3029

Szczegóły
Tytuł 3029
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

3029 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 3029 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

3029 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Jacek Dukaj Wielkie podzielenie Obudzi� si� wczesnym popo�udniem. Nie mia� kaca. Nawet przelotnie si� tym zdziwi�. Jednak prawdziwe zdumienie prze�y� ju� po uniesieniu powiek. Na prawym barku posiada�a tatua�: chi�ski smok w pi�ciu kolorach. Zielonym ogonem si�ga� jej piersi. Pier� unosi�a si� w rytm powolnego oddechu. Ciemny, spierzchni�ty sutek. Zarys �eber poni�ej. Zarys szcz�ki powy�ej. Brzeg prawego ucha wyci�ty w artystyczne origami; srebrny, druciany kolczyk przeszywaj�cy je w kilku miejscach. W�osy przystrzy�one na dwa milimetry, trudno nawet powiedzie� jakiego koloru. Le�a�a dziewczyna na wznak, z twarz� lewym policzkiem przyci�ni�t� do poduszki; gniewnie marszczy�a przez sen praw� brew, a brwi w ka�dym razie mia�a kruczoczarne. Podni�s� si� na �okciu, zamruga�. Chwila, moment, zaraz sobie przypomn�... Ale nie. Kim�esz ona jest, u licha? Potar� czo�o. Czy�by ju� by�o ze mn� a� tak �le? Wymi�ka mi m�zg; alkohol, jak kwas, wy�era z umys�u zapisy przesz�o�ci - czy to ju� ten etap? Obudzi� si� u boku nieznajomej... M�j Bo�e, co za kicz. Co gorsza, wnet zorientowa� si�, �e nie zna r�wnie� tego pokoju. To nie jego mieszkanie. Gdzie ja jestem? Co si� dzia�o tej nocy? Jezu Chryste, w podobnym stanie m�g�bym pope�ni� morderstwo, a p�niej spokojnie o nim zapomnie�! Zreszt� diabli wiedz�, czy faktycznie go nie pope�ni�em... Chocia�, nie da si� ukry�, co innego przer�n�� panienk�, co innego ko�n�� klienta w ciemnej uliczce. Po prawdzie - ta pustka w g�owie jest przera�aj�ca. Usiad� i ziewn�� nerwowo. Spojrza� przez okno: na zewn�trz jaki� wie�owiec. Pochyli� si� nad dziewczyn�, potrz�sn�� ni� za rami�; zauwa�y� przy tym drobnoogniwny srebrny �a�cuszek na jej szyi, sp�ywaj�cy fali�cie pomi�dzy p�askie piersi sportsmenki. Tylko co� mrukn�a, potrz�sn�� wi�c po raz drugi. - No, kochana, ocknij�e si�. - Mmm, co si� dzieje? - zamamrota�a nie unosz�c powiek. - S�uchaj... - Mhm? - Gdzie ja jestem? - U mnie - parskn�a i obr�ci�a si� na bok, plecami do m�czyzny, do reszty przy tym skopuj�c na pod�og� koc. Przesun�� d�oni� wzd�u� jej kr�gos�upa. - No dobrze, ale kim ty jeste�? Za�mia�a si� sennie, cokolwiek szyderczo. - No wiesz, nie oczekiwa�am od razu zarzeka�, �e nie zapomnisz mnie do ko�ca �ycia, ale odrobin� uprzejmo�ci m�g�by� okaza�. Mia�a niski g�os, a teraz, ciep�o rozespana, mrucza�a niczym dziki kot, lew afryka�ski sfinksem przycupni�ty naprzeciwko ofiary. - B�agam ci�, chocia� imi�! - j�kn��. - Co to by�o - to, co pi�e�? - Nie pami�tam - westchn�� tylko. - Cz�owieku, z ciebie to naprawd� jest numer. �achn�� si�. - Oka��e lito�� u�omnemu. - Aria. - Co? - Moje imi�. - Aria? - Od Marii. Ale by�o nas dwie, a ja si� j�ka�am. Zadowolony? No to daj mi ju� teraz spok�j. - Z�apa�a drug� poduszk� i przykry�a ni� g�ow�, zamykaj�c w ten spos�b w puchu pi�� swoich zmys��w; po omacku si�gn�a tak�e po koc, ale ostatecznie zrezygnowa�a w trakcie powolnego ruchu, ton�c w s�odkim syropie leniwego p�snu. - Aria, Aria, Aria... - powtarza� w m�ce, wstaj�c i podchodz�c do ods�oni�tego okna. Usi�owa� whaczy� si� tym imieniem w wymykaj�c� mu si� spod my�li satynow� materi� pami�ci wczorajszego wieczoru. Bezskutecznie. Otworzy� okno, wychyli� si� w wilgotny zaduch �rodka lata. Rozpozna� ulic�, lecz bynajmniej nie przywr�ci�o mu to wspomnienia przemierzonej ni� drogi do bramy bloku, w kt�rym teraz si� znajdowa�. Przyjecha� tu samochodem - czy przyszed� pieszo? Sam - czy z t� Ari�? I w og�le - kto ona jest, sk�d si� wzi�a? Rozejrza� si� za ubraniem, nie znalaz� - ani swojego, ani jej. Wyszed� do przedpokoju, trafi� do �azienki. Potem skr�ci� do bezokiennej kuchni. Z braku kawy zaparzy� sobie herbat�. Postawiwszy czajnik na ogniu, j�� przeszukiwa� mieszkanie, obawiaj�c si�, i� los jego odzienia przes�dzony zosta� w szale�stwie nocy pijackim wybrykiem w rodzaju wyrzucenia poszczeg�lnych jego fragment�w za okno b�d� rytualnego ich spalenia. Odetchn�� zajrzawszy do kosza na �mieci. Jedynie koszula nie nadawa�a si� do w�o�enia, kompletnie umazana cuchn�cym, majonezopodobnym smarem. Od czyszczenia z sosu wiernych adidas�w oderwa� go gwizd czajnika. Wschodnim zwyczajem nala� wrz�tku do szklanki. Poparzy� sobie palce: zamacha� r�k� sycz�c przeci�gle. - Zr�czny� bardzo, jak widz� - skomentowa�a zza jego plec�w. Musia� j� do reszty rozbudzi� gwizd czajnika, przysz�a sprawdzi�, czy nie demoluje kuchni. Jako� dziwnie mu si� przypatrywa�a: ani u�miechu na ustach, ani �adnego w og�le grymasu na zaskakuj�co �adnej twarzy (ma si� ten gust, skonstatowa� z satysfakcj�), ani najl�ejszego uczucia w ciemnych oczach. Patrzy�a tak i patrzy�a, znieruchomia�a w progu, oparta i przyci�ni�ta do zimnego �elaza futryny, od kt�rego dotyku powinna dosta� dreszczy. Nie wygl�da�a na rozespan�. Doszuka� si� w jej nieruchomym wzroku jakiej� stanowczo�ci, powagi, zastanowienia w preludium brzemiennej konsekwencjami decyzji. Oboje przecie� byli nadzy, po nocy nago�ci my�li, l�k�w i ��dz - a teraz poczu� si� nagle przed ni� zwierz�co obna�ony w niezrozumia�ym wstydzie i upokorzony obna�eniem tego wstydu. No i na co ona si� tak gapi? Zamierzy� odpowiedzie� jej podobnym spojrzeniem, ale wiedzia�, �e przegra, zrezygnowa� wi�c, nawet nie pr�buj�c. Kim�e ona jest, do cholery? Z�apa� za spodnie. Patrzy�a jak je wci�ga. Z sekundy na sekund� dziecinnia� pod tym spojrzeniem. Obr�ci� si� do czajnika i herbaty. Przyrz�dzi� j� w drugiej szklance, kt�r� potem przesun�� po plastykowym blacie ku Arii. Oderwa�a si� od futryny i podszed�szy do sto�u, opar�a w�skimi, twardymi po�ladkami o jego kraw�d�, praw� nog� podci�gaj�c i k�ad�c jej stop� na taborecie. Poza ta by�a oczywi�cie jaskrawo prowokuj�ca, ale co innego zwr�ci�o jego uwag�. �w charakterystyczny kobiecy spos�b poruszania si�, zwykle sprowadzany w opisie do ko�ysania biodrami, objawi� mu si� teraz w kilku jej kr�tkich krokach - czy to za spraw� uwidocznienia pod g�adk� sk�r� najmniejszych wzajemnych przemieszcze� ko�ci i napr�e� mi�ni, czy te� przez specyficzny stan jego ducha, a mo�e z na�o�enia si� obu tych element�w - nowym, niezrozumia�ym rytua�em, ta�cem pierwotnym, instynktownym podej�ciem ofiary przez drapie�c�: cichym, statecznym, hipnotyzuj�co pi�knym, rytmicznym w nast�pstwie mi�kkich st�pni��, mi�kkim w rytmice harmonicznych porusze� ca�ego cia�a. Zna� stosowane w literaturze por�wnania kobiet do kot�w, ale kot w zestawieniu z ni� wyda� mu si� niczym wi�cej jak oswojon�, domow� maskotk�, nieporadnym futrzakiem do g�upich igraszek z dzie�mi. Ona, ta kobieta, by�a inna. Trzy jej kroki od drzwi do sto�u otworzy�y mu oczy. C� to za stworzenie, pomy�la� unosz�c gor�c� szklank� do ust i dmuchaj�c delikatnie w powierzchni� paruj�cej cieczy; co za stworzenie. Co� mu si� obr�ci�o w my�li. W tej ulotnej chwili wolny by� od paradygmatu seksualnego po��dania, owego imperatywu multiplikacji swego materia�u genetycznego, wypaczaj�cego rzeczywisto�� filtru wszecherotyzmu, zniewalaj�cej umys� dominacji libido. Widzia� jasno i czysto. Nie wi�za�y go obligatoryjne skojarzenia. Przecie� to obce, dziwaczne, chore, my�la� ze wzrokiem zawieszonym ponad herbat�. Te mi�sne wypi�trzenia na klatce piersiowej, zwyrodnienia gruczo��w. Ta ptasio-anielska delikatno�� rys�w, g�adko�� cery, lekko�� ko�ci. To �liskie bezw�osie, nienaturalna, dzieci�ca sk�ra. A w kr�tkich, twardych w�osach p�askiego podbrzusza skryty - ten owadzio-ro�linny narz�d implantowany w organizm na mocy jakiego� ob��ka�czego planu dla stworzenia potwornej hybrydy cz�owieka i zwierz�cia. Czerwone wargi, czerwone wargi. Drgni�cie g�owy, zafalowanie palc�w z d�ugimi paznokciami. Wszystko takie g�adkie, p�ynne, muzyczne. Spojrza�a mi w oczy, przesun�a d�oni� po swej piersi, brzuchu, biodrze, udzie. Zmarszczy�a brwi. Przechyli�a si� w ty�. Wyd�a policzek. Co to znaczy, co znaczy? Ja wariuj�, zorientowa� si� w panice. Odstawi� czym pr�dzej szklank�, pozbiera� odzie�, si�� rzeczy trac�c z oczu Ari�. - Przepraszam - mrukn��, ubieraj�c si� szybko. Przesuwa�a opuszkiem palca po kraw�dzi szklanki, budz�c w szkle przeci�g�y, wysoki d�wi�k. Potem postawi�a sobie szklank� na prawym udzie. To j� musi parzy�, pomy�la� walcz�c ze sznur�wkami adidas�w. Zerka� spode �ba. Bo ona wci�� go obserwowa�a. Wszystkie czynno�ci wykonywa�a niemal machinalnie; machinalnym ruchem w�o�y�a do paruj�cej g�sto herbaty trzy palce, wskazuj�cy, �rodkowy i serdeczny. - Musz� ju� i��... - zamamrota� niepewnie. - Oczywi�cie. Nareszcie si� odezwa�a. - Naprawd�... - Oczywi�cie. Wdzia� podkoszulek, umajonezowan� koszul� zwin�� za� w k��bek. - Aria... poparzysz si�. Wyjmij palce. Nie wyj�a. - Lubisz gry��? - Co? - Czy lubisz gry��? - A, mhm... gryz�em? - Ty nic nie pami�tasz? - No... nie. Gdzie my�my si� w�a�ciwie spotkali? - W "Jamie". - A, ta knajpa... - Wyprostowa� si�, sprawdzi� portfel i dokumenty; mia� niejasn� �wiadomo��, �e zachowuje si� jak przed wyj�ciem z burdelu, Aria jednak nie zmienia�a wyrazu twarzy, tonu g�osu. I wci�� miesza�a palcami we wrz�tku. - Jeste� brzydki - o�wiadczy�a. Zabrzmia�o to jak skarga ma�ej dziewczynki na urod� pluszowego misia. Post�pi� ku drzwiom, przyg�adzi� w�osy. Coraz wi�ksz� mia� ochot� po prostu uciec. To nagie cia�o kobiety wpatruj�ce si� w niego z elektroniczn� intensywno�ci� deprymowa�o go, a zachowywa�o si� przy tym jakby specjalnie pragn�o go zirytowa� i onie�mieli�, wr�cz przestraszy�. Wbrew sobie samemu zatrzyma� si� w progu i szybkim gestem wskaza� szklank� na jej udzie. - Cholera, widz�, �e to ci� boli. Nag�ym i niczym nie zasygnalizowanym ruchem nogi skopa�a j� prosto na niego: herbata chlusn�a wysokim �ukiem. Odskoczy� ze w�ciek�ym rykiem, potkn�� si� o co� w ciasnym przedpokoju, ma�o nie przewr�ci�. Zachlapa�a mu nogawki d�ins�w, czu� na goleniach gor�c� wilgo� cieczy. Podni�s� na ni� gniewny wzrok. U�miecha�a si� po�ow� twarzy, w nienaturalny spos�b ods�aniaj�c drobne z�by. (Z�by padlino�ercy). Trzema palcami o zmacerowanym, zaczerwienionym nask�rku przesun�a po rozchylonym zach�annie sromie, zaszele�ci�a paznokciami w �onowej szczecinie. Wyci�gn�wszy przed si� nog� na ca�� jej d�ugo�� - a zagra�y pod opalon� derm� sprinterskiej ko�czyny smuk�e mi�nie - poturla�a stop� po linoleum opr�nion� szklank�. - Ty wariatka jeste�, kurwa, wariatka. Ze�wirowa�a�. Bierzesz co�, czy jak? - Ciebie bior�. Pomaszerowa� do drzwi wyj�ciowych. Chwil� mocowa� si� z zamkami. Ju� na klatce us�ysza� trzask i chrz�st rozgniatanego szk�a. Telefon z automatyczn� sekretark� dosta� par� miesi�cy temu od zalkoholizowanego kumpla jako cz�� rekompensaty za zniszczone przeze� w pijackim zwidzie, wypo�yczone na weekend CD. Przewijaj�c ta�m�, szuka� w przestrzeni przed sob� punktu do zawieszenia w nim wzroku, nie znalaz� - wszystko nazbyt znajome - i samowolnie wyp�yn�� mu w spojrzenie tamten obraz: smok tatuowany na dziewcz�cym barku. W bezmy�lnym, organicznym skojarzeniu poj�� jego nielogiczno��: to m�czy�ni tatuuj� si� w smoki, nie kobiety. Ta�ma szcz�kn�a, odezwa� si� Bojo: - Eee... nie ma ci�, Grabarz? Nie ma ci�? Daj g�os. Cholera, to ja, Bojo. Pami�tasz o Paj�kach? Robisz im na basie w poniedzia�ek u Maniusia. Maniu� ci flaki wypruje, jak znowu nawalisz. Nie r�b mi numeru, stary, g�ow� za ciebie r�czy�em. A dzisiaj co? Sobota chyba. Zerkn�� na kalendarz. Okay, w poniedzia�ek u Maniusia. Po Bojo odezwa� si� z ta�my zachrypni�ty tenor. - Dwa trzy jeden zero zero dziewi�� siedem zero. Tu Henio Ko�cielny. Oddzwo� jak najszybciej. To wa�ne. Henio Ko�cielny! No tak, oczywi�cie! Henio z og�lniaka, ten ponury szkielet. Wczorajszego wieczoru - to by�a popijawa po spotkaniu rocznicowym naszej klasy. Grabarz, od doznanej z nag�ego powrotu pami�ci ulgi, a� przysiad� na pod�odze. Zach�annie wychwytywa� i gromadzi� okruchy wspomnie� z minionego dnia. Spotkanie maturzyst�w po dziesi�ciu latach. Kto� to zorganizowa�, podzwoni� po ludziach. Grabarz poszed�, chocia� nie mia� ochoty - poszed� z nud�w. By�o sztywno i oficjalnie, ale potem urwali si� star� paczk� i poci�gn�li do "Jamy", kt�rej wsp�w�a�cicielem okaza� si� Maxi - no i rozpocz�a si� gratisowa popijawa. By� tam i Henio, pi� z Grabarzem. Gadali godzinami, Maxi fundowa�, dolewa� wszystkim jakich� specyfik�w... Telefonowa� kto� jeszcze, nagra� si� na ta�m� automatycznej sekretarki czarn� cisz�: pi��, sze�� sekund ci�kiego milczenia. Potem koniec. Nikt wi�cej. Grabarz przewin��, powt�rzy� i zanotowa� numer do Ko�cielnego. Z nag�a zachcia�o mu si� pi�. W lod�wce znalaz� �mietan�; nie przypomina� sobie jej zakupu, ale wielu rzeczy sobie ostatnio nie przypomina�. Wypi� do dna zimny zakwas. Wr�ci� do ciemnego pokoju, do telefonu. Kr�tk� komend� w��czy� tapet� ekranow�. A tam znowu sz�y uroczysto�ci ku czci, pewnie rocznica kolejnego mordu; podg�o�ni�: faktycznie, martyrologiczna celebra. Przyw�dcy pa�stw zachodnich bij� si� w piersi, w elokwentnych i wzruszaj�cych mowach prosz�c potomk�w ofiar o wybaczenie za oboj�tno�� i bezczynno�� swych ojc�w. Co to jest, O�wi�cim, Rwanda, Kaukaz, Chile? Zerkn�� na logo: akurat Bo�nia. Pomniki, kwiaty, siwe g�owy, flesze; dostojni notable obejmuj� si� z omedalowanymi dziadkami. W tym s� dobrzy, w ostatecznym rozrachunku te wie�ce wychodz� im zawsze bardzo tanio. Zgasi� tapet�. Agonalnie poskr�cane wn�trzno�ci wzmacniacza wi�y si� wielokolorowym plastykowym w�em przez kanap�; usiad� na por�czy fotela. Dwa trzy jeden zero zero dziewi�� siedem zero. �mietana w ustach. Aria, Aria, jaka to by�a noc, kim by�em tej nocy... Sygna�. - Ko�cielny. - Cze��. To ja - poinformowa� go Grabarz. - Oddzwaniam jak najszybciej. - Grabarz?! Chryste, nareszcie... Gdzie� ty si� podziewa�, cz�owieku? - Eee... tu i �wdzie. O co idzie? - Musz� si� z tob� natychmiast spotka�. Ju�. Minuty. Gdzie ci najbli�ej? Henio my�la� szybko i m�wi� szybko, Grabarz zosta� w tyle. - Moment, o co... - Gdzie ci najbli�ej? - O knajp� ci chodzi? - Mo�e by� i sauna - warkn�� Henio. - Obud� si�, facet! W �y�� se da�e� czy co? - "Podziemie". - Dobra. B�d� wozem. Roz��czy� si�. Tempo dzia�ania Henia okaza�o si� dla Grabarza zab�jcze. Poszed� mu dym z m�zgu. Wszystko pomieszane. Dezorientacja. Co? Kto? Dlaczego? Jak? Kiedy? Od�o�y� s�uchawk�, ziewn��; kolejny absurd: spa� mu si� chcia�o. W "Podziemiu" niewielu jeszcze by�o klient�w, bez trudu znalaz� wolny stolik w ciemnym k�cie. Usiad�, podesz�a rudow�osa d�ugonoga w firmowej sp�dniczce ani do p� uda; wzi�� �ywca. I jako� tak przysn�� nad szklank�. Aria w smoki... jaki smak jej ust? jakie ciep�o jej cia�a? jaki u�miech jej rozkoszy? Brutalnym potrz��ni�ciem obudzi� go Henio. - Wygl�dasz, facet, jak z krzy�a zdj�ty. - Bo�e, Henio, m�g�bym przespa� tydzie�. Podali sobie r�ce. Henio usadowi� si� w niszy naprzeciwko. Wpatrywa� si� tymi swoimi oczyma snajpera w przygarbionego nad drewnianym stolikiem Grabarza, jakby bra� go w�a�nie na cel. - Co ja ci m�wi�em? - H�? - �adne h�, �adne h�. Skup si�. - Henio pochyli� si� nad stolikiem - Co ja ci m�wi�em? W bezpo�redniej blisko�ci Henia Ko�cielnego dozna� Grabarz proporcjonalnie wi�kszego umys�owego udaru. - Zabij mnie, nie kontaktuj�. M�w drukowanymi. Podesz�a ta sama ruda, zagadn�a Henia. - Wody - mrukn��. - Co? - Wody. Wod�r, wod�r, tlen. W postaci cieczy. Poprawi�a zebrane w ciasny kok, rdzawoz�ote w�osy, spojrza�a na Ko�cielnego z g�ry. - Nie podaje si� - wycedzi�a. - Mineraln� w takim razie. Zreszt� niewa�ne. Co tam macie. - Co za ludzie - zamamrota�a dziewczyna, wykrzywi�a jasno oszminkowane usta i odesz�a. Henio nawet si� nie obejrza� na jej nogi i Grabarz zrozumia�, �e sprawa jest powa�na. - Prosz� ci�, je�li mo�esz, skup si� - natar� na� ponownie Ko�cielny. Grabarz westchn�� i zrobi� sm�tn� min�. - Ja ju� od paru lat odnosz� takie wra�enie, jakby B�g nieustannie trzyma� wci�ni�ty Fast Forward. Zostaj� w tyle, nie nad��am. - W metafizyk� wpadasz; pijany� czy na�pany? - Nie, to nie to. Co� dziwnego mi si� przydarzy�o... - Grabarz, do cholery! - Henio waln�� si� w klat� a� zadudni�o. - Przysi�gam, wys�ucham ka�dej twojej historii, ka�dego �alu, nawet uchlam si� z tob� - ale teraz po prostu musisz mi odpowiedzie� na to pytanie... - przerwa� i zerkn�� na niego podejrzliwie. - Czy ty w og�le rozumiesz, co ja do ciebie m�wi�? - Co ty, za kretyna mnie masz...? Henio taktownie nie odpowiedzia�. - Co ja ci wtedy m�wi�em? - powt�rzy� za to z naciskiem. - Kiedy? Ko�cielny z coraz wi�kszym wysi�kiem utrzymywa� na twarzy mask� cierpliwo�ci. - Wczoraj, w "Jamie" - t�umaczy� jak dziecku. - Pami�tasz? Pili�my razem. Grabarz zmiesza� si� jeszcze wyra�niej; opu�ci� wzrok do wn�trza szklanki. - Chodzi o to, �e w�a�nie nie bardzo... - mrukn��. Henio oklap�. - Serce mi wyrywasz, Grabarz, no po prostu serce mi wyrywasz. - Och, daj�e spok�j... Na to Ko�cielny dla odmiany si� roze�li�. - Czy ty nie rozumiesz, jakie to wa�ne? Przecie� wiesz, jakie ja ju� ol�nienia miewa�em po pijaku! Ja pami�tam, wiem, jestem pewien - tu znowu r�bn�� si� w suchotnicze piersi - �e wtedy, w "Jamie", wykoncypowa�em jako� spos�b na uzyskanie antidotum i wyjawi�em ci go; plot�em co mi �lina na j�zyk przynios�a, m�wi�em szybciej jak my�la�em... Powiedzia�em ci... ale nie pami�tam, co konkretnie powiedzia�em. A ja to musz� wiedzie�! Przypomnij sobie! Na lito�� bosk�, Grabarz...! Grabarz nie wiedzia� gdzie patrze�. Wzruszy� ramionami. - Wielka mi rzecz, upij si� raz jeszcze. Mord zal�ni� w oczach Henia Ko�cielnego, nienawi�� wydestylowana. Zaraz jednak zgas�a: to przecie� by� Grabarz, a on Henio. - Powiedz mi w takim razie przynajmniej tyle, ile pami�tasz. - Noo, niewiele tego. Pili�my. Co� m�wi�e�. - Co? - Jezu, ja ci� naprawd� przepraszam, Henio... Ko�cielny bezg�o�nie zazgrzyta� z�bami. - Maxwella pami�tasz? - warkn��. - Kogo? - Nie "kogo", a "co". Opowiada�em ci o Maxwellu. Opowiada�em o vordakach. A potem - potem - o czym? Ruda przynios�a Ko�cielnemu szklank� mineralnej; rzuci�a mu przy tym intensywne, z�owrogie spojrzenie, kt�re Grabarzowi mimowolnie skojarzy�o si� ze scen� tortur z niedawno ogl�danego filmu. Tym �atwiej, �e i w stosunku do przes�uchuj�cego go Henia zaczyna� tworzy� podobne skojarzenia. - Te vordaki... co... kto... co to jest? Ko�cielny zmilcza�. J�� powoli spija� przyniesion� wod�. Patrzy� wsz�dzie dooko�a, byle nie na Grabarza. Szcz�k� mia� wysuni�t� do przodu, oczy przymru�one. Grabarz kl�� go w my�li. - Maxwell - podj�� wreszcie Henio, bardzo cicho i ze wzrokiem wci�� odwr�conym od interlokutora - to by�a stacja orbitalna. Chaotyczny sk�adak, jak wi�kszo��. Mia�a ju� swoje lata. Chi�czyki prowadzili tam prace nad broni� biologiczn�; chodzi�o i o niewa�ko��, i o pr�ni�, i o odosobnienie, a przede wszystkim o to, �e jakby co, to mog� tego ca�ego Maxwella bezpiecznie rozpieprzy� paroma kilotonami. To by�a wysoka orbita. No, ale, jak powiedzia�em, ten z�om mia� ju� swoje lata. Zreszt� natkn��em si� na plotki o sabota�u. Tak czy owak - pewnego pi�knego dnia stacja spokojnie rozpad�a si� na kawa�ki. Nie s�ysza�e�? Nawet w telewizji o tym m�wili. - Mo�e. Nie pami�tam. Zamieszanie wybuch�o par� stolik�w dalej. Obejrzeli si�. Ta rudow�osa kelnerka najwidoczniej mia�a z�y dzie�: sprzecza�a si� w�a�nie jadowitym szeptem z dwoma innymi klientami, coraz mniej delikatnie mitygowana przez sw� kole�ank�. W ko�cu cisn�a notesem, a kole�ance powiedzia�a co�, po czym ta wytrzeszczy�a na ni� oczy jak na upiora; nast�pnie wysz�a z sali kuchennym wyj�ciem. - Pewnie ma okres - podsun�� Grabarz. Henio zamamrota� niewyra�nie. - O stacji kosmicznej m�wi�e� - przypomnia� Grabarz. - Taa. Spad�a w kawa�kach do oceanu. Wyci�gn�li�my j�. To znaczy do sp�y z tuzinem innych pa�stw; mieli�my tam akurat statek... zreszt� nie wiem, niewa�ne. W ka�dym razie cz�� pr�bek trafi�a do mojego Instytutu. Kumasz ju�? - Ciemno, ciemno. - Pieprzony Szawe�. Grabarz, co si� z tob� porobi�o? - Henio na chwil� odst�pi� od g��wnego tematu - Ju� wczoraj to spostrzeg�em. Cholera, nic nowego, widz� to w co drugim cz�owieku; ale nie mog�, nie potrafi� zrozumie�. To jaka� choroba epoki, wszyscy jak Pinokio na haju, u�pane marionetki bez sznurk�w. Ju� nawet nie to, �e lezie taki przez �ycie jak pi�ciopromilowiec przez cmentarz, luz jak w starych gaciach, zwisa mu nawet on sam... ale pytam cz�owieka o byle co, to mi nigdy nie odpowie "tak" albo "nie", tylko zawsze "mo�e"; na ka�de spotkanie si� sp�nia, je�li w og�le przychodzi; nic go nie interesuje; powiesz mu, �e g�upi, te� si� nie obrazi, on o nic si� nie obra�a... To nie do wytrzymania. Spo�ecze�stwo weteran�w anarchizmu; jakby nie by�o jutra. Grabarz, no przecie� tak nie mo�na �y�, co to za �ycie, to gr�b, zasypiasz, budzisz si�, zasypiasz... pewnie nawet nie wiesz, jaki to dzie�, bo i po co, co za r�nica. Jak �mieci p�yn�ce z pr�dem �ciek�w. - Odwal si�, dobraa? Nie o tym mia�e� m�wi�. Ko�cielny u�miechn�� si� pod nosem, by� mo�e zadowolony, i� wywo�a� w Grabarzu chocia� ten nik�y cie� irytacji. - Okay. Maxwell. Dostali�my pi�� zestaw�w, bez opisu. M�j zesp� zaj�� si� vordakami. To od Vordaka, taki genetyk by�, bodaj�e czeskiego pochodzenia. On pierwszy zaprojektowa� sekswirusy: atakuj�ce po rozr�nieniu p�ci. To znaczy one znane by�y ju� wcze�niej, ale Vordak usystematyzowa� i, �e tak powiem, znormalizowa� genom selekcyjny. Ustanowi� standard. Albowiem zamys� by� taki: wyprodukowa� maksymalnie zab�jczy wirus, kt�ry po zlikwidowaniu si� militarnych wroga nie ruszy�by reszty. To oczywi�cie idea� nieosi�galny, teoretyczna abstrakcja, wirusy s� g�upie, trudno nawet powiedzie� �eby one �y�y, sprawiaj� tylko takie wra�enie - jednakowo� vordaki stanowi� najwi�ksze przybli�enie tego idea�u: zabijaj� m�czyzn, natomiast kobiety, jako materia� reprodukcyjny gatunku, pozostawiaj� w zdrowiu doskona�ym, do dyspozycji rasy zwyci�zc�w. Nic nowego, tak by�o zawsze; tryumfatorzy po wyr�ni�ciu �o�nierzy rzucali si� na zdobyczne dziewice; prawo zachowania gatunku, samczy imperatyw czy jak to zwa�. Ale bro� masowej zag�ady, te megatony, wykluczy�a �w schemat. Vordaki s� bardziej humanitarne, maj� na uwadze przetrwanie homo sapiens. Grabarz...? - S�ucham ci�, s�ucham. W istocie pilniej s�ucha� prowadzonej w radiu dyskusji trzech krytyk�w filmowych; barman podkr�ci� odbiornik, bo lecia�o nieziemskie techno, i gdzie� odszed�, a teraz w eter sz�a kinematograficzna diatryba. - ...sekwensery w czternastu pr�bkach. Rzecz jasna, powtarzali�my testy. Bo to s� vordaki, tylko �e nienormatywne. A ja zmuszony zosta�em do przej�cia sprawy, poniewa� swego czasu napisa�em ten program... m�wi�em ci: jestem autorem algorytmu �lepej konstrukcji. On nie musi zna� wzorca dzia�ania i innych charakterystyk wirusa, wystarczy mu jego pe�na mapa genetyczna; antycypuje macierz, zbi�r potencjalnych kontrwirus�w odpowiadaj�cych polom zagro�e� obiektu. To bardzo u�atwia prac� nad wszelkiego rodzaju blockerami, antidotum, "usypiaczami", inhibitorami, szczepionkami... Rozumiesz mnie, Grabarz? - Taa. - Ale to s� vordaki nietypowe i program mi si� zawiesza�. W ko�cu jako� si� wyp�tli�em, lecz macierze i tak wysz�y mi jak boiska. No i tu utkn��em. M�tlik we �bie, aspiryna i w og�le; overload. Poszed�em na to szkolne spotkanie, bo i czemu nie mia�em p�j��, przynajmniej si� przewietrz�, my�la�em. I, cholera, s�usznie kombinowa�em: przewietrzy�em si�. Spi�em przy tym, a jak�e, a potem wyspowiada�em ci si� w "Jamie" Maxiego, jak teraz si� spowiadam. I wtedy, wtedy - wymy�li�em! To jest rzecz strasznie prosta, ja to wiem, tak g�upio prosta... powiedzia�em ci, Grabarz, powiedzia�em. Dwa, trzy zdania. Ty je musia�e� zapami�ta�! Ja ci� b�agam, postaraj si�...! - uni�s� g�ow�. - Czego?! - warkn�� w�ciekle w przestrze� ponad Grabarzem. Grabarz obejrza� si�. Rozregulowana kelnerka, ju� w cywilu, bazyliszkowym wzrokiem mierzy�a zza jego plec�w Henia. - Jak ja was wszystkich nienawidz� - wysycza�a g�osem a� zawiesistym od g�stego jadu. Po czym za�o�y�a ciemne okulary, poprawi�a na ramieniu modnie zgrzebn� sakw� i wymaszerowa�a z lokalu w g�o�nym staccato wysokich obcas�w; z rozmachem trzasn�a drzwiami. - Ta to umie rzuca� prac� - zauwa�y� z niejakim podziwem Grabarz. Ko�cielny zwr�ci� na� wzrok cz�owieka przegranego. - Ty mnie, kurwa, w og�le nie s�ucha�e�... - westchn�� j�kliwie. - No nie, Henio, naprawd�... Odezwa� si� pager wirusologa. Ko�cielny poderwa� si�, z�apa� za gad�et i podbieg� do automat�w telefonicznych umieszczonych par� metr�w dalej na �cianie "Podziemia". Wsuwaj�c kart� do czytnika da� Grabarzowi znak, aby ten pozosta� na miejscu. Po prawdzie Grabarz ca�kiem serio rozwa�a� wariant ucieczki. Mia� ju� serdecznie dosy� Henia, vordak�w i tego nieustannego, chocia�by mimowolnego, poni�ania go przez szybkomy�lnego szkolnego koleg�. Co za dzie�. Nic mu si� nie chcia�o; mo�e tylko spa�. Upierdliwy jajog�owiec, pomy�la� o Ko�cielnym, kt�ry warcza�, nieprzyjemnie wykrzywiony, do �ciskanej w ko�cistej d�oni s�uchawki. W radiu sko�czyli gada�, ruszy� powolny standard, ale tak okrutnie zmiksowany, �e Grabarz, sk�din�d zawodowiec, d�ugo nie potrafi� skojarzy� zespo�u, jaki� zabytek - Hey, odgad� po chwili. Is it strange? W szklance pusto. Potar� czo�o. Vordaki, my�la�by kto... Wr�ci� Henio. Nawet nie usiad�. - Musz� lecie�. - Wygrzeba� fors�, rzuci� na st�. - Rozczarowa�e� mnie, ale nadal wierz�, �e gdyby� si� postara�... B�d� ci dozgonnie wdzi�czny. Pami�taj - mocno u�cisn�� d�o� Grabarza - Masz m�j numer. Grabarz us�ysza� go jeszcze, jak rusza spod kawiarni z piskiem opon. Zam�wi� drugiego �ywca. Me�� w my�li gorzkie szyderstwa. Czy to kometa? Czy to tornado? Czy to zaraza? Nie, to Henio Ko�cielny! Mia� gdzie� i��, co� zrobi�, ale zapomnia�. Ludzie na ulicy wygl�dali jak reanimowane po�cie za�mierd�ego mi�sa. Mamle toto ustami, mamle; wymachuje r�kami i nogami, deformuje sobie sk�r� z przodu twarzy. A� spojrza� na w�asne r�ce: te� mi�cho. A tu na dodatek upa�. Spocone my�li, spocone odczucia. Wr�ci� do domu. W skrzynce kartka: "By�am i wr�c�. Aria". Co to ma by�, jaka� gro�ba? Wyrzuci� kartk� do kosza. Rozebra� si�, wlaz� po prysznic. Wylaz�, zwali� si� na kanap�. Nie wiedzia�, co robi�, wi�c zasn��. Obudzi� si� wczesnym niedzielnym rankiem, ale nic si� nie zmieni�o, �wiat taki sam. Pomy�la�, czy by si� nie przej�� do Dziada, Dziad podobno mia� nowe rewelacyjne prochy. Pomy�la�, czy by nie zadzwoni� do Anki, mo�e si� oka�e, �e ju� mu przebaczy�a. Pomy�la� wreszcie o um�wionym nagraniu u Maniusia i to przewa�y�o. Przekr�ci� do niego do domu, bo wiedzia�, �e studio stoi teraz puste. Maniu� potwierdzi�, poda� godzin�: dziewi�ta rano. Zyskawszy w ten spos�b poczucie dobrze spe�nionego obowi�zku, przesun�� Grabarz zwrotnic� swych my�li i przypomnia� sobie, �e jest g�odny. W lod�wce czarna dziura. A tu niedziela. �azi� po sklepach? Wydawa� pieni�dze? Szybko znalaz� rozwi�zanie: wprosi si� do Marty. Marta, jego w niczym do� niepodobna siostra, z zawodu - kt�rego ju�, co prawda, nie wykonywa�a - instruktorka karate czy innej, r�wnie filmowej sztuki walki, mieszka�a w zabytkowej podmiejskiej rezydencji w �rodku prywatnego parku; t�umaczy�a mu nieraz, kto i kiedy budynek �w wzni�s�, jakie s�ynne persony w nim swego czasu mieszka�y - ale Grabarz, jak nale�a�o si� spodziewa�, nic z tego nie zapami�ta�. Z�amawszy cztery lata temu podczas s�ono op�aconego przez klienta treningu jego ko�� piszczelow�, rozkocha�a go w sobie doszcz�tnie, po czym zaci�gn�a przed o�tarz - a ten klient to by� brat wsp�w�a�ciciela sporego banku, w efekcie Marta zosta�a obdarzona przez rodzin� i znajomych mianem milionerki i powszechnie przez nich znienawidzona. Co, rzecz jasna, nie przeszkadza�o im jej wykorzystywa�. Grabarz, na przyk�ad, wizytowa� j� co jaki� czas jako dy�urn� jad�odajni� oraz prywatn� kas� po�yczkow�, kt�rej, oczywista, nigdy nic nie oddawa�. Szwagier i tak go darzy� szczer� niech�ci� od dnia wesela, na kt�rym Grabarz, mimo usilnych protest�w tamtego, wyst�pi� by� ze swoj� kapel�. Do�� powiedzie�, �e by�o to wesele naprawd� huczne. - Wiesz co, ty po prostu jeste� niemo�liwy. - Nie zaczynaj znowu... - Czy ty nie masz ani krzty ambicji? Godno�ci, dumy? - O Bo�e...! - Nawet wys�ucha� mnie nie mo�esz. Strasznie ci� dr�cz�, prawda? - Lito�ci, nie przy jedzeniu, jeszcze si� ud�awi� albo co... - Znowu nie chcia�o ci si� ugotowa� jajka? Anka nie wr�ci�a? - Rodzonemu bratu b�dziesz wypomina� te par� kanapek? - wymamrota� Grabarz pomi�dzy jednym a drugim k�sem. Nic nie odrzek�a. Wodzi�a wzrokiem za Maciusiem; dziecko pe�za�o w trawie pod najbli�szym klonem. Marta by�a w przewiewnej sukience na cienkich rami�czkach, wachlowa�a si� gazet�. Tu, w sercu wielokolorowej mozaiki s�o�ca i cienia, w poszumie �ni�tych drzew, tu, gdzie wiatr wydaje si� dwa razy ch�odniejszy, cho� przecie� i tak ciep�y, a rozszemrana p�cisza o�lepiaj�co zielonego parku zniech�ca do m�wienia i my�lenia, naturalnym stanem cz�owieka wydaje si� by� senny letarg. Nie wida� st�d domu, nie wida� ulicy; tylko trzy krzes�a i stolik na mi�kkim trawniku - jeste�cie sami. To jeszcze nawet nie popo�udnie, a panuje atmosfera sierpniowego wieczoru. Po co si� k��ci�, wszystko niewa�ne. Ws�uchaj si� w przyp�yw powietrza, zapatrz w roztrzepotane li�cie... Grabarz jad�, a Marta obserwowa�a d�ubi�cego w korze synka. Dola� sobie soku i przysun�� sa�atk�. Uni�s�szy na moment spojrzenie, spostrzeg�, i� ona ju� nie Maciusiowi, a jemu si� przygl�da. Na dodatek przesta�a si� wachlowa�. Zrobi� obra�on� min�. - No co, g�odny jestem... Nic nie powiedzia�a. Prze�kn��, ale co� nieswojo si� czu�. - Jak ci si� nie podoba, to powiedz, �ebym si� u ciebie nie pokazywa�, i ju� mnie wi�cej nie zobaczysz. H�? Marta? Od�o�y�a gazet�, przesun�a d�o�mi po nagich ramionach. Rozpozna� ten gest jako oznak� zamy�lenia. Cholera, �le si� dzieje, za ostro poszed�em, ona faktycznie mo�e mnie wyrzuci�. - Spoko, ju� si� zmywam; nie to nie, nie b�d� si� wprasza�. A pami�tasz, m�wi�a�... Zamruga�a, odwr�ci�a wzrok. Co� zdecydowa�a. Nie m�g� odczyta� wyrazu jej twarzy. - Robala �re - wskaza� widelcem Maciusia. Nie obejrza�a si�. Skontaktowa�: co� jest nie tak. Ju� nie spuszcza� z niej oczu. Wsta�a, obesz�a stolik; by�a na bosaka, sz�a jak w ta�cu, zna� ten ch�d. Wyci�gn�a do niego praw� r�k�, spojrza�: pusta. A k�tem oka dojrza� ruch lewej. Wrzasn�� i rzuci� si� na traw�, str�caj�c przy tym po�ow� zastawy ze stolika. Skoczy�a za nim. Teraz widzia�: w d�oni lewej mia�a n�, jeszcze z mas�em na ostrzu. - Marta! Rany boskie... - wyplu� plaster kie�basy z za�linionych ust. - Co ty robisz?!! Odtoczy� si� i w panice odraczkowa� w bok, ale i tak go dosta�a; nie zauwa�y� tego ciosu, jedynie go poczu� - nawet nie b�l: zapiek�y ch��d i co� jakby pr�d p�yn�cy przez nog�. Z trudem wsta�, zataczaj�c si� i podpieraj�c o drzewo. Zerkn�� w d�: z lewej �ydki, przez materia� d�ins�w, wystawa�a jasno l�ni�ca stal tego no�a sto�owego. Zemdli�o go. Ale nie mia� czasu na takie drobiazgi, Marta wci�� sz�a na niego. - Jezu Chryste, co ja ci zrobi�em...? - j�kn�� �a�o�nie. - Czy ty ju� kompletnie zwariowa�a�? Z no�em na mnie, z no�em? No popatrz, teraz na pogotowie b�d� musia� si� wlec... Ignorowa�a d�wi�ki. - Martaaa!! Z�ama�aby mu kark tym kopni�ciem, gdyby si� nie uchyli�. A� zadr�a� pie� drzewa. Ze strachu zaniem�wi�. Nawet si� nie ogl�da�, gna� przed siebie przez park z no�em w nodze; a teraz ju� go bola�a, i to jak. Czu� ciep�o krwi �ciekaj�cej do buta. Ale bieg�. S�ysza� tylko sw�j oddech, ha�as porusze� w�asnego cia�a, odg�os wal�cych w ziemi� adidas�w. Lecz kiedy dokulawszy do alejki przystan��, by z�apa� oddech - zobaczy�, �e Marta sadzi za nim przez park niczym jaka� cholerna sprinterka, z dzikim zaci�ciem na twarzy; r�ce jak t�oki, nogi szybsze od spojrzenia, rozfurkotana sukienka - i po prawdzie chyba ju� by go dopad�a, gdyby nie owo chybione kopni�cie. Dopiero go �miertelne przera�enie chwyci�o za gard�o! Oszala�a! Co robi�, co robi�! Sekundy, u�amki sekund. Skoczy� przez bram� na ulic�; kto� jedzie, na �rodek, macha� r�kami, macha� i krzycze�, to jakie� ruskie w mercedesie, mordy knajackie, garnitury dyplomat�w, zdumienie w zalanych w kr�licze �lepia oczkach. - Na pomocz'! Na pomocz'! By�o �wiate�ko na sekretarce. My�la�, �e to Marta dzwoni�a przeprosi�, wyt�umaczy� si� - ale to ten r�bni�ty Henio Ko�cielny: znowu nalega� na natychmiastowy kontakt. Grabarz tylko skl�� jego nagrany g�os. Akurat zamierza� do niego dzwoni�! Obanda�owan� ciasno od kolana po kostk� nog� opar� na por�czy fotela, sam wyci�gn�� si� na kanapie, aparat po�o�y� sobie na brzuchu; gapi� si� t�po w sufit i s�ucha� "Marco the Marco" �omocz�cego przez kolumny na ca�y regulator. Te mocne uderzenia g��bokich, ciemnych bas�w uspokaja�y Grabarza. Mimo zaaplikowanych mu na pogotowiu proch�w rozci�ta �ydka piek�a jak diabli. W tym mia� przynajmniej szcz�cie, �e personel szpitala, zorientowawszy si�, kto w�a�ciwie go w owym stanie do opatrzenia dowi�z�, nie zadawa� wielu pyta�. Zabu�a�ska rebiata z kolei te� nie za bardzo potrafi�a si� po polskiemu wys�owi�, m�g� wi�c Grabarz ple��, co mu si� �ywnie podoba�o, i tak nikt nie wierzy� ani jednemu jego s�owu. Duma� tak i duma�, krzywi�c si� co przyp�yw ognistego b�lu, a� w ko�cu zdecydowa� si� i wykr�ci� numer matki. D�ugo nie odbiera�a. W ko�cu: - Tak? - To ja. S�uchaj, kiedy ty si� ostatnio widzia�a� z Mart�? - Mmm, par� dni temu. Bo co? - Ona chcia�a mnie zabi�. - ... - Mamo? - Zadzwo�, jak wytrze�wiejesz. - Jestem trze�wy! - Znowu co� bra�e�? - Mamo, na lito�� bosk�, krew mam czyst� jak niemowl�! Wiem, bo dopiero co wr�ci�em ze szpitala, wyjmowali mi wbity przez twoj� kochan� c�reczk� n�! - Co to ma by�, �arty...? - N�, kurwa, n�!! Wbi�a mi go w nog�! - Nie wrzeszcz i nie klnij! - Przepraszam - odetchn�� - Mamo, prosz� ci�, dowiedz si�, o co jej chodzi, ja nie rozumiem... Zadzwo� albo co... No, cholera, po prostu rzuci�a si� na mnie! - Nie wierz� ci. - Zadzwo� i si� przekonaj - nalega�. - Nie b�d� dzwoni�, pojad� do niej. Czuj�, �e co� kr�cisz. N� ci wbi�a w nog�, te� co�...! - Do diab�a, mamo...! Ale ju� od�o�y�a s�uchawk�. Przez chwil� mamrota� szeptem ci�kie kl�twy. W ko�cu si� uspokoi�. Przysz�o mu do g�owy czyby samemu do Marty nie zadzwoni�; d�ugo si� waha�. Wreszcie wykr�ci� numer: przecie� nic mu przez telefon nie zrobi. Swoj� drog� - co jej wtedy na m�zg pad�o...? Sygna� bucza� przeci�gle, nikt nie odbiera�. Po dw�ch minutach zrezygnowa�. Lecz gdy tylko nacisn�� wide�ki - aparat rozterkota� mu si� pod d�oni�. - Co jest? - Tu Henio. Czemu� nie zadzwoni�? O Bo�e. - Henio, daj�esz ty mi wreszcie spok�j, dobraa? - Ale tylko wys�uchaj mnie, Grabarz. Jedno s�owo. - No? - Hipnoza. - ... - Nie rozumiesz? Znam takiego jednego specjalist�, zahipnotyzuje ci� elegancko, a ty sobie raz-dwa przypomnisz wszystko, co ci wtedy m�wi�em. Kapujesz? - Ty, cz�owiek, jeste� nienormalny. Musia�e� si� czego� nawdycha� w tym swoim laboratorium. Sam si� zahipnotyzuj. - Nie b�d� gn�j, nie wystawisz mnie tak przecie�... Trzask i by�o po rozmowie; Grabarz mia� do��. - Jestem otoczony przez wariat�w - powiedzia� na g�os. Pokula� do ust�pu, bo z tego wszystkiego rozbola� go �o��dek. Ale Henio Ko�cielny by� niezmordowany. Obudzi� Grabarza w�ciek�ym telefonem o drugiej w nocy. Grabarz chcia� zignorowa� dzwonek, lecz on odzywa� si� z ma�ymi przerwami co chwila, oszukuj�c automatyczn� sekretark� - i w ko�cu musia� si� zwlec z wyra i przehalsowa� przez chaotycznie zaba�aganione mieszkanie do aparatu. - Henio - zachrypia� w s�uchawk� - je�li to znowu ty... - Nie mo�esz teraz mi odm�wi�! - gor�czkowa� si� Ko�cielny. - Ta hipnoza to jedyny spos�b! Nie wiesz, co si� dzieje! My ci�gle tu nad nim �l�czymy i... - Ukr�c� ci �eb. - To jest jaki� pieprzony mutant, co� absolutnie nowego; on nie zabija, on wp�ywa na system nerwowy. Pod��cza si� do m�zgu czy co� w tym stylu... jak jeden organizm wielokom�rkowy; to jest bardziej skomplikowane... - Henio, ty skurwysynu!! Waln�� w wide�ki i od�o�y� s�uchawk� na bok, aby uniemo�liwi� mu urz�dzanie kolejnych nocnych pobudek. Temu facetowi, my�la� wlok�c si� z powrotem do ��ka, po prostu popieprzy�o si� w g�owie od nieustannego p�odzenia podobnych naukowych bredni; oni tam wszyscy, jeden w drugiego, zdrowo szajbni�ci. Pewnie nawet si� nie orientuje kt�ra godzina. Schodzi� z drugiego pi�tra jak jaki� kaleka: noga w d� i druga do niej; i noga w d�, i druga do niej - tak stopie� po stopniu. A jeszcze ta niepor�czna gitara w kanciastym futerale ci��y�a mu na ramieniu i gniot�a w bok. Pr�cz �ydki bola�a go g�owa, jakby w jakim� zastarza�ym kacu, chocia� nic nie pi�. A suszy�o go nie�le. Wi�c raczej nie by� w najlepszym humorze. Wyszed� z cienia cuchn�cej klatki schodowej na o�lepiaj�ce poranne s�o�ce betonu - i ledwo usta�: jak pi�ci� mi�dzy oczy. - Cze��. - Aria...? Za�mia�a si�. - O, widz�, �e jednak zapami�ta�e�. Siedzia�a za kierownic� czarnego, dwuosobowego kabrioletu, jednego z tych cacek chi�skiej produkcji zalewaj�cych Europ� i Ameryk� w tsunami bezczelnego dumpingu. Nosi�a fioletowe okularki, obcis�y czarny podkoszulek bez r�kaw�w, spodnie moro, ci�kie glany. Smok pr�y� si� drapie�nie na jej opalonym barku. U�miecha�a si� do Grabarza. D�onie z�o�one swobodnie na ma�ej kierownicy. Samoch�d mrucz�cy tygrysio na ja�owym biegu. - Wybierasz si� gdzie�? Podwie�� ci�? Ju� mia� zaprzeczy�, ale �ydka na nowo zap�on�a piek�cym b�lem, skrzywi� si� mimowolnie - i tylko skin�� g�ow�. Klepn�a w sk�rzane siedzenie po prawej. - Wskakuj. - Akrobatyki to ty po mnie nie oczekuj. Znowu si� za�mia�a. - No, nie b�d� taki skromny...! Nie�wiadomo�� w�asnych wyczyn�w z owej pi�tkowo-sobotniej nocy na powr�t wywo�a�a w nim niejasne poczucie winy: co ja wtedy robi�em? kim ja wtedy by�em? Wgramoli� si� ostro�nie do wozu razem ze sw� gitar� - wsun�� j� mi�dzy kolana: wystawa�a mu teraz ofuteralonym gryfem pod brod�. - Dok�d? Poda� adres. Wskaza�a go autopilotowi i samoch�d ruszy�; radar rozbucza� si� uspokajaj�co, przyg�uszaj�c radio nadaj�ce relacj� na �ywo z obl�enia przedszkola zaj�tego przez terroryst�w z Armii Apokalipsy, zbrojnego ramienia Partii Eschatologicznej. G�adko wyjechali na osiedlow� przelot�wk�, nawet niezbyt zat�oczon�. Kabriolet sun�� po asfalcie niczym deska surfingowa na wznosz�cej si� fali. Grabarz bezwolnie zezowa� na ostre wzg�rki brodawek piersiowych Arii wygl�daj�ce, jak krystaliczne skrzepy pod ciemnym materia�em podkoszulka. �w srebrny �a�cuszek sp�ywa� jej z szyi mi�dzy wysokie piersi, gin�c w mi�kkim cieniu. Ona nie musia�a patrzy� na drog� i w ko�cu pochwyci�a w fioletowych taflach swych okular�w po��dliwe spojrzenie Grabarza. Odbija� si� on w tych szk�ach akwarelowym rozlewiskiem onirycznej wizji na�panego surrealisty. - Tak zaraz z rana? - Sk�d wiedzia�a�, gdzie mieszkam? - Sam mi powiedzia�e�. - Powiedzia�em ci? Niby kiedy? - A jak my�lisz? Dotarli do skrzy�owania z sze�ciopasmow� obwodnic�, ale Aria co� pokombinowa�a przy autopilocie, szarpn�a kierownic� - i skr�cili w lewo. - Co jest? - Chcesz si� wlec przez korki centrum? - Mo�e troch� zwolnisz... - Spoko, wyluzuj si�, przepis�w nie �ami�. Nie bardzo wiedzia�, kt�re w�a�ciwie przepisy ma na my�li. Ani ona, ani on nie zapi�li pas�w. Radar co chwila gwizda� ostrzegawczo, gdy zbli�ali si� na zakazan� odleg�o�� do innych samochod�w. Wyprzedza�a je ciasnymi zakosami niczym na torze wy�cigowym. Przypomnia� sobie szklank� gor�cej herbaty na jej udzie. Trzask szk�a pod jej nag� stop�. Zacz�� si� poci�. Piersi Arii wylecia�y mu z g�owy, ju� nie zerka� w bok. Zapar� si� mocniej nogami. Oto naje�d�ali na zderzak tira. Aria docisn�a gaz i Grabarz zachwia� si� w swoim ateizmie. - S�uchaj, czy ty... U�miecha�a si�. Pi�kne, bia�e z�by. Przecie� ca�owa� te wargi, czu� ich wilgotn� czerwie�. - Ja ci� prosz�... Zje�y�y mu si� w�osy na karku: wy��czy�a ca�kowicie autopilota. Radar j�kn�� i umilk�. W radiu grzmia�a strzelanina. Szyba z neopleksi j�a si� przekszta�ca� przed ich oczyma, by dostosowa� sw� geometri� do aerodynamiki wy�szych pr�dko�ci. Klaksony wymijanych samob�jczo aut wy�y wok� nich dopplerowsko mutuj�c w p�dzie. Ciep�a d�o� Arii wyl�dowa�a wtem na udzie Grabarza. Zacisn�a palce na jego desperacko napr�onych mi�niach. Nawet si� nie obejrza�, teraz czu� tylko strach. W ko�cu odetchn��, bo doje�d�ali do mostu i wt�oczeni w sznur zwalniaj�cych samochod�w, chc�c nie chc�c, sami musieli zwolni�. Wdepn�a hamulec. Rzuci�o Grabarza na desk�. Ona nawet zwalnia�a wbrew prawu. Wci�� si� u�miecha�a i w innych okoliczno�ciach naprawd� by�by w stanie pokocha� j� za ten u�miech. - Ba�e� si�? Zaszepta� niezrozumiale. Nachyli�a ku niemu g�ow�. - Co? - Kurwa �e� twoja ma�... - mamrota� zagapiony t�po przed siebie. Odchyli�a si� w fotelu, za�mia�a. Potem obr�ci�a si� do Grabarza i pstrykn�a paznokciem w fioletowe szkie�ko swych okular�w, �ci�gaj�c w ten spos�b jego uwag�; a wci�� przecie� sun�li ku mostowi siedemdziesi�tk�. - Zastanawia�e� si� kiedy�, czym jest �mier�? - Taa, w�a�nie przed chwil�. - Nie �artuj sobie. Sp�jrz na mnie. - Ja wysiadam, okay? - Spoko. Nie szalej. Sp�jrz na mnie. Musz� ci co� powiedzie�. Ju� byli na mo�cie i uda�oby si� jej, gdyby nie wrodzony oportunizm Grabarza. Na z�o�� jej szarpa� si� z klamk�, cho� dobrze wiedzia�, �e drzwiczki s� blokowane automatycznie i p�ki pojazd znajduje si� w ruchu, nie mo�na ich otworzy�. Ale nie chcia� ulec Arii w �aden spos�b. Nie patrzy� na ni�, patrzy� gdzie� w prawo. I zareagowa� wci�� jeszcze nie pojmuj�c, co w�a�ciwie widzi, a widzia� naje�d�aj�c� na nich z nag�a �elazn� barierk� mostu. Nie mia� tchu na krzyk. Poderwa� si�, chwyci� za t�oczenia karoserii, podci�gn�� nogi. Aria pr�bowa�a go z�apa�: zacisn�a palce na nogawce jego spodni, potem bucie - ale si� wyszarpn��, chocia� ci�gn�a mocno. Nawet zd��y� j� kopn��, lecz ju� nie zobaczy� gdzie, bo wierzga� w ty�, a wypad�szy z samochodu na beton dozna� kilkusekundowego zamroczenia i mia� przerw� w rejestracji obraz�w i d�wi�k�w. Cisn�o go w prz�d i o balustrad�, kt�ra z jakiego� powodu dr�a�a niczym potr�cona struna. W tej chwili bola�o go wszystko, by� jednym wielkim si�cem - o ca�o�ci swych ko�ci wnioskowa� z faktu, �e w og�le uda�o mu si� chwiejnie stan�� na nogi. Potrz�sn�� g�ow�. Powoli odzyska� wzrok. Spojrza�. Szcz�ka mu opad�a. W barierce ograniczaj�cej z prawej strony, wzd�u� w�skiego chodnika, wyasfaltowan� nawierzchni� mostu zia�a kilkumetrowa dziura. Sama barierka wywin�a si� na zewn�trz i ku do�owi w dw�ch dziko �opocz�cych stalowych wst�gach, z kt�rych lecia�y jeszcze ma�e od�amki betonu w brudn� kipiel rzeki. Gi�ta stal j�cza�a ludzkim g�osem. Kierowcy przeje�d�aj�cych obok pojazd�w mimowolnie zwalniali i gdyby nie absolutny zakaz zatrzymywania si� na mo�cie, Grabarz znajdowa�by si� ju� w sercu sporego korka, w �rodku rozgor�czkowanego t�umu. Ostro�nie opar� si� o balustrad� i spojrza� w d�. Czarny kabriolet Arii stanowi� ju� tylko prostok�tny cie� pod brunatn� powierzchni� uspokajaj�cej si� wody; jeszcze jednak sz�y po niej nieregularne kr�gi scentrowane w miejscu upadku wozu do rzeki. Moja gitara, j�kn�� w duchu. Potem pomy�la�: Aria - ona si� zabi�a! Ponownie spojrza�. Ale nikt nie wyp�ywa�. Nikn�cy w ciemnej g��bi samoch�d puszcza� ostatnie ba�ki powietrza. Przecie� to kabriolet, skonstatowa�; nie uwi�z�a w nim. Jakby mia�a wyp�yn��, to by ju� wyp�yn�a. Jasny szlag. Ona by�a zwyczajn� samob�jczyni�. "Zastanawia�e� si� kiedy�, czym jest �mier�?" To si� dopiero nazywa g��d wiedzy. Spieprza� st�d i nie ogl�da� si� za siebie. Zaraz zjawi� si� gliny. Zacznie si� ko�omyja. A Maniu�? Bo�e, Maniu� do sp�ki z Bojo obedr� mnie ze sk�ry! Mo�e jednak ma w studiu jak�� woln�, w miar� zdrow� bas�wk�... Zakl�� i, staraj�c si� nie kule�, czym pr�dzej odmaszerowa� z miejsca wypadku. Ju� dochodz�c do skrzy�owania, przy kt�rym mie�ci�o si� Maniusiowe studio nagra�, wiedzia� Grabarz, �e jest mocno sp�niony: na�cienne ekranowe tapety reklamowo-og�oszeniowe podawa�y mi�dzy innymi aktualn� dat� i godzin� i by�a to godzina dziewi�ta czterdzie�ci dwa. Wi�c spieszy� si�, nie ogl�da� na boki. I tak w owym d�wi�kowym i wizualnym chaosie rozregulowanego ruchu ulicznego nic by nie zauwa�y� po jednym kr�tkim rzucie oka - to ju� trzeci dzie�, jak municypalny system komputerowy zosta� sparali�owany przez wenezuelski wirus entropijny o wiele m�wi�cej nazwie Barbarian Forever, co mi�dzy innymi spowodowa�o zawieszenie pracy sieci kontroli ruchu ulicznego. Niech�� Arii do zapuszczania si� wozem w centrum miasta nie wzi�a si� z niczego. By�o zatem tak, �e Grabarz widzia� i s�ysza� a� tyle, i� w istocie nie widzia� i nie s�ysza� nic. Zreszt� wszystkie pozosta�e bod�ce przyt�umia� mu b�l nogi oraz �wie�ych obt�ucze�. M�g� wi�c m�wi� wy��cznie o swym osobistym szcz�ciu, �lepym trafie, przypadku. Kula posz�a p� metra za wysoko i z przodu, rykoszetuj�c z mro��cym krew w �y�ach wizgiem od stalowej ramy okienka budki z lodami. Lodziarz wychyli� si�, spojrza�. Par� os�b przechodz�cych mimo zwolni�o kroku i obejrza�o si�, kto� co� mrukn��. Nikt nie us�ysza� huku wystrza�u. Nikt nie zobaczy� strzelca. Nikt w og�le si� nie zorientowa�, �e by� to w�a�nie strza�. Dopiero wrzaski ulicznego t�umu po drugiej stronie skrzy�owania skierowa�y ich spojrzenia w odpowiednim kierunku. Chwil� trwa�o, nim zorientowali si� w sytuacji, bo ludzie bli�si centrum zdarze� gnali ju� ode� na z�amanie karku, wrzeszcz�c lub nie, zgi�ci w p�, potykaj�cy si� o w�asne stopy; niekt�rzy po prostu padali na ziemi�, kryj�c g�ow� d�o�mi; kierowcy wyskakiwali z samochod�w nie zaprz�taj�c sobie g�owy hamulcami albo po prostu skr�cali gdzie� w bok, na chodnik, za stragan, w boczn� uliczk�; czarna furgonetka r�bn�a w s�up og�oszeniowy; jaka� babcia zemdla�a; Murzyn na rowerze pomyli� hamulec tylni z przednim i wykopyrtn�� si� efektownie przez kierownic� w �rodek kwietnego klombu przykrytego obracaj�cymi si� statecznie wodnymi skrzyd�ami zraszacza; dzieci za� pokazywa�y sobie to wszystko palcami i wybucha�y piskliwym �miechem. Ludzie byli ju� przeszkoleni w prawid�owym reagowaniu na terrorystyczne akcje, odruchy w ka�dym razie mieli jak komandosi. - Co si� dzieje?! - krzykn�� Grabarz do lodziarza, pad�szy plackiem za rogiem budki. - Strzelaj� si�! - odwrzasn�� lodziarz. - Kto?! - A bo ja wiem?! To glina z drog�wki wali! Znowu wizgn�� rykoszet, dos�ownie pomi�dzy palcami przyci�ni�tej do betonu d�oni Grabarza. - O kurwa...! - Wiej pan stamt�d, do cholery! - poradzi� w�saty lodziarz, uchylaj�c ponad g�owami drzwi swej budki, co da�o Grabarzowi mo�liwo�� bezpiecznego powstania na nogi za t� prymitywn� os�on� i skr�cenia w w�sk� przecznic�, kt�r� przed momentem przegalopowa�o kilkadziesi�t ludzi o bardziej rozwini�tym zmy�le orientacji przestrzennej. Ju� biegn�c, us�ysza� Grabarz trzy szybkie pacni�cia pocisk�w w pchni�te przez lodziarza drzwi - i odruchowo obejrza� si�: w owym u�amku sekundy zobaczy� jeszcze, patrz�c na przestrza� budki, uj�t� w prostok�tne ramy jej przeciwleg�ych okienek, zastyg�� w klasycznej pozycji strzeleckiej - posta� policjantki z drog�wki, w ciemnogranatowym mundurze i tych absurdalnie wielkich bia�ych r�kawicach funkcjonariusza kieruj�cego ruchem, jak mierzy do niego ze swego stanowiska na �rodku skrzy�owania, ponad jezdni�, chodnikiem, trawnikiem i przez budk� z lodami, przymru�ywszy jedno oko, a spojrzenie drugiego uk�adaj�c wzd�u� linii muszki i szczerbinki wzniesionego s�u�bowego pistoletu, kt�rego lufa celuje czarnym swym wylotem prosto mi�dzy oczy przera�onego, nic nie pojmuj�cego Grabarza. - Co tam si� dzia�o? - spyta� barman wchodz�cego do kafejki Grabarza. Grabarz spojrza� na� jakby nie wiedzia�, o co chodzi, cho� lokal mie�ci� si� nie dalej jak sto metr�w od feralnego skrzy�owania i wszystkich dwudziestu aktualnych klient�w o niczym innym nie m�wi�o, jak o owych zamieszkach, kt�rych miejskie echo sz�o przez aglomeracj� z szybko�ci� niewiele ust�puj�c� szybko�ci biegn�cego cz�owieka. - Wypadek jaki� by�? - naciska� barman - A mo�e to wreszcie w��czyli z powrotem sygnalizacj�? - Nie wiem - odmrukn�� Grabarz sadowi�c si� przy stoliku w k�cie; �apa� w�a�nie oddech. - Wszyscy uciekali, uciek�em i ja. Piwko jakie� poprosz�. Wyci�gn�� si� na drewnianej �awie, wyprostowa� zmaltretowan� nog� i przymkn�� oczy. Wszystko w nim dr�a�o. La� si� z niego pot przera�enia, zm�czenia i b�lu. O Maniusiu nie my�la�, o Maniusiu zapomnia�, po�o�y� na nagraniu k