1112

Szczegóły
Tytuł 1112
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

1112 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 1112 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

1112 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

George Orwell Rok 1984 Przedruk z wydawnictwa: "Pa�stwowy Instytut Wydawniczy", Warszawa 1988 George Orwell (w�a�c. Eric Arthur Blair) urodzi� si� w 1903 r. w Indiach. W 1921 uko�czy� szko�� w Eton (Anglia), a rok p�niej wyjecha� do Birmy, gdzie przez nast�pne sze�� lat s�u�y� w oddzia�ach Indian Imperial Police. W latach 1928_#29 mieszka� w Pary�u i tam, na �amach "Le Monde", ukaza� si� jego pierwszy artyku�. Po powrocie do Anglii pracowa� jako korepetytor, a p�niej nauczyciel, lecz z powodu z�ego stanu zdrowia musia� porzuci� to zaj�cie i do 1940 r. zarabia� na �ycie recenzuj�c ksi��ki. Pod koniec 1936 r. wyjecha� do Hiszpanii, aby walczy� po stronie republikan�w. W czasie II wojny �wiatowej, zaci�gn�wszy si� do wojsk obrony kraju, jednocze�nie pracowa� dla redakcji Kraj�w Europy Wschodniej w B$b$c, by� wsp�wydawc� "Tribune", gdzie publikowa� swoje eseje krytycznoliterackie i komentarze polityczne, a od 1945 r. korespondentem wojennym "Observer's". Zmar� na gru�lic� w roku 1950. Orwell wyda� m.in. "Down and Out in Paris and London" (1933), "Burmese Days" (1934), "Coming Up for Air" (1939) i dwie powie�ci, kt�re przynios�y mu �wiatowy rozg�os: "Animal Farm" (1945) i "Rok 1984" (1949). "Rok 1984" to satyra polityczna, klasyczna ju� dzi� pozycja nale��ca do nurtu antyutopii. Relacjonuje histori� Winstona Smitha i jego rozpaczliwego buntu przeciwko wszechpot�nej machinie pa�stwowej - buntu w imi� prawdy oraz wolno�ci jednostki, z g�ry skazanego na niepowodzenie w zdehumanizowanym �wiecie zbudowanym na strachu i nienawi�ci, pogardzie i przemocy. Futurystyczna wizja Orwella niesie ponadczasowe oskar�enie totalitaryzmu, a zarazem ostrze�enie przed mechanizmami w�adzy - zw�aszcza w�adzy nadu�ywanej - i przed pr�bami tworzenia nowej natury cz�owieka opartej na "dw�jmy�leniu". Cz�� pierwsza 1 By� jasny, zimny dzie� kwietniowy i zegary bi�y trzynast�. Winston Smith, z g�ow� wtulon� w ramiona dla os�ony przed tn�cym wiatrem, w�lizgn�� si� szybko przez szklane drzwi do Bloku Zwyci�stwa, ale nie do�� szybko, by powstrzyma� tuman ziarnistego py�u, kt�ry wtargn�� za nim do �rodka. Klatka schodowa cuchn�a gotowan� kapust� i starymi, butwiej�cymi wycieraczkami. Na jednym jej ko�cu wisia� barwny plakat, zbyt wielki do eksponowania w ciasnym wn�trzu. Przedstawia� tylko ogromn� twarz, przesz�o metrowej szeroko�ci: przystojn�, czerstw� twarz mniej wi�cej czterdziestopi�cioletniego m�czyzny z sutym czarnym w�sem. Winston skierowa� si� w stron� schod�w. Sprawdzanie, czy winda dzia�a, nie mia�o �adnego sensu. Nawet w najlepszych okresach rzadko bywa�a czynna, obecnie za�, w ramach oszcz�dno�ci zwi�zanych z przygotowaniami do Tygodnia Nienawi�ci, nie w��czano pr�du przed zmrokiem. Winston mieszka� na si�dmym pi�trze, a poniewa� mia� ju� trzydzie�ci dziewi�� lat i owrzodzenia �ylakowe na prawej nodze powy�ej kostki, wspina� si� wolno, kilka razy odpoczywaj�c po drodze. Na ka�dym pi�trze, na wprost drzwi windy, spogl�da� ze �ciany plakat z ogromn� twarz�. By�a tak namalowana, �e oczy m�czyzny zdawa�y si� �ledzi� ka�dy ruch przechodz�cego. "Wielki Brat patrzy" g�osi� napis u do�u plakatu. W mieszkaniu przej�ty g�os czyta� kolumny cyfr dotycz�ce wytopu sur�wki. Wydobywa� si� z pod�u�nej metalowej p�yty przypominaj�cej matowe lustro, wmontowanej w �cian� po prawej. Winston obr�ci� pokr�t�o i g�os nieco przycich�, lecz mimo to ka�de s�owo dobiega�o wyra�nie. Urz�dzenie (nazywane teleekranem) mo�na by�o �ciszy�, ale nie wy��czy�. Winston podszed� do okna: drobna, mizerna posta�, kt�rej chudo�� podkre�la� jeszcze granatowy kombinezon, ubi�r cz�onka Partii. M�czyzna mia� bardzo jasne w�osy, cer� z natury rumian�, a sk�r� szorstk� od chropowatego myd�a, t�pych �yletek i niedawnych mroz�w. �wiat na zewn�trz, nawet ogl�dany przez zamkni�te okno, tchn�� ch�odem. W dole, na ulicy, podmuchy wiatru wprawia�y w wir kurz i skrawki papieru, a cho� �wieci�o s�o�ce, niebo mia�o barw� stali; wszystko by�o jakby pozbawione koloru - z wyj�tkiem porozlepianych wsz�dzie dooko�a plakat�w. W�sata twarz patrzy�a z ka�dej lepiej wyeksponowanej powierzchni. Jeden plakat wisia� na fasadzie domu dok�adnie naprzeciwko. "Wielki Brat patrzy", g�osi� napis, a ciemne oczy wwierca�y si� w oczy Winstona. Ni�ej, na poziomie ulicy, inny plakat, z naderwanym rogiem, trzepota� bez�adnie na wietrze, to odkrywaj�c, to zas�aniaj�c pojedyncze s�owo "Angsoc". W oddali helikopter zni�y� si� pomi�dzy dachy, zawis� na moment niczym mucha mi�sna, po czym poderwa� si� i odlecia�, zataczaj�c �uk. By� to patrol policji, szpieguj�cy mieszka�c�w przez okna. Ale zwyk�a policja to pestka. Prawdziw� groz� napawa�a Policja My�li. Za plecami Winstona g�os p�yn�cy z teleekranu wci�� trajkota� o wytopie sur�wki i przekroczeniu Dziewi�tego Planu Trzyletniego. Teleekran s�u�y� r�wnocze�nie za odbiornik i nadajnik, dostatecznie czu�y, �eby wychwyci� ka�dy d�wi�k g�o�niejszy od zni�onego szeptu; co wi�cej, jak d�ugo Winston pozostawa� w zasi�gu metalowej p�yty, by� nie tylko s�yszalny, lecz tak�e widoczny. Nikt oczywi�cie nie wiedzia�, czy w danym momencie jest obserwowany. Snuto jedynie domys�y, jak cz�sto i wed�ug jakich zasad Policja My�li prowadzi inwigilacj�. Nie spos�b te� by�o wykluczy�, �e przez ca�y czas nadzoruje wszystkich. Tak czy inaczej, mog�a si� w��czy� w dowolny kana�, kiedy tylko chcia�a. Pozostawa�o wi�c �y� z za�o�eniem - i �y�o si�, z nawyku, kt�ry przeszed� w odruch - i� ka�de s�owo jest pods�uchiwane, a ka�dy ruch pilnie �ledzony, chyba �e w pomieszczeniu panuje akurat mrok. Winston sta� ty�em do teleekranu. Tak by�o bezpieczniej, cho� - jak wiedzia� - z plec�w te� mo�na wiele wyczyta�. Kilometr dalej pot�ny bia�y gmach Ministerstwa Prawdy, jego miejsce pracy, g�rowa� nad ponurym krajobrazem. I to jest Londyn, pomy�la� z niejasn� odraz�, g��wne miasto Pasa Startowego Jeden, trzeciej pod wzgl�dem zaludnienia prowincji Oceanii. Usi�owa� wydoby� z pami�ci jakie� wspomnienia z dzieci�stwa, �eby si� przekona�, czy Londyn zawsze wygl�da� tak samo. Czy zawsze widzia�o si� tu tylko rz�dy sypi�cych si� dziewi�tnastowiecznych czynsz�wek o �cianach podpartych stemplami, oknach pozatykanych kawa�kami dykty, dachach �atanych blach� falist� oraz rachityczne, wal�ce si� murki mi�dzy ogr�dkami? I te poro�ni�te wierzb�wk� gruzy zbombardowanych dom�w, nad kt�rymi unosz� si� tumany bia�ego py�u, lub tereny doszcz�tnie zniwelowane przez bomby, gdzie zaraz wyros�y kolonie obskurnych drewnianych chat, istnych kurnik�w? Wysi�ki Winstona by�y jednak daremne, nie potrafi� sobie nic przypomnie�; z dzieci�stwa pozosta�a mu w pami�ci tylko seria �wietlistych obraz�w, pozbawionych t�a i sensu. Gmach Ministerstwa Prawdy - w nowomowie * Miniprawd - odbija� zdecydowanie od wszystkich innych budowli w okolicy. By�a to ogromna piramida z l�ni�cego bia�ego betonu, pn�ca si� tarasami w g�r� na wysoko�� trzystu metr�w. Z okna swojego mieszkania Winston widzia� wyra�nie trzy has�a Partii, wymalowane starannie na bia�ej fasadzie: Nowomowa stanowi�a urz�dowy j�zyk Oceanii. Opis jego budowy i etymologii zawarty jest w Aneksie. "Wojna to pok�j", "Wolno�� to niewola", "Ignorancja to si�a". M�wiono, �e gmach Ministerstwa Prawdy ma trzy tysi�ce pomieszcze� nad ziemi� i tyle� samo pod ziemi�. W Londynie istnia�y jeszcze tylko trzy budynki o podobnych rozmiarach i zbli�onym wygl�dzie. Tak g�rowa�y nad reszt� miasta, �e z dachu Bloku Zwyci�stwa dostrzega�o si� je wszystkie r�wnocze�nie. Mie�ci�y cztery ministerstwa, sk�adaj�ce si� na aparat rz�dowy: Ministerstwo Prawdy, kt�remu podlega�a prasa, rozrywka, o�wiata i sztuka, Ministerstwo Pokoju, kt�re zajmowa�o si� prowadzeniem wojny, Ministerstwo Mi�o�ci, kt�re pilnowa�o �adu i porz�dku, wreszcie Ministerstwo Obfito�ci, sprawuj�ce piecz� nad gospodark�. Ich nazwy, w nowomowie, brzmia�y nast�puj�co: Miniprawd, Minipax, Minimi�o i Miniobfi. Najwi�ksz� groz� budzi�o Ministerstwo Mi�o�ci. Gmach ten w og�le nie mia� okien. Winston nigdy nie by� ani w �rodku gmachu, ani te� bli�ej ni� p� kilometra od niego. Na teren MInisterstwa wpuszczano jedynie w sprawach s�u�bowych, lecz nawet w�wczas interesant musia� pokonywa� labirynt zasiek�w, stalowych bram i ukrytych stanowisk karabin�w maszynowych. Tak�e ulice w pobli�u patrolowali gorylowaci stra�nicy w czarnych mundurach, uzbrojeni w rozsuwane pa�ki. Winston odwr�ci� si� gwa�townie. Wcze�niej przybra� wyraz spokojnego optymizmu, jaki najbezpieczniej by�o przyj��, stoj�c przodem do teleekranu. Przemierzy� pok�j i wszed� do male�kiej kuchni. Chc�c wr�ci� do mieszkania w czasie przerwy obiadowej, zrezygnowa� z posi�ku w sto��wce ministerstwa, chocia� wiedzia�, i� w domu nie ma nic do jedzenia opr�cz kawa�ka ciemnego chleba, kt�ry musi sobie zostawi� na jutrzejsze �niadanie. Zdj�� z p�ki butelk� bezbarwnego p�ynu ze zwyk�� bia�� etykiet� opatrzon� napisem "D�in Zwyci�stwa". Trunek wydziela� md��, oleist� wo�, niczym chi�ska w�dka p�dzona z ry�u. Winston nala� sobie prawie pe�n� fili�ank� i pokonuj�c wstr�t, opr�ni� j� jednym haustem, jakby pi� lekarstwo. Twarz natychmiast mu spurpurowia�a, oczy zasz�y �zami. D�in mia� smak kwasu azotowego, a w dodatku cz�owiek po ka�dym �yku czu� si� tak, jakby dosta� w �eb gumow� pa�k�. Jednak�e w nast�pnej chwili palenie w �o��dku nieco zel�a�o i �wiat wyda� si� Winstonowi weselszy. Wydoby� papierosa z pomi�tej paczki z napisem "Papierosy Zwyci�stwa" i niebacznie uni�s� go pionowo, co sprawi�o, �e ca�y tyto� wysypa� si� na pod�og�. Z nast�pnym posz�o mu lepiej. Wr�ci� do pokoju i usiad� przy stoliku na lewo od teleekranu. Wyj�� z szuflady obsadk�, butelk� atramentu oraz czysty gruby zeszyt o marmurkowej ok�adce i czerwonym grzbiecie. Z niewiadomego powodu teleekran znajdowa� si� w dziwnym miejscu. Zamiast, jak w innych mieszkaniach, tkwi� na �cianie bocznej, sk�d roztacza� si� widok na ca�y pok�j, wmontowany by� po�rodku najd�u�szej �ciany, dok�adnie na wprost okna. Po jednej jego stronie mie�ci�a si� p�ytka wn�ka, w kt�rej teraz siedzia� Winston, a kt�r� - gdy budowano blok - przeznaczono zapewne na rega� z ksi��kami. Siedz�c we wn�ce, cofni�ty jak najg��biej, Winston znajdowa� si� poza polem widzenia teleekranu. Wci��, oczywi�cie, by�o go s�ycha�, lecz dop�ki si� nie podnosi�, pozostawa� niewidoczny. W pewnej mierze to ten niezwyk�y uk�ad pokoju podsun�� mu pomys�, do kt�rego realizacji w�a�nie si� zabiera�. G��wnie jednak podsun�� mu go zeszyt wyj�ty przed chwil� z szuflady. By� to wyj�tkowo pi�kny zeszyt, cho� o kartkach nieco po��k�ych ze staro�ci. Takiego g�adkiego, kremowego papieru nie produkowano od ponad czterdziestu lat. Winston podejrzewa� nawet, �e zeszyt jest znacznie starszy. Dostrzeg� go na wystawie ubogiego sklepiku z rupieciami w jednej z bardziej obskurnych dzielnic miasta (gdzie dok�adnie, ju� teraz nie pami�ta�) i natychmiast zapragn�� go mie�. Cz�onkowie Partii nie powinni zaopatrywa� si� w zwyk�ych sklepach (czyli "dokonywa� transakcji wolnorynkowych"), lecz rozporz�dzenia tego nie przestrzegano zbyt surowo, gdy� wielu artyku��w, takich jak sznurowad�a i �yletki, nie spos�b by�o zdoby� w �aden inny spos�b. Rozejrza� si� szybko po ulicy, a nast�pnie w�lizn�� do sklepiku i kupi� zeszyt za dwa i p� dolara, nawet nie zastanawiaj�c si� po co. Nios�c go w teczce do domu, czu� si� jak winowajca. Samo posiadanie czystego zeszytu mog�o bowiem budzi� podejrzenia. Teraz zabiera� si� do pisania pami�tnika. Nie by�o to zakazane (nic nie by�o zakazane, gdy� wszelkie prawa dawno ju� zniesiono), ale nie w�tpi�, �e je�li go nakryj�, dostanie kar� �mierci lub przynajmniej dwadzie�cia pi�� lat ci�kich rob�t. W�o�y� do obsadki stal�wk� i possa� przez chwil�, �eby j� oczy�ci�. Pi�ra, archaicznego narz�dzia, rzadko u�ywano nawet do sk�adania podpis�w, ale zdoby� je - potajemnie i z pewnym trudem - poniewa� uzna�, �e pi�kny kremowy papier zas�uguje na co� lepszego ni� drapanie kopiowym o��wkiem. Prawd� m�wi�c, nie nawyk� do r�cznego pisania. Poza kr�tkimi notatkami na og� dyktowa�o si� wszystko do mowopisu; teraz jednak Winston z oczywistych wzgl�d�w nie m�g� wykorzysta� tego urz�dzenia do swoich cel�w. Zanurzy� stal�wk� w atramencie i zawaha� si�. Poczu� skurcz kiszek. Skre�lenie pierwszego s�owa to decyduj�cy krok. Drobnymi, niezgrabnymi literami napisa�: 4 kwietnia 1984. Odchyli� si� do ty�u. Ogarn�o go poczucie totalnej bezradno�ci. Wcale nie by� przekonany, czy rzeczywi�cie jest rok 1984. Wydawa�o mu si� to ca�kiem prawdopodobne, gdy� raczej nie w�tpi�, �e ma trzydzie�ci dziewi�� lat, a wiedzia�, �e urodzi� si� albo w 1944, albo w 1945; jednak�e w obecnych czasach nie da�o si� okre�li� �adnej daty z wi�ksz� dok�adno�ci� ni� do roku lub dw�ch. Dla kogo, zacz�� si� nagle zastanawia�, pisz� ten pami�tnik? Dla przysz�o�ci, dla jeszcze nie narodzonych pokole�. Jego my�li wirowa�y przez moment wok� niepewnej daty zapisanej na kartce, a� naraz wy�oni�o si� spo�r�d nich jedno z ulubionych poj�� nowomowy: "dw�jmy�lenie". Po raz pierwszy poj�� ogrom swojego przedsi�wzi�cia. Jak mo�na porozumie� si� z przysz�o�ci�? Jest to z natury rzeczy niemo�liwe. Albo przysz�o�� oka�e si� podobna do tera�niejszo�ci, a w�wczas nie zechce go s�ucha�; albo oka�e si� ca�kiem inna, a wtedy jego problemy b�d� dla niej zupe�nie niezrozumia�e. Przez pewien czas wpatrywa� si� t�po w otwarty zeszyt. Z teleekranu rozbrzmiewa�y teraz przenikliwe tony marsza wojskowego. Najdziwniejsze by�o to, �e nie tylko utraci� zdolno�� formowania my�li, lecz wr�cz zapomnia�, co zamierza� napisa�. Przez d�ugie tygodnie szykowa� si� do tej chwili i nigdy mu nie przysz�o do g�owy, �e b�dzie potrzebowa� czegokolwiek poza odwag�. Samo pisanie wydawa�o si� �atwe. Mia� jedynie przela� na papier nieprzerwany, gor�czkowy monolog, kt�ry brz�cza� mu w g�owie od wielu lat. Ale teraz ucich� zupe�nie. W dodatku sk�ra na nodze wok� owrzodze� zacz�a go niezno�nie sw�dzi�. Ba� si� podrapa�, bo w�wczas zawsze wdawa�a si� infekcja. Mija�y sekundy. Nie by� �wiadom niczego opr�cz pustej kartki, sw�dzenia nad kostk�, grzmotu muzyki i lekkiego rauszu wywo�anego d�inem. Nagle, ogarni�ty panicznym strachem, zacz�� pisa�, tylko cz�ciowo zdaj�c sobie spraw� z tego, co notuje. Nier�wne wiersze, kre�lone drobnym, dziecinnym pismem, zape�nia�y stron�, gubi�c najpierw du�e litery, a w ko�cu i znaki przestankowe. "4 kwietnia 1984. Wczoraj wieczorem by�em w kinie. Same kroniki wojenne. Jedna znakomita, pokazywa�a bombardowanie statku z uchod�cami gdzie� na Morzu �r�dziemnym. Widowni� ubawi�y najbardziej uj�cia olbrzymiego t�u�ciocha uciekaj�cego wp�aw przed helikopterem, najpierw pokazano go, jak pluszcze si� w wodzie niczym mor�win, potem przez celowniki helikoptera, a potem podziurawionego jak sito, woda wok� niego zaczerwieni�a si� i nagle zacz�� i�� na dno, jakby przez te dziury woda wlewa�a mu si� do �rodka. widownia wy�a ze �miechu, kiedy ton��. potem pokazano ��d� ratunkow� z dzie�mi, nad kt�r� zawis� helikopter. na dziobie siedzia�a kobieta w �rednim wieku, chyba �yd�wka, trzymaj�c w ramionach ch�opczyka, mo�e trzyletniego. wy� z przera�enia i chowa� jej g�ow� mi�dzy piersi, jakby chcia� si� w nich skry� niczym zwierz� w norze, a ona, ta kobieta, tuli�a go i uspokaja�a, cho� sama by�a zielona ze strachu, ca�y czas zas�aniaj�c go r�koma, jakby mog�a ochroni� przed kulami. potem helikopter zrzuci� na nich 20 kilow� bomb� niesamowity b�ysk i ��d� rozpad�a si� w drzazgi. potem by�o �wietne uj�cie dzieci�cej r�czki wylatuj�cej w g�r� hen hen w g�r� helikopter z kamer� na dziobie musia� to filmowa� z rz�d�w dla partyjnych posypa�y si� rz�siste oklaski ale w cz�ci dla proli jaka� kobieta zacz�a si� nagle awanturowa� i wydziera� �e nie powinni tego pokazywa� nie przy dzieciach �e tak nie mo�na nie przy dzieciach nie wolno a� w ko�cu policjanci musieli j� wyrzuci� z sali wyrzucili ale pewnie nic jej si� nie stanie nikogo nie obchodzi co gadaj� prole typowa reakcja prolki tacy nigdy..." Winston przerwa� pisanie, bo chwyci� go skurcz w d�oni. Nie mia� poj�cia, co go sk�oni�o do wypisywania podobnych bzdur. Ale sta�o si� co� dziwnego: podczas gdy relacjonowa� kronik� filmow�, zupe�nie inne wydarzenie stan�o mu w pami�ci, i to tak wyra�nie, �e niemal poczu� si� na si�ach utrwali� je r�wnie�. U�wiadomi� sobie, �e to w�a�nie z powodu tego wydarzenia nagle zdecydowa� si� wr�ci� w przerwie do domu i akurat dzi� rozpocz�� pisanie pami�tnika. Do wydarzenia tego - je�li co� tak nieuchwytnego mo�na w og�le nazwa� wydarzeniem - dosz�o dzi� rano w ministerstwie. Zbli�a�a si� jedenasta zero zero i w Departamencie Archiw�w, gdzie zatrudniony by� Winston, w przygotowaniu si� do Dw�ch Minut Nienawi�ci wyci�gni�to ju� krzes�a z poszczeg�lnych przegr�d i ustawiono na �rodku sali naprzeciwko wielkiego teleekranu. Winston w�a�nie zajmowa� miejsce w jednym ze �rodkowych rz�d�w, gdy na sal� wesz�y niespodziewanie dwie osoby. Zna� je z widzenia, lecz nigdy nie zamieni� z nimi s�owa. Pierwsz� z nich by�a dziewczyna, kt�r� cz�sto mija� na korytarzu. Nie mia� poj�cia, jak si� nazywa, ale wiedzia�, �e pracuje w Departamencie Literatury. Prawdopodobnie - poniewa� czasem widywa� j� z narz�dziami i z r�koma powalanymi smarem - by�a mechanikiem obs�uguj�cym jedn� z maszyn pisz�cych powie�ci. Wygl�da�a na zuchwa�� dziewczyn�, na oko dwudziestokilkuletni�, i mia�a g�ste, ciemne w�osy, piegowat� twarz oraz szybkie ruchy sportsmenki. W�ska czerwona szarfa, emblemat M�odzie�owej Ligi Antyseksualnej, oplata�a j� ciasno w pasie, uwypuklaj�c kszta�tno�� sylwetki ukrytej pod kombinezonem. Winston nie cierpia� jej, nienawidzi� od pierwszego wejrzenia. Doskonale wiedzia� dlaczego: dra�ni� go zapa� do pieszych w�dr�wek, hokeja na trawie, zimnych prysznic�w i prawomy�lno��, kt�re zdawa�y si� z niej promieniowa�. Nie cierpia� wszystkich kobiet, a zw�aszcza m�odych i �adnych. Z regu�y w�a�nie kobiety, szczeg�lnie te m�ode, by�y najbardziej fanatycznymi zwolennikami Partii, wierz�cymi �lepo w buduj�ce slogany, ochoczo szpieguj�cymi wszystkich dooko�a i w�sz�cymi najdrobniejsze przejawy nieortodoksyjno�ci. Ta za� sprawia�a wra�enie bardziej niebezpiecznej od innych. Raz, kiedy mijali si� na korytarzu, pos�a�a mu z ukosa szybkie spojrzenie, kt�re przewierci�o go niemal na wylot i przej�o panicznym l�kiem. Przysz�o mu do g�owy, �e dziewczyna jest agentk� Policji My�li. Chocia� by�o to ma�o prawdopodobne, zawsze odczuwa� dziwny niepok�j, w kt�rym strach miesza� si� z wrogo�ci�, ilekro� znajdowa�a si� w pobli�u. Drug� osob� by� m�czyzna nazwiskiem O'Brien, cz�onek Wewn�trznej Partii, piastuj�cy tak wa�n� i wysok� funkcj�, �e Winston mia� jedynie mgliste poj�cie, na czym ona polega. Na widok zbli�aj�cego si� czarnego kombinezonu cz�onka Wewn�trznej Partii w�r�d os�b zgromadzonych przy krzes�ach momentalnie zapanowa�a cisza. O'Brien, postawny, t�gi m�czyzna o byczym karku i pospolitej, wyrazistej, wiecznie nasro�onej twarzy, mimo swego gro�nego wygl�du nie pozbawiony by� pewnego uroku. Spos�b, w jaki poprawia� na nosie okulary, mia� w sobie co� autentycznie rozbrajaj�cego, a zarazem niezwykle kulturalnego. Gdyby kto� jeszcze rozumowa� w podobnych kategoriach, gest ten przywodzi�by na my�l szlachcica z osiemnastego wieku, cz�stuj�cego znajomych tabak�. Winston widzia� O'Briena z dziesi�� razy w ci�gu tylu� lat. Co� go przyci�ga�o do niego, i to nie tylko �w dziwny kontrast mi�dzy uprzejmym sposobem bycia a wygl�dem zawodowego zapa�nika. Chodzi�o raczej o skryte prze�wiadczenie - nawet nie tyle prze�wiadczenie, ile nadziej� - �e polityczna ortodoksyjno�� O'Briena jest daleka od doskona�o�ci. Co� w jego twarzy sugerowa�o to nieodparcie. Mo�liwe jednak, i� na obliczu O'Briena nie malowa� si� brak ortodoksyjno�ci, lecz po prostu inteligencja. W ka�dym razie sprawia� wra�enie cz�owieka, z kt�rym mo�na by porozmawia�, gdyby uda�o si� oszuka� teleekrany i znale�� z nim sam na sam. Winston nie uczyni� nigdy najmniejszej pr�by, by sprawdzi� swoje podejrzenia; zreszt� nie mia� jak. O'Brien spojrza� na zegarek i widz�c, �e dochodzi jedenasta zero zero, postanowi� zosta� w Departamencie Archiw�w na Dwie Minuty Nienawi�ci. Zaj�� miejsce w tym samym rz�dzie co Winston, kilka krzese� dalej. Mi�dzy nimi siedzia�a drobna rudawa blondynka, kt�ra pracowa�a w przegrodzie s�siaduj�cej z przegrod� Winstona. Dziewczyna o ciemnych w�osach usiad�a bezpo�rednio za Winstonem. W nast�pnej sekundzie z wielkiego teleekranu na ko�cu sali pop�yn�� ohydny zgrzytliwy g�os, przypominaj�cy warkot jakiej� potwornej nie naoliwionej maszyny, g�os tak koszmarny, �e s�uchaczy bola�y z�by i ciarki przechodzi�y im po grzbiecie. Zacz�a si� Nienawi��. Jak zwykle, na ekran wyp�yn�a twarz Emmanuela Goldsteina, Wroga Ludu. W�r�d widowni rozleg�y si� syki. Drobna rudawa blondynka wyda�a pisk strachu i obrzydzenia. Goldstein, renegat i odst�pca, niegdy�, dawno temu (jak dawno, tego nikt dok�adnie nie pami�ta�) by� jednym z przyw�dc�w Partii, r�wnym niemal samemu Wielkiemu Bratu, ale p�niej wda� si� w dzia�alno�� kontrrewolucyjn� i zosta� skazany na kar� �mierci; w tajemniczych okoliczno�ciach uda�o mu si� jednak zbiec, a nast�pnie znikn��. Program Dw�ch Minut Nienawi�ci zmienia� si� codziennie, lecz za ka�dym razem koncentrowa� si� na Goldsteinie. By� g��wnym zdrajc� - on pierwszy skala� czysto�� Partii. Wszystkie nast�pne zbrodnie przeciwko Partii, wszystkie zdrady, sabota�e, herezje, dewiacje wywodzi�y si� bezpo�rednio z jego nauk. Wci�� knu� coraz to nowe spiski: zza morza, gdzie �y� pod ochron� swoich zagranicznych mocodawc�w, albo nawet - bo kr��y�y i takie pog�oski - z ukrycia w samej Oceanii. Winston czu� ucisk przepony. Ilekro� widzia� twarz Goldsteina, targa�y nim sprzeczne emocje. By�a to szczup�a, �ydowska twarz z niewielk� kozi� br�dk�, otoczona ogromn� aureol� kr�conych siwych w�os�w - bystra twarz, lecz zarazem maj�ca w sobie co�, co zas�ugiwa�o na najwy�sz� pogard�: jaka� starcza g�upkowato�� cechowa�a d�ugi w�ski nos, na kt�rego ko�cu stercza�y okulary. Przywodzi�a na my�L pysk owcy, a g�os tak�e kojarzy� si� z owczym bekiem. Goldstein wyg�asza� sw�j zwyk�y jadowity atak na doktryny Partii - atak tak przesadny i przewrotny, �e nawet dziecko powinno si� na nim pozna�, jednocze�nie za� na tyle przekonuj�cy, aby w ka�dym wzbudzi� l�k, i� inni, mniej rozwa�ni s�uchacze, mog� da� si� nabra�. Szkalowa� Wielkiego Brata, wyszydza� dyktatur� Partii, domaga� si� natychmiastowego zawarcia pokoju z Eurazj�, opowiada� si� za wolno�ci� s�owa i druku, prawem do zgromadze�, wolno�ci� my�li, krzycza� histerycznie, �e zdradzono rewolucj� - wszystko to w szybkiej, wielozg�oskowej mowie, swoistej parodii stylu partyjnych m�wc�w, a nawet zawieraj�cej zwroty z nowomowy - w rzeczy samej, zawieraj�cej wi�cej takich zwrot�w, ni� jakikolwiek cz�onek Partii u�ywa� na co dzie�. I przez ca�y ten czas, �eby nikt nie mia� w�tpliwo�ci, czyim interesom maj� faktycznie s�u�y� zwodnicze enuncjacje Goldsteina, za jego g�ow� maszerowa�y przez ekran niezliczone kolumny eurazjatyckich wojsk - szereg za szeregiem krzepko wygl�daj�cych �o�nierzy o pozbawionych wyrazu azjatyckich twarzach, kt�re podp�ywa�y do samego ekranu i nik�y, a na ich miejscu pojawia�y si� nast�pne. G�uche, miarowe dudnienie �o�nierskich but�w tworzy�o podk�ad dla bekliwego g�osu Goldsteina. Nienawi�� nie trwa�a jeszcze trzydziestu sekund, gdy mimowlne okrzyki w�ciek�o�ci wyrwa�y si� z garde� po�owy obecnych na sali. Nie spos�b by�o znosi� cierpliwie widoku zadowolonego z siebie owczego pyska i przera�aj�cej pot�gi eurazjatyckiej armii maszeruj�cej w tle; co wi�cej, nie tylko jego widok, lecz nawet my�l o Goldsteinie automatycznie wywo�ywa�a l�k i gniew. Stanowi� obiekt nienawi�ci znacznie trwalszy ni� Eurazja czy Wsch�dazja, bo kiedy Oceania prowadzi�a wojn� z jednym mocarstwem, zwykle zawiera�a pok�j z drugim. A najdziwniejsze by�o to, �e cho� darzono go tak� pogard� i nienawi�ci�, cho� codziennie po tysi�c razy - z m�wnic i teleekran�w, w gazetach i ksi��kach - zbijano, druzgotano, o�mieszano i demaskowano jego teorie jako �a�osne brednie - wp�ywy Goldsteina wcale nie mala�y. Zawsze znajdowali si� nowi naiwniacy daj�cy si� okpi�. Niemal codziennie Policja My�li demaskowa�a szpieg�w i sabota�yst�w dzia�aj�cych pod jego kierunkiem. Dowodzi� wielk� tajn� armi�, podziemn� organizacj� spiskowc�w d���cych za wszelk� cen� do obalenia ustroju. Podobno zwa�a si� Braterstwem. Chodzi�y te� s�uchy o strasznej ksi�dze, kompendium wszystkich herezji, autorstwa Goldsteina, kt�ra kr��y�a potajemnie. By�a to ksi��ka bez tytu�u. Je�li kto� w og�le o niej wspomina�, nazywa� j� po prostu Ksi�g�. Ale wiedziano o niej tylko z niejasnych pog�osek. Zar�wno Braterstwo, jak i Ksi�ga nale�a�y do temat�w, kt�rych nie porusza� - je�li m�g� je omin�� - �aden szeregowy cz�onek Partii. W drugiej minucie Nienawi�ci zebranych ogarn�� sza�. Zrywali si� z krzese� i wrzeszczeli ile si� w p�ucach, �eby tylko zag�uszy� ohydne beczenie p�yn�ce z ekranu. Twarz drobnej rudawej blondynki nabieg�a krwi�, a jej usta zamyka�y si� i otwiera�y niczym pysk wyrzuconej na brzeg ryby. Nawet t�uste policzki O'Briena pokry�y si� rumie�cem. Cz�onek Wewn�trznej Partii siedzia� wyprostowany, a jego pot�na klatka piersiowa unosi�a si� i dr�a�a, jakby tamowa� ni� nap�r wzburzonej fali. Ciemnow�osa dziewczyna za Winstonem zacz�a krzycze�: "�winia! �winia! �winia!", po czym nagle chwyci�a opas�y "S�ownik nowomowy" i cisn�a nim w ekran. Trafi� Goldsteina w nos, ale odbi� si� i spad� na ziemi�; g�os zdrajcy perorowa� nieub�aganie. W chwili opami�tania Winston zda� sobie spraw�, �e krzyczy wraz z innymi i z furi� b�bni pi�tami w poprzeczk� krzes�a. Najgorsze w Dw�ch Minutach Nienawi�ci by�o nie to, i� cz�owiek czu� si� zmuszony do takiego zachowania, ale �e nie umia� si� wr�cz powstrzyma� od przy��czenia do zbiorowego ob��du. Ju� po trzydziestu sekundach udawanie stawa�o si� zb�dne. Ohydna ekstaza strachu i m�ciwo�ci, pragnienie mordu, zadawania tortur, mia�d�enia kilofem twarzy p�yn�y przez ca�� grup� jak pr�d elektryczny, przemieniaj�c wszystkich wbrew ich woli w tocz�cych pian�, rozwrzeszczanych szale�c�w. Ta przemo�na furia by�a abstrakcyjnym, nie ukierunkowanym uczuciem, kt�re z �atwo�ci� skupia�o si� na tym lub innym celu niby p�omie� lampy lutowniczej. Zdarza�o si�, �e nienawi�� Winstona wcale nie by�a zwr�cona przeciwko Goldsteinowi, lecz wr�cz odwrotnie, przeciwko Wielkiemu Bratu, Partii i Policji My�li; w takich chwilach ca�ym sercem wsp�czu� samotnemu, wyszydzanemu odszczepie�cowi na ekranie, jedynemu stra�nikowi prawdy i rozs�dku w �wiecie k�amstw. Lecz ju� w nast�pnej sekundzie jednoczy� si� z otaczaj�cym go t�umem i wszystko, co m�wiono o Goldsteinie, traktowa� jak naj�wi�tsz� prawd�. Jego skrywana nienawi�� do Wielkiego Brata przeradza�a si� w�wczas w uwielbienie: Wielki Brat jawi� mu si� jako pot�ny, niepokonany, nieustraszony obro�ca, �elazna opoka powstrzymuj�ca azjatyckie hordy, Goldstein za�, mimo osamotnienia, bezradno�ci oraz w�tpliwo�ci co do samego faktu jego istnienia, zdawa� mu si� z�owrogim czarownikiem, zdolnym si�� g�osu zburzy� fundamenty cywilizacji. Chwilami mo�na by�o �wiadomie zwraca� swoj� nienawi�� w t� lub w inn� stron�. Nagle, z gwa�townym wysi�kiem, z jakim podczas nocnego koszmaru odrywa si� g�ow� od poduszki, Winstonowi uda�o si� skierowa� gniew z twarzy na ekranie ku ciemnow�osej dziewczynie. �ywe, wspania�e obrazy rozb�ys�y w jego my�lach. Ok�ada j� gumow� pa�k�, a� pada martwa. Przywi�zuje do pala tak jak oprawcy �wi�tego Sebastiana i szpikuje strza�ami. Gwa�ci j� i w chwili orgazmu podrzyna jej gard�o. Znacznie ja�niej ni� kiedykolwiek przedtem zda� sobie spraw�, dlaczego tak bardzo jej nienawidzi. Nienawidzi jej, poniewa� jest m�oda, �adna i aseksualna, poniewa� chce z ni� p�j�� do ��ka, a nigdy nie b�dzie m�g�, poniewa� jej rozkoszn�, gibk� kibi�, kt�ra a� si� prosi, �eby otoczy� j� r�k�, opasuje obmierz�a szkar�atna szarfa, agresywny symbol wstrzemi�liwo�ci p�ciowej. Nienawi�� osi�gn�a apogeum. G�os Goldsteina przeszed� w autentyczne beczenie i na moment zamiast jego twarzy pojawi� si� barani �eb, kt�ry wnet zast�pi�a sylwetka eurazjatyckiego �o�nierza. Zbli�a� si�, rosn�c w oczach, pot�ny i straszny, z terkocz�cym pistoletem maszynowym w d�oniach, jakby zaraz mia� wyskoczy� z ekranu, a� niekt�rzy siedz�cy w pierwszym rz�dzie szarpn�li si� ze strachu do ty�u. Lecz w tej samej chwili g��bokie westchnienie ulgi wyrwa�o si� ze wszystkich piersi, gdy� miejsce wrogiej sylwetki zaj�a twarz Wielkiego Brata, o ciemnych w�osach i w�sach, promieniuj�ca pot�g� i tajemniczym spokojem, tak ogromna, �e wype�ni�a niemal ca�y ekran. Nikt nie s�ysza�, co m�wi Wielki Brat. Lecz zna� by�o po tonie, �e to s�owa pokrzepienia, jakie zwykle wypowiada si� w zgie�ku bitwy: ich sens jest niewa�ny, bo przywracaj� otuch� przez sam fakt wypowiedzenia. Potem twarz Wielkiego Brata zacz�a znika�, a na jej miejsce pojawi�y si� trzy has�a Partii wypisane t�ustymi wersalikami: "Wojna to pok�j", "Wolno�� to niewola", "Ignorancja to si�a". W�sate oblicze majaczy�o jeszcze przez kilka sekund na ekranie, jakby tak mocno odcisn�o si� w umys�ach patrz�cych, i� nie mogli go od razu zapomnie�. Drobna rudawa blondynka wychyli�a si� gwa�townie ponad oparciem stoj�cego przed ni� krzes�a. Dr��cym szeptem zawo�a�a co�, co brzmia�o jak: "M�j zbawco!", i wyci�gn�a r�ce w stron� ekranu. Nast�pnie ukry�a twarz w d�oniach. Nie ulega�o w�tpliwo�ci, �e prze�ywa wr�cz religijn� ekstaz�. W tym samym momencie wszyscy zebrani zacz�li g�o�no i rytmicznie skandowa�: "Wu_Be!... Wu_Be!... Wu_Be!..." - raz po raz, bez po�piechu, pozostawiaj�c wyra�n� przerw� mi�dzy pierwsz� zg�osk� a drug� - g�uche zawodzenie, tak autentycznie dzikie, �e w tle niemal s�ysza�o si� tupot bosych st�p i �oskot tam_tam�w. Trwa�o to dobre p� minuty. Pie�� ta rozbrzmiewa�a w�wczas, gdy chciano da� upust nazbyt silnym emocjom. W pewnej mierze stanowi�a pean na cze�� m�dro�ci i majestatu Wielkiego Brata, ale przede wszystkim by� to rodzaj autohipnozy, �wiadome zag�uszanie my�li rytmicznym wrzaskiem. Winston czu�, �e wywracaj� mu si� wn�trzno�ci. Wprawdzie podczas Dw�ch Minut Nienawi�ci nie umia� si� powstrzyma� od udzia�u w zbiorowym szale�stwie, to prymitywne wycie "Wu_Be!... Wu_Be!" zawsze przejmowa�o go groz�. Oczywi�cie krzycza� wraz z innymi; nie spos�b by�o post�pi� inaczej. Ukrywanie prawdziwych uczu�, kontrolowanie mimiki, robienie tego samego co wszyscy sta�o si� reakcj� odruchow�. Ale w�a�nie wtedy, przez kilka sekund, wyraz oczu m�g� zdradzi� jego najskrytsze my�li. I w�a�nie wtedy nast�pi�o to niezwyk�e wydarzenie - je�li rzeczywi�cie nast�pi�o cokolwiek. Na chwil� skrzy�owa�y si� spojrzenia jego i O'Briena. O'Brien akurat wsta�. Zdj�� okulary i ponownie je zak�ada� charakterystycznym gestem. Lecz w u�amku sekundy, kiedy ich oczy si� spotka�y, i gdy tak patrzyli na siebie, Winston wiedzia� - tak, wiedzia�! - �e O'Brien my�li to samo co on. Porozumieli si� wzrokiem, zupe�nie jakby ich umys�y otworzy�y si� i my�li p�yn�y z jednego do drugiego za po�rednictwem oczu. "Jestem z tob� - zdawa� si� m�wi� O'Brien. - Wiem doskonale, co czujesz. Wiem wszystko o twojej pogardzie, nienawi�ci, obrzydzeniu. Ale nie tra� otuchy, jestem po twojej stronie!" Potem kontakt duchowy si� urwa�, a twarz O'Briena sta�a si� tak samo nieprzenikniona jak twarze pozosta�ych. To wszystko, co zasz�o; Winston ju� nie by� nawet pewien, czy ta znacz�ca wymiana spojrze� odby�a si� rzeczywi�cie. Takie sytuacje nigdy nie mia�y dalszego ci�gu, ale przynajmniej podtrzymywa�y w nim wiar� - lub nadziej� - �e Partia liczy wi�cej wrog�w ni� on jeden. Mo�e pog�oski o pot�nych tajnych spiskach s� jednak prawdziwe - mo�e Braterstwo istnieje naprawd�! Mimo ci�g�ych aresztowa�, publicznych spowiedzi i egzekucji nie spos�b wykluczy�, �e Braterstwo to wy��cznie mistyfikacja. Winston czasem wierzy� w jego istnienie, kiedy indziej zn�w nie. Nie dysponowa� �adnymi dowodami, swoje podejrzenia opiera� za� na b�ahostkach, kt�re mog�y jednak nic nie znaczy�, na strz�pach zas�yszanych rozm�w, zatartych gryzmo�ach na �cianach toalet, a raz - przy spotkaniu dw�ch nieznajomych - tak�e na drobnym ruchu r�ki, kt�ry sprawia� wra�enie znaku rozpoznawczego. By�a to jednak wy��cznie zabawa w zgadywank�; zreszt� ca�kiem prawdopodobne, �e mia� po prostu zbyt bujn� wyobra�ni�. Wr�ci� do swojej przegrody nie patrz�c wi�cej na O'Briena. Nie przysz�o mu do g�owy, �eby po wymianie porozumiewawczych spojrze� uczyni� nast�pny krok. Nawet gdyby wiedzia�, jak si� do tego zabra�, by�oby to zbyt niebezpieczne. Przez sekund� lub dwie spogl�dali na siebie znacz�co, ale na tym musia�o si� zako�czy�. Lecz w ciasnej samotno�ci, w jakiej przysz�o wszystkim wegetowa�, nawet tak drobny incydent by� pami�tnym wydarzeniem. Winston otrz�sn�� si� z zadumy i wyprostowa� na krze�le. Bekn��. Wypity d�in podchodzi� mu do gard�a. Zn�w spojrza� na otwarty zeszyt. Stwierdzi�, �e kiedy tak siedzia� pogr��ony w bezradnych rozmy�laniach, r�wnocze�nie - jakby automatycznie - pisa�. I to nie tym samym �cie�nionym, krzywym pismem co wcze�niej. Pi�ro �lizga�o si� zmys�owo po g�adkim papierze, kre�l�c du�ymi, zgrabnymi literami: "Precz z Wielkim Bratem", "Precz z Wielkim Bratem", "Precz z Wielkim Bratem", "Precz z Wielkim Bratem", "Precz z Wielkim Bratem". raz za razem, raz za razem, zape�niaj�c p� strony. Nie m�g� opanowa� dreszczu trwogi. Absurdalna reakcja, bo napisanie tych konkretnych s��w nie stwarza�o wi�kszego niebezpiecze�stwa ni� sam fakt otwarcia zeszytu; przez moment mia� jednak ochot� wyrwa� zapisane strony i w og�le zrezygnowa� z prowadzenia pami�tnika. Nie uczyni� tego, gdy� wiedzia�, �e to nic nie da. Nie robi r�nicy, czy b�dzie dalej pisa� "Precz z Wielkim Bratem", czy przestanie. NIe robi r�nicy, czy b�dzie dalej prowadzi� pami�tnik, czy zrezygnuje. Policja My�li i tak go dopadnie. Pope�ni� - i pope�ni�by nawet w�wczas, gdyby nie napisa� ani s�owa - zasadnicz� zbrodni�, z kt�rej bra�y si� wszystkie pozosta�e. My�lozbrodni�. My�lozbrodni nie da si� ukrywa� wiecznie. Przez pewien czas, nawet przez lata, winowajca mo�e unika� kary, ale pr�dzej czy p�niej musi mu si� powin�� noga. Aresztowania nast�powa�y noc� - zawsze noc�. Nag�e wyrwanie ze snu, brutalna d�o� szarpi�ca ci� za rami�, o�lepiaj�cy blask latarki, wok� ��ka kr�g surowych twarzy. Na og� nie by�o proces�w, �adnych komunikat�w o aresztowaniu. Ludzie po prostu znikali - zawsze noc�. Twoje nazwisko usuwano z ksi�g metrykalnych, wymazywano ka�dy �lad tego, co robi�e� w �yciu, twoje kr�tkie istnienie zostawa�o zdementowane i zapomniane. Likwidowano ci�, unicestwiano; m�wiono o tobie, �e zosta�e� ewaporowany. Na moment ogarn�a go histeria. Zacz�� czym pr�dzej pokrywa� kartk� niechlujnymi bazgro�ami: "zastrzel� mnie co z tego strzel� mi w ty� g�owy co z tego precz z wielkim bratem zawsze strzelaj� w ty� g�owy co z tego precz z wielkim bratem..." Troch� zawstydzony, zn�w odchyli� si� do ty�u i od�o�y� pi�ro. W nast�pnej chwili podskoczy� gwa�townie na krze�le. Kto� stuka� do drzwi. Tak szybko! Siedzia� cicho jak mysz, w daremnej nadziei, �e stukanie si� nie powt�rzy. Ale nie, rozleg�o si� ponownie. Zwlekaj�c m�g� tylko pogorszy� sytuacj�. Serce wali�o mu jak m�otem, lecz jego twarz, na skutek wieloletniego przyzwyczajenia, by�a pozbawiona wszelkiego wyrazu. Podni�s� si� i ci�kim krokiem ruszy� w stron� drzwi. 2 Z d�oni� na klamce spostrzeg�, �e zostawi� na stoliku pami�tnik. Przez ca�� stron� bieg�y s�owa "Precz z Wielkim Bratem", wypisane tak du�ymi literami, �e niemal dawa�y si� odczyta� z drugiego ko�ca pokoju. Pozostawienie zeszytu na wierzchu by�o szczytem g�upoty, ale - jak zda� sobie spraw� - nawet ogarni�ty strachem nie chcia� go zamkn�� przed wyschni�ciem atramentu, �eby nie poplami� kremowego papieru. Wzi�� g��boki oddech i otworzy� drzwi. Natychmiast zala�a go fala ulgi. Na korytarzu sta�a bezbarwna, zahukana kobiecina o rzadkich w�osach i poznaczonej bruzdami twarzy. - A, jeste�cie, towarzyszu - zacz�a �a�obnym, skoml�cym g�osem. - Zdawa�o mi si�, �e s�ysz�, jak wracacie. Czy mogliby�cie wpa�� do nas obejrze� zlew? Zatka� si� i... By�a to pani Parsons, s�siadka z tego samego pi�tra. (Partia nie pochwala�a stosowania zwrotu "pani" - nale�a�o do ka�dego zwraca� si� per "towarzyszu" lub "towarzyszko" - ale w wypadku niekt�rych kobiet wyraz ten sam cisn�� si� na usta.) Mia�a oko�o trzydziestki, wygl�da�a jednak znacznie starzej. Odnosi�o si� wra�enie, �e w jej zmarszczkach osiad� kurz. Winston ruszy� za ni� korytarzem. Konieczno�� dokonywania drobnych napraw stanowi�a niemal codzienn� bol�czk� lokator�w. Blok Zwyci�stwa by� starym budynkiem, wzniesionym oko�o 1930 roku, i dos�ownie si� sypa�. Tynk opada� z sufit�w i �cian, rury p�ka�y przy silniejszych mrozach, dach przecieka�, ilekro� pada� �nieg, a kaloryfery by�y zwykle letnie,