolitycznieniu. Nowak-Jeziorański, na przykład, uznał, że „podstawową winę ponoszą ci - Adam Michnik w pierwszym rzędzie - którzy, utrzymując normalne relacje z ludźmi przegranego reżymu i sprzeciwiając się radykalnemu bojkotowi wczorajszych komunistów, zatarli granicę między dobrem i złem, między PRL a niepodległą Rzeczpospolitą".92 Michnik odrzucił to stanowisko, ale stał się z tego powodu przedmiotem coraz bardziej zaciekłych i nienawistnych ataków prawicy. W następnym roku cały „obóz postsolidarnościowy" w widoczny sposób przesunął się na prawo. Nawet wśród członków UW rozpowszechniła się moda na retrospektywną krytykę umów Okrągłego Stołu, ubolewanie z powodu polityki „grubej kreski" oraz, oczywiście, potępienie dziwacznych, prokomunistycznych rzekomo, aberracji Michnika. Ta zmiana frontu nie uchroniła ich jednak przed atakami prawicowych radykałów. W oczach tych ostatnich, cała dawna UD, przekształcona obecnie w UW, była partią „różową", odpowiedzialną a rozmycie kryteriów moralnych i za porażkę zdrowych sił narodu. Nie przyśpieszyło to jednak praktycznego rozwiązania problemu ukarania zbrodni popełnionych w przeszłości. Na początku 1995 roku ^Gazeta Wyborcza" spróbowała wyjaśnić przyczyny opieszałości w teJ sprawie publikując dwa ważne wywiady: z I prezesem Sądu Najwyższego, Adamem Strzemboszem, i z wicepremierem i ministrem rawiedliwości, Włodzimierzem Cimoszewiczem. Strzembosz, zwią-iny ze względnie umiarkowanym nurtem katolickiego konserwaty-nu> ubolewał z powodu braku „woli politycznej" odpowiednich in-lricJi; mówił nawet o pseudochrześcijańskiej atmosferze powszech- 165 nego przebaczenia i zapomnienia. Wspominał również o konkretnych wypadkach chronienia winowajców, np. przez usuwanie ich nazwisk z i dokumentów archiwalnych. Jego własna propozycja rozwiązania pro. blemu może być nazwana w miarę łagodnym sposobem zastosowania surowych zasad. Sugerował mianowicie, aby całe kierownictwo Pp{^ a następnie PZPR do 1956 roku, uznać za grupę przestępczą oraz przedłużyć okres niezbędny do przedawnienia wobec zbrodni stalinowskich; wyraził również zdziwienie z powodu „liberalnego" traktowania gen. Kiszczaka, oskarżonego o spowodowanie tragedii w kopalni „Wujek". Jednocześnie jednak wyraził gotowość zaakceptowania aktu abolicji (wyłączającego zabójstwa i zbrodnie przeciwko ludzkości), uznając, że byłoby to lepsze niż „trzymanie sprawy pod suknem".93 Cimoszewicz, znany z niezależności członek SLD, w pełni zaakceptował pogląd, iż wszystkie dawne przestępstwa przeciwko prawom człowieka powinny zostać ukarane. Powstrzymał się od opowiadania się za abolicją, uznał to bowiem za dylemat natury moralnej. Dodał ponadto, że gdyby był na miejscu ludzi, których abolicja miałaby objąć, i miał przekonanie, że działał zgodnie z prawem i z poczucia obowiązku, to wolałby praworządny proces niż akt łaski. Jednocześnie jednak odrzucił sugestię, że sądownictwo polskie świadomie uchyla się przed stosowaniem „retrospektywnej" sprawiedliwości. Wskazał, że w ciągu ostatnich czterech lat Główna Komisja Badania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu przeprowadziła lub prowadzi ponad 500 śledztw, 95 spraw trafiło do prokuratury, w 20 wypadkach sformułowano akty oskarżenia. Sprawy te są trudne, dotyczą bowiem głównie okresu stalinowskiego, a więc osób w podeszłym wieku, rozproszonych po kraju i często niezdolnych do podróży. W wypadku przestępstw świeższej daty dodatkową trudnością jest to, że w aparacie MSW zacierano wszelkie ich ślady. Śledztwo w sprawie krwawego stłumienia rozruchów na wybrzeżu w grudniu 1970 roku trwa już cztery lata i jest to bulwersujące, ale (wedle wyjaśnień gdańskiej pr0" kuratury) wynika m.in. z ogromu sprawy (70 tomów akt).94 I tak dalej-Pomińmy szczegóły. Najistotniejszym elementem wywiadu miwstf* sprawiedliwości wydaje się wskazanie zasadniczej przyczyny nieefe^i tywności prawa w rozliczeniu dawnego ustroju. Prawniczy punkt wid*" nia obowiązuje do oceniania czynów w świetle prawa obowiązującego czasie ich popełnienia, nie może więc uwzględniać późniejszych przemian świadomości prawnej. W ten sposób zasygnalizowany został najważniejszy problem: sprzeczność między legalnym pozytywizmem sędziów a świadomością prawną, która uzasadniała Solidarnościową rewolucję. Jest rzeczą oczywistą, że zadania i interesy zawodowych prawników musiały różnić się od zadań i interesów nowej klasy politycznej. Antykomunistyczni politycy, zniecierpliwieni pozytywistyczną wykładnią prawa, gotowi byli powoływać się na wyższą sprawiedliwość, łącznie z prawem natury. Prawnicy jednak musieli starać się o niezależność od polityki i reputację bezstronności. To zaś wymaga, rzecz jasna, ścisłego trzymania się istniejących praw i interpretowania wątpliwości na korzyść oskarżonych. Możemy obecnie przejść do krótkiego omówienia głównych prób zastosowania „retroaktywnej sprawiedliwości" w postkomunistycznej Polsce.95 Proces Adama Humera i jedenastu innych funkcjonariuszy stalinowskiej służby bezpieczeństwa trwał ponad dwa lata i postrzegany był jako proces całego stalinowskiego systemu w Polsce. Humer oskarżony był o okrutne znęcanie się nad więźniami politycznymi, w tym również kobietami, w latach 1944-1954 oraz o spowodowanie śmierci przynajmniej jednego z nich (co jednak nie zostało udowodnione). Jego zachowanie w czasie procesu było wyzywające. Deklarował wierność swym komunistycznym przekonaniom, podkreślał konieczność bezlitosnej walki o władzę, przypominając przy tym, że jego własny ojciec zabity został przez antykomunistyczne podziemie. Skazany został na 9 lat więzienia, a jego współpracownicy na dwa do ośmiu lat. Ze względu na zły stan zdrowia i szły wiek, pozwolono mu jednak czekać na uprawomocnienie wyroku w warunkach domowych. eakcja opinii publicznej była generalnie pozytywna.96 Uważano k za surowy, lecz sprawiedliwy. Nikogo nie trzeba było przeko-ac, że rządy stalinistów w Polsce opierały się na terrorze i że ter->t zawsze niewybaczalnym złem. Właśnie dlatego jednak pew-dysonansem był fakt wykorzystywania tego procesu dla celów cznych. Mam na myśli towarzyszącą procesowi kampanię poli-^ w prasie i w mediach, usiłującą postawić znak równości mię-resem stalinowskim i poststalinowskim, stwarzając w ten spo-inolicie czarny obraz całego czterdziestopięciolecia 1944-1989. 166 167 W wypadku prawicowych radykałów było to normalną rutyną. Nieco dziwne było jednakże oglądanie osób szacownych i uważanych za umiarkowane, takich jak Adam Strzembosz i senator UD Jacek Tav- ,' lor, usiłujących przekonać swą publiczność, że nie było żadnej istotnej różnicy między zbrodniami Humera a stłumieniem przez Jaruzelskie-go robotniczych rozruchów na Wybrzeżu, jedno i drugie bowiem byj0 przejawem strukturalnej zbrodniczości systemu i zasługiwało na uznanie za „zbrodnię przeciw ludzkości". Takie właśnie widowisko można było oglądać w programie telewizji publicznej.97 George Orwell trafnie zauważył, że „kto kontroluje przeszłość -kontroluje przyszłość". Wydaje się jednak, że kampania, o której mo-was nie osiągnęła zbyt wiele. Zbrodnie Humera były odrażające, ale jednak nieporównywalne z masowymi zbrodniami niemieckiego i S radzieckiego totalitaryzmu. Torturowanie ludzi nigdy nie było wyłączną specjalnością reżymów komunistycznych, zdarzało się niestety również w przedwojennej Polsce,98 stało się regułą w autorytarnych reżymach Ameryki Łacińskiej. Wyrażenie „zbrodnie przeciwko ludzkości", używane w różnych dokumentach ONZ,99 może być w jakimś sensie zastosowane do Humera, ale zupełnie nie nadaje się na określenie czynów Jaruzelskiego i Kiszczaka. W sierpniu 1995 roku rozpoczęto inny proces „antystalinowski". Osiemdziesięcioletnia sędzina Maria Gurowska, która w roku 1952 skazała na śmierć generała Emila Fieldorfa, szefa AK-owskiego wydziału dywersji, oskarżona została o sądowe morderstwo. Gurowska odrzuciła to oskarżenie oświadczając, że działała zgodnie z sumie- (» niem: Fieldorf nie był zdolny zmienić się, a więc musiał być „wyeli- \ minowany ze społeczeństwa".100 Z prawnego punktu widzenia - bę- i dzie to proces ciekawy i instruktywny. Dla młodych Polaków, rzecz jasna, stalinizm jest już oddaloną przeszłością. Częścią składową ich własnego doświadczenia i ich własnej legendy opozycyjnej są dla nich natomiast wydarzenia na Wybrzeżu z grudnia 1970 roku, będące przedmiotem procesu sądowego rozpoczętego w Gdańsku 28 marca 1996 roku. W procesie tym dwanaście osób - m-'11 ówczesny minister obrony gen. Jaruzelski, ówczesny minister spraw we' wnętrznych Kazimierz Świtała i ówczesny wicepremier Stanisław Ko- 4 ciołek - oskarżeni zostali o wydanie policji rozkazu strzelania do robotników, co spowodowało śmierć czterdziestu czterech ludzi i zranienia okot° 168 dwustu. Sąd wziął pod uwagę stanowisko obrońców głoszące, że byli członkowie rządu powinni być sądzeni przez Trybunał Stanu. W rezultacie proces został odroczony i w momencie pisania tych słów niewiele można o nim powiedzieć. Wiadomo jednak, że główne decyzje podjęte byty osobiście przez Gomułkę w ścisłej współpracy z dwoma członkami giura Politycznego - Kociołkiem i nieżyjącym Zenonem Kliszko. Jaruzelski konsekwentnie twierdził, że za wydarzenia te nie ponosi żadnej moralnej odpowiedzialności.101 Nikt nie powinien uprzedzać decyzji niezawisłego sądu. W szczególności nie powinni tego czynić dziennikarze i politycy. Nie powinni pozwalać sobie na oskarżanie sędziów o lęk przed odpowiedzialnością ani wywierać na nich presji przez porównywanie gdańskiej tragedii'do zbrodni nazizmu. Nie powinni sugerować, że proces gdański to polski odpowiednik Procesu Norymberskiego. Porównania takie jednak pojawiły się w prasie,102 a więc należy powiedzieć, dlaczego są one zupełnie niewłaściwe. Protest gdańskich stoczniowców, spowodowany gwałtowną i niespodziewaną podwyżką cen tuż przed świętami Bożego Narodzenia, wywołał falę rozruchów, aktów wandalizmu, a nawet próbę spalenia siedziby KW.103 Władze komunistyczne widziały w tym kontrrewolucję i trudno zaprzeczyć, że miały powody do obaw; motywacją ich działań był więc strach, a nie okrucieństwo. Postępowanie ich należy jednoznacznie potępić, ale nie można porównywać go do dzikich masowych rzezi organizowanych przez hitlerowskie Niemcy i stalinowski Związek Radziecki.104 Nie ma podstaw do podciągania tego pod kategorię „zbrodni przeciwko ludzkości". Bardzo instruktywne jest stanowisko węgierskiego Trybunału Konstytucyjnego, który odmówił zaklasyfikowania w ten sposób krwawego stłumienia powstania 1956 roku.105 W polskich sporach o sprawiedliwość retrospektywną zasadniczy problem polega nie na tym, że jedni oceniają zbrodnie przeszłości z należną surowością, inni zaś, pozbawieni widocznie busoli moralnej, ktująje łagodnie lub wręcz negują ich istnienie. Rzeczywisty spór - 3 spór najgłębiej moralny właśnie - dotyczy wykorzystywania nnych stron przeszłości w aktualnej walce politycznej. Czy można równywać zbrodnie Polski Ludowej do zbrodni ludobójstwa w kla- znych krajach totalitarnych? Czy wolno zacierać różnicę między ską przed rokiem 1956 i po tej przełomowej dacie? Czy jest rzeczą 169 moraMie , poHtyczme *-~ST™"° Z tragiczne) karty P^^^^^Z^rH. W***. wzór denazyfikacji w P^^^f^"^, monopolem „antyko- Ubolewania i żądanego ^ ^ * awWy sie również na munistycznych b^wikow poMa ^/demokratycznych organów łamach powszechnie szanowanych, "° m ^ jednakże odno. prasy _ i to jest wł^ie n« ^^ coraz bardziej towac również fakt, ze wywoiuj ledlicki reprezentujący wrdoczna. i śmiałą. Tak wiec, na przyk ad fezy**1>*. P^ J" miarkowane skrzydto obozu postsohda^owego, z g^ postulaty radykalnego Przysp-esze™^^^Powszechnego". W śi które pojaw*, s* «« >^w pl™, Adama Szostkiewicza, miocie za sobąwiększość 6. Uwagi końcowe Sisii 170 brali tylko ci dmdzy.108 Wyrafinowany poeta klasycystyczny Jarosław Marek Rymkiewicz oświadczył: „Wielu Polaków opowiedziało się za komunizmem. Powstaje pytanie dlaczego, ale moim zdaniem, nie warto a nie odpowiadać. Tym Polakom ja odpowiadam, parafrazując trochę słowa «Pierwszej brygady»: jebał was pies. I nie myślcie, że jesteście Polsce potrzebni. Polska was nie potrzebuje".109 Nie były to wypowiedzi odosobnione. Jeden z publicystów katolickich określił wynik wyborów jako „największą klęskę w polskiej historii". Inny publicysta stwierdzał, że czuje się poniżony i nie ma nic wspólnego z elektoratem Kwaśniewskiego."0 A jeszcze przed zaprzysiężeniem nowego prezydenta pojawiło się w „Tygodniku Powszechnym" dosadne życzenie Bogdana Cywińskiego: „Niech cię szlag trafi i to szybko!"1'' Wyjaśnienia frustrującego wyniku wyborów szukano głównie w niepowodzeniu prób przeprowadzenia lustracji i dekomunizacji. Lustracja rzeczywiście nie udała się w Polsce. Antoni Macierewicz sam stanąć musiał przed sądem za nieodpowiedzialne ujawnienie sekretów państwowych."2 Jerzy Giedroyc skomentował fiasko „afery teczkowej" zdaniem: „Tzw. teczki należałoby po prostu pod nadzorem rzecznika praw obywatelskich komisyjnie spalić"."3 Kwestia „dekomunizacji" jest wciąż żywa na prawym skrzydle politycznego spectrum. Na naśladowanie wzoru czeskiego jest już za późno, ale wzrastające niezadowolenie robotników przemysłowych, relatywnie zubożonych i zagrożonych bezrobociem, stworzyło podatny grunt dla demagogicznych żądań rozprawienia się ze „starymi złodziejami z nomenklatury". Żądania takie wysuwane były przez „Solidarność", której członkowie wydają się sądzić, że kapitalistyczni przedsiębiorcy, aby zasłużyć na akceptację, powinni wykazać się wła-iciwym rodowodem politycznym. Głosi je także Wałęsa, grożąc, że Ibierze zagrabioną własność. Obecnie idea wywłaszczenia „komunistycznych kapitalistów" przejęta została przez Ruch Odbudowy Polski 0 Jana Olszewskiego, który w roku 1996 wykazywał się wzra-^cym poparciem społecznym. W wywiadzie udzielonym wiosną ' roku Olszewski dopuścił nawet ekspropriację inwestorów zagranych: „Ostrzegamy inwestorów, by nie kupowali od pasera. Za-li 114 n low cie się, bo za rok przejrzymy wszystkie akty własności". 114 ę, bo za rok przejrzymy wszystkie akty własności. e wydaje się, aby program ten miał jakiekolwiek szansę realiza-łrno jego istnienie wskazuje jednak, że największym zagroże- 171 n,em SCC r się ści gospodarki rynkowej i rządów jest w dziś ejszej Pol. ^ ^ ? sdRP natomiast (i SLD jako całosc) oka2ala wspierającą nowe zasady gry. Bronisław U ^^ konsekwentnych konserwatywnych 1 b, g ptlsce próbował wyjaśnić to racjonalnie myślącym polny. rałow w P^'SCJ P zwani postkomuniści kontynuują po. kom prawią * ^Jd h z * tylko modyfikacją, iż w każdej lltykęrZąSpująostrożniej. Jeżeli ciągłość przemun rozpoczętych w TTani^ zagrożona, to głównie ze strony tego obozu, który roz-roku 1989 jest:**% uwłaszczenie» (...) Żadna z parta nonri- począł wal^ ° «P nk ^ podj,c się fimkc i kotv ^ plcież niezbędnej Polsce jak każdemu krajów. Rola ^owLzej przypadła SdRP. Tylko ta parha obiecuje refor- ^towaniem respektu dla ludzkich uczuć i przyzwyczajeń na- fC 72 półwiecznej historii, tylko ona nie straszy społeczen-^S karamlm za przeszłość ani ^ g*™** I PTtt^m Iciąż dzielącym Polaków jest ktfestia gen. Jaruzel-Pr°b lnu ^ie\inego. .antykomunistyczna" opozycja me prze-Skieg° l icTć rządzenie Generała, ponieważ tylko całkowite pat, iej przeszłość, może wyposażyć ją w moralny man a ludzi sądzi, że wielkoduszność mogła byc doba ^^ ^^^^ sukcesow sił pOst- myśl tej S^ nie skazał g0 na Suszny, że pragnął nawet odebnc prezydencką, przyznając ją Ryszardowi Kaczorowskiemu, "^^bolicznemu prezydentowi emigracyjnemu. Jerzy Giedróyc napisał o tvni: „Jest to zwykła nieprzyzwoitość, tym większa, że przecież gen. Jaru- elslci został wybrany głosami «Solidarności»"."7 Ostatni z poruszonych w tym szkicu problemów - problem zbrodni pełnionych przez funkcjonariuszy dawnego reżymu -jest prosty w teorii, ale trudny w praktyce. Wszyscy niemal opowiadają się za uka-ranjem tych zbrodni, ale chcą jednocześnie przestrzegania procedur nrawnycn ' należytego udokumentowania winy oskarżonych, co w wielu wypadkach jest niesłychanie trudne. Ponadto trzeba dbać o polityczny i moralny kontekst retrospektywnego wymiaru sprawiedliwości: procesy sądowe nie powinny stawać się narzędziem walki politycznej, a tym bardziej wzniecania nienawiści i pogłębiania podziałów społecznych. I wreszcie, należy zachować poczucie proporcji. Represje stosowane pod rządami gen. Jaruzelskiego nie są porównywalne z terrorem okresu stalinowskiego; polski stalinizm, nawet w najgorszym okresie, nie jest porównywalny ze stalinizmem w ZSRR. Argumentacja dowodząca, że samo rozróżnianie między większym i mniejszym złem świadczy o niedopuszczalnym relatywizmie moralnym, jest demagogiczna i nie do utrzymania. Moralny absolutyzm także zakłada przecież istnienie obiektywnej hierarchizacji dóbr, zdolność odróżnienia dóbr większych od mniejszych, a więc, tym samym, zła większego i mniejszego. Na zakończenie pozwolę sobie przypomnieć rzecz najważniejszą. Moralność nie jest prawem i nie może być egzekwowana środkami prawnymi; moralny absolutyzm wspierany przez ustawy i środki przymusu byłby nie do pogodzenia z rządami prawa i z demokracją. Adam Michnik sformułował zasadę priorytetu wolności nad sprawiedliwością. Rezygnacja z cz?ści sprawiedliwości - dowodził - „jest ceną płaconą za wychodzenie z dyktatury drogą negocjacji, kompromisu i pojednania".118 Jest to obser-trafna, ale w kontekście problematyki prawnej ująłbym to nieco l. Zadania retrospektywnego wymiaru sprawiedliwości nie powinny °yc pojmowane jako tzw. restauracja porządku moralnego. Jeśli poczucie P^wiedliwości tych czy innych osób wymaga totalnego potępienia PRL-. *sk>ej przeszłości i manichejskiego odgraniczenia dobra od zła, to jest to " Problem prywatny. Liberalno-demokratyczne państwo prawa musi chować w tej sprawie bezstronność, w przeciwnym wypadku pogwał- 173 172 * r własne zasady - wolność sumienia i neutralność ciłoby bowiem swe w asne zas^y ^^ . ^^ demokratycznLgo światopoglądową. JV obowiązującą prawdą o przeszło- państwa me mogą orzekać > prawdziwe patriotyczne, a ja- ści. Nie -g^st^J^oe STJwem sprawiedliwego ustroju nie ton odmawiać ^^ blemem najwyższego dobra Państwo powinien byc utożsamiany l v wn1rio,c; ; świadomie unika wszel-Lralno-demokratyczne^os, ^^^^^ ale z ^ kich form moralnegodyktatu^ Wyn ^^ ^^^ ^..^ ko Post Scriptum: Teks. wersji P gadzie Pohtycznym . Reakcje na ten tekst ^1^ 99 num ), zmuszają ce z3k , dla której artykuł ten był przeznaczony. Przypisy Totalitaryzm i posttotalitaryzm. Próba definicji 1. Warto zwrócić uwagę, że poglądu tego nie podziela Aleksander Sołżenicyn. W broszurze Kak nam obustroit' Rossiju (Paryż 1990) traktuje on totalitaryzm w ZSRR jako sprawę przeszłości. 2. Skrajnym tego przykładem było np. obarczenie członków PZPR moralną odpowiedzialnością za zbrodnie stalinowskie, z Katyniem włącznie. 3. Patrz następujące moje teksty: The Captive Mind Revisited: Intellectuals and Communist Totalitarianism in Poland, w: Totalitarianism at the Crossroads. Pod red. E. Frankel-Paul, Transaction Books, New Brunswick and London 1990; Liberalism in Poland, „Critical Review", vol. 2, nr 1, 1988; Totalitarianism and Liberalism, „Critical Review", vol. 3, nr 2, 1989; Zrozumieć przeszłość, „Zdanie", nr 2-3, 1990; Totalitaryzm, czyli o potrzebie rozrachunków uczciwych, „Polityka Polska", nr 1 (15), 1990; Czy PRL była państwem totalitarnym?, „Polityka", nr 29, 21 VII 1990. 4. H. Świda-Ziemba, Stalinizm i społeczeństwo polskie, w: Stalinizm. Pod red. J. Kurczewskiego, Uniwersytet Warszawski, Warszawa 1989, s. 16. 5. Tamże, s. 17-18. 6. Tamże, s. 86-87. 7. G. Orwell, Collected Essays, t. 2, New York 1968, s. 135. 8. L. Kołakowski, Główne nurty marksizmu, wyd. 3, „Aneks", London 1988, s. 177. 9. Wedle Artura Koestlera powoływanie się na „mniejsze zło" było surowo zakazane przez stalinowskie partie komunistyczne. Jest to zrozumiałe: totalitaryzm operować musi dualistyczną wizją świata i nie może pozwolić sobie na relatywizowanie własnych racji. Por. wypowiedź Koestlera w God That Failed. Pod red. R. Crossmana, Salem, New Hampshire 1949, s. 45. 10-Patrz niżej, przypis 13. '• Tezę tę rozwija m.in. Richard Lówenthal. Patrz R. Lówenthal, Beyond the „ln-st'tutionalized Revolution" in Russia and China, w: The Soviet Union and the Challenge of the Future (red. A. Shtromas i Th. Kapłan), Paragon House, New Yorkl988, s. 13-35. atrz L. Trotsky, The Revolution Betrayed, passim. Brzeziński, The Grand Failure. The Birth and Death of Communism in the T*>entieth Century, Charles Scribner's Sons, New York 1989, s. 252-258. 174 175 14. Proponowana przeze mnie definicja totalitaryzmu jest nieco węższa. Tak więc np. Czechosłowację z lat siedemdziesiątych-osiemdziesiątych zaliczyłbym bez zastrzeżeń do krajów posttotalitarnych. Byłoby to zgodne z diagnozą Vacla\a Havla, który w eseju Siła bezsilnych określił system panujący wówczas w Czechosłowacji jako „posttotalitarny". (Patrz V. Havel, Sita bezsilnych, „Krytyka" nr 5, Warszawa 1980. Cf. V. Havel, Living in Truth, London 1990, s. 40). 15. Termin „postkomunistyczny" jest mniej precyzyjny, komunizm bowiem nigdzie jeszcze nie był urzeczywistniony. Wiele partii de nomine „komunistycznych' porzuciło faktycznie ideę „budowania komunizmu". W Polsce i innych krajach Europy Środkowo-Wschodniej przynależność do partii rządzącej bardzo często łączyła się (w okresie poststalinowskim) z nieukrywaną niechęcią do ideoloeii komunistycznej. (Przypisywanie byłym członkom PZPR upartego trzymania się „komunizmu" uważam przeto za bezzasadne). 16. Profesorzy Instytutu Filozofii i Socjologii PAN, uczestnicy konferencji w Ra- dziejowicach. 17. Mowa oczywiście o klasycznej książce Czesława Miłosza. Myśl, iż analizy w niej zawarte nie mają zastosowania do okresu po „odwilży 1955-1956" - co dowodzi, że wtedy właśnie skończył się w Polsce totalitaryzm i rozpoczął de facto okres posttotalitarny - rozwinąłem w rozprawie „The Captive Mind" Revisited: Intellectuals and Communist Totalitarianism in Poland, w: Totalitarianism at the Crossroads. Pod red. E.F. Paul, Transaction Books, New Brunswick-London 1990, s. 51-96. Przekł. poi. w: A. Walicki, Zniewolony umysł po latach, „Czytelnik", Warszawa 1993. 18. Patrz F. Gross, Pluralizm społeczny, w: Społeczeństwaposttotalitarne, s. 77-84. 19. Jerzy Zubrzycki, profesor socjologii Australijskiego Uniwersytetu Narodowego w Canberze (obecnie emerytowany), był twórcą polityki „multikulturalizmu" w Australii. Dziedzictwo PRL 1. Według Z. Brzezińskiego Polska pod rządami gen. Jaruzelskiego reprezentowała najbardziej zaawansowaną „fazę odwrotu od komunistycznego totalitaryzmu przejście od komunistycznego autorytaryzmu do autorytaryzmu już postkomuni-1 stycznego. Por. Z. Brzeziński, The Grand Failure. The Birth and Death oj Communism in the Twentieth Century, Nowy Jork 1989, s. 252-258. 2. Por. P. Ogrodziński, Pięć tekstów o społeczeństwie obywatelskim, Warsz»*a 1991, s. 31 i 64-65. 3. „Olszewikami", czyli „bolszewikami prawicy", nazwano zwolenników rawi cowego rządu premiera Jana Olszewskiego (patrz niżej, s. 145). 4. Ocena okresu przedstalinowskiego jest sprawą osobną, której tu nie 176 Sprawiedliwość okresu przejściowego i walki polityczne 1 philip Earl Steele, Wielkoduszność - skaza na wielkości? „Życie Warszawy", nr z 30 XII 1995-1 I 1996. 2 Doskonałą analizę polskiego „realnego socjalizmu" jako systemu klientelistycz-nego zawiera książka J. Tarkowskiego Patroni i klienci (Socjologia świata polityki), ISP PAN, Warszawa 1994. Wyrażenie „wspólnota brudnych interesów" (dirty togetherness) pochodzi od A. Podgóreckiego. Patrz A. Podgórecki i M. Łoś, Multidimensional Sociology, Routledge and Kegan Paul, London 1979. 3 Patrz A. Michnik, Polskie kredowe koło, w: Książka dla Jacka. W sześćdziesiątą rocznicę urodzin Jacka Kuronia, Fundacja Nowej, Warszawa 1995, s. 122. 4. Patrz E. Malefakis, Spain and Its Francoist Heritage, w: Neil J. Kritz (red.), Transitional Justice: How Emerging Deinocracies Reckon With Former Regimes, t. 2: Country, Studies, United States Institute of Peace Press, Washington D.C. 1995, s. 321-322. 5. Tamże, s. 533-535, Czechoslovakia. Editor's Introduction. 6. Patrz rozmowa z J. Kaczyńskim w: J. Kurski i P. Semka (red.), Lewy czerwcowy, Spotkania, Warszawa 1992, s. 15-16. 7. „Deklaracja Socjaldemokracji Rzeczypospolitej Polskiej", „Trybuna", nr 4, 1990, oraz „Statut Socjaldemokracji RP" (tamże). 8. Żywy opis wizyty Jaruzelskiego w Hiszpanii w czerwcu 1990 roku zawiera książka W. Górnickiego Teraz już można, Wyd. Dolnośląskie, Warszawa 1994, s. 32-51. W następnym roku Jaruzelski, nie będąc już prezydentem Polski, przybył do Hiszpanii razem z Michnikiem, aby uczestniczyć w międzynarodowym seminarium na Uniwersytecie Antonio Pelayo w Santader. Został tam przyjęty przez królową Hiszpanii, co było oznaką szczególnego szacunku ze strony rodziny królewskiej. 9. Patrz rozmowa z Glapińskim w: Lewy czerwcowy, s. 107-111. 10. Słowo „komuniści" umieszczam w cudzysłowie, ponieważ PZPR przeszła po roku 1956 długi proces faktycznej dekomunizacji i w latach 70. nie była już komunistyczną we właściwym (doktrynalnym) sensie tego słowa. Dla przywódców sąsiednich krajów socjalistycznych było rzeczą jasną, że w PZPR nie ma już prawdziwych marksistów-leninistów. O procesach detotalitaryzacji i faktycznej dekomunizacji w PRL pisałem obszernie w ostatnim rozdziale książki Marksizm iskok do królestwa wolności. Dzieje komunistycznej utopii, PWN, Warszawa 1996. [W cudzysłowie umieszczam również słowo „postkomuniści", przekonuje mnie bowiem argumentacja A. Drawicza, że jest to demagogią: „To tak jakby o chrześcijanach mówić postpoganie albo o Marii Magdalenie postnierządnica". atrz A. Drawicz w rozmowie z Anną Bikont i Joanną Szczęsną, Nie liczy się Przeszłość, ale osobowość, „Gazeta Wyborcza", nr z 9-10 III 1996, s. 13]. 177 11. Warto odnotować, że niektórzy „niepodległościowcy", pomimo manifestowanej dziś przez, nich nietolerancji wobec wszelkich form współpracy z komunizmem, byli niegdyś aktywnymi członkami PZPR. Sam Moczulski był członkiem partij i w roku 1968 popierał nacjonalistyczną frakcję gen. M. Moczara. Dowodzi to że reprezentowany przez niego typ patriotyzmu miał cechy taktycznej giętkości i dawał się godzić z członkostwem w PZPR. Nie twierdzę jednak, że było to typowe. Typową cechą „niepodległościowców" jest raczej nieznoszący kompromisów fundamentalizm moralny, będący absolutyzacją pewnych autentycznych wartości. Dlatego też ze stanowiskiem tym mogą sympatyzować ludzie o twórczych umysłach i niekwestionowanej integralności moralnej, czego przykładem jest np. Zbigniew Herbert. 12. Argumenty używane w tej kampanii przedstawiłem w artykule From Stalinism to Post-Communist Pluralism: The Case of Poland, „New Left Review", nr 185, styczeń-luty 1991, s. 108-112. 13. Patrz M. Zalewski, Let Solidarity Break in Two, „Newsweek", 16 VII 1990, s. 6. 14. Patrz rozmowa z Kaczyńskim w: Lewy czerwcowy, s. 21-25. 15. Ten cyniczny plan zmylenia robotników przedstawiony został w wywiadzie Ka-czyńskiego dla „Le Figaro", 31 VII 1990. 16. Patrz W kraju, „Polityka", nr z 17 IV 1990, s. 2. 17. Por. ironiczne uwagi na ten temat w artykule J. Sądeckiego: Aparat w odwrocie, „Tygodnik Solidarność", nr z 30 III 1990. 18. Wielu Polaków zraniło i zantagonizowało jego twierdzenie, że „realny socjalizm" był dla Polski większym nieszczęściem niż okupacja hitlerowska. 19. W dniu 3 maja 1976 roku opublikowany został program założonego przez Z. Najdera Polskiego Porozumienia Niepodległościowego - pierwszy wyraźnie niepodległościowy program polskiej opozycji. 20. Patrz Sejm RP, kadencja I: Sprawozdanie stenograficzne z posiedzenia Sejmu RP w dn. 30-31 I i 1 II 1992. Projekt ustawy o restytucji niepodległości. 21. Monitor Polski, nr 16,11 VI 1992, s. 181. 22. Rozmowa z Macierewiczem w: Lewy czerwcowy, s. 245. 23. J. Gowin, Polska niemota, „Tygodnik Powszechny", 28 VI 1992. 24. A. Michnik, J. Tischner i J. Żakowski, Między panem a plebanem, Znak, Kraków 1995, s. 588. 25. Patrz J. Snopkiewicz (red.), Teczki czyli widrna bezpieki. „Czarny scenariusz czerwcowego przewrotu, BGW, Warszawa 1992, s. 114. 26. Proces Humera rozpoczął się 6 września, a więc dwa tygodnie przed wyborami-J 27. Cyt. wg Kroniki wydarzeń od 4 czerwca 1989 do 28 grudnia 1995, „Res Publiki Nowa", nr 2, 1996, s. 17. 28. Dobrym podsumowaniem takich poglądów jest artykuł E. Wnuka-Lipińsk'e» Recydywa PRL - z naszą pomocą, „Gazeta Wyborcza", 5 VII 1994. Lęk prze I 178 „powrotem PRL" wyraził także Prymas Glemp. Patrz: Czy PRL trwa?, „Gazeta Wyborcza", 16 III 1995. oo Patrz B. Geremek, Parliamentarism in Central Europę (przemówienie wygłoszone 1 grudnia 1994 w Szkole Prawa Uniwersytetu Chicagowskiego), „East European Constitutional Review", nr 3, lato 1995. Zasługuje na uwagę fakt, że Geremek mówiąc o PZPR używa słów „Communist Party" (lub skrótu C.P.), tak jakby to była jej nazwa oficjalna (bądź sugerując, że było to adekwatnym określeniem jej ideologii, co jest równie nieprawdziwe). Jeszcze gorszy jest zwyczaj nazywania komunistami członków SdRP i zwolenników SLD. Czyni tak np. W. Roszkowski w swym podręczniku historii Polski XX w. (W. Roszkowski, Historia Polski 1914-1991, PWN, Warszawa 1992, s. 415). 30 Wałęsa wypowiedział te słowa w programie telewizyjnym „Linia specjalna" 20 listopada 1994. Powiedział wprost, że tylko obawa przed wojną domową powstrzymuje go przed „rozliczeniem z komunistycznymi bandytami". 31. Egzemplarz tej ulotki, zatytułowanej „Precz z czerwoną burżuazją!", znajduje się w moim posiadaniu. Ulotka formułuje 11 żądań, m.in. „policzenia majątku narodowego i zwrócenia go obywatelom - uwłaszczenia obywateli", a w szczególności „zwrotu majątku zagrabionego przez komunę". 32. Rzecz jasna, politycy z UW przypisywali tę zasługę wyłącznie reformom Balce-rowicza. Trudno było jednak zaprzeczyć, że SLD kontynuował politykę reform i bronił jej przed swym agrarnym sojusznikiem. 33. A. Michnik, W. Cimoszewicz, O prawdą i pojednanie, „Gazeta Wyborcza", 9-10 IX 1995. 34. Gwoli prawdy trzeba odnotować, że w ostatniej chwili biskupi zmienili ton i wystosowali list pasterski O potrzebie dialogu i tolerancji (Patrz E. Nowakowska, Zmiana tonu, „Polityka", 8 X 1995). Wpływu tego listu na niższe duchowieństwo nie należy jednak przeceniać. 35. Szczegółowy opis tych dramatycznych wydarzeń zawiera artykuł Roberta Wa-lenciaka Ostatni hak Wałęsy, „Przegląd Tygodniowy", 3 I 1996. 36. Patrz np. A. Drawicz, Nie liczy się przeszłość, ale osobowość (por. wyżej, Przyp. 10). Patrz Jane Pertez, Dissidents Say Secret Police Still Make Trouble in Poland, ..New York Times", 23 I 1996. Mówił o tym w wystąpieniu telewizyjnym po „Wiadomościach" w dn. 9 II 1996. 'atrz M Nowicki, Kalendarium wolności, „Res Publica Nowa", nr 4, 1996, s. 29. W- Pięciak, Chichot historii, „Tygodnik Powszechny", 18 II 1996. 4°- Patrz Monitor Polski, nr 5, 19 II 1992, s.77-78. atrz Sprawozdanie stenograficzne z posiedzenia Sejmu w dn. 1 lutego 1994, s. 174 (przemówienie T. Iwińskiego). 41 Tamże, s. 162. 43- Tamże, s. 199-200. 179 11. Warto odnotować, że niektórzy „niepodległościowcy", pomimo manifestowanej dziś przez nich nietolerancji wobec wszelkich form współpracy z komunizmem byli niegdyś aktywnymi członkami PZPR. Sam Moczulski był członkiem partij i w roku 1968 popierał nacjonalistyczną frakcję gen. M. Moczara. Dowodzi to że reprezentowany przez niego typ patriotyzmu miał cechy taktycznej giętkości i dawał się godzić z członkostwem w PZPR. Nie twierdzę jednak, że było to typowe. Typową cechą „niepodległościowców" jest raczej nieznoszący kompromisów fundamentalizm moralny, będący absolutyzacją pewnych autentycznych wartości. Dlatego też ze stanowiskiem tym mogą sympatyzować ludzie o twórczych umysłach i niekwestionowanej integralności moralnej, czego przykładem jest np. Zbigniew Herbert. 12. Argumenty używane w tej kampanii przedstawiłem w artykule From Stalinism to Post-Communist Pluralism: The Case of Poland, „New Left Review", nr 185, styczeń-luty 1991, s. 108-112. 13. Patrz M. Zalewski, Let Solidarity Break in Two, „Newsweek", 16 VII 1990, s. 6. 14. Patrz rozmowa z Kaczyńskim w: Lewy czerwcowy, s. 21-25. 15. Ten cyniczny plan zmylenia robotników przedstawiony został w wywiadzie Ka-czyńskiego dla „Le Figaro", 31 VII 1990. 16. Patrz W kraju, „Polityka", nr z 17 IV 1990, s. 2. 17. Por. ironiczne uwagi na ten temat w artykule J. Sądeckiego: Aparat w odwrocie, „Tygodnik Solidarność", nr z 30 III 1990. 18. Wielu Polaków zraniło i zantagonizowało jego twierdzenie, że „realny socjalizm" był dla Polski większym nieszczęściem niż okupacja hitlerowska. 19. W dniu 3 maja 1976 roku opublikowany został program założonego przez Z. Najdera Polskiego Porozumienia Niepodległościowego - pierwszy wyraźnie niepodległościowy program polskiej opozycji. 20. Patrz Sejm RP, kadencja I: Sprawozdanie stenograficzne z posiedzenia Sejmu RP w dn. 30-31 I i 1 II 1992. Projekt ustawy o restytucji niepodległości. 21. Monitor Polski, nr 16, 11 VI 1992, s. 181. 22. Rozmowa z Macierewiczem w: Lewy czerwcowy, s. 245. 23. J. Gowin, Polska niemota, „Tygodnik Powszechny", 28 VI 1992. 24. A. Michnik, J. Tischner i J. Żakowski, Między panem a plebanem, Znak, Kraków 1995, s. 588. 25. Patrz J. Snopkiewicz (red.), Teczki czyli widma bezpieki. „Czarny scenariusz czerwcowego przewrotu, BGW, Warszawa 1992, s. 114. 26. Proces Humera rozpoczął się 6 września, a więc dwa tygodnie przed wyborami- I 27. Cyt. wg Kroniki wydarzeń od 4 czerwca 1989 do 28 grudnia 1995, „Res Publica I Nowa", nr 2, 1996, s. 17. 28. Dobrym podsumowaniem takich poglądów jest artykuł E. Wnuka-Lipińskie§ Recydywa PRL - z naszą pomocą, „Gazeta Wyborcza", 5 VII 1994. Lęk Pa?, „Gazeta 29. Patrz B. Geremek, Parliamentarism in Central Europę (nr7m szone 1 grudnia 1994 w Szkole Prawa Uniwersy Tch T™ Wygł°" European Constitutional Review" nr 3 latoTS 7 łChlCag0WskleS°). -East Geremek mówiąc o PZPR używa słów ićomZ st p^T ™ "T8* fakt' Ze jakby to była jej nazwa oficjalna (bądź sujrujac że h T ^/^ CP)> tak sleniemjej uleo,ogii, cojes/ro Je^SK^^^T ^ nazywama komunistami członków SdRP i zwolenników sfn ^JeStZWyczaJ W.Roszkowski w swym podręczniku historii Po.sk XX ww 7™ J* "P' Historia Polski 1914-1991, PWN, Warszawa 1992, s 415) ( R°Szkowski> 30. Wałęsa wypowiedział te słowa w programie telewizvinvm 1 : 20 listopada 1994. Powiedział wprost, że tylko obawTp"ZTwomJ" SpecjaIna" wstrzymuje go przed „rozliczeniem z komumstycznymSyZ," ^ ^ 31. Egzemplarz tej ulotki, zatytułowanej Precz z c/e™™ ' się w moim posiadaniu, litka Ł«e ,1 żZTml narodowego i zwrócenia go obywatelom'- uwLzŚ„Ta golnosc, „zwrotu majątku zagrabionego przez komunę" 32. Rzecz jasna, politycy z UW przypisywali tę zasługę wyłącznie refor™ n 1 roW1cza. Trudno było jednak zaprzeczyć że SLD kom! ,refo™oin Balce" i bronił jej przed swym agrarnym sojusznikiem k°ntyi™ł ^yk, reform "• 9A104;Cxl;i9k95WClmOSZeW1CZ' °^ '^-- Gazeta Wyborcza", 34. Gwoli prawdy trzeba odnotować, że w ostatniej chwili hi* -,- stosowa., Ust pastersk, O potrze dialogu Uota^^T^ T ' 7" 3wpływu tego Ł^i -To)A- * *™*"> ^ Nowość (po, wyżej, m Poland, nym P° "Wiad«ach" w dn. 9 I, ,996 40 PatrL hicliot historii, „Tygodnik Powszechny", 18 II 1996 «rz Monnor Polski, nr 5, 19 II1992, s 77-78 5 Tamże, s. 162. 199-200. 3-Tamże, s. 179 44. Tamże, s. 202. 45. Tamże, s. 198. 46. Tamże, s. 163-164. 47. Tamże, s. 160- • Q2 77.78. Sprawę wyprzedzenia wniosków 48. Monitor Polski nr 5, IV H i ' . ,iście do Marszalka Sejmu, prof. .ustaleń Konusj. poruszył gen. Jaru sk ^ podemski w ^ Warszawa 1993, s. 11-13. 49 Sąd nad autorami stanu wojennego, s.7-8. 50 Por. tamże, s. 223 (wypowiedź mec. K. Łojewskiego). 51. „Nowy Świat", 24-25 Xl 992. Cyt. w 52. Tamże, s. 33, 39. 53. Tamże, s. 41. 54. Tamże, s. 47. ^ Kmcdańi Sejmu nr 1608/11 Kad. Z po- 56 Manfred Wilke w Biuletyn, nr ,455/11 Kad. Z posiedzenia Komisji Odpow.e-' dzialności Konstytucyjnej 7kwietma 1995,s. 8-13. ...... 57 A Werblan Biuletyn, nr 461/11 Kad. Z posiedzenia Komisji Odpowiedz.alnosc, ' Konstytucyjnej 18-20IV 1994, s. 26-33. I rS Konstytucyjnej 7 IV 1995, s. 9. 62. Patrz Jaruzelski, tamże, s. 3, zelskiego w: Sąd nad r-'"" mówił on: „Imperialny L **• "Mniejsze wypowiedzi J» "z 8 i 204 W arcu 19» Nie j 78 i 204 W marcu 19»| i owycn czasów yaiiu\:««« działem, że jest granica ryzyka, Tina Rosenberg (w książce The Communism, Random House, New 180 jąc się na M. Rakowskiego, że Jaruzelski wprowadziłby stan wojenny również przy braku zagrożenia ze strony ZSRR. Przy okazji zauważa, że Gomułka w r. 1956 zdobył się na stawianie oporu Chruszczowowi, podczas gdy Jaruzel-skiemu zabrakło woli, aby oprzeć się Breżniewowi. Obserwacja ta pomija jednak fundamentalną różnicę: Gomułka w roku 1956 mógł stawić opór Rosjanom bez ryzyka dla polskiego socjalizmu, podczas gdy w roku 1981 zagrożony był w Polsce socjalizm jako taki, Jaruzelski zaś nie chciał jego upadku ze względów zarówno zewnętrznych, jak i wewnętrznych. Gomułka mógł bardzo łatwo zyskać ogromne poparcie społeczne, Jaruzelski natomiast był na pozycji straconej. 53 Sąd nad autorami, s. 264. Dziwne jest nieco, że w obradach Komisji kwestia ta została zbyta milczeniem. Generał Jaruzelski w liście do mnie z dn. 25 I 2000 wyjaśnił, że miał na myśli przypadki zranienia i poturbowania funkcjonariuszy MO, ZOMO i ROMO w zderzeniach z demonstrantami w latach 1981-1983. 64. Tamże, s. 207. 65. W. Jaruzelski, Stan wojenny-dlaczego? BGW, Warszawa 1992, s. VIII. Książkę tę autor opatrzył mottem: „Nikt nie jest sędzią we własnej sprawie". 66. A. Michnik, Im gorzej, tym gorzej, „Gazeta Wyborcza", 25-26 IX 1993. 67. Tamże. 68. W przededniu wyborów 1993 formuła o „odrobinie braterstwa" popierana była również przez B. Geremka. Patrz wywiad Michnika z Geremkiem pt. Odrobina braterstwa, „Gazeta Wyborcza", 16 IX 1993. 69. W sumie, próby wzniecenia wrogich uczuć wobec Jaruzelskiego skończyły się ewidentnym fiaskiem. Wiosną 1994 roku 52 procent ludności uważało, że był on lepszym prezydentem niż Wałęsa (tylko 24 proc. było przeciwnego zdania), a aż 71 procent sądziło, że nie powinien być karany za wprowadzenie stanu wojennego (odwrotnego zdania było 15 procent). Patrz J. Wiatr, Co nam zostało z tych lat?, Adam Marszałek, Toruń 1995, s. 11. Mimo to, w październiku 1994, przy publicznej prezentacji książki Jaruzelskiego o stanie wojennym, rolnik o nazwisku Helski cisnął dużym kamieniem w twarz generała, powodując poważne uszkodzenie jego czaszki i jednego oka. Motywacją tego czynu była krzywda wyrządzona Helskiemu przez oficerów nadzorujących wprowadzenie stanu wojennego. Jaruzelski oświadczył, że przebacza Helskiemu i prosi o uwolnienie go od odpowiedzialności prawnej. Nie powstrzymało to kół prawicowych od jawnego solidaryzowania się z Helskim i przedstawiania jego czynu jako aktu sprawiedliwości. Wyrażał te nastroje wierszyk: „Uważaj, Jaruzelski, idzie pluton Helskich". Patrz Wybaczymy po wyroku, „Gazeta Wyborcza", 17-18 XII 1994. por. np. A. Szczypiorski, Galop mastodontów, „Gazeta Wyborcza", 19 XII 1995. A. Szostkiewicz, Kto może spać spokojnie?, „Tygodnik Powszechny", 24-31 XII 1995. 3- Scid nad autorami, s. 252. 181 r stanu Wojennego - on-o że ks.ążka ta okres 1 r zykowac jej ^ kiejkolw.ek an,n ^ ^ ^ * jednostce, ani organizacji Ja. iek) który ryzykuje byt cudzym pi ięd , Nowy Jork 1988, t 2, , 67). 76. P^A. Brole, Cambridge, Mass. 1967. 77. Patrz Sąd nad autorami, s. 111. 78 H Jabłoński, (/wflg^g^^^""^"^0'"DzlS '"^ 79. Biuletyn, nr 990/1 KUL. 6 11993, s. 9-10 (patrz wyżej, przyp. 74). 80. Tamże, s. 11. A. Paczkowstóm, „Tygodnik Po- członków ,* 84 85 r^-w» J. Wiatra zapoznałem * dzięki uprzejmość, autora. 86. S. Podemsk,, Stan .ojenny bez Trybunału, „Polityka 4 II1996. 87. ^po^-i^*^2^^^?1 '2IIU 88. O vraW/^'P-^, „GazetaWyborcza ^28 I ^ 93 89. S. Bratkowsk, 0 mądrość narodom Polaka, ^ a Wybo.za 2 I 90 A. M1Chmk,/mg^,^g0^, „Gazeta Wyborcza >25"26'* ^ 9l" Patrz A. M.chn.k, J. T.schner i J. żakowski, ^^J^ 92. Cytuje podsumowanie tych poglądów przez Michnika w artykule gorzej. 03 Prawo pod sukno. Wywiad J. Kurskiego z prof. Adamem Strzemboszem, „Gazeta Wyborcza", 9 I 1995. 94 Gorzka bezradność. Wywiad J. Kurskiego z Włodzimierzem Cimoszewiczem. „Gazeta Wyborcza", 101 1995. 95. Zdaję sobie sprawę, że termin „sprawiedliwość retroaktywna" brzmi po polsku sztucznie. Pragnę jednak uniknąć źle kojarzącego się (i nieścisłego w danym wypadku) określenia „procesy polityczne". 96. Patrz P. Lipiński, Dziewięć lat dla Humera, „Gazeta Wyborcza", 9-10 III 1996, oraz S. Podemski, Sprawiedliwość przybywa za późno, „Polityka", 16 III 1996. 97. Program pt. „Uczyliśmy się torturować od Humera" z dn. 28 III 1995, a bezpośrednio po nim dyskusja między Taylorem i Strzemboszem. 98. Np. pobicie na śmierć siedmiu więźniów politycznych w Janowie Lubelskim w 1930 roku (patrz J. Buszko, Historia Polski 1864-1948, PWN, Warszawa 1980, s. 325-327). 99. Termin „zbrodnie przeciwko ludzkości" zdefiniowany został w umowie między Francją, Wielką Brytanią, USA i ZSRR w sprawie ścigania i karania zbrodniarzy wojennych, podpisanej 8 sierpnia 1945 roku w Londynie. W roku 1947 użył go również tzw. Trybunał Bertranda Russella w zastosowaniu do torturowania więźniów politycznych w Ameryce Łacińskiej. Patrz EJ. Osmańczyk, Encyclo-pedia of the United Nations and International Agreements (Taylor and Francis, Filadelfia i Londyn 1985), s. 179 („Crimes against humanity") i s. 808 („Tor-tures and the UN Declaration 1975"). Nigdy natomiast nie nazywano w ten sposób rozlewu krwi przy tłumieniu rozruchów. 100. Patrz Zabójstwo sądowe, „Życie Warszawy", 12 VIII 1995. 101. Por. Tydzień w kraju, „Polityka", 6 IV 1996. 102. Patrz Polska Norymberga, „Tygodnik Powszechny" 24-31 XII 1995. 103. Według lewicowego dziennikarza brytyjskiego, N. Aschersona, doszło również do spalenia dworca, a następnego dnia pojawiły się rozruchy w Słupsku i Elblągu (N. Ascherson, The Polish August, Penguin, Harmondsworth 1981, s. 101). 104. Porównanie nie jest usprawiedliwieniem, ale warto pamiętać, że w listopadzie 1923 roku ceną tłumienia rozruchów robotniczych w Krakowie było czterdziestu zabitych i paruset rannych, że w czasie wielkiego strajku chłopskiego w sierpniu 1937 roku policja zraniła setki ludzi, a zabiła co najmniej czterdziestu jeden. (Por. J. Buszko, op. cit„ s. 281, 382). "5. Patrz Gabor Halmai i Kim Scheppele, Living Well is the Best Revenge, w A. James McAdams (red.), Transitional Justice, s. 164-167. [Opuszczam krótką •nformację o procesie gen. Kiszczaka w Katowicach oraz o sprawie sądu nad zabójcami Grzegorza Przemyka. Jak wiadomo, w sierpniu 1996 Kiszczak uwol-liony został od zarzutów. Sprawa ta wywołuje jednak kontrowersje, co do któ-fych nie chciałbym niczego sugerować]. 182 183 , , dUcW, O znieważonym poczuciu sprawiedliwości, „Tygodnik Powszechny", 21 I 1996 (artykuł Szostkiewicza Kto może spać spokojnie wymieniony jest w przyp. 72). ino Art kuł J Trznadla Nominalni Polacy pojawił się w „Tygodniku Solidarność". CyTwg Polaka i obyczaje, „Polityka", 24 II 1996. Wvoowiedź opublikowana w „Tygodniku Solidarność". Cyt. wg: M.F.Rakow-sil Po wyborach, „Dziś", nr 1, 1996, s. 24. Na Kwaśniewskiego głosowało 9 7 min obywateli. Por podsumowanie takich wypowiedzi w „Gazecie Wyborczej": W.Załuska, ' pg 'Jielkim szoku, „Gazeta Wyborcza", 21 1996. Pierwsza z nich (o „najwięk-°e- klęsce") wypowiedziana została przez S. Janczaka w art. Przegrane wybory, SSłowo - Dziennik Katolicki", nr 237, 1995. "iwodnik Powszechny" 12X11995 [W anglojęzycznej wersji niniejszego ar-tykułu powstrzymałem się od przytoczenia tych słów]. 112 Otwarciu procesu towarzyszyły manifestacje polityczne (patrz Polityka i oby. . polityka", 6 IV 1996). Proces przerwano, ponieważ Sejm nie dostarczył aktu oskarżenia. 13 Wywiad z J. Giedroyciem w: M- Łukasiewicz i E. Sawicka (red.), Co zrobiliśmy z naszą wolnością? „Presspublica", Warszawa 1995, s. 87-88. 14 Wszyscy zawiniliśmy, Wywiad J- Kurskiego z Janem Olszewskim, „Gazeta Wyborcza", 20-21 IV 1996. 115 B Łagowski, Adresowane d0Faw'cy(Patrz PrzyP-81)- ! 16 a Micewski, Jestem za abolicją, „Trybuna", 19 IV 1993. Cyt. wg Sąd nad au-torami stanu wojennego, s. 368-371. 117 J Giedroyc, Notatki Redaktora, „Kultura", marzec 1996, s. 102. Ostatecznie podjęto decyzję kompromisową, przyznając emerytury prezydenckie Kaczorów- : skiemu, Jaruzelskiemu i Wałęsie. Opozycja sejmowa, łącznie ze skrzydłem uważanym za umiarkowane, głosowała przeciwko emeryturze dla Jaruzelskiego (T Mazowiecki nie wziął udziału w tym głosowaniu). Jaruzelski odmówił przyjęcia emerytury oświadczając że wystarczy mu emerytura wojskowa. Zgodził się jedynie zaakceptować dotację na utrzymanie małego biura. 118 A. Michnik, J. Tischner, J. Żakowski, Między panem a plebanem, s. 596. 119 Por J.Rawls, Political Liberalism, Columbia Univ. Press, New York 1993. ' s.XXV. III MORALNOŚĆ A POLITYKA 184 106. J. Jedlicki, O znieważonym poczuciu sprawiedliwości, „Tygodnik Powszechny", 21 1 1996 (artykuł Szostkiewicza Kto może spać spokojnie wymieniony jest w przyp. 72). 107. Tamże. 108. Artykuł J. Trznadla Nominalni Polacy pojawił się w „Tygodniku Solidarność". Cyt. wg Polityka i obyczaje, „Polityka", 24II 1996. 109. Wypowiedź opublikowana w „Tygodniku Solidarność". Cyt. wg: M.F.Rakow-ski, Po wyborach, „Dziś", nr 1, 1996, s. 24. Na Kwaśniewskiego głosowało 9,7 min obywateli. 110. Por. podsumowanie takich wypowiedzi w „Gazecie Wyborczej": W. Załuska, Po wielkim szoku, „Gazeta Wyborcza", 21 1996. Pierwsza z nich (o „największej klęsce") wypowiedziana została przez S. Janczaka w art. Przegrane wybory, „Słowo - Dziennik Katolicki", nr 237, 1995. 111. „Tygodnik Powszechny" 12X1 1995 [W anglojęzycznej wersji niniejszego artykułu powstrzymałem się od przytoczenia tych słów]. 112. Otwarciu procesu towarzyszyły manifestacje polityczne (patrz Polityka i oby-czaję, „Polityka", 6 IV 1996). Proces przerwano, ponieważ Sejm nie dostarczył aktu oskarżenia. 113. Wywiad z J. Giedroyciem w: M. Łukasiewicz i E. Sawicka (red.), Co zrobiliśmy z naszą wolnością? „Presspublica", Warszawa 1995, s. 87-88. 114. Wszyscy zawiniliśmy, Wywiad i. Kurskiego z Janem Olszewskim, „Gazeta Wyborcza", 20-21IV 1996. 115. B. Łagowski, Adresowane do prawicy (patrz przyp. 81). 116. A. Micewski, Jestem za abolicją, „Trybuna", 19 IV 1993. Cyt. wg Sąd nad autorami stanu wojennego, s. 368-371. 117. J. Giedroyc, Notatki Redaktora, „Kultura", marzec 1996, s. 102. Ostatecznie podjęto decyzję kompromisową, przyznając emerytury prezydenckie Kaczorow-skiemu, Jaruzelskiemu i Wałęsie. Opozycja sejmowa, łącznie ze skrzydłem uważanym za umiarkowane, głosowała przeciwko emeryturze dla Jaruzelskiego (T. Mazowiecki nie wziął udziału w tym głosowaniu). Jaruzelski odmówił przyjęcia emerytury oświadczając, że wystarczy mu emerytura wojskowa. Zgodził się jedynie zaakceptować dotację na utrzymanie małego biura. 118. A. Michnik, J. Tischner, J. Żakowski, Między panem a plebanem, s. 596. 119. Por J.Rawls, Political Liberalism, Columbia Univ. Press, New York 1993, s. XXV. III MORALNOŚĆ A POLITYKA 184 Moralność Polityczna Liberalizmu, Narodowa Moralistyka i Idee Kolektywistycznej Prawicy pierwodruk w „Znaku", nr 7, lipiec 1997. Artykuł napisany z inicjatywy Redakcji, Ictóra zaprosiła autora do dyskusji nad tekstem Z. Krasnodębskiego Polityka i moralność - w ogóle, u nas i gdzie indziej (tamże). Artykuł Krasnodębskiego krytykuje przekonanie, dominujące w liberalnych demokracjach Zachodu, iż „państwo powinno dbać o zapewnienie równości szans, o przestrzeganie prawa, lecz nie wymagać dobrego prowadzenia się, strzec procedur, lecz nie troszczyć się o moralność". Analogiczną tendencję do całkowitego odmoralnienia polityki dostrzega autor w Polsce. Przejawia się to, jego zdaniem, w rezygnowaniu z odpowiedzialności za antydemokratyczną przeszłość, „nadmiernej ciągłości personalnej", „demokratycznym ulegitymizowaniu pewnych typów biografii", a więc w „stopniowej, «pełząjącej» rehabilitacji PRL". Wydaje mi się, że moja wypowiedź będzie lepiej zrozumiana, jeśli poprzedzę ją dwoma wyjaśnieniami. Po pierwsze, pragnę zastrzec się, że nie chodzi mi o dyskwalifikowanie artykułu Zdzisława Krasnodębskiego. Przeciwnie: doceniam wartość tego artykułu jako prezentacji stanowiska mającego dziś w Polsce coraz więcej zwolenników. Pragnę polemizować nie z indywidualnym autorem, lecz z pewnym sposobem myślenia o moralności w polityce. Zaproszenie dyskusji traktuję po prostu jako konkretną okazję do wypowiedzenia si? w tych sprawach. Po drugie, ogromna politycyzacja życia intelektualnego w Polsce nasuwa myśl o przydatności zwięzłego wyjaśnienia uwarunkowań politycz-1 i punktu obserwacyjnego niniejszej wypowiedzi. Jest to wypowiedź Powieka nie należącego ani do formacji „postkomunistycznej", ani do nacJi „postsolidarnościowej", człowieka, który w okresie PRL miał 3J własny program intelektualnej opozycji wobec systemu, ale zdystan-« się w latach siedemdziesiątych od jawnie politycznej opozycji anty-ttowej; człowieka wreszcie, którego ewolucja ideowa przebiegała w 187 ramach szeroko pojętego liberalizmu i który dlatego między innymi nie potrafił wzbudzić w sobie entuzjazmu wobec populistyczno-egalitarnei „Solidarności". ^t Nie bez znaczenia jest także fakt, że już od piętnastu przeszło lat mieszkam na Zachodzie - wciąż żyjąc sprawami polskimi, ale obserwując je jednak z oddalenia. Wszystko to sprawia, że moja pozycja w aktualnych polskich sporach jest bardziej zewnętrzna, niż bym tego chciał - co w dyskusji może zresztą okazać się pożyteczne. Zgodnie ze strukturą omawianego artykułu zacznę od dokonanej przez autora charakterystyki problemu polityki i moralności we współczesnej myśli politycznej. Następnie przejdę do sytuacji w Polsce, zakończę zaś ogólnymi uwagami na temat sporu moralnego relatywizmu z absolutyzmem i „polityki tożsamości". 'i 1. Krasnodębski rozpoczyna omawianie problemu od wskazania na Weberowskie rozróżnienie etyki zasad, określającej reguły działania, od etyki odpowiedzialności, postulującej skuteczną i odpowiedzialną realizację określonych celów. Trafnie uznaje, że^rjoji^ęjakojziui^ijsiagaraEL ^celów., od czasów Machiavellego autonomiczną wobec moralności, charakteryzować powinna zwłaszcza ta druga. Dowodzi następnie, że autonomizacja sfery politycznej, czyli uwalnianie polityki od wszelkich stałych reguł, osiągnęło szczyt w programowym immoralizmie politycznym ruchów faszystowskich i że teoretycznym wyrazem tego procesu byl 1^lęj^zjr^zmr.Xarla.,^ j^gułom w imię niezwiązanych żadnymi regułami samodzielnych decyzji- } ^politycznego „suwerena". (Dodajmy od siebie, że takim samym rozumieniem polityki kierował się Lenin i że to on właśnie doprowadził je do absolutnej konsekwencji.1) Kompromitacja decyzjonizmu spowodowała z kolei powszechny powrót do podporządkowania polityki regułom, co znalazło wyraz w dominujących dziś na Zachodzie koncepcjach liberalnych. W rezultacie, jak twierdzi autor, państwo zostało zneutralizowanej polityka zamieniła się „w dyskusję lub w konkurencję gospodarczą". W tym miejscu w rozumowaniu autora pojawia się nieuzasadniona f, zmiana perspektywy: okazuje się mianowicie, że panująca na Zacno-dzie,^m^kj^cj^ljHSalSą^tozyli „demokracja proceduralna", przy&T_ • jńłą s|ęjdo zrełatywizowania wartości, aprobowania wszelkich kort; promisóW;_a wlęclfloImojr^lriegojchaosu, bądź.jiawet do całko*lteJ 188 —.0 rezygnaciL?.sumienia-Mi polityce. Nie jest to immoralizm programo-vvyy~opcja na rzecz procedur uzasadniana jest wszak moralnie jako zabezpieczenie moralnej autonomii jednostki, a moralne apele, czy navvet moralistyczne krucjaty, są stałym elementem krajobrazu politycznego demokracji zachodnich. Mimo to jednak, zdaniem autora, moralność nie ma w tym ustroju szans: o wszystkim decydują ostatecznie zmienne opinie elektoratu, państwo zaś ogłasza swą neutralność - strzeże jedynie procedur, nie troszcząc się o moralność. Jest tak podobno również w Polsce, gdzie władze państwowe (domyślnie: postkomunistyczne) kierują się przekonaniem, iż „liczą się tylko procedury i nic więcej". Zdaję sobie sprawę z popularności takich poglądów w Polsce - w tym również z pojawiającej się tu i ówdzie fascynacji poglądami Carla Schmitta. Ale dlatego właśnie konieczne jest wyeksponowanie błędów -historycznych i logicznych - przedstawionego wyżej rozumowania. Jednym z nich jest pomylenie sporu o zakres autonomii polityki, czyli o uprawnienie polityki „decyzjonistycznej", nie związanej z prawnymi regułami gry, ze sporem o neutralność państwa wobec całościowych systemów moralno-światopoglądowych, czyli sporem o to, czy środki praw-no-państwowe mają służyć paternalistycznemu celowi instytucjonalizacji moralności. W pierwszym przypadku chodzi więc o stosunek polityki do prawa, w drugim dopiero o relację między instytucjami prawno-państwowymi a moralnością. Rozumiem, że ktoś, kto niecierpliwie pragnie realizacji jakiegoś celu, uważanego przezeń za moralny, chciałby nie krępować się prawnymi regułami gry, sięgając po pozakonstytucyjne metody autorytarnego „decyzjonizmu", nie ośmieliłbym się jednak przypuszczać, że autorowi chodzi właśnie o to. Przywoływanie nazwiska Schmitta w intencji zwiększenia roli moralnego wymiaru w polityce jest, moim zdaniem, zwykłym nieporozumieniem. Nie jest to wszakże nieporozumienie przypadkowe. Odzwierciedla ono klimat zniecierpliwienia prawnym „proceduralizmem", charakteryzujący dziś wiele środowisk SZer°ko rozumianej polskiej prawicy. Normalnie przybiera ono postać Powoływania się na nadrzędność katolickiego prawa natury, ale może r°wnież wyrażać się w zwiększonym zainteresowaniu metodami „decy-zJonistycznymi". ^porozumieniem grozi również nadmierne, moim zdaniem, ak-"^anie związku między autonomią polityki w wersji Schmitta a 189 Weberowską „etyką odpowiedzialności". Weber, teoretyk prawrio-biurokratycznej legitymizacji władzy, był przecież jak najdalszy od lekceważenia reguł i procedur. Oego „etyka odpowiedzialności" mó-f* wiła tylko o tym, że żaden system zrutynizowanych zasad i reguł nie I i 1 może uwolnić męża stanu od kierowania się w pewnych sytuacjach \ \ dobrem nadrzędnym, z przyjęciem pełnej osobistej odpowiedzialności j_za decyzje zarówno podjęte, jak i zaniechane. Jest to jednakże problem odrębny, podejmowany u nas często w związku z problemem stanu wojennego i wart zapewne poświęcenia mu osobnej dyskusji. Zasadniczym błędem autora wydaje mi się jednak utożsamienie reguł z procedurami, demokracji liberalnej z demokracją wyłącznie „proceduralną". Słowo „procedura" nie ma w języku polskim właściwych konotacji, kojarzy się bowiem nie z liberalną ideą due process of law - czyli prawnej ochrony życia, wolności i własności, lecz raczej tylko z przestrzeganiem biurokratycznych przepisów, najzupełniej niezależnie od ich intencji i treści. Tak rozumiany „porządek proceduralny" wyklucza wprawdzie arbitralność i nieprzewidywalność, cechującą reżymy rewolucyjne, ale panować może w reżymach policyjnych, a nawet w dobrze zorganizowanych obozach koncentracyjnych. Dla uniknięcia nieporozumień lepiej więc używać terminów „reguły" (rules) i „zasady" - tym bardziej, że nimi właśnie posługują się wybitni teoretycy liberalnego państwa prawa, jak na przykład Hayek, Popper, Oakeshott i Rawls. Hayek -przypomnijmy - przeciwstawiał „społeczeństwo powiązane przez reguły" (rule-bound society) „społeczeństwu powiązanemu przez cele" (end-connected society), dowodząc, że nowoczesne „społeczeństwo otwarte" jest właśnie społeczeństwem powiązanym regułami, a nie celami. Analogiczną koncepcję rozwijał konserwatysta Oakeshott, przeciwstawiając społeczeństwom „teleokratycznym" społeczeństwa „nomokratyczne". Popper i Hayek byli przy tym, jak wiadomo, maksymalnie zaangażowani w moralną obronę „społeczeństwa otwartego". Próby narzucania dużym i złożonym społeczeństwom nowoczesnym organizacji „wedle celów'" (a nie jedynie wedle reguł i zasad) oraz narzucania im jedności moralno-światopoglądowej, możliwej tylko w prymitywnych społecznościach plemiennych, uważali za groźny atawistyczny anachronizm oraz piętnowali go z całych sił jako formowanie drogi totalitarnej tyranii. Bardzo radykalną wersją tego stanowiska jest najnowsze dziety Johna Rawlsa, uważanego za największego teoretyka współczesne 190 liberalizmu. Dzieło to - Political Liberalism (1993) - zasługuje na uwag? dlatego właśnie, że ukazuje liberalizm nie w kontekście anty-totalitaryzmu i legitymizacji gospodarki rynkowej, a więc problematyki dobrze już u nas znanej, lecz w perspektywie szerszej, obejmującej całe czasy nowożytne: jako filozofię polityczną zrodzoną z walki 0 wolność sumienia i służącą wyzwoleniu jednostkLfid wszelkich form autorytarnego kolektywizmu. AK-iater-pfetacjiiRawIsa znaczenie Kj2LrjJJ2ar^i__rjoJegajiayyni^e^^ i nie chce być jeszcze jedną wszechogarniającą (comprehensive) doktryną moralno-światopo-glądową; jest natomiast usankcjonowaniem nieredukowalnego pluralizmu moralno-światopoglądowego i poszukiwaniem moralnie akceptowalnych, reguł współżycia między ludźmi o różnych poglądach reli-gjjnych^,j51ozoficznych i moralnych. Nowoczesne społeczeństwo potrzebuje liberalizmu dlatego właśnie, że nie jest, i nie może być, ani wspólnotą zespoloną jednakowymi przekonaniami moralnymi, ani asocjacją połączoną wspólnotą celu: Jest tylko względnie trwałym i reprodukującym się syjtemgm.kooperacji między równymi jednost-„Jtamij-petrzebuje więc uczciwych (fair) reguł i zasad współżycia, akceptowalnych z punktu widzenia różnych światopoglądów i wykluczających użycie przymusu państwowego dla zapewnienia dominacji TćTofegokolwiek z nich. Podobnie jak inni liberałowie, Rawls wyprowadził stąd zasadę ścis-lej_neutrąlności państwa w kwestiach moralno-światopoglądowych. Zasadę tę krytykuje się u nas jako relatywistyczną i immoralistyczną, jest to jednak głębokim nieporozumieniem. Liberalna filozofia polityczna wywodzi się z tradycji, która zrodziła Konstytucję Amerykanką, relatywizm natomiast, rozpowszechniony w USA pod wpływem szkoły antropologicznej Franza Boasa i wzmocniony ostatnio przez "t idei europejskiego postmodernizmu, jest przecież zakwestionowaniem tej tradycji. Rawls nie jest relatywistą, ale kantystą, głębo-przeświadczonym o uniwersalnej ważności liberalnych zasad. Li-izm jako taki nie jest immoralizmem, ale właśnie pewną moral-C13. polityczną, głoszącą zasadę „prymatu wolności" i z tego powo-azwaną przez jednego ze swych przedstawicieli „moralnością "ości" (J. Raz, The Morality of Freedom, Oxford 1986). Liberalna a paternalizmu, wymuszania moralności środkami przymusu stWowego i kolektywistycznej tendencji do moralnego dyktatu, 191 wynika z głębokich przekonań moralnych i uzasadniana jest filozoficznie i moralnie, a nie na gruncie relatywizmu i immoralizmu.3 Jest to filozoficzno-moralna etyka gwałcenia reguł współżycia międzyludzkiego przez narzucanie jednostkom jednakowego rozumienia prawdy oraz moralnego sensu celów życia. Na prawach dygresji warto odnotować, że sjOTnTułQwane__Drzez Rawlsa praktyczne zadanie liberalizmu: umożliwienie zgodnLgQ_współ-życiajw.Jednym społeczeństwie ludzi o różnych światopoglądach, pokrywa się z zadaniem, które stało niegdyś przed wielowyznaniowym państwem polsko-litewskim i które rozstrzygnięte zostało w duchu liberalnym w słynnej uchwale De pace inter dissidentes (1573). Jak wiemy, okazało się rozstrzygnięciem tymczasowym: trwałej instytucjonalizacji pluralizmu skutecznie zapobiegł napór kontrreformacji. Jest rzeczą nie-zmiernie charakterystyczną, choć często niezauważaną, że to zwycięstwo jednomyślności wyznaniowej uwieńczone zostało odstąpieniem od zasady większości w parlamencie na rzecz liberum veto - zasady pozornie indywidualistycznej, ale w gruncie rzeczy będącej tylko anarchizującą interpretacją kolektywistycznego przekonania, że decyzje polityczne powinny być wyrazem niczym nienaruszonej moralnej jednomyślności zbiorowego podmiotu woli.4 Odnotujmy także, iż zwycięstwo zasady unanimitas (panującej notabene we wszystkich pierwotnych wspólnotach plemiennych) odzwierciedlało głównie poglądy posłów ze wschodnich rubieży Rzeczypospolitej. Było przejawem wzrastającej orientalizacji Polski, niszczącym jej zachodnią kulturę polityczną. W dzisiejszej Polsce problem różnic wyznaniowych i etnicznych nie ma praktycznie większego znaczenia. Istnieje natomiast, jak podkreśla Krasnodębski, problem ostro odczuwanych i politycznie wykorzystywanych różnic moralno-światopoglądowych, przejawiających się głównie (choć nie wyłącznie) w ocenach niedawnej przeszłości. Ale z tego właśnie względu liberalizm potrzebny jest dziś Polsce jako kultura polityca* jako jnnoraljniość. pojityczna, a nie jedynie jako uzasadnienie gospodarki rynkowej. Ugruntowanie w Polsce kultury liberalnej osłabiłoby bolesne1 destruktywne konflikty moralne, niczym nie zagrażając pluralizffl°v przekonań i interesów. Jest przecież oczywiste, że zgoda co do reguł' zasad możliwa jest i prawdopodobna również wtedy, gdy nie ma zgo0' co do politycznych rezultatów i celów. Jeśli zaś moralnie zaakcepwje - 192 liberalne reguły, to zobowiązujemy się jednocześnie do moralnej akceptami rezultatów ich zastosowania - również wtedy, gdy pragnęlibyśmy rezultatów innych. Istotą moralnego wyboru reguł i zasad jest przecież właśnie to, że dokonujemy go za „zasłoną niewiedzy" (yeil of ignorance; termin Rawlsa), czyli nie mogąc przewidzieć rezultatu; cóż moralnego byłoby bowiem w wyborze zasady, o której wiadomo z góry, że będzie służyć zawsze nam, a nie komuś innemu?_Gdyby więc istniała w Polsce kultura liberalna, to nie byłoby lamentów z powodu zwycięstwa „nie naszej" formacji w wyborach prezydenckich; nie wypadałoby przedstawiać tego faktu jako „destrukcję ładu moralnego" i publicznie ogłaszać własną niemożność pogodzenia się z tym. Nie mówiąc już o tym, że nie byłoby możliwe (w sensie: moralnie akceptowalne) poniżanie większości współobywateli przez wyłączanie ich z grona „prawdziwych Polaków", używanie terminu „prasa polskojęzyczna" oraz wyrażanie oburzenia moralnego z powodu politycznych opcji „przypadkowego społeczeństwa". Zwolennicy polaryzacji moralno-polityeznej dobrze o tym wiedzą. Dlatego też, począwszy od zwycięstwa „postkomunistów" w wyborach parlamentarnych 1993 roku, mamy do czynienia ze stałym nasilaniem się politycznego antyliberalizmu w Polsce. 2. Spróbuję teraz ustosunkować się punkt po punkcie do ostatniej części artykułu Krasnodębskiego zatytułowanej U nas. Uważam ją za próbę usystematyzowania argumentów polskich krytyków liberalizmu, umiarkowaną pod względem formy, ale zbieżną w treści ze stanowiskiem ideologów AWS, a nawet ROP-u. Autor rozpoczyna od stwierdzenia, że jego opis „demokracji pro-eduralnej" nie oddaje faktycznego stanu rzeczy w społeczeństwach zachodnich - społeczeństwa te bowiem mają swoje „uświęcone tradycją instytucje, postacie i mity", są więc nie tylko demokracjami, ale e „narodami zjednoczonymi wspólną pamięcią historyczną". W Isce natomiast instytucje dopiero powstają, a tradycje zostały w 'żej mierze zniszczone. Wynikałoby stąd, że Polska, w odróżnieniu >aństw zachodnich, nie może pozwolić sobie w chwili obecnej na Iroceduralnie" rozumianą demokrację. tywód ten, aczkolwiek trafny w szczegółach, wydaje mi się cał- e błędny jako całość. Bliższe prawdy jest twierdzenie, że Pol- między innymi dzięki zamrażającemu efektowi „realnego socja- 193 dru^ej wo/ny światowej spowodowała programowe odae tradyiii narodowej, zastąpienie patriotyzmu narodowego L2LLL tasowanie 'anglosaską, czy nawet ogólnoeuropejską, ty , większości - a nawet celebrowanie czterechsetlecw.„odkryć a ryki" przez Kolumba - uznawane jest niemal za odmianyra Amerykanie zawsze zresztą, podkreślali, że f f ^^ sie politycz^o-obywatelskim, **?^L5 ciągłość kultury politycznej; przyjęcie w latach si koncepcji „^lekulturowej" było faktycznie -wno-aczne zes domą rezygnacją z samej idei narodu jako wspólnoty history „^ ^ ™^ę, że przyniosło to same dobre skuto, nie, wolałby rozwój w kierunku liberalnie ^terpretowanej ści narodowej w kulturowym sensie tego s^.T>^Z^hodnim USA - a Wic w najważniejszym bez wątpienia krajuzachód siłę społeczeństwa i jego moralność P^^^TZut^ ralne instytucje prawno-polityczne, pomimo złego stanu fo^ wspólnoty pamięci i programowej wręcz rezygnacji z jej urna 194 y^/ Polsce natomiast pamięć historyczna jest bardzo silna, mitologia narodowa jeszcze silniejsza, a więc nie jest prawdą, że wprowadzenie demokracji liberalnej powinno być poprzedzone odbudową i wzmoc-nieniem zniszczonych tradycji. Jest dokładnie odwrotnie: to tradycja pojmowania narodu jako jedności moralnej, jednostronnie wyselekcjonowana i usztywniona przez opór wobec komunizmu, okazała się ^v Polsce wyjątkowo silna i przeciwstawia się dziś liberalizmowi. Albo jeszcze inaczej: ci, którzy pragną zmonopolizować „historyczną wspólnotę pamięci", nie godzą się na konsekwentne stosowanie zasad demokraty czno-1 i beralny ch. Krasnodębski słusznie konstatuje, że przemiany 1989 roku interpretowane były po manichejsku -jako zwycięstwo Dobra nad Złem, moralności nad cynizmem i siłą. Ma również rację dowodząc, że taka mobilizacja moralna była potrzebna w walce z komunizmem. Można spierać się o to, co było czynnikiem decydującym: ostentacyjna mobilizacja moralno-ideologiczna w ciągu lat kilku czy uwewnętrzniony, nie zawsze do końca uświadamiany opór w ciągu lat kilkudziesięciu; czynniki zewnątrzsyste-mowe, czy też wewnętrzna dezintegracja i implozja systemu. W danym kontekście istotne jest jednak tylko to, że zgoda co do potrzeby mobilizacji moralnej w jednym okresie, a nawet najbardziej aktywny udział w takiej mobilizacji, nie pociąga za sobą aprobaty nieustannej mobilizacji, nieustannego demonizowania przeciwnika i absolutyzowania własnych racji. Wystarczającym dowodem na to jest choćby stanowisko Adama Michnika.6 Można również powołać się w tej kwestii na teoretyków polityki dowodzących dość zgodnie, że0Tadmierna intensywność przekonań emożliwia kompromisy, a więc blokuje funkcjonowanie demokracji. Swoistym paradoksem sytuacji polskiej jest między innymi to właśnie, że pokojowy charakter „polskiej rewolucji" utrudnia dziś przystosowanie się zasad demokracji: była to przecież wieloletnia krucjata moralna, pole-§aJaca na ćwiczeniu się w nienawiści, odrzucaniu dialogu z przeciwni- *H. bojkotowaniu przeciwnika, a nie szkoła wzajemnych ustępstw i iowania konsensu. Przejście od totalitarnej konfrontacji moralnej do kratycznych reguł gry okazało się dla wielu zbyt trudne7 rasnodębski rozumie, że charakter „krucjatowy" miała również •tyka komunistów w okresie ich ofensywy ideologicznej. Sądzi ^e, powtarzając opinie dominujące dziś w „obozie posierpnio- 11 > że rzeczywistość „realnego socjalizmu" była tylko formą i 195 skutkiem rosyjskiego despotyzmu, a wprowadzenie stanu wojennego w Polsce interpretuje jako akt nagiej przemocy dokonany przez ludzi „zainteresowanych już tylko utrzymaniem się przy władzy". Moim zdaniem, pogląd ten jest nie tylko horrendalnym uproszczeniem, ale również jedną z głównych^przeszkód w^ osiąganiu minimalnego choćby pojednania narodowego w PolsceJ Ludzi widzących przyczyny stanu wojennego inaczej jest zbyt wielu, ich przekonania w tej sprawie są zbyt mocne; nie żądają oni uznania wyłączności swych racji domagają się jednak, najzupełniej słusznie, uznania, że racje mogły być podzielone i że warunkowa akceptacja stanu wojennego nie była ani aktem głupoty, ani dowodem podłości.7 Próby zmuszania tych ludzi do moralnego konformizmu środkami prawno-państwowymi, na przykład przez kolejne uchwały sejmu lub przez żądanie umieszczenia w konstytucji jednoznacznych ocen niedawnej przeszłości, uważam za przejaw nie tylko antyliberalizmu, lecz również moralnej małoduszności. Porównanie zaś sytuacji w Polsce po roku 1989 z sytuacją w Niemczech po klęsce Hitlera jest, moim zdaniem, nie tylko intelektualnym nadużyciem, lecz również świadectwem skrajnej relatywizacji pojęć, znieważającej niezliczone ofiary nazizmu. (Krasnodębski, odnotujmy, nie czyni takich porównań, ale wiadomo przecież, że czyniono je nieraz w uzasadnieniach programu „dekomunizacji".) Następnym punktem mojej niezgody z autorem jest jego ocena rzeczywistości politycznej po przemianach 1989 roku. Autor zdaje się podzielać pogląd, że „rezygnacja z pociągnięcia do prawnej odpowiedzialności ludzi dawnego systemu oraz pozostawienie im całkowitej swobody działania politycznego" były konsekwencją przeświadczenia obozu postsolidarnościowego o politycznej, ideologicznej i moralnej kapitulacji elity dawnego reżymu. Jest to, po pierwsze, pogląd naiwny. Układ sił w kraju i za granicą nie pozwalał bowiem na wybór opcji „rozliczeniowej" (miło mi zgodzić się w tej kwestii z Karolem Modzelewskim).8 Po drugie, kapitulacja PZPR przecież nastąpiła H świadczy o tym zarówno rozwiązanie tej partii, połączone z wypr°" wadzeniem z sali jej sztandaru, jak i to, że nowa partia, SdRP, Pr7^\ jęła zupełnie nowy statut, akceptując zasady demokracji i gospodark1 rynkowej, oraz odrzuciła zasadę autonomicznego transferu członków w rezultacie czego stała się przedstawicielką tylko niewielkiej mnie) szóści dawnej PZPR. Po trzecie wreszcie, jak miałaby wyglądać z6 196 . kiwana kapitulacja? Czy miałaby polegać na dobrowolnej marginalizacji SdRP i zniknięciu „postkomunistów" ze sceny politycznej? Czy SdRP n'e okazała się partią zaangażowaną na rzecz reform i ogólnonarodowego pojednania? Czy nie jest przypadkiem tak, że główną przyczyną oskarżania jej o „arogancję" są po prostu jej nieoczekiwane sukcesy polityczne, uwieńczone w wyborach parlamentarnych 1993 roku, a następnie w wyborach prezydenckich? W polityce wszystko zależy od umiejętności i układu sił. Mówimy jednak o moralności.'-Moralnym wydaje mi się pogląd, że uzasadnieniem „polskiej rewolucji" była zmiana systemu, w tym również równouprawnienie polityczne wszystkich obywateli polskich, a nie jedynie zmiana ekipy rządzącej. Do rozczarowania moralnego nie ma więc tak wielkich powodowi Autor mówi również o rozczarowaniu zmianami gospodarczymi - sądzono bowiem, że bogacić będą się ludzie najbardziej nieposzlakowani, najmniej zsowietyzowani. Przypuszczam, że jest to tylko refleksja nad naiwnością szeregowych członków „Solidarności", ale tak czy inaczej jest to dobra odskocznia do zadania pewnych pytań pod adresem zwycięzców z 1989 roku. Jeśli moralność ma być podstawą polityki, to dlaczego właściwie zdecydowano się wprowadzić gospodarkę rynkową, wraz z nieodłącznym od niej ryzykiem moralnym, metodą decyzji odgórnej, nie konsultowanej z własnymi wyborcami, którzy (jak dziś wiadomo) nie myśleli nawet o zmianach aż tak radykalnych? Dlaczego nie wytłumaczono moralnie całkowitego odejścia od programu „Solidarności" - programu radykalnie egalitarnego, postulującego prawne ograniczenie zróż-icowania zarobków, zakaz posiadania przez jedną rodzinę dwóch miesz-i i dwóch samochodów, szybkie zaspokojenie potrzeb mieszkaniowych 'z państwo itd., itp.? Jedynymi politykami, którzy próbowali to robić, byli ludzie z dawnego KOR-u, w szczególności Jacek Kuroń. Zygmunt zodak, który nazwał ich „różowymi hienami", zapomniał widać, że w ie pierwszej (wygranej) walki o prezydenturę Wałęsy radykalni „an-Tnuniści" Porozumienia Centrum domagali się podziału „Solidarno-wtaki sposób, aby Wałęsa stał się przywódcą „nowej klasy średniej", stawiając troskę o robotników byłym KOR-owcom.9 Wypominam to nie w celu zakwestionowania opcji prokapitalistycz-odróżnieniu od większości hałaśliwych „antykomunistów" opo-30 się za nią bardzo już dawno, krytykując antyrynkowe nastawie- 197 torium Doświadczenie i Przeszłość", a następnie programy nie konwers* Solidarności"".10 Nie jest torównież krytyka Balce- zarówno ?^ ^ ^szdkie praw. o nie czuć się związany wolą członków rowicza, który wyrażQną w ^ prc;3gramie. Rzecz w tym raczej, że wska-„Solidarność ^ zdecydowanego porzucenia własne^ elektoratu jest zany wy^J^-awym^wręcz, potvwierdzeniem.pw, że^olitykąnie inogą dobitnym,)??-. -j-.-i--:— . "rządzić „prPste interesami 1 ?CZ; potwierdzeniem.pw, §yą m mogą ^ moralne, że kieruje się ona nie dekalogiem, lecz rzą „p ^ sytuacjabezaltern-atywności oraz wybierania „mniejszego interesami, ' łaniu politycznym t-typowa raczej niż wyjątkowąj zła" jest w ^wody autora są zbiorem ilustracji tezy prawicy, iż rzekome Dalsze Zliczeń z PRL dogprowadziło dc moralnego relatywizmu, zaniechanie ^^ ^ ^^ p-^edury. Mój stosunek do tych spraw dla którego ^^^^ ^^ ogólnych zasad liberalnej demokracji, ^7"^ Z Pich na przykład porusszonamimocWem „sprawa Oleksego", niektóre z *J aby można było oifflwiać j e wramach krótkiego artyku-są zbyt złoz moralno_poiityczna ^ Polsce vymaga jednak, aby główne łu. Sytuacj .autoran^ osta!ybez odpowiedzi. wątki argu"115 A ^^ego nie przeprowadzono czystki wśród profesorów, którzy - DlaCli i propagowali „re; alny socjalizm"? Zadając to pytanie, uzasadnić ^^ należytego^ zrozumienia faktu, że polskie nauki autor zdra ^ ^ ^^ choQcd2i) rozwij afy się nie tylko wbrew sys- społeczne^ ^ do niegc=)5 iecz również wewnątrzsystemowo - temowi i źnianie ideologicznego gorsetu, przywracanie między- prZCZ r°!ch standardów nauk:_j, unowocześnianie warsztatu i (świa- narodowy jTiimowolne) otwieraanie drogi interpretacjom konkurencyj- d°me * Ae\ Leszka Kołakowsskiego - przezrewizjonizm ku opozycji nym. M°° temowej _ nie by-ł jedyny. Bużo bardziej rozpowszech- zewnątrz» ^ przezwycięzaaTlia ideologicznego prostactwa bez an- mony W w iityczną OHPozycję. Tak czy inaczej, sytuacja nauk gazowa^ w pRL w okrLsi ^ poststaliTl0^kim była zdecydowanie społeczny ^^ ^loku„ ramd2ieckim 4 zmzenie tego faktu trudno najlepsza ^ ^ widzLnia tomanisty ki M, socjologii w ZSRR 'J0 prZerfnknem na świat były- również Face ^ uczonych P NM> f których znaczenie tr-y«a redukowane dziś do legy °WSklCtmu. Innymi słowy, = sytuacja b^ta zbyt złożona, aby ma ^loznacznie oddzielić . „kozły" od „owiec". Przed wydawanie" było j6flI1UŁ 198 ^ów należałoby najjjpierw przestudiować dorobek nauk społecz-l pRL, stosując do niego kryteria historyczne i porównawcze. _ Czy istotnie ceną deimokracji jest to, że rezygnuje się z odpowie- i ja]nOści za antydemokrratyczną przeszłość? Przy prawidłowym po- tawjeniu pytania, tj. prz^y wyłączeniu odpowiedzialności za prawnie określane przestępstwa, mależałoby odpowiedzieć, że tak właśnie jest i że wynika to z samej istoty demokratycznego państwa prawa. Warto może dodać, że również zwycięski obóz niepodległościowy po roku l91g nie domagał się pociągania do odpowiedzialności za „ugodową przeszłość", przeciwnie, eewolucja tego obozu w stronę konserwatyzmu skłaniała go coraz baardziej do aktywnej współpracy ze środowiskami dawnej „ugody". - Czy gotowość płacennia tej ceny nie przyczynia się do „kontuzji zbiorowej tożsamości"? Czry nie świadczy ona o tym, że „nie mamy jednego wyobrażenia o tym, c zo dobre i złe"? Czy nie należy przeciwdziałać temu w imię „legitymizujjącego demokrację podstawowego konsensu narodowego"? Sądzę, że p^^^tania te dotyczą zasadniczego konfliktu między monizmem „tożsamościowym" i moralnym a liberalną demokracją i liberalną koncepcją narodu i. Autor nie formułuje tego w ten sposób, ale wie przecież dobrze, że współczesny liberalizm legitymizuje pluralizm moralny i stara się maksymaalnie odpolityczniać problemy tożsamości; że „jednolita tożsamość" lub (j(rnówiąc innym językiem) Jedność moralno-polityczna" jest z punktu wadzenia liberałów czymś, co nie jest ani możliwe we współczesnym społeczeństwie, ani pożądane. Również liberalny nacjonalizm, w odróżnieniu l od nacjonalizmu integralnego, pojmuje naród jako wspólnotę luźną i makzsymalnie pojemną, pluralistyczną nie tylko w nsie zróżnicowania interessów, lecz również w sensie moralno-świato-poglądowym, i tym właśnie = odróżniającą się od homogenicznego plemienia. Można oczywiście odrrzucać liberalną demokrację, ale skoro akcep-tuje się ją, to nie należy stosoować do niej kryteriów zupełnie jej obcych. ~Czy prawdą jest, że ob^ yczaje polityczne „Trzeciej Rzeczypospolitej" są nazbyt liberalne - że, na pjprzykład, „nikt już nie musi wstydzić się prze- iości, wręcz przeciwnie — w wielu kręgach stało się polityczną i towa- ^yską nieprzyzwoitością w^^pominać ją komuś"? Bywa i tak, zwłaszcza ^Cgach literacko-artystyc^znych, ale nie zmienia to faktu, że wypomi-Je przeszłości jest stale cobecne w walce politycznej, że jest nim sama Wa >,postkomuniści" i ż&e bardzo często nazywa się ludzi z SLD po 199 prostu „komunistami", co jest, moim zdaniem, naigrawaniem się z sensu słów w duchu Orwellowskiej nowomowy. Czy istotnie mamy do czynienia z „pełzającą rehabilitacją PRL"? Bardziej prawdziwe jest chyba twierdzenie, że obserwujemy głównie wzmaganie wysiłków na rzecz „zaczerniania" obozu PRL, ignorowania złożoności rzeczywistości Prl_ owskiej, a nawet zacierania cezury 1956 roku; nie omylimy się też sądząc że jest to, jak już stwierdziłem, prostacką reakcją na zwycięstwo „postkomunistów" w wyborach 1993, a następnie w wyborach prezydenckich. Czy można podpisać się pod słowami autora, że „dzisiaj w przypadku elit postkomunistycznych nie mamy już do czynienia ze skruszonymi grzesznikami, lecz z pełnymi pewności siebie politykami, którzy będąc u władzy prezentują własne ujęcie przeszłości, własne rozumienie polityki i własne interpretacje tożsamości Polaków"? Po pierwsze, kwestia faktu: w oczach niezacietrzewionych obserwatorów przywódców SLD (z pewnymi wyjątkami, rzecz jasna) wciąż cechuje niepewność siebie, wykal-kulowana ostrożność w doborze słów, a nawet chęć przypodobania się przeciwnikom; prezydent Kwaśniewski, w wywiadzie udzielonym niedawno „Gazecie Wyborczej" (8-9 lutego), powiedział, że formację tę cechuje zastraszenie, lęk przed „wypchnięciem poza nawias życia publicznego", czego głośno domagają się jej przeciwnicy. Po drugie, kwestia zasad: dlaczego niby działacze SLD mieliby wyrzec się własnych poglądów na historię, politykę i narodową tożsamość Polaków? Swoistym podsumowaniem wywodów autora jest taka oto diagnoza sytuacji polskiej: „Czasami może się zdawać, że jak kiedyś - w czasach Pierwszej Rzeczypospolitej - doprowadziliśmy republika-nizm szlachecki do absurdu, tak dzisiaj - w czasach Trzeciej Republiki - być może czynimy to samo z demokracją proceduralną." Cóż... I Mam na to inny pogląd: dostrzegam nie absolutyzację demokratycz- I nych procedur (z wyjaśnionych wyżej powodów wolę mówić o regu- I łach i zasadach), lecz dużą i stale manifestowaną pokusę ich jawnego I pogwałcenia, hamowaną głównie względami na opinię Zachodu oraz f szansę przyjęcia Polski do NATO. Czym bowiem były pogróżki byte' go prezydenta, że może zastosować „wariant Jelcyna"? Jak zaklasyfi' i kować wypowiedź wybitnego działacza Unii Wolności (którą znalazłem, ku swemu zdumieniu, na łamach „East European Constitutionaj j Review", nr 3, 1995) mówiącą o zaletach „polityki nienawiści' ' „oświeconego absolutyzmu"? (Mimo zastrzeżenia autora, że P0' 200 wstrzymuje go przed takim wyborem możliwość zwycięstwa absolutyzmu nie dość „oświeconego".) Co myśleć o Wałęsie jako prezydencie, gdy nazwał partię parlamentarnej większości reprezentantką bandyckiej opcji" oraz zapewniał widzów telewizji („Linia specjalna", 20X1 1994), że jego zwolennicy „rozliczą się" z nią, gdy tylko będą dostatecznie silni. Przyznam, że ja osobiście patrzyłem na to z poczuciem wstydu i nie potrafiłem uznać tego za zgodne z formalnymi i nieformalnymi zasadami liberalnej demokracji. Czy w państwie doprowadzającym aż do przesady demokrację proceduralną można by wyobrazić sobie aferę „teczkową" albo sposób publicznego ogłoszenia sprawy Oleksego" i towarzyszące temu okoliczności? Czy w społeczeństwie o ugruntowanej kulturze demokratycznej możliwe byłoby ostentacyjne bojkotowanie przez ważne osobistości publiczne uroczystości inauguracji kadencji demokratycznie wybranego prezydenta oraz nazywanie tych, którzy go wybrali, „zsowietyzowaną ludnością" lub „nominalnymi" tylko Polakami? Relatywnie rzecz ujmując,. „Trzecia Rzeczpospolita" nie dopuściła jeszcze do poważnego naruszenia demokratycznych reguł gry. Obserwowanie sceny politycznej dostarcza jednak wielu argumentów na rzecz tezy, że„daleko nam wciąż do ustabilizowanej demokracji, że nie jesteśmy jeszcze krajem, w którym zasady liberalne cieszą się mocno ugruntowa-nyin szacunkiem, w którym uważa się je nie tylko za uzgodnienia proceduralne, lecz również - i przede wszystkim - za wyraz powszechnie akceptowanej moralności publicznej. W_prost__pxzeciwnie: obserwujemy niestety systematyezHe-pedważanie szacunku dla tych zasad oraz coraz dalej idące atakowanie ich w imię moralności. 3. W zakończeniu tego artykułu chciałbym wrócić do problemu ogólnych zasad moralności politycznej liberalizmu. Posiadanie tożsamości jest rzeczą niezmiernie ważną. _Zachpdni ko-Mąryjcj chętnie przyznają, że tożsamość ogromnej większości ludzi ^L się,_gdy nie ma zakorzenienia we wspólnocie. Diagnoza ta bywa o formułowana jako zarzut pod adresem liberalnej koncepcji jed-^i» jako nazbyt abstrakcyjnej, ignorującej społeczne wymiary tożsami- John Rawls w swej ostatniej, wspomnianej wcześniej książce od-H te zarzuty dowodząc, że liberałowie nie formułują jakiejś własnej 201 koncepcji tożsamości, zajmują się tylko problemami współżycia ludzi o różnych tożsamościach w jednym państwie. Celem niniejszych uwag nie jest ustosunkowanie się do tego sporu Pragnę jedynie zwrócić uwagę, że jest to spór na gruncie uznania pluralistycznego, wieloświatopoglądowego charakteru społeczeństw współczesnych. Komunitaryści bronią pojęcia tożsamości wspólnotowej bez kwestionowania światopoglądowego pluralizmu. Powołując się na „ekologię społeczną", posuwają się niekiedy do ostrożnej obrony wspólnot kulturowych przed niekontrolowanym napływem imigrantów o zgoła innej kulturze; nikomu z nich nie przychodzi do głowy, aby w ramach jednej kultury dzielić ludzi wedle kryteriów światopoglądowych, a tym bardziej domagać się izolowania i zmarginalizowania przedstawicieli innej, mniej autentycznej jakoby tożsamości. Dążenie do narzucenia całemu społeczeństwu jakiegoś jednego (choćby nawet wewnętrznie zróżnicowanego) typu tożsamości światopoglądowej, czyli przekraczającej granice rozsądnie rozumianej wspólnoty kultury, uznane byłoby przez teoretyków ko-munitaryzmu za prawicowy ekstremizm, kompromitujący komunitary- styczną krytykę liberalizmu. To samo mniej więcej powiedzieć można w kwestii „polityka a wartości". Liberalizm polityczny nie stoi w sprzeczności z poglądem, że życie nierespektujące wartości moralnych jest życiem bezwartościowym; nie musi również przeciwstawiać się uznaniu pewnych j wartości za bezwzględne oraz dążeniu do moralnego perfekcjonizmu. Dowodzi natomiast, że nikjLni© ma prawa narzucać swego systemu— osyartości innym, uznaje to za przekreślanie wolności sumienia, broni więc moralnego pluralizmu i domaga się zagwarantowania jego praw przez konstytucjonalne zabezpieczenie neutralności państwa wobec j całościowych (comprehensive) systemów moralnych, uzasadnianych religijnie lub ideologicznie. Nie oznacza to obojętności wobec moralnej treści praw państwowych; jednakże prawa te, wsparte i egzekwowane środkami przymusu, wspierają tylko pewne moralne minimum, j niezbędne we współżyciu ludzi o różnych poglądach, nie mogą natomiast wspierać moralnego absolutyzmu, który przestaje być moralnyz chwilą odwołania się do środków przymusu. Sprawą państwa jest prawo, w pełni respektujące odrębność jednostek, a nie moralność jak droga do zbawienia. Polska prawica kolektywistyczna widzi w libera" zmie zgubną relatywizację moralności, torującą drogę totalitaryzm°N ' 202 liberałowie natomiast źródła totalitaryzmu widzą w tendencjach do opierania takiej czy innej polityki autorytetem „wartości absolutnych" i „absolutnej prawdy". Warto zwrócić uwagę, że podobne stanowisko zajmowało wielu religijnych krytyków totalitaryzmu, w tym równiez myśliciele o orientacji konserwatywnej (np. Karl Lówith). 2 punktu obserwacyjnego, który zajmuję, specyfiką dzisiejszej sytuacji ideologicznej w Polsce wydaje się to, że ofensywa radykalnej prawicy nie spotyka się z dostatecznym odporem powszechnie szanowanych i liberalnie myślących ludzi centrum, sparaliżowanych jakby lękiem przed nadmiernymi ustępstwami na rzecz „postkomunistycznej" lewicy. W wypadku intelektualistów katolickich dochodzi do tego skrępowanie stanowiskiem hierarchii kościelnej, potępiającej liberalny „relatywizm" w imię „wartości" i nie zawsze potrafiącej oddzielić to, co może obowiązywać wspólnotę wierzących, od tego, czego należy wymagać od obywateli państwa. W rezultacie pozwolono na rozpowszechnienie się fałszywego i wybitnie szkodliwego przekonania, że spór z liberalizmem jest sporem „wartości" z „procedurami", moralności z immoralizmem, a nie sporem różnych racji moralnych, różnych koncepcji politycznej moralności. Ostatnią sprawą, którą chcę tu poruszyć, jest ofensywa prawicowego nacjonalizmu - mówiąc ściślej, nacjonalizmu sprzężonego z tzw. „politycznym katolicyzmem". Przywykliśmy kojarzyć nacjonalizm - nacjonalizm w ujemnym znaczeniu tego słowa, które nie powinno być znaczeniem jedynym - z wrogością i agresją wobec innych narodów. Jest to jednakże pogląd wybitnie jednostronny, nazbyt łatwo uwalniający od irzutów. Możliwości przejawiania agresji na zewnątrz są dziś dla nas mai nieistniejące, mniejszości narodowych mamy baidzo mało, a więc i podstawie kryterium „stosunku do obcych" nie jest rzeczą trudną „nie być nacjonalistą". Zapominamy jednak o tym, że integralny nacjonalizm rowany jest w równej mierze przeciwko niezdyscyplinowanym, nie-itecznie „wartościowym" lub nadmiernie wolnomyślnym członkom flego narodu. Dmowski wypowiedział bezwzględną wojnę ludziom, Orych określał mianem pół-Polaków; zalecał metody „moralnego przy-oraz pragnął zapewnić swej partii „moralną dyktaturę". „Dyktatu-miała być sprawowana w imieniu narodu - „narodu w sensie mo-I tj. mniejszości „stanowiącej spójną całość", „moralnie zorgani-meJ", czyli „zdolnej kierować się jedną myślą i działać według pew- 203 nego planu" (Zagadnienie rządu). W końcu lat dwudziestych (dopiero wówczas! -przed odzyskaniem niepodległości Dmowski nie ufał bowiem Kościołowi) za nieodłączny, konstytutywny składnik tak pojętej, jedności narodu" uznany został katolicyzm. W ten sposób nacjonalizm uzyskał możliwość powoływania się na „wartości absolutne". Jak wiadomo, post-endecki „ruch młodych" poszedł w tym kierunku jeszcze dalej. Powoływano się na cechujący młode pokolenie „pęd do wartości bezwzględnych" (B. Piasecki, 1935), żądano „powrotu do jedynej Prawdy", „państwa monoidei" (A. Doboszyński, 1939) i temu podobne. Identyczne myśli znajdujemy dziś w książce Cezarego Michalskiego Człowiek bez właściwości, będącej, jak informuje „Gazeta Wyborcza",11 książką kultową pokolenia młodych gniewnych „Trzeciej Rzeczypospolitej". Skoro tak wiele mówi się u nas o „rodowodach" i o „tysiącletniej tradycji Narodu", to warto może zdawać sobie sprawę, że tendencja do monopolizacji narodowych wartości przez antyliberalną elitę i do stanowienia „moralnego" dyktatu tej mniejszości nad różnego rodzaju „pół-Polakami" jest po prostu i tylko integralnym nacjonalizmem. Notre Damę, kwiecień 1997 ^oralne Wątpliwości Co Do Moralnych Rozliczeń „Znak", grudzień 1997. Ciąg dalszy dyskusji z Z. Krasnodębskim, który odpowiedział na krytykę swych poglądów artykułem Jaka republika? Odpowiedź Andrzejowi Walickiemu („Znak", październik 1997). W dyskusji wzięli również udział ks. Józef Tischner, Dariusz Gawin, Henryk Woźniakowski, Jacek Salij OP i Paweł Śpiewak. Do tematyki tego sporu powrócono w dyskusji redakcyjnej w czerwcowym numerze „Znaku", 1998. W mojej polemice z profesorem Krasnodębskim pragnąłem powstrzymać się od wszelkich akcentów osobistych. Zacząłem swą wypowiedź od potwierdzenia, że doceniam wartość jego artykułu ,jako prezentacji stanowiska mającego dziś w Polsce coraz więcej zwolenników" i że „pragnę polemizować nie z indywidualnym autorem, lecz z pewnym sposobem myślenia o moralności w polityce". Mimo to krytykowany autor dopatrzył się u mnie chęci zdyskredytowania go i wyłączenia z dyskusji. Tylko tak bowiem odczytać mogę twierdzenie, że należę do osób, które pragną pełnić „rolę cenzorów" i w ten sposób ograniczają swobodę dyskusji w Polsce. Jeszcze silniejszą argumentację ad personom znajduję w wypowiedzi arcybiskupa Józefa Życińskiego. Sądzi on, że patrzę na sprawy polskie ze zbyt wielkiego „przestrzennego dystansu", a więc po prostu wielu rzeczy dostrzegam - nie słyszałem, na przykład, o Longinie Pastusiaku, a więc nie domyślam się, że to do niego właśnie odnosi się jedna z aluzji irtykule Krasnodębskiego. Jeżeli jednak założenie takie ma być „makie życzliwą" interpretacją moich poglądów, to wypada mi stwier-L na życzliwość taką nie zasługuję. Wydaje mi się, że liczne moje a temat sytuacji moralno-politycznej w Polsce (opublikowane na 1 czasopism anglojęzycznych, po polsku zaś w londyńskim wy-:twie „Aneks", a następnie w kraju) dostarczają dowodu, że dystans ^nny nigdy nie przekształcił się u mnie w dystans psychiczny, w "rtaktu z rzeczywistością polską i wiedzy o niej. Moja autobiogra- 205 ficzna książka pt. Zniewolony umysł po latach (Warszawa 1993)1 dow0 dzi też, jak sądzę, że stanowisko, z którego patrzę na współczesne sprawy polskie, jest rezułtatem całej mojej drogi życiowej, a nie wynikiem amerykanizacji i ulegania wpływom doktrynerskiego liberalizmu. Tyle wyjaśnień wstępnych. Celem ich jest między innymi wytłumaczenie, dlaczego czuję się zmuszony do powoływania się w odpowiedzi moim krytykom na przynajmniej niektóre z moich wcześniejszych prac. Postaram się jednak tego nie nadużywać, a dla większej zwięzłości i klarowności zredukuję swą odpowiedź do kilku najważniejszych punktów. A więc: 1. Prawo i moralność. Krasnodębski wymienia kilku autorów, liberalnych i konserwatywnych, głoszących pogląd, że „polityka, prawo i moralność są ze sobą w zasadniczy sposób powiązane i że nie można ograniczyć się do prawa stanowionego" (podkr. AW).,Prawo samo musi być zakorzenione w wyobrażeniach moralnych", a więc „nie jest tak, aby ci, którzy szukają podstaw porządku politycznego poza prawem stanowionym, musieli być siłą rzeczy »kryptototalistami«". Autor nie musiał czytać mojej Filozofii prawa rosyjskiego liberalizmu (Warszawa 1995; oryginał anglojęzyczny - Oxford 1987), ale gdyby ją przeczytał, to zrezygnowałby zapewne z przekonywania mnie co do defektów pozytywizmu prawnego, czyli stanowiska utożsamiającego prawo z prawem stanowionym. Tak się bowiem złożyło, że książka ta poświę-cona jest w całości wybitnym liberalnym krytykom pozytywizmu praw-nego, pionierom idei „odrodzenia prawa natury". Jednym z nich był pol-sko-rosyjski filozof prawa Leon Petrażycki; należał do nich również mój pierwszy nauczyciel Sergiusz Hessen, któremu poświęciłem ostatni rozdział książki. Wszyscy oni oskarżali pozytywizm prawny o stawianie władzy politycznej, „suwerena", ponad prawem i torowanie w ten sposób drogi despotyzmowi. Chociaż skrupulatnie odróżniali moralność i prawo, to jednak zgadzali się z teząpozytywistów, że prawo może być całkowi-cie oddzielone od moralności i że jurysprudencja powinna zajmować się wyłącznie prawem stanowionym, ius ąua iussum, odrzucając problem prawa sprawiedliwego, ius ąua iustum. Poświęciłem im całą książkę i trzech co najmniej powodów: ponieważ uważałem ten właśnie sposób myślenia za właściwą teoretyczną podstawę liberalnej koncepcji rz^d° prawa; ponieważ zgadzałem się z diagnozą, że demokratyczno-popu 206 styczne i biurokratyczne zniekształcenia idei rządów prawa stały się jedną istotnych przyczyn kryzysu demokracji zachodnich; i wreszcie - co było dla mnie rzeczą szczególnie ważną - ponieważ w reformach inspirowanych ideą rządów prawa widziałem najlepszą drogę wyjścia z „realnego socjalizmu" zarówno w Polsce, jak i w Rosji. Sprawiedliwość nie jest jednak tym samym co moralność. Moralność to przecież znacznie więcej! Zwłaszcza, jak wiadomo, moralność chrześcijańska, wymagająca pokory, bezwzględnego wybaczania, nadstawiania drugiego policzka", aktywnej służby bliźnim i miłowania nieprzyjaciół. Moralność dąży do doskonałości, prawo zaś zadowala się spełnieniem pewnego moralnego minimum; jego zadaniem, jak wskazywał już Christian Thomasius, jest bowiem określenie zewnętrznych granic wolności, a nie wewnętrznych nakazów powinności. Moralności nie można egzekwować przy pomocy policji, sądów i więzień. Moralność próbująca zinstytucjonalizować się za pomocą środków prawnych stałaby się instrumentem niemoralnego i bezprawnego ucisku. Prawo określać musi moralnie akceptowalne reguły gry, ale nie może narzucać moralnych ideałów i egzekwować moralnego konformizmu; w tym sensie, choć brzmi to paradoksalnie, prawo, ażeby być moralne, musi być neutralne w kwestiach moralno-ideolo-gicznych i religijno-światopoglądowych. Konsens społeczny, o który tak troszczą się moi polemiści, powinien obejmować podstawowe zasady współżycia, ale nie powinien wyznaczać jakiejś jednej, powszechnie obowiązującej koncepcji dobra. Jest to podstawowa zasada liberalna, do której Rawls nie dodał właściwie nic nowego. Głosili ją również przedstawiciele nowożytnego świeckiego nurtu prawa natury. W zastosowaniu do naszej dyskusji wynika stąd, że na gruncie li-^ralnej kultury politycznej nie można domagać się, aby życie pu-czne było manifestacją postaw i przekonań moralnych tej czy innej, hoćby nawet szczególnie znaczącej, części społeczeństwa. Należy ©miast domagać się przestrzegania moralnie uzasadnionych reguł "alnych, takich jak na przykład zasada przestrzegania umów i przy-czeń, uznana przez Grocjusza za kardynalną normę prawa natural-'• W pełni zgodne z kulturą liberalną było więc oświadczenie Ta-5za Mazowieckiego, że przestrzega ustaleń Okrągłego Stołu, po- •ż jest „politykiem moralnym, a więc takim, który dotrzymuje urnó" 207 Habermasem w sprawie ''Pa™ y iu wartości narodowych pi- zupełnym nieporozumieniem^ o świ ciłem temu cały rozdział sałem w wielu moich pracach,,m. J ^ blikowalem mej intelektualnej autob:Ofaf"'"C ś dowej i soli Zk mej int na łamach „Znaku'; darności narodowej, sprostać język ^ nym i ^ a także ze wsz skich - kieg p wynikać jasno, dowo- „zlmną wojnę wego, a W1ęc " Przypominałem d w oi narodowej i soli- tym nie jest w stan, już o wyduma- „^^ tego - problemach poi- ^ ^ m panstwem re. za nstwem „naro- ZeStan0Wiska solidaryzmu narodo- anglojęzycznym sensie tego terminu k^e XH Ernesta Renana, że aby byc Przypominałem mera,^ _ ^ równiez ć narodem, nie wystarczy kuityw- v mych Sl)> zapominać. Idea P?«^ n^X wartościami narodowymi, usiłuję wspierać nie ^ ^ większości narodu; jeśli ktoś uważa, ani z potrzebami i f^™™^^ na rzecz „czerwonych", to ze jest ^^.^Se^tonmic. Spójrzmy wokół aebie, ciężar dowodu należy do mego n Oprowadziłoby na swych siadów, .zastanówmy ^ o«*^ przeniesieme na ich gmnimc^" ^ ukraincow, ktorzy nieprzejednania . CzJ ^e "^ ^ P ^jednania byłych żołnie- Z UPA7 Czy nie należy kosztem Obudowali w ogólno. dziś entuzjazm P J Jazając, że rozdra- łu Rosj; * przeniesieme na g nego nieprzejednania . CzJ właśnie ze względów ^f rZy Armii Czerwonej z y szanować postawy Rosjan, którzy Moskwie la^f"^^^^ narodowego pojedna myślący pisarze i ^ ^ Jazają, wobec artykułów f^.^f^^ Sprzyja przekształcaniu Rosj; pywanie ran utrwala podziały . me sprzyj P ^.^ w demokratyczne państwo naro^ ^S^S, i to nie *L byłej NRD me ^^^^^czali się szczególnym dogrna ^^ ^rmacji ustrojów, doc^ orOblemu narodowego przez mechaniczne właściwie włączenie do gpN, czyni casus byłej NRD nieprzydatnym do sensownych porównań z innymi krajami postkomunistycznymi. W wypadku Polski pojednanie narodowe wydaje mi się palącą koniecznością, dużo ważniejszą od obiekcji moralnych, które, często nie bez racji, wysuwają przeciwko temu ludzie skrzywdzeni przez PRL. podobnie jak w Hiszpanii, upadek niedemokratycznego ustroju poprzedzony był długim, zapoczątkowanym już w roku 1956, procesem rozkładu autorytarnych struktur i mechanizmów kontrolnych. Dlatego też akceptacja hiszpańskiego modelu przejścia do demokracji - modelu budowania współczesnego państwa, w którym obie strony dawnego konfliktu zachowują swą tożsamość - byłaby u nas w pełni uzasadniona, a po kontrakcie Okrągłego Stołu" wręcz naturalna. Uważam za wielką zasługę Adama Michnika, że proponował takie rozwiązanie już w połowie lat 80. jako walczący opozycjonista, w książce napisanej w areszcie śledczym,3 a później konsekwentnie je podtrzymywał. Rozumiem, że mogło to wywoływać moralny sprzeciw, ale (wbrew Krasnodębskiemu) obstaję przy poglądzie, że w bardzo wielu wypadkach sprzeciw ten był głównie racjonalizacją frustracji wynikającej z odsunięcia od uczestnictwa w rządzie Mazowieckiego oraz z późniejszych sukcesów wyborczych formacji „postkomunistycznej". Mniejsza jednak o to; załóżmy, że sprzeciw wobec modelu hiszpańskiego wynika z pobudek czysto moralnych. Czy upoważnia nas to do ignorowania innych racji moralnych, przemawiających na rzecz zrozumienia i pojednania? Czy nie jest przypadkiem tak, że z represyjnymi cechami PRL (wyłączając okres stalinowski) stykali ę głównie ludzie tak czy inaczej pojętej (choćby tylko „duchowej") opozycji, a więc jednak mniejszość narodu? Czy nie jest tak, że dla większości społeczeństwa PRL była, pomimo wszystkich zastrzeżeń, mą państwowości polskiej, a ofiarna praca na rzecz jej rozwoju formą Patriotyzmu polskiego? Czy trzymilionowa niegdyś PZPR nie składała • także z takich ludzi? Czy radykalna dekomunizacja „z zakazem 'bejmowania stanowisk przez byłych funkcjonariuszy PZPR włącznie"4 byłaby upokorzeniem i zastraszeniem bardzo dużej części społeczeń-? Czy jako naród możemy pozwolić sobie na odepchnięcie i wyob-^ie tak wielkiej ilości obywateli? Czy ludzie ci stwarzają jakieś Fożenie, czy separują się od wspólnoty narodowej, czy są wśród Polaków jakimś obcym ciałem? 209 208 Nie jestem zwolennikiem jedności za wszelką cenę. Jeśli trzeba sie rozejść - to trzeba. Ośmielam się, na przykład, twierdzić, że nie można zmuszać do życia obok siebie ludzi, których rozdzielają rzeki kr^j jak ma to miejsce w Bośni. Ale dlatego właśnie trudno mi pojąć, czel mu tak wielu ludzi rozdzierających szaty z powodu moralnych trudności współistnienia z „postkomunistami" uważa jednocześnie, że moralność polityczna wymaga przeciwstawiania się podziałowi Bośni Mówiąc tak, nie zamierzam sugerować, że znam receptę na rozwiąza. nie kwestii bośniackiej. Twierdzę tylko, że z prawdziwie głębokim problemem moralnym, zrodzonym na gruncie konfliktu tożsamości mamy do czynienia w Bośni, a (na szczęście) nie w Polsce. Poczucie proporcji powinno więc powstrzymywać polskich antykomunistów przed wyrażaniem swych moralnych odczuć w taki sposób, jak miało to miejsce, na przykład, z okazji wyboru „postkomunisty" na urząd Prezydenta Rzeczypospolitej.5 W tym miejscu dotykamy problemu „integralnego nacjonalizmu". Doprawdy daleki jestem od określania tym mianem poglądów Krasno-dębskiego; nie imputuję mu, jakoby postulował wyjście poza ustrój parlamentarny, o czym napisałem explicite na s. 23, z okazji omawiania „de-cyzjonizmu" Schmitta; nie wrzucam również do jednego worka Dmow-skiego z Wrzodakiem, ponieważ wymieniam te nazwiska na różnych stronach (s. 31 i s. 37) i w różnych kontekstach. Stwierdzam wręcz, że dzisiejsza prawica kolektywistyczna wolna jest na ogół (choć są niestety wyjątki) od obsesji antysemickiej i agresywnego stosunku do mniejszości narodowych. Dostrzegam jednak zbieżność jej poglądów z integralnym nacjonalizmem - przeważnie zresztą nie uświadamianą-w jednej istotnej sprawie: w odrzuceniu wielotożsamościowej koncepcji narodu, w zakładaniu, że wspólnota narodowa wymaga światopoglądowego konformizmu, w politycyzacji katolicyzmu, w postulowaniu moralnego ostracy-zmu i nietolerancji wobec ludzi odchylających się od „katolicko-narodowej" normy, w dzieleniu Polaków na „prawdziwych" i „nominalnych" (vel „pół-Polaków", jak to określił Dmowski). Tylko tyle - i & tyle! Nie twierdzę, że mój polemista podpisuje się pod takimi skrajnościami. Sądzę jednak, że do tego właśnie prowadzi wewnętrzna logii® głoszonego przezeń poglądu, że Polacy powinni „odpowiedzieć sobie o° końca, jakie tradycje chcą kontynuować", wyrobić sobie , jedno wyobr* żenię o tym, co dobre i złe". 210 ' Czy istniejąjednak ideologowie prawicy, którzy gotowi byliby podpisać się P0^ jawną i agresywną nietolerancją? Owszem, są. Paru z nich wymieniłem w swym artykule. Weźmy na przykład Cezarego Michal-skiego, którego poglądy abp Życiński uznał za „wyważone i krytyczne". W O fundamentalizmie6 twierdzi on, że procedury demokracji liberalnej nie mają nic wspólnego z „procedurami ustalania prawdy" oraz wyprowadza stąd wniosek, że liberalizm jest tylko fałszem i fikcjąj wyznaje, iż prawdy Objawienia są dla niego „tak samo pewne jak zasady algebry" i zapytuje: „co zrobić z tymi, którzy nie przyjmują prawdy? Ekstermino-wać, izolować, czy tylko zmusić do milczenia?" Odpowiada na to deklaracją, iż granicą „fundamentalistycznego propagowania prawdy" ma być tylko życie drugiej osoby. Uważa przy tym, że jest to obietnica wcale niemała i wcale niełatwa do dotrzymania. Otrzymaliśmy zatem zapewnienie, że fundamentaliści polscy nie pójdą w ślady fundamentalistów algierskich i nie rozpoczną zabijania w imię „prawdy". Być może z punktu widzenia fundamentalistycznego jest to dowodem wspaniałomyślności. Nie zmienia to wszakże faktu, że mamy tu do czynienia z nawoływaniem do krucjaty przeciwko cywilizacji liberalnej. 3. Spór o PRL. Rzeczywistego źródła wielu rozbieżności dzielących mnie od moich krytyków szukać należy, rzecz jasna, w różnych ocenach PRL-owskiej przeszłości. Pisałem na ten temat wielokrotnie, po angielsku i po polsku, w czasopismach i w książkach, w tekstach autobiograficznych (Zniewolony umysł po latach) i ściśle naukowych (jak np. ostatnia część książki Marksizm i skok do królestwa wolności). Nie chcę się powtarzać, w krótkiej wypowiedzi nie ma na to miejsca. Ograniczę się przeto do uwag najbardziej ogólnych oraz do zwięzłego skomentowania argumentacji moich krytyków. Uwagi ogólne ograniczę do dwóch. Po pierwsze, spór nasz nie dotyczy komunistycznego totalitaryzmu jako takiego. Dotyczy on całego okresu trwania PRL, a więc głównie pyta-nia> czy przez cały czas było to państwo komunistyczno-totalitame. Moja °dpowiedź na to pytanie jest zdecydowanie negatywna: dowodzę miano-^cie, że już w roku 1956 rozpoczął się w Polsce proces detotalitaryzacji i Etycznej dekomunizacji ustroju. Moi oponenci natomiast minimalizują Wrprw negują znaczenie tych zmian, lekceważą więc metodologiczną 211 zasadę „rozróżniania okresów": distingue temporal Na gruncie ich r zumowań trudno pojąć, dlaczego Zbigniew Brzeziński, jeden z gł0W/ nych teoretyków totalitaryzmu, stwierdził, iż w ramach PRL dokonają się ewolucja od „komunistycznego totalitaryzmu" do „postkomunj, stycznego autorytaryzmu" (podkr. A.W.). Po drugie, głównym przedmiotem sporu jest sytuacja dzisiejsza-problem rozliczeń, moralnej oceny obecności „postkomunistów" w strukturach państwa. Nie jest to więc już kwestia ustrojowych mechanizmów, ale kwestia ludzi, którzy w mechanizmach tych funkcjonowali. Rozróżnienie to ma dla mnie znaczenie zasadnicze, pozwala bowiem odróżnić dekomunizację ustroju od programu czystek osobowych i moralnego ostracyzmu. Bliska jest mi myśl Jacka Kuronia, że „wrogie są zawsze niesprawiedliwe czy niesprawne systemy, nigdy ludzie".7 Zgadzam się również z myślą Dmowskiego, że „trzeba zrzec się powszechnego u nas szukania winowajców zła w tych czy innych grupach czy ludziach... Jest to uwalnianie się od odpowiedzialności, zwalanie jej na innych".8 Cytaty te dowodzą, że sprzeciw wobec personalizacji wroga oraz szukanie osobowych sprawców zła nie jest monopolem ani lewicy, ani prawicy. Być może źródłem tej tendencji „personalizacyjnej" jest właśnie moralizm polityczny, o którym dyskutujemy. Przejdźmy jednakże do konkretnych zarzutów, które stawiają mi moi oponenci. Abp Życiński nie potrafi określić kryteriów, na podstawie których twierdzę, że SdRP już na swym zjeździe założycielskim odcięła się od komunizmu, akceptując zasady demokracji i gospodarki rynkowej. Cóż... pozostaje mi odesłanie czytelników do tekstów programowych: Deklaracji Socjaldemokracji Rzeczypospolitej Polskiej oraz Statutu So- j cjaldemokracji Rzeczypospolitej Polskiej przyjętego przez Kongres Założycielski w dniu 28 stycznia 1990 roku („Trybuna", nr 4,1990). Zarówno | te teksty, jak i późniejsza praktyka nowej partii są dostatecznie jednoznaczne. Zdaniem abpa Życińskiego ważniejsza jest sprawa majątku dawnej partii, czyli, wyrażając się ściślej, zachowanie małej jego cząstki. pochodzącej ze składek partyjnych. Dlaczego jednak zmiana tożsamości grupowej miałaby być uznana za autentyczną tylko wtedy, gdyby towarzyszyło jej moralne potępienie całej własnej tradycji i spektakularny ^ zerwania wszelkiej instytucjonalnej ciągłości? Przypomnijmy, czeg0 wyrzekała się po kolei socjaldemokracja niemiecka, zanim doszła 212 ceptacji kapitalistycznej gospodarki rynkowej oraz przynależności ,-etT1iec do NATO: komunistycznego ideału gospodarki bezrynkowej próbowanego w jej Programie Erfurckim 1891), proletariackiego inter- aCj0nalizmu (1914), marksizmu jako teorii rozwoju społecznego (Bad fodesberg, 1959), wreszcie koncepcji „trzeciej drogi" i programowej neutralności Niemiec. Podobną ewolucję przeszła włoska partia komuni- ryczna, aczkolwiek dopiero po upadku ZSRR uwieńczyła usunięciem s}owa „komunizm" ze swej nazwy. Nie ma potrzeby przekonywać mnie, że nie istnieje analogia między socjalistycznymi czy nawet komunistycznymi partiami Zachodu a partią Lenina i Stalina. Nie tylko ze względu na ogrom popełnionych przez nią zbrodni, ale także dlatego, że była ona przez wiele lat mózgiem i sercem międzynarodowego komunizmu jako najpotężniejszej świeckiej religii czasów nowożytnych, twórcą państwa będącego -jak podkreśla Ernest Gellner - nie państwem tylko, ale ucieleśnieniem pewnego „porządku moralnego".9 Ale PZPR? Nie przesadzajmy. Klasyczną partią komunistyczną była w Polsce KPP, fizycznie zlikwidowana przez Stalina. W ideologii PZPR (oraz jej poprzedniczki, PPR) dużą rolę odgrywał w początkowym okresie wirus totalitarny, często (choć nie zawsze) połączony z agenturalnością, współistniał on jednak z pragmatyczną koncepcją interesu narodowego w rzeczywistości pojałtańskiej oraz z mobilizowaniem sił społecznych pragnących realizować nie komunizm, ale programy społeczno-gospodarcze przedwojennej, socjalistycznej i ludowej lewicy. Dlatego, między innymi, zwycięstwo totalitaryzmu komunistycznego nie było w Polsce ani trwałe, ani całkowite. Przełomem był oczywiście rok 1956 - rok nierci komunistycznej mitologii i ponownego zwycięstwa „polskiej 'rogi", uzasadnianej w coraz większym stopniu „geopolitycznym izmem", a nie jakimikolwiek racjami ideologicznymi. Mimo wszystkich zygzaków późniejszej historii trudno przypuścić, aby lu-s wstępujący do partii po tej dacie kierowali się proletariackim rnacjonalizmem i chęcią budowania w Polsce ustroju komuni-znego. W rezultacie powstała sytuacja, którą Bronisław Łagowski, ^cy wieloletnie doświadczenie wewnątrzpartyjne, opisał następu-y- »Najzawziętszy wróg PZPR nie posądzi chyba tej partii o zdolne wytwarzania jakichś fanatycznych lub innych idei. W rzeczywi-;i ze wszystkich partii rządzących w zasięgu władzy Moskwy 213 • wierzchowniej dotknięta komunistycz- PZPR była najkrócej i najpow. ^ ^^ rewizjonizm, już to nym1 wierzeniami, ^CMny""Jz pragmatyzm, technokratyzm, a przez nacjonalizm, wreszcie p cyniczny, rozsądny oportu- najwięcej chyba prze^zdrowy, kpinki, y nizm aparatu władzy". konstatację pewnymi, chronolo- Należałoby, jak sądzę, W*™ ^ Nie zraienia to jednak faktu, gicznymi przynajmniej, zasirz^ założyciele dzisiejszej że w okresie, w którym wsi^ komunizmu - był natomiast, SdRP, me było w Polsce geologicznego & ^^ ^ także w PZPR, P^°f^^ go^odarki nakazowo-rozdziel-oraz zrozumienie braKu peis>y ' w tym, że mała mniejszość czej. A skoro tak, to me ma mc gorszą g Wemokratyczną bez dawnej PZPR ukonstytuowała ^^zlJcl ostentacyjnego wyrzekania się ^ którzy uczynili wy- Krasnodębski wysuwa ^^ J przynajmniej powstrzymają bór niewłaściwy, można ocze » z powołania poznaje się siCodudzi^wżyciu^^^^ własnego poutycznego bowiem po tym, ze "aKcePl"-> , Kwaśniewski miał rację suge- wyboru". Jak z tego widać, Aleksy ^ ^^ ^^ ^^ rując, że motywacją apelów politycznej konkurencji: sumienia jest przeważnie chęć po y ^ ^ publiczneg0. wam chodzi o ^chm^ ^ ; i i rawa uczest- sumienia jest przeważnie chęć p y ^ ^ publiczneg0. „wam chodzi o ^chm^ ^ ;idzicie, nie macie prawa uczest-Chcecie nam powiedzieć: no, sami wiu niczyć w nowej his^°|^ o krytyka nasuwa p niczyć w nowej Merytoryczne u co najmniej trzy obiekcje Po politycy, popełniwszy ^ prawdą, że wymagał tego w latach 80. nie musiała byc nej z dróg działania na -cz łego Stołu), a nie «dowe] prawdopodobna, gdyby w głowych" pragmatyk, Biura Pohtycznego PZPR, ^ ^ ^^ za walkę z „Solidarnością ,***** jal ^Res Publiki losach informuje wyczerpująco ™™^ Y poświęcony toWzic^ P^/« (marzec 1993). 214 postulatu przez mego krytyka nasuwa jest prawdą, że odpowiedzialni rO; nie jest też ^^-lośćdoPZPR i; mogła być wyborem jed-1 (rozmowy Okrr ^__y przecież bardziej było młodych, „otwario-:szcie, członkowie ostatniego i bezpośrednio odpowiedzi^ ' ,, • _„.„,^1-ioli-7/-\\x/pni. U lL całkowicie Drugim tematem, na którym skupili uwagę moi oponenci, jest nadmierna (ich zdaniem) łagodność mojej oceny polskich nauk społecznych •y okresie PRL-owskim. Krasnodębski przypomina na przykład, że znany socjolog, minister oświaty w rządzie Cimoszewicza, był niegdyś ideologiem marksizmu-leninizmu. Abp Życiński z kolei wspomina zatwardzia-}ego marksistowskiego dogmatyka, J. Ładosza, stwierdzając, że poglądy jego nie były odosobnione, znajdowały bowiem entuzjastów w kręgu doc. g. Krzywobłockiej i dr A. Madejskiego. Z faktów takich Krasnodębski y^yprowadza wnioski, że ludzie, którzy wypisywali bzdury w interesie legityrnityzowania ustroju, nie powinni „wciąż jeszcze wykładać na uniwersytetach lub - co się zdarza - reprezentować państwo". Podpiera ten wniosek, wskazując na przykład byłej NRD, gdzie, jak pisze, „z uniwersytetów zwolniono wszystkich dawnych ideologów (wśród socjologów ostało się tylko dwóch profesorów)". Jak jednak było w rzeczywistości? Ludzie młodzi, stanowiący zapewne większość czytelników czasopism, mogą nie w pełni zdawać sobie sprawę z sytuacji w polskich naukach społecznych, która znacznie różniła się od sytuacji w krajach sąsiednich, a w szczególności w NRD. Stosunkowo najlepiej było na Węgrzech, ale i tam nie bez racji zazdroszczono Polakom. Spróbuję zilustrować te różnice na przykładach podanych przez moich polemistów. Wbrew temu, co sugerowałaby wypowiedź abpa Życińskiego, Jarosław Ładosz był jednak w filozofii polskiej postacią ewidentnie odosobnioną. Był bowiem marksistowskim fundamentalistą, „ostatnim dogmatykiem", co wyraźnie odróżniało go od eklektycznych i ideologicznie giętkich konformistów, nazywających się marksistami. To, że znajdował zwolenników w kręgu Bożeny Krzywobłockiej, czyli wśród fundamentalistów „narodowego komunizmu", dowodzi tylko {ego, że ludzie zmarginalizowani, odtrąceni przez wpływowe środowiska intelektualne i obrażeni na nie, usiłowali znaleźć wspólny język w krytyce konsumerystycznej dezideologizacji czasów Gierkowskich oraz wyrastających na tym gruncie tendencji liberalizacyjnych. Wprowadzenie stanu wojennego, uzasadnianego interesem narodowym, a nje względami ideologicznymi, było de facto ostatecznym Rozstaniem się z próbami marksistowskiego legitymizowania władzy. adosz uznał to, nie bez racji, za sytuację, w której marksizm stał się Politycznie zbędny. Nie kwestionował tego, żądał jednakże, aby usu- 215 nąć mylące pozory: aby czasopisma prorządowe, takie jak „Polityka" „Tu i Teraz" oraz „Rzeczywistość", nie posługiwały się hasłem ,,Pro' letariusze wszystkich krajów łączcie się", aby garstka autentycznych marksistów otrzymała swój własny organ prasowy. Daniel Passent w felietonie Gorączka filozoficzna scharakteryzował te poglądy następująco: „Jeśli dobrze rozumiem prof. Jarosława Ładosza, Polska jest to pierwsze wolne od marksizmu terytorium Europy wschodniej. ( \ Dając do zrozumienia, że autentyczni filozofowie marksistowscy znajdują się w znikomej mniejszości (odnoszę wrażenie, żę jej liczebność ocenia autor na jedną osobę), faktycznie proponuje J. Ładosz zamknięcie marksistów do kilku klasztorów, wokół których szaleć będzie pogaństwo. Jak będzie się przyjmować do tych klasztorów, ile będzie trwał nowicjat, kto będzie udzielał święceń - tego jeszcze autor nie rozpracował. Wiadomo tylko, kto będzie papieżem".12 Ton artykułu Passenta odzwierciedla ówczesny układ sił. Pozycja felietonisty „Polityki" była w nim bardzo mocna, a pozycja samo-zwańczego „papieża marksistów" - żadna. Natomiast w NRD, Czechosłowacji lub Bułgarii marksizm-leninizm był wciąż jeszcze doktryną oficjalną, nie dopuszczającą wewnętrznych herezji i mającą monopolistyczną władzę w naukach społecznych. Tyle o filozofii. W dziedzinie socjologii odrębność PRL była chyba jeszcze wyraźniejsza. Odrodzenie polskiej socjologii po roku 1956 była zjawiskiem imponującym i unikalnym. W innych krajach „realnego socjalizmu" długo jeszcze upierano się przy traktowaniu socjologii jako nauki „burżuazyjnej", konkurencyjnej wobec materializmu historycznego. O sile tego uporu świadczy fakt, że gdy w ZSRR zaczęto w końcu „rehabilitować" socjologię, ograniczyło się to do uprawomocnienia tzw. „konkretnych badań socjologicznych", czyli studiów empiryczno-statystycz-nych o charakterze użytkowym; zakładano bowiem, że teoria i metodologia muszą pozostać monopolem specjalistów od „histmatu". NRD, jak należało się spodziewać, należała do krajów, w których było pod tym względem najgorzej. Socjologia nie posiadała tam żadnych swobód, ograniczona była do funkcji apologetycznych. W porównaniu z NRD Polska była doprawdy socjologicznym mocarstwem, krajem niezwykli swobody badań oraz osiągnięć badawczych na poziomie nauki światowej-Nie przypisuję tego jakiejś szczególnie odważnej polityce władz: rzecz1" tym właśnie, że w okresie postalinowskim zmiany w nauce i kultur* 216 się także oddolnie, bez czekania na instrukcję Biura Poli-cZI1ego (w ten właśnie sposób, bez jakiejkolwiek decyzji władz, zniknął Polsce realizm socjalistyczny). Na pewno jednak była w tym duża zasługa tych socjologów-marksistów, którzy rozumieli potrzeby dyscypliny, identyfikowali się ze swoim środowiskiem naukowym i umiejętnie bronili ;ego interesów. Tak czy inaczej, nie można porównywać socjologii polskiej z socjolo-j„ byłej NRD. Jeśli, jak informuje Krasnodębski, w byłej NRD pozostało na stanowiskach tylko dwóch profesorów socjologii, to ilu, proporcjonalnie rzecz ujmując, powinno pozostać w Polsce? Czterech, pięciu, może dziesięciu? Ciekaw jestem, kto miałby szansę należeć do tej garstki ocalonych, które wydziały i instytuty należałoby rozwiązać i od kogo należałoby zacząć tę moralnie uzdrawiającą czystkę. Mój polemista czyni aluzję do Jerzego Wiatra. Tak się jednak składa, że Wiatr, tak często atakowany ostatnio przez prawicę, ma rzeczywisty dorobek naukowy, reputację międzynarodową (był m.in. wiceprezydentem International Political Science Association) oraz określone zasługi w propagowaniu marksizmu otwartego, liberalnej polityki naukowej i politycznej liberalizacji w ogóle (za co ostro atakowano go w ZSRR). Nie wydaje się więc, aby był dobrym kandydatem „na odstrzał". Zgadzam się z Krasnodębskim, że w nauce działali również ludzie bez skrupułów, robiący karierę dzięki czynnikom pozanaukowym (aczkolwiek były to w coraz większym stopniu koneksje, a w coraz mniejszym ideologia) i że walka z tym zjawiskiem bywała czasem trudna. Nie zapomnę, na przykład, sytuacji, w której pewna praca habilitacyjna, odrzucona przeze mnie jako niezdarny plagiat, ale napisana przez wysoko postawionego działacza, zaakceptowana została dzięki kontropinii innego uczonego, bezpartyjnego i związanego ze środowiskiem katolickim, który w ie do mnie usprawiedliwiał swą decyzję chęcią uniknięcia zarzutu, że ^hamuje rozwój partyjnej kadry naukowej". Bywało więc różnie. Nie testowałbym przeciwko weryfikacji budzących zastrzeżenia karier kowych. Uważam jednak, że nie można dokonywać tego w ramach mowanej akcji globalnego „rozliczania się" z PRL. Gdyby zaś rozli-flie takie miało jednak dojść do skutku, to - aby było moralne - po-o zawierać również oceny pozytywne, a nie tylko potępienia i we-zwania do skruchy. 217 00 p, 3 N » O 1^ 3 tg O- 3- 0Q < jg 3 a o III ET. 5? T3 3 o « lilii j« 11 e. " ' o, | | p o I p N W Uli af lis w. ^ p CD ^ o § 3 S. C o- 3 g^ U 3 3 * CD CD 0<3 t/3 O n e1 a St ° a&g CD O o o" L-0? Martin Malia. Pisał on: „Nie będzie przesadą stwierdzenie, że ta młoda klasa robotnicza, przynajmniej pod względem swej umysłowoscu uderzająco przypomina jaką gigantyczną plebejską szlachtę, trzymaj? cą się zasady «nic o nas bez nas» i pragnącą «złotej wolności» herbowych przodków".4 -ch Głównym argumentem przeciwko pozytywnym ocenom demokracji szlacheckiej jest oczywiście wskazywanie, że z wolności politycznej i praw obywatelskich korzystała w Polsce wyłącznie szlachta i że tylko szlachta, wieloetniczna i wielojęzykowa, ale formalnie równoprawna w ramach wspólnoty politycznej, była w Polsce narodem. Wagę tego argumentu osłabia jednak wyjątkowa liczebność i klasowe zróżnicowanie szlachty: około 10% ogółu ludności państwa, w tym aż 25% ogółu ludności katolickiej, w tym aż 60% szlachty bezrolnej.5 W Anglii liczba obywateli uprawnionych do głosowania i reprezentowanych w parlamencie dopiero w roku 1832 osiągnęła 3,2% ogółu mieszkańców, a przecież nie bez racji uważamy ten kraj za szczególnie zasłużony dla rozwoju demokracji politycznej w Europie. W burżuazyjnej Francji Ludwika Filipa prawo wyborcze przysługiwało zaledwie 1,5% ludności.6 Zygmunt Krasiński przypomniał ten fakt w rozmowie z Lamartinem, który określał dawną Polskę jako „arystokrację bez ludu". Można postawić tę sprawę nawet ostrzej: jeśli bowiem miarą demokracji czyni się prawo do aktywnej partycypacji w życiu politycznym, a więc zakres uprawnień i liczebność uczestników życia politycznego, to trzeba przyznać rację konserwatywnym „republikantom staropolskim", przeciwnikom Konstytucji 3 maja, dla których wolność polityczna na wzór angielski była zdecydowanie niewystarczająca, nieporównywalnie mniejsza od republikańskiej wolności polskiej szlachty. Hetman polny Seweryn Rzewuski, w przyszłości czołowy współtwórca i ideolog konfederacji targowickiej, cieszył się wiadomością o zburzeniu Bastylii i prawdziwym uwielbieniem darzył rewolucję amerykańską, dowodzącą, że wolny naród z powodzeniem może obejść się bez królów. Nie przekonywały go natomiast argumenty, e wolność da się pogodzić z dziedzicznością tronu, wsparte powoływani się na przykład Anglii. Jakąż bowiem wolność widzimy w Anglii? -Pytał. Król angielski nie może być sądzony, ma władzę veta, każdego :e uwięzić za długi, sam tworzy górną Izbę, rozdaje urzędy, włada 'jskiem, wypowiada wojnę i zawiera pokój, rozwiązuje parlament, nuje sędziów, jest nawet głową Kościoła. Jeśli to wszystko jest wolno-i to wolność panuje w Moskwie i Prusach, w Polsce zaś jest niewola.7 dobne poglądy wypowiadał kasztelan witebski Adam Wawrzy-Rzewuski, ideolog umiarkowanego skrzydła obozu republikań-g°- Nieodłącznym atrybutem narodu, dowodził, jest „udzielność", ;renne prawo samostanowienia, całkowicie sprzeczne z suweren- 228 229 nością (chociażby nawet prawnie ograniczoną) władzy monarchicznei Dlatego też Anglia nie jest krajem prawdziwie wolnym, a naród angielski nie jest w pełni narodem: w Anglii „nie masz wolności, nie masz narodu, ale jest król, jest Ministerium". W tym miejscu jednak należy zadać sobie pytanie: czy „aktywne obywatelstwo", prawo do współdecydowania w sprawach państwowych jest istotnie główną miarą nowoczesnej wolności? Gdyby tak było, konserwatywni „republikanci" szlacheccy mieliby rację, stawiając polsko-litewską Rzeczpospolitą znacznie wyżej od współczesnej im Anglii, Krasiński miałby rację dowodząc, że przedrozbiorowa Polska zapewniała większą wolność niż burżuazyjna Francja. Jeżeli jednak za główne kryterium wolności uznamy na przykład równość wobec prawa oraz zakres niepolitycznych swobód obywatelskich przysługujących całej ludności państwa, takich jak wolność poruszania się, zdobywania majątku, bronienia swych interesów przed bezstanowym sądem, a także prawo niższych warstw społecznych do wolności słowa, zgromadzeń itp., wówczas porównanie z dziewiętnastowieczną Anglią i Francją wypadnie, rzecz jasna, na niekorzyść szlacheckiej Polski. Aby wyraźniej określić specyficzne cechy staropolskiej wolności, warto posłużyć się słynną typologią Benjamina Constanta9 odróżniającą „wolność starożytną", polegającą na demokratycznym współuczestniczeniu we władzy politycznej, od „wolności nowoczesnej", definiowanej (zgodnie z ideologią klasycznego liberalizmu) jako wolność od władzy politycznej, a więc jako maksymalne ograniczenie zakresu tej ostatniej. „Wolność starożytna" była więc, wedle Constanta, wolnością polityczną, wolnością w sferze publicznej, wolnością pozytywną, wyrażającą się we współdzierżeniu władzy, w aktywnym współuczestniczeniu w zbiorowej suwerenności ludu. „Wolność nowoczesna" nato- I miast jest wolności negatywną, wolnością od władzy państwowej, I wolnością w sferze prywatnej - przy założeniu (zgodnie z klasycznym liberalizmem), że do owej sfery prywatnej należy prawo własności, wolność zawierania kontraktów, słowem cała dziedzina regulowana przeZ „prawo prywatne" (w odróżnieniu od „prawa publicznego"). Pierwsza jest więc wolnością w państwie, wolnością w polityce, druga zaś je* wolnością od państwa, wolnością prywatnych jednostek, a m aktywnych obywateli. Mówiąc językiem prawniczym, pierwsza zak że wszelkie decyzje trzeba odłożyć na później. 233 W ocenie liberum veto rację mają, moim zdaniem, ci historycy którzy sądzą, że ani zasada jednomyślności nie była jakąś specyficznie polską anomalią, ani zasada większości nie jest czymś samo przez się oczywistym i w każdych okolicznościach jedynie słusznym.15 Przez ! zaskakująco długi okres czasu groźba użycia veta zmuszała Sejm do podejmowania decyzji zgodnych z wolą „narodu szlacheckiego" jako całości, uniemożliwiała bowiem faworyzowanie jednych grup szlachty lub jednych regionów kraju kosztem innych i w ten sposób sprzyjała budowaniu jedności państwa na konsensusie, a przynajmniej dobrowolnym przyzwoleniu wszystkich „aktywnych" obywateli. Wiele słuszności było również w generalnej przesłance ideologów demokracji szlacheckiej, a mianowicie przeświadczeniu, że wola większości nie jest wystarczającą gwarancją wolności. Ustrój, któreąo broniono, zapewniał szlachcie wolność, obawiano się jednak, że zręczny król przy pomocy uczciwych i nieuczciwych środków może pozyskać sobie większość sejmową i powiększyć swą władzę kosztem szlacheckiego „narodu-suwerena". Wymóg jednomyślności zapobiegał temu niebezpieczeństwu, aczkolwiek ograniczał również swobodę reformatorskich poczynań Sejmu. Ale o to właśnie chodziło. Prawo veta nie miało gwarantować jednostce niezależności sądu, przeciwnie, było gwarancją nienaruszalności ustroju, traktowanego jako doskonały wyraz kolektywnej mądrości narodu. Dążenie do obrony podstaw ustroju przed decyzjami parlamentarnej większości charakteryzowało również klasyczno-liberalne teorie parlamentaryzmu. Różnica między nimi a staropolską teorią władzy przedstawicielskiej polegała na tym, że liberałowie ograniczali władzę parlamentu przez uznanie całej sfery stosunków własnościowych za prywatną, a więc wyłączoną z zakresu władzy politycznej, podczas gdy ideologowie staropolskiej wolności wprowadzali wprawdzie drastyczne ograniczenie uprawnień sejmowej większości (wymóg jednomyślności), ale nie wyk' czali spod władzy Sejmu żadnej dziedziny życia. Nie jest więc rzeczą dziwną, że siedemnastowieczny obrońca „złotej wolności", Andrzej Mak' symilian Fredro, był jednocześnie ideologiem merkantylizmu, popieraj* cym zasadę ingerencji władzy politycznej w życiu gospodarczym, a na wet traktującym własność prywatnąjako prawo warunkowe, które rno2" zawiesić albo wręcz odebrać w interesie dobra publicznego.16 Jest to i zrozumiałe: dlaczego niby polska szlachta, uważająca się za lelctywnego suwerena, miałaby proklamować ograniczenie zakresu wła-fcy politycznej? Byłoby to przecież ograniczenie jej własnej władzy; aby zapewnić wolność, wystarczyło dążenie do maksymalnej decentralizacji suwerenności, bez ograniczenia jej zakresu. Liberalizm gospodarczy mógł być akceptowany przez szlachtę, ale bynajmniej nie musiał. Czym innym jest przecież ideologia warstwy rządzącej, to jest sprawującej władzę polityczną, a czym innym ideologia „ludzi prywatnych", producentów i kupców zainteresowanych przede wszystkim wolnością gospodarczą, a więc ścisłym rozgraniczeniem państwa od „społeczeństwa cywilnego". Warto odnotować, że ustrój demokracji szlacheckiej nie sprzyjał i nie mógł sprzyjać recepcji klasycznego prawa rzymskiego, wyraźnie odróżniającego „prawo prywatne" od „prawa publicznego". Jak dowiódł Max Weber, profesjonalni prawnicy, znawcy prawa rzymskiego, a w szczególności rzymskiego prawa prywatnego, odegrali ogromną rolę w rozwoju kapitalizmu i liberalizmu na zachodzie Europy. W Polsce jednak prawo rzymskie, aczkolwiek wspierane przez Kościół, spotykało się z aktywnym oporem szlachty i nie zdołało zapuścić korzeni. Przyczyny tego nie są trudne do zrozumienia. Po pierwsze, szlachta obawiała się, że prawo rzymskie może być użyte dla ograniczenia jej zbiorowej wszechwładzy i w ten sposób wesprzeć zwolenników królewskiego absolutyzmu; po drugie, stan będący kolektywnym suwerenem nie mógł yyc,7>/i sobie, aby prawa Rzeczypospolitej interpretowane były lub komentowane przez niezależną „kastę" profesjonalnych prawników; po trzecie wreszcie, słusznie obawiano się, że rzymskie prawo prywatne, podkreślające absolutny charakter prywatnej własności oraz nienaruszalność prywatnych kontraktów, traktowanych jako umowy między równouprawnionymi jednostkami, znacznie wzmocni pozycję prawną mieszczan i całej formalnie wolnej ludności państwa, podważając w ten sposób i ograniczając władzę stanu rządzącego. Ta negatywna postawa wobec prawa rzymskiego świetnie godziła się zresztą w praktyce z cytowaniem przy lada okazji ^ycerona i ze szczerym podziwem dla republikańskich tradycji starożyt-nego Rzymu.17 Możemy obecnie przejść do refleksji nad znaczeniem demokracji acheckiej dla kształtowania nowoczesnego narodu i nowoczesnej sw'adomości narodowej w Polsce. W olbrzymiej literaturze naukowej dotyczącej procesów narodo-worczych dwie tezy cieszą się szczególnym 234 235 z nich głosi, że nowoczesne narody są produktem rozwoju kapitalistycznego; druga podkreśla, iż nowoczesna świadomość narodowa jest rezultatem procesu demokratyzacji. Zwolennicy pierwszej tezy dowodzą, że rozwój kapitalistycznej industrializacji i wymiany towarowej łamie przegrody oddzielające od siebie poszczególne stany i prowincje, wzmaga poziomą i pionową ruchliwość społeczną, intensyfikuje kontakty międzyludzkie, ujawniając tym samym znaczenie powszechnie rozumianego ogólnonarodowego języka, czyni koniecznym ujednolicenie i kodyfikację praw, kładzie kres ekonomicznej samowystarczalności małych regionów, podporządkowując je rynkowi ogólnonarodowemu i w ten sposób toruje drogę powstaniu państw narodowych. Zwolennicy drugiej tezy mogą się z tym zgadzać, ale podkreślają inny aspekt procesu narodowotwórczego - to mianowicie, że idea niepodległości narodowej związana jest, logicznie i historycznie, z demokratyczną ideą suwerenności ludu, że rozwój świadomości narodowej zależny jest od ilości politycznie świadomych i aktywnych obywateli, a więc od stopnia politycznej i społecznej demokratyzacji. Wpływ głęboko zakorzenionych tradycji demokracji szlacheckiej na proces kształtowania nowoczesnego narodu polskiego, zwłaszcza w dziedzinie świadomości, wydaje się rzeczą niewątpliwą. Skutki tego wpływu były jednak, moim zdaniem, zarówno pozytywne, jak negatywne. Ujmując rzecz skrótowo i nieco upraszczając powiedzieć można, że skutki pozytywne widoczne są najwyraźniej z punktu widzenia drugiej z wymienionych koncepcji procesu narodowotwórczego, podczas gdy koncepcja pierwsza wskazuje raczej skutki negatywne. Zacznijmy jednak od pozytywów. Ideologowie staropolskiej wolności zawężali pojęcie narodu do „narodu szlacheckiego". Ale mimo to wewnętrzna logika ich koncepcji „zwierzchnictwa narodu" zmuszała do zastanowienia się nad zasadnością takiego zawężenia. Już Frycz Modrzewski postulował, jak wiadomo, uobywatelnienie mieszczan i chłopów przez uczynienie ich równym1 wobec prawa. W schyłkowym okresie demokracji szlacheckiej najwybitniejsi ideologowie konserwatywnego skądinąd sarmackiego republikaW' zmu nie byli już z reguły, przynajmniej w teorii, zwolennikami ekskluzy-wizmu szlachty. Ideolog konfederacji barskiej Michał Wielhorski, irispi* rator rozpraw o Polsce Mabh/ego i Rousseau, przyznawał, że czscił narodu jest również „pospólstwo" i że zasada „udzielności narodu' 236 ^ pociągać za sobą przyznanie „pospólstwu" praw politycznych To pewne - pisał - iż wyłączenie pospólstwa od uczestnictwa Rządu 'jest oczywistym wolności pierwiastkowej uwłóczeniem.18 Podobnie myślał cytowany już uprzedmo Adam Rzewuski. Wyznawał on: „O, jakbym żądał, aby żadnej klasy uprzywilejowanych ludzi nie było, aby miasto chłopów i mieszczan byli tylko ludzie i Polacy".19 Odrzucał jedynie natychmiastową realizację tego ideału, prawodawstwo bowiem, jak pisał „doskonali się czasem i przykładami narodów", a więc najwspanialszych nawet idei nie należy urzeczywistniać za wcześnie. W pojęciu narodu zawierał ogół mieszkańców państwa, przysięgę króla na pacta cementu uważał za przyrzeczenie uczynione całej ludności Rzeczpospolitej20 Szlachta w jego koncepcji była już nie narodem, ale tylko aktywną repre-zentacjącałości narodowej. Przekonanie, iż „samemu tylko narodowi moc prawodawcza i najwyższa udzielność są przyzwoite i właściwe"21 miało zastosowanie „wewnętrzne" i „zewnętrzne": w zastosowaniu „wewnętrznym" godziło w monarchów z Bożej łaski, w zastosowaniu „zewnętrznym" sankcjonowało dążenie do suwerenności narodowej. Wiemy skądinąd że na francuskie oświeceniowe koncepcje suwerenności ludu oddzia-taly między innymi polskie idee szlachecko-republikańskie;22 wiadomo rowmez, że sarmaccy „republikanci" cieszyli się na wieść o sukcesach republikańskiej rewolucji w Ameryce, nie bacząc (ku zakłopotaniu marksistowskich historyków), że chodziło tam o wolność irzuazyjną", a nie o wolność szlachecką. Czy nie istnieje więc pod-iwa do przypuszczenia, że demokracja szlachecka, dzięki której ątkowo duży procent ludności Rzeczpospolitej posiadał pełnię w obywatelskich, przyśpieszyła proces kształtowania nowoczesnej wadomosci narodowej w Polsce oraz przekazała jej w spadku szcze-gotae uwrażliwienie w kwestii wewnętrznej i zewnętrznej suwerenno-Maczego właściwie mielibyśmy odrzucać myśl Lelewela, iż idea -rennosci narodu szlacheckiego w naturalny sposób przekształciła '? w Polsce w ideę suwerenności ludu? foztałcanie się szlacheckiej koncepcji „udzielności narodu" czesną, demokratyczną ideę prawa narodów do samostanowienia prześledzić bardzo wyraźnie. Gdy tylko stało się jasne, że głów- S^T16™ W°ln0ŚCi "iejeSt W P°lsce włas"y ^ó], ale P^^i wolnościowa tradycja szlachecka stała się arsenałem argu- 237 mentów na rzecz niepodległości narodu. Szok wywołany pierwszym rozbiorem Polski wzmógł zainteresowanie problematyką prawa narodów j skłonił autorów polskich do zajęcia w tej kwestii jednoznacznego i zaskakująco nowoczesnego stanowiska. Antoni Popławski, na przykład, pisa| o tym: „Każda rzeczpospolita, choć najszczuplejsza w granicach, w niczym względem ważności swych praw nie ustępuje i najobszerniejszemu królestwu (...) Każdy naród sam dla siebie być powinien sędzią (...) Nje może mu obcy naród przepisywać reguł i groźno rozkazywać bez naruszenia independencji, wszystkim krajom zarówno służącej według nieodmiennych praw natury". Hieronim Stroynowski rozwinął tę myśl dowodząc, że prawo natury daje każdemu narodowi cztery uprawnienia („należytości"): 1) prawo do wolności i własności, 2) prawo do użycia siły w obronie przed przemocą, 3) prawo do wymagania, aby umowy międzynarodowe były ściśle przestrzegane, i wreszcie, rzecz może najciekawsza, 4) prawo do „wzajemnej pomocy i obrony od innych narodów". Odpowiadały temu (zgodnie z fizjokratycznym postulatem, aby każdemu uprawnieniu towarzyszyła jakaś powinność) cztery powinności: nie naruszać wolności i własności innych narodów, nie dokonywać gwałtów i napaści, dotrzymywać umów i okazywać innym narodom pomoc w potrzebie.24 Dochodziła do tego jeszcze jedna (piąta) powinność, która obowiązywać miała nawet bez wzajemności: najwyższa władza każdego narodu powinna rozstrzygać wszystkie spory z innymi narodami w drodze negocjacji i umów, bez uciekania się do przemocy. Najbardziej upokarzającą formą obcej ingerencji w sprawy polskie była, rzecz jasna, słynna „gwarancja" cesarzowej rosyjskiej zakazująca Polakom dokonywania reform własnego ustroju. Z „gwarancji" tej skorzystała wprawdzie konfederacja targowicka, ale opinia patriotycznej większości, niezależnie od poglądów na republikańską i mo-narchiczną formę rządu, była w tej kwestii jednoznaczna. Doskonale wyraził ją Hugo Kołłątaj oraz inni autorzy dzieła O ustanowieniu i upadku Konstytucji 3 maja 1791 roku: „Że każdy naród jest wolny i niepodległy, że sam jest panem stanowić sobie taką formę rządu, jaka mu się najlepszą być zdaje, że żaden obcy naród nie ma praw mieszać się w jego konstytucję, jest to najpierwsza i najważniejsza w praw'e narodów maksyma, a przy świetle wieku dzisiejszego tak oczywisty że żadnych nie potrzebuje dowodów. Naród nie mający prawa rządzi 238 u siebie nie jest narodem. Naród pod gwarancją, której by mógł obcy przeciw niemu samemu używać zostający, traci wszechwładztwo sWQ)e ' obnażony jest z tego prawa, od którego istotnie jest niepodleg-sość zawisła (...) Nikt nie czyni zarzutu przeciw samowładztwu narodu polskiego. Naród ten zawsze uważany był za udzielny i niepodległy. ) Jedna tylko Moskwa śmie od lat kilkunastu utrzymywać, że Rzeczpospolita Polska, zostając pod jej gwarancją, nic bez niej w rządzie swoim odmieniać mocy nie ma."25 Jak z powyższego widać, demokracja szlachecka zrodziła i pozostawiła Polakom w spadku ideę narodu jako podmiotu suwerennej woli- Dlatego właśnie, jak przewidział Rousseau w swych Uwagach o rządzie polskim, łatwiej było połknąć Polskę, niż ją strawić. Maurycy Mochnacki, mimo mocnego przekonania o konieczności silnej władzy, stwierdzał nie bez racji, że tradycja szlacheckiego republikani-zmu - niezależnie od jej oceny w warunkach niepodległości - po upadku państwa walnie przyczyniła się do utrzymania żywotności narodu i umacniania w nim ducha oporu wobec obcej władzy. Gdyby Polska była absolutną monarchią, dowodził, społeczeństwo polskie byłoby bierne, pozbawione ducha obywatelskiego i niezdolne do samoobrony. Innymi słowy, zniknięcie państwa byłoby wówczas równoznaczne zniknięciu narodu.26 Podobne myśli coraz częściej pojawiają się we współczesnej historiografii polskiej. Janusz Tazbir pisał na przykład, że w zmienionych warunkach historycznych nawet wady szlacheckie okazywały się czasami cnotami: „Konserwatyzm zamieniał się na przywiązanie do przeszłości i tradycji narodowej, a dawna opozycja wobec władzy centralnej i niechęć do absolutyzmu znajdowały ujście w antycarskiej czy antycesarskiej postawie".27 Warto przypomnieć również fakt, dość powszechnie znany, ale niedo- uany, że dla olbrzymiej większości polskich demokratów epoki mię- feypowstaniowej Konstytucja 3 maja (której kult krzewiono w obozie *ia Czartoryskiego) była poronioną próbą zaszczepienia Polakom ^go im pierwiastka monarchizmu, podczas gdy prawdziwym powo- fa dumy narodowej były właśnie republikańskie tradycje szlacheckiej lokracji, „szlacheckiego gminowładztwa", jak to określał Lelewel.28 1 tak dlatego, że szlachecka idea narodu-suwerena łatwo poddawała nodernizacji: wystarczało odrzucić utożsamianie narodu ze szlachtą, 239 aby cała reszta szlacheckiej ideologii republikańskiej zaczynała współ. brzmieć z duchem nowoczesnego republikanizmu. Była jednak również odwrotna strona medalu. Jak starałem się wykazać, tradycja republikańsko-demokratyczna istniała w Polsce bez kapitalizmu i bez wartości indywidualistyczno-liberalnych, sprzyjających kapitalistycznej modernizacji. Polska nie przeszła przez szkołę purytańskiego etosu pracy; jej elita narodotwórcza (szlachta, a następnie inteligencja) nie wyrobiła w sobie cnót „burżuazyjnych", takich jak gospodarność, oszczędność, nie nauczyła się traktować indywidualnej działalności gospodarczej jako wyższego powołania i szanować osiągnięte w niej sukcesy. Były, jak wiadomo, dość liczne wyjątki od tej reguły (zwłaszcza na ziemiach zaboru pruskiego), w sumie jednak nie będzie błędem twierdzenie, że elita ta pozostała wierną wartościom szlacheckim, takim jak honor męstwo w otwartej walce (z reguły nie idące w parze z odwagą cywilną), wolność pojmowana jako uczestnictwo w zbiorowej suwerenności, a nie jako obrona praw jednostki w realizowaniu jej własnych, indywidualnych planów życiowych; że nie przyswoiła sobie kultury prawnej, zwłaszcza zaś szacunku dla prawa prywatnego, i niełatwo byłoby jej zrozumieć słynne powiedzenie Napoleona, iż podstawą wolności jest dobry kodeks cywilny. Demokratyczne ideologie polskiej inteligencji zgodne były z etosem szlacheckim w akcentowaniu bezinteresowności, ofiarności i | heroizmu; nawet „praca organiczna", aby uzyskać w tym klimacie ak- I ceptację społeczną, musiała możliwie jak najbardziej przybliżać się do bezinteresownej działalności społecznej spełnianej w imię patriotycznego obowiązku. Wszystko to sprawiało, że demokratyczna tradycja polska nie sprzyjała wyzwoleniu ekonomicznej energii narodu, a nawet więcej; łą- I czyła się z głęboko zakorzenioną wrogością wobec wartości „burżuazyj- I nych" i stwarzała w ten sposób psychologiczne przeszkody w procesie I ekonomicznej modernizacji. Poczucie przynależności do narodu jako podmiotu zbiorowej suwerennej woli było w Polsce mocniejsze zapewne niż w wielu innych krajach, ale towarzyszył temu niestety permanentny niedorozwój narodu jako „organizmu zbiorowej pracy" (wyrażenie Brzozowskiego). Tradycja demokracji szlacheckiej wywarła więc znaczny wpływ °* proces kształtowania się nowoczesnego narodu polskiego, przy czym by to wpływ wyraźnie dwoisty, bardzo istotny i pozytywny w zakresie bU' dzenia podmiotowości społecznej oraz wyczulenia na sprawy godno 240 j suwerenności narodu, mniej istotny i raczej negatywny w kształtowaniu (ych cech woli i charakteru, które niezbędne były dla rozwoju kapitalistycznego, tak ważnego dla nowoczesnych fonnacji narodowych. Wedle fylochnackiego, demokratyzacja Polski, w odróżnieniu od demokratyzacji 13-ajów Zachodu, polegać miała nie na likwidacji szlachty, ale na uszlach-ceniu całego narodu. W pewnej mierze - w tej mierze, w jakiej polskie warstwy ludowe odziedziczyły cechy „narodu szlacheckiego" - stało się tak rzeczywiście. Martin Malia (yide przytoczony wyżej cytat) odnotował pozytywne skutki tego stanu rzeczy. Ale czy nie było również skutków negatywnych? Czy nie ujawniły się one także w okresie 16 miesięcy polskiej „odnowy"? Samo postawienie sprawy sensowne jest, oczywiście, tylko przy założeniu względnej trwałości historycznej ukształtowanych cech charakteru narodowego. Można wysunąć wiele argumentów na rzecz tezy, że dla wytłumaczenia psychiki współczesnych Polaków nie trzeba odwoływać się do odległych tradycji demokracji szlacheckiej, wystarczy bowiem analiza doświadczenia 40 lat władzy komunistycznej. Nie jest to jednak tak proste: dla zrozumienia różnic między krajami „obozu socjalistycznego", a więc krajami o takich samych w zasadzie uwarunkowaniach ogólnoustroj owych, trzeba niekiedy sięgać do tradycji o wiele starszych. Jeśli nie mamy oporu w sięganiu do dość odległych okresów historii w celu wytłumaczenia genezy pozytywnych cech polskich, takich jak poczucie godności, wola suwerenności itp., to nie powinniśmy również przeciwstawiać się historycznemu wyjaśnieniu innych cech swoiście polskiego etosu społecznego. Spróbujmy więc naszkicować przynajmniej parę hipotez w tej kwestii. Jak starałem się wyjaśnić, etos demokracji szlacheckiej był anty-tforytarny wprawdzie, ale (wbrew rozpowszechnionej opinii) by-jmniej nie indywidualistyczny. Antyautorytarny, ponieważ szystkie decyzje podejmowane były po wysłuchaniu i policzeniu szystkich głosów, antyindywidualistyczny jednak, po-leważ oczekiwano od mniejszości, że podporządkuje się większości ; tylko prawnie, lecz również moralnie, przez rezygnację z odrębne--dania. W praktyce prowadziło to do rozwiązań kompromisowych, :ględniających w jakiejś mierze stanowisko obu stron, ale nie od- iVt o się to zazwyczaj bez olbrzymich psychologiczno-moralnych c na mniejszość, często połączonych nawet z próbami fizycz- 241 nego zastraszenia. Trudno zaiste wyobrazić sobie, aby w sejmie szlacheckim istnieć mogła grupa posłów swobodnie dowodząca zalet ab-solutum dominium, aczkolwiek porównanie Polski, zwłaszcza w XVIII wieku, z sąsiednimi monarchiami absolutnymi mogło skłaniać i do takich myśli. Trudno zaprzeczyć, że idea jednomyślności, przy, najmniej we wszystkich kwestiach istotnych, przyświecała również przywódcom „Solidarności". Czy patriotyzm nie bywał używany i nadużywany jako narzędzie kolektywnej presji, a zarazem kolektyw- i nej autosugestii, uniemożliwiającej niezależność sądu? Czy błędem byłoby twierdzenie, że cała struktura organizacyjna „Solidarności" (vide przytoczony wyżej sąd Normana Daviesa) przypominała dawny Sejm i sejmiki nie tylko atmosferą obrad, lecz również nadmiernym uzależnieniem delegatów od konkretnych kolektywów w konkretnych zakładach pracy, podobnym do uzależnienia staropolskich posłów od instrukcji sejmikowych? I tu, i tam mamy do czynienia z próbami godzenia zasady przedstawicielstwa z demokracją bezpośrednią, co w wypadku staropolskiego Sejmu było archaizmem, przejawem niedorozwoju nowoczesnych form rządów przedstawicielskich, w „Solidarności" zaś wynikało z socjalistycznego populizmu, charakteryzującego wszelkie formy „rad robotniczych". Ogólnonarodowy charakter „Solidarności" nakazuje jednak postawić pytanie, czy nie było tu także nieświadomej akceptacji tradycyjnie polskiego i archaicznego już pojmowania narodu, to jest widzenia narodu jako gigantycznej wspólnoty, niemalże rodzinnej, nie tylko politycznej, ale również moralnej, i dlatego też zdolnej w zasadzie do jednomyślnego i bezpośredniego decydowania o własnych losach. Socjalistyczny ideał „moralno-politycznej jedności społeczeństwa" wzmocnił (wbrew intencjom) tę koncepcję narodu, ale korzenie jej sięgają, jak sądzę, aż do staroszlacheckich wyobrażeń o narodowej wspólnocie. Ów kolektywistyczny aspekt umysłowości polskiej przejawił się niezmiernie wyraziście w trudnych latach osiemdziesiątych. Uwidoczniły się wówczas wszystkie jego zalety i wszystkie wady. Ideał suwerennej i jednomyślnej (w kwestiach istotnych) „woli narodowej" fWj bilizował jednostki do walki o „podmiotowość społeczną", a wijl skutecznie zapobiegał pogodzeniu z rzeczywistością przez uciec^10 w prywatność lub realizację partykularnych interesów grupo\vyc Z drugiej strony jednakże mit jednolitej „woli narodu" wykorz>'st' 242 wany bywał jako narzędzie nieubłaganej presji moralno-politycznej, dążącej do wymuszenia totalnego konformizmu, i to nie zewnętrznego jedynie, lecz wewnętrznego - intelektualnego i realnego. Ujawniało to konflikt między autonomią jednostki a uczestnictwem w „podmiotowości zbiorowej", między niezależnością a solidarnością. Wyrazistym świadectwem tego stanu świadomości jest znakomity, przejmujący esej Andrzeja Kijowskiego pod tytułem „Co się zmieniło w świadomości polskiego intelektualisty po 13 grudnia 1981 roku?" Znajdujemy w nim twierdzenie, że w roku 1981 intelektualiści polscy nie wierzyli w istocie w zwycięstwo „Solidarności", ale świadomie powstrzymywali się przed wyrażaniem na głos swego sceptycyzmu. Przeciwnie: zapytywani publicznie o powodzenie ruchu zapewniali, że w nie wierzą, wystrzegali się wszelkiej krytyki, formułowania przestróg, wywoływania na widok publiczny widm inwazji, wewnętrznego terroru lub gospodarczej katastrofy. Było to błędem, rozwój wydarzeń potwierdził bowiem prognozy pesymistyczne. Pomimo wszystko jednak „intelektualiści poczytywali sobie ten błąd za tytuł do chwały".29 Nie chodziło przecież o formalną rację. Odrzucając racjonalne argumenty na rzecz „solidarności z «Solidarnością»" intelektualista polski dokonywał wyboru wartości: uznał konieczność moralnego podporządkowania się władzy większości. Zdaniem Kijowskiego, był to jedyny możliwy wybór: „Każdy głos krytyczny wobec ruchu obierającego rzeczywiście coraz groźniejsze dla kraju drogi oznaczał bowiem przyłączenie się do propagandy rządowej i zerwanie rzeczy najcenniejszej, jaką była dla nich wówczas jedność narodowa i emocjonalna, która powstała w atmosferze religijno-patriotycznego uniesienia na miarę największych insurekcyjnych chwil historycznych".30 Można oczywiście spojrzeć na to inaczej i zaklasyfikować ów wybór jako klasyczną „zdradę klerków". Można argumentować, że prawdziwym powołaniem intelektualisty jest zachowanie, we wszystkich okoliczno- 'ch, niezależnego sądu, że nie wolno mu wyrzekać się mówienia irawdy na rzecz emocjonalnej jedności z aktualnie objawianą „wolą na- u"- Intelektualista powinien wyraźnie zdawać sobie sprawę, że w spo- eństwach współczesnych wola ludu (vel narodu) nie jest czymś goto- 'm' niezmiennym i jednolitym, że kształtuje ją proces polityczny, órym biorą udział różne siły społeczne i w którym liczy się nie tylko 'a", lecz również racjonalne argumenty i diagnozy. Kapitulacja przed 243 mitem jednolitej rzekomo woli zbiorowej, narodowej lub ludowej jest w istocie ucieczką przed odpowiedzialnością, populistycznym substytutem programu politycznego. Kijowski jednak nie był typowym populistą. Wytłumaczeniem moralnej opcji polskich intelektualistów (i jego własnej) była dlań żywotność rdzennie polskiej tradycji szlachecko-demokratycznej, definiującej naród nie w kategoriach polityczno-ekonomicznych, lecz jako wielką rodziny „związek rodzinny, przyjacielski i sąsiedzki"31, gigantyczną Gemein-schaft. Wydaje mi się, że miał w tym rację i że obserwacje jego mają zastosowanie również do polskich robotników. „Solidarność" lat 1980-81 była bez wątpienia ruchem populistycznym, ale wyrażała również w określony sposób aspiracje ogólnonarodowe. Jako ruch na rzecz moralnego odrodzenia narodu odwoływała się bardzo często do wyobrażenia o narodzie jako rozszerzonej rodzinie, homogenicznej wspólnocie, w której „wola większości" ma walor normatywny, moralnie obowiązujący, a nie jedynie proceduralny. Jest rzeczą oczywistą, że wyobrażenie to ukształtowało się pod wpływem socjalistycznego ideału „moralno-politycznej jedności społeczeństwa". Warto jednakże zwrócić uwagę na głębsze jego źródła, których szukać należy w archaicznych poglądach na wolę zbiorową i narodową jedność; poglądach akcentujących potrzebę moralnej jednomyślności, a więc głęboko zbieżnych z antyautorytarnym kolektywizmem archaicznego demokratyzmu polskiej szlachty. Brak umiejętności radzenia sobie w skali makrospołecznej z problemami gospodarczymi, niezdolność wytworzenia mocnej zbiorowej woli wyjścia z kryzysu przy pomocy środków pozapolitycznych, co tak wyraźnie objawiło się zarówno w elicie rządzącej, jak i w elitach „Solidarności", miały również wyraźny związek z dziedzictwem Polski szlacheckiej. W ocenie istniejącego stanu rzeczy przyznaję rację Janowi Szczepań-skiemu, który już w roku 1979 pisał, iż „niebezpieczeństwem dla narodu polskiego jest to, że jego elity polityczne u władzy, w opozycji i emigracji politycznej żywią magiczną wiarę w wagę samoistną koncepcji politycznych i ideologicznych."32 W artykule krytycznie omawiającym przebieg polskiej „odnowy" przypisałem to właściwościom psychiki uwarunkowanej przez „realny socjalizm": socjalizm bowiem - pisałem -„to wiara * magiczną siłę decyzji politycznych"33. W niniejszym kontekście należy jednak dodać, że w Polsce ta magiczna wiara padła na grunt szczegól'lie podatny. Głęboko zakorzenione pojęcie narodu-suwerena zakłada Prze' 244 cięż, że naród jest przede wszystkim właściwym podmiotem władzy i że najwłaściwszym sposobem przejawiania jego suwerennej woli są decyzje polityczne (lub cMOM-polityczne) podejmowane na takich czy innych zgromadzeniach. Jakże łatwo wynikało stąd zbudzenie woluntaryzmu: podejmijmy decyzje zgodne z wolą narodu, a cała reszta będzie nam przydana". I jakże łatwo przechodziło to w nazbyt pochopny pesymizm, zwalniający od odpowiedzialności za naród jako „organizm pracy". Skoro bowiem przejawienie suwerennej woli narodu w sferze politycznej okazywało się niemożliwe, to wszelka troska o pozapolityczne wyznaczniki losów narodu wydawała się zupełnie daremna. Innym aspektem woluntarystycznego złudzenia była iście magiczna wiara w potęgę jasno wyrażonej woli narodu w obliczu władzy politycznej. Naród, w którym przez parę wieków jedyną formą władzy absolutnej były (w okresie przedkomunistycznym) rządy państw zaborczych, z natury rzeczy niejako skłonny był do wiary, że władza krajowa, polska, nie może nie ugiąć się, w ostatecznym rezultacie, przed wyraźnie sformułowaną wolą narodu-suwerena. Wydarzenia 1989 roku mogą być interpretowane jako potwierdzenie słuszności tego przeświadczenia, ale nie jest to bynajmniej oczywiste. Nie byłoby tak przecież w lepszej sytuacji ekonomicznej i gorszej sytuacji międzynarodowej. Tak czy inaczej, w ramach tego, co można było przewidzieć w roku 1981, wiara w potęgę „woli narodu" okazała się niebezpieczną iluzją. Tym ciekawsza jest jednak reakcja zwolenników „Solidarności" na grudniową porażkę ich ruchu. Gdyby przywódcy „Solidarności" traktowani byli jako polityczni gracze, a nie jedynie wierni wyraziciele „narodowej woli" , porażka ta byłaby dla nich dyskwalifikująca. Fala oburzenia skierowałaby się nie tylko przeciw stronie partyjno-rządowej, lecz również rzeciw własnym przywódcom. Dlaczego bowiem dali się zaskoczyć, aczego nie docenili siły przeciwnika, dlaczego zlekceważyli wielokrot-e ostrzeżenia? Rozmiar poniesionej porażki uzasadniałby surowość ocen byłoby to całkiem naturalne. Polityków - jak stwierdził w innym konacie Leszek Kołakowski - obwinia się przecież nie tylko za występne 'e i złą wolę. Obwinia się ich również wtedy, „gdy są ślepi lub niezdolni zrozumienia sensu własnych działań. Obwinia się ich, gdy wydarzenia h w niepożądanym kierunku, oni zaś nie przewidzieli skutków swych ecyzji. Obwinia się ich nawet wtedy, gdy naprawdę nie mogli skutków ^h przewidzieć".34 245 ^%^%%-% co II , 3 O 3- N I I I I 3 o p 3 § X, Ł^ p 3 c S r+ 3~ P C 3- 9- R- O- B 3 o &> 7^' co- 2. a I g i o ro __, m ni I" S^ «° p. P P 3 Cf N ^ g li I N O O "=*• 3 c«-g. o_ a ^ I ^ ,n o* o « 3 g-.° •e 3 « a ^ o o «1 O O. 5" O N O. S. s* o- N 3 5 N e CA j 3 o 3 3 O a. 3 rp__ P-^ 45 §-§ ^°ś k- N- P rCO O .co § * 3 o N P ro ft I i s!» 3 . w. N 2T co P. L* « co (jq N 3 Ę p § ? C/5 p 2 O O 2- e o-o- o co 3 T3 C O ^ o N 0Q P P ^* C/1 o er. P N -i. a N C . P- < § ił 3 IS. co ct* c. 3. o P- er 3 ^ I Blsi|I5|i* 3 P 3 N P8 o n> o- o. o -• 3 ro O c o ii O cn O ^ N P- tS O O 3 s. s g-g3 ro ero 3 ^ S1 & 3 as p 9 rozui e zna a a o ląc: p co ro' zen >3 o- i O o' S' EL i p 3 rR" N l2. cze J5. o 51 D 3_ P' 1 co Lf 3 p ;~ << f "8 B- p i ,o c/: nie aśn jon ST o. 3 S' to 00 <. O N O =* L8 N O- Cł- S LL.L"&L N « ° 1 X 3.-8 §•?L i 51 * * N i 3 3 *L• I! li! r-Z'. 2- o 5 ° W O = N "O N g 3 ' S- s- - 2 N ^§-. 3 (T> C O ,< 3 3 o Cl « ta -• g- w Q ero 3*i ii N O w w co żonym jedi się nie bazie hi zamieszkałam terenach byłej Rzeczpospolitej.43 Radykalna lewica euro-zamieszkana ^^ { Mi d narodowkl - domagała ^iTw^zt ntlo,rwV-ch przedrozb,orowyC„ Bardzo mocno się wskrześemd doWOdząc, że popieranie niepodległościowych sformułował to Enge^dow ^.^ ^ narodowoścf, polska zdaniem Marksa) nie była jedynie „narodowością" (tj. 10 językową), ale „narodem" (Nation, w odróżnieniu od '"jednym z „wielkich historycznych narodów Europy" zło-• niej etnicznych „narodowości . Wiadomo ,e !u^vzenia Polaków wchodziły w konflikt z budzą-ni pod wpływem polskiego ruchu niepodległościowe-literatury romantycznej) świadomością narodową i aspira-' '' dawnej Rzeczpospolitej. W wypadku okreŚiepowstania styczniowego chętnie i licznie przyłączali F. .. , x -----1_...4-,™;„ narodowe" dokonało się w w ,o-nolitycznej, i że również Polacy nie są pod tym wzglę-U ~to„.., .jakcje ca. uiw««.___^ podejrzliwość u wschodnich samych Polaków narodową megalomanię i ni wrocmy jednak do epoki romantyzmu. Wywód o zakresie ówczes nego pojęcia narodu (a raczej o różnych jego zakresach) jest tylw niezbędnym wstępem do prezentacji najbardziej romantycznej i naJ bardziej kulturowo znaczącej ideologii narodowej te<*n okresu - lde ologii, która odrywała pojęcie narodu zarówno od 250 ucj ćwierci wieku. Ale czy podoba nam się to, czy MeKu a zwłaszcza u jego schyłku, nie może już być wąt-całvm terenie Europy Środkowo-Wschodniej nowoczesne i me na cznej (ponieważ państwo polskie znikło z mapy Europy), jak i od realnie istniejącej wspólnoty etniczno-językowej (z którą nie chciano utożsamiać narodu, ponieważ byłoby to jego umniejszeniem - nie tylko w sensie dosłownym, ludnościowo-terytorialnym, ale również, a nawet przede wszystkim, w sensie przenośnym, duchowym). Ideologią tą, maksymalnie spirytualizującą pojęcie narodu, był oczywiście religijno-narodowy mesjanizm. Zrodzony po klęsce powstania listopadowego, w warunkach politycznej emigracji, był on wysublimowaną kompensacją klęski, sposobem wyposażenia cierpień narodu w sens soteriologiczno-eschatologiczny, uczynieniem tragicznych dziejów Polski osią historii powszechnej i nadaniem Polakom rangi duchowych przywódców ludzkości. Brak miejsca i olbrzymie bogactwo materiału uniemożliwia przedstawienie w niniejszej pracy jakiejkolwiek całościowej charakterystyki myśli mesjanistycznej.45 Musimy przeto ograniczyć się do wskazania na pewne praktyczne konsekwencje tej szczególnej formy świadomości narodowej. Przedmiotem uczuć patriotycznych przestała być wspólnota etniczna: patriotyzm utożsamiony został z wiernością wobec „idei narodowej", przekazanej Polakom przez ich tradycję i objawionej w nowej postaci jako ogólnoludzka misja zbawicielska. Naród przestał być pojmowany jako pewna realność empiryczna, zdefiniowany bowiem został jak „gromada duchów", o wspólnym przeznaczeniu, zaszczytnie wyróżnionych wielkością swej misji. Mesjanistyczny polonocen-tryzm nie miał więc nic wspólnego z egoizmem narodowym: nie zobowiązywał do koncentrowania uwagi na narodzie polskim jako zbiorowości rzeczywiście istniejącej, do brania jej taką, jaką jest i identy-wwania się z nią, do zniżania ideałów w celu wprzęgnięcia ich w służbę prozaicznych interesów i potrzeb tej zbiorowości i do panią na świat z określonej w ten sposób partykularnie narodowej spektywy. Wielkość i słabość, wzniosłość i utopijność koncepcji mistycznej polegała na tym właśnie, że polskość była w niej liosłą ideą, a istnienie narodowe utrzymywaniem tej idei mocą "a manifestowaniem jej w bohaterskich czynach, najzupełniej jj boateskc cy, jzpj bieżnie od ich praktycznych skutków. Ojczyzna - głosił Mickie-z katedry College de France - „nie jest to pewny kawał ziemi, inY granicami, za którymi kończy się byt i działanie narodowe 251 Polaka". Bliżsi prawdy są reformatorzy społeczni, którzy uważają, że „ojczyzna jest to przyszły porządek społeczny, który dopiero tworzyć należy". Wolność, potęga i szczęście są koniecznymi składnikami pojęcia ojczyzny, a więc „nic dziwnego, że podobna idea nie była i nie mogła być wprowadzona całkiem w rzeczywistość, że nigdy stan społeczny Polski nie objął wszystkich jej warunków"'.46 O tym, jak daleko można było posunąć się w przeciwstawianiu idei ojczyzny i duchowej istoty narodu zewnętrznym realiom życia narodowego, świadczy przykład Słowackiego, dla którego narodowość jako pewna jakość duchowa była czymś w istocie niezależnym od „ciała narodowego". „Gdy się ciało jakiegoś narodu zestarzeje i wielkości duchowej nie odpowiada, duchy zaczynają wielką migrację, szukają domów lepszych, jaśniejszych = lepszymi organami opatrzonych". W ten sposób po zniszczeniu republikańskiej Wolności w Nowogrodzie i Pskowie nowogrodzianie i pskowianie „wykra^ się z ciaj niewolniczych i Polakami zostali".47 W ten sam sposób w przyszłości wszystkie narody staną się Polakami, przejdą przez polskość jako konieczny etap ewolucji i rozwiążą się w niej, bowiem tylko tędy wiedzie droga do „nowego, słonecznego Jeruzalem". Polskość, utożsamiana z idealnym republikanizmem, w którym wszystko układa się „wedle hierarchii ducha", podniesiona została do rangi przewodniej idei ludzkości, ale stało się to za cenę maksymalnego rozluźnienia jej związku z realnymi, empirycznymi wyznacznikami bytu tiarocjovvego Nikt nie odważyłby się dziś na budowy tak fantastycznych konstrukcji historiozoficznych, ale mimo to ^ie ulega wątpliwości, że ji tit jako umiłi strukcji historiozy, ^ie ulega wątpliwości, że pojmowanie patriotyzmu jako umiłowania, pewnego (wyidealizowanego oozy wiście) dziedzictwa duchowego i ja]<0 s}użby ^ea\om przez to dziedzictwo przekazanym jest wśród Po»lakow ciągle żywe, że żywy jest także duch romantycznego heroizniU; nakazującego bezwzględną wierność tym ideałom i dawanie= im świadectwa bez troszczenia się o doraźne tego skutki. Symbo:iiczny gest może znaczyć w tej perspektywie więcej niż konkretna zdobycz; poświęcenie * ofierze całego pokolenia znajduje nazbyt łaatwe niekiedy usprawiedliwienie w wielkości idei i niezłomnym prz :ekonaniu, że wszystko, c0 czyni się dla niej, prowadzi nieuchronnie do jej przyszłego zwyci?' stwa. Połączenie tego typu uczuciowości z żarliwym patriotyzm^ narodowym przypomina etos mesjanizmu naawet wtedy, gdy jej Vxt 252 \ stawiciele starannie unikają podejrzeń o traktowanie swego narodu jako w jakiś szczególny sposób wyróżnionego, lepszego od innych. Słusznie zauważano, że Polacy skłonni są do kultu martyrologii, do gloryfikowania swych klęsk. Dla uwidocznienia, z jak różnych pozycji ideowych można było dokonywać takiej obserwacji, zestawmy dwie opinie: Dmowskiego i Miłosza. Pierwszy z nich pisał: „Myśmy tak odbiegli od innych narodów, że świętujemy klęski, gdy tamte świętują zwycięstwa".48 Drugi, że nie wystarczy „zawiadomić świat o szlachetności polskiej duszy", bowiem „ród ludzki nie ceni porażki".49 W obu wypadkach była to krytyka romantycznego kultu klęsk i cierpień, wynikającego z przekonania, że klęska w heroicznej walce o słuszną sprawę jest w istocie moralnym zwycięstwem, a wielkie cierpienia są niezbędną oczyszczającą siłą w wielkim procesie zbiorowego odkupienia i zbawienia ludzkości. Przekonanie to, typowe dla mesjanizmu, krytykował już Norwid głosząc, że postęp jest „uniepo-trzebnianiem męczeństw".50 Można zastanawiać się, czy nie przejawiało się ono u wszystkich narodów dotkniętych klęskami. Zapewne tak, ale nie w jednakowej mierze i rzadko chyba z taką siłą jak w Polsce. Polskie gloria victis tak mocno utkwiło w świadomości zbiorowej, że zapomniano niemal doszczętnie, iż jest to odwrócenie tradycyjnego vae victis - maksymy, za którą stała starorzymska praktyka surowego karania wodzów przegranych wojen. Żydzi też otaczają kultem klęskę, której doznali od Rzymian pod Masadą, ale kult ten (jak twierdzi wielu historyków izraelskich) pojawił się u nich dopiero pod wpływem tradycji romantycznego patriotyzmu polskiego; przedtem bowiem każda klęska, nawet najbardziej heroiczna, traktowana była jako powód do wstydu raczej niż do chluby. Na prawach dygresji warto wspomnieć tu o interesującej dyskusji opublikowanej niedawno w „Tygodniku Powszechnym" pod tytułem „Jakby życie było zdradą".51 Dyskutanci zastanawiają się nad tezą irii Janion, że „kultura klęski" jest „trwałym wytworem naszych 'ziejów porozbiorowych"; nie wahają się przyznać, że „uczyniliśmy ęskę swoistą wartością" (Witold Zalewski), akceptują stwierdzenie, patriotyzm polski potępia „zgodę na dom, na pracę, na każde ustępstwo na rzecz codzienności" (Janion), ponieważ ustępstwa takie są adą przekazanego przez tradycję wzoru moralnego. Andrzej Wajda Powiada w tym kontekście o projekcie filmu o powstaniu warszaw- 253 skim: film ten miałby pokazywać chłopców z AK z uśmiechem patrzących na to, jak Warszawa po ich czynie obraca się w ruinę, nie rozważających w ogólne racji wojskowych, działających bowiem ,jedynie z moralnego nakazu", a po kapitulacji wychodzących z ruin miasta nie z rozpaczą zwyciężonych, lecz wciąż z tym samym uśmiechem - uśmiechem moralnych zwycięzców. Konkluzja tej opowieści brzmi: „To jest ten punkt widzenia, który chciałbym przekazać moim widzom. Żeby poszli za uśmiechem tych chłopców". Przypis redakcji stwierdza, że jest to „poszerzona i nieco zmieniona wersja rozmowy nadanej w programie Polskiego Radia jesienią 1981 roku". Wynikałoby stąd, że dyskutanci przewidywali klęskę „Solidarności" i z góry niejako antycypowali wydarzenia, uznawali ją za rodzaj zwycięstwa. Ta sama postawa wyrażona została w książce Adama Michnika Z dziejów honoru w Polsce. Składa ona hołd tym, którzy zrozumieli sens walki beznadziejnej, „walki o sprawę z góry przegraną", którzy wybrali „czystość w niepowodzeniu", uznając ją za wartość „absolutnie nieporównywalną z wartością ewentualnego zwycięstwa". Pogardliwie odrzuca „formułę skuteczności", twierdzi, że albo nie oznacza ona nic - albo też oznacza „drogę do zdrady". Nie próbuje zrozumieć racji przeciwnika, zakłada bowiem, że może to prowadzić do „duchowej kapitulacji". Dumnie potępia Rozsądek, Realizm, wiarę w Postęp i Konieczność Dziejową, traktując je jako fikcje i przeciwstawiając im bezkompromisową prawdę honoru i sumienia.52 Główną słabością tej argumentacji jest oczywiście brak rozróżnienia między moralnością prywatną a moralnością polityczną. Polityk przecież nie może kierować się wyłącznie bezwzględnymi zasadami moralnymi; musi reprezentować „etykę odpowiedzialności" (termin Maxa Webera), biorącą pod uwagę przewidywalne konsekwencje działań; konsekwencje dla zbiorowości, a więc również dla ludzi nie godzących się na to, aby podporządkowywać wszystko obronie imponderabiliów. Nieskazitelna czystość moralna może wydawać się niezbędna z punktu widzenia „naro-dowej idei", ale dla realnych, empirycznie istniejących członków wspo noty narodowej lepszy bywa zwykle rozsądny kompromis. Moralność polityce, czyli urzeczywistnianie wartości w życiu zbiorowym, jest . rzeczą bardziej skomplikowaną niż zbawianie własnej duszy. Tani- g wchodzi w grę życie i dobro innych ludzi, nie można koncentrowa 254 wyłącznie na czystości pryncypiów. Romantyzm polityczny nie powinien przechodzić do porządku nad „formułą skuteczności"; w każdym razie nie powinien dokonywać tego zbyt łatwo. W przeciwnym wypadku heroiczna wierność imponderabiliom może okazać się politycznym egocentry- 53 zmem. Tyle dygresji, wróćmy do przerwanych rozważań historycznych. Mówiąc najogólniej, dziedzictwo romantyzmu ogromnie wzmocniło anrypragmatyczną tendencję polskiego patriotyzmu. Gloryfikacja klęsk -jako „moralnych zwycięstw" - i odmowa przyznawania się do popełnionych błędów jest tylko jednym z jej aspektów. Równie ambiwalentne stało się społeczne funkcjonowanie innego składnika tej tradycji: wiary w powszechne braterstwo narodów i w szczególnie doniosłą misję dziejową Polski. Żarliwość tej wiary sprawiała, że tysiące Polaków walczyło o wolność narodową i społeczną - innych narodów, dostarczając przywódców wojskowych rewolucjom w Niemczech, Włoszech i na Węgrzech, a nawet Komunie Paryskiej. Był to fakt zaiste unikalny i bardzo niegdyś podziwiany w Europie; nawet Karol Marks, bardzo niechętny skądinąd wszelkim przejawom emocjonalizmu w polityce, nazywał Polskę „narodem niezbędnym", „nieśmiertelnym rycerzem Europy", narodem „dwudziestu milionów bohaterów" broniących Zachodu przed „azjatycką barbarią pod wodzą Moskwy".54 Trzeba jednak pamiętać, że odwrotną tego stroną było rozpowszechnienie w Polsce naiwnej wiary, że narody Zachodu zawsze gotowe są przyjść Polsce z pomocą w godzinie próby i że pomoc taka jest czymś, czego Polacy mają prawo oczekiwać w zamian za swe zasługi dla europejskiej cywilizacji i wolności. Nie wolno także zapominać, że Polacy epoki romantyzmu byli wciąż :e narodem zdominowanym przez szlachtę, z trudem przyswajają-i sobie „burżuazyjną" kulturę pracy; narodem, którego upokorzona i szukała ujścia w wybuchach emocjonalnego patriotyzmu. W wa-i bezpaństwowości polscy patrioci, przeniknięci obywatelskim 1 szlachty, napotykali olbrzymie przeszkody w szukaniu sposobów ;go działania w sferze publicznej. Etos „służby publicznej", cha-'zujący republikańską tradycję szlachty, przekształcił się przeto, *hostronnie, w etos walki zbrojnej, zgodnie z ewangelią heroizmu ^ przez poetów-mesjanistów. W ten sposób połączenie dziedzic-nokracji szlacheckiej z dziedzictwem romantyzmu wzmocniło 255 psychologiczne nieprzystosowanie polskiej elity narodowej do koniecznego procesu ekonomicznej modernizacji. Gwoli sprawiedliwości należy wspomnieć, że uznawanie heroizmu za podstawową siłę tworzącą i ocalającą naród miało wybitnych przeciwników już w epoce romantyzmu. Tak więc, na przykład, Bronisław Trentowski, zdecydowany przeciwnik „mickiewiczanizmu", krytykował romantyczne ubóstwianie „szalonych czynów" oraz głosił, ze praca nad wychowaniem narodu, jego oświatą i postępem, jest więcej warta niż „odsłanianie piersi heroicznej przeciw sromotnej kuli".53 Głębokim krytykiem romantycznego heroizmu był również Cyprian Norwid, który mesjanistycznemu oczekiwaniu „ziemskich cudów", czyli rewolucji, i „niebieskich rewolucji", czyli cudów,56 przeciwstawił ewolucyjny historyzm i rehabilitację powszedniości, a bohaterskim czynom jednostek - codzienną, zbiorową, cywilizacyjną pracę. Różnice te widoczne są wyraźnie przy porównywaniu norwidowskiej i mesjanistycznej koncepcji narodu.57 Ale właśnie na przykładzie Norwida można pokazać, w jaki sposób romantyczna koncepcja „narodowego czynu" wywierała nacisk na język, zabarwiała treść samego słowa „naród" i określała wiążący się z nim zespół skojarzeń. Oto jedna z ulubionych, często powtarzanych dziś myśli Norwida o Polsce: „najlichszy naród jako społeczeństwo", i „najznakomitsze społeczeństwo jako naród", „społeczeństwo polskie jest najlichsze, tak jak naród polski jest napierw-szy".58 Najpierwsi jako naród, ponieważ najwspanialsi w bohaterstwie, w chwilach nadzwyczajnych, w powstaniach i bitwach; najlichsi jako społeczeństwo, ponieważ pozbawieni tych zalet woli i charakteru, które potrzebne są w normalnym, codziennym życiu, przede wszystkim zaś umiejętności pracy i szacunku dla pracy. Naród kojarzył się więc Norwidowi z „czynem", a społeczeństwo - z „pracą". Skojarzenie to utrwalone zostało w epoce pozytywizmu: za teren pracy - „pracy u podstaw" vel „pracy organicznej" - uznane zostało społeczeństwo, naród pozostał widownią romantycznych „czynów". Atakowano ten stereotyp z różnych stron, ale mimo tych wysiłków wykazywał on ogromną żywotność i wpływał na potoczną świadomość społeczeństwa. „Od czynu wyzwać praca, od pracy - czyn. Wahamy się między tymi dwoma biegunami' pisał Karol Irzykowski, sceptyczny krytyk zarówno romantycznej ,.bo»a' terszczyzny", jak i pozytywistycznego „organicznikostwa". 256 4_ Dylematy realizmu politycznego i dziedzictwo endecji Podstawową słabością programu pozytywistycznego „pracy u podstaw" było odżegnanie się od niepodległościowych aspiracji narodu. We Wskazaniach politycznych (1882) Aleksander Swiętochowski stwierdził, że „los zamknął wszystkie życzenia i nadzieje (Polaków) w pracy cywilizacyjnej" i że „marzenia o odzyskaniu samoistności zewnętrznej ustąpić (jziś winny staraniom o samodzielność wewnętrzną".60 Tym właśnie tak zwani „pozytywiści warszawscy" różnili się od „organiczników" epoki romantyzmu, dla których praca organiczna była z reguły uzupełnieniem, a nie alternatywą takich czy innych fonn działalności niepodległościowej (jaskrawym tego przykładem jest Karol Libelt, „organicznik" i spiskowiec zarazem). W oczach Świętochowskiego brak niepodległości stawał się nawet swego rodzaju atutem: umożliwiał narodowi uwolnienie się od ciężaru polityki zagranicznej i troski o sprawy wojskowe oraz całkowite skoncentrowanie się na postępie gospodarczym, dodatkowo ułatwionym rozmiarami i chłonnością rynku rosyjskiego. Analogicznej depolityzacji uległo po klęsce powstania styczniowego myślenie w sprawach narodowych tak zwanych „ugodowców". Aleksander Wielopolski, najwybitniejszy przedstawiciel tego obozu w okresie przedpowstaniowym, zmierzał do politycznego zabezpieczenia praw Polaków przez faktyczną odbudowę autonomicznego Królestwa Kongresowego i objęcie w nim władzy. W epoce popowstaniowej natomiast dążenia ugodowców, wśród których wybitną rolę odegrał polsko-rosyjski prawnik i gorący rzecznik polsko-rosyjskiego pojednania Włodzimierz Spasowicz, zredukowane zostały do postulatów w zakresie zabezpieczenia Polakom prawa do odrębnej kultury. i względem politycznym Polacy, zdaniem Spasowicza, powinni stać się szczerymi patriotami cesarstwa rosyjskiego. Myśl polityczna Narodowej Demokracji zrodziła się z krytyki litycznego romantyzmu" epoki powstań z jednej strony, oraz mi-lizacji dążeń narodowych w okresie popowstaniowym - z dru-Początkowo, w latach dziewięćdziesiątych, ideologowie tego u koncentrowali się głównie na propagowaniu idei „czynnej po-polskiej" i rehabilitowaniu aspiracji niepodległościowych, co riło, że głównym obiektem ich krytyki byli programowi ugodow-^tępnie zaś apolityczni pozytywiści. Ze względu na zakres 257 1 ndeckiej t Huim wypada jednak zacząć od endeckiej i konstrukcję niniejszego siudm >^ w ch ^ krytyki romantyzmu na dob.tn^ wy ^ Dmowskiego. Możnająując ^ .^^ ^^ do ^ Po pierwsze, idealistycznej m ^ iwstawiał rych moz^a odwoływać ^w pora^ J^^ poddane są ^ Dmowski pogląd, ^wszelkie ^ zwycięstwo własnej sprawy litosnym prawom walki o byt t jnągłupotą. Szczególną ze względu na jej moralną she » ^ ^^ ^^ ^^ ży^^/^^^^ d bdj k y^/^^^wmantycznej. „W żadnym bodaj kraju niż gdzie mdziejj^Ł* w ™sce spuścizna polityczna pierw-pisał - nie P™*^ ^Jw panowanie sprawiedliwości w stosun-szej połowy XIX wieku-Jia ,, dochodzenia swych praw słusz- kach między narodami, w sKu określenia faktów historycz- nych przed *~^^*^ o ostatecznym zwycięstwie nych jako «zbrodm» i «tayw ! * ^ ustosutlkowaniem sił w ży- «słusznej ^^'J^1™ ^mienie że obrót każdej sprawy od wy d mieroz widoków poli- m politycznym". Nic więc dziw- Demokracji na pierwszym mie - k tzmu politycznego ciu tycznychnaczysto^czay ^ podejmowania ^ ^o roniaity czenia środków- ^™^JO^ Demokracji na pierwsy nego, zf °^^da^pienie resztek romantyzmu politycznego scu postawił Dmowsk! *y*P\ ^ m{ dzy narodami nie ma ste- ugruntowanie poglądu, ze „w a ,„ 61 tóikdjerttylkDrfa^^ Mrodo. wiemości „honOrowi naro- bezwzględnej obrony ^ nie ego ani ^ tym bardz,e^ _ g wszystkim ^ w innyin tóikrzywdy.yy Po drugie, pojmowany wej" lub (tym bardziej) akc^ dowemu" przeciwstawi1 Dmowsk obiekty wnegojt^ pokrywać się ani bili w zaborze rosyjskim 258 rdzał ze ako całości jest „najwyższą miarą wartości politycznych".63 Słowa Oniowskiego nie pozostawiają wątpliwości, że nie chodziło tu o „słu-zny", „moralnie uzasadniony" lub choćby „prawomocny" interes narodowy, lecz o interes jako taki: w stosunkach międzynarodowych istnieje bowiem rozległa sfera „współzawodnictwa nie dających się pogodzić interesów, w których staje się po jednej lub drugiej stronie nie z poczucia sprawiedliwości, ale z poczucia solidarności z jedną ze stron walczących".64 Po trzecie, koncepcjom nierozerwalnie łączącym wolność narodu jako podmiotu stosunków międzynarodowych z wolnością polityczną wewnątrz narodu, czyli wolnością jego obywateli, przeciwstawił Dmowski bezwzględne podporządkowanie wolności obywatelskiej dobru narodu, które z wolnością jednostki nie musi być tożsame choćby dlatego, że nie zawsze pozwala na to sytuacja międzynarodowa. Dochodziło do tego mocne podkreślenie, że ideał niepodległości musi wprawdzie przyświecać dążeniom narodowym Polaków, ale ze względu na układ sił i sytuację geopolityczną nie może być celem aktualnej polityki polskiej. Wskutek tego tradycja endecka często utożsamiana jest dziś z tak zwanym „realizmem geopolitycznym", nakazującym ograniczać aspiracje wolnościowe Polaków do poziomu akceptowalnego dla sąsiadów Polski. Jest to o tyle niesłuszne, że tradycja „geopolitycznego realizmu" jest w Polsce o wiele starsza, Dmowski był tylko jej kontynuatorem; ponadto endecja kierowała igumenty geopolityczne przeciwko zwolennikom walki zbrojnej, ale )ardzo aktywnie uczestniczyła w innych formach walk o maksimum wolności politycznej dla patriotów polskich. Myśl o sprzeczności ędzy nazbyt wybujałą wolnością polską a koniecznością obrony igrożonego przez sąsiadów polskiego państwa odzwierciedlała sytu-IC przedrozbiorową i zrodziła się właśnie wtedy. Głównym jej gło-ielem, o czym warto przypomnieć, był Stanisław Staszic, który nie tawał w powtarzaniu, że jeśli kraj chce zachować niepodległość, to i° obywatele mogą mieć tylko tyle wolności, „ile zewnętrzny kra-' związek pozwala", że „Rzeczpospolita, obtoczona despotycznymi ami, musi koniecznie u siebie czuć despotyzmu skutki".65 Pozo-'ało to, oczywiście, w jaskrawej sprzeczności z poglądami szla-kich „republikantów", którzy w rozumowaniach takich widzieli 'nie „nędzną przemocy obronę".66 Jak z powyższego widać, wciąż 259 MualnY w Polsce spór o zasadę „prymatu polityki zewnętrznej nad aktualny w v ^ starsząniż tradycja endecka. ^ Po czwarte wreszcie, wszyscy ideologowie endeccy, V°™y™W od T, puławskiego, traktowali naród jako naturalny produkt dyferen-J etnicznej i definiowali go w kategoriach kulturowo-językowych. 3azwali się nacjonalistami, a nie patriotami, ponieważ słowo „patno-IZ wydawało się im wieloznaczne, kojarzące się z miłością kraju y i riż narodu a nic nie było im bardziej obce niż na przykład 'Sotyzrn Wieltóego Księstwa Litewskiego" w przeciwstawieniu do 'lodowego (tj. etnicznego) patriotyzmu polskiego. Wedle cytowane-TwXj W Sukiennickiego, to endeckie zawężenie pojęcia narodu Satate p zyczyniło się do rozbudzenia etnicznego nacjonalizmu wsrod , Bfctorusinów i Litwinów.68 Wydaje się jednak, ze było to zne sprzężenie zwrotne iie z genetycznego punk- ważniejsza jest zależność odwrotna: to rmanowicie ze endecki był między innymi polską reakcją na „przebu-e" niepolskiej ludności ziem dawnej Rzeczpospolitą rzesłanką ideologii endectóej była idea narodu jako ^TZ^czi], do której jednostka należy, albo powinna należeć 1 całość Próby eniania interesów własnego narodu w kategoriach nadnarodowej, obiektywnej „słuszności" traktowane były jako wy-P "sychopatologn społecznej, charakteryzującej zwłaszcza, zdaniem TJZyobcowanych z narodu intelektualistów. Bezwzględna egoizme^ narodowym nie była jednak równoznaczna btz^tyTzną idealizacją narodowych tradycji. Wprost przeciwny deoCwie endeccy należeli do surowych krytyków ptzesztośc d-!•:, Liska skłonność ^ -antyzmu^a w , -* ^ nienormalnego rozwoju historycznego. Szlachta poisK Lowski, zapewniwszy sobie absolutną przewagę nad potenc alny falami, zatraciła wole i umiejętność walki Przekształ^aię^n ^du rycerskiego w naród zniewieściały. Najlepsze tradycje: pospolitej, takie jak tolerancja religijna, P^^f S politycznej i swobód obywatelskich, a nawet z achty litewskiej i ukraińskiej, okazywały sutego S Wrazem niedojrzałości i leniwego wygodnictwa politycznej, dowodem utraty przez nią instynktu walki. 260 Czymś jeszcze gorszym były dla Dmowskiego mesjanizujące id 0]0gie romantyczne, idealizujące polską słabość i polskie klęski Z szczególnie odrażającą uważał on, rzecz jasna, ideę „chrystusowości" polski „ukrzyżowanej" jakoby dla zbawienia innych narodów Każdy naród - twierdził - powinien myśleć tylko o własnych interesach żaden naród nie może bezkarnie roić sobie, że jest niewinny, lepszy moralnie od innych. Rozbiory Polski nie były „zbrodnią", były tylko naturalnym wynikiem jej słabości. Polacy powinni przestać apelować do nieistniejącego sumienia ludzkości i zamiast tego nauczyć się od swych wrogów sztuki zwyciężania w brutalnej walce. W walce tej powinni stosować taktykę ofensywną i kierować ją nie tylko przeciwko państwom zaborczym, lecz także przeciwko własnym mniejszościom narodowym, przede wszystkim przeciwko Ukraińcom (na terenie Galicji) oraz Żydom. Należy do tego dodać, że mimo akceptacji etniczno-językowej definicji narodu myśliciele endeccy dalecy byli od redukowania swych celów do Polski etnograficznej; przeciwnie, przeświadczeni byli, że naród polski, odmłodzony i odrodzony przez aktywizację mas ludowych, reprezentuje na swych wschodnich rubieżach wyższość cywilizacyjną, a więc winien dążyć do ekspansji ludnościowej połączonej z konsekwentną polonizacją ludności niepolskiej na terenach etnicznie mieszanych. Możemy obecnie przejść do „antypozytywistycznych" i „antyugodo- wych" wątków ideologii endeckiej, a więc do tych jej elementów, które w ostatnich latach znalazły nadspodziewanie duże uznanie w środowiskach Pozycyjnych związanych z tradycjami lewicowymi. Mam na myśli rzede wszystkim rozdział o „kilińszczyźnie" (tj. o zorganizowanej przez wczesnoendecką Ligę Narodową demonstracji studentów warszawskich etną rocznicę powstania Kilińskiego) w Rodowodach niepokornych ohdana Cywińskiego, książkę Barbary Toruńczyk oraz sprowokowane zez nią rozważania na temat endecji Adama Michnika.™ Skąd mogło się ^iąć to uznanie, na czym się opiera? I odpowiedzieć na to pytanie, wystarczy, jak sądzę, kilka przy- artykule „Walka o prawo i organizacja narodowa" („Przegląd chpolski", 1903) pisał Dmowski o potrzebie nieustannego zorgani- nego nacisku na władzę: „Ustępstw od rządu nie uzyskuje się wier- Mdańczymi manifestacjami i żebractwem, ale stanowczością, zgod- 261 nym, zorganizowanym wreszcie gotów ością "- Fumyi^i piawuziwie realistyczna nnwirma T się z czynnikami subiektywnymi, a więc, przede wszyS Jorowych emocji, mitów i złudzeń. Nie wynika stąd wszakS! ™L_ emocjami, mitami i złudzeniami, że wszelka próba im skazana jest na niepowodzenie. Może tak bvć ale - musi, w każdym wypadku jest to kwestia nie zasad, lecz Wtnef nSE? °Ceny l^1- Imymi ^ °StrZeŻenia Przed P^S-' '4o4rwlk:rgrabie8° Wi*°^° ™^yć -kcepto^z Ci" °gOlnyCh Zał°Żeń realiz™ Późnego i poli- C*ymin: argUment °P'era si? na wyraźnym przesunięciu kwestii ym >nnym Jest bowiem h.storyczna lub raczej historio^^HS 266 267 na wydarzeń, a czym innym ich ocena polityczna. Twierdzenie -, nawet zło służy często triumfowi dobra, że nieszczęścia i klęski mOs zaowocować w „długim trwaniu" dobroczynnymi skutkami, jest b" nałem historiozoficznej teodycei. Można uznać, że w banale tym kryj się wiele trafnych obserwacji, ale nie wolno wysuwać stąd wniosku że w ocenie działań politycznych pominąć można kryteria polityk; przeskakując wprost do giętkich kryteriów takiej czy innej historioz0-fii. Odpowiedzialna polityka nie jest przecież ani ekspresją osobowości, ani działaniem z myślą o moralnej lub estetycznej ocenie potom, nych. Jest sztuką osiągania określonych, zamierzonych celów jeśli więc ponosi porażki, to powinna rozliczyć się z nich, a nie ucie kać w rozważania historiozoficzne. W przeciwnym wypadku nie istniałyby żadne kryteria pozwalające odróżnić politykę odpowiedzialną od nieodpowiedzialnej, skuteczną od nieskutecznej. Innymi słowy, zwrócenie uwagi na dialektykę dalekosiężnych i (przeważnie) nieprzewidywalnych skutków działań może być rozumiane dwojako: albo jako poszerzenie koncepcji polityki realistycznej, podporządkowanej narodowemu interesowi, albo jako zastąpienie właściwych polityce kryteriów skuteczności usprawiedliwieniami historiozoficznymi. Pierwsza interpretacja poszerza pole możliwych kontrowersji, ale nie narusza zasady podporządkowania działalności patriotycznej wyraźnie określonemu i wymiernemu narodowemu interesowi. Druga interpretacja podważa wprawdzie realizm polityczny, ale płaci za to cenę zbyt wysoką. Wynika stąd wniosek, że dyskusji nad realizmem politycznym nie można uznać za zamkniętą. Przeciwnie: wszystkie wydarzenia minionej dekady potwierdziły potrzebę kontynuowania i pogłębiania tej dyskusji. Punktem wyjścia takiej dyskusji powinny być poglądy Dmowskie-go, jego zasługi w przyswajaniu myśli polskiej podstawowych zasad czynnego realizmu politycznego są bowiem niepodważalne. Zarazem jednak Dmowski właśnie najbardziej może przyczynił się do kompromitowania i dyskredytowania tych zasad. Stało się tak dlatego, że idea „twardego realizmu" w działaniach politycznych połączona z°" stała przez niego z zespołem poglądów uświęcających polityczny immoralizm, agresywną ksenofobię i gotowość posługiwania się irr^ cjonalną, zgoła obsesyjną koncepcją „spisku Żydów i masonów • Zasada (sformułowana już przez Popławskiego),81 że w polityce 268 Ino kierować się uczuciem, ale należy liczyć się z uczuciami w praktyce większości zwolenników Dmowskiego przekształciła w granie na najniższych instynktach mas przy zachowywaniu 'rytycznego dystansu wobec przejawów szlachetnego idealizmu w uchach masowych. Dlatego też, między innymi, realizm polityczny azbyt łatw0 stawał siC w Polsce swoistym monopolem ludzi o brud- vch rękach, co sprawiało, że wszyscy ci, którzy chcieli stosować jego asady w walce o czyste sprawy, nazbyt skłonni bywali do ulegania zlizującemu lękowi przed posądzeniem o „bycie po niewłaściwej stronie". Wydaje się, że trudno przecenić szkody, które wynikły stąd w ostatnich latach dla rozwoju prawdziwie nowoczesnej myśli politycz-> nej w Polsce. 5. Zamiast konkluzji Pierwsza wersja niniejszego eseju napisana została w Australii, w roku 1984. Data ta tłumaczy położenie akcentu na krytycznej ocenie postaw które rozpowszechniły się w Polsce jako reakcja na wprowadzenie stanu wojennego. Sądzę jednakże, że krytyczne przemyślenie tych postaw i ich wpływu na pojmowanie patriotyzmu potrzebne jest również dziś, że apel o nowoczesny realizm polityczny aktualny jest również po politycznym zwycięstwie nad komunizmem. Również dziś bowiem troska o urzeczywistnianie polityki realistycznie pojętego interesu narodowego napotyka opór i krytykę z dwóch stron. Z jednej strony zagraża jej populistyczny woluntaryzm, domagający się zgodności polityki z życzeniami i emocja-sfrustrowanych mas; z drugiej strony napiera na nią presja impondera-liów, ograniczających swobodę politycznego manewru. Ani jednego, Irugiego ignorować nie wolno, i to nie tylko ze względów pragma-^ych. „Wola ludu" i obrona imponderabiliów są przecież nieodłącz-i składnikami demokratycznej legitymizacji nowego ustroju. Każdy k polski musi o tym pamiętać. Nie usprawiedliwia to jednak ani lego ulegania „woli mas", ani uciekania w fundamentalistyczną ność. Aktywna polityka interesu narodowego - polityka jako „sztuko, co możliwe" -jest nam dziś potrzebna bardziej niż kiedykolwiek. 269 Należy podkreślić, że o konkretnej treści tego zalecema decyduje oczywSe sposób określania narodowej tożsamości Polaka. Przedstawmy wyżej schemat typologiczny świadomie abstrahuje od tego ZenTa dotyczy bowiem sposobów legitym.zowania działalnosci ^czS fn^typów i etapów świadomości narodowej. Wymaga to iak sadzę dodatkowego wyjaśnienia. Esej mniszy kilkakrotnie wspomina o fakcie ze polska tożsaść narodowa w różnych czasach rozumiana była rożnie, pomija Ztza możliwie szerokim pojmowaniem „polsko ęy wprawdzie od kategorii czysto politycznej (me można bowiem narzu-cTpdskości wszystkim obywatelom państwa polskiego, niezależnie od ich narodowości), ale znacznie szerszym niż sztucznie zawężone defensywne i brzemienne nietolerancją pojęcie „Polaka-katolika . Z feTe20 punktu widzenia rozróżnienie trzech zasad formalnego Pun^ imponderabiliów narodowych interesem Polaków wyznania katolickiego. "sTę rozumieć/zawężenie takie miałoby wielki wp4yw n kretną treść zaleceń patriotycznych. Wskazuje to, ze każda z pr sinych wyżej tradycji patriotyzmu »^™»% względem treściowym w zaleznosci od ^ego ^ ń pojmowania narodu. Ukazanie całego bogactwa tych zrozm wymagałoby jednak osobnej pracy. 270 Czy Możliwy Jest Nacjonalizm Liberalny? Artykuł napisany z inicjatywy Redakcji „Znaku", która zaprosiła autora do dyskusji nad tekstem J. Szackiego O narodzie i nacjonalizmie, „Znak", nr 3, marzec 1997. 1. Dwa pojęcia nacjonalizmu Ogromną zaletą artykułu Jerzego Szackiego jest zwrócenie uwagi na istotny mankament polskiej praktyki językowej: brak pojęcia ak-sjologicznie neutralnego, które obejmowałoby wszystkie ideologie ześrodkowane na pojęciu narodu, promujące więź narodową, tożsamość narodową, świadomość narodową i państwo narodowe. W krajach anglojęzycznych pojęciem takim jest nacjonalizm. Literatura naukowa tych krajów może więc używać tego terminu w znaczeniu szerokim i niewartościującym: może mówić o różnych typach nacjonalizmu, różnych jego stadiach i odmianach geograficznych, bez przesądzania z góry, co dobre, a co złe. W Polsce natomiast - mimo znacznych osiągnięć nauki polskiej w badaniach nad procesami naro-btwórczymi i towarzyszącymi im ideologiami - obowiązuje język ynacjonalistycznej publicystyki, narzucającej używanie terminu lacjonalizm w znaczeniu sztucznie zawężonym i zabarwionym pejo-"atywnie. Nacjonalizm tak pojęty przeciwstawiany jest oczywiście otyzmowi. Czy można więc mówić o nacjonalizmie Adama Mic-lewicza? Z punktu widzenia konwencjonalnego poglądu na nacjona-m jest to niedopuszczalne: Mickiewicz głosił przecież braterstwo °w i uetycznienie polityki. Co jednak zrobić z faktem, że podobne VrCcz takie same idee głosił Mazzini, uznawany dość powszech-o nie tylko w krajach anglojęzycznych) za paradygmatycznego tawiciela romantycznego nacjonalizmu? Liberalnie myślący 't polski zgodzi się bez trudu na uznanie obu myślicieli za tttantów (na przykład) „romantycznej idei narodu", nie zaak- 271 to N o * — N ». 3 CD I 3 2T . g- « ^ K: g- o- /Tł -T ^-i m ~ • O N n a* to C^ K' t(S ^S-^S Ł^- K N 3 1 2. $ 3 Eo o <= era r^ ^ ^ 5J S 3ił« 3 N n O 3 ^"o^l^1^ C i. Ł § ^3 3.53 P L. =• & 3 N' rO 3 " O O T3 N M' O i. 3 3 o L =-J - N Lo -< 2. p3 L3- Ł H. o"-g n « g 3 - » | g 5- S » «§ 3 -s -e 5:^ g«2-^ w ?33o3 3 irlm ajf fj.s S-8'1 i? llfllllflll .lifflflflf ?r i. miliony ludzi wolało opuszczenie własnego kraju niż separację od własnego narodu. Był niegdyś okres, w którym arystokraci czescy i niemieccy uważali się za patriotów wspólnego kraju pod nazwą Bo-hemia; w naszym stuleciu jednak państwo czechosłowackie, dalekie przecież od nacjonalistycznego ekstremizmu, uważało się oficjalnie za słowiańskie państwo dwunarodowe, państwo Czechów i Słowaków z wyłączeniem Niemców (liczniejszych niż Słowaków), nie mówiąc już o Rusinach zakarpackich. Dowodzi to wyraźnej, czasem jaskrawej wręcz różnicy między więziami i lojalnościami narodowymi (nacjonalizm A) a patriotyzmem państwowo-terytonalnym. Patriotyzm - wedle konwencjonalnego poglądu inteligencji poi-skiej - wyraża miłość ojczyzny i własnego narodu bez narodowego egoizmu, ekspansjonizmu i ksenofobii. Brzmi to ładnie, ale jest w istocie nader wątpliwe. Egoizm grupowy, w szczególności egoizm państwowy, odmowa stosowania w polityce uniwersalnych standardów etycznych (my country, right or wrong), ekspansjonizm i ksenofobia są przecież zjawiskami o wiele starszymi niż nacjonalizm, a więc nie mogą być jego wyróżnikiem; mogą natomiast bez logicznej sprzeczności łączyć się z wszelkiego rodzaju patriotyzmami. Romantycy polityczni, w szczególności romantycy polscy, potępiali polityczny immoralizm i egoizm państwowy z pozycji nacjonalizmu właśnie; nacjonalizmu romantycznego, wierzącego w narody jako „kre- j acje Boże", zbuntowanego przeciw egoizmowi i immoralizmowi po- I nadnarodowych, a więc „sztucznych", monarchii legitymistycznych. Mesjaniści polscy definiowali naród jako „gromadę duchów o wspólnym przeznaczeniu". Mickiewicz podkreślał niezależność tak pojętego narodu od ojczyzny jako „kawału ziemi opisanego granicami"; Słowacki dowodził, że „duchy polskie" wcieliły się w republikanów Nowogrodu i Pskowa, o narodowości bowiem stanowi misja, a nie geografia. Było to skrajną „deterytorializacją" pojęcia narodu, mającą uzasadnić pogląd, że Polakiem, i to Polakiem w najwyższym stopniu można być również po utracie własnego bytu państwowego i po vvy- j gnaniu z ojczyzny. Określanie tych idei ogólnikowym mianem Pa" i triotyzmu jest więc bardzo nieadekwatne i mylące. Jeszcze jednym powodem opcji na rzecz przyswojenia językoVrt polskiemu szerokiego rodzajowego pojęcia nacjonalizmu (tj. nacjo" lizmu A) jest bogaty dorobek nauki polskiej w zakresie badań n 274 kwestią narodową oraz wyjątkowe wręcz bogactwo i różnorodność problematyki narodu w polskiej myśli społeczno-politycznej, poczy-nając od wieku Oświecenia. Unikanie terminu nacjonalizm, używanie g0 w sensie zawężonym i negatywnie wartościującym, prowadzące w praktyce do utożsamienia tradycji nacjonalizmu polskiego z tradycją endecji, pomniejsza tę spuściznę i utrudnia wykorzystanie jej w międzynarodowych badaniach porównawczych. Zastępowanie słowa nacjonalizm słowem patriotyzm sprawia ponadto wrażenie (skądinąd najzupełniej mylne!), że uczeni polscy nie zdają sobie sprawy z jakościowej różnicy między nowoczesnymi ideologiami narodowymi a tradycyjnym patriotyzmem. Argumentacja polityczna na rzecz zawężania nacjonalizmu do „nacjonalizmu B" jest również bardzo wątpliwa. Zapewne ułatwia to moralną izolację skrajnej prawicy nacjonalistycznej, ale ceną tego bywa zwykle zanik krytycyzmu wobec negatywnych przejawów myślenia nacjonalistycznego w środowiskach odcinających się od szowinizmu i ksenofobii. Weźmy na przykład odmawianie wszelkiego zrozumienia dla lojalności podzielonych, występujące nagminnie w publicystyce „antykomunistycznej":2 czy nie jest ono przejawem nacjonalistycznej ciasnoty? Czy nie byłoby lepsze i uczciwsze opowiadać się za lojalnością narodową bez traktowania jej jako czegoś absolutnego, wyłącznego, wymagającego bezwzględnych, moralistycznych potępień tych wszystkich, którzy z jakichś względów i w jakimś okresie nie zechcieli uznać jej wyłączności? Albo przypisywanie własnej grupie bądź formacji faktycznego monopolu na interpretację i repre-entację interesu narodowego i narodowych imponderabiliów? Albo wreszcie, aby posłużyć się przykładem o wiele bardziej jaskrawym, tępianie aborcji jako „zabijania najmłodszych Polaków"? To ostat-ie jest przecież skrajnym nacjonalizmem - „nacjonalizmem B" - aż dwóch powodów: jako zastąpienie argumentacji chrześcijańsko-niwersalistycznej („dzieci poczęte jako istoty ludzkie") argumentacją odową („embriony jako Polacy") oraz jako drastycznie biologiczne cienie polskości, sprzeczne ze wszystkim, co wiemy o narodzie °dróżnieniu od biologicznej rasy. ropozycja wprowadzenia do polskiej praktyki językowej pojęcia •nalizmu w sensie A nie jest równoznaczna z akceptacją zamazy-la różnic. Wprost przeciwnie: wprowadzenie w obieg szerokiego, 275 ^„„ali^mu skłonić powinno do unikania bez- rodzajowego P°J^^^*Jeśli'bowiem nacjonalizm jest przymiotnikowych uzyc tego terminu, j noieciem szerokim jeśli nacjonalizmów jest wiele, a nie tylko jeden, pojęciem szeroKim, jeb j typy myślenia nacjonali- p o" "rzed „nacjonalizmem integralnym" W -M romantyczny a jeszcze przedtem ośw.ecemowy, o tym ze obok na-ZSu emtano-kulmrowego istnieć może „acjonahzm politycz-„y lub obywa elski" (cMc nlricmaUsm),' i o tym wreszce ze nacjc-, m"^; liczny, redukują programy poliso zapCw ';" ip if=>Qt nrototvDem nacjonalizmu, lecz co f5S " ™ przedmiotu pod ry-tywn,* jego etnonacjonatan. Na, ^3 grobem s^y ;»:rt::« U ^ nacjonalizmu B - czyli nacjonalizmu skrajnego ocenę jednoznacznie negatywna. - możemy m,ec: dc' nymi modelami narodu i różnymi typam, nacjonahstyc 2. Naród i spoleczeńsWo obywatelskie w koncepcji Ernesta Gellnera Szacki słusznie stwierdza, że nowsza, głównie ratura naukowa na temat nacjonalizmu jest u nas ™ zupełnie nie przemyślana. Wyróżnia w mej modne koLiek, jak zobaczymy, również ^^"Z^ prace uczonego angielskiego Ernesta Gellnera oraz kusji nad nimi. go Główną przyczyną olbrzymiej popularności koncepcji Gellnera jest :ego teza, że narody są tworem nacjonalizmu, a nie odwrotnie. Jest to gOdne z bardzo modnym obecnie kierunkiem „konstruktywistycz-nym", głoszącym, że narody nie są czymś realnym, obiektywnym i koniecznym; są to jedynie „konstrukty", byty przygodne i sztuczne, świadomie tworzone przez różnego rodzaju elity. Nie można więc mówić o procesie „budzenia" narodów do świadomego życia: stanowisko takie określane jest jako „prekonstruktywistyczna naiwność", zakładająca, że narody istniały obiektywnie i czekały jedynie na „przebudzenie". Przeciwników „konstruktywizmu" nazywa się zwykle „prymor-dialistami" lub „esencjalistami". Rzuca się jednak w oczy, że jest to określenie ułatwiające wprawdzie polemikę, ale grubo zniekształcające istotę sporu. Aby zwalczać „konstruktywizm", nie trzeba przecież głosić tezy, że narody istnieją odwiecznie i mają jakąś „niezmienną istotę"; wystarczy uznać, że posiadają socjologiczną realność, jako trwały produkt obiektywnych i samorzutnych procesów dziejowych. Trudno więc zgodzić mi się z twierdzeniem Szackiego, że współczesną (anglojęzyczną) literaturę naukową na temat narodu i nacjonalizmu charakteryzuje przede wszystkim spór między stanowiskiem naturali-stycznym i historycznym. W rzeczywistości główny spór toczy się między „konstruktywistami" i „antykonstruktywistami", wśród tych ostatnich zaś dominują oczywiście antynaturaliści, czyli uczeni podkreślający historyczną genezę narodów. Aby zrozumieć specyfikę poglądów Gellnera, a także klimat intelektualny, w jakim dokonuje się recepcja tych poglądów, warto przyj-:ć się konstruktywizmowi w postaci konsekwentnej i skrajnej. Po-ą się w tym celu artykułem uczonego amerykańskiego Rogersa ubakera pt. Naród jako zinstytucjonalizowana forma, kategoria Praktyki i przypadkowe wydarzenie. Narody, dowodzi Brubaker, nie są bynajmniej „trwałymi kompo- Wami struktury społecznej"; są one czymś skonstruowanym, przy- kowym i zmiennym, wspólnotami „podrobionymi, iluzoryczny- x} . ^ideologiczną zasłoną dymną". Samo pytanie „czym jest naród?" jest niewinne, zakłada bowiem, najzupełniej błędnie, „substancja- czną wiarę" w istnienie narodu. Czymś realnym jest natomiast IOrializm, ale nie jest on wytworem czy funkcją narodów. Jeśli 277 276 okazał się siłą w okresie upadku ZSRR, to wcale nie dlatego, że przetrwały tam narody. Stało się tak dlatego, że reżym komunistyczny stworzył dla nacjonalizmu gotowe formy, dzieląc państwo na republiki narodowe i wprowadzając kategorię narodowości do dowodów osobistych obywateli. Nie chciałbym twierdzić, że wyraźna wrogość Brubakera do samego pojęcia narodu jest czymś typowym dla literatury „konstruktywi-stycznej". Typowe jest co innego: głęboki sceptycyzm wobec mocnych tożsamości narodowych oraz lęk przed nimi. Swobodna forma publicystyczna niniejszego artykułu pozwala mi, sądzę, na sformułowanie osobistego poglądu na tę sprawę. Sceptycyzm „konstruktywistów" wobec wyraźnie określonych i bezrefleksyjnie akceptowanych tożsamości narodowych bierze się głównie stąd, że opisują to zjawisko z zewnątrz, nie znając go z własnego doświadczenia wewnętrznego. Najwybitniejsi konstruktywiści (w tym również urodzony w Czechosłowacji Gellner) są przeważnie albo mi-grantami, wiedzącymi więcej o zmianach tożsamości niż o tożsamości odziedziczonej, albo Amerykanami, czyli członkami narodu złożonego z migrantów i łatwo rezygnującego z określonej tożsamości narodowo-kulturalnej (czego dowodem stała się w USA oficjalna akceptacja filozofii „multikulturalizmu"). Doświadczenie takich ludzi jest pod pewnymi względami bogatsze, a pod innymi uboższe od doświadczenia „naiwnych nacjonalistów" z zacofanej części Europy. Nic więc dziwnego, że widząc na przykład Polaka, mocno przekonanego, iż podział na narody jest czymś oczywistym i naturalnym, ludzie tacy zadają sobie pytanie o to, komu czego brakuje: czy im samym brakuje doświadczenia jakiegoś istotnego wymiaru ludzkiej egzystencji, czy też owemu Polakowi brakuje krytycyzmu, refleksji i znajomości rzeczy1} Jest rzeczą ludzką (aczkolwiek godną ubolewania), że wybierają w takiej sytuacji odpowiedź jednostronną, korzystną dla siebie, nie wdając się w próby empatycznego rozumienia i wyważania racji. Lęk przed tożsamością narodową jako czymś „danym", określającym jednostkę bez udziału jej woli, charakteryzuje z kolei tzw. urny* słowość postmodernistyczną, właściwą sporej części intelektualisto* wysoko rozwiniętego świata zachodniego. Umysłowość taka cen przede wszystkim autonomię jednostki i wielość wyborów, a ^ musi lękać się tożsamości głęboko zakorzenionej, dającej wpraw"2 ooczucie pewności, ale nie pozostawiającej miejsca na swobodne sa-jflookreślenie. Preferuje tożsamość „konstruktywną", „wymyślaną", przypadkową" i „chwiejną", tożsamość, którą można świadomie kształtować i zmieniać, a więc nie dającą się pogodzić z pojęciem narodu jako nieuniknionej „wspólnoty losu". Wróćmy jednakże do Gellnera. Pojmuje on nacjonalizm jako „zasadę polityczną, która głosi, że jednostki polityczne powinny pokrywać się z jednostkami narodowościowymi",5 ale głosi jednocześnie, że nacjonalizm jest czynnikiem pierwotnym i sprawczym, że to on właśnie tworzy narody, a nie na odwrót. Narody są czymś „przygodnym", ponieważ żaden konkretny naród nie może wylegitymować się wewnętrzną, obiektywną koniecznością istnienia; nacjonalizm natomiast jest w skali cywilizacyjnej zjawiskiem obiektywnie koniecznym i w pełni prawomocnym. Źródłem nacjonalizmu, podkreśla Gellner, nie jest ideologiczna aberracja, ale szczególne wymogi strukturalne społeczeństwa przemysłowego. Zwycięski marsz nacjonalizmu jest wyrazem „nieuchronnego procesu dopasowywania się państwa i kultury".6 Konkretne, te a nie inne narody są więc czymś „wymyślonym" i przypadkowym, ale nacjonalizm jest czymś nieuchronnym. Innymi słowy, teoria Gellnera podważa przekonanie o obiektywnej i wyłącznej prawomocności istnienia takich a nie innych narodów, na przykład Polaków, Czechów lub Ukraińców, ale legitymizuje nacjonalizm jako proces tworzenia państw o homogenicznej, ogólnospołecznej kulturze, eliminującej chaotyczny pluralizm kulturowy preindustrialnych społeczeństw agrarnych. Gellnera oburza fakt, że czeski uczony, Mirosław froch, śmie traktować późnofeudalną narodowość czeską jako liektywną realność społeczną oraz podpisywać się pod interpretacją eskiego nacjonalizmu jako rezultatu „narodowego przebudzenia" :chów.7 Z filozoficznym spokojem, bez oburzenia, pisze natomiast takich skutkach dążenia do narodowej homogenizacji kultury jak, na rzykład, czystki etniczne. Zacytujmy: „Pęd do osiągnięcia owej żności między państwem a kulturą, która stanowi istotę nacjonali-nu> bywa tak przemożny, że w wielu przypadkach dochodzi do re- lacji i wywózek, przymusowego asymilowania, a nawet fizycznej dacji. Te przykre posunięcia nie wynikają bynajmniej z niezwy- brutalności nacjonalistów (ani gorszych, ani lepszych od reszty ?1). Są po prostu konsekwencją logiki sytuacji".8 278 279 Przy założeniu „obiektywnej potrzeby homogeniczności"9 nie jest to konkluzja optymistyczna. Koncepcja Gellnera uzasadnia kulturową jednorodność państw, a więc podważa w sposób zasadniczy możliwość utrzymania państw wielokulturowych w rodzaju Bośni; kwestionuje również sensowność ideału multikulturalizmu, tak modnego w USA i w innych anglojęzycznych krajach pozaeuropejskich. Jest rzeczą dziwną, Ze nie zauważa tego ogromna większość amerykańskich entuzjastów Gellne-rowskiego ,Jkonstruktywizmu": wyczytują oni w jego książkach to tylko co potwierdza ich poglądy, nie zwracając uwagi na całą resztę. Miałem kiedyś okazję spytać Gellnera, co o tym sądzi: odpowiedział z uśmiechem, że nie odpowiada za recepcję swoich poglądów. Dlaczego jednak traktować mamy homogeniczność kulturową jako obiektywną potrzebę rozwoju, swego rodzaju konieczność historyczną? Gellner odpowiada na to pytanie, charakteryzując różnice między tradycyjnym społeczeństwem agrarnym a nowoczesnym społeczeństwem przemysłowym. W społeczeństwie agrarnym ludzie przypisani są do określonych ról społecznych i określonych społeczności lokalnych; jest to więc społeczeństwo podzielone na segmenty, różniące się pod względem języka i kultury, nie odczuwające potrzeby intensywnej komunikacji ogólnospołecznej. Społeczeństwo przemysłowe wymaga natomiast populacji mobilnej, piśmiennej, kulturowo zestanda-ryzowanej, wewnętrznie wymienialnej. Koniecznym tego warunkiem jest równy dostęp całej populacji do ujednoliconej kultury wyższej, przekazywanej przez szkoły, i ogólnonarodowy język pisany, umożliwiający precyzję wypowiedzi i rozumienie ich poza konkretnym kontekstem sytuacyjnym. Ale każda kultura wyższa, przenikająca całą populację, potrzebuje politycznego wsparcia i utwierdzenia. Zdaniem Gellnera, tu właśnie widzieć należy źródło nacjonalizmu i jego historyczną prawomocność: „Kiedy ogólne warunki społeczne usposabiają do standardowych, homogenicznych, centralnie sterowanych kultur wyższych, przenikających całe populacje (a nie tylko mniejszościowe elity), powstaje sytuacja, w której takie jasno określone, jednolite kultury, uświęcone przez system oświaty, są jedynymi zbiorowoscia-mi z jakimi dobrowolnie (a nawet żywiołowo) się utożsamiamy"- Rozwijając tę koncepcję, Gellner sformułował tezę, że powstała nie homogenicznych społeczeństw narodowych pokrywa się w zaS dzie z procesem kształtowania nowoczesnego społeczeństwa obyw 280 telskiego. Jest to rażąco sprzeczne z poglądem (rozpowszechnionym zwłaszcza w Niemczech i w Polsce), wedle którego ideał społeczeństwa obywatelskiego wyklucza wszelkie postacie nacjonalizmu; Gellner twierdzi jednak, z dużą dozą świadomej przekory, że członkowie społeczeństwa obywatelskiego muszą być w jakiejś mierze nacjonalistami.11 Równość obywatelska wymaga bowiem równości kulturowej, a więc zlikwidowania dzielących społeczeństwo różnic językowych i kulturowo-obyczajowych. Jeżeli chcemy równości szans, równego dostępu do stanowisk pracy i wyzwolenia się w ten sposób od przytwierdzenia na całe życie do określonych ról społecznych, to musimy zaakceptować sytuację, w której ludność państwa składa się z anonimowych obywateli, porównywalnych ze sobą pod względem podstawowego wyposażenia kulturowego, a nie z odrębnych kulturowo grup społecznych i statycznych społeczności lokalnych.12 Wszechstronna analiza i ocena tej koncepcji nie jest możliwa w ramach krótkiego artykułu. Ograniczę się przeto do trzech uwag o charakterze najbardziej ogólnym. Po pierwsze, pamiętać należy, że Gellner jest antropologiem, socjologiem i filozofem, zainteresowanym ogólną interpretacją szeroko pojętej „nowoczesności", a nie konkretnymi procesami narodotwór-czymi. Operuje więc kategoriami nazbyt szerokimi z punktu widzenia historyka. Mówiąc o przejściu od społeczeństwa agrarnego do przemysłowego, nie zatrzymuje uwagi na emancypacji i uwłaszczeniu :hłopów - fakcie o kluczowym znaczeniu dla kształtowania nowoczesnych narodów, a nigdzie niemal nie będącym prostą funkcją indu-rializacji. Wyróżniając w Europie różne „żony czasu", traktuje wszystkie kraje Europy Środkowo-Wschodniej jako pozbawione własnych „wyższych kultur" i tradycji państwowych;13 tym samym zdra-i zupełną nieznajomość dziejów Polski oraz całkowicie ignoruje edycyjny podział narodów tego regionu na „historyczne" (czyli ma-- własne „wyższe klasy", ukształtowany język literacki i żywe ycje państwowe) i „niehistoryczne" (czyli atutów tych pozbawio-3biekcji tego rodzaju można wysunąć znacznie więcej. 0 drugie, koncepcja Gellnera nie ma wartości normatywnej, nie bowiem żadnych kryteriów uzasadniających prawo narodów do 'stanowienia. Przeciwnie: podkreśla właśnie, że nie można uwa-narodów za „naturalne", preegzystujące podmioty uprawnień. 281 r6\\nzx dystansuje się od moralistyki w traktowaniu jednocześnie 6^ ^ narodowych: uznaje za natura ne, ze dążą one i5tmejącychju2 P ństwem a kulturą" przez ekspansję teryto- bżść! ^ die zalety al i5 uznaje za natura ne, ze dążą one 5tmejącychju2 ństwem a kulturą" przez ekspansję teryto- do „zbieżność! ^ mmejszości Ma to wprawdzie zalety ale roz fialnąi asymilo ^^ odczuwaną potrzebą uzasadnienia eleme roz- mejszości Ma to wprawdzie zalety ale r f y ^^ odczuwaną potrzebą uzasadnienia elementar- na się z cora cznej moralności. „ychnormpoliW> q^ ^ docenia ciajtoscl między nowo. Po trzecie ^lizmem ^ patriotyzrnem terytorialnym i swiadomo-cZesnym nacjo* łeczeństw agramych, a przynajmniej ,ch elit. Nie jcią historyczna . ^ ^ q przynalezI1ośc> do określonego tłumaczy więc J^ m )Wyzsza kultura" i język literacki, lecz narodu decyduj historyczno-państwowa - tak, jak było to Właśni wspo^^ ^^ mówiącej dialetemniemieckim, ale w klasycznym int lnączęść FranCji. uważającej si? k cji Gellnera polega, moim zdaniem, na ukaza- Istotna wart^ . ni idzianych skutków szeroko pojętego na- niu niezamierzo ^ zdecydowanym odrzuceniu sterotypu utożsamiaj ące- cjonalizmu o# .^ 55Społeczeństwa zamkn.Cgo" me dającą się go nacjonalizm m ^ łeczeństwem otwarty • Gellner dowodź, pogodzić z I*^sekwencjąuruchomionych przez nijonahstów procesów bowiem, że koi stworzenie warunków liberalnego społeczeństwa narodotwórczy łeczeństwa ^u Gesellschaft, \t jest tak nawet wte- obywatelskieg^ .ntencR .deologów było skrzenie organiczną dy, gdy Vf' e] (Gemeinschafi), awięc czeg« zupełnie innego, wspólnoty 1^ w sz perspektywie hferycznej, me zdorm- Ukazuje nacjo ^ doświadczenia XX wieku:«e jako zniewalającą nowanej P^nego kolektywizrnU) lecz jako walenie jednostki od siłę zorganizo lokalno.wspolnotowych korporacjfego i „posegmento-ciasnych ^ ństwa agram Uzasadnia to rfwość nacjonalizmu wanego"spo;ograrnowo liberalnegP) wyraźnie ^radzającego się od świadomie iF {nacjonaliZmu. antyliberaW0" 3.Nacjon^liberalny ,,vości tej pragnę skorzystać, uważali bowiem, że udane Z mOż1'lości narodowych (tj. nacjonali,. A) z wartościami połączenie *"" fliberalno-demokratycznymi mogłoby być Polsce bardzo potrzebne. Propozycja, którą zamierzam tu naszkicować, odrzuca jednak Gellne-rowski konstruktywizm: za punkt wyjścia bierze nie świadome i arbitralne „konstruowanie" narodu, ale naród jako historycznie ukształtowaną realność społeczną, funkcjonującą na zasadzie „ładu spontanicznego" w rozumieniu Fryderyka Hayeka. Koncepcja ta przyjmuje tezę Gellnera (i nie tylko jego), iż nie ma sprzeczności między więzią narodową a społeczeństwem obywatelskim. Naród nie jest organiczną wspólnotą typu Gemeinschaft, wykluczają pluralizm i ujednostkowienie. Wprost przeciwnie: jest on formą uspołecznienia odpowiadającą procesowi indywidualizacji, „wspólnotą ludzi uważających się za jednostki".15 Nie znaczy to jednak (i tutaj zaczyna się moja niezgoda z Gellnerem), że narody są czymś „wymyślonym", skonstruowanym odgórnie pod wpływem przypadkowych okoliczności i że przynależność do nich można „wybrać", tak ^J jak wybiera się przynależność do różnych stowarzyszeń. Fakt, że idee często wyprzedzają rzeczywistość i wywierają wpływ na jej kształtowanie, jest zjawiskiem od dawna znanym, obserwowalnym nie tylko w procesach narodotwórczych. Czy można jednak wnioskować na tej podstawie, że narody są konstruktem ideologicznym, a nie tworem obiektywnej ewolucji społecznej? Byliśmy świadkami różnych prób ideologicznego konstruowania narodów - czy to w Afryce, gdzie podziały wytyczone sztucznie przez kolonizatorów wypełniane były różnymi „nacjonalizmami bez narodów", czy to na przykład w byłym Związku Radzieckim, gdzie usiłowano skonstruować „naród radziecki" jako „nową wspólnotę ludzi". Los tych prób jest, moim zdaniem, mocnym argumentem na rzecz tezy, że autentyczne procesy narodo-twórcze nie dają się wyjaśnić na gruncie teorii „konstruktywistycz-nej", nawet wspartej twierdzeniem o obiektywnej potrzebie kulturowej homogenizacji. Weźmy dla przykładu proces tworzenia nowoczesnego narodu czeskiego. W końcu XVIII wieku Czesi pozbawieni byli nie tylko własnego aństwa, lecz również własnej „warstwy historycznej" i własnej „wyższej Jltury". W tej sytuacji było rzeczą naturalną, że reformy oświeconego absolutyzmu zmierzały do uczynienia języka niemieckiego jedynym ję-^kiem administracji państwowej oraz do homogenizacji szkolnictwa na niemczyzny, przynajmniej na szczeblu ponadlokalnym. Przy 283 282 założeniu, że narody są czymś przygodnym i wymyślonym, nie można wyjaśnić, dlaczego podkreślana przez Gellnera nieuchronność kulturowej homogenizacji nie pociągnęła za sobą całkowitej germanizacji ziem czeskich. Można to uczynić natomiast przy założeniu, że istniał obiektywnie lud czeski, nie będący jeszcze narodem, ale posiadający jednak pewną formę tożsamości zbiorowej, a więc zdolny do stawienia oporu germanizacji. Mimo olbrzymiej roli fikcji historycznej w procesie kształtowania czeskiej świadomości narodowej, powstanie narodu czeskiego było imponującym procesem oddolnej ewolucji społecznej (vide Hroch), a nie jedynie rezultatem ideologicznych manipulacji garstki wpływowych filologów, historyków i literatów. Teoretycy i publicyści niemieccy (łącznie z Marksem i Engelsem) bardzo długo negowali ów proces, dowodząc, że naród czeski jest wymysłem ekscentrycznych slawistów i że tak czy inaczej nie ma dla niego miejsca we współczesnym świecie. Los tych teorii głoszonych ze zdumiewającą pewnością siebie jeszcze w okresie Wiosny Ludów, powinien być przestrogą przed traktowaniem narodów jako ideologicznych „konstruktów" pozbawionych socjologicznej realności i właściwej jej wewnętrznej dynamiki rozwoju. Na gruncie proponowanej tutaj koncepcji istnieje, jak wspomniałem, pewne podobieństwo między nowoczesnym narodem a Hayekowskim rynkiem jako formami tworzonego ewolucyjnie „ładu spontanicznego". Na pierwszy rzut oka wydaje się to dziwaczne, ale wynika w istocie ze wspólnej genezy więzi rynkowych i więzi narodowych, podkreślanej przez wielu teoretyków, w tym także przez Gellnera. W obu wypadkach chodzi o więzi ponadlokalne, łączące jednostki społecznie mobilne i nieznające się nawzajem. W obu wypadkach mamy do czynienia ze współdziałaniem spontanicznym, pluralistycznym i konfliktowym, koordynującym działania ludzkie w ramach „wielkiego społeczeństwa", wykluczającego zbieżność celów i jednomyślność swych członków, a więc nie podporządkowanego teleokra-tycznym koncepcjom całościowego planowania bądź (w wypadku narodu) świadomego realizowania takiej czy innej wizji jednakowo pojętego wspólnego Dobra. W obu wypadkach wreszcie istnieje zjawisko „wiedzy milczącej" („tacit knowledge" Hayeka), powstałej * wyniku ponadjednostkowych, przystosowawczo-selektywnych pr0' cesów ewolucji społecznej, ograniczających dowolność działalność jednostek i zdolnych (choć nie zawsze!) korygować ich błędy. 284 Zasadnicza różnica polega na tym, że naród, w przeciwieństw' spOłeczeństwa czysto rynkowego (są to, rzecz jasna, jedynie typy idealne, nie ma bowiem społeczeństw rynkowych w postaci czyst 'i posiada mocną, historycznie ukształtowaną tożsamość zbiom ogarniającą pokolenia przeszłe i przyszłe, utrwalaną nawet wtedy od sję ją kontestuje, wyrażaną w poczuciu wspólnoty losu, odpowiedzi ] ności za przeszłość i przyszłość. Jest strukturą mniej otwartą niż Sn łeczeństwo rynkowe, przyznającą członkostwo przede wszystj^ (choć nie wyłącznie) na zasadzie dziedziczenia,16 w oparciu o iUs s y (miejsce urodzenia) lub ius sanguinis, prawo krwi (zasada przyzna wania obywatelstwa w ustawodawstwie niemieckim). Często wie spotyka się twierdzenie, że naród łączy cechy kontraktualnego stówa rzyszenia jednostek, Gesellschaft, z cechami tradycyjnej wspólnoty Gemeinschaft. Wydaje się jednak, że lepiej byłoby mówić o wspólno.' cie narodowej jako jakościowo różnej od Gemeinschaft w rozumieniu Tónniesa: jest to bowiem wspólnota ujednostkowiona, pluralistyczna maksymalnie pojemna, mieszcząca w sobie różne tożsamości, różne tradycje, różne rodzaje pamięci i różne systemy wartości. Jest to nie wspólnota jednorodna, akceptowana bezrefleksyjnie i wymuszająca posłuszeństwo dla właściwego sobie „ładu przedstawień zbiorowych" ale wspólnota wewnętrznie zróżnicowanej świadomości historycznej i wewnętrznie zróżnicowanej kultury. Wynikają stąd wnioski dość oczywiste, ale często, niestety, jgno_ rowane lub wręcz odrzucane w Trzeciej Rzeczypospolitej. Po pierwsze, kwestia zakresu tożsamości. Państwo narodowe nie jest jedynie „republiką proceduralną" w rozumieniu Johna Rawlsa i współczesnych liberałów amerykańskich,17 ale czy usprawiedliwia to oficjalne określanie składników tożsamości narodowej w dokumentach państwowych, a w szczególności w konstytucji? Liberalno-de-mokratyczna koncepcja narodu możliwość taką, moim zdaniem, wyklucza. Wszelkie zawężanie pojęcia tożsamości narodowej - nawet wtedy, gdy dokonywane jest w imię idei uniwersalistycznych - ozna. cza bowiem krok od pluralistycznego „nacjonalizmu A" ku tnoni-stycznemu i nietolerancyjnemu „nacjonalizmowi B". Dotyczy to rów-nież pojęcia „Polaka-katolika". "° drugie, kwestia reprezentacji. Wydaje mi się rzeczą oczywista e 2adna grupa wewnątrz narodu nie powinna dążyć do monopolizacji 285 I wartości narodowych, arbitralnie wyrokować o tym, jaka część Z należy do „prawdach Polaków", formułować nazbyt zarzuty zdrady .temu podobne. Zakwestionowałbym również paw do ostracyzmu (które należałoby stosować tylko w wypadkach zupe, nie wyjątkowych), a także stosowanie „moralny tyranii (wyrazeriie ZlZikLl* >ko środka wymuszania konformizmu na maC2ej myślącej części społeczeństwa. Liberalna koncepcja narodu wymaga bowiem respektu dla jedno***, umiejętności rozumienia innych , re. latywizowania własnych racji, zachowania pewnego dystansu w stosunkach międzyjednostko^ch oraz programowej rezygnacji z wymu-szania moralnej jednomyślności- Po trzecie roblm pami^i. Jeżeli tożsamość narodu nie jest arbitralnym konstruktem, narzuconym przez ideologów, to nie może być nim również narodowa pamięć. Jeżeli naród posiada pewną, ewolucyjnie nabytą „milczącą wiedz*-, uogólniającą i selekcjonującą jego zbiorowe dSliadczenia to Pojawia sie ona przede wszystką w narodowej pamięci Wiedzata składa się nie tylko z tego, co pamiętane, leczrowmez z tego co zapomniane -nie < sensie dosłownym, zawsze ismleJe bowiem możliwość przypomnienia, ale w sensie zepchnięcia z powierzchni swia domości Ernest Renan w klasycznym eseju Czym jest naród? (1882) rozwinął myśl że warunkiem narodu jest nie tylko pamięć, lecz rowmez zapomnienie- bez zapomina bowiem Francuzi pozostawaliby perna-mentnie w stanie zimnej w0]ny domowej i nie moghby.smiec jako naród Podjął tę myśl Paul Ricoeur dowodząc, że jesh Zachód clerpi dziś na niedostatek amieci, to w krajach Europy posto^umstycznej mamy do czynienia z jej nadmiarem'9 Jaskrawym przykładem tego nadmiaru pa- dęć" połączone z załamywaniem rąk nad rzatosaą^ ^cz^potą większości Polaków, są wiec zjawi-gorszącym i źle świadczącym o dojrzałości klasy politycznej. Au-5 ----- idei narodu, jak również demokracji, nieiiiozuwajsoi v > **""*— -materiałem^mądrośćpolityczną reprezentują. _ Należy przy tym podkreślić, że liberalny nacjonalizm całkowi zgodny w iej kwestii z polnym doświadczeniem hberalnj demokr cfi - nie szuka mądrości politycznej w masach poddanyeproc ow ideologicznej mobilizacji. Milcząca mądrość większość, krystalizuj 286 się najlepiej w okresach względnego spokoju, umożliwiającego pewne dystansowanie człowieka z ulicy od polityki bieżącej. W okresach DOljtycznej mobilizacji mas szczególnie potrzebne jest właśnie kontrolowanie nastrojów przez elity - oczywiście elity racjonalne, zdolne przeciwstawić się emocjom kolektywizmu. Dlatego właśnie rozwinięte demokracje świata nie pozwalają elitom na okazywanie braku szacunku wobec głosu większości, a jednocześnie dbają o to, aby środki masowego przekazu nie rozbudzały emocji mogących prowadzić do nadmiernej ideologizacji i politycyzacji mas. (Rzuca się to w oczy przy porównaniu telewizji polskiej z amerykańską.) Owocuje to pewną nudą, ale jest z pewnością politycznie opłacalne. Praktyka polityczna liberalnego nacjonalizmu nie powinna więc odbiegać od normalnych reguł polityki liberalnej demokracji. Na płaszczyźnie światopoglądowej różnice są jednak dostatecznie wyraźne. Spróbuję je sformułować w zwięzłej refleksji nad relacją między proponowanym tutaj liberalizmem „narodowym" a dwoma wpływowymi nurtami współczesnego liberalizmu zachodniego: amerykańskim „liberalizmem neutralności", reprezentowanym najpełniej przez Rawlsa oraz liberalizmem „postmodernistycznym", bardzo popularnym wśród inteligencji akademickiej, zwłaszcza w krajach anglojęzycznych. Obie te odmiany myśli liberalnej dają pewną odpowiedź na pytanie o tożsamość, a więc również o wolność. Liberalizm Rawlsa zakłada istnienie wielu systemów wartości konstytuujących tożsamość obywateli oraz niemożliwość rozstrzygnięcia konfliktów między nimi środkami politycznymi; proponuje więc całkowitą neutralność państwa w kwestiach „tożsamościowych", a koncentrację jedynie na problemie, jak współżyć w warunkach nieuchronnego napięcia między różnymi wartościami, doktry-lami i tożsamosciami. Prowadzi to do uznania prymatu Prawa (Right) nad Dobrem i do odrzucenia Arystotelesowskiej idei dobra wspólnego, jako e dającej się pogodzić ze złożonością i nieuniknionym pluralizmem współczesnego „wielkiego społeczeństwa".20 Innymi słowy, Rawls zdecydowanie odcina swój „liberalizm poli-czny" od sporów światopoglądowych i „tożsamościowych", które uważa za nierozstrzygalne. Koncepcji tej nie należy lekceważyć -Płaszcza w Polsce, gdzie „polityka tożsamości" rzutuje bezpośrednio la Wszystkie niemal sprawy państwowe. Przykład naszego kraju uka-?uJe bardzo wyraziście, do czego prowadzi sytuacja, w której działa- 287 rwczni dobierają się według tożsamości, a me według progra-* P° ^ch jednoczyć ludzi o różnych tożsamosciach , sw.atopo-«« * mzeszłość dominuje wtedy nad teraźniejszością, pluralizm sie podejrzanie bliski nihiHstycznemu relatywizmowi, fiinda-S się jako szlachetna pryncypialnosc, a kompromisy ,e tają się niesłychanie trudne, niemal niemożliwe. Czynni-odzącym jest polska kultura polityczna, cofająca się w prak-;° rozwiązaniami ekstremalnymi- Mimo to jednak warto zda-prawe, że opsane wyżej mechanizmy „polityk, tozsarno-zkadzają normalnemu funkcjonowaniu demokracji, a lch ści" m„ logika bliska jest temu, co obserwujemy w Bosm. stąd że Polacy powinni czytać Rawlsa i że mogą się od iele nauczyć. Nie wynika stąd jednak, że mielibyśmy zgodzić rezygnację z pojęcia wspólnego dobra oraz odseparować ^ polityczną od tożsamości narodowej czyh tożsamości „ pluralistycznej, określonej przez wspólną historię i kulturę, zwolennicy „liberalizmu neutralności mogą spokojnie ogólnoamerykańskiej tożsamości kulturowej na rzecz o multikulturalizmu; nie przeszkadza im również, ze za ,iesiąt skład etniczny USA zmieni się zasadniczo czynąc ^KU.^t kszość mniejszością! radykalnie zmieniając historycz-tożsamość kraju. Dla większości Polaków jednakże w przewidywalnej przyszłości, podstawowych elemen-.„„sci narodowej jest sprawą pierwszej wagi. W tym senste ść Polaków jest nacjonalistami-Liberałowie „postmodernistyczni" przenoszą spór z to politycznej na teren światopoglądowy, angażując ^temlt wolności jako sposobu samorealizacji; interesuje ich temai w y _;,,„„;„ konfliktów między tozsamo- si? na poecie his,o^c« ws losu, szóści wypadków) także nie ma ucieczki. Jeśli więc dostrzegają ważność przynależności narodowej, to starają się zinterpretować ją jako przynależność dobrowolną, przygodną, swobodnie wybieraną i kreowaną. Dla przybysza z Europy Środkowo-Wschodniej brzmi to czasami jak żart lub szyderstwo. Czy istotnie bowiem przynależność narodowa (pomijając klasyczne sytuacje pogranicza) może być przedmiotem swobodnego wyboru? Czy łatwo jest uwolnić się od narodowej wspólnoty losu? Czy od woli jednostki zależy przekształcenie Polaka lub Czecha we Francuza albo Anglika? Z bardziej filozoficznego punktu widzenia powiedzieć można, że tożsamość dowolnie i swobodnie konstruowana nie bywa zwykle tożsamością mocnąj że mocna tożsamość musi mieć źródło w wewnętrznej konieczności bycia tym, czym się jest, co Marcin Luter wyraził w słowach: „Tu stoję, nie mogę inaczej"; że dla wolności jako samorealizacji ważniejsza bywa pewność wyboru niż wielość wyborów i że poczucie przypadkowości rzadko bywa czymś konstruktywnym dla osobowości. Amerykańscy i kanadyjscy komunitarianie mają rację dowodząc, w sporze z liberałami, że poczucie wolności zależne jest od poczucia sensu, które dać może przynależność do wspólnoty pod warunkiem, dodam, że jest to wspólnota pluralistyczna, pojemna i ujed-nostkowiona. Taką właśnie wspólnotą jest naród. We współczesnym świecie nie ma wspólnoty szerszej, a jednocześnie równie spójnej, umiejscawiającej jednostkę w równie długim historycznym czasie i w równie szerokiej kulturowej przestrzeni. Jeśli nacjonalizm, rzecz jasna tylko w szerokim sensie, stał się jedynym spadkobiercą uniwersali-stycznych utopii, to jest tak dlatego, że tylko on umożliwia dziś odnajdywanie sensu w horyzontalnej, historycznej płaszczyźnie bytu. Nie jest to jednak wartość niekwestionowana i niezagrożona. Zagrożona jest wielostronnie, ale najbardziej od wewnątrz, przez swe własne karykatury, upodobniające naród - czyli wspólnotę ujednost-kowioną, pluralistyczną - do jednomyślnej wspólnoty plemiennej. Nosicielami tych zagrożeń nie są jedynie nacjonaliści jawnie ksenofo-'iczni, czyli nacjonaliści w sensie B; występują one również w środowiskach naiwnie nieświadomych własnego nacjonalizmu lub nawet uważających się za zdecydowanie antynacjonalistyczne. W intencji piszącego te słowa koncepcja „nacjonalizmu liberalne-1 (a nawet sama możliwość takiej koncepcji) spełniać powinna po- 289 dwójną funkcję: (1) wskazywać, że nie ma sprzeczność, między wartościami liberalno-demokratycznymi a opcją na rzecz szeroko pojętego nacjonalizmu, jednocześnie zaś (2) przypominać o tym, ze liberalizm nie jest tylko kwestią ekonomiki i zewnętrznego mechamzmu politycznego, a więc, że zasady liberalne obejmują również sprawy narodowej tożsamości i narodowej pamięci. Tendencje do identyfikowania tożsamości narodowej z tożsamością tej czy innej formacji są, moim zdaniem, dogłębnie antyliberalne, trudne do pogodzenia z normalnym funkcjonowaniem więzi narodowej w nowoczesnych społeczeństwach demokratycznych. Polska - Naród - Europa Rozmowa z Pawłem Kozłowskim, pierwodruk „Zdanie" nr 3-4, 1997. PAWEŁ KOZŁOWSKI: Wiek XIX nazywano wiekiem narodów i -jg_ ologii- W drugiej połowie XX wieku ogłoszono koniec ideologii / fo. nieć narodów. Tymczasem naród żyje, a ideologii brak. Czy je^^k żyje w tej samej postaci? Skoro z narodem nie zmieniło się wszystko to czy nie zmieniło się nic? ANDRZEJ WALICKI: Naród w dzisiejszym rozumieniu tego słowa jesf właściwie czymś względnie nowym, a nie bardzo starym czy wrccz odwiecznym. Większość uczonych wiąże genezę nowoczesnych riar0. dów europejskich z przemianami społecznymi zapoczątkowaryymj przez rewolucję francuską oraz z procesami industrializacji i szer^ pojętej modernizacji. Ernest Gellner dowodzi, że narody powstały w wyniku przekształcenia społeczeństw agrarnych w industrialne, j s^ to, moim zdaniem, sporym uproszczeniem, ale zgadza się, z grubSza biorąc, z szeroko akceptowanym poglądem, że nowoczesne narody sa w istocie tworem dziewiętnastowiecznej Europy. Wiek XIX nie jest jednak okresem, w którym panowała zgodny co do treści pojęcia „naród", a tym bardziej co do ilości jego de$v„ gnatów. Przeciwnie: był to okres zasadniczych przemian koncepc;j narodu, przenikania świadomości narodowej do mas, intensywneg0 asymilowania mniejszości etnicznych bądź powstawania „narod<5w nowych", aspirujących do coraz większej samodzielności. Na początku XIX wieku za naród uważano tylko tzw. naród histo_ tyczny, czyli mający własną tradycję państwową, własną warstw Wyższą, ujednoliconą kulturę wyższą oraz ukształtowany i skodyfj. ?°Wany język literacki. Narodów takich było stosunkowo niewie]e •czano do nich Polaków i Węgrów, ale już nie Czechów, nie rr^. 3C już o Słowakach czy Ukraińcach. O przynależności do „narodu Orycznego", czyli narodu we właściwym sensie tego słowa, decy. 29] dowały kryteria historyczno-polityczne, a nie etniczno-językowe. „Narody niehistoryczne", czyli „narodowości" uważane były z reguły za grupy mniejszościowe, skazane na asymilację w ramach większych całości polityczno-narodowych. Sprzyjało tym rozróżnieniom utożsamianie postępu z tendencją centralistyczną. Jest rzeczą znamienną, że szczególny upór wykazali w tej kwestii twórcy marksizmu. Engels jeszcze w roku 1866 - w artykule „Klasa robotnicza a kwestia polska" - traktował aspiracje polityczne „narodów niehistorycznych" jako reakcyjne i absurdalne. Proces demokratyzacji społecznej wymusił jednak demokratyzację koncepcji narodu. W warunkach powszechnego (choćby nierównego) prawa wyborczego i pojawienia się masowego elektoratu dzielenie narodów monarchii habsburskiej na dwie nierównoprawne kategorie stawało się coraz trudniejsze do utrzymania. „Nowe narody" musiały doczekać się teoretycznej legitymizacji. Trzeba jednak zdawać sobie sprawę, że było to nie tylko triumfem demokratycznej równości, ale również odzwierciedleniem i uzasadnieniem pewnego istotnego aspektu procesów społecznych w Europie Środkowej: wzrostu znaczenia podziałów etniczno-językowych. „Unarodowienie mas" miało efekt dwoisty: integrowało narody wewnątrz granic etnicznych, a jednocześnie aktywizowało i upolityczniało etniczność prowadząc do wewnątrzspołecznych konfliktów na tym tle. Na tym właśnie gruncie wyrósł na ziemiach polskich nacjonalizm endecki, będący polskim wariantem nacjonalizmu integralnego. Proces integrowania narodu przez uobywatelnienie mas nie był zjawiskiem specyficznie środkowoeuropejskim. Dokonywał się również na Zachodzie, aczkolwiek z reguły przybierał tam postać przezwyciężania odrębności regionalnych przez językowo i kulturowo zunifikowane państwo narodowe. Tak właśnie było we Francji, słusznie uważanej za paradygmatyczny przykład unitarnego państwa narodowego. Mało znany jest fakt, że jeszcze w latach sześćdziesiątych XIX wieku dla połowy ludności Francji język francuski był językiem obcym, a dla jednej piątej w ogóle niezrozumiałym. Znakomita ksią?" ka E. Webera Peasants Into Frenchmen (Stanford 1976) ukazuje ogrom trudności, jakie napotkał we Francji proces przekształcania ludności chłopskiej w świadomych Francuzów. Ludność ta, mówi^P8 różnymi językami i lokalnymi dialektami - po prowansalsku, po We 292 tońsku, po baskijsku lub po flamandzku - traktowana była przez administrację paryżocentryczną jak zacofany interior, obiekt zabiegów cywilizacyjnych na wzór kolonialny. W kilkadziesiąt lat po rewolucji większość obywateli Francji nie była Francuzami ani w sensie Herde-ra (wspólnota języka, tradycji i kultury), ani w sensie Renana (dobrowolność związku politycznego). Unarodowienie jej nastąpiło dopiero około roku 1900. Innymi słowy, nowoczesna, ogólnospołeczna więź narodowa ukształtowała się we Francji w tym samym mniej więcej czasie co w Polsce. W obu wypadkach istotną rolę narodotwórczą odegrała świadoma działalność elit intelektualnych. Nie uzasadnia to jednak modnego dziś twierdzenia, że narody są czymś arbitralnie „konstruowanym", „wymyślanym". Równie jednostronne byłoby wszakże przypisywanie ich powstania obiektywnym procesom, niezależnym od niczyjej woli. Najsłuszniejsza wydaje mi się teza, że narody nowoczesne powstają w wyniku świadomych wysiłków budowania wspólnoty w warunkach stworzonych przez obiektywne procesy demokratyzacji społecznej i ekonomicznej modernizacji. - Co jest takiego ważnego i pociągającego w narodzie? Dlaczego nic go, jak dotychczas, nie może zastąpić? - Dla mnie naród jest pewną formą wspólnoty, ale wspólnoty utworzonej z jednostek, pluralistycznej, wspólnoty ujednostkowionej i wieloświatopoglądowej. Tym on się różni np. od plemienia i sekty. Tym się także różni - prezentowane przeze mnie - szerokie pojmowanie narodu od nacjonalizmu integralnego, który operuje monoświato-poglądowym, monotożsamościowym, antypluralistycznym i funda-mentalistycznym (katolickim lub innym) pojęciem narodu. We współczesnym świecie istnieje potrzeba wspólnotowości. Ale 'na nie może być anachroniczną tęsknotą za wspólnotowością trady- cjonalistyczno-parafiańską, ściśle lokalną, bądź jakąś monotożsamoś- iową wspólnotą typu plemiennego. Naród jest odpowiedzią na tę itrzebę, ponieważ jest wspólnotą dostatecznie spójną, a jednocześnie ustronną i wewnętrznie zróżnicowaną. W narodzie mieści się •mbrowicz i Dmowski, Miłosz i skrajna prawica, patrioci PRL-owcy i rioci skrajnie antykomunistyczni. Obszar narodu wyznacza świa- fiość ciągłości historycznej i granice kultury. Kultura siłą rzeczy Wożę być monistyczna i mówić jednym głosem. Świadomość histo- 293 ryczna bywa bardzo mocna, a jednak w jej ramach są różne preferencje nurty i opcje. Zakorzenienie w tak rozumianym narodzie umożliwia pogodzenie wartości wspólnotowych z wolnością indywidualną. Naród jest wspólnotą złożoną z jednostek, wspólnotą maksymalnie pojemny integrującą ludzi w ramach „wielkiego społeczeństwa". Powstając obala granice stanowe, korporacyjne i lokalne. Naród, jak mówi Gell-ner, stwarza jednostkę modularną - taką, która nie jest przytwierdzona na całe życie do określonego zawodu, funkcji lub miejsca. Jednostka modularna zmienia swoją pozycję w zależności od wykształcenia ruchliwości społecznej i własnych wyborów. Koniecznym tego warunkiem jest oczywiście rozluźnienie więzi „bezpośrednich", zastąpienie ich więzią bardziej abstrakcyjną, „wyobrażoną" (B. Anderson). Rozluźnienie to kompensowane jest jednak olbrzymim rozszerzeniem zakresu więzi społecznej w czasie historycznym i w przestrzeni kulturowej. Obszar objęty więzią narodową jest więc bardzo rozległy. Można się w nim poruszać, samookreślić i zindywidualizować. Liah Greenfeld, autorka modnej dziś książki Nationalism Five Roads to Modernity, dowodzi, że nacjonalizm w sensie anglosaskim (szerokim, neutralnym aksjologicznie), czyli poczucie narodowości, jest niezbędny dla rozwoju gospodarczego. Nie tyle etyka protestancka, o której mówił Weber, ale w skali społecznej właśnie nacjonalizm. Bez niego nie byłoby możliwe myślenie o przyszłości i myślenie o całości. Podobne przekonania pojawiały się wcześniej, np. wyrażał je w epoce rewolucji rosyjskiej Piotr Struve, wybitny liberalny nacjonalista rosyjski. Moim zdaniem są to twierdzenia słuszne. Tak samo, w mniejszej skali, niemożliwy jest kapitalizm bez rodziny, bo nikt by nie inwestował wiedząc, że na nim jako jednostce wszystko się kończy. Gdyby nie istniała ciągłość narodowa, wykluczone byłoby myślenie o przyszłości ogólnospołecznej, identyfikowanie się z nią i przekraczanie horyzontu czysto indywidualistycznego. - Co wobec tego różni naród od społeczeństwa obywatelskiego? Chyba przede wszystkim kultura ? - Muszę wrócić do Gellnera. Definiuje on nacjonalizm szeroko, jako ruch polityczny dążący do tego, żeby granice kultury pokrywały się z granicami politycznymi. Mówi, że nacjonalizm tak pojęty, czyli dążenie do homogenizacji kulturowej w granicach politycznych, jest wła- 294 W I człon! ściwi warunkiem społeczeństwa obywatelskiego. Twierdzi nawet, że członkowie społeczeństwa obywatelskiego muszą być nacjonalistami. _ Oczywiście w zachodnim znaczeniu tego pojęcia. „ Właśnie w takim szerokim, parasolkowatym znaczeniu, ogarniającym wiele zjawisk. Brzmi to dość paradoksalnie w naszym polskim kontekście. U nas bowiem rozpowszechniło się przekonanie, że społeczeństwo obywatelskie jest przeciwieństwem nacjonalizmu. Co jest słuszne jedynie przy wąskim rozumieniu nacjonalizmu. Nacjonalizm integralny, ksenofobia są wielkim zagrożeniem społeczeństwa obywatelskiego. Gellner uważa, że narody są przypadkowe, ale nacjonalizm (w szerokim sensie) nie jest przypadkowy. Dążenie do homogenizacji kulturowej pokrywającej się z granicami politycznymi jest wg niego nieodłączne od ogólnie pojętej modernizacji. Homogenizacja kulturowa jest warunkiem równości kulturowej. Przedtem, np. w I Rzeczypospolitej, osobno byli chłopi, osobno Żydzi mówiący innym językiem, osobno szlachta. Te oddzielne segmenty w gruncie rzeczy nie stykały się ze sobą - tylko na zasadzie paternalizmu szlachta zbliżała się z chłopami. Według Gellnera, równość obywatelska zakłada równość w kulturze, jednostkowy do niej dostęp przez upowszechnienie kultury wyższej i słowa drukowanego. - Świadomość historyczna we współczesnych społeczeństwach coraz bardziej słabnie, kultura staje się raczej zasobem prywatnym jednostek, wypieranym przez kulturą masową. Czy nie są to sygnały, że i pojęcie narodu ulega dzisiaj modyfikacji? - Ulega ono rzeczywiście modyfikacji. Z dwóch względów. Po pierwsze, pojawiają się karykatury pojęcia wspólnoty narodowej, zgodnie z regułą, że zepsucie tego, co najlepsze, daje w rezultacie to, co najgorsze. Poczucie narodowe i wartości narodowe są zagrożone przez nacjonalizm integralny i nacjonalizm religijny typu fundamentalistycz-nego. Nacjonalizm religijny, czyli polityzacja religii, jest właśnie kategorią nową, odnoszoną głównie do krajów muzułmańskich, choć bywa też gdzie indziej. Nie ma - po drugie - żadnej wątpliwości, że ulega osłabieniu eli-toa kultura narodowa. Natomiast chyba nie zmienia się więź, w któ-ma oparcie myślenie w kategoriach „my" i „nie my". Jak w pio- disco-polo: „bo wszyscy Polacy to jedna rodzina, starszy czy 295 młodszy chłopak czy dz.ewczyna". Raczej zarysowuje się tendencja etnocentryczna świadomość społeczna stawia opór globahzacji, trudno byłob^ dowieść, że osiągnęliśmy wielkie sukcesy w przezwycieże- L3r-M ^ncepcji naroću, »/* Pan da? Z jakich powodów właśnie tą Pan wybiera, a inne odrzuca? - Wspomniałem już o podziale na narody historyczne i niehistorycz-ne. Był on wręcz utrwalony państwowo w Austrii: Polaków i Węgrów uznano za narody historyczne, a Ukraińców za naród mehistoryczny. Typologicznie to stare rozróżnienie nadal przydatne jest w badaniach hlrycznych, bo istotne jest, czy dany naród miał ukształtowany jezyUiteracki, czy też dopiero go tworzył, czy miał własną reprezentatywną klasę wyższą, czy rodził się oddolnie czy odgórnie, czy definiował swoje granice historycznie czy etnicznie (p ebejski nacjonalizm robi to etnicznie). W stosunku do narodów współczesnych jest to jednak rozróżnienie anachroniczne. ' , Obecnie popularny jest - zbliżony do poprzedniego - inny podział. Z jednej strony mamy naród polityczny i nacjonalizm polityczny, czyli obywatelski W nańonalism), z drugiej: naród etnokulturowy oraz tzw. e Jonacjonalizm. Ten podział jest bardzo istotny. Sąbadacze, którzy uważają, że wszelki nacjonalizm obywatelski (definiowany przez obywatelsko państwowe) jest czymś dobrym i niczemu nie zagraża. Natomi* każdy nacjonalizm etniczny miałby być czymś zhym i ^bezpiecznym. Niektóre narody powstały od razu jako naród polityczny, np. aktem usta-naw^ym konsW (jak miało to miejsce w USA^ a mne od samego począku są etniczne. Bliska temu jest dominująca do medawnaiteona Hansa Kohna dzieląca nacjonalizmy na wschodnioeuropejskie, czyi. etniczne, i zachodnioeuropejskie, czyli polityczne. nnr7atkowo Sprzeciwiam się tak ostremu podziałów. To, co było początkowo polityczne, staje się z biegiem czasu, przez współżycie, e^czneJ^ wstaje pewna wspólnota kultury, tak jak to było z szlachtą w Rzeczypospolitej. Rozmaite etme mieszają ^ z rodnych pierwiastków powstaje wspólnota, której nie można o tylko jako obywatelską. Definiuje się ona przez kulturę iprzez t ^ cję, a więc nie tylko przez głosowanie i płacenie podatków J>od> narody etniczne i polityczne ewoluuje, zazębia się. Żaden zr dwóch sposobów rozumienia nie jest całkowicie niewinny. M sobie doskonale wyobrazić ideologie wego, która chwaH się tym, że jest ^^SiuTb Z drugiej strony poczucie narodowe zredukowane do ob stwa pozbawione wymiaru historii i tradycji, bardzo spłyca pojlt wspólnoty narodowej. Ilustracją tego są np. współczesne Stany zS noczone. Nawet jednak w warunkach nacjonalizmu rozrzedzonej zredukowanego do przynależności państwowej, obserwujemy sifne s"eŁna zasadzie egoizmu _ Są różne teorie wyjaśniające nacjonalizm Jedną z nich jest teoria komunikacyjna, reprezentowana m.in przez Karla Deutscha Mówi Ona, że wspólnota narodowa jest Pfzede wszystkim wspólnotą komunikacyjną. Wspólnotą posługiwania się syrnbolam, czytania tych samych gazet, słuchania tych samycTm^ diow. Ujednolicający wpływ mediów i szko}y jest bardzo silny So strzegam oczywiście olbrzymie zagrożenie wulgaryzacją i zredukowaniem wspólnego mianownika kulturowego do kultury masowd to jednakowoż me zmierza w stronę uniwersalizmu. Zgadzam się z S. Huntingtonern, ze współczesna kultura masowa ma oL Je 1. znaczniki cywilizacyjne i wcale nie jest uniwersalna - Jakie koncepcje narodu ścierają się obecnie w Polsce'? Jakie sa u nas żywe wzory idei narodowej? ' ą Teraz w Polsce nie ma otwartej rozmowy o problemach narodu Dla ektorych środowisk jest to sfera tabu, obciążona nacjonalizmem w tym wąskim, pejoratywnym znaczeniu. Walkowerem oddaje siekj -rodu tym ludziom, którzy rozumiejąją wąsko, mtegrystyczn etb ^damentalistycznie. Mówi się o patriotyzmie, co jesTLmową za t Patri°tyZmU' d° któr^° też ^™ Powiązany, jest histo- odmienne mz nacjonalizm w opisowym sensie. Nieprzypad- W;J r \ US?J ^ FranCjl Z3CZął n^Wać si" Wiem miL Th yZm JC P°Tm mr eXCeUmce terytorialnym. Wi 17 Z1 ZreZygn°7ł0 z własnego terytorium na rzecz TzL T ST8° nar°dU ~ np- Przesiedlili sie =a Buga na V ZnaCZy ^ "^ mm teg° W ™ie T tam, T \t }ST nSie terytOrial"ym Powstała tam, przedtem. Mickiewicz, zwolennik braterstwa narodów i 296 297 przeciwnik nacjonalizmu jako ksenofobii i nacjonalizmu integralnego mówi wyraźnie, że Polska nie jest kawałkiem ziemi opisanej granicami, tylko jest to gromada duchów o wspólnym przeznaczeniu. Może ona być we Francji, może też wcielić się w inny naród. Słowacki pisał, że wcieliła się ona w republikańskim Nowogrodzie. Wiązał ją z teorią reinkarnacji i pojmował bardzo spirytualistycznie. Terytorialne konotacje narodu zostały niesłychanie osłabione. U nas, przy powszechnym zawężeniu nacjonalizmu do jego integralnej postaci, bardzo trudno o normalną dyskusję. Ucieka się od pojęcia narodu do pojęcia społeczeństwa lub ojczyzny. A to nie jest to samo. Pojęcie patriotyzmu łączy się z tradycją republikańską, np. Machiavellego, pojęcie narodu łączy się z tradycjąHerderiańską. Według kryteriów zachodnich wszyscy Polacy są w jakiejś mierze opanowani przez ideę narodu. Nawet ci dotknięci tzw. antynarodową alergią są także nią bardzo zaabsorbowani. Nikt u nas np. nie podważa zbiorowej odpowiedzialności za przeszłość czy wspólnoty losów historycznych. Mało kto aprobowałby częste obecnie w nauce zachodniej - m.in. u Gellnera i u Andersona - konstruktywistyczne pojmowanie narodu. Zgodnie z tą koncepcją naród jest wspólnotą przygodną i ludzie właściwie na zasadzie indywidualnego, swobodnego wyboru za jakimś narodem się opowiadają. Naród nie jest więc wspólnotą losu ani czymś odziedziczonym. Dla wielu młodych „konstruktywistów", zwłaszcza w Ameryce, niezrozumiałe jest pojmowanie narodu jako czegoś odziedziczonego, a nie swobodnie wybranego. Fakt, że np. w Polsce i innych krajach Europy Środkowo-Wschodniej podział na narody uważany jest zwykle za coś obiektywnego, oczywistego i naturalnego, jest z tego punktu widzenia przejawem nacjonalistycznej indoktrynacji. - Co sobie zatem młody Amerykanin w tej sferze przede wszystkim ceni ? - Pragnie on, by jego losy były określone na drodze autokreacji - "a tym właśnie polegać miałby konstruktywizm. Zadaje sobie pytanie, czy ci ludzie z Europy Wschodniej, dajmy na to Polacy, nie sąjakos ograniczeni, czy nie są więźniami czegoś, od czego on sam jest wolny? Zastanawia się, czy konstruktywistyczne pojmowanie narodu stanowi dla niego i innych Amerykanów jakiś awantaż, czy też prze' ciwnie. Może wyraża ono po prostu brak poczucia zakorzenienia- 298 yyloże łączenie wolności z „przygodnością" i arbitralnym jednostkowym wyborem nie wyraża najgłębszej prawdy o człowieku? Każdy chce jednak rozstrzygnąć wątpliwości na własną korzyść. Radykalny konstruktywizm jest właściwie opcją ideologiczną, bardzo nie-tolerancyjną wobec swych przeciwników. Polacy natomiast są z reguły żywiołowymi antykonstruktywistami i - w tym sensie - nacjonalistami. Mało kto wśród nas sądzi, że przyjąwszy obywatelstwo francuskie lub amerykańskie przestaje być Polakiem. Nawet obecna konstytucja polska stwierdza wręcz, że wszystkie dzieci polskich rodziców są i pozostaną Polakami niezależnie od przynależności państwowej. Zupełnie czymś innym jest oczywiście sytuacja pogranicza. Tu rzeczywiście można wybrać, nawet w jednej rodzinie zdecydować: być Ukraińcem czy Polakiem. Radykalne ujęcie konstruktywistyczne powiada więc, że narody są konstruktem, a nie produktem historycznej ewolucji. Charakterystyczny jest spór tegoż Gellnera z czeskim uczonym Mirosławem Hrochem. Gellner jest oburzony twierdzeniem Hrocha, że w XVIII wieku istniał lud czeski o własnej tożsamości, który następnie przebudził się narodowo. Gellner uważa, że ten ówczesny lud czeski został wymyślony. Konieczne w historii jest tylko dążenie do ujednolicenia granic kulturowych z granicami politycznymi. Nie odpowiada jednak na pytanie, dlaczego te granice nie zostały np. ujednolicone w ramach germanizacji całej Bohemii. Jego koncepcja nacjonalizmu lepiej uzasadnia asymilację mniejszości w ramach państwa niż powstawanie nowych wspólnot narodowych. - Polacy w tym sporze byliby przeciw konstruktywizmowi. Czy jednak i my czegoś nie tracimy, wylewając dziecko z kąpielą? - My w sporze konstruktywistów z antykonstruktywistami jesteśmy zwykle po stronie tej drugiej opcji, chociaż nie zawsze zdajemy sobie Lgo sprawę. Trzeba jednak dodać, że konstruktywiści, mówiąc po mbrowiczowsku, upupiają swoich przeciwników, bo wmawiają im 'szystkim „prymordializm", czyli przekonanie, że naród jest czymś :cznym i danym z góry. Tymczasem, żeby być przeciwnikiem kon-'ktywizmu, nie trzeba koniecznie być „prymordialistą" - wystarczy : ewolucjonistą. Stać na stanowisku, że naród jest produktem histo-a więc że nie istniał zawsze, ale ukształtował się w długim proce-ttodotwórczym, określonym przez wiele czynników, obiektyw- 299 nych i subiektywnych. Naród, tak jak rynek wg Hayeka, powstaje || dzięki procesom spontanicznej selekcji, przystosowania i ewolucji, a | nie w rezultacie świadomej „konstrukcji". Rzecz jasna nie jest wiecz- > ny. Nie znam wśród uczonych ludzi, którzy by mówili, że on zawsze był i będzie. Konstruktywiści, jednym słowem, ułatwiają sobie polemikę. - Skoro my właściwie w tym sporze świadomie nie uczestniczymy, to jakie spory teraz absorbują Polaków? - Uważam, że w Polsce prawie żadne dyskusje na ten temat się nie toczą, chociaż bardzo ostro rysuje się sporo problemów. Naszą sytuację cechuje nieświadomość ich istnienia i nieumiejętność nazywania ich po imieniu. Na przykład, gdyby kogoś spytać, kto jest za nacjonalizmem, a kto przeciwko niemu, to prawie wszyscy, na zasadzie odruchu nawet najwięksi nacjonaliści w wąskim rozumieniu tego słowa, by się od nacjonalizmu odżegnali. Powiedzieliby: my nie jesteśmy nacjonalistami, ale... Dodając wiele różnych rzeczy, które świadczyłyby że są nie tylko nacjonalistami w sensie szerokim, neutralnym, ale również w sensie wąskim, integralistycznym. Bardzo łatwo odcinać się u nas od nacjonalizmu w obu znaczeniach, mówiąc np.: ja nie jestem antyukraiński, nie jestem antysemistą. Problemem istotnym nacionalizmu w dzisiejszej Polsce nie jest definiowanie się wobec tzw. obcych, ponieważ ich prawie nie ma i nie sprawiają dużo kłopotu, takie deklaracje przeto niewiele kosztują. Nasz dzisiejszy nacjonalizm jest nieświadomy i wyraża się w chęci zmonopolizowania wartości narodowych przez jakąś grupę. Na przykład Jan Olszewski mówi: tylko 30% Polaków to są prawdziwi Polacy, podobnie uważa Jacek Trznadel. Jest to przejaw nacjonalizmu skierowanego do wewnątrz, obróconego przeciwko tzw. pół-Polakom, jak ich nazywał Dmowski. Ci pół-Polacy są niedostatecznie związani z aspiracjami narodowymi, dystansują się nadmiernie od wartości narodowych, które określa się w sposób monistyczny, a nie pluralistyczny. Dzisiaj słychać zdanie o zsowietyzowanym społeczeństwie,0 jakimś bantustanie itp. rzeczach. Wszystko to jest typowym stanowiskiem integralnego nacjonalizmu. Głosi on, że naród reprezentowany jest przez mniejszość, która ma wyraźnie określony światopogląd'n jest wieloświatopoglądowa ani nie jest pluralistyczna i przynajmniej zasadniczych sprawach musi być jednomyślna. Ma ona prawo pr0 300 zić krucjatę przeciwko niepełnowartościowym członkom narodu, traktując ich jako interior do podbicia. Ma wychowywać tę większość. Monopolizuje wartości narodowe i samo to słowo. W istnieniu tak pojętego nacjonalizmu integralnego widzę obecnie właśnie największe Zagrożenie dla liberalnej demokracji w Polsce. - Jakie dyskusje w Polsce przydałyby się, choć się nie odbywają? _ Przede wszystkim przydałaby się dyskusja nad tym, czy rzeczywiście da się dychotomicznie przeciwstawić ojczyznę narodowi i patriotyzm nacjonalizmowi. Moim zdaniem jest to sprawa podstawowa, porusza ją również Jerzy Szacki (w marcowym, z 1997 roku numerze „Znaku"), opowiadając się za wprowadzeniem do języka polskiego słowa nacjonalizm w sensie szerokim, opisowym i neutralnym. Jest także potrzebna dyskusja na temat wartości narodowych i wartości liberalnych. To również kwestia zasadnicza. Wspominany przeze mnie wielokrotnie Gellner uważa, że idea narodu powstała równocześnie z ideą liberalizmu, bo charakteryzuje ona współczesne, otwarte społeczeństwo obywatelskie. Jego członkowie nie są połączeni ze sobą więzami kooperacyjnymi lub lokalnymi, lecz przez wspólnotę kultury, równego w niej uczestnictwa i zróżnicowania w ramach podziału pracy, który nie przykuwa każdej jednostki do jednego zajęcia przez całe życie. - Taki nacjonalizm wręcz wzmacnia liberalizm... - Tak. Duża grupa uczonych tak właśnie uważa. Na przykład Green-feld mówi, że paradygmatycznym narodem i przykładem pozytywnego nacjonalizmu są Stany Zjednoczone. Najgorszy - twierdzi - jest nacjonalizm niemiecki, najlepszy jest amerykański. Moim zdaniem jest to przesada, ale co innego z naszego punktu widzenia jest istotne. U nas obie dyskutujące strony nie doceniają możliwości połączenia wartości narodowych z liberalnymi. Z jednej strony tzw. nowa prawica mocno eksponuje zbitkę wartości narodowych i katolickich, w jej lmię potępia relatywizm moralny, nihilizm, a nawet „clintonizm". L'beralizm określa wręcz jako formę totalitaryzmu. Z drugiej strony mamy ludzi związanych z lewocentrowym środowiskiem opiniotwór- ^"i, którzy wprawdzie nie odrzucają pojęcia narodu, ale boją się P^yirriotnika „narodowy", nie mówiąc już o „wartościach narodo- "^ itp. Słowa te zostały bowiem zmonopolizowane i zawłaszczone *ez prawicę. Środowisko to uważa zapewne, że nacjonalizm w Eu- 301 ropie Wschodniej uczynienie go soj Dyskusja o z odbyć, ale uprzedzi z gruntu antyliberalny, że me ma szans na z g^ demokracJ, cjonalizmem powinna się ^podjęciim sąbardzo duże. zapoznane tropy w naszej kulturze absolutyzacją narodu a odwracaniem się od niegOY , , i™ tradycję refleksji na temat narodu, bo specjali- _ Polska ma kolosalną tradyj? ^ ^ ^^ gfówny temat naszLj zowała się w tym w^ aia ^ doświadczenie jest olbrzymie, na myśli społeczno-pohtycznej. ^^ ^^ ^ ^^ głynnym eseju pt ogół niedoceniane Ch~ J^j ze dla zrozumienia współczesności „Narodowość (1^) P° wazne jak doświadczenie rewolucji doświadczenie PT^^em pierwszy przykład trwałości wspól- francuskiej. Polska dała b^ ie4 tej wspómoty własnego państwa. noty narodowej, mimo pozbawieni ^P ^^^ w skutkl Jak Sformułowała „teonę nar b^.e ActQn był przeciwnikiem tej idea .^ere^iosci lud a^iej rewolucyjnąniż komunizm.) teorii,uważałjąbow^nnz J sobie spraw^ zena P°lf "^^ten^tntLtruje się" właśnie wok* problematyk, sza tradycja oświeceniowy ^_ ^ ^^{q ^^ j jegQ narodu. Pc Nie znam rego dostarczyli polscy rową koncepcję narodu nych. Mamy i jeszcze nie wszystkin . na na ; yLelewela, Mickiewicza , ta- arodu, ale już nie jakobińską ^y^^, narodu. P«* zakwestionowanie samego po słowy, na nacjo- wówczas na roku, nikt prZy braku własnego państwa? Powstają w związku z tym różne koncepcje. Na przykład „niewidzialnej Rzeczypospolitej", która istnieje, niimo że nie ma rzeczywiście istniejącego państwa, i której jesteśmy wszyscy obywatelami. Czyli zachowano pojęcie obywatelskości w warunkach braku własnego państwa. Istnieje poczucie misji narodowej, która spaja wszystkich świadomych członków narodu, choćby żyli np. w Kijowie. Jest to skrajnie uspirytualizowana koncepcja narodu. Ale jest ona nie tylko uduchowiona i oderwana od empirii - ona także służy pewnym aspiracjom. Skoro określamy naród przez misję, to nie ma najmniejszego powodu, w rezygnować z olbrzymich granic. Wprost przeciwnie, możemy tę jnjsję eksportować i granice poszerzać. Mickiewicz powiada w Księgach pielgrzymstwa polskiego: „O ile powiększycie i polepszycie dusze wasze, o tyle powiększycie granice wasze". Mówi więc nie tylko, że nieważne są same granice, ale także, że te granice można powiększyć, że będą one tak wielkie, jak wielkie będą dusze. To nie ma oczywiście nic wspólnego z etnicznym rozumieniem nacjonalizmu. Myśliciele epoki romantyzmu nie byli skłonni utożsamiać polskości z katolicyzmem, wiedzieli bowiem, że wtedy od razu odpadłaby duża część historycznego terytorium. Istniała wówczas olbrzymia mnogość koncepcji i nie było w nich jednostronności. - Dlaczego dzisiaj nie nawiązuje się do tego zróżnicowanego, bogatego dziedzictwa, dlaczego się o nim zapomniało? Czy to wina naszych współczesnych, czy może jest ono nieadekwatne do dzisiejszych problemów? - Problematyka i rozumienie narodu u nas ewoluowały, zmieniała się historia. Kwestia polska definitywnie zeszła z agendy ogólnoeuropej- ej między powstaniem styczniowym a wojną francusko-pruską. Już w czasie powstania 1863 roku wszyscy przywódcy zdali sobie sprawę, ; odezwa do Ukraińców nie wypaliła. Jeszcze na Litwie poparto Powstanie, na Ukrainie już nie. Poczynając od zgniecenia powstania stępowała likwidacja wszelkich instytucji autonomicznych i w koń- tt sześćdziesiątych zaczęła się rusyfikacja. Polski patriotyzm na- łowy - nazwijmy go w ten sposób - został zepchnięty na pozycje tosywne. Musiał się utożsamiać z najbardziej spolegliwymi - mó- fc językiem Kotarbińskiego - członkami wspólnoty. Doświadcze- historyczne wykazało, że są nimi przede wszystkim Polacy w sen- 303 302 sie etnicznym mówiący po polską i wyznający religię katolicką. W związku z tym następowało pomniejszenie polskości. Konieczność skoncentroWania się na obronie zredukowała całą złożoność problematyki narodu do zadania przetrwam. Nie od razu wszyscy zrezygnowali z terenów, na których istniiła znacząca polska mniejszość i dominacja polskiej kultury, ale zapanowała postawa juz defensywna. Zauważmy ponadto, że wcześniejsze, romantyczne koncepcje narodu rozwijano głównie na emigracji. Ich autorzy byli wolni od presj, konkretnych interesów, a łatwiej t*orzyć wielkie i pełne wyobraźm koncepcje jeśli się nie jest pod noskiem kompromisów i eklekty-zmów codziennej praktyki. Dlategoteż emigracja nasza była społecznie radykalna a gdy tylko próbowała przenieść swe idee na grunt krajowy , sta' ała się dużo ostro^niejsza. Czartoryski był konserwatystą w kontekście emigracyjnym, ale z punktu widzenia interesów ziemian w Kongresówce czy Galicj i crawle rewolucjonistą. Długi okres, który zaczął się w końcu lat sze^śćlziesiątych i trwał aż do końca lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku, wywarł istotny wpływ na zubożenie problematyki narodu. Pot^rr w latach dziewięćdziesiątych nastąpiło olbrzymie odrodzenie. E^dtcja miała na początku interesujące idee. Jej degradacja i degeneracy amiała charakter fazowy: rewolucja 1905, ogłos8zenie bojkotu żydóW, 1912, częściowa faszyzacja., okresie dwudziestolecia. W bro^ zu2e Kościół, naród i państwo {1911) Dmowski połączył sprawę nacjonalizmu polskiego z bezwzględnym poparciem dia katolicyzmu, co -mało fatalny wpływ zarówno dla Kościoła, jak i dia endecji. Powstała bowiem możliwość nacjonalistycznej polltyzacji religii katolickiej oraz, z drugiej strony mozhwo c powoły^ia się w polityce na „wartości bezwzględne . Jak wiado mo, mamv 7 tym do czynienia rrÓTrdeż dziś. . - Mańal endecji z katolicyzmem wiązał się z odżegnywaniem °a idei „egoizmu narodowego", a tfe mógł wydawać się ewoW pożądanym kierunku. W rzeczywistości było inaczej: z uznania licyzmu za konstytutywną cz^ść polskości narodowcy wyprow wniosek, że mają po swej staroie prawdy absolutne i ™^ Nagle cały ich wcześniejszy tiicjonalizm posługujący się PJ^J prawdy względnej, politycznej i pragmatycznej bardzo się usi > _ stras2liwie&zdogmatyzował. Łreą uzyskał dzięki temu duże P ^ % cie i wpływ. Przedtem nie m-ógl sobie pozwolić na takie zią^ 304 katolicyzmem, bo nie wiedział, jak się hierarchia zachowa w sprawie niepodległości Polski. Endecja chciała narzucić Kościołowi swoje priorytety, a nie była pewna, czy Kościół je przyjmie. Później, gdy katolicyzm stał się naturalnym niejako sojusznikiem w walce z mniejszościami i z Żydami, było już stosunkowo łatwo. _ Nie tylko jednak endecja, zwłaszcza ta wczesna, zajmowała się narodem. _ Były też koncepcje tzw. patriotycznych socjalistów, jak Limanowski, Kelles-Krauz. Brzozowski również należy do tej tradycji. Koncepcje Kelles-Krauza są, z punktu widzenia teoretycznego, bardzo ciekawe. On wówczas zajmował się tym, co frapuje współczesną naukę, np. związkiem procesu narodotwórczego z demokracją, rynkiem. Podobnie interesujące są koncepcje Limanowskiego, choć może trochę utopijne, jak choćby jego myśl, że Polska będzie Szwajcarią Europy Wschodniej. Brzmi ona po latach dość ironicznie, po doświadczeniach różnych czystek etnicznych, które nastąpiły na tych ziemiach i które byłyby zapewne jeszcze bardziej straszliwe, gdyby nie efekty II wojny światowej. - A później, zbliżając się do naszych dni? - Przejście endecji na pozycje „politycznego katolicyzmu" pozwoliło Ruchowi Młodych, odrośli „obozu narodowego", rozwijać koncepcje zgoła sprzeczne z endeckim realizmem politycznym, pragmatyzmem i tradycją parlamentarną. Zaczęto głosić „monoideę", imperializm polski, krucjatę. Mało kto następnie wykraczał poza dyskurs zdominowany przez te idee. Znamienna jest pod tym względem postawa Miłosza, który sprzeciwiał się mówieniu o narodzie ze znakiem plus, zadając pytanie: czy zdajecie sobie sprawę, że język narodowy został zmonopolizowany w latach trzydziestych przez faszyzujące, skrajnie prawicowe, post-endeckie ugrupowania? I to jemu, a także wielu ludziom wystarczyło, n bardziej, że sanacja zachowywała się tak samo, choć używała towa „państwo". Reprezentowała bardzo agresywny, zwłaszcza w tosunku do mniejszości, nietolerancyjny wariant nacjonalizmu (nart w sensie całkiem wąskim). Gdy niszczono cerkwie, szkoły ukra-!kie, to przecież realizowano aktywistyczny program nacjonalizmu icznego, tyle że w imię państwa i posługując się językiem etaty-stycznym. 305 Pamięć nasza nie sięga właściwie wcześniej. Póki me przekroczymy horyzontu utożsamiania problematyki narodowej z tradycją póź-noendecką i w szczególności postendecką (bo nawet nie wczesnoen-decką), to niczego ważniejszego i głębszego powiedzieć me zdołamy. - A doświadczenie Solidarności? Niektórzy uważają ją za skok w nowoczesność, który gdzieś zawisł w powietrzu. - Mnie Solidarność szokowała językiem bogoojczyźmanym. Dziwi mnie w niej wiele do dzisiaj. Na przykład postawa B. Cywińskiego, który rehabilitował w latach siedemdziesiątych w Rodowodach niepokornych tradycję Polaka-katolika, łącząc ją z waryńszczykarni. Uprawiał jednym słowem, pewien ekumenizm, wyraził intencje mkluzyw-ne i modernizujące naszą tradycję. A potem został redaktorem „Tygodnika Solidarność" i patronuje ruchowi, który programowo me chciał zareagować na fakt, że mamy oto stulecie Proletariatu Waryńskiego. Przecież książka Cywińskiego poświęcona jest w znacznej mierze właśnie pozytywnym wartościom ruchu robotniczego! _ Nowych świadectw dostarczają ostatnie debaty na temat konstytucji - Żenujący był spór wokół obecności w niej wyrazu „naród". Naród, tysiącletni naród, dużą literą w dodatku pisany, musi być koniecznie w konstytucji - twierdziła jedna strona. Niech już będzie. Może byc naród w sensie prawnym, to jest usankcjonowane praktyką. W końcu napisano w tekście: „Naród Polski - wszyscy obywatele Rzeczypospolitej" żeby nie obraziła się żadna mniejszość. Dalej jednak naród określa się przez tożsamość kulturową. Jest w tym sprzeczność: albo naród definiuje się przez wspólnotę kulturową, albo są to wszyscy obywatele. Jedno z dwojga. Nawiązuje się do I i U Rzeczypospohtcj. A co z tradycją monarchii Piastów? Skoro mówi się o tysiąclenura narodzie, to o monarchii też należałoby wspomnieć. Wiele jest teg rodzaju sprzeczności i niekonsekwencji. Andav/d - Sposób pisania konstytucji przypominał układanką: każdy aou swoje klocki. :a 3 - Właśnie. Wspomniano I Rzeczpospolitą, ale przecież Konstytu j maja położyła kres 1 Rzeczypospolitej, intencją było wprowa ^ monarchii konstytucyjnej z królem dziedzicznym. Ponadto k ^ Rzeczpospolita się zaczyna: może od konstytucji nihil novi, n 1 wygaśnięcia dynastii Jagiellonów? Nic tu nie jest jasne. Pow . „pomni gorzkich doświadczeń, z czasów, gdy podstawowe w 306 nrawa człowieka były w naszej Ojczyźnie łamane", wskazując na pRL, ale jakoś zupełnie niepomni doświadczeń zaborów. Odwołuje sje do walki o niepodległość, ale dlaczego nie wspomina się pracy organicznej? W konstytucji wszystko to nie jest dopasowane, ale ważniejsze z tego punktu widzenia były towarzyszące jej przyjmowaniu dyskusje. Alergie, histerie, które się ujawniły, są znaczące. Przemówienie Krza-klewskiego w Sejmie było żenujące. Obraz, który Pan rysuje, jest dość pesymistyczny. Mówi Pan o dominacji języka postendeckiego, który obezwładnia wszystkich, nie tylko jego użytkowników. Mówi Pan o naszym niedowładzie intelektualnym. Jak to zatem - zwłaszcza w perspektywie wstępowania do struktur europejskich -pokonać? Jak wyjść z tego kręgu? Proszę spróbować osłabić swój i mój pesymizm. Może w swoim rozumowaniu zakłada Pan zbyt małą autonomię życia intelektualnego w stosunku do polityki i życia społecznego? Może lepiej byłoby w myśleniu się od tych spraw oderwać? - Nie sądzę. Alternatywą racjonalnej dyskusji jest bowiem nie zapomnienie o tych sprawach, ale gra emocji i powtarzania głupstw o „Żydach i masonach". -Może teraz nasze życie intelektualne jest nadmiernie upolitycznione? Co wcale przy tym nie oznacza, jak widać, że polityka jest zintelektu-alizowana. - Widzę olbrzymie upolitycznienie życia intelektualnego w Polsce, zupełną jego nieadekwatność do naszych rzeczywistych problemów. Może jednak z mojej perspektywy obraz powstaje zbyt ostry? Miesz- n teraz za granicą, przyjeżdżam do Polski dwa razy do roku, nie wiem, czy wolno mi mówić na ten temat. - Ależ tak! Tym bardziej Pana zdanie -jako insidera i w pewnej mie-rze outsidera zarazem - może być interesujące. lumiewa mnie brak pojęcia wyzwania związanego z wkraczaniem ki do struktur europejskich. Moim zdaniem problemy temu towa- >zące powinny być dyskutowane w sposób poważny. Polska trady- itanowi dla tego silne oparcie. W okresie Oświecenia dominujące myślenie zorientowane na Europę. Także w czasach romanty- Polska szkoła prawa narodów była próbą znalezienia podstaw utworzenia ponadnarodowego ładu prawnego, w ramach którego 1 miałaby zagwarantowaną swoją tożsamość. Pośród równych 307 narodów. Polacy w Oświeceniu usiłowali ocalić siebie i dać gwarancję istnieniu Polski przez ład ponadnarodowy, ogólnoeuropejski. Później cała działalność Czartoryskiego jako ministra rosyjskiego i przywódcy polskiego miała podobny cel. W swoim słynnym eseju O dyplomacji zawarł wizję olbrzymiej wspólnoty ogólnoeuropejskiej, w której zabezpieczone by były „prawa narodów". Cały nasz romantyzm jest zbiorem myśli o uetycznieniu polityki, czyli stworzeniu takiego ładu ponadnarodowego, w którym byłyby zagwarantowane prawa i istnienie poszczególnych narodów. U Cieszkowskiego, w Ojcze nasz, jest wizja wspólnego rządu światowego, który powinien pilnować, by każdy naród miał prawo rozwinąć się w pełni i by mogły zaistnieć narody, których jeszcze nie ma. W ramach postulowanej przez niego, niezbędnej dla ludzkości, różnorodności i harmonii. Proeuropejska tradycja polska jest więc bardzo bogata. Ktoś nieżyczliwie do Polski nastawiony - na przykład Bismarck - może co prawda powiedzieć, że jej treść jest charakterystyczna dla narodów słabych, które pragną się odwołać do gwarancji ponadnarodowych. Rzeczywiście Polska była słaba, ale przecież próbowano w szlachetny sposób godzić gwarancje dla poszczególnych narodów z gwarancjami dla moralności międzynarodowej i prawa międzynarodowego. Uży- j wano nawet nazwy: „Królestwo Boże na Ziemi". -Ale to jest przeszłość dalsza, nie kontynuowana później. - Później nasza refleksja nad narodem skurczyła się do jego obrony. Aleksander Świętochowski powiedział w swoich Wskazaniach politycznych, że zmuszeni jesteśmy na zawsze pogodzić się z brakiem własnego państwa. Może to jest nawet korzystne - dodawał - bo nie mamy wydatków na armię, na biurokrację, które ponosi Rosja. A przed nami są otwarte rynki wschodnie i możemy rozwijać się cywilizacyjnie bez konieczności płacenia serwitutów. Jeszcze później „egoizm narodowy" Balickiego i Dmowskiego oznaczał całkowite zerwanie z uniwersalistycznym rozumieniem narodu i polityki. Według nich słabość to jest słabość, siła to jest siła. Tylko to. - Może nie tylko nie wiadomo jak, ale i nie jest dla wielu jasne, o czym dyskutować. - Widzę na przykład teraz kilka spraw, które powinny być dysku wane, a nie są. Jedną z nich jest nagły - zawarty w połowie 1997 ro - sojusz Stronnictwa Narodowego Zamoyskiego z PSL-em. F^1 z 308 |eZienia przez nich wspólnego języka powinien wywołać dyskusję sprowadzoną do konkretów. Należałoby podjąć problemy, które PSL nękają- Partia ta boi się, że w niektórych częściach Polski np. zapanuje język niemiecki, będzie sprzedana obcym własność. Obaw tych nie można po prostu zbyć, można je osłabić rzeczowymi argumentami. Na przykład Dania miała podobne wątpliwości, nie chciała niekontrolowanych zmian demograficznych na swoim terenie. W efekcie uzyskała odpowiednie gwarancje ze strony Wspólnoty Europejskiej. Drugą sprawą jest ostatnio ogłoszone istnienie narodowości śląskiej- Wzbudziło ono u innych odrzucenie bez zastanowienia lub pobłażliwy uśmiech. Nie można rzeczywiście powiedzieć, że Ślązacy są ex definitione Polakami, bo np. dla Ślązaka Mickiewicz czy Słowacki nie brzmi tak samo jak dla Polaka z Warszawy, Krakowa czy z Wilna. Oni się przebudzili do bytu narodowego po 600 latach życia w innych realiach. Zarazem jednak jest pewnym uproszczeniem przekonanie, że można ustanowić jakiś naród drogą decyzji sądowej. Jeśli chce się powołać do życia naród śląski, to trzeba nad tym popracować przez pokolenie lub więcej, zakładać instytucje, uzyskiwać dla tej idei poparcie. Wymaga to wszystko żmudnej pracy i ewolucji, a nie aktu woluntarystycznego. To rzecz eksperymentalna: albo ten naród się stworzy, albo nie stworzy. Zaczynanie od deklaracji intencji byłoby normalne, ale zaczynanie od decyzji prawnej jest karykaturą roli pełnionej przez świadomą wolę w tworzeniu narodu. Owszem, ona ma czasem decydujące znaczenie, ale musi się przebić przez opór rzeczywistości, musi się skrystalizować w ewolucyjnym procesie. - Dla tych Ślązaków decyzja sądowa, o której mówimy, była zapewne nie tyle aktem stanowiącym naród, co rejestrującym pewien istniejący jużfakt. Rzeczywistość społeczna nie dojrzała jednak do takiej deklaracji. I : twierdzę, że należy komukolwiek przeszkadzać w kształtowaniu tury, która może mieć aspiracje do tworzenia własnego narodu. Na Tzykład w 1848 roku Ludovit Śtur wymyślił Słowaków jako naród, m, jaka gwara konkretnego regionu ma być podstawą języka lite-kiego itd. Zrobił to, jak się później okazało, z dużym powodze-"fl- Nie należy wyśmiewać takich faktów, ale nie zaczynałbym od Hdow 309 laków w i j rmułowania postulatów do yczą my stanu posiadania polskości na przestrzeni całego stulecia, rysuje się odmienny obraz. Jesteśmy krajem, który odniósł kolosalne korzyści z I wojny światowej, i to nie tylko w postaci odzyskania niepodległości. Przed nią teren zajmowany przez ludność mówiącą po polsku był mały, porwany, postrzępiony i nieustannie zmieniający się na niekorzyść. Nie najgorzej wylądowaliśmy po II wojnie. Choćby dlatego, że państwowość PRL (zwłaszcza po stalinizmie) zabezpieczała nas przed tym, co najgorszego w ramach tego ustroju mogło się zdarzyć. Następnie łagodnie znaleźliśmy się w ustroju demokratycznym. - Ostatnio Henry Kissinger w rozmowie z „Polityką" (19 lipca 1997) mówił, że przedstawiciele ośrodków władzy PRL podczas rozmów na Zachodzie postrzegani tam byli jako zorientowani najbardziej narodowo ze wszystkich przywódców obozu moskiewskiego. - On powiedział, że niektórzy amerykańscy czołowi politycy (np. prezydent Ford) uznali nawet, że Polska nie jest krajem komunistycznym, bo bardziej dba o swój interes niż o międzynarodowe interesy krajów bloku ZSRR. A z amerykańskiego punktu widzenia rzeczywiście tak było. - W swojej książce „ Trzy patriotyzmy" wyróżnił Pan trzy typy lojalności związane z narodem: lojalność wobec woli narodu, lojalność wobec idei narodu i lojalność wobec interesu narodowego. Jak te typy lojalności mają się teraz? Politycy prawicy drwią dziś z „woli narodu", jest to bowiem, ich zdaniem, wola narodu zsowietyzowanego, głosującego na postkomu-listów. Interes narodowy bywa ofiarą przepychanek w walce o władzę, co nie jest zresztą ani oryginalne, ani nowe. Najlepiej ma się ..idea polska", czyli koncepcja wierności określonym wartościom larodowym. Wciąż jednak dziwi mnie, że tylu ludzi utożsamia te artości z ideami księdza Rydzyka i księdza Jankowskiego. I że tak fywa jest idea Dmowskiego, że właściwy naród to „świadoma mniej-;" i że tylko ona powinna decydować o losach państwa. To samo Jcież głoszą dziś ideologowie ROP-u, dzielący Polaków na „prawnych" i „nominalnych". - tego rodzaju rozumieniem narodu nie damy sobie rady, nie ^gy problemu pogodzenia tożsamości narodowej z warto-H europejskimi. W ten sposób nie obronimy naszej tożsamości dowej, nie rozszerzymy jej i nie wejdziemy do Europy jako peł- 311 Hłćzfl - Są problemy, nie ma towarzyszących im sporów, nie ma stanowisk Jakie to mogłyby być stanowiska? - Obawy wielu środowisk przed konsekwencjami wstąpienia do Unii Europejskiej nie są zupełnie bezpodstawne, konieczne jest ich rozpraszanie, także zdefiniowanie własnych pozycji wobec tego procesu. Uzasadnione byłoby rozczłonkowanie polskiej opinii na tych, którzy są bardziej ostrożni i tych, którzy są bardziej entuzjastyczni. Gdyby PSL chciało sformułować rozsądnie swoje argumenty, a nie wyrażać tylko lęki, to łatwiej byłoby o tym mówić, a nie udawać, że nie ma o czym. Należałoby także zastanowić się, wchodząc do Europy, nad sposobem „walki o uznanie Polaków w ich jestestwie europejskim". Czyli i przygotowywać się do formułowania postulatów dotyczących uczenia języka polskiego na uniwersytetach zachodnich. Starać się zerwać z nieobecnością naszej historii i kultury w tamtejszych podręcznikach. Jakaś polityka dotycząca tych spraw powinna być prowadzona, bo jeśli się o to nie upomnimy, to automatycznie nic się nie zmieni. - Zamiast dyskusji, o których między innymi mówimy, mamy coś innego. Bo przecież ciszy nie słychać, co zatem ją wypełnia? - Uważam, że dopóki będzie dominował nad naszym życiem problem, czy tzw. postkomuniści mają prawo być u władzy, czy też uprawnienia do sprawowania władzy mają jedynie ludzie o innym rodowodzie, dopóki ta obsesja nie zostanie przezwyciężona, dopóty nie będzie możliwy żaden głębszy dialog. Każda poważna dyskusja musi w jakiejś mierze ten podział ignorować i go przezwyciężać. Przecież te środowiska nie dzielą się według stosunku do Europy, jedne są za, a inne przeciw. "Nie jest też tak, że jedne są za reformami, a inne przeciw nim. To dopiero w ramach tych środowisk można takie podziały przeprowadzać. Obsesja wyodrębniania tzw. postkomunistów i przypisywania im z góry określonego miejsca jest dla mnie uderzająca, gdy patrzę na Polsk? z zewnątrz. Wydawać się może czasem, że nic poza nią nie istnieje i #*' —~~»ivip. ;me problemy. A jest ich przecież dużo. Przesłania • '- ±~v^a i^t sporo. P°lslr z góry określonego miejsca jest dla z zewnątrz. Wydawać się może czasem, że nic poza nianie istniej głusza ona wszelkie inne problemy. A jest ich przecież dużo. Przesłani zelkie powody do optymizmu, których także jest sporo. Po's ji Cłkiem liczne teksty Po% | także wszeiKie pu™^., .. lizmu, których taKzc jw.* ~r jest teraz w wyjątkowo korzystnej sytuacji. Całkiem liczne teksty P0N dające, że z Polską ciągle źle się dzieje i ponosi klęskę za klęską, P^6^. z bardzo zniekształconej perspektywy. W oczach kogoś, kto jest swi 310 z zewnątrz. Wydawać się m głusza ona wszelkie inne problemy. A jest ich przecież dużo. także wszelkie powody do optymizmu, których także jest sporo. Po's jest teraz w wyjątkowo korzystnej sytuacji. Całkiem liczne teksty Po% | l źl się dzieje i ponosi klęskę za klęską, pisatl k jest sww^ my stanu posiadania polskości na przestrzeni go odmienny obraz. Jesteśmy krajem, który odniósł kc\ wojny światowej, i to nie tylko w postaci odzysk Przed nią teren zajmowany przez ludność mówiącą porwany, postrzępiony i nieustannie zmieniający S\J najgorzej wylądowaliśmy po II wojnie. Choćby jj PRL (zwłaszcza po stalinizmie) zabezpieczała nas szego w ramach tego ustroju mogło się zdarzyć, leźliśmy się w ustroju demokratycznym. _ Ostatnio Henry Kissinger w rozmowie z „hlityk \ mówił, że przedstawiciele ośrodków władzy p^ n! Zachodzie postrzegani tam byli jako zorient^^y dowo ze wszystkich przywódców obozu moskiewskie li - On powiedział, że niektórzy amerykańscy czoj\ i prezydent Ford) uznali nawet, że Polska i! nym, bo bardziej dba o swój interes niż o niiędzyJP ' krajów bloku ZSRR. A z amerykańskiego punktu w 'V ście tak było. \t\ii~ - W swojej książce „ Trzy patriotyzmy" wyróiąpah W ści związane z narodem: lojalność wobec woli nan bec idei narodu i lojalność wobec interesu tnrodch ^\1 lojalności mają się teraz? - Politycy prawicy drwią dziś z „woli narodu zdaniem, wola narodu zsowietyzowanego, głosującej''Y'! nistów. Interes narodowy bywa ofiarą przep-' -*S-'' dzę, co nie jest zresztą ani oryginalne, ani „idea polska", czyli koncepcja wierności „11CS1U . narodowym. Wciąż jednak dziwi mnie, że tyiu \\^\% i wartości z ideami księdza Rydzyka i księdza Janko>h\ v/ żywa jest idea Dmowskiego, że właściwy naród to „\\ł szość" i że tylko ona powinna decydować o losach t\f * ' Przecież głoszą dziś ideologowie ROP-u, dzielący P JtV/,' dziwych" i „nominalnych". ' ^tó' y tego rodzaju rozumieniem narodu nie damy '\-\^ .^wigniemy problemu pogodzenia tożsamości nark n 1 ^ami europejskimi. W ten sposób nie obronimy ni V r°dowej, nie rozszerzymy jej i nie wejdzienydo llll , -yy, snorów, nie ma stanowisk - Są problemy, nie ma towarzyszących im sporo Jakie to mogłyby być stanowiska? wstąpienia do Unii - Obawy wielu środowisk przed ^-^^ecznelest ich rOzpr Europejskiej me są zupełnie ^^^^J tego procesu szanie, także zdefiniowanie własnych pW* Uzasadnione byłoby rozczłonkowanie polshej ^ J Są bardziej ostrożni i tych, ^y są ba^ J & nie ^ PSL chciało sformułować rozsądnie swój g fc me tylko lęki, to łatwiej byłoby o tym mowie, czym. ., . ir-v,odzac do Europy, nad sposo- Należałoby także zastanowić się, wch ^ europejskim«. Czyl bem „walk! o uznanie Polaków w ich je ™ d ^ ^ przygotowywać się do ^^»^S. Starać się zerwać z języka polskiego na uniwersytetach za« podręcznikach. 'nieobecnościąnaszej historii .kultury **mtąJ, proWadzona, bo Jakaś polityka dotycząca tych f^J^c się nŁ zmieni, jeśli się o to nie upomnimy, to "^SSTJS^ go. Bo przecież ciszy nie słychać, co z^ą J - Uważam, że dopókr będzie dominowa nadiuyy * ^ ^ czy tzw. postkomumsci mają prawo, by c «^ > rodowodzie, nia do sprawowania władzy mająjedyme^ nie dopóki ta obsesja nie ^ LL^'mU możliwy żaden głębszy dialog. Każda P przeZWyciężać. Przecież te kiejś mierze ten podział ignorować igPP J gą z^ a środowiska nie dzielą się według f"^™^ Jami, a inne prze-inne przeciw. Nie jest też tak, ze jedne^ takie a}y ciw nim. To dopiero w ramach tych sroaowis* przeprowadzać. +vnmunistów i przypisywania im Obsesja wyodrębniania ^/^^^gdy patrzę na Polskę z góry określonego miejsca jest dla mn^e-j^yp^ J . z zewnątrz. Wydawać się może czasem, * «c p ^ ^^^ głusza ona wszelkie 77^^/^także jest sporo. Polska także wszelkie powody do o^^^ Hczne teksty powia-jest teraz w wyjątkowo korzystnej sytua^a gą dające, że z Polskąciągle źle się dzieje • P^^ kto jest świado-z bardzo zniekształconej perspektywy. W oczacn g 310 my stanu posiadania polskości na przestrzeni całego stulecia, rysuje się odmienny obraz. Jesteśmy krajem, który odniósł kolosalne korzyści z I wojny światowej, i to nie tylko w postaci odzyskania niepodległości, przed nią teren zajmowany przez ludność mówiącą po polsku był mały, porwany, postrzępiony i nieustannie zmieniający się na niekorzyść. Nie najgorzej wylądowaliśmy po II wojnie. Choćby dlatego, że państwowość PRL (zwłaszcza po stalinizmie) zabezpieczała nas przed tym, co najgorszego w ramach tego ustroju mogło się zdarzyć. Następnie łagodnie znaleźliśmy się w ustroju demokratycznym. _ Ostatnio Henry Kissinger w rozmowie z „Polityką" (19 lipca 1997) mówił, że przedstawiciele ośrodków władzy PRL podczas rozmów na Zachodzie postrzegani tam byli jako zorientowani najbardziej narodowo ze wszystkich przywódców obozu moskiewskiego. - On powiedział, że niektórzy amerykańscy czołowi politycy (np. prezydent Ford) uznali nawet, że Polska nie jest krajem komunistycznym, bo bardziej dba o swój interes niż o międzynarodowe interesy krajów bloku ZSRR. A z amerykańskiego punktu widzenia rzeczywiście tak było. - W swojej książce „ Trzy patriotyzmy" wyróżnił Pan trzy typy lojalności związane z narodem: lojalność wobec woli narodu, lojalność wobec idei narodu i lojalność wobec interesu narodowego. Jak te typy lojalności mają się teraz? - Politycy prawicy drwią dziś z „woli narodu", jest to bowiem, ich zdaniem, wola narodu zsowietyzowanego, głosującego na postkomunistów. Interes narodowy bywa ofiarą przepychanek w walce o władzę, co nie jest zresztą ani oryginalne, ani nowe. Najlepiej ma się „idea polska", czyli koncepcja wierności określonym wartościom narodowym. Wciąż jednak dziwi mnie, że tylu ludzi utożsamia te wartości z ideami księdza Rydzyka i księdza Jankowskiego. I że tak żywa jest idea Dmowskiego, że właściwy naród to „świadoma mniejszość" i że tylko ona powinna decydować o losach państwa. To samo przecież głoszą dziś ideologowie ROP-u, dzielący Polaków na „prawdziwych" i „nominalnych". Z tego rodzaju rozumieniem narodu nie damy sobie rady, nie iźwigniemy problemu pogodzenia tożsamości narodowej z warto- ciami europejskimi. W ten sposób nie obronimy naszej tożsamości środowej, nie rozszerzymy jej i nie wejdziemy do Europy jako peł- 311 noprawn-y partner, któremu nic nie zagraża. Natomiast szybko swoją tożsamość skompromitujemy i wszyscy rozsądni ludzie będą od niej uciekać j ak najdalej. Będą się stawali Europejczykami w ciągu kilku lat z niechęcią myśląc o swoich tzw. korzeniach. Jeśli utożsamimy wartości narodowe z tak prymitywną, prawicą, to integracja z Europą będzie katastrofą dla wszystkich. _ Qdy\,y Pan mieszkał teraz na stałe w Polsce, byłby Pan zapewne świetnym przykładem działania presji tego rodzaju sytuacji. Jako człowiek, dla którego wartości narodowe są niezwykle ważne, byłby Pan tu zarazem 100% Europejczykiem, pragnącym być jak najdalej od samozwćtńczych strażników tych wartości. - Właśnie o to chodzi. Jestem w paradoksalnym położeniu, bo zawsze dla mni^ wartości narodowe były bardzo ważne, ale jednocześnie jestem szczególnie uczulony na wszelkie próby ich monopolizowania przez jedną grupę i określenia ich w sposób monoświatopoglądowy. Jestem uczulony na sprawowanie przez mniejszość dyktatury duchowej nad większością i wychowywania jej, czego domagał się Dmow-ski. Odpycna n11"6 przypisywanie sobie prawa do dyktatury moralnej. WszystK0 t0 Jest przecież modelowaniem narodu na wzór plemienia lub sekty i wyrazem nierozumienia, że jeśli naród reprezentuje jakąś wartość, to właśnie jako wspólnota maksymalnie pojemna, wewnętrznie zróż*1icowaTia i ujednostkowiona. - Plemienne rozumienie narodu nie da się. połączyć i liberalizmem w żaden sposób. - Ono się z liberalizmem wyklucza. Natomiast, jak już mówiłem, szerokie rozumienie narodu nie jest z liberalizmem sprzeczne. Dziś, rzecz jaSna> istnieje również liberalizm programowo kosmopolityczny, postulujący porzucenie struktur państwa narodowego. Wielu myślicieli liberalno-demokratycznych wskazuje jednak, że jest to niebezpieczne z punktu widzenia demokracji, demokracja funkcjonuje bowiem, jak dotaA ty^0 w strukturach narodowych, procesy globaliza-cyjnenie są poddane demokratycznej kontroli. Nawet jednoczenie Europy, będące przecież obroną państw Europy przed niekontrolowaną globalizacją, wymyka się kontroli demokratycznych elektoratów i iest krytyk°wane z te§° powodu. Dochodzi do tego argument historyczny: liberaj-zrji wszędzie łączył się z obroną państwa narodowego, pojmo\va społeczeństwem złożonym z grup o rozmaitych tożsamościach ettiiC7ny^n' rozmaitych tradycjach, mówiących w domu różnymi języka^ przypomina ono uchwałę sejmu polskiego De pace inter dissidentes (I573) w której mówi się, jak współegzystować w państwie wielowyznanjo^^ - W Polsce nie ma potrzeby tak dalekiego dystansowania się pań^^ °d tożsamości narodowej. Możemy państwo jakoś narodowo un^ -^ i zakotwiczyć. Mamy prawo umieścić wyraz naród w konstytucji, cl ^ /pozostawiłbym historykom rozstrzygnięcie, ile on ma lat i kiedy się ^^^ował. Lecz nie należy tego łączyć z wymogiem monoświatopogląd0;v ^^i i monolitycznej tożsamości. Nie tylko całe współczesne społeczeiw^, nie jest mono-tożsamościowe - nie wszyscy jego członkowie w j^ł. jeden system wartości. Także jednostki nie sąmonotożsamościowe, p-sz^- ° ty"1 interesująco m.in. amerykańscy komunitarianie. Na przylcj-i tylichael Walzer powiada, że ludzie są na ogół o wielu tożsamością ^^ają podzielone tożsamości. Monolityczne jednostki może da się d^ lr,L>-'ezć w świecie muzułmańskim, ale na pewno nie w państwach cywilj^ - j . zachodniej. Czy wchodzenie do Europy może zmienić polską ^ff710^? Polska tożsamość powinna być przekształcona tu j. ^^,-^dzie. Powinna \ uwolnić od owego tradycjonalizmu, który jesteU+e^111 zamr°żenia w okresie realnego socjalizmu. Myślę jednak, że^ f to być zmiany amach ciągłości, połączone z odkrywaniem tj ^^-^P tradycji cen-ch, a prawie zapomnianych. W tradycji polskiej \t$f!A bowiem, jak mówiliśmy, wiele elementów umożliwiających narr^ europeizację sprzeniewierzenia się własnym wartościom. V skali zbiorowej dominuje u nas nie ta głębok,tr a^ycja intelektu- V której Pan mówił wcześniej, ale tradycja rorr/iCy^ntyczno'insu' 312 313 er, któremu ni uciekać tak człowU Pan tu -Właś wa strażników C chodzi- Jf t-tości narodów l Jestem wej ski. Ws lub wai nie i na gaśnie jako i ujednos rozumienie HberaHzme f plamienie ^ Z istnieje równQ Porzucenie cieli wiem, cyjne Europ zagraża. y rozsądni Europę,cz tzw. korzeniac prawicą, to f presji tego «*» *; narodowe są kiem> pragną i lv paradoksalnym V- były bardzo ważn^fc: zelk p „ sposób sobie , ze jeśli ól maksymaln sfwiona. nie dfl * wyklucza. nie jest z ^erilizm ur panstWa ych wskazuJe : kj d P°ddane ^Sokratycznej przecie* * 6 ^państw Bo» wymyk^-t ^ kontroli db z teg° %^ 312 do tego argument historyczny: liberalizm wszędzie łą-ij; obroną państwa narodowego, pojmowanego w/łaśnie jako c .(oaństwo narodowe. 1 [pijące głosy o państwie i tożsamości odzywają się -w Ameryce. ls, którego Pan i ja cenimy, głosi państwo całkowicie neutralne łobec religii, ale również wobec systemów moralności. Uważa, Jol ^ilościowy system moralny nie może być wspierany za pomocą iiaństwowych. Państwo musi być neutralne wobec ludzkich których niepodobna, z natury rzeczy, państwowo określić i ;. To interesujące stanowisko współgra ze społeczeństwem grup o rozmaitych tożsamościach etnicznych, rozmaitych mówiących w domu różnymi językami. Przypomina ono polskiego De pace inter dissidentes (1573), w której mówi :e (tfółegzystować w państwie wielowyznaniowym. W Polsce nie ma'g|y tak dalekiego dystansowania się państwa od tożsamości Możemy państwo jakoś narodowo umocnić i zakotwiczyć, umieścić wyraz naród w konstytucji, choć pozostawiłbym hjsjjiij rozstrzygnięcie, ile on ma lat i kiedy się uformował. Lecz nie naP łączyć z wymogiem monoświatopoglądowości i monolitycznej mości. Nie tylko całe współczesne społeczeństwo nie jest mono-taisŚ8>vve - nie wszyscy jego członkowie wyznają jeden system waiikcże jednostki nie są monotożsamościowe. Piszą o tym interesuje amerykańscy komunitarianie. Na przykład Micliael Walzer poits ludzie są na ogół o wielu tożsamościach, mają^ podzielone toiss N4onolityczne jednostki może da się dziś znaleźć w świecie imakim, ale na pewno nie w państwach cywilizacji zachodniej. -kscfjzenie do Europy może zmienić polską tożsamość? -lliżsamość powinna być przekształcona tu i ówdzie. Powinna sięsli od owego tradycjonalizmu, który jest efektem zamrożenia socjalizmu. Myślę jednak, że mogą to T^yć zmiany i, połączone z odkrywaniem na nowo tradycji cen-ny4ipv"vie zapomnianych. W tradycji polskiej jest b>owiem, jak Jtótiiśi-ny, wiele elementów umożliwiających nam esuropeizację %E"v*qerzenia się własnym wartościom. i dominuje u nas nie ta głęboka tradyc/a intelektu-i Pan mówił wcześniej, ale tradycja romantyczno-insu- 313 noprawny partner, któremu nic nie zagraża. Natomiast szybko swoją tożsamość skompromitujemy i wszyscy rozsądni ludzie będą od niej uciekać jak najdalej. Będą się stawali Europejczykami w ciągu kilku lat, z niechęcią myśląc o swoich tzw. korzeniach. Jeśli utożsamimy wartości narodowe z tak prymitywną prawicą, to integracja z Europą będzie katastrofą dla wszystkich. - Gdyby Pan mieszkał teraz na stałe w Polsce, byłby Pan zapewne świetnym przykładem działania presji tego rodzaju sytuacji. Jako człowiek, dla którego wartości narodowe są niezwykle ważne, byłby Pan tu zarazem 100% Europejczykiem, pragnącym być jak najdalej od samozwańczych strażników tych wartości. - Właśnie o to chodzi. Jestem w paradoksalnym położeniu, bo zawsze dla mnie wartości narodowe były bardzo ważne, ale jednocześnie jestem szczególnie uczulony na wszelkie próby ich monopolizowania przez jedną grupę i określenia ich w sposób monoświatopoglądowy. Jestem uczulony na sprawowanie przez mniejszość dyktatury duchowej nad większością i wychowywania jej, czego domagał się Dmow-ski. Odpycha mnie przypisywanie sobie prawa do dyktatury moralnej. Wszystko to jest przecież modelowaniem narodu na wzór plemienia lub sekty i wyrazem nierozumienia, że jeśli naród reprezentuje jakąś wartość, to właśnie jako wspólnota maksymalnie pojemna, wewnętrznie zróżnicowana i ujednostkowiona. - Plemienne rozumienie narodu nie da się połączyć z liberalizmem w żaden sposób. - Ono się z liberalizmem wyklucza. Natomiast, jak już mówiłem, szerokie rozumienie narodu nie jest z liberalizmem sprzeczne. Dziś, rzecz jasna, istnieje również liberalizm programowo kosmopolityczny, postulujący porzucenie struktur państwa narodowego. Wielu myślicieli liberalno-demokratycznych wskazuje jednak, że jest to niebezpieczne z punktu widzenia demokracji, demokracja funkcjonuje bowiem, jak dotąd, tylko w strukturach narodowych, procesy globaliza-cyjne nie są poddane demokratycznej kontroli. Nawet jednoczenie Europy, będące przecież obroną państw Europy przed niekontrolowaną globalizacją, wymyka się kontroli demokratycznych elektoratów i jest krytykowane z tego powodu. Dochodzi do tego argument historyczny: liberalizm wszędzie łączył się z obroną państwa narodowego, pojmowanego właśnie jako liberalne państwo narodowe. Interesujące głosy o państwie i tożsamości odzywają się w Ameryce. John Rawls, którego Pan i ja cenimy, głosi państwo całkowicie neutralne nie tylko wobec religii, ale również wobec systemów moralności. Uważa, że żaden całościowy system moralny nie może być wspierany za pomocą środków państwowych. Państwo musi być neutralne wobec ludzkich tożsamości, których niepodobna, z natury rzeczy, państwowo określić i egzekwować. To interesujące stanowisko współgra ze społeczeństwem złożonym z grup o rozmaitych tożsamościach etnicznych, rozmaitych tradycjach, mówiących w domu różnymi językami. Przypomina ono uchwałę sejmu polskiego De pace inter dissidentes (1573), w której mówi się, jak współegzystować w państwie wielowyznaniowym. W Polsce nie ma potrzeby tak dalekiego dystansowania się państwa od tożsamości narodowej. Możemy państwo jakoś narodowo umocnić i zakotwiczyć. Mamy prawo umieścić wyraz naród w konstytucji, choć pozostawiłbym historykom rozstrzygnięcie, ile on ma lat i kiedy się uformował. Lecz nie należy tego łączyć z wymogiem monoświatopoglądowości i monolitycznej tożsamości. Nie tylko całe współczesne społeczeństwo nie jest mono-tożsamościowe - nie wszyscy jego członkowie wyznają jeden system wartości. Także jednostki nie są monotożsamościowe. Piszą o tym interesująco m.in. amerykańscy komunitarianie. Na przykład Michael Walzer powiada, że ludzie są na ogół o wielu tożsamościach, mają podzielone )żsamości. Monolityczne jednostki może da się dziś znaleźć w świecie muzułmańskim, ale na pewno nie w państwach cywilizacji zachodniej. Czy wchodzenie do Europy może zmienić polską tożsamość? - Polska tożsamość powinna być przekształcona tu i ówdzie. Powinna ic uwolnić od owego tradycjonalizmu, który jest efektem zamrożenia w okresie realnego socjalizmu. Myślę jednak, że mogą to być zmiany w ramach ciągłości, połączone z odkrywaniem na nowo tradycji cennych, a prawie zapomnianych. W tradycji polskiej jest bowiem, jak mówiliśmy, wiele elementów umożliwiających nam europeizację ;z sprzeniewierzenia się własnym wartościom. w skali zbiorowej dominuje u nas nie ta głęboka tradycja intelektu-na< o której Pan mówił wcześniej, ale tradycja romantyczno-insu- 312 313 , ,nnpi,kieso wzoru, do wolnego rynku, rekcyjna. Jak ona się ma do eu"W***> ? literalnego państwa, ^^^f^^^dycją walki, a wiec bez-- Tradycja romanty^nsu^kcy^a^ Y^ imponderabi_ kompromisowości, honoru, meprzejed" wymagają sztuki liów. Natomiast zarówno rynekjak i a ^ ^ ^ negocjacji, umiejętności ustępować drug^ w ^ przede wszystkim na interesach ^napy^ b^SLL realizacji czy z porządź 3 b^ demokratycznego współistnienia. Oddzieleme P-stancz^ czynu o ł Norwid^ jest stwem pracy, jak mówił Norwid^ jest P leczenstw Za- jednego z głównych uprzedzeń *rtosunK^ . chodu, a także powodem ich P strzeżeniami, podziwiani ^ \ tez nie trakto. ^ nyp^ Etos powstańczy jest ze swej przywódczej, która chce S przywództwo. Wszyscy^ większość nie jest rewolucyjna^^ nemu kompromisowi. Aby zrobić mieć niesłychanie mocne ^ można jednak budować z Sartori pisze wręcz w ^J^^uLwaniu przekonania polityczne są P^ze^ d kompromis, ludzi o zbyt mocnych przekonaniach kazay y wsłuchiwanie ń}^^^ godnym. Typ człowieka g ^ ze olbrzymia demokratycz- trzeba paradoksalnie, me Li. Giovanm demokracji. Dla szanowanie i Ipieczni. Natomiast, jeśli ktoś w warunkach nie ustabilizowanego, ale jednak demokratycznego ustroju (jaki ma obecna Rzeczpospolita) rzuca jajkami w takich ludzi, jak np. Andrzej Urbańczyk, to on naprawdę jest ekstremistą. Jest dla demokracji znacznie groźniejszy niż ekskonformista i dzisiejszy konformista. Grupy, które zdobywają się w demokracji na akt agresji fizycznej, są, niezależnie od swojego rodowodu, zdecydowanie antydemokratyczne. _- Nasza nieustabilizowana demokracja potrzebuje odpowiedniego wsparcia zewnętrznego. - Europa może zmniejszyć negatywne skutki sztucznej parafiańszczy-zny, odizolowania od świata, chorobliwego ześrodkowania na jednym, jedynym przeciwniku. Przedstawianym w dodatku w dziwnej syn-kretycznej postaci - przeciwnika z 1980 roku, członka partii w czasach stalinowskich, a nawet oprawcy z Katynia. Mam nadzieję, że w ramach Europy zanikną pewne formy naszej patologii politycznej. Wielu ludzi przede wszystkim na to liczy. Może to - ich zdaniem -zapobiec na przykład próbom przeprowadzenia w Polsce autorytarnego zamachu wojskowego. - Formułowana jest też teza, że w państwie nad legitymizacją demokratyczną usytuowana być musi legitymizacja moralna. - Właśnie. Rozlegają się głosy, że non possumus w sprawie esk-komunistycznego prezydenta, itp. To jest zadziwiające i groźne. Pisałem o tym szczegółowo na łamach „Znaku" (lipiec 1997). - Może Polacy nie są zdolni być narodem europejskim? - Nie uważam tak. Nie zgadzam się na przykład z wypowiedziami Adama Schaffa, który w latach sześćdziesiątych w Oksfordzie mówił, że dla Polski realny socjalizm był jedynym ratunkiem przed faszyzmem. Innymi słowy, gdyby nie ustrój PRL-u, bylibyśmy - wg niego - skazani na rodzimy faszyzm. To raczej PRL odcisnął się na wielu Polakach głęboko, przyczyniając się m.in. do zakonserwowania postaw radykalnej prawicy lat trzydziestych. Pewien typ ksenofobii 1 nacjonalizmu uformowany jest częściowo przez PRL jako reakcja na ten ustrój, a częściowo jako zapożyczenie. Nieprzypadkowo ludzie dawnego „Grunwaldu" dobrze się teraz czują wśród innych środo-w'sk, niepokalanie antykomunistycznych. Również dominacja postaw Pseudoantykomunistycznych - o których już wspominałem - jest ne- rezultatem naszej izolacji, braku swobód obywatelskich 315 314 i ściśnięcia. Musieliśmy długo chodzić w krótkich spodenkach, chociaż już z nich wyrośliśmy. Proces przezwyciężania pozostałości i niezamierzonych rezultatów realnego socjalizmu jest, jak widać, długi. W tych trudnych warunkach okresu przejściowego potrzebna jest nam pomoc bardziej dojrzałych społeczeństw Hberalno-demokratycznych. - Czy da się zaprojektować lub choćby ukierunkować zmianę tożsamości narodowej? — Jestem przeciwny konstruktywistycznym iluzjom. Nie chciałbym być częścią.zaprogramowanej przez kogoś wspólnoty narodowej. Nie oznacza to jednak, że nie należy się starać o kształtowanie świadomości narodowej. Praca nad jej korzystną transformacją nie jest jednak tym samym co jej planowanie czy projektowanie. Planowanie tego rodzaju trąci konspiracyjną teorią historii albo iluzją narodotwórczej roli elit. Źle mi się kojarzy, mieliśmy z tym do czynienia w stalinizmie. Zaprojektowano wówczas wybór bardzo wąskiej tradycji narodowej, tylko rewolucyjno-demokratycznej. Na siłę projektowano nasz naród, stosownie do tezy, że właściwie powstaje on do życia dopiero w Polsce Ludowej, wraz z reformą rolną, zakończeniem rewolucji burżuazyjno-demokratycznej itd. Dzisiaj konstruktywiści na Zachodzie, powiadający, że naród jest konstruowany przez elity, powinni przypomnieć sobie, że jest to teza stalinowska. Każdy ma prawo kształtować świadomość narodową w kierunku uważanym przez siebie za optymalny, ale nie przesądzając rezultatu i nie czyniąc tego za wszelką cenę. Planowanie staje się natomiast licencją dla określonych operacji via mass media, szkoła itp. instytucje. Trąci indoktrynacją. Chciałbym, żeby ludzie mieli możliwość wyboru, by wartości rywalizowały ze sobą i w sposób ewolucyjny tworzyły tożsamość narodową. Dbałbym o to, by był zagwarantowany pluralizm opinii i by uczeń wiedział, że na to samo zagadnienie można patrzeć z więcej niż jednego punktu widzenia. — Gdzie właściwie chcemy być? Wchodzimy do Europy, która już n& Jest rodzinna. Ona częściowo gdzieś tam przechodzi w Azję, Ameryką, w północnt{hfyykę - w światy bardzo odległe. Zatem po co Europa? — Święta prawda. Dla jednych najważniejsze w tym procesie jes* wchodzenie do Europy jako takiej, dla innych najważniejszy jest sojusz z USA. W USA zaś uważa się, że Europa jest peryferiami świ 316 którego centrum stanowią właśnie Stany Zjednoczone. Pamiętam wv powiedz przewodniczącego Sekcji Europeistów w Stowarzyszeniu ^" storyków Amerykańskich, że Europa to wschodnie peryferie Zachód," Wchodzenie do Europy z silnym akcentem na Europę właśnie może mieć zatem wydźwięk anty amerykański. Gdzie indziej np w nostaH kulturowych tarć między Francją a USA, jest to wyraźne w Polsce mało obecnie widoczne. Proces amerykanizacji jest u nas jeszcze po wierzchowny, ale będzie narastał. Trzeba jednak już sobie przemyśleć-czy chcemy orientować się na Europę w odróżnieniu od Ameryki czy na Europę w ścisłym związku z Ameryką i pod hegemonią Ameryki? - Wiąże się to też z odmiennym w Europie i w USA stosunkiem do narodu. - Europejski stosunek do narodu jest zupełnie inny niż w Ameryce W USA przyjęto w latach siedemdziesiątych teorię multikulturalizmu' co oznacza w gruncie rzeczy rezygnację z kształtowania narodu oparteao na spójnej tradycji kulturowej. W Stanach Zjednoczonych naród ma znaczenie tylko polityczne. Przewiduje się, że w połowie XXI wieku większość społeczeństwa amerykańskiego nie będzie biała będzie miała inną kulturę i inną tożsamość, czym nikt się specjalnie nie przejmuje. Podobnie nie martwi nikogo, że elity zabarwią się na żółto a WASPowie znajdą się w mniejszości.1 Europa jest odmienna' Zwłaszcza Francja - tak bardzo wyczulona dziś na punkcie tożsamo- narodowej i tak stanowcza w stawianiu oporu amerykanizacji (na .rzeciwległym biegunie są oczywiście Niemcy, co dobrze świadczy o determinacji w odcinaniu się od złej przeszłości). Ale również w chodniej Europie trudno wyobrazić sobie monopolizowanie tożsa- »sci narodowej przez jakąś jedną religię, a tym bardziej przez jakąś ClscT ^ formaCJę P°htyCZn^ Jak t0 Estety bywa I ~ Wróćmy jeszcze na koniec do Gellnera. Czy istotnie ma on rację, że koniec końców państwo jednorodne jest zawsze lepsze (bardziej dojrzałe) niż państwo wielonarodowe i multikulturalne? Co myśli Pan o Wodnej dziś na zachodzie idei multikulturalizmu? ~ "ozycja Gellnera w dzisiejszych sporach na temat narodu i nacjona-'zmu Jest bardzo swoista. Z jednej strony wypowiada się on bardzo Etycznie na temat mitologii narodowych: dowodzi nawet, że narody ^ czymś przypadkowym, „wymyślonym" przez nacjonalistów (co 317 podoba się oczywiście teoretykom „konstruktywizmu"). Z drugiej strony twierdzi jednak, że nacjonalizm jako dążenie do tworzenia państwa o jednolitej ogólnospołecznej kulturze, eliminującej chaotyczny pluralizm kulturowy przedindustrialnych społeczeństw agrarnych, jest nieuchronnym produktem modernizacji (co jest oczywiście argumentem przeciwko sankcjonowaniu multikulturalizmu). Z filozoficznym spokojem, bez oburzenia pisze nawet o takich skutkach dążenia do narodowej homogenizacji kultury jak czystki etniczne. Zacytujmy: „Pęd do osiągnięcia owej zbieżności między państwem a kulturą stanowi istotę nacjonalizmu, bywa tak przemożny, że w wielu przypadkach dochodzi do repatriacji i wywózek, przymusowego asymilowania, a nawet fizycznej likwidacji. Te przykre posunięcia nie wynikają bynajmniej z niezwykłej brutalności nacjonalistów (ani gorszych, ani lepszych od reszty ludzi). Są po prostu konsekwencją logiki sytuacji." Dużym plusem koncepcji Gellnera jest zwrócenie uwagi, że multi-kulturalizm społeczeństw agrarnych, takich jak społeczeństwo polsko-litewskiej Rzeczpospolitej szlacheckiej, miał niewiele wspólnego z liberalnym szacunkiem dla wielkości i różnorodności kultur. Byl on po prostu cechą tzw. społeczeństw segmentarnych, czyli takich, w których podział według funkcji społecznych pokrywa się z podziałem na grupy etniczno-kulturowe (np. polska szlachta, ruscy chłopi i żydowscy handlarze) i w których grupy te żyły we własnych, odrębnych światach, nie mając ze sobą nic wspólnego. Trudno nie zgodzić się, że był to stan rzeczy uniemożliwiający integrację społeczną i nie zasługujący na idealizację. Koncepcje Gellnera nie sąjednakże najlepszym punktem wyjścia do dyskusji nad multikulturalizmem współczesnym. Dyskusja ta nie powinna koncentrować się wokół Gellnerowskiej problematyki modernizacji. Moim zdaniem należałoby ją zacząć od prezentacji różnych znaczeń terminu „multikulturalizm" i różnych kontekstów, w których pojawia się ten problem. Spróbuję zrobić to w telegraficznym skrócie. Po pierwsze, multikulturalizm ujmowany bywa nie jako przeciwieństwo integracji narodowej, lecz jako bardziej złożona, piętrowa postać tej integracji, pozwalająca łączyć poczucie przynależności d° wspólnoty ogólnonarodowej z przywiązaniem do odrębnej tradycj etniczno-kulturowej wewnątrz tej wspólnoty. To właśnie miał na my-j li Jerzy Zubrzycki, gdy lansował w latach siedemdziesiątych koncep" 318 cję multikulturalizmu w Australii. Teoria Gellnera zlekceważyła taką jnożliwość, aczkolwiek przemawiał za nią m.in. podręcznikowy przy-Jcład Szwajcarii. Dla Polaków ważnym argumentem na rzecz pewnego multikulturalizmu wewnątrz wspólnoty narodowej jest także „piętrowa" (polska na wyższym, litewska na niższym szczeblu) świadomość narodowa szlachty polsko-litewskiej, pięknie analizowana w pracach Juliusza Bardacha. Należy tylko wystrzegać się przed wyprowadzeniem stąd wniosków na temat ludności byłego Wielkiego Księstwa jako całości.3 Tak czy inaczej, koncepcja multikulturalizmu wewnątrznarodowe-go nie musi być wewnętrznie sprzeczna. Jest z pewnością trudniejsza do urzeczywistnienia niż koncepcja unitarystyczna, ale w sprzyjających warunkach, przy dobrej woli wszystkich stron, może być uznana za dobry sposób godzenia jedności z różnorodnością. Po drugie, multikulturalizm oznaczać może pogląd, że naród jest formacją wyłącznie polityczną i nie musi posiadać określonej tożsamości kulturowej. Takie właśnie stanowisko zwyciężyło na początku lat siedemdziesiątych w USA. Znalazło to wyraz w programach szkolnych i syllabusach uniwersyteckich; postać skrajną przybrało we wpływowej doktrynie „politycznej słuszności", wedle której kładzenie nacisku na wspólne korzenie kulturowe białej większości jest czymś wysoce nagannym - niemalże odmianą rasizmu. Dziś coraz wyraźniej dochodzi do głosu świadomość, że - wbrew oczekiwaniom - nie przyczyniło się to do zintegrowania społeczeństwa amerykańskiego, 'prost przeciwnie. Przyczyny tej porażki warte byłyby omówienia, e nie mamy na to czasu. Poprzestanę więc na stwierdzeniu, że mul-tikulturalizm tak pojęty jest tworem społeczeństwa imigrantów i z całą pewnością nie nadaje się na import do Polski. Po trzecie wreszcie, multikulturalizm jest dziś ważnym elementem 5rogramowego antynacjonalizmu, łączonego często (aczkolwiek nie zawsze) z ideami postmodernistycznymi. Główną myślą tej postaci ltikulturalizmu jest przeświadczenie o konieczności zastąpienia 'kacji narodowej edukacją wielokulturową, pojmowaną z reguły w )sób niezmiernie powierzchowny, upolityczniony i ahistoryczny. kacja ta miałaby wyzwalać jednostki od etnocentryzmu, wprowa-; horyzont prawdziwie uniwersał istyczny przez radykalne podwa-le standardów europocentryzmu. Zwolennicy tego programu, bar- 319 dzo modnego wśród lewicującej inteligencji akademickiej w USĄ traktują wszelkie formy zakotwiczenia w kulturze narodowej jak0 niebezpieczne ograniczenie i zniewolenie. Propagują w zamian model tożsamości swobodnie kreowanej, zmiennej, realizowanej przez wolny wybór i nie zamykającej dróg do innych opcji. Trudno nie zauważyć, że przełożenie tych idei na język praktyki zbieżne jest z tendencją globalizacyjną w ekonomice światowej: wielkie korporacje ponadnarodowe potrzebują przecież ludzi giętkich, łatwych do transplantacji, nieskrępowanych lojalnościami narodowymi. Innymi słowy, należy odróżnić trzy postacie multikulturalizmu: multi-kulturalizm jako program wzbogacania kultury narodowej, multikultiira-lizm jako idea redukcji wspólnoty narodowej do wspólnoty wyłącznie politycznej oraz multikulturalizm jako narzędzie świadomej „dekonstruk-cji" tożsamości narodowej. Z tego, co powiedziałem, wynika chyba jasno, że opowiadam się (aczkolwiek ostrożnie i warunkowo) za pierwszą postacią multikulturalizmu, ale odrzucam dwie pozostałe. Testament Dmowskiego Pierwodruk w„Pr2eg,ąd2ieTygodniowym„ Redakcja „Przeglądu Tygodniowego" zapytała mnie, co myślę o uChwale Sejmu RP w związku z 60. rocznicą śmierci Romana Dmowskiego. Po zapoznaniu się z tą uchwałą - wyrażającą „uznanie dla walki i pracy wielkiego męża stanu", a nie wspominającą ani słowem o tych aspektach jego ideologii i działalności, od których należałoby się zdystansować - doszedłem do wniosku, że sprawa wymaga obszerniejszego komentarza. Nigdy nie byłem zawodowym „endekożercą". W różnych moich pracach (m.in. w Trzech patriotyzmach, 1991 r.) podkreślałem mocne strony spuścizny Dmowskiego. Pragnąłem, aby historycy oceniali go możliwie najobiektywniej, bez pomniejszania jego dokonań (w czym celowała historiografia piłsudczykowska), bez lewicowych uprzedzeń nienawiści. Mimo to jednak, gdybym był posłem, nie potrafiłbym głosować za wspomnianą uchwałą. Szacunek dla zasług Dmowskiego mógłby jedynie skłonić mnie do wstrzymania się od głosu. Całkowicie zgadzam się z historykami (zwłaszcza z R. Wapińskim i A. Garlickim), którzy podkreślili z okazji rocznicy olbrzymie zasługi )mowskiego dla niepodległości Polski. Więcej nawet: nie podzielam ;lądu, że traktat wersalski „to nie było wiele" (por. Garlicki w „Gazecie yborczej" 2-3 11999). Uważam bowiem, że z punktu widzenia intere-' Polski było to maksimum i że rola Dmowskiego w uzyskaniu tego simum zasługuje na ocenę bardzo wysoką. Nie rozumiem pogardli-> traktowania (także przez Garlickiego) geopolitycznych koncepcji "owskiego: sytuacja geopolityczna zmieniła się przecież dopiero nie-no, wskutek nieoczekiwanego i bezprecedensowego upadku impe-radzieckiego. Nie rozumiem też, dlaczego pisze się o zasługach towskiego, starannie unikając wspominania endecji. Czy to tabu? zone przez Dmowskiego stronnictwo Narodowej Demokracji - 321 największej ogólnopolskiej organizacji politycznej okresu zaborów - też miało określone zasługi historyczne. Trafhie wskazał je Adam Michnik, akcentując zwłaszcza nowatorstwo wczesnoendeckiej „polityki czynnej" oraz wkład „Przeglądu Wszechpolskiego" do „wspólnej skarbnicy umysłowej wszystkich Polaków" (A. Michnik, Szansę polskiej demokracji, Londyn 1984, s. 215 i 220). Na obronę przed jednowymiarowym „antyendeckim stereotypem" (wyrażenie Michnika) zasługuje również, tak sądzę, dorobek Dmowskie-go jako myśliciela, wybitnego teoretyka kwestii narodowej. Podobnie jak zmarły niedawno Ernest Gellner (uważany za najwybitniejszego współczesnego znawcę nacjonalizmu), Dmowski mocno podkreślał ścisły związek nowoczesnych procesów narodotwórczych z modernizacją społeczną. Homogenizacja kulturowa i związana z nią antagonizacja mniejszości były ceną płaconą za „unarodowienie mas". Należy ubolewać nad tym, ale trzeba pamiętać, że również we Francji, uważanej za modelowy przykład nowoczesnego narodu, rozwój świadomości narodowej likwidował wielojęzyczność i wielokulturowość, dominujące w życiu prowincji francuskiej aż do drugiej połowy XIX wieku. W Europie Środkowowschodniej wszystkie procesy narodotwórcze powodować musiały zwiększenie dystansów etnicznych. Prawdą jest, że nacjonalizm endecki wzmacniał wśród Litwinów i Ukraińców tendencje antypolskie, ale prawdą jest także, że antypolski, etniczny nacjonalizm Litwinów i Ukraińców przekształcał dawny, wieloetniczny patriotyzm polski w nowoczesny (endecki) nacjonalizm, a następnie spychał go na pozycje nieprzejednania. W ocenie tych procesów unikać trzeba ahistoryzmu i moralistycznej łatwizny. Pamiętać należy na przykład, że narodowo rozbudzeni Litwini woleli jawnych endeków od polskich zwolenników wielonarodowego Wielkiego Księstwa - nie bez racji podejrzewali bowiem, że antynacjo-nalistyczny patriotyzm terytorialny, przeciwstawiający się politycyzacji etniczności, był w praktyce środkiem utrzymywania kulturowej i ekonomicznej przewagi polskich ziemian na Litwie. Dmowski reprezentował wprawdzie „nacjonalizm integralny', a bardzo odbiegał od obiegowego stereotypu nacjonalisty. Nie g ° wyższości własnego narodu, przeciwnie - podkreślał narodowe wa J; Odżegnywał się od stylu moralnych krucjat, od ujmowania V°{l™ jako manichejskich zmagań Dobra ze Złem; przeciwstawiał mu polityki jako walki racjonalnie zdefiniowanych interesów, w 322 fenia walki bez zaślepienia zwycięża nie słuszność \ec7 «,ł* i j, ^z:i7Z'nienawifScią- ^ „cywilizowane" fonm, narol ™ niOTi«*i. wsp.erał swego nacjonalizmu teza o L g° eS°izmi1 narodów; pfZec,w„,e, „! Sf T™*! i fa , a awanturnika, niewolnika irracjonalnych e^nL^ go życia był on politycznym acjonaHsta Dod" Z ^^ SWe" tania długofalowym kalkulacjom'ZtToLŻZ^ ^^ dZIa" Nie dążył do władzy osobistej potraflł^n * MC em°CJ°m mas" Polski. Był mężem stanu naJu bez p!nstw"^1 ** " ^ dh sce zadowolił s,ę rolą ideowego ^CZltZ się osobistymi menawiściami notrafił nJA ,y, relacji osobistych W staS * P^sudskiego, zWa sT be ^zroczność i wielkoduszność. Dmowski zasługuje i oddać sprawiedliwi j toij nie tylko zasług nt? C L d°bra kierował g ? WZajemności ~ - JÓZefa daleko- g° y ? Czyjego spL^ZtZó fe. bez słowa krytyki? Czy nie umcnnJ ^czoprzeciwstowić^ Omił narodoweJ Zap°minać' że id1 się sta- konieczność^ ; tyranii", sprawowa- 323 Dmowskiego „polityki czynnej", mającej polegać r~la mobilizacji społeczeństwa do walki nie tylko z zaborcami, lecz rćównież z oportunizmem i biernością środowisk ugodowych. Nie zmi»enia to jednak faktu, że była to koncepcja autorytarna, całkowicie sprzeczna z wartościami liberalno-demokratycznymi, podważająca najgłębsze podstawy nowoczesnego, demokratycznego państwa narodow^-ego. Jak wiadomo, pierwszy prezydent odrodzonej Rzeczypospolitej zabity został przez nacjonalistycznego fanatyka właśnie jakcr> „pół-Polak" - jako człowiek idący rzekomo na pasku mniejszości, nie uginający się przed wolą „prawdziwych Polaków", którzy chcieli zmu-sić go moralnie do nieprzyjmowania prezydentury. Nie można osk=arżać Dmowskiego o inspirowanie tego zabójstwa, ale trudno też zaprze ^czyć, że znajdowało ono doskonałe uzasadnienie w jego ideologii. Co goorsza, nie jest to dziś ideologia martwa: wciąż przecież rozlegają się głos .y nakazujące odróżniać „prawdziwych Polaków" od Polaków „metryk_alnych" jedynie (vel „nominalnych") oraz domagające się, aby władza ~av państwie należała wyłącznie do tych pierwszych. Siłę tych przekon- ań zademonstrowała m.in. fala oburzenia moralnego, z jakim wielu ludzi _, bardzo często uważających się za przeciwników endeckiego nacjonali zmu, przyjęło wynik wyborów prezydenckich 1995 roku. Po drugie, nie wolno zapominać, że ideologia Dmowskiego była i pozostała głównym rozsadnikiem radykalnego antys-emityzmu w Polsce. Prawdą jest, że Dmowski nie pochwalał pogromów" i dystansował się od rasizmu, mimo to jednak reprezentował antysemityzm nieprzejednany i coraz bardziej intensywny. W roku 1912, reagująca na niekorzystny dla endecji wynik głosowania warszawskich Żydów cdo IV Dumy, ogłosił powszechny bojkot żydowskiego handlu. Uważał ~ to za cywilizowaną metodę walki, wzorowaną na czeskim bojkocie Thandlu niemieckiego. Żydzi byli jednak innego zdania: Louis Marshall, pr~ezes Amerykańskiego Komitetu Żydowskiego, powiedział Dmowskiemu w roku 1918, że wieloletni systematyczny bojkot był manifestacją nierL^awiści o wiele gorszą od pogromów. Po odzyskaniu niepodległości antysemityzm Dmowskiego wzmocnił się i przybrał charakter prawdziwej obsessji. Doszło do tego, że począł głosić konieczność „wytępienia" Żydów, z .godnie z zasadą „kto--kogo", niezależnie od ich zachowania - nawet gdyby byli „moralnie aniołami, a umysłowo geniuszami" (Żydzi w XX wi^eku, 1933). Uważał się za konsekwentniejszego antysemitę niż Hitler: caŁIkiem na serio obawia 324 się, że .dea ekspansji wschodniej oderwie Hiri stii żydowskiej, którą skądinąd tak dobrze zro °? r02wia^wania kwe- Zgadzam się z poglądem, że było to w!™' * mieniem. Dmowski nie wyobrażał sobie raJT™*1 J*™™ nieV°™™-nacji Żydów; słowo „wytępić" rozumiał w SZyCZnej eksternli" „ausrotten", a więc jako zniszczenie ekono^"816 BlSmarck°wskiego nalizację , radykalne powstrzymanie wzrost^2"6', Sp°łeczna- ™igi-czeniach Holokaustu nie możem jedna°,Stu P°P"laqi. Po doświad-znaczenia do takich dystynkcji Artykuły D PrZy^ązywać istotnego dowskiej napawają grozą. Gdyby antysemih^uf80 ° kwestii ^ wiek martwy, można by może pozwoh^ 1™ M W P°lsce ca*°" dalszy plan i podkreślenie przede wszystlri "* °dsiIwanie *<* ™ Wiadomo jednak, że tak nie jest bzystk>m zasług Dmowskiego. Po trzecie, w okresie starań o przyłączenie Polski do w ,, pejskiej warto chyba pamiętać, że po roku 19* kL Wspolnoty Eur0' zator i ideolog obozu Wielkiej Polski stał sie /"T^'jako organi" demokracji parlamentarnej i „usfroju onartel Y "ym wro8iem Uznał demokrację za synonirn ^^L™ ^^ ł imotmk „demokratyczny" z nazwy sweTnarf narodowej", mającej zaowocować ustanowieni zacj, narodu", czyli instytucjonalizacją dte^ Dyktatura ta miała przekształcić R ^odu polskiego", formalnie li^i prawa. Żydzi mieli być pozbawieni ńcy miel, korzystać z nich wannAoT^^ ^^ kra ec polskiego państwa; „nieuświadomi^a na^li^ l0Jaln°ŚC1 wo" stwa polskiego mia}a stać sie przedmiotem nadOnT . ^ SpOłeCZeń" I a ludz,e oporni wobec tych zatóegdw po ba ^ indoktyyna" Politycznej partycypacji Pobawieni byliby prawa do Taki właśnie był testament polityczny Dmn , • °log.a utożsamiająca demokrację liberalna zT, ^ ^ ide" - była w Polsce całkowicie martwa można t™™5™™ * Ży-"ksus traktowania go jako sprawy o któró 2 * * P°ZWolić na 8 człowieka". 'VykreŚlił P^' "rewolucJi ^ gW1 CJOnallStyCZnej elity-^^ państw0 rÓW"°ŚĆ Wobec 325 mówiący o przeszłości i nie mający żadnego aktualnego znaczenia Wiadomo jednak, że tak nie jest. I wreszcie - po czwarte - sprawa, do której uchwała Sejmu przy-wiązuje znaczenie szczególnie pozytywne: uznanie nieodłączności katolicyzmu od polskości. Przypomnijmy najpierw, że w okresie zaborów Dmowski nie utożsamiał interesów narodu z interesami katolicyzmu. Był spadkobiercą tradycji nieufiiośei wobec Kościoła jako organizacji ponadnarodowej, skazanej niemal na popadanie w konflikt z aspiracjami narodowymi; tradycji reprezentowanej przez Towarzystwo Demokratyczne Polskie, do którego bezpośrednio nawiązywała Liga Polska, poprzedniczka Ligi Narodowej. Szedł w tym kierunku bardzo daleko, podkreślał bowiem zasadniczą różnicę między etyką narodową a etyką chrześcijańską. Zrezygnował z tego dopiero w warunkach zupełnie nowych: w Polsce niepodległej zniknęło bowiem niebezpieczeństwo, że Kościół potępi Polaków za nacjonalistyczny separatyzm, pojawiła się natomiast szansa posłużenia się klerem w walce z Żydami, niekatolickimi mniejszościami, agnostyczną lewicą i rzekomymi masonami w obozie rządowym. Być może towarzyszyła temu autentyczna zmiana stosunku Dmowskiego do religii katolickiej. Nie wypowiadam się w tej kwestii. O politycznym sensie tej zmiany zadecydował jednak nowy kontekst sytuacyjny. Skutki tego zwrotu okazały się fatalne. Werbalne uznanie nadrzędności etyki chrześcijańskiej nie zaowocowało złagodzeniem nacjonalizmu. Wprost przeciwnie: zbiegło się w czasie z maksymalnym nasileniem endeckiego antysemityzmu. Nacjonalizm, uznając się za reprezentanta cywilizacji katolickiej, porzucił pragmatykę narodowego interesu na rzecz guasi-religijnego fundamentalizmu, odwołującego się do „absolutnej prawdy". „Młodzi" w obozie narodowym ogłosili krucjatę przeciwko nihilistycznemu relatywizmowi. W Kościele zas pojawiło się niebezpieczne zjawisko „katolicyzmu narodowego", czyli politycyzacji religii. Był to cios zadany wcześniejszym koncepcjom Dmowskiego: koncepcjom politycznego racjonalizmu, pragmatycznego realizmu, dystansowania się od nieodpowiedzialnych ambicji i ślepych emocji. Z drugiej strony, okazało się to narzędziem ukierunkowania pracy Kościoła w stronę „katolicyzmu politycznego". P°* czonego z antysemityzmem i obsesją antymasońską. Obie te tendencje - polityczny fundamentalizm, odwołujący się do katolicyzmu oraz wplątywanie duchowieństwa w wątpliwej wartości politykę - są, niestety, wciąż żywe i coraz bardziej widoczne 'w naszym Icrąju. W tej sytuacji trudno pojąć, dlaczego uchwała proponująca bezkrytyczne uznanie zasług Dmowskiego poparta została nawet przez tych postów obozu rządowego, którzy uważają się za liberalnych demokratów. Dziwią również wyniki głosowania przedstawicieli opozycji. Obawiam się, że wielu parlamentarzystów, którzy głosowali za uchwałą, nie dysponowało dostateczną wiedzą o ideologii i działalności Dmowskiego. Byłoby więc o wiele lepiej, gdyby 60. rocznica śmierci Dmowskiego uczczona została decyzją Sejmu o subsydiowaniu wydania jego dzieł - nie w masowej i taniej edycji, ale za to w całości, na użytek intelektualnych i politycznych elit. Notre Damę, luty 1999 r. 326 Przypisy Trzy patriotyzmy 1. Pisał o tym J. Adamus w cennej pracy Monarchizm i republikcmizm w syntezie dziejów Polski, Łódź 1961. 2. W. Karpiński, Amerykańskie cienie, Paryż 1983, s. 52. 3. Norman Davies, GodS Playground. A History of Poland, Oxford 1981, t. II, s. 723-724. 4. M. Malia, „Poland's Eternal Return" w: „New York Review of Books", nr 14, 29 wrzesień 1983, s. 26. Opinię tę podziela T. Garton Ash; jeden z rozdziałów jego książki o „Solidarności" nosi nawet tytuł „Noble Democracy". Patrz T. Garton Ash, The Polish Revolution: Solidarity, Londyn 1985. 5. Por. B. Leśnodorski, Dzieło Sejmu Czteroletniego, Wrocław 1951, s. 18. Autor słusznie stwierdza, że „stanowi to zjawisko zupełnie niebywałe". 6. Por. J. Tazbir, Kultura szlachecka w Polsce, Warszawa 1978, s. 58. 7. S. Rzewuski, O sukcesji tronu w Polszcze, Warszawa 1789, s. 31-33. 8. A.W. Rzewuski, O naprawie rządu republikańskiego myśli, Warszawa 1790, t. II, s. 73-74. 9. B. Constant, O wolności nowoczesnej w porównaniu z wolnością starożytnych, 1819. 10. Por. K. Marks, „W kwestii żydowskiej", w: K. Marks, F. Engels, Dzieła, t. I, Warszawa 1960. 11. Por. Filozofia i myśl społeczna XVI wieku, opracował L. Szczucki (w serii antologii „700 lat myśli polskiej"), Warszawa 1978, s. 258 (fragment O poprawie Rzeczypospolitej A.F. Modrzewskiego). 12. Tamżie, s. 247-247. 13. Doskonałą prezentację „negatywnej" i „pozytywnej" koncepcji wolności oraz obronę tej pierwszej zawiera esej I. Berlina, „Two Concepts of Liberty", w: 1. Berlin, Four Essays on Liberty, Oxford 1969. 14. Piszę o tym w książce W kręgu konserwatywnej utopii, Warszawa 1964, s. 211-215. Również Rousseau uważał, że ideałem prawodawstwa byłaby jednomyślność dowodząca, że wszyscy właściwie zrozumieli „wolę powszechną". To wykluczenie możliwości rozmaitych i równouprawnionych rozumień dobra publicznego zbliżało Rousseau do sarmackich „republikantów" (por. J. Michalski. Rousseau i sarmacki republikanizm, Warszawa 1977, s. 86). Klasyczną monografią liberum veto jest dzieło W. Konopczyńskiego, Liberum ve-to, Kraków 1918. W ostatnich latach ukazały się dwie cenne próby częściowej „rehabilitacji" liberum veto: C. Backvis, „Wymóg jednomyślności a wola ogółu" w: „Czasopismo Prawno-Historyczne" vol. XXVIII nr 2, 1975, oraz Z. Ogonowski, „W obronie liberum veto", w: „Człowiek i Światopogląd" nr 4, 1975. [g Patrz: Z. Ogonowski, Wstęp do filozofii i myśl społecznej XVIII wieku (w serii „700 lat myśli polskiej"), Warszawa 1979, s. 30-31. 17. Por. C. Backvis, Szkice o kulturze staropolskiej, Warszawa 1975, s. 556-558. 18. M. Wielhorski, O przywróceniu dawnego rządu według pierwiastkowych Rzeczpospolitej ustaw, b.m., 1775, s. 305. (Próbą całościowego ujęcia problematyki narodu w myśli polskiej epoki Oświecenia jest moja rozprawa „Idea narodu w polskiej myśli oświeceniowej", w: Archiwum Historii Filozofii i Myśli Społecznej, t. 26, 1980). 19. A.W. Rzewuski, op. cit., 1.1, s. 168. 20. Tamże, t. II s. 107. 21. M. Wielhorski, op. cit., s. 44-45. 22. Por. J. Fabre, „Stanislas Leszczyński et 1'idee republicaine en France au XVIIe siecle", w: J. Fabre, Lumiere et romantisme, Paris 1963, § 131-149. 23. A. Popławski, Zbiór niektórych materii politycznych, Warszawa 1774, s. 275-277. 24. H. Stroynowski, Nauka prawa przyrodzonego, politycznego, ekonomiki politycznej i prawa narodów, Wilno 1791, cz. IV, § 5. 25. (H. Kołłątaj, I. Potocki, F.K. Dmochowski), O ustanowieniu i upadku Konstytucji 3 maja, Paryż 1868,1.1, s. 5-6. 26. Por. M. Mochnacki, Pisma wybrane, Warszawa 1957, s. 358-359. 27. J. Tazbir, op. cit., s. 71-72. 28. Patrz: A. Walicki, Philosophy and Romantic Nationalism: The Case of Poland, Oxford 1982, cz. I, rozdział II. 29. A. Kijowski, „Co się zmieniło w świadomości polskiego intelektualisty po 13 grudnia 1981 roku?", w: „Arka" nr 4, 1983. Cyt. wg edycji paryskiej. „Arka", nr 1-9 (wybór), Paryż 1986, s. 134. 30. Tamże, s. 139. 31. Tamże, s. 136. 32. J. Szczepański, Pozapolityczne wyznaczniki przyszłości narodu, Londyn 1979, s. 7. 33. A. Walicki, „Myśli o sytuacji politycznej i moralno-psychologicznej w Polsce", w: „Aneks", nr 35, 1985, s. 100. 34. Patrz: L. Kołakowski, „Yalta and the Fate of Europę", w: „New York Review of Books", nr 13, 14 VIII 1986, s. 43. 35. F. Meinecke, Weltbiirgertum undNationalstaat, Munchen 1919, rozdziali. 36. Słowo „nacjonalizm" użyte jest tutaj w aksjologicznie neutralnym, anglojęzycznym sensie tego terminu. 328 329 37. E. de Vattel, Prawo narodów, czyli zasady prawa naturalnego zastosowane do postępowania i spraw narodów i monarchów. Warszawa 1958, t. I, s. 73. 38. F.S. Jezierski, Wybór pism, Warszawa 1952, s. 217-218. 39 J. Lelewel, Mowy i pisma polityczne, Poznań 1864, s. 558. 40 Tamże s. 438. W stosunku do Żydów Lelewel zajmował stanowisko następujące- Polacy nie liczą was za cudzoziemców, ale za współmieszkańców (...) Zamieszkawszy i rozpłodziwszy się od wielu wieków na ziemi polskiej, wyście jej krajowcami dopóty, dopóki Mesjasza nie ujrzycie" (ibidem, s. 259). 41 Ciekawym wyjątkiem od tej reguły jest artykuł P. Semenenki w czasopiśmie Postęp" dowodzący, że językiem przyszłej Polski ludowej powinien byc język ruski (ukraiński), ponieważ większość polskiego ludu (tj. chłopów z obszaru dawnej Rzeczpospolitej) używa tego właśnie języka. Artykuł ten skrytykowany został przez J. Czyńskiego za zignorowanie żywiołu żydowskiego, tj. polskiego mieszczaństwa. Jak z powyższego widać, obaj autorzy stali na gruncie histo-ryczno-terytorialnej koncepcji narodu (Patrz: S. Pigoń, Zręby Nowej Polski w publicystyce Wielkiej Emigracji, Warszawa 1938, s. 12-13). 42 Nowa Polska", 1835, s. 349. Cyt. wg S. Pigoń, op. cit., s. 10. 43. W. Sukiennicki, East Central Europę During World War I: From Foreign Do-mination to National Independence, New York 1984,1.1, s. 12 i 28. 44. F. Engels, „Klasa robotnicza a kwestia polska" (1866), w: Marks i Engels o Polsce, oprać. H. Michnik, Warszawa 1960, t. 2, s. 45-46. 45 Piszę na ten temat obszernie w książkach Filozofia a mesjanizm (Warszawa ' 1970), Między filozofią, religią i polityką (Warszawa 1983), a także w artykule Mesjanistyczne koncepcje narodu i późniejsze losy tej tradycji" (w: Idee i koncepcje narodu w polskiej myśli politycznej czasów porozbiorowych, pod red. J Goćkowskiego i A. Walickiego, Warszawa 1977). Patrz również syntetyczne opracowanie w języku angielskim pt. Philosophy and Romantw Natwnalism (por. przypis 28). 46. A. Mickiewicz, „Literatura słowiańska", w. Dzieła, Warszawa 1935, t. Viii, s. 35-36. 47. J. Słowacki, Dzieła wszystkie, Wrocław 1959, t. XII, s. 287-288. 48. R. Dmowski, Polityka polska i odbudowanie państwa, Warszawa 1925, s. 38. 49. Cz. Miłosz, Prywatne obowiązki, Paryż 1980, s. 115. 50. Epilog do Promethidiona. 51. Patrz: „Tygodnik Powszechny", nr 4, 27 I 1985, s. 1-4. 52. A. Michnik, Z dziejów honoru w Polsce, Paryż 1985, s. 121, 132-134, 171, -^ 53. Tak oceniał to m.in. Stefan Kisielewski, który w roku 1985 pisał o tym następ ^ jąco: „I właśnie teraz Michniki, jak pieszczotliwie nazywam moich przyj _ KOR-u, świeżo przecież wypuszczeni z więzień, przedsiębrali akcję P ^ ^.? cyjną, organizacyjną, potrząsającą sumieniami w imię praw człowieka, praworządności, ochrony obywatela. Palą się do działania, do więzienia, do indywidualnego tragizmu. Wielkie nieporozumienie i w niezrozumienie ich pcha wszechwładny, a w polityce tak niebezpieczny egocentryzm" (S. Kisielewski „Gdy znów nadchodzi listopad", „Kultura", nr 12, 1985, s. 64). Przedmiotem krytyki jest tu oczywiście nie działalność opozycyjna jako taka, lecz podejmowanie jej w celu zademonstrowania własnych postaw moralnych, bez nadziei osiągnięcia konkretnych pozytywnych skutków. Kisielewski nie zauważył, że można spojrzeć na to inaczej: jako na dobrze przemyślane i bardzo efektywne podważanie legitymizacji ustroju. Przy takim pojmowaniu jednakże romantyczna obrona imponderabiliów stałaby się właściwie wyrachowaną grą polityczną, którą należałoby oceniać nie z punktu widzenia „honoru", lecz w kategoriach politycznego realizmu. 54. Marks i Engels o Polsce, op. cit., t. 2, s. 58-59 i 62-63. 55. B.F. Trentowski, Chowanna, czyli system pedagogiki narodowej, Wrocław 1970, 1.1, s. 574. 56. C. Norwid, „Niewola", w: Pisma wszystkie, t. III, Warszawa 1971, s. 390. 57. Piszę o tym obszernie w studium „Cyprian Norwid: trzy wątki myśli", w: Między filozofią, religią i polityką, op. cit. 58. C. Norwid, Pisma wszystkie, op. cit., t. VIII (Listy), s. 77 i 112. 59. K. Irzykowski, Czyn i słowo. Głosy sceptyka, Lwów 1913, s. 60. 60. A. Świętochowski, „Wskazania polityczne", w: Ognisko. Praca zbiorowa dla uczczenia 25-letnięjpracy TJ. Jeża, Warszawa 1882, s. 48-54. 61. R. Dmowski, Niemcy, Rosja i kwestia polska, Lwów 1908, s. 212 i 235-236. 62. Cyt. wg B. Toruńczyk, Narodowa Demokracja. Antologia myśli politycznej „Przeglądu Wszechpolskiego", Londyn 1983, s. 136. 63. Tamże, s. 119. 64. R. Dmowski, „Pół-Polacy", w: Pisma, t. III, Częstochowa 1938, s. 106-107. 65. S. Staszic, Pisma filozoficzne i społeczne, Warszawa 1954,1.1, s. 210-211. 66. Por. A.W. Rzewuski, óp. cit., 1.1, s. 132. 67. Zasadę tę nieustannie przypomina w swoich pracach Adam Bromke. 68. W. Sukiennicki, op. cit., s. 61. 69. Dmowski pisał na ten temat w Myślach nowoczesnego Polaka, Lwów 1904. 70. Patrz B. Cywiński, Rodowody niepokornych, Warszawa 1974, s. 325-352; B. Toruńczyk, op. cit.; A. Michnik, Szansę polskiej demokracji, Londyn 1984, s. 214-241. '1- B. Toruńczyk, op. cit., s. 181. 72. Tamże. 73. Tamże, s. 124-126. 74- A. Hali, „Dwa realizmy", w: „Tygodnik Powszechny" nr 28 (1981) z 14 lipca 1985. J.L. Popławski uległ wprawdzie wpływowi rosyjskich narodników, ale 330 331 różniło go od populizmu mocne akcentowanie potrzeby elit społecznych (a nie jedynie politycznych). 75. A. Michnik, op. cit., s. 231. 76. J. Kuroń, Polityka i odpowiedzialność, Londyn 1984, s. 215. 77. R. Dmowski, Myśli nowoczesnego Polaka, op. cit., s. 188. 78. Patrz: A. Bromke, The Meaning and Uses of Polis li History, Boulder, Colorado 1987, rozdz. II. 79. R. Dmowski, Polityka polska i odbudowanie państwa, op. cit., s. 56. 80. Patrz np.: M. Król, „Sens i bezsens publicystyki historycznej", w: „Tygodnik Powszechny", nr 31, 3 VIII 1986, s. 1-4. 81. Por. J.L. Popławski, Pisma polityczne, Kraków-Warszawa 1910, t. I, s. 6-7. Czy możliwy jest nacjonalizm liberalny? 1. Bardzo stanowczo broni tego poglądu w książce Kwestie narodowe w Europie środkowo-wschodniej, PWN, Warszawa 1992, s. 18-24. 2. Ujmuję to słowo w cudzysłów w celu uwydatnienia różnicy między antykomu-nizmem klasycznym, przeciwstawiającym się komunizmowi jako wojującej i wierzącej w siebie ideologii, a „antykomunizmem" polityków utożsamiających komunizm z odideologicznioną, schyłkową formą realnego socjalizmu. 3. Pojęcie „nacjonalizmu obywatelskiego" rozwinięte zostało ostatnio przez L. Green-feld uważającą Stany Zjednoczone za modelowy przykład tak pojętego nacjonalizmu. Patrz L. Greenfeld, Nationalism. Five Roads to Modernity, Harvard Univ. Press, Cambridge, Mass. 1992. Konkluzja ta wydaje mi się bardzo kontrowersyjna. Stanom Zjednoczonym brakuje bowiem żywej świadomości historycznej, będącej koniecznym składnikiem modelowego nacjonalizmu w każdym z możliwych znaczeń tego słowa. 4. Patrz R. Brubaker, Nation as Institutionalized Form. Practical Category, Contin-gent Event, „Contention", t. 4, nr 1, 1994. 5. E. Gellner, Narody i nacjonalizm, PIW, Warszawa 1991, s. 9. 6. Tamże, s. 48. 7. Patrz E. Gellner, Encounters With Nationalism, Blackwell, Oxford 1994, s. 182-200. Książka Hrocha nosi tytuł Social Preconditions of National Revival in Europę, Cambridge 1990. 8. E. Gellner, Narody i nacjonalizm, s. 123. 9. Tamże, s. 61. 10. Tamże, s. 71. 11. Patrz E. Gellner, Conditions of Liberty. Civil Society and its Rivals, Penguin Press. New York 1994, rozdz. 13. 332 13. 14 15 16, 17. 18. 19. 20. Tamże, s. 104-105. E. Gellner, Encounters With Nationalism, s. 30. E. Gellner, Conditions of Liberty, s. 107. Louis Dumont, Essais sur l'individualisme. Une perspectwe anthropologiąue sur I'ideologie modernę, Paris 1983, s. 20-21. Pisze o tym bardzo przekonująco badaczka izraelska Yael Tamir, uczennica fsaiaha Berlina. Patrz Y. Tamir, Liberał Nationalism, Princeton, N.J. 1993, s. 118-139. Patrz John Rawls, Political Liberalism, Columbia Univ. Press, New York 1993. Patrz programowy artykuł Dmowskiego pt. Pól-Polacy, 1902 (w: R. Dmowski, Dzieła, t. 3, Częstochowa 1938). „Pół-Polacy", dowodził Dmowski, to jednostki, które „zatraciły związek z aspiracjami narodu": „Trzymane są one na wodzy dzięki fizycznej i moralnej tyranii, wywieranej na nie przez zdrową, moralnym duchem ożywioną większość. Gdy tego przymusu nie ma, rozwijają one swą działalność" (s. 105 i 111). Roman Dmowski był postacią złożoną, wieloaspektową, nie zasługującą na to, aby przedstawiać ją w wyłącznie czarnych barwach. W danym kontekście ważne jest jednak odnotowanie faktu, że uznawanie jednej partii za wyłącznego przedstawiciela aspiracji narodu, idea stosowania „fizycznej i moralnej tyranii" wobec jednostek niedostatecznie podporządkowujących się (jej zdaniem) owym aspiracjom, a także koncepcja „politycznego zorganizowania narodu" są typowymi cechami nacjonalizmu integralnego, nie dającego się pogodzić z nacjonalizmem liberalnym. Naród nie może być jednomyślny, nie jest bowiem plemieniem ani sektą. Jako forma ewolucyjnie kształtowanego ładu spontanicznego, nie daje się również wcisnąć w ramy służącej określonym celom organizacji politycznej. P. Ricoeur, Pamięć - zapomnienie - historia, w: K. Michalski (red.), Tożsamość w czasach zmiany. Rozmowy w Castel Gandolfo, Warszawa-Kraków 1995, s. 22. J. Rawls, Political Liberalism, s. XVI-XXVIII. Polska - naród - Europa 1. WASPowie (skrót od „White Anglosaxon Protestants") - biali Anglosasi wyznania protestanckiego. 2. E. Gellner, Narody i nacjonalizm, Warszawa 1991, s. 123. 3. Pisarze idealizujący wielokulturowość historycznej Litwy w okresie narodzin nowoczesnego nacjonalizmu nie biorą zwykle pod uwagę, że „piętrowa świadomość narodowa" mogła pojawić się tam tylko wśród szlachty. Chłopi dawnego Wielkiego Księstwa byli albo „tutejsi", czyli pozbawieni wszelkiej świadomości narodowej (co dotyczyło przeważnie Białorusinów), albo określeni narodowo w kategoriach jednoznacznie etnicznych -jako Litwini lub jako Polacy. 333 V KARTKI Z DZIENNIKA Pierwodruk WARSZAWA, JESIEŃ 1980 Czy powinna być „umowa społeczna" w Polsce? 6X1980 Umowa może dotyczyć tylko reguł gry, nie może zapewniać, że nikt nie przegra.1 Wolność, niezależność jest nieodłączna od ryzyka. Jeśli chce się na wszystko gwarancji, to żądanie niezależności jest absurdalne: tylko dzieci pod opieką rodziców mogą mieć wszystko zagwarantowane. Im więcej wolności, tym mniej bezpieczeństwa, tym mniej równości. Niestety, taka jest cena wolności. Wolne związki zawodowe są rzeczą normalną w sytuacji, gdy przedsiębiorstwo walczy o utrzymanie się na powierzchni, gdy może zbankrutować, gdy zarówno robotnicy, jak menedżerowie zdają sobie sprawę, że nie uratują ich żadne subsydia, a więc gdy muszą liczyć się z realnością. Raz jeszcze: można umawiać się co do środków działania, ale taka •lmowa stoi w sprzeczności z zasadą prymatu celów nad środkami. Prymat celów zakłada bowiem arbitralne łamanie umowy co do środków, jeśli okaże się, że do założonych celów nie prowadzą, zakłada więc nieograniczoność władzy, przekreśla wolność jednostki i nie daje •C pogodzić z najgłębszą istotą prawa. Ad „samodzielność przedsiębiorstw". Jest ona realna i przyniesie pożądane skutki tylko wtedy, gdy będzie rdzo dużo do wygrania i wszystko do przegrania. Nie wystarczy „rao-tywacyjna rola płac", musi być również udział w zyskach i pewność, że ektów rozsądnej polityki gospodarczej i dobrej pracy nikt nikomu nie kiera pod hasłem walki z „nadmiernym" bogaceniem się. Dobrze go-°darować można tylko w atmosferze zaufania. Musi być również świa- 337 domość ryzyka, tego, iż za każdy błąd będzie się płacić z własnej kieszeni, a za serię błędów zapłaci się bankructwem. Trzeba stworzyć „twardą rzeczywistość" życia gospodarczego. N.je wolno obiecywać tego, czego nie można spełnić, bo niespełnianie obietnic to najbardziej rażące łamanie społecznego kontraktu. Obiecujmy niewiele, ale odpowiedzialnie. Nie obiecujmy każdemu mieszkania za 5 lat- obiecajmy za to, że jeśli ktoś umówi się ze spółdzielnią, iż dostanie mieszkanie, powiedzmy, za lat 8, to umowa ta jest obowiązująca, upoważniająca do sądowego zaskarżenia spółdzielni w wypadku jej niedotrzymania, do domagania się wysokich odszkodowań (np. w wysokości wolnorynkowych cen wynajmu mieszkań) za każdy rok zwłoki. Kościół może wypowiadać się na temat tego, co być powinno z moralnego punktu widzenia. Nie powinien jednak starać się o to, aby jego ideały moralne, jak na przykład ideał ubóstwa, były realizowane przy pomocy władzy państwowej. Jeśli zaś chce to czynić w Polsce, to powinien czynić to samo na przykład we Włoszech, gdzie problem „nadmiernego bogactwa" jest na pewno bardziej rażący. Władza państwowa uznając niezależność organizacji społecznych powinna jednocześnie uwalniać się od zobowiązań na ich rzecz. Powinna stworzyć taki system, w którym produkcję odbiera nie komisja, lecz rynek, od którego decyzji nie ma odwołania; system, w którym istnieje warstwa ludzi materialnie zainteresowana w wydajności i jakości produkcji; system, w którym rachunki za marnotrawstwo, złą organizację i złą pracę płacą marnotrawcy, źli organizatorzy i źli pracownicy, a nie całe społeczeństwo. System, w którym - w ramach pewnych ogólnych zasad - możliwe byłoby współzawodnictwo, eksperymentowanie w różnych kierunkach, a więc w którym nie byłyby możliwe błędy paraliżujące całą gospodarkę, w którym przedsiębiorstwa miałyby możliwość podejmowania decyzji różnych, a przegrana tych, którzy kierowali się złym rozeznaniem, byłaby jednocześnie wygraną tych, których decyzje produkcyjne okazały się słuszniejsze-W takim systemie państwo uwolniłoby się od totalnej odpowiedzią ności za skutki złego gospodarowania, ponieważ rachunki za brako róbstwo, niegospodarność przedstawiane byłyby bezpośrednim win wajcom, i to nie w postaci jakichś decyzji personalnych, lecz w pos 338 ci anonimowych mechanizmów rynkowych, których nie można uhł gać, ułagodzić lub przekupić. a~ Niezależność, odbiurokratyzowanie związków zawodowych al ramach niezależnej, odbiurokratyzowanej ekonomiki. Znaczne njczenie centralnego planowania, bo centralistyczne, biurokratyczn"" planowanie w warunkach istnienia potężnych i niezależnych zwia? ków zawodowych, które w każdej chwili mogą stawić opór wprowa dzaniu w życie decyzjom centrali, staje się po prostu niemożliwe 7 drugiej strony tylko uruchomienie anonimowych mechanizmów rynkowych może zainicjować wprowadzanie koniecznych zmian w strukturze cen bez wywoływania wstrząsów w życiu całego społeczeństwa, bez ściągania odium na osoby stojące u steru życia politycznego. Myśli o statucie i programie „Solidarności" 181X1980 Istnieje wspólny mianownik między rym, co najlepsze w Polsce a tym co najgorsze - brak lub niedostatek instynktu samozachowawczego. Czy mam się zapisać do nowych związków zawodowych w Instytucie Filozofii i Socjologii, pod firmą „Solidarności"? Pro: Związki te, jak twierdzi G.,2 zamierzają „dbać o interesy zawodu", tj. wysuwać postulaty dotyczące systemu finansowania nauki, kontroli nad wynikami prac, kształcenia kadr etc. Contra: Są one ściśle podłączone pod „Solidarność - Mazowsze" mie nie odpowiada zasada terytorialna, nie odczuwam automatycz-1 solidarności z ogółem mazowieckich pracowników najemnych. : chcę, aby ktoś miał prawo wymagać ode mnie, abym na przykład 'fajkował, bo tak zadecydowały władze związku. Nie odpowiada mi enie, że ogół pracowników ma interesy jednakowe, pierwszej sprawie („interesy zawodu") mogę występować rów-z pozycji niezależnego. Może jednak przystąpienie do nowych feków zawodowych dodałoby takim wystąpieniom autorytetu? °że tak. Ale może też odwrotnie. To, czego chcę naprawdę, to &ki zawodowe pracowników nauki. 339 Czytałem świetne opracowanie J. Jedlickiego - dla DiP - na temat „Zabezpieczenia praw osobistych".3 Jednakże brak w nim zupełnie tych praw, które są istotne nie dla inteligencji, ale dla tzw. inicjatywy prywatnej. Nie ma nic o warunkach wywłaszczeń, domiarów etc. Nic o tym, że majątek zdobyty uczciwie (w sensie: środkami zgodnymi z prawem, zgodnie z regułami gry) nie może być odebrany. A przecież bez atmosfery „rządów prawa" cały sektor prywatny naszej gospodarki, tak istotny w sferze usługowo-konsumpcyjnej, będzie musiał rządzić się prawami dżungli - po obu stronach! Niski prestiż „prywatnej inicjatywy" bierze się stąd właśnie, że są to ludzie zmuszeni do działania w warunkach prawa dżungli. Zmieńmy te warunki, a uczciwość, a więc i prestiż, a więc i zaspokojenie naszych potrzeb poprawią się. „Polityka" rozpisuje ankietę „Co robić?" Co miałbym w tej sprawie do powiedzenia? Co z moich „Memoriałów z USA",4 z wypowiedzi w ramach DiP zachowało swą wartość? Sądzę, że bardzo wiele. A więc: 1. Etyka odpowiedzialności - po obu stronach! 2. Samorządność i niezależność - tak, ale w ramach konfliktowego (choć niekoniecznie antagonistycznego) modelu, a więc związki nie według zasady terytorialnej, lecz profesjonalnej. Związki terytorialne będą z konieczności zmajoryzowane przez robotników największych zakładów przemysłowych. Nie jest oczywiste, że w każdej sytuacji interes innych grup społecznych będzie idealnie zgodny z ich interesem. Grupy zawodowe, aby być naprawdę niezależne, nie mogą być zmajoryzowane przez grupę najsilniejszą z punktu widzenia strategicznego usytuowania, znaczenia dla gospodarki narodowej itd. 3. Praworządność jako ograniczenie wszelkiej władzy przez prawo. Warunek niezbędny zaufania, koniecznego dla rozwoju gospodarki rodzinnej na wsi i „sektora prywatnego". Musimy zgodzić się na respektowanie zasad uczciwego bogacenia się, tzn. nie tylko rząd musi wiedzieć, że wywłaszczenia i domiary bez mocnej podstawy prawnej są niedopuszczalne, ale również nowe związki zawodowe muszą wiedzieć, że nie mają prawa domagania się redystrybucji dochodów * imię takich czy innych celów społecznych, jeśli mowa o dochodac uczciwie nabytych. Można zmienić reguły gry, ale nie ex post. • ^rn wa społeczna" dotyczy środków, nie celów; prawo ogranicza nie ty 340 gładzę, lecz również reformatorów społecznych, nie ma „rządów prawa", jeśli zamiary władzy lub cele społeczników (obojętne!) postawimy ponad prawem. Przedstawiciele SD i SL powinni mocno stanąć na tym stanowisku 4. Rynek. Rozumiem, że nie można zastosować zasad rynkowych na przykład do górnictwa lub przemysłu stoczniowego. Ale w ramach przemysłu produkującego na rynek wewnętrzny trzeba stosować twarde, rynkowe reguły gry. Konsument decyduje o zarobkach producenta. Robotnicy produkujący buty odrzucane przez rynek mają prawo tylko do jednego - do zasiłku dla bezrobotnych. Byłoby absurdem, gdyby niezależność i samorządność organizacji związkowych w prze--lyśle lekkim nie była połączona z ryzykiem, tj. konieczną ceną autentycznej wolności. 20X1980 W sferze produkcja-konsumpcja „umowa społeczna" może być tylko umową między producentami a konsumentami, a nie umową między producentami a państwem. Gdyby producenci domagali się od aństwa zagwarantowanego poziomu dochodów, niezależnego od akceptacji ich produkcji przez rynek, byłoby to jaskrawym pogwałceniem praw konsumentów. Rynku nie można ubłagać, nie można go przekupić, jego decyzje są nieodwołalne. Tylko wprowadzenie ścisłej zależności między zarobkami tych, którzy produkują na rynek wewnętrzny, a codziennie podejmowanymi na tym rynku decyzjami onsumentów może uchronić nas od beztroski wobec brakoróbstwa o stronie robotników) i nieodpowiedzialnych decyzji (po stronie kierownictwa) w przemyśle lekkim. „Solidarność", DiP i inne wpływowe (mniej lub więcej) ośrodki iniotwórcze, nawet wtedy, gdy zdecydowanie dążą do zmiany ist-eJących struktur, są w istocie tradycyjnie „socjalistyczne" w sensie 'lnego systemu wartości. Ja natomiast jestem ostrożniejszy w moim unku do „istniejących struktur", natomiast dużo dalszy od socjali-- bliższy klasycznemu liberalizmowi - w wyborze wartości, do tórych należy te struktury naginać. 341 CANBERRA 1983- -1985 Postny Po^ków ^ \/Tll 1983 xT. 7 KluVbie Weteranów5 raz jeszcze Wczoraj^ referat Niny ŁwB rowała nie tylko anki i ł^ie mojej ^^^ (głównie S. No- roku mojej ^^^^ ' ^echnie bez zróżnicowań kla- , akceptowany bez kla- boga^ia Się T e mówiąc już o sk, że właśnie ^gu jak praca! A przecież wy- ^ na być najwyższą ^li totalitaryzmu. Vide moja * rtśi Nieste\ obra^- Kolektywizm rodzin 1 innych ^ hść korupc i jak bo .0 = - - taką własnej woli, problem legitymizacji władzy jest dlań mniej ważny od zakresu indywidualnej wolności - wiadomo zaś, że zakres ten może byc większy przy władzy „nieprawowitej", niż przy „prawowitej". jColektywista zaś wierzy w „wolę powszechną". Czy można liberalizować ustrój radykalnie podważając jego prawomocność? 101X1983 Legitymizacją ustrojów jest zawsze świadomość społeczna. Por. Petrażycki o świadomości prawnej, Abramowski o konieczności dostosowywania ustrojów do „sumienia przeciętnego człowieka".7 Nie musi być akceptacji ustroju na poziomie świadomości zwerbalizowanej, ale musi być minimum milczącego konsensusu. - Ustrój może „zliberalizować się" tylko wtedy, gdy ma taką legitymizację. Bez niej jest zbyt słaby, aby móc sobie na to pozwolić. Jeśli więc chce się liberalizacji ustroju, a nie jego obalenia, to trzeba dbać o wzmacnianie tej jego legitymizacji w świadomości społecznej, jeżeli jest zbyt słaba - a tak właśnie było w Polsce. Wyczuwałem to trafnie i dlatego właśnie w okresie „odnowy" pracowałem nad zmniejszaniem poczucia obcości wobec tradycji marksistowskiej w Polsce.8 - „Ketman" jest formą obrony, ale także formą przystosowania.9 Walka o zmianę ustroju od wewnątrz też musi być formą przystoso- inia. Rzecz w tym tylko, czy jest to przystosowanie autentyczne, korzystne, optymalne z punktu widzenia kompromisu między rzeczywistością a wartościami. - Nie tylko ja, większość z nas miała niejako podwójne korzenie: sze, przed-PRL-owskie, i młodsze, PRL-owskie (mało kto bowiem miał tych drugich). Opozycja, stawiająca na walkę ostentacyjnie zewnątrz", chciała wyrwać te drugie korzenie. W moim wypadku 3Dy to oderwaniem tego, z czego wyrastałem, od tego, w co wra-"n- Obawiano się właśnie tego wrastania! Ale moja „prawda" jest po heglowsku całościowa, obejmuje punkt ;ia, drogę i punkt dojścia, nie pozwala izolować żadnego z tych **** elementów. 343 342 - Stan wojenny był koniecznością z punktu widzenia uwarunkowań zewnętrznych. Jasne było jednak, że będzie to przecięcie, a nie rozsupłanie węzła. Ludzie tacy jakjazostoli przecięci w poł - Realny wybór dla mnie nie jest jednak wyborem politycznym. Nie ma politycznego wyboru, bo opozycja nie jest realną alternatywą. Wybierać muszę między porzuceniem gry i eskapizmem w Australii a kontynuowaniem gry, czyli kontynuowaniem mojej drogi życiowej. Mam jeszcze, lub mogę mieć jakieś karty do mojej starej gry, jeśli wrócę do kraju, to po to, aby nimi grać, bo niektóre z nich są niezłe, atutowe. Do Janka Lipskiego mogę mieć wielki sentyment, ale jego kartami grać nie mogę i nie chcę. - Mój opór przed powrotem do kraju polega właśnie na tym, że kontynuując moją własną drogę tyłbym tamteraz bliższy Schaffowi niż Lipskiemu, nie mówiąc już o Zdzisławie. O patriotyzmie 181X1983 . . , Lunch u Eugene'a i Alice,11 sporo osób, całkiem ciekawe i nadspodziewanie intelektualne rozmowy. Młody człowiek, syn profesora A N U krytykował w rozmowie ze mną hipokryzję amerykańskiej prawicy udającej zachwyt ideam, „Solidarności". Niestety, miał sporo racji, ale nie o tym chcę pisać. . j Chcę wyjaśnić samemu sobie słowa, których użyłem w liście do M że jeśli działa się «od wewnątrzPRL», to znaczy to, że akceptuje się'patriotyzm polsko-PRL-owski, a nie patriotyzm «narodowy», całkowicie oderwany od «państwovego», zawieszony w powietrzu, albo raczej znajdujący oparcie tylko * pewnych tradycjach i emocjach Łatwo zgodzimy się, że w ramach patriotyzmu mieszczą *; najzup*-niej przeciwstawne opcje polityczne. światopoglądowe W kr cn „normalnych" jest również oczywiste, * patriotyzm zakłada nuffl mum lojalności wobec własnego państw, Nie jest to równoznaczn lojalności wobec status quo: rewolucjonista ma prawo oburzacJJ gdy ktoś odmawia mu patriotyzm. Regiłąjest jednak, że.°dma*>| my miana patriotów tym, którzy y, imię wycięrtwa własnej sprawy kraju oddają się w służbę państw obcych. Oni sami zresztą zwy 344 reZygnują w takim wypadku z tego miana i motywują swe czyny racjami wyższymi niż „patriotyzm". Oczywiście, jak zaznaczyłem, jest tak tylko w sytuacjach mniej lub bardziej „normalnych". polska krajem „normalnym" nie jest i ponadto ma za sobą długą tradycję „nienormalności". W okresach całkowicie bezpaństwowej egzystencji narodu patriotyzm nasz nie mógł zawierać w sobie elementu minimalnej choćby lojalności wobec państwa. Prawdziwy problem pojawiał sję wtedy, gdy mieliśmy państwowość, ale zależną, na przykład w latach 1815-1830, wtedy bowiem powstawał problem wyboru między patriotyzmem „państwowym" i „narodowym". Siedmiu oficerów (6 generałów i 1 pułkownik), którzy polegli w listopadzie 1830 przeciwstawiając się buntowi podchorążych (i którym car Mikołaj wystawił za to pomnik w Warszawie), na pewno byli patriotami, nie mamy żadnego powodu by w to wątpić, choć wyższy rodzaj patriotyzmu przyznajemy podchorążym. Nie wdaję się w ocenę powstania listopadowego. Sądzę jednak, że obowiązuje konsekwencja, a więc albo-albo, i że z tego punktu widzenia patriotyzm senatorów Królestwa Kongresowego, którzy uniewinnili oddanych pod ich sąd spiskowców, bo nie mogli uznać za zbrodnię dążenia do odbudowy dawnej państwowości, był przykładem tragicznie polskiej niekonsekwencji. Skoro ludzie ci zgodzili się być senatorami, tj. działać na gruncie konstytucyjnego państewka polskiego, to powinni kierować się nie emocjami, lecz racją stanu, tożsamą w dodatku z literą prawa. Gdyby skazali swych rodaków za spisek, umocniliby konstytucyjną państwowość na tym skrawku Polski. Postępując odwrotnie przekonali Mikołaja, że Polacy nie traktują poważnie swego konstytucyjnego kontraktu z cesarstwem, a więc że kontrakt ten przynosi więcej szkody niż pożytku. Niepokoi mnie łatwość naszej akceptacji postawy senatorów. Tak, jakby nie istniała możliwość patriotycznej motywacji wyroku skazującego. Tak, jakby patriotyzm zawsze polegać musiał na zgodności z bodowymi emocjami. Tak, jakby nie istniały sytuacje, w których ikazem patriotyzmu staje się podporządkowanie uczuć zimno wy-;alkulowanej racji stanu. Nie oceniam postępowania senatorów, za-)ewne mieli rację. Sądzę jednak, że powinno to być przynajmniej edmiotem dyskusji, a nie czymś traktowanym jako oczywistość. A teraz nasza PRL. Z jednej strony jest to państwo polskie, z dru-m część radzieckiego imperium. Powinniśmy jednak umieć zde-fcwać, co jest w danym wypadku ważniejsze. Jeśli uznamy, że jest 345 4 § 11 3 3 ft> 3 II11.11 ii-fl II f ii 8 3 ł 11 o o 5i- rf P>. ilii 5 I? 6.N 3 * tfr OJ ^ Jstnieją w Polsce dwie tradycje patriotyzmu. Tradycja patrioty-u emocjonalnego, romantycznego, głosząca wiarę w nieomylność rodowego instynktu; tradycja patriotyzmu jako narodowej moralno-Cl> a nie jako szkoły politycznego myślenia, szkoły, w której naród 351 uczy się zwyciężania w walce o byt; tradycja, którą wywieść można Mickiewiczowskiej pogardy dla „ludzi rozsądnych" oraz pochwah, „ludzi szalonych", w których pozornym szaleństwie przejawia sie wyższy, ponadindywidualny „rozum narodowy". Ta właśnie tradycja jest u nas dominująca, aczkolwiek mało kto godzi się na miano ro mantyka. Rzecz w tym bowiem, że nawet wielu pozornych realistów (jak na przykład grupa „Tygodnika Powszechnego") traktuje patriotyzm jako wartość moralną przede wszystkim, wartość mierzoną bo haterstwem i poświęceniem; jako indywidualną cnotę wynagradzana życiem wiecznym w panteonie narodowej historii. Druga tradycja patriotyzmu to tradycja myślenia i działania podporządkowanego racjonalnie rozumianemu narodowemu interesowi Wiem, że kojarzy się ona głównie z endecją i że nie jest to bezpodstawne: to endecy bowiem zmonopolizowali ją niejako w pewnym momencie historycznym, to oni właśnie uznali, że ich patriotyzm pozostaje w takim stosunku do patriotyzmu tradycyjnego jak rozum do emocji (Z. Balicki). Skojarzenie antyromantycznego patriotyzmu z endeckością ułatwia polemikę z nim, pozwala bowiem obarczać jego zwolenników odpowiedzialnością za wszystkie grzechy endecji. Czy mamy jednak bać się takiej demagogii? Chętnie uznam moralną wyższość przeciętnego typu „tradycyjnego polskiego patrioty" nad przeciętnym endekiem, ale widzę w tym nieszczęście Polski — nieszczęście polegające na tyra, że racje rozumu są u nas w ciągłym rozbracie z racjami moralnymi. Jest to historycznie wytłumaczalne, ale, po pierwsze, nie musimy tego aprobować oraz, po drugie, nie mamy prawa wnioskować stąd, że racjonalizacja patrioty musi prowadzić na przykład do pogromów i innych ekstremów narodowego egoizmu. Antyżydowskie i antyma-sońskie obsesje Dmowskiego nie powinny przesłaniać nam prawdy zawartej w takich oto jego słowach: „Iluż to ludzi w trzech pokoleniach słuchało z rozrzewnieniem Pa triotycznym słów pieśni: Powstań, Polsko, skrusz kajdany Dziś twój triumf, albo zgon... Co do mnie, to te słowa obrażają moje najgłębsze uczucia, rnoj moralny. Człowiek, który w tym wypadku myśli to, co śpiewa, jes stępcą. Sama myśl o tym, że Polska może skonać, jest zbrodnią- 352 Wolno każdemu, może być obowiązkiem, zaryzykować wszystko co st jego osobistą własnością, oddać majątek, przynieść życie w ofierze 4ie bytu Polski ryzykować nie wolno ani jednostce, ani organizacji ja-eikolwiek, ani całemu pokoleniu. Bo Polska nie jest własnością tego czy mego Polaka, tego czy innego obozu, ani nawet jednego pokolenia. Należy ona do całego łańcucha pokoleń, wszystkich tych, które były i które iedą. Człowiek, który ryzykuje byt narodu, jest jak gracz, który siada do zielonego stołu z cudzymi pieniędzmi".12 Sądzę, że ten właśnie grzech obciąża „Solidarność", a może nawet -ale „pokolenie Solidarności". Ryzykowano zbyt wiele nie mając żadnych szans na wygraną, zapomniano bowiem o geografii i o lekcjach historii. Anarchia nie musi być rezultatem skrajnej prywaty, zupełnej zatraty ducha publicznego; przeciwnie, ludzie dbający wyłącznie o swoje jednostkowe interesy dają się rządzić, ponieważ zachowania ich są przewidywalne. Najgorsza anarchia powstaje wtedy, gdy duch publiczny wstępuje w miliony ludzi, gdy miliony zabierają się do współrządzenia. Może temu towarzyszyć odbudowa więzi społecznych i cnót obywatelskich, ale na pewno pociąga to za sobą rozkład wszystkich struktur państwowych. Gdy każdy czuje się bezpośrednio współodpowiedzialny za sterowanie państwem, powstaje chaos, którego rezultatem jest polityka zbiorowej nieodpowiedzialności. Ku temu właśnie bardzo szybko zmierzaliśmy w Polsce. tgłaszając stan wojenny uczyniłem to w imię narodowego interesu, w imię instynktu samozachowawczego. Uważam bowiem, że po-:zny przywódca zobowiązany jest przede wszystkim do obrony •dowego interesu, chociażby nawet miał to czynić wbrew woli du. Była to decyzja bardzo trudna, nie ukrywałem tego. Nie mo-:m jednak uchylić się od niej. la narodu to bardzo wiele, nie absolutyzujmy jej jednak. Wie-' nie jest ona czymś wyraźnie określonym, że powstaje pod tywem chwilowego zbiegu okoliczności, albo wręcz tworzona jest i kowana przez niewielkie, ale sytuacyjnie uprzywilejowane opiniotwórcze. W sytuacjach ekstremalnych żaden polityk nie się wolą narodu. Należy wówczas myśleć o ocaleniu narodu Szczęściem, a nie o respektowaniu jego woli. Jeśli ktoś kie-i wówczas wolą narodu, to przestaje być odpowiedzialnym *CĄ, abdykuje z przywództwa na rzecz stadnego konformizmu. 353 Podobnie zresztą bywa w życiu prywatnym, w sytuacjach, w których nie ciążą na nas obowiązki przywództwa. Czyż bowiem szanować mamy wolę człowieka pragnącego popełnić samobójstwo, czy nie jesteśmy upoważnieni do uniemożliwienia mu tego zamiaru? Czy nie powinniśmy powstrzymać, i to przemocą nawet, człowieka koniecznie pragnącego stanąć na skraju przepaści i nie chcącego wierzyć, że wówczas skała osunie mu się spod stóp i razem z nim stoczy się w przepaść? Władza PRL jest parasolką osłaniającą Polaków od bezpośredniego kontaktu z naszym sojusznikiem - najpotężniejszym mocarstwem całej wschodniej półkuli, a jeśli chodzi o metody i o determinację w obronie swego stanu posiadania, najbezwzględniejszym mocarstwem świata. My jednak, ludzie władzy, wystawieni jesteśmy na ustawiczny nacisk z tamtej strony i nie możemy pozwolić sobie na luksus posiadania iluzji. Stale narażeni jesteśmy na naciski trudne do zniesienia i do opisania. Dlaczego więc je znosimy? Minął już czas, gdy można to było wytłumaczyć względami ideologicznymi. Dziś najważniejszy jest argument politycznego realizmu. Polski nie stać na to, aby mogła jawnie stawić czoła potędze sąsiada. Stopień naszej niezależności zależy nie od gestów w stylu rumuńskim, ale wyłącznie od układu sił. Gdybyśmy byli państwem ekonomicznie silniejszym i mniej wewnętrznie skłóconym, ZSRR liczyłby się z nami bardziej i mielibyśmy większą swobodę manewru. Oprócz doświadczenia własnego dysponujemy również doświadczeniem krajów sąsiednich. Przede wszystkim doświadczeniem węgierskim.13 W nocy 23/24 października 1956 roku rząd węgierski, z udziałem Nagya, ogłosił stan wojenny, w rzeczywistości jednak nie wykorzystał prerogatyw, które sam sobie nadał (z aprobatą ZSRR, którego władze wstrzymały rozpoczętą już interwencję) i nie stłumił powstania. W „Białej Księdze", ogłoszonej później przez rząd Kadara, powtarza się z naciskiem, że aż do 27 października stłumienie powstania siłami wewnętrznymi było rzeczą możliwą. Ponieważ tego nie uczyniono, stan wojenny nie przeszkodził dalszemu rozwojowi wydarzeń, który, jak wiadomo, doprowadził do podzielenia się władzą z partiami niekomunistycznymi i do deklaracji o wycofaniu Węgier z Paktu Warszawskiego. Po tej „fmlandyzacji" Węgier - dosłownie w kilka godzin po utworzeniu Tymczasowego Rządu Koalicyjnego 1 354 nastąpiła rosyjska interwencja (4 listopada). Kadar wsparł ją, Nagy -człowiek skądinąd chwiejny, słaby - postanowił odegrać rolę narodowego bohatera. Odegrał ją mężnie i konsekwentnie, odrzucił propozycję ocalenia życia, a nawet udziału we władzy za cenę skruchy i w dwa lata później stanął przed trybunałem, który skazał go na karę śmierci. Kadar zaś utrzymywał cugle władzy za cenę tysięcy ofiar interwencji, za cenę masowej emigracji, przepełnionych więzień i wyroków śmierci, za cenę - last not least - trupa Nagya. Udało mu się jednak, jest dziś pupilkiem zachodnich liberałów, jego kraj (mimo że do dziś dnia dyskryminuje się w nim uczestników powstania) uchodzi za wzorowe, najbardziej liberalne państwo „realnego socjalizmu". Przykład Węgier nie pozostawia wątpliwości, że przywódca par-tyjno-rządowy, który uległby żądaniom „Solidarności", musiałby podzielić los Kadara albo Nagya. Los Nagya podzieliłbym wtedy, gdybym nie tylko zaaprobował żądania „S" (także żądano przecież Tymczasowego Rządu Narodowego), ale również bronił tej pozycji po nieuniknionej inwazji. Kadar uniknął losu Nagya, poparłszy inwazję ocalił nie tylko głowę, lecz i władzę. Ja jednak nie chciałem czekać na inwazję, zrobiłem to, co w „Białej Księdze" rządu Kadara określono później jako zaprzepaszczoną szansę: uprzedziłem inwazję, stłumiłem rewolucję własnymi siłami. Oszczędziło mi to nie tylko losu Nagya, lecz również losu Kadara: losu człowieka, który przy pomocy sił obcego mocarstwa krwawo rozprawił się z własnym narodem. W PRL nie było krwawych walk, nie wykonano ani jednego wyroku śmierci. Ale opinia tzw. wolnego świata nie jest dla mnie łaskawsza niż dla Kadara w latach 1957-1958, wprost przeciwnie. Nie martwi mnie to, znam zarówno naiwność wielu uczciwych lu-:i Zachodu, jak i cynizm polityków umiejętnie manipulujących oburzeniem moralnym". Dużo większe znaczenie ma dla mnie opinia rajowa. Ale na tym polu poniosłem, niestety, największą porażkę, epresje, które zastosowałem - w odróżnieniu od represji kadarow-kich - były zbyt łagodne, aby wzbudzić postrach. Społeczeństwo dal żyje złudzeniami, wywiera presję nawet na ludzi racjonalnie Myślących, ale ulegających lękowi przed narodową ekskomuniką. Jdzie ci nie wiedzą, że sami pozwalają na wywieranie na siebie pre-i> że presja ta jest tym silniejsza, im mniej się jej przeciwstawiają, -iczyłem na to, że poprze mnie dość znaczna część ludzi posiadają- 355 cych tzw. autorytet moralny, okazało się jednak, że byłem zbyt optymistyczny. Nie wziąłem pod uwagę siły stadnego instynktu i właściwego rodakom braku odwagi cywilnej. Jak wielką nagrodą jest popu-larność w okresie rozbuchanych emocji! I jak łatwo ją zdobyć, gdy jest się w „opozycji". Ujmuję to w cudzysłów, ponieważ bycie w opozycji w krajach „realnego socjalizmu" różni się zasadniczo od bycia w opozycji w takim chociażby kraju jak Finlandia. W Finlandii opozycja nie może sobie pozwolić na głoszenie poglądów nieodpowiedzialnych, wie bowiem, że jutro może być u władzy, władza zaś, a nawet sama perspektywa władzy, wymaga odpowiedzialności. U nas zaś opozycja wie, że nie ma żadnych szans na udział we władzy i dlatego właśnie może bez żadnych powściągów wyładowywać swe namiętności i frustracje w nieodpowiedzialnej moralistyce. Wiem, że współpraca z moim rządem nie jest moralnie atrakcyjna. Skazany jestem na współpracę i poparcie ludzi moralnie nijakich albo wręcz nikczemnych, dbających tylko o własną skórę, społecznie skompromitowanych, wśród opozycji zaś są ludzie wysokiej moralnej próby (co, jak wiadomo, nie musi, zwłaszcza w Polsce, iść w parze z rozsądkiem). Sytuacja ta odpycha ode mnie ludzi lepszych i czyni mnie zależnym od ludzi gorszych choć chciałbym uwolnić się od tej zależności. Boję się, że sam staję się gorszy niż byłem, człowiek bowiem jest istotą społeczną, trudno mu utrzymywać własne morale bez moralnego wsparcia innych ludzi, oczywiście takich, których on sam szanuje. Jestem coraz bardziej samotny i coraz bardziej rozgoryczony. Najbardziej rozgorycza mnie postawa tych ludzi, którzy zdecydowali się mnie poprzeć za cenę konfliktu z własnym środowiskiem. Otóż nawet oni zrobili tylko pół kroku: stanęli wprawdzie po mojej stronie, ale doradzają mi wyłącznie politykę ustępstw, nie myśląc o jej skutkach. Wygląda na to, że chcą przebłagać środowiska, którym się narazili, udowadniając im, że mają na mnie wpływ i dzięki nim jestem mniejszym złem, niż być mógłbym. Nie biorą pod uwagę, że sytuacja w kraju nie pozwala na ustępstwa, że ustępstwa doprowadziłyby do nowego rozhuśtania, że rzeczą najważniejszą jest złagodzenie (jeśli nie przezwyciężenie) tragicznego kryzysu ekonomicznego, a to nie jest możliwe bez politycznej stabilizacji. Sytuacja nie sprzyja mi nie tylko w Polsce, lecz i w świecie. KadaroW sprzyjało światowe prosperity, polityka „odprężenia" w stosunkach 356 Wschod-Zachód, reformatorskie tendencje Chruszczowa. Ja zaś sprawuje władzę w warunkach ogólnoświatowej recesji, w sytuacji katastrofy ekonomicznej w naszym własnym kraju, w obliczu nowej „zimnej wojny" i uezbyt życzliwych (mówiąc eufemistycznie) nastrojów na Kremlu Chętnie ustąpiłbym ze swego stanowiska, ale nie widzę nikogo, kto dawałby większe szansę przebrnięcia przez ten wyjątkowo trudny okres Dla Polski będzie to okres o decydującym znaczeniu. W moim lipcowym przemówieniu w Sejmie ująłem to tak oto: „Mamy przed sobą kilka lub kilkanaście lat, które rozstrzygną o andze naszego kraju na całe pokolenia. Albo będzie krajem znaczącym w socjalistycznej wspólnocie, liczącym się w europejskim i światowym bilansie, zasobnym, w pełni nowoczesnym, dobrze zorganizowanym - albo pogrążonym w swarach zaściankiem, opóźnionym w rozwoju, zdegradowanym, traktowanym z góry. Nie trzeba aż tracić aństwowości, aby znaleźć się w rzędzie tych społeczeństw, które nie umiary ułożyć się z historią".14 Chciałbym pomóc memu krajowi „ułożyć się z historią", chociażby nawet przyszła historiografia polska nie znalazła za to dla mnie ciepłego słowa". 5ytame o znaczeniu zasadniczym: czy i na ile rzeczywisty Generał przypomina Generała wyimaginowanego? Boję się, że nigdy nie będziemy mieli pełnej jasności w tej sprawie. Dwaj moraliści 22X1983 tfam przed sobą dwa teksty o problematyce moralno-politycznej, orstwa ludzi o nieposzlakowanej reputacji moralnej: Janka Lip-aego i Andrzeja Grzegorczyka. Tekst Janka, rozdział jego książki o KOR, nosi tytuł „Etos Komi- Obrony Robotników".15 Czytamy w nim, że KOR nacechowany etosem chrześcijańskim, że sam Kuroń był wyznawcą tego etosu i Jublikował nawet (pod pseudonimem) artykuł w „Znaku" pt. weijanin bez Boga. Jednocześnie Janek zastanawia się nad spra- it "^^czania" byłym stalinistom, którzy pracując dla KOR „po- owah" za swoje grzechy, a także nad stosunkiem do osób, które 357 uchylały się od zaangażowania po stronie opozycji dorabiając do teg0 „zawiłe nieraz i pokrętne uzasadnienia" (pisząc te słowa musiał i mnie mieć na myśli). Przypomina Traktat o gnidach Piotra Wierzbickiego oraz wypowiedź Michnika, który zwrócił uwagę, że pod miano „gnid" zbyt łatwo podciąga się ludzi broniących rzeczywistych wartości i dóbr kulturalnych.16 Rozważa też problem, czy należało dbać o zachowanie olbrzymiej ilości stadiów pośrednich, tworzących niemal continuum między władzą a opozycją, czy też raczej wyraźnie odgradzać się od wszystkiego, co „nie jest jasno wyklarowane w oporze i krytycyzmie". KOR, jego zdaniem, „nigdy nie wybrał ostatecznie między tymi dwoma wariantami". Cóż ja na to? To, że nawet po porażce grudniowej członek KOR nie ma jasności w kwestii taktyki polaryzacyjnej, tzn. nie ma jasności, że takie tendencje mogły być tylko szkodliwe, wydaje mi znamienny. Zważywszy jednak kontekst etyczny jest to jeszcze dziwniejsze: jak bowiem można pogodzić etos chrześcijański z odgradzaniem się od innych ludzi? Gdyby w KOR panował etos chrześcijański, to nie byłyby potrzebne wywody Michnika, że ludzie nazywani „gnidami" powinni być „przyciągani, a nie odpychani". Chrześcijanin nikogo nie odpycha, każdego przyciąga. A przede wszystkim nikogo nie upokarza. Jak w ogóle można mówić o etosie chrześcijańskim w wypadku agresywnego moralizmu, wprzęgającego moralność w służbę politycznej opozycji, skierowanego przeciwko ludziom, którzy, bądź co bądź, nikomu nic złego nie zrobili? Organizacja o etosie chrześcijańskim - etosie pokory - powinna odżegnywać się od Traktatu o gnidach ze względów najbardziej zasadniczych, a nie jedynie taktycznych. Etos chrześcijański nie jest etosem roszczeniowym. W ogóle roszczeniowość dobra jest tylko w prawie i w walce o prawo, ale zgoła nie na miejscu w moralnym stosunku do innych ludzi. Ewangelia mówi: „Nie sądźcie, abyście nie byli osądzeni". Odstępstwo od tej zasady zrodziło etos inkwizytorski. Drugi tekst to artykuł Grzegorczyka Prawdy i mity pokoleń, znowu opublikowany w „Polityce", ponieważ autor „nie zna pisma, z którym chciałby się utożsamić". Polemika z „myśleniem pragnieniowym": „Ideały prędko się wymyśla, a konieczności trzeba się powoli uczyć". Przeciwko .-wa' ce na symbole". Ale najważniejsze jest to, co mówi o rozwianiu się : 358 fikcji- „S" zniszczyła fikcję, że partia jest, lub może być, kochana, a stan wojenny z kolei pokazał, że samymi symbolami nie można zrnienić układu sił. Skończył się „polski teatr złudzeń". Autor słuszne widzi w tym coś pozytywnego. Pisze: „Powiem, że przyznanie przez generała Jaruzelskiego, że rząd nie musi być lubiany, uznałem za postęp. A Henryk Jabłoński ostatnio, żegnając papieża, powiedział: «Nie stawiamy sobie za cel jedności poglądów wszystkich obywateli»". Wniosek ogólny, że powinniśmy pogodzić się z tymczasowym ograniczeniem naszej wolności. „Walka o realizację ideału pełnej swobody samostanowienia jest obecnie zbyt niebezpieczna i staje się niemal psychicznym luksusem. Żyjemy w sytuacji tak wielkich zagrożeń bytowych dla całego świata, że niebranie ich pod uwagę dowodzi wielkiej jednostronności, swoistego egocentryzmu. W aktualnej sytuacji, jak się zdaje, należy bronić bezwzględnie tylko niezbędnego minimum swej autonomii, tego, które uważa się za istotę człowieczeństwa". ...„O poprawę sytuacji społecznej należy zabiegać nie poprzez bezwzględny opór, ale przez stopniowe doskonalenie struktur, nie zrywając istniejących form współpracy międzyludzkiej". Konkretniej, nie należy m.in. bojkotować nowych związków zawodowych. Dla mnie jest to stanowisko bardziej zgodne z chrześcijańską zasadą oddawania cesarzowi, co cesarskie niż postawa wielu publicystów „Tygodnika Powszechnego".18 Osobiście najważniejszy jest dla mnie fragment z pochwałą jawnych ingerencji cenzury: „Musimy sobie nareszcie mówić szczerze jak jest z nami, co myślimy i kto na co pozwala. Może to być przykre dla wtóra, wydawcy lub samego rządzącego, ale realizuje mimo wszystko pewne wartości otwartości, szczerości i porządku". Grzegorczyk opowiada się więc, mówiąc innymi słowami, za „zepchnięciem tota-aryzmu na pozycje zwykłej dyktatury".19 Jego wywody można by zupełnie rozwinięciem myśli o ideale Jedności moralno-politycznej" ko wyróżniku ustrojów totalitarnych. Reżym Gierkowski był totali-:aryzmem rozlatującym się, pełnym dziur, ale mimo to totalitaryzm, stale bowiem mieszał sprawy prawno-polityczne z moralny-Poprzez sprawy moralne rozumiem wszystko to, co dotyczy mienia, wewnętrznej oceny człowieka, a więc również sprawy Moralne" w sensie normatywnym. Nie wystarczała ocena ludzi z 359 punktu widzenia ich zewnętrznych zachowań i skutków tych zachowań; chciano mieć pewność co do więzi moralnej (vel „niemoralnej") tj. co do tego, czy dany człowiek jest „nasz", „z nami" itd. Ufano tylko „naszym", wymagano (wprawdzie bez porównania bardziej tolerancyjnie niż za stalinizmu) jakiegoś minimum wewnętrznej, moralnej aprobaty ustroju i partii. Gdyby naprawdę z tego zrezygnowano, nie miałbym żadnych powodów do wahania, czy opublikować Spotkania z Miłoszem. Są to wyznania człowieka, który ustroju nie aprobuje, ale który mimo to uzasadnia konieczność działania w ramach tego ustroju. Opublikowanie Spotkań w Polsce byłoby niemożliwe ze względu na to, co piszę o ZSRR, ale jeśli zrealizuje się wizja Grzegorczyka, to książka ta powinna być wręcz propagowana w PRL, a ja, w wypadku powrotu, nie powinienem być narażony na żadne szykany. Oczywiście, jeśli nie uda się reforma ekonomiczna (a chyba nie może się naprawdę udać), baza ustroju pozostanie totalitarna w sensie totalnego upolitycznienia gospodarki, braku „społeczeństwa cywilnego" (jako opozycji „społeczeństwa politycznego"). Ale w sferze „nadbudowy" ostateczna rezygnacja z ideału Jedności moralno-politycz-nej" byłaby doprowadzeniem do końca procesu dezideologizacji, czyli detotalitaryzacji systemu. Chciałbym, aby okazało się to możliwe. Inna rzecz, że warunkiem tego jest dezideologizacja istniejącego konfliktu. Dopóki opozycja będzie szermować wybuchowymi ideowo hasłami i organizować w celach politycznych moralną presję, dopóty hamowana będzie dezideologizacja po stronie władzy. Natomiast urzeczywistnienie wizji Grzegorczyka miałoby dwa aspekty. Z jednej strony byłoby to w dużej mierze cofnięciem się moralności w sferę prywatną, a więc porażką ideału Jedności moralno-politycznej" również w wersji solidarnościowej. Z drugiej strony jednak byłaby to totalna klęska kłamstwa, a więc - w tym zakresie - zwycięstwo „S". O Polsce w oczach świata 29 XI 1983 W Syrii straszliwe tortury, niesłychanie wymyślne (np. r_-, stosowane szeroko. W Swazilandzie w Afryce południowo-wschodni J braku dewiz przestano w ogóle nabywać lekarstwa - szpitale nie 360 czym leczyć. Tysiące ludzi, w tym dzieci, z zimną krwią skazane na śmierć. Rząd powiada, że środki na zakup leków, tylko małej części tego co potrzeba, będzie miał dopiero w marcu 1984, bo wtedy zaczyna się... nowy rok budżetowy! W Libanie jatki, itd., itp. W tej perspektywie sytuacja Polski doprawdy nie jest jeszcze ani przerażająca, ani obiektywnie tak bardzo tragiczna. A jednak świat przejmował się i nadal się przejmuje naszą sytuacją dużo bardziej niż na przykład sytuacją Swazilandu. Przyzwyczailiśmy się do gorzkich wyrzutów pod adresem Zachodu, do oskarżania go, że traktuje nas jak kopciuszka. Jest w tym trochę prawdy, ale dużo przesady. Traktuje się nas dużo gorzej niż członków uprzywilejowanego „klubu zachodniego", ale jednak dużo lepiej, z większą uwagą, niż kraje trzeciego świata. Uprzedzeń wobec nas jest w istocie mniej niż mniemamy, a idealizacji niekiedy więcej niż skłonni bylibyśmy przypuszczać. Pretensje do innych łatwo przekształcają się w rozgrzeszanie samych siebie. I bardzo łatwo też powstaje u nas złudzenie, że z takich czy innych względów, na przykład ze względu na położenie geograficzne, kulturową przynależność do Zachodu mimo pozostawania w bloku państw wschodnich, tradycję walk niepodległościowych itp., jesteśmy, vel powinniśmy być pępkiem świata. To anachronizm. Wydaje mi się niekiedy, że gdyby świat wiedział o nas więcej, to miałby więcej powodów do lekceważenia nas. Na razie lekceważy nas z zachowaniem umiaru, a więc nie narzekajmy, mogłoby być dużo gorzej. Moja wina 26X111983 Ogromnie, przeogromnie żal mi Polski. Ale mam także wielki żal Polski. W jakiejś mierze los nasz był w naszych rękach, od nas -żał, a my nie zdaliśmy egzaminu. Jeśli mówię „my", to rozumiem losłownie, czyli nie wyłączam z tego „my" siebie samego. O tym, oblała ów egzamin rządząca partia, wiedzą wszyscy, o tym, co ? o błędach opozycji, pisałem już dość. Moją zaś wielką winą niemożność jednoznacznego wyboru. Moja pozycja była fałszy- 0 chciałem racjonalnej działalności wewnątrzsystemowej bez 361 ^ ten sposób się ograniczyć. Mogłem po drugiej stronie, ale me chciałem-mezaangażowanego (może ^ człowieka, który stojąc w nione zło każdej opcji, woli P Niestety jest to winą, choć 2 je być racjonalne. Trzeba umieć Jego wyboru. Krytykowałem wiel wiedzialności. Oni jednak, nawet je dz-ł hm byli eskapistami. Ja zas po prostu uzasadniłem wyborem, czyli przed odpowiedzialnością ;; Czuję jednak, że me mogłem inaczej. Napraw ^ Liebert pisał: „Uczyniwszy na wieki wybór, wkazd., biL To ^Ucieczka bowiem także jest wyborem. Czy „Solidarność" walczyła o niepodległość? 15 I 1984 Z okazji wizyty w Australii premiera zimierza Sabbata, znowu wybuchły rozmowy rodaków. Pan Sabbat powiedział, że — tk,e. telitach, od 1956 przez 1968 w n— o ny mianownik dla rozruchów w właśnie to, że w Radomiu w ogóle Czechach zrobiono wszystko, aby status quo, odżegnując się najuroczysciej narodowych ambicji. A Polska okresu „S"? Jeżeli był to ruch niepodległościowy, to Waranowi z „Kultury".22 Nie walczy się offl strajków i negocjacji. Nie miesza się walki ceny mięsa i o wolne soboty. Przepraszani, 362 trze a Ą ślę, -,-^zem zgodziłby się ze mną. On potępiał przecież SDKPiL w ^r j—oku, bo nie mógł pojąć rewolucji robionej przez organizowanie ^^bocia" (strajki), stawiał na „czyny", takie jak demonstracja na ^jrzybowskim, rewolucyjny terror itd. o za brednia! Jeśli „S" była ruchem niepodległościowym, to było ^h"V t>a naśladowanie taktyki Gandhiego w środku radzieckiego im- rrli Ale też nie, bo w Indiach wiadomo było, że chodzi o to, aby li Gy sobie poszli, a tymczasem „S" wychodziła z założenia nego- •\ i «(wspartych „pistoletem strajkowym") „Polaków z Polakami". ^-^^--jnTiułuję tezę odwrotną. Błędem początkowym „S", nie do koń- Tjrz^ezwyciężonym również potem, było przesadnie optymistyczne yobx-ażenie o granicach naszej niepodległości. Gdyby naprawdę awai!1o sobie sprawę, że tzw. władza nie jest władzą państwa suwe- ennego, to nie żądano by rzeczy niemożliwych. jj^-t^ligencja zaś powinna wiedzieć, że trzeba grać tymi kartami, -e się rna, a nie tymi, które się mieć powinno, ale których się nie ^V. w grze o niepodległość naszą największą kartą atutową jest 3Za państwowość, formalnie przynajmniej suwerenna, dająca nam ramotowość w świecie. „Zmowa przeciw państwu" (określenie aimowskiego) to w naszych warunkach zmowa przeciw niepodleg-Drogi do niepodległości są tylko dwie: albo (1) droga zalecana p. Warana, czyli Afganistan w Europie, albo (2) zmowa społe-s«wa z państwem i powiększenie naszego ciężaru gatunkowego w ;"wiecde, przez postawienie na nogi gospodarki i mocny konsensus w aw-ach elementarnych, tj. w kwestii samozachowawczego instynktu L~u. Walka patriotyzmu „narodowego" z „państwowym" to podci-e podstaw naszej narodowej egzystencji. i wroga nr 1 uznawać własną państwowość, zamiast wykorzy-tę państwowość dla umocnienia pozycji narodu! Toć to absurd, szcze Kisiel podsuwa po raz któryś podgrzane iluzje, że ZSRR 1 dogadać się z takim jak on, ponad głową rządu PRL!23 Sorry, obnie myśleli Targowiczanie. Zgoda, że analogia niepełna, ale *jest. Targowiczanie też myśleli, że zagwarantowanie interesów 'rzeź polską konserwę da Polsce cząstkową niepodległość ^dyzacja" Kisiela). 363 strz a & Czy aktualny jest romantyzm? 7 III 1984 Miałem dziś referat o Mickiewiczu, bardzo dobrze przyjęty. Traf chciał, że tego samego dnia otrzymałem list z USA, którego autor zachwyca się artykułem Malii o Polsce24 i pisze tak oto: „ zdaniem Malii, Polska jest w większym stopniu wspólnotą duchową, ideą, czy też aktem wiary, niż konkretnym obszarem na kuli ziemskiej". W tym też duchu referowano artykuł Malii w audycji dla Polaków w „Głosie Ameryki". Zdenerwowałem się. Tak samo pisał niegdyś Mickiewicz: że naród to „gromada duchów", że ojczyzna to „idea", a nie „pewien kawał ziemi opisany granicami, za którymi kończy się byt i działanie narodowe Polaka".25 Tyle, że co wolno Mickiewiczowi... etc. „Głos Ameryki" nie ma prawa (moralnego) przemawiać do Polaków po mickiewiczowsku. Oto wyjątek z mojej odpowiedzi: „Bardzo ładnie, że Amerykanin tak o Polsce pisze, ale swoją drogą znam go (Malię) zbyt dobrze, aby mieć złudzenia. Jest to konserwatysta, któremu podoba się sam fakt, że oto robotnicy występują przeciw komunizmowi, ale prawdziwe idee «S» (np. dotyczące równości, roli związków zawodowych w państwie etc.) są mu równie obce, jak na przykład Reaganowi i mnie. Że naród polski jest «wspólnotą duchową», a nie zwykłym narodem, głosił już Mickiewicz w College de France, tyle że wtedy nawet współcześni mu emigranci, choć należeli do pokolenia romantyków, oburzali się na niego za to, bo jednak wciąż mieli nadzieję na normalne państwo, z granicami, instytucjami itp. Wiele zrobiłem dla rehabilitacji polskiego mesjanizmu, ale niestety nie wiedziałem, że on może ożyć i stać się «opium dla Polaków». Wybacz, ale co mają ceny mięsa i wolne soboty do wspólnoty duchowej, aktu wiary i szczytnych ideałów niepodległościowych? Jeśli chodziło o niepodległość, to nie trzeba było z tym mieszać wolnych sobót i mięsa! Ponadto, gdyby istotnie o to chodziło, to racje ma niejaki p. Waran w nr 1 „Kultury . który pisze, że chciano zdobyć niepodległość zbyt łatwo, zbyt tanio, że nie zdobywa się niepodległości (przynajmniej w tej części świata; strajkami i negocjacjami. Nie zgadzam się z nim, że miało szansę zbrojne powstanie, ale zgadzam się, że jeśli uznać «S» za walk? niepodległość, to była to droga wręcz absurdalna. Albo - albo; a droga rewolucyjna, tj. krwawa, albo droga pokojowa, tj. z wyk° 364 staniem największego atutu jaki mamy, tj. własnej (choć zależnej) państwowości, przez wywieranie wpływu na władzę, a nie przez waJ-Jcę z władzą. Jeśli chcemy walczyć, to nie miejmy iluzji i wypowiadajmy waJkę Rosji. A jeśJi nie chcemy walki z Rosją, to dążmy do kompromisu z władzą PRL, jak początkowo za Gomułki, bo tylko znalezienie modus vivendi z własną władzą może poprawić naszą sytuację w bloku i w świecie. Można nie akceptować narzuconych reguł gry, ale mimo to trzeba umieć grać tymi kartami, które się ma, a my niestety grać nie umiemy i, co gorsza, nauczyliśmy się idealizować tę nieumiejętność jako szlachetne «odrzucanie reguł gry». Malia z daleka może się tym zachwycać, ja wciąż jestem zbyt blisko, wiem, że Polacy są takim samym narodem, jak inne, i że gdyby tylko mogli, chętnie wymieniliby piękne frazesy na łatwiejsze życie." 16X111984 Polityka i odpowiedzialność Kuronia, Szansę polskiej demokracji Michnika i wreszcie Teksty cywilne Leopolity (choć wiadomo kto zacz, ale przyzwyczajajmy się do nierozszyfrowywania kryptonimów).26 Cóż za lektura! „Sprawa polska" znów wciąga mnie, oszałamia, aczkolwiek nie przestaje przerażać! Ludzie myśleli, nadal myślą, i to jacy ludzie! -ajednocześnie Wałęsa konstatuje fakt, że oto stajemy się czymś w rodzaju „piątego świata", w stanie permanentnego kryzysu. Zacznijmy od Kuronia. W tekście „Zło, które czynię" zastanawia się nad tym, czy miał i ma prawo poświęcać żywych ludzi dla sprawy, z którą się utożsamił; czy ma prawo rozstrzygać „dylemat Abrahama" maczej niż biblijny Abraham, tj. nie słuchając głosu Boga i nie oddając mu syna w ofierze. Stwierdza, że miewał wątpliwości: „Nie byłem pewny, czy to, co słyszę, jest głosem Boga i podejrzewałem siebie 0 małą miłość do tych, których miałem poświęcić" (s. 13). Uznał jed-j1^, że nie wolno mu rezygnować z wielkich idei i że trzeba wysyłać udzi na stos ofiarny, bo tego wymaga wychowanie narodu. On, Ku-n> Jest wychowawcą i jako taki ma prawo nie liczyć się nawet z ą wychowanka. „W samej istocie działania wychowawczego za-e jest bowiem ograniczenie wolnej woli ww^..— 365 lepszym jestem wychowawcą, tym większe prawdopodobieństwo, że moi wychowankowie wybiorą to, co ja chcę, żeby wybrali" (s. 14). Jako pisarz polityczny, tj. nie jako moralista i filozof, lecz jako publicysta polityczny i twórca politycznych programów, jest Kuroń autorem wysokiej klasy. Rozumiem, że mógł fascynować ludzi polityczną wyobraźnią, umiejętnością diagnozowania, celnością sformułowań. Zimą 1978/79 napisał artykuł, w którym przewidział i zaprogramował posierp-niową odnowę.27 Czemu jednak nie wziął pod uwagę tego, co tak oczywiste było dla Leopolity? W „Uwagach na marginesie" (grudzień 1976) Leopolita uznawał za rzecz zdumiewającą, że żaden z obiegających kraj programów politycznych, w tym również program Kuronia, nie bierze pod uwagę istnienia instytucji zwanej Ludowym Wojskiem Polskim (Teksty cywilne, s. 29). Dla Leopolity było rzeczą jasną, że „kadra oficerska LWP jest jak najbardziej polityczna, że żyje stale pod namiotem in-doktrynacyjnym" i że nie ma najmniejszych podstaw do abstrahowania od tego czynnika w jakiejkolwiek diagnozie istniejącego układu sił. Teksty Leopolity pisane były po to chyba, aby krążyć, a jeśli krążyły, to musiały dotrzeć do Kuronia. A jeśli tak, to mogły być dla niego ostrzeżeniem. Jeśli środowisko KOR zignorowało te ostrzeżenia, to świadczy to o sile myślenia życzeniowego, a nie (wbrew tytułowi książki Kuronia) o myśleniu o polityce w kategoriach odpowiedzialności. Tekst Kuronia „Nie do druku" - wywiad udzielony przez niego „Aneksowi" w lutym 1981, ale nieopublikowany wówczas ze względów taktycznych28 - robi dziś wrażenie wstrząsające. Oto bowiem czołowy działacz opozycji widzi wyraźnie stan całkowitej anarchii, destrukcji społecznej, sparaliżowanie władzy, brak kultury politycznej w „S", zupełny brak rozeznania obiektywnych wyznaczników sytuacji, lawinowe osuwanie się ku zagładzie. A jednocześnie widzi swoją zupełną bezsilność. Czemu z góry nie przewidział - skoro przewidział tak wiele - że uruchomienie ruchu masowego będzie uruchomieniem lawiny, czemu stawiał na mobilizację mas, czyżby nie wiedział, że nie zdoła opanować rozbuchanego żywiołu? Często słyszałem, że realizm polityczny wymaga nie tylko rozumienia naszego położenia geopolitycznego oraz interesów ZSRR. ze wymaga on również uwzględniania czynnika psychospołecznego, a mianowicie stanu świadomości społecznej w Polsce. Używano teg argumentu, aby bronić doradców „S", którzy - zgodnie z tym roZU 366 inowaniem - musieli uwzględniać wzrastającą radykalizację mas. Argument ten jednak jest niesłuszny podwójnie: Po pierwsze dlatego, że w skali ogólnospołecznej nastroje opadały. Ludzie chcieli mieć w „S" potężny głos, którym mogliby przemawiać do władz, ale stanowczo nie chcieli radykalnej polityzacji związku. Wynika to jednoznacznie z ankiety IFiS „Polacy 81: opinia publiczna w przededniu stanu wojennego" yyide „Krytyka", nr 13-14).29 „Zdecydowane poparcie" dla „S" spadło z 57,9% do 33,2%; nikt prawie nie popierał powołania nowej partii, bojkotu decyzji rządowych, okupowania budynków publicznych; przeszło połowa respondentów opowiedziała się za czasowym ograniczeniem wolności słowa, a prawie połowa za zakazem strajków! Radykalizacja „S" jesienią 1981 nie była więc ustępstwem na rzecz nastrojów społecznych, przeciwnie - była świadectwem oderwania się aktywistów związkowych od milczącej większości społeczeństwa. Po drugie, jeśli realizm polityczny mierzy się również umiejętnością przewidywania procesów świadomościowych i sterowania nimi, to trzeba stwierdzić, że przywódcy naszej opozycji umiejętności tej nie posiadali. Z artykułów Kuronia wynika wyraźnie, że w ogóle nie zastanawiał się on nad taką oto kwestią: co robić, jeśli aktywiści ruchu zaczną przelicyto-wywać się w radykalizmie? Widział się zawsze w roli politycznego „wychowawcy", organizatora społecznego oporu, zupełnie nie przewidział sytuacji, w której siła raz uruchomiona zaczyna działać napędem własnym, wymykając się wszelkim „wychowawcom" i zewnętrznym organizatorom. Był za rewolucją „samoograniczającą się", a nawet po prostu za ewolucją,30 ale dlaczego nie wysnuł stąd wniosku, że skoro tak, to należy jednak współdziałać z rządem w pacyfikowaniu radykałów? Trzeba mieć odwagę, aby być moderantem! O tym, że Kuroń odwagi takiej nie miał, świadczy zestawienie jego wywiadu dla „Aneksu" (którego nie odważył się opublikować!) z diadem opublikowanym w „Sztandarze Młodych" (w październiku !1).31 Wywiad ten był ryzykiem ze strony publicystów „Sztandaru" ostali za to zresztą ukarani), dla Kuronia natomiast był szansą przemówienia do władz - szansą, z której nie skorzystał. W każdym zda- tego wywiadu widać lęk przed kompromitacją w oczach aktywi-'°w „S". Jeśli wywiad ten (zapewne uzgodniony z kimś z kierow-lctwa partii) miał być sondażem w sprawie możliwości dogadania się pozycją, to sondaż ten wypadł negatywnie i trudno się dziwić, że 367 sam pom ysł rozmawiania z Kuroniem na ł olityczną pomyłkę. łamach „Sztandaru Mło- ruz.ni""------ rnvłke dych" uznany został za P0^^^ Kuroń miał w roku 1981 dużo Lektura książki przekonała mnie, z ^ kiedy zabrakło mu wiecej rozsądku, niż ^^^o z jego pasją nawracania? - Jeśli odwagi i pewności siebie. Csię^ta najmmej wycofać nie mógł nic zrobić, nikogo P^konac odpowiedzialnosci, to ; nie móg nic z ekona, się z gry. A jeśli nie chciał się wycofać w imię odpo czemu nie mówił pełnym głosem wszystkiego, co wiedział i widział? Żaden polityk nie popełnia politycznego samobójstwa, to prawda. Kuroń jednak aspirował do roli wychowawcy narodu, a na tej wyżynie, jak wykazały wypadki, nie udało mu się stanąć. Któż zresztą stanął wówczas na wysokości zadania? Moja surowość w osądzie Kuronia wynika tylko stąd, że on sam przykładał do siebie wysoką miarę, a ja posłużyłem się tą właśnie miarą, przez niego samego wybraną i wskazaną. Jeśli słyszał „głos Boga", to żadne ie powinny wstrzymać go przed dawaniem świa- wz względy taktyczne nie powinny ^ dectwa prawdzie - całej prawdzie! „Dyktatura rozsądku" 8 111985 „Puls", nr 18, 1983 Londyn, artykuł M. Kiersnowskiego Dyktatura rozsądku. Ma to być odtworzenie i krytyka „etatystycznego" sposobu legitymizowania rządów Generała. Ideologami tego kierunku mają być Koźniewski, Toeplitz, Passent, Osmańczyk, Szczepański (nazwani tradycyjnymi apologetami rządu), a także Grzegorczyk i Łagowski. Bronią oni ponoć państwa „jako pewnego bytu niezależnego od ideologii czy geopolityki [czyżby?], bytu będącego wartością autonomiczną" (s. 25). Czyniąc to przeciwstawiają „racjonalne państwo „irracjonalnemu społeczeństwu". Autor zwraca uwagę, że „argument etatystyczny" czerpie inspirację z zachodniej myśli politycznej-Uznaje to za nieprawomocne, na Zachodzie bowiem wszystko p inne. „Żadna ze stron [na Zachodzie] nie neguje pryncypiów etycZ nych, na których system został zbudowany" (s. 29). Ejże, do kogo ^ mowa, czy istotnie są wśród nas dorośli ludzie gotowi w to uwierzy ^ Dla Zachodu typowa jest „akceptacja konsensusu moralnego', P° 368 waż struktury tamtych społeczeństw pozostają „praktycznie niezmienione od kilku wieków" (s. 29), bo wszyscy uznają zasadę więks bo państwo uznawane jest jako włas b k kszości państwo uznawane jest jako własne, bo respektowano tam nrawo do spontanicznego rozwoju społecznego" (s. 30) itd »F"twu Czyżby autor nie wiedział, kiedy właściwie wprowadzono na Za chodzie zasadę powszechnego głosowania, a więc i rządy większości? Czyżby me wiedział, że nie tylko Marks, ale również konserwatysta Disraeh mówił o istnieniu w Anglii dwóch wrogich sobie narodów? Czy istnieją ludzie z ukończoną choćby szkołą powszechną mogący wziąć na serio twierdzenie o „niezmienionej od kilku wieków" struk turze społecznej krajów Zachodnich? Dla kogo te brednie? Ważniejsze są jednak zasadnicze nieporozumienia. A więc- (1) Słowo „etatyzm" pochodzi ze słownika ekonomii politycznej a przecież taki na przykład Łagowski jest stanowczym, najbardziej u nas konsekwentnym przeciwnikiem etatyzacji ekonomicznej Szcze pański też, Toeplitz i Passent również są znacznie mniej etatystycz ni" (w tym sensie) niż ideologowie „S", którzy dążyli przecież nie do odetatyzowania, lecz do demokratyzacji etatyzmu, a to duża różnica (2) Polacy istotnie skłonni są do irracjonalnych zachowań zbiorowych ale przecież wymienieni przez autora ludzie krytykowali przede wszyst' hm opozycję, a me społeczeństwo jako takie. Nie twierdzili że społe czenstwo typu zachodniego jest z natury mądre, skądże! Zbyt dobrze wiedzą, jak dużo jest na Zachodzie głupoty, partykularyzmów grupo wych egoizmów itp. Zasadnicza różnica między Polakami a narodami Zachodu me polega ani na tym, że ludzie zachodni są racjonalni ani też na tym, ze rozwój społeczny był tom spontaniczny i zrodził rzekomo przez nitogo nie kwestionowany etyczny konsensus. Polega ona na tym że- Prano, opozycja na Zachodzie wie, że może dojść do władzy i że 2dY będzie rozliczana ze swoich obietnic, w Polsce zaś można było IZu ZC ™0Żna zwi«ks^ć efektywność gospodarczą wprowadzając _ we'ację płac, że przezwyciężanie krvzvsu mnżna <=w,w™„ ~„i___ , p, pzwyciężanie kryzysu można świetnie połąc 'iększymi płacami i rozluźnieniem społecznej dyscypliny itd., itp. 3zycja z góry zakładająca, że wszystkiemu winien jest rząd, a ona 1 rządem nie będzie, nie może uchronić i myślenia •"....."*~"w> "" '""" UWUUIllt; sie- Przed demagogią i niem życzeniowym, a więc nieodpowiedzialnie irracjonalnym yto, racjonalność zachowań ludzi Zachodu to racjonalność economicus w gospodarce rynkowej. Ludzie na Zachodzie nie 369 przypisują recesji ekonomicznych złej woli rządów lub brakowi moralnego konsensusu; rozumieją, że aby dać jednemu, trzeba ująć drugiemu, albo też zwiększyć podatki i obciążyć wszystkich; wiedzą, że mogą żądać tylko tyle, ile wytrzyma ich pracodawca, bo w przeciwnym wypadku firma zbankrutuje i stracą pracę. Dlatego właśnie ludzie zatrudnieni w sektorze prywatnym są racjonalniejsi niż na przykład górnicy angielscy zatrudnieni przez państwo: pracownicy sektora państwowego również na Zachodzie ulegają woluntarystycznym iluzjom, z tej prostej przyczyny, że bankructwo całego państwa, w odróżnieniu od bankructwa konkretnej firmy, jest trudno wyobrażalną abstrakcją. Różnica między PRL a Zachodem nie jest więc, z tego punktu widzenia, różnicą w kwestii moralnego konsensusu; jest to różnica między gospodarką nakazową a gospodarką rynkową. Ponadto jakże nudna jest ta dychotomia: społeczeństwo-państwo. Była ona dobra wtedy, gdy funkcja państwa była czysto polityczna, dziś jednak, gdy państwo spełnia funkcje ekonomiczne, granicy między nim a społeczeństwem wyraźnie wytyczyć nie sposób. Społeczeństwo zetatyzowało się, a państwo uspołeczniło. Jak długo można udawać, że się o tym nie wie? Zdziwienie autora, że oto wyciągnięto tak nietypowy dla komunizmu argument jak ważność państwowości, jest też zdumiewające. Liderzy opozycji nie byli, jak wiadomo, komunistami, pretendowali natomiast do roli przywódców narodu. A więc właściwe jest przypomnienie im, że myślenie w kategoriach narodowych jest nieodpowiedzialne, jeśli lekce sobie waży taką rzecz jak własna (choćby niesuwerenna) państwowość. Jest to cofanie się do czasów romantycznych iluzji, które przezwyciężać musiano przez tyle dziesięcioleci! Jeżeli trzeba ludziom opozycji tłumaczyć zasadniczą różnicę statusu między narodem „państwowym" a „bezpaństwowym", to jest to bardzo wymowne. To samo z nieszczęsnym Grzegorczykiem. „S" powoływała się na chrześcijaństwo, a więc było w pełni uzasadnione przypomnienie jej, że etyka chrześcijańska nie jest etyką roszczeniową. Ergo, nie chodzi o to, że społeczeństwo zachowywało się irracjonalnie. Owszem, zachowywało się tak i nadal zachowuje, ale przecież nie bez wpływu swoich przywódców. Przywódcy ci uważają się za polityków, a nie myślą w kategoriach politycznych, zastępując je m°' ralnymi. Nie myślą też w kategoriach ekonomicznych. Chcą byc 370 przywódcami narodu, a dziwią się, że dla nowoczesnego n a na państwowość, choćby nielubiana, ale odrębna jest a t zastąpienia. „Najgorszy rząd własny lepszy jest niż najleps^cuTz^ p,sał Brzozowski32 Powołują się chętnie na chrześcijaństwo Z Z' rzają się, gdy ktoś przypomni im „Kazanie na górze" ' Autor ma rację, że rząd Generała zdobywa pewną legitymizację Zdobywa ją dlatego właśnie, że opozycja nie chce rozliczyć się ze swych Obrona straconych pozycji 26IV1985 W „Tygodniku Powszechnym" z 17 lutego br. (nr 7) Kisiel tak oto wyjaśnia, dlaczego pisze, choć nie ma nadziei na przekonanie kogokolwiek: „Piszę często po to, aby pozostał («dla potomnych») pewien obraz, pewne odbicie, pewien ślad usiłowań, dążeń, myśli, które niekoniecznie za mojego życia, czy w ogóle, muszą się zrealizować. Będzie to więc w zamierzeniu ponadczasowy portret imaginacyjny pewnej postawy politycznej (...), próba utrwalenia moich racji nawet w wypadku, gdyby miały przepaść. Ocalić moją słuszność od zapomnienia - oto do czego potrzebna mi pisarska forma". „Tylko my mamy rację - ale nic ponadto" — pisał Wierzyński w wierszu „Dno". Kisiel operuje dowcipem, Wierzyński grał na nucie tragicznej, ale obaj uznawali, że zupełna niemożność oddziałania na rzeczywistość wcale nie oznacza braku racji w rozpoznaniu rzeczywi- ości. To samo mogę powiedzieć o sobie. Rozwój wydarzeń w kraju utwierdza mnie w poczuciu słuszności własnego rozpoznania, a jednocześnie w poczuciu zupełnej bezsilności. Wiem, że racje moje przepadną, ale mimo to, jak Kisiel, chcę, aby pozostał po nich przynajmniej ślad. Mam wygłosić w Izraelu referat pt. „Paradoxes of JaruzelskFs iland".33 Nie zamierzam występować jako „emisariusz reżymu", ale e chcę też spełnić oczekiwań publiczności i zbierać oklaski jako )fędownik opozycji. Ale nie mogę przecież uniknąć takich czy innych Goszczonych interpretacji. Rezygnuję z poklasku, który zdobyłbym łowiąc to, co audytorium chciałoby usłyszeć, ale nie chcę też być 371 percypowany jako „Polak reżymowy". Chcę, aby doceniono, że mówię, co mówię, z pozycji niezależnego intelektualisty, aby dostrzeżono w mojej szczerości wyraz szacunku dla słuchaczy i poważnego stosunku do spraw mojego kraju. Aby zrozumiano, że „łagodny" stosunek do obecnej ekipy władzy w PRL wcale nie musi łączyć się 2 takim stosunkiem do komunizmu jako systemu. Jeśli o mnie chodzi jestem „relatively soft on Jaruzelski", ale „hard on communism"; rozumiem racje Generała właśnie dlatego, że nie mam żadnych złudzeń co do komunizmu. Co chciałbym powiedzieć? To przede wszystkim, że brednią jest sprowadzanie problemów Polski do praw człowieka (w sensie wolnościowym), do gwałcenia tych praw przez reżym itp. Zupełnym już absurdem jest widzenie PRL jako kraju totalitarnego i to w dodatku z powodu roli wojska w aparacie władzy, reprezentującego ponoć szczególnie drastyczną postać totalitaryzmu. Błędne jest też przedstawianie opozycji polskiej jako ruchu broniącego społeczeństwo przed władzą, w gruncie rzeczy bowiem władza właśnie (mimo drastycznych na pozór ustaw stanu wojennego) znajduje się na pozycjach defensywnych, opozycja zaś działa ofensywnie (chociaż przeważnie niezbyt efektywnie). Z punktu widzenia praw człowieka PRL - wziąwszy pod uwagę ilość napięć wywołanych kryzysem, ilość energii wkładanej w działania opozycyjne -jest krajem, którego władze różnią się na korzyść od wszystkich innych krajów socjalistycznych; w żadnym innym kraju „bloku", ani w żadnym innym okresie dziejów PRL, nie mieliśmy dotąd do czynienia z tak wielką powściągliwością władzy w represjonowaniu sił jej wrogich. Jeśli zaś idzie o pozapolityczne sfery życia, to sytuacja wygląda różnie: w ekonomice jesteśmy odstraszającym przykładem dla świata, ale w kulturze przejawiamy dużą żywotność, owocującą pluralizmem również na poziomie struktur oficjalnych. Prawdziwe, dramatyczne, unikalne w swej drastyczności i, jak sądzę, nierozwiazalne w najbliższych latach problemy polskie leżą gdzie indziej: w (1) niezwykle głębokim kryzysie gospodarczym oraz (2) niezwykle głębokim kryzysie legitymizacji władzy. Oba te problemy są ze sobą. ściśle powiązane: kryzys gospodarczy doprowadził do takiego kontrastu między rzeczywistością a rozbudzonymi oczekiwaniami społeczeństw że legitymizacja władzy, zawsze w Polsce słaba, rozchwiała się ostatek 372 nie, z czego oczywiście skorzystała opozycja wszelkiej maści. Wyjście z 10-yzysu wymaga woli wyjścia z kryzysu i współpracy z władzą, a tymczasem wola elit społecznych ukierunkowana jest politycznie, wszelka niemal współpraca z władzą piętnowana jest jako kolaboracja. Więcej nawet: radykalne skrzydło opozycji głosi otwarcie tezę „im gorzej, tym lepiej", sceptycznie odnosi się nawet do inicjatyw gospodarczych podejmowanych pod skrzydłami Kościoła (próby dyskredytacji Funduszu Rolniczego), a w kwestii programu i składu osobowego ekipy władzy zajmuje stanowisko polaryzacyjne, zgodnie z którym ewentualne dojście do władzy „twardogłowego" skrzydła partii oceniane jest pozytywnie, jako korzystne ujednoznacznienie sytuacji, rozwianie złudnych nadziei na kompromis, a tym samym wzmocnienie autorytetu i wpływów opozycji. Michnik przyznaje się w swojej nowej książce (Z dziejów honoru w Polsce) do obrony spraw straconych, przegranych. To samo mogę powiedzieć o sobie, chociaż chodziło mi o inną sprawę. 0 książce Michnika 10 V 1985 Mam przed sobą książkę Michnika Z dziejów honoru w Polsce.34 Przeczytałem ją z mieszanymi uczuciami, w sumie jednak wrażenie po przeczytaniu całości mam znacznie lepsze, niż po pierwszym przekartko-waniu. Jest to książka-dokument, książka-świadectwo, książka o tym, w jaki sposób Adam, niewątpliwie czujący się przedstawicielem określonej brmacji pokoleniowo-intelektualnej, widzi się na tle wybitnych przedstawicieli tych generacji, które przeszły przez doświadczenie wojny 1 stalinizmu, a zareagowały na nie w sposób tak różny jak na przykład Witold Kula i Miłosz z jednej strony, a J.J. Szczepański i Herbert - z drugiej. Innymi słowy, książka opiera się na założeniu, że istnieje analogia Nędzy dyktaturą rządu Jaruzelskiego a dyktaturą stalinowską, że ożna definiować współczesne postawy przez analogię do postaw z Mych czasów (a więc jeszcze jedna wersja przebierania się w histo- czne kostiumy, w czym jesteśmy tak rozmiłowani). Ponadto założe- n książki (nie całkiem może przez autora uświadomionym) jest Skonanie, że w gruncie rzeczy stalinizm był moralnie czymś lep- 373 szym niż nasza współczesność, czymś, co (w przeciwieństwie do Ja-ruzelszczyzny) zasługiwało jednak na wysiłek zrozumienia a nawet usprawiedliwienia (Kula), co reprezentowało jakąś autentyczną siłę dziejową, zdolną wywierać nacisk psychiczny nawet na najwybitniejsze jednostki (Miłosz), zmuszając je niejako do wyboru taktyki przystosowawczej. Gdyby założenie takie nie było przez autora milcząco przyjęte, to musiałby zaliczyć Kulę i Miłosza do zwyczajnych „kolaborantów", dorabiających w dodatku plugawe uzasadnienia do swych postaw. Nie czyni tego jednak, a więc na próżno usiłuje utożsamić swą postawę z postawą ówczesnych „niezłomnych". Znamy ten rodzaj niekonsekwencji, na przykład Leszek Kołakowski stwierdzający w rozmowie ze mną (1973), że stalinizm był wprawdzie gorszy, ale jednocześnie o wiele lepszy pod względem moralnym, wtedy bowiem można było wierzyć, a dziś pozostaje tylko argumentacja Petai-na. Usprawiedliwienie z wiary? Uchowaj mnie Boże od komunistów z wiarą, z poczuciem świętej misji! Przyznaję rację Besanconowi, który po wizycie w Warszawie zachwycił się (mowa o czasach Gierka), że w PRL nie ma już właściwie komunizmu, jest raczej coś a la reżym Vichy. Dla Besancona było to dowodem, że komuniści są w defensywie, że zrezygnowali już z własnego języka, usprawiedliwiają się troską o przetrwanie, względami geopolitycznymi itd. Ja też tak to widzę, inaczej niż Michnik i Leszek Kołakowski. Sytuacja dzisiejsza jest moralnie dużo lepsza, bo kłamstwo nie jest triumfujące, bo nie ma już „zniewolonych umysłów", bo metodę moralnej presji stosuje dziś nie władza, lecz opozycja (co też jest złe, choć inaczej), bo wreszcie kłamstwa dzisiejszej władzy są wykrętami raczej, „małymi kłamstwami", a nie gigantycznym, monumentalnym i triumfującym KŁAMSTWEM. Prawdę powiedziawszy, argumentacja „Petainowska" może się bardzo nie podobać jako moralna opcja, ale przecież, primo, zawiera jednak sporo prawdy, oraz, secundo, me ma ambicji zmuszania ludzi do zakłamania totalnego, entuzjastycznego i moralizatorskiego. Dla ludzi ceniących nade wszystko wolność sumienia i niezależność jednostki jest to różnica zupełnie zasadnicza. Dlatego tez analogia między dzisiejszym „totalitaryzmem" a autentycznym, stalinowskim totalitaryzmem jest, moim zdaniem, z gruntu fałszywa. ^ Zacząłem od przeczytania początku („Zamiast wstępu") i („Na zakończenie"), stąd też się wzięła moja pierwsza, neg reakcja. Dlaczego bowiem autor używa języka stalinowskiego ( 374 stawiając się jako „pies łańcuchowy imperializmu"), skoro na tym właśnie (m.in.) polega różnica, że język ten został porzucony (nawet w ZSRR)? Jak mają się końcowe słowa o rządzących PRL „szpiclach, katach i tchórzach" do konstatacji na s. 8, że „mamy do czynienia z rozpaczliwym wysiłkiem odzyskania tożsamości historycznej i ideowej przez PZPR"? Po co katom tożsamość ideowa i historyczny rodowód? I wreszcie jak bardzo przeczy analogii ze stalinizmem przytoczony na s. 20 cytat z Rakowskiego. Przecież Rakowski nie uderza w ton triumfalizmu, przeciwnie, wyraża „szczere uznanie" i „wdzięczność" tym twórcom, którzy „zdobyli się" na cywilną odwagę „kolaborowania" z władzą. Czy to jest język i styl ludzi epoki stalinowskiej? Przecież to język władzy błagającej niemal o minimum społecznej legitymizacji, a nie władzy pewnej, że otrzymała mandat od samej HISTORII. Trzeba dużo złej woli, aby dopatrywać się tu podobieństwa do języka agresywnych sloganów stalinizmu, takich jak „pies łańcuchowy imperializmu", „zapluty karzeł reakcji" itp. Dalej jednak autor zabiera się do analizy konkretnych tekstów i książka zaczyna być intelektualnie ciekawa. Spróbuję spisać swe uwagi (oczywiście najważniejsze tylko) po kolei. Rozdział pt. „Lukrecjusz i Gusła" przypomina i omawia bardzo ciekawy tekst Kuli z roku 195135 - tekst, w którym dwóch Rzymian zastanawia się nad tym, jaką wybrać postawę w czasach katastrof, w obliczu nowej, chrześcijańsko-barbarzyńskiej cywilizacji. Jest to, rzecz jasna, ledwie maskowana dyskusja o cywilizacji europejskiej w obliczu najazdu komunistów, czyli „nowych barbarzyńców". Jeden z rozmówców, Lucjusz (alter ego, albo przynajmniej dominujący głos w rozdwojonym wewnętrznie autorze tekstu) argumentuje na rzecz >ojednania się z nowym światem, zrozumienia go, przyjęcia oraz ocalenia w jego ramach tego, co w dawnym świecie warte było ocale-iia. {Notabene, od opisu takiej właśnie sytuacji - „katastrofizmu po katastrofie" - rozpocząłem swoje Spotkania z Miłoszem). Michnik bro-u Lucjusza przed zarzutem „szukania uzasadnień dla koniunkturalizmu" (s. 56), słusznie stwierdza, że eksplikacja mechanizmu wiary 'Ucjusza zbieżna jest z Miłoszowskim opisem „zniewolonego umy-l" (s. 62), że mamy tu do czynienia z aktem oporu umysłu przeciw Niewoleniu, a jednocześnie z „dramatycznym zapisem bezradności ;go umysłu". Zgoda. Ciekawe jednak, że Michnik właściwie ograni- 375 cza się do przeciwstawienia Lucjuszowi-Kuli cytatów z Herberta i Elzenberga Powołuje też, jako materiał porównawczy, Ciemność w południe Ko,Z, Robi to zgrabnie, ciekawie. Ale: przecie^wiadomo> że ma z tego wynikać jakaś przestroga i morał na dziś. Czy wynika? Wynika co] zgoła innego - przestroga przed czymś co było, ale minęło, wskazówka, że w roku 1951 mieliśmy do czynienia z tyranią Lhową, a wi?c z czymś zgoła innym niż dziś, nieporównywalnym Ma racjjcytowany na s. 57 Elzenberg, gdy psze: „Nacisk psychiczny jak wywiera społeczeństwo, jest bodaj cięższy do zmesiema niż ordynam7pnymus mniej lub więcej fizyczny, wywierany przez machiny państwowe. (...) Groza totalitaryzmu na tym pole a, ze mnoży on nijako jedno przez drugie: fizyczny nacisk państwowy Przez pseudomorahy nadsk społeczny - wytwarzając cos, czego w tym stopniu nigd/chyba jeszcze człowiek me zaznał wietme powie-dzTane, tak to właśnie odczuwałem, dokładnie tak. Ale przecież, na Boga, dziś mamy tylko „ordynarny przymus" po strome władzy, albo u ją zdroworozsądkowa, obywając, Uieiszei lektu- to wręcz Oeszcze bliższe p potępieniem przez HISTORIĘ-Nie, to niePZPR jest dzisiaj ry Guseł Kuli należałoby raczej y La Michnika nie wiedzą chyba o ^.^ Gierkowskąlub Jaruzelskądo Bierutowskiej Jcsh ^^ stwierdził Elzenberg, jest połączenie terroru ^c^°^ogól trzeba stwierdzić, że całe „pokolenie Solidarności me*Jg jest totalitaryzm; dlatego m.in. miało tyle złudzę,> i dlatego docenić, jak ogromnązmianę na korzyść przyniosła destoB ^ walczyło sie 0 własną duszę, dziś walczy się ojdmy* łeczną", c^i o autorealizację w ^ętrzny^J^P^ .L maIny działaniu. Ą to przecież zupełnie cos innego. Nikt me m 376 wolność polityczną, ale też nikt przy zdrowych zmysłach nie powie, że Polsce zagraża dziś „zniewolenie umysłów", że istniejąca władza chce i ma szansę osiągnąć coś takiego. Rozdział następny, o Hannie Malewskiej, zawiera ciekawą myśl, że eseje autorki są odpowiedzią na Gusła Kuli. Jeśli tak nawet nie było, to jednak zachodzi tu „relacja znacząca". Ponadto jednak mało treści. Nie dziwię się, że Malewska okazała się oporna na „Nową Wiarę", było to regułą w wypadku ludzi bezapelacyjnie wiernych Starej Wierze" - byli po prostu immunizowani, to żaden nadzwyczajny heroizm w warunkach łagodnego bądź co bądź (zwłaszcza dla katolików w zamkniętych enklawach) bierutowskiego stalinizmu. Po co mówić z tej okazji o nakazie sumienia „w obliczu zła totalnego"? Czy nie za wielkie słowa, czy nie przesada? Ale oto rozdział o Elzenbergu. Zaczyna się od wyznania osobistego: je sam autor wciąż słyszał w więzieniu i w śledztwie argument „z nami jest historia". Wypada to przyjąć jako świadectwo. Czy jednak wynika itąd jakaś analogia między Elzenbergiem a Michnikiem? Czy pytanie o konieczność dziejową istotnie da się zredukować do pytania o siłę? 101). Nie sądzę. Konieczność dziejowa to nie siła, lecz usankcjonowanie siły. To jednak co innego. I czyżby Adam mógł istotnie być traktowany jako „obrońca świata, który minął", tj. w kategoriach tragicznie kata-oficznego historyzmu? Czy nie jest raczej „młodym gniewnym", zbuntowanym tworem historii PRL? Smutne, że sam na siebie tak patrzy, że widzi w sobie obrońcę spraw straconych, płynącego pod prąd historii, zecież jeszcze niedawno był optymistą, ba, uważał się za rzecznika >rawy, która prędzej czy później musi wygrać. Widać załamała się w ta wiara i dziś myśli już tylko o tym, aby samemu nie dać się złamać, to ciągłe powtarzanie romantycznego hasła wierności sprawom stratnym. Bardzo smutne. 1 s.l 16 trafne ujęcie istoty sporu Miłosza z Herbertem. Jak ocalać i? Ocalać je tylko w sobie (Herbert) czy też „przemycać" je do świata, choćby przy pomocy podstępu i tylnymi drzwiami 2 z okresu „Ketmanienia"). Elzenberg, a za nim Adam, oposie za pierwszym z tych rozwiązań, tj. za „czystością", warto-*°ć „absolutnie nieporównywalną z wartością ewentualnego 'stWa" (s. 121). Jest to równoznaczne nie tylko rezygnacji ze ^a, ale również rezygnacji z dialogu, odmowie rozumienia. 377 Dialog - czytamy - mógł wieść do duchowej kapitulacji, „nie rozumieć, nie chcieć zrozumieć, może być czasem nakazem samozachowawczym pierwszej wagi i mocy" (s.132). Michnik przyznaje, że w ten sposób Elzenberg zamykał się w wieży z kości słoniowej (s. 124) ale uznaje to za udział każdego intelektualisty, który wykonuje swój zawód, a nie opracowuje planów szturmu na Bastylrę. Oddaje hołd Elzenbergowi, a wraz z nim Herbertowi jako tym, którzy zrozumieli sens „walki beznadziejnej, walki o sprawy z góry przegrane" (s. 134). Coś tu jednak jest nie tak. Elzenberg to postawa klerka, heroicznego klerka, ale przecież nie heroicznego działacza! A przecież Adam, na Boga, był działaczem i podejmując walkę wcale nie zakładał, że jest z góry przegrana! Gdyby tak zakładał, to byłby niemoralny, bo przecież pchał do walki innych, nie mówiąc im, że na pewno przegrają. A jeśli dziś doszedł do wniosku, że walczył o sprawę beznadziejną, to jednak niech się do Elzenberga nie porównuje. Adam bowiem nie jest i nie umie być klerkiem. Jakże szczęśliwa byłaby władza, gdyby potrafił zamknąć się w wieży z kości słoniowej i pisać dla potomnych dzienniki! Ale nie, on nie chciał opuścić więzienia, on chce być na widoku, dawać nie tylko świadectwo dla potomnych, ale i przykład dla młodych, którzy też idą jego śladem i (jak dowiadujemy się z „Kontaktu" nr 4, s. 59) marzą o tym, aby pójść do więzienia i tym sposobem „unaocznić narodowi i Zachodowi, że jesteśmy, trwamy, nie poddamy się". Nie, to nie jest postawa klerka! Elzenberg tak nie robił i, co więcej, można być pewnym, że miałby co do tego poważne moralne zastrzeżenia. Stoicka, indywidualistyczna niezłomność „heroicznego klerka" nie ma wiele wspólnego z taką niezłomnością, która zamienia się (i chce być zamieniona) w symboliczny gest, w wyzwanie, która obliczona jest na efekt (a więc jednak skutek!) narodowy, jeśli nie bezpośrednio polityczny, to chociaż polityczno-wychowawczy. Doprawdy przykro mi, ale sądzę, że jest jakiś fałsz w tym Adamowym podstawianiu się pod Elzenberga. A ponadto (na marginesie) jak można pisać o „wspólnym mianowniku" dla takich ludzi jak Tyrmand z jednej strony, a Jaś Strzelecki Wj cierpień padam otomanę, w socjalizm wierzyć nie przestanę!" Szpo ski)36 z drugiej. Świadczy to jednak, że lata pięćdziesiąte to dla Ad jakieś bardzo odległe czasy, w których trudno odróżnić nawet Strze kiego od Najdera. Mój Boże, przy tak szerokim „wspólnym mianowT 378 I ja również chyba mam niezaprzeczone prawo do miejsca w tym gronie, i lo w samym środku, z dystansem zarówno wobec nieprzejednanych, jak wobec partyjnego jednak Janka Strzeleckiego. Na s. 136 nieco zaskakujące życzenia, aby zapiski Elzenberga przeczytali ci koledzy Adama, którzy „podjęli ryzyko i trud zaangażowania w politykę opozycji". Brzmi to tak, jakby sam Adam ryzyka takiego nie podejmował, a tymczasem szkoda może, że on sam nie wczytał się w dzienniki Elzenberga, na przykład w 1979 roku. Przydałoby się wówczas, aby ktoś z opozycji rozgryzł mądrość historiozoficznego pesymizmu. Jeśli dziś Adam pisze o moralnej wartości klęski, to można odnieść do niego opowieść o dowódcach AK głoszących, jak wielką korzyścią dla narodowego morale była heroiczna klęska warszawskiego powstania, ale zakłopotanych, gdy zadawano im proste pytanie: czy taki właśnie rezultat pragnęli osiągnąć podejmując walkę? Tym sposobem bardzo naturalnie przechodzimy do następnego rozdziału, poświęconego postawom wobec powstania. Omawia on opowiadanie J.J. Szczepańskiego, w którym argumenty przeciwko powstaniu włożone w usta poety Wielgosza do złudzenia przypominają myśli Miłosza, co Adam pięknie dokumentuje. Adam przyznaje, że argumenty przeciwników powstania są mocne, że Siciński (zdecydowany przeciwnik) góruje intelektualnie nad broniącym racji powstania Szarym, ale właściwie argumentów tych nie obala, ogranicza ę do stwierdzenia, że argumenty Sicińskiego „przejmują go wstrę-n", korca do „zelżywych replik" (s. 158). Trudno uznać za intelek-alny argument taką na przykład deklarację: „Formuła skuteczności bowiem nie oznacza nic - lub też oznacza drogę do zdrady" (s. 171). miast argumentacji mamy... cytaty z poezji, piękne wiersze Her-rta rozstrzygają spór. Jest to zgodne zresztą z poglądem, który am wypowiedział expressis verbis: „prawdy tego narodu odkry-k poeci, a nie politycy. Nie rozumie Polski ten, kto nie wsłuchuje ? w głos polskiej literatury".37 ż to zupełnie Mickiewicz dowodzący, że poeci i prorocy widzą D'eJ niż mędrcy i że im przeto należy się „rząd dusz". Odpowiada- 1 to mógłbym użyć tych samych słów, które wypowiedział w !mice z „mickiewiczanizmem" Trentowski.38 Jucznej wersji polityki realizmu reprezentowanej przez Sicińskiego Postawia Michnik... postawę Elzenberga. Znów coś nie gra, bo po- 379 OJ 00 o OJ 00 LL S5. cF> o S 8 ?&««3 5 w 12. fTff » « Inni f«f|iilLi-iflii ,3 .3 2 3 a. po p 3 2! wiem pogrążony jest całkowicie w poezji, w świecie „wartości odświętnych". Mam nadzieję, że to, co napisałem, może być uznane za dowód mego szacunku dla Adama. Michnika razi kpiarski ton Wierzbickiego, ma rację, gdy domaga się, aby pisać o opozycji w tonie poważnym. Starałem się uczynić zadość temu postulatowi. O Zbyszku Herbercie 13 V 1985 W związku z książką Michnika chcę zadać sobie pytanie, jak to naprawdę było ze Zbyszkiem Herbertem. Albo raczej jak ja to widziałem i widzę. Zasługą Adama jest wychwycenie wątku „antyheglowskiego" u Zbyszka, spokrewnią) ącego go z Elzenbergiem oraz (choć inaczej) z Miłoszem. Tak, Zbyszek zetknął się z tą wersją stalinizmu, która wymuszała posłuch strasząc ideą „konieczności dziejowej", i na tyle się nią przejął, że z nią walczył. W tej kwestii miałem z nim pewien wspólny język, wspólne skojarzenia, bardziej chyba niż Zdzisław, którzy uważał taką „heglowską" argumentację za nonsens niewarty polemiki. Zdzisław, choć młodszy od Zbyszka, opiekował się nim, torował mu drogi, występował w roli doradcy, a nawet mentora. Analityczna filozofia, brytyjska i polska, całkowicie uodporniła go jednak na wpływ Hegla i w ogóle myślenia w kategoriach historiozoficznych, również katastroficznych. Jego antystalinizm był po prostu sprzeciwem wobec narzuconej dyktatury, a nie buntem przeciw heglowskiej (czy pseudoheglowskiej) Historii. Adam natomiast uwypukli! u Zbyszka „antyheglizm", historiozoficzny pesymizm, katastrofizm, a więc problematykę bliższą mnie niż Zdzisławowi. Cieszę się, że to zrobił, dał dodatkowy dowód na to, że myślenie w tych kategoriach było udziałem nie tylko małej grupy ludzi z kręgu Miłosza czy Kron-skiego. Ja, oczywiście, zmagałem się z tym dlatego m.in., że byłe"1 rusycystą, a w Rosji, jak pisze Gorbaniewska („Kontakt", nr 4, 1985, s. 34), „okropny determinizm" był i jest ,jedyną częścią filozofii marksistowskiej, która naprawdę przenikła do głów, i którą obserwatorzy z zewnątrz tak często odbierająjako swoisty, tradycyjnie rosyj' 382 slci fatalizm" (oczywiście wiersz Zbyszka o białych Rosjanach wskazuje, że i on odbierał to jako coś swoiście rosyjskiego). To na plus dla Adama. Nie zgadzam się jednak z przypisywaniem Zbyszkowi jakiejś antytotalitarnej obsesji. Jeśli pisał z miłością o stołku czy kamieniu, to jednak nie dlatego, by wyrazić w ten sposób myśl, iż w systemie totalitarnym tylko rzeczy pozostały „wierne", warte kochania itd. Taka interpretacja, upolityczniająca absolutnie wszystko, to już gruba przesada. Po raz pierwszy usłyszałem o Zbyszku w okresie najgłębszej stalinowskiej nocy. Zdzisław miał wówczas bliski kontakt z małą grupą (Leopold Tyrmand, Tadeusz Chrzanowski), która próbowała (już wówczas) tworzyć „kulturę podziemną" wydając powielaczowo wiersze Miłosza, Chrzanowskiego i właśnie Zbyszka. Poznałem go chyba w 1953 roku, potem pomogłem mu zarobić trochę pieniędzy przy robieniu indeksu do pism Bielińskiego.40 Gdy przyszła odwilż, Zbyszek wyszedł z podziemia „na powierzchnię". Myślę, że do połowy lat sześćdziesiątych czuł się względnie dobrze i stopniowo „godził się" z rzeczywistością. Było to możliwe dlatego, że stalinizm zniknął, ale nie nadszedł jeszcze czas, gdy władze PRL poczęły łudzić się możliwością zjednania ludzi typu Zbyszka, „kupienia" ich, przygarnięcia do łona i chwalenia się nimi. Zbyszek chciał być tolerowany, ale nie chciał być „kochany" i oficjalnie akceptowany; rzeczywistość Gomułkowska (przed 1968 rokiem) była dlań straw-niejsza od Gierkowskiej dlatego właśnie, że komuniści mówili jeszcze własnym językiem, nie podszywali się pod tradycyjny polski patriotyzm, podziały były wyraźniejsze, jednostka pokoleniowa, do której należał Zbyszek, nie zatraciła jeszcze (albo nie całkiem zatraciła) swej tożsamości. Później, wraz z ofensywą „partyzantów", grających na uczuciach narodowych, Zbyszek odczuć musiał, że teraz sam musi dbać o to, aby dystans między nim a władzami nie został niebezpiecznie zmniejszony. Nie chciał przecież należeć do tych z „pokolenia Kolumbów", którzy stali ię podporami kolejnych PRL-owskich reżymów, nie chciał stać się elementem liberalno-narodowej fasady, nie chciał dać się wessać, wymani- 'ulować. Dlatego starannie unikał wszelkich faworów, a z upływem cza- u zaczął (zwłaszcza po wódce) stawać się agresywny. W czasach Gier-kowskich oferowano mu mieszkanie ze specjalnej puli - zareagował wymyślaniem, mieszkanie potem kupił sobie na wolnym rynku za przywie- °ne dewizy. Interweniował z grupą kolegów w sprawie wysokich wy- 383 roków dla grupy „Ruch" (bądź braci Kowalczyków, nie pamiętam). W mojej obecności na jakimś przyjęciu ordynarnie nawymyślał Błońskiemu, choć nie było po temu istotnych powodów. Ze mną też widywał się w latach siedemdziesiątych bardzo rzadko, dużo rzadziej niż w latach sześćdziesiątych, i to nie tylko dlatego, że przebywał wtedy tak często za granicą. Mam jego książki z dedykacjami mówiącymi o „serdecznej przyjaźni", ale przyjaźń ta jednak cherlała. Moja w tym wina, bo przeciążenie pracą utrudniało mi podtrzymywanie stosunków, a żeby przyjaźń podtrzymać, trzeba temu poświęcić trochę czasu (w wypadku Z. trzeba jeszcze umieć i lubić pić wódkę). Ale to nie wszystko. W latach sześćdziesiątych (wczesnych) łączyło nas więcej niż później. Rozmowy o strasznych i komicznych efektach stalinizmu, proakowskie sentymenty, przeświadczenie o potrzebie przebijania się do autentycznej tradycji narodowej. A przy tym Zbyszek nie był wówczas podobny do dzisiejszego, uroczyście tragicznego Michnika. Umiał łączyć sentyment z przymrużeniem oka: gdy śpiewaliśmy razem „Rozszumiały się wierzby" lub „Hej, chłopcy", to wstydziliśmy się wręcz robić to z minami poważnymi, przeciwnie - było w tym coś z wygłupu, tak samo jak przy śpiewaniu pieśni „Pomniat psy-atamany, pomniat polskije pany, konarmiejskije naszi klinki" (co było naszym popisowym wspólnym występem przy różnych towarzyskich okazjach). Nie wiem czym to tłumaczyć u Zbyszka, ale w moim wypadku nieco żartobliwy sposób śpiewania tych (polskich) pieśni miał chyba wyrażać pewne, ciepłe zresztą, dystansowanie się od młodzieńczego, harcerskiego, trochę tromtadrac-kiego patriotyzmu. Ale nie ulega wątpliwości, że na wspomnienie powstania odczuwałem wówczas podobny skurcz serca, jak Zbyszek. Wyjaśniłem Zbyszkowi, i to chyba nieraz, motywy mojego zaangażowania w pracę, rozumiał je bez trudu, akceptował bez oporu. Powiedział kiedyś, bardzo poważnie i na trzeźwo, że mnie nie tylko lubi, ale i szanuje. Ale widzę dziś jasno, że w latach siedemdziesiątych nasze drogi zaczęły się rozchodzić. Ja cieszyłem się z faktu, że władzom PRL coraz bardziej zależy na legitymizacji narodowej, WY' dawało mi się, że daje to szansę „unarodowienia" systemu, tzn. że nie system nas wchłonie, lecz odwrotnie - że Polacy poradzą sobie z systemem połknąwszy go i przetrawiwszy na swój sposób. Zbyszek oczywiście, bał się tego procesu, nie godził się na takie połknięcie- 384 i Ale Michnik nie ma racji, jak sądzę, przypisując mu myśl o jakiejś niezmiennej istocie totalitaryzmu. Zbyszek wyraźnie widział detotali-taryzację systemu, ale w tym rzecz, że tego właśnie bał się chyba bardziej niż totalitaryzmu. Totalitaryzm bowiem nie próbowałby rozmiękczać swych przeciwników pokusą ogólnonarodowego pojednania, nie próbowałby sięgać po wartości Zbyszkowi drogie i posługiwać się nimi dla własnych celów. Pamiętam spotkania ze Zbyszkiem w czasie przyjazdu do Polski Marka, a więc latem 1981 roku. Mówiłem o roszczeniowo-egalitarnym etosie „S", o niekonsekwencjach jej ideologii. Zbyszek specjalnie nie oponował, ale cały nacisk kładł na narodowy aspekt ruchu. (Odwrotnie niż Miłosz, który obawiał się czy „S" nie jest aby ruchem narodowym raczej niż społecznym.) Trudno z nim było dyskutować, rozmowa nie kleiła się. Adam pisze dziś o wierności sprawom przegranym. Moja idea „unarodowienia systemu", tj. takiego dopasowania do aspiracji narodu, które byłoby korzystne oraz akceptowalne także dla Zbyszka, należy dziś ewidentnie do spraw przegranych. Ale czy jest to taka sprawa, której należy się wierność? A jeśli nie, jeśli trzeba się z tym pożegnać bez żalu, to jaką mamy realną alternatywę? WIEDEŃ - SOUTH BEND 1996-1998 Naród a tożsamość 291X1996 Za dwa dni będzie odczyt prof. Seyli Benhabib „Democracy and dentity".41 Nie domyślam się, co powie, mam nadzieję, że nie będzie dowodzić, iż demokracja wymaga multikulturalizmu. Ale co ja miałbym do powiedzenia na ten temat? Wydaje mi się oczywiste, że demokracja wykorzenia, a więc tożsamo- ;1 nie sprzyja. Może tylko ogłosić neutralność w tych sprawach: zacho- ^jcie swoją tożsamość, a w sprawach wspólnych i spornych będzie Sowanie. Pięknie. Tyle tylko, że ludzie o mocnej tożsamości nie "Myjnią (akceptująco) wyników głosowania powszechnego. Uznają to za 385 ^mechaniczną większość", wyraz poglądów „przypadkowego społeczeństwa", jak wyrażono się w Polsce. Bo też prawdą jest, że wypadkowa Poglądów ludzi o różnych tożsamościach może być równie obca dla nich wszystkich, a więc kto wie, może lepiej by było, by narzuciła swe poglądy jedna grupa, bo ona przynajmniej rozpoznawałaby się w nich. Wiem oczywiście, że inni wtedy protestowaliby, ale byłby to protest na zasadzie: bolimy, aby akceptowane rozwiązanie nie wyrażało czyjejkolwiek tożsamości, tj. aby było jednakowo obce nam wszystkim, niż żeby wyrażało tożsamość „ich", a nie „naszą". Taka jest logika demokracji: równość w wyobcowaniu. Ale zgoda na taką równość jest chwiejna i ma wyraźne granice, np. mniejszość narodowa nie zaakceptuje stanowiska narodu dominującego, choćby nawet przemawiała za tym autentyczna większość. Wiedział o tym Rousseau, gdy stwierdzał, że aby lud mógł wyrazić swą suwerenną wolę, musi najpierw być ludem. Wiedział o tym także J.S. Mili dowodząc, że niemożliwa jest demokracja przedstawicielska w państwie wielonarodowym. A więc istnieje napięcie. Chcąc zachować mocną tożsamość, nie należy może godzić się na rządy demokracji większości. Powiedzmy jednak, że wszyscy zgadzają się na demokrację, do niej się odwołują. Czy demokracja może funkcjonować bez zakłóceń, jeśli prowadzi się „politykę tożsamości", identity politics? Odpowiedzi na to pytanie dostarcza m.in. obserwacja dzisiejszej Polski. Wykazuje ona, że: -jeśli członkowie konkurujących ze sobą partii dobierają się „wedle tożsamości" („rodowodów" itp.), to podziały z przeszłości dominują nad teraźniejszością i troską o przyszłość; - jeśli istotna jest „tożsamość", to uzasadnione jest pytanie „czyja Polska?" Uzasadnione jest stawianie tzw. „wartości" ponad wolą elektoratu. Wręcz lekceważenie elektoratu, publiczne narzekanie, że elektorat nie dorósł do nas, jest zsowietyzowany, trzeba go wychowywać, kształtować, a nie dostosowywać się do jego potrzeb; - przy „polityce tożsamości" demokratyczny kompromis wydaje się zdradą (zdradą wartości, zdradą samych siebie) i jeśli nawet zawiera się go, to bez dobrej woli, z myślą o zerwaniu go, gdy tylko zmieni się układ sił. Nie ma szacunku dla przeciwnika ani dla taktycznego sojusznika; - autentyczna akceptacja pluralizmu jest trudna, jeśli nie niemoZ' liwa. Pluralizm bowiem staje się podejrzanie bliski relatywizm^ moralnemu, czy wręcz nihilizmowi. Vide polskie krucjaty przeciw relatywistom - nie tylko kościelna koncepcja podporządkowania wolności „prawdzie", ale również wywody Śpiewaka o cynizmie.42 W sumie Polska jest krajem, w którym różne „tożsamości" są wciąż silne i dlatego nikomu nie podoba się (z wyjątkiem W. Sadurskiego!43) Rawlsowska koncepcja państwa neutralnego - neutralnego nie tylko wobec religii, lecz wobec wszelkich moralnych „tożsamości". Dlatego też, mimo że trudno mówić o formalnym gwałceniu reguł demokratycznych, nie ma w Polsce atmosfery tolerancji, jest natomiast zawsze gotowość posłużenia się bronią politycznego moralizmu, presji środowiskowej, społecznego przymusu. W sumie: bez tożsamości mamy pustkę i uniwersalną alienację, ale przy nadmiarze tożsamości autonomia jednostki jest trudna do pomyślenia, a jeszcze trudniejsza w realizacji. Jeszcze o tożsamościach 10 X 1996 Myślę o toczących się tu dyskusjach na temat „konstruktywizmu" przeciwstawionego „esencjalizmowi".44 W kontekście amerykańskim, zwłaszcza postmodernistycznym, jestem przeciw konstruktywizmowi, bo nie uważam, że moja tożsamość jako Polaka jest wymyślona, płynna lub przypadkowa, miło mi odczuwać, że jest coś nieprzypadkowego we mnie, co mnie określa, i że jest to coś istotnego (essential), należącego do mojej istoty, coś dzięki czemu jestem sobą, co jest za-em dogłębnie moje, mimo że nie było i nie może być przedmiotem wyboru. Ale w Polsce natrafiam na problem „niezmiennej istoty komunizmu", na pogląd, że w istocie tzw. komuniści nie zmienili się mimo że zmienili wszystkie poglądy i działania), bo ich istotna toż-amość zmienić się nie mogła! Kwestia ta polaryzuje opinię i tutaj Jestem bezwzględnym przeciwnikiem „esencjalizmu"! Kwaśniewski l* odziedziczył po „komunizmie" (cudzysłów, bo PZPR to nie ko-Wnizm) żadnej tożsamości, która określałaby go na całe życie. Poli-|a tożsamości w wykonaniu naszych pseudoantykomunistów jest bzdurą. 387 386 Oczywiście, w poglądach moich nie ma sprzeczności. Pokazuje to tylko, że w różnych kontekstach ta sama rzecz wygląda różnie. A ponadto jak bardzo różna jest problematyka tożsamości w USA i w Polsce. W zasadniczej kwestii wolności jestem antykonstruktywistą, nie uważam bowiem „wolnego wyboru" za rzecz najistotniejszą. Ważna jest internalizacja wyboru („mój" wybór), pewność wyboru, samorealizacja przez wybór, a nie wielość wyborów - bez głębokiej internalizacji, bez pewności... Dlaczego odrzucam tzw. antykomunizm 4 XII 1996 Polski pseudoantykomunizm jest dla mnie nie do przyjęcia z takich oto punktów widzenia: - nacjonalistycznego, bo nacjonalizm wymaga zapominania (Renan), prymatu interesu całości, solidarności, a nie zimnej wojny domowej; - konserwatywnego, jestem bowiem za ewolucją, ciągłością, przeciw radykalizmowi; - chrześcijańskiego, bo wierzę w sens bezwarunkowego przebaczenia (Tischner), nawracania, a nie niszczenia przeciwnika; - antykomunistycznego, bo pseudoantykomunizm trywializuje i pomniejsza sprawę zarówno komunizmu, jak autentycznego antyko-munizmu. Czy „zimna wojna domowa" w Polsce jest czymś normalnym? 27 11997 Józef Kozielecki, wybitny psycholog, polemizuje w ,Polityce" z artykułem Pietrasika o „wewnętrznym rozbiorze Polski", posługując się zdumiewająco banalnymi i błędnymi argumentami - np., że konflikty są. naturalne i potrzebne, że jest tak wszędzie itp.45 Dowodzi nawet, że sfera zgodności jest w Polsce bardzo duża, bo nikt nie kwestionuje demokracji, polityki rynku, orientacji zachodniej. Ale przecież w tym sęk, że mimo tej zgodności co do celów jest polaryzacja, nienawiść, niemożność współpra' cy wynikająca z „polityki tożsamości" obozu posierpniowego - bo obóz 388 przeciwny, a także społeczeństwo, takiej polaryzacji nie chce, boi się jej i cierpi z tego powodu. Ale owi „my", oburzeni odsunięciem od władzy, gotowi są ukonstytuować się jako jedyni reprezentanci prawdziwego narodu (a nie „przypadkowego społeczeństwa"), jego „duszy", jako rzecznicy „prawa natury" (wyższego niż ustawy ustanawiane przez obcą duchowo większość parlamentarną), strażnicy „wartości absolutnych". Czy nie napisać o tym broniąc diagnozy Pietrasika? Przyczyną tego stanu jest właśnie tak bardzo idealizowany, pokojowy charakter polskiej rewolucji. Była to przecież wieloletnia krucjata moralna, ćwiczenie się w nienawiści i w radykalizmie, w demonizowaniu przeciwnika, odrzucaniu dialogu z nim. Normalna wojna wyrabiać może nawet szacunek dla przeciwnika, ale właśnie wojna moralna, konfrontacja bezkrwawa wymagała napięcia nienawiści, pogardy, umiejętności dyskontowania ustępstw bez kwitowania ich i odwzajemniania. Tak widać być musiało, skoro chodziło o moralną wojnę, o całkowitą delegitymiza-cję strony przeciwnej, i skoro nienawiść właśnie była orężem najmocniejszym, jeśli nie jedynym. Przecież Jaruzelskiego, purytańskiego patrioty marzącego o minimum narodowej legitymizacji, nie można było nienawidzić, jeśli się w tym specjalnie nie ćwiczyło. Tak, było to skutkiem stanu wojennego i właśnie dlatego - tylko dlatego - uznałem wprowadzenie go za narodową katastrofę. A potem do wyuczonej nienawiści doszła zawiść wobec „różowych", którzy dorwali się do władzy, a następnie do „komuchów", którzy, o zgrozo, potrafili zmienić reguły gry i wygrywać wedle nowych reguł. Stąd ta zimna wojna domowa, ta coraz większa nienawiść do „komunistów" (właśnie za to, że nie są komunistami, co podważa „antykomunistyczną" legitymizację nowej elity i jej roszczenie do władzy). Nie, to nie jest sytuacja naturalnego konfliktu w normalnej demokracji. Kozielecki ma świętą rację, że Polaków (jeśli zapomnimy na chwilę o Ekstremistach prawicy) dzieli dziś stosunkowo mało - i że powinniśmy celebrować raczej ten szeroki „obszar zgodności" niż podnosić ogólnonarodowy lament. Tak, ale w tym właśnie sęk, że celebrować nam nie wolno, byłoby to „niemoralne", bo przecież „obóz postsolidarnościowy" Eostał odsunięty od władzy, a rzecz taka jest nieszczęściem nie mieszczą-toym się w głowie. Gdybyśmy celebrowali, to powinniśmy zacząć od fcelebracji tego, co najważniejsze: że nie ma dziś podziału na komunistów I niekomunistów, bo właśnie w sprawie komunizmu jest powszechna 389 zgoda, wyrażona w programie SdRP, w tym, że nie było automatycznego transferu członków PZPR (ci, co zapisali się do SdRP, wiedzieli, co robią^ wiedzieli, że wstępują do partii niekomunistycznej), w tym, że rządy partii post-PRL-owskich (jest to nazwa lepsza od mylącego terminu „postkomuniści") kontynuowały program rządu Mazowieckiego, co było źródłem wszystkich naszych sukcesów. Ale kto odważy się celebrować ten fakt? Kto odważy się powiedzieć, że komunistów w Polsce nie ma, a więc, że „antykomunizm" jest tylko obrzydliwą demagogią mącącą ludziom w głowach po to, aby dostarczyć legitymizacji określonej grupie polityków? Czy jest ktoś, kto odważyłby się powiedzieć coś takiego nie narażając się na ekskomunikę środowiskową, na podejrzenia, że on sam jest komunistą albo „renegatem" (jak wyrażano się o Drawiczu)? Honor „obozu postsolidarnościowego" ratuje Michnik, bo od czasu do czasu odważnie przeciwstawia się kombatanckiemu konformizmowi. Zasługą jego jest m.in. wyraźne ustalenie (w artykule „Szare jest piękne"46), że to właśnie moralny absolutyzm weteranów opozycji, niezbędny niegdyś jako instrument walki, uniemożliwia dziś funkcjonowanie normalnej, a więc pragmatycznej, opartej na kompromisach, „szarej" (a nie czarno-białej) demokracji. To Michnik - sam będący niegdyś „absoluty-stą moralnym" do kwadratu - potrafił uwolnić się od manichejskiego dualizmu, oddać należną sprawiedliwość patriotyzmowi Jaruzelskiego, odróżnić walkę o wolność od walki o władzę, a etos walki od norm demokracji. Ale sam fakt, że Michnik ma odwagę cywilną, nie dowodzi jeszcze istnienia normalnej demokracji! W sytuacji normalnej nie trzeba być aż Michnikiem, żeby mówić takie proste rzeczy, niepotrzebna jest do tego żadna odwaga cywilna, u nas zaś nawet Michnik musi za swą postawę płacić, uważany jest za „różowego", za kameleona, za główną przyczynę niedostatecznej satysfakcji antykomunistów, a nawet wśród kręgów uchodzących za umiarkowane ma opinię osoby superkontrowersyjnej, popisującej się odwagą. A jeśli to, co pisze Michnik jest (a jest w istocie) odwagą cywilną- a nie zwyczajną, elementarną uczciwością- to znaczy, że żyjemy w społeczeństwie wyjątkowo nietolerancyjnym, nie akceptującym demokratycznych norm. Nie zmienia tego fakt, że istnieje również opinia „postkomunistyczna": w oczach rzeczywistych opiniotwórców ona się nie liczy, bo to jakby Polacy gorszego gatunku, których towarzystwo wręcz kompromituje, a zbieżność poglądów z nimi kompromituje na pewno. Licząca się opinia publiczna nie przyjmuje do wiadomości opu111 390 I środowisk „postkomunistycznych", chociaż reprezentują one bardzo poważny odłam społeczeństwa. Czy można uważać to za sytuację normalną i konflikt konstruktywny? I Znowu o stanie wojennym 211 1997 Czytam His Holiness C. Bernsteina i M. Politi.47 Ciekawe, choć wszystkie irytujące cechy zachodniego dziennikarstwa. Autorzy podkreślają realną groźbę interwencji, brutalne naciski. I oto nagle, późną jesienią 1981 roku, Rosjanie rezygnują ponoć z interwencji (s. 300-302). Kulików w grudniu mówi o tym wręcz Jaru-zelskiemu, a Jaruzelski przedtem jakby oczekuje radzieckiej inicjaty- - (interwencyjnej). Autorzy nie próbują tego interpretować. Moim zdaniem sytuacja była wtedy już taka, że w grę wchodziło ylko pytanie: kto zacznie? Jaruzelski może i wolałby, żeby zaczęli Rosjanie, bo miałby alibi i wobec nich (bo jednak przygotowywał się do ogłoszenia stanu wojennego) i wobec społeczeństwa. Rosjanom z kolei było wygodnie, żeby sami Polacy najpierw stracili nerwy, vszystko jedno jak: czy jakaś nieodpowiedzialna akcja „Solidarności" prowokuje zamieszki nie dające się powstrzymać, czy beton partyjny robi jakiś zamach, czy wreszcie Jaruzelski wykonuje zadanie. I nie ulega wątpliwości, że to ostatnie było najlepsze! Gdyby zaczęła „Solidarność" lub beton, gdyby poszło w kierunku wojny domowej, to „radzieccy" i tak by interweniowali. Nic by to ich nie kosztowało, bo do niczego nie zobowiązywało mówienie w listopadzie-grudniu 1981, że interweniować nie będą! Jaruzelski zrozumiał, że to puste słowa, wiadomo było, że za kilka tygodni i tak coś stać się musi. Autorzy książki słusznie piszą, że Polska wyglądała wtedy jak w najgorszych latach wojny lub zaraz po wojnie. Zmarznięci ludzie z kartkami (bez pokrycia), galopująca dewaluacja, handel wymienny, „ratuj się kto ftoże". Dziwne, że tak na serio przytaczają owe radzieckie oświadczenia Rające na celu stworzenie alibi, umycie rąk, ewentualne zwalenie winy & tę lub inną stronę w Polsce. A że chcieli mieć alibi ze względu na ów-;2esną sytuację międzynarodową- to chyba zrozumiałe! 391 Jeśli Kulików powiedział w grudniu 1981, że nie będzie interwencji, to miało to sens tylko taki: Widzicie, do czegoście doprowadzili? Teraz radźcie sobie sami (w przeciwnym razie kontrrewolucja was powiesi). „Czerwona Apokalipsa" 1 III 1997 Skończyłem czytać A.J. Klinghoffera Red Apocalypse. The Religiom Evolution of Soviet Communism.4& Napisane z talentem, choć nazbyt skrótowo, efekciarsko i z dziwnymi błędami (np. zbliżenie Marksa do liberalnej demokracji). Autor bardzo by skorzystał, gdyby przeczyta! moją książkę. W Polsce przydałaby się znajomość tego zwięzłego i sugestywnego eseju. Główna teza autora - że komunizm jest świecką religią, ab-solutystycznym systemem wierzeń - byłaby odtrutką (choć wątpię czy skuteczną) na obowiązkową niemal w Polsce myśl, że komunizm to relatywizm pokrewny postmodernizmowi, i że do walki z nim, a także do walki z liberalizmem, potrzebny jest absolutyzm moralny, absolutna prawda itd. Myśl ta świadczy, że ludzie ją głoszący nie wiedzą, co to prawdziwy komunizm, bo zetknęli się tylko z partią pragmatyczną, usprawiedliwiającą swe istnienie różnymi względami geopolitycznymi. Co gorsza, myśl ta legitymizuje i wspiera pretensje Kościoła do reprezentowania antykomunistycznej „prawdy absolutnej", przesłania natomiast istotne podobieństwo między autorytaryzmem i ideologicznym totalitaryzmem Kościoła a totalitaryzmem komunistów (prawdziwych). Z powodu tego podobieństwa osoby, które naprawdę doświadczyły ideokratycznej tyranii komunizmu, np. Hanna Świda-Ziemba, Barbara Stanosz - są dziś tak antyklerykalne. Ale dominuje u nas niestety moda na absolutyzm, jest to częścią jakiejś niespisanej jeszcze ortodoksji Trzeciej Rzplitej. Niemądrej ortodoksji, niesympatycznej. Ale czy lepsza jest relatywistyczna ortodoksja amerykańskich liberałów, o których pisze Dinesh Souza?49 „Hańba domowa" po latach 6 III 1997 Wpadła mi w ręce Hańba domowa Jacka Trznadla (wyd. VI, przejrzane i rozszerzone, Lublin 1993). Po latach czyta mi się to dużo lepiej niż pierwszy raz - nastąpił taki regres w dyskusjach o PRL, także w wypowiedziach Herberta, że rozmowy przeprowadzane przez Trznadla okazują się bliższe realiom. Na plan pierwszy wybija mi się teraz to, co mnie łączy z tymi ludźmi, mianowicie wspólne jednak przeżycie stalinizmu, również środowiskowo wspólne, a więc to, co odróżnia całe to pokolenie od ludzi młodszych, nie mających o tych sprawach żadnej bezpośredniej wiedzy, choć określających się jako antykomuniści. Na s. 274 znalazłem sąd J.J. Lipskiego o sobie, którego dokładnie nie pamiętałem. Janek mówi, że ciężko przeżył rozczarowanie A.W. Cenił moje Spotkania z Miłoszem w wersji 1981 jako „poważną i godną szacunku" próbę wyjaśnienia mechanizmu zaczadzenia ideologicznego. Tymczasem zaś „tak się głupio złożyło, że jak [A.W.] znalazł się na Zachodzie, to będąc już tam, uwikłał się przez swoje publikacje, niezwykle zresztą niemądre, tak się uwikłał, że wszelkie szansę, moim zdaniem, stracił nieodwołalnie. To jest dla mnie bardzo dziwaczne -stracił wówczas, gdy zdobył pełną szansę wywikłania się". Na to Trznadel: „Swojego diabła wywozi ze sobą w walizce. Na twój sąd o Spotkaniach z Miłoszem zgodziłbym się może w roku 1981. Ale teraz, niezależnie od wcześniejszych publikacji politycznych i «memoriałów» Walickiego,50 także po uważnej lekturze tej książki uważam, że zapowiedzi były dużo wcześniejsze, ale oczywiście nie musiało to doprowadzić do tych żałosnych i budzących we mnie grozę rezultatów (podkr. A.W.) - w Posłowiu do książki, datowanym 1984 oraz w artykule z „Aneksu" 1985, a napisanym w 1983.51 Powiedziałem sobie, że gdyby z tej postawy wyciągnąć wnioski działające wstecz wobec polskiej literatury i kultury w XIX w. - to nie należałoby zakładać nawet Towarzystwa Filomatów". Zajrzałem do Posłowia z 1984 roku. Piszę tam, że książka wyja- inia, dlaczego ludzie tacy jak ja nie mogą być nauczycielami pokole- nia młodszego i przyznają się do społecznej porażki, a także do tego, e intelektualnie „myliłem się w wielu sprawach" (s. 195). Czemu 392 393 Trznadla tekst ten przejmuje grozą? Czemu JJL zasadniczo zmienia pod jego wpływem ocenę książki? Bardzo duża nietolerancja, bardzo mały wysiłek zrozumienia. Grozą przejmuje ich A. W. Anno Domini 1985! Pomyślałby kto, że ów osobnik z pistoletem w kieszeni agitował publicznie za stanem wojennym - jak Wiktor Woroszylski, któremu wypadał z kieszeni pistolet w czasie ogólnopolskich wieców prostalinowskich (s. 238). Ciekawe jest to, że książka ta, czytana po latach, dostarcza wielu argumentów przeciwko tezie autora o „okupacji", czyli przeciw dzisiejszej prawicowej ortodoksji. Marian Brandys, Braun (i nie tylko oni) nie wypowiadają się w tym duchu. Można zalecać ich wypowiedzi jako odtrutkę na dzisiejszą prawicową propagandę. Sam Trznadel określa cały okres przed 1989 rokiem jako „okupację" i „kolaborację". Ale jego rozmówcy, a czasem i on sam, zwracają jednak uwagę na bardziej skomplikowane aspekty sprawy. Marian Brandys czy Andrzej Braun nie mówią nic, co pasowałoby do takiego ujęcia. A w niektórych kwestiach książka całkowicie potwierdza nie dzisiejszą „pseu-doantykomunistyczną" ortodoksję, lecz właśnie moje Spotkania. Np. w kwestii sporu między Miłoszem a Herlingiem-Grudzińskim. Jarosław Rymkiewicz najchętniej przyjąłby odpowiedź Gustawa Her-linga-Grudzińskiego, że się bali, chcieli mieć dobrze, chcieli mieć samochody, zaszczyty, pieniądze. Powiada: „chciałbym przyjąć taką odpowiedź, ona oczyściłaby mi pole. (...) Ale wiem, że ta odpowiedź nie jest całkiem prawdziwa. Że ona nie dotyczy wszystkich" (s. 133). A Trznadel na to: „Myślę, że dotyczy to raczej postaci drugorzędnych" (s. 134). Zgoda! Tenże Rymkiewicz przyznaje się do ulegania „urokom heglizmu-marksizmu" i to zupełnie w stylu tego, co ja pisałem. Np. „uważałem, że jeśli nie mogę zaakceptować tego, co mnie otacza, jeśli nie umieszczę się w systemie, to dzieje się tak dlatego, że jestem zdeterminowany moim pochodzeniem klasowym, jako inteligent jestem wyrzucony na śmietnik historii" (s. 129). Także w rozmowie z Witoldem Wirpszą. Wirpsza używa określenia „ukąszenie heglowskie". Wspomina Krońskiego i Zniewolony umysł, „residua myślenia dialektycznego typu Hegel-Marks" (s. 109). To samo mówi Trznadel: „czyli ukąszenie marksistowsko-heglowskie, jad działał (s. 114). A w zakończeniu rozmowy stwierdza: „same znaki zapytania • (s. 119). Dziś odrzuca się znaki zapytania, pogląd Herlinga obowiązuje! 394 Albo „cezura 1956". Rymkiewicz stwierdza, że w jego własnym życiu właśnie rok 56 był „najważniejszym wydarzeniem" (s. 132). A Trznadel potwierdza: „rok 1956 był dla mnie ostatecznym otrząśnię-ciem się z kilkuletniego czadu". A więc jest jakaś wyraźna łączność pokoleniowo-historyczna między mną a tymi dwoma „oszołomami". Uświadomiwszy to sobie widzę Rymkiewicza inaczej. Bardzo tragicznie brzmi jego zdanie w zakończeniu, że „niemiło mu będzie budzić się rano", że odczuwa swe życie jako katastrofę (s. 142). A Jacek Bocheński, podobnie jak wielu Rosjan, stwierdza, że był I zahipnotyzowany. Nie sterroryzowany, ale zahipnotyzowany właśnie (s. 169). Obaj byli nierównie bardziej pod hipnozą niż ja! Rymkiewicz stwierdza, że był „całkowicie zindoktrynizowany", biłby brawo, gdyby ogłoszono przyłączenie Polski do ZSRR (s. 131), że kochał Stalina: „bo przecież go kochałem, kochałem zbrodniarza będąc dzieckiem" (s. 133). Na tym tleją byłem wręcz nieprzejednany. Ale i ja miałem poczucie winy wobec systemu. Dopiero w 1956 „zrozumiałem, że jestem wolny, ze swojej istoty wolny" (s.129 i 132). Tak, to zupełnie nie to samo, co niemiecka, zewnętrzna okupacja. Czy naród jest „jednością moralną"? 52 9 III 1997 Czytałem m.in. Dmowskiego Zagadnienie Rządu?1 Jest tam pojęcie narodu w „ściślejszym sensie tego słowa", czyli mniejszości {yide dzisiejsze wywody o tym, że tylko 30% Polaków stanowi naród, reszta zaś to „przypadkowe społeczeństwo") oraz o narodzie jako „jedności moralnej". Potwierdza to moje odczucie, że dzisiejszy pseudoantykomunizm to współczesna postać integralnego nacjonalizmu, definiującego naród jako „wspólnotę moralną" reprezentowaną przez świadomą mniejszość. Używam tego pojęcia w znaczeniu szerokim, opisowym, nie muszącym łączyć się z brutalnością. Przeciwieństwem tego pojęcia jest liberalna koncepcja narodu jako wspólnoty komunikacyjnej. Moralność też jest jej składnikiem, ale nie „narodowa", tylko zwyczajna, taka, która istnieć ftusi w „przypadkowym" społeczeństwie, także w społeczeństwie wielonarodowym. Domaganie się na co dzień czegoś więcej jest sprzeczne z Aspektem dla jednostki, wolnością indywidualną, zasadą tolerancji. 395 judzie ze środowiska „Znaku" i „Tygodnika Powszechnego" popierali misję Mazowieckiego w Bośni. Jak to pogodzić z wizją narodu jako „wspólnoty moralnej"? Moralnej wspólnoty muzułmanów y_ chrześcijanami, Chorwatów z Serbami, mimo wszystkiego, co się stało? A jednak Z. Krasnodębski53 pisze w „Znaku" o niezbędności „podstawowego konsensu narodowego", o „kontuzji co do tożsamo-ści'% ° tym, że tolerowanie „nieprzeistoczonych" postkomunistów kłóci się z polityczną moralnością i że gdzie indziej ponoć mamy do czynienia z „narodem zjednoczonym wspólną pamięcią historyczną" (s. 9), co ma zabezpieczyć przed relatywizmem! Mój Boże, w USA Anfio Domini 1997 „wspólna pamięć historyczna" jako lekarstwo na relatywizm! Gdyby istniała potrzeba (uznana!) takiej pamięci i takiego konsensu, to domaganie się „przywrócenia" multietnicznego narodu w Bośni byłoby wręcz potwornością, szczytem cynizmu! Jeśli koliduje z konsensem i moralnością położenie kresu zimnej wojnie domowej z postkomunistami, to co myśleć o wymogu „pojednania" Tutsi z Hutu? Jeśli my, Polacy, mamy do czynienia z konfuzją poczucia tożsamości, to co powiedzieć mają Amerykanie, Kanadyjczycy, Australijczycy? Jakim prawem, odczuwając dyskomfort zakłócenia tożsamości przez... SLD, domagamy się brutalnego pogwałcenia toż-sarności trzech narodowości oddzielonych rzekami krwi w Bośni? Rzecz w tym, że Zachód, na którym chcemy się wzorować, takich kryteriów konsensu, tożsamości i narodowej moralności nie uznaje, nawet nie rozumie. Gdyby mu je wyjaśnić - w ramach znajomości rzeczywistej sytuacji w Polsce (tzn. sytuacji, w której naprawdę nie ma i od dawna nie było antynarodowych komunistów) - uznałby je z pewnością za przejaw integralnego nacjonalizmu. Rozumiem płytkość więzi społecznych w liberalno-demokratycznych społeczeństwach imigrantów, nie chcę, żeby w Polsce przestał istnieć naród we wspólnotowym sensie tego słowa, Ale złożoność społeczeństwa, również w Polsce, złożoność czasów, któreśmy wspólnie przeżyli, wyklucza Jedność moralno-polityczną", wyklucza całą problematykę ubolewań Krasnodębskiego. Jeśli wymogiem przynależności do wspólnoty komunikacji miałaby być (vide s. 2) zdolność do „moralnej oceny postępowania" w takim sensie, że oznaczało to by np. obligatoryjnosc zgody na uznanie stanu wojennego w Polsce za zbrodnię - to byłaby nieludzka tyrania wobec wolności jednostki! 396 l4J.II 1997 For Love of Country M. Viroli to naprawdę ciekawa książka. Wciąż pojawia się rozróżnienie wolności politycznej, republikańskiej (patriotyzm) i wolności narodowej, czyli nienaruszonej tożsamości (nacjonalizm). Pytanie dziś aktualne w Polsce brzmi: czy podstawą tożsamości może być nie kultura i język, lecz wspólnota oceny jakiegoś wydarzenia politycznego, np. stanu wojennego? Samo sformułowanie tego pytania wykazuje, że budowanie tożsamości na czymś takim jest dość absurdalne. Jeśli są wydarzenia niejednoznaczne, to jest nim właśnie stan wojenny. i Jeśli istnieją przeciwnicy godni szacunku, to takim właśnie powinien być dla swych przeciwników z „Solidarności" gen. Jaruzelski. Jeśli istnieją sytuacje, w których wobec pokonanego przeciwnika należy wykazać rycerską wielkoduszność, to sytuacją taką było właśnie pokojowe oddanie władzy przez PZPR w latach 1989-90. Jeśli istnieje naród bardzo spójny kulturowo, wybitnie zjednoczony w ogólnych dążeniach politycznych, a więc mający warunki do inklu-zywnego, rozszerzającego pojmowania swej tożsamości, to są nimi dzisiejsi Polacy. Próby wymuszenia jednomyślności w ocenie niedawnej przeszłości, próby delegitymizowania lub hierarchizowania pod względem wartości biografii rodaków są więc rodzajem nieuzasadnionej, bezprawnej agresji skierowanej do wewnątrz. Nie są to próby obrony zagrożonej tożsamości, ale dążenia do ukonstytuowania elity o „właściwych" rodowodach, przeciwstawionej napiętnowanej większości. Trybusiewicz wręcz pisał w „Kulturze" - całkiem bez ironii - że tak oto tworzy się i okopuje na zdobytych pozycjach nowa polska szlachta.55 O moralności w polityce 21 III 1997 Skoro mam wypowiedzieć się w „Znaku" na temat moralności w po-'tyce,56 to stawiam pytanie: dlaczego arbitrem w sprawach moralności w olityce ma być „obóz postsolidarnościowy"? Czy nie ma on własnych ^bló i rozliczeń moralnych? Dlaczego ten obóz nie miałby się 397 rozliczyć z poparcia skrajnie egalitarnego programu „S" (limit dochodów, maksymalna ich rozpiętość, nie wolno mieć dwóch aut i mieszkań itd.), a potem jego inteligenccy przywódcy radykalnie zmieniają zdanie, zaczynają wymyślać ludziom od „zsowietyzowanych roszczeniowców", uważać robotników wielkoprzemysłowych za przeszkodę na drodze reform, nikomu nie tłumacząc tego z punktu widzenia moralności, ale za to reagując świętym oburzeniem moralnym na słowa Wrzodaka (skądinąd obrzydliwego prymitywa) o „różowych hienach"? Jakie to szczęście dla obwinionych, że zarzut instrumentalnego potraktowania robotników sformułował łatwy do zdyskredytowania faszyzujący prymityw! Przecież jednak rzeczą moralną jest dotrzymywać obietnic, a przynajmniej starać się o to, a „eskamotowanie" robotników (vide Machajski)57 nie jest moralnie najpiękniejszą tradycją. Ja osobiście protestowałem przeciw egalita-ryzmowi „S" (za co też nazwany zostałem prawicowym krytykiem „S"), ale Cywiński nie wydrukował mi tego w „Tygodniku Solidarność" (czy to moralne nie pozwalać na dyskusję?) i tylko dlatego ukazało się w „Polityce".58 Dziś Milczanowski mówi Polonusom w Chicago, że trzeba się jednoczyć w walce z prawdziwym wrogiem, który jest u władzy, ale czy to moralne politycznie jednoczyć się ze skrajną prawicą przeciwko ludziom popierającym liberalne reformy, tylko dlatego, że racje polityczne przesłania nienawiść do tych, którzy „byli po przeciwnej stronie"? Czy cała polska walka o „moralne" prawo do zniszczenia przeciwników, lub raczej eksprzeciwników, ma coś w ogóle wspólnego z moralnymi zasadami polityki?59 Czy istnieją poza Polską liberałowie uważający „moralny absolutyzm", czyli absolutyzowanie własnych racji politycznych, za polityczną moralność? Zobaczę, co można zaczerpnąć do dyskusji na ten temat z książki J. Raza The Morality of Freedom60 To, co u nas się głosi, to raczej „moralność przeciw wolności" niż „moralność wolności". Michał61 mawiał podniośle: „Gorzki to chleb jest polskość". Czasem chce się powiedzieć w mniej podniosłym stylu, że to niekie y chleb niesmaczny, bardzo marnego gatunku. Ciekawe swoją drogą, że SLD nie dopuszcza w swoich szeregac głosów faszyzujących, ap. w stylu stowarzyszenia „Grunwald , ° wetowych, absolutyzujących własne racje itd. Widocznie jest to o o> grupujący ludzi, którzy jako formacja czegoś się jednak nauczyli- 398 Absolutyzm w moralności to perfekcjonizm, stosowanie do samego siebie kryteriów wykraczających poza wymogi normalnego spo-; łecznego współżycia. Można np. być świętym, choć nie można wymagać od bliźnich, aby byli świętymi; można być ascetą lub bohaterem, ale... etc. Natomiast absolutyzm moralny w polityce to bezwzględne deptanie moralnej autonomii innych osób, negacja ich podmiotowości, wolności. Innymi słowy, absolutyzm moralny w polityce jest w najwyższym stopniu politycznie niemoralny. [.Mit społeczeństwa obywatelskiego 22 III 1997 Modna myśl, że we wschodniej Europie nie było „społeczeństwa obywatelskiego" tylko samo państwo, jest jednym z głupszych produktów dzisiejszej ideologizacji, mającej legitymizować przywrócenie kapitalizmu, a w Polsce służącej dodatkowo gloryfikowaniu weteranów KOR i „S", którzy todkryli rzekomo ideę społeczeństwa obywatelskiego i byli pionierami we wcielaniu jej w życie. W rzeczywistości państwo nowoczesne (a nie tylko naród) jest względnie nowym produktem historii; jako koncepcja władzy suwerennej i mającej monopol na stosowanie przemocy (yide Max Weber) pojawiło się dopiero w XVI w.62 Przedtem suwerenność była podzielona, czyli nie było jej, sprawiedliwość zaś była w dużej mierze w rękach prywatnych, tzn. ludzie egzekwowali ją sami (różne vendetty, zajazdy szlacheckie itp.). Jeśli chodzi o Polskę, to tak było aż do rozbiorów, których przyczyną było właśnie to, że nie istniało nowoczesne państwo. Rzplita nie była państwem, jak zauważył Backvis,63 mieliśmy nie hipertrofię państwa przy atrofii społeczeństwa, lecz na odwrót! Samo tylko społeczeństwo, żadnego państwa. Jaki sens ma przekonywanie Polaków, że oprócz sfery państwowej i prywatnej stnieje jeszcze sfera trzecia, społeczna? Polacy zawsze to wiedzieli, nigdy nie myśleli inaczej, nigdy np. nie uważali, że Kościół to sprawa Prywatna, albo że jedyną alternatywą służby państwu jest pogrążenie k w prywatności. Dzięki temu to, co było słabością Polski, stało się jej siłą - w XIX w. bowiem istnieliśmy jako naród dzięki spajającej 399 trzy zabory sile społecznej. Dobrze to rozumieli Rosjanie (vide Iwan Aksakow, Włodzimierz Sołowjow), podkreślający, że Polska jest pod tym względem przeciwieństwem Rosji. Z doświadczeń Polski wyrosła idea „socjalizmu bezpaństwowego" Edwarda Abramowskiego. Jest wręcz truizmem, że Polacy, w przeciwieństwie do Niemców, umieją się organizować bezpaństwowo lepiej niż państwowo; świadczy o tym dowodnie polskie „państwo podziemne" okresu wojny. I to jest zrozumiałe w wypadku narodu, który nie przeszedł przez okres monarchii absolutnej, a potem długo nie miał własnej państwowości. Społeczeństwami upaństwowionymi, które w ogóle zapomniały o istnieniu czegoś takiego jak samorzutnie działające społeczeństwo, a więc zadowoliły się dychotomią „państwowe-prywatne", były właśnie społeczeństwa Zachodu - nie dlatego, że faktycznie nie znały działalności społecznej (choć było coś takiego w niemieckich „państwach policyjnych"), ale dlatego, że absolutyzm przyzwyczaił ich do absolutyzacji państwa, a potem liberalizm sprowadzał wszystko co niepaństwowe do prywatności. Ale w Polsce? Dlaczego stereotypowi temu ulega nawet Szacki? Hayek o zasadach i celach .65 23 III 1997 W broszurze Hayeka Confusion of Language in Political Thought znajduję myśl o konflikcie między wartościami, czyli zasadami, a konkretnymi celami. A więc wartości to zasady (rules), a nie taki czy inny stan docelowy. Czyli jeśli wybiera się zasadę wyborów parlamentarnych, to trzeba moralnie akceptować każdy rezultat wyborów. To ABC! A przecież nawet Jerzy Turowicz uważał wybór Kwaśniew-skiego na prezydenta za moralnie nie do zniesienia, za zachwianie porządku moralnego! U nas to, co Hayek nazywa wartościami, redukuje się do procedur (choć procedura to coś, co może obowiązywać nawet w obozie koncentracyjnym, to przepis biurokratyczny, a nie moralnie uzgodniona zasada), natomiast wartości to cele Kościoła, narodu, obozu posierpniowego itd. A ci i owi piszą nawet, że samo aństwo prawa jest moralnie nie do przyjęcia, bo chroni postkomunistów.66 Ale dla mnie to właśnie jest moralnie nie do zniesienia. Turowicz napisał też wówczas, że nie ma nic osobiście przeciw Cwaśniewskiemu, ale nie może pogodzić się moralnie ze sprawowaniem władzy przez postkomunistów jako formację. To z kolei myślenie kolektywistyczne, reifikujące byty zbiorowe. Czy jest coś takiego jak realnie istniejąca, ponadjednostkowa formacja, do której należy Kwaśniewski, Miller i Sierakowska? - formacja, do której należą oni wspólnie z Bierutem, Bermanem, a może nawet Stalinem? Formacja to tylko pewne cechy jednostek, nieistniejące poza nim. Prawdziwą formacją Kwaśniewskiego i Millera są aktywiści młodzieżowi w czasach Gierka! Czy ta formacja jest odpowiedzialna za totalitaryzm i Jałtę? Czy ma tak straszne grzechy na sumieniu, że zawala się moralny porządek świata, jeśli - w ramach zasad liberalno-demokratycz-nych - zwycięża w wyborach i dochodzi do władzy? Albo „prawo natury". Istnieje świeckie, libefalne prawo natury, (uzasadniające prawa człowieka (przede wszystkim prawo do wolności sumienia!) i jest także średniowieczne, tomistyczne prawo natury, które z prawami człowieka ma niewiele wspólnego, mówi głównie o obowiązkach. Dlaczego u nas rozumie się samo przez się, że ta średniowieczna, kościelna wykładnia prawa natury ma stać ponad konstytucją, a nie np. współczesna teoria niezbywalnych praw człowieka? Czy nikt nie słyszał, że zwolennicy aborcji w USA też powołują się na „naturalne" prawo kobiety do własnego ciała? Liberalizm - naród - religia 29 III 1997 Wedle Rawlsa społeczeństwo nie jest ani wspólnotą (bo nie ma wspólnych przekonań moralnych), ani asocjacją (bo nie ma wspólnego celu), tylko względnie trwałym „systemem kooperacji", połączonym „regułami współżycia".67 W Polsce jednak społeczeństwo zakre-sowo niemal pokrywa się z narodem. Tak, ale pojęciowo trzeba to odróżnić, bo mówiąc wciąż o narodzie narzuca się moralny konfor- fcm, a nawet szczególne uprawnienia tych, którzy przypisują sobie Wyłączne autorstwo „Trzeciej Rzplitej". 400 401 Jedynym wyjściem jest (1) liberalizacja nacjonalizmu, o czym już pjłem w połączeniu z (2) zdecydowaną neutralnością państwa w sprawach moraLści narodowej, etosu narodowego, „imponderab, JLw narodowych", tego wszytego, co wykracza poza spoeczen- stwo" przerastając we „wspólnotę". Państwo chrom naród a ten jest pCallst -ń^" utw-dza swe ilienie w pluralistycznej kulturze S polskość będzie w literaturze, w «P^^^^^ we wszechstronnym rozwoju, a nie w deklaracjac bach zastraszenia „dysydentów" i zmarginalizowama PolskoŁ musi być inkluzywna, rozszerzać si* a me zamieniać we EL„we^ relignny (tU mogą być myślcie rosyjscy), a ^^^Tu ™ jest wręcz spotkanie z liberalizmem (zwłaszcza katolicy potrzebie Jnberalizacji nacjonalizmu" , unarodowią Sizmu" już pisałem. Pięknym przykładem iberalizmu chrześa-tóstóego (vel postchrześcijańskiego) i uwzględniającego problemy nTodowe jest Czartorysk, Cieszkowski. Natomiast zrost katolicyzmu z" SoSzmem ma sLki fatalne. Sądzę, *>** .^^1 żadna synteza nie może się udać, że uwzględnienie dorobku liberali- zmu to sine ąua non. Pokolenie 1956 i pokolenie „pampersów" 11 Talfwidzę dziś - zresztą nie od dziś przecież - że należałen,^ jedno tki pokoleniowej 1956". Nie byłem typowy ze względu na ^ 'rodzaj patriotyzm (wówczas bardziej A^TSa^Ł przeżycia w czasie studiów rusycystycznych, a także aiaieg L Lt - że nigdy nie byłen, „ideowym **™^ wicz, nie mówiąc już o Witku Dąbrowskim- Ale jednak. to, co łączyło. , X6A1\ artykuł Bo oto czytam w „Gazecie Wyborczej" 22-23 III (s 16 II) j J L. Maleszki o książce Cezarego Michalskiego Czfow/e/: &ffl w ic«. Michalski, ur. 1963, to publicysta .^rkanow , w-latoc^ ^ redaktor działu Publicystyki Kulturalnej Programu I 1 W. 402 \ nego, że ten program TV, oglądany przeze mnie w Warszawie 1994 95, tak mocno wyobcowywał mnie z Polski! A omawiana książka t( ; „książka kultowa", manifest „pokolenia pampersów". Cóż on mówi? - że demokracja to tylko bezduszne „procedury", zło konieczne, i nie wspólne dobro; - że demokracja to relatywizm, akceptowanie „rządów kłamstwa grzechu"; - że dzisiejsza „R-PRL" to twór dwóch paskudnych środowisk rewizjonistycznych naprawiaczy socjalizmu oraz tych, którzy, w śląc za Dzielskim, sformułowali program „uwłaszczenia nomenklatury"; - że degrengolada moralna opozycji rewizjonistycznej zaczęła się od eseju Leszka Kołakowskiego Kapłan i błazen, 1959, bo to był manifest „prostackiego nihilizmu", błazeńskiego stosunku do wartości; - że Bauman to tylko „stalinowski politruk", a Michnik to niepoprawny lewak; - że Kościół nie może iść na kompromis w sprawie rozwodów! - że skinowie reprezentują „świat prostych, tradycyjnych wartości" i że przyczyną ich buntu były wydarzenia, które należy określić prostym słowem zdrada. Autor artykułu, Lesław Maleszka, mówi o sobie, że jest tylko o parę lat starszy od Michalskiego, ale żył widać w innym świecie. A ja w jeszcze innym, bo gdybym był młodszy i żył w Polsce, używałbym ostrzejszego języka. Nie zastrzegałbym się, że z „teoretycznymi poglądami" takich ludzi „można polemizować". Jak można na serio polemizować z „teoretykiem", który pyta: „Co zrobić z tymi, którzy nie rzyjmują prawdy? Eksterminować, internować, czy tylko zmusić do "nilczenia?" I odpowiada na to, że granicą „fundamentalistycznego propagowania prawdy" ma być tylko „życie drugiej osoby".68 A więc w imię fundamentalizmu wolno „izolować i zmuszać do milczenia" -nie wolno tylko zabijać! Co mogę mieć wspólnego z pokoleniem wyznającym takie poglądy? Jak czułbym się mieszkając w kraju, w którym takie właśnie myśli są 'znacznikiem czasu? W którym, w dodatku, nie jest to nieprzemyślaną Opresją uczuć, ale właśnie przemyślanym przeciwstawieniem się temu szystkiemu, co określało moją „tożsamość" zarówno w roku 1956, jak batach 1980-81 i co określa mnie również dzisiaj? 403 Nacjonalizm skierowany „do wewnątrz" 2IV 1997 Ad „nacjonalizm polski". Błędem jest ujmować sprawę tylko poci kątem stosunku Polaków do obcych. Tych obcych mamy dziś w Polsce zbyt mało, aby się na nich koncentrować. Bez wielkiego ryzyka i wysiłku można nawet zdobyć się dziś na filosemityzm, czy ukrainofil-stwo, nie mówiąc o germanofilstwie, które rozpowszechnia się w formie lizusowskiej. Dziś nacjonalizm integralny to krucjata przeciw „pół-Polakom", jak to nazwał kiedyś Dmowski, surowo potępiając ludzi usiłujących zdobyć się na obiektywizm i dystans wobec własnego narodu. Ale w czasach, gdy to pisał, nie było jeszcze zrostu katolicyzmu z nacjonalizmem - przeciwnie! Dziś zrost ten dominuje i dlatego dążenie „prawdziwych Polaków" do dyktatu moralnego, do zastraszenia i zdominowania „pół-Polaków", przybiera formę moralizowania na temat „prawdy absolutnej". Kościół zaś zapomniał zupełnie o Kazaniu na Górze, pokorze i nadstawianiu policzka, miłowaniu nieprzyjaciół i przebaczaniu - mówi tylko o „tysiącletniej historii Narodu", dowodzi słuszności nie-przebaczania, zbawienności pamiętliwości i mściwości. Argumentuje wręcz, że „warunkiem przebaczenia musi być skrucha", i wciąż mu tej skruchy (ze strony tych, którym miałby przebaczyć) za mało. Słowem: nacjonalizm nieświadomy tego, że jest nacjonalizmem właśnie, naiwnie i bezczelnie powołujący się na Prawdę, Kościół zaś „unarodowiony", chcący wymusić konformizm moralny i to zarówno przez zorganizowaną presję, jak i środkami prawno-państwowymi. O ile sympatyczniejsze jest pod tym względem prawosławie, o którym Kałużyński słusznie pisze w „Polityce"69 jako o religii miłującej grzeszników, potępiającej pychę, zabraniającej udziału w akcjach presji religijnej w rodzaju krucjat. Katechizm Trzeciej Rzeczypospolitej 20IV 1997 Warto może spisać poglądy, które stanowią dziś swego rodzaju katechizm III Rzplitej. Katechizm w tym sensie, że tkwią one w świa 404 domości młodych ludzi jako swoisty punkt odniesienia - kto się pod tym podpisuje, nie musi tłumaczyć dlaczego, kto kwestionuje któryś z tych punktów, ten zaczyna głosić poglądy „kontrowersyjne". W ramach „katechizmu" możliwe są oczywiście różnice w rozłożeniu akcentów. Jako całość jest on jednak wyznacznikiem „tożsamości", o którą toczą się tak zaciekłe walki, która powinna znaleźć odzwierciedlenie nawet w konstytucji. A więc: - należało „nie akceptować" Jałty i zmiany ustroju w Polsce. Pielęgnować przedwojenne tradycje, „nie dopuścić do stalinizmu" („Błędem waszego pokolenia" - powiedziała do J. Tazbira jego młoda koleżanka -jest to, że „dopuściliście do stalinizmu"). - Rewizjonizm to iluzje, z których nic nie pozostało. Październik 1956 to zmiana nieistotna: wybuch nadziei, którym szybko nastał kres. - Totalitaryzm trwał do 1989 albo dłużej. - Przemiany świadomościowe zaczęły się od zorganizowania jawnej opozycji pozasystemowej w końcu lat siedemdziesiątych. - Wina za stan wojenny obarcza tylko stronę partyjno-rządową. „S" nie była ani agresywna, ani konfrontacyjna, jej działania nie były zagrożeniem. - Umowy Okrągłego Stołu to zgniły, tchórzliwy kompromis, jeśli nie wręcz zdrada. Należało je zerwać przy pierwszej sposobności. r - „Gruba kreska" to coś bardzo złego. W roku 1989 trzeba było „zdekomunizować" Polskę. - SdRP to ciąg dalszy „komuny", czyli „bandyckiej opcji". i - Wprowadzanie kapitalizmu powinno być zgodne z „porządkiem moralnym", tzn. kapitalistami powinni stawać się wyłącznie dobrzy patrioci z obozu posierpniowego. - Naród polski ma jedną, katolicko-narodową tożsamość. Tolerowanie innych tożsamości to relatywizm, nihilizm, klintonizm. I - SLD powinno wyrzec się własnej „genealogii" i własnej interpretacji historii; dopiero wtedy mogłoby ubiegać się o przyjęcie do narodowej wspólnoty - na zasadach skruchy. } W interpretowaniu komunistycznej przeszłości rację wyłączną ma Herling-Grudziński. Miłosz (nie mówiąc już o żałosnym przypadku halickiego) upiększa własny oportunizm, dorabiając do niego pseu-douzasadnienia historiozoficzne. 405 Może coś pominąłem. W sumie jednak jest to kwintesencja dzisiejszej indoktrynacji. Odstępowanie od niej w kierunku zdrowego rozsądku określane jest jako lewicowość. Można jeszcze dodać do tych dwunastu punktów resume „polskich" poglądów na sprawy rosyjskie. A więc: - Rosja zdeterminowana jest przez własną przeszłość: wschodnią, autokratyczną, imperialistyczną. - Rewolucji rosyjskiej właściwie nie było, był tylko zamach stanu. - Rosja nie miała żadnych tradycji, które mogłaby przeciwstawić bolszewizmowi (Filozofia prawa rosyjskiego liberalizmu A.W. przyjęta z niedowierzaniem i sceptycyzmem. Vide nawet recenzja C. Wo- dzińskiego). - Potępienie wszystkich pomysłów ugody z Rosją w XIX wieku. Polacy mieli rację, dążąc do odbudowy państwa w granicach 1772; najmądrzejsi szli nawet dalej, dążąc do rozbicia całego rosyjskiego imperium (vide A. Nowak, Jak rozbić rosyjskie imperium?, 1995). - Celem bolszewików była władza i odbudowa imperium; idee rewolucyjne były tylko instrumentem celów narodowo-imperialnych (ergo, Lenin był „narodowym bolszewikiem" w stylu smieno-wiechowców i Ustriałowa!).70 - Istotą i celem rosyjskiego komunizmu było stworzenie nowej klasy - „nomenklatury". - Gorbaczow chciał umocnić imperium, „naprawić" komunizm, oszukać Zachód. Zachód w ocenie Gorbaczowa przejawił, jak zawsze, rusofilską naiwność. - W dzisiejszej Rosji dominują tendencje nacjonalisty czno-impe-rialne. Rosjanie niedostatecznie pokajali się za Katyń, powinni bić się w piersi przy każdej okazji. Zadaniem Polski jest ostrzeganie Zachodu przed rosyjskim niebezpieczeństwem, dowodzenie, że Rosji nie można wierzyć, nie należy się z nią układać, trzeba natomiast odstraszać ją siłą militarną, wykorzystując Polskę jako niezawodny bastion. Jednocześnie głębokie przeświadczenie, że Polacy nie są antyrosyjscy, czego dowodzi brak wrogości wobec rosyjskich handlarzy * Polsce i robotników sezonowych. Andrzej Drawicz to patologiczny rusofil; mógłby być ambasadorem Rosji w Polsce, ale nie Polski w Rosji. Jest rzeczą normalną, że ul. Puszkina w Krakowie zmieniona została na ul. Marszałka Focha. Normalne było też usunięcie pomnika 406 Marszałka Koniewa, mimo przypisywanej mu zasługi ocalenia Krakowa (i ostentacyjnego polonofilstwa jego córki). Niszczenie grobów żołnierzy radzieckich to wymysł Rosjan, a ponadto (jak pisał „Tygodnik Solidarność" w roku 1990)71 była to tylko spóźniona reakcja na dewastację cmentarzy polskich w ZSRR. Usuwanie pomników zwycięstwa 1945 lub polsko-sowieckiego braterstwa broni przez burmistrzów różnych miasteczek (często wbrew oporowi ludności i kombatantów) to działalność słuszna. Pogląd Lecha Wałęsy, że przyjazd premiera Polski na uroczystość 50-lecia zakończenia wojny w Moskwie jest aprobatą Jałty i okupacji Polski przez Rosję, a więc zdradą, zasługującą na postawienie winnego przed Trybunałem Stanu, nie jest absurdem, ale wyrazem godnej szacunku postawy patriotycznej. A jeśli z okazji święta 11 listopada pokazuje się w telewizji nie wydarzenia 1918 roku, lecz przez cały czas polsko-bolszewicką wojnę 1920 roku, pochód na Warszawę i „cud nad Wisłą", to jest to usprawiedliwione właśnie dlatego, że głównym wrogiem Polski i głównym zagrożeniem niepodległości Polski była zawsze Rosja. Ale Polacy nie są antyrosyjscy! Antyrosyjskość Polaków jest rosyjskim kłamstwem, narzędziem kompromitowania Polski w oczach Zachodu. „Gazeta Wyborcza" już wie, gdzie jesteśmy 6 V 1997 W „Gazecie Wyborczej" z 26-27 IV bardzo rozsądny artykuł Je-dlickiego „Wariacje na temat grubej linii". Przypisał mi pogląd jakoby w 1956 definitywnie skończył się totalitaryzm, tak jakbym nie pisał o długim procesie detotalitaryzacji po 1956 roku! Co innego powie-izieć, że załamał się proces totalitaryzacji i zaczęła się ewolucja w Jrzeciwną stronę. Ale mniejsza z tym. W ocenie ogólnej Jurek zgadza C ze mną. Mówi jasno (nareszcie!), że SLD to nie komuniści, że nają pewne zasługi w rozmontowywaniu „realnego socjalizmu", że Mywanie ich „komuchami" to „technika stygmatyzacji", a nie poli-ycznej analizy (s. 10). Tłumaczy też bardzo rozsądnie, dlaczego SLD le może dokonać „radykalnego rozliczenia" z przeszłością. Konkluzje, że „historia nie jest przypowieścią moralną, na końcu której 407 cnota odbiera nagrodę, podłość zostaje ukarana, a zdrada pomszczona" (s. 10). Wydaje się, że „Gazeta Wyborcza" przygotowuje swoich czytelników do ewentualności sojuszu UW i UP z SLD (po wyborach), przeciwko naszym czarnosecińcom. Następny nr z 2-4 maja przynosi artykuł A. Szczypiorskiego „Zgryzoty i pocieszenia" (s. 10-11). Niepotrzebne epitety.na przykład „hołota", ale także informacje o tym, co mówi prawica. A mówi tak: - Olszewski: „To jest konstytucja dla jakiegoś afrykańskiego ban- tustanu". - Krzaklewski: „Targowica i hańba". - Ojciec Rydzyk: „Obraza dla Polski, niewola i mord na naszej ojczyźnie". - Liga Republikańska: „To prostytucja, nie konstytucja". A członkowie „S" porównują referendum majowe: do walki z „bolszewicką nawałnicą" w 1920 roku! Obok artykuł Jacka Żakowskiego „Dwa dni Lei R-abin", z przejrzystymi aluzjami. Wdowa po Rabinie wie, że bez judaizmu (czyt: katolicyzmu) nie byłoby wolnego Izraela (czyt.: Polski), ale ni-e chce żyć w państwie wyznaniowym, odrzuca „religijny szantaż" (s. li). Mówi, że Żydzi muszą nauczyć się, , jak się nie zgadzać". Cytowane są słowa Shlomo Avineri, że szukanie absolutu w polityce otwiera drogę do przemocy i zbrodni. Zwłaszcza gdy łączy się dwa absoluty: Boga i TSIaród. A więc „Gazeta Wyborcza" coraz wyraźniej widzi, gdzie jesteśmy. Pozytywny sens PRL 12 V 1997 Skończyłem (ponowną) lekturę książeczki J.J. Terejao Narodowej Demokracji.72 Zdumiewająca irracjonalizacja ruchu po roku 1912, a następnie nowa jakość w latach trzydziestych, uzasadniająca, niestety, alergie Miłosza. M.in. „Imperium Słowiańskie" sięgające po Ura (Bolo Piasecki), umiarkowanie wyrażające się w rezygnacji z... ^ ssy (grupa „Kwadrat"). Inaczej czytam dziś to, co autor pisze o s pym, ziejącym nienawiścią antykomunizmie! Niegdyś, jako nasto tek, sam bliski byłem takich uczuć. Dziś widzę, że Polska Ludo 408 , miała pewien głębszy sens, mimo że tak strasznie dużo popsuł stalinizm. Miała pewien sens w latach 1945-47 oraz po „odwilży". W moim głębokim odczuciu była początkowo akuszerką pewnych przemian społecznych, wówczas potrzebnych, potem zaś spełniała rolę parasola ochronnego, osłaniającego społeczeństwo przed dużo brutalniej szą wersją komunizmu. Dlatego oburza mnie, gdy czytam w „Polityce" (nr 19, 1997), że wszystkich „utrwalaczy Polski Ludowej" pozbawiono praw kombatanckich, mimo że mogą je mieć niekiedy UB-owcy. Dlaczego w Hiszpanii można było uznać zasadę respektowania obu stron wojny domowej? Dlaczego u nas musiano posunąć się aż do takiej małoduszności, jak odebranie rent kombatanckich garstce Dąbrowszczaków? Między Michnikiem a Łagowskim? 2 VI 1997 Wygląda na to, że należę do osób szczególnie uwrażliwionych na niebezpieczeństwo antyliberalnej prawicy w Polsce. Tak jak Michnik! Różnica polega na tym, że Michnik ma alergię przeciw nacjonalizmowi w ogóle (podczas gdy ja chciałbym godzić nacjonalizm z liberalizmem), bardziej przejmuje się problemami Kościoła (ja unikałbym czołobitnego tonu, jakiego często używa), oraz, jednocześnie, jest chyba bardziej przywiązany do liberalizmu w wersji Balcerowicza (ja bliższy jestem obecnie, pod tym względem, umiarkowanej lewicy w stylu J. Jedlickiego). Ponadto, oczywiście, ewidentne różnice „genealogiczne". W sumie jednak łączy mnie z Michnikiem bardzo ostre odczucie konfliktu między liberalną demokracją a klerykalną i „antykomunistyczną" wersją nacjonalizmu. Mimo zasadniczych różnic między Michnikiem a Łagowskim obaj świadomi są faktu, że „rewolucja świadomościowa" w Polsce przybiera formy patologiczne. Skończyłem Szkice antyspołeczne Łagowskiego.73 Nie jestem tak adykalnie prorynkowy, jak on, nie całkiem zgadzam się z jego stanowiskiem w sprawie kary śmierci. Ale to, co łączy, jest - w istnieją-Cej sytuacji - o wiele bardziej istotne. 409 Wyliczmy: - ocena PRL w okresie poststalinowskim, - ocena „S", - pogląd na „uwłaszczenie nomenklatury", - pogląd na moralizowanie w polityce, - krytyka rusofobii, - stosunek do „rozliczeń", - ocena powstania warszawskiego i dominujących form polskiego patriotyzmu, - krytyka absolutyzowania niepodległości, - krytyka „podmiotowości społecznej", - krytyka politycznych zaangażowań kleru itd., itp. Chyba wystarczy. Dla przykładu cytat z s. 72: „PRL jako państwo miała wiele wad, nie zmienia to faktu, że była główną siłą wyzwalającą ten kraj od komunizmu i imperialnej dominacji radzieckiej". Albo na s. 48: „PZPR - to nie tylko marksiści (sam będąc członkiem partii oznajmiałem wielokrotnie w mowie i piśmie, że jestem przeciwnikiem marksizmu, komunizmu i gospodarki planowej i nie czułem się z tego powodu człowiekiem w środowisku partyjnym całkiem odosobnionym)". Albo na s. 236: „Zewnętrzna opieka dla narodów pogrążonych w fantazmatach może być korzystna, niekiedy zbawienna. (...) Tylko dyktat Europy może naszą infantylną i niesforną klasę polityczną utrzymać w szrankach zdrowego rozsądku". Mencwel o polskiej lewicy 28 II 1998 Czytam książkę Andrzeja Mencwela, kończę - dopiero teraz! - wy~ kład Harvardzki o Dmowskim.74 Mencwel pisze tak, jakby „Trzecia Rzeczpospolita" nie istniała. Używa bez złośliwości terminu Polska Ludowa, ukazuje okres PRL-owski jako ważne ogniwo dziejów polskiej inteligencji, wcale nie w sensie „Hańby domowej". Z okazji Janka Strze- 410 leckiego oddaje sprawiedliwość powojennej PPS, z okazji Żółkiewskiego zadaje trafne pytanie: dlaczego mieszczańscy liberałowie stawali się w Polsce marksistami? Rozdział o L. Kołakowskim czytałem już w „Archiwum", doskonały!75 Bardzo ładnie napisał o Baczce, choć ja, niestety, idzę go nieco inaczej. Ale to dobrze, teraz potrzebna jest rehabilitacja ludzi takich jak on, jak Bauman, Brus. Trzeba przypomnieć, że studenci Baczki identyfikowali się z nim, wcale nie czuli, że zniewala ich totalitaryzm. Warto również dodać (o czym pisała M. Fik), że w marcu 1968 Iscy studenci byli zdumieni, że zaczęto ich bić, bo nie wyobrażali sobie w PRL takiej możliwości (wbrew twierdzeniom S. Courtois, że istotą komunizmu był wszędzie terror).76 To płynne przechodzenie od Żeromskiego do Strzeleckiego, od Miłosza do Żółkiewskiego jest bardzo potrzebnym, niezbędnym wręcz przywracaniem historii. Mencwel patrzy na PRL tak jak ja - z dystansu, ale nie przez pryzmat dzisiejszych stereotypów. Dla człowieka myślącego, umiejącego kojarzyć, zestawienie tego, co napisał, z lansowaną dziś wersją obrazu PRL powinno być otrzeźwiającym szokiem. „Antykomunizm" prawicy a pycha narodowa 8 IV 1998 Jeśli wysuwa się żądanie uznania ustroju PRL i PZPR za organizacje przestępcze, to co to znaczy? i Znaczy to: wiemy, że porównawczo rzecz biorąc Polska była „najwygodniejszym barakiem w bloku", ale nas przecież nie można porównywać do takiego bydła jak Rosjanie czy Ukraińcy, którzy -jako nieporównywalni z nami - nie muszą tak ostro potępiać swej niedawnej przeszłości (chociaż powodów mają stokroć więcej!). My to „coś lepszego", musimy to pokazać (upokarzając słabszych, a przy okazji większość własnego społeczeństwa). Jest to pyszałkowaty nacjonalizm, bo z punktu widzenia kryteriów ogólnoludzkich i ogólnoludzkiej hierarchii spraw, sprawę rozrachunków z PRL należałoby naprawdę potraktować inaczej. Albo: mówi się, że Rosjanie ujarzmili się sami, a nam narzucili komu-•zm, a więc... etc. Ale, jeśli brać to na serio, rozumowanie takie opiera *C nie na zasadzie praw człowieka (w Rosji pogwałconych bez porówna- 411 nia okrutniej), lecz na absolutyzacji, monstrualnej wręcz absolutyzacjj zasady suwerenności narodowej. A więc też jesteśmy przy nacjonalizmie. Z punktu widzenia liberalizmu i praw człowieka priorytety są inne a PRL zasługuje nawet na pewną życzliwość. W ramach wielkoduszności (której niestety nie było i nie ma) można by nawet sądzić, że byłoby pięknym gestem, gdyby na przykład Wałęsa jako prezydent podziękował tym wszystkim, którzy starali się być patriotami w ramach PRL, uczłowieczyli i łagodzili narzucony system oraz to i owo jednak dla Polski zrobili. Wojujący pseudoantykomunizm jest sprzeczny z solidarnością narodową przez monopolizowanie „narodowej prawomocności". Nie po raz pierwszy pojawia się takie zjawisko. Przypisy Termin „umowa społeczna" pojawił się w publicystyce jako określenie treści porozumienia gdańskiego z 31 sierpnia 1980 roku. Jak wiadomo, porozumienie to nie ograniczało się do sformułowania czytelnych reguł gry. Strajkujący wysunęli również postulaty ekonomiczne o charakterze życzeniowym, zakładające omni-potencję rządu i jawnie sprzeczne z programem urynkowienia. 2. Jan Garewicz, historyk filozofii, kolega autora z Instytutu Filozofii i Socjologii PAN. 3. Mowa o konwersatorium „Doświadczenie i Przyszłość", zorganizowanym w końcu 1978 roku. Zgłosiłem akces do tego konwersatorium i uczestniczyłem w jego zebraniach, ale zniechęciły mnie do niego dwie rzeczy: po pierwsze, zbyt mocne podkreślanie „powszechnej aprobaty społecznej dla podstawowych zasad ustroju"; po drugie, antyrynkowy, socjalistyczno-egalitarny kierunek proponowanych reform. Pisałem o tym w „Odpowiedzi na ankietę piątego zespołu roboczego DiP", dotyczącą prawa i praworządności. 4. Patrz przypis 3 do artykułu „Wcielenia inteligencji". 5. Mowa o odczycie Janiny Frentzel-Zagórskiej, wygłoszonym w sierpniu 1983 roku w Klubie Weteranów w Canberze. Tekst tego odczytu, pt. „The Dominant Po-litical Culture in «Real Socialist» Poland", opublikowany został jako rozdział I książki J. Frentzel-Zagórskiej, Society and the System: Transformation in Central Europę as Seen in the Making, The University of Melbourne, Melbourne 1997. 6. A Walicki, Osobowość a historia. Studia z dziejów literatury i myśli rosyjskiej, PIW, Warszawa 1959. : 7. Według Edwarda Abramowskiego ustroje społeczne, aby istnieć, muszą być zakorzenione w „sumieniu przeciętnego człowieka". Wybitny polsko-rosyjski teoretyk prawa, Leon Petrażycki, formułował podobną myśl, gdy dowodził, że i ustroje społeczne są „przeciętną wypadkową" procesów adaptacji psychicznej. 8. Pracowałem mianowicie nad historią polskiej myśli marksistowskiej, z intencją wydobycia jej odrębności wobec marksizmu niemieckiego i rosyjskiego oraz I przedstawienia jej jako integralnej części intelektualnej historii Polski. Wynikiem tych prac był rozdział o marksizmie w zbiorowym Zarysie dziejów filozofii f polskiej 1815-1918. Pod red. A. Walickiego, PWN, 1982, a także moja książka: ; Polska, Rosja, marksizm. Szkice z dziejów marksizmu i jego recepcji. KIW, Warszawa 1983. 9. Koncepcję „Ketmana", wprowadzoną w Zniewolonym umyśle Miłosza, analizuję j obszernie w książce Zniewolony umysł po latach. Czytelnik, Warszawa 1993. 413 10. Mowa o Zdzisławie Najderze. 11. Profesor Eugene Kamenka, kierownik Zakładu Historii Idei w Australijskim Uniwersytecie Narodowym w Canberze, i jego żona Alice Ehr-Soon Tay, profesor jury sprudencji w Sydney. 12. Jest to cytat z książki R. Dmowskiego Polityka polska i odbudowanie państwa. Cyt. wg R. Dmowski, Wybór pism. Instytut Romana Dmowskiego, Nowy Jork 1988, t. II, s. 67. 13. Informacje o powstaniu węgierskim podaję wg książki F. Fehera i Agnes Heller, Hungary 1956 Revisited. A Message of a Revolution - A Quarter of Century After, London 1983. 14. Cyt. wg Ułożyć się z historią, „Polityka" nr 31, 1983. 15. „Aneks" nr 29-30, 1983. 16. Patrz: A. Michnik, Gnidy i anioły, w: A. Michnik, Szansę polskiej demokracji, „Aneks", Londyn 1984, s. 189-209. Pierwodruk w „Zapisie", nr 9, 1979. 17. A. Grzegorczyk, Prawdy i mity pokoleń, „Polityka", nr 41, 1983. 18. Na artykuł Grzegorczyka powołałem się również w artykule Myśli o sytuacji politycznej i moralno-psychologicznej w Polsce, „Aneks", nr 35, 1984, s. 101. Wywołało to oburzenie L. Kołakowskiego, który w polemice ze mną napisał: „Grzegorczyk po prostu z miną świętoszka kopał leżącego. Przykro mi to mówić o człowieku, z którym stosunki moje były zawsze przyjazne, lecz Grzegorczyk doprawdy musiałby dużo zrobić, aby pozbyć się gęby, którą sam sobie przyprawił, kiedy z przyzwolenia bijących wzywał bitych i więzionych do chrześcijańskiej pokory". (L. Kołakowski, Winni (Solidarność) i niewinni (PZPR), „Aneks", nr 37, 1985, s. 19). Przytaczam te słowa jako ilustrację atmosfery nietolerancji, wytworzonej przez polaryzację polityczną; atmosfery, której ulegali również ludzie umiarkowani i programowo tolerancyjni. Wypowiadanie poglądów niezależnych, dystansujących się od strony partyjno-rządowej, ale sprzecznych również z opozycyjną ortodoksją, karane było wówczas nie tylko ostracyzmem środowiskowym, lecz również zrywaniem wieloletnich przyjaźni. 19. Wyrażenie Z. Baumana użyte w korespondencji z autorem niniejszego dziennika. 20. Słowo „totalitaryzm" użyte jest tutaj w znaczeniu szerszym niż to, które akceptuję dzisiaj. Moje poglądy na tę sprawę wykrystalizowały się ostatecznie w 1984 roku. Mieszanie przez reżym Gierkowski spraw prawno-politycznych z moralnymi dowodziło, iż proces detotalitaryzacji nie był jeszcze zakończony. Niemniej jednak był to już okres posttotalitarny, porzucono bowiem (nie tylko w praktyce, lecz i w teorii) dążenie do rozciągnięcia kontroli nad sferą prywatnego życia. 21. Cyt. z wiersza Jerzego Lieberta „Jeździec" (J. Liebert, Poezje wybrane, "A Warszawa 1951, s. 130). 22. 23. 25. 26. 27. 28. 29. 30. Patrz: „Kultura", nr 1-2, 1984. W opublikowanym w tym numerze artykule dyskusyjnym M. Waran krytykował „Solidarność", a w szczególności Wałęsę, za rzekomy nadmiar ugodowości i brak konsekwencji w walce o niepodległość. W artykule opublikowanym na łamach „Kultury" (nr 1-2, 1984) Stefan Kisie-lewski krytykował „Solidarność" jako ruch klasy robotniczej, której interesy wymagają zachowania podstawowych zasad ustroju socjalistycznego. Jednocześnie formułował myśl, że podstawą koniecznego w istniejących warunkach sojuszu Polski z ZSRR nie musi być doktryna PZPR: wystarczającą gwarancją dla ZSRR byłaby bowiem współpraca z polskimi „realistami geopolitycznymi", uważającymi, że respektowanie realiów pojałtańskiego podziału Europy nie musi pociągać za sobą narzucania Polsce gospodarki nakazowo-rozdzielczej. Jeszcze ostrzejszą diagnozę sformułował Mirosław Dzielski. Jego zdaniem, „Solidarność" walczyła jedynie z władzą, a nie z ustrojem, i w walce tej liczyła nawet na pomoc radziecką (M. Dzielski, Odrodzenie ducha - budowa wolności, „Znak", Kraków 1995, s. 237). Patrz: M. Malia, Poland's Eternal Return, „New York Review of Books", 29 IX 1983. Patrz: A. Mickiewicz, Dzieła. Warszawa 1955, t. VIII, s. 36 {Literatura Słowiańska). Patrz: J. Kuroń, Polityka i odpowiedzialność, „Aneks", Londyn 1984; A. Michnik, Szansę polskiej demokracji. „Aneks", Londyn 1984; Leopolita, Teksty cywilne, Instytut Literacki, Paryż 1983. Pod pseudonimem „Leopolita" pisywał historyk literatury, Roman Zimand. W stronę demokracji (Polityka i odpowiedzialność, s. 42-57) Patrz: Polityka i odpowiedzialność, s. 176-184. Patrz: Jan Powiórski, Polacy 81: opinia publiczna w przededniu stanu wojennego, „Krytyka" nr 13-14, „Aneks", Londyn 1984 (przedruk „drugoobiegowej" edycji krajowej, Warszawa 1983) Błąd Kuronia w ocenie opinii publicznej wynikał zapewne z utożsamiania opinii społeczeństwa z opiniami aktywistów „S", którzy przelicytowywali się wówczas w radykalizmie. Przy tej poprawce bardzo trafna jest opinia Kuronia wypowiedziana w połowie września 1981: „Stosunek społeczeństwa do kierownictwa, do rządu, jest taki oto, że gdyby rząd któregoś dnia zniósł złote jajko, to społeczeństwo by powiedziało: po pierwsze - nie złote, po drugie - nie jajko, po trzecie - nie zniósł, tylko nam ukradł i wywiózł do Związku Radzieckiego" (Polityka i odpowiedzialność, s. 196). Jest rzeczą oczywistą, że przy takiej postawie każde ustępstwo rządu traktowane byłoby jako oszustwo i pretekst do dalszej radykalizacji. Czyniło to konfrontację nieuchronną, i Kuroń wyraźnie to powiedział (tamże). W wywiadzie „Nie do druku" stwierdzał wręcz: „Uczestniczę w rewolucji nie będąc rewolucjonistą z tej prostej przyczyny, że ona się odbywa. To, że ja nie jestem rewolucjonistą, znaczy, że rewolucji nie lubię i jestem jej przeciwny. 414 415 Dlatego staram się z procesu rewolucyjnego uczynić proces ewolucyjny" (tamże, s. 182) 31. Patrz: Polityka i odpowiedzialność, s. 198-204. 32. Patrz: S. Brzozowski, Listy. Opracował M. Sroka, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1970, t. 2, s. 236. 33. Patrz komentarz do artykułu Paradoksy Polski Jaruzelskiego. 34. A Michnik, Z dziejów honoru w Polsce. Wypisy więzienne, Instytut Literacki. Paryż 1985. Niniejszy fragment dziennika opublikowany został w „drugoobiegowym" czasopiśmie „Arka", Kraków 1986, pt: „Polemika z Adamem Michnikiem" (patrz przedruk: „Arka". Wybór 14-16. Arktis, Paryż 1987). Jako motto dodałem do niego następujące słowa S. Kisielewskiego („Kultura", nr 12, 1985, s. 85): „ I teraz właśnie Michniki, jak pieszczotliwie nazywam moich przyjaciół z KOR-u. świeżo wypuszczeni z więzień, przedsiębrali akcję protestacyjną, organizacyjną, potrząsającą sumieniami w imię praw człowieka, w imię praworządności, obro ny obywatela. Palą się do działania, do więzienia, do indywidualnego tragizmu. Wielkie nieporozumienie i niezrozumienie ich pcha, wszechwładny a w polityce tak niebezpieczny egocentryzm." 35. Patrz: W. Kula, Gusła, w: tenże, Rozważania o historii, PWN, Warszawa 1958, s. 225-296. Analizę Guseł zawiera mój esej Zniewolony umysł po latach, w: A. Walicki, Zniewolony umysł po latach, „Czytelnik", Warszawa 1993, s. 325-327. 36. Jest to cytat z „Wielkiej arii kanapowej Strzelczykowskiego" w komicznej „operze" Janusza Szpotańskiego: Cisi i gęgacze, czyli bal u prezydenta. „Aria" ta wyśmiewa „humanistyczny socjalizm" Jana Strzeleckiego. Patrz: J. Szpotański, Zebrane utwory poetyckie, Puls, Londyn 1990, s. 41. 37. Patrz: A. Michnik, My, ludzie „Solidarności", „Aneks", nr 37, 1985, s. 43. 38. Patrz A. Walicki: „Filozofia narodowa" Bronisława Trentowskiego a mesjanizm Mickiewiczowski, w: A. Walicki, Filozofia a mesjanizm, PIW, Warszawa 1970. 39. Najder. 40. O pracy Zbyszka nad indeksem rzeczowym do dwutomowego wydania Pism filozoficznych Wissariona Bielińskiego (Biblioteka Klasyków Filozofii, 1956) wspominam w jednym z przypisów do Spotkań z Miłoszem. Patrz: A. Walicki, Zniewolony umysł po latach, s. 236-237. 41. Jesień 1996 roku spędziłem w wiedeńskim Instytucie Wiedzy o Człowieku. Gościem Instytutu była również prof. Seyla Benhabib. 42. Patrz: P. Śpiewak, Cyniczny opis cynizmu, „Polityka", 9 IX 1996. Terminem „cynizm" określa autor postawy polityków „postkomunistycznych" (łącznie z Aleksandrem Kwaśniewskim), zarzucając im brak mocno ugruntowanych prze" konań moralnych. 43. Patrz: W. Sadurski, Racje liberała, Warszawa 1992. 44. Termin „konstruktywizm" (przeciwstawny „esencjalizmowi") jest w tym kontekście nazwą modnego kierunku amerykańskich nauk społecznych, głoszącego, że realności społeczne (łącznie z tożsamością narodową, a nawet płciową) są czymś „skonstruowanym", a nie „naturalnym", „danym". Przymiotnik „skonstruowany" (constructed) może mieć zabarwienie pozytywne (gdy uwydatnia element wyboru), lub negatywne (gdy wskazuje społeczny przymus); zawsze jednak wskazuje, że dane zjawisko nie jest „naturalne" i nieuniknione. 45. Patrz: J. Kozielecki, Lament nad ojczyzną, „Polityka", nr 3, 18 1 97. Kozielecki polemizuje z artykułem Z. Pietrasika Wewnętrzny rozbiór Polski, „Polityka", nr 52, 28 XII 96. 46. „Gazeta Wyborcza", 4-5 I 1997. 47. Carl Bernstein, Marco Politi, His Holiness, John Paul II and the Hidden History ofOur Time. Doubleday, New York 1996. Autorzy tej książki próbują udowodnić, że przyczyną upadku komunizmu w Europie Środkowo-Wschodniej był sekretny sojusz prezydenta Reagana z Janem Pawłem II. 48. Arthur Jay Klinghoffer, Red Apocalypse. The Religious Evolution of Soviet Communism, University Press of America, Lanham 1996. 49. Patrz: Dinesh D'Souza, Liberał Education. The Politics of Race and Sex on Campus. The Free Press, New York 1991. Książka ta krytykuje teorię i praktykę „politycznej poprawności" (political correctness) na uczelniach amerykańskich. 50. Patrz przypis 3 do tekstu Wcielenia inteligencji. 51. Posłowie, 1984 - patrz Zniewolony umysł po latach, s. 245-276. Artykuł z „Aneksu" - patrz: A. Walicki, Myśl o sytuacji politycznej i moralno-psychologicznej w Polsce, „Aneks", nr 35, 1984 (Trznadel podaje błędną datę publikacji tego artykułu). 52. Broszura Romana Dmowskiego Zagadnienie rządu (1927) była uzasadnieniem programu Obozu Wielkiej Polski. 53. Patrz Z. Krasnodębski, Polityka i moralność - w ogóle, u nas i gdzie indziej, „Znak", nr 7, 1997. 54. M. Viroli, For Love of Country. An Essay on Patriotism and Nationalism, Cla-I rendon Press, Oxford 1995. 55. Patrz: Janusz Trybusiewicz, Kościuszko, Lennon i filet, czyli jak być dzisiaj polskim patriotą, „Kultura", nr 1-2, 1997. Autor artykułu dowodzi, że nowa „klasa polityczna" jest prawomocną elitą, a więc szlachtą, podczas gdy reszta społe- ' czeństwa to plebs, „niższe formy życia" (s. 38-41). 56. Patrz wyżej Moralność polityczna liberalizmu. 57. Jan Wacław Machajski (1867-1926) - rewolucjonista polsko-rosyjski, przyja-i ciel Żeromskiego - głosił tezę, że inteligencja socjalistyczna wykorzystuje ruch I robotniczy w celu dorwania się do władzy i ukonstytuowania się w nową klasę panującą. Poglądy te, określone mianem „machajszczyzny", dały impuls różnym f teoriom „nowej klasy". 416 417 58. Patrz: A. Walicki, W stronę przeciętności. Uwagi ,MBrnotel>)» zali Polityka" nr 27, 4 VII 1981. Do „prawicowych krytyków «Sohdarnosci» zah-czylmnt m.,n. (najzupełniej słusznie) David Ost w książce SoUdanty and ,he Politics ofAnti-Politics, Filadelfia 1990, s. 165-166. 59. Bardzo wymowne są z tego punktu widzenia rozważania M^ Króla: ubolewa o że przedstawiciele elit intelektualnych i politycznych w krajach postkomum- ycznch zostali „oszukani" przez dyskurs liberalny, uwierzyli bowiem (co byTo atahym błędem), że w demokracji liberalnej dążyć należy ^mProm-u, a nie do zniszczenia przeciwnika. Patrz: M. Król, Liberalizm strachu czy liberalizm odwagi, „Znak", Kraków 1996, s. 82 i 97. 60 Joseph Raz, The Morality ofFreedom, Clarendon Press, Oksford 1986. 6l'. Mój ojciec, Michał Walicki (1904-1966), historyk sztuki, w czasie wojny działacz Armii Krajowej, więziony w czasach stalinizmu. c x. , 62. Norman P. Barry, An Introduction to Modern Political Theory, St. Martin s Press, New York 1981. 63 Patrz- Claude Backvis, Szkice o kulturze staropolskiej, PIW, Warszawa 1975 s 475. 64 Patrz- J Szacki, Społeczeństwo obywatelskie, „Przegląd Polityczny", nr 32, 1996. 65*. F.A. Hayek, The Confusion of Language in Political Thought. Institute of Eco- nomic Affairs, Londyn 1968. 66. Mam tu na myśli m.in. szaleńczy plan Ludwika Doma ^ceprea»P«oz™.e-nia Centrum aby skończyć z ideą państwa prawa, chroniącą interesy „komu hów", zorganizować po zwycięstwie wyborczym antykomunistyczną mcM, zację połeczną i polityczną" oraz wyłonić na 10 lat specjalną gr"K^m* przekupnych i doskonale opłacanych kontrolerów, wyposażonych w dyskrecjo nalną władzę i siejących postrach wśród starych i nowych ur Milewicz, Na dwoje Akcja wróżyła, „Gazeta Wyborcza , 8-9 Warto zauważyć osobliwą zbieżność planu Dorna z ostatnimi pracami Lenina, postulującymi podporządkowanie biurokracji państwowej superehtamemuap «towrLytroliPz,oPżonemu (dodatkowa zbieżność) z 400 osób. ZnawcaMemm mu, Neil Harding, pisał o tym: „Plan ten opiera się w * "J zaletach małej garstki zdolnych, oddanych i całkowicie ^przekupnych zgrupowanych w jednej, wzorowej i wszechpotężnej ^^^^ wiązanie jakobińskie, rządy Cnoty" (N. Harding, Lenin s Pohtical g Atlantic Highland 1983, t. 2, s. 302). 67. Mowa o książce Johna Rawlsa, Political Liberalism, Columbia Un.vers.ty New York 1993. Warszawa 68. C. Michalski, Powrót człowieka bez właściwości, Biblioteka Debaty, Wa 1997, s. 82-88 69 Z Kałużyński, Cud na samym dnie, „Polityka", nr 13, 1997. ^ 70. Mikołaj Ustriałow (1890-1937), aktywny uczestnik walki z b°>feW1Zm okresie wojny domowej, stał się na emigracji współtwórcą kierunku 418 „Zmiana drogowskazów" (Smiena Wiech) akceptującego wyniki rewolucji ze względów narodowych i propagującego współpracę z władzą radziecką w imię mocarstwowej potęgi Rosji. W roku 1935 wrócił do ZSRR, ale wkrótce potem został aresztowany i rozstrzelany. 71. Patrz: C. Chlebowski, Kto sieje wiatr..., „Tygodnik Solidarność", 23 III 1990. 72. J.J. Terej, Idee, mity, realia. Szkice do dziejów narodowej demokracji, Wiedza Powszechna, Warszawa 1971. 73. B. Lagowski, Szkice antyspołeczne, Księgarnia Akademicka, Kraków 1997. 74. Andrzej Mencwel, Przedwiośnie czy potop. Studium postaw polskich w XX wieku, Czytelnik, Warszawa 1997. „Wykład Harvardzki": mowa o odczycie pt. „The Troubling Legacy of Roman Dmowski", wygłoszonym przeze mnie na Uniwersytecie Harvarda w dniu 2 IV 1997 roku. 75. A. Mencwel, Dzieło w cieniu, „Archiwum Historii Filozofii i Myśli Społecznej", nr 42, 1997. 76. Mowa o Stephane Courtois, współautorze Czarnej księgi komunizmu (S. Cour-tois, N. Werth, J.-L. Pannę, A. Paczkowski, K. Bartośek, J.-L. Margolin, Czarna księga komunizmu. Zbrodnie, terror, prześladowania, Prószyński i S-ka, Warszawa 1999). VI POSŁOWIE 1. Uwagi wstępne Książka niniejsza gromadzi pod jedną okładką teksty heterogeniczne: artykuły publicystyczne i dyskusyjne, dawne i nowe, wywiady, analizy sytuacji polskiej na użytek zachodnich politologów, socjologów i prawników oraz fragmenty z osobistego dziennika lat 1980-1996. Decyzja opublikowania takiego zbioru budzić może rozliczne wątpliwości: analizy politologiczne sprzed lat kilkunastu z reguły wymagają przecież rewizji i aktualizacji, teksty publicystyczne, zwłaszcza polemiczne, szybko stają się przestarzałe, a publikacja dokumentów osobistych jest wprawdzie praktyką coraz bardziej rozpowszechnioną, ale wymaga jednak specjalnego uzasadnienia. Czytelnikom należy się więc wyjaśnienie, dlaczego zdecydowałem się na wydanie tych tekstów, w tym właśnie wyborze i układzie. Mówiąc najogólniej, książka pomyślana została jako, po pierwsze, zbiór dokumentów i świadectw czasu, ukazujących percepcję polskich przemian po roku 1980 z pewnego szczególnego punktu obserwacyjnego oraz, po drugie, jako głos w towarzyszących tym przemianom dyskusjach politycznych. Rozróżnienie tych dwóch celów jest oczywiście dość umowne. W rzeczywistości bowiem postawa obserwatora, dominująca w moich artykułach anglojęzycznych, nie da się ściśle odgraniczyć od postawy uczestnika, którą zajmuję włączając się do dyskusji politycznych w Polsce. Jedność obu postaw w podmiotowym przeżyciu dokonujących się przemian ukazują, jak sądzę, załączone kartki z dziennika. : Do publikacji książki zachęciła mnie m.in. recepcja moich poglądów. Uznano je powszechnie za nader kontrowersyjne, aczkolwiek nie było w nich przecież żadnego ekstremizmu - jeżeli rozumiemy pod tym słowem kwestionowanie, z pozycji lewicowych lub prawicowych, ogólnego kierunku przemian ustrojowych w naszym kraju. Oryginalność moja (na pewno względna, bo nie byłem w tym całkowicie osamotniony) polegała jedynie na tym, że w sporach o przeszłość zajmo- 423 wałem stanowisko sprzeczne z legendą legitymizacyjną Trzeciej Rzeczypospolitej, a jednocześnie nie dające się zaklasyfikować jako „postkomunistyczne". W wielu środowiskach wywołało to zgorszenie lub ubolewanie. Prawica dopatrzyła się we mnie jednego z najbardziej wyrafinowanych i niebezpiecznych obrońców PRL; dowodzi tego, na przykład, Stanisław Murzański, zestawiając mnie pod tym względem nie tylko z Bronisławem Łagowskim (co jest skądinąd skojarzeniem trafnym), lecz również z Tischnerem i Michnikiem.1 Z drugiej strony doczekałem się sporej ilości pochwał (często wypowiadanych tylko prywatnie) za przypisywany mi „nonkonformizm", „odwagę" i „pro-wokacyjność". Było to, trzeba stwierdzić, dowodem braku złudzeń co do zakresu dopuszczalnej tolerancyjności w „obozie posierpniowym" - tolerancyjność bowiem mierzy się właśnie tym, jakie poglądy uchodzą w danym środowisku za nonkonformistyczne i odważne. I wreszcie, znaleźli się też autorzy przyznający rację memu poglądowi, że zmiana ustroju była rezultatem ewolucyjnych przemian systemu PRL-owskiego, a nie wyłącznie walki politycznej z tym systemem, prowadzonej przez opozycję antykomunistyczną. Henryk Słabek uznał to stanowisko - reprezentowane, jego zdaniem, również przez Stefana Kisielewskiego - za niedostrzegane w propagandzie ani w dominującym nurcie historiografii, ale wytrzymujące próbę czasu lepiej niż inne.2 Witold Morawski, z kolei, zaliczył mnie, wraz z Łagowskim, do „konserwatywnych liberałów", stojących na gruncie „ewolucyjnej teorii zmiany instytucjonalnej" - której sam skłonny był przyznać słuszność na podstawie zgromadzonych danych empirycznych.3 Przedrukowywanie artykułów publicystycznych, zwłaszcza zaś publicystyczno-naukowych analiz wydarzeń minionych, ma sens oczywiście tylko wtedy, jeśli wyrażone w nich poglądy spotykają się z recepcją żywą - jeśli budzą czyjś sprzeciw, dostarczają komuś innemu argumentów lub wreszcie skłaniają do zastanowienia nad przesłankami i celem prowadzonych dyskusji. Dzięki intensywności polskich sporów o niedawną przeszłość oraz ich ścisłemu powiązaniu ze sporami o dalszy kierunek rozwoju prace zebrane w niniejszym tomie wydają się spełniać te warunki. Pod pewnymi względami książka ta jest kontynuacją mej autobiografii intelektualnej, wydanej w roku 1985 w Londynie pt. Spotkania z Miłoszem. Rozpoczyna się chronologicznie w tym właśnie punkcie, do którego 424 doprowadzone zostały Spotkania, zbiega się problemowo z tekstami dodanymi do nich w nowej edycji (krajowej) - posłowiem z roku 1990 oraz rozprawą Zniewolony umysł po latach.4 Do pełnego zrozumienia rozlicznych uwarunkowań mojej perspektywy poznawczej potrzebne jest zapoznanie się z tymi publikacjami - odsyłam więc do nich zainteresowanych czytelników. W niniejszym posłowiu muszę ograniczyć się do przedstawienia tych spraw w maksymalnym skrócie. W dyskusjach nad PRL-owską przeszłością dominuje dziś podział „genealogiczny". Zapomina się jednak, że o przynależności genealogicznej decydują nie deklarowane poglądy polityczne, i nie sama tylko data urodzenia, lecz konkretne przeżycia pokoleniowe. W moim wypadku bardzo istotne było to, że należałem do „jednostki pokoleniowej" dokładnie opisanej w pracy H. Świdy-Ziemby Stalinizm i społeczeństwo polskie5: do ludzi, którzy wchodzili w życie pełnoletnie około roku 1948, a więc w okresie początków stalinowskiej ofensywy ideologicznej. Nie należałem więc ani do „pokolenia Kolumbów", uformowanego w okresie walki z okupantem, ani do „pokolenia pryszczatych", czyli młodych entuzjastów nowego ustroju. Jak większość mych rówieśników, nie sympatyzowałem z komunizmem, ale nie należałem również do jednostek nieprzejednanych, całkowicie immunizowanych na wpływ różnego rodzaju uzasadnień ustroju „demokracji ludowej". W ramach tego pokolenia, nazywanego czasem „pokoleniem ZMP-owskim", należałem do osób mocno związanych z patriotyzmem typu C-owskiego. Komunizm przeżywałem jako katastrofę - być może wy-tłumaczalną historycznie, być może nawet wymagającą akceptacji jako nieunikniona konieczność, ale z całą pewnością oznaczającą koniec mojego własnego świata, mojej własnej Polski. Ponadto byłem synem „wroga klasowego", uwięzionego (na początku 1949 roku) za pracę w antykomunistycznym wywiadzie Polski Podziemnej.6 Nic więc dziwnego, że stałem się w czasie studiów na Uniwersytecie Warszawskim przedmiotem brutalnych, zorganizowanych nagonek i kampanii nienawiści. Nie zepchnęło mnie to jednak na pozycje „nieprzejednania", starałem się bowiem odróżniać stalinowski totalitaryzm (już wówczas używałem tego określenia) od dokonanych reform społecznych, które uważałem za niezbędne i nieodwracalne. „Odwilż" 1955-1956 była dla mnie prawdziwym Wyzwoleniem. W moim życiu zmieniło się wówczas wszystko, poczułem się bezpieczny jako jednostka niezależna od systemu moralnie i intelektu- 425 alnie, zdobyłem możliwość realizacji własnych planów życiowych. Nie przeżyłem też okresu szybkiego i dogłębnego rozczarowania do „przemian październikowych". Różniło mnie to zarówno od „nieprzejednanych", którzy prędko doszli do wniosku, że „istota systemu pozostała niezmienna", jak i od partyjnych rewizjonistów, którzy, po pierwsze przeżyli stalinizm jako jego ideologowie, a nie ofiary oraz, po drugie, łączyli ze zmianami 1956 roku nadzieję na polityczną demokratyzację i własny w niej udział jako ideologów i aktywistów, co, jak wiadomo, nie spełniło się i raczej nie mogło się spełnić.7 Ja natomiast (co było wówczas dość typowe)8 pragnąłem głównie liberalizacji, a nie demokratyzacji w sensie partycypacji politycznej. Cieszyłem się z odzyskania wolności prywatnej, „negatywnej" - wolności od ideologicznej presji i wszechobecnej kontroli, od kolektywistycznego konformizmu, od prób narzucania mi nie tylko określonych zachowań, lecz również określonych myśli i uczuć. Pragnąłem przede wszystkim dalszego rozszerzania wolności pozapolitycznej: wolności intelektualnej oraz wolności w sferze regulowanego prawem życia codziennego. W tym zaś zakresie zmiany październikowe okazały się istotne i mimo wszystko nieodwracalne. Nawroty represywności miały charakter autorytarno-policyjny, ale już nie totalitarny. „Realny socjalizm" trwał nadal i nawet poszerzał swoją bazę społeczną, ale totalitaryzm (jak to sformułowałem po latach) załamał się, uruchamiając długi, zygzakowaty i często rozczarowujący moralnie proces detotalitaryzacji. Wykorzystanie tych zmian zależne było oczywiście od indywidualnego rozpoznania sytuacji, umiejętności sformułowania własnych celów życiowych oraz konsekwencji w ich realizowaniu. O moich własnych wyborach zadecydowało głównie doświadczenie zdobyte w czasie studiów rusycystycznych.9 Po pierwsze, umożliwiło mi ono wyjątkowo intensywne przeżycia stalinowskiego totalitaryzmu: rusy-cystyka warszawska była bowiem najbardziej zsowietyzowanym kierunkiem studiów, domeną działalności aktywistek partyjnych uformowanych w ZSRR, ślepo naśladujących metody radzieckie i odrzucających wszelką myśl o jakiejś odrębnej, „polskiej" drodze do socjalizmu; na żadnym innym kierunku studiów nie zetknąłbym się z tak wielką nienawiścią do wszelkiej niezależności intelektualnej i nie stałbym się przedmiotem aż tak brutalnych akcji „wychowawczych , mających na celu całkowite izolowanie mnie od „studenckiego kolektywu". Po drugie, studia te zmusiły mnie do dokładnego zapozna- 426 [tiia się z humanistyką radziecką, przeżywającą wówczas okres bezprzykładnego sprostytuowania ideologicznego; ukazało mi to humanistykę polską, łącznie z marksistowską, w nieoczekiwanie korzystnym świetle i wytworzyło we mnie przeświadczenie o potrzebie stałego porównywania sytuacji polskiej z radziecką. Po trzecie wreszcie, starałem się studiować literaturę i myśl rosyjską w sposób maksymalnie samodzielny, co nauczyło mnie wyraźnego odróżnienia „rosyjskości" od „sowietyzmu". Autentyczna kultura rosyjska stała się dla mnie cennym sojusznikiem w oporze przeciw napierającej zewsząd stalinowskiej indoktrynacji. Głównym rezultatem mojego doświadczenia z tych wyjątkowo trudnych lat było przeświadczenie, że największym złem jest zniewolenie wewnętrzne, moralne i intelektualne - ono bowiem było podstawą i celem stalinowskiej ideokracji. „Odwilż" lat 1955-56 była dla mnie dobitnym potwierdzeniem tej diagnozy: zniknięcie ideologicznej hipnozy spowodowało przecież dramatyczny wzrost wolności jednostki, aczkolwiek nie zmieniło niczego istotnego w zewnętrznych uwarunkowaniach wolności społecznej i narodowej. Wyprowadziłem stąd wniosek o możliwości i niezbędności dalszego wyzwalania się od ideologii, w połączeniu z należytym zrozumieniem sytuacji historycznej, w której znaleźliśmy się jako naród. Swoje własne zadania w tym procesie emancypacyjnym sformułowałem w programie badawczym ujętym w słowach: Rosja - Polska -marksizm.10 Rosja - ponieważ wiele zależało od tego, jaka będzie samo-wiedza Rosjan i nasza własna znajomość Rosji; Polska - ponieważ stawiałem na „unarodowienie" systemu i chciałem mieć wpływ na nadawanie temu procesowi optymalnego kierunku; marksizm - ponieważ był on wciąż jeszcze teoretyczno-ideową legitymizacją systemu, którą należało dobrze znać i krytycznie rozumieć. Różne stadia realizacji tego planu życiowego opisuję w Spotkaniach. W kontekście niniejszej książki ważne jest tylko jedno: dzięki silnej motywacji ideowej, życzliwości różnych środowisk - od „starej profesury" do partyjnych rewizjonistów - oraz rocznemu wyjazdowi do USA i Anglii w r. 1960 (w ramach programu stypendialnego Fundacji Forda), praca moja przynosiła sukcesy, które nie pozwalały mi Wątpić, że Polska popaździernikowa była jednak czymś zupełnie in-nym niż Polska stalinowska. Dodatkowym potwierdzeniem tego był drastyczny kontrast między recepcją mych książek na Zachodzie i w 427 ZSRR. W USA i w Anglii poznałem wielu wybitnych uczonych, którzy odnieśli się do mych planów ze zrozumieniem i udzielili im moralnego poparcia;" kolejnym etapem była publikacja moich prac w Anglii, we Włoszech i w innych tzw. krajach kapitalistycznych, łącznie z frankistowską Hiszpanią i Japonią. W ZSRR natomiast historia idei, a w szczególności historia myśli rosyjskiej, była wciąż ważnym odcinkiem „frontu ideologicznego", a więc dziedziną, w której obowiązywały ściśle kanony interpretacyjne, obejmujące również terminologię oraz zestaw cytatów z klasyków marksizmu. Sprawiało to, że jedynym sposobem unikania konfliktów z nauką „bratniej, socjalistycznej Polski" było umieszczanie mych prac w bibliotecznych „spe-cfondach" (wraz z książkami „zachodnich fałszerzy historii Rosji") oraz udawanie, że ich w ogóle nie ma. Uniemożliwiało mi to realizację marzenia o pomaganiu Rosjanom w odkrywaniu, rozumieniu i krytycznej reapropriacji ich autentycznych tradycji intelektualnych. Jednocześnie jednak umacniało mnie w przekonaniu, że poodwilżowa PRL była w ramach obozu socjalistycznego krajem wyjątkowym i że wyjątkowość tę trzeba doceniać i ochraniać. Innymi słowy, należałem do ludzi mających mocne poczucie zagrożenia z zewnątrz oraz pragnących działać pod osłoną swoistego „klosza", jakim była niesuwerenna wprawdzie, ale odrębna państwowość polska. Miałem poczucie, że skuteczność działania zależy od umiejętności stwarzania faktów dokonanych, bez jawnego naruszania socjalistycznej fasady państwa; że walka z pozostałościami oficjalnej ideologii oraz niebezpieczeństwem sowietyzacji powinna polegać nie na opozycji jawnie politycznej, lecz na systematycznym oporze, świadomie unikającym budzenia czujności władz i prowokowania represji. Z tej perspektywy powstanie Towarzystwa Kursów Naukowych (styczeń 1978), organizującego w sposób ostentacyjnie jawny serie odczytów na tematy politycznie drażliwe, musiało wydawać się niebezpiecznym błędem, zagrażającym wypróbowanym formom intelektualno-kulturalnego oporu. Uznałem więc za konieczne zabrać głos w tej sprawie. W rękopiśmiennych Memoriałach, przekazanych organizatorom TKN, uznałem taktykę ostentacyjnej jawności za instrumentalne podporządkowanie interesu nauk humanistycznych celowi bezpośrednio politycznemu: dążeniu do spowodowania polaryzacji postaw przez moralną mobilizację inteligencji przeciwko władzy. 428 Zdaję sobie sprawę, że powyższa charakterystyka mojego usytuowania i perspektywy poznawczej może narazić mnie na zarzut, że patrzyłem na rzeczywistość z pozycji uprzywilejowanej, oceniając ją wyłącznie z punktu widzenia możliwości wykonywania moich włas-lych zadań naukowych. Byłby to jednak zarzut równie niesprawiedliwy jak redukowanie motywów demokratycznej opozycji do chęci zapewnienia sobie możliwości politycznych karier. W rzeczywistości dążyłem do celów pod wieloma względami mniej elitarnych niż te, które pragnęła realizować inteligencja jawnie opozycyjna. Mimo doceniania popażdziernikowego rozszerzenia sfery wolności byłem bardzo daleki od jakiejkolwiek idealizacji „realnego socjalizmu"; dostrzegałem proces gnicia tego ustroju, przejawiający się we wszech władztwie klientelistycznych, skorumpowanych „układów"; przede wszystkim zaś zdawałem sobie sprawę, że państwowy socjalizm, nawet po rozstaniu się z fizycznym i moralnym terrorem, nie daje się pogodzić z wolnością jednostki, wymagającą w pierwszej kolejności zwiększenia roli prawa oraz usankcjonowania swobody produkcji i wymiany rynkowej. Zalecałem maksymalną powściągliwość w walce o wolność polityczną, ale oczekiwałem od inteligencji stanowczego upomnienia się o wolność obywatelską w klasycznie liberalnym sensie tego terminu. Oznaczało to w praktyce nie tylko prymat kultury nad polityką, lecz również i przede wszystkim prymat prawa i gospodarki - łącznie z uwzględnieniem interesów sektora prywatnego, notorycznie lekceważonego w programach politycznej demokratyzacji. W końcu lat 70. poglądy takie nie były jednak akceptowane, a nawet dobrze rozumiane, w reprezentatywnych środowiskach inteligenckich. Przekonałem się o tym uczestnicząc w konwersatorium „Doświadczenie i Przyszłość", zorganizowanym w końcu 1978 roku. Uczestnicy tego gremium opowiadali się za „demokratyzacją" ustroju, w sensie zwiększenia roli czynników społecznych w sprawowaniu władzy, a nie za „liberalizacją", czyli (zgodnie z F. Hayekiem) zwiększeniem wolności jednostki przez prawne ograniczenie zakresu władzy; w gospodarce był to program reform egalitarnych, odwołujący się do „podstawowych zasad ustroju" i wykluczający wprowadzenie Mechanizmów rynkowych. Zareagowałem na to przedstawieniem Moich poglądów na piśmie - w oficjalnej odpowiedzi na ankietę pią- 429 tego zespołu roboczego DIP oraz w bardziej eseistycznym „Liście do przyjaciela w sprawie Raportu DIP", pisanym z myślą o konkretnym adresacie, ale przeznaczonym również dla zespołu usługowego konwersatorium. Pozwolę sobie zacytować zakończenie drugiego z tych dokumentów, napisanego w lutym 1980 roku: „Doświadczenie historii uczy nas, że łatwiej jest skłonić absolutyzm do ograniczenia zakresu swej władzy niż do podzielenia się władzą. Myślę, że absolutyzm centralnych władz partyjnych nie jest tu wyjątkiem, zwłaszcza w Polsce, gdzie demokratyzacja polityczna i w ogóle suwerenność władzy ma granice wyraźnie określone przez układy geopolityczne. Apolityczna na pozór «liberalizacja» ma szansę dużo większe niż polityczna «demokratyzacja». W ciągu ostatnich 25 lat wiele zyskaliśmy w tym zakresie, aczkolwiek demokratyzacja polityczna (w sensie dopuszczenia społeczeństwa do aktywnego udziału we władzy) nie posunęła się naprzód (...) Nie ma u nas praworządności, nie mówiąc już o «limited government», ale jeśli stworzy się autentyczny Trybunał Administracyjny, będzie to milowy krok w tym kierunku. Walka o rządy prawa (choćby w sferze apolitycznego życia codziennego), o «wolność negatywną», o wolność myśli, o uniezależnienie, choćby częściowe, ekonomiki od woluntaryzmu jednoosobowego lub zbiorowego decydenta, ma, moim zdaniem, dużo większe szansę niż dopominanie się o «suwerenność organów przedstawiciel-skich» i temu podobne, bardziej ambitne niż realne cele".12 W okresie, gdy pisałem te słowa, od kilku lat działała już w Polsce zorganizowana opozycja demokratyczna, wykazująca wielką energię w werbowaniu intelektualistów do udzielania jej, w różnych formach, moralno-politycznego poparcia. W gronie jej działaczy było wiele osób dobrze mi znanych i bardzo bliskich. Okazanie solidarności z nimi było dla mnie rzeczą bardzo ważną - tak ważną, że po pewnym czasie przeważyłoby być może moje wątpliwości polityczne. Z drugiej strony jednak odpychał mnie wybrany przez opozycję styl działania: bardzo silne roszczenia przywódcze wspierane zorganizowaną presją psychiczną, stwarzanie sytuacji zmuszających potencjalnych sympatyków do wyborów, których pragnęliby na razie uniknąć, zręczne manipulowanie lękami przed potępieniem moralnym, utraceniem „wiarygodności" i środowiskową izolacją. W znakomitej historii opozycji politycznej w PRL pióra Andrzeja Friszke czytamy o tym- 430 I „Styl życia wewnętrznego środowisk (opozycyjnych) i presja moralna \ była silnym czynnikiem cementującym, a nawet ujednolicającym poglądy. Osoba kwestionująca autorytety obowiązujące w środowisku i czy jego styl zachowania i działania była w sposób naturalny wypychana na margines czy nawet poza obręb środowiska w sensie zarówno politycznym, jak towarzyskim".13 W bardzo wielu wypadkach scharakteryzowane wyżej metody działania okazywały się skuteczne; niejeden intelektualista zgłosił akces do opozycji nie pod wpływem racjonalnych argumentów, lecz z lęku o własną środowiskową reputację. Mnie jednak kojarzyło się to z manipulowaniem psychiczną presją w okresie stalinowskim. Przeżyłem stalinizm nie tylko jako zewnętrzny terror, lecz również - i przede wszystkim -jako niebywałe nasilenie zorganizowanej presji kolektywu; wyzwolenie się od tej presji nauczyło mnie cenić autonomię jednostki, nie dającą się pogodzić z uleganiem naciskowi jakiejkolwiek zbiorowości - zwłaszcza zaś zbiorowości zorganizowanej i stawiającej sobie określone cele. W moim wypadku rozdźwięk ze środowiskiem, które uważałem za własne, mógł być przezwyciężony (lub zmniejszony) tylko przez racjonalną dyskusję. Ta jednak nie udawała się. Jeden z wybitnych intelektualnych przywódców opozycji, któremu przedstawiłem swe racje na piśmie, zredukował moje stanowisko do zwykłego asekuranctwa: „siedzieć cicho i nie szurać". Inny, intelektualista i działacz, próbował oddziałać na mą ambicję, dowodząc, że ocena całego mego dorobku życiowego zależeć będzie od symbolicznego gestu, którego się po mnie spodziewał. Nie potrafiłem przejąć się taką argumentacją. Utwierdziła mnie ona w przekonaniu, że należy bronić swej niezależności. Nie piszę tego ani po to, żeby kogokolwiek potępiać, ani po to, żeby się usprawiedliwiać. Nigdy nie twierdziłem, że wszyscy intelektualiści powinni byli postępować tak, jak ja. Mam na myśli głównie ludzi młodych, nie pamiętających wydarzeń, o których mowa, chcących wyrobić sobie o nich swoje własne zdanie i gotowych posłużyć się moimi artykułami z lat osiemdziesiątych - a także włączonymi do niniejszej książki fragmentami mojego dziennika -jako autentycznymi świadectwami czasu. 431 2. Lata osiemdziesiąte Teksty przedłożone w niniejszej książce przedstawiam w układzie chronologiczno-tematycznym; w komentarzu wygodniejsze jest jednak trzymanie się kryterium czysto chronologicznego, wyraźnie oddzielającego okres PRL-owski (nazywany niesłusznie „komunistycznym") od okresu „postkomunistycznego". Pokrywa się to w praktyce z podziałem na lata osiemdziesiąte i dziewięćdziesiąte. Wydarzenia sierpniowe" zastały mnie w Australii, we wrześniu jednak byłem z powrotem w Warszawie. Australijski Uniwersytet Narodowy w Canberze zaprosił mnie na dłuższy pobyt, ale ważność spraw które działy się w kraju, skłaniała mnie do poważnych wahań nad przyjęciem tej oferty. O decyzji wyjazdu zadecydowały względy moralno-polityczne. Rozwój wydarzeń spychał mnie na margines, me potrafiłem bowiem jednoznacznie określić swego miejsca w narastającym konflikcie. . Radykalizacja „Solidarności" głęboko mnie niepokoiła, ale nie chciałem wspierać, nawet pośrednio, strony „partyjno-rządowej . Polaryzacja polityczna nie pozostawiła jednak miejsca na niezależną partię środka"; po pewnym czasie okazało się, że nawet milczenie staje się aktem politycznym, potępianym przez jednych, dyskontowanym przez drugich. Dochodziło do tego pojawienie się jakiejś nowej i niezwykle silnej zbiorowej hipnozy, tym razem opozycyjnej, ogarniającej nawet środowiska do niedawna ostrożne i umiarkowane. Metody psychicznej presji, które tak bardzo raziły mnie w inteligenckich środowiskach opozycyjnych lat siedemdziesiątych, powielane były teraz w skali ogólnospołecznej; sama idea solidarności interpretowana była jako moralny wymóg automatycznego solidaryzowania się z opozycją przeciwko władzy. Towarzyszyły temu, niestety, widowiska niezbyt budujące: popisy taniej odwagi ze strony ludzi, którzy przedtem odwagą się nie wyróżniali, obecnie zaś zdobyć mogli poklask za bardzo małą cenę. . . W tej sytuacji wyjazd za granicę wydawał mi się najlepszym spo sobem ocalenia mej tożsamości oraz kontynuowania mojej pracy naukowej. Postanowiłem napisać w Australii książkę o filozofiach prawa przedrewolucyjnego liberalizmu rosyjskiego. Uważałem to za zadani bardzo aktualne, spodziewałem się bowiem, że „realny socjaliz. 432 załamie się również w ZSSR i że jedynym bezkrwawym wyjściem będzie wówczas sięgnięcie po liberalną koncepcję państwa prawa.14 Intensywna praca naukowa nie stała się jednak moim jedynym zajęciem w Australii. W dwa tygodnie po przyjeździe do Canberry poraziła mnie wiadomość o ogłoszeniu w Polsce stanu wojennego. Spodziewałem się tego, ale mimo to była to wiadomość straszna. Nie można było przecież wykluczyć, że do władzy dojdzie partyjny beton, że poleje się krew, że pojawi się zewnętrzna „pomoc", a wraz z nią sądy polowe i egzekucje - co byłoby, oczywiście, końcem nadziei na jakąkolwiek pozytywną ewolucję systemu w najbliższych latach, zarówno w Polsce, jak i w ZSRR. Starałem się jednak nie tracić nadziei, że scenariusz taki (oczekiwany przez wielu zachodnich obserwatorów) nie spełni się; że istotą działań podjętych przez gen. Jaruzelskiego okaże się obrona pozycji państwowości polskiej - wasalnej wprawdzie, ale spełniającej jednak rolę Josza, chroniącego autonomię narodową i umożliwiającego podejmowa-lie działań na rzecz stopniowego powiększania społecznej i indywidualnej wolności. Z radością przyjmowałem więc informacje potwierdzające właśnie, bardziej optymistyczną diagnozę sytuacji. Widziałem, że abrona mojego punktu widzenia nie będzie łatwa; że wszelka krytyka alidarnościowej opozycji może być potraktowana nie tylko jako podwa-lie jej prestiżu i relatywizowanie reprezentowanych przez nią racji, lecz również jako bicie leżącego i wspieranie znienawidzonej władzy. Nie otrafiłem jednak stłumić w sobie krytycznego myślenia - nawet w imię loralnej solidarności z bliskimi mi ludźmi. Na własny użytek formułowałem swe rozterki w dzienniku, którego fragmenty publikuję w niniej-;ej książce. Wymieniałem myśli na temat „sprawy polskiej" drogą kore-andencyjną - pisując długie, bardzo szczere i bardzo gorzkie listy do sób tak różnych jak Zdzisław Najder, Leszek Kołakowski i Adam ichaff. Dużo bardziej ostrożnie wypowiadałem się w odczytach i artykułach przeznaczonych dla publiczności zachodniej. W roku 1984 - dopiero tedy! -podjąłem próbę przedstawienia swych przemyśleń opozycyjnym środowiskom polskim. Uczyniłem to w artykule pt. Myśli o sytuacji poli-ycznej i moralno-psychologicznej w Polsce, opublikowanym na łamach Midyńskiego „Aneksu" (nr 35,1984). Nie przedrukowuję tego artykułu, ponieważ nie jest moją intencją racanie do krytyki działań „Solidarności" w latach 1980-81 i do problemu jej współodpowiedzialności za stan wojenny; ponieważ 433 artykuł zawiera sformułowania bardzo ostre, polemiczne i wymagające pewnej korekty w świetle nagromadzonej dziś wiedzy o tamtych latach; i wreszcie, także dlatego, że przedrukowanie mojej wypowiedzi pociągnęłoby za sobą konieczność omówienia wywołanej przez nią dyskusji, co nie mieściłoby się w ramach niniejszego posłowia.ls Ponadto artykuł ten, pomijając sprawy szczegółowe, rozwijał myśli zawarte również w innych moich tekstach, przedstawianych w niniejszej książce. Mówiąc najogólniej, oryginalność artykułu polegała na połączeniu krytyki politycznego radykalizmu z radykalną opcją prorynkową. Oba te wątki zbiegły się w krytyce „Solidarności" jako socjalistycznego ruchu mas, przenikniętego woluntarystyczną wiarą w omnipotencję decyzji politycznych, dążącego nie do autonomizacji ekonomiki, lecz do poddania jej oddolnej, demokratycznej kontroli, zgodnie z ideałem „samorządnej rzeczypospolitej". Dziś wiem, że diagnoza ta przyjęta została ze zrozumieniem przez Mirosława Dzielskiego, a w pewnej mierze także przez liberałów gdańskich, usiłujących godzić liberalną zasadę priorytetu przemian gospodarczych z aktywnym zaangażowaniem w walkę polityczną. Wówczas jednak wydawało mi się, że polaryzacja polityczna skazuje mnie na całkowite osamotnienie. Ożywiona dyskusja na łamach „Aneksu" była dobitnym tego potwierdzeniem: dyskutanci potępili mnie zgodnym chórem, niekiedy nawet posuwając się do ostrych krytyk ad personom.16 Poparł mnie jedynie Stefan Ki-sielewski, ale dodał do tego zastrzeżenie, które mogło tylko umocnić mój pesymizm co do elit opozycyjnych w Polsce: zarzucił mi mianowicie nadmiar racjonalizmu, niedocenienie siły irracjonalnych czynników polityki - zwłaszcza inteligenckiej i polskiej.17 Na prawach dygresji dodam, że poczucie osamotnienia wzmagała we mnie również krajowa recepcja Spotkań z Miłoszem. Rozrzut stanowisk był w niej skrajny. Stanowisko radykalnej opozycji wyraził najlepiej Zygmunt Rafalski w artykule pod charakterystycznym tytułem: Jeszcze jeden ukąszony, choć poranek świta.ls Przedstawił on treść książki jako typowe dzieje „gnidowatego" inteligenta PRL, zainfekowanego oficjalną ideologią i nieuchronnie „wrastającego w marksizm-leninizm" - aczkolwiek łudzącego się jednocześnie, iż podtrzymuje konspiracyjnie tradycyjne wartości inteligencji patriotycznej. Przy okazji dostało się także Miłoszowi, racjonalizującemu 434 swój akces do komunizmu w pokrętnej teorii „ketmana", oraz „eks-, stalinowskim filozofom" (L. Kołakowski i B. Baczko), z którymi związałem się w latach „odwilży". Z przeciwstawnych, fundamentali-styczno-marksistowskich pozycji zaatakował Spotkania Jan Kurowic-ki w artykule pt. Spokojny poker z ustrojem. Zaprezentował mnie on jako typowego inteligenta konserwatywnego, nienawidzącego komunizmu i całkowicie pochłoniętego walką z nim, różniącego się od innych antykomunistów zimnym wyrachowaniem w grze antyustrojo-wej oraz podporządkowaniem tej grze całego życia i całej pracy. Spotkania okazywały się w tej perspektywie świadectwem klasowego zaangażowania humanistyki, ujawnieniem, iż całożyciowa praca autora była nie naukowym poszukiwaniem prawdy, ale walką o to, aby „do cna wypłukać to, co zdziałał bolszewizm".19 Jeszcze inne, spokojnie biurokratyczne stanowisko zajęła w tej sprawie państwowa cenzura. Skonfiskowanie Spotkań z Miłoszem, a także innych moich tekstów przez Urząd Celny Portu Lotniczego w Warszawie w dniu 9 maja 1986 uzasadnione zostało tym, że treści zawarte w książce „godzą swą wymową w ustrój socjalistyczny, zasady naszej polityki zagranicznej i nasze sojusze".20 Przejdźmy jednakże do tekstów włączonych do niniejszego tomu. W omawianym okresie, a więc przed wielkim przesileniem 1989 roku, powstały dwa spośród nich: Paradoksy Polski Jaruzelskiego i Liberalizm w Polsce21 Oba napisane zostały w języku angielskim, z myślą o skorygowaniu uproszczonych, schematycznych poglądów na sytuację w Polsce. Wydaje się, że krótki komentarz do nich będzie dobrym wprowadzeniem w problematykę książki. Paradoksy Polski Jaruzelskiego to tekst referatu wygłoszonego, w dniu 30 maja 1985, na VIII Konferencji Izraelskiego Towarzystwa Studiów Słowiańskich i Wschodnio-Europejskich, na Uniwersytecie im. Ben Guriona w Beer-Sheva. W przeddzień konferencji, z inicjatywy prof. Shlomo Avineri, wygłosiłem ten sam referat jako odczyt na wydziale nauk politycznych Hebrajskiego Uniwersytetu w Jerozolimie. Obecny na odczycie socjolog oksfordzki, Steven Lukes, natychmiast poprosił mnie o pozwolenie na druk tekstu w „Archives Europe-ennes de Sociologie". Charakterystyczne jednak, że redakcja pragnęła najpierw upewnić się, czy tekst ten nie wzbudza poważnych zastrzeżeń merytorycznych u opozycyjnych intelektualistów polskich. Opinia 435 osoby, którą poproszono o zdanie (jej nazwiska mogę się tylko domyślać) wypadła jednak pozytywnie i dzięki temu artykuł opublikowany został, w tempie błyskawicznym, w najbliższym numerze pisma. Niepokój redakcji „Archives" wywołała jaskrawa rozbieżność między treścią artykułu a opiniami ukształtowanymi pod wpływem kontaktów z opozycją polską. Artykuł mój dowodził bowiem, że Polska pod rządami gen. Jaruzelskiego reprezentowała nie triumf totalitaryzmu, ale raczej końcową fazę procesu detotalitaryzacji, czyli przechodzenia od ofensywnej - ideologicznej i totalitarnej - fazy „realnego socjalizmu" do fazy postideologicznej i posttotalitarnej, w której władza nie jest już w stanic wywierać na obywateli ideologicznej presji i wymaga od nich jedynie apolitycznej lojalności. Podkreślał, że sytuacja odwróciła się wręcz, ponieważ funkcja mobilizowania społeczeństwa oraz wywierania na nie - a także na władzę - moralno-politycznego nacisku stała się udziałem zorganizowanej opozycji, ożywionej duchem ideologicznej krucjaty. Przeciwstawiał się demonizowaniu władzy, przypisywaniu jej najgorszych intencji oraz przedstawianiu działań opozycji jako manichejskiej walki Dobra ze Złem. Ukazywał, na podstawie badań socjologicznych, wewnętrzne sprzeczności w postawach i aspiracjach Polaków; tym samym dostarczał argumentów na rzecz tezy, że obraz społeczeństwa polskiego jako zbiorowości zjednoczonej patriotyczną wolą walki ze znienawidzonym reżymem jest ideologiczną fikcją, stworzoną na użytek walki politycznej. Sugerował wreszcie, że najbezpieczniejszą drogą wyjścia z istniejącego kryzysu nie jest zaostrzanie konfliktu politycznego, ale reformy gospodarcze i prawne, wymagające udzielenia pragmatycznemu skrzydłu obozu rządzącego warunkowego chociażby kredytu zaufania. Artykuł zauważony został w Polsce. Daniel Passent poświęcił mu felieton na łamach „Polityki" zatytułowany Z dalekiej perspektywy. Podsumował go zdaniem, że „publicystyka polityczna Andrzeja Wa-lickiego ma wielu przeciwników, różnych orientacji, jednak stanowi ciekawą i samodzielną próbę zbliżenia się do polskich realiów z dużej przecież odległości". Podkreślenie tej odległości uznałem za mylące: patrzyłem przecież na wydarzenia polskie z boku wprawdzie, ale z perspektywy bardzo bliskiej - pomimo geograficznego dystansu. Natomiast wzmianka o wielu przeciwnikach nie zdziwiła mnie - wiedziałem wszak, że tak będzie. Zachodnie reakcje na Paradoksy były oczywiście o wiele bardziej I przychylne. Scharakteryzował je w liście do mnie Czesław Miłosz, opatrując je zarazem wartym przytoczenia komentarzem: „Ten artykuł pokazywałem znajomym Amerykanom i bardzo im się podobał, że taki inny od tego, co czyta się o „Solidarności" i Polsce Jaruzelskiego. Mnie podobał się mniej, bo wiedziałem, czego w nim nie ma. Na zewnątrz wszystko niby tak. W dodatku jestem sceptyczny co do szlachetnej pryncypialności, robiąc może wyjątek tylko dla Michnika, więc powinny tego rodzaju wyważone oceny mnie odpowiadać. Za najgorszą szkodę wyrządzoną przez obecny podział i sytuację pata uważam całkowite upolitycznienie kultury (...) Ale w artykule Pana nie ma obecnej dekady, nie ma jej trudnej do nazwania aury. (...) Ostatnio będąc w Europie rozmawiałem z wieloma ludźmi z Polski. Światłymi i jak najbardziej skłonnymi do kompromisów -gdyby kompromis był możliwy. Nie jest po prostu możliwy, bo każdy, kto zrobi krok w tę stronę, jest pogrzebany w opinii publicznej".23 Ową niemożność kompromisu wyjaśnił Miłosz publicznym uświadomieniem sobie faktu, że w latach bezpośrednio powojennych Polska była faktycznie krajem okupowanym i to przez okupanta mającego na sumieniu zbrodnię katyńską oraz tragiczny rezultat powstania warszawskiego. Przewrót, który nastąpił za „Solidarności", zaowocował więc „całkowitą rehabilitacją postawy nieprzejednanych na emigracji" oraz cofnięciem zegara do roku 1944.24 Pojawiła się świadomość historyczna obarczająca ekipę gen. Jaruzelskiego współodpowiedzialnością za wszystkie zbrodnie komunizmu, z Katyniem włącznie. I właśnie to stało się główną przeszkodą w szukaniu porozumienia i kompromisu z władzą, niezależnie od obranego przez nią kursu. Podzielałem tę diagnozę, ale wyprowadzałem z niej inne wnioski -zgodne z mą krytyką opozycyjnej inteligencji, krytyką, której nie chciałem akcentować w artykule przeznaczonym dla czytelników zachodnich. Taktyka opozycji, polegająca na delegitymizowaniu władz przez nieustanne przypominanie im niechlubnego rodowodu, miała bowiem bardzo ujemne skutki uboczne: łatwo przekształcała się w antykomunistyczną samoindoktrynację i w ducha krucjaty, czyli — nazywając rzecz po imieniu - w mobilizację nienawiści. Jeżeli celem »samoograniczającej się rewolucji" miało być, w ostatecznym rezultacie, rozwiązanie bezkrwawe, a więc kompromisowe, to należało mó- 436 437 talitaryzmie, nie tylko o zbrodniach stalinizmu, lecz wić nie tylko o to dmdz^ którą Polska przebyła od tamtego okre- również o olbrzy* . ^ ^^ możUwe pojawienie się „Solidarno- su - drodze, bez K ^ opozycji wywierającej moralny nacisk na władzę ści", a sama mysi absurdem JeśH chciało się uzyskać coś od rządu, byłaby oczywisty' ^ że nie ma istotnych różnic między forma- to nie należało sU& Rakowskiego a formacją Bieruta i Bermana. Nie- cją Jaruzelskiego^ najbardziej dalekowzroczni i liberalni przywódcy stety jednak, na* zacierali wówczas wszystkie te różnice. Przyno opozycji swiadorP izolowaniu obozu rządowego, ale tworzyło jedno- siło to sukcesy W fahzyw^ skazoną przeświadczeniem o esencjo- cześnie świadom ^ komunizmu oraz jaskrawym ahistoryzmem w nalnej niezmienfl samym było to budowaniem potężnych psycholo- ocenie PRL. Ty*1 dfodze do jakiegokolwiek szczerego kompromisu z gicznych baner n ym rodowodzie. ludźmi o komuni sytuacja powoli ^i^^ się na lepsze, czemu bardzo Mimotojedn3> ^ ^^^ Michaiła Gorbaczowa. Obserwowa-sprzyjała reform* d przeniosłem się w koncu 1986 roku, obejmując łem to z USA, <\ersytecie Notre Dame w Indianie. W maju 1987 roku profesurę na Utf ^ & w]aótce potem podsumowałem swe wrażenia przyjechałem do ^ ?o/^ ^ cq zobaczyłem, było dla mnie eks-w artykule LlifrsZąpe na duchu, dowodziło bowiem, że daleko idąca cytujące i Podn°jwa jest również w warunkach politycznego autorytary-liberalizacja mo2> ^ ukazała mi się jako ^ wolny od ięku, kipiący zmu. Polska 19» inteiektualnie, umiejący korzystać z nieograniczonej energią, rozbudź . ^^ zakfesu gwobód obywatelskich, łącznie z niemal wolności ^ Zmieniła się równiez atmosfera polityczna: pola-wolnościąstowar ^^-]akhy^ pojawiła się bowiem możliwość dialo- ryzacyjne napięć . ładząna g^^ coraz bardziej wpływowych idei gu między opozyj priorytetowe uczenie reformy gospodarczej i liberalnych, gjos mierze ^ obu gtron politycznego konfliktu, akceptowalnych ^^ pozbywała się resztek doktrynalnego Strona partyjne owieniu j szukała jedynie najbardziej bezpiecznych, oporu przeciw w ^ wprowadzenia go w życie. Po stronie opozy-pragmatycznycn ^^ stawały się kierunki rezygnujące z morali- cji coraz bardzi J dmni& oraz % polityki syrnbolicznych gestów, stycznej retoryk s^BCzehstw0 do nieustannego duchowego oporu łających mobii^ ma wobec komunistycznego państwa. Kierunki te, zwane niekiedy „nową opozycją" i kojarzone przeważnie z prawicową tradycją politycznego realizmu, poszukiwały dla siebie możliwości działania w ramach ewolucji istniejącego ustroju; tym samym odrzucać musiały, jeśli nie explicite to implicite, modną do niedawna teorię „niezmiennej istoty totalitaryzmu", jako odwracającą uwagę od bardzo realnych i ważnych przemian w rzeczywistości PRL. W artykule, o którym mowa, wiele miejsca zajmuje prezentacja poglądów dwóch wybitnych ideologów polskiego liberalizmu, obu zamieszkałych w Krakowie: Bronisława Łagowskiego i Mirosława Dzielskiego. Pierwszy z nich, będący formalnie członkiem PZPR, znany mi był od lat siedemdziesiątych; fakt, że przynależność do partii nie przeszkadzała mu w publicznym głoszeniu poglądów konserwatywno-liberalnych i demon-i stracyjnie wręcz antymarksistowskich był dla mnie jednym z dowodów ' całkowitej dezideologizacji i faktycznej dekomunizacji PZPR. O Dziel-skim natomiast usłyszałem dopiero w połowie lat osiemdziesiątych, a poznałem go osobiście w czasie pobytu w Warszawie w 1987 roku. Znajomość ta była dla mnie prawdziwym odkryciem. Po kilku godzinach dyskusji okazało się, że zbieżność naszych poglądów była bardzo głęboka - nie tylko w sprawach ściśle politycznych, ale również w rozumieniu komunizmu, totalitaryzmu oraz procesów detotalitaryzacji. Dzielski stwierdzał bez ogródek, że totalitaryzm istniał w Polsce tylko przez kilka lat i że nazywanie PRL lat osiemdziesiątych państwem totalitarnym było nie poważną diagnozą, lecz jedynie narzędziem walki politycznej. Data 13 grudnia oznaczała dlań nie „powrót totalitaryzmu", lecz wprost przeciwnie: ostateczne zepchnięcie władzy o genezie komunistyczno-totalitarnej na pozycje pragmatycznego autorytaryzmu oraz klęskę komunizmu jako projektu ideologicznego. Dlatego właśnie nadał swemu pismu, wydawanemu w drugim obiegu, enigmatyczny nieco tytuł „13". Opowiadał się w nim za antykomunizmem ewolucyjnym, konstruktywnym i twórczym, odróżniającym komunizm jako system od komunistów jako ludzi, których należało nie zniszczyć, ale zmienić. Zaostrzaniu konfliktów politycznych przeciwstawiał więc budowanie społeczeństwa obywatelskiego metodą niekonfrontacyjną, konstruktywną, zasypującą przepaść między ludźmi opozycji a ludźmi władzy.25 Po publikacji Liberalizmu w Polsce („Critical Review", nr 1, 1988) [otrzymałem list od Miltona Friedmana, najkonsekwentniejszego przed- 439 438 stawiciela neoliberalnej prawicy amerykańskiej. Poglądy Łagowskiego i Dzielskiego zafascynowały go, wyrażał chęć bliższego zapoznania się z nimi. Szczególnie trafne wydało mu się „położenie nacisku na kooptację rządzącej elity".26 Uznał nawet, że jest to teza o ważności ponadustrojo-wej: wszędzie bowiem sukces reform wolnorynkowych okazał się zależny od zabezpieczenia interesów warstwy rządzącej. Lektura tej wypowiedzi Friedmana zmusza mnie dziś do zadania pytania o sens i zakres zbieżności mych poglądów z lat osiemdziesiątych z ortodoksją neoliberalną. Widzę wyraźnie, że była to zbieżność cząstkowa tylko, uwarunkowana sytuacyjnie. Nigdy nie byłem przecież wolnorynkowym doktrynerem. Opozycja prorynkowa, którą reprezentowałem już w latach siedemdziesiątych, była u mnie głównie wyrazem przeświadczenia, że wolność gospodarcza, czyli wolność produkcji i konsumpcji, jest niezbywalnym składnikiem wolności jednostki, bardziej podstawowym niż np. prawo do współudziału we władzy politycznej. Dochodziło do tego przekonanie, że jeśli tylko można, wybierać należy ewolucyjną drogę przemian. W poglądach Dzielskiego ceniłem przede wszystkim stawkę na reformę „cywilizacyjną", pojmowaną jako alternatywa jałowych i wyniszczających napięć politycznych. Wychodzenie z „realnego socjalizmu" przez głęboką reformę gospodarczą, w ramach której środowiska opozycyjne mogłyby współdziałać z reformatorami partyjnymi, było dla mnie sposobem uzyskania optymalnej synergii sił społecznych, definitywnym porzuceniem gry o sumie zerowej, w której zwycięstwo jednej strony jest nieuchronnie przegraną drugiej. W koncepcjach Dzielskiego wpływ neoliberalizmu gospodarczego lat 80. jest niewątpliwie bardzo widoczny. Sadzę jednak, że byliśmy zgodni, iż sprawą nadrzędną jest w liberalizmie wolność jednostki i konstruktywna ewolucja. Kontakt, który utrzymywałem z nim aż do końca jego przedwcześnie przerwanego życia, dowodził, że zbieżność naszych poglądów oparta była na bardzo mocnych podstawach. Żywo pamiętam naszą długą telefoniczną rozmowę na temat czerwcowych wyborów 1989 roku. Ciężko chory Dzielski, leczony wówczas w USA, mówił mi, że życzy zwycięstwa wszystkim konstruktywnym reformatorom, pragnie natomiast porażki „antytotalitarystów". Rozumieliśmy się w pół słowa: antytotalitaryzm oznaczał w tym kontekście iemonizację przeciwnika oraz stawkę na dalszą polaryzację politycz-ią, odrzucającą możliwość historycznego kompromisu. Dla uniknięcia nieporozumień warto dodać, że ta niechęć do „an-/totalitarystów" nie wynikała z lekceważenia totalitarnego wymiaru (omunizmu. Wprost przeciwnie! Ludzie, którzy głęboko przeżyli doświadczenie klasycznego totalitaryzmu, nie mogli definiować sytuacji polskiej lat osiemdziesiątych jako „totalitarnej"; jednocześnie jednak ich priorytetem musiało być doprowadzenie do końca procesu ietotalitaryzacji, czyli realizacji wolności jednostki w sferze niezależnej od takiej czy innej formy rządu, w wąskopolitycznym sensie tego słowa. Po okresie wyzwalania umysłów i sumień od przymusowej ideologicznej indoktrynacji (co w okresie stalinizmu było zadaniem nr [l) na plan pierwszy wysuwało się w tej perspektywie zadanie wy-i zwolenia ludzi od „dyktatury nad potrzebami",27 czyli złamania dyktatury gospodarki nakazowo-rozdzielczej, odbierającej jednostkom wolność produkcji i konsumpcji. Stąd też na plan pierwszy wysuwała się walka o rządy prawa, gwarantujące wolność negatywną, oraz o reformę ustroju gospodarczego w duchu liberalizmu. U ludzi, którzy totalitaryzmu nie przeżyli i nie znali, problemem najboleśniej przeżywanym był natomiast brak podmiotowości politycznej; stąd priorytet walki o demokrację polityczną, czyli walki z autorytaryzmem, a nie z pozostałościami totalitaryzmu. Dlatego właśnie „Solidarność" nie interesowała się reformą gospodarczą: zajęła się nią dopiero latem |1989 roku, a więc po obaleniu autorytarnego reżymu.28 Było to zgodne z diagnozą Hayeka, że przeciwieństwem totalitaryzmu jest liberalizm, a nie demokracja, demokracja zaś jest przeciwieństwem nie totalitaryzmu, lecz jedynie autorytaryzmu. 29 3. Lata dziewięćdziesiąte t Pierwszy semestr 1989 roku spędziłem w Ośrodku Filozofii Społecznej Uniwersytetu w Bowling Green, Ohio - jednym ze znanych centrów •intelektualnych amerykańskiego konserwatyzmu. Pracowałem tam nad książką o marksistowskim komunizmie.30 Kierownictwo ośrodka znało moje prace publikowane na łamach „Critical Review",31 uważało mnie Więc za klasycznego liberała i zdecydowanego antykomunistę. W kontek- 440 441 ście amerykańskim, zwłaszcza akademickim, nie była to klasyfikacja błędna. W zestawieniu z poglądami tysięcy lewicujących profesorów amerykańskich, ukształtowanych intelektualnie w okresie rewolty studenckiej lat sześćdziesiątych, to, co miałem do powiedzenia na temat komunizmu i marksizmu, było istotnie bardzo prawicowe, bliskie ideom wysoko cenionego w Bowling Green Fryderyka Hayeka. W roku 1989 kryteria klasyfikacji stały się jednak o wiele bardziej złożone. Nie wystarczało już określenie stosunku do komunizmu jako projektu ideologicznego i jego realizacji w ZSRR; na plan pierwszy wysunęła się sprawa stosunku do ewolucji systemu komunistycznego, zwłaszcza zaś oceny pierestrojki Gorbaczowa oraz szans na przemiany ustrojowe w Polsce. Innymi słowy, coraz większego znaczenia nabierać poczęły różnice w poglądach na możliwość wyjścia z systemu komunistycznego oraz konkretne sposoby tego wyjścia. W tych zaś kwestiach reprezentowałem stanowisko bardzo różne od tradycyjnych stereotypów antykomunizmu. Kategorycznie odrzucałem popularne w Bowling Green tezy Alaina Besancona głoszące, iż reformy Gorbaczowa są tylko oszukiwaniem Zachodu, upiększaniem fasady, pod którą kryje się ciągle ten sam, istotowo niezmienny w swej nieludzkości system. Przeciwnie: zadziwiałem swych rozmówców mocnym przekonaniem, że sytuacja w ZSRR - a także, rzecz jasna, sytuacja w Polsce -jest nie tylko świadectwem głębokiego kryzysu „realnego socjalizmu", lecz również dowodem całkowitego załamania się jego legitymizacji moralno-ideowej, a więc oznaką, że komunizm, w postaci dotychczas nam znanej, definitywnie schodzi ze sceny historycznej. Różnice te ujawniły się z wielką ostrością w reakcjach na podjęcie w Polsce rozmów Okrągłego Stołu. Nieprzejednani zwolennicy teorii o „niezmiennej istocie totalitaryzmu" odnieśli się do nich skrajnie negatywnie, nie cofając się nawet (co czynił zwłaszcza Besancon) przed oskarżaniem opozycji polskiej o haniebną zdradę własnej sprawy. Na zorganizowanej przez ośrodek w Bowling Green międzynarodowej konferencji o totalitaryzmie stanowisko takie zajął rosyjski dysydent Vladimir Bukowski, dowodzący, że „gładkie przejście" od totalitaryzmu do demokracji jest rzeczą nie do pomyślenia.32 Ja natomiast zareagowałem na wiadomość o negocjacjach Okrągłego Stołu z prawdziwym entuzjazmem. Widziałem w nich otworzenie drogi tak bardzo potrzebnemu Polsce historycznemu kompromisowi oraz lo- 442 giczny rezultat przemian świadomościowych, które obserwowałem już wiosną 1987 roku. Rezultat rozmów umocnił mój optymizm, dawał bowiem więcej nawet, niż można się było spodziewać. Wkrótce po wyborach z dnia 4 czerwca 1989 przyjechałem do Warszawy, aby przyglądać się sytuacji z bliska. W pół roku później przyjąłem z uznaniem rozwiązanie PZPR oraz powstanie Socjaldemokracji Rzeczypospolitej Polskiej. Wielkie znaczenie miał dla mnie fakt, że była to partia zupełnie nowa, rezygnująca z automatycznego transferu członków, a więc skupiająca jedynie małą część prawie trzymilionowej partii - około 60 000 osób. Przede wszystkim zaś ważne było to, że w Deklaracji i Statucie nowej partii nie było żadnego nawiązania do marksizmu-leninizmu; zawierały one natomiast jednoznaczną akceptację demokracji parlamentarnej i gospodarki rynkowej.33 Dalszy rozwój wydarzeń nie potwierdzał jednak optymistycznego scenariusza. Euforia po niebywałym zwycięstwie wyborczym „Solidarności" oraz stworzeniu pierwszego niekomunistycznego rządu w powojennej Polsce trwała stosunkowo krótko. Bardzo szybko okazało się, że znaczna część „obozu posierpniowego" nie cieszy się z sukcesów „gładkiego przechodzenia" do demokracji, ale traktuje je z olbrzymią podejrzliwością. Reakcja łańcuchowa na wydarzenia polskie w krajach sąsiednich była w tych kręgach nie źródłem dumy, lecz powodem do głębokiej frustracji: podsuwała bowiem myśl, że skoro reżymy komunistyczne okazały się wszędzie słabsze niż sądzono, to i dążyć należało nie do kompromisu, lecz do bezpośredniego przejścia do demokracji politycznej i całkowitego odsunięcia komunistów od władzy. Jeszcze bardziej znamienne były reakcje „obozu posierpniowego" na rozwiązanie PZPR i powstanie na jej miejscu stronnictwa socjaldemokratycznego. Zamiast dostrzec w tym dobrowolną rezy-i gnację z „okrągłostołowych" umów o podziale władzy oraz formalne i definitywne doprowadzenie do końca długiego okresu faktycznej dekomunizacji partii, potraktowano to jako manewr taktyczny, umożli-t wiąjący niereformowalnym komunistom udawanie demokratów i [ kwestionowanie moralnego prawa obozu postsolidarnościowego do t niepodzielnego monopolu władzy. Dlatego też dla radykalnego skrzydła zwycięskiego obozu ostateczne zniknięcie „komunizmu" z pol- 443 skiej sceny politycznej stało się sygnałem do intensyfikacji „antykomunistycznej" krucjaty. Słowa „komunizm" i „antykomunizm" umieszczam w cudzysłowie, ponieważ straciły one swój normalny, właściwy sens. Już młodsze pokolenie PZPR-owców - ludzie wstępujący do partii w czasach Gierka z powodów czysto pragmatycznych - było postkomunistami raczej niż komunistami: nie znało ideologii komunistycznej, nie chciało wcielać jej w życie, kojarzyło ją z anachronicznym dogmatyzmem i sekciarstwem. Jeszcze większym absurdem jest określenie mianem komunistów członków SdRP; w ich wypadku nawet nazwa postkomuniści była złośliwa i myląca, sugerowała bowiem, że przejście od komunizmu do czegoś, co nastąpiło po nim, dokonało się bezpośrednio i tylko powierzchownie, bez poprzedzającego okresu stopniowej dekomunizacji.34 Niemniej jednak wojujący „antykomuniści", potwierdzając mimowolnie myśli Orwella o ważności manipulowania słowem, osiągnęli sukces w narzucaniu własnego języka politycznego: języka, w którym termin komunista nie określał już ideologii i programu politycznego, ale służył jedynie piętnowaniu przeciwników przez wskazywanie ich politycznej przeszłości. Nazywanie członków SdRP „komunistami" oraz używanie przymiotnika „komunistyczny" wymiennie z przymiotnikiem „peerelowski" stało się codzienną praktyką; dziwaczny oksymoron „komunistyczny kapitalizm" (vel „kapitalistyczny komunizm") pojawił się nawet w wypowiedziach książąt kościoła i profesorów uniwersytetu: całkiem poważnie zastanawiano się nad tym, czy reformy demokratyczno-rynkowe nie są jedynie fasadą, pod którą ukrywa się realna władza „komunistów". Słowo komunizm zaczęło więc oznaczać nie określoną ideologię i określony system, ale jedynie określoną grupę ludzi, których należy odsunąć od wszelkiego wpływu. Tym samym również słowo „antykomunizm" zatraciło konotację inte-lektualno-ideologiczną, stając się coraz częściej synonimem programu konsekwentnej wymiany elit. „Antykomunistami" w tym ujęciu nie byli więc ludzie dążący do eliminacji komunistycznych reguł gry przez konsekwentne stosowanie zasad demokratycznego państwa prawa; byli nimi natomiast zwolennicy radykalnej czystki kadrowej, dążący przede wszystkim (jak niegdyś bolszewicy) do zagarnięcia wszystkich kierowniczych stanowisk w administracji i gospodarce państwowej.35 „Antykomunizm" tego typu wykrystalizował się w pełni w wyniku „wojny na górze", która poprzedziła pierwsze wybory prezydenckie- 444 Na łamach „Tygodnika Solidarność" głoszono wówczas bez skrupułów poglądy, że walka z komunizmem uzasadnia wprowadzenie zakazu obejmowania stanowisk przez byłych funkcjonariuszy PZPR -nawet w wypadku bardzo niskich stanowisk i bardzo niskich rangą eks-funkcjonariuszy. Towarzyszyły temu hurtowe potępienia całej kadry kierowniczej, projekty odbierania rent, a nawet - zgodnie z logiką zemsty - usprawiedliwienia dewastacji radzieckich cmentarzy.36 Najgorsze było jednak to, że chełpliwie demonstrowana pewność własnych racji łączyła się nie z poczuciem siły, które pozwalało-iby na wielkoduszność, lecz z obsesyjnym lękiem przed pokonanym przeciwnikiem, a więc z chęcią pozbawienia go praw do obywatelskiej równości i politycznej podmiotowości. Nie mogłem tego pojąć. Wydawało mi się, że w momencie tak wielkiego przełomu - i to \ przełomu dokonanego ze współudziałem przeciwnika - rycerska wielkoduszność wobec strony pokonanej jest uzasadniona i potrzebna, a nawet moralnie obowiązująca. Szczególnie bulwersujący był dla mnie fakt, że „antykomunizm" przybrał postać ideologicznej krucjaty, moralnego zastraszania, zorganizowanej zbiorowej presji.37 Nie miało to nic wspólnego z demokratycznym pluralizmem, zakładającym szacunek dla racji przeciwnika; godziło się co najwyżej z często zewnętrzną, selektywną tolerancją. Uznałem więc za konieczne wypowiedzenie się na ten temat publicznie. Uczyniłem to na konferencji o totalitaryzmie, zorganizowanej w Radziejowicach i jesienią 1990 roku. Powiedziałem wówczas, że Polska daleka jest jeszcze \ od pluralizmu. Pluralizm wymaga bowiem uznania pełnej prawomocności I stronnictw postkomunistycznych, uznania ich za partnerów, udzielenia im Kredytu zaufania. A jeśli nie stać nas na to, jeśli uważamy, że komunizm jest wciąż jeszcze żywy i niebezpieczny, to „przestańmy wtedy mówić o [pluralizmie, po co się upiększać. Powiedzmy, że nie czas w tej chwili na pluralizm, tylko czas w tej chwili na selektywną tolerancję, a pluralizm iprzyjdzie potem".38 Nie chciałbym jednak stwarzać wrażenia, że mój tak wcześnie wy-jrażony sprzeciw wobec polityki zwierania szeregów przeciw rzekomemu komunizmowi był jedynie reakcją na prawicowy radykalizm, Kwestionujący umowy Okrągłego Stołu i politykę „grubej kreski". .JDekomunizujące" idee prawicowych radykałów, formułowane na łamach „Tygodnika Solidarność", wywoływały we mnie moralną 445 repulsję, ale nie były w stanie wywierać na mnie jakiejkolwiek moralnej presji. Presję taką, przed którą pragnąłem bronić się w imię wolności sumienia i niezależności sądu, wywierał na mnie antykomunistyczny fundamentalizm opozycji demokratycznej, z którą mogłem solidaryzować się w kwestii celów. Paradoks sytuacji, który nazwałem później „paradoksem Michnika",39 polegał na tym, że antykomunistyczna krucjata, operująca manichejską dychotomią Dobra i Zła oraz sugerująca esencjonalną niezmienność komunizmu, a więc demonizująca przeciwników i przypisująca im implicite odpowiedzialność za wszystkie zbrodnie popełnione w imię komunistycznej ideologii, była przez wiele lat głównym narzędziem walki opozycji demokratycznej - tej właśnie, która w sprzyjającej chwili dostrzegła możliwość rozwiązania kompromisowego i nadała mu konkretny kształt w rozmowach Okrągłego Stołu. Rzecz w tym jednak, że praktyczna realizacja demokratycznej polityki kompromisu okazała się trudna do pogodzenia z nawykami myślowymi ukształtowanymi w okresie walki o totalną delegitymizację przeciwnika. Michnik, znany do niedawna jako czołowy rzecznik moralistycznego nieprzejednania, zrozumiał od razu, że rozmiary odniesionego zwycięstwa uzasadniają przejście do polityki pojednania narodowego. Natychmiast jednak stał się z tego powodu przedmiotem ataków prawicowych radykałów, którzy uznali go za „różowego" i oskarżyli o zdradę antykomunistycznych ideałów. Co gorsza, stracił również wielu wielbicieli w środowiskach liberalno-demokratycznych, dalekich od radykalizmu, ale nie potrafiących rozstać się z etosem moralnego absolutyzmu i zmitologizowanym obrazem wroga. W ten sposób, pomimo zniknięcia komunizmu ze sceny politycznej, obsesyjna walka z rzekomym „komunizmem" - wciąż przyczajonym ponoć, zamaskowanym, ale niezmienionym - pozostała w Polsce główną sprawą polityczną, głównym kryterium ideologicznych podziałów i głównym tematem intelektualnych sporów. Uznanie priory-tetowości tej sprawy zmuszało do sztucznego podtrzymywania jedności „obozu posierpniowego" - pomimo że stawał się on faktycznie coraz bardziej podzielony ideologicznie, programowo i moralnie. Sukcesy „postkomunistów" w dostosowywaniu się do demokracji politycznej i gospodarki rynkowej postrzegane były z tej perspektywy nie jako coś, co świadczy na ich korzyść, lecz jako historyczna uzur- 446 pacja, cyniczne wykorzystanie demokratycznych reguł gry przez ludzi bezpowrotnie skompromitowanych i nie mających moralnego prawa do kontestowania władzy prawomocnych zwycięzców. Doktryna le-gitymizacyjna III Rzeczypospolitej uznała bowiem, że naturalne prawo do kierowniczej roli w nowej Polsce mają ci, którzy o nią walczyli i że samo istnienie sił politycznych wywodzących się z PRL jest moralnym skandalem. Piszę o tym dlatego, że sprawy te są głównym punktem odniesienia moich artykułów z lat dziewięćdziesiątych. Przeciwstawiam się w nich krucjacie „antykomunistycznej" - w wersji nie tylko populistyczno-pra-li wicowej, lecz również pseudo-liberalnej - ze względów politycznych, i moralnych i narodowych; chęć narzucenia ekskomunistom statusu poli-Itycznych pariasów oraz traktowanie ich elektoratu jako niepełnowarto-f ściowych Polaków jest bowiem nie do pogodzenia z wymogami demo-fkracji, solidarności narodowej i moralnej przyzwoitości. Spieram się o PRL-owską przeszłość nie dlatego, że żywię jakiekolwiek złudzenia co do „realnego socjalizmu" - przeciwnie, wolny byłem od tych złudzeń znacznie wcześniej niż większość dzisiejszych „antykomunistów" - ale dlatego, ; że demonizacja PRL przeszkadza nam dziś, tworząc fałszywe dychoto-imie, rozniecając nienawiść oraz podbudowując arogancki triumfalizm legendy kombatanckiej. Stanowczo odrzucam „politykę tożsamości", wskazując, że opieranie podziałów politycznych na „genealogii", a nie na programach, podważa podstawowe wartości liberalne. Zgadzam się z JMichnikiem - Michnikiem lat dziewięćdziesiątych - że do „ojców pol-fskiego sukcesu" zaliczać trzeba zarówno Wałęsę jak Jaruzelskiego: obaj powiem byli patriotami i „w historycznym momencie dobrze zasłużyli się Polsce".40 Wszystko, co piszę o ewolucji „realnego socjalizmu", o totalitaryzmie i detotalitaryzacji, o konieczności odróżniania pojęć „komuni-jstyczny" i „peerelowski", o ścisłym związku kampanii „dekomunizacyj-fcych" i „rozliczeniowych" z potrzebami brutalnej walki politycznej, o niemoralnych konsekwencjach politycznej moralistyki, o politycznej moralności liberalnego państwa prawa, i wreszcie, last, not least, o niebezpieczeństwach nieustannego przesuwania polskiej sceny politycznej w jtronę tradycjonalistyczno-nacjonalistycznej prawicy - wszystko to jest pośrednią lub bezpośrednią krytyką stereotypów „antykomunizmu", charakterystycznych dla III Rzeczypospolitej i wywierających, jak sądzę, fetalny wpływ na jej klimat umysłowy i polityczny. 447 Osobne miejsce zajmują w niniejszym tomie artykuły dotyczące zagadnienia narodu. Jest tak dlatego, że w idei narodu widzę zarówno wielką nadzieję, jak i wielkie zagrożenie. Od takiego czy innego pojmowania idei narodu zależy bowiem bardzo wiele: może być ona podstawą narodowego pojednania i ogólnospołecznej solidarności, pozwalającej różnić się w sposób piękny, przy zachowaniu poczucia zakorzenienia i historycznej wspólnoty, ale może także przekształcać się w narodowy fundamentalizm, wrogi wartościom demokratyczno-liberalnym, dzielący Polaków na lepszych i gorszych oraz dążący do ustanowienia ideologicznego dyktatu. W rozprawie Trzy patriotyzmy, napisanej w połowie lat osiemdziesiątych, przedstawiłem próbę typologicznego wyodrębnienia trzech koncepcji polskiego patriotyzmu, zwykle współistniejących ze sobą, ale wyraźnie rozróżnialnych pojęciowo: patriotyzmu jako posłuszeństwa wobec woli narodu, patriotyzmu jako wierności wobec „idei narodowej" lub narodowych imponderabiliów oraz patriotyzmu jako obrony narodowego interesu, mogącej wpadać w konflikt z wolą większości lub z przekazanymi przez tradycję ideałami i wartościami. Intencją rozprawy było ułatwienie wzajemnego zrozumienia i konstruktywnego dialogu między współczesnymi reprezentantami tych trzech koncepcji. Innymi słowy, była to próba przywołania problematyki patriotyczno-narodowej jako łączącej, a nie dzielącej. Recepcja rozprawy potwierdziła zrozumienie tej intencji. Redaktor „Aneksu", Eugeniusz Smolar, poinformował mnie, że stała się ona tematem seminarium nieoficjalnej Wszechnicy Robotniczej na Woli.41 Obszerne jej fragmenty przedrukowało „drugoobiegowe" pismo „Kierunek" (nr 4, 1986), cały tekst pojawił się jako osobna broszura w wydawanej przez Dzielskiego „Bibliotece Trzynastki", a nieco później również na łamach „Zdania".42 Ostateczna, znacznie rozszerzona wersja rozprawy opublikowana została po upadku PRL, w bibliotece czasopisma „Res Publica". W ten sposób tekst ten stał się rodzajem klamry spinającej moje refleksje z lat osiemdziesiątych (formułowane również w dodanych do niniejszej książki fragmentach dziennika) z artykułami na temat narodu i nacjonalizmu napisanymi przeze mnie w następnym dziesięcioleciu. Zasadniczą różnicą między sytuacją ideologiczną przed rokiem 1989 a sytuacją ukształtowaną w III Rzeczypospolitej jest przede wszystkim zwłaszcza w zakresie omawianej problematyki - pojawienie się agresyw" 448 nie „antykomunistycznego" prawicowego radykalizmu. Pojęcie narodu zaczęło zmieniać konotację - przestało być kategorią łączącą, uczyniono z niego bowiem narzędzie politycznej polaryzacji. Legitymizacji demokratycznej, oskarżonej o relatywizm i nihilizm, przeciwstawiono legitymizację przez wartości - narodowe i religijne zarazem, a więc absolutne. Utorowało to drogę dwóm postaciom fundamentalizmu politycznego: fundamentalizmowi elitarno-narodowemu, przeciwstawiającemu prawdziwych Polaków Polakom nominalnym, czyli większości zsowietyzowanego ponoć społeczeństwa, oraz fundamentalizmowi populistyczno-religijne-mu, śledzącemu wszędzie zgubne wpływy żydomasońskie oraz zwalczającemu demokratyczne rozprężenie w imię tradycjonalizmu „Polaka-katolika". Mimo wyraźnych różnic, w obu wypadkach mamy do czynienia z kwestionowaniem neutralności światopoglądowej państwa oraz z modelem narodu jako wspólnoty ekskluzywistycznej, maksymalnie jednomyślnej i jednomyślność egzekwującej, a więc monolitycznej i autorytarnej. Modelowi temu staram się przeciwstawić „nacjonalizm liberalny", pojmujący naród jako wspólnotę maksymalnie pojemną, ujednostko-wioną i pluralistyczną, mieszczącą w sobie różne tożsamości, różne tradycje, różne rodzaje pamięci i różne systemy wartości. Naród w takim rozumieniu nie jest jednorodną wspólnotą plemienną, a tym bardziej formacją ideologiczną. Jest natomiast wspólnotą wielopokoleniowej komunikacji, czyli wewnętrznie zróżnicowanej świadomości historycznej i wewnętrznie zróżnicowanej kultury. Wbrew modnym teoriom „konstruktywizmu" nie jest przeto czymś przygodnym i swobodnie wybieranym, jest raczej pewnym wspólnym losem i wspólną historyczną odpowiedzialnością. W żadnym wypadku nie jest jednakże ani jakąś wspólnotą organiczną, ani fundamentalistyczną wspólnotą światopoglądową. Jest wspólnotą pluralistyczną, czyli sposobem godzenia pluralizmu społecznego i politycznego z konserwatywną ideą partnerstwa między żywymi, umarłymi i tymi, którzy się jeszcze nie zrodzili; taką formą tworzonego ewolucyjnie „ładu spontanicznego", która opiera się nie na jednomyślności i autorytecie, lecz na dialogu i wymianie, a więc zdolna jest łączyć ludzi o różnych światopoglądach, genealogiach i interesach. Wynika stąd, że wojna domowa, również „zimna", jest rozłama-m narodu, zaprzeczeniem samej idei narodowej wspólnoty, pole- 449 lilio moral- antyko-morali-80., re- ze mo- prawi- , okre- część Okrą- ,«,ijjiiinożliwo-gającej właśnie na „wzajemnym uznawaniu*' ści łagodzenia konfliktów i wypracowywania śnie miałem na myśli pisząc, że odrzucani tykomunizm" i prawicowy radykalizm zev/$ nych i politycznych, lecz również narodowy* Paradoks sytuacji polskiej, nazywany wy#i ka", polega jednak na tym, że istnieje pewna* munistycznym fundamentalizmem religijt1 stycznym fundamentalizmem demokratyczni prezentowanym wówczas przez Michnika;1 który przekonywająco dowodzi dziś, że w*11 ma miejsca dla żadnego fundamentalizmu, Nie ma w tym sprzeczności, logiczny j^' ralistyczny fundamentalizm miał niegdyś rację cił. Rzecz w tym wszakże, że antykom* tego fundamentalizmu przejęte zostało prz cowy i wykorzystane nie tylko w walce z sianymi wciąż jako „czerwoni", lecz rówi^' „obozu posierpniowego", która zaakcepto* głego Stołu i głosi dziś powstrzymanie ar#01 Ustalenia te ważne są dla zrozumienia tek*1'^ xym; co niejszym tomie - zwłaszcza fragmentów z ^ ^pozycji lat uniemożliwiło mi jednoznaczne opowiadanie^^ ewoiu. 80., była jej retoryka nieprzejednania orazt**1 iśbyc dialo- cjonizrnu" - taktyka zakładająca, że z przeci' gu> ponieważ ulega on tylko zewnętrznej pfl muszać", ponieważ naiwnością byłoby liczyć111 przeciwnej strony.44 Była to więc taktyka powstrzymująca się od konfrontacji siłowej^ ^Huayczuc kotu, mająca na celu całkowitą delegitymi^f ^ dycho- wyłaczenie go z narodowej wspólnoty. Tak^^o. Wy. tomia „my" i „oni", czyli (nasze) społecz^^jHród", a starczało potem zamienić słowo „społecze*"',, ^Jamenta- wartości moralne wartościami narodowo-k^^ funda- lizm moralny szerokiego ruchu społecznej [,flarowanie ment^lizm anty liberalnej kolektywistycznej f' robotniczej bazy „Solidarności" bezpośredni" 450 h w ni- wolę ^ aie boj- jfaktyczne podjętych reform,wpofącojtczeniu z ambicjami tych aktywistów ruchu, których nie zadowoli konproTTomis Okrągłego Stołu, stworzyło podatny grunt dla takiej transformacji. Dla mnie osobiśj (yy-\yła to transformacja przewidywalna, będąca, w pewnym istotnymsensje o . ceną za pokojowy charakter polskiej rewolucji. Nie łudźmy się bowiem coso do „chrześcijańskiego" charakteru prowadzonej wówczas krucjaty norsiralnej: było to w gruncie rzeczy ćwiczenie się w nienawiści i pogardzie, v/W demonizowaniu totalitarnego rzekomo przeciwnika, mające zabezpieczać przed rewizjonistycznymi złudzeniami oraz wyrabiać umiejętność ^yj^rnuszania ustępstw bez kwitowania ich i odwzajemniania. Można ^^sadnie twierdzić, że okazało się to skuteczne w delegitymizowaniuktuLu^itriizmu, nie sądzę jednak, aby dało się obronić jako wartościowe dzie4jc(^jctwo moralne. Zwycięstwo polityczne nie mogło wystarczyć do rozlad^Jicnia nagromadzonego ładunku nienawiści. Wieloletnia antykomunistyczna samoindoktrynacja, zakładająca esencjonalną identyczność wszystką p^^cpostaci komunizmu, nie mogła zniknąć bez śladu. Od postawy „post^^rmunistów" zależało w istocie niewiele. Gdyby przeciwstawiali siczmjjjj^srie ustroju, wywołaliby furię. Prowokowali jednak również tym, że m^d bronili „realnego socjalizmu", ale pomagali w jego demontażu i pozostali f Hna placu jako zwolennicy demokracji i gospodarki rynkowej - pod^JjBrało to bowiem „antykomunistyczną" legitymizację nowej elity ijejm^^saczenie do monopolu władzy. Dlatego też „anty-komunizm" ma sięuitu cL--b dobrze pomimo braku komunistów, a objawy „zimnej wojny domołtj^^rmasilają się raczej zamiast znikać. Wydaje mi się, żejest ' f-t to aktualnie największe niebezpieczeństwo grożące moralnościpiUjc^oicznej, liberalnej demokracji i więzi narodowej w naszym kraju, Nie absolutyzuję iłtoc3S:S° punktu widzenia, aczkolwiek gotów jestem bronić jego obiife^rj—tv*vności. Nieunikniony perspektywizm poznania nie jest bowiemtju s^z samym co subiektywność w sensie niekontrolowanych emocji, sfcia inaczej, gdy ogląda się ją przez pryzmat : mówiąc już o tym, że inaczej widzimy ją z s z boku, inaczej z bliska, a inaczej z daleka. o{łem tak wiele miejsca różnym uwarunkowa- Ta sama rzecz w różnych doświadczeń^ dołu lub z góry, Dlatego właśnie mojej perspeb)ijpC3q poznawczej; w ramach tych uwarunkowań, których jestem świadomys-^-2 CT starałem się jednak o obiektywizm właśnie. 451 gającej właśnie na „wzajemnym uznawaniu się", a więc na możliwości łagodzenia konfliktów i wypracowywania kompromisów. To właśnie miałem na myśli pisząc, że odrzucam fundamentalistyczny „an-tykomunizm" i prawicowy radykalizm ze względów nie tylko moralnych i politycznych, lecz również narodowych. Paradoks sytuacji polskiej, nazywany wyżej „paradoksem Michni-ka", polega jednak na tym, że istnieje pewna ciągłość między antykomunistycznym fundamentalizmem religijno-narodowym a morali-stycznym fundamentalizmem demokratycznej opozycji z lat 80., reprezentowanym wówczas przez Michnika; tego samego Michnika, który przekonywająco dowodzi dziś, że w warunkach demokracji nie ma miejsca dla żadnego fundamentalizmu, również moralistycznego.41 Nie ma w tym sprzeczności, logiczny jest bowiem pogląd, że moralisty czny fundamentalizm miał niegdyś rację bytu, a potem ją utracił. Rzecz w tym wszakże, że antykomunistyczne instrumentarium tego fundamentalizmu przejęte zostało przez fundamentalizm prawicowy i wykorzystane nie tylko w walce z „postkomunistami", określanymi wciąż jako „czerwoni", lecz również w atakach na tę część „obozu posierpniowego", która zaakceptowała porozumienia Okrągłego Stołu i głosi dziś powstrzymanie antykomunistycznej krucjaty. Ustalenia te ważne są dla zrozumienia tekstów przedstawionych w niniejszym tomie - zwłaszcza fragmentów z mego dziennika. Tym, co uniemożliwiło mi jednoznaczne opowiadanie się po stronie opozycji lat 80., była jej retoryka nieprzejednania oraz taktyka tzw. „nowego ewolu-cjonizmu" - taktyka zakładająca, że z przeciwnikiem nie może być dialogu, ponieważ ulega on tylko zewnętrznej presji, że koncesje należy „wymuszać", ponieważ naiwnością byłoby liczyć na jakakolwiek dobrą wolę przeciwnej strony.44 Była to więc taktyka konfrontacyjna, aczkolwiek powstrzymująca się od konfrontacji siłowej, taktyka nie dialogu, ale bojkotu, mająca na celu całkowitą delegitymizację przeciwnika i faktyczne wyłączenie go z narodowej wspólnoty. Tak sens miała wówczas dychotomia „my" i „oni", czyli (nasze) społeczeństwo i (obce) państwo. Wystarczyło potem zamienić słowo „społeczeństwo" słowem „naród", a wartości moralne wartościami narodowo-katolickimi, aby fundamentalizm moralny szerokiego ruchu społecznego przekształcił się w fundamentalizm anty liberalnej kolektywistycznej prawicy. Rozczarowanie robotniczej bazy „Solidarności" bezpośrednimi efektami gospodarczym1 450 podjętych reform, w połączeniu z ambicjami tych aktywistów ruchu, których nie zadowolił kompromis Okrągłego Stołu, stworzyło podatny grunt dla takiej transformacji. Dla mnie osobiście była to transformacja przewidywalna, będąca, w pewnym istotnym sensie, ceną za pokojowy charakter polskiej rewolucji. Nie łudźmy się bowiem co do „chrześcijańskiego" charakteru prowadzonej wówczas krucjaty moralnej: było to w gruncie rzeczy ćwiczenie się w nienawiści i pogardzie, w demonizowaniu totalitarnego rzekomo przeciwnika, mające zabezpieczać przed rewizjonistycznymi złudzeniami oraz wyrabiać umiejętność wymuszania ustępstw bez kwitowania ich i odwzajemniania. Można zasadnie twierdzić, że okazało się to skuteczne w delegitymizowaniu komunizmu, nie sądzę jednak, aby dało się obronić jako wartościowe dziedzictwo moralne. Zwycięstwo polityczne nie mogło wystarczyć do rozładowania nagromadzonego ładunku nienawiści. Wieloletnia antykomunistyczna samoindoktrynacja, zakładająca esencjonalną identyczność wszystkich postaci komunizmu, nie mogła zniknąć bez śladu. Od postawy „postkomunistów" zależało w istocie niewiele. Gdyby przeciwstawiali się zmianie ustroju, wywołaliby furię. Prowokowali jednak również tym, że nie bronili „realnego socjalizmu", ale pomagali w jego demontażu i pozostali na placu jako zwolennicy demokracji i gospodarki rynkowej - podważało to bowiem „antykomunistyczną" legitymizację nowej elity i jej roszczenie do monopolu władzy. Dlatego też „anty-komunizm" ma się u nas dobrze pomimo braku komunistów, a objawy „zimnej wojny domowej" nasilają się raczej zamiast znikać. Wydaje mi się, że jest to aktualnie największe niebezpieczeństwo grożące moralności publicznej, liberalnej demokracji i więzi narodowej w naszym kraju. Nie absolutyzuję swego punktu widzenia, aczkolwiek gotów jestem bronić jego obiektywności. Nieunikniony perspektywizm poznania nie jest bowiem tym samym co subiektywność w sensie niekontrolowanych emocji. ! Ta sama rzecz wygląda inaczej, gdy ogląda się ją przez pryzmat różnych doświadczeń, nie mówiąc już o tym, że inaczej widzimy ją z dołu lub z góry, a inaczej z boku, inaczej z bliska, a inaczej z daleka. Dlatego właśnie poświęciłem tak wiele miejsca różnym uwarunkowaniom mojej perspektywy poznawczej; w ramach tych uwarunkowań, pórych jestem świadomy, starałem się jednak o obiektywizm właśnie. 451 Na subiektywizm pozwalam sobie tylko w dzienniku. Każdy z artykułów umieszczonych w tym tomie jest natomiast wiernym obrazem tego, co widziałem, obiektywnym w tym sensie, w jakim obiektywna jest fotografia zmieniającego się przedmiotu. Fotografie takie są przecież obiektywnymi dokumentami, pomimo że żadna z nich nie może objąć przedmiotu całościowo, jednocześnie ze wszystkich stron. Zdaję sobie sprawę, że perspektywa poznawcza, którą reprezentuję, może wydawać się bardzo deformująca. Zrozumiem czytelnika, który powie o mnie, że patrzę na wszystko przez pryzmat traumatycznego przeżycia stalinizmu oraz poczucia misji, które towarzyszyło mi w pracy naukowej; że skupianie uwagi na ZSRR skłaniało mnie do minimalizowania represyjności PRL, że przeceniałem zdobycze polskiej „odwilży", ponieważ nauczyłem się maksymalnie korzystać z nich w mojej własnej pracy, że nie przyłączyłem się do „Solidarności", ponieważ nie rozumiałem doświadczeń i postaw pokolenia młodszego, pragnącego nie tylko wolności indywidualnej i samorealizacji intelektualnej, lecz również - i nade wszystko - podmiotowości politycznej. Zgoda. Recepcja Spotkań z Miłoszem przekonała mnie, że tak to właśnie wygląda z punktu widzenia wielu moich krytyków - najzupełniej niezależnie od ich dobrej lub niezbyt dobrej woli. W wypadku ludzi mniej uwikłanych w opisywane zdarzenia możliwy jest jednak także pogląd inny, uznający wartość mojej perspektywy i mojego świadectwa. Można przecież uważać, że patrzenie na wydarzenia z dłuższej perspektywy czasowej, obejmującej również okres stalinowski, jest swego rodzaju przywilejem poznawczym; że nieustanne kierowanie wzroku na sytuację w ZSRR (a także w innych krajach bloku) wyposażyło mnie w zdolność bardziej obiektywnego-oceniania rzeczywistości PRL; że głębokie przeżycie totalitaryzmu w jego formie klasycznej umożliwiło mi głębsze zrozumienie późniejszej ewolucji „realnego socjalizmu" niż miało to miejsce w wypadku osób, które przeżyły stalinizm nie jako jego ofiary, lecz jako jego ideologowie - nie mówiąc już o tych, które ze względu na datę narodzenia nie miały żadnej bezpośredniej wiedzy o tym okresie. I wreszcie, dostrzegać można również pewne plusy pozycji poznawczej łączącej (przynajmniej w jakiejś mierze) przeżycie wydarzeń od wewnątrz z wy-obcowującym i obiektywizującym dystansem; pozycji człowieka, którego opisywane wydarzenia dotyczą w sposób najbardziej bezpośredni, ale który jednak patrzy na nie „z boku" i z geograficznej oddali. 452 Nie sądzę ani przez chwilę, aby udało mi się przekonać tych, których dobre samopoczucie zależy od przyznania samym sobie niezachwianej racji. Myślę jednak, że książka niniejsza może dostarczyć materiału do refleksji wszystkim tym, którzy dostrzegają zagrożenie wartości liberalnych w Polsce i pragną ich bronić. Przede wszystkim zaś chciałbym dołączyć ten głos do liczby świadectw czasu potrzebnych ludziom młodym, nie pamiętającym czasów PRL i heroicznego okresu życia „postsolidarnościowej" klasy politycznej. Notre Damę, kwiecień 1999 r. Przed oddaniem książki do druku pragnę serdecznie podziękować tym wszystkim, których zachęta i pomoc przyczyniły się do jej powstania: - Bronisławowi Łagowskiemu, staremu przyjacielowi, z którym od przeszło dwudziestu już lat dzielę się myślami o sprawach polskich, zawsze z całkowitym zrozumieniem wzajemnym i wielkim dla siebie pożytkiem, - Pawłowi Kozłowskiemu, z którym konsultowałem się w sprawach ogólnej koncepcji książki, doboru tekstów i fragmentów z dziennika, - Stowarzyszeniu „Kuźnica", które uhonorowało mnie zaszczytną nagrodą „Kowadła", a następnie wystąpiło z inicjatywą wydania niniejszej książki, zdobyło na to środki oraz zapewniło dostarczonym tekstom opracowanie redakcyjne, wykonane przez swego członka, Andrzeja Kurza. i Warszawa, grudzień 1999 Andrzej Walicki 453 Przypisy 1. Patrz S. Murzański, PRL: Zbrodnia niedoskonała. Rozważania o terrorze władzy i społecznym oporze, Volumen, Warszawa 1996, s. 273-281. W swojej poprzedniej książce (Między kompromisem a zdradą. Intelektualiści wobec przemocy 1945-1956, Volumen, Warszawa 1993) Murzański poświęcił sporo uwagi krytyce moich Spotkań z Miłoszem. 2. H. Słabek, Intelektualistów obraz własny w świetle dokumentów autobiograficznych, 1944-1989, Książka i Wiedza, Warszawa 1997, s. 162. 3. W. Morawski, Zmiana instytucjonalna. Społeczeństwo, gospodarka, polityka. PWN, Warszawa 1998, s. 47 i 50. 4. Patrz A. Walicki, Zniewolony umysł po latach. Czytelnik, Warszawa 1993. 5. H. Świda-Ziemba, Stalinizm a społeczeństwo polskie, w: H. Swida-Ziemba, Człowiek wewnętrznie zniewolony, Warszawa 1997, s. 98-91. 6. Dokumenty dotyczące uwięzienia mojego ojca, historyka sztuki Michała Walic-kiego (1904-1966) zawiera książka A. Garlickiego, Z tajnych archiwów, BGW, Warszawa 1993, s. 200-206. 7. Krzysztof Pomian stwierdza dziś, że w październiku 1956 „zmienił się ustrój polityczny PRL" - ustrój totalitarny, wzorowany na ZSRR, zastąpiony został ustrojem autorytarnym (K. Pomian, O październiku, w: Książka dla Jacka. W sześćdziesiątą rocznicą narodzin Jacka Kuronia, Fundacja Nowej, Warszawa 1995, s. 168). Zgoda. Pomian dodaje jednak, że zachowanie instytucjonalnej i częściowo osobowej ciągłości systemu władzy „uniemożliwiło trafne rozpoznanie zmiany". Także zgoda, ale tylko w odniesieniu do partyjnych rewizjonistów! Ludzie, którzy byli, tak jak ja, ofiarami stalinizmu, nie mogli nie rozpoznać zmiany, ponieważ natychmiast odczuli ją we własnym życiu. 8. Bardzo trafnie pisze o tym H. Świda-Ziemba (op. cit., s. 179): „Uczestnictwo w życiu publicznym (mimo ogólnego ożywienia w 1956 r.) nie było najgłębszą potrzebą przeciętnego Polaka w okresie postalinowskim. Wynikało to -jak sądzę - z tego, że stalinizm właśnie był jednym wielkim życiem publicznym, jego koszmarną karykaturą". 9. Patrz Zniewolony umysł po latach, s. 48-57. Studia rusycystyczne nie były właściwie moim własnym wyborem. Egzamin wstępny zdałem bardzo dobrze, ale wedle ówczesnych kryteriów nie powinienem był studiować jako syn „wroga klasowego". Komisja rekrutacyjna Uniwersytetu Łódzkiego wybrnęła z tego dylematu przyjmując mnie na rusycystykę - kierunek tworzony wówczas ad hoc ze względów ideologicznych i odczuwający ostry niedobór kandydatów. 10. Por. tamże, s. 232. 11. Najważniejszą postacią był wśród nich niewątpliwie profesor Uniwersytetu Oks-fordzkiego, Sir Isaiah Berlin. Bardzo istotna była dla mnie także korespondencja z Czesławem Miłoszem, szczególnie intensywna w końcu 1960 roku. Patrz Listy Czesława Miłosza, w: Zniewolony umysł po latach, s. 401-422. Patrz również Sir Isaiah Berlin do Andrzeja Walickiego (wybór listów Berlina i komentarze do nich), „Res Publica Nowa", nr 7-8, lipiec-sierpień 1995, s. 101-116. 12. List do przyjaciela w sprawie Raportu DIP, s. 13-14 (archiwum własne autora). 13. A. Friszke, Opozycja polityczna w PRL 1945-1980, „Aneks", Londyn 1994, s.416. 14. Książkę tę ukończyłem w listopadzie 1994, a więc przed rozpoczęciem „pierie-strojki" Gorbaczowa. Patrz A. Walicki, Legał Philosophies of Russian Libera-lism, Clarendon Press, Oxford 1987, Acknowledgements (przekład polski: Filozofia prawa rosyjskiego liberalizmu, Instytut Studiów Politycznych PAN, Warszawa 1995). 15. W dyskusji nad artykułem wzięli udział W. Kuczyński, J.J. Lipski i K. Pomian (patrz „Aneks", nr 35, 1984), J. Karpiński, S. Kisielewski i M. Król („Aneks", nr 36,1984) oraz J. Holzer, L. Kołakowski i J. Surdykowski („Aneks", nr 37, 1985). 16. Patrz zwłaszcza artykuł K. Pomiana (Pon się boją we wsi ruchu, „Aneks", nr 35) i L. Kołakowskiego (Winni (Solidarność) i niewinni (PZPR), „Aneks", nr 37). 17. S. Kisielewski, O fałszywych słowach i fałszywych nadziejach, „Aneks", nr 36, 1984, s. 24-26. 8. „Kultura Niezależna", wrzesień 1987, s. 30-49. Jak dowiedziałem się później, nazwisko Rafalski było pseudonimem znanego polonisty, Janusza Sławińskiego. 19. J. Kurowicki, Spokojny poker z ustrojem, „Kultura" (Warszawa), nr 42, 1987. 0. Decyzja Głównego Urzędu Ceł (KC-III-44-611/86) z dnia 2 lipca 1986, w sprawie odwołania ob. Walickiej od decyzji Urzędu Celnego Port Lotniczy w Warszawie o przepadku 2 egz. publikacji pt. Spotkania z Miłoszem, 2 egz. publikacji pt. Inteligencja, „ Solidarność ", władza (tzn. artykułu Myśl o sytuacji politycznej i moralno-psychologicznej w Polsce) oraz 3 egz. kserokopii pt. The Paradoxes of Jaruzelski's Poland, podpisana z upoważnienia Prezesa Głównego Urzędu Ceł przez naczelnika Wydziału mgr J. Marcinkowskiego (w posiadaniu autora). 1. Patrz niniejszy tom, cz. I. 2. „Polityka", nr 23, 1986. 3. List z dn. 22 lipca 1986, cyt. wg A. Walicki, Zniewolony umysł po latach, s. 421-422. I Tamże, s. 421. 454 455 25. Sprzeciw Dzielskiego wobec totalnej polityzacji życia, będącej rezultatem sto. sowania przez „starą opozycję" taktyki „moralnej rewolucji", był nie tylko kori-sekwentny, ale wręcz skrajny. W jego Szkicach o polityce polskiej z 1987 rok« czytamy na przykład: „Wektor walki powinien być cywilizacyjny, a nie poli-tyczny. Polityka jest w dzisiejszej Polsce dopuszczalna tylko o tyle, o ile służy celom cywilizacyjnym" (M. Dzielski, Odrodzenie ducha - budowa wolności. Pi. sma zebrane. Znak, Kraków 1995, s. 360). 26. Patrz niniejszy tom, s. 65. 27. Patrz F. Feher, A. Heller i G. Markus, Dictatorship Over Needs, Oxford 1983. 28. Sporo światła rzuciła na ten problem amerykańsko-polska konferencja pt. Com-munism's Negotiated Collapse: The Polish Roundtable Ten Years Later, która odbyła się na Uniwersytecie Stanu Michigan w Ann Arbor (7-10 kwietnia 1999). z udziałem licznej grupy uczestników i współorganizatorów obrad Okrągłego Stołu. O braku zainteresowania „Solidarności" wprowadzaną przez rząd reforma gospodarczą mówili tam Zbigniew Bujak i Lech Kaczyński. Mieczysław Ra-kowski przypomniał natomiast, że właśnie jego rząd wprowadził w życie „Ustawę o podejmowaniu działalności gospodarczej", legalizującą prywatną produkcję i do dziś dnia obowiązującą. 29. Patrz F.A. Hayek, Liberalism, w: tenże, New Studies in Philosophy, Politics, Economics and History ofldeas, Londyn 1978, s. 119-151. Kontrast między politycznie ugodowym liberalizmem a solidarnościową koncentracją na polityce był tym większy, że nie było jasne, w jakiej mierze „Solidarność" trzyma się swego pierwotnego programu, kładącego nacisk na egalitarną sprawiedliwość dystrybucyjną, a więc zakładającego totalną kontrolę rządu nad gospodarką i drastyczne ograniczenie wolności indywidualnej (por. np. ustalenia dotyczące dopuszczalnej rozpiętości dochodów oraz górnych limitów na własność prywatną, np. posiadanie samochodów i mieszkań). „Solidarność' postrzegana więc była przez liberałów jako organizacja walcząca z autorytaryzmem z pozycji wulgarnego socjalizmu, przenikniętego totalitarnymi wyobrażeniami o wszechkontrolującej i omnipotentnej władzy politycznej. Liberałowie natomiast dążyli przede wszystkim do zakończenia procesu detotalitaryzacji przez demontaż gospodarki nakazowo-rozdzielczej i gotowi byli zapłacić za to warunkową zgodą na dalsze trwanie autorytarnego systemu w polityce. Negatywny stosunek do gospodarczych idei „Solidarności" pozostał wyróżnikiem środowisk liberalnych również po roku 1989. Jan Winiecki, na przykład, określał te idee jako „rewolucyjną utopię", stworzoną przez „antykomunistycznych bolszewików", którzy „zwrócili się przeciwko komunizmowi nie dlatego, że w gospodarce obiecywał gruszki na wierzbie, ale dlatego, że tych gruszek nic wyhodował" (patrz praca zbiorowa Pięć lat po czerwcu, Centrum im. Adama Smitha, Warszawa 1994, s. 7 i 116). 30. Książka ta opublikowana została pt. Marxism and the Leap to the Kingdom oj Freedom: The Rise and Fali of the Communist Utopia, Stanfcrd, 1995 (tłum 456 poi. pt. Marksizm i skok do królestwa wolności, PWN, Warszawa 1996. Ostatnia część tej książki zawiera analizę porównawczą procesu detotalitaryzacji w ZSRR i w PRL). 31. Przed rokiem 1989 opublikowałem na łamach tego pisma omawiany wyżej artykuł Liberalism in Poland (vol. 2, nr 1, 1988) oraz rozprawę Marx as Philosopher of Freedom (vol. 2, nr 4, 1988). Druga z tych prac opublikowana została również w Chile pt. Karl Marx como Filosofo de la Libertad, „Estudos Publicos", nr 36, Santiago 1989, s. 219-272. 32. Tekst referatu Bukowskiego pt. Totalitarianism in Crisis: is There a Smooth Transition to Democracy? opublikowany został w tomie Totalitarianism at the Crossroads. Red. Ellen Frankel Paul, Transaction Books, New Brunswick and London 1990. W tymże tomie znajduje się moja rozprawa pt. The Captwe Mind Revisited: Intellectuals and Communist Totalitarianism in Poland, krytykująca ^^ używanie pojęcia totalitaryzm w znaczeniu nazbyt szerokim oraz rozwijająca koncepcję detotalitaryzacji Polski. Przekład tej rozprawy włączyłem do książki Zniewolony umysł po latach. 33. Patrz Deklaracja Socjaldemokracji Rzeczypospolitej Polskiej, „Trybuna", nr 4, 1990, oraz Statut Socjaldemokracji Rzeczypospolitej Polskiej, przyjęty przez Zjazd założycielski dnia 28 stycznia 1990, tamże. 34. Andrzej Drawicz trafnie zauważył, że w terminie postkomuniści zawarty jest również element wyzywającej demagogii: „To tak jakby o chrześcijanach mówić postpoganie, a o Marii Magdalenie - postnierządnica". Patrz rozmowa A. Dra-wicza z Anną Bikont i Joanną Szczęsną pt. Nie liczy się przeszłość, ale osobowość, „Gazeta Wyborcza", 9-10 III 1996. 35. Wedle koncepcji Jarosława Kaczyńskiego radykalna wymiana kadr kierowniczych, poczynając od stanowiska brygadzisty, stanowić miała dla robotników „moralną rekompensatę" za straty materialne, które będą musieli ponieść w wyniku urynkowienia gospodarki. W ten sposób program zaspokojenia ambicji aktywistów „Solidarności" był jednocześnie programem odwrócenia uwagi robotników od przyczyn pogorszenia ich sytuacji materialnej. Patrz wywiad J. Kaczyńskiego w „Le Figaro", 31 lipca 1990. 36. Patrz C. Chlebowski, Kto sieje wiatr, „Tygodnik Solidarność", nr 12, 1990. 37. Podkreśliłem to w nocie wstępnej do artykułu From Stalinism to Post-Communist Pluralism: the Case of Poland, „New Left Review", nr 185, 1991, s. 92. 38. Patrz niniejszy tom, s. 112. 39. Patrz niniejszy tom, s. 117. -40. Patrz A. Michnik, Syndrom Gołoty, „Gazeta Wyborcza", 21-22 XII 1996, s. 15. =~41. List z dn. 1 kwietnia 1986. == 42. Patrz A. Walicki, Tradycje polskiego patriotyzmu, „Biblioteka Trzynastki", Kraków 1986; patrz też „Zdanie", nr 9, 1988 - suplement, s. 26-38. 457 43. Patrz rozważania Michnika o trzech rodzajach fundamentalizmu - narodowym, religijnym i moralistycznym, „Krytyka", nr 36, 1991, s. 9-14. 44. Patrz A. Michnik, Nowy ewolucjonizm (1976), w: A. Michnik, Szansę polskiej demokracji, „Aneks", Londyn 1984, s. 77-87. Por. również L. Kołakowski, Tezy o nadziei i beznadziejności, „Kultura", nr 6, 1971. W sprawie krytyki „nowego ewolucjonizmu" patrz Zniewolony umysł po latach, s. 286-289. Publikacje Autora Związane Tematycznie Z Problematyką Niniejszej Książki W języku polskim: - W stronę przeciętności. Uwagi o projektach programów (Krytyka programu PZPR i programu „Solidarności"), „Polityka", nr 27, 1981. Myśli o sytuacji politycznej i moralno-psychologicznej w Polsce, „Aneks", t. 35, Londyn 1984, s. 82-104. Odpowiedź moim krytykom, tamże, s. 137-150. Tradycje polskiego patriotyzmu, „Aneks", t. 40, Londyn 1985, s. 37-80 (przedrukowane przez M. Dzielskiego w „Bibliotece Trzynastki", Kraków 1986, oraz w „Zdaniu", nr 9, 1988). - Spotkania z Miłoszem, „Aneks", Londyn 1985, s. 197. Polemika z Adamem Michnikiem (o książce Michnika Z dziejów honoru w Polsce), „Arka", nr 16, Kraków 1986. Przedruk w „Arka". Wybór 14-16, Aktis, Paryż 1987, s. 177-187. Wcielenia inteligencji. Wywiad z D. Kalbarczykiem i P. Śpiewakiem, „Res Publica", nrl, 1988, s. 35-45. Rosyjska wersja zdrady klerków (o książce Drogowskazy. Zbiór artykułów o rosyjskiej inteligencji i jej aktualności w Polsce), „Res Publica", nr 10, 1988, s. 101-107. Patriotyzm i sens historii, „Polityka", nr 47, 1988. Przedruk w: Sens polskiej historii. Pod red. A. Ajnenkiela, J. Kuczyńskiego i A. Wohla, Warszawa 1990, s. 25-40. Zrozumieć przeszłość, „Zdanie", nr 2-3, 1990, s. 1-8 (przedruk w wersji nieco skróconej w: Zniewolony umysł po latach, s. 277-301). Totalitaryzm, czyli o potrzebie rozrachunków uczciwych, „Polityka Polska", t. 1, 1990, s. 10-16 (przedruk w: Zniewolony umysłpo latach, s. 363-383). Czy PRL była państwem totalitarnym?, „Polityka", 21 VII 1990. Totalitaryzm i posttotalitaryzm. Próba definicji, w: Społeczeństwo posttota-litarne. Kierunki przemian. Red. Z. Sadowski, Warszawa 1991, s. 13-26. Mirosław Dzielski, 1941-1989, w: Widzieć mądrość w wolności. Księga pamięci M. Dzielskiego, KTP, Kraków 1991, s. 164-169. Demony Peerelu, „Res Publica", nr 3, 1993, s. 4-9 (przedruk w niniejszym tomie pt. Dziedzictwo PRL). 458 459 - Zniewolony umysł po latach (Spotkania z Miłoszem plus Spojrzenie ex post 1990 i Zniewolony umysł po latach), Warszawa 1993, s. 422. - Dobrze zrozumieć przeszłość. Wywiad z A. Bernatem i P. Kozłowskim, „Nowe Książki", nr 10, 1993, s. 1-5. - Sir Isaiah Berlin do Andrzeja Walickiego (Dziewięć listów I. Berlina do A. Walickiego, opatrzonych komentarzem i przypisami), „Res Publica Nowa", nr 7-8, 1995, s. 101-116. - W krajobrazie polskim trudno mi się umiejscowić. Wywiad z E. Chudzińskim, A. Komorowskim i W. Rydzewskim, „Zdanie", nr 2, 1995, s. 2-11. - Burza cichnie o świcie. Wywiad z Wojciechem Dudą, „Przegląd Polityczny", nr 27/28, 1995, s. 3-12. - Niewinny marksizm?, „Polityka" , 20 V 1995. Fałszywe podziały. Wywiad z M. Turskim, „Polityka", 2 11996. Marksizm i skok do królestwa wolności. Dzieje komunistycznej utopii, PWN, Warszawa 1996, 536 s. (autoryzowane tłumaczenie Marxism and the Leap to the Kingdom of Freedom: The Rise and Fali ofthe Communist Utopia, Stan-ford 1995 i 1997). - Czy możliwy jest nacjonalizm liberalny?, „Znak", nr 3, 1997, s. 32-50. Moralność polityczna liberalizmu, narodowa moralistyka i idee kolektywistycznej prawicy, „Znak", nr 7, 1997, s. 21-37. Moralne wątpliwości co do moralnych rozliczeń, „Znak", nr 12, 1997, s. 73-85. Polska - naród - Europa. Wywiad z P. Kozłowskim, „Zdanie", nr 3-4, 1997, s. 2-12. - Sporu ciąg dalszy. Odpowiedź prof. T. Kowalikowi, tamże, s. 33-39. - Dwie prawice (o prawicy liberalnej i prawicowym radykalizmie), „Polityka", 7 II 1998. - Nie czułem się osamotniony. Rozmowa z G. Sołtysiakiem w związku z otrzymaniem międzynarodowej nagrody E. Balzana, „Przegląd Tygodniowy", 24 II 1999. - Testament Dmowskiego, „Przegląd Tygodniowy", 10 III 1999. Nacjonalizm i społeczeństwo obywatelskie w teorii Ernesta Gellnera w: Idee a urządzanie świata społecznego. Księga jubileuszowa dla Jerzego Szackiego. Pod red. E. Nowickiej i M. Chojeckiego, PWN, Warszawa 1999, s. 253-272. Sprawiedliwość na pasku polityki, „Przegląd Polityczny", nr 40/41, 1999 (w nin. tomie pt. Sprawiedliwość okresu przejściowego i walki polityczne). - Zakres wolności, źródło władzy, „Przegląd Tygodniowy", 27 X 1999 (krytyka monopolizacji pojęcia liberalizmu przez neoliberalną prawicę polską). 460 W języku angielskim: Marx and Freedom, „The New York Review of Books", vol. XXX, nr 18, 24 XI 1983, s. 50-55 (przekład polski pt. Karol Marks.- emancypacja ludzkości a wolność indywidualna, „Zdanie", nr 2, 1984, s. 27-34). The Main Components of the Situation in Poland: 1980-1983. „Politics", vol. 19, nr 1, maj 1984, s. 4-17 (przedruk w: R.F. Miller (ed.), Poland in the Eighties: Social Revolution Against Real Socialism, ANU, Canberra 1984, s. 32-54). - The Marxian Conception of Freedom, w: Z. Pelczynski and J. Gray (eds), Conceptions of Liberty in Political Philosophy, London 1984, s. 217-242 (przekład japoński w: „Shiso", nr 3, 1983, s. 134-155). - Against Fragmentation: The Origins of Marxism and the Sociology of Intellectu-als, „New York Review of Books", vol. XXXII, nr 7,25IV 1985, s. 41-43. - The Paradoxes of Jaruzelski's Poland, „Archives Europeennes de Sociolo-gie", XXV, 1985, s. 167-191 (przedruk w: F. Feher and A. Arato (eds), Cri-sis and Reform in Eastern Europę, New Brunswick and London 1991, s. 335-353). Genuine Fanatics (o książce T. Torańskiej Oni), „The New York Times Book Review", 17 V 1987, s. 15-21. - The Three Traditions in Polish Patriotism. Odczyt wygłoszony w Indiana University, Bloomington 1988. Liberalism in Poland, „Critical Review", vol. 2, nr 1, 1988 (przedruk w F. Feher and A. Arato (eds), Crisis and Reform in Eastern Europę, s. 353-392). - Karl Marx as Philosopher of Freedom, „Critical Review", vol. 2, nr 4, 1988, s. 10-58 (przekład hiszpański pt. Karl Marx como Filosofo de la Libertad. „Estudos Publicos", nr 36, Santiago 1989, s. 219-272). - Totalitarianism and Liberalism, „Critical Review", vol. 3, nr 2,1989, s. 355-368. - The Three Traditions in Polish Patriotism, w: S. Gomułka and A. Polonsky (eds), Polish Paradoxes, London 1990, s. 21-41. - Mirosław Dzielski, 1941-1989, „Critical Review", nr 1-2, s. 295-297. - The Captive Mind Revisited, w: Ellen Frankel Paul (ed.), Totalitarianism at the Crossroads, New Brunswick N.J. 1990, s. 51-96. From Stalinism to Post-Communist Pluralism: The Case of Poland, „New Left Review", nr 185, styczeń-luty 1991, s. 92-121. - Totalitarianism and Detotalitarization: The Case of Poland, „The Review of Politics", vol. 58, nr 3, 1996, s. 505-529. Transitional Justice and the Political Stniggles of Post-Communist Poland, w: A. James McAdams (ed.), Transitional Justice and the Rule of Law in New Democracies, Notre Damę and London 1997, s. 185-238. 461 Czesław Miłosz, Verfuhrtes Denken, „Sinn und Form", 5. Heft, wrzesień-październik 1999, s. 768-779. Intellectual Elites and the Vicissitudes of „Imagined Nation" in Poland, w: R.S. Suny i M.D. Kennedy, Intellectuals and the Articulation of the Nation, Ann Arbor, Michigan 1999, s. 259-287. Coping with the Problem of Nation in Poland, tamże, s. 288-300 (zagadnienie narodu w perspektywie autobiograficznej). Indeks Abramowski Edward 263, 343, 349, 350,363,400,413 Acton John Emerich 59, 302 Adamski Jerzy 87 Adamus Jan 328 Aksakow Iwan 400 Anderson Benedict 294, 298 Arato Andrew 11 Arendt Hanna 116 Arystoteles 227, 287 Ascherson Neal 183 Ash Timothy Garton 90, 328 Avineri Shlomo 11,408,435 Backvis Claude 329, 399, 418 Baczko Bronisław 411, 435 Bajer Magdalena 88 Balcerowicz Leszek 139, 142, 143, 146,149,179,198,409 Balicki Zygmunt 258,260, 265,308,352 Bardach Juliusz 319 Barry NormanP. 418 Bartośek Kareł 419 Bartoszewski Władysław 164 Bauman Zygmunt 403,411,414 Benda Julien 68-70, 93 BenhabibSeyla385,416 Berlin Isaiah 86, 328, 333, 455 Berman Jakub 401, 438 BernsteinCarl391,417 Besancon Alain 59, 99, 374,442 Beylin Marek 221 Bielecki Jan Krzysztof 143,148 Bieliński Wissarion 383, 416 Biełocerkowskij Wadim 90 Bierdiajew Mikołaj 49 Bierut Bolesław 11, 376,401,438 Bikont Anna 178,457 BilakVasil 162 Bismarck Otto von 308, 325 Błoński Jan 384 BoasFranz 191 Bocheński Jacek 395 Brandys Kazimierz 75 Brandys Marian 394 Bratkowski Stefan 164, 183 Braun Andrzej 394 Breżniew Leonid 108, 119-121, 128, 157, 162, 181 Bromke Adam 90, 182, 264, 331, 332 Brubaker Rogers 277, 278, 332 Brzeziński Zbigniew 107, 109, 110, 115, 175, 176,212 Brzozowski Stanisław 28, 241, 305, 346, 371,416 Bucharin Nikołaj 126 Bugaj Ryszard 144 Bujak Zbigniew 162, 182, 456 Bukowski Vladimir 442, 457 BushGeorge41,91 Buszko Józef 183 Byrski Z. 87 Calvez Jean Yves 131 Chlebowski Cezary 419, 457 Chruszczow Nikita 119, 128, 181, 218, 357 Chrzanowski Tadeusz 383 Chrzanowski Wiesław 144, 145, 180 Ciechanowski Jan M. 88 Cieszkowski August 78, 308, 402 Cimoszewicz Włodzimierz 149, 165, 166, 179, 183,215,219 Cohen Stephen 98 Constant Benjamin 230-232, 328 Courtois Stephane 411, 419 462 Crossman Richard 175 Cycero 235 Cywiński Bohdan 67, 72, 92, 93, 171, 220,261,306,331,398 Czakon T. 88 Czartoryski Adam 70, 82, 239, 304, 308, 402 Czyński Jan 330 Davies Norman 228, 242, 328 Dąbrowski Witold 402 Denby D. 87 Denfert S. 89 Deutsch Karl 297 Disraeli Benjamin 369 Dmochowski Franciszek Ksawery 329 Dmowski Roman 82, 160, 182, 203, 204, 210, 212, 221, 253, 258-265, 268, 269, 286, 293, 300, 304, 308, 311, 312, 321-327, 330-333, 351, 352, 395, 404, 410, 414, 417, 419 Doboszyński Adam 204 Dom Ludwik 418 Dostojewski Fiodor 68 Drawicz Andrzej 178, 179, 390, 402, 406,457 Dubet Francois 87 Dumont Louis 333 Dzielski Mirosław 43, 44, 47, 53-61, 65, 87, 91-93, 225, 403, 415, 434, 439,440,448,455,456 Dżilas Milovan 107, 108 Ehr-Soon Tay Alice 344, 414 Elzenberg Henryk 75, 94, 376-382 Engels Fryderyk 129, 130, 250, 284, 292,328,330,331 Fabre Jean Henri 329 Fąfara Wiktor 151 FeherFerenc 11,414,456 Fieldorf Emil 168 Fik Marta 411 Fitzpatrick Sheila 98 Ford Gerald 311 Franco Francisco 12 464 Frank Hans 87 Frankel-Paul Ellen 175 Fredro Andrzej Maksymilian 234 Frentzel-Zagórska Janina 342, 413 Friedman Milton 35, 36, 64, 65,439,440 Friszke Andrzej 430, 455 Gandhi Mohatma 363 Garewicz Jan 339,413 Garlicki Andrzej 321, 454 Gawin Dariusz 205 Gellner Ernest 213, 221, 276-284, 291, 294, 295, 298, 299, 301, 317-319, 322, 332, 333 Geremek Bronisław 140, 144, 148, 179, 181 Giedroyc Jerzy 57, 171, 173,184 Gierek Edward 11, 14, 32, 33, 48, 107, 111, 112, 120, 121, 144, 215, 314, 359, 374, 376, 381, 383, 401, 414, 444 Gieysztor Aleksander 164 Glapiński Adam 138, 139, 177 Glemp Józef 179 Goćkowski Janusz 330 Gołota Andrzej 220,457 Gombrowicz Witold 293, 299 Gomulka S. 225 Gomułka Władysław 14, 41, 111, 120, 144,169,181,227,365,383 Gorbaczow Michaił 38, 58, 99, 101, 109, 114, 115, 118, 158,406,438, 442,455 Gorbaniewska Natalia 380, 382 Gorzkiewicz Sławomir 151 Gouldner Alvin W. 92 Gowin Jarosław 178 Górnicki Wiesław 177 Grabiński Andrzej 160 Greenfeld Liah 294, 301, 332 Grocjusz 207 Gross Feliks 111, 112, 176 Grzegorczyk Andrzej 28, 357, 358, 360,368,370,414 Gubiński Arnold 160, 161, 182 Gurowska Maria 168 Habermans Jiirgen 194, 208 Haig Alexander 348 Hali Aleksander 43, 262, 331 HalmaiGabor 184 HardingNeil418 HavelVaclav 176 Hayek Friedrich 36, 50, 59, 86, 190, 283, 284, 300, 400, 418, 429, 441, 442, 456 Hegel Georg Wilhelm 382, 394 HellerAgnes89,414, 456 Helski, rolnik 181, 182 Herbert Zbigniew 24, 25, 178, 373, 376-380, 382-385, 393, 416 Herder Johann Gottfried 293, 298 Herling-Grudziński Gustaw 89, 394,405 Hessen Sergiusz 206 Hitler Adolf 12, 160, 196, 324, 325 I Holzer Jerzy 157, 180,455 Hołuj Tadeusz 17, 88 Honecker Erich 157 | HoughJerry98 Hroch Mirosław 279, 284, 299, 332 Humer Adam 147, 167, 168, 179, 183 I Huntington Samuel 297 | Hiibner Zygmunt 24, 25 Irzykowski Karol 256, 331 Iwiński Tadeusz 180 Jabłoński Henryk 157, 161, 180, 182, 359 i James William 111,348 i JanczakS. 184 Janion Maria 20, 88, 253 Jankowski Henryk, ksiądz 311 Jan Paweł II22, 38, 46, 52, 60, 417 Jaruzelski Wojciech 11,12,16-18,22,29, 31-34, 40, 41, 63, 87, 90, 91, 100, 106, 107, 109, 115, 117, 135-138, 153, 155-158, 160, 162-164, 168, 169, 172, 173, 176, 177, 180, 181, 184, 220, 265, 266, 351, 357, 359, 368, 371-374, 376, 381, 389-391, 397,416,433,435-438,447,455 1 Jastrun Tomasz (Smecz) 221 Jedlicki Jerzy 170, 184, 340, 407, 409 JelcynBorys 148, 200 Jezierski Franciszek Salezy 248, 330 Jeż Teodor Tomasz 331 Jurek Marek 153 Kaczorowski Ryszard 142, 173, 184 Kaczyński Jarosław 139-144, 146, 147, 155, 177, 178,457 Kaczyński Lech 144, 456 Kadar Janos 31, 162, 354-356 Kalbarczyk Damian 67 Kałużyński Zygmunt 404,418 Kamenka Eugene 344, 414 Kapłan Th. 175 Karaś A. 180 KarmalBabrak 162 Karpiński Jerzy 455 Kautsky Karol 129 Kelles-Krauz Kazimierz 305 Kersten Krystyna 157, 180 Kiersnowski M. 368 Kijowski Andrzej 243, 244, 329 Kiliński Jan 261 Kisielewski Stefan 37, 47, 80, 89-91, 221, 330, 331, 363,371,415,416, 424, 434, 455 Kissinger Henry 311 Kiszczak Czesław 117, 136, 154, 166, 168,174,184 Klinghoffer Arthur Jay 392,417 Kliszko Zenon 169 Kociołek Stanisław 168, 169 Koestler Artur 175,376 Kofta Jonas 87 Kohn Hans 296 Kolumb Krzysztof 194 Kołakowski Leszek 49, 51,52, 77, 78, 85, 92, 94, 105, 175, 198, 245, 329, 374, 403,411,414,433,435,455,458 Kołłątaj Hugo 238, 329 Koniew Iwan, marszałek 407 Konopczyński Władysław 329 Korwin-Mike Janusz 36, 37, 41, 46, 47, 57,90,91 Kościuszko Tadeusz 417 465 Kotarbiński Tadeusz 303 Kowalczykowie, bracia 384 Kowalik Tadeusz 347 Kozielecki Józef 388, 389, 417 Kozłowski Paweł 291, 453 Koźniewski Kazimierz 368 Krasiński Zygmunt 229, 230 Krasnodębski Zdzisław 187, 188, 192, 193, 196, 205, 206, 208-210, 214, 215,217,396,417 KritzNeilJ. 177 Kroński Tadeusz 382, 394 Król Marcin 85, 88, 266, 332, 418, 455 Krzaklewski Marian 146, 149, 307, 408 Krzywobłocka Bożena 215 Kuczyński Waldemar 347, 455 Kula Witold 373-377,416 Kulików Wiktor 391, 392 Kurczewski Jacek 175, 221 Kuroń Jacek 140, 150, 151, 177, 197, 212, 263, 332, 357, 365-368, 380, 415,454 Kurowicki Jan 435, 455 Kurowski Stefan 41 Kurski Jarosław 177, 183, 184 Kurz Andrzej 453 Kuśmierek Józef 141 Kwaśniewski Aleksander 137, 138, 148, 150-153, 160, 170-172, 184, 200, 214, 219, 387,400,401, 416 Lamartine Alphonse 229 Lane R.E. 89 Lelewel Joachim 237, 239, 249, 302, 330 Lenin Włodzimierz Iljicz 38, 49, 69, 118, 126, 127, 130, 140, 188, 213, 220,406,418 Lennon John 417 Leszczyński Stanisław 329 Leśnodorski Bogusław 328 Libelt Karol 257 Liebert Jerzy 362, 414 Limanowski Bolesław 305 Lind M. 220 LipińskiP. 183 Lipski Jan Józef 344, 357, 393, 394,455 466 Lówenthal Richard 175 Lówith Karl 203 Ludwik Filip 229 LukesSteven 11,435 Luter Marcin 289 Luxemburg Róża 351 Ładosz Jarosław 17, 88, 215, 216 Łagowski Bronisław 16, 47-53, 65, 87, 91,92,172,182,184,213,221,368, 369,409,419,424,439,440,453 Ławrow Piotr (ps. Mirtów) 69 Łojek Jerzy 19 Łojewski Kazimierz 180 Łoś Maria 89, 177 Łukasiewicz Magdalena 184 Mably Gabriel 236 Machajski Jan Wacław 398, 417 Machiavelli Niccolo 188, 298 Macierewicz Antoni 43, 91, 145, 171, 178 Madejski A. 215 Madison James 220 Malecki Ignacy 90 Malefakis E. 177 Maleszka Lesław 221, 402, 403 Malewska Hanna 377 Malia Martin 90, 228, 241, 328, 364, 365,415 Małachowski Aleksander 11, 87, 152 Mannheim Karl 69, 70 Marcinkowski J. 455 Margolin Jean-Louis 419 Marks Karol 31, 38, 39, 83, 86, 88, 91, 92, 118, 129, 231, 250, 255, 284, 328,331,369,392,394 Markus Gyórgy 89, 456 Marshall Louis 324 Marszałek Adam 181 Mazowiecki Tadeusz 97, 137-142, 146, 148, 153, 184, 207, 209, 390, 396 Mazzini Giuseppe 271 McAdams A. James 133, 184 Meinecke Friedrich 246, 247, 329 Mencwel Andrzej 410, 411, 419 Messner Zbigniew 38-41 Micewski Andrzej 15, 172, 184 Michajłowski Nikołaj 69 Michalski Cezary 204, 211, 221, 402, 403,418 Michalski Jerzy 328 Michalski Krzysztof 333 Michnik Adam 15, 25, 44, 87, 89, 94, 113, 116, 117, 135, 137, 138, 140, 145, 149, 159, 164, 165, 173, 177-179, 181, 183, 184, 195, 209, 220, 221, 254, 261, 263, 322, 330-32, 358, 365, 373-385, 390, 403, 409, 414-416, 424, 437, 446, 447, 450, 457, 458 Mickiewicz Adam 78, 82, 249, 251, 271, 272, 297, 302, 303, 309, 330, 352,364,379,415 Mikołaj I, car 345 Milczanowski Andrzej 150, 398 Milewicz Ewa 418 Mili John Stuart 59, 386 Miller Leszek 401 Miłosz Czesław 52, 71, 77, 80, 81, 92, 93, 106, 111, 176, 221, 250, 253, 293, 305, 330, 360, 373-375, 377, 379, 382, 383, 393, 394, 405, 408, 411, 413, 416, 424, 434, 435, 437, 452, 454, 455 Mochnacki Maurycy 239, 241, 329 Moczar Mieczysław 59, 178 Moczulski Leszek 139, 144, 145, 153, 178 Modrzewski Frycz Andrzej 232, 236, 328 Modzelewski Karol 151, 196, 220 Mokrzycki Edmund 110 kolczyk E. 180 doore Stanley 131 Morawski Witold 424, 454 tfurzański Stanisław 424, 454 *Jagy Imre 354, 355 ^Jajder Zdzisław 144, 178, 344, 378, 381-383,414,416,433 Napoleon 240 Niesiołowski Stefan 154 Niżnik Józef 110, 111 Norwid Cyprian Kamil 253, 256, 314, 331 Novak Michael 60 Nowak Andrzej 406 Nowak Leszek 125, 128, 131 Nowak Stefan 39, 342 Nowak-Jeziorański Jan 164, 165 Nowakowska Ewa 179 Nowicki Marek 180 Oakeshott Michael 190 Ogonowski Zbigniew 329 Ogrodziński P. 177 Oleksy Józef 149-151, 198, 201 Olszewski Jan 144, 145, 171, 177, 300, 408 Orwell George 103, 168, 175, 200, 444 Osmańczyk Edmund J. 183, 368 OstDavid418 Ostoja-Owsiany Andrzej 163 Ostrowski Józefat Bolesław 249 Paczkowski Andrzej 162,174,182,419 Pannę Jean-Louis 419 Parandowski Jan 77 Passent Daniel 17, 42, 88, 89, 91, 216, 221,368,369,436 Pastusiak Longin 205 Paul Ellen Frankel 176, 457 Pawlak Waldemar 146, 148, 149 Pawlikowski Adam 20 Pełczyński Zbigniew 87 Pertez Jane 179 Petain Philippe marszałek 374 Petrażycki Leon 83, 206, 343, 349, 413 Piasecki Bolesław 204, 408 Pietrasik Zdzisław 88, 388, 389,417 Pięciak Wojciech 180 Pigoń Stanisław 330 Piłsudski Józef 153, 323, 363 Pinochet Augusto 12 Podemski Stanisław 163, 180, 182, 183 Podgórecki Adam 21, 89, 120, 177 PolitiMarco391,417 467 Polonsky Antony 225 Pomian Krzysztof 454, 455 Popiełuszko Jerzy 59, 90 Popławski Antoni 238, 329 Popławski Jan Ludwik 260, 268, 331, 332 Popper Karl 59, 190 Potocki Ignacy 329 PowiórskiJan90,415 Przemyk Grzegorz 184 Rabin Itzhak 408 Rabin Lea 408 Rafalski Zygmunt zob. Sławiński Janusz Rainwater Lee 89 Rakowski Mieczysław 22, 181, 184, 375, 438, 456 Ratuszyńska Iryna 380 Rawls John 184, 190-193, 201, 207, 285, 287, 288, 313, 333, 387, 401, 418 RazJoseph 191,398,418 Reagan Ronald 32, 58, 364, 417 Renan Ernest 136, 208, 286, 293, 388 Reykowski Janusz 30, 90 Ricoeur Paul 286, 333 Rokita Jan Maria 163, 182 Romanowów dynastia 38 Rosenberg Tina 181 Rostworowski Emanuel 19, 88 Roszkowski W. 179 Rousseau Jean Jacques 236, 239, 328, 386 Russell Bertrand 183 Rydzyk Tadeusz, ksiądz 311, 408 Rymkiewicz Jarosław Marek 171, 221, 394, 395 Rzepka Edward 155 Rzewuski Adam Wawrzyniec 229, 237, 328,329,331 Rzewuski Seweryn 229, 328 Sabbat Kazimierz 362 Sadowski Zdzisław 39, 97 Sadurski Wojciech 220, 387, 416 468 Salij Jacek OP 205 Sartori Giovanni 314 SawickaE. 184 Sądecki J. 178 Schaff Adam 16, 315, 344, 433 ScheppeleKim 184 SchmittCarl 188, 189,210 Semenenko Piotr 330 SemkaP. 177 Shtromas Alexander 175 Sierakowska Izabella 401 Siła-Nowicki Władysław 12 Skalski Ernest 90 Słabek Henryk 424,454 Sławiński Janusz (ps. Rafalski Zygmunt) 434, 455 Słowacki Juliusz 252, 274,309, 330, 348 Smecz, patrz Jastrun Tomasz Smith Adam 42 Smolar Eugeniusz 448 Snopkiewicz Jacek 179 Sołowjow Włodzimierz 400 Sołżenicyn Aleksander 33, 175 Sorel Georges 28 SouzaDinesh392,417 Spasowicz Włodzimierz 257 Sroka Mieczysław 416 Stalin Josif 12, 76, 108, 111, 112, 119, 120,127,128,213,395,401 Stanosz Barbara 392 Staszic Stanisław 82,259, 331 Steele Philip Earl 133, 177 Stomma Stanisław 42, 47 Stroynowski Hieronim 238, 329 Struve Piotr 294 Strzelecki Jan 87, 378, 379, 410, 411, 416 Strzembosz Adam 165, 168, 183 Śtiir Ludovit 309 Suchocka Hanna 146, 147 Sukiennicki Wiktor 249, 250, 260, 330, 331 Surdykowski Jerzy 455 Szacki Jerzy 112, 271-273, 276, 277, 301,400,418 Szczepański Jan 40, 63, 79, 91, 93, 155, 244, 329, 368, 369 Szczepański Jan Józef 373, 379 Szczęsna Joanna 178, 457 Szczucki Lech 328 Szczypiorski Andrzej 182, 408 Szostkiewicz Adam 170, 182, 184 Szpotański Janusz 378, 416 Szrett Józef 87 Śpiewak Paweł 44, 67, 91, 94, 205, 387,416 Świda-Ziemba Hanna 102, 103, 175, 221,392,425,454 Swiętochowski Aleksander 257,308, 331 Świtała Kazimierz 168 Tamir Yael 333 Tarkowski Jacek 177 Taylor Jacek 154, 168, 183 Tazbir Janusz 228, 239, 328, 329,405 Terej Jerzy Janusz 408,419 Terlecki Władysław 88 Thatcher Margaret 32 Thomasius Christian 207 Tischner Józef 178, 183, 184, 205, 388, 424 Tocqueville Alexis de 59 Toeplitz Krzysztof Teodor 87, 368, 369 Toruńczyk Barbara 261 Touraine Alain 12,87,90 Tonnies Ferdinand 285 Traugutt Romuald 163 Trembecki Stanisław 82 Trentowski Bronisław 68, 256, 331, 379,416 Trocki Lew 108, 120, 127, 128, 175 Trybusiewicz Janusz 397,417 Trznadel Jacek 170, 184, 221, 300, 393-395,417 Tucker Robert 98 Turowicz Jerzy 400, 401 Turski J. 90 Tusk Donald 148 Tymiński Stanisław 142 Tyrmand Leopold 37, 378, 383 Urban Jerzy 376 Urbańczyk Andrzej 315 Ustriałow Mikołaj 406, 418 Vattel Emmerich de 247, 330 Viroli Maurizio 397, 417 Voslensky Michał 107, 108 Wajda Andrzej 20, 88, 253 Waldenberg Marek 273 Walenciak Robert 179 Walicki Michał 398, 418, 454 WalzerMichael313 Wałęsa Lech 140-148, 150, 171, 179, 181, 184, 197, 228,266, 365,407, 412,415,447 Wapiński Roman 321 Waran M. 87, 88, 362-364, 415 Waryński Ludwik 306 Ważyk Adam 76 Weber Eugene 292, 294 Weber Max 160, 182, 188, 190, 214, 235, 254, 399 Werblan Andrzej 156, 157, 180 Werth Nicolas 419 Wiatr Jerzy 15, 153, 163, 181, 182, 217,219 Wielhorski Michał 236, 329 Wielopolski Aleksander 20, 257, 266, 267 Wierzbicki Piotr 358, 382 Wierzyński Kazimierz 371 Wiewiórka Michel 87 Wildstein Bronisław 87, 91 Wilke Manfred 156, 157, 180 Winiecki Jan 456 Wirpsza Witold 394 Wnuk-Lipiński Edward 179 Wodziński Cezary 406 Woroszylski Wiktor 394 Woźniakowski Henryk 205 Wrzodak Zygmunt 197, 210, 398 Wyszyński Stefan 52 469 Zalewski M. 88, 178,220 Zalewski Witold 253 Załuska W. 184 Zamoyski, lider Stronnictwa Narodowego 308 Zdzisławski P. 88 Zieliński Tadeusz 151 Zimand Roman (ps. Leopolita) 365, 366,415 Zinowjew Grigorij 27, 83, 221 Zubrzycki Jerzy 111, 176, 318 Żakowski Jacek 178, 183, 184,408 Żeromski Stefan 411,417 Żółkiewski Stefan 410, 411 Życiński Józef 205, 211,212, 215 Żyrynowski Władimir 276 470 NOTA O AUTORZE Andrzej Walicki (ur. w r. 1930) jest historykiem filozofii i myśli społecznej, związanym w latach sześćdziesiątych z tzw. „warszawską szkołą historii idei", specjalizującym się w badaniu dziejów myśli rosyjskiej i polskiej, a także historii marksizmu. Do roku 1981 był profesorem Instytutu Filozofii i Socjologii PAN, w okresie stanu wojennego przebywał w Australii jako pracownik naukowo-badawczy Australijskiego Uniwersytetu Narodowego w Canberze; w końcu 1986 roku objął katedrę historii idei na Uniwersytecie Notre Damę w Indianie i zajmował ją aż do przejścia na emeryturę w roku 1999. W roku 1994 wybrany został na członka-korespondenta PAN, a w roku 1998 stał się członkiem rzeczywistym. Do najważniejszych jego książek należą: W kręgu konserwatywnej utopii. Struktura iprzemiany rosyjskiego słowianofilstwa (1964; przekład włoski 1973, angielski 1975 i ukraiński 1998); The Controversy Over Capitalism. Studies in the Social Philosophy ofRussian Populists (Oxford 1969, przekład hiszpański 1971, włoski 1973 i japoński 1975); Filozofia a mesjanizm. Studia z dziejów filozofii i myśli społecznej romantyzmu polskiego (1970); Rosyjska filozofia i myśl społeczna od Oświecenia do marksizmu (1973, przekład angielski Stanford 1979 i Oxford 1980); Philosophy and Romantic Nationalism. The Case of Poland (Oxford 1982, Notre Damę 1994); Legał Philosophies ofRussian Liberalism (Oxford 1987, Notre Damę 1992, przekład polski 1995); Marxism and the Leap to the Kingdom of Freedom: The Rise and Fali of the Communist Utopia (Stanford 1995; wyd. poi. w przekładzie autora, 1996, uzyskało nagrodę „Polityki"). Opublikował również intelektualną autobiografię pt. Spotkania z Miłoszem (Londyn 1985), wyjaśniającą, w jakim sensie uważał swą pracę za formę wewnątrzsystemowej opozycji intelektualnej. W listopadzie 1998 otrzymał z rąk prezydenta Włoch międzynarodową nagrodę E. Balzana w dziedzinie historii. f 00002', 2001-1 -30 00339C 2001*31 . . 0045bu Mi0-12-15 0 05 646 2002-04-22 005052 2G0I-0hVM 00656" 2001-12-21 008008 2flfl1#,5 u*d6ó ?nno n, „_ ^> 2003- CD O K s o -a- m 001241 , o 0007 56 2002-02-01 Ol-SO-100?. ^617000 0015 22 Łobl-\\-Vl 000522 ,'(!ii3-G2-27