3029
Szczegóły |
Tytuł |
3029 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
3029 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 3029 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
3029 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Jacek Dukaj
Wielkie podzielenie
Obudzi� si� wczesnym popo�udniem. Nie mia� kaca. Nawet
przelotnie si� tym zdziwi�. Jednak prawdziwe zdumienie
prze�y� ju� po uniesieniu powiek.
Na prawym barku posiada�a tatua�: chi�ski smok w pi�ciu
kolorach. Zielonym ogonem si�ga� jej piersi. Pier� unosi�a
si� w rytm powolnego oddechu. Ciemny, spierzchni�ty sutek.
Zarys �eber poni�ej. Zarys szcz�ki powy�ej. Brzeg prawego
ucha wyci�ty w artystyczne origami; srebrny, druciany
kolczyk przeszywaj�cy je w kilku miejscach. W�osy
przystrzy�one na dwa milimetry, trudno nawet powiedzie�
jakiego koloru. Le�a�a dziewczyna na wznak, z twarz� lewym
policzkiem przyci�ni�t� do poduszki; gniewnie marszczy�a
przez sen praw� brew, a brwi w ka�dym razie mia�a
kruczoczarne.
Podni�s� si� na �okciu, zamruga�. Chwila, moment, zaraz
sobie przypomn�...
Ale nie.
Kim�esz ona jest, u licha?
Potar� czo�o. Czy�by ju� by�o ze mn� a� tak �le? Wymi�ka mi
m�zg; alkohol, jak kwas, wy�era z umys�u zapisy przesz�o�ci
- czy to ju� ten etap? Obudzi� si� u boku nieznajomej... M�j
Bo�e, co za kicz.
Co gorsza, wnet zorientowa� si�, �e nie zna r�wnie� tego
pokoju. To nie jego mieszkanie. Gdzie ja jestem? Co si�
dzia�o tej nocy? Jezu Chryste, w podobnym stanie m�g�bym
pope�ni� morderstwo, a p�niej spokojnie o nim zapomnie�!
Zreszt� diabli wiedz�, czy faktycznie go nie pope�ni�em...
Chocia�, nie da si� ukry�, co innego przer�n�� panienk�, co
innego ko�n�� klienta w ciemnej uliczce. Po prawdzie - ta
pustka w g�owie jest przera�aj�ca.
Usiad� i ziewn�� nerwowo. Spojrza� przez okno: na zewn�trz
jaki� wie�owiec.
Pochyli� si� nad dziewczyn�, potrz�sn�� ni� za rami�;
zauwa�y� przy tym drobnoogniwny srebrny �a�cuszek na jej
szyi, sp�ywaj�cy fali�cie pomi�dzy p�askie piersi
sportsmenki.
Tylko co� mrukn�a, potrz�sn�� wi�c po raz drugi.
- No, kochana, ocknij�e si�.
- Mmm, co si� dzieje? - zamamrota�a nie unosz�c powiek.
- S�uchaj...
- Mhm?
- Gdzie ja jestem?
- U mnie - parskn�a i obr�ci�a si� na bok, plecami do
m�czyzny, do reszty przy tym skopuj�c na pod�og� koc.
Przesun�� d�oni� wzd�u� jej kr�gos�upa. - No dobrze, ale kim
ty jeste�?
Za�mia�a si� sennie, cokolwiek szyderczo.
- No wiesz, nie oczekiwa�am od razu zarzeka�, �e nie
zapomnisz mnie do ko�ca �ycia, ale odrobin� uprzejmo�ci
m�g�by� okaza�.
Mia�a niski g�os, a teraz, ciep�o rozespana, mrucza�a niczym
dziki kot, lew afryka�ski sfinksem przycupni�ty naprzeciwko
ofiary.
- B�agam ci�, chocia� imi�! - j�kn��.
- Co to by�o - to, co pi�e�?
- Nie pami�tam - westchn�� tylko.
- Cz�owieku, z ciebie to naprawd� jest numer.
�achn�� si�.
- Oka��e lito�� u�omnemu.
- Aria.
- Co?
- Moje imi�.
- Aria?
- Od Marii. Ale by�o nas dwie, a ja si� j�ka�am. Zadowolony?
No to daj mi ju� teraz spok�j. - Z�apa�a drug� poduszk� i
przykry�a ni� g�ow�, zamykaj�c w ten spos�b w puchu pi��
swoich zmys��w; po omacku si�gn�a tak�e po koc, ale
ostatecznie zrezygnowa�a w trakcie powolnego ruchu, ton�c w
s�odkim syropie leniwego p�snu.
- Aria, Aria, Aria... - powtarza� w m�ce, wstaj�c i
podchodz�c do ods�oni�tego okna. Usi�owa� whaczy� si� tym
imieniem w wymykaj�c� mu si� spod my�li satynow� materi�
pami�ci wczorajszego wieczoru. Bezskutecznie. Otworzy� okno,
wychyli� si� w wilgotny zaduch �rodka lata. Rozpozna� ulic�,
lecz bynajmniej nie przywr�ci�o mu to wspomnienia
przemierzonej ni� drogi do bramy bloku, w kt�rym teraz si�
znajdowa�. Przyjecha� tu samochodem - czy przyszed� pieszo?
Sam - czy z t� Ari�? I w og�le - kto ona jest, sk�d si�
wzi�a?
Rozejrza� si� za ubraniem, nie znalaz� - ani swojego, ani
jej. Wyszed� do przedpokoju, trafi� do �azienki. Potem
skr�ci� do bezokiennej kuchni. Z braku kawy zaparzy� sobie
herbat�. Postawiwszy czajnik na ogniu, j�� przeszukiwa�
mieszkanie, obawiaj�c si�, i� los jego odzienia przes�dzony
zosta� w szale�stwie nocy pijackim wybrykiem w rodzaju
wyrzucenia poszczeg�lnych jego fragment�w za okno b�d�
rytualnego ich spalenia. Odetchn�� zajrzawszy do kosza na
�mieci. Jedynie koszula nie nadawa�a si� do w�o�enia,
kompletnie umazana cuchn�cym, majonezopodobnym smarem. Od
czyszczenia z sosu wiernych adidas�w oderwa� go gwizd
czajnika. Wschodnim zwyczajem nala� wrz�tku do szklanki.
Poparzy� sobie palce: zamacha� r�k� sycz�c przeci�gle.
- Zr�czny� bardzo, jak widz� - skomentowa�a zza jego
plec�w.
Musia� j� do reszty rozbudzi� gwizd czajnika, przysz�a
sprawdzi�, czy nie demoluje kuchni. Jako� dziwnie mu si�
przypatrywa�a: ani u�miechu na ustach, ani �adnego w og�le
grymasu na zaskakuj�co �adnej twarzy (ma si� ten gust,
skonstatowa� z satysfakcj�), ani najl�ejszego uczucia w
ciemnych oczach. Patrzy�a tak i patrzy�a, znieruchomia�a w
progu, oparta i przyci�ni�ta do zimnego �elaza futryny, od
kt�rego dotyku powinna dosta� dreszczy. Nie wygl�da�a
na rozespan�. Doszuka� si� w jej nieruchomym wzroku jakiej�
stanowczo�ci, powagi, zastanowienia w preludium brzemiennej
konsekwencjami decyzji. Oboje przecie� byli nadzy, po nocy
nago�ci my�li, l�k�w i ��dz - a teraz poczu� si� nagle przed
ni� zwierz�co obna�ony w niezrozumia�ym wstydzie i
upokorzony obna�eniem tego wstydu. No i na co ona si� tak
gapi? Zamierzy� odpowiedzie� jej podobnym spojrzeniem, ale
wiedzia�, �e przegra, zrezygnowa� wi�c, nawet nie pr�buj�c.
Kim�e ona jest, do cholery?
Z�apa� za spodnie. Patrzy�a jak je wci�ga. Z sekundy na
sekund� dziecinnia� pod tym spojrzeniem. Obr�ci� si� do
czajnika i herbaty. Przyrz�dzi� j� w drugiej szklance, kt�r�
potem przesun�� po plastykowym blacie ku Arii. Oderwa�a si�
od futryny i podszed�szy do sto�u, opar�a w�skimi, twardymi
po�ladkami o jego kraw�d�, praw� nog� podci�gaj�c i k�ad�c
jej stop� na taborecie. Poza ta by�a oczywi�cie jaskrawo
prowokuj�ca, ale co innego zwr�ci�o jego uwag�. �w
charakterystyczny kobiecy spos�b poruszania si�, zwykle
sprowadzany w opisie do ko�ysania biodrami, objawi� mu si�
teraz w kilku jej kr�tkich krokach - czy to za spraw�
uwidocznienia pod g�adk� sk�r� najmniejszych wzajemnych
przemieszcze� ko�ci i napr�e� mi�ni, czy te� przez
specyficzny stan jego ducha, a mo�e z na�o�enia si� obu tych
element�w - nowym, niezrozumia�ym rytua�em, ta�cem
pierwotnym, instynktownym podej�ciem ofiary przez drapie�c�:
cichym, statecznym, hipnotyzuj�co pi�knym, rytmicznym w
nast�pstwie mi�kkich st�pni��, mi�kkim w rytmice
harmonicznych porusze� ca�ego cia�a. Zna� stosowane w
literaturze por�wnania kobiet do kot�w, ale kot w
zestawieniu z ni� wyda� mu si� niczym wi�cej jak oswojon�,
domow� maskotk�, nieporadnym futrzakiem do g�upich igraszek
z dzie�mi. Ona, ta kobieta, by�a inna. Trzy jej kroki od
drzwi do sto�u otworzy�y mu oczy. C� to za stworzenie,
pomy�la� unosz�c gor�c� szklank� do ust i dmuchaj�c
delikatnie w powierzchni� paruj�cej cieczy; co za
stworzenie. Co� mu si� obr�ci�o w my�li. W tej ulotnej
chwili wolny by� od paradygmatu seksualnego po��dania, owego
imperatywu multiplikacji swego materia�u genetycznego,
wypaczaj�cego rzeczywisto�� filtru wszecherotyzmu,
zniewalaj�cej umys� dominacji libido. Widzia� jasno i
czysto. Nie wi�za�y go obligatoryjne skojarzenia. Przecie�
to obce, dziwaczne, chore, my�la� ze wzrokiem zawieszonym
ponad herbat�. Te mi�sne wypi�trzenia na klatce piersiowej,
zwyrodnienia gruczo��w. Ta ptasio-anielska delikatno��
rys�w, g�adko�� cery, lekko�� ko�ci. To �liskie bezw�osie,
nienaturalna, dzieci�ca sk�ra. A w kr�tkich, twardych
w�osach p�askiego podbrzusza skryty - ten owadzio-ro�linny
narz�d implantowany w organizm na mocy jakiego� ob��ka�czego
planu dla stworzenia potwornej hybrydy cz�owieka i
zwierz�cia. Czerwone wargi, czerwone wargi. Drgni�cie g�owy,
zafalowanie palc�w z d�ugimi paznokciami. Wszystko takie
g�adkie, p�ynne, muzyczne. Spojrza�a mi w oczy, przesun�a
d�oni� po swej piersi, brzuchu, biodrze, udzie. Zmarszczy�a
brwi. Przechyli�a si� w ty�. Wyd�a policzek. Co to znaczy,
co znaczy?
Ja wariuj�, zorientowa� si� w panice. Odstawi� czym pr�dzej
szklank�, pozbiera� odzie�, si�� rzeczy trac�c z oczu Ari�.
- Przepraszam - mrukn��, ubieraj�c si� szybko. Przesuwa�a
opuszkiem palca po kraw�dzi szklanki, budz�c w szkle
przeci�g�y, wysoki d�wi�k. Potem postawi�a sobie szklank� na
prawym udzie. To j� musi parzy�, pomy�la� walcz�c ze
sznur�wkami adidas�w. Zerka� spode �ba. Bo ona wci�� go
obserwowa�a. Wszystkie czynno�ci wykonywa�a niemal
machinalnie; machinalnym ruchem w�o�y�a do paruj�cej g�sto
herbaty trzy palce, wskazuj�cy, �rodkowy i serdeczny.
- Musz� ju� i��... - zamamrota� niepewnie.
- Oczywi�cie.
Nareszcie si� odezwa�a.
- Naprawd�...
- Oczywi�cie.
Wdzia� podkoszulek, umajonezowan� koszul� zwin�� za� w
k��bek.
- Aria... poparzysz si�. Wyjmij palce.
Nie wyj�a. - Lubisz gry��?
- Co?
- Czy lubisz gry��?
- A, mhm... gryz�em?
- Ty nic nie pami�tasz?
- No... nie. Gdzie my�my si� w�a�ciwie spotkali?
- W "Jamie".
- A, ta knajpa... - Wyprostowa� si�, sprawdzi� portfel i
dokumenty; mia� niejasn� �wiadomo��, �e zachowuje si� jak
przed wyj�ciem z burdelu, Aria jednak nie zmienia�a wyrazu
twarzy, tonu g�osu. I wci�� miesza�a palcami we wrz�tku.
- Jeste� brzydki - o�wiadczy�a.
Zabrzmia�o to jak skarga ma�ej dziewczynki na urod�
pluszowego misia.
Post�pi� ku drzwiom, przyg�adzi� w�osy. Coraz wi�ksz� mia�
ochot� po prostu uciec. To nagie cia�o kobiety wpatruj�ce
si� w niego z elektroniczn� intensywno�ci� deprymowa�o go, a
zachowywa�o si� przy tym jakby specjalnie pragn�o go
zirytowa� i onie�mieli�, wr�cz przestraszy�.
Wbrew sobie samemu zatrzyma� si� w progu i szybkim gestem
wskaza� szklank� na jej udzie. - Cholera, widz�, �e to ci�
boli.
Nag�ym i niczym nie zasygnalizowanym ruchem nogi skopa�a j�
prosto na niego: herbata chlusn�a wysokim �ukiem. Odskoczy�
ze w�ciek�ym rykiem, potkn�� si� o co� w ciasnym
przedpokoju, ma�o nie przewr�ci�. Zachlapa�a mu nogawki
d�ins�w, czu� na goleniach gor�c� wilgo� cieczy. Podni�s� na
ni� gniewny wzrok. U�miecha�a si� po�ow� twarzy, w
nienaturalny spos�b ods�aniaj�c drobne z�by. (Z�by
padlino�ercy). Trzema palcami o zmacerowanym,
zaczerwienionym nask�rku przesun�a po rozchylonym
zach�annie sromie, zaszele�ci�a paznokciami w �onowej
szczecinie. Wyci�gn�wszy przed si� nog� na ca�� jej d�ugo��
- a zagra�y pod opalon� derm� sprinterskiej ko�czyny smuk�e
mi�nie - poturla�a stop� po linoleum opr�nion� szklank�.
- Ty wariatka jeste�, kurwa, wariatka. Ze�wirowa�a�.
Bierzesz co�, czy jak?
- Ciebie bior�.
Pomaszerowa� do drzwi wyj�ciowych. Chwil� mocowa� si� z
zamkami. Ju� na klatce us�ysza� trzask i chrz�st
rozgniatanego szk�a.
Telefon z automatyczn� sekretark� dosta� par� miesi�cy
temu od zalkoholizowanego kumpla jako cz�� rekompensaty za
zniszczone przeze� w pijackim zwidzie, wypo�yczone na
weekend CD. Przewijaj�c ta�m�, szuka� w przestrzeni przed
sob� punktu do zawieszenia w nim wzroku, nie znalaz� -
wszystko nazbyt znajome - i samowolnie wyp�yn�� mu w
spojrzenie tamten obraz: smok tatuowany na dziewcz�cym
barku. W bezmy�lnym, organicznym skojarzeniu poj�� jego
nielogiczno��: to m�czy�ni tatuuj� si� w smoki, nie
kobiety. Ta�ma szcz�kn�a, odezwa� si� Bojo:
- Eee... nie ma ci�, Grabarz? Nie ma ci�? Daj g�os. Cholera,
to ja, Bojo. Pami�tasz o Paj�kach? Robisz im na basie w
poniedzia�ek u Maniusia. Maniu� ci flaki wypruje, jak znowu
nawalisz. Nie r�b mi numeru, stary, g�ow� za ciebie
r�czy�em.
A dzisiaj co? Sobota chyba. Zerkn�� na kalendarz. Okay, w
poniedzia�ek u Maniusia.
Po Bojo odezwa� si� z ta�my zachrypni�ty tenor.
- Dwa trzy jeden zero zero dziewi�� siedem zero. Tu Henio
Ko�cielny. Oddzwo� jak najszybciej. To wa�ne.
Henio Ko�cielny! No tak, oczywi�cie! Henio z og�lniaka, ten
ponury szkielet. Wczorajszego wieczoru - to by�a popijawa po
spotkaniu rocznicowym naszej klasy.
Grabarz, od doznanej z nag�ego powrotu pami�ci ulgi, a�
przysiad� na pod�odze. Zach�annie wychwytywa� i gromadzi�
okruchy wspomnie� z minionego dnia. Spotkanie maturzyst�w po
dziesi�ciu latach. Kto� to zorganizowa�, podzwoni� po
ludziach. Grabarz poszed�, chocia� nie mia� ochoty - poszed�
z nud�w. By�o sztywno i oficjalnie, ale potem urwali si�
star� paczk� i poci�gn�li do "Jamy", kt�rej
wsp�w�a�cicielem okaza� si� Maxi - no i rozpocz�a si�
gratisowa popijawa. By� tam i Henio, pi� z Grabarzem. Gadali
godzinami, Maxi fundowa�, dolewa� wszystkim jakich�
specyfik�w...
Telefonowa� kto� jeszcze, nagra� si� na ta�m� automatycznej
sekretarki czarn� cisz�: pi��, sze�� sekund ci�kiego
milczenia. Potem koniec. Nikt wi�cej.
Grabarz przewin��, powt�rzy� i zanotowa� numer do
Ko�cielnego. Z nag�a zachcia�o mu si� pi�. W lod�wce znalaz�
�mietan�; nie przypomina� sobie jej zakupu, ale wielu rzeczy
sobie ostatnio nie przypomina�. Wypi� do dna zimny zakwas.
Wr�ci� do ciemnego pokoju, do telefonu. Kr�tk� komend�
w��czy� tapet� ekranow�. A tam znowu sz�y uroczysto�ci ku
czci, pewnie rocznica kolejnego mordu; podg�o�ni�:
faktycznie, martyrologiczna celebra. Przyw�dcy pa�stw
zachodnich bij� si� w piersi, w elokwentnych i wzruszaj�cych
mowach prosz�c potomk�w ofiar o wybaczenie za oboj�tno�� i
bezczynno�� swych ojc�w. Co to jest, O�wi�cim, Rwanda,
Kaukaz, Chile? Zerkn�� na logo: akurat Bo�nia. Pomniki,
kwiaty, siwe g�owy, flesze; dostojni notable obejmuj� si� z
omedalowanymi dziadkami. W tym s� dobrzy, w ostatecznym
rozrachunku te wie�ce wychodz� im zawsze bardzo tanio.
Zgasi� tapet�.
Agonalnie poskr�cane wn�trzno�ci wzmacniacza wi�y si�
wielokolorowym plastykowym w�em przez kanap�; usiad� na
por�czy fotela. Dwa trzy jeden zero zero dziewi�� siedem
zero. �mietana w ustach. Aria, Aria, jaka to by�a noc, kim
by�em tej nocy...
Sygna�.
- Ko�cielny.
- Cze��. To ja - poinformowa� go Grabarz. - Oddzwaniam jak
najszybciej.
- Grabarz?! Chryste, nareszcie... Gdzie� ty si� podziewa�,
cz�owieku?
- Eee... tu i �wdzie. O co idzie?
- Musz� si� z tob� natychmiast spotka�. Ju�. Minuty. Gdzie
ci najbli�ej?
Henio my�la� szybko i m�wi� szybko, Grabarz zosta� w tyle.
- Moment, o co...
- Gdzie ci najbli�ej?
- O knajp� ci chodzi?
- Mo�e by� i sauna - warkn�� Henio. - Obud� si�, facet! W
�y�� se da�e� czy co?
- "Podziemie".
- Dobra. B�d� wozem.
Roz��czy� si�.
Tempo dzia�ania Henia okaza�o si� dla Grabarza zab�jcze.
Poszed� mu dym z m�zgu. Wszystko pomieszane. Dezorientacja.
Co? Kto? Dlaczego? Jak? Kiedy? Od�o�y� s�uchawk�, ziewn��;
kolejny absurd: spa� mu si� chcia�o.
W "Podziemiu" niewielu jeszcze by�o klient�w, bez trudu
znalaz� wolny stolik w ciemnym k�cie. Usiad�, podesz�a
rudow�osa d�ugonoga w firmowej sp�dniczce ani do p� uda;
wzi�� �ywca. I jako� tak przysn�� nad szklank�. Aria w
smoki... jaki smak jej ust? jakie ciep�o jej cia�a? jaki
u�miech jej rozkoszy?
Brutalnym potrz��ni�ciem obudzi� go Henio.
- Wygl�dasz, facet, jak z krzy�a zdj�ty.
- Bo�e, Henio, m�g�bym przespa� tydzie�.
Podali sobie r�ce. Henio usadowi� si� w niszy naprzeciwko.
Wpatrywa� si� tymi swoimi oczyma snajpera w przygarbionego
nad drewnianym stolikiem Grabarza, jakby bra� go w�a�nie na
cel.
- Co ja ci m�wi�em?
- H�?
- �adne h�, �adne h�. Skup si�. - Henio pochyli� si� nad
stolikiem - Co ja ci m�wi�em?
W bezpo�redniej blisko�ci Henia Ko�cielnego dozna� Grabarz
proporcjonalnie wi�kszego umys�owego udaru.
- Zabij mnie, nie kontaktuj�. M�w drukowanymi.
Podesz�a ta sama ruda, zagadn�a Henia.
- Wody - mrukn��.
- Co?
- Wody. Wod�r, wod�r, tlen. W postaci cieczy.
Poprawi�a zebrane w ciasny kok, rdzawoz�ote w�osy, spojrza�a
na Ko�cielnego z g�ry.
- Nie podaje si� - wycedzi�a.
- Mineraln� w takim razie. Zreszt� niewa�ne. Co tam macie.
- Co za ludzie - zamamrota�a dziewczyna, wykrzywi�a jasno
oszminkowane usta i odesz�a. Henio nawet si� nie obejrza� na
jej nogi i Grabarz zrozumia�, �e sprawa jest powa�na.
- Prosz� ci�, je�li mo�esz, skup si� - natar� na� ponownie
Ko�cielny.
Grabarz westchn�� i zrobi� sm�tn� min�. - Ja ju� od paru lat
odnosz� takie wra�enie, jakby B�g nieustannie trzyma�
wci�ni�ty Fast Forward. Zostaj� w tyle, nie nad��am.
- W metafizyk� wpadasz; pijany� czy na�pany?
- Nie, to nie to. Co� dziwnego mi si� przydarzy�o...
- Grabarz, do cholery! - Henio waln�� si� w klat� a�
zadudni�o. - Przysi�gam, wys�ucham ka�dej twojej historii,
ka�dego �alu, nawet uchlam si� z tob� - ale teraz po prostu
musisz mi odpowiedzie� na to pytanie... - przerwa� i zerkn��
na niego podejrzliwie. - Czy ty w og�le rozumiesz, co ja do
ciebie m�wi�?
- Co ty, za kretyna mnie masz...?
Henio taktownie nie odpowiedzia�.
- Co ja ci wtedy m�wi�em? - powt�rzy� za to z naciskiem.
- Kiedy?
Ko�cielny z coraz wi�kszym wysi�kiem utrzymywa� na twarzy
mask� cierpliwo�ci.
- Wczoraj, w "Jamie" - t�umaczy� jak dziecku. - Pami�tasz?
Pili�my razem.
Grabarz zmiesza� si� jeszcze wyra�niej; opu�ci� wzrok do
wn�trza szklanki.
- Chodzi o to, �e w�a�nie nie bardzo... - mrukn��.
Henio oklap�.
- Serce mi wyrywasz, Grabarz, no po prostu serce mi
wyrywasz.
- Och, daj�e spok�j...
Na to Ko�cielny dla odmiany si� roze�li�.
- Czy ty nie rozumiesz, jakie to wa�ne? Przecie� wiesz, jakie
ja ju� ol�nienia miewa�em po pijaku! Ja pami�tam, wiem,
jestem pewien - tu znowu r�bn�� si� w suchotnicze piersi -
�e wtedy, w "Jamie", wykoncypowa�em jako� spos�b na
uzyskanie antidotum i wyjawi�em ci go; plot�em co mi �lina
na j�zyk przynios�a, m�wi�em szybciej jak my�la�em...
Powiedzia�em ci... ale nie pami�tam, co konkretnie
powiedzia�em. A ja to musz� wiedzie�! Przypomnij sobie! Na
lito�� bosk�, Grabarz...!
Grabarz nie wiedzia� gdzie patrze�. Wzruszy� ramionami.
- Wielka mi rzecz, upij si� raz jeszcze.
Mord zal�ni� w oczach Henia Ko�cielnego, nienawi��
wydestylowana.
Zaraz jednak zgas�a: to przecie� by� Grabarz, a on Henio.
- Powiedz mi w takim razie przynajmniej tyle, ile pami�tasz.
- Noo, niewiele tego. Pili�my. Co� m�wi�e�.
- Co?
- Jezu, ja ci� naprawd� przepraszam, Henio...
Ko�cielny bezg�o�nie zazgrzyta� z�bami.
- Maxwella pami�tasz? - warkn��.
- Kogo?
- Nie "kogo", a "co". Opowiada�em ci o Maxwellu. Opowiada�em
o vordakach. A potem - potem - o czym?
Ruda przynios�a Ko�cielnemu szklank� mineralnej; rzuci�a
mu przy tym intensywne, z�owrogie spojrzenie, kt�re
Grabarzowi mimowolnie skojarzy�o si� ze scen� tortur z
niedawno ogl�danego filmu. Tym �atwiej, �e i w stosunku do
przes�uchuj�cego go Henia zaczyna� tworzy� podobne
skojarzenia.
- Te vordaki... co... kto... co to jest?
Ko�cielny zmilcza�. J�� powoli spija� przyniesion� wod�.
Patrzy� wsz�dzie dooko�a, byle nie na Grabarza. Szcz�k� mia�
wysuni�t� do przodu, oczy przymru�one. Grabarz kl�� go w
my�li.
- Maxwell - podj�� wreszcie Henio, bardzo cicho i ze
wzrokiem wci�� odwr�conym od interlokutora - to by�a stacja
orbitalna. Chaotyczny sk�adak, jak wi�kszo��. Mia�a ju�
swoje lata. Chi�czyki prowadzili tam prace nad broni�
biologiczn�; chodzi�o i o niewa�ko��, i o pr�ni�, i o
odosobnienie, a przede wszystkim o to, �e jakby co, to mog�
tego ca�ego Maxwella bezpiecznie rozpieprzy� paroma
kilotonami. To by�a wysoka orbita. No, ale, jak
powiedzia�em, ten z�om mia� ju� swoje lata. Zreszt�
natkn��em si� na plotki o sabota�u. Tak czy owak - pewnego
pi�knego dnia stacja spokojnie rozpad�a si� na kawa�ki. Nie
s�ysza�e�? Nawet w telewizji o tym m�wili.
- Mo�e. Nie pami�tam.
Zamieszanie wybuch�o par� stolik�w dalej. Obejrzeli
si�. Ta rudow�osa kelnerka najwidoczniej mia�a z�y dzie�:
sprzecza�a si� w�a�nie jadowitym szeptem z dwoma innymi
klientami, coraz mniej delikatnie mitygowana przez sw�
kole�ank�. W ko�cu cisn�a notesem, a kole�ance powiedzia�a
co�, po czym ta wytrzeszczy�a na ni� oczy jak na upiora;
nast�pnie wysz�a z sali kuchennym wyj�ciem.
- Pewnie ma okres - podsun�� Grabarz.
Henio zamamrota� niewyra�nie.
- O stacji kosmicznej m�wi�e� - przypomnia� Grabarz.
- Taa. Spad�a w kawa�kach do oceanu. Wyci�gn�li�my j�. To
znaczy do sp�y z tuzinem innych pa�stw; mieli�my tam akurat
statek... zreszt� nie wiem, niewa�ne. W ka�dym razie cz��
pr�bek trafi�a do mojego Instytutu. Kumasz ju�?
- Ciemno, ciemno.
- Pieprzony Szawe�. Grabarz, co si� z tob� porobi�o? - Henio
na chwil� odst�pi� od g��wnego tematu - Ju� wczoraj to
spostrzeg�em. Cholera, nic nowego, widz� to w co drugim
cz�owieku; ale nie mog�, nie potrafi� zrozumie�. To jaka�
choroba epoki, wszyscy jak Pinokio na haju, u�pane
marionetki bez sznurk�w. Ju� nawet nie to, �e lezie taki
przez �ycie jak pi�ciopromilowiec przez cmentarz, luz jak w
starych gaciach, zwisa mu nawet on sam... ale pytam
cz�owieka o byle co, to mi nigdy nie odpowie "tak" albo
"nie", tylko zawsze "mo�e"; na ka�de spotkanie si� sp�nia,
je�li w og�le przychodzi; nic go nie interesuje; powiesz mu,
�e g�upi, te� si� nie obrazi, on o nic si� nie obra�a... To
nie do wytrzymania. Spo�ecze�stwo weteran�w anarchizmu;
jakby nie by�o jutra. Grabarz, no przecie� tak nie mo�na
�y�, co to za �ycie, to gr�b, zasypiasz, budzisz si�,
zasypiasz... pewnie nawet nie wiesz, jaki to dzie�, bo i po
co, co za r�nica. Jak �mieci p�yn�ce z pr�dem �ciek�w.
- Odwal si�, dobraa? Nie o tym mia�e� m�wi�.
Ko�cielny u�miechn�� si� pod nosem, by� mo�e zadowolony, i�
wywo�a� w Grabarzu chocia� ten nik�y cie� irytacji.
- Okay. Maxwell. Dostali�my pi�� zestaw�w, bez opisu. M�j
zesp� zaj�� si� vordakami. To od Vordaka, taki genetyk by�,
bodaj�e czeskiego pochodzenia. On pierwszy zaprojektowa�
sekswirusy: atakuj�ce po rozr�nieniu p�ci. To znaczy one
znane by�y ju� wcze�niej, ale Vordak usystematyzowa� i, �e
tak powiem, znormalizowa� genom selekcyjny. Ustanowi�
standard. Albowiem zamys� by� taki: wyprodukowa� maksymalnie
zab�jczy wirus, kt�ry po zlikwidowaniu si� militarnych wroga
nie ruszy�by reszty. To oczywi�cie idea� nieosi�galny,
teoretyczna abstrakcja, wirusy s� g�upie, trudno nawet
powiedzie� �eby one �y�y, sprawiaj� tylko takie wra�enie -
jednakowo� vordaki stanowi� najwi�ksze przybli�enie tego
idea�u: zabijaj� m�czyzn, natomiast kobiety, jako materia�
reprodukcyjny gatunku, pozostawiaj� w zdrowiu doskona�ym, do
dyspozycji rasy zwyci�zc�w. Nic nowego, tak by�o zawsze;
tryumfatorzy po wyr�ni�ciu �o�nierzy rzucali si� na
zdobyczne dziewice; prawo zachowania gatunku, samczy
imperatyw czy jak to zwa�. Ale bro� masowej zag�ady, te
megatony, wykluczy�a �w schemat. Vordaki s� bardziej
humanitarne, maj� na uwadze przetrwanie homo sapiens.
Grabarz...?
- S�ucham ci�, s�ucham.
W istocie pilniej s�ucha� prowadzonej w radiu dyskusji
trzech krytyk�w filmowych; barman podkr�ci� odbiornik, bo
lecia�o nieziemskie techno, i gdzie� odszed�, a teraz
w eter sz�a kinematograficzna diatryba.
- ...sekwensery w czternastu pr�bkach. Rzecz jasna,
powtarzali�my testy. Bo to s� vordaki, tylko �e
nienormatywne. A ja zmuszony zosta�em do przej�cia sprawy,
poniewa� swego czasu napisa�em ten program... m�wi�em ci:
jestem autorem algorytmu �lepej konstrukcji. On nie musi
zna� wzorca dzia�ania i innych charakterystyk wirusa,
wystarczy mu jego pe�na mapa genetyczna; antycypuje macierz,
zbi�r potencjalnych kontrwirus�w odpowiadaj�cych polom
zagro�e� obiektu. To bardzo u�atwia prac� nad wszelkiego
rodzaju blockerami, antidotum, "usypiaczami", inhibitorami,
szczepionkami... Rozumiesz mnie, Grabarz?
- Taa.
- Ale to s� vordaki nietypowe i program mi si� zawiesza�. W
ko�cu jako� si� wyp�tli�em, lecz macierze i tak wysz�y mi
jak boiska. No i tu utkn��em. M�tlik we �bie, aspiryna i w
og�le; overload. Poszed�em na to szkolne spotkanie, bo i
czemu nie mia�em p�j��, przynajmniej si� przewietrz�,
my�la�em. I, cholera, s�usznie kombinowa�em: przewietrzy�em
si�. Spi�em przy tym, a jak�e, a potem wyspowiada�em ci si�
w "Jamie" Maxiego, jak teraz si� spowiadam. I wtedy, wtedy -
wymy�li�em! To jest rzecz strasznie prosta, ja to wiem, tak
g�upio prosta... powiedzia�em ci, Grabarz, powiedzia�em.
Dwa, trzy zdania. Ty je musia�e� zapami�ta�! Ja ci� b�agam,
postaraj si�...! - uni�s� g�ow�. - Czego?! - warkn��
w�ciekle w przestrze� ponad Grabarzem.
Grabarz obejrza� si�. Rozregulowana kelnerka, ju� w cywilu,
bazyliszkowym wzrokiem mierzy�a zza jego plec�w Henia.
- Jak ja was wszystkich nienawidz� - wysycza�a g�osem a�
zawiesistym od g�stego jadu. Po czym za�o�y�a ciemne
okulary, poprawi�a na ramieniu modnie zgrzebn� sakw� i
wymaszerowa�a z lokalu w g�o�nym staccato wysokich obcas�w; z
rozmachem trzasn�a drzwiami.
- Ta to umie rzuca� prac� - zauwa�y� z niejakim podziwem
Grabarz.
Ko�cielny zwr�ci� na� wzrok cz�owieka przegranego.
- Ty mnie, kurwa, w og�le nie s�ucha�e�... - westchn��
j�kliwie.
- No nie, Henio, naprawd�...
Odezwa� si� pager wirusologa. Ko�cielny poderwa� si�, z�apa�
za gad�et i podbieg� do automat�w telefonicznych
umieszczonych par� metr�w dalej na �cianie "Podziemia".
Wsuwaj�c kart� do czytnika da� Grabarzowi znak, aby
ten pozosta� na miejscu.
Po prawdzie Grabarz ca�kiem serio rozwa�a� wariant ucieczki.
Mia� ju� serdecznie dosy� Henia, vordak�w i tego
nieustannego, chocia�by mimowolnego, poni�ania go przez
szybkomy�lnego szkolnego koleg�. Co za dzie�. Nic mu si� nie
chcia�o; mo�e tylko spa�. Upierdliwy jajog�owiec, pomy�la� o
Ko�cielnym, kt�ry warcza�, nieprzyjemnie wykrzywiony, do
�ciskanej w ko�cistej d�oni s�uchawki. W radiu sko�czyli
gada�, ruszy� powolny standard, ale tak okrutnie
zmiksowany, �e Grabarz, sk�din�d zawodowiec, d�ugo nie
potrafi� skojarzy� zespo�u, jaki� zabytek - Hey, odgad� po
chwili. Is it strange?
W szklance pusto. Potar� czo�o. Vordaki, my�la�by kto...
Wr�ci� Henio. Nawet nie usiad�.
- Musz� lecie�. - Wygrzeba� fors�, rzuci� na st�. -
Rozczarowa�e� mnie, ale nadal wierz�, �e gdyby� si�
postara�... B�d� ci dozgonnie wdzi�czny. Pami�taj - mocno
u�cisn�� d�o� Grabarza - Masz m�j numer.
Grabarz us�ysza� go jeszcze, jak rusza spod kawiarni z
piskiem opon. Zam�wi� drugiego �ywca. Me�� w my�li gorzkie
szyderstwa. Czy to kometa? Czy to tornado? Czy to zaraza?
Nie, to Henio Ko�cielny!
Mia� gdzie� i��, co� zrobi�, ale zapomnia�. Ludzie na ulicy
wygl�dali jak reanimowane po�cie za�mierd�ego mi�sa. Mamle
toto ustami, mamle; wymachuje r�kami i nogami, deformuje
sobie sk�r� z przodu twarzy. A� spojrza� na w�asne r�ce: te�
mi�cho. A tu na dodatek upa�. Spocone my�li, spocone
odczucia.
Wr�ci� do domu.
W skrzynce kartka: "By�am i wr�c�. Aria". Co to ma by�, jaka�
gro�ba? Wyrzuci� kartk� do kosza.
Rozebra� si�, wlaz� po prysznic. Wylaz�, zwali� si� na
kanap�. Nie wiedzia�, co robi�, wi�c zasn��.
Obudzi� si� wczesnym niedzielnym rankiem, ale nic si� nie
zmieni�o, �wiat taki sam. Pomy�la�, czy by si� nie przej��
do Dziada, Dziad podobno mia� nowe rewelacyjne prochy.
Pomy�la�, czy by nie zadzwoni� do Anki, mo�e si� oka�e, �e
ju� mu przebaczy�a. Pomy�la� wreszcie o um�wionym nagraniu u
Maniusia i to przewa�y�o. Przekr�ci� do niego do domu, bo
wiedzia�, �e studio stoi teraz puste. Maniu� potwierdzi�,
poda� godzin�: dziewi�ta rano. Zyskawszy w ten spos�b
poczucie dobrze spe�nionego obowi�zku, przesun�� Grabarz
zwrotnic� swych my�li i przypomnia� sobie, �e jest g�odny. W
lod�wce czarna dziura. A tu niedziela. �azi� po sklepach?
Wydawa� pieni�dze? Szybko znalaz� rozwi�zanie: wprosi si� do
Marty.
Marta, jego w niczym do� niepodobna siostra, z zawodu -
kt�rego ju�, co prawda, nie wykonywa�a - instruktorka karate
czy innej, r�wnie filmowej sztuki walki, mieszka�a w
zabytkowej podmiejskiej rezydencji w �rodku prywatnego
parku; t�umaczy�a mu nieraz, kto i kiedy budynek �w wzni�s�,
jakie s�ynne persony w nim swego czasu mieszka�y - ale
Grabarz, jak nale�a�o si� spodziewa�, nic z tego nie
zapami�ta�. Z�amawszy cztery lata temu podczas s�ono
op�aconego przez klienta treningu jego ko�� piszczelow�,
rozkocha�a go w sobie doszcz�tnie, po czym zaci�gn�a przed
o�tarz - a ten klient to by� brat wsp�w�a�ciciela sporego
banku, w efekcie Marta zosta�a obdarzona przez rodzin� i
znajomych mianem milionerki i powszechnie przez nich
znienawidzona. Co, rzecz jasna, nie przeszkadza�o im jej
wykorzystywa�. Grabarz, na przyk�ad, wizytowa� j� co jaki�
czas jako dy�urn� jad�odajni� oraz prywatn� kas� po�yczkow�,
kt�rej, oczywista, nigdy nic nie oddawa�. Szwagier i tak go
darzy� szczer� niech�ci� od dnia wesela, na kt�rym Grabarz,
mimo usilnych protest�w tamtego, wyst�pi� by� ze swoj�
kapel�. Do�� powiedzie�, �e by�o to wesele naprawd� huczne.
- Wiesz co, ty po prostu jeste� niemo�liwy.
- Nie zaczynaj znowu...
- Czy ty nie masz ani krzty ambicji? Godno�ci, dumy?
- O Bo�e...!
- Nawet wys�ucha� mnie nie mo�esz. Strasznie ci� dr�cz�,
prawda?
- Lito�ci, nie przy jedzeniu, jeszcze si� ud�awi� albo co...
- Znowu nie chcia�o ci si� ugotowa� jajka? Anka nie wr�ci�a?
- Rodzonemu bratu b�dziesz wypomina� te par� kanapek? -
wymamrota� Grabarz pomi�dzy jednym a drugim k�sem.
Nic nie odrzek�a. Wodzi�a wzrokiem za Maciusiem; dziecko
pe�za�o w trawie pod najbli�szym klonem. Marta by�a w
przewiewnej sukience na cienkich rami�czkach, wachlowa�a si�
gazet�. Tu, w sercu wielokolorowej mozaiki s�o�ca i cienia,
w poszumie �ni�tych drzew, tu, gdzie wiatr wydaje si� dwa
razy ch�odniejszy, cho� przecie� i tak ciep�y, a rozszemrana
p�cisza o�lepiaj�co zielonego parku zniech�ca do m�wienia i
my�lenia, naturalnym stanem cz�owieka wydaje si� by� senny
letarg. Nie wida� st�d domu, nie wida� ulicy; tylko trzy
krzes�a i stolik na mi�kkim trawniku - jeste�cie sami. To
jeszcze nawet nie popo�udnie, a panuje atmosfera
sierpniowego wieczoru. Po co si� k��ci�, wszystko niewa�ne.
Ws�uchaj si� w przyp�yw powietrza, zapatrz w roztrzepotane
li�cie...
Grabarz jad�, a Marta obserwowa�a d�ubi�cego w korze synka.
Dola� sobie soku i przysun�� sa�atk�. Uni�s�szy na moment
spojrzenie, spostrzeg�, i� ona ju� nie Maciusiowi, a jemu
si� przygl�da. Na dodatek przesta�a si� wachlowa�.
Zrobi� obra�on� min�.
- No co, g�odny jestem...
Nic nie powiedzia�a. Prze�kn��, ale co� nieswojo si� czu�.
- Jak ci si� nie podoba, to powiedz, �ebym si� u ciebie nie
pokazywa�, i ju� mnie wi�cej nie zobaczysz. H�? Marta?
Od�o�y�a gazet�, przesun�a d�o�mi po nagich ramionach.
Rozpozna� ten gest jako oznak� zamy�lenia. Cholera,
�le si� dzieje, za ostro poszed�em, ona faktycznie
mo�e mnie wyrzuci�.
- Spoko, ju� si� zmywam; nie to nie, nie b�d� si� wprasza�.
A pami�tasz, m�wi�a�...
Zamruga�a, odwr�ci�a wzrok. Co� zdecydowa�a. Nie m�g�
odczyta� wyrazu jej twarzy.
- Robala �re - wskaza� widelcem Maciusia.
Nie obejrza�a si�. Skontaktowa�: co� jest nie tak. Ju� nie
spuszcza� z niej oczu.
Wsta�a, obesz�a stolik; by�a na bosaka, sz�a jak w ta�cu,
zna� ten ch�d. Wyci�gn�a do niego praw� r�k�, spojrza�:
pusta. A k�tem oka dojrza� ruch lewej. Wrzasn�� i rzuci� si�
na traw�, str�caj�c przy tym po�ow� zastawy ze stolika.
Skoczy�a za nim. Teraz widzia�: w d�oni lewej mia�a n�,
jeszcze z mas�em na ostrzu.
- Marta! Rany boskie... - wyplu� plaster kie�basy z
za�linionych ust. - Co ty robisz?!!
Odtoczy� si� i w panice odraczkowa� w bok, ale i tak go
dosta�a; nie zauwa�y� tego ciosu, jedynie go poczu� - nawet
nie b�l: zapiek�y ch��d i co� jakby pr�d p�yn�cy przez nog�.
Z trudem wsta�, zataczaj�c si� i podpieraj�c o drzewo.
Zerkn�� w d�: z lewej �ydki, przez materia� d�ins�w,
wystawa�a jasno l�ni�ca stal tego no�a sto�owego. Zemdli�o
go.
Ale nie mia� czasu na takie drobiazgi, Marta wci�� sz�a na
niego.
- Jezu Chryste, co ja ci zrobi�em...? - j�kn�� �a�o�nie. -
Czy ty ju� kompletnie zwariowa�a�? Z no�em na mnie, z no�em?
No popatrz, teraz na pogotowie b�d� musia� si� wlec...
Ignorowa�a d�wi�ki.
- Martaaa!!
Z�ama�aby mu kark tym kopni�ciem, gdyby si� nie uchyli�. A�
zadr�a� pie� drzewa.
Ze strachu zaniem�wi�. Nawet si� nie ogl�da�, gna� przed
siebie przez park z no�em w nodze; a teraz ju� go bola�a, i
to jak. Czu� ciep�o krwi �ciekaj�cej do buta. Ale bieg�.
S�ysza� tylko sw�j oddech, ha�as porusze� w�asnego cia�a,
odg�os wal�cych w ziemi� adidas�w. Lecz kiedy dokulawszy do
alejki przystan��, by z�apa� oddech - zobaczy�, �e Marta
sadzi za nim przez park niczym jaka� cholerna sprinterka, z
dzikim zaci�ciem na twarzy; r�ce jak t�oki, nogi szybsze od
spojrzenia, rozfurkotana sukienka - i po prawdzie chyba ju�
by go dopad�a, gdyby nie owo chybione kopni�cie. Dopiero go
�miertelne przera�enie chwyci�o za gard�o! Oszala�a! Co
robi�, co robi�! Sekundy, u�amki sekund.
Skoczy� przez bram� na ulic�; kto� jedzie, na �rodek, macha�
r�kami, macha� i krzycze�, to jakie� ruskie w mercedesie,
mordy knajackie, garnitury dyplomat�w, zdumienie w zalanych
w kr�licze �lepia oczkach.
- Na pomocz'! Na pomocz'!
By�o �wiate�ko na sekretarce. My�la�, �e to Marta dzwoni�a
przeprosi�, wyt�umaczy� si� - ale to ten r�bni�ty Henio
Ko�cielny: znowu nalega� na natychmiastowy kontakt. Grabarz
tylko skl�� jego nagrany g�os. Akurat zamierza� do niego
dzwoni�!
Obanda�owan� ciasno od kolana po kostk� nog� opar� na
por�czy fotela, sam wyci�gn�� si� na kanapie, aparat po�o�y�
sobie na brzuchu; gapi� si� t�po w sufit i s�ucha� "Marco the
Marco" �omocz�cego przez kolumny na ca�y regulator. Te mocne
uderzenia g��bokich, ciemnych bas�w uspokaja�y Grabarza.
Mimo zaaplikowanych mu na pogotowiu proch�w rozci�ta �ydka
piek�a jak diabli. W tym mia� przynajmniej szcz�cie, �e
personel szpitala, zorientowawszy si�, kto w�a�ciwie go w
owym stanie do opatrzenia dowi�z�, nie zadawa� wielu pyta�.
Zabu�a�ska rebiata z kolei te� nie za bardzo potrafi�a si�
po polskiemu wys�owi�, m�g� wi�c Grabarz ple��, co mu si�
�ywnie podoba�o, i tak nikt nie wierzy� ani jednemu jego
s�owu.
Duma� tak i duma�, krzywi�c si� co przyp�yw ognistego b�lu,
a� w ko�cu zdecydowa� si� i wykr�ci� numer matki. D�ugo nie
odbiera�a. W ko�cu:
- Tak?
- To ja. S�uchaj, kiedy ty si� ostatnio widzia�a� z Mart�?
- Mmm, par� dni temu. Bo co?
- Ona chcia�a mnie zabi�.
- ...
- Mamo?
- Zadzwo�, jak wytrze�wiejesz.
- Jestem trze�wy!
- Znowu co� bra�e�?
- Mamo, na lito�� bosk�, krew mam czyst� jak niemowl�! Wiem,
bo dopiero co wr�ci�em ze szpitala, wyjmowali mi wbity przez
twoj� kochan� c�reczk� n�!
- Co to ma by�, �arty...?
- N�, kurwa, n�!! Wbi�a mi go w nog�!
- Nie wrzeszcz i nie klnij!
- Przepraszam - odetchn�� - Mamo, prosz� ci�, dowiedz si�, o
co jej chodzi, ja nie rozumiem... Zadzwo� albo co... No,
cholera, po prostu rzuci�a si� na mnie!
- Nie wierz� ci.
- Zadzwo� i si� przekonaj - nalega�.
- Nie b�d� dzwoni�, pojad� do niej. Czuj�, �e co� kr�cisz.
N� ci wbi�a w nog�, te� co�...!
- Do diab�a, mamo...!
Ale ju� od�o�y�a s�uchawk�.
Przez chwil� mamrota� szeptem ci�kie kl�twy. W ko�cu si�
uspokoi�. Przysz�o mu do g�owy czyby samemu do Marty nie
zadzwoni�; d�ugo si� waha�. Wreszcie wykr�ci� numer:
przecie� nic mu przez telefon nie zrobi. Swoj� drog� - co
jej wtedy na m�zg pad�o...?
Sygna� bucza� przeci�gle, nikt nie odbiera�. Po dw�ch
minutach zrezygnowa�. Lecz gdy tylko nacisn�� wide�ki -
aparat rozterkota� mu si� pod d�oni�.
- Co jest?
- Tu Henio. Czemu� nie zadzwoni�?
O Bo�e.
- Henio, daj�esz ty mi wreszcie spok�j, dobraa?
- Ale tylko wys�uchaj mnie, Grabarz. Jedno s�owo.
- No?
- Hipnoza.
- ...
- Nie rozumiesz? Znam takiego jednego specjalist�,
zahipnotyzuje ci� elegancko, a ty sobie raz-dwa przypomnisz
wszystko, co ci wtedy m�wi�em. Kapujesz?
- Ty, cz�owiek, jeste� nienormalny. Musia�e� si� czego�
nawdycha� w tym swoim laboratorium. Sam si� zahipnotyzuj.
- Nie b�d� gn�j, nie wystawisz mnie tak przecie�...
Trzask i by�o po rozmowie; Grabarz mia� do��.
- Jestem otoczony przez wariat�w - powiedzia� na g�os.
Pokula� do ust�pu, bo z tego wszystkiego rozbola� go
�o��dek.
Ale Henio Ko�cielny by� niezmordowany. Obudzi� Grabarza
w�ciek�ym telefonem o drugiej w nocy. Grabarz chcia�
zignorowa� dzwonek, lecz on odzywa� si� z ma�ymi przerwami
co chwila, oszukuj�c automatyczn� sekretark� - i w ko�cu
musia� si� zwlec z wyra i przehalsowa� przez chaotycznie
zaba�aganione mieszkanie do aparatu.
- Henio - zachrypia� w s�uchawk� - je�li to znowu ty...
- Nie mo�esz teraz mi odm�wi�! - gor�czkowa� si� Ko�cielny. -
Ta hipnoza to jedyny spos�b! Nie wiesz, co si� dzieje! My
ci�gle tu nad nim �l�czymy i...
- Ukr�c� ci �eb.
- To jest jaki� pieprzony mutant, co� absolutnie nowego; on
nie zabija, on wp�ywa na system nerwowy. Pod��cza si� do
m�zgu czy co� w tym stylu... jak jeden organizm
wielokom�rkowy; to jest bardziej skomplikowane...
- Henio, ty skurwysynu!!
Waln�� w wide�ki i od�o�y� s�uchawk� na bok, aby
uniemo�liwi� mu urz�dzanie kolejnych nocnych pobudek. Temu
facetowi, my�la� wlok�c si� z powrotem do ��ka, po prostu
popieprzy�o si� w g�owie od nieustannego p�odzenia podobnych
naukowych bredni; oni tam wszyscy, jeden w drugiego, zdrowo
szajbni�ci. Pewnie nawet si� nie orientuje kt�ra godzina.
Schodzi� z drugiego pi�tra jak jaki� kaleka: noga w d� i
druga do niej; i noga w d�, i druga do niej - tak stopie�
po stopniu. A jeszcze ta niepor�czna gitara w kanciastym
futerale ci��y�a mu na ramieniu i gniot�a w bok. Pr�cz �ydki
bola�a go g�owa, jakby w jakim� zastarza�ym kacu, chocia�
nic nie pi�. A suszy�o go nie�le. Wi�c raczej nie by� w
najlepszym humorze.
Wyszed� z cienia cuchn�cej klatki schodowej na o�lepiaj�ce
poranne s�o�ce betonu - i ledwo usta�: jak pi�ci� mi�dzy
oczy.
- Cze��.
- Aria...?
Za�mia�a si�. - O, widz�, �e jednak zapami�ta�e�.
Siedzia�a za kierownic� czarnego, dwuosobowego kabrioletu,
jednego z tych cacek chi�skiej produkcji zalewaj�cych Europ�
i Ameryk� w tsunami bezczelnego dumpingu. Nosi�a fioletowe
okularki, obcis�y czarny podkoszulek bez r�kaw�w, spodnie
moro, ci�kie glany. Smok pr�y� si� drapie�nie na jej
opalonym barku. U�miecha�a si� do Grabarza.
D�onie z�o�one swobodnie na ma�ej kierownicy. Samoch�d
mrucz�cy tygrysio na ja�owym biegu.
- Wybierasz si� gdzie�? Podwie�� ci�?
Ju� mia� zaprzeczy�, ale �ydka na nowo zap�on�a piek�cym
b�lem, skrzywi� si� mimowolnie - i tylko skin�� g�ow�.
Klepn�a w sk�rzane siedzenie po prawej. - Wskakuj.
- Akrobatyki to ty po mnie nie oczekuj.
Znowu si� za�mia�a. - No, nie b�d� taki skromny...!
Nie�wiadomo�� w�asnych wyczyn�w z owej pi�tkowo-sobotniej
nocy na powr�t wywo�a�a w nim niejasne poczucie winy: co ja
wtedy robi�em? kim ja wtedy by�em?
Wgramoli� si� ostro�nie do wozu razem ze sw� gitar� - wsun��
j� mi�dzy kolana: wystawa�a mu teraz ofuteralonym gryfem pod
brod�.
- Dok�d?
Poda� adres. Wskaza�a go autopilotowi i samoch�d ruszy�;
radar rozbucza� si� uspokajaj�co, przyg�uszaj�c radio
nadaj�ce relacj� na �ywo z obl�enia przedszkola zaj�tego
przez terroryst�w z Armii Apokalipsy, zbrojnego ramienia
Partii Eschatologicznej. G�adko wyjechali na osiedlow�
przelot�wk�, nawet niezbyt zat�oczon�. Kabriolet sun�� po
asfalcie niczym deska surfingowa na wznosz�cej si� fali.
Grabarz bezwolnie zezowa� na ostre wzg�rki brodawek
piersiowych Arii wygl�daj�ce, jak krystaliczne skrzepy pod
ciemnym materia�em podkoszulka. �w srebrny �a�cuszek sp�ywa�
jej z szyi mi�dzy wysokie piersi, gin�c w mi�kkim cieniu.
Ona nie musia�a patrzy� na drog� i w ko�cu pochwyci�a w
fioletowych taflach swych okular�w po��dliwe spojrzenie
Grabarza. Odbija� si� on w tych szk�ach akwarelowym
rozlewiskiem onirycznej wizji na�panego surrealisty.
- Tak zaraz z rana?
- Sk�d wiedzia�a�, gdzie mieszkam?
- Sam mi powiedzia�e�.
- Powiedzia�em ci? Niby kiedy?
- A jak my�lisz?
Dotarli do skrzy�owania z sze�ciopasmow� obwodnic�, ale Aria
co� pokombinowa�a przy autopilocie, szarpn�a kierownic� - i
skr�cili w lewo.
- Co jest?
- Chcesz si� wlec przez korki centrum?
- Mo�e troch� zwolnisz...
- Spoko, wyluzuj si�, przepis�w nie �ami�.
Nie bardzo wiedzia�, kt�re w�a�ciwie przepisy ma na my�li.
Ani ona, ani on nie zapi�li pas�w. Radar co chwila gwizda�
ostrzegawczo, gdy zbli�ali si� na zakazan� odleg�o�� do
innych samochod�w. Wyprzedza�a je ciasnymi zakosami niczym
na torze wy�cigowym. Przypomnia� sobie szklank� gor�cej
herbaty na jej udzie. Trzask szk�a pod jej nag� stop�.
Zacz�� si� poci�. Piersi Arii wylecia�y mu z g�owy, ju� nie
zerka� w bok. Zapar� si� mocniej nogami. Oto naje�d�ali na
zderzak tira. Aria docisn�a gaz i Grabarz zachwia� si� w
swoim ateizmie.
- S�uchaj, czy ty...
U�miecha�a si�. Pi�kne, bia�e z�by. Przecie� ca�owa� te
wargi, czu� ich wilgotn� czerwie�.
- Ja ci� prosz�...
Zje�y�y mu si� w�osy na karku: wy��czy�a ca�kowicie
autopilota. Radar j�kn�� i umilk�. W radiu grzmia�a
strzelanina. Szyba z neopleksi j�a si� przekszta�ca� przed
ich oczyma, by dostosowa� sw� geometri� do aerodynamiki
wy�szych pr�dko�ci. Klaksony wymijanych samob�jczo aut wy�y
wok� nich dopplerowsko mutuj�c w p�dzie.
Ciep�a d�o� Arii wyl�dowa�a wtem na udzie Grabarza.
Zacisn�a palce na jego desperacko napr�onych mi�niach.
Nawet si� nie obejrza�, teraz czu� tylko strach.
W ko�cu odetchn��, bo doje�d�ali do mostu i wt�oczeni w
sznur zwalniaj�cych samochod�w, chc�c nie chc�c, sami
musieli zwolni�.
Wdepn�a hamulec. Rzuci�o Grabarza na desk�. Ona nawet
zwalnia�a wbrew prawu.
Wci�� si� u�miecha�a i w innych okoliczno�ciach naprawd�
by�by w stanie pokocha� j� za ten u�miech.
- Ba�e� si�?
Zaszepta� niezrozumiale.
Nachyli�a ku niemu g�ow�. - Co?
- Kurwa �e� twoja ma�... - mamrota� zagapiony t�po przed
siebie.
Odchyli�a si� w fotelu, za�mia�a. Potem obr�ci�a si� do
Grabarza i pstrykn�a paznokciem w fioletowe szkie�ko swych
okular�w, �ci�gaj�c w ten spos�b jego uwag�; a wci��
przecie� sun�li ku mostowi siedemdziesi�tk�.
- Zastanawia�e� si� kiedy�, czym jest �mier�?
- Taa, w�a�nie przed chwil�.
- Nie �artuj sobie. Sp�jrz na mnie.
- Ja wysiadam, okay?
- Spoko. Nie szalej. Sp�jrz na mnie. Musz� ci co�
powiedzie�.
Ju� byli na mo�cie i uda�oby si� jej, gdyby nie wrodzony
oportunizm Grabarza. Na z�o�� jej szarpa� si� z klamk�, cho�
dobrze wiedzia�, �e drzwiczki s� blokowane automatycznie i
p�ki pojazd znajduje si� w ruchu, nie mo�na ich otworzy�.
Ale nie chcia� ulec Arii w �aden spos�b. Nie patrzy� na ni�,
patrzy� gdzie� w prawo. I zareagowa� wci�� jeszcze nie
pojmuj�c, co w�a�ciwie widzi, a widzia� naje�d�aj�c� na nich
z nag�a �elazn� barierk� mostu.
Nie mia� tchu na krzyk. Poderwa� si�, chwyci� za t�oczenia
karoserii, podci�gn�� nogi. Aria pr�bowa�a go z�apa�:
zacisn�a palce na nogawce jego spodni, potem bucie - ale
si� wyszarpn��, chocia� ci�gn�a mocno. Nawet zd��y� j�
kopn��, lecz ju� nie zobaczy� gdzie, bo wierzga� w ty�, a
wypad�szy z samochodu na beton dozna� kilkusekundowego
zamroczenia i mia� przerw� w rejestracji obraz�w i d�wi�k�w.
Cisn�o go w prz�d i o balustrad�, kt�ra z jakiego� powodu
dr�a�a niczym potr�cona struna.
W tej chwili bola�o go wszystko, by� jednym wielkim si�cem -
o ca�o�ci swych ko�ci wnioskowa� z faktu, �e w og�le uda�o
mu si� chwiejnie stan�� na nogi. Potrz�sn�� g�ow�. Powoli
odzyska� wzrok. Spojrza�. Szcz�ka mu opad�a.
W barierce ograniczaj�cej z prawej strony, wzd�u� w�skiego
chodnika, wyasfaltowan� nawierzchni� mostu zia�a
kilkumetrowa dziura. Sama barierka wywin�a si� na
zewn�trz i ku do�owi w dw�ch dziko �opocz�cych stalowych
wst�gach, z kt�rych lecia�y jeszcze ma�e od�amki betonu w
brudn� kipiel rzeki. Gi�ta stal j�cza�a ludzkim g�osem.
Kierowcy przeje�d�aj�cych obok pojazd�w mimowolnie zwalniali
i gdyby nie absolutny zakaz zatrzymywania si� na mo�cie,
Grabarz znajdowa�by si� ju� w sercu sporego korka, w �rodku
rozgor�czkowanego t�umu.
Ostro�nie opar� si� o balustrad� i spojrza� w d�. Czarny
kabriolet Arii stanowi� ju� tylko prostok�tny cie� pod
brunatn� powierzchni� uspokajaj�cej si� wody; jeszcze jednak
sz�y po niej nieregularne kr�gi scentrowane w miejscu upadku
wozu do rzeki.
Moja gitara, j�kn�� w duchu. Potem pomy�la�: Aria - ona si�
zabi�a! Ponownie spojrza�. Ale nikt nie wyp�ywa�. Nikn�cy w
ciemnej g��bi samoch�d puszcza� ostatnie ba�ki powietrza.
Przecie� to kabriolet, skonstatowa�; nie uwi�z�a w nim.
Jakby mia�a wyp�yn��, to by ju� wyp�yn�a. Jasny szlag. Ona
by�a zwyczajn� samob�jczyni�. "Zastanawia�e� si� kiedy�, czym
jest �mier�?" To si� dopiero nazywa g��d wiedzy.
Spieprza� st�d i nie ogl�da� si� za siebie. Zaraz zjawi� si�
gliny. Zacznie si� ko�omyja. A Maniu�? Bo�e, Maniu� do
sp�ki z Bojo obedr� mnie ze sk�ry! Mo�e jednak ma w studiu
jak�� woln�, w miar� zdrow� bas�wk�...
Zakl�� i, staraj�c si� nie kule�, czym pr�dzej odmaszerowa�
z miejsca wypadku.
Ju� dochodz�c do skrzy�owania, przy kt�rym mie�ci�o si�
Maniusiowe studio nagra�, wiedzia� Grabarz, �e jest mocno
sp�niony: na�cienne ekranowe tapety reklamowo-og�oszeniowe
podawa�y mi�dzy innymi aktualn� dat� i godzin� i by�a to
godzina dziewi�ta czterdzie�ci dwa. Wi�c spieszy� si�, nie
ogl�da� na boki. I tak w owym d�wi�kowym i wizualnym chaosie
rozregulowanego ruchu ulicznego nic by nie zauwa�y� po
jednym kr�tkim rzucie oka - to ju� trzeci dzie�, jak
municypalny system komputerowy zosta� sparali�owany przez
wenezuelski wirus entropijny o wiele m�wi�cej nazwie
Barbarian Forever, co mi�dzy innymi spowodowa�o zawieszenie
pracy sieci kontroli ruchu ulicznego. Niech�� Arii do
zapuszczania si� wozem w centrum miasta nie wzi�a si�
z niczego.
By�o zatem tak, �e Grabarz widzia� i s�ysza� a� tyle, i� w
istocie nie widzia� i nie s�ysza� nic. Zreszt� wszystkie
pozosta�e bod�ce przyt�umia� mu b�l nogi oraz �wie�ych
obt�ucze�. M�g� wi�c m�wi� wy��cznie o swym osobistym
szcz�ciu, �lepym trafie, przypadku.
Kula posz�a p� metra za wysoko i z przodu, rykoszetuj�c z
mro��cym krew w �y�ach wizgiem od stalowej ramy okienka
budki z lodami. Lodziarz wychyli� si�, spojrza�. Par� os�b
przechodz�cych mimo zwolni�o kroku i obejrza�o si�, kto� co�
mrukn��. Nikt nie us�ysza� huku wystrza�u. Nikt nie zobaczy�
strzelca. Nikt w og�le si� nie zorientowa�, �e by� to
w�a�nie strza�.
Dopiero wrzaski ulicznego t�umu po drugiej stronie
skrzy�owania skierowa�y ich spojrzenia w odpowiednim
kierunku. Chwil� trwa�o, nim zorientowali si� w sytuacji, bo
ludzie bli�si centrum zdarze� gnali ju� ode� na z�amanie
karku, wrzeszcz�c lub nie, zgi�ci w p�, potykaj�cy si� o
w�asne stopy; niekt�rzy po prostu padali na ziemi�, kryj�c
g�ow� d�o�mi; kierowcy wyskakiwali z samochod�w nie
zaprz�taj�c sobie g�owy hamulcami albo po prostu skr�cali
gdzie� w bok, na chodnik, za stragan, w boczn� uliczk�;
czarna furgonetka r�bn�a w s�up og�oszeniowy; jaka� babcia
zemdla�a; Murzyn na rowerze pomyli� hamulec tylni z przednim
i wykopyrtn�� si� efektownie przez kierownic� w �rodek
kwietnego klombu przykrytego obracaj�cymi si� statecznie
wodnymi skrzyd�ami zraszacza; dzieci za� pokazywa�y sobie to
wszystko palcami i wybucha�y piskliwym �miechem. Ludzie byli
ju� przeszkoleni w prawid�owym reagowaniu na terrorystyczne
akcje, odruchy w ka�dym razie mieli jak komandosi.
- Co si� dzieje?! - krzykn�� Grabarz do lodziarza, pad�szy
plackiem za rogiem budki.
- Strzelaj� si�! - odwrzasn�� lodziarz.
- Kto?!
- A bo ja wiem?! To glina z drog�wki wali!
Znowu wizgn�� rykoszet, dos�ownie pomi�dzy palcami
przyci�ni�tej do betonu d�oni Grabarza.
- O kurwa...!
- Wiej pan stamt�d, do cholery! - poradzi� w�saty lodziarz,
uchylaj�c ponad g�owami drzwi swej budki, co da�o Grabarzowi
mo�liwo�� bezpiecznego powstania na nogi za t� prymitywn�
os�on� i skr�cenia w w�sk� przecznic�, kt�r� przed momentem
przegalopowa�o kilkadziesi�t ludzi o bardziej rozwini�tym
zmy�le orientacji przestrzennej.
Ju� biegn�c, us�ysza� Grabarz trzy szybkie pacni�cia
pocisk�w w pchni�te przez lodziarza drzwi - i odruchowo
obejrza� si�: w owym u�amku sekundy zobaczy� jeszcze,
patrz�c na przestrza� budki, uj�t� w prostok�tne ramy jej
przeciwleg�ych okienek, zastyg�� w klasycznej pozycji
strzeleckiej - posta� policjantki z drog�wki, w
ciemnogranatowym mundurze i tych absurdalnie wielkich
bia�ych r�kawicach funkcjonariusza kieruj�cego ruchem, jak
mierzy do niego ze swego stanowiska na �rodku skrzy�owania,
ponad jezdni�, chodnikiem, trawnikiem i przez budk� z
lodami, przymru�ywszy jedno oko, a spojrzenie drugiego
uk�adaj�c wzd�u� linii muszki i szczerbinki wzniesionego
s�u�bowego pistoletu, kt�rego lufa celuje czarnym swym
wylotem prosto mi�dzy oczy przera�onego, nic nie pojmuj�cego
Grabarza.
- Co tam si� dzia�o? - spyta� barman wchodz�cego do kafejki
Grabarza.
Grabarz spojrza� na� jakby nie wiedzia�, o co chodzi,
cho� lokal mie�ci� si� nie dalej jak sto metr�w od
feralnego skrzy�owania i wszystkich dwudziestu aktualnych
klient�w o niczym innym nie m�wi�o, jak o owych zamieszkach,
kt�rych miejskie echo sz�o przez aglomeracj� z szybko�ci�
niewiele ust�puj�c� szybko�ci biegn�cego cz�owieka.
- Wypadek jaki� by�? - naciska� barman - A mo�e to wreszcie
w��czyli z powrotem sygnalizacj�?
- Nie wiem - odmrukn�� Grabarz sadowi�c si� przy stoliku w
k�cie; �apa� w�a�nie oddech. - Wszyscy uciekali, uciek�em i
ja. Piwko jakie� poprosz�.
Wyci�gn�� si� na drewnianej �awie, wyprostowa� zmaltretowan�
nog� i przymkn�� oczy. Wszystko w nim dr�a�o. La� si� z
niego pot przera�enia, zm�czenia i b�lu. O Maniusiu nie
my�la�, o Maniusiu zapomnia�, po�o�y� na nagraniu k