10638
Szczegóły |
Tytuł |
10638 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
10638 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 10638 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
10638 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Tim Jones
Biedna Matise
- Wyno� si� st�d natychmiast, �ebraczko! - warkn�� kto� ostro z t�umu zalegaj�cego
g�sto rynek w Starhmoor.
Matise upu�ci�a na bruk swoj� �ebracz� misk� i rozszlocha�a si� gwa�townie. Lecz �zy
p�yn�y jej nie tyle z powodu cierpkich s��w, jakie us�ysza�a, ale z poczucia bezsilno�ci i
straszliwego g�odu, jaki jej dokucza�. �ebra�a odk�d mog�a tylko si�gn�� pami�ci�, b�dzie
tego przynajmniej osiemna�cie lat, wi�c wyzwiska nie robi�y ju� na niej �adnego wra�enia.
Jej mocno przygarbiona sylwetka, przedwcze�nie posiwia�e w�osy i niewiarygodnie
cherlawa budowa cia�a by�y widocznym rezultatem ci�g�ego niedo�ywienia, a w�a�ciwie
wegetowania na granicy skrajnego g�odu. Wida� to by�o szczeg�lnie teraz, gdy zrezygnowana
sta�a, opieraj�c si� o mur okalaj�cy miasto. Ca�� sil� woli stara�a si� odsun�� od siebie
natr�tnie powracaj�ce pytanie: �Ile to ju� dni min�o, odk�d mia�a co� po raz ostatni w
ustach?�
Liczne zapachy potraw gotowanych na pobliskich straganach nie pozwala�y jej skupi�
uwagi na niczym innym poza straw�, kt�rej �apczywie pragn�a. Mdli�o j�. Robi�o si� jej
s�abo. Marzy�a tylko o tym, aby zdoby� za wszelk� cen� chocia� najlichszy kawa�ek mi�sa.
Chocia� och�ap jaki.
�Nie! Nigdy wi�cej!� - otrz�sn�a si� z przera�eniem. Przypomnia�a sobie bowiem w
tym momencie, jak przestrzegano j�, �e bezruch i uporczywe my�lenie o jedzeniu to pierwsze
oznaki zbli�aj�cej si� �mierci g�odowej. Ka�dy, kto pogr��y si� w takim stanie, szybko
zaczyna traci� wol� �ycia, a potem wkr�tce umiera. Poderwa�a si�. Z ca�ych sil pr�bowa�a
prze�ama� s�abo�� i stan�� na nogi. �Gdzie� w Starhmoor - my�la�a pospiesznie - musz� by�
przecie� jeszcze jakie� odpadki, kt�re mo�na zdoby�! Tylko gdzie?! Stragany na rynku nie
wchodzi�y w rachub�, o tym wiedzia�a doskonale. Takiej jak ona nie wolno by�o wchodzi� do
zamo�nych dzielnic miasta. Mroczne aleje z�odziei r�wnie� nie rokowa�y nadziei na zdobycie
nawet najmarniejszych resztek. Zreszt� wi�kszo�ci mieszka�c�w tej lichej dzielnicy nie
powodzi�o si� nic lepiej ani�eli samej Matise.
Praktycznie pozostawa�y ju� tylko dwa miejsca: domy zmar�ych, w kt�rych
dokonywano kremacji zw�ok mieszka�c�w Starhmoor, oraz po�o�one wzd�u� p�nocno-
zachodniej cz�ci muru obronnego po�yskuj�ce blado w oddali mroczne wie�e czarownik�w
miasta. �aden cz�owiek o zdrowych zmys�ach nie zapuszcza� si� w ich pobli�e, chyba tylko
pchni�ty szale�stwem, bezdenn� rozpacz� lub... g�odem.
Matise nie mia�a wi�kszych problem�w z wspi�ciem si� na ogrodzenie, oddzielaj�ce
krematoria od reszty miasta. Stary mur chyli� si� tu gdzieniegdzie, a liczne dziury i
wg��bienia pozwala�y oprze� stopy albo znale�� dogodny uchwyt dla r�k. Mimo to Matise
musia�a odsapn�� i zebra� resztki si�, jakie tli�y si� jeszcze w jej zmizerowanym ciele.
Odpoczynek trwa� kr�tko. Kr�cej ni� zapewne potrzebowa�a. Widok d�ugich, niskich
budynk�w i wydobywaj�cych si� ze�, jakby obdarzonych �yciem p�omieni, kt�re ta�czy�y na
�cianach upiornymi b�yskami, stawa� si� dla niej nie do zniesienia. Parali�owa� j� i budzi�
granicz�ce z ob��dem przera�enie.
Podnios�a si�. Strach popycha� j� do dalszej w�dr�wki. Ruszy�a wzd�u� muru. Sz�a
szybko, odpychaj�c od siebie natr�tnie powracaj�ce my�li, przywodz�ce na pami��
zas�yszane niegdy� opowie�ci o duszach ludzkich, miotaj�cych si� konwulsyjnie w g��bi
ludzkich cia� trawionych przez ogie�. Nie mia�a pewno�ci, czy zmarli mog� jeszcze widzie�,
jak doprowadzony do ostateczno�ci intruz w�lizguje si� do wn�trza, jak w przyp�ywie
rozpaczy porywa czyj�� r�k� lub nog�, by zaspokoi� nimi do woli dr�cz�cy go g��d. Dreszcz
obrzydzenia wstrz�sn�� jej cia�em. Ca�� si�� woli zmusza�a si� teraz, by spojrze� przed siebie,
tam gdzie majaczy�y w oddali wysokie i pochylone, niczym ogromne srebrzyste ko�ci
wyrastaj�ce wprost z ziemi, wie�e czarnoksi�nik�w. Przez chwil� zastanawia�a si� g��boko,
czy nie zawr�ci�, lecz �miertelna pustka jej wyg�odnia�ego �o��dka popycha�a j� naprz�d.
Teraz porusza�a si� niczym przyczajone do skoku zwierz�. W g�owie kot�owa�y si�
my�li. Z pami�ci wy�ania�y ohydne widma demon�w i okropno�ci czyhaj�cych tu na
niebacznych �mia�k�w. Zna�a je z opowie�ci stra�nik�w wie�. Zwalnia�a teraz z ka�dym
krokiem, s�ab�a, ale nie przerywa�a w�dr�wki nawet w�wczas, gdy mur rozdzieli� si� nagle w
dwu przeciwnych kierunkach na kszta�t litery �V�.
Od najbli�szej z wie� nie dzieli�o jej wi�cej ni� pi��dziesi�t st�p. Spojrza�a w d�. Pod
ni� rozci�ga� si� jasno o�wietlony, pozbawiony ro�linno�ci dziedziniec. Wok� wie�y
przesuwa�y si� jaskrawe pier�cienie �wietlne. Si�ga�y wysoko�ci siedmiu st�p i tworzy�y co�
na kszta�t zapory ochronnej. Jedne grube i ci�kie, o barwie zakrzep�ej krwi, inne tak
prze�roczyste i delikatne, �e z trudem mo�na je by�o zauwa�y�.
Matise wzi�a g��boki oddech. Usiad�a okrakiem na murze, po czym zwiesi�a nogi i
zsun�a si� na rozleg�y dziedziniec. Powoli ruszy�a w kierunku jednej z nich. �wietlne
pier�cienie s�u�y�y jako skuteczna zapora przed agresj� rywali, jednak gdy zbli�y�a si� do
nich i l�kliwie wyci�gn�a r�k�, rozp�yn�y si� jak mg�a, nie wyrz�dzaj�c jej �adnej krzywdy.
Odetchn�a z ulg�. Dygoc�c ze strachu, skierowa�a si� w stron� d�bowych wr�t. By�y
odemkni�te. Popchn�a je r�k�. Rozwar�y si� ze zgrzytem. Czarna szczelina zia�a
przera�aj�cym mrokiem. W obawie, �e z ponurego wn�trza mo�e w ka�dej chwili co� na ni�
wyskoczy�, odczeka�a d�u�sz� chwil�, a potem b�yskawicznie w�lizgn�a si� do �rodka. W
tym momencie opad�o j� jakie� niejasne przeczucie, �e jest obserwowana.
Wewn�trz komnaty panowa�a martwa cisza. Wszystko wydawa�o si� zastyg�e w
bezruchu. Nawet najmniejszy szmer odbija� si� w tej pustce zatrwa�aj�cym echem.
Stawia�a ostro�nie kroki. Za ka�dym razem bada�a uwa�nie grunt pod nogami, zanim
ostatecznie zdecydowa�a si� postawi� stop�. Otacza� j� zewsz�d ch�odny, lepki mrok. Jedynie
w odleg�ym k�cie majaczy�o niewyra�ne �wiate�ko. Prawie bezwiednie ruszy�a w jego
kierunku. Up�yn�o jednak sporo czasu, zanim zorientowa�a si�, �e przes�cza�o si� ono przez
szpary wok� klapy umieszczonej w suficie. Dopiero gdy znalaz�a si� dok�adnie pod ni�,
odkry�a schody prowadz�ce w g�r�. Omal si� o nie nie potkn�a. Dalej postanowi�a posuwa�
si� na czworakach, macaj�c grunt r�koma. Co chwila przystawa�a, nas�uchuj�c uwa�nie, jak
si� jej zdawa�o, podejrzanych d�wi�k�w, zanim nie upewni�a si�, �e jest to echo jej w�asnych
krok�w.
By�a na szczycie. Nie mog�a posuwa� si� dalej. Zmaca�a ostro�nie uchwyt i popchn�a
klap� ramieniem, unosz�c j� tylko o tyle, o ile by�o to konieczne, by zerkn�� do
pomieszczenia znajduj�cego si� powy�ej. Cho� i w tamtym pomieszczeniu panowa� p�mrok,
by�o tam o tyle widniej, �e poczu�a nagle ostry b�l kurcz�cych si� szybko �renic.
Odczeka�a, a� wzrok przyzwyczai� si� do zmiany o�wietlenia. Na pierwszy rzut oka
komnata wydawa�a si� zupe�nie pusta. Przetoczy�a si� przez w�az i zamkn�a cicho klap�.
Rozejrza�a si� ponownie i ostro�nie ruszy�a w stron� majacz�cych w odleg�ym k�cie
schod�w. Nie usz�a jednak wi�cej, ni� wynosi�a d�ugo�� jej cia�a, gdy spostrzeg�a, �e jeden z
cieni jakby oderwa� si� od pod�ogi. Skuli�a si� z przera�enia. Nie tyle widzia�a, co czu�a
obecno�� jakiej� bezkszta�tnej mary, kt�ra kr��y�a wok� niej niewidzialna. Odwr�ci�a g�ow�.
Ca�� komnat� zdawa� si� wype�nia� �w niedostrzegalny cie�. Odruchowo wbi�a swoje chude
palce w pod�og�. Po czym z krzykiem rzuci�a si� do w�azu. Z�apa�a konopny uchwyt klapy,
�eby czym pr�dzej zatrzasn�� j� za sob�, gdy nagle uchwyt znik� bez �ladu.
- Kto ci� przys�a� tu, do Pordyff, na przeszpiegi? Odpowiedz mi!
Unios�a g�ow�, zaskoczona nag�ym obrotem rzeczy. Zobaczy�a m�czyzn�
przyodzianego w pow��czyst� peleryn� pokryt� br�zowopiaskowym py�em. W jego oczach
czai�o si� szale�stwo. Trz�s�a si� z przera�enia. Nie mog�a wydoby� z siebie g�osu. Wtuli�a
g�ow� w chude ramiona i dygoc�c ca�a, usi�owa�a odczo�ga� si� ode�, byle dalej.
- Wyczu�em twoj� obecno��, zanim zdo�a�a� przekroczy� zewn�trzne ogrodzenie.
Ciekaw by�em jednak, jak daleko posuniesz si� w swojej �mia�o�ci. Jestem pewien, �e to
Zorian ci� tu przys�a�. Tak! To wygl�da na jego robot�. Tylko jego sta� na tak bezprzyk�adn�
�mia�o��. Ale za t� zbrodni� postaram mu si� sowicie wywdzi�czy�. Najpierw jednak
ureguluj� rachunki z tob�, ty cuchn�ca szmato! Zaprawd�, powiadam ci, godziw� otrzymacie
zap�at�! Wierzaj mi.
Matise skurczy�a si� w sobie jeszcze bardziej, gdy tylko zbli�y� si� do niej. �Uciec
st�d! Uciec!� - to by�a jedyna my�l, jaka zaprz�ta�a jej uwag�. Ale doskonale wiedzia�a, i� jest
ju� na ni� stanowczo za p�no. Nie pr�bowa�a nawet podnie�� wzroku, by na niego spojrze�.
Sponiewierana le�a�a cicho na pod�odze komnaty. Nie spostrzeg�a wi�c, jak czarownik
wzni�s� nad ni� r�ce w modlitewnym ge�cie. Jak zacz�� osypywa� si� na ni� drobniute�ki
py�ek, tak lekki, �e najl�ejszy nawet podmuch wiatru m�g�by go zdmuchn��. Opada� powoli,
lecz ka�de najdrobniejsze jego ziarenko, dotykaj�c cia�a, rani�o je bole�nie niczym rzucony z
ogromn� si�� g�az.
Na rok ca�y m�j czar sp�ta ciebie,
I nikt pr�cz kochanka nie b�dzie m�g� ci przyj�� w potrzebie.
Ali�ci dop�ki zakl�cia tego nie wypowie,
Dop�ty nie z�amie czaru tego ni czas, ni �aden cz�owiek.
Jak gad pe�zasz tutaj i jako gad wyjdziesz st�d,
A cia�o twe przeniknie �ar ognia i dymu sw�d!
�mier� ogoniasta skrzyd�ami unoszona �
Nie zginiesz ci�ta mieczem, ani te� strza�� trafiona.
Nienawi�� ci� oblecze robaczym w�asnym miotem,
Co miesi�c b�l cierpienia powali ci� pokotem.
Bo z �ona twego wyjdzie potomek straszny - smoczy;
I tak ju� przez wszechistnienie - do ko�ca dni i nocy!
S�ysz�c s�owa czarnoksi�nika, Matise jeszcze szczelniej przywar�a do posadzki.
Skuli�a si� i zacz�a opada� w ciemno��. Mroczn� cisz� komnaty rozdar�o nagle jej
przera�liwe wycie. Czu�a, jak cia�o jej zaczyna pali� si� od wewn�trz, jak gdyby kto� wlewa�
w ni� roztopiony o��w. P�on�a. Zwija�a si� konwulsyjnie z b�lu od spalaj�cego jej
wn�trzno�ci �aru. Zacz�a rozszarpywa� swoje cia�o. Wbija�a paznokcie tak mocno, �e wraz z
resztkami �ebraczych �achman�w wydziera�a wielkimi gar�ciami ca�e kawa�y �ywego mi�sa.
W ko�cu spod strz�p�w odzienia zacz�y wyziera� po�yskuj�ce matowo twarde jak kamie�
piaskowozielone �uski. Nie wierzy�a w�asnym oczom. Czu�a do nich niewymowne
obrzydzenie. A jednak tkwi�y w jej w�asnym ciele. Zacz�ta zn�w krzycze� i rozpaczliwie
�ka�. Nie mia�a ju� jednak wp�ywu na to, �e niegdy� ludzkie r�ce, a teraz �apy, uzbrojone w
trzy ostre pazury, dar�y w�ciekle resztki jej ludzkiego cia�a. Z jej bok�w pocz�y wyrasta� z
wolna dwa gigantycznych rozmiar�w skrzyd�a, kt�re swoim ci�arem przykuwa�y j� do
ziemi. Szarpn�a nimi rozpaczliwie i zacz�a unosi� si� niezdarnie we wszystkich kierunkach.
Resztki ludzkiej pow�oki odpada�y z niej, w miar� jak ros�a i ogromnia�a. Nie wydawa�a ju�
ani okrzyk�w, ani nieludzkiego wycia. Sta�a nieruchomo, sycz�c coraz g�o�niej i g�o�niej.
A gdy po raz pierwszy spostrzeg�a za sob� zwini�ty d�ugi ogon, wype�ni� j�
bezbrze�ny wstyd i rozpacz tak g��boka, �e wewn�trzny �ar, pal�cy j� dot�d bezlito�nie,
wydal si� jej zaledwie nic nie znacz�c� dolegliwo�ci�.
Teraz nie mia�a ju� r�k, lecz �apy, nawet nie tyle �apy, co chude �apska, na kt�rych
unosi�a swe olbrzymie cielsko, a z nozdrzy jej tryska� za� cienki strumie� ognia.
- Do��! - powiedzia� czarownik z satysfakcj� w g�osie. Napawa� si� rozkosznym
widokiem ogromnego stwora, kt�ry pokornie pe�za� u jego st�p na czterech �apach. - Ciesz si�
- rzek� z ironi� - odt�d b�dziesz jedyn� istot� rozumn� w Elizji, kt�ra nie zdo�a wypowiedzie�
�adnego s�owa. Ale twoje milczenie pozbawi ci� szans wyzwolenia z mocy zakl�cia. I
pami�taj! Wieczny g��d sprawi, �e b�dziesz nieustannie poszukiwa� �eru. Dlatego wszyscy
znienawidz� ci� i zrobi� wszystko, a�eby ci� zg�adzi�. Nie ma jednak takiej si�y, kt�ra
mog�aby pozbawi� ci� �ycia, h�, h�! A teraz id� precz! Wiedz te� i to, �e te mury pozwol� ci
przej�� tylko raz jeden!
Ufny w swoj� bezgraniczn� moc odwr�ci� si� z pogard� i ruszy� ku wyj�ciu,
pozostawiaj�c Matise swemu w�asnemu losowi. Nie przewidzia�, jak wielki pope�nia b��d.
Matise z napi�t� uwag� �ledzi�a jego ruchy. Patrzy�a, jak postukuj�c obcasami, oddala�
si� drobnymi krokami. A w miar� jak si� oddala�, narasta�o w niej poczucie dojmuj�cego
g�odu. To samo, kt�re przed chwil� przygna�o j� tu do wie�y. Mimo udr�ki, powodowanej nie
wygasaj�cym �arem, unios�a �eb osadzony na d�ugiej szyi, a gdy go nagle opu�ci�a, mocne
szcz�ki pewnie uchwyci�y w p� kroku odchodz�cego czarnoksi�nika. Podrzuci�a go lekko w
g�r�, jak robi to kot ze z�owion� mysz�.
Zacisn�a szcz�ki tylko jeden raz i poczu�a, �e ga�nie w nim �ycie. Zwar�a je jeszcze
mocniej i czarownik zamar� w bezruchu. Co prawda by� to dla niej zaledwie male�ki k�sek,
wszelako najsmaczniejszy ze wszystkich, jakie kiedykolwiek przypad�y jej by�y w udziale.