11250

Szczegóły
Tytuł 11250
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

11250 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 11250 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

11250 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

SVEN HASSEL GESTAPO T�UMACZY� Z J�ZYKA FRANCUSKIEGO JULIUSZ WILCZUR-GARZTECKI POLSKI INSTYTUT WYDAWNICZY Tytu� orygina�u �GESTAPO� Projekt graficzny Henriett� Tost Redakcja Arkadiusz Pawe�ek � Copyright by Sven Hassel � Copyright for the Polish translation by Juliusz Wilczur-Garztecki � Copyright for the Polish edition by Polski Instytut Wydawniczy, Warszawa 2005 WYDANIE PIERWSZE Polski Instytut Wydawniczy, Warszawa 2005 e-mail: [email protected] 00-021 Warszawa, ul. Chmielna 5/7 tel./faks (022) 826 92 96 www. StrefaKsiazki.net ISBN 83-89700- I5-8 Dystrybucja: Firma Ksi�garska Jacek Olesiejuk Sp. z o.o. 01-217 Warszawa, ul. Kolejowa 15/17 e-mail: [email protected] tel./faks (022) 631 48 32 Sk�ad: TYPOSCRIPT 53-006 Wroc�aw, ul. Wojszycka 15 Druk i oprawa Drukarnia Delta 50-444 Wroc�aw, ul. Pu�askiego 69-71 te�. (071)346 06 42 faks (071) 342 48 83 * * * WYZNANIE WIARY NAZISTY �Jak d�ugo by�em w pierdolonej Armii? Dziewi�� lat! I przez ca�y ten czas nigdy nie zosta�em przy�apany - a wiecie czemu? Bo jestem cholernie dobrym �o�nierzem, lepszym, ni� wy wszyscy mogliby�cie si� sta� za milion lat... Zachowuj� si� zgodnie z regulaminem, zgadza si�? Mam przepisowo zawi�zany krawat, czesz� si� z przedzia�kiem... Ani u mnie, ani na moim mundurze nigdy nie ma niczego niezgodnego z ksi��k� regulamin�w. Jazda, �miejcie si�, ale je�li nie zaczyna si� we w�a�ciwy spos�b, �aden z was nigdy nie zostanie dobrym �o�nierzem. A gdy zdecydowa�em si� wst�pi� do Armii, postanowi�em zrobi� to we w�a�ciwy spos�b. I tak uczyni�em, od samego pocz�tku. I ni cholery mnie nie obchodzi, o co jakoby mamy walczy�, po prostu robi� to, co mi ka��. Zabi�bym moj� matk� i babk�, gdybym otrzyma� taki rozkaz. Jestem �o�nierzem, poniewa� lubi� by� �o�nierzem, a je�li lubi� co� robi�, to lubi� te� robi� to dobrze�. * * * PROLOG Us�yszeli�my za nami ha�asy i krzyki. Ma�y i Legionista zatrzymali si�, by nas�uchiwa�, my za� rzucili�my si� naprz�d. Tamci kryli si� w g�stych krzakach. Nadbieg�o czterech Rosjan, wszyscy bardzo m�odzi �o�nierze, w mundurach wojsk NKWD. Na piersiach mieli odznaczenia. Odwa�ni to byli ludzie, lubi�cy polowanie i lubi�cy zabija�. Pojawili si� na zakr�cie drogi. Legionista pokaza� na ziemi� kciukiem, a Ma�y u�miechn�� si� w oczekiwaniu. Dwa pistolety maszynowe zacz�y plu� niemal r�wnocze�nie. Ma�y strzela� stoj�c i przyciskaj�c bro� do biodra, a ca�e jego pot�ne cia�o wibrowa�o od si�y odrzutu. Legionista, spokojny i opanowany, jak zawsze podczas akcji, pod�piewywa� sw� odwieczn� piosenk� - �Przyjd� �mierci, przyjd��. Rosjanie padali g�owami naprz�d. Gdy strzelanina si� sko�czy�a, dw�ch z nich jeszcze si� rusza�o, a Ma�y podszed�, by strzeli� im w g�owy. By�a to stosowana od roku praktyka, poniewa� okaza�o si�, �e nawet ci�ko ranni walcz� nadal. - Przykro mi, kumple - o�wiadczy� ze �miechem. - Niezb�dny �rodek bezpiecze�stwa. - Dobrze, Ma�y. Dobry pomys�. Teraz nie b�d� mogli strzeli� nam w plecy. Pluton zosta� zaskoczony w chacie podczas uroczysto�ci na cze�� urodzin Porty, obchodzonej w jedyny dost�pny nam spos�b: dzikim pija�stwem. Nie byli�my w stanie us�ysze� zbli�ania si� rosyjskiego patrolu bojowego, kt�ry niespodziewanie nas zaatakowa�. Nagle rozpad�y si� szyby w oknach i spojrzeli�my prosto w czarne otwory czterech pistolet�w maszynowych, kt�re zacz�y plu� ogniem do izby. Legionista i Porta zdo�ali cisn�� za okna kilka granat�w. Jak uda�o nam si� umkn��, nikt nigdy nie zdo�a� wyja�ni�. Odnale�li�my si� w kamienio�omie po drugiej stronie lasu. Brakowa�o o�miu ludzi. - Widzia�em, jak dw�ch z nich pada�o - powiedzia� Porta. Ma�y ci�gn�� ze sob� rosyjskiego porucznika. Stary o�wiadczy�, �e trzeba go wzi�� do niewoli. Tu� przed polem minowym porucznik wrzasn��. Ma�y i Stary zakl�li. Wychodz�c z lasu Ma�y by� ju� sam. - To oficerskie g�wno pr�bowa�o mi uciec - wyja�ni� weso�ym tonem. Ale zauwa�yli�my, �e jego garota wystawa�a mu do po�owy z kieszeni. Stalowa garota z dwiema drewnianymi r�czkami na ko�cach, �milcz�ca �mier�. - Udusi�e� go! - krzykn�� oskar�aj�co Stary. - Tak, i co z tego? Chcia� da� dyla - mrukn�� Ma�y, wycieraj�c r�k� o spodnie. - Morderca - powiedzia� Stege. * * * Rozdzia� I DONOSICIELKA My wszyscy, resztki 5. Kompanii, le�eli�my na brzuchach pod jab�oniami, przygl�daj�c si� �o�nierzom z uzupe�nie�, na kt�rych oczekiwali�my od czterech dni. Przyjechali ci�ar�wkami. Stali na �rodku drogi w kolumnie dw�jkowej. Mieli nowiutkie mundury i uzbrojenie. A� tutaj pachnieli magazynem. Przygl�dali�my si� im wzrokiem koneser�w. Prawd� m�wi�c, patrzyli�my na ca�y �wiat oczami �o�nierzy frontowych, czy sz�o o innych �o�nierzy, czy cokolwiek innego. Milcz�co zgodzili�my si�, �e tych stoj�cych na drodze 175 rezerwist�w niewiele mia�o wsp�lnego z prawdziwymi �o�nierzami. Wyposa�enie nosili jak amatorzy. Od �le dopasowanych rzemieni ju� mieli otarcia. Buty mieli wyglansowane do po�ysku i ca�kiem sztywne. Nie zosta�y namoczone w urynie, ani potem energicznie natarte r�kami, co by�o najlepszym sposobem na ich zmi�kczenie. W tak sztywnych butach nie mo�na zaj�� daleko. Buty Porty, o, te by�y wzorowe. By�y tak mi�kkie, �e widzia�o si� przez nie jego ma�y palec u nogi. Prawda, �e �mierdzia�y moczem ju� z bardzo daleka. Jak powiedzia� nasz Oberst o ksywie �Kamienne Oczy�: - �mierdzisz jak sto pisuar�w naraz. Ale nie zakazywa� naszego sposobu garbowania sk�ry. Wiedzia�, �e dla �o�nierza najwa�niejsze s� jego stopy. To by�a tajna bro� piechoty. Inteligentny dow�dca piechoty bardziej dba� o stopy swych �o�nierzy ni� o cokolwiek innego. Ma�y tr�ci� Legionist� �okciem. - Jak�� band� zdurnia�ych kutas�w nam tu przys�ano! Iwan wy�le ich prosto do piek�a, wystarczy, �e gro�nie na nich popatrzy. Gdyby nie tacy twardziele jak my dwaj, dawno przegraliby�my wojn�. Stary za�mia� si� cicho. Le�a� pod krzakiem, troch� go os�aniaj�cym przed lej�cym jak z cebra deszczem. - Dziwne, Ma�y, �e takiemu bohaterowi jak ty, jeszcze nie dali Krzy�a Rycerskiego. - Ich Krzy� Rycerski mam tam, gdzie sam wiesz - mrukn�� Ma�y i splun�� w stron� topi�cej si� w wodzie muchy. Oficerowie rezerwist�w miotali obelgi. Jeden z szeregowc�w upu�ci� sw�j stalowy he�m, kt�ry potoczy� si� po drodze z takim ha�asem, �e wszystko si� wyda�o. - Ty �ajdaku! - wrzasn�� jaki� Oberfeldwebel. - Do szeregu! Rekrut, cz�owiek w podesz�ym wieku, patrz�c to na sw�j he�m, to na prze�o�onego, kr�ci� si� w miejscu, zg�upiawszy od ryku starszego stopniem. - Naprz�d! Biegiem! Oberfeldwebel nie pod��y� za nim. Zosta� na drodze, wydaj�c komendy gwizdkiem. Nale�a� do gatunku podoficer�w, kt�rzy wiedz�, jak wyka�cza� rekrut�w. W ci�gu kwadransa potrafi� zam�czy� bez reszty cz�owieka, kt�ry zgubi� he�m. Starzec zosta� zniszczony. Sko�czony. Oberfeldwebel zarechota� z satysfakcj�. Tu trafi� na co�, co radowa�o serce starego zupaka. Leutnant Ohlsen, dow�dca naszej kompanii, rozmawia� sobie z Leutnantem, kt�ry przyprowadzi� uzupe�nienia. Nawet nie zauwa�yli, �e jeden ze starc�w jest na skraju za�amania fizycznego i umys�owego. Do tego ju� si� przyzwyczaili. Zdarza�o to si� bardzo cz�sto. Regulamin wymaga� utrzymywania dyscypliny. Tak by�o ju� w armii cesarskiej. Zwyczaj wymaga�, aby czeka�, a� kto� pope�ni b��d, wtedy dysponowano �rodkami, by go zlikwidowa�. By�o to �atwe i skuteczne. Rekruci patrzyli w os�upieniu, jak ich kolega, na czworakach, resztk� si� spe�za z pag�rka. Nawet gdyby Oberfeldwebel zagrozi� mu s�dem wojennym, nie by� w stanie si� podnie��. Oberfeldwebel splun�� w jego stron�. - Baczno��, do jasnej cholery! Ale starzec dalej le�a� na ziemi, �kaj�c rozdzieraj�co. Oberfeldwebel, wysy�aj�c swych ludzi na pole, wyszuka� stert� gnoju. �miej�c si� cichutko pod nosem, przygl�da� si� cz�owiekowi rozci�gni�temu na ziemi. Oblizywa� sobie g�rn� warg�. - A wi�c, ty baranie! Je�li nie chcesz stan�� na baczno��, mam na ciebie inne sposoby. Uwa�asz, �e jeste� wyko�czony. Poczekaj tylko, a� Iwan wsadzi ci pociski smugowe w dup�. Wtedy zobaczysz, co mo�na wytrzyma�. Bierz �opatk� - warkn��. Starzec zacz�� obmacywa� sw� �opatk� piechoty i w ko�cu zdo�a� podnie�� j� w spos�b regulaminowy. - Ogie� artylerii z przodu! Okopuj si�! Rekrut pr�bowa� kopa�. Widok by� do�� komiczny. Przy takiej szybko�ci wykopanie do�ka strzeleckiego zabra�oby mu tysi�c lat. Podczas szkolenia czas okopania si� wynosi� jedena�cie i p� minuty wed�ug zegarka, od chwili wyj�cia �opatki z pokrowca. I biada temu, komu zaj�oby to sekund� wi�cej. My, weterani frontowi, byli�my jeszcze szybsi. Ale prawd� jest, �e wykopali�my ju� tysi�ce do�k�w. Mo�na by�o ogl�da� nasze wykopki od granicy hiszpa�skiej a� po szczyty Elbrusu na Kaukazie, a kopali�my we wszystkich rodzajach ziemi. Na przyk�ad Ma�y potrafi� okopa� si� w ci�gu sze�ciu minut i czternastu sekund, a przy jego wzro�cie dziura w ziemi musia�a by� g��boka. Przechwala� si�, �e mo�e to zrobi� jeszcze szybciej, ale mu si� nie op�aca, bo jego rekord i tak nie zostanie nigdy pobity. Oberfeldwebel szturchn�� sw� ofiar� czubkiem buta. - Co ci si� przy�ni�o, dziadygo? Mo�e my�lisz, �e doko�czysz kopanie dziury, gdy wszyscy ju� b�dziemy martwi, gnij�c w grobach? Szybciej, szybciej! Rekrut zemdla�. I to zemdla�, ot tak sobie, bez zezwolenia. Oberfeldwebel zdumia� si�. Potrz�saj�c g�ow�, rozkaza� dw�m szeregowcom wydoby� �zw�oki�. - I co� takiego nazywaj� �o�nierzem - mrukn��. - Nieszcz�sne Niemcy! - A ten typ nauczy si� mnie ba� - tak sobie obiecywa�. Jego, Oberfeldwebla Huhna, postrachu Bielefeldu. Zatar� r�ce z rozkosz�. - B�dziesz pierwszym z tej kompanii, kt�ry si� tego nauczy. Ale wymierzona kara przynios�a efekty. Od tej chwili �aden z rekrut�w nie o�mieli� si� zgubi� he�mu. - Co za skurwiel - odezwa� si� lekcewa��cym tonem Porta, gryz�c barani� kie�bas�, kt�r� pi�� dni wcze�niej znalaz� w torbie jakiego� rosyjskiego artylerzysty. Wszyscy mieli�my te kie�basy z baraniny. Kie�basy z kazachsta�skich baran�w. S�one i twarde jak kamienie. Ale smakowa�y cudownie. Prze�y�o nas tylko dwunastu. Wielkie straty ponoszone przez Wehrmacht nie robi�y ju� na nas �adnego wra�enia. Tak cz�sto nam si� to zdarza�o. Ale ten las okaza� si� bardzo cenny. To podczas odwrotu przez wielki las zaskoczyli�my bateri� rosyjskiej artylerii polowej. Jak zwykle Legionista zauwa�y� ich pierwszy. Nawet Indianie z powie�ci Coopera nie napadali ciszej ni� my. Zlikwidowali�my ich naszymi syberyjskimi no�ami kandras. Gdy sko�czyli�my, widok by� taki, jakby pocisk kalibru 150 mm wybuch� w samym ich �rodku. Spadli�my na nich jak piorun. Ruscy opalali si� na s�o�cu, bardzo spokojni i nie obawiaj�c si� niczego. Ich dow�dca, ma�y, t�usty i jowialny facet, wyszed� z chaty, zaskoczony przez ha�asy. - Ach! Cholerne, pijane �winie! Oto jak si� schlali w�dk� i pobili - powiedzia� swemu zast�pcy, Lejtnantowi. - Co za burdel! To by�y ostatnie s�owa w jego �yciu, jego g�owa potoczy�a si� po trawie, a z bezg�owego cia�a wytrys�y dwie fontanny krwi. 12 Bez kurtki i wrzeszcz�c na ca�e gard�o Lejtnant pogoni� do lasu, ale z�apa� go Heide i wbi� mu n� w piersi. Trup na miejscu. Gdy wreszcie sko�czyli�my, wygl�dali�my okropnie. Niekt�rzy z nas rzygali. Krew i flaki �mierdz� odra�aj�co, a do tego te muchy. Ogromne, niebieskie muchy. Nikt nie lubi� kandras. Zbyt brudzi�y, ale by�y doskona�� broni�. �adna inna nie mog�a si� z nimi mierzy�. A Legionista i Barcelona Blom nauczyli nas, jak si� nimi pos�ugiwa�. Usiedli�my na skrzynkach amunicyjnych i na pociskach. Z wielk� ulg� i zadowoleni z siebie wzi�li�my si� do zajadania baranich kie�bas, zapijaj�c je rosyjsk� w�dk�. Tylko Hugo Stege nie by� g�odny. Zawsze wy�miewali�my si� z niego, poniewa� mia� uko�czone studia. Nigdy nie u�ywa� ordynarnych wyra�e�. Byli�my zdania, �e to jest nienormalne. Z powodu jego poprawnego wys�awiania si� uwa�ali�my, �e ma w g�owie nie ca�kiem po kolei. A ju� najgorsze by�o, gdy Ma�y odkry�, �e Stege zawsze myje r�ce przed jedzeniem. �artowali�my z niego przez pe�n� godzin�, a po tym poradzili�my mu, aby skonsultowa� si� z psychiatr�. Stary przygl�da� si� kie�basom z baraniny i w�dce. - Zabierzmy to wszystko. Tym tutaj ju� nie b�d� potrzebne. - Jaka pi�kna �mier�! - o�wiadczy� z emfaz� ma�y Legionista. Nawet nie zorientowali si� co ich zabija. Allah jest wielki. Opiekuje si� s dzie�mi. - Uwa�nie przesun�� palcem po ostrym jak brzytwa, syberyjskim no�u. - Kiedy si� wie, jak si� tym pos�ugiwa�, nie istnieje szybsza �mier�. - W gruncie rzeczy to szkoda - wyszepta� Stege i zn�w zwymiotowa�. - Szkoda?! - wykrzykn�� Porta. - Te rzeczy, to nie �adna szkoda. Gdyby by�o odwrotnie i to my chrapaliby�my tutaj, a czerwoni ch�opcy wyszliby z lasu? - Mimo wszystko to wielka szkoda - powt�rzy� uparcie Stege. - Dobra, dobra, niech b�dzie, �e szkoda. Wobec tego, do jasnej cholery, to te� szkoda, �e musimy si� w��czy� po tym pieprzonym lesie, kt�ry wszyscy maj� w dupie. Mo�e to nasza wina? Gdy ci wsadzali rondel Hitlera na g�ow�, pytali ci� czy lubisz zabija� ludzi? - To idiotyzm - zaprotestowa� Stege. - Na lito�� bosk�, oszcz�d� nam swej filozofii. - Camarade - odezwa� si� Legionista, przesuwaj�c papierosa z jednego k�ta ust na drugi - to, co m�wi Porta, to prawda. Jeste�my tutaj po to, by zabija�, tak jak mechanik w gara�u jest po to, by naprawia� samochody. - W�a�nie to mia�em na my�li! - wrzasn�� Porta, machaniem r�ki odganiaj�c muchy, kt�re wzlatywa�y z rosyjskich trup�w. Dra�ni�y nas. To by�y bezczelne muchy, w�a��ce cz�owiekowi do oczu i nosa. Nie pojmowa�y r�nicy pomi�dzy �ywym i martwym. Porta skierowa� na Stegego brudny palec. - Znalaz�e� sobie n� i nie opowiadaj nam historyjek, �e tylko po to, by go powiesi� na pami�tk� na �cianie. Poza tym nie masz tu �ciany, a poniewa� kukurydza tu nie ro�nie, nie mo�esz te� u�y� tego narz�dzia do jej zbierania. Czy ci to sprawia przyjemno�� czy nie, dobrze wiedzia�e� po co go zabierasz martwemu facetowi. Chcia�e� go mie�, by nim zarzyna� innych facet�w. - Dra� - sykn�� przez z�by Stege. - Jestem �o�nierzem - odpar� lakonicznie Porta. - Przecie�, camarade, to na jedno wychodzi - zauwa�y� Legionista. - Zostali�my wydani na �wiat przez �winie, by �y� jak �winie i zdycha� jak �winie na kupie wojskowego g�wna. - Ba - mrukn�� Heide, wycieraj�c sw�j wielki n� o spodnie. - Co za �wi�stwo! On si� wyszczerbi�. Gdyby�my tylko mieli tu ose�k�, naostrzy�bym go. �le tnie. Ludzki pan ze mnie, no nie? Przecie� nie warto zadawa� ludziom wi�kszych cierpie�, ni� jest to konieczne. Stary podni�s� si� i wyda� kr�tki rozkaz. - Za bro�. G�siego za mn�. Ma�y i Porta do��czyli do nas wkr�tce potem. Chcieli najpierw obrabowa� trupy. Prawie si� pobili o trzy z�ote z�by. Porta zdoby� dwa, Ma�y musia� zadowoli� si� jednym. Stary si� w�cieka�. - Naprawd� mam ochot� wys�a� was obu do ziemi. Md�o�ci mnie bior�, gdy widz�, jak wyrywacie trupom z�ote z�by. - Nie rozumiem, co ci� ugryz�o - o�wiadczy� ironicznym tonem Porta. - Czy zakopa�by� w ziemi z�oty pier�cionek? Albo spali�by� banknot 1 markowy? Mam nadziej�, �e nie, bo w przeciwnym razie zas�ugiwa�by� na kaftan bezpiecze�stwa. Stary jeszcze troch� ich zbeszta�. Wiedzia� dobrze, �e w ka�dej kompanii, naszej - tak jak w innych, s� �denty�ci� z ostrymi kleszczami w kieszeni. Nic na to nie mo�na by�o poradzi�. Teraz znale�li�my si� pod drzewami owocowymi, �uj�c kie�basy martwych artylerzyst�w. Z drzew nieustannie pada�y krople deszczu. By�o nam zimno i wy�ej podci�gali�my �szmaty� na naszych dr��cych cia�ach. By� to sprz�t uniwersalny: peleryna, p�achta namiotowa, okrycie maskuj�ce, torba na rzeczy, materac, hamak i ca�un trumienny. By�a to pierwsza rzecz, jak� Szmaciarze z magazyn�w wydawali nam i jedyna, kt�ra mia�a p�j�� z nami a� do grobu. Porta przygl�da� si� mokrym od deszczu kie�basom. - Deszcz, deszcz, zawsze deszcz. G�ry, to g�wniane miejsce, by walczy�. Pami�tacie, jak bili�my si� w s�odkiej Francji? Zawsze �wieci�o s�o�ce, a na postojach mo�na by�o cieszy� si� pi�kn� pogod�, pi� wino i czeka�, a� krowy wr�c� do obory. - Potz Sakrement! - szepn�� Julius Heide. - To by�a wojna b�yskawiczna. Ale jakim g�upstwem by�oby przej�cie na tamt� stron�. Teraz byliby�my ca�kiem sztywni. Przypomnijcie sobie wszystkich dezerter�w, kt�rych widzieli�my, wleczonych przez psy go�cze z �andarmerii w stron� wi�zienia Torgau po kapitulacji Francji? - To wcale nie jest takie pewne, �e byliby�my martwi - zastanawia� si� Ma�y. Usiad� w mokrej trawie i pochyli� si� do przodu. Jego ma�e, czarne oczka b�yszcza�y. - Byliby�my mo�e tam, w Londynie, gdzie mieszka ten Churchill. Pozwoli�em, �eby mi wyt�umaczono, �e by� je�cem wojennym u Angoli, to prawdziwa przyjemno��. Pami�tacie tego komisarza-kapitana, z kt�rym gadali�my w Niko�ajewie? Tego, kt�ry przebra� si� za ch�opa, ale zdemaskowa� go Pustynny W��cz�ga? Twierdzi�, �e nasi koledzy spaceruj� po lordowskich parkach zbieraj�c fio�ki do salon�w, a w nocy zabawiaj� si� na sianie z pokoj�wkami. By�bym najwi�kszym �garzem na �wiecie udaj�c, �e nie lubi� zapachu siana. By�o kiedy� takie zdarzenie: dziewczyna, ja i st�g siana i m�wi� wam, �e za ka�dym razem, gdy zbli�am si� do siana, cholernie mnie to podnieca. - Nie jest dobrze, gdy jest za wiele komar�w - stwierdzi� Heide, pokazuj�c kie�bas� Oberfeldwebla, kt�ry zam�czy� na �mier� staruszka. - Z tym Oberfeldweblem b�dziemy mieli kup� zabawy. Czuj� ju� w ma�ym paluszku u nogi, �e ten nam sprawi k�opoty. - No to si� go naszpikuje - zdecydowa� Ma�y, g�o�no smarkaj�c w palce. - �aden skurwiel nie b�dzie bezkarnie sprawia� nam k�opot�w. Wystarczy, �e dasz mi znak. Jestem specjalist� od t�pienia takiego robactwa, jak ten. - Co z nami b�dzie, gdy to wszystko si� sko�czy? - spyta� z gorycz� Stege. - Tak naprawd� nie nauczyli�my si� niczego poza zabijaniem. I jestem przekonany, Ma�y, �e b�dzie ci tego brakowa�o. - Na pewno nie b�dzie - roze�mia� si� Ma�y - Zawsze b�dzie potrzeba ch�opak�w, kt�rzy umiej� szybko zabija�. Prawda, Pustynny W��cz�go? - Masz racj�, mon camarade - odpar� zapytany. - Jestem nie ca�kiem kumaty w tych obcych j�zykach. Ale gdy mowa o wysy�aniu innych, by w�chali kwiatki od spodu, kumam wszystko, co trzeba. Wielki skok przez stratosfer�, to mnie zupe�nie nie kr�ci. - Mo�e boisz si� spotkania z Panem Bogiem? - spyta� sarkastycznie Stege. - Zaraz wyobra�asz sobie wszystko, co najgorsze - warkn�� Ma�y. - Nie, bardziej chodzi o to, �e jak masz dziur� w czaszce, to wszystko za�atwione. I kropka. Nie wierz� w Boga. Je�li jest, to by�by koniec ze wszystkim, bior�c pod uwag� moj� kartotek� policyjn�. - Ma�y kiwa� si� niezdecydowanie. Zmarszczy� swe niskie czo�o. Szuka� s��w. - Nie potrafi� sobie wyobrazi� braku popo�udniowego piwa, cichaczem poci�ganego w towarzystwie paru dobrych kumpli oraz ko�ci do gry. Robienia lewizny nauczy�em si� ju� jako szczeniak, zanim oddano mnie do Domu Opieki, wtedy, gdy lata�em ze zleceniami pana Kleinschmidta, szefa z Davidstrasse. Biega�em zawsze pod latarniami ulicznymi, ha�asuj�c butelkami, bo mia�em w g�owie idiotyczn� my�l, �e je�li dam si� z�apa� w ciemno�ci, to dziabnie mnie jaki� facet z no�em. - Ma�y ukl�k� i spojrza� kolejno na ka�dego z nas. A potem kontynuowa� cichym g�osem: - S�odki Jezu, synu Marii, jakiego� mia�em boja. Szczeg�lnie pami�tam jedn� bram�, tu� przy ko�cu Bernhard-Nacht Strasse. Trzeba by�o przej�� d�ugim, prostym korytarzem, zanim dotar�o si� do schod�w, a na ka�dym pi�trze zn�w by�y d�ugie korytarze, przez kt�re dochodzi�o si� tam, gdzie by�y maluchy. Wsz�dzie le�eli �pi�cy w��cz�dzy, cz�sto si� o nich przewraca�em. Diabelnie si� spieszy�em, jak wszyscy roznosiciele mleka razem wzi�ci. Wyobra�a�em sobie, �e w�r�d w��cz�g�w jest cz�owiek z no�em. I wyobra�cie sobie, �e mia�em racj�. Zrozumia�em to, gdy mnie umieszczono w przytu�ku. W tym kurewskim pudle spotka�em pewnego typa. Jego siostra zosta�a wypatroszona przez jakiego� w��cz�g� dok�adnie pod tym numerem na Bernhard-Nacht Strasse, gdzie ka�dego dnia o godzinie 4 rano buja�em si� z moimi butelkami mleka. A je�li to mnie on szuka�? O tej porze mog�em sobie wrzeszcze�, ile chcia�em. We wszystkich pomieszczeniach maluchy uderza�y w kimono po porannej butelce. Nikt nie przejmowa�by si� szczeniakiem, wo�aj�cym ratunku na korytarzu. - On nie szuka� ciebie - o�wiadczy� zdecydowanie Barcelona Blom. Ma�y zagapi� si� na niego z otwartymi ustami. - Na lito�� bosk�, sk�d ty to wiesz, pijaczku? Zna�e� go? - To ca�kiem jasne - kontynuowa� Barcelona Blom. - Waln�� par� razy no�em dziewczyn�, �eby m�c si� spu�ci�. To prawda? Ma�y skin�� twierdz�co g�ow�. Barcelona zachichota�. - Wi�c to jasne jak woda �r�dlana. Bandzior mia� ochot� pojeba�. G�wniarze go nie interesowali. Nie mia�e� si� czego ba�. - Trzeba by� fest napalonym, �eby polecie� na Ma�ego! - powiedzia� ze �miechem Porta. Legionista u�miechn�� si� �agodnie. - Nie zapominaj, �e takich te� nie brakuje. By� mo�e Ma�y zarabia�by teraz na chleb handluj�c dup�. - Gdyby kto� tego ze mn� spr�bowa� - wrzasn�� Ma�y i z w�ciek�o�ci� wbi� sw�j wielki n� w ziemi� - nie prze�y�by tego. Peda�y mnie w og�le nie obchodz�. Wszystkie dziwki, oboj�tne czy maj� pi�tna�cie lat czy sto, czy je�d�� na w�zkach inwalidzkich, s� kurwami i cholernie mnie kr�c�. Ale ci inni, te cioty! - Ma�y splun�� ze skrajnym obrzydzeniem. Leutnant, kt�ry przyprowadzi� nam uzupe�nienia, ustawi� �o�nierzy w jednym szeregu, zanim nas opu�ci�. Nagle zacz�o mu si� spieszy�. Instynkt ostrzeg� go, �e powinien oddali� si� galopem. Tu �le pachnia�o. Wyg�osi� standardow�, bombastyczn� m�wk�. To by� ko�cowy akcent, je�li sz�o o jego obowi�zki zwi�zane z tym transportem. Szeregowcy s�uchali go w oboj�tnej ciszy. Gada� g�osem zakatarzonej �aby. - Panzer Grenadierem, jeste�cie teraz na froncie. Wkr�tce b�dziecie musieli bi� si� z przekl�tymi wrogami Rzeszy, mieszka�cami pieprzonych, radzieckich bagien. To b�dzie wasza szansa, by odzyska� wasz honor obywatelski i wasze prawo, by zn�w �y� w�r�d ludzi wolnych. Je�li oka�ecie si� odwa�ni, wasz zapis karalno�ci zostanie anulowany. Sami mo�ecie si� zrehabilitowa�. - Zakaszla� i kontynuowa� nieco zawstydzony: - Koledzy, Fuhrer jest wielki! �miech Porty dotar� a� do niego. Wyda�o mu si�, �e s�yszy s�owo �kutas�. Zerkn�� na nas przelotnie. Twarz mu obla� rumieniec. Przesta�o mu by� zimno. Po�o�y� r�k� na kaburze pistoletu. - �o�nierze - kontynuowa� - trzeba wzi�� si� w gar��. Nie rozczarujcie Fuhrera. Musicie odkupi� wasze zbrodnie przeciw Adolfowi Hitlerowi i Trzeciej Rzeszy! Zaczerpn�� g��boko powietrza i skierowa� wzrok prosto na nasz� dwunastk�, le��c� pod drzewami. Kryminalny pysk Ma�ego b�yszcza� obok g�by nale��cej do Porty, chytrej jak u lisa. - B�dziecie bi� si� rami� w rami� z najlepszymi synami naszej ojczyzny - m�wi� dalej - i biada �ajdakowi, kt�ry oka�e si� tch�rzem. To by�by najgorszy upadek. - Najlepsi synowie, ta ojczyzna jest ca�kiem dobra - zadrwi� Stary. - Wida� jak na d�oni, �e on nie zna Porty ani Ma�ego. Ma�y warkn�� jak wyg�odzony wilk, kt�ry zw�szy� zdobycz. - Jestem najlepszym synem mojej matki. - Ma innych pr�cz ciebie? - za�mia� si� Julius Heide. - Ju� nie - stwierdzi� Ma�y. - Inni odeszli. - A co si� z nimi sta�o? - spyta� Porta. - Najm�odszy, w chwili ob��du, polaz� do Gestapo, Stadthausbriicke 8. Mia� z�o�y� wyja�nienia w jakiej� sprawie z ulicy Budapest. Nie pami�tam ju� szczeg��w, ale sz�o o jaki� mur, puszk� farby i p�dzel. Ten kretyn mia� mani� mazania na murach. Nigdy wi�cej go nie widziano. �Buller�, za to mu odci�li baniak w 1939 w Fuhlsbiittel. To by�o tego samego dnia, gdy skr�cili o g�ow� mego starego. A nast�pny by� Gert. By� kompletnym idiot�. Zg�osi� si� na ochotnika do Marynarki Wojennej. Poszed� na dno wraz z U 18 w 1940. W podzi�kowaniu otrzymali�my pi�kn� poczt�wk� od admira�a Doenitza. Wiecie, tak� ze z�oconymi brzegami i tylko s�owami: Der Fuhrer dankt ihnen. T� kart� spotka�o smutne przeznaczenie, co powinno by�o sprawi� niebotyczn� przykro�� panu Doenitzowi. - Ma�y odgryz� ogromny k�s baraniej kie�basy. - Ale poniewa� o tym nie wiedzia�, prawda...? - Co si� sta�o z poczt�wk� od admira�a? - zapyta� zaciekawiony Barcelona Blom. - Jaki� burdel powsta�by, gdyby poznano t� spraw�. To by�o w niedziel� rano. Pani Creutzfeldt zainstalowa�a si� na dobre w sraczu. Gdy chcia�a sobie podetrze� ty�ek zauwa�y�a, �e nie ma ju� papieru. - Przynie� mi mi�kki papier! - zawo�a�a. Poda�em jej poczt�wk� admira�a. To by�o jedyne, co w po�piechu zdo�a�em znale��. W�ciek�a si� na pana Doenitza, poniewa� poczt�wka by�a twarda, jak deska. - Sta�e� si� jedynakiem? - spyta�em. - Tak, jedenastu odesz�o w jednej chwili. Kilku z nich skr�cono o g�ow�. Trzech utopi�o si� w morzu. Dwaj najm�odsi zostali �ywcem spaleni podczas bombowych wizyt kumpli Churchilla. Nie chcieli zej�� do piwnicy. Chcieli zobaczy� samoloty. Teraz zosta�a tylko ta fl�dra, pani Creutzfeldt, i ja. Nim zacz�� kontynuowa�, Ma�y zrobi� obch�d swej publiczno�ci. - Ale przecie� nie wszystkie rodziny tyle z�o�y�y na o�tarzu Adolfa. - Jeszcze raz odgryz� kawa�ek baraniej kie�basy, popijaj�c j� odrobin� w�dki. - Ale mam ich wszystkich w dupie pod warunkiem, �e z tego si� wygrzebi�, a co� mi m�wi, �e tak b�dzie. - To by mnie wkurwia�o tylko cz�ciowo - oznajmi� w zamy�leniu Stary. Obejrzeli�my zacier w kocio�ku Legionisty. Porta do�o�y� troch� drewna. Ogie� rozp�omieni� si� weso�o. Legionista lekko zamiesza� g�sty p�yn. �mierdzia� ostro, ale c� to by� za zacier! Wozili�my go ze sob� prawie przez tydzie�. Rozlewali�my do blaszanych baniek. Barcelona powiedzia�, �e trzeba mu da� sfermentowa�. Teraz trzeba tylko zacz�� gotowa�, a gdy si� zagotuje, mo�na rozpocz�� destylacj�. Porta wykona� wr�cz sensacyjny alembik. Kocio�ek by� skradziony z ci�ar�wki kuchennej. Nale�a� do typu z przykr�can� pokryw�, co pozwala�o gotowa� pod ci�nieniem. W pokrywie zrobili�my ma�y otworek, by tam przymocowywa� aparat destylacyjny Porty. Po tym z niecierpliwo�ci� czekali�my, a� si� zagotuje. - Teraz b�dziemy mieli czym zala� sobie pa��! - wykrzykn�� rado�nie Heide. - Sieg, Heil! - takim okrzykiem rekruci �egnali Leutnanta, kt�ry ich tu przytransportowa�. Bez dalszych formalno�ci Leutnant Ohlsen przej�� dow�dztwo nowo przyby�ych. Obcy Leutnant znik� w swym Schwimmwagenie. Rezerwi�ci rozeszli si� ze zbi�rki i ma�ymi grupkami poszli pod drzewa. Zrzucili oporz�dzenie i wyci�gn�li si� na mokrej trawie. Trzymali si� z dala od nas, starych wyjadaczy. My od nich tak�e. Oberfeldwebel Huhn podszed� do nas z bardzo pewn� siebie min�. Przechodz�c potr�ci� kocio�ek Legionisty i kilka kropel przela�o si�. Uda�, �e niczego nie zauwa�y� i poszed� dalej. Jego nowe rzemienie trzeszcza�y i pachnia�y nam magazynem. Legionista zacisn�� z�by. Z�ym wzrokiem �ledzi� Oberfeldwebla, po czym da� Ma�emu um�wiony Znak: kciuk skierowany do ziemi. Ma�y poci�gn�� nosem i doci�gn�� rzemienie. W jednej r�ce trzyma� kawa�ek baraniej kie�basy, w drugiej blaszany kubek pe�en zacieru. Z mokr� p�acht� namiotow� zwisaj�c� mu u pasa ruszy� spokojnie w �lad za Oberfeldweblem Huhnem. - Hej, ty tam! - zawo�a� nagle. - Przewr�ci�e� napitek mojego kolegi! Huhn stan�� w miejscu jak ra�ony piorunem. Odwr�ci� si� szybko. - Do wszystkich diab��w, co was napad�o? Nie wiecie, jak trzeba si� zwraca� do starszych stopniem? - Oczywi�cie, �e wiem - odpowiedzia� oboj�tnym tonem Ma�y. - Ale nie o to posz�o. Przewr�ci�e� napitek tego pana. Tak si� nie robi. Oberfeldwebel z�apa� si� za czapk� i wybuchn��: - Zwariowali�cie? Ruszcie troch� m�zgiem i zwracaj�c si� do mnie, r�bcie to zgodnie z Regulaminem S�u�by Wojskowej. Je�li nie, obiecuj�, �e go was naucz�, wy... - Ka� si� wypcha�, dobrze? - zaproponowa� Ma�y. - W tej chwili rozmawiamy o sznapsie. Potem mo�emy oczywi�cie zaj�� si� twoim problemem. Huhn g��boko zaczerpn�� powietrza. Z czym� takim nigdy si� nie spotka�. Od siedmiu lat �wiczy� rekrut�w w garnizonach i w obozach. Ostatnim razem by�o to w straszliwym, karnym obozie wojskowym Heuberg. Gdyby kto� tam pos�u�y� si� takim j�zykiem, jak teraz �mia� przemawia� Ma�y, natychmiast dosta�by kul� w �eb. Na chwil� przysz�a mu do g�owy taka przyjemna my�l: wyci�gn�� pistolet z kabury i opr�ni� magazynek w pysk Ma�ego. Ale by�o co�, co powodowa�o, �e obawia� si� rozwi�zania problemu takim drako�skim �rodkiem: zapanowa�a dziwna cisza. Wszyscy przygl�dali si� tym dw�m ludziom. Nawet oficerowie, Leutnant Ohlsen i Leutnant Spaet. Ma�y nie rusza� si� z miejsca, trzymaj�c kie�bas� w r�ce. - Przewr�ci�e� napitek tego pana, Oberfeld? Nie �yczymy sobie tego. Huhn kilka razy otwiera� i zamyka� usta. Faktem by�o, �e po prostu nie wiedzia�, co nale�y powiedzie�. To, co si� dzia�o, by�o absolutnie nie do pomy�lenia. Nawet s�d wojenny w co� takiego by nie uwierzy�. Nie mniej musia� naprawd� przyj�� do wiadomo�ci, �e stoi przed nim wielki kutas w stopniu Stabsgefreitera, wymachuj�cy kie�bas� i zwracaj�cy si� na ty do niego, Oberfeldwebla. Ma�y wycelowa� kie�bas� w pier� Huhna. - Nic si� nie da zrobi�, Oberfeld! Musisz zap�aci� odszkodowanie Pustynnemu W��cz�dze. Na zacier wyznaczone s� ceny. Nie mo�na go wywraca� ot tak sobie, a u nas, w 27. Pu�ku, Legionista ma monopol produkcji sznapsa. A poza tym, w��czenie si� z naszym kocio�kiem, zajmuje ca�e dnie. Mamy go od chwili, gdy�my go zabrali Iwanom. Taki to jest kocio�ek! Gdyby kocio�kom nadawano Krzy� �elazny, ten by go na pewno posiada�. Podczas ca�ego transportowania nie uroniono z niego ani kropli. A potem przybywa si� tutaj, wyci�ga si� spokojnie pod jab�onkami w tym kurewskim deszczu, �eby naszemu sznapsowi da� ostatnie gotowanie. I co si� dzieje? Przychodzisz ty, przewracasz nasz nap�j, a teraz na dodatek udajesz obra�onego. Ale ty nie pojmujesz sytuacji. To my zostali�my obra�eni. Huhn zamruga� i zrobi� krok w stron� Ma�ego. D�o� trzyma� na kaburze pistoletu. - Wystarczy. Twoje nazwisko, wszawy sukinsynie? Dobrze wiem, jak ci� poskromi�. Mo�esz mi zaufa�. Mam swoje sposoby. Wyci�gn�� o��wek i kawa�ek papieru. Ma�y mia� to ni�ej pi�t. - Niedobrze ci, Oberfeld? Masz wi�cej powod�w, by ba� si� mnie ni� ja ciebie. Jeste� teraz na froncie, w kompanii szturmowej bez hitlerowskich wron na mundurach, a mamy kilku strzelc�w wyborowych, kt�rzy mog� si� tob� zaj��. Za�o�� si� dziesi�� do jednego, �e nigdy st�d nie wr�cisz. Jeste� na to za g�upi. Aby wyj�� z tej wojny z �yciem, trzeba mie� cholernie dobry �eb. Bogu tylko wiadomo, co mog�oby si� wydarzy�, gdyby nie wmiesza� si� Leutnant Ohlsen. Przywo�a� Huhna i r�wnocze�nie zwr�ci� si� do Ma�ego. - Zamknij g�b�, Creutzfeldt, albo wsadz� ci� do pierdla. Zrozumiano? - Jawohl, Herr Leutnant - odpowiedzia� Ma�y, przyjmuj�c pozycj�, nieco przypominaj�c� t� na baczno��. Zako�czy� strzelaj�c obcasami i niespiesznie wr�ci� do nas. - Tego skurwiela wkr�tce za�atwi� - obieca� siadaj�c. - Przecie� wam powiedzia�em, �e b�dziemy mieli z nim zabaw� - przypomnia� Heide, potrz�saj�c g�ow�. - To zwyk�y �mie�. Sami zobaczycie. Nigdy nie przestanie nas wkurwia�. - A gdyby tak przywi�za� mu granat do jaj? - zaproponowa� Porta. - Dajcie sobie spok�j - przestrzeg� Stary. - Pewnego dnia zgarn� was, je�li nie przestaniecie likwidowa� starszych stopniem. - Sacre nom de Dieu, to si� zaczyna gotowa� - stwierdzi� Legionista, przykr�caj�c pokrywk� kocio�ka. - Podajcie mi gumow� rurk�. Zaraz pop�ynie. W wielkim skupieniu patrzyli�my na aparat destylacyjny, w kt�rym para zmienia�a si� w ciecz. Wok� nas utworzy�o si� niema�e zgromadzenie. Ma�y, ze wzrokiem wlepionym w alembik, polewa� go wod�, zaczerpni�t� z rowu melioracyjnego. (- P�ynie! - wrzasn�� Porta. - Dzi�ki ci Bo�e, p�ynie! - Szybko podstawi� butelk� pod wylot aparatury. - Dziateczki, jakie� mam pragnienie - szepn�� Heide. Butelka Porty nape�nia�a si� powoli. Przez ca�� noc nape�niali�my butelki samogonem. Ca�e zm�czenie opu�ci�o nas w mgnieniu oka. Leutnant Ohlsen potrz�sn�� g�ow�. - Zwariowali�cie, pij�c to zatrujecie si� na �mier�. - W takim razie b�dzie to pi�kna �mier�, Herr Leutnant - zauwa�y� Heide, przesuwaj�c palcem po gardle. - Nie zamierzacie tego filtrowa�? - spyta� Leutnant Spaet, �ledz�c spojrzeniem spadaj�ce krople. - Nie warto - odrzek� Legionista. - A co wtedy z metanolem? - pyta� dalej Leutnant. - To nas nie obchodzi - powiedzia� niedbale Legionista. - Wa�ne jest tylko, aby nawali� si� jak stodo�a. - I tak b�dzie - o�wiadczy� z wielk� pewno�ci� siebie Heide. - Gdyby Iwan wiedzia�, �e mamy ten kocio�ek, z pewno�ci� natychmiast by nas zaatakowa�. - Nasz kocio�ek ma kategori� Gekados, Tajne Specjalnego Znaczenia, Geheime Kommandosache - szepn�� tajemniczo Porta. Leutnant Ohlsen roze�mia� si� i oddali� w stron� p�otu, Spaet pod��y� w �lad za nim. Tak�e nast�pnego dnia pozwolono nam odpoczywa� pod jab�oniami. Gotowali�my przez ca�y dzie�. Dla wi�kszej skuteczno�ci podzielili�my si� na grupy robocze. Zacz�li�my �udzi� si� naiwn� my�l�, �e tu, pod jab�oniami, dadz� nam spok�j. Ale po p�nocy us�yszeli�my, jak z g�ry ha�a�liwie zje�d�a motocykl. Zatrzyma� si� obok nas. Zeskoczy� z niego podoficer, ub�ocony jak nieboskie stworzenie. - Dow�dca 5. Kompanii?! - krzykn��. Wsta� Leutnant Ohlsen, by odebra� wiadomo��. Goniec zaraz potem odjecha� na �eb na szyj�. - Merde, teraz wszystko pierdnie - przepowiedzia� Legionista. - Pospieszmy si�, by wysuszy� do ko�ca sznapsa. Zosta�o co najwy�ej dziesi�� litr�w. - Jest trzydzie�ci jeden butelek - oznajmi� triumfalnie Porta. - Kiedy zaczniemy pi�? - zapyta� Ma�y. Legionista spojrza� na niego podejrzliwie. - Je�li tylko spr�bujesz wsadzi� tam nos, b�dziesz mia� ze mn� do czynienia. Zrozumiano, przyjacielu? - Co za zasraniec - mrukn�� nad�sany Ma�y. W ciemno�ci rozleg� si� gwizdek Leutnanta Ohlsena. - 5. Kompania, gotowa� si� do wymarszu. Zbi�rka w kolumnie na drodze. I troch� szybciej, moi panowie. Podszed� do nas Oberfeldwebel Huhn. - No i co, nie s�yszeli�cie, �ajzy jedne?! Dow�dca kompanii da� rozkaz wymarszu! Huhn zacz�� wrzeszcze�. W tym momencie wydarzy�o si� co�, co wszystkich zaskoczy�o. Stary podszed� do Huhna tak blisko, �e ich stalowe he�my prawie zetkn�y si�. - Oberfeldweblu Huhn - zacz�� g�osem spokojnym, ale pe�nym gro�by - musz� ci co� powiedzie�. Jestem dow�dc� tej dru�yny, i je�li cho� jeden raz zwr�cisz si� bezpo�rednio do kt�rego� z moich ludzi, ode�l� ci� tam, gdzie twoje miejsce. Jestem Feldweblem frontowym, nie znam si� na zwyczajach garnizonowych, ale widz�, �e nie wiesz nic o �yciu na froncie. Nie lubi� u�ywa� przemocy, ale je�li nie b�dziesz si� zajmowa� wy��cznie swoimi lalkami, pozwol� moim ludziom zrobi� z tob� to, na co maj� ochot�. Porta rykn�� �miechem. - Dobrze powiedziano, ale czy warto m�wi� kazanie krowie? Huhn chcia� dalej struga� wa�niaka, ale jeden rzut oka na Starego wystarczy�, by go powstrzyma�. Tu� przed tym, jak odwr�ci� si� na pi�cie, nie potrafi� powstrzyma� si�, by rzuci�: - Uwa�acie si� za spryciul�, h�? Ale tylko poczekajcie. I zaraz podszed� do Oberleutnanta Spaeta, kt�remu zacz�� skar�y� si� g�o�no. Spaet spokojnie odszed� i zostawi� go samotnie przemawiaj�cego. - Jazda, jazda! - rozkaza� z drogi Leutnant Ohlsen. - Za bro� i do szeregu. Porta, do jasnej cholery, rusz dup�. Porta i Ma�y podnie�li kocio�ek i stan�li na zbi�rce naprzeciwko Leutnanta, kt�ry uda�, �e nie widzi naczynia. Heide i Barcelona oci�gali si�. Rekruci przylecieli biegiem. Popychali si� i k��cili. Jeden z nich przez nieuwag� lekko uderzy� Porte. - Spr�buj tego jeszcze raz, gliniany �o�nierzyku, a tak ci dam w mord�, �e zapomnisz ojca, matki oraz Hitlera. Rekrut sta� z otwartymi ustami, ale ostro�nie zmilcza�. - Banda cholernych amator�w - mrukn�� lekcewa��co Ma�y. - 5. Kompania, baczno��, w prawo zwrot - zakomenderowa� Leutnant Ohlsen. Dow�dcy pluton�w wskazali �o�nierzom kierunek. - Patrzcie prosto przed siebie. Porta, do jasnej cholery, gdzie tw�j he�m? Nie �ycz� sobie ogl�da� ci� w tym zasranym cylindrze - zawo�a� Leutnant Ohlsen. - Od tego widoku mo�na zwariowa�! Porta zdj�� sw�j wielki, ��ty cylinder. - Gdzie he�m? - kontynuowa� rozdra�niony Ohlsen. - Nie mam, Herr Leutnant. Iwan mi go podiwani�. Leutnant Ohlsen potrz�sn�� g�ow� i spojrza� na Leutnanta Spaeta. Mieli do�� Porty. - Wi�c za�� kapelusz, Porta. Nie mo�esz maszerowa� z go�� g�ow�. Cylinder zn�w zaj�� miejsce nad kompani�, g�ruj�c nad ni� jak komin. - Naprz�d marsz, normalny krok. Deszcz siek� nam twarze i sp�ywa� strumieniami po plecach. Przez drog� przebieg� zaj�c. - Ten by nam si� bardzo przyda� - westchn�� Porta. - Ugotowa�oby si� go w naszym kocio�ku, w sznapsie, Ma�y. - Tak robi� w luksusowych restauracjach - wyja�ni� Heide. - I to jest smaczne? - zainteresowa� si� Porta. - Bez w�tpienia, poniewa� bogacze p�ac� harmoni� pieni�dzy, by go zje�� - orzek� Heide. - Gdybym tylko mia� jak�� lask� - marzy� Ma�y, patrz�c w s�o�ce. - Ledwie sobie przypominam, jakie maj� g�by. Pami�tacie tego Ruska, kt�ry robi� to z g�si�? - A co by� zrobi� w tak� pogod�? - spyta� Heide, tr�caj�c Ma�ego �okciem. - Ja? Zawsze jestem got�w, nawet przy 50 stopniach poni�ej zera. Pami�tacie t� star�, kt�r� wyrucha�em w �niegu, gdy na granicy tureckiej spotkali�my pani� komisarz? - Nikt nie da rady przy 50 stopniach poni�ej zera - zaprotestowa� Steiner, kierowca ci�ar�wki, kt�ry znalaz� si� w�r�d nas, poniewa� sprzeda� wojskow� ci�ar�wk� pewnemu W�ochowi w Mediolanie. - To po prostu niemo�liwe. - Liczy si� tylko gor�co wewn�trzne - stwierdzi� z oburzeniem Ma�y. - Nie wierz� ci - upiera� si� Steiner. - Przy takiej temperaturze on nie zdo�a�by nawet podnie�� g�owy. Od zimna robi si� malutki. - Pokaza� to na swym ma�ym palcu. - Zamknij pysk, stary z�odzieju, albo ci� za�atwi� - zawy� Ma�y. - Powiniene� by� ostatnim, kt�ry si� na to oburza. Czy istnieje cho� jeden artyku� kodeksu karnego, z kt�rego ci� nie oskar�ono? - G�wno, kodeks karny napisano po to, aby kto� na tym skorzysta�. Poza tym zawiadamiam ci�, �e zawsze skazywano mnie z artyku��w odnosz�cych si� do �tych spraw�. I mog� te� stwierdzi�, �e zawsze uczciwie je wybiera�em. Nie tak, jak ten skurwiel, kt�rego spu�ci�em do piachu dwa tygodnie temu, a kt�ry je bra� zanim uko�czy�y szesna�cie lat. Moje zawsze mia�y ponad dwadzie�cia, bez wyj�tku. - Mo�e przed zer�ni�ciem pyta�e� je o metryk� urodzenia? - za�mia� si� Porta. - Ile ich masz w spisie? - spyta� z zainteresowaniem Heide. - Och, nigdy ich nie liczy�em, ale by�o tego wiele - zdecydowanie orzek� Ma�y i zag��bi� si� w my�lach. - Nie gadajcie tak g�o�no, jeste�my ju� blisko Iwan�w - wmiesza� si� Leutnant Ohlsen. Zeszli�my z drogi, aby wspi�� si� na g�ry. Dywan traw t�umi� odg�os naszych krok�w. Gdzie� w ciemno�ci jaka� krowa westchn�a z zadowoleniem. Pad�a cicha komenda: - G�siego. Oberfeldwebel Huhn zapali� papierosa. Natychmiast pojawi� si� Leutnant Spaet i przez z�by wyda� syk o ci�nieniu 200 atmosfer. - Co za idiota, zupe�nie pomiesza�o wam si� w g�owie? Wyrzuci� mi to natychmiast, zanim snajperzy nas zauwa��. Zas�ugujecie na to, by was zastrzeli� na miejscu. Spieprzajcie na koniec kompanii, �eby was tu nie by�o wida�. Huhn wzi�� ogon pod siebie i znik�. Nagle przed nami pojawi�a si� jaka� zagroda. Zauwa�yli�my kr�tki b�ysk. Leutnant Ohlsen podni�s� r�k�, daj�c znak �sta�!�. Ledwie �mieli�my oddycha�. Co by�o w tej zagrodzie? Czy byli tam Ruscy, z karabinami maszynowymi, gotowi skosi� ca�� kompani�? - Heide, Sven, Barcelona i Porta - szepn�� Leutnant Ohlsen - id�cie przeszuka� to gniazdko, ale ostro�nie! Nie strzelajcie, u�yjcie no�y. Iwan mo�e by� gdzie� blisko. Wyci�gn�li�my nasze kandrasy i zacz�li�my pe�zn�� w stron� budynk�w. Dr�eli�my z podniecenia. Ilu ich jest? Byli�my ju� prawie u celu, gdy zauwa�yli�my, �e Ma�y poszed� za nami. W z�bach mia� n�, a w r�ce trzyma� stalow� p�tl�. U�miechn�� si� pe�en nadziei i wyszepta�: - Po�owa z�otych z�b�w dla mnie. Porta dotar� pierwszy. Wsun�� si� przez okno jak kot, bez d�wi�ku. Poszli�my za nim. Gdzie� wewn�trz domu zaskrzypia�y drzwi. - Kto� tam jest - mrukn�� Heide. - Wrzuc� tam granat. - Idiota - warkn�� Barcelona. Ma�y zadzwoni� garot�. Porta splun�� przez lewe rami�. To mia�o przynie�� szcz�cie. Ma�y da� nura w ciemno��. Dobieg� nas cichy d�wi�k. Jakie� nieszcz�sne j�kniecie. A potem zn�w zapanowa�a cisza. Mocniej �cisn��em m�j n�. Dr�a�em na ca�ym ciele, nie potrafi�c si� opanowa�. Powr�ci� Ma�y. Z garoty zwisa� kot. - Oto nieprzyjaciel - oznajmi� ze �miechem, prezentuj�c uduszonego kota. Odetchn�li�my z ulg�. - Uff - wyszepta� Barcelona - a ja oczekiwa�em ca�ej kompanii Czerwonych. - Banda cykor�w - powiedzia� pogardliwie Ma�y, jednym ruchem pozbywaj�c si� martwego kota. Zacz�li�my przetrz�sa� wszystkie szafy, by si� przekona�, czy nie ma w nich czego� interesuj�cego. Ma�y znalaz� s�oik konfitur. Usiad� po turecku na ziemi na �rodku izby i zacz�� si� nimi ob�era�. Porta wzi�� si� za picie z jakiej� butelki. Skrzywi� si�, obejrza� etykiet�, stwierdzi�, �e jest na niej napisane �koniak�. Wzi�� jeszcze �yk, a potem wyci�gn�� butelk� do Porty. - Dziwny koniak. Heide pow�cha�, wypi� odrobin�, cisn�� butelk� i splun��. - Co za �wi�stwo, to� to czterochlorek. Mi�o by�o mi ci� spotka�. Ma�y zarechota�. - W obcych stronach trzeba trzyma� si� konfitur. Zaraz wiadomo, co jest co. Skrzypn�y jakie� drzwi. Podskoczyli�my. Ma�y i Porta jednym skokiem znale�li si� za skrzyni�. Konfitury rozla�y si� po ziemi. Porta rzuci� si� do drzwi, otworzy� je kopniakiem i wrzasn��: - Hej tam! R�ce do g�ry! Wyci�gn��em zawleczk� granatu, got�w go rzuci�. Wsz�dzie panowa� spok�j. Ale kto� by�. To si� wyczuwa�o. Byli�my jak drapie�ne zwierz�ta. Byli�my zdolni zabija� tak ze strachu, jak dla przyjemno�ci. Kilka lat wojny zmienia cz�owieka ca�kowicie. Ci, kt�rzy tutaj byli, byli przeciwnikami. Je�li my ich nie zabijemy, oni zabij� nas. Zrobi to ten, kto b�dzie szybszy. Nas�uchiwali�my. - Wezwijmy kompani� - wyszepta� Barcelona. - Podpalmy ten kurewski burdel - zaproponowa� Ma�y. - P�niej b�dzie mo�na ich likwidowa� w miar� tego, jak b�d� wyskakiwa� z p�omieni. Gdy si� kogo� szuka, ogie� jest wspania�y. - G�upi� jak but! - wrzasn�� Porta. - Je�li to zrobimy, natychmiast odpowie rosyjska artyleria. Zn�w zaskrzypia�y drzwi. Nie my�l�c o mo�liwych konsekwencjach, Porta zapali� latark� elektryczn� i rzuci� si� ku drzwiom na drugim ko�cu izby, otworzy� je jednym uderzeniem i omi�t� wn�trze promieniem latarki. Sta�a tam przera�ona i przyklejona do �ciany m�oda dziewczyna. W r�ce trzyma�a wielk� maczug�. Patrzyli�my na ni� os�upiali. Ma�emu pierwszemu wr�ci�a mowa. - Nasza ptaszyna! Czy m�wisz po niemiecku, ma�a? - Chwyci� j� brutalnie pod brod� i po�askota� za uchem r�czk� swej stalowej p�tli. - Udusi�em kociaka, ale ch�tnie za�atwi� sobie nast�pnego. Pobawi�aby� si� ze mn� w kocie �apki, powiedz? - Ja nie partyzant - o�wiadczy�a dziewczyna �amanym niemieckim. - Niks, niks. Ja nie komunista, niks, niks. Ja bardzo kocha� germa�ski �o�nierz, ponimajetie? - Och, to my ponimajem - zadrwi� Porta. - Ale dlaczego ty wsadzi� czterochlorek do butelki od koniaku? - Niet rozumie�, Pan soldat. - Nigdy nikt nic nie rozumie, co si� m�wi, gdy zrobi� jakie� dra�stwo - odezwa� si� sarkastycznie Heide. Ma�y wyci�gn�� r�k� do maczugi dziewczyny. - Ta twoja laseczka jest odrobin� za ci�ka. A je�li ci zaproponuj�, by� jej nie nosi�a? Bez dalszych s��w wyj�� przedmiot z d�oni przera�onej dziewczyny. Patrzy�a na� nerwowo. - Ja niks bi� germa�ski soldat kijem - wybe�kota�a. - Ja bi� tylko ruski. Oni z�y, germa�ski dobry. - O tak, jeste�my anio�kami - roze�mia� si� Heide - ze skrzyd�ami z wosku, kt�re nie znosz� zbli�enia do ognia. - Jeste� sama? - zapyta� po rosyjsku Barcelona. Przyjrza�a mu si� uwa�nie. - Ty oficer? - Tak - sk�ama� Barcelona. - Ja genera�. - Inni w piwnicy, pod tajemn� klap� - wyja�ni�a dziewczyna. Porta zagwizda�. - To si� zaczyna robi� interesuj�ce! Ma�y podni�s� sw�j s��j konfitur. Usiad� na stole wymachuj�c nogami i dalej wcina�. - Doskona�e konfitury - rzuci� dziewczynie. - Macie jeszcze? - Zamknij mord� - zbeszta� go Porta. - S� sprawy wa�niejsze od konfitur. By� mo�e siedzimy na grupie Rosjan. - Przyprowad� ich - za�mia� si� Ma�y. - Udusz� ich, gdy tylko si� pojawi�. - Gdzie jest w�az? Dziewczyna pokaza�a jeden z k�t�w. Zobaczyli�my dobrze zamaskowan� klap�. Sami nigdy by�my jej nie spostrzegli. - �o�nierze ruski? - zapyta� Barcelona. - Niet, niet - dziewczyna energicznie pokr�ci�a g�ow�. - Przyjaciele, rodzina, niks komunisty. Faszysty, dobre faszysty. - Faszysty dobre? - za�mia� si� Heide. - Do wszystkich diab��w, musz� to zobaczy�. - Czego� takiego nie ma - o�wiadczy� Ma�y, jedz�c ha�a�liwie. - Faszy�ci kutasy. Komuni�ci kutasy. Tylko my dobrzy. - Odstawi� pusty s�oik. W s�siedniej izbie rozleg� si� ha�as. Odwr�cili�my si� �ywo, odbezpieczaj�c bro�. Przera�ona dziewczyna j�kn�a i pobieg�a do drzwi. Barcelona Blom chwyci� j� za r�ce. - Nie opuszczaj nas bez po�egnania. Wszyscy tutaj bardzo ci� lubimy. Pojawi� si� Leutnant Ohlsen, prowadz�c ze sob� ca�y pluton. - Co wy si� tak obcyndalacie? - mrukn��. - Jednym rzutem oka obj�� przewr�cony s��j po konfiturach, dziewczyn� obok drzwi i na p� opr�nion� butelk� od koniaku. - Dostali�cie kompletnego pierdolca? Gdy ca�a kompania na was czeka, spokojnie opychacie si� konfiturami i pijecie koniak! - Niech pan tak nie krzyczy, Herr Leutnant - szepn�� Porta i wskaza� klap� w pod�odze. - Tu� pod tym jest prawdopodobnie ca�y batalion Iwan�w, sraj�cych w spodnie. A co do koniaku, nie ma pan racji, zazdroszcz�c go nam. Jest przera�liwy. To czterochlorek. Leutnant Ohlsen sta� jak skamienia�y. Nadszed� Legionista wraz ze Starym, obaj przygotowywali koktajle Mo�otowa. - Iwany s� w piwnicy? - spyta� Legionista. - Wobec tego, Ma�y, b�d� uprzejmy podnie�� klap�. - My�lisz, �e mam nie po kolei w g�owie? - odpar�, wycofuj�c si�, Ma�y. - Je�li chcesz by otwarto klap�, by m�c tam powrzuca� sztuczne ognie, to zr�b to sobie sam. Ja jestem ca�kiem zdecydowany, by z tej wojny wr�ci� �ywy. - Idiota - odrzuci� Legionista i pewnym krokiem skierowa� si� w stron� klapy. - Odsu�cie si�, to zdrowo pierdnie. Dziewczyna wrzasn�a. - Niks, niks, malinki] dziecko w piwnica... Legionista tak ni� potrz�sn��, �e znalaz�a si� na ziemi. - Uwa�aj, uwa�aj - ostrzeg� Porta. - Chyba nie b�dziesz bi� dziecka? Zawsze uwa�a�em, �e �abojady s� dobrze wychowani. - Sko�czyli�cie ju� z pierdo�ami? - Leutnant Ohlsen by� w�ciek�y. - Nie przyszli�my tu, by si� zabawia�. Zanim zd��ymy mrugn�� okiem, Iwany chwyc� nas za gard�o. Ma�y drapa� si� w nog� garot�. - Melduj�, Herr Leutnant, �e udusi�em ruskiego kota. Wystarczy, �e te krety wyjd� z piwnicy, bym ich te� podusi�. - Otoczy� klap� - rozkaza� Leutnant Ohlsen. - Lekkie karabiny maszynowe i peemy wycelowane. Kalb, got�w do uderzenia. Pierwszy, kt�ry wyjdzie uzbrojony, zostanie skoszony. Je�li czegokolwiek spr�buj�, zarobi� sobie na koktajl. Szybkim ruchem podni�s� klap� i zawo�a�: - Wychodzi� pojedynczo! Daj� wam pi�� minut, po nich wrzucimy �adunek. Szybko, panowie, szybko. I bez broni, towariszczi. Pierwsza wysz�a ma�a staruszka, trzymaj�c r�ce nad g�ow�. Za ni� pojawi�o si� pi�� innych kobiet. Jedna z nich trzyma�a w ramionach oseska. - G�wno, je�li to nie s� Flintenweiber, �o�nierki - mrukn�� Porta. Po nich wyszli m�czy�ni, na ko�cu trzech m�odych. Heide i Barcelona sprawnie ich zrewidowali. - A ja, czy mog� zrewidowa� te dobre kobiety? - zapyta� Ma�y. - Ty st�d zje�d�aj, Creutzfeldt. Je�li dotkniesz cho� jedn� kobiet�, r�bn� ci�. - To by�a tylko taka przelotna my�l - nad�sa� si� Ma�y. - Czy kto� jeszcze jest na dole? - zapyta� Leutnant Ohlsen jednego z m�czyzn. Ten potrz�sn�� g�ow�, ale zbyt si� spieszy�, by odpowiedzie�. - Jeste� pewien, �o�nierzu? - spyta� mru��c oczy Porta. - Hej, Ma�y, za�� mu p�tl� na szyj�. - Z przyjemno�ci� - zarechota� Ma�y i zarzuci� stalow� garot� na szyj� bia�ego jak �ciana cz�owieka. P�niej nieco poluzowa� p�tl�. Porta u�miechn�� si� szata�sko. - To jest taka pieprzona zabawka, z pewno�ci� odpowiednia dla ciebie. Je�li w piwnicy s� inni towariszczi, Ma�y zaci�nie p�tl�. Pospiesz si� z odpowiedzi�, czy s� inni, zanim sami p�jdziemy si� przekona�. M�czyzna wyda� co� w rodzaju gulgotu i potrz�sn�� g�ow�. - Daj�e spok�j, udusisz go - wtr�ci� si� Leutnant Ohlsen. - Ile razy ci powtarza�em, �e nie �ycz� sobie twoich gangsterskich metod. Wi�c nie ma ju� nikogo w piwnicy? - zapyta� stoj�cych pod �cian� cywil�w. - Kalb, wrzu� �adunek. Ma�y Legionista wzruszy� ramionami, zdj�� zakr�tk� �rodkowego w ca�ym �adunku granatu i w�o�y� palec do k�ka zawleczki. Jedna z kobiet zawy�a: - Niet, niet! Legionista rzuci� na ni� okiem. - Voila, madame, wi�c s� jeszcze inni? Leutnant Ohlsen podszed� do klapy. - Tego by�em pewien. Wy�azi�! Jaki� odg�os. Dwaj m�odzi ludzie powoli wynurzyli si� z piwnicy. Legionista chwyci� ich. - Mieli�cie szcz�cie, przyjaciele. Jeszcze trzydzie�ci sekund, a zostaliby�cie upieczeni. Heide i Barcelona sprawnie ich zrewidowali. - Mam nadziej�, �e teraz to ju� wszyscy? - odezwa� si� Leutnant Ohlsen. Ja i Legionista jednym skokiem znale�li�my si� na dole. Na chwil� skryli�my si� za jakimi� becz