1112
Szczegóły |
Tytuł |
1112 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
1112 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 1112 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
1112 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
George Orwell
Rok 1984
Przedruk z wydawnictwa:
"Pa�stwowy Instytut Wydawniczy",
Warszawa 1988
George Orwell (w�a�c. Eric
Arthur Blair) urodzi� si� w 1903
r. w Indiach. W 1921 uko�czy�
szko�� w Eton (Anglia), a rok
p�niej wyjecha� do Birmy, gdzie
przez nast�pne sze�� lat s�u�y�
w oddzia�ach Indian Imperial
Police. W latach 1928_#29
mieszka� w Pary�u i tam, na
�amach "Le Monde", ukaza� si�
jego pierwszy artyku�. Po
powrocie do Anglii pracowa� jako
korepetytor, a p�niej
nauczyciel, lecz z powodu z�ego
stanu zdrowia musia� porzuci� to
zaj�cie i do 1940 r. zarabia� na
�ycie recenzuj�c ksi��ki. Pod
koniec 1936 r. wyjecha� do
Hiszpanii, aby walczy� po
stronie republikan�w. W czasie
II wojny �wiatowej, zaci�gn�wszy
si� do wojsk obrony kraju,
jednocze�nie pracowa� dla
redakcji Kraj�w Europy
Wschodniej w B$b$c, by�
wsp�wydawc� "Tribune", gdzie
publikowa� swoje eseje
krytycznoliterackie i komentarze
polityczne, a od 1945 r.
korespondentem wojennym
"Observer's". Zmar� na gru�lic�
w roku 1950.
Orwell wyda� m.in. "Down and
Out in Paris and London" (1933),
"Burmese Days" (1934), "Coming
Up for Air" (1939) i dwie
powie�ci, kt�re przynios�y mu
�wiatowy rozg�os: "Animal Farm"
(1945) i "Rok 1984" (1949).
"Rok 1984" to satyra
polityczna, klasyczna ju� dzi�
pozycja nale��ca do nurtu
antyutopii. Relacjonuje histori�
Winstona Smitha i jego
rozpaczliwego buntu przeciwko
wszechpot�nej machinie
pa�stwowej - buntu w imi� prawdy
oraz wolno�ci jednostki, z g�ry
skazanego na niepowodzenie w
zdehumanizowanym �wiecie
zbudowanym na strachu i
nienawi�ci, pogardzie i
przemocy. Futurystyczna wizja
Orwella niesie ponadczasowe
oskar�enie totalitaryzmu, a
zarazem ostrze�enie przed
mechanizmami w�adzy - zw�aszcza
w�adzy nadu�ywanej - i przed
pr�bami tworzenia nowej natury
cz�owieka opartej na
"dw�jmy�leniu".
Cz�� pierwsza
1
By� jasny, zimny dzie�
kwietniowy i zegary bi�y
trzynast�. Winston Smith, z
g�ow� wtulon� w ramiona dla
os�ony przed tn�cym wiatrem,
w�lizgn�� si� szybko przez
szklane drzwi do Bloku
Zwyci�stwa, ale nie do�� szybko,
by powstrzyma� tuman ziarnistego
py�u, kt�ry wtargn�� za nim do
�rodka.
Klatka schodowa cuchn�a
gotowan� kapust� i starymi,
butwiej�cymi wycieraczkami. Na
jednym jej ko�cu wisia� barwny
plakat, zbyt wielki do
eksponowania w ciasnym wn�trzu.
Przedstawia� tylko ogromn�
twarz, przesz�o metrowej
szeroko�ci: przystojn�, czerstw�
twarz mniej wi�cej
czterdziestopi�cioletniego
m�czyzny z sutym czarnym w�sem.
Winston skierowa� si� w stron�
schod�w. Sprawdzanie, czy winda
dzia�a, nie mia�o �adnego sensu.
Nawet w najlepszych okresach
rzadko bywa�a czynna, obecnie
za�, w ramach oszcz�dno�ci
zwi�zanych z przygotowaniami do
Tygodnia Nienawi�ci, nie
w��czano pr�du przed zmrokiem.
Winston mieszka� na si�dmym
pi�trze, a poniewa� mia� ju�
trzydzie�ci dziewi�� lat i
owrzodzenia �ylakowe na prawej
nodze powy�ej kostki, wspina�
si� wolno, kilka razy
odpoczywaj�c po drodze. Na
ka�dym pi�trze, na wprost drzwi
windy, spogl�da� ze �ciany
plakat z ogromn� twarz�. By�a
tak namalowana, �e oczy
m�czyzny zdawa�y si� �ledzi�
ka�dy ruch przechodz�cego.
"Wielki Brat patrzy" g�osi�
napis u do�u plakatu.
W mieszkaniu przej�ty g�os
czyta� kolumny cyfr dotycz�ce
wytopu sur�wki. Wydobywa� si� z
pod�u�nej metalowej p�yty
przypominaj�cej matowe lustro,
wmontowanej w �cian� po prawej.
Winston obr�ci� pokr�t�o i g�os
nieco przycich�, lecz mimo to
ka�de s�owo dobiega�o wyra�nie.
Urz�dzenie (nazywane
teleekranem) mo�na by�o �ciszy�,
ale nie wy��czy�. Winston
podszed� do okna: drobna,
mizerna posta�, kt�rej chudo��
podkre�la� jeszcze granatowy
kombinezon, ubi�r cz�onka
Partii. M�czyzna mia� bardzo
jasne w�osy, cer� z natury
rumian�, a sk�r� szorstk� od
chropowatego myd�a, t�pych
�yletek i niedawnych mroz�w.
�wiat na zewn�trz, nawet
ogl�dany przez zamkni�te okno,
tchn�� ch�odem. W dole, na
ulicy, podmuchy wiatru wprawia�y
w wir kurz i skrawki papieru, a
cho� �wieci�o s�o�ce, niebo
mia�o barw� stali; wszystko by�o
jakby pozbawione koloru - z
wyj�tkiem porozlepianych
wsz�dzie dooko�a plakat�w.
W�sata twarz patrzy�a z ka�dej
lepiej wyeksponowanej
powierzchni. Jeden plakat wisia�
na fasadzie domu dok�adnie
naprzeciwko. "Wielki Brat
patrzy", g�osi� napis, a ciemne
oczy wwierca�y si� w oczy
Winstona. Ni�ej, na poziomie
ulicy, inny plakat, z naderwanym
rogiem, trzepota� bez�adnie na
wietrze, to odkrywaj�c, to
zas�aniaj�c pojedyncze s�owo
"Angsoc". W oddali helikopter
zni�y� si� pomi�dzy dachy,
zawis� na moment niczym mucha
mi�sna, po czym poderwa� si� i
odlecia�, zataczaj�c �uk. By� to
patrol policji, szpieguj�cy
mieszka�c�w przez okna. Ale
zwyk�a policja to pestka.
Prawdziw� groz� napawa�a Policja
My�li.
Za plecami Winstona g�os
p�yn�cy z teleekranu wci��
trajkota� o wytopie sur�wki i
przekroczeniu Dziewi�tego Planu
Trzyletniego. Teleekran s�u�y�
r�wnocze�nie za odbiornik i
nadajnik, dostatecznie czu�y,
�eby wychwyci� ka�dy d�wi�k
g�o�niejszy od zni�onego szeptu;
co wi�cej, jak d�ugo Winston
pozostawa� w zasi�gu metalowej
p�yty, by� nie tylko s�yszalny,
lecz tak�e widoczny. Nikt
oczywi�cie nie wiedzia�, czy w
danym momencie jest obserwowany.
Snuto jedynie domys�y, jak
cz�sto i wed�ug jakich zasad
Policja My�li prowadzi
inwigilacj�. Nie spos�b te� by�o
wykluczy�, �e przez ca�y czas
nadzoruje wszystkich. Tak czy
inaczej, mog�a si� w��czy� w
dowolny kana�, kiedy tylko
chcia�a. Pozostawa�o wi�c �y� z
za�o�eniem - i �y�o si�, z
nawyku, kt�ry przeszed� w odruch
- i� ka�de s�owo jest
pods�uchiwane, a ka�dy ruch
pilnie �ledzony, chyba �e w
pomieszczeniu panuje akurat mrok.
Winston sta� ty�em do
teleekranu. Tak by�o
bezpieczniej, cho� - jak
wiedzia� - z plec�w te� mo�na
wiele wyczyta�. Kilometr dalej
pot�ny bia�y gmach Ministerstwa
Prawdy, jego miejsce pracy,
g�rowa� nad ponurym krajobrazem.
I to jest Londyn, pomy�la� z
niejasn� odraz�, g��wne miasto
Pasa Startowego Jeden, trzeciej
pod wzgl�dem zaludnienia
prowincji Oceanii. Usi�owa�
wydoby� z pami�ci jakie�
wspomnienia z dzieci�stwa, �eby
si� przekona�, czy Londyn zawsze
wygl�da� tak samo. Czy zawsze
widzia�o si� tu tylko rz�dy
sypi�cych si�
dziewi�tnastowiecznych
czynsz�wek o �cianach podpartych
stemplami, oknach pozatykanych
kawa�kami dykty, dachach
�atanych blach� falist� oraz
rachityczne, wal�ce si� murki
mi�dzy ogr�dkami? I te
poro�ni�te wierzb�wk� gruzy
zbombardowanych dom�w, nad
kt�rymi unosz� si� tumany
bia�ego py�u, lub tereny
doszcz�tnie zniwelowane przez
bomby, gdzie zaraz wyros�y
kolonie obskurnych drewnianych
chat, istnych kurnik�w? Wysi�ki
Winstona by�y jednak daremne,
nie potrafi� sobie nic
przypomnie�; z dzieci�stwa
pozosta�a mu w pami�ci tylko
seria �wietlistych obraz�w,
pozbawionych t�a i sensu.
Gmach Ministerstwa Prawdy - w
nowomowie * Miniprawd - odbija�
zdecydowanie od wszystkich
innych budowli w okolicy. By�a
to ogromna piramida z l�ni�cego
bia�ego betonu, pn�ca si�
tarasami w g�r� na wysoko��
trzystu metr�w. Z okna swojego
mieszkania Winston widzia�
wyra�nie trzy has�a Partii,
wymalowane starannie na bia�ej
fasadzie:
Nowomowa stanowi�a urz�dowy
j�zyk Oceanii. Opis jego budowy
i etymologii zawarty jest w
Aneksie.
"Wojna to pok�j",
"Wolno�� to niewola",
"Ignorancja to si�a".
M�wiono, �e gmach Ministerstwa
Prawdy ma trzy tysi�ce
pomieszcze� nad ziemi� i tyle�
samo pod ziemi�. W Londynie
istnia�y jeszcze tylko trzy
budynki o podobnych rozmiarach i
zbli�onym wygl�dzie. Tak
g�rowa�y nad reszt� miasta, �e z
dachu Bloku Zwyci�stwa
dostrzega�o si� je wszystkie
r�wnocze�nie. Mie�ci�y cztery
ministerstwa, sk�adaj�ce si� na
aparat rz�dowy: Ministerstwo
Prawdy, kt�remu podlega�a prasa,
rozrywka, o�wiata i sztuka,
Ministerstwo Pokoju, kt�re
zajmowa�o si� prowadzeniem
wojny, Ministerstwo Mi�o�ci,
kt�re pilnowa�o �adu i porz�dku,
wreszcie Ministerstwo Obfito�ci,
sprawuj�ce piecz� nad
gospodark�. Ich nazwy, w
nowomowie, brzmia�y nast�puj�co:
Miniprawd, Minipax, Minimi�o i
Miniobfi.
Najwi�ksz� groz� budzi�o
Ministerstwo Mi�o�ci. Gmach ten
w og�le nie mia� okien. Winston
nigdy nie by� ani w �rodku
gmachu, ani te� bli�ej ni� p�
kilometra od niego. Na teren
MInisterstwa wpuszczano jedynie
w sprawach s�u�bowych, lecz
nawet w�wczas interesant musia�
pokonywa� labirynt zasiek�w,
stalowych bram i ukrytych
stanowisk karabin�w maszynowych.
Tak�e ulice w pobli�u
patrolowali gorylowaci stra�nicy
w czarnych mundurach, uzbrojeni
w rozsuwane pa�ki.
Winston odwr�ci� si�
gwa�townie. Wcze�niej przybra�
wyraz spokojnego optymizmu, jaki
najbezpieczniej by�o przyj��,
stoj�c przodem do teleekranu.
Przemierzy� pok�j i wszed� do
male�kiej kuchni. Chc�c wr�ci�
do mieszkania w czasie przerwy
obiadowej, zrezygnowa� z posi�ku
w sto��wce ministerstwa, chocia�
wiedzia�, i� w domu nie ma nic
do jedzenia opr�cz kawa�ka
ciemnego chleba, kt�ry musi
sobie zostawi� na jutrzejsze
�niadanie. Zdj�� z p�ki butelk�
bezbarwnego p�ynu ze zwyk��
bia�� etykiet� opatrzon� napisem
"D�in Zwyci�stwa". Trunek
wydziela� md��, oleist� wo�,
niczym chi�ska w�dka p�dzona z
ry�u. Winston nala� sobie prawie
pe�n� fili�ank� i pokonuj�c
wstr�t, opr�ni� j� jednym
haustem, jakby pi� lekarstwo.
Twarz natychmiast mu
spurpurowia�a, oczy zasz�y
�zami. D�in mia� smak kwasu
azotowego, a w dodatku cz�owiek
po ka�dym �yku czu� si� tak,
jakby dosta� w �eb gumow� pa�k�.
Jednak�e w nast�pnej chwili
palenie w �o��dku nieco zel�a�o
i �wiat wyda� si� Winstonowi
weselszy. Wydoby� papierosa z
pomi�tej paczki z napisem
"Papierosy Zwyci�stwa" i
niebacznie uni�s� go pionowo, co
sprawi�o, �e ca�y tyto� wysypa�
si� na pod�og�. Z nast�pnym
posz�o mu lepiej. Wr�ci� do
pokoju i usiad� przy stoliku na
lewo od teleekranu. Wyj�� z
szuflady obsadk�, butelk�
atramentu oraz czysty gruby
zeszyt o marmurkowej ok�adce i
czerwonym grzbiecie.
Z niewiadomego powodu
teleekran znajdowa� si� w
dziwnym miejscu. Zamiast, jak w
innych mieszkaniach, tkwi� na
�cianie bocznej, sk�d roztacza�
si� widok na ca�y pok�j,
wmontowany by� po�rodku
najd�u�szej �ciany, dok�adnie na
wprost okna. Po jednej jego
stronie mie�ci�a si� p�ytka
wn�ka, w kt�rej teraz siedzia�
Winston, a kt�r� - gdy budowano
blok - przeznaczono zapewne na
rega� z ksi��kami. Siedz�c we
wn�ce, cofni�ty jak najg��biej,
Winston znajdowa� si� poza polem
widzenia teleekranu. Wci��,
oczywi�cie, by�o go s�ycha�,
lecz dop�ki si� nie podnosi�,
pozostawa� niewidoczny. W pewnej
mierze to ten niezwyk�y uk�ad
pokoju podsun�� mu pomys�, do
kt�rego realizacji w�a�nie si�
zabiera�.
G��wnie jednak podsun�� mu go
zeszyt wyj�ty przed chwil� z
szuflady. By� to wyj�tkowo
pi�kny zeszyt, cho� o kartkach
nieco po��k�ych ze staro�ci.
Takiego g�adkiego, kremowego
papieru nie produkowano od ponad
czterdziestu lat. Winston
podejrzewa� nawet, �e zeszyt
jest znacznie starszy. Dostrzeg�
go na wystawie ubogiego sklepiku
z rupieciami w jednej z bardziej
obskurnych dzielnic miasta
(gdzie dok�adnie, ju� teraz nie
pami�ta�) i natychmiast
zapragn�� go mie�. Cz�onkowie
Partii nie powinni zaopatrywa�
si� w zwyk�ych sklepach (czyli
"dokonywa� transakcji
wolnorynkowych"), lecz
rozporz�dzenia tego nie
przestrzegano zbyt surowo, gdy�
wielu artyku��w, takich jak
sznurowad�a i �yletki, nie
spos�b by�o zdoby� w �aden inny
spos�b. Rozejrza� si� szybko po
ulicy, a nast�pnie w�lizn�� do
sklepiku i kupi� zeszyt za dwa i
p� dolara, nawet nie
zastanawiaj�c si� po co. Nios�c
go w teczce do domu, czu� si�
jak winowajca. Samo posiadanie
czystego zeszytu mog�o bowiem
budzi� podejrzenia.
Teraz zabiera� si� do pisania
pami�tnika. Nie by�o to zakazane
(nic nie by�o zakazane, gdy�
wszelkie prawa dawno ju�
zniesiono), ale nie w�tpi�, �e
je�li go nakryj�, dostanie kar�
�mierci lub przynajmniej
dwadzie�cia pi�� lat ci�kich
rob�t. W�o�y� do obsadki
stal�wk� i possa� przez chwil�,
�eby j� oczy�ci�. Pi�ra,
archaicznego narz�dzia, rzadko
u�ywano nawet do sk�adania
podpis�w, ale zdoby� je -
potajemnie i z pewnym trudem -
poniewa� uzna�, �e pi�kny
kremowy papier zas�uguje na co�
lepszego ni� drapanie kopiowym
o��wkiem. Prawd� m�wi�c, nie
nawyk� do r�cznego pisania. Poza
kr�tkimi notatkami na og�
dyktowa�o si� wszystko do
mowopisu; teraz jednak Winston z
oczywistych wzgl�d�w nie m�g�
wykorzysta� tego urz�dzenia do
swoich cel�w. Zanurzy� stal�wk�
w atramencie i zawaha� si�.
Poczu� skurcz kiszek. Skre�lenie
pierwszego s�owa to decyduj�cy
krok. Drobnymi, niezgrabnymi
literami napisa�:
4 kwietnia 1984.
Odchyli� si� do ty�u. Ogarn�o
go poczucie totalnej
bezradno�ci. Wcale nie by�
przekonany, czy rzeczywi�cie
jest rok 1984. Wydawa�o mu si�
to ca�kiem prawdopodobne, gdy�
raczej nie w�tpi�, �e ma
trzydzie�ci dziewi�� lat, a
wiedzia�, �e urodzi� si� albo w
1944, albo w 1945; jednak�e w
obecnych czasach nie da�o si�
okre�li� �adnej daty z wi�ksz�
dok�adno�ci� ni� do roku lub
dw�ch.
Dla kogo, zacz�� si� nagle
zastanawia�, pisz� ten
pami�tnik? Dla przysz�o�ci, dla
jeszcze nie narodzonych pokole�.
Jego my�li wirowa�y przez moment
wok� niepewnej daty zapisanej
na kartce, a� naraz wy�oni�o si�
spo�r�d nich jedno z ulubionych
poj�� nowomowy: "dw�jmy�lenie".
Po raz pierwszy poj�� ogrom
swojego przedsi�wzi�cia. Jak
mo�na porozumie� si� z
przysz�o�ci�? Jest to z natury
rzeczy niemo�liwe. Albo
przysz�o�� oka�e si� podobna do
tera�niejszo�ci, a w�wczas nie
zechce go s�ucha�; albo oka�e
si� ca�kiem inna, a wtedy jego
problemy b�d� dla niej zupe�nie
niezrozumia�e.
Przez pewien czas wpatrywa�
si� t�po w otwarty zeszyt. Z
teleekranu rozbrzmiewa�y teraz
przenikliwe tony marsza
wojskowego. Najdziwniejsze by�o
to, �e nie tylko utraci�
zdolno�� formowania my�li, lecz
wr�cz zapomnia�, co zamierza�
napisa�. Przez d�ugie tygodnie
szykowa� si� do tej chwili i
nigdy mu nie przysz�o do g�owy,
�e b�dzie potrzebowa�
czegokolwiek poza odwag�. Samo
pisanie wydawa�o si� �atwe. Mia�
jedynie przela� na papier
nieprzerwany, gor�czkowy
monolog, kt�ry brz�cza� mu w
g�owie od wielu lat. Ale teraz
ucich� zupe�nie. W dodatku sk�ra
na nodze wok� owrzodze� zacz�a
go niezno�nie sw�dzi�. Ba� si�
podrapa�, bo w�wczas zawsze
wdawa�a si� infekcja. Mija�y
sekundy. Nie by� �wiadom niczego
opr�cz pustej kartki, sw�dzenia
nad kostk�, grzmotu muzyki i
lekkiego rauszu wywo�anego
d�inem.
Nagle, ogarni�ty panicznym
strachem, zacz�� pisa�, tylko
cz�ciowo zdaj�c sobie spraw� z
tego, co notuje. Nier�wne
wiersze, kre�lone drobnym,
dziecinnym pismem, zape�nia�y
stron�, gubi�c najpierw du�e
litery, a w ko�cu i znaki
przestankowe.
"4 kwietnia 1984. Wczoraj
wieczorem by�em w kinie. Same
kroniki wojenne. Jedna
znakomita, pokazywa�a
bombardowanie statku z
uchod�cami gdzie� na Morzu
�r�dziemnym. Widowni� ubawi�y
najbardziej uj�cia olbrzymiego
t�u�ciocha uciekaj�cego wp�aw
przed helikopterem, najpierw
pokazano go, jak pluszcze si� w
wodzie niczym mor�win, potem
przez celowniki helikoptera, a
potem podziurawionego jak sito,
woda wok� niego zaczerwieni�a
si� i nagle zacz�� i�� na dno,
jakby przez te dziury woda
wlewa�a mu si� do �rodka.
widownia wy�a ze �miechu, kiedy
ton��. potem pokazano ��d�
ratunkow� z dzie�mi, nad kt�r�
zawis� helikopter. na dziobie
siedzia�a kobieta w �rednim
wieku, chyba �yd�wka, trzymaj�c
w ramionach ch�opczyka, mo�e
trzyletniego. wy� z przera�enia
i chowa� jej g�ow� mi�dzy
piersi, jakby chcia� si� w nich
skry� niczym zwierz� w norze, a
ona, ta kobieta, tuli�a go i
uspokaja�a, cho� sama by�a
zielona ze strachu, ca�y czas
zas�aniaj�c go r�koma, jakby
mog�a ochroni� przed kulami.
potem helikopter zrzuci� na nich
20 kilow� bomb� niesamowity
b�ysk i ��d� rozpad�a si� w
drzazgi. potem by�o �wietne
uj�cie dzieci�cej r�czki
wylatuj�cej w g�r� hen hen w g�r�
helikopter z kamer� na dziobie
musia� to filmowa� z rz�d�w dla
partyjnych posypa�y si� rz�siste
oklaski ale w cz�ci dla proli
jaka� kobieta zacz�a si� nagle
awanturowa� i wydziera� �e nie
powinni tego pokazywa� nie przy
dzieciach �e tak nie mo�na nie
przy dzieciach nie wolno a� w
ko�cu policjanci musieli j�
wyrzuci� z sali wyrzucili ale
pewnie nic jej si� nie stanie
nikogo nie obchodzi co gadaj�
prole typowa reakcja prolki tacy
nigdy..."
Winston przerwa� pisanie, bo
chwyci� go skurcz w d�oni. Nie
mia� poj�cia, co go sk�oni�o do
wypisywania podobnych bzdur. Ale
sta�o si� co� dziwnego: podczas
gdy relacjonowa� kronik�
filmow�, zupe�nie inne
wydarzenie stan�o mu w pami�ci,
i to tak wyra�nie, �e niemal
poczu� si� na si�ach utrwali� je
r�wnie�. U�wiadomi� sobie, �e to
w�a�nie z powodu tego wydarzenia
nagle zdecydowa� si� wr�ci� w
przerwie do domu i akurat dzi�
rozpocz�� pisanie pami�tnika.
Do wydarzenia tego - je�li co�
tak nieuchwytnego mo�na w og�le
nazwa� wydarzeniem - dosz�o dzi�
rano w ministerstwie.
Zbli�a�a si� jedenasta zero
zero i w Departamencie Archiw�w,
gdzie zatrudniony by� Winston, w
przygotowaniu si� do Dw�ch Minut
Nienawi�ci wyci�gni�to ju�
krzes�a z poszczeg�lnych
przegr�d i ustawiono na �rodku
sali naprzeciwko wielkiego
teleekranu. Winston w�a�nie zajmowa�
miejsce w jednym ze �rodkowych
rz�d�w, gdy na sal� wesz�y
niespodziewanie dwie osoby. Zna�
je z widzenia, lecz nigdy nie
zamieni� z nimi s�owa. Pierwsz�
z nich by�a dziewczyna, kt�r�
cz�sto mija� na korytarzu. Nie
mia� poj�cia, jak si� nazywa,
ale wiedzia�, �e pracuje w
Departamencie Literatury.
Prawdopodobnie - poniewa� czasem
widywa� j� z narz�dziami i z
r�koma powalanymi smarem - by�a
mechanikiem obs�uguj�cym jedn� z
maszyn pisz�cych powie�ci.
Wygl�da�a na zuchwa��
dziewczyn�, na oko
dwudziestokilkuletni�, i mia�a
g�ste, ciemne w�osy, piegowat�
twarz oraz szybkie ruchy
sportsmenki. W�ska czerwona
szarfa, emblemat M�odzie�owej
Ligi Antyseksualnej, oplata�a j�
ciasno w pasie, uwypuklaj�c
kszta�tno�� sylwetki ukrytej pod
kombinezonem. Winston nie
cierpia� jej, nienawidzi� od
pierwszego wejrzenia. Doskonale
wiedzia� dlaczego: dra�ni� go
zapa� do pieszych w�dr�wek,
hokeja na trawie, zimnych
prysznic�w i prawomy�lno��,
kt�re zdawa�y si� z niej
promieniowa�. Nie cierpia�
wszystkich kobiet, a zw�aszcza
m�odych i �adnych. Z regu�y
w�a�nie kobiety, szczeg�lnie te
m�ode, by�y najbardziej
fanatycznymi zwolennikami
Partii, wierz�cymi �lepo w
buduj�ce slogany, ochoczo
szpieguj�cymi wszystkich dooko�a
i w�sz�cymi najdrobniejsze
przejawy nieortodoksyjno�ci. Ta
za� sprawia�a wra�enie bardziej
niebezpiecznej od innych. Raz,
kiedy mijali si� na korytarzu,
pos�a�a mu z ukosa szybkie
spojrzenie, kt�re przewierci�o
go niemal na wylot i przej�o
panicznym l�kiem. Przysz�o mu do
g�owy, �e dziewczyna jest
agentk� Policji My�li. Chocia�
by�o to ma�o prawdopodobne,
zawsze odczuwa� dziwny niepok�j,
w kt�rym strach miesza� si� z
wrogo�ci�, ilekro� znajdowa�a
si� w pobli�u.
Drug� osob� by� m�czyzna
nazwiskiem O'Brien, cz�onek
Wewn�trznej Partii, piastuj�cy
tak wa�n� i wysok� funkcj�, �e
Winston mia� jedynie mgliste
poj�cie, na czym ona polega. Na
widok zbli�aj�cego si� czarnego
kombinezonu cz�onka Wewn�trznej
Partii w�r�d os�b zgromadzonych
przy krzes�ach momentalnie
zapanowa�a cisza. O'Brien,
postawny, t�gi m�czyzna o
byczym karku i pospolitej,
wyrazistej, wiecznie nasro�onej
twarzy, mimo swego gro�nego
wygl�du nie pozbawiony by�
pewnego uroku. Spos�b, w jaki
poprawia� na nosie okulary, mia�
w sobie co� autentycznie
rozbrajaj�cego, a zarazem
niezwykle kulturalnego. Gdyby
kto� jeszcze rozumowa� w
podobnych kategoriach, gest ten
przywodzi�by na my�l szlachcica
z osiemnastego wieku,
cz�stuj�cego znajomych tabak�.
Winston widzia� O'Briena z
dziesi�� razy w ci�gu tylu� lat.
Co� go przyci�ga�o do niego, i
to nie tylko �w dziwny kontrast
mi�dzy uprzejmym sposobem bycia
a wygl�dem zawodowego zapa�nika.
Chodzi�o raczej o skryte
prze�wiadczenie - nawet nie tyle
prze�wiadczenie, ile nadziej� -
�e polityczna ortodoksyjno��
O'Briena jest daleka od
doskona�o�ci. Co� w jego twarzy
sugerowa�o to nieodparcie.
Mo�liwe jednak, i� na obliczu
O'Briena nie malowa� si� brak
ortodoksyjno�ci, lecz po prostu
inteligencja. W ka�dym razie
sprawia� wra�enie cz�owieka, z
kt�rym mo�na by porozmawia�,
gdyby uda�o si� oszuka�
teleekrany i znale�� z nim sam
na sam. Winston nie uczyni�
nigdy najmniejszej pr�by, by
sprawdzi� swoje podejrzenia;
zreszt� nie mia� jak. O'Brien
spojrza� na zegarek i widz�c, �e
dochodzi jedenasta zero zero,
postanowi� zosta� w
Departamencie Archiw�w na Dwie
Minuty Nienawi�ci. Zaj�� miejsce
w tym samym rz�dzie co Winston,
kilka krzese� dalej. Mi�dzy nimi
siedzia�a drobna rudawa
blondynka, kt�ra pracowa�a w
przegrodzie s�siaduj�cej z
przegrod� Winstona. Dziewczyna o
ciemnych w�osach usiad�a
bezpo�rednio za Winstonem.
W nast�pnej sekundzie z
wielkiego teleekranu na ko�cu
sali pop�yn�� ohydny zgrzytliwy
g�os, przypominaj�cy warkot
jakiej� potwornej nie
naoliwionej maszyny, g�os tak
koszmarny, �e s�uchaczy bola�y
z�by i ciarki przechodzi�y im po
grzbiecie. Zacz�a si� Nienawi��.
Jak zwykle, na ekran wyp�yn�a
twarz Emmanuela Goldsteina,
Wroga Ludu. W�r�d widowni
rozleg�y si� syki. Drobna rudawa
blondynka wyda�a pisk strachu i
obrzydzenia. Goldstein, renegat
i odst�pca, niegdy�, dawno temu
(jak dawno, tego nikt dok�adnie
nie pami�ta�) by� jednym z
przyw�dc�w Partii, r�wnym niemal
samemu Wielkiemu Bratu, ale
p�niej wda� si� w dzia�alno��
kontrrewolucyjn� i zosta�
skazany na kar� �mierci; w
tajemniczych okoliczno�ciach
uda�o mu si� jednak zbiec, a
nast�pnie znikn��. Program Dw�ch
Minut Nienawi�ci zmienia� si�
codziennie, lecz za ka�dym razem
koncentrowa� si� na Goldsteinie.
By� g��wnym zdrajc� - on
pierwszy skala� czysto�� Partii.
Wszystkie nast�pne zbrodnie
przeciwko Partii, wszystkie
zdrady, sabota�e, herezje,
dewiacje wywodzi�y si�
bezpo�rednio z jego nauk. Wci��
knu� coraz to nowe spiski: zza
morza, gdzie �y� pod ochron�
swoich zagranicznych mocodawc�w,
albo nawet - bo kr��y�y i takie
pog�oski - z ukrycia w samej
Oceanii.
Winston czu� ucisk przepony.
Ilekro� widzia� twarz
Goldsteina, targa�y nim
sprzeczne emocje. By�a to
szczup�a, �ydowska twarz z
niewielk� kozi� br�dk�, otoczona
ogromn� aureol� kr�conych siwych
w�os�w - bystra twarz, lecz
zarazem maj�ca w sobie co�, co
zas�ugiwa�o na najwy�sz�
pogard�: jaka� starcza
g�upkowato�� cechowa�a d�ugi
w�ski nos, na kt�rego ko�cu
stercza�y okulary. Przywodzi�a
na my�L pysk owcy, a g�os tak�e
kojarzy� si� z owczym bekiem.
Goldstein wyg�asza� sw�j zwyk�y
jadowity atak na doktryny Partii
- atak tak przesadny i
przewrotny, �e nawet dziecko
powinno si� na nim pozna�,
jednocze�nie za� na tyle
przekonuj�cy, aby w ka�dym
wzbudzi� l�k, i� inni, mniej
rozwa�ni s�uchacze, mog� da� si�
nabra�. Szkalowa� Wielkiego
Brata, wyszydza� dyktatur�
Partii, domaga� si�
natychmiastowego zawarcia pokoju
z Eurazj�, opowiada� si� za
wolno�ci� s�owa i druku, prawem
do zgromadze�, wolno�ci� my�li,
krzycza� histerycznie, �e
zdradzono rewolucj� - wszystko
to w szybkiej, wielozg�oskowej
mowie, swoistej parodii stylu
partyjnych m�wc�w, a nawet
zawieraj�cej zwroty z nowomowy -
w rzeczy samej, zawieraj�cej
wi�cej takich zwrot�w, ni�
jakikolwiek cz�onek Partii
u�ywa� na co dzie�. I przez ca�y
ten czas, �eby nikt nie mia�
w�tpliwo�ci, czyim interesom
maj� faktycznie s�u�y� zwodnicze
enuncjacje Goldsteina, za jego
g�ow� maszerowa�y przez ekran
niezliczone kolumny
eurazjatyckich wojsk - szereg za
szeregiem krzepko wygl�daj�cych
�o�nierzy o pozbawionych wyrazu
azjatyckich twarzach, kt�re
podp�ywa�y do samego ekranu i
nik�y, a na ich miejscu
pojawia�y si� nast�pne. G�uche,
miarowe dudnienie �o�nierskich
but�w tworzy�o podk�ad dla
bekliwego g�osu Goldsteina.
Nienawi�� nie trwa�a jeszcze
trzydziestu sekund, gdy mimowlne
okrzyki w�ciek�o�ci wyrwa�y si�
z garde� po�owy obecnych na
sali. Nie spos�b by�o znosi�
cierpliwie widoku zadowolonego z
siebie owczego pyska i
przera�aj�cej pot�gi
eurazjatyckiej armii
maszeruj�cej w tle; co wi�cej,
nie tylko jego widok, lecz nawet
my�l o Goldsteinie automatycznie
wywo�ywa�a l�k i gniew. Stanowi�
obiekt nienawi�ci znacznie
trwalszy ni� Eurazja czy
Wsch�dazja, bo kiedy Oceania
prowadzi�a wojn� z jednym
mocarstwem, zwykle zawiera�a
pok�j z drugim. A najdziwniejsze
by�o to, �e cho� darzono go tak�
pogard� i nienawi�ci�, cho�
codziennie po tysi�c razy - z
m�wnic i teleekran�w, w gazetach
i ksi��kach - zbijano,
druzgotano, o�mieszano i
demaskowano jego teorie jako
�a�osne brednie - wp�ywy
Goldsteina wcale nie mala�y.
Zawsze znajdowali si� nowi
naiwniacy daj�cy si� okpi�.
Niemal codziennie Policja My�li
demaskowa�a szpieg�w i
sabota�yst�w dzia�aj�cych pod
jego kierunkiem. Dowodzi� wielk�
tajn� armi�, podziemn�
organizacj� spiskowc�w d���cych
za wszelk� cen� do obalenia
ustroju. Podobno zwa�a si�
Braterstwem. Chodzi�y te� s�uchy
o strasznej ksi�dze, kompendium
wszystkich herezji, autorstwa
Goldsteina, kt�ra kr��y�a
potajemnie. By�a to ksi��ka bez
tytu�u. Je�li kto� w og�le o
niej wspomina�, nazywa� j� po
prostu Ksi�g�. Ale wiedziano o
niej tylko z niejasnych
pog�osek. Zar�wno Braterstwo,
jak i Ksi�ga nale�a�y do
temat�w, kt�rych nie porusza� -
je�li m�g� je omin�� - �aden
szeregowy cz�onek Partii.
W drugiej minucie Nienawi�ci
zebranych ogarn�� sza�. Zrywali
si� z krzese� i wrzeszczeli ile
si� w p�ucach, �eby tylko
zag�uszy� ohydne beczenie
p�yn�ce z ekranu. Twarz drobnej
rudawej blondynki nabieg�a
krwi�, a jej usta zamyka�y si� i
otwiera�y niczym pysk wyrzuconej
na brzeg ryby. Nawet t�uste
policzki O'Briena pokry�y si�
rumie�cem. Cz�onek Wewn�trznej
Partii siedzia� wyprostowany, a
jego pot�na klatka piersiowa
unosi�a si� i dr�a�a, jakby
tamowa� ni� nap�r wzburzonej
fali. Ciemnow�osa dziewczyna za
Winstonem zacz�a krzycze�:
"�winia! �winia! �winia!", po
czym nagle chwyci�a opas�y
"S�ownik nowomowy" i cisn�a nim
w ekran. Trafi� Goldsteina w
nos, ale odbi� si� i spad� na
ziemi�; g�os zdrajcy perorowa�
nieub�aganie. W chwili
opami�tania Winston zda� sobie
spraw�, �e krzyczy wraz z innymi
i z furi� b�bni pi�tami w
poprzeczk� krzes�a. Najgorsze w
Dw�ch Minutach Nienawi�ci by�o
nie to, i� cz�owiek czu� si�
zmuszony do takiego zachowania,
ale �e nie umia� si� wr�cz
powstrzyma� od przy��czenia do
zbiorowego ob��du. Ju� po
trzydziestu sekundach udawanie
stawa�o si� zb�dne. Ohydna
ekstaza strachu i m�ciwo�ci,
pragnienie mordu, zadawania
tortur, mia�d�enia kilofem
twarzy p�yn�y przez ca�� grup�
jak pr�d elektryczny,
przemieniaj�c wszystkich wbrew
ich woli w tocz�cych pian�,
rozwrzeszczanych szale�c�w. Ta
przemo�na furia by�a
abstrakcyjnym, nie
ukierunkowanym uczuciem, kt�re z
�atwo�ci� skupia�o si� na tym
lub innym celu niby p�omie�
lampy lutowniczej. Zdarza�o si�,
�e nienawi�� Winstona wcale nie
by�a zwr�cona przeciwko
Goldsteinowi, lecz wr�cz
odwrotnie, przeciwko Wielkiemu
Bratu, Partii i Policji My�li; w
takich chwilach ca�ym sercem
wsp�czu� samotnemu,
wyszydzanemu odszczepie�cowi na
ekranie, jedynemu stra�nikowi
prawdy i rozs�dku w �wiecie
k�amstw. Lecz ju� w nast�pnej
sekundzie jednoczy� si� z
otaczaj�cym go t�umem i
wszystko, co m�wiono o
Goldsteinie, traktowa� jak
naj�wi�tsz� prawd�. Jego
skrywana nienawi�� do Wielkiego
Brata przeradza�a si� w�wczas w
uwielbienie: Wielki Brat jawi�
mu si� jako pot�ny,
niepokonany, nieustraszony
obro�ca, �elazna opoka
powstrzymuj�ca azjatyckie hordy,
Goldstein za�, mimo
osamotnienia, bezradno�ci oraz
w�tpliwo�ci co do samego faktu
jego istnienia, zdawa� mu si�
z�owrogim czarownikiem, zdolnym
si�� g�osu zburzy� fundamenty
cywilizacji.
Chwilami mo�na by�o �wiadomie
zwraca� swoj� nienawi�� w t� lub
w inn� stron�. Nagle, z
gwa�townym wysi�kiem, z jakim
podczas nocnego koszmaru odrywa
si� g�ow� od poduszki,
Winstonowi uda�o si� skierowa�
gniew z twarzy na ekranie ku
ciemnow�osej dziewczynie. �ywe,
wspania�e obrazy rozb�ys�y w
jego my�lach. Ok�ada j� gumow�
pa�k�, a� pada martwa.
Przywi�zuje do pala tak jak
oprawcy �wi�tego Sebastiana i
szpikuje strza�ami. Gwa�ci j� i
w chwili orgazmu podrzyna jej
gard�o. Znacznie ja�niej ni�
kiedykolwiek przedtem zda� sobie
spraw�, dlaczego tak bardzo jej
nienawidzi. Nienawidzi jej,
poniewa� jest m�oda, �adna i
aseksualna, poniewa� chce z ni�
p�j�� do ��ka, a nigdy nie
b�dzie m�g�, poniewa� jej
rozkoszn�, gibk� kibi�, kt�ra a�
si� prosi, �eby otoczy� j� r�k�,
opasuje obmierz�a szkar�atna
szarfa, agresywny symbol
wstrzemi�liwo�ci p�ciowej.
Nienawi�� osi�gn�a apogeum.
G�os Goldsteina przeszed� w
autentyczne beczenie i na moment
zamiast jego twarzy pojawi� si�
barani �eb, kt�ry wnet zast�pi�a
sylwetka eurazjatyckiego
�o�nierza. Zbli�a� si�, rosn�c w
oczach, pot�ny i straszny, z
terkocz�cym pistoletem
maszynowym w d�oniach, jakby
zaraz mia� wyskoczy� z ekranu,
a� niekt�rzy siedz�cy w
pierwszym rz�dzie szarpn�li si�
ze strachu do ty�u. Lecz w tej
samej chwili g��bokie
westchnienie ulgi wyrwa�o si� ze
wszystkich piersi, gdy� miejsce
wrogiej sylwetki zaj�a twarz
Wielkiego Brata, o ciemnych
w�osach i w�sach, promieniuj�ca
pot�g� i tajemniczym spokojem,
tak ogromna, �e wype�ni�a niemal
ca�y ekran. Nikt nie s�ysza�, co
m�wi Wielki Brat. Lecz zna� by�o
po tonie, �e to s�owa
pokrzepienia, jakie zwykle
wypowiada si� w zgie�ku bitwy:
ich sens jest niewa�ny, bo
przywracaj� otuch� przez sam
fakt wypowiedzenia. Potem twarz
Wielkiego Brata zacz�a znika�,
a na jej miejsce pojawi�y si�
trzy has�a Partii wypisane
t�ustymi wersalikami:
"Wojna to pok�j",
"Wolno�� to niewola",
"Ignorancja to si�a".
W�sate oblicze majaczy�o
jeszcze przez kilka sekund na
ekranie, jakby tak mocno
odcisn�o si� w umys�ach
patrz�cych, i� nie mogli go od
razu zapomnie�. Drobna rudawa
blondynka wychyli�a si�
gwa�townie ponad oparciem
stoj�cego przed ni� krzes�a.
Dr��cym szeptem zawo�a�a co�, co
brzmia�o jak: "M�j zbawco!", i
wyci�gn�a r�ce w stron� ekranu.
Nast�pnie ukry�a twarz w
d�oniach. Nie ulega�o
w�tpliwo�ci, �e prze�ywa wr�cz
religijn� ekstaz�.
W tym samym momencie wszyscy
zebrani zacz�li g�o�no i
rytmicznie skandowa�: "Wu_Be!...
Wu_Be!... Wu_Be!..." - raz po
raz, bez po�piechu,
pozostawiaj�c wyra�n� przerw�
mi�dzy pierwsz� zg�osk� a drug�
- g�uche zawodzenie, tak
autentycznie dzikie, �e w tle
niemal s�ysza�o si� tupot bosych
st�p i �oskot tam_tam�w. Trwa�o
to dobre p� minuty. Pie�� ta
rozbrzmiewa�a w�wczas, gdy
chciano da� upust nazbyt silnym
emocjom. W pewnej mierze
stanowi�a pean na cze�� m�dro�ci
i majestatu Wielkiego Brata, ale
przede wszystkim by� to rodzaj
autohipnozy, �wiadome
zag�uszanie my�li rytmicznym
wrzaskiem. Winston czu�, �e
wywracaj� mu si� wn�trzno�ci.
Wprawdzie podczas Dw�ch Minut
Nienawi�ci nie umia� si�
powstrzyma� od udzia�u w
zbiorowym szale�stwie, to
prymitywne wycie "Wu_Be!...
Wu_Be!" zawsze przejmowa�o go
groz�. Oczywi�cie krzycza� wraz
z innymi; nie spos�b by�o
post�pi� inaczej. Ukrywanie
prawdziwych uczu�, kontrolowanie
mimiki, robienie tego samego co
wszyscy sta�o si� reakcj�
odruchow�. Ale w�a�nie wtedy,
przez kilka sekund, wyraz oczu
m�g� zdradzi� jego najskrytsze
my�li. I w�a�nie wtedy nast�pi�o
to niezwyk�e wydarzenie - je�li
rzeczywi�cie nast�pi�o cokolwiek.
Na chwil� skrzy�owa�y si�
spojrzenia jego i O'Briena.
O'Brien akurat wsta�. Zdj��
okulary i ponownie je zak�ada�
charakterystycznym gestem. Lecz
w u�amku sekundy, kiedy ich oczy
si� spotka�y, i gdy tak patrzyli
na siebie, Winston wiedzia� -
tak, wiedzia�! - �e O'Brien
my�li to samo co on. Porozumieli
si� wzrokiem, zupe�nie jakby ich
umys�y otworzy�y si� i my�li
p�yn�y z jednego do drugiego za
po�rednictwem oczu. "Jestem z
tob� - zdawa� si� m�wi� O'Brien.
- Wiem doskonale, co czujesz.
Wiem wszystko o twojej
pogardzie, nienawi�ci,
obrzydzeniu. Ale nie tra�
otuchy, jestem po twojej
stronie!" Potem kontakt duchowy
si� urwa�, a twarz O'Briena
sta�a si� tak samo
nieprzenikniona jak twarze
pozosta�ych.
To wszystko, co zasz�o;
Winston ju� nie by� nawet
pewien, czy ta znacz�ca wymiana
spojrze� odby�a si�
rzeczywi�cie. Takie sytuacje
nigdy nie mia�y dalszego ci�gu,
ale przynajmniej podtrzymywa�y w
nim wiar� - lub nadziej� - �e
Partia liczy wi�cej wrog�w ni�
on jeden. Mo�e pog�oski o
pot�nych tajnych spiskach s�
jednak prawdziwe - mo�e
Braterstwo istnieje naprawd�!
Mimo ci�g�ych aresztowa�,
publicznych spowiedzi i
egzekucji nie spos�b wykluczy�,
�e Braterstwo to wy��cznie
mistyfikacja. Winston czasem
wierzy� w jego istnienie, kiedy
indziej zn�w nie. Nie dysponowa�
�adnymi dowodami, swoje
podejrzenia opiera� za� na
b�ahostkach, kt�re mog�y jednak
nic nie znaczy�, na strz�pach
zas�yszanych rozm�w, zatartych
gryzmo�ach na �cianach toalet, a
raz - przy spotkaniu dw�ch
nieznajomych - tak�e na drobnym
ruchu r�ki, kt�ry sprawia�
wra�enie znaku rozpoznawczego.
By�a to jednak wy��cznie zabawa
w zgadywank�; zreszt� ca�kiem
prawdopodobne, �e mia� po prostu
zbyt bujn� wyobra�ni�. Wr�ci� do
swojej przegrody nie patrz�c
wi�cej na O'Briena. Nie przysz�o
mu do g�owy, �eby po wymianie
porozumiewawczych spojrze�
uczyni� nast�pny krok. Nawet
gdyby wiedzia�, jak si� do tego
zabra�, by�oby to zbyt
niebezpieczne. Przez sekund� lub
dwie spogl�dali na siebie
znacz�co, ale na tym musia�o si�
zako�czy�. Lecz w ciasnej
samotno�ci, w jakiej przysz�o
wszystkim wegetowa�, nawet tak
drobny incydent by� pami�tnym
wydarzeniem.
Winston otrz�sn�� si� z zadumy
i wyprostowa� na krze�le.
Bekn��. Wypity d�in podchodzi�
mu do gard�a.
Zn�w spojrza� na otwarty
zeszyt. Stwierdzi�, �e kiedy tak
siedzia� pogr��ony w bezradnych
rozmy�laniach, r�wnocze�nie -
jakby automatycznie - pisa�. I
to nie tym samym �cie�nionym,
krzywym pismem co wcze�niej.
Pi�ro �lizga�o si� zmys�owo po
g�adkim papierze, kre�l�c
du�ymi, zgrabnymi literami:
"Precz z Wielkim Bratem",
"Precz z Wielkim Bratem",
"Precz z Wielkim Bratem",
"Precz z Wielkim Bratem",
"Precz z Wielkim Bratem".
raz za razem, raz za razem,
zape�niaj�c p� strony.
Nie m�g� opanowa� dreszczu
trwogi. Absurdalna reakcja, bo
napisanie tych konkretnych s��w
nie stwarza�o wi�kszego
niebezpiecze�stwa ni� sam fakt
otwarcia zeszytu; przez moment
mia� jednak ochot� wyrwa�
zapisane strony i w og�le
zrezygnowa� z prowadzenia
pami�tnika.
Nie uczyni� tego, gdy�
wiedzia�, �e to nic nie da. Nie
robi r�nicy, czy b�dzie dalej
pisa� "Precz z Wielkim Bratem",
czy przestanie. NIe robi
r�nicy, czy b�dzie dalej
prowadzi� pami�tnik, czy
zrezygnuje. Policja My�li i tak
go dopadnie. Pope�ni� - i
pope�ni�by nawet w�wczas, gdyby
nie napisa� ani s�owa -
zasadnicz� zbrodni�, z kt�rej
bra�y si� wszystkie pozosta�e.
My�lozbrodni�. My�lozbrodni nie
da si� ukrywa� wiecznie. Przez
pewien czas, nawet przez lata,
winowajca mo�e unika� kary, ale
pr�dzej czy p�niej musi mu si�
powin�� noga.
Aresztowania nast�powa�y noc�
- zawsze noc�. Nag�e wyrwanie ze
snu, brutalna d�o� szarpi�ca ci�
za rami�, o�lepiaj�cy blask
latarki, wok� ��ka kr�g
surowych twarzy. Na og� nie
by�o proces�w, �adnych
komunikat�w o aresztowaniu.
Ludzie po prostu znikali -
zawsze noc�. Twoje nazwisko
usuwano z ksi�g metrykalnych,
wymazywano ka�dy �lad tego, co
robi�e� w �yciu, twoje kr�tkie
istnienie zostawa�o zdementowane
i zapomniane. Likwidowano ci�,
unicestwiano; m�wiono o tobie,
�e zosta�e� ewaporowany.
Na moment ogarn�a go
histeria. Zacz�� czym pr�dzej
pokrywa� kartk� niechlujnymi
bazgro�ami:
"zastrzel� mnie co z tego
strzel� mi w ty� g�owy co z tego
precz z wielkim bratem zawsze
strzelaj� w ty� g�owy co z tego
precz z wielkim bratem..."
Troch� zawstydzony, zn�w
odchyli� si� do ty�u i od�o�y�
pi�ro. W nast�pnej chwili
podskoczy� gwa�townie na
krze�le. Kto� stuka� do drzwi.
Tak szybko! Siedzia� cicho jak
mysz, w daremnej nadziei, �e
stukanie si� nie powt�rzy. Ale
nie, rozleg�o si� ponownie.
Zwlekaj�c m�g� tylko pogorszy�
sytuacj�. Serce wali�o mu jak
m�otem, lecz jego twarz, na
skutek wieloletniego
przyzwyczajenia, by�a pozbawiona
wszelkiego wyrazu. Podni�s� si�
i ci�kim krokiem ruszy� w
stron� drzwi.
2
Z d�oni� na klamce spostrzeg�,
�e zostawi� na stoliku
pami�tnik. Przez ca�� stron�
bieg�y s�owa "Precz z Wielkim
Bratem", wypisane tak du�ymi
literami, �e niemal dawa�y si�
odczyta� z drugiego ko�ca
pokoju. Pozostawienie zeszytu na
wierzchu by�o szczytem g�upoty,
ale - jak zda� sobie spraw� -
nawet ogarni�ty strachem nie
chcia� go zamkn�� przed
wyschni�ciem atramentu, �eby nie
poplami� kremowego papieru.
Wzi�� g��boki oddech i
otworzy� drzwi. Natychmiast
zala�a go fala ulgi. Na
korytarzu sta�a bezbarwna,
zahukana kobiecina o rzadkich
w�osach i poznaczonej bruzdami
twarzy.
- A, jeste�cie, towarzyszu -
zacz�a �a�obnym, skoml�cym
g�osem. - Zdawa�o mi si�, �e
s�ysz�, jak wracacie. Czy
mogliby�cie wpa�� do nas
obejrze� zlew? Zatka� si� i...
By�a to pani Parsons, s�siadka
z tego samego pi�tra. (Partia
nie pochwala�a stosowania zwrotu
"pani" - nale�a�o do ka�dego
zwraca� si� per "towarzyszu" lub
"towarzyszko" - ale w wypadku
niekt�rych kobiet wyraz ten sam
cisn�� si� na usta.) Mia�a oko�o
trzydziestki, wygl�da�a jednak
znacznie starzej. Odnosi�o si�
wra�enie, �e w jej zmarszczkach
osiad� kurz. Winston ruszy� za
ni� korytarzem. Konieczno��
dokonywania drobnych napraw
stanowi�a niemal codzienn�
bol�czk� lokator�w. Blok
Zwyci�stwa by� starym budynkiem,
wzniesionym oko�o 1930 roku, i
dos�ownie si� sypa�. Tynk opada�
z sufit�w i �cian, rury p�ka�y
przy silniejszych mrozach, dach
przecieka�, ilekro� pada� �nieg,
a kaloryfery by�y zwykle letnie,